1282
Szczegóły |
Tytuł |
1282 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1282 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1282 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1282 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Gene Wolfe
Pie�� �owc�w
(Tracking Song)
prze�o�y� Arkadiusz Nakoniecznik
Gene Wolfe (ur.1931) pocz�tki kariery pisarskiej mia� trudne. Publikowa� od roku 1967, g��wnie w antologiach "Orbit" Damona Knighta uchodz�c za eksperymentatora poruszaj�cego si� na obrze�ach SF. Szersz� popularno�� zdoby� psychologicznymi opowiadaniami, kt�re wprawdzie nie tworz� cyklu, ale ich tytu�y sk�adaj� si� z tych samych s��w (The Island of Doctor Death - 1970, The Death of Doctor Island - 1973, The Doctor of Death Island - 1978). Pierwsze z nich zdoby�o najwi�ksz� liczb�, g�os�w w roku, w kt�rym Nebuli nie przyznano, drugie j� wreszcie zdoby�o. Potem przyszed� wielki sukces cyklu "Ksi�gi Nowego S�o�ca", pozostaj�cego fundamentem dorobku Wolfe'a, ostatnio za� wiele si�. pisze o jego nowej powie�ci "Live Free Live!" (Mieszkanie za darmo!), w kt�rej po tytu�owym og�oszeniu w prasie w przeznaczonym do roz-bi�rki domu zbiera si� grupa niesamowitych lokator�w. Jak zwykle u Wolfe'a rzecz nie poddaje si�. �atwej klasyfikacji, zawiera bowiem elementy powie�ci gotyckiej, czarnego krymina�u, fantazji.
Tym razem przedstawiamy jedn� z mikropowie�ci W0lfe'a - dobry przyk�ad jego poetyckiej, niesamowitej i nastrojowej fantastyki.
Siedem ju� zim min�o, odk�d pad�a Troja,
A my wci�� p�yniemy pod obcymi gwiazdami;
Wygl�daj�c umykaj�cego przed nami brzegu Italii.
Wergiliusz
Odkry�em, �e to ma�e urz�dzenie zapami�tuje moje s�owa, a potem, dzi�ki mechanizmowi, kt�rego nie rozumiem, powtarza je. Niedawno postanowi�em sprawdzi�, jak wiele mo�e zapami�ta�. M�wi�em przez d�u�szy czas, ale powt�rzy�o wszystko. Teraz wykasowa�em to - jest do tego specjalny guzik - i zacz��em jeszcze raz. Chc� zostawi� informacj� o tym, co mi si� przydarzy�o, tak, �eby kto�, kto przyjdzie i znajdzie mnie martwego, wszystko zrozumia�. Czuje, �e kto� przyjdzie, chocia� nie wiem dlaczego. Chcia�bym, �eby wiedzia�.
Nie wiem, jak si� nazywam. Ludzie, w�r�d kt�rych si� znajduj� i kt�rzy, jak dot�d, byli dla mnie dobrzy, nazywaj� mnie Poder�ni�te Gard�o. To dlatego, �e mam znami� biegn�ce czerwonobr�zow� pr�g� od jednego ucha do drugiego.
Ka�dy dzie� b�dzie mia� sw�j numer. Ten dzie� jest pierwszy.
Ci ludzie s� wy�si ode mnie - m�czyznom si�gam zaledwie do ramienia. M�wi�, �e znale�li mnie w �niegu godzin� po przej�ciu Wielkich Sa�, ale co to takiego s� te Wielkie Sanie, nie mog� si� dowiedzie�. Z pocz�tku s�dzi�em, �e nazywaj� tak jakie� zjawisko natury - na przyk�ad burze �nie�n� - ale oni powtarzaj�, �e widzieli to po raz pierwszy w �yciu i �e z pocz�tku nawet si� przed tym schowali.
Zanie�li mnie do swego obozu. Kiedy odzyska�em ju� troch� si�y odkry�em, �e s�abo, bo s�abo, ale m�wi� ich j�zykiem. Ubieraj� si� w futra, a ich chaty wykonane s� ze sk�r zwierz�cych rozpi�tych na szkieletach z m�odych drzewek, a potem obsypanych �niegiem. Na dworze wiatr wieje coraz mocniej, usypuj�c wok� chat zaspy. Le�e na pos�aniu z futer; jedyne, mocno przy�mione �wiat�o pochodzi z podwieszonego do sufitu na surowym rzemieniu, fosforyzuj�cego grzyba.
Drugi dzie�. Obudzi�a mnie jedna z kobiet, przynosz�c kamienn� miseczk� z czym� w rodzaju zupy, co chyba mia�o r�wnie� spe�ni� role lekarstwa. Spyta�em j�, czy tak jest w istocie, a ona odpowiedzia�a, �e przyrz�dzaj� to gotuj�c m�ode ga��zki pewnego gatunku drzewa. "Zupa" by�a cieniutka i troch� zbyt ostro przyprawiona jak na m�j smak, ale poczu�em si� po niej znacznie silniejszy. Wsta�em i wyszed�em na zewn�trz, a kobieta pokaza�a mi ma�e, os�oni�te miejsce jakie� sto metr�w od obozu - tam m�czy�ni i za�atwiaj� swoje potrzeby.
Kiedy wr�ci�em, m�czyzn ju� nie by�o. Poszli na polowanie, wyja�ni�y kobiety. Powiedzia�em im, �e te� chcia�em p�j��, bo nie chce �y� na ich koszt i z pewno�ci� potrafi�bym zdoby� wi�cej mi�sa, ni� zjadam. Roze�mia�y si� s�ysz�c to i powiedzia�y, �e jestem jeszcze zbyt m�ody i ma�y, �eby polowa� z; m�czyznami. Nie m�wi�y tego, �eby mi zrobi� przykro��, tylko w �yczliwy, troch� kpiarski spos�b stwierdza�y po prostu fakt, tote� przez chwil� czu�em si�, jakbym by� na jakim� przyj�ciu (chocia� �ad-nego przyj�cia, czy w og�le czegokolwiek poza ostatni� noc� nie pami�tam, pomimo �e d�� wiatr, sypa� �nieg i by�o bardzo zimno. �mia�y si� tak�e z mojego kombinezonu, kt�ry r�ni si� bardzo od ich futrza-nych stroj�w.
Potem powiedzia�y, �e teraz id� zbiera� �ywno��, a ja na to odpar�em, �e im pomog�. Bardzo je to rozbawi�o i u�o�y�y nawet co� w rodzaju pie�ni, jak to b�d� depta� r�ne jadalne ro�liny i jeszcze przed po�udniem nie b�d� m�g� rozprostowa� grzbietu. Jednak kiedy ju� nacieszy�y si� do woli, Czerwona Kluy, kt�ra, jak mi si� zdaje, jest matk� wodza i tym samym najwa�niejsz� kobiet� w plemieniu, wesz�a do jednej z chat i pojawi�a si� po chwili z broni�, m�wi�c, �e b�d� pilnowa�, by nic na mnie nie napad�o i �e mam stara� si� zabi� ka�de zwierze, jakie uda�oby mi si� dostrzec.
Mam te bro� do dzisiaj. Sk�ada si� z drewnianej ramy, trzech p�askich, spr�ystych kawa�k�w ko�ci (a mo�e rogu) i rzemiennej ci�ciwy. Mo�na ni� miota� kamienie albo kawa�ki lodu, ale w�a�ciwym pociskiem jest wygi�ta w specjalny spos�b, pogrubiona / obydwu stron pa�ka z bardzo ci�kiego drewna, czasem dodatkowo nabita kawa�kami ko�ci lub ostrymi od�amkami ska�.
Przebyli�my oko�o trzech kilometr�w, ca�y czas brn�c w �niegu, kt�ry na naj�atwiejszych odcinkach si�ga� nam niemal do kolan. Szli�my jedno za drugim, zmieniaj�c si� na prowadzeniu. Kobiety poobwija�y sobie stopy mocowanymi za pomoc� rzemieni sk�rami, ja natomiast mam ciep�e, nie przepuszczaj�ce wilgoci buty z jakiego� czarnego tworzywa. Wielokrotnie przechodzili�my tu� ko�o drzew, bowiem Czerwona Kluy stara�a si�, wtedy, gdy by�o to mo�liwe, wybiera� drog� mniej zasypan� �niegiem, a to najcz�ciej oznacza�o zawietrzn� stron� lasu.
Czy mog� powiedzie�, �e drzewa stanowi�y dla mnie pierwsz� niespodziank�? Przedtem, zanim je ujrza�em, nic nie by�o w stanie mnie zdziwi�, bowiem by�em zbyt jeszcze ot�pia�y po tym, jak nic nie pami�taj�c ze swojej przesz�o�ci, niespodziewanie znalaz�em si� w�r�d tych ludzi. Chocia� nie mog� sobie niczego przypomnie�, to wydaje mi si�, �e gdzie� w pod�wiadomo�ci mam zakodowane mgliste pojecie, dotycz�ce pos�ugiwania si� pewnymi przedmiotami i wygl�du niekt�rych rzeczy, znanych mi z nazwy, chocia� nigdy przedtem, jak mi si� wydaje, nie widzianych.
