12932

Szczegóły
Tytuł 12932
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12932 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12932 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12932 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

POTOMEK BOSKIEGO WĘŻA YALERIO MASSIMO MANFREDI ALEKSANDER WIELKI i POTOMEK BOSKIEGO WĘŻA Z włoskiego przełożyła Anna Osmólska-Mętrak LiBROS Grupa Wydawnicza Bertelsmann Media Tytuł oryginału IŁ FIGLIO DEL SONGO Projekt okładki i stron tytułowych Piotr Jezierski Konsultacja naukowa prof. dr hab. Ryszard Kulesza Zdjęcie na okładce East News - RedakcJa '~ Jadwiga Fąfara Redakcja techniczna Alicja Jablońska-Chodzeń Korekta Agata Boldok Grażyna Henel 3$ $ l O U 2>j) ' ' Copyright © 1998 by Arnoldo Mandadori Editore SpA Copyright © for the Polish translation by Bertelsmann Media Sp. z o.o. Warszawa 2001 Bertelsmann Media Sp. z o.o. Libros Warszawa 2001 Druk i oprawa: Zakłady Graficzne im. KEN S.A. Bydgoszcz, ul. Jagiellońska l, tel. (0-52) 322-18-21 e-mail: [email protected] ISBN 83-7227-758-3 Nr 2734 Prolog Czterej magowie wspinali się wolnym krokiem ścieżkami wiodącymi na szczyt Góry Światła: przybywali z czterech krańców świata, a każdy niósł sakwę z wonnym drewnem przeznaczonym na rytuał ognia. Mag jutrzenki odziany był w płaszcz z różowego jedwabiu poprzecinanego smugami błękitu, stopy zaś miał obute w sandały z jeleniej skóry. Mag zmierzchu ubrany był w karmazynową szatę ze złotymi odblaskami, a z ramion spływała mu długa batystowa stuła, wyszywana tymi samymi kolorami. Mag południa nosił purpurową tunikę, poprzetykaną złotymi kłosami, na nogach zaś miał ciżemki z wężowej skóry. Ostatni z nich, mag nocy, odziany był w czarną wełnę, utkaną z sierści nienarodzonych jagniąt, usianą srebrnymi gwiazdami. Postępowali naprzód tak, jakby rytm ich marszu odmierzała muzyka, którą tylko oni mogli słyszeć, i zbliżali się do świątyni równym krokiem, pokonując taką samą odległość, choć jeden wspinał się urwistą ścieżką, drugi wędrował równinną dróżką, a dwaj pozostali szli piaszczystym korytem wyschniętych rzek. Znaleźli się przy czterech wejściach do kamiennej wieży dokładnie w tym samym momencie, w chwili, kiedy świt spływał perłowym światłem na ogromny pusty obszar płaskowyżu. 7 Skłonili się, patrząc na siebie poprzez cztery łukowe otwory, po czym podeszli do ołtarza. Rytuał rozpoczął mag jutrzenki, układając w kwadrat gałęzie drzewa sandałowego; mag południa dołożył podłużne wiązki suchych gałązek akacji. Mag zmierzchu umieścił na tej podstawie odarte z kory drzewo cedrowe, zebrane w lesie porastającym górę Liban. Ostatni, mag nocy, położył oczyszczone i suche gałęzie kaukaskiego dębu, drewno uderzone piorunem, wysuszone promieniami górskiego słońca. Następnie wszyscy czterej wyciągnęli z toreb święte krzemienie i wykrzesali jednocześnie błękitne iskry u podstawy małej piramidy, aż pojawił się płomień, najpierw słaby, nieśmiały, a potem coraz silniejszy i pewny. Szkarłatne języki stawały się niebieskie, a w końcu zupełnie białe, podobne we wszystkim do Ognia niebiańskiego, do oddechu Ahura Mazdy, boga prawdy i chwały, pana czasu i życia. Jedynie czysty głos ognia szeptał swoją tajemną poezję wewnątrz wielkiej kamiennej wieży, nie słychać było najlżejszego oddechu czterech mężczyzn stojących nieruchomo w samym centrum ich niezmierzonej ojczyzny. W uniesieniu wpatrywali się, jak święty płomień nabiera kształtu z prostej architektury gałęzi ułożonych zmyślnie na kamiennym ołtarzu, wbijali wzrok w owo przeczyste światło, w ów cudowny świetlny taniec, wznosząc modlitwę za lud i króla. Wielkiego Króla,! Króla Królów, który zasiadał daleko, w rozświetlonej l komnacie swojego dworu, nieśmiertelnego Persepolis, pośród lasu kolumn pomalowanych na purpurowo i złoto, pilnowanych przez skrzydlate byki i wsparte na tylnych łapach lwy. Powietrze, o tej porze poranka, w owym magicznym i odludnym miejscu, było zupełnie nieruchome i takie miało pozostać, dopóki niebiański Ogień nie przybie- rze kształtów i ruchów swojej boskiej natury, która wciąż popycha go ku górze, aby połączył się z Empi-reum, swoim pierwotnym źródłem. Aż tu nagle jakaś potężna siła dmuchnęła na płomienie i zgasiła je. Pod zdumionym wzrokiem magów również żar przemienił się w jednej chwili w czarny węgiel. Nie pojawił się żaden inny znak, nie dał się słyszeć żaden dźwięk i poza dalekim krzykiem sokoła przecinającym puste niebo nie padły żadne słowa. Czterej mężczyźni trwali w osłupieniu przy ołtarzu, tknięci smutnym przeczuciem, roniąc w milczeniu łzy. W tej samej chwili, w odległym kraju na Zachodzie młode dziewczę zbliżało się, drżąc, do dębów starego sanktuarium, aby poprosić o błogosławieństwo dla dziecka, którego ruchy po raz pierwszy poczuła w swym łonie. Dziewczyna nosiła imię Olimpias. Imię dziecka wyjawił porywisty wiatr, wiejący pośród tysiącletnich gałęzi i poruszający martwe liście u podnóża gigantycznych pni ALEKSANDER 8 Olimpias postanowiła udać się do świątyni w Dodo-nie, natchniona jakimś dziwnym przeczuciem, które nawiedziło ją, gdy spała u boku swego męża, Filipa, króla Macedończyków, nasyconego winem i jadłem. Śnił się jej wąż pełznący powoli wzdłuż korytarza, a następnie wślizgujący się cicho do sypialni. Widziała go, ale nie mogła się poruszyć, nie mogła krzyknąć ani uciec. Sploty wielkiego płaza ślizgały się po kamiennej posadzce, a jego łuski mieniły się miedzianymi i brązowymi refleksami w świetle wpadających przez okno promieni księżyca. Przez chwilę zapragnęła, żeby Filip się obudził i wziął ją w ramiona, ogrzał swoim muskularnym i silnym ciałem, pieścił wielkimi dłońmi wojownika, jednak wprędce jej wzrok padł znów na owo niesamowite zwierzę poruszające się niczym widmo, niczym jakieś magiczne stworzenie, jedno z tych, które bogowie wywołują dla własnej przyjemności z wnętrza ziemi. Teraz, o dziwo, nie wzbudzał już w niej strachu ani odrazy, przeciwnie, wężowe ruchy, owa pełna wdzięku, milcząca moc coraz bardziej ją pociągała, prawie fascynowała. Wąż wsunął się pod prześcieradła, prześlizgnął między jej nogami i piersiami, a ona poczuła, że posiadł ją, lekki i chłodny, nie sprawiając żadnego bólu, bez gwałtowności. 