13003
Szczegóły |
Tytuł |
13003 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13003 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13003 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13003 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBERT CHARROUX
KSIĘGA SKARBÓW ZAKOPANYCH ZATOPIONYCH ZAMUROWANYCH
Przekład z francuskiego JOANNA GALEWSKA
Pandora 1992
Tytuł oryginału Tresors du monde
Projekt okładki i stron tytułowych Piotr eL
Skład i łamanie Pandora Books
ISBN 83-900427-1-1 © Librairie Artheme Fayard, 1962 Copyright for the Polish
edition by Pandora
Books, 1992
PRZEDMOWA
Nadeszły czasy nowej przygody, wspanialszej niż w czasach Izabeli Kastylijskiej,
a odrzutowe
karawele pędzą w kierunku nowego świata - świata planet.
Przeznaczeniem człowieka nie jest kopanie własnego grobu, ale podróżowanie poza
wszelkie
granice i podtrzymywanie prehistorycznych tradycji naszych odległych przodków,
niezmordowanie
wędrujących w pogoni za Słońcem.
Wszystkie wielkie wędrówki, inwazja i masowe ucieczki odbywały się wzdłuż
rytualnej osi
wschód-zachód zgodnie z ruchem Słońca. Wielbiciele paradoksu mogliby z pewną
dozą prawdy
uznać, że Zachód jest biegunem magnetycznym naszego globu!
Znieruchomiałej od siedemnastego wieku ludzkości udało się jednak zbudować
pojazdy własnej
emancypacji, aby zdecydowanie podążać po nieznanych drogach i przemierzać
tajemnicze morza.
Szlak ze wschodu na zachód został już wytyczony, oznakowany, wyodrębniony,
pomierzony i
scharakteryzowany, a wynurzony z wód ziemski świat - od La Rochelle do Tokio, od
Thule po
Wyspy Kerguelena - nie może już zaproponować najmniejszego kretowiska, którego
wysokość, ob-
wód i ciężar właściwy nie byłyby znane.
Przygoda na powierzchni globu, unicestwiona przez żeglarzy, eksploratorów,
geofizyków,
zniszczona przez samochód, żaglowce transoceaniczne i pomniejsze jachty, musi
zmienić azymut,
sięgnąć do innego wymiaru - wspiąć się wzwyż, zstąpić w głąb albo też zniknąć.
Przygoda popycha człowieka na Księżyc, w kierunku Marsa, Wenus i Słońca lub każe
mu
sięgnąć do ostatnich nie naruszonych stref skorupy ziemskiej.
A konkwistadorzy jednej i drugiej trasy przywdziewają takie same szaty:
kombinezon z
syntetycznych substancji i hełm z aparaturą oddechową, by poruszać się na
wysokości miliona
kilometrów w przestrzeni międzygwiezdnej czy też w dziesięciokilometrowej
oceanicznej głębi.
Konieczny jest wybór między planetarnym Eldorado dalekich światów zewnętrznych a
bliskim
wnętrzem marynarskich cmentarzy, kopalń szmaragdów i rubinów, skrytek
zawierających szkatułki
pełne złota, ukrytych w starych murach, w podziemiach i w kurzu, liczącym sobie
wiele tysięcy lat.
Poszukiwacz skarbów postanowił stawić czoła nieznanemu, odgadnąć to, co cudowne,
spenetrować nietknięte dziedziny i skoncentrować się na trzecim wymiarze -w
głąb. Nie używa
jednak w tym celu zawodowego arsenału okultystów: czarodziejskiej różdżki,
zaklęć, korzenia
mandragory . Wiedza oddała mu do dyspozycji czarnoksiężników na tranzystorach, a
elektronika
igra ze starymi, wystraszonymi magami.
Ali Baba mówił: - Sezamie, otwórz się!
Dziś ze słuchawkami na uszach, manipulując przy miliamperometrze i echosondzie
poszukiwacz skarbów zmaga się z tajemnicą rzeczy nieprzeniknionych i rozświetla
mroki
zgęszczonej materii.
Wspaniała przygoda odradza się więc: nie wszystko jest opisane, pomierzone i
wynalezione, to,
co „wewnątrz", wciąż pozostaje nie naruszone. Wciąż coś tkwi w murach, w ziemi,
w morzach.
I ziemia, i morze, cała kula ziemska naszpikowana jest skarbami, które odkrywane
są - na małą
skalę – niemal co dnia: a to skauci z Saint-Wandrille wyciągają z muru pięćset
sztuk złota, a to
dwaj robotnicy w Chelles, jakiś grabarz w Thiais czy dzieci z Fontenay odnajdują
wielki ukryty
skarb, składający się z luidorów i diamentów...
Skarby? Depczemy po nich całymi dniami, a nasz wzrok przebiega po skrytkach, nie
odkrywając, na szczęście, ich zawartości!
Iluż to ludzi spoglądało setki razy na konny posąg Henryka IV z Pont-Neuf w
Paryżu? Otóż, w
tylnej nodze konia tkwił niewielki skarb, umieszczony tam w 1816 roku przez
rzeźbiarza Lemota.
Diamenty pani du Barry były rozsiane między korzeniami wiosennych margerytek w
parku Sceaux;
w Mans, na placu Etoile, tysiące zacnych mieszczan od stu sześćdziesięciu lat
deptało po 100
milionach talarów z dawnego klasztoru urszulanek; w Charroux (Vienne) tysiąc
mieszkańców
miasteczka przechowywało butelki ze starym winem o parę centymetrów od
siedemdziesięciu
jeden skarbów, ukrytych w 1569 roku; w Lille, w kościele Notre-Dame-de-la-
Treille, mszę
odprawiano na skarbach zaginionych po splądrowaniu miasta przez Filipa Augusta;
w Lionie setki
skarbów, ukrytych w piwnicach, czekają na ewentualnych odkrywców; w Provins
złoto spoczywa w
kilometrach korytarzy podziemnych; w Rouen, w starych domach, których dni są już
policzone,
skarby drżą z niepokoju; gdzieś w Marsylii ukryta została biżuteria aktorki Gaby
Deslys; w
Montauban skarb ukryty jest pod dawnym zamkiem; w Poitiers - zamurowany w murach
obronnych, a jego zwiastuny wskazać mogą drogę tylko wtajemniczonym; w Ćassel, w
Bavey, La
Rochelle, Bordeaux, Perpignan, Nicei, Gisors kasetki i kufry znajdują się po
prostu w ziemi, na
głębokości kilku stóp; w Chateau-Gontier w Mayenne sterczący głaz zaznacza
wejście do krypty z
klejnotami; w Rennes-le-Chateau miliardy Bćrangera Sauniare'a ukryte są w
grobie; w Crain
relikwiarz świętego Germana został schowany gdzieś w ogrodzie; wreszcie w
Walonii, Flandrii,
Artois, Pikardii... w maju 1940 roku miliony niemieckich butów wojskowych
cynicznie tratowało
niezliczone skarby, zakopane przez masy uciekinierów, opuszczających swe
domostwa
poprzedniego dnia.
A skarby mórz? Jest ich jeszcze więcej niż w ziemi i jeśli wierzyć przekazom,
usłane są nimi
Karaiby, Cieśnina Bassa, zatoka Table, wybrzeża Chile oraz Francji...
