12778
Szczegóły |
Tytuł |
12778 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12778 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12778 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12778 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Barbara Wood
Kamie� Przeznaczenia
(The Blessing Stone)
Prze�o�y�a Ma�gorzata Hesko-K�odzi�ska
T� ksi��k� dedykuj� wraz z mi�o�ci� mojemu m�owi George�owi.
Prolog
Trzy miliony lat temu
Kamie� Przeznaczenia narodzi� si� wiele lat �wietlnych od Ziemi, po drugiej
stronie gwiazd.
Powsta�, kiedy gigantyczny wybuch rozproszy� od�amki cia� niebieskich w
przestrzeni mi�-
dzygwiezdnej. Niczym l�ni�cy statek, rozpalony fragment materii pokonywa�
niesko�czon�
pr�ni�, zmierzaj�c ku nieuchronnej zgubie na m�odej, dzikiej planecie.
Mastodonty i mamuty przerwa�y �erowanie, by spojrze� na rozb�ys�e nagle niebo,
sk�d nad-
ci�ga� p�on�cy w ziemskiej atmosferze �elazny meteoryt. Rozjarzona kula
przerazi�a rodzin� ho-
minid�w, niewielkich stworze� przypominaj�cych ma�py cz�ekokszta�tne, od kt�rych
r�ni�y je
tylko mniej wydatne �uki brwiowe oraz tendencja do poruszania si� na dw�ch
nogach, w pozycji
wyprostowanej. Grupka zamar�a nagle na �erowisku na skraju pierwotnego lasu.
Chwil� p�niej
meteoryt run�� na ziemi�. Fala uderzeniowa dos�ownie �ci�a hominidy z n�g.
Rozgrzane w wyniku uderzenia ska�y rozpad�y si� na miliony od�amk�w. W
piekielnym
ogniu gwiezdny py� meteorytu stopi� si� w jedno z kryszta�kami ziemskiego
kwarcu. Stopniowo
jednak krater, powsta�y w miejscu, gdzie spad� meteoryt, ostyg�, a padaj�ce
deszcze wype�ni�y go
wod�. Przez dwa miliony lat do utworzonego w ten spos�b jeziora sp�ywa�y z
pobliskich wulka-
n�w strumienie, nios�c piaszczyste osady, kt�re przykrywa�y kosmiczne szcz�tki.
Wstrz�s geolo-
giczny sprawi�, �e wschodnia �ciana zbiornika rozsun�a si� i woda, p�yn�c
wartkim strumieniem,
wy��obi�a w�w�z. W dalekiej przysz�o�ci, mia� on otrzyma� nazw� Olduvai. Jezioro
z czasem si�
opr�ni�o, a wiatry zwia�y warstwy osadu, spod kt�rego ponownie wyjrza�y
fragmenty meteorytu
� gdzieniegdzie tylko po�yskuj�ce, twarde, nie�adne, grudki. Ale jeden z tych
okruch�w okaza�
si� wyj�tkowy. Powsta� przypadkiem lub za spraw� przeznaczenia. Zrodzony z si�y
i energii, ca�e
tysi�clecia polerowany przez wod�, piasek i wiatr, by� teraz g�adki i owalny.
Po�yskiwa� b��kitem
niczym niebo, z kt�rego przyby�. Przelatuj�ce ptaki rozsiewa�y nasiona, z nich
wyrasta�a bujna
ro�linno��: dzi�ki niej kamie� spoczywa� w bezpiecznym cieniu i tylko
przypadkowe b�yski
�wiat�a, odbijaj�cego si� od kryszta�owej powierzchni, wskazywa�y na obecno��
cennego przed-
miotu.
Min�o jeszcze tysi�clecie, i jeszcze jedno, a kamie� czeka�... A� pewnego dnia
uznano go za
magiczny i przera�aj�cy, przekl�ty i b�ogos�awiony.
Ksi�ga pierwsza
AFRYKA
Sto tysi�cy lat temu
Poluj�ca tygrysica przyczai�a si� w trawie, napi�ta, gotowa do skoku.
Nieopodal grupka ludzi szuka�a korzeni i nasion, nie�wiadoma, �e wpatruj� si� w
ni� bursz-
tynowe oczy. Cho� masywna i umi�niona, kocica by�a jednak dosy� powolnym
zwierz�ciem.
W przeciwie�stwie do swoich rywali, lw�w i lampart�w, rzucaj�cych si� w
b�yskawiczn� pogo�
za ofiar�, szablastoz�bna tygrysica musia�a chwyta� zdobycz z zaskoczenia.
Warowa�a zatem w p�owej trawie, obserwuj�c i czekaj�c, a� niczego
niepodejrzewaj�ce ofia-
ry podejd� bli�ej.
Popo�udniowe s�o�ce rozpali�o afryka�sk� r�wnin�. Ludzie parli przed siebie
w nieko�cz�cym si� poszukiwaniu �ywno�ci, wpychali w usta orzechy i larwy,
zak��caj�c cisz�
odg�osami �ucia i chrupania, z rzadka mrukni�ciem albo wypowiedzianym s�owem.
