POTOMEK BOSKIEGO WĘŻA YALERIO MASSIMO MANFREDI ALEKSANDER WIELKI i POTOMEK BOSKIEGO WĘŻA Z włoskiego przełożyła Anna Osmólska-Mętrak LiBROS Grupa Wydawnicza Bertelsmann Media Tytuł oryginału IŁ FIGLIO DEL SONGO Projekt okładki i stron tytułowych Piotr Jezierski Konsultacja naukowa prof. dr hab. Ryszard Kulesza Zdjęcie na okładce East News - RedakcJa '~ Jadwiga Fąfara Redakcja techniczna Alicja Jablońska-Chodzeń Korekta Agata Boldok Grażyna Henel 3$ $ l O U 2>j) ' ' Copyright © 1998 by Arnoldo Mandadori Editore SpA Copyright © for the Polish translation by Bertelsmann Media Sp. z o.o. Warszawa 2001 Bertelsmann Media Sp. z o.o. Libros Warszawa 2001 Druk i oprawa: Zakłady Graficzne im. KEN S.A. Bydgoszcz, ul. Jagiellońska l, tel. (0-52) 322-18-21 e-mail: sekretariat@zgken.com.pl ISBN 83-7227-758-3 Nr 2734 Prolog Czterej magowie wspinali się wolnym krokiem ścieżkami wiodącymi na szczyt Góry Światła: przybywali z czterech krańców świata, a każdy niósł sakwę z wonnym drewnem przeznaczonym na rytuał ognia. Mag jutrzenki odziany był w płaszcz z różowego jedwabiu poprzecinanego smugami błękitu, stopy zaś miał obute w sandały z jeleniej skóry. Mag zmierzchu ubrany był w karmazynową szatę ze złotymi odblaskami, a z ramion spływała mu długa batystowa stuła, wyszywana tymi samymi kolorami. Mag południa nosił purpurową tunikę, poprzetykaną złotymi kłosami, na nogach zaś miał ciżemki z wężowej skóry. Ostatni z nich, mag nocy, odziany był w czarną wełnę, utkaną z sierści nienarodzonych jagniąt, usianą srebrnymi gwiazdami. Postępowali naprzód tak, jakby rytm ich marszu odmierzała muzyka, którą tylko oni mogli słyszeć, i zbliżali się do świątyni równym krokiem, pokonując taką samą odległość, choć jeden wspinał się urwistą ścieżką, drugi wędrował równinną dróżką, a dwaj pozostali szli piaszczystym korytem wyschniętych rzek. Znaleźli się przy czterech wejściach do kamiennej wieży dokładnie w tym samym momencie, w chwili, kiedy świt spływał perłowym światłem na ogromny pusty obszar płaskowyżu. 7 Skłonili się, patrząc na siebie poprzez cztery łukowe otwory, po czym podeszli do ołtarza. Rytuał rozpoczął mag jutrzenki, układając w kwadrat gałęzie drzewa sandałowego; mag południa dołożył podłużne wiązki suchych gałązek akacji. Mag zmierzchu umieścił na tej podstawie odarte z kory drzewo cedrowe, zebrane w lesie porastającym górę Liban. Ostatni, mag nocy, położył oczyszczone i suche gałęzie kaukaskiego dębu, drewno uderzone piorunem, wysuszone promieniami górskiego słońca. Następnie wszyscy czterej wyciągnęli z toreb święte krzemienie i wykrzesali jednocześnie błękitne iskry u podstawy małej piramidy, aż pojawił się płomień, najpierw słaby, nieśmiały, a potem coraz silniejszy i pewny. Szkarłatne języki stawały się niebieskie, a w końcu zupełnie białe, podobne we wszystkim do Ognia niebiańskiego, do oddechu Ahura Mazdy, boga prawdy i chwały, pana czasu i życia. Jedynie czysty głos ognia szeptał swoją tajemną poezję wewnątrz wielkiej kamiennej wieży, nie słychać było najlżejszego oddechu czterech mężczyzn stojących nieruchomo w samym centrum ich niezmierzonej ojczyzny. W uniesieniu wpatrywali się, jak święty płomień nabiera kształtu z prostej architektury gałęzi ułożonych zmyślnie na kamiennym ołtarzu, wbijali wzrok w owo przeczyste światło, w ów cudowny świetlny taniec, wznosząc modlitwę za lud i króla. Wielkiego Króla,! Króla Królów, który zasiadał daleko, w rozświetlonej l komnacie swojego dworu, nieśmiertelnego Persepolis, pośród lasu kolumn pomalowanych na purpurowo i złoto, pilnowanych przez skrzydlate byki i wsparte na tylnych łapach lwy. Powietrze, o tej porze poranka, w owym magicznym i odludnym miejscu, było zupełnie nieruchome i takie miało pozostać, dopóki niebiański Ogień nie przybie- rze kształtów i ruchów swojej boskiej natury, która wciąż popycha go ku górze, aby połączył się z Empi-reum, swoim pierwotnym źródłem. Aż tu nagle jakaś potężna siła dmuchnęła na płomienie i zgasiła je. Pod zdumionym wzrokiem magów również żar przemienił się w jednej chwili w czarny węgiel. Nie pojawił się żaden inny znak, nie dał się słyszeć żaden dźwięk i poza dalekim krzykiem sokoła przecinającym puste niebo nie padły żadne słowa. Czterej mężczyźni trwali w osłupieniu przy ołtarzu, tknięci smutnym przeczuciem, roniąc w milczeniu łzy. W tej samej chwili, w odległym kraju na Zachodzie młode dziewczę zbliżało się, drżąc, do dębów starego sanktuarium, aby poprosić o błogosławieństwo dla dziecka, którego ruchy po raz pierwszy poczuła w swym łonie. Dziewczyna nosiła imię Olimpias. Imię dziecka wyjawił porywisty wiatr, wiejący pośród tysiącletnich gałęzi i poruszający martwe liście u podnóża gigantycznych pni ALEKSANDER 8 Olimpias postanowiła udać się do świątyni w Dodo-nie, natchniona jakimś dziwnym przeczuciem, które nawiedziło ją, gdy spała u boku swego męża, Filipa, króla Macedończyków, nasyconego winem i jadłem. Śnił się jej wąż pełznący powoli wzdłuż korytarza, a następnie wślizgujący się cicho do sypialni. Widziała go, ale nie mogła się poruszyć, nie mogła krzyknąć ani uciec. Sploty wielkiego płaza ślizgały się po kamiennej posadzce, a jego łuski mieniły się miedzianymi i brązowymi refleksami w świetle wpadających przez okno promieni księżyca. Przez chwilę zapragnęła, żeby Filip się obudził i wziął ją w ramiona, ogrzał swoim muskularnym i silnym ciałem, pieścił wielkimi dłońmi wojownika, jednak wprędce jej wzrok padł znów na owo niesamowite zwierzę poruszające się niczym widmo, niczym jakieś magiczne stworzenie, jedno z tych, które bogowie wywołują dla własnej przyjemności z wnętrza ziemi. Teraz, o dziwo, nie wzbudzał już w niej strachu ani odrazy, przeciwnie, wężowe ruchy, owa pełna wdzięku, milcząca moc coraz bardziej ją pociągała, prawie fascynowała. Wąż wsunął się pod prześcieradła, prześlizgnął między jej nogami i piersiami, a ona poczuła, że posiadł ją, lekki i chłodny, nie sprawiając żadnego bólu, bez gwałtowności. 11 Śniła, że jego nasienie zmieszało się z tym, które mąż wepchnął w nią wcześniej, zanim padł zmorzony snem i winem. Nazajutrz król przywdział zbroję, w towarzystwie swoich generałów pożywił się mięsem dzika i serem, po czym wyruszył na wojnę. Wojnę przeciwko ludowi jeszcze bardziej barbarzyńskiemu od jego Macedończyków: Triballom, którzy nosili niedźwiedzie skóry i lisie czapy, a żyli nad brzegami Istru, największej rzeki Europy. Na odjezdnym powiedział tylko: - Pamiętaj, aby składać bogom ofiary podczas mojej nieobecności i noś w sobie syna, następcę, który będzie do mnie podobny. Potem, dosiadłszy swego gniadosza, ruszył galopem u boku swoich generałów, aż cały dziedziniec zadrżał pod kopytami rumaków, a echo szczęku zbroi jeszcze długo niosło się w powietrzu. Po jego wyjeździe Olimpias wzięła gorącą kąpiel i kiedy służebnice masowały jej plecy gąbkami nasączonymi jaśminowymi i różanymi olejkami z Pierii, posłała po Artemizję, swoją piastunkę. Była to stara, pochodząca z dobrej rodziny kobieta, o ogromnych piersiach i wąskich biodrach, którą przywiozła ze sobą z Epiru, kiedy przybyła poślubić Filipa. Opowiedziała jej swój sen i zapytała: - Moja dobra Artemizjo, co to oznacza? Piastunka pomogła jej wyjść z kąpieli i zaczęła ją wycierać prześcieradłami z egipskiego lnu. - Moje dziecko, sny są zawsze przekazami od boga, ale mało kto potrafi je interpretować. Myślę, że powinnaś udać się do najstarszej z naszych świątyń i poprosić 0 radę wyrocznię w Dodonie, w naszej ojczyźnie, Epi-rze. Tam od niepamiętnych czasów kapłani przekazują sobie, jak odczytywać głos wielkiego Zeusa, ojca bogów 1 ludzi, który objawia się, kiedy wiatr porusza gałęziami 12 tysiącletnich dębów otaczających świątynię, kiedy ich liście szumią wiosną lub latem albo suche szeleszczą pod pniami jesienią i zimą. Kilka dni później Olimpias wyruszyła w drogę w kierunku sanktuarium stojącego w niezwykłym miejscu -w zielonej dolinie otoczonej zalesionymi wzgórzami. O świątyni tej mówiono, że jest najstarsza na świecie: dwie gołębice zerwały się do lotu z dłoni Zeusa, gdy tylko zdobył władzę, wypędzając swego ojca Kronosa. Jedna z nich usiadła na dębie w Dodonie, druga na palmie w oazie Siwa pośród gorących piasków Libii. I właśnie w tych dwóch miejscach można było od tamtej pory usłyszeć głos ojca bogów. - Co oznacza sen, który mi się przyśnił? - zapytała Olimpias kapłanów ze świątyni. Siedzieli oni w kręgu na kamiennych siedziskach, pośrodku zielonej łąki ukwieconej złocieniami i jaskrami, wsłuchując się w wiatr poruszający dębowymi liśćmi. Twarze ich wyrażały uniesienie. .W końcu jeden z nich przemówił: - To oznacza, że syn, którego urodzisz, będzie potomkiem Zeusa i śmiertelnika. W twoim łonie krew boga zmieszała się z krwią człowieka. Syn, którego wydasz na świat, promienieć będzie cudowną energią, ale podobnie jak płomienie buchające zbyt silnym światłem spalają ścianki lampy i szybciej zużywają podsycającą je oliwę, również jego dusza mogłaby spalić pierś, w której zamieszkuje. Przypomnij sobie, królowo, historię Achillesa, przodka twojej sławnej rodziny: pozwolono mu wybrać między życiem krótkim, lecz chwalebnym, a długim, ale spędzonym w cieniu. Wybrał to pierwsze: poświęcił życie w zamian za chwilę oślepiającej sławy. - Czy taki czeka go los? - spytała drżącym głosem Olimpias. 13 - Taki los jest możliwy - odparł inny kapłan. - Wiele jest dróg, jakie może przemierzyć człowiek, jednak niektórzy ludzie rodzą się obdarzeni szczególną mową, która pochodzi od bogów i do bogów stara się powrócić. Zachowaj ten sekret w sercu, dopóki nie nadejdzie chwila, kiedy natura twojego syna w pełni się ujawni. Wtedy bądź gotowa na wszystko, nawet że go stracisz, cokolwiek bowiem zrobisz, nie zdołasz przeszkodzić, aby dokonało się jego przeznaczenie, aby jego sława sięgnęła aż po granice świata. Nie skończył jeszcze mówić, kiedy lekka bryza, poruszająca listowiem dębów, zamieniła się w porywisty i gorący południowy wiatr: w krótkim czasie osiągnął on taką siłę, że zginał wierzchołki drzew, a kapłani musieli naciągnąć na głowy płaszcze. Wiatr przyniósł ze sobą gęstą czerwonawą mgłę, która snuła się teraz nad doliną. Również Olimpias otuliła się szczelnie płaszczem aż po głowę i pozostała nieruchoma pośród tego wiru, niczym posąg jakiegoś bóstwa bez twarzy. Wicher ustał równie niespodziewanie, jak nadciągnął, a kiedy mgła zrzedła, posągi, stele i ołtarze, które ozdabiały święte miejsce, wyłoniły się pokryte cienką warstwą czerwonego pyłu. Kapłan, który mówił ostatni, musnął pył czubkiem palca i podniósł do ust. - Pył ten przyniósł powiew wiatru libijskiego, oddech Zeusa Amona, który ma swoją wyrocznię pośród palm oazy Siwa. Jest to nadzwyczajne zjawisko, cudowny znak, ponieważ dwie najstarsze wyrocznie na ziemi, oddzielone ogromną odległością, odezwały się w tym samym momencie. Twój syn usłyszał wezwania, które pochodzą z daleka, i być może zrozumiał ich przesłanie. Pewnego dnia usłyszy je powtórnie wewnątrz wielkiej świątyni, otoczonej pustynnymi piaskami. 14 Po usłyszeniu tych słów powróciła królowa do Pełli, stolicy, gdzie latem drogi pełne były kurzu, a zimą błota, oczekując z obawą i niepokojem dnia narodzin swego syna. Dostała bólów pewnego wiosennego wieczoru, tuż po zachodzie słońca. Kobiety zapaliły lampy, a jej piastunka Artemizja posłała po akuszerkę i po lekarza Nikoma-chosa, który opiekował się już starym królem Amynta-sem i był obecny przy narodzinach wielu królewskich potomków, zarówno z prawego, jak i z nieprawego łoża. Nikomachos był w pogotowiu, wiedząc, że termin porodu się zbliża. Zawiązał fartuch, polecił zagrzać wodę i przynieść więcej lichtarzy, by nie zabrakło światła. Pozwolił, by akuszerka pierwsza zbliżyła się do królowej, ponieważ kobieta woli być dotykana przez inną kobietę w chwili, gdy wydaje na świat dziecko: tylko kobieta rozumie ból i samotność, jakie towarzyszą narodzinom nowego życia. Król Filip uczestniczył w tej samej chwili w oblężeniu Potidai i za nic na świecie nie opuściłby pola walki. Poród był długi i trudny, ponieważ Olimpias miała wąskie biodra i delikatną budowę. Piastunka ocierała jej pot, powtarzając: - Jeszcze trochę, moja droga, przyj! Widok dziecka wynagrodzi ci cały ból, który musisz znosić w tej chwili. Zwilżyła jej wargi źródlaną wodą, którą służebnice zmieniały bez przerwy w srebrnej czarze. Ale kiedy ból wzmógł się tak bardzo, że niemal straciła przytomność, włączył się Nikomachos i pokierował rękoma akuszerki, Artemizji zaś kazał uciskać brzuch królowej, ponieważ ta nie miała już siły, a dziecko cierpiało. 15 Przyłożył ucho do łona Olimpias i usłyszał słabnące bicie małego serduszka. - Uciskaj, jak możesz najmocniej - polecił piastunce. - Dziecko musi się natychmiast urodzić. Artemizja cały swój ciężar przeniosła na królową, która z głośnym krzykiem wydała wreszcie na świat maleństwo. Nikomachos podwiązał pępowinę lnianą nicią, po czym odciął ją nożycami z brązu i przemył ranę czystym winem. Dziecko zaczęło płakać, a on przekazał chłopca kobietom, aby go umyły i odziały. Artemizja pierwsza ujrzała jego twarz i wpadła w zachwyt. - Czyż nie jest cudny?! - wykrzyknęła, nacierając mu buzię kawałkiem wełny nasączonej oliwą. Akuszerka umyła mu główkę i kiedy ją osuszała, nie mogła ukryć zdumienia. - Ma włoski jak sześciomiesięczne niemowlę i piękne złote refleksy. Wygląda jak mały Eros. Artemizja tymczasem wkładała mu maleńką lnianą tunikę, ponieważ Nikomachos nie życzył sobie, żeby dzieci zawijano ścisło, jak robiła to większość rodzin. - Jakiego koloru oczy ma według ciebie? - zapytał akuszerkę. Kobieta przysunęła lampę i oczy dziecka zalśniły tęczowym blaskiem. - Nie wiem, trudno powiedzieć. Chwilami wydają się błękitne, a chwilami ciemne, prawie czarne. Może są odbiciem jakże odmiennych charakterów jego rodziców... Nikomachos zajmował się tymczasem królową, która - co często zdarza się pierworódkom - krwawiła. By zaradzić temu, kazał nazbierać śniegu na zboczach góry Bermion. Zrobił z niego okłady i położył na brzuchu Olimpias. 16 Królowa zadrżała, osłabiona i wyczerpana, ale lekarz nie pozwolił sobie na współczucie i wciąż przykładał lodowate kompresy, dopóki krwawienie całkowicie nie ustało. Potem, kiedy zdejmował fartuch i mył ręce, powierzył ją opiece kobiet. Pozwolił, żeby zmieniły jej prze-v ścieradła, obmyły pot miękkimi gąbkami nasączonymi ' różaną wodą, włożyły świeżą koszulę wyjętą ze skrzyni i w końcu dały jej pić. Wreszcie Nikomachos przedstawił matce maleństwo: - Oto syn Filipa, królowo. Urodziłaś prześlicznego chłopca. Potem wyszedł na korytarz, gdzie oczekiwał jeździec z królewskiej straży przybocznej w stroju podróżnym. - Pędź do króla i powiedz mu, że urodziło się jego dziecko. Powiedz, że to chłopiec, że jest piękny, zdrowy i silny. Jeździec zarzucił płaszcz na ramiona, przewiesił torbę przez piersi i ruszył biegiem. Zanim zniknął w głębi korytarza, Nikomachos krzyknął jeszcze za nim: - Powiedz, że królowa też dobrze się czuje! Mężczyzna nawet nie zwolnił i chwilę potem słychać było rżenie na dziedzińcu, następnie galop, który zgubił się pośród ulic uśpionego miasta. , Artemizja wzięła dziecko i położyła na łóżku obok królowej. Olimpias uniosła się lekko na łokciach, opierając plecy o poduszki, i popatrzyła na synka. Był prześliczny. Miał mięsiste wargi, buzię zaś różową i delikatną. Jasnokasztanowe włosy połyskiwały złotymi refleksami, a pośrodku czoła widniał kosmyk włosów sterczących do góry, równo rozdzielonych na dwoje. 17 Oczy wydawały jej się błękitne, jednak lewe oko przesłonięte było jakby cieniem, co przy zmianach światła czyniło je ciemniejszym. Olimpias podniosła dziecko, przytuliła do siebie i kołysała, dopóki nie przestało płakać. Potem odsłoniła pierś, żeby je nakarmić, jednak w tym momencie podeszła Artemizja i rzekła: - Od tego jest mamka, moje dziecko. Nie pozwól, żeby piersi ci zwiędły. Król wkrótce powróci z wojny, a ty będziesz musiała być piękniejsza i bardziej ponętna niż kiedykolwiek. Wyciągnęła ręce, żeby zabrać dziecko, ale królowa je zatrzymała, przysunęła do piersi i nakarmiła swoim mlekiem, dopóki spokojnie nie usnęło. Tymczasem posłaniec pędził w ciemności, popuściwszy cugli, aby jak najszybciej dotrzeć do króla. W samym środku nocy znalazł się nad rzeką Aksjos i spiął konia nogami, przejeżdżając po moście z połączonych łodzi, spinającym dwa brzegi rzeki. Zmienił rumaka w Therme, kiedy było jeszcze ciemno, i ruszył dalej w głąb Chalkidyki. Świt zastał go nad morzem, gdzie rozległa zatoka rozpaliła się o wschodzie słońca niczym zwierciadło ustawione przed ogniem. Wspiął się na masyw górski Ka-lauros, pośród krajobrazu coraz bardziej surowego i srogiego, pośród nieprzystępnych skał, które fragmentami opadały gwałtownie do morza, obleczone na dole szalonym wirem gotującej się piany. Król prowadził oblężenie miasta Potidaja, które od prawie pół wieku pozostawało pod kontrolą Ateńczy-ków, nie dlatego, że dążył do konfliktu z Atenami, ale dlatego, że uznawał Potidaję za terytorium macedońskie, i jego zamiarem było umocnić swoje panowanie 18 w całym regionie, rozciągającym się od Therme po Cieśninę Bosforską. W owej chwili, zamknięty wraz ze swymi żołnierzami w wieży szturmowej, Filip, uzbrojony, pokryty kurzem, potem i krwią, szykował się do przypuszczenia decydującego ataku. - Ludzie! - krzyknął. - Jeśli jesteście czegoś warci, nadeszła chwila, aby to udowodnić! Podaruję najpiękniejszego rumaka z moich stajni pierwszemu, który będzie miał odwagę rzucić się ze mną na mury nieprzyjaciela, ale - na Zeusa - jeśli zobaczę choćby jednego z was, jak drży w decydującym momencie, przysięgam, że tak mu złoję skórę, aż odpadnie od reszty ciała. I zrobię to osobiście. Zrozumiano? - Tak, królu! - A więc naprzód! - rozkazał Filip i dał znak sługom, aby odblokowali kołowroty. Most opadł na rozbite już i w połowie staranowane mury, a król rzucił się do przodu, krzycząc i wymachując mieczem, tak szybko, że trudno było utrzymać go w tyle. Ale żołnierze wiedzieli dobrze, że ich władca zawsze dotrzymuje obietnic, i rzucili się hurmem, popychając jedni drugich tarczami, przewracając na boki i zrzucając z tarasów obrońców wycieńczonych już trudami, czuwaniem i długotrwałym wysiłkiem wielomiesięcznych potyczek. Za Filipem i jego gwardią wylała się reszta armii, wydając srogą bitwę ostatnim obrońcom, którzy barykadowali drogi i wejścia do domów. O zachodzie słońca Potidaja poprosiła o rozejm. Posłaniec dotarł tuż przed nocą, zajeździwszy jeszcze po drodze dwa konie, i kiedy stanął na wzgórzach wyrastających nad miastem, ujrzał migoczące płomienie wokół murów i mógł dosłyszeć okrzyki macedońskich żołnierzy, świętujących zwycięstwo. 19 Spiął konia ostrogami i wkrótce stanął w obozie. Poprosił, aby zaprowadzono go do namiotu króla. - Czego chcesz? - zapytał oficer gwardii, ktoś z północy, sądząc po akcencie. - Król jest zajęty. Miasto padło i trwają rozmowy z przedstawicielami pokonanych. - Urodził się królewski syn - odparł posłaniec. Oficer zadrżał. - Chodź za mną. Władca, w bojowej zbroi, siedział w swoim namiocie w otoczeniu generałów. Tuż za nim zajmował miejsce jego namiestnik, Antypater. A dookoła siedzieli posłowie Potidai, którzy woleli raczej Filipa dyktującego swoje warunki niż pertraktacje z nim. Oficer, wiedząc, że jego najście wywołał gniew, ale że opóźnienie w przekazaniu nowiny tym bardziej nie ujdzie płazem, wyrzucił z siebie jednym tchem: - Królu, wiadomość z pałacu: urodził ci się syn! Posłowie Potidai, pobladli i wychudzeni, popatrzyli po sobie i odsunęli się na bok, podniósłszy się ze stołków, na których ich posadzono. Antypater stanął ze skrzyżowanymi ramionami, jak ktoś, kto czeka na rozkaz lub słowo władcy. Filip zatrzymał się w połowie zdania: - Wasze miasto będzie musiało dostarczyć... - i powiedział zmienionym głosem: - Syn. Delegaci, którzy nie zrozumieli, znów popatrzyli na siebie ze zdumieniem, a Filip tymczasem przewrócił na ziemię swoje krzesło, odepchnął oficera i chwycił za ramiona posłańca. Płomienie świec rzeźbiły mu twarz ostrymi smugami światła i cienia, rozpalały spojrzenie. - Powiedz, jak wygląda! - rozkazał tym samym tonem, jakim zwracał się do swoich żołnierzy, by poszli na śmierć ku chwale Macedonii. Posłaniec poczuł się nie przygotowany na spełnienie 20 tego żądania, zdając sobie sprawę, że niewiele ma do przekazania. Odchrząknął i oznajmił stentorowym głosem: - Królu, chłopiec jest piękny, zdrowy i silny! - Skąd to wiesz? Czy go widziałeś? - Nigdy bym się nie ośmielił, panie. Stałem w korytarzu, tak jak mi rozkazano, z płaszczem, torbą i bronią. Wyszedł Nikomachos i powiedział... powiedział właśnie tak: „Pędź do króla i powiedz mu, że urodziło się jego dziecko. Powiedz, że to chłopiec, że jest piękny, zdrowy i silny". - Czy powiedział, że jest do mnie podobny? Mężczyzna zawahał się, po czym odparł: - Tego mi nie powiedział, ale jestem pewny, że jest do ciebie podobny. Filip odwrócił się do Antypatra, który zbliżył się, aby go uściskać, i w tym momencie posłaniec przypomniał sobie, że usłyszał jeszcze coś, kiedy zbiegał po schodach. - Lekarz powiedział też, że... Filip odwrócił się gwałtownie. - Co takiego? - Że królowa też dobrze się czuje - zakończył posłaniec jednym tchem. - Kiedy to się stało? - Ubiegłej nocy, tuż po zachodzie słońca. Natychmiast ruszyłem w drogę. Bez chwili odpoczynku, bez jedzenia, piłem tylko z manierki, nie zsiadając z konia, chyba żeby zmienić wierzchowca. Nie mogłem się doczekać, żeby przekazać ci nowinę, królu... Filip podszedł do niego i poklepał go po ramieniu. - Dajcie mu jeść i pić. Co tylko zechce. I połóżcie go do wygodnego łóżka, bo przyniósł mi najpiękniejszą nowinę. Teraz posłowie pogratulowali królowi i próbowali wykorzystać sprzyjającą chwilę, żeby zakończyć per- 21 traktacje i uzyskać jakieś dodatkowe ustępstwo, ponieważ humor Filipowi zdecydowanie się poprawił, jednak ten uciął: „Nie teraz", i wyszedł, a za nim jego adiutant. Wezwał natychmiast wszystkich dowódców swojej armii, kazał przynieść wino i chciał, żeby wszyscy z nim wypili. Potem rozkazał: - Każcie zatrąbić na zbiórkę. Chcę tu mieć całą moją armię w idealnym szyku, zarówno piechotę, jak i kawalerię. Mają stawić się na apel. Po obozie rozniosły się dźwięki trąb, i ludzie, częściowo już pijani albo półnadzy w namiotach z prostytutkami, poderwali się na nogi, włożyli zbroje, chwycili włócznie i ruszyli, jak najszybciej mogli, aby uformować szeregi, ponieważ dźwięk trąb był jak głos króla wołający pośród nocy. Filip stał już na podium w otoczeniu oficerów i kiedy szeregi zostały sformowane, najstarszy żołnierz - jak to było w zwyczaju - krzyknął: - Dlaczego nas wezwałeś, królu?! Czego chcesz od swoich żołnierzy?! Filip postąpił naprzód. Włożył paradną zbroję z żelaza i złota i narzucił na nią długi jasny płaszcz. Na nogach miał nagolenniki z rzeźbionego srebra. Ciszę przerywało tylko parskanie koni i nawoływanie nocnych zwierząt, zwabionych ogniem obozu. Wodzowie stojący obok władcy widzieli, że ma twarz zaczerwienioną, jakby siedział przy ognisku, i błyszczące oczy. Zakrzyknął: - Macedończycy! W moim domu, w Pełli, królowa urodziła mi syna. Oświadczam w waszej obecności, że jest on moim prawowitym następcą i powierzam go wam. Jego imię to ALEKSANDER! 22 l Oficerowie wydali rozkaz „prezentuj broń" - piechota podniosła sarisy, ogromne bojowe włócznie długie na dwanaście stóp, a kawaleria wyrzuciła ku niebu cały las oszczepów, gdy tymczasem konie grzebały niecierpliwie kopytami i rżały, gryząc wędzidła. Potem wszyscy zaczęli skandować rytmicznie: ALEKSANDER! ALEKSANDER! ALEKSANDER! i uderzali rękojeściami włóczni w tarcze, powodując hałas, który docierał aż do gwiazd. Myśleli, że chwała królewskiego potomka wzniesie się wraz z ich głosami, z łoskotem ich broni, aż do siedziby bogów, pośród niebiańskich konstelacji. Po zakończonym zgromadzeniu król wrócił z Anty-patrem i adiutantami do namiotu, gdzie czekali posłowie Potidai, cierpliwi i zrezygnowani. Filip wyznał: - Jednego tylko żałuję: że nie ma tu Parmeniona i nie może dzielić naszej radości. Generał Parmenion bowiem wraz ze swoją armią stał obozem pośród gór Ilirii, w pobliżu jeziora Lichnitis, aby ubezpieczyć również z tamtej strony granice Macedonii. Później mówiono, że Filip, tego samego dnia, kiedy zawiadomiono go o narodzinach syna, zdobył szturmem Potidaję, i doniesiono mu o dwóch innych zwycięstwach: Parmeniona nad Ilirami oraz jego czte-rokonnego zaprzęgu w wyścigu wozów w Olimpii. Z tego powodu wróżbici zwiastowali, że owo dziecko, narodzone w dniu trzech zwycięstw, będzie niepokonane. W rzeczywistości Parmenion pokonał Ilirów na początku lata, a wkrótce potem odbyły się igrzyska olimpijskie i wyścigi zaprzęgów, można jednak powiedzieć, że Aleksander urodził się w roku wspaniałych wróżb i że wszystko wskazywało na to, iż jego przyszłość będzie przypominała bardziej los bogów niż zwykłych śmiertelników. 23 Posłowie Potidai próbowali podjąć rozmowy w miejscu, w którym je przerwano, jednak Filip wskazał na swojego namiestnika: - Generał Antypater zna doskonale moje myśli i z nim dalej rozmawiajcie. - Ależ, panie - wtrącił się Antypater - jest absolutnie konieczne, aby król... Nie zdążył dokończyć zdania, kiedy Filip zarzucił płaszcz na ramiona i zagwizdał na swojego konia. Antypater ruszył za nim. - Panie, potrzebne były miesiące oblężenia i zażarte walki, żeby dojść do tego momentu, nie możesz teraz... - Oczywiście, że mogę! - wykrzyknął król, wskakując na konia i spinając go ostrogami. Antypater potrząsnął głową i już zamierzał wrócić do królewskiego namiotu, kiedy dosięgnął go głos Filipa. - Trzymaj! - powiedział, ściągając z palca sygnet z pieczęcią i rzucając mu go. - Będzie ci potrzebny. Zawrzyj dobry traktat, Antypatrze, ta wojna kosztowała nas krocie! Generał chwycił w locie królewski pierścień z pieczęcią i stał jeszcze chwilę nieruchomo, patrząc na swojego władcę pędzącego przez obóz w stronę północnej bramy. Krzyknął do ludzi z gwardii: - Ruszajcie za nim, głupcy! Pozwolicie, żeby jechał sam? No już, dalej, do kroćset! I kiedy ci rzucali się galopem w ślad za królem, on dojrzał jeszcze płaszcz Filipa, który zabielił się przez chwilę w świetle księżyca na tle góry, i potem już nic. Wrócił do namiotu, kazał usiąść coraz bardziej zmieszanym delegatom Potidai i sam siadając, zapytał: - A więc na czym to stanęliśmy? Filip jechał całą noc i cały następny dzień, zatrzymując się tylko, żeby zmienić konia i ugasić pragnienie 24 wodą ze strumieni lub źródeł. Dotarł w pobliże Pełli tuż po zapadnięciu zmierzchu, kiedy ostatni promień zachodzącego słońca barwił purpurą dalekie wierzchołki góry Bermion, pokryte jeszcze śniegiem. Na równinie stada galopujących koni falowały niczym morskie bałwany, żeby zasnąć na spokojnych wodach jeziora Bo-roboros. Gwiazda wieczorna zaczynała błyszczeć tak jasno, że mogła rywalizować ze światłem księżyca, powoli spływającym na powierzchnię morza. Była to gwiazda Arge-adów, dynastii, która panowała od czasów Heraklesa na tych ziemiach, gwiazda nieśmiertelna, piękniejsza od wszystkich innych na sklepieniu niebieskim. Filip zatrzymał konia, żeby na nią popatrzeć i wznieść błaganie. - Opiekuj się moim synem - powiedział z głębi serca - spraw, by królował po mnie, a po nim jego synowie i synowie jego synów. Potem, wyczerpany, zlany potem, dotarł do pałacu, gdzie nikt się go nie spodziewał. Powitał go szmer, szelest szat kobiet, które uwijały się po korytarzach, szczęk broni, dobiegający z kwater gwardii przybocznej. Kiedy podszedł do drzwi sypialni, królowa siedziała na krześle. Nagie ciało było ledwie osłonięte jońską halką pomarszczoną w delikatne plisy; komnatę wypełniała woń róż z Pierii, a piastunka Artemizja trzymała w ramionach dziecko. Dwaj służący zdjęli mu naramienniki z pancerza i odpięli miecz, żeby król mógł swobodnie przytulić dziecko. Wziął je na ręce i trzymał długo z główką opartą między szyją a ramieniem. Czuł delikatne wargi maleństwa na stwardniałej bliźnie, czuł ciepło i zapach jego liliowej skóry. Zamknął oczy i pozostał wyprostowany i nieruchomy pośrodku cichej komnaty. Zapomniał w owej chwili 25 o zgiełku bitwy, o zgrzycie maszyn oblężniczych, o szalonym galopie koni. Wsłuchiwał się w oddech swojego syna. Rok później królowa Olimpias powiła córkę, której nadano imię Kleopatra. Była podobna do matki i pełna wdzięku. Służebnice nieustannie zmieniały jej ubranka jak lalce. Aleksander, który od trzech miesięcy potrafił już chodzić, dopuszczony został do pokoju dziewczynki dopiero kilka dni po jej narodzinach. Przyniósł jej mały podarunek przygotowany przez piastunkę. Zbliżył się ostrożnie do kołyski i zaciekawiony, z szeroko otwartymi oczami i przechyloną na bok główką, zaczął przyglądać się siostrzyczce. Jedna ze służebnic podeszła do niego w obawie, żeby malec - z zazdrości o nowo przybyłą -nie zrobił czegoś złego, ale on ujął rączkę niemowlęcia i ścisnął w swoich dłoniach, jak gdyby zdawał sobie sprawę, że łączy go z tą istotką głęboka więź i że na długi czas stanie się ona jego jedyną towarzyszką. Kleopatra zaczęła wydawać z siebie jakieś dźwięki, a Artemizja powiedziała: - Widzisz? Jest bardzo zadowolona, że cię poznała. Może dasz jej teraz swój podarunek? Aleksander wyciągnął więc zza paska metalowe kółeczko ze srebrnymi dzwoneczkami i zaczął nim potrząsać przed małą, a ta natychmiast wyciągnęła rączki, żeby chwycić zabawkę. Olimpias przyglądała się im wzruszona. - Czyż nie byłoby pięknie móc zatrzymać czas? -zauważyła, jakby głośno myślała. Przez długi czas po narodzinach swoich dzieci Filip za- 26 jęty był wciąż krwawymi wojnami. Zabezpieczył granice północne, gdzie Parmenion pokonał Ilirów; na zachodzie rozciągało się zaprzyjaźnione królestwo Epiru, gdzie panował Arybbas, wuj królowej Olimpias; na wschodzie, podczas licznych kampanii, ujarzmił waleczne plemiona Traków, rozciągając swoją władzę aż po Ister. Zawładnął prawie wszystkimi miastami, które Grecy założyli na jego brzegach: Amfipolis, Methone, Potidaję, i włączył się do wewnętrznych walk, które rozdzierały Helladę. Parmenion próbował przestrzec go przed tego typu polityką i pewnego dnia, kiedy Filip zwołał radę wojenną, postanowił zabrać głos. - Zbudowałeś potężne i zwarte królestwo, panie, i zaszczepiłeś Macedończykom poczucie narodowej dumy. Dlaczego chcesz mieszać się w wewnętrzne walki Greków? - Parmenion ma rację - wtrącił Antypater. - W ich wojnach nie ma żadnego sensu. Wszyscy walczą przeciw wszystkim. Wczorajsi sprzymierzeńcy dzisiaj zawzięcie się zwalczają, a ten, który zostaje pokonany, przyłącza się do najbardziej znienawidzonego ze swych nieprzyjaciół, byle tylko przeciwstawić się zwycięzcy. - To prawda - przyznał Filip - jednak Grecy posiadają wszystko to, czego nam brakuje: sztukę, filozofię, poezję, teatr, medycynę, muzykę, architekturę i przede wszystkim wiedzę polityczną, sztukę rządzenia. - Jesteś królem - zaoponował Parmenion - niepotrzebna ci żadna nauka. Wystarczy, że wydasz rozkazy i wszyscy cię słuchają. - Dopóki posiadam taką moc - zauważył Filip. -Dopóki ktoś nie wbije mi ostrza między żebra. Parmenion nie odpowiedział. Dobrze pamiętał, że żaden z macedońskich królów nie umarł we własnym łożu. Dopiero Antypater przerwał ciszę, która zaczęła ciążyć jak głaz. 27 - Jeśli naprawdę chcesz włożyć rękę w paszczę lwa, nie mogę cię od tego odwieść, ale radziłbym ci działać w jedyny sposób, który pozostawia nadzieję na powodzenie. - To znaczy? - Istnieje tylko jedna siła w Grecji, która góruje nad wszystkimi, tylko jeden głos, który może zmusić do milczenia. - Świątynia Apollona w Delfach - powiedział król. - Lub raczej jej kapłani i rada, która nimi zarządza. - Wiem - przyznał Filip. - Ci, którzy sprawują kontrolę nad świątynią, mają też wielki wpływ na politykę Greków. Rada znalazła się teraz w kłopocie: wypowiedziała świętą wojnę Foki jeżykom, oskarżonym o uprawianie terenów należących do Apollona, jednak Fokij-czycy przywłaszczyli sobie podstępnie skarby świątynne i dzięki temu bogactwu zwerbowali tysiące najemników. Macedonia jest jedynym państwem, które może odmienić losy konfliktu... - Więc postanowiłeś przystąpić do wojny - wywnioskował Parmenion. - Pod jednym warunkiem: jeśli wygram, chcę miejsca i głosu Fokijczyków w zarządzie oraz przewodniczenia radzie świątyni. Antypater i Parmenion zrozumieli, że król nie tylko ma już w głowie gotowy plan, ale że zrealizuje go bez względu na koszty, więc nie próbowali nawet mu tego odradzać. Wojna była długa i zacięta, a jej losy zmienne. Kiedy Aleksander miał trzy lata, Filip został dotkliwie pokonany po raz pierwszy i zmuszony do odwrotu. Jego wrogowie mówili, że uciekł, ale on odpowiedział: - Nie uciekłem, wycofałem się tylko, żeby wziąć rozbieg i wrócić, atakując z siłą rozwścieczonego byka. 28 Taki był Filip. Człowiek o niesłychanej sile ducha i determinacji, o nieposkromionej żywotności, o przenikliwym, rozpalonym umyśle. Jednak ludzie tego pokroju stają się z biegiem czasu coraz bardziej samotni, ponieważ coraz mniej mogą się poświęcić tym, którzy ich otaczają. Kiedy Aleksander zaczął rozumieć, co się wokół niego dzieje, i uświadamiać sobie, kim są jego ojciec i matka, miał około sześciu lat. Wypowiadał się pewnie i pojmował skomplikowane i trudne rozumowania. Kiedy dowiadywał się, że ojciec jest w pałacu, opuszczał komnaty matki i maszerował do sali zebrań, gdzie Filip naradzał się ze swoimi generałami. Wydawali mu się starzy, wyczerpani trudami nieustannych wojen, jakie toczyli, a przecież mieli niewiele ponad trzydzieści lat, z wyjątkiem Parmeniona, który dobiegał pięćdziesiątki i był prawie zupełnie siwy. Kiedy Aleksander go widział, zaczynał śpiewać piosenkę, której nauczyła go Artemizja. Na Nagle wojnę idzie stary druh, e na siemię pada - buch! Kończąc, sam rzucał się na ziemię, pośród śmiechu obecnych. Ale przede wszystkim obserwował ojca - jego zachowanie, sposób, w jaki poruszał rękami i wodził wokół wzrokiem, ton i brzmienie głosu, łatwość, z jaką panował nad najmocniejszymi i najpotężniejszymi ludźmi królestwa wyłącznie siłą swego spojrzenia. Zbliżał się małymi kroczkami do ojca, który przewodniczył radzie, zagorzały w swojej przemowie bądź w dyskusji, próbował wdrapać mu się na kolana, jak gdyby myślał, że w owej chwili nikt go nie zauważy. Dopiero wtedy Filip zdawał się dostrzegać syna 29 i przytulał go do piersi, nie przerywając, nie gubiąi wątku, widział jednak dobrze, że generałowie zmieniał ją zachowanie, widział ich oczy wpatrzone w chłopca] lekki uśmiech igrający w kącikach ust, niezależnie o poruszanego tematu. Także Parmenion się uśmiechał] myśląc o piosence i o koziołku, którego fiknął Alek sander. Potem chłopiec, tak jak wchodził, tak znikał. Czasa mi wycofywał się do swojego pokoju w nadziei, że ojciec do niego przyjdzie. Kiedy indziej, po długim oczekiwaniu, szedł na jeden z balkonów pałacu, siadał ze wzrokiem utkwionym w horyzont i pozostawał tak, milczący i nieruchomy, urzeczony ogromem nieba i ziemi. Jeśli w takich chwilach zbliżała się do niego lekkim krokiem matka, widziała, jak cień, który przesłaniał mu lewe oko, powoli gęstnieje, prawie tak, jakby tajemna noc spływała do duszy królewicza. Aleksandra fascynowała broń i niejednokrotnie służebnice zastawały go w zbrojowni, kiedy próbował wyciągnąć z pochwy jeden z ciężkich mieczów króla. Pewnego dnia, kiedy z zachwytem oglądał ogromną zbroję z brązu, która należała niegdyś do jego dziada Amyntasa III, poczuł na swoich plecach czyjś wzrok. Odwrócił się i stanął naprzeciw wysokiego i chudego mężczyzny z kozią bródką, o ciemnych, głęboko osadzonych oczach. Powiedział, że nazywa się Leonidas i że będzie jego nauczycielem. - Dlaczego? - zapytał chłopiec. I na to pierwsze pytanie swojego ucznia nauczycie nie umiał odpowiedzieć. Odtąd życie Aleksandra bardzo się zmieniło. Cór; rzadziej widywał matkę i siostrę, a coraz częściej na uczyciela. Leonidas zaczął od nauki alfabetu i następ nego dnia zastał Aleksandra kreślącego poprawnie swoje imię czubkiem kija w popiele ogniska. Nauczył go też czytać i liczyć. Aleksander opanowywał wiedzę bardzo szybko i z łatwością, ale bez szczególnego zainteresowania. Kiedy jednak Leonidas zaczął opowiadać mu historie bogów i ludzi, historie o powstaniu świata, o walkach gigantów i tytanów, zobaczył, jak twarz mu się rozpromienia i chłopiec słucha w zachwycie. Jego duch wyraźnie skłaniał się ku tajemnicy i religii. Pewnego dnia Leonidas zaprowadził go do świątyni Apollona, która wznosiła się w pobliżu Termę, i pozwolił mu ofiarować kadzidło posągowi boga. Aleksander nabrał go pełne garście i wrzucił do paleniska, powodując wielką chmurę dymu, ale nauczyciel go skarcił: - Kadzidło jest bardzo drogie! Będziesz mógł je tak marnować, kiedy zdobędziesz kraje, które je wytwarzają. - A gdzie są te kraje? - zapytał chłopiec, któremu wydało się dziwne, że można być skąpym wobec bogów. Potem dodał: - Czy to prawda, że mój ojciec jest wielkim przyjacielem boga Apollona? - Twój ojciec wygrał świętą wojnę i został mianowany głową rady świątyni w Delfach, gdzie znajduje się wyrocznia Apollona. - Czy to prawda, że wyrocznia mówi wszystkim, co powinni robić? - Niezupełnie - odparł Leonidas, biorąc za rękę Aleksandra i wyprowadzając go na zewnątrz. - Widzisz, ludzie, kiedy zamierzają zrobić coś ważnego, proszą boga o radę, jakby pytali: „Mam to zrobić czy nie? A jeśli to uczynię, co się stanie?". Tego typu rzeczy. Jest tam kapłanka, która nazywa się Pytia, i bóg odpowiada Poprzez nią, jak gdyby używał jej głosu. Rozumiesz? Ale są to zawsze słowa niejasne, trudne do zinterpreto- i po to właśnie są kapłani, żeby wytłumaczyć je 30 31 Aleksander odwrócił się jeszcze, żeby popatrzeć na boga Apollona wyprostowanego na piedestale, sztywnego i nieruchomego, z ustami ściągniętymi w jakimś dziwnym uśmiechu, i zrozumiał, dlaczego bogowie potrzebują ludzi, by mówić. Innym razem, kiedy rodzina królewska przeniosła się do Ajgaj, starej stolicy, aby złożyć ofiary na grobach dawnych królów, Leonidas pokazał mu z wieży pałacowej szczyt góry Olimp, przesłonięty burzowymi chmurami i rozświetlony piorunami. - Widzisz - próbował mu wytłumaczyć - bogowie nie są posągami, które podziwiasz w świątyniach: mieszkają tam na górze, w niewidzialnym domu. Żyją tam nieśmiertelni i ucztują, pijąc nektar i żywiąc się ambrozją. A te pioruny ciska sam Zeus. Może uderzyć w każdego i we wszystko, w którymkolwiek miejscu ziemi. Aleksander przyglądał się długo, z otwartymi ustami, imponującemu szczytowi. Nazajutrz jeden z oficerów gwardii spotkał go na podmiejskiej ścieżce maszerującego szybko w kierunku góry. - Dokąd idziesz, Aleksandrze? - zapytał, zsiadając z konia. - Tam - odpowiedział chłopiec, wskazując na Olimp. Oficer wziął go na ręce i odniósł do Leonidasa, który pozieleniał z przerażenia i już myślał, jakie potworne kary nałożyłaby na niego królowa, gdyby coś stało się jego uczniowi. W owym roku Filip miał poważne kłopoty ze zdrowiem, spowodowane ogromnymi niewygodami, które znosił w czasie kampanii wojennych, oraz rozwiązłym trybem życia, jakie prowadził, kiedy nie znajdował się na polu bitewnym. Aleksander był rad z tego, ponieważ mógł częściej 32 widywać ojca i spędzać z nim wiele godzin. Zdrowiem władcy zajmował się Nikomachos. Przybył ze Stagejry z dwoma swoimi uczniami, którzy pomagali mu zbierać w lasach i na pobliskich górskich łąkach zioła i korzenie, służące do przygotowywania lekarstw. Króla poddano bardzo ścisłej i niemal pozbawionej wina diecie, co spowodowało, że stał się tak przykry w pożyciu, iż tylko Nikomachos ośmielał się do niego zbliżyć, kiedy był w paskudnym humorze. Jednym z uczniów Nikomachosa był piętnastoletni chłopak, noszący również imię Filip. - Zabierz go stąd! - rozkazał król. - Przeszkadza mi, kiedy plącze mi się tu pod nogami jakiś inny Filip. Już wiem, co zrobię: mianuję go lekarzem mojego syna, oczywiście pod twoim nadzorem. Nikomachos zgodził się, przywykły już do kaprysów króla. - Co porabia twój syn Arystoteles? - zapytał pewnego dnia Filip, gdy krzywiąc się, popijał napar z mniszka. - Mieszka w Atenach i pobiera nauki u Platona - odparł lekarz. - Jak mi się zdaje, uchodzi za najlepszego z jego uczniów. - To ciekawe. A jaki jest temat jego badań? - Mój syn jest taki jak ja. Pociąga go bardziej obserwacja zjawisk przyrodniczych aniżeli świat czystej spekulacji. - Czy interesuje się polityką? - Tak, oczywiście, ale również w tej dziedzinie więcej uwagi poświęca różnym formom organizacji politycznej aniżeli nauce politycznej jako takiej. Sporządza opisy ustrojów różnych państw i porównuje je ze sobą. - A co myśli o monarchii? - Nie sądzę, żeby interesował go ten temat. Dla nie-80 monarchia jest po prostu formą rządów typową dla Pewnych wspólnot. Widzisz, panie, myślę, że mój syn 33 zainteresowany jest raczej poznawaniem świata, j jest, niż ustalaniem zasad, do których świat powinie: się dostosować. Filip pociągnął ostatni łyk naparu pod czujn„ okiem swojego lekarza, który zdawał się mówić: „D dna, do dna". Potem otarł usta brzegiem chlamidy i rzekł: - Informuj mnie o losach tego chłopca, Nikomacho-sie, interesuje mnie on. - Uczynię to. Mnie też interesuje: jestem jego ojcem. W tamtym czasie Aleksander bardzo często przychodził do Nikomachosa, ponieważ był on człowiekiem ujmującym i miał zawsze w zanadrzu jakąś niespodziankę, podczas gdy Leonidas był zrzędliwy i strasznie surowy. Pewnego dnia chłopiec wszedł do pokoju, w którym pracował Nikomachos, i zobaczył, jak ten osłuchuje plecy jego ojca, a potem liczy uderzenia serca, trzymając przegub ręki. - Co robisz? - zapytał. - Sprawdzam bicie serca twojego ojca. - A czym porusza serce? - Energią życiową. - A gdzie jest ta energia życiowa? Nikomachos popatrzył chłopcu w oczy i wyczytał w nich nienasycony głód wiedzy, cudowną intensywność uczuć. Dotknął palcem jego czoła, a przejęty Filip bacznie się im przyglądał. - Tutaj - odparł. * Chlamida - obszerna krótka szata, używana zwłaszcza do jazdy konnej i podróży (przyp. red.). 34 Filip szybko odzyskał zdrowie i powrócił na scenę polityczną w pełni sił, rozczarowując tych, którzy liczyli na jego rychłą śmierć. Aleksandrowi było przykro, bo nie miał już widywać ojca tak często, zaczął jednak nawiązywać znajomości z innymi chłopcami, swoimi rówieśnikami i trochę starszymi, synami macedońskich arystokratów, którzy bywali na dworze lub zamieszkali w pałacu na wyraźny rozkaz króla. Był to sposób na utrzymanie jedności królestwa, na związanie najpotężniejszych rodów, przywódców plemion i klanów z domem władcy. Niektórzy z tych chłopców uczęszczali wraz z nim na lekcje Leonidasa, na przykład Perdikkas, Lizymach, Seleukos, Leonnatos i Filotas, syn generała Parmenio-na. Inni, starsi, tacy jak Ptolemeusz i Krateros, mieli już tytuły paziów i podlegali bezpośrednio królowi, jeśli chodzi o ich wykształcenie i szkolenie. Seleukos był w tamtych czasach dosyć mały i wątły, ale zyskał sympatię Leonidasa, ponieważ radził sobie świetnie w szkole. Przejawiał szczególne zdolności do historii i matematyki i na swój wiek był zadziwiająco roztropny i zrównoważony. Potrafił dokonywać skomplikowanych rachunków w coraz krótszym czasie i zabawiał się rywalizacją ze swoimi kolegami, ciągle ich upokarzając. Ciemne i głębokie oczy nadawały jego spojrzeniu przenikliwą intensywność, a zmierzwione włosy podkreślały charakter raczej silny i niezależny, ale nigdy buntowniczy. Podczas lekcji próbował często zwrócić na siebie uwagę swoimi spostrzeżeniami, jednak nie Podlizywał się nauczycielowi ani też nie czynił nic, aby przypodobać się zwierzchnikom czy też im schlebiać. Lizymach i Leonnatos byli mniej zdyscyplinowani, Ponieważ pochodzili z głębi kraju i wyrośli pośród la- 35 sów i tak, pasąc konie i spędzając większość czasu na otwartej przestrzeni. Przebywanie w czterech ścianach było dla nich więzieniem. Lizymach, trochę starszy, wcześniej przywykł do nowego trybu życia, ale Leonnatos, zaledwie siedmiola-tek, ze względu na swój nastroszony wygląd, włosy oraz piegi na nosie i wokół oczu, wydawał się małym wilczkiem. Jeśli go ukarano, reagował kopniakami i gryzieniem, a Leonidas próbował go poskromić, najpierw pozbawiając pożywienia lub zamykając na klucz, kiedy inni się bawili, a potem używając często gęsto wierzbowej rózgi. Ale Leonnatos mścił się i za każdym razem, kiedy nauczyciel pojawiał się w głębi korytarza, zaczynał śpiewać na całe gardło swoją rymowankę: Ek koń koń koronę! Ek koń kori koronę! „Oto nadchodzi, nadchodzi wrona!" A wszyscy pozostali zaczynali mu wtórować, łącznie z Aleksandrem, dopóki biedny Leonidas nie czerwienił się z wściekłości i nie wybuchał, goniąc ich z wierzbową rózgą. Kiedy Leonnatos kłócił się z kolegami, nigdy nie chciał ustąpić i bił się nawet z większymi od siebie, w efekcie czego miał mnóstwo siniaków i zadrapań, co prawie zawsze uniemożliwiało mu pokazywanie się w czasie oficjalnych okazji lub dworskich uroczystości. Całkowite przeciwieństwo Perdikkasa, który z całej grupy był najbardziej sumienny, zawsze obecny, zarówno w klasie, jak i na placach gier i ćwiczeń. Zaledwie o rok był starszy od Aleksandra i często, wraz z Filota-sem, dotrzymywał mu towarzystwa w czasie zabaw. - Kiedy dorosnę, będę generałem jak twój ojciec -powtarzał Filotasowi, który ze wszystkich przyjaciół był najbardziej do niego podobny. 36 Ptolemeusz, niespełna czternastoletni, był duży i nad wiek rozwinięty. Pojawiały mu się pierwsze pryszcze i ślady zarostu; miał ogromny nos i wiecznie rozczochrane włosy. Koledzy żartowali z niego, mówiąc, że zaczął rozwijać się od nosa, na co on bardzo się obrażał. Podnosił tunikę i chełpił się innymi wypukłościami, które rosły mu nie mniej niż nos. Pomijając ten brak powściągliwości, był zdolnym chłopcem; lubił czytać i pisać. Pewnego dnia pozwolił Aleksandrowi wejść do swojego pokoju i pokazał mu własne książki. Miał ich co najmniej dwadzieścia. - Ile ich tu! - wykrzyknął królewicz i zrobił gest, żeby ich dotknąć. - Stop! - powstrzymał go Ptolemeusz. - To są bardzo delikatne przedmioty: papirus jest kruchy i może się przerwać, trzeba umieć rozwijać i zwijać go we właściwy sposób. Powinien być przechowywany w przewiewnym i suchym miejscu, należy też gdzieś nastawić i dobrze ukryć pułapkę na myszy, ponieważ lubią one papirus i jeśli się do niego dostaną, to koniec. Zjedzą ci dwie księgi Iliady albo którąś z tragedii Sofoklesa w ciągu jednej nocy. Poczekaj - dodał - sam ci podam. -I wyciągnął rulon oznaczony czerwoną karteczką. - Proszę, widzisz? Jest to komedia Arystofanesa. Moja ulubiona, nazywa się Lizystrata. Opowiada o czasach, kiedy kobiety z Aten i Sparty, zmęczone wojną, która trzymała ich mężczyzn z dala od domów, i mając wielką ochotę na... - Przerwał, patrząc na chłopca, który słuchał go z otwartymi ustami. - Cóż, zostawmy to, jesteś za mały na takie rzeczy. Opowiem ci o tym innym razem, dobrze? - Co to jest komedia? - zapytał Aleksander. - Jak to, czy nie byłeś nigdy w teatrze? - zdziwił się Ptolemeusz. - Nie zabierają tam dzieci. Ale wiem, że to tak, jak- 37 by słuchało się opowieści, tyle że są tam prawdziwi ludzie, którzy mają na twarzach maski i udają Heraklesa albo Tezeusza. Inni udają wręcz, że są kobietami. - Mniej więcej - odparł Ptolemeusz. - Powiedz, czego uczy cię twój nauczyciel. - Umiem dodawać i odejmować, znam figury geometryczne i potrafię znaleźć na niebie Wielką Niedźwiedzicę, Małą Niedźwiedzicę, a także ponad dwadzieścia innych gwiazdozbiorów. Poza tym umiem czytać i pisać, przeczytałem bajki Ezopa. - Hm... - skwitował to Ptolemeusz, odkładając delikatnie na miejsce rulon. - Dziecinada. - Znam też pełną listę moich przodków, zarówno ze strony taty, jak i mamy. Pochodzę od Heraklesa i Achillesa, wiesz? - A kim byli Herakles i Achilles? - Herakles był najsilniejszym herosem świata i wykonał dwanaście prac. Chcesz, żebym ci opowiedział? Lew nemejski, łania kerynejska... - zaczął wyliczać malec. - Rozumiem, rozumiem. Jesteś mądry. Ale jeśli chcesz, poczytam ci czasami piękne rzeczy, które mam tutaj w mojej pracowni, dobrze? A teraz, dlaczego nie pójdziesz się pobawić? Czy wiesz, że przybył kolega, który jest twoim rówieśnikiem? Aleksander rozpromienił się. - Gdzie jest? - Widziałem go na dziedzińcu, jak kopał piłkę. Krzepki chłopak. Aleksander zbiegł czym prędzej na dół i zatrzymał się pod portykiem, aby przyjrzeć się nowemu gościowi, nie mając śmiałości się do niego odezwać. Nagle mocniejsze kopnięcie - i piłka potoczyła się prosto pod jego nogi. Chłopiec pobiegł za nią i po chwili znalazł się twarzą w twarz z Aleksandrem. 38 _ Chcesz pograć ze mną w piłkę? We dwóch gra się lepiej- Ja będę kopał, a ty łapał. - Jak masz na imię? - zapytał Aleksander. - Ja Hefajstion, a ty? - Aleksander. - No dobrze, więc stawaj przy ścianie. Ja kopnę pierwszy i jeśli złapiesz piłkę, zdobędziesz punkt, potem twoja kolej. Jeśli jednak nie złapiesz, punkt jest mój i mogę jeszcze raz kopnąć. Zrozumiałeś? Aleksander pokiwał głową i zaczęli grać, wypełniając krzykiem cały dziedziniec. Kiedy byli śmiertelnie zmęczeni i zlani potem, przerwali zabawę. - Mieszkasz tutaj? - zapytał Hefajstion, siadając na ziemi. Aleksander przysiadł obok. - Oczywiście. Ten pałac jest mój. - Nie zmyślaj. Jesteś za mały, żeby mieć taki duży pałac. - Pałac jest również mój, ponieważ należy do mojego ojca, króla Filipa. - Na Zeusa! - wykrzyknął Hefajstion, wymachując prawą ręką w geście zdumienia. - Czy chcesz, żebyśmy zostali przyjaciółmi? - Jasne, ale żeby zostać przyjaciółmi, trzeba wymienić się fantami. - Co to jest fant? - Ja dam ci coś, a ty mi dasz coś innego w zamian. Pogrzebał w kieszeni i wyciągnął mały biały przedmiot. - O, ząb! - Tak - wysyczał Hefajstion przez szparę, którą miał w miejscu siekacza. - Wypadł mi poprzedniej nocy 1 niewiele brakowało, żebym go połknął. Trzymaj, jest twój. Aleksander wziął ząb i natychmiast się zakłopotał, 39 l nie mając nic na wymianę. Szperał w kieszeniach a tymczasem Hefajstion stał wyprostowany naprzeciw ko z ręką wyciągniętą w oczekiwaniu. Aleksander, nie mając równie cennego daru, wzią głęboki oddech, przełknął ślinę, po czym włożył ręk do ust i chwycił ząb, który ruszał mu się od kilku dni ale jeszcze dosyć dobrze się trzymał. Zaczął szarpać nim mocno w przód i w tył, powstrzy mując łzy bólu, aż wreszcie go wyrwał. Splunął krwią, pc czym obmył ząb pod fontanną i podał go Hefajstionowi - Proszę - wybełkotał. - Teraz jesteśmy przyjaciół mi. - Aż do śmierci? - zapytał Hefajstion, chowając fan do kieszeni. - Aż do śmierci - odparł Aleksander. Zbliżał się koniec lata, kiedy Olimpias zapowiedziała synowi wizytę wuja Aleksandra z Epiru. Wiedział, że ma wuja, młodszego brata matki, który miał na imię ta jak on, ale chociaż widywał go przy innych okazjachj nie pamiętał go zbyt dobrze, bo kiedy to się stało, byj jeszcze za mały. Zobaczył go, jak nadjeżdża konno w towarzystw^ swojej świty i opiekunów pewnego wieczoru, tuż pc zmierzchu. Był to piękny dwunastoletni chłopak, o ciemnycl włosach i intensywnie błękitnych oczach; miał złot wstążkę na włosach, purpurowy płaszcz, a w prawicjl dzierżył berło z kości słoniowej, ponieważ mimo mło] dego wieku również on był władcą. - Popatrz! - wykrzyknął Aleksander, zwracając do Hefajstiona, który siedział obok niego z nogami zwieszonymi z tarasu. - To mój wuj Aleksander. Ma imię tak jak ja i też jest królem, wiesz? 40 _ Królem czego? - spytał przyjaciel, machając nogami- - Królem Molossów. Wciąż jeszcze rozmawiał, kiedy chwyciły go od tyłu ręce Artemizji. - Chodź! Musisz się przygotować na spotkanie z wujem. Podniosła go, wierzgającego nogami, bo nie chciał opuszczać Hefajstiona, i zaciągnęła aż do łaźni jego matki. Rozebrała go, obmyła mu twarz, ubrała w przetykaną złotem tunikę i macedońską chlamidę, zawiązała mu wokół głowy srebrną wstążkę, po czym postawiła go na krześle, żeby móc podziwiać jego wygląd. - Chodź, mały królewiczu - powiedziała. - Mama na ciebie czeka. Zaprowadziła go do królewskiego przedpokoju, gdzie oczekiwała królowa, już ubrana, uczesana i pachnąca. Była wspaniała: bardzo czarne oczy kontrastowały z płomiennymi włosami, a długa błękitna szata, wyszywana złotymi palmami wzdłuż brzegów, okrywała chiton o ateńskim kroju, lekko wydekoltowany i przewiązany na ramionach sznureczkiem w tym samym kolorze co szata. Rowek między piersiami, które chiton pozostawiał częściowo odsłonięte, był cudownie ozdobiony wisiorkiem z bursztynu wielkości gołębiego jaja, oprawionego w złotą pochewkę na podobieństwo żołędzia. Był to jeden ze ślubnych prezentów od Filipa. Ujęła Aleksandra za rękę i poprowadziła do tronu, gdzie usiadła obok męża, który oczekiwał już młodego szwagra. Chłopiec pojawił się w głębi sali i zgodnie ze zwyczajem, pokłonił się najpierw królowi, a następnie królo-swojej siostrze. Filip, dumny ze swoich sukcesów, wzbogacony ko- 41 palniami złota, które zajął na górze Pangajon, świadomy tego, że jest najpotężniejszym panem na Półwyspie Helleńskim, a może nawet najpotężniejszym na świecie po cesarzu Persów, coraz częściej dokładał starań aby zadziwić swoich gości, zarówno bogactwem strojów, jak i przepychem noszonych ozdób. Po ceremonii powitania młodzieniec odprowadzony został do swoich apartamentów, aby mógł przygotować się do uczty. Również Aleksander chciałby w niej uczestniczyć, ale matka powiedziała, że jest jeszcze za mały i możi pobawić się z Hefajstionem glinianymi żołnierzykami,] które zamówiła dla niego u garncarza z Aloros. Owego wieczoru, po kolacji, Filip zaprosił szwagra do prywatnej komnaty, żeby porozmawiać o polityce. Olimpias bardzo to rozdrażniło, zarówno dlatego, że była królową Macedonii, jak i dlatego, że król Epiru był jej bratem. W rzeczywistości Aleksander był królem tylko nominalnie, a Epir pozostawał w rękach jego wuja Arybbasa, który nie miał najmniejszego zamiaru abdykować, i tylko Filip, wykorzystując swoją potęgę, armię i złoto, mógłby wprowadzić chłopca trwale na tron. Leżało to w jego interesie, ponieważ w ten sposób związałby ze sobą Aleksandra i pohamował ambicje Olimpias, która - czując się często zaniedbywana przez męża - znajdowała w sprawowaniu władzy satysfakcję, jakiej odmawiało jej szare i monotonne życie. - Musisz jeszcze na kilka lat uzbroić się w cierpliwość - tłumaczył Filip młodemu władcy. - Jest to czas, którego potrzebuję, żeby podporządkować sobie wszystkie niezależne jeszcze miasta wybrzeża i dać do zrozumienia Ateńczykom, kto jest najsilniejszy w tych stronach. Nic do nich nie mam: po prostu nie chcę, żeby plątali się pod nogami tutaj, w Macedonii. Chcę też zyskać kontrolę nad cieśninami między Tracją i Azją- - Odpowiada mi to, mój drogi szwagrze - odparł Aleksander, któremu bardzo schlebiało, że w jego wie-Icu traktowany jest jak prawdziwy mężczyzna i prawdziwy król. - Zdaję sobie sprawę, że istnieją dla ciebie sprawy ważniejsze od gór Epiru, ale jeśli pewnego dnia zechcesz mi pomóc, będę ci wdzięczny przez resztę mojego życia. Jak na swój bardzo młody wiek chłopak całkiem dobrze rozumował i wywarł na Filipie znakomite wrażenie. - Dlaczego nie zostaniesz z nami? - spytał. - W Epi-rze będziesz się znajdował w coraz groźniejszej sytuacji, a ja wolę, żebyś był w bezpiecznym miejscu. Tutaj jest twoja siostra, królowa, która cię kocha. Będziesz miał swoje komnaty, uposażenie i wszystkie względy należne twojej pozycji. Kiedy nadejdzie odpowiednia chwila, sam wprowadzę cię na tron twoich ojców. Młody król chętnie się na to zgodził i pozostał na dworze w Pełli, dopóki Filip nie doprowadził do końca swojego planu politycznego i wojskowego, który miał uczynić z Macedonii najbogatsze, najsilniejsze i wzbudzające największy strach państwo Europy. Królowa Olimpias wróciła zirytowana do swoich komnat i czekała, aż brat przyjdzie, aby ją pozdrowić i złożyć uszanowanie przed udaniem się na spoczynek. Z pobliskiego pokoju dochodziły ją głosy Hefajstiona i Aleksandra; bawili się żołnierzykami i krzyczeli: - Nie żyjesz! - Nie, to ty nie żyjesz! Potem hałas osłabł, aż wreszcie zupełnie ucichł. Energia małych wojowników szybko się wyczerpywała wraz z pojawieniem się na niebie księżyca. 42 43 Aleksander miał siedem lat, a jego wuj, król Epiru, dwanaście, kiedy Filip zaatakował Olint oraz Związek Chalkidycki, które kontrolowały wielki półwysep w kształcie trójzębu. Ateńczycy, sprzymierzeni z miastem, próbowali pertraktować, ale Filip nie kwapił się zbytnio do rozmów. - Albo wy wyniesiecie się stąd - odpowiedział - al bo ja wyniosę się z Macedonii. Nie pozostawiało to wiele miejsca na jakikolwiek manewr. Generał Antypater próbował go nakłonić, aby rozpatrzył również inne aspekty tego problemu, i ledwie wysłannicy Aten wyszli wściekli z sali obrad, zauważył: - Ucieszy to twoich wrogów w Atenach, zwłaszcza Demostenesa. - Nie boję się go - skwitował król, wzruszając ramionami. - Tak, ale jest on znakomitym mówcą, a także świetni nym politykiem. On jeden zrozumiał twoją strategię.! Zauważył, że nie korzystasz już z oddziałów najemnych, ale że stworzyłeś armię narodową, zwartą i chętną do walki, czyniąc z niej podporę swojego tronu. Sądzi, że dzieło to czyni z ciebie najgroźniejszego wroga. Inteligentnego przeciwnika należy szanować. Filip nie wiedział, co na poczekaniu odpowiedzieć. Polecił tylko: - Niech ktoś z naszych w mieście ma go na oku. Chcę wiedzieć wszystko, co mówi na mój temat. - Uczynię, jak każesz, panie - odparł Antypater i natychmiast postawił w stan pogotowia swoich informatorów w Atenach, aby donosili mu na bieżąco i niezwłocznie o wszystkich poczynaniach Demostenesa. Ale za każdym razem, kiedy docierał do niego tekst 44 przemówienia wielkiego mówcy, oznaczało to poważne tarapaty. Król pytał najpierw o tytuł mowy. - Przeciw Filipowi - odpowiadano mu regularnie. - Znowu?! - wrzeszczał, wpadając w dziką wściekłość. Żółć przelewała się w nim tak, że jeśli wcześniej jadł obiad lub wieczerzę, pożywienie zamieniało się w jad. Szamotał się po komnacie jak lew w klatce, podczas gdy jego sekretarz odczytywał tekst, i raz po raz przerywał mu, krzycząc: - Co takiego powiedział?! Powtórz! Powtórz, do licha! - A biedaczysko miał wrażenie, że to on sam, z własnej inicjatywy, wypowiedział owe słowa. Najbardziej zaś rozjuszała króla uporczywość, z jaką Demostenes określał Macedonię jako „państwo barbarzyńskie i drugorzędne". - Barbarzyńskie?! - wrzeszczał, ciskając o ziemię wszystko, co znalazł na stole. - Drugorzędne?! Już ja mu pokażę, jaki jestem drugorzędny! - Musisz zważyć na to, panie - zwracał uwagę sekretarz, próbując go uspokoić - że jak się zdaje, reakcje ludu na te napaści Demostenesa są raczej chłodne. Mieszkańcy Aten są bardziej zainteresowani rozwiązaniem problemów podziału ziemi między chłopów z Attyki aniżeli ogromnymi ambicjami politycznymi Demostenesa. Po namiętnych oracjach przeciw Filipowi nastąpiły Przemówienia popierające Olint, aby przekonać lud 0 konieczności przegłosowania pomocy wojskowej dla oblężonego miasta, ale te także nie dały zadowalających rezultatów. Miasto padło rok później i Filip zrównał je z ziemią, dać odstraszający przykład każdemu, kto zamierzałby wyzwać go do walki. - Teraz tamten tam będzje ..giiał wystarczający po-, by nazwać mnie bMTOWyrreą!v- krzyknął, kiedy 45 Antypater zachęcał go do zastanowienia się nad konsekwencjami, w Atenach i w Grecji, tak radykalnego posunięcia. W istocie zaostrzyło to konflikty na Półwyspie Helleńskim: nie istniało ani jedno miasto, ani wioska w całej Grecji, gdzie nie byłoby partii pro- i antymacedoń-skiej. Filip zaś czuł się coraz bliższy Zeusowi, ojcu wszystkich bogów, z racji swej potęgi i otaczającej go chwały, choć nieustanne wojny, w które pakował się z głową opuszczoną „niczym rozwścieczony baran", by użyć jego własnych słów, wyciskały na nim coraz silniejsze piętno. Pił dużo w przerwach między jedną wojną a drugą i oddawał się wszelkiej rozpuście podczas trwających całe noce orgii. Tymczasem królowa Olimpias coraz bardziej zamykała się w sobie, poświęcając się opiece nad dziećmi oraz praktykom religijnym. Filip już tylko z rzadka odwiedzał jej łoże, a kiedy to czynił, spotkanie kończyło się obopólnym rozczarowaniem. Ona była zimna i daleka, a on wychodził upokorzony, zdając sobie sprawę, że jego zapał nie wywołuje w królowej silniejszego bicia; serca ani jakiegokolwiek wrażenia. Olimpias była kobietą obdarzoną charakterem nie mniej silnym od męża, była też niezwykle czuła n punkcie własnej godności. Widziała w swoim młody: bracie, a przede wszystkim w synu, tych, którzy pewne go dnia staną się nieugiętymi stróżami jej królewskiej czci, przywracając jej należny prestiż i władzę, którye arogancja Filipa z każdym dniem coraz bardziej ją pozbawiała. Oficjalne praktyki religijne były dla niej obowiązkiem, ale nie widziała w nich żadnego sensu. Żyła w przeświadczeniu, że bogowie Olimpu, jeżeli w ogóle istnieją, zupełnie nie interesują się ludzkimi sprawami. J Inne kulty rozpalały jej namiętności, przede wszystkim kult Dionizosa, tajemniczego boga, zdolnego opanować ludzki umysł i wciągnąć go w wir gwałtownych emocji oraz pozaziemskich wrażeń. Opowiadano, że kazała wtajemniczyć się w sekretne rytuały i że uczestniczyła nocą w orgiach boga, podczas których pito wino zmieszane z silnymi środkami odurzającymi i tańczono aż do upadłego w rytm barbarzyńskich instrumentów, co wywoływało halucynacje. W takim stanie wydawało się jej, że biegnie nocą przez las, pozostawiając na gałęziach strzępy pięknych królewskich szat, że ściga dziką zwierzynę, zabija ją i żywi się surowym mięsem. Zdawało jej się wreszcie, że pada znużona, ogarnięta nagłą sennością, na pachnące poszycie z mchu. W tym stanie półświadomości widziała, jak bóstwa i leśne stworzenia wychodzą nieśmiało ze swoich kryjówek: nimfy o skórze zielonej jak liście drzew oraz satyrowie o szczeciniastej sierści, pół ludzie, a pół kozły, którzy ustawiali się obok posągu gigantycznego fallusa boga, nakładali nań wieniec z bluszczu i liści winorośli i oblewali winem. Potem rozpętywali orgię. Pili czyste wino, oddawali się dzikim namiętnościom i w owej szalonej ekstazie wchodzili w kontakt z Dionizosem, by zawładnął nimi jego duch. Inni podchodzili do niej ukradkiem, podpatrując łakomie jej nagość, podniecając swoją zwierzęcą lubież-ność... Tak oto królowa, w ukrytych miejscach, znanych tylko wtajemniczonym, zanurzała się w głębiny swojej na)bardziej dzikiej i barbarzyńskiej natury, w rytuały, które wyzwalały najagresywniejszą i najgwałtowniejszą C2?ść jej duszy i ciała. Poza tym jej życie wypełniało to, co zwyczaj przypisywał każdej kobiecie i żonie, toteż Powracając do tego życia, zamykała jak gdyby za sobą 46 47 ciężkie drzwi, co zamazywało wszelkie wspomnienia i wszelkie doznania. Tak oto w zaciszu swoich komnat uczyła Aleksandra tego, czego o owych kultach mogło się dowiedzieć dziecko: opowiadała mu o przygodach i wędrówkach Dionizosa, który - w otoczeniu świty satyrów i sylenów w wieńcach z liści winorośli - dotarł aż do krainy tygrysów i panter, do Indii. Jeśli jednak wpływ matki zaważył bardzo na ducho-j wym rozwoju Aleksandra, to jeszcze większe znaczeni* miał ogrom wiedzy, jakiej dostarczano mu z polecenis i woli ojca. Filip polecił Leonidasowi, odpowiedzialnemu za wykształcenie chłopca, żeby pokierował jego nauką, niczego nie zaniedbując, tak więc - w miarę jak Aleksandei czynił postępy - sprowadzano na dwór coraz to nowycl nauczycieli, trenerów i instruktorów. Kiedy tylko chłopiec potrafił docenić wiersze Home-j ra, Leonidas zaczął czytać mu jego poematy, zwłaszczj Iliadę, gdzie przedstawione kodeksy honorowe i zasadj postępowania mogły jako jedyne odpowiadać lewiczowi z rodu Argeadów. W taki to sposób stary nauczyciel zaczął nie tylko absorbować uwagę, ale również pozyskiwać uczucie Aleksandra i jego towarzyszy.] Rymowanka zapowiadająca jego przyjście do klasy poi brzmiewała jednak ciągle w dworskich korytarzach: Ek kori koń koronę! Ek kori kori koronę! „Oto nadchodzi, nadchodzi wrona!" Również Hefaj-stion przysłuchiwał się wraz z Aleksandrem wierszor Homera i obaj chłopcy wyobrażali sobie w uniesienii owe nadzwyczajne przygody, historię owej gigantycznej) wojny, w której wzięli udział najsilniejsi ludzie świata najpiękniejsze kobiety oraz sami bogowie, stojący to po jednej, to po drugiej stronie. Aleksander zdawał już sobie doskonale sprawę, kim jest on sam, czym jest otaczający go świat oraz do jakiej roli go przygotowują. Stawiano przed nim wzory męstwa, wytrwałości, odporności na ból, ukazywano przykłady honoru i szacunku dla danego słowa, poświęcenia aż po ofiarę życia. Do nich właśnie dzień po dniu się dostosowywał i nie wynikało to z pilności ucznia, ale z naturalnych skłonności. W miarę jak rósł, jego natura objawiała się w całej pełni. Składała się na nią jednocześnie dzika, niepohamowana agresywność ojca, która wybuchała znienacka niczym piorun, wieloznaczny i tajemniczy urok matki, jego własna ciekawość nieznanego i zachłanność na wszystko, co zagadkowe. W stosunku do matki żywił głębokie uczucie, niemal chorobliwe przywiązanie, dla ojca miał nieograniczony podziw, który jednak w miarę upływu czasu przeobrażał się stopniowo w chęć rywalizacji, w coraz silniejszą żądzę współzawodnictwa. Do tego stopnia, że częste wieści o sukcesach Filipa zdawały się bardziej go zasmucać niż radować. Zaczynał myśleć, że jeśli jego ojciec zdobędzie wszystko, dla niego nie znajdzie się żadne miejsce na ziemi, gdzie mógłby zademonstrować swoją waleczność i odwagę. Był jeszcze zbyt młody, żeby zdawać sobie sprawę 2 ogromu świata. Czasami, kiedy wchodził wraz ze swymi towarzyszami na lekcje do Leonidasa, zdarzało mu się natknąć Przelotnie na młodzieńca o melancholijnym wyglądzie, który mógł mieć trzynaście albo czternaście lat i który °ddalał się szybko, nigdy nie zatrzymując się na chwilę r°zmowy. 48 49 - Kim jest ten chłopiec? - zapytał pewnego razu nauczyciela. - To nie twoja sprawa - odparł Leonidas i natychmiast zmienił temat. Najważniejszym zamierzeniem Filipa, odkąd został królem, było wprowadzenie Macedonii do świata greckiego, wiedział jednak dobrze, że dla osiągnięcia tego celu będzie musiał użyć siły. Z tego powodu początkowo poświęcił całą energię na uczynienie ze swego kraju nowoczesnego mocarstwa - wyprowadzenie go ze stanu państwa plemiennego, złożonego z pasterzy i hodowców. Rozwinął rolnictwo na równinach, ściągając wyszkoloną siłę roboczą z wysp oraz greckich miast Azji Mniejszej, a także wzmógł wydobycie na górze Panga-jon, uzyskując z tamtejszych kopalń do tysiąca złotych i srebrnych talentów rocznie. Narzucił swoją władzę przywódcom plemiennym i związał ich ze sobą siłą albo poprzez związki małżeńskie. Poza tym stworzył armię, jakiej nigdy wcześniej nie widziano, złożoną z niezwykle silnych jednostek piechoty ciężkiej, z bardzo ruchliwych jednostek pie choty lekkiej oraz z oddziałów kawalerii, które nie mia ły sobie równych w rejonie Morza Egejskiego. Wszystko to jednak nie wystarczyło, by uznać go z; Greka. Demostenes, ale także inni mówcy i polity cyz Aten, Koryntu, Megary, Sykionu wciąż nazywali g< barbarzyńcą. Przedmiotem drwin była dla nich wymowa Mace dończyków, która zdradzała wpływy dzikich ludów na pierających na ich północne granice, a także niepoha mowany brak umiaru w piciu, w jedzeniu i w uprawia 50 niu miłości podczas uczt przeradzających się w orgie. Uznawali za barbarzyńskie państwo oparte jeszcze na więzach krwi, nie zaś na prawach obywatelstwa, rządzone przez władcę, który mógł wszystkim rozkazywać j pozostawać ponad prawem. Filip osiągnął swój cel, kiedy udało mu się wreszcie podbić Fokijczyków w świętej wojnie. Doprowadziło to do usunięcia ich z rady świątyni, najbardziej szlachetnego i poważanego zgromadzenia w Grecji. Dwa głosy, którymi dysponowali ich przedstawiciele, przyznane zostały królowi Macedończyków. Jemu też przypadł zaszczyt przewodniczenia Igrzyskom Pytyjskim*, najbardziej prestiżowym po Olimpijskich. Stało się to ukoronowaniem jego długoletnich wysiłków i zbiegło się w czasie z dziesiątymi urodzinami syna Aleksandra. W tym samym czasie wielki mówca ateński imieniem Izokrates wygłosił mowę, w której wychwalał Filipa, jako protektora Greków i jako jedynego człowieka, który może aspirować do ujarzmienia barbarzyńców ze Wschodu, Persów, od ponad wieku zagrażających helleńskiej cywilizacji i wolności. Aleksander był szczegółowo informowany o tych wydarzeniach przez swoich nauczycieli i wieści te napełniały go niepokojem. Czuł się już wystarczająco dorosły, żeby przyjąć swoją rolę w historii kraju, ale ze względu na wiek nie mógł jeszcze działać. Ojciec, w miarę jak syn rósł, poświęcał mu coraz więcej czasu, niemal jakby uznawał go już za mężczyznę, Jednak nie wtajemniczał go jeszcze w swoje najśmielsze Plany. W rzeczywistości to nie dominacja nad państwami * Igrzyska Pytyjskie ku czci Apollona odbywaiy się w Delfach co cztery lata od 582 roku p. n. e. Obejmowały zawody muzyczne, lekko-atletyczne oraz wyścigi rydwanów (przyp. red.). 