Międzynarodowy Klub Poszukiwaczy Skarbów gromadzi w dużej mierze unikalną
dokumentację.
W ciągu dwudziestu lat biblioteki narodowe największych państw zostały
opodatkowane na
rzecz skarbów. Mapy i plany zakupiono głównie w Ameryce albo przywieźli je
członkowie Klubu z
wypraw.
Jeśli chodzi o skarby Francji, to cztery lata poszukiwań za pośrednictwem
wysokonakładowej
prasy, pod hasłem „Polowanie na skarby", przyniosły w latach 1951-1955 taką
ilość
korespondencji, że zarejestrowano 15 tysięcy miejsc prawdopodobnego ukrycia.
Trzeba przyznać, że na 15 tysięcy ponad 14 tysięcy wiąże się po prostu z
istniejącą tradycją,
legendami, często malowniczymi, jednak o niemożliwych do potwierdzenia
podstawach.
Najtrudniejsze okazało się sporządzenie fotograficznej kartoteki, zawierającej
ostatecznie trzy
tysiące zdjęć, planów, klisz drukarskich i rysunków. Programy radiowe także
przyniosły obfite żniwo
- Klub może się poszczycić posiadaniem zbioru prawie wszystkich najważniejszych
opowieści o
skarbach na naszym globie, nie licząc kilku skarbów... tajemnych, o których
informacje - co się
rozumie samo przez się - nie mogą być rozpowszechniane!
Klub skupia poszukiwaczy wysokich lotów, wielkich podróżników, takich jak:
kapitan Tony
Mangel, przeciwnik Malcolma Campbella i Franklina Roosevelta na Kokosowej
Wyspie; Floren i
Mireille Ramauge - specjaliści od zatoki Vige; Jean Albert Foex - szef
ekspedycji Jonasa na Morze
Czerwone; pani de Gracia - kryptolog; Denise Carvenne, Simone Guerbette,
Lucienne Lenoir,
Pierre Lenoir - klubowy elektronik; zuchwały pirat tajlandzki -Alberto Lazaroo i
inny jeszcze pirat,
którego niezwykła osobowość dominuje w przygodzie naszych czasów, Henry de
Monfreid -
honorowy prezydent Klubu.A jak wyobrażacie sobie poszukiwacza skarbów?
Poszukiwacza
skarbów - miłośnika przygody, przeciwnika drobnomieszczańskich ograniczeń i
codziennej mo-
notonii, użytkownika batyskafu i elektronicznego detektora - dręczy delikatny
kompleks. Ze
względu na ducha naukowości i awanturnictwa należy on do następców Marco Polo,
Kolumbów,
Pizonów, Gabrali. Ze względów estetycznych zaciekle odrzuca wiedzą empiryczną i
demoniczną,
demagogię betonu i buildingu, plastikowej szkatułki, syntetycznego diamentu,
planowania
rolniczego i normalizacji na siłę.
Jest przywiązany do tradycji, odmawia zatem plucia na groby swych przodków.
Ma, być może, nawet zastrzeżenia do podróży międzyplanetarnych i jest z
pewnością
reakcjonistą w stosunku do aktualnej formuły politycznej, do błędnych dróg
postępu i
systematycznie narastającej szpetoty egzystencji.
Te paradoksalne troski i ucieczka od świata, które częściowo potępia, kazały mu
wybrać
przygodę ze skarbami i w wehikule czasu kurs na przeszłość.
Często nawet odmowa jest bardziej znamienna i czasem badacz bardziej utożsamia
się z
przeszłością, protestując w ten sposób przeciw niebezpiecznym i szaleńczym
rewolucjom
współczesnego świata, który zmierzając ku bezosobowości, rządy na planecie
pragnie powierzyć
elektronicznym maszynom.
Człowiek XX wieku jest dumny ze swej wiedzy i najwyższego racjonalizmu.
Wykuwa - z pewnością w dobrej wierze - świeckie i przymusowe szczęście mas,
systematycznie oznaczające każdą najmniejszą odrobinę na ziemi, kolonizując
Kosmos, naukowo
objaśniając materię i kreację. Zapowiada cuda bardziej zdumiewające niż
dokonywane za pomocą
pierścienia Gygesa , panaceum, kamienia filozoficznego - i wszystkie one mają
szanse na
spełnienie.
Poszukiwacz skarbów nie wierzy jednak w nowych czarnoksiężników, w filozofię
stepów, których
bezkres chciałby pochłonąć wymiar właściwy - przedawniony, zużyty, wiekuisty,
należący do
znanego nam świata.
Nie wierzy w urodę buildingów, wątpi w skuteczność rakiet i energii atomowej, w
moralność
nowych instytucji i zasiłki rodzinne, w nadzwyczajne odkrycia betatronów i
resztki tego zwodniczego
atomu, który odzieramy bezczelnie ze skóry.
Wszystko bowiem wskazuje na to, że chcemy dać bezwzględne pierwszeństwo
absurdalnym
rozkoszom intelektu, podczas gdy nasz brat - ciało - staje dęba jak koń
wypuszczony na arenę.
W obliczu apokaliptycznej wizji świata poszukiwacz skarbów odmawia współpracy.
Nie z
tchórzostwa, ale jako istota szlachetna, odczuwająca wstręt do nieczystych
interesów i walki na
pięści catch as catch can .
To punkt widzenia, postawa, upór. A także wytłumaczenie swoistości tkwiącej w
badaczu: „tak"
- dla pewnego naukowego racjonalizmu.., i formalne „nie" - dla zdeprawowanej
nauki oraz
cuchnącej ewolucji.
To pewne: wynik walki między karawelą odrzutową i karawelą żaglową nie
pozostawia
wątpliwości. Nieważne: lepiej umrzeć żyjąc niż żyć będąc martwym.
Dla poszukiwaczy skarbów żyć to wyrazić zgodę na przygodę, w której oprócz
innych iluzji,
połyskują rubiny, diamenty, szmaragdy, topazy, ametysty, oszlifowane klejnoty,
herbowe nakrycia
stołowe, pierścienie, bransolety i torques , dukaty, ludwiki i piastry!
Jest to życie dla radości z ewentualnego odkrycia, miłości do tego, co
fantastyczne, - dla chwili
silnego przeżycia... dla sztuki zanurzania palców w żywej wodzie szlachetnych
kamieni, by
przystroić swą piękną ukochaną w najpyszniejsze legendarne klejnoty!
Nie, nie mylicie się: czasami warto być szalonym, a mądrość nie oznacza
bynajmniej
drobnomieszczańskiego poczucia bezpieczeństwa ani naukowej spekulacji.
Najważniejsze, by nie
ulegać takiemu samemu szaleństwu jak wszyscy! Trudno wam będzie uwierzyć, ale
taka jest
najgłębsza prawda poszukiwacza skarbów: on zdobył fortunę, nim jeszcze udało mu
się odszukać
skrytkę.
CZARODZIEJSKA PRZYGODA
Istnieją słowa magiczne, których nie można wymawiać bez wzbudzenia namiętnej
ciekawości.