Kocica nie
odrywa�a do nich wzroku. Najwa�niejsza by�a cierpliwo��.
W ko�cu doczeka�a si� dziecka. Malutkie i niezbyt pewnie trzymaj�ce si� jeszcze
na nogach,
odesz�o od matki. Skok by� szybki i zwinny. Maluch krzykn�� przera�liwie � i ju�
drapie�nik
odbiega� z delikatnym cia�kiem w �miertelnie gro�nych z�bach. Ludzie natychmiast
ruszyli
w pogo�, wrzeszcz�c i wymachuj�c w��czniami.
Zwierz� znikn�o w kryj�wce w spl�tanym poszyciu. Dziecko dar�o si� rozpaczliwie
i wi�o
w z�bach kocicy. Oszalali z przera�enia ludzie podskakiwali i m��cili ziemi�
prymitywnymi ma-
czugami, a ich krzyki wznosi�y si� w niebo, gdzie ju� kr��y�y s�py. Matka
dziecka, m�oda samica
zwana Os�, biega�a wok� jamy, w kt�rej znikn�a kocica.
Nagle jeden z samc�w krzykn��. Gestem r�ki nakaza� pozosta�ym i�� za sob�.
Oddalili si� od
ciernistych krzew�w. Osa tkwi�a w miejscu, mimo �e dwie inne samice usi�owa�y j�
odci�gn��.
Run�a na ziemi� i skowycza�a jak zranione zwierz�. W ko�cu towarzysze, z obawy,
�e drapie�-
nik powr�ci, zostawili j� i pobiegli ku najbli�szej k�pie drzew. Po�piesznie
ukryli si�
w ga��ziach.
Pozostali tam, a� s�o�ce zacz�o znika� za horyzontem, a cienie stawa�y si�
coraz d�u�sze.
J�k�w oszala�ej matki nie s�yszeli ju� od dawna. W popo�udniowej ciszy dotar� do
nich tylko
jeden gwa�towny okrzyk b�lu i trwogi. Puste �o��dki i pragnienie nakaza�y
ludziom dalsz� w�-
dr�wk�. Zeszli z drzew, zerkn�li na zakrwawion� ziemi� w miejscu, w kt�rym
ostatnio widzieli
Os�, i w poszukiwaniu jedzenia ruszyli na zach�d.
Wysocy, d�ugonodzy ludzie w�drowali po afryka�skiej sawannie. Poruszali si� z
p�ynn�,
niemal zwierz�c� gracj�. Nie nosili ubra� ani ozd�b; w d�oniach �ciskali proste
w��cznie i topory.
Grupa liczy�a siedemdziesi�t siedem os�b, od niemowl�t po starc�w. Dziewi��
samic by�o
w ci��y. Maszeruj�c bez wytchnienia w nieustannej pogoni za �ywno�ci�, �aden z
pierwszych
ludzi nie mia� poj�cia, �e za sto tysi�cy lat, w �wiecie, kt�rego nie potrafi�by
sobie wyobrazi�,
potomkowie nazw� go homo sapiens � cz�owiekiem my�l�cym.
Niebezpiecze�stwo.
Ch�on�c odg�osy i zapachy �witu, Wysoka le�a�a nieruchomo na legowisku, kt�re
dzieli�a ze
Star� Matk�. Dym z dogasaj�cego ogniska. Ostra wo� spalonego drewna. Lodowate
powietrze.
Ptaki w ga��ziach nad g�owami, ledwie przebudzone, kakofonia ptasich �piew�w.
Nie s�ysza�a
ryku lwa, szczekania hieny ani syku w�a, typowych oznak niebezpiecze�stwa.
Mimo to Wysoka nawet nie drgn�a. Cho� by�o jej zimno i marzy�a, �eby rozgrza�
si� przy
ognisku, kt�re pr�bowa�a rozpali� Stara Matka, nie wsta�a z legowiska.
Niebezpiecze�stwo cza-
i�o si� w pobli�u. Wyczuwa�a je wyra�nie.
Powoli unios�a g�ow� i zamruga�a. Rodzina ju� si� przebudzi�a. Wysoka s�ysza�a
�wiszcz�cy
oddech Rybiej O�ci. Nazwano go tak po tym, jak zakrztusi� si� niemal na �mier�.
Nozdrze urato-
wa� mu �ycie, z ca�ej si�y uderzaj�c go w plecy, a� o�� przelecia�a nad
ogniskiem. Od tego czasu
Rybia O�� mia� k�opoty z oddychaniem. Stara Matka podsyca�a nik�y p�omie� traw�,
Nozdrze za�
kuca� obok niej i przygl�da� si� brzydkiej ranie na mosznie, tam gdzie ugryz� go
jaki� owad.