11 Śniła, że jego nasienie zmieszało się z tym, które mąż wepchnął w nią wcześniej, zanim padł zmorzony snem i winem. Nazajutrz król przywdział zbroję, w towarzystwie swoich generałów pożywił się mięsem dzika i serem, po czym wyruszył na wojnę. Wojnę przeciwko ludowi jeszcze bardziej barbarzyńskiemu od jego Macedończyków: Triballom, którzy nosili niedźwiedzie skóry i lisie czapy, a żyli nad brzegami Istru, największej rzeki Europy. Na odjezdnym powiedział tylko: - Pamiętaj, aby składać bogom ofiary podczas mojej nieobecności i noś w sobie syna, następcę, który będzie do mnie podobny. Potem, dosiadłszy swego gniadosza, ruszył galopem u boku swoich generałów, aż cały dziedziniec zadrżał pod kopytami rumaków, a echo szczęku zbroi jeszcze długo niosło się w powietrzu. Po jego wyjeździe Olimpias wzięła gorącą kąpiel i kiedy służebnice masowały jej plecy gąbkami nasączonymi jaśminowymi i różanymi olejkami z Pierii, posłała po Artemizję, swoją piastunkę. Była to stara, pochodząca z dobrej rodziny kobieta, o ogromnych piersiach i wąskich biodrach, którą przywiozła ze sobą z Epiru, kiedy przybyła poślubić Filipa. Opowiedziała jej swój sen i zapytała: - Moja dobra Artemizjo, co to oznacza? Piastunka pomogła jej wyjść z kąpieli i zaczęła ją wycierać prześcieradłami z egipskiego lnu. - Moje dziecko, sny są zawsze przekazami od boga, ale mało kto potrafi je interpretować. Myślę, że powinnaś udać się do najstarszej z naszych świątyń i poprosić 0 radę wyrocznię w Dodonie, w naszej ojczyźnie, Epi-rze. Tam od niepamiętnych czasów kapłani przekazują sobie, jak odczytywać głos wielkiego Zeusa, ojca bogów 1 ludzi, który objawia się, kiedy wiatr porusza gałęziami 12 tysiącletnich dębów otaczających świątynię, kiedy ich liście szumią wiosną lub latem albo suche szeleszczą pod pniami jesienią i zimą. Kilka dni później Olimpias wyruszyła w drogę w kierunku sanktuarium stojącego w niezwykłym miejscu -w zielonej dolinie otoczonej zalesionymi wzgórzami. O świątyni tej mówiono, że jest najstarsza na świecie: dwie gołębice zerwały się do lotu z dłoni Zeusa, gdy tylko zdobył władzę, wypędzając swego ojca Kronosa. Jedna z nich usiadła na dębie w Dodonie, druga na palmie w oazie Siwa pośród gorących piasków Libii. I właśnie w tych dwóch miejscach można było od tamtej pory usłyszeć głos ojca bogów. - Co oznacza sen, który mi się przyśnił? - zapytała Olimpias kapłanów ze świątyni. Siedzieli oni w kręgu na kamiennych siedziskach, pośrodku zielonej łąki ukwieconej złocieniami i jaskrami, wsłuchując się w wiatr poruszający dębowymi liśćmi. Twarze ich wyrażały uniesienie. .W końcu jeden z nich przemówił: - To oznacza, że syn, którego urodzisz, będzie potomkiem Zeusa i śmiertelnika. W twoim łonie krew boga zmieszała się z krwią człowieka. Syn, którego wydasz na świat, promienieć będzie cudowną energią, ale podobnie jak płomienie buchające zbyt silnym światłem spalają ścianki lampy i szybciej zużywają podsycającą je oliwę, również jego dusza mogłaby spalić pierś, w której zamieszkuje. Przypomnij sobie, królowo, historię Achillesa, przodka twojej sławnej rodziny: pozwolono mu wybrać między życiem krótkim, lecz chwalebnym, a długim, ale spędzonym w cieniu. Wybrał to pierwsze: poświęcił życie w zamian za chwilę oślepiającej sławy. - Czy taki czeka go los? - spytała drżącym głosem Olimpias. 13 - Taki los jest możliwy - odparł inny kapłan. - Wiele jest dróg, jakie może przemierzyć człowiek, jednak niektórzy ludzie rodzą się obdarzeni szczególną mową, która pochodzi od bogów i do bogów stara się powrócić. Zachowaj ten sekret w sercu, dopóki nie nadejdzie chwila, kiedy natura twojego syna w pełni się ujawni. Wtedy bądź gotowa na wszystko, nawet że go stracisz, cokolwiek bowiem zrobisz, nie zdołasz przeszkodzić, aby dokonało się jego przeznaczenie, aby jego sława sięgnęła aż po granice świata. Nie skończył jeszcze mówić, kiedy lekka bryza, poruszająca listowiem dębów, zamieniła się w porywisty i gorący południowy wiatr: w krótkim czasie osiągnął on taką siłę, że zginał wierzchołki drzew, a kapłani musieli naciągnąć na głowy płaszcze. Wiatr przyniósł ze sobą gęstą czerwonawą mgłę, która snuła się teraz nad doliną. Również Olimpias otuliła się szczelnie płaszczem aż po głowę i pozostała nieruchoma pośród tego wiru, niczym posąg jakiegoś bóstwa bez twarzy. Wicher ustał równie niespodziewanie, jak nadciągnął, a kiedy mgła zrzedła, posągi, stele i ołtarze, które ozdabiały święte miejsce, wyłoniły się pokryte cienką warstwą czerwonego pyłu. Kapłan, który mówił ostatni, musnął pył czubkiem palca i podniósł do ust. - Pył ten przyniósł powiew wiatru libijskiego, oddech Zeusa Amona, który ma swoją wyrocznię pośród palm oazy Siwa. Jest to nadzwyczajne zjawisko, cudowny znak, ponieważ dwie najstarsze wyrocznie na ziemi, oddzielone ogromną odległością, odezwały się w tym samym momencie. Twój syn usłyszał wezwania, które pochodzą z daleka, i być może zrozumiał ich przesłanie. Pewnego dnia usłyszy je powtórnie wewnątrz wielkiej świątyni, otoczonej pustynnymi piaskami. 