13399

Szczegóły
Tytuł 13399
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13399 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13399 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13399 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ken Follett Cz�owiek z PETERSBURGA Prze�o�y� ANDRZEJ SZULC AMBER huzar Tytu� orygina�u THE MAN FROM ST. PETERSBURG Opracowanie graficzne Studio Graficzne FOTOTYPE Redaktor ANNA BRZEZI�SKA Copyright � 1982 by Fine Blend NV For the Polish edition Copyright � 1991 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-7082-181-2 Nie mo�na kocha� ludzko�ci. Mo�na kocha� tylko ludzi. Graham Greene 1. Walden uwielbia� takie leniwe, niedzielne popo�udnia. Sta� przy otwartym oknie i spogl�da� na park. Na rozleg�ym, p�askim trawniku ros�y dwa pot�ne d�by, szkocka sosna, kilka kasztan�w i wierzba przypominaj�ca dziewcz�c� g�ow� z rozpuszczonymi w�osami. S�o�ce sta�o wysoko, dojrza�e drzewa rzuca�y ciemny, ch�odny cie�. Ptaki umilk�y, tylko z kwitn�cego przy oknie powoju dochodzi�o buczenie sytych pszcz�. W domu r�wnie� panowa�a cisza. Wi�kszo�� s�u�by mia�a wolne popo�udnie. Jedynymi go��mi tego weekendu byli brat Waldena George, jego �ona Clarissa i ich dzieci. George poszed� na spacer, Clarissa po�o�y�a si�, a dzieci by�y gdzie� poza zasi�giem wzroku. Walden odpr�y� si�. W nabo�e�stwie uczestniczy� oczywi�cie w surducie, a za godzin� lub dwie mia� przebra� si� do obiadu we frak i bia�y krawat, tymczasem jednak �wietnie czu� si� w tweedowym garniturze i koszuli z mi�kkim ko�nierzykiem. Je�li tylko Lidia zagra dzi� wieczorem na fortepianie, pomy�la�, to b�dzie naprawd� wspania�y dzie�. Obr�ci� si� ku �onie. - Zagrasz po obiedzie? - Je�li tylko sobie tego �yczysz - odpar�a z u�miechem. Walden us�ysza� ha�as i znowu wyjrza� przez okno. U szczytu alei, w odleg�o�ci kilkuset metr�w, zobaczy� automobil. Ogarn�a go irytacja, podobna do doskwieraj�cego mu przed burz�, z�o�liwego k�ucia w prawej nodze. Dlaczego przejmuj� si� automobilem? - pomy�la�. Nie mia� nic przeciwko automobilom - sam posiada� lanchestera i u�ywa� go regularnie je�d��c do Londynu - latem jednak stanowi�y one dla mieszka�c�w wioski prawdziw� udr�k�, p�dzi�y bowiem z rykiem, wzniecaj�c tumany kurzu. Od jakiego� czasu Walden nosi� si� z zamiarem wyasfaltowania paruset metr�w drogi. Normalnie nie waha�by si� ani chwili, ale od roku 1909, kiedy Lloyd George powo�a� Zarz�d Dr�g, sprawa ta nie nale�a�a ju� do jego kompetencji. To w�a�nie, u�wiadomi� sobie, by�o powodem jego irytacji. Typowy przyk�ad stanowienia prawa przez libera��w: bior� od cz�owieka pieni�dze, �eby wykona� co�, co r�wnie dobrze zrobi�by sam, a nast�pnie siedz� z za�o�onymi r�kami. Przypuszczam, �e w ko�cu sam wyasfaltuj� t� drog�, pomy�la�, denerwuj�cy jest tylko fakt, �e dwa razy trzeba b�dzie p�aci� za to samo. Automobil skr�ci� na wysypany �wirem podjazd. Klekoc�c i ha�asuj�c zatrzyma� si� naprzeciwko wej�cia po�udniowego. Spaliny z rury wydechowej dolecia�y a� do okna i Walden wstrzyma� na chwil� oddech. Kierowca, ubrany w kask, gogle i ci�ki p�aszcz do jazdy, otworzy� drzwi przed pasa�erem. Z automobilu wysiad� niski m�czyzna w czarnym p�aszczu i czarnym filcowym kapeluszu. Walden pozna� go i zamar�o mu serce: spokojne letnie popo�udnie dobieg�o ko�ca. - To Winston Churchill - powiedzia�. - Jakie� to kr�puj�ce - �achn�a si� Lidia. Ten cz�owiek po prostu nie daje si� sp�awi�. W czwartek wys�a� li�cik, kt�ry Walden zwyczajnie zignorowa�. W pi�tek zadzwoni� do londy�skiego domu Waldena, gdzie poinformowano go, �e earla nie ma w domu. A teraz, w niedziel�, przeby� d�ug� drog� a� do Norfolk. Zostanie ponownie odprawiony. Czy wyobra�a sobie, �e jego up�r wywrze na kim� wra�enie? - pyta� sam siebie Walden. Nie lubi� by� niegrzeczny, ale ten cz�owiek w pe�ni na to zas�ugiwa�. Rz�d libera��w, w kt�rym Churchill pe�ni� funkcj� ministra, w spos�b haniebny wyst�pi� przeciwko fundamentom angielskiego spo�ecze�stwa - opodatkowuj�c wielk� w�asno�� ziemsk�, os�abiaj�c znaczenie Izby Lord�w, usi�uj�c odda� Irlandi� w r�ce katolik�w, przetrzebiaj�c Kr�lewsk� Marynark� Wojenn� i ust�puj�c przed szanta�em zwi�zk�w zawodowych i przekl�tych socjalist�w. Nie, Walden i jego przyjaciele nigdy nie u�cisn� r�ki ludziom takiego pokroju. Drzwi otworzy�y si� i do pokoju wszed� Pritchard, wysoki m�czyzna, z nasmarowanymi brylantyn� czarnymi w�osami. Wywodzi� si� z londy�skiego przedmie�cia i ma�o kogo m�g� oszuka� dostojn� min�, jak� przybiera� na u�ytek go�ci. Jako m�ody ch�opak uciek� na morze i zszed� ze statku we wschodniej Afryce. Walden, przebywaj�cy tam w�wczas na safari, wynaj�� go do pilnowania miejscowych tragarzy. Od tej pory stali si� nieroz��czni. Obecnie Pritchard by� u Waldena majordomusem i towarzyszy� mu zar�wno w domu w Londynie, jak i w rezydencji na wsi. Byli przyjaci�mi, oczywi�cie na tyle, na ile pan mo�e si� przyja�ni� ze s�ug�. - Przyby� Pierwszy Lord Admiralicji, milordzie - oznajmi� Pritchard. - Nie ma mnie w domu - odpar� Walden. Pritchard wydawa� si� lekko zak�opotany. Nie przywyk� do wyrzucania za drzwi cz�onk�w gabinetu. Lokaj mojego ojca poradzi�by sobie z tym bez zmru�enia oka, pomy�la� Walden; staremu Thomsonowi pozwolono jednak �askawie odej�� na emerytur� i hodowa� teraz r�e w ogr�dku przy swoim domu we wsi. Pritchard nie m�g� sobie jako� przyswoi� jego niewzruszonego dostoje�stwa. Pritchard zacz�� po�yka� sp�g�oski, co by�o oznak�, �e albo jest bardzo rozlu�niony, albo bardzo napi�ty. - Pan Churchill poedzia�, �e pan, milordzie, powie, �e nie ma pana w domu. I poedzia�, �eby odda� panu ten list. - Poda� na tacy kopert�. Walden nie znosi� ludzi nachalnych. - Oddaj mu go - powiedzia� zdenerwowany. Nagle zatrzyma� si� i przyjrza� ponownie charakterowi pisma na kopercie. By�o co� znajomego w tych du�ych, wyra�nych, lekko pochy�ych literach. - O, m�j Bo�e - wyszepta�. Wzi�� kopert�, otworzy� j� i wyj�� pojedyncz�, z�o�on� na p� kartk� grubego, bia�ego papieru. Na g�rze widnia�a czerwona piecz�� kr�lewska. Walden przeczyta�: Pa�ac Buckingham, 1 maja 1914 roku M�j drogi Waldenie Przyjmij m�odego Winstona. Jerzy R. V - To od kr�la - poinformowa� Lidi�. By� tak za�enowany, �e a� si� zaczerwieni�. Wci�ga� kr�la w co� takiego by�o po prostu straszliwym