51 Hellady stanowiła jego cel: to był tylko środek. Jego wzrok sięgał dalej, aż za morze, w stronę bezkresnych ziem Azji. Czasami, kiedy wypoczywał w pałacu w Pełli, zabierał chłopca po kolacji na najwyższą wieżę i wskazywał mu horyzont po wschodniej stronie, gdzie księżyc wyłaniał się z morskich fal. - Czy wiesz, co tam jest, Aleksandrze? - Azja, tato - odpowiadał. - Kraj, gdzie rodzi się słońce. - A czy wiesz, jak duża jest Azja? - Mój nauczyciel geografii, Kratippos, mówi, że m; więcej niż dziesięć tysięcy stadionów*. - Myli się, mój synu. Azja jest sto razy większa. Kiedy walczyłem nad rzeką Ister, spotkałem Scytę, wojowi nika, który mówił po macedońsku. Opowiadał mi, ż< po drugiej stronie rzeki rozciąga się równina rozległ; niczym morze, a dalej góry tak wysokie, że przebijaj; niebo swoimi szczytami. Tłumaczył mi też, że są tai pustynie tak ogromne, iż potrzeba miesięcy, by je pokonać, a za nimi góry całe pokryte drogimi kamieniami lazurytem, rubinami, karneolem. Mówił jeszcze, że owych równinach biegają wielotysięczne stada konii ognistych niczym płomienie, niezmordowanych, zdolnych całymi dniami mknąć po bezkresnej przestrzeni. „Są tam tereny - powiedział - ścięte lodem, zamknięte w okowach nocy przez połowę roku, i inne spalone żarem słońca o każdej porze, gdzie nie rośnie źdźbło trawy, gdzie wszystkie węże są jadowite, a ukąszenie skorpiona zabija człowieka w kilka chwil". Oto jest Azja, mój synu. Aleksander popatrzył na niego, zobaczył oczy roz- * Stadion- miara długości w starożytnej Grecji. Najczęściej stosowany stadion attycki liczył 177,6 m (przyp. red.). 52 l ognione marzeniami i zrozumiał, co płonęło w duszy ojca. Pewnego dnia, ponad rok od owej rozmowy, Filip wpadł nagle do jego komnaty. - Wkładaj szybko trackie spodnie i weź płaszcz z surowej wełny. Żadnych znaków ani ozdób. Wyjeżdżamy. - Dokąd jedziemy? - Kazałem już przygotować konie i żywność, nie będzie nas kilka dni. Chcę, żebyś coś zobaczył. Aleksander o nic więcej nie pytał. Ubrał się, jak mu polecono, pożegnał się z matką, stając na chwilę w progu jej komnaty, i wybiegł na dziedziniec, gdzie czekał na niego mały orszak królewskiej jazdy i dwa wierzchowce. Filip siedział już na koniu, Aleksander dosiadł swojego karego i ruszyli galopem przez otwartą bramę. Jechali kilka dni na zachód, najpierw wzdłuż wybrzeża, potem zagłębili się w ląd, po czym wrócili na wybrzeże. Minęli Therme, Apollonię i Amfipolis, zatrzymując się na noc w małych wiejskich gospodach i żywiąc się tradycyjnym jadłem macedońskim: pieczonym mięsem kozy, dziczyzną, suchym serem owczym i chlebem pieczonym na żarze. Minąwszy Amfipolis, zaczęli wspinać się stromą ścieżką, aż prawie znienacka stanął im przed oczami Przygnębiający krajobraz. Góra pozbawiona była swojego leśnego poszycia i wszędzie widniały odcięte karcze i zwęglone pniaki. Tak ogołocony teren był w wielu miejscach podziurawiony, a przy wejściu do każdej jaskini leżały stosy szczątków, niczym w gigantycznym Mrowisku. Z nieba zaczął siąpić słaby, ale uporczywy deszcz, jeźdźcy okryli głowy kapturami i ruszyli stępa, na ścieżka rozwidliła się wkrótce w labirynt chodników, po których poruszało się mnóstwo obdartych 53 i wychudłych ludzi, o skórze poczerniałej i pomarsz czonej, którzy dźwigali ciężkie kosze wiklinowe wype nione kamieniami. Dalej wzbijały się ku niebu leni\ mi spiralami słupy czarnego i gęstego dymu, roznoszą po całej okolicy ciężkie opary, utrudniające oddycha nie. - Zasłoń usta płaszczem - polecił Filip synowi, nic więcej nie dodając. Nad całą okolicą zalegała dziwna cisza i nie było słyJ chać nawet odgłosu kroków wszystkich owych stópj tłumiło go bowiem gęste błoto, w jakie przemienił si^ pył zmieszany z deszczem. Aleksander rozglądał się wokół przerażony. Właśni^ tak wyobrażał sobie Hades, królestwo zmarłych, i przy-] pomniał sobie w owej chwili wiersze Homera. Tam jest lud i gród Kimeryczyków, Okryty mgłą i chmurami. Nigdy tam nie docierają promienie świetlistego słońca, Ani gdy się ono wznosi ku niebu gwiaździstemu, Ani gdy z nieba znów zmierza ku ziemi, Lecz moc zabójcza rozciąga się nad nieszczęsnym narodem *. Potem nagle ciszę przerwał głuchy, rytmiczny hałas-j prawie tak, jakby pięść cyklopa opadła z potworną si na udręczone zbocza góry. Aleksander spiął konia pię-j tami do biegu, ponieważ chciał się dowiedzieć, skąd chodzi ten huk, od którego ziemia drżała jak od uderze-j nią pioruna. Kiedy ominął skalisty grzbiet, ujrzał miejsce, gdzie kończyły się wszystkie ścieżki. Stała tam gigantycz-1 nych rozmiarów machina, rodzaj wieży zbudowanej! *Homer, Odyseja, Pieśń XI, przei. Jan Parandowski, Warszawa 1998, s. 138 (przyp. tłum.}. z wielkich belek, którą wieńczył na szczycie krążek li-n0wy. Konopna lina przytrzymywała ogromny żelazny młot, a z drugiej strony sznur okręcony był na kołowrocie, poruszanym przez setki owych nieszczęśników, którzy kręcili nim, nawijając linę na bęben w taki sposób, że młot podnosił się wewnątrz drewnianej wieży. Kiedy docierali do szczytu, jeden z nadzorców zwalniał bęben. Ten kręcił się w przeciwną stronę pod wpływem ciężaru młota, który opadał na ziemię, krusząc kamienie wrzucane bez ustanku z koszy wnoszonych na plecach na górę. Ludzie zbierali roztrzaskany kruszec, napełniali nim kolejne kosze i zanosili innymi ścieżkami, aż do miejsca, gdzie inni rozcierali go w moździerzach, aby potem umyć w wodzie potoku, którą przepuszczano przez całą serię pochylni i ramp, oddzielając złote ziarenka i pył zawarte w kruszywie. - To są kopalnie Pangajonu - wyjaśnił Filip. - Dzięki temu złotu uzbroiłem i wyposażyłem naszą armię, wzniosłem nasze pałace, zbudowałem potęgę Macedonii. - Dlaczego mnie tu przywiozłeś? - zapytał Aleksander, głęboko poruszony. Kiedy mówił, jeden z tragarzy runął na ziemię prawie pod kopyta jego konia. Nadzorca upewnił się, że nie żyje, po czym dał znak dwóm innym nieszczęśnikom, którzy postawili swoje kosze na ziemi, wzięli go za nogi i odciągnęli na bok. - Dlaczego mnie tu przywiozłeś? - powtórzył pytanie Aleksander. A Filip spostrzegł, że ołowiane niebo °dbija się w jego pochmurnym spojrzeniu. ~ Nie widziałeś jeszcze najgorszego - odparł. - Czu-'esz się na siłach, żeby zejść pod ziemię? "~ Ja niczego się nie boję - oznajmił chłopiec. "• Więc chodź za mną. Król zsiadł z konia i podszedł do wejścia jednego z kamieniołomów. Nadzorca, który wyszedł mu naprze- 54 55 ciw, trzymając w ręku bicz, zatrzymał się w osłupieniu, rozpoznając na jego piersi złotą gwiazdę Argeadów. Filip dał mu znak, ten cofnął się, zapalił lampę i przygotował się, aby wprowadzić ich do podziemi. Aleksander ruszył za ojcem, ale ledwie wszedł, poczuł, że dusi się od nieznośnego odoru moczu, potu i ludzkich odchodów. Aby iść naprzód, trzeba było się pochylać, w niektórych miejscach z plecami mocno zgiętymi, w wąskim przesmyku, wypełnionym nieustannym dudnieniem młotów, głośnym sapaniem, atakami kaszlu, rzężeniem konających. Co jakiś czas nadzorca zatrzymywał się w miejscach, gdzie grupa ludzi z kilofami zajęta była wydobywaniem kruszcu, albo przy wejściach do szybów. W głębi każdego z nich drgał niepewny płomień lampy, oświetlający wychudłe plecy i ramiona pracujących. Czasami górnik, słysząc zbliżający się hałas kroków lub głosów, podnosił twarz, żeby spojrzeć, i wtedy Aleksander dostrzegał maski zniekształcone od wysiłku, chorób i potworności życia. Dalej, na dnie jednego z szybów, zobaczyli trupa. - Wielu popełnia samobójstwo - wyjaśnił nadzorca. - Rzucają się na kilof albo przebijają się dłutem. Filip odwrócił się, żeby spojrzeć na Aleksandra. Ten milczał i na pozór zdawał się niewzruszony, jednak na jego oczy spłynął śmiertelny mrok. Wyszli po przeciwnej stronie góry przez wąski otwór. Czekały tam już na nich konie i świta. Aleksander wbił wzrok w ojca. - Jaka była ich wina? - zapytał. Jego oblicze było blade jak wosk. - Żadna - odparł król. - To tylko, że się urodzili. 56 Dosiedli koni i ruszyli stępa w deszczu, który znów zaczynał padać. Aleksander jechał w milczeniu u boku ojca. - Chciałem, żebyś uświadomił sobie, iż wszystko ma swoją cenę. I chciałem, abyś dowiedział się też, jaka to cena. Nasza wielkość, nasze podboje, nasze pałace i nasze szaty... wszystko musi zostać opłacone. - Ale dlaczego oni? - Nie ma powodu. Światem rządzi przeznaczenie. Kiedy się urodzili, postanowione zostało, że umrą w taki właśnie sposób, tak samo jak przy naszych narodzinach ustalono przeznaczenie, które trzymane jest przed nami w tajemnicy aż do ostatniej chwili. Jedynie człowiek spośród wszystkich żyjących istot może się wspiąć tak wysoko, że niemal sięga siedziby bogów, albo stoczyć się tak nisko, że jego los gorszy jest od losu dzikich zwierząt. Ty widziałeś już siedzibę bogów, mieszkałeś w domu króla, ale uważałem za słuszne, żebyś zobaczył również to, co los może przeznaczyć ludzkiej istocie. Pośród tamtych nieszczęśników są ludzie, którzy zapewne byli kiedyś przywódcami lub szlachcicami, a których fatum zepchnęło nagle w nędzę. - Ale jeśli jest to przeznaczenie, które może spotkać także każdego z nas, dlaczego nie może być miłosierne, dopóki szczęście nam sprzyja? - To właśnie chciałem od ciebie usłyszeć. Będziesz musiał być miłosierny za każdym razem, kiedy będzie to możliwe, ale pamiętaj, że nic nie można zrobić, by zmienić naturę rzeczy. W owej chwili Aleksander zobaczył niewiele młodszą °d siebie dziewczynkę, która wspinała się ścieżką, niosąc dwa ciężkie kosze, wypełnione bobem i ciecierzycą, Dającymi stanowić prawdopodobnie posiłek nadzorców. 57 Młodzieniec zsiadł z konia i stanął przed nią: była chuda, bosa, miała brudne włosy i wielkie, przepełnione smutkiem czarne oczy. - Jak masz na imię? - zapytał. Dziewczynka nie odpowiedziała. - Zapewne nie umie mówić - rzekł Filip. Aleksander zwrócił się do ojca: - Ja mogę odmienić jej los. Chcę go zmienić. Filip przytaknął. - Możesz to uczynić, jeśli chcesz, ale pamiętaj, że świat się z tego powodu nie zmieni. Aleksander kazał posadzić małą na koniu za sobą i okrył ją swoim płaszczem. Pod wieczór przybyli znów do Amfipolis i zatrzymali się w domu przyjaciela króla. Aleksander polecił, by dziewczynkę umyto i ubrano, a potem przyglądał się, kiedy jadła. Próbował z nią rozmawiać, ale odpowiadała monosylabami i nic z tego, co mówiła, nie było zrozumiałe. - Jest to jakiś barbarzyński język - zauważył Filip. -Jeśli będziesz chciał się z nią porozumiewać, musisz zaczekać, aż nauczy się macedońskiego. - Zaczekam - odparł Aleksander. Nazajutrz pogoda zaczęła się poprawiać i ruszyli w dalszą drogę powrotną, przejeżdżając po moście nad Strymonem, a kiedy dotarli do Bromiskos, skręcili na południe wzdłuż półwyspu góry Athos. Jechali cały dzień i o zachodzie słońca znaleźli się w miejscu, skąd widać było ogromny rów, przecinający półwysep na dwie części. Aleksander ściągnął cugle rumaka i zaczai przyglądać się zdumiony temu cyklopowemu dziełu. - Widzisz tę fosę? - zapytał ojciec. - Została wykopana prawie sto pięćdziesiąt lat temu przez Kserksesa, króla Persów, aby umożliwić przeprawę floty i uniknąć ryzyka rozbicia się o skały Athosu. Pracowało przy tym 58 na zmianę bez przerwy dziesięć tysięcy ludzi, w dzień i w nocy. Ale wcześniej Wielki Król kazał wybudować most nad Cieśniną Bosforską, podporządkowując Azję Europie. Wkrótce przyjmiemy wizytę poselstwa Wielkiego Króla. Chciałem, żebyś zdał sobie sprawę z potęgi imperium, z którym pertraktujemy. Aleksander przytaknął i przyglądał się długo w milczeniu owemu imponującemu dziełu; potem, widząc, że ojciec rusza w dalszą drogę, spiął konia i podążył za nim. - Chciałbym cię o coś zapytać - powiedział, kiedy znalazł się u jego boku. - Słucham. - Jest w Pełli jeden chłopiec, który uczęszcza z nami na lekcje Leonidasa, ale nigdy nie przebywa w naszym towarzystwie przy innych okazjach. Kiedy czasem go spotykam, unika rozmowy i zazwyczaj ma smutny, melancholijny wygląd. Leonidas nie chciał mi nigdy powiedzieć, kim on jest, ale jestem pewny, że ty to wiesz. - To twój kuzyn, Amyntas - odparł Filip, nie odwracając się. - Syn mojego brata, który zginął w bitwie, walcząc z Tessalami. Zanim ty się urodziłeś, to on był następcą tronu, a ja rządziłem w jego miejsce jako regent. - Chcesz powiedzieć, że to on miałby być władcą? - Tron należy do tego, kto umie go obronić - odparł Filip. - Zapamiętaj to sobie. Z tej przyczyny w naszym kraju każdy, kto objął władzę, wyeliminował wszystkich tych, którzy mogliby go zdradzić. ~ Ale ty zostawiłeś Amyntasa przy życiu. - Był synem mojego brata i nie mógł wyrządzić mi żadnej szkody. ~ Byłeś... miłosierny. - Jeśli tak myślisz. - Ojcze? 59 Filip odwrócił się. Aleksander mówił do niego „ojcze", kiedy gniewał się na niego albo kiedy chciał zadać mu bardzo ważne pytanie. - Gdybyś ty miał zginąć w bitwie, kto byłby następcą tronu, ja czy Amyntas? - Najbardziej godny. Chłopiec o nic więcej nie pytał, ale ta odpowiedź bardzo go uderzyła i nigdy nie wymazał jej ze swojej duszy. Po trzech dniach byli z powrotem w Pełli i Aleksander powierzył Artemizji dziewczynkę, którą wyrwał z potwornej rzeczywistości góry Pangajon. - Od dzisiaj - powiedział z pewną wyniosłością -będzie przydzielona do mojej służby. A ty nauczysz ją tego wszystkiego, co powinna umieć. - Ale czy ma przynajmniej jakieś imię? - zapytała Artemizja. - Nie wiem. Ja w każdym razie będę ją nazywał Lep-tine. - To ładne imię, odpowiednie dla dziewczynki. Tego samego dnia nadeszła wiadomość, że w bardzo podeszłym wieku zmarł Nikomachos. Królowi sprawiło to dużą przykrość, ponieważ był on świetnym lekarzem, a także przyjął na świat jego syna. W każdym razie jego gabinet nie został zamknięty, choć syn Nikomachosa, Arystoteles, poszedł zupełnie inną drogą i w owym czasie przebywał w Azji, w mieście Atarneus, gdzie założył po śmierci swojego mistrza, Platona, nową szkołę filozoficzną. Młody następca Nikomachosa, Filip, kontynuował pracę zmarłego lekarza i wykonywał swój zawód z dużą biegłością. Tymczasem również chłopcy mieszkający na dworze z Aleksandrem dojrzeli fizycznie, umysłowo i duchowo, a skłonności, które wykazywali jako dzieci, w dużym stopniu się utrwaliły: koledzy, będący w wieku 60 zbliżonym do Aleksandra, jak Hefajstion - jego nieodłączny już przyjaciel - czy Perdikkas i Seleukos, bardzo się z nim zżyli i tworzyli zwartą grupę, zarówno podczas zabaw, jak i nauki; Lizymach i Leonnatos przywykli z czasem do życia we wspólnocie i wyładowywali swój żywiołowy temperament w trakcie ćwiczeń fizycznych i zręcznościowych. Szczególnie Leonnatos pasjonował się zapasami i z tego powodu jego wygląd pozostawiał wiele do życzenia: wiecznie potargany, pełen zadrapań i siniaków. Starsi, jak Ptolemeusz i Krateros, byli już młodzieńcami i od jakiegoś czasu uczestniczyli w mozolnym szkoleniu wojskowym w oddziale kawalerii. W owym czasie do grupy dołączył również pewien Grek, imieniem Eumenes, który pracował jako sekretarz w królewskiej kancelarii i był bardzo ceniony za inteligencję i bystrość. Ponieważ Filip życzył sobie, żeby uczęszczał do tej samej szkoły co inni chłopcy, Leoni-das znalazł mu miejsce w sypialni, jednak Leonnatos natychmiast wyzwał go do walki. - Jeśli chcesz zdobyć miejsce, musisz się bić - rzekł i zdjął chiton, obnażając tors. Eumenes nie zaszczycił go nawet spojrzeniem. - Oszalałeś? Ani mi to w głowie. - I dalej układał swoje ubranie w skrzyni w nogach łóżka. Lizymach zaczął z niego drwić: ~ A nie mówiłem! Ten Grek to śmierdzący tchórz. Nawet Aleksander wybuchnął śmiechem. Leonnatos popchnął Eumenesa tak mocno, że ten wylądował na ziemi. ~ Więc co, chcesz się bić czy nie? Chłopak podniósł się ze znudzoną miną, poprawił ubranie i powiedział: "~ Chwileczkę, zaraz wracam. Ruszył w stronę drzwi, pozostawiając wszystkich 61 w osłupieniu. Ledwie wyszedł, zbliżył się do żołnierza, który trzymał straż na górnym tarasie pałacu. Był to Trak wielki niczym niedźwiedź. Eumenes wyciągnął kilka monet i włożył mu je do ręki. - Chodź za mną, mam dla ciebie pracę. - Wszedł do sypialni i wskazał Leonnatosa. - Widzisz tego tam piegowatego rudzielca? - Olbrzym przytaknął. - Świetnie! Weź go i dołóż mu porządnie. Leonnatos zrozumiał natychmiast, że sprawy przybierają zły obrót, prześlizgnął się między nogami Traka, jak Odyseusz między nogami Polifema, i czmychnął schodami w dół. - Ktoś jeszcze ma jakieś zastrzeżenia? - spytał Eumenes, wracając do układania swoich rzeczy osobistych. - Tak, ja - wtrącił się Aleksander. Eumenes zatrzymał się i odwrócił w jego stronę. - Słucham cię - powiedział z wyraźnym respektem -ponieważ jesteś tu panem domu, ale żaden z tych ptaszków nie ma prawa nazywać mnie śmierdzącym tchórzem. Aleksander wybuchnął śmiechem. - Witaj wśród nas, panie sekretarzu. Od tamtej chwili Eumenes został pełnoprawnym członkiem grupy i stał się inspiratorem wszelkiego rodzaju żartów i figli, których ofiarą padał raz ten, raz tamten, ale najczęściej ich nauczyciel, stary Leonidas: wkładali mu jaszczurki do łóżka i żywe żaby do zupy z soczewicy, aby zemścić się za uderzenia rózgą, które rozdawał szczodrze, kiedy nie przykładali się do nauki z należytą gorliwością. Pewnego wieczoru Leonidas, na którym spoczywała jeszcze główna odpowiedzialność za przygotowanie programów ich nauki, poinformował ich z pewną wyniosłością, że nazajutrz król ma przyjąć wizytę posel- 62 stwa perskiego i że on również weźmie udział w misji dyplomatycznej ze względu na wiedzę, jaką miał o Azji i jej obyczajach; powiedział, że najstarsi z nich będą musieli stanąć do służby w gwardii honorowej króla, zakładając paradne zbroje, młodsi zaś wykonają analogiczne zadanie u boku Aleksandra. Wiadomość wprowadziła chłopców w stan wielkiego poruszenia: żaden z nich nie widział nigdy Persa, a to, co wiedzieli o Persji, przeczytali w dziełach Herodota lub Ktezjasza albo też w dzienniku słynnego z „wyprawy dziesięciu tysięcy" Ateńczyka Ksenofonta. Wszyscy więc zabrali się do polerowania broni i szykowania galowych strojów. - Mój ojciec rozmawiał z jednym człowiekiem, który brał udział w wyprawie dziesięciu tysięcy - opowiadał Hefajstion - i stał naprzeciw Persów podczas bitwy pod Kunaksą. - Dacie wiarę, chłopcy? - wtrącił się Seleukos. -Taka chmara ludzi! - I przesłaniał sobie twarz dłońmi, rozkładając je w kształcie wachlarza, jakby chciał zaprezentować olbrzymi front wojowników. - A rydwany z kosami bojowymi - zauważył Lizy-mach. - Pędzą jak wiatr po równinach i mają sierpy, które wystają spod jaszczów i na zewnątrz osi w taki sposób, żeby kosić ludzi jak kłosy pszenicy. Nie chciałbym natknąć się na nie na polu bitewnym. - Pułapki, które czynią więcej hałasu niż szkody -skwitował Aleksander, który aż do tej chwili w milczeniu Przysłuchiwał się komentarzom przyjaciół. - To samo mówi Ksenofont w swoim dzienniku. W każdym razie wszyscy będziemy mieli okazję zobaczyć, jak Persowie radzą sobie z bronią. Król, mój ojciec, organizuje poju- polowanie na lwa w Eordai na cześć naszych gości. Czy pozwoli przyjść również dzieciom? - zakpił, się, Ptolemeusz. 63 Aleksander stanął naprzeciw niego. - Ja mam trzynaście lat i nie boję się niczego ani nikogo. Powtórz to, a wybiję ci wszystkie zęby. Ptolemeusz powstrzymał się i również pozostali młodzieńcy przestali się śmiać. Już od pewnego czasu nauczyli się nie prowokować Aleksandra, choć nie był szczególnie mocno zbudowany. W istocie bowiem nieraz dał dowody zadziwiającej energii i błyskawicznej szybkości ruchów. Eumenes zaproponował wszystkim partię w kości, stawiając swoją tygodniową gażę, i cała sprawa na tym się zakończyła. Pieniądze trafiły potem w większości do jego kieszeni, ponieważ Grek miał słabość, jak i szczęście do gry. Kiedy Aleksander ochłonął z gniewu, pozostawił towarzyszy ich rozrywkom, a sam przed udaniem się na spoczynek poszedł odwiedzić matkę. Olimpias od dawna już wiodła życie samotnicze, choć utrzymywała jeszcze na dworze znaczną władzę jako matka następcy tronu, jednak jej spotkania z Filipem ograniczały się niemal wyłącznie do okazji przewidzianych przez protokół. Król z powodów politycznych poślubił w tym czasie inne kobiety, ale wciąż szanował Olimpias i - gdyby królowa miała nie tak drażliwy i trudny charakter -może okazałby jej nawet, że namiętność, jaką do niej żywił, nie całkiem wygasła. Władczyni siedziała na tronie z oparciami w pobliżu pięcioramiennego świecznika z brązu i trzymała na kolanach rozwinięty papirus. Jej komnata, poza promieniem światła rzucanym przez świece, pogrążona była w całkowitej ciemności. Aleksander wszedł lekkim krokiem. - Co czytasz, mamo? Olimpias podniosła głowę. 64 Safonę - odparła. - Jej wiersze są cudowne, a jej uczucie samotności jest tak bliskie mojemu... Podeszła do okna, patrząc na gwiaździste niebo, i drżącym, melancholijnym głosem przeczytała wersy: Zaszedł już księżyc i zgasły Plejady, północ mija, godziny płyną wolno, a ja tu leżę sama *. Aleksander zbliżył się i ujrzał, w niepewnym świetle księżyca, łzę drgającą przez chwilę na matczynej rzęsie, a potem spływającą powoli i żłobiącą jej blady policzek. 8 Mistrz ceremonii rozkazał zadąć w trąby i dostojnicy perscy wkroczyli uroczyście do sali tronowej. Na czele delegacji stał satrapa Frygii Arsames, a towarzyszył mu gubernator wojskowy prowincji i inni wybitni obywatele, którzy postępowali kilka kroków za nim. Eskortowało ich dwunastu Nieśmiertelnych, żołnierzy gwardii królewskiej, wybranych z racji imponującego wzrostu, majestatycznej postawy, godnego pochodzenia. Satrapa nosił miękką tiarę, nakrycie głowy oznaczające najwyższą godność w hierarchii po sztywnej tiarze, którą zakładać mógł tylko Wielki Król. Miał też na sobie szatę z zielonego batystu - wyszywanego w srebrne smoki - wzorzyste spodnie i pantofle ze skóry antylopy. Również pozostali dostojnicy odziani byli w szaty niewiarygodnie bogate i strojne. * Safona, Pieśni, pizd. Janina Brzostowska, Warszawa 1969, s. 35 . tłum.). 65 Uwagę obecnych najbardziej jednak przyciągali Nieśmiertelni Wielkiego Króla. Wysocy, prawie na metr osiemdziesiąt, o cerze oliwkowej, mieli kruczoczarne i kędzierzawe brody, włosy zaś okazale ozdobione i ufryzowane na wałkach. Odziani byli w szaty w złotym kolorze, długie aż do kostek, nałożone na tuniki z błękitnego batystu i spodnie tego samego koloru, wyszywane w złote pszczoły. Przez ramię przewieszone mieli łuki o podwójnym wygięciu oraz cedrowe kołczany inkrustowane kością słoniową oraz srebrnymi blaszkami. Postępowali naprzód miarowym krokiem, opierając o ziemię tyczki włóczni zakończone złotymi gałkami w kształcie granatu. U boku każdy z nich miał przypiętą najpiękniejszą broń, jaka mogła wyjść kiedykolwiek spod ręki rzemieślnika w całym znanym świecie: wspaniały perski miecz, zwany akinakes, z masywnego złota, schowany w pochwie ozdobionej reliefami tworzącymi orszak wspiętych na tylnych łapach gryfów o rubinowych oczach. Pochwa, również z najszczerszego złota, zamknięta była na zasuwkę przyczepioną do pasa w taki sposób, że broń mogła kołysać się swobodnie przy każdym kroku majestatycznych wojowników i jednocześnie nadawać im rytm poprzez falujące połyskiwanie cennego kruszcu. Filip, który spodziewał się podobnej demonstracji przepychu, przygotował odpowiednie przyjęcie, ustawiając po bokach sali dwa rzędy trzydziestu sześciu pe-zetajrów, potężnych żołnierzy jego ciężkiej piechoty liniowej. Zakuci w brązowe zbroje, w jednej dłoni dzierżyli tarcze ze srebrną gwiazdą Argeadów, a w drugiej sa-risy, ogromne dereniowe włócznie wysokości dwunastu stóp. Szpice z brązu, wypolerowane do połysku jak lustro, prawie sięgały sufitu. 66 Aleksander, ubrany w swoją pierwszą zbroję, której projekt sam narysował dla rzemieślnika, otoczony gwardią osobistą, siedział na stołku u stóp ojca. Po drugiej stronie, u stóp królowej Olimpias, siedziała jego siostra Kleopatra, ledwie młódka, a już zachwycającej urody. Miała na sobie attycki peplos*, odsłaniający ręce i ramiona, a opadający eleganckimi fałdami na małe rozkwitające piersi, na stopach zaś sandały ze srebrnej tasiemki. Doszedłszy do tronu, Arsames skłonił się parze królewskiej, po czym przesunął się na bok i zrobił miejsce dostojnikom z darami: pasem ze złotych kółek, wysadzanych akwamaryną i tygrysimi oczami, dla królowej, oraz hinduskim pancerzem wyrzeźbionym w skorupie żółwia dla króla. Filip dał znak mistrzowi ceremonii, aby podszedł z jego darami dla Króla Królów i jego żony: hełmem Scytów ze złotej blachy oraz cypryjskim naszyjnikiem z korali oprawionych w srebro. Po zakończeniu części uroczystej wprowadzono gości do przyległej sali audiencyjnej i posadzono na wygodnych kanapach, aby omówić tekst porozumienia, będący na porządku dnia. Do dyskusji dopuszczono także Aleksandra, ponieważ Filip chciał, żeby zaczął wyrabiać sobie pojęcie o obowiązkach męża stanu i o sposobie utrzymywania stosunków dyplomatycznych z obcym mocarstwem. Przedmiotem pertraktacji był charakter protektoratu Filipa nad greckimi miastami w Azji, z zastrzeżeniem Pozostawienia formalnego uznania perskiej zwierzch-n°ści nad owym regionem. Persowie byli zaniepokoje-ni ekspansją Filipa w kierunku cieśnin, newralgicznej *Peplos - długa, obficie fałdowana szata, noszona przez kobiety w starożytnej Grecji (przyp. red.). 67 strefy, między dwoma kontynentami i między trzema ogromnymi obszarami: Azją Mniejszą, Azją kontynentalną i Europą. Filip próbował przedstawić swoje racje bez wzbudzania nadmiernych emocji w rozmówcach. - Nie mam żadnego interesu w zakłócaniu pokoju w strefie cieśnin. Moim jedynym celem jest umocnienie hegemonii macedońskiej między Zatoką Adriatycką i zachodnim wybrzeżem Morza Czarnego, co bez wątpienia wprowadzi stabilizację w całym obszarze cieśnin, czyniąc zeń ożywioną drogę handlową dla wszystkich. Pozostawił tłumaczowi czas na przekład i śledził wyraz twarzy gości, w miarę jak jego słowa kolejno zamieniały się z greckich na perskie. Arsames nie ujawnił swojej reakcji. Zwrócił się do Filipa, patrząc mu w oczy, jak gdyby potrafił zrozumieć go bez słów, i rzekł: - Problem, który Wielki Król chciałby rozwiązać, dotyczy twoich stosunków z Grekami z Azji oraz z pewnymi greckimi władcami ze wschodniego wybrzeża Morza Egejskiego. My zawsze sprzyjaliśmy ich autonomii i woleliśmy, żeby miasta greckie rządzone były przez Greków... naszych przyjaciół, rozumie się. Wydaje się nam, że jest to mądre rozwiązanie, które szanuje z jednej strony ich tradycje i dumę, a z drugiej chroni zarówno ich, jak i nasze interesy. Niestety... - podjął, kiedy tłumacz skończył przekładać - rozmawiamy o strefie granicznej, która zawsze była obiektem tarć, jeśli nie ostrych sporów albo nawet otwartej wojny. Temat zaczynał się robić drażliwy, bo dotykał punktów bolesnych, więc Filip, w celu rozładowania atmosfery, dał znak mistrzowi ceremonii, aby wpuścił kilka przepięknych dziewcząt i młodzieńców, wszystkich bardzo skąpo odzianych; wnieśli oni słodycze i korzen- 68 ne wino rozcieńczone śniegiem z góry Bermion, przechowywanym w dzbanach w królewskiej piwnicy. Srebrne kielichy były lekko oszronione, jakby pokryte matową patyną, co jeszcze przed dotknięciem metalu sprawiało wrażenie świeżości. Król zwrócił się do gości, aby pozwolili się poczęstować, i podjął rozmowę. - Dobrze wiem, co masz na myśli, mój znakomity gościu. Wiem, że w przeszłości rozegrało się wiele krwawych wojen między Grekami a Persami i nigdy nie udało się osiągnąć ostatecznego porozumienia. Chciałbym ci jednak przypomnieć, że mój kraj i władający nim moi przodkowie spełniali zawsze funkcję mediacyjną, a zatem proszę cię, abyś przekazał Wielkiemu Królowi, że nasza przyjaźń z greckimi miastami-pań-stwami Azji podyktowana jest jedynie świadomością wspólnych korzeni, wspólnej religii oraz starych więzów pokrewieństwa i gościnności. Arsames słuchał cały czas z twarzą sfinksa - ciemnobrunatne oczy nadawały jej dziwną posągową nieruchomość. Aleksander ze swojego miejsca uważnie obserwował to obcego gościa, to znów swojego ojca, próbując zrozumieć, co ukrywają za parawanem konwencjonalnych słów. - Nie przeczę - podjął Filip po chwili - że bardzo zależy nam na utrzymywaniu z tymi miastami kontaktów handlowych, a jeszcze bardziej na korzystaniu z ich doświadczeń i umiejętności. Chcemy nauczyć się budować, żeglować po morzu, regulować bieg rzek na naszych ziemiach... Pers w dziwny sposób uprzedził tłumacza: - A co oferujecie w zamian? Filip ukrył dosyć zręcznie swoje zdziwienie, poczekał na przetłumaczenie pytania i odparł niewzruszony: - Przyjaźń, gościnne dary oraz to wszystko, co tylko Macedonia może dostarczyć: drewno z naszych lasów, 69 wspaniałe konie i silnych niewolników z równin nad rzeką Ister. Ja pragnę jedynie, żeby wszyscy Grecy, zamieszkujący wokół naszego morza, patrzyli na króla Macedończyków jako na swojego przyjaciela. Nic więcej. Persowie wydawali się zadowoleni z tego, co mówił im Filip, a w każdym razie uświadomili sobie, że nawet jeśli kłamał, nie mógł pozwolić sobie na agresywne plany, i to chwilowo wystarczało. Kiedy wyszli, aby poprowadzono ich do sali biesiadnej, Aleksander zbliżył się do ojca i szepnął mu do ucha: - Ile jest prawdy w tym, co powiedziałeś? - Prawie nic - przyznał Filip, wychodząc na korytarz. - A zatem także oni... - Nie powiedzieli mi nic naprawdę ważnego. - Czemu więc służą takie spotkania? - Obwąchaniu się. - Obwąchaniu? - zdziwił się Aleksander. - W rzeczy samej. Prawdziwy polityk nie potrzebuje słów, o wiele bardziej ufa swojemu nosowi. Na przykład: według ciebie podobają mu się dziewczęta czy chłopcy? - Komu? - Naszemu gościowi oczywiście. - Cóż... sam nie wiem. - Podobają mu się chłopcy. Wydawało się, że patrzy na dziewczęta, ale kątem oka zerkał na tego młodego blondyna, który podawał mrożone wino. Powiem mistrzowi ceremonii, żeby znalazł go w swoim łóżku. Pochodzi z Bitynii i rozumie po persku. Być może uda się nam odkryć coś jeszcze z myśli naszego gościa. Ty natomiast, po uczcie, zaprowadzisz ich na spacer i pokażesz im dwór oraz jego otoczenie. 70 Aleksander przystał na to i kiedy nadszedł właściwy moment, wywiązał się z entuzjazmem z powierzonego mu zadania. Wiele czytał o imperium perskim, znał niemal na pamięć Cyropedię Ateńczyka Ksenofonta i z zainteresowaniem studiował Historię Persji Ktezja-sza, dzieło pełne przesadnych fantazji, ale ciekawe ze względu na pewne uwagi dotyczące obyczaju i przyrody. Tym razem jednak była to pierwsza okazja, kiedy mógł rozmawiać z Persami z krwi i kości. W asyście tłumacza pokazał im dwór oraz kwatery młodych arystokratów i od razu obiecał sobie, że zmyje głowę Lizymachowi, ponieważ jego łóżko nie było porządnie posłane. Wyjaśnił, że potomkowie macedońskiej arystokracji wychowywani byli na dworze wraz z nim. Arsames zauważył, że tak samo dzieje się w ich stolicy, Suzie. W ten sposób władca zapewnia sobie wierność wodzów plemiennych oraz zależnych królów i jednocześnie wychowuje pokolenie arystokratów ściśle związanych z tronem. Aleksander pokazał im stajnie hetajrów, arystokratów, którzy służyli w jeździe i nosili właśnie tytuł „towarzyszy króla", a także kazał zaprezentować imponujące możliwości kilku wspaniałych rumaków tessal-skich. - Cudowne zwierzęta - skomentował jeden z dostojników. - Czy wy też macie takie wspaniałe konie? - zapytał nieco naiwnie Aleksander. Dostojnik się uśmiechnął. - Czy słyszałeś kiedykolwiek, królewiczu, o wierzchowcach nisajskich? Zakłopotany Aleksander potrząsnął głową. - Są to zwierzęta niewiarygodnie piękne i mocne, które wypasa się tylko na płaskowyżach Medii, gdzie 71 rośnie trawa o właściwościach odżywczych, nazywana lucerną. W szczególności kwiaty o purpurowej barwie to najcenniejsze części. Rumak króla karmiony jest wyłącznie kwiatami lucerny, zbieranymi pojedynczo przez jego stajennych. Podaje się je świeże wiosną i latem, a jesienią i zimą ususzone. Aleksander, zachwycony tą opowieścią, usiłował wyobrazić sobie, jaki powinien być rumak karmiony wyłącznie kwiatami. Przeszli potem do ogrodów, gdzie królowa Olimpias kazała posadzić wszystkie znane odmiany róż z Pierii, które o tamtej porze roku wydzielały bardzo delikatny i intensywny zapach. - Nasi ogrodnicy robią z nich napary i olejki dla dam dworu - powiedział Aleksander - ale ja czytałem o waszych parkach, które my Grecy nazywamy rajami. Czy naprawdę są takie piękne? - Nasz lud pochodzi ze stepów i jałowych płaskowyżów północy, dlatego ogrody były dla nas zawsze marzeniem. W naszym języku nazywają siępaińdaeza: są otoczone długimi murowanymi ogrodzeniami i poprzecinane skomplikowanym systemem kanałów irygacyjnych, które utrzymują zieleń trawiastego poszycia o każdej porze roku. Nasi szlachcice uprawiają tam wszelkie gatunki roślin miejscowych i egzotycznych oraz umieszczają ozdobne zwierzęta, pochodzące ze wszystkich stron cesarstwa: bażanty, pawie, papugi, a także tygrysy, białe lamparty, czarne pantery. Staramy się odtworzyć doskonałość świata tak, jak wyszedł on spod rąk naszego boga Ahura Mazdy, niech jego imię będzie pochwalone na wieki. Aleksander powiózł ich potem w zamkniętej karecie do miasta, aby mogli zwiedzić stolicę, jej zabytki, świątynie, portyki, place. - Ale mamy też drugą stolicę - wyjaśnił. - Ajgaj, 72 w pobliżu stoków góry Bermion: to stamtąd pochodzi nasza rodzina i tam spoczywają nasi królowie. Czy to prawda, że wy także macie kilka stolic? - O tak, młody królewiczu - odparł Arsames. - Mamy cztery stolice. Pasargady są odpowiednikiem Ajgaj, stanowią siedzibę pierwszych królów. Tam, na płaskowyżu pieszczonym wiatrem, wyrasta grobowiec Cyrusa Wielkiego, założyciela dynastii. Następnie jest Ektabana w Elamie, w górach Zagros, ośnieżonych niemal cały rok, która jest stolicą letnią. Ściany fortecy pokryte są płytkami ze złotej blaszki, więc kiedy zachodzi słońce, połyskują niczym klejnoty na tle nieskazitelnego śniegu. Trzecią stolicą jest Suza, gdzie Wielki Król rezyduje zimą, a czwartą, stolicą noworoczną, jest wzniosłe Persepolis, pachnące cedrem i kadzidłem, ozdobione lasem kolumn w kolorze purpury i złota. Tam przechowywany jest królewski skarb i brakuje słów na opisanie jego wspaniałości. Mam nadzieję, że pewnego dnia odwiedzisz to miasto. Aleksander słuchał w uniesieniu, mógł niemal zobaczyć oczami wyobraźni owe bajeczne miasta, owe ogrody jak ze snu, owe skarby zgromadzone przez wieki, owe bezkresne krajobrazy. Kiedy powrócili na dwór, kazał posadzić gości na kamiennych ławach i podać im kielichy z miodem pitnym. Kiedy pili, zapytał jeszcze: - Powiedzcie mi, jak wielkie jest imperium Wielkiego Króla? Oczy satrapy rozbłysły i rozległ się jego głos natchniony, niczym głos poety, który opiewa swoją rodzinną ziemię: - Imperium Wielkiego Króla rozciąga się na północy aż po tereny, gdzie ludzie nie mogą żyć z powodu zimna, i na południu, gdzie nie mogą żyć z powodu upału. Panuje on nad stu narodami, od kędzierzawych Etiopów ubranych w skóry lamparta, po Etiopów gład-kowłosych, odzianych w skóry tygrysa. 73 W granicach królestwa znajdują się pustynie, których nikt nie odważył się przemierzyć, wznoszą się góry, których żadna ludzka stopa nie ośmieliła się nigdy dotknąć, tak wysokie, że ich szczyty sięgają prawie księżyca. Przepływają tamtędy cztery najdłuższe rzeki ziemi, święte dla bogów i dla ludzi: Nil, Tygrys, Eufrat i Indus, a także tysiąc innych, jak majestatyczny Choaspes albo pełen wirów Arakses, wpadający do Morza Kaspijskiego, tajemniczego zbiornika, którego granice są nieznane, ale tak ogromne, że w jego wodach odbija się piąta część nieba... Jest tam również droga, która, wychodząc z miasta Sardes, przecina połowę prowincji i dociera aż do stolicy Suzy: droga cała wybrukowana kamieniem, ze złotymi wrotami. Nagle Arsames umilkł i spojrzał Aleksandrowi głęboko w oczy. Dostrzegł w jego wzroku nadzwyczajne pragnienie przygody, a także blask niezwyciężonej siły. Zrozumiał, że w tym młodzieńcu płonęła dusza potężniejsza od którejkolwiek, jaką spotkał dotąd w życiu. Wtedy przypomniał sobie epizod, który wydarzył się wiele lat wcześniej, a o którym długo jeszcze w Persji mówiono: „Pewnego dnia, wewnątrz świątyni ognia na Górze Światła, niespodziewany podmuch, pochodzący znikąd, zgasił święty płomień". I przestraszył się. Polowanie z nagonką zaczęło się o samym brzasku i z woli króla wzięli w nim udział również najmłodsi chłopcy: Aleksander ze swoimi przyjaciółmi - Filota-sem, Seleukosem, Hefajstionem, Perdikkasem, Lizy-machem i Leonnatosem, a także Ptolemeuszem, Krate-rosem i innymi. 74 Eumenes, który również miał uczestniczyć w polowaniu, poprosił o zwolnienie z powodu dokuczliwych dolegliwości jelitowych i powołał się na doktora Filipa, który zalecał całkowity wypoczynek przez parę dni oraz dietę złożoną głównie z jaj na twardo. Król Aleksander z Epiru sprowadził ze swoich hodowli sforę wielkich psów o znakomitym węchu, które teraz wypuszczane były przez naganiaczy. Ci już w nocy zajęli pozycje na skraju górskiego lasu. Psy owe przybyły ze wschodu ponad wiek wcześniej, a ponieważ bardzo dobrze zaaklimatyzowały się w Epirze, ziemi Molossów, gdzie powstały najlepsze hodowle, również te zwierzęta nazywano molosami. Ze względu na swoją siłę, wielkość i wytrzymałość na ból doskonale nadawały się do polowań na grubego zwierza. Pasterze już dawno zasygnalizowali obecność w tamtym rejonie lwa, który siał spustoszenie wśród trzody i stad wołów, a Filip celowo poczekał na tę okazję, aby powalić bestię, zapoznać swojego chłopca z jedyną rozrywką godną arystokraty, a perskim gościom zaproponować przyjemność odpowiednią do ich rangi. Wyjechali trzy godziny przed świtem z dworu w Pełli i o wschodzie słońca znaleźli się u stóp masywu górskiego, dzielącego dolinę Aksjos od doliny rzeki Lu-dias. Dzika bestia kryła się gdzieś pośród dębowych i bukowych lasów porastających górę. Król dał znak i łowczy zadęli w rogi. Dźwięk, zwielokrotniony przez echo, poniósł się aż do szczytów gór i doszedł uszu naganiaczy. Wypuścili psy, ruszyli pieszo ich śladem i także oni podnieśli wielki hałas, uderzając w tarcze nasadkami dzid. Dolina wypełniła się natychmiast ujadaniem psów, a myśliwi trzymali się w pogotowiu, ustawieni w półkole w promieniu około piętnastu stadionów. 75 W środku stali Filip i jego generałowie: Parmenion, Antypater i Klejtos, zwany Czarnym. Z boku, po prawej stronie, zajęli miejsca Persowie, i wszyscy byli zaskoczeni ich przemianą: żadnych haftowanych tunik i jaskrawych szat. Satrapa i jego Nieśmiertelni ubrani byli tak samo jak ich koczowniczy przodkowie ze stepu: skórzane nogawki, kaftany, sztywne czapki, dwa oszczepy w strzemieniu, łuk o podwójnym wygięciu i strzały. Po lewej stronie władcy ustawił się król Aleksander z Epiru z Ptolemeuszem i Kraterosem, a za nimi najmłodsi: Aleksander, Hefajstion, Seleukos i inni. Rzadka mgła schodziła wzdłuż rzeki i osiadała niby lekki welon na zielonej, ukwieconej równinie, w dużej jeszcze części przesłoniętej cieniem góry. Nagle ryk przerwał spokój poranka, zagłuszając dalekie szczekanie psów, a konie zarżały pobudzone, grzebiąc niecierpliwie kopytami i parskając tak, że trudno było je utrzymać na wodzy. Nikt nie ruszał się w oczekiwaniu, że lew wyjdzie na odsłonięty teren. Rozległ się kolejny ryk, tym razem silniejszy, a jeszcze jeden, dalszy, odpowiedział mu echem od strony rzeki: była tam również samica! Wreszcie olbrzymi samiec wynurzył się z lasu i widząc, że jest otoczony, wydał jeszcze potężniejszy ryk, który przeraził konie. Chwilę później pojawiła się również samica, ale dwie bestie niechętnie posuwały się naprzód ze względu na obecność myśliwych, nie mogły się też wycofać, niepokojone przez sforę naganiaczy. Poszukały więc wybawienia, kierując się w stronę rzeki. Filip dał znak do rozpoczęcia polowania i wszyscy rzucili się na równinę dokładnie w chwili, kiedy słońce wyłaniało się zza wzniesienia i zalewało dolinę światłem. Aleksander i jego towarzysze, którzy ze względu na 76 swoje ustawienie znajdowali się najbliżej brzegu rzeki, żądni wykazania się odwagą, spięli konie, aby przeciąć lwom drogę. Tymczasem król, z obawy, że chłopcy mogą znaleźć się w poważnym niebezpieczeństwie, ruszył za nimi z oszczepem w garści. Persowie w tym czasie rozciągali się. półkolem, pobudzając swoje wierzchowce do coraz szybszego biegu, aby uniemożliwić dzikim bestiom ponowne ukrycie się w lesie i spotkanie z psami. Porwany pędem jazdy, Aleksander był już bardzo blisko i właśnie zamierzał cisnąć dzidę w samca, który nadstawiał mu swój bok, ale w tym samym momencie wypadła z lasu sfora, i samica, przerażona, odwróciła się gwałtownie w przeciwną stronę, rzucając się na grzbiet królewskiego konia i powalając go na ziemię. Lwica została osaczona przez psy i musiała zostawić zdobycz, tak że wierzchowiec szybko się podniósł i uciekł galopem, wierzgając, rżąc i plamiąc krwią łąkę na swojej drodze. Aleksander podniósł się na nogi i stanął naprzeciw lwa. Był bezbronny, ponieważ upadając, stracił oszczep, ale w tejże chwili nadjechał Hefajstion ze swoją bronią i zadrasnął zwierzę, które zaryczało z bólu. Samica tymczasem rozszarpała gardło kilku psom i odwracała się w stronę swojego towarzysza, który rozjuszony atakował Hefajstiona. Chłopak bronił się dzielnie ostrzem dzidy, ale lew z całych sił uderzał łapami, ryczał i smagał się po bokach ogonem. Filip i Parmenion byli już blisko, ale tu liczyły się sekundy. Aleksander chwycił ponownie swoją dzidę i gdy składał się do celu, nie zauważył, że samica gotuje się do skoku. W tejże chwili jeden z wojowników perskich, najbardziej oddalony, bez zatrzymania wyciągnął wielki łuk i wypuścił strzałę. Lwica podskoczyła, ale grot z prze- 77 nikliwym świstem wbił się w bok zwierzęcia, powalając je na ziemię. Filip i Parmenion podskoczyli do samca i odciągnęli go daleko od chłopców. Pierwszy trafił go król, lecz Aleksander i Hefajstion natychmiast powtórzyli atak, raniąc lwa tak silnie, że Parmenionowi nie zostało nic innego jak go dobić. Skupione dookoła psy ujadały i wyły jak oszalałe, a naganiacze pozwolili im lizać krew dwóch bestii, tak żeby zapamiętały jej zapach do następnej nagonki. Filip zeskoczył z siodła i uścisnął syna. - Drżałem o ciebie, mój chłopcze, ze strachu, ale i z dumy. Pewnego dnia bez wątpienia zostaniesz królem. Wielkim królem. Uścisnął także Hefajstiona, który ryzykował swoje życie, by ocalić Aleksandra. Kiedy podniecenie trochę opadło i łowczy zaczęli odzierać ze skóry dwie upolowane bestie, wszyscy przypomnieli sobie najbardziej kluczowy moment, kiedy lwica gotowała się do skoku. Odwrócili się i dostrzegli cudzoziemca, jednego z Nieśmiertelnych, siedzącego nieruchomo na swym koniu, trzymającego cały czas wielki łuk o podwójnym wygięciu, który przeszył samicę z odległości ponad stu kroków. Uśmiechał się, odsłaniając pośród gęstej kruczoczarnej brody dwa rzędy śnieżnobiałych zębów. Dopiero wtedy Aleksander zorientował się, że jest cały potłuczony, zobaczył też, że Hefajstion krwawi z powierzchownej, ale bolesnej rany, zadanej pazurem lwa. Uścisnął go i kazał natychmiast zaprowadzić do chirurgów, żeby się nim zajęli. Potem odwrócił się w stronę perskiego wojownika, który obserwował go z daleka, siedząc na grzbiecie nisajskiego rumaka. Ruszył w tamtym kierunku i zatrzymał się kilka kroków przed nim. Spojrzał mu w oczy i powiedział: 78 - Dziękuję, obcy gościu. Nigdy o tym nie zapomnę. Nieśmiertelny nie zrozumiał słów Aleksandra, ponieważ nie znał greki, ale zrozumiał jego intencje. Uśmiechnął się i skłonił głowę, po czym spiął konia i dołączył do swoich towarzyszy. Polowanie trwało dalej, aż do zachodu słońca, kiedy rozległ się końcowy sygnał. Tragarze znieśli upolowaną zwierzynę: jelenia, trzy dziki i dwie sarny. O zmierzchu wszyscy myśliwi zgromadzili się pod wielkim namiotem, rozpiętym przez służących pośrodku łąki, i kiedy śmiali się i wrzeszczeli, wspominając najważniejsze chwile minionego dnia, kucharze ściągnęli dziczyznę z rożna, a stolnicy pokroili ją w plastry i podali biesiadnikom: najpierw królowi, potem gościom, następnie księciu i wszystkim pozostałym. Wino zaczęło się wkrótce lać strumieniami, również do kielichów Aleksandra i jego przyjaciół. Swoimi czynami udowodnili w pełni, że są już prawdziwymi mężczyznami. Nieco później pojawiły się również kobiety: flecistki, tancerki, wszystkie świetnie znające się na sztuce rozgrzewania biesiadników swoim tańcem, lubieżnymi słowami i młodzieńczym ogniem w intymnych zbliżeniach. Szczególnie wesoły owego wieczoru Filip postanowił, że goście zagrają w kóttabos, i zażądał, żeby tłumacz przekładał również dla Persów. - Czy widzicie tę dziewczynę? - zapytał, wskazując na tancerkę, która właśnie w tym momencie się rozbierała. - Musicie wycelować dokładnie między jej uda ostatnimi kroplami wina znajdującymi się na dnie czary. Kto trafi, dostanie ją w nagrodę. O tak, popatrzcie! Wsunął palec wskazujący i środkowy pod jeden z uchwytów czary i prysnął winem w kierunku dziewczyny. Krople trafiły w twarz jednego z kucharzy i wszyscy wybuchnęli śmiechem. 79 - Musisz wychędożyć kucharza, panie! Kucharza! Kucharza! Filip wzruszył ramionami i spróbował jeszcze raz, ale chociaż dziewczyna zbliżyła się i wystawiła cel na widok, oko króla wydawało się raczej przymglone. Persowie, niezbyt przyzwyczajeni do czystego wina, w większości stoczyli się już pod stoły, a jeśli idzie o głównego gościa, satrapę Arsamesa, cały czas zajmował się młodym blondynem, który dotrzymywał mu towarzystwa poprzedniej nocy. Nastąpiły kolejne próby, ale gra nie cieszyła się wielkim powodzeniem, ponieważ goście byli zbyt pijani, by sprostać temu precyzyjnemu zadaniu, każdy więc chwycił pierwszą dziewczynę, która wpadła mu w ręce, a władca, korzystając z przywileju gospodarza, wziął tę, którą wyznaczył jako nagrodę w grze. Uczta, jak zdarzało się zazwyczaj, przerodziła się w orgię, w plątaninę półnagich i spoconych ciał. Aleksander wstał i opuściwszy obóz, poszedł okryty płaszczem aż nad brzeg rzeki. Słychać było chlupotanie wody między kamieniami, a księżyc, który przepływał w owej chwili po wierzchołkach Bermionu, srebrzył fale i rozjaśniał łąkę lekkim opałowym światłem. Krzyki i gwar docierające z namiotu były teraz stłumione, zaczynały je zastępować głosy puszczy: szumy, szelest skrzydeł, szmery, a potem nagle śpiew. Szemranie, jakby strumyka, podzwanianie, najpierw głuche, a potem coraz bardziej przenikliwe i srebrzyste, które rozbrzmiewało niczym arpeggio tajemniczego poety w wonnej ciemności lasu. Śpiew słowika. Aleksander pozostał zasłuchany w melodię małego śpiewaka, nie zdając sobie sprawy z upływu czasu. Nagle wyczuł czyjąś obecność i odwrócił się. Była to Lep-tine. Kobiety zabrały ją ze sobą, żeby pomogła w przygotowywaniu uczty. 80 Przyglądała mu się z rękami skrzyżowanymi na łonie, a jej wzrok był jasny i pogodny, jak niebo nad ich głowami. Aleksander musnął jej twarz, potem posadził obok siebie i w milczeniu wziął mocno w ramiona. Nazajutrz wrócili do Pełli z perskimi gośćmi, których poproszono, aby zatrzymali się jeszcze na uroczystą ucztę wydawaną następnego dnia. Królowa Olimpias chciała, aby syn natychmiast do niej przyszedł, i kiedy zobaczyła, że cały jest pokryty siniakami i ma startą skórę na ramionach i nogach, objęła go impulsywnie, ale on cofnął się zakłopotany. - Powiedziano mi, co zrobiłeś. Mogłeś umrzeć. - Nie boję się śmierci, mamo. Władza i chwała króla mają sens tylko wtedy, jeśli gotów jest oddać życie, kiedy nadchodzi taka chwila. - Wiem. Ale drżę jeszcze na myśl o tym, co się stało. Proszę cię, pohamuj swoją śmiałość, nie wystawiaj się niepotrzebnie na niebezpieczeństwo. Jesteś jeszcze chłopcem, musisz urosnąć, wzmocnić swoje ciało. - Muszę wychodzić naprzeciw mojemu przeznaczeniu - rzekł stanowczo Aleksander - i mój bieg już się rozpoczął. To wiem na pewno. Nie wiem tylko, dokąd mnie zaprowadzi i jaki będzie jego koniec, matko. - Tego nikt nie wie, synu - zauważyła królowa drżącym głosem. - Przeznaczenie jest bogiem o obliczu przesłoniętym czarnym welonem. 10 Następnego ranka po wyjeździe Persów Aleksander z Epiru wszedł do komnaty siostrzeńca z zawiniątkiem w ramionach. 81 - Co to jest? - spytał Aleksander. - Biedna sierota. Jego matkę rozszarpała lwi«p«|. czas polowania. Chcesz go? Jest świetnej rasy i je!u pokochasz, przywiąże się do ciebie jak ludzka istoti Odwinął pakunek i pokazał mięciutkiego szczenili) o pięknym płowym kolorze, z jaśniejszą plamiąp środku czoła. - Wabi się Peritas. Aleksander wziął go, położył sobie na kolanaclia. czął głaskać. - To piękne imię. A i szczeniak jest wspaniały! prawdę mogę go zatrzymać? - Należy do ciebie - odparł wuj. - Ale rnusiszoiii go dbać. Pił jeszcze mleko swojej matki. - Zajmie się nim Leptine. Szybko urośnie i tfJit moim psem myśliwskim, a także towarzyszem. Jan ci bardzo wdzięczny. Leptine była zachwycona powierzonym jej zidi niem. Ślady cierpień, jakich doznała w dzieciństwie, za nały już powoli znikać i dziewczyna zdawała siei kwitać z każdym mijającym dniem. Jej skóra stawaliiif jaśniejsza i gładsza, oczy bardziej promienne i wjisi ste, a kasztanowe włosy, które połyskiwały miedzią mi refleksami, bardziej błyszczące. - Weźmiesz ją sobie do łóżka, kiedy będzie gotów-zapytał Hefajstion z uśmieszkiem. - Być może - odparł Aleksander. - Ale nie dhę wyciągnąłem ją z błota, w którym ją znalazłem. - Nie? A więc dlaczego? Aleksander nie odpowiedział. Następna zima była szczególnie sroga i król vii:! krotnic skarżył się na ostre bóle lewej nogi, wywol* 82 ifczyła. fjr/ i byt" L szczyt y/l '*( popychaj l'l% lekko / ^migrujący' - Co to jest? - spytał Aleksander. - Biedna sierota. Jego matkę rozszarpała lwica podczas polowania. Chcesz go? Jest świetnej rasy i jeśli go pokochasz, przywiąże się do ciebie jak ludzka istota. Odwinął pakunek i pokazał mięciutkiego szczeniaka o pięknym płowym kolorze, z jaśniejszą plamką pośrodku czoła. - Wabi się Peritas. Aleksander wziął go, położył sobie na kolanach i zaczął głaskać. - To piękne imię. A i szczeniak jest wspaniały. Naprawdę mogę go zatrzymać? - Należy do ciebie - odparł wuj. - Ale musisz o niego dbać. Pił jeszcze mleko swojej matki. - Zajmie się nim Leptine. Szybko urośnie i będzie moim psem myśliwskim, a także towarzyszem. Jestem ci bardzo wdzięczny. Leptine była zachwycona powierzonym jej zadaniem. Ślady cierpień, jakich doznała w dzieciństwie, zaczynały już powoli znikać i dziewczyna zdawała się rozkwitać z każdym mijającym dniem. Jej skóra stawała się jaśniejsza i gładsza, oczy bardziej promienne i wyraziste, a kasztanowe włosy, które połyskiwały miedzianymi refleksami, bardziej błyszczące. - Weźmiesz ją sobie do łóżka, kiedy będzie gotowa? -zapytał Hefajstion z uśmieszkiem. - Być może - odparł Aleksander. - Ale nie dlatego wyciągnąłem ją z błota, w którym ją znalazłem. - Nie? A więc dlaczego? J i Aleksander nie odpowiedział. j l Następna zima była szczególnie sroga i król wielokrotnie skarżył się na ostre bóle lewej nogi, wywołane 82 starą raną, która po wielu latach wciąż jeszcze się odnawiała. Lekarz Filip przykładał mu kamienie ogrzane nad ogniem i owinięte w wełniane szmaty, tak by wchłaniały wydzielinę, a także nacierał go terpentyną. Czasami zmuszał go siłą, aby zgiął kolano, dotykając piętą aż do pośladka. Ćwiczenia tego król nie znosił najbardziej ze wszystkich, ponieważ było szczególnie bolesne. Musiał je jednak wykonywać, istniało bowiem niebezpieczeństwo, że noga, już trochę krótsza od drugiej, będzie się nadal kurczyła. Nietrudno było zorientować się, kiedy król tracił cierpliwość, ponieważ ryczał wtedy jak lew, następnie zaś rozlegał się huk rozbijanych talerzy i kubków, znak, że cisnął o ścianę wszystkimi maściami, naparami i lekami, przygotowanymi przez swojego imiennika lekarza. Aleksander opuszczał czasami dwór w Pełli, aby pobyć w odosobnieniu w Ajgaj, starej stolicy w górach. Spędzał tam dużo czasu. Kazał palić w komnacie i całymi godzinami patrzył na śnieg, który opadał szerokimi fałdami na szczyty gór, doliny i jodłowe lasy. Lubił widok dymu unoszącego się z pasterskich chat w górach i z domów w wioskach, rozkoszował się niezmąconą ciszą, jaka o pewnych porach wieczoru i poranka zalegała nad tym magicznym światem zawieszonym między niebem i ziemią, a kiedy się kładł, leżał długo w ciemności z otwartymi oczyma, słuchając wycia wilka, które odbijało się echem, niczym lament z jakichś dalekich i ukrytych dolin. Kiedy słońce zachodziło w pogodny dzień, mógł podziwiać szczyt Olimpu zabarwiający się czerwienią, a także popychane podmuchami Boreasza chmury, odpływające lekko w stronę odległych światów. Patrzył na stada migrujących ptaków i chciałby odlecieć z nimi 83 nad fale oceanu albo dotrzeć do księżyca na skrzydłach sokoła lub orła. A przecież właśnie w takich momentach czuł, że jest tego pozbawiony i że również on zaśnie pewnego dnia na zawsze w wielkim grobowcu w Ajgaj, podobnie jak jego królewscy przodkowie. Czuł wówczas, że opuszcza świat dzieciństwa i staje się mężczyzną. Myśl ta napawała go melancholią i jednocześnie gorączkowym podnieceniem, w zależności od tego, czy przyglądał się właśnie światłu zimowego zachodu słońca, gasnącego ostatnim błyskiem purpury nad górą bogów, czy też patrzył na migotliwe płomienie ognisk, które chłopi rozpalali w górach, aby pobudzić do życia znikające za horyzontem słońce. Peritas zwijał się w kłębek u stóp Aleksandra, w pobliżu ognia, i przyglądał mu się, skowycząc, jak gdyby rozumiał, jakie myśli zaprzątają w takich chwilach umysł jego pana. Leptine natomiast trzymała się na uboczu, w ustronnej części pałacu, i pojawiała się tylko na jego wezwanie, żeby przygotować kolację albo rozegrać partię bitwy polowej, gry planszowej z udziałem glinianych żołnierzyków. Doszła do takiej wprawy, że czasami udawało się jej pokonać przeciwnika. Promieniała wtedy z radości, mrugając oczami. - Jestem od ciebie lepsza! - mówiła ze śmiechem. -Mógłbyś mianować mnie generałem! Pewnego wieczoru, kiedy wydawała się szczególnie radosna, Aleksander ujął jej dłoń i zapytał: - Leptine, czy nie mogłabyś przypomnieć sobie czegoś z dzieciństwa? Jak miałaś na imię, gdzie leżał twój kraj, kim byli rodzice? Dziewczyna nagle sposępniała; zmieszana, opuściła głowę i zaczęła drżeć, jak gdyby owiał ją niespodziewa- 84 l ny mróz. Tamtej nocy Aleksander słyszał, jak wiele razy krzyczała przez sen w nieznanym języku. Wiele się zmieniło z nadejściem wiosny. Król Filip zaczął bardzo troszczyć się o to, żeby syn stał się jak najbardziej znany w Macedonii i poza jej granicami. Przedstawił go więc kilkakrotnie armii ustawionej w szyku, a także wspólnie wybierali się na krótkie kampanie wojskowe. Przy takich okazjach pozwalał, żeby zamawiał u jego rzemieślnika najpiękniejsze i najcenniejsze zbroje, które Aleksander sam sobie projektował. Parmenionowi zaś rozkazał, aby go ochraniali jego najdzielniejsi żołnierze, ale też pozwalali mu zbliżać się do linii frontu, by mógł poczuć - jak sam mówił - zapach krwi. Żołnierze, dla żartu, nazywali Aleksandra królem, a Filipa generałem, jak gdyby był podwładnym syna, i to sprawiało władcy wielką przyjemność. Poza tym Filip zapraszał wielu artystów, aby portretowali Aleksandra. Powstawały w ten sposób medale, popiersia i obrazy, przekazywane potem w darze przyjaciołom, a przede wszystkim zagranicznym posłom lub gościom z greckich miast półwyspu. Na wizerunkach tych przedstawiany był zawsze zgodnie ze znanymi kanonami greckiej sztuki jako efeb o bardzo szlachetnych rysach i złotych puklach, zmierzwionych wiatrem. Młody królewicz piękniał z każdym dniem: naturalnie podwyższona temperatura jego ciała sprawiała, że na twarzy nie pojawiały się szpecące defekty, typowe dla wieku dojrzewania. Jego skóra była gładka, napięta, leciutko zaróżowiona na policzkach i na torsie. Włosy miał gęste, miękkie i falujące, oczy duże i wyraziste. W charakterystyczny sposób przechylał lekko głowę na prawe ramię, co nadawało jego spojrzeniu 85 szczególną intensywność, jak gdyby zaglądał swojemu rozmówcy w sam środek duszy. Pewnego dnia ojciec wezwał go do gabinetu. Była to surowa komnata o ścianach zastawionych półkami, zawierającymi w części dokumenty z jego kancelarii, a w części dzieła literackie, w których się lubował. Aleksander stawił się natychmiast, zatrzymawszy Pe-ritasa przed drzwiami. Pies chodził z nim wszędzie i nie odstępował go nawet podczas snu. - Ten rok jest bardzo ważny, mój synu: to rok, w którym staniesz się mężczyzną. - Musnął palcami jego górną wargę. - Zaczyna ci się pojawiać pierwszy zarost, mam więc dla ciebie prezent. Wyjął z szuflady szkatułkę z drewna bukszpanowego, intarsjowaną szesnastoramienną gwiazdą Argeadów, i podał mu ją. Aleksander otworzył futerał: w środku leżała dobrze naostrzona brzytwa z brązu i osełka. - Dziękuję. Ale nie sądzę, żebyś wezwał mnie tylko w tej sprawie. - Rzeczywiście nie - odparł Filip. - Dlaczego więc? - Wyjeżdżasz. - Odprawiasz mnie? - Tak, w pewnym sensie. - Dokąd pojadę? - Do Miezy. - To blisko. Niewiele ponad dzień jazdy. Dlaczego? - Będziesz tam mieszkał przez następne trzy lata, żeby uzupełnić wykształcenie. W Pełli jest zbyt wiele rozrywek: dworskie życie, kobiety, uczty. W Miezy natomiast przygotowałem ci przepiękne miejsce, ogród, przez który przepływa strumyk o krystalicznej wodzie, gaj cyprysów i wawrzynów, krzewy różane... - Tato - przerwał mu Aleksander - co się z tobą dzieje? 86 Filip otrząsnął się. - Ja? Nic. Dlaczego? - Mówisz o różach, gajach... Wydaje mi się, jakbym słyszał niedźwiedzia recytującego wersy Alkajosa. - Mój synu, chcę tylko powiedzieć, że przygotowałem dla ciebie możliwie najpiękniejsze i najprzyjemniejsze miejsce, ponieważ właśnie tam będziesz kontynuował swoją edukację i kształtował się jako człowiek. - Widziałeś, jak jeżdżę konno, jak walczę, jak poluję na lwa. Umiem rysować, znam geometrię, mówię po macedońsku i po grecku... - To nie wystarczy, mój chłopcze. Czy wiesz, jak nazywają mnie Grecy po moim zwycięstwie w ich przeklętej świętej wojnie, po tym, jak przyniosłem im pokój i dobrobyt? Nazywają mnie barbarzyńcą. Wiesz, co to znaczy? To znaczy, że nigdy nie zaakceptują mnie jako ich przywódcy i ich przewodnika, ponieważ gardzą mną, chociaż się mnie boją. Za naszymi plecami rozciągają się bezkresne równiny, po których wędrują koczownicy, barbarzyńscy i dzicy, przed nami zaś mamy przeglądające się w morzu miasta Greków, którzy osiągnęli najwyższy poziom doskonałości w sztukach, w nauce, w poezji, w technice, w polityce. Jesteśmy jak ci, którzy zasiadają przed ogniskiem w zimową noc: ich twarze są oświetlone, a piersi ogrzane ogniem, plecy zaś pozostają w ciemności i chłodzie. O to właśnie walczyłem, żeby zapewnić Macedonii bezpieczne i pewne granice. I uczynię wszystko, co w mojej mocy, aby mój syn postrzegany był przez Greków jako Grek, jeśli chodzi o umysł, zwyczaje, a nawet wygląd fizyczny. Zdobędziesz najdoskonalsze i kompletne wykształcenie, jakie dzisiaj człowiek może uzyskać. Będziesz mógł korzystać z wiedzy najznakomitszego z myślicieli, jacy żyją w całym wschodnim i zachodnim świecie greckim. 87 - Kimże miałaby być ta nadzwyczajna postać? Filip uśmiechnął się. - To syn Nikomachosa, lekarza, który przyjął cię na świat, najsłynniejszy i najbłyskotliwszy z uczniów Platona. Nazywa się Arystoteles. 11 Usłyszawszy, jaka jest wola ojca, Aleksander zapytał: - Czy będę mógł kogoś ze sobą zabrać? - Każdą osobę spośród służby. - Chcę Leptine. A przyjaciele? - Hefajstion, Perdikkas, Seleukos i inni? - Bardzo bym chciał. - Oni też pojadą, ale będą lekcje przeznaczone tylko dla ciebie, takie, które uczynią cię człowiekiem wyjątkowym. Twój nauczyciel ustali kolejność nauczania, przedmioty wspólne i te zarezerwowane wyłącznie dla ciebie. Przewidziana jest tam żelazna dyscyplina: nie będzie dopuszczalne żadne nieposłuszeństwo, nieuwaga czy brak pilności. Będziesz też podlegał wszelkim karom jak twoi towarzysze, jeśli tylko na nie zasłużysz. - Kiedy mam wyjechać? - Jak najszybciej. - Jak szybko? - Pojutrze. Arystoteles jest już w Miezie. Przygotuj swój bagaż, wybierz pozostałą służbę i postaraj się spędzić trochę czasu z matką. Aleksander przytaknął w milczeniu. Filip popatrzył na niego ukradkiem i zobaczył, jak zagryza dolną wargę, żeby nie okazać wzruszenia. Podszedł do niego i położył mu rękę na ramieniu. - To konieczne, mój chłopcze, uwierz mi. Pragnę, żebyś się stał Grekiem, częścią jedynej cywilizacji na 88 świecie, która rodzi ludzi, a nie sługi, i jest depozyta-riuszką najbardziej rozwiniętej wiedzy; posługuje się językiem Iliady i Odysei i przedstawia bogów podobnych do ludzi, a ludzi podobnych do bogów... Nie wyrzekniesz się tym samym swoich korzeni, ponieważ w głębi duszy zawsze pozostaniesz Macedończykiem: dzieci lwów są lwami. Aleksander milczał i obracał w dłoniach szkatułkę z nową brzytwą. - Nie spędziliśmy ze sobą wiele czasu, synu - kontynuował Filip. Przeciągał mu szorstką dłonią po włosach, mierzwiąc je. - Nie było kiedy. Widzisz, jestem żołnierzem i zrobiłem dla ciebie to, co mogłem. Zbudowałem królestwo trzykrotnie większe od tego, jakie otrzymałem w spadku od twojego dziadka Amyntasa, i pokazałem Grekom, a w szczególności Ateńczykom, że jesteśmy wielką potęgą, którą muszą respektować. Nie czuję się jednak na siłach, żeby ukształtować twój umysł, tak jak nie potrafią uczynić tego nauczyciele, których miałeś do tej pory tu w pałacu. Oni niczego już nie mogą cię nauczyć. - Uczynię, jak postanowiłeś - rzekł Aleksander. -Pojadę do Miezy. - Nie zsyłam cię, synu, będziemy się widywać, przyjadę cię odwiedzić, również twoja matka i siostra będą mogły składać ci częste wizyty. Chciałem ci tylko zapewnić miejsce, gdzie mógłbyś skupić się na nauce. Oczywiście pojedzie z tobą twój nauczyciel sztuki wojennej, twój instruktor jeździectwa i twój łowczy. Nie chcę filozofa, chcę króla. - Jak sobie życzysz, ojcze. - Jeszcze jedno. Twój wuj Aleksander opuszcza nas. - Dlaczego? - Dotąd był władcą, tak jak jest nim aktor w teatrze. Miał królewskie szaty, diadem, ale nie królestwo, które 89 w rzeczywistości znajduje się w rękach Arybbasa. Jednak Aleksander ma już dwadzieścia lat: czas, aby zaczął pracować. Pozbędę się Arybbasa, a jego osadzę na tronie Epiru. - Cieszę się z tego powodu, ale przykro mi, że wyjeżdża - powiedział Aleksander, przyzwyczajony do wysłuchiwania planów Filipa, jakby chodziło o fakty już dokonane. Wiedział, że Arybbasa popierają Ateńczycy i że u wybrzeży Korkyry stoi już flota z kontyngentem piechoty morskiej. - Czy to prawda, że Ateńczycy są na Korkyrze i przygotowują się do zejścia na ląd? Czy zamierzasz bić się z nimi? - Nic nie mam do Ateńczyków, a wręcz podziwiam ich. Muszą jednak zrozumieć, że jeśli zbliżają się do moich granic, pakują się w paszczę lwa. Jeśli chodzi o twojego wuja, mnie też jest przykro z nim się rozstawać. Jest dzielnym młodzieńcem i znakomitym żołnierzem i... zgadzam się bardziej z nim niż z twoją matką. - Wiem. - Wydaje mi się, że powiedzieliśmy sobie wszystko. Nie zapomnij pożegnać się z siostrą i oczywiście również z wujem. A także z Leonidasem. Nie jest on słynnym filozofem, ale jest rozumnym człowiekiem, który nauczył cię wszystkiego, czego mógł, i jest z ciebie dumny, jakbyś był jego synem. Za drzwiami słychać było Peritasa, który drapał, usiłując wejść. - Zrobię to wszystko - odparł Aleksander. - Czy mogę odejść? Filip przytaknął, a potem podszedł do stołu, jakby szukał jakiegoś dokumentu, ale w rzeczywistości nie chciał, aby syn zobaczył, że ma łzy w oczach. 90 12 Aleksander poszedł odwiedzić matkę następnego dnia wieczorem. Właśnie kończyła posiłek i służebnice sprzątały ze stołu. Królowa powstrzymała je gestem i kazała przynieść krzesło. - Jadłeś? - zapytała. - Kazać coś ci przynieść? - Zjadłem już kolację, mamo. Była uczta pożegnalna dla twojego brata. - Wiem, przyjdzie się ze mną pożegnać przed pójściem do łóżka. A zatem jutro wielki dzień. - Na to wygląda. - Smutny? - Trochę. - Nie powinieneś. Czy wiesz, ile wydaje twój ojciec, aby sprowadzić do Miezy połowę Akademii*? - Dlaczego połowę Akademii? - Ponieważ Arystoteles nie jest sam. Wraz z nim jest jego bratanek i uczeń, Kallistenes, a także wielki uczony Teofrast. - Ile wyda? - Piętnaście talentów rocznie przez trzy lata. Może sobie na to pozwolić, na Zeusa, kopalnie Pangajonu przynoszą mu ich tysiąc rocznie. W złocie. Wypuścił na rynek taką ilość złota, pomagając przyjaciołom, niszcząc wrogów i finansując swoje projekty, że w ciągu ostatnich pięciu lat ceny w całej Grecji wzrosły pięciokrotnie! Również jeśli chodzi o filozofów. - Widzę, że jesteś w złym humorze, mamo. - Nie powinnam? Ty wyjeżdżasz, mój brat wyjeżdża. Zostaję sama. - Jest Kleopatra. Kocha cię, poza tym uważam, że * Akademia- szkoła filozoficzna, założona przez Platona w ateńskim gaju Akademosa (stąd nazwa) około 387 roku p.n.e. (przyp. red.). 91 jest do ciebie bardzo podobna. Taka młoda, a ma już silny i zdecydowany charakter. - Tak - przyznała Olimpias. - Oczywiście. Nastąpiło kilka długich chwil milczenia. Na dziedzińcu rozlegały się rytmiczne kroki straży, która rozpoczynała nocną zmianę. - Nie zgadasz się ze mną? Olimpias potrząsnęła głową. - Nie o to chodzi. A nawet ze wszystkich decyzji Filipa ta jest na pewno najmądrzejsza. Chodzi o to, że moje życie jest trudne, Aleksandrze, i z każdym dniem się pogarsza. Tutaj, w Pełli, zawsze uważano mnie za „cudzoziemkę", nigdy nie zaakceptowano. Dopóki twój ojciec mnie kochał, wszystko było do zniesienia. A nawet piękne. Ale teraz... - Sądzę, że mój ojciec... - Twój ojciec jest królem, synu, a królowie nie są tacy sami jak inni ludzie: muszą żenić się wtedy, kiedy wymaga tego interes państwa, raz, dwa, trzy razy, albo porzucać swoje żony z tego samego powodu. Muszą toczyć nie kończące się wojny, muszą zawierać i rozwiązywać przymierza, zdradzać przyjaciół i braci, jeśli to konieczne. Czy sądzisz, że jest miejsce dla kobiety takiej jak ja w sercu tego typu mężczyzny? Ale nie żałuj mnie. Wciąż jednak jestem królową i matką Aleksandra. - Będę codziennie o tobie myślał, mamo. Będę pisał i przyjeżdżał zawsze, kiedy tylko będzie to możliwe. A ty pamiętaj, że mój ojciec jest lepszy od wielu innych mężczyzn. Od większości tych, których znam. Olimpias podniosła się. - Wiem - przyznała. Podeszła do syna. - Mogę cię uściskać? Aleksander przytulił ją do siebie i poczuł ciepło jej łez na policzkach, potem odwrócił się i wyszedł. Królo- 92 wa usiadła znowu na swoim krześle z poręczami i długo pozostawała bez ruchu, wpatrzona w próżnię. Kleopatra, ledwie go zobaczyła, rzuciła mu się na szyję z płaczem. - Ej! - wykrzyknął Aleksander. - Nie jadę na kraj świata, tylko do Miezy: to zaledwie kilka godzin drogi i będziesz mogła przyjeżdżać do mnie, kiedy tylko zechcesz, tak powiedział nasz ojciec. Kleopatra otarła łzy i wydmuchała nos. - Mówisz tak, żeby dodać mi otuchy - powiedziała, popłakując. - Wcale nie. Poza tym będą tam też chłopcy. Wiem, że ktoś próbował się do ciebie zalecać. Kleopatra wzruszyła ramionami. - Chcesz powiedzieć, że nikt ci się nie podoba? Dziewczyna nie odpowiedziała. - Wiesz, o czym się plotkuje? - O czym? - spytała nagle zaciekawiona. - Że podoba ci się Perdikkas. Niektórzy też mówią, że podoba ci się Eumenes. Czy przypadkiem nie podobają ci się obaj? - Ja kocham tylko ciebie. - I znowu zarzuciła mu ręce na szyję. - Piękne kłamstwo - zaoponował Aleksander - ale przyjmuję je za prawdę, bo sprawia mi przyjemność. W każdym razie, gdyby jednak ktoś ci się podobał, nie byłoby w tym nic złego. Oczywiście nie powinnaś robić sobie złudzeń: to nasz ojciec zadecyduje o twoim małżeństwie i wybierze ci małżonka, kiedy nadejdzie właściwa chwila, i gdybyś się zakochała, mogłabyś cierpieć. - Wiem. - Gdybym to ja miał decydować, pozwoliłbym ci po- 93 ślubić, kogo byś chciała, ale tata nie zrezygnuje z korzyści politycznych płynących z twojego małżeństwa, o ile go dobrze znam. A nie ma nikogo, kto nie uczyniłby wszystkiego, co możliwe, by cię poślubić. Jesteś taka piękna. Obiecujesz więc, że przyjedziesz mnie odwiedzić? - Obiecuję. - I nie będziesz płakać, kiedy za chwilę wyjdę tamtymi drzwiami? Kleopatra skinęła głową i dwie wielkie łzy spłynęły jej po policzkach. Aleksander dał jej ostatniego całusa i wyszedł. Resztę wieczoru spędził z przyjaciółmi, którzy przygotowali mu pożegnalną biesiadę, i tam po raz pierwszy w życiu się upił. Tak samo jak wszyscy pozostali, którzy - nieprzywykli do picia - wymiotowali potem i źle się czuli. Peritas, żeby nie pozostać w tyle, nasiu-siał na podłogę. Kiedy Aleksander próbował potem trafić do swojej sypialni, zorientował się, że nie będzie to łatwe. W pewnej chwili jednak wyłoniła się z ciemności postać z lampą, podtrzymała go, pomogła się położyć, przemyła twarz mokrą szmatką, zrosiła wargi sokiem z granatów i wyszła. Po pewnym czasie pojawiła się znowu z dymiącą filiżanką, podała do wypicia napar z rumianku i poprawiła prześcieradła. W przebłysku świadomości Aleksander rozpoznał Leptine. Mieza sama w sobie była miejscem urzekającym, położonym u stóp góry Bermion, w otoczonej dębowymi lasami zielonej niecce, przez którą przepływał strumyk. A rezydencja przygotowana przez Filipa była tak piękna, że Aleksander pomyślał, iż ogrodnik musiał posiąść 94 jakiś sekret perskich gości, aby również w Macedonii stworzyć raj, podobny do tego, jaki oni sami mieli w Elamie albo w Suzjanie. Stary dom myśliwski odnowiono i przebudowano w taki sposób, aby wewnątrz powstały kwatery dla gości, pokoje do nauki z przyległymi bibliotekami, muzyczny odeon, a nawet mały teatr przeznaczony do wystawiania dramatów. Znane było wielkie zainteresowanie, jakim Arystoteles darzył szczególnie tragedię, ale także komedię. Była tam pracownia ze zbiorami roślin oraz laboratorium farmaceutyczne, ale Aleksandra najbardziej zdumiała pracownia rysunku i malarstwa z przyległym warsztatem odlewniczym, wyposażonym w najnowocześniejszy sprzęt i w najlepsze materiały, ustawione w idealnym porządku na półkach: bloki gliny, wosku, cyny, miedzi, srebra, wszystkie opatrzone znakiem szes-nastoramiennej gwiazdy Argeadów, gwarantującym ich ciężar i próbę. Aleksander wiedział, że jest dosyć dobry w rysunku, spodziewał się więc jakiejś małej, jasnej pracowni z białym stołem i kawałkiem węgla. Dlatego to imponujące wyposażenie wydało mu się nadmierną rozrzutnością. - Czekamy na gościa - wyjaśnił zarządca - ale twój ojciec wydał mi surowe polecenie, żebym nic ci nie mówił. Ma to być niespodzianka. - Gdzie on jest? - zapytał Aleksander. - Chodź. - Poprowadzono go do okna na parterze, które wychodziło na wewnętrzny dziedziniec budynku. - Oto on. - Zarządca wskazał najstarszego z grupki trzech osób przechadzających się pod wschodnim skrzydłem portyku. Był to mężczyzna w wieku około czterdziestu lat, bardzo szczupły, wyprostowany, o postawie jakby wystudiowanej. Miał małe i bardzo ruchliwe oczy, które śle- 95 dziły gesty jego rozmówców, ale jednocześnie nie traciły nic z tego, co znajdowało się lub działo dookoła. Aleksander natychmiast się zorientował, że ten już go obserwuje, choć wydawało się, że nie spojrzał na niego nawet przez chwilę. Wyszedł więc na zewnątrz i stanął przed drzwiami, czekając, aż tamten wykona pół okrążenia pod portykiem i znajdzie się w tym samym miejscu co on. Wkrótce stanęli twarzą w twarz: oczy Arystotelesa były szare, osadzone pod wysokim i szerokim czołem, pokrytym głębokimi zmarszczkami. Miał wystające kości jarzmowe, uwypuklone jeszcze przez zapadnięte policzki. Regularne usta ocienione były gęstymi wąsami i wypielęgnowaną brodą, która okalała twarz, nadając jej wyraz głębokiego zamyślenia. Aleksander od razu zauważył, że filozof sczesuje na czoło włosy z karku, aby osłonić rozległą łysinę na czubku głowy. Arystoteles dostrzegł to i jego spojrzenie stało się na chwilę lodowate. Królewicz natychmiast spuścił wzrok. Filozof wyciągnął rękę. - Jestem szczęśliwy, że mogę cię spotkać. Chciałbym, żebyś poznał moich uczniów: mojego bratanka Kalli-stenesa, który studiuje literaturę i historię, oraz Teofra-sta - dodał, wskazując towarzysza z lewej strony. - Może słyszałeś już o nim jako uzdolnionym zoologu i botaniku. Kiedy po raz pierwszy spotkaliśmy twojego ojca w Assos, w Troadzie, zaczął z zainteresowaniem przyglądać się bardzo długim drążkom, w jakie opatrzone były sarisy jego piechurów. A kiedy król skończył mówić, Teofrast szepnął mi do ucha: „Sadzonki derenia, ścięte w sierpniu o nowiu, wysuszone, wygładzone pumeksem i pociągnięte pszczelim woskiem. Coś najtwardszego, a jednocześnie elastycznego, co istnieje w świecie roślin". Czy to nie nadzwyczajne? 