12976

Szczegóły
Tytuł 12976
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12976 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12976 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12976 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GDY OŚLICA UJRZAŁA ANIOŁA Ul NICK CAVE GdY oślica ujrzAŁA ANIOŁA Przełożył Jan C. Kruk EDANSt 19 » t Tytuł oryginału: And the Ass Saw the Angel Redakcja: Izabela Jakul Korekta: Jacek Foromański Skład systemem TgX: Piotr Strzelczyk opracowanie okładki i strony tytułowej DYLIS STUDIO NA OKŁADCE WYKORZYSTANO REPRODUKCJĘ OBRAZU ZDZISŁAWA BEKSIŃSKIEGO ZA ZGODĄ PIOTRA DMOCHOWSKIEGO Copyright © Nick Cave, 1989 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo AKIA s.c, 1995 Gdańsk 1996. Wydanie II poprawione ISBN 83-85952-24-1 Wydawnictwo AKIA s.c. 80-255 Gdańsk, ul. Batorego 43 telefon: (0-58) 45 50 60, 45 50 59 telefax: (0-58) 4110 35 Dla Anity 23 Oślica ujrzawszy anioła, stojącego na drodze z dobytym mieczem, skręciła z drogi i szła po roli 24 A gdy ją Balaam bił i chciał na ścieżkę zawrócić, stanął anioł w ciasnym przejściu między dwoma murami, którymi winnice ogrodzone były 25 Widząc go oślica przyparła do ściany i starła nogę jeźdźca A on po wtóre ją bił 26 Anioł jednak przeszedłszy na miejsce ciasne, gdzie ani w prawo ani w lewo me mogła zboczyć, zastąpił jej drogę 27 I gdy widziała oślica anioła stojącego, upadła pod nogami siedzącego, który rozgniewawszy się, bardziej kijem boki jej obijał 28 I otworzył Pan usta oślicy, i przemówiła „Cóżem ci uczyniła9 Czemuż mię bijesz oto już trzeci raz9" 29 Odpowiedział Balaam „Iżeś zasłużyła i szydziłaś ze mnie Obym miał miecz, żeby cię zabić1" 30 Rzekła oślica „Czyzem nie bydlę twoje, na którymś zawsze zwykł siedzieć aż po dzisiejszy dzień9 Powiedz, czym ci coś takiego kiedy uczyniła9" A on rzekł „Nigdy " 37 Natychmiast otworzył Pan oczy Bala-amowi i ujrzał anioła stojącego na drodze z gołym mieczem, i pokłonił się twarzą do ziemi Księga Liczb, 22 PROLOG Trójka brudnych kruczych braci krąży, dziób do ogona, wycinając koło w posiniaczonym i utrudzonym niebie, zataczając szybkie ciemne kręgi poprzez gęste dmy dymu. Tak długo wieko doliny było bezchmurne i błękitne, lecz teraz, dzięki Bogu, zaczyna grzmieć. Z miejsca, w którym leżę, chmury wyglądają prehistorycznie, wyrzucają z siebie wielkie bestie bez twarzy, które wiją się i umierają, jak ta, nade mną. A kruki — one wciąż latają, wciąż krążą, tylko teraz bliżej — bliżej — coraz bliżej mnie. Te szelmowskie gawrony to ptaki śmierci. Śledziły mnie przez całe życie. I dopiero teraz mogę je wyłowić. Nawijając oczyma. Wydaje mi się, że mógłbym sobie przypomnieć, jak zasypia się w tym miękkim, ciepłym mule, gdyż moje rytmy są inne. Inne. Wsysany przez dziąsła tego bezzębnego grobu, wchodzę w to bagno, w ten dół, chociaż boję się zmoczyć swą morderczą dłoń. Dwa kruki obstawiły właśnie moje oczy — niczym para natrętów krążą i czekają, podczas gdy skłębiony dym wije się i umiera, i widzę, że zaczyna się ściemniać, a ja, wyjąwszy jedną czwartą, cały jestem już pod powierzchnią i wciąż zapadam się głębiej. Tam poniżej1 Ta mała drinka' Dwa strzaskane kolana z^mi podnoszą się i otwierają, tworząc pośrodku fałdę Lecimy nad poszarpanym stokiem, gdzie drzewa dźwigające grubą warstwę winorośli rosąa na trzęsących się skarpach Niektóre wychylają się do środka doliny pod niebezpiecznym kątem, z zatroskanymi korzeniami wystającymi z górskiej gleby, cierpią z powodu pnącego się brzemienia, które krępuje je i obciąża niczym świat rozpostarty między konarami Owo utkane pnącze, te drzewa, wszystko przywiązane do siebie i przykute do ziemi przez winorośl Podróżując wzdłuż doliny, z południa na północ, prostym kruczym szlakiem, lecimy nad jej główną drogą, która wije się po płaskim brzuchu dolimy Stąd, z wysoka, wygląda jak wstęga Mijamy pierwszy z setek akrów tlącej się trzemy Dzisiejsza noc jest pierwszą nocą sezonowego „wypalania", które dla Doliny Ukulore jest wydarzeniem wielkiej wagi, tradycyjnym świętem, kiedy to mieszkańcy miasteczka wychodzą na pola i przyglądają się, jak ściana ognia oczyszcza wysoką trzcinę z bezużytecznych liści, ze .,śmieci" Jednakże ta noc wydaje się dziwnie spokojna na rozciągających się pod nami polach mokre worki i kije na węże beztrosko porzucone, iskry i szary popiół niesione cicho lekkim wiatrem Rafineria cukru leży rozwalona u podnóża wschodniego zbocza, oddalona o milę od miasteczka Słyszymy miarowe sapanie parowych silników Wagoniki — jedne puste, inne częściowo załadowane — stoją zapomniane na torach Lecimy dalej, nad samym miasteczkiem, gdzie zardzewiałe faliste dachy zagęszczają się, i widzimy plac zabaw i gmach sądu i Plac Pamięci Tam w dole, na środku Placu, wzniesiony w samym sercu doliny, marmurowy grobowiec z relikwiami proroka pęka i rozsypuje się pod uderzeniami trzech wściekle walących młotów 12 Grupa czarno odzianych żałobników, głównie kobiet, obserwuje burzenie monumentu Spójrzcie, jak lamentują i zgrzytają zębami i Spójrzcie na wielkiego marmurowego anioła, na jego twarz wyrażającą niebiański spokój, na ramię wzniesione wysoko i dłoń trzymającą pozłacany sierp Czy jego również zburzą9 I dalej, ponad tumultem, ponad burzliwym sercem miasta, ponad placem, na którym kobiety lamentują jak podczas czuwania przy zwłokach i wymuszają żal, siniacząc piersi i raniąc palce Spójrzcie, jak wachlują ulice, wymachując gwałtownie rękoma, jak skręcają włosienice swoich szat w atakach apopleksji i spazmach smutku Stąd, z wysoka, wyglądają jak siedzące ptaki Okrążamy raz te stworzenia smutku i lecimy dalej — nad porażonym miastem, nad skupiskami przyczep, w których mieszkają robotnicy wycinający trzcinę, uzależnieni od rytmu żniw Teraz, mimo późnej pory, znajdują się tu tylko ich żony i przestraszone dzieci Stoją przy