13115

Szczegóły
Tytuł 13115
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13115 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13115 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13115 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Robert E. Howard Zemsta Czarnego Vulmei Tytu� orygina�u Black Vulmea�s Vengeance & Other Tales Of Pirates Swords of the Red Brotherhood Blade Vulmea�s Vengeance The Isle of Pirates� Doom Przek�ad Ma�gorzata Pawlik-Leniarska Agnieszka Go��biowska Szpady Czerwonego Bractwa Rozdzia� I Malowani Ludzie Najpierw polana by�a zupe�nie pusta, a za moment, zza krzak�w, niepostrze�enie wy�oni� si� cz�owiek. �aden d�wi�k nie ostrzeg� rudych wiewi�rek o jego nadej�ciu, ale igraj�ce w s�o�cu ptaki nagle wzbi�y si� z krzykiem w powietrze. Cz�owiek skrzywi� si� i szybko spojrza� za siebie, jakby w obawie, �e nag�a ucieczka ptak�w mog�aby zdradzi� jego obecno��. Potem, staraj�c si� st�pa� jak najdelikatniej, ruszy� przez polan�. Cho� by� wysoki i mocno zbudowany, porusza� si� mi�kko i gibko jak pantera. Nie mia� na sobie nic poza przepask� na biodrach. Podrapane kolcami dzikiej r�y nogi oblepia�o zaschni�te b�oto, a na lewym, mocno umi�nionym ramieniu, zawi�zany by� br�zowy, przesi�kni�ty krwi� banda�. Zmierzwiona, czarna grzywa ocienia�a wymizerowan�, pos�pn� twarz, w kt�rej p�on�y dzikie oczy zranionego zwierza. Lekko utykaj�c szed� przecinaj�c� otwart� przestrze� w�sk� �cie�k�. Nagle, w po�owie polany, zatrzyma� si� i odwr�ci� na d�wi�k przeci�g�ego, przera�liwego skowytu dobiegaj�cego z lasu. Brzmia�o to jak wycie wilka, ale on wiedzia�, �e to nie wilk. W jego nabieg�ych krwi� oczach pojawi� si� b�ysk w�ciek�o�ci, kiedy odwr�ci� si� jeszcze raz i biegiem ruszy� wzd�u� �cie�ki, kt�ra opuszcza�a polan� i wiod�a przez zbity g�szcz zielonych krzak�w i drzew. Jego wzrok przyci�gn�a masywna, g��boko wro�ni�ta w trawiaste pod�o�e, k�oda. Le�a�a r�wnolegle do skraju zaro�li. Znowu si� zatrzyma� i spojrza� przez rami� na polan�. Niedo�wiadczone oko nie dostrzeg�o by �lad�w niczyjej obecno�ci, ale jego wyczulony przez dzikie �ycie wzrok rozpozna� wr�cz ra��ce znaki swojej obecno�ci. Wiedzia�, �e ci, kt�rzy go �cigaj�, znajd� je bez wysi�ku. Warkn�� cicho, a w jego oczach narasta�a w�ciek�o�� i szale�cza furia wytropionej, gotowej do ataku bestii. Wyci�gn�� zza pasa toporek i n� my�liwski. Potem po�piesznie ruszy� �cie�k� i z rozmy�ln� niedba�o�ci� wydeptywa� w trawie �lady. Ale gdy doszed� do ko�ca pot�nej k�ody, wskoczy� na ni�, zawr�ci� i jak najdelikatniej przebieg� z powrotem. Kora na k�odzie i tak dawno ju� rozpad�a si� na kawa�ki. Teraz nie zostawia� �adnych �lad�w, kt�re mog�yby poinformowa� po�cig o tym, �e zawr�ci�. Dotar� do najg�stszych zaro�li i wtopi� si� w nie, nawet nie po ruszaj�c za sob� najmniejszego listka. Mija�y minuty. Rude wiewi�rki bawi�y si� zn�w beztrosko na ga��ziach... i nagle wypr�y�y swoje ma�e cia�ka i zamar�y w bezruchu. Na polanie znowu co� si� dzia�o. Ze wschodu, od przecinki, cicho jak ich poprzednik, wy�oni�o si� trzech ludzi. Sk�ra ich by�a ciemna, mieli na sobie tylko mokasyny i wyszywane paciorkami przepaski z ko�lej sk�ry. Ca�e cia�a pokrywa�y maskuj�ce malowid�a. Przed wyj�ciem na otwart� przestrze� dok�adnie rozejrzeli si� po polanie. Potem bez wahania wynurzyli si� z krzak�w i ruszyli jeden za drugim. St�pali mi�kko i pochyleni wpatrywali si� w �cie�k�. Nawet dla tych ludzi o naturze go�czego psa wytropienie bia�ego cz�owieka nie by�o �atwym zadaniem. Gdy tak szli prowadz�c� przez polan� �cie�k�, jeden z nich nagle zatrzyma� si�, warkn�� i ko�cem zaostrzonej dzidy wskaza� wgniecion� traw� w miejscu, gdzie �cie�ka wchodzi�a w las. W jednej chwili wszyscy stan�li i paciorkowatymi, czarnymi oczyma przeszukiwali �cian� lasu. Ale ich ofiara by�a dobrze ukryta. Nie dostrzegli niczego, co mog�oby wskazywa� na to, �e ich przeciwnik przycupn�� zaledwie kilka jard�w dalej. Po chwili znowu ruszyli i szli szybko po s�abych �ladach, kt�re wydawa�y si� zdradza�, �e ich ofiara sta�a si� mniej ostro�na � by� mo�e z powodu s�abo�ci lub desperacji. W chwili kiedy mijali miejsce, gdzie zaro�la si�ga�y starej k�ody, bia�y cz�owiek wypad� na dr�k� za nimi i wbi� n� w plecy ostatniego. Atak by� tak szybki i niespodziewany, �e Indianin nie mia� szansy ratunku. Ostrze utkwi�o w jego sercu zanim zd��y� si� zorientowa�, �e co� mu zagra�a. Pozostali dwaj odwr�cili si� z w�a�ciw� dzikim szybko�ci�, ale mimo �e n� bia�ego cz�owieka utkwi� w ciele zabitego, prawa, uzbrojona w toporek r�ka zada�a pot�ny cios, kt�ry spad� na w�a�nie odwracaj�cego si� Indianina, rozp�atuj�c mu czaszk�. Jedyny pozosta�y przy �yciu dzikus rzuci� si� w�ciekle do ataku. Chcia� d�gn�� bia�ego cz�owieka dzid� w pier�, kiedy ten wyci�ga� sw�j toporek z czaszki trupa. Z zadziwiaj�c� zwinno�ci� bia�y cz�owiek pchn�� bezw�adne cia�o dzikusa i sam rzuci� si� do ataku z furi� i desperacj� zranionego tygrysa. Indianin, uginaj�c si� pod ci�arem cia�a, nawet nie pr�bowa� odparowa� ciosu spadaj�cego toporka. Instynkt zabijania przewy�szy� nawet instynkt �ycia, wi�c w�ciekle zamierzy� si� dzid� w szerok� pier� wroga. Ale przewaga bia�ego cz�owieka polega�a na szybkim my�leniu i obu uzbrojonych r�kach. Toporkiem wytr�ci� mu dzid�, a pot�n�, lew�, uzbrojon� w n� r�k� pchn�� go w pomalowany brzuch. Indianin zwali� si� z wyprutymi flakami i rykn�� przera�liwie � nie by� to krzyk strachu ani b�lu, ale dzikiej furii bestii, �miertelny wrzask pantery. Odpowiedzia�o mu w�ciek�e wycie dobiegaj�ce ze wschodniej strony polany. Bia�y cz�owiek z desperacj� rzuci� si� przed siebie. Za chwil� zatrzyma� si� i zaciskaj�c usta napr�y� si� jak gotowe do ataku zwierze. Spod banda�a kapa�a mu krew. Mamrocz�c niezrozumia�e przekle�stwo zn�w pobieg� na zach�d. Nie zastanawia� si� teraz, kt�r�dy biegnie � po prostu bieg� jak najszybciej potrafi�. Przez chwil� las za nim pogr��ony by� w ciszy, ale zaraz, z miejsca kt�re w�a�nie opu�ci�, rozleg� si� straszny krzyk. Pogo� znalaz�a cia�a jego ofiar. Nie mia� nawet si�y zakl��, a ciekn�ca