12850
Szczegóły |
Tytuł |
12850 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12850 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12850 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12850 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Thronax
Olymp
W porcie lotniczym na Vorterze wylądował olbrzymi statek międzygalaktyczny
Gallileus329. Wyskoczyło z niego kilku mężczyzn w ciemnych okularach i czarnych,
skórzanych kombinezonach, a gdy wysunęły się schodki, pojawił się człowiek w
długiej, brązowej todze z pokaźnych rozmiarów medalionem na szyi.
Był to wicekról Porbu - odległej planety na końcu galaktyki Isom. To, że przybył
na Vortera osobiście, nie wróżyło nic dobrego. Ostatni raz człowiek ten pojawił
się tu dziewięć lat temu, kiedy na Porbu wybuchła rewolucja, która potem
rozprzestrzeniła się na inne planety i opanowała aż dwie galaktyki, pochłaniając
miliardy ofiar.
Na płycie lotniska od razu pojawił się komitet powitalny, czyli senator Setten i
jego ludzie.
-Witamy wicekrólu! Jak minęła podróż?
-Dobrze, dziękuję.
-Musi być pan zmęczony. Pozwoliłem sobie zarezerwować apartament w najlepszym
hotelu w mieście, będzie pan mógł tam odpocząć.
-Niestety nie mam na to czasu. Muszę jak najszybciej rozmówić się z mistrzem
Sakavionem. Będę wdzięczny jeśli mnie do niego zabierzesz.
-Ależ oczywiście, panie. - odwrócił się do swoich ludzi - Jedziemy do Yesley!
***
Stalowe drzwi rozsunęły się i ukazał się w nich mały chłopiec.
-Mistrzu, wicekról Porbu chce się z tobą widzieć.
-Dziękuję, Jasse. Oczekiwałem go, niech wejdzie!
Po chwili drzwi znowu się rozsunęły, ale tym razem stanął w nich ktoś wyższy i
grubszy od Jasse.
-Sakavion, kopę lat! I nic się nie zmieniłeś.
-Za to ty mocno się postarzałeś Marronie. - odparł krzepki staruszek z długą
brodą, a potem podszedł do gościa i uściskał go serdecznie.
-Jak zapewne się domyślasz, nie przybyłem tu w celach towarzyskich. Muszę prosić
cię o pomoc...
Starzec pokiwał głową i przerwał mu:
-Nic się nie zmieniłeś. Interesy zawsze były dla ciebie ważniejsze od przyjaźni.
Ale pozwolisz teraz, że wypiję moją ulubioną herbatę z odrobiną alkoholu z
Alfina II. Mam nadzieję, że się przyłączysz.
Do pokoju wjechał robot i zaczął parzyć herbatę. Sakavion gestem ręki pokazał
Marronowi, żeby usiadł. Robot zaparzył herbatę i podał ją w porcelanowych
miseczkach.
Potem mistrz wprowadził wicekróla do cudownych ogrodów Yesley. Gość przez jakiś
czas nic nie mówił, urzeczony pięknem i egzotyką roślin w ogrodzie, a kiedy zza
drzew wyłonił się ponad stumetrowy wodospad, przystanął.
-Z czasem zapomniałem, jaki jest ogromny. Kiedy na niego patrzę, czuję się tak,
jakbym widział go po raz pierwszy.
Gdzieś w dole usłyszeli wesołe okrzyki dzieci i kilku chłopców przebiegło
ścieżką wśród kolorowej roślinności u podnóża wzniesienia, na którym się
znajdowali.
-Teraz powiedz mi, mój przyjacielu, jakie interesy cię do mnie sprowadzają? -
zapytał Sakavion.
-Jak wiesz na Porbu nie mamy żadnych elektrowni. W ogóle nie wytwarzamy energii.
-Wiem o tym. Nie musicie, macie Olymp, który daje wam tyle energii ile
potrzebujecie.
-Otóż właśnie chodzi o to, że już nie mamy. Ktoś go ukradł.
Mistrz Sakavion spojrzał na Marrona i powiedział:
-Nigdy nie umiałeś niczego upilnować!
-To nie są żarty! - oburzył się wicekról - Cała moja planeta jest teraz
pozbawiona energii, a bez niej zginiemy. Nie działają żadne roboty, ani maszyny,
a zapasy żywności szybko się kończą.