14 Po usłyszeniu tych słów powróciła królowa do Pełli, stolicy, gdzie latem drogi pełne były kurzu, a zimą błota, oczekując z obawą i niepokojem dnia narodzin swego syna. Dostała bólów pewnego wiosennego wieczoru, tuż po zachodzie słońca. Kobiety zapaliły lampy, a jej piastunka Artemizja posłała po akuszerkę i po lekarza Nikoma-chosa, który opiekował się już starym królem Amynta-sem i był obecny przy narodzinach wielu królewskich potomków, zarówno z prawego, jak i z nieprawego łoża. Nikomachos był w pogotowiu, wiedząc, że termin porodu się zbliża. Zawiązał fartuch, polecił zagrzać wodę i przynieść więcej lichtarzy, by nie zabrakło światła. Pozwolił, by akuszerka pierwsza zbliżyła się do królowej, ponieważ kobieta woli być dotykana przez inną kobietę w chwili, gdy wydaje na świat dziecko: tylko kobieta rozumie ból i samotność, jakie towarzyszą narodzinom nowego życia. Król Filip uczestniczył w tej samej chwili w oblężeniu Potidai i za nic na świecie nie opuściłby pola walki. Poród był długi i trudny, ponieważ Olimpias miała wąskie biodra i delikatną budowę. Piastunka ocierała jej pot, powtarzając: - Jeszcze trochę, moja droga, przyj! Widok dziecka wynagrodzi ci cały ból, który musisz znosić w tej chwili. Zwilżyła jej wargi źródlaną wodą, którą służebnice zmieniały bez przerwy w srebrnej czarze. Ale kiedy ból wzmógł się tak bardzo, że niemal straciła przytomność, włączył się Nikomachos i pokierował rękoma akuszerki, Artemizji zaś kazał uciskać brzuch królowej, ponieważ ta nie miała już siły, a dziecko cierpiało. 15 Przyłożył ucho do łona Olimpias i usłyszał słabnące bicie małego serduszka. - Uciskaj, jak możesz najmocniej - polecił piastunce. - Dziecko musi się natychmiast urodzić. Artemizja cały swój ciężar przeniosła na królową, która z głośnym krzykiem wydała wreszcie na świat maleństwo. Nikomachos podwiązał pępowinę lnianą nicią, po czym odciął ją nożycami z brązu i przemył ranę czystym winem. Dziecko zaczęło płakać, a on przekazał chłopca kobietom, aby go umyły i odziały. Artemizja pierwsza ujrzała jego twarz i wpadła w zachwyt. - Czyż nie jest cudny?! - wykrzyknęła, nacierając mu buzię kawałkiem wełny nasączonej oliwą. Akuszerka umyła mu główkę i kiedy ją osuszała, nie mogła ukryć zdumienia. - Ma włoski jak sześciomiesięczne niemowlę i piękne złote refleksy. Wygląda jak mały Eros. Artemizja tymczasem wkładała mu maleńką lnianą tunikę, ponieważ Nikomachos nie życzył sobie, żeby dzieci zawijano ścisło, jak robiła to większość rodzin. - Jakiego koloru oczy ma według ciebie? - zapytał akuszerkę. Kobieta przysunęła lampę i oczy dziecka zalśniły tęczowym blaskiem. - Nie wiem, trudno powiedzieć. Chwilami wydają się błękitne, a chwilami ciemne, prawie czarne. Może są odbiciem jakże odmiennych charakterów jego rodziców... Nikomachos zajmował się tymczasem królową, która - co często zdarza się pierworódkom - krwawiła. By zaradzić temu, kazał nazbierać śniegu na zboczach góry Bermion. Zrobił z niego okłady i położył na brzuchu Olimpias. 16 Królowa zadrżała, osłabiona i wyczerpana, ale lekarz nie pozwolił sobie na współczucie i wciąż przykładał lodowate kompresy, dopóki krwawienie całkowicie nie ustało. Potem, kiedy zdejmował fartuch i mył ręce, powierzył ją opiece kobiet. Pozwolił, żeby zmieniły jej prze-v ścieradła, obmyły pot miękkimi gąbkami nasączonymi ' różaną wodą, włożyły świeżą koszulę wyjętą ze skrzyni i w końcu dały jej pić. Wreszcie Nikomachos przedstawił matce maleństwo: - Oto syn Filipa, królowo. Urodziłaś prześlicznego chłopca. Potem wyszedł na korytarz, gdzie oczekiwał jeździec z królewskiej straży przybocznej w stroju podróżnym. - Pędź do króla i powiedz mu, że urodziło się jego dziecko. Powiedz, że to chłopiec, że jest piękny, zdrowy i silny. Jeździec zarzucił płaszcz na ramiona, przewiesił torbę przez piersi i ruszył biegiem. Zanim zniknął w głębi korytarza, Nikomachos krzyknął jeszcze za nim: - Powiedz, że królowa też dobrze się czuje! Mężczyzna nawet nie zwolnił i chwilę potem słychać było rżenie na dziedzińcu, następnie galop, który zgubił się pośród ulic uśpionego miasta. , Artemizja wzięła dziecko i położyła na łóżku obok królowej. Olimpias uniosła się lekko na łokciach, opierając plecy o poduszki, i popatrzyła na synka. Był prześliczny. Miał mięsiste wargi, buzię zaś różową i delikatną. Jasnokasztanowe włosy połyskiwały złotymi refleksami, a pośrodku czoła widniał kosmyk włosów sterczących do góry, równo rozdzielonych na dwoje. 17 Oczy wydawały jej się błękitne, jednak lewe oko przesłonięte było jakby cieniem, co przy zmianach światła czyniło je ciemniejszym. Olimpias podniosła dziecko, przytuliła do siebie i kołysała, dopóki nie przestało płakać. Potem odsłoniła pierś, żeby je nakarmić, jednak w tym momencie podeszła Artemizja i rzekła: - Od tego jest mamka, moje dziecko. Nie pozwól, żeby piersi ci zwiędły. Król wkrótce powróci z wojny, a ty będziesz musiała być piękniejsza i bardziej ponętna niż kiedykolwiek. Wyciągnęła ręce, żeby zabrać dziecko, ale królowa je zatrzymała, przysunęła do piersi i nakarmiła swoim mlekiem, dopóki spokojnie nie usnęło. Tymczasem posłaniec pędził w ciemności, popuściwszy cugli, aby jak najszybciej dotrzeć do króla. W samym środku nocy znalazł się nad rzeką Aksjos i spiął konia nogami, przejeżdżając po moście z połączonych łodzi, spinającym dwa brzegi rzeki. Zmienił rumaka w Therme, kiedy było jeszcze ciemno, i ruszył dalej w głąb Chalkidyki. Świt zastał go nad morzem, gdzie rozległa zatoka rozpaliła się o wschodzie słońca niczym zwierciadło ustawione przed ogniem. Wspiął się na masyw górski Ka-lauros, pośród krajobrazu coraz bardziej surowego i srogiego, pośród nieprzystępnych skał, które fragmentami opadały gwałtownie do morza, obleczone na dole szalonym wirem gotującej się piany. Król prowadził oblężenie miasta Potidaja, które od prawie pół wieku pozostawało pod kontrolą Ateńczy-ków, nie dlatego, że dążył do konfliktu z Atenami, ale dlatego, że uznawał Potidaję za terytorium macedońskie, i jego zamiarem było umocnić swoje panowanie 18 w całym regionie, rozciągającym się od Therme po Cieśninę Bosforską. W owej chwili, zamknięty wraz ze swymi żołnierzami w wieży szturmowej, Filip, uzbrojony, pokryty kurzem, potem i krwią, szykował się do przypuszczenia decydującego