z otwartej rany krew zostawia�a �miesznie �atwy do wytropienia �lad. Mia� nadziej�, �e zabici przez niego Indianie byli jedynymi wojownikami, kt�rzy go jeszcze gonili. Ale powinien by� wiedzie�, �e te wilki w ludzkiej sk�rze nigdy nie schodz� z krwawej �cie�ki. Las zn�w pogr��y� si� w ciszy, a to oznacza�o, �e by� tropiony. Jego tras� zdradza�a stru�ka krwi, kt�rej nie by� w stanie ukry�. Poczu� na twarzy powiew przesi�kni�tego s�on� wilgoci� zachodniego wiatru. Czy�by czeka�a go jaka� niespodzianka? Je�li by� tak blisko morza, to znaczy, �e ta d�uga pogo� by�a jeszcze d�u�sza, ni� mu si� wydawa�o. Ale teraz zbli�a�a si� do ko�ca. Nawet jego dzika zaciek�o�� nie potrafi�a zwyci�y� wycie�czenia. Chcia� z�apa� oddech i poczu� silny b�l w boku. Nogi dr�a�y mu ze zm�czenia, a ta, na kt�r� utyka�, bola�a przy ka�dym kroku tak, jakby mu kto� no�em przecina� �ci�gno. Z szalon� zawzi�to�ci� poddawa� si� dodaj�cemu mu si� instynktowi dzikiego zwierz�cia i aby prze�y� napina� ka�dy nerw i ka�de �ci�gno. Teraz, w sytuacji ekstremalnej, poddawa� si� innemu instynktowi i liczy� ju� tylko na mo�liwo�� ataku i oddania �ycia za cen� krwi. Nie schodzi� ze �cie�ki w zaro�la � wiedzia�, �e nie ma ju� nadziei na zmylenie pogoni. Bieg� wi�c dalej, a w uszach coraz g�o�niej pulsowa�a mu krew, ka�dy oddech zdawa� si� by� tortur� dla wyschni�tych ust. Us�ysza� za sob� w�ciek�e ujadanie �wiadcz�ce o tym, �e s� ju� blisko i wkr�tce go dopadn�. Byli teraz tak szybcy, jak wyg�odnia�e wilki, wyj�ce przy ka�dym skoku. Nagle g�szcz si� sko�czy� i cz�owiek zobaczy�, �e ma przed sob� wzniesienie ze �cie�k� prowadz�c� pomi�dzy ostrymi kraw�dziami wyszczerbionych g�az�w. Rozejrza� si� po wzniesieniu, do kt�rego dotar�. By�a to wznosz�ca si� stromo �cie�ka prowadz�ca do szerokiej p�ki skalnej tu� pod szczytem. Miejsce to tak samo dobrze nadawa�o si� do oddania �ycia, jak ka�de inne. Trzymaj�c n� w z�bach, wdrapywa� si� na czworakach po urwistej �cie�ce. Nie zd��y� jeszcze dotrze� na wystaj�c� p�k� w skale, kiedy zza drzew wy�oni�o si� czterdziestu pomalowanych dzikus�w. Wypuszczaj�c strza�y biegli do st�p ska�y, a ich krzyki wznosi�y si� w diabelskim crescendo. Dooko�a uparcie wspinaj�cego si� cz�owieka �wiszcza�y strza�y, z kt�rych jedna utkwi�a mu w �ydce. Nie zatrzymuj�c si� ani na chwil� wyszarpn�� j� z cia�a i odrzuci� na bok, nie zwa�aj�c na mniej celne groty uderzaj�ce w okoliczne ska�y. Podci�gn�� si� na kraw�d� i odwr�ci�, bior�c do r�ki toporek i n�. Le�a� na skraju wpatruj�c si� w swych prze�ladowc�w, kt�rzy mogli dostrzec tylko zmierzwion� czupryn� i rozpalone oczy. Pot�na pier� wznosi�a si� przy ka�dym g��bokim, rozedrganym oddechu, a z�by zaciska�y si� pr�buj�c przezwyci�y� straszne md�o�ci. Wojownicy posuwali si� do przodu, zwinnie przeskakuj�c przez ska�y u st�p wzg�rza. Niekt�rzy zamieniali �uki na toporki. Jako pierwszy do ska�y dotar� pot�nie zbudowany w�dz. Jego splecione w warkocz w�osy ozdabia�o orle pi�ro. Zatrzyma� si� na chwil�, stawiaj�c jedn� stop� na wznosz�cej si� �cie�ce, i naci�gn�wszy do po�owy �uk, odrzuci� g�ow� do ty�u i otworzy� usta do okrzyku. Ale strza�a nie zosta�a wypuszczona. Zamar� w bezruchu, a kipi�ca w jego czarnych oczach ��dza krwi ust�pi�a nag�emu pe�nemu przera�enia b�yskowi rozpoznania. Krzykn�� co�, zawr�ci� i rozpostar� ramiona przemawiaj�c do swych zbli�aj�cych si� wojownik�w. Skulony na p�ce skalnej cz�owiek zna� ich j�zyk, ale by� zbyt wysoko nad nimi, �eby wychwyci� znaczenie zda� wykrzykiwanych przez orlopi�rego wodza. Po chwili ca�y zgie�k ucich�. Wszyscy stali w milczeniu i patrzyli w g�r� � nie na cz�owieka na p�ce, ale na samo wzg�rze. Potem, bez chwili wahania, zdj�li strza�y z ci�ciw i schowali je do przytroczonych do pas�w toreb z ko�lej sk�ry. Nast�pnie truchtem pobiegli przez otwart� przestrze�. Znikn�li w lesie nie ogl�daj�c si� za siebie. Bia�y cz�owiek ze zdziwieniem przypatrywa� si� temu, zdaj�c sobie spraw�, �e odeszli na dobre. Wiedzia�, �e nie wr�c�. Udali si� na wsch�d do odleg�ej o sto mil wioski. By�o to zupe�nie niezrozumia�e. Co by�o takiego w jego ucieczce, �e szczep czerwonych wojownik�w zdecydowa� si� zaniecha� pogoni, kt�r� prowadzili z pasj� wyg�odzonych wilk�w przez tak d�ugi czas? Narazi� im si� strasznie. By� Ich wi�niem i uciek�, a w czasie jego ucieczki zgin�� ich dawny w�dz. Dlatego te� tak nieust�pliwie go �cigali przez szerokie rzeki i g�ry, bezkresne mroczne lasy, tereny polowa� wrogich plemion. A teraz ci, kt�rzy przetrwali w tej d�ugiej pogoni zawr�cili, kiedy ich wr�g by� ju� przyparty do ziemi i osaczony. Potrz�sn�� z niedowierzaniem g�ow� i przesta� o tym my�le�. Podni�s� si� �wawo, mimo, �e by� jeszcze oszo�omiony d�ugim wysi�kiem. Nie zdawa� sobie w pe�ni sprawy, �e ju� by�o po wszystkim. Ko�czyny mia� zesztywnia�e, a rany szarpa� b�l. Splun�� i zakl�� przecieraj�c pot�nymi d�o�mi rozpalone przekrwione oczy. Zamruga� i rozejrza� si� dooko�a. Rozci�gaj�ca si� poni�ej pl�tanina zielonej ro�linno�ci falowa�a swym zbitym cielskiem, a nad jej zachodnim kra�cem unosi�a si� stalowoniebieska mgie�ka. Wiedzia�, �e to ocean. Wiatr rozwiewa� czarn� grzyw� bia�ego cz�owieka, a s�ony posmak powietrza orze�wia� go. Westchn�� g��boko. Potem odwr�ci� si� ci�ko i krzywi�c si� z b�lu jaki zadawa�a mu krwawi�ca �ydka, zacz�� dok�adniej przygl�da� si� p�ce, na kt�rej sta�. Za, ni� oko�o trzydzie�ci st�p powy�ej, wznosi�o si� strome, skaliste urwisko, si�gaj�ce a� do szczytu g�ry. Do ska�y by�y przymocowane w�skie, przypominaj�ce drabink�, uchwyty. Kilka st�p dalej zauwa�y� szczelin� w �cianie. By�a wystarczaj�co szeroka i wysoka, by zmie�ci� si� w niej cz�owiek. Doku�tyka� do niej, zajrza� do �rodka i mrukn�� g�o�no. Stoj�ce wysoko nad zachodnim lasem s�o�ce wpada�o do szczeliny, o�wietlaj�c le��c� poni�ej, przypominaj�c� tunel grot� i wie�cz�cy j� �uk. W �uku tym osadzone by�y ci�kie, obite �elazem drzwi! Zdumiony, wytrzeszczy� oczy. Ta kraina by�a t�tni�c� r�nymi odg�osami dzicz�. Tysi�ce mil wybrze�a by�o niezamieszka�e, z wyj�tkiem n�dznych wiosek i �ywi�cych si� rybami