nietaktem. Czu� si� jak ucze�, kt�rego wytargano za uszy i kazano zaj�� si� lekcjami. Przez moment kusi�o go, �eby odm�wi� kr�lowi. Ale konsekwencje... Lidii nie przyj�to by ju� wi�cej u kr�lowej, ludziom nie by�oby wolno zaprasza� Walden�w na przyj�cia, na kt�rych mogliby by� obecni cz�onkowie rodziny panuj�cej i - co najgorsze ze wszystkiego - c�rka Waldena, Charlotte, nie zosta�aby przedstawiona na dworze. �ycie towarzyskie ca�ej rodziny leg�oby w gruzach. R�wnie dobrze mogliby si� spakowa� i wyjecha� do innego kraju. Nie, nie spos�b by�o sprzeciwi� si� woli kr�la. Walden westchn��. Churchill pokona� go. Przyj�� to poniek�d z ulg�: teraz m�g� wy�ama� si� z szeregu i nikt nie powinien mie� mu tego za z�e. List od kr�la, staruszku, m�g� si� usprawiedliwia�, nic si� nie da�o zrobi�, sam rozumiesz. - Popro� tutaj pana Churchilla - powiedzia� do Pritcharda. Poda� list Lidii. Libera�owie naprawd� nie maj� poj�cia, jak powinna funkcjonowa� monarchia. - Kr�l jest po prostu za ma�o stanowczy w stosunku do tych ludzi - mrukn��. - To staje si� okropnie nudne - zauwa�y�a Lidia. Nie by�a ani troch� znudzona, pomy�la� Walden. W rzeczywisto�ci uwa�a pewnie t� sytuacj� za rzecz ca�kiem ekscytuj�c�; powiedzia�a tak, bo tak w�a�nie wyrazi�aby si� angielska dama, a poniewa� nie by�a Angielk�, lecz Rosjank�, lubi�a m�wi� w spos�b typowy dla Anglik�w - podobnie jak kto�, kto �wie�o nauczy� si� francuskiego, b�dzie wsz�dzie wtr�ca� �hein?" i �alors". Walden podszed� do okna. Automobil Churchilla wci�� warcza� i dymi� na podje�dzie. Kierowca sta� przy nim, jedn� r�k� przytrzymuj�c drzwi, jakby mia� do czynienia z koniem, kt�ry w ka�dej chwili mo�e si� wyrwa� i pogna� na pastwisko. Kilku s�u��cych przygl�da�o si� maszynie z bezpiecznej odleg�o�ci. Pritchard wszed� i zapowiedzia�: - Pan Winston Churchill. Churchill mia� czterdzie�ci lat, dok�adnie dziesi�� mniej ni� Walden. By� niskim, szczup�ym m�czyzn�, ubranym, wed�ug earla, nieco zbyt elegancko jak na prawdziwego d�entelmena. W szybkim tempie przerzedza�y mu si� w�osy - zosta�a mu tylko k�pka na czubku g�owy i dwa loki na skroniach, co w po��czeniu z kr�tkim nosem i nieustannym ironicznym b�yskiem w oku, nadawa�o mu z�o�liwy wygl�d. Nietrudno by�o zrozumie�, dlaczego karykaturzy�ci regularnie przedstawiali go w postaci podst�pnego cheruba. - Dzie� dobry, lordzie Walden - powiedzia� weso�o Churchill �ciskaj�c mu r�k�. Uk�oni� si� Lidii. - Lady Walden, witam pani�. Co jest takiego w tym cz�owieku, �e gra mi na nerwach, zastanawia� si� Walden. Poprosi� go, �eby usiad�, a Lidia zaproponowa�a herbat�. Nie wszczyna� lu�nej pogaw�dki; chcia� szybko dowiedzie� si�, o co ten ca�y ha�as. - Przede wszystkim chcia�bym, r�wnie� w imieniu kr�la, przeprosi� pana za naj�cie - zacz�� Churchill. Walden kiwn�� g�ow�. Nie mia� zamiaru u�atwia� tamtemu sytuacji, twierdz�c, �e nic si� nie sta�o. - Chcia�bym doda�, �e nigdy bym si� do czego� takiego nie posun��, gdyby nie sprawy najwy�szej wagi pa�stwowej. - Lepiej niech mi je pan przedstawi. - Czy wie pan, co dzieje si� na rynku finansowym? - Owszem. Podnios�a si� stopa dyskontowa. - Z jednego i trzech czwartych do prawie trzech procent. Jest to olbrzymi wzrost i nast�pi� w ci�gu kilku ostatnich tygodni. - Spodziewam si�, �e pan wie dlaczego. Churchill skin�� g�ow�. - Firmy niemieckie zad�u�aj� si� na wielk� skal�, wycofuj�c got�wk� i kupuj�c z�oto. Jeszcze kilka tygodni i Niemcy, kosztem innych kraj�w, �ci�gn� do siebie wszystko. B�d� mieli nie sp�acone d�ugi i rezerwy z�ota wy�sze ni� kiedykolwiek w ich historii. - Przygotowuj� si� do wojny. - W ten i na szereg innych sposob�w. Podnie�li podatki o miliard marek w stosunku do ich poprzedniej wysoko�ci, aby wzmocni� armi�, kt�ra i tak jest ju� najsilniejsza w Europie. Pami�ta pan, �e kiedy w roku 1909 Lloyd George podni�s� brytyjskie podatki o pi�tna�cie milion�w funt�w szterling�w, o ma�o nie doprowadzi�o to do rewolucji. C�, miliard marek stanowi w przybli�eniu r�wnowarto�� pi��dziesi�ciu milion�w funt�w. To najwy�sze podatki w historii Europy. - Tak, rzeczywi�cie - przerwa� Walden. Obawia� si�, �e Churchill znowu zacznie swoje oratorskie popisy. Nie �yczy� sobie, �eby tamten wyg�asza� przed nim mow�. - My konserwaty�ci od d�u�szego ju� czasu zaniepokojeni byli�my rozwojem niemieckiego militaryzmu. Teraz, za pi�� dwunasta, oznajmia mi pan, �e mieli�my racj�. Churchill nie da� si� zbi� z tropu. - Niemcy zaatakuj� Francj�, to prawie pewne. Pytanie brzmi: czy przyjdziemy Francji z pomoc�? - Ale� sk�d - odpar� ze zdumieniem Walden. - Minister spraw zagranicznych zapewni� nas przecie�, �e nie mamy �adnych zobowi�za� wobec Francji... - Sir Edward, oczywi�cie, uczyni� to ze szczerego przekonania - przytakn�� Churchill. - Ale by� w b��dzie. Nasze porozumienie z Pary�em jest tego rodzaju, �e nie mo�emy sta� z boku i patrze�, jak Francja pada w walce z Niemcami. Walden by� wstrz��ni�ty. Libera�om uda�o si� przekona� wszystkich, jego nie wykluczaj�c, �e nie wci�gn� Anglii do wojny; a teraz jeden z ich najwa�niejszych ministr�w twierdzi co� wprost przeciwnego. Dwulicowo�� polityk�w mo�e doprowadzi� do sza�u, ale Walden rych�o o niej zapomnia�, kiedy zacz�� zastanawia� si�, jakie konsekwencje poci�gnie za sob� ta wojna. My�la� o znanych mu m�odych ludziach, kt�rzy b�d� musieli p�j�� na front: o niemrawych, opiekuj�cych si� jego parkiem ogrodnikach, o bezczelnych, kr�c�cych si� po jego domu lokajach, o ogorza�ych na twarzy parobkach z folwarku, o niesfornych studentach, o pr�niakach zabijaj�cych czas w klubach przy St. James's... a potem ta my�l odp�yn�a ust�puj�c miejsca nast�pnej, o wiele bardziej przygn�biaj�cej. - Czy jeste�my w og�le w stanie wygra� t� wojn�? - zapyta�. Churchill przybra� powa�n� min�. - S�dz�, �e nie. Walden wlepi� w niego oczy. - Na mi�y B�g, co�cie najlepszego narobili? - W naszej polityce kierowali�my si� zawsze ch�ci� unikni�cia wojny - zacz�� si� broni� Churchill - a nie mo�na prowadzi� takiej polityki i r�wnocze�nie zbroi� si� po z�by. - Ale nie uda�o wam si� unikn�� wojny. - Wci�� si� o to staramy. - Ale s�dzicie, �e to si� wam nie uda. Wydawa�o si�, �e Churchill chce si� sprzeciwi�, ale prze�kn�� tylko �lin�. - Niestety tak. - Wi�c co teraz b�dzie? - W sytuacji, kiedy Anglia i Francja