„Jak wychować dziecko i nie oszaleć” Kelvin Leman Rozdział 1 Tam jest dżungla! Chwyć lianę! W dzisiejszych czasach wychowywanie dziecka jest przeraźliwie trudne. Ze zgrozą oglądałem doniesienia o strzelaninie w Lit-tleton, w stanie Colorado, której ofiarą padło wielu nastolatków na terenie własnej szkoły. Parę miesięcy później uzbrojony mężczyzna wtargnął na teren przedszkola w Południowej Kalifornii. Te wydarzenia dotarły na czołówki gazet, lecz w wielu miejskich ośrodkach podobne wypadki zdarzają się zbyt często, żeby trafić na łamy prasy. Dzieci są narażone na niebezpieczeństwo dosłownie wszędzie. A kto wie, jakie tragedie niesie nowe tysiąclecie? Strzelanina nie jest jedynym moim zmartwieniem. Dzieci stają się zakładnikami ordynarnych programów telewizyjnych, gier video z elementami przemocy i szkół, które niczego pożytecznego nie uczą. Czy mogą przejść przez to wszystko z czystym sercem, silne duchem, pewne siebie i przepełnione troską o drugiego człowieka? Czy można wychować dobre dzieci w tych szalonych czasach? Oczywiście, że można. Ale jest to przeraźliwie trudne. Wielu znanych mi rodziców sądzi, że to właśnie oni są niebezpieczni, że zrobią coś strasznego, co na zawsze spowoduje wypaczenia u ich dzieci. Obawiają się, że będą zbyt wymagający lub zbyt pobłażliwi, zbyt opiekuńczy lub zbyt oziębli. Rodzicielstwo paraliżuje ich, nie są w stanie pomóc swoim dorastającym dzieciom, gdyż są zbyt przerażeni, żeby cokolwiek zrobić. Pamiętam strach, kiedy wziąłem na ręce moje pierwsze dziecko, dziewczynkę. Była pełnym radości zawiniątkiem, ale trzymałem ją ostrożnie, jakby była delikatną chińską porcelana, obawiając się, że wyrządzę jej krzywdę. Faktem jest, że w ciągu tych 27 lat, które minęły od tamtej chwili, popełniałem błędy, podobnie zresztą jak moja żona. Jestem pewien, że niekiedy zdarzało nam się skrzywdzić małą Holly, ale mimo wszystko pomogliśmy jej dorosnąć. Obecnie jest piękną młodą kobietą, mężatką, opiekunem nauczycieli języka angielskiego w szkole średniej. Hura! Udało się nam! Oczywiście nie możemy sobie pozwolić na wytchnienie — oprócz niej jest jeszcze czwórka małych Lemanów. Kiedy piszę tę książkę, najmłodsze ma siedem lat, więc tkwimy w tym wychowawczym interesie po uszy. I w dalszym ciągu nas to przeraża, szczególnie, kiedy widzimy, co się dzieje wokół nas. Mam jednak dla was dobrą wiadomość: Będziecie popełniać błędy w wychowaniu, tak samo jak Sande i Kevin Lemanowie — macie to jak w banku! Może nie popełnicie tych samych błędów, ale i tak będzie ich sporo. Stale pamiętam dzień, kiedy moja jedenastoletnia córka popatrzyła na mnie ze złością i powiedziała: - Wiesz, co powinieneś zrobić? Przeczytać swoją własną książkę! Błędy są częścią wyprawy, której na imię «rodzicielstwo». Ale dobrą wiadomością jest to, że można się na nich uczyć. Możesz stać się dobrym rodzicem, wychowując dzieci w atmosferze odpowiedzialności i budując między wami pełną radości więź. Hilary Rodham Clinton zaczerpnęła tytuł swojej książki ze starego porzekadła: „Do wychowania dziecka potrzeba całej wioski". Wydaje mi się, że ma to pewien sens — wszyscy możemy skorzystać z pomocy innych w opiece nad naszymi dziećmi. Ale problem polega na tym, że nie mieszkamy w wiosce, lecz w dżungli. Przedzieramy się przez nią, chwytając się kolejnych lian, trzymając się ich kurczowo za wszelką cenę. Żeby wychowywać dzieci nie potrzebujemy wyręki społeczeństwa, nie potrzebujemy szkół, nie potrzebujemy, by rządzący mówili nam, jak mamy to robić, nie potrzebujemy nawet kościołów, by zastępowały nas w wychowywaniu dzieci... Potrzebujemy do tego rodziców. Wszystkich pozostałych — społeczeństwa, szkoły, rządzących i kościoła — potrzebujemy po to, żeby wspierali rodziców w ich wysiłkach. Takie jest moje wezwanie, które do was kieruję. Wyjdź na ring i stań się rodzicem. Zdobądź się na postanowienie, że twoja rodzina będzie dla ciebie najważniejsza, i poświęć się jej. Podejmij wysiłek troszczenia się o własne dzieci. To nie będzie łatwe. To nie będzie zabawa. Ale będzie warto. Pamiętaj, że nigdy nie zostaniesz doskonałym rodzicem. Nawet nie musisz być świetnym rodzicem. Ale namawiam cię, abyś poświęcił czas i zadał sobie trud, żeby stać się dobrym rodzicem. Możesz to osiągnąć, a ta książka ci w tym pomoże. Czas przedstawić koncepcję Nadeszła pora, żeby wyjaśnić termin, który nazywam: dyscyplina praktyczna. Jest to spójny, stanowczy i oparty na szacunku sposób, w jaki rodzice mają kochać i uczyć swoje dzieci dyscypliny (zwróć uwagę, że użyłem określenia «uczyć dzieci dyscypliny», a nie «karać», oraz określenia «kochać», a nie «zamęczać z miłości»). Dyscyplina praktyczna oscyluje pomiędzy stylem autorytarnym a pobłażaniem, pozwalając dzieciom na dokonywanie wyborów, lecz jednocześnie ucząc ich odpowiedzialności za swoje decyzje. Jestem — podobnie jak inni — rad, że nie żyjemy w średniowieczu, kiedy dzieci miały być widziane, ale nie słyszane (już nie mówiąc o jakimkolwiek absorbowaniu swoją osobą uwagi dorosłych). Odczuwam także ulgę, że nie pławimy się w nadmiernej pobłażliwości lansowanej w latach 50. i 60. XX wieku, kiedy to wielu rodziców błędnie sądziło, że dyscyplinowanie dzieci prowadzi do uszkodzenia ich młodej psychiki. Widzę, że w dzisiejszych czasach wiele rodzin miota się między tymi skrajnościami. Jako terapeuta rodzinny prowadzę cotygodniowe spotkania z rodzicami i ich dziećmi. Odbywam także wiele podróży i wygłaszam odczyty — na temat wychowywania dzieci, dyscypliny i poradnictwa — których adresatami są rodzice i nauczyciele. Widzę i słyszę, że w zbyt wielu współczesnych domach skądinąd wykształceni rodzice w dalszym ciągu nie dostrzegają różnicy między dyscypliną a karą bądź między pobłażliwością a wyrażaniem uczuć. Zadają pytania: * Jak mam właściwie kochać moje dzieci? * Jak mam szanować moje dzieci? * Jak mam sprawić, żeby były odpowiedzialne za swoje postępowanie? * Jak mam sprawić — bez uciekania się do fizycznej bądź słownej przemocy — żeby robiły to, co według mnie powinny robić? * Co z biciem? Czy to konieczne? W jakim stopniu? Jak często? W tej książce opisuję metodę, jaką jest dyscyplina praktyczna. Jest to próba udzielenia rozsądnej i konkretnej odpowiedzi na większość pytań nurtujących rodziców. Pewnego razu, kiedy po programie Club 700 wracałem do domu samolotem, zagadnął mnie siedzący obok biznesmen. Nie przepadam za rozmowami w czasie lotu, ale on widocznie tak spędzał czas w podróży. Przez chwilę gawędził o tym i owym, aż w końcu zapytał: - A czym pan się zajmuje? Zawsze waham się, czy powiedzieć, że jestem psychologiem i chrześcijańskim kaznodzieją, bo ludzie czują się wtedy zazwyczaj wystraszeni. Odpowiedziałem więc: - Brałem udział w programie. Wypytywał mnie dalej, więc opowiedziałem mu o prezentowanych w programie założeniach dotyczących kształtowania rodziny. - To naprawdę niezłe — powiedział. — Skąd taki młody mężczyzna czerpie taką mądrość? (Byłem od niego młodszy). - Prawdę mówiąc, wziąłem to z pewnej książki — odparłem. Natychmiast sięgnął do kieszeni i wyciągnął notatnik elektroniczny, by zapisać tytuł i autora tej genialnej książki. - To Biblia — powiedziałem powoli. — B-I-B-L-I-A. Prawda jest taka, że dyscyplina praktyczna jest zainspirowana właśnie Pismem Świętym. Jej podstawę stanowi krótki fragment zaczerpnięty z Nowego Testamentu, w którym święty Paweł pisze: Dzieci, bądźcie posłuszne w Panu waszym rodzicom, bo to jest sprawiedliwe. Czcij ojca twego i matkę —jest to pierwsze przykazanie z obietnicą — aby ci było dobrze i abyś długo żył na ziemi. A [wy] ojcowie, nie pobudzajcie do gniewu waszych dzieci, lecz wychowujcie je w karności, napominając jak [chce] Pan. (Ef 6, 1-4)1 Słowa, na które pragnę zwrócić szczególną uwagę, to: «bądźcie posłuszne», «to jest sprawiedliwe» oraz «wychowujcie je w karności». W tym momencie być może usiłujecie umieścić mnie na pewnego rodzaju skali. Zastanawiacie się, jak bardzo stanowczy powinni być — moim zdaniem — rodzice; czy jestem zwolennikiem kar cielesnych, czy nie. No cóż, uważam, że i klaps ma swoje miejsce, ale w większości przypadków nie powinno to być miejsce pierwsze. Jednocześnie mocno wierzę w to, że kiedy karzemy dzieci, ich psychika nie jest zagrożona. Metoda obchodzenia się z dziećmi jak z jajkiem odeszła wraz z wczesnymi wymysłami doktora Spocka2 Podstawą dyscypliny praktycznej jest miłość. Jedną z najdziwniejszych rzeczy, z jaką często się spotykam, jest fakt, że dzieci nie czują się kochane w swoich własnych domach. Terapeuta rodzinny, Craig Massey, przeprowadził badania na 2.200 nastolatkach wywodzących się z domów chrześcijańskich, na terenie całych Stanów Zjednoczonych. Zaskakująca liczba 79 procent badanych twierdziła, że od¬czuwa brak miłości w swoim domu. Podstawowym warun¬kiem tego, żeby dyscyplina zadziałała, jest zapewnienie dziecku poczucia, że naprawdę jest kochane. Budowana na fundamencie miłości dyscyplina praktyczna bazuje na udzielaniu wskazówek i na działaniach zmuszających dziecko do nauczenia się i przejęcia odpowiedzialności za własne poczynania. Siedem zasad dyscypliny praktycznej Waham się przed podaniem dokładnej liczby «kroków» czy «tajników» dyscypliny praktycznej, ponieważ to nie jest takie proste. Często trzeba uciekać się do metody prób i błędów. Dalsza część książki poświęcona jest przedstawieniu szczegółów wcielania w życie dyscypliny praktycznej jako sposobu na wychowanie; trudno jest ująć całość zagadnienia w kilka chwytliwych haseł. Ale pozwólcie, że — mając to na uwadze — podam wam siedem zasad, na których oparta jest dyscyplina praktyczna. 1. Ustal zdrowa wtadzę nad dziećmi. Rodzina to nie demokracja. Rodzice muszą mieć władzę. W szóstym rozdziale Listu do Efezjan św. Paweł pisze o tym, że Bóg dał rodzicom władzę nad dziećmi. Nie jest to więc władza, którą sobie uzurpowaliśmy, lecz władza dana wam przez Boga. Jeśli traktujemy dzieci jako centrum całej rodziny, to uczymy je, że są centrum wszechświata, że ich szczęście jest sprawą najwyższej wagi. Nic bardziej błędnego. Zbyt wiele jest wy-chuchanych dzieci, które wchodząc w życie doznają szoku, że świat nie obraca się wokół nich. Te które w domu są książętami czy księżniczkami, w prawdziwym życiu są jedynie pionkami i trudno im się z tym pogodzić. Najlepszym przygotowaniem do życia jest dom, w którym dzieci są cenionymi członkami rodziny — a nie początkiem i końcem wszystkiego. Dzieci potrzebują, żeby rodzice byli rodzicami. One chcą, żeby rodzice byli rodzicami. Demonstrowanie siły i buntu to testowanie waszej gotowości do bycia rodzicami. Jeśli ty sam nie narzucisz władzy rodzicielskiej, to nikt tego za ciebie nie zrobi. Ani szkoła, ani media, ani tym bardziej ich rówieśnicy. Nie bój się rządzić w swoim domu. To, co powiesz, jest święte. Ale twoja władza musi być zdrowa. W świetle tego, co napisano w Liście do Efezjan, nie możesz „pobudzać do gniewu waszych dzieci". Twój autorytet musi działać raczej w oparciu o miłość, a nie w oparciu o siłę. 2. Niech dzieci ponoszą odpowiedzialność za swoje czyny. Rodzicielstwa wszyscy uczymy się w domu. Powinniśmy na co dzień pokazywać dzieciom, że to, co robią, pociąga za sobą pewne konsekwencje — czasem pozytywne, a czasem negatywne. Jest to jedna z najistotniejszych nauk, jaką sobie przyswoją. - Już jestem spóźniona, napisz mi usprawiedliwienie — mówi córka w drodze do samochodu. - Co mam napisać? — pytasz niewinnie. — Że Ashley spóźniła się dzisiaj do szkoły, bo... co? - Muszę mieć usprawiedliwienie — prosi córka i zaczyna się martwić, że tym razem nie wyratujesz jej z opresji. - No cóż, a ja muszę mówić prawdę — odpowiadasz. — Więc mam napisać: „Ashley spóźniła się, ponieważ przez dwadzieścia minut wisiała na telefonie z przyjaciółką, zamiast przygotowywać się do szkoły. Proszę potraktować ją tak, jak się traktuje dzieci, które spóźniają się bez ważnego powodu" — czy tak? - Mamo! Ahsley uważa, że jesteś niedobra, ale tak naprawdę dajesz jej dobry i wartościowy prezent. Udowadniasz jej, że jej postępowanie ma znaczenie. Odmawiasz wybawienia jej z tarapatów, w jakie sama się wpędziła. Jeśli zaczęłabyś j ą usprawiedliwiać, przyzwalałabyś jej, by nadal zachowywała się nieodpowiedzialnie. Ale ty szanujesz jej decyzje do tego stopnia, że pozwalasz jej zmierzyć się z ich konsekwencjami. Zmuszasz ją do tego, żeby była odpowiedzialna za to, co robi. 3. Pozwól, żeby nauczycielem była rzeczywistość. Jeśli kot wbiega na ulicę, którą jedzie samochód, wkrótce staje się rozjechanym kotem. Wszystkim jest z tego powodu przykro, ale faktem jest, że gdyby się zatrzymał i obejrzał w obie strony, żyłby dalej. To cenna lekcja, jaką dzieci mogą wynieść dzięki obserwacji lub doświadczeniu. Dlatego moim ulubionym zwierzątkiem domowym jest złota rybka. Jeśli nie dasz jej jeść, to zdechnie. Dzieci uczą się, że muszą troszczyć się o zwierzątka i rzeczy powierzone ich opiece; w przeciwnym razie je stracą. Sztuczne oddychanie nie ożywi zdechłej rybki. Nie możesz odwrócić procesu umierania, bez względu na to, jak bardzo tego pragniesz. Dzieciom może być bardzo przykro, ale właśnie w ten sposób się uczą. (Faktem jest, że nawet jeśli troszczysz się o rybki jak należy, to i tak czasem zdychają). Może to być też okazja do przybliżenia dzieciom zagadnień związanych z życiem i śmiercią. Szukaj takich chwil, z których płynie nauka. Czasami życie samo podsuwa nam doskonałe materiały na lekcje poglądowe. Może pozwolisz dzieciom pójść spać naprawdę późno, żeby same mogły się przekonać, jak bardzo zmęczone będą następnego dnia (potem jednak do ciebie należy ustalenie odpowiedniej dla nich pory kładzenia się spać). Nie bój się pozwolić dzieciom na niepowodzenia. Zbyt wielu rodziców obawia się, że porażka urazi dziecięcą ambicję. W konsekwencji rodzice oszukują, zmieniają zasady, udają, że dziecko nie przegrało, lub powstrzymują je przed spróbowaniem czegoś nowego. Obwiniają się o to, że nie chronią swoich pociech przed porażkami, i takie poczucie winy prowadzi do różnego rodzaju błędnych decyzji. (Idźcie na dni otwarte szkoły i poszukajcie paru prac, które uczniowie wykonali naprawdę samodzielnie). Wasz dom powinien być miejscem, gdzie dziecko może ponieść porażkę — i uczyć się na własnych niepowodzeniach. Otoczcie je miłością, pokażcie, jak wiele dla was znaczą, ale nie starajcie się sami naprawiać ich błędów. Nasze zadanie jako rodziców nie polega na przymykaniu oczu na wybryki dzieci — my musimy mieć je szeroko otwarte. Rzeczywistość to doskonały nauczyciel i jeśli wpoisz dzieciom, żeby właśnie z niej czerpały naukę, to takie lekcje będą przynosiły owoce przez całe życie. 4. Kładź większy nacisk na działanie niż na słowa. Twoje dzieci doskonale wiedzą, co w danej sytuacji chcesz powiedzieć. W połowie przypadków mogą nawet powiedzieć to za ciebie. „Pospiesz się, bo ci autobus ucieknie". „Uważaj, bo sobie wybijesz oko". „Nie będę więcej powtarzać..." Ale oczywiście powtarzasz to jeszcze raz... i jeszcze raz..., i jeszcze raz. Kusi nas, by uczyć słowami. „Tym razem ci daruję, ale żeby to było ostatni raz". Co — według ciebie — bardziej przemawia: słowa „żeby to było ostatni raz" czy darowanie? Zawsze działanie powinno być na pierwszym miejscu. Kiedy mój syn, Kevin, był w ósmej klasie, poprosił mnie, żebym pomógł mu przygotować się do dyktanda. Normalnie chętnie bym to zrobił, ale była godzina 10 wieczorem, a ostatnie dwie godziny spędził on przed telewizorem. Odmówiłem, tłumacząc, że powinien był najpierw zająć się nauką i teraz jest już za późno. Może pomyślicie, że byłem zbyt surowy. Mógłbym pewnie pogrozić mu palcem i powiedzieć: „W porządku, ale następnym razem nie będę taki dobry". Te słowa na nic by się nie zdały, zaś moje działanie nauczyło go odpowiedzialności. I wiecie co? O świcie usłyszałem, że wstał i uczył się do sprawdzianu. Stosując dyscyplinę praktyczną musisz jasno określić swoje oczekiwania. Niech dzieci wiedzą, na czym polega ich odpowiedzialność w odniesieniu do rodziny. Nie musisz się powtarzać. Niech przemówią twoje czyny. 5. Broń własnej bramki — nie strzelaj do niej. Dzieci mają wytrzymałość maratończyków. Wiedzą, że jeśli nie przestaną jęczeć, błagać, wykłócać się, to w końcu cię zamęczą i postawią na swoim. Musisz ich przetrzymać. Wy-najdą milion powodów, dla których twoje postanowienia są „po prostu niesprawiedliwe!". Ale to ty jesteś szefem. Tak postanowiłeś i tego się trzymaj. Nie ulega wątpliwości, że twoje decyzje nie zawsze będą nosić znamię mądrości Salomona, ale musisz wpoić dzieciom, że ma być tak, jak ty mówisz. Ulegnij, a następnym razem będą jęczeć jeszcze bardziej. Przetrzymaj je, a pojmą, że nie ma sensu marudzić. Istnieją pewne wyjątki. Pamiętaj, że nawet twój autorytet nie jest ostateczny — w przeciwieństwie do Boskiego. Więc jeśli zaczynasz przypuszczać, że inna decyzja byłaby mądrzejsza czy słuszniejsza, zmień zdanie. Kiedyś rozmawiałem z kobietą, której córka chciała odejść ze szkoły prywatnej, by uczęszczać do szkoły publicznej razem z przyjaciółmi. Kobieta była zdania, że córce nie spodoba się w szkole publicznej, ale postanowiła, że pozwoli jej podjąć decyzję. Wyjaśniwszy swoje zastrzeżenia, rodzice postawili warunek: „Nie wolno ci zmienić zdania. Jeśli rozpoczniesz naukę w szkole publicznej, będziesz musiała się tam uczyć do końca roku". Córka stwierdziła stanowczo, że właśnie tak chce zrobić. Parę dni po rozpoczęciu nauki zaczęła zmieniać zdanie. Znienawidziła szkołę publiczną i zatęskniła za prywatną, do której chodziła wcześniej. Ale mama, powstrzymując się przed «a nie mówiłam», twardo obstawała przy swoim. Dziewczyna musiała pozostać w szkole, której nie znosiła. Dokonałaś wyboru i musisz ponieść konsekwencje. Oto dobry przykład dyscypliny praktycznej, prawda? Otóż nie do końca. Rodzice byli bliscy strzelenia gola do własnej bramki. Jeśli chodzi o sprawy tak istotne jak wykształcenie, musisz podejmować właściwe decyzje, nawet jeśli oznaczałoby to zmianę zasad (w tym przypadku powątpiewam przede wszystkim w słuszność dawania córce wolnej ręki). W każdym razie tam, gdzie twarde trzymanie się raz podjętej decyzji mogłoby w poważnym stopniu zagrozić zdrowiu czy dobru dziecka, lepiej jest się wycofać. 6. Więzi mają pierwszeństwo przed zasadami. Zasady dyscypliny praktycznej nie są żelazne. Zawsze istnieje pole manewru. Ludzie domagają się gotowych recept na to, jak być dobrym rodzicem, tymczasem rodzicielstwo bardziej przypomina sztukę. To nie kółko i krzyżyk. Czasami kierujesz się przeczuciem, ale cel zawsze pozostaje ten sam: wpajanie dzieciom, żeby kochały bliźnich, żeby dobro innych stawiały zawsze na pierwszym miejscu, żeby dawały, a nie tylko brały, i żeby zdawały sobie sprawę, że to, jak wygląda ich życie, nie jest obojętne. Jeśli w waszym domu dyscyplina sprowadza się jedynie do porozlepiania haseł na ścianach, to ona nie zadziała. Oczywiście możesz zmusić dzieci do posłuszeństwa, jednak nie wyrosną z nich kochający i odpowiedzialni dorośli. Zasady mają wartość, kiedy wyrażają istniejące w rodzinie więzi. Więzi, które wskazują, że między członkami rodziny panuje miłość. Kiedy dzieci widzą zaangażowanie rodziców w sprawy rodzinne, same również zaczynają się angażować. Ubiegłego lata moje najmłodsze córki, dwunastoletnia Hannah i siedmioletnia Lauren, leciały do domu w Arizonie z Buffalo w stanie Nowy York. Miałem w Buffalo pewne sprawy do załatwienia, ale postanowiłem polecieć z dziewczynkami, żeby upewnić się, że bezpiecznie dotrą na miejsce. Potem miałem złapać następne połączenie lotnicze z powrotem do Buffalo. Kiedy przedstawicielka obsługi lotu dowiedziała się o moich planach, powiedziała: - Może nam pan zaufa? Oferujemy usługę, w obrębie której zajmujemy się dziećmi w czasie lotu i dostarczamy je bezpiecznie rodzicom oczekującym na lotnisku. Może¬ my to dla pana zrobić. - To jest nie państwa obowiązek, ale mój — odparłem. Moja więź z córkami miała pierwszeństwo przed sprawami zawodowymi i one o tym wiedziały. Wierzcie mi, że jest to najistotniejszy element dyscypliny, jaki mogłem wnieść w życie moich dzieci. Jeśli sygnalizuję swe zaangażowanie w nasze wzajemne relacje, to one sygnalizują swoje. To samo może mieć miejsce w twoim przypadku — kiedy zrezygnujesz z awansu, ponieważ spowodowałoby to rewolucję w waszym życiu domowym; kiedy odłożysz podróż służbową po to, żeby zobaczyć występ szkolny syna; kiedy planujesz wakacje tak, by nie kolidowały z meczami drużyny, w której gra twoja córka. Nie znaczy to, że dzieci mają być pępkiem świata, ale wzajemne więzi w rodzinie mają być na pierwszym miejscu. Jeśli będziesz tak postępował, twoje dzieci będą postępowały podobnie. Mam okazję obserwować wielu rodziców, którzy posyłają swoje dzieci na wszelkie możliwe zajęcia dodatkowe. Dzieci te stale noszą przy sobie plan zajęć, żeby się nie pogubić w tych wszystkich próbach, lekcjach, spotkaniach itp. Efekt jest taki, że rodzice widują swoje dzieci jedynie w samochodzie, kiedy przewożą je z miejsca na miejsce. (W którejś z moich książek jeden rozdział zatytułowałem: Ratunku, jestem taksówkarzem, a nie mam żółtej bryki!3 Nic dodać, nic ująć, prawda?) Twój dom ma być domem, a nie hotelem. Budowanie więzi z dziećmi ma być sprawą nadrzędną wobec innych zajęć. Podoba mi się powiedzenie mojego przyjaciela, Josha McDowella: „Zasady bez więzi prowadzą do buntu". Nie możesz mieć hotelu z listą zasad i nazywać go «domem». Życie jest zbyt krótkie, by pozwolić sobie na niewykorzystanie tego ważnego okresu, gdy dziecko dorasta na naszych oczach. Nie wahaj się zrezygnować z niektórych zajęć nadobowiązkowych. Ten czas jest ci potrzebny do budowy życia rodzinnego. Reguła więzi przed zasadami oznacza również, że kształtujesz jedyne w swoim rodzaju związki z każdym swoim dzieckiem. Poświęć trochę czasu, żeby zrozumieć, kim ono jest, jakie ma zainteresowania, zdolności i strukturę emocjonalną. Dzieci są wyczulone na punkcie sprawiedliwości i będą się skarżyć, jeżeli nie będziesz ich traktować tak samo. Muszą wiedzieć, że każde z nich kochasz jednakowo, nawet jeśli wyrażasz to uczucie uwzględniając odmienność każdego z nich. Namiętnego kibica zabierz na mecz piłkarski, a marzącego o karierze aktorskiej — na spektakl. Melomanowi załatw lekcje gry na gitarze, a informatykowi — daj komputer. Przez jakiś czas dzieci będą porównywały metki, ale wkrótce pojmą, że każde z nich liczy się dla ciebie w wyjątkowy sposób. Kiedy nasza starsza córka wychodziła za mąż, zarówno panna młoda, jak i pan młody znaleźli czas, żeby wyrazić rodzicom swoje podziękowanie. Holly powiedziała tylko parę słów, ale one wyrażały wszystko: „Kochaliście mnie po prostu taką, jaka jestem". 7. Żyj w zgodzie z zasadami. W dzisiejszych czasach wiele mówi się o wpajaniu dzieciom zasad, tymczasem gdzie nie spojrzymy, widzimy ośmiolatków oglądających wulgarny serial Miasteczko South Park, dziesięciolatków kołyszących się w takt przepojonych erotyzmem tekstów S/?/cć Girls i dwunastolatki pacykujące się na podobieństwo Britney Spears. Dla zbyt wielu dzisiejszych dzieci oszustwa i kłamstwa są w porządku, pod warunkiem że nie zostaną na nich przyłapane — a jeśli zostaną przyłapane, ich odpowiedzią jest jedynie wzruszenie ramionami i komentarz: „No i co z tego?". Społeczeństwo szuka wyjścia z takiej sytuacji. Oto reguła numer jeden: Postępuj w zgodzie ze swoimi zasadami. Twoje dzieci uczą się obserwując cię. Czego się nauczą? Co robisz, kiedy kasjerka wyda ci dwudziestkę zamiast dziesiątki? Chowasz nadwyżkę do kieszeni, bo dlaczego by nie? A dziecko cię obserwuje. Czego nauczy się mały Jaś o uczciwości? Kiedy na szosie kierowca zajeżdża ci drogę, czego nauczą się dzieci od ciebie? Kiedy atrakcyjna osoba odmiennej płci przechodzi obok, kiedy twoi kumple zaczynają, się z kogoś nabijać, kiedy sędzia podejmie błędną decyzję podczas meczu ligi juniorów — jakie wartości dostrzegą w tobie twoje dzieci? Nie możesz skarżyć się na społeczeństwo, jeśli sam nie jesteś lepszy. Niedawno nasza najmłodsza córka, Lauren, obnosiła się z dziesięciodolarówką. To dużo pieniędzy jak na siedmiolatkę. Jednak nie dostała ich ode mnie. - Lauren, skąd masz te pieniądze? — zapytałem. Stanęła jak wryta, z oczyma jak spodki i wymamrotała: - Znalazłam je. - Gdzie znalazłaś? - Na drodze. Dzięki Bogu, nie jest przekonującą kłamczuchą. Sande podeszła do nas i zaczęła drążyć sprawę. - Lauren, powiedz prawdę, gdzie znalazłaś te pieniądze? - W torbie. - Jakiej torbie? - W kuchni. - Kochanie, ważne, żebyś powiedziała prawdę. Gdzie były te pieniądze? Wszystko zaczęło układać się w całość. Daliśmy Kris — naszej drugiej, zamężnej córce — dwadzieścia dolarów na zakupy. Położyła torbę z zakupami na stole w kuchni, z resztą pieniędzy (w sumie jakieś piętnaście dolarów) w środku. To, co było w siatce, zostało wyjęte, a pieniądze zostały; i Lauren je znalazła. Rzeczywiście, już wyciągała z kieszeni resztę zdobyczy: przywłaszczony pomięty pięciodolarowy banknot. Jak należało postąpić? Jaka kara byłaby zgodna z duchem dyscypliny praktycznej? Myślę, że mogliśmy ukarać ją karą pieniężną lub zabrać jej coś innego, ale «taka kasa» była dla Lauren czymś zupełnie nowym. Czuliśmy, że nie bardzo zdaje sobie sprawę z tego, w co się wpakowała. Jednakże jakąś naukę musiała z tego wynieść. Wieczorem, kiedy układałem ją do snu, opowiedziałem jej historię o chłopcu, który coś ukradł. Wymyśliłem ją na poczekaniu, ale bardzo się do tego przyłożyłem. Chłopiec został uwięziony. Chciałem, żeby Lauren zrozumiała, na czym w rzeczywistości polega kradzież. Nazajutrz w samochodzie zapytałem ją: - Co się dzieje z ludźmi, którzy kradną? - Idą do więzienia — odpowiedziała. Dobrze, pojęła o co chodzi. Ale przez następnych kilka dni wracałem do tematu kradzieży i kłamstwa. Musiała zrozumieć, że takie zachowanie jest nie do przyjęcia zarówno w naszym domu, jak i w życiu. Niektórzy powiedzieliby, że Lauren nie została ukarana. Nigdy nie ukaraliśmy jej za wzięcie tych pieniędzy, ale daliśmy jej nauczkę. Trafiliśmy na moment, z którego płynie nauka, i wykorzystaliśmy go. W tym wypadku słowa bez działania wystarczyły. Jeśli kiedyś to się powtórzy (a wątpię, żeby tak się stało), idę o zakład, że działanie będzie szybkie i mocne. To właśnie mam na myśli mówiąc, że dyscyplina praktyczna przypomina sztukę. Kluczem jest spowodowanie, żeby dzieci zrozumiały sytuację, dostrzegły konsekwencje swego zachowania i żeby w przyszłości dokonywały lepszych wyborów. Nie musisz przesadzać. Znam mężczyznę, który za przyniesienie złych ocen zmuszał swoich dwóch synów do kopania dwumetrowych dziur na podwórku. Jaki był cel takiego postępowania? Ukazać synom, że jeśli nie poprawią się w nauce, to przez resztę życia będą kopać doły. Oto najlepszy przykład nieproporcjonalnej reakcji! Wierzę, że dyscyplina praktyczna to wcielanie w życie słów z Listu do Efezjan, a nie frustrowanie dzieci własną niekonsekwencją, popadaniem to w pobłażliwość, to znowu w surowość. Dyscyplina praktyczna wymaga cierpliwości, umiejętności i poświęcenia w kierowaniu dziećmi i w uczeniu ich; stosowanie dyscypliny nie polega na rozładowywaniu swych emocji, na wyładowywaniu złości. Miłość Boga do nas jest bezwarunkowa. Bóg po prostu nas kocha — takich, jacy jesteśmy: niedoskonałych i skłonnych do popełniania błędów. Bóg pragnie, żebyśmy kochali nasze dzieci w ten sam sposób — bezwarunkowo. Miłość bezwarunkowa jest zasadą numer jeden dla rodziców, którzy chcą wprowadzać dyscyplinę praktyczną. Sama rzeczywistość jest warunkowa: Jeśli robisz pewne rzeczy, musisz liczyć się z pewnymi konsekwencjami. Ale bezwarunkowa miłość pomoże nam przebrnąć przez trudne lekcje, jakie niesie z sobą codzienność. Rodzice muszą być świadomi istotnego rozróżnienia. Nie przestajesz kochać swoich dzieci, kiedy wymierzasz im karę. Kochasz je wtedy nawet bardziej, ponieważ skłaniasz je do czerpania nauk płynących z konkretnych sytuacji. Przygotowujesz je do tego, by były w życiu odpowiedzialne. A oto reguła numer dwa: Musisz być gotowy poświęcić czas, by wprowadzić w życie zasady dyscypliny praktycznej. W czasie moich kontaktów z rodzicami i ich pociechami nieustannie obserwuję, że dorośli poświęcają zbyt mało czasu na wychowywanie dzieci. Żyjemy w świecie, w którym wszystko możemy dostać natychmiast. Ulice są obstawione bankomatami oferującymi gotówkę natychmiast. Ludzie chodzą z komórkami i pagerami i nie muszą czekać, żeby z kimś porozmawiać. Kuchenki mikrofalowe serwują obiady w przeciągu kilku sekund, a nie godzin. Jest więc rzeczą oczywistą, że ludzie również od swoich dzieci oczekują natychmiastowego dobrego zachowania. Jednak sprawy wyglądają inaczej. Ktoś ujął to kiedyś w następujący sposób: „Rodzicielstwo jest długoterminową inwestycją, a nie krótkoterminową pożyczką". Rodzicielstwo zawiera w sobie ukłucie porażki i rozczarowanie, gdy chybiliśmy o włos, lecz zawiera w sobie także radość z odniesionego sukcesu. To transakcja wiązana, szczególnie jeśli stosujesz dyscyplinę praktyczną. Odegraj role W dzisiejszych czasach pełno jest tak zwanych ekspertów, którzy uważają, że obecność rodziców w życiu dzieci nie jest istotna. Twierdzą, że ważniejsze są kontakty z rówieśnikami, że wzorzec zachowań dziecięcych jest zdeterminowany biologicznie. Przekazujemy dzieciom geny, a następnie usuwamy się w cień. Tyle współczesna doktryna. A ja wam powiem, że mamy tu do odegrania ważną rolę. Jeśli macie wątpliwości, odwiedźcie najbliższy zakład karny. Popytajcie więźniów, ilu z nich pochodzi z domów, w których rodzice kochali się i szanowali. Przekonajcie się, jaki wpływ na ich zachowanie miały ich domy. Albo odwiedźcie osobę, którą darzycie szacunkiem, i chcielibyście, by wasze dzieci ją naśladowały. Zapytajcie, w jakim stopniu jej rodzice wpłynęli na jej sukces. Oczywiście można znaleźć parę «samorodków», którym powiodło się mimo niewłaściwego wychowywania, ale przekonacie się, że w większości wypadków to rodzice wskazują dzieciom drogę, którą podążają. Zbyt wielu rodziców zbyt szybko uległo opinii, że są nieważni. «Eksperci» zastraszyli ich do tego stopnia, że boją się być rodzicami. Więc się poddają. Przekazują swoje obowiązki nauczycielom, wychowawcom, opiekunom duchowym lub osobom sławnym. Niektórzy z nich są w porządku, ale nie są wami. To nie oni są odpowiedzialni za rozwój waszego dziecka i za jego dobro. To wy jesteście za to odpowiedzialni. Pozwólcie, że was o coś zapytam. Gdyby ktoś zapukał do waszych drzwi i chciał pożyczyć od was samochód, zgodzilibyście się na to? Dlaczego więc powierzylibyście komuś obcemu własne dziecko? Wszyscy daliśmy się nabrać na pogląd, że dodatkowe zajęcia są dla dzieci dobre. Błąd! Dzieci są nadmiernie obciążone zajęciami, a to prowadzi do różnego rodzaju napięć w rodzinie. Kiedy rodzice nie zachowują się jak rodzice, dzieci zaczynają chodzić samopas. Można je zobaczyć, jak szaleją po centrach handlowych, plączą się przed supermarketami, szydzą, palą i klną jak zgraja szewców. „Gdzie są ich rodzice?" — zastanawiacie się. Te dzieci być może też się nad tym zastanawiają. Rozpaczliwie potrzebują wychowania, ale ich mamusie i tatusiowie boją się za to zabrać. Niedawno podpisywałem książkę w księgarni w Walden, kiedy zauważyłem chłopca — na oko sześcioletniego — idącego w moim kierunku. Krzyczał i machał rękami, strącając z półek książki. Jego matka wyglądała na umęczoną lub znudzoną, nie mogłem ocenić, na jaką bardziej. Powiedziała monotonnym głosem: - Nie dotykaj tych książek. Nie są twoje. Jej prośba nie wpłynęła na jego zachowanie. Wtedy matka dostrzegła mnie i książkę, którą podpisywałem — była to właściwie wcześniejsza wersja niniejszej książki. Przeczytawszy tytuł, rzekła: - Ojej, to coś dla mnie. Miała rację. Gdybym miał wtedy trochę oleju w głowie, dałbym jej tę książkę, ale zanim na to wpadłem, ona już była w drzwiach, pędząc za synkiem do następnego sklepu. Nie chciałbym oceniać tej rodziny na podstawie tak krótkiej obserwacji, ale wydaje mi się, że ta kobieta się poddała. Przestała pełnić w stosunku do syna rolę matki, a stała się ochroniarzem, a może sprzątaczką. Może dała się zastraszyć «ekspertom», którzy orzekli, że nie będzie w stanie wpłynąć na syna. Może próbowała dać temu malcowi wybór — wybór między dobrym a złym zachowaniem. Może nie chciała poskramiać jego twórczego zapału. Nie wiem, dlaczego się poddała, ale musi ona ponownie stać się prawdziwym rodzicem. I o to was proszę. Weźcie na siebie ten obowiązek. Nie zrzucajcie go na szkoły czy na telewizję. Zechciejcie wpływać na życie waszych dzieci. Wierzcie lub nie, ale wasze dziecko chce tego. Każdy przejaw buntu jest błaganiem: „Wychowuj mnie! Traktuj mnie tak, jakbym był dla ciebie ważny!". Dzieci potrzebują wytycznych. Potrzebuj ą parametrów. Wychowanie bezstresowe stwarza potwory, które zagrażają zarówno im samym, jak i domowej harmonii. Kiedy dzieci się buntują, same czują się z tym źle. Szukają sposobu, żeby temu zaradzić. Ale czy nadmierne napominanie nie wpłynie niekorzystnie na ich ambicję? To kolejna bzdura lansowana przez «ekspertów». Są to ci sami ludzie, którzy nie chcą, żeby szkoły wystawiały stopnie, ponieważ niższa nota mogłaby sprawić komuś przykrość. A z pewnością nie chcemy, żeby komuś się nie powiodło. Słyszałem o pewnym szkolnym systemie, w którym wykluczono wszystkie oceny niedostateczne. I tak, jeśli dziecko sobie nie radzi, otrzymuje świadectwo mówiące, że «robi postępy». Jak więc dzieci mają się nauczyć, skoro nie pozwalamy im na porażki? Nauczyciele uczący pisać wypracowania przestali poprawiać błędy ortograficzne, żeby nie podciąć skrzydeł inwencji swoich podopiecznych. W wyniku tego dzieci piszą z błędami. W niektórych grach zespołowych natomiast nie liczy się zdobytych goli, bo mogłoby to obniżyć samoocenę tego, kto przegrał. A skąd bierze się dobra samoocena? Z wygranego meczu czy konkursu ortograficznego? Nie, te sukcesy sprawiają dzieciom radość, która szybko ulatuje. Czy dobra samoocena bierze się z udawania, że zawsze wszystko robią jak należy? Nie! Trwała samoocena pojawia się wtedy, kiedy dziecko uczy się, że należy — do rodziny, społeczeństwa, grupy przyjaciół. Kiedy zdaje sobie sprawę, że może się do czegoś przyczynić, coś z siebie dać, to właśnie wtedy dostrzega, jakie jest ważne. Dzieci mogą znieść różne porażki pod warunkiem, że wiedzą, na czym stoją. Zbyt wielu rodziców nader gorliwie zapewnia dzieciom wszystko i chroni je przed każdym negatywnym doświadczeniem. Należy nauczyć dzieci dawać. Niech wniosą coś do rodziny. Niech poznają swoje obowiązki. Wyznaczmy im pewne standardy i pomóżmy je osiągnąć. W ten sposób poprawimy ich samoocenę. Nie pozwólcie «ekspertom» wychowywać waszych dzieci. Jeśli czujecie się niekompetentni, to oni zrobią wszystko, żeby to poczucie w was ugruntować. Ale wychowanie nie jest aż tak skomplikowane, jak usiłują wykazać to specjaliści. Wymaga ono pewnego wysiłku, ale nie jest do tego potrzebny żaden tytuł naukowy. Kiedy w grę wchodzą twoje dzieci, to ty jesteś ekspertem. Więc podejmij ten trud. Siebie również zaliczam do grupy obcych, którzy nie powinni kierować waszym życiem. Jeśli natrafisz w tej książce na coś pomocnego, zapamiętaj to. Wolno ci modyfikować moje sugestie tak, jak chcesz. Jeśli to, o czym piszę, nie odnosi się do twojej sytuacji, pomiń to. Wykorzystaj pomysły, które mogą być ci pomocne. To ty najlepiej znasz swoje dzieci. Ty osądź, co może się sprawdzić, darząc bezwarunkową miłością ten specjalny dar od Boga — swoje dzieci. Zastawów się: * Które aspekty współczesnego życia utrudniają ci wychowywanie dzieci? * Przejrzyj siedem zasad dyscypliny praktycznej. Które najtrudniej jest zrozumieć? Wypróbuj: * Przedyskutuj zasady dyscypliny praktycznej ze współmałżonkiem. Wspólnie zdecydujcie, czy zaczniecie wcielać je w życie. A może wolicie najpierw przeczytać resztę książki, żeby przekonać się, jak to działa? Rozdział 2 Brak konsekwencji albo efekt jo-jo w wychowywaniu Czy pamiętasz ten niezwykły dzień, kiedy przyszło na świat twoje pierwsze dziecko? Nigdy nie zapomnę przeżycia, jakiego doświadczyłem obserwując narodziny mojej córeczki. Jakąż radość sprawiała mi świadomość, że miałem swój udział w stworzeniu tego cudownego daru Boga! Moja żona, Sande, cieszyła się razem ze mną. Wszystkie obawy i pamięć o bólu, jaki przeżywała w ciągu godzin porodu, uleciały, kiedy dano jej do potrzymania maleńką Holly — mającą pięćdziesiąt cztery centymetry wzrostu i tak słodką, jak słodkie potrafią być tylko niemowlęta. Przez następnych parę dni pokazywałem Holly z dumą wszystkim przyjaciołom i szybko doszedłem do wniosku, że jest ona najpiękniejszym bobaskiem na całej porodówce. Po trzech dniach przywieźliśmy Holly do domu; na tę okazję przyjaciele powiesili na domu ogromny napis: WITAJ W DOMU, HOLLY! Stwierdzenie, że byłem podekscytowanym młodym tatą to mało powiedziane. Moja żona ciągle jeszcze wypomina mi pierwszą noc, kiedy to umieściliśmy kosz z Holly obok naszego łóżka. Podkręciłem wtedy ogrzewanie tak bardzo, że w domu było ponad 30 