-Mogę poprosić naszą królową, aby wysłała żywność na Porbu. Na pewno chętnie się
zgodzi, to dobra władczyni, ale przecież nie tego ode mnie oczekujesz, prawda?
-Masz rację. Chcę, abyś zlecił swoim agentom odnalezienie Olympu.
Mistrz uśmiechnął się lekko:
-O jakich agentach mówisz? Ja nie prowadzę agencji, tylko zakon.
-Agenci, zakonnicy - wszystko jedno - wiem, że są najlepszymi wojownikami w
Trzech Galaktykach i tylko oni mogą zwrócić mi Olymp.
-Problem jest bardziej złożony niż myślisz. Ten, kto jest w posiadaniu Olympu ma
teraz dostęp do nieograniczonego źródła energii. Pomyśl jakie to daje
możliwości. Można na przykład w niedługim czasie stworzyć mnóstwo maszyn
bojowych lub statków kosmicznych.
-Chcesz powiedzieć, że jeśli nie odzyskamy Olympu może grozić nam wojna.
-Tak i to o dużo większej sile rażenia niż rewolucja sprzed dziewięciu lat.
-Właśnie sobie coś przypomniałem, Sakavionie. Mój wywiad kilka miesięcy temu
doniósł mi, że na Semie i Temie, dwóch bliźniaczych planetach poza Federacją
Trzech Galaktyk, Thermon gromadzi armię. Nie potraktowałem tego poważnie, bo kto
ośmielił by się zaatakować potężną Federację.
-Nie powinieneś lekceważyć Thermona, przyjacielu. To fanatyk, a tacy są
najgroźniejsi.
-Myślisz, że on mógł mieć coś wspólnego z kradzieżą Olympu?
-To całkiem prawdopodobne. Znasz Thermona, zawsze miał wygórowane ambicje. Ktoś
taki nie boi się ani królowej, ani jej armii. Jest gotowy poświęcić wiele
ludzkich istnień, aby osiągnąć cel.
-Czy możesz mi pomóc? - Marron złożył ręce jak do modlitwy - Sakavionie, błagam
cię o pomoc!
-Otrzymasz ją, przyjacielu. Poślę na Sema i Tema moich dwóch najlepszych - jak
to nazwałeś?...
-Agentów?
-Właśnie... agentów!
Za nimi pojawił się zakonnik wywodzący się zapewne z jednej z ras Gerfii. Jego
skóra była koloru ciemnoniebieskiego, a długie włosy, zaczesane do tyłu miały
barwę mlecznobiałą. Ukłonił się mistrzowi i już chciał skręcić w jedną z
bocznych ścieżek, kiedy Sakavion zatrzymał go.
-Reeii? Czy wysłannicy z księżyca D12 i z Erbo już wrócili?
-Wysłannik z D12 wrócił przed chwilą, a ten z Erbo też już zakończył swoją
misję, lecz przybędzie dopiero jutro rano.
-Dziękuję Reeii, możesz odejść.
Zakonnik ukłonił się i zniknął wśród drzew i krzewów.
-Nie jesteś głodny, Marronie, bo ja z chęcią bym coś zjadł. Chodźmy na kolację.
***
Przez okno do komnaty Sakaviona wpadały ostatnie tego dnia promienie słoneczne.
Mistrz i jego gość usadowili się w wygodnych fotelach, które zostały
skonstruowane tak, że nie poddawały się sile grawitacji, tylko unosiły się w
około pół metra nad podłogą. Drzwi rozsunęły się i do pokoju weszła młoda
kobieta w stroju zakonnika z Yesley. Ukłoniła się i powitała Sakaviona, a potem
skinęła głową w stronę Marrona.
-Podobno chciałeś się ze mną zobaczyć, mistrzu?
-Myślałem, że Yesley to zakon męski. - wicekról patrzył ze zdziwieniem na
dziewczynę.
-Istotnie tak jest, ale mamy jeden wyjątek. I zapewniam cię, że jest jednym z
moich najlepszych... agentów. - zaśmiał się Sakavion, a potem zwrócił się do
dziewczyny - Jak poszło z tymi draniami na D12, Mab?
-Zostali aresztowani przez miejscowe władze, niestety kilkudziesięciu stawiało
opór i musiałam ich unieszkodliwić.
-Mab? Czy to nie ta sama dziewczyna, która poprowadziła oddziały Zingów
przeciwko rewolucjonistom?
-Tak wicekrólu Marronie, to ja.