Wystarczy wyszeptać gdzieś na Bliskim Wschodzie słowo „nafta", „złoto" na
Alasce, „woda" na
pustyni, „sardana" w Katalonii, by wyciągnęły się uszy, a zainteresowanie
otoczenia sięgnęło
zenitu.
Niegdyś inne magiczne słowa przeżywały swe wielkie dni: „Graal", „orwietan" ,
„Brazylia", a ich
aureola ściemniała i z czasem zatarła się. Taki los stanie się pewnego dnia
udziałem złota, ropy
naftowej i sardany.
Można jednak spodziewać się, że niezależnie od szerokości geograficznej i epoki,
jedno słowo
pozostanie na zawsze magiczne i nie sposób wyobrazić sobie sytuacji, która
mogłaby przytłumić
jego rezonans: to skarb. Spróbujcie je wypowiedzieć, zwłaszcza półgłosem, w
jakimkolwiek
miejscu, a ujrzycie płomyczek zapalający się we wszystkich oczach i głowy
odwracające się w
waszą stronę.
To diabelskie słowo ma prawdziwą magiczną moc, równie silną w każdym języku.
Włosi mówią tesoro, Hiszpanie - tesoro, Niemcy -schatz, Anglicy - treasure,
Francuzi - trisor.
Niezależnie od wszelkiej właściwej etymologii, to czarodziejskie słowo iskrzy
się, tańczy jak błędny
ognik, wyłania się z ziemi i fal morskich, gorące jak ogień, drogocennie
złociste, objawiające się z
całą zuchwałością i przyciągające brzmieniem jak głos dzwonów z rzadkiego
metalu, jak brzęk
ludwików i dukatów. Prawdziwe czary; niemal diabelska sprawa!
Z każdego skarbu emanuje pewien rodzaj tajemnej siły obronnej, której
przełamywanie upaja,
magii, której wpływ akceptujemy, a rozkoszne zepsucie jego wpływem wtłacza nam
do żył
odrobinę zbyt gorącej krwi piratów, napadających niegdyś na złote floty i
warowne mury
feudalnych zamczysk.
Nikt nie potrafi ustrzec swej duszy.
Oto dlaczego poszukiwacze, słusznie czy niesłusznie, sądzą, że każdego skarbu
strzeże diabeł
i że każdemu odkrywcy kryjówki zagraża przekleństwo!
Czy nie zastanawiacie się przypadkiem, czy te skarby, składające się z
drogocennych kamieni,
sztuk złota i srebra, mogą istnieć gdzie indziej poza wyobraźnią?
Oczywiście, udawało się wydobywać je na światło dzienne, musi ich być,
oczywiście, jeszcze
trochę, ale czy przypadkiem ich istnienie nie jest sprawą równie rzadką jak
odkrywanie?
Nie można podważać faktu, że w miarę upływu wieków miliony osób ukrywało swe
fortuny -
wielkie lub małe - i że pewna liczba ukrywających zmarła nie odzyskując ich i
nie ujawniając
nikomu miejsca skrytki. Zdarzało się nawet, że całe zbiorowości były
unicestwiane nie
pozostawiając nikogo przy życiu, podobnie jak było to w przypadku Czerwonych
Dziewic Wlasty.
Wlasta, według różnych ocen, była albo bohaterką, albo buntownicą czeską żyjącą
w ósmym
wieku. Była piękna, inteligentna i nadzwyczaj zręcznie posługiwała się bronią,
jednak miała
oczywiste dziwactwo - odczuwała gwałtowny wstręt do mężczyzn.
Te cechy zwróciły na nią uwagę Libuszy - założycielki Pragi, która mimo
małżeństwa z
Przemysławem, księciem Bohemii, sama była prawdziwą amazonką o wielu męskich
cechach.
Wlasta objęła komendę nad królewską gwardią przyboczną, składającą się wyłącznie
z kobiet.
Po śmierci królowej Wlasta odmówiła podporządkowania się królowi i na czele
swych
wojowniczek umocniła się w fortecy na górze Widowle. Kiedy książę wysłał
emisariusza, mającego
wysłuchać jej racji, młoda buntowniczka kazała go wykastrować i odesłać
Przemysławowi.
Tymczasem napływało do niej wiele młodych kobiet ochotniczek i wkrótce miała pod
komendą
prawdziwą armię.
Opuściła górę Widowle i obrała za swą kwaterę główną zamek obronny, nazwany
Diewin
(Zamek Dziewcząt).
Na czele wojowniczek Wlasta rabowała kraj, ściągała podatki łupiąc miasta i
wsie, wymierzając
swą sprawiedliwość, w dużej mierze skierowaną przeciwko mężczyznom.
Bywało, że - by dobitnie zaznaczyć pogardę dla rodzaju męskiego - wjeżdżała do
miast w
towarzystwie kilku zaledwie dziewcząt na koniach - wszystkie całkowicie nagie,
ale uzbrojone w
miecz i tarczę. I biada temu, kto ośmielił się podnieść wzrok na ich nagość!
Książę Przemysław wielokrotnie wysyłał przeciwko buntownicom oddziały wiernych
rycerzy,
które dziewczyny rozbijały w puch, a każdy ranny lub wzięty do niewoli skazany
był nieodwołalnie
na śmierć.
Wlasta, panując niepodzielnie nad krainą, narzuciła jej prawo, którego niektóre
artykuły,
zapisane przez kronikarzy, warto zacytować:
- Zabrania się mężczyznom, pod karą śmierci, noszenia broni.
- Mężczyźni, pod karą śmierci, muszą dosiadać konia bokiem, z obydwiema nogami
po lewej
stronie siodła.
- Mężczyźni mają uprawiać ziemię, zajmować się handlem, gotować posiłki, szyć
ubrania.
Zajęciem kobiet jest wojna.
Kobiety wybierają sobie męża. Mężczyzna, który odmówiłby respektowania
wyboru, skazany
będzie na śmierć. Mówiąc najdelikatniej, orzeczenia pięknej Wlasty nie były
łagodne!
W końcu król Bohemii stwierdził, że żarty trwały zbyt długo, i w 46 roku
najechał znienacka
Widowle ze swymi oddziałami - około stu amazonek zostało wyciętych tam w pień.
Kiedy Wlasta, przebywająca w Diewinie, dowiedziała się o nieszczęściu,
własnoręcznie
poderżnęła gardła dwudziestu czterem więźniom i wszystkimi siłami uderzyła na
napastnika.
Powiadają, że Czerwona Dziewica odrzuciła tarczę, zrzuciła ubranie i całkiem
naga, z gołym
mieczem rzuciła się w największy wir walki. Wszystkie amazonki z Diewina
zginęły, żadna nie chciała
się poddać.
Przed tą ostatnią wyprawą Wlasta ukryła w twierdzy skarbiec swej armii,
zawierający monety złote i
srebrne oraz przetopione klejnoty, w które okrutne dziewice nie chciały się
przystrajać.
Skarbiec nie został odnaleziony i bez wątpienia nigdy nie będzie, lecz
jego istnienie wydaje się
bardzo prawdopodobne.