Nie wiem jak powinny wygl�da� drzewa i trudno mi dok�adnie okre�li�, co akurat w tych mi si� nie podoba�o. S� zielone lub zielonobr�zowe i zwykle maj� pojedynczy pie�, chocia� s� i takie o podw�jnych lub potr�jnych, albo o wielu pniach, ��cz�cych si� w g�rze w jeden. U g�ry s� ga��zie - proste, krzywe, powyginane - zale�nie od gatunku. Czasem (im grubsza ga���, tym dalej si�ga) ��cz� si� ponownie, by znowu si� rozdzieli� i wypu�ci� m�ode zielone p�dy. Niekt�re drzewa pokryte s� rosn�cymi pojedynczo lub w rozetkach li��mi, inne nie maj� ich wcale. S� gi�tkie, chyl�ce si� pod ci�arem �niegu, a potem, gdy zsunie si� niepo��dany balast, prostuj�ce si� raptownie, a s� i sztywne, stoj�ce bez najmniejszego drgnienia.
Dotarli�my wreszcie do celu w�dr�wki - �agodnego, nachylonego ku po�udniowi stoku, tu i �wdzie nakrapianego sporych rozmiar�w kamieniami. W wielu miejscach �nieg mia� tutaj zaledwie kilka centymetr�w g��boko�ci. Kobiety rozproszy�y si�, odgarniaj�c go na bok i zrywaj�c niewielkie, wolno rosn�ce ro�linki, kt�rym te trudne warunki bytowania zdawa�y si� doskonale s�u�y�. Pocz�tkowo stara�em si� im pom�c, ale nie mi��em poj�cia, kt�re gatunki s� jadalne, a poza tym nie mia�em �adnej torby. Ca�y czas $ie ze mnie �mia�y, wiec,w ko�cu da�em sobie spok�j ze zbieractwem i w zamian za to zaj��em si� nauk� strzelania z miotaj�cej pa�ki kuszy.
By�a to bardzo interesuj�ca bro�, a poza tym - jak si� przekona�em - nie wymagaj�ca wielkich umiej�tno�ci, jako �e spr�yny odgi�te s� ju� zawczasu, a wystrzelona pa�ka dzi�ki swemu ruchowi wirowemu mo�e trafi� w cel nawet nie znajduj�cy si� dok�adnie na linii jej lotu. Czerwona Kluy pokaza�a mi jak nale�y umie�ci� kamie� na ci�ciwie i z pocz�tku �wiczy�em przy ich u�yciu. Potem przypomnia�em sobie, �e opr�cz tego nagrywaj�cego urz�dzenia mam w kieszeni sk�adany n� (oraz zapalniczk� i kilka innych rzeczy), tote� przerzuci�em si� na w�asnor�cznie wystrugan� pa�k�. Szkoda mi by�o tych pi�knie wyg�adzonych i pokrytych tajemniczymi wzorami, kt�re mia�em w ko�czanie. Kamienne i ko�ciane szpikulce z pewno�ci� by si� po�ama�y).
Nic ciekawego si� nie wydarzy�o a� do chwili, kiedy s�o�ce wisia�o niemal dok�adnie nad naszymi g�owami. Wtedy to rozleg�y si� przeszywaj�ce krzyki, dochodz�ce, zdaje si�, spomi�dzy drzew rosn�cych u podn�a zbocza. Kobiety w jednej chwili przerwa�y zbieranie i stan�y bez ruchu niczym pnie drzew, spogl�daj�c w kierunku, z kt�rego rozlega� si� ha�as. Tak si� akurat z�o�y�o, �e moja kusza przygotowana by�a do oddania pr�bnego strza�u wystrugan� przeze mnie pa�k�. Zamar�em, z broni� wycelowan� przed siebie.
Krzyki rozbrzmiewa�y coraz g�o�niej, a� wreszcie zza zas�ony drzew wybieg�a smuk�a posta�. Z pocz�tku odnios�em wra�enie, �e to dziewczyna. Potem, kiedy zacz�a biec w nasz� stron�, u�ywaj�c zar�wno tylnych, jak i przednich ko�czyn, �e to zwierze.. Kiedy wreszcie us�ysza�em z bliska wysoki, przera�liwy g�os i ujrza�em d�ug� szyje oraz ostr�, wysuni�t� do przodu doln� CZʌ� twarzy, pomy�la�em, �e to ptak. Kobiety sta�y jak wmurowane a� do chwili, kiedy niezwyk�a posta� dostrzeg�a je, zawr�ci�a i rzuci�a si� do ucieczki.
Wtedy dopiero o�y�y i wrzeszcz�c oraz ciskaj�c kamieniami pu�ci�y si� w szale�cz� pogo�. By�em zdumiony, jak szybko porusza�y si� nawet najstarsze z nich. Czerwona Kluy krzykn�a, �ebym strzela� i po chwili wahania - posta� wci�� zadziwiaj�co przypomina�a mi cz�owieka - strzeli�em. Niestety, kusza za�adowana by�a tylko lekk� pa�k� mojej w�asnej roboty. Uciekinier, trafiony w okolice pasa, zatoczy� si�, ale nie upad�. Najszybciej, jak potrafi�em, wyci�gn��em z ko�czanu ci�k�, porz�dn� pa�k� i pobieg�em za kobietami.
Powiedzia�em, �e pobieg�em, lecz bardziej zgodne z prawd� by�oby stwierdzenie, �e pop�dzi�em ogromnymi skokami. Chcia�em tylko biec, ale ka�dy krok zamienia� si� w pi�ciometrowej d�ugo�ci sus i w czasie nie d�u�szym ni� kilka uderze� serca przeby�em kilkusetmetrow� odleg�o��. Jednocze�nie do�wiadczy�em drugiego zaskoczenia: zar�wno kobiety, jak i �cigana przez nas ofiara bieg�y nie zapadaj�c si�. w og�le w �nieg, nawet tam, gdzie mia� on z pewno�ci� ponad metr g��boko�ci.
Kiedy znalaz�em si� ju� tak blisko, �e niemal nie mo�na by�o nie trafi�, przystan��em na sporym kamieniu i strzeli�em, tym razem ju� ci�k�, naje�on� kolcami pa�k�. Celowa�em w g�ow�, ale �le obliczy�em k�t i pa�ka trafi�a j� w kolana, �ami�c jej obydwie nogi. ,Jej", gdy� teraz nie mog�em ju� mie� w�tpliwo�ci, �e by�a to kobieta. Ledwo jej cia�o zd��y�o dotkn�� �niegu, a ju� dopad�a j� Czerwona Kluy i reszta. Widzia�em, jak umieraj�c zwraca do s�o�ca pi�kn� i delikatn�, cho� bardzo dziwn� twarz, po czym jej oczy straci�y sw�j blask i odwr�ci�y si�, pokazuj�c bia�ka. Czerwona Kluy przeci�a jej t�tnice szyjn� i wraz ze szkar�atn� zamarzaj�c� niemal natychmiast krwi� uciek�o z niej �ycie.
- Kto to? - zapyta�em, zeskakuj�c z g�azu.
- Lenizee. �ania Lenizee. Jeszcze m�oda.
Jedna z kobiet, B�yszcz�ca Aa, pomaca�a po�ladki dziewczyny.
- M�czy�ni pewnie nie przynios� nic tak dobrego. Szybko ucieka�a... Mi�so ma tak delikatne, �e chyba b�dzie spada� z rusztu.
- Macie zamiar j� zje��?
- Po tym, jak ty wybierzesz jak�� cze�� dla siebie, oczywi�cie - odpowiedzia�a, opacznie zrozumiawszy moje pytanie.
- Tak - potwierdzi�a Czerwona Kluy. - To Poder�ni�te Gard�o j� zabi�.
- Jeste�my wypraw� my�liwsk�! -zawo�a�a jedna z kobiet.
Czerwona Kluy dotkn�a d�oni� brody. Ten gest, jak zd��y�em si� ju� zorientowa�, oznacza� "tak". W tej samej chwili tam, sk�d wybieg�a przed kilkoma chwilami dziewczyna, rozleg� si� pot�ny ryk. Na skraju lasu sta�a kobieta, tak wysoka i tak pot�nie zbudowana, �e mo�na j� by�o �mia�o uzna� za olbrzymk� i krzycza�a co�, czego nie mog�em zrozumie�. Kobiety natychmiast jej odpowiedzia�y, wymachuj�c kamieniami, kt�rymi ciska�y za uciekaj�c� dziewczyn�. Olbrzymka chodzi�a nerwowo miedzy drzewami, nie przestaj�c krzycze� g�osem znacznie g��bszym i pot�niejszym, ni� kiedykolwiek zdarzy�o mi si� s�ysze� u m�czyzny. Mia�a niezwykle bujne, si�gaj�ce niemal do pasa w�osy o kolorze paku� oraz kwadratow�, siln� twarz, wystarczaj�co szlachetn� i brutaln� zarazem, by jej posiadaczka mog�a by� jak�� kr�low� barbarzy�c�w. Usi�owa�em dowiedzie� si� od kobiet, kto to jest, ale robi�y tyle ha�asu, �e nie mog�em ich przekrzycze�, tote� wreszcie zaj��em si� wyszukaniem i za�adowaniem do kuszy najwi�kszej i najgro�niej wygl�daj�cej pa�ki, na wypadek, gdyby olbrzymka mia�a zamiar si�, zbli�y�.