-Pamiętam cię, niewiele się zmieniłaś, masz tylko dłuższe włosy i inne ubranie.
Sakavionie, czy chcesz, żeby to ona zajęła się sprawą Olympu?
-Właśnie. Mab, moje dziecko, wiem, że dopiero co wróciłaś, ale mam dla ciebie
kolejne zadanie. Usiądź, musimy porozmawiać.
***
Świtało. Mab spała szczelnie otulona kołdrą, gdy na korytarzu rozległy się
odgłosy kroków, miarowe stukanie ciężkich butów. Po chwili drzwi do jej pokoju
cicho się rozsunęły i stanął w nich mężczyzna w ciemnej pelerynie z kapturem na
głowie. Po cichu podszedł do łóżka, a kiedy rozglądał się po pomieszczeniu ktoś
zacisnął dłonie na jego szyi i ściągnął mu kaptur.
-Tracisz refleks, Evan!
-Naprawdę tak sądzisz? A co powiesz na to? - to mówiąc przerzucił Mab przez
plecy na łóżko.
-Nieźle, ale myślałam, że stać cię na więcej. - podeszła do niego, pocałowała go
i przytuliła się - Miło cię widzieć.
-Ciężko było wytrzymać te pół roku bez ciebie. - ujął jej twarz w dłonie - Teraz
wyjedziemy gdzieś na długie wakacje razem z Jasse.
Mab spuściła wzrok i posmutniała - Wiesz, te wakacje będą musiały chyba
poczekać. Sakavion zlecił nam kolejną misję.
-Żartujesz! Teraz?
-Tak. Wyruszamy jutro.
-Czy nie może wysłać kogoś innego?
-Evan, to jest coś naprawdę poważnego. Cholernie ciężka sprawa. Spójrz na to z
tej strony, że jest to nasza pierwsza wspólna misja od kilku lat. Już prawie
zapomniałam jak się z tobą pracuje.
-Zapomniałaś? - wziął ją na ręce, uśmiechnął się i położył na łóżko - Zaraz ci
przypomnę.
***
Żaby moonogou sprowadzone na polecenie mistrza Sakaviona, dawały głośny koncert.
Kwiaty zwijały płatki i szykowały się do snu. Szum wodospadu rozchodził się po
całych ogrodach, a zachodzące słońce odbijało się w jego wodach. Tysiące
zapachów mieszało się ze sobą tworząc słodką, trochę tajemniczą woń. Zakonnicy
bardzo lubili przebywać w ogrodach, a były one na tyle duże, że każdy mógł
znaleźć miejsce dla siebie i pomedytować, albo porozmawiać z przyjaciółmi.
-Czy mogłabyś zrobić coś dla mnie?
-Jasne. - wzruszyła ramionami - Co mam mu powiedzieć?
-Skąd wiesz o co chcę cię poprosić?!
-Zawsze, kiedy prosisz mnie, abym wytłumaczyła cię przed Sakavionem, masz minę
dziecka, które coś przeskrobało.
-Widzisz, mistrz pożyczył mi najnowszy model Dark Stara438 i tak się jakoś
złożyło, że zostało z niego tylko kilka części. On cię lubi, może mogłabyś mu
jakoś delikatnie to powiedzieć?
-Rozwaliłeś Dark Stara? Sakavion cię zabije. To był jego ulubiony pojazd!
-Powiedz mu, że go ukradli, albo coś takiego...
-Chwileczkę... jak ty w ogóle wróciłeś do domu?
-Zabrałem się z farmerami z Erbo, którzy lecieli na Vortera sprzedać zboże. Całą
drogę śpiewali ludowe piosenki w swoim języku. - ze skwaszoną miną dodał -Nie
było aż tak źle.
Oboje zaczęli się śmiać. Nagle zza drzew wyłonili się trzej chłopcy. Jeden z
nich wyraźnie ucieszył się na widok śmiejącej się pary.
-Mamo! Tato! - podbiegł do nich, uściskał Mab, a potem przytulił się do Evana.
-Jasse, czy nie powinieneś trenować z mistrzem?
-Mistrz powiedział, że dzisiaj nie ma czasu, bo odwiedził go ważny gość.
Słyszałem także, że jutro wyjeżdżacie. Szkoda, mam wam tyle do powiedzenia.
Evan ukląkł i położył dłonie na barkach dziecka.
-Posłuchaj synu, za niedługo wrócimy i wtedy spędzimy razem długie wakacje. Ty,
mama i ja. Zgoda?