Pozostając przy temacie skarbów należących do zdziesiątkowanych
zbiorowości, można
zaryzykować twierdzenie, że w 1940 roku, w czasie niemieckiej inwazji i masowego
exodusu
Belgów i Francuzów w kierunku Sekwany i Loary, dwa do czterech milionów skarbów
ukryto w
Walonii, Flandrii, Artois i Pikardii. Miliony osób bowiem, uciekając przed
wojną, zabrało ze sobą -
przynajmniej w części - swe zasoby pieniężne, troszcząc się jednak wcześniej o
ukrycie, zakopanie
lub zamurowanie cennych przedmiotów, zabranie których mogło być nieostrożnością
lub przeszkodą
w ucieczce: serwisów i ciężkich przedmiotów z brązu, cyny, miedzi lub srebra,
dzieł sztuki, płócien
mistrzów, broni starej i nowoczesnej, a nawet sztabek złota i złotych monet.
Jeśli uciekających było trzy miliony, pozostało prawdopodobnie trzy
miliony skarbów,
schowanych w ciągu czterdziestu ośmiu godzin przed ucieczką.
Niestety! Ci, którzy uszli, nie wrócili do domów po działaniach wojennych,
a są świadkowie
pamiętający o całych rodzinach wybitych w Amiens czy na drogach nad Somą, które
pozostawiły w
swych włościach tyleż ukrytych bezpańskich skarbów bez widocznego oznakowania.
Także w 1940 i 1941 roku tysiące Izraelitów, przed deportacją, poukrywało
w piwnicach Paryża
ogromne skarby, których przeważająca ilość jest wciąż nietknięta i nieznana.
Któż mógłby zaprzeczyć realnemu istnieniu skarbów roku 1940?
W 1945 roku w Niemczech i we Włoszech przerażenie skutkami przegranej
wojny wywołało
taką samą reakcję ludzi bogatych i nieszczęśników posiadających jakieś dobra.
To, co wydarzyło się w czasie ostatniej wojny, odnosi się także do roku
1914 i wszystkich
wojen, obficie występujących w historii ludzkości.
Nie powiedzieliśmy jeszcze nic o skarbach pogrążonych w morzach.
O tych we wrakach, którymi dna oceanów są dosłownie usłane jak lądowe
szlaki komunikacyjne
słupkami przydrożnymi. Już sama oficjalna statystyka daje pogląd na tę zatopioną
obfitość.
Statystyka francuskiego Ministerstwa Marynarki, mieszczącego się w Paryżu przy
Avenue Octave-
Greard, podaje, że każdego roku u wybrzeży Francji tonie od 350 do 500 statków
pod trójkolorową
banderą!
Czyż nie jest to nieoczekiwane i zaskakujące?
A przecież każdemu lub prawie każdemu zatonięciu odpowiada jeden skarb,
nawet wtedy gdy
w grę wchodzi trawler rybacki czy szkuner z Nowej Ziemi lub Islandii, ponieważ
kasa na statku
zawiera zawsze pewną ilość gotówki.
Nie trzeba nawet przypominać ciężkich hiszpańskich galeonów złotej floty i
wielkich statków linii
handlowych, by łatwo wykazać oczywistość istnienia niezliczonych skarbów
ukrytych bądź
niedostępnych.
Co roku prasa ujawnia około setki niespodziewanych znalezisk: a to jakiś
przedsiębiorca
rozbierając stary mur natrafia na ukryty skarb, a to grabarz wykopuje gliniane
dzbany i szkatułki
wypełnione luidorami czy też dzieci znajdują skarb w jakimś domu...W historii
„skarbowości"
największym i najbardziej sensacyjnym było odkrycie Williama Phipsa, patrona
wszystkich
poszukiwaczy skarbów.
Phips, Amerykanin z Bostonu, w 1686 roku na Srebrnej Mieliźnie na Morzu
Karaibskim odkrył
wrak galeonu, uważanego za statek „Nuestra Seńora de la Conception": udało mu
się wydobyć
dwieście tysięcy funtów szterlingów, został za to pasowany na rycerza przez
króla Anglii i umarł w
dobrobycie, przekazując swą fortunę po śmierci na rzecz potrzebujących.
Jednak „Nuestra Senora de la Conception" wciąż jeszcze spoczywa na dnie na
163 francuskiej
mili w kierunku nord-nord-est od Puerto Plata (Republika Dominikańska) i na 98
mili w kierunku
nord-est od wysp Turąues, a więc w przybliżeniu na 21°30' szerokości
geograficznej północnej i
0°28' długości geograficznej zachodniej, na mieliźnie z piasku i koralowca i na
głębokości 10-20
sążni.
Z powodu skarbów tam zatopionych miejsce to, obfitujące w podwodne rafy,
nazwane zostało
właśnie Srebrną Mielizną.
Morze Karaibskie ze swymi tysiącami naw, galeonów, fregat, okrętów
zatopionych lub zatoniętych
od odkrycia Ameryki jest rajem skarbów podmorskich.
Trzeba jeszcze wspomnieć poza tym o zatoce Table u Przylądka Dobrej
Nadziei, gdzie
spoczywają setki szkunerów, w większości holenderskich, o Morzu Żółtym,
straszliwej cieśninie
Bass, wybrzeżu Chile, Peru, Wenezueli i Brazylii poznaczonych „treasure ships",
o wybrzeżach
Hiszpanii, Anglii i południowych Stanów USA.
Jeśli chodzi o skarby ziemne, Francja jest w sytuacji uprzywilejowanej z
powodu templariuszy,
wojen religijnych, a szczególnie rewolucji 1789 roku.
O wielu nic powszechnie nie wiadomo z wyjątkiem najsłynniejszych, jak:
Rennes-le-Chateau,
Argeles, Arginy, skarb Katarów w Monts?gur (którego tam z pewnością nie ma!),
siedemdziesiąt
pięć skarbów opactwa Charroux w departamencie Vienne, skarb pani de Crain w
Yonne, w Die,
„Telemaque" w Quilleboeuf i skarby bardziej wątpliwe z Confiance w Wandei,
Rommla na Korsyce,
skarby Neapolu, Mandrin, Meluzyny w Lusignan, Gisors...
Wśród światowych centrów skarbów ziemnych na pierwszym miejscu znajduje
się Peru z
autentycznymi skarbami Inków, Anglia, Boliwia, Argentyna ze skarbami z okresu
wojen
niepodległościowych, Meksyk ze skarbami Majów i Azteków, Północna Afryka
naszpikowana
legendarnymi klejnotami w skrytkach chronionych za pomocą przekleństw, czarnych
psów,
olbrzymów.
Hiszpania, Włochy, Niemcy z bajecznymi skarbami wojennymi, Indie, Stany
Zjednoczone na całej
trasie Starego Szlaku Hiszpańskiego od Nowego Orleanu do Frisco...
No i wreszcie skarby na wyspach, gdzie spoczywają baryłki klejnotów,
dublonów i innych
monet, należące do piratów, korsarzy, rozbójników oraz Braci Wybrzeża .
SKARBY STAROŻYTNE
Kiedy pierwsi ludzie wpadli na pomysł ukrywania skarbów, które chcieli
uchronić przed
pożądliwością współczesnych, nie podejrzewali nawet, że przygotowują grunt dla
największych
znalezisk tysiącleci.
Pierwszego ukrycia dokonał człowiek prehistoryczny, a skarb zawierał groty
strzał, haczyki do
łowienia ryb, groty włóczni albo malowidła, rzeźby lub też produkty spożywcze.