nie s� w stanie pokona� Niemiec wsp�lnymi si�ami, musimy mie� jeszcze jednego sojusznika: trzecie pa�stwo, kt�re znajdzie si� po naszej stronie. Tym pa�stwem jest Rosja. Kiedy Niemcy podziel� swoje si�y i zmuszeni b�d� walczy� na dwa fronty, w�wczas mo�emy wygra�. Armia rosyjska jest nieudolna i skorumpowana, jak wszystko inne w tym kraju, ale nie gra to �adnej roli, dop�ki jest w stanie �ci�gn�� na siebie cz�� si� niemieckich. Churchill doskonale wiedzia�, �e Lidia jest Rosjank�. Lekcewa��ce m�wienie o Rosji w jej obecno�ci �wiadczy�o o typowym dla niego braku taktu, ale Walden pu�ci� mu to p�azem, tak by� zaintrygowany tym, co us�ysza�. - Rosja zawar�a przecie� przymierze z Francj� - powiedzia�. - To nie wystarcza - odpar� Churchill. - Rozstrzygni�cie, czy Francja jest ofiar� agresji, czy agresorem, pozostawia si� w ka�dym przypadku Rosji. Kiedy wybucha wojna, ka�da ze stron twierdzi na og�, �e zosta�a napadni�ta. Dlatego to przymierze zobowi�zuje Rosj� do walki wy��cznie wtedy, kiedy ta ma na to ochot�. Do niczego wi�cej. Chcemy, �eby Rosja na nowo i stanowczo opowiedzia�a si� po naszej stronie. . . , . - Nie mog� sobie was wyobrazi�, jak wymieniacie u�cisk d�oni z carem. - W takim razie, wcale nas pan nie zna. �eby ocali� Angli�, gotowi jeste�my paktowa� z samym diab�em. - Nie spodoba si� to waszym zwolennikom. - Nie b�d� o niczym wiedzieli. Walden domy�la� si�, do czego to wszystko prowadzi. Perspektywa by�a ekscytuj�ca. . . - Co pan ma na my�li? Tajny traktat? Czy niepisane porozumienie? - Jedno i drugie. Walden przyjrza� si� Churchillowi przez zmru�one powieki. Ten m�ody demagog ma rozum nie od parady - pomy�la� - i mo�e go wykorzysta� przeciwko mnie. A zatem libera�owie pragn� zawrze� tajny traktat z carem - nie bacz�c na nienawi��, jak� nar�d angielski �ywi do brutalnego, panuj�cego w Rosji re�imu - ale dlaczego zdradzaj� mi swoje zamys�y? Chc� mnie jako� zwi�za� z t� spraw�, to jasne. W jakim celu? Po to, �eby je�eli co� si� nie powiedzie, mie� pod r�k� koz�a ofiarnego, konserwatyst� na dodatek? �eby zwabi� mnie w tak� pu�apk�, potrzebny by�by intrygant bardziej subtelny ni� Churchill. - Prosz� dalej - powiedzia�. - Rozpocz��em z Rosjanami rozmowy na temat marynarki wojennej, przy okazji naszych wojskowych negocjacji z Francj�. Przez jaki� czas uczestniczyli w nich urz�dnicy do�� niskiej rangi, teraz jednak rokowania nabieraj� rumie�c�w. Do Londynu ma przyby� m�ody rosyjski admira�. To ksi��� Aleksy Andriejewicz Or��w. - Aleks! - krzykn�a cicho Lidia. Churchill rzuci� jej spojrzenie. - Zdaje si�, �e to pani krewny, lady Walden. - Tak - przyzna�a Lidia. - Co�, o czym Walden nie mia� najmniejszego poj�cia, najwyra�niej wytr�ci�o j� z r�wnowagi. - Jest synem mojej starszej siostry, co oznacza, �e jest moim... kuzynem? - Siostrze�cem - podpowiedzia� Walden. - Nie wiedzia�am, �e zosta� admira�em - m�wi�a dalej. - Musieli go niedawno mianowa�. Wydawa�a si� teraz jak zwykle doskonale opanowana i Walden nie wiedzia�, czy nie przy�ni�o mu si� to, czego �wiadkiem by� przed chwil�. Rad by�, �e Aleks przyje�d�a do Londynu: bardzo lubi� tego ch�opaka. - Jest m�ody jak na tak wysok� szar�� - stwierdzi�a Lidia. - Ma trzydzie�ci lat - odpar� Churchill i Walden u�wiadomi� sobie, �e czterdziestoletni Churchill jest r�wnie� bardzo m�ody jak na funkcj�, daj�c� mu w�adz� nad ca�� Kr�lewsk� Marynark� Wojenn�. Pierwszy Lord wyd�� dumnie wargi, jakby chcia� powiedzie�: ��wiat nale�y do genialnych m�odych ludzi, takich jak ja i Or��w". A jednak i mnie do czego� potrzebujecie, pomy�la� Walden. - Ponadto - kontynuowa� Churchill - Or��w jest przez swego ojca, nie�yj�cego ju� ksi�cia, siostrze�cem samego cara i - co jeszcze wa�niejsze - jednym z niewielu ludzi spoza kr�gu Rasputina, kt�rych car lubi i kt�rych obdarza zaufaniem. Je�eli w dow�dztwie rosyjskiej marynarki wojennej jest kto�, kto potrafi przeci�gn�� cara na nasz� stron�, to t� osob� jest Or��w. - A m�j udzia� w tym wszystkim? - Walden zada� pytanie, kt�re ca�y czas chodzi�o mu po g�owie. - Chc�, �eby reprezentowa� pan Angli� podczas tych rozm�w... i chc�, �eby przyni�s� mi pan Rosj� na talerzu. Ten facet nigdy nie mo�e si� oprze� pokusie, �eby nie zachowywa� si� jak w tanim melodramacie, pomy�la� Walden. - Chce pan, aby�my razem z Aleksem wynegocjowali angielsko-rosyjski traktat wojskowy? - Tak. Walden natychmiast poj��, jak trudne, �mia�e i obiecuj�ce by�oby to zadanie. St�umi� ogarniaj�ce go podniecenie i pokus�, aby wsta� i przej�� si� po pokoju. - Zna pan osobi�cie cara - m�wi� Churchill. - Zna pan Rosj� i m�wi pan p�ynnie po rosyjsku. Jako m�� lady Walden jest pan wujem Or�owa. Ju� raz przedtem sk�oni� pan cara do opowiedzenia si� po stronie Anglii przeciw Niemcom - w roku 1906, kiedy pa�ska interwencja zapobieg�a ratyfikacji traktatu z Bjorko. - Churchill przerwa�. - Mimo to pocz�tkowo nie brali�my pod uwag� pa�skiej kandydatury jako naszego reprezentanta w tych negocjacjach. W Westminsterze sprawy maj� si� w ten spos�b... - Tak, tak - Walden nie chcia� rozpoczyna� dyskusji na ten temat. - Jednak co� sprawi�o, �e zmienili�cie zdanie. - Istota sprawy polega na tym, �e pa�sk� kandydatur� wysun�� car. Wygl�da na to, �e jest pan jedynym Anglikiem, do kt�rego ma jakiekolwiek zaufanie. Wys�a� telegram do swego kuzyna, a naszego kr�la, domagaj�c si�, �eby Or��w prowadzi� rozmowy w�a�nie z panem. Walden m�g� sobie wyobrazi� konsternacj�, jaka zapanowa�a w�r�d radyka��w, kiedy dowiedzieli si�, �e b�d� musieli dopu�ci� do swoich tajnych kombinacji starego, zasiadaj�cego w Izbie Lord�w konserwatyst�. - S�dz�, �e wpadli�cie w tym momencie w przera�enie - powiedzia�. - Niezupe�nie. W sprawach zagranicznych nasza polityka nie r�ni si� tak bardzo od waszej. Poza tym zawsze uwa�a�em, �e nasze wewn�trzne polityczne nieporozumienia nie powinny sta� na przeszkodzie, aby pa�skie talenty wykorzystane zosta�y w s�u�bie rz�du Jego Kr�lewskiej Mo�ci. Teraz pochlebstwa, pomy�la� Walden. Musz� by� im bardzo potrzebny. - Jak uda si� to wszystko utrzyma� w tajemnicy? - zapyta� g�o�no. - Ma to wygl�da� na zwyk�� towarzysk� wizyt�. Je�li si� pan zgodzi, Or��w b�dzie pa�stwa go�ciem. Wprowadzi go pan w londy�skie towarzystwo. C�rka pa�stwa rozpoczyna w tym sezonie �ycie towarzyskie, nie