oknach, a duchy ich oddechów pojawiają się na szybach i znikają Wsłuchują się w warkot podążających na północ samochodów swoich mężczyzn, który powoli ginie wśród syków i trzasków pól Lecz lećmy dalej, a może jesteście, bracia, zmęczeni? Podążamy wzdłuż Drogi Głównej, aż do miejsca, gdzie trzcina kończy się stromo gołym, drucianym ogrodzeniem, cztery mile od miasta, dwie od północnego wyjścia doliny Widzimy tu ciężarówki, pick upy i terenówki, które wzbijają chmury czerwonego pyłu, zjeżdżając z Drogi Głównej w kierunku wysmołowanych chat zbitych z klepek Tutaj mieszkają wyrzutki, włóczęgi, górskie śmieci Samotna chata na kupie złomu cały czas płonie i płonie, buchając purpurowym dymem w niespokojne niebo Chociaż zmęczeni lotem, polećmy jeszcze trochę dalej Za płonącą chatą grunt staje się bardziej podmokły, błotnisty, a na bagnach podnosi się krąg roślinności — wysokie drzewa zrodzone w niewoli, wyrastające z perzu i psiego zielska, dźwigające na swych drewnianych barkach baldachim utkany z winorośli Tutaj obniżamy lot i nurkujemy, bowiem tu zaczynają się moczary Gdy przelatujemy nad baldachimem, widzimy poniżej szereg migoczących latarek, przesuwający się w kierunku środka koła, tworzący cienką wstęgę światła 13 Wyrwana z samego środka moczarów, znajduje się tu polana okrągła jak talerz a pośrodku tej polanv, niczym koło wewnątrz koła znajduje się dół z grząskim błotem, czarnym i parującym, wystarczająco duży, by wchłonąć krowę Połyskuje ponuro, gdy go mijamy Lecz zatrzymajmy się Zatoczmy koło' Spójrzcie, kto leży na powierzchni błota, skulony jak noworodek' Spójrzcie, jak skóra przylega mu do kosci, jak żebra unoszą się za każdym razem, gdy wciąga powietrze Zauważcie, że jest prawie całkowicie nagi I jaki nieruchomy Ale te oczy' Rręcą się w i krążymy oczodołach i wyławiają nas jak ryby Zamarzamy To właśnie jego brat był tym, który rozerwał pęcherz płodowy w dniu ich narodzin i był to precedens, ponieważ resztę życia spędził biernie, a Euchrid, wtedy jeszcze bez imienia, chwycił się pięty swego brata i wypłynął na świat w pełni chwały nieproszonego gościa Południowe słonce wirowało na niebie niczym stopiony kulisty piorun i tłukło w blaszany dach chaty i wysmołowane deski ścian W środku siedział Papa, przy swoim stole, otoczony swoimi pomysłowymi urządzeniami ze sprężyn i żelaza, pocąc się w przelewającym się żarze, smarując pułapki i próbując, nadaremnie zresztą, zamknąć uszy na pijackie bredzenie żony, która leżała rozwalona na tylnym siedzeniu starego, wypalonego chevy'ego* i wyła przeraźliwie Samochód ten, duma złomowiska, stał na cegłach z tyłu chaty niczym wielki pancerz porzucony ze wstrętem przez jakiegoś gigantycznego skorupiaka Leżąc tam i wijąc się w bólach porodowych, pijana małżonka wrzeszczała z powodu cudu, który kopał i nadymał jej łono Co chwila pociągała z butelki kilka łyków swego Czystego Jezusa, kołysząc chevym na podpórkach, jęcząc i krzycząc, krzycząc i jęcząc „Papa-a1 Pa-a--pa-a-a1" Gdy usłyszała, że drzwi chaty otworzyły się, a następnie zamknęły, rozstała się z porankiem i straciła przytomność „Zbyt zalana, by przeć", powie później Papa Euchridowi Uwalniając butelkę alkoholu z jej brudnych rąk, gdyż nawet nieprzytomna trzymała ją kurczowo, rozbił ją ostrożnie o zardzewiały tylny zderzak Wykorzystując intuicję jako siostrę położną i odłamek szkła jako skalpel, rozłożył swoją ciężarną żonę i polał jej intymne części alkoholem z obierek Z ust Papy wylatywały soczyste wiązanki, letnie owady brzęczały, słońce stało na bezchmurnym niebie, rozlegał się piekielny * chevy —- zdrobniale o chevrolecie 15 wrzask i wyciekały wody, gdy na świat gramoliły się dwa śliniące się zawiniątka „Jezu' Dwoje!! krzyknął Papa, lecz jedno wkrótce umarło Dwie skrzynki po owocach wyłożone gazetami zostały umieszczone obok siebie na stole Pułapki na zwierzęta zostały usunięte i powieszone na ścianach Dwa pudła, a w każdym dziecko Papa zajrzał do środka Obydwa golaski leżały cicho i całkiem spokojnie, szeroko otwartymi, błędnymi oczyma rozglądając się dokoła Papa wyciągnął ołówek z kieszeni spodni i, mrużąc oczy, pochylił się nad maluchami i napisał na łóżeczku pierworodnego „nr 1", potem, pośliniwszy końcówkę, „nr 2" na łóżeczku, w którym leżał Euchrid Następnie wyprostował się i dokładnie przyjrzał się najpierw jednemu, potem drugiemu, a jeden i drugi z przejęciem odwzajemnili mu się tym samym Mieli niesamowite migdałowe oczy, z lekko opuchniętymi, prawie pozbawionymi rzęs powiekami, niebieskie, lecz tak jasne,że prawie różowe, uważne, żywe, nigdy nie znające spoczynku, ani na chwilę — cały czas zdawały się wiercić, te niesamowite, szczebioczące oczy, wiercić i drzeć w swych oczodołach pozbawionych brwi i rzęs Mały Euchrid zakaszlał krótko i piskliwie Jego malusieńki różowy języczek wysunął się na dolną wargę i zwinął z powrotem Wtedy, jak gdyby rozpoznając w nieśmiałym kaszlnięciu Euchnda jakiś oczekiwany sygnał, dzielny pierworodny maluch zamknął oczy i zapadł w drzemkę, z której nigdy się juz nie obudził " żegnaj, bracie" pomyślałem, gdy odchodził cicho, i przez całą minutę zdawało mi się, ze ja również konam — tak zajebiście zimna była jego śmierć Wtedy dobiegło mnie szybujące poprzez nocną ciszę ochrypłe wycie jej suczej wysokości, mojej matki, Mamy, wykrzykującej skrzekliwym głosem ohydne przekleństwa, walącej w ścianę chevy'ego i wrzeszczącej „Dzie jez moja budelka'" „Dzie moja budelka'"' Papa zawiązał mi dwa prowizoryczne ograniczniki nad moimi kostkami i piersią, zmuszając tym samym do leżenia w skrzynce — moim łóżeczku — lecz trawiony narastającym pragnieniem zobaczenia, co dzieje się z bratem, który zapuścił się w Wieczność, spróbowałem 16 unieść głowę w nadziei że chociaż przelotnie uda mi się spojrzeć na niego Wyciągnięto nas do Życia bez ostrzeżenia, wyrzucono jak