96 - Rzeczywiście - przyznał Aleksander i uścisnął dłoń, najpierw Arystotelesowi, a potem jego uczniom, w tej samej kolejności, w jakiej wymienił ich mistrz. -Witajcie w Miezie - ciągnął. - Byłbym zaszczycony, gdybyście zechcieli zjeść ze mną obiad. Arystoteles nie przestawał mu się przyglądać od chwili, gdy go zobaczył, i wydawał się nim szczerze zachwycony. „Chłopak Filipa", jak nazywano go w Atenach, miał głębokie i żywe spojrzenie, cudowną harmonię rysów, dźwięczny i wibrujący tembr głosu. Wszystko w nim zdradzało gorące pragnienie życia i poznania, wielką zdolność do zaangażowania i pilności w działaniu. Radosne szczekanie Peritasa, który wpadł w tej chwili na dziedziniec i zaczął szarpać sznurowadła sandałów Aleksandra, przerwało owo milczące porozumienie między nauczycielem a jego uczniem. - Piękny szczeniak - zauważył Teofrast. - Wabi się Peritas - powiedział Aleksander, schylając się i biorąc go na ręce. - Podarował mi go wuj. Jego matkę rozszarpała lwica podczas ostatniego polowania, w którym braliśmy udział. - Bardzo cię kocha - zwrócił uwagę Arystoteles. Aleksander nie odpowiedział i poprowadził ich do jadalni. Poprosił, by rozgościli się przy stołach, po czym sam wyciągnął się z wdziękiem. Arystoteles znajdował się dokładnie naprzeciw niego. Służący przyniósł dzban i miednicę do mycia i podał ręcznik. Drugi zaczął serwować obiad: przepiórcze jajka na twardo, rosół i gotowane kurczę, chleb, pieczone gołębie i wino z Tazos. Trzeci sługa postawił na podłodze, obok Aleksandra, miskę z zupą dla Peritasa. - Naprawdę uważasz, że Peritas mnie kocha? - spytał Aleksander, patrząc na szczeniaka, który merdał wesoło ogonem, z pyskiem zanurzonym w misce. 97 - Oczywiście - odparł Arystoteles. - Ale czy to nie znaczy, że pies ma uczucia, a zatem duszę? - Jest to pytanie, które cię przerasta - zauważył Arystoteles, obierając jajko. - I mnie także. Pytanie, na które nie może być pewnej odpowiedzi. Pamiętaj o jednym, Aleksandrze, dobry nauczyciel to ten, który udziela uczciwych odpowiedzi. Nauczę cię rozpoznawać cechy zwierząt i roślin, a także dzielić na rodzaje i gatunki jedne i drugie, używać twoich oczu, uszu, rąk do poznawania otaczającej cię przyrody w sposób gruntowny. Co oznacza również poznawanie rządzących nimi praw, w możliwych granicach. Widzisz to jajko? Twój kucharz ugotował je, a zatem zatrzymał jego rozwój, ale w tej skorupce istniał potencjalnie ptak zdolny do poruszania się, odżywiania, rozmnażania, przenoszenia się na odległość dziesiątek tysięcy stadionów. Jako jajko niczym takim nie jest, ale nosi w sobie odciśnięte cechy swojego gatunku, formę, jak moglibyśmy powiedzieć. Forma działa wewnątrz materii z różnymi rezultatami czy konsekwencjami. Peritas jest jedną z tych konsekwencji, tak jak ty czy ja. - Ugryzł jajko. - I jak mogłoby być to jajko, gdyby stało się ptakiem. Aleksander popatrzył na niego. Lekcja już się rozpoczęła. 13 Wchodząc do biblioteki, Arystoteles oznajmił: - Przyniosłem ci prezent. - Trzymał w ręku drewniane pudełko, które z wyglądu wydawało się bardzo stare. 98 - Dziękuję - rzekł Aleksander. - Co to jest? - Otwórz - zachęcił go filozof, podając mu pudełko. Aleksander postawił je na stole i otworzył: zawierało dwa grube zwoje papirusu, z którego każdy oznaczony był umocowanym na kijkach białym kartonikiem, opatrzonym w napis wykonany czerwonym atramentem. - Iliada i Odysejal - wykrzyknął z entuzjazmem. -Cudowny prezent. Dziękuję, naprawdę. To prezent, jakiego od dawna pragnąłem. - Jest to dosyć stare wydanie, jedna z pierwszych kopii ateńskiej wersji Pizystrata* - wyjaśnił Arystoteles, pokazując mu nagłówek. - Kazałem je przepisać na mój koszt w trzech egzemplarzach, kiedy byłem w Akademii. Jestem szczęśliwy, że mogę ci podarować jeden z nich. Stojący nieopodal nadzorca pomyślał w duchu, że mógł sobie na to pozwolić, mając te wszystkie pieniądze, które wypłacał mu Filip, ale milczał, przygotowując wszystko, o co Arystoteles poprosił na mające się odbyć tamtego dnia lekcje. - Czytanie o czynach bohaterów przeszłości ma podstawowe znaczenie w wychowaniu młodego człowieka, podobnie jak oglądanie przedstawień tragedii - ciągnął filozof. - Czytelnika albo widza nakłania się i zachęca, aby podziwiał wielkie i szlachetne czyny, wspaniałomyślność w postępowaniu tych, którzy cierpieli i oddali życie za własną wspólnotę i za własne ideały albo pokutowali za błędy swoje i swoich przodków. Zgadzasz się z tym? - Tak, oczywiście - przytaknął Aleksander, zamykając ostrożnie skrzyneczkę. - Jest jednak coś, czego * Według tradycji greckiej w Atenach za czasów tyrana Pizystrata (561-528/7 r. p.n.e.) doszło do pierwszej redakcji epopei Homera (przyp. red.). 99 tii chciałbym się od ciebie dowiedzieć: dlaczego mam zostać wychowany tak jak Grecy? Dlaczego nie mogę być po prostu Macedończykiem? Arystoteles usiadł. - Ciekawe pytanie, ale żeby na nie odpowiedzieć, muszę wyjaśnić ci, co to znaczy być Grekiem. Tylko wtedy będziesz mógł zdecydować, czy naprawdę chcesz przyłożyć się do poznania moich nauk. Być Grekiem, Aleksandrze, to jedyny sposób życia, godny człowieka. Czy znasz mit o Prometeuszu? - Tak, był to tytan, który wykradł ogień bogom, żeby dać go ludziom i wybawić ich z nędzy. - Tak jest, rzeczywiście. Odkąd ludzie wyzwolili się ze stanu zwierzęcego, próbowali zorganizować się, aby żyć we wspólnocie, i stworzyli trzy główne systemy, żeby tego dokonać: taki, w którym rządzi jeden człowiek, zwany monarchą, taki, w którym rządzi mała grupa, zwana oligarchią, i taki, w którym wszyscy obywatele sprawują władzę, co nazywa się demokracją. Jest to najwyższe osiągnięcie Greków. Tutaj, w Macedonii, słowo twojego ojca jest prawem, w Atenach rządzących wybrała większość obywateli, tam nawet szewc albo tragarz portowy może wstać podczas zgromadzenia i poprosić, by zarządzenie zatwierdzone przez rząd miasta zostało wycofane, jeśli zbierze wystarczającą liczbę osób gotowych poprzeć wniosek. W Egipcie, w Persji, a także w Macedonii, jest tylko jeden wolny człowiek: król. Wszyscy pozostali są sługami. - Ale arystokracja... - spróbował wtrącić się Aleksander. - Także arystokracja. Oczywiście ma ona więcej przywilejów, przyjemniejsze życie, ale ją także obowiązuje posłuszeństwo. Arystoteles umilkł, ponieważ spostrzegł, że jego sło- 100 wa trafiły w sedno, i chciał, by wywarły wpływ na duszę chłopca. - Podarowałeś mi poematy Homera - rzekł w pewnej chwili Aleksander - ale ja częściowo już je znam. I dobrze pamiętam, że kiedy Tersytes wstaje podczas zgromadzenia wojowników, by obrazić królów, Odyseusz tak długo okłada go berłem, aż doprowadza do płaczu, po czym mówi: Dobrze to nie jest, gdy rządzi zbyt wielu - niech jeden panuje, Jeden król tylko, którego Kronosa syn tajemniczy Berłem i sądem obdarzył, ażeby królował nad nami *. To są słowa Homera. - To prawda. Ale Homer opowiada o bardzo odległych czasach, kiedy królowie byli niezbędni. Czasy były wtedy trudne z powodu nieustannych ataków barbarzyńców, obecności dzikich zwierząt i potworów pośród nie okiełznanej jeszcze i prymitywnej przyrody. Podarowałem ci poematy Homera, żebyś wyrastał w kulcie najszlachetniejszych uczuć przyjaźni, wartości, poszanowania danego słowa. Jednak współczesny człowiek, Aleksandrze, jest zwierzęciem politycznym. Nie ma co do tego wątpliwości. Jedynym środowiskiem, w którym może się rozwijać, jest polis, jak nazywamy państwo stworzone przez Greków. To wolność pozwala każdej duszy ukształtować się, tworzyć, budować wielkość. Widzisz, idealnym państwem byłoby takie, w którym wszyscy potrafiliby rządzić po mistrzowsku jako starcy, po okresie, w którym po mistrzowsku byli posłuszni w młodości. * Homer, Iliada II 204-206, przeł. Kazimiera Jeżewska, Warszawa 1972 (przyp. red.}. 101 - To jest to, co ja robię teraz i co będę robił w przyszłości. - Ty jesteś jedną osobą - odparł Arystoteles. - Ja mówię ci o wielu tysiącach obywateli, którzy żyją równi pod skrzydłami prawa i sprawiedliwości. Wynagradzają one każdego, kto na to zasługuje, regulują wymianę i handel, karzą i naprawiają błędy tych, którzy zbłądzili. Wspólnota taka utrzymywana jest nie poprzez więzy krwi, rodziny czy plemienia, jak tutaj, w Macedonii, ale za pośrednictwem prawa, wobec którego wszyscy obywatele są równi. Prawo może zaradzić wadom i niedo-skonałościom jednostek, ogranicza konflikty i rywalizację, nagradza pragnienie działania i wyróżniania się, mobilizuje silnych, wspiera słabych. W podobnym społeczeństwie wstydem nie jest być skromnym i biednym, ale nie robić nic, żeby polepszyć swoją sytuację. Aleksander milczał w zamyśleniu. - Teraz dam ci konkretny dowód na to, co mówię -podjął Arystoteles. - Chodź ze mną. Wyszedł bocznymi drzwiami na zewnątrz budynku i zbliżył się do okienka, za którym znajdował się warsztat rzeźbiarza. - Popatrz - powiedział, wskazując wnętrze. - Widzisz tamtego człowieka? Aleksander przytaknął. W warsztacie znajdował się mężczyzna około czterdziestki, ubrany w krótką roboczą tunikę i skórzany fartuch, w towarzystwie dwóch asystentów, jednego w wieku dwudziestu, drugiego szesnastu lat. Wszyscy zaprzątnięci byli ustawianiem przyrządów, mocowaniem grubego łańcucha, który podtrzymywał tygiel, wrzucaniem węgla do pieca. - Czy wiesz, kto to jest? - zapytał Arystoteles. - Nigdy go nie widziałem. - To największy artysta, jaki żyje dziś na świecie, Li-zyp z Sykionu. 102 - Wielki Lizyp... Widziałem kiedyś jedną jego rzeźbę w świątyni Hery. - A czy wiesz, czym się zajmował, zanim został tym, kim jest dzisiaj? Był robotnikiem. Piętnaście lat pracował jako robotnik za dwa obole dziennie. Wiesz, jak stał się boskim Lizypem? Dzięki miastu. To miasto daje przestrzeń dla talentu, to ono pozwala każdemu człowiekowi wzrastać jak wybujałej roślinie. Aleksander popatrzył na nowego gościa, odznaczającego się potężną budową: szerokie plecy, muskularne ramiona i dwie szorstkie gruzłowate ręce kogoś, kto przez długi czas ciężko pracował. - Dlaczego tutaj jest? - Chodź. Pójdziemy go poznać, sam ci powie. Weszli głównymi drzwiami i Aleksander przywitał się. - Jestem Aleksander, syn Filipa, króla Macedończyków. Witaj w Miezie, Lizypie. Jestem zaszczycony, że mogę cię poznać. Oto mój nauczyciel: Arystoteles, syn Nikomachosa, ze Stagejry. W pewnym sensie on też jest Macedończykiem. Lizyp przedstawił swoich uczniów, Archelaosa i Ka-retesa, a kiedy mówił, Aleksander poczuł jego wzrok na swojej twarzy. Spojrzenie artysty przebiegało po jego rysach, odwzorowując je w pamięci. - Twój ojciec zlecił mi wykonanie twojego portretu w brązie. Chciałbym wiedzieć, kiedy będziesz mógł mi pozować. Aleksander popatrzył na Arystotelesa, a ten rzekł z uśmiechem: - Kiedy zechcesz, Lizypie. Ja z powodzeniem mogę mówić, podczas gdy będziesz go portretował... jeśli ci to nie przeszkadza. - Przeciwnie - odparł Lizyp - będzie dla mnie zaszczytem móc słuchać. 103 - Co myślisz o chłopcu? - zapytał potem filozof, kiedy Aleksander wyszedł pokazać resztę budynku Ar-chelaosowi i Karetesowi. - Ma spojrzenie i rysy boga. 14 Życie w Miezie toczyło się w niezmiennym rytmie. Aleksander i jego towarzysze budzeni byli każdego dnia przed wschodem słońca, zjadali śniadanie złożone z surowych jaj, miodu, wina i mąki, tworzących miksturę zwaną pucharem Nestora, ponieważ była to stara receptura opisana w Iliadzie, po czym na dwie godziny wyruszali konno z instruktorem. Po zakończeniu lekcji jazdy konnej przechodzili pod opiekę nauczyciela sztuki wojennej, który szkolił ich w walce, w biegach, w szermierce, w strzelaniu z łuku, w rzucie oszczepem i włócznią. Pozostały czas spędzali z Arystotelesem i innymi. Czasami nauczyciel sztuki wojennej, zamiast zwykłych ćwiczeń, zabierał ich na polowanie wraz z zaproszonymi gośćmi. W lasach żyły dziki, jelenie, sarny, wilki, niedźwiedzie, rysie, a także lwy. Pewnego dnia, po powrocie z łowów, Arystoteles przyjął ich w drzwiach wejściowych ubrany dość dziwnie: na nogach miał sięgające kolan botki z wygarbowanej skóry, a na górze fartuch z bawetem. Obejrzał upolowane zwierzęta i wybrał wyraźnie brzemienną samicę dzika. - Zechcesz zanieść ją do mojego laboratorium? -zwrócił się do łowczego i dał znak Aleksandrowi, by za nim poszedł. Oznaczało to, że lekcja będzie przeznaczona tylko dla niego. Chłopak wydał dyspozycje, aby przygotowano to, co 104 polecił nauczyciel. Samica ułożona została na stole, obok którego Teofrast porozkładał narzędzia chirurgiczne, wszystkie doskonale naostrzone i wyczyszczone. Arystoteles kazał podać sobie skalpel i zwrócił się do królewicza: - Jeśli nie jesteś zbyt zmęczony, chciałbym, żebyś przyjrzał się tej operacji. Nauczysz się wielu ważnych rzeczy. Tam masz przyrządy do pisania - dodał, wskazując pióro, atrament i kilka arkuszy papirusu opartych na pulpicie - będziesz mógł robić notatki i utrwalić wszystko to, co zobaczysz podczas sekcji. Aleksander postawił w rogu łuk i strzały, wziął pióro i papirus, po czym podszedł do stołu. Filozof naciął brzuch lochy i wewnątrz jej łona ukazało się od razu sześć małych warchlaczków. Zmierzył je po kolei. - Brakowało dwóch tygodni do porodu - zauważył. -Oto łono, czyli macica, w której formuje się płód. Ten wewnętrzny worek to łożysko. Aleksander, przezwyciężywszy pierwszy odruch obrzydzenia na widok i zapach zakrwawionych wnętrzności, zaczął sporządzać notatki, a potem wykonywać rysunki. - Widzisz? Narządy świni czy też dzika, bo to właściwie to samo, są podobne do narządów ludzkich. Popatrz: to są płuca, czyli miechy, które umożliwiają oddychanie, a ta błona, która oddziela górną część wnętrzności, tę szlachetniejszą, od dolnej, to fren. Starożytni myśleli, że tam umieszczona jest dusza. W naszym języku wszystkie słowa, które opisują pracę umysłu albo rozumu, a także szaleństwa, będącego degeneracją myśli, pochodzą od terminu fren. Od błony. Aleksander miał ochotę zapytać, co wprowadza fren w ruch, co reguluje jego rytmiczne podnoszenie się 105 i opadanie, ale znał już odpowiedź: „Nie ma prostych odpowiedzi na skomplikowane problemy". Nic więc nie powiedział. - To natomiast jest serce: pompa, taka jak te, którymi opróżnia się zęzy na statku, ale nieskończenie bardziej skomplikowana i wydajna. Według starożytnych jest ono siedzibą uczuć, ponieważ jego ruch przyspiesza się, kiedy człowiek jest owładnięty gniewem albo miłością, lub też po prostu lubieżnością. W rzeczywistości ruch serca wzmaga się także wtedy, kiedy wchodzę po schodach, a nie sądzę, żeby jakiekolwiek uczucie wchodziło w grę w czasie wchodzenia po schodach. - Właśnie - przyznał Aleksander, patrząc z zakłopotaniem na zakrwawione ręce nauczyciela, grzebiące we wnętrznościach. - Logiczną hipotezą może być przypuszczenie, że kiedy wzrasta intensywność życia, konieczne się staje, aby krew krążyła szybciej. Istnieją dwa systemy krążenia: pochodzące z serca i to, które do serca wraca, całkowicie rozdzielone, jak widzisz. W tym - powiedział, odkładając skalpel na tacę - jesteśmy bardzo podobni do zwierząt. W jednej jednak rzeczy wyraźnie się różnimy - dodał. - Nóż i młotek - polecił, zwracając się do Teofrasta, po czym kilkoma szybkimi, sprawnymi uderzeniami otworzył czaszkę zwierzęcia. - Mózg. Nasz mózg jest nieporównanie większy od mózgu jakiegokolwiek innego zwierzęcia. A wiesz dlaczego? Ponieważ jest siedzibą myśli, poznania... Istnieje zapewne związek między naszą zdolnością do myślenia a objętością naszego mózgu. Arystoteles skończył i podał narzędzia Teofrastowi, żeby je oczyścił. Następnie sam umył ręce i poprosił Aleksandra, aby pokazał mu notatki i szkice. - Znakomicie - skomentował. - Sam nie potrafiłbym zrobić tego lepiej. Teraz możesz przekazać to zwierzę rzeźnikowi. Ja bardzo lubię kiełbasę i kiszki, ale 106 niestety, od pewnego czasu mam trudności z ich trawieniem. Poproś, aby upieczono mi na kolację kawałek antrykotu, jeśliś łaskaw. Innym razem Aleksander zastał go zajętego taką samą operacją, ale na znacznie mniejszym obiekcie: na kurzym jaju, które wysiadywane było tylko przez dziesięć dni. - Nie mam już takiego wzroku jak dawniej, dlatego muszę prosić o pomoc Teofrasta. Uważaj dobrze, ponieważ później ty będziesz mi asystował. Teofrast z niezwykłą precyzją poruszał cieniutkim ostrzem, trzymanym między kciukiem a palcem wskazującym. Oddzielił białko i wyjął zarodek z wnętrza żółtka. - Po dziesięciu dniach od rozpoczęcia wysiadywania możliwe już jest rozpoznanie serca i płuc kurczaka. Czy je widzisz? Ty, który masz dobre oczy, widzisz je? Teofrast wskazał małe bryłki krwi, o których wspominał nauczyciel. - Widzę je - potwierdził Aleksander. - No właśnie, ten sam mechanizm powoduje, że z nasienia rozwija się roślina. Aleksander popatrzył w jego małe, szare i bardzo ruchliwe oczy. - Czy robiłeś to kiedykolwiek z człowiekiem? - zapytał. - Nieraz. Robiłem sekcje kilkutygodniowych płodów. Dawałem pieniądze akuszerce, która dokonywała aborcji w domu nierządu w dzielnicy Kezamejkos, w Atenach. Młodzieniec pobladł. - Nie należy odczuwać strachu przed naturą - zwrócił mu uwagę Arystoteles. - Wiesz co? Im bardziej żyjące istoty są bliskie chwili, w której zostały poczęte, tym bardziej są do siebie podobne. 107 - Czy to znaczy, że wszystkie formy życia mają to samo pochodzenie? - Być może, ale niekoniecznie. Fakt, mój chłopcze, jest taki, że materia jest w obfitości, a czas ludzkiego życia krótki, środki badawcze zaś pozostają nikłe. Czy wiesz, dlaczego trudno jest udzielać odpowiedzi? Konieczna jest pokora. Należy uczyć się, opisywać, katalogować, postępować krok po kroku, osiągać coraz wyższe stopnie wiedzy. Tak jak w czasie wchodzenia po schodach: stopień po stopniu. - Oczywiście - przytaknął Aleksander, ale z wyrazu jego twarzy wyczytać można było niepokój kontrastujący z jego słowami, jak gdyby pragnienie poznania świata nie mogło pogodzić się z cierpliwą dyscypliną, jaką proponował mu nauczyciel. Przez jakiś czas Lizyp ograniczał się wyłącznie do obecności na lekcjach. W czasie kiedy Arystoteles mówił albo wykonywał któryś ze swoich eksperymentów, robił szkice i rysunki twarzy Aleksandra, zarówno na arkuszach papirusu, jak i na pobielonych gipsem drewnianych tablicach. Któregoś dnia podszedł do niego i powiedział: - Jestem gotowy. Odtąd Aleksander codziennie, przynajmniej godzinę, musiał pozować w pracowni Lizypa. Artysta postawił blok gliny na podpórce i modelował portret. Jego palce przebiegały niespokojnie po wilgotnej glinie, szukając kształtów, które przemykały mu przez głowę, form rozpoznanych przez chwilę na twarzy modela albo podpowiedzianych przez nagły błysk jego spojrzenia. Potem ręka niszczyła jednym ruchem to, co ulepiła, sprowadzała znowu materię do stanu bezkształtnej masy, aby w chwilę potem zacząć od nowa, zwinnie, 108 l uporczywie odtwarzać wyraz twarzy, emocję, przebłysk intuicji. Arystoteles obserwował go zafascynowany, śledził taniec jego palców na glinie, tajemniczą wrażliwość owych ogromnych jak kowala dłoni, które stwarzały, chwila po chwili, niemal doskonałą imitację życia. To nie on - myślał o owych chwilach filozof. - To nie Aleksander... Lizyp rzeźbi młodego boga, którego sobie wyobraża, boga, który ma oczy, usta, nos, włosy Aleksandra, ale który jest kimś innym, czymś więcej i czymś mniej jednocześnie. Uczony obserwował artystę, studiował jego baczne i gorączkowe spojrzenie, magiczne zwierciadło, które przyswajało prawdę i odbijało ją zmienioną, przetworzoną przez jego umysł, zanim jeszcze uczyniły to jego dłonie. Model w glinie gotowy był już po trzech spotkaniach, podczas których Lizyp tysiąc razy uformował rysy twarzy chłopca. Potem przystąpił do wykonania modelu z wosku, który miał oddać swoją ulotną formę wieczności brązu. Światło słońca, które zaczynało schodzić w stronę wierzchołków góry Bermion, wpadło złotą łuną do pokoju, kiedy artysta przekręcił ruchomą podstawę podpory, pokazując Aleksandrowi jego portret. Młodzieniec został jakby porażony piorunem na widok własnej podobizny, idealnie odtworzonej w przejrzystej tonacji wosku, i poczuł pochodzący prosto z serca przypływ wzruszenia. Także Arystoteles zbliżył się do dzieła. Owe wspaniałe i jednocześnie wysmukłe kształty, rozedrgany chaos fryzury, która okalała i niemal obry-sowywała oblicze o nadludzkim pięknie, a na nim majestatyczne i pogodne czoło, wydłużone oczy, zabarwione tajemniczą melancholią, zmysłowe i władcze usta, 109 wyraźny i kręty zarys warg - wszystko to składało się na coś więcej niż tylko portret. W owej chwili panowała wielka cisza i wielki spokój w pracowni zalanej łagodnym i rozmytym światłem wieczoru; w głowie Aleksandra pobrzmiewały słowa jego nauczyciela, opowiadające o formie kształtującej materię, o intelekcie regulującym chaos, o duszy odciskającej swój własny znak na ulegającym zepsuciu, nietrwałym ciele. Odwrócił się w stronę Arystotelesa, który swoimi małymi krogulczymi oczami kontemplował cud wymykający się kategoriom jego geniuszu, i zapytał: - Co o tym myślisz? Filozof otrząsnął się i skierował spojrzenie na artystę, który opadł na stołek, jak gdyby siły trwonione do tej pory z szaloną rozrzutnością nagle się wyczerpały. - Jeśli Bóg istnieje - powiedział - ma ręce Lizypa. Lizyp pozostał w Miezie przez całą wiosnę i Aleksander zaprzyjaźnił się również z jego asystentami, którzy opowiadali mu cudowne historie o sztuce i charakterze mistrza. Młodzieniec pozował mu jeszcze do rzeźby całej postaci, a nawet na koniu, aż pewnego dnia, wchodząc przypadkowo do jego pracowni, w chwili kiedy Lizypa tam nie było, zauważył wśród rozrzuconych na stole rysunków wspaniały portret Arystotelesa. - Podoba ci się? - usłyszał w tej samej chwili za swoimi plecami głos rzeźbiarza. - Wybacz - powiedział Aleksander z lekkim drżeniem. - Nie chciałem grzebać w twoich rzeczach, ale ten rysunek jest cudowny. Pozował ci? 110 - Nie, zrobiłem kilka szkiców, obserwując go, kiedy mówił albo się przechadzał. Chcesz ten rysunek? - Nie. Zatrzyma] go. Może kiedyś będziesz musiał wyrzeźbić również jego posąg. Nie sądzisz, że wielki mędrzec bardziej nań zasługuje niż król lub książę? - Myślę, że obydwaj na to zasługują, jeśli również król lub książę są mądrzy - odparł Lizyp z uśmiechem. Od czasu do czasu Aleksander przyjmował wizyty, a przez kilka miesięcy mógł także prowadzić wspólne życie z przyjaciółmi, oddając się z większą aktywnością ćwiczeniom fizycznym i wojskowym, zwłaszcza w okresach, kiedy Arystoteles był nieobecny ze względu na swoje własne badania lub też on sam udawał się do Pełli, by odwiedzić rodziców i siostrę Kleopatrę, która piękniała z każdym dniem. Kiedy wracał do Miezie, podejmował swoje zajęcia, coraz bardziej absorbujące jego siły, zarówno fizyczne, jak i umysłowe. Metodyczność, z jaką Arystoteles podchodził do swoich badań, wpływała również na jego sposób organizowania studiów. Kazał ustawić na dziedzińcu zegar słoneczny, a w bibliotece zegar wodny, obydwa przez niego samego zaprojektowane, którymi odmierzał czas trwania każdej lekcji albo pobytu w laboratorium, tak aby każdej dziedzinie poświęcany był odpowiedni czas. W jednym ze skrzydeł budynku rosła tymczasem kolekcja roślin leczniczych, wypchanych zwierząt, owadów, motyli i minerałów. Był nawet bitum, który przysłali mu ze Wschodu jego przyjaciele, i Aleksander nie wierzył własnym oczom, kiedy nauczyciel podpalił go, wywołując bardzo gorący, ale brzydko pachnący płomień. - Wydaje mi się, że olej z oliwy jest o wiele lepszy -zauważył. Arystoteles przyznał mu rację. Nauczyciel zbierał dosłownie wszystko, owładnięty 111 chęcią skatalogowania tego, co dało się poznać w przyrodzie, sporządził także mapę gorących źródeł rozmieszczonych w różnych częściach kraju, badając ich właściwości lecznicze. Sam Filip dzięki temu mógł leczyć nogę, stosując kąpiele w ciepłym błocie w jednym ze źródeł Linkestis. Całą ścianę półek w szkole w Miezie zajmowały zbiory skamieniałych zwierząt, głównie ryb, ale także roślin, liści, owadów, a nawet jednego ptaka. - Wydaje mi się, że jest to dowód na to, iż potop naprawdę się wydarzył, wziąwszy pod uwagę, że znajdujemy te ryby w okolicznych górach - rozważał Aleksander. Arystoteles chciałby inaczej to zinterpretować, ale musiał przyznać, że chwilowo mit o potopie stanowił jedyną opowieść, która mogła wytłumaczyć to zjawisko. W każdym razie kwestia ta wydawała mu się drugorzędna: jego zdaniem należało zbierać te przedmioty, mierzyć je, opisywać i rysować w oczekiwaniu, że ktoś w przyszłości znajdzie niepodważalne wyjaśnienie, oparte na bezspornych faktach. W każdym razie Arystoteles czerpał wielką satysfakcję z kontaktów ze swoim uczniem, ponieważ syn Filipa zadawał mu nieustannie pytania, a tego pragnie każdy nauczyciel. W dziedzinie polityki Arystoteles zaczai opisywać, z pomocą swoich uczniów i samego Aleksandra, ustroje różnych państw i miast, zarówno wschodnich, jak i zachodnich, zarówno greckich, jak i barbarzyńskich. - Czy chcesz zebrać wszystkie ustroje istniejące na świecie? - zapytał Aleksander. - Gdybym tak mógł - westchnął Arystoteles - ale obawiam się, że to nieosiągalne. - A jaki jest cel twoich poszukiwań? Czy chcesz odkryć, który ustrój jest najlepszy ze wszystkich? - To niemożliwe - odparł filozof. - Przede wszyst- 112 kim dlatego, że nie istnieją punkty odniesienia pozwalające ustalić, jaki miałby być idealny ustrój, chociaż co innego powiedział na ten temat mój nauczyciel Platon. Moim celem jest nie tyle znalezienie idealnego ustroju, ile raczej zaobserwowanie, jak poszczególne wspólnoty zorganizowały się, w zależności od własnych potrzeb, środowiska, w którym się rozwinęły, zasobów, jakie miały do dyspozycji, przyjaciół i wrogów, z którymi musiały się konfrontować. To oczywiście sugeruje, że nie może istnieć ustrój idealny, jeśli się jednak założy, iż ustrój demokratyczny miast greckich jest jedyny, jaki może regulować życie wolnych ludzi. W tej samej chwili przez dziedziniec przechodziła Leptine z pełną wody amforą, opartą na biodrze, i przez moment Aleksandrowi znów stanęło przed oczami piekło Pangajonu. - A niewolnicy? - zapytał. - Czy może istnieć świat bez niewolników? - Nie - odparł Arystoteles. - Tak samo, jak nie może istnieć krosno, które samo tka płótno. Kiedy to stanie się możliwe, będzie się można obyć również bez niewolników, ale nie sądzę, żeby to kiedykolwiek nastąpiło. Pewnego dnia młody królewicz zadał nauczycielowi pytanie, którego do tej pory nie ośmielił się sformułować. - Jeśli demokratyczny ustrój miast greckich jest jedyny godny wolnych ludzi, dlaczego zgodziłeś się kształcić królewskiego syna i dlaczego jesteś przyjacielem Filipa? - Żadna ludzka instytucja nie jest doskonała, a system greckich miast boryka się z jednym ogromnym problemem: wojną. Wiele miast, choć wewnętrznie rządzą się zgodnie z zasadami ustroju demokratycznego, 113 próbuje zyskać przewagę nad innymi, zdobyć najbogatsze rynki, najżyźniejsze ziemie, zawrzeć najkorzystniejsze sojusze. To prowadzi do nieustannych wojen, które niszczą najlepsze siły i faworyzują odwiecznych greckich nieprzyjaciół: Persów. Taki król jak twój ojciec może się stać mediatorem w tych waśniach i wewnętrznych walkach, może sprawić, że poczucie jedności przeważy nad zarzewiem niezgody i podziału, może odegrać rolę przewodnika i rozjemcy, który w razie konieczności będzie umiał narzucić pokój również siłą. Lepszy jest grecki król, który ocali cywilizację Greków przed unicestwieniem, niż nieustanna wojna wszystkich przeciwko wszystkim i w efekcie jarzmo i niewola pod butem barbarzyńców. Taki jest mój pogląd. Dlatego zgodziłem się kształcić przyszłego króla. W innym przypadku za żadne pieniądze nie można by było kupić Arystotelesa. Aleksandra zadowoliła ta odpowiedź; uznał ją za słuszną i uczciwą. Z biegiem czasu jednak zdawał sobie sprawę z nieuleczalnej sprzeczności, jaka w nim dojrzewała: z jednej strony wykształcenie, które odbierał i co do którego był przekonany, skłaniało go do zachowania umiaru w postępowaniu, myśleniu i pragnieniach, kierowało w stronę sztuki i wiedzy; z drugiej strony żywiołowa i pełna pasji natura popychała go ku starym ideałom waleczności i męstwa, które odnajdował w poematach homeryckich i tragediach. Jego pochodzenie, ze strony matki od Achillesa, bohatera Iliady, nieprzejednanego wroga Troi, było dla niego faktem naturalnym, a lektura poematu, który przywykł wręcz trzymać pod poduszką i któremu poświęcał zawsze ostatnie chwile mijającego dnia, pobudzała jego duszę i wyobraźnię, napełniała niepowstrzymaną żądzą działania. W takich chwilach tylko Leptine potrafiła go uspo-114 koić. Od dawna pozwalał jej, by pozostawała blisko niego, albo prosił o większą intymność. Być może odczuwał także potrzebę kontaktu z rękami, które potrafiły pieścić, dawać delikatną i łagodną przyjemność, wzmagającą się słodko i rozpalającą w końcu spojrzenie i członki. Leptine przygotowywała mu co wieczór gorącą kąpiel i polewała wodą całe ciało, głaskała po włosach i po plecach, dopóki nie poddał się rozkoszy. Chwilom zapomnienia towarzyszyło coraz częściej nieokiełznane pragnienie działania, opuszczenia tego spokojnego ustronia i pójścia śladem wielkich ludzi przeszłości. Owa pierwotna gwałtowność, owa żądza fizycznego starcia zaczynały czasami objawiać się również w jego codziennych zachowaniach. Pewnego dnia, kiedy poszedł z przyjaciółmi na polowanie, pokłócił się z Filotasem o sarnę, bo ten twierdził, że pierwszy ją powalił, i wtedy Aleksander złapał go rękoma za szyję. Udusiłby go, gdyby towarzysze w odpowiedniej chwili nie zareagowali. Innym razem omal nie spoliczkował Kallistenesa, ponieważ ten zakwestionował wiarygodność Homera. Arystoteles przyglądał mu się uważnie i z niepokojem. Już wiedział, że w Aleksandrze walczyły ze sobą dwie natury: z jednej strony młodzieńca o subtelnej kulturze i nienasyconej ciekawości świata - zadawał tysiące pytań, umiał śpiewać, rysować i recytować z pamięci tragedie Eurypidesa - a z drugiej szalonego i barbarzyńskiego wojownika, bezlitosnego niszczyciela. To drugie oblicze stawało się coraz bardziej widoczne w czasie polowania, wyścigów, ćwiczeń wojskowych, kiedy zapał prowadził mu rękę tak długo, dopóki nie dotknął czubkiem miecza szyi stojącego naprzeciw niego instruktora. Wtedy filozof zdawał się dostrzegać tajemnicę owego spojrzenia, które chmurzyło się nagle, owego niepoko- 115 jącego cienia, który zasnuwał lewe oko jak noc pierwotnego chaosu. Jeszcze jednak nie nadszedł moment wypuszczenia na wolność młodego lwa Argeadów. Arystoteles czuł, że powinien go jeszcze wiele nauczyć, nadać kierunek tej nadzwyczajnej energii, wskazać cel i kierunek dążeń. Powinien obdarzyć to ciało, zrodzone do dzikiej gwałtowności bitwy, politycznym umysłem, zdolnym opracować program i doprowadzić do jego urzeczywistnienia. Tylko w taki sposób dopełniłby swego dzielą tak jak Lizyp. Minęła jesień, nadeszła zima i posłańcy przynieśli do Miezie wiadomość, że Filip nie wróci do Pełli. Królowie Tracji podnieśli głowy i trzeba było dać im lekcję. Armia stawiła więc czoło potwornie surowej zimie na owych terenach smaganych mroźnymi wiatrami, pochodzącymi z bezkresnych, ośnieżonych równin kraju Scytów albo znad lodowych szczytów Hajmosu. Była to przerażająco trudna kampania, w której żołnierze mieli do czynienia z umykającym wrogiem, walczącym na własnym terenie i przyzwyczajonym do najtrudniejszych nawet warunków, ale kiedy wróciła wiosna, całe ogromne terytorium, rozciągające się od wybrzeży Morza Egejskiego aż po wielką rzekę Ister, zostało spacyfikowane i przyłączone do imperium macedońskiego. Król założył w samym centrum tych dzikich ziem miasto i nazwał je Filippopolis, wzbudzając w Atenach ironiczne komentarze Demostenesa, który określał je mianem „miasto złodziei" albo „miasto przestępców"*. * Filippopolis założył Filip w 342/341 p.n.e. Według greckiego historyka Teopompa pierwotna nazwa miasta miała brzmieć Poneropo-lis, gdyż osiedlono w nim 2000 przestępców przesiedlonych z Macedo-116 Wiosna zazieleniła również pastwiska Miezie, a pasterze i owczarze wyruszyli z nizin w kierunku górskich łąk. Pewnego dnia, po zachodzie słońca, spokój miejsca przerwany został hałasem szaleńczego galopu, a potem odgłosem suchych rozkazów i wzburzonych głosów. Jeździec z gwardii królewskiej zapukał do drzwi pokoju Arystotelesa. - Król Filip jest tutaj. Chce zobaczyć swojego syna, a także porozmawiać z tobą. Arystoteles wstał natychmiast, aby wyjść naprzeciw swojemu znakomitemu gościowi, i kiedy szedł korytarzem, wydawał pośpieszne polecenia wszystkim, których po drodze spotykał, aby przygotowali kąpiel i kolację dla króla i jego towarzyszy. Kiedy filozof dotarł na dziedziniec, Aleksander zdążył już go wyprzedzić, rzucając się pędem po schodach. - Tato! - krzyknął, biegnąc do ojca. - Mój chłopcze! - zawołał Filip i długo ściskał go w ramionach. 16 Aleksander wyzwolił się z objęć ojca i popatrzył na niego. Kampania tracka odcisnęła na nim swoje piętno: miał odmrożoną twarz, grubą bliznę na prawym łuku brwiowym, półprzymknięte oko i posiwiałe skronie. - Tato, co ci się stało? - Była to najtrudniejsza kampania w moim życiu, mój chłopcze, a zima okazała się bardziej zaciekłym nii. Być może mamy tu do czynienia z przezwiskiem, choć nie da się wykluczyć, że Filip usiłował w ten sposób rozwiązywać problemy „społeczne", z jakimi się borykał na terenie Macedonii (przyp. red.). 117 i bezlitosnym przeciwnikiem od trackich wojowników, ale teraz nasze imperium rozciąga się od Adriatyku po Morze Czarne, od rzeki Ister po wąwóz w Ter-mopilach. Grecy będą musieli uznać mnie za swego przywódcę. Aleksander miał ochotę zadać mu natychmiast tysiąc innych pytań, ale zobaczył służebnice i służących, którzy nadbiegali, aby zająć się Filipem, powiedział więc tylko: - Potrzebna ci kąpiel, tato. Wrócimy do naszej rozmowy przy kolacji. Czy masz ochotę na coś specjalnego? - Jest sarnina? - Ile tylko zechcesz. I wino z Attyki. - Na pohybel Demostenesowi! - Na pohybel Demostenesowi, tato! - wykrzyknął Aleksander i pobiegł do kuchni dopilnować, żeby wszystko zostało przygotowane jak należy. Arystoteles przyłączył się do króla w łaźni, usiadł, by posłuchać, co ten ma mu do powiedzenia, podczas gdy służebnice masowały królewskie ramiona i namydlały jego plecy. - To wzmacniająca kąpiel z szałwi. Poczujesz się po niej o wiele lepiej. Jak się masz, panie? - Czuję się rozbity, Arystotelesie, a przede mną jeszcze tyle rzeczy do zrobienia. - Gdybyś tylko zatrzymał się tu parę tygodni, nie mówię, że przywróciłbym ci młodość, ale mógłbym doprowadzić cię do ładu: dobra dieta oczyszczająca, masaże, kąpiele lecznicze, ćwiczenia na twoją nogę. I to oko... Było źle leczone. Muszę cię zbadać, jak tylko będziesz miał wolną chwilę. - Ach! Nie mogę sobie pozwolić na żaden z tych luksusów, a wojskowi chirurdzy są tacy, jacy są... W każdym razie muszę ci podziękować: dieta, jaką opracowa-118 łeś dla moich żołnierzy, dała znakomite efekty. Wielu z nich, jak sądzę, uratowała życie. Filozof skinął lekko głową. - Mam kłopoty, Arystotelesie - podjął król. - Potrzebna mi twoja rada. - Mów. - Wiem, że nie zgadasz się ze mną, ale przygotowuję okupację wszystkich miast związanych z Atenami w strefie cieśnin. Perinthos i Byzantion wystawione zostaną na próbę: muszę zobaczyć, po czyjej stoją stronie. - Jeśli je zmusisz, żeby wybierały między tobą a Atenami, wybiorą Ateny, a ty będziesz musiał użyć siły. - Zatrudniłem najlepszego wojskowego inżyniera, który projektuje dla mnie straszliwe machiny, wysokie na dziewięć - dziesięć stóp. Kosztują fortunę, ale są tego warte. - W każdym razie mój sprzeciw nie odwiódłby cię od twoich planów? - Nie, w rzeczy samej. - A więc na co ci potrzebne moje rady? - Chodzi o sytuację w Atenach. Moi informatorzy mówią, że Demostenes chce stworzyć przeciwko mnie Związek Panhelleński. - To zrozumiałe. W jego oczach jesteś najniebezpieczniejszym wrogiem i zagrożeniem dla niepodległości i demokracji greckich miast. - Gdybym chciał dotrzeć do Aten, już bym to zrobił. Tymczasem ograniczyłem się do potwierdzenia mojej władzy na obszarach bezpośrednich wpływów macedońskich. - Zrównałeś z ziemią Olint i... - Zdenerwowali mnie! Arystoteles uniósł brwi i westchnął. - Rozumiem. - A więc co mogę zrobić z tym Związkiem? Jeśli De- 119 mostenesowi się powiedzie, będę musiał stawić mu czoło z moją armią na polu bitwy. - Myślę, że chwilowo nie ma takiego niebezpieczeństwa. Spory, rywalizacje i zawiść między Grekami są tak silne, że nic z tego nie wyniknie, jak sądzę. Jeśli jednak będziesz kontynuował swoją agresywną politykę, przyczynisz się do ich jedności. Tak jak to się stało w czasach inwazji Persów. - Ale ja nie jestem Persem!- zagrzmiał król i walnął pięścią w krawędź wanny, aż woda zafalowała. Po chwili Arystoteles podjął: - To bez znaczenia: zawsze, kiedy jakieś mocarstwo zdobywa hegemonię, wszystkie pozostałe zawiązują przeciwko niemu koalicję. Grecy bardzo cenią swoją całkowitą niezależność i gotowi są na wszystko, aby ją zachować. Demostenes byłby zdolny do pertraktacji z Persami, rozumiesz? Dla nich większą wartość ma zachowanie niepodległości niż związki krwi i kultury. - Oczywiście. Powinienem siedzieć spokojnie i czekać na rozwój wypadków. - Nie. Ale musisz wiedzieć, że za każdym razem, kiedy podejmujesz jakieś działania wojenne przeciwko ateńskim posiadłościom lub sojusznikom, stawiasz w trudnej sytuacji swoich przyjaciół w tym mieście, którzy zostają napiętnowani jako zdrajcy lub sprzedawczyki. - Niektórzy nimi są - zauważył Filip bez zmieszania. - W każdym razie wiem, że mam rację, i pójdę dalej tą drogą. Miałbym jednak do ciebie prośbę. Twój teść jest panem Assos: jeśli Demostenes zacznie układać się z Persami, on mógłby się o tym dowiedzieć. - Napiszę do niego - obiecał Arystoteles. - Ale pamiętaj: jeśli postanowiłeś realizować swoje plany w ten sposób, prędzej czy później staniesz przeciw koalicji Demostenesa. Albo czegoś bardzo podobnego. 120 Król milczał. Po chwili wstał i - kiedy kobiety wycierały go i ubierały w czyste ubranie - filozof dostrzegł na jego ciele świeże blizny. - Jak sprawuje się mój chłopiec? - zapytał w pewnej chwili król. - Jest to jedna z najbardziej niezwykłych osób, jakie spotkałem w życiu. Ale z każdym dniem coraz trudniej utrzymać mi nad nim kontrolę. On śledzi twoje poczynania i gryzie wędzidło. Chciałby się wyróżnić, pokazać swoją wartość. Obawia się, że kiedy przyjdzie jego kolej, nie pozostanie nic więcej do zdobycia. Filip potrząsnął głową z uśmiechem. - Jeśli to mają być problemy... Porozmawiam z nim. Ale na razie chcę, żeby pozostał tutaj. Musi dokończyć swoją edukację. - Czy widziałeś portret, który zrobił mu Lizyp? - Jeszcze nie. Ale mówiono mi, że jest wspaniały. - To prawda. Aleksander postanowił, że w przyszłości tylko Lizyp będzie mógł go portretować. Zrobił na nim wielkie wrażenie. - Wydałem już dyspozycje, żeby wykonano kopie, które będzie można podarować wszystkim sprzymierzonym miastom, aby wystawiły je na widok publiczny. Chcę, żeby Grecy zobaczyli, iż mój syn wyrósł na stokach góry bogów. Arystoteles poprowadził go do jadalni, którą byłoby może lepiej nazwać refektarzem. Filozof usunął bowiem leżanki i cenne stoliki, a na ich miejsce kazał ustawić stół i krzesła, tak jak w domach biedaków albo pod wojskowymi namiotami. Wydawało mu się, że bardziej to odpowiada atmosferze nauki i skupienia, jaka powinna panować w Miezie. - Zauważyłeś może, czy zadaje się z dziewczętami? Już czas, żeby zaczął - zauważył król, spacerując wzdłuż korytarzy. 121 - Ma bardzo powściągliwy charakter, jest dosyć zamknięty w sobie. Ale jest tu jedna dziewczyna, ma na imię Leptine, jak mi się zdaje. Filip zmarszczył czoło. - Mów dalej. - Niewiele jest do powiedzenia. Ona jest mu oddana jak jakiemuś bóstwu. To bez wątpienia jedyna istota płci żeńskiej, która ma do niego dostęp o każdej porze dnia i nocy. Nic więcej nie potrafię ci powiedzieć. Filip podrapał się po szczeciniastej brodzie. - Nie chciałbym, żeby spłodził mi jakiegoś bękarta z tą służącą. Może będzie lepiej, jeśli przyślę mu „towarzyszkę", która zna swój zawód. Dzięki temu nie będziemy mieli problemów i będzie też mogła nauczyć go czegoś ciekawego. Dotarli już do wejścia do jadalni i Arystoteles zatrzymał się. - Gdybym był na twoim miejscu, nie robiłbym tego. - Ależ nie sprawiłaby wam żadnego kłopotu. Mam na myśli osobę o pierwszorzędnym wychowaniu i doświadczeniu. - Nie o to chodzi - zaoponował filozof. - Aleksander pozwolił już wybrać ci swojego nauczyciela i artystę, który wykonał jego portret, ponieważ cię kocha i jest bardzo mądry jak na swój wiek. Ale nie sądzę, żeby pozwolił ci posunąć się dalej, pogwałcić sferę jego prywatności. Filip wymruczał coś niezrozumiałego, po czym rzekł: - Jestem głodny. Czy tutaj się nie jada? Zjedli wszyscy razem kolację w wesołej atmosferze, a Peritas siedział pod stołem, ogryzając kości z sarny, które biesiadnicy rzucali na podłogę. 122 Aleksander chciał poznać wszystkie szczegóły kampanii w Tracji: jaka była broń wrogów, techniki walki, jak ufortyfikowano wioski i miasta. Chciał się dowiedzieć, jak bili się dwaj nieprzyjacielscy królowie: Ker-sebleptes i Teres. Później, kiedy służący sprzątali ze stołu, Filip pozdrowił obecnych: - Pozwólcie, że was teraz pożegnam i złożę życzenia dobrej nocy. Chciałbym zostać trochę w towarzystwie mojego syna. Wszyscy wstali, odwzajemnili pozdrowienie i opuścili jadalnię. Filip i Aleksander zostali sami, w świetle lampek oliwnych, w wielkiej pustej sali, jeden naprzeciw drugiego. Słychać było tylko spod stołu trzask łamanych kości. Peritas był już duży i miał zęby jak lew. - Czy to prawda, że zaraz wyjeżdżasz? - spytał Aleksander. - Jutro? - Tak. - Miałem nadzieję, że zostaniesz kilka dni. - Ja też miałem taką nadzieję, synu. Nastąpiła długa cisza. Filip nie tłumaczył się nigdy ze swoich decyzji. - Co zrobisz? - Zajmę wszystkie osiedla ateńskie na Chersonezie. Buduję maszyny oblężnicze tak wielkie, jakich jeszcze nie widziano. Chcę, żeby nasza flota zajęła cieśniny. - Przez cieśniny przepływa zboże dla Aten. - Tak właśnie jest. - Wybuchnie wojna. - Nie jest powiedziane. Chcę, by mnie szanowano. Jeśli powstanie Związek Panhelleński, muszą zrozumieć, że tylko ja mogę stanąć na jego czele. - Zabierz mnie ze sobą, tato. Filip popatrzył mu w oczy. 123 - Jeszcze nie teraz, mój chłopcze. Musisz dokończyć swoje studia, swoje wykształcenie i szkolenie. - Ależ ja... - Posłuchaj. Miałeś małą próbę tego, czym jest kampania wojenna, wykazałeś się odwagą i zręcznością w polowaniu, wiem też, że jesteś znakomity w posługiwaniu się bronią, ale wierz mi, to, czemu będziesz musiał stawić kiedyś czoło, okaże się tysiąc razy trudniejsze. Widziałem moich ludzi umierających z głodu i wyczerpania, widziałem, jak cierpieli straszliwy ból, mając członki poszarpane potwornymi ranami. Widziałem innych, którzy spadali, próbując wdrapać się na mury, i roztrzaskiwali się o ziemię, a potem słyszałem przeraźliwe krzyki w nocy, rozbrzmiewające jeszcze przez wiele godzin, zanim zapadła cisza. A popatrz na mnie, popatrz na moje ręce: wyglądają jak gałęzie drzewa, na którym niedźwiedź ścierał sobie pazury. Zostałem ranny jedenaście razy, okulawiony i na pół oślepiony... Aleksandrze, mój Aleksandrze, ty widzisz chwałę, ale wojna to rzecz potworna. To krew, pot, odchody; to kurz i błoto; to pragnienie i głód, mróz albo nieznośny upał. Pozwól, że to ja stawię temu wszystkiemu czoło za ciebie, dopóki jeszcze mogę. Zostań w Miezie, Aleksandrze. Jeszcze rok. Młodzieniec nic nie powiedział. Zdawał sobie sprawę, że te słowa nie zniosłyby sprzeciwu. Jednak zranione i wyczerpane spojrzenie ojca prosiło go o zrozumienie i dochowanie mu miłości. Na zewnątrz, w oddali, słychać było pomruk grzmotu, a żółte błyskawice rozjaśniły znienacka brzegi wielkich burzowych chmur nad zaciemnionymi szczytami Bermionu. - Jak się czuje mama? - zapytał nagle Aleksander. Filip spuścił wzrok. 124 - Dowiedziałem się, że przywiozłeś nową żonę. Córkę jakiegoś barbarzyńskiego króla. - Wodza Scytów. Musiałem to zrobić. I ty uczynisz to samo, kiedy nadejdzie właściwy moment. - Wiem. Ale jak czuje się mama? - Dobrze. Biorąc pod uwagę okoliczności. - Idę więc. Dobranoc, tato. - Wstał i ruszył do wyjścia, a w ślad za nim pies. Filip pozazdrościł zwierzęciu, które towarzyszyć będzie jego synowi, słuchając w nocy jego oddechu. Zaczął padać deszcz, najpierw dużymi i rzadkimi kroplami, potem coraz gęściejszy. Król, który został sam w pustej sali, podniósł się od stołu. Wyszedł pod portyk, w momencie gdy oślepiająca błyskawica rozjaśniła obszerny dziedziniec. Po chwili rozległ się potężny grzmot. Filip oparł się o kolumnę i pozostał nieruchomy, zatopiony w myślach, patrząc na pluskający deszcz. 17 Sprawy potoczyły się dokładnie tak, jak to przewidział Arystoteles: postawione pod ścianą Perinthos i Byzantion opowiedziały się po stronie Aten, na co Filip zareagował oblężeniem Perinthos. Było to miasto na południowym brzegu Hellespontu, wzniesione na skalistym przylądku i połączone z kontynentem przesmykiem. Rozbił swój namiot na wzniesieniu, skąd mógł panować nad całą sytuacją, i co wieczór zwoływał na naradę generałów: Antypatra, Parmeniona i Klejtosa, zwanego Czarnym ze względu na kolor włosów i oczu, a także ciemną cerę. Poza tym na ogół nie opuszczał go czarny nastrój, niemniej był znakomitym oficerem. 125 - Czy zgodzili się przyjąć warunki kapitulacji? - zapytał Filip, wchodząc, zanim zdążył usiąść. - Nie - odparł Parmenion. - I według mnie nawet o tym nie myślą. Miasto zablokowane jest od strony lądu naszymi okopami, ale od strony morza wciąż otrzymuje zaopatrzenie, dostarczane przez flotę z Byzantion. - A my nie możemy nic zrobić - dodał Czarny. -Nie mamy kontroli nad morzem. Filip uderzył pięścią w stół. - W nosie mam kontrolę nad morzem! - krzyknął. -Za kilka dni będą gotowe moje wieże oblężnicze i zetrę w proch ich mury. Wtedy chcę zobaczyć, czy jeszcze będą mieli ochotę tak się cenić! Czarny potrząsnął głową. - Czy masz jeszcze coś do powiedzenia? - Nic. Tyle tylko, że nie wydaje mi się to takie proste. - Nie? A więc słuchajcie mnie uważnie. Chcę, żeby te przeklęte maszyny były gotowe najpóźniej za dwa dni, bo inaczej kopa w tyłek dostaną wszyscy, od głównego inżyniera po ostatniego cieślę. Zrozumieliście? - Doskonale cię zrozumieliśmy, królu - odparł An-typater, z typowym dla niego spokojem. Gniew Filipa potrafił czynić cuda w pewnych sytuacjach. Po dwóch dniach machiny ruszyły w stronę murów, trzeszcząc i zgrzytając: były to samobieżne wieże, wyższe od bastionów Perinthos, poruszane systemem przeciwciężarów, i każda mogła pomieścić setkę żołnierzy, katapulty i tarany. Oblężeni zrozumieli, co ich czeka, a wspomnienie tego, co wydarzyło się w Olincie, zniszczonym do szczętu przez wściekłość władcy, wzmogło ich energię. Zrobili podkopy i spalili maszyny podczas nocnego wypadu. Filip kazał je odbudować i zrobił podkopy ze swojej strony, aby osłabić fundamenty murów, w które tarany 126 waliły bez przerwy dzień i noc, wypełniając całe miasto ogłuszającym hukiem. W końcu mury padły, ale przed oczami generałów macedońskich pojawił się zaskakujący widok. Antypa-ter, który był najstarszy i najbardziej poważany, otrzymał zadanie przekazania królowi złej wiadomości. - Panie, mury runęły, ale odradzam szturm piechoty. - Tak? A to dlaczego? - Chodź i sam zobacz. Filip podszedł do jednej z wież, wdrapał się na jej szczyt i odebrało mu mowę, ledwie tylko rzucił spojrzenie poza powalone mury: oblężeni połączyli rząd domów na pierwszym tarasie miasta, tworząc tym samym drugi pas murów. A ponieważ Perinthos całe zbudowane było na tarasach, zdawało się oczywiste, że sytuacja może się powtarzać. - A niech to! - warknął król, schodząc na ziemię. Zamknął się w swoim namiocie na kilka dni, złoszcząc się i szukając wyjścia ze ślepego zaułka, w który się zapędził, jednak to nie był koniec złych wieści. Przyniósł je cały jego sztab generalny. - Panie - oznajmił Parmenion - Ateńczycy zwerbowali dziesięć tysięcy najemników za pieniądze perskich satrapów z Azji Mniejszej i wysadzili ich na ląd w Perinthos. Filip spuścił głowę. Scenariusz, którego tak bardzo obawiał się Arystoteles, niestety sprawdził się: Persja zwróciła się przeciwko Macedonii. - To niezły kłopot - skomentował Czarny, jak gdyby atmosfera nie była już wystarczająco ponura. - A to jeszcze nie wszystko - dodał Antypater. - Co jeszcze?! - krzyknął Filip. - Czy to możliwe, żebym musiał wyrywać wam słowa z ust obcęgami? - Łatwo powiedzieć - ciągnął Parmenion. - Nasza flota została zablokowana na Morzu Czarnym. 127 - Co takiego?! - wrzasnął jeszcze głośniej król. -A co robiła nasza flota na Morzu Czarnym? - Próbowała przechwycić transport zboża skierowany do Perinthos, ale niestety Ateńczycy zorientowali się, wyprowadzili niespodziewanie w nocy swoją flotę i zablokowali wejście do Bosforu. Filip opadł na krzesło i ukrył głowę w dłoniach. - Sto trzydzieści statków i trzy tysiące ludzi - wymamrotał. - Nie mogę ich stracić. Nie mogę ich stracić! - tym razem wrzasnął, zrywając się na nogi i przemierzając namiot długimi krokami. Tymczasem na pokładach swoich statków w Bosforze załogi ateńskie już świętowały zwycięstwo i co wieczór, po zapadnięciu zmroku, marynarze rozpalali ogniska w piecykach. Światło płomieni odbijało się w lustrzanych tarczach, tak aby statki macedońskie nie próbowały przepłynąć pod osłoną nocy. Nie wiedzieli jednak, że Filip, kiedy znajdował się w pułapce i nie mógł użyć siły, uciekał się do podstępu i stawał się wtedy jeszcze bardziej niebezpieczny. Pewnej nocy dowódca ateńskiej triery*, patrolującej zachodnie wybrzeże cieśniny, zauważył płynącą z nurtem szalupę, która próbowała trzymać się możliwie blisko brzegu, by nie zostać zauważoną. Rozkazał, aby skierować światło piecyka w stronę brzegu, i szalupa stała się natychmiast widoczna, uderzona jasnym promieniem odbitym od tarczy. - Zatrzymać się - rozkazał oficer - albo was zatopię! - I polecił sternikowi, aby wykonał zwrot przez prawą burtę i skierował wielki, zakrzywiony brązowy dziób triery w bok małej łodzi. * Triera - grecki okręt wojenny, wyposażony w trzy rzędy wioseł umieszczonych jeden nad drugim. Triera zaopatrzona była również w żagiel (przyp. red.). 128 Przerażona obsada szalupy zatrzymała się i kiedy ateński dowódca rozkazał im, żeby się zbliżyli, powio-słowali w stronę greckiego statku i weszli na pokład. W ich zachowaniu i wyglądzie było coś dziwnego, ale kiedy otworzyli usta, ateński oficer nie miał już wątpliwości: na pewno byli to Macedończycy, a nie traccy rybacy, za których się podawali. Kazał ich zrewidować i na szyi jednego z nich znalazł skórzany futerał, a w nim ukrytą wiadomość. Była to zdecydowanie jego szczęśliwa noc! Polecił jednemu ze swoich ludzi, żeby mu poświecił lampą i przeczytał. Filip, król Macedończyków, do Antypatra Generalny Namiestniku, bądź pozdrowiony! Trafia się nam okazja, aby odnieść przygniatające zwycięstwo nad flotą ateńską, która przecina Bosfor. Wyprowadź sto okrętów z Tazos i zablokuj południowe wyjście s Helle-spontu. Ja spuszczę moją flotę od północy i schwytamy ich pośrodku. Nie będą mieli drogi odwrotu. Musisz być u wylotu cieśniny w pierwszą noc nowiu. Uważaj na siebie. - Bogowie! - wykrzyknął dowódca, jak tylko skończył. - Nie ma chwili do stracenia. Rozkazał zmienić niezwłocznie kurs i wiosłować co sił na środek cieśniny, gdzie kołysał się zakotwiczony okręt admiralski. Wszedł na pokład, poprosił o rozmowę ze starym, bardzo doświadczonym wodzem imieniem Fokion, i podał mu przechwyconą wiadomość. Wódz szybko ją przeczytał, po czym przekazał swojemu skrybie, człowiekowi bardzo kompetentnemu, który całymi latami pracował jako sekretarz Ludowego Zgromadzenia w Atenach. - Widziałem inne listy Filipa w naszym archiwum, 129 to na pewno jego charakter pisma. Również pieczęć jest jego - dodał, obejrzawszy starannie dokument. Wkrótce potem, z dziobu okrętu admiralskiego, Fo-kion, światłem odbitym w tarczy, nadawał w kierunku wszystkich okrętów floty sygnał do wycofania się. Po trzech dniach dotarli do Tazos, by odkryć, iż nie ma tam nawet śladu floty Antypatra, choćby z tej przyczyny, że żadna flota Antypatra nigdy nie istniała. Ale tymczasem flota królewska mogła przejść spokojnie przez Bosfor i Hellespont, żeby poszukać schronienia w bezpiecznym miejscu. W jednej ze swoich mów przeciw Filipowi Demoste-nes nazwał go lisem: kiedy dowiedział się, co się wydarzyło, zdał sobie sprawę, że przydomek był bardziej niż kiedykolwiek zasłużony. Władca macedoński odstąpił od oblężenia Perin-thos z początkiem jesieni i ruszył na północ, aby ukarać plemiona Scytów, ponieważ odmówiły mu przysłania posiłków; pokonał i zabił ich króla Atheasa, który stanął do boju, mimo że miał ponad dziewięćdziesiąt lat. Jednak w drodze powrotnej, już w pełni zimy, armia Filipa zaatakowana została przez najbardziej dzikie z plemion trackich, Triballów; poniosła poważne straty i musiała porzucić cały łup. Sam król został ranny i z trudem zdołał przyprowadzić do ojczyzny swoich żołnierzy, torując sobie drogę walką. Powrócił do swojego pałacu w Pełli, całkowicie wyczerpany trudami i rozdzierającym bólem, pochodzącym ze zranionej nogi. Mimo to w tym samym dniu zwołał radę, żeby dowiedzieć się, co wydarzyło się w Grecji i w Macedonii podczas jego nieobecności. Żadna z wiadomości nie była pomyślna i gdyby pozostało mu jeszcze choć trochę energii, rozjuszyłby się jak byk. 130 Tymczasem postanowił, że się z tym prześpi, i nazajutrz rano wezwał lekarza Filipa. - Przypatrz mi się dobrze - powiedział. - Jak mnie znajdujesz? Lekarz zmierzył go od stóp do głów, zobaczył ziemistą cerę i zgaszone spojrzenie, suche i spierzchnięte wargi, zwrócił też uwagę na załamujący się głos. - Źle wyglądasz, panie. - Mówisz bez ogródek - zauważył król. - Chcesz chyba mieć dobrego lekarza. Jeśli potrzebny ci pochlebca, wiesz, gdzie go znaleźć. - Masz rację. Teraz posłuchaj: jestem gotów wypić każde świństwo, jakie zechcesz mi przygotować, pozwolę, aby twoi masażyści połamali mi plecy i przetrącili kark, aby wpychano mi do tyłka twoje lewatywy, gotów jestem jeść cuchnące ryby zamiast pieczeni wołowej, jak długo zechcesz, pić źródlaną wodę, aż urosną mi w brzuchu żaby, ale na bogów, postaw mnie na nogi, bo chcę, żeby z początkiem lata mój ryk słychać było w Atenach i jeszcze dalej. - Będziesz mnie słuchał? - zapytał nieufnie lekarz. - Będę. - I nie ciśniesz moimi lekarstwami i naparami o ścianę. - Nie zrobię tego. - Chodź więc do mojego gabinetu. Muszę cię zbadać. Jakiś czas potem, pewnego spokojnego wiosennego wieczoru, Filip pojawił się bez zapowiedzi w apartamentach królowej. Olimpias, uprzedzona przez służebnice, przejrzała się szybko w lustrze i wyszła na spotkanie. - Cieszę się, że doszedłeś do siebie. Wejdź, usiądź. To dla mnie zaszczyt przyjmować w tych komnatach króla Macedończyków. 131 Filip usiadł i pozostał przez chwilę z opuszczonymi oczami. - Czy konieczny jest ten oficjalny język? Nie moglibyśmy porozmawiać jak dwoje małżonków, którzy są ze sobą od wielu lat? - Ze sobą nie jest najwłaściwszym określeniem - odparła Olimpias. - Twój język tnie mocniej od miecza. - To dlatego, że ja nie mam żadnego miecza. - Przyszedłem z tobą porozmawiać. - Słucham cię. - Muszę poprosić cię o przysługę. Moje ostatnie kampanie nie były szczęśliwe. Straciłem wielu ludzi i sam też na darmo postradałem siły. W Atenach uważają, że jestem skończony, i słuchają słów Demostenesa, jakby były wyrocznią. - To właśnie słyszałam. - Olimpias, nie chcę doprowadzić teraz do bezpośredniego starcia, nie chcę nawet go prowokować. Tymczasem musi jeszcze przeważyć dobra wola. Pragnienie doprowadzenia do zgody... - W czym miałabym ci pomóc? - Ja nie mogę wysłać w tej chwili poselstwa do Aten, ale pomyślałem, że gdybyś uczyniła to ty, królowa, wiele by to zmieniło. Ty nigdy nie powzięłaś przeciwko nim żadnych zamiarów. Są nawet tacy, którzy myślą, że ty też jesteś ofiarą Filipa. Olimpias nie skomentowała tych słów. - Słowem, byłoby to poselstwo przysłane przez neutralną siłę, rozumiesz? Olimpias, potrzebuję czasu, pomóż mi! A jeśli nie chcesz pomóc mnie, pomyśl o twoim synu. To jego królestwo buduję, przygotowuję jego hegemonię nad całym światem greckim. Umilkł i powoli uspokoił się po zakończonej przemowie. Olimpias odwróciła się do okna, jakby chciała 132 uniknąć jego spojrzenia, i ona też pozostała przez kilka chwil w milczeniu. Potem powiedziała: - Zrobię to. Wyślę Oreosa, mojego sekretarza. Jest to człowiek mądry i przezorny. - To znakomity wybór - pochwalił Filip, nie spodziewając się takiej gotowości do współpracy. - Czy mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić? - zapytała królowa, ale był to chłodny ton pożegnania. - Chciałem ci też powiedzieć, że za kilka dni pojadę do Miezie. - Wyraz twarzy Olimpias nagle się zmienił, blade policzki zaróżowiły. - Przywiozę Aleksandra do domu - dodał król. Królowa schowała twarz w szacie, nie mogła jednak ukryć gwałtownych emocji, które nią w owej chwili zawładnęły. - Nie zapytałaś nawet, czy jadłem kolację - zauważył Filip. Olimpias podniosła wilgotne oczy. - Jadłeś kolację? - powtórzyła bezwiednie. - Nie. Ja... miałem nadzieję, że poprosisz, bym został. Królowa spuściła głowę. - Nie czuję się dzisiaj dobrze. Przykro mi. Filip przygryzł wargę i wyszedł, trzaskając drzwiami. Olimpias oparła się o ścianę, jakby miała zemdleć, i słuchała jego ciężkich kroków, rozbrzmiewających w korytarzu i cichnących w głębi schodów. 18 Aleksander biegł łąką skąpaną w wiosennym słońcu, usianą kwiatami; biegł półnagi i bosy pod wiatr, który mierzwił mu włosy i niósł od morza lekki zapach soli. Peritas biegł obok, starając się nie wyprzedzać swoje- 133 go pana ani też go nie zgubić. Szczekał od czasu do czasu, jakby chciał zwrócić jego uwagę, a młodzieniec odwracał się do niego z uśmiechem, nie zatrzymując się. Była to jedna z tych chwil, w których uwalniał swoją duszę, frunął niczym ptak, galopował niczym rumak. Wówczas jego podwójna i tajemnicza natura centaura, jednocześnie gwałtowna i wrażliwa, mroczna i promienna, zdawała się objawiać w harmonijnym ruchu, w czymś w rodzaju inicjacyjnego tańca pod błyszczącym okiem słońca albo pod nagłym cieniem chmury. Przy każdym odbiciu jego posągowe ciało kurczyło się, żeby potem wyciągnąć się w szerokim skoku, złociste pukle falowały miękkie i lśniące na karku jak końska grzywa, a lekki ruch ramion towarzyszył niczym skrzydła przyspieszonemu unoszeniu się rozpalonej biegiem piersi. Filip przyglądał mu się w milczeniu, siedząc nieruchomo na grzbiecie swojego konia, na skraju lasu. Potem, kiedy widział go już z bliska i usłyszał głośniejsze nagle ujadanie psa, który odkrył jego obecność, spiął konia ostrogami i podjechał do syna, śląc pozdrowienia dłonią, z uśmiechem, ale nie zatrzymując go, zachwycony potęgą tego biegu, cudem owych niestrudzonych kończyn. Aleksander zatrzymał się na brzegu strumienia i wskoczył do wody. Filip zsiadł ze swojego wierzchowca i zaczekał na niego. Chłopak wyszedł z wody razem z psem i obaj się otrząsnęli. Filip uścisnął go mocno i sam poczuł równie silny uścisk syna. Zrozumiał, że stał się on mężczyzną. - Przyjechałem cię zabrać - wyjaśnił. - Wracamy do domu. Aleksander spojrzał na niego z niedowierzaniem. - Słowo króla? - Słowo króla - zapewnił Filip. - Ale nadejdzie taki 134 dzień, kiedy zatęsknisz za tym okresem swojego życia. Ja nigdy nie miałem takiego szczęścia. Nie poznałem pieśni ani poezji, ani mądrych wywodów. I dlatego jestem taki zmęczony, synu, dlatego moje lata tak mi ciążą. Aleksander nic nie powiedział i ruszyli razem łąką w stronę domu: młodzieniec z psem u boku i jego ojciec, prowadzący za uzdę konia. Nagle, spoza wzgórza przesłaniającego widok na zacisze w Miezie, rozległo się rżenie. Był to dźwięk przeszywający i przenikliwy, potężne sapanie, jakby dzikiego zwierzęcia, jakiegoś chimerycznego stworzenia. Potem dały się słyszeć wrzaski ludzi, krzyki i nawoływania oraz huk podków z brązu, od których drżała ziemia. Rżenie rozległo się znowu, jeszcze głośniejsze i bardziej rozjuszone. Filip odwrócił się do syna i powiedział: - Przywiozłem ci prezent. Dotarli na szczyt wzgórza i Aleksander zatrzymał się zdumiony: w dole, przed jego oczami, czarny ogier stawał dęba, wspierając lędźwie na tylnych łapach, połyskując od potu, jak posąg z brązu zmoczony deszczem. Przytrzymywało go pięciu mężczyzn uczepionych sznurów i cugli, którzy próbowali poskromić jego niesłychany temperament. Był bardziej czarny od skrzydeł kruka i miał pośrodku czoła białą strzałkę. Przy każdym ruchu szyi albo grzbietu przewracał na ziemię stajennych i ciągnął ich po trawie jak bezwładne kukły. Potem opadał na przednie kopyta, wściekle wierzgał, chłostał powietrze ogonem, potrząsał długą lśniącą grzywą. Krwista piana toczyła się z pyska wspaniałego zwierzęcia, które chwilami zatrzymywało się, z szyją pochyloną nad ziemią, żeby wypełnić płuca powietrzem i wydmuchnąć je z powrotem, niczym ognisty powiew, ni- 135 czym tchnienie smoka. I jeszcze rżał, potrząsał wspaniałym karkiem, napinał mięśnie, które powiększały mu kłąb. Aleksander, jakby uderzony batem, otrząsnął się nagle i wykrzyknął: - Puśćcie go! Puśćcie tego konia, na Zeusa! Filip położył mu rękę na ramieniu. - Poczekaj jeszcze chwilę, chłopcze, poczekaj, aż go poskromią. Jeszcze trochę cierpliwości, i będzie twój. - Nie! - krzyknął Aleksander. - Nie! Tylko ja mogę go poskromić. Puśćcie go! Mówię, żebyście go puścili. - Ależ ucieknie - zwrócił mu uwagę Filip. - Mój chłopcze, zapłaciłem za niego majątek! - Ile? - spytał Aleksander. - Ile za niego zapłaciłeś, tato? - Trzynaście talentów*. - Założę się o tyle samo, że uda mi się go poskromić! Ale powiedz tym nędznikom, żeby go puścili! Proszę! Filip popatrzył na niego i zobaczył, że wskutek emocji ma na szyi żyły napięte niemal tak samo jak oszalały ogier. Odwrócił się do mężczyzn i rozkazał: - Puśćcie go! Posłuchali. Jeden po drugim rozwiązali węzły i zostawili mu tylko cugle na szyi. Zwierzę natychmiast oddaliło się, biegnąc po równinie. Aleksander rzucił się w pościg i zrównał się z koniem ku zdumieniu króla i jego stajennych. Władca potrząsnął głową, szepcząc: „O, bogowie, serce pęknie temu chłopcu, serce mu pęknie". A Peritas warczał przez zęby. Mężczyźni dali królewiczowi znak, jakby chcieli powiedzieć: „Posłuchaj". Słyszeli, że do * Talent - jednostka wagi (talent attycki ok. 26 kg). Jeden talent równał się 60 minom, a jedna mina 100 drachmom (prsyp. red.). 136 nich mówi, dysząc w biegu, coś do nich krzyczy, jakieś słowa, porywane przez wiatr wraz ze rżeniem zwierzęcia, które jakby mu odpowiadało. I nagle, kiedy już się zdawało, że chłopak upadnie ze zmęczenia, rumak zwolnił bieg, a potem przeszedł w stępa, potrząsając łbem i parskając. Aleksander zbliżył się do niego, powoli, ustawiając się po stronie słońca. Mógł go teraz widzieć, oświetlonego, mógł widzieć szerokie czarne czoło i białą strzałkę. - Bucefał - wyszeptał. - Bucefał... Właśnie takie będzie twoje imię... Podoba ci się, ładne? Podoba ci się? -I przysunął się tak blisko, że prawie go dotykał. Zwierzę potrząsnęło łbem, ale się nie ruszyło, więc chłopak wyciągnął rękę i pogładził je po szyi, delikatnie, a potem po policzku i po miękkim jak mech pysku. - Chcesz pobiec ze mną? - zapytał. - Chcesz biec? Koń zarżał, unosząc pyszny łeb i Aleksander zrozumiał, że się zgadza. Popatrzył mu prosto w rozpalone oczy i potem, jednym zrywem wskoczył mu na grzbiet i krzyknąwszy: „Ruszaj, Bucefale!" - dotknął piętami jego brzucha. Zwierzę rzuciło się do galopu, wyginając lśniący grzbiet, wyciągając łeb, nogi i długi, falisty ogon. Pędził szybko, jak wiatr, przez równinę, docierając aż do lasu i rzeki, a metaliczny huk kopyt zdawał się grzmotem pioruna. Zatrzymał się naprzeciw Filipa, któremu trudno było uwierzyć w to, co zobaczył. Aleksander zeskoczył na ziemię. - To tak, jakby dosiadać Pegaza, ojcze, tak jakby miał skrzydła. Tacy musieli być Balios i Ksantos, konie Achillesa, synowie wiatru. Dziękuję, że mi go podarowałeś. Gładził go po szyi, po spoconej klatce piersiowej. Pe- 137 ritas zaczął szczekać, zazdrosny o tego, który jak czuł, miał zostać nowym przyjacielem jego pana, więc chłopak, żeby psa uspokoić, także go pogłaskał. Filip patrzył zdumiony, tak jakby nie dotarło jeszcze do niego to, co się stało. Potem pocałował Aleksandra w czoło i powiedział: - Synu mój, szukaj sobie innego królestwa. Macedonia jest dla ciebie za mała. 19 Jadąc u boku ojca, Aleksander zapytał: - Naprawdę zapłaciłeś za niego trzynaście talentów? Filip przytaknął. - Myślę, że jest to najwyższa cena, jaką zapłacono kiedykolwiek za konia. To najpiękniejsze zwierzę, jakiego od wielu lat dochowano się stadionie Filonejkosa w Tessalii. - Wart jest więcej - stwierdził Aleksander, gładząc szyję Bucefała. - Żaden inny wierzchowiec na świecie nie byłby mnie bardziej godny. Obiad zjedli w towarzystwie Arystotelesa i Kalliste-nesa: Teofrast wrócił do Azji, żeby kontynuować swoje badania i od czasu do czasu przekazywał mistrzowi relacje dotyczące własnych odkryć. Do stołu zasiedli również dwaj malarze waz, których Arystoteles sprowadził z Koryntu, nie po to jednak, żeby malowali dzbany, ale by zajęli się inną, o wiele bardziej delikatną pracą, jaką zlecił sam Filip: wykonaniem mapy znanego świata. - Mogę ją zobaczyć? - zapytał niecierpliwie król po skończonym obiedzie. - Oczywiście - odparł Arystoteles. - Jest również zasługą twoich podbojów to, co udało się nam przedstawić. 