stopni! No dobrze, podkręciłem trochę za bardzo. Chciałem być pewien, że Holly nie zmarznie. Byłem świeżo upieczonym rodzicem i wiedziałem, co do mnie należy: opieka nad tą całkowicie bezbronną istotką. Nie ma zatem co się dziwić, że byłem zaskoczony, kiedy w tym samym tygodniu lekarz Sande poradził nam: „Chciałbym, abyście już w pierwszych tygodniach zaczęli zostawiać córeczkę z opiekunką". Musiałem go poprosić, żeby to powtórzył. Poza tym, że polecenie to było trudne, wydawało się całkowicie niestosowne. W okresie, kiedy malutka najbardziej nas potrzebowała, doktor sugerował, abyśmy ją zostawili i poszli się zabawić. Jednak wielokrotnie już dziękowałem Bogu za tę radę. Opierając się na wieloletnim doświadczeniu, lekarz zdawał sobie sprawę, że jeżeli mamy z Sande prawdziwie kochać Holly, to musimy utrzymać silną uczuciową więź między sobą. Wiedział, że im silniejszy jest nasz związek jako męża i żony, tym lepsi będą z nas rodzice. Tak więc w tych wczesnych tygodniach zaczęliśmy rozwijać w naszym domu istotny element dyscypliny, jakim jest miłość. I te pierwsze tygodnie okazały się doskonałym momentem na wprowadzenie dyscypliny w życie nasze i naszego dziecka. Ale nie było to łatwe. Nie jest łatwo zostawić niemowlę. Podstawową trudnością było znalezienie do niego opiekunki. Młodzi rodzice mają skłonność zakładać, że jedyną opiekunką nadającą się do opieki nad ich dzieckiem jest pielęgniarka, i to specjalizująca się w pediatrii, lub — oczywiście — babcia! Ale posłuchaliśmy rady lekarza i zmusiliśmy się do tego, żeby przynajmniej raz na tydzień wychodzić z domu i zostawiać Holly z opiekunką. Boję się pomyśleć, co by było, gdybyśmy zignorowali zalecenie lekarza i podporządkowali wszystkie nasze poczynania potrzebom pierwszego dziecka. Holly byłaby podobna do wielu dzieci, jakie co tydzień spotykam w gabinecie. Zostały one wychowane w zgodzie z filozofią, która mówi „Kochaj, kochaj, kochaj... Jeśli tylko będę kochać małego Buforda wystarczająco mocno, to wszystko będzie dobrze". Ale tak nie jest. Dzieci, które otoczono miłością pozbawioną elementów dyscypliny, zachowują się często lekceważąco oraz/ lub są zbyt uzależnione od swoich rodziców. Czym opieka wie jest Zbyt wielu rodziców ulega opinii, że opieka polega na robieniu za swoje dzieci wszystkiego i na podejmowaniu za nie wszelkich decyzji. Można usłyszeć, jak złapani w tę pułapkę ojcowie i matki mówią: „Nie obchodzi mnie, że masz piętnaście lat! Stój spokojnie, zapnę ci koszulę". Jeżeli chcecie katastrofy i chaosu, to wyręczajcie dzieci we wszystkim. W ten sposób pozbawicie je sposobności do stanięcia na własnych nogach, do nauczenia się obowiązkowości i odpowiedzialności — dwóch filarów niezbędnych do kształtowania zrównoważonego człowieka dorosłego. Ale wróćmy na moment do małej Holly. Czy doktor poradził nam, abyśmy zaniedbywali Holly lub abyśmy nie okazywali jej troski, pieszczot, czułości i tak dalej? Oczywiście, że nie. To wszystko jest absolutnie konieczne. Opiekuńczą miłość, okazywaną dziecku w pierwszych tygodniach i miesiącach jego życia przez rodziców, a w szczególności przez matkę, psychologowie nazywają «czasem kształtowania się więzi». W tym właśnie czasie rodzic okazuje całkowicie bezbronnemu dziecku, że jest kochane i otoczone opieką. Badania pokazały, że w pierwszym okresie życia brak dotyku, pieszczot i czułości może uszkodzić osobowość małego dziecka. Lekarz podpowiadał nam, że rodzice muszą wprowadzać w życie dziecka dyscyplinę już w okresie jego niemowlęctwa. Holly była maleńka, kiedy zapoczątkowaliśmy zwyczaj, że raz w tygodniu wychodzimy gdzieś razem, zostawiając ją z opiekunką. Wprowadzając w życie dziecka jakąś systematyczność — na przykład w kwestii karmienia czy spania — wprowadzamy w jego życie ład. Można tu być elastycznym; dziecko i tak nauczy się systematyczności. I w miarę jak uczy się ono porządku, uczy się także odpowiedzialności; uczy się, jakie jest jego miejsce w ogólnym schemacie życia rodziny i jakie są jego obowiązki. Prowadząc wykłady na temat życia rodzinnego, rodzicielstwa i dyscypliny w USA i w Kanadzie, często słyszę pytania, które można sprowadzić do jednego: „Dlaczego my, rodzice, nie możemy podejmować za nasze dzieci wszystkich decyzji? Przecież my wiemy, co jest dla nich najlepsze". Współczuję tym, którzy zadają takie pytania, ponieważ sam jestem rodzicem. Rodzice naprawdę uważają, że wiedzą, co jest dobre dla ich dzieci. Chcą otoczyć je swą miłością i troską, by oszczędzić im życiowych wpadek i niepowodzeń. Jednak powinni jednocześnie chcieć nauczyć je, że wolno im popełniać błędy. Dzieci muszą wiedzieć, że mają prawo do niepowodzeń. Muszą mieć okazję do podejmowania decyzji dotyczących ich własnego życia. Despoci decydują o wszystkim Kiedy przedstawiam na seminariach koncepcję prawa do błądzenia, wielu rodzicom koncepcja ta się nie podoba. Kilka tygodni temu, w czasie wygłaszania odczytu nt. Ustanawianie autorytetu Bożego i rodzicielskiego w życiu domowym, pewien mężczyzna zerwał się i przerwał mi: „Hej, panie Leman, posunął się pan za daleko! Dość już się nasłuchałem podobnych bzdur, wielkie dzięki! Ja wiem, co jest dobre dla moich dzieci i będę za nie decydował. Nie mam zamiaru pozwalać dzieciakowi, żeby sam decydował o czymś, co może mieć wpływ na jego życie". Rozumiałem, co ten ojciec czuje, ale wiedziałem również, że musi się zastanowić, co tak naprawdę mówi. Zapytałem go więc: „Kto zdecyduje za niego, czy przyjmie Boga Wszechmogącego?". Ojciec usiadł. Wiedział, że taką decyzję może podjąć jedynie w swoim własnym imieniu. Chciałem, żeby ten ojciec zobaczył, że istniej ą wybory, których człowiek musi dokonać sam. Tak naprawdę to dzieci, w miarę jak dorastają, powinny coraz częściej podejmować decyzje samodzielnie. Sądzę, że we współczesnych domach dzieci powinny mieć okazję dowiedzieć się o sobie czegoś więcej. Dom powinien być miejscem, gdzie mogą one popełniać błędy, próbując czegoś, o czym zdecydowały samodzielnie. Czy pamiętacie fragment z Listu do Efezjan, który cytowałem w rozdziale pierwszym? Szczególnie przemawiają do mnie trzy pierwsze wersy. Jest to taki cytat, który ma się ochotę wyciąć, przykleić na lodówce lub na nocnej szafce w dziecinnym pokoju: Dzieci, bądźcie posłuszne w Panu waszym rodzicom, bo to jest sprawiedliwe. Czcij ojca twego i matkę —jest to pierwsze przykazanie z obietnicą — aby ci było dobrze i abyś długo żył na ziemi. (Ef 6, 1-3) Ale nie zapominajmy o następnym wersie. Wiele mówi on o tym, jak korzystamy z naszej władzy nad dziećmi, jak za nie decydujemy, czy pozwalamy im decydować i jak uczy¬my ich w domu odpowiedzialności: A [wy] ojcowie, nie pobudzajcie do gniewu waszych dzieci, lecz wychowujcie je w karności, napominając jak [chce] Pan. (Ef 6, 4) Despotyzm wydaje się skuteczny Pismo Święte poucza nas, żebyśmy korzystali z władzy nad dziećmi, ale zauważmy, że nie każe nam być despotami. Wielu z nas wywodzi się z domów autorytarnych albo przynajmniej miało rodziców wychowywanych w ten sposób. W systemie autorytarnym dzieci mają niewielką role do spełnienia. Robią po prostu to, co im się każe, i siedzą cicho. W domostwach autorytarnych panuje typowe przekonanie co do hierarchii ważności, według której mężczyźni są lepsi od kobiet, a dorośli są lepsi od dzieci. Był czas, jakieś 40-60 lat temu, kiedy nasze społeczeństwo popierało koncepcję despotyzmu. Ale to się zmieniło. Obecnie dzieci nie postrzegają siebie jako gorsze od dorosłych. Nauczyły się mówić głośno i otwarcie i często mają odczucie, że dorównują dorosłym. Istnieją oczywiście okoliczności, w których wszyscy jesteśmy sobie równi — w szczególności przed Bogiem. Ale kiedy dzieciom wydaje się, że znaczą tyle, ile dorośli w kwestii funkcjonowania domu i odgrywania w nim konkretnej roli, pojęcie władzy nabiera dziwnych kształtów i przekręcone zostaje jego znaczenie. Co tydzień otrzymuję dowody na to, że współczesne dzieci tak naprawdę nie są przygotowane do właściwych reakcji ani na despotyzm, ani na pobłażliwość. W obu przypadkach przeszkadza ich poczucie, że «są równe» mamie i tacie. Ciągle dostrzegam problemy z dyscypliną domową zarówno tam, gdzie despotyzm jest na porządku dziennym, jak i tam, gdzie zbyt pobłażliwi rodzice pozwalają dzieciom na wszystko. Despotyzm charakteryzuje przekonanie, że to my wiemy, co jest dla dzieci najlepsze; podejmujemy za nie wszelkie decyzje, a one nie mają żadnej możliwości dokonywania wyborów, przed jakimi stawia je życie. Rodzic-despota na poparcie swych słów «ja wiem najlepiej» często używa siły, a to nie ma nic wspólnego z karnością (dyscypliną opartą na miłości), o której jest mowa w Liście do Efezjan. Prawdopodobnie najczęściej błędnie używanym (żeby nie powiedzieć: przekręcanym) wersetem z Pisma Świętego jest werset: „Oszczędzaj rózgi, a zepsujesz dziecko". Tymczasem tekst ten brzmi w następujący sposób: „Nie kocha syna, kto rózgi żałuje, kto kocha go — w porę go skarci" (Prz 13, 24). Żydzi wierzyli w dyscyplinę, ale kiedy autorzy biblijni używali słowa «rózga», mieli na myśli raczej korygowanie i wskazywanie właściwej drogi, a nie klapsy i bicie. Dla przykładu: Pasterz używał rózgi po to, by owce prowadzić, a nie bić. Dobrze znamy werset z Psalmu 23: „Twój kij i Twoja laska właśnie mnie pocieszają". Wątpię w to, że dobrze byśmy się czuli, gdyby rózga Pana spadała na nasze głowy lub pośladki za każdym razem, kiedy zbłądzimy. Kolejną rzeczą, która mnie martwi w «filozofii używania rózgi» jest to, że chodzi w niej bardziej o kontrolowanie dzieci niż o troskliwe ich wychowywanie. Widuję aż nazbyt wielu rodziców, którzy chcą dobrze, ale za bardzo zdominowali swoje dzieci. W ich umysłach panuje dziwny zamęt co do tego, czy dzieci są wychowane dobrze czy źle. Rodzice zdają się preferować dzieci potulne, miłe i łatwo dające sobą kierować — trochę na podobieństwo szczeniaków. Mnie również zależy na tym, żeby moje dzieci były dobrze wychowane, ale nie jestem pewien, czy chciałbym, żeby inni mogli je z łatwością kontrolować. Chcę, żeby moje dzieci były przygotowane do życia. Chcę, żeby były przygotowane do wejścia w ten burzliwy świat, w którym będą poddawane najróżniejszym wpływom swych rówieśników. Chcę, żeby potrafiły stanąć na własnych nogach, żeby były odpowiedzialne i dojrzałe i żeby same myślały za siebie. Jeśli jednak wtedy, kiedy są w młodym wieku, będę chciał je kontrolować i dominować nad nimi, to wyrządzę im dużą krzywdę. Wolę koncepcję dyscypliny praktycznej, która daje dzieciom wiele okazji do samodzielnego podejmowania decyzji, a nie ma lepszego miejsca do uczenia się dokonywania wyborów jak dom. Uważam, że dom powinien być takim miejscem, gdzie dzieci uczą się przeżywać niepowodzenia i tego, jak się po nich pozbierać i iść dalej. Ilekroć krytycznie odnoszę się do despotyzmu i nadużywania «rózgi», tylekroć mówię też, iż wierzę w stosowanie dyscypliny z miłością. Czasami — tę decyzję musimy podjąć ostrożnie i wtedy, kiedy jest to naprawdę niezbędne — sprawienie lania jest krokiem koniecznym. Więcej na ten temat powiem w rozdziale piątym. Niezbędne jest, żeby rodzic — za każdym razem, kiedy dyscyplinuje dziecko — niezwłocznie udzielał mu rady i wskazówek, jakich ono potrzebuje, by stać się osobą wiarygodną i odpowiedzialną. Jeśli rodzic zaniecha takiego działania, popada w drugą skrajność: w nadmierną pobłażliwość. Pobłażliwość rodzi bunt Pobłażliwy rodzic mówi: „Och, zrób to po swojemu. Zrób, jak chcesz. Będzie w porządku". Lata praktyki w poradnictwie rodzinnym podpowiadają mi, że w środowisku pobłażliwym dzieci się buntują. Buntują się, ponieważ czują złość i wściekłość na rodziców za brak wskazówek i za brak ustaleń, co im wolno, a czego im nie wolno. Wielu rodziców może się tu ze mną nie zgodzi, ale sądzę, że dzieci chcą, aby w ich życiu panował porządek i nawet jeżeli mają okazję do robienia «czego tylko dusza zapragnie», to i tak w końcu zwracają się ku ogólnie akceptowanym normom zachowania. W badaniach obejmujących klasy szkoły podstawowej pozwolono dzieciom przez 30 dni jeść na stołówce to, na co miały ochotę. Badania wykazały, że chociaż — tak jak przypuszczano — przez pierwszy okres dzieci rzucały się na słodycze i na inne niezdrowe jedzenie, to po paru tygodniach powracały do całkiem zbilansowanej diety. Uważam, że badanie to uwidacznia potrzebę porządku i harmonii w życiu dziecka. Nie twierdzę, że dzieci powinny mieć nieograniczoną swobodę robienia co tylko chcą, ale sądzę, że w pewnych sytuacjach dziecko, mając swobodę wyboru, uczy się wybierać w sposób mądry i odpowiedzialny. Pewnego razu siedziałem w gabinecie z rodzicami jedenastoletniego Ryana, którzy skarżyli się, że wszystkie swoje kosztowności (łącznie z portfelami) muszą trzymać w skrytce bankowej. Powód był prosty: Ryan okradał rodziców ze wszystkiego. Nałogowo korzystał z automatów do gier, a oprócz tego lubił pozwalać sobie na różne przyjemności. Złe zachowanie Ryana można by zrozumieć, gdyby jego rodzice nie dawali mu żadnych pieniędzy, ale Ryan zawsze dostawał kieszonkowe. Być może rodzice byli dla niego nieuprzejmi? Też nie, nie w tym tkwił problem. Pewnego dnia, kiedy oboje uczestniczyli w sesji terapeutycznej, matka dała mi wskazówkę, której szukałem. Oświadczyła mi z dumą: - Wie pan, nigdy nie zostawialiśmy Ryana samego w domu. - A to szkoda — brzmiała moja odpowiedź. Z początku matka nie zrozumiała, o co mi chodzi, ale w miarę rozmowy zaczęła rozumieć, co miałem na myśli. Bez przerwy obserwując Ryana, rodzice odebrali mu szansę, żeby stanął na własnych nogach i poczuł się odpowiedzialny. I tak w wieku lat jedenastu, zachowywał się całkowicie nieodpowiedzialnie, raniąc rodziców. Klasycznie pobłażliwi rodzice Ryana nie mogli pojąć, co się dzieje. Mówili mi: „Dajemy Ryanowi wszystko, o co prosi, staramy się robić dla niego wszystko". Jakże błędne pojmowanie miłości rodzicielskiej! Miłość nie polega na dawaniu dziecku wszystkiego, czego ono chce. Jednej rzeczy jestem coraz bardziej pewien: Nasze społeczeństwo wychowuje coraz więcej dzieci, które biorą. Nie znają one znaczenia słowa «dawać», ale bez przerwy powtarzają: „Daj mi, daj mi, daj mi!". Złoty środek Powiedzieliśmy sobie w skrócie o skrajnych sposobach wychowywania: despotycznym i pobłażliwym. Czujemy to instynktownie, a w oparciu o liczne przykłady przekonaliśmy się, że żadna skrajność nie jest dobra. Jednakże wielu rodziców błądzi między nimi — raz są pobłażliwi, raz nagle wpadają w gniew despotów. Widuję wielu rodziców miotających się w ten sposób, a później dziwią się, że dziecko często zachowuje się jak jo-jo. Co więc mogą zrobić rodzice? Jak mają zaprzestać tego balansowania pomiędzy despotyzmem a pobłażliwością? Jak mają znaleźć złoty środek, który zadowoli zarówno ich, jak i ich dziecko? Jest wiele określeń na ten złoty środek, ale ja najbardziej lubię określenie «autorytatywny». Nie mylcie pojęcia «autorytatywny» z pojęciem «autorytarny» (władczy). Dzieli je cała przepaść znaczeniowa. Autorytatywni rodzice nie dominują nad dzieckiem i nie decydują za nie. Wykorzystują natomiast założenia dyscypliny praktycznej, która jest tak pomyślana, żeby można było wychowywać dziecko „w karności, napominając jak [chce] Pan" (Ef 6, 4). Jak to działa? Załóżmy, że siedmiolatek psuje zabawkę należącą do innego dziecka. Co powinieneś uczynić? Jakiego rodzaju dyscyplinowanie należałoby zastosować w tej sytuacji? Uważam, że musi ono być adekwatne do rzeczywistości. A rzeczywistość wygląda następująco: Kto zniszczy czyjąś własność, musi za nią zapłacić. Możecie pomyśleć, że doktor Leman żartuje. Siedmio-latek ma zapłacić? Otóż wcale nie żartuję. Siedmiolatek ma pieniądze. Pochodzą one z kieszonkowego albo z bankowej lokaty. Zadziwiające, jak wielu dzieciom założono lokaty, zanim ukończyły one siedem lat życia. Dziadkowie i babcie z wielką pieczołowitością dbają o utrzymanie płynności na rachunkach ich wnuków. Tak wiec, jeżeli siedmiolatek zniszczy innemu dziecku zabawkę, to możecie zdyscyplinować go z miłością — pociągając go do odpowiedzialności. Nauczy się, że tego rodzaju postępowanie będzie go kosztować. Oczywiście moglibyście dać mu klapsa, a nawet solidne lanie. Moglibyście na niego nakrzyczeć, poniżyć go i odesłać do jego pokoju. To wszystko nazwałbym «karą». Kara koncentruje się na dziecku i mija się z rzeczywistym problemem. Kiedy bowiem karzemy dziecko, dajemy mu do zrozumienia, że go nie lubimy lub nie kochamy. Ale stosując dyscyplinę praktyczną możemy wymóc na nim odpowiedzialność za jego czyny jednocześnie pouczając je, jakie są konsekwencje błędnego wyboru. I tak, jeżeli w moim domu dziecko zepsuje zabawkę (bez względu na to, do kogo ona należała), nie biegnę zaraz do sklepu, by kupić następną. Nauczyłoby je to po prostu nieodpowiedzialności. Nasze dzieci szybko doszły-by do wniosku, że wolno im niszczyć, co tylko chcą, a zawsze znajdzie się ktoś, kto kupi im nową zabawkę. To nie tak. Dobra dyscyplina zawsze oparta jest na realizmie sytuacji. A w tej sytuacji realizm podpowiada: „Zepsułeś zabawkę, więc za nową zapłacisz ze swego kieszonkowego". W rozdziale czwartym opowiem więcej o wykorzystaniu kieszonkowego jako narzędzia do nauki i dyscypliny. Będziecie zaskoczeni, jak to wszystko sprawdza się w praktyce. W wielu sytuacjach możesz pozwolić, żeby to rzeczywistość była nauczycielem; wystarczy, że odsuniesz się na bok i pozwolisz jej działać. Moim zdaniem wychowywanie i dyscyplinowanie dzieci w sposób autorytatywny wymagają zachowania trzech warunków: 1. Dyscyplinuj poprzez działanie. Kara powinna być szybka, bezpośrednia i skuteczna; powinna ściśle nawiązywać do przewinienia. Przykładem jest to, o czym wspomniałem przed chwilą. Kiedy zabawka ulega zniszczeniu, ma być zastąpiona, odkupiona lub naprawiona. 2. Rodzice muszą słuchać, co dzieci mają dopowiedzenia. W słuchaniu tkwi wielka moc, ale niewielu z nas z niej korzysta. Zbyt łatwo jest nie słuchać — naszych dzieci, współmałżonka, kogokolwiek. A kiedy próbujemy usłyszeć, co dzieci do nas mówią, to nie staramy się tak naprawdę wczuć w ich problem, co oznacza, że nie słuchamy ich wcale. Poważną lekcję tego, co znaczy nie słuchać, dostałem w rozmowie z własną córką. Gościłem wtedy jako psycholog w programie Toni Tennille Show, emitowanym przez telewizję publiczną. Zaprosiłem Holly, naszą najstarszą córkę, żeby poszła ze mną zobaczyć program. Holly powiedziała: - Tatusiu, naprawdę bardzo bym chciała tam pójść. - Cóż, kochanie, właśnie dlatego ci to proponuję — odparłem. — Pomyślałem sobie, że chciałabyś widzieć, jak wygląda kręcenie programu i jak tak naprawdę jest w studio telewizyjnym. Zapadła kilkusekundowa cisza, a kiedy popatrzyłem na Holly, miała łzy w oczach. - Holly! Co się stało? - Tatusiu, ja nie o tym myślałam — odrzekła. - A o czym? - Tatusiu, czy jak już wystąpisz w programie, to czy i ja będę mogła wystąpić i zaśpiewać piosenkę? Aha! Było jasne, że nie słuchałem. Owszem, Holly powiedziała, że chce pójść do studia, lecz ona chciała wystąpić w programie. Chciała zaśpiewać w telewizji publicznej! Nie nastroiłem się na jej częstotliwość. Ale kiedy w końcu zacząłem odbierać na jej falach, podjąłem ogromny wysiłek, by pomóc jej w zrozumieniu rzeczywistości. Łagodnie, acz stanowczo wyjaśniłem, że nie mam możliwości załatwienia jej występu w programie, ale że miałem nadzieję, że będzie mi towarzyszyć. W końcu zrozumiała! Ten krótki incydent może uchodzić za «brak porozumienia». Ja jednak wolę go postrzegać jako świetny przykład tego, że prawdziwe słuchanie wymaga ćwiczenia. Musimy wczuwać się w swoje dzieci i rozumieć, jak postrzegają one świat (przyjrzymy się temu bliżej w następnym rozdziale). 3. Rodzice powinni poświęcić się swoim dzieciom. Dawanie siebie (a nie rzeczy) jest istotnym składnikiem dyscypliny praktycznej. Wiele razy rodzice pytają mnie przepraszającym tonem: „Co mam dzieciom do zaoferowania?". Zawsze odpowiadam: „Siebie". Prawda jest taka, że dzieci chcą nas. Pragną naszego czasu. Ale czas jest cenny i większości z nas zbyt często go brakuje. Czy to nie ironia losu, że brakuje nam czasu dla własnych dzieci? Wydaje się nam, że później to nadrobimy. Być może uda się nam poświęcić im więcej czasu za kilka miesięcy albo jak minie początek roku i w pracy się uspokoi. Jednak czasu nigdy w magiczny sposób nie przybywa. Kiedy tak pędzimy przez życie, czas staje się coraz cenniejszy. Zanim się spostrzeżemy, nasze dzieci stają się nastolatkami, a potem dorastają i odchodzą. Tymczasem my nie zdążyliśmy nawiązać z nimi bliskiego kontaktu. W zamian za to usiłowaliśmy narzucić im dyscyplinę, nie wiedząc, kim one tak naprawdę są. Często słyszę, jak rodzice mówią o «jakości czasu». Rozumiem, co mają na myśli, ale w całej mojej prywatnej praktyce ani razu nie słyszałem, żeby którykolwiek z moich młodych pacjentów (czyli dzieci) wspomniał o «jakości czasu». Dziecko wie tylko tyle, że potrzebuje twojego czasu i twojej uwagi — nieważne, czy po to, żebyś patrzył, jak fika koziołki lub biega w kółko, czy po to, żebyś je zabrał na Big Maca. Starając się znaleźć czas dla swoich dzieci nie martw się zbytnio o to, ile w nim «jakości». Poświęć im cały czas, jaki możesz im poświęcić, a jakość zatroszczy się o siebie sama. Kiedy poświęcasz dzieciom czas, poznajesz je. Będziesz w stanie zbudować podstawy dla dyscypliny połączonej z działaniem i uczuciem. Podsumowując: Nie zapominaj, że dzieci oczekują, żeby rodzice je dyscyplinowali. Jeśli dyscyplinowanie jest przepełnione miłością, to będzie przejawiać się w instruowaniu, nauczaniu, radzeniu, a przede wszystkim we wpajaniu odpowiedzialności za czyny. Jeżeli rodzic nie dyscyplinuje dziecka, zachęca je do buntu. Przyzwala na to, by lekceważyło rodziców. Dziecko może nawet znienawidzić rodziców, jeżeli ci nie są stanowczy i go nie dyscyplinują. Ale jeśli zdobędziemy się na stanowczość, efekt jest ogromny. Poniższa notatka jest tego dowodem. Została napisana przez tę samą małą dziewczynkę, którą mieliście okazję poznać na początku tego rozdziału. Jest tą samą dziewczynką, którą zaczęliśmy «ćwiczyć w dyscyplinie* od pierwszych tygodni jej życia, zostawiając ją raz w tygodniu z opiekunką i wychodząc z domu, żeby utrzymać nasze małżeństwo w dobrej kondycji. Kiedy Holly miała siedem lat, dostałem od niej na Dzień Ojca taką oto karteczkę. Oryginał wisi na ścianie w moim gabinecie: Ortografia Holly pozostawia nieco do życzenia, ale dla taty treść kompensuje te braki z nadwyżką. Oczywiście podoba mi się linijka „Najspanialszy ojciec na świecie", ale większe wrażenie robi na mnie coś innego. Ciekawi mnie, że Holly posłużyła się słowem «dyscyplinuje», zamiast «karze». Dzieci chcą, abyśmy je dyscyplinowali, ponieważ jeśli je dyscyplinujemy, to znaczy, że nam na nich zależy. Zastanów się: * Jakie są trzy style wychowania? Który z nich najbardziej przypomina twój styl? * Jaka jest różnica między stylem autorytatywnym a autorytarnym? Wypróbuj: * Słuchaj. Zapytaj dzieci, co sądzą o sobie, o swoich zajęciach, o szkole, rodzinie, wydarzeniach dnia. Naprawdę słuchaj, co mają ci do powiedzenia. * Spędzaj z dziećmi czas. Wygospodaruj w swoim grafiku czas specjalnie dla nich. * Spędzaj czas bez dzieci. Postaraj się o dobrą opiekunkę i zaplanuj wychodne. Rozdział 3 Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia Gdy myślimy o dyscyplinie praktycznej, zawsze dobrze jest się zatrzymać i zadać sobie pytanie: Na czym to polega? Jako uczeń szkoły średniej zostałem pewnego razu wezwany do sądu w sprawie wypadku samochodowego, którego byłem świadkiem. Pamiętam, że mając siedemnaście lat zastanawiałem się, jakie to dziwne, że dwóch innych świadków wypadku może być tak ślepych. Ja wiedziałem, że mam rację. Winnym wypadku był samochód niebieski, a nie czerwony, który został wskazany przez nich. I niebieski jechał na wschód, a nie na zachód! Na sali sądowej zetknąłem się bezpośrednio z koncepcją często nazywaną «okiem świadka». Wychowywanie dziecka w oparciu o dyscyplinę również zawiera element «oka świadka». Jednym z podstawowych celów dyscypliny praktycznej jest nauczenie dziecka myślenia i wyciągania wniosków. Lecz żeby ci się to udało, musisz zrozumieć, jaka jest rzeczywistość — szczególnie dla dziecka. Niezależnie od tego, co myślisz lub wiesz o danej sytuacji, to jeśli chodzi o dyscyplinę, rzeczywistość jest taka, jak postrzegają dziecko. Tak naprawdę to nie jest istotne, co się dokładnie wydarzyło albo co się dzieje. Istotne jest, jak widzi to dziecko. Postrzeganie sytuacji przez dziecko jest rzeczywistością, z którą musisz się zmierzyć. W tym rozdziale chciałbym opowiedzieć o trzech z pozoru niezwiązanych ze sobą sprawach. Wszystkie trzy dają jednak istotny wgląd w to, w jaki sposób dzieci się uczą i czym jest rzeczywistość — taka, jaką one ją widzą. Dzieci uczą się. poprzez kolejność narodzin4 W rozdziale drugim dowiedzieliśmy się, jak postrzegają nas dzieci, kiedy postępujemy z nimi niekonsekwentnie, szamocząc się między despotyzmem a pobłażliwością. Najlepszym rozwiązaniem pośrednim jest podejście autorytatywne, które — moim zdaniem — uosabia dyscyplina praktyczna. Wykorzystując je musimy być o wiele bardziej świadomi percepcji dziecka i musimy nauczyć się je rozumieć, jak i odnosić się do każdego dziecka (i jego potrzeb) z osobna. Dlatego uważam, że istotne jest zrozumienie, iż kolejność narodzin ma ogromny wpływ na to, w jaki sposób każde dziecko w twojej rodzinie uczy się i postrzega rzeczywistość. Ponieważ każde dziecko obserwuje otoczenie z innej pozycji w rodzinie, można śmiało stwierdzić, że każde z nich postrzega swą rodzinę w odmienny sposób. Na przykład pierwsze dziecko uczy się naśladując jedynie dwa modele: mamę i tatę. Te dorosłe modele często robią wszystko tak dobrze, że nie ma się co dziwić, że pierworodne dziecko ma tendencje do zachowywania się jak «mały dorosły». Sporo badań psychologicznych poświęcono cechom osobowościowym dzieci; badano dzieci, które różniły się pod względem kolejności przyjścia na świat w rodzinie. Dzieci pierworodne są często zdobywcami. Zaczynają wcześniej chodzić i mówić i we wcześniejszym wieku mają duży zasób słownictwa. Nie dziwi więc, że później — w szkole średniej, na studiach i w życiu dorosłym — w wyższych sferach aż roi się od pierworodnych. Dzieci pierworodne bywają perfekcjonistami i podchodzą do nowych sytuacji i wyzwań z ostrożnością. Nie lubią popełniać błędów. Być może przypominasz sobie chwile, kiedy siedziałeś w klasie i znałeś odpowiedź na pytanie, ale z takich czy innych względów nie chciałeś się zgłosić. To częsta cecha dzieci pierworodnych. Mają one rzadką potrzebę posiadania racji i bycia «doskonałym» w każdej sytuacji. Dzieci, które urodziły się jako drugie z kolei, bywają w wielu sprawach odwrotnością pierworodnych. Drugie dziecko ma zazwyczaj łatwiejsze życie niż jego starszy brat czy starsza siostra, który/która zapewne był/była swego rodzaju królikiem doświadczalnym. Zasadniczo rodzice eksperymentują ze swoim pierwszym dzieckiem. Z reguły pierworodne jest wychowywane według bardziej surowych zasad. Są w nim pokładane większe nadzieje niż w kolejnych dzieciach. Dlatego też dzieci pierworodne często wydają się być bardziej rzetelne i bardziej sumienne niż dzieci, które urodziły się po nich. Dzieci drugie z kolei często kończą jako dziecko «środkowe». Ponieważ lądują «w środku», prawie w każdej sytuacji bywają mediatorami. Środkowe dzieci za wszelką cenę unikają konfliktów, ale pod żadnym względem nie są słabeuszami. Wiedzą zazwyczaj jak walczyć o swoje, ponieważ wylądowały pomiędzy dwiema bardzo ważnymi w rodzinie osobami — najstarszą i najmłodszą. Rodzice niechętnie się do tego przyznają, ale zdają się poświęcać środkowemu dziecku mniej uwagi; dlatego też w rozmaitych sytuacjach staje się ono bardziej niezależne. Trzecie dziecko często kończy jako najmłodsze. Bywa otwarte, urokliwe i lubi manipulować. Ponieważ jest «pieszczoszkiem» całej rodziny, jest wyćwiczone w manipulowaniu innymi. Zapytajcie jakieś pierworodne dziecko, a powie wam, że pieszczoszkowi całej rodziny ujdzie na sucho nawet morderstwo! Oczywiście wszystkie moje spostrzeżenia dotyczące dzieci urodzonych w pierwszej, drugiej i trzeciej kolejności mówią jedynie o przejawianych przez nie skłonnościach. Kolejność przyjścia na świat naszych dzieci nie daje nam gwarancji, że będą one postępować lub rozwijać się w określony sposób, niemniej jednak wiele badań potwierdza słuszność tych uogólnień. Istotne jest, żeby rodzice zdali sobie sprawę z tego, że każde dziecko ma inną percepcję życia i rzeczywistości, a w dużej mierze percepcja ta zależy od tego, jako które dziecko przyszło ono na świat. Należy też zauważyć, że wraz z każdymi narodzinami lub z każdym pojawieniem się w rodzinie kogoś nowego, zmienia się cała rodzina. Wraz z narodzinami kolejnego dziecka rodzina jako jednostka staje się zupełnie inną, nową strukturą. Podstawowe pytania, jakie rodzice powinni sobie zadać, gdy pojawia się dziecko, są następujące: Czy staramy się, żeby każde nasze dziecko czuło się przez nas kochane i doceniane? Czy jesteśmy świadomi nacisków i tarć w rodzinie? Istnieje na przykład kwestia «detronizacji» pierworodnego dziecka w momencie narodzin kolejnego. W mojej praktyce obserwuję stały syndrom: Pierwsze dziecko skupia nadmierną uwagę rodziców. Za bardzo się na nim koncentrują. Pierwszemu dziecku robi się tysiące (zdawać by się mogło) zdjęć. Każdy jego ruch utrwala kamera. Jest absolutnym pępkiem świata. Potem pojawia się malutki braciszek albo malutka siostrzyczka i dziecko nagle spada z piedestału. Nie wolno mu dotykać dzidziusia. Nie może ono pomagać karmić czy przytulać nowego przybysza. A mamusia nie ma teraz dla niego czasu, bo jest zbyt zajęta małym «intruzem». Są dwa sposoby, żeby pomóc dziecku pierworodnemu poczuć się mniej odsuniętym: jeden to rozmawianie z nim, a drugi — angażowanie go. Mama powinna w czasie ciąży rozmawiać z pierwszym dzieckiem i wytłumaczyć mu, co się dzieje i co dojrzewa w jej brzuszku. Może pozwolić dziecku poczuć, jak nienarodzone maleństwo kopie. W każdy możliwy sposób, na wiele miesięcy przed pojawieniem się drugiego dziecka, matka powinna przygotować swoje pierworodne na przyjście małej siostry lub małego brata, tak aby było ono świadome, że narodziny nowego dziecka zabiorą nieco maminego czasu. Kiedy drugie dziecko się pojawi, rodzice powinni robić wszystko, żeby w opiekę nad nim angażować starszą pociechę. Nawet jeśli pierwsze dziecko jest zaledwie dwulatkiem, matka powinna pozwolić mu dotykać maleństwo, pieścić je i pomagać na różne sposoby. Już nawet samo pozwolenie dziecku, żeby pomogło potrzymać butelkę podczas karmienia może mieć duże znaczenie. I kiedy mama zajęta jest niemowlęciem, powinna stale zapewniać starsze dziecko, że też jest bardzo ważne. Nie zapominajcie również o tatusiu, który wraz ze starszym dzieckiem może zrobić coś specjalnego, żeby poczuło się ono wyróżnione i kochane. W miarę pojawiania się kolejnych dzieci, każde z nich będzie szukało sposobu określenia swojego miejsca w rodzinie, a w końcu także i w społeczeństwie. Jeśli dziecko będzie się czuło kochane, doceniane i otoczone opieką, to jego samopoczucie też będzie dobre. I kiedy nadejdzie czas na pójście do żłobka lub przedszkola, będzie o wiele lepiej przygotowane do stoczenia nowej batalii. Rodzice powinni zdawać sobie sprawę z tego, że na osobowość każdego dziecka największy wpływ będzie miało to spośród rodzeństwa, które jest do niego najmniej podobne. Weźmy na przykład chłopca, który ma zdolnego i wygadanego starszego o półtora roku brata. Załóżmy, że starszy brat świetnie sobie radzi w szkole (co nie jest rzadkie w przypadku pierwszych dzieci). Drugie dziecko może czuć się zniechęcone powodzeniem brata i nie radzić sobie tak dobrze z obowiązkami szkolnymi. Może być tak samo uzdolnione, ale będzie czuć się onieśmielone lub zagrożone osiągnięciami starszego brata. Wycofuje się więc ze szkolnej rywalizacji, która nie jest ani bezpieczna, ani przyjemna. Drugie dziecko szuka uznania zazwyczaj w innych dziedzinach. Jeśli starszy brat jest typem mola książkowego, to może ono spróbować szczęścia w sporcie. Jest wiele dróg, którymi dzieci mogą podążyć. Typowe jest to, że drugie dziecko często wybiera taką dziedzinę, w której nie będzie musiało rywalizować łeb w łeb ze starszym bratem czy ze starszą siostrą. Jedna rzecz jest pewna: Każde dziecko jest niepowtarzalne. Bóg stwarza każdego obdarzając go specjalnymi przymiotami i jego własną osobowością. Moje najstarsze córki, Holly i Kris, dzieli różnica osiemnastu miesięcy. Zawsze z ciekawością obserwowałem, kiedy wchodziły do sklepu i wybierały zabawkę lub słodycze. Holly — gdybyśmy jej na to pozwolili — stałaby przez godzinę i rozważała każdą możliwość. Czytałaby instrukcję, porównywałaby wagę i cenę itd. Natomiast Krissy decydowała, czego chce, w ciągu paru minut. Oto prosta ilustracja tego, że pierwsze dziecko (Holly) jest ostrożne, podczas gdy drugie (Krissy) przypomina błyskawicę. Obserwuj swoje dzieci i zwróć uwagę, czym różnią się od siebie. I — co istotniejsze — uświadom sobie, jak na te różnice reagujesz. Czy masz skłonność do faworyzowania któregoś dziecka, choćby w najbardziej subtelny sposób? Dzieci są zdumiewająco spostrzegawcze. I pamiętaj o tym, co powiedziałem na początku tego rozdziału: Dla dziecka rzeczywistością jest to, co ono postrzega. Jest absolutnie niezbędne, żebyśmy każdemu z dzieci dawali do zrozumienia, że je kochamy i troszczymy się o nie tylko dlatego, że są takie, jakie są. Jeśli dyscyplina praktyczna ma się sprawdzić w twoim domu, to ideałem, do którego zawsze musisz dążyć, jest bezwarunkowa miłość do każdego dziecka. Dlatego też rzeczą absolutnie konieczną jest dyscyplinowanie dziecka poprzez uczynienie go odpowiedzialnym za swe postępowanie, a nie karanie go z użyciem słownej czy fizycznej przemocy. Dzieci uczą się. poprzez «próby sił» Każda młoda matka wie, jak frustrujące może być siedzenie w domu przez cały dzień z jednym lub kilkorgiem dziećmi. Zazwyczaj w taki czy inny sposób zaczyna jej to doskwierać. Nierzadko można usłyszeć dwie matki gawędzące przy kawie, z których jedna mówi na przykład tak: „Przepraszam, Mary Jane, ale muszę iść zrobić siusiu". Niejedna młoda matka wyznała mi, że marzy jej się normalna rozmowa z kimś dorosłym. Dlatego jestem zdania, że młodzi rodzice powinni znaleźć w tygodniu czas tylko dla siebie. (Pamiętacie, jak pewien lekarz poradził nam, abyśmy poszukali niani dla Holly, kiedy miała zaledwie parę tygodni?) Jedną z najlepszych rzeczy, jakie kiedykolwiek wymyślono, jest wprowadzony w wielu kościołach program o nazwie: Wolny ranek dla mamy. Młode matki przyprowadzają swoje dzieci do kościoła i zostawiają je pod dobrą opieką, podczas gdy same mogą przez ten czas robić to, na co mają ochotę. Nie przychodzi mi do głowy inny sposób, w jaki kościół może praktycznie służyć społeczności, niż ten: pomóc matkom oderwać się na kilka godzin od swoich pociech. Wierzę również, że nie ma lepszego sposobu na okazanie żonie swej miłości jak pomaganie jej przy dzieciach, kiedy to tylko możliwe. Tatuś może wrócić wcześniej z pracy i pozwolić mamie, by miała chwilę dla siebie. Może zabrać dzieci do lekarza lub pomóc w jakikolwiek inny sposób. Może od czasu do czasu powiedzieć: „Kochanie, siądź do stołu, a ja podam kolację". W ten sposób, panowie, okazujecie żonie miłość. Często powtarzam ojcom, którzy odwiedzają mój gabinet: „Miejsce mężczyzny/es* w domu". Wyrwanie się choćby na parę godzin dla wielu matek może być czymś wspaniałym, ale niektóre będą się zastanawiać: „A jeżeli dziecko będzie mnie potrzebować?". O to właśnie chodzi. Twoje dziecko nie potrzebuje ciebie przez cały czas. Rodzice i dzieci potrzebują regularnych mini wakacji. Zawsze powtarzam młodym matkom, żeby wypoczywały tyle, ile mogą (zazwyczaj słyszę w odpowiedzi ich histeryczny śmiech, ale ja wiem, co mówię). Matki muszą być dla siebie sprawiedliwe, a nie stawać się niewolnicami swoich dzieci. Jeżeli mama jest zawsze pod ręką, żeby zaspokoić każdą potrzebę dziecka, to dziecko szybko staje się emocjonalnym kaleką, któremu wydaje się, że może istnieć tylko z matką przy boku. Kolejnym elementem syndromu «mama jest zawsze przy mnie» jest to, iż dziecko przekonuje się, że opłaca się płakać i marudzić. Dziecko uczy się, że może użyć łez, żeby manipulować mamusią i tatusiem, wciągając ich nadmiernie w swoje życie. W mojej praktyce często obserwuję jak dzieci testują zakres własnych wpływów. Psychiatra Alfred Adler nazywa to «zachowaniem celowym». Adler spostrzega, że każde zachowanie społeczne ma jakiś cel. W przypadku dzieci cel jest zwykle związany z problemem przystosowawczym: żeby utrzymać rodziców na dystans albo niepotrzebnie ich angażować. Przełożywszy to na jeżyk współczesny, powiemy: Dziecko urządza swego rodzaju próbę sił, żeby przekonać się, kto będzie dominował, kontrolował i kto «będzie szefem». Po każdej próbie sił dziecko stopniowo uczy się, co