myl� si� chyba? - Churchill spojrza� na Lidi�. - Tak, to prawda - odpowiedzia�a. - Wi�c przy okazji mo�ecie pa�stwo ubi� ca�kiem inny interes. Or��w jest, jak wiecie, kawalerem, z pewno�ci� stanowi �wietn� parti�, mo�emy wi�c rozpu�ci� za granic� pog�oski, �e przyjecha� tu do Anglii w poszukiwaniu �ony. Nic si� nie stanie, je�li rzeczywi�cie j� znajdzie. - �wietny pomys�. - Nagle Walden zda� sobie spraw�, �e wszystko to wprawia go w doskona�y humor. Pe�ni� kiedy�, za czas�w konserwatywnych rz�d�w Salisbury'ego i Balfoura, funkcj� p�oficjalnego dyplomaty, jednak ju� od o�miu lat nie uczestniczy� w �adnym charakterze w polityce mi�dzynarodowej. Teraz mia� okazj� pojawi� si� z powrotem na scenie i przypomnia� sobie, jak absorbowa�y i fascynowa�y go niegdy� takie misje: otaczaj�ca je aura tajemniczo�ci, pokerowe zagrania podczas negocjacji, zmagania si� r�nych osobowo�ci, umiej�tne pos�ugiwanie si� perswazj�, naciskiem, nawet gro�b� wojny. Z Rosjanami, jak pami�ta�, rozmowy nie by�y �atwe. Byli kapry�ni, uparci i aroganccy. Ale z Aleksem nie b�dzie tak �le. Kiedy Walden bra� �lub z Lidi�, Aleks by� obecny na weselu. Dziesi�cioletni brzd�c w marynarskim ubranku. Potem studiowa� kilka lat na uniwersytecie w Oksfordzie i odwiedza� Walden Hall podczas wakacji. Nie �y� ju� wtedy jego ojciec i Walden po�wi�ca� m�odzie�cowi troch� wi�cej czasu, ni� czyni�by to w normalnych okoliczno�ciach. Zyska� dzi�ki temu gor�c� przyja�� m�odego, obdarzonego �ywym umys�em Rosjanina. To stanowi�o �wietn� podstaw� do negocjacji. S�dz�, �e jestem w stanie doprowadzi� je do pomy�lnego zako�czenia, pomy�la�. C� to by�by za sukces! - Mog� zatem uwa�a�, �e pan si� zgadza? - zapyta� Churchill. - Naturalnie - odpar� Walden. Lidia unios�a si� z krzes�a. - Nie, prosz� nie wstawa� - powiedzia�a, kiedy m�czy�ni powstali wraz z ni�. - Zostawiam pan�w, �eby�cie mogli porozmawia� o polityce. Czy zostanie pan na obiedzie, panie Churchill? - Niestety, mam pilne sprawy w mie�cie. - W takim razie ju� teraz �egnam pana. - Poda�a mu r�k�. Wysz�a z pokoju o�miok�tnego, gdzie zawsze pili herbat�, przeci�a du�y i ma�y hall i otworzy�a drzwi do pokoju kwiatowego. W tym samym momencie jeden z pomocnik�w ogrodnika - nie zna�a jego imienia - wszed� tam przez prowadz�ce z ogrodu drzwi z nar�czem r�owych i ��tych tulipan�w, przeznaczonych do przystrojenia sto�u przy obiedzie. Jedn� z rzeczy, kt�re Lidia pokocha�a w Anglii, a zw�aszcza w Walden Hall, by�o bogactwo kwiat�w. Co rano i co wiecz�r zawsze �cinano dla niej �wie�e kwiaty, nawet w zimie, kiedy trzeba je by�o hodowa� w szklarni. Ogrodnik dotkn�� czapki palcami- nie musia� jej zdejmowa� bez wyra�nego polecenia, poniewa� pok�j kwiatowy by� w zasadzie cz�ci� ogrodu - po�o�y� kwiaty na marmurowym stole i wyszed�. Lidia usiad�a i odetchn�a ch�odnym, pachn�cym powietrzem. To by�o odpowiednie miejsce do tego, �eby doj�� do siebie po szoku. Rozmowa o Petersburgu wytr�ci�a j� z r�wnowagi. Pami�ta�a Aleksego Andriejewicza ze swojego wesela jako nie�mia�ego, ma�ego, �licznego ch�opca, pami�ta�a r�wnie�, �e by� to najnieszcz�liwszy dzie� w jej �yciu. To z mojej strony prawdziwa perwersja, pomy�la�a, �e w�a�nie z pokoju kwiatowego uczyni�am swoje sanktuarium. Ten dom mia� specjalne pomieszczenia na prawie ka�d� okazj�: w jednym pokoju jada�o si� �niadanie, w innym lunch, w kolejnym obiad, osobne pokoje przeznaczone by�y na picie herbaty, na gr� w bilard, przechowywanie broni, pranie bielizny, prasowanie, robienie przetwor�w, czyszczenie sreber, szczotkowanie ubra�, na sk�adowanie win i przybor�w do gier... Jej w�asny apartament sk�ada� si� z sypialni, garderoby i salonu. Mimo to, gdy potrzebowa�a spokoju, przychodzi�a w�a�nie tutaj. Siada�a na twardym krze�le i wpatrywa�a si� w prosty kamienny zlew i �eliwne nogi, na kt�rych spoczywa� marmurowy blat sto�u. Zauwa�y�a, �e jej m�� ma tak�e swoje prywatne sanktuarium: kiedy co� wyprowadzi�o go z r�wnowagi, szed� do zbrojowni i tam czyta� ksi��ki o polowaniach. Aleks b�dzie zatem w Londynie jej go�ciem. B�d� rozmawia� o rodzinnych stronach, o za�nie�onych uliczkach Petersburga, o balecie i o zamachach bombowych; a ona patrz�c na Aleksa b�dzie my�la�a o innym m�odym Rosjaninie, o m�czy�nie, za kt�rego nie wysz�a kiedy� za m��. Dziewi�tna�cie lat min�o, odk�d widzia�a tego cz�owieka po raz ostatni, ale wci�� najdrobniejsza wzmianka o Petersburgu sprawia�a, �e stawa� jej przed oczyma jak �ywy, a sk�ra jej cierp�a pod jedwabn� sukni�. Mia� wtedy dziewi�tna�cie lat, tyle samo co ona: g�odny, chudy jak patyk studencina z d�ugimi, czarnymi w�osami, twarz� wilka i oczyma spaniela. Mia� blad� cer�, mi�kkie, ciemne w�osy na piersiach i zr�czne, bardzo zr�czne r�ce. Dzi� jeszcze oblewa�a si� rumie�cem, nie na my�l o nim, ale o swoim w�asnym, zdradzaj�cym j�, oszala�ym z rozkoszy ciele, o sromotnym krzyku, kt�ry wydziera� si� jej z gard�a. By�am nikczemna, my�la�a, i wci�� jestem nikczemna, bo nadal tego pragn�. Poczu�a si� winna i pomy�la�a o swoim m�u. Rzadko kiedy my�la�a o nim bez poczucia winy. Kiedy za niego wychodzi�a, wcale go nie kocha�a, mi�o�� przysz�a dopiero p�niej. By� cz�owiekiem o silnej woli i dobrym sercu, i uwielbia� j�. Jego uczucie do niej by�o sta�e, delikatne i ca�kowicie pozbawione desperackiej nami�tno�ci, kt�rej kiedy� do�wiadczy�a. By� szcz�liwy tylko dlatego, my�la�a, poniewa� nigdy nie zazna�, �e mi�o�� mo�e by� szalona i wyg�odnia�a. Nie po��dam ju� wi�cej takiej mi�o�ci, powiedzia�a sobie; nauczy�am si� bez niej �y� i przez wszystkie te lata �ycie sta�o si� �atwiejsze. I tak w�a�nie powinno by� - mam ju� prawie czterdzie�ci lat! Niekt�re z jej przyjaci�ek wci�� jeszcze ulega�y pokusie. Nie opowiada�y jej o swoich romansach, bo czu�y, �e ich nie pochwala; ale plotkowa�y o sobie nawzajem i Lidia wiedzia�a, �e podczas niekt�rych przyj�� w wiejskich rezydencjach maj� miejsce liczne... powiedzmy, stosunki pozama��e�skie. Lady Girard zwr�ci�a si� kiedy� do niej z min� do�wiadczonej starszej kobiety, kt�ra udziela dobrych rad m�odej gospodyni: �Moja droga, je�li go�cisz tej samej nocy wiceksi�n� i Charlie'ego Stotta, musisz umie�ci� ich w przylegaj�cych do siebie sypialniach". Lidia rozlokowa�a ich w pokojach na dw�ch przeciwnych kra�cach domu i wiceksi�na ju� nigdy wi�cej nie odwiedzi�a