138 Przeszli do obszernej i dobrze oświetlonej sali, gdzie wielka mapa, wykonana na wygarbowanej skórze wołu, przymocowana kilkoma ozdobnymi gwoździami do drewnianej tablicy tego samego rozmiaru, przedstawiała się okazale, połyskując kolorami, którymi artyści uwydatnili morza, góry, rzeki i jeziora, zatoki i wyspy. Filip przyglądał się jej urzeczony. Jego spojrzenie przebiegało jej zarysy od wschodu do zachodu, od słupów Heraklesa po bezkresną równinę Scytii, od Bosforu po Kaukaz, od Egiptu po Syrię. Muskał ją delikatnie palcami, tak jakby obawiał się jej dotknąć, szukał krajów, zaprzyjaźnionych i wrogich; rozpoznał z błyszczącymi oczami miasto, które założył niedawno w Tracji i które nosiło jego imię: Fi-lippopolis. Zobaczył w końcu, jak rozległe są jego posiadłości. Na wschodzie i na północy mapa rozpływała się w nicości, tak samo jak na południu, gdzie rozciągały się bezkresne piaski. Na bocznym stole leżała sterta arkuszy ze wstępnymi szkicami. Filip przejrzał kilka z nich i zatrzymał się nad rysunkiem przedstawiającym Ziemię. - A zatem myślisz, że jest okrągła? - zapytał Arystotelesa. - Nie myślę, jestem tego pewien - odparł filozof. -Okrągły jest cień, jaki Ziemia rzuca na Księżyc podczas zaćmienia. A jeśli przyjrzysz się statkowi oddalającemu się od portu, najpierw widzisz, jak znika kadłub, a potem maszt. Gdy zaś patrzysz na statek, który się zbliża, wyłania się najpierw maszt i stopniowo kadłub. - A co jest tutaj na dole? - zapytał król, wskazując obszar oznaczony napisem antipodes. - Tego nikt nie wie. Jest jednak prawdopodobne, że leżą tam ziemie o powierzchni równej tej, na której my zamieszkujemy. To kwestia równowagi. Problem polega 139 na tym, że nie wiemy, jak daleko rozciągają się regiony północne. Aleksander odwrócił się w jego stronę, po czym zatrzymał zamyślony wzrok na prowincjach ogromnego imperium, które - jak mówiono - rozciągało się od Morza Egejskiego aż po Indie, i przypomniały mu się natychmiast słowa, jakimi trzy lata wstecz perski gość opisywał swoją ojczyznę. W owej chwili wyobrażał sobie, że pędzi na grzbiecie Bucefała po owych rozległych płaskowyżach, że przelatuje nad górami i pustyniami, aż po granice świata, aż po fale rzeki Ocean, która według Homera miała opływać całą Ziemię. Do rzeczywistości przywołał go głos ojca i ręka, którą położył mu na ramieniu: - Uporządkuj swoje rzeczy, synu, wydaj polecenia służącym, żeby przygotowali twój bagaż, wszystko to, co chcesz zabrać do domu w Pełli. I pożegnaj się z twoim nauczycielem. Nie zobaczysz go przez jakiś czas. Powiedziawszy to, król się oddalił, żeby mogli zostać sami i pożegnać się w spokoju. - Szybko minął ten czas - zauważył Arystoteles. -Wydaje mi się, że przyjechałem do Miezie wczoraj. - Dokąd teraz pojedziesz? - zapytał Aleksander. - Zostanę jeszcze tutaj przez jakiś czas. Zgromadziliśmy wiele materiałów i całe mnóstwo notatek i zapisków, które muszą być teraz dokładnie uporządkowane. Zajmie to trochę czasu. Poza tym prowadzę pewne badania nad przenoszeniem chorób z jednego ciała na drugie. - Cieszę się, że zostajesz, będę mógł czasami przyjechać w odwiedziny. Chciałbym jeszcze zadać ci tyle pytań! Arystoteles przyjrzał mu się bacznie i jakby przez chwilę wyczytał te pytania w zmiennym i niespokojnym blasku jego spojrzenia. 140 - Nurtujące cię pytania to takie, na które nie ma odpowiedzi, Aleksandrze... a jeśli jest, musisz jej poszukać w sobie. Światło wiosennego popołudnia padało na rozrzucone arkusze wypełnione notatkami i rysunkami, na kubki z farbami i pędzlami, na wielką mapę znanego świata i na małe szare i pogodne oczy filozofa. - A potem dokąd pojedziesz? - zapytał jeszcze Aleksander. - Najpierw do Stagejry, do mojego domu. - Czy myślisz, że udało ci się uczynić ze mnie Greka? - Myślę, że pomogłem ci, abyś stał się mężczyzną, ale przede wszystkim zrozumiałem jedną rzecz: ty nigdy nie będziesz ani Grekiem, ani Macedończykiem. Będziesz wyłącznie Aleksandrem. Nauczyłem cię wszystkiego, czego mogłem: teraz pójdziesz swoją drogą i nikt nie może przewidzieć, dokąd cię ona zaprowadzi. Jedno tylko wiem na pewno: ktokolwiek zechce pójść za tobą, będzie musiał porzucić wszystko, dom, uczucia, ojczyznę i ruszyć w nieznane. Zegna], Aleksandrze, niech bogowie mają cię w swojej opiece. - Żegna], Arystotelesie. Niech bogowie zachowają i ciebie, jeśli chcą, by nad tym światem zabłysło trochę światła. Tak się rozstali, posyłając sobie jeszcze na koniec długie spojrzenie. Mieli się już nigdy nie zobaczyć. Owej nocy Aleksander długo nie mógł zasnąć, owładnięty silnym niepokojem. Patrzył przez okno na spokojną wieś i na księżyc, który oświetlał białe jeszcze od śniegu szczyty Bermionu i Olimpu, ale już słyszał w uszach szczęk oręża, rżenie galopujących rumaków. Myślał o chwale Achillesa, który zasłużył na pieśń Homera, o szalejącej bitwie i uderzeniach broni, ale nie 141 potrafił sobie wyobrazić, jak to wszystko będzie mogło współistnieć w jego duszy z myślą Arystotelesa, z obrazami Lizypa, z pieśniami Alkajosa i Safony. Być może - pomyślał - odpowiedzi należało szukać w swoim pochodzeniu, w naturze matki, Olimpias, dzikiej i melancholijnej jednocześnie, a także w charakterze ojca, ujmującym i jednocześnie bezlitosnym, impulsywnym i racjonalnym. A może kryła się w charakterze jego ludu, który za swymi plecami miał najdziksze z barbarzyńskich plemion, a przed oczami greckie miasta z ich świątyniami i bibliotekami. Nazajutrz spotka się z matką i siostrą. Ciekawe, jak bardzo się zmieniły. I jak on się zmienił? Jakie będzie teraz jego miejsce na dworze w Pełli? Spróbował ukoić wzburzenie swojej duszy muzyką, wziął więc cytrę i usiadł na parapecie okna. Zagrał pewną pieśń, którą słyszał wielokrotnie śpiewaną przez żołnierzy ojca, siedzących nocą wokół ogniska wartowników. Była to pieśń prosta, taka jak ich góralski dialekt, ale przepełniona namiętnością i tęsknotą. Zorientował się w pewnej chwili, że do komnaty weszła Leptine, zwabiona melodią, i siedziała teraz na brzegu łóżka, słuchając w zachwycie. Światło księżyca pieściło jej twarz i ramiona, jasne i gładkie ręce. Aleksander odłożył cytrę, podczas gdy ona lekkim ruchem odsłaniała piersi i wyciągała do niego ramiona. Położył się obok niej, a Leptine wtuliła jego głowę między swoje piersi, gładząc go po włosach. 20 Aleksander został zaprezentowany ustawionej w szyku armii trzy dni po swoim powrocie do Pełli i stojąc u boku ojca, przyjął paradę oddziałów, ubrany w zbro- 142 je, na grzbiecie Bucefała. Najpierw była to, od prawej strony, ciężka kawaleria hetajrów, „towarzyszy króla", złożona z arystokratów macedońskich ze wszystkich górskich plemion, potem piechota liniowa pezetajrów, tak zwanych towarzyszy pieszych, złożona z wieśniaków z równin, ustawiona we wspaniałą falangę *. Rozmieszczeni byli w pięciu szeregach, z których każdy miał sarisy o różnej, postępującej długości, w taki sposób, że kiedy je opuszczali, wszystkie szpice wystawały w pierwszym rzędzie. Jeden z oficerów wykrzyknął rozkaz: „Prezentuj broń!" i cały las okutych żelazem tyczek wysunął się, aby oddać cześć królowi i jego synowi. - Pamiętaj, mój chłopcze: falanga jest kowadłem, a kawaleria młotem - powiedział Filip. - Kiedy nieprzyjacielska armia zostaje zepchnięta przez naszych jeźdźców na tę szpiczastą barierę, nie ma ratunku. Potem, na lewym skrzydle, zaprezentowała się królewska ila, elitarny, złożony z najlepszych hetajrów szwadron jazdy, który był wprowadzany do walki w kluczowym momencie bitwy, aby zadać ostateczny cios przez rozbicie nieprzyjacielskiego szyku. Jeźdźcy wykrzyknęli: „Witaj, Aleksandrze!" i uderzyli dzidami w tarcze, co było hołdem zarezerwowanym wyłącznie dla ich wodza. - Dowództwo jest twoje - wyjaśnił Filip. - To ty od tej pory będziesz prowadził ten szwadron do boju. * Falanga - szyk bojowy piechoty (hoplitów) greckiej, polegający na ustawieniu równolegle do frontu, złożony zwykle z ośmiu szeregów linii ciężkozbrojnych wojowników dzierżących okrągłe tarcze średnicy około l m i włócznie długości blisko 2 m. Macedońska falanga różniła się od greckiej przede wszystkim uzbrojeniem. Na uzbrojenie piechura składała się mała i lekka tarcza oraz sarisa, długa na 4 do 5 m włócznia. Doskonale wyszkolone oddziały piechoty macedońskiej stanowiły na polu bitwy niezwykle potężną formację (przyp. red.). 143 W tejże chwili z szyku odłączyła się grupa jeźdźców ubranych we wspaniałe zbroje, z głowami osłoniętymi lśniącymi hełmami - zdobiły je wysokie kity. Dosiadali rumaków ze srebrnymi wędzidłami i z czaprakami z purpurowej wełny. Wyróżniali się spośród innych szlachetnością postawy i okazałością swoich wierzchowców. Rzucili się do galopu, jakby we wściekłej szarży, a potem, na dany znak, zaprezentowali się w szerokim, imponującym, doskonałym zachodzeniu. Jeździec, który znajdował się w środku rozwidlonego promienia, przytrzymywał swojego rumaka, podczas gdy pozostali posuwali się z coraz większą prędkością, tak że ostatni nie powinien nawet minimalnie zwolnić tempa. Po wykonaniu tego widowiskowego manewru znów puścili swoje zwierzęta do galopu, bark w bark, łeb w łeb, zostawiając za sobą gęstą chmurę kurzu, i po króciutkiej chwili zatrzymali się przed księciem. Jeden z oficerów krzyknął donośnym głosem: - Ila Aleksandra! A następnie przedstawił ich jeden po drugim: - Hefajstion! Seleukos! Lizymach! Ptolemeusz! Krateros! Perdikkas! Leonnatos! Filotas! Jego przyjaciele. Po zakończonym apelu unieśli dzidy i wykrzyknęli: - Witaj, Aleksandrze! - W końcu, łamiąc zasady protokołu, otoczyli go, niemal ściągnęli z konia i uścisnęli mocno, na oczach króla i jego żołnierzy stojących nieruchomo w szeregach. Stłoczyli się wokół swojego księcia, pokrzykując z radości, wyrzucając broń do góry, skacząc i tańcząc. Kiedy defilada się skończyła, do grupy dołączył również Eumenes. Jako Grek, nie należał do armii, ale został osobistym sekretarzem Filipa i odgrywał na dworze ważną rolę. 144 Tego samego wieczoru Aleksander miał być obecny na uczcie, którą przyjaciele urządzili dla niego w domu Ptolemeusza. Salę przygotowano z wielką starannością i przepychem: łoża i stoły skonstruowane były z intar-sjowanego drewna, ozdobionego ornamentami z pozłacanego brązu, kandelabry z brązu korynckiego miały kształt dziewcząt trzymających lampy oliwne, a z sufitu zwisały lampiony w postaci przedziurawionych waz, które wywoływały na ścianach ciekawą grę świateł i cieni. Talerze wykonane były z masywnego srebra i kunsztownie wykończone na brzegach; potrawy przyrządzili kucharze ze Smyrny i Samos, o greckim smaku, ale też wytrawni znawcy kuchni azjatyckiej. Wina pochodziły z Cypru, Rodos, Koryntu, a nawet z dalekiej Sycylii, gdzie rolnicy z kolonii greckich prześcigali już kolegów z ojczyzny w jakości i znakomitości swoich produktów. Serwowane były z gigantycznego attyckiego krateru, pochodzącego sprzed prawie stu lat, ozdobionego scenami tańca satyrów ścigających półnagie menady. Na każdym stole stał puchar z tego samego serwisu, ozdobiony przez tego samego artystę pikantnymi scenami z uczty: były na nich nagie flecistki w ramionach wznoszących toast młodzieńców w koronach z bluszczu, niemal jako zapowiedź tego, co miało nastąpić owego wieczoru. Gdy Aleksander się pojawił, przyjęty został owacją, a gospodarz podszedł do niego z przepięknym pucharem o dwóch uchwytach, wypełnionym cypryjskim winem. - Ej, Aleksandrze! Po trzech latach na czystej wodzie pewnie urodziły ci się w żołądku żaby. My przynajmniej wynieśliśmy się stamtąd wcześniej! Napij się trochę tego, a wrócisz na swoje miejsce. - A więc czego nauczył cię Arystoteles podczas swoich tajemnych lekcji? - zapytał Eumenes. 145 - I skąd wziąłeś tego konia? - dziwił się Hefajstion. -Nigdy czegoś podobnego nie widziałem. - Wierzę - skomentował Eumenes, nie czekając nawet na odpowiedź. - Kosztował trzynaście talentów. Sam podpisałem zlecenie zapłaty. - Tak - przyznał Aleksander. - To prezent od mojego ojca. Ale wygrałem drugie tyle, zakładając się, że go poskromię. Powinniście byli tam być - ciągnął podniecony. - Trzymali go w pięciu i biedne zwierzę było przerażone, ciągnęli je za wędzidło i sprawiali mu ból. - A ty? - zapytał Perdikkas. - Ja? Nic. Rozkazałem tym nędznikom, żeby go puścili, a potem pobiegłem za nim... - Wystarczy rozmów o koniach! - krzyknął Ptole-meusz do przyjaciół tłoczących się wokół Aleksandra. -Porozmawiajmy o kobietach! I zajmujcie miejsca, bo kolacja gotowa. - Kobiety? - zapytał Seleukos. - Czy wiesz, Aleksandrze, że Perdikkas jest zakochany w twojej siostrze? Perdikkas zaczerwienił się i pchnął go tak, że ten stoczył się na ziemię. - Naprawdę! - przekonywał Seleukos. - Sam widziałem, jak robił do niej słodkie oczy podczas oficjalnej ceremonii. Straż przyboczna ze słodkimi oczami! Ha, ha! - zarechotał. - A nie wiecie jeszcze czegoś - dodał Ptolemeusz. -Jutro Perdikkas ma dowodzić eskortą, która zaprowadzi księżniczkę, aby złożyła ofiarę inicjacyjną bogini Artemidzie. Na twoim miejscu, Aleksandrze, nie ufałbym mu. Aleksander, widząc, że Perdikkas się zaczerwienił, spróbował zmienić temat i poprosił o chwilę ciszy. - Ej, ludzie! Chcę wam powiedzieć, jak bardzo się cieszę, że jestem znowu z wami, i że jestem dumny, iż moi przyjaciele i towarzysze tworzą ile Aleksandra! -Podniósł puchar i wychylił cały jednym haustem. 146 - Wina! - rozkazał Ptolemeusz. - Nalejcie wszystkim wina. - Potem klasnął w ręce i kiedy goście zajmowali miejsca na swoich łożach, kilku służących rozlewało wino, czerpiąc je z krateru, inni zaczęli serwować potrawy z rożna: kuropatwy, drozdy, górskie koguty, kaczki i jako ostatnie - bardzo rzadkie i wyborne bażanty. Aleksander chciał mieć po swojej prawej stronie najdroższego przyjaciela, jakim był Hefajstion, a po lewej gospodarza domu, Ptolemeusza. Po dziczyźnie wjechała ćwierć pieczonego cielaka. Stolnik pokroił go na kawałki i przed każdym z biesiadników postawił porcję mięsa, natomiast słudzy wnosili koszyki z pachnącym chlebem prosto z pieca, z łuskanymi orzechami i gotowanymi kaczymi jajami. Weszły też flecistki ze swoimi instrumentami i zaczęły grać. Wszystkie były przepiękne i egzotyczne: z My-zji, z Karii, z Tracji, z Bitynii. Włosy miały związane kolorowymi wstążkami lub zebrane w czepki wykończone srebrem lub złotem. Ubrane były na wzór amazonek w krótkie tuniki, z przewieszonymi przez plecy łukami i kołczanami, scenicznymi rekwizytami używanymi w teatrze. Po pierwszej pieśni niektóre z nich odłożyły łuki, po drugiej kołczany, następnie zdjęły obuwie i tuniki, ukazując młode ciała, lśniące w świetle lamp pachnącymi pomadami. Zaczęły tańczyć przy dźwiękach muzyki fletów i bębnów, krążąc między stołami i łóżkami biesiadników. Przyjaciele przestali jeść, ale wciąż pili, podniecając się. Niektórzy się podnieśli, zdjęli ubrania i dołączyli do tańca, który przy coraz szybszym rytmie bębnów i tamburynów zbliżał się do paroksyzmu. W pewnej chwili Ptolemeusz chwycił za rękę jedną z dziewcząt, powstrzymując jej wirujący ruch, i odwrócił ją tak, by zobaczył ją Aleksander. 147 - Jest najpiękniejsza ze wszystkich - powiedział. -Wziąłem ją dla ciebie. - A dla mnie? - zapytał Hefajstion. - Ta ci się podoba? - spytał Aleksander, zatrzymując inną wspaniałą dziewczynę, o rudych włosach. Ptolemeusz polecił służącym napełnić lampy w taki sposób, żeby niektóre z nich zgasły w pewnej chwili, pogrążając salę w półmroku. Młodzi ludzie obejmowali się na łożach, na dywanach i na skórach pokrywających posadzkę, gdy tymczasem muzyka flecistek pobrzmiewała wciąż wśród pokrytych freskami ścian. Wyznaczała niemal rytm podnieconych oddechów i ruchów nagich ciał, połyskujących w niepewnym świetle nielicznych lamp, które płonęły jeszcze w rogach wielkiej sali. Aleksander wyszedł późną nocą, upojony i podniecony. Było tak, jakby długo tłumiona siła wyzwoliła się nagle i całkowicie nim zawładnęła. Zatrzymał się na tarasie pałacu, w powiewie wiatru Boreasza, aby odzyskać jasność umysłu, i pozostał uczepiony parapetu, dopóki nie zobaczył księżyca zachodzącego za góry Eordai. Tam w dole, spowita ciemnością, znajdowała się cicha, spokojna Mieza i być może Arystoteles czuwał późną nocą, snując delikatną nić swoich myśli. Zdało mu się, że minęły lata od ich rozstania. Tuż przed świtem został obudzony przez strażnika i usiadł na łóżku, trzymając się za głowę, która mu pękała. - Mam nadzieję, że masz wystarczający powód, żeby mnie budzić, bo jeśli nie... - Powodem jest wezwanie króla, Aleksandrze. Chce, żebyś natychmiast do niego przyszedł. Młodzieniec z trudem stanął na nogi, dowlókł się do 148 miednicy z wodą i zanurzył w niej kilkakrotnie głowę, potem narzucił na gołe ramiona chlamidę, zawiązał sandały i ruszył za swoim przewodnikiem. Filip przyjął go w jednej z sal królewskiej zbrojowni i od razu było jasne, że jest w fatalnym humorze. - Wydarzyło się coś bardzo poważnego - powiedział. - Zanim wróciłeś z Miezie, poprosiłem twoją matkę o pomoc w delikatnej misji: chodziło o wysłanie poselstwa do Aten w celu zapobieżenia planom Demo-stenesa, które mogły się okazać szkodliwe dla naszej polityki. Myślałem, że wysłannik królowej zostanie wysłuchany i coś uzyska. Niestety, myliłem się. Oskarżono go o szpiegostwo i zakatowano na śmierć. Wiesz, co to oznacza? - Że musimy wypowiedzieć Atenom wojnę - odparł Aleksander, który na widok ojca częściowo odzyskał trzeźwość umysłu. - To nie takie proste. Demostenes próbuje stworzyć Związek Panhelleński i poprowadzić go na wojnę przeciwko nam. - Pokonamy ich. - Aleksandrze, już czas, żebyś się nauczył, iż bronią nie rozwiążesz wszystkich problemów. Uczyniłem wszystko, aby uznano mnie za przywódcę Związku Panhelleńskiego, a nie za jego wroga. Mam ambitny plan: poprowadzić w Azji wojnę przeciw Persom. Pokonać i odepchnąć daleko od wybrzeży Morza Egejskiego odwiecznych nieprzyjaciół Greków, a także uzyskać kontrolę nad wszystkimi szlakami handlowymi prowadzącymi ze Wschodu na Zachód. Aby zrealizować ten plan, muszę stanąć na czele wielkiej koalicji, która połączyłaby wszystkie państwa greckie. Muszę też sprawić, aby w ważnych miastach odniosło sukces stronnictwo, które mnie popiera, a nie to, które chce mojej śmierci. Rozumiesz? 149 Aleksander przytaknął. - Co zamierzasz zrobić? - Na razie czekać. W trakcie ostatniej kampanii poniosłem znaczne straty i muszę odbudować armię, zdziesiątkowaną podczas wojny nad Hellespontem i w Tracji. Nie boję się walczyć, ale wolę to czynić, kiedy szansę na zwycięstwo będą większe. Każę uprzedzić wszystkich naszych informatorów w Atenach, w Tebach i w innych greckich miastach, aby donoszono mi na bieżąco o rozwoju sytuacji politycznej i militarnej. Demostenes potrzebuje Teb, jeśli chce mieć jakąkolwiek szansę w konfrontacji z nami, ponieważ Teby mają najsilniejszą po nas armię lądową. Musimy więc czekać na odpowiedni moment, by przeszkodzić konsolidacji tego przymierza. Nie powinno być to trudne: Ateńczycy i Tebańczycy zawsze się nienawidzili. Gdyby jednak mimo wszystko przymierze zostało zawarte, będziemy musieli uderzyć z siłą i prędkością pioruna. Czas twojej edukacji skończył się, Aleksandrze. Odtąd będziesz na bieżąco informowany o wszystkim, co się dzieje i co bezpośrednio nas dotyczy. Codziennie, przy dobrej i złej pogodzie. Teraz proszę, abyś poszedł przekazać matce wiadomość o śmierci jej wysłannika. Była do niego przywiązana, ale nie oszczędzaj jej szczegółów: chcę, żeby wiedziała o wszystkim, co się wydarzyło. A ty bądź gotowy: następnym razem, kiedy poprowadzisz swych towarzyszy, nie będzie to polowanie na lwa czy niedźwiedzia. Będzie to wojna. Aleksander wyszedł, żeby skierować się do apartamentów matki. Na tarasie natknął się na Kleopatrę, ubraną w przepiękny haftowany, joński peplos, schodzącą po schodach w towarzystwie dwóch służebnic niosących wielki kosz. 150 - A więc to prawda, że wyjeżdżasz - powiedział. - Tak, jadę do świątyni Artemidy poświęcić bogini wszystkie moje dziecięce zabawki i lalki - odparła siostra, wskazując na kosz. - No tak, jesteś już kobietą. Czas biegnie szybko. Rzeczywiście poświęcisz jej wszystko? Kleopatra uśmiechnęła się. - No niezupełnie... Pamiętasz tę egipską laleczkę ze zginającymi się rękami i nogami i z jej szkatułką zawierającą przybory do malowania się, prezent od taty na moje urodziny? - Zdaje mi się, że tak - odparł Aleksander, wysilając pamięć. - No właśnie, tę sobie zatrzymam. Bogini chyba mi wybaczy, jak myślisz? - Och, co do tego nie mam wątpliwości. Szczęśliwej podróży, siostrzyczko. Kleopatra pocałowała go w policzek, po czym zbiegła szybko po schodach, a za nią służebnice. Przy strażnicy czekał na nią powóz oraz eskorta pod przewodnictwem Perdikkasa. - Ale ja nie chcę jechać powozem - jęknęła. - Czy nie mogę dosiąść konia? Perdikkas potrząsnął głową. - Dostałem rozkaz, żeby... a poza tym, w takim stroju, księżniczko? Kleopatra uniosła rąbek peplosu aż po brodę i pokazała, że pod spodem ma na sobie króciutki chiton. - Widzisz? Perdikkas oblał się rumieńcem. - Widzę, księżniczko - odrzekł, przełykając ślinę. - A więc? - Kleopatra opuściła peplos. Perdikkas westchnął. - Wiesz, że nie mogę ci niczego odmówić. Ale zrobimy tak. Wsiądź teraz do powozu. Potem, kiedy trochę 151 się oddalimy i nikt nie będzie nas widział, będziesz mogła dosiąść konia. Do powozu wsiądzie... jeden z moich ludzi. Nie będzie mu źle z twoimi służebnicami. - Cudownie! - ucieszyła się dziewczyna. Ruszyli w drogę, kiedy słońce zaczęło się wyłaniać zza Rodopów, i obrali kierunek na północ, w stronę Eu-ropos. Świątynia Artemidy wznosiła się w połowie drogi, na przesmyku dzielącym dwa bliźniacze jeziora. Było to miejsce pełne uroku. Kiedy tylko znikli z pola widzenia, Kleopatra krzyknęła, żeby się zatrzymać, zrzuciła peplos przed zmieszanym wzrokiem eskorty i wzięła konia jednego ze strażników, polecając mu zajęcie swojego miejsca w powozie. Ruszyli w dalszą drogę przy akompaniamencie popiskiwań służebnic. - Widzisz? - powiedziała Kleopatra. - W ten sposób wszyscy będziemy się o wiele lepiej bawić. Perdikkas przytaknął, usiłując patrzeć prosto przed siebie, ale jego oczy bez ustanku spozierały na obnażone nogi księżniczki i na falujący ruch jej bioder, co przyprawiało go o zawrót głowy. - Przykro mi, że przysporzyłam ci tylu problemów -przeprosiła dziewczyna. - Ależ skąd - zaprzeczył Perdikkas. - Przeciwnie... To ja poprosiłem o to zadanie. - Naprawdę? - zapytała Kleopatra, spoglądając na niego ukradkiem. Perdikkas przytaknął, coraz bardziej zmieszany. - Jestem ci wdzięczna. Mnie też jest miło, że to właśnie ty mi towarzyszysz. Wiem, że jesteś bardzo odważny. Młodzieniec poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła, ale spróbował się opanować, również dlatego, że był obserwowany przez swoich ludzi. Kiedy słońce stało wysoko na niebie, zatrzymali się, by zjeść śniadanie w cieniu drzewa, i Perdikkas popro- 152 sił Kleopatrę, żeby się przebrała i przesiadła do powozu: do świątyni było już niedaleko. - Masz rację - przyznała dziewczyna. Kazała strażnikowi wysiąść z powozu i przywdziała odświętny peplos. Po południu dotarli do świątyni. Kleopatra weszła, a za nią służebnice z koszem. Zbliżyła się aż do posągu Artemidy, który był przepiękny i bardzo stary, z rzeźbionego i malowanego drewna, i położyła zabawki, lalki, miniaturowe amfory oraz puchary. Potem ją wezwała: - Najświętsza bogini, oto składam tu, u twoich stóp, pamiątki mojego dzieciństwa i błagam, byś mi wybaczyła, jeśli nie będę miała siły ani woli, aby pozostać jak ty dziewicą. Raduj się, proszę, tymi darami i nie zazdrość mi, jeśli zechcę cieszyć się szczęściem miłości. Zostawiła hojny datek kapłanom świątyni i wyszła. Miejsce było urzekające: mała świątynia, otoczona krzewami różanymi, wznosiła się na zielonej łące i odbijała się w dwóch bliźniaczych jeziorach, rozciągających się po prawej i po lewej stronie, błękitnych niczym dwoje oczu, w których odbijało się niebo. Podszedł do niej Perdikkas. - Kazałem przygotować mieszkanie dla ciebie i twoich służebnic, tutaj w gościnnych pokojach świątyni, abyście mogły spędzić noc. - A ty? - Ja będę czuwał nad twoim snem, moja pani. Dziewczyna spuściła głowę. - Całą noc? - Oczywiście. Całą noc. Jestem odpowiedzialny za... Kleopatra podniosła oczy z uśmiechem. - Wiem, że jesteś bardzo dzielny, Perdikkasie, ale przykro mi, że nie będziesz spał całą noc. Myślałam, że... - Co myślałaś, moja pani? - zapytał młodzieniec z rosnącym niepokojem. 153 - Że... gdybyś miał się nudzić... mógłbyś przyjść do mnie trochę porozmawiać. - Och, byłaby to wielka przyjemność i zaszczyt, i... - A więc zostawię otwarte drzwi. Jeszcze raz się uśmiechnęła, mrugając oczami, i pobiegła do swoich służebnic, które bawiły się piłką na łące, wśród kwitnących róż. 21 Wkrótce po powrocie Aleksandra do Pełli rada sanktuarium w Delfach zwróciła się do Filipa z prośbą o ochronę praw świątyni Apollona przed miastem Am-fissą, którego mieszkańcy, łamiąc uświęcone prawa, uprawiali ziemie należące do boga. Kiedy władca zastanawiał się, jaki mógł być prawdziwy cel tej nowej świętej wojny, otrzymał ważne wieści z Azji. Dostarczył mu je osobiście jeden z jego szpiegów, Grek z Cylicji imieniem Eumolpos, który zajmował się działalnością handlową w mieście Sollion i który dotarł drogą morską, schodząc na ląd w porcie Termę. Król przyjął go na osobności w swoim prywatnym gabinecie. - Przywiozłem ci prezent, panie - oznajmił szpieg, stawiając na stole Filipa cenny posążek z lazurytu, przedstawiający boginię Asztarte. - Jest bardzo stary i rzadki. Przedstawia fenicką Afrodytę. Będzie długo czuwać nad twoim męskim wigorem. - Dziękuję ci, bardzo mi na tym zależy, ale mam nadzieję, że nie jest to jedyny powód twojej wizyty. - Oczywiście, że nie - odparł Eumolpos. - Przynoszę wielkie nowiny z perskiej stolicy: Artakserkses III został otruty przez swojego lekarza, na rozkaz, jak się zdaje, jednego z dworskich eunuchów. Filip potrząsnął głową. 154 - Kastraci są zdradzieccy. Kiedyś chciano mi jednego podarować, ale odmówiłem. Zazdroszczą wszystkim tego, co sami stracili. To nawet zrozumiałe. W każdym razie widać z tego, że zrobiłem dobrze. - Eunuch nazywa się Bagoas. Jak się zdaje, w grę wchodziła zazdrość. - Eunuch, a do tego lubiący chłopców. To normalne -skomentował Filip. - I co się teraz stanie? - Już się stało, panie. Ten Bagoas przekonał arystokrację, aby przekazać koronę Arsesowi, synowi zmarłego Artakserksesa i jednej z jego żon, Atossy. Oto on -rzekł, wyjmując z kieszeni monetę i kładąc ją na stole przed Filipem. - Świeżo wybita. Król obejrzał profil nowego władcy perskiego, charakteryzujący się wielkim nosem w kształcie dzioba drapieżnika. - Nie ma spokojnego oblicza. Wygląda jeszcze groźniej od swojego ojca, który już był twardą sztuką. Myślisz, że przetrwa? - Cóż - westchnął Eumolpos, wzruszając ramionami. - Trudno powiedzieć. Ale opinia naszych obserwatorów jest taka, że to Bagoas chce rządzić, posługując się Arsesem, i że ten ostatni utrzyma się tak długo, dopóki będzie robił to, co mu każe Bagoas. - To ma sens. Prześlę moje pozdrowienia nowemu władcy i temu eunuchowi Bagoasowi. Zobaczymy, jak to przyjmą. Ty donoś mi o tym wszystkim, co dzieje się w Suzie, a nie będziesz miał powodów do narzekania. Teraz przejdź do mojego sekretarza, który wypłaci ci ustaloną sumę, i powiedz mu, żeby do mnie zajrzał. Eumolpos skłonił się uroczyście i zniknął, pozostawiając Filipa rozważającego, co robić. Kiedy pojawił się Eumenes, zdążył już podjąć decyzję. - Wzywałeś mnie, panie? - Siadaj i pisz. 155 Eumenes wziął stołek, tabliczkę i pióro, a król zaczął dyktować: Filip, król Macedończyków, do Arsesa, króla Persów, Króla Królów, światła Ary jeżyków, itd. itd... bądź pozdrowiony! Król Artakserkses, trzeci tego imienia, twój ojciec i poprzednik, wielce nas obraził bez żadnej prowokacji z naszej strony. Zaciągnął i opłacił oddziały najemne i przekazał je naszym wrogom, kiedy zamierzaliśmy rozpocząć oblężenie Peńnthos i wojnę przeciwko Byzantion. Straty, jakie ponieśliśmy, są ogromne. Dlatego proszę cię 0 wypłacenie odszkodowania w wysokości... Eumenes uniósł głowę, czekając na sumę. ...pięciuset talentów. Eumenes aż gwizdnął ze zdumienia. Jeśli nie przystaniesz na naszą prośbę, będziemy musieli uznać cię za wroga, ze wszystkimi konsekwencjami, jakie to niesie ze sobą. Dbaj o siebie, itd. itd. — Przepisz to na papirusie i przynieś mi, bym przyłożył pieczęć. List ma zostać wysłany jak najszybciej. - Na Zeusa, panie! - wykrzyknął Eumenes. - To najbardziej apodyktyczny list, jaki kiedykolwiek widziałem. Arses nie będzie miał innego wyboru jak odpowiedzieć ci w tym samym tonie. - Właśnie o to mi chodzi - rzekł król. - Licząc, że pismo będzie wędrować miesiąc lub dwa w jedną stronę 1 tyle samo z powrotem, będę miał wystarczająco dużo czasu, żeby uporządkować sprawy w Grecji. Potem zaj- 156 me się tym eunuchem i jego marionetką. Dopilnuj, aby Aleksander przeczytał to pismo, i dowiedz się, co o tym myśli. - Tak uczynię, panie - zapewnił Eumenes, wychodząc ze swoją tabliczką pod pachą. Aleksander przeczytał list i zdał sobie sprawę, że jego ojciec postanowił już zająć Azję i szukał tylko pretekstu, by rozpętać wojnę. Wrócił do Miezie, kiedy tylko uwolnił się od nawału zajęć, jakie przysporzył mu powrót do Pełli - brał udział w posiedzeniach rady królewskiej, w podejmowaniu zagranicznych gości, poselstw i delegacji oraz w zgromadzeniach Macedończyków, które były podstawowe dla kontaktów między królem a popierającą go arystokracją. Arystoteles już wyjechał, ale pozostał jego siostrzeniec Kallistenes, żeby uporządkować zbiory przyrodnicze i przygotować wydanie dzieł, które filozof zadedykował swojemu królewskiemu uczniowi: rozprawę 0 monarchii i drugą o kolonizacji, gdzie wykładał teorię dotyczącą rozpowszechniania w świecie modelu greckiego miasta-państwa, jedynego prawdziwego nośnika wolności, cywilizacji oraz kultury duchowej i materialnej. Aleksander spędził tam kilka dni na odpoczynku 1 rozmyślaniach; posiłki spożywał z Kallistenesem, młodzieńcem wielkiej kultury, który posiadł gruntowną wiedzę na temat sytuacji politycznej państw greckich. Jego wielkie zamiłowanie do historii kazało mu zaopatrzyć się nie tylko w wielkie dzieła Hekatajosa z Miletu, Herodota i Tukidydesa, ale również w dzieła historyków zachodnich, takich jak Syrakuzańczyk Fili-stos, który opowiadał o dziejach miast greckich na Sy- 157 cylii i w Italii, kraju, gdzie wyrastały nowe potęgi, takie jak Rzym, założony przez bohatera trojańskiego Ene-asza i odwiedzony przez Heraklesa podczas jego podróży powrotnej z dalekiej Iberii. Po kolacji siadywali na zewnątrz, pod portykiem, i rozmawiali do późna. - Kiedy twój ojciec walczył ze Scytami - rzekł Kal-listenes - rada świątyni w Delfach wypowiedziała nową wojnę świętą przeciwko mieszkańcom Amfissy. - Wiem - odparł książę. - Jednak żadna z dwóch stron nie jest w stanie zdobyć przewagi. Za Amfissą stoją Tebańczycy, ale się nie wychylają, żeby nie narazić się na atak rady,. więc sytuacja jest znowu krytyczna, zwłaszcza w świetle tego, co postanowią uczynić Ateny. Rada przysłała już nam oficjalną prośbę o interwencję i nie sądzę, żeby mój ojciec kazał to sobie powtarzać dwa razy. Kallistenes nalał obydwu wina. - Radzie przewodniczą Tessalowie, którzy są waszymi przyjaciółmi... O ile znam dobrze twojego ojca, nie zdziwiłbym się, gdyby to on przygotował cały ten manewr. Aleksander spojrzał na niego, kiedy ten sączył niedbale wino z pucharu. - Czy powinienem może pomyśleć, że masz długie uszy, Kallistenesie? Młodzieniec odstawił puchar na stolik. - Jestem historykiem, Aleksandrze, i myślę, że jestem dobrym uczniem mojego wuja, podobnie jak ty nim byłeś. Nie powinieneś się dziwić, jeśli ćwiczę się w logicznym wnioskowaniu, zamiast słuchać plotek z drugiej czy trzeciej ręki. Teraz pozwól mi zgadnąć: twój ojciec dobrze wie, że opinia publiczna w Atenach jest wroga Tebańczykom, ale wie też, że Demostenes będzie się starał na wszelkie możliwe sposoby, aby 158 Ateńczycy zmienili zdanie i pomogli Tebom wspierającym Amfissę przeciw radzie świątyni, a więc przeciw Filipowi. Demostenes ze swej strony wie, że tylko zjednoczenie siły Aten i Teb daje nadzieję na uniknięcie hegemonii macedońskiej nad Grecją, a zatem uczyni wszystko, aby zawrzeć układ z Tebańczykami, nawet za cenę wyzwania najwyższego zgromadzenia religijnego Greków oraz wyroczni boga Apollona. - A jak zareagują według ciebie Tebańczycy? - zapytał Aleksander, ciekawy opinii swojego rozmówcy. - Będzie to zależało od dwóch czynników: jaki ruch zrobią Ateńczycy i jak ruszy się armia macedońska w środkowej Grecji. Twój ojciec spróbuje wywrzeć jak największy nacisk na Tebańczyków, aby uniemożliwić ich związek z Atenami. Wie bowiem, że w takim przypadku miałby przeciwko sobie największą potęgę na lądzie i największą potęgę morską w całej Grecji, kęs nie do przełknięcia nawet dla królów macedońskich. Aleksander przez chwilę milczał, jakby wsłuchiwał się w dźwięki nocy dochodzące z pobliskiej puszczy, a Kallistenes dolał mu jeszcze wina. - Co zrobisz, kiedy skończysz swoją pracę tu, w Miezie? - zapytał go, ledwie umoczywszy wargi. - Myślę, że dołączę do mojego wuja w Stagejrze, ale bardzo bym chciał śledzić wojnę z bliska. - Będziesz mógł pójść ze mną, jeśli mój ojciec poprosi, bym do niego dołączył. - Byłbym szczęśliwy - odparł Kallistenes i widać było, że spodziewał się podobnej propozycji, która zaspokajała jednocześnie ambicję jego i Aleksandra. - A więc ruszaj do Pełli, kiedy skończysz swoje sprawy tu, w Miezie. Kallistenes przystał z entuzjazmem. Rozstali się późną nocą po długich rozmowach na tematy filozoficzne. 159 Nazajutrz młodzieniec wręczył gościowi dwa obiecane dzieła Arystotelesa, z których każde opatrzone było odręcznym listem filozofa. Aleksander wrócił do pałacu trzy dni później, pod wieczór, w samą porę, żeby wziąć udział w naradzie wojennej, zwołanej przez ojca. Uczestniczyli w niej: Antypater, Parmenion i Klejtos Czarny oraz dowódcy wszystkich głównych jednostek falangi i jazdy. Aleksander był obecny jako dowódca iii. Na ścianie w głębi sali narad wisiała mapa Grecji, Filip którą polecił wykonać kilka lat wcześniej geografowi ze Smyrny, i z pomocą tej ilustracji król wyjaśnił, jak zamierza się poruszać. - Nie chcę atakować od razu Amfissy - oznajmił. -Środkowa Grecja to niebezpieczne i nieprzystępne tereny, gdzie łatwo utknąć w wąskich dolinach, stracić w jednej chwili wszelką swobodę manewru i zostać zgniecionym przez wroga. Przede wszystkim więc będziemy musieli opanować kluczowe punkty tego regionu, to znaczy Kytinion i Elateję. Potem zdecydujemy, co robić dalej. Nasze oddziały podchodzą już tam przez Tessalię; ja i Parmenion wkrótce do nich dołączymy, ponieważ wyruszymy już jutro. Antypater obejmie dowództwo jednostek, które pozostaną, aby osłaniać Macedonię. Aleksander czekał z niecierpliwością, żeby król mu oznajmił, jakie zadanie przewidział dla niego w działaniach wojennych. Spotkało go jednak rozczarowanie. - Zostawię mojemu synowi pieczęć Argeadów, żeby reprezentował mnie podczas mojej nieobecności. Każdy jego akt będzie miał moc dekretu królewskiego. Młodzieniec wykonał ruch, jakby chciał wstać, ale Filip zgromił go spojrzeniem. W tej samej chwili wkro- 160 czył Eumenes z pierścieniem opatrzonym pieczęcią i wręczył go Aleksandrowi. Ten wsunął go wbrew woli na palec, mówiąc: - Jestem wdzięczny królowi za uczyniony mi honor i postaram się nie zawieść jego zaufania. Filip zwrócił się do sekretarza. - Odczytaj dowódcom list, który kazałem wysłać nowemu królowi Persów. Chcę, by wiedzieli, że ktoś mógłby wkrótce wyruszyć do Azji i przetrzeć nam drogę. Eumenes przeczytał wyraźnie, uroczystym tonem. - Jeśli odpowiedź będzie taka, jakiej się spodziewani - ciągnął król - Parmenion mógłby przejść przez cieśniny i zapewnić nam zajęcie wschodniego brzegu, co ułatwi przygotowania do naszego najazdu na Azję. Tymczasem my zajmiemy się wytłumaczeniem Grekom raz na zawsze, że może istnieć tylko jeden Związek Panhelleński: ten, który ja poprowadzę. To wszystko, co miałem wam do powiedzenia. Możecie wrócić do zajęć. Po zakończeniu narady Aleksander poczekał na wyjście wszystkich, żeby porozmawiać z ojcem w cztery oczy. - Dlaczego zostawiasz mnie w Pełli? Chcę dowodzić moim szwadronem w walce, a nie w czasie defilad. A Antypater mógłby z powodzeniem przejąć w czasie twojej nieobecności sprawy związane z rządzeniem. - Długo zastanawiałem się przed podjęciem tej decyzji i nie zamierzam jej zmieniać. Rządzenie państwem jest zadaniem trudniejszym i być może ważniejszym niż wojna. Mam wielu wrogów, Aleksandrze, nie tylko w Atenach i Tebach, ale również w Pełli i w Macedonii, nie mówiąc o Persji, muszę więc ustabilizować tu sytuację, oddać sprawy w zaufane ręce, kiedy będę walczył gdzieś daleko. A ja ufam tobie. 161 Młodzieniec spuścił głowę, nie mogąc przeciwstawić tym słowom żadnego argumentu. Ale Filip zrozumiał stan jego ducha i podjął: - Pieczęć, którą dostałeś, jest oznaką jednej z największych godności w całym świecie i posiadanie jej niesie ze sobą o wiele większe możliwości niż te potrzebne do kierowania szwadronem kawalerii. To tutaj, w pałacu, nauczysz się być królem, nie zaś na polu bitwy; to polityka jest zajęciem władcy, a nie używanie dzidy i miecza. Niemniej jednak, kiedy nadejdzie chwila decydującego starcia, jeśli będą mi potrzebne na polu wszystkie siły, którymi dysponuję, dam ci znać i poprowadzisz ile do walki. Nikt inny. No, nie rób takiej miny, przygotowałem ci niespodziankę, żeby poprawić ci nastrój. Aleksander potrząsnął głową. - Coś ty znowu wymyślił, tato? - Zobaczysz - powiedział Filip z lekkim uśmiechem. Wstał i opuścił salę narad. Wkrótce potem Aleksander usłyszał, jak wzywa głośno swojego koniuszego i rozkazuje, aby mu przyprowadzono konia w uprzęży, a straże postawiono w stan gotowości. Aleksander podszedł do balkonu wychodzącego na dziedziniec w samą porę, by zobaczyć ojca oddalającego się galopem w noc. Młodzieniec pozostał w swojej komnacie do późna, musiał bowiem przygotować się do obowiązków dnia następnego, potem, tuż przed północą, zgasił lampę i ruszył do sypialni. Gdy tylko wszedł, zawołał Leptine, ale dziewczyna nie odpowiadała. - Leptine! - powtórzył zniecierpliwiony. Musiała się rozchorować albo pogniewać na niego z nie znanego mu powodu. Jakiś inny głos dotarł do niego z półmroku sypialni: - Leptine musiała odejść. Wróci jutro rano. 162 - Na Zeusa! - wykrzyknął Aleksander, słysząc nieznajomy głos dochodzący z sypialni. Położył dłoń na rękojeści miecza i wszedł. - Miecz nie będzie ci potrzebny - usłyszał. Aleksander znalazł się naprzeciw siedzącej na łóżku cudownej dziewczyny, której nigdy wcześniej nie widział. - Kim jesteś i kto pozwolił ci wejść do mojego pokoju? - zapytał. - Jestem niespodzianką, którą twój ojciec, król Filip, pragnął ci sprawić. Mam na imię Kampaspe. - Przykro mi, Kampaspe - rzekł Aleksander, wskazując drzwi - gdybym pożądał tego typu niespodzianek, sam bym o to zadbał. Zegnaj. Dziewczyna wstała, ale zamiast skierować się do drzwi, szybkim i lekkim ruchem rozpięła zapinki, które podtrzymywały jej peplos i stanęła przed nim w samych tylko sandałach ze srebrnej tasiemki. Aleksander opuścił bezwładnie rękę, którą jeszcze przed chwilą wskazywał wyjście, i stał, patrząc na nią w milczeniu. Była najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widział, tak piękną, że aż zapierało dech w piersiach, a krew gotowała się w żyłach. Miała gładką i aksamitną szyję, wyprostowane plecy, nabrzmiałe i jędrne piersi, uda proste i gładkie, jakby wy-rzeźbione w paryjskim marmurze. Poczuł suchość w ustach. Dziewczyna podeszła i ujęła go za rękę, pociągając za sobą w stronę łazienki. - Czy mogę cię rozebrać? - spytała, zaczynając odpinać spinki, które podtrzymywały chiton i chlamidę. - Obawiam się, że Leptine będzie wściekła i że... -zaczął bełkotać Aleksander. - Być może, ale ty będziesz na pewno szczęśliwy i zadowolony. Zaręczam ci. - Teraz również królewicz był 163 nagi i dziewczyna przytuliła się do niego, a potem poprowadziła do wanny. - Tu będzie jeszcze przyjemniej - rzekła. - Przekonasz się. Aleksander poszedł jej śladem, a ona zaczęła go pieścić z nie znaną mu dotąd biegłością i umiejętnością, pobudzając jego pożądanie aż do spazmu, a potem wycofując się delikatnie, żeby za chwilę znowu pieścić jego ciało w najintymniejszych miejscach. Kiedy poczuła, że osiągnął szczyt podniecenia, wynurzyła się z wanny i wyciągnęła na łóżku, ociekając pachnącą wodą w złocistym świetle lamp, po czym rozwarła uda. Młodzieniec objął ją, ale ona szepnęła mu do ucha: - Pozwól, że ja cię poprowadzę, a zobaczysz... Aleksander poddał się jej i poczuł, jak pogrąża się w rozkoszy niczym kamień w wodzie, w rozkoszy coraz silniejszej i intensywniejszej, aż po eksplozję. Ale Kam-paspe wciąż go pragnęła, więc znowu zaczęła go pobudzać wilgotnymi i gorącymi ustami, żeby potem zawładnąć nim i kontynuować, z wyczerpującą powolnością, miłosny taniec. Owej nocy młody książę zrozumiał, że rozkosz może wznieść się tysiąc razy wyżej, niż doznał tego z niewinną i niedoświadczoną Leptine. 22 Aleksander, od chwili wyjazdu ojca, otrzymywał od niego każdego dnia listy informujące o przebiegu operacji i ruchach wojsk. Dowiedział się w ten sposób, że w czasie pierwszej interwencji Filip w pełni zrealizował swój plan, zajmując pod koniec lata Kytinion i Elateję. 164 Filip, król Macedończyków, do Aleksandra, bądź pozdrowiony! Dzisiaj, trzeciego dnia miesiąca Metagejtnion, zająłem Elateję. Moje działania wywołały panikę w Atenach, ponieważ wszyscy myśleli, że zaraz potem poprowadzę armię przeciwko nim i że zmuszę również Tebańczyków, by ruszyli ze mną. Jednak Demostenes przekonał mieszkańców miasta, że celem mojej akcji jest wyłącznie wywarcie nacisku na Te-by, aby odwieść ich od sojuszu z Ateńczykami. I przekonał ich, żeby wysłali go z delegacją w celu zawarcia z Tebań-czykami przymierza. Ja również postanowiłem wysłać poselstwo do tego miasta, żeby skłonić ich do czegoś przeciwnego. Będę cię informował o dalszym przebiegu wydarzeń. Dbaj o siebie i o królową, twoją matkę. Aleksander kazał wezwać Kallistenesa, który od kilku dni przebywał w pałacu. - Sprawy wyglądają mniej więcej tak, jak przewidziałeś - oznajmił. - Właśnie dostałem wiadomość od ojca o przebiegu jego wyprawy. Teraz dwa poselstwa, jedno ateńskie, a drugie macedońskie, będą próbowały przekonać Tebańczyków, aby stanęli po jednej albo po drugiej stronie. Kto według ciebie postawi na swoim? Kallistenes poprawił sobie wyniosłym gestem płaszcz na lewym ramieniu i rzekł: - Przewidywanie jest zawsze niebezpiecznym zajęciem, właściwszym dla wróżbity niż dla historyka. Kto stanie na czele poselstwa ateńskiego? - Demostenes. - A więc to on zwycięży. Nie ma dzisiaj w Grecji większego mówcy od Demostenesa. Przygotuj się do wyjazdu. - Dlaczego? 165 - Bo dojdzie do decydującego starcia i wtedy ojciec będzie chciał cię mieć u swojego boku na polu bitwy. Aleksander popatrzył mu w oczy. - Jeśli tak się stanie, to ty napiszesz historię moich czynów, gdy nadejdzie właściwy moment. Królewicz bardzo szybko przekonał się, do jakiego stopnia ojciec miał rację: sprawowanie władzy politycznej było o wiele bardziej absorbujące niż walka w otwartym polu. Wszyscy na dworze czuli się w obowiązku udzielać mu rad, biorąc pod uwagę młody wiek królewicza, i wszyscy myśleli, że mogą wpływać na jego decyzje, począwszy od matki. Pewnego wieczoru zaprosiła go na kolację do swojej komnaty pod pretekstem podarowania mu płaszcza, który jakoby osobiście wyhaftowała. - Jest wspaniały - przyznał Aleksander, gdy tylko go zobaczył, i mimo że rozpoznał w nim wyszukane rękodzieło z Efezu, dodał: - Musiało cię to kosztować miesiące pracy. Zauważył, że były tylko dwa stoły i dwa łoża ustawione obok siebie. - Myślałem, że dziś wieczór będzie też z nami Kleopatra. - Przeziębiła się i ma trochę gorączki. Prosi cię o wybaczenie. Ale rozgość się, proszę. Kolacja gotowa. Aleksander wyciągnął się na swoim łożu i wziął trochę migdałów z talerzyka, tymczasem jedna ze służących podała zupę z gęsiny i placki upieczone w popiele. Posiłki jego matki były zawsze raczej proste i skromne. Olimpias również się położyła i kazała sobie podać kubek rosołu. - A więc jak się czujesz, siedząc na tronie twojego ojca? - zapytała, przełknąwszy kilka łyżek zupy. 166 - Nie inaczej, niż kiedy siedzę na jakimkolwiek innym krześle - odparł syn, nie ukrywając lekkiego poirytowania. - Odpowiedz na moje pytanie - upomniała go matka, przyglądając mu się uważnie. - Dobrze wiesz, co mam na myśli. - Wiem, mamo. Ale jakiej odpowiedzi oczekujesz? Staram się, jak mogę, unikać błędów, nadzorować z uwagą sprawy państwowe. - To chwalebne - rzekła królowa. Jedna ze służebnic postawiła na stole miskę z warzywami i sałatę i przyprawiła je oliwą, octem i solą. - Aleksandrze - podjęła Olimpias - czy pomyślałeś kiedykolwiek, że twojego ojca mogłoby nagle zabraknąć? - Mój ojciec walczy na froncie ze swoimi żołnierzami. Wszystko może się zdarzyć. - A gdyby się zdarzyło? Służebnica nalała mu wina, zabrała talerz i wróciła z mięsem żurawia z rożna i miseczką przecieranego groszku, którego królewicz odmówił ruchem ręki. - Wybacz, zapomniałam, że nie znosisz groszku... A więc pomyślałeś o tym? - Byłbym zmartwiony. Kocham ojca. - Mówię o czymś innym, Aleksandrze. Mówię o twojej sukcesji. - Moja sukcesja nie jest przez nikogo podawana w wątpliwość. - Dopóki żyje twój ojciec i dopóki ja żyję... - Mamo, masz trzydzieści siedem lat... - To nic nie znaczy. Nieszczęścia przytrafiają się wszystkim. Chcę powiedzieć, że twój kuzyn Amyntas jest pięć lat od ciebie starszy i był następcą tronu, zanim ty się urodziłeś. Ktoś mógłby wysunąć go na tron zamiast ciebie. A poza tym twój ojciec ma jeszcze drugiego syna z jedną ze swoich... żon. 167 Aleksander wzruszył ramionami. - Arridajos jest biednym głupcem. - Głupcem, ale królewskiej krwi. On też mógłby ci zagrozić. - A więc co powinienem według ciebie zrobić? - Masz w tej chwili władzę, a twój ojciec jest daleko. Możesz dysponować królewskim skarbem, możesz robić, co chcesz. Wystarczy kogoś opłacić. Aleksander zachmurzył się. - Mój ojciec pozostawił Amyntasa przy życiu, również po moich narodzinach, a ja nie mam najmniejszego zamiaru zrobić tego, co sugerujesz. Nigdy. Olimpias potrząsnęła głową. - Arystoteles nabił ci pewnie głowę swoimi ideami demokracji, ale w przypadku króla jest inaczej. Król musi zapewnić sobie sukcesję. Czy to rozumiesz? - Dość tego, mamo. Mój ojciec żyje, ty czujesz się świetnie, temat zamknięty. Jeśli któregoś dnia będę potrzebował pomocy, poproszę o nią twojego brata, króla Epiru. Kocha mnie i będzie mnie wspierał. - Posłuchaj mnie - nalegała Olimpias, ale zniecierpliwiony Aleksander wstał i pocałował ją pośpiesznie w policzek. - Dziękuję za kolację, mamo. Muszę już iść, dobranoc. Zszedł na wewnętrzny dziedziniec pałacu i dokonał przeglądu straży przy wejściu. Następnie udał się do Eumenesa, który czuwał w swoim gabinecie, zajęty protokołowaniem korespondencji przychodzącej do króla. - Jakieś wiadomości od mojego ojca? - zapytał. - Tak, ale nic nowego. Tebańczycy nie postanowili jeszcze, po której stronie staną. - Co robi w tych dniach Amyntas? Eumenes popatrzył na niego ze zdziwieniem. - Co chcesz przez to powiedzieć? 168 - To, co powiedziałem. - Cóż, nie wiem. Myślę, że poluje w rejonie Linkestis. - Dobrze. Kiedy wróci, powierz mu jakąś misję dyplomatyczną. - Dyplomatyczną? Ale jakiego rodzaju? - Wymyśl coś. Znajdzie się chyba jakaś odpowiednia dla niego misja, czyż nie? W Azji, w Tracji, na wyspach. Gdzie chcesz. Eumenes zaczął protestować: - Naprawdę, nie wiem, co miałbym... Ale Aleksander już wyszedł. Poselstwo Filipa przybyło do Teb późną jesienią i zostało dopuszczone do głosu przed Zgromadzeniem obywateli zebranych w komplecie w teatrze. Tego samego dnia zostało również przyjęte poselstwo Aten pod przewodnictwem samego Demostenesa, ponieważ rada chciała, żeby lud mógł ocenić dwie propozycje, porównując jedną i drugą w ciągu krótkiego czasu. Filip debatował długo ze swoim sztabem nad propozycjami, które miały być przedstawione Tebańczykom, i twierdził, że są tak korzystne, iż na pewno zostaną przyjęte. Nie prosił, by się z nim zjednoczyli, dobrze wiedząc, że to oni stoją za Amfissą, miastem, przeciwko któremu wypowiedziana została święta wojna: zadowoliłby się ich neutralnością. W zamian oferował poważne korzyści ekonomiczne i terytorialne, a w przypadku odmowy groził straszliwymi zniszczeniami. Kto byłby tak szalony, żeby odmówić? Stojący na czele macedońskiej delegacji Eudemos z Oreos zakończył swoje sprawozdanie, umiejętnie dozując pochlebstwa, groźby i szantaż. Wkrótce potem spotkał się z tebańskim przyjacielem 169 i informatorem, który zaprowadził go w miejsce, skąd można było zobaczyć i usłyszeć, co działo się w Zgromadzeniu. Wiedział bowiem, że Filip poprosi go, aby powtórzył mu słowa usłyszane osobiście, a nie przekazane przez innych. Zgromadzenie zgodziło się, by upłynęło trochę czasu, tyle tylko, ile było konieczne dla uniknięcia spotkania Macedończyków z Ateńczykami, którzy mogli posunąć się do rękoczynów. Następnie kazano wprowadzić delegację pod przewodnictwem Demostenesa. Wielki mówca miał surowy wygląd, jak filozof, ciało chude i wysuszone oraz pełne wyrazu oczy pod zmarszczonym czołem. Powiadano, że jako młodzieniec miał problemy z wymową i słaby głos i że - marząc o karierze oratora - ćwiczył, deklamując wiersze Eurypidesa na skale uderzanej falami wzburzonego morza. Poza tym nie mówił nigdy z głowy, ponieważ miał trudności z improwizacją, toteż nikt się nie zdziwił, kiedy wyciągnął z fałd szaty plik zapisanych arkuszy. Czytał bardzo długo, wystudiowanym głosem, przypominając kolejne fazy ofensywy Filipa oraz nieustanne łamanie przez niego umów. W pewnej chwili jednak, porwany zapałem, wygłosił dramatyczną tyradę: - Czyż nie widzicie, Tebańczycy, że święta wojna jest jedynie pretekstem, podobnie jak wszystkie poprzednie? Filip chce waszej neutralności, ponieważ zamierza skłócić Grecję i powalić jedna po drugiej twierdze wolności. Jeśli pozwolicie, żeby Ateńczycy stawili mu czoło samotnie, przyjdzie potem wasza kolej i wtedy wy będziecie musieli ulec. Jeśli zaś wy stawicie samotnie czoło Filipowi i zostaniecie pokonani, Atenom nie uda się potem ocalić własnymi siłami. On chce nas podzielić, ponieważ dobrze wie, że tylko nasze połączone siły mogą przeciwstawić się jego potędze. 170 Wiem, że w przeszłości rozegrało się wiele sporów, a nawet wojen między nami, ale wtedy chodziło o konflikty między wolnymi miastami. Dzisiaj po jednej stronie mamy tyrana, a po drugiej wolnych ludzi. Nie możecie mieć żadnych wątpliwości przy wyborze, Tebańczycy! Aby przekonać was o naszej dobrej woli, oddajemy wam dowództwo oddziałów lądowych, my zachowamy tylko dowództwo nad flotą i weźmiemy na siebie dwie trzecie wszystkich wydatków. Podniósł się szmer w Zgromadzeniu i mówca zorientował się, że jego słowa trafiły w sedno. Przygotował się zatem do zadania ostatecznego ciosu, dobrze wiedząc, jak wiele ryzykuje i że być może zostanie potępiony przez własny rząd. - Od z górą pół wieku - podjął - Plateje i [Thespie, choć leżą w Beocji, sprzymierzone są z Atenami i Ateny gwarantowały im zawsze niepodległość. Teraz jesteśmy gotowi przekazać je pod wasze zwierzchnictwo i przekonać je, aby poddały się waszej władzy, jeśli przystaniecie na naszą propozycję i połączycie się z nami w walce przeciw tyranowi. Zapał Demostenesa, jego natchniony ton, tembr głosu, siła argumentów osiągnęły zamierzony efekt. Kiedy umilkł, zdyszany i zlany potem, wielu wstało, by go oklaskiwać, za chwilę dołączyli do nich następni i jeszcze inni, aż całe Zgromadzenie uczciło go długą owacją. Prócz żarliwości ateńskiego mówcy wpłynęła na nich także arogancja wysłannika Filipa, jego próba zastraszenia i szantażu. Przewodniczący Zgromadzenia kazał zatwierdzić podjęte decyzje i polecił sekretarzowi, aby zawiadomił wysłanników króla Macedonii, że miasto odrzuca w całości zarówno jego żądania, jak i propozycje i nakazuje im opuścić terytorium Beocji najpóźniej do zachodu słońca dnia następnego, jeśli nie chcą zostać aresztowani i skazani za szpiegostwo. 171 Filipa ogarnęła niepohamowana wściekłość, kiedy poznał odpowiedź, ponieważ nigdy by się nie spodziewał, że Tebańczycy będą do tego stopnia szaleni, aby go wyzwać w chwili, gdy znajdował się praktycznie u ich bram. Musiał jednak przyjąć do wiadomości wynik konfrontacji między dwoma poselstwami. Kiedy się uspokoił, usiadł, wciągając płaszcz i wymamrotał słowa podziękowania pod adresem Eudemosa z Oreos, wykonującego jedynie rozkazy. Poseł, który aż do tej chwili stał wyprostowany, słuchając w milczeniu wybuchu króla, poprosił teraz o pozwolenie na odejście i ruszył w stronę wyjścia. - Zaczekaj - powstrzymał go Filip. - Jaki jest De-mostenes? Eudemos zatrzymał się w progu i odwrócił. - To kłębek nerwów. Krzyczy tylko: „Wolność!" -odparł. I wyszedł. Filip nie zdążył jeszcze ochłonąć ze zdziwienia, a nowi sprzymierzeńcy już ruszyli. Lekkie oddziały tebań-skie i ateńskie zajęły wszystkie górskie przełęcze, tak by zamknąć przed wrogiem drogę w kierunku Beocji i At-tyki. Władca, znalazłszy się w kłopotach z powodu nie sprzyjającej pogody, a także trudnej i ryzykownej sytuacji, postanowił wrócić do Pełli, pozostawiając w Tessa-lii kontyngent pod dowództwem Parmeniona oraz Klejtosa Czarnego. Aleksander wyjechał mu naprzeciw do granicy z Tes-salią, na czele oddziału gwardii królewskiej, i eskortował go aż do domu. - Widzisz? - zwrócił mu uwagę Filip, gdy się przywitali. - Pośpiech okazał się zbędny. Nie podjęliśmy jeszcze żadnych kroków i sprawa jest otwarta. - Jednak wszystko zdaje się sprzysięgać przeciwko 172 nam. Teby i Ateny sprzymierzyły się i odniosły znaczne sukcesy - powiedział Aleksander. Król wykonał gest ręką, jakby chciał odsunąć przykrą myśl. - Ach! - wykrzyknął. - Pozwól, niech się pocieszą swoimi sukcesami. Tym bardziej gorzkie będzie ich przebudzenie. Ja nie chciałem konfrontacji z Ateńczy-kami i prosiłem Tebańczyków, żeby trzymali się od całej sprawy z daleka. Wciągnęli mnie do wojny na siłę i teraz będę musiał im udowodnić, kto jest mocniejszy. Będą kolejne ofiary, kolejne zniszczenia: martwi mnie to, ale nie mam wyboru. - Co zamierzasz robić? - zapytał Aleksander. - Na razie poczekam do wiosny. Kiedy jest ciepło, lepiej się walczy, ale przede wszystkim chcę mieć czas do zastanowienia. Pamiętaj, mój chłopcze: ja nigdy nie walczę dlatego, że mam ochotę się bić. Wojna to dla mnie polityka prowadzona innymi środkami. Przez chwilę pozostawali w milczeniu, ponieważ król zdawał się obserwować krajobraz i pracujących w polu chłopów. Potem zapytał nagle: - Jak spodobała ci się moja niespodzianka? 23 - Nie rozumiem mojego ojca! - wykrzyknął Aleksander. - Mieliśmy możność uderzenia siłą zbrojną, a on wolał poddać się upokarzającej konfrontacji z poselstwem ateńskim. Mógł najpierw zaatakować, a potem pertraktować. - Zgadzam się z tobą - odparł Hefajstion. - Według mnie był to błąd. Najpierw się uderza, a dopiero potem negocjuje. Eumenes i Kallistenes posuwali się za nimi na ko- 173 niach, kierując się do Farsalos, aby dostarczyć wiadomości od Filipa sojusznikom ze Związku Tessalskiego. - Ja natomiast świetnie go rozumiem - wtrącił Eume-nes - i popieram. Dobrze wiesz, że twój ojciec jako młodzieniec przebywał rok w Tebach w charakterze zakładnika, mieszkając w domu Pelopidasa, największego wodza, jakiego Grecja miała w ciągu ostatnich stu lat. Pozostał pod ogromnym wrażeniem doskonałości systemu politycznego miast-państw, ich wspaniałej organizacji militarnej, bogactwa kultury. Z tamtego młodzieńczego doświadczenia zrodziło się jego pragnienie, aby rozpowszechnić cywilizację helleńską w Macedonii oraz zjednoczyć wszystkich Greków w jednej wielkiej konfederacji. - Jak w czasach wojny trojańskiej - zauważył Kalli-stenes. - Tego chce twój ojciec: najpierw połączyć państwa greckie, a potem poprowadzić je przeciwko Azji, jak uczynił to Agamemnon, występując przeciwko imperium Priama, prawie tysiąc lat temu. Na te słowa Aleksander się wzdrygnął. - Tysiąc lat temu? Minęło tysiąc lat od wojny trojańskiej? - Brakuje pięciu lat do tysiąca - odparł Kallistenes. - Znak - wymamrotał Aleksander. - Może to znak. - Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał Eumenes. - Nic. Ale nie wydaje się wam dziwne, że za pięć lat będę w tym samym wieku co Achilles w chwili wyjazdu do Troi i że wtedy właśnie dopełni się tysiąc lat, odkąd toczyła się wojna opiewana przez Homera? - Nie - zaprzeczył Kallistenes. - Historia przynosi nam czasem, po wielu latach, takie same sytuacje, jakie powstają w wyniku wielkich czynów. Jednak nic nigdy nie powtarza się w ten sam sposób. - Tak sądzisz? - zapytał Aleksander. I zmarszczył czoło, jakby śledził jakieś dalekie, niewyraźne obrazy. Hefajstion położył mu dłoń na ramieniu. 174 - Wiem, o czym myślisz. I cokolwiek postanowisz zrobić, dokądkolwiek postanowisz wyruszyć, pójdę za tobą. Choćby do Hadesu. Choćby na koniec świata. Aleksander odwrócił się do niego i spojrzał mu w oczy. - Wiem - powiedział. Dotarli do celu tuż przed zachodem słońca i Aleksander odebrał honory należne następcy tronu Macedończyków. Potem wraz ze swymi przyjaciółmi wziął udział w uczcie, którą przedstawiciele Związku Tessalskiego wydali na cześć gościa. W owym czasie Filip piastował stanowisko tagosa, przewodniczącego tegoż Związku, i był faktycznie głową dwóch państw, jako król i jako przewodniczący. Tessalowie byli też wielkimi opcjami. Podczas uczty Eumenes nie tknął nawet wina i udało mu się wynegocjować z kompletnie pijanym arystokratą i wielkim obszarnikiem nabycie partii koni - uzyskał niezwykle korzystne warunki zakupu i spłaty zarówno dla siebie, jak i dla królestwa Macedonii. Nazajutrz, po zakończeniu misji, Aleksander wyjechał wraz z przyjaciółmi, ale pokonawszy krótki odcinek drogi, przebrał się, pożegnał swoją straż i obrał drogę wiodącą na południe. - Dokąd się kierujesz? - zapytał Eumenes, zaskoczony tym niespodziewanym zachowaniem. - Ja jadę z nim - oświadczył Hefajstion. - Dobrze, ale dokąd? - Do Aulidy - odparł Aleksander. - To port, z którego Achajowie wypłynęli na wojnę trojańską - wyjaśnił nie zmieszany Kallistenes. - Aulida? Czyście oszaleli? Aulida leży w Beocji, na nieprzyjacielskim terytorium. 175 - Ale ja chcę zobaczyć to miejsce i zobaczę je - powiedział królewicz. - Nikt nas nie rozpozna. - Powtarzam, oszaleliście - nie ustępował Eumenes. -Rozpoznają was, i to na pewno: jeśli będziecie mówić, rozpoznają wasz akcent, jeśli nie będziecie mówić, będą się zastanawiać, dlaczego milczycie. Poza tym twoje portrety rozprowadzone są w dziesiątkach miast. A zdajesz sobie sprawę, co się stanie, jeśli cię złapią? Twój ojciec będzie musiał pójść na kompromis, zrezygnować ze swoich planów albo, w najlepszym razie, zapłacić okup, który będzie go kosztował tyle co przegrana wojna. Nie, nie chcę mieć nic wspólnego z tym szaleństwem. Nie słyszałem nawet, żebyście o tym rozmawiali, więcej, w ogóle was nie widziałem: wyjechaliście ukradkiem przed świtem. - Niech tak będzie - zgodził się Aleksander. - I nie przejmuj się. To tylko kilkaset stadiów, które trzeba pokonać na terytorium Beocji. W dwa dni dojedziemy i wrócimy. A jeśli ktoś nas zatrzyma, powiemy, że jesteśmy pielgrzymami i udajemy się do wyroczni delfickiej. - W Beocji? Ależ Delfy leżą w Fokidzie. - Powiemy, żeśmy się zgubili! - krzyknął Hefaj-stion, spinając konia ostrogami. Kallistenes spoglądał to na jednego, to na drugiego towarzysza podróży, nie wiedząc, jaką podjąć decyzję. - Co zamierzasz zrobić? - zapytał Eumenes. - Ja? No cóż, jeśli z jednej strony uczucie, jakie żywię dla Aleksandra, kazałoby mi pojechać za nim, to z drugiej strony ostrożność, którą zaleca się przede wszystkim... - Zrozumiałem - uciął Eumenes. - Zatrzymajcie się! Niech Zeus ześle na was gromy, stójcie! - Dwaj odjeżdżający zatrzymali się. - Ja przynajmniej nie mam macedońskiego akcentu i jeśli zechcę, mogę uchodzić nawet za Beotę. 176 - Cha, cha! Co do tego nie mam wątpliwości! - zarechotał Hefajstion. - Śmiej się, śmiej - wymamrotał Eumenes. - Gdyby był tu król Filip, kazałby ci się śmiać przy akompaniamencie świstu batów na grzbiecie. No dalej, jedźmy, ruszmy się przynajmniej. - A Kallistenes? - zapytał Aleksander. - Zaraz tu będzie - odparł Eumenes. - Gdzie miałby się sam błąkać? Następnego dnia minęli Termopile i Aleksander zatrzymał się, żeby odwiedzić grobowiec spartańskich wojowników, którzy zginęli sto czterdzieści lat wcześniej, walcząc z perskimi najeźdźcami. Przeczytał prostą inskrypcję w dialekcie lakońskim, która przypominała ich największe poświęcenie, i zamilkł, słuchając dochodzącego od morza szumu wiatru. - Jakże ulotne jest ludzkie życie! - wykrzyknął. -Tylko tych kilka wierszy przypomina jeszcze odgłosy wojny, która wstrząsnęła światem, i ów akt heroizmu, godny pieśni Homera. A teraz wszystko jest nieme. W ciągu dwóch dni minęli Lokrydę i Fokidę i wjechali na teren Beocji drogą biegnącą wzdłuż brzegu morza: mieli naprzeciw siebie wybrzeże wyspy Eubeja, wy-rzeźbione promieniami południowego słońca, oraz połyskujące wody cieśniny Euripos. Flotylla złożona z tuzina trier krążyła po pełnym morzu i na wybrzuszonych żaglach można było zobaczyć wizerunek ateńskiej sowy. - Gdyby tylko ten dowódca mógł sobie wyobrazić, kto stoi tu na plaży i przygląda się jego okrętom... -wyszeptał Eumenes. - Jedźmy - powiedział Kallistenes. - Zakończmy tę podróż jak najszybciej. Jesteśmy już blisko. - Jednak w głębi duszy obawiał się, że Aleksander poprosi ich 177 0 uczestnictwo w jeszcze bardziej zuchwałym przedsięwzięciu. Mała zatoka Aulidy ukazała się im nagle, kiedy dotarli na szczyt wzniesienia. Naprzeciwko, na drugim brzegu Eubei, bieliło się w oddali miasto Chalkis. Woda była intensywnie niebieska, a las dębowy porastający zbocza wzgórza schodził prawie nad brzeg morza, ustępując miejsca najpierw niskim krzewom mirtu 1 chruściny, a potem wąskiemu pasmu kamieni i czerwonego piasku. W porcie, skąd wyruszyło niegdyś tysiąc okrętów Achajów, kołysała się teraz na wodzie tylko łódź rybacka i nic więcej. Czterej młodzieńcy zsiedli z koni i patrzyli w milczeniu na to miejsce podobne do tysięcy innych na helleńskim wybrzeżu, a przecież jakże inne! Aleksander przypomniał sobie w tym momencie słowa ojca, który trzymał go jako malca w ramionach na tarasie pałacu w Pełli i opowiadał mu o dalekiej i ogromnej Azji. - Tutaj nie zmieści się tysiąc okrętów - zauważył He-fajstion. - Nie - przyznał Kallistenes. - Ale dla poety nie mogło być ich mniej. Poeta nie śpiewa o dziejach ludzkich, tak jak się one toczą naprawdę, Hefajstionie, ale żeby wskrzesić po wiekach emocje i namiętności bohaterów. Aleksander odwrócił się do niego ze wzrokiem błyszczącym od wzruszenia. - Czy sądzisz, że mógłby dzisiaj znaleźć się człowiek zdolny do czynów, które zainspirowałyby takiego poetę jak Homer? - To poeci tworzą bohaterów, Aleksandrze - odparł Kallistenes - a nie odwrotnie. A poeci rodzą się tylko wtedy, kiedy morze, niebo i ziemia są ze sobą w zgodzie. Kiedy powrócili do Tessalii, spotkali oddział gwardii królewskiej, który wszędzie ich szukał, i Eumenes po- 178 wiedział, że się źle poczuł, a pozostali nie chcieli go opuścić: wymówka, w którą nikt nie uwierzył. Ale dla Aleksandra był to dowód, że jego przyjaciele są gotowi pójść za nim wszędzie, również ci, którzy się bali, jak Eumenes czy Kallistenes. Poza tym zdał sobie również sprawę, że oddalenie od Kampaspe dosyć mu ciąży i że nie może się doczekać, aż zobaczy ją nagą na swoim łożu, w złocistym blasku lamp. Nie mogli jednak wrócić do Pełli, ponieważ w tym czasie sytuacja nagle się zmieniła i król, po zmobilizowaniu armii, ruszył w stronę Fokidy, aby zająć przełęcze: czas nie przydał rozsądku żadnemu z przeciwników i słowo znowu zastąpiła broń. Aleksander został wezwany do namiotu swego ojca tego samego wieczoru. Król nie zadał mu żadnego pytania na temat jego spóźnionego powrotu z misji w Tessalii. Wskazał na leżącą na stole mapę i powiedział: - Dowódca ateński Chares z dziesięcioma tysiącami najemników zajął pozycje na drodze między Kytinio-nem i Amfissą, ale nie wie, że jesteśmy tutaj. Będę maszerował całą noc i jutro rano osobiście go obudzę. Ty utrzymuj tę pozycję i nie opuszczaj jej pod żadnym pozorem. Kiedy pozbędę się Charesa, przejdę tędy, przez dolinę Kefissos, i odetnę od przełęczy Ateńczyków i Te-bańczyków: będą zmuszeni je opuścić i wycofać się na pierwszy silny przyczółek, jaki mają w Beocji. - Położył palec na mapie w miejscu, gdzie, jak sądził, wycofają się nieprzyjaciele. - To tutaj dołączysz do mnie ze swoją jazdą. W Cheronei. 24 Armia najemna Charesa, zaskoczona o świcie, została wycięta przez oddziały Filipa, a tych, którym udało się 179 Pośrodku i po lewej stronie, na linii wzgórz wznoszących się nad równiną, stali w szyku najpierw Ateńczy-cy, a następnie Tebańczycy. Ich tarcze błyszczały, odbijając światło słońca wschodzącego na wiosenne niebo, poprzecinane wielkimi białymi chmurami. Na samym skraju, po prawej stronie, widać było szkarłatną plamę świętego hufca tebańskiego. Filip rozmieścił po swojej prawej stronie dwa hufce hypaspistów, oddziałów szturmowych, które znajdowały się bezpośrednio pod jego dowództwem - trzy dni wcześniej rozgromiły one armię Charesa. Ich przydomek pochodził od tarcz z gwiazdami Argeadów z miedzi i srebra. Pośrodku, pod dowództwem Parmeniona i Czarnego, dwanaście hufców falangi, rozmieszczonych w pięciu rzędach, tworzyło mur z olbrzymich dzid, oszczepów, żelaznych ostrzy, ustawionych ukośnie. Po lewej stronie stała jazda hetajrów, a za nią szwadron Aleksandra. - Ja zaatakuję pierwszy - oznajmił Filip - i zaangażuję w walkę Ateńczyków. Potem zacznę się wycofywać i jeśli oni pójdą za mną, ty, Parmenionie, wprowadzisz oddział falangi do przełęczy i rozbijesz na dwie części siły nieprzyjaciela, potem wypuścisz sześć pozostałych batalionów. Czarny pójdzie za tobą z resztą armii. W tym momencie przyjdzie twoja kolej, Aleksandrze: wypuścisz jazdę na prawe skrzydło Tebańczyków i rzucisz szwadron przeciwko świętemu hufcowi. Jeśli zdołasz przerwać front, wiesz, co masz robić. - Wiem doskonale, ojcze. Falanga jest kowadłem, a kawaleria młotem. Filip objął go ramionami i przez krótką chwilę ujrzał siebie w komnacie królowej, która ukryta w półcieniu przytulała noworodka. - Uważaj, mój synu - powiedział. - W czasie bitwy ciosy padają ze wszystkich stron. 182 - Będę ostrożny, tato - odparł Aleksander. Potem wskoczył na grzbiet Bucefała i ruszył galopem przed batalionem ustawionym w rynsztunku bojowym, aż dotarł do swojego oddziału. Filip odprowadzał go długo wzrokiem, po czym odwrócił się do swojego polowego adiutanta: - Moja tarcza - poprosił. - Ależ, panie... - Moja tarcza - powtórzył stanowczo. Adiutant wsunął mu na ramię królewską tarczę, jedyną, na której widniała gwiazda Argeadów ze szczerego złota. Ze szczytu wzgórz podniósł się przenikliwy dźwięk trąb i zaraz potem wiatr przyniósł na równinę przeciągłą, harmonijną muzykę fletów, odmierzaną warkotem bębnów, towarzyszących maszerującym wojownikom. Ruch schodzącego frontu załamywał światło słońca na tysiąc ognistych błysków, a ciężki krok piechurów w żelaznych zbrojach słał po dolinie złowrogie grzmienie. Na równinie falanga stała nieruchomo i w ciszy, konie po lewej stronie parskały i potrząsały łbami, pobrzękując wędzidłami z brązu. Królewska ila była już ustawiona w szyku w kształcie klina, a Aleksander zajął pozycję jako pierwszy jeździec przed wszystkimi pozostałymi, wpatrując się nieruchomo w prawe skrzydło szyku nieprzyjacielskiego, w niezwyciężony święty hufiec. Tymczasem niespokojny Bu-cefał grzebał w ziemi kopytem, ciężko dyszał i uderzał się ogonem po bokach. Jeden z jeźdźców podjechał do Filipa, kiedy ten szykował się, żeby dać sygnał do ataku. - Panie! - krzyknął, zeskakując na ziemię - Demoste-nes walczy w pierwszej linii z ateńską piechotą ciężką. - Nie chcę, żeby został zabity - rzekł król. -. Przekaż rozkaz moim żołnierzom. 183 Odwrócił się do tyłu, do swoich hypaspistów: zobaczył twarze ociekające potem pod przyłbicami hełmów, oczy wpatrzone nieruchomo w blask nieprzyjacielskiej broni, sylwetki spięte w oczekiwaniu na atak. Była to chwila, w której każdy z nich patrzył z bliska na śmierć i w której pragnienie życia było silniejsze od czegokolwiek innego. Należało już uwolnić ich z oków trwogi i rzucić do boju. Filip podniósł miecz, wydał okrzyk wojenny, a ludzie poszli jego śladem, wrzeszcząc niczym horda dzikich zwierząt, wyrzucając z piersi wielki strach, zniecierpliwieni, żeby runąć do boju, w szaleństwo walki, zapominając o wszystkim, nawet o sobie. Posuwali się biegiem, podczas gdy oficerowie krzyczeli, żeby utrzymać tempo, nie rozproszyć szeregów, dotrzeć w zwartym szyku do starcia. Tymczasem Ateńczycy schodzili wciąż równym krokiem, ramię w ramię, tarcza w tarczę, z lancami wyciągniętymi do przodu, pobudzani nieustannym, przenikliwym dźwiękiem fletów, oszalałym warkotem bębnów, krzycząc przy każdym kroku: Alalalai! Huk starcia rozległ się niczym grom w całej dolinie, uderzył w zbocza gór i przeszył niebo, wystrzelony w górę krzykiem dwudziestu tysięcy wojowników, ogarniętych szałem walki. Filip, rozpoznawalny po złotej gwieździe, walczył na pierwszej linii z wielkim zapałem, uderzając mieczem i tarczą, mając po bokach dwóch olbrzymich Traków uzbrojonych w topory o dwóch ostrzach - wzbudzali strach widokiem swoich nastroszonych rudych czupryn, owłosionych ciał i tatuaży pokrywających twarze, ramiona i piersi. 