12960

Szczegóły
Tytuł 12960
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12960 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12960 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12960 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

„Jak wychować dziecko i nie oszaleć” Kelvin Leman Rozdział 1 Tam jest dżungla! Chwyć lianę! W dzisiejszych czasach wychowywanie dziecka jest przeraźliwie trudne. Ze zgrozą oglądałem doniesienia o strzelaninie w Lit-tleton, w stanie Colorado, której ofiarą padło wielu nastolatków na terenie własnej szkoły. Parę miesięcy później uzbrojony mężczyzna wtargnął na teren przedszkola w Południowej Kalifornii. Te wydarzenia dotarły na czołówki gazet, lecz w wielu miejskich ośrodkach podobne wypadki zdarzają się zbyt często, żeby trafić na łamy prasy. Dzieci są narażone na niebezpieczeństwo dosłownie wszędzie. A kto wie, jakie tragedie niesie nowe tysiąclecie? Strzelanina nie jest jedynym moim zmartwieniem. Dzieci stają się zakładnikami ordynarnych programów telewizyjnych, gier video z elementami przemocy i szkół, które niczego pożytecznego nie uczą. Czy mogą przejść przez to wszystko z czystym sercem, silne duchem, pewne siebie i przepełnione troską o drugiego człowieka? Czy można wychować dobre dzieci w tych szalonych czasach? Oczywiście, że można. Ale jest to przeraźliwie trudne. Wielu znanych mi rodziców sądzi, że to właśnie oni są niebezpieczni, że zrobią coś strasznego, co na zawsze spowoduje wypaczenia u ich dzieci. Obawiają się, że będą zbyt wymagający lub zbyt pobłażliwi, zbyt opiekuńczy lub zbyt oziębli. Rodzicielstwo paraliżuje ich, nie są w stanie pomóc swoim dorastającym dzieciom, gdyż są zbyt przerażeni, żeby cokolwiek zrobić. Pamiętam strach, kiedy wziąłem na ręce moje pierwsze dziecko, dziewczynkę. Była pełnym radości zawiniątkiem, ale trzymałem ją ostrożnie, jakby była delikatną chińską porcelana, obawiając się, że wyrządzę jej krzywdę. Faktem jest, że w ciągu tych 27 lat, które minęły od tamtej chwili, popełniałem błędy, podobnie zresztą jak moja żona. Jestem pewien, że niekiedy zdarzało nam się skrzywdzić małą Holly, ale mimo wszystko pomogliśmy jej dorosnąć. Obecnie jest piękną młodą kobietą, mężatką, opiekunem nauczycieli języka angielskiego w szkole średniej. Hura! Udało się nam! Oczywiście nie możemy sobie pozwolić na wytchnienie — oprócz niej jest jeszcze czwórka małych Lemanów. Kiedy piszę tę książkę, najmłodsze ma siedem lat, więc tkwimy w tym wychowawczym interesie po uszy. I w dalszym ciągu nas to przeraża, szczególnie, kiedy widzimy, co się dzieje wokół nas. Mam jednak dla was dobrą wiadomość: Będziecie popełniać błędy w wychowaniu, tak samo jak Sande i Kevin Lemanowie — macie to jak w banku! Może nie popełnicie tych samych błędów, ale i tak będzie ich sporo. Stale pamiętam dzień, kiedy moja jedenastoletnia córka popatrzyła na mnie ze złością i powiedziała: - Wiesz, co powinieneś zrobić? Przeczytać swoją własną książkę! Błędy są częścią wyprawy, której na imię «rodzicielstwo». Ale dobrą wiadomością jest to, że można się na nich uczyć. Możesz stać się dobrym rodzicem, wychowując dzieci w atmosferze odpowiedzialności i budując między wami pełną radości więź. Hilary Rodham Clinton zaczerpnęła tytuł swojej książki ze starego porzekadła: „Do wychowania dziecka potrzeba całej wioski". Wydaje mi się, że ma to pewien sens — wszyscy możemy skorzystać z pomocy innych w opiece nad naszymi dziećmi. Ale problem polega na tym, że nie mieszkamy w wiosce, lecz w dżungli. Przedzieramy się przez nią, chwytając się kolejnych lian, trzymając się ich kurczowo za wszelką cenę. Żeby wychowywać dzieci nie potrzebujemy wyręki społeczeństwa, nie potrzebujemy szkół, nie potrzebujemy, by rządzący mówili nam, jak mamy to robić, nie potrzebujemy nawet kościołów, by zastępowały nas w wychowywaniu dzieci... Potrzebujemy do tego rodziców. Wszystkich pozostałych — społeczeństwa, szkoły, rządzących i kościoła — potrzebujemy po to, żeby wspierali rodziców w ich wysiłkach. Takie jest moje wezwanie, które do was kieruję. Wyjdź na ring i stań się rodzicem. Zdobądź się na postanowienie, że twoja rodzina będzie dla ciebie najważniejsza, i poświęć się jej. Podejmij wysiłek troszczenia się o własne dzieci. To nie będzie łatwe. To nie będzie zabawa. Ale będzie warto. Pamiętaj, że nigdy nie zostaniesz doskonałym rodzicem. Nawet nie musisz być świetnym rodzicem. Ale namawiam cię, abyś poświęcił czas i zadał sobie trud, żeby stać się dobrym rodzicem. Możesz to osiągnąć, a ta książka ci w tym pomoże. Czas przedstawić koncepcję Nadeszła pora, żeby wyjaśnić termin, który nazywam: dyscyplina praktyczna. Jest to spójny, stanowczy i oparty na szacunku sposób, w jaki rodzice mają kochać i uczyć swoje dzieci dyscypliny (zwróć uwagę, że użyłem określenia «uczyć dzieci dyscypliny», a nie «karać», oraz określenia «kochać», a nie «zamęczać z miłości»). Dyscyplina praktyczna oscyluje pomiędzy stylem autorytarnym a pobłażaniem, pozwalając dzieciom na dokonywanie wyborów, lecz jednocześnie ucząc ich odpowiedzialności za swoje decyzje. Jestem — podobnie jak inni — rad, że nie żyjemy w średniowieczu, kiedy dzieci miały być widziane, ale nie słyszane (już nie mówiąc o jakimkolwiek absorbowaniu swoją osobą uwagi dorosłych). Odczuwam także ulgę, że nie pławimy się w nadmiernej pobłażliwości lansowanej w latach 50. i 60. XX wieku, kiedy to wielu rodziców błędnie sądziło, że dyscyplinowanie dzieci prowadzi do uszkodzenia ich młodej psychiki. Widzę, że w dzisiejszych czasach wiele rodzin miota się między tymi skrajnościami. Jako terapeuta rodzinny prowadzę cotygodniowe spotkania z rodzicami i ich dziećmi. Odbywam także wiele podróży i wygłaszam odczyty — na temat wychowywania dzieci, dyscypliny i poradnictwa — których adresatami są rodzice i nauczyciele. Widzę i