balast z bimbrowej galarety ciążowej — z gniazdka, w którym mogliśmy pływać bez końca1 — a teraz, po opuszczeniu tego miejsca, gdy trząsłem się jeszcze w poporodowym szoku, moje wyobrażenie ostatecznej Zagadki było, jak pewnie się domyślacie, haniebnie naiwne Skąd jednak mogłem wiedzieć, jak cholernie śmiertelna jest Śmierć7 W każdym razie walczyłem i wyciągałem szyję, lecz moje ograniczniki nie popuszczały — nic, ani trochę, i w końcu porzuciłem całą nadzieję Zmęczony i zdyszany walką, leżałem nieruchomo i myślałem o moim świętym braciszku, leżącym w skrzynce obok, zastanawiając się, jak on, do cholery, ma zamiar dostać się do Nieba, jeśli miał połowę kłopotu mniej przy zrzucaniu swoich więzów Jednakże udało mi się wyswobodzić jedną rączkę podczas tego wielkiego i nadaremnego, lecz ostatecznie zbawczego zmagania i knykciem wielkości larwy wystukałem wiadomość, używając kodu stuków, puków i przerw, który wymyśliliśmy z bratem, dryfując pośród szemrzącego fremoru macicy Nie-Zapomnij-O-Swoim-Bracie-Odbiór Lecz brat nie odpowiadał Wystukałem wiadomość drugi raz, dodając Proszę na końcu, lecz nadal nie odpowiadał Proszę Nie zniechęcony opowiedziałem mu, jakie jest Życie, i dopytywałem się, czy przez Śmierć otrzymał jakieś specjalne zdolności Moje sygnały stały się natarczywe i chaotyczne Daremne pukanie brzmiało pusto i samotnie, wisząc bez odpowiedzi nad moją skrzynką. Życie-Jest- Złe- To-Piekło-Czy- Umiesz-Latać-Pie-Piekło-Pomocy W końcu opanowałem się i przetartym i ociekającym knykciem wystukałem ostatnią wiadomość w ścianę skrzynki Nastała noc — teraz to wiem — lecz gdy osamotniony, z nałożoną uprzężą, leżałem i obserwowałem z narastającym przerażeniem, jak zbolałe światło staje się subfuscusowe i wypełnia się dziwaczną muzyką ciemności — hukaniem, bezustannymi piskami, odgłosami ucieczki i mrożącym krew w żyłach wyciem — myślałem, że to koniec świata Nastał dzień Sądu Ostatecznego, a jedyne, co mogłem zrobić, to leżeć nieruchomo w skrzynce — leżałem więc, bojąc się okropnie, że przyjdą 17 po mnie umarli z krainy cieni, i czekałem na Arkę Jego Przymierza, błyskawice, głosy, gromy, trzęsienie ziemi i wielki grad Z wolna mój świat zaczął okrywać się całunem strachu i czarnego cienia, a gdy nie widziałem już nic prócz najczarniejszego mroku, usłyszałem złowieszcze kroki, ciężkie i nierówne — ktoś przeszedł przez ganek i zatrzymał się przed drzwiami Skuliłem się ze strachu w swojej skrzynce Przeraźliwy pisk kołyszących się drzwi, grzebanie przy zasuwce, głośne „Pieprzone drzwi", eksplozja białego światła, łup-trzask zamknięcia, okropne beknięcie — i moja matka wtoczyła się na oślep do pokoju, przeszła ciężkim krokiem i zniknęła po drugiej stronie Dokładnie nad moim łóżeczkiem wisiała przyczepiona u sufitu naga żarówka Pulsowała gorąco, bezwstydnie i hipnotycznie, a ja leżałem na plecach i patrzyłem z rosnącą irytacją, jak coraz większa liczba nocnych owadów gromadzi się wokół buczącej bańki Obserwowałem bezradnie, jak co chwilę jakaś zbyt napalona ćma, komar lub mucha zderza się ze śmiercionośną żarówką, spalając na popiół skrzydełka i włoskowate kończyny Zawsze kończyło się to tym, że owad spadał z piskiem prosto do skrzynki, w której leżałem Spadające korkociągiem, okaleczone insekty zaśmiecały moje łóżeczko i umierały straszliwą śmiercią Na moich oczach rozgrywały pełne krzyku, tragiczne sceny agonii, owady pozbawione życia stawały się zimnymi jak kamień trupami Wtedy zrozumiałem, dlaczego mój nieodżałowany braciszek leży tak spokojnie. Nie było w nim ani odrobiny życia Tylko Śmierć Później powrócił dzień Buchaste słońce rozkrzyczało się wrzaskiem maślanego światła nad wschodnim stokiem, budząc całą dolinę swoim auratycznym hałasem Dwa kruki rechotały i krakały na niebie Dziki pies wył gdzieś w górach Słyszałem szczebiot głodnych kurczaków Tuż obok rozpaczliwie ryczał muł Słyszałem idiotyczny świergot skowronka Gorliwie brzęczały pszczoły Cały świat wokół mnie domagał się uwagi Dzwony dzwoniły ze środka doliny Ropucha rechotała w trzcinie Brzęczała mucha Klakson trąbił, gdy samochód przejeżdżał Drogą Główną 18 Cały świat wokół mnie domagał się uwagi Była to pora gdy wszystkimi kurczakami, pisklętami, kociakami, owieczkami prosiakami i niemowlętami ktoś się zajmował Ja też potrzebowałem kogoś, kto by się mną zajął Natychmiast potrzebowałem jedzenia Moje ciało pragnęło pożywienia Jak długo musiałbym czekać7 Może wiecie7 Czy powiedziałem wam, że byłem naprawdę zajebiście głodny'1 Rozważałem możliwość zjedzenia kilku upieczonych owadów, które leżały rozwalone na moim brzuszku lecz nie Zdecydowałem się raczej zrobić małą awanturę — poruszyć uwagę moich opiekunów, stosując metodę wszystkich głodnych i zaniedbanych dzieci — więc nabrałem powietrza w płuca i zacząłem wyć, wyć i wrzeszczeć, wściekać się i wykrzykiwać takie rzeczy jak „Dajcie mi jeść1", „Jedzenia1", „Cycka1", przez cały czas waląc i kopiąc, pomimo krępujących mnie sznurów, tak pomysłowo zrobionych przez Papę — prawdziwego mistrza pułapek — że każde kopnięcie i uderzenie mojego niemowlęcego ciałka powodowało powolne zaciskanie się więzów, ograniczających coraz bardziej swobodę ruchów, w ciągu minuty moja mała awantura została ograniczona do zaciskania pośladków, rzucania srogich spojrzeń, wywieszania języka i oczywiście puszczania słownych wiązanek — och, jak one obracały moim językiem — och, jak tryskały mi z ust — wspaniałe, cholerne słowa, wyrwane z samego środka mojego brzucha — „Dajcie mi jeść1", „Do diabła, czy muszę umierać z głodu?", „Dajcie mi, kurwa, żreć1" — i czy wiecie, co się stało11 — pomimo wszystkich moich krzyków i ryków, całego wycia i wrzeszczenia, całego tego byczego wykrzykiwania obelg, cholernego awanturowania się i zawodzenia — pomimo tego wszystkiego — czy wiecie co"? Nie wydobyłem z siebie nawet