12985

Szczegóły
Tytuł 12985
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12985 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12985 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12985 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Lester Del Rey Wieczorne nabożeństwo Tłum. Jolanta Pers Docierając do powierzchni planety, zużywał już resztki energii. Teraz odpoczywał, powoli pobierając oporną energię z żółtego słońca, którego promienie padały na otaczającą go murawę. Jego zmysły otępiały z wyczerpania, ale strach, którego nauczył się od Uzurpatorów, nakłaniał je do wysiłku w poszukiwaniu jeszcze lepszego azylu. Uświadomił sobie, że to spokojny świat i strach w nim zelżał. Za młodych czasów sprawiało mu przyjemność przemierzanie obfitości światów, gdzie można było aż po kres pogrążyć się w grze odpływów i przypływów życia. Wtedy kosmos, który przemierzał, był taki żywotny. Uzurpatorzy nie uznawali jednak żadnych konkurentów dla swojej żądzy. Już sam panujący tu spokój i porządek był znakiem, że ten świat kiedyś należał do nich. Zbadał ostrożnie okolicę, szukając ich, gdy tylko wlały się w niego pierwsze siły. Żadnego z nich nie było. Potrafił natychmiast wyczuć ich bliską obecność, a teraz nie wykrył ani śladu. Równa murawa rozciągała się w postaci łąki i bagna aż do dalekich wzgórz. Niedaleko znajdowały się jakieś marmurowe budowle, błyszczące bielą w popołudniowym słońcu, były jednak puste, ich nieznane przeznaczenie nie różniło się niczym od bycia zwykłą dekoracją na tej porzuconej planecie. Jego uwaga przeniosła się z powrotem na drugi brzeg strumienia, po tamtej stronie szerokiej doliny. I wtedy znalazł ogród. W obrębie niskich murów na całych milach kwadratowych rozciągała się przestrzeń porosła gęsto drzewami i najwidoczniej nie pielęgnowana. Wyczuwał ruchy większych zwierząt między gałęziami i na krętych ścieżkach. Brakowało hałaśliwego wigoru właściwego wszelkiemu życiu, ale sama jego obfitość była wystarczająca, by zamaskować widoczne ślady jego własnej siły życiowej, którą można było wówczas wykryć tylko wnikliwym badaniem. Było to przynajmniej lepsze schronienie niż otwarta przestrzeń łąki i tęsknił do niego, ale groźba wykonania ruchu, który mógł go zdradzić, osadziła go na miejscu. Uważał, że jego poprzednia ucieczka była bezpieczna, ale cały czas uczył się, że nawet on może zbłądzić. Teraz czekał, ponownie wyglądając śladów pułapki Uzurpatora. Cierpliwości nauczył się w miejscu odosobnienia stworzonym mu przez Uzurpatorów w centrum galaktyki. Planując ucieczkę w związku z ich niechęcią do wydania ostatecznego rozkazu eksterminacji, zebrał w tajemnicy wszystkie siły. Wyrwał się stamtąd z mocą, która powinna wyrzucić go poza granice ich włości we wszechświecie. Nie udało się, dostrzegł porażkę, zanim jeszcze pokonał odległość do spiralnego ramienia galaktycznej kryjówki. Ich sieci szpiegowskie najwyraźniej były rozrzucone wszędzie. Ich potężne liny wysysające jego energię tworzyły sieć tak szczelną, że nie sposób było przez nią się przebić. Gwiazdy i planety były połączone i tylko szereg cudów dokonanych przez niego pozwoliło mu przedostać się tak daleko. Ale strata energii na te cuda była za duża, w dodatku Uzurpatorzy dużo się nauczyli od ostatniej porażki. Teraz szukał dyskretnie, bojąc się uruchomić jakiś alarm, bardziej jednak – nie zauważyć jego obecności. Widziany z kosmosu, ten świat dawał mu jedyną nadzieję prawdopodobnej