słyszę, że w zbyt wielu współczesnych domach skądinąd wykształceni rodzice w dalszym ciągu nie dostrzegają różnicy między dyscypliną a karą bądź między pobłażliwością a wyrażaniem uczuć. Zadają pytania: * Jak mam właściwie kochać moje dzieci? * Jak mam szanować moje dzieci? * Jak mam sprawić, żeby były odpowiedzialne za swoje postępowanie? * Jak mam sprawić — bez uciekania się do fizycznej bądź słownej przemocy — żeby robiły to, co według mnie powinny robić? * Co z biciem? Czy to konieczne? W jakim stopniu? Jak często? W tej książce opisuję metodę, jaką jest dyscyplina praktyczna. Jest to próba udzielenia rozsądnej i konkretnej odpowiedzi na większość pytań nurtujących rodziców. Pewnego razu, kiedy po programie Club 700 wracałem do domu samolotem, zagadnął mnie siedzący obok biznesmen. Nie przepadam za rozmowami w czasie lotu, ale on widocznie tak spędzał czas w podróży. Przez chwilę gawędził o tym i owym, aż w końcu zapytał: - A czym pan się zajmuje? Zawsze waham się, czy powiedzieć, że jestem psychologiem i chrześcijańskim kaznodzieją, bo ludzie czują się wtedy zazwyczaj wystraszeni. Odpowiedziałem więc: - Brałem udział w programie. Wypytywał mnie dalej, więc opowiedziałem mu o prezentowanych w programie założeniach dotyczących kształtowania rodziny. - To naprawdę niezłe — powiedział. — Skąd taki młody mężczyzna czerpie taką mądrość? (Byłem od niego młodszy). - Prawdę mówiąc, wziąłem to z pewnej książki — odparłem. Natychmiast sięgnął do kieszeni i wyciągnął notatnik elektroniczny, by zapisać tytuł i autora tej genialnej książki. - To Biblia — powiedziałem powoli. — B-I-B-L-I-A. Prawda jest taka, że dyscyplina praktyczna jest zainspirowana właśnie Pismem Świętym. Jej podstawę stanowi krótki fragment zaczerpnięty z Nowego Testamentu, w którym święty Paweł pisze: Dzieci, bądźcie posłuszne w Panu waszym rodzicom, bo to jest sprawiedliwe. Czcij ojca twego i matkę —jest to pierwsze przykazanie z obietnicą — aby ci było dobrze i abyś długo żył na ziemi. A [wy] ojcowie, nie pobudzajcie do gniewu waszych dzieci, lecz wychowujcie je w karności, napominając jak [chce] Pan. (Ef 6, 1-4)1 Słowa, na które pragnę zwrócić szczególną uwagę, to: «bądźcie posłuszne», «to jest sprawiedliwe» oraz «wychowujcie je w karności». W tym momencie być może usiłujecie umieścić mnie na pewnego rodzaju skali. Zastanawiacie się, jak bardzo stanowczy powinni być — moim zdaniem — rodzice; czy jestem zwolennikiem kar cielesnych, czy nie. No cóż, uważam, że i klaps ma swoje miejsce, ale w większości przypadków nie powinno to być miejsce pierwsze. Jednocześnie mocno wierzę w to, że kiedy karzemy dzieci, ich psychika nie jest zagrożona. Metoda obchodzenia się z dziećmi jak z jajkiem odeszła wraz z wczesnymi wymysłami doktora Spocka2 Podstawą dyscypliny praktycznej jest miłość. Jedną z najdziwniejszych rzeczy, z jaką często się spotykam, jest fakt, że dzieci nie czują się kochane w swoich własnych domach. Terapeuta rodzinny, Craig Massey, przeprowadził badania na 2.200 nastolatkach wywodzących się z domów chrześcijańskich, na terenie całych Stanów Zjednoczonych. Zaskakująca liczba 79 procent badanych twierdziła, że od¬czuwa brak miłości w swoim domu. Podstawowym warun¬kiem tego, żeby dyscyplina zadziałała, jest zapewnienie dziecku poczucia, że naprawdę jest kochane. Budowana na fundamencie miłości dyscyplina praktyczna bazuje na udzielaniu wskazówek i na działaniach zmuszających dziecko do nauczenia się i przejęcia odpowiedzialności za własne poczynania. Siedem zasad dyscypliny praktycznej Waham się przed podaniem dokładnej liczby «kroków» czy «tajników» dyscypliny praktycznej, ponieważ to nie jest takie proste. Często trzeba uciekać się do metody prób i błędów. Dalsza część książki poświęcona jest przedstawieniu szczegółów wcielania w życie dyscypliny praktycznej jako sposobu na wychowanie; trudno jest ująć całość zagadnienia w kilka chwytliwych haseł. Ale pozwólcie, że — mając to na uwadze — podam wam siedem zasad, na których oparta jest dyscyplina praktyczna. 1. Ustal zdrowa wtadzę nad dziećmi. Rodzina to nie demokracja. Rodzice muszą mieć władzę. W szóstym rozdziale Listu do Efezjan św. Paweł pisze o tym, że Bóg dał rodzicom władzę nad dziećmi. Nie jest to więc władza, którą sobie uzurpowaliśmy, lecz władza dana wam przez Boga. Jeśli traktujemy dzieci jako centrum całej rodziny, to uczymy je, że są centrum wszechświata, że ich szczęście jest sprawą najwyższej wagi. Nic bardziej błędnego. Zbyt wiele jest wy-chuchanych dzieci, które wchodząc w życie doznają szoku, że świat nie obraca się wokół nich. Te które w domu są książętami czy księżniczkami, w prawdziwym życiu są jedynie pionkami i trudno im się z tym pogodzić. Najlepszym przygotowaniem do życia jest dom, w którym dzieci są cenionymi członkami rodziny — a nie początkiem i końcem wszystkiego. Dzieci potrzebują, żeby rodzice byli rodzicami. One chcą, żeby rodzice byli rodzicami. Demonstrowanie siły i buntu to testowanie waszej gotowości do bycia rodzicami. Jeśli ty sam nie narzucisz władzy rodzicielskiej, to nikt tego za ciebie nie zrobi. Ani szkoła, ani media, ani tym bardziej ich rówieśnicy. Nie bój się rządzić w swoim domu. To, co powiesz, jest święte. Ale twoja władza musi być zdrowa. W świetle tego, co napisano w Liście do Efezjan, nie możesz „pobudzać do gniewu waszych dzieci". Twój autorytet musi działać raczej w oparciu o miłość, a nie w oparciu o siłę. 2. Niech dzieci ponoszą odpowiedzialność za swoje czyny. Rodzicielstwa wszyscy uczymy się w domu. Powinniśmy na co dzień pokazywać dzieciom, że to, co robią, pociąga za sobą pewne konsekwencje — czasem pozytywne, a czasem negatywne. Jest to jedna z najistotniejszych nauk, jaką sobie przyswoją. - Już jestem spóźniona, napisz mi usprawiedliwienie — mówi córka w drodze do samochodu. - Co mam napisać? — pytasz