na rodziców działa, a co nie. Adler podkreśla, że bardzo nieśmiałe dziecko może mieć silną osobowość. Dziecko wykorzystuje swoją nieśmiałość, żeby wzbudzić współczucie rodziców i wciągnąć ich w swoje życie. Przez «wciągnąć» rozumiem «wciągnąć nadmiernie^ Wszystkie dzieci są skupione na sobie i zawsze obchodzi je tylko ich własna osoba. Szczególnie w młodym wieku wydaje się, że nigdy nie dość im mamy i taty i że zrobią wszystko, żeby utrzymać ich na postronku troski i trwogi. Pokażcie mi nieśmiałe dziecko, a ja raczej będę w stanie wykazać, że ma ono bardzo silny charakter. Niektóre dzieci mogą uciekać się do łez i napadów złości, żeby zmusić rodziców do konkretnych zachowań. Dzieci mogą nawet stać się małymi tyranami, jeśli będą tak bez końca angażować dorosłych w swe życie. Uzasadnieniem tych zachowań jest to, że dzieci zawsze chcą zwracać na siebie uwagę. Chcą naszej uwagi, potrzebują uwagi dorosłych i w taki czy inny sposób tę uwagę zdobędą. Zapytajcie jakiegoś nauczyciela, czy dzieci chcą zwracać na siebie uwagę. Zawsze wam odpowie: „Oczywiście, że tak!". I zdobywają tę uwagę — za pomocą albo pozytywnych, albo negatywnych środków. Jeśli dziecko nie odnajdzie swojego miejsca w szkole posługując się środkami pozytywnymi, to może zwracać na siebie uwagę uciekając się do środków negatywnych; odnosi to taki skutek, że nauczyciele zwracają uwagę rodzicom tego dziecka na to, że musi ono pracować nad sobą. Inną wykorzystywaną przez dzieci bronią jest symulowanie zniechęcenia. Niektóre dzieci dochodzą do perfekcji w graniu na maminym współczuciu; urządzają próbę sił pod pozorem użalania się. Wszystkie tego typu zachowania są przez psychologów określane mianem «władcze». Zachowanie władcze jest sposobem, w jaki dziecko komunikuje rodzicom lub innym dorosłym: „Kontroluję cię. Mam nad tobą przewagę. Mogę wygrać. Mogę cię zmusić, żebyś zrobił to, co chcę". Władcze zachowanie dziecka jest dla rodziców szczególnie uciążliwe. Większość z nich doskonale zdaje sobie sprawę, kiedy dziecko ich nabiera. Wzbierają w nas uczucia krzyczące: „Nie możesz mi tego robić! Nie wiesz, kim jestem? Jestem twoim ojcem —jestem twoją matką!". Wiele problemów istniejących między rodzicami a dziećmi zaczyna się właśnie wtedy, kiedy dziecko zaczyna eksperymentować z władzą. Gdy dziecko dochodzi do tego etapu (od drugiego roku życia), zaczyna pojmować, że ma władzę, i zaczyna sprawdzać — z całych sił — ograniczenia narzucane na niego w obrębie rodziny. Jednym z klasycznych przykładów próby sił są napady złości. Jeśli rodzice potrafią poradzić sobie z tą początkową demonstracją siły, unikną wielu problemów w późniejszym okresie. Kiedy dziecko swoim zachowaniem oznajmia: „Mamo, tato, będę was kontrolował", lepiej, żeby byli przygotowani do szybkiej rozprawy, i to za pomocą działania, a nie słów. Załóżmy, że dziecko złości się, kiedy jesteś zajęta gotowaniem obiadu. W jaki sposób uporasz się z tym za pomocą działania, a nie słów? Rzecz jasna, nie prosisz i nie błagasz, żeby dziecko przestało. I oczywiście nie przekupujesz go ciastkiem lub inną nagrodą. To wszystko umocniłoby go po prostu w postanowieniu zdobycia nad tobą władzy. A co z laniem? Czy to działa? Zazwyczaj odpowiedź jest przecząca. Lanie tylko podgrzewa sytuację, a dziecko przekonuje się, że i tak do pewnego stopnia kontroluje rodziców, nawet kosztem ich negatywnej reakcji. W rozdziale piątym powiem więcej na temat lania jako uzasadnionego narzędzia dyscyplinowania. W tym miejscu chciałbym podkreślić fakt, że lanie przynosi mało korzyści, kiedy napad złości już trwa. Uważam, że najlepszym sposobem radzenia sobie z napadem złości jest wyprowadzenie dziecka do jego pokoju. Zamknij za nim drzwi i niech wie, że może się złościć w samotności i że kiedy się uspokoi, może wrócić do reszty rodziny. Może będzie konieczne nawet usunięcie dziecka z domu. Niech wie, że może się wyzłościć na podwórku, a kiedy mu przejdzie, może do was wrócić. Co osiągamy przez izolację? Sygnalizuje ona dziecku: „W porządku, masz napad złości i nie będę cię powstrzymywać. Ale nie będziesz miał nade mną kontroli i nie będziesz zmuszał mnie do słuchania twoich wrzasków. Kiedy się uspokoisz, będziemy mogli znowu być razem". Kiedy usiłujesz powstrzymać atak złości prośbą, tłumaczeniem, łajaniem lub biciem, zazwyczaj kończy się na tym, że dziecko jest jeszcze bardziej pobudzone i wymyka się spod kontroli (właściwie to ono kontroluje sytuację, ale tobie wydaje się, że jest odwrotnie). Ale jeśli masz odwagę wziąć dziecko i umieścić je w pokoju czy poza domem, to możesz być prawie pewien, że napad złości zniknie jak ręką odjął. Dlaczego? Dlatego, że wyeliminowałeś niezbędny element: odizolowałeś siebie od sceny, jaką dziecko urządza dla ciebie. Oto kwintesencja dyscypliny praktycznej. Czynisz dziecko odpowiedzialnym za wybór złego postępowania. Dajesz mu prawo do niewłaściwego zachowania, ale nie w towarzystwie. Dałeś dziecku jasno do zrozumienia: „Jeśli chcesz, możesz się tak zachowywać, ale będziesz to robił w samotności i nie będziesz zakłócał życia mojego i innych". Takie podejście rzadko nie przynosi rezultatów. Dzieci nie interesuje demonstrowanie władczego zachowania bez widowni. Cały sens urządzania próby sił polega na tym, żeby zaangażować w nią mamę lub tatę. Jeśli nikt się na to nie zgadza, to całe przedsięwzięcie przestaje być dobrą zabawą. Możesz powiedzieć: „W porządku, to może dobry sposób na radzenie sobie z wybuchem złości w domu, ale co mam zrobić, kiedy jesteśmy w sklepie?". Rozumiem ten problem — naprawdę. Sam kilka razy przez to przeszedłem. Co masz zrobić, kiedy jesteś w trakcie zakupów lub stoisz w kolejce do kasy, a dziecko zaczyna szaleć? Oto trzyletni Festus — kopiący, wrzeszczący, gryzący i tłukący pięściami o podłogę. Co zrobić? Jeśli schylisz się i ze złością mu przyłożysz, atak wściekłości tylko się nasili. Podniesione głosy ściągną coraz więcej ludzi, którzy chcą pooglądać sobie ciebie w klasycznej walce z dzieckiem o dominację. Radzę matkom i ojcom, którzy muszą zareagować na takie publiczne wybuchy gniewu, żeby zrobili rzecz śmiałą: Po prostu przejdź obok dziecka (z pewnością jest pokusa wielka, żeby przejść po dziecku, ale tobie chodzi o efekt, a nie o odwet). Przejdź obok dziecka i skieruj się ku drzwiom. Brzmi łatwo, ale może to być najdłuższa droga w twoim życiu. Zrób jednak kilka kroków, a podejrzewam, że twój maluch pójdzie za tobą prosząc, żebyś zaczekała. Dlaczego? Ponieważ napad złości nie jest wiele wart, jeśli nie ma publiczności, która by podziwiała jego występ. Oczywiście publiczność może składać się z innych kupujących, którzy już zaczęli oglądać ciebie i Festusa. Trzymaj się i nie daj sobą manipulować. Możesz być pewien, że dla dziecka prawdziwą publicznością jesteś ty, a nie inni. Może ono próbować wprawić cię w zakłopotanie przed nimi, ale jeśli tego nie kupisz, ono natychmiast przestanie to sprzedawać. Po prostu przejdź obok i odejdź mrucząc coś w rodzaju: „Ach te dzieci bez opieki...". A co jeśli twoje dziecko nie pójdzie za tobą? Idź wolno, zawsze mając je na oku. Jeśli to konieczne, zatrzymaj się przy drzwiach i zacznij coś wertować albo przeglądać listę sprawunków. Nie spuszczaj dziecka z oczu, ale utrzymuj sporą odległość, żeby nie miało przed sobą publiczności, o jaką mu chodzi, czyli ciebie. W końcu (przed upływem tygodnia?) odkryje, że się «zgubił»! Jeśli napady złości będą się powtarzać przy innych okazjach, może będziesz musiał/musiała zostawiać dziecko w domu. Zorganizuj opiekunkę i dokładnie wytłumacz dziecku, dlaczego zostaje w domu. Powiedz po prostu: „Mamusia zostawia cię w domu, ponieważ jesteś w sklepie niegrzeczny. Kiedy próbuję cię uspokoić, nie mam czasu na zrobienie zakupów. Kiedy będziesz grzeczniejszy, znów pójdziemy razem". Bez względu na to, jak zareagujesz na umyślne zachowanie się dziecka, pamiętaj, że za każdym razem, kiedy podejmuje ono próbę sił, wybiera się także na wyprawę naukową. Odkrywa rzeczywistość. Jeśli jego zachowanie będzie mu uchodzić na sucho, nauczy się, że rzeczywistość to kontrolowanie i manipulowanie mamą i tatą w takim stopniu, w jakim to tylko możliwe. Ale jeśli jego zapędy nie przyniosą żadnych owoców, pozna inną rzeczywistość. Pozna rzeczywistość, która zakłada odpowiedzialność za własne uczynki i dowie się, że zachowanie niedozwolone się nie opłaca. Dzieci uczą się obserwując Dzieci uczą się postrzegając rzeczywistość własnymi oczyma i obserwując zachowanie otaczających je dorosłych. Oczywiście pierwszymi wzorcami są mama i tata. W miarę jak dzieci dorastają ich wzorcami stają się: dziadkowie, rodzeństwo, wujkowie i ciocie, nauczyciele, koledzy, wdowa mieszkająca obok i wiele innych osób. Niektórzy rodzice mogą się ze mną nie zgodzić, ale uważam, że mama i tata zawsze pozostają głównymi wzorcami dla swoich dzieci. Zdaję sobie sprawę z tego, że wpływ grupy rówieśników jest ogromny. Wiem również, że w miarę upływu lat dzieci często bywają pod wrażeniem jakiegoś nauczyciela, trenera lub nawet gwiazdy filmowej czy sportowca. Ale osobami, z którymi obcują na co dzień, są ich rodzice. Dzieci naprawdę uczą się poprzez obserwację i — wierzcie mi — obserwują o wiele uważniej, niż wam się zdaje. Jak więc mają zachowywać się rodzice, skoro codziennie pełnią rolę «modeli zachowań»? Oczywiście wszyscy znają odpowiedź: Być dobrym przykładem, być konsekwentnym, bo uczynki przemawiają mocniej niż słowa, i tak dalej. Uważam jednak, że prawdopodobnie najlepszym sposobem na to, żeby stać się dobrym wzorcem, jest szczerość. Dzieci wchodzą w życie jako osoby całkowicie szczere. Z czasem mogą nauczyć się oszukiwania i przebiegłości, ale na początku ich podejście do życia jest bardzo otwarte i szczere. Pamiętam jak raz odkryłem, że lokalna gazeta rezygnuje z kolumny porad, którą redagowałem, na korzyść porad o diecie autorstwa Richarda Simmonsa. Kiedy moja córka, Holly, dowiedziała się o tym, powiedziała: „O, świetnie! Uwielbiam Richarda Simmonsa!". Tak, dzieci potrafią być szczere do bólu, nawet gdy w grę wchodzi ego ich tatusia. Czasami szczerość dzieci może spowodować zakłopotanie osoby, której ta szczerość dotyczy. Kiedy mój syn, Kevin, miał prawie cztery lata, pewnego dnia w drodze z przedszkola zatrzymał się z mamą na lody. Kiedy Sande i Kevin zajadali się lodami, przy sąsiednim stoliku usiadła pewna pani. Zamówiła kawę i lody i zapaliła papierosa. Dym zaczął lecieć prosto na Kevina i moją żonę. Większość nie palących zna tę mękę z restauracji lub innych miejsc użyteczności publicznej. Zazwyczaj cierpią w milczeniu, ale nie Kevin. Rzucił on na kobietę wrogie spojrzenie i powiedział: „Proszę pani, pani dym leci na moje lody!". Moja żona skuliła się w sobie i oblała się rumieńcem. Winowajczyni zgniotła papierosa, wymamrotała pospiesznie przeprosiny i jeszcze szybciej wyszła. Nie ma wątpliwości, że dzieci, przy każdej nadarzającej się okazji, są absolutnie szczere. A jednak wielokrotnie obserwuję, jak rodzice usiłują wybić z głowy lub wyperswadować dzieciom szczerość. Uważam, że to poważny błąd. Rodzice powinni zrobić wszystko, żeby pielęgnować w dzieciach szczerość. A najlepszym sposobem nauczenia je szczerości jest bycie szczerym. Nalegam na rodziców, żeby od początku byli wobec dzieci jak najbardziej bezpośredni i szczerzy. Z jakiegoś powodu sądzimy, że dzieci nie są w stanie poradzić sobie z prawdą. W rozmowie z nimi mamy tendencje do «zatajania». Nie mówimy im wszystkiego, co się dzieje, ponieważ sądzimy, że są za małe, żeby zrozumieć. Oczywiście w niektórych sytuacjach skrytość jest niezbędna, zwykle jednak zachęcam rodziców, żeby dzielili się z dziećmi swoimi prawdziwymi uczuciami, problemami czy zmartwieniami. Niektórzy rodzice nie są do tej rady przekonani. Czy nasze obawy i niepokoje nie spowodują, że dziecko będzie niespokojne i strachliwe? Oczywiście istnieje taka możliwość, jeśli tylko skarżysz się lub zamartwiasz i wszystko widzisz w czarnych kolorach. Ale rodzic może podzielić się z dziećmi odrobiną tego, co przeżywa — strachem, obawami i troskami. Jeśli twoje dzieci będą widzieć cię takim, jaki jesteś, docenią fakt, że nie jesteś maszyną. Przekonają się, że jesteś prawdziwą osobą, która ma uczucia i potrzeby i — tak! — niepowodzenia. Mówiąc w skrócie, dziecko dowie się, że jesteś bardzo podobny do niego. Powie sobie: „Mama wie, jak to jest się bać i być zmartwionym. Wie, kiedy się boję i kiedy jestem zmartwiony". Może to trochę przerażać rodziców, których wyćwiczono, żeby wyglądali na takich, którzy nad wszystkim panują i są «kompetentni». Jestem jednak przekonany, że ważne jest, aby nasze dzieci widziały naszą niedoskonałość. Moim zdaniem jest to najlepsza droga do wpojenia dziecku prawdziwej wiary w Boga. Kiedy dziecko dowiaduje się, że jego rodzice są naprawdę zależni od Bożej łaski i że potrzebują Bożej pomocy, przekona się, że Bóg jest bardzo realny i nie jest tylko «wierzeniem», o którym dyskutuje się jak o czymś abstrakcyjnym. Zawsze proponuję, żeby rodzice wspólnie z dziećmi modlili się, dzieląc się z serca płynącymi myślami i uczuciami. Modlitwa to wspaniały sposób porozumiewania się z dzieckiem w sprawach związanych z rzeczywistością życia. Szczerość jest pewnym wyzwaniem, ale ufam, że warto podjąć to ryzyko. Oto niektóre powody: 1. Dzięki naszej szczerości dzieci uczą się, że bycie niedoskonałym jest czymś normalnym. Błędy, smutki i niepowodzenia nie czynią z nas osoby dziwacznej czy gorszej. Wprost przeciwnie, tylko silna osoba przyznaje się do słabości. 2. Jeśli jesteś z dzieckiem szczery, masz ogromną szansę zbudować między wami poczucie intymności i silną więź rodzic-dziecko. Będąc szczery, obdarzasz dziecko swym zaufaniem, dopuszczasz je do swego prywatnego świata, do którego wstęp mają nieliczni. W rezultacie mówisz dziecku: „Ufam ci. Cenię twoje zdanie. Wiem, że dasz sobie radę". 3. Szczerość daje okazję do dzielenia się z dzieckiem wiarą w Boga. Nie musisz jedynie mówić o modlitwie i zaufaniu do Boga. Możesz zachęcić dziecko, żeby pomodliło się razem z tobą. Nie ma lepszego podejścia do rzeczywistości. Rodzice potrzebują planu gry Oczywiste jest, że dzieci uczą się też na wiele innych sposobów, o których nie było mowy w tym rozdziale. Zwróciłem jednak szczególną uwagę na kolejność przyjścia dzieci na świat oraz na zachowania celowe i na modelowanie zachowań, aby podkreślić wagę uświadomienia sobie, że dzieci są odrębnymi indywidualnościami oraz że każde z nich odkrywa świat i uczy się go patrząc własnymi oczyma. Dyscyplina praktyczna opiera się na zrozumieniu wyjątkowości każdego dziecka, ale nie jest ona cudownym lekiem na wszystko. Dyscyplinę praktyczną oboje rodzice muszą realizować w sposób spójny i skoordynowany. Jeżeli tylko jedno z nich usiłuje wcielać ją w życie, skutki będą mizerne. Pewien mędrzec powiedział, że możesz zmylić dorosłego, ale nigdy nie zmylisz dziecka. Znając z praktyki tysiące takich przykładów, całkowicie się z nim zgadzam. Dzieci są niesamowicie spostrzegawcze. Jeżeli zauważą, że mama inaczej rozumie dyscyplinę niż tata, to zrobią wszystko, żeby doprowadzić do ich konfrontacji. Darzę miłością wszystkie dzieci, ale miłość nie sprawia, że jestem ślepy. Dlatego z naciskiem powtarzam: „Zetknęliśmy się z przeciwnikiem, tylko tak się składa, że przeciwnik ten jest mały!". Pod wieloma względami dzieci są naszymi przeciwnikami. Działają powodowane egoizmem i chęcią postawienia na swoim. Jeśli widzą choćby najmniejsze rozbieżności między mamą a tatą, znajdą sposób na wbicie między nich klina. Ostrzegam rodziców, żeby się mieli na baczności, bo w przeciwnym razie dzieci sprawią, że zrobicie lub powiecie coś, czego później będziecie żałować. Kiedy tylko mam okazję, zachęcam rodziców, żeby w kwestii wychowywania mówili jednym głosem. W Liście do Filipian (2, 2) święty Paweł zachęca chrześcijan, żeby działali mając „te same dążenia, tę samą miłość i wspólnego ducha". Gdy rodzice nie zgadzają się ze sobą, powinni to «załatwić» za zamkniętymi drzwiami. Przedyskutujcie sprawę, a kiedy wyjdziecie i będziecie rozmawiać z dziećmi oraz podejmować decyzje mające wpływ na ich życie, niech widzą, że się ze sobą zgadzacie. Rodzina mieszka razem, ale każdy jej członek uczy się indywidualnie. Każde twoje dziecko postrzega świat z jedynej w swoim rodzaju perspektywy. Pierworodne widzi rzeczy inaczej niż dziecko urodzone jako ostatnie. To, które przyszło na świat między nimi, ma jeszcze inny, sobie tylko właściwy sposób postrzegania rzeczywistości. Bez względu na to, na którym szczeblu drabiny urodzeń stoją, możecie mieć pewność, że wasze dzieci będą testować, próbować i wykorzystywać wszelkie dostępne im środki, żeby zyskać możliwie największe wpływy. Są czujne i ani na chwilę nie spuszczają was z oczu. Co widzą w waszym domu? Właśnie tego się nauczą. Zastanów się: * W jaki sposób dzieci w twojej rodzinie powielają charakterystyczne cechy jedynaków lub pierwszych, środkowych i ostatnich pod względem urodzenia dzieci? Które najbardziej przypomina ciebie? * W jaką próbę sił próbowały wciągnąć cię twoje dzieci? * Jeśli dzieci przyjrzałyby się twojemu życiu w dniu wczorajszym, czego by się nauczyły? Wypróbuj: * Rozmawiaj z dziećmi szczerze o swych błędach i zmartwieniach. Zrób postanowienie, żeby powiedzieć dziecku o tym, co cię smuci. * Spróbuj przewidzieć następne władcze zachowanie się twego dziecka. Bądź przygotowany na to, że podejmie ono kolejną próbę sił. Zapisz swoją reakcje. * Zastanów się, czy faworyzujesz któreś z dzieci. Czy kolejność przyjścia na świat twoich dzieci ma wpływ na traktowanie ich przez ciebie? Czy to sprawiedliwe? Jeżeli coś nie gra, zaplanuj dokładnie, jak to zmienić. * Opowiedz coś dzieciom. Może to być wymyślona przez ciebie historyjka albo prawdziwa historia z twego dzieciństwa. Możesz zawrzeć w tym opowiadaniu jakąś myśl przewodnią, jak na przykład: mówienie prawdy, przyjaźń, dzielenie się, kradzież, nieposłuszeństwo. To świetny sposób na przemycenie «reklamy» właściwego postępowania. Rozdział 4 Dlaczego system nagród i kar nie zdaje egzaminu? Większość z nas, wychowanych w domach tradycyjnych, doświadczyła najczęściej stosowanej metody kontrolowania dziecięcego zachowania, to jest metody nagradzania i karania. Oba te środki są wykorzystywane w kontaktach z ludźmi w każdym wieku i w każdej pozycji społecznej. Nagroda od dawna jest zachętą, by zmusić innych do zachowywania się tak, jak my tego chcemy. Jeśli nie jesteśmy w stanie zjednać ich sobie przez nagradzanie, to uciekamy się do karania. Dlaczego taki system się wie sprawdza? Niektóre teorie wychowania głoszą, że jeśli nagradzamy dobre zachowanie, a karzemy złe, to dzieci bardzo szybko pojmują różnicę i stają się aniołkami. Wielu rodziców trzyma się kurczowo tego rozróżnienia, lecz w praktyce obserwuję sporo przykładów na to, że ten system po prostu nie działa. Kary i nagrody mogły przynosić efekty dawniej, ale nie potrzeba specjalnej wiedzy psychologicznej, żeby dostrzec, iż w nowym tysiącleciu ta teoria raczej się nie sprawdza. Istnieje ku temu kilka powodów. Chyba najważniejszym z nich jest silnie wyeksponowana demokratyzacja życia społecznego. Gdy tylko u dzieci rozwinie się zdolność rozumienia, zaczynają uważać, że są równe wszystkim — także rodzicom. Od przedszkola przez szkołę średnią i uczelnię wyższą dzieci uczy się, że stworzono je równymi i że mają prawo głośno wyrażać swoje opinie. Doszły nawet do wniosku, że mogą «domagać się swoich praw». Były przypadki rozpraw sądowych, w których dzieci z różnych powodów oskarżały własnych rodziców. A nawet wygrywały! Istnieje oczywiście dobra strona takiej demokratyzacji. Bóg stworzył nas wszystkich jako jednostki. Z pewnością każdego kocha jednakowo, bez względu na jego wiek. Każdy z nas został przez Stwórcę obdarzony pewnymi niezbywalnymi prawami. Ale gdy dzieci zaczynają wierzyć, że mają tyle samo władzy, co dorośli, i że nie muszą podporządkowywać się ich autorytetowi, zaczynają się poważne kłopoty. W wielu szkołach nauczyciele rozpaczają z powodu problemów z dyscypliną. A skąd biorą się problemy z dyscypliną? Z domu, w którym mama i tata poddali się i pozwolili małemu Festusowi rządzić. Aby system nagród i kar był skuteczny, osoby nagradzane i karane muszą go akceptować. Rodzice i nauczyciele stale używają tego systemu i nadal będą go używać, ale problem polega na tym, że dzieci nie akceptują go bez zastrzeżeń. Mogą mu się podporządkować, lecz tak naprawdę nie pomaga im to w rozwoju i w dorastaniu. Jeśli system nagród i kar przestał być skutecznym narzędziem dyscypliny, to co powinno zająć jego miejsce? Sądzę, że odpowiedź znajduje się w Liście do Efezjan, w którym jest mowa o „karności (dyscyplinie opartej na miłości)" (6, 4). Święty Paweł przestrzegał rodziców przed wychowywaniem dzieci w sposób, który wywołuje niechęć i złość (do czego prowadzi system nagród i kar). Rodzice powinni zwrócić uwagę raczej na metody inne niż stosowanie nagród i kar, czyli na zachętę i dyscyplinę praktyczną. Zachęta zamiast nagrody Między zachętą a nagrodą istnieje subtelna, lecz istotna różnica. Jest pewne, że nagradzanie sprawdza się w przypadku małych dzieci. Powiedz przeciętnemu trzylatkowi, że dostanie lizaka, jeżeli zrobi, o co prosisz, a posłucha cię! Powiedz swojemu dwunastoletniemu dziecku, że dostanie pięć dolarów, jeżeli zrobi porządek w ogrodzie, a istnieje szansa, że to zrobi. Ale wcześniej czy później każdy rodzic zada sobie pytanie: „Czy chcę, żeby moje dzieci robiły wszystko w zamian za nagrody?". Oto dlaczego moje dwunastoletnie dziecko powinno na przykład zrobić porządek w ogródku: 1. Jest członkiem rodziny. 2. Ogródek trzeba posprzątać. 3. Chcę, żeby było zaangażowane w sprawy rodziny i że by czuło się współodpowiedzialne za jej funkcjonowanie. Jasne jest, że zapłacenie pięciu dolarów za uporządkowanie ogrodu jest zupełnie inną formą motywacji niż trzy wymienione wyżej. W końcu jest to dom nie tylko mamy i taty, ale całej rodziny. Wszyscy domownicy w nim mieszkają. Jeżeli chodzi o różnego rodzaju prace domowe, to może lepiej motywować dzieci do ich wykonania używając zachęt innych niż finansowe. Jeśli używacie systemu nagród jako głównego sposobu motywowania dzieci, to istnieje niebezpieczeństwo, że wychowacie «poszukiwaczy marchewek», czyli osoby, które ilekroć zrobią coś dobrego, właściwego lub godnego zauważenia, będą oczekiwać marchewki (nagrody). Aby zilustrować, jak to działa, przejdźmy do przykładu dwunastoletniego Justina i pięciodolarowej «marchewki». Otóż Justin znakomicie wywiązuje się z podjętego zadania i otrzymuje pięć dolarów. Mama jest zadowolona, bo ogród jest uporządkowany, a Justin — bo ma o pięć dolarów więcej. Koniec problemu, nieprawdaż? Otóż nie! Jakieś siedem dni później Justin znowu posprzątał w ogrodzie i mówi: - Mamo, a moje pięć dolarów? Mama patrzy nieco zaskoczona i mówi: - Justin, nie bardzo wiem, o czym mówisz. O co ci chodzi, kochanie? - No jak to, mamo, tydzień temu dałaś mi pięć dolarów za posprzątanie ogrodu, a teraz znowu go posprzątałem. I chciałbym dostać pięć dolarów, które mi się należą. Może mieliście do czynienia z podobną sytuacją u siebie w domu. Sprawa jest raczej oczywista. Jeżeli zaczniemy płacić dzieciom za obowiązki, które powinny wykonywać po prostu dlatego, że są częścią rodziny, to wkrótce okaże się, że to do niczego nie prowadzi. Nie przeczę, że czasem jest zasadne, aby dzieci otrzymały zapłatę za wykonanie jakiegoś specjalnego zadania. Jednak w pracy obserwuję, że powszechnym zjawiskiem jest to, że rodzice płacą dzieciom za wykonywanie wszystkich czynności związanych z utrzymaniem domu. Jeśli wpadłeś w taką pułapkę, to najwyższy czas, by z niej wyjść i porozmawiać o wprowadzeniu zasad, które na pierwszym planie stawiają samodyscyplinę, pokorę i pełnienie dobrych uczynków bez oczekiwania na uznanie wyrażone w zapłacie gotówką. Zachęta eksponuje działanie Nagroda i zachęta to dwa odrębne, choć bliskie sobie, pojęcia. Różnica między nimi istnieje przede wszystkim w podejściu rodziców do ich dzieci i w przyjętych w rodzinie podstawowych zasadach postępowania. Wróćmy jeszcze do Justina i ogrodu. Jak wobec dwunastolatka, który zrobił porządek w ogrodzie, zachowałaby się mama w domu, gdzie większy nacisk kładzie się na zachętę niż na nagrodę? Przede wszystkim nie machałaby marchewką. Po prostu poprosiłaby go o zrobienie porządku, ponieważ trzeba go było zrobić. Przypuśćmy, że Justin zrobił go, i to starannie. Co by zrobiła i powiedziała mama? Sądzę, że reakcja osoby propagującej zachętę wyglądałaby mniej więcej tak: „Justin, dobra robota. Założę się, że jesteś z siebie dumny. Musiałeś włożyć w to sporo pracy! Ogród wygląda naprawdę świetnie. Doceniam twoją pracę. Dziękuję, kochanie". Jeszcze raz przyjrzyjmy się tym słowom. Zwróćmy uwagę, że nacisk położono na pracę, a nie na Justina. Mama nie mówi: „Jesteś grzecznym chłopcem, bo tak ładnie posprzątałeś". Dobrze jest unikać utożsamiania bycia grzecznym lub dobrym z jakością pracy wykonanej przez dziecko. Przypuśćmy, że Justin wykonał pracę po łebkach (jest to całkiem możliwe w przypadku dwunastolatka). Jeśli wykonałby pracę źle, to nie znaczy, że on stałby się zły. Mama musiałaby uznać, że ogród jest nie do przyjęcia. Musiałaby spróbować zachęcić Justina, aby bardziej się postarał. W naszym przykładzie Justin spisał się jednak dobrze i mama może mu to powiedzieć. Ale nie wiąże jego wartości jako człowieka z tym, co zrobił. Dziękuje mu, docenia jego pracę i dodaje, że ogród wygląda znakomicie. W ten sposób zachęca Justina do dobrego wykonywania innych prac po prostu dla satysfakcji, a nie dla pieniędzy lub dla jakiejś etykietki, która mówi, że jest dobry lub wartościowy. Próbuję tutaj dotrzeć do tego, że musimy zrobić wszystko, co tylko jest w naszej mocy, żeby zachęcić nasze dzieci do rzetelnego wykonywania wszelkich prac i musimy pomóc im dostrzec, że są kochane nie tylko wtedy, kiedy wykonują polecenia. To, czy kochamy nasze dziecko i czy je akceptujemy, nie może być uwarunkowane jego postępowaniem. Dyscyplina praktyczna zawsze szuka miłości bezwarunkowej. Najwyższym wzorem jest dla nas sam Bóg, który kocha nas bezwarunkowo, miłością bezwzględną. Zawsze możemy do Niego przyjść, nawet wtedy, kiedy coś zawaliliśmy. Może bardziej prawdziwe jest stwierdzenie, że możemy do Niego przyjść zwłaszcza wtedy, kiedy coś zawaliliśmy. W domu, w którym stosuje się zachętę i kocha się bezwarunkowo, dziecko styka się ze słowami i czynami, które niosą komunikat: „Kocham cię — bez względu na wszystko! Nie zawsze mi się podoba to, co mówisz albo robisz, ale moja miłość do ciebie nigdy się nie skończy". Takie podejście różni się zupełnie od: „Kocham cię, jeżeli..." albo „Kocham cię, kiedy..." — innymi słowy: mama będzie kochać Justina, jeżeli posprząta ładnie ogród; mama będzie kochać Justina, kiedy posprząta ładnie ogród. Jak stwierdza Josh McDowell w swojej świetnej książce Girers, Takers and Other Kinds of Lovers, kochanie dzieci „jeżeli i kiedy coś zrobią" nie jest właściwym sposobem kochania. McDowell zaznacza, że jedynym prawdziwym sposobem kochania jest po prostu kochanie. Bez żadnych «jeżeli», «kiedy» czy «ale». Po prostu w każdy możliwy sposób dajesz dziecku do zrozumienia, że je kochasz. Dzieci muszą wiedzieć, że są kochane bez względu na to, jak sobie radzą w różnych sferach życia. Pamiętaj, że podstawową różnicą między nagrodą a zachętą jest to, że nagroda skupia się na dziecku: „O, jesteś naprawdę grzecznym chłopcem, że pozmywałeś. Masz tu pieniążka". „O, jesteś naprawdę grzecznym chłopcem, że posprzątałeś u siebie. Możesz posiedzieć do dziesiątej". Podobne stwierdzenia jedynie utwierdzają dziecko w przekonaniu, że jest kochane, ponieważ robi pewne rzeczy. Za wszelką cenę unikajcie podobnych nonsensów. W zamian za to używajcie zachęty, która skupia się na zachowaniu dziecka. Reagując pozytywnie na zachowanie dziecka dajemy mu odczuć, że jest kochane bezwarunkowo. Dyscyplina praktyczna wie jest kara. Trudno nam odróżnić nagrodę od zachęty, lecz jeszcze trudniej jest oddzielić dyscyplinę od kary. Podobnie jak nagroda, kara skupia się na dziecku. I podobnie jak zachęta, dyscyplina skupia się na zachowaniu dziecka. List do Efezjan uczy nas, abyśmy wychowywali dzieci „w karności, napominając jak [chce] Pan". Ale co oznacza ta «karność (dyscyplina oparta na miłości)»? Słowa te zdają się sobie przeczyć. Chcemy okazywać dziecku naszą miłość, ale są okoliczności, kiedy musimy je zdyscyplinować. Moim zdaniem te dwa słowa idą w parze i mają sens, jeżeli rozumiemy, czym jest dyscyplina praktyczna. Odkryłem, że jest wiele sposobów na zdyscyplinowanie dziecka. Metody te mają sens, są bezpośrednie i szybkie i są ukierunkowane na działanie. Co ważniejsze, przynoszą o wiele lepsze rezultaty niż tradycyjne karanie. Na przykład, mama rozmawia przez telefon, a sześciolatek zaczyna dokazywać. Jest głośny, kapryśny i wychodzi z siebie, żeby rozmowę mamy uprzykrzyć lub nawet uniemożliwić. Mama przez parę minut nie zwraca na niego uwagi, aż w końcu wybucha. „Przepraszam na moment, Marge, mam mały problem" — mówi. Łapie sześciolatka za szyje, wlepia mu kilka klapsów, tarmosi go i wtrąca do pokoju, krzycząc: „Siedź tu, dopóki się nie nauczysz, jak trzeba się zachowywać!". Co tak naprawdę zaszło podczas tej znajomo wyglądającej scenki? Mama starała się być cierpliwa, ale straciła panowanie nad sobą. W końcu sprawiła dziecku lanie, żeby je ukarać, i teraz siedzi ono w pokoju rozgoryczone, złe i zniechęcone. W jaki sposób moglibyśmy osiągnąć pożądany skutek stosując dyscyplinę praktyczną? Powróćmy do pierwszej chwili, gdy maluch zaczął przeszkadzać mamie w rozmowie. To wtedy powinna była zareagować — szybko i zdecydowanie. Powinna była powiedzieć: „Marge, przepraszam na chwilę, muszę pomówić z Tylerem". Potem mama mogła była wziąć Tylera stanowczo, ale bez szarpania, i wyprowadzić do drugiego pokoju lub do ogrodu. Tak postępując zademonstrowałaby, że Tyler może dalej zachowywać się tak, jak się zachowywał, ale nie tam, gdzie mama rozmawia przez telefon. Mama mogła dać mu to do zrozumienia mówiąc po prostu: „Rozmawiam przez telefon i nie chcę, żebyś mi przeszkadzał. Pobaw się teraz sam; powiem ci, kiedy skończę, a jeśli będziesz czegoś potrzebował, to spróbuję ci pomóc". Zauważcie jednak, że nie ma tu mowy o biciu, a mama panuje nad swoimi emocjami. I przez cały czas Tyler byłby dyscyplinowany, a nie karany. I byłby to właściwy rodzaj dyscypliny. Jedno wiem, jeśli chodzi o sześciolatki: nie lubią być izolowane. Chcą słyszeć wszystko, co się dzieje. Ale dla dziecka absorbującego, które po prostu musi zadręczać mamę lub tatę, kiedy ci rozmawiają przez telefon, izolacja jest doskonałym środkiem dyscyplinującym. Dlaczego karanie jest nieskuteczne? Wychowując własne dzieci i doradzając innym rodzicom w kwestii wychowywania ich potomstwa przekonałem się, że dyscyplina zawsze ma przewagę nad karą. Gdyby kara miała poskutkować, nie trzeba byłoby karać dziecka więcej niż jeden raz za jedno przewinienie. Gdyby kara naprawdę skutkowała, dziecko wiedziałoby, jak ma postępować, już po pierwszym razie. Ale kara nie skutkuje. Nam się tylko wydaje, że skutkuje; jej efekty są doraźne, gdyż w głowie dziecka zbierają się myśli, takie jak: „Dobra, mamo, tym razem wygrałaś, ale ja ci jeszcze pokażę!". Karanie uczy dzieci, że my — ich rodzice—jako więksi i silniejsi, możemy ich przestawiać z kąta w kąt; że możemy wymusić na nich wykonanie naszej woli. A skoro nam to wychodzi, umacniamy się w przekonaniu, że wymuszanie naszej woli na dzieciach jest najzupełniej w porządku. W przypadku niektórych rodziców problem jest jeszcze poważniejszy. Żeby się usprawiedliwić, że mamy zbyt ciężką rękę, zawsze wracamy do naszego ulubionego hasła: „Dzieci, macie słuchać rodziców". Ale wymuszanie własnej woli na dziecku nie jest zgodne z Pismem Świętym. Mówiliśmy już o znaczeniu słowa «rózga» w Piśmie Świętym i o tym, że ludzie nie tylko błędnie cytują Pismo („oszczędzaj rózgi, a zepsujesz dziecko"), ale i błędnie stosują to, co autorzy biblijni mieli na myśli, pisząc o rózdze (p. wyżej, rozdział drugi). Nie znajdziemy lepszego przykładu stosowania dyscypliny niż postępowanie Jezusa w czasie Jego ziemskiego nauczania. Nigdy nie bił On swoich uczniów po głowie. Zawsze zwracał się do nich w sposób bezpośredni, był sprawiedliwy i stanowczy. Nigdy nie podnosił głosu ani nie wywoływał awantur, nigdy nie udzielał wymijających odpowiedzi. Ale zawsze dawał uczniom wybór. Pozwalał im, by sami uczyli się odpowiedzialności. Jezus był wzorcowym nauczycielem dyscypliny praktycznej. Co prawda miał do czynienia z dorosłymi, a nam chodzi o dyscyplinowanie dzieci, niemniej jednak założenia są takie same. Dyscyplinowanie dzieci jest trudne i wymaga pewnych umiejętności. Jest to jeden z podstawowych powodów, dla których napisałem tę książkę. Chcę pomóc rodzicom przyswoić sobie umiejętność dyscyplinowania dzieci w każdej sytuacji. Chcę pomóc rodzicom okazywać dzieciom szacunek przy jednoczesnym wpajaniu im szacunku dla rodziców. Rodzice zawsze powinni starać się postępować tak, aby umacniać w dziecku gotowość do okazywania im szacunku. Dlaczego? Ponieważ nie tylko sprzyja to budowaniu rodziny, lecz także wzmacnia strukturę społeczeństwa. Nie napotkałem w Piśmie Świętym zasady, która nie przyczyniałaby się do rozwoju ludzi i ich społeczności, jeśli chcą oni żyć w oparciu o te ogólnie przyjęte normy postępowania. Przykazanie wyraźnie mówi: „Czcij ojca swego i matkę swoją, a będziesz długo żył i będzie ci się dobrze powodziło na ziemi" (Wj 20, 12). A święty Paweł powtórzył naukę płynącą z tego przykazania: „Dzieci, bądźcie posłuszne w Panu waszym rodzicom, bo to jest sprawiedliwe. Czcij ojca twego i matkę — jest to pierwsze przykazanie z obietnicą — aby ci było dobrze i abyś długo żył na ziemi" (Ef 6, 1-3). Jest jasne, że Słowo Boże podpowiada rodzicom, jak postępować mądrze. Jeżeli stosują się do tych wskazówek, to wszyscy żyją dłużej i są szczęśliwsi. Jeśli jednak nie bierzemy tych wskazówek pod uwagę lub uciekamy się do takich krańcowych zachowań, jak despotyzm czy pobłażliwość, to nie dzieje się najlepiej. Jednym z podstawowych powodów, dla których karanie na dłuższą metę nie przynosi efektów, jest to, że Bóg nie przewidział karania w rodzinie. Kiedy Bóg zwraca się do swoich dzieci (wierzących), kładzie nacisk na karcenie, upominanie i dyscyplinę (zob. np. Hbr 12,5-11). Skoro Pan Bóg nas stworzył, to wie, jak z nami postępować. Wskazał na dyscyplinę, dzięki której uczymy się zachowywać i żyć w taki sposób, jaki Bóg mógłby zaaprobować. Nauczenie dziecka wymaga czasu Księga Przysłów przypomina nam: „Ćwicz młodego według potrzeby drogi jego; bo gdy się zestarzeje, nie odstąpi od niej" (22, 6). «Wyćwiczenie» dziecka oznacza poświęcenie czasu i energii na nauczenie go właściwego zachowania się w każdej sytuacji. Ale najważniejsze jest to, jak dziecko zachowuje się, gdy rodziców nie ma w pobliżu. Co powoduje, że dziecko zachowuje się właściwie, gdy nie ma przy nim mamy ani taty? Czy jest to lęk przed karą czy sumienie dziecka? Jestem zdania, że jeśli w stosunku do dziecka kierujesz się zasadami dyscypliny opartej na miłości, to jego sumienie będzie kształtowane w taki sposób, że coraz większe będzie prawdopodobieństwo, iż zachowa się ono poprawnie również wtedy, gdy cię przy nim nie będzie. Ale żeby wychować je we właściwy sposób, musisz stosować zachętę i dyscyplinę, a nie nagrodę i karę. Rodzice, którzy uciekają się do nagrody i kary jako dwóch czynników motywujących zachowanie dziecka, tak naprawdę nie pomagają mu w kształtowaniu dobrego sumienia. W zamian za to dzieci uczą się: „Będę grzeczny, jak mama i tata są w pobliżu, ale jak sobie pójdą, to będę robił, co mi się podoba". Stosowanie dyscypliny praktycznej nie gwarantuje nam, że dziecko zawsze będzie małym aniołkiem, ale mogę zagwarantować, że zaowocuje większą szczerością i lepszym porozumieniem między wami. Najlepszym sposobem na właściwe ukształtowanie sumienia dziecka jest nauczenie go odpowiedzialności. Odpowiedzialności uczymy poprzez dawanie wskazówek lub —jeśli wolimy — poprzez wprowadzanie zasad. Wskazówki wyznaczają pewną granicę i ważne jest, żeby dziecko rozumiało, gdzie ona przebiega i dlaczego została wyznaczona. Do nas, rodziców, należy spokojne dyscyplinowanie dzieci, z gotowością na przedyskutowanie z nimi przyczyn i skutków danej sytuacji. Kolejnym ważnym etapem w procesie kształtowania sumienia dziecka jest wyjaśnienie mu pojęcia «przebaczenie». Musimy nauczyć dzieci przebaczać i dać im szansę na wyrażenie skruchy z powodu naruszenia zasad obowiązujących w rodzinie. Sami również musimy umieć wyrażać skruchę. Jedynym sposobem nauczenia dziecka mówić «przepraszam» jest używanie tego słowa przez nas samych. Dzieci zawsze uczą się przez naśladowanie przykładu rodziców. Uwierzcie mi, prawdę mówi stare porzekadło: „Dzieci zwracają o wiele większą uwagę na nasze czyny niż na