ataku. - Ludzie! - krzyknął. - Jeśli jesteście czegoś warci, nadeszła chwila, aby to udowodnić! Podaruję najpiękniejszego rumaka z moich stajni pierwszemu, który będzie miał odwagę rzucić się ze mną na mury nieprzyjaciela, ale - na Zeusa - jeśli zobaczę choćby jednego z was, jak drży w decydującym momencie, przysięgam, że tak mu złoję skórę, aż odpadnie od reszty ciała. I zrobię to osobiście. Zrozumiano? - Tak, królu! - A więc naprzód! - rozkazał Filip i dał znak sługom, aby odblokowali kołowroty. Most opadł na rozbite już i w połowie staranowane mury, a król rzucił się do przodu, krzycząc i wymachując mieczem, tak szybko, że trudno było utrzymać go w tyle. Ale żołnierze wiedzieli dobrze, że ich władca zawsze dotrzymuje obietnic, i rzucili się hurmem, popychając jedni drugich tarczami, przewracając na boki i zrzucając z tarasów obrońców wycieńczonych już trudami, czuwaniem i długotrwałym wysiłkiem wielomiesięcznych potyczek. Za Filipem i jego gwardią wylała się reszta armii, wydając srogą bitwę ostatnim obrońcom, którzy barykadowali drogi i wejścia do domów. O zachodzie słońca Potidaja poprosiła o rozejm. Posłaniec dotarł tuż przed nocą, zajeździwszy jeszcze po drodze dwa konie, i kiedy stanął na wzgórzach wyrastających nad miastem, ujrzał migoczące płomienie wokół murów i mógł dosłyszeć okrzyki macedońskich żołnierzy, świętujących zwycięstwo. 19 Spiął konia ostrogami i wkrótce stanął w obozie. Poprosił, aby zaprowadzono go do namiotu króla. - Czego chcesz? - zapytał oficer gwardii, ktoś z północy, sądząc po akcencie. - Król jest zajęty. Miasto padło i trwają rozmowy z przedstawicielami pokonanych. - Urodził się królewski syn - odparł posłaniec. Oficer zadrżał. - Chodź za mną. Władca, w bojowej zbroi, siedział w swoim namiocie w otoczeniu generałów. Tuż za nim zajmował miejsce jego namiestnik, Antypater. A dookoła siedzieli posłowie Potidai, którzy woleli raczej Filipa dyktującego swoje warunki niż pertraktacje z nim. Oficer, wiedząc, że jego najście wywołał gniew, ale że opóźnienie w przekazaniu nowiny tym bardziej nie ujdzie płazem, wyrzucił z siebie jednym tchem: - Królu, wiadomość z pałacu: urodził ci się syn! Posłowie Potidai, pobladli i wychudzeni, popatrzyli po sobie i odsunęli się na bok, podniósłszy się ze stołków, na których ich posadzono. Antypater stanął ze skrzyżowanymi ramionami, jak ktoś, kto czeka na rozkaz lub słowo władcy. Filip zatrzymał się w połowie zdania: - Wasze miasto będzie musiało dostarczyć... - i powiedział zmienionym głosem: - Syn. Delegaci, którzy nie zrozumieli, znów popatrzyli na siebie ze zdumieniem, a Filip tymczasem przewrócił na ziemię swoje krzesło, odepchnął oficera i chwycił za ramiona posłańca. Płomienie świec rzeźbiły mu twarz ostrymi smugami światła i cienia, rozpalały spojrzenie. - Powiedz, jak wygląda! - rozkazał tym samym tonem, jakim zwracał się do swoich żołnierzy, by poszli na śmierć ku chwale Macedonii. Posłaniec poczuł się nie przygotowany na spełnienie 20 tego żądania, zdając sobie sprawę, że niewiele ma do przekazania. Odchrząknął i oznajmił stentorowym głosem: - Królu, chłopiec jest piękny, zdrowy i silny! - Skąd to wiesz? Czy go widziałeś? - Nigdy bym się nie ośmielił, panie. Stałem w korytarzu, tak jak mi rozkazano, z płaszczem, torbą i bronią. Wyszedł Nikomachos i powiedział... powiedział właśnie tak: „Pędź do króla i powiedz mu, że urodziło się jego dziecko. Powiedz, że to chłopiec, że jest piękny, zdrowy i silny". - Czy powiedział, że jest do mnie podobny? Mężczyzna zawahał się, po czym odparł: - Tego mi nie powiedział, ale jestem pewny, że jest do ciebie podobny. Filip odwrócił się do Antypatra, który zbliżył się, aby go uściskać, i w tym momencie posłaniec przypomniał sobie, że usłyszał jeszcze coś, kiedy zbiegał po schodach. - Lekarz powiedział też, że... Filip odwrócił się gwałtownie. - Co takiego? - Że królowa też dobrze się czuje - zakończył posłaniec jednym tchem. - Kiedy to się stało? - Ubiegłej nocy, tuż po zachodzie słońca. Natychmiast ruszyłem w drogę. Bez chwili odpoczynku, bez jedzenia, piłem tylko z manierki, nie zsiadając z konia, chyba żeby zmienić wierzchowca. Nie mogłem się doczekać, żeby przekazać ci nowinę, królu... Filip podszedł do niego i poklepał go po ramieniu. - Dajcie mu jeść i pić. Co tylko zechce. I połóżcie go do wygodnego łóżka, bo przyniósł mi najpiękniejszą nowinę. Teraz posłowie pogratulowali królowi i próbowali wykorzystać sprzyjającą chwilę, żeby zakończyć per- 21 traktacje i uzyskać jakieś dodatkowe ustępstwo, ponieważ humor Filipowi zdecydowanie się poprawił, jednak ten uciął: „Nie teraz", i wyszedł, a za nim jego adiutant. Wezwał natychmiast wszystkich dowódców swojej armii, kazał przynieść wino i chciał, żeby wszyscy z nim wypili. Potem rozkazał: - Każcie zatrąbić na zbiórkę. Chcę tu mieć całą moją armię w idealnym szyku, zarówno piechotę, jak i kawalerię. Mają stawić się na apel. Po obozie rozniosły się dźwięki trąb, i ludzie, częściowo już pijani albo półnadzy w namiotach z prostytutkami, poderwali się na nogi, włożyli zbroje, chwycili włócznie i ruszyli, jak najszybciej mogli, aby uformować szeregi, ponieważ dźwięk trąb był jak głos króla wołający pośród nocy. Filip stał już na podium w otoczeniu oficerów i kiedy szeregi zostały sformowane, najstarszy żołnierz - jak to było w zwyczaju - krzyknął: - Dlaczego nas wezwałeś, królu?! Czego chcesz od swoich żołnierzy?! Filip postąpił naprzód. Włożył paradną zbroję z żelaza i złota i narzucił na nią długi jasny płaszcz. Na nogach miał nagolenniki z rzeźbionego srebra. Ciszę przerywało tylko parskanie koni i nawoływanie nocnych zwierząt, zwabionych ogniem obozu. Wodzowie stojący obok władcy widzieli, że ma twarz zaczerwienioną, jakby siedział przy ognisku, i błyszczące oczy. Zakrzyknął: - Macedończycy! W moim domu, w Pełli, królowa urodziła mi syna. Oświadczam w waszej obecności, że jest on moim prawowitym następcą i powierzam go wam. Jego imię to ALEKSANDER! 