Walden Hall. Ludzie m�wili, �e niemoralno�� rozpleni�a si� z winy zmar�ego kr�la, ale Lidia w to nie wierzy�a. To prawda, �e przyja�ni� si� z �ydami i �piewakami, ale to nie czyni�o z niego jeszcze rozpustnika. Dwukrotnie go�ci� w Walden Hall - raz jako Ksi��� Walii, potem jako kr�l Edward VII - i zawsze zachowywa� si� bez zarzutu. Zastanawia�a si�, czy odwiedzi ich kiedy� nowy panuj�cy. Wizyta monarchy wi�za�a si� z olbrzymimi wydatkami i napi�ciem, ale z drugiej strony jak�� wspania�� rzecz� by�o dekorowanie domu na jego cze��, przygotowywanie najbardziej wyszukanych, jakie mo�na sobie wyobrazi�, potraw i sprawianie sobie dwunastu sukien tylko na jeden weekend. Po wizycie w Walden Hall kr�l przyzna�by im by� mo�e po��dany przez wszystkich przywilej specjalnego entree do Pa�acu Buckingham - prawo do wjazdu podczas specjalnych okazji przez bram� ogrodow�. Nie musieliby w�wczas oczekiwa� w kolejce wzd�u� alei The Mail wraz z dwiema setkami innych powoz�w. Pomy�la�a o go�ciach, kt�rych przyjmowali tego weekendu. George by� m�odszym bratem Stephena; mia� jego urok, ale ani troch� jego powagi. C�rka George'a, Belinda, mia�a osiemna�cie lat, tyle samo co Charlotte. Obie rozpoczyna�y w tym sezonie �ycie towarzyskie. Matka Belindy zmar�a kilka lat temu i George do�� szybko o�eni� si� ponownie. Jego druga �ona Clarissa by�a od niego znacznie m�odsza i ca�kiem pon�tna. Urodzi�a mu dw�ch bli�niak�w. Jeden z nich odziedziczy Walden Hall po �mierci Waldena, je�eli Lidia nie b�dzie mia�a syna. Mog�abym urodzi�, pomy�la�a; czuj�, �e jestem do tego zdolna, ale po prostu na razie si� na to nie zanosi. Nadesz�a pora, �eby przygotowa� si� do obiadu. Westchn�a. Czu�a si� wygodnie i naturalnie w swojej sukni, z lu�no upi�tymi w�osami; teraz b�dzie musia�a da� si� pokoj�wce zasznurowa� w gorset i uczesa� w wysoki kok. M�wi�o si�, �e niekt�re m�ode kobiety w og�le przesta�y nosi� gorsety. Mo�na sobie na to pozwoli�, my�la�a Lidia, kiedy ma si� figur� jak �semka. Ale ona by�a szczup�a we wszystkich niew�a�ciwych miejscach. Wsta�a i wysz�a na dw�r. Pomocnik ogrodnika sta� przy drzewku r�anym i rozmawia� z pokoj�wk�. Lidia pozna�a j�. To by�a Annie, �adna, zmys�owa dziewczyna o pustej g�owie i szerokim u�miechu, kt�rym obdarza�a ka�dego, kto si� akurat trafi�. Sta�a z r�kami w kieszeniach fartucha, obracaj�c zaczerwienion� twarz ku s�o�cu i �miej�c si� z czego�, co powiedzia� ogrodnik. To jest w�a�nie dziewczyna, kt�ra nie potrzebuje gorsetu, pomy�la�a Lidia. Annie mia�a pilnowa� Charlotte i Belindy, bo guwernantka mia�a akurat wolne popo�udnie. - Annie! Gdzie s� m�ode panienki? - zapyta�a ostro Lidia. Annie przesta�a si� u�miecha� i dygn�a. - Nie mog� ich znale��, ja�nie pani. Ogrodnik przezornie ulotni� si�. - Nie wydaje mi si�, �eby� ich szuka�a - powiedzia�a Lidia. - Ju� ci� nie ma. - Dobrze, prosz� pani. Annie znikn�a za naro�nikiem pa�acu. Lidia westchn�a: z pewno�ci� nie znajdzie tam dziewcz�t, zbyt nu��ce by�oby jednak ponowne wzywanie jej i udzielanie reprymendy. Przesz�a przez trawnik, my�l�c o rzeczach przyjemnych i swojskich, spychaj�c Petersburg g��boko w mrok niepami�ci. Ojciec Stephena, si�dmy earl Walden, obsadzi� zachodni� cz�� parku rododendronami i azaliami. Lidia nigdy nie mia�a okazji go pozna�, zmar� bowiem, zanim spotka�a Stephena, ale z s�dz�c z tego, co o nim m�wiono, musia� by� jednym z tych, na kt�rych wielko�ci opiera�a si� epoka wiktoria�ska. Zasadzone przez niego krzaki obsypane by�y przepi�knymi, w pe�ni rozwini�tymi, kolorowymi kwiatami; bij�cy od nich ogie� nie mia� w sobie jednak wiele z wiktoria�skiego ducha. Musimy zam�wi� u kogo� nowy obraz przedstawiaj�cy Walden Hall, pomy�la�a. Poprzedni namalowano, kiedy park nie by� jeszcze w pe�nym rozkwicie. Obejrza�a si� do ty�u, na pa�ac. W promieniach popo�udniowego s�o�ca szary kamie� �ciany frontowej wygl�da� pi�knie i dostojnie. W samym �rodku widnia�o wej�cie po�udniowe. Oddalone od niej skrzyd�o wschodnie mie�ci�o bawialni�, kilka jadalni oraz kuchnie, spi�arnie i pralnie ci�gn�ce si� w przypadkowym zestawieniu a� po odleg�e stajnie. Bli�ej, po stronie zachodniej, znajdowa� si� pok�j poranny, pok�j o�miok�tny i w samym naro�niku biblioteka. Za naro�nikiem za� sala bilardowa, zbrojownia, pok�j kwiatowy Lidii, palarnia i biura posiad�o�ci. Na pi�trze sypialnie rodzinne wychodzi�y w wi�kszo�ci na po�udnie, pokoje go�cinne na zach�d, a pomieszczenia dla s�u�by na niewidoczn� st�d stron� p�nocno-wschodni�. Jeszcze wy�ej zaczyna�a si� irracjonalna feeria wie�, wie�yczek i mansard. Ca�a fasada zgodnie z najlepszymi wzorami wiktoria�skiego rokoka stanowi�a zastyg�� w kamieniu orgi� najprzer�niejszych ornament�w. By�y tu kwiaty, motywy geometryczne i wyrze�bione w kamieniu spirale, dalej smoki, lwy i cherubiny, blanki mur�w obronnych i balkony, maszty z flagami, zegary s�oneczne i chimery. Lidia uwielbia�a to miejsce i dzi�kowa�a losowi, �e Stephena - w przeciwie�stwie do wielu przedstawicieli starej arystokracji - sta� by�o na to, by utrzymywa� dom w nale�ytym stanie. Ujrza�a Charlotte i Belind� wy�aniaj�ce si� zza �ywop�otu. Annie oczywi�cie ich nie odnalaz�a. Obie mia�y na sobie kapelusze z szerokim rondem, letnie sukienki, czarne szkolne po�czochy i czarne trzewiki bez obcas�w. Poniewa� Charlotte mia�a w tym roku zacz�� bywa� na balach, pozwalano jej od czasu do czasu czesa� si� w wysoki kok i ubiera� w d�ug� sukni� do obiadu. Na og� jednak Lidia traktowa�a j� jak dziecko, kt�rym przecie� nadal by�a. Nie jest dobrze, gdy dzieci dojrzewaj� zbyt szybko. Dwie kuzynki pogr��one by�y w rozmowie, kt�rej tematu Lidia pr�no stara�a si� domy�li�. O czym rozmy�la�am, gdy mia�am osiemna�cie lat - zapyta�a sam� siebie; i wtedy stan�� jej przed oczyma m�ody cz�owiek o mi�kkich w�osach i zr�cznych d�oniach. Bo�e, pomy�la�a, pozw�l mi zachowa� moj� tajemnic�. - Czy s�dzisz, �e poczujemy si� inaczej, kiedy zaczniemy bywa� w towarzystwie? - pyta�a Belinda. Charlotte my�la�a o tym ju� wcze�niej. - Nie, nie s�dz�. - B�dziemy wtedy doros�e. - Nie rozumiem, w jaki spos�b przyj�cia, bale i pikniki mog� sprawi�, �e kto� staje si� bardziej doros�y. - B�dziemy musia�y nosi� gorsety. Charlotte zachichota�a. - Czy mia�a� kiedy� na sobie gorset? - Nie, a ty? - Przymierza�am sw�j w zesz�ym