nasze słowa". Księga Przysłów zawiera jeszcze jedną prawdę o uczeniu dzieci. Dosłowny przekład z hebrajskiego brzmi: „Ćwicz młodego według potrzeby drogi jego" (22, 6). Nie oznacza to, że masz pozwolić dziecku, żeby zawsze stawiało na swoim i robiło, co chce (pobłażliwość). Wspomniany fragment mówi, że każde dziecko jest inne. W rozdziale trzecim zwróciliśmy uwagę na fakt, że każde dziecko postrzega świat z własnej perspektywy. Ma określony temperament, określoną osobowość, reaguje na otaczający je świat i na różne wydarzenia w określony sposób. Gdy mówimy o dyscyplinowaniu dzieci, musimy pamiętać, że każde stworzenie Boże zostało stworzone jako jedyne w swoim rodzaju. Każdy z nas jest inny. Nie jestem tak naiwny, żeby przypuszczać, że wszystkie metody dyscyplinowania będą tak samo skuteczne wobec każdego dziecka. Niektóre dzieci mają silniejszą wolę i są bardziej aktywne, więc w danej sytuacji będą potrzebować innego środka dyscyplinującego niż dziecko, które jest mniej aktywne. Ucząc dziecko w sposób dla niego właściwy okazujemy mu, że jesteśmy świadomi jego odmienności i że każda sytuacja musi być rozpatrywana zgodnie z jego potrzebami i temperamentem. Dyscyplina praktyczna jest metodą dającą swobodę potrzebną do wychowywania dziecka w sposób dla niego najkorzystniejszy. Każde dziecko jest wyjątkowe. Oprzyj się pokusie porównywania swojej córki lub swojego syna z innymi dziećmi. Od kieszonkowego do odpowiedzialności Do nauczenia dziecka odpowiedzialności potrzeba nie tylko czasu, lecz także strategii. Jedną z najlepszych znanych mi strategii jest wykorzystanie kieszonkowego jako środka pomagającego w kształtowaniu u dzieci odpowiedzialności. Kieszonkowe to oczywiście stary wynalazek. Ale to, w jaki sposób kieszonkowe bywa wykorzystane i w jaki sposób jest dawane, może mieć ogromny wpływ na zachowanie się dzieci. Proponuję rodzinom, które przychodzą do mnie na konsultacje, żeby każde dziecko w rodzinie otrzymywało inną kwotę (chyba że macie bliźnięta). Wiek jest równie dobrym jak inne kryterium zróżnicowania wysokości kieszonkowego i logiczne jest, że im starsze jest dziecko, tym wyższe powinno być jego kieszonkowe. Proponuję także, by kieszonkowe postrzegać jako część rodzinnego budżetu. Każde dziecko powinno mieć kieszonkowe, tak jak mama i tata mają pieniądze na cotygodniowy lunch. Kieszonkowe jest praktycznym i skutecznym sposobem na to, by nauczyć dziecko, jak sobie radzić z pieniędzmi, umacniając w nim poczucie własnej wartości. Bez względu na to, czy mamy sześć, czy sześćdziesiąt lat — kiedy słyszymy w kieszeni brzęk mówiący „Hej, mam własne pieniążki" — rośniemy we własnych oczach. Kolejną oczywistą zasadą jest wypłacanie kieszonkowego co tydzień lub co miesiąc tego samego dnia. Powinno to być coś, czego dzieci mogą się regularnie spodziewać. Obserwuję jednak, że rodzice często nie rozumieją jednej rzeczy, mianowicie tego, że każde dziecko powinno móc wydać te pieniądze na to, na co chce. Dawanie dziecku kieszonkowego i mówienie mu, jak ma je wydać, to powrót do despotyzmu, o którym była mowa w poprzednich rozdziałach. Despota podejmuje za dziecko wszystkie decyzje, łącznie z tymi, na co ma wydać — bądź co bądź własne — pieniądze. Wtedy dziecko nie ma okazji nauczyć się, jak posługiwać się pieniędzmi ani jak być odpowiedzialnym. Żeby nauczyć je odpowiedzialności, musisz stworzyć środowisko, w którym będzie ono czuło, że może bezpiecznie testować, odkrywać i uczyć się. Przyswojenie sobie niektórych zasad postępowania będzie trudne, a kieszonkowe to dobre narzędzie do rozpoczęcia tej nauki. Za każdym razem, kiedy mówię o kieszonkowym, mówię też o odpowiedzialności. Ponieważ dziecko jest odpowiedzialnym członkiem wspólnoty domowej, powinno otrzymywać kieszonkowe. I ponieważ jest odpowiedzialnym członkiem rodziny, powinno mieć pewne obowiązki i zadania. Możecie określić te zadania siedząc przy rodzinnym stole lub podczas innej specjalnej okazji. Rodzice muszą jednak uważać, żeby kieszonkowe nie stało się odpowiednikiem zapłaty za wykonanie zadania. Dziecko zaś powinno zrozumieć, że ma pewne obowiązki. Powinno wiedzieć, że otrzymuje kieszonkowe tylko dlatego, że jest członkiem rodziny. Niemniej jednak kieszonkowe nie jest całkowicie bezwarunkowe. Jako odpowiedzialny członek rodziny, każde dziecko ma swoje zadania, polegające na tym, by pomagać rodzinie sprawnie funkcjonować. Z jednej strony uważam, że dzieci powinny mieć swobodę wydawania kieszonkowego jak chcą, jednak z drugiej strony kieszonkowe powinno być wykorzystane jako okazja do nauczenia ich oszczędzania i zarządzania. W naszym domu dajemy dzieciom możliwość zaoszczędzenia pewnej kwoty. Jeżeli dziecko chce odłożyć pewną sumę w banku, powiększam tę kwotę o drugie tyle. Wpoiliśmy również dzieciom to, jak ważne jest oddawanie Bogu części swoich pieniędzy. Próbujemy unaocznić dzieciom, że najlepiej by było, gdyby część swojego kieszonkowego oddawały Bogu, część oszczędzały, a resztę wydawały wedle własnego upodobania. W jaki więc sposób kieszonkowe staje się narzędziem uczącym odpowiedzialności? To bardzo proste. Wyobraźmy sobie, że dziecko dostaje kieszonkowe w wysokości dolara i za całą kwotę kupuje słodycze. Załóżmy jeszcze, że kupuje te słodycze towarzysząc mamie w zakupach w supermarkecie. Pamiętajcie o zasadzie: część Panu Bogu, część do banku, a reszta na własne przyjemności. Będzie to wymagało od was prawdziwej dyscypliny, żeby pozwolić dziecku kupić cukierki za siedemdziesiąt czy osiemdziesiąt centów i je zjeść. Nie sugeruję, abyście pozwalali na to tydzień w tydzień, ponieważ w grę wchodzi tu coś więcej niż wydanie kieszonkowego — zdrowie i odżywianie. Sądzę jednak, że warto byłoby pozwolić dziecku przepuścić kieszonkowe w ten sposób przynajmniej przez kilka tygodni. Dzięki własnemu doświadczeniu nauczy się ono, że nie ma sensu być rozrzutnym i pierwszego dnia wydawać na cukierki pieniędzy przeznaczonych na cały tydzień. W ciągu tygodnia na pewno przyjdzie dziecku ochota na coś innego niż słodycze, ale nie będzie miało na to pieniędzy; i tutaj właśnie rodzice mają wspaniałą okazję do wykorzystania sytuacji jako nauczyciela i środka-dyscyplinującego. Oto kilka dni później jesteście w innym sklepie i dziecko pyta: - Mamo, mogę kupić te gumę do żucia bez cukru? Patrzysz dziecku prosto w oczy i mówisz: - Oczywiście, Brian. Masz przecież kieszonkowe. Ale Brian patrzy z zakłopotaniem i mówi: - Ale mamo, całe kieszonkowe wydałem w poniedziałek. - No cóż, kochanie — odpowiadasz. — Odłóż gumę i wrócimy po nią w sobotę. Kupisz ją sobie, jak dostaniesz następne kieszonkowe. Powyższy przykład moim zdaniem pokazuje, jak można wykorzystać kieszonkowe jako strategiczne narzędzie do nauczenia dziecka odpowiedzialności. Kieszonkowe jest doskonałym sposobem nauczenia dziecka podejmowania mądrych decyzji na co dzień. Po kilku złych doświadczeniach większość dzieci uczy się, że nie należy wydawać rozrzutnie od razu całej sumy. Niektóre zaczynają nawet odkładać trochę na przysłowiową czarną godzinę. Jak sprawić, żeby zadania były wypełniane Nie lekceważ związku, jaki istnieje między kieszonkowym a przypisanymi dziecku zadaniami lub obowiązkami. Każde dziecko powinno od najwcześniejszych chwil mieć określone obowiązki domowe. Nawet trzylatek może pomóc w nakrywaniu do stołu. Oczywiście stół będzie wyglądał tak, jakby nakrywał go trzylatek, ale ważne jest, żeby dać dziecku możliwość wykonywania odpowiednich dla niego obowiązków. Kiedy przydzielimy każdemu obowiązki, stajemy w obliczu problemu: Co się stanie, jeżeli dziecko nie wywiąże się ze swoich obowiązków i nie wypełni swoich zadań? W domach tradycyjnych, gdzie królują kary i nagrody, mama zabiera się za dziecko. Wrzeszczy, dopóki zadanie nie zostanie wykonane. Jeśli zaistnieje konieczność, ucieka się do silniejszych środków: szlaban na przyjemności, brak kolacji, a nawet lanie. Ale w domu, w którym stosuje się dyscyplinę praktyczną, na porządku dziennym są zachęta i dyscyplina. Jeżeli dziecko nie wywiąże się ze swoich zadań w wyznaczonym czasie, mama i tata szybko i spokojnie przystępują do rozwiązania sprawy. Jako przywódcy i szefowie w domu, muszą podjąć decyzję, jak należy postąpić. Jedna możliwość, to znalezienie kogoś, kto wykona owo zadanie. Na przykład, jeżeli mary Brian nie wyniesie śmieci, to może zrobić to jego siostra. Czy jest to narzucanie siostrze zadania? Raczej nie. Siostrzyczka dostanie za swój trud część kieszonkowego Briana! Zwróćmy uwagę: W tym przypadku działa dyscyplina praktyczna. Brian traci część kieszonkowego, ale nie odebraliście mu pieniędzy, żeby go «ukarać». Po prostu zwrócił on te pieniądze do rodzinnego budżetu, żeby ktoś inny wypełnił jego obowiązek. Brian może postrzegać to jako karę, więc musicie stanowczo i delikatnie wyjaśnić mu, że kara nie ma tu miejsca. W budżecie domowym jest określona ilość pieniędzy i jeżeli istnieje konieczność wynajęcia kogoś, Brian musi dołożyć część kieszonkowego, żeby zadanie zostało wykonane. Jeżeli Brian jest spostrzegawczy, wkrótce nauczy się, że tracenie pieniędzy przez zapominalstwo, niedbalstwo czy wojowniczość nie jest dobrym sposobem postępowania. Nie koniec na tym; zobaczy również, jak jego pieniądze wędrują do brata lub siostry, a to naprawdę boli. Jest duża szansa, że Brian drastycznie zmieni swoje zachowanie i zacznie wykonywać swoje zadania na czas. Przerzucenie obowiązku na siostrę jest w tym przypadku doskonałym sposobem, żeby rzeczywistość stała się nauczycielem. Czy nie na tym to wszystko polega? Jeżeli mama i tata nie pójdą do pracy, to nie dostaną pieniędzy. To proste. Jestem pewien, że polem do przećwiczenia zachowań, które mogą być przydatne w dalszym życiu dziecka, powinien być dom. Musimy uczyć dzieci odpowiedzialności za swe czyny. W zbyt wielu domach nie robi się tego. Mama i tata zawsze znajdą się pod ręką, żeby przypomnieć, namówić, przekupić. Tak, być może polecenia zostają — w końcu — wykonane, ale za jaką cenę? Częścią tej ceny jest to, że rodzice bez przerwy narzekają, przed czym jasno przestrzega List do Efezjan. Większym zagrożeniem jest to, że poprzez ciągłe gderanie, namawianie i przekupywanie rodzice wpajają dzieciom, że kiedy rozpoczną one dorosłe życie, też zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie je popychał, motywował i nagradzał za ich zachowanie. A w życiu wcale tak nie jest. Możemy wyposażyć dzieci we wspaniałe, przydatne w życiu narzędzie, ucząc je odpowiedzialności i obowiązkowości. Możemy — jak mówi stare porzekadło — nauczyć je stać na własnych nogach. Różnorodność i odpowiedzialność Zanim zakończymy omawianie tematu obowiązków i odpowiedzialności, powinniśmy dobrze przyjrzeć się kwestii zróżnicowania zadań. Złą stroną obowiązków jest to, że muszą być wypełnione, a dobrą — że mogą się zmienić. Buford nie musi do końca życia wynosić śmieci. Kiedy dorośnie, zadanie to może przejąć jego młodszy brat lub młodsza siostra. Prawdę powiedziawszy, wielu rodziców zaskakuję proponując im, by starszym dzieciom przydzielali mniej obowiązków. Moje rozumowanie jest następujące: Kiedy dziecko dorasta i idzie do szkoły średniej, musi sprostać o wiele większym wyzwaniom, takim jak nauka i zajęcia nadobowiązkowe. Sądzę, że prace domowe nastolatka powinno się ograniczyć, przerzucając ich część na dzieci młodsze. W przypadku wielu znanych mi rodzin ma miejsce coś odwrotnego. Starszym dzieciom narzuca się obowiązki i z roku na rok dowodzą one swojej odpowiedzialności, podczas gdy ich młodsze rodzeństwo ma tych obowiązków mniej. Jeśli macie dzieci w wieku od kilku do kilkunastu lat, to zastanówcie się nad tym przez chwilę. Jakie obowiązki miał wasz szesnastoletni syn, kiedy miał dziesięć lat? Porównajcie je z obecnymi obowiązkami waszej dziesięcioletniej córki. Zauważyłem, że w wielu rodzinach, które do mnie przychodzą, jest tak, że kiedy dzisiejszy szesnastolatek był dziesięciolatkiem, miał więcej obowiązków, niż ma jego dziesięcioletnia dziś siostra. Rodzice powinni modyfikować obciążenia związane z pracami domowymi i powinni mieć świadomość, że mają umożliwić młodszym dzieciom wniesienie własnego wkładu w życie rodziny na równi z pozostałymi jej członkami. Jak już powiedziałem, nastolatkowie powinni być—jeśli to możliwe — mniej obciążeni zajęciami w domu, by mieć czas na naukę, dodatkowe zajęcia, sporty i wszystkie obowiązki związane ze szkołą średnią. Nie twierdzę, że nastolatkowie powinni siedzieć i nic nie robić, podczas gdy ich bracia i siostry wykonują wszystkie prace domowe. Poza tym zwolnienie nastolatków z niektórych obowiązków może okazać się niemożliwe. Być może nie mają brata ani siostry, którzy mogliby ich zastąpić, bądź istnieje jakiś inny powód. Jednakże rozsądną regułą, do której zastosowania usilnie rodziców namawiam, jest podzielenie obowiązków między rodzeństwem i jak największe odciążenie nastolatków, przy jednoczesnym wpajaniu młodszym dzieciom obowiązkowości i odpowiedzialności. Naturalnie jeśli nastolatek zostanie uwolniony od części swoich obowiązków i zadań, musi on być odpowiedzialny za wykorzystanie swojego czasu. Marnowanie go, opuszczanie się w nauce, lenistwo są nie do przyjęcia. Porozmawiaj z nastoletnim dzieckiem o jego obowiązkach. Wytłumacz mu, że chcesz zmniejszyć jego domowe obowiązki po to, żeby mógł sprostać poważniejszym obowiązkom szkolnym. Nigdy nie jest za późno, żeby wprowadzić zmiany Pewnie zastanawiacie się, dlaczego tak dużo czasu poświęcam na wyznaczanie zadań i obowiązków. W wielu współczesnych domach, szczególnie na obszarach podmiejskich Ameryki, przydzielanie dzieciom obowiązków jest czymś niemal zapomnianym. Wielu dorosłych pamięta, jak dorastali w środowisku wiejskim, gdzie ich obowiązki były jasno określone. Zadania, jakie im powierzano, miały znaczący wpływ na sytuację rodziny, a nawet na jej budżet. Jednakże w obecnych czasach poszliśmy w innym kierunku: kształcenia i łagodnego traktowania dzieci. Łatwiej jest wynająć ogrodnika, niż zagonić Jasona, żeby wykosił trawnik. Z braku czasu, jak i z wygody nie stwarzamy dzieciom okazji, żeby nauczyły się w domu obowiązkowości i odpowiedzialności poprzez wypełnianie pewnych określonych codziennych lub cotygodniowych prac. Uważam, że ogromnym wyzwaniem dla współczesnych rodziców jest sprawiedliwe rozłożenie obowiązków rodzinnych na wszystkich członków rodziny. Obciążenia te mogą się od czasu do czasu zmieniać (na przykład, gdy dzieci podrastają), ale każdy powinien być za coś odpowiedzialny. Jeśli uważacie, że należycie do tej kategorii rodziców, którzy nie przyłożyli się do stworzenia dzieciom okazji, aby nauczyły się odpowiedzialności poprzez wypełnianie obowiązków w domu, to nigdy nie jest za późno, żeby to naprawić. Ale proponuję, abyście zaczęli od drobnych zmian. Siądźcie i przedyskutujcie to z dziećmi, pozwalając im wybrać zadania. Zróbcie listę wszystkich prac, jakie są do wykonania. Spiszcie wszystko i przydzielcie poszczególne zadania. Pozwólcie dzieciom wybrać zadania, ale jeśli się spierają i kłócą, będziecie musieli przydzielić je według własnego uznania, koniecznie z uwagą: „Spróbujemy w ten sposób j zobaczymy, jak to się sprawdzi". Przypominajcie dzieciom, że wyznaczone obowiązki nie są karą dożywotnią i ich zakres może się zmieniać. Pamiętajcie, że chodzi wam o to, żeby nauczyć dzieci obowiązkowości i odpowiedzialności. W tym rozdziale wiele miejsca poświęciłem obowiązkowości i odpowiedzialności. Przyglądaliśmy się różnicom między zachętą a nagrodą oraz między dyscypliną a karą. Może powinniśmy baczniej przyglądnąć się temu, jak dyscyplina praktyczna działa wtedy, kiedy dziecko nie słucha. Co się dzieje, jeżeli dzieci z nami nie współpracują? Mam ulubione powiedzonko, które cytuję na wykładach i w czasie sesji terapeutycznych: „Czasami musisz pociągnąć za dywan; niech się małe sępy powywracają". Rodzice zazwyczaj uśmiechają się, kiedy wyobrażą sobie swoje «małe sępy» powywracane. Oczywiście ostrzegam ich, że kiedy «ciągną za dywan», muszą to robić w sposób, który dziecko czegoś nauczy, a nie zrani. W następnym rozdziale dokładnie przyjrzymy się temu, jak należy «ciągnąć za dywan». Zastanów się: * Czym dyscyplina praktyczna różni się od systemu nagród i kar? * W jaki sposób można zachęcić dziecko lub skorygować jego zachowanie, nie określając go mianem «dobry» lub «zły»? Dlaczego jest to istotne? Wypróbuj: * Przećwicz słowa zachęty. Co powiesz zamiast «dobra dziewczynka» lub «dobry chłopiec*? Przećwicz sformułowania, które zachęcają, w których nie ma przypinania etykietek. „Dobra robota — teraz już wiesz, o co chodzi". * Podziel obowiązki. Jeśli dotąd tego nie zrobiłeś, podziel obowiązki rodzinne, przydzielając dzieciom stosowne zadania. Porozmawiaj o odpowiednim kieszonkowym. Rozdział 5 Pociągnij za dywan; niech się małe sępy powywracają „Czyny przemawiają głośniej niż słowa". To powiedzenie stało się frazesem, ale — jak wszystkie frazesy — bywa prawdziwe, szczególnie w przypadku wychowywania dzieci. Nasze dzieci zwracają uwagę na to, co robimy, ale nie zawsze zwracają uwagę na to, co mówimy. Dlatego powtarzam: „Czasami musisz pociągnąć za dywan; niech się małe sępy powywracają". Jeżeli jesteś matką, możesz wzdrygnąć się, kiedy twój dar od Boga nazywam «małym sępem». I być może «pociąganie za dywan» bardziej przypomina karanie (i czyni pobojowisko) niż dyscyplinowanie. Proszę o chwilę cierpliwości. Jestem z Tucson, a my w Arizonie uważamy, że małe sępy są fajne — szczególnie te, które gnieżdżą się na huśtawce w naszym ogrodzie. Co do tego, że «pociąganie za dywan» jest karaniem i czyni pobojowisko — nie zgodzę się. Jest ono kluczem do tego, żeby dyscyplina praktyczna zdała egzamin. Pokażę wam dlaczego. Kilka lat temu odbywałem sesje terapeutyczną z dziesięcioletnim Erykiem. Mieszkał on na wsi i ogromnie lubił zwierzęta. Bez zgody rodziców kupił (za własne pieniądze) od kolegi dwie małe świnki. Przyniósł świnki do domu i pokazał mamie, która oznajmiła mu, że musi się ich pozbyć. Eryk wypróbował na rodzicach wszystkie sztuczki: już wydał pieniądze i nie może ich odebrać, będzie się świnkami zajmował, wychowa je, sprzeda i nawet zarobi trochę pieniędzy i tak dalej. Ale mama Eryka po prostu nie chciała się zgodzić, żeby świnki zostały w domu. Eryk uparcie obstawał przy tym, żeby pozwolono mu je zatrzymać. Kiedy cała sprawa z wolna zmieniała się w świńską aferę, rodzice Eryka przyszli do mnie na konsultacje. Moja propozycja była szybka i krótka: pozbyć się świnek. Ich reakcja wspaniale ilustruje dylemat, w jakim stawiają się rodzice, którzy nie chcą «pociągnąć za dywan». Chcieli wiedzieć, w jaki sposób mieli pozbyć się świnek, które należały do Eryka. I dokąd mieli je zaprowadzić? Sprowokowałem rodziców Eryka uwagą, że ich dziecko zachowało się nieodpowiedzialnie przynosząc do domu dwa zwierzaki bez ich zgody. Przypomniałem im, że jako jego rodzice, mają nad nim władzę. Jeśli dziecko przekracza granicę i swoimi czynami mówi: „Nie macie nade mną władzy — zrobię, co mi się podoba", to rodzice muszą działać szybko i zdecydowanie — «pociągnąć za dywan». Rodzice Eryka pojęli w czym rzecz i pozbyli się świnek. Nawiasem mówiąc, pozbyli się ich w dość łatwy sposób, znajdując inną rodzinę, która chciała je zabrać — za darmo. Oczywiście Eryk nie był zadowolony. Stracił pieniądze, jakie wydał na świnki. I być może to była najlepsza nauczka w całym tym zajściu. Była to konsekwencja, na której poniesienie rodzice musieli przystać. Gdy Eryk wrócił do domu i odkrył, że świnek nie ma, był wściekły. Naprawdę szalał. Ale (rodzice powiedzieli mi to później) to «pociągnięcie za dywan» rzeczywiście zwróciło uwagę Eryka. Doprowadziło do pozytywnych zmian w jego zachowaniu. Jestem pewien, że zdążyliście się domyślić, że incydent ze świnkami nie był jedynym występkiem w życiu Eryka. Próbował on już wielokrotnie udowodnić, że «może postawić na swoim». Rodzicom Eryka nie było jednak łatwo patrzeć, jak stracił on wszystkie pieniądze, jakie zarobił pomagając w ciężkich pracach na sąsiedniej farmie. Niemniej jednak była to doskonała lekcja, nawet jeśli nie przyszła łatwo. Rodzice okazali wielką cierpliwość, starając się przekonać syna, żeby pozbył się świnek. Istniało spore prawdopodobieństwo, że chłopak będzie mógł oddać je na farmę, skąd pochodziły. Jego kolega mógł nawet zwrócić za nie pieniądze. Ale Eryk tak się upierał, żeby postawić na swoim, że nawet nie próbował ich oddać; i zapłacił za to. Mimo że «wyciągnięcie dywanu» spod Eryka było rzeczą przykrą, to był to najlepszy sposób, w jaki rodzice mogli zastosować dyscyplinę (i okazać mu miłość). W swojej pracy i podczas prowadzonych w całym kraju wykładów miałem okazję przekonać się, że rodzicom wmówiono wiele rzeczy. Słyszeli opinie psychologów, że psychika dziecka jest tak delikatna, że nie wolno go w żaden sposób krzywdzić ani ranić. Zgadzam się z tekstem Listu do Efezjan. Nie powinniśmy dzieci zniechęcać ani „pobudzać ich do gniewu" (Ef 6, 4). Ale twierdzenie, że dzieci są za delikatne, by czerpać naukę z dyscypliny opartej na miłości, jest niemądre. Jak wspomniałem w rozdziale poprzednim, dzieci nieustannie sprawdzają swoich rodziców. Nie testują nas z czystej złośliwości; tak naprawdę to chcą tylko wiedzieć, czy nam na nich zależy. Jeśli jesteśmy stanowczy i dowodzimy, że zależy nam na nich, to może im się to nie podobać, ale będą nas szanować i cenić. Powtórzę jeszcze raz: Stanowcze dyscyplinowanie to nie jest karanie. W tej konkretnej sytuacji z Brykiem i świnkami utrata pieniędzy (nie mówiąc o stracie świnek) była doskonałą nauczką. Niestosowne —i prawdopodobnie mało skuteczne — byłyby krzyki, wyzwiska lub bicie. I ten moment jest równie dobry jak każdy inny, żeby powiedzieć o najbardziej tradycyjnej formie «dyscypliny», czyli o karach cielesnych. Zastanawiacie się może, czyje aprobuję. Czytajcie dalej. Czy pociągniecie za dywan» wymaga klapsa? Owszem, uważam, że lanie pasuje do mojej teorii pociągania za dywan. Ale lanie może być stosowane tylko w odpowiedniej sytuacji. Na przykład klaps w pupę może być dobrym środkiem dyscyplinującym wobec dzieci w wieku od dwóch do siedmiu lat, kiedy są one absolutnie uparte i zbuntowane. Ostrożnie jednak z biciem dzieci poniżej dwóch lat. Moim zdaniem dzieci półtoraroczne lub młodsze w ogóle nie powinny być bite. Takie małe dziecko nie rozumie, co się dzieje. Tak naprawdę to dzieci w wieku poniżej półtora roku nie posiadają jeszcze wykształconego w pełni myślenia pojęciowego. Nie rozumieją znaczenia słowa «nie». (Tak, wiem, wydaje się, że rozumieją, ale o wiele lepiej rozumieją wyraz twojej twarzy). Kiedy mówisz do półtorarocznego dziecka: „Chodź tutaj", to jest to skuteczny sposób na to, żeby pobiegło w odwrotnym kierunku. Dzieci w tym wieku są przekorne, t'o znaczy, że lubią postępować odwrotnie niż im proponujemy. Pokazanie zabawki albo przytulanki jest bardziej odpowiednim sposobem przywołania dziecka do siebie. Kiedy dzieci osiągną wiek dwóch lat, zaczynają myśleć koncepcyjnie. Wyrastają również z etapu przekory. Wiele matek nie zgodziłoby się ze mną, ponieważ one dobrze wiedzą, co to jest «straszny dwulatek». Niemniej jednak w wieku dwóch i więcej lat większość dzieci rozumie prośbę: „Chodź tutaj", chociaż dziecko może być przekorne i nie posłuchać. Wszyscy znamy sytuacje, kiedy dziecko zmusza nas do gry w otwarte karty. Jednak idę o zakład, że w sytuacji, gdy wygrać może albo rodzic, albo Festus, górą będzie rodzic. Jeżeli konieczne jest lanie, to trzeba je sprawić. Obserwując różne rodziny zauważyłem, że jeżeli mały Festus postawi na swoim, to gra jest skończona i całe dyscyplinowanie idzie na marne. Dobre i złe sposoby sprawiania lania Istnieją jednak dobre i złe sposoby sprawiania lania. Napisano o tym całe tomy, ale przedstawię tutaj niektóre podstawowe zasady. Istotne w czasie sprawiania dziecku lania jest panowanie nad własnymi emocjami. Mimo że słowa zdają się temu przeczyć, lanie to coś, co musi być robione z miłością. To prawda, że w trakcie dawania lania możecie nie czuć się bardzo kochającymi rodzicami, ale żeby okazać miłość, trzeba okazać opanowanie. Istnieje przepaść między jednym lub paroma dobrymi klapsami a biciem dziecka w ataku furii, czemu zazwyczaj towarzyszą krzyki i ubliżanie. Drugą podstawową zasadą, którą należy stosować przy dawaniu lania, jest coś, co nazywam «czasem pojednania». Niektórzy autorzy książek o dyscyplinie i wychowaniu wykazują, iż kiedy dziecko dostanie lanie, czuje, że dług został spłacony i że sytuacja została wyjaśniona, a rachunki wyrównane. Nie czuję się zbyt pewnie poprzestając na tym. Uważam, że jeżeli dajesz dziecku lanie, to masz obowiązek dokładnie mu wyjaśnić, dlaczego je dostało. Następnym obowiązkiem jest wysłuchanie dziecka. Moment zaraz po otrzymaniu lania może być dobry, żeby dziecko opowiedziało o swoich emocjach: Co je doprowadziło do złości, co sprawiło, że powiedziało to, co powiedziało, lub że zrobiło to, co zrobiło, i tak dalej. Rodzic, podobnie jak dziecko, może z takich sytuacji wynieść korzyść. I może przekonać się, że działał pochopnie i być może sprawił lanie ze złego powodu. Jeśli tak było, rodzic winien jest dziecku natychmiastowe przeprosiny. Jednak kluczem do pojednania jest kontakt fizyczny. Przytul dziecko i opowiedz mu o tym, co czujesz. Wyjaśnij, co cię zmartwiło. Wytłumacz, co cię rozzłościło i dlaczego lanie było konieczne. I wytłumacz dziecku, czego oczekujesz od niego w przyszłości. Możliwe, że dziecko będzie chciało przeprosić lub okazać skruchę. Może powiedzieć coś takiego: „Mamusiu, przepraszam". Jeśli tak się stanie, dodaj mu otuchy, okazując mu czułość i miłość. Możesz powiedzieć, że tobie jest również przykro, ale że miałaś obowiązek dać mu lanie, żeby go nauczyć, jak ma postępować. Zawsze staraj się dodać dziecku otuchy, szczególnie gdy jest w wieku od dwóch do siedmiu lat. W trakcie «pojednania» powiedz mu, że je kochasz. Wytłumacz, że będą jeszcze sytuacje, kiedy będzie postępował niewłaściwie, ale nawet wtedy nie przestaniesz go kochać i troszczyć się o niego. To tyle, jeżeli chodzi o ogólne zasady dotyczące bicia. Ale wielu rodziców chciałoby wiedzieć, kiedy i dlaczego powinni sprawiać lanie. Uważam, że lanie jest szczególnie pomocne w przypadku małych dzieci, kiedy w grę wchodzi ich bezpieczeństwo. Na przykład, dwuipółlatek może ciągle podchodzić za blisko krawędzi basenu lub innego niebezpiecznego miejsca. Jeżeli umyślnie nie przestrzega maminego polecenia, to sprawienie mu lania i odsunięcie go w bezpieczne miejsce może okazać się bardzo skuteczne. Jeżeli powtórzy swe złe zachowanie, być może konieczne będzie powtórne lanie i odizolowanie go od basenu poprzez zatrzymanie go w domu. Te same zasady obowiązują w przypadku dzieci, które bez przerwy wbiegają na ulicę i nie słuchają przestróg, żeby były ostrożne. Niektórzy specjaliści od wychowania radzą, żeby nigdy nie bić dziecka ręką. Radzą, żeby użyć linijki lub kijka. Nie zgadzam się z takim podejściem. Wierzę, że miłość i dyscyplina idą ręka w rękę (zamierzona dwuznaczność). Księga Przysłów (13,24) mówi, że jeżeli kochasz swoje dziecko, to je dyscyplinujesz. Ta sama ręka, która przeprowadza dziecko przez ruchliwą ulicę, musi czasem wyegzekwować posłuszeństwo, żeby pomóc dziecku pojąć pewne rzeczy. Zadbaj o to, żeby dzieci czuły się. kochane Zarówno lanie, jak i każda inna forma dyscyplinowania są bardziej skuteczne, jeżeli dziecko czuje się kochane. Podoba mi się rada umieszczona w książce Larry'ego Tomczaka God, the Rod, and the Child's Body (Bóg, rózga i ciało dziecka). Muszę przyznać, że początkowo tytuł mnie odrzucił, ale traktowanie przez autora kwestii bicia jako „sztuki czułej troski" ma sens. Tomczak udziela praktycznych porad, jak sprawić, żeby dziecko czuło się kochane. Obejmują one następujące kwestie: 1. Upewnij się, że postrzegasz dziecko tak, jak Bóg je postrzega — jako „dar", „nagrodę" i „strzały w kołczanie" (Ps 127, 4) — a nie jako zaburzenie, przypadek czy «wakacje podatkowe». 2. Szanuj dziecięce podejście do życia. Nie traktuj się niezbyt poważnie. Odkryj na nowo zabawę. Razem ze swym dzieckiem chodź na bosaka po mokrej trawie. Wsiądź na karuzele. Odegraj historyjkę, zamiast ją tylko przeczytać. 3. Podtrzymuj z dzieckiem kontakt wzrokowy. Dziecko posiada silną potrzebę skupiania na sobie uwagi; kiedy jest w centrum zainteresowania, czuje się szanowane, ważne i kochane. „Tatuś (mamusia) naprawdę troszczy się o mnie... o to, co mówię... o to, co robię". 4. Wyrażaj swoją miłość poprzez gesty. Regularne przytulanie, całowanie, siadanie blisko siebie, czochranie włosów, łaskotanie, opieranie się o siebie, obejmowanie... są absolutnie konieczne do zapewnienia dziecku bezpieczeństwa emocjonalnego i podbudowania jego samooceny. Gesty te wyrażają myśl: „Lubię cię i lubię z tobą być". To są cegiełki budujące silną, zdrową więź emocjonalną. 5. Wyćwicz się w umiejętności słuchania. Słuchanie wymaga samodyscypliny, szczególnie w odniesieniu do dzieci, które potrafią sto razy opowiedzieć tę samą historyjkę o Kubusiu Puchatku. To wymaga oczu, uszu, umysłu i serca. To oznacza klękanie, by znaleźć się na ich poziomie i nawiązać kontakt wzrokowy. Ważne jest, abyśmy jako rodzice reagowali na uczucia dziecka. Odżywki takie jak: „Nie teraz, jestem zajęta" albo „Powiesz mi później" dają dziecku do zrozumienia: „Nie jestem dla mamusi i tatusia tak ważny, jak inne rzeczy”. 6. Spędzajcie razem czas. Nic nie zastąpi czasu regularnie spędzanego razem na robieniu zwykłych rzeczy (takich jak jedzenie, praca, spacer, modlitwa, jazda samochodem, pływanie, zakupy) lub na «tworzeniu wspomnień» i robieniu rzeczy niezwykłych (wizyty w zoo, w sklepie ze zwierzętami, w parkach rozrywki lub odwiedzenie kogoś znajomego w szpitalu; gry planszowe, gra w piłkę, piknik, kemping, jazda na rowerze, wspinaczka, sklejanie modelu samolotu, szycie ubranka dla lalki, wizyty w muzeach, zwiedzanie pobliskiej remizy strażackiej i wizyta w biurze tatusia). Szczególnie podoba mi się to, co Larry Tomczak mówi o słuchaniu i spędzaniu wspólnie czasu. Spędzanie czasu z dziećmi tworzy niesamowite wspomnienia. Dziecko w okresie rozwoju jest bardzo chłonne. Postaraj się codziennie dawać dziecku wspaniały prezent: siebie! I słuchaj. Wszyscy rodzice spoglądają wstecz i zdają sobie sprawę z tego, jak szybko czas ucieka. Wykorzystaj go mądrze. Słuchaj swoich dzieci, kiedy są małe, a będziesz mógł się spodziewać, że kiedy będą starsze, też będą z tobą rozmawiać! Szacunek obustronny Bicie może być sposobem na dyscyplinowanie dziecka, ale upewnij się, że robisz to z troską o to, aby się poprawiło, a nie tak, że może poczuć się odrzucone. Jak mówi Larry Tomczak, jeżeli uznasz, że konieczne jest sprawienie dziecku lania, to nie rób tego tak, żeby je poniżyć czy skrępować, albo w sposób okrutny czy gwałtowny. Mimo że bicie jest pewną metodą dyscyplinowania, to uważam, że aby pomóc dziecku coś zrozumieć, raczej nie powinno się zaczynać od «pociągnięcia za dywan». Sądzę, że najlepszym nauczycielem życia są rzeczywiste doświadczenia. Nie twierdzę, że lanie nie jest rzeczywiste, ale moim zdaniem życie podpowiada wiele innych sposobów stosowania dyscypliny praktycznej. Takim sposobem jest na przykład wykorzystanie możliwości dokonywania wyboru: Pozwól dzieciom wybierać. Wiele przepychanek między rodzicami a dziećmi wynika z walki o władzę. W stosunkach rodzic-dziecko zdarza się, że występuje różnica zapatrywań. Mama każe Megan założyć tę sukienkę, a Megan mówi, że jej nie założy. Mama mówi, że mają założyć, a Megan znów się sprzeciwia. I wojna gotowa. Jak można uniknąć podobnej utarczki? Jak mama powinna nauczyć córkę, żeby szanowała wolę rodziców? Oczywista odpowiedź jest taka: Niech mama sama okaże córce trochę szacunku. A jak może to zrobić bez narażenia na szwank swego autorytetu? Jedna możliwość to posegregowanie ubrań Megan: ubrania do szkoły i do zabawy są po jednej stronie, a ubrania do szkoły niedzielnej, do kościoła i na specjalne okazje — po drugiej. Wtedy Megan może wybierać i czuje, że ma pewną kontrolę nad własnym życiem. Można przy tym sortowaniu ubrań posunąć się jeszcze dalej i podzielić rzeczy szkolne na kilka kategorii, a ubrania do zabawy umieścić też w osobnej kategorii. Dokonując posezonowego przeglądu dziecięcej garderoby możesz odłożyć rzeczy, które są za małe bądź już nie pasują z innych względów. Możesz zaangażować w to dziecko. Poprzez takie proste działania pozwolisz dziecku podejmować coraz więcej samodzielnych decyzji. Możliwość dokonywania samodzielnych wyborów wzmocni jego samoocenę i pewność siebie. Dziecko czuje się szanowane i w zamian za to bardziej szanuje rodziców. Jeżeli rodzice dadzą dziecku trochę swobody w wyborze ubrania, to dziecko często samo przyjdzie pokazać, jak się ubrało, i poprosi rodziców o aprobatę. Jest to tylko prosty przykład podstawowej zasady: Jeżeli dobrze wywiązujemy się z roli rodziców i mądrze korzystamy z naszego autorytetu, to nasze dzieci będą szanować nas i nasze zdanie. Nie żądaj szacunku — zaskarb go sobie Jest pewne, że szacunku dziecka nie zdobywa się w oparciu o jedno proste działanie, jakim może być na przykład pozwolenie dziecku na decydowanie o tym, w co się ubierze. Podobnie jak większość rzeczy w życiu, zyskanie sobie szacunku nie jest łatwe. Rodzice muszą być świadomi i tego, że nie mogą żądać szacunku od swoich dzieci. Och, przypuszczam, że uważacie, iż możecie go żądać i wskazujecie na szósty rozdział Listu do Efezjan, który jasno mówi, że dzieci mają szanować swoich rodziców. Ale niekoniecznie wywrze to wrażenie na małym Snookie czy Cletusie. Żeby zdobyć szacunek drugiej osoby (a trzeba pamiętać, że nasze dziecko jest osobą), trzeba na niego zapracować. Nie da się przyrządzić szacunku w kuchence mikrofalowej — potrzeba na to czasu. Pamiętam, jak pewnego razu odwiedziłem piętnastoletnią dziewczynkę, która usiłowała popełnić samobójstwo. Jej rodzina skontaktowała się ze mną niezwłocznie i poprosiła o złożenie jej wizyty. Odwołałem inne zajęcia i poszedłem prosto do szpitala. Kiedy zbliżałem się do jej pokoju, w mojej głowie tłoczyły się pytania: Dlaczego dziewczyna chciała odebrać sobie życie? Jakim przeszkodom i problemom musiała stawić czoło? Kiedy znalazłem się w jej pokoju, zastałem śliczną dziewczynę, która była zupełnie rozbita, pogrążona we łzach i głębokiej depresji. Zapytałem, czy wie, kim jestem. Potwierdziła. Usiadłem obok niej przy łóżku i po prostu zapytałem: - Czy chcesz o tym porozmawiać? Nie odpowiedziała. W zamian za to wpatrywała się w sufit, a wyraz jej twarzy mówił jasno: „Nie, nie chcę o tym rozmawiać". Wyczułem, że sprawdza, czy naprawdę mi na niej zależy, czy też zostałem przysłany przez rodziców w charakterze szpiega. - Jeżeli nie chcesz, to nie musimy o tym rozmawiać — powiedziałem. — Tak naprawdę to nie musisz się ze mną spotykać ani mnie tutaj znosić, ale martwię się o ciebie i o twoją rodzinę i jeżeli jest coś, co mógłbym zrobić, to chcę to zrobić. Mówiłem dalej i opowiedziałem jej trochę o swoim życiu. Podzieliłem się z nią paroma prywatnymi przemyśleniami o nastolatkach, z którymi pracowałem, i o problemach, jakie widziałem w rodzinach. Kiedy mówiłem, przestała płakać i zaczęła na mnie patrzyć. O mało nie roześmiałem się na głos, bo wiedziałem, że nawiązanie kontaktu wzrokowego z tą nieszczęśliwą dziewczyną było przełomem. Kiedy tak rozmawialiśmy i dawałem jej do zrozumienia, że jej nie potępiam, zaczęła się otwierać. I kiedy zaczęła dzielić się tym, co w niej było, wyszło rzecz jasna na jaw sporo wrogości i złości. W czasie naszej rozmowy wrogość i złość częściowo uleciały i na koniec zapytałem ją, czy mogę przyjść nazajutrz, żeby ją zobaczyć. - W porządku — odrzekła i pomachaliśmy sobie na do widzenia. Wróciłem nazajutrz i wyglądała trochę lepiej. Wydawała się być w trochę lepszym humorze, ale ciągle w depresji. Kończąc naszą drugą rozmowę wyraźnie podkreśliłem, że nie musi ze mną więcej rozmawiać ani mnie oglądać. Sama miała o tym zdecydować. Chciałem ją odwiedzać, ale pod warunkiem, że będę mógł jej pomóc. Wtedy zadała mi pytanie: - Jak pan uważa, co powinnam zrobić z moim problemem? W tym momencie wiedziałem, że przebiłem się przez wszystkie zapory. Teraz pytała mnie o zdanie. Zadając to pytanie mówiła: „Cenię twoją opinię. Powiedz mi, co ty o tym sądzisz". W końcu zaskarbiłem sobie szacunek dziewczyny. Zrobiłem, co należało, i teraz chciała wiedzieć, co moim zdaniem powinna zrobić. To właśnie jest szacunek. Łatwo byłoby tak po prostu wejść do niej i być bardzo «profesjonalnym». Łatwo byłoby jeszcze bardziej pogłębić jej poczucie winy, które i tak już odczuwała. W zamian za to musiałem być łagodny, delikatny i rozumiejący. Musiałem jej pokazać, że mi na niej zależy, i tak naprawdę było! Koniec tej historii jest pomyślny. Młoda dama przemyślała sobie wszystko, przezwyciężyła pewne przeszkody, które stały na jej drodze, i w stosunkowo krótkim czasie poczyniła spore postępy. W pewnym sensie oczywiście łatwiej jest terapeucie zdobyć szacunek zdesperowanej nastolatki w szpitalu niż rodzicowi zdobywać szacunek małego Festusa (czy małej Zeldy) przez 24 godziny na dobę i 365 dni w roku. Ale można i trzeba to osiągnąć. A jednym ze znaków sygnalizujących, że zdobyłeś szacunek dziecka, są słowa: „Hej, mamo (tato), co o tym myślisz?". Rzecz jasna, nie zawsze będziesz się z dzieckiem zgadzać. Ale dopóki macie dla siebie miłość i szacunek, wasza więź będzie się umacniać. Często mówię rodzicom małych dzieci, że to dobra pora na budowanie wzajemnego szacunku. Będzie to jak oszczędności w banku, które przydadzą się, gdy twoje dziecko stanie się nastolatkiem i tarcia między wami zaczną się nasilać. Od dawania wyboru do pociągania za dywan Możecie zapytać: „Co ma wspólnego budowanie szacunku i dawanie wolnej ręki z «pociąganiem za dywan»?". Bardzo wiele, jak pokazuje poniższy przykład. Wybory muszą być dokonywane we właściwym kontekście. Przecież nie dyskutujesz z dwunastolatkiem o tym, czy może prowadzić wasz samochód. Nie mówisz sześciolatkowi, że może wybierać, czy chce się pobawić samochodzikiem--ciężarówką czy bronią tatusia. Ale dzieci mogą same podejmować wiele spośród drobnych decyzji, jeśli tylko pozwolimy im na to. Możemy dziecku dać wybór, co chciałoby zjeść: „Matthew, masz ochotę na kanapkę z tuńczykiem czy na kanapkę z masłem orzechowym i galaretkę?" Dajemy Matthew wybór, ale uczymy go, że kiedy już podjął decyzję, nie ma prawa jej zmienić. Jeśli chcemy zastosować dyscyplinę praktyczną, musimy pokazać Matthew, że jeżeli zmieni zdanie, to spowoduje to pewne konsekwencje. Tak jest w życiu. Innymi słowy, musimy wymagać, żeby był odpowiedzialny za swój wybór. A co się dzieje w wielu domach? Typowa scenka jest taka: Kiedy Matthew wybierze kanapkę z masłem orzechowym i galaretkę, a mama to wszystko przygotuje, on zmienia zdanie i chce kanapkę z tuńczykiem. Więc mama zabiera kanapkę z masłem orzechowym i galaretkę (i próbuje zachować je na następny dzień) i posłusznie robi kanapkę z tuńczykiem. Czego mama uczy Matthew pozwalając mu zmienić zdanie? O ironio, uczy go nieodpowiedzialności, ponieważ sama postępuje nieodpowiedzialnie. Oto wspaniała okazja, żeby rzeczywistość wpłynęła na życie Matthew i nauczyła go zasady, z której będzie mógł korzystać przez całe życie. Chodzi mi o rzecz następującą: Daj Matthew wybór między zjedzeniem tego, co wybrał najpierw (kanapka z masłem orzechowym i galaretka), a niejedzeniem w ogóle. Jeżeli Matthew postanowi nie jeść kanapki z masłem orzechowym i galaretki, nie wmuszaj w niego. Odstaw to i spróbuj zachować na później. Ale dla Matthew lunch już się skończył. Może się teraz pobawić albo robić to, na co ma ochotę, ale nic innego do jedzenia nie dostanie. Matthew może wzruszyć ramionami i iść się bawić, ale wkrótce rzeczywistość da mu nauczkę. Da o sobie znać w postaci głodu. Przed kolacją — być może nawet sporo przed kolacją — Matthew zjawi się z powrotem w kuchni biadoląc, jaki jest głodny. To istotny moment z przynajmniej dwóch powodów: 1° Mama może poczuć ukłucie winy i współczucia dla syna, ale musi się modlić o wytrwałość i nie może się poddać. 