pisku — żaden dźwięk nie wyszedł z mojej skrzynki, mojego łóżeczka Nie, nie wydobyłem z siebie nawet pisku Byłem wstrząśnięty tym odkryciem Czułem się oszukany Wystrychnięty na dudka Czułem się samotny Wolną ręką zacząłem drzeć gazetę, którą wyłożona była moja skrzynka Robiłem z niej małe kulki, ssąc rozmiękczałem je na papkę i połykałem 19 Zaspokoiwszy głód tą skromną kolacją, ziewnąłem szeroko i ponownie skierowałem myśli ku bratu, który leżał w brzęczącej skrzynce obok Ziewając ponownie, szerzej tym razem, zamknąłem oczy i odpływając, zastanawiałem się, czy mój brat także był niemową „Chyba nigdy nie będę wiedział na pewno", pamiętam, jak rozmyślałem, gdy sen owijał się wokół mnie, ,chyba nigdy nie będę tego wiedział" Śniło mi się, że razem z bratem jesteśmy w Niebie i spoczywamy na ciepłych bawełnianych obłokach On uderzył w struny swojej złotej harfy i spadł na mnie deszcz srebrzystych tonów Uśmiechaliśmy się Mój brat przestał grać i wzniósł się w powietrze Jego skrzydła były czarne i żylaste i ściekał po nich gęsty śluz Potarł swoją owłosioną nogę i włożył na głowę harfę, która była teraz koroną Próbowałem latać, lecz nie miałem jeszcze skrzydeł, tylko białe, nie owłosione i podrygujące ciało larwy — leżące bezradnie na plecach — na plecach Brat wskazywał na mnie palcem i krzyczał „Piracie" Zostaw mnie" Zostaw mnie" Zostaw mnie-e-e~e"" Wtedy zobaczyłem, że Niebo zaczerwieniło się i przybrało postać zupy Unosiłem się powoli na jej powierzchni i koziołkowałem, a przez cały czas dochodził mnie odgłos podwójnego uderzenia „Bum-bum Bum-bum Bum-bum Bum-bum ", niczym bicie serca Obudziłem się Ojciec wyłonił się nade mną niczym zgięty patyk Na jego szarej twarzy para małych jasnych oczu wierciła się w swych oczodołach Papa usiadł z miską i bochenkiem chleba w rękach Zjadłem trochę chleba maczanego w mleku — był ciepły i słodki Palce Papy śmierdziały smołą lub smarem Gdy zaspokoiłem głód, zamknąłem usta i odwróciłem głowę Nie mogłem dłużej znieść tego drażniącego, chemicznego zapachu Papa wstał Jego taboretem była odwrócona skrzynka po owocach1 Szukałem brata Nie było go' Nie było też jego skrzynki1 Obok mnie, na jej miejscu, leżała metalowa pułapka na zwierzęta, pokryta czarnym smarem Ziewające szczęki' Naciągnięta sprężyna' Zęby spragnione krwi' Odwróciłem głowę, mój umysł zaczynał krwawić 20 I Papa podszedł do drzwi Na lewym ramieniu trzymał szpadel z długim trzonkiem Wtedy pierwszy raz zauważyłem jego siwy łysiejący łeb i czubatą szramę Brak ucha W rękach trzymał pudełko po butach przewiązane sznurkiem Na wieczku napisane było „nr 1" II PROROK Głos Doliny, nr 38, sierpień 1932 i'Słuchajcie DZIECI PANA" W DRUGI PIĄTEK SIERPNIA roku pańskiego 1932 przypada 70 ROCZNICA „MĘCZEŃSTWA PROROKA I ŚWIĘTEGO, JONASZA UKULORE" W tym dniu, wspominając to błogosławione i krwawe zarazem wydarzenie, dolina nasza będzie opłakiwała swego Proroka i Patriarchę, JONASZA UKULORE. Jego doczesne szczątki i relikwie zostaną przeniesione z aktualnego miejsca ich spoczynku, ze ŚWIĄTYNI DOLINY UKULORE, do relikwiarza na głównym placu miasta, który od tego dnia znany będzie jako PLAC PAMIĘCI Dla uczczenia tego wielkiego i świętego dnia odsłonięty zostanie stosowny pomnik. Wierni Ukulitanie Rozpoczynamy o godz 15 00, w piątek, 12 sierpnia 1932, Dzieci Izraela, Wierni Ukulitanie' Wymaszerujemy ze Świątyni i przejdziemy na Plac Pamięci, gdzie ciało Proroka i Męczennika zostanie złożone na wieczny spoczynek Modlitwy poprowadzi Sardus Swift Simon Bolsom, historyk i biograf, odczyta w Sali Wielkiej fragmenty mającej się wkrótce ukazać biografii Jonasz Ukulore Prorok i Objawiciel, Człowiek i Męczennik Ehza Snów zaśpiewa z towarzyszeniem akompaniującej Alicji Pntchaid Wieczerza odbędzie się po nabożeństwie, w Sali Małej Nie trzeba przynosić talerzy, szanowne panie Posiłek przygotowany przez Zespół Doliny — OBECNOŚĆ OBOWIĄZKOWA — 22 Wszystko przykryte było ciężkim brezentem i związane sznurem przewleczonym przez mosiężne kółka przyczepione u spodu. Okrywający go brezent powodował, że pomnik wyglądał jak wielki szary Sfinks, nadgryziony zębem czasu i pogrążony w zapomnieniu bez twarzy. Zgromadzeni wokół wierni Ukulitanie stali onieśmieleni. Ogromna ciężarówka wtoczyła się poprzedniego ranka do miasta, wioząc pomnik przyobleczony w szarą płachtę, wyglądający dokładnie tak samo jak teraz. Sardus Swift, który wyjechał z doliny o piątej owego ranka, najpierw wagonem trzcinowym do Davenport, później pociągiem do Orkney — upierając się, że przejedzie z dostawcami ponad 380 mil w drodze powrotnej do doliny „w razie jakichś komplikacji" — teraz siedział, trzymając kapelusz na kolanach i przyjmując srogą, wyprostowaną postawę, lecz twarz jaśniała mu dumą, której nawet on nie potrafił ukryć. Obydwaj dostawcy, gruby pan Godbelly i jeszcze grubszy pan Pry, wyglądali na wyczerpanych, lecz wesołych. Potrzeba było aż tuzina mężczyzn, aby rozhuśtać pomnik, spuścić go na łańcuchach z ciężarówki i postawić we właściwym miejscu na Placu. Nawet kilku robotników trzcinowych pomagało, pomimo że nie mieli wstępu na ceremonię odbywającą się następnego dnia — wszystkim innowiercom zabroniono udziału w uroczystościach, gdyż był to dla Ukulitan Dzień Święty: dzień upamiętniający „Męczeństwo Proroka". Mieszkańcy doliny tolerowali, zarówno teraz, jak i wcześniej przez wiele lat, nieprawomyślne praktyki Ukulitan, którzy, pomimo że nie stanowili więcej jak jednej piątej ponad dwutysięcznej społeczności doliny, mieli w posiadaniu rafinerię, większość pól trzcinowych i obszarów zabudowanych oraz kierowali ogromną większością interesów w miasteczku. Głównie dlatego mała sekta mogła kierować doliną (i w rzeczywistości sprawować nad nią kontrolę), lecz była to władza niepewna i Ukulitanie ponosili wiele porażek w nieustannej bitwie o utrzymanie swojej