Nie mia�a. Po mniej wi�cej godzinie bezustannych krzyk�w odwr�ci�a si� i znikn�a miedzy drzewami, pozwalaj�c kobietom zanie�� w tryumfalnym pochodzie cia�o dziewczyny do obozu. W drodze powrotnej zapyta�em Czerwon� Kluy, kim by�a ta olbrzymka.
- Ketincha - odpowiedzia�a.
- Ale kto to jest?
- Po prostu Ketincha, widzia�e� j� przecie�. Mieli�my szcz�cie, �e nie by�o z ni� jej m�a.
- Gdzie oni mieszkaj�?
- W lesie, blisko ma�ego wodospadu. Wiesz, gdzie to jest?
Przyzna�em, �e nie po czym zapyta�em, czy to liczne plemi�.
- To nie plemi� - roze�mia�a si� Czerwona Kluy. - W okolicy jest za ma�o mi�sa - trzeba ci by�o zobaczy� Ketina. By� jeszcze ich syn, ale gdzie� sobie poszed�.
Robi�o mi si� niedobrze na my�l, �e mia�bym je�� mi�so dziewczyny, mimo i� tak ma�o przypomina�a cz�owieka. Kiedy jednak wr�cili m�czy�ni (tak si� z�o�y�o, �e w�a�ciwie z pustymi r�koma), okaza�o si�, �e odmawiaj�c przyj�cia po�ywienia spowodowa�bym powa�ny kryzys spo�eczny. Nie pozostawa�o mi wiec nic innego, jak przyj�� spory kawa� delikatnego mi�sa i prze�kn�� go z tak dobr� min�, jak to tylko by�o mo�liwe. By�em zreszt� bardzo g�odny, a mi�so, tak mi�kkie (jak przepowiedzia�a to B�yszcz�ca Aa), �e niemal rozpada�o si� w ustach, pozbawione by�o w�a�ciwie smaku. (Mo�e dlatego, �e ci ludzie nie u�ywaj� soli i nie uznaj� przyprawionego mi�sa). Na posi�ek, opr�cz �ani Lenizee, sk�ada� si� jeszcze jaki� drobny zwierzak, upolowany przez my�liwych (mi�so mia� nieco twardsze, ale chyba smaczniejsze) oraz zio�a i korzenie, kt�re uzbiera�y kobiety.
Kiedy tak siedzieli�my przy ognisku zauwa�y�em, �e m�czy�ni przygl�daj� mi si� jako� dziwnie, ale dopiero po d�u�szym czasie zorientowa�em si�, dlaczego. Zacz�a mi rosn�� broda, a oni, opr�cz rzadkiego meszku na g�rnej wardze, nie mieli �adnego zarostu. Kiedy zrozumia�em, co jest nie tak, przeprosi�em i poszed�em do wskazanej mi rano "�azienki". W�r�d przedmiot�w, jakie znalaz�em w kieszeniach by�� te� golarka, tote� u�y�em jej, a kiedy by�em ju� pewien, �e moja twarz jest zupe�nie g�adka, wr�ci�em do ogniska. Niekt�rzy zdawali si� by� zaskoczeni zmian� w moim wygl�dzie, ale chyba szybko uznali, �e to, co widzieli wcze�niej, by�o po prostu cieniem rzucanym przez pe�gaj�cy p�omie�. Tak� mam w ka�dym b�d� razie nadziej�.
Trzeci dzie�. Nie wiem czy powinienem najpierw opowiedzie� o tym, co najwa�niejsze, czy po prostu zda� relacje z wydarze� w takiej kolejno�ci, w jakiej nast�powa�y? Zastanawia�em si� nad tym, zanim w��czy�em to urz�dzenie i doszed�em do wniosku, �e najlepiej b�dzie zacz�� od streszczenia tego, co, jak mi si� wydaje, by�o najistotniejsze. Spr�bowa�em, ale natychmiast wpad�em w pu�apk� nie ko�cz�cych si� wyja�nie�, wyprzedzaj�cych relacje o wypadkach, do kt�rych mia�y si� odnosi�.
Dzisiaj poszed�em z m�czyznami na polowanie. Czerwona Kluy naopowiada�a im, jak szybko potrafi� biega� i �e bez wysi�ku naci�gam kusze jej syna, tote� odnosili si� do mnie nieufnie i nawet z odrobin� wrogo�ci.
Spos�b, w jaki poluj�, nie wymaga �adnych wielkich umiej�tno�ci. Przez p� dnia, czy nawet troch� wi�cej, przedzierali�my si� przez las, nie natrafiaj�c po drodze na nic lepszego ni� kilka ma�ych zwierz�tek, takich, jakie jad�em wczorajszego wieczoru. Maj� d�ugie puszyste ogony, przypominaj� troch� ma�py i s� niezwykle zwinne. Jest ich kilka rodzaj�w, ale przynajmniej dla mnie s� tak do siebie podobne z wygl�du i zachowania, �e tylko z wielkim trudem mo�na je odr�ni�. M�czy�ni strzelali do nich przy ka�dej okazji, u�ywaj�c g�adkich, pozbawionych kolc�w pa�ek; ubit� zwierzyn� zakopywali w �niegu, zaznaczaj�c miejsce odpowiednio splecionymi ga��zkami.
Po czterech czy pi�ciu godzinach w�dr�wki trafili�my na trop, kt�ry z ca�� pewno�ci� nale�a� do pot�nych rozmiar�w cz�owieka, poruszaj�cego si� olbrzymimi krokami. Przypomnia�em sobie, co Czerwona Kluy m�wi�a mi o Ketinie, m�u Ketinchy - nie by� to kto�, kogo pragn��bym spotka� w �rodku zasypanego �niegiem lasu. M�czy�ni jednak zdawali si� mie� na ten temat wr�cz przeciwne zdanie, bowiem od razu zaintonowali tajemnicz�, to wznosz�c� si�, to zn�w opadaj�c� pie�� i ruszyli przed siebie szybkim truchtem, kt�ry pozwala� im utrzymywa� si� na powierzchni kopnego �niegu. Po kilku pr�bach, kiedy to bieg�em albo za szybko, albo za wolno, uda�o mi si� w pe�ni opanowa� te now� dla mnie umiej�tno��. (Z racji mego niskiego wzrostu by�o mi chyba nawet �atwiej ni� im). Ich przyw�dca, syn Czerwonej Kluy zwany D�ugim No�em, widz�c, �e z pocz�tku mia�em pewne k�opoty, powiedzia� mi, �e zwykle biega si� znacznie �atwiej i �e dzisiaj �nieg jest wyj�tkowo nieprzyjemny. Zapyta�em, czy to dlatego, �e jest g��bszy, ni� zazwyczaj.
- Nie - odpar�. - Cz�sto jest nawet jeszcze g��bszy. Ale kiedy pole�y kilka dni, a nie ma nowych opad�w, zamarza z wierzchu jak tafla jeziora. Wtedy po prostu si� po nim chodzi i o wiele �atwiej jest polowa�. Czasem, kiedy spadnie go bardzo du�o, w og�le nie mo�na si� porusza�; siedzimy wtedy w obozie i czekamy, a� stwardnieje.
Wiatr przybra� na sile i zacz�� formowa� nowe zaspy. Zapyta�em, czy to nie utrudni nam drogi.
- Nie, bo nie jest taki sypki. Gorzej z wiatrem, b�dzie si� �le strzela�.
- Wiec koniec z ma�pkami?
Roze�mia� si�.
- No pewnie, tropimy przecie� Nashhwonka. To dobrze, �e jest taki du�y - podejdziemy blisko i b�dziemy strzela� z wiatrem. Nie powinni�my chybi�.
Wiatr by� tak zimny, �e z ka�dym oddechem zdawa�o mi si�, �e zamarzaj� mi p�uca. Bieg�em obok D�ugiego No�a przez jakie� dwa czy trzy kilometry - inni zostali troch� z ty�u - kiedy zapyta�:
- Czy w swoim kraju nigdy nie biega�e� po �niegu?
Odpowiedzia�em, �e nie pami�tam mojego kraju.
- Kto� rzuci� na ciebie urok. Powiniene� si� cieszy�.
- Dlaczego?
- Bo nikt ci� nie zabije. Kiedy ginie zaczarowane zwierz�, urok szuka nowego domu i przenosi si� na jego zab�jc�.
- Nie jestem zwierz�ciem.
Zachichota�, nie przerywaj�c biegu.
- Wszystkie zwierz�ta tak m�wi�. Nashhwonk te�, uwa�aj.