niewinnie. — Że Ashley spóźniła się dzisiaj do szkoły, bo... co? - Muszę mieć usprawiedliwienie — prosi córka i zaczyna się martwić, że tym razem nie wyratujesz jej z opresji. - No cóż, a ja muszę mówić prawdę — odpowiadasz. — Więc mam napisać: „Ashley spóźniła się, ponieważ przez dwadzieścia minut wisiała na telefonie z przyjaciółką, zamiast przygotowywać się do szkoły. Proszę potraktować ją tak, jak się traktuje dzieci, które spóźniają się bez ważnego powodu" — czy tak? - Mamo! Ahsley uważa, że jesteś niedobra, ale tak naprawdę dajesz jej dobry i wartościowy prezent. Udowadniasz jej, że jej postępowanie ma znaczenie. Odmawiasz wybawienia jej z tarapatów, w jakie sama się wpędziła. Jeśli zaczęłabyś j ą usprawiedliwiać, przyzwalałabyś jej, by nadal zachowywała się nieodpowiedzialnie. Ale ty szanujesz jej decyzje do tego stopnia, że pozwalasz jej zmierzyć się z ich konsekwencjami. Zmuszasz ją do tego, żeby była odpowiedzialna za to, co robi. 3. Pozwól, żeby nauczycielem była rzeczywistość. Jeśli kot wbiega na ulicę, którą jedzie samochód, wkrótce staje się rozjechanym kotem. Wszystkim jest z tego powodu przykro, ale faktem jest, że gdyby się zatrzymał i obejrzał w obie strony, żyłby dalej. To cenna lekcja, jaką dzieci mogą wynieść dzięki obserwacji lub doświadczeniu. Dlatego moim ulubionym zwierzątkiem domowym jest złota rybka. Jeśli nie dasz jej jeść, to zdechnie. Dzieci uczą się, że muszą troszczyć się o zwierzątka i rzeczy powierzone ich opiece; w przeciwnym razie je stracą. Sztuczne oddychanie nie ożywi zdechłej rybki. Nie możesz odwrócić procesu umierania, bez względu na to, jak bardzo tego pragniesz. Dzieciom może być bardzo przykro, ale właśnie w ten sposób się uczą. (Faktem jest, że nawet jeśli troszczysz się o rybki jak należy, to i tak czasem zdychają). Może to być też okazja do przybliżenia dzieciom zagadnień związanych z życiem i śmiercią. Szukaj takich chwil, z których płynie nauka. Czasami życie samo podsuwa nam doskonałe materiały na lekcje poglądowe. Może pozwolisz dzieciom pójść spać naprawdę późno, żeby same mogły się przekonać, jak bardzo zmęczone będą następnego dnia (potem jednak do ciebie należy ustalenie odpowiedniej dla nich pory kładzenia się spać). Nie bój się pozwolić dzieciom na niepowodzenia. Zbyt wielu rodziców obawia się, że porażka urazi dziecięcą ambicję. W konsekwencji rodzice oszukują, zmieniają zasady, udają, że dziecko nie przegrało, lub powstrzymują je przed spróbowaniem czegoś nowego. Obwiniają się o to, że nie chronią swoich pociech przed porażkami, i takie poczucie winy prowadzi do różnego rodzaju błędnych decyzji. (Idźcie na dni otwarte szkoły i poszukajcie paru prac, które uczniowie wykonali naprawdę samodzielnie). Wasz dom powinien być miejscem, gdzie dziecko może ponieść porażkę — i uczyć się na własnych niepowodzeniach. Otoczcie je miłością, pokażcie, jak wiele dla was znaczą, ale nie starajcie się sami naprawiać ich błędów. Nasze zadanie jako rodziców nie polega na przymykaniu oczu na wybryki dzieci — my musimy mieć je szeroko otwarte. Rzeczywistość to doskonały nauczyciel i jeśli wpoisz dzieciom, żeby właśnie z niej czerpały naukę, to takie lekcje będą przynosiły owoce przez całe życie. 4. Kładź większy nacisk na działanie niż na słowa. Twoje dzieci doskonale wiedzą, co w danej sytuacji chcesz powiedzieć. W połowie przypadków mogą nawet powiedzieć to za ciebie. „Pospiesz się, bo ci autobus ucieknie". „Uważaj, bo sobie wybijesz oko". „Nie będę więcej powtarzać..." Ale oczywiście powtarzasz to jeszcze raz... i jeszcze raz..., i jeszcze raz. Kusi nas, by uczyć słowami. „Tym razem ci daruję, ale żeby to było ostatni raz". Co — według ciebie — bardziej przemawia: słowa „żeby to było ostatni raz" czy darowanie? Zawsze działanie powinno być na pierwszym miejscu. Kiedy mój syn, Kevin, był w ósmej klasie, poprosił mnie, żebym pomógł mu przygotować się do dyktanda. Normalnie chętnie bym to zrobił, ale była godzina 10 wieczorem, a ostatnie dwie godziny spędził on przed telewizorem. Odmówiłem, tłumacząc, że powinien był najpierw zająć się nauką i teraz jest już za późno. Może pomyślicie, że byłem zbyt surowy. Mógłbym pewnie pogrozić mu palcem i powiedzieć: „W porządku, ale następnym razem nie będę taki dobry". Te słowa na nic by się nie zdały, zaś moje działanie nauczyło go odpowiedzialności. I wiecie co? O świcie usłyszałem, że wstał i uczył się do sprawdzianu. Stosując dyscyplinę praktyczną musisz jasno określić swoje oczekiwania. Niech dzieci wiedzą, na czym polega ich odpowiedzialność w odniesieniu do rodziny. Nie musisz się powtarzać. Niech przemówią twoje czyny. 5. Broń własnej bramki — nie strzelaj do niej. Dzieci mają wytrzymałość maratończyków. Wiedzą, że jeśli nie przestaną jęczeć, błagać, wykłócać się, to w końcu cię zamęczą i postawią na swoim. Musisz ich przetrzymać. Wy-najdą milion powodów, dla których twoje postanowienia są „po prostu niesprawiedliwe!". Ale to ty jesteś szefem. Tak postanowiłeś i tego się trzymaj. Nie ulega wątpliwości, że twoje decyzje nie zawsze będą nosić znamię mądrości Salomona, ale musisz wpoić dzieciom, że ma być tak, jak ty mówisz. Ulegnij, a następnym razem będą jęczeć jeszcze bardziej. Przetrzymaj je, a pojmą, że nie ma sensu marudzić. Istnieją pewne wyjątki. Pamiętaj, że nawet twój autorytet nie jest ostateczny — w przeciwieństwie do Boskiego. Więc jeśli zaczynasz przypuszczać, że inna decyzja byłaby mądrzejsza czy słuszniejsza, zmień zdanie. Kiedyś rozmawiałem z kobietą, której córka chciała odejść ze szkoły prywatnej, by uczęszczać do szkoły publicznej razem z przyjaciółmi. Kobieta była zdania, że córce nie spodoba się w szkole publicznej, ale postanowiła, że pozwoli jej podjąć decyzję. Wyjaśniwszy swoje zastrzeżenia, rodzice postawili warunek: „Nie wolno ci zmienić zdania. Jeśli rozpoczniesz