plemion. Poziom ich �ycia by� ni�szy ni� ich zamieszkuj�cych lasy braci. By� absolutnie pewien, �e jest pierwszym bia�ym cz�owiekiem, kt�ry postawi� stop� na tej ziemi. A teraz stan�� przed tymi tajemniczymi drzwiami � niemym dowodem europejskiej cywilizacji. Nie mog�c zrozumie�, sk�d si� tu wzi�y, zbli�y� si� do nich podejrzliwie, z gotowym do ataku toporkiem i no�em, kiedy na bieg�e krwi� oczy przyzwyczai�y si� delikatnej po�wiaty otaczaj�cej w�sk� stru�k� �wiat�a, dostrzeg� co� jeszcze � ustawione pod �cian� ci�kie, okute �elazem skrzynie. Twarz rozja�ni� mu b�ysk zrozumienia. Pochyli� si� nad jedn� z nich, ale nie mia� do�� si�y, by d�wign�� wieko. Uni�s� toporek, aby roz�upa� stary zamek, lecz nagle rozmy�li� si� i utykaj�c podszed� do �ukowatych drzwi. Czuj�c si� ju� pewniej, powiesi� bro� u boku. Pchn�� ozdobnie rze�bione drzwi, kt�re otworzy�y si� bez �adnego oporu. Zn�w ogarn�� go niepok�j. Zakl��, cofn�� si� i b�yskawicznym ruchem wyci�gn�� toporek i n�. Zastyg� w bezruchu, oczekuj�c najgorszego. Wreszcie wyci�gn�� szyj�, zajrza� przez drzwi. W jaskini by�o prawie zupe�nie ciemno � tylko niewyra�na po�wiata bi�a od le��cego na wielkim hebanowym stole b�yszcz�cego stosu. Wok� sto�u siedzia�y milcz�ce postacie, kt�rych obecno�� tak go przerazi�a. Nikt si� nie poruszy� nikt nie odwr�ci� g�owy. � Czy wszyscy jeste�cie pijani? � zapyta� agresywnie. �adnej odpowiedzi. Nie by� cz�owiekiem, kt�rego mo�na �atwo speszy�, ale teraz by� zupe�nie zbity z tropu. � Mogliby�cie zaproponowa� mi szklank� tego wina, kt�re ��opiecie � warkn��. � Na szatana, nie jeste�cie zbyt go�cinni dla cz�owieka, kt�ry jest jednym z was. Czy macie zamiar... G�os uwi�z� mu w gardle. Sta� w milczeniu, patrz�c na te dziwaczne postacie siedz�ce tak cicho i nieruchomo wok� wielkiego hebanowego sto�u. � Oni nie s� pijani � mrukn��. � Oni wcale nie pij�. C� to za diabelska gra? Przeszed� przez pr�g i w tej samej chwili musia� rozpocz�� �mierteln� walk� z niewidzialnymi morderczymi palcami, kt�re nagle zacisn�y si� na jego szyi. Rozdzia� II Ludzie z morza A na pla�y, kilka mil od pieczary, gdzie siedzia�y milcz�ce postacie, inne, jeszcze bardziej tajemnicze cienie zbiera�y si� nad zawi�ymi, ludzkimi losami... * * * Fran�oise d�Chastillon bezmy�lnie tr�ca�a filigranowym palcem u nogi muszelk�, por�wnuj�c jej delikatne, r�owe kraw�dzie z pierwszymi, r�owymi przeb�yskami wstaj�cego nad paruj�c� pla�� �witu, kt�ry jeszcze nie nasta�. Ale te� s�o�ce dopiero co si� unios�o i jeszcze nie rozp�dzi�o per�owoszarych opar�w unosz�cych si� nad wod�. Fran�oise unios�a sw� pi�knie ukszta�towan� g�ow� i spojrza�a na widok obcy i odra�aj�cy, a jednocze�nie tak okrutnie, w ka�dym szczeg�le znajomy. Br�zowy piasek u jej st�p bieg� na spotkanie mi�kko pluskaj�cym falom, kt�re rozci�ga�y si� na zach�d, by znikn�� w b��kitnej mgie�ce horyzontu. Sta�a na �uku zatoki, a na po�udnie od niej l�d unosi� si� nieco i przechodzi� w p�aski grzbiet, formuj�cy cypel tej zatoki. Wiedzia�a, �e z tego grzbietu mo�na spojrze� nad g�adkimi wodami na po�udnie � w bezkres r�wnie absolutny, jak widok na zach�d i p�noc. Obracaj�c si� w kierunku l�du, bezwiednie spojrza�a na fortec�, kt�ra przez ostatni rok by�a jej domem. Na tle b��kitnego nieba �opota�a z�otoszkar�atna chor�giew z jej rodowym herbem. Dojrza�a kszta�ty ludzi pracuj�cych w ogrodach i na polach, skupionych przy forcie, kt�ry jakby wy�ania� si� z mrocznej os�ony lasu otwieraj�cego si� na wsch�d, a na p�noc i po�udnie si�gaj�cego a� po horyzont. Powy�ej, na wschodzie, wy�ania�o si� wielkie pasmo g�r, oddzielaj�ce wybrze�e od le��cego za nim kontynentu. Fran�oise ba�a si� tego obramowanego g�rami lasu, a strach ten podzielali wszyscy, kt�rzy mieszkali w male�kiej osadzie. W tych szeleszcz�cych g��biach czai�a si� �mier�, �mier� nag�a i straszna, powolna i odra�aj�ca, ukryta, pomalowana, niestrudzona. Kobieta westchn�a i apatycznie podesz�a do wody. D�ugie, nudne dni by�y do siebie podobne, a �wiat miast, dwor�w i rado�ci zdawa� si� odleg�y nie tylko o tysi�ce mil, ale i o setki lat. Znowu bezskutecznie zacz�a zastanawia� si�, dlaczego francuski hrabia postanowi� uciec wraz ze swym orszakiem na to dzikie wybrze�e, zamieniaj�c zamek swych przodk�w na drewnian� chat�. Na d�wi�k delikatnego tupotu ma�ych, bosych st�p dotykaj�cych piasku, wyraz jej twarzy z�agodnia�. Przez piaszczysty wa� bieg�a ma�a, prawie naga dziewczynka. Jej smuk�e cia�o ocieka�o wod�, a ma�� g��wk� okala�y mokre w�osy w kolorze lnu. Z podekscytowania otworzy�a szeroko pe�ne t�sknoty oczy. � Pani � krzykn�a. � Pani! Nie mog�c z�apa� tchu, robi�a jakie� niezrozumia�e gesty. Fran�oise u�miechn�a si� i obj�a dziecko. W swym samotnym �yciu przela�a ca�� czu�o�� swej z natury wra�liwej duszy na t� biedn�, porzucon� dziewczynk�, kt�r� przygarn�a we francuskim porcie, gdzie zacz�a si� ta d�uga podr�. � Co chcesz mi powiedzie�, Tino? Odsapnij kochanie. � Statek! � krzykn�a dziewczynka, wskazuj�c na po�udnie. � P�ywa�am w baseniku, kt�ry morze wydr��y�o w piasku, po drugiej stronie wa�u, i zobaczy�am go! Statek, wyp�ywaj�cy stamt�d, z po�udnia! Poci�gn�a Fran�oise za r�k�, a ca�e jej wiotkie cia�o a� dr�a�o z przej�cia. Fran�oise poczu�a, �e jej serce te� bije szybciej na my�l o nieznajomych go�ciach. Od momentu przybycia na to pustkowie, nie widzia�a �adnego �aglowca. Tina bieg�a przed ni� po ��tym piasku. Wdrapa�y si� na niski, falisty wa� i Tina wspi�a si� na palce � by�a jak delikatny, bia�y kszta�t na tle ja�niej�cego nieba � z rozwianymi wok� ma�ej twarzyczki, mokrymi w�osami i z wyprostowanymi, smuk�ymi ramionkami. � Niech pani tam spojrzy! Fran�oise ju� go zobaczy�a � bia�y, wyd�ty przez wiatr �agiel, sun�cy wzd�u� brzegu, o kilka mil od nich. Na chwil� serce jej zamar�o. Takie drobne wydarzenie mo�e sta� si� czym� wielkim w bezbarwnym, odizolowanym �yciu ale Fran�oise dozna�a przeczucia jakby mia�o si� sta� co� z�ego. Czu�a, �e ten �aglowiec nie znalaz� si� tutaj przypadkiem. Najbli�szym portem by�a Panama, po�o�ona o tysi�ce mil na po�udnie. Co przynios�o tych