tygodniu. - No i co? - Jest okropny. Nie mo�na w nim chodzi� prosto. - Jak wygl�da�a�? Charlotte pokaza�a przed sob� r�kami olbrzymi biust. Obie zacz�y pok�ada� si� ze �miechu. Charlotte podchwyci�a spojrzenie matki i przybra�a pokorny wyraz twarzy w oczekiwaniu reprymendy; ale mama wygl�da�a, jakby my�la�a o czym innym, i tylko u�miechn�a si� niewyra�nie, odwracaj�c si� do nich plecami. - Mimo to b�dzie fajnie, zobaczysz - stwierdzi�a Belinda. - Kiedy zaczniemy chodzi� na bale? No, mo�e - z pow�tpiewaniem odpar�a Charlotte. - Ale o co w tym wszystkim chodzi? - O to, �eby spotka� odpowiednich m�odych ludzi, oczywi�cie. - Masz na my�li, znale�� sobie m�a. Dosz�y do wielkiego, rosn�cego na �rodku trawnika d�bu i Belinda usiad�a na �awce pod drzewem. By�a troch� nad�sana. - Uwa�asz, �e to wszystko jest bardzo g�upie, prawda? - zapyta�a. Charlotte usiad�a obok niej i popatrzy�a na wznosz�c� si� nad trawiastym kobiercem po�udniow� fasad� Walden Hall. W wysokich gotyckich oknach migota�y w promieniach s�o�ca szyby. Z tego miejsca dom wygl�da� tak, jakby w �rodku by� urz�dzony w spos�b sensowny i przemy�lany, w rzeczywisto�ci jednak za t� fasad� kry� si� uroczy ba�agan. - G�upie jest to - powiedzia�a - �e trzeba czeka� tak d�ugo. Wcale mi nie spieszno do chodzenia na bale, zostawiania po po�udniu li�cik�w m�odym ludziom i spotykania si� z nimi... nie dbam o to i doskonale mog� si� bez tego obej��, ale jestem z�a, kiedy wci�� traktuje si� mnie jak dziecko. Nienawidz� je�� kolacji z Mari�, ona jest kompletn� ignorantk� albo tylko tak� udaje. W jadalni podczas kolacji przynajmniej si� o czym� rozmawia. Papa opowiada o interesuj�cych rzeczach. Kiedy si� nudz�, Maria m�wi, �eby�my zagra�y w karty. Ja nie chc� w nic gra�. Ca�e moje �ycie to gra. - Westchn�a. M�wienie o tym zdenerwowa�o j�. Spojrza�a na spokojn�, otoczon� aureol� rudych lok�w, piegowat� buzi� Belindy. Jej w�asna twarz by�a owalna, z nadaj�cym jej wyraz prostym nosem i wystaj�cymi ko��mi policzkowymi. Mia�a bujne, ciemne w�osy. Poczciwa Belinda, pomy�la�a, ona wcale si� nie przejmuje tymi sprawami, w�a�ciwie to niczego nie prze�ywa zbyt g��boko. - Przepraszam. - Dotkn�a ramienia Belindy. - Nie chcia�am si� unosi�. - W porz�dku - Belinda u�miechn�a si� wyrozumiale. - Zawsze w�ciekaj� ci� rzeczy, kt�rych nie mo�esz zmieni�. Pami�tasz, jak upar�a� si�, �e chcesz i�� do szko�y w Eton? - Nie, nigdy w �yciu! - Musisz pami�ta�, na pewno. Zrobi�a� straszn� awantur�. Papa chodzi� do szko�y w Eton, powiedzia�a�, wi�c dlaczego ja nie mia�abym tam chodzi�? Charlotte nie pami�ta�a tego, ale nie by�a w stanie zaprzeczy�, �e istotnie mog�a tak w�a�nie powiedzie� maj�c dziesi�� lat. - Czy naprawd� my�lisz - zapyta�a - �e te rzeczy nie mog� wygl�da� inaczej? �ycie towarzyskie, bale w mie�cie, zar�czyny, a potem ma��e�stwo... - Zawsze mo�esz jeszcze wywo�a� skandal. Nie pozostanie ci w�wczas nic innego, jak wyemigrowa� do Rodezji. - Nie bardzo wiem, w jaki spos�b mo�na wywo�a� skandal. - Ja te� nie. Przez chwil� milcza�y. Czasami Charlotte chcia�aby by� tak samo bierna jak Belinda. �ycie by�oby wtedy o wiele prostsze - ale z drugiej strony sta�oby si� strasznie nudne. - Zapyta�am Mari� - powiedzia�a - co b�d� robi�, kiedy wyjd� za m��. Wiesz, co mi odpowiedzia�a? �Robi�?" - Charlotte przedrze�nia�a gard�owy akcent swojej guwernantki. - �C�, moje dziecko, nie b�dziesz robi� nic". - Och, jakie ona wygaduje g�upoty - westchn�a Belinda. - Naprawd�? A co robi moja matka albo twoja? - Nale�� do dobrego towarzystwa. Urz�dzaj� przyj�cia, siedz� w swoich domach na wsi, je�d�� do opery... - To w�a�nie mia�am na my�li. Nie robi� nic. - Rodz� dzieci... - To troch� inna sprawa. Trzymaj� w wielkiej tajemnicy, jak to jest z tymi dzie�mi. - Dlatego, �e to... takie wulgarne. - Dlaczego? Co jest w tym wulgarnego? - Charlotte zda�a sobie spraw�, �e znowu jest podekscytowana. Maria zawsze jej m�wi�a, �eby si� nie ekscytowa�a. Wzi�a g��boki oddech i zni�y�a g�os. - Ty i ja mamy przecie� rodzi� te dzieci. Nie uwa�asz, �e mogliby nam co� o tym powiedzie�, wyja�ni�, jak to si� odbywa. Ale nie, im o wiele bardziej zale�y, �eby�my wiedzia�y wszystko o Mozarcie, Szekspirze i o Leonardzie da Vinci. Belinda wygl�da�a na speszon�, ale i bardzo zaciekawion�. Na pewno my�li to samo co ja, pomy�la�a Charlotte; ciekawe, czy przypadkiem nie wie czego� na ten temat. - Zdajesz sobie spraw�, �e one dojrzewaj� u ciebie w brzuchu? - rzuci�a. Belinda kiwn�a g�ow�. - Ale jak to si� zaczyna? - zapyta�a nagle. - Och, my�l�, �e po prostu same zaczynaj� dojrzewa�, kiedy kobieta ma oko�o dwudziestu jeden lat. To dlatego trzeba zacz�� bywa� na balach, spotyka� si� z m�odymi lud�mi: wszystko po to, �eby mie� ju� m�a, zanim zacznie si� ten proces. - Charlotte zawaha�a si� na moment. - Tak przynajmniej mi si� zdaje - doda�a. - No dobrze, a kt�r�dy one wychodz�? - zapyta�a Belinda. - Nie wiem. A jakiej s� wielko�ci? Belinda rozsun�a d�onie mniej wi�cej na p� metra. - Takiej wielko�ci by�y bli�niaki, kiedy mia�y jeden dzie�. - Pomy�la�a chwil� i zmniejszy�a troch� odst�p. - No, mo�e takie. - Kiedy kura znosi jajo - powiedzia�a Charlotte - ono wychodzi jej... z ty�u. - Nie patrzy�a Belindzie w oczy. Nigdy jeszcze nie rozmawia�a z nikim na tak intymny temat. - Jajo wydaje si� za du�e, a jednak wychodzi. Belinda pochyli�a si� ku niej. - Widzia�am kiedy�, jak ocieli�a si� Daisy - powiedzia�a p�g�osem. - Daisy to krowa na naszym folwarku. Parobcy nie wiedzieli, �e si� przygl�dam. Tak w�a�nie to nazywaj�: ocieli� si�. Charlotte by�a zafascynowana. - Jak to wygl�da�o? - To by�o straszne. Wygl�da�o, jakby si� jej otworzy� brzuch, by�o mn�stwo krwi i innych rzeczy. - Belinda wzdrygn�a si�. - Bardzo mnie to niepokoi - powiedzia�a Charlotte. - Boj� si�, �e mi si� to przytrafi, zanim odkryj� ca�� prawd�. Dlaczego oni nic nam o tym nie m�wi�? - Nie powinny�my rozmawia� o takich rzeczach. - Mamy, do cholery, �wi�te prawo o tym rozmawia�. Belinda otworzy�a usta. - Przekle�stwa tylko pogarszaj� spraw�. - Nie dbam o to. - Charlotte doprowadza�o do sza�u, �e nie by�o sk�d si� dowiedzie� ani kogo spyta�, ani te� �adnej ksi��ki, w kt�rej mo�na by o tym przeczyta�... Nagle przyszed� jej do g�owy pomys�. - W bibliotece jest zamkni�ta szafka. Za�o�� si�, �e