184 Front ateński zafalował pod wpływem szaleńczego ataku, ale wysoki i przenikliwy dźwięk, przypominający krzyk sokoła, popychał ich naprzód, dodawał odwagi: był to, wyższy od rozpaczliwej muzyki fletów i bębnów, głos Demostenesa, który ich pobudzał, krzycząc: „Ateńczycy, odwagi! Walczcie! Za waszą wolność, za wasze żony i dzieci! Przepędźcie tyrana!" Bój rozgorzał jeszcze gwałtowniej i wielu żołnierzy padało zarówno z jednej, jak i z drugiej strony. Filip wydał rozkaz, żeby nikt nie zatrzymywał się nad poległymi, dopóki bitwa się nie zakończy. Tarcze piechurów z pierwszej linii ociekały krwią i ta spływała obficie na śliską już ziemię, pokrytą ciałami umierających żołnierzy. Kiedy tylko ktoś upadał, towarzysz z drugiej linii wychodził naprzód, by zająć jego miejsce i podjąć walkę. W pewnej chwili, na znak Filipa, trębacz dał sygnał i dwa hufce hypaspistów zaczęły się wycofywać, pozostawiając na placu boju swoich poległych i rannych. Ustępowali powoli, wciąż osłaniając się tarczami, odpowiadając ciosem na cios, lancami i mieczami. Ateńczycy, widząc, że nieprzyjaciel się cofa, i mając teraz także korzystniejszą pozycję, podwoili wysiłki, pobudzając się wzajemnie okrzykami, podczas gdy piechurzy z drugiego i trzeciego rzędu tarczami popychali towarzyszy do przodu. Filip, zanim zaatakował, wydał rozkaz i kiedy hy-paspiści, cofając się, dotarli na wysokość skalistego występu, wyrastającego w odległości stu kroków po lewej stronie, odwrócili się i rzucili do ucieczki. Wtedy Ateńczycy, w szale walki, upojeni krzykiem, krwią i łoskotem broni, podnieceni bliskim zwycięstwem, runęli pędem za przeciwnikami, żeby ich 185 zgładzić. A ich dowódca Stratokles, zamiast utrzymać ich w szyku, wrzeszczał co sił w płucach, by ścigali wrogów aż do Macedonii. Inne trąby zabrzmiały z lewej strony, a wielki bęben, zawieszony między dwoma wozami, zagrzmiał na szerokiej równinie. Parmenion dał sygnał i dwanaście hufców falangi rozmieszczonych wzdłuż całej ukośnej linii zaczęło posuwać się razem rytmicznym krokiem. Również Tebańczycy na ten widok rzucili się do ataku, biegnąc w zwartym szyku, wyciągając przed siebie ciężkie jesionowe oszczepy, jednak bardzo szybko pierwszy oddział macedoński wbił się klinem między rozbity już front ateński ścigający hypaspistów a skrajną lewą flankę formacji tebańskiej. Filip zostawił swoją tarczę, powyginaną i zbroczoną krwią, adiutantowi, wskoczył na konia i dołączył do Parmeniona. Dowódca wpatrywał się niespokojnie w święty hufiec, który posuwał się, pozornie obojętny na to, co się dzieje, najeżony żelaznymi ostrzami, nieubłagany. Pośrodku pierwszy hufiec macedoński, wspinający się pod górę, natknął się na nierówność i kiedy oddział piechoty tybetańskiej runął, żeby zamknąć przejście, pezetajrowie opuścili piki i zgnietli go we frontalnym zderzeniu, a potem ruszyli dalej, postępując za grzmiącym hukiem wielkiego bębna, który przyprowadził ich tu z równiny. Za nimi nadchodzili inni, ukośną linią, opuszczając sarisy aż do trzeciego rzędu, podczas gdy piechurzy tylnej strony trzymali je podniesione, falując nimi w rytm kroków, na podobieństwo kłosów na wietrze. A groźny szczęk broni, uderzającej o siebie w ciężkim marszu wojowników, docierał do uszu wrogów, którzy schodzili z drugiej strony, niczym ponura zapowiedź, niczym cień śmierci. 186 - Teraz! - rozkazał król Parmenionowi. Ten zaś posłał Aleksandrowi znak za pomocą wypolerowanej tarczy, trzy błyski, żeby rozpoczął szarżę jazdy i szturm. Królewicz chwycił lancę i krzyknął: „Trzy fale, ludzie!". A potem jeszcze głośniej: Phobos kai Deimos! i uderzył piętami w boki Bucefała. Rumak rzucił się do galopu, przebiegając niczym piekielna furia po polu zasłanym trupami, unosząc swojego jeźdźca zamkniętego w oślepiającej zbroi, w wysokim szyszaku poruszanym wiatrem. Szwadron trzymał się za nim w szyku, a konie, rozgrzane rżeniem i sapaniem Bucefała, pędziły pobudzane przez jeźdźców i rozdzierający dźwięk trąb. Święty hufiec zwarł szyki i jeźdźcy wbili tyczki lanc w ziemię, wystawiając ostrza na szaloną szarżę, ale szwadron Aleksandra, złożywszy się do rzutu, wypuścił chmurę oszczepów i wykonał manewr zachodzenia. Natychmiast ruszyła druga fala, a potem trzecia i znowu pierwsza. Wielu tebańskich żołnierzy zmuszonych zostało do porzucenia tarcz, poprzebijanych nieprzyjacielskimi oszczepami, i do walki bez żadnej osłony. Alek: sander ustawił wtedy szwadron w kształt klina, stanął na jego czele i poprowadził jeźdźców bezpośrednio na linie przeciwnika, skierował Bucefała między rzędy świętego hufca, uderzając lancą we wszystkie strony, a potem, po odrzuceniu tarczy, również mieczem. Hefajstion osłaniał go z boku, podnosząc swoją tarczę, żeby go chronić, i pociągając za sobą żołnierzy. Wojownicy świętego hufca, gdy któryś z żołnierzy pozostawał na polu, natychmiast zwierali szyki, niczym ciało, które szybko zabliźnia ranę, zamykali ścianę tarcz i odpowiadali ciosem na cios, z niewyczerpaną energią, z ogromnym, uporczywym męstwem. Aleksander cofnął się i zawołał Hefajstiona: - Poprowadź swoich z tamtej strony, zrób sobie 187 przejście, a potem zaatakuj od tyłu środek oddziału te-bańskiego. Święty hufiec zostaw mnie! Hefajstion posłuchał i ruszył z Perdikkasem, Seleu-kosem, Filotasem, Lizymachem, Kraterosem i Leonna-tosem, wchodząc klinem między święty hufiec a resztę oddziałów tebańskich. Potem wykonali szerokie zachodzenie, takie jak w dniu, kiedy defilowali przed Aleksandrem, i zaszli od tyłu wrogów, spychając ich na las ostrych dzid falangi, która zbliżała się nieubłaganie. Wojownicy świętego hufca, uderzani nieustannymi szarżami królewskiej iii, bili się z rozpaczliwą odwagą, ale padali jeden po drugim, dotrzymując wiążącej ich przysięgi: nie ustępować nigdy na krok, nie odwracać się plecami pod żadnym pozorem. Zanim słońce dotarło na środek nieba, bitwa była wygrana. Aleksander stanął przed Parmenionem z mieczem w dłoni i zbroją zbroczoną jeszcze krwią. Również pierś i boki Bucefała nosiły ślady krwi. - Święty hufiec już nie istnieje. - Zwycięstwo na całej linii! - wykrzyknął Parme-nion. - Gdzie król? - zapytał Aleksander. Parrnenion odwrócił się w stronę równiny osnutej jeszcze gęstym pyłem i wskazał na samotnego mężczyznę, który utykając, tańczył jak oszalały wśród stosów trupów. - Oto on. 25 Dwa tysiące Ateńczyków poległo w boju, a wielu innych zostało wziętych do niewoli. Między innymi mówca Demades, który stanął przed królem jeszcze w zbroi i z raną na ramieniu, broczącą krwią. Demoste-188 nes uratował się, uciekając przez przełęcze prowadzące na południe w stronę Lebadei i Platei. Największe straty ponieśli jednak Tebańczycy i ich achajscy sprzymierzeńcy ustawieni pośrodku. Jazda Aleksandra, rozgromiwszy święty hufiec, zaszła ich od tyłu i zepchnęła na ścianę żelaznych ostrzy falangi, prowokując prawdziwą rzeź. Gniew Filipa skierowany był przede wszystkim na Tebańczyków, przez których czuł się zdradzony. Sprzedał jeńców i więźniów, odmówił też wydania zwłok do pochówku. Dopiero Aleksander spróbował go od tego odwieść. - Ojcze, sam mi mówiłeś, że trzeba być miłosiernym zawsze, kiedy to tylko możliwe - zwrócił mu uwagę, kiedy ojciec wyciszył się trochę po euforii zwycięstwa. - Nawet Achilles wydał ciało Hektora staremu królowi Priamowi, który błagał go o to we łzach. Ci ludzie walczyli jak lwy i oddali życie za swoje miasto. Zasługują na szacunek. A poza tym jaką korzyść będziesz miał ze znęcania się nad zmarłymi? Filip nie odpowiedział, ale widać było, że słowa syna go przekonały. - Poza tym na zewnątrz czeka wzięty do niewoli oficer ateński, który chce z tobą mówić. - Nie teraz! - ryknął Filip. - Mówi, że jeśli go nie przyjmiesz, pozwoli się wykrwawić i umrze. - Świetnie! Jeden mniej. - Jak chcesz. Zatem sam się nim zajmę. Wyszedł i zawołał dwóch hypaspistów: - Zaprowadźcie tego człowieka do mojego namiotu i sprowadźcie chirurga. Żołnierze wypełnili rozkaz i Ateńczyk, rozebrany i umyty, został ułożony na łóżku polowym. Wkrótce potem wrócił jeden z hypaspistów. 189 - Aleksandrze, wszyscy chirurdzy zajęci są naszymi żołnierzami i próbują uratować tych, którzy mają najpoważniejsze rany, ale jeśli rozkażesz, stawią się tutaj. - Nie trzeba - rzekł królewicz. - Sam się tym zajmę. Przynieście mi narzędzia, igłę i nić, zagotujcie wodę i znajdźcie mi czyste bandaże. - Obecni i sam pacjent popatrzyli na niego zdumieni. Aleksander zwrócił się do oficera, mówiąc: - Musisz się tym zadowolić. Nie mogę pozwolić umrzeć żołnierzowi macedońskiemu, żeby ratować wroga. W tej chwili wkroczył Kallistenes i zobaczył, jak królewicz zawiązuje sobie fartuch i myje ręce. - Ależ co... - To również pozostanie między nami, ale możesz mi pomóc. Ty też uczestniczyłeś w lekcjach Arystotelesa. Przemyj ranę winem i octem, a potem nawlecz mi igłę: pot zalewa mi oczy. Kallistenes wziął się do pracy z pewną biegłością, tymczasem królewicz zaczai badać ranę. - Podaj mi nożyczki: jest cała postrzępiona. - Proszę. - Jak się nazywasz? - zapytał Aleksander jeńca. - Demades. Kallistenes wytrzeszczył oczy. - Ależ to ten słynny mówca - szepnął na ucho przyjacielowi, który nie wydał się wstrząśnięty tą rewelacją. Demades skrzywił się, kiedy jego polowy chirurg operował narzędziem. Potem Aleksander poprosił o igłę i nić. Przeciągnął igłę przez płomień lampy i zaczął zszywać brzegi rany, które Kallistenes przytrzymywał palcami. - Opowiedz mi o Demostenesie - poprosił królewicz. - On jest... patriotą - odparł Demades przez zęby -ale mamy inne poglądy. 190 - W jakim sensie? Przyłóż palec tutaj - dodał, zwracając się do swojego asystenta. Kallistenes przytrzymał palcem nić do zawiązania. - W takim sensie... - wyjaśnił ranny, wstrzymując oddech - w takim sensie, że ja byłem przeciwny, by walczyć u boku Tebańczyków, i powiedziałem to publicznie. - Odetchnął głęboko, kiedy tylko Aleksander zawiązał supeł. - To prawda - wyszeptał Kallistenes. - Mam kopie kilku jego starych przemówień. - Skończyłem - rzekł królewicz. - Możemy bandażować. Potem zwrócił się do Kallistenesa: - Pokaż go jutro lekarzowi: gdyby pojawiła się opuchlizna i ropa, należałoby drenować i lepiej, żeby zrobił to prawdziwy chirurg. - Jak mam ci dziękować? - zapytał Demades, siadając na łóżku polowym. - Podziękuj mojemu nauczycielowi, Arystotelesowi, który nauczył mnie również tego. Ale wydaje mi się, że wy, Ateńczycy, nie uczyniliście wiele, żeby go zatrzymać... - Był to wewnętrzny problem Akademii, miasto nie ma z tym nic wspólnego. - Posłuchaj. Czy Zgromadzenie Macedończyków może obradować tutaj, na miejscu, i powierzyć ci misję polityczną? - Teoretycznie tak. Prawdopodobnie jest w tej chwili więcej obywateli mogących głosować tu niż w Atenach. - Idź więc z nimi porozmawiać i spraw, żeby powierzyli ci misję prowadzenia z królem negocjacji w sprawie warunków pokoju. - Mówisz poważnie? - zapytał zaskoczony Demades, ubierając się. 191 - Możesz wziąć czyste ubranie z mojej skrzyni. Co do reszty, sam porozmawiam z ojcem. Kallistenes znajdzie ci kwaterę. - Dziękuję, ja... - zdążył tylko wybąkać Demades, lecz Aleksander już wyszedł. Wszedł do namiotu Filipa, w chwili gdy ten, siedząc z Parmenionem, Czarnym i kilku dowódcami hufców, spożywał kolację. - Przekąsisz coś z nami? - zapytał król. - Są kuropatwy. - Są ich tysiące - uściślił Parmenion. - Wstają rano nad jeziorem Kopais i przybywają w dzień nad rzekę szukać pożywienia. Aleksander wziął stołek i usiadł. Król uspokoił się i wydawał się w dobrym humorze. - A więc co sądzisz o moim chłopcu, Parmenionie? -spytał, poklepując tymczasem syna po ramieniu. - Jest wspaniały, Filipie. Poprowadził tę szarżę tak, jak nie umiałby zrobić żaden weteran hetajrów. - Również twój syn Filotas walczył z wielką odwagą, generale - zauważył Aleksander. - Co zrobiłeś z tym ateńskim jeńcem? - zapytał władca. - Czy wiesz, kim on jest? To Demades. Filip poderwał się na nogi. - Jesteś pewny? - Zapyta] Kallistenesa. - Na bogów, poślij natychmiast chirurga, żeby się nim zajął: to człowiek, który wypowiadał się zawsze przychylnie o naszej polityce. - Już go zszyłem, w przeciwnym razie do tej pory zdążyłby się wykrwawić. Pozwoliłem mu na pewną swobodę poruszania się po obozie. Sądzę, że jutro dostarczy ci propozycję układu pokojowego. Jeśli dobrze zrozumiałem, nie chcesz wojny z Atenami. 192 - Nie. A poza tym żeby pokonać miasto leżące nad morzem, trzeba być w posiadaniu tego morza, a my go nie mamy. Odczułem to na własnej skórze w Perinthos i w Byzantion. Jeśli ma propozycje, wysłucham go i przedstawię mu moje. Jedz to mięso, bo wystygnie. Ci, którzy ocaleli z pogromu na polach Cheronei, wrócili do Aten z rozpaczą. Kiedy opowiedzieli o porażce i przekazali liczbę poległych i wziętych do niewoli, podniósł się lament, a wiele osób ogarnął niepokój o los bliskich. Wszystkich opanowało przerażenie na myśl o tym, co może się jeszcze zdarzyć. Pod broń wezwano nawet sześćdziesięciolatków, a niewolnikom obiecano wolność, jeśli zechcą walczyć. Demostenes, jeszcze wyczerpany i ranny, namawiał do stawienia ostatecznego oporu i zaproponował, żeby wpuścić w mury miasta ludność wiejską z Attyki, ale wszystko okazało się zbyteczne. Kilka dni później przybył wysłannik Filipa z eskortą i poprosił o możliwość przedstawienia Zgromadzeniu zebranemu na posiedzeniu plenarnym propozycji traktatu pokojowego. Przedstawiciele ludu zdziwili się, widząc, że propozycja została już zatwierdzona przez obywateli wziętych do niewoli pod Cheroneją i nosiła podpis Demadesa. Kurier wszedł do dużego półkola, gdzie Ateńczycy siedzieli pod gołym wiosennym niebem i po otrzymaniu prawa głosu powiedział: - Wasz współobywatel Demades, który wciąż jest gościem króla Filipa, przedyskutował w waszym imieniu klauzule traktatu, uzyskując warunki, które, jak sądzę, uznacie za korzystne. Król nie jest wam wrogi, przeciwnie, podziwia wasze 193 miasto i jego wspaniałości. Z żalem musiał stanąć do walki, będąc posłuszny żądaniom boga z Delf. Zgromadzenie nie zareagowało tak, jakby tego oczekiwał. Zapanowała cisza, ponieważ wszyscy z niepokojem czekali na rzeczywiste warunki. Mówca kontynuował: - Teraz Filip rezygnuje z jakiejkolwiek rywalizacji, uznaje posiadanie przez was wszystkich waszych wysp na Morzu Egejskim i oddaje wam Oropos, Thespie i Plateje, które wasi przywódcy odstąpili Tebańczykom, zdradzając odwieczną przyjaźń. Demostenes, siedzący w pierwszych rzędach, obok przedstawicieli rządu, wysyczał do ucha swojego sąsiada: - Czy nie rozumiecie, że w ten sposób zatrzymuje wszystkie nasze miasta w cieśninach? Tych nie wymienił. - Mogło pójść znacznie gorzej - usłyszał w odpowiedzi. - Pozwól, żebyśmy wysłuchali, co jeszcze ma nam do powiedzenia. - Król nie żąda od was żadnych odszkodowań ani okupu - ciągnął wysłannik. - Odda wam jeńców i odda ciała poległych, żebyście mogli ich godnie pochować. Ta miłosierna misja zostanie powierzona osobiście jego synowi, Aleksandrowi. Widoczne wzruszenie ludzi na tę wiadomość przekonało Demostenesa, że przegrał partię. Filip dotknął najbardziej drogich im uczuć i wysłał swego syna, żeby dokonał tego aktu religijnego miłosierdzia. Nie istniało nic bardziej dramatycznego dla rodziny niż świadomość, że ciało syna poległego w boju leży nie pochowane, pozostawione na pastwę sępów i psów, pozbawione ostatniej posługi. - Teraz usłyszymy, czego jeszcze chce w zamian za całą tę hojność - wycedził Demostenes. - W zamian Filip nie wymaga od Ateńczyków nicze-194 go poza tym, żeby zostali jego przyjaciółmi i sprzymierzeńcami. Spotka się ze wszystkimi przedstawicielami Greków jesienią w Koryncie, aby położyć kres wrogości, ustanowić długotrwały pokój i obwieścić wielkie, nigdy wcześniej nie podejmowane przedsięwzięcie, w którym wszyscy będą musieli wziąć udział. Oznacza to, że Ateny powinny rozwiązać własną ligę morską i wejść do wielkiego Związku Korynckiego, który Filip właśnie tworzy i który położy kres odwiecznym konfliktom wewnętrznym na półwyspie oraz uwolni miasta greckie w Azji spod jarzma perskiego. Teraz, Ateńczycy, podejmijcie mądrą decyzję i udzielcie mi odpowiedzi tak, abym mógł ją przekazać temu, kto mnie przysłał. Propozycja została przyjęta zdecydowaną większością, mimo płomiennej przemowy Demostenesa, który poprosił o głos, żeby wezwać miasto do stawienia ostatecznego oporu. Zgromadzenie, pragnąc jednak wyrazić mówcy swój szacunek, powierzyło mu zadanie wygłoszenia mowy pogrzebowej nad mogiłami poległych. Dokument, który nosił już podpis Demadesa, został kontrasygnowany przez wszystkich przedstawicieli rządu i odesłany Filipowi. Kiedy tylko wiadomość dotarła do króla, natychmiast zdecydował się wysłać Aleksandra z konwojem wozów wypełnionych zwłokami poległych. Jeńcy dokonali identyfikacji większości z nich i na podstawie tych informacji Eumenes kazał napisać na każdej z małych drewnianych urn imię poległego i jego rodziny. Żołnierze nieznani umieszczeni zostali razem na tylnych wozach. Lekarze określili cechy charakterystyczne każdego poległego, znaki szczególne, jeśli takie miał, kolor włosów i oczu. 195 Aby wykazać się dobrą wolą, Filip dołączył również część broni, żeby ułatwić identyfikację owych wojowników jeszcze bez imienia. - Zazdroszczę ci, mój synu - wyznał Aleksandrowi, który szykował się do wyjazdu. - Wkrótce zobaczysz najpiękniejsze miasto świata. Również jego towarzysze przyszli go pożegnać. - Powierzam ci Bucefała - powiedział królewicz do Hefajstiona. - Nie chcę go męczyć i narażać na ryzyko długiej podróży. - Będę go traktował jak piękną kobietę - odparł przyjaciel. - Możesz jechać spokojnie. Przykro mi tylko, że... - Co takiego? - Ze nie powierzyłeś mi także Kampaspe... abym się nią zaopiekował. - Przestań, głupcze! - Aleksander zaśmiał się, po czym wskoczył na potężnego karego wierzchowca, którego przyprowadził mu stajenny, i dał sygnał do odjazdu. Długi konwój ruszył z głośnym skrzypieniem kół, a za nim maszerowali pieszo ateńscy jeńcy, niosąc tobołki z rzeczami osobistymi i z żywnością, którą udało im się zdobyć. Demades, za rolę, jaką odegrał przy podpisywaniu traktatu pokojowego, otrzymał własnego konia. Tymczasem polegli Tebańczycy leżeli jeszcze nie pochowani, rozszarpywani w dzień przez kruki, a nocą przez bezpańskie psy i nocne drapieżniki, na oczach matek, które przybyły z miasta i tłoczyły się wokół pola bitwy, podnosząc rozdzierający lament. Inne, pozostając w murach Cheronei, odprawiały mroczne obrzędy, aby ściągnąć na Filipa najbardziej okrutną śmierć. Ale jak dotąd na nic się nie zdały apele i przekleń-196 stwa: król uporczywie odmawiał pokonanym wrogom możliwości odebrania zmarłych i pochowania ich, uważał ich bowiem za zdrajców. W końcu jednak, ulegając naciskom własnych przyjaciół, którzy obawiali się konsekwencji takiego postępowania, władca ustąpił. Tebańczycy wyszli wtedy z miasta w żałobnych strojach, poprzedzani lamentami płaczek, i wykopali wielki rów, w którym złożyli zwłoki poległych w boju. Nad mogiłą usypali kopiec, a u boku jego wznieśli olbrzymi kamienny posąg lwa, mający symbolizować odwagę owych bojowników. Również z Tebańczykami został w końcu podpisany pokój, ale musieli przystać na nadzór macedoński nad akropolem, a także rozwiązać Związek Beocki, wchodząc do Związku Filipa. Aleksander został przyjęty w Atenach z najwyższym szacunkiem i wszelkimi honorami. Na znak wdzięczności za misję miłosierdzia, jaką poprowadził, i za to, jak potraktował jeńców, rada miasta uchwaliła wzniesienie jego posągu na placu i królewicz musiał pozować wielkiemu rzeźbiarzowi Protegenesowi, choć powiedział kiedyś, że portretować go będzie mógł tylko Lizyp. Demostenes, mimo klęski wciąż bardzo kochany przez swoich współobywateli, wysłany został na Kalau-reję, wysepkę naprzeciw miasta Trojzena, aby uniknąć spotkań, kłopotliwych dla obydwu stron. Aleksander zrozumiał to i rozważnie unikał zadawania pytań na temat mówcy. Kiedy tylko dopełnił oficjalnych obowiązków, zwiedził akropol, o którym Arystoteles opowiadał mu cuda, pokazując przy tym rysunki budowli. Wszedł tam pewnego ranka po nocnej burzy i olśniła 197 go wspaniałość kolorów oraz niesłychane piękno posągów i malowideł. Pośrodku rozległego placu królował Partenon, zwieńczony ogromnym tympanonem z rzeźbioną grupą Fidiasza, przedstawiającą narodziny Ateny z głowy Zeusa. Posągi były olbrzymie, a ich podstawa stanowiła kontynuację połaci dachowych: wyprostowane, pośrodku, stały postaci główne; w miarę oddalania się ku krańcom zewnętrznym posągi przedstawiane były w pozycji klęczącej lub leżącej; wszystkie pomalowane żywymi kolorami i ozdobione częściami metalowymi z brązu i złota. Z boku świątyni, na lewo od wejściowych schodów, wznosił się posąg z brązu Fidiasza, przedstawiający uzbrojoną boginię, trzymającą w dłoni dzidę ze złotym ostrzem, pierwszą rzecz, jaką ateńscy marynarze widzieli, wracając do portu z morskiej podróży. Jednak najwięcej spodziewał się po olbrzymim posągu wewnątrz świątyni, także stworzonym przez geniusz Fidiasza i będącym obiektem kultu. Aleksander wszedł lekkim krokiem, pełen szacunku dla tego świętego miejsca, siedziby bóstwa, i stanął naprzeciw kolosa ze złota i kości słoniowej, o którym od dziecka słyszał same cuda. W świątyni unosiła się charakterystyczna woń - to kapłani palili nieustannie zapachy na cześć bogini, a wszystko tonęło w półcieniu, tak że złoto i kość słoniowa, z których wykonano posąg, połyskiwały magicznymi refleksami w głębi podwójnego rzędu kolumn podtrzymujących dach. Uzbrojenie i długie aż do stóp peplos, a także hełm, dzida i tarcza bogini wykonane były ze szczerego złota, natomiast oblicze, ramiona i stopy - z kości słoniowej, imitującej kolor skóry. Oczy wykonano z masy perłowej i turkusa, aby odtworzyć modre wejrzenie bogini. Hełm miał trzy kity z końskiego włosia ufarbowane- 198 go na czerwono, z których środkowa podtrzymywana była przez sfinksa, a boczne przez pegazy. W prawej dłoni bogini dzierżyła wizerunek skrzydlatej Nike, ludzkich - jak mu powiedziano - rozmiarów, a zatem sam posąg Ateny musiał mieć w całości przynajmniej jedenaście metrów wysokości. Aleksander kontemplował w uniesieniu owe wspaniałości i pomyślał o chwale i potędze miasta, które je stworzyło. Pomyślał o wielkości owych ludzi, którzy wybudowali teatry i świątynie, stopili brąz i wyrzeźbili marmury, namalowali niezwykle piękne freski. Pomyślał o odwadze marynarzy, którzy przez tak wiele lat panowali niepodzielnie na morzu, o filozofach, którzy głosili swoją prawdę wzdłuż tych lśniących portyków, 0 poetach, którzy przedstawiali swoje tragedie przed tysiącami wzruszonych osób. Poczuł się przepełniony podziwem i wzruszeniem 1 poczerwieniał ze wstydu na myśl o kulawej postaci Filipa, który tańczył odrażająco na ciałach poległych pod Cheroneją. 26 Aleksander zwiedził teatr Dionizosa na stokach akropolu, a także budowle i zabytki na wielkim placu, gdzie skupiały się wszystkie pamiątki miasta. Ale w szczególny zachwyt wpadł w Stoa Poikile, oglądając malowidła na temat wojen perskich, aktorstwa Polignota. Przedstawiona tam była bitwa pod Maratonem z jej bohaterskimi epizodami oraz biegacz Filippides, który przybywa do Aten, aby obwieścić zwycięstwo, po czym pada z wycieńczenia. Dalej widać było bitwy drugiej wojny perskiej: Ateń-czyków, którzy opuszczają swoje miasto i z wyspy Sala- 199 miny przyglądają się z płaczem płonącemu akropolowi i niszczeniu świątyń. I jeszcze wielka bitwa morska pod Salaminą, w której flota grecka rozgromiła flotyllę perską: można było podziwiać postać Wielkiego Króla, uciekającego w przerażeniu, ponaglanego przez czarne chmury i gwałtowne wiatry. Aleksander najchętniej nie opuszczałby już tego cudownego miejsca, tego skarbca, gdzie ludzki umysł dał najwyższe dowody swego geniuszu, jednak obowiązki oraz wiadomości od ojca wzywały go do Pełli. Również Olimpias napisała do niego kilkakrotnie, gratulując mu zwycięstwa pod Cheroneją i mówiąc, jak bardzo za nim tęskni. W tej nie do końca zrozumiałej natarczywości Aleksander wyczuwał głęboki niepokój, nie wyjawioną trwogę, która musiała wynikać niechybnie z jakiegoś nowego wydarzenia, z bolesnego lęku, o ile znał dobrze swoją matkę. Wyruszył zatem pewnego dnia na początku lata wraz ze swoją eskortą i skierował się na północ. Wkroczył do Beocji przez Tanagrę, jednego parnego popołudnia minął Teby, przecinając równinę pod palącymi promieniami słońca, a następnie jechał wzdłuż brzegów jeziora Kopais, tonącego w gęstej mgle. Od czasu do czasu jakaś przypominająca zjawę czapla wolnymi uderzeniami skrzydeł przecinała mgłę spowijającą bagniste brzegi; krzyki niewidzialnych ptaków przeszywały wilgotną spiekotę, niczym stłumione błagania. Czarne tkaniny wisiały w drzwiach domów i na wiejskich bramach, ponieważ śmierć dotknęła boleśnie wiele rodzin. Dotarł do Cheronei nazajutrz o zachodzie słońca. Wydała mu się miastem upiorów pod ciemnym niebem księżyca w nowiu i nie zdołał przywołać żadnego obrazu niedawnego zwycięstwa, który sprawiłby mu przyjemność. Wycie szakala i pohukiwania puszczyków na- 200 suwały mu tylko niespokojne myśli podczas tej nocy pełnej koszmarów, którą spędził pod namiotem rozbitym w cieniu ogromnego, samotnego dębu. Ojciec nie wyszedł mu na spotkanie, ponieważ przebywał w krainie Linkestis na naradzie z przywódcami plemion Ilirów, tak więc młodzieniec wrócił do pałacu niemal ukradkiem, po zmierzchu, przyjęty przez Peri-tasa, który oszalały z radości, biegał we wszystkie strony, tarzając się po ziemi, skowycząc i skomląc, po czym wskakiwał na niego, liżąc go po twarzy i rękach. Aleksander wyswobodził się, odwzajemniając się kilkoma pieszczotami, i natychmiast poszedł do swoich apartamentów, gdzie oczekiwała go Kampaspe. Dziewczyna wybiegła mu naprzeciw i mocno się przytuliła, potem zdjęła z niego zakurzone ubranie i przygotowała kąpiel. Miękkimi dłońmi powoli masowała jego zmęczone długą podróżą kończyny. Kiedy Aleksander wyszedł z kąpieli, zaczęła się rozbierać, ale właśnie w owej chwili weszła Leptine. Była czerwona na twarzy i miała spuszczone oczy. - Olimpias chce, żebyś jak najszybciej do niej przyszedł - oznajmiła. - Ma nadzieję, że dotrzymasz jej towarzystwa przy kolacji. - Uczynię tak - odparł Aleksander. I kiedy Leptine oddalała się, szepnął Kampaspe na ucho: - Zaczekaj na mnie. Gdy królowa zobaczyła syna, mocno go uścisnęła. - Co się dzieje, mamo? - zapytał młodzieniec, odrywając ją od siebie i przypatrując się uważnie. Olimpias miała oczy wielkie i ciemne, niczym jeziora w jej rodzinnych górach, a spojrzenie wyrażało w owej chwili gwałtowne namiętności, które wstrząsały jej duszą. Spuściła głowę, przygryzając dolną wargę. - Co się dzieje, mamo? - powtórzył Aleksander. 201 Olimpias odwróciła się do okna, aby ukryć niezadowolenie i wstyd. - Twój ojciec ma kochankę. - Mój ojciec ma siedem żon. Ma gorący temperament i jedna kobieta nigdy mu nie starczała. Poza tym jest naszym królem. - Tym razem to coś innego. Twój ojciec zakochał się w dziewczynie, która jest w wieku twojej siostry. - Już się tak zdarzało. Przejdzie mu. - Mówię ci, że tym razem to coś innego: jest zakochany, stracił głowę. Jest taki... - krótko westchnęła -taki, jak wtedy, gdy go poznałam. - Co to za różnica? - Wielka - stwierdziła Olimpias. - Dziewczyna jest w ciąży i on chce się z nią ożenić. - Kto to jest? - zapytał Aleksander zachmurzony. - Eurydyka, córka generała Attalosa. Rozumiesz teraz, dlaczego jestem niespokojna? Eurydyka jest Mace-donką, pochodzi z arystokracji, nie jest jak ja cudzoziemką. - To nic nie znaczy. Ty pochodzisz z królewskiego rodu, z rodu Pyrrusa, syna Achillesa i Andromachy, żony Hektora. - To bajki, mój synu. Przypuśćmy, że dziewczyna urodzi chłopca... Aleksander umilkł, ogarnięty nagłym niepokojem. - Mów jaśniej. Powiedz, co myślisz. Nikt cię nie słyszy. - Przypuśćmy zatem, że Filip mnie oddali i ogłosi Eurydykę królową, co jest w jego mocy: syn Eurydyki stałby się prawowitym następcą, a ty bękartem, synem porzuconej cudzoziemki. - Dlaczego miałby to zrobić? Ojciec zawsze bardzo mnie kochał, zawsze ubiegał się dla mnie o wszystko, co najlepsze. Wykształcił mnie po to, żebym został królem. 202 - Nic nie rozumiesz. Piękna i namiętna dziewczyna może bez reszty zawładnąć umysłem dojrzałego mężczyzny, a nowo narodzone dziecko przyciągnie jego uwagę, ponieważ pozwoli mu poczuć się młodym, cofając czas, który nieubłaganie ucieka. Aleksander nie wiedział, co odpowiedzieć, ale widać było, że słowa matki bardzo go wzburzyły. Usiadł na krześle i oparł czoło na lewej dłoni, jakby chciał zebrać myśli. - Co według ciebie powinienem zrobić? - Sama nie wiem - przyznała kobieta. - Jestem oburzona, wstrząśnięta, wściekła z powodu poniżenia, jakie mnie spotyka. Gdybym tylko była mężczyzną... - Ja nim jestem - zauważył Aleksander. - Ale ty jesteś jego synem. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Nic. Przez poniżenie, jakie muszę znosić, tracę rozum. - A więc co powinienem według ciebie zrobić? - Nic. Teraz nie można nic zrobić. Ale chciałam z tobą porozmawiać, żebyś miał się na baczności, bo odtąd zdarzyć się może wszystko. - Czy naprawdę jest taka piękna? - zapytał Aleksander. Olimpias spuściła głowę i widać było, jak wiele kosztuje ją odpowiedź na to pytanie. - Bardziej, niż możesz sobie wyobrazić. To jej ojciec, Attalos, położył ją do łóżka króla. Jest oczywiste, że ma dokładny plan i wie, że będzie miał za sobą wielu macedońskich arystokratów. Nienawidzą mnie, wiem o tym. Aleksander wstał, żeby się pożegnać. - Nie zostaniesz na kolacji? Kazałam przygotować to, co lubisz. - Nie jestem głodny, mamo. I czuję zmęczenie. Wybacz mi. Wkrótce znowu się zobaczymy. Spróbuj zacho- 203 wać pogodę ducha. Nie sądzę, żeby na razie było wiele do zrobienia. Wyszedł poruszony po rozmowie z matką. Pomysł, że ojciec mógłby go nagle usunąć ze swoich myśli i planów, nigdy nie przyszedł mu do głowy, a już na pewno nigdy nie spodziewałby się tego w chwili, w której tak bardzo zasłużył na jego wdzięczność, przyczyniając się w decydujący sposób do wielkiego zwycięstwa pod Cheroneją i wypełniając delikatną misję dyplomatyczną w Atenach. Chcąc odegnać owe myśli, zszedł do stajni, by popatrzeć na Bucefała, i koń natychmiast rozpoznał jego głos, grzebiąc kopytami i rżąc. Miejsce utrzymane było w doskonałym porządku i pachniało świeżym sianem. Sierść zwierzęcia lśniła, grzywa i ogon uczesaniem przypominały dziewczęce pukle. Aleksander zbliżył się i objąwszy go, długo gładził po szyi i pysku. - Wróciłeś, nareszcie! - odezwał się głos za jego plecami. - Wiedziałem, że cię tu zastanę. A więc? Jak znajdujesz swojego Bucefała? Widzisz, jak o niego dbałem? Jak o piękną kobietę, zgodnie z obietnicą. - To ty, Hefajstionie! Młodzieniec klepnął go po ramieniu. - Ej, hultaju, brakowało mi ciebie. Aleksander odwzajemnił mu uderzenie. - Mnie ciebie też, koniokradzie. Rzucili się sobie w ramiona i objęli w twardym, mocnym uścisku, silniejszym od przyjaźni, czasu, śmierci. Aleksander wrócił późno do swojej kwatery i znalazł śpiącą Leptine, siedzącą na ziemi przed jego drzwiami z wygasłą już lampą u boku. Pochylił się, żeby popatrzeć na nią w milczeniu, zanim ujął ją delikatnie w ramiona, potem ułożył na łóżku i musnął wargi pocałunkiem. Owej nocy Kampaspe czekała na niego nadaremnie. 204 Filip wrócił kilka dni później, wezwał syna natychmiast do swoich komnat i uściskał gwałtownie. - Na bogów, wspaniale wyglądasz: jak ci poszło w Atenach? - Poczuł jednak skrępowanie w uścisku, który odwzajemnił syn. - O co chodzi, chłopcze? Chyba cię nie zmiękczyli ci Ateńczycy! A może się zakochałeś? Och, na Heraklesa, nie mów, że się zakochałeś. Ach! To ja daję mu w prezencie najbardziej biegłą z „towarzyszek", a on się zakochuje w... w kim? W pięknej Atence? Nic nie mów, wiem: Atenki nie mają sobie równych. Ach, to naprawdę dobre: muszę opowiedzieć o tym Parmenionowi. - Nie jestem zakochany, ojcze. Ale mówią, że ty jesteś. Filip nagle zesztywniał i zaczął przemierzać pokój wielkimi krokami. - Twoja matka! Twoja matka! - wykrzyknął. - Jest zawzięta, przeżarta zazdrością i niechęcią. I chce nastawić cię wrogo do mnie. Jest tak, nieprawda? - Masz inną kobietę - stwierdził lodowato Aleksander. - I co z tego? Nie jest pierwsza ani ostatnia. Jest jak kwiat, piękna jak słońce, jak Afrodyta. Jeszcze piękniejsza! Znalazłem ją nagą, z piersiami jak dojrzałe gruszki, o miękkiej, gładkiej i pachnącej skórze. Oddała mi się. Co miałem robić? Twoja matka nienawidzi mnie, nie znosi, naplułaby na mnie za każdym razem, kiedy mnie widzi! A ta dziewczyna jest słodka jak miód. Zsunął się na krzesło i szybkim gestem naciągnął płaszcz na kolana, co oznaczało, że jest wściekły. - Nie musisz zdawać mi sprawy z tego, kogo bierzesz do łóżka, ojcze. - I przestań mówić mi „ojcze": jesteśmy sami! - Moja matka czuje się poniżona, odepchnięta i jest pełna obaw. 205 - Rozumiem! - krzyknął Filip. - Rozumiem! Chce cię zbuntować przeciwko mnie! Zobacz, jaką niespodziankę ci przygotowałem, zanim zepsułeś mi dzień tymi głupotami. Chodź! Pociągnął go na dół po schodach, a potem w głąb korytarza, tam, gdzie mieściły się pracownie. Otworzył na oścież jedne drzwi, wpychając go do środka niemal siłą. - Popatrz! Aleksander znalazł się pośrodku izby z wielkim bocznym oknem. Na jednym ze stołów oparte było gliniane tondo, przedstawiające jego profil z włosami przepasanymi laurową koroną, jak u boga Apollona. - Podoba ci się? - zapytał z ciemnego kąta jakiś głos. - Lizyp! - wykrzyknął Aleksander, odwracając się gwałtownie i obejmując mistrza. - Podoba ci się? - powtórzył Filip za jego plecami. - Ale co to jest? - Jest to wzór złotego statera* królestwa Macedonii, który będzie bity od jutra na pamiątkę twojego zwycięstwa pod Cheroneją i twojej godności jako następcy tronu. Znajdzie się w obiegu na całym świecie w dziesięciu tysiącach egzemplarzy - odparł król. Aleksander, zakłopotany, spuścił głowę. 27 Gest Filipa, a także obecność Lizypa na dworze przyczyniły się do rozpędzenia na jakiś czas ciemnych chmur, które zawisły nad stosunkami między ojcem a synem, ale Aleksander szybko zdał sobie sprawę, jak ważny jest związek łączący ojca z młodą Eurydyką. S t a t e r - moneta grecka (prsyp. red.). 206 Naglące obowiązki polityczne odciągnęły jednak zarówno króla, jak i królewicza od prywatnych spraw dworu. Nadeszła odpowiedź króla Persów Arsesa i była bardziej lekceważąca od listu Filipa. Odczytał mu ją Eu-menes, kiedy tylko odebrał ją od kuriera. Arses, król Persów, Król Królów, światło Arianów i pan czterech stron świata, do Filipa macedońskiego. To, co uczynił mój ojciec Artakserkses, trzeci tego imienia, zrobił dobrze i raczej powinieneś zapłacić nam daninę, jak uczynili to twoi poprzednicy, będąc naszym wasalem. Władca wezwał natychmiast Aleksandra i kazał mu przeczytać pismo. - Wszystko idzie, tak jak przewidziałem: mój plan nabiera kształtu w każdym szczególe. Pers odmawia zapłacenia za straty, których przysporzył nam jego ojciec, i jest to bardziej niż wystarczające, żeby wypowiedzieć mu wojnę. Moje marzenie się urzeczywistnia. Zjednoczę wszystkich Greków z macierzy i z kolonii wschodnich, ocalę kulturę helleńską i wszędzie ją rozpowszechnię. Demostenes nie zrozumiał mojego planu i zwalczał mnie, jak tyrana, ale rozejrzyj się wokół! Grecy są wolni, umieściłem macedoński garnizon tylko na akropolu tebańskich zdrajców. Ochroniłem Arkadyj-czyków i Messeńczyków, byłem kilkakrotnie obrońcą świątyni w Delfach. - Naprawdę chcesz wyruszyć do Azji? - zapytał Aleksander, którego spośród wszystkich przechwałek ojca uderzyło tylko to stwierdzenie. Filip popatrzył mu w oczy. - Tak. I obwieszczę to w Koryncie sprzymierzeńcom. Poproszę ich wszystkich, żeby dostarczyli kontyngenty ludzi i okrętów wojennych na przedsięwzięcie, 207 którego żadnemu Grekowi nie udało się doprowadzić do końca. - Myślisz, że pójdą za tobą? - Nie mam wątpliwości - odparł Filip. - Wytłumaczę im, że celem wyprawy jest oswobodzenie miast greckich w Azji spod panowania barbarzyńców. Nie będą się mogli wycofać. - Ale czy to jest prawdziwy cel wyprawy? - Mamy najsilniejszą armię na świecie. Azja jest ogromna. Chwała, jaką człowiek może zyskać, mój synu, nie ma końca - stwierdził król. Kilka dni później przybył do Pełli inny gość, malarz Apelles, którego wielu uważało w owym czasie za największego na całym świecie. Filip wezwał Apellesa, aby go sportretował razem z królową, rzecz jasna z odpowiednimi poprawkami i upiększeniami, bo obraz miał zostać zawieszony w świątyni delfickiej. Olimpias odmówiła jednak pozowania u boku męża i Apelles musiał obserwować ją z daleka, aby wykonać wstępne szkice. Ostateczny rezultat zachwycił w każdym razie Filipa. Król poprosił więc malarza, żeby sportretował również Aleksandra, ale młodzieniec odmówił. - Chciałbym raczej, żebyś namalował moją przyjaciółkę - powiedział. - Nago. - Nago? - zdziwił się Apelles. - Tak. Brakuje mi jej piękności, kiedy jestem daleko. Powinieneś wykonać mi obraz niezbyt duży, który mógłbym zabierać ze sobą w podróż, ale bardzo wierny. - Będzie ci się zdawało, że jest z krwi i kości, panie -zapewnił go Apelles. I tak Kampaspe, o której mówiono, że jest najpiękniejszą kobietą Grecji, pozowała nago przed największym z malarzy. Aleksander z niecierpliwością czekał na możliwość 208 podziwiania efektu dzieła artysty i codziennie zaglądał, żeby zobaczyć postępy w pracy, ale szybko się zorientował, iż ich nie ma albo prawie nie ma. Apelles wciąż robił szkice i wycierał je, by robić nowe. - Ależ ten obraz jest jak płótno Penelopy - zauważył młodzieniec. - Czy coś jest nie w porządku? Apelles był wyraźnie zakłopotany. Patrzył na przepiękną modelkę, potem na Aleksandra i znów na dziewczynę. - O co chodzi? - nalegał królewicz. - Chodzi o to... Chodzi o to, że nie mogę znieść myśli o rozstaniu się z tak niezwykłą pięknością. Teraz Aleksander popatrzył na Kampaspe i na mistrza i wyczuł, że podczas owych długich posiedzeń nie zajmowali się wyłącznie sztuką malarską. - Rozumiem - powiedział. Pomyślał w owej chwili o Leptine, która miała zawsze oczy zaczerwienione od płaczu, i pomyślał też, że równie pięknych kobiet nie zabraknie mu w przyszłości, jeśli tylko ich zapragnie. Wziął również pod uwagę to, że Kampaspe z każdym dniem stawała się coraz bardziej natarczywa i interesowna. Podszedł więc do malarza i szepnął mu na ucho: - Mam dla ciebie propozycję. Ty zostawisz mi obraz, a ja zostawię ci dziewczynę. Jeśli oczywiście ona nie ma nic przeciwko temu. - Och, mój panie... - wymamrotał wzruszony artysta. - Jak mam ci dziękować. Ja... Ja... Aleksander poklepał go po ramieniu. - Ważne, żebyście byli szczęśliwi i żeby obraz się udał. - Potem otworzył drzwi i wyszedł. Filip i Aleksander udali się do Koryntu pod koniec lata i zostali ugoszczeni na koszt miasta. Wybór miejsca 209 nie był przypadkowy: to właśnie w Koryncie sto pięćdziesiąt lat wcześniej Grecy poprzysięgli stawić opór perskiemu najeźdźcy i stamtąd miała pochodzić nowa przysięga, która połączyłaby wszystkich Greków z kontynentu i wysp podczas wielkiej wyprawy do Azji. Przedsięwzięcia, które miało przyćmić chwałę wojny trojańskiej, opiewanej przez Homera. W namiętnym przemówieniu do delegatów Filip przywołał wszystkie etapy sporu między Europą a Azją, nie zapominając też o epizodach z mitologii; przypomniał poległych pod Maratonem i pod Termopilami, pożar akropolu w Atenach i jego świątyń. Chociaż chodziło o wydarzenia dotyczące kilku pokoleń, pozostawały one jednak żywe także dlatego, że Persja nie przestała nigdy wtrącać się w wewnętrzne sprawy państw greckich. Ale ważniejsza od tych wyblakłych wspomnień perskich inwazji była decyzja Filipa, aby ich przekonać, świadomość, że nie istnieje alternatywa dla jego woli i że również wojna wchodzi w grę. Smutny los Teb i ich sprzymierzeńców stał jeszcze wszystkim przed oczami. W końcu Zgromadzenie przyznało królowi Macedończyków stanowisko wodza Greków na wielką wyprawę przeciwko Persji, jednak wielu delegatów sądziło, że chodzi o chwyt propagandowy. Byli w błędzie. Aleksander miał w owych dniach możliwość zwiedzenia Koryntu, którego nigdy wcześniej nie widział. Wszedł w towarzystwie Kallistenesa na niedostępny akropol i podziwiał wspaniałe świątynie Apollona i Po-sejdona, króla morza, opiekuna miasta. Największe wrażenie zrobiła na nim niezwykła konstrukcja, dzięki której statki lądem pokonywały drogę z Zatoki Sarońskiej do Zatoki Korynckiej, unikając w ten sposób konieczności opłynięcia Peloponezu z jego półwyspami, najeżonymi mnóstwem ostrych raf. 210 Chodziło o drewnianą pochylnię, smarowaną nieustannie wołowym tłuszczem, która z Zatoki Sarońskiej podnosiła się w górę, docierała na szczyt wzniesienia, a potem opadała z drugiej strony do Zatoki Korynckiej. Statek, który miał się przedostać, wciągany był na pochylnię przez pewną liczbę wołów, docierał do najwyższego punktu i zatrzymywał się tam w oczekiwaniu na następny, który doczepiano z tyłu. W tym momencie statek znajdujący się na szczycie był popychany w taki sposób, że zjeżdżając, wciągał na górę drugi, który swoim ciężarem spowalniał jednocześnie zjazd pierwszego. Do drugiego statku, gdy już znalazł się na szczycie, doczepiano trzeci, podczas kiedy pierwszy mógł już wypłynąć na pełne morze, i tak dalej. - Czy nikt nigdy nie pomyślał, żeby wykopać kanał łączący dwie zatoki? - zapytał Aleksander swoich ko-rynckich gospodarzy. - Gdyby bogowie chcieli morza tam, gdzie jest ląd, uczyniliby z Peloponezu wyspę, nie sądzisz? - odparł ich przewodnik. - Przypomnij sobie, co przytrafiło się Wielkiemu Królowi Persów w czasie inwazji na Grecję: przerzucił most nad morzem, żeby jego armia przeszła do cieśnin, i przeciął kanałem półwysep góry Athos tak, aby mogła przepłynąć tamtędy jego flota, ale potem poniósł sromotną klęskę na lądzie i na morzu, jako karę za swoją pychę. - To prawda - przyznał Aleksander. - Kiedyś ojciec zaprowadził mnie, żebym zobaczył ten ogromny rów, i opowiedział mi o wyczynie Wielkiego Króla. Dlatego pomyślałem o kanale. Powiedziano mu też, że w pobliżu mieszka Diogenes, słynny filozof cynik, o którym opowiadano niewiarygodne historie. - Wiem - odparł Aleksander. - Arystoteles przed- 211 śmierci pragnęło zostać znalezione zupełnie nagie, jak w chwili narodzin. Chciałby, żeby był tu z nim Arystoteles, chciałby zobaczyć pojedynek tych dwóch umysłów w słońcu, podobnych do zawodników z dzidą i mieczem, i chciałby mu powiedzieć, jak bardzo go podziwia. Wyrwało mu się natomiast niefortunne zdanie: - Witaj, Diogenesie. Stoi przed tobą Aleksander z Macedonii. Poproś, o co chcesz, a będę szczęśliwy, dając ci to. Starzec otworzył bezzębne usta. - Cokolwiek? - zapytał skrzeczącym głosem, nie otwierając oczu. - Cokolwiek - powtórzył Aleksander. - A więc przesuń się, bo zasłaniasz mi słońce. Aleksander natychmiast się odsunął i usiadł obok, przy jego stopach, jak ktoś po prośbie. Zwrócił się do Kallistenesa: - Zostaw nas samych. Nie wiem, czy jeszcze coś mi powie, ale jeśli to uczyni, będą to słowa, których nie można zapisać, mój przyjacielu. - Kallistenes zobaczył, że ma wilgotne oczy. - Być może masz rację, może to wszystko jest marnotrawstwem, paleniem drewna, żeby sprzedać popiół, ale ja oddałbym wszystko, by się dowiedzieć, co dzieje się za tymi zamkniętymi powiekami. I wierz mi, gdybym nie był tym, kim jestem, gdybym nie był Aleksandrem, chciałbym być Dioge-nesem. 28 Nikt nie wie, co sobie powiedzieli, ale Aleksander nigdy nie zapomniał tego spotkania i być może Diogenes również nie. 214 Dwa dni później Filip i jego orszak wyruszyli na północ, w kierunku Macedonii, i królewicz pojechał z nimi. Po przybyciu do Pełli król rozpoczął przygotowania do wielkiej wyprawy na Wschód. Prawie codziennie odbywała się rada wojenna, w której brali udział generałowie Attalos, Klejtos Czarny, Antypater i Parme-nion, mająca na celu zorganizowanie zaciągu rekrutów, zgromadzenie ekwipunku i zapasów. Dobre stosunki z Atenami miały zagwarantować bezpieczeństwo na morzu i przetransportowanie armii do Azji za pośrednictwem floty macedońskiej oraz statków sprzymierzeńców. Aleksander był niemal całkowicie pochłonięty tą gorączkową działalnością i zdawał się nie myśleć wiele o ciąży Eurydyki ani o troskach swojej matki, która nieustannie słała mu wiadomości, kiedy przebywał poza dworem, albo prosiła o prywatne rozmowy, kiedy znajdował się w pałacu. Olimpias prowadziła też ożywioną korespondencję ze swoim bratem, Aleksandrem z Epiru, aby zapewnić sobie jego wsparcie: czuła się bardziej niż kiedykolwiek samotna, odsunięta i opuszczona. Nie myślała o niczym innym i rozmawiała o swojej smutnej sytuacji tylko z osobami, które pozostały jej wierne. Widziała przed sobą życie w zamknięciu i całkowitej izolacji. Wiedziała bowiem, że w chwili, kiedy nowej królowej nadane zostaną jej przywileje, ona sama nie będzie już nawet mogła pojawiać się publicznie; nie będzie już miała żadnych oficjalnych okazji do spotkań z gośćmi i zagranicznymi delegacjami, do przyjmowania w swoich apartamentach żon albo przyjaciółek odwiedzających dwór dostojników. A przede wszystkim obawiała się, że utraci resztkę osobistej władzy jako matka następcy tronu. Aleksander był spokojniejszy, otoczony przyjaciółmi, 215 którzy każdego dnia okazywali mu swoje oddanie i wierność. Cieszył się ponadto głębokim i szczerym szacunkiem Parmeniona i Antypatra, najbardziej zaufanych generałów jego ojca, którzy widzieli go w akcji, zarówno jako męża stanu, jak i wojownika na polu bitwy. Wiedzieli, że królestwo byłoby bezpieczne, gdyby pewnego dnia oddane zostało w jego ręce. W rzeczywistości jednak sytuacja dynastyczna nie była całkowicie klarowna: kuzyni Aleksandra, Amyntas i jego brat Ar-chelaos, mogliby zawsze znaleźć poparcie w pewnych kręgach arystokracji, podczas gdy jego brat Arridajos, półgłówek, zdawał się chwilowo nie sprawiać żadnych kłopotów. Data ślubu Filipa została ogłoszona oficjalnie na początku zimy i choć wszyscy się tego spodziewali, wiadomość wywarła piorunujące wrażenie. Zadziwił wszystkich niezwykle podniosły charakter, jaki król zamierzał nadać uroczystości, oraz przepych, z jakim ją przygotowywano. Eumenes, odpowiedzialny za pracę królewskiego sekretariatu, informował Aleksandra o wszystkich szczegółach: randze zaproszonych gości, wydatkach na stroje, ozdoby, jedzenie, wino, wyposażenie, klejnoty dla panny młodej i dla jej dam dworu. Aleksander starał się oszczędzać matce większości tych informacji, żeby nadmiernie jej nie ranić, ale Olimpias miała oczy i uszy wszędzie i dowiadywała się wcześniej od syna, o tym, co się dzieje. Kiedy był już bliski ten wielki dzień, królowa otrzymała oficjalne zaproszenie od władcy do wzięcia udziału w weselu i takie samo zaproszenie przekazano Aleksandrowi. Obydwoje wiedzieli, że zaproszenie Filipa 216 było w rzeczywistości rozkazem, i zarówno matka, jak i syn rozpoczęli, wbrew własnej woli, przygotowania do uczestnictwa w ceremonii i uroczystej uczcie, która miała się odbyć po ślubie. Eumenes dokonywał cudów ekwilibrystyki w rozstawianiu łoży i stołów dla gości w taki sposób, żeby uniknąć kontaktów, które doprowadziłyby nieuchronnie do scysji lub kłótni. Przywódcy plemienni oraz książęta macedońscy zostali odpowiednio rozmieszczeni, bo kiedy wino zaczęłoby lać się strumieniami, również krew mogłaby popłynąć w taki sam sposób z powodu źle zinterpretowanego zdania lub gestu. Panna młoda wyglądała zachwycająco, ubrana z uwzględnieniem atrybutów królowej, widać już jednak było wyraźnie oznaki ciąży. Nosiła złoty diadem, a włosy miała splecione z tyłu na karku i przytrzymane złotymi szpilkami z główkami z koralu. Odziana była w peplos, przetykany srebrem i ozdobiony haftami nadzwyczajnej urody, naśladującymi styl malowideł wazowych, przedstawiającymi sceny tańca dziewcząt przed posągiem Afrodyty. Na głowie miała ślubny welon, który zasłaniał częściowo czoło. Aleksander, ze względu na swoją pozycję następcy tronu, zmuszony był uczestniczyć w ceremonii z bliska i również potem, w czasie uczty, musiał położyć się niezbyt daleko od ojca. Olimpias ze swoimi damami do towarzystwa znajdowała się po przeciwnej stronie, na drugim końcu wielkiej sali biesiadnej. Z nią też wolała przebywać księżniczka Kleopatra, która - jak mówiono -nie darzyła szczególną sympatią swojej rówieśnicy Eu-rydyki. Łoża rozstawiono wzdłuż czterech boków prostokąta i tylko w głębi dłuższego boku po prawej stronie otwierało się przejście, żeby umożliwić dostęp kucha- 217 rzom z półmiskami oraz poruszanie się służącym, którzy nalewali wino i nieustannie czyścili posadzkę z odpadków. Grupa flecistek zaczęła grać, a kilka tancerek krążyło między stołami i pośrodku wielkiego biesiadnego prostokąta. Atmosfera zaczynała się robić gorąca i Aleksander, który nie wziął nawet kropli wina do ust, przyglądał się ukradkiem matce. Była przepiękna i wyniosła, o bladym obliczu i lodowatym spojrzeniu. Zdawała się dominować nad tymi bachanaliami, nad wrzawą pijanych biesiadników, nad piskliwą muzyką flecistek, niczym posąg nieubłaganej bogini zemsty. Nie tknęła pożywienia ani nawet nie umoczyła ust, podczas gdy Filip oddawał się bez umiaru wszelkiej fry-wolności, zarówno z młodą małżonką, która uchylała się z radosnym chichotem, jak i z otaczającymi go tancerkami. To samo czynili inni biesiadnicy, przede wszystkim Macedończycy. Nadeszła chwila toastu i zgodnie z ceremoniałem miał go wygłosić teść. Attalos był nie mniej pijany od innych. Wstał, zataczając się, i wzniósł pełen kielich, rozpryskując wino na haftowaną poduszkę, a także na sąsiadów. Potem odezwał się niepewnym głosem: - Wznoszę toast za królewską parę, za męskość pana młodego i urodę panny młodej. Oby bogowie obdarzyli ich prawowitym następcą królestwa Macedonii! Było to najbardziej niefortunne zdanie, jakie mógł wypowiedzieć w owej chwili, również dlatego, że przywołał pogłoski krążące wśród macedońskiej arystokracji o niewierności królowej i obraził dotkliwie wyznaczonego następcę. Olimpias pobladła śmiertelnie. Wszyscy ci, którzy usłyszeli wyraźnie toast Attalosa, umilkli i zwrócili się w stronę Aleksandra, ten zaś zerwał się na równe nogi, 218 czerwony na twarzy, owładnięty jednym ze swoich napadów szału. - Idioto! - wrzasnął. - Sukinsynu! Bo ja kim niby jestem? Bękartem? Odszczekaj, co powiedziałeś, bo inaczej zarżnę cię jak świnię! - I wyciągnął miecz z pochwy, żeby przejść od słów do czynów. Filip, wściekły na Aleksandra, że obraził jego teścia i zepsuł mu przyjęcie weselne, upojony winem, wyciągnął z kolei swój miecz i rzucił się na syna. Sala wypełniła się krzykami, tancerki uciekły, a kucharze schowali się pod stołami, żeby ukryć się przed nadciągającą burzą. Kiedy jednak Filip próbował przeskoczyć z jednego łoża na drugie, żeby dosięgnąć syna, który czekał niewzruszony, poślizgnął się i runął z hukiem na ziemię, ściągając za sobą obrusy, nakrycia, resztki jedzenia i wpadając w końcu w kałużę czerwonego wina. Spróbował się podnieść, ale znów się poślizgnął i upadł na twarz. Aleksander podszedł do niego z mieczem w garści i w sali zapadła grobowa cisza. Tancerki drżały stłoczone w jednym rogu. Attalos był blady jak płótno, a strużka śliny spływała mu z kącika półotwartych ust. Młoda żona pochlipywała: - Powstrzymajcie ich, w imię bogów, niech ktoś coś zrobi. - Oto on, popatrzcie tylko! - wykrzyknął Aleksander z szyderczym śmiechem. - Człowiek, który chce przejść z Europy do Azji, nie jest nawet zdolny przejść z łoża na łoże, żeby nie wylądować z nogami w górze. Filip czołgał się w winie i w resztkach jedzenia, warcząc: - Zabiję cię! Zabiję cię! Ale Aleksander nie mrugnął nawet okiem. - Będzie już dużo, jeśli uda ci się wstać na nogi - 219 rzekł ironicznie, po czym zwrócił się do służących: -Podnieście go i oczyśćcie. Potem podszedł do Olimpias. - Chodźmy, matko, miałaś rację: tutaj nie ma już dla nas miejsca. 29 Aleksander wybiegł z pałacu z matką, trzymając ją za rękę, ścigany wściekłym wrzaskiem Filipa. Gdy tylko dotarli na dziedziniec, zapytał ją: - Czujesz się na siłach dosiąść konia czy chcesz, żeby przygotować ci powóz? - Nie. Pojadę konno. - Przebierz się i czekaj przy wejściu do swojej komnaty: za chwilę po ciebie przyjdę. Nie zapomnij o płaszczu i ciepłych ubraniach. Jedziemy w góry. - Nareszcie! - wykrzyknęła królowa. Aleksander pobiegł do stajni, wziął Bucefała oraz sar- mackiego gniadosza z uprzężą, czaprakiem i torbami podróżnymi i wyszedł, kierując się do północnego skrzydła pałacu. - Aleksandrze! Zaczekaj! - rozległ się głos za jego plecami. - Hefajstionie! Wracaj, mój ojciec nie daruje ci tego. - Nie obchodzi mnie to, nie zostawię cię. Dokąd jedziesz? - Do Epiru, do mojego wuja. - Którą drogą? - Przez Beroję. - Jedź. Dołączę do was później. - Dobrze. Pozdrów innych i powiedz Eumenesowi, żeby zajął się Peritasem. - Bądź spokojny. - Hefajstion pobiegł z powrotem. 220 - Przynajmniej jedna kość dziennie! - krzyknął Aleksander. - Na zęby! Przyjaciel dał mu znak ręką, że zrozumiał, i zniknął wewnątrz stajni. Olimpias była już gotowa. Upięła włosy w kok, włożyła skórzany gorset i parę iliryjskich spodni. Na plecach miała dwie torby z kocami i zapasami oraz sakwę z pieniędzmi. Jedna z jej służebnic szła za nią, pochlipując: - Moja królowa... Królowa... - Wróć do środka i zamknij się w pokoju - rozkazała jej Olimpias. Aleksander podał jej uzdę konia. - Mamo, gdzie jest Kleopatra? Nie mogę odjechać bez pożegnania. - Przysłała służebnicę z wiadomością, że czeka na ciebie w przedsionku komnaty dla kobiet, ale każda chwila, którą tracimy, może się okazać fatalna, wiesz o tym. - Pośpieszę się, mamo. Osłonił głowę kapturem płaszcza i pobiegł tam, gdzie czekała na niego siostra, blada i drżąca, ubrana jeszcze w odświętne szaty. Kleopatra zarzuciła mu ręce na szyję, płacząc. - Nie odjeżdżaj, nie odjeżdżaj - łkała. - Poproszę ojca, żeby ci wybaczył, padnę mu do stóp. Nie będzie mógł mi odmówić. - Gdzie jest teraz? - Zanieśli go do jego komnaty. - Muszę uciekać, zanim wróci do przytomności. Nie ma już tu dla mnie miejsca ani dla naszej matki. Napiszę do ciebie, jeśli będzie to możliwe. Kocham cię, siostrzyczko. Kleopatra wybuchła jeszcze bardziej rozpaczliwym płaczem i Aleksander musiał niemal siłą uwolnić się z jej uścisku. 221 - Kiedy cię zobaczę?! - krzyknęła jeszcze za nim. - Kiedy bogowie zechcą - odparł Aleksander. - Ale zawsze będziesz w moim sercu! Wrócił biegiem na miejsce spotkania z matką. Czekała gotowa. - Jedziemy! - krzyknął. Potem rzucił na nią okiem i uśmiechnął się. - Mamo, jesteś przepiękna. Wyglądasz jak amazonka. Olimpias potrząsnęła głową. - Matka jest zawsze piękna w oczach syna. W każdym razie dziękuję, mój chłopcze. Wskoczyła zręcznie na siodło i spięła konia ostrogami. Również Aleksander uderzył Bucefała piętami i rzucił się do galopu. Trzymali się z dala od wyznaczonych szlaków, w pewnym momencie skręcili w polną ścieżkę, którą Aleksander wielokrotnie przejeżdżał, kiedy mieszkał w Miezie, i przemierzyli spory kawałek drogi, zanim zapadł zmierzch. Nie wydarzyło się nic niepokojącego. Zatrzymali się parokrotnie, żeby dać odetchnąć wierzchowcom i napoić je, aż wreszcie dotarli do wielkiej puszczy, która porastała Eordaję i dolinę Haliak-monu. Znaleźli schronienie w jaskini, z której biło źródło, i Aleksander puścił konie, by się swobodnie popa-sły. Sam zaczął rozpalać ogień, posługując się dwoma patykami. - Nauczył mnie tego Arystoteles - wyjaśnił. - Pocieranie wytwarza ciepło. - Dobrze ci było w Miezie? - Były to bardzo piękne lata, ale takie życie nie jest dla mnie. Położył trochę suchych liści przy patykach i zaczął dmuchać, aż zobaczył, że wydobywa się z nich trochę dymu. Pojawił się słaby płomyk i od razu zaczął nabierać si- 222 l ły, w miarę jak Aleksander dorzucał suchych liści i gałęzi. Kiedy płomień zaczął trzaskać, młodzieniec dołożył grubszego drwa, następnie rozpostarł swój płaszcz na ziemi. - Usiądź wygodnie, mamo. Dziś wieczorem ja przygotuję ci kolację. Olimpias usiadła i zaczęła wpatrywać się jak urzeczona w pląs płomieni, strzelających w samotnej puszczy, podczas gdy jej syn otwierał torby, wyjmował chleb i przypiekał go nad ogniem. Potem odkroił nożem kawałek sera i podał matce. Zaczęli jeść w milczeniu. - Najlepsza kolacja od wielu lat - zauważyła Olimpias - i w miejscu piękniejszym od jakiegokolwiek pałacu. Wydaje mi się, że znów jestem dziewczynką pośród moich gór. Aleksander nabrał wody ze źródła w kubek z drzewa bukszpanowego i podał jej. - A przecież i takie życie nie jest dla ciebie. Szybko zatęskniłabyś za polityką, za swoimi kontaktami, za dworskimi intrygami. Nie sądzisz? - Być może. Ale teraz pozwól mi marzyć. Ostatnio spałam z tobą, kiedy dopiero co nauczyłeś się chodzić. A twój ojciec mnie kochał. Rozmawiali dalej przyciszonymi głosami, słuchając szumu wieczornego wiatru między gałęziami dębów i trzasku płomieni na ich samotnym biwaku. W końcu zasnęli, wyczerpani długim, pełnym emocji dniem. Obydwojgiem owładnęła głęboka melancholia: byli wygnańcami i uciekinierami, bez dachu nad głową i przyjaciół. I oboje odczuwali gorycz rozstania z człowiekiem twardym, gwałtownym, despotycznym, ale zdolnym do wzbudzania miłości. W nocy Aleksander otworzył nagle oczy, przebudzo- 223 ny ledwie słyszalnym hałasem, i zauważył, że matki nie ma obok niego. Rozejrzał się wokół i w pewnej odległości dostrzegł cień wzdłuż ścieżki, załamujący się w świetle księżyca między stuletnimi pniami. Była to Olimpias. Stała wyprostowana przed ogromnym drzewem o wydrążonym pniu i zdawało się, że z kimś rozmawia. Zbliżył się ostrożnie, czołgając się po mchu, na niewielką odległość od matki, i usłyszał, że coś szepce w nieznanym języku, potem milknie, jakby otrzymała odpowiedź, i znów odzywa się przyciszonym głosem. Aleksander pozostał w ukryciu, obserwując ją zza dębu, i zobaczył, jak wchodzi na ścieżkę poprzecinaną długimi cieniami gałęzi, krzyżujących się w bladym świetle księżyca. Ruszył za nią, wciąż ukradkiem, nie czyniąc najmniejszego hałasu. Matka zatrzymała się przed ruinami starej świątyni, w której posąg z rzeźbionego drewna był ledwie rozpoznawalny, zniszczony przez upływ czasu i niepogodę. Archaiczny wizerunek Dionizosa, boga orgiastycznego szaleństwa i upojenia, oświetlony był drżącym światłem kilku lamp, co oznaczało, że miejsce to było wciąż odwiedzane. Olimpias podeszła do posągu lekkim, prawie tanecznym krokiem, wyciągnęła rękę na postument i między jej palcami pojawiła się, jakby za sprawą czarów, fujarka. Zaczęła od razu na niej grać, wypuszczając na wiatr mocną, wibrującą nutę, magiczną i tajemniczą melodię, która w krótkim czasie uniosła się nad wszystkimi nocnymi odgłosami lasu, odlatując daleko między gałęziami ledwie poruszanymi powiewami bryzy. Upłynęło trochę czasu, i inna muzyka zdała jej się odpowiedzieć z puszczy, jakaś nieokreślona melodia, która mieszała się to z szelestem liści, to znów z dalekim śpiewem słowika, a potem stopniowo stawała się coraz bardziej wyraźna - najpierw rozlegała się kaskada 224 nut głuchych, jak bulgotanie źródła we wklęsłości groty, a potem wyższych i dźwięczniejszych. To także były nuty fletu albo wielu prymitywnych fujarek, które wydawały dźwięk długi i zawieszony, jakby modulowany wiatrem. Olimpias odłożyła swój instrument na cokół, zrzuciła z siebie płaszcz i zaczęła tańczyć w rytm owej melodii, dopóki z lasu nie wyłonili się mężczyźni i kobiety z twarzami zasłoniętymi zwierzęcymi maskami, o wyglądzie satyrów i menad. Niektórzy z nich dmuchali w piszczałki, inni zaczęli tańczyć wokół bożka i wokół królowej, jakby rozpoznawali w niej drugie bóstwo. W miarę jak taniec stawał się coraz bardziej gwałtowny i wirujący, przybywali następni z bębnami i grzechotkami, nadając mu coraz bardziej szalony rytm. Nikt z nich nie był łatwy do rozpoznania z powodu ciemności i masek, ale ciała powoli się obnażały, splatały ze sobą najpierw w tańcu, a potem na ziemi, wokół posągu, w drgawkach i falowaniu dzikich seksualnych zbliżeń. W tym chaosie dźwięków i kształtów Olimpias nagle znieruchomiała, jak drewniany posąg Dionizosa, podobna do bogini nocy. Widoczni w świetle księżyca nadzy zamaskowani mężczyźni zbliżyli się do niej, pełzając prawie jak zwierzęta. Aleksander, podniecony, a jednocześnie wzburzony tą sceną, miał już położyć rękę na mieczu, kiedy ze zdumieniem zauważył coś, co go przygwoździło do pnia drzewa, za którym się ukrywał. Ogromny wąż wychodził w tym momencie spod ziemi, podpełzał pod posąg boga, a potem okręcał się powoli wokół nóg jego matki. Olimpias nie poruszała się, jej kończyny były sztywne, oczy wpatrzone w próżnię: zdawało się, jakby nie słyszała i nie widziała nic z tego, co się dzieje. Drugi 225 wąż wyszedł spod ziemi, a potem następny i jeszcze jeden, i wszystkie owijały się, prześlizgując jeden nad drugim, między nogami królowej. Największy z nich, pierwszy, który się pojawił, wyrósł nad pozostałymi i okręcił się wokół ciała Olimpias, aż w końcu wystawił swój łeb nad jej głową. Frenetyczna muzyka nagle ucichła, zamaskowane postaci wycofały się na skraj polany, zafascynowane i niemal przerażone owym nadprzyrodzonym zjawiskiem. Potem wąż wystawił cienki, rozwidlony język i wydał z siebie ten sam dźwięk, jaki Olimpias wydobyła ze swojej fujarki: nuta mocna i płynna, głucha i drżąca, podobna do głosu wiatru wśród dębów. Lampy zgasły jedna po drugiej i w świetle księżyca Aleksander dostrzegł jedynie łuski gadów, mieniące się w półcieniu, a potem znikające w nicości. Wydał głębokie westchnienie i otarł czoło zlane zimnym potem. Kiedy znów spojrzał w stronę małej, zniszczonej świątyni, polana była zupełnie opustoszała i cicha, jakby nic się nie wydarzyło. W tej samej chwili poczuł dotknięcie na ramieniu i odwrócił się gwałtownie z mieczem w dłoni. - To ja, synu - powiedziała Olimpias, patrząc na niego ze zdziwieniem. - Obudziłam się i zobaczyłam, że cię nie ma. Co tutaj robisz? Aleksander wyciągnął rękę w jej stronę, jakby nie dowierzał własnym oczom. - Co ci jest? - zapytała jeszcze królowa. Aleksander potrząsnął głową, jakby próbował przebudzić się ze snu albo z koszmaru i napotkał oczy matki, bardziej czarne i głębokie niż noc. - Nic - odparł. - Wracajmy. Nazajutrz wstali, kiedy słońce zaczęło połyskiwać w źródlanej wodzie, i ruszyli w milczeniu w dalszą dro- 226 gę na zachód. Zdawało się, że żadne z dwojga nie ma śmiałości rozmawiać. W pewnym momencie Aleksander odwrócił się w jej stronę. - Opowiada się o tobie dziwne rzeczy - zauważył. - Co takiego? - zapytała Olimpias, nie oglądając się. - Mówią... Mówią, że uczestniczysz w tajemnych obrzędach i w nocnych orgiach Dionizosa i że masz magiczną moc. - I ty w to wierzysz? - Nie wiem. Olimpias nic nie odrzekła i jechali długo stępa, w milczeniu. - Widziałem cię tej nocy - podjął Aleksander. - Co widziałeś? - Widziałem, jak rozpętałaś orgię dźwiękiem twojej fujarki i wywołałaś węże spod ziemi. Olimpias odwróciła się i spiorunowała go zimnym wzrokiem, podobnym do światła w oczach węża, który pojawił się owej nocy. - To ty nadałeś kształt moim snom i poszedłeś za moim duchem: za pustym widmem, takim jak duchy zmarłych. Ponieważ ty jesteś częścią mnie i masz swój udział w boskiej sile. - To nie był sen - zaprzeczył Aleksander. - Jestem pewny tego, co zobaczyłem. - Istnieją takie miejsca i takie chwile, w których sen miesza się z rzeczywistością, istnieją osoby, które mogą przekroczyć granice rzeczywistości i trafić do rejonów zamieszkanych przez tajemnicę. Pewnego dnia ty mnie opuścisz i będę musiała wyjść z mojego ciała i polecieć nocą aż do ciebie, żeby cię zobaczyć, żeby usłyszeć twój głos i twój oddech, żeby być obok ciebie w każdej chwili, kiedy będziesz tego potrzebował. Żadne z dwojga nie wypowiedziało już ani słowa, do- 227 póki słońce nie wzeszło wysoko na niebie i dopóki nie dotarli do drogi wiodącej do Beroi. Tam dołączył do nich Hefajstion i Aleksander zsiadł z konia, żeby wybiec mu naprzeciw. - Jak nas znalazłeś? - zapytał. - Twój Bucefał zostawia ślady jak dziki byk. Nie było trudno. - Nowiny? - Nie mogę ci wiele przekazać. Wyjechałem zaraz po was. Ale sądzę, że król był tak pijany, iż nie trzymał się na nogach. Myślę, że go umyli i położyli do łóżka. - Przypuszczasz, że każe nas ścigać? - Dlaczego? - Chciał mnie zabić. - Wypił tylko. Wydaje mi się, jakbym go słyszał. Gdy tylko się obudzi, zapyta: „Gdzie Aleksander?". - No nie wiem. Padły mocne słowa. Trudno je będzie zapomnieć jemu i mnie. A nawet gdyby mój ojciec chciał tego, zawsze znajdzie się ktoś gotowy mu je przypomnieć. - Być może. - Czy powiedziałeś Eumenesowi o psie? - Była to pierwsza rzecz, jaką zrobiłem. - Biedny Peritas. Będzie mu źle beze mnie. Pomyśli, że go opuściłem. - I innym będzie źle bez ciebie, Aleksandrze. Ja też nie zniósłbym twojej nieobecności. Właśnie dlatego pojechałem za tobą. Spięli konie, żeby dogonić Olimpias jadącą samotnie. - Witaj, królowo - powiedział Hefajstion. - Witaj, mój chłopcze - odparła Olimpias. I ruszyli razem w dalszą drogę. 228 - Gdzie Aleksander? Filip właśnie wyszedł z kąpieli i kobiety masowały mu ramiona i plecy lnianym prześcieradłem. Adiutant zbliżył się do niego. - Nie ma go, panie. - Widzę, że nie ma. Każ go wezwać. - Chcę powiedzieć, że wyjechał. - Wyjechał?! Dokąd? - Nie wiadomo, panie. - Ach! - wrzasnął Filip, zrzucając na ziemię prześcieradło i przechadzając się nago dużymi krokami po komnacie. - Chcę, żeby stawił się tu natychmiast i przeprosił mnie za to, co powiedział! Ośmieszył mnie przed moimi gośćmi i moją żoną. Znajdźcie go i natychmiast tu przyprowadźcie! Stłukę go po gębie aż do krwi, skopię mu tyłek... - Adiutant stał jak słup, bez słowa. - Czy mnie słuchasz, na Zeusa? - Słucham cię, panie, ale Aleksander wyjechał natychmiast po wyjściu z sali biesiadnej, a ty byłeś zbyt... zbyt niedysponowany, żeby podjąć kroki dotyczące... - Mówisz, że byłem zbyt pijany, żeby wydać rozkazy?! - Filip wrzasnął mu prosto w twarz. - Faktem jest, panie, że ich nie wydałeś i... - Wezwijcie królową! Natychmiast! - Którą, panie? - zapytał adiutant, coraz bardziej zmieszany. - Którą? A niech cię! Co miałbym niby robić z dziewczynką? Wezwij królową, natychmiast! - Królowa Olimpias wyjechała z Aleksandrem, panie. Ryk władcy dotarł nawet do straży na drugim krańcu pałacu. Wkrótce potem adiutant zbiegał szybko po schodach, żeby wydać rozkazy wszystkim tym, których spotykał po drodze. Ci zaś wskakiwali na koń i odjeżdżali w pełnym biegu we wszystkich kierunkach. Owego dnia również zagraniczne delegacje żegnały 229 się kolejno i Filip musiał je przyjąć, żeby podziękować za wystawne prezenty ślubne, które od nich otrzymał. Obowiązki te zajęły mu cały ranek i popołudnie. Dotrwał do wieczora zmęczony i zdegustowany, zarówno z powodu całego tygodnia nieprzerwanego świętowania i ucztowania, jak i dlatego, że po raz pierwszy w życiu czuł się samotny jak pies. Odesłał Eurydykę do łóżka, wszedł na dach i spacerował długo po wielkim tarasie oblanym światłem księżyca. W pewnej chwili usłyszał dojmujące ujadanie, odbijające się echem w zachodnim skrzydle pałacu, a potem nie kończące się zawodzenie, które przeszło w bolesny skowyt. To Peritas wyczuł nieobecność Aleksandra i wył do księżyca, wypłakując całą swoją rozpacz. 