ucieczki od zarzuconej sieci. Wtedy jednak mógł przeprowadzać testy wyłącznie przez mikrosekundy. W końcu wycofał swoje zmysły. Nie znalazł najmniejszych śladów ich przynęt i wykrywaczy. Zaczął podejrzewać, że nawet wzmożone wysiłki mogą teraz nie wystarczyć, ale nic więcej nie mógł zrobić. Najpierw powoli, potem coraz szybciej, potoczył się w stronę labiryntu-ogrodu. Nic go nie zaatakowało. Nic nie wyskoczyło z jądra planetarnego, by go powstrzymać. Nic nie zakłóciło szumu liści i śpiewu ptaków. Nadal rozlegały się odgłosy wydawane przez zwierzęta. Wydawało się, że nic nie zauważyło jego obecności w ogrodzie. Choć samo w sobie było to nie do pomyślenia, czerpał z tego faktu ukojenie. Pewnie jest teraz tylko cieniem samego siebie, nieznanym i niepoznawalnym podczas ruchu. Coś szło ścieżką, przy której odpoczywał, postukując kopytami, które lekko dotykały warstwy rozkładających się liści. Coś innego przedzierało się szybko przez poszycie koło ścieżki. Skupił na nich uwagę, gdyż obie istoty pojawiły się na pobliskiej ścieżce w jednej chwili. Poczuł, jak otula go lodowaty strach. Jedna z istot była królikiem; zwierzę żuło liść koniczyny i strzygło długimi uszami; różowy nos węszył za kolejnym liściem. Druga była młodym jelonkiem, którego umaszczenie nadal nosiło ślady wczesnej młodości. Każde lub oba z tych zwierząt mogłyby się znaleźć na którymś z tysięcy światów. Żadne z nich jednak nie byłoby dokładnie w typie, jaki pojawił się przed nim. To był Świat Spotkania – planeta, gdzie po raz pierwszy napotkał przodków Uzurpatorów. Ze wszystkich światów zawszonej galaktyki akurat na tej planecie musiał sobie poszukać schronienia! Za dawnych dni chwały tej planety żyli tu barbarzyńcy, ograniczeni do tego jednego małego świata, mnożąc się i dążąc do usankcjonowanej samozagłady. A jednak było w nich coś dziwnego, coś, co przyciągnęło jego uwagę, a nawet wywołało w nim cień litości. Litość ta sprawiła, że kilku z nich zaczął uczyć i wyprowadził ich na wyższy poziom. Uległ nawet poetyckiej fantazji i uczynił ich swymi towarzyszami i równymi sobie, jako że czas życia ich słońca powoli zbliżał się do końca. Odpowiadał na ich błagania o pomoc i dał im trochę wiedzy potrzebnej do wkroczenia na drogę panowania nad przestrzenią i energią. Odpłacili mu arogancką butą, wyrzekając się choć cienia wdzięczności. W końcu porzucił ich na pastwę ich własnego barbarzyńskiego losu i udał się na inne światy, realizować cele na szerszą skalę. I to był jego drugi błąd. Byli już za daleko na drodze do odkrycia tajemnic wszechświata. Jakimś cudem udało im się uniknąć autodestrukcji. Zajęli światy wokół własnego słońca i parli dalej, aż wreszcie byli w stanie rywalizować z nim o światy, które uczynił własnymi. A teraz wszystkie należały do nich, zaś jemu został tylko malutki obszar na ich planecie – przynajmniej przez jakiś czas. Przerażenie spowodowane uświadomieniem sobie, że to był Świat Spotkania, zelżało nieco, gdy sobie przypomniał jak beztrosko ich mnożące się hordy brały w posiadanie i porzucały światy. Pozornie bez końca. I znów testy, jakie mógł przeprowadzić, nie wykazały ich obecności tutaj. Zaczął się trochę odprężać, czując nagły przypływ nadziei, który zastąpił chwilową rozpacz. Pewnie nie uwierzyliby, że akurat na ich macierzystej planecie miałby szukać schronienia. Teraz przestał pogrążać się w strachu i zaczął siłą kierować swe myśli na jedyne tory, które mogły oferować