- Czy on nas aby nie us�yszy? Przecie� �piewacie...
- Chcemy, �eby nas us�ysza�. Boi si� nas, wiec zacznie ucieka�. Kiedy go dogonimy, b�dzie zbyt zm�czony, �eby si� dobrze broni�. Jest za du�y do biegania po �niegu.
- Czy Ketin te� jest za du�y?
Z wyrazu twarzy D�ugiego No�a wywnioskowa�em, �e w lepszym tonie by�oby nie wymienia� tego imienia.
- Ketin ma bardzo lekki krok - odpowiedzia� i zwi�kszy� tempo, tak �e po chwili mia� nade mn� dziesi�� metr�w przewagi.
By�o to zachowanie do tego stopnia dziecinne, �e wstyd powiedzie�, ale a� mi si� udzieli�o. Przy�pieszy�em i tak, jak si� tego spodziewa�em, okaza�o si�, �e potrafi� biec znacznie szybciej od niego. Dogoni�em go i przez chwile biegli�my rami� w ramie, po czym, staraj�c si� ca�y czas porusza� niezbyt wysokimi skokami, wyprzedzi�em go i bez �adnych problem�w pozostawi�em z ty�u. Aby podkre�li� moj� wy�szo��, nie zwalnia�em tempa, a� wreszcie ca�a gromada znalaz�a si� poza zasi�giem mojego wzroku i s�uchu.
Las robi� si� coraz bardziej gesty i wkr�tce znaczn� cze�� energii musia�em po�wieci� na kluczenie miedzy pniami i przeskakiwanie po�amanych konar�w. Nagle, przedar�szy si� przez spl�tane zaro�la, znalaz�em si� na otwartej przestrzeni. Wiatr tymczasem zamieni� si� w prawdziw� wichur�, ale pomimo zacinaj�cego �niegu mog�em dostrzec w odleg�o�ci mniej wi�cej kilometra przede mn� szeroki na co najmniej sto metr�w, cz�ciowo przysypany ju� �niegiem, ale ci�gle jeszcze doskonale widoczny �lad. Wspina� si� szerok� wst�g� na �agodne wzniesienie, zupe�nie jakby jaka� nieprawdopodobna si�a przepchn�a tedy wielusettonowy ci�ar.
Zapomniawszy momentalnie o Nashhwonku, kt�rego tropem do tej pory szed�em, pop�dzi�em przed siebie, by zbada� z bliska tajemnicze zjawisko. Widok zas�ania� mi cz�ciowo ma�y pag�rek, a kiedy znalaz�em si� na jego wierzcho�ku, ujrza�em co�, co kaza�o mi natychmiast od�o�y� na bok wszelkie my�li o badaniu zagadkowego szlaku. Na samym jego �rodku, na masywnym krze�le wykonanym z ciemnego drewna siedzia� cz�owiek wi�kszy, ni� m�g�bym to sobie wyobrazi� w naj�mielszych przypuszczeniach. Twarz mia� zwr�con� w moj� stron�, jakby spodziewa� si� mego nadej�cia, aczkolwiek co� w jego grubych rysach zdawa�o si� �wiadczy� o tym, �e nie oczekiwa� mnie tak szybko.
- Jeste� jednym z nich? - zapyta�, lekkim ruchem g�owy pokazuj�c, �e ma na my�li cz�onk�w plemienia, kt�rych pie��, przyt�umiona odleg�o�ci� i padaj�cym �niegiem, w�a�nie w tej chwili dotar�a do moich uszu.
- Nie - odpar�em. - Jestem ich go�ciem.
- Ale polujesz z nimi.
Wsta� i dosy� niezgrabnie obszed� swoje krzes�o, by stan�� za jego oparciem. Cho� by� pot�nie zbudowany i bardzo wysoki, to i tak jego nogi wydawa�y si� nieproporcjonalnie d�ugie.
- Nie poluje na ciebie - powiedzia�em.
- To m�drze.
- Nie boje si� ciebie. - (By�o to k�amstwo i przypuszczam, �e tak w�a�nie zabrzmia�o). - Nie poluje na ludzi s�dzi�em, �e tropimy jakie� zwierz�. - (Kolejne k�amstwo, widzia�em przecie� jego �lady. Jednak jak o cz�owieku zacz��em my�le� o nim dopiero wtedy, gdy przem�wi�). - Ty jeste� Nashhwonk?
- Zab�jca ludzi, tak mnie nazywaj�. Widzisz? - Uni�s� krzes�o jak pi�rko i skierowa� je w moj� stron�.
Ko�ce wszystkich czterech n�g by�y zaostrzone i mia�y barw� znacznie ciemniejsz�, ni� reszta drewna. Wygl�da�y, jakby by�y zrobione z metalu.
Nashhwonk postuka� palcem grubo�ci mego przedramienia w ��cz�c� ramy oparcia poprzeczk�.
- �ci�gna, kt�rymi to jest zwi�zane wyci��em z ludzkiej nogi. Co do twoich przyjaci�, to zabi�am ich ju� par� tuzin�w. Teraz chc� dopa�� mnie w g��bokim �niegu, po kt�rym mog� porusza� si� jak muchy, ale tutaj, na szlaku Wielkich Sa� �nieg zamieni� si� w l�d i w�tpi�, �eby byli szybsi ode mnie. Nawet na pewno nie b�d�. Zabije ich wszystkich. Kto jest ich wodzem? D�ugi N�? Zapytaj go, co przydarzy�o si� jego ojcu.
- Ju� tu jest - odpar�em. - Sam mo�esz go zapyta�.
Kilkoma pot�nymi susami D�ugi N� stan�� przy moim boku.
- Widz�, �e go znalaz�e� - wysapa�. - Tak my�la�em, �e tu w�a�nie na nas poczeka. Czasem sam udeptuje spory szmat �niegu, by u�atwi� sobie poruszanie, ale to bez znaczenia. I tak go dostaniemy.
- Skoro nie uda�o si� wam wcze�niej, to sk�d wiesz, �e teraz akurat b�dzie inaczej?
Nashhwonk utkwi� w D�ugim No�u spojrzenie swych przekrwionych oczu i nie odzywa� si� ani s�owem. W pewnej chwili, nie wypuszczaj�c ani na moment swego krzes�a, ruszy� powoli wzd�u� ugniecionego traktu. D�ugi N� i ja, trzymaj�c si� ca�y czas na skraju g��bokiego �niegu, potruchtali�my za nim. Pie�� �owc�w zbli�a�a si� coraz bardziej.
- Nie b�j si�, zabijemy go - powiedzia� D�ugi N�. - B�dzie dzisiaj masa mi�sa. Nie raz ju� go zabijali�my.
- Wiec jak mo�e by� tutaj?
- Nashhwonk to Nashhwonk, ten czy inny, c� to za r�nica.
Wiatr d�� nam prosto w twarz, o�lepiaj�c nas zacinaj�cym �niegiem. W pewnej chwili D�ugi N� przyspieszy� kroku i wbieg� na trakt jakie� pi��dziesi�t metr�w przed Nashhwonkiem. Kusze mia� przygotowan� do strza�u i domy�li�em si�, �e chce wykorzysta� silny wiatr i trafi� olbrzyma w g�ow�. Jednak Nashhwonk momentalnie zgi�� si� w p� i os�aniaj�c krzes�em ca�� g�rn� cze�� cia�a ruszy� prosto na napastnika. Strza� r�wna�by si� po prostu zmarnowaniu jednej pa�ki, tote� D�ugi N� wycofa� si� w g��boki �nieg. Reszta my�liwych dotar�a w�a�nie do miejsca walki.
- A ty co? - zapyta� D�ugi N�. - B�dziesz chyba jad� mi�so, nie?
Odpar�em, �e przypuszczam, �e tak.
- Wiec mo�esz nam troch� pom�c. Id� na drug� stron�, musimy go okr��y� i strzela� wszyscy naraz.
Wykonuj�c polecenie, o ma�o co nie zbli�y�em si� za bardzo do Nashhwonka. Wielki niczym drzewo rzuci� si� ze swoim krzes�em w moj� stron�, tak �e ledwo zdo�a�em unikn�� przygwo�d�enia do ziemi, a potem machn�� nim jeszcze niczym cepem, chybiaj�c nie wi�cej ni� o kilka centymetr�w. D�ugi N� strzeli�, trafiaj�c go w ramie, ale pa�ka nie wyrz�dzi�a olbrzymowi �adnej widocznej szkody. W chwile potem Nashhwonk pop�dzi� za mn�. Jego nogi by�y d�u�sze ode mnie ca�ego tote� na ubitym �niegu m�g� osi�gn�� niezwyk�� szybko��, ja jednak, jak si� ku memu niema�emu zdziwieniu okaza�o, przewy�sza�em go nie tylko zwrotno�ci�, co by�o oczywiste, ale wcale nie by�em od niego wolniejszy. Wiedzia�em, �e zdo�am mu uciec, je�li tylko nie po�lizn� si� i nie przewr�c�. Nie musia�em si� specjalnie wysila�, �eby wyobrazi� sobie, jakie by by�y tego nast�pstwa.