22 l Oficerowie wydali rozkaz „prezentuj broń" - piechota podniosła sarisy, ogromne bojowe włócznie długie na dwanaście stóp, a kawaleria wyrzuciła ku niebu cały las oszczepów, gdy tymczasem konie grzebały niecierpliwie kopytami i rżały, gryząc wędzidła. Potem wszyscy zaczęli skandować rytmicznie: ALEKSANDER! ALEKSANDER! ALEKSANDER! i uderzali rękojeściami włóczni w tarcze, powodując hałas, który docierał aż do gwiazd. Myśleli, że chwała królewskiego potomka wzniesie się wraz z ich głosami, z łoskotem ich broni, aż do siedziby bogów, pośród niebiańskich konstelacji. Po zakończonym zgromadzeniu król wrócił z Anty-patrem i adiutantami do namiotu, gdzie czekali posłowie Potidai, cierpliwi i zrezygnowani. Filip wyznał: - Jednego tylko żałuję: że nie ma tu Parmeniona i nie może dzielić naszej radości. Generał Parmenion bowiem wraz ze swoją armią stał obozem pośród gór Ilirii, w pobliżu jeziora Lichnitis, aby ubezpieczyć również z tamtej strony granice Macedonii. Później mówiono, że Filip, tego samego dnia, kiedy zawiadomiono go o narodzinach syna, zdobył szturmem Potidaję, i doniesiono mu o dwóch innych zwycięstwach: Parmeniona nad Ilirami oraz jego czte-rokonnego zaprzęgu w wyścigu wozów w Olimpii. Z tego powodu wróżbici zwiastowali, że owo dziecko, narodzone w dniu trzech zwycięstw, będzie niepokonane. W rzeczywistości Parmenion pokonał Ilirów na początku lata, a wkrótce potem odbyły się igrzyska olimpijskie i wyścigi zaprzęgów, można jednak powiedzieć, że Aleksander urodził się w roku wspaniałych wróżb i że wszystko wskazywało na to, iż jego przyszłość będzie przypominała bardziej los bogów niż zwykłych śmiertelników. 23 Posłowie Potidai próbowali podjąć rozmowy w miejscu, w którym je przerwano, jednak Filip wskazał na swojego namiestnika: - Generał Antypater zna doskonale moje myśli i z nim dalej rozmawiajcie. - Ależ, panie - wtrącił się Antypater - jest absolutnie konieczne, aby król... Nie zdążył dokończyć zdania, kiedy Filip zarzucił płaszcz na ramiona i zagwizdał na swojego konia. Antypater ruszył za nim. - Panie, potrzebne były miesiące oblężenia i zażarte walki, żeby dojść do tego momentu, nie możesz teraz... - Oczywiście, że mogę! - wykrzyknął król, wskakując na konia i spinając go ostrogami. Antypater potrząsnął głową i już zamierzał wrócić do królewskiego namiotu, kiedy dosięgnął go głos Filipa. - Trzymaj! - powiedział, ściągając z palca sygnet z pieczęcią i rzucając mu go. - Będzie ci potrzebny. Zawrzyj dobry traktat, Antypatrze, ta wojna kosztowała nas krocie! Generał chwycił w locie królewski pierścień z pieczęcią i stał jeszcze chwilę nieruchomo, patrząc na swojego władcę pędzącego przez obóz w stronę północnej bramy. Krzyknął do ludzi z gwardii: - Ruszajcie za nim, głupcy! Pozwolicie, żeby jechał sam? No już, dalej, do kroćset! I kiedy ci rzucali się galopem w ślad za królem, on dojrzał jeszcze płaszcz Filipa, który zabielił się przez chwilę w świetle księżyca na tle góry, i potem już nic. Wrócił do namiotu, kazał usiąść coraz bardziej zmieszanym delegatom Potidai i sam siadając, zapytał: - A więc na czym to stanęliśmy? Filip jechał całą noc i cały następny dzień, zatrzymując się tylko, żeby zmienić konia i ugasić pragnienie 24 wodą ze strumieni lub źródeł. Dotarł w pobliże Pełli tuż po zapadnięciu zmierzchu, kiedy ostatni promień zachodzącego słońca barwił purpurą dalekie wierzchołki góry Bermion, pokryte jeszcze śniegiem. Na równinie stada galopujących koni falowały niczym morskie bałwany, żeby zasnąć na spokojnych wodach jeziora Bo-roboros. Gwiazda wieczorna zaczynała błyszczeć tak jasno, że mogła rywalizować ze światłem księżyca, powoli spływającym na powierzchnię morza. Była to gwiazda Arge-adów, dynastii, która panowała od czasów Heraklesa na tych ziemiach, gwiazda nieśmiertelna, piękniejsza od wszystkich innych na sklepieniu niebieskim. Filip zatrzymał konia, żeby na nią popatrzeć i wznieść błaganie. - Opiekuj się moim synem - powiedział z głębi serca - spraw, by królował po mnie, a po nim jego synowie i synowie jego synów. Potem, wyczerpany, zlany potem, dotarł do pałacu, gdzie nikt się go nie spodziewał. Powitał go szmer, szelest szat kobiet, które uwijały się po korytarzach, szczęk broni, dobiegający z kwater gwardii przybocznej. Kiedy podszedł do drzwi sypialni, królowa siedziała na krześle. Nagie ciało było ledwie osłonięte jońską halką pomarszczoną w delikatne plisy; komnatę wypełniała woń róż z Pierii, a piastunka Artemizja trzymała w ramionach dziecko. Dwaj służący zdjęli mu naramienniki z pancerza i odpięli miecz, żeby król mógł swobodnie przytulić dziecko. Wziął je na ręce i trzymał długo z główką opartą między szyją a ramieniem. Czuł delikatne wargi maleństwa na stwardniałej bliźnie, czuł ciepło i zapach jego liliowej skóry. Zamknął oczy i pozostał wyprostowany i nieruchomy pośrodku cichej komnaty. Zapomniał w owej chwili 25 o zgiełku bitwy, o zgrzycie maszyn oblężniczych, o szalonym galopie koni. Wsłuchiwał się w oddech swojego syna. Rok później królowa Olimpias powiła córkę, której nadano imię Kleopatra. Była podobna do matki i pełna wdzięku. Służebnice nieustannie zmieniały jej ubranka jak lalce. Aleksander, który od trzech miesięcy potrafił już chodzić, dopuszczony został do pokoju dziewczynki dopiero kilka dni po jej narodzinach. Przyniósł jej mały podarunek przygotowany przez piastunkę. Zbliżył się ostrożnie do kołyski i zaciekawiony, z szeroko otwartymi oczami i przechyloną na bok główką, zaczął przyglądać się siostrzyczce. Jedna ze służebnic podeszła do niego w obawie, żeby malec - z zazdrości o nowo przybyłą -nie zrobił czegoś złego, ale on ujął rączkę niemowlęcia i ścisnął w swoich dłoniach, jak gdyby zdawał sobie sprawę, że łączy