obcych przybysz�w do samotnej Zatoki d�Chastillon? Tina, nagle ogarni�ta strachem, przytuli�a si� do swej pani. � Kto to mo�e by�? � wyszepta�a z zarumienionymi od wiatru policzkami. � Czy to ten cz�owiek, kt�rego boi si� hrabia? Zachmurzona Fran�oise spu�ci�a na ni� wzrok. � Jak mo�esz tak m�wi�, moje dziecko? Sk�d wiesz, �e m�j wuj boi si� czegokolwiek? � Na pewno si� boi � naiwnie odpowiedzia�a Tina. � Inaczej nigdy by nie przyjecha� na to bezludzie, �eby si� ukry�. Niech pani spojrzy, jak on szybko p�ynie. � Musimy i�� i powiadomi� o tym wuja � mrukn�a Fran�oise. � Tino, zabierz swoje rzeczy. Pospiesz si�. Dziewczynka zbieg�a do basenu, w kt�rym si� k�pa�a gdy zobaczy�a okr�t, i podnios�a z piasku pantofelki, po�czoszki i sukienk�. Wdrapa�a si� z powrotem na wa� i zabawnie podskakuj�c ubiera�a si� w biegu. Fran�oise, z niepokojem obserwuj�c �aglowiec, chwyci�a j� za r�k� i pospiesznie ruszy�y w kierunku fortu. Chwil� po tym, jak przesz�y przez bram� otaczaj�cej budynek, drewnianej palisady, rozleg� si� przera�liwy g�os tr�bki. Na jej d�wi�k ludzie pracuj�cy w ogrodach i ci, kt�rzy w�a�nie otwierali drzwi hangaru, aby wypchn�� ��dki na wod� zamarli w bezruchu. Ka�dy, kto znajdowa� si� poza portem, porzuca� swe zaj�cie i bieg� do bramy. Wszyscy ogl�dali si� za siebie, z przera�eniem spogl�daj�c na rozci�gaj�c� si� na wschodzie ciemn� lini� lasu. Nikt nie patrzy� w stron� morza. Pchali si� przez bram� i wykrzykiwali pytania do wartownik�w patroluj�cych stanowiska strzeleckie u szczytu palisady. � Co si� dzieje? Dlaczego zostali�my wezwani? Czy nadchodz� Indianie? Milcz�cy �o�nierz w odpowiedzi wskaza� r�k� na po�udnie. Z jego miejsca �aglowiec by� wyra�nie widoczny. Ludzie wdrapali si� na g�r� i spojrzeli na morze. Na ma�ej wie�yczce obserwacyjnej znajduj�cej si� na dachu fortu, hrabia Henri d�Chastillon spogl�da� na mkn�cy po falach �aglowiec, kt�ry w�a�nie op�ywa� po�udniowy cypel zatoki. Hrabia by� chudym m�czyzn� w raczej starszym ni� �rednim wieku, o ponurym, pos�pnym wyrazie twarzy. Mia� na sobie czarne, jedwabne spodnie i kubrak. Ten ciemny str�j o�ywia�y jedynie kolorowe klejnoty zdobi�ce pochw� jego szpady i zarzucony niedbale na ramiona p�aszcz w kolorze wina. Nerwowo podkr�ci� czarne w�sy i zwr�ci� ponury wzrok na swego odzianego w stal i satyn� majordomusa. � I co o tym s�dzisz, Gallot? � Widzia�em ju� ten statek � odpowiedzia� majordomus. � Ma�o tego, my�l�, �e... Prosz� tam spojrze�! Jego okrzykowi zawt�rowa� ch�r okrzyk�w z do�u. Statek min�� ju� cypel i w lekkim przechyle p�yn�� przez zatok�. I wszyscy zobaczyli flag�, kt�ra nagle pojawi�a si� na maszcie � l�ni�c� w s�o�cu, czarn� flag� z bia�� czaszk� i skrzy�owanymi piszczelami. � Przekl�ty pirat! � wykrzykn�� Gallot. � Tak, znam ten statek. To �Wojenny Jastrz�b� Harstona. Co on robi na tym bezludnym wybrze�u? � Nie spodziewam si� po tym niczego dobrego � warkn�� hrabia. Zamkni�to ci�k� bram�, a dow�dca �o�nierzy, a� l�ni�cy od stali, kierowa� swych ludzi na stanowiska strzeleckie u szczytu palisady i do le��cych ni�ej strzelnic. G��wne si�y ustawi� wzd�u� �ciany zachodniej, w �rodku kt�rej znajdowa�a si� brama. Wygnanie dzieli�o z hrabi� Henri stu ludzi: �o�nierzy i dworzan. �o�nierzy by�o czterdziestu, zahartowanych w boju najemnik�w odzianych w zbroje, �wietnie w�adaj�cych szpad� i arkebuzem. Pozostali, s�u�ba domowa i robotnicy, nosili koszule z utwardzonej sk�ry, a ich bro� stanowi�y g��wnie �uki do polowa�, siekiery i piki na dziki. Wszyscy ci si�acze zaj�li swe stanowiska i ponuro przygl�dali si� nadp�ywaj�cemu statkowi, kt�ry sun�� w kierunku brzegu po�yskuj�c w s�o�cu miedzianymi okuciami. Widzieli migoc�c� na nadburciu stal, s�yszeli krzyki marynarzy. Hrabia zszed� z wie�y i na�o�ywszy he�m i pancerz uda� si� w kierunku palisady. Kobiety dworzan sta�y w milczeniu w drzwiach swych zbudowanych wewn�trz ostroko�u chat i ucisza�y rozkrzyczane dzieci. Fran�oise i Tina wygl�da�y z g�rnego okna fortu. Francuzka czu�a, jak dziewczynka a� ca�a dr�y w jej obj�ciach. � Rzuc� kotwic� na wysoko�ci hangaru � powiedzia�a p�g�osem. � Tak, widz� jak j� spuszczaj� sto jard�w od brzegu. Nie drzyj, tak, dziecko! Nie mog� wzi�� fortu. Mo�e po prostu potrzebuj� �wie�ej wody i mi�sa. � P�yn� do brzegu w d�ugich �odziach! � krzykn�a dziewczynka. � O pani, tak si� boj�! S�o�ce krzesze ogie� na ich pikach i kordach. Czy oni nas zjedz�? Pomimo zdenerwowania, Fran�oise wybuchn�a �miechem. � Oczywi�cie, �e nie. Kto ci naopowiada� takich rzeczy? � Jacques Piriou powiedzia� mi, �e Anglicy jedz� kobiety � �artowa� sobie z ciebie. Anglicy s� okrutni, ale wcale nie gorsi od niekt�rych Francuz�w, kt�rzy zw� si� korsarzami. Piriou by� jednym z nich. � On by� okrutny � wyszepta�a Tina. � Ciesz� si�, �e Indianie uci�li mu g�ow�. � Przesta� dziecko � wzdrygn�a si�. � Sp�jrz, przybili ju� do brzegu. Ustawiaj� si� w szeregu na pla�y, a jeden z nich idzie do fortu. To pewnie Harston. � Ahoy tam w forcie � zawo�a�, a jego g�os by� porywczy jak wiatr. � Przychodz� pod bia�� flag�. Z nad czubk�w palisady pojawi�a si� uzbrojona w he�m g�owa hrabiego, kt�ry nieprzyja�nie spojrza� na pirata. Harston zatrzyma� si� dok�adnie w zasi�gu s�uchu. By� to pot�ny m�czyzna z odkryt� g�ow� i rozwianymi na wietrze, p�owymi w�osami. � M�w! � rozkaza� Henri. � Ja nie mam nic do powiedzenia cz�owiekowi twego pokroju. Harston za�mia� si� nieszczerze. � Nigdy nie s�dzi�em, �e ci� spotkam na tym bezludnym wybrze�u, d�Chastillon � powiedzia�. � Na szatana, a� mnie zatka�o jak zobaczy�em twojego szkar�atnego soko�a, powiewaj�cego nad fortec�, gdzie spodziewa�em si� zasta� dziewicz� pla��. Znalaz�e� go, oczywi�cie? � Co znalaz�em? � ze zniecierpliwieniem warkn�� hrabia. � Nie pr�buj mnie przechytrzy� � natychmiast ujawni� si� porywczy charakter pirata. � Wiem, po co tu przyby�e�. � Ja przyby�em z tego samego powodu. Gdzie jest tw�j statek? � To nie twoja rzecz, m�j panie! � Nie masz go � odpar� pirat z pewno�ci� w g�osie. � W tym ostrokole widz� kawa�ki masztu galeonu. Tw�j statek rozbi� si�. Inaczej dawno