godnej pozazdroszczenia, lecz zagrożonej pozycji. Od czasu, kiedy w ostatnich dniach zimy 1862 roku Jonasz Ukulore przyprowadził swoją grupkę wyznawców do tego miejsca, które było wtedy nie zagospodarowaną, prawie nie zamieszkaną doliną, Ukulitanie walczyli, bronili swej wiary i umacniali ją bezkompromisowym rygorem To właśnie niewzruszona wierność surowym dogmatom 23 zapisanym w testamencie proroka z roku 1861 oraz bezwzględne i agresywne metody prowadzenia interesów stosowane przez Józefa Ukulore brata Jonasza zapewniały kolonii Ukulitan długie istnienie Prawdę mówiąc, jeśli Jonasz był prorokiem to Józef był spekulantem To właśnie w roku 1859 Jonasz Ukulore, Walijczyk, nowo nawrócony baptysta, zaczął miewać objawienia i we właściwym czasie powiadomił władze kościelne, że jest ,Siódmym Aniołem" przepowiedzianym w Księdze Daniela i że przeznaczenie wyznaczyło mu rolę człowieka potężnego, proroka w Izraelu" W następnym roku Jonasz wraz z kilkoma uczniami został ekskomunikowany przez władze kościelne — jego objawienia sprzeczne były z ortodoksyjnymi dogmatami Dwukrotnie ledwo udało mu się uniknąć śmierci z rąk prawomyślnych stróżów wiary, a obserwując narastającą wrogość do wszystkich baptystów i innych sekt, uciekł więc ze swymi zwolennikami przed kłopotami i w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca do założenia „nowej Owczarni" Znajdując odosobnioną dolinę, „przygotowaną przez Boga", grupa zebrała cały majątek i założyła osiedle Prorok spędził wiele czasu na samotnych modlitwach, przygotowując się na „powtórne przyjście", które zostało zapowiedziane podczas jednego z około trzystu objawień, skrupulatnie przez niego notowanych W tym czasie jego brat, Józef, farmer i człowiek interesu, zajął się finansami doliny i zaczął uprawiać trzcinę cukrową Trzcina rosła bujnie w podmokłej dolinie i wkrótce nadwyżka masy z każdego zbioru była sprzedawana z niezłym zyskiem zakładom przetwórczym w Davenport Dolina kwitła Zbiory powiększały się z każdym rokiem Zyski rosły Zdawało się, że Bóg naprawdę jest wspaniałomyślnym nadzorcą i przyszłość kolonii wydawała się być zabezpieczona Na początku sierpnia 1872 roku prorok, odziany w białą szatę, ze złotą koroną na głowie i pozłacanym berłem w dłoni, ogłosił swym uczniom, że „godzina jest bliska" — zbliżało się powtórne przyjście i wszyscy musieli przygotowywać się do wyprawy krzyżowej poza dolinę Tydzień później, gdy grupa około pięćdziesięciu osób, mężczyzn i kobiet, maszerowała za swym biało odzianym przywódcą, wykrzykując hosanny i śpiewając hymny pochwalne, Jonasz Ukulore został zastrzelony przez nieznanego snajpera, pojedyncza kula przechodząc przez głowę uśmierciła go natychmiast Zabójca nigdy nie został schwytany, lecz przypuszczano, że był to ktoś z zewnątrz Biorąc to za jeszcze jeden dowód zdrady niewiernych spoza doliny, Ukulitanie porzucili projektowaną krucjatę i pozostali w dolinie, a ponieważ nadal nagradzani byli obfitością łask, z czasem zaczęli dopatrywać się w tej tragedii dramatycznego usprawiedliwienia swej wiary 24 Pod przewodnictwem zawsze zaradnego Józefa Ukulore dolina rozwijała się mieszkańcy zaczęli budować kolej do Davenport i po trochu zatrudniać obcych do prac\ na polach trzcinowych W roku 1904 Józef podjął się olbrzymiego zadania zorganizowania budowy rafineri cukru z pełną świadomością tego, że mając osiemdziesiąt trzy lata nie dożyje jej ukończenia i nie będzie miał udziału w ogromnych zyskach, które jego przedsięwzięcie na pewno przyniesie W następnym roku, gdy zostały położone fundamenty pod nową rafinerię, Józef Ukulore zmarł, zostawiając dolinie pewną spuściznę przyszłego dobrobytu Wzięte z Yargus, Historia Regionalna (Urząd Miejski Vargustone 1922) Tak więc tego dnia Ukulitanie opłakiwali swego Proroka. „Sławcie wziętego do nieba Proroka Zdrajca i tyran próżno naciera Z Bogiem on strzeże swej trzody z wysoka Śmierć nie pokona już bohatera" śpiewała Eliza Snow. A Sardus Swift rozsuwał brezent. III Jako niemowlę nigdy nie płakałem To znaczy, przez wszystkie moje niemowlęce lata nie zapłakałem ani razu — nie, nawet nie pisnąłem Nie wrzeszczałem również w dzieciństwie, a w młodości postanowiłem nigdy nie uzewnętrzniać uczuć i nie pozwalać sobie na szloch — postępując inaczej ściągnąłbym na głowę wszelkiego rodzaju przekleństwa I teraz, gdy odliczam ostatnie sekundy mego człowieczeństwa — gdy zakładam kaptur śmierci — nie załamię się Nie Przez całe życie ani razu nie zapłakałem Nigdy na głos Nie, nigdy na głos I jako chwiejący się berbeć zawsze usilnie starałem się nie plątać pod nogami mamusi Starałem się Nie dokuczałem również ojcu — kiedy pracował — zadawaniem mnóstwa głupich niemych pytań, na które nie mógłby odpowiedzieć, lub czymś w tym rodzaju Tak, teraz, gdy wszystko zostało już rozważone, niezależnie z której strony na to spojrzymy, byłem, według wszelkich standardów, typowym dzieckiem Tak, byłem Byłem również najbardziej samotnym chłopcem w całej historii świata I nie jest to jedynie bezpodstawne przypuszczenie To jest fakt Powiedział mi to Bóg Mamusia była świnią — zaszczaną, urżniętą, chorą na mózg świnią Była leniwa, gnusna, sprośna, awanturowała się i była przesiąknięta złem Mama była moczymordą — pijaczką — zalaną piekielnicą kochającą domowe mikstury. Pijaństwa Mamy odbywały się cyklicznie — świadomość następowała za nieświadomością, niczym dwa olbrzymie wieprze, jeden zjadający ogon drugiego — pierwszy czarny, gruby i niewiarygodnie plugawy, drugi siwy, głośny, z parą przekrwionych oczu, podłe i nikczemne, jeden tuż za drugim — i tych cykli Mama ściśle się trzymała Gdy Mama była przytomna, nasza mała chatka na wzgórzu kurczyła się, przerażona perspektywą nieuniknionego szału mszczenia — zwykle 26 pojawiającego się czwartego dnia — po którym następował okres nieprzytomności Raz