naukę w szkole publicznej, będziesz musiała się tam uczyć do końca roku". Córka stwierdziła stanowczo, że właśnie tak chce zrobić. Parę dni po rozpoczęciu nauki zaczęła zmieniać zdanie. Znienawidziła szkołę publiczną i zatęskniła za prywatną, do której chodziła wcześniej. Ale mama, powstrzymując się przed «a nie mówiłam», twardo obstawała przy swoim. Dziewczyna musiała pozostać w szkole, której nie znosiła. Dokonałaś wyboru i musisz ponieść konsekwencje. Oto dobry przykład dyscypliny praktycznej, prawda? Otóż nie do końca. Rodzice byli bliscy strzelenia gola do własnej bramki. Jeśli chodzi o sprawy tak istotne jak wykształcenie, musisz podejmować właściwe decyzje, nawet jeśli oznaczałoby to zmianę zasad (w tym przypadku powątpiewam przede wszystkim w słuszność dawania córce wolnej ręki). W każdym razie tam, gdzie twarde trzymanie się raz podjętej decyzji mogłoby w poważnym stopniu zagrozić zdrowiu czy dobru dziecka, lepiej jest się wycofać. 6. Więzi mają pierwszeństwo przed zasadami. Zasady dyscypliny praktycznej nie są żelazne. Zawsze istnieje pole manewru. Ludzie domagają się gotowych recept na to, jak być dobrym rodzicem, tymczasem rodzicielstwo bardziej przypomina sztukę. To nie kółko i krzyżyk. Czasami kierujesz się przeczuciem, ale cel zawsze pozostaje ten sam: wpajanie dzieciom, żeby kochały bliźnich, żeby dobro innych stawiały zawsze na pierwszym miejscu, żeby dawały, a nie tylko brały, i żeby zdawały sobie sprawę, że to, jak wygląda ich życie, nie jest obojętne. Jeśli w waszym domu dyscyplina sprowadza się jedynie do porozlepiania haseł na ścianach, to ona nie zadziała. Oczywiście możesz zmusić dzieci do posłuszeństwa, jednak nie wyrosną z nich kochający i odpowiedzialni dorośli. Zasady mają wartość, kiedy wyrażają istniejące w rodzinie więzi. Więzi, które wskazują, że między członkami rodziny panuje miłość. Kiedy dzieci widzą zaangażowanie rodziców w sprawy rodzinne, same również zaczynają się angażować. Ubiegłego lata moje najmłodsze córki, dwunastoletnia Hannah i siedmioletnia Lauren, leciały do domu w Arizonie z Buffalo w stanie Nowy York. Miałem w Buffalo pewne sprawy do załatwienia, ale postanowiłem polecieć z dziewczynkami, żeby upewnić się, że bezpiecznie dotrą na miejsce. Potem miałem złapać następne połączenie lotnicze z powrotem do Buffalo. Kiedy przedstawicielka obsługi lotu dowiedziała się o moich planach, powiedziała: - Może nam pan zaufa? Oferujemy usługę, w obrębie której zajmujemy się dziećmi w czasie lotu i dostarczamy je bezpiecznie rodzicom oczekującym na lotnisku. Może¬ my to dla pana zrobić. - To jest nie państwa obowiązek, ale mój — odparłem. Moja więź z córkami miała pierwszeństwo przed sprawami zawodowymi i one o tym wiedziały. Wierzcie mi, że jest to najistotniejszy element dyscypliny, jaki mogłem wnieść w życie moich dzieci. Jeśli sygnalizuję swe zaangażowanie w nasze wzajemne relacje, to one sygnalizują swoje. To samo może mieć miejsce w twoim przypadku — kiedy zrezygnujesz z awansu, ponieważ spowodowałoby to rewolucję w waszym życiu domowym; kiedy odłożysz podróż służbową po to, żeby zobaczyć występ szkolny syna; kiedy planujesz wakacje tak, by nie kolidowały z meczami drużyny, w której gra twoja córka. Nie znaczy to, że dzieci mają być pępkiem świata, ale wzajemne więzi w rodzinie mają być na pierwszym miejscu. Jeśli będziesz tak postępował, twoje dzieci będą postępowały podobnie. Mam okazję obserwować wielu rodziców, którzy posyłają swoje dzieci na wszelkie możliwe zajęcia dodatkowe. Dzieci te stale noszą przy sobie plan zajęć, żeby się nie pogubić w tych wszystkich próbach, lekcjach, spotkaniach itp. Efekt jest taki, że rodzice widują swoje dzieci jedynie w samochodzie, kiedy przewożą je z miejsca na miejsce. (W którejś z moich książek jeden rozdział zatytułowałem: Ratunku, jestem taksówkarzem, a nie mam żółtej bryki!3 Nic dodać, nic ująć, prawda?) Twój dom ma być domem, a nie hotelem. Budowanie więzi z dziećmi ma być sprawą nadrzędną wobec innych zajęć. Podoba mi się powiedzenie mojego przyjaciela, Josha McDowella: „Zasady bez więzi prowadzą do buntu". Nie możesz mieć hotelu z listą zasad i nazywać go «domem». Życie jest zbyt krótkie, by pozwolić sobie na niewykorzystanie tego ważnego okresu, gdy dziecko dorasta na naszych oczach. Nie wahaj się zrezygnować z niektórych zajęć nadobowiązkowych. Ten czas jest ci potrzebny do budowy życia rodzinnego. Reguła więzi przed zasadami oznacza również, że kształtujesz jedyne w swoim rodzaju związki z każdym swoim dzieckiem. Poświęć trochę czasu, żeby zrozumieć, kim ono jest, jakie ma zainteresowania, zdolności i strukturę emocjonalną. Dzieci są wyczulone na punkcie sprawiedliwości i będą się skarżyć, jeżeli nie będziesz ich traktować tak samo. Muszą wiedzieć, że każde z nich kochasz jednakowo, nawet jeśli wyrażasz to uczucie uwzględniając odmienność każdego z nich. Namiętnego kibica zabierz na mecz piłkarski, a marzącego o karierze aktorskiej — na spektakl. Melomanowi załatw lekcje gry na gitarze, a informatykowi — daj komputer. Przez jakiś czas dzieci będą porównywały metki, ale wkrótce pojmą, że każde z nich liczy się dla ciebie w wyjątkowy sposób. Kiedy nasza starsza córka wychodziła za mąż, zarówno panna młoda, jak i pan młody znaleźli czas, żeby wyrazić rodzicom swoje podziękowanie. Holly powiedziała tylko parę słów, ale one wyrażały wszystko: „Kochaliście mnie po prostu taką, jaka jestem". 7. Żyj w zgodzie z zasadami. W dzisiejszych czasach wiele mówi się o wpajaniu dzieciom zasad, tymczasem gdzie nie spojrzymy, widzimy ośmiolatków oglądających wulgarny serial Miasteczko South Park, dziesięciolatków kołyszących się w takt przepojonych erotyzmem tekstów S/?