ju� odp�yn��by� ze swym �upem. � O czym ty do diaska m�wisz? � krzykn�� hrabia. � Czy jestem piratem, �eby pali� i rabowa�? Je�li nawet, to co m�g�bym zrabowa� na tym bezludnym wybrze�u? � To co ci� tu przygna�o? � zimno zapyta� pirat. � Wiem przecie�, �e to, co i mnie. Ale ja jestem bardzo zgodny � daj mi tylko �up, a ja p�jd� swoj� drog� i zostawi� ci� w spokoju. � Ty� chyba oszala� � parskn�� Henri. � Przyby�em tu, aby znale�� samotno�� i odosobnienie i cieszy�em si� nimi a� do chwili, kiedy ty wytoczy�e� si� z morza, ty ��tog�owy psie. Odejd�! Nie prosi�em o pertraktacje i sprzykrzy�a mi si� ta paplanina. � Kiedy odejd�, zostawi� t� szop� zamienion� w popi� � zagrzmia� pirat z w�ciek�o�ci. � Ostatni raz: Dasz mi �up w zamian za wasze �ycie? Jeste� otoczony, a stu moich ludzi jest gotowych popodrzyna� wam gard�a. W odpowiedzi hrabia uczyni� r�k� niewidoczny z zewn�trz znak. Natychmiast ze strzelnic zagrzmia�y rusznice i z g�owy Harstona spad� pukiel ��tych w�os�w. Pirat zawy� m�ciwie i biegiem ruszy� w kierunku pla�y, a kule rozpryskiwa�y piasek za jego stopami. Jego ludzie z l�ni�cymi w s�o�cu ostrzami, z wrzaskiem ruszyli mu na przeciw. - � Ty przekl�ty psie! � krzykn�� hrabia, uderzaj�c winnego strzelca okryt� �elazem pi�ci�. � Dlaczego spud�owa�e�? Gotowi? Strzela�!!! Ale Harston dotar� do swoich ludzi i uporz�dkowa� biegn�c� na o�lep zgraj�. Piraci rozbiegli si� szerokim �ukiem si�gaj�cym obu kra�c�w zachodniej �ciany i strzelaj�c, ostro�nie posuwali si� do przodu. Ci�kie kule uderza�y o ostrok�, a obro�cy oddawali ogie�. Kobiety sp�dzi�y dzieci do swych chat i teraz czeka�y ju� ze stoickim spokojem na to, co im przeznaczyli bogowie. Piraci nadal posuwali si� szerokim �ukiem, czo�gaj�c si� i wykorzystuj�c ka�de naturalne zag��bienie i najmniejszy krzaczek � tych nie by�o zbyt wiele, gdy� teren przed fortem zosta� z ka�dej strony oczyszczony w obawie przed atakami Indian. Na piasku le�a�o ju� kilka martwych cia�. Ale piraci byli szybcy, ci�gle zmieniali swoje pozycje i stanowili ruchomy cel, do kt�rego trudno trafi� z niezgrabnych rusznic. Ich ci�g�y ogie� flankowy stanowi� bardzo du�e niebezpiecze�stwo dla ludzi za ostroko�em. Ale mimo to oczywistym by� fakt, �e dop�ki bitwa polega�a w�a�ciwie tylko na wymianie strza��w, przewag� mieli os�oni�ci Francuzi. Ale kilku naje�d�c�w by�o ju� na brzegu, przy hangarze i zacz�o w�a�nie pracowa� siekierami. Hrabia zakl�� straszliwie widz�c jak niszcz� jego �odzie, przy budowie kt�rych tak d�ugo pracowali, pi�uj�c deski z wielkich k��d. � Oni robi� sobie z nich os�on�, aby ich piek�o poch�on�o! � wrzasn�� w�ciekle. � Szybko, na nich, zanim zd��� wszystko zniszczy�. Dop�ki s� rozproszeni... � Nie damy im rady w bezpo�redniej walce � odpar� Gallot. � Nie mo�emy wychodzi� poza ogrodzenie. � �wietnie � warkn�� Henri. � Tylko czy oni tu nie wejd�. Wkr�tce zamiary pirat�w sta�y si� jasne � nadesz�a grupa oko�o trzydziestu ludzi, pchaj�c przed sob� tarcz� zrobion� z pochodz�cych z �odzi desek, i belek, z kt�rych zbudowany by� hangar. T� os�on� umie�cili na Znalezionych tam masywnych, d�bowych ko�ach od wozu z wolego zaprz�gu. Kiedy toczyli przed sob� t� konstrukcj�, obro�cy widzieli tylko poruszaj�ce si� stopy. � Strzela�! � krzykn�� w�ciekle Henri. � Zatrzyma� ich zanim dojd� do bramy! O ci�kie deski uderza�y kule i strza�y, kt�re nie mog�y nawet zadrasn�� grubego drewna. Odpowiedzia�y im ur�gliwe okrzyki. Zbli�ali si� pozostali piraci, a ich kule coraz cz�ciej zacz�y trafia� w szpary mi�dzy palami ostroko�u. Zza jego kraw�dzi spad� w�a�nie z roztrzaskan� czaszk� cz�owiek. � Strzela� im w stopy! � wrzasn�� Henri. � Czterdziestu ludzi z pikami i siekierami do bramy, pozostali utrzymywa� �cian�! Kule uderza�y o piasek pod ruchomym pancerzem, ale niekt�re z nich dotar�y do celu. Mimo to, przy wt�rze ch�ralnego krzyku, os�ona zosta�a pchni�ta na �cian�. Umi�nione ramiona zacz�y uderza� w bram� okut� �elazem k�od�, kt�ra zosta�a przeci�gni�ta przez znajduj�c� si� w os�onie dziur�. Masywne wrota a� zatrzeszcza�y i zadr�a�y, a z g�ry spad� grad strza� i kul � niekt�re dotar�y do miejsca przeznaczenia. Ale dzicy ludzie morza p�on�li ��dz� walki. Wrzeszcz�c, zacz�li taranowa� bram�, a do nich do��czyli inni, dzielnie stawiaj�c czo�a s�abn�cemu ogniowi zza �ciany. Hrabia, kln�c jak szaleniec, wyci�gn�� szpad� i pobieg� do bramy. Za nim, dzier��c w d�oniach piki, pospieszy�a grupka zdesperowanych �o�nierzy. Za chwil� we wrotach powstanie wyrwa i oni b�d� musieli zatka� j� w�asnymi cia�ami. Nagle w ca�ej tej wrzawie pojawi� si� nowy d�wi�k � dobiegaj�cy ze statku, d�wi�k tr�bki. Na salingu sta� cz�owiek i dawa� jakie� znaki. Harston cho� poch�oni�ty taranowaniem, us�ysza� ten d�wi�k. Zapieraj�c si� mocno nogami, aby zatrzyma� zamach do ty�u, z musku�ami nabrzmia�ymi od opierania si� sile ramion swych kamrat�w, odwr�ci� g�ow� i nas�uchiwa�. Z twarzy sp�ywa� mu pot. � Czekajcie! � zagrzmia�. � Czekajcie, do diab�a! S�uchajcie! W ciszy, kt�ra nast�pi�a po tym ryku, da�o si� s�ysze� bardzo ju� wyra�ny d�wi�k tr�bki i czyj� g�os. Ludzie znajduj�cy si� za ostroko�em byli zbyt daleko, aby zrozumie� przesy�an� ze statku wiadomo��. Ale Harston j� zrozumia� � uniesionym g�osem znowu wyda� jaki� pe�en przekle�stw rozkaz. Opuszczono taran i wycofano spod bramy os�on�. � Sp�jrz! � krzykn�a obserwuj�ca wszystko z okna Tina. � Biegn� na pla��! Porzucili sw� tarcz�. Wskakuj� do �odzi i wios�uj� w kierunku statku. Pani, czy wygrali�my? � Nie s�dz� � odpar�a Fran�oise, patrz�c na morze. � Sp�jrz! Odsun�a zas�ony i wychyli�a si� z okna. Jej czysty, m�ody g�os unosi� si� nad ca�� wrzaw� i wszyscy obr�cili g�owy by spojrze� na miejsce, kt�re wskazywa�a palcem. Krzykn�li ze zdziwienia na widok nast�pnego statku, kt�ry ko�ysz�c si� majestatycznie, w�a�nie op�ywa� po�udniowy cypel. Za chwil� za�opota�y nad nim lilie Francji. Piraci wdrapywali si� na sw�j statek po obu burtach i podnosili kotwic�. Zanim obcy przybysz dop�yn�� do �rodka zatoki, �Wojenny Jastrz�b� znikn�� ju� za jej p�nocnym cyplem. ROZDZIA� III