2° Musi wyjaśnić synowi, dlaczego nie może on nic dostać do jedzenia do czasu kolacji. Musi powiedzieć mu jasno i prosto, że podejmowanie decyzji jest ważne — nawet w tak prostych sprawach, jak wybór kanapki. Może powiedzieć coś w rodzaju: „Tak, wiem, że jesteś głodny. Skoro nie jadłeś lunchu, musisz być głodny jak wilk! No to masz szczęście. Zjemy kolację za jakieś dwie i pół godziny, jak tylko tatuś wróci z pracy. Idź się teraz pobawić i do zobaczenia o wpół do siódmej". I tak oto, trzymając się za brzuch, Matthew wraca do zabawy głodny. Może uronić łzę lub dwie albo przynajmniej powiedzieć, jaka mama jest okropna. Ale teraz nadszedł czas, żeby dokończyć «pociąganie za dywan», które zaczęło się w porze lunchu, kiedy mama zabrała kanapkę z masłem orzechowym i galaretkę, ale odmówiła zrobienia kanapki z tuńczykiem. Teraz, kiedy Matthew musi przez kilka godzin stawiać czoło prawdziwemu głodowi, dywan faktycznie został pociągnięty. I czego nauczy się Matthew? Nauczy się, że decyzja, by nie zjeść tego, co przygotowała mama, jest decyzją głupią. Kiepską decyzją jest zmiana zdania, kiedy jest już za późno. Dobrą decyzją jest trzymanie się swojego zdania, nawet jeśli wydaje się nam, że w danej chwili wolałoby się coś innego. Chwytanie sępa za dziób Czy to wszystko brzmi podle i okrutnie? Niektóre matki, które szukają u mnie porady, oskarżają mnie o to, że mam zimne, «męskie» podejście do sprawy. Mówią: „Dobrze panu, ojcu, mówić, niech dziecko chodzi głodne. Pan siedzi w pracy i nie musi pan patrzyć mu w oczy". Mówię tym matkom, że je rozumiem. W naszym domu Sande i ja staramy się dzielić obowiązek «pociągania za dywan», kiedy to tylko możliwe. A na stwierdzenie, że jestem «zimny», uśmiecham się i mówię, że nic nie jest dalsze od prawdy i zachęcam protestującą matkę, żeby zapytała moje dzieci, czy jestem zimny i okrutny. Sande i ja «pociągaliśmy za dywan» i pozwalaliśmy naszym sępom się wywracać przez całe ich życie — i wygląda na to, że wcale im to nie zaszkodziło. Powód? Kochamy je z całych sił i one o tym wiedzą! Nie uważamy «pociągania za dywan» za formę kary lub odwetu. Nie «pociągamy za dywan» po to, żeby dominować nad dziećmi lub podkreślić, że jesteśmy od nich ważniejsi. «Pociągamy za dywan» z miłością (i czasami wymaga to ogromnego poświęcenia, ponieważ jest to bolesne). Byłoby łatwiej tylko je przytulać, głaskać i rozpieszczać, ale to nie nauczyłoby ich odpowiedzialności i obowiązkowości, jaka będzie im potrzebna, by sprostać wymaganiom stawianym przez życie. Nadejdzie dzień, kiedy twoje dzieci będą za duże, aby otaczać je tak wielką czułością i pieszczotami. I wtedy, gdy będą się stawać odpowiedzialnymi i obowiązkowymi dorosłymi, twoja miłość nadal będzie wyraźnie obecna w ich życiu. Lubię też myśleć o «pociąganiu za dywan» jako dobrym sposobie naśladowania mistrza w stosowaniu dyscypliny praktycznej — naszego Pana. Racja, nauczał On, żeby nadstawiać drugi policzek, ale wielokrotnie też chwytał byka za rogi i doprowadzał rzeczy do końca. Był uprzejmy i współczujący, ale równocześnie był stanowczy i bezpośredni, kiedy «pociągał za dywan» w przypadku Piotra, Jakuba i Jana, bogatego młodzieńca i wielu innych. I tym właśnie jest dyscyplina praktyczna: przejściem do czynów, chwytaniem byka za rogi (bardziej dokładnie: chwytanie naszych małych sępów za dzioby) i «pociąganie za dywan» z uprzejmością i współczuciem. Nie ma lepszego sposobu na okazanie prawdziwej miłości. Przypominam sobie pewną rodzinę, którą wodził za nos pięcioletni Todd. «Pociąganie za dywan» było dla nich pomysłem zupełnie nie do przyjęcia, szczególnie dla jego mamy. Todd był oczkiem w głowie całej rodziny i — jak wiele dzieci urodzonych jako ostatnie — był rozkapryszony. Lubił tylko niektóre rzeczy, szczególnie jeśli chodziło o jedzenie. Lubił ziemniaki puree, ale nie gotowane lub pieczone. Lubił naleśniki uzłożone na talerzu obok siebie, a nie jeden na drugim. Todd był faktycznie wybredny i trochę przypominał perfekcjonistę. Rzecz jasna podczas posiłków miały miejsce rozmaite przepychanki. Starszy brat i siostra Todda zazwyczaj zjadali to, co im podano, ale nie Todd. Czas rodzinnego posiłku potrafił on zamienić w miniwojnę. Ojciec Todda nie podzielał jego kapryśnego podejścia do naleśników czy ziemniaków. Wychowywano go tak, że nie wolno mu było się odzywać, kiedy do niego nie mówiono, i miał robić to, co mu kazano, i kwita. Posiadanie dziecka, które buntowałoby się przy czymś tak prostym jak zjedzenie albo niezjedzenie posiłku, było ponad jego siły. Pięść lądowała na stole i górę brał terror. Ale to rzadko powodowało, że Todd zjadał, co miał do zjedzenia. Próbowałem pomóc tym rodzicom radząc im, żeby dawali dzieciom wybór. Wytłumaczyłem, że stół rodzinny to doskonałe miejsce, by dzieci same zdecydowały, czy chcą jeść czy nie. Pomogłem im opracować prostą strategię i wcielili ją w życie. Tego wieczora na kolację serwowano smażonego kurczaka. Todd rzucił nań okiem, pociągnął nosem i powiedział: „Tego nie lubię! Nie lubię kurczaka!". Mama była zaskoczona, bo Todd zjadł w ubiegłym tygodniu dwie porcje kurczaka, ale nie powtórzyła swojego rutynowego tłumaczenia: „Ależ kochanie, oczywiście, że lubisz. Dopiero co w zeszłym tygodniu zjadłeś dwie porcje, a poza tym, jeśli zjesz kurczaczka, to dostaniesz na deser swoje ulubione truskawkowe ciasteczko". Wyjaśniłem mamie, że takie tłumaczenie jest bezużyteczne, a nawet szkodliwe. Nie pomaga ani trochę. Mama spokojnie zabrała więc talerz Todda, podeszła do zlewu i jednym ruchem dłoni pozbyła się kolacji Todda. Nie jestem pewien, co się działo w głowie Todda, ale może pomyślał: „Mama wreszcie pękła. Mówiła, że doprowadzam ją do szału, i tak się w końcu stało. Zawsze mi powtarza, jakie jedzenie jest drogie, a dopiero co wyrzuciła moją kolację do śmieci". Czy działanie mamy było zbyt radykalne? Czy powinna była to z Toddem przedyskutować i próbować go przekonać? Próbowała już wielokrotnie. Wierzę, że jej czyn był słuszny. I zawsze sprawdza się w odniesieniu do dzieci, które nie jedzą tego, co się im podaje. Mają prawo wyboru: jeść czy nie jeść. I dzięki temu uczą się odpowiedzialności. Jeżeli wolą grymasić i wybrzydzać, wiedzą, że do końca dnia nie będzie żadnych przekąsek ani przysmaków. Mogą wstać od stołu. Mogą się pobawić, odrobić zadanie; mogą zrobić wszystko, co zwykle robią — kary nie będzie. Ale jest dyscyplina. A dyscyplina mówi: „Mama i tata nie będą cię przekupywać. Nie mamy zamiaru się sprzeczać, krzyczeć czy walić pięścią w stół. Po prostu już więcej się w ten sposób nie bawimy. Jeśli nie chcesz jeść, to kolacja skończona. Nie ma ciasteczek, słodyczy ani niczego podobnego. Jest tylko dobranoc i do zobaczenia przy śniadaniu". Matka Todda powiedziała mi później, że następnego dnia zjadł on jedno z najobfitszych śniadań w swoim życiu. Po tym pierwszym jej heroicznym geście (używam słowa «heroiczny», ponieważ wiem, ile ją to kosztowało), zaczęła pozwalać Toddowi na dokonywanie wyboru, ale nie wchodziło w grę grymaszenie. A życie w rodzinie w niesamowity sposób zmieniło się na plus. Jeżeli rodzice są na tyle odważni, by «pociągnąć za dywan», to dają dzieciom szansę dokonania wyboru — właściwego lub niewłaściwego. Moim zdaniem dom powinien być miejscem, gdzie można dokonywać dobrych lub złych wyborów. Jednocześnie dom powinien być ostatnim miejscem, gdzie karze się dzieci za dokonywanie błędnych wyborów. W nazbyt wielu domach obserwuję, że rodzice robią wiele zamieszania z powodu drobiazgów. Jeżeli rozleje się mleko albo spaghetti spadnie na stół, to nie potrzeba używać ostrych słów, podnosić głosu, dawać klapsa czy solidnego lania. Potrzeba za to ścierki i miłego słowa, które uświadomi dziecku, że wypadki się zdarzają. Oczywiście dzieci nie zawsze uważają, że «pociągnięcie za dywan» i wyznawanie zasady «działać zamiast mówić» jest sprawiedliwe. Tak jak wspomniałem w poprzednim rozdziale, są one mistrzami we wzbudzaniu w rodzicach poczucia winy. Spierają się z biegłością wytrawnych prawników o to, co jest sprawiedliwe, a co nie; czy zostali ostrzeżeni czy nie. Ale rodzice muszą być stanowczy. Powinni ustalić zasady postępowania i uświadomić dziecku, że jeżeli je przekroczy, «pociągną za dywan». Na przykład, rodzice często skarżą się, że ich dzieci psują zabawki. Mówię im, że jeśli widzą, jak mały Brandon ze wszystkich sił stara się zniszczyć swoją grę wideo, to trzeba mu ją po prostu spokojnie odebrać. Owszem, mały Brandon może się rozpłakać, lecz ty osiągniesz kilka rzeczy. Ocalisz zabawkę i pokażesz Brandonowi, że zabawki kosztują i nie należy ich psuć. Co ważniejsze jednak, utrzymujesz w domu porządek i uczysz Brandona szacunku do własnych i twoich rzeczy. Odebranie zabawki małemu dziecku, które stara sieją zniszczyć, nie jest karą. Nie oznacza: „Nie kocham cię", „Nie zależy mi na tobie". Oznacza: „Jako twój rodzic nie mogę pozwolić na psucie zabawki. Zabawki dużo kosztują i nie wolno ich niszczyć tylko dlatego, że takie masz widzimisię". Co jednak zrobić w sytuacji, gdy dziecko faktycznie zepsuje zabawkę (lub coś innego)? Jeżeli dziecko jest na tyle duże, że dostaje kieszonkowe, doskonałym rozwiązaniem jest spowodowanie, żeby zapłacił za nową zabawkę z własnych pieniędzy. Oto kolejny przykład, w jaki sposób kieszonkowe może posłużyć do nauczenia obowiązkowości i odpowiedzialności. Jeśli jest mowa o «pociąganiu za dywan», to oczywiście nie chodzi o to, żeby dziecku stała się jakaś krzywda. Ale kiedy uzmysłowisz dziecku, że złe decyzje i złe zachowanie uderzają je po kieszeni, to dajesz mu przedsmak rzeczywistości. Wszystko jest łatwiejsze od dyscypliny praktycznej Cały ten rozdział poświęciłem właściwie zilustrowaniu jednej kwestii: że dyscyplina praktyczna jest najtrudniejsza. O wiele łatwiej jest być pobłażliwym i machnąć ręką. Łatwiej jest nawet ukarać, ponieważ pozwalasz sobie wtedy na luksus wyładowania swych emocji. Zazwyczaj nie musisz potem wracać do sprawy i upewniać się, czy dziecko wyniosło z tego jakąś naukę. Lubimy myśleć, że sprawiając małemu Brandonowi lanie, wymyślając mu i odsyłając go do pokoju, «dajemy mu nauczkę». Niestety, zazwyczaj uczymy Brandona jedynie tego, żeby następnym razem nie dał się złapać; jeśli bowiem zostanie przyłapany i ukarany, to potem przyczai się i poczeka, aż w taki czy inny sposób będzie się mógł na nas odegrać. Dyscyplinowanie dzieci wymaga od rodziców prawdziwego poświęcenia, wytrwałości i odwagi. Nigdy nie jest to łatwe, ale zawsze warto próbować. I to się opłaca. Przychodzi mi na myśl list otrzymany od pewnej kobiety z Chicago. W jej rodzinie pojawił się typowy problem: Dzieci domagały się nadmiernej uwagi z jej strony. Prawie w każdej rodzinie znajdzie się przynajmniej jedno dziecko, które bardzo skutecznie potrafi zmonopolizować na sobie uwagę rodziców i rówieśników. Czasami robi to w sposób pozytywny poprzez dobre zachowanie, przynoszenie dobrych stopni i tak dalej, ale często robi to w sposób negatywny, a jednym z ulubionych jego zajęć jest gnębienie mamy i taty. I właśnie z tyranią ze strony obydwojga jej dzieci musiała się zmagać ta pani. W liście wspomniała, że była na moim seminarium w Chicago i szczególnie zainteresowała ją moja teoria «pociągania za dywan». W liście pisała: Kiedy rozmawiałam z przyjaciółką przez telefon, dzieci zachowywały się okropnie. Przynajmniej dwa razy prosiłam, żeby się uspokoiły. Za trzecim razem przypomniałam sobie, co pan mówił, i postanowiłam działać, a nie tracić czasu na bezproduktywne gadanie. Odłożyłam słuchawkę i wyprowadziłam dzieci z domu. Następnie wróciłam do rozmowy i rozmawiałam przynajmniej przez dwadzieścia minut. Kiedy się odwróciłam i spojrzałam przez okno kuchenne, zobaczyłam małą rączkę z karteczką. Było tam napisane: „Mamusiu, kochamy cię — odbiór". Potem odwrócili kartkę, a na drugiej stronie było: „Przepraszamy. Czy możemy już wejść?". Pamiętam, że z przyjemnością czytałem jej słowa i napisaną przez dzieci karteczkę, dołączoną do listu. Wysłałem do tej pani podziękowanie, że zachciała podzielić się ze mną swoim doświadczeniem. Napisałem jej, że postąpiła bardzo odważnie i zwróciłem szczególną uwagę na linijkę, w której pisała, że teraz, ilekroć rozmawia przez telefon, zachowanie dzieci jest zupełnie inne. Skąd ta zmiana? Ponieważ zaczęła działać. Chwyciła małe sępy za dzioby. Powiedziała im, że mogą się dalej okropnie zachowywać, jeśli chcą, ale będą musiały robić to poza domem — szczególnie wtedy, kiedy mama rozmawia przez telefon. Morał z tej historii nie może być bardziej jasny. Nasze dzieci faktycznie zauważają, kiedy działamy stanowczo, i dyscyplina praktyczna zaczyna odnosić skutek. Oczywiście łatwo byłoby tej młodej matce poddać się błaganiom dzieci, kiedy próbowała odsunąć je na bok. Pewnie zawodziły: „Mamusiu! Będziemy grzeczni. Prosimy, nie wyprowadzaj nas. Już będziemy grzeczni". Gdyby wtedy matka ugięła się, przegrałaby całą bitwę. Ale zawzięła się i wytrzymała. Wy możecie postąpić tak samo. Nigdy nie obawiajcie się «pociągnąć za dywan» i pozwólcie, żeby małe sępy się poprzewracały. Gwarantuję wam, że wylądują właściwie — i wy też! Zastawów się: * Co sądzisz o biciu? Jaka jest twoja reakcja na zalecenia zawarte w tej książce? * W jaki sposób możesz zaskarbić sobie szacunek dzieci? Wypróbuj: * Policz swoje konflikty. Jakie bitwy staczasz z dziećmi najczęściej? Czy są kwestie, do których wracacie? Wypisz je. * "Pociągnij za dywan». W jaki sposób mógłbyś «pociągnąć za dywan» w codziennych konfliktach, które wymieniłeś? Jakie środki mógłbyś zastosować? Zrób konkretne plany. Rozdział 6 Niebezpieczeństwo — Super Rodzic w akcji * Co mogę zrobić, żeby moje dziecko bardziej siebie lubiło? Wygląda na nieszczęśliwe. * Jak mam sprawić, żeby moje dziecko zrealizowało swoje możliwości? Wiem, że może osiągnąć więcej. * Jak mam sprawić, żeby moje dziecko było odpowiedzialne? * Martwię się. Widzę, że moje dziecko schodzi na złą drogę — jest dopiero w czwartej klasie, a już zadaje się z niewłaściwymi osobami. * Co zrobić z Joshem? Już się buntuje, a tak bardzo staraliśmy się wychować go dobrze i po Bożemu. Co tydzień słyszę od rodziców tego rodzaju uwagi. Wyrażają one rodzicielską troskę o dzieci i ja również ją podzielam. Jako rodzic też martwię się o swoje dzieci. Też jestem bombardowany poradami, jak być dobrym rodzicem. Wydano całe tony książek, artykułów, broszur, kaset, filmów i kaset wideo, które mówią nam, dlaczego i jak powinniśmy się stać Super Rodzicami. I zapewne w niektórych miejscach tej książki wyrażam się dokładnie tak jak reszta ekspertów: - Absolutnie nie róbcie tego... Koniecznie zróbcie to. - Bądź szybszy od pocisku, kiedy używasz czynów, a nie słów. - Bądź silniejszy niż lokomotywa, kiedy wprowadzasz zasady dyscypliny praktycznej. - Problemy pokonuj jednym susem, będąc rodzicem kochającym, troskliwym i świadomym uczuć swoich dzieci. Rozumiem, że rodzice mogą czuć się sfrustrowani poradami «ekspertów». Sam miałem podobne odczucia — a podobno zaliczam się do specjalistów! Rodzicielstwo jest trudnym zadaniem. Moja pierwsza książka traktująca o rodzicielstwie nosiła tytuł Parenting without Hassles — Well, Almost (Rodzicielstwo prawie bez problemów). Mimo że byłem pewien, że rodzicielstwo jest o wiele łatwiejszym zadaniem, niż wielu ludzi sądzi, to wiedziałem, że wszystkie nieporozumienia nie znikną. Teraz, wiele lat później, jestem jeszcze większym realistą. Tematem tej książki jest dyscyplina praktyczna. I być może zdążyliście już zauważyć, że sugestia zawarta w tytule mojej książki jest błędna — wcale nie kreujesz umysłu twojego dziecka5. Wykorzystując założenia dyscypliny praktycznej, towarzyszysz mu w podejmowaniu właściwych decyzji związanych z realiami życia. I wiesz, że dziecko musi mieć swobodę błądzenia. Niemniej jednak możesz być pewien, że podejmie więcej słusznych niż błędnych decyzji, kiedy nauczy się odpowiedzialności i obowiązkowości poprzez dyscyplinowanie samego siebie. Czym różni się to, co mówię, od opinii pozostałych «ekspertów»? W pewnym sensie wcale się od nich nie różnię. Wielu psychologów i specjalistów od wychowywania dzieci wierzy w dyscyplinę, obowiązkowość, odpowiedzialność i konieczność pomagania dzieciom w podejmowaniu mądrych decyzji. Ale jestem przekonany, że dyscyplina praktyczna posiada cechy wyróżniające ją od innych metod wychowania i że powinno się ją stosować we wszystkich domach, w których są dzieci. 1. Rodzice nigdy nie stosują kar — zamiast tego uciekają się do dyscyplinowania, treningu i uczenia. 2. Jeżeli pojawi się «kara», ból czy konsekwencja czegoś, to nie rodzic jest ich sprawcą, lecz rzeczywistość. Twoje dziecko uczy się, jak funkcjonuje prawdziwy świat. 3. Dyscyplina praktyczna to najlepszy znany mi system unikania niekonsekwentnego błądzenia między despotyzmem a pobłażliwością. Większość rodziców instynktownie czuje, że powinni być autorytatywni — dowodzić, ale rozumnie i sprawiedliwie. Trwanie przy złotym środku — autorytatywności najlepiej osiągać poprzez dyscyplinę praktyczną. 4. Dyscyplina praktyczna jest najlepszym systemem uczenia odpowiedzialności i obowiązkowości na dłuższą metę. Dziecko uczy się przez podejmowanie samodzielnych decyzji, przez popełnianie błędów i przeżywanie swych porażek oraz przez odnoszenie sukcesów. Nie jest marionetką ani naśladowcą swoich rodziców —jest ich uczniem. 5. Dyscyplina praktyczna jest przede wszystkim najlepszą drogą do uniknięcia syndromu Super Rodzica. Gdy chodzi o rodzicielstwo, większość z nas nie tylko chce się oderwać od ziemi, ale również chce, żeby nasze wysiłki osiągały jak najwyższe loty — niczym ptak, samolot czy nawet rakieta kosmiczna. Chcemy, żeby nasze rodzicielstwo się sprawdziło. Chcemy być skuteczni. Dlatego często ostrzegam rodziców: „Bądź ptakiem, bądź samolotem, ale nie bądź Super Rodzicem!". Jeżeli stosujesz zasady dyscypliny praktycznej, to nie popełnisz czterech kluczowych błędów Super Rodzica. Pułapki syndromu Super Rodzica «Wielką Czwórkę»6 błędnych koncepcji wychowawczych spotyka się dość powszechnie, ale przekonałem się, że szczególnie podatne są na nią rodziny religijne. Super Mama czy Super Tata daje się złapać w pułapki syndromu Super Rodzica, gdy sądzi, że: 1. Dzieci są moją własnością. 2. Jestem sędzią i wyrocznią. 3. Moje dzieci nie mogą przegrywać. 4. Jestem szefem — ma być tak, jak ja chcę. Wszystkie cztery koncepcje są błędne i trącą despotyzmem — takim stylem rodzicielstwa, w którym wiele jest kontroli, a mało miłości i wsparcia. Despotyczny rodzic jest «u władzy» i rządzi w sposób kategoryczny i stanowczy. Rodzic łatwo popada w taki styl, gdy towarzyszy mu przekonanie, że tresując dziecko spełnia wolę Boga, i gdy wierzy, że sam Bóg tego właśnie od niego oczekuje. Oczywiście niektórzy rodzice są większymi despotami niż inni, ale jest to rola, w którą wcielamy się zbyt łatwo, szczególnie gdy sprawy wymykają się spod kontroli i biorą w nas górę niecierpliwość, zniechęcenie lub zakłopotanie. Uważam, że byłoby dobrze, gdyby rodzice wiedzieli o istnieniu owych czterech pułapek syndromu Super Rodzica. 1. Dzieci są moją własnością. Uważam, że wszystkim rodzicom należy przypomnieć, że dzieci nie są ich własnością. Prawdą jest, że rodzicielstwo to długoterminowa inwestycja (nie mówiąc o kosztach). Ale dzieci nie należą do nas. Dyscyplina praktyczna przypomina nam, że nie powinniśmy starać się posiąść dzieci na własność ani ich zatrzymać. Przeciwnie, próbujemy pomóc im, żeby na własną rękę stawały się osobami odpowiedzialnymi i obowiązkowymi. Nasze dzieci należą do Pana. On je nam powierzył, dając w Biblii konkretne wskazówki, jak je uczyć i jak ubogacać ich życie. Kiedy popadamy w syndrom Super Rodzica, to tak się angażujemy w życie naszych dzieci, że próbujemy nimi zawładnąć. Często przy tym bardzo je kochamy. Jak już wcześniej wspomniałem, despotyczny rodzic z reguły często dziecko kontroluje, a rzadko okazuje mu miłość i po-rnoc. W domach despotycznych owszem jest obecna miłość, ale przejawia się ona w łaskawości dyktatora. Dyscyplina praktyczna została pomyślana tak, żeby pomóc dziecku osiągnąć równowagę, która z jednej strony daje mu ciepło i miłość, a z drugiej — swobodę podejmowania samodzielnych decyzji. Dyscyplina praktyczna pomaga ukierunkować dziecko, ale nie prowadzi do posiadania go na własność ani do kontrolowania go. 2. Jestem sędzią i wyrocznią. Nie jesteśmy też sędziami ani wyroczniami. Jedynym sędzią jest Bóg i kiedyś osądzi On każdego z nas. Owszem, mamy władzę nad dziećmi, ale powinniśmy sprawować ją z wyczuleniem na sprawiedliwość i z miłością. Każdy dzień naszego życia i życia naszych dzieci obfituje w wyzwania. Ale dyscyplina praktyczna kładzie nacisk na to, że nie wolno nam osądzać naszych dzieci, chociaż one same często próbują nas do tego nakłonić. Dzieci posiadają naturalną skłonność do postrzegania mamy i taty jako nieomylnych i do uważania ich za instancję ostateczną, która pomoże im osiągnąć to, czego w danej chwili chcą. Często kusi nas, żeby tę rolę podjąć i rozwiązać ich problemy wydając słuszny wyrok. Przyjrzyjmy się sześcioletniemu Ricky'emu i Bobby'emu, ośmiolatkowi. Kiedy nadchodzi czas, żeby położyć się spać, oni się tarmoszą, biją ze sobą. Tata już trzykrotnie kazał im się uspokoić. Ale Ricky i Bobby dalej się mocują i sprzeczają. W końcu Ricky (sześciolatek) zaczyna płakać. To wystarcza — przycisk gniewu zostaje włączony i tato wpada do pokoju z postanowieniem natychmiastowego załatwienia sprawy! - W porządku, kto zaczął? — tato jest teraz sędzią i ma zamiar wykryć, komu należy się stosowna kara. Jak można było się spodziewać, Ricky i Bobby pokazują na siebie nawzajem. Tato czuje się zagubiony w roli sędziego i mówi: - Słuchajcie! Mam tego dość. Mówiłem wam trzy razy, że macie się uspokoić! ZROZUMIANO? - Tak, tatusiu. - Tak, tatusiu. Tatuś wychodzi wściekły, trzaskając drzwiami tak, że dom trzęsie się w posadach. A co robią Ricky i Bobby za zamkniętymi drzwiami? Patrzą się na siebie z rączkami przy buziach, usiłując zdusić chichot. Bobby parska: - Widziałeś, jak mu żyły wyszły na szyi? Nigdy nie widziałem, żeby tak się wściekł. Tymczasem tatuś wraca do salonu i razem z mamą siadają przed telewizorem. Mama podsyca problem zwracając się do taty: - John, wydaje mi się, że byłeś dla chłopców zdecydowanie za ostry. John rzuca: - A mnie się wydaje, że gdybyś dbała o dyscyplinę, nie musiałbym tego robić! Teraz Super Mama i Super Tata mogą wrócić do oglądania telewizji w grobowej ciszy albo wszcząć własną awanturę. W prosty sposób wpadli w pułapkę zastawioną przez Ricky'ego i Bobby'ego, którzy bezustannie wciągają oboje rodziców we własne małe sprzeczki. Jak na ironię, chociaż tacie wydawało się, że występuje jako sędzia, to tak naprawdę był on obiektem manipulacji własnych dzieci! Jego pierwszym błędem było trzykrotne upominanie, zanim doprowadzili go do ostateczności i spowodowali, że popełnił drugi błąd, wpadając we wściekłość. Jego trzecim błędem było pytanie: „Kto to zrobił?". To jasne, że w takiej sytuacji żaden z chłopców nie przyznał się do winy. Co powinien był zrobić ojciec? Miał kilka możliwości, które dadzą się wyprowadzić z założeń dyscypliny praktycznej. Mógł skorzystać z tego, że w wyniku logiki następstw chłopcy będą musieli przez kilka kolejnych dni kłaść się wcześniej spać, jeśli nie przestaną się sprzeczać. Albo mógł zabrać jedno dziecko z pokoju i kazać mu spać gdzie indziej (więcej o tym w rozdziale 11, podrozdziale Bitwy w łóżku). Bez względu na powagę sytuacji, rodzic nigdy nie powinien stawać się sędzią. Rodzice nie są przedstawicielami sądu. Prowadzą dom, w którym zachęta zajmuje miejsce nagrody, a dyscyplina zawsze góruje nad karą. Żeby grać rolę sędziego i wyroczni, musisz być Super Rodzicem; potrzebujesz szybkości wystrzelonego pocisku i mocy lokomotywy. Do tego jednak, żeby stosować dyscyplinę praktyczną, potrzebujesz mądrości, aby wskazywać dzieciom, jak podejmować dobre decyzje i aby pozwolić rządzić rzeczywistości. 3. Moje dzieci nie mogą przegrywać. Kiedy zaczynasz myśleć jak Super Rodzic, perspektywa porażki wcale nie jest atrakcyjna. Super Rodzic uważa, że mu nie wolno i nie może on ponieść porażki, ponieważ Bóg jest po jego stronie. Sądzi, że oczywiście jego dziecko także nie może ponosić porażek, a jeżeli coś mu się nie uda, to ciężko jest im się z tym pogodzić. Rozczarowanie jest przez dzieci odbierane jako przejaw warunkowego akceptowania ich, a to powoduje, że stres się nasila. Prawda jest taka, że nasze dzieci mogą ponosić porażki. Uważam, że dzieciom od czasu do czasu powinno coś się nie udać, ponieważ porażka jest dla nich korzystna. Super Rodzicom trudno jest zaakceptować tę gorzką prawdę. Parę lat temu występowałem w programie radiowym z Abigail Van Buren, znanej z głośnego Droga Abby. Abby wzięła «Dziesięć przykazań dzieci dla rodziców» z mojej książki Parenting without Hassles — Well, Almost i przedrukowała je w swojej kolumnie. Podczas programu oświadczyła, że po druku otrzymała ponad siedemset listów od osób, którym nie podobało się przykazanie, które mówiło: „Proszę, daj mi wolność podejmowania decyzji, które mnie dotyczą. Pozwól mi na klęski, żebym mógł się uczyć na błędach. Wtedy któregoś dnia będę gotów do podejmowania takich decyzji, jakich będzie wymagało ode mnie życie". Uwaga Abby była oczywistym dowodem na to, że we współczesnych domach problem ten istnieje. Rodzice boją się pozwolić dzieciom na porażki. Nie twierdzę, że dziecko ma wiecznie przegrywać ani że ma zostać życiowym nieudacznikiem. Twierdzę, że uczymy się na błędach. Uczymy się przez podejmowanie własnych decyzji, więc jest rzeczą naturalną, że niektóre z nich są błędne i prowadzą do porażek. Bez względu na to, ile przychodzi listów krytykujących to «siódme przykazanie», w dalszym ciągu uważam, że dom powinien być miejscem, gdzie wolno błądzić i gdzie traktuje się tę kwestię w sposób rzeczowy, a ból porażki rodzice łagodzą miłością i wsparciem. Przypomina mi się ojciec Harlana; w szkole średniej i na studiach był on znakomitym zawodnikiem drużyny baseballowej. Mały Harlan bardzo się starał dostać do składu głównego drużyny ligi juniorów, lecz nie udało mu się to. Trafił za to do drużyny niższej ligi. Bez wiedzy i pozwolenia Harlana, jego ojciec poszedł do trenera i chciał o tym porozmawiać. W rezultacie jego ojciec stracił panowanie nad sobą i doszło do awantury. Świadkami całego zajścia byli niektórzy rodzice i wszyscy koledzy szkolni Harlana. Chłopiec też był przy tym obecny i poczuł się tak speszony, że całymi miesiącami nie chciał pokazać się w szkole. Skończyło się na tym, że opuścił drużynę niższej ligi i nie chciał już mieć nic do czynienia z baseballem. Rodzicom jest ciężko poradzić sobie z porażką własnego dziecka. Chcemy, żeby nasze dzieci odnosiły w życiu sukcesy i żeby były szczęśliwe, ale musimy postawić sobie pytania: Kiedy i jak my odnosiliśmy sukcesy? Czy nie odnosiliśmy sukcesu często przez porażkę? Czy na wielu etapach naszego życia nie przechodziliśmy od niepowodzenia do sukcesu? Ciekawą rzeczą jest, że życie każdego chrześcijanina rozpoczyna się od niepowodzenia. Kiedy przychodzimy zaczerpnąć zbawczej łaski Chrystusa, nie przychodzimy po nią przez zwycięstwo, ale przez przyznanie się do klęski. Jesteśmy grzesznikami i potrzebujemy Odkupiciela. Kiedy przyznajemy się do błędów i do tego, że potrzebujemy Chrystusa, wtedy odnosimy zwycięstwo. 4. Jestem szefem — ma być tak. jak ja chcę. Rodzic, który stosuje dyscyplinę praktyczną, sprawuje rzeczywistą władzę, ale nigdy nie jest szefem. W domu chrześcijańskim szefem jest Bóg. Rodzic zarządza jedynie tym, co Bóg mu powierzył. Stosując dyscyplinę praktyczną pomagasz dziecku stać się odpowiedzialnym i obowiązkowym, ale nie podejmujesz za niego decyzji. Kiedy zaczynasz myśleć jak Super Rodzic, zaczynasz decydować za dzieci, bo wydaje ci się, że wszystko wiesz najlepiej. Prawdą jest, że rodzice przeważnie wiedzą więcej od swoich dzieci. Wiedzą, co dziecko powinno zrobić, ponieważ sami już przez to przeszli. Ale dyscyplina praktyczna pomaga ci kierować dzieckiem, a nie dominować nad nim i dokonywać za niego wszystkich wyborów. Kierowanie wymaga większego wysiłku, ale bardziej się opłaca. Rodzic może podejmować za dziecko wszystkie decyzje, ale co się stanie, kiedy dziecko pójdzie do szkoły podstawowej, średniej, na studia i stanie się dorosłe? Często mam do czynienia z sytuacjami tragicznymi, których przyczyną są rodzice usiłujący przez cały czas decydować za dorosłe lub prawie dorosłe dzieci. Nie tak dawno temu pracowałem z piętnastoletnią dziewczyną, którą nazwę tu «Sarą». Była nastolatką, której rodzice dokładnie wiedzieli, co jest dla niej najlepsze. Całkowicie ją usidlili. Nie miała żadnej swobody, była obserwowana, podejrzewana o najróżniejsze wybryki, nie ufano jej. Nigdy nie było dowodów na to, że Sara się buntowała ani że robiła coś złego. Rodzice nie mieli podstaw, żeby jej nie ufać, ale i tak jej nie ufali. Sara mogła chodzić do kościoła, ale kiedy organizowano jakieś imprezy grupowe lub wycieczki, rodzice stanowczo się sprzeciwiali, by brała w nich udział. Nigdy nie chodziła na żadne spotkania. W wieku piętnastu lat Sara zjawiła się w moim gabinecie — w ciąży. Wychodziła z domu przez okno, żeby spotkać się ze swoim dziewiętnastoletnim chłopakiem. Rodzice mieli dobre intencje, ale lekceważenie wolności, jakiej potrzebują dzieci, żeby nauczyć się samodzielności i żeby dojrzeć, spowodowało tragedię. Rodzice wyszli z siebie, kiedy w końcu do nich dotarło, że to oni przyczynili się do zaistniałej sytuacji. Sara zawsze postrzegała rodziców jako niewrażliwych i surowych. Ich postępowanie postrzegała jako karę i powiedziała sobie: „W porządku, mamo i tato, jeżeli wy macie prawo mnie karać, to ja mam prawo ukarać was". I odegrała się na nich, przy okazji rujnując sobie życie. Często obserwuję, jak rodzice wybierają dla swego dziecka szkołę i kierunek studiów. Następnie decydują, jaki zawód powinno ono wykonywać. Wielu rodziców angażuje się nawet w to, kogo ich dziecko powinno poślubić. Nie twierdzę, że rodzice nie powinni mieć zdania w kwestii wyboru dla ich dziecka szkoły, zawodu czy współmałżonka, ale rada i opinia to nie to samo, co kontrola i presja. A przecież w grę wchodzi jeszcze najistotniejsza ze wszystkich decyzja. Czy rodzic ma prawo podejmować za dziecko decyzję o przyjęciu wiary w Boga? Nawet Super Rodzic nie może tego dokonać!7 Powyżej zaprezentowałem zaledwie kilka przykładów tego, że rozumowanie Super Rodzica zawsze przynosi opłakane skutki. Jeśli starasz się być Super Rodzicem, to możesz tylko przymnożyć problemów, a jeśli jesteście normalną rodziną — i tak macie do rozwiązania wystarczającą ich ilość. Oczywiście jeżeli starasz się być Super Rodzicem za wszelką cenę, nie przyznasz, że takie problemy istnieją. Nie ma nic złego w tym, że problemy się pojawiają. Wszyscy je mamy. Chodzi o to, jak na nie reagujemy. Czy twoja rodzina jest zdrowa, czy Wszystkie rodziny troszczą się o zdrowie swych członków. Nie jest niczym nadzwyczajnym fakt, że wydają one tysiące dolarów na właściwe odżywianie, na stosowną opiekę medyczną i tak dalej. Jednak nawet wykonując to wszystko można mieć niezdrowy dom. Chodzi o to, jak wy, rodzice, reagujecie na problemy będące częścią codziennego życia. Nie chcę nadużywać analogii ze zdrowiem, ale sądzę, że możemy spojrzeć na problemy tak, jak patrzymy na zarazki. Czy pozwalamy, żeby problemy zainfekowały naszą rodzinę i przekształciły się w poważną chorobę? Czy też potrafimy opanować chorobę, zwalczyć jej objawy i wyleczyć się? Częstym przykładem niewłaściwego zachowania rodziców jest traktowanie dziecka jak czarnej owcy. Rodzice umawiają się na rodzinną sesję terapeutyczną, na którą przyprowadzają małego Buforda lub Cletusa i mówią mi: „Doktorze, to on. To on sprawia kłopoty. To on się buntuje przeciw kościołowi. To on przynosi kiepskie stopnie. Proszę go uleczyć!". A czarna owca zazwyczaj siedzi ze smętnie zwieszoną głową lub patrzy przez okno, znudzona na śmierć. Moja reakcja zazwyczaj zaskakuje rodziców. Mówię im, że jeżeli mają zamiar poczynić jakiekolwiek postępy w zmianie zachowania dziecka, to muszą najpierw zastanowić się nad zmianą własnego zachowania. Jeżeli mam do czynienia z rodziną, która uważa, że ich dziecko to czarna owca, często proszę, żeby na spotkanie ze mną przyszła cała rodzina. Ważne jest, żeby rodzina postrzegała złe zachowanie dziecka niejako wyłącznie jego problem, bo jest to problem całej rodziny. Zazwyczaj istnieją jakieś powody, dla których dziecko właśnie tak się zachowuje, i często przyczyniają się do tego członkowie rodziny. Na przykład nietrudno zauważyć, jak bardzo idealnemu dziecku opłaca się mieć czarną owce w postaci kogoś (brata lub siostry) młodszego o jakieś półtora roku (czasami czarną owcą bywa starsze dziecko). Kędy wzorowe dziecko robi coś dobrze, czarna owca wypada na jego tle jeszcze gorzej. W wielu rodzinach im przykładniej zachowuje się wzorowe dziecko, tym bardziej przyczynia się do pogorszenia samooceny i pewności siebie jego rodzeństwa — czarnej owcy. Wzorowe dziecko nigdy się do tego nie przyzna, ale z całą pewnością korzysta z tej sytuacji. Jego własną pozycję w rodzinie umacnia złe zachowanie czarnej owcy. Rodzice są jedynie ludźmi. Porównują i zastanawiają się, dlaczego mały Bufford nie może być taki, jaka jest jego wzorowa starsza siostra. Pozostaje pytanie: No dobrze, ale co zrobić z Buffordem? Czyjego wzorowy brat lub wzorowa siostra mają zacząć zachowywać się jak czarne owce, żeby inne dzieci nie czuły się skrępowane? Oczywiście, że nie, ale rodziny, a szczególnie rodzice, muszą zastanowić się, dlaczego Bufford miewa napady gniewu, ssie kciuk, zachowuje się aspołecznie i tak dalej. Próbuję pomóc rodzicom określić przyczyny (pozytywne