przebudzona, Mama zaglądała coraz częściej i na coraz dłuższy czas do kamionkowej butelki, naczynia, z którego zawsze piła swe trunki — dopóki nie upiła się i nie zaczynała żeglować i błądzić wokół chaty lub złomowiska, albo nie rozwaliła się w swym fotelu, z butelką z kamionki przyciśniętą do wielkiej piersi Tam mogła deklamować, chlać i wrzeszczeć, przypominając sobie dni młodości, gdy nie była jeszcze skalana plugawymi łapami mężczyzn i alkoholem A dni wtedy stawały się nocami, a noce dniami. Potem, po pochłonięciu takiej ilości bimbru, która mogłaby powalić całą armię, zaczynała — i nawet w tej chwili pot oblewa mnie, gdy o tym pomyślę — zaczynała — ta pieprzona, chora, chora suka — zaczynała śpiewać swoją wersję „Dziesięciu zielonych butelek", która powoli przechodziła we wściekłe wycie Gdy dochodziła do słów „ a jeśli ostatnia zielona butelka przypadkiem spadnie, nie będzie już żadnych zielonych butelek ", wpadała w szał — doprowadzała się do stanu tak nieokiełznanej furii, że po prostu niebezpiecznie było przebywać w zasięgu jej kija Papa, gdy tylko słyszał pierwsze słowa „Dziesięciu zielonych butelek", rzucał wszystko i wychodził z chaty, a ja tuż za nim Szukałem kryjówki w przewróconej beczce po marynacie leżącej za chatą Czułem się tam bezpiecznie, gdy leżałem skulony, z kolanami przyciśniętymi do piersi — zapach octu uwięziony w drewnie, przytulność wynikająca z samych jej rozmiarów — wiecie, czasami wczołgiwałem się do tej beczki tylko po to, by przez chwilę doznać tego uczucia Słyszałem w niej bardzo wiele dziwnych, zniekształconych dźwięków — nie z zewnątrz, lecz z jej wnętrza Do dziś dnia zdumiewa mnie to, jak udało mi się przeżyć ten okres, gdy leżałem związany w skrzynce Gdyż twierdzenie, że byłem jebanym niemowlakiem, byłoby słuszne nawet bardziej niż trochę — byłoby całkowicie słuszne. Tak. Byłem cholernie jebanym niemowlakiem. IV Na początku roku 1940 odbyło się w Ratuszu zebranie, na którym zarządzono spotkanie dwóch ciał. Komitetu Cukrowego Doliny Ukulore i przywódców Ukulitan Władze reprezentujące robotników trzcinowych i ich rodziny zwróciły się, między innymi, z prośbą o wybudowanie unitanańskiego domu modlitwy, który zaspokoiłby potrzeby mieszkańców doliny nie wyznających wiary Ukulitan, zwracając uwagę, że ponad osiemdziesiąt procent populacji doliny, wynoszącej około dwa tysiące sto osób, nie znajduje zaspokojenia duchowych potrzeb W związku z tym zasugerowano, by w imię „równości", „wzajemnych powiązań" i jako „gest jedności" obu frakcji, spotykające się strony zaakceptowały propozycję bez zbędnych pytań Chociaż nie doszło do zawarcia umowy, rezultat i tak był triumfem robotników Sardus Swift, w pełni zdając sobie sprawę z tego, że jest to na nim wymuszane, zgodził się na propozycję i zdobywając się na gest zarówno nieunikniony, jak i wspaniałomyślny, dodał „Zgodnie z mym przekonaniem, że pomyślny duch objawia się w duchu pomyślności, i jako przywódca kolonii Ukulitan oraz przedstawiciel właścicieli ziemskich, podejmuję się wyznaczenia odpowiedniego terenu i pokrycia kosztów budowy" Komitet Cukrowy (albo KCDU) zaproponował, ze zajmie się organizacją budowy, wspominając przy okazji o fakcie, że kilka przedsiębiorstw budowlanych z Vargustone podlega aktualnie jego nadzorowi Słusznie zażądano, pomimo że część kosztów pokrywali oszczędzający drobne, lecz rozrzucający duże kwoty Ukulitanie, usług od niesławnej firmy budowlanej, która została przymuszona szeregiem procesów sądowych, połączonych z dzikimi atakami lokalnej prasy, do zmiany swego sloganu reklamowego z „artystycznej architektury" na „obniżone ceny budowy" 28 Pod koniec 1937 roku, na czteroakrowym wzniesieniu (które nazwane zostało jak na ironię, Równiną Chwały), firmy budowlane z Vargu-stone, z pomocą miejscowych robotników, położyły fundamenty tego, co — jak przyrzekali — miało być niebiańskim skokiem w historii systematyzowania religii Lecz kościół na Równinie Chwały wcale nie był niebiański Okazało się że Przeznaczenia nie można tak łatwo odgadnąć Kościół na Równinie Chwały nigdy nie został ukończony, a lata nieszczęść dopiero się zbliżały Z Ratusza Sardus Swift wyszedł milczący i chmurny, dręczony poczuciem winy i wstrętem do swojej nieudolności, gdyż wiedział z całą pewnością, że tę wojnę przegrał i oddał swoje królestwo najeźdźcom A chociaż wierni przyjęli to bez szemrania i nikt nie wyrzucał mu tego ani nie winił go, Sardus uważał, że zdradził swego Boga, swego Proroka i swoich wiernych i że tylko akt skruchy może stłumić wstyd, który odczuwał, oddając, w chwili niewybaczalnego niedbalstwa, Ziemię Obiecaną pierwszej bałwochwalczej wierze, która tylko częściowo miała ochotę stawiać żądania Brat Whilom, żyjący jeszcze pionier i psalmista, o którym mówiono, że ma ponad sto lat, rzekł do Sardusa całkiem uprzejmie „Niech Bóg nam wybaczy Oddaliśmy Nowy Syjon bałwochwalcom i niewiernym Oni rozszarpią Królestwo niczym ochłap mięsa i cisną je wichrzycielom A gdy młode Królestwo Boże ulegnie rozbiciu i podziałom, wtedy zakwitnie rózga Jego gniewu Wszystkie nasze modlitwy będą niczym proch, Sardusie" Po czym starzec wziął swoją Biblię i powrócił do łóżka, by już nigdy się z niego nie podnieść Pamiętam, że gdy miałem siedem lat, siedziałem pewnego razu na schodach ganku i obserwowałem pola trzcinowe do miejsca, w którym Ulica Główna przecina je jak kosa, i tam, ciągnącą za sobą ogon czerwonego pyłu pierwszą ciężarówkę załadowaną materiałami budowlanymi, wlokącą się drogą z Vargustone — przyglądałem się i przysłuchiwałem, jak ciężarówki zmieniają biegi na najniższe, a potem znów na wyższe i wjeżdżają na szlak zwany Szlakiem Chwały, skręcający z Głównej na wschód, dokładnie w przeciwnym kierunku do bardzo rzadko używanej drogi biegnącej na zachód, wzdłuż północno-zachodniego krańca pól trzcinowych, odległej