Nadej�cie czarnego cz�owieka � Wy�azi�! Szybko! � warkn�� hrabia, szarpi�c zamykaj�ce bram� skoble. � Zniszczcie t� os�on�, zanim tamci zd��� dop�yn��. � Ale tamten statek jest francuski � zareplikowa� Gallot. � Robi�, co ka�� � rykn�� Henri. � Nie tylko obcokrajowcy s� moimi wrogami. Wy�azi�, psy i por�ba� t� os�on� na szczapy! Trzydziestu uzbrojonych w siekiery m�czyzn wybieg�o na pla��. Przeczuwali mo�liwo�� niebezpiecze�stwa, gro��cego im ze strony nadp�ywaj�cego okr�tu i ich po�piech graniczy� z panik�. R�bali z takim zapa�em, �e d�wi�k roz�upywanego drewna dobiega� do uszu znajduj�cych si� w forcie ludzi. Gdy francuski okr�t rzuci� kotwic� w miejscu, kt�re w�a�nie opu�ci� �Wojenny Jastrz�b�, drwale biegli ju� z powrotem do fortu. � Dlaczego hrabia kaza� zamkn�� bram�? � zdziwi�a si� Tina. � Czy obawia si�, �e na tym statku mo�e by� cz�owiek, kt�rego si� boi? � O czym ty m�wisz, Tino? � zapyta�a z niepokojem Fran�oise. Hrabia nigdy nie m�wi�, dlaczego skaza� si� na to wygnanie. Nie by� to cz�owiek, kt�ry ucieka�by przed swymi wrogami, cho� mia� ich wielu. Prze�wiadczenie Tiny jednak zasia�o w niej niepok�j, a nawet troch� zaintrygowa�o. Dziewczynka jakby nie s�ysza�a jej pytania. � Ludzie z siekierami ju� s� wewn�trz ostroko�u � powiedzia�a. � Brama jest znowu zamkni�ta. Wszyscy zaj�li pozycje na swoich stanowiskach. Je�li ten statek �ciga� Harstona, to dlaczego za nim teraz nie pop�yn��? Patrz, jaki� cz�owiek p�ynie tutaj. Stoi na dziobie, w ciemnym p�aszczu. ��d� przybi�a do brzegu, a cz�owiek ten wraz z trzema towarzyszami spokojnie szed� pla��. By� wysoki i dobrze zbudowany, odziany w czarny jedwab i l�ni�c� stal. � Sta�! � rykn�� hrabia. � B�d� pertraktowa� tylko z samym dow�dc�. Wysoki przybysz zdj�� szyszak i uk�oni� si� zamaszy�cie. Jego towarzysze zatrzymali si�, zamiataj�c p�aszczami w ge�cie powitania, a wsparci na wios�ach marynarze wpatrywali si� w palisad�. Podszed� na odleg�o�� g�osu i powiedzia� p�ynn� francuszczyzn� � Ale� oczywi�cie. Nie ma miejsca na podejrzliwo�� mi�dzy d�entelmenami. Hrabia spojrza� na niego podejrzliwie. Przybysz by� ciemnym m�czyzn� o szczup�ej, drapie�nej twarzy, z cieniutki mi, czarnymi w�sikami. Jego szyj� i nadgarstki zdobi�y koronkowe falbany. � Znam ci� � powiedzia� wolno Henri. � Jeste� Guillaume Villiers. Przybysz powt�rnie uk�oni� si� i odpar�: � A ka�dy rozpozna�by czerwonego soko�a d�Chastillon�w. � Wygl�da na to, �e to wybrze�e sta�o si� miejscem spotka� wszystkich zabijak�w Oceanu Hiszpa�skiego � warkn�� Henri. � Czego chcesz? � No, no, m�j panie! � zaripostowa� Villiers. � Czy� to nie nazbyt grubia�skie powitanie kogo�, kto w�a�nie wy�wiadczy� ci przys�ug�? Czy� to nie ten angielski pies, Harston, dobija� si� do twoich bram? I czy� to nie mojemu pojawieniu si� zawdzi�czasz, �e wzi�� nogi za pas? � To prawda � z niech�ci� przyzna� hrabia. � Ale piraci niewiele si� od siebie r�ni�. Villiers za�mia� si� bez urazy i podkr�ci� w�sa. � Jeste� w b��dzie, m�j panie. Nie jestem piratem. Dzia�am w imieniu w�adcy Tortugi � walcz� z Hiszpanami. Harston jest rozb�jnikiem morskim, kt�ry nie dzia�a w imieniu �adnego kr�la. Pragn� jedynie aby� pozwoli� rzuci� kotwic� w twojej zatoce, moim ludziom zdoby� po�ywienie i wod� w twoich lasach, a mnie, by� mo�e, wypi� w twoim towarzystwie kielich wina. � Dobrze � burkn�� Henri. � Ale pami�taj, Villiers: nikt z twojej za�ogi nie ma prawa przej�� tej palisady. Je�li ktokolwiek zbli�y si� na odleg�o�� mniejsz� ni� sto st�p, kula natychmiast utkwi mu w gardle. I odpowiadasz za to, aby moje ogrody i byd�o w zagrodach pozosta�y nietkni�te. Mo�esz sobie wzi�� na mi�so trzy m�ode wo�y. Nic wi�cej. Gwarantuj�, �e moi ludzie b�d� zachowywa� si� w�a�ciwie � zapewni� Villiers. � Czy mog� zej�� na l�d? Henri przysta� na to z niech�ci� i Villiers uk�oni� si� nieco sardonicznie i odszed� krokiem tak wymierzonym i dostojnym, jakby st�pa� po l�ni�cych pod�ogach Wersalu, gdzie, je�li wierzy� pog�oskom, by� niegdy� znan� postaci�. Niech nikt nie schodzi z palisady � rozkaza� Galiotowi Henri. � To, �e odp�dzi� Harstona nie znaczy wcale, �e sam nie poder�nie nam garde�. Wielu bezczelnych hultaj�w dzia�a w imieniu kr�la. Galiot przytakn��. Korsarze mieli za zadanie walczy� tylko z Hiszpanami, ale Villiers mia� bardzo z�� reputacj�. Nikt wi�c nie opuszcza� palisady kiedy piraci schodzili na l�d. Byli to ogorzali ludzie z g�owami owini�tymi szalami i z�otymi ko�ami w uszach. Ponad stu marynarzy rozbi�o ob�z na pla�y, a Villiers z obu stron wystawi� posterunki. Stoj�c u szczytu palisady, Henri wyznaczy� trzy wo�y, kt�re zosta�y przyprowadzone i zaszlachtowane. Na pla�y rozpalono ogniska i na brzeg wtoczono plecion� beczk� wina, kt�r� od razu odszpuntowano. Inne beczu�ki nape�niono wod� ze �r�d�a znajduj�cego si� niedaleko, na po�udnie od fortu. Potem korsarze ruszyli w kierunku lasu. Widz�c to Henri krzykn�� do Villiersa: � Niech twoi ludzie nie wchodz� do lasu. Je�li nie wystarcza wam mi�sa, we� jeszcze jednego wo�u z zagrody. W lasach mog� natkn�� si� na Indian. Wkr�tce po wyl�dowaniu tutaj odparli�my ich atak, ale od tego czasu zamordowali sze�ciu moich ludzi. Zawarli�my z nimi pok�j, ale wisi on na w�osku. Villiers z przera�eniem spojrza� na g�sty las, po czym uk�oni� si� i rzek�: � Dzi�kuj� za ostrze�enie, panie. Potem wrzasn�� na swych ludzi, �eby wracali, a jego ostry g�os dziwnie kontrastowa� z dworskim tonem, kt�rym zwraca� si� do hrabiego. Je�li wzrok Villiersa m�g�by przenikn�� przez �ciany lasu, by�by wstrz��ni�ty widokiem z�owr�bnej postaci, kt�ra przyczai�a si� tam i z zawzi�to�ci� patrzy�a czarnymi oczyma na przybysz�w. By� to niepomalowany, india�ski wojownik opasany jedynie przepask� z zaj�czej sk�ry. Nad lewym uchem zatkni�te mia� pi�ro jastrz�bia. Wraz ze zbli�aj�cym si� wieczorem, znad brzegu morza unios�a si� szara mgie�ka i zacieni�a niebo. S�o�ce ton�o w purpurze, zostawiaj�c krwawe �lady na grzbietach czarnych fal. Z morza wype�z�a mg�a i przycupn�a u st�p lasu, opasuj�c g�stymi wst�gami palisad�. Przez mg�� przyt�umion� purpur� prze�wieca�y