lub negatywne) takiego zachowania się ich dziecka, a następnie uporać się z nim w inny sposób, niż robili to dotychczas. Reakcje rodziców i innych członków rodziny mogą w znacznym stopniu przyczynić się do umocnienia niepożądanego zachowania się dziecka. Reakcje rodziny mogą też wywołać zachowanie pożądane. Zależy to od tego, czy dana reakcja jest zdrowa czy niezdrowa. Poniższa tabela ilustruje, co mam na myśli. Podaje ona przykłady pozytywnych i negatywnych zachowań, zdrowych i niezdrowych reakcji na nie rodziców oraz wywołanego daną reakcją postrzegania siebie przez dziecko: Zachowanie dziecka Niezdrowa reakcja rodziców Postrzeganie siebie przez dziecko Zdrowa reakcja rodziców Postrzeganie siebie przez dziecko Dziecko «zapomina» o swoich obowiązkach i idzie bawić się z kolegami, (negatywne) „Jesteś taki nieodpowiedzialny!" „Do niczego nie dojdziesz, jeżeli nie nauczysz się robić tego, co do ciebie należy!" „Przez tydzień masz szlaban!" „Jestem zły. Nie jestem wiele wart". „Karzą mnie, a to jest niesprawiedliwe". „Naprawdę jest mi smutno, kiedy nie wypełniasz naszych poleceń. Musiałam nająć syna sąsiadów, żeby wykonał za ciebie te prace. Kosztowało to pięć dolarów i zostaną one potrącone z twojego kieszonkowego". „Nie pójdziesz dziś na zbiórkę, bo musisz zostać w domu i zrobić to, co miałeś zrobić po południu". „Mama jest na mnie zła ,bo nie wypełniłem moich zadań". „Jeżeli ich nie wykonam, to będę musiał zapłacić". „Daje mi wybór". Dziecko pomaga mamie w zmywaniu i sprzątaniu kuchni. (pozytywne) „Masz dolara za to, że pomogłeś mamie". „Och, jesteś takim dobrym dzieckiem, bo pomogłeś mamie". „Mogę dostać pieniądze za pomaganie mamie". „Mama mnie kocha pod warunkiem, że jestem dobry". „Dzięki za ciężką pracę. Doceniam to". „Twoja pomoc bardzo mi ulżyła w pracy". „Dzięki. Kuchnia wygląda świetnie, prawda?" „Jestem ważny. Należę do rodziny". „Jestem odpowiedzialny i wykonuję dobrą robotę". Dziecko zostało przyłapane na wagarowaniu. (negatywne) „Jak mogłeś nam to zrobić?" „Jesteś krętaczem i kłamcą!" „Wylądujesz w szkole specjalnej". „Nie jestem dobry". „Moi rodzice martwią się tylko o to, jak wyglądają przed nauczycielami". „I tak skończę jako punk, więc równie dobrze mogę stać się nim już teraz". „Przykro mi, że tak bardzo nie lubisz szkoły". „Pogadajmy o tym, co cię gnębi". „Może się mylę, ale wydaje mi się, że z różnych powodów szkoła jest ci potrzebna". „Moi rodzice martwią się o mnie". „Chcą usłyszeć, co mam do powiedzenia". Dziecko samo posprzątało pokój, (pozytywne) „Pokój wygląda w porządku, ale zapomniałeś powiesić sweter". „Jesteś taki kochany, że pomogłeś mamusi sprzątając swój pokój". „Bardzo ucieszyłeś Pana Boga". „Nigdy nic nie robię dobrze". „Mamusia mnie kocha, bo posprzątałem pokój". „Pan Bóg kocha mnie tylko wtedy, kiedy robię to, co mi każą". „Twój pokój wygląda świetnie". „Pewnie jesteś dumny ze swojej pracy. Dobra robota!" „Twój wysiłek się opłacił. Pokój wygląda wspaniale!" „Jestem odpowiedzialny. Mogę wykonać pracę bez mamy". „Mogę sobie narzucić dyscyplinę. Potrafię to zrobić". Niezdrowe reakcje rodziców w dwóch negatywnych przykładach są łatwe do zaobserwowania. W obu przypadkach rodzic wysyła głośny i klarowny komunikat zaczynający się od słowa «ty». Oznajmia to dziecku: „Nie jesteś dobry, jesteś niewiele wart, rozczarowujesz nas i pakujesz się w dalsze kłopoty". Wiele dzieci stale słyszy takie komentarze i zamiast się poprawiać, stają się gorsze. Rodzice utrwalają złe zachowanie dziecka powtarzając mu, że nie jest dobre i nie będzie w stanie się poprawić, a dziecko tylko spełnia ich przepowiednie. Zdrowszymi reakcjami na przewinienie dziecka są komunikaty zaczynające się od słowa «ja», które sygnalizują dziecku, że rodzic czuje się zraniony, zły i zmartwiony. Ale zamiast atakować dziecko, rodzic po prostu dzieli się z nim swoimi uczuciami i zmartwieniami i prosi dziecko o pomoc w naprawieniu sytuacji. Przyjrzyjmy się teraz dwóm przykładom pozytywnego zachowania oraz zdrowym i niezdrowym reakcjom. Niezdrowe reakcje są powszechne. Mogą przypominać reakcje naszych własnych rodziców. Na przykład: „Jesteś takim dobrym chłopcem, bo pomagasz mamusi". Co w niej jest złego? Co jest złego w mówieniu dziecku, że jest dobrym chłopcem? Sporo jest złego, choć trudno to zauważyć. Taki komentarz daje dziecku do zrozumienia, że jest kochane, ponieważ pomógł mamusi. Sugeruje, że jest kochane tylko wtedy, kiedy pomaga. Co może dziać się w umyśle dziecka, kiedy słyszy taki komentarz? Może sobie pomyśleć: „A gdybym nie pomógł, to nie byłbym kochany?". Nawet jeśli dziecko nie potrafi wyrazić tego słowami, to może sądzić, że miłość rodzicielska jest warunkowa: Jeśli się dobrze nie spisze, nie jest kochany. Rodzic powinien zawsze próbować uświadamiać dziecku, że jest kochane bez względu na to, czy pomaga, czy nie lub czy się spisuje dobrze czy źle. Popatrzmy teraz na zdrowe reakcje: „Twoja pomoc bardzo ulżyła mi w pracy", „Dzięki!", „Kuchnia świetnie wygląda, prawda?". Te stwierdzenia wysyłają dziecku pozytywne sygnały. Dziecko słyszy, że jego praca została doceniona. Nacisk położony jest na pracę, a nie na dziecko. Słyszy, że pomogło mamie w pracy i mama jest mu za to wdzięczna. To sprawia, że czuje się dobre i wartościowe. A stwierdzenie, że kuchnia wygląda wspaniale, sygnalizuje mu, że jest zdolne do pracy — że może zrobić coś dobrego. Przykłady w tabeli dają podstawowe pojęcie o tym, jaka jest różnica między zdrowymi a niezdrowymi reakcjami rodziców na typowe domowe problemy. Przyjrzyj się im i zastanów się, jakie są zazwyczaj twoje reakcje w odniesieniu do dzieci. Czy stosujesz zachętę i dyscyplinę z miłością, czy popadasz w niedobry zwyczaj chwalenia i karania? Zachęcam wszystkich rodziców, żeby zapamiętali werset 6, 4 z Listu do Efezjan. Niech on stale przypomina im o różnicy między zdrowymi a niezdrowymi reakcjami na zachowanie się dzieci. Biblia wspaniale to ujmuje: „A wy, ojcowie, nie pobudzajcie do gniewu waszych dzieci, lecz wychowujcie je w karności i napominając jak [chce] Pan". Tym jednym zdaniem święty Paweł w sposób idealny ukazał, na czym polega dyscyplina praktyczna. Rodzic opisany w Liście do Efezjan unika dominacji nad dzieckiem, próbując wychować je zgodnie z wolą Bożą. Niestety obserwuję nazbyt wiele mam i tatusiów, którzy usiłują stać się Super Rodzicami, ponieważ szczerze wierzą, że tego uczy Pismo Święte. Jak na ironię ci Super Rodzice polegają bardziej na sobie niż na Bogu. Pewnie mówią o pokładaniu ufności w Bogu, ale sposób, w jaki sprawują władzę rodzicielską, pokazuje, że ufają oni przede wszystkim sobie. Sprawowanie roli sędziego i wyroczni albo bycie ostateczną instancją wydaje się sprawiać im przyjemność. Tak bardzo kładą nacisk na doskonałość, że ich dzieci paraliżuje strach przed porażką. Czasami zaś dążenie Super Rodzica do doskonałości może doprowadzić go do całkowitego wyniszczenia, gdyż zachowuje się on jak niewolnik całej rodziny. Często przytrafia się to matkom. Na przykład, pewnego razu udzielałem porady Michelle, 34-letniej perfekcjonistce, matce trzech córek, z których najstarsza była w gimnazjum. Córki Michelle rzucały się w oczy. Ich dobrane pod względem kolorystycznym ubrania były widoczne z daleka. Michelle krochmaliła i prasowała nawet plisy sukienek, żeby mieć pewność, że wyglądają schludnie. Gdy do mnie trafiła, była kobietą całkowicie wyczerpaną — pod względem fizycznym i emocjonalnym. Wstawała codziennie o 5.30. Codziennie staczała batalie wyciągając dziewczęta z łóżek, upewniając się, czy mają umyte zęby, i tak dalej. O 6.45 nienagannie ubrana i zadbana, podawała rodzinie cztery różne śniadania. Dla jednej córki były naleśniki z borówkami, dla drugiej —jajecznica, a dla trzeciej — płatki. Tata jadał oczywiście swoje ulubione tosty. Trwało to dość długo, lecz w pewnej chwili Michelle zaczęła tracić siły. Jej rodzina stała się cyrkiem, a ona była jego dyrektorem. Była skrajnym i pożałowania godnym przykładem matki chcącej dać rodzinie wszystko. To, co robiła, stało w sprzeczności z tym, co podpowiada psychologia, zdrowy rozsądek i mądrość Biblii. Po kilkutygodniowej terapii Michelle w końcu poczyniła postępy. Jej najbardziej znaczącym czynem było rozłożenie rąk i oznajmienie, że zaczyna strajk. Tak właśnie zrobiła; przestała być Super Mamą i sytuacja w domu błyskawicznie się poprawiła. Jak na ironię Michelle — mimo że wierzyła, iż kocha swoją rodzinę, i na pewno starała się okazywać pozytywne uczucia — wcale nie osiągała zamierzonych celów. Podejmując tak wiele decyzji za swoje dzieci i stale je wyręczając, w rzeczywistości utrudniała im stanie się osobami samodzielnymi, które byłyby w stanie decydować za siebie, i osobami odpowiedzialnymi — przed innymi, a także przed Bogiem. Ostateczny cel dyscypliny praktycznej Najważniejsze pytania, jakie zadają mi rodzice podczas seminariów prowadzonych przeze mnie w USA i w Kanadzie, brzmią następująco: „Jak mam pomóc dziecku w jego rozwoju duchowym? Jak mam umacniać więź dziecka z Bogiem?". Uważam, że kluczem do odpowiedzi na te pytania jest koncepcja dyscypliny praktycznej, która jest oparta na czynach, a nie na słowach. Dzieci słyszą w domu wiele słów o Bogu. Wiele mówi się o Bogu na katechezie i w kościele. Ale dzieci nieczęsto widzą uczynki, które wynikałyby z relacji Bogiem. W miarę dorastania w swych domach i kościołach często spotykają się ze słabością i hipokryzją dorosłych. Obserwują ułomność swoich rodziców i innych osób. Nie ma nic złego w tym, że ktoś jest ułomny, ale jest dużo złego w tym, że ktoś jest hipokrytą. Wierzę, że otwarte przyznanie się przed dziećmi do swej słabości jest wykorzystaniem doskonałej okazji do nauczenia ich, że człowiek jest zależny od łaski Bożej. Kiedy przyznaję się przed dziećmi, że nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania, i kiedy modlę się razem z nimi, widzą one moją zależność od Boga w sprawach życia codziennego. Jednym z najlepszych sposobów pokazania (a nie tylko powiedzenia) dzieciom, że naprawdę polegasz na Bogu, jest modlitwa. Czy masz czas, żeby regularnie modlić się razem z dziećmi? Nie mówię tu o siadaniu na łóżku dziecka przed położeniem go spać i recytowaniu: „Aniele Boży...". Moje dzieci nigdy nie słyszały tego rodzaju modlitwy. Kiedy się z nimi modlę, mówię o minionym dniu, o naszych potrzebach, konkretnych problemach — jakiekolwiek by one nie byty. Modlę się z moimi dziećmi za babcię i dziadka, za mamę i tatę albo za brata lub siostrę. Dziękuję wraz z nimi za coś, za co w danym dniu jesteśmy szczególnie Bogu wdzięczni—za spełnienie naszej prośby lub za udzielenie nam odpowiedzi. Razem z dziećmi oddaję Bogu nasze słabości i niedociągnięcia. Moje dzieci nie słyszą, że dziękuję Bogu za to, że jestem doskonały. Słyszą, że polegam na Bogu i proszę Go o mądrość i siły. Dzieci naśladują dorosłych. Dorośli są od nich o wiele więksi i mogą zrobić o wiele więcej. Dorośli spełniają codzienne potrzeby dzieci. Nie ma więc co się dziwić, że ojcowie i matki są przez małe dzieci postrzegani jako osoby właściwie doskonałe. Oczywiście peleryna doskonałości szybko opada z naszych ramion. Ale dopóki oszukujemy dzieci tą maskaradą, krzywdzimy je. Ludzie doskonali wpędzają innych w zakłopotanie i trudno z nimi przebywać. Wydają się niedostępni, a jeżeli jest coś, co jako rodzic chciałbym moim dzieciom zaoferować, to jest to właśnie dostępność. Przykro jest patrzeć na tak licznych rodziców, którzy — z poczucia dumy czy z egoizmu — zatajają przed dziećmi swe niedoskonałości. Kiedy rodzice są wystarczająco odważni, żeby w czasie modlitwy podzielić się z dziećmi swoimi wadami i brakami, dają doskonały przykład, jak polegać na Bogu. Jeżeli jesteś otwarty i przejrzysty przed Bogiem i dziećmi, mówisz: „Chociaż jestem o wiele starszy, ja też polegam na naszym Ojcu, który jest w niebie, i chcę, żebyście wy też na Nim polegali". Inną korzyścią płynącą z bycia otwartym przed Bogiem i dziećmi jest to, że będzie je to zachęcać do dzielenia się z tobą ich prawdziwymi uczuciami. Jest prawdopodobne, i będą chętniej dzielić się z tobą swoimi problemami i słabościami, jeżeli będą wiedzieć, że też je miałeś. Ich rozumowanie będzie następujące: „Mama nie będzie się o to złościć, bo jej też się to przytrafiło". Moim zdaniem czas modlitwy jest specjalną porą dla ciebie i dla twoich dzieci. Ważne jest, abyście podczas modlitwy przytulali swoje dzieci. Nie spieszcie się. Mówcie naprawdę z serca. Odejdźcie od wyszukanych modlitw i od pacierza, który znacie na pamięć. Nauczcie dzieci modlitwy płynącej z serca i nauczcie je modlić się w każdej potrzebie. Pokaż dziecku, że polegasz w życiu na wszechogarniającej miłości i potędze Boga. Wyrób w sobie postawę podporządkowania się Panu, a nauczysz dziecko, jak podporządkować Bogu swoje życie. Niech modlitwa stanie się w twoim domu wydarzeniem takiej samej wagi co uczęszczanie do kościoła i na lekcje religii. Znajdź czas na modlitwę przy posiłkach. Wykorzystaj każdą okazję, aby — zdobywając się na odwagę — podzielić się swoimi najskrytszymi myślami i odczuciami o Ojcu Niebieskim. Twoje dzieci nauczą się postępować tak samo. Uważam, że wykształcenie w dziecku postawy uległości wobec Boga owocuje podwójnym dobrodziejstwem: 1° Podejmujesz konkretne kroki ku nauczeniu dziecka podejmowania decyzji, szczególnie podjęcia decyzji o przyjęciu Chrystusa jako Pana swego życia. 2° Wypełniasz rolę autorytatywnego rodzica, którego opis zawarł święty Paweł w Liście do Efezjan. Zauważ, że powiedziałem «autorytatywnego», a nie «autorytarnego». Rodzic autorytatywny stoi na solidnym gruncie pomiędzy dwiema skrajnościami: pobłażliwością i despotyzmem. Jak pokazuje poniższa tabela, ani rodzic pobłażliwy, ani rodzic despotyczny nie pomoże dziecku nauczyć się podejmowania decyzji. Rodzic pobłażliwy odbiera dziecku poczucie własnej wartości i inicjatywę poprzez robienie wszystkiego dla dziecka. Rodzic despotyczny odbiera dziecku poczucie własnej wartości i niezależności poprzez robienie tak wielu rzeczy za dziecko. Rodzic-despota kontroluje dziecko władzą autokratyczną, ale taki despotyzm skazany jest na niepowodzenie. Despota może sądzić, że jego dziecko «przestrzega zasad», ale tak naprawdę to czyni się on odpowiedzialnym za czyny dziecka. Autokratyzm pociąga za sobą bunt, ponieważ umacnia w dziecku dwa typy zachowania. Jednym jest zachowanie na pokaz, adresowane do rodziców i innych ważnych osób. Drugi typ zachowania objawia się wtedy, gdy dziecko przebywa na osobności lub w gronie przyjaciół. Uwierzcie mi, że oba zachowania mogą się radykalnie różnić. Jednym z narzekań, jakie słyszę co tydzień, jest: „Mały Festus w domu jest inny, ale kiedy jest z kolegami, zawsze pakuje się w kłopoty". Kiedy określam styl rodziców jako autokratyczny i despotyczny, pytam łagodnie: „Czego się państwo spodziewają? Pozbawiliście dziecko szansy podejmowania życiowych decyzji. Kładliście nacisk na kontrolę, ale zaniedbaliście to, by nauczyć je niezależności i wpoić w nie pewność siebie w podejmowaniu decyzji". Uważam, że dom powinien być miejscem, gdzie dzieci mogą uczyć się podejmowania decyzji dotyczących ich życia i gdzie akceptuje się konsekwencje tych decyzji — tych właściwych i tych niewłaściwych. Dom to tak naprawdę wolny, bezpłatny uniwersytet, gdzie dzieci studiują życiowy program podejmowania decyzji. Używam słowa «wolny», ponieważ Bóg dał nam wolną wolę. Możemy podejmować decyzje, łącznie z tą, czy przyjąć Jego propozycję odkupienia i życia w wiecznej miłości, czy nie przyjąć. Wolność, jaką się cieszymy, jest wielkim dowodem na to, jak bardzo Bóg nas kocha. Dom powinien odzwierciedlać tego rodzaju miłość. Bóg ma władze nad rodzicami, ale obdarza ich wolnością i miłością. Rodzice mają władzę nad dziećmi, ale dzieci również powinny cieszyć się wolnością i miłością. Dla niektórych rodziców brzmi to groźnie. Z całych sił obstają przy kontrolowaniu. Uważają, że jeśli nie kontrolują dziecka, to wymknie się im ono z rąk, zostanie skrzywdzone, zejdzie na złą drogę itp. Ale jeśli się zatrzymasz i zastanowisz, to zrozumiesz, że rodzic nie ma innego wyboru — musi dać dziecku wolność. Nie twierdzę, że powinien je zaniedbywać albo pozwolić mu biegać po ulicy i dać się zabić. Ale u podstaw relacji dziecko — rodzic powinno leżeć pragnienie rodzica, żeby nauczyć dziecko odpowiedzialności, pokazać mu, jak należy w życiu postępować, i żeby dać mu wolność, by stało się osobą niezależną. Dziecko i tak stanie się niezależne i zamiast ten proces tłumić i krępować, trzeba go akceptować i wspierać. Rodzic despota Rodzic autorytatywny i odpowiedzialny Rodzic pobłażliwy 1. Podejmuje za dziecko wszystkie decyzje. 1. Daje dziecku wybór i wskazówki. 1. Jest niewolnikiem dziecka. 2. Stosuje nagrody i kary, żeby kontrolować zachowanie dziecka. 2. Daje dziecku okazje do podejmowania decyzji. 2. Priorytetem jest dziecko, a nie współmałżonek 3. Postrzega siebie jako kogoś lepszego od dziecka. 3. Wprowadza konsekwentną dyscyplinę opartą na miłości. 3. Pozbawia dziecko poczucia własnej wartości i ambicji, bo robi za nie to, co ono może zrobić. 4. Rządzi w domu żelazną ręką; daje dziecku mało wolności. 4. Czyni dziecko odpowiedzialnym. 4. Dostarcza dziecku disneyowskich doświadczeń, wszystko mu ułatwia: odrabia za dziecko zadania, udziela za nie odpowiedzi itp. 5. Pozwala, by nauczycielem dziecka była rzeczywistość. 5. Niekonsekwentnym wychowaniem doprowadza do buntu dziecka. 6. Okazuje dziecku szacunek, umacnia w nim poczucie własnej wartości, a przez to podbudowuje jego poczucie godności i ambicję. Twoje dziecko niedługo stanie się nastolatkiem, a potem wejdzie w dorosłość. I tak wkrótce będzie robić, co mu się podoba (a stanie się to o wiele szybciej, niż przypuszczasz). Kiedy nasze dzieci staną się nastolatkami, to możemy polegać właściwie tylko na ich miłości i szacunku. Może będzie się nam wydawać, że mamy nad nimi władzę i kontrolę, ale ta iluzja szybko się rozwieje. Stale mam do czynienia z rodzicami, którzy nie dali swym dzieciom wolności, a teraz, kiedy dzieci te stały się nastolatkami i dorosłymi, zbierają gorzkie żniwo. W książce tej kładę duży nacisk na to, żeby pomóc ci nauczyć dziecko jak najwcześniej podejmować mądre decyzje. Rodzic nie może mieć w życiu wspanialszego celu. Zastawów się: * Czy kiedykolwiek próbowałeś być Super Rodzicem? Jak? Jakie były tego wyniki? * Czy pamiętasz cztery błędy w rozumowaniu Super Rodzica? Na które z nich jesteś narażony najbardziej? Wypróbuj: * Przestań być doskonały. l tak nie jesteś, wiec możesz przestać udawać. Porzuć bezsensowne zadania, którym usiłujesz sprostać, żeby uszczęśliwić swoją rodzinę. Albo przyznaj się do ich niewypełnienia. * Módl się z dziećmi. Pokaż im, że znajdujesz oparcie w codziennej modlitwie. Nie wygłaszaj kazań; po prostu pozwól, żeby Bóg zagościł w twoim domu. Bądź szczery przed Bogiem i zachęć dzieci, aby też były szczere. Rozdział 7 Jak zostać najlepszym przyjacielem swego dziecka? Po tej pory przyjrzeliśmy się podstawowym założeniom dyscypliny praktycznej. Obejmują one następujące zagadnienia: Osoby stosujące dyscyplinę praktyczną starają się być konsekwentne, zdecydowane i szanują dzieci jako osoby. Osoby stosujące dyscyplinę praktyczną wskazują kierunek, a nie używają siły; kładą nacisk na czyny, a nie na słowa. Osoby stosujące dyscyplinę praktyczną czynią dzieci odpowiedzialnymi za swoje poczynania (jakie by one nie były), aby mogły czerpać naukę z doświadczenia. Poczynania te mogą przynieść porażkę lub sukces, ale dzieci będą obowiązkowe i odpowiedzialne za to, co robią. Osoby stosujące dyscyplinę praktyczną pomagają dzieciom uczyć się. Zdają sobie sprawę z tego, że są najważniejszymi nauczycielami, jakich kiedykolwiek będą miały ich dzieci; są okoliczności i wydarzenia, z których płynie nauka. Być może zżymacie się, kiedy używam określenia «osoba stosująca dyscyplinę praktyczną». W potocznym rozumieniu osoba stosująca dyscyplinę to ktoś surowy, despotyczny i — ogólnie mówiąc — nie jest przyjemnie z nią przebywać. Jednak mam nadzieję, że uda mi się w tej książce wykazać, że będąc osobą dyscyplinującą, staniesz się możliwie najlepszym przyjacielem swego dziecka. Osoba dyscyplinująca to ktoś, kto kieruje, trenuje i uczy drugą osobę, żeby pomóc jej stać się kimś dojrzałym, odpowiedzialnym i odnoszącym w życiu sukces. Stawiaj zachowanie na drugim miejscu, przede wszystkim kochaj dziecko W gruncie rzeczy dzieci pragną dyscypliny. Nie odrzucą cię dlatego, że jesteś osobą dyscyplinującą, pod warunkiem, że mają pewność, że ty sam ich nie odrzucasz. I na tym polega piękno koncepcji dyscypliny praktycznej. Dyscyplina praktyczna pomaga rodzicom dawać dzieciom do zrozumienia, że je kochają, chociaż nie zawsze podoba im się ich zachowanie. Moja praktyka i seminaria prowadzone w całym kraju nieustannie pokazują, że rodzice nie opanowali sztuki okazywania dziecku, że: „Kocham cię, ale nie podoba mi się to, co zrobiłeś". Dziwnym trafem dzieci ciągle odbierają komunikat: „Nie podoba ci się, co zrobiłem, i za mną też nie przepadasz". Ale dzieci ciągle chcą czegoś więcej. Bezustannie nas sprawdzają, buntują się, próbują, na ile mogą sobie pozwolić, i przez cały czas zadają pytania: „Czy ty mnie kochasz? Czy kochasz mnie wystarczająco, żeby mnie zdyscyplinować i skorygować moje zachowanie, a jednocześnie nadal mnie lubić?". Przy stosowaniu dyscypliny praktycznej słowem kluczowym jest słowo «równowaga». Jeśli dziecko nie zachowuje się właściwie, musisz na to zareagować. Jeżeli zareagujesz w sposób nadmiernie pobłażliwy, dziecku wkrótce przyjdzie do głowy, że to ono rządzi w domu. Jeżeli zareagujesz w sposób nazbyt apodyktyczny, dziecko poczuje się zdeptane i poczeka na moment, kiedy będzie mogło odegrać się na tobie. To odegranie się może obejmować całą gamę zachowań, począwszy od zuchwałości lub nieposłuszeństwa, a na ucieczce lub samobójstwie skończywszy. Obserwuję powtarzające się tragedie zbuntowanych dzieci, które dosłownie niszczą swoje życie, usiłując zemścić się za despotyzm rodziców. Niektóre dzieci wychowywane w domach despotycznych pozostają «grzecznymi chłopcami i dziewczynkami» aż do chwili, kiedy staną się poważnymi nastolatkami albo młodymi dorosłymi, i wtedy biorą odwet na rodzicach otwarcie się buntując, odrzucając wiarę itd. Miałem wielu dorosłych pacjentów, którzy zbuntowali się jeszcze później. Wiele kobiet i wielu mężczyzn przeżywających «kryzys wieku średniego» to osoby zmagające się ze szkodliwymi pozostałościami wychowania despotycznego. Nigdy wie odkładaj porachunków Dyscyplina praktyczna stara się nie kierować ani nadmierną pobłażliwością, ani nadmiernym despotyzmem. Chodzi w niej o konsekwencję i o ukierunkowanie na działanie. Rodzic stosujący dyscyplinę praktyczną nie odwleka porachunków. Nie trwa w niechęci, gniewie czy we frustracji. Kiedy zostaje złamana jakaś zasada lub ma miejsce innego rodzaju złe zachowanie, dziecko wie, że rozwiązanie sytuacji będzie natychmiastowe. To rozwiązanie nie musi oznaczać natychmiastowego klapsa czy lania. Kara cielesna ma w wychowywaniu swoje miejsce, ale moim zdaniem zbyt wielu rodziców stosuje ją niepotrzebnie. Chodzi przede wszystkim o to, żeby dziecko dostrzegło, co złego zrobiło, i żeby dać mu okazję do wyrażenia skruchy oraz żeby wiedziało, iż postąpiono z nim sprawiedliwie. W niektórych wypadkach dziecku może być naprawdę przykro i może ono okazać skruchę wobec osoby pokrzywdzonej. Jeżeli dziecko prosi o przebaczenie, to powinno je otrzymać. Istotne jest porozumienie się. Jeżeli to możliwe, dziecko powinno porozmawiać o zaistniałej sytuacji z mamą lub z tatą. To właśnie podczas rozmowy o złym zachowaniu lub złamaniu jakiejś zasady ma miejsce prawdziwe wychowywanie. W przypadku dyscypliny praktycznej nie dyscyplinujesz dziecka dla samego dyscyplinowania ani dla «utrzymania porządku». Twoim dalekosiężnym celem jest pomóc dziecku stać się obowiązkową i zdyscyplinowaną osobą, która nauczy się dyscyplinować się sama. Wykorzystaj najpotężniejszego sprzymierzeńca Jeżeli stosujesz dyscyplinę praktyczną, zawsze wykorzystuj swego najpotężniejszego sprzymierzeńca w tym względzie: naturalne lub logiczne konsekwencje. Pojęcie «naturalne konsekwencje» po raz pierwszy sformułował psychiatra Rudolf Dreikurs. Uważał on, że najlepszym sposobem uczenia dzieci jest pozwolenie, by uczyło je życie. Konsekwencje są naturalne przez to, że po prostu następują, jeżeli sprawy potoczą się w sposób naturalny. Pismo Święte trafnie opisuje naturalne konsekwencje w Liście do Galatów (6,7). Parafrazując nieco ten fragment, można powiedzieć: „Dziecko zbiera to, co posiało". Na przykład: Biegnij, kiedy powinieneś iść, a poślizgniesz się i zranisz kolano. Połóż się późno, a spóźnisz się do szkoły. Logiczne konsekwencje są nieco inne. Rodzice przedstawiają je dziecku wybiegając w przyszłość, przestrzegając dziecko, co się stanie, jeżeli pewne obowiązki nie zostaną spełnione. Na przykład: * Jeżeli nie zjesz kolacji, to wyląduje ona w koszu (albo w psiej misce), a ty nie dostaniesz nic do jedzenia aż do śniadania. * Wróć późno od kolegi, a jutro nie będzie ci wolno do niego pójść (albo następnym razem będziesz musiał wrócić wcześniej). * Zapominaj o nakarmieniu kota, a znajdziemy mu nowy dom. Wykorzystując naturalne i logiczne konsekwencje chętnie wyjaśniaj dziecku, o co chodzi, ale nie wracaj bez przerwy do podstawowych reguł i bez przerwy nie ostrzegaj, nie dawaj dodatkowych szans itd. Jednym z kluczowych zamierzeń jest wpojenie dziecku, że konsekwencje są realne i że życie nie zawsze daje drugą szansę. Życie codzienne oferuje niezliczone możliwości zastosowania w praktyce naturalnych i logicznych konsekwencji pewnych działań. I za każdym razem, kiedy to robisz, bądź gotów na krytyczną «chwilę prawdy», w której konsekwencje te rzeczywiście nastąpią. Jeśli spuścisz z tonu lub staniesz się zbyt pobłażliwy, to twojej dyscyplinie zabraknie odniesienia do rzeczywistości, a — co za tym idzie — także efektów. Żal może być bronią dziecka Jako rodzic zdaję sobie sprawę z tego, że nie zawsze łatwo jest być twardym i obstawać przy naturalnych i logicznych konsekwencjach. To może być po prostu bolesne. Oto pozwalasz Bufordowi na długi sen, w rezultacie czego spóźnia się on do szkoły. Będzie narzekanie, łzy i żal, co nieodmiennie powoduje nerwową atmosferę w domu. Często przestrzegam rodziców, że skrucha dziecka czasami bywa prawdziwa, a czasami jest zręcznie wykorzystywana jako skuteczna broń. Jeżeli dziecko bez przerwy łamie tę samą zasadę lub bez przerwy robi tę samą rzecz źle i za każdym razem mówi, że tego żałuje, to być może używa tej skruchy jako broni. Może ono zakładać: „Dopóki mówię mamie, że żałuję, dopóty będzie mi się udawać". Pamiętaj, że dyscyplina praktyczna zawsze pyta o odpowiedzialność. Skrucha jest dobra, ale w wielu wypadkach jest niewystarczająca. Na przykład, kiedy dziecko zepsuje coś w domu w rezultacie nieprzestrzegania zasady «nie ma w domu szaleństw», może okazać wielką skruchę. Niemniej jednak powinno zostać obciążone odpowiedzialnością za zniszczoną rzecz. Ta sama zasada odpowiedzialności powinna znaleźć zastosowanie w przypadku dziecka, które bez przerwy spóźnia się na kolację. Możesz przyjąć przeprosiny raz lub dwa razy, ale za trzecim razem dziecko powinno pójść spać bez kolacji. Przypominam sobie dziewięcioletnią dziewczynkę, z którą odbyłem kilka sesji terapeutycznych. Bardzo czekała na weekend, który miała spędzić ze swoją koleżanką. Miała nocować w jej domu, następnego ranka zjeść tam śniadanie, a potem miały wybrać się gdzieś razem z mamą przyjaciółki. Ale nasza dziewięcioletnia dziewczynka miała pewne domowe obowiązki, które powinna była wykonać najpóźniej w piątek wieczorem. Mama wcześniej określiła te obowiązki i wyznaczyła czas ich wykonania. Piątek upłynął i wieczorem córka przypomniała mamie, że czas już jechać do koleżanki. Kłopot polegał na tym, że dziewczynka nie wykonała poleceń mamy. Tak naprawdę to większość z nich nie została nawet zaczęta. Mama spokojnie powiedziała: - Kochanie, przykro mi, ale nie będziesz mogła pojechać. Rzecz jasna, był płacz i scena, ale kiedy emocje opadły, córka wróciła do stołu i wciąż zapłakana zapytała: - Ale dlaczego, mamusiu? Mama spokojnie odpowiedziała: - Ponieważ nie zrobiłaś tego, co do ciebie należy. Przykro mi, ale będziesz musiała zostać w domu i to dokończyć. To, co następnie się wydarzyło jest znaczące i zainteresuje rodziców, którzy myślą o korzystaniu z dyscypliny praktycznej. Z całą przebiegłością, jaką dzieci zdają się posiadać, dziewięciolatka zaczęła nękać mamę: - Ale mamo, przecież nie mówiłaś mi, że mam to zrobić! Dlaczego mnie nie uprzedziłaś? Widzicie, jak łatwo jest stworzyć małego potwora lub — jeśli wolicie — małego sępa? Dzieci posiadają umiejętność zapędzania nas w kozi róg i wywoływania w nas poczucia winy. Znają niezliczone sposoby oznajmiania nam, że mamy je ostrzegać, przymilać się, pochlebiać, a nawet przekupywać. Wszystko to nonsens! Córka dokładnie wiedziała, jakie są jej obowiązki i do kiedy ma się z nich wywiązać. Jedyną różnicą było to, że matka nigdy wcześniej tak stanowczo nie obstawała przy przestrzeganiu zasad. I tutaj właśnie dotykamy sedna sprawy w dyscyplinie praktycznej. Nadejdzie moment, kiedy trzeba twardo trzymać się ustaleń, co oznaczać będzie łzy i oskarżenia, i nękanie. Możesz zamknąć się w skorupie winy i pobłażliwości i ustąpić albo założyć zbroję despotyzmu. Żadne z tych posunięć nie przyniesie efektu. Trzeba zrobić to, co zrobiła ta matka. Była spokojna, ale zdecydowana. Była stanowcza, ale czuła. Oczywiście w ten weekend nie należała do osób najbardziej lubianych przez dziewięciolatkę. Ale bardziej interesowało ją nauczenie córki odpowiedzialności niż to, żeby być przez córkę «lubianą». Tego wymaga uczenie odpowiedzialności—czasami musimy «pociągnąć za dywan» i pozwolić, żeby małe sępy się poprzewracały. Skuteczna dyscyplina praktyczna pozwoli ci skoncentrować się bardziej na opanowaniu swych emocji, tak by emocje nie panowały nad tobą. Rzecz jasna, łatwiej jest to powiedzieć (albo — tak jak ja — napisać), niż zrobić, gdy wybite jest okno albo gdy na podłodze leży stłuczony flakon. Nie jest łatwo panować nad emocjami, gdy mała Courtney wraca późno i sprawia wrażenie, że pozjadała wszystkie rozumy, lub gdy odkrywasz, że czteroletni Cletus kąpie swoją dwuletnią siostrę w muszli klozetowej. Niemniej jednak wybuch gniewu niczego nie rozwiązuje. Tak naprawdę to w chwilach, gdy tracimy panowanie nad sobą i nie dyscyplinujemy z czułością, jesteśmy winni naszym dzieciom przeprosiny. To może być trudne, ale jest to niezwykle pomocne w czynnym wypełnianiu nauki Chrystusa, który kazał „przebaczać jak Bóg wam przebacza" (por. Ef 4, 32 i Koi 3,13). W każdej sytuacji to do ciebie —jako rodzica — należy ocena tego, co się dzieje, i rozstrzygnięcie, jak postąpić. Kluczem do skutecznej interakcji z dziećmi jest chwila zastanowienia, zanim zacznie się działać. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie zawsze jest to łatwe, szczególnie że dyscyplina praktyczna wymaga zdecydowanego działania, a nie zwlekania. Ale w każdej sytuacji warto zastanowić się przez chwilę, co tak naprawdę się dzieje i co trzeba zrobić. Chwila zastanowienia (jeżeli trzeba, sam się oddal lub usuń dzieci z miejsca zdarzenia) zmniejsza prawdopodobieństwo działania pod wpływem gniewu i zwiększa prawdopodobieństwo zastosowania skutecznego rozwiązania dyscyplinującego. Dziewięć sposobów na to, by zostać najlepszym przyjacielem swego dziecka Oto dziewięć wskazówek, które warto pamiętać przy stosowaniu dyscypliny praktycznej i które pomogą stać się najlepszym przyjacielem swego dziecka: 1. Reakcja rodzica powinna być adekwatna do tego, co się stało. Na przykład, dziecko przepuściło swoje kieszonkowe. Kiedy prosi o dodatkowe pieniądze przed końcem tygodnia, mówisz po prostu: „Przykro mi, musisz wziąć z kieszonkowego, a jeżeli już nic nie 2. masz, to trzeba będzie poczekać do soboty". 3. Nigdy nie skłaniaj do posłuszeństwa biciem lub znęcaniem się. Pamiętaj, kija pasterskiego lub rózgi używano do prowadzenia owiec, a nie do bicia ich. 4. Kiedy to tylko możliwe, wybieraj działanie. 5. Staraj się zawsze być konsekwentny. 6. Kładź nacisk na porządek. Praca ma pierwszeństwo przed zabawą, poranne obowiązki przed śniadaniem itd. Sprzyja to umacnianiu posłuszeństwa i podkreśla, że w całym królestwie Bożym istnieje potrzeba porządku — porządek jest istotny. 7. Zawsze wymagaj od dziecka odpowiedzialności za swoje czyny. 8. Zawsze dawaj dziecku do zrozumienia, że jest dobre, nawet jeśli jego zachowanie jest nieodpowiedzialne. 9. Zawsze dawaj dziecku wybór, by umacniać współpracę, a nie współzawodnictwo. 