o około sto jardów od ganku mojej chaty Zastanawiam się, jak nazwą ją, tę moją drogę, teraz, gdy nagle stała się tak bardzo popularna Obserwowałem, jak ciężarówki wspinają się po stoku i zatrzymują na płaskim szczycie tego, co nazwali teraz Wzgórzem Chwały A moje wzgórze? Jak nazwą moje wzgórze? „Te ciężarówki nie są stąd Na pewno Przywożą belki z jakiegoś większego miasta Założę się, że z Vargustone To samo ze wszystkim, siłą roboczą, projektantami, wszystkim Tak można powiedzieć " Tak mniej więcej rozmyślałem sobie, siedząc na schodach latem 1940 roku VI Kilka słów o rodowodzie Euchrida. Ojciec Euchrida, Ezdrasz, urodził się w roku 1890 na wzgórzach Czarnego Pasma Mortonów, słynnym, lecz w większości jeszcze nie zbadanym obszarze gęsto porośniętych dolin i wzniesień Tutaj wielkie nagie skały leżą na dnach dolin Koryta wyschniętych strumieni wiją się u stóp wzgórz, krzaki porastają wzniesienia, ciemne i niebezpieczne pomiędzy wysokimi drzewami i duszącymi krzewami dzikiej róży Niebezpieczna, dzika droga wije się w pobliżu wschodniego krańca tego regionu Na przełomie wieków ten kręty szlak zdobył sobie złą sławę z powodu niewytłumaczalnego zniknięcia dwudziestu kilku podróżnych, zamierzających przekroczyć pasmo w poszukiwaniu dobrobytu, który według obietnic czekał na nich na Wschodzie Śledztwo dotyczące znikania podróżnych w Czarnym Paśmie (określenie ,,Mortonów" oficjalnie zostało dodane do nazwy w 1902), doprowadziło do odkrycia i usunięcia niejakiego Toada Mortona, nazwanego przez grupę poszukiwawczą Czarnym Mortonem Ograniczony umysłowo, pryszczaty olbrzym Toad wyrzucony został z klanu Mortonów po tym, jak w zagrodzie znaleziono martwego psa rodziny, pokrytego muchami i noszącego siady ludzkich zębów, z równo odgryzioną tylną łapą Znalazłszy Toada lezącego na gnoju i ssącego psią łapę, rodzina wygnała go z doliny Mortonów, by włóczył się po wąwozach i parowach poza wzgórzami Chory Goliat, unikany przez własnych krewnych, pozostał bez przyjaciół i kompanów, prócz zastępu demonów, które ocierały się i przeciskały pomiędzy rozpadlinami i mrocznymi szczelinami jego szalonego, piekielnego mózgu Kucając w ukryciu przy tej krętej, wschodniej drodze, Toad oskubywał dla przyjemności samotnych podróżnych, obchodząc się z nimi we właściwy sobie, okrutny sposób 31 Odnaleziono go w małej jaskini w pobliżu drogi stanowiącej kryjówkę dla jego olbrzymich butów i plagi much, utuczonego obiadami z ludzkich członków, siedzącego na rozciętym żołądku jeszcze ciepłego dziecka, obgryzającego z głośnym mlaskaniem twarz nieszczęsnego, po zbawionego głowy taty, który siedział dobrą stopę nad ziemią, nabity dupą na zaostrzony pal Spoglądając w górę na ekspedycję poszukiwawczą rysującą się w blasku słońca u wyjścia groty, samotny ogromny Toad powiedział, wskazując palcem na dokonaną rzeź, „Bracia, odnaleźliście mnie' Przybyliście, by zabrać mnie do domu' Przysiądźcie się do mnie'' Dwie gorące łzy spłynęły mu po policzkach i uśmiechnął się do nich ciepło, ukazując zielone zęby spiłowane na okropne szpikulce Ekspedycja poszukiwawcza przyjechała z Salem, prowadzona przez szeryfa Cogburne'a Szeryf Cogburne zastrzelił Toada Mortona na miejscu jak psa Na drodze biegnącej wzdłuż wschodniego krańca Czarnego Pasma Mortonów znajduje się wielka kamienna płyta, na której widnieje wypisany białą farbą napis STRZEŻCIE SIĘ' OKOLICA MORDERSTW MORTONA O, znużeni wędrówką Pielgrzymi, zrzućcie tu swe brzemię Nie znam straszniejszej Zguby niż ta, co czeka was na tym krwawym szlaku Ofiaro! Strzeż się starego Czarnego Mortona Morderczego Toada' Toad Morton był najstarszym z piętnaściorga rodzeństwa Po nim był Luter Potem Er Następnie przyszedł Nun, nazwany tak po ojcu, a po nim, jeszcze w tym samym roku, urodził się Gad Wkrótce po nim Ezdrasz Potem przyszły na świat trzy dziewczynki Lee, Mary Lee i Mary Po nich Ezechiel Ślepy Dan Mały Fan, który umarł, gdy miał trzy i pół roku Aniela, która miała trójkę własnych dzieci w wieku czternastu lat Następnie przyszedł Batho, a po nim Ben, który wkrótce miał umrzeć — chorowite dziecko cierpiące na jakąś nieznaną dziedziczną chorobę, z którą w wieku dwóch lat nie potrafiło sobie poradzić Tak więc ojciec Euchrida, Ezdrasz, był szóstym w gromadce, która zdawała się być nie kończącym się ciągiem rozwrzeszczanych, zasmarkanych potomków Ezdrasz zmienił nazwisko z Mortona na Eukruk w 192f 32 roku po ucieczce przed bezlitosnymi oddziałami, które sterroryzowały wzgórza, wykonując część niesławnej kampanii oczyszczania szeryfa Cogburne a Od wczesnych chłopięcych lat Ezdrasz uginał się pod jarzmem kazirodczych praktyk swej rodzimy Jego drzewo rodowe było poskręcane i poplątane niczym krzewy dzikich róż, które torturowały wzgórza Oślepiające bóle głowy, katatonia, apopleksja, odrętwienia i częste napady wściekłości były na porządku dziennym Czy było to spowodowane kazirodczymi związkami jego przodków, czy nie, Ezdrasz nie wiedział Pytanie o dziedziczność ciążyło na bogobojnym Ezdraszu, który potrafił recytować z pamięci obszerne ustępy Pisma Świętego — Biblia była jedyną książką, którą jego matka miała w domu, a Ezdrasz był jedynym z jej dziatwy, którego z powodzeniem nauczyła czytać W każdym razie, jeśli nawet Ezdrasz obciążony był złą krwią, jego brzemię pozostało ukryte Albowiem nie cierpiał na te same zdradzieckie choroby, które ciążyły na jego rodzeństwie — widoczne na ich twarzach, spowalniające ich mowę, ujawniające się w ich sposobie chodzenia Tak naprawdę Ezdrasz bynajmniej nie był brzydkim mężczyzną —jego wygląd nie został skażony długotrwałymi, nierozważnymi praktykami przodków Miał silne plecy, proste nogi i wspaniałe ciemne włosy Jego zęby, chociaż zbyt wielkie i zbyt liczne, były wystarczająco silne, a jego oczy, jego niebieskie oczy, trochę blade, trochę dzikie, były