go z tą istotką głęboka więź i że na długi czas stanie się ona jego jedyną towarzyszką. Kleopatra zaczęła wydawać z siebie jakieś dźwięki, a Artemizja powiedziała: - Widzisz? Jest bardzo zadowolona, że cię poznała. Może dasz jej teraz swój podarunek? Aleksander wyciągnął więc zza paska metalowe kółeczko ze srebrnymi dzwoneczkami i zaczął nim potrząsać przed małą, a ta natychmiast wyciągnęła rączki, żeby chwycić zabawkę. Olimpias przyglądała się im wzruszona. - Czyż nie byłoby pięknie móc zatrzymać czas? -zauważyła, jakby głośno myślała. Przez długi czas po narodzinach swoich dzieci Filip za- 26 jęty był wciąż krwawymi wojnami. Zabezpieczył granice północne, gdzie Parmenion pokonał Ilirów; na zachodzie rozciągało się zaprzyjaźnione królestwo Epiru, gdzie panował Arybbas, wuj królowej Olimpias; na wschodzie, podczas licznych kampanii, ujarzmił waleczne plemiona Traków, rozciągając swoją władzę aż po Ister. Zawładnął prawie wszystkimi miastami, które Grecy założyli na jego brzegach: Amfipolis, Methone, Potidaję, i włączył się do wewnętrznych walk, które rozdzierały Helladę. Parmenion próbował przestrzec go przed tego typu polityką i pewnego dnia, kiedy Filip zwołał radę wojenną, postanowił zabrać głos. - Zbudowałeś potężne i zwarte królestwo, panie, i zaszczepiłeś Macedończykom poczucie narodowej dumy. Dlaczego chcesz mieszać się w wewnętrzne walki Greków? - Parmenion ma rację - wtrącił Antypater. - W ich wojnach nie ma żadnego sensu. Wszyscy walczą przeciw wszystkim. Wczorajsi sprzymierzeńcy dzisiaj zawzięcie się zwalczają, a ten, który zostaje pokonany, przyłącza się do najbardziej znienawidzonego ze swych nieprzyjaciół, byle tylko przeciwstawić się zwycięzcy. - To prawda - przyznał Filip - jednak Grecy posiadają wszystko to, czego nam brakuje: sztukę, filozofię, poezję, teatr, medycynę, muzykę, architekturę i przede wszystkim wiedzę polityczną, sztukę rządzenia. - Jesteś królem - zaoponował Parmenion - niepotrzebna ci żadna nauka. Wystarczy, że wydasz rozkazy i wszyscy cię słuchają. - Dopóki posiadam taką moc - zauważył Filip. -Dopóki ktoś nie wbije mi ostrza między żebra. Parmenion nie odpowiedział. Dobrze pamiętał, że żaden z macedońskich królów nie umarł we własnym łożu. Dopiero Antypater przerwał ciszę, która zaczęła ciążyć jak głaz. 27 - Jeśli naprawdę chcesz włożyć rękę w paszczę lwa, nie mogę cię od tego odwieść, ale radziłbym ci działać w jedyny sposób, który pozostawia nadzieję na powodzenie. - To znaczy? - Istnieje tylko jedna siła w Grecji, która góruje nad wszystkimi, tylko jeden głos, który może zmusić do milczenia. - Świątynia Apollona w Delfach - powiedział król. - Lub raczej jej kapłani i rada, która nimi zarządza. - Wiem - przyznał Filip. - Ci, którzy sprawują kontrolę nad świątynią, mają też wielki wpływ na politykę Greków. Rada znalazła się teraz w kłopocie: wypowiedziała świętą wojnę Foki jeżykom, oskarżonym o uprawianie terenów należących do Apollona, jednak Fokij-czycy przywłaszczyli sobie podstępnie skarby świątynne i dzięki temu bogactwu zwerbowali tysiące najemników. Macedonia jest jedynym państwem, które może odmienić losy konfliktu... - Więc postanowiłeś przystąpić do wojny - wywnioskował Parmenion. - Pod jednym warunkiem: jeśli wygram, chcę miejsca i głosu Fokijczyków w zarządzie oraz przewodniczenia radzie świątyni. Antypater i Parmenion zrozumieli, że król nie tylko ma już w głowie gotowy plan, ale że zrealizuje go bez względu na koszty, więc nie próbowali nawet mu tego odradzać. Wojna była długa i zacięta, a jej losy zmienne. Kiedy Aleksander miał trzy lata, Filip został dotkliwie pokonany po raz pierwszy i zmuszony do odwrotu. Jego wrogowie mówili, że uciekł, ale on odpowiedział: - Nie uciekłem, wycofałem się tylko, żeby wziąć rozbieg i wrócić, atakując z siłą rozwścieczonego byka. 28 Taki był Filip. Człowiek o niesłychanej sile ducha i determinacji, o nieposkromionej żywotności, o przenikliwym, rozpalonym umyśle. Jednak ludzie tego pokroju stają się z biegiem czasu coraz bardziej samotni, ponieważ coraz mniej mogą się poświęcić tym, którzy ich otaczają. Kiedy Aleksander zaczął rozumieć, co się wokół niego dzieje, i uświadamiać sobie, kim są jego ojciec i matka, miał około sześciu lat. Wypowiadał się pewnie i pojmował skomplikowane i trudne rozumowania. Kiedy dowiadywał się, że ojciec jest w pałacu, opuszczał komnaty matki i maszerował do sali zebrań, gdzie Filip naradzał się ze swoimi generałami. Wydawali mu się starzy, wyczerpani trudami nieustannych wojen, jakie toczyli, a przecież mieli niewiele ponad trzydzieści lat, z wyjątkiem Parmeniona, który dobiegał pięćdziesiątki i był prawie zupełnie siwy. Kiedy Aleksander go widział, zaczynał śpiewać piosenkę, której nauczyła go Artemizja. Na Nagle wojnę idzie stary druh, e na siemię pada - buch! Kończąc, sam rzucał się na ziemię, pośród śmiechu obecnych. Ale przede wszystkim obserwował ojca - jego zachowanie, sposób, w jaki poruszał rękami i wodził wokół wzrokiem, ton i brzmienie głosu, łatwość, z jaką panował nad najmocniejszymi i najpotężniejszymi ludźmi królestwa wyłącznie siłą swego spojrzenia. Zbliżał się małymi kroczkami do ojca, który przewodniczył radzie, zagorzały w swojej przemowie bądź w dyskusji, próbował wdrapać mu się na kolana, jak gdyby myślał, że w owej chwili nikt go nie zauważy. Dopiero wtedy Filip zdawał się dostrzegać syna 29 i przytulał go do piersi, nie przerywając, nie gubiąi wątku, widział jednak dobrze, że generałowie zmieniał ją zachowanie, widział ich oczy wpatrzone w chłopca] lekki uśmiech igrający w kącikach ust, niezależnie o poruszanego tematu. Także Parmenion się uśmiechał] myśląc o piosence i o koziołku, którego fiknął Alek sander. Potem chłopiec, tak jak wchodził, tak znikał. Czasa mi wycofywał się do swojego pokoju w nadziei, że ojciec do niego przyjdzie. Kiedy indziej, po