10. Jeżeli lanie jest absolutnie niezbędne, powinieneś je wymierzyć, ale tylko wtedy, gdy w pełni kontrolujesz swoje emocje. Zawsze powinno nastąpić po tym wyjaśnienie, dlaczego lanie było konieczne oraz znaczące słowa: „Kocham cię i zależy mi na tobie". To jest łatwe i skuteczne Niejeden rodzic powtarzał mi: „Za dużo pan wymaga. Mam trudności ze zdyscyplinowaniem dziecka w oparciu o pańskie metody". Mówię tym rodzicom, że czuję to, co oni. Dyscyplina praktyczna jest prostą, bezpośrednią metodą, ale jest trudna. Nie jest łatwo zachować się jak matka dziewięcioletniej dziewczynki, która nie wywiązała się ze swoich obowiązków. Mała dziewczynka zaniedbała swoje obowiązki i nie mogła spędzić wieczoru u swojej przyjaciółki. Wypróbowała wszystkie znane sobie sztuczki, żeby wzbudzić w mamie poczucie winy, ale mama nie uległa. Była stanowcza, lecz okazała jej uczucie. Rozumiała sytuację, ale pozostała nieugięta i wymogła na dziecku odpowiedzialność. Nacisk na odpowiedzialność nie jest czymś nowym. Sugeruje to wielu specjalistów zajmujących się problemem wychowania dzieci. Ale lubię myśleć, że dyscyplina praktyczna jest wyjątkowo skutecznym sposobem na osiągnięcie tego celu ze względu na nacisk kładziony na działanie, na gotowość «pociągnięcia za dywan» z humorem, ale i z niewzruszoną stanowczością. I to się opłaca. Dyscyplina praktyczna sprawdza się! Widzę codziennie, jak sprawdza się w moim domu. Widzę, jak działa w rodzinach poddawanych terapii i w tych, z którymi rozmawiam jeżdżąc po kraju. W drugiej części książki przyjrzymy się konkretnym problemom, zawirowaniom i kłopotom, żeby przekonać się, jak dyscyplina praktyczna może poprawić i umocnić twoją więź z dzieckiem — od zaraz. Zastanów się: * Ten rozdział mówi: „Będąc osobą dyscyplinującą staniesz się najlepszym przyjacielem swego dziecka". Jak to możliwe? * Co to są naturalne i logiczne konsekwencje? Dlaczego odgrywają ważną role w dyscyplinowaniu twojego dziecka? Wypróbuj: * Uświadom sobie, jakie mogą być korzyści z konsekwencji wynikających z postępowania twoich dzieci. Zastanów się, jakie naturalne i logiczne konsekwencje zachowania twojego dziecka możesz wykorzystać do zdyscyplinowania go. Zaplanuj swoje postępowanie. Rozdział 8 Kiedy rodzina nuklearna eksploduje Gail była samotną matką borykającą się z wychowaniem dwóch synów, ale kiedy kościół opłacił jej uczestnictwo w seminarium nt. wychowania dzieci, nie pokazała się. Następnej niedzieli pastor zapytał ją o powód nieobecności. - Być może zna już pani odpowiedź na wszystkie pytania — dogadywał jej. - Ależ nie, pastorze. Wie pastor, że tak nie jest — odparła. — Ale kiedy zobaczyłam te wszystkie plakaty z obojgiem rodziców i kiedy pastor powtarzał, że seminarium jest dla matek i ojców, pomyślałam, że to nie dla mnie. Jest inaczej, kiedy jest się samotną matką. Zbyt często my, autorzy poradników i wykładowcy formułujemy nasze rady tak, jak gdyby były one adresowane tylko do rodzin, w których są oboje rodzice — zwanych przez socjologów «rodzinami nuklearnymi». Wielu samotnych rodziców uważa, że ich niepełne rodziny nie spełniają norm, czują się wypchnięci poza nawias, jakby nasze starannie przetestowane wzorce miały zastosowanie tylko w hermetycznych laboratoriach. Przepraszam, jeśli to, co do tej pory napisałem w tej książce, tak zabrzmiało. Prawda jest taka, że samotni rodzice mogą wcielać w życie dyscyplinę praktyczną równie skutecznie. Dla wielu z nich może się to okazać właśnie tym, czego szukają. Badania pokazują, że w Stanach Zjednoczonych prawie 30 procent dzieci wychowują samotni rodzice. Natomiast 20 procent żyje w rodzinach zastępczych lub—jak je nazywam — w rodzinach mieszanych. Ozzy i Harriet ustępują miejsca Brady Bunch i Murphy Brown8. Rodziny nuklearne eksplodują i ich członkowie muszą dalej żyć w środowisku skażonym opadem radioaktywnym. Jakie rozwiązania proponuje dyscyplina praktyczna w takich sytuacjach? Czy istnieją jakieś szczególne sposoby okazywania miłości i stanowczości, «pociągania za dywan», egzekwowania odpowiedzialności —jeżeli jesteś samotnym rodzicem albo kiedy wychowujesz czyjeś dziecko? I tak, i nie. W pozostałej część książki mówię o tych przypadkach, ale istnieją jeszcze pewne dodatkowe zastrzeżenia, o których sobie tutaj powiemy. Rozbite domy Być samotnym rodzicem to najtrudniejsze zadanie na świecie. Jesteś żywicielem i konsumentem, dozorcą i gorylem, opiekunem i jędzą. Samotnie bierzesz na siebie obowiązki wychowawcze obojga rodziców, dodając je do pozostałych zajęć i obowiązków. Większość znanych mi samotnych rodziców pada z nóg. W przeważającej liczbie przypadków któreś z rodziców zostaje osamotnione na skutek odejścia (śmierci) współmałżonka, będącego zarazem rodzicem, lub rozwodu. W obu sytuacjach towarzyszy im ogromny ból oraz poczucie winy i gniew. Tak więc nie tylko zmagasz się z codziennym życiem, ale musisz też poradzić sobie z ładunkiem emocji — własnych i twoich dzieci! Nie jest to łatwe życie. (Dostrzegam, że na macierzyństwo decyduje się coraz więcej kobiet niezamężnych. W takiej sytuacji emocje są nieco inne, ale wcale nie jest im łatwiej). Czy jesteś więc skazany na życie drugiej kategorii? Czy twoje dzieci zawsze będą napiętnowane tą sytuacją? Niekoniecznie. Znam wiele dzieci pochodzących z rozbitych domów, które wyrosły na odpowiedzialnych nastolatków i dorosłych i które są szczęśliwymi i dobrze radzącymi sobie w społeczeństwie ludźmi. Świadczy to o sile ich charakteru, o ciężkiej pracy rodzica i o działaniu łaski Bożej. Zadbaj o siebie Jeżeli jesteś samotnym rodzicem mającym pod opieką dziecko, to twój poziom stresu jest wyższy od przeciętnego. Zawsze masz na głowie dziesięć milionów rzeczy do zrobienia, a czasu tylko na dwanaście lub trzynaście. To szef każe ci zostać dłużej w pracy, to dzieci chcą pojechać na zakupy, to telefon z banku w sprawie opóźnienia w spłacie kredytu. Stale coś się dzieje. Wiele żyjących w głębokim stresie osób uwija się jak w ukropie, lecz są tak do tego przyzwyczajone, że nawet nie zauważają, jak bardzo są zestresowane. Często potrzeba jakiegoś załamania — emocjonalnego, fizycznego lub w relacjach z innymi osobami — żeby to sobie uświadomić. Nie czekaj, aż to się stanie. Bądź świadoma, jak wielki jest twój stres, i zrób, co w twojej mocy, żeby choć trochę go zmniejszyć. Przede wszystkim, zajmij się sprawami podstawowymi: odpoczynkiem, jedzeniem i sportem. Śpij siedem lub osiem godzin i jedz trzy porządne posiłki na dobę. Unikaj przekąsek, ale także modnych diet. Jeśli nie możesz iść do fitness klubu, to idź i pobaw się z dziećmi, ale znajduj czas na regularną aktywność fizyczną. Następnie zajmij się rozkładem dnia. Znajdzie się mnóstwo rzeczy, na które po prostu nie będziesz miała czasu. Jeśli jesteś samotnym rodzicem, to jest oczywiste, że nie możesz zadowolić wszystkich. Naucz się odmawiać, gdy ludzie proszą cię o robienie czasochłonnych rzeczy. Inaczej zamęczą cię na śmierć; uleganie bowiem ich prośbom oznacza dla ciebie samobójstwo. Przyznaj sam przed sobą, że nie jesteś w stanie podołać wszystkiemu. Zrób sobie wolne w chwilach szczególnie stresujących. Uważaj na te chwile, w których czujesz się szczególnie zestresowana/zestresowany i podejmij stosowne kroki, żeby nie wybuchnąć. Może jest coś — pora dnia, jakaś czynność, osoba lub pewne zachowanie dzieci — co zawsze powoduje, że czujesz się szczególnie zestresowana. W każdym razie zredukuj stres pozwalając sobie na odrobinę luzu, robiąc sobie miniwakacje. Spróbuj zachęcić dzieci do pomocy. Znam jedną mamę, która zarządziła, że pierwsze pół godziny po jej powrocie do domu to «czas wytchnienia». Nie wolno było jej wtedy przeszkadzać. Po tym czasie z uśmiechem na ustach zajmowała się dziećmi, ale potrzebowała trzydziestu minut wypoczynku. Jej dzieci pojęły, że ich życie jest o wiele przyjemniejsze, jeśli pozwolą mamie na tę chwilę relaksu. Ty też potrzebujesz takiego czasu. Niech dzieci wiedzą, że czasem twoje potrzeby są ważniejsze. Zadbaj o siebie. Znajdź przyjemności, które sprawią ci radość porównywalną z wygraniem miliona, gdy tymczasem kosztują tylko kilka dolarów. Zamów kolację, zrób sobie pedicure, weź gorącą kąpiel, idź z przyjaciółmi na koncert. Zaoszczędź trochę czasu i pieniędzy na własne proste przyjemności i nie czuj się z tego powodu winna. Co to wszystko ma wspólnego z dyscypliną praktyczną? To punkt wyjścia. Musisz być silna, żeby dyscyplina praktyczna przynosiła skutki, więc musisz zatroszczyć się o siebie. Wcześniej wspomniałem, że rodzice powinni znaleźć dobrą opiekunkę do dzieci i od czasu do czasu oderwać się od nich. Ich związek musi być silny, jeżeli mają być dobrymi rodzicami. To samo dotyczy ciebie, z tym że teraz jesteś sama. Poświeć trochę czasu na nabranie sił. I od czasu do czasu odpocznij od dzieci. Zrozum ból dzieci, ale mu się. nie poddawaj Rzecz jasna nie jesteś jedyną osobą, która cierpi. Twoje dzieci cierpią również. Ten ból będzie trwał bardzo długo, chociaż kiedyś zacznie zanikać. Przez pierwsze dwa lata daje znać o sobie na wiele różnych sposobów, a przez następnych kilka lat będzie się pojawiał od czasu do czasu. Niekiedy dzieci będą miały ataki gniewu. Jeżeli będziesz w pobliżu, wyżyją się na tobie. (Tak bywa z gniewem — nie zawsze wybiera adresata). Niektóre dzieci zamkną się w sobie, nie okazując swoich uczuć. Niektóre popadną w autodestrukcję, inne opuszczą się w nauce, a jeszcze inne nie zrobią nic, o co je poprosisz. Jak możesz zdyscyplinować dziecko za to, że czuje się zranione? Wiesz, przez co przechodzi, i mu współczujesz. Możesz mieć poczucie winy za spowodowanie tego bólu (a jest ono źródłem większości niewłaściwych decyzji podejmowanych przez samotnego rodzica). Możesz chcieć zrekompensować im stratę rodzica przez zbytnią pobłażliwość. Ale tak naprawdę to wcale im to nie pomoże. Pewne rodzaje zachowań, bez względu na uwarunkowania, są nadal nie do przyjęcia. Musisz wymagać od dziecka — nawet od cierpiącego dziecka — żeby wniosło swój wkład w poprawne funkcjonowanie rodziny. Tkwicie w tym razem i musicie sobie nawzajem pomagać. Wszyscy odczuwacie ból, ale nie ma żadnego wytłumaczenia dla działań destrukcyjnych. Bardziej niż kiedykolwiek musisz okazywać miłość swemu źle zachowującemu się dziecku („Rozumiem cię") i jednocześnie stale wymagać, żeby zachowywało się właściwie. Jeżeli chcesz dać swojemu dziecku coś, co zrekompensowałoby jego ból, to po prostu bądź konsekwentnym kochającym rodzicem ze zdrowym podejściem do sprawy wychowania. Niech dzieci wiedzą, że jesteś im oddana... na zawsze Dzieci po rozwodzie ich rodziców szczególnie obawiają się odrzucenia. Przekonały się, że nie mogą zaufać dorosłemu, którego kochały. Może się to objawiać poprzez brak pewności, czy może ci zaufać, lub przez trudności z okazaniem miłości innym. Ponieważ dyscyplina praktyczna opiera się na wzajemnym zaangażowaniu (każdy członek rodziny wnosi swój wkład w jej funkcjonowanie), sytuacja może trochę się skomplikować. Zrób wszystko, co w twojej mocy, żeby zachować poczucie rodzinnej więzi, bez względu na to, czy masz jedno dziecko czy jedenaścioro. Musicie umieć poświęcać się dla siebie nawzajem. Jesteś tym rodzicem, który pozostał, i na tobie spoczywa ciężar udowodnienia dzieciom, że będziesz z nimi na dobre i na złe; że nie znikniesz, gdy tylko sprawy zaczną układać się źle. Przezwyciężenie emocjonalnego nastawienia dzieci zajmie ci trochę czasu i może być frustrujące, ale powtarzaj im w kółko, że jesteś tu dla nich. Zapewniaj je o swoim oddaniu. Przestrzegaj swoich zasad bez względu na eksmałżonka Kiedy zdecydujesz się postępować zgodnie z zasadami dyscypliny praktycznej, trzymaj się tego — nawet jeżeli twój były mąż nie zgadza się na to. Niech dzieci wiedzą, że macie swoje «domowe zasady». Kiedy dzieci zostają z tobą, wiedzą, czego mają się trzymać. Jeśli w weekendy odwiedzają drugiego rodzica, mogą postępować według innych reguł. Ale w twoim domu słuchają twoich wskazówek. - Ale tatuś mi na to pozwala! - Możesz to robić u tatusia. Ale tutaj ci nie wolno. Dzieci mogą przez jakiś czas narzekać, ale wkrótce przywykną. Mogą ci się nawet odgrażać, że wolą być z tatusiem. Nie daj się na to złapać. Trzymaj się zaplanowanej dyscypliny praktycznej tak długo, jak długo dzieci pozostają pod twoją opieką. Trzymanie przez rodziców wspólnego frontu, nawet jeśli są rozwiedzeni, jest wskazane. Jeżeli pozostajesz w możliwie dobrych stosunkach ze swoim byłym mężem, to możesz — szczególnie gdy chodzi o dzieci — spróbować opisać mu metody dyscypliny praktycznej, które mógłby zastosować. Wyjaśnij, czego się spodziewasz od każdego z dzieci, i w jaki sposób będziesz wymagać od nich odpowiedzialności. Dla dobra dzieci twój eks-mąż powinien zgodzić się realizować twój sposób dyscyplinowania. Ale nie jest to bezwzględnie konieczne. Wielu ludzi błędnie pojmuje dyscyplinę praktyczną, uważając ją za zbyt surową, i twój były mąż może obawiać się, że jesteś dla dzieci zbyt surowa. Niech cię to nie zniechęca. Postępuj zgodnie ze swoim planem. Unikaj trójkątów Załóżmy, że twój były mąż ma przyjechać po waszego syna w sobotę o godzinie 10, żeby zabrać go do parku. O godzinie 9.45 twój maluch jest całkowicie ubrany, spakowany i czeka na schodach. Mija 10.00, potem 10.30 i 11.00 — tatusia ani śladu. Dziecko pyta pochlipując: - Dlaczego nie przyjeżdża? Przecież obiecał. Oczywiście wszystko zaczyna się w tobie gotować. Twój były mąż rzadko dotrzymywał obietnic, a teraz dobija cię widok rozczarowanego synka. Już sięgasz po słuchawkę, żeby zmyć byłemu mężowi głowę. Ale to nie twój problem. Tak naprawdę to jest to sprawa między twoim byłym mężem a waszym synkiem. Nie musisz się w to angażować. Podaj słuchawkę synkowi i powiedz: - Nie wiem. Znasz jego numer. Zapytaj go sam. Dzięki takiemu postępowaniu nie tylko ty unikasz wybuchowej sytuacji, ale twoje dziecko również dostaje cenną, choć bolesną lekcję. A czyj głos w słuchawce wywrze większy efekt na nieobecnym tatusiu — twój (zrzędzący) czy dziecka (płaczliwy i proszący)? Niech dziecko ma z drugim rodzicem swoje własne układy. Często dzieci rozwiedzionych rodziców pełnią rolę gołębi pocztowych lub szpiegów. Krążąc między rodzicami przynoszą wiadomości (zazwyczaj nieprzyjemne) albo zbierają informacje. - Powiedz temu swojemu beznadziejnemu ojcu, żeby tym razem przywiózł cię o jakiejś sensownej porze. - Czy matka się z kimś teraz spotyka? Jeśli masz jakąś sprawę do swego byłego małżonka, zwróć się do niego sama lub porozmawiaj z nim przez prawnika. Nie stawiaj dzieci między wami. Unikaj również pokusy zdobycia sympatii dzieci. Czasami rozwiedzeni rodzice znajdują pewną dozę satysfakcji w tym, że „dzieci bardziej mnie lubią". W rezultacie kiedy tylko mogą, wieszają psy na byłym współmałżonku. Jest to niewskazane; dzieci muszą nauczyć się szanować oboje rodziców tak, jak to tylko możliwe. (Ponadto twoje pragnienie bycia lubianą przez dzieci może podkopać dyscyplinę praktyczną. Jeśli dzieci są pionkami w jakiejś emocjonalnej rozgrywce, to mogą szybko nauczyć się wykorzystywać to przeciwko tobie: „Tatuś jest fajniejszy od ciebie. U niego mogę nie kłaść się spać aż do jedenastej!"). Czasami dzieci albo eksmąż będą usiłowali wciągnąć cię w swoje wzajemne relacje. „Dlaczego tatuś już mnie nie kocha tak jak dawniej?" „Wydaje mi się, że od jakiegoś czasu Tyler jest na mnie zły. Dlaczego?" Oczywiście możesz w czymś pomóc, ale nie daj się wciągnąć w nieporozumienia między twoim byłym mężem a waszym dzieckiem, bo tak będzie dla ciebie bezpieczniej. Jeśli to tylko możliwe, niech kontaktują się ze sobą bezpośrednio. Nic wyręczaj nikogo w rozwiązywaniu problemów Jako samotny rodzic jesteś przyzwyczajona do samodzielnego zaspokajania potrzeb dziecka. Może to dość szybko przerodzić się w nadopiekuńczość, co spowoduje, że będziesz chciała osłonić dziecko przed rzeczywistością. Na dodatek samotni rodzice często mają poczucie winy za to, że ich dzieci znalazły się w sytuacji, która nie jest sytuacją wymarzoną. Chcą więc zrekompensować to dzieciom, chroniąc je przed dodatkowym cierpieniem. Ale kluczem do dyscypliny praktycznej jest konieczność nauczenia się stawiania czoła rzeczywistości, zaś czasami — jak mówią — «rzeczywistość boli». Wiem, że niełatwo jest patrzeć, jak dziecko przynosi ocenę niedostateczną z historii, ponieważ zamiast pisać referat, oglądało telewizję, ale to nie oznacza, że powinnaś je wyręczać. Następnym razem zdecyduje mądrzej. Niełatwo jest patrzeć, jak twój syn zostaje usunięty z drużyny piłkarskiej, ale to nie oznacza, że masz dzwonić do trenera ze skargą. W następnym roku syn więcej się przyłoży — albo znajdzie dziedzinę, która bardziej odpowiada jego zainteresowaniom. Rzeczywistość jest naprawdę dobrym nauczycielem, aczkolwiek wymagającym. A ty nie wyświadczasz dzieciom przysługi chroniąc je przed nią. Zwalcz pokusę rozwiązywania za nie wszystkich problemów. Niech odkryją kawałek rzeczywistości na własną rękę. Nie szukaj zbytniego wsparcia u dzieci Samotni rodzice często próbują przekazać dzieciom część obowiązków współmałżonka. Jeżeli chodzi tylko o wyniesienie śmieci, nie ma sprawy. Ale uważaj, żeby nie wykorzystywać dziecka jako powiernika. Dzieje się tak szczególnie wtedy, gdy chodzi o jedynaka. Wtedy robi się z tego «ty i ja przeciw światu». Regularne wylewanie swoich uczuć jest bardzo kuszące. Jednak taka sytuacja może doprowadzić do naruszenia dyscypliny praktycznej przez podważenie autorytetu rodzica. Jeżeli w jednej chwili jesteś pokrewną duszą, to trudno w drugiej być osobą dyscyplinującą. Nie twierdzę, że nie powinnaś być z dziećmi szczera i cieszyć się z ich towarzystwa. Powinnaś! Ale pamiętaj, że jesteś rodzicem. I pamiętaj, że twoje dziecko jest tylko dzieckiem. Wiele twoich uczuć to uczucia z natury «dorosłe» — złożone i sprzeczne. Twoje dziecko nie jest gotowe na ich poznanie. Ty możesz poczuć ulgę zrzucając ciężar z serca przed słuchającym cię dzieckiem, ale teraz dziecko przejęło ten ciężar i może się pod nim ugiąć. Jeżeli martwisz się pieniędzmi, snujesz marzenia o własnym życiu uczuciowym albo masz pretensje do swojego eksmęża — zachowaj to dla siebie albo (to jeszcze lepsze rozwiązanie) poszukaj kogoś dorosłego, z kim mogłabyś o tym porozmawiać. Jeśli masz kilkoro dzieci, to prawdopodobnie poszukasz oparcia w najstarszym, żeby pomagało ci przy młodszych. Nie ma w tym nic złego — Sande i ja często tak robimy (ale ułatwia to spora różnica wieku między naszymi dziećmi). Uważaj jednak, by nie składać na barki najstarszego zbyt wielu obowiązków. Nie może ono stać się «współrodzicem». Pozwól, żeby dziecko wykształciło w sobie naturalne zdolności przywódcze, lecz rodzicielską odpowiedzialność zachowaj dla siebie. Uwaga na dziadków Pewnego razu miałem do czynienia z 35-letnią samotną matką dwójki dzieci w wieku dwunastu i dziesięciu lat. Jej rodzice postanowili, że zabiorą całą rodzinę do Disneylandu i zapłacą za wszystko. Był to wspaniały prezent, ale kobieta miała w związku z tym nieco mieszane uczucia. Zgodziłem się z nią. Prezent był miły, ale i niebezpieczny. W tym wypadku dziadkowie postępowaliby jak rodzice. Decydowaliby za swą dorosłą córkę i za jej dzieci. Podczas wycieczki to oni byliby u władzy, a nie ona. I jaką naukę wyniosłyby z tego dzieci? Możliwe, że w danej chwili nie miałabyś nic przeciwko zafundowaniu wycieczki do Disneylandu. Mógł to być dobry pomysł, gdyby dziadkowie mimowolnie nie wykorzystali tej sytuacji do kierowania córką i jej dziećmi. Sądzę, że czuli się nieco winni z powodu jej trzech rozwodów (pewnie popełnili jakiś błąd wychowawczy), a teraz nie ufali jej, jeśli chodzi o wychowanie jej własnych dzieci, i chcieli przejąć odpowiedzialność za tę sprawę. (W rzeczywistości od czasu do czasu zajmowali się już dziećmi przez dwa lub trzy tygodnie z rzędu, kiedy córka potrzebowała odpoczynku). Dziadkowie byli mili, ale chcieli kontrolować córkę, a ona pozwalała na to. Kiedy inni bez przerwy cię w czymś wyręczają, szybko nabierasz przekonania, że sama sobie nie poradzisz. Zaproponowałem, że najlepiej będzie, jeśli córka weźmie na siebie rolę rodzica, a dziadkowie będą ją w tym wspierać. Wycieczka do Disneylandu nie umacniała jej w roli rodzica (jeżeli naprawdę chcieli pomóc, mogli dać jej pieniądze i pozwolić, żeby sama zabrała dzieci). Ta historia odnosi się do wielu niepełnych rodzin. Dziadkowie — często pod wpływem niejasnego poczucia winy (i zwykle rzeczywiście chcąc pomóc) — uzurpują sobie rolę rodzica. Samotny rodzic, który i tak boryka się z życiem, pozwala im na to. Ale jest to pułapka kwestionująca faktyczny autorytet w rodzinie. Samotny rodzic i jego rodzice muszą współpracować, żeby umocnić szacunek między tym rodzicem a jego dzieckiem. Dziadkowie mogą pomagać, ale nie mogą przejmować steru. Ostrożnie z własnym życiem uczuciowym Od momentu rozwodu9 lub śmierci, kiedy to stałaś się samotnym rodzicem, w twoim życiu pojawiła się głęboka wyrwa. Jest rzeczą naturalną, że chciałabyś znaleźć kogoś, kto pomógłby ci ją zapełnić. Ale musisz być ostrożna, kiedy twoje serce zaczyna się zwracać w stronę drugiego człowieka. Co tobą kieruje: uczucie czy potrzeba? W wyniku tragedii pojawiły się w tobie nowe potrzeby emocjonalne, które spowodują zaburzenie równowagi w każdym nowym związku. Według ekspertów, żeby emocjonalnie pogodzić się z tym, że doszło do rozwodu, potrzeba przynajmniej dwóch lat, a często nawet więcej. Jeśli zbyt szybko się z kimś zwiążesz, szykujesz sobie kolejną porażkę. Musisz być szczególnie ostrożna również przez wzgląd na dzieci. Zapewne twój stan emocjonalny w znacznym stopniu wynika ze świadomości, że twoje dzieci potrzebują i ojca, i matki. Zdajesz sobie sprawę, że samotne macierzyństwo jest ciężkie dla wszystkich osób, których ono dotyka, i snujesz fantazje, że twój nowy towarzysz życia rozwiąże wszystkie te problemy. Ale rzuć okiem na dalsze strony tej książki, a przekonasz się, że przybrany rodzic to też nie bułka z masłem. Poślubienie niewłaściwej osoby — po raz kolejny—wyrządziłoby twojej rodzinie jeszcze większą szkodę. Więc nie spiesz się. Wiele marzeń twoich dzieci jest podobnych do twoich. Widzą jak gawędzisz z sympatycznym kasjerem/kasjerką w supermarkecie i już zaczynają planować wesele. Jeżeli przyprowadzasz kogoś nowego do domu, mogę się założyć, że przyglądają mu się jako potencjalnemu tacie/mamie. Opłakując utratę kogoś bliskiego żyje się nadzieją, że jeszcze nie wszystko stracone. Kiedy w końcu dzieci zdają sobie sprawę, że ty i twój eksmąż to przeszłość, szukają kogoś, żeby obsadzić wakujące stanowisko, żeby wszystko wyglądało jak dawniej. Oczywiście nigdy nie będzie tak jak dawniej. Nie możesz się cofnąć. Jedyna droga prowadzi naprzód. Jednak presja ze strony dzieci może doprowadzić do rozpadu nowego związku. Radziłbym utrzymywać własne życie uczuciowe w jak największym sekrecie. Nie dziel się z dziećmi szczegółami o randkach i nie przyprowadzaj swoich partnerów do domu, dopóki nie jesteś zaręczona. Byłoby to dla dzieci tylko źródłem rozczarowań. Najlepszym sposobem na to, abyście pozostali zdrową rodziną (i osobami), jest zaakceptowanie możliwości pozostania osobą samotną. Ty i twoje dzieci musicie nauczyć się radzić sobie jako rodzina funkcjonująca bez jednego elementu. Taka jest rzeczywistość. A jeżeli Bóg da ci nowego towarzysza życia, to tym silniejsza będziesz w nowym związku. Connie poznała Ricka za pośrednictwem kolegów z pracy. Zaczęła się z nim spotykać. Mając dwóch synów z pierwszego małżeństwa, które zakończyło się dwa lata wcześniej, była gotowa na poważny związek. Rick zdawał się być dla niej doskonałym mężczyzną. Nawet jej ojciec — chociaż nie podobał się mu żaden z mężczyzn, z którymi dotąd się spotykała — wyraził swą gorącą aprobatę, kiedy przedstawiła mu Ricka. Kiedy Rick zabrał jej synów na ryby, Connie pokochała go jeszcze bardziej. Dziewięcioletni Jake i jedenastoletni Jeffy naprawdę potrzebowali ojca, a Rick był typem człowieka aktywnego, który im imponował. Cała rodzina naprawdę oszalała na punkcie Ricka. Miło było na nich patrzeć. Ale w pewnym momencie Connie zaczęła dostrzegać pewne problemy. Tajemnicze wyjazdy służbowe, nieprzekonujące wyjaśnienia. Z początku ignorowała te niepokojące ją sygnały, ale wkrótce zdała sobie sprawę, że Rick ją oszukuje. Kiedy w końcu doszło do konfrontacji, roześmiał się. -Ach, tylko o to chodzi. Przecież jestem facetem. Nie jesteśmy małżeństwem ani nic w tym stylu. To nie jest nic wielkiego. Oczywiście dla niej to było coś wielkiego. W myślach już podążała ku małżeństwu, ale teraz nacisnęła hamulec. Jej poprzedni mąż był oszustem. Nie zamierzała pozwolić, żeby historia się powtórzyła. Jake i Jeffy zmartwili się, że nie zobaczą już Ricka. Connie w delikatny sposób wyjaśniła im sytuację, ale oni właściwie zaakceptowali już Ricka jako ojca. Skończyło się na tym, że obwiniali Connie za zerwanie tego związku, manifestując swój bunt, co na długie miesiące zatruwało atmosferę w domu. To jeszcze bardziej pogorszyło życie Connie. Cierpiała rzecz jasna z powodu zdrady Ricka, a teraz musiała jeszcze codziennie staczać batalie z własnymi dziećmi. Martwiło ją, że nie była wystarczająco pociągająca, żeby podtrzymać zainteresowanie Ricka. Dlaczego miałby spotykać się z innymi kobietami? I czuła się winna, że dała dzieciom nadzieję, a następnie im ją odebrała. Ten uczuciowy galimatias wzmógł jej potrzebę znalezienia oparcia w drugim człowieku, która to potrzeba pchnęła ją w ramiona kolejnego mężczyzny. Stan zamieszkał w okolicy niedawno. Był przystojny, nie był wcześniej żonaty. Nie był typem macho jak Rick; cechowała go stałość, był konsekwentny, miał dobrą pracę w firmie ubezpieczeniowej i perspektywę na awans. Connie dobrze się z nim czuła, gdy oprowadzała go po mieście i pomagała mu urządzić mieszkanie. On potrzebował jej, a ona jego. Dokładnie cztery miesiące po rozstaniu z Rickiem Connie wybrała się na pierwszą oficjalną randkę ze Stanem. Wkrótce zaczęły się wspólne obiady z Connie i jej dziećmi trzy razy w tygodniu. Jake i Jeffy traktowali go z ostrożnością, ale w końcu przywykli do jego obecności, szczególnie gdy pomagał im w odrabianiu zadań. Connie zaczęła myśleć, że tym razem ten związek przetrwa. Czuła, że Stan to dobry materiał na męża, że trafiła na takiego mężczyznę, który zaopiekuje się nią i jej dziećmi. Po sześciu miesiącach regularnego spotykania się Connie zaczęła się niecierpliwić. Chciała pogłębić ten związek, ale Stanowi zdawał się odpowiadać obecny stan rzeczy. Connie zdała sobie sprawę, że cała inicjatywa, żeby być razem, pochodzi od niej, a Stanowi jak gdyby nie zależało na tym, czy są razem czy nie. W jaki sposób taki świetny facet osiągnął wiek 37 lat pozostając kawalerem? Może ma problem z angażowaniem się w związek? Connie postanowiła wziąć byka za rogi. Gdy pewnego wieczora siedzieli w salonie, wyłączyła telewizor i zaczęła mówić o swoim pragnieniu zawarcia ponownego małżeństwa. Nie muszą się spieszyć, zapewniła Staną, ale zdecydowanie chciała iść w tym kierunku. Nie dał jej zobowiązującej odpowiedzi. I więcej go nie zobaczyła. Przestał dzwonić. Przestał przychodzić do kościoła. Nie odpowiadał na telefony. Za bardzo go przycisnęła i uciekł przed koniecznością zaangażowania się. Tym razem Jake i Jeffy nie okazywali zbytnio swych uczuć, ale w ciągu roku ich zachowanie znacznie się pogorszyło. Ich stopnie poleciały w dół. Jeffy wdawał się w szkole w bójki. Pewnego razu Connie dostała telefon z posterunku policji: Zatrzymano Jake'a za kradzież w sklepie. Ciąg porażek sercowych był dla Connie bolesny, ale cierpiały też jej dzieci. Nie wiedziały, jak sobie poradzić z rozczarowaniem i spowodowanym przez nie gniewem. Ich emocje wymykały się spod kontroli i przejawiały się w różnych destrukcyjnych zachowaniach. Historia Connie często się powtarza. Miałem do czynienia z wieloma rodzinami przeżywającymi podobne doświadczenia: zawiedzione nadzieje i rozdrapywanie ran. Dlatego mówię samotnym rodzicom, żeby byli bardzo ostrożni w kwestii mówienia dzieciom o swoich romansach. Rzecz jasna musisz brać pod uwagę swe emocje, gdy odczuwasz wielką potrzebę znalezienia nowego towarzysza życia, ale w sposób szczególny ochraniaj dzieci. Nie przywiązuj ich do siebie, kiedy wybierasz się na przejażdżkę karuzelą miłości. Najlepsza rada dla samotnych rodziców jest następująca: 1° Nie umawiaj się. 2° Jeśli się umawiasz, rób to poza domem. 3° Nie przyprowadzaj go/jej do domu, dopóki na twoim palcu nie pojawi się coś, czym będziesz w stanie przeciąć szkło. Z następnego rozdziału dowiesz się, że nawet jeśli nowe związki są udane, to często więcej problemów powodują, niż rozwiązują. Zastawów się: * W jaki sposób możesz okazać dzieciom zrozumienie w tych trudnych dla nich chwilach, nie pobłażając im? Dlaczego jest to ważne? * Jakie są największe wyzwania stojące przed tobą jako samotnym rodzicem? * Które z sugestii zawartych w tym rozdziale są dla ciebie najtrudniejsze do wypełnienia? Które są najłatwiejsze? Dlaczego? Wypróbuj: * Sporządź plan wprowadzenia w życie wybranej przez was najtrudniejszej i najłatwiejsze] sugestii. Zrób dokładny harmonogram spotkań, ustal zasady postępowania, zaplanuj, z którymi osobami chcesz się spotkać, itd. Rozdział 9 Rodziny się nie łączą; owe się zderzają W dawnych czasach rodzice mieli wiele dzieci. Teraz dzieci miewają wielu rodziców. Rozwody i powtórne małżeństwa są obecnie tak powszechne, że rodziny po przejściach są niemal wyznacznikiem nowego tysiąclecia. Dzieci często muszą nauczyć się żyć z nowymi rodzicami i z nowym rodzeństwem, co wcale nie jest łatwe. Rodziny łączone wydają się wspaniałym pomysłem, dopóki nie spróbuje się tego na własnej skórze. „Ja mam dzieci, które potrzebują tatusia, ty masz dzieci, które potrzebują mamusi, więc wrzućmy wszystko do wspólnego worka". Wydaje się, że ma to sens. Ale kiedy zajmiesz się dopracowywaniem szczegółów tworzenia nowego domu z dwóch odmiennych rodzin, czar pryska. Możesz nawet zatęsknić za prostotą bycia samotnym rodzicem. Ostatnio po wykładzie w Minnesocie podeszli do mnie pewni małżonkowie i oświadczyli: - Chcieliśmy panu tylko powiedzieć, jak wiele znaczy dla nas pańska książka Living in a Stepfamily without Getting Stepped on. A ja w swej głębokiej pokorze spodziewałem się zaraz usłyszeć, jak moje błyskotliwe analizy sprawiły, że ich życie stało się wspaniałe i spokojne. Lecz oni zaskoczyli mnie swoją szczerością. - Pańska książka przygotowała nas na «wieczory Armagedonu10», jakie od czasu do czasu przeżywamy — powiedzieli. — Życie w rodzinie łączonej jest bardzo trudne. Dziękujemy, że nas pan o tym uprzedził. Ich uwagi otrzeźwiły mnie, ale trafiły w sedno. Nawet jeżeli wszystko robisz dobrze, to rodzina łączona i tak pozostaje strefą działań wojennych. Często powtarzam, że podczas ślubu pobierają się więcej niż dwie osoby. Myślę o sześciu, bo musicie wliczyć w to obie pary rodziców. W bardzo konkretnym sensie «poślubiacie» też swoich teściów. Czy wam się to podoba, czy nie, wchodzicie w inną rodzinę. A co się dzieje, jeśli oboje — i panna młoda, i pan młody — mają dzieci? I tu ma miejsce «poślubianie» członków rodziny, tyle że ich liczba jest nieco większa. «Poślubiasz» mamę i tatę, syna i córkę swojego współmałżonka, a twój współmałżonek poślubia członków twojej rodziny. Twoje dzieci zyskują nagle nowych braci i siostry oraz dziadków. W tej jednej uroczystości może być zawieranych dwadzieścia albo trzydzieści «małżeństw»! Problem polega na tym, że łączenie rodzin jest skomplikowane. Musisz wejść w tę sytuację z szeroko otwartymi oczyma. Jeżeli masz nadzieję, że to małżeństwo rozwiąże wszystkie twoje problemy samotnego rodzicielstwa, to zapomnij o tym. Właśnie otwierasz puszkę Pandory. Jeśli tylko jedno z małżonków posiada dzieci, to sprawa jest odrobinę prostsza, ale w dalszym ciągu istnieją kwestie związane z połączeniem rodzin. Nowy ojciec albo nowa matka musi zapracować na prawo bycia rodzicem, a to może zabrać trochę czasu. Ogólnie rzecz biorąc, na zespolenie się rodzin potrzeba od trzech do siedmiu lat. Od trzech do siedmiu lat! To oznacza, że do czasu, kiedy zaczniecie się czuć jak jedna rodzina, twój szóstoklasista może już opuścić dom. To długi proces. Pomoże ci w nim dyscyplina praktyczna, ale uważaj, jak ją stosujesz. Rozważ poniższe wskazówki. Najpierw dyscyplinuj swoje dzieci Pamiętaj że «relacje są przed zasadami», a ty nie masz jeszcze wystarczającej więzi emocjonalnej z dziećmi twojego współmałżonka. Trudno ci więc będzie stanowić prawo. A jeśli będziesz zmuszona «pociągnąć za dywan», to twoje przybrane dzieci poczują się dotknięte. Przez kilka pierwszych lat każdy rodzic powinien dyscyplinować wyłącznie własne dzieci. W końcu rodzina połączy się na tyle, że taki podział dyscyplinowania nie będzie już konieczny. Jeśli jeden rodzic będzie surowszy od drugiego, to może to spowodować pewną nierównowagę. Rodzice powinni wprowadzać dyscyplinę praktyczną wspólnie, «porównując zasady» (patrz niżej). Ale odrobina nierównowagi jest lepsza od niechęci pasierba wywołanej nieodpowiednio zastosowaną przez przybranego rodzica dyscypliną. Stwórz nowy dom Jestem tu daleki od używania metafor. Kiedy łączycie swoje rodziny, przeprowadźcie się do nowego domu lub mieszkania. Jeżeli jedna rodzina przeprowadza się do drugiej, to jedni będą się czuli wyobcowani, a drudzy stłoczeni. O wiele lepiej jest zacząć nową przygodę w miejscu nowym dla wszystkich. Zdaję sobie sprawę z tego, że znalezienie innego mieszkania wymaga sporych zachodów, ale j est to j edna z wielu rzeczy, jaką trzeba wziąć pod uwagę przed połączeniem rodzin. Jeżeli jedna z rodzin już przeniosła się do domu drugiej, to prawdopodobnie już widzicie problemy. Rodzina «gospodarza» z niechęcią dzieli się «swoimi» pokojami, łazienkami, telewizorami, komputerami i telefonami. Rodzina «gości» nigdy tak naprawdę nie czuje się u siebie. Spróbuj jak najszybciej temu zaradzić znajdując dom, który dla wszystkich będzie nowym domem. Porównuj zasady Radzę to wszystkim parom bez względu na to, czy mają dzieci czy nie. Bądź świadom, że każde z was wzrastało z odmiennymi wyobrażeniami, co jest dobre, a co złe; co jest uprzejme, a co samolubne; co należy do kompetencji mamy, a co do kompetencji taty. Swój zestaw zasad otrzymałaś/ otrzymałeś od rodziców, chociaż w miarę wzrastania mogłeś/mogłaś go nieco zmodyfikować. A w poprzednim małżeństwie miały miejsce kolejne adaptacje. Twoje dzieci wpoiły sobie pewne zasady i oczekiwania. Ale twój współmałżonek otrzymał odmienny zestaw zasad i oczekiwań, które też uległy pewnej modyfikacji, więc jego/jej dzieci mają inny kodeks postępowania niż twoje dzieci. Co możesz zrobić? Porozmawiaj o tym ze współmałżonkiem i mówcie o tym nieustannie. Niech wszyscy w rodzinie mają swój wkład w dyskusję o tym, co jest dla niej dobre, a co złe. Ustal wspólną listę oczekiwań i obowiązków. Jako przybrany rodzic zachowaj pewną pokorę. Nie wiesz, co powoduje, że twoje przybrane dzieci wybuchają. Możesz sądzić, że ci dokuczają, gdy tymczasem one tylko żartują. Możesz nie aprobować niektórych rzeczy, które dotąd wolno im było robić. Przyda się tutaj stara dobra metoda rozpoczynania wypowiedzi od słowa «ja» („[Ja] nie lubię, kiedy tak robisz"), ale nie zakładaj, że wiesz, jakie intencje przyświecają twoim przybranym dzieciom („Jesteś taki przekorny!"). Nie muszą cię. kochać; wystarczy że cię szanują — i na odwrót Między przybranymi rodzicami a przybranymi dziećmi zdarzają się wojny totalne. Dzieci twojego współmałżonka mają wiele powodów, żeby cię nienawidzić, choć większość z tych powodów jest nieracjonalna. Mogą cię uważać za intruza, wchodzącego w rolę prawdziwego rodzica i nie potrafiącego tej roli sprostać. Mogą cię obwiniać o to, że przeszkadzasz ich rodzicom w ponownym zejściu się. Mogą czuć do ciebie niechęć za to, że kradniesz im ich matkę lub ojca (twojego współmałżonka) — dawniej cała uwaga ich rodzica była skupiona na nich, a teraz muszą się nim z tobą dzielić. Albo mogą mieć niewyobrażalnie wysokie oczekiwania związane z twoją osobą i mogą się czuć rozczarowane, że nie potrafisz sprostać tym oczekiwaniom. Możesz próbować udowodnić swoją wartość, wyperswadować im te uczucia albo powiedzieć im, że je kochasz, ale pewnie wiele to nie zmieni. Jeżeli nadal odczuwają duży ból, winę za to przypiszą tobie. A im bardziej będziesz je zmuszać, żeby cię pokochały, tym mniej będą do tego skłonne. Miłości nie da się wymusić. Ale możesz prosić o szacunek. Kiedy nawiązujesz z dziećmi więź jako ich przybrany rodzic, zrozum, jakiego rodzaju jest to związek, i nie wyolbrzymiaj swojej roli. (To by tylko zwiększyło ich niechęć). Z czasem może zdobędziesz miłość swoich przybranych dzieci, ale będzie to wymagać od ciebie wiele uporu. Póki co masz pozycję guasi-autorytetu. Owszem, dyscyplinowaniem ich będzie się zajmował ich własny ojciec, ale ty uczestniczysz w zajmowaniu się domem, więc muszą okazywać ci szacunek jako osobie współtroszczącej się o dom i jako komuś, kogo kocha ich rodzic. Domaganie się szacunku doskonale mieści się w ramach dyscypliny praktycznej. Gdyby te dzieci przyszły do kogoś obcego i okazały rażący brak szacunku, wyproszono by je za drzwi. Taka jest rzeczywistość. Ty i twój współmałżonek powinniście ustalić pewne standardy szacunku, jaki twoje przybrane dzieci powinny ci okazywać; można tu stosować odpowiednie środki dyscyplinujące. Ale najlepszym sposobem zdobycia szacunku jest okazywanie go. Czasami przybrani rodzice zwierzają mi się, że wcale nie kochają dzieci swojego współmałżonka. „W porządku" — mówię. Nie musicie ich kochać; po prostu je szanujcie. Są co najmniej istotami ludzkimi, które mieszkają w naszym domu. Są również potomstwem osoby, którą kochasz. Mają uczucia, ideały, marzenia i cele. Im więcej ich słuchasz, im większy szacunek im okazujesz, tym bezpieczniej czują się z tobą. I w końcu odwzajemnią ten szacunek. Wiem, że czasami czujesz się jak na wojnie. Jesteście tak pełni konfliktów, że traktujecie przybranych członków rodziny gorzej niż potraktowalibyście w swym domu kogoś nieznajomego. Przestańcie walczyć i zacznijcie znów okazywać sobie zwykłą uprzejmość. Nie użalaj się nad brakiem miłości w tych relacjach. Dołóż wszelkich starań, abyście się wzajemnie szanowali, a miłość pojawi się sama. Weź pod uwagę czynnik starszeństwa Od dawna fascynuje mnie to, jak kolejność przyjścia na świat wpływa na naszą osobowość. Dzieci urodzone jako pierwsze, w środku czy na końcu posiadają inne cechy i kiedy uda ci się je określić, będziesz w stanie wszędzie je rozpoznać. Pewnego razu, kiedy przeprowadzano ze mną wywiad w ABC-TY na temat mojej książki The New Birth Order Book, zaskoczyłem czterech gospodarzy programu The View odgadując kolejność, w jakiej przyszli na świat. (Meredith Yieira11 szczególnie zaimponowało to, że odgadłem, iż ma starszych braci). Ale jest to coś więcej niż gra towarzyska. Jest to ważna informacja dla tego, kto stara się tworzyć nowy związek. Parom będącym przed ślubem radzę, żeby zastanowiły się. w jaki sposób kolejność ich przyjścia na świat wpłynie na ich małżeństwo. Niektóre kombinacje się sprawdzają, a niektóre są mieszanką wybuchową. Sprawdza się to również w przypadku łączenia rodzin, z tym że trzeba wziąć pod uwagę większą liczbę kombinacji. Urodzeni jako pierwsi bywają najbardziej odpowiedzialni, najszybciej dorastają. Często są ambitni i mają skłonności do perfekcjonizmu. Urodzeni jako ostatni bywają otwarci, chcą zwracać na siebie uwagę. Są «pieszczoszkami» całej rodziny i ta etykietka towarzyszy im przez całe życie. Urodzeni pośrodku są często zagubieni. Muszą się bardziej starać, żeby znaleźć swoje miejsce. Tak więc mimo że często są rozjemcami rozstrzygającymi spory rodzeństwa, stają się również outsiderami, są skryci i trudno ich rozgryźć. Jedynak może przejawiać w potrójnym nasileniu cechy dziecka urodzonego jako pierwsze, ale inni jedynacy w dziwny sposób kompilują cechy pierwszego dziecka, które upodabnia się do dorosłego, z cechami dziecka urodzonego jako ostatnie, domagającego się specjalnej uwagi. Rzecz jasna rozmaite czynniki wewnątrz rodziny mogą wpłynąć na zmianę pozycji, jaką poszczególne dzieci w niej zajmują, ale powyższa teoria często się sprawdza. Szczegółowo piszę o tym w książce The New Birth Order Book. Tutaj chodzi mi o to, że w rodzinach łączonych sprawy są zazwyczaj postawione na głowie. Urodzony jako pierwszy w swojej rodzinie może ni stąd ni zowąd zyskać dwójkę starszego rodzeństwa. Pieszczoszek może będzie musiał dzielić z nowym dzieckiem zainteresowanie ze strony rodziny, jakim do tej pory cieszył się sam. Może to spowodować frustrację i chęć odegrania się — nawet jeśli dzieci nie zdają sobie sprawy z własnych uczuć. To tak, jakby były aktorami na scenie, a ktoś nagle zamienił im role. Nie wiedzą, którą rolę mają grać, i to wywołuje w nich niepokój. Jest rzeczą ważną, żeby w nowej rodzinie znalazło się wyjątkowe miejsce dla każdego. Jeżeli jesteś świadom, jaką pozycję zajmowało każde dziecko w hierarchii przyjścia na świat, to będziesz w stanie służyć mu odpowiednim wsparciem. Dziecko, które przyszło na świat jako pierwsze, a teraz ma starsze rodzeństwo, może w dalszym ciągu