W �lad za mn� na drug� stron� przeprawili si� tak�e i inni i po kilku minutach Nashhwonk by� ju� okr��ony. Uderzenie zaostrzonej pa�ki rozci�o mu sk�r� na czole, ale dzi�ki g�stym brwiom krew nie zalewa�a mu oczu. Poza tym, o ile mog�em si� zorientowa�, jeszcze si� nam nie uda�o wyrz�dzi� mu �adnej krzywdy. Po pewnym czasie sta�o si� jasne, �e trzeba b�dzie zmieni� taktyk�; te pa�ki, kt�re po wystrzeleniu pada�y na ubity przez Wielkie Sanie �nieg, o ile, rzecz jasna, nie dzia�o si� to zbyt blisko Nashhwonka, mo�na by�o podnie�� i u�y� ponownie, te jednak, a by�o ich niema�o, kt�re mija�y cel i wpada�y w olbrzymie zaspy, przepada�y na dobre. W miar�, jak wyczerpywa�y si� zapasy amunicji i ros�o zm�czenie olbrzyma, kr�g zaciska� si� coraz bardziej. Ci, kt�rzy nie mieli ju� czym strzela�, przewieszali kusze przez ramie i wyci�gali zza pasa no�e o szerokich, kamiennych ostrych r�koje�ciach ze sk�ry. Kiedy Nashhwonk by� odwr�cony do nich plecami, doskakiwali do niego, usi�uj�c przeci�� mu �ci�gna w nogach. Jeden z nich znalaz� si� w pewnej chwili zbyt blisko olbrzyma i zosta� trafiony pot�nym zamachem monstrualnego krzes�a. Przelecia� w powietrzu kilka metr�w, a gdy pad� na �nieg, Nashhwonk by� ju� przy nim, usi�uj�c przygwo�dzi� go do ziemi. My�liwy pr�bowa� odturla� si� na bok i ju� prawie mu to si� uda�o, kiedy jedna z zaostrzonych n�g krzes�a przebi�a mu udo, wbijaj�c si� g��boko w l�d. Nashhwonk poderwa� krzes�o do g�ry, szykuj�c si� do zadania ostatecznego ciosu, ale w tej samej chwili D�ugi N� pot�nym skokiem znalaz� si� na jego plecach i wbi� mu ostrze w kark.
Trysn�a pulsuj�ca w rytm bicia ogromnego serca fontanna krwi - zupe�nie jakby Nashhwonk mia� w �rodku wy��cznie kipi�c� �yciem czerwie�. Pu�ci� krzes�o i si�gn�� do D�ugiego No�a swymi mocarnymi r�kami, ale ten d�gn�� go w przegub. Jednocze�nie inni my�liwi przeci�li gigantowi �ci�gna Achillesa i Nashhwonk, niczym wielkie drzewo, pad� ci�ko na ziemie. Kiedy wyci�gn�li�my z jego obj�� nie mog�cego z�apa� tchu D�ugiego No�a, olbrzym ju� nie �y�.
Cze�� z nas zaj�a si� rannym my�liwym, inni za� nie zwlekaj�c zabrali si� do �wiartowania Nashhwonka. Wielk� g�ow� o dzikich oczach, d�onie, stopy i wn�trzno�ci pozostawiono na miejscu, stanowi�ce za� specjaln� nagrod� w�trob� i otulone warstw� t�uszczu serce zamro�ono w �niegu. By�y one przeznaczone dla D�ugiego No�a. Na jego polecenie prawie po�owa ludzi posz�a do lasu, by przygotowa� sanie do transportu mi�sa. Uwin�li si� tak szybko, �e wr�cili jeszcze przed ko�cem �wiartowania, ci�gn�c za sob� sanie wykonane z gi�tkich, powi�zanych rzemieniem drzewek. Ko�ce dw�ch najd�u�szych odgi�to ku g�rze, tak, �e mog�y s�u�y� jako p�ozy. Spod swego futrzanego odzienia D�ugi N� wyci�gn�� tr�jk�tn� p�acht�, wykonan� ze zszytych ze sob� wielu bardzo cienkich sk�r jakich� ma�ych zwierz�t. Ociosana starannie �erd� s�u�y�a za maszt, za� dwie inne za reje. Powiedzia�em D�ugiemu No�owi, �e s�dzi�em, i� b�dziemy musieli sami ci�gn�� za�adowane sanie.
- B�dziemy, ale tylko na trudniejszych odcinkach - odpar�. - Ten �agiel zaoszcz�dzi nam mas� roboty. Mamy dobry wiatr - prosto w plecy, gdy b�dziemy jecha� �ladem po Wielkich Saniach i troch� z boku, kiedy b�dziemy zbli�a� si� do obozu. Taki jest najlepszy.
- Gdyby wiatr by� inny, nie szliby�my w te stron� - wyja�ni� mi jeden z m�czyzn - Dobry my�liwy zawsze poluje pod wiatr lub w poprzek, bo wtedy mo�na wr�ci�, nawet je�li jest du�o mi�sa, a poza tym zwierz�ta nie mog� nic zwietrzy�.
- Tak - powiedzia� D�ugi N� - ale kiedy trafili�my na trop Nashhwonka, musieli�my i�� tam, gdzie i on.
Kiedy sanie zosta�y za�adowane, u�o�yli�my rannego na stercie zamarzni�tego ju� mi�sa, a potem wdrapali�my si� sami, gdzie kto m�g� znale�� miejsce. D�ugi N� sta� z ty�u sa�, wparty stopami w to, co zosta�o z n�g Nashhwonka i operowa� �aglem oraz d�ugim rumplem. Po raz pierwszy przysz�o mi do g�owy zastanowi� si�, jak mog�y wygl�da� Wielkie Sanie. Zapyta�em o to przycupni�tego ko�o mnie my�liwego.
- Nie wiesz? - zdziwi� si�. - Przecie� stamt�d przyby�e�.
- Jeste� pewien?
- Ubierasz si� tak jak oni, a znale�li�my ci� wkr�tce po tym, jak odjechali.
- Nic nie pami�tam. Zostawi�y taki szeroki �lad... Czy by�y szersze ni� d�u�sze?
- Nie. Znacznie d�u�sze. Jak kij,
- I byli na nich ludzie?
- M�czy�ni i kobiety, wszyscy ubrani jak ty. Tamte Sanie nie by�y p�askie, jak te. By� na nich wielki sza�as, a na tym sza�asie ca�a masa mniejszych. Nie mia�y �agla, ale nikt ich nie ci�gn��, kiedy rusza�y w drog�. Tak, jakby specjalnie dla nich �wiat si� pochyla�, a one po prostu po nim zje�d�a�y.
- Rozumiem - powiedzia�em, chocia� kompletnie nic nie rozumia�em. Mimo �e poruszali�my si� z f wiatrem i nie by�o pozornego ruchu powietrza, kt�ry m�g�by nas dodatkowo zi�bi�, to bezruch, w jakim i przebywa�em sprawi�, �e odczuwa�em ch��d znacznie wyra�niej ni� wtedy, kiedy tropi�em Nashhwonka.
Zapyta�em, czy Wielkie Sanie porusza�y si� z tak� szybko�ci�, ale m�j s�siad potrz�sn�� g�ow�.
- Nie szybciej ni� dobry piechur. Szli�my za nimi przez d�u�szy czas, ale tamci nie pozwolili nam si� na nie wspi��, wiec musieli�my wr�ci�. Wtedy znale�li�my ciebie.
Wieczorem, przy ognisku, my�la�em ci�gle o Wielkich Saniach i o zabiciu Nashhwonka. S�dzi�em, �e cz�onkowie plemienia uwa�aj� mnie ju� za swojego - potrafi� przecie� skaka� i biega� lepiej, ni� kt�rykolwiek z nich, sam zabi�em �anie Lenizee i to ja przeci��em jedno ze �ci�gien Nashhwonka, kiedy ten szykowa� si� do zabicia D�ugiego No�a. Jednak kilka chwil temu, kiedy ju� wszyscy spali, D�ugi N� przyszed� do mnie i powiedzia�, �e b�dzie dla mnie lepiej, je�li opuszcz� ob�z.
- Je�eli tego nie zrobisz - powiedzia� - to pewnego dnia, kiedy zabraknie �ywno�ci, kto� - najprawdopodobniej jedna z kobiet - zabije ci�, bez wzgl�du na to czy jeste� zaczarowany czy nie. Odpar�em, i� nie s�dzi�em, �e s� zdolni do takich rzeczy.
- Czy znasz Krzyw� Nog�? Tego, kt�rego zrani� Nashhwonk?
- Tak, ale s�dzi�em, �e nazywa si� Ognisty Kogut.
- Kiedy rana si� zagoi, b�dzie si� nazywa� Krzywa Noga. Czy by�oby w porz�dku, gdyby�my go zabili i zjedli?
- Nie wiem, ale nie wydaje mi si�.