długim oczekiwaniu, szedł na jeden z balkonów pałacu, siadał ze wzrokiem utkwionym w horyzont i pozostawał tak, milczący i nieruchomy, urzeczony ogromem nieba i ziemi. Jeśli w takich chwilach zbliżała się do niego lekkim krokiem matka, widziała, jak cień, który przesłaniał mu lewe oko, powoli gęstnieje, prawie tak, jakby tajemna noc spływała do duszy królewicza. Aleksandra fascynowała broń i niejednokrotnie służebnice zastawały go w zbrojowni, kiedy próbował wyciągnąć z pochwy jeden z ciężkich mieczów króla. Pewnego dnia, kiedy z zachwytem oglądał ogromną zbroję z brązu, która należała niegdyś do jego dziada Amyntasa III, poczuł na swoich plecach czyjś wzrok. Odwrócił się i stanął naprzeciw wysokiego i chudego mężczyzny z kozią bródką, o ciemnych, głęboko osadzonych oczach. Powiedział, że nazywa się Leonidas i że będzie jego nauczycielem. - Dlaczego? - zapytał chłopiec. I na to pierwsze pytanie swojego ucznia nauczycie nie umiał odpowiedzieć. Odtąd życie Aleksandra bardzo się zmieniło. Cór; rzadziej widywał matkę i siostrę, a coraz częściej na uczyciela. Leonidas zaczął od nauki alfabetu i następ nego dnia zastał Aleksandra kreślącego poprawnie swoje imię czubkiem kija w popiele ogniska. Nauczył go też czytać i liczyć. Aleksander opanowywał wiedzę bardzo szybko i z łatwością, ale bez szczególnego zainteresowania. Kiedy jednak Leonidas zaczął opowiadać mu historie bogów i ludzi, historie o powstaniu świata, o walkach gigantów i tytanów, zobaczył, jak twarz mu się rozpromienia i chłopiec słucha w zachwycie. Jego duch wyraźnie skłaniał się ku tajemnicy i religii. Pewnego dnia Leonidas zaprowadził go do świątyni Apollona, która wznosiła się w pobliżu Termę, i pozwolił mu ofiarować kadzidło posągowi boga. Aleksander nabrał go pełne garście i wrzucił do paleniska, powodując wielką chmurę dymu, ale nauczyciel go skarcił: - Kadzidło jest bardzo drogie! Będziesz mógł je tak marnować, kiedy zdobędziesz kraje, które je wytwarzają. - A gdzie są te kraje? - zapytał chłopiec, któremu wydało się dziwne, że można być skąpym wobec bogów. Potem dodał: - Czy to prawda, że mój ojciec jest wielkim przyjacielem boga Apollona? - Twój ojciec wygrał świętą wojnę i został mianowany głową rady świątyni w Delfach, gdzie znajduje się wyrocznia Apollona. - Czy to prawda, że wyrocznia mówi wszystkim, co powinni robić? - Niezupełnie - odparł Leonidas, biorąc za rękę Aleksandra i wyprowadzając go na zewnątrz. - Widzisz, ludzie, kiedy zamierzają zrobić coś ważnego, proszą boga o radę, jakby pytali: „Mam to zrobić czy nie? A jeśli to uczynię, co się stanie?". Tego typu rzeczy. Jest tam kapłanka, która nazywa się Pytia, i bóg odpowiada Poprzez nią, jak gdyby używał jej głosu. Rozumiesz? Ale są to zawsze słowa niejasne, trudne do zinterpreto- i po to właśnie są kapłani, żeby wytłumaczyć je 30 31 Aleksander odwrócił się jeszcze, żeby popatrzeć na boga Apollona wyprostowanego na piedestale, sztywnego i nieruchomego, z ustami ściągniętymi w jakimś dziwnym uśmiechu, i zrozumiał, dlaczego bogowie potrzebują ludzi, by mówić. Innym razem, kiedy rodzina królewska przeniosła się do Ajgaj, starej stolicy, aby złożyć ofiary na grobach dawnych królów, Leonidas pokazał mu z wieży pałacowej szczyt góry Olimp, przesłonięty burzowymi chmurami i rozświetlony piorunami. - Widzisz - próbował mu wytłumaczyć - bogowie nie są posągami, które podziwiasz w świątyniach: mieszkają tam na górze, w niewidzialnym domu. Żyją tam nieśmiertelni i ucztują, pijąc nektar i żywiąc się ambrozją. A te pioruny ciska sam Zeus. Może uderzyć w każdego i we wszystko, w którymkolwiek miejscu ziemi. Aleksander przyglądał się długo, z otwartymi ustami, imponującemu szczytowi. Nazajutrz jeden z oficerów gwardii spotkał go na podmiejskiej ścieżce maszerującego szybko w kierunku góry. - Dokąd idziesz, Aleksandrze? - zapytał, zsiadając z konia. - Tam - odpowiedział chłopiec, wskazując na Olimp. Oficer wziął go na ręce i odniósł do Leonidasa, który pozieleniał z przerażenia i już myślał, jakie potworne kary nałożyłaby na niego królowa, gdyby coś stało się jego uczniowi. W owym roku Filip miał poważne kłopoty ze zdrowiem, spowodowane ogromnymi niewygodami, które znosił w czasie kampanii wojennych, oraz rozwiązłym trybem życia, jakie prowadził, kiedy nie znajdował się na polu bitewnym. Aleksander był rad z tego, ponieważ mógł częściej 32 widywać ojca i spędzać z nim wiele godzin. Zdrowiem władcy zajmował się Nikomachos. Przybył ze Stagejry z dwoma swoimi uczniami, którzy pomagali mu zbierać w lasach i na pobliskich górskich łąkach zioła i korzenie, służące do przygotowywania lekarstw. Króla poddano bardzo ścisłej i niemal pozbawionej wina diecie, co spowodowało, że stał się tak przykry w pożyciu, iż tylko Nikomachos ośmielał się do niego zbliżyć, kiedy był w paskudnym humorze. Jednym z uczniów Nikomachosa był piętnastoletni chłopak, noszący również imię Filip. - Zabierz go stąd! - rozkazał król. - Przeszkadza mi, kiedy plącze mi się tu pod nogami jakiś inny Filip. Już wiem, co zrobię: mianuję go lekarzem mojego syna, oczywiście pod twoim nadzorem. Nikomachos zgodził się, przywykły już do kaprysów króla. - Co porabia twój syn Arystoteles? - zapytał pewnego dnia Filip, gdy krzywiąc się, popijał napar z mniszka. - Mieszka w Atenach i pobiera nauki u Platona - odparł lekarz. - Jak mi się zdaje, uchodzi za najlepszego z jego uczniów. - To ciekawe. A jaki jest temat jego badań? - Mój syn jest taki jak ja. Pociąga go bardziej obserwacja zjawisk przyrodniczych aniżeli świat czystej spekulacji. - Czy interesuje się polityką? - Tak, oczywiście, ale również w tej dziedzinie więcej uwagi poświęca różnym formom organizacji politycznej aniżeli nauce politycznej jako takiej. Sporządza opisy ustrojów różnych państw i porównuje je ze sobą. - A co myśli o monarchii? - Nie sądzę, żeby interesował