tam w�a�nie s� ksi��ki o wszystkich tych sprawach. Chod�my zobaczy�! - Ale je�eli jest zamkni�ta... - To nic, ju� od kilku lat wiem, gdzie s� klucze. - Jak nas z�api�, dostaniemy niez�� bur�. - Wszyscy przebieraj� si� teraz do obiadu. Mamy jedyn� szans�. - Charlotte wsta�a. Belinda zawaha�a si�. - B�dzie awantura. - Nie obchodzi mnie to. Ja w ka�dym razie zamierzam zobaczy�, co jest w tej szafce. Je�li chcesz, mo�esz p�j�� ze mn�. - Charlotte obr�ci�a si� i ruszy�a w stron� domu. Po chwili, jak si� tego spodziewa�a, dogoni�a j� Belinda. Przesz�y mi�dzy kolumnami portyku do ch�odnego, wysokiego, rozleg�ego hallu. Id�c w lewo, min�y pok�j poranny i pok�j o�miok�tny, i znalaz�y si� w bibliotece. Charlotte powtarza�a sobie, �e jest przecie� kobiet� i ma prawo co� wiedzie�, ale jednocze�nie czu�a si� jak niesforna ma�a dziewczynka. Po�o�ona w naro�niku budynku widna biblioteka by�a jej ulubionym miejscem w domu. �wiat�o dostawa�o si� tu przez trzy du�e okna. Obite sk�r� fotele pachnia�y staro�ci� i by�y zadziwiaj�co wygodne. W zimie przez ca�y dzie� palono tu w kominku. Znajdowa�y si� tutaj plansze do gier, uk�adanki, a tak�e dwa albo trzy tysi�ce ksi��ek. Niekt�re z nich by�y stare, przechowywane tutaj od czasu, gdy zbudowano dom, wiele jednak by�o nowych, mama bowiem czyta�a powie�ci, a papa interesowa� si� mn�stwem r�nych rzeczy - chemi�, rolnictwem, podr�ami, astronomi� i histori�. Charlotte lubi�a tu przychodzi�, zw�aszcza kiedy Maria mia�a wychodne i nie mog�a wyrwa� jej z r�k Z dala od zgie�ku i wr�czy� zamiast tego Wodnych dzieci. Czasami papa by� tu razem z ni�. Siedzia� przy wiktoria�skim biurku czytaj�c katalog maszyn rolniczych albo roczny bilans ameryka�skich kolei �elaznych i nigdy nie przeszkadza� jej w swobodnym wyborze ksi��ek. W bibliotece nie by�o teraz nikogo. Charlotte podesz�a do biurka, otworzy�a ma��, kwadratow� szuflad� i wyj�a z niej klucz. Przy �cianie za biurkiem sta�y trzy szafki. W jednej mie�ci�y si� gry, w drugiej papier listowy i koperty z wyt�oczonym herbem Walden�w. Trzecia by�a zamkni�ta. Charlotte wsadzi�a klucz do dziurki i otworzy�a szafk�. Wewn�trz by�o dwadzie�cia albo trzydzie�ci ksi��ek i stos starych czasopism. Charlotte rzuci�a okiem na jedno z nich. Nosi�o tytu� The Pean. Nie wygl�da�o zach�caj�co. W po�piechu wyci�gn�a na chybi� trafi� dwie ksi��ki. Zamkn�a drzwiczki szafki, przekr�ci�a klucz w zamku i schowa�a go z powrotem do szuflady. - Mamy! - oznajmi�a z triumfem. - Dok�d p�jdziemy, �eby to obejrze�? - spyta�a szeptem Belinda. - Pami�tasz nasz� kryj�wk�? - Och, tak! - Dlaczego m�wimy szeptem? Obie zachichota�y. Charlotte podesz�a do drzwi. Nagle us�ysza�a g�os w hallu wo�aj�cy: �Lady Charlotte... Lady Charlotte..." - To Annie, szuka nas - powiedzia�a Charlotte. - Jest mi�a, ale strasznie nierozgarni�ta. Wyjdziemy drugimi drzwiami, szybko. Wybieg�y z biblioteki do pokoju bilardowego, z kt�rego mo�na si� by�o dosta� do zbrojowni; ale w zbrojowni kto� by�. Chwil� nas�uchiwa�y. - To m�j papa - wyszepta�a Belinda, wyra�nie przestraszona. - By� na spacerze z psami. Na szcz�cie z pokoju bilardowego mo�na by�o wyj�� bezpo�rednio na taras zachodni. Charlotte i Belinda chy�kiem wy�lizgn�y si� na dw�r i ostro�nie zamkn�y za sob� drzwi. Zabarwione na czerwono s�o�ce sta�o nisko nad horyzontem, rzucaj�c na traw� d�ugie cienie. - Jak si� teraz dostaniemy z powrotem? - spyta�a Belinda. - Po dachu. Chod� za mn�! Charlotte obieg�a dom z ty�u i przesz�a przez ogr�d kuchenny a� do stajni. Wepchn�a ksi��ki pod stanik sukienki i zacisn�a pasek, �eby nie wypad�y. Ze skraju podw�rka przy stajni mog�a si� z �atwo�ci� wspi�� na dach tej cz�ci budynku, w kt�rej znajdowa�y si� pomieszczenia dla s�u�by. Najpierw wdrapa�a si� na klap� niskiego �elaznego sk�adziku, w kt�rym przechowywano drewno, a stamt�d na dach z falistej blachy, kt�rym kryta by�a przybud�wka z narz�dziami. Przybud�wka przylega�a do wozowni, ta z kolei do pralni. Charlotte stan�a na palcach i podci�gn�a si� w g�r� na pokryty p�ytkami spadzisty dach pralni. Obejrza�a si� do ty�u: Belinda pod��a�a w �lad za ni�. Charlotte przesuwa�a si� powoli wzd�u� dachu, chwytaj�c si� palcami i opieraj�c obutymi stopami o kant dach�wki, a� dotar�a do szczytowej �ciany g��wnego budynku. Wtedy wczo�ga�a si� na sam� g�r� i usiad�a okrakiem na dachu pralni. Po chwili znalaz�a si� tam r�wnie� Belinda. - Czy to nie jest niebezpieczne? - spyta�a. - Wchodz� t�dy od dziewi�tego roku �ycia. W �cianie szczytowej, tu� nad nimi znajdowa�o si� okno sypialni, kt�r� wsp�lnie zamieszkiwa�y dwie pokoj�wki. Okno si�ga�o prawie samego szczytu opadaj�cego stromo na obie strony dachu g��wnego budynku. Charlotte wyprostowa�a si� i zajrza�a do �rodka. W pokoju nie by�o nikogo. Wdrapa�a si� na parapet i stan�a na nim. Przechyli�a si� w lewo, przerzuci�a r�k� i nog� przez skraj dachu i wspi�a si� na g�r�. Obr�ci�a si� i pomog�a Belindzie zrobi� to samo. Przez moment le�a�y nieruchomo pr�buj�c z�apa� oddech. Charlotte przypomnia�a sobie powtarzane w jej obecno�ci informacje: dachy Walden Hall zajmowa�y ��cznie powierzchni� czterech akr�w. Trudno by�o w to uwierzy�, dop�ki nie wesz�o si� tu na g�r� i nie zobaczy�o, jak �atwo mo�na zab��dzi� w�r�d pokrytych dach�wk� g�r i dolin. Z punktu, w kt�rym si� znalaz�y, mo�na by�o dotrze� do ka�dego miejsca na dachu, korzystaj�c ze specjalnych przej��, drabin i szyb�w przeznaczonych dla ekip konserwatorskich, kt�re ka�dej wiosny pojawia�y si� tutaj, aby wyczy�ci� i pomalowa� rynny oraz wymieni� po�amane dach�wki. Charlotte wsta�a. - Chod�, dalej jest ju� ca�kiem �atwo - powiedzia�a. Na nast�pny dach wchodzi�o si� po drabinie, potem by�a k�adka, a nast�pnie kilka drewnianych stopni prowadz�cych do ma�ych, kwadratowych drzwiczek umieszczonych w �cianie. Charlotte otworzy�a je i wczo�ga�a si� do �rodka. Znalaz�a si� w swojej kryj�wce. By�o to niskie pomieszczenie bez okien, o pochy�ym stropie i pod�odze z nie heblowanych desek. Dotykaj�c jej nieostro�nie r�k� mo�na by�o sobie wbi� drzazg�. Wed�ug rozeznania Charlotte to pomieszczenie wykorzystywano kiedy� jako sk�adzik, teraz w ka�dym razie wszyscy o nim zapomnieli. Drzwiczki z drugiej strony prowadzi�y do nie u�ywanej od lat garderoby przy pokoju dziecinnym. Charlotte odkry�a to