- To by nie by�o w porz�dku. Ludzie z Wielkich Sa� uwa�aj� inaczej, ale wed�ug naszych odwiecznych praw mo�na je�� ka�de mi�so, z wyj�tkiem mi�sa cz�owieka. Je�eli jednak Krzywa Noga nie wydobrzeje do nast�pnego okresu g�odu, najprawdopodobniej zostanie zabity. G��d jest najwy�szym prawem - kto go nie przestrzega, ten ginie. Je�li z�amie si� jakie� inne prawo, jest si� karanym chorob� albo niepowodzeniem w �owach. Czasem wina mo�e by� wybaczona, czasem wybaczenie mo�na sobie kupi�.
- Rozumiem.
- Ty nie jeste� cz�owiekiem. Na twarzy rosn� ci w�osy i musisz je �cina� - widzia�em, jak to robisz. S�dz�, �e jeste� spokrewniony z Ketinem.
- Nigdy go nie widzia�em.
- Nic nie pami�tasz, dlaczego wiec nie mia�by� zapomnie� tak�e swego pochodzenia? On tak�e skacze bardzo daleko, chocia� jest du�y, a ty ma�y. I te� ma w�osy na twarzy.
- Co powinienem zrobi�?
- Opu�ci� nas jutro rano. Cze�� mi�sa Nashhwonka nale�y do ciebie. Dam ci je. Mo�esz te� wzi�� sanie, kt�re dzisiaj zbudowali�my. To dobre drewno.
- Czy m�g�bym dosta� �agiel?
D�ugi N� potrz�sn�� g�ow�.
- Nie, jest zbyt cenny.
- Dam ci za niego moj� porcje mi�sa Nashhwonka.
Roze�mia� si�.
- Wiec nie b�dziesz potrzebowa� sa�, �eby je przewie��.
- Zdob�d� mi�so. Ty dasz mi �agiel, a ja dam ci moj� cze�� Nashhwonka.
- Zgoda.
Si�gn�� pod futro i wyci�gn�� sk�rzan� p�acht�.
- Musisz tylko przywi�za� go rzemieniami, tak jak widzia�e� to dzisiaj.
Kiedy ju� poszed�, zacz��em si� zastanawia�, jak wiele prawdy by�o w jego s�owach. Mia�em nawet zamiar spa� z no�em w d�oni, ale doszed�em do wniosku, �e przecie� teraz mi�sa jest w br�d i �e nie grozi mi bezpo�rednie niebezpiecze�stwo.
Czwarty dzie�. Rano na skraju wioski znalaz�em obiecane sanie. By�y nietkni�te, z uwi�zanymi do masztu rejami. Poszed�em do chaty D�ugiego No�a, gdzie on i Czerwona Kluy przygotowywali w�a�nie poranny posi�ek i odda�em mu kusze, kt�r� jego matka po�yczy�a mi pierwszego dnia mego pobytu w wiosce. Mia�em nadzieje, �e pozwol� mi j� zatrzyma�. Tak si� jednak nie sta�o, aczkolwiek zosta�em zaproszony na �niadanie. Potem odwiedzi�em le��cego w swojej chacie Krzyw� Nog� i �yczy�em mu szybkiego powrotu do zdrowia. Przez ca�y czas naszej rozmowy ani na moment nie wypu�ci� z d�oni no�a, wiec przypuszczam, �e to, co wczorajszego wieczoru powiedzia� mi D�ugi N�, by�o prawd�. Przyda�aby mi si� kusza Krzywej Nogi, ale nie mia�em nic, co m�g�bym mu za ni� zaoferowa�.
Kiedy si� z nim po�egna�em, nie mia�em tu ju� nic wi�cej do roboty. Wr�ci�em do sa�, przywi�za�em �agiel i naci�gn��em szot. Wiatr os�ab� nieco, ale ci�gle wia� z zachodu, co oznacza�o, �e bez wi�kszych k�opot�w powinienem dojecha� do �ladu pozostawionego przez Wielkie Sanie, chocia� tam przyjdzie mi pewnie ci�gn�� moje sanki za sob�.
Z tak ma�ym �adunkiem sanie porusza�y si� bez problemu nawet po mi�kkim �niegu i tylko dwa razy musia�em im troch� pom�c, kiedy podjazd okaza� si� zbyt stromy. �eglowanie po �niegu okaza�o si� wielk� frajd�, a gdy ju� nauczy�em si� porz�dnie wyostrza� do wiatru, uda�o mi si� osi�gn�� ca�kiem znaczn� pr�dko��. Zaczyna�em si� co prawda martwi� o �ywno��, ale nie mia�o wi�kszego sensu, �ebym zatrzyma� si� i stara� wytropi� �nie�ne ma�pki, bo przecie� i tak nie mia�bym czym ich zabi�. Moj� szans� by�o jak najszybsze dogonienie Wielkich Sa�, bowiem na zdobycie jedzenia w inny spos�b raczej nie mia�em co liczy�.
Z tego, czego uda�o mi si� dowiedzie� wynika�o, �e Wielkie Sanie wyprzedza�y mnie o jakie� sze��dziesi�t godzin. Porusza�y si� jednak powoli, a poza tym spor� cze�� dnia sp�dzi�y z lud�mi D�ugiego No�a, tote� by�em przekonany, �e je�li uda mi si� utrzyma� te pr�dko��, to by� mo�e do�cign� je jeszcze dzisiaj, a z ca�� pewno�ci� w dniu jutrzejszym.
Po dotarciu do szlaku wci�gn��em sanie na szczyt wzg�rza - tego samego, kt�re dostrzeg�em podczas polowania na Nashhwonka - po czym z niema�� ulg� zaj��em na nich miejsce i zjecha�em na d�. Okaza�o si� to niemal r�wnie przyjemne, jak �eglowanie. Pomimo przeciwnego wiatru uda�o mi si�, poruszaj�c si� zakosami po ca�ej szeroko�ci szlaku, osi�gn�� nast�pne wzniesienie bez zsiadania z sa�, a tym samym znacznie szybciej, ni� gdybym musia� je ci�gn�� za sob�.
Po mniej wi�cej godzinie przysz�a mi do g�owy my�l, �e usuwaj�c cze�� wzd�u�nic, koniecznych podczas transportu tak pot�nego ci�aru, jaki stanowi�a martwa tusza Nashhwonka, teraz za� zupe�nie niepotrzebnych, mog� znacznie zmniejszy� mas� mego wehiku�u. Odwi�za�em je, zyskuj�c dzi�ki temu sporo rzemieni, kt�re wykorzysta�em dla lepszego umocowania masztu, ��cz�c go z wygi�tymi ku g�rze przednimi cz�ciami p��z. Pr�dko�� wzros�a w spos�b wyra�ny, a gdy po jakim� czasie, ku mej wielkiej rado�ci, wiatr zmieni� sw�j kierunek na bardziej p�nocny, p�dzi�em z tak� szybko�ci�, �e ze szczytu ka�dego wzniesienia, na jakie po drodze wje�d�a�em, zacz��em si� ju� pilnie rozgl�da� w poszukiwaniu sylwetki Wielkich Sa�.
Zapad� zmrok, ja jednak �eglowa�em dalej. Niewiele ju� dzieli�o mnie od ca�kowitego zamarzni�cia, ale mimo to nie przerwa�em podr�y nawet po zachodzie s�o�ca, korzystaj�c ze �wiat�a najpierw obydwu, a potem ju� tylko jednego ksi�yca. Kiedy jednak i ten schowa� si� za horyzont przesta�em w og�le widzie� szlak. M�g�bym bardzo �atwo skr�ci� w z�� stron� i nic o tym nie wiedz�c zjecha� z niego, trac�c tym samym to, co dzisiaj uda�o mi si� nadrobi�. Oko�o p�nocy zatrzyma�em si� i odci�gn��em sanie jakie� p� kilometra w bok - chocia� mo�e to by� znacznie bli�ej, bo naprawd� jestem bardzo zm�czony. Znalaz�em te k�p� niewysokich drzew i dla os�ony przed wiatrem wygrzeba�em sobie przy nich dziur� w �niegu.
Pi�ty dzie�. Kiedy si� rano obudzi�em - a niewiele brakowa�o bym si� ju� nie obudzi� - nogi mia�em tak zmarzni�te, �e w og�le nie mog�em nimi poruszy�. Musia�em d�ugo je masowa� i naciera� �niegiem, zanim poczu�em, �e wraca do nich �ycie. Sk�r� twarzy mog�em masowa� sobie do woli, i tak nie reagowa�a na dotkniecie. S�dz�, �e prze�y�em tylko dzi�ki nadzwyczajnym w�a�ciwo�ciom mego kombinezonu oraz dzi�ki temu, �e po�o�y�em si� bardzo p�no, kiedy do �witu pozosta�o ju� niewiele godzin. Teraz wiem, �e zawsze musze mie� ogie�, jakie� schronienie, oraz �e nie wolno mi k�a�� si� bezpo�rednio na �niegu.