go ten temat. Dla nie-80 monarchia jest po prostu formą rządów typową dla Pewnych wspólnot. Widzisz, panie, myślę, że mój syn 33 zainteresowany jest raczej poznawaniem świata, j jest, niż ustalaniem zasad, do których świat powinie: się dostosować. Filip pociągnął ostatni łyk naparu pod czujn„ okiem swojego lekarza, który zdawał się mówić: „D dna, do dna". Potem otarł usta brzegiem chlamidy i rzekł: - Informuj mnie o losach tego chłopca, Nikomacho-sie, interesuje mnie on. - Uczynię to. Mnie też interesuje: jestem jego ojcem. W tamtym czasie Aleksander bardzo często przychodził do Nikomachosa, ponieważ był on człowiekiem ujmującym i miał zawsze w zanadrzu jakąś niespodziankę, podczas gdy Leonidas był zrzędliwy i strasznie surowy. Pewnego dnia chłopiec wszedł do pokoju, w którym pracował Nikomachos, i zobaczył, jak ten osłuchuje plecy jego ojca, a potem liczy uderzenia serca, trzymając przegub ręki. - Co robisz? - zapytał. - Sprawdzam bicie serca twojego ojca. - A czym porusza serce? - Energią życiową. - A gdzie jest ta energia życiowa? Nikomachos popatrzył chłopcu w oczy i wyczytał w nich nienasycony głód wiedzy, cudowną intensywność uczuć. Dotknął palcem jego czoła, a przejęty Filip bacznie się im przyglądał. - Tutaj - odparł. * Chlamida - obszerna krótka szata, używana zwłaszcza do jazdy konnej i podróży (przyp. red.). 34 Filip szybko odzyskał zdrowie i powrócił na scenę polityczną w pełni sił, rozczarowując tych, którzy liczyli na jego rychłą śmierć. Aleksandrowi było przykro, bo nie miał już widywać ojca tak często, zaczął jednak nawiązywać znajomości z innymi chłopcami, swoimi rówieśnikami i trochę starszymi, synami macedońskich arystokratów, którzy bywali na dworze lub zamieszkali w pałacu na wyraźny rozkaz króla. Był to sposób na utrzymanie jedności królestwa, na związanie najpotężniejszych rodów, przywódców plemion i klanów z domem władcy. Niektórzy z tych chłopców uczęszczali wraz z nim na lekcje Leonidasa, na przykład Perdikkas, Lizymach, Seleukos, Leonnatos i Filotas, syn generała Parmenio-na. Inni, starsi, tacy jak Ptolemeusz i Krateros, mieli już tytuły paziów i podlegali bezpośrednio królowi, jeśli chodzi o ich wykształcenie i szkolenie. Seleukos był w tamtych czasach dosyć mały i wątły, ale zyskał sympatię Leonidasa, ponieważ radził sobie świetnie w szkole. Przejawiał szczególne zdolności do historii i matematyki i na swój wiek był zadziwiająco roztropny i zrównoważony. Potrafił dokonywać skomplikowanych rachunków w coraz krótszym czasie i zabawiał się rywalizacją ze swoimi kolegami, ciągle ich upokarzając. Ciemne i głębokie oczy nadawały jego spojrzeniu przenikliwą intensywność, a zmierzwione włosy podkreślały charakter raczej silny i niezależny, ale nigdy buntowniczy. Podczas lekcji próbował często zwrócić na siebie uwagę swoimi spostrzeżeniami, jednak nie Podlizywał się nauczycielowi ani też nie czynił nic, aby przypodobać się zwierzchnikom czy też im schlebiać. Lizymach i Leonnatos byli mniej zdyscyplinowani, Ponieważ pochodzili z głębi kraju i wyrośli pośród la- 35 sów i tak, pasąc konie i spędzając większość czasu na otwartej przestrzeni. Przebywanie w czterech ścianach było dla nich więzieniem. Lizymach, trochę starszy, wcześniej przywykł do nowego trybu życia, ale Leonnatos, zaledwie siedmiola-tek, ze względu na swój nastroszony wygląd, włosy oraz piegi na nosie i wokół oczu, wydawał się małym wilczkiem. Jeśli go ukarano, reagował kopniakami i gryzieniem, a Leonidas próbował go poskromić, najpierw pozbawiając pożywienia lub zamykając na klucz, kiedy inni się bawili, a potem używając często gęsto wierzbowej rózgi. Ale Leonnatos mścił się i za każdym razem, kiedy nauczyciel pojawiał się w głębi korytarza, zaczynał śpiewać na całe gardło swoją rymowankę: Ek koń koń koronę! Ek koń kori koronę! „Oto nadchodzi, nadchodzi wrona!" A wszyscy pozostali zaczynali mu wtórować, łącznie z Aleksandrem, dopóki biedny Leonidas nie czerwienił się z wściekłości i nie wybuchał, goniąc ich z wierzbową rózgą. Kiedy Leonnatos kłócił się z kolegami, nigdy nie chciał ustąpić i bił się nawet z większymi od siebie, w efekcie czego miał mnóstwo siniaków i zadrapań, co prawie zawsze uniemożliwiało mu pokazywanie się w czasie oficjalnych okazji lub dworskich uroczystości. Całkowite przeciwieństwo Perdikkasa, który z całej grupy był najbardziej sumienny, zawsze obecny, zarówno w klasie, jak i na placach gier i ćwiczeń. Zaledwie o rok był starszy od Aleksandra i często, wraz z Filota-sem, dotrzymywał mu towarzystwa w czasie zabaw. - Kiedy dorosnę, będę generałem jak twój ojciec -powtarzał Filotasowi, który ze wszystkich przyjaciół był najbardziej do niego podobny. 36 Ptolemeusz, niespełna czternastoletni, był duży i nad wiek rozwinięty. Pojawiały mu się pierwsze pryszcze i ślady zarostu; miał ogromny nos i wiecznie rozczochrane włosy. Koledzy żartowali z niego, mówiąc, że zaczął rozwijać się od nosa, na co on bardzo się obrażał. Podnosił tunikę i chełpił się innymi wypukłościami, które rosły mu nie mniej niż nos. Pomijając ten brak powściągliwości, był zdolnym chłopcem; lubił czytać i pisać. Pewnego dnia pozwolił Aleksandrowi wejść do swojego pokoju i pokazał mu własne książki. Miał ich co najmniej dwadzieścia. - Ile ich tu! - wykrzyknął królewicz i zrobił gest, żeby ich dotknąć. - Stop! - powstrzymał go Ptolemeusz. - To są bardzo delikatne przedmioty: papirus jest kruchy i może się przerwać, trzeba umieć rozwijać i zwijać go we właściwy sposób. Powinien być przechowywany w przewiewnym i suchym miejscu, należy też gdzieś nastawić i dobrze ukryć pułapkę na myszy, ponieważ lubią one papirus i jeśli się do niego dostaną, to koniec. Zjedzą ci dwie księgi Iliady albo którąś z tragedii Sofoklesa w ciągu jednej nocy. Poczekaj - dodał - sam ci podam. -I wyciągnął rulon oznaczony czerwoną karteczką. - P