Odkryto wiele
prehistorycznych skrytek: w Ayez, Baron (departament Indre-et-Loire) odnaleziono
wspaniałe krze-
mienne „noże", które można podziwiać w muzeum w Grand-Pressigny.
Istniały również skrytki zawierające prawdopodobnie ówczesne środki
płatnicze - muszle,
obrobione kości, kły zwierząt itp., a wskazuje na to przede wszystkim wspaniałe
znalezisko w
cudownej grocie w Montignac-Lescaux, w Dordogne, będącej czymś na kształt
prehistorycznego
Luwru. Świadczy ona, że piętnaście, trzydzieści tysięcy lat przed naszą erą
wśród mieszkańców
terenów dzisiejszej Francji sztuka cieszyła się wielkim poważaniem i że
posiadali oni cywilizację,
której rozległość możemy jedynie podejrzewać.
Znaczenie ukrytych skarbów zawiera się nie tyle w naturze składowiska, ile
w samym fakcie
gromadzenia, który ni mniej, ni więcej - zdeterminował narodziny rolnictwa. Tak
więc,
prawdopodobnie około roku trzydziestotysięcznego przed naszą erą człowiekowi
przyszło do głowy
zakopać w jakiejś jamie, na zewnątrz jaskini, jesienne zbiory owoców i zbóż, by
utworzyć coś w
rodzaju silosa. Ten skarbiec, bo kryjówka była nim przecież, stał się w chwili
odkopania źródłem
gorzkiego rozczarowania; wszystko w niej zgniło lub zakiełkowało i nie nadawało
się do
konsumpcji.
Jednak po wielu następnych tego rodzaju próbach człowiek prehistoryczny
zauważył, że
zakopane ziarna rodzą roślinność bujniejszą i silniejszą od rosnącej dziko.
Podobnego spostrzeżenia musiał dokonać i w przypadku kryjówek dla
przedmiotów innego
rodzaju. Jednak ze względu na stosunek przyczyn do skutków zjawisko daje się
wytłumaczyć
racjonalnie: tam gdzie ziemia została zdrapana i spulchniona, roślinność
rozwijała się lepiej.
Tak oto narodziło się rolnictwo! Zrodzone zostało z kryjówki, zakopanej
zdobyczy i poruszonej
ziemi. Początek dało mu także grzebanie zmarłych i ofiar składanych na
spulchnionej ziemi.
Skarby, którymi interesujemy się najbardziej, nie pochodzą z czasów
prehistorycznych. Nadając
słowu „skarb" sens ograniczający się do przedmiotów wartościowych, takich jak
monety, klejnoty i
szlachetne kamienie, nie możemy naszą chronologią sięgać głębiej, niż trwa era
chrześcijańska.
Zresztą monety, stanowiące pewien typ skarbów, pojawiły się, jak się wydaje, w
istotnej ilości
zupełnie niedawno, a więc wraz z Hebrajczykami, Grekami i Chińczykami.
Zdaniem Andre Fourgeanda, specjalisty w tej dziedzinie, pierwszą monetą
był egipski „kot" (w
czasach Ramzesa II, trzy tysiące trzysta lat temu), odpowiadający umownemu
ciężarowi złota, srebra
lub miedzi. Moneta ta, będąc pieniądzem umownym, ułatwiającym liczenie, nigdy
nie istniała
materialnie.
Pierwszy pieniądz obiegowy został wybity około VII wieku przed Chrystusem.
Wykonywany był
głównie z żelaza. Na pięćset lat przed Chrystusem używano do tego celu brązu; na
dwieście -
srebra; wreszcie pojawił się pieniądz złoty (rzadko używany) - za panowania
Sylli, osiemdziesiąt
sześć lat przed nową erą. Tymczasem stosowano do celów płatniczych najrozmaitsze
przedmioty:
skórę, porcelanę, ceramikę, szkło, a nawet drewno. U ludów prymitywnych monetą
bywały, i trwa
to niemal do naszych czasów, rzeczy jeszcze dziwniejsze, ale nie mniej logiczne:
muszle, delikatne
tkaniny, zęby wieloryba, tygrysa, kotów, miarki prosa itp...
Ciekawą sprawą jest także to, że we wszystkich krajach świata pierwsze
monety nawiązują
zawsze do magii. Pieniądze hebrajskie zawierały symbole religijne i
okultystyczne, greckie - sowę,
żółwia, pentagram , monety chińskie miały kształt dzwonków i wypukłe wizerunki
pokryte
magicznymi ideogramami. Ludy prymitywne, a także pierwsze cywilizacje
przypisywały monetom
moc tchniętą w nie przez właścicieli. Stąd bez wątpienia bierze się wiara w
tajemną moc, chroniącą
i zachowującą ukryte skarby, w których właściciel zamknął część swej duszy i sił
życiowych.
W przedkolumbijskim Peru złoto i srebro, istniejące przecież w obfitości,
nie występuje, jak się
wydaje, w pieniądzu obiegowym, który stanowią korale z rzadkich materii, używane
pojedynczo lub
nanizane na nitkę, i muszle o magicznych właściwościach.
Natomiast Toltekowie i Aztekowie używali złotych monet.
O skarbach mówiły najstarsze literatury. Pierwsze, jak się wydaje,
wzmianki zachowały się w
dokumentach odnalezionych w Qumran nad Morzem Martwym.
W lecie 1947 roku pewien beduiński pasterz z plemienia Ta-amira odkrył w
jakiejś grocie w
Palestynie dziwne przedmioty: dzbany i grubo owinięte pakunki. Szejk, któremu
zaniósł znalezisko,
odwinął tkaniny nasączone smołą i woskiem i wydobył jedenaście rulonów ze skóry
pokrytej
inskrypcjami.
Mnisi z ortodoksyjnego klasztoru świętego Marka zakupili za dwadzieścia
funtów szterlingów pięć
najlepiej zachowanych zwojów. Pozostałe sześć nabyło Muzeum Starożytności
Żydowskich przy
Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie.
Archeolog z tego Uniwersytetu, profesor Sukienik, rozpoczął
rozszyfrowywanie zwojów, którymi
dysponował, i otrzymał pozwolenie na skopiowanie dokumentów zakupionych przez
mnichów.
Wkrótce cały świat, poruszony odkryciem, obiegła wieść: dokumenty
odnalezione na pustyni
judejskiej okazały się hebrajskimi manuskryptami, pochodzącymi prawdopodobnie z
epoki
machabejskiej, a więc z okresu około dwóch wieków przed naszą erą. Tekst
zapisany został
alfabetem hebrajskim typu Lâkich.
Beduin, który dokonał odkrycia, gdzieś się zawieruszył, ale grotę
odnaleziono dwanaście
kilometrów na południe od Jerycha w kamienistej okolicy, rozciągającej się nad
brzegiem Morza
Martwego, dwa kilometry na zachód od wybrzeża, w regionie Qumran.
Odnaleziono nowe zwoje, za które nie żądano już dwudziestu funtów. Ich
wartość oceniono na
wiele milionów dolarów.