/cć Girls i dwunastolatki pacykujące się na podobieństwo Britney Spears. Dla zbyt wielu dzisiejszych dzieci oszustwa i kłamstwa są w porządku, pod warunkiem że nie zostaną na nich przyłapane — a jeśli zostaną przyłapane, ich odpowiedzią jest jedynie wzruszenie ramionami i komentarz: „No i co z tego?". Społeczeństwo szuka wyjścia z takiej sytuacji. Oto reguła numer jeden: Postępuj w zgodzie ze swoimi zasadami. Twoje dzieci uczą się obserwując cię. Czego się nauczą? Co robisz, kiedy kasjerka wyda ci dwudziestkę zamiast dziesiątki? Chowasz nadwyżkę do kieszeni, bo dlaczego by nie? A dziecko cię obserwuje. Czego nauczy się mały Jaś o uczciwości? Kiedy na szosie kierowca zajeżdża ci drogę, czego nauczą się dzieci od ciebie? Kiedy atrakcyjna osoba odmiennej płci przechodzi obok, kiedy twoi kumple zaczynają, się z kogoś nabijać, kiedy sędzia podejmie błędną decyzję podczas meczu ligi juniorów — jakie wartości dostrzegą w tobie twoje dzieci? Nie możesz skarżyć się na społeczeństwo, jeśli sam nie jesteś lepszy. Niedawno nasza najmłodsza córka, Lauren, obnosiła się z dziesięciodolarówką. To dużo pieniędzy jak na siedmiolatkę. Jednak nie dostała ich ode mnie. - Lauren, skąd masz te pieniądze? — zapytałem. Stanęła jak wryta, z oczyma jak spodki i wymamrotała: - Znalazłam je. - Gdzie znalazłaś? - Na drodze. Dzięki Bogu, nie jest przekonującą kłamczuchą. Sande podeszła do nas i zaczęła drążyć sprawę. - Lauren, powiedz prawdę, gdzie znalazłaś te pieniądze? - W torbie. - Jakiej torbie? - W kuchni. - Kochanie, ważne, żebyś powiedziała prawdę. Gdzie były te pieniądze? Wszystko zaczęło układać się w całość. Daliśmy Kris — naszej drugiej, zamężnej córce — dwadzieścia dolarów na zakupy. Położyła torbę z zakupami na stole w kuchni, z resztą pieniędzy (w sumie jakieś piętnaście dolarów) w środku. To, co było w siatce, zostało wyjęte, a pieniądze zostały; i Lauren je znalazła. Rzeczywiście, już wyciągała z kieszeni resztę zdobyczy: przywłaszczony pomięty pięciodolarowy banknot. Jak należało postąpić? Jaka kara byłaby zgodna z duchem dyscypliny praktycznej? Myślę, że mogliśmy ukarać ją karą pieniężną lub zabrać jej coś innego, ale «taka kasa» była dla Lauren czymś zupełnie nowym. Czuliśmy, że nie bardzo zdaje sobie sprawę z tego, w co się wpakowała. Jednakże jakąś naukę musiała z tego wynieść. Wieczorem, kiedy układałem ją do snu, opowiedziałem jej historię o chłopcu, który coś ukradł. Wymyśliłem ją na poczekaniu, ale bardzo się do tego przyłożyłem. Chłopiec został uwięziony. Chciałem, żeby Lauren zrozumiała, na czym w rzeczywistości polega kradzież. Nazajutrz w samochodzie zapytałem ją: - Co się dzieje z ludźmi, którzy kradną? - Idą do więzienia — odpowiedziała. Dobrze, pojęła o co chodzi. Ale przez następnych kilka dni wracałem do tematu kradzieży i kłamstwa. Musiała zrozumieć, że takie zachowanie jest nie do przyjęcia zarówno w naszym domu, jak i w życiu. Niektórzy powiedzieliby, że Lauren nie została ukarana. Nigdy nie ukaraliśmy jej za wzięcie tych pieniędzy, ale daliśmy jej nauczkę. Trafiliśmy na moment, z którego płynie nauka, i wykorzystaliśmy go. W tym wypadku słowa bez działania wystarczyły. Jeśli kiedyś to się powtórzy (a wątpię, żeby tak się stało), idę o zakład, że działanie będzie szybkie i mocne. To właśnie mam na myśli mówiąc, że dyscyplina praktyczna przypomina sztukę. Kluczem jest spowodowanie, żeby dzieci zrozumiały sytuację, dostrzegły konsekwencje swego zachowania i żeby w przyszłości dokonywały lepszych wyborów. Nie musisz przesadzać. Znam mężczyznę, który za przyniesienie złych ocen zmuszał swoich dwóch synów do kopania dwumetrowych dziur na podwórku. Jaki był cel takiego postępowania? Ukazać synom, że jeśli nie poprawią się w nauce, to przez resztę życia będą kopać doły. Oto najlepszy przykład nieproporcjonalnej reakcji! Wierzę, że dyscyplina praktyczna to wcielanie w życie słów z Listu do Efezjan, a nie frustrowanie dzieci własną niekonsekwencją, popadaniem to w pobłażliwość, to znowu w surowość. Dyscyplina praktyczna wymaga cierpliwości, umiejętności i poświęcenia w kierowaniu dziećmi i w uczeniu ich; stosowanie dyscypliny nie polega na rozładowywaniu swych emocji, na wyładowywaniu złości. Miłość Boga do nas jest bezwarunkowa. Bóg po prostu nas kocha — takich, jacy jesteśmy: niedoskonałych i skłonnych do popełniania błędów. Bóg pragnie, żebyśmy kochali nasze dzieci w ten sam sposób — bezwarunkowo. Miłość bezwarunkowa jest zasadą numer jeden dla rodziców, którzy chcą wprowadzać dyscyplinę praktyczną. Sama rzeczywistość jest warunkowa: Jeśli robisz pewne rzeczy, musisz liczyć się z pewnymi konsekwencjami. Ale bezwarunkowa miłość pomoże nam przebrnąć przez trudne lekcje, jakie niesie z sobą codzienność. Rodzice muszą być świadomi istotnego rozróżnienia. Nie przestajesz kochać swoich dzieci, kiedy wymierzasz im karę. Kochasz je wtedy nawet bardziej, ponieważ skłaniasz je do czerpania nauk płynących z konkretnych sytuacji. Przygotowujesz je do tego, by były w życiu odpowiedzialne. A oto reguła numer dwa: Musisz być gotowy poświęcić czas, by wprowadzić w życie zasady dyscypliny praktycznej. W czasie moich kontaktów z rodzicami i ich pociechami nieustannie obserwuję, że dorośli poświęcają zbyt mało czasu na wychowywanie dzieci. Żyjemy w świecie, w którym wszystko możemy dostać natychmiast. Ulice są obstawione bankomatami oferującymi gotówkę natychmiast. Ludzie chodzą z komórkami i pagerami i nie muszą czekać, żeby z kimś porozmawiać. Kuchenki mikrofalowe serwują obiady w przeciągu kilku sekund, a nie godzin. Jest więc rzeczą oczywistą, że ludzie również od swoich dzieci oczekują natychmiastowego dobrego zachowania. Jednak sprawy wyglądają inaczej. Ktoś ujął to kiedyś w następujący sposób: „Rodzicielstwo jest długoterminową inwestycją, a nie krótkoterminową pożyczką". Rodzicielstwo zawiera w sobie ukłucie porażki i rozczarowanie, gdy chybiliśmy o włos, lecz zawiera w sobie także radość z odniesionego sukcesu. To