rozpalone na pla�y ogniska, a �piewy korsarzy wydawa�y si� odleg�e i wyciszone. Przynie�li ze statku stare p��tno �aglowe i zrobili z niego os�ony wzd�u� pla�y na kt�rej nadal pieczono wo�y i oszcz�dnie pito wino. Wielka brama by�a zaryglowana. Uzbrojeni w piki �o�nierze flegmatycznie chodzili wzd�u� palisady. Na ich stalowych he�mach po�yskiwa�y kropelki wilgoci. Z niepokojem spogl�dali na rozpalone na pla�y ogniska i gin�c� we mgle lini� lasu. Ob�z sprawia� wra�enie wymar�ego. Przez szpary w chatach migota�y s�abe p�omyki �wiec, a z okien rezydencji s�czy�o si� �wiat�o. S�ycha� by�o tylko kroki wartownik�w, kapi�c� ze strzech wod� i odleg�e �piewy korsarzy. S�abe echo tych �piew�w dociera�o do wielkiej sali, gdzie, przy winie, siedzia� Henri ze swym nieproszonym go�ciem. � Twoi ludzie wesel� si�, sir � mrukn�� hrabia. � Ciesz� si�, �e zn�w czuj� piasek pod stopami � odpar� Villiers. � To by�a m�cz�ca podr� tak, d�uga, wyczerpuj�ca pogo�. Dostojnie uni�s� kielich do siedz�cej oboj�tnie po prawicy gospodarza dziewczyny i uroczy�cie wypi� wino. Przy �cianach stali nieruchomo ludzie hrabiego � �o�nierze w he�mach uzbrojeni w piki i s�u��cy w znoszonych, satynowych p�aszczach. W tej dzikiej krainie gospodarstwo Henriego by�o cieniem �wietno�ci dworu, kt�ry utrzymywa� we Francji. Rezydencja, bo tak hrabia kaza� nazywa� budynek, by�a per�� na tym dzikim wybrze�u. Dzie� i noc, przez ca�e miesi�ce, stu ludzi pracowa�o przy jej budowie. Bale, z kt�rych zbudowano wewn�trzne �ciany, obite by�y ci�kimi, z�oconymi, jedwabnymi tkaninami. Podpor� wysokiego sufitu stanowi�y wyszlifowane i pomalowane pok�adnice ze statku. Pod�og� pokrywa�y wspania�e dywany. Prowadz�ce z sali szerokie schody by�y r�wnie� przykryte dywanami, a masywna balustrada stanowi�a kiedy� nadburcie galeonu. Pal�cy si� w du�ym, kamiennym palenisku ogie�, zdawa� si� osusza� wilgotn� noc. �wiece w wielkim srebrnym kandelabrze, ustawionym na �rodku szerokiego, mahoniowego sto�u o�wietla�y sal�, rzucaj�c� d�ugie cienie na schody. Hrabia Henri zajmowa� pierwsze miejsce przy stole, przy kt�rym siedzieli r�wnie� jego bratanica, piracki go��, Gallot i dow�dca stra�y. � P�yn��e� za Harstonem? � zapyta� Henri. � Tak daleko go zagoni�e�? � P�yn��em za Harstonem � za�mia� si� Villiers. � Op�yn��em za nim Horn. Ale on nie ucieka� przede mn�. Szuka� czego�, czego i ja szukam. � Co jest takiego na tej dzikiej ziemi, co skusi�o pirata? � mrukn�� Henri. � A co skusi�o francuskiego hrabiego? � zaripostowa� Villiers. � Zepsucie na dworze kr�lewskim mog�oby przyprawi� o md�o�ci ka�dego cz�owieka honoru. � Kilka generacji honorowych d�Chastillon�w jako� znosi�o to zepsucie � odpowiedzia� szyderczo Villiers. � Panie, wybacz mi moj� ciekawo��, ale dlaczego sprzeda�e� swoje dobra, za�adowa�e� na statek wyposa�enie swojego zamku i pop�yn��e� za horyzont w tajemnicy przed wszystkimi? I dlaczego osiedli�e� si� tutaj, skoro s�awa twej szpady i imienia mo�e otworzy� ci drzwi ka�dego cywilizowanego kraju? Henri bawi� si� zawieszonym na szyi �a�cuszkiem z piecz�ci�. � To, dlaczego opu�ci�em Francj�, jest moj� prywatn� spraw� � odpar�. � A przypadek sprawi�, �e osiedli�em si� w�a�nie tutaj. Zabra�em ze sob� wszystkich mych ludzi i wspomniane przez ciebie wyposa�enie, gdy� zamierza�em osiedli� si� gdzie� na pewien czas. Lecz m�j statek, zakotwiczony w tej zatoce, zosta� zniesiony na ska�y przy p�nocnym cyplu i zniszczony przez nag�y sztorm, kt�ry nadszed� z zachodu. I tak zamkn�a si� przed nami droga ucieczki. � Wi�c gdyby� m�g�, wr�ci�by� do Francji? � Nie do Francji. By� mo�e do Chin, albo do Indii... � Czy nie nudzi ci� to miejsce, pani? � zapyta� Villiers, po raz pierwszy zwracaj�c si� bezpo�rednio do Fran�oise. Ch�� ujrzenia nowej twarzy i us�yszenia nowego g�osu, przywiod�a tej nocy dziewczyn� do sali bankietowej. Ale teraz �a�owa�a, �e nie zosta�a z Tin� w komnacie. Nie mog�a si� myli�, co do intencji spojrzenia Villiersa. Jego mowa by�a elegancka, zachowanie godne szacunku, ale przez t� mask� przebija�a gwa�towno�� i porywczo��. � �ycie tu nie jest zbyt urozmaicone � odpowiedzia�a cicho. � Je�li mia�by� statek, czy opu�ci�by� t� osad�? � zwr�ci� si� do gospodarza korsarz. � Prawdopodobnie tak � przyzna� hrabia. � Ja mam statek � powiedzia� Villiers � Je�li doszliby�my do porozumienia... � Do porozumienia? � Henri podejrzliwie spojrza� na swego go�cia. � Musieliby�my si� podzieli� wszystkim, co mamy � powiedzia� Villiers, k�ad�c na stole r�k� z rozczapierzonymi palcami. R�ka ta przypomina�a teraz ohydnego, wielkiego paj�ka. Palce dr�a�y mu z napi�cia, a w oczach pojawi� si� nowy b�ysk. � Czym si� podzieli�? � Henri by� oszo�omiony t� propozycj�. � Z�oto, kt�re ze sob� wioz�em posz�o na dno ze statkiem i w przeciwie�stwie do po�amanych wr�g, nie zosta�o wyrzucone na brzeg. � Nie to mam na my�li � Villiers wykona� gest zniecierpliwienia. � B�d�my ze sob� szczerzy, panie. Czy chcesz mi wm�wi�, �e to przypadek zmusi� ci� do zakotwiczenia w�a�nie w tym miejscu, kiedy do wyboru mia�e� tysi�ce mil wybrze�a? � Nie musz� ci niczego wmawia� � odpar� oschle Henri. � Dow�dc� mego statku by� Jacques Piriou, by�y korsarz. Zna� to wybrze�e i przekona� mnie, �eby�my tu zeszli na l�d. Powiedzia�, �e ma swoje powody, kt�re wyjawi mi p�niej. Ale nigdy tego nie zrobi�, bo ju� pierwszego dnia znikn�� w lesie, a pewien czas p�niej my�liwi znale�li jego cia�o z odci�t� g�ow�. To z pewno�ci� sprawka Indian. Villiers przez chwil� mierzy� hrabiego wzrokiem. � Wybacz mi � odrzek� w ko�cu. � Wierz� ci, panie. I mam dla ciebie propozycj�. Przyznam, �e kiedy zakotwiczy�em m�j okr�t w tej zatoce, mia�em inne plany. S�dz�c, �e zabezpieczy�e� ju� skarb, chcia�em zdoby� fort si�� i wszystkim wam popodrzyna� gard�a. Ale okoliczno�ci sprawi�y, �e zmieni�em zdanie � rzuci� na Fran�oise spojrzenie, od kt�rego zarumieni�a si� i z oburzeniem unios�a g�ow�. � M�j statek mo�e wywie�� was z tego wygnania � powiedzia� korsarz. � Ale najpierw musisz pom�c mi odnale�� skarb. � Na �wi�tego Denisa, jaki skarb?! � ze