Kiedy ju� przywr�ci�em czucie mym na p� zamarzni�tym ko�czynom, zacz��em si� zastanawia� nad sposobem zdobycia czego� do jedzenia, chocia�, dziwna rzecz, wcale nie odczuwa�em g�odu. Mo�liwe, �e od Wielkich Sa� dzieli�o mnie nie wi�cej ni� kilka kilometr�w. Je�eli jednak okaza�oby si� inaczej, to bez jedzenia by�bym za s�aby, by przetrwa� do nast�pnego rana. Rozpali�em wiec ognisko i przypomniawszy sobie kobiety zbieraj�ce jadalne ro�liny, zacz��em grzeba� w �niegu.
Dop�ki szuka�em w�r�d drzew, niczego nie znalaz�em, potem jednak uprzytomni�em sobie, �e przecie� kobiety wybra�y odkryty, nachylony ku po�udniowi stok. Znalaz�em podobne miejsce i niebawem dokopa�em si� do ro�linek, kt�re, jak mi si� wydawa�o, jad�em w obozie D�ugiego No�a. Po chwili z ca�ym ich nar�czem wr�ci�em do ogniska.
Czerwona Kluy i inne kobiety gotowa�y je wrzucaj�c gor�ce kamienie do sk�rzanej, wype�nionej �niegiem torby. Nie mia�em takiej torby, ale po kilku pr�bach przekona�em si�, �e mog� si� doskonale obej�� bez niej, wycinaj�c po prostu no�em odpowiednich rozmiar�w dziur�, w zamarzni�tej ziemi. Posi�ek, jaki sobie przyrz�dzi�em by� obfity, ale niezbyt syc�cy. Potrzebowa�em mi�sa, a szczeg�lnie t�uszczu.
Sko�czy�em ju� je�� i w�a�nie przygotowywa�em si� do wyruszenia w dalsz� drog�, gdy us�ysza�em g�osy, dochodz�ce z miejsca, w kt�rym znalaz�em moje ro�liny. Wyjrza�em ostro�nie zza krzak�w, stanowi�cych tej nocy moje schronienie i zobaczy�em na stoku wi�cej ni� tuzin ludzi - m�czyzn, kobiet i dzieci. Cze�� z nich bada�a �lady, jakie po sobie pozostawi�em, reszta za� szuka�a �ywno�ci. Uderzy� mnie ich niski wzrost i krepa budowa cia�a, oraz to, �e kr�c�ce si� miedzy doros�ymi dzieci by�y w r�nym wieku - Czerwona Kluy wyja�ni�a mi bowiem, �e dzieci rodz� si� tylko o jednej porze roku, kiedy istnieje mo�liwo�� zdobycia dla nich po�ywienia, oraz �e osi�gaj� wiek doros�y, zanim urodzi si� nast�pna generacja.
P�nocny wiatr d�� z du�� si�� i zale�a�o mi na tym, by korzystaj�c z tego ruszy� w drog�, ale nie wydawa�o si� mo�liwe, �eby uda�o mi si� dotrze� niepostrze�enie do ukrytych po przeciwnej stronie zaro�li sa�. Po pewnym czasie jednostajny wiatr zamieni� si� w przypadkowe podmuchy, tworz�ce z padaj�cego i wzbijanego w powietrze �niegu ruchome, przypominaj�ce zjawy kolumny. Pomy�la�em, �e pi�knie by wygl�da�y za�amuj�ce si� w nich promienie s�o�ca. Jednak ju� i tak zachmurzone niebo robi�o si� coraz ciemniejsze - tak ciemne, i� mia�em nadzieje, �e korzystaj�c z w�a�ciwie ju� p�mroku b�d� m�g� jako� dobiec do sa�, unikaj�c dostrze�enia przez tajemniczych ludzi ze stoku.
Zbytnio jednak zwleka�em. Kiedy ju�, ju�, niemal si� zdecydowa�em, ca�a grupa zamar�a nagle w bezruchu, zwr�cona w moj� stron�, a po chwili czterech m�czyzn, wymachuj�c u�ywanymi do grzebania w �niegu narz�dziami o kr�tkich trzonkach i ci�kich, wygi�tych ostrzach, ruszy�o w moim kierunku.
By�em pewien, �e zdo�a�bym im uciec, ale nie ulega�o te� dla mnie w�tpliwo�ci, �e musia�bym porzuci� sanie. Niscy, kr�pi m�czy�ni poruszali si� jednak do�� szybko i nie by�o szans, �ebym zd��y� napi�� �agiel i odjecha� saniami, tym bardziej �e �nieg by� sypki, a wiatr niepewny. Najlepszym wyj�ciem z sytuacji wydawa�o mi si� okazanie im moich pokojowych zamiar�w. Wyszed�em zza krzak�w z wyci�gni�tymi przed siebie pustymi r�koma, przygotowany jednak na b�yskawiczny odwr�t gdyby mimo wszystko postanowili mnie zaatakowa�.
Podzia�a�o. Ca�a czw�rka zatrzyma�a si� jakie� pi�� metr�w przede mn� i chocia� ca�y czas �ciskali swe zakrzywione narz�dzia, to wydawali si� bardziej zdziwieni ni� wojowniczy.
S� uderzaj�co brzydcy. Twarze maj� tak okr�g�e, jakby kto� wykre�li� je cyrklem, oczy niewielkie i schowane pod wysuni�tymi �ukami brwiowymi, nosy za� ma�e i tak zadarte ku g�rze, �e nozdrza wydaj� si� by� ma�ymi k�eczkami.
- Jestem przyjacielem - powiedzia�em. - Nie chce z wami walczy�.
- Ani my z tob� - odpar� najstarszy (w�osy mia� zupe�nie siwe) i zarazem najwy�szy.
- Wiec pozw�lcie mi spokojnie odej��.
- Wola�bym raczej, �eby� nauczy� nas swojej m�dro�ci. Podszed� do mnie, podaj�c mi r�koje�ci� do przodu swoj� grace. Wzi��em j�, domy�laj�c si�, �e ten gest ma jakie� rytualne znaczenie, po czym, widz�c, �e tego oczekuje, odda�em mu j� z powrotem.
- Czy nauczysz nas m�dro�ci?
- Musze i��.
Zda�em sobie nagle spraw�, �e wiatr zupe�nie usta�. �nieg sypa� coraz bardziej.
- Niedobrze teraz wyrusza� w podr�.
Przez chwile zastanawia�em si�, czy aby nie czyta w moich my�lach.
- Rzeczywi�cie - powiedzia�em.
- Chod� do naszego sza�asu. Damy ci je��. Kiedy �nieg przestanie pada�, wyruszysz w drog�.
Przez moment zawaha�em si�, ale zbyt �wie�e by�o jeszcze wspomnienie przera�liwego zimna, jakiego do�wiadczy�em podczas noclegu pod go�ym niebem. Skin��em g�ow� na znak zgody i w tej samej chwili ca�a czw�rka u�miechn�a si� (s� znacznie mniej brzydcy, kiedy si� u�miechaj�) i wyra�nie uspokoi�a. P� minuty p�niej, kiedy w padaj�cym �niegu dotarli�my do czekaj�cych na stoku kobiet i dzieci, wszyscy obskoczyli mnie dooko�a, dziwi�c si� memu niezwyk�emu ubraniu i poszturchuj�c si� nawzajem, zdaje si�, �e dla sportu.
S� ubrani znaczniej gorzej, ni� plemi� D�ugiego No�a. Chodz� boso po �niegu i wi�kszo�� ma r�ce go�e a� po �okcie. Dzieci niemal bez wyj�tk�w biegaj� nago, ale ca�e pokryte s� puszystym w�osem, kt�ry w miar� dorastania zamienia si� w mocno przerzedzon� szczecin�.
Najstarszy i najwy�szy z nich nazywa si� Poszukiwacz Gniazd i jest o p� g�owy ni�szy ode mnie. Wszyscy jednak s� barczy�ci, a na ich r�kach i nogach wida� w�z�y stalowych mi�ni. Poszukiwacz Gniazd i jeszcze jeden m�czyzna otwierali poch�d, w �rodku sz�y kobiety, dzieci i ja, na ko�cu za� pozostali dwaj m�czy�ni, i w ten spos�b dotarli�my do sza�asu, w kt�rym teraz jestem.
(Martwi� si� troch� o sanie, tym bardziej �e nie zdj��em �agla, ale nie wydaje mi si�, �eby ktokolwiek mia� ochot� wychodzi� w zamie�, kt�ra szaleje na zewn�trz. Poza tym ju� dawno musia� je przysypa� �nieg).
Sza�as zrobiony jest z ga��zi i wydaje mi si�, �e chyba jednak lepiej mieszka si� w chatach ze sk�r. Ga��zie opieraj� si� o rusztowanie sk�adaj�ce si� z dw�ch drzew i przymocowanego do nich, siedmiometrowej mo�e d�ugo�ci, dr�ga. Dziura w jednej ze �cian s�u�y za drzwi, za� dym z p�on�cego po�rodku niewielkiego ogniska wydobywa si� na zewn�trz przez otw�r, wytopiony w pokrywaj�cej ca�y sza�as warstwie �niegu. Cuchnie tu w�a�nie dymem oraz mocnym, s�onawym odorem cia� ludzi, nazywaj�cych siebie Pamigaka.