transakcja wiązana, szczególnie jeśli stosujesz dyscyplinę praktyczną. Odegraj role W dzisiejszych czasach pełno jest tak zwanych ekspertów, którzy uważają, że obecność rodziców w życiu dzieci nie jest istotna. Twierdzą, że ważniejsze są kontakty z rówieśnikami, że wzorzec zachowań dziecięcych jest zdeterminowany biologicznie. Przekazujemy dzieciom geny, a następnie usuwamy się w cień. Tyle współczesna doktryna. A ja wam powiem, że mamy tu do odegrania ważną rolę. Jeśli macie wątpliwości, odwiedźcie najbliższy zakład karny. Popytajcie więźniów, ilu z nich pochodzi z domów, w których rodzice kochali się i szanowali. Przekonajcie się, jaki wpływ na ich zachowanie miały ich domy. Albo odwiedźcie osobę, którą darzycie szacunkiem, i chcielibyście, by wasze dzieci ją naśladowały. Zapytajcie, w jakim stopniu jej rodzice wpłynęli na jej sukces. Oczywiście można znaleźć parę «samorodków», którym powiodło się mimo niewłaściwego wychowywania, ale przekonacie się, że w większości wypadków to rodzice wskazują dzieciom drogę, którą podążają. Zbyt wielu rodziców zbyt szybko uległo opinii, że są nieważni. «Eksperci» zastraszyli ich do tego stopnia, że boją się być rodzicami. Więc się poddają. Przekazują swoje obowiązki nauczycielom, wychowawcom, opiekunom duchowym lub osobom sławnym. Niektórzy z nich są w porządku, ale nie są wami. To nie oni są odpowiedzialni za rozwój waszego dziecka i za jego dobro. To wy jesteście za to odpowiedzialni. Pozwólcie, że was o coś zapytam. Gdyby ktoś zapukał do waszych drzwi i chciał pożyczyć od was samochód, zgodzilibyście się na to? Dlaczego więc powierzylibyście komuś obcemu własne dziecko? Wszyscy daliśmy się nabrać na pogląd, że dodatkowe zajęcia są dla dzieci dobre. Błąd! Dzieci są nadmiernie obciążone zajęciami, a to prowadzi do różnego rodzaju napięć w rodzinie. Kiedy rodzice nie zachowują się jak rodzice, dzieci zaczynają chodzić samopas. Można je zobaczyć, jak szaleją po centrach handlowych, plączą się przed supermarketami, szydzą, palą i klną jak zgraja szewców. „Gdzie są ich rodzice?" — zastanawiacie się. Te dzieci być może też się nad tym zastanawiają. Rozpaczliwie potrzebują wychowania, ale ich mamusie i tatusiowie boją się za to zabrać. Niedawno podpisywałem książkę w księgarni w Walden, kiedy zauważyłem chłopca — na oko sześcioletniego — idącego w moim kierunku. Krzyczał i machał rękami, strącając z półek książki. Jego matka wyglądała na umęczoną lub znudzoną, nie mogłem ocenić, na jaką bardziej. Powiedziała monotonnym głosem: - Nie dotykaj tych książek. Nie są twoje. Jej prośba nie wpłynęła na jego zachowanie. Wtedy matka dostrzegła mnie i książkę, którą podpisywałem — była to właściwie wcześniejsza wersja niniejszej książki. Przeczytawszy tytuł, rzekła: - Ojej, to coś dla mnie. Miała rację. Gdybym miał wtedy trochę oleju w głowie, dałbym jej tę książkę, ale zanim na to wpadłem, ona już była w drzwiach, pędząc za synkiem do następnego sklepu. Nie chciałbym oceniać tej rodziny na podstawie tak krótkiej obserwacji, ale wydaje mi się, że ta kobieta się poddała. Przestała pełnić w stosunku do syna rolę matki, a stała się ochroniarzem, a może sprzątaczką. Może dała się zastraszyć «ekspertom», którzy orzekli, że nie będzie w stanie wpłynąć na syna. Może próbowała dać temu malcowi wybór — wybór między dobrym a złym zachowaniem. Może nie chciała poskramiać jego twórczego zapału. Nie wiem, dlaczego się poddała, ale musi ona ponownie stać się prawdziwym rodzicem. I o to was proszę. Weźcie na siebie ten obowiązek. Nie zrzucajcie go na szkoły czy na telewizję. Zechciejcie wpływać na życie waszych dzieci. Wierzcie lub nie, ale wasze dziecko chce tego. Każdy przejaw buntu jest błaganiem: „Wychowuj mnie! Traktuj mnie tak, jakbym był dla ciebie ważny!". Dzieci potrzebują wytycznych. Potrzebuj ą parametrów. Wychowanie bezstresowe stwarza potwory, które zagrażają zarówno im samym, jak i domowej harmonii. Kiedy dzieci się buntują, same czują się z tym źle. Szukają sposobu, żeby temu zaradzić. Ale czy nadmierne napominanie nie wpłynie niekorzystnie na ich ambicję? To kolejna bzdura lansowana przez «ekspertów». Są to ci sami ludzie, którzy nie chcą, żeby szkoły wystawiały stopnie, ponieważ niższa nota mogłaby sprawić komuś przykrość. A z pewnością nie chcemy, żeby komuś się nie powiodło. Słyszałem o pewnym szkolnym systemie, w którym wykluczono wszystkie oceny niedostateczne. I tak, jeśli dziecko sobie nie radzi, otrzymuje świadectwo mówiące, że «robi postępy». Jak więc dzieci mają się nauczyć, skoro nie pozwalamy im na porażki? Nauczyciele uczący pisać wypracowania przestali poprawiać błędy ortograficzne, żeby nie podciąć skrzydeł inwencji swoich podopiecznych. W wyniku tego dzieci piszą z błędami. W niektórych grach zespołowych natomiast nie liczy się zdobytych goli, bo mogłoby to obniżyć samoocenę tego, kto przegrał. A skąd bierze się dobra samoocena? Z wygranego meczu czy konkursu ortograficznego? Nie, te sukcesy sprawiają dzieciom radość, która szybko ulatuje. Czy dobra samoocena bierze się z udawania, że zawsze wszystko robią jak należy? Nie! Trwała samoocena pojawia się wtedy, kiedy dziecko uczy się, że należy — do rodziny, społeczeństwa, grupy przyjaciół. Kiedy zdaje sobie sprawę, że może się do czegoś przyczynić, coś z siebie dać, to właśnie wtedy dostrzega, jakie jest ważne. Dzieci mogą znieść różne porażki pod warunkiem, że wiedzą, na czym stoją. Zbyt wielu rodziców nader gorliwie zapewnia dzieciom wszystko i chroni je przed każdym negatywnym doświadczeniem. Należy nauczyć dzieci dawać. Niech wniosą coś do rodziny. Niech poznają swoje obowiązki. Wyznaczmy im pewne standardy i pomóżmy je osiągnąć. W ten sposób poprawimy ich samoocenę. Nie pozwólcie «ekspertom» wychowywać waszych dzieci. Jeśli czujecie się niekompetentni, to oni zrobią wszystko, żeby