30 Po tygodniu trójka uciekinierów dotarła do granic Epiru i kazała się zapowiedzieć królowi Aleksandrowi. Młody władca wiedział już, co się wydarzyło, ponieważ jego informatorzy używali szybkiego systemu komunikowania się z nim i nie musieli jechać długimi objazdami, żeby ich nikt nie zauważył. Wyjechał osobiście na ich spotkanie, długo i czule ściskał starszą siostrę i siostrzeńca, a w końcu także He-fajstiona, którego miał okazję bardzo dobrze poznać, kiedy przebywał na dworze Filipa w Pełli. Tę noc spędzili w rezydencji myśliwskiej, skąd wyjechali nazajutrz z uroczystą eskortą, żeby dotrzeć po kolejnych paru dniach do pałacu królewskiego w Buthro-ton. Leżące nad brzegiem morza miasto było mitycznym sercem małego królestwa Epiru. Według legendy to tam przybił Pyrrus, syn Achillesa, przywożąc ze sobą 230 jako niewolników Andromachę, wdowę po Hektorze, i Helenosa, trojańskiego wróżbitę. Pyrrus uczynił z An-dromachy swoją konkubinę, a potem przekazał ją Hele-nosowi. Zarówno z pierwszego, jak i z drugiego związku urodziły się dzieci, które następnie wchodząc ze sobą w związki małżeńskie, dały początek dynastii królewskiej, panującej wciąż nad owymi ziemiami. Ze strony matki zatem Aleksander Macedoński pochodził zarówno od największego greckiego herosa, jak i z rodu Priama, który panował nad Azją. Tak śpiewali poeci, którzy wieczorami uprzyjemniali uczty władcy i jego gościom, żyjącym kilka dni w spokoju. Ale król Epiru nie łudził się: wiedział doskonale, że wkrótce zostaną im złożone wizyty. Pierwsza została mu zaanonsowana pewnego ranka o świcie, zanim jeszcze wstał z łóżka. Był to jeździec z osobistej gwardii Filipa, ubłocony od stóp do głów: ostatnio w górach padały ulewne deszcze. - Król jest wściekły - powiedział, nie chcąc nawet skorzystać z gorącej kąpieli. - Spodziewał się, że Aleksander pojawi się następnego dnia, żeby przeprosić za swoje zachowanie, za pogardliwe słowa, którymi ośmieszył go przed wszystkimi gośćmi i jego małżonką. - Mój siostrzeniec twierdzi, że król rzucił się na niego z mieczem, a Attalos nazwał go bękartem. Filip musi zrozumieć, że jego syn, w którego żyłach płynie ta sama krew, ma także tę samą dumę, to samo poczucie godności i bardzo podobny charakter. - Króla nie obchodzą powody i chce, żeby Aleksander stawił się natychmiast w Pełli i błagał o wybaczenie. - O ile go znam, nie uczyni tego. - A zatem będzie musiał ponieść konsekwencje. Aleksander miał płytki sen i usłyszał huk kopyt końskich na bruku. Wstał, zarzucił płaszcz na ramiona i teraz z ukrycia słuchał, co mówi posłaniec ojca. 231 kil: - Jakie konsekwencje? - zapytał młody władca. - Wszyscy jego przyjaciele zostaną zesłani jako zdrajcy lub spiskowcy, z wyjątkiem Eumenesa, który jest sekretarzem Filipa, i Filotasa, syna generała Parmeniona. - Przekażę to mojemu siostrzeńcowi i zawiadomię cię o jego odpowiedzi. - Poczekam, aż wrócisz, a potem ruszę natychmiast w drogę powrotną. - Czy nie chcesz zjeść i się umyć? W tym domu wszyscy goście byli zawsze przyjmowani z należnym szacunkiem. - Nie mogę. Zła pogoda już opóźniła moje przybycie... - wyjaśnił macedoński wysłannik. Król wyszedł z sali audiencyjnej i znalazł się na korytarzu naprzeciw swojego siostrzeńca. - Słyszałeś? Aleksander przytaknął. - Co zamierzasz zrobić? - Nigdy nie będę się czołgał u stóp mojego ojca. At-talos obraził mnie publicznie, więc to król powinien wystąpić w obronie mojej godności. Tymczasem rzucił się na mnie z mieczem. - Ale twoi przyjaciele zapłacą bardzo wysoką cenę. - Wiem i bardzo nad tym boleję. Nie mam jednak wyboru. - Czy to twoja ostateczna odpowiedź? - Tak. Król uścisnął go. - Zrobiłbym to samo na twoim miejscu. Idę przekazać twoją odpowiedź. - Nie, zaczekaj. Uczynię to osobiście. Aleksander owinął się w płaszcz i wkroczył boso, jak stał, do sali audiencyjnej. Wysłannik wykonał najpierw gest zaskoczenia, po czym skłonił natychmiast głowę na znak szacunku. 232 - Niech bogowie cię zachowają, Aleksandrze. - I ciebie, dobry przyjacielu. Oto odpowiedź dla króla, mojego ojca. Powiesz mu, że Aleksander nie może poprosić go o przebaczenie, jeśli wcześniej nie otrzyma przeprosin od Attalosa, a także zapewnienia, że królowa Olimpias nie będzie musiała znosić żadnego rodzaju upokorzenia i że jej godność władczyni Macedończyków zostanie odpowiednio potwierdzona. - Czy to wszystko? - To wszystko. Wysłannik skłonił się i ruszył do wyjścia. - Powiesz mu także... Powiesz mu także, że... - Co takiego? - Żeby zachował się w zdrowiu. - Uczynię tak. Chwilę potem dało się słyszeć rżenie i galop słabnący w oddali. - Nie zjadł i nie odpoczął - zauważył młody król. -Filip musi z niecierpliwością czekać na twoją odpowiedź. Chodź, poleciłem przynieść śniadanie. Przeszli do jednej z komnat królewskiego apartamentu, gdzie przygotowano dwa stoły i dwa siedzenia z oparciami. Podano świeży chleb oraz plastry makreli i miecznika z rusztu. - Stawiam cię w trudnej sytuacji - przyznał Aleksander. - To mój ojciec wprowadził cię na tron. - To prawda. Ale dorosłem: nie jestem już chłopcem. To ja osłaniam go w tym rejonie i zapewniam cię, że nie jest to łatwe zadanie. Ilirowie często się buntują, piraci grasują u naszych wybrzeży, a wewnątrz kraju obserwuje się ruchy innych ludów, które nadchodzą z północy, wzdłuż biegu Istru. Twój ojciec mnie potrzebuje. Poza tym muszę dbać o godność mojej siostry Olimpias. Aleksander zjadł trochę ryby i wypił łyk wina, lekkiego i musującego, pochodzącego z Wysp Jońskich. 233 Podszedł do okna wychodzącego na morze, pogryzając jeszcze kawałek chleba. - Gdzie jest Itaka? - zapytał. Król wskazał na południe. - Wyspa Odyseusza jest tam, około dnia żeglugi w kierunku południowym. A ta przed nami to Korky-ra, wyspa Feaków, gdzie bohater goszczony był na dworze Alkinoosa. - Czy kiedykolwiek ją widziałeś? - Itakę? Nie. Ale nie ma tam nic do oglądania. Tylko kozy i świnie. - Być może, ale chciałbym tam popłynąć. Chciałbym dotrzeć tam o zmierzchu, kiedy morze zmienia kolor i wszystkie drogi wodne i lądowe spowija ciemność, tak żeby doznać tego, czego doznał Odyseusz, widząc ją po tak długim czasie. Ja, mógłbym... Jestem pewny, że mógłbym przeżyć takie same uczucia... - Jeśli chcesz, każę cię tam zawieźć. To niedaleko, jak ci wspomniałem. Aleksander wydawał się nie rozważać tej propozycji i skierował wzrok na zachód, gdzie słońce, które wschodziło za górami Epiru, zaczynało zabarwiać na różowo szczyty wierzchołków Korkyry. - Za tamtymi górami i za tamtym morzem jest Italia, nieprawdaż? Oblicze króla nagle się rozpromieniło. - Tak, Aleksandrze, jest tam Italia i jest tam Wielka Grecja. Miasta założone przez Greków, niewiarygodnie bogate i potężne: Tarent, Lokry, Kroton, Turioj, Region i wiele, wiele innych. Są tam bezkresne puszcze i wielotysięczne stada bydła. Pola zboża, jak okiem sięgnąć. Góry pokryte śniegiem przez cały rok, które nagle wyrzucają z siebie ogień i płomienie i poruszają ziemię. A za Italią jest Sycylia, najbardziej kwitnąca i naj-234 piękniejsza ze znanych ziem. Są tam potężne Syrakuzy i Akragas, Gela i Selinunt. A dalej jeszcze jest Sardynia i potem Hiszpania, najbogatszy kraj świata, który ma niewyczerpane kopalnie srebra, cyny i żelaza. - Tej nocy miałem sen - wtrącił się Aleksander. - Jaki sen? - zapytał król. - Byliśmy razem, ja i ty, konno na szczycie góry To-maros, najwyższej w twoim królestwie. Ja dosiadałem Bucefała, a ty Keraunosa, twojego rumaka bojowego, i byliśmy obydwaj zalani światłem, bo w tej samej chwili jedno słońce zachodziło nad morzem na zachodzie, a drugie wstawało na wschodzie. Dwa słońca, pomyśl. Emocjonujący widok! W pewnym momencie zaczęliśmy się żegnać, bo ty chciałeś dotrzeć do miejsca, gdzie słońce zachodzi, a ja tam, gdzie wschodzi. Czy to nie cudowne? Aleksander w stronę wschodzącego słońca i Aleksander w stronę zachodzącego słońca! Ale zanim się pożegnaliśmy, zanim każdy z nas spiął swego konia, by ruszyć w kierunku płonącej kuli, złożyliśmy sobie uroczystą obietnicę: że spotkamy się dopiero po dopełnieniu naszej podróży, a miejsce naszego spotkania miałoby być... - Jakie? - spytał wpatrzony w niego król. Aleksander nie odpowiedział, ale jego wzrok zasnuł się niespokojnym, migotliwym cieniem. - Jakie miejsce? - nalegał król. - Jakie było miejsce, w którym mieliśmy się spotkać? - Tego nie pamiętam. 31 Aleksander szybko zdał sobie sprawę, że jego pobyt w Buthroton stałby się nie do zniesienia zarówno dla niego, jak i dla jego wuja Aleksandra z Epiru, który 235 wciąż dostawał ponaglenia od Filipa, żeby skłonił jego syna do powrotu do Pełli, tu bowiem musi uznać swoją winę i poprosić o przebaczenie przed całym dworem. Królewicz podjął więc decyzję o wyjeździe. - Ale dokąd pojedziesz? - zapytał król. - Na północ, gdzie nie będzie mógł mnie znaleźć. - Nie możesz. To jest królestwo dzikich i na poły koczowniczych plemion, pozostających między sobą w nieustannym konflikcie. I jakby tego było mało, właśnie zaczyna się uciążliwa pora roku. W górach pada śnieg: czy kiedykolwiek zetknąłeś się z mrozem? To bardzo niebezpieczny wróg. - Nie boję się. - To wiem. - A więc wyjadę. Nie obawiaj się o mnie. - Nie pozwolę ci wyjechać, jeśli mi nie powiesz, jaką obierzesz trasę. Gdybyś mnie potrzebował, muszę wiedzieć, gdzie cię szukać. - Spojrzałem na twoje mapy. Dotrę do Lichnidos, na zachód od jeziora, a stamtąd ruszę w głąb lądu, wzdłuż doliny rzeki Drilon. - Kiedy chcesz wyjechać? - Jutro. Hefajstion jedzie ze mną. - Nie. Nie pozwolę, żebyście wyruszyli wcześniej niż za dwa dni. Muszę polecić, by przygotowano wszystko, co będzie potrzebne w podróży. I dam wam konia, który będzie wiózł zapasy. Kiedy się skończą, będziecie mogli sprzedać konia i kontynuować podróż. - Dziękuję ci - powiedział Aleksander. - Dam ci też listy do wszystkich przywódców Ilirii z Chelidonu i Dardanii. Mogą ci się przydać. Mam przyjaciół w tamtych regionach. - Wierzę, że będę mógł w przyszłości odwdzięczyć się za to, co dla mnie robisz. - Nie mów tak. I bądź dobrej myśli. 236 Tego samego dnia król napisał pospiesznie list i powierzył go najszybszemu ze swoich kurierów, żeby dostarczył go Kallistenesowi w Pełli. W dniu odjazdu Aleksander poszedł pożegnać się z matką, a ona przytuliła go, płacząc i przeklinając Filipa z głębi duszy. - Nie przeklinaj go, mamo - poprosił Aleksander głosem pełnym smutku. - Dlaczego?! - krzyknęła Olimpias owładnięta bólem i nienawiścią. - Dlaczego? On mnie poniżył, zranił, przez niego musieliśmy opuścić kraj. A teraz zmusza cię do ucieczki. Zostawiasz mnie, żeby narażać się na ryzyko na nieznanych ziemiach, w samym środku zimy. Chciałabym, żeby umarł w najokrutniejszy sposób, żeby cierpiał takie męki, jakie mnie zadał! Aleksander popatrzył na nią i poczuł przenikający go dreszcz. Przestraszył się tej nienawiści tak silnej, że czyniła z niej kogoś na podobieństwo bohaterek tragedii, które tyle razy widział na scenie: Klitajmestry, chwytającej topór, żeby zmasakrować Agamemnona, albo Medei, zabijającej własne dzieci, żeby dotkliwie zranić męża Jazona. W tym momencie przypomniała mu się jeszcze inna ze straszliwych historii, które ktoś opowiadał w Pełli na temat królowej: że w czasie obrzędu inicjacyjnego kultu Orfeusza żywiła się ludzkim mięsem. Widział w jej ogromnych, mrocznych oczach tak wiele rozpaczliwej determinacji, że mógłby ją uznać za zdolną do wszystkiego. - Nie przeklinaj go, mamo - powtórzył. - Może powinienem doświadczać samotności i wygnania, zimna i głodu. Jest to nauka, której mi jeszcze brakuje pośród tych, jakich ojciec chciał mi udzielić. Może chce, że- 237 bym nauczył się także tego. Może to ostatnia lekcja, jakiej nikt poza nim nie mógłby mi dać. Z trudem uwolnił się z jej uścisku, wskoczył na grzbiet Bucefała i ścisnął go mocno piętami. Rumak uniósł się ze rżeniem, pomachał w powietrzu przednimi nogami, po czym rzucił się do galopu, a z nozdrzy buchała mu para. Hefajstion podniósł rękę na pożegnanie i on także spiął konia, trzymając go za uzdę. Olimpias patrzyła za nimi oczami pełnymi łez, dopóki nie znikli w głębi ścieżki prowadzącej na północ. List króla Epiru dotarł do Kallistenesa w Pełli kilka dni później i siostrzeniec Arystotelesa otworzył go niecierpliwie, przebiegając po nim szybko oczami. Aleksander, król Molossów, do Kallistenesa, bądź pozdrowiony! Mam nadzieję, że czujesz się dobrze. Życie mojego siostrzeńca Aleksandra upływa spokojnie w Epirze, z dala od trudów życia wojennego i codziennych trosk związanych z rządzeniem. Spędza dni, czytając trage-diopisarzy, przede wszystkim Eurypidesa i oczywiście Homera ze szkatułki, będącej darem jego nauczyciela, a twojego wuja, Arystotelesa. Albo też czasami zabawia się, grając sobie na cytrze. Czasem bierze też udział w polowaniach. W miarę odczytywania pisma Kallistenes był coraz bardziej zdziwiony jego banalnością i całkowitą błaho-ścią. Król nie mówił mu nic ważnego ani osobistego. Był to list zupełnie zbędny. Dlaczego więc? Rozczarowany, odłożył papirus na biurko i zaczął się przechadzać po komnacie, próbując zrozumieć, jaki 238 sens mogłaby mieć ta wiadomość, kiedy nagle, rzucając okiem na arkusz, zauważył na jego brzegach nierówności, jakby małe naddarcia, ale przyglądając im się uważniej, zdał sobie sprawę, że wykonane zostały umyślnie, nożyczkami. Uderzył się w czoło. - Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem! Ależ oczywiście, to szyfr ponacinanych wielokątów. Chodziło o szyfr, którego nauczył go kiedyś Arystoteles, a on z kolei nauczył go króla Epiru, sądząc, że przyda mu się, jeśli pewnego dnia będzie musiał prowadzić kampanię militarną. Wziął linijkę i ekierkę i zaczął łączyć nacięcia według określonego porządku, a potem wszystkie punkty przecięcia. Wykreślił następnie linie prostopadłe do każdego z boków wielokąta wewnętrznego i otrzymał dalsze przecięcia. Każdemu z przecięć przypisane było słowo i Kallistenes przepisał je z kolei według sekwencji liczb, której nauczył go Arystoteles. Prosty i genialny sposób wysyłania poufnych informacji. Kiedy skończył, spalił list i pobiegł natychmiast do Eumenesa. Znalazł go obłożonego dokumentami, zabierającego się do obliczania podatków i przewidywanych wydatków na wyposażenie czterech nowych batalionów falangi. - Potrzebna mi pewna informacja - powiedział i szepnął mu coś na ucho. - Wyjechali już trzy dni temu - odparł Eumenes, podnosząc głowę znad papierów. - Tak, ale dokąd pojechali? - Nie wiem. - Wiesz doskonale. - Kto chce się dowiedzieć? -Ja. - A więc nie wiem. 239 Kallistenes podszedł do niego i szepnął mu jeszcze coś na ucho, po czym dodał: - Czy uda ci się dostarczyć im wiadomość? - Ile dajesz mi czasu? - Najwyżej dwa dni. - Niemożliwe. - A więc ja to zrobię. Eumenes potrząsnął głową. - Daj spokój. Co chcesz zrobić? Aleksander i Hefajstion wspięli się na łańcuch gór Argirini o szczytach przysypanych już śniegiem, a potem zjechali do kotliny rzeki Aoos, która połyskiwała niczym srebrna wstęga w głębi intensywnej zieleni doliny. Zbocza gór, porośnięte borami, zaczynały zmieniać kolor wraz ze zbliżającą się jesienią, a niebo przecinały długie klucze żurawi, które zostawiały tu swoje gniazda, żeby migrować daleko, w stronę ziem Pigmejów. Jechali przez dwa dni doliną Aoosu, która rozciągała się na północy, a potem przecięli dolinę Apsos i znów zaczęli się wspinać. Pozostawiali w ten sposób za sobą ziemie podległe Aleksandrowi z Epiru i wkraczali do Ilirii. Mieszkańcy owej krainy żyli rozrzuceni po małych wioskach ufortyfikowanych murami i utrzymywali się z hodowli zwierząt, a czasami z rozboju. Aleksander i Hefajstion musieli często zsiadać z siodeł i kroczyć dalej pieszo, pomagając koniom pokonać owe strome podejścia. Czasami, dotarłszy na szczyt przełęczy, zatrzymywali się, żeby spojrzeć za siebie, i owa jasna i pusta przestrzeń, na której widoczne były tylko ich ostatnie ślady, niepokoiła ich. 240 Nocą musieli szukać schronienia, gdzie mogliby rozpalić ogień, żeby wysuszyć przemoczone ubrania, rozłożyć płaszcze i trochę odpocząć. Często przed zaśnięciem przyglądali się długo w blasku płomieni dużym białym płatkom, które spadały, wirując, albo też wsłuchiwali się w wycie wilków, odbijające się echem w samotnych dolinach. Byli tylko chłopcami, pamiętającymi jeszcze niedawne dzieciństwo, i w takich chwilach ogarniało ich silne uczucie tęsknoty i melancholii. Czasami naciągali na ramiona ten sam płaszcz i przytulali się do siebie w ciemności. Wspominali, jak nieraz w nocy przerażały ich jakieś koszmary albo wycie skazańca wykrzykującego własną udrękę. To właśnie mroźna ciemność i rozpaczliwa niepewność jutra kazały im szukać wzajemnego ciepła, by złagodzić ból dumnej i przygnębiającej samotności. Lodowate i sine światło świtu przywoływało ich do rzeczywistości, a ukłucia głodu mobilizowały do poszukiwania jakiegoś pożywienia. Jeśli widzieli ślady zwierzęcia na śniegu, zatrzymywali się, żeby założyć sidła i schwytać mizerną zdobycz: królika albo górską kuropatwę, którą pochłaniali jeszcze ciepłą, po uprzednim wypiciu jej krwi. Czasami musieli ruszyć w dalszą drogę z pustymi rękami, wygłodniali i skostniali od przenikliwego zimna owych niegościnnych ziem. Również ich wierzchowce cierpiały trudy podróży, żywiąc się wysuszoną trawą, wygrzebaną kopytami spod śniegu. W końcu, po wielu dniach uciążliwego marszu, wyczerpani mrozem i głodem, ujrzeli połyskującą - niczym zwierciadło, odbite w bladym zimowym niebie -lodowatą powierzchnię jeziora Lychnitis. Jechali stępa wzdłuż jego północnego brzegu, w nadziei, że przed zapadnięciem zmroku dotrą do wioski o tej samej nazwie: 241 tam mogliby spędzić noc w cieple, przy rozpalonym ogniu. - Widzisz ten dym na horyzoncie? - zapytał Aleksander przyjaciela. - Nie myliłem się: tam w dole musi być wioska. Będziemy mieli siano dla koni, jedzenie i słomiane posłanie. - To zbyt piękne, wydaje mi się, że śnię - odrzekł Hefajstion. - Czy naprawdę myślisz, że będziemy mieli te wszystkie wspaniałe rzeczy? - Och, tak, a może będą też dziewczęta. Słyszałem kiedyś od ojca, że barbarzyńcy dają je obcokrajowcom jako dar powitalny. Znów zaczął sypać śnieg dużymi płatami i konie brnęły z trudem przez wysokie zaspy; lodowate powietrze przenikało aż do kości przez wytarte ubrania. Nagle Hefajstion ściągnął cugle swojego konia. - Och, bogowie, popatrz! Aleksander zrzucił kaptur i wpatrywał się przed siebie poprzez gęstą zamieć śnieżną: stała tam grupa mężczyzn, którzy zamykali przejście, nieruchomi na swoich wierzchowcach, z ramionami i kapturami pokrytymi śniegiem, uzbrojeni w oszczepy. - Myślisz, że czekają na nas? - zapytał królewicz, kładąc dłoń na mieczu. - Myślę, że tak. W każdym razie wkrótce się dowiemy - rzekł Hefajstion, wyciągając z kolei swój miecz z pochwy i spinając konia. - Obawiam się, że będziemy musieli utorować sobie drogę - dodał jeszcze Aleksander. - Ja też się tego obawiam - odparł szeptem Hefajstion. - Nie zamierzam zrezygnować z talerza gorącej zupy, z łóżka i rozpalonego ognia. A może i z pięknej dziewczyny. A ty? - Ja też nie. 242 - Na mój znak? - Dobrze. Ale właśnie wtedy, gdy gotowali się do ataku, w wielkiej ciszy doliny rozległ się krzyk. - Ila Aleksandra pozdrawia dowódcę! - Ptolemeusz! - Obecny! - Perdikkas! - Obecny! - Leonnatos! - Obecny! - Krateros! - Obecny! - Lizymach! - Obecny! - Seleukos! - Obecny! Ostatnie echo przebrzmiało nad ściętym lodem jeziorem i Aleksander popatrzył wilgotnymi od łez oczami na sześć postaci stojących nieruchomo w śniegu, po czym odwrócił się do Hefajstiona, potrząsając głową z niedowierzaniem. - O, wielki Zeusie! - wykrzyknął. - To chłopcy! 32 W trzy miesiące po ślubie Eurydyka urodziła dziewczynkę, której nadano imię Europa, i wkrótce potem znowu zaszła w ciążę. Filip nie mógł cieszyć się długo radością ponownego ojcostwa, zarówno ze względu na wydarzenia polityczne, jak i na swoje sprawy osobiste. Również zdrowie przysparzało mu problemów: lewe oko, zranione w walce i nigdy właściwie nie wyleczone, było już stracone. 243 Owej zimy przyjął wizytę swojego informatora, Eu-molposa z Sollion. Odbył on podróż morską mimo niesprzyjającej pogody, ponieważ wiadomości, jakie zdobył, nie mogły czekać. Przyzwyczajony do łagodnego przez cały rok klimatu swojego miasta, był siny z zimna, więc król posadził go w pobliżu ognia i kazał podać kielich mocnego, słodkiego wina, żeby doszedł do siebie i zaczai mówić. - A więc jakie wieści mi przynosisz, mój przyjacielu? - Bogini przeznaczenia stoi po twojej stronie, panie. Posłuchaj, co wydarzyło się na perskim dworze. Jak można się było spodziewać, król Arses szybko zdał sobie sprawę, kto jest prawdziwym panem w pałacu, i nie mogąc tego znieść, spróbował otruć Bagoasa. - Tego eunucha? - Właśnie jego. Ale Bagoas spodziewał się tego. Odkrył spisek i podjął środki zaradcze, każąc z kolei otruć króla. Potem rozkazał zabić wszystkie jego dzieci. - Stary eunuch jest groźniejszy od gniazda żmij. - W istocie. W tej sytuacji jednak zstępna linia dynastii pierwszego stopnia wygasła. Spośród tych, których zabił Artakserkses III, i tych, których uśmiercił on sam, nie ostał się nikt. - A więc? - zapytał Filip. - A więc Bagoas znalazł jednego z członków linii bocznej i osadził go na tronie, nadając mu imię Dariusz III. - Kim jest ten Dariusz III? - Jego dziadem był Ostanes, brat Artakserksesa II. Ma czterdzieści pięć lat i podobają mu się zarówno kobiety, jak i chłopcy. - To ma niewielkie znaczenie - zwrócił mu uwagę Filip. - Nie masz ciekawszych informacji? - Kiedy został mianowany królem, był satrapą Armenii. 244 - To trudna prowincja. Musi być twardym człowiekiem. - Powiedzmy silnym. Zdaje się, że zabił własnymi rękami buntownika z plemienia Kadusjów, w pojedynku wręcz. Filip przeciągnął dłonią po brodzie. - Coś mi się zdaje, że stary eunuch znalazł kąsek dla swoich zębów. - Rzeczywiście - przyznał Eumolpos. - Wydaje się, że Dariusz ma zamiar przejąć pełną kontrolę nad cieśninami i potwierdzić swoje prawo panowania nad wszystkimi greckimi miastami w Azji. Krążą pogłoski, że chce wręcz uzyskać akt formalnej podległości od królestwa Macedonii, ale ja za bardzo bym się tym nie przejmował. Dariusz nie jest na pewno przeciwnikiem godnym ciebie: kiedy tylko usłyszy twój ryk, schowa się pod łóżko. - To się okaże - zamruczał Filip. - Czy potrzebujesz jeszcze czegoś, panie? - Spisałeś się znakomicie, ale teraz czeka cię to, co najtrudniejsze. Wstąp do Eumenesa i każ sobie zapłacić. Weź więcej pieniędzy, jeśli potrzebujesz opłacić informatorów. Nie może umknąć ci nic z tego, co dzieje się na dworze Dariusza. Eumolpos podziękował i wyjechał, nie mogąc doczekać się powrotu do swojego ciepłego nadmorskiego miasta. Kilka dni później władca zwołał radę wojenną w sali królewskiej zbrojowni: Parmeniona, Antypatra, Klejto-sa Czarnego i swojego teścia, Attalosa. - Ani jedno słowo z tego, co powiem, nie może wydostać się za te drzwi - zaczął. - Król Persów Arses został zamordowany i na tronie posadzono księcia z bocznej linii, o imieniu Dariusz III. Jak się zdaje, jest to człowiek nie pozbawiony godności, ale który przez jakiś czas będzie zajęty umacnianiem swojej władzy. 245 Nadeszła więc chwila działania: Attalos i Parmenion wyjadą jak najszybciej na czele czternastotysięcznej armii i przedostaną się do Azji, zajmując wschodnie wybrzeże naszego morza i ogłaszając moją odezwę w sprawie wyzwolenia miast greckich spod władzy perskiej. Ja tymczasem zakończę werbunek żołnierzy, po czym dołączę do was i rozpoczniemy inwazję. Dalszą część spotkania poświęcono omawianiu szczegółów i rozwiązywaniu problemów logistycznych, politycznych i wojskowych tego pierwszego przedsięwzięcia. Obecnych zaskoczył jednak jakby wyciszony ton przemawiającego króla. Brakowało w nim entuzjazmu i zapału, do jakich przywykli. Dlatego też Parmenion przed wyjściem podszedł do niego. - Czy coś nie w porządku, panie? Może nie czujesz się zbyt dobrze? Filip położył mu rękę na ramieniu, odprowadzając do drzwi: - Nie, stary przyjacielu, nie. Wszystko w porządku. Kłamał. Nieobecność Aleksandra, do której w pierwszym momencie nie przywiązywał większej wagi, stawała się z każdym dniem coraz większą zgryzotą. Dopóki chłopak był w Epirze, z matką i wujem, Filip nie przejmował się niczym - nakłaniał go tylko do powrotu i do aktu publicznego poddania - ale najpierw jego odmowa, a potem ucieczka na północ wywołały w nim wściekłość, niepokój i przygnębienie. Jeśli ktoś próbował wstawiać się za nim, dostawał szału, myśląc o zniewadze, jaka go spotkała; jeśli nikt o nim nie mówił, zadręczał się brakiem wiadomości. Rozpuścił wszędzie swoich szpiegów, wysłał posłańców do królów i przywódców plemiennych z północy, swoich klientów, żeby informowali go bez przerwy o ru- 246 chach Aleksandra i Hefajstiona. Właśnie w ten sposób dowiedział się, że grupa powiększyła się o sześciu młodych wojowników, przybyłych z Tessalii, z Akarnanii i z Atamanii, i bez trudu domyślił się, kim byli. Ila Aleksandra odbudowała się niemal w całości i Filip co dzień przypominał Parmenionowi, by ten miał na oku swojego syna, gdyż mógłby dołączyć do owej bandy nikczemników, którzy błądzili bez celu pośród śniegów Ilirii. Patrzył też podejrzliwie na Eumenesa, tak jakby się spodziewał, że w każdej chwili porzuci on swój urząd i papiery, by wybrać przygodę. Czasami przenosił się, zupełnie sam, do starej siedziby w Ajgaj. Spędzał tam całe godziny, obserwując białe płatki spadające na cichy krajobraz, na lasy błękitnych świerków, na małą dolinę, skąd pochodziła jego dynastia, i myślał o Aleksandrze i jego przyjaciołach, którzy przemierzali mroźne krainy północy. Wydawało mu się, że ich widzi, jak przebijają się przez zamieć, prowadząc za sobą konie zapadające się po brzuchy w śnieg, przy wietrze, który ciął ich podarte ubrania, pokryte skorupą lodu. Kierował wzrok na wielkie kamienne ognisko, na piękne dębowe pnie, które płonęły, ogrzewając stare mury sali tronowej, i wyobrażał sobie swoich chłopców zbierających przemokłe drewno i próbujących w przypadkowych schronieniach rozpalić nędzne ognisko albo czuwających w nocy na stojąco, opartych o dzidy, kiedy wycie wilków rozlegało się zbyt blisko. Z czasem nadchodzące wiadomości stawały się coraz bardziej niepokojące, ale w takim sensie, w jakim można się było spodziewać. Nie tylko udało się Aleksandrowi i jego towarzyszom przezimować, oczywiście za cenę wielkich wyrzeczeń, ale zadeklarowali się oni również jako sprzymierzeńcy po stronie kilku przywódców plemiennych, żyjących przy granicy macedońskiej, i wzię- 247 li udział w ich walkach wewnętrznych, inicjując na polu bitwy związki przyjaźni albo wręcz poddaństwa. Co, prędzej czy później, mogłoby również stanowić groźbę. Było coś w tym chłopcu, co w nieodparty sposób fascynowało wszystkich, którzy się z nim stykali: mężczyzn, kobiety, a nawet zwierzęta. Jak wytłumaczyć fakt, że już przy pierwszej próbie udało mu się wskoczyć na grzbiet tego czarnego demona, którego nazwał potem Bucefałem, i oswoić go jak owieczkę. I jak wyjaśnić, że Peritas, mała bestia zdolna zmiażdżyć udo prosiaka jednym ruchem szczęki, chudł, nic prawie nie jedząc i leżąc całymi godzinami na drodze, na której zniknął jego pan? A Leptine, dziewczyna, którą wyrwał z piekła Panga-jonu, codziennie przygotowywała łóżko i kąpiel dla Aleksandra, tak jakby w każdej chwili mógł wrócić. I z nikim nie rozmawiała. Filip zaczai się również niepokoić o trwałość swoich związków z królestwem Epiru, poważnie zagrożonych obecnością Olimpias u boku młodego władcy, jej brata. Nienawiść, jaką pałała, pchnęłaby ją do wszystkiego, byle tylko mu zaszkodzić, pokrzyżować plany zarówno polityczne, jak i rodzinne. Król Aleksander był mu przyjazny, ale w tym momencie na pewno darzył ogromnym współczuciem swego wygnanego siostrzeńca, tułającego się po barbarzyńskich ziemiach. Należało przywiązać go do tronu w Pełli mocniejszym węzłem, a odsunąć królową z jej zgubnym wpływem. Widział w tym jedyne wyjście i nie było już czasu do stracenia. Pewnego dnia Filip posłał po swoją córkę Kleopatrę, jedynego pozostałego przy nim członka jego pierwszej rodziny. Księżniczka jaśniała w blasku swoich osiemnastu lat. Miała wielkie zielone oczy, długie włosy z miedzianym połyskiem i ciało bogini olimpijskiej. I nie było takiego 248 arystokraty w Macedonii, który nie chciałby pojąć jej za żonę. - Nadszedł czas, żebyś wyszła za mąż, moja córko -zakomunikował jej. Kleopatra spuściła głowę. - Spodziewam się, że wybrałeś mi już małżonka. - Rzeczywiście - przyznał Filip. - Będzie nim Aleksander z Epiru, brat twojej matki. Dziewczyna milczała, ale widać było, że decyzja ojca nie sprawiła jej wielkiej przykrości. Wuj był pięknym i mężnym młodzieńcem, bardzo szanowanym przez poddanych, a z charakteru przypominał Aleksandra. - Nic nie powiesz? - zapytał władca. - Spodziewałaś się może kogoś innego? - Nie, ojcze. Wiem dobrze, że wybór należy do ciebie, a zatem nigdy o nikim nie myślałam, żebym nie musiała się tobie sprzeciwiać. O jedno tylko chciałam cię zapytać. - Mów, moja córko. - Czy mój brat Aleksander zostanie zaproszony na ślub? Filip nagle podskoczył, jakby go ktoś uderzył biczem w plecy. - Twój brat dla mnie nie istnieje - rzekł lodowatym tonem. Kleopatra wybuchła płaczem. - Ale dlaczego, tato? Dlaczego? - Dobrze wiesz dlaczego. Widziałaś, jak mnie upokorzył przed przedstawicielami wszystkich miast Grecji, przed moimi generałami i najwybitniejszymi obywatelami. - Tato, on... - Nie ośmielaj się go bronić! - krzyknął król. - Wezwałem Arystotelesa, żeby go kształcił, zaprosiłem Li-zypa, by wyrzeźbił jego wizerunek, wybiłem monety 249 z jego portretem. Czy rozumiesz, co to znaczy? Nie, moja córko, zniewaga i niewdzięczność były nie do zniesienia, nie do wybaczenia... Kleopatra płakała, zasłaniając twarz dłońmi, łkając, a Filip pragnąłby do niej podejść, ale nie chciał się wzruszyć, nie mógł. - Tato... - nalegała jeszcze dziewczyna. - Nie broń go, powiedziałem! - A jednak będę go bronić. Ja też byłam obecna tamtego dnia i widziałam moją matkę bladą jak śmierć, kiedy ty, pijany, kładłeś ręce na piersiach twojej żoneczki i gładziłeś ją po brzuchu. Aleksander też ją widział, a kocha swoją matkę. Może nie powinien? Miałby ją wymazać ze swego życia, jak ty to uczyniłeś? Filip wpadł w szał. - To Olimpias! To Olimpias nastawiła cię przeciwko mnie! Czyż nie tak?! - wrzeszczał czerwony ze wściekłości... - Wszyscy jesteście przeciwko mnie, wszyscy! Kleopatra padła mu do stóp i objęła za kolana. - To nieprawda, nieprawda, ojcze, chcemy tylko, żebyś znów był sobą. Aleksander zbłądził, na pewno... -Filip na te słowa zdał się nieco uspokoić. - Ale czy nie możesz go zrozumieć? Co byś zrobił na jego miejscu, gdyby ktoś publicznie potraktował cię jak bękarta. Czy nie broniłbyś honoru własnego i swojej matki? Czy nie tego uczyłeś zawsze swego syna? A teraz, kiedy stał się do ciebie podobny, kiedy zachowuje się tak, jak zawsze pragnąłeś, odpychasz go. Chciałeś Achillesa! - ciągnęła Kleopatra, podnosząc twarz zalaną łzami. - Chciałeś Achillesa, więc go masz. Gniew Aleksandra jest gniewem Achillesa, tato! - Dobrze, jeśli jego gniew jest gniewem Achillesa, to mój jest gniewem Zeusa! - Ale on cię kocha, kocha cię i cierpi, wiem o tym -wyłkała Kleopatra, opadając na posadzkę. 250 Filip patrzył na nią przez chwilę w milczeniu, zaciskając wargi. Potem odwrócił się do wyjścia. - Przygotuj się - powiedział przed drzwiami. - Ślub odbędzie się za sześć miesięcy. -1 wyszedł. Eumenes zobaczył, jak wchodzi do swojego gabinetu z zasępioną twarzą, ale poszedł dalej korytarzem, jakby nigdy nic, z rękami pełnymi zwojów papirusu. Potem, kiedy drzwi za królem się zamknęły, wrócił i przyłożył do nich ucho. Filip płakał. 33 Eumenes oddalił się w ciszy i dotarł do swojego pokoju, mieszczącego się w królewskim archiwum. Usiadł, opierając ręce i głowę na biurku, i pozostał długo w zamyśleniu. Potem podjął swoje postanowienie. Zabrał z archiwum torbę, poprawił płaszcz na ramionach, przeciągnął ręką przez włosy, ponownie wyszedł na korytarz i za chwilę znalazł się naprzeciw gabinetu królewskiego. Wziął głęboki oddech i zapukał. - Kto tam? - Eumenes. - Wejdź. Eumenes wszedł i zamknął za sobą drzwi. Filip miał pochyloną głowę i zdawał się przebiegać wzrokiem leżący przed nim dokument. - Panie, nadeszła prośba o małżeństwo. Król podniósł gwałtownie głowę. Miał zbolałą twarz, jedyne oko, jakie mu jeszcze pozostało, było zaczerwienione od wysiłku, zdenerwowania, płaczu. - O co chodzi? - zapytał. 251 - Satrapa perski z Karii, Piksodaros, ofiarowuje ci rękę swojej córki dla księcia z królewskiego domu. - Wyślij go do wszystkich diabłów... Nie układam się z Persami. - Panie, myślę, że powinieneś. Piksodaros właściwie nie jest Persem, zarządza w imieniu Wielkiego Króla przybrzeżną prowincją Azji Mniejszej i kontroluje twierdzę w Halikarnasie. Jeśli przygotujesz się do przejścia cieśnin, mogłoby się to okazać ważnym wyborem strategicznym. Szczególnie w tej chwili, kiedy tron perski znajduje się w niepewnych jeszcze rękach. - Może się nie mylisz. Moja armia wyruszy za kilka dni. - To jeszcze jeden powód. - Kogo ty byś wybrał? - Cóż, myślałem o... - Arridajos. Oto, kogo mu damy. Mój syn Arridajos jest półgłówkiem, nie będzie mógł sprawić poważniejszych kłopotów. A gdyby nie umiał sobie poradzić w łóżku, sam zajmę się młodą żonką. Jaka jest? Eumenes wyciągnął z torby mały portret na drewnie, zapewne dzieło jakiegoś greckiego malarza, i pokazał mu go. - Wydaje się bardzo ładna, ale nie można temu za bardzo ufać. Kiedy je potem widzisz na żywo, spotykają cię niespodzianki... - Co więc mam robić? - Napisz, że jestem wzruszony i zaszczycony jego prośbą i że wybrałem dla dziewczyny dzielnego księcia Arridajosa, młodego, walecznego, uczuciowego i te wszystkie inne banialuki, w których jesteś taki dobry. Możesz mi przynieść list do podpisu. - To słuszna decyzja, panie. Natychmiast się tym zajmę. - Skierował się do drzwi, ale nagle się zatrzymał, 252 jak gdyby przypomniał sobie o czymś ważnym. - Czy mogę zadać ci pytanie, królu? Filip popatrzył na niego podejrzliwie. - O co chodzi? - Kto będzie dowodził armią, którą wysyłasz do Azji? - Attalos i Parmenion. - Znakomicie. Parmenion jest wielkim żołnierzem, a Attalos... Filip spojrzał na niego z nieufnością. - Chciałem powiedzieć, że oddalenie Attalosa mogłoby sprzyjać... - Jeszcze jedno słowo, a każę ci obciąć język! Eumenes ciągnął niewzruszony: - Już czas, żebyś wezwał twojego syna, panie. Z wielu ważkich powodów. - Zamilcz! - krzyknął Filip. - Pierwszy jest natury politycznej: jak zdołasz przekonać Greków, że powinni żyć w pokoju, związani przymierzem, jeśli nie potrafisz zachować pokoju nawet we własnej rodzinie? - Milcz! - zaryczał król, waląc pięścią w stół. Eumenes poczuł, że serce zamiera mu w piersi, i był pewien, że nadeszła jego godzina, ale pomyślał, że w tej rozpaczliwej sytuacji warto umrzeć jak mężczyzna, więc ciągnął: - Drugi jest natury ściśle osobistej: wszyscy strasznie tęsknimy za tym chłopcem, a ty przede wszystkim, panie. - Jeszcze słowo, a każę cię zamknąć! - A Aleksander potwornie cierpi przez to wszystko. - Straże! - wrzasnął Filip. - Straże! - Mogę cię o tym zapewnić. Również księżniczka Kleopatra wciąż tylko płacze. Wkroczyły straże z głośnym szczękiem broni. 253 - Mam tu list Aleksandra, który mówi... - zaczął Eumenes. Strażnicy już mieli go chwycić, ale Filip powstrzymał ich gestem ręki. Aleksander do Eumenesa, bądź pozdrowiony! Jestem zadowolony z tego, co mówisz o moim ojcu, że cieszy się dobrym zdrowiem i że szykuje się do wielkiej wyprawy przeciwko barbarzyńcom z Azji. Król dał straży znak, żeby wyszła. Ale jednocześnie wiadomość, którą mi dajesz, głęboko mnie zasmuca. Eumenes przerwał i popatrzył na swojego rozmówcę. Wydawał się wstrząśnięty, ogarnięty gwałtowną emocją, a jego jedyne oko - zmęczonego cyklopa - iskrzyło się pośrodku pobrużdżonego czoła, niczym rozżarzony węgiel. - Czytaj dalej - powiedział. Moim marzeniem jest pójść z nim na tę wielką wyprawę i jechać u jego boku, żeby udowodnić mu, jak bardzo się starałem przez całe moje życie dorównać jego męstwu i wielkości jako władcy. Niestety, okoliczności zmusiły mnie do innego posunięcia, a gniew popchnął poza granice, których syn nie powinien nigdy przekroczyć. Ale na pewno to jakiś bóg sprawia, że takie rzeczy się dzieją, ponieważ kiedy ludzie tracą kontrolę nad swoimi czynami, wtedy dopełnia się to, co zapisano, że ma się dopełnić. Przyjaciele czują się dobrze, ale są jak ja smutni z powodu oddalenia od ojczyzny i drogich osób, do których, mój do- 254 bry Eumenesie, Ty też się zaliczasz. Pomagaj królowi, jak możesz. Mnie jest to niestety odmówione. Bądź dobrej myśli. Eumenes odłożył list i spojrzał na Filipa, który zasłonił twarz rękami. - Pozwoliłem sobie... - podjął po chwili. Król podniósł nagłe głowę. - Co sobie pozwoliłeś? - Przygotować list... - Wielki Zeusie, zabiję tego Greka, uduszę własnymi rękami! Eumenes czuł się w owej chwili jak kapitan statku, który - po stoczeniu długiej walki ze sztormowymi falami na wzburzonym morzu, z porwanymi żaglami i dziurawym kadłubem - przybył już w pobliże portu, ale musi jeszcze poprosić swoją wyczerpaną załogę o ostatni wysiłek. Znów wziął głęboki oddech, wyjął z torby drugi arkusz i zaczął czytać pod niedowierzającym spojrzeniem władcy. Filip, król Macedończyków, do Aleksandra, bądź pozdrowiony! To, co wydarzyło się w dniu mojego ślubu, stało się dla mnie powodem nieskończonej goryczy i postanowiłem, mimo uczucia, jakie mnie z Tobą łączy, że wyrzucę Cię na zawsze z mojego życia. Ale czas jest dobrym lekarzem i potrafi złagodzić najostrzejszy ból. Długo zastanawiałem się nad tym, co się wydarzyło, i będąc przekonany, że starsi wiekiem i bogatsi doświadczeniem życiowym powinni dawać przykład młodym, często zaślepionym namiętnościami, postanowiłem położyć kres wygnaniu, na które Cię skazałem. To samo zesłanie jest również cofnięte wobec Twoich przyjaciół, którzy - poważnie mi uwłaczając - zdecydowali się pójść za Tobą. 255 Dobrotliwość ojca bierze tu górę nad surowością sędziegd i władcy. W zamian proszę Cię tylko o wyrażenie żalu z poA wodu zniewagi, jaką musiałem znieść, i udowodnienia mi, że Twoje synowskie uczucie nie pozwoli nigdy więcej na zaistnienie podobnych sytuacji. Dbaj o siebie. Eumenes stał nieruchomo pośrodku komnaty, z otwartymi ustami, nie wiedząc, czego ma się spodziewać. Filip nic nie mówił, ale nie ulegało wątpliwości, że chce ukryć emocje, które nim wstrząsały, i trzymał głowę odwróconą w taki sposób, by widać było tylko niezdolne do płaczu ślepe oko. - Co o tym myślisz, panie? - zdobył się wreszcie na odwagę Eumenes. - Nie potrafiłbym napisać lepiej. - A więc gdybyś był łaskaw podpisać... Filip wyciągnął rękę, wziął trzcinkę, zanurzył w atramencie, ale nagle na chwilę się zatrzymał, dostrzegając niepokój sekretarza. - Czy coś nie tak, panie? - Nie, nie - powiedział władca, podpisując list. Potem odwrócił jeszcze arkusz i pióro znów zaczęło skrzypieć w dolnym rogu strony. Eumenes odebrał pismo, posypał je popiołem, dmuchnął i złożywszy ukłon, ruszył w stronę drzwi szybkim i lekkim krokiem, zanim król się rozmyśli. - Chwileczkę - przywołał go Filip. Rozmyślił się. Eumenes przystanął. - Czego sobie życzysz, panie? - Dokąd wyślesz ten list? - Cóż, pozwoliłem sobie utrzymać pewne kontakty, zdobyć dyskretnie pewne informacje... Filip potrząsnął głową. 256 - Szpieg, oto komu płacę za zajmowanie się moją administracją. Uduszę tego Greka prędzej czy później. Na Zeusa, przysięgam, że zrobię to tymi rękami! Eumenes znów się skłonił i opuścił pokój. Kiedy spieszył do swojego biura, wzrok jego padł na słowa, które król dodał po podpisaniu listu. Jeśli jeszcze raz spróbujesz, urwę Ci uszy i każę zjeść. Brakowało mi Ciebie. Tata. 34 Attalos i Parmenion przedostali się do Azji, nie napotykając oporu, a miasta greckie z lewego wybrzeża przyjęły ich jako wyzwolicieli, poświęcając królowi Macedonii posągi i przygotowując wielkie uroczystości. Tym razem Filip przyjął z entuzjazmem wiadomości od swoich kurierów: nie mogło być bardziej sprzyjającej chwili na jego wyprawę do Azji. Imperium perskie borykało się jeszcze z trudnościami z powodu niedawnego kryzysu dynastycznego, gdy tymczasem on miał do dyspozycji potężną armię, jedyną na świecie pod względem męstwa, lojalności, zwartości i determinacji, oraz grupę generałów, wybitnych znawców taktyki i strategii, wychowanków jego szkoły, a także następcę tronu, któremu wpajano ideały bohaterów homeryc-kich i racjonalność myśli filozoficznej - królewicza dumnego i nieposkromionego. Nadeszła dla Filipa chwila, aby wyruszyć na ostatnią i największą wyprawę swego życia. Decyzja została podjęta i wszystko przygotowane: przyjmie Aleksandra, umocni swoje stosunki z królestwem Epiru, uczestnicząc w uroczystościach ślubnych córki Kleopatry z jego 257 szwagrem, a potem dołączy do armii za cieśninami, by poprowadzić ją ku pewnemu zwycięstwu. A jednak teraz, kiedy wszystko wydawało się uporządkowane i szło ku lepszemu, teraz, kiedy Aleksander zawiadomił go, że wróci do Pełli i będzie uczestniczył w ślubie siostry, czuł dziwny niepokój, który zakłócał mu sen nocny. Pewnego dnia, na początku wiosny, posłał po Eume-nesa, żeby przyszedł do niego do stajni, bo chce się z nim wybrać na konną przejażdżkę i porozmawiać. Było to nietypowe postępowanie, ale sekretarz dostosował się, strojąc się w trackie spodnie i kurtkę Scytów, długie buty i kapelusz z szerokim rondem; kazał sobie przygotować niezbyt młodą a spokojną klacz, po czym stawił się na spotkanie. Filip popatrzył na niego ukradkiem. - Dokąd ty się wybierasz, na podbój Scytii? - Skorzystałem z rady mojego garderobianego, panie. - Właśnie widzę. No, ruszajmy. Król spiął rumaka do galopu i oddalił się ścieżką, prowadzącą za miasto. Chłopi byli już na polach, pielili pszenicę i proso i czyścili pędy winorośli. - Rozejrzyj się dookoła! - wykrzyknął Filip, jadąc stępa. - Popatrz tylko! W ciągu jednego pokolenia przemieniłem lud półbarbarzyńskich górali i pastuchów w naród osiadłych rolników, mieszkających w miastach i wsiach, zarządzanych sprawnie i skutecznie. Wyraziłem swą dumę z przynależności do ich kraju. Ukułem ich jak metal w kuźni, zrobiłem z nich niepokonanych wojowników. Aleksander wyśmiał mnie, bo urządziłem hulankę, stwierdził, że nie jestem nawet zdolny przejść z łoża na łoże... - Nie myśl już o tym, panie. Obydwaj cierpieliście: Aleksander powiedział to, czego nie powinien, to praw-258 da, ale poniósł srogą karę. Ty jesteś wielkim władcą, największym, on o tym wie i jest z tego dumny, zapewniani cię. Filip umilkł i jechał dalej stępa w milczeniu przez dłuższy czas. Kiedy dotarł w pobliże strumienia o przejrzystej i zimnej wodzie, pochodzącej z topniejącego na szczytach śniegu, zeskoczył z konia i przysiadł na głazie, by poczekać na Eumenesa. - Wyjeżdżam - oznajmił sekretarzowi. - Wyjeżdżasz? Dokąd? - Aleksander nie wróci wcześniej niż za dwadzieścia dni, a ja chcę pojechać do Delf. - Trzymaj się od nich z daleka, bo wciągną cię do kolejnej świętej wojny. - Dopóki żyję, nie będzie więcej żadnych wojen w Grecji, ani świętych, ani świeckich. Nie jadę do rady świątyni. Jadę do świątyni. - Do świątyni? - powtórzył zdziwiony Eumenes. -Ależ, panie, świątynia jest twoja. Wyrocznia mówi to, co chcesz. - Tak sądzisz? Zaczynało się robić gorąco. Eumenes zdjął kurtkę, zamoczył chustkę w wodzie i zwilżył czoło. - Nie rozumiem cię. Właśnie ty zadajesz mi to pytanie, ty, który widziałeś, jak rada manipuluje wyrocznią wedle upodobania i każe mówić bogu to, co jest wygodne dla pewnej linii politycznej albo dla wojskowych sojuszy. - To prawda. A jednak czasami bogu udaje się powiedzieć prawdę, mimo zakłamania i bezczelności ludzi, którzy powinni mu służyć. Jestem tego pewien. Wsparł ręce na kolanach i schylił głowę, żeby posłuchać szumu strumienia. Eumenes nie wiedział, co powiedzieć. Co król miał na myśli? Człowiek, który tyle razy grzeszył przesadą, 259 który był świadkiem korupcji i oszustw, który widział ludzką złośliwość przeradzającą się w okrucieństwo. Czego ten człowiek, pełen widocznych i niewidocznych blizn, chciał szukać w dolinie Delf? - Czy wiesz, co jest napisane na fasadzie świątyni? -zapytał w pewnym momencie król. - Wiem, panie. Napisane jest: „Poznaj samego siebie". - A wiesz, kto napisał te słowa? - Bóg? Filip przytaknął. - Rozumiem - powiedział Eumenes, wcale nie rozumiejąc. - Wyjadę jutro. Zostawiłem instrukcje i pieczęć królewską Antypatrowi. Każ uporządkować komnaty Aleksandra, umyć jego psa i wyczyścić stajnię Bucefała. Każ wypolerować jego zbroję i dopilnuj, żeby Leptine przygotowała jak zwykle łóżko i kąpiel dla mojego syna. Wszystko ma być tak samo jak przed jego wyjazdem. Ale żadnych uroczystości, żadnych uczt. Nie ma czego świętować: jesteśmy obydwaj przepełnieni bólem. Eumenes skinął głową. - Jedź spokojnie, królu: wszystko zostanie wykonane według twojej woli i najlepiej, jak można. - Wiem - wyszeptał Filip. Poklepał go po ramieniu, wskoczył na konia i ruszył galopem. Wyjechał nazajutrz rano z małą eskortą i skierował się na południe, mijając najpierw nizinę macedońską i wjeżdżając potem do Tessalii. Dotarł do Delf przez Fo-kidę po siedmiu dniach podróży i zastał miasto jak zwykle pełne pielgrzymów. Przybywali ze wszystkich stron świata, nawet z Sycy-260 lii i z Zatoki Adriatyckiej, gdzie na wyspie pośrodku morza wznosiło się miasto Spina. Wzdłuż świętej drogi prowadzącej do sanktuarium stały małe skarbce poświęcone Apollonowi przez różne greckie miasta. Były ozdobione rzeźbami i często poprzedzone lub otoczone spektakularnymi grupami posągów z brązu albo z malowanego marmuru. Stały tam również dziesiątki straganów wypełnionych takimi towarami, jak: zwierzęta przeznaczone na ofiarę, wszelkich rozmiarów posągi do poświęcenia w świątyni, reprodukcje z brązu albo terakoty, przedstawiające otaczany kultem posąg, ustawiony wewnątrz świątyni, oraz inne arcydzieła, znajdujące się w jego sąsiedztwie. Z boku świątyni stał gigantyczny trójnóg boga, z olbrzymią kalderą z brązu, podpieraną przez trzy poskręcane węże, również z brązu, stopione z broni odebranej przez Greków Persom podczas bitwy pod Platejami. Filip stanął w kolejce z innymi oczekującymi, okrywając głowę kapturem płaszcza, ale nic nie uchodziło uwagi kapłanów Apollona. Wkrótce szmer przeszedł, od służących po krzewicieli kultu ukrytych w cieniu najbardziej tajemnej części świątyni. - Król Macedończyków i najwyższy zwierzchnik rady świątyni jest tutaj - oznajmił młody adept zdyszanym głosem. - Czy jesteś pewny tego, co mówisz? - zapytał kapłan, który owego dnia odpowiadał za sprawowanie kultu i działanie wyroczni. - Trudno pomylić Filipa Macedońskiego z jakimkolwiek człowiekiem. - Czego chce? - Stoi w kolejce z innymi, którzy pragną poradzić się boga. Kapłan westchnął. 261 - Nie do wiary. Dlaczego nikt nas nie uprzedził? Nie możemy być zaskakiwani prośbą człowieka tak wielkiego... Szybko! - rozkazał. - Wystawcie insygnia rady świątyni i przyprowadźcie go natychmiast do mnie. Zwycięzca świętej wojny, najwyższy zwierzchnik rady, ma absolutne pierwszeństwo. Młodzieniec zniknął za bocznymi drzwiczkami. Kapłan włożył szaty, owinął głowę świętymi wstęgami, które opadły mu na ramiona, i wszedł do świątyni. Bóg Apollon siedział przed nim na tronie; oblicze i ręce wykonane były z kości słoniowej, srebrzysta korona na głowie - z liści laurowych, a oczy - z masy perłowej. Ogromny posąg miał zdziwione i nieobecne spojrzenie, a jego wargi rozwierały się w enigmatycznym i nieco drwiącym uśmiechu. U jego stóp paliło się kadzidło i dym unosił się niebieskawym obłokiem aż po otwór między kratownicami sklepienia, przez który można było dostrzec skrawek nieba. Wiązka światła wpadała od wejścia i przecinając ciemność wnętrza, muskała złociste profile doryckich kolumn. Nagle masywna postać zarysowała się w otworze drzwi, rzucając cień niemal pod stopy kapłana. Podeszła w stronę posągu boga i kuśtykający krok okutych butów odbił się szerokim echem w głębokiej ciszy świątyni. Kapłan wyszedł mu naprzeciw i rozpoznał króla Macedończyków. - Czego sobie życzysz? - zapytał z szacunkiem. Filip podniósł oczy, żeby napotkać niewzruszony wzrok górującego nad nim posągu. - Pragnę poradzić się boga. - A jakie jest twoje pytanie? - Moje pytanie zadam bezpośrednio Pytii. Zaprowadź mnie do niej. 262 Kapłan spuścił głowę, zmieszany, zaskoczony tym żądaniem, któremu nie można się było sprzeciwić. - Czy jesteś pewien, że chcesz wysłuchać bezpośrednio głosu Apollona? Wielu tego nie wytrzymało. Może być bardziej przenikliwy od dźwięku trąby wojennej, bardziej rozdzierający od grzmotu... - Ja wytrzymam - rzekł stanowczo Filip. - Zaprowadź mnie do Pytii. - Jak chcesz - zgodził się kapłan. Podszedł do bębna z brązu, zawieszonego na jednej z kolumn, i uderzył weń swoim berłem. Dźwięczny odgłos odbił się od ścian wielokrotnym echem, aż dotarł do najbardziej ukrytego i tajemnego wnętrza świątyni: adytonu*. - Chodź za mną - powiedział, gdy dźwięk się rozpłynął i ucichł. Przeszli za piedestałem posągu i zatrzymali się przed płytą z brązu, pokrywającą tylną ścianę celli. Kapłan uderzył w nią swoim berłem i wywołał głuchy grzmot, który natychmiast pochłonęła niewidzialna podziemna przestrzeń. Potem wielka płyta okręciła się wokół siebie zupełnie bezgłośnie, odsłaniając bardzo wąskie schody prowadzące do piwnic. - Nikt z obecnego pokolenia nigdy tu nie wszedł -oświadczył kapłan, nie odwracając się. Filip z trudem pokonał wąskie i nierówne schodki, aż znalazł się pośrodku podziemnej izby, skąpo oświetlonej kilkoma lampami. W tej samej chwili, z głębi pomieszczenia całkowicie pogrążonego w mroku, wyłoniła się rozczochrana postać w czerwonej, długiej do kostek szacie. Miała blado-sine oblicze, a mocno podkrążone oczy były rozbiegane * Adyton - najtajniejsze, znajdujące się za cellą miejsce w świątyni greckiej, do którego wstęp mieli wyłącznie kapłani albo wierni, poddani wcześniej obrzędowi oczyszczenia (przyp. red.). 263 i podejrzliwe, jak oczy ściganego zwierzęcia. Podtrzymywali ją dwaj kapłani i niemal przenieśli w stronę czegoś w rodzaju siedziska na kształt trójnogu, następnie usadowili wewnątrz kaldery. Potem z wielkim trudem otworzyli kamienny właz w podłodze, odsłaniając wylot przepaści, skąd zaczęły się wydobywać cuchnące wyziewy. - To jest chasma ghes - wyjaśnił kapłan głosem drżącym, tym razem bez udawania, z panicznego strachu. -To jest źródło nocy, ostatnie ujście pierwotnego chaosu. Nikt nie wie, gdzie się kończy, i nikt, kto tam zszedł, więcej nie wrócił. Podniósł kamień ze skalistego dna jaskini i wrzucił do otworu. Nie wydobył się stamtąd żaden dźwięk. - Teraz bóg zaczyna wchodzić w ciało Pytii, za chwilę przeniknie ją swoją obecnością. Popatrz. Pytia wdychała opary wydostające się z otchłani; dysząc z wysiłkiem, zwijała się jakby w silnych skurczach, a czasami opadała do wnętrza kaldery ze zwisającymi bezwładnie rękami i nogami, błyskając białkami oczu. Potem zaczęła nagle podskakiwać boleśnie i wydawać coś w rodzaju rzężenia, które stawało się coraz bardziej przenikliwe, aż zaczęło przypominać syk węża. Jeden z kapłanów oparł dłoń na jej piersi i popatrzył porozumiewawczo na kapłana. - Teraz możesz pytać boga, królu Filipie. Teraz bóg jest obecny - oznajmił kapłan ściszonym głosem. Filip postąpił do przodu, niemal dotykając dłoni Pytii. - O boże, szykuje się podniosła uroczystość w moim domu i zamierzam pomścić zniewagę, jakiej barbarzyńcy dopuścili się pewnego dnia wobec świątyni bogów na naszej ziemi. Ale mam zgnębione serce i moje noce wypełnione są koszmarami. Jaka jest odpowiedź na mój niepokój? 264 Pytia wydała z siebie długi jęk, a potem wstała powoli, opierając się obydwiema rękami o brzeg kaldery i zaczęła mówić dziwnym, metalicznym i drżącym głosem: Byk został przystrojony, Wszystko zostało dokonane, Ofiarnik jest w pogotowiu. Po czym opadła do tyłu, bezwładna jak nieżywe ciało. Filip patrzył na nią przez chwilę w milczeniu, następnie podszedł do schodów i zniknął w bladym promieniu spływającym z góry. 35 Mężczyzna przygalopował na koniu w środku nocy, zeskoczył na ziemię obok strażnika i oddał ociekającego potem wierzchowca w ręce jednego z hypaspistów. Eumenes, który spał bardzo czujnie, natychmiast wstał z łóżka, zarzucił płaszcz, wziął lampę i zszedł szybko po schodach na spotkanie przybyszowi. - Chodź - rozkazał mu Eumenes, gdy tylko zobaczył go pod portykiem, i poprowadził do zbrojowni. -Gdzie jest w tej chwili król? - zapytał, kiedy ten szedł za nim jeszcze zasapany. - Najdalej godzinę drogi stąd. Straciłem trochę czasu ze znanego ci powodu. - Dobrze, dobrze - uciął Eumenes, otwierając kluczem małe okute drzwi. - Wchodź, tu nikt nam nie przeszkodzi. Było to duże i puste pomieszczenie, magazyn broni do naprawy. Po jednej stronie wokół kowadła 265 ustawione były dwa albo trzy zydle. Eumenes podstawił jeden stołek swemu towarzyszowi, sam usiadł na drugim. - Czego udało ci się dowiedzieć? - Nie było to łatwe, sporo też kosztowało. Musiałem przekupić jednego z kapłanów, którzy mają dostęp do adytonu. - A więc? - Król Filip przyjechał niespodziewanie, niemal ukradkiem i ustawił się w kolejce z innymi oczekującymi, dopóki nie został rozpoznany i wpuszczony do świątyni. Kiedy kapłani zorientowali się, że chce zwrócić się do wyroczni, próbowali poznać jego pytanie, żeby przygotować właściwie odpowiedź. - To normalna praktyka. - W istocie. Ale król odmówił: poprosił o bezpośrednie spotkanie z Pytią i zażądał, by zaprowadzono go do adytonu. Eumenes zasłonił twarz rękami. - Och, wielki Zeusie! - Kapłan, który kierował wyrocznią owego dnia, nie zdążył nawet zawiadomić rady. Nie miał innego wyboru jak przystać na to żądanie. Filip został zatem zaprowadzony do adytonu i skierował swoje pytanie do Pytii, kiedy ta wpadła w stan ekstazy. - Jesteś pewny? - Najzupełniej. - A jaka była odpowiedź? - Byk został przystrojony, wszystko zostało dokonane, ofiarnik jest w pogotowiu. - Nic więcej? - zapytał Eumenes zmieniony na twarzy. Mężczyzna potrząsnął głową. Eumenes wyjął z kieszeni płaszcza sakiewkę z pieniędzmi i podał swojemu rozmówcy. 266 - To tyle, ile ci obiecałem, ale jestem pewny, że zatrzymałeś to, co zostało po opłaceniu tamtego kapłana. - Ale ja... - Zostaw to, wiem, jak się mają takie sprawy. Pamiętaj tylko, że jeśli puścisz choć parę z ust na ten temat, jeśli najdzie cię choćby pokusa, by o tym komukolwiek opowiedzieć, znajdę cię, gdziekolwiek będziesz, i pożałujesz, że w ogóle się urodziłeś. Mężczyzna wziął pieniądze, zaklinając się na wszystko, że nie wspomni o niczym nikomu, i odszedł. Eumenes pozostał sam w tym pustym i chłodnym pomieszczeniu, oświetlonym tylko jedną lampą, i długo zastanawiał się nad interpretacją, która mogłaby być dobrą wróżbą dla jego króla. Potem wyszedł i wrócił do sypialni, ale już mu się nie udało zasnąć. Filip dotarł do pałacu nazajutrz późnym popołudniem, a Eumenes postarał się o jak najszybsze widzenie pod pretekstem dostarczenia pewnych dokumentów do podpisu. - Czy mogę zapytać o rezultat twojej misji, panie? -zapytał, podsuwając mu kolejne arkusze. Filip uniósł głowę i rzekł: - Stawiam sto do jednego, że już go znasz. - Ja, panie? Och, nie, nie jestem taki sprytny. Nie. To są delikatne sprawy, nie ma z czego żartować. Filip wyciągnął lewą rękę, żeby wziąć następny dokument, i przystawił pieczęć. - Byk jest ukoronowany, kres bliski, ofiarodawca gotowy. - Czy taka jest odpowiedź, panie? Ależ to nadzwyczajne, to wspaniałe! Właśnie teraz, kiedy masz wkroczyć do Azji! Nowy król Persów został właśnie koronowany, a jaki jest symbol Persepolis, ich stolicy? Byk, 267 skrzydlaty byk. Nie ma wątpliwości, że byk to on. A zatem jego koniec jest bliski, ponieważ ofiarodawca jest gotowy. A tym ofiarodawcą jesteś właśnie ty, który go powalisz. Wyrocznia przewidziała twoje rychłe zwycięstwo nad imperium Persów. Czy chcesz, panie, żebym ci więcej powiedział, co myślę? To zbyt piękne, by było prawdziwe: obawiam się, że kapłani, chcąc ci się przypochlebić, przygotowali właściwą odpowiedź. Ale to zawsze dobra wróżba, czyż nie? - Nic nie przygotowali. Przyjechałem nagle, chwyciłem za kark kapłana, kazałem mu otworzyć adyton i zobaczyłem Pytię, oszalałą, z białymi oczami i pianą na ustach, która wdychała opary chasmy. - Cóż mogę powiedzieć? Piorunująca akcja, godna ciebie, panie. A zatem to jeszcze lepiej, jeśli odpowiedź jest prawdziwa. - No właśnie. - Aleksander przyjedzie za kilka dni. - Dobrze. - Czy pojedziesz przyjąć go na starej granicy? - Nie, poczekam tutaj. - Czy możemy pojechać z Kallistenesem? - Tak, oczywiście. - Wziąłbym też Filotasa z tuzinem ludzi ze straży. Tylko mały orszak honorowy. Filip zgodził się. - Dobrze, panie. A więc, jeśli nie ma innych spraw, poszedłbym już - rzekł Eumenes, zbierając swoje dokumenty i kierując się do wyjścia. - Czy wiesz, jak nazywali mnie moi żołnierze, kiedy byłem młody, kiedy brałem jednej nocy nawet dwie kobiety? Eumenes odwrócił się i napotkał jego zraniony wzrok. 268 - Nazywali mnie Bykiem. Eumenes nie wiedział, co odpowiedzieć. Dotarł do drzwi i wyszedł z pospiesznym ukłonem. Niewielki orszak dotarł do drogi prowadzącej do Be-roi, gdzie przebiegała stara granica królestwa Amynta-sa I, i Eumenes dał innym znak, żeby zatrzymali się w pobliżu brodu na Haliakmonie, ponieważ na pewno Aleksander i towarzysze będą tamtędy przejeżdżali. Wszyscy zsiedli z koni i puścili je, żeby popasły się na łące; niektórzy wyciągnęli manierki i gasili pragnienie, inni, zważywszy na porę dnia, wyjęli z toreb chleb, ser, oliwki i suszone figi i usiedli na ziemi, by się posilić. Jeden ze strażników wysłany został na szczyt wzniesienia, by na czas zasygnalizować przybycie Aleksandra. Minęło kilka godzin i słońce zaczęło obniżać się nad horyzontem, w stronę szczytów Pindosu. Tymczasem nic się nie działo. - To jest zła droga, uwierz mi, Eumenesie - powtarzał wciąż Kallistenes. - Nękana przez rozbójników. Nie zdziwiłbym się, gdyby... - Och, rozbójnicy! - wykrzyknął Filotas. - Tych to się oni nie boją. Spędzili zimę w górach Ilirii: czy wiesz, co to znaczy? Ale Eumenes patrzył teraz na -wzgórze i na człowieka, który powiewał czerwoną płachtą. - Jadą - oznajmił prawie szeptem. Wkrótce potem człowiek na czujce wystrzelił w ich kierunku strzałę, która wbiła się w ziemię tuż obok nich. - Są wszyscy - powiedział sekretarz. - Nikogo nie brakuje. - I mówił to, jakby nie wierzył we własne słowa. Człowiek tymczasem wrócił na dół. 269 - Straże! Na koń! - rozkazał Filotas i wszystkich dwunastu jeźdźców wskoczyło na swoje wierzchowce i ustawiło się wzdłuż drogi z lancami w dłoniach. Eumenes i Kallistenes, bez koni, ruszyli drogą dokładnie w tym samym momencie, kiedy ila Aleksandra pojawiła się w siodle wzgórza. Jechali wszyscy bok przy boku i promienie słońca, które mieli za plecami, otaczały ich aureolą purpurowego światła, złocistym obłokiem. Odległość i tupot ich galopu w błyszczącym pyle wytwarzały dziwny efekt, jakby jechali oderwani od ziemi, jakby przybywali z innego czasu, z jakiegoś magicznego i dalekiego miejsca, z krańca świata. Dotarli nad brzeg rzeki, rzucając się pełnym galopem w bród, jakby każda chwila, która dzieliła ich jeszcze od ojczyzny, była już nie do zniesienia. Kopyta koni w tym zawrotnym pędzie wzbiły wodną pianę, zasłaniając ostatnie promienie zachodzącego słońca. Eumenes przetarł oczy rękawem tuniki i wytarł głośno nos. Głos mu drżał. - O bogowie, to oni... To oni. Wtedy postać o długich złocistych kędziorach, w połyskującej rdzawej zbroi z miedzi, oderwała się od grupy i rzuciła ku przybyszom w szalonym pędzie na grzbiecie ogiera, od którego kopyt drżała ziemia. Filotas krzyknął: - Straże w szyku! Dwunastu wojowników ustawiło się jeden obok drugiego z podniesioną głową i wyprostowanymi plecami, unosząc w górę oszczepy. Eumenes nie mógł już zapanować nad wzruszeniem. - Aleksander... - wybełkotał przez łzy. - Aleksander wrócił. 270 36 Eumenes i Kallistenes odprowadzili Aleksandra aż do progu królewskiej komnaty. Eumenes zapukał i kiedy usłyszał głos Filipa zapraszający syna do wejścia, położył rękę na ramieniu przyjaciela i z pewnym zakłopotaniem powiedział: - Gdyby twój ojciec miał napomknąć o liście, który do mnie napisałeś, nie okaż żadnego zdziwienia. To ja pozwoliłem sobie zrobić pierwszy krok w twoim imieniu, bo inaczej byłbyś jeszcze w górach wśród śniegów. Aleksander spojrzał na niego zaskoczony, uświadamiając sobie w końcu, co się stało, ale w tym momencie nie mógł się już wycofać, więc wszedł. Kiedy znalazł się naprzeciw swego ojca, stwierdził, że się postarzał. Choć nie widzieli się niespełna rok, wydało mu się, że zmarszczki, którymi pobrużdżone było czoło króla, pogłębiły się, a skronie przedwcześnie posiwiały. Odezwał się pierwszy: - Cieszę się, że znajduję cię w dobrym zdrowiu, ojcze. - Ja też- odparł Filip. - Wydaje mi się, że zmężniałeś, i cieszę się, że wróciłeś. Czy twoi przyjaciele mają się dobrze? - Tak, wszyscy są w dobrej formie. - Usiądź. Aleksander usłuchał. Król wziął karafkę i dwa kielichy. - Trochę wina? - Tak, dziękuję. Filip podszedł do niego, a on instynktownie wstał i spojrzał mu z bliska w twarz. Zobaczył jego zgasłe oko i trud życia wyryty na czole. 271 - Piję za twoje zdrowie, ojcze, i za wyprawę, którą masz poprowadzić do Azji. Słyszałem o wielkim proroctwie boga z Delf. Filip przytaknął i pociągnął łyk wina. - Jak się czuje twoja matka? - Czuła się dobrze, kiedy ją widziałem po raz ostatni. - Czy przyjedzie na ślub Kleopatry? - Mam nadzieję, że tak. - Ja również. Stali naprzeciw siebie w milczeniu i obydwaj odczuwali dojmujące pragnienie, aby się poddać fali uczuć, ale byli też dwoma twardymi mężczyznami, którzy wiele przecierpieli, pamiętali urazy, świadomi, że w tamtym momencie szaleństwa gotowi byli podnieść na siebie ręce, ryzykując rozlew krwi. - Idź przywitać się z Kleopatrą - powiedział nagle Filip, przerywając ciszę. - Bardzo przeżywała twoją nieobecność. Aleksander skinął głową i wyszedł. Eumenes i Kallistenes ukryli się w głębi korytarza, oczekując na wybuch gniewu albo radości: owa nierealna cisza wprawiała ich w zakłopotanie. - Co o tym myślisz? - zapytał Kallistenes. - Król mi powiedział: „Żadnych uroczystości, żadnych uczt. Nie ma czego świętować: jesteśmy obydwaj przepełnieni bólem". Oto co mi powiedział. Aleksander przemierzył pałac jakby we śnie. Kiedy przechodził, wszyscy się uśmiechali i witali go skinieniem głowy, ale nikt nie ośmielał się wyjść mu naprzeciw albo się odezwać. Nagle na wielkim dziedzińcu rozległo się głośne szczekanie i Peritas wpadł jak furia na wewnętrzny krużganek. Rzucił się na swego pana, przewracając go niemal na ziemię i nie przestając łasić się i ujadać. 272 Młodzieńca wzruszyły te dowody głębokiego przywiązania zwierzęcia. Długo go głaskał, drapiąc za uszami i próbując uspokoić. Przypomniał mu się Argos, pies Odyseusza, jedyny, który go rozpoznał po powrocie po wielu latach, i poczuł, że wilgotnieją mu oczy. Siostra zarzuciła mu ręce na szyję, płacząc rzewnie, gdy tylko ujrzała go w progu swojej komnaty. - Maleńka... - wyszeptał Aleksander, przytulając ją do siebie. - Tyle łez wypłakałam... Tyle łez... - łkała dziewczyna. - Już wystarczy. Wróciłem, a do tego jestem głodny. Miałem nadzieję, ze zaprosisz mnie na kolację. - Oczywiście! - wykrzyknęła Kleopatra, ocierając łzy i pociągając nosem. - Wejdź, proszę. Posadziła go i poleciła, aby natychmiast nakryto do stołów i przyniesiono miskę, żeby brat mógł obmyć ręce i nogi. - Czy mama przyjedzie na mój ślub? - zapytała, kiedy już usiedli do kolacji. - Mam taką nadzieję. To ślub jej córki i jej brata: nie powinno jej zabraknąć. A może sprawiłoby to przyjemność także naszemu ojcu. Kleopatra zdawała się uspokajać i zaczęli rozmawiać 0 tym, co spotkało ich w ciągu roku, kiedy się nie widzieli. Księżniczka żywo reagowała na opowieści brata, czy to o jakiejś szczególnie emocjonującej przygodzie, czy o ryzykownych pościgach wzdłuż dzikich wąwozów gór Ilirii. Od czasu do czasu Aleksander przerywał opowieść. Chciał się dowiedzieć, jak ubierze się na ślub i jak przebiegało jej życie na dworze w Buthroton, albo milczał 1 przyglądał się jej w ciszy z lekkim uśmiechem i z tym charakterystycznym sposobem przechylania głowy na prawe ramię. 273 - Biedny Perdikkas - powiedział w pewnej chwili, jakby naszła go niespodziewana myśl. - Jest do szaleństwa w tobie zakochany i kiedy dowiedział się o twoim małżeństwie, popadł w przygnębienie. - Przykro mi. To dobry chłopak. - Więcej niż dobry. Pewnego dnia będzie jednym z najlepszych generałów macedońskich, jeśli nauczyłem się oceniać ludzi. Ale nic się nie da zrobić: każdy z nas ma swoje przeznaczenie. - Właśnie - przyznała Kleopatra. Dwoje młodych ludzi, którzy spotkali się po długiej rozłące, zamilkło nagle: każde z nich wsłuchiwało się w głos własnych uczuć. - Wierzę, że będziesz szczęśliwa ze swoim małżonkiem - podjął Aleksander. - Jest to inteligentny i odważny młodzieniec, zdolny do marzeń. Będziesz dla niego jak kwiat skropiony rosą, jak uśmiech wiosny, jak perła oprawna w złoto. Kleopatra popatrzyła na niego błyszczącymi oczami. - Czy tak mnie widzisz, mój bracie? - Tak. I tak samo będzie cię widział również on, jestem pewien. Musnął jej policzek pocałunkiem i wyszedł. Było już późno, kiedy wkroczył po raz pierwszy do swoich komnat po roku nieobecności: poczuł woń kwiatów i zapach kąpieli. Zapalone lampy rozsiewały ciepłe i skupione światło, jego przybory, jak grzebień i brzytwa, ułożone były w doskonałym porządku obok wanny, a Leptine siedziała na stołeczku, ubrana tylko w krótki chiton. Wybiegła mu na spotkanie, ledwie tylko go zobaczyła, i padła do nóg, obejmując za kolana, obsypując go pocałunkami i oblewając łzami. - Czy zechcesz pomóc mi przy kąpieli? - zapytał Aleksander. 274 - Tak, tak, oczywiście, mój panie. Rozebrała go i pozwoliła, żeby wszedł do ogromnej wanny, potem zaczęła go gładzić delikatnie gąbką. Umyła mu miękkie i gładkie włosy, osuszyła je i natarła mu głowę szlachetną oliwą, pochodzącą z dalekiej Arabii. Kiedy wyszedł z wody, okryła go prześcieradłem i ułożyła na łóżku. Potem sama się rozebrała i masowała go długo, żeby rozluźnić jego członki, ale go nie perfumowała, bo nie było nic piękniejszego i przyjemniejszego od naturalnego zapachu jego ciała. Kiedy zobaczyła, że się podnieca i przymyka oczy, ułożyła się obok niego, naga i ciepła, i zaczęła całować go po całym ciele. 