Tłumacze ze zdumieniem odnajdywali w manuskryptach wskazówki dotyczące
sześćdziesięciu
skrytek, w których miały być zakopane bajeczne skarby. Przypuszcza się, że grota
Qumran była
miejscem, w którym mnisi z klasztoru esseńskiego , prawdopodobnie w czasie
oblężenia
Jerozolimy przez Tytusa, złożyli swą bibliotekę i skarby klasztoru, te ostatnie
bez wątpienia
splądrowane w ciągu wieków.
Sześćdziesiąt skrytek ze skarbami miało zawierać jakieś dwieście ton złota
i srebra
(dwadzieścia milionów dolarów), zamkniętych w kufrach i zakopanych na głębokości
osiemnastu
metrów! Ta wielkość była chyba znacznie przesadzona.
Skrytki zostały rozmieszczone między Naplus (dawne Si-chem), El-Khalil
(dawny Hebron) i górą
Gerzim.
Wiele państw i religijnych zgromadzeń zgłaszało swoje prawa do tych
ewentualnych skarbów:
Żydzi, Arabowie, prawosławni, katolicy, Amerykanie i Izrael... ,a także Anglia,
która w czasie
odkrycia sprawowała jeszcze mandat nad Palestyną!
Stroną legislacyjną skarbów zajął się dwadzieścia trzy wieki temu Platon w
dialogu Prawa;
Arystoteles w Traktacie o polityce pisał, że skarb powinien należeć do tego, kto
go znalazł. Opisał
historię dwóch braci Greków, którzy znaleźli duży skarb, zakopany z obawy przed
najazdem
Persów. Arystoteles, dla którego logiki i mądrości jesteśmy pełni podziwu,
uważa, że skarb jest
darem losu, „gratką", przejawem łaski bogów, a więc powinien w całości przypaść
odkrywcy.
Ukryte skarby, których ilości na ziemi sięgają setek tysięcy, mają
najróżniejsze pochodzenie.
Bardzo często są nimi łupy dawnych piratów, korsarzy i rozbójników. Można wysnuć
wniosek o
mimowolnym współudziale złodziei i odkrywców, tyle że ci ostatni korzystają
legalnie z przestępstw
popełnionych w minionych czasach.
Jednak czas udaje świętoszka i potrafi z największą swobodą zacierać winy.
Po dziesięciu latach zabójca przestaje być zabójcą! Kradzież ulega po
pewnym okresie
przedawnieniu, a ukrywanie zrabowanych rzeczy po kilku latach przestaje być
przestępstwem.
Można by długo debatować nad tym zadziwiającym prawodawstwem i nad
elastycznością
ludzkiej koncepcji wątpliwości.
Wychodząc od spisu sześciuset największych skarbów, ustaliliśmy ich
klasyfikację według
pochodzenia:
Skarby artystyczne 1
Skarby osobliwości 1
Skarby ukryte w grobach 3
Skarby nie zidentyfikowane w ruinach 5
Skarby religijne 10
Skarby książęce 13
Skarby poszukiwaczy złota 14
Skarby wojenne 20
Skarby templariuszy 25
Skarby powstałe w czasie masowych ucieczek,
rewolucji i uchodźstwa 26
Skarby czysto legendarne 31
Skarby zapisane w testamentach, nie odnalezione 26
Skarby pochodzące z rabunku (piraci i złodzieje) 45
Skarby znane dzięki tradycji, ale niesprawdzalne 130
Skarby zatopione w morzach 250
--------------
Ogółem 600
Do najstarszych znanych z historii poszukiwaczy skarbów należą z pewnością
rabusie grobów.
Niegdyś król, książę czy faraon, opuszczając ten świat, by mógł prowadzić
w zaświatach swoje
drugie życie, musiał być pochowany wraz z wystawnymi strojami, bronią,
ulubionymi bibelotami i
częścią majątku. Groby stawały się więc prawdziwymi skarbcami, obfitującymi w
drogocenne
przedmioty. To było powodem zabiegów, mających na celu uczynienie grobu
niedostępnym dla
złodziei.
Tak narodziły się, także zresztą z innych powodów, mniej ezoterycznych,
piramidy egipskie,
dalekowschodnie tumulusy , grobowce podziemne i rozmaite grobowce pomniki
starożytności.
Zmarli niższego stanu mieli prawo do krypty lub zwykłego grobu, który
zawierał jednak nie mniej
prawdziwych skarbów, złożonych w trumnie wraz ze zwłokami. W ciągu wieków miało
co kusić całe
hordy złodziei, a potem jeszcze liczniejsze armie archeologów i historyków.
Jest pewne, że grobowi rabusie więcej zniszczyli starożytnych pomników niż
tysiące lat
naturalnej erozji i wojen.
Większość podziemnych grobów Egiptu, Grecji i Rzymu, grobowce Etrusków i
rzymskich
kondotierów zostały w ciągu wieków całkowicie obrabowane.
W Afryce Północnej było tak samo i na przykład słynny Grobowiec
Chrześcijanki w pobliżu
Algieru był wielokrotnie nachodzony, jak się wydaje zresztą, na próżno.
Najbardziej godnych pożałowania profanacji dokonano we wschodniej części
Indii Zachodnich w
czasie hiszpańskiego podboju.
W Peru wszystkie groby wysokich inkaskich dygnitarzy zostały obłożone, jak
mówią kroniki,
poważną daniną złota.
Archeolodzy, co prawda w imię nauki, kontynuowali dzieło rabusiów.
Wystarczy wspomnieć odkrycia dokonane przez Henryka Schliemanna w 1873
roku na terenie
Troi, w grobie nie zidentyfikowanego władcy; w 1876 roku w przypuszczalnym
grobowcu
Agamemnona w Mykenach. Odkrycie skarbu i czterdziestu grobowców nekropolii w
Dajr al-Bahari
w Egipcie nabrało światowego rozgłosu.
Egiptolog Mariette ujawnił liczne skarby grobowe, a w 1922 roku Amerykanin
Howart Carter
odnalazł ogromne bogactwa i mumię faraona Tutenhamona.
Nie bądźmy niesprawiedliwi wobec archeologów: odkrywając skarby i
profanując groby czynili to
z naukowej ciekawości, a nie z pobudek merkantylnych. W rzeczywistości ocalili
oni, zwłaszcza w
Egipcie, skarby o znacznej wartości artystycznej i archeologicznej, które
wzbogaciły muzea nie
wpadając w ręce złodziei, często przetapiających znaleziska, by móc je
spieniężyć. W krajach
arabskich we wszystkich okresach poszukiwacze skarbów i grobowi złodzieje
tworzyli całe legiony.
Dowodem na to jest utworzenie około roku 1090 przed naszą erą, a więc za czasów
XX dynastii w
Egipcie, posterunków z uzbrojonymi strażnikami królewskich nekropolii.
Inny rodzaj poszukiwaczy, nurkowie, od najdawniejszej starożytności
specjalizują się w
odzyskiwaniu skarbów pogrążonych w Morzu Śródziemnym.
Scyllis ze Scione i jego córka, urodziwa Cyana, znani byli za czasów
Herodota, który odnotował,
że ojciec z córką ocalili wielkie bogactwo, zatopione w perskich okrętach w
pobliżu gór Pelion.