całkowicie zdrowe, pomimo paroksyzmów i odrętwienia Nie mrużył oczu jak Gad, nie był ślepy jak Dan ani nie miał zeza jak mała zezowata Aniela Na początku stara Mama Morton kierowała wszystkim Najstarsza dwójka, Luter i Er, wciąż była kontrolowana i nosiła świadczące o tym pręgi napomnień Mama rządziła rodem miłościwie jak Mojżesz, przechadzając się po ganku w swoich wielkich butach w tę i z powrotem, w jednej ręce trzymała spleciony z pokrzywy bicz, słoik czerwonego pieprzu w drugiej, przechadzała się i czasami zatrzymywała, by krzyknąć w kierunku zarośli, „Lu-u-ter\!" lub „E-e-e-er'" — na początku, zanim nastał czas Jabłecznego Jacka, dubeltówki i krwawej obławy w Paśmie Mortonów Doprowadzani do szału działaniem górskiego alkoholu i skradzionej benzyny wywąchiwanej z kanistrów, najstarsi bracia, Luter i Er, 33 byli tylko parą śliniących się szaleńców Nękani bólem zębów, ospą i szalenie swędzącym świerzbem — pasożytem, który prześladował rodzinę Mortonów aż do ich nędznego końca — wyli w duecie jak zdychające psy Ze skrajnej rozpaczy rzucali się w wir najohydniejszej przemocy, szukając ulgi wyzywali się brutalnie na tępych, śliniących się siostrach, pod lufą dubeltówki gwałcili je, obdarowując mułowatym potomstwem Dzień przed tym, jak szeryf Cogburne z dwudziestoma ludźmi otoczył cały klan Mortonów, Luter i Er pozabijali się w walce na pięści Tego dnia Ezdrasz wyślizgnął się z domu, zabierając muła. Biblię, strzelbę Era i pełną kieszeń naboi, gdyż czuł w kościach, że katastrofa jest już na wyciągnięcie ręki. Wydoiwszy pełną kwartę spirytusu z destylatora, wykradł się do wysokiego lasu i z mułem na lince oraz bronią na ramieniu zszedł do doliny Był rok 1925. I Ezdrasz, syn Nuna, zszedł do doliny i chmura zawisła nad doliną I Ezdrasz nie pozostał długo tam, gdzie padała słońca plama, lecz szedł dalej, aż wyszedł z jej cienia I przez sześć dni i sześć nocy Ezdrasz jechał przed siebie i słońce miał po lewej stronie, upewniając się, że oddala się od domu, gdyż doliny porośnięte były gęsto I Ezdrasz nie wiedział, dokąd go ta ucieczka doprowadzi I pierwszej nocy pociągnął serdecznie ze swej butelki i po raz pierwszy poczuł smak górskiego szaleństwa, tak, i przeszedł koryto rzeki, które było wyschnięte i pełne kamieni I nie wiedział, co to za rzeka, i wciąż trzymał strzelbę na lewym ramieniu niczym czarny gnat Na miejsce spoczynku obrał wysoką gładką skałę i opróżnił butelkę aż do ostatniej kropli i śmiejąc się wyrzucił ją za siebie i pękła a odgłos który wydała zdawał się świdrować mu uszy i biczować go lodowatą rózgą dźwięku i zobaczvł że kamienie były białe i były czaszkami w świetle księżyca wznoszącego się! za jego plecami i siadającego na lufie jego czarnego gnata tuż przy zimnym i pulsującym uchu i zakręciło mu się w głowie od ryczących białych czaszek i upadł do tyłu na kamienie a ucho jego przykrył wybuch i plama krwi a dymiący gnat leżał na dnie upstrzonego krwiz koryta i wstał Ezdrasz śmiejąc się z( swego ucha i zwalił się na muła któ ry zabrał go stamtąd a wzgórza zszyte zostały ściegiem kropli krwi „Wypij to", powiedziała wdowa Ezdrasz obudził się i napełnił usta Czystym Jezusem. 34 Schwyciły go konwulsje, dostał nudności i przechylając korpus poza łóżko, zwymiotował wstęgę gorzkiej żółci na udeptane klepisko Zawisł w tej pozycji, na wpół na łóżku, na wpół poza nim, pozwalając pulsującej krwi napłynąć do głowy Ślepy grom bólu uderzył go w lewe ucho Stęknął, podciągnął się i zwalił z powrotem na plecy i z zamkniętymi oczyma zaczął opadać spiralą w dół, w nieświadomość Pij ' Ponownie przełyk Ezdrasza wypełnił się wstrętnym Czystym Jezusem, Ezdrasz ryknął i ponownie wypluł żołądek na klepisko Leżał w łóżku wdowy, którą zwali Kruczą Jane W jej chacie W dolinie Ukulore Na peryferiach miasteczka Ukulore I Ezdrasz ujrzał ją i zdziwił się , Masz odstrzelone ucho Twój muł jest okulawiony", powiedziała wdowa ,,Czekałam dwanaście lat, lecz wiedziałam, że wrócisz " Ezdrasz zapadł w głęboki sen i śniło mu się, że stał na dziobie wielkiej arki w kształcie ucha, a wziąwszy kruka, wysłał go nad ¦ uay sięgające aż po horyzonty i wrócił kruk szóstego dnia i w dziobie trzymał czarny gnat W ten właśnie sposób Ezdrasz, ojciec Euchrida, przybył do doliny Ukulore i tak poznał matkę Euchrida i zamieszkał tam, przykryty cierpkim i sflaczałym skrzydłem swej małżonki, aż do śmierci ich obojga Matka Euchrida miała prawie trzydzieści lat, gdy muł Ezdrasza, przesiąknięty krwią swego pozbawionego ucha i majaczącego pana, wkroczył na podwórze przed wysmołowaną chatą z klepek Chociaż nie widziano tej kobiety w mieście od dnia jej ślubu w roku 1913, pamięć o niej była wciąż żywa, jako że była obiektem publicznego pośmiewiska Robotnicy trzcinowi nadali jej przydomek „Krucza Jane". Wziął się z piosenki, którą stary Noe, kolorowy golibroda, śpiewał niskim głosem podczas strzyżenia, golenia i zamiatania w swoim małym zakładzie przy ulicy Głównej Jane Kruk okryła się niesławą w Dolinie Ukulore z powodu faktu, że dzień jej ślubu, zimą 1913, okazał się być dniem jedynego w dziejach doliny wesela .,z konieczności" Jędza od początku do końca, nawet wtedy, gdy w wieku lat siedemnastu oskarżyła — w potoku łez i tupiąc wściekle nogą — przygłupiego i Bogu ducha winnego robotnika trzcinowego Eckera Abelona o to, że wykorzystał ją, i dała do zrozumienia, że powinni pobrać się w ciągu miesiąca Wszystko zostało załatwione 35 za zgodą jej niesfornej rodziny, która posunęła się nawet do tego, że zdemaskowała cudzołożnika, żądając publicznego zapewnienia, że nie przyniesie on hańby nazwisku Kruków, które z taką łatwością skalał Przed Bogiem i przed lufą winchestera Ecker wypowiedział słowa świętego ślubowania i związał małżeński węzeł, nierozerwalny aż do śmierci Dwa tygodnie później Ecker poszedł na drugi kraniec doliny, do chaty