37 Eurydyka powiła chłopca pod koniec wiosny, na krótko przed datą ustaloną na ślub Kleopatry z Aleksandrem z Epiru, i wydarzenie to ochłodziło jeszcze bardziej niełatwe już stosunki między królewiczem i jego ojcem. Nasiliły się nieporozumienia i waśnie, zaostrzone dodatkowo decyzją Filipa, żeby trzymać z dala od dworu najbliższych przyjaciół syna, a zwłaszcza Hefajstiona, Perdikkasa, Ptolemeusza i Seleukosa. Filotas natomiast, który wówczas przebywał w Azji, zachowywał się wobec Aleksandra dosyć chłodno. Zaczął nawet spotykać się ostentacyjnie z jego kuzynem Amyntasem, który był następcą tronu przed narodzinami Aleksandra. Wszystkie te okoliczności oraz dojmujące poczucie odosobnienia wzmogły tylko w Aleksandrze niebezpieczny brak pewności siebie, co popychało go do po- 275 dejmowania niezręcznych inicjatyw i do nieuzasadnionych zachowań. Kiedy dowiedział się, że Filip zaproponował na męża córki satrapy Karii jego przyrodniego brata Arrida-josa, półgłówka, nie wiedział, co o tym sądzić. W końcu, po długim namyśle, obawiając się, że ten wybór ma coś wspólnego z wyprawą do Azji, wysłał swojego posłańca do Piksodarosa, proponując, że on sam poślubi dziewczynę. Wiadomość ta dotarła jednak poprzez informatorów do króla, który wpadł w gniew i musiał zrezygnować z uzgodnionego już planu małżeńskiego przymierza. To Eumenes zakomunikował Aleksandrowi złą nowinę. - Co też strzeliło ci do głowy, żeby zrobić coś podobnego? - zapytał. - Dlaczego nic mi nie powiedziałeś, dlaczego nie uzgodniłeś tego ze mną? Powiedziałbym ci, że... - Co byś mi powiedział?! - wybuchnął Aleksander urażony. - Ty robisz tylko to, co ci rozkaże mój ojciec! Nie mówisz mi o niczym, wszystko przede mną ukrywasz! - Oszalałeś?! - uniósł się Eumenes. - Jak możesz myśleć, że Filip poświęci swojego następcę tronu, pozwalając mu poślubić córkę sługi swojego wroga, króla Persów? - Ja nie wiem, czy jeszcze jestem następcą Filipa. Nie mówi mi tego. Nic mi nie mówi. Cały czas spędza z nową żoną i dzieckiem, które się urodziło. Wy też mnie opuściliście. Boicie się mnie popierać, bo myślicie, że to nie ja będę następcą króla! Rozejrzyj się dokoła: ilu synów ma mój ojciec? Poza tym ktoś mógłby też postanowić, że poprze Amyntasa: w gruncie rzeczy był następcą, zanim ja się urodziłem, a Filotas spędza ostatnio więcej czasu z nim niż ze mną. A czy Attalos nie 276 oświadczył może, że to jego córka urodzi prawowitego następcę? Właśnie urodził się chłopiec. Eumenes milczał. Patrzył, jak Aleksander przemierza komnatę dużymi krokami, i czekał, aż się uspokoi. Kiedy zatrzymał się przed oknem, odwrócony plecami, Eumenes odezwał się: - Musisz stawić ojcu czoło, nawet jeśli on miałby ochotę cię w tej chwili udusić. I nie byłoby to zupełnie bez racji. - Widzisz? Trzymasz jego stronę! - Przestań! Przestań traktować mnie w ten sposób! Zawsze zachowywałem się lojalnie wobec twojej rodziny. Próbowałem zawsze was pogodzić, ponieważ uważam twojego ojca za wielkiego człowieka, największego, jakiego Europa miała w ostatnim wieku, a także dlatego, że cię kocham, przeklęty uparciuchu! No już, powiedz choć jedną rzecz, jedną jedyną rzecz, którą zrobiłem przeciwko tobie, wymień choć jedną przykrość, jaką ci sprawiłem przez te wszystkie lata naszej znajomości! Mów, no dalej, czekam. Aleksander nie odpowiedział. Załamywał ręce i cały czas stał tyłem, by ukryć łzy napływające do oczu. I czuł przepełniającą go złość, bo zdawał sobie sprawę, że gniew ojca przeraża go wciąż tak samo jak wtedy, kiedy był chłopcem. - Musisz stawić mu czoło. Teraz. Teraz, kiedy jest wściekły z powodu tego, co zrobiłeś. Pokaż mu, że się nie boisz, że jesteś mężczyzną, że jesteś godny zasiąść pewnego dnia na jego tronie. Przyznaj się do błędu i poproś o przebaczenie. Na tym polega prawdziwa odwaga. - Dobrze - zgodził się Aleksander. - Ale pamiętaj, że już kiedyś Filip rzucił się na mnie z mieczem w ręku. - Był pijany. - A teraz jaki jest? 277 - Jesteś wobec niego niesprawiedliwy. Zrobił dla ciebie wszystko, co tylko mógł. Czy wiesz, ile w ciebie zainwestował? Powiedz, wiesz? Ja wiem, bo zajmuję się jego rachunkami i prowadzę archiwum. - Nie chcę tego wiedzieć! - Stracił oko w walce i pozostanie kaleką do końca życia. Zbudował dla ciebie największe imperium, jakie istniało kiedykolwiek na zachód od cieśnin, a teraz ofiarowuje ci Azję, a ty przeszkadzasz jego planom, wypominasz mu nieliczne przyjemności, jakie człowiek w jego wieku może jeszcze czerpać z życia. Idź do niego, Aleksandrze, i porozmawiaj, zanim on przyjdzie do ciebie. - Dobrze! Stanę przed nim. - I wyszedł, trzaskając drzwiami. Eumenes wybiegł za nim na korytarz. - Zaczekaj! Zaczekaj, powiedziałem! - Co jeszcze? - Pozwól, że najpierw ja z nim porozmawiam. Aleksander przepuścił go i patrzył, potrząsając głową, jak ten spieszy w kierunku wschodniego skrzydła pałacu. Eumenes zapukał i wszedł, nie czekając na odpowiedź. - O co chodzi? - zapytał Filip z zachmurzoną twarzą. - Aleksander chce z tobą mówić. - Co takiego? - Panie, twojemu synowi jest przykro z powodu tego, co uczynił, ale spróbuj go zrozumieć: czuje się samotny, odizolowany. Nie cieszy się już twoim zaufaniem, twoim uczuciem. Czy nie możesz mu wybaczyć? W gruncie rzeczy jest nieledwie chłopcem. Sądził, że go opuściłeś, i ogarnął go strach. Eumenes, który spodziewał się wybuchu nie kontro- 278 lowanego gniewu, zdziwił się, widząc króla dziwnie spokojnym. - Dobrze się czujesz, panie? - Dobrze, dobrze. Niech wejdzie. Eumenes wyszedł i natknął się na Aleksandra, który czekał, pobladły na twarzy. - Twój ojciec jest bardzo zmęczony - rzekł. - I być może bardziej samotny od ciebie. Pamiętaj o tym. Książę przekroczył próg. - Dlaczego to zrobiłeś? - zapytał Filip. - Ja... - Dlaczego?! - wrzasnął. - Ponieważ czułem się wykluczony z twoich planów, bo byłem samotny, bez nikogo, kto służyłby mi radą i pomocą. Sądziłem, że bronię godności mojej osoby. - Ofiarowując się poślubić córkę sługi króla Persów? Słowa Eumenesa - pomyślał w duchu Aleksander. - Ale dlaczego nie porozmawiałeś ze mną? - ciągnął Filip spokojniejszym już tonem. - Dlaczego nie porozmawiałeś o tym z twoim ojcem? - Wolałeś ode mnie Arridajosa, który jest półgłupkiem. - No właśnie! - krzyknął znów Filip, waląc pięścią w stół. - I to nie dało ci do myślenia? To tak Arystoteles nauczył cię rozumować? Aleksander milczał, a król wstał i zaczął kuśtykać w tę i we w tę po pokoju. - Czy szkoda, jaką ci wyrządziłem, jest aż tak duża? -zapytał królewicz w pewnej chwili. - Nie - odrzekł Filip. - Choć byłoby mi na rękę przymierze małżeńskie z satrapą perskim, w chwili kiedy przygotowuję wyprawę do Azji. Ale na wszystko jest rada. - Przykro mi. Nigdy więcej się to nie zdarzy. Cze- 279 kam, żebyś mi powiedział, jakie będzie moje miejsce na ślubie Kleopatry. - Twoje miejsce? Takie, jakie należy się następcy tronu, mój synu. Idź do Eumenesa: on wie wszystko i zorganizował uroczystość, zadbawszy o najdrobniejsze szczegóły. Aleksander zaczerwienił się gwałtownie na te słowa i miał ochotę uścisnąć ojca tak jak wtedy, kiedy ten przyjeżdżał odwiedzić go w Miezie. Nie zdołał jednak przezwyciężyć powściągliwości i zakłopotania, jakie odczuwał w jego obecności od chwili, kiedy ich stosunki stały się trudniejsze. Popatrzył tylko na niego wzruszonym i prawie smutnym wzrokiem, i ojciec zrozumiał. Powiedział bowiem: - A teraz zostaw mnie, idź już, bo jestem zajęty. - Chodź - zaprosił go Eumenes. - Musisz zobaczyć, do czego zdolny jest twój przyjaciel. Ten ślub musi się stać arcydziełem mojego życia. Król wykluczył mistrzów ceremonii i szambelanów, na mnie złożył całą odpowiedzialność za stronę organizacyjną. A teraz -rzekł, otwierając drzwi na oścież i wpuszczając Aleksandra - popatrz tylko! Królewicz znalazł się wewnątrz jednego z pomieszczeń królewskiej zbrojowni, uprzednio prawie zupełnie opróżnionej, aby mogła się zmieścić ogromna drewniana plansza, oparta na trójnogach, na której odtworzony został w mniejszej skali cały kompleks pałacowy z Aj-gaj, wraz ze świątyniami i teatrami. Poszczególne budynki odsłonięte w taki sposób, że można było zobaczyć wnętrze z figurkami z terakoty przedstawiającymi różne osoby, które miały uczestniczyć w podniosłych uroczystościach. Eumenes zbliżył się i wziął ze stołu pałeczkę. 280 - Popatrz - wyjaśnił, wskazując wielką salę otwartą na portyk z kolumnadą. - Tutaj odbędzie się ślub, a potem wielka procesja, nadzwyczajne wydarzenie, nigdy wcześniej nie widziane. Po ceremonii, kiedy panna młoda zaprowadzona zostanie do małżeńskiej sypialni i poddana rytualnej kąpieli, odbędzie się procesja: z przodu - posągi dwunastu bogów olimpijskich, te, które widzisz, niesione na ramionach przez kapłanów, a między nimi posąg twojego ojca, mający symbolizować jego uczucia religijne oraz funkcję bóstwa opiekuńczego wszystkich Greków. Następnie, środkiem, będzie szedł król w białym płaszczu, w złotej koronie z dębowych liści na głowie. Nieco z przodu, po prawej stronie władcy, będziesz kroczył ty jako następca tronu, a po lewej - pan młody, Aleksander z Epiru: skierujecie się w stronę teatru. O, tutaj. Goście i delegacje zagraniczne zajmą już tam miejsca o brzasku, a czas oczekiwania na wejście procesji umilą im spektakle i występy słynnych aktorów, sprowadzonych z Aten, Sykionu, Koryntu, wśród nich również Tessalos, którego - jak mówią - najbardziej podziwiasz. Aleksander poprawił na ramionach jasny płaszcz i wymienił szybkie spojrzenie ze swym wujem. Obydwaj wyprzedzali o kilka kroków Filipa, któremu towarzyszyła straż przyboczna; ubrany był w czerwoną tunikę - z brzegami haftowanymi złotem w palemki - oraz w ozdobny biały płaszcz; w prawej dłoni dzierżył berło z kości słoniowej, a na głowie miał złotą koronę z dębowych liści. Wyglądał identycznie jak posążek, który Eumenes pokazał mu na modelu w sali zbrojowni. Królewscy szewcy wykonali dla niego parę koturnów, 281 jak dla aktora tragicznego; przykryte brzegiem szaty, miały różną grubość, dzięki czemu korygowały jego kulejący chód i znacznie powiększały wzrost. Eumenes ustawił się na drewnianym słupie umieszczonym w najwyższej części teatru i kolorowymi chorągiewkami dawał znaki mistrzowi ceremonii, aby zharmonizował przemarsz imponującego pochodu. Popatrzył na wielkie półkole po prawej stronie, wypełnione po brzegi, a potem - w głębi drogi wiodącej do teatru - na czoło procesji z posągami bogów, wspaniale wykonanymi przez wielkich artystów, odzianymi w prawdziwe szaty i w prawdziwe złote korony. Każdemu z nich towarzyszyło jego święte zwierzę: orzeł Zeusa, sowa Ateny, paw Hery, odtworzone z tak zadziwiającym realizmem, że wydawało się, iż w każdej chwili mogłyby zerwać się do lotu. Dalej szli kapłani, przepasani świętymi szarfami, z trybularzami w dłoni, a za nimi chór przepięknych chłopców nagich jak amorki, którzy śpiewali hymny weselne przy akompaniamencie fletów i bębenków. W głębi król, poprzedzany przez syna i szwagra-zię-cia w jednej osobie, a na końcu siedmiu członków królewskiej straży przybocznej w paradnych strojach. Na sygnał Eumenesa mistrz ceremonii dał znak trębaczom, żeby zadęli w instrumenty, i procesja ruszyła. Był to wspaniały widok. Przejrzysty słoneczny dzień sprzyjał potęgowaniu niepowtarzalnych wrażeń. Czoło procesji wkraczało już do półkola i posągi bogów przechodziły jeden po drugim przez krąg orkiestry, a następnie ustawiane były w szeregu przed proscenium. W miarę jak kolejne człony procesji wkraczały w łuk wejścia obok sceny, Eumenes tracił Filipa z oczu, dopóki nie pojawiał się znowu w słońcu wewnątrz teatru. Przeszli kapłani w obłoku kadzidła, a potem chłopcy, którzy tańczyli, śpiewając swoje hymny miłości dla 282 panny młodej: Eumenes zobaczył ich, jak znikają pod archiwoltą i następnie pojawiają się po drugiej stronie pośród okrzyków zachwytu publiczności. Teraz przechodzili Aleksander Macedoński i Aleksander z Epiru, a zbliżał się król. Jak było przewidziane, dotarłszy przed archiwoltę, władca rozkazał swojej eskorcie, aby się wycofała, ponieważ nie chciał pokazać się Grekom w otoczeniu straży przybocznej jak tyran. Eumenes zobaczył dwóch młodzieńców, którzy pojawili się wewnątrz teatru pośród radosnych aplauzów, i jednocześnie króla znikającego po drugiej stronie w cieniu archiwolty. Dostrzegł też kątem oka wycofujących się członków straży przybocznej. Rzucił na nich roztargnione spojrzenie, a za chwilę bardziej uważne: jednego brakowało! W tej samej chwili Filip wyłaniał się w słońcu wewnątrz teatru i Eumenes zaczął wrzeszczeć na całe gardło, ponieważ zrozumiał, co miało nastąpić, ale nie zdołał przekrzyczeć huku oklasków. Wszystko wydarzyło się błyskawicznie: strażnik, którego brakowało, wyskoczył nagle z ciemności, trzymając w garści krótką dagę, targnął się na króla i wbił mu ją w bok aż do gardy, po czym rzucił się do ucieczki. Z wyrazu konsternacji na twarzach obecnych Aleksander zdał sobie sprawę, że wydarzyło się coś strasznego, odwrócił się chwilę po tym, jak jego ojciec został przeszyty sztyletem, i ujrzał jego twarz pobladłą nagle, przypominającą maskę boga z kości słoniowej. Zobaczył, że się chwieje i trzyma za bok, który broczy krwią, plamiąc biały płaszcz. Za nim jakiś człowiek uciekał drogą w kierunku łąk. Aleksander rzucił się w stronę ojca, który upadał na kolana, podczas gdy Aleksander z Epiru krzyczał obok na całe gardło: - Łapcie tego człowieka! 283 Aleksander zdążył na czas, żeby podtrzymać króla, zanim runąłby w piach, przycisnął go do siebie, podczas gdy krew spływała mu obficie na szaty i zalewała ramiona i ręce. - Tato!- krzyczał, łkając i przyciskając go mocniej. -Tato, nie! - A Filip poczuł jego gorące łzy na pobladłych policzkach. Niebo wybuchło nad królem miriadami świetlistych punkcików i potem nagle pociemniało. W owej chwili zobaczył siebie, jak stoi pośrodku pokoju pogrążonego w półcieniu i przytula do piersi dziecko. Poczuł miękką skórę malca na szorstkim policzku, poczuł jego wargi na ramieniu pobrużdżonym bliznami i intensywny zapach róż z Pierii w powietrzu, zanim pogrążył się w ciemności i ciszy. 38 Uciekinier gnał ile sił w stronę grupy drzew, gdzie czekali na niego inni ludzie, zapewne wspólnicy, ale oni zbiegli, kiedy tylko zobaczyli, że jest ścigany. Pozostał więc sam, i kiedy odwrócił się, ujrzał ruszającą w jego kierunku obławę. Aleksander z Epiru zrzucił płaszcz i gonił go z mieczem w ręku, krzycząc: - Weźcie go żywego! Weźcie go żywego! Mężczyzna biegł dalej co sił w nogach i gdy znalazł się kilka kroków od konia, odbił się, by wskoczyć mu na grzbiet, potknął się jednak o korzeń winorośli i runął na ziemię. Podniósł się, ale straże już go dopadły i podziurawiły dziesiątkami uderzeń, zabijając na miejscu. Król Epiru, kiedy tylko zobaczył, co się stało, wrzasnął wściekły: - Durnie! Powiedziałem, żebyście wzięli go żywego! 284 - Ależ, panie, był uzbrojony i próbował nas zranić. - Ścigajcie pozostałych! - rozkazał władca. - Ich przynajmniej ścigajcie i złapcie! Za chwilę nadbiegł Aleksander, w szatach poplamionych jeszcze krwią Filipa. Popatrzył na zabójcę, a potem na króla Epiru i orzekł: - Znam go. Nazywał się Pauzaniasz, należał do gwardii przybocznej mojego ojca. Rozbierzcie go, wbijcie na pal przy wejściu do teatru i zostawcie, żeby gnił, dopóki nie zostaną same kości. Tymczasem wokół trupa zebrali się ciekawscy, członkowie gwardii królewskiej, oficerowie z armii i zagraniczni goście. Aleksander wrócił natychmiast ze szwagrem do teatru, który szybko pustoszał, i znalazł tam siostrę Kleopatrę, wciąż jeszcze w ślubnej sukni, która łkała rozpaczliwie, leżąc na martwym ciele ojca. Stojący nieopodal Eumenes, z oczami pełnymi łez, wciąż potrząsał głową, jakby nie docierało jeszcze do niego to, co się stało. Królowa Olimpias, oczekiwana od rana, jeszcze nie przybyła. Aleksander kazał zatrąbić na zbiórkę i zwołać wszystkie jednostki bojowe znajdujące się w okolicy. Wydał rozkaz, aby zabrać ciało ojca i przygotować je do rytuału pogrzebowego. Kazał odprowadzić Kleopatrę do jej apartamentów i poszukać dla siebie i swego szwagra dwóch zbroi. - Eumenesie! - krzyknął, wyrywając go z osłupienia. - Znajdź pieczęć królewską i przynieś mi. Wyślij też natychmiast sztafety, żeby zawiadomić Hefajstiona, Ptolemeusza, Perdikkasa, Seleukosa i innych: chcę, żeby czekali na mnie w Pełli jutro przed wieczorem. Zbrojmistrze przybyli po kilku chwilach i dwaj młodzieńcy założyli pancerze i nagolenniki, przypięli miecze i przeszli między dwoma skrzydłami tłumu, aby za- 285 jąć pałac. Za nimi podążył oddział wybranych hufców. Wszyscy obecni członkowie rodziny królewskiej objęci zostali ścisłym nadzorem i odstawieni do ich kwater, z wyjątkiem Amyntasa, który pojawił się uzbrojony i oddał pod rozkazy Aleksandra: - Możesz liczyć na mnie i na moją wierność. Nie chcę dalszego rozlewu krwi. - Dziękuję ci - odrzekł Aleksander. - Nie zapomnę ci tego gestu. Bramy miasta zostały zajęte przez patrole hypaspi-stów oraz oddziały jazdy. Filotas przybył dobrowolnie do pałacu i oddał się pod rozkazy. Po południu Aleksander, z królem Epiru i swoim kuzynem Amyntasem u boku, stanął uzbrojony przed ustawioną w szyku armią, mając na sobie królewski płaszcz i diadem. Przesłanie było jasne i wyraźne. Oficerowie kazali zadąć w trąby, a ludzie wznieśli głośny okrzyk: Bądź pozdrowiony, Aleksandrze, królu Macedończyków! Potem, na kolejny sygnał, długo uderzali lancami w tarcze, wywołując ogłuszający huk. Aleksander, odebrawszy hołd oddziałów, rozkazał przygotować Bucefała i szykować się do wyjazdu. Wezwał następnie Eumenesa i Kallistenesa, który również uczestniczył w ceremonii. - Eumenesie, zajmij się zwłokami mojego ojca. Dopilnuj, żeby zostały umyte i zabalsamowane tak, by przechowały się aż do uroczystego pogrzebu, który sam zorganizujesz. Przyjmij moją matkę, gdyby przyjechała. Wezwij też architekta i zapoczątkuj jak najszybciej budowę królewskiego grobowca. Kallistenesie, ty zostań tutaj i przeprowadź śledztwo dotyczące sprawcy zbrodni. Poszukaj jego przyjaciół, 286 wspólników, spróbuj odtworzyć jego zachowanie w ostatnich godzinach, przesłuchaj strażników, którzy go zabili mimo zakazu mojego szwagra. Jeśli zajdzie potrzeba, zastosuj tortury. Eumenes postąpił naprzód i podał Aleksandrowi małą szkatułkę. - Pierścień królewski, panie. Aleksander wziął go i wsunął na palec. - Czy mnie kochasz, Eumenesie? Jesteś mi wierny? - Oczywiście, panie. - A więc nadal mów mi: Aleksandrze. Wyszedł na plac zbrojowni, wskoczył na grzbiet Bucefała i zostawił garnizon w Ajgaj pod dowództwem Fi-lotasa. Wyruszył ze swoim szwagrem w kierunku Pełli, aby zasiąść na tronie Filipa i pokazać arystokratom i dworowi, kto jest nowym królem. W tym czasie teatr był już zupełnie pusty. Pozostały tylko posągi bogów oraz posąg Filipa, w gasnącym świetle zachodu słońca, mający takie samo nieruchome spojrzenie jak zapomniane bóstwo. Nagle, kiedy zaczął zapadać zmrok, jakiś cień wynurzył się jakby z nicości: mężczyzna z głową osłoniętą płaszczem wyszedł, na pustą arenę i przyglądał się długo plamie krwi, która czerwieniła się jeszcze na piasku; potem wycofał się, przechodząc pod archiwoltą obok sceny. Jego uwagę przyciągał metalowy przedmiot, zakrwawiony i do połowy wbity w ziemię. Pochylił się, żeby mu się przyjrzeć małymi, szarymi, bardzo ruchliwymi oczami, po czym podniósł go i schował w fałdach płaszcza. Wyszedł na zewnątrz i zatrzymał się przy palu, do którego zostało przybite ciało zabójcy, spowite już ciemnością. Za jego plecami rozległ się głos: - Wuju Arystotelesie, nie spodziewałem się zastać tu ciebie. 287 - Kallistenes. Dzień, który miał być radosny, zakończył się tragicznym wydarzeniem. - Aleksander miał nadzieję cię uściskać, ale przebieg wydarzeń... - Wiem. Przykro mi. Gdzie jest teraz? - Jedzie na czele swoich hufców w kierunku Pełli. Chce zapobiec ewentualnej próbie zamachu ze strony pewnych grup arystokracji. Ale skąd ty tutaj? Nie jest to wesołe widowisko. - Królobójstwo stanowi zawsze punkt krytyczny w ludzkich dziejach. A jak słyszę, była przepowiednia wyroczni delfickiej: „Byk został przystrojony, wszystko zostało dokonane, ofiarnik jest w pogotowiu". - Zwracając się zaś w stronę skatowanych zwłok Pauzaniasza, dodał: - A oto on, ofiarnik. Któż by pomyślał, że taki będzie epilog proroctwa! - Aleksander poprosił, żebym przeprowadził dochodzenie w sprawie zbrodni. Żebym spróbował odkryć, kto może stać za zabójstwem jego ojca. - W oddali, z głębi pałacu dochodził żałobny śpiew płaczek, lamentujących po śmierci króla. - Zechcesz mi pomóc? - zapytał Kallistenes. - Wszystko wydaje się takie absurdalne. - W tym tkwi klucz do zabójstwa - rzekł Arystoteles. - W jego absurdalności. Który morderca wybrałby tak oczywistą formę, zabójstwo w teatrze, będące jak scena z granej na żywo tragedii, z prawdziwą krwią i... -wyciągnął żelazny przedmiot spod płaszcza - i prawdziwym sztyletem. A dokładniej, celtycką dagą. - Broń niepospolita... Ale widzę, że ty już zacząłeś swoje śledztwo. - Ciekawość stanowi klucz do poznania. A o nim co wiadomo? - zapytał, wskazując ponownie na trupa. - Niewiele. Nazywał się Pauzaniasz i pochodził z Linkestis. Został włączony do straży przybocznej ze względu na swoją prezencję. 288 - Niestety, nie będzie już mógł nam nic powiedzieć, i to również stanowi zapewne część planu. Czy przesłuchałeś żołnierzy, którzy go zabili? - Jednego albo dwóch, ale niewiele z nich wydobyłem. Wszyscy twierdzą, że nie słyszeli rozkazu króla Aleksandra. Rozwścieczeni z powodu śmierci władcy, zaślepieni gniewem, zmasakrowali go, kiedy tylko próbował się bronić. - To wiarygodne, ale prawdopodobnie nieprawdziwe. Gdzie jest król Epiru? - Wyjechał z Aleksandrem do Pełli. - Zrezygnował zatem z nocy poślubnej z żoną. - Z dwóch powodów, obydwu zrozumiałych: żeby wesprzeć szwagra w krytycznym momencie sukcesji, jak również by uszanować żałobę Kleopatry. Arystoteles położył palec na ustach, żeby siostrzeniec umilkł. Huk galopu słychać było coraz wyraźniej i zbliżał się w ich kierunku. - Chodźmy - powiedział filozof. - Zabierajmy się stąd. Ktoś, kto nie wie, że jest obserwowany, zachowuje się swobodniej. Galop przeszedł w rytmiczny stukot kopyt, aż w końcu całkowicie ucichł. Postać w czarnym płaszczu zeskoczyła na ziemię, podeszła do trupa przybitego do pala i zdjęła kaptur, uwalniając długie kręcone włosy. - Bogowie! Ależ to Olimpias! - szepnął Kallistenes do wuja. Królowa zbliżyła się, wyciągnęła coś zza fałd płaszcza, a potem wspięła się na czubkach palców przed zwłokami. Kiedy odeszła i dołączyła do swojej eskorty, na szyi Pauzaniasza zobaczyli wieniec z kwiatów. - Och, na Zeusa! - wykrzyknął Kallistenes. -A więc... - To jasne, mówisz? - Arystoteles potrząsnął głową. - Wcale nie. Gdyby to ona zleciła morderstwo, 289 myślisz, że wykonałaby taki gest na oczach swojej eskorty i dobrze wiedząc, że ktoś ma na oku Pauzania-sza? - Ale jeśli zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę, mogłaby zachowywać się w tak absurdalny sposób, aby ukierunkować prowadzącego śledztwo na rozumowanie, które ją uniewinnia. - To prawda, ale zawsze mądrzej jest spróbować odkryć motywacje, które pchnęły daną osobę do popełnienia zbrodni, niż zastanawiać się, co miałaby pomyśleć, żeby inni myśleli - zauważył Arystoteles. - Znajdź mi lampę albo pochodnię i chodźmy obejrzeć miejsce, gdzie zabito Pauzaniasza. - Czy nie lepiej zaczekać na światło dzienne? - Zanim zaświta, wiele może się jeszcze wydarzyć. Czekam na ciebie na dole. Filozof ruszył w kierunku dębowo-wiązowego zagajnika, w pobliżu którego dokonano aktu zabójstwa. 39 Hefajstion, Ptolemeusz, Seleukos i Perdikkas, wszyscy czterej w zbrojach, przybyli o zmierzchu zmęczeni i zlani potem, oddali konie ordynansom i wbiegli po schodach pałacu aż do sali zgromadzeń, gdzie czekał na nich Aleksander. Leonnatos i Lizymach nie mogli przyjechać wcześniej niż po dwóch dniach, ponieważ przebywali w tym czasie w Larissie, w Tessalii. Strażnik wprowadził ich do komnaty, w której zapalono już lampy i gdzie siedzieli Aleksander, Filotas, generał Antypater, Aleksander z Epiru, Amyntas i kilku dowódców batalionów falangi i jazdy hetajrów. Wszyscy, łącznie z królem, byli w zbrojach, a hełmy i miecze 290 położyli na stole w zasięgu ręki, na znak, że sytuacja pozostaje wciąż krytyczna. Aleksander przyjął ich ze wzruszeniem. - Moi druhowie, w końcu znów jesteśmy razem. Hefajstion przemówił w imieniu wszystkich: - Jesteśmy wstrząśnięci śmiercią króla Filipa i głęboko zasmuceni. Wygnanie, na jakie nas zesłał, nie zaciążyło na naszych uczuciach. Pamiętamy go jako wielkiego władcę, najmężniejszego z wojowników i najmądrzejszego z rządzących. Dla nas był jak twardy i surowy ojciec, ale też hojny i zdolny do szlachetnych czynów. Szczerze go opłakujemy. To straszne wydarzenie, ale teraz ty masz podjąć swoje dziedzictwo i my uznajemy cię za jego następcę, a naszego króla. Powiedziawszy to, podszedł do niego i ucałował w oba policzki. To samo uczynili wszyscy pozostali. Następnie pozdrowili króla Aleksandra z Epiru i obecnych oficerów, po czym zajęli miejsca wokół stołu. Aleksander zaczął swoje przemówienie: - Wieść o śmierci Filipa rozniesie się wszędzie w ciągu niewielu dni, ponieważ dokonała się w obecności tysięcy osób i spowoduje serię trudnych do przewidzenia reakcji. Musimy więc działać szybko, by zapobiec temu wszystkiemu, co mogłoby osłabić królestwo lub zniszczyć częściowo to, co stworzył mój ojciec. Oto mój plan. Będziemy musieli zebrać wiadomości o stanie granic północnych, o reakcjach naszych najnowszych sprzymierzeńców ateńskich i tebańskich, a także... - skierował do Filotasa znaczące spojrzenie - o intencjach generałów, którzy dowodzą naszym korpusem ekspedycyjnym w Azji: Attalosa i Parmeniona. Ponieważ dysponują piętnastotysięczną armią, należy przystąpić niezwłocznie do ich sprawdzenia. - Co zamierzasz zrobić? - zapytał Filotas z pewnym niepokojem. 291 - Nie chcę sprawiać kłopotu żadnemu z was: powierzę moją wiadomość greckiemu oficerowi imieniem Hekatajos, który służy w jednym z naszych małych oddziałów w rejonie cieśnin. Postanowiłem też pozbawić Attalosa dowództwa i bez trudu możecie zrozumieć przyczynę tej decyzji. Nikt się nie sprzeciwił: scena, jaka rozegrała się przed rokiem, w czasie wesela Filipa, pozostawała wciąż żywa w ich pamięci. - Sądzę - podjął Aleksander - że konsekwencje śmierci króla dadzą się bardzo szybko odczuć. Ktoś pomyśli, że można zrobić krok wstecz, a my będziemy musieli go przekonać, że się myli. Dopiero wtedy moglibyśmy kontynuować plan mojego ojca. Aleksander umilkł i w owej chwili wszyscy uświadomili sobie, że czas się zatrzymał, że w sali tej planowano przyszłość, której nikt nie potrafił sobie wyobrazić. Młodzieniec, któremu Filip zapewnił gruntowne wykształcenie, zasiadał teraz na tronie Argeadów i po raz pierwszy w życiu władza, którą do tej pory znał tylko z poematów, znalazła się w jego rękach. Aleksander przekazał dowództwo różnych jednostek falangi i jazdy hetajrów swoim przyjaciołom, natomiast odpowiedzialność za pałac królewski - Hefajstionowi, następnie wyruszył z królem Epiru do Ajgaj, gdzie zwłoki jego ojca czekały jeszcze na pochówek i gdzie musiał wypełnić wiele przykrych obowiązków. Kiedy byli w połowie drogi, spotkali posłańca wysłanego przez Eumenesa z pilnym pismem. - Na szczęście znalazłem cię, panie! - wykrzyknął, podając mu opieczętowany rulon. - Eumenes życzy sobie, byś to niezwłocznie przeczytał. 292 Aleksander otworzył pismo i ujrzał lakoniczną wiadomość. Eumenes do Aleksandra, króla Macedończyków, bądź pozdrowiony! Synek Eurydyki został znaleziony martwy w kołysce i obawiam się o życie matki. Królowa Olimpias przybyła do pałacu tej samej nocy, kiedy wyjechałeś. Twoja obecność jest tu niezbędna. Uważaj na siebie. - Moja matka przyjechała zaraz po naszym wyjeździe, wiedziałeś? - zapytał Aleksander szwagra. Król Epiru potrząsnął głową. - Nic mi nie mówiła, kiedy opuszczałem Buthro-ton, ale nie sądziłem, że naprawdę weźmie udział w ceremonii. Dla niej był to kolejny afront. Sądziła, że w ten sposób Filip zupełnie ją odsunie, w chwili kiedy zagwarantuję mu po ślubie bezpieczeństwo jego granic zachodnich. Nie mogłem sobie wyobrazić, że Olimpias postanowi dołączyć do mnie w Ajgaj. - W każdym razie teraz tam jest i podjęła już bardzo groźne inicjatywy. Ruszajmy, zanim popełni coś nieodwracalnego - zdecydował Aleksander i spiął Bucefała do galopu. Dotarli na miejsce następnego wieczoru, około zachodu słońca, i usłyszeli już z daleka rozdzierające krzyki dochodzące z pałacu. Eumenes wyszedł im na spotkanie na sam próg. - Krzyczy tak od dwóch dni. Mówi, że to twoja matka zabiła jej dziecko. Nie pozwala też oderwać się od martwego ciałka. A czas mija i sam rozumiesz... - Gdzie ona jest? 293 - W południowym skrzydle - odparł przyjaciel. -Chodź za mną. Aleksander dał znak swojej straży, by mu towarzyszyła, i przeszedł przez pałac, ochraniany przez uzbrojonych mężczyzn. Wielu z nich było Epirotami ze świty jego szwagra. - Kto ich tu postawił? - Królowa, twoja matka - odrzekł Eumenes, krocząc zdyszany za Aleksandrem. W miarę jak się zbliżali, lament stawał się coraz głośniejszy. Czasem wybuchał nagle ochrypłym krzykiem, to znów przygasał w długim jęku. Dotarli pod drzwi i Aleksander otworzył je bez wahania, jednak widok, jaki się przed nim ukazał, zmroził go. Eurydyka leżała w rogu komnaty, z rozczochranymi włosami, oczami zapuchniętymi i czerwonymi i błędnym wzrokiem. Przyciskała mocno do piersi bezwładne ciałko dziecka. Główka i ramiona małego zwisały do tyłu, a siny kolor jego członków wskazywał, że był już w stanie rozkładu. Szaty matki były poszarpane, włosy poplamione skrzepłą krwią, twarz, ramiona i nogi poznaczone sińcami i stłuczeniami. Cały pokój przesycony był odpychającym odorem potu, moczu i gnicia. Aleksander zamknął oczy i przez chwilę ujrzał znów Eurydykę w pełnym blasku, kiedy zasiadała u boku króla, jego ojca: kochana, rozpieszczana, wzbudzająca powszechną zazdrość. Poczuł, jak ogarnia go przerażenie, jak żyły nabrzmiewają na szyi, a gniew rozpiera piersi. Odwrócił się do Eumenesa i zapytał głosem łamiącym się od gniewu: - Kto to zrobił? - Nie wiem. - Wezwij natychmiast kogoś, kto się nią zaopieku- 294 je. Sprowadź też mojego lekarza Filipa i powiedz, żeby się nią zajął, przygotował coś, co pozwoli jej się uspokoić. Skierował się do wyjścia, ale Eumenes go zatrzymał. - Nie chce rozstać się z dzieckiem: co mamy robić? Aleksander odwrócił się w stronę dziewczyny i ta skuliła się jeszcze bardziej w kącie, jak przerażone zwierzę. Podszedł do niej powoli i ukląkł przed nią, patrząc na nią i przechylając lekko głowę na ramię, żeby złagodzić moc swego spojrzenia. Wyciągnął rękę i pogłaskał ją delikatnie po policzku. Eurydyka zamknęła oczy, oparła głowę o ścianę i wydała z siebie długie, bolesne westchnienie. Aleksander wyciągnął ramiona i wyszeptał: - Daj mi go, Eurydyko, daj mi małego. Jest zmęczony, nie widzisz? Musimy położyć go spać. Dwie wielkie łzy spłynęły powoli po policzkach dziewczyny i zatrzymały się w kącikach ust. - Spać... - wymamrotała i rozluźniła uścisk. Aleksander wziął dziecko delikatnie, jakby naprawdę spało, i wyszedł na korytarz. Eumenes tymczasem sprowadził kobietę, która się teraz zbliżyła. - Ja je wezmę, panie. Aleksander złożył małego w jej ramiona i rozkazał: - Połóż go obok mojego ojca. - Dlaczego?! - wrzasnął Aleksander, otwierając gwałtownie drzwi. - Dlaczego?! Królowa Olimpias stanęła przed nim i wbiła w niego dwoje rozognionych oczu: - Ośmielasz się wchodzić uzbrojony do moich komnat? 295 - Jestem królem Macedończyków! - krzyknął Aleksander. - I idę, gdzie mi się podoba! Dlaczego zabiłaś dziecko i dlaczego znęcałaś się okrutnie nad jego matką? Kto dał ci takie prawo? - Jesteś królem Macedończyków, ponieważ dziecko nie żyje - zwróciła mu uwagę niewzruszona Olimpias. -Czy może nie tego chciałeś? Zapomniałeś już, jak się zadręczałeś, kiedy obawiałeś się, że straciłeś względy Filipa? Zapomniałeś, co powiedziałeś Attalosowi w dniu ślubu twojego ojca? - Nie zapomniałem, ale ja nie zabijam dzieci i nie znęcam się nad bezbronnymi kobietami. - Nie ma innego wyboru dla króla. Król jest jeden i nie ma żadnego prawa, które ustalałoby, kto powinien wstąpić po nim na tron. Grupa arystokratów mogłaby zaopiekować się malcem i postanowić, że będą rządzić w jego imieniu, aż osiągnie pełnoletność. Gdyby tak się stało, co byś zrobił? - Walczyłbym, żeby zdobyć tron! - I ile krwi byś przelał? Odpowiedz! Ile wdów opłakiwałoby mężów, ile matek przedwcześnie zmarłych synów, ile pól zostałoby spalonych i zniszczonych, ile wiosek i miast splądrowanych i strawionych ogniem? A tymczasem rozpadłoby się imperium zbudowane również kosztem krwi i zniszczeń. Aleksander ochłonął nieco, pochmurniejąc na twarzy, jak gdyby rzezie i żałoby przywołane przez matkę zaciążyły nagle i wszystkie jednocześnie nad jego duszą. - To przeznaczenie sprawia, że tak się dzieje - odparł. - Przeznaczeniem człowieka jest znosić rany, choroby, ból i śmierć, zanim pogrąży się w nicości. Jednak działanie honorowe i miłosierne za każdym razem, kiedy to możliwe, pozostaje w jego mocy i należy do jego wyboru. Jest to jedyna godność, jaka została mu przy- 296 znana, odkąd przyszedł na świat, jedyne światło poprzedzające ciemności bezkresnej nocy... 40 Nazajutrz Eumenes oznajmił Aleksandrowi, że mogiła jego ojca jest gotowa i że można odprawić uroczystości pogrzebowe. W rzeczywistości tylko pierwsza część wielkiego grobowca została ukończona, w tempie niewiarygodnie szybkim: w planach natomiast było też drugie pomieszczenie, gdzie znalazłyby się cenne przedmioty, by mogły towarzyszyć wielkiemu władcy na tamtym świecie. Ciało Filipa, wspaniale ubrane, ze złotym wieńcem z dębowych liści na głowie, umieścili na stosie jego żołnierze. Dwa bataliony falangi i jeden szwadron hetaj-rów na koniach oddały mu cześć. Ogień zgaszono czystym winem, prochy i kości owinięto w purpurowozłotą tkaninę przypominającą macedońską chlamidę i złożono w skrzyni z litego złota, wspartej na nóżkach w kształcie lwich łap, z szesnasto-kątną gwiazdą Argeadów na wieku. Wewnątrz grobowca umieszczono pancerz z żelaza, skóry i złota, który król miał na sobie podczas oblężenia Potidai, dwa nagolenniki z brązu, złoty kołczan, paradną drewnianą tarczę pokrytą złotą blachą, przedstawiającą pośrodku dionizyjską scenę z satyrami i mena-dami, wyrzeźbionymi w kości słoniowej. Jego broń bojowa, miecz i grot lancy, została wrzucona do ognia na ołtarzu, a następnie rytualnie zgięta, żeby już nigdy jej nie użyto. Wejście do grobowca zamykały wielkie dwuskrzydłowe drzwi z marmuru, przy których stały dwie pół-kolumny doryckie, odtwarzające wejście do pałacu 297 królewskiego w Ajgaj, podczas gdy artysta z Byzantion malował na pasie architrawu wspaniałą scenę myśliwską. Królowa Olimpias nie uczestniczyła w uroczystościach pogrzebowych, ponieważ nie pragnęła złożyć żadnego daru wotywnego na stosie czy też w grobowcu męża, jak również dlatego, że nie chciała spotkać Eury-dyki. Aleksander rozpłakał się, kiedy żołnierze zamknęli wielkie marmurowe drzwi: kochał ojca i czuł, że za tymi wrotami pochowana została na zawsze jego młodość. Tymczasem Eurydyka zagłodziła się na śmierć razem z małą Europą i na nic się zdały zabiegi lekarza Filipa. Również dla niej Aleksander wybudował okazały grobowiec i kazał ustawić w środku marmurowy tron, którego jego ojciec używał, aby wymierzać sprawiedliwość pod dębem w Ajgaj. Tron był przepiękny, ozdobiony złotymi gryfami i sfinksami, ze wspaniałą kwa-drygą wymalowaną na oparciu. Wypełniwszy swoje powinności, z duszą przepełnioną smutkiem, powrócił do Pełli. Generał Antypater był oficerem ze starej gwardii Filipa, lojalnym wobec tronu i godnym zaufania. Aleksander powierzył mu zadanie poprowadzenia misji He-katajosa w Azji, u boku Parmeniona i Attalosa, i z niepokojem czekał na jej rezultat. Wiedział, że barbarzyńcy z północy, Triballowie i Ili-rowie, niedawno podporządkowani ojcu, mogli w każdej chwili się zbuntować, zdawał sobie sprawę, że Grecy przyjęli warunki pokoju w Koryncie dopiero po rzezi pod Cheroneją i że wszyscy jego wrogowie, a w szczególności Demostenes, wciąż żyją i są w pełni sił. W końcu wziął też pod uwagę, że Attalos i Parmenion 298 kontrolują cieśniny i stoją na czele silnego korpusu spedycyjnego, złożonego z piętnastu tysięcy żołnierzy. I jakby tego było mało, nadeszła wiadomość, że agenci perscy nawiązywali w Atenach kontakty z partią an-tymacedońską i proponowali wysokie wynagrodzenie w złocie za podżeganie do buntu. Istniało wiele elementów niestabilności i jeśli wszystkie te groźby miałyby się urzeczywistnić w tym samym czasie, dla nowego władcy nie byłoby ratunku. Pierwszą odpowiedź na swoje pytania uzyskał z początkiem jesieni: Antypater poprosił niezwłocznie o audiencję u króla i Aleksander przyjął go w gabinecie, który należał do jego ojca. Choć był żołnierzem w każdym calu, Antypater nie lubił tego akcentować i ubierał się zwykle jak przeciętny obywatel. Było to dowodem jego zrównoważenia i pewności siebie. - Panie - oznajmił, wchodząc - oto wieści z Azji: Attalos odmówił złożenia dowództwa i powrotu do Pełli; stawił zbrojny opór i został zabity. Parmenion zapewnia cię o swojej szczerej wierności. - Antypatrze, chciałbym wiedzieć, co naprawdę myślisz o Parmenionie. Wie, że jego syn Filotas jest tutaj w pałacu. W pewnym sensie mógłby pomyśleć, że jest on moim zakładnikiem. Czy to twoim zdaniem jest powodem jego deklaracji wierności? - Nie - odrzekł bez wahania stary generał. - Dobrze znam Parmeniona. Jest do ciebie przywiązany, zawsze cię kochał, od dziecka, kiedy przychodziłeś siadać na kolanach ojca podczas narad wojennych w królewskiej zbrojowni. Aleksander przypomniał sobie nagle rymowankę, którą śpiewał kiedy widział siwe włosy Parmeniona: Na wojnę idzie stary druh, Nagle na ziemię pada - buch! 299 Ogarnął go głęboki smutek na myśl o tym, jak władza potrafi zmieniać dramatycznie stosunki pomiędzy ludźmi. Antypater kontynuował: - Ale jeśli masz wątpliwości, jest tylko jeden sposób, żeby je rozwiać. - Wysłać do niego Filotasa. - Właśnie. - Mam zamiar tak uczynić. Wyślę do Parmeniona jego syna z listem, który wezwie go do Pełli. Potrzebny mi jest, ponieważ obawiam się, że wkrótce rozpęta się burza. - Decyzja ta wydaje mi się bardzo mądra, panie. Par-menion ceni nade wszystko zaufanie. - Jakie wieści z północy? - Złe. Triballowie się buntują. Spalili kilka naszych przygranicznych garnizonów. - Co mi radzisz? - Kazałem wysłać orędzie. Jeśli je zignorują, uderz najsilniej, jak możesz. - Oczywiście. A z południa? - Nic dobrego. Partia antymacedońska umacnia się właściwie wszędzie, nawet w Tessalii. Ty jesteś bardzo młody i niektórzy myślą, że... - Mów swobodnie. - Że jesteś chłopcem bez doświadczenia, któremu nie uda się utrzymać hegemonii ustanowionej przez Filipa. - Tego pożałują. - Jest coś jeszcze. - Mów. - Twój kuzyn Archelaos... - Kontynuuj - poprosił, pochmurniejąc na twarzy. - Padł ofiarą wypadku na polowaniu. - Nie żyje? 300 Antypater potwierdził. - Kiedy mój ojciec zdobył tron, oszczędził zarówno jego, jak i Amyntasa, choć obydwaj byli w linii sukcesji aż do tamtej chwili. - To był wypadek na polowaniu, panie - powtórzył niewzruszenie Antypater. - Gdzie jest Amyntas? - Na dole, w odwachu. - Nie chcę, żeby coś mu się stało: był u mego boku po zabójstwie ojca. Antypater zrobił znak, że zrozumiał, i ruszył do drzwi. Aleksander stanął przed wielką mapą Arystotelesa, którą polecił zawiesić w swoim gabinecie: wschód i zachód można było uznać za bezpieczne, znajdowały się bowiem pod kontrolą Aleksandra z Epiru i Parmeniona, jeśli rzeczywiście mógł mu ufać. Ale północ i południe stanowiły dwa poważne zagrożenia. Powinien uderzyć jak najszybciej i w sposób tak zdecydowany, aby nie było wątpliwości, że Macedonia ma władcę równie silnego jak Filip. Wyszedł na taras od strony północnej i spojrzał w stronę gór, gdzie spędził miesiące wygnania. Lasy zaczynały zmieniać kolor wraz ze zbliżającą się jesienią i wkrótce miał spaść śnieg; aż do wiosny sytuacja w tamtych stronach powinna pozostać spokojna. Chwilowo należało przestraszyć Tessalów i Tebańczyków -obmyślał plan akcji, oczekując na powrót Filotasa i Parmeniona z Azji. Zwołał radę wojenną kilka dni później. - Wkroczę do Tessalii z armią w rynsztunku bojowym, każę powierzyć sobie funkcję tagosa, która należała do mojego ojca, i dotrę aż pod mury Teb - oznajmił. - Chcę, aby Tessalowie zrozumieli, że mają nowego przywódcę, a co do Tebańczyków, zamierzam ich 301 śmiertelnie przerazić: muszą wiedzieć, że mogę w nich uderzyć w każdej chwili. - Jest pewien problem - wtrącił Hefajstion. - Tessa-lowie zatarasowali dolinę Tempe, wznosząc fortyfikacje po prawej i lewej stronie rzeki. Jesteśmy zablokowani. Aleksander podszedł do mapy Arystotelesa i wskazał masyw góry Ossa, zawieszonej nad morzem. - Wiem - odparł. - Ale my przejdziemy tędy. - Ale jak? - zapytał Ptolemeusz. - Nikt z nas nie ma skrzydeł, jak mi się zdaje. - Mamy maczugi i dłuta - odparł Aleksander. - Wyrąbiemy schody w nagiej skale. Sprowadźcie tysiąc górników z Pangajonu, najlepszych. Dajcie im dobre jedzenie, ubrania, buty i obiecajcie wolność, jeśli skończą w ciągu dziesięciu dni: będą pracować na zmiany, bez przerwy, od strony morza. Tessalowie ich nie zobaczą. - Mówisz poważnie? - zapytał Seleukos. - Nigdy nie żartuję podczas narad wojennych. A teraz ruszmy się. Wszyscy obecni spojrzeli na siebie zdziwieni: było oczywiste, że żadna przeszkoda, żadna ludzka ani boska bariera nie powstrzyma Aleksandra. 41 „Schody Aleksandra" były gotowe w siedem dni i pod osłoną ciemności piechota hypaspistów przeszła spokojnie na równinę Tessalii. Posłaniec na koniu przekazał wiadomość dowódcy tessalskiemu kilka godzin później, ale bez żadnych wyjaśnień, bo nikt w owej chwili nie był w stanie ich udzielić. - Mówisz mi, że mamy armię macedońską na karku, prowadzoną osobiście przez króla? 302 - Tak jest. - A w jaki sposób twoim zdaniem mieliby tu dotrzeć? - Nie wiadomo, ale żołnierze są tu i jest ich wielu. - Ilu? - Około trzech do pięciu tysięcy ludzi, dobrze uzbrojonych i wyposażonych. Są też konie. Niewiele, ale są. - To niemożliwe. Od strony morza nie można przejść ani też przez góry. Dowódca, niejaki Charidemos, nie skończył jeszcze mówić, kiedy jeden z jego żołnierzy zasygnalizował obecność dwóch batalionów falangi i jednego szwadronu hetajrów na koniach, posuwających się w górę rzeki w stronę fortyfikacji. Oznaczało to, że przed wieczorem zostaną zmiażdżeni. Wkrótce potem inny z wojowników poinformował go, że oficer macedoński imieniem Krateros chce pertraktować. - Powiedz mu, że zaraz przyjdę - rozkazał Charidemos i wyszedł przez drzwiczki, żeby spotkać się z Macedończykiem. - Nazywam się Krateros - przedstawił się oficer -i proszę, żebyś nas przepuścił. Nie chcemy zrobić wam nic złego, chcemy tylko połączyć się z naszym królem, który znajduje się za waszymi plecami, i iść do Larissy, gdzie władca zwoła radę Związku Tessalskiego. - Nie mam specjalnego wyboru - zauważył Charidemos. - Nie. Nie masz - potwierdził Krateros. - Dobrze, pertraktujmy. Ale czy mogę o coś zapytać? - Jeżeli będę mógł odpowiedzieć, odpowiem ci -oświadczył Krateros oficjalnie. - Jakim cudem wasza piechota znalazła się za naszymi plecami? - Wyrąbaliśmy schody na zboczu góry Ossa. - Schody? 303 - Tak. Jest to przejście, które służy nam do utrzymywania kontaktów z naszymi tessalskimi sojusznikami. Osłupiałemu Charidemosowi nie pozostało nic innego jak ich przepuścić. Dwa dni później Aleksander przybył do Larissy, zwołał radę Związku Tessalskiego i został zatwierdzony dożywotnio jako tagos. Następnie zaczekał na pozostałe oddziały armii, aby przejść przez Beocję i przemaszerować pod murami Teb z szeroko rozstawionym szykiem. - Nie chcę rozlewu krwi - rzekł. - Ale muszę śmiertelnie ich przestraszyć. Zajmij się tym, Ptolemeuszu. Ptolemeusz ustawił armię tak, jak podczas bitwy pod Cheroneją. Kazał włożyć Aleksandrowi tę samą zbroję, którą miał na sobie jego ojciec, i zlecił przygotowanie ogromnego wojennego bębna na kółkach, ciągniętego przez cztery konie. Głuchy grzmot dało się wyraźnie słyszeć z murów miasta, gdzie kilka dni wcześniej Tebańczycy spróbowali przypuścić atak na garnizon macedoński stacjonujący na akropolu o nazwie Kadmeja. Wspomnienia przeżytej żałoby oraz strach przed tą groźną armią przyczyniły się do pewnego uspokojenia najbardziej buntowniczych dusz, ale nie do stłumienia nienawiści i pragnienia odwetu. - Czy to wystarczy? - zapytał Aleksander Hefajstio-na podczas przemarszu u podnóża Teb. - Chwilowo tak. Ale nie łudź się. Jak się zachowasz wobec innych miast, które wypędziły nasze garnizony? - Chcę być przywódcą Greków, a nie tyranem. Muszą zrozumieć, że to nie ja jestem wrogiem. Że wróg znajduje się po drugiej stronie morza, że to Pers odmawia wolności greckim miastom w Azji. - Czy to prawda, że rozkazałeś wszcząć śledztwo dotyczące zabójstwa twojego ojca? 304 - Tak, Kallistenesowi. - I sądzisz, że uda mu się dociec prawdy? - Myślę, że uczyni wszystko, co możliwe. - A jeśli odkryłbyś, że zrobili to Grecy? Na przykład Ateńczycy? - Postanowię, co zrobić, kiedy nadejdzie odpowiednia chwila. - Widziano Kallistenesa razem z Arystotelesem, wiedziałeś o tym? - Oczywiście. - A jak wytłumaczysz fakt, że Arystoteles nie przychodzi porozmawiać z tobą? - Trudno było ze mną rozmawiać ostatnimi czasy. A może chce zachować całkowitą niezależność sądu. Ostatni oddział hetajrów zniknął przy coraz słabszym dźwięku wielkiego bębna, a Tebańczycy zebrali się na obradach. Nadszedł list od Demostenesa z Kalau-rei z apelem, by nie rozpaczali i byli gotowi na chwilę zemsty. Na tronie Macedonii zasiadł chłopczyk - pisał mówca - i sytuacja jest sprzyjająca. Słowa listu wzbudziły powszechny entuzjazm, ale niektórzy woleli być ostrożni. Głos zabrał starzec, który pod Cheroneją stracił dwóch synów: - Ten chłopczyk, jak nazywa go Demostenes, odzyskał Tessalię w trzy dni bez jednego ciosu i wysłał w naszą stronę bardzo wyraźne przesłanie w postaci defilady pod naszymi murami. Ja bym go posłuchał. Jednak zagniewane głosy, podnoszące się z wielu stron, stłumiły ten apel o rozsądek i Tebańczycy zaczęli przygotowywać się do ewentualnego powstania. Aleksander dotarł do Koryntu bez żadnych przeszkód, zwołał radę Związku Korynckiego i poprosił, aby powołano go na wodza wszystkich sprzymierzonych armii. 305 - Każde z państw członkowskich będzie miało swobodę w wyborze formy rządów i nikt nie będzie się mieszał do jego wewnętrznych uregulowań i do jego konstytucji - obwieścił z tronu, który należał do jego ojca. - Jedynym celem Związku jest uwolnienie Greków z Azji spod jarzma perskiego i utrzymanie wśród Greków z półwyspu trwałego pokoju. Wszyscy delegaci podpisali wniosek, z wyjątkiem Spartan, którzy wcześniej nie przyłączyli się również do Filipa. - Przyzwyczajeni jesteśmy od zawsze, że to my kierujemy Grekami, a nie ktoś nami - oświadczył ich wysłannik. - Przykro mi - odparł krół - Spartanie bowiem są znakomitymi wojownikami. Dzisiaj jednak to Macedończycy są najpotężniejszym ludem wśród Greków i słuszne jest, aby do nich należało przewodnictwo i hegemonia. - Mówił to jednak z goryczą, ponieważ pamiętał męstwo Lacedemończyków pod Termopilami i pod Platejami. Zdawał też sobie sprawę, że żadne mocarstwo nie potrafi się oprzeć niszczycielskiemu działaniu czasu: jedynie chwała tego, kto żył honorowo, wzrasta wraz z upływem lat. W drodze powrotnej odwiedził Delfy i był wręcz zafascynowany wspaniałościami świętego miasta. Zatrzymał się przed frontonem olbrzymiej świątyni Apollona i spojrzał na litery wykute w złocie: Poznaj samego siebie - Co to według ciebie znaczy? - zapytał Krateros, który nigdy nie stawiał przed sobą problemów natury filozoficznej. - To oczywiste - odpowiedział Aleksander. - Poznać samego siebie to zadanie najtrudniejsze, ponieważ an- 306 gazuje bezpośrednio naszą zdolność rozumowania, ale też nasze obawy i namiętności. Jeśli komuś uda się poznać gruntownie samego siebie, potrafi zrozumieć innych i otaczającą go rzeczywistość. Przyglądali się długiemu pochodowi przybywających zewsząd wiernych, którzy przynosili ofiary i prosili boga o odpowiedź. Nie było na świecie miejsca zamieszkanego przez Greków, które nie miałoby tam swoich przedstawicieli. - Czy wierzysz, że wyrocznia mówi prawdę? - zapytał Ptolemeusz. - Mam jeszcze w uszach odpowiedź, jakiej udzieliła mojemu ojcu. - Odpowiedź niejednoznaczną - zauważył Hefaj-stion. - Ale w końcu prawdziwą - odparł Aleksander. -Gdyby był tu Arystoteles, może by powiedział, że przepowiednie mogą raczej potwierdzić się w przyszłości aniżeli ją przewidzieć... - To prawdopodobne - przyznał Hefajstion. - Wysłuchałem kiedyś jednej z jego lekcji w Miezie. Arystoteles nie ufa nikomu, nawet bogom. Opiera się wyłącznie na własnych przemyśleniach. Arystoteles wsparł głowę na oparciu fotela i splótł ręce na brzuchu. - A wyrocznia delficka? Czy zastanawiałeś się nad odpowiedzią z Delf? Również co do niej mogą istnieć podejrzenia. Pamiętaj, wyrocznia żyje z własnej wiarygodności, ale żeby zbudować tę wiarygodność, potrzebuje nieskończonego dziedzictwa wiedzy. A nikt na świecie nie ma takiej wiedzy jak kapłani ze świątyni Apollona: dlatego właśnie mogą przewidywać przyszłość. Albo ją określić. Rezultat jest identyczny. 307 Kallistenes trzymał w dłoni tabliczkę, na której zanotował imiona tych wszystkich, którzy do tej pory mogli być podejrzani o zabójstwo króla. - Co wiesz o zabójcy? - spytał Arystoteles. - Z kim się kontaktował w okresie poprzedzającym bezpośrednio zabicie króla? - Jest tu pewna brzydka historia, wuju - zaczął Kallistenes. - Historia, w którą zamieszany jest Attalos, ojciec Eurydyki. - Attalos został zabity. - Właśnie. - Także Eurydyka nie żyje. - W istocie. Aleksander kazał zbudować dla niej okazały grobowiec. - Poza tym zaatakował gwałtownie swoją matkę, Olimpias, ponieważ znęcała się nad nią i prawdopodobnie kazała zabić jej dziecko. - To uniewinniałoby Aleksandra. - Jednocześnie sprzyja jego sukcesji. - Podejrzewasz go? - Na ile go znam, nie. Ale czasami wiedzieć o jakimś zbrodniczym fakcie albo choćby go podejrzewać, nie czyniąc zbyt wiele, by mu zapobiec, może być formą winy. Chodzi o to, że wiele osób miało interes w tym, by zabić Filipa. Musimy nadal zbierać informacje. Prawda w tym przypadku mogłaby być sumą większej liczby poszlak obciążających tego czy innego z podejrzanych. Nadal badaj okoliczności, w które zamieszany jest Attalos, i daj mi znać. Ale powiadom też Aleksandra: to on powierzył ci to zadanie. - Czy mam mu przekazać wszystko? - Wszystko. I zwróć uwagę na jego reakcje. - Czy mogę mu powiedzieć, że mi pomagasz? - Oczywiście - potwierdził filozof. - Po pierwsze 308 dlatego, że sprawi mu to przyjemność. Po drugie dlatego, że już o tym wie. 42 Generał Parmenion powrócił do Pełli wraz ze swoim synem Filotasem pod koniec jesieni, przygotowawszy uprzednio wszystko, żeby armia w Azji mogła spokojnie przezimować. Przyjął go Antypater, który dysponował w owej chwili królewskim sygnetem i pełnił funkcję regenta. - Bardzo ubolewałem nad tym, że nie mogłem uczestniczyć w pogrzebie króla - oznajmił Parmenion. -Z bólem przyjąłem też wiadomość o śmierci Attalosa, ale nie mogę powiedzieć, że się tego nie spodziewałem. - Aleksander okazał ci w każdym razie pełne zaufanie, posyłając do ciebie Filotasa. Chciał, żebyś podjął swobodnie decyzję, która wydawała się najbardziej słuszna. - Właśnie dlatego wróciłem. Ale jestem zaskoczony, widząc na twoim palcu królewski sygnet: królowa matka nigdy cię zanadto nie lubiła, a wciąż ma, jak mówią, wielki wpływ na Aleksandra. - To prawda, ale król wie dobrze, czego chce. A chce, żeby jego matka trzymała się z dala od polityki. - A co poza tym? - Sam osądź. W ciągu trzech miesięcy zaanektował Związek Tessalski, zastraszył Tebańczyków, wzmocnił Związek Koryncki i odzyskał generała Parmeniona, czyli klucz do Wschodu. Jak na chłopczyka, którym jest według Demostenesa, to niemało. - Masz rację, ale pozostaje północ. Triballowie sprzymierzyli się z Getami, którzy zamieszkują dolny bieg Istru, i razem nieustannie robią podjazdy na nasze tery- 309 toria. Wiele z miast założonych przez króla Filipa jest straconych. - Jeśli dobrze zrozumiałem, to właśnie z tego powodu Aleksander wezwał cię do Pełli. Ma zamiar ruszyć na północ w środku zimy, żeby zaskoczyć nieprzyjaciela, a ty masz dowodzić piechotą liniową. Odda swoich przyjaciół pod twoje dowództwo, pod rozkazy batalionu: chce, żeby dostali lekcję od dobrego nauczyciela. - A gdzie jest teraz? - zapytał Parmenion. - Według ostatnich wieści jedzie przez Tessalię. Ale wcześniej wstąpił do Delf. Parmenion sposępniał. - Czy radził się wyroczni? - Jeśli można tak to nazwać. - Jak to? - Kapłani chcieli prawdopodobnie uniknąć tego, by znów wydarzyło się to co z królem Filipem, i wyjaśnili mu, że Pytia jest niedysponowana i nie może odpowiedzieć na jego pytania. Ale Aleksander zaciągnął ją siłą w stronę trójnogu, żeby zmusić do udzielenia odpowiedzi. - Parmenion wytrzeszczał oczy, jakby słuchał niewiarygodnych rzeczy. - W tym momencie Pytia krzyknęła oszalała: „Ależ nie można ci się oprzeć, chłopcze!". Wtedy Aleksander zatrzymał się, uderzony tą wypowiedzią, i rzekł: „Ta odpowiedź jest po mojej myśli". I odszedł: Parmenion potrząsnął głową. - To naprawdę dobre, jest to zdanie godne wielkiego aktora. - A Aleksander nim jest. Lub przynajmniej jest nim także. Zobaczysz. - Myślisz, że wierzy w wyrocznie? Antypater przeciągnął dłonią po szczeciniastej brodzie. - Tak i nie. Współistnieją w nim racjonalność Filipa 310 i Arystotelesa z tajemniczą, instynktowną i barbarzyńską naturą matki. Jednak widział swojego ojca, jak padał przed ołtarzem, i w owej chwili słowa proroctwa musiały uderzyć niczym piorun w jego umysł. Nie zapomni ich do końca życia. Zapadał zmierzch i dwóch starych żołnierzy ogarnęła nagła, głęboka melancholia. Czuli, że ich czas się skończył wraz ze śmiercią Filipa, a ich dni zdawały się rozpraszać w podmuchu płomieni, które ogarnęły stos zabitego władcy. - Może gdybyśmy my byli u jego boku... - wyszeptał nagle Parmenion. - Nic nie mów, mój przyjacielu. Nikt nie może uniknąć przeznaczenia. Musimy myśleć tylko o tym, że nasz król przygotował Aleksandra na swojego następcę. Życie, jakie nam pozostało, należy do niego. Władca powrócił do Pełli na czele swoich hufców i przejechał przez miasto pośród świętujących tłumów. Po raz pierwszy, odkąd sięgnąć pamięcią, armia wracała zwycięska z kampanii, podczas której nie walczyła i nie poniosła żadnych strat. Wszyscy widzieli w tym przepięknym młodzieńcu o promiennym obliczu, w połyskujących szatach i zbroi, niemal ucieleśnienie młodego boga, bohatera eposu. A w jego towarzyszach, jadących u jego boku, zdawało się odbijać to samo światło, w ich oczach zdawało się błyszczeć to samo niespokojne i gorączkowe spojrzenie. Antypater wyszedł, aby go przyjąć i przekazać sygnet, a także by oznajmić mu, że przybył Parmenion. - Prowadź mnie natychmiast do niego - rozkazał Aleksander. Generał wskoczył na konia i poprowadził go do ustronnej willi tuż za miastem. 311 Parmenion zszedł po schodach z sercem w gardle, kiedy tylko został powiadomiony, że król przybył go odwiedzić, nie zatrzymawszy się nawet w swojej kwaterze w pałacu. Kiedy wyszedł przed drzwi, stanął z nim twarzą w twarz. - Stary, dzielny żołnierzu! - pozdrowił go Aleksander i uścisnął. - Dziękuję, że wróciłeś. - Panie - odparł Parmenion ze ściśniętym gardłem -śmierć twojego ojca napełniła mnie wielkim bólem. Oddałbym życie, żeby go ocalić, gdybym tylko mógł. Zasłoniłbym go własną piersią, zrobiłbym... - Nie mógł mówić dalej, bo głos mu się załamał. - Wiem - rzekł Aleksander. Potem położył mu ręce na ramionach, spojrzał prosto w oczy i dodał: - Ja też. Parmenion opuścił wzrok. - Było to jak uderzenie pioruna, plan opracowany przez umysł genialny i bezlitosny. Panował wielki zgiełk, a ja byłem z przodu z królem Aleksandrem z Epiru: Eu-menes krzyknął coś do mnie, ale nie zrozumiałem, nie mogłem dosłyszeć, a kiedy zdałem sobie sprawę, że coś się dzieje, i odwróciłem się, on już klęczał cały we krwi. - Wiem, panie. Ale nie mówmy już o tych smutnych sprawach. Jutro udam się do Ajgaj, złożę ofiarę w jego żałobnej świątyni i mam nadzieję, że mnie usłyszy. Jaki jest powód twojej wizyty? - Chciałem cię zobaczyć i zaprosić na wieczerzę. Będziemy tam wszyscy i przedstawię wam moje plany na zimę. Wyprawa, którą wam obwieszczę, będzie naszą ostatnią w Europie. Potem ruszymy na wschód, tam gdzie wstaje słońce. Wskoczył na konia i odjechał galopem. Parmenion wrócił do domu i wezwał służącego. - Przygotuj mi kąpiel i moje najlepsze ubranie - polecił. - Dziś wieczorem będę na kolacji u króla. 312 43 W ciągu następnych dni Aleksander ćwiczył się w sztukach wojennych i wziął udział w licznych polowaniach z nagonką, mógł też przekonać się, że jego władza została uznana w bardzo dalekich krajach. Przybyły bowiem do niego poselstwa od Greków z Azji, a nawet z Sycylii i z Italii. Kilku dyplomatów z grupy miast położonych nad Morzem Tyrreńskim przywiozło mu w darze złoty puchar i zwróciło się do niego z pewną prośbą. Aleksandrowi bardzo to pochlebiło i zapytał ich, skąd przybywają. - Z Neapolu, Medmy i Posejdonii - wyjaśnili mu z akcentem, jakiego nigdy jeszcze nie słyszał, ale który przypominał mu trochę akcent mieszkańców Eubei. - Co pragniecie, żebym uczynił? - Królu Aleksandrze - odparł najstarszy z nich - na naszej ziemi, bardziej na północ, leży potężne miasto o nazwie Rzym. - Słyszałem o nim - odrzekł Aleksander. - Podobno założył je Eneasz, bohater trojański. - A zatem na terytorium Rzymian, na wybrzeżu, leży miasto, które zajmuje się piractwem i przynosi ogromne straty naszemu handlowi. Chcemy, aby położono kres tej sytuacji i żebyś to ty poprosił Rzymian o podjęcie odpowiednich kroków. Twoja sława rozniosła się wszędzie i sądzę, że właśnie twoja interwencja będzie miała swoją wagę. - Chętnie to uczynię. I mam nadzieję, że mnie posłuchają. A wy poinformujcie mnie, proszę, o wyniku tej inicjatywy. Potem dał znak skrybie i zaczął dyktować. Aleksander, król Macedończyków, hegemon Hellenów, do ludu rzymskiego, pozdrawiam! 313 Nasi bracia zamieszkujący miasta Zatoki Tyrreńskiej mówią, że cierpią wielkie przykrości z powodu Waszych podwładnych, którzy trudnią się piractwem. Proszę Was zatem, abyście jak najszybciej temu zaradzili lub, jeśli nie jesteście w stanie tego zrobić, byście pozwolili innym rozwiązać ten problem za Was. List, po odciśnięciu sygnetu podał gościom. Podziękowali mu serdecznie i odeszli zadowoleni. - Zastanawiam się, jaki też rezultat przyniesie to pismo - powiedział potem, zwracając się do siedzącego obok Eumenesa. - I co pomyślą ci Rzymianie o jakimś dalekim królu, który miesza się w ich wewnętrzne sprawy? - Nie takim znów dalekim - stwierdził Eumenes. -Zobaczysz, że ci odpowiedzą. Dotarły również inne poselstwa i inne wieści, o wiele gorsze, z granicy północnej: przymierze między Tribal-lami a Getami umocniło się i zanosiło się na to, że wszystkie zdobycze Filipa w Tracji zostaną zaprzepaszczone. Szczególnie Geci byli bardzo groźni, ponieważ uważając, że są nieśmiertelni, walczyli z dziką furią, całkowicie lekceważąc niebezpieczeństwo. Wiele z kolonii założonych przez jego ojca zostało zaatakowanych i splądrowanych, ludność zmasakrowana albo wzięta w niewolę. W tym okresie jednak wydawało się, że sytuacja jest spokojna i że wojownicy powrócili do swoich wiosek, aby schronić się przed dokuczliwym zimnem. Aleksander postanowił zatem przyspieszyć wyjazd, choć trwała jeszcze zima, i wprowadzić w czyn przygotowany wcześniej plan. Posłał wiadomość do floty bizantyjskiej, aby popłynęła w górę Istru aż do zbiegu z rzeką Peukes. Ze swej strony skupił wszystkie jednostki armii w Pełli, postawił Parmeniona na czele piechoty, osobiście objął dowództwo nad jazdą i rozkazał wymarsz. 314 Przekroczyli górę Rodopos, zeszli do doliny Eurosu, a potem podjęli forsowny marsz w stronę przełęczy góry Hajmos, pokrytej jeszcze grubą warstwą śniegu. W miarę jak postępowali naprzód, natykali się na zniszczone miasta, zdewastowane pola, zwłoki przybitych do pali ludzi, innych związanych i spalonych, a wściekłość macedońskiego władcy wzbierała niczym spieniona rzeka. Wypadł nieoczekiwanie ze swoją jazdą na równinę getycką, puścił z ogniem wioski, podpalił obozowiska, zniszczył zbiory, przy czym padły stada trzody i owiec. Przerażona ludność wycofywała się bezładnie w stronę Istru i szukała schronienia na wyspie pośrodku rzeki, gdzie Aleksander nie mógłby ich dosięgnąć. Tymczasem jednak nadpłynęła z Byzantion flota wojenna wioząca na pokładzie oddziały szturmowe, hypaspistów oraz szwadron jazdy. Na wyspie rozgorzała zacięta walka: Geci i Triballo-wie bili się z rozpaczliwą determinacją, ponieważ walczyli w obronie ostatniego skrawka swojej ziemi, żon i dzieci, lecz Aleksander osobiście poprowadził atak na ich pozycje, stawiając czoło mroźnemu wiatrowi i gwałtownym falom Istru, powstałym wskutek ulewnych deszczów. Dym pożarów mieszał się ze strugami deszczu i ze śnieżycami, wrzaski walczących, krzyki rannych, rżenie koni zlewały się z hukiem grzmotów i ze świstem północnego wiatru. Obrońcy sformowali okrąg, łącząc ze sobą tarcze, wbijając trzony lanc w ziemię, żeby przeciwstawić ścianę ostrzy szarży jazdy. Z tyłu ustawili łuczników, którzy miotali lawiny zabójczych grotów. Jednak Aleksander zdawał się owładnięty nieprawdopodobną siłą. Parmenion, który trzy lata wcześniej widział go walczącego pod Cheronej ą, z osłupieniem i przerażeniem patrzył, jak Aleksander wychodzi do walki wręcz, zapo- 315 minając o wszystkim, jakby owładnięty nie kontrolowanym szaleństwem, ożywiony niewyczerpaną energią, krzycząc, kosząc wrogów mieczem i toporem, pobudzając Bucefała - zabezpieczonego pancerzem z brązu -przeciwko szeregom nieprzyjaciela, by otworzyć przejście i pociągnąć za sobą ciężką jazdę oraz piechotę szturmową. Otoczeni, rozproszeni, tropieni, jak uciekające zwierzęta, Triballowie poddali się wreszcie, tymczasem Ge-ci stawiali jeszcze silny opór. Kiedy było po wszystkim, burza nadciągająca z północy dotarła do rzeki i wyspy, ale - napotkawszy wilgoć unoszącą się nad szerokim nurtem - osłabła. Jakby za sprawą czarów zaczął padać śnieg, najpierw pomieszany z deszczem, a potem były to duże gęste płatki. Krwawe błoto pokrył wkrótce biały całun, pożary zagasły i zapadła ciężka cisza, przerywana tylko tu i tam jakimś stłumionym okrzykiem albo parskaniem koni, które poruszały się jak zjawy pośród zamieci. Aleksander wrócił nad rzekę i żołnierze, których zostawił na straży na brzegu, zobaczyli, jak wynurza się nagle spoza zasłony ze śniegu i mgły: nie miał tarczy, dzierżył jeszcze miecz i obosieczny topór, a od stóp do głów powalany był krwią. Płytki z brązu na piersi i czole Bucefała również zabarwione były krwią, a z ciała i chrapów wydzielał się gęsty obłok pary. Wyglądał jak fantastyczna bestia, jak stworzenie z koszmaru sennego. Parmenion dołączył zaraz do króla i zdziwiony rzekł: - Panie, nie powinieneś był... Aleksander zdjął hełm, mroźny wiatr rozwiał mu włosy i stary generał z trudem rozpoznał głos, który powiedział: - Skończone, Parmenionie, wracamy. 316 Część armii została odesłana z powrotem tą samą drogą, którą przybyła, gdy tymczasem Aleksander przeprowadził pozostałych żołnierzy i jazdę w kierunku zachodnim, w górę biegu Istru, dopóki nie znalazł ludu celtyckiego, który przybywał z bardzo dalekich ziem nad wybrzeża oceanu, i zawarł z nim przymierze. Pod namiotem z garbowanych skór zasiadł z celtyckim wodzem, olbrzymem o jasnych włosach; jego hełm ozdobiony był ptakiem, którego skrzydła unosiły się i opadały z lekkim skrzypieniem za każdym razem, kiedy wódz poruszał głową. - Przysięgam - rzekł barbarzyńca - że pozostanę wierny tej umowie, dopóki ziemia nie zanurzy się w morzu, morze nie zatopi ziemi, a niebo nie spadnie nam na głowy. Aleksander był zdziwiony tą formułą, której nie słyszał nigdy w życiu i zapytał: - Czego z tych trzech rzeczy obawiacie się najbardziej? Wódz podniósł wzrok, i skrzydła ptaka poruszyły się w górę i w dół; zdawał się przez chwilę myśleć, po czym odparł bardzo poważnie: - Że niebo spadnie nam na głowę. Aleksander nigdy się nie dowiedział, co spowodowało taką odpowiedź. Następnie przejechał przez ziemie Dardanów i Agria-nów, dzikich ludów z plemienia ilirskiego, które zdradziły przymierze z Filipem i przyłączyły się do Getów i Triballów. Pokonał ich i zmusił do dostarczenia mu hufców, ponieważ Agrianie słynęli ze zdolności do wspinania się w uzbrojeniu nawet na najbardziej strome skały i młody władca myślał, że wygodniej by było użyć tego rodzaju oddziałów, zamiast wyrąbywać schody w skale góry Ossa dla jego piechoty szturmowej. Armia długo krążyła pośród dolin i lasów tamtej nie- 317 gościnnej ziemi. Ponieważ nie było o nich żadnych wieści, ktoś rozpuścił pogłoskę, że król wpadł wraz ze swymi hufcami w zasadzkę i poległ. Wiadomość rozeszła się lotem błyskawicy i dotarła najpierw od strony morza do Aten, a potem do Teb. Demostenes powrócił niezwłocznie z wyspy Kalaure-ja, gdzie się schronił, i przed zgromadzonymi na placu wygłosił płomienne przemówienie. Wysłano wiadomości do Teb oraz darmowy ładunek ciężkiego uzbrojenia dla piechoty liniowej, którego Tebańczycy byli pozbawieni. Miasto powstało, ludzie wzięli broń i obiegli garnizon zajmujący akropol Kadmeję, robiąc wykopy i wznosząc dookoła palisady, tak by zamknięci w środku Macedończycy nie mogli dostawać żadnego zaopatrzenia z zewnątrz. Aleksander został powiadomiony o powstaniu i wpadł we wściekłość, kiedy dowiedział się o szyderczych słowach Demostenesa pod swoim adresem. Przybył w ciągu trzynastu dni znad brzegów Istru i stanął pod murami Teb na krótko przed tym, jak obrońcy akropolu Kadmeja, wycieńczeni oblężeniem, poddali się. Nie wierzyli własnym oczom, kiedy zobaczyli króla na grzbiecie Bucefała, jak rozkazuje Tebań-czykom, by natychmiast przekazali w jego ręce odpowiedzialnych za bunt. - Oddajcie ich - krzyczał - a oszczędzę miasto! Tebańczycy zwołali zgromadzenie, żeby się naradzić. Przedstawiciele partii demokratycznej, zesłani przez Filipa, powrócili i pałali teraz żądzą zemsty. - To tylko chłopczyk, czego się boicie? - zapytał jeden z nich, człowiek imieniem Echekrates. - Ateń-czycy są z nami, Związek Etolski i sama Sparta mogłyby połączyć wkrótce swoje siły z naszymi. Już czas, aby zrzucić z siebie macedońskie jarzmo! Również Wielki Król Persów przyrzekł swoje wsparcie: broń 318 i pieniądze mające pomóc naszej rewolcie są w drodze do Aten. - Dlaczego więc nie zaczekać na posiłki? - odezwał się inny obywatel. - W tym czasie garnizon w Kadmei mógłby się poddać, a my wykorzystalibyśmy tych ludzi do negocjacji: puścilibyśmy ich wolno w zamian za ostateczne wycofanie oddziałów macedońskich z naszego terytorium. Albo moglibyśmy spróbować wypadu, kiedy będzie już sprzymierzona armia, która rozprawi się z Aleksandrem. - Nie! - zaoponował Echekrates. - Każdy upływający dzień działa na naszą szkodę. Wszyscy ci, którzy sądzą, że cierpieli krzywdy albo represje ze strony naszego miasta, połączą się z Macedończykiem: nadchodzą Fokijczycy, mieszkańcy Platei, Thespie, Oropos, i wszyscy nienawidzą nas do tego stopnia, że pragną tylko naszego całkowitego upadku. Nie obawiajcie się, Tebańczycy! Pomścijmy poległych pod Cheroneją raz na zawsze! Zgromadzenie, porwane tymi słowami, powstało z okrzykiem: - Wojna! I nie czekając nawet na rozwiązanie zebrania, wszyscy rzucili się do swoich domów, by chwycić za broń. Aleksander zwołał radę wojenną pod swoim namiotem. - Chcę tylko nakłonić ich do negocjacji - wyjaśnił -choć odmawiają współdziałania. - Ależ oni nas wyzywają! - zaoponował Hefajstion. -Zaatakujemy ich i zobaczymy, kto jest silniejszy! - Wiedzą już, kto jest silniejszy - wtrącił Parmenion. -Mamy tu trzydzieści tysięcy ludzi i trzy tysiące koni. Sami weterani, którzy nie ponieśli nigdy żadnej porażki. Będą negocjować. - Generał Parmenion ma rację - przyznał Aleksan- 319 der. - Nie chcę krwi. Zamierzam najechać na Azję i pragnę tylko zostawić za sobą Grecję w stanie pokoju i możliwie przyjazną. Dam im jeszcze czas do namysłu. - Dlaczego więc musieliśmy znosić trzynaście dni uciążliwego marszu? Żeby siedzieć tu pod namiotami i czekać, aż tamci postanowią, co chcą robić ? -. zapytał jeszcze Hefajstion. - Chciałem im udowodnić, że mogę uderzyć w każdej chwili i błyskawicznie. Że nigdy nie będę na tyle daleko, by pozwolić im na zwarcie szyków. Ale jeśli poproszą o pokój, chętnie na to przystanę. Dni jednak mijały, a nic się nie działo. Aleksander postanowił więc zagrozić Tebańczykom w sposób bardziej zdecydowany, aby nakłonić ich do negocjacji. Ustawił armię w rynsztunku bojowym, poprowadził pod same mury miasta, a następnie wysłał przodem herolda, który obwieścił: - Tebańczycy! Król Aleksander ofiarowuje wam pokój, który wszyscy Grecy zaakceptowali, oraz autonomię i ustrój polityczny, jakich sobie życzycie. Jeśli jednak odmówicie, nie będzie stawiał przeszkód tym z was, którzy zechcą wyjść z miasta i wybrać życie bez nienawiści i krwi. Odpowiedź Tebańczyków była szybka. Ich herold krzyknął ze szczytu wieży: - Macedończycy! Ktokolwiek chciałby się połączyć z nami, z Wielkim Królem Persów, aby uwolnić Greków spod tyranii, zostanie przyjęty i otworzą się przed nim bramy. Słowa te głęboko zraniły Aleksandra, sprawiły, że poczuł się jak barbarzyński ciemiężyciel, którym nigdy nie był ani nie chciał być. Zrozumiał, że w jednej chwili zostają udaremnione wszystkie plany i wysiłki jego ojca Filipa. Odepchnięty i wzgardzony, zapałał niepo- 320 hamowanym gniewem. Wzrok jego spochmurniał jak niebo przed burzą. - Teraz już dość! - wykrzyknął. - Nie pozostawiają mi wyboru. Dam im tak straszny przykład, że nikt więcej nie ośmieli się naruszyć pokoju, który zapewniłem wszystkim Grekom. Jednak w Tebach nie wszystkie głosy wzywające do negocjacji ucichły, tym bardziej że pewne zjawiska wywołały w mieście głęboki niepokój. Na trzy miesiące przed tym, jak Aleksander dotarł pod mury miasta ze swoją armią, widziano w świątyni Demeter ogromną pajęczynę w kształcie płaszcza, mieniącą się na brzegach barwami tęczy. Zapytana o to wyrocznia delficka odpowiedziała: Bogowie zsyłają ten znak wszystkim śmiertelnikom, Głównie Beotom i ich sąsiadom. Poradzono się również starej wyroczni w Tebach, i ta stwierdziła: Nić pajęcza dla niektórych jest katastrofą, Dla innych dobrem. Nikt nie potrafił wyjaśnić znaczenia tych słów, jednak owego poranka, kiedy Aleksander przybył ze swoją armią, posągi na placu targowym zaczęły się „pocić", pokrywając się wprędce wielkimi kroplami, które spływały aż na ziemię. Ponadto powiadomiono przedstawicieli miasta, że jezioro Kopais wydało z siebie coś w rodzaju ryku i że w pobliżu Dirke zauważono na wodzie zmarszczenia takie, jakie powstają po wrzuceniu kamienia - ale barwy czerwonej - które rozprzestrzeniły się potem na całą powierzchnię. I w końcu pewni pielgrzymi pochodzący 321 z Delf opowiadali, że na dachu małego skarbca Tebań-czyków, znajdującego się obok Sanktuarium i wzniesionego w podzięce za łupy odebrane Fokijczykom w świętej wojnie, pojawiły się plamy krwi. Wróżbici, którzy zajmowali się tymi znakami, stwierdzili, że nić pajęcza wewnątrz skarbca oznaczała, iż bogowie opuszczają miasto, a tęcza wokół niego zwiastowała nawarstwienie się różnych tragedii. Pocące się posągi zapowiadały grożącą katastrofę, a pojawienie się krwi w wielu miejscach - rychłą masakrę. Powiedzieli następnie, że bez wątpienia wszystkie te znaki są zgubne i że pod żadnym pozorem nie należy kusić losu na polu bitwy, a raczej szukać rozwiązania przez negocjacje. A jednak mimo wszystko Tebańczycy się tym nie przejęli, przypominając, że są doceniani przez najlepszych wojowników w Grecji, i przywołali na pamięć wielkie zwycięstwa, jakie odnieśli w przeszłości. Owładnięci rodzajem zbiorowego szaleństwa, postępowali powodowani bardziej ślepą odwagą niż mądrością i refleksją. W rezultacie doprowadzili swój kraj do upadku. W ciągu zaledwie trzech dni Aleksander przygotował wszystko do oblężenia, a także maszyny do obalania murów. Wtedy to wyszli Tebańczycy gotowi do walki. Na lewym skrzydle ustawili jazdę osłoniętą palisadą, pośrodku i po prawej stronie ciężką piechotę liniową. Wewnątrz miasta kobiety i dzieci schroniły się w świątyniach, błagając bogów o ocalenie. Aleksander podzielił swoje siły na trzy oddziały: pierwszy miał zaatakować palisadę, drugi stawić czoło piechocie tebańskiej, trzeci zaś zatrzymał w rezerwie, pod dowództwem Parmeniona. Na dźwięk trąb rozgorzała walka tak gwałtowna, jakiej nie widziano nawet pod Cheroneją. Tebańczycy 322 wiedzieli, że mocno przesadzili i że jeśli zostaną pokonani, nie będą mogli liczyć na litość: wiedzieli, że ich domy zostaną splądrowane i spalone, żony zgwałcone, a dzieci sprzedane. Walczyli, całkowicie lekceważąc niebezpieczeństwo i wystawiając się na śmierć z nieustraszoną odwagą. Huk bitwy, rozkazy dowódców, przenikliwy dźwięk trąb i piszczałek niosły się wysoko pod niebo, podczas gdy z głębi doliny wielki bęben z Cheronei odmierzał swoje głuche uderzenia. W pierwszej chwili Tebańczycy musieli się wycofać, nie mogąc powstrzymać natarcia falangi. Kiedy jednak stanęli do walki wręcz na bardziej nierównym terenie, wykazali niejaką przewagę, tak że przez wiele godzin losy walki wydawały się zawieszone, tak jakby bogowie położyli je na doskonale wyważonych szalach wagi. W tym momencie Aleksander rzucił do ataku swoje rezerwy: walcząca do tej pory falanga podzieliła się wówczas na dwie części i przepuściła posiłki. Tebańczycy jednak, zamiast się przerazić, że będą musieli dalej się bić ze świeżymi hufcami, jeszcze bardziej zaczęli się chełpić. Ich oficerowie wrzeszczeli na całe gardło: - Patrzcie, ludzie! Potrzeba dwóch Macedończyków, żeby zwyciężyć jednego Tebańczyka! Odepchniemy również tych, tak jak zrobiliśmy z poprzednimi. I wyzwolili całą swoją energię w szturmie, który miał przesądzić o ich życiu i losach miasta. Ale właśnie w tym momencie Perdikkas, który był na lewym skrzydle, zobaczył, że jedne z bocznych drzwi w murze pozbawione zostały osłony po to, by wypuścić oddziały posiłkowe do szeregów tebańskich; posłał oddział, żeby zająć przejście, i natychmiast kazał wpuścić wszystkich do środka. Tebańczycy cofnęli się, żeby zamknąć wejście, ale po- 323 pychani przez tłum swych towarzyszy, stłoczyli się w plątaninie ludzi i koni, raniąc się nawzajem i bez powodzenia usiłując zatrzymać napływ oddziałów nieprzyjacielskich do środka. W tym samym czasie Macedończycy zamknięci w cytadeli wykonali wypad i zaszli od tyłu wrogów, którzy walczyli wręcz w wąskich i krętych uliczkach przed własnymi domami. Żaden z Tebańczyków nie poddał się, nikt nie błagał na kolanach o życie, ale ta rozpaczliwa odwaga nie wzbudziła litości ani też dzień nie był wystarczająco długi, by powstrzymać okrucieństwo zemsty wrogów. Zaślepieni wściekłością i upojeni krwią i gwałtem, wchodzili do świątyń, odrywali od ołtarzy kobiety i dzieci, aby użyć wobec nich wszelkiej możliwej formy przemocy. Miasto rozbrzmiewało krzykami dziewcząt i chłopców wzywających rozpaczliwie rodziców, którzy nie mogli im już pomóc. Do Macedończyków dołączyli tymczasem Grecy, Be-oci i Fokijczycy, którzy w przeszłości poddani byli te-bańskim represjom, i choć mówili tym samym językiem i dialektem, okazali się jeszcze bardziej bestialscy, panosząc się po mieście, kiedy już ciała ofiar leżały stosami na każdym rogu i placu. Dopiero noc, zmęczenie i pijaństwo położyły kres masakrze. Nazajutrz Aleksander zwołał radę związku, żeby postanowić, jakie powinny być losy Teb. Pierwsi zabrali głos delegaci Platei: - Tebańczycy zawsze zdradzali wspólną sprawę Greków. Podczas inwazji Persów jako jedyni sprzymierzyli się z nimi przeciwko braciom, którzy walczyli o wolność dla wszystkich. Nie mieli litości, kiedy nasze miasto niszczone było przez barbarzyńców i puszczane 324 z dymem, kiedy nasze żony były lżone, a dzieci brane do niewoli do krajów tak dalekich, że nikt nie mógłby nigdy ich odebrać. - A Ateńczycy - włączył się delegat Thespie - którzy teraz im pomogli, żeby za chwilę ich opuścić w obawie przed karą, zapomnieli może, jak Persowie spalili ich miasto, puścili z dymem świątynie bogów? - Przykładna kara dla jednego miasta - skomentowali przedstawiciele Fokijczyków i Tessalów - zapobiegnie wybuchowi kolejnych wojen, zerwaniu przez innych pokoju z powodu nienawiści czy ślepej stronniczości. Decyzja została podjęta dużą większością i choć Aleksander był osobiście przeciwny, nie mógł zgłosić weta, jako że sam obwieścił, iż uszanuje postanowienie rady. Osiem tysięcy Tebańczyków sprzedano jako niewolników. Ich tysiącletnie miasto, opiewane przez Homera i Pindara, zrównano z ziemią, starto w proch, jakby nigdy nie istniało. 