Od XV wieku hiszpańscy nurkowie byli specjalnie trenowani w wydobywaniu złota i
srebra,
piastrów i dublonów pogrążonych w galeonach, zatopionych lub rozbitych na
niewielkich
głębokościach.
Kapitanowie statków przewożących złoto mieli zresztą rozkaz rozładowywania
statków na
wodach o głębokości dziesięciu - dwudziestu metrów, w miarę możliwości, by
ładunek nie wpadł w
ręce nieprzyjaciela. To rozporządzenie często respektowano, jak zdarzyło się to
generałowi
Eyguesy Beaumont w Santa Cruz de Tenerife w 1567 roku.
Angielski admirał Blake wraz ze znacznie przeważającą liczebnie flotą miał
właśnie przejąć
panowanie nad Plata Flota, kiedy hiszpański generał wydał rozkaz podłożenia
ognia w
zbrojowniach siedmiu galeonów, które poszły na dno na głębokości piętnastu
metrów.
Blake, także dysponujący ekipą wyspecjalizowanych nurków, nie zaryzykował jednak
próby
wydobycia złota z wraków w takiej bliskości portu i pod ostrzałem baterii
brzegowych.
Rok później Hiszpanom udało się w całkowitym spokoju odzyskać siedem i pół
miliona piastrów
w złocie z ładunku zawierającego dziewięć milionów.
Kapitan Francesco de Marchi z Bolonii w Traktacie o architekturze militarnej XVI
wieku pisze o
próbie poszukiwania skarbu w jeziorze Nemi w dzwonie do nurkowania, dokonanej
przez maestra
Gulielma. Rezultatem była jednak tylko niewielka ilość wydobytych cennych
przedmiotów.
W 1640 roku Jean Barrie, zwany Pradinem, uzyskał od króla Francji „przywilej
wyciągania i
połowu z dna morza, za pomocą swego statku lub łodzi zagłębiającej się w wodzie,
każdego
towaru oraz innych rzeczy w niej znajdujących się".
Pradine nie wzbogacił się zbytnio, udało mu się jednak ekshumować kilka skarbów.
Lioński lekarz, Panthot, w XVII wieku obserwował skuteczne użytkowanie
podwodnego dzwonu
w porcie Capdaques w Katalonii. Pisał: „Widziałem, jak w 1694 roku w pobliżu
portu w Capdaques
dokonywano połowu na dwóch
statkach wyładowanych piastrami, które osiadły na dnie w pobliżu rafy w trudno
dostępnym
miejscu. Hiszpanie, którzy panowali nad Capdaques, rozpoczęli kilka lat
wcześniej połowy piastrów
za pomocą dzwonu. Kiedy Capdaques przeszło w ręce Francuzów, z dużą
przyjemnością skutecz-
nie kontynuowaliśmy stosowanie tej maszyny, przy użyciu której wyciągnięto wiele
milionów monet
sczerniałych, jakby były z żelaza..."
Dzwon do nurkowania wykonany był z drewna, okuty żelaznymi obręczami i obciążony
dużymi
kulami.
Ta bardzo pouczająca relacja pozwala na przypuszczenie, a nawet na stwierdzenie,
że
największa część złota z Vigo, zatopiona na niezbyt dużej głębokości, została
wydobyta w taki sam
sposób i prawdopodobnie za pomocą tego samego dzwonu.
Trudno sobie wyobrazić, by hiszpańscy nurkowie, którzy od XV wieku ocalili tyle
drogocennych
ładunków z okolic Katalonii, Madery, zatopionych w pobliżu Tariry itp., nie
wykorzystali swych
talentów ratowniczych - i wyposażenia - na wspaniałych wrakach z Vigo, gdzie
spoczywały miliardy
złotych i srebrnych monet.
Hipotezę tę potwierdza fakt, że wszystkie galeony wydobyte z mułów Vigo, po
klęsce w 1702
roku, ku wielkiemu rozczarowaniu poszukiwaczy okazały się opróżnione.
Prawdopodobnie w mułach na dnie spoczywa jeszcze poważna fortuna, ale można
przypuścić,
że wszystkie galeony leżące na głębokości nie przekraczającej dwudziestu pięciu,
trzydziestu
metrów zostały od początku XVIII wieku spenetrowane i obrabowane.
Największymi poszukiwaczami skarbów w naszych czasach są, poza członkami
Międzynarodowego Klubu w Paryżu, major Malcolm Campbell, Amerykanie John S.
Potter i Harry
Rieseberg. Temu ostatniemu udało się dokonać wielu owocnych nurkowań.
W wyścigach do zatopionych i zakopanych bogactw nie brakowało i kobiet. Od
pięknej Cyany
aż po nowoczesną baronową de Wagner, heroinę wysp Galapagos, wiele z nich
wpisało swe
nazwiska na listę przygód. Przede wszystkim należy wspomnieć o baronowej Martine
de Beausoleil,
szalonej różdżkarce, która wykrywała we Francji całe kopalnie szlachetnych
metali i drogocennych
kamieni, budząc niechęć radżów z Golkondy i odkrywców Eldorado.
W 1962 roku inny różdżkarz - Jacąues Aymar Vernay -zdobył sławę wykrywając
źródła, złodziei
i skarby w Delfinacie. Jako przebojowy pomocnik liońskiej policji Vernay został
wezwany do Paryża
przez księcia Bourbon-Conde, u którego dokonano poważnej kradzieży.
Książę, który jednak podejrzewał liońskie oszustwo, wpadł na pomysł
poddania radiestety
próbie na celowo ukrytych skarbach. W pięciu miejscach ogrodu kazał zakopać
złoto, srebro,
miedź, kamienie i drewno. Niestety! Magiczna różdżka Aymara Vernaya popełniała
błąd za błędem
i magik został odesłany do domu, gdzie - jak zapewniają lokalne kroniki - dalej
czynił cuda!
Czy znaczy to, że radiestezja jest oszustwem?
Nie można, oczywiście, dawać jej wiary jako nauce, ale jako sztuka czy
jasnowidzenie w bardzo
rzadkich przypadkach może okazać się skuteczna.
Z całą pewnością można stwierdzić natomiast, że pewne narkotyki
halucynogenne mogą
wzmagać zdolności jasnowidzenia u niektórych szczególnie uzdolnionych jednostek.
W Afryce i Ameryce Południowej czarownicy podnieceni wywarami z roślin o
magicznym
działaniu posiadają zdolność podwójnego widzenia i w ten cudowny sposób
wykrywają skarby.
W Libanie rośnie kwiat, zwany baahra albo złoty kwiat „dający szczęście do
złota każdemu, kto
go posiada".
Legenda?
Być może! Ale oto fakty, tak niepokojące, że mieszkańcy Adany (Turcja),
którzy w dowód łaski
byli przyjmowani w pewnym biurze ze ścianami wyłożonymi od podłogi po sufit
złotymi dolarami,
funtami szterlingami, ludwikami i piastrami, są w pełni przekonani, że
właściciel tego
pomieszczenia, bogacz Mohamed Saad H., stał się Bogiem Złota po tym, jak jego
ręce dotknęły
tajemniczego kwiatu baahra! Jeszcze dwadzieścia lat wcześniej rodzice Mohameda
Sa-ada byli
bardzo biednymi ludźmi.