-Fajnie! A pozwolicie mi pilotować statek?
-Pod warunkiem, że nie będziesz latał zbyt szybko.
-Jasne, mamo.
Uściskał oboje jeszcze raz i pobiegł z kolegami wzdłuż ścieżki wiodącej do
podnóża wielkiego wodospadu. Jego rodzice poszli w drugą stronę.
***
Lśniący, nowoczesny i superszybki L32S18 stał przed głównym wejściem do Yesley.
Wokół niego kręciło się kilka postaci, a wśród nich rozgorączkowany mistrz
Sakavion.
-Ma wrócić w nienaruszonym stanie! Rozumiesz, Evan? Ani jednej rysy! To cacko
kosztowało mnie majątek. - obszedł statek naokoło i zbliżył się do Evana - A
propos, gdzie jest mój Dark Star?
Mab natychmiast do niego podeszła - Mistrzu, mam dla ciebie bardzo złą nowinę...
Jakiś czas później srebrny L32S18 opuścił Vortera.
***
Sem był pustynno - leśną planetą leżącą w galaktyce Tegth. Był zamieszkany
głównie przez Egumi - tubylcze plemiona, zaciekle ze sobą walczące.
Późnym popołudniem na granicy pustyni i lasu wylądował L32S18. Statek
natychmiast został otoczony przez Egumi.
-Myślisz, że nas zaatakują? - zapytała Mab, wyglądając przez okienko.
-Nie sądzę. Myślę, że się nas boją. Na wszelki wypadek miej jednak broń w
pogotowiu.
Kiedy wyszli, tubylcy odsunęli się kilka kroków w tył. Ostrza ich dzid groźnie
błyszczały w słońcu. Evan wyciągnął ręce w uspokajającym geście i krzyknął w
języku intergalaktycznym:
-Spokojnie, nie chcemy zrobić wam krzywdy!
Egumi stali nieruchomo. Wszyscy wyglądali tak samo. Ich skóra była fioletowa,
uszy wielkie, a na twarzy każdy miał kilka ciemnoróżowych narośli. Rzadkie włosy
niebieskiego koloru chyba nigdy nie były czesane. Egumi nosili coś na wzór
sukienek, pozszywanych z różnych kawałków brązowej, raz jaśniejszej, raz
ciemniejszej skóry.
Nagle rozległ się okrzyk, który przybysze zrozumieli jako: "srwehdetajana", a za
chwilę jeden z Egumi, podpierający się kijem, wyglądający na znacznie starszego
z powodu dużo jaśniejszego koloru włosów, wysunął się na przód.
-Wy nie być mobo niszczyciel! - jego intergalaktyczny pozostawiał wiele do
życzenia - Co wy robić na - i tu zaczął na przemian piszczeć i gwizdać. Mab
spojrzała na Evana, lecz ten tylko wzruszył ramionami. W końcu Egumi ucichł.
-Pochodzimy z Vortera z Yesley .- odezwała się Mab - Kim jest niszczyciel?
Egumi chwilę się zastanawiał, w końcu wykrzywił usta, co prawdopodobnie miało
oznaczać uśmiech i powiedział:
-Yesley zakon tu znany. Wy być dobrzy, wy pomóc nam móc. Mobo niszczyciel zły
sprowadził kamień. Zły kamień zwołuje potwory nieśmiertelne, które zabijają -
tym razem zaczął syczeć.
-Kamień?! - wykrzyknęli przybysze jednocześnie, nie pozwalając skończyć syczenia
- Co wiesz o kamieniu???
-Zły kamień świeci i ma mobo w swoim szałasie. Szałas duży i w nim potwory są.
-Evan, on mówi chyba o Olympie.
-Też tak myślę. Gdzie jest niszczyciel? - zwrócił się do Egumi.
-Mobo niszczyciel być tam - pokazał ręką - za górą. Tam mobo mieć szałas.
Egumi uderzył kilka razy kijem w piasek, a różnokolorowe pióra i wstążki
zaczepione na końcu, zawirowały. Potem coś zagwizdał i powiedział:
-Wy nie teraz iść do mobo. Wy być Yesley. My jeść wam dać i tańczyć wam. - jak
można było się spodziewać znowu zaczął gwizdać, tym razem dłużej, a pozostali
Egumi rozeszli się i znikli w lesie.
-Iść z nami! - zawołał stary.