z�o�ci� zapyta� Henri. � Bredzisz jak ten pies Harston. � Czy kiedykolwiek s�ysza�e� o Giovanni da Verrazano? � O tym W�ochu, kt�ry by� kapitanem statku pirackiego na us�ugach Francji i kt�ry napad� na karawel� wioz�c� skarby Montezumy wys�ane przez Corteza do Hiszpanii? � Tak jest. By�o to w 1523 roku. Hiszpanie twierdzili, �e powiesili go w 1527, ale k�amali. Tego w�a�nie roku wyp�yn�� w morze i znikn�� za horyzontem. Ale nie przed Hiszpanami ucieka�. � S�uchaj! Na tej karaweli, kt�r� napad� w 1523 p�yn�� najwspanialszy skarb �wiata � klejnoty Montezumy! �wiat obieg�a legenda o z�ocie Aztek�w, ale Cortez trzyma� sw� zdobycz w tajemnicy, bo obawia� si�, �e na wie�� o tym, jego ludzie mogliby zbuntowa� si� przeciwko niemu. Klejnoty za�adowano na statek, ukryte w workach ze z�otym piaskiem. Dosta� je w swoje r�ce da Verrazano, gdy wzi�� karawel�. Podobnie jak Cortez, da Verrazano, w obawie przed swymi oficerami, ukrywa� ich posiadanie. Nie podzieli� si� te� ze swoimi lud�mi. Schowa� je w swojej kabinie, a ich blask porazi� go i przyprawi� o szale�stwo � jak wszystkich, kt�rzy je kiedykolwiek zobaczyli. Tajemnica w jaki� spos�b wysz�a na jaw � by� mo�e zdradzili j� jego kompani. Da Verrazano ogarn�a obsesja, �e inni piraci mog� go zaatakowa� i ograbi�. W poszukiwaniu miejsca, gdzie m�g�by bezpiecznie ukry� swoje b�yskotki, kt�re sta�y si� dla niego cenniejsze ni� �ycie, pop�yn�� na zach�d, op�yn�� Horn i znikn��. Dzia�o si� to prawie sto lat temu. Ale legenda g�osi, �e pewien cz�owiek z jego za�ogi powr�ci� na Ocean, lecz zaraz zosta� schwytany przez Hiszpan�w. Zanim go powieszono, opowiedzia� dalsz� histori� skarbu, w�asn� krwi� wyrysowa� na pergaminie map� i w jaki� spos�b ukry� j� przed Hiszpanami. A oto jego opowie�� � da Verrazano pop�yn�� na p�noc daleko za Darien, za wybrze�e Meksyku i dotar� do ziemi, gdzie nigdy dot�d nie postawi� swej stopy �aden chrze�cijanin. Zakotwiczy� w samotnej zatoce i zszed� na l�d, zabieraj�c ze sob� skarb i jedenastu zaufanych ludzi. Zgodnie z jego rozkazami statek pop�yn�� na p�noc, a po tygodniu wr�ci�, by zabra� kapitana i jego ludzi � Da Verrazano ba� si� bowiem, �e ci, kt�rym nie ufa�, pod��� za nim i odkryj� miejsce, w kt�rym z�o�y� sw�j skarb. W mi�dzyczasie planowa� ukry� klejnoty gdzie� w pobli�u zatoki. W wyznaczonym czasie statek powr�ci�, ale po da Verrazano i jego ludziach nie by�o �ladu, z wyj�tkiem zbudowanych na pla�y, prymitywnych sza�as�w. By�y one zdemolowane, a dooko�a widnia�y �lady bosych st�p, ale nic nie wskazywa�o na to, �e stoczy�a si� tam jaka� walka. Nie by�o te� �ladu skarbu ani �adnego znaku, gdzie m�g�by by� ukryty. Korsarze ruszyli do lasu na poszukiwanie kapitana, ale zostali zaatakowani przez dzikich i zmuszeni do wycofania si� na statek. Zdesperowani, podnie�li kotwic� i odp�yn�li ale u wybrze�y Darien rozbili si� i ocala� tylko ten jeden. � To w�a�nie legenda o skarbie da Verrazano, kt�rego bezskutecznie poszukiwano przez prawie sto lat. Ale ja widzia�em map�, kt�r� ten �eglarz narysowa� zanim go powiesili. Byli ze mn� Harston i Piriou. Ogl�dali�my j� siedz�c w norze w Hawanie, gdzie ukrywali�my si� w przebraniu. Kto� zrzuci� �wiec�, kto� zawy� w ciemno�ci, a kiedy zn�w rozb�ys�o �wiat�o ten stary sknera, do kt�rego nale�a�a mapa le�a� martwy ze sztyletem w sercu. Mapa znikn�a, a z ulicy dobieg� ha�as zbli�aj�cych si� str��w nocnych z pikami, kt�rych zwabi� nag�y rumor. Rozbiegli�my si�, ka�dy w swoj� stron�. � Przez ca�e lata obserwowali�my si� z Harstonem podejrzewaj�c si� nawzajem o posiadanie mapy. Okaza�o si�, �e �aden z nas jej nie mia�, ale ostatnio us�ysza�em, �e Harston wybra� si� na Pacyfik, wi�c pop�yn��em za nim. By�e� �wiadkiem ko�ca tej pogoni. Uda�o mi si� jedynie rzuci� okien na map� roz�o�on� na stole starucha lecz nic z niej nie zapami�ta�em. Ale wyprawa Harstona dowiod�a, �e wie, w kt�rej zatoce da Verrazano rzuci� kotwic�. My�l�, �e ukryli skarb gdzie� w tamtym lesie, a gdy wracali zostali zaatakowani i wyr�ni�ci przez dzikich. Skarb nie dosta� si� w r�ce Indian. Ani Cabrillo, ani Drake ani nikt inny, komu uda�o si� tu dotrze� nie zauwa�y�, �eby Indianie mieli jakie� z�oto czy klejnoty. � A oto moja propozycja � po��czmy swoje si�y. Harston uciek� bo ba� si�, �e razem we�miemy go w kleszcze, ale z pewno�ci� tu wr�ci. Je�li b�dziemy sprzymierze�cami, nic nam nie mo�e zrobi�. Mo�emy wyprawi� si� z fortu i zostawi� wystarczaj�c� ilo�� ludzi, �eby odparli jego atak. My�l�, �e skarb ukryty jest niedaleko st�d. Znajdziemy go i pop�yniemy do jakiego� portu w Germanii czy Italii, gdzie b�d� m�g� zmy� moj� przesz�o�� pieni�dzmi. Mam do�� takiego �ycia. Chc� wr�ci� do Europy i �y� jak szlachcic � posi��� bogactwa, niewolnik�w, zamek i �on� ze szlacheckiego rodu. � Wi�c? � zapyta� hrabia, mru��c podejrzliwie oczy. � Daj mi sw� bratanic� za �on� � powiedzia� korsarz bez os�onek. Fran�oise krzykn�a przera�liwie i zerwa�a si� na r�wne nogi. Ogarni�ty w�ciek�o�ci� Henri r�wnie� powsta�. Villiers siedzia� bez ruchu. Wygi�te jak szpony palce wbi� w st�, a pe�ne po��dania oczy p�on�y mu z�owieszczo. � Jak �miesz! � wykrzykn�� Henri. � Zapominasz, �e twoja wysoka pozycja to ju� przesz�o��, hrabio Henri � warkn�� Villiers. � Nie jeste�my w Wersalu, m�j panie! Na tym odludziu szlachectwo mierzy si� si�� ludzi i ramion. A w tym ci� przewy�szam. Obcy zaj�li ju� zamek d�Chastillon�w, a twoja fortuna le�y teraz na dnie morza. Umrzesz tutaj wygna�cem, je�li ja nie u�ycz� ci mojego statku. Nie po�a�ujesz po��czenia naszych rodzin. Zobaczysz, �e nowe imi� i bogactwo sprawi, �e Guillaume Villiers zajmie godne miejsce w�r�d szlachetnych tego �wiata i b�dzie takim zi�ciem, kt�rego nie powstydzi si� nawet d�Chastillon. � Jeste� szalony! � gwa�townie krzykn�� hrabia. � Ty... co to jest? By� to tupot obutych w mi�kkie kapcie st�p. Do sali wbieg�a Tina, dygn�a nie�mia�o i okr��ywszy st� podesz�a do Fran�oise, opieraj�c na niej swe ma�e r�czki. By�a lekko zadyszana, mia�a przemoczone kapcie, a mokre p�owe w�osy oblepia�y jej g�ow�. � Tina! Gdzie� ty by�a? My�la�am, �e jeste� w sw