to poczucie w was ugruntować. Ale wychowanie nie jest aż tak skomplikowane, jak usiłują wykazać to specjaliści. Wymaga ono pewnego wysiłku, ale nie jest do tego potrzebny żaden tytuł naukowy. Kiedy w grę wchodzą twoje dzieci, to ty jesteś ekspertem. Więc podejmij ten trud. Siebie również zaliczam do grupy obcych, którzy nie powinni kierować waszym życiem. Jeśli natrafisz w tej książce na coś pomocnego, zapamiętaj to. Wolno ci modyfikować moje sugestie tak, jak chcesz. Jeśli to, o czym piszę, nie odnosi się do twojej sytuacji, pomiń to. Wykorzystaj pomysły, które mogą być ci pomocne. To ty najlepiej znasz swoje dzieci. Ty osądź, co może się sprawdzić, darząc bezwarunkową miłością ten specjalny dar od Boga — swoje dzieci. Zastawów się: * Które aspekty współczesnego życia utrudniają ci wychowywanie dzieci? * Przejrzyj siedem zasad dyscypliny praktycznej. Które najtrudniej jest zrozumieć? Wypróbuj: * Przedyskutuj zasady dyscypliny praktycznej ze współmałżonkiem. Wspólnie zdecydujcie, czy zaczniecie wcielać je w życie. A może wolicie najpierw przeczytać resztę książki, żeby przekonać się, jak to działa? Rozdział 2 Brak konsekwencji albo efekt jo-jo w wychowywaniu Czy pamiętasz ten niezwykły dzień, kiedy przyszło na świat twoje pierwsze dziecko? Nigdy nie zapomnę przeżycia, jakiego doświadczyłem obserwując narodziny mojej córeczki. Jakąż radość sprawiała mi świadomość, że miałem swój udział w stworzeniu tego cudownego daru Boga! Moja żona, Sande, cieszyła się razem ze mną. Wszystkie obawy i pamięć o bólu, jaki przeżywała w ciągu godzin porodu, uleciały, kiedy dano jej do potrzymania maleńką Holly — mającą pięćdziesiąt cztery centymetry wzrostu i tak słodką, jak słodkie potrafią być tylko niemowlęta. Przez następnych parę dni pokazywałem Holly z dumą wszystkim przyjaciołom i szybko doszedłem do wniosku, że jest ona najpiękniejszym bobaskiem na całej porodówce. Po trzech dniach przywieźliśmy Holly do domu; na tę okazję przyjaciele powiesili na domu ogromny napis: WITAJ W DOMU, HOLLY! Stwierdzenie, że byłem podekscytowanym młodym tatą to mało powiedziane. Moja żona ciągle jeszcze wypomina mi pierwszą noc, kiedy to umieściliśmy kosz z Holly obok naszego łóżka. Podkręciłem wtedy ogrzewanie tak bardzo, że w domu było ponad 30 stopni! No dobrze, podkręciłem trochę za bardzo. Chciałem być pewien, że Holly nie zmarznie. Byłem świeżo upieczonym rodzicem i wiedziałem, co do mnie należy: opieka nad tą całkowicie bezbronną istotką. Nie ma zatem co się dziwić, że byłem zaskoczony, kiedy w tym samym tygodniu lekarz Sande poradził nam: „Chciałbym, abyście już w pierwszych tygodniach zaczęli zostawiać córeczkę z opiekunką". Musiałem go poprosić, żeby to powtórzył. Poza tym, że polecenie to było trudne, wydawało się całkowicie niestosowne. W okresie, kiedy malutka najbardziej nas potrzebowała, doktor sugerował, abyśmy ją zostawili i poszli się zabawić. Jednak wielokrotnie już dziękowałem Bogu za tę radę. Opierając się na wieloletnim doświadczeniu, lekarz zdawał sobie sprawę, że jeżeli mamy z Sande prawdziwie kochać Holly, to musimy utrzymać silną uczuciową więź między sobą. Wiedział, że im silniejszy jest nasz związek jako męża i żony, tym lepsi będą z nas rodzice. Tak więc w tych wczesnych tygodniach zaczęliśmy rozwijać w naszym domu istotny element dyscypliny, jakim jest miłość. I te pierwsze tygodnie okazały się doskonałym momentem na wprowadzenie dyscypliny w życie nasze i naszego dziecka. Ale nie było to łatwe. Nie jest łatwo zostawić niemowlę. Podstawową trudnością było znalezienie do niego opiekunki. Młodzi rodzice mają skłonność zakładać, że jedyną opiekunką nadającą się do opieki nad ich dzieckiem jest pielęgniarka, i to specjalizująca się w pediatrii, lub — oczywiście — babcia! Ale posłuchaliśmy rady lekarza i zmusiliśmy się do tego, żeby przynajmniej raz na tydzień wychodzić z domu i zostawiać Holly z opiekunką. Boję się pomyśleć, co by było, gdybyśmy zignorowali zalecenie lekarza i podporządkowali wszystkie nasze poczynania potrzebom pierwszego dziecka. Holly byłaby podobna do wielu dzieci, jakie co tydzień spotykam w gabinecie. Zostały one wychowane w zgodzie z filozofią, która mówi „Kochaj, kochaj, kochaj... Jeśli tylko będę kochać małego Buforda wystarczająco mocno, to wszystko będzie dobrze". Ale tak nie jest. Dzieci, które otoczono miłością pozbawioną elementów dyscypliny, zachowują się często lekceważąco oraz/ lub są zbyt uzależnione od swoich rodziców. Czym opieka wie jest Zbyt wielu rodziców ulega opinii, że opieka polega na robieniu za swoje dzieci wszystkiego i na podejmowaniu za nie wszelkich decyzji. Można usłyszeć, jak złapani w tę pułapkę ojcowie i matki mówią: „Nie obchodzi mnie, że masz piętnaście lat! Stój spokojnie, zapnę ci koszulę". Jeżeli chcecie katastrofy i chaosu, to wyręczajcie dzieci we wszystkim. W ten sposób pozbawicie je sposobności do stanięcia na własnych nogach, do nauczenia się obowiązkowości i odpowiedzialności — dwóch filarów niezbędnych do kształtowania zrównoważonego człowieka dorosłego. Ale wróćmy na moment do małej Holly. Czy doktor poradził nam, abyśmy zaniedbywali Holly lub abyśmy nie okazywali jej troski, pieszczot, czułości i tak dalej? Oczywiście, że nie. To wszystko jest absolutnie konieczne. Opiekuńczą miłość, okazywaną dziecku w pierwszych tygodniach i miesiącach jego życia przez rodziców, a w szczególności przez matkę, psychologowie nazywają «czasem kształtowania się więzi». W tym właśnie czasie rodzic okazuje całkowicie bezbronnemu dziecku, że jest kochane i otoczone opieką. Badania pokazały, że w pierwszym okresie życia brak dotyku, pieszczot i czułości może uszkodzić osobowość małego dziecka. Lekarz podpowiadał nam, że rodzice muszą wprowadzać w życie dziecka dyscyplinę już w okresie jego niemowlęctwa. Holly była maleńka, kiedy