***
Egumi rozpalili ogromne ognisko prawie na krawędzi urwiska. Najpierw
poczęstowali gości czymś co wyglądało jak zmieszane ze sobą kolorowe farby, ale
za to smakowało wyśmienicie. Po kolacji tubylcy zaczęli rytualne tańce wokół
ognia, przy czym tak gwizdali, syczeli i piszczeli, że goście oddalili się i
usiedli na krawędzi prawie pionowej ściany.
Słońce już zaszło, ale na zachodzie widać było jeszcze jego poświatę. Niebo
czerwone tuż nad horyzontem, przechodziło kolejno w pomarańcz, wszystkie
odcienie różu, fiolet i indygo, by w końcu stać się ciemnogranatowe. Pod
urwiskiem rozciągał się czarny w tym świetle las, który sięgał aż po horyzont.
Co jakiś czas wydobywał się z jego wnętrza złowrogi ryk jakiegoś zwierza,
którego przybysze z pewnością nie chcieli by spotkać.
***
Tak naprawdę "szałas" Thermona był dużą i silnie ufortyfikowaną bazą.
-Jest otoczona polem siłowym. - powiedziała Mab i podała lornetkę Evanowi - Ma
tylko jedną przerwę.
-Przy bramie. Jest ona strzeżona tylko przez kilka robotów. - spojrzał na Mab -
Wiesz o czym myślę?
-O tym samym co ja. - uśmiechnęła się - Chodźmy!
Kiedy zbliżyli się do bramy, podjechał do nich mały robot. Zażądał przepustek.
Wystarczył jeden strzał z plazmatycznego RG17 i maluch dymiąc, leżał bezwładnie
na ziemi. Z innymi robotami poszło również bez trudu i po chwili brama do bazy
Thermona stała otworem.
-Musimy się dowiedzieć, gdzie trzymają Olymp.
Mab wyjęła małe urządzenie i podpięła je do komputera w bramie. Postukała w
klawiaturę, a po minucie na ekranie ukazał się plan bazy.
-Tu - pokazała okrągłą salę - widzisz tę czerwoną kropkę? - znowu postukała w
klawiaturę, a obraz na ekranie zmienił się i zobaczyli Olymp - mały zielony
kamień, który jarzył się niesamowitym światłem - To obraz z kamery w tym
okrągłym pomieszczeniu. Musimy się tam dostać.
-Co proponujesz?
-Tędy nie przejdziemy - na ekranie znowu pojawił się plan bazy - Cholera,
wszędzie mają straże.
-Zawsze jest jakieś wyjście. Chodź za mną!
***
Noc. Leżeli na szczycie kopuły i przez niewielki otwór zaglądali do jej wnętrza
na rozżarzony, zielony kamień, który znajdował się dokładnie pod nimi.
-Schodzę. - przymocowała zaczep liny do krawędzi i przecisnęła się przez otwór.
Zjazd na dół odbył się bez przeszkód. Dziewczyna podeszła do Olympu. Ostrożnie
go dotknęła. Był zupełnie chłodny. Tak jak zwykły kamień. Wicekról co prawda
uprzedził ją o tym, ale ona nie do końca mu wierzyła, podświadomie bała się
poparzyć. Teraz już pewnie wzięła go do ręki i w tym momencie włączył się alarm.
Od razu z dwojga drzwi wyjechało po kilka małych robotów bojowych. Kilka z nich
zestrzeliła, ale wciąż pojawiały się nowe. Nacisnęła guzik na pasku i pojechała
w górę, jednak któryś z pocisków przeciął linę. Spadła na podłogę z wysokości
około czterech metrów. Roboty wciąż zasypywały ją gradem pocisków, lecz na
szczęście żaden nie trafiał. Wstała.
-Evan , łap! - rzuciła Olymp w górę. Złapał. Coś krzyczał. Nie rozumiała go.
Przeturlała się za coś w rodzaju rury. Szybko oceniła swoje szanse.
Beznadziejne, chociaż... Za nią znajdował się zakratowany szyb, z którego
poczuła powiew świeżego powietrza. Oddała kilka strzałów - krata nie ustąpiła.
Przy wejściu pojawiły się dwa duże roboty bojowe, zaczęły się zbliżać do rury za
którą była.