miejsce, kiedy mia�a osiem albo dziewi�� lat. Przydawa�o jej si� od czasu do czasu, gdy dla zabawy kry�a si� przed pilnuj�cymi j� opiekunami - zabawy, w kt�r�, jak si� jej zdawa�o, musia�a si� bawi� przez ca�e swoje �ycie. Na pod�odze le�a�y poduszki i pude�ko zapa�ek, w s�oikach sta�y �wieczki. Na jednej z poduszek le�a� zniszczony i sflacza�y pluszowy piesek, kt�rego schowa�a tutaj osiem lat temu, kiedy Maria, guwernantka, zagrozi�a, �e wyrzuci go na �mietnik. Na ma�ym, wytrza�ni�tym nie wiadomo sk�d stoliku sta� p�kni�ty wazon wype�niony kredkami, a obok le�a� czerwony sk�rzany pi�rnik. W Walden Hall co roku przeprowadzano inwentaryzacj� i Charlotte �wietnie pami�ta�a, jak ochmistrzyni, pani Braithwaite, skar�y�a si�, �e z domu gin� najprzer�niejsze rzeczy. Belinda wcisn�a si� do �rodka i Charlotte zapali�a �wieczki. Wyj�a ksi��ki zza stanika i spojrza�a na ich tytu�y. Pierwszy z nich brzmia� Lekarz domowy, drugi Historia po��dania. Ksi��ka medyczna wydawa�a si� bardziej obiecuj�ca. Siad�a na poduszce i otworzy�a j�. Belinda przysiad�a obok niej z widocznym poczuciem winy. Charlotte czu�a si�, jakby za chwil� mia�y odkry� wieczn� tajemnic� �ycia. Przekartkowa�a ksi��k�, kt�ra najwyra�niej zawiera�a pe�ne i szczeg�owe informacje na temat reumatyzmu, z�ama� ko�ci i przebiegu odry. Kiedy jednak Charlotte dosz�a do rozdzia�u o rodzeniu dzieci, ksi��ka stawa�a si� nagle niejasna i bardzo niewiele mo�na by�o z niej zrozumie�. Pisano tam o jakich� tajemniczych skurczach, o odej�ciu w�d i p�powinie, kt�r� powinno si� zawi�za� w dwu miejscach, a nast�pnie przeci�� wygotowanymi w wodzie no�yczkami. Najwyra�niej rozdzia� ten napisany zosta� dla ludzi nieco ju� zorientowanych w sprawie. By� tam tak�e rysunek nagiej kobiety. Charlotte zauwa�y�a, �e nie mia�a ona w�os�w w miejscu, w kt�rym u niej ros�o ich dosy� sporo. Wstydzi�a si� jednak powiedzie� o tym Belindzie. Znalaz�a poza tym schematyczny rysunek dziecka tkwi�cego w brzuchu kobiety, �adnej natomiast wskaz�wki co do drogi, kt�r� mog�oby si� ono wydosta� na zewn�trz. - Na pewno doktor przecina matce brzuch - stwierdzi�a Belinda. - W takim razie jak robiono to dawniej, kiedy nie by�o lekarzy? - dziwi�a si� Charlotte. - Tak czy inaczej, ksi��ka jest do niczego. - Otworzy�a na chybi� trafi� drug� i przeczyta�a g�o�no pierwsze zdanie, kt�re wpad�o jej w oczy: - "Opuszcza�a si� coraz ni�ej, lubie�nie i powoli, a� przeszy�em j� na wskro� drzewcem swej piki i j�a si� miarowo ko�ysa� ruchem pe�nym rozkoszy". - Charlotte zmarszczy�a brwi i spojrza�a na sw� towarzyszk�. - Ciekawe, co to mo�e znaczy�? - odezwa�a si� Belinda. Feliks Krzesi�ski siedzia� nieruchomo w przedziale czekaj�c na odjazd poci�gu. Stali na dworcu w Dover. W przedziale panowa� zi�b. Na zewn�trz by�o ciemno i Feliks widzia� w szybie tylko swoje odbicie: spogl�da� na� wysoki m�czyzna z eleganckim w�sikiem, ubrany w czarny p�aszcz i melonik. Na p�ce nad jego g�ow� le�a�a niewielka walizka. M�g�by od biedy uchodzi� za podr�uj�cego przedstawiciela szwajcarskiej fabryki zegark�w, gdyby nie to, �e ka�dy, kto przyjrza�by mu si� uwa�niej, zobaczy�by, �e jego p�aszcz jest tandetny, walizka tekturowa, a twarz nie przypomina twarzy cz�owieka sprzedaj�cego zegarki. Rozmy�la� o Anglii. Pami�ta�, jak w czasach swojej m�odo�ci uwa�a� angielsk� monarchi� konstytucyjn� za idealn� form� rz�d�w. To wspomnienie ubawi�o go, a patrz�ca na niego z szyby p�aska, blada twarz wykrzywi�a si� w upiornym u�miechu. Od tamtego czasu jego pogl�dy na temat idealnej formy rz�d�w diametralnie si� zmieni�y. Poci�g ruszy� i w kilka minut p�niej Feliks ujrza� s�o�ce wschodz�ce nad plantacjami chmielu i sadami hrabstwa Kent. Europa by�a taka �adna. Nigdy nie przestawa�o go to zdumiewa�. Kiedy zobaczy� j� po raz pierwszy, prze�y� g��boki szok. Podobnie jak rosyjscy ch�opi nie by� w stanie wyobrazi� sobie, �e �wiat mo�e tak wygl�da�. Pami�ta� jak dzi�, jecha� wtedy poci�giem. Przemierza� setki mil s�abo zaludnionych guberni na p�nocno-zachodnich kresach Rosji, mija� kar�owate drzewa, n�dzne, zakopane w �niegu wioski, kr�te, b�otniste drogi; nagle, pewnego ranka po przebudzeniu odkry�, �e znajduje si� w Niemczech. Ujrza� zadbane zielone pola, pokryte tward� nawierzchni� szosy, eleganckie domy w czystych wioskach, skrzynki z kwiatami na zalanym s�o�cem peronie, i wydawa�o mu si�, �e nagle trafi� do raju. P�niej, w Szwajcarii, siedzia� na werandzie ma�ego hoteliku, wygrzewaj�c si� w s�o�cu i patrz�c na pokryte �niegiem g�ry, jad� �wie�y, chrupi�cy rogalik, popija� go kaw� i my�la�: jacy szcz�liwi musz� by� tutaj ludzie. Kiedy teraz, wczesnym rankiem, ogl�da� budz�ce si� do �ycia angielskie farmy, przed oczyma stan�� mu �wit w jego rodzinnej wiosce: szare, rozmyte niebo, porywisty wiatr, �ci�te mrozem bagniste pola, na kt�rych tu i �wdzie ja�nia�y zamarzni�te ka�u�e i oszronione k�py traw; zobaczy� siebie samego w znoszonej, p��ciennej bluzie, ze skostnia�ymi stopami w za�o�onych na walonki chodakach, id�cego u boku swego ojca, odzianego w wy�wiechtan� sutann� biednego, wiejskiego popa, kt�ry stara si� go przekona�, �e B�g jest jednak dobry. Jego ojciec ukocha� nar�d rosyjski, poniewa� nar�d ten zosta� ukochany przez Boga. Natomiast dla Feliksa zawsze by�o oczywiste, �e B�g nienawidzi tego narodu. Gdyby by�o inaczej, nigdy nie potraktowa�by go z takim okrucie�stwem. Ten sp�r sta� si� pocz�tkiem d�ugiej podr�y, podr�y, kt�r� odby� Feliks, pocz�wszy od chrze�cija�stwa, poprzez socjalizm a� do anarchizmu i terroryzmu, i kt�ra z guberni tambowskiej poprzez Petersburg i Syberi� zawiod�a go a� do Genewy. W Genewie podj�� decyzj�, kt�ra zaprowadzi�a go tutaj, do Anglii. Przed oczyma stan�o mu tamto zebranie. Omal si� na nie nie sp�ni�... O ma�o nie sp�ni� si� na zebranie. Wraca� z Krakowa, gdzie prowadzi� rozmowy z polskimi �ydami, kt�rzy przerzucali do Rosji, przez zielon� granic�, pismo jego grupy, Bunt. Przyby� do Genewy po zmroku i od razu pospieszy� do ma�ej, po�o�onej w zau�ku drukarni Ulricha. Trwa�o w�a�nie kolegium redakcyjne; czterej m�czy�ni i dwie kobiety siedzieli na zapleczu drukarni wok� jednej jedynej �wieczki, obok b�yszcz�cej prasy drukarskiej. Wdychali zapach farby i smaru do maszyn i radzili, jak doprowadzi� do wybuchu rewolucji w Rosji. Ulrich zapozna