44 Aleksander, zsiadłszy z konia, ledwie dowlókł się do swego namiotu. Uszy miał wypełnione rozdzierającymi krzykami, błaganiami i lamentami, ręce zbrukane krwią. Odmówił jedzenia i wody, zdjął zbroję i rzucił się na posłanie, drżąc konwulsyjnie. Wydawało mu się, że stracił kontrolę nad swoimi mięśniami i zmysłami: koszmary i halucynacje przebiegały mu przed oczami i dręczyły go, podobne do przewracającej wszystko nawałnicy, do niszczącego podmuchu, który paraliżował umysł. Ból i rozpacz całego greckiego miasta wyrwanego z korzeniami ciążyły mu na duszy niczym głaz. Z oszołomienia wyrwał go nagle głos Ptolemeusza. 325 - Tutaj to nie jest jak bitwa na otwartym polu, nieprawdaż? Nie jest tak jak nad Istrem. A przecież upadek Troi opiewany przez Homera nie był czymś innym, podobnie jak zniszczenia wielu sławnych miast, o których zaginęła nawet pamięć. Aleksander milczał. Po chwili usiadł na łóżku z nieprzytomnym wyrazem twarzy. Wyszeptał tylko: - Ja... nie chciałem. - Wiem - powiedział Ptolemeusz i spuścił głowę. -Ty nie wszedłeś do miasta - podjął po chwili - i mogę cię zapewnić, że najstraszniejsi, najokrutniejsi, ci, którzy najbardziej znęcali się nad tymi nieszczęśnikami, to byli ich sąsiedzi, Fokijczycy, Platejczycy, Thespijczycy, podobni ze względu na język, szczep, tradycje i wierzenia. Siedemdziesiąt lat temu Ateny, pokonane, musiały się bezwarunkowo poddać swoim nieprzyjaciołom: Spartanom i Tebańczykom. A czy wiesz, co zaproponowali Tebańczycy? Wiesz, prawda? Zaproponowali, żeby Ateny zostały spalone, mury powalone, ludność wymordowana lub sprzedana w niewolę. Gdyby Lace-demończyk Lizander zdecydowanie się temu nie przeciwstawił, dzisiaj najpiękniejsze z miast na świecie byłoby kupą prochu i nawet jego imię poszłoby w niepamięć. Los, o jaki błagali wówczas przodkowie dla bezsilnego już i bezbronnego nieprzyjaciela, zwrócił się dzisiaj, niczym nieubłagana Nemezis, przeciwko ich potomkom, i to w zupełnie innych okolicznościach. Zaproponowałeś im pokój w zamian za bardzo niewielkie ograniczenie wolności. A teraz, tam na zewnątrz, ich sąsiedzi, członkowie Związku Beockiego, już się kłócą, jak podzielić między siebie terytorium zniszczonej macierzy, i wzywają cię, żebyś ich rozsądził. 326 Aleksander podszedł do miednicy z wodą i zanurzył w niej głowę, po czym wytarł twarz. - To po to przyszedłeś? Nie chcę ich widzieć. - Nie. Chciałem ci powiedzieć, że zgodnie z twoimi rozkazami dom poety Pindara został oszczędzony i że udało mi się uratować z płomieni pewną liczbę dzieł. Aleksander pokiwał głową. - Poza tym chciałem ci powiedzieć... Perdikkas został ciężko ranny podczas wczorajszego ataku, ale zażądał, żeby ci nic nie mówiono. - Dlaczego? - Ponieważ nie chciał cię odrywać od obowiązków dowodzenia w tak kluczowym momencie, ale teraz... - To dlatego nie przyszedł zdać mi raportu! O, bogowie! - wykrzyknął Aleksander. - Prowadź mnie natychmiast do niego. Ptolemeusz wyszedł i król ruszył za nim aż do oświetlonego namiotu na zachodnim krańcu obozowiska. Perdikkas leżał na łóżku polowym, nieprzytomny, zlany potem i rozpalony od gorączki. Lekarz Filip siedział u jego wezgłowia i zwilżał mu od czasu do czasu wargi gąbką maczaną w jakimś jasnym płynie. - Jak się czuje? - zapytał Aleksander. Filip potrząsnął głową. - Ma bardzo wysoką gorączkę i stracił dużo krwi: brzydka rana, cios lancą pod łopatkę. Nie uszkodził płuca, ale przeciął mięśnie i spowodował krwotok. Kau-teryzowałem go, zszyłem i zrobiłem tampon, a teraz daję mu płyny zmieszane z lekarstwem, które powinno uśmierzyć ból i zahamować wzrost temperatury. Ale nie wiem, ile ich wchłania, a ile się marnuje... Aleksander podszedł i położył rękę na czole Perdik-kasa. - Mój przyjacielu, nie odchodź, nie zostawiaj mnie. Czuwał nad nim z Filipem przez całą noc, choć był 327 wyczerpany i nie spał od dwóch dni. O świcie Perdik-kas otworzył oczy i rozejrzał się dookoła. Aleksander trącił łokciem Filipa, który się zdrzemnął. Lekarz podszedł do rannego i położył mu rękę na czole: było jeszcze bardzo gorące, ale temperatura, znacznie spadła. - Może się z tego wygrzebie - rzekł i znowu zasnął. Wkrótce potem wszedł Ptolemeusz. - Jak się czuje? - zapytał szeptem. - Filip sądzi, że może się wyliże. - To dobrze. Ale teraz ty też powinieneś odpocząć. Okropnie wyglądasz. - Wszystko tutaj było straszne. To były najgorsze dni mojego życia. Ptolemeusz zbliżył się, jak gdyby chciał mu coś powiedzieć, ale nie mógł się zdecydować. - O co chodzi? - zapytał Aleksander. - Ja... Nie wiem... Gdyby Perdikkas miał umrzeć, nic bym ci nie powiedział, ale ponieważ być może przeżyje, myślę, że powinieneś wiedzieć... - Co takiego? Na bogów, streszczaj się. - Zanim stracił przytomność, powierzył mi list. - Do mnie? - Nie. Do twojej siostry, królowej Epiru. Byli kochankami i prosi, by o tym nie zapomniała. Ja... my wszyscy żartowaliśmy na temat tej jego miłości, ale nie myśleliśmy, że naprawdę... - Ptolemeusz podał mu list. - Nie - powiedział Aleksander. - Nie chcę go widzieć. Co było, to było. Moja siostra była dziewczyną pełną życia i nie widzę nic złego w tym, że chciała mężczyzny, który jej się podobał. Teraz zostawiła za sobą lata młodzieńcze i żyje szczęśliwie u boku swego małżonka, w którym jest zakochana. Jeśli chodzi o Perdikkasa, nie mogę mu oczywiście wypominać, że pragnął poświęcić ostatnią myśl kobiecie, którą kocha. 328 - Więc co mam z tym zrobić? - Spalić. Ale jeśli on cię o to zapyta, powiesz mu, że został przekazany bezpośrednio do rąk Kleopatry. Ptolemeusz podszedł do lampy i przyłożył do płomienia arkusz papirusu, który trzymał w ręku. Miłosne wyznania Perdikkasa strawił ogień i ulotniły się w powietrzu. Bezlitosne ukaranie Teb wzbudziło przerażenie w całej Grecji: od wielu pokoleń żadne tak sławne miasto, o korzeniach tak głębokich, że sięgały pierwotnych mitów, nie zostało starte z powierzchni ziemi. Rozpacz nielicznych ocalonych stała się udziałem wszystkich Greków utożsamiających ojczyznę z miastem, które dało im pochodzenie, z jego świątyniami, źródłami, placami, gdzie wszelka pamięć była zazdrośnie strzeżona. Miasto było dla Greków wszystkim: na każdym rogu ulicy znajdował się jakiś wizerunek, stary grobowiec, w taki czy inny sposób powiązany z mitem, z wydarzeniem stanowiącym wspólne dziedzictwo. Każde źródło miało swoje brzmienie, każde drzewo swój głos, każdy kamień swoją historię. Wszędzie rozpoznawało się ślady bogów, bohaterów, przodków, wszędzie czczono ich relikwie i wizerunki. Stracić miasto to było tak, jakby utracić duszę, umrzeć przed zejściem do grobu, oślepnąć po wielu latach radowania wzroku światłem słonecznym i barwami ziemi, być kimś gorszym od niewolników, ponieważ wielokrotnie niewolnicy nie pamiętają swojej przeszłości. Uciekinierzy tebańscy, którym udało się dotrzeć do Aten, pierwsi przynieśli wiadomość i miasto popadło w przygnębienie. Przedstawiciele ludu rozesłali wszędzie heroldów, aby zwołać zgromadzenie, ponieważ chcieli, żeby ludzie mogli usłyszeć sprawozdanie z tego, 329 co się wydarzyło, od świadków, a nie opierać się na pogłoskach. Kiedy wstrząsająca prawda dotarła do świadomości zgromadzonych, głos zabrał stary admirał marynarki wojennej imieniem Fokion, który dowodził wyprawą ateńską w cieśninach przeciwko flocie Filipa. - Wydaje mi się oczywiste, że to, co się stało w Tebach, mogłoby się wydarzyć w Atenach. Zdradziliśmy układy z Filipem dokładnie tak samo, jak zrobili to Tebańczycy. A na dodatek uzbroiliśmy ich. Z jakiego powodu Aleksander miałby zgotować nam lepszy los? Jest jednak prawdą, że odpowiedzialni za te decyzje, ci, którzy przekonali lud, by głosował na te postanowienia, ci, którzy nakłaniali Tebańczyków, by wyzwali króla Macedonii, a potem zostawili ich samych w obliczu walki i teraz wystawiają swoje własne miasto na śmiertelne ryzyko, powinni brać pod uwagę, że poświęcenie niewielu jest korzystniejsze od zagłady wielu albo wszystkich. Powinni mieć odwagę stawić czoło przeznaczeniu, które nierozważnie wyzwali. Obywatele, wypowiadałem się przeciwko tym wyborom i zostałem oskarżony o to, że jestem przyjacielem Macedończyków: kiedy Aleksander był jeszcze w Tra-cji, Demostenes stwierdził, że na tronie Macedonii siedzi chłopczyk; potem, kiedy ten dotarł do Tessalii, zaczął nazywać go chłopcem, a następnie młodzieńcem, gdy trafił pod mury Teb. Teraz, kiedy ujawnił całą swoją niszczycielską potęgę, jak go nazwie? Jakimi słowami zamierza się do niego zwrócić? Czy uzna wreszcie, że jest mężczyzną w pełni panującym nad swoją władzą i swoimi możliwościami? Myślę, że należy mieć odwagę zarówno w czynach, jak i w słowach. Nie mam nic więcej do dodania. Na to wstał Demostenes, żeby bronić polityki włas- 330 nej i popleczników, odwołując się jak zawsze do poczucia wolności i do demokracji, która w Atenach miała swoją kolebkę, jednak, zdając się na decyzje zgromadzenia, zakończył: - Ja nie obawiam się stawić czoła śmierci. Zmierzyłem się już z nią z podniesioną przyłbicą na polach Cheronei, gdzie ledwie się uratowałem, ukrywając się pośród stosów trupów, a potem uciekając przez górskie przełęcze. Zawsze służyłem miastu i będę mu też służył w tej trudnej chwili: jeśli Zgromadzenie będzie mnie nakłaniać, żebym się oddał w ręce wroga, uczynię to. Demostenes był jak zawsze zręczny: zaproponował siebie na ofiarę, ale w rzeczywistości przemawiał w taki sposób, aby to jego poświęcenie się wydało się wszystkim absurdem. Przez jakiś czas obecni dyskutowali nad tym, co robić, i różnym przywódcom opozycyjnych ugrupowań politycznych pozostawiano czas na przekonanie własnych popleczników. Byli tam też dwaj znani filozofowie: Speusippos, który po śmierci Platona kierował Akademią, oraz Demo-fontes. - Wiesz, co myślę? - powiedział Speusippos do swojego przyjaciela z gorzkim uśmiechem. - Myślę, że Platon i Ateńczycy odmówili Arystotelesowi kierowania Akademią, a on z zemsty stworzył Aleksandra. Zgromadzenie głosowało przeciwko propozycji wydania Demostenesa i innych Macedończykom. Postanowiono jednak wysłać poselstwo; wybrano ludzi, którzy mieliby większe możliwości znalezienia posłuchu, i postawiono Demadesa na czele delegacji. Aleksander przyjął ją na drodze do Koryntu, gdzie zamierzał zwołać ponownie członków Związku Ko-rynckiego, aby po wydarzeniach w Tebach powierzyli 331 mu najwyższe dowództwo w wojnie przeciwko Persom. Usiadł pod namiotem. Asystował mu Eumenes. - Jak twoja rana, Demadesie? - zapytał na początek, wprowadzając wszystkich w osłupienie. Ateńczyk uniósł brzeg płaszcza i pokazał bliznę. - Doskonale się zagoiła, Aleksandrze. Prawdziwy chirurg nie umiałby zrobić tego lepiej. - To zasługa mojego nauczyciela Arystotelesa, który był również waszym współobywatelem. A właśnie, nie uważasz, że powinniście poświęcić mu posąg na placu targowym? Nie macie posągu Arystotelesa na placu, nieprawdaż? Delegaci popatrzyli na siebie, coraz bardziej zdziwieni. - Nie. Nie pomyśleliśmy o tym jeszcze - przyznał Demades. - A zatem pomyślcie. I coś jeszcze. Chcę dostać De-mostenesa, Likurga i wszystkich tych, którzy zainspirowali bunt. Demades spuścił głowę. - Królu, spodziewaliśmy się tego żądania i rozumiemy twój stan ducha. Ty wiesz, że ja wypowiadałem się zawsze przeciwko wojnie i za pokojem, chociaż spełniłem swój obowiązek i walczyłem jak inni, kiedy miasto mi rozkazało. Jestem wszelako przekonany, że Demo-stenes i inni działali w dobrej wierze, jak szczerzy patrioci. - Patrioci?! - krzyknął Aleksander. - Tak, o królu, patrioci - potwierdził Demades stanowczo. - Dlaczego więc się nie poddają? Dlaczego nie przyjmują na siebie odpowiedzialności za własne czyny? - Ponieważ miasto tego nie chce i jest gotowe stawić czoło wszelkiemu niebezpieczeństwu i każdemu wy- 332 zwaniu. Posłuchaj, Aleksandrze. Ateny gotowe są przyjąć rozsądne żądania, ale nie popychaj ich do rozpaczy, ponieważ - nawet jeśli miałbyś wygrać - twoje zwycięstwo byłoby bardziej gorzkie od porażki. Teby już nie istnieją, Sparta nigdy się z tobą nie połączy. Jeśli zniszczysz Ateny albo uczynisz je wrogiem na zawsze, co ci zostanie z Grecji? Miłosierdziem można częstokroć zyskać więcej niż siłą albo arogancją. Aleksander nic nie odpowiedział i długo chodził tam i z powrotem po namiocie. W końcu znów usiadł. - O co prosicie? - Żaden obywatel ateński nie będzie musiał być wydany i żaden odwet nie zostanie zastosowany wobec miasta. Ponadto prosimy, abyśmy mogli udzielić azylu i pomocy tebańskim uciekinierom. W zamian odnowimy nasz akces do Związku Korynckiego, zapewniającego wspólny pokój. Jeśli przejdziesz do Azji, będziesz potrzebował naszej floty, żeby cię osłaniała: twoja jest zbyt mała i nie ma wystarczającego doświadczenia. Eumenes podszedł do niego, szepcząc mu na ucho: - Wydaje mi się, że to rozsądne propozycje. - A więc sporządźcie dokument i podpiszcie - rozkazał Aleksander, wstając. Zdjął z palca sygnet, podał Eu-menesowi i wyszedł. 45 Arystoteles zamknął torbę, wziął płaszcz i zdjął z gwoździa klucz do drzwi. Rozejrzał się jeszcze po domu i powiedział jakby do siebie: - Wydaje mi się, że o niczym nie zapomniałem. - A więc wyjeżdżasz - rzekł Kallistenes. - Tak. Postanowiłem wrócić do Aten, biorąc pod uwagę, że sytuacja się uspokoiła. 333 - Czy już wiesz, gdzie się zatrzymasz? - Demades się tym zajął i znalazł mi dosyć duży budynek w okolicach Lykabetu, z zadaszonym portykiem, podobnie jak w Miezie. Mógłbym założyć tam swoją szkołę. Jest wystarczająco dużo miejsca, by urządzić bibliotekę i kolekcje przyrodnicze; poza tym znajdzie się tam dział poświęcony badaniom nad muzyką. Wysłałem już wszystkie materiały do portu i teraz nie zostaje mi nic innego jak wsiąść na statek. - I zostawiasz mnie samego z moim śledztwem. - Przeciwnie. W Atenach będę mógł zebrać więcej informacji niż w Macedonii. Czego mogłem się dowiedzieć tutaj, już się dowiedziałem. - To znaczy? - Usiądź. - Arystoteles wyjął z szuflady kilka arkuszy zapełnionych notatkami. - Jedyną rzeczą pewną do tej pory jest fakt, że śmierć Filipa spowodowała tak wielki wstrząs, iż narosła fala plotek, pogłosek, pomówień, insynuacji, wywołując efekt podobny do wielkiego kamienia spadającego na muliste dno stawu. Trzeba poczekać, aż muł osiądzie, a woda stanie się znów przejrzysta, by widzieć wyraźniej. Gest Pauzaniasza miałby swoje źródło - i można to było sobie wyobrazić - w mrocznej historii męskich miłości, tych najniebezpieczniejszych. Oto ona w skrócie: Pauzaniasz jest pięknym chłopcem, bardzo zręcznym w posługiwaniu się bronią, udaje mu się więc zaciągnąć do straży przybocznej Filipa. Król dostrzega go ze względu na jego znakomitą prezencję i czyni swoim kochankiem. Wkrótce potem Attalos przedstawia mu swoją córkę, Eurydykę, do której władca odczuwa silny pociąg. Szalony z zazdrości Pauzaniasz robi scenę Attaloso-wi, który chwilowo nie przywiązuje do sprawy większej wagi; przeciwnie, zdaje się podchodzić do niej z humo- 334 rem i żeby udowodnić swoje przychylne nastawienie, zaprasza młodzieńca na kolację po polowaniu w górach. Miejsce jest odosobnione i na uboczu: wino leje się strumieniami, wszyscy są podchmieleni i podnieceni. W pewnym momencie Attalos wstaje, wychodzi i zostawia Pauzaniasza w rękach swoich łowczych, którzy go rozbierają i gwałcą przez całą noc, potem zostawiają ledwie żywego. Pauzaniasz, oszalały z powodu tej haniebnej zniewagi, prosi Filipa o zemstę, ale ten nie może zwrócić się przeciwko swojemu przyszłemu teściowi, do którego żywi zresztą wielki szacunek. Młodzieniec chciałby zabić Attalosa, ale nie jest to już możliwe. Król powierzył mu wraz z Parmenionem dowództwo korpusu spedycyjnego wyjeżdżającego do Azji. A zatem zwraca swój gniew w stronę jedynego celu, jaki mu pozostał: Filipa. I zabija go. Arystoteles energicznie opuścił lewą rękę na pakiet arkuszy, jak gdyby chciał zaakcentować sens swojej konkluzji. Kallistenes spojrzał prosto w jego małe szare oczy, które patrzyły ni to porozumiewawczo, ni to ironicznie. - Nie zrozumiałem, czy ty w to wierzysz, czy też udajesz, że wierzysz. - Nie należy lekceważyć namiętności, która stanowi zawsze silną motywację ludzkich zachowań, zwłaszcza w przypadku kogoś tak niezrównoważonego jak morderca. Poza tym ta historia jest tak skomplikowana, że mogłaby być nawet prawdziwa. - Mogłaby... - Właśnie. Jest bowiem kilka rzeczy, które się nie zgadzają. Przede wszystkim powstało wiele plotek na temat miłostek Filipa, ale nikt nigdy nie mógł dowieść czegoś poważnego, prócz błahych epizodów. Tak jest i tym razem. Czy poza tym wyobrażasz sobie, żeby czło- 335 wiek taki jak on wziął do straży przybocznej niezrównoważonego histeryka? A w ogóle gdyby sprawy rzeczywiście tak się potoczyły, dlaczego poszkodowany czekałby tak długo z wprowadzeniem w życie swojej zemsty i dlaczego zrobiłby to w tak niebezpieczny sposób? I kto jest głównym świadkiem całej tej historii? Attalos, ale tak się składa, że nie żyje. - A zatem? - Zatem najprawdopodobniej ten, kto zlecił zbrodnię, wymyślił skomplikowaną i w gruncie rzeczy logiczną historię, obciążając nią kogoś, kto nie może ani potwierdzić, ani zaprzeczyć, bo nie żyje. - Słowem, poruszamy się po omacku. - Być może. Ale coś zaczyna nabierać realnych kształtów. - Co takiego? - Osobowość zleceniodawcy oraz rodzaj środowiska, w jakim mogła się zrodzić tego typu historia. Teraz weź te notatki, ja mam ich kopię w mojej torbie podróżnej, i dobrze je wykorzystaj. Będę kontynuował śledztwo z innego punktu widzenia. - Problem na tym polega - odparł Kallistenes - że może mi zabraknąć czasu na doprowadzenie do końca moich poszukiwań. Aleksander jest już całkowicie zaabsorbowany wyprawą do Azji i prosił, żebym za nim ruszył. Napiszę historię jego przedsięwzięcia. Arystoteles przymknął oczy. - To oznacza, że zostawił za sobą przeszłość z tym wszystkim, co dla niego znaczyła, aby ruszyć w stronę przyszłości, to jest zasadniczo w stronę nieznanego. Wziął torbę i narzucił płaszcz na ramiona. Wyszli na drogę. Słońce zaczęło wschodzić nad horyzontem i rzeźbiło w oddali nagie wierzchołki góry Kissos, za którą roztaczała się szeroka równina Macedonii z jej stolicą, a dalej z samotnią w Miezie. 336 - To dziwne - zauważył, podchodząc do wozu, który miał go zawieźć do portu. - Nie starczyło już czasu, żeby się spotkać. - Ale on wciąż cię wspomina i być może pewnego dnia, zanim wyjedzie, złoży ci wizytę. - Nie sądzę - stwierdził filozof, jakby mówił do siebie. - Teraz tak go pociąga żądza przygody, jak płomień lampy ćmę. Kiedy naprawdę zapragnie mnie zobaczyć, będzie zbyt późno, by się cofnąć. W każdym razie przekażę ci mój adres w Atenach i będziesz mógł do mnie napisać, kiedy zechcesz. Uważam, że Aleksander zrobi wszystko, by podtrzymać otwarte kontakty z miastem. Żegnaj, Kallistenesie, uważaj na siebie. Kallistenes uściskał go i kiedy Arystoteles miał już wsiąść do wozu, bratankowi wydało się, że widzi - po raz pierwszy, odkąd znał swego wuja - przebłysk wzruszenia w małych szarych oczach. 46 Starą świątynię ledwie było widać w ciemnościach wieczoru, na szczycie wzgórza, na skraju lasu. Oświetlone od dołu płomieniem lamp, kolumny z malowanego drewna odsłaniały wszystkie znaki upływu czasu i zjawisk atmosferycznych, na jakie wystawione były od wieków. Dekoracje z kolorowej terakoty na architrawie i frontonie przedstawiały losy boga Dionizosa, a migocące odbicie światła pochodni i lamp zdawało się poruszać, niemal pobudzać do życia. Drzwi były otwarte i w głębi, wewnątrz celli, widniał w półmroku posąg boga, uroczysty w swoim archaicznym bezruchu. Dwa siedzenia przygotowane były u jego stóp, a osiem innych ustawiono po cztery z każdej 337 strony, wzdłuż bocznych kolumnad podtrzymujących kratownice sufitu. Pierwszy przybył Ptolemeusz, a za chwilę Krateros i Leonnatos. Lizymach, Seleukos i Perdikkas, jeszcze nie całkiem zdrowy, dotarli wkrótce potem, wyprzedzając trochę Eumenesa i Filotasa, którzy również zostali zaproszeni na zebranie. Aleksander, na Bucefale, pojawił się ostatni wraz z Hefajstionem. Dopiero wtedy wszyscy weszli i zajęli miejsca między kolumnadami pustej i cichej świątyni. Aleksander usiadł, zaprosił Hefajstiona na miejsce po swojej prawicy, następnie dał znak pozostałym, aby spoczęli. Wszyscy towarzysze zdawali się podnieceni i czekali z niecierpliwością, aby poznać przyczynę tego nocnego zgromadzenia. - Nadeszła chwila - odezwał się władca - aby rozpocząć wyprawę, którą mój ojciec długo rozważał, a której nagła i gwałtowna śmierć nie pozwoliła mu zrealizować: najazd na Azję! Podmuch wiatru wpadł przez główne drzwi i płomienie lamp, palących się pod posągiem boga zadrżały, ożywiając tajemniczy uśmiech na obliczu bóstwa. - Zgromadziłem was w tym miejscu nie przypadkiem: to Dionizos wskaże nam drogę, on, który podróżował ze swoją świtą satyrów i sylenów, w wieńcu z liści winorośli na głowie, aż do dalekich Indii, gdzie nie dotarła nigdy żadna armia grecka. Konflikt między Azją a Grecją jest stary i wypalił się w tysiącletniej historii bez zwycięzców i zwyciężonych. Wojna trojańska trwała dziesięć lat i zakończyła się splądrowaniem i zniszczeniem jednego miasta, a niedawne najazdy, których spróbowali najpierw Ateńczy-cy, a potem Spartanie, żeby uwolnić Greków z Azji spod panowania perskiego, nie powiodły się, podobnie jak inwazje Persów na Grecję. Nie obyło się jednak bez rze- 338 zi, pożarów i grabieży, które nie oszczędziły nawet świątyń bogów. Teraz czasy się zmieniły: my mamy najpotężniejszą armię, jaka kiedykolwiek istniała, żołnierzy najwa-leczniejszych i najlepiej wyszkolonych, ale przede wszystkim - stwierdził, patrząc każdemu z nich po kolei w oczy - my, którzy tu siedzimy, połączeni jesteśmy głębokim i szczerym węzłem przyjaźni. Wyrośliśmy razem w małym mieście, bawiliśmy się razem jako dzieci, chodziliśmy do szkoły do tego samego nauczyciela, wspólnie nauczyliśmy się stawiać czoło pierwszym przeciwnościom i pierwszym niebezpieczeństwom. - Dostaliśmy w skórę tym samym kijem! - dodał Ptolemeusz, wzbudzając ogólną radość. - Dobrze powiedziane - przyznał Aleksander. - To dlatego nie zaprosiłeś Parmeniona? - zapytał Seleukos. - Jeśli dobrze pamiętani, ty i ja pewnego razu dostaliśmy lanie właśnie od niego. - Na Zeusa! Widzę, że o tym nie zapomniałeś -rzekł, śmiejąc się Aleksander. - A kto zapomni jego kij? - zauważył Lizymach. -Wydaje mi się, że mam jeszcze ślady na plecach. - Nie, to nie dlatego nie zaprosiłem Parmeniona -podjął Aleksander, kiedy na powrót udało mu się skupić uwagę towarzyszy. - Nie mam przed nim tajemnic, w końcu jest tu z nami jego syn Filotas. Parmenion będzie filarem naszej wyprawy, doradcą, depozytariuszem dziedzictwa doświadczeń i umiejętności, zgromadzonego przez mojego ojca. Ale Parmenion jest towarzyszem mojego ojca i Antypatra, tymczasem wy jesteście moimi przyjaciółmi i proszę was tutaj, w obliczu Dionizosa i wszystkich bogów, abyście poszli za mną aż tam, gdzie uda nam się dotrzeć, walcząc. Choćby to było na końcu świata! 339 - Choćby na koniec świata! - krzyknęli wszyscy, wstając i skupiając się wokół króla. Ogarnęło ich silne podniecenie, gorące pragnienie przygody, podsycone jeszcze widokiem i bliskością Aleksandra, który bardziej niż ktokolwiek zdawał się wierzyć w to marzenie. - Każdy z was - ciągnął władca, kiedy towarzysze nieco się uspokoili - będzie dowodził jednym oddziałem armii, ale otrzyma też tytuł „gwardii przybocznej" króla. Nigdy jeszcze do tej pory nie zdarzyło się, żeby tak młodzi chłopcy obarczeni zostali tak wielką odpowiedzialnością. Ale ja wiem, że będziecie tego godni, ponieważ was znam, z wami wyrosłem i widziałem was w boju. - Kiedy wyjedziemy? - zapytał Lizymach. - Wkrótce. Tej wiosny. A zatem przygotowujcie się! A gdyby któryś z was miał się rozmyślić lub zmienić zdanie, niech się nie obawia powiedzieć mi o tym. Będę potrzebował zaufanych przyjaciół również tu, w ojczyźnie. - Ilu ludzi poprowadzimy do Azji? - zapytał Ptole-meusz. - Trzydzieści tysięcy piechurów i pięć tysięcy koni, a także wszystko to, co możemy zabrać, nie ogałacając nadmiernie terytorium macedońskiego. Nie wiem też jeszcze, do jakiego stopnia będziemy mogli zaufać naszym greckim sojusznikom. W każdym razie również ich poprosiłem, aby dostarczyli nam kontyngent, ale myślę, że nie przybędzie więcej niż pięć tysięcy ludzi. - Nie potrzebujemy ich! - wykrzyknął Hefajstion. - Przeciwnie - odparł Aleksander. - Są znakomitymi wojownikami i wszyscy o tym wiemy. Poza tym wojna ta jest odpowiedzią na inwazje perskie na terytorium greckie, na nieustanne zagrożenie Hellady przez Azję. 340 Podniósł się Eumenes. - Czy ja też mogę zabrać głos? - Pozwólcie mówić sekretarzowi! - zawołał, wybuchając śmiechem, Krateros. - Tak, dajcie mu mówić - rzekł Aleksander. - Chcę poznać jego punkt widzenia. - Jest jeszcze za wcześnie, żebym przedstawił mój punkt widzenia, Aleksandrze. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, ale od teraz do chwili wyjazdu zdołam zgromadzić wystarczające środki na utrzymanie armii tylko przez miesiąc, nie dłużej. - Eumenes myśli zawsze o pieniądzach! - zauważył Perdikkas. - I dobrze robi - skomentował Aleksander. - Za to mu płacę. Jego uwagi nie należy zresztą lekceważyć, ale jest to rzecz, którą przewidziałem. Greckie miasta w Azji pomogą nam, zważywszy, że przeprowadzamy tę akcję również dla nich. Później zobaczy się. - Zobaczy się? - zapytał z niedowierzaniem Eumenes. - Nie słyszałeś Aleksandra? - zdziwił się Hefajstion. - Powiedział „zobaczy się". Czy to nie dość jasne? - Ani trochę - mruknął Eumenes. - Jeśli mam zorganizować utrzymanie dla tylu tysięcy ludzi i koni, chciałbym wiedzieć, gdzie znajdę pieniądze, na Heraklesa! Aleksander poklepał go po ramieniu. - Znajdziemy je, Eumenesie, bądź spokojny. Zapewniam cię, że je znajdziemy. Ty zajmij się tym, żeby wszystko było gotowe do wyjazdu. Nie zostało już wiele czasu. Przyjaciele, minęło tysiąc lat, odkąd mój przodek Achilles postawił nogę w Azji, aby walczyć wraz z innymi Grekami przeciwko Troi, i teraz my powtarzamy to przedsięwzięcie z przekonaniem, że mu sprostamy. Być może zabraknie pióra Homera, aby je opisać, ale nie zabraknie odwagi. 341 Jestem pewien, że uda wam się dorównać czynom bohaterów Iliady. Marzyliśmy o nich wspólnie tyle razy, nieprawdaż? Czy zapomnieliście, kiedy wieczorem, po przejściu Leonidasa, w naszych sypialniach opowiadaliśmy sobie wzajemnie przygody Achillesa, Diomedesa, Odyseusza i nie kładliśmy się do późna, aż oczy zamykały się nam ze zmęczenia? W świątyni zapadła cisza, ponieważ wszystkich ogarnęły wspomnienia z lat nie tak dawnego jeszcze dzieciństwa, a także głęboki niepokój z powodu nieznanej przyszłości i uświadomili sobie, że Śmierć kroczy zawsze u boku Wojny. Spojrzeli w oczy Aleksandrowi i w słabym świetle lamp wyczytali w nich tajemniczy niepokój, pragnienie wielkiej przygody i zdali sobie sprawę w owej chwili, że już wkrótce wyjadą, nie wiedzieli jednak, czy i kiedy powrócą. Król podszedł do Filotasa i powiedział: - Porozmawiam z twoim ojcem. Chciałbym, żeby wspomnienie tego wieczoru pozostało wyłącznie między nami. Filotas przytaknął. - Masz rację. I jestem ci wdzięczny, że mnie poprosiłeś, abym wziął udział w tym spotkaniu. Ptolemeusz przerwał tę atmosferę nagłej melancholii. - Zgłodniałem. Co powiecie na to, żeby zjeść kuropatwę z rożna w karczmie Eutiposa? - Tak, tak! - odpowiedzieli wszyscy. - Płaci Eumenes! - krzyknął Hefajstion. - Tak, tak, płaci Eumenes! - zawtórowali pozostali towarzysze, w tym również król. Wkrótce potem świątynia na powrót była pusta i odbijała tylko echo tętentu ich koni znikających w ciemnościach nocy. 342 W tym samym momencie, daleko, w pałacu w Buth-roton, położonym na nadmorskim urwisku, Kleopatra otwierała drzwi sypialni dla swojego małżonka. Skończyła się żałoba przewidziana dla młodej oblubienicy. Króla Molossów przyjęła grupa odzianych na biało dziewcząt, które trzymały zapalone łuczywa, symbol gorącej miłości, i poprowadziła wzdłuż schodów aż do przymkniętych drzwi. Jedna z nich zdjęła z jego ramion biały płaszcz i pchnęła lekko najbliższe z odrzwi. Potem wszystkie razem oddaliły się korytarzem, lekkie jak nocne motyle. Aleksander ujrzał złociste i drżące światło, które padało na miękkie niczym piana włosy Kleopatry. Przypomniał sobie nieśmiałą dziewczynkę, którą widywał tyle razy, jak przyglądała mu się ukradkiem w pałacu w Pełli, a potem uciekała na szybkich nóżkach, jeśli odwracał się, żeby na nią popatrzeć. Zajmowały się nią dwie służebnice: jedna czesała włosy, druga rozwiązywała pasek ślubnego peplosu i rozpinała brosze ze złota i bursztynu, które przytrzymywały go na alabastrowych ramionach. W końcu dziewczyna odwróciła się do drzwi, odziana tylko w światło lamp. Małżonek wszedł i zbliżył się, aby podziwiać piękno jej posągowego ciała i zachwycać się jej niemal boskim obliczem. Ona wytrzymywała jego gorące spojrzenie, nie opuszczając długich, wilgotnych rzęs: w owej chwili błyszczała w jej oczach dzika siła Olimpias i ogień Aleksandra. Owładnęła królem całkowicie, zanim jeszcze wziął ją w ramiona. Musnął pieszczotą jej twarz i nabrzmiałe piersi. - Moja żona, moja bogini... Ileż bezsennych nocy spędziłem w tym domu, marząc o twoich miodowych ustach i twoim łonie. Ile nocy... Jego dłoń zsunęła się na miękki brzuch, na łono po- 343 kryte lekkim puszkiem, drugą zaś ręką objął ją, przyciskając do siebie i układając na łóżku. Otworzył jej wargi gorącym pocałunkiem, a ona odpowiedziała z jednakową namiętnością. Kiedy ją posiadł, zrozumiał, że nie jest dziewicą, że ktoś już ją miał przed nim, ale się nie wycofał. Dawał jej nadal tyle przyjemności, ile potrafił, i sam rozkoszował się tym zbliżeniem, jej pachnącą skórą, zagłębiając twarz w miękkie pukle jej włosów, szukając wargami szyi, ramion i wspaniałych piersi. Czuł, że leży z boginią i że żaden śmiertelnik nie może o nic prosić bogini: może być tylko wdzięczny za to, co otrzymuje. Opadł wreszcie wyczerpany u jej boku, podczas gdy lampy dopalały się jedna po drugiej, wpuszczając do komnaty opalizujący półcień księżycowej nocy. Kleopatra, zmęczona długą rozkoszą, usnęła, oparłszy głowę na szerokiej piersi męża. Dniami i nocami król Molossów myślał tylko o niej, jej tylko poświęcał całą uwagę, troskę, choć odczuwał w głębi serca bolesne kłucie zazdrości, dopóki nagłe wydarzenie nie rozbudziło na nowo jego zainteresowania światem zewnętrznym. Siedział z Kleopatrą na stopniach prowadzących do pałacu, rozkoszując się wieczorną bryzą, kiedy ujrzał małą flotę kierującą się z otwartego morza w stronę portu. Składał się na nią wielki okręt wojenny ze wspaniałym dziobem w kształcie delfina, w asyście czterech mniejszych statków, wypełnionych łucznikami i hoplitami. Wkrótce potem przyszedł do niego strażnik. - Panie - rzekł - zagraniczni goście przybywają z Italii, z potężnego miasta Tarent, i proszą cię o audiencję w dniu jutrzejszym. Król popatrzył na czerwone słońce zachodzące powo- 344 li nad morskim horyzontem i odparł: - Powiedz im, że przyjmę ich z przyjemnością. Nalewając potem Kleopatrze lekkiego musującego wina, które lubił jej brat, zapytał: - Znasz to miasto? - Tylko z nazwy - odrzekła dziewczyna, zbliżając kielich do warg. - Jest to bardzo bogate i potężne miasto, ale słabe w sztuce wojennej. Chcesz poznać jego historię? Słońce zaszło już za morze, a na falach pozostawały jeszcze fioletowe refleksy. - Oczywiście, jeśli to ty mi ją opowiesz. - Dobrze. Musisz zatem wiedzieć, że dawno temu Spartanie trzymali od lat w oblężeniu Ithome w Messe-nii i nie potrafili złamać jego oporu. Rządcy lacede-mońscy byli zaniepokojeni, ponieważ w mieście rodziło się mało dzieci z powodu przedłużającej się nieobecności tysięcy wojowników znajdujących się w oblężeniu. Twierdzili, że nadejdzie taki dzień, kiedy będzie za mało rekrutów i miasto pozostanie bez ochrony. Pomyśleli wtedy o pewnym rozwiązaniu: udali się do Ithome, wybrali grupę żołnierzy, najmłodszych i najsilniejszych, i rozkazali im, aby powrócili do domu wypełnić misję o wiele przyjemniejszą od wojny, a przy tym nie mniej absorbującą. Kleopatra uśmiechnęła się, mrugając oczami. - Chyba domyślam się jaką. - No właśnie - ciągnął król. - Ich zadanie polegało jednak na zapłodnieniu wszystkich dziewic w mieście. Co też uczynili, z takim samym poczuciem obowiązku i z jednakowym zapałem, jaki ożywiał ich w boju. A spisali się tak dobrze, że rok później urodziła się liczna gromadka dzieci. Wkrótce potem jednak wojna się skończyła i wszyscy inni żołnierze, po powrocie do domów, spróbowali nad- 345 robić stracony czas: w ten sposób urodziło się jeszcze więcej dzieci. Ale kiedy dorosły, prawowici synowie uznali, że ci urodzeni przez panny nie mogą zostać uznani za obywateli Sparty i powinni być traktowani na równi z bękartami. Oburzeni młodzieńcy przygotowali się do buntu, prowadzeni przez swojego przywódcę, silnego i śmiałego chłopaka imieniem Taras. Na nieszczęście dla nich spisek odkryto i zmuszeni zostali do opuszczenia ojczyzny. Taras udał się do wyroczni w Delfach, która wskazała im miejsce w Italii, gdzie mogliby założyć miasto i żyć bogato i szczęśliwie. Miasto zostało założone i istnieje do dzisiaj: to Tarent, który właśnie od Tarasa wziął swoją nazwę. - To piękna historia - zauważyła Kleopatra z cieniem smutku w spojrzeniu - ale zastanawiam się, czego oni mogą chcieć. - Dowiesz się, jak tylko ich wysłucham - obiecał król, wstając i żegnając ją pocałunkiem. - A teraz pozwól, że pójdę wydać dyspozycję, aby zostali godnie przyjęci. Mała flota z Tarentu odpłynęła dwa dni później i dopiero kiedy żagle znikły za horyzontem, Aleksander wrócił do sypialni małżonki. Kleopatra kazała przygotować wieczerzę w swojej komnacie pachnącej liliami i położyła się na łożu biesiadnym, ledwie osłonięta batystową koszulą. - Czego chcieli? - zapytała, kiedy tylko mąż ułożył się obok niej. - Przybyli, aby poprosić mnie o pomoc i... zaoferować mi Italię. Kleopatra nic nie powiedziała, ale jej uśmiech zgasł. - Wyjedziesz? - zapytała po długim milczeniu. - Tak - odrzekł król. W głębi duszy czuł, że ten wyjazd i wojna, a być mo- 346 że także ryzyko śmierci w walce będą mu ciążyć mniej niż silniejsza z każdym dniem myśl, że Kleopatra należała do innego i być może wciąż go pamięta albo nawet kocha. - Czy to prawda, że również mój brat wyjeżdża? - Tak, na wschód. Wyprawa do Azji. - A ty pojedziesz na zachód i zostanę sama. Król ujął jej dłoń i długo gładził. - Posłuchaj. Któregoś dnia Aleksander był gościem w tym pałacu i miał sen, który teraz chcę ci opowiedzieć... Parmenion spojrzał Aleksandrowi w oczy z niedowierzaniem. - Nie mówisz chyba poważnie? Aleksander położył mu rękę na ramieniu. - Nigdy w życiu nie mówiłem poważniej. Takie było marzenie mojego ojca, Filipa, i zawsze było ono też moim marzeniem. Wyruszymy wraz z pierwszymi wiosennymi wiatrami. - Ależ, panie - włączył się Antypater - nie możesz tak wyjechać. - Dlaczego nie? - Ponieważ na wojnie może się wszystko zdarzyć, a ty nie masz ani żony, ani syna. Najpierw musisz wziąć sobie żonę i zostawić następcę macedońskiego tronu. Aleksander uśmiechnął się i potrząsnął głową. - Nie ma nawet mowy: żeby się ożenić, potrzebna jest długa procedura. Musielibyśmy ocenić wszystkie ewentualne kandydatki do roli królowej, uważnie rozważyć, jaka powinna być ta wybrana, a następnie stawić czoło zdecydowanym reakcjom rodzin, wykluczonych ze związków z tronem. Trzeba by było przygotować ślub, listę zaproszonych 347 gości, zorganizować ceremonię i całą resztę, następnie musiałbym zapłodnić dziewczynę, a nie jest powiedziane, że stanie się to od razu. Gdyby już jednak tak się stało, nie jest pewne, że urodzi się chłopiec, więc może musiałbym czekać znów kolejny rok. A jeśli miałby mi się urodzić syn, musiałbym zrobić jak Odyseusz z Tele-machem: zostawić go w powijakach, żeby znów go zobaczyć nie wiadomo kiedy. Nie, ja muszę wyjechać natychmiast: moja decyzja jest nieodwołalna. Wezwałem was nie po to, żeby rozmawiać o moim weselu, ale o mojej wyprawie do Azji. Wy jesteście dwoma filarami mojego królestwa, tak jak byliście dla mojego ojca, i zamierzam powierzyć wam najbardziej odpowiedzialne funkcje, z nadzieją, że je przyjmiecie. - Ty wiesz, że jesteśmy ci wierni, panie - rzekł Par-menion, który nie potrafił zwrócić się do młodego króla po imieniu - i że zamierzamy być ci posłuszni, dopóki starczy nam sił. - Wiem - przyznał Aleksander - z tego powodu uważam się za szczęśliwego człowieka. Ty, Parmenionie, pojedziesz ze mną i obejmiesz naczelne dowództwo nad całą armią, zajmując drugie stanowisko bezpośrednio po królu. Natomiast Antypater zostanie w Macedonii utrzymując swoje przywileje i władzę regenta: tylko wtedy wyjadę spokojnie, pewny, że zostawiam najlepszemu człowiekowi pieczę nad moim tronem. - To zbyt wielki honor, panie - odpowiedział Antypater. - Tym bardziej że w Pełli zostaje królowa, twoja matka, i... - Wiem doskonale, do czego robisz aluzje, Antypa-trze. Ale zapamiętaj dobrze, co ci powiem: moja matka nie może się zajmować polityką królestwa; nie powinna też mieć żadnych kontaktów oficjalnych z obcymi delegacjami, a jej rola będzie wyłącznie reprezentacyjna. Tylko na twoją prośbę będzie mogła uczestniczyć 348 w spotkaniach dyplomatycznych, i to pod twoim uważnym nadzorem. Nie chcę ingerencji królowej w sprawy o charakterze politycznym, które pozostaną wyłącznie w twojej gestii. Chcę, aby jej życzenia respektowano i spełniano za każdym razem, kiedy to możliwe, ale wszystko ma być pod twoją kontrolą: to tobie, a nie jej zostawiam królewski sygnet. Antypater przytaknął. - Będzie tak, jak sobie życzysz, panie. Mam tylko nadzieję, że nie zrodzi to konfliktów: charakter twojej matki jest bardzo silny i... - Publicznie dam dowód na to, że ty jesteś depozytariuszem w:adzy w czasie mojej nieobecności, a zatem nie musisz zdawać sprawy ze swoich decyzji nikomu poza mną. W każdym razie - podjął po chwili - będziemy cały czas w ścisłym kontakcie. Będę cię informował 0 wszystkich moich działaniach, a ty musisz robić to samo, donosząc mi, co wydarzy się w sprzymierzonych z nami miastach greckich i co wymyślą nasi przyjaciele 1 wrogowie. Dlatego naszą troską będzie utrzymanie cały czas w bezpieczeństwie dróg komunikacyjnych. Jeszcze nadarzy się okazja, aby szczegółowo określić twoje obowiązki, ale pozostaje faktem, że jesteś człowiekiem, któremu ufam, a zatem będziesz miał pełną swobodę w podejmowaniu decyzji. Chciałem się z wami spotkać tylko po to, aby się dowiedzieć, czy przyjmujecie moją propozycję, i teraz jestem zadowolony. Aleksander podniósł się ze swojego krzesła i to samo na znak szacunku uczynili dwaj sędziwi generałowie. Ale zanim król wyszedł, odezwał się jeszcze Antypater: - Tylko jedno pytanie. Jak długo potrwa wyprawa i dokąd zamierzasz dotrzeć? - Tej odpowiedzi nie mogę ci udzielić, Antypatrze, ponieważ sam jej nie znam. 349 Skinąwszy głową, oddalił się. Dwaj generałowie pozostali sami w opustoszałej zbrojowni królewskiej i An-typater powiedział: - Wiesz, że będziecie mieli prowiant i pieniądze, które wystarczą tylko na miesiąc? - Wiem - odparł Parmenion. - Ale co mogłem powiedzieć? Jego ojciec czasami postępował gorzej. Aleksander owego wieczoru wrócił późno do swoich komnat i wszyscy służący już spali, prócz strażników czuwających przy drzwiach i Leptine, która czekała na niego z zapaloną lampą, żeby zrobić mu kąpiel gorącą i wonną. Rozebrała go i zaczekała, aż zejdzie do dużej kamiennej wanny, potem zaczęła polewać mu ramiona wodą ze srebrnego dzbana. Nauczył ją tego lekarz Filip: strumień wody działał jak masaż delikatniejszy jeszcze od jej dłoni, uspokajał go i rozluźniał napięte mięśnie ramion i szyi. Aleksander poddawał się powoli relaksowi, aż wreszcie z ulgą wyciągnął się i Leptine polewała mu teraz brzuch i uda, dopóki nie dał jej znaku, żeby przestała. Postawiła dzban na brzegu wanny i choć władca nie odezwał się słowem do tej pory, ośmieliła się przemówić pierwsza: - Mówią, że wyjeżdżasz, panie. Aleksander nie odpowiedział i Leptine musiała zdobyć się na jeszcze większą śmiałość. - Mówią, że jedziesz do Azji, a ja... - A ty? - Ja chciałabym ci towarzyszyć. Proszę cię: tylko ja potrafię się o ciebie zatroszczyć, tylko ja wiem, jak przyjąć cię wieczorem i przygotować do spoczynku. 350 - Pojedziesz - postanowił Aleksander, wychodząc z kąpieli. Oczy Leptine wypełniły się łzami, ale pozostawała w milczeniu i zaczęła osuszać go delikatnie lnianym prześcieradłem. Aleksander wyciągnął się nago na łóżku, a ona zamarła, jakby oczarowana jego widokiem, po czym, jak zwykle, rozebrała się i ułożyła obok, pieszcząc go delikatnie dłońmi i wargami. - Nie - zaprotestował Aleksander. - Nie tak. Tym razem ja ciebie wezmę. Rozwarł delikatnie jej nogi i położył się na niej. Leptine objęła jego biodra, jak gdyby nie chciała stracić choćby jednej chwili z tak dla niej cennej bliskości, i towarzyszyła rękami długim, powtarzającym się pchnięciom jego lędźwi, silnemu ruchowi jego bioder, tej samej sile, która ujarzmiła Bucefała. A kiedy na nią opadł, poczuła na twarzy jego włosy i długo wciągała ich zapach. - Naprawdę będę mogła z tobą pojechać? - zapytała, kiedy Aleksander wyciągnął się znów na wznak u jej boku. - Tak, dopóki nie napotkamy na naszej drodze ludu, którego język rozumiesz, tajemniczy język, którym mówisz czasem we śnie. - Dlaczego o tym wspominasz, panie? - Odwróć się - polecił jej Aleksander. Leptine przekręciła się do niego plecami, a on wziął świecę z kandelabru i przysunął do jej pleców. - Masz na ramieniu tatuaż, wiedziałaś? Taki, jakiego nigdy wcześniej nie widziałem. Tak, pojedziesz ze mną i może pewnego dnia znajdziemy kogoś, kto ci przypomni, kim jesteś i skąd pochodzisz, pragnę jednak, żebyś coś wiedziała: kiedy będziemy w Azji, nie będzie tak jak teraz. To będzie inny świat, inni ludzie, inne kobiety, i ja 351 też się zmienię. Zamyka się pewien okres mojego życia i otwiera następny. Rozumiesz, co chcę powiedzieć? - Rozumiem, panie, ale dla mnie będzie już radością sam twój widok i świadomość, że dobrze się czujesz. Niczego innego nie chcę od życia, bo dostałam już więcej, niż mogłam kiedykolwiek zamarzyć. 41 Aleksander zobaczył się z królem Epiru na miesiąc przed swoim wyjazdem do Azji, w tajemnej miejscowości w Eordai, po wyznaczeniu spotkania na drodze szybkiej wymiany kurierów. Nie widzieli się od ponad roku, od zabójstwa Filipa. W tym okresie wydarzyło się wiele rzeczy, nie tylko w Macedonii i Grecji, ale także w Epirze. Król Aleksander połączył wszystkie plemiona swojej małej górzystej ojczyzny w jeden związek, który uznał go za najwyższego przywódcę i powierzył mu szkolenie i dowództwo armii. Wojownicy epirscy wyszkoleni zostali na sposób macedoński, podzieleni na falangi piechoty ciężkiej i na szwadrony jazdy, a styl monarchii ukształtowano na wzorach greckich w ceremoniale, w biciu złotych i srebrnych monet, w sposobie ubierania się i zachowania. Władca Epiru i król Macedonii wyglądali w tej chwili niemal jak dwa lustrzane odbicia. Kiedy nadeszła chwila spotkania, tuż przed świtem, dwaj młodzieńcy rozpoznali się z daleka i skierowali konie w stronę wielkiego platanu, który wyrastał samotnie obok źródła, pośrodku rozległej polany. Góra błyszczała ciemną zielenią, połyskującą w wyniku niedawnych deszczów. Po nocnym jeszcze niebie przepływały wielkie, jasne chmury, popędzane ciepłym wiatrem znad morza. 352 Zeskoczyli z siodeł, zostawiając konie na popas, i uścisnęli się z młodzieńczym zapałem. - Jak się masz? - zapytał Aleksander. - Dobrze - odparł szwagier. - Wiem, że lada chwila wyjeżdżasz. - Ty też, jak mi powiedziano. - Zawiadomiła cię Kleopatra? - Krążą pogłoski. - Czekałem, żeby powiedzieć ci osobiście. - Wiem. - Tarent, jedno z najbogatszych miast Italii, poprosił mnie o pomoc w walce przeciwko barbarzyńcom z zachodu, którzy napierają na jego terytorium: Brutiom i Lukanom. - Ja także odpowiadam na apel greckich miast w Azji, które proszą o wsparcie przeciwko Persom. Czy to nie cudowne? Nosimy to samo imię, płynie w nas ta sama krew, obydwaj jesteśmy królami i dowódcami armii i obydwaj wyruszamy na podobne wyprawy. Pamiętasz sen o dwóch słońcach, który ci opowiadałem? - To pierwsza rzecz, jaka przyszła mi do głowy, kiedy dotarła do mnie prośba posłów z Tarentu. Być może jest w tym wszystkim znak bogów. - Jestem tego pewny - odparł Aleksander. - A zatem nie masz nic przeciwko mojej wyprawie? - Jedyną osobą, która może być przeciwna, jest Kleopatra. Biedna siostrzyczka: widziała ojca zamordowanego w dniu swojego ślubu, a teraz małżonek zostawia ją samą. - Postaram się o jej wybaczenie. Naprawdę nie jesteś przeciwny? - Przeciwny? Jestem zachwycony. Posłuchaj, gdybyś ty nie poprosił o to spotkanie, ja bym to uczynił. Pamiętasz wielką mapę Arystotelesa? 353 ItkJ. - Mam jej reprodukcję w moim pałacu w Buthroton. - Na mapie tej Grecja znajduje się w centrum świata, a Delfy są pępkiem Grecji. Pełła i Buthroton są jednakowo oddalone od Delf, a Delfy są w takiej samej odległości od dalekiego zachodu, gdzie stoją słupy Herakle-sa, jak i od dalekiego wschodu, gdzie rozciągają się wody oceanu, nieruchomego i pozbawionego fal. My, tutaj, musimy złożyć uroczystą przysięgę, wzywając na świadków niebo i ziemię. Musimy obiecać, że wyruszymy, ja na wschód, a ty na zachód, i nie zatrzymamy się, dopóki nie dotrzemy do brzegów dalekiego oceanu. I musimy przysiąc, że jeśli jeden z nas miałby polec, drugi zajmie jego miejsce i doprowadzi dzieło do końca. Obydwaj wyruszamy bez następców, mój przyjacielu, a zatem będziemy dla siebie wzajemnie następcami. Jesteś gotów to uczynić? - Całym moim sercem, Aleksandrze - oświadczył król Molossów. - Całym moim sercem, Aleksandrze - powtórzył król Macedończyków. Wyciągnęli miecze i nacięli sobie nadgarstki, mieszając swoją krew w małym srebrnym kielichu. Aleksander, król Molossów, wylał trochę krwi na ziemię, podał kielich Aleksandrowi Macedońskiemu, który chlusnął resztę w górę, w stronę nieba. Potem rzekł: - Niebo i ziemia są świadkami naszej przysięgi. Żaden inny węzeł nie może być silniejszy i trwalszy. Teraz nie pozostaje nam nic innego jak pożegnać się i życzyć sobie szczęścia. Nie wiemy, kiedy znów będziemy się mogli zobaczyć. Ale gdy to nastąpi, będzie to wielki dzień, największy, jaki poznał dotąd świat. Wiosenne słońce wynurzało się w owej chwili zza gór Eordai i zalewało jasnym i przejrzystym światłem rozległy pejzaż szczytów, dolin i potoków, roziskrzając każdą kroplę rosy, jak gdyby nocą spadł na łąki i gałęzie 354 drzew deszcz pereł i jakby pająki utkały w ciemności swe pajęczyny ze srebrnych nici. Na pojawienie się promiennego oblicza boga światła odpowiedział zachodni wiatr, marszcząc falami wielkie morze trawy, pieszcząc kępy złocistych żonkili i purpurowych krokusów, szkarłatne korony górskich lilii. Stada ptaków uniosły się nad lasem, wzlatując ku niebu, na spotkanie białych pierzastych chmur, które płynęły wysoko niczym gołębie skrzydła, a gromady jeleni i saren wynurzyły się z puszczy, biegnąc ku połyskującym wodom potoków i pastwiskom. W tym momencie na szczycie wzgórza pojawiła się zwiewna postać amazonki, która miała na sobie jedynie krótki chiton, dziewczyna o długich, złotych włosach, obnażonych szczupłych nogach, na białym koniu o falującym ogonie i grzywie. - Kleopatra chciała się z tobą pożegnać - wyjaśnił król Epiru. - Nie mogłem jej tego odmówić. - Ani nie powinieneś. Ja także pragnąłem tego ponad wszystko. Poczekaj tu na mnie. Wskoczył na siodło i ruszył w stronę dziewczyny, która czekała na niego, drżąc ze wzruszenia, promieniejąca jak posąg Artemidy. Pobiegli sobie naprzeciw i padli w ramiona, całując się po twarzy, oczach i włosach, tuląc się do siebie, głęboko wzruszeni. - Moja ukochana, najsłodsza, najmilsza siostrzyczka... - mówił Aleksander z czułością. - Mój Aleksander, mój król, mój pan, mój ukochany brat, światło moich oczu... - i nie zdołała dokończyć zdania. - Kiedy cię znów zobaczę? - zapytała, powstrzymując łzy. - Tego nikt nie może wiedzieć, siostro, nasz los jest w rękach bogów. Ale przysięgam ci, że będziesz w moim sercu w każdej chwili, w ciszy nocy i w zgiełku bit- 355 wy, na rozpalonej pustyni i w mroźnych górach. Będę cię wołał każdego wieczoru przed zaśnięciem i mam nadzieję, że wiatr przyniesie ci mój głos. Zegnaj, Kleopatro. - Żegnaj, bracie. Ja także każdego wieczoru będę wchodziła na najwyższą wieżę i nadstawiała ucha, dopóki podmuch wiatru nie przyniesie mi twojego głosu i zapachu twoich włosów. Żegna), Aleksandrze... Kleopatra uciekła, zapłakana, na swoim rumaku, nie mogąc znieść widoku oddalającego się brata. Aleksander wrócił wolnym krokiem do szwagra, który czekał oparty o pień olbrzymiego platanu. Przemówił do niego wzruszonym głosem, ściskając mu obydwie dłonie: - A więc my także rozstajemy się tutaj. Żegna), królu Zachodu, królu czerwonego słońca i góry Atlas, królu słupów Heraklesa. Kiedy znów się zobaczymy, świętować będziemy nową erę dla całej ludzkości. Ale jeśli los albo zazdrość bogów miałyby nam tego odmówić, niech nasz uścisk będzie silniejszy od czasu i od śmierci, niech nasze marzenie nigdy nie wygaśnie. - Zegnaj, królu Wschodu, królu białego słońca i góry Paropamisos, władco dalekiego oceanu. Niech nasze marzenie płonie na zawsze, jakiekolwiek miałoby być nasze przeznaczenie. Uścisnęli się, wzruszeni, a bryza rozwiewała ich lwie grzywy; ich łzy mieszały się, tak jak zmieszała się ich krew w podniosłym rytuale, w obecności nieba i ziemi, przy potężnej asyście wiatru. Potem wskoczyli na siodła i spięli swoje rumaki. Król Molossów w kierunku Wieczoru i Zachodu Słońca, król Macedończyków w stronę Poranka i Jutrzenki, i nawet bogowie nie wiedzieli w owej chwili, jaki los ich czeka, ponieważ tylko niezbadane przeznaczenie zna ścieżkę i drogę tak wielkich ludzi. 356 48 Armia zaczęła się zbierać wraz z powiewem pierwszych wiosennych wiatrów. Najpierw zgrupowały się bataliony ciężkiej piechoty pezetajrów, w pełnym rynsztunku, z ogromnymi sarisami na ramionach: młodzieńcy ustawieni w pierwszych szeregach z miedzianą gwiazdą Argeadów na tarczach, następnie najlepiej wyszkoleni w drugiej linii z gwiazdami z brązu i wreszcie weterani, dzierżący tarcze ze srebrnymi gwiazdami. Wszyscy nosili hełmy w kształcie czapki frygijskiej oraz tuniki i czerwone płaszcze. Kiedy ćwiczyli, wykonując na polu zachodzenie albo symulując atak, sarisy uderzały o siebie ze straszliwym hukiem, jak gdyby gwałtowny wiatr poruszał gałęziami puszczy z brązu. A kiedy oficerowie rozkazywali, aby opuścić lance, ogromna falanga nabierała przerażającego wyglądu, podobna do jeża o stalowych kolcach. Jazda hetajrów rekrutowała się spośród arystokracji. Wyposażona była w ciężkie pancerze, które osłaniały żołnierzy aż po brzuchy, oraz w beockie hełmy o szerokich fałdach. Dosiadali wspaniałych tessalskich koni bojowych, wykarmionych na żyznych pastwiskach równiny i wzdłuż brzegów wielkich rzek. W północnych portach skupiono flotę, do której dołączyły drużyny ateńskie i korynckie, ponieważ obawiano się podstępu królewskiej marynarki perskiej, dowodzonej przez greckiego admirała imieniem Mem-non, człowieka groźnego ze względu na przebiegłość i doświadczenie, a przede wszystkim honorowego, który dochowałby wierności swoim zobowiązaniom, cokolwiek by się stało. Eumenes poznał go w Azji i pewnego dnia, kiedy Aleksander dokonywał przeglądu floty na pokładzie okrętu admiralskiego, ostrzegł go: 357 - Uważaj, Memnon jest żołnierzem, który sprzedaje swój miecz tylko raz i tylko jednemu człowiekowi. Sprzedaje go za wysoką cenę, ale potem jest tak, jakby przysiągł wierność ojczyźnie: nic i nikt nie zmusi go, aby zmienił pole walki i banderę. Ma flotę złożoną z załóg zarówno greckich, jak i fenickich, i może liczyć na ciche wsparcie wciąż licznych wrogów, jakich masz w Grecji. Pomyśl, co by się stało, gdyby przypuścił niespodziewany atak w chwili, kiedy przeprawiasz swoją armię z jednego na drugi brzeg cieśnin. Moi informatorzy stworzyli system świetlnej sygnalizacji między wybrzeżem azjatyckim i europejskim, aby wszcząć natychmiastowy alarm w przypadku zbliżania się jego floty. Wiemy, że perscy satrapowie z prowincji zachodnich powierzyli mu najwyższe dowództwo ich sił w Azji z zadaniem stawienia czoła i przeciwdziałania twojej inwazji, ale jak dotąd nie znamy jego planów. Mamy tylko kilka ogólnych informacji. - A ile czasu trzeba, żeby się dowiedzieć czegoś więcej? - zapytał Aleksander. - Może miesiąc. - To za dużo. Wyruszamy za cztery dni. Eumenes spojrzał na niego osłupiały. - Cztery dni? Ależ to szaleństwo, nie mamy jeszcze dostatecznych zapasów. Powiedziałem ci przecież: wystarczą nam na nie więcej niż miesiąc. Musimy poczekać przynajmniej, aż dotrą nowe ładunki z kopalni w Pangajonie. - Nie, Eumenesie. Nie będę dłużej czekał. Każdy mijający dzień pozwala wrogom zorganizować obronę, skoncentrować oddziały, zaciągnąć najemników, również tutaj, w Grecji. Musimy uderzyć jak najszybciej. Jak myślisz, co zrobi Memnon? - Memnon walczył już z powodzeniem przeciwko 358 generałom twojego ojca. Zapytaj Parmeniona, jak może być nieprzewidywa ny. - Ale jaka jest twoja opinia? - Wciągnie cię daleko, w głąb lądu, paląc za sobą ziemię, a potem jego nota odetnie ci drogi komunikacyjne i zaopatrzenie z morza - podpowiedział głos za jego plecami. Eumenes odwrócił się. - Znasz Nearchosa? Aleksander uścisnął mu dłoń. - Witaj, admirale. - Wybacz mi, panie - powiedział Nearchos, potężny Kreteńczyk, o szerokich ramionach, czarnych włosach i oczach. - Byłem zajęty manewrami i nie mogłem ci towarzyszyć. - Czy to, co nam przedstawiłeś, jest twoim punktem widzenia? - Szczerze mówiąc, tak. Memnon wie, że stanąć przeciw tobie na otwartym polu byłoby niebezpiecznie, ponieważ nie ma wystarczająco licznych oddziałów, aby przeciwstawić je twojej falandze, ale prawie na pewno wie także, że nie masz wielu rezerw. - A skąd miałby to wiedzieć? - Ponieważ system informacji Persów jest nadzwyczajny: mają wszędzie szpiegów i sowicie ich opłacają. Poza tym mogą liczyć na wielu przyjaciół i sympatyków w Atenach, w Sparcie, w Koryncie i nawet tutaj, w Macedonii. Wystarczy im trochę zwłoki, żeby rozpętać potem akcje zaczepne na lądzie i na morzu, na twoich tyłach, i wpędzić cię w kłopoty, jeśli nie w pułapkę. - Naprawdę tak sądzisz? - Chcę cię tylko ostrzec, panie. Wyprawa, którą zamierzasz podjąć, nie jest taka jak inne. 359 Okręt wypływał na pełne morze i kierował dziób naprzeciw spienionym falom. Jeden z marynarzy wybijał rytm, a wioślarze pochylali błyszczące pod słońcem plecy, zanurzając i podnosząc na przemian długie wiosła. Aleksander zdawał się zasłuchany w ogłuszający warkot bębnów oraz nawoływania wioślarzy, próbujących utrzymać tempo. - Wydaje się, że wszyscy boją się tego Memnona -zauważył nagle. - Nie chodzi o strach, panie - wyjaśnił Nearchos. -Próbujemy tylko nakreślić możliwy scenariusz, a według mnie nawet prawdopodobny. - Masz rację, admirale. Jesteśmy bardziej odsłonięci i słabsi na morzu, ale na lądzie nikt nie może nas pobić. - Na razie - zauważył Eumenes. - Na razie - przyznał Aleksander. - A zatem? - zapytał jeszcze Eumenes. - Również najpotężniejszej flocie potrzebne są porty, nieprawdaż, admirale? - zapytał Aleksander, zwracając się do Nearchosa. - Bez wątpienia, ale... - Powinieneś zająć wszystkie nabrzeża cieśnin aż do delty Nilu, aby go odciąć - zasugerował Eumenes. - W istocie - zgodził się Aleksander bez zmrużenia oka. W przeddzień wyjazdu władca powrócił późną nocą do Ajgaj, aby złożyć ofiarę na grobie Filipa, i wszedł na górę do apartamentów matki. Królowa czuwała sama, haftując płaszcz w świetle lampy. Kiedy Aleksander zapukał do drzwi, wyszła mu na spotkanie i uścisnęła go. - Nigdy bym nie uwierzyła, że nadejdzie taki moment - zauważyła, próbując ukryć wzruszenie. - Przecież już wcześniej wyjeżdżałem, mamo. 360 - Ale tym razem czuję, że jest inaczej. Miałam dziwne, trudne do wytłumaczenia sny. - Wyobrażam sobie. Arystoteles mówi, że sny rodzą się w naszym umyśle, a zatem możesz poszukać odpowiedzi w sobie. - Szukałam, ale od dawna moje wnętrze przyprawia mnie o zawrót głowy, wzbudza niemal strach. - A ty znasz jego przyczynę. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Nic. Jesteś moją matką, ale jednocześnie najbardziej tajemniczą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem. - Jestem tylko nieszczęśliwą kobietą. A teraz ty wyjeżdżasz na długą wojnę, zostawiając mnie samą. Było jednak zapisane, że ma się tak stać, że ty masz dokonać nadzwyczajnych, nadludzkich czynów. - Co to znaczy? Olimpias zwróciła się do okna, jakby szukała obrazów i wspomnień wśród gwiazd albo na tarczy księżyca. - Kiedyś, zanim się urodziłeś, śniło mi się, że musnął mnie bóg, kiedy spałam w łożu u boku twojego ojca, i pewnego dnia, w Dodonie, w okresie mojej ciąży, wiatr szumiący między gałęziami świętych dębów wyszeptał twoje imię Aleksander Są mężczyźni, których przeznaczenie różni się od przeznaczenia innych ludzi, mimo iż też są zrodzeni ze śmiertelniczek, ty właśnie jesteś jednym z nich, mój synu. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Uważałam zawsze za przywilej, że jestem twoją matką, ale chwila rozstania nie jest przez to mniej gorzka. - Jest taka także dla mnie, mamo. Niedawno straciłem ojca, pamiętasz? I ktoś powiedział, że widział cię, jak zakładasz wieniec na szyję trupa mordercy. 361 - Człowiek ten pomścił okrutne upokorzenia, jakich dopuścił się w stosunku do mnie Filip, ciebie zaś uczynił królem. - Ten człowiek wykonywał czyjeś rozkazy. Dlaczego nie założysz wieńca również jego zleceniodawcy? - Ponieważ nie wiem, kim jest. - Ale ja się tego dowiem, prędzej czy później, i przybiję go żywcem do pala. - A jeśli twoim ojcem miałby być bóg? Aleksander przymknął oczy i zobaczył Filipa padającego w kałuży krwi; ujrzał, jak się przewraca powoli, a był to jakby senny obraz, i mógł odczytać każdą bruzdę, którą ból żłobił mu okrutnie na twarzy po zadaniu śmiertelnego ciosu. Poczuł palące łzy napływające do oczu. - Jeśli mój ojciec jest bogiem, pewnego dnia go spotkam. Ale na pewno nie będzie mógł uczynić dla mnie więcej, niż zrobił Filip. Ja przed wyjazdem złożyłem ofiary jego zagniewanemu cieniowi, matko. Olimpias wzniosła spojrzenie w stronę nieba i powiedziała: - Wyrocznia w Dodonie naznaczyła twoje narodziny, inna wyrocznia, pośrodku palącej pustyni, naznaczy dla ciebie inne narodziny do życia, które nigdy nie zagaś-nie. - Odwróciła się nagle i rzuciła w jego ramiona. -Myśl o mnie, synu. Ja będę o tobie myślała każdego dnia i każdej nocy. Mój duch będzie twoją tarczą bitewną, mój duch będzie leczył twoje rany, prowadził w ciemności, zwalczał złe wpływy, odpędzał gorączkę. Kocham cię, Aleksandrze, bardziej niż kogokolwiek na świecie. - Ja też cię kocham, mamo, i będę codziennie o tobie myślał. A teraz pożegnajmy się, ponieważ wyruszę przed świtem. Olimpias pocałowała go w policzki, w oczy i w głowę, i wciąż go ściskała, jak gdyby nie mogła się oderwać. 362 Aleksander wyswobodził się delikatnie z uścisku, pocałował ją ostatni raz i rzekł: - Zegnaj, mamo. Dbaj o siebie. Olimpias przytaknęła, a jednocześnie z oczu spływały jej wielkie łzy. Dopiero kiedy kroki króla ucichły w głębi korytarzy dworu, zdołała wyszeptać: - Zegnaj, Aleksandrze! Czuwała całą noc, żeby tylko zobaczyć go po raz ostatni ze swego balkonu, jak zakłada zbroję w świetle pochodni, a na głowę hełm z kitą, przypina miecz do boku, bierze tarczę ze złotą gwiazdą, podczas gdy Buce-fał rżał i niecierpliwie grzebał kopytami, a Peritas szczekał rozpaczliwie, nadaremnie próbując się wyrwać z łańcucha. Pozostała bez ruchu, patrząc, jak odjeżdża na grzbiecie swego rumaka. Stała tak, dopóki ostatnie echo galopu nie rozpłynęło się w oddali, pochłonięte przez ciemności. 49 Admirał Nearchos wydał rozkaz podniesienia sztandaru i zadęcia w trąby. Wtedy wielki pięćdziesięciowio-słowy statek ruszył, ślizgając się lekko po wodzie. Na środku pokładu, u podstawy grotmasztu, umocowano olbrzymi bęben z Cheronei, i czterech mężczyzn wybijało rytrn wiosłowania wielkimi pałkami, okręconymi skórą w taki sposób, żeby huk niesiony wiatrem mógł być słyszany przez całą flotę płynącą z tyłu. Aleksander stał na dziobie, ubrany w pancerz nabijany srebrem, na głowie zaś miał błyszczący hełm z tego samego metalu, w kształcie lwa o otwartej paszczy. Miał też na sobie nagolenniki z reliefami i trzymał miecz z rękojeścią z kości słoniowej, należący do jego ojca. W prawej ręce ściskał lancę z drewna jesionowego ze 363 złoconym kolcem, który połyskiwał w słońcu przy każdym ruchu niczym grom Zeusa. Król zdawał się porwany swoim marzeniem i wystawiał twarz na podmuchy słonawego wiatru i jasnego słonecznego światła, podczas gdy wszyscy jego ludzie, na stu pięćdziesięciu statkach floty, mieli wzrok wbity w tę rozświetloną postać na dziobie okrętu admiralskiego, przypominającą posąg boga. Nagle jakiś dźwięk sprawił, że się ocknął i nastawił ucha, rozejrzał się wokół niespokojny, jakby czegoś szukał. Nearchos podszedł do niego. - Co się dzieje, panie? - Posłuchaj, ty też słyszysz? Nearchos potrząsnął głową. - Nic nie słyszę. - Ależ tak, posłuchaj. Zdawałoby się... ale to niemożliwe. Zszedł z dziobówki i ruszył wzdłuż pokładu, dopóki nie usłyszał, wyraźniej, ale wciąż słabo, szczekanie psa. Spojrzał na fale morza pomarszczone pianą i dostrzegł Peritasa, który płynął rozpaczliwie i już prawie tonął. Krzyknął: - To mój pies! To Peritas, ratujcie go! Ratujcie go, na Heraklesa! Trzej marynarze zanurkowali natychmiast, związali linami ciało psa i wciągnęli go na pokład. Biedne zwierzę opadło zupełnie wyczerpane na deski, a Aleksander uklęknął i głaskał go wzruszony. Pies miał jeszcze na szyi kawałek łańcucha, a łapy krwawiły od długiego biegu. - Peritas, Peritas - przemawiał do niego. - Nie umieraj. - Nie obawiaj się, panie - zapewnił go wojskowy weterynarz, który niezwłocznie przybiegł. - Wygrzebie się. Jest tylko półżywy ze zmęczenia. 364 Wytarty i osuszony promieniami słońca, Peritas zaczął dawać znaki życia i wkrótce znów można go było usłyszeć. W owej chwili Nearchos położył rękę na ramieniu władcy. - Panie, Azja. Aleksander zerwał się na nogi i pobiegł na dziób. Przed jego oczami rysowało się wybrzeże azjatyckie, postrzępione małymi zatoczkami. Widać było wioski wplecione między zalesione wzgórza i słoneczne plaże. - Przygotowujemy się do zejścia na ląd - dodał Nearchos, podczas gdy marynarze zwijali żagle i szykowali się do zarzucenia kotwicy. Statek płynął jeszcze, prując spienione fale długim, zakrzywionym dziobem z brązu, a Aleksander z uwagą przyglądał się tej coraz bliższej ziemi, jakby czując, że jego marzenia wkrótce się spełnią. Dowódca krzyknął: - Wiosła w górę! Wioślarze podnieśli ociekające wodą wiosła, pozwalając, żeby statek dopłynął do brzegu siłą bezwładu. Kiedy byli już blisko, Aleksander chwycił oszczep, wziął rozbieg na pokładzie i cisnął go z całą mocą. Oszczep poszybował przez niebo szerokim łukiem, połyskując w słońcu jak meteor, po czym skierował ostrze w dół, pędząc coraz szybciej, dopóki nie wbił się, rozedrgany, w ziemię Azji. Arystofanesa i Menandra) oraz autorów epigramów, którzy ze względu na wymagania swojej sztuki musieli odtwarzać język realistyczny, nawet w jego ludowych i trywialnych konotacjach. Ci sami poeci stanowili dla mnie cenne źródło w odtwarzaniu wielu aspektów życia codziennego, takich jak moda, kuchnia, motta i przysłowia. Jeśli chodzi o fabułę historyczną, opierałem się przede wszystkim na Plutarchu, Diodorze, Arrianie i Kurcjuszu Rufusie, odwołując się też okazjonalnie do Pompejusza Trogusa i do romansu o Aleksandrze. Odtwarzając środowisko antropologiczne i obyczajowe, opierałem się głównie na najbardziej żywych i anegdotycznych fragmentach Pliniusza, Waleriusza Maksy-musa, Teofrasta, Pauzaniasza, Diogenesa Laertiosa; korzystałem też z rozmaitych źródeł, takich jak Kseno-font, Elian, Apollodoros, Strabon i oczywiście Demo-stenes i Arystoteles, oraz z fragmentów historyków greckich. Źródła archeologiczne umożliwiły mi rekonstrukcję plenerów, wnętrz, sprzętów, broni, urządzeń, mebli, maszyn, narzędzi, a niedawne odkrycie grobowców królewskich w Yerginie pozwoliło na realistyczne odtworzenie pogrzebu Filipa II. W chwili oddawania do druku tego tomu pragnę gorąco podziękować wszystkim przyjaciołom, którzy udzielali mi pomocy i wsparcia, zwłaszcza Lorenzo Braccesie-mu, który towarzyszył mi w tej długiej i nie zawsze łatwej podróży śladami Aleksandra, oraz Laurze Grandi i Stefano Tettamantiemu, którzy od początku, strona po stronie, uważnie śledzili narodziny tej powieści. Valeńo Massimo Manfredi