Ojciec, skromny poganiacz mułów, miał dużo kłopotów z zapewnieniem środków
utrzymania
rodzinie, zajmując się transportem towarów przez doliny Antylibanu.
Jego szczęście objawiło się całkowicie przypadkowo, zamaskowane przygodą,
w której nic z
początku nie wskazywało, że dzień ten stanie się kamieniem milowym w życiu jego
rodziny.
Pewnego dnia mulnik z narażeniem własnego życia wyciągnął z przepaści
wodza tajemniczych
plemion, żyjących w odosobnieniu w ostępach gór Ansarieh.
Ranny szejk chciał wyrazić mulnikowi swą wdzięczność i wyznaczył mu
spotkanie w tym samym
miejscu o pełni księżyca w maju.
- Dam ci królewski podarunek - powiedział poważnie.
Prawdę powiedziawszy, ojciec Mohameda Saada nie przywiązywał wielkiej wagi
do obietnicy i
oczekiwał wyznaczonego terminu bez zbytniej niecierpliwości. Udał się jednak na
miejsce
spotkania, bo wśród ludzi gór dane słowo jest święte.
Kiedy przybył, księżyc w pełni wschodził od Baalbeku. Szejk już go
oczekiwał i razem udali się w
drogę, której cel intrygował mulnika.
- Dokąd to mnie prowadzisz? - zapytał.
Odpowiedź była równie tajemnicza jak cel wyprawy:
- Prowadzę cię do miejsca, gdzie rośnie złoty kwiat. Zerwiesz go sam,
a potem będziesz mógł
żyć dostatnio, pracując mniej niż teraz, z handlu złotem, ponieważ złoto spłynie
na ciebie jak wody
Nahr-al-Kebir spadają na młyńskie koło.
Mulnik nie ośmielił się wątpić w słowa swego dłużnika, ale żałował, że
stawił się na spotkanie,
bo droga była długa, noc zimna i czuł już w nogach zmęczenie całego dnia.
Wreszcie przebyli czerwony stok gór na zachód od Oronte i obydwaj,
kierując się pod światło
księżyca, rozpoczęli poszukiwanie na ziemi maleńkiego kwiatka, który - jak mówi
tradycja - rzuca
złoty blask. Wreszcie znaleźli. Był niewiele większy od stokrotki z czterema
płaskimi płatkami koloru
słomy i pokrytym włoskami środkiem, który promieniał jak roztopione złoto.
- Jest twój - rzekł szejk - trzeba go wykopać natychmiast, ponieważ świeci
pulsująco i znika z
nastaniem dnia. Rośnie tylko w tym jednym miejscu na ziemi. Strzeż go dobrze, bo
to właśnie jest
baahra!
Zgodnie z obowiązującym rytuałem mulnik wykopał dziwny kwiat, podziękował
człowiekowi z
gór i zszedł w dolinę, by o wszystkim opowiedzieć żonie i synom.
Potem zapomniał o tym, wrócił do dawnej pracy i z całą pewnością nie miał
pojęcia, że
słoneczny metal, złoto, był symbolem boga z Baalbeku; że niegdyś, by wzbogacić
się, wystarczyło
wznosić modły do Baala i odszukać święty kwiat w górach Ansarieh.
Byłoby co najmniej przesadą twierdzić, że kwiat-talizman wywarł wielki
wpływ na Mohameda
Saada, kiedy odziedziczył go po ojcu.
Jednak stwierdziwszy, że trzeba spróbować szczęścia, opuścił góry i udał
się do Libanu, gdzie
właśnie złoto zaczęło wchodzić do gry, ze stanowczym zamiarem wzięcia się za
handel.
W tym czasie - było to w 1946 roku - nastąpił gwałtowny rozwój turystyki.
Mohamed rozpoczął od nauki angielskiego i pracy w agencji Cooka jako
przewodnik.
W Bejrucie głównym celem wycieczek jest Baalbek, odległy o sto kilometrów,
i nikt nie śmiał
jechać do Libanu bez zamiaru odbycia pielgrzymki do tytanicznych ruin i tarasów,
na których, jak
sądzą niektórzy znawcy prehistorii, wylądowały pięć tysięcy lat temu pojazdy
międzyplanetarne, po-
chodzące z Wenus i Marsa.
Ponadto piaski obfitują tam w wyroby garncarskie, mozaiki, starożytne
monety, lampy i obrobione
kamienie, odnajdywane przy najmniejszym poruszeniu ziemi w obrębie ruin.
Do zawodu przewodnika Mohamed dołączył handel przedmiotami artystycznymi,
osobliwościami i
pseudoantycznymi pamiątkami. Zauważył natychmiast, że kiedy handlował
przedmiotami ze złota,
a zdarzało się to bardzo rzadko, osiągał szybko szalone zyski.
- Trzeba wziąć się za handel złotem, za sprzedaż i kupno złota - powiedział
sobie.
- Wierzysz w baahrę! - żartowała z niego matka.
- Uwierzę, jeśli przyniesie mi bogactwo!
Od tego dnia sukces Mohameda przybrał rozmiary niesłychane, niewiarygodne,
fantastyczne.
Złoto waliło na niego kaskadą, wpływało do kasy, mnożyło się w trakcie
operacji,
przeprowadzanych bez najmniejszego ryzyka.
Brak przygotowania zawodowego sprawiał, że angażował środki w takie
interesy, które powinny
go zrujnować! Wszystko w cudowny sposób odwracało się na jego korzyść i to
diabelskie
szczęście pobudzało go do kolejnych eksperymentów.
Pożyczał złoto podejrzanym i bezczelnym osobnikom, angażował znaczne sumy
w szaleńcze
przedsięwzięcia, które nie miały najmniejszej szansy powodzenia.
Bezczelni oddawali pieniądze, złe przedsięwzięcia przekształcały się w
„złote interesy"... mimo
najlepszej woli, nie udawało mu się zrealizować nawet jednej niekorzystnej
operacji!
Tak więc, nie mogąc stracić, był zmuszony zarabiać, do tego stopnia, że
stał się jednym z
dziesięciu najbogatszych ludzi świata.
Gdzieś, w jakiejś skrzyni, kwiat baahra powoli zużywa się promieniując
fluidy złotego szczęścia,
ale jego talizmanowa właściwość potrwa jeszcze parę pięcioleci.
W swym biurze w Adanie Mohamed Saad panuje jak żywy bóg drogocennego
metalu, a wokół
niego ślady usiane dolarami, piastrami, suwerenami i luidorami świadczą w aurze
złotej poświaty o
cudownym przeznaczeniu tych, którzy o pełni księżyca w maju odnajdą w górach
Ansarieh baahrę
o magicznej mocy.
Baahra nie jest jedynym talizmanem, który przyciąga do szlachetnego metalu
ukryte skarby i
chroni przed nieszczęściem. Żaden radiesteta nie czułby się bezpiecznie, gdyby
nie miał
zawieszonych u dewizki od zegarka lub schowanych w portfelu jakichś talizmanów
chroniących od
uroku: od zebu tygrysa po rzekome kawałki Prawdziwego Krzyża, poprzez rękę
Fatimy, modlitwę
na piśmie, ziarno Ozyrysa lub poświęcony medalik.
Te zabiegi dotyczą jedy