jakąś nadzieję. Potrzebował energii, a tę można było zdobyć wyłącznie w miejscach, gdzie nie sięgały sieci Uzurpatorów. Przez eony rozrosła się ona w przestrzeń, marnotrawstwo energii tak wielkie, że mogło się z jej pomocą wysadzać słońca lub tworzyć je plejadami. Była to energia pozwalająca na ucieczkę, być może przygotowanie się na ostateczną konfrontację z nimi, pozwalającą wymusić na nich rozejm – jeśli nie zwycięstwo. Gdyby dano mu choćby kilka godzin pozbawionych ich obecności, mógłby pobrać i przechować energię na własne potrzeby. Właśnie po nią sięgał, kiedy niebo zagrzmiało, a słońce wyglądało, jakby na moment przygasło! Drążący go strach znalazł ujście i zmusił go do przywarcia do ziemi, chroniącego przed widokiem z nieba, ale opanował ten odruch. Przez krótką chwilę istniał dla niego cień nadziei. Mogło to być zjawisko spowodowane przez jego własną pogoń za energią; być może zaczął ją pobierać zbyt łapczywie, zbyt niecierpliwy, by odzyskać siły. Wtedy ziemia zadrżała i już wiedział. Uzurpatorów nie dało się oszukać. Wiedzieli, gdzie jest – nigdy nie stracili go z oczu. A teraz podążali za nim z całym charakterystycznym dla nich brakiem subtelności. Jeden z ich statków zwiadowczych wylądował i zwiadowca wyłonił się, poszukując go. Próbował odzyskać panowanie nad sobą i udało mu się stłumić strach. Teraz, tak ostrożnie, że nie poruszył nawet źdźbła trawy czy liścia na gałęziach, zaczął się wycofywać, przemieszczając się w kierunku gęstszego poszycia w środku ogrodu, gdzie życie rozwinęło się bujniej. Za osłoną roślin mógł chociaż pobrać kapeczkę energii, nabierając wystarczających sił, by utworzyć wokół siebie subtelną zwierzęcą aurę, która pozwoliłaby mu ukryć się między bestiami. Niektórzy zwiadowcy Uzurpatorów byli młodzi i niedoświadczeni. Takiego można oszukać i skłonić, żeby odleciał. Wtedy, zanim inni pójdą tropem jego raportu, może jeszcze być jakaś szansa... Wiedział, że to tylko życzenie, a nie plan, ale uchwycił się tej myśli, gdy tak skulił się ze strachu w poszyciu w samym środku ogrodu. A wtedy pozbawiono go nawet złudzeń. Odgłos kroków był pewny i zdecydowany. W miarę zbliżania się kroków słychać było trzask gałązek, a zbliżający się podążał prosto do celu. Każdy krok nieubłaganie przybliżał Uzurpatora do jego kryjówki. W powietrzu było już widać niewyraźną poświatę i zwierzęta pierzchały w przerażeniu. Poczuł na sobie wzrok Uzurpatora i usiłował wyprzeć z umysłu tę świadomość. I jak strach pojawiła się myśl, że od Uzurpatorów nauczył się modlić; modlił się rozpaczliwie do pustki, którą znał, i nie nadchodziła żadna odpowiedź. – Wychodź! Ta ziemia to święte miejsce i nie możesz tu zostać. Nasz sąd już się dokonał i przygotowano dla ciebie miejsce. Wychodź i pozwól się tam zabrać! – Głos był łagodny, ale brzmiała w nim moc, która uciszyła nawet szum liści. Pozwolił, by spojrzenie Uzurpatora dotarło do niego, a modlitwa w nim stała się niema, skierowana na zewnątrz – i wiedział, że beznadziejna. – Ale... – słowa były bezużyteczne, ale gorycz, jaką czuł w sobie sprawiła, że słowa pojawiły się same. – Ale dlaczego? Jestem przecież Bogiem! Przez chwilę w oczach Uzurpatora pojawiło się coś zbliżonego do smutku i litości. Znikło jednak, gdy zabrzmiała odpowiedź. – Wiem. Ale ja jestem Człowiekiem. Chodź! Skłonił się w końcu, w milczeniu i poszedł za nim wolno; żółte słońce zachodziło za ścianami ogrodu. I tak upłynął wieczór i poranek – dzień ósmy.