zapoczątkowaliśmy zwyczaj, że raz w tygodniu wychodzimy gdzieś razem, zostawiając ją z opiekunką. Wprowadzając w życie dziecka jakąś systematyczność — na przykład w kwestii karmienia czy spania — wprowadzamy w jego życie ład. Można tu być elastycznym; dziecko i tak nauczy się systematyczności. I w miarę jak uczy się ono porządku, uczy się także odpowiedzialności; uczy się, jakie jest jego miejsce w ogólnym schemacie życia rodziny i jakie są jego obowiązki. Prowadząc wykłady na temat życia rodzinnego, rodzicielstwa i dyscypliny w USA i w Kanadzie, często słyszę pytania, które można sprowadzić do jednego: „Dlaczego my, rodzice, nie możemy podejmować za nasze dzieci wszystkich decyzji? Przecież my wiemy, co jest dla nich najlepsze". Współczuję tym, którzy zadają takie pytania, ponieważ sam jestem rodzicem. Rodzice naprawdę uważają, że wiedzą, co jest dobre dla ich dzieci. Chcą otoczyć je swą miłością i troską, by oszczędzić im życiowych wpadek i niepowodzeń. Jednak powinni jednocześnie chcieć nauczyć je, że wolno im popełniać błędy. Dzieci muszą wiedzieć, że mają prawo do niepowodzeń. Muszą mieć okazję do podejmowania decyzji dotyczących ich własnego życia. Despoci decydują o wszystkim Kiedy przedstawiam na seminariach koncepcję prawa do błądzenia, wielu rodzicom koncepcja ta się nie podoba. Kilka tygodni temu, w czasie wygłaszania odczytu nt. Ustanawianie autorytetu Bożego i rodzicielskiego w życiu domowym, pewien mężczyzna zerwał się i przerwał mi: „Hej, panie Leman, posunął się pan za daleko! Dość już się nasłuchałem podobnych bzdur, wielkie dzięki! Ja wiem, co jest dobre dla moich dzieci i będę za nie decydował. Nie mam zamiaru pozwalać dzieciakowi, żeby sam decydował o czymś, co może mieć wpływ na jego życie". Rozumiałem, co ten ojciec czuje, ale wiedziałem również, że musi się zastanowić, co tak naprawdę mówi. Zapytałem go więc: „Kto zdecyduje za niego, czy przyjmie Boga Wszechmogącego?". Ojciec usiadł. Wiedział, że taką decyzję może podjąć jedynie w swoim własnym imieniu. Chciałem, żeby ten ojciec zobaczył, że istniej ą wybory, których człowiek musi dokonać sam. Tak naprawdę to dzieci, w miarę jak dorastają, powinny coraz częściej podejmować decyzje samodzielnie. Sądzę, że we współczesnych domach dzieci powinny mieć okazję dowiedzieć się o sobie czegoś więcej. Dom powinien być miejscem, gdzie mogą one popełniać błędy, próbując czegoś, o czym zdecydowały samodzielnie. Czy pamiętacie fragment z Listu do Efezjan, który cytowałem w rozdziale pierwszym? Szczególnie przemawiają do mnie trzy pierwsze wersy. Jest to taki cytat, który ma się ochotę wyciąć, przykleić na lodówce lub na nocnej szafce w dziecinnym pokoju: Dzieci, bądźcie posłuszne w Panu waszym rodzicom, bo to jest sprawiedliwe. Czcij ojca twego i matkę —jest to pierwsze przykazanie z obietnicą — aby ci było dobrze i abyś długo żył na ziemi. (Ef 6, 1-3) Ale nie zapominajmy o następnym wersie. Wiele mówi on o tym, jak korzystamy z naszej władzy nad dziećmi, jak za nie decydujemy, czy pozwalamy im decydować i jak uczy¬my ich w domu odpowiedzialności: A [wy] ojcowie, nie pobudzajcie do gniewu waszych dzieci, lecz wychowujcie je w karności, napominając jak [chce] Pan. (Ef 6, 4) Despotyzm wydaje się skuteczny Pismo Święte poucza nas, żebyśmy korzystali z władzy nad dziećmi, ale zauważmy, że nie każe nam być despotami. Wielu z nas wywodzi się z domów autorytarnych albo przynajmniej miało rodziców wychowywanych w ten sposób. W systemie autorytarnym dzieci mają niewielką role do spełnienia. Robią po prostu to, co im się każe, i siedzą cicho. W domostwach autorytarnych panuje typowe przekonanie co do hierarchii ważności, według której mężczyźni są lepsi od kobiet, a dorośli są lepsi od dzieci. Był czas, jakieś 40-60 lat temu, kiedy nasze społeczeństwo popierało koncepcję despotyzmu. Ale to się zmieniło. Obecnie dzieci nie postrzegają siebie jako gorsze od dorosłych. Nauczyły się mówić głośno i otwarcie i często mają odczucie, że dorównują dorosłym. Istnieją oczywiście okoliczności, w których wszyscy jesteśmy sobie równi — w szczególności przed Bogiem. Ale kiedy dzieciom wydaje się, że znaczą tyle, ile dorośli w kwestii funkcjonowania domu i odgrywania w nim konkretnej roli, pojęcie władzy nabiera dziwnych kształtów i przekręcone zostaje jego znaczenie. Co tydzień otrzymuję dowody na to, że współczesne dzieci tak naprawdę nie są przygotowane do właściwych reakcji ani na despotyzm, ani na pobłażliwość. W obu przypadkach przeszkadza ich poczucie, że «są równe» mamie i tacie. Ciągle dostrzegam problemy z dyscypliną domową zarówno tam, gdzie despotyzm jest na porządku dziennym, jak i tam, gdzie zbyt pobłażliwi rodzice pozwalają dzieciom na wszystko. Despotyzm charakteryzuje przekonanie, że to my wiemy, co jest dla dzieci najlepsze; podejmujemy za nie wszelkie decyzje, a one nie mają żadnej możliwości dokonywania wyborów, przed jakimi stawia je życie. Rodzic-despota na poparcie swych słów «ja wiem najlepiej» często używa siły, a to nie ma nic wspólnego z karnością (dyscypliną opartą na miłości), o której jest mowa w Liście do Efezjan. Prawdopodobnie najczęściej błędnie używanym (żeby nie powiedzieć: przekręcanym) wersetem z Pisma Świętego jest werset: „Oszczędzaj rózgi, a zepsujesz dziecko". Tymczasem tekst ten brzmi w następujący sposób: „Nie kocha syna, kto rózgi żałuje, kto kocha go — w porę go skarci" (Prz 13, 24). Żydzi wierzyli w dyscyplinę, ale kiedy autorzy biblijni używali słowa «rózga», mieli na myśli raczej korygowanie i wskazywanie właściwej drogi, a nie klapsy i bicie. Dla przykładu: Pasterz używał rózgi po to, by owce prowadzić, a nie bić. Dobrze znamy werset z Psalmu 23: „Twój kij i Twoja laska właśnie mnie pocieszają". Wątpię w to, że dobrze byśmy się czuli, gdyby rózga Pana spadała na nasze głowy lub pośladki za każdy