Kiedy ju� weszli�my do �rodka, kobiety po�piesznie rozpali�y ogie� i po chwili zosta�em pocz�stowany potraw� przyrz�dzon� z korzeni i li�ci; jako rodzaj deseru rozdzielono, jak mi si� wydaje wed�ug systemu odzwierciedlaj�cego obowi�zuj�c� tutaj hierarchie, kilkana�cie niewielkich zwierz�tek. Otrzyma�em najokazalsze z nich, chyba ryj�ce, o charakterystycznym kr�tkim pysku. Drugie co do wielko�ci wzi�� dla siebie Poszukiwacz Gniazd, trzy nast�pne wr�czy� pozosta�ym trzem m�czyznom, za� reszt�, na kt�r� sk�ada�y si� g��wnie okazy wielko�ci myszy, rozda� swoim ulubionym kobietom i dzieciom. Zauwa�y�em, �e najstarsza, okryta �achmanami kobieta w og�le nic nie dosta�a. Nazywa si� Krwawa Twarz o Poranku i zdaje si� by� przedstawicielk� absolutnych nizin spo�ecznych, chyba czym� w rodzaju pariasa.
Sk�ry, kt�re zdj�li�my ze zwierz�t ofiarowali�my kobietom, a nast�pnie upiekli�my mi�so nad ogniem. Nigdy jeszcze nie mia�em w ustach czego� r�wnie smacznego, tote� zjad�em prawie wszystko, ��cznie z tym, co, jak mi si� dot�d wydawa�o, zupe�nie do jedzenia si� nie nadaje. Zostawi�em tylko stopy, d�onie i wn�trzno�ci. Ciemno��, jaka panowa�a na dworze oraz nosz�cy wszelkie znamiona kolacji posi�ek zdawa�y si� wskazywa� na to, �e jest ju� noc, chocia� w rzeczywisto�ci musia�o by� dopiero ko�o po�udnia. To niezwykle g�sto sypi�cy �nieg powstrzymywa� dop�yw s�onecznego �wiat�a.
- A teraz nauczysz nas m�dro�ci - powiedzia� Poszukiwacz Gniazd.
Powiedzia�em mu, �e obawiam si�, i� niewiele b�d� mia� im do zaoferowania. Skin�� powa�nie g�ow�.
- Tak, to jest pierwszy owoc m�dro�ci - pokora.
- To raczej ja chcia�bym si� czego� od was dowiedzie�. Widzieli�cie Wielkie Sanie?
Pokiwali g�owami. Zauwa�y�em, �e temat bardzo ich poruszy�.
- Jak dawno temu odesz�y?
- By�y tutaj, potem dzie� ich nie by�o, a potem ty si�. zjawi�e�. Poznali�my po twojej twarzy i stroju, �e jeste� z Wielkich Sa�. Tak jak oni przypominasz Wiggikki, tylko �e ty nie jeste� tak okrutny.
- Kto to jest, ci Wiggikki?
- My�liwi, kt�rzy szybko biegaj� i �piewaj�. To oni upolowali wi�kszo�� tych zwierz�t. - Poszukiwacz Gniazd u�miechn�� si� szeroko. Poluj� dla nas, a gdy pr�buj� zapolowa� na nas, wtedy pokazujemy im, �e z nami nie przelewki.
- Nie rozumiem. Jak to, poluj� dla was?
- Maj� taki zwyczaj, �e kiedy zabij� jakie� ma�e zwierze, zakopuj� je w �niegu, by zabra� je, kiedy b�d� wraca� z polowania. Zamiast nich jednak my je zabieramy i to, co widzisz, w taki w�a�nie spos�b zdobyli�my. Jednak to najlepsze, kt�re ty dosta�e�, sami zabili�my, wyci�gaj�c ma�ego Pummang� z jego ciep�ego domku pod ziemi�.
- Chyba znam tych Wiggikki. Przedwczoraj zabili Nashhwonka.
- O, to nowina! My sami...
Od strony otworu wej�ciowego rozleg� si� przera�liwy krzyk. Pariaska, kt�ra tam siedzia�a, rzuci�a si� na o�lep do wn�trza sza�asu, rozrzucaj�c przy tym p�on�ce g�ownie z ogniska. Wszyscy zerwali si� na nogi, gadaj�c jeden przez drugiego w podnieceniu, gdy w pewnej chwili zag�uszy� ich nowy g�os, to g��boki jak basowe dudnienie kot��w, to zn�w zawodz�cy niczym pot�na wiolonczela.
- Mi�ego dnia, brudasy. Co �e�cie znale�li na stoku?
Przed wej�ciem do sza�asu przykl�kn�� cz�owiek dor�wnuj�cy chyba rozmiarami Nashhwonkowi i stara� si� zajrze� do wn�trza. Mia� ma�� cofni�t� brod�, kr�tk� g�rn� warg�, wydatne ko�ci policzkowe i du�e zielone oczy, tak pi�kne, �e a� nie pasuj�ce do twarzy m�czyzny. Dzi�ki nim z tego cz�owieka, pomimo jego wzrostu i oczywistej p�ci, emanowa�o co�, jakby kobieco��, czy mo�e nawet zniewie�cia�o��. W du�ej, ale do�� delikatnie wygl�daj�cej d�oni trzyma� sporz�dzon� z �ebra jakiego� ogromnego zwierz�cia pa�k�, zako�czon� sprawiaj�cymi bardzo gro�ne wra�enie hakami.
M�czy�ni, a wraz z nimi kilku dorastaj�cych ch�opc�w ruszyli od razu w jego stron�, podczas gdy kobiety skupi�y si� wok� Krwawej Twarzy o Poranku, kt�rej plecy przeorane by�y na ca�ej d�ugo�ci �wie�� szram� - najwidoczniej dosi�gn�� j� jeden z hak�w. Do��czy�em do m�czyzn, aczkolwiek dysponuj�c jedynie sk�adanym no�em nie bardzo wiedzia�em, na co m�g�bym liczy�.
Poszukiwacz Gniazd uni�s� ostrzegawczo sw� zakrzywion� bro�.
- We� mnie - powiedzia�. - Wyci�gnij mnie st�d, Mimmunka, a umieraj�c wbije ci to po r�koje�� w czo�o.
Chichot Mimmunki przypomina� odg�os, jaki wydaje niewielki wodospad.
- Ciebie nie chce - odpar�. - Masz mi�so tak twarde jak korzenie, kt�re zjadasz. Daj mi kogo� ma�ego i mi�kkiego, na kim ci nie zale�y, to sobie p�jd�.
- �eby wr�ci� jutro.
- Nie, przysi�gam. Jutro zmieniam tereny �owieckie. Przenosz� si� na r�wnin� nad rzek�. Bagna s� teraz zmarzni�te, wiec b�d� m�g� zabija� nawet dwa razy na dzie�. Pami�tasz, jak wzi��em od ciebie tego ma�ego krzykacza? To by�o wtedy, kiedy ksi�yce poda�y sobie r�ce. Ile dni min�o, zanim ujrza�e� mnie ponownie? Co najmniej dwadzie�cia, jak nie wi�cej.
- Bo ca�y czas tropili�my ci� po lesie.
- A gdzie� tam. Nawet tego nie zauwa�y�em. No, popatrz na tych, co stoj� za tob�. Chyba ich wszystkich nie potrzebujesz, co?
- Nasze prawa m�wi�, �e musimy stara� si� chroni� wsp�plemie�c�w.
- Ho, ho. Czy to jeszcze jedna z tych szlachetnych zasad, przyniesionych przez Wielkie Sanie?
- Nasze prawa zawsze tak m�wi�y.
- Wiec czego si� od nich nauczy�e�? Gadali tylko ot, tak sobie?
- Mog�e� sam z nimi rozmawia�, tak jak my to uczynili�my.
- O, tak - powiedzia� Mimmunka - mog�em ich wiele nauczy�.
Zdawa� si� zapomnie� o tym, �e przyszed� tu po �up, ale zauwa�y�em, �e ca�y czas przysuwa si� do Poszukiwacza Gniazd.
- Niczego by� ich nie nauczy�. Twoje �ycie polega tylko na zabijaniu.
- Ma�o wiesz. Daj mi t�, kt�r� trafi�em moj� pa�k�.
Kobiety zaszepta�y miedzy sob�, a kiedy odwr�ci�em si� w ich stron�, wypchn�y ju� przed siebie Krwaw� Twarz o Poranku.
- A to kto? - zapyta� nagle Mimmunka. Patrzy� prosto na mnie.
Poszukiwacz Gniazd nic nie odpowiedzia�. W momencie, kiedy Mimmunka odwr�ci� od niego wzrok, rzuci� si� naprz�d, mierz�c sw� broni� w r�k� napastnika. Mimmun