czuć się odpowiedzialne. Nie przeocz jego przywódczej roli. I pamiętaj, żeby zwracać uwagę na dziecko, które było wcześniej najmłodsze, nawet jeśli obecnie jest w domu ktoś młodszy od niego. Urodzeni w środku mają zazwyczaj najmniej problemów z dostosowaniem się (nadal są w środku), a ty możesz wykorzystać ich talenty rozjemcze do rozwiązywania konfliktów między pozostałymi dziećmi. Pozwól im boleć wad utraconą przeszłością Rodziny łączone powstają po utracie kogoś bliskiego. Śmierć lub rozwód spowodowały rozpad wcześniejszej rodziny, a tu pojawia się nowy twór, który ma zastąpić poprzedni dom. Dzieci będą pełne sprzecznych uczuć. Z jednej strony żywiły nadzieję, że bolesną przeszłość można odwrócić. Oto szansa, żeby na nowo wszystko posklejać — nowy dom, podobny do starego — taką przynajmniej mają nadzieję. Ale szybko zdają sobie sprawę, że nie przypomina on dawnego domu. Zaczynają porównywać wszystkie nowości z rzeczami zapamiętanymi z przeszłości i to zestawienie nie wypada na korzyść rzeczy nowej. - Ojczym nie pozwala mi robić tego, na co pozwalał mi tato. - Wolałem mieć pokój tylko dla siebie. Kiedy dzieci pojmą, że nowe nie zastępuje im starego, będą wściekłe na ciebie, rodzica, że próbowałaś je oszukać. Ilekroć starasz się, żeby wszystko było lepiej, to nic ci nie wychodzi. Dzieci mogą walczyć o zachowanie wspomnień o tym, co było, i mogą walczyć z tobą, ponieważ uważają, że próbujesz te wspomnienia wymazać. Kiedy ludzi dotyka strata, rzeczą normalną jest to, że cierpią. Klasyczne etapy cierpienia to: negacja, złość, szukanie kompromisu, depresja i w końcu akceptacja. (Generalnie sytuacja ulega pewnej poprawie z etapu na etap, ale jest też dużo miotania się). Musisz pozwolić dzieciom przez to przejść. W trakcie tego procesu mogą się wycofać i udawać, że wszystko jest jak dawniej, mogą podnosić na ciebie głos o każdą najmniejszą rzecz, mogą usiłować zniszczyć twoje nowe małżeństwo, żebyś mogła wrócić do poprzedniego małżonka, albo mogą odmówić udziału w rodzinnych przedsięwzięciach. Jako rodzic musisz stale wyjaśniać im istotę nowej sytuacji. Przeszłość odeszła, ale nie została zapomniana. Wszystkim wam jest przykro z powodu utraty dawnej rodziny, ale nie możesz na zawsze przykuć się do przeszłości. Nowy układ nie zastępuje starego, ale jest całkiem nową przygodą. Potrzebujemy twojej obecności w nowej rodzinie, ponieważ taka jest w tym momencie rzeczywistość, której stawiamy czoło. Radź sobie z gniewem Fundament rodziny łączonej cementuje zaprawa gniewu, winy, zazdrości, gniewu, miłości, nieufności, gniewu, niepokoju i... czy wspomniałem już o gniewie? Jak już mówiłem, gniew jest jednym z etapów procesu ubolewania nad stratą. Ale gniew panoszy się także w domu, gdzie dzieci zmagają się z innymi dziećmi w poszukiwaniu swojego miejsca. Adresatem gniewu stanie się również przybrany rodzic, usiłujący zaprowadzić w rodzinie nowe zasady. Każdy chowa w zanadrzu topór wojenny. Ludzie złoszczą się, gdy sądzą, że nie są traktowani sprawiedliwie. A rodzina łączona stwarza tyle nowych sytuacji: Jej członkowie muszą podejmować decyzje, jak podzielić się obowiązkami, okazać pozostałym względy, znaleźć w domu własny kąt, wygospodarować czas na telewizję lub na rozmowę telefoniczną, pobyć z rodzicami... — nawet Salomon by się pogubił. Każdy czuje, że jest w czymś pokrzywdzony, nie wspominając już o niesprawiedliwości wynikającej z konieczności życia w rozbitej rodzinie. Twoje dzieci mają w nosie muchy wielkości słonia. Proponuję, żeby rodziny łączone robiły sobie cotygodniowe sesje złości. Niech każda osoba ma sposobność powiedzenia innym, co ją doprowadza do szału. Te spotkania mogą mieć charakter wybuchowy, więc będziecie musieli ustalić kilka podstawowych zasad, ale ważne jest żeby dzieci mogły dać upust swoim emocjom. Jeśli stłumią gniew w sobie, znajdzie on ujście w niezdrowy sposób. Unikaj wszelkiego rodzaju trójkątów W rozdziale ósmym przestrzegałem samotnych rodziców przed utrudnianiem relacji pomiędzy dzieckiem a byłym małżonkiem. Takie trójkąty nigdy nie są zdrowe. W rodzinach łączonych istnieje o wiele więcej trójkątów, których trzeba unikać. Jest tu twój były mąż i była żona twojego obecnego męża, i twoje dzieci, i dzieci twojego obecnego męża — sam zobacz, jak skomplikowana potrafi być geometria rodzinna. Na porządku dziennym jest walka dziecka z przybranym rodzicem o «kontrolę» nad własnym rodzicem. Zewsząd słyszę o aktach sabotażu podejmowanych przez przybrane dzieci w celu rozbicia nowego małżeństwa. Załóżmy, że para planuje weekendowy wypad we dwoje. Dziecko będzie wtedy symulować chorobę, żeby pokrzyżować im plany. Regularnie pojawiają się próby postawienia pytania: „Kto jest ważniejszy: ja czy on/ona?". Możesz staczać i wygrywać te potyczki, ale moim zdaniem mądrzej będzie wyjść z tego trójkąta. To znaczy znajdź takie sposoby, które w widoczny sposób wpłyną na umocnienie więzi między twoim współmałżonkiem a jego dziećmi. Kiedy dzieci zrozumieją, że nie mają do czynienia z sytuacją albo-albo, będzie mniej powodów do walki. Dzieci mogą również starać się przeciwstawić ciebie swojej prawdziwej mamie lub swojemu prawdziwemu tacie. Możesz poczuć się zraniona, ale nie daj się w to wciągnąć. To nie są zawody. A dzieci cały czas będą odgrywać rolę swatki chcącej cię ponownie skojarzyć z twoim byłym mężem. Oto kolejny trójkąt, którego trzeba unikać. Często trzeba będzie się wtrącić i rozstrzygać konflikty między twoimi dziećmi a dziećmi przybranymi, ale najlepiej by było, żeby dzieci — kiedy to tylko możliwe — same rozwiązywały swoje problemy. Kiedy się wtrącisz, uznają, że stoisz po tej lub po tamtej stronie. Właściwe zastosowanie dyscypliny praktycznej skłoni je do rozstrzygania konfliktów we własnym gronie. Chwal indywidualność, ale wymagaj współpracy Wszystkich członków rodziny powinno się cenić i traktować w sposób wyjątkowy. Wysłuchaj pomysłów i marzeń każdego, rozwijaj ich zainteresowania oraz chwal umiejętności. Jest to szczególnie istotne w rodzinach łączonych, w których dzieci szybko mogą poczuć się zagubione i niedoceniane. Ale jedną z najlepszych rzeczy, jakie możesz zrobić, żeby dziecko poczuło się ważne, jest dać mu szansę współpracy na rzecz rodziny. Daj każdemu dziecku obowiązki do wypełnienia, może jakieś prace domowe. Przy rozdzielaniu obowiązków weź pod uwagę wiek, umiejętności i zainteresowania każdego dziecka. Tak naprawdę to dobrze jest porozmawiać o tym w gronie rodzinnym, pozwalając dzieciom wybrać sobie obowiązki. Będą współpracować chętniej, jeśli będą miały swój wkład w funkcjonowanie domu. Ale potem dopilnuj, żeby wywiązywały się ze swych powinności, gdyż w przeciwnym razie będą musiały stawić czoło dyscyplinie. Przygotuj się na granaty rzucane przez byłego męża Eksmężowie i eksżony potrafią uprzykrzyć nam życie. Co prawda nie wszyscy, bo znam kilka przypadków, kiedy małżonkowie rozstawali się po przyjacielsku. Ale eks-małżon-kowie posiadają szczególne umiejętności zatruwania życia w sposób spektakularny, szczególnie przez podburzanie dzieci. Twój były mąż może dzieci rozczarowywać, psuć, składać im niemożliwe do spełnienia obietnice, wpajać im złe nawyki lub nastawiać je przeciw tobie. Jeżeli w jakikolwiek sposób dzielisz z nim opiekę prawną nad dziećmi, to musisz odseparować je od niego, a następnie przystąpić do naprawiania wyrządzonych szkód. Nie mam w rękawie żadnych łatwych rozwiązań. Musisz po prostu wiedzieć, że może się tak zdarzyć; i bądź z dziećmi zupełnie szczera w tym względzie. Nie zatruwaj ich więzi z twoim byłym mężem, ale pomóż im dostrzec rzeczywistość. Nie daj się wciągnąć w konflikt emocjonalny. On prawdopodobnie wie, na co jak reagujesz. Bądź obojętna na te matac-twa i skup się na swoim nowym związku i na nowej rodzinie. Zrób co w twojej mocy, żeby przygotować dzieci twoje i przybrane do życia w otaczającym je świecie. Pamiętaj, że silna wież małżeńska jest ostoja, całej rodziny W rodzinie łączonej najpierw muszą się połączyć mąż i żona. Jeżeli ich związek jest silny, reszta jakoś pójdzie. Oto ciekawe pytanie: Kto jest dla ciebie ważniejszy: twój mąż/ żona czy twoje dzieci? Rzecz jasna kochasz ich wszystkich, ale kto jest najważniejszy? W przypadku pierwszego małżeństwa nie ma przeważnie problemu z wyznaniem, że na pierwszym miejscu stoi małżonek. W końcu ta relacja była pierwsza. Tak więc kiedy mówię, że silna więź małżeńska powinna być na pierwszym miejscu bo, stanowi trzon silnej rodziny, to ma to sens. Ale w rodzinie łączonej sprawa jest bardziej zawiła. Tutaj dłuższy staż ma więź z własnymi dziećmi. Twój współmałżonek jest osobą stosunkowo nową. Jak więc ten nowy związek może być ważniejszy od dzieci, w których żyłach płynie twoja krew? Ale żeby twoja rodzina była w miarę stabilna, tak właśnie musi się stać. Twoja więź z małżonkiem musi oprzeć się na solidnych podstawach. Dzieci będą tę więź testować, zwalczać i odnosić się do niej z niechęcią. Jeżeli od samego początku nie dasz im jasno do zrozumienia, że małżonek jest dla ciebie najważniejszy, dzieci mogą doprowadzić do rozpadu tego związku. Pojawienie się nowego towarzysza życia nie stawia cię od razu w sytuacji, która zmuszałaby cię do dokonania wyboru, chociaż dzieci mogą się przy tym upierać. Twoje małżeństwo nie pomniejsza statusu dzieci. Nie kochasz ich mniej dlatego, że obdarzasz miłością nową osobę (i nową rodzinę). Wykorzystaj każdą okazję, żeby pokazać dzieciom, jak bardzo je kochasz, ale jednocześnie niech wiedzą, jak bardzo kochasz swojego męża. Stwórzcie zespół Stworzenie udanej rodziny łączonej zależy od wysiłku wszystkich jej członków. Nie możesz żądać posłuszeństwa; musisz je sobie zaskarbić. Nie wymuszaj więc niczego, szczególnie na początku. Szanuj i słuchaj dzieci. Nie znasz odpowiedzi na wszystkie pytania — niech one o tym wiedzą. Nie podejmuj decyzji, które mają wpływ na innych członków rodziny, zanim tego wcześniej z nimi nie uzgodnisz. Stwórzcie zgrany zespół. Integracja rodziny potrwa od trzech do siedmiu lat. Możesz przyspieszyć ten proces akceptując każdą osobę jako pełnowartościowego członka zespołu. Zastanów się; * Dlaczego ważne jest «stworzenie nowego domu» dla integrującej się rodziny? Oprócz zmiany miejsca zamieszkania (co jest wskazane), w jaki inny sposób można tego dokonać? * Jakie są największe wyzwania dla waszej integrującej się rodziny? * Które z powyższych sugestii wydają się dla was najtrudniejsze? Które są najłatwiejsze? Dlaczego? Wypróbuj: * Sporządź plan wprowadzenia w życie wybranej przez was najtrudniejszej i najłatwiejszej sugestii. Zrób dokładny plan spotkań, rozmów, określ zasady postępowania i wybierz osoby, z którymi chcesz się spotkać, itd. Rozdział 10 Co robić, kiedy dzieci się buntują? Kilka lat temu, można było zobaczyć dzieci bawiące się zwierzakami tamagochi. Potworki te były tak naprawdę miniaturowymi komputerami, którym — żeby prawidłowo działały — trzeba było zapewnić opiekę. Ich właściciele musieli naciskać pewne przyciski, żeby je nakarmić, wyprowadzać na spacer, a nawet pieścić. Jeżeli nie były odpowiednio traktowane, zaczynały się źle zachowywać, aż w końcu... przestawały działać. Przez jakiś czas te gadżety były istnym szaleństwem. Dzieci robiły przerwy podczas lekcji, spotkań, oglądania telewizji, żeby nacisnąć właściwy guzik, żeby uszczęśliwić te małe «stworzonka». Jestem przekonany, że wiele spośród tych dzieci narzekałoby i ociągało się, gdyby przyszło im karmić swe prawdziwe zwierzęta. Czasami myślę, że rodzice chcieliby, żeby ich dzieci były jak te małe komputery. Często zwracają się do mnie dorośli, którzy chcieliby tylko «naciskać właściwe guziki». Przypisują mi rolę wyroczni i zakładają, że jeżeli postąpią zgodnie z moimi wskazówkami, to wszystkie ich problemy znikną. Przykro mi, jeśli rozczarują was moje słowa, ale żadna z rnoich sugestii nie jest gwarantowaną receptą na doskonałe rodzicielstwo. Mając do czynienia z tysiącami rodzin na przestrzeni lat przekonałem się, że to, co sprawdza się w przypadku jednego dziecka, niekoniecznie musi się sprawdzać w przypadku innego. To powiedziawszy, powtórzę po raz kolejny, że dyscyplina praktyczna się sprawdza. Jej założenia są logiczne i przemyślane. Ale nie musisz z niej korzystać zawsze w taki sam sposób i niektóre metody mogą okazać się lepsze od innych. Dyscyplina praktyczna jest bardziej sztuką niż nauką. Nie chodzi w niej o przyciskanie guzików; rezultaty pojawią się, tylko wtedy, gdy będzie stosowana w sposób subtelny i kreatywny, ze świadomością, że każde dziecko jest wyjątkowe. W ostatnich trzech rozdziałach przedstawiłem sugestie, jak radzić sobie z codziennymi problemami w domu, jak w konkretnych sytuacjach korzystać z dyscypliny praktycznej. Ten rozdział dotyczy pewnych zachowań dzieci. Co powinieneś zrobić, kiedy postąpią w dany sposób? Następne rozdziały obejmują konkretne sytuacje rodzinne i strategie stosowane przez rodziców. W obrębie rozdziału tematy ułożone są w porządku alfabetycznym. Mam nadzieję, że staną się dla ciebie materiałem wielokrotnie wykorzystywanym, w miarę jak dzieciom będzie przybywało lat. A może wreszcie zwrócisz na mnie uwagę? Rodzice stosujący dyscyplinę praktyczną wiedzą, że dziecko zawsze stara się zwrócić na siebie uwagę. Począwszy od najwcześniejszych chwil naszego życia wszyscy w taki czy inny sposób staramy się być w centrum zainteresowania. Niemowlęta na przykład szybko uczą się, że mogą zwrócić na siebie uwagę płaczem. Jeśli rodzice zawsze reagują na pierwsze odgłosy płaczu, to dziecko pojmuje, że — chociaż jest takie małe — dysponuje sporą władzą i wpływem na dorosłych. W miarę jak dzieci dorastają, szukają bardziej pozytywnych sposobów zwracania na siebie uwagi. Jeśli nie uda im się zwrócić na siebie uwagi i zdobyć uznania w oparciu o działania pozytywne, to uciekają się do niezliczonych działań negatywnych, począwszy od biadolenia, ociągania się, stukania ołówkiem o blat, a skończywszy na czesaniu się podczas posiłku. W bardzo wczesnym okresie życia dzieci mogą nabrać o sobie i o innych fałszywych wyobrażeń, które —jeżeli nie zostaną skorygowane — przetrwają do wieku dorosłego. Przykłady błędnego myślenia dzieci obejmują następujące przekonania: „Liczę się w życiu tylko wtedy, kiedy jestem zauważany. Liczę się w życiu tylko wtedy, kiedy mam kontrolę, dominuję albo wygrywam". Uważam, że są to zapatrywania błędne; są bowiem po prostu nieprawdziwe. Nie liczymy się w życiu tylko wtedy, kiedy zwracamy na siebie uwagę innych. Liczymy się już jako ci, którzy zostali stworzeni przez Boga. Musimy natomiast spotkać się z naszym Stworzycielem na Jego warunkach i zrozumieć Jego plan przygotowany dla nas na czas naszego życia na ziemi. Istnienie naturalnego dziecięcego pragnienia skupiania na sobie uwagi jest istotnym powodem, dla którego rodzice powinni poświęcić czas, żeby nauczyć dzieci zasad, jakie obowiązują w relacjach między ludźmi. Musimy znaleźć czas, żeby dotrzeć do prywatnego świata każdego naszego dziecka. Musimy popatrzyć oczami dziecka i zobaczyć rzeczywistość, jaką widzi nasz syn lub nasza córka. Jeśli chodzi o patrzenie oczami waszego dziecka, to proponuję, żebyście zabawili się w «psychologiczną zgadywankę»: Usiądź ze swoim dzieckiem, popatrz mu prosto w oczy i powiedz: „Wiesz, kochanie, może się mylę, ale kiedy patrzę, jak się bijesz z bratem, to mam wrażenie, że tak naprawdę wcale nie jesteś tak bardzo na niego zły. Po prostu chcesz, żebym zwracała na ciebie większą uwagę — dlatego, że chcesz wiedzieć, że cię naprawdę kocham i że się o ciebie troszczę. Czy o to właśnie chodzi?". Boję się Dzieci — szczególnie małe, poniżej szóstego roku życia — często się boją. Ich lęki przybierają różne nasilenie i formy: nocnych koszmarów, strachu przed ciemnością i inne. Większość rodziców spostrzega, że dziecięce lęki nasilają się w porze wieczornej, kładzenia się spać i w czasie samotnego przebywania w pokoju. Istnieje kilka bardzo prostych sposobów, by pomóc dziecku w pokonaniu tych lęków. Są to między innymi zaświecenie lampki nocnej lub zostawienie światła w przedpokoju. Każdy rodzic powinien mieć świadomość, że większość lęków, które wywołują u dziecka koszmary, strachy nocne oraz budzące trwogę myśli i uczucia, jest bezpośrednim skutkiem tego, że pozwalamy mu na oglądanie przemocy w telewizji. Rodzice muszą mieć wyraźną świadomość szkód, jakie mogą powstać w wyniku zezwalania dzieciom na oglądanie drastycznych lub przerażających scen, programów i filmów. Doktor James Dobson przytacza wyniki badań na Uniwersytecie Cornell, z których wynika, że ojcowie wywodzący się z klasy średniej spędzają ze swymi dziećmi w wieku przedszkolnym przeciętnie 37 sekund dziennie — to mniej niż 5 minut tygodniowo! Dla porównania, wyniki badań pokazują, że dzieci spędzają przed telewizorem 54 godziny na tydzień! Jednym z najlepszych sposobów na to, by pomóc dzieciom w uporaniu się z lękami, jest rozmowa z nimi o naszych własnych lękach. Kiedy sami byliśmy dziećmi, większość z nas czegoś się bała. Dobrze jest podzielić się tym swoim doświadczeniem z własnym dzieckiem. Opowiedz mu, jak rozpoznawałeś w swym życiu różne lęki i jak dawałeś sobie z nimi radę. Nigdy nie krytykuj i nie strofuj dziecka za to, że się boi. Cokolwiek powie, nie żartuj z niego, bez względu na to, jak zabawnie brzmiała jego wypowiedź. Pomóż dziecku zrozumieć, że wszyscy się czegoś boją i że z twoją pomocą może przezwyciężyć ten lęk. Bądź jednak świadom tego, że dziecko może wykorzystywać strach — jak i poczucie winy — jako taktykę lub narzędzie manipulacji. Dzieci są mistrzami w nadmiernym angażowaniu w swe życie mamy i taty. Chcą zyskać monopol na rodziców i posuną się daleko, żeby to osiągnąć. Mogą stać się mistrzami w tej dyscyplinie w bardzo młodym wieku. Jedna z propozycji, jakie przedstawiam rodzicom małych dzieci (poniżej piątego roku życia), dotyczy rutynowych czynności składających się na rytuał kładzenia się spać. Czas przed ułożeniem się dziecka do snu może być czasem na modlitwę i na opowiadanie bajki albo na posłuchanie jakiegoś nagrania. Daj dziecku jasno do zrozumienia, że będzie tylko jedna bajka lub jedno nagranie, a potem drzwi zostaną zamknięte i mają pozostać zamknięte, nie wolno ich otwierać (zob. Bitwy łóżkowe w następnym rozdziale). Bójki Wielu rodziców, z którymi rozmawiam, zdaje się sądzić, że niemożliwe jest, żeby dzieci nie biły się ze sobą. Ale znam też rodziny, w których bójki między rodzeństwem są sporadyczne. Jeżeli zrozumiemy przyczyny dziecięcych bójek, to możemy wpłynąć na poprawę sytuacji. Przede wszystkim zdajmy sobie sprawę z tego, że jeżeli dwoje dzieci o coś walczy, to równocześnie ze sobą współpracuje. Nazwanie bójki «przejawem współpracy» może wydawać się dziwne, ale bójka tym właśnie jest. Niezwykle trudno jest walczyć w pojedynkę. Jak mówi stare porzekadło, „do tanga trzeba dwojga". Żeby walka się wywiązała i trwała, druga osoba musi powiedzieć prowokujące słowo albo zrobić odpowiednią minę czy odpowiedni gest. Odkryłem, że najlepszym sposobem radzenia sobie z bójką jest danie dzieciom tego, o co —jak twierdzą — im chodzi. Jeżeli chcą walczyć, niech walczą. Jednakże stale powtarzam rodzicom, że mają powiedzieć dzieciom, gdzie i pod jakim warunkiem mogą się bić. Bójka dzieci nie może zakłócać ciszy i spokoju pozostałym domownikom. Gdy dwoje dzieci zaczyna się bić, najlepiej je wyprowadzić (kiedy są malutkie, wynieść) do innego pokoju albo do ogródka. Poinstruuj je, że mogą walczyć, dopóki nie rozstrzygną kwestii spornej. Zostaw je ich «walce». Wwiększo-ści przypadków, kiedy pozwolisz dzieciom na walkę, nie będą się bić. Po prostu stoją i patrzą na siebie. Jedno powie: „Dobra, ty zaczynaj". A drugie na to: „Nie, to ty zacznij". Dzieje się zazwyczaj tak, że żadne z nich nie zacznie, bo aż tak bardzo nie zależy im na bójce. Ich bezustanne walki zwykle mają na celu wciąganie rodziców w ich dziecięce konflikty. Im szybciej rodzice nauczą się trzymać z dala od dziecięcych sporów, tym szybciej nauczą dzieci większej odpowiedzialności i obowiązkowości. Wielu nauczycieli mówi mi, że kiedy widzą bijące się dzieci, rozwiązują problem w następujący sposób: Dają dzieciom rękawice bokserskie, usuwają widownię, zaprowadzają je do sali gimnastycznej i mówią, żeby sobie nie przeszkadzali. W takich sytuacjach dzieci rzadko podejmują walkę. Zazwyczaj walczą bowiem po to, żeby przyciągnąć czyjąś uwag?- P°~ trzebuj ą widowni — swoich kolegów albo, kiedy są w domu> rodziców. Zabierz widownię, a walka raczej się skończY- Od każdej reguły są oczywiście wyjątki. Są przyj?adki, że dziecko wszczyna bójkę z innym dzieckiem, które Całkowicie nie dorównuje mu pod względem wzrostu i siły, Pewna matka przyłapała swojego dwunastoletniego syna na duszeniu dziewięcioletniego brata, który już zaczynał sinieć. Chłopcy zostali przeniesieni do osobnych pokojów! Często walka między dziećmi ma charakter słowny > me fizyczny. Najpierw jest przekomarzanie się. Następnie zmienia się ono w przezywanie, a w końcu są zawody w krzyczeniu. Jeżeli ma to miejsce przy stole, to po prostu upomnij dzieci i powiedz im, żeby wstały od stołu i poszły do innego pokoju lub na dwór. Jeśli zainteresowane są bardziej przezywaniem się niż jedzeniem, to niech robią to gdzie indziej. Zazwyczaj dobrze jest odprowadzić je tam, gdzie chcesz żeby poszły, i potem przykazać im, żeby tam zostały, dopóki nie rozstrzygną sporu. Tylko wtedy, gdy rozstrzygną swoje problemy i są gotowe zachowywać się grzecznie, mógł wrócić do towarzystwa przy stole. Pozwól, żeby rzeczywistość była ich nauczycielem. Jeżeli do czasu ich powrotu kolacja się skończy, nie będą jeść kolacji; dodatkowego posiłku też już nie dostaną. Spóźni się na kolację, bo toczyli ze sobą kłótnię, natomiast życie w społeczności wymaga traktowania innych z szacunkiem. Jeżeli nie są w stanie rozstrzygnąć swego nieporozumienia przed końcem kolacji, to kolacja skończy się bez nich. Przypomina to trochę sytuację, kiedy nie możesz się rano wybrać, a potem spieszysz się na autobus i kiedy jesteś już za rogiem, widzisz jak autobus właśnie odjeżdża. W dyscyplinie praktycznej podkreśla się, że okoliczności życiowe wymagają, iż pewne rzeczy wykonuje się w określonym czasie. Jeżeli nie zmieścisz się w jednym czasowym, musisz poczekać na następny. Jeśli spóźnisz się na autobus, musisz poczekać na następny. Jeśli spóźnisz się na posiłek, musisz poczekać na następny. Walka — słowna lub fizyczna — często ma miejsce podczas rodzinnej podróży samochodem. W takim wypadku najlepiej jest się zatrzymać. Jeśli to możliwe, wysiądź z samochodu, idź na krótki spacer i pozwól dzieciom dalej bić się ze sobą. Wkrótce przestaną. Jeśli opuszczenie samochodu nie jest bezpieczne, to po prostu powiedz dzieciom, że mogą bić się dalej, ale nie pojedziecie dalej, dopóki nie skończą. Kluczowe jest tutaj zachowanie spokoju, niezłoszczenie się. Jeśli dzieje się to w drodze na zajęcia dzieci (zawody ligi juniorów, piłka nożna, lekcje muzyki itp.), to tym lepiej. Ich złe zachowanie pociągnie za sobą naturalne konsekwencje. Uważam, że rodzice wykazują dużą odpowiedzialność, jeśli odmawiają prowadzenia samochodu w czasie, gdy ich dzieci biją się ze sobą. Sygnał wysyłany do dzieci w ten sposób jest następujący: „Dobrze, możecie bić się dalej, ale ja dalej nie pojadę, dopóki nie skończycie". I bójka kończy się zazwyczaj w ciągu minuty albo jeszcze wcześniej. Jeżeli się nie kończy, to miej odwagę po prostu zawrócić do domu. W każdym wypadku twoim celem jest zniechęcenie dzieci do bójki. Dzieci mają dostrzec, że bójka nie jest dobrym sposobem na rozwiązywanie problemów. Mają nauczyć się, że: 1. Bicie się nie wywoła żadnej reakcji mamy i taty, nawet tej negatywnej. 2. Jeśli się biję, mogę zostać zraniony. 3. Jeśli się biję, mogę nie pójść na trening, do parku itd. Pamiętaj, że nie ma dobrego sposobu na wyeliminowanie rywalizacji między rodzeństwem. Realistycznie rzecz biorąc, możesz mieć nadzieję jedynie na jej zminimalizowanie. Konflikty w domu, szczególnie pomiędzy rodzeństwem, są czymś naturalnym. Ucząc dziecko rozwiązywania konfliktów w sposób pozytywny, tworzysz jego konstrukcję psychiczną, która jest pomocna w zmaganiu się z otaczającym światem. Chyba zapomniałem Czy twoje dziecko cierpi od czasu do czasu na chwilową utratę pamięci? Nie mam tu na myśli amnezji. Mam na myśli te sytuacje, kiedy prosisz je o wypełnienie danego polecenia, a ono odpowiada później na wpół przepraszająco: „Och, zapomniałem". Ważne jest, żeby zdać sobie sprawę z tego, dlaczego twoje dziecko bez przerwy «zapomina» — szczególnie o rzeczach, o których zrobienie prosiłaś. Czy dziecko ma coś z tego, że «zapomina»? Nie chodzi mi tutaj o dodatkowe kieszonkowe. Mówię o tym, że kolejna manipulacja uchodzi mu na sucho. Jeżeli prosisz dziecko o zrobienie czegoś, a ono o tym «zapomina» i potem ty sama to robisz, to dziecko zyskuje to, czego oczekiwało. Ugruntowałaś w nim nawyk «zapominania» i jednocześnie uczyniłaś je o wiele słabszym. Po pierwsze osłabiasz jego pewność siebie. Osłabiasz też jego umiejętność myślenia i zapamiętywania rzeczy istotnych. Na dalszą metę osłabiasz jego zdolność bycia odpowiedzialnym i obowiązkowym. Kiedy rodzice skarżą się na «zapominalstwo» swego dziecka, natychmiast nalegam, żeby nie pozwalali, by zapominanie stało się wymówką do niewykonywania poleceń w ogóle. Dyscyplina praktyczna nie przyjmuje żadnych wymówek. (Możesz uznać okoliczności łagodzące, ale nie ciągłe wymówki, które stają się regułą). Nawet jeśli jest to dla ciebie trudne i czujesz się «podle», pamiętaj, że w przyszłości twoje dziecko będzie pracowało dla osób, które nie przyjmą wytłumaczenia (czy przeprosin), że o czymś «za-pomniało». Tak więc zawsze trzymaj się podstawowej zasady: Jeśli poprosiłeś dziecko, żeby coś zrobiło, a następnie ono o tym «zapomniało», to i tak ma to zrobić. Jeśli oznacza to rezygnację z ulubionego programu telewizyjnego, spóźnienie się gdzieś (włączając w to szkołę) lub inne różne uciążliwości, to trudno. Nikt nie będzie tolerować wymówek twojego dziecka w jego życiu dorosłym i ty też nie powinnaś ich tolerować. Kłamstwo Rodzice, których znam, chcą, żeby ich dzieci mówiły prawdę. Kłamstwo martwi ich szczególnie i zastanawiają się, dlaczego dzieci czasem uciekają się do niego. Kłamstwo najczęściej występuje w dwóch sytuacjach: 1. Niektóre dzieci kłamią po to, aby spełnić swoje pragnienia. Ten rodzaj kłamstwa jest odzwierciedleniem dziecięcej fantazji. Małe dzieci fantazjują czasami o wyimaginowanych przyjaciołach, o spotkaniu z Rudolfem (Czerwononosym Reniferem) itd. Te «kłamstwa» to najczęściej pojedyncze przypadki i nie powinny być powodem do zmartwień. 2. Powodem większości kłamstw jest jednak lęk. Bez względu na to, jak bardzo dziecko jest kochane i akceptowane, boi się, że gdy powie rodzicom prawdę o jakimś swym przewinieniu, wtedy zdarzy się coś nieprzyjemnego, zostanie w jakiś sposób ukarane. U podstaw tego lęku leży obawa, że jeżeli powie prawdę, przestanie być kochane. Dziecko uważa, że musi być doskonałe, aby zasłużyć na miłość. Blagi i niewinne kłamstwa są często spontaniczną próbą zatuszowania małych niedoskonałości. Jeśli rodzic jest despotą, to jego zachowanie daje podstawy do kolejnych kłamstw. Dziecko despotycznych rodziców często ugina się pod ciężarem ich nierealnych oczekiwań (nie mówiąc już o odczuwanym przez nie strachu). Tymczasem można zrobić coś innego, a mianowicie podzielić się z dzieckiem własnymi niedociągnięciami. Pomóż mu zrozumieć, że każdy z nas ma jakieś niedoskonałości. Pewnego razu przyszła do mnie moja dziewięcioletnia córka, Krissy, tonąc we łzach, bo zdała sobie sprawę z tego, że nakłamała osobie, która do mnie telefonowała. Była to właściwie moja wina. Nie zastanowiwszy się bowiem poprosiłem ją, żeby powiedziała, iż nie ma mnie w domu, chociaż byłem w łazience i goliłem się. Czasami mamy mówią dzieciom, że nie mają czasu, żeby upiec ciasteczka czy zrobić lemoniadę. W rzeczywistości mają czas, ale brakuje im energii. Lepiej jest być szczerym i powiedzieć: „Jestem zbyt zmęczona" lub nawet: „Nie jestem teraz w nastroju". Większość rodziców, z którymi mam do czynienia, zdaje sobie sprawę z tego, że ich dzieci kłamią albo przynajmniej zaciemniają prawdę («niewinne kłamstwa»). Często rodzice rozstrzygają kwestię w ten sposób, że każą dzieciom powiedzieć prawdę, i na tym sprawa się kończy. Nie ma kary ani innej próby egzekwowania dyscypliny. Niestety czasem dziecko musi ponieść odpowiedzialność za kłamstwo, pewne konsekwencje muszą nastąpić. Daj mu wtedy jasno do zrozumienia, że chociaż skłamało i musi ponieść tego konsekwencje, to nadal je kochasz i masz nadzieję, że w przyszłości nie będzie czuło, że musi kłamać. Oto w jaki sposób rodzice mogą zachęcać dziecko do tego, by przestało kłamać: 1. Zawsze ufaj dziecku. Daj mu szansę, by powiedziało prawdę. Kiedy powie prawdę, podziękuj mu i od tego momentu zachowuj się tak, jakby nic się nie stało, nie wracaj do tego, co było. Jeżeli konieczne jest poniesienie konsekwencji, skrupulatnie wytłumacz dziecku, dlaczego musi je ponieść, ale podkreśl, że prawda zawsze jest lepsza od kłamstwa. 2. Zawsze korzystaj ze sposobności, by pokazać dziecku, że kłamstwo nie popłaca. Jedno kłamstwo zawsze pociąga za sobą drugie. Lubię dzieciom powtarzać: „Jeżeli nie kłamiesz, nie musisz mieć doskonałej pamięci". Kłamca zawsze musi pamiętać, co komu powiedział i w jaki sposób powinien zastąpić jedno kłamstwo następnym. Niejedzenie Wspomnieliśmy już o tym we wcześniejszych rozdziałach. Moja praca z rodzicami i dziećmi pokazuje, że co wieczór w amerykańskich domach ma miejsce zbyt wiele sprzeczek przy posiłku. Dzieje się tak również podczas śniadania i lunchu, ale zdaje się, że szczególnie kolacja jest porą, kiedy mały Rufus i mała Jessica postanawiają, że nie będą jeść. Jestem głęboko przekonany, że jeśli dziecko nie chce jeść, to przekupstwo i nagradzanie nie zdadzą egzaminu. Nie pomoże też «samolocik», który wyszedł z użycia dwadzieścia lat temu (mówi się do dziecka: „Leci, leci samolocik" i tak w kółko). Dyscyplina praktyczna proponuje prosty sposób radzenia sobie z dzieckiem, które nie chce jeść: Niech odpowiada ono za swój wybór. Wyrzuć jedzenie do kosza i pozwól dziecku wstać od stołu. To działa zarówno na dziesięcio-, jak i na trzylatków. Właściwie wyrzucenie jedzenia i odesłanie dziecka od stołu jest tu najłatwiejsze. Trudne chwile są wtedy, kiedy musisz trwać przy swoim postępowaniu i odmówić dziecku jedzenia przez cały wieczór. Musisz pozwolić, żeby dziecko doświadczyło rzeczywistości głodu, skoro postanowiło nie jeść kolacji. Jeżeli zdecydujesz się odpowiedzieć na blef małego Rufusa, zabierz jedzenie i powiedz: „Koniec kolacji. Idź się pobawić". Możesz mieć pewność, że wkrótce zdarzy się parę rzeczy: 1. Rufus wkrótce powróci narzekając, że jest głodny. Wtedy po prostu powiesz: „Ciekawe, dlaczego. Pewnie nie zjadłeś kolacji". 2. Innym wydarzeniem, jakie prawdopodobnie nastąpi, będzie to, że następnego ranka dziecko zje obfite śniadanie. Wiem, że niektórzy z was pomyślą tak: „Co, pozwolić, żeby dziecko nie zjadło posiłku?". Lekarz pediatra powie ci, że dziecko nie umrze, jeżeli nie zje posiłku — zaś to, że go nie zje, pomoże mu zrozumieć realia rzeczywistości. Kiedy dziecko chce zagrać w grę «nie jestem głodny», ważne jest, aby nie dać się złapać w pułapkę, w którą dali się czasem złapać nasi rodzice, gdy byliśmy dziećmi. Nie stosuj przekupstwa, nagradzania, namawiania, proszenia, grożenia, krzyków czy bicia. Daj dziecku prawo do podjęcia decyzji i do poniesienia konsekwencji tego wyboru. A jeżeli wyrzucanie jedzenia do śmieci jest wbrew twoim zwyczajom, to po prostu schowaj je do lodówki. Samolubność Oczywistą prawdą jest to, że nasze dzieci są małymi istotami skupionymi na sobie. Wielokrotnie kręcimy głowami zastanawiając się, dlaczego nasze dzieci potrafią myśleć tylko o sobie. Odpowiedź jest prosta. Są dziećmi, a dla dzieci charakterystyczne jest to, że myślą tylko o sobie. Dziecko musi dopiero się nauczyć, że ma myśleć także o innych. Jak na ironię, mimo że jedną z podstawowych powinności rodziców jest nauczenie dzieci myślenia o innych, to jednocześnie jednym z kluczowych błędów popełnianych przez wielu rodziców jest skupianie się na dogadzaniu dzieciom i na uszczęśliwianiu ich. Nie twierdzę, że mamy starać się sprawiać dzieciom przykrość. Ale raz za razem obserwuję, że rodzice są tak pochłonięci uszczęśliwianiem swych dzieci i sprawianiem im przyjemności, że na żadną naukę «myślenia o innych, a nie tylko o sobie» nie ma już czasu. Jednym z typowych tego przykładów jest dawanie dzieciom prezentów. Wiele podróżuję i rozumiem rodziców, którzy chcą z podróży przywozić dzieciom upominki. Sam tak robię. Ale jednocześnie staram się mówić rodzicom (sobie też), żeby nie zawsze przywozili dziecku prezent. Jeśli przywożenie prezentów staje się regułą, to dziecko postrzega prezent jako coś, co mu się należy. Ludzie nie mają «prawa» do prezentu. Prezent ma być symbolem przywiązania do drugiej osoby. Przypominam sobie pewien wywiad w telewizyjnym talk show. Gospodarz programu zapytał mnie, jak moim zdaniem powinien postąpić ze swoim synem. Wyglądało na to, że jego dziewięcioletniemu synowi często nie podobały się prezenty, jakie prowadzący program przywoził mu ze swych podróży. Chłopiec był energicznym, uczuciowym i pod każdym względem „bardzo dobrym dzieciakiem". Ale wkrótce przekształcił swoją «niechęć» do prezentów od ojca w pewnego rodzaju grę. Prawie zawsze, kiedy ojciec przywoził mu upominek, zaczynał narzekać. Ojciec w końcu czuł się winny i poirytowany, ponieważ ze wszystkich sił starał się przywieźć mu odpowiedni podarunek, który i tak się chłopcu nie podobał. Poradziłem gospodarzowi programu, żeby następnym razem postąpił tak: Gdy tylko chłopiec okaże niechęć lub lekceważenie wobec prezentu, niech po prostu powie: „Przykro mi, że ci się nie podoba. Czy mogę go zabrać z powrotem? Z pewnością nie chcesz, żeby ci tu zawadzał"- Następnie ojciec powinien prezent zabrać i coś z nim zrobić. Być może spodoba się starszemu lub młodszemu rodzeństwu. A może dziecko sąsiadów go doceni. Cokolwiek postanowi, ma to zrobić szybko. Jeżeli istnieje taka możliwość, może nawet zwrócić prezent tam, gdzie go kupił. Przestrzegłem ojca, żeby zrobił to spokojnie i z miłością. Gdyby dziecko poczuło, że ojciec po prostu «szykuje odwet» lub daje upust zranionym uczuciom, dyscyplina praktyczna nie odniosłaby skutku. Oto co w tym wypadku ojciec próbował dać dziecku do zrozumienia: „Słuchaj, kocham cię. Przywożę ci prezenty, ponieważ chcę ci powiedzieć, jak bardzo cię kocham. Jeżeli prezenty ci się nie podobają, to rozumiem, że nie chcesz, żeby zagracały twój pokój". Zasugerowałem gospodarzowi programu jeszcze jedną rzecz. Jest to coś, co sam próbuję robić. Rodzice powinni wyzbyć się nawyku przywożenia prezentów za każdym razem, gdy gdzieś wyjeżdżają. Rodzic, który dużo podróżuje, może bowiem wykorzystywać upominki jako sposób na zmniejszenie swego poczucia winy. Prezenty powinny być przyjemnością dawaną raz na jakiś czas, a nie co tydzień, co miesiąc czy co wyjazd. Tak naprawdę to chcemy nauczyć dzieci tego, że powinny czuć się szczęśliwe, kiedy tatuś wraca do domu. Powinny doświadczyć radości z powodu powrotu taty do domu, a nie z otrzymania kolejnego prezentu. Kolejnym sposobem na zwalczanie u dzieci egocentryzmu jest wpajanie im od wczesnych lat ich życia, że dawanie naprawdę jest czymś lepszym niż branie. Kiedy to tylko możliwe, powinno się je zachęcać do robienia czegoś dla innych. Na przykład, może jest w sąsiedztwie jakieś stare małżeństwo, któremu przydałaby się pomoc przy wykonywaniu różnych prac. Jeżeli naprawdę zależy ci na tym, aby twoje zabiegi w tej mierze odniosły skutek, niech niesienie pomocy innym stanie się przedsięwzięciem rodzinnym. Wszyscy — mama, tata i dzieci mogą pójść i wykonać jakieś prace z czystej życzliwości. Pokazanie dzieciom, jak nie być samolubnym, jest o wiele bardziej skuteczne niż mówienie o tym. Seksualna eksploracja Kiedy wygłaszam wykład i pojawia się temat seksu, na sali zalega cisza jak makiem zasiał. Myślę, iż jest to spowodowane tym, że — szczególnie w Ameryce — zawsze czuliśmy się nieswojo rozmawiając o seksie. Kiedy w gabinecie mam do czynienia z matkami i ojcami, często mówią, że ich dzieci odkryły genitalia i «dotykają się», i pytają mnie, co powinni z tym zrobić. Moja pierwsza rada to: Nie panikować. Dzieci rzeczywiście odkrywają swoje genitalia prawie natychmiast po urodzeniu się i są zafascynowane dotykaniem się. Ale w jaki sposób rodzice mają porozmawiać z dzieckiem, kiedy to się zdarzy? Uważam, że przede wszystkim należy dać dziecku do zrozumienia, że chęć dotykania się jest czymś bardzo naturalnym. Nawet bardzo małemu dziecku możesz wyjaśnić, że nie ma nic złego w dotykaniu siebie, ale że nie powinno się dotykać ciała drugiej osoby bez jej zgody. Oczywiście zdarzają się sytuacje, kiedy inne dzieci <