Wyjęła z buta mały nóż z rozwidloną końcówką. Przyłożyła go do jednej ze śrub
przytrzymujących kratę i próbowała ją wykręcić. Udało się. Jeszcze trzy...
dwie... jedna... i już. Krata odpadła. Szyb stał otworem. Wślizgnęła się do
niego w samą porę, tuż przed tym jak duży robot wjechał za rurę. Czołgała się w
szybie, ten jednak niepokojąco się zwężał. Koniec. Widać wyjście.
Evan widział jak Mab schroniła się za okrągłym, szarym, stalowym tworem. Nie
mógł jej pomóc, ale wierzył, że wyjdzie z tego cało, radziła sobie przecież w
gorszych sytuacjach. Przez nadajnik w zegarku wezwał robota na pokładzie L32S28,
podał mu współrzędne i kazał lecieć w określone miejsce. Ześlizgnął się z kopuły
i stanął oko w oko z kilkunastoma żołnierzami Thermona. Wszyscy uzbrojeni w broń
plazmatyczną. Nieciekawie - pomyślał.
Wyczołgała się z szybu i zobaczyła kilkudziesięciu żołnierzy. Stali odwróceni
tyłem i mierzyli ze swej broni do... do Evana. U jednego z wrogów dostrzegła za
paskiem granat. Jedną ręką zatkała mu usta, a drugą skręciła kark. Wydawało się
jej, że trzask łamanych kości zabrzmiał strasznie głośno, jednak nikt nic nie
usłyszał. Wyjęła granat. Schowała się w kępie krzaków rosnących w pobliżu.
-Evan - przemówiła do niego telepatycznie - policz do dziesięciu i uciekaj stąd
jak najdalej.
Sama zaczęła liczyć. Żołnierze otworzyli ogień. Osiem... dziewięć - wyjęła
zawleczkę... dziesięć... i granat poleciał wprost pomiędzy ludzi Thermona.
Jednemu udało się przeżyć. Nie na długo.
***
Udało im się przedostać na miejsce, gdzie wylądował statek. Mab usiadła za
sterami, gdyż jej mąż miał poważnie zranione ramię. Ledwie wystartowała, radar
pokazał, że ścigają ich trzy jednostki latające.
-Spokojnie - powiedział Evan - wykończymy ich.
-Nie jestem dobrym pilotem!
-Jesteś najlepszym pilotem, jakiego miałem. - radar zapiszczał - Cholera,
pociski samonaprowadzające! Obniż lot!
- Tam jest skała - rozbijemy się!
-Zaufaj mi. - zdrową ręką chwycił ster i przycisnął go najmocniej jak się dało.
L32S18 otarł się "brzuchem" o szczyt skały i poszybował nad lasem, pociski nie
zdążyły wznieść się i uderzyły w skałę, rozbijając ją.
-Miało nie być ani jednej rysy!
-To dopiero początek! - uśmiechnął się.
Z wrogiego samolotu wysunęło się działko maszynowe i podziurawiło kadłub, nie
czyniąc przy tym poważniejszych szkód.
-Znowu wystrzelili pociski!
-Zawróć! - cały czas trzymał rękę na sterach i pomagał jej pilotować.
Lecieli prosto na wroga. Mab zamknęła oczy, a kiedy je otworzyła zobaczyła smugę
dymu i spadający samolot.
-Nigdy nie zamykaj oczu podczas prowadzenia. - przekręcił ster w prawo - No,
jednego mamy z głowy!
Gdy ostatni wrogów rozbił się, a statek Sakaviona wyglądał gorzej od sera
szwajcarskiego, z działa w bazie wystrzelono pocisk, lecący z ogromną
prędkością. L32S18 wszedł na orbitę i z ledwością uniknął zderzenia, lecz
stracił zasilanie. Wszystkie urządzenia przestały działać, a światła zgasły.
-Świetnie. Teraz będziemy czekać, aż Thermon wyśle kolejne samoloty.
Nagle stało się coś, czego żadne z nich się nie spodziewało. Urządzenia zaczęły
działać z pełną mocą i włączyło się światło. Evan spojrzał do kieszeni.
-Mab, zapomnieliśmy o Olympie - on może wytworzyć ogromną ilość energii.
***
L32S18 zbliżał się do orbity Vortera.
-Wreszcie pojedziemy na wakacje. - Mab założyła ręce za głowę i oparła nogi na
kokpicie.
-Tak... ale ciebie czeka jeszcze jedno zadanie.
-O czym ty mówisz?!
-Ktoś przecież musi wytłumaczyć Sakavionowi co się stało z jego statkiem...
***