Rozpalaczka Ognia zajmowa�a si� dzieckiem. G�odny i Guz chrapali na legowiskach,
a Skorpion
oddawa� mocz pod drzewem. W p�mroku dostrzeg�a sylwetk� Lwa, � kopulowa� ze
Zbieraczk�
Miodu i j�cza� z rozkoszy.
Nic niezwyk�ego.
Wysoka usiad�a i przetar�a oczy. Noc� sen Rodziny zak��ci�y rozpaczliwe krzyki
jednego
z dzieci Myszy. Ch�opiec u�o�y� si� do snu zbyt blisko ognia: sturla� si� w �ar
i mocno poparzy�.
T� lekcj� przerabia�o niemal ka�de dziecko. Wysoka te� mia�a blizn� po
oparzeniu, biegn�c�
przez ca�� d�ugo�� uda: w dzieci�stwie r�wnie� zasn�a tu� obok ogniska. Ch�opcu
nic si� nie
sta�o, ale pochlipywa�, gdy matka przyk�ada�a wilgotne b�oto na oparzenie.
Wysoka przyjrza�a si�
cz�onkom Rodziny, kt�rzy, pow��cz�c nogami, szli do wodopoju. Nie wydawali si�
przestraszeni
ani zdenerwowani.
A jednak co� by�o nie tak. M�oda samica wyczuwa�a zagro�enie, cho� niczego nie
dostrzeg�a
ani nie us�ysza�a. Wysokiej brakowa�o jednak wiedzy, by poj��, co to jest, oraz
s��w, by podzie-
li� si� obawami z reszt� grupy. �Uwaga!�, s�ysza�a w swojej g�owie. Gdyby
powiedzia�a to na
g�os, inni zacz�liby szuka� w okolicy jadowitych w�y, dzikich ps�w albo
szablastoz�bnych ty-
grys�w. Niczego by nie znale�li i nie mieliby poj�cia, przed czym Wysoka ich
ostrzega.
To nie jest ostrze�enie na dzisiaj, podpowiada� jej umys�, gdy w ko�cu opu�ci�a
legowisko.
To ostrze�enie na jutro.
M�oda samica z pierwotnej Rodziny nie umia�a jednak wyrazi� tej my�li. Nie
wiedzia�a,
czym jest przysz�o��, u�wiadamia�a sobie jedynie bezpo�rednie zagro�enie. Na
sawannie ludzie
�yli tak, jak otaczaj�ce ich zwierz�ta � �eruj�c, szukaj�c padliny i wody,
uciekaj�c przed drapie�-
nikami, zaspokajaj�c potrzeby seksualne i �pi�c po posi�ku w najgor�tszej porze
dnia.
Gdy wysz�o poranne s�o�ce, Rodzina opu�ci�a bezpieczn� kryj�wk� w sitowiu i
trzcinach
i ruszy�a na otwart� r�wnin�. Kiedy nadchodzi� dzie�, czu�a si� bezpieczna.
Wysoka, pe�na nie-
nazwanych obaw, wraz z innymi opu�ci�a obozowisko, by wyruszy� na codzienne
poszukiwanie
�ywno�ci.
Co pewien czas przystawa�a, rozgl�daj�c si� wok� w nadziei, �e ujrzy
przeczuwane zagro-
�enie. Woko�o by�o jednak tylko morze p�owej trawy, gdzieniegdzie li�ciaste
drzewa i pag�rki
ci�gn�ce si� a� do odleg�ych wzg�rz. �aden drapie�nik nie pod��a� za grup�
spragnionych ludzi
ani nie fruwa� po lekko zamglonym niebie. Wysoka dostrzeg�a stado pas�cych si�
antylop, sku-
bi�ce traw� �yrafy, zebry wymachuj�ce ogonami. Nic niezwyk�ego, nic, czego by
nie zna�a.
Tylko ta g�ra na horyzoncie... Do tej pory spokojna, teraz wypluwa�a w niebo dym
i popi�.
To by�o co� nowego.
Nikt jednak nie zwraca� na to uwagi. Nozdrze z�apa� konika polnego i wpakowa� go
sobie do
ust. Zbieraczka Miodu wyrwa�a k�p� kwiat�w, �eby sprawdzi�, czy maj� jadalne
korzenie. G�od-
ny wypatrywa� s�p�w na zasnutym chmurami niebie � kr�ci�y si� zwykle nad
padlin�. Nie�wia-
domi zagro�enia, kt�re stwarza wulkan, w�drowali boso po spieczonej ziemi i
k�uj�cej trawie, po
�wiecie pe�nym jezior i bagnisk, las�w i ��k, zamieszkanym przez krokodyle,
nosoro�ce, pawia-
ny, s�onie, �yrafy, zaj�ce, �uki, antylopy, s�py i w�e.
Rodzina Wysokiej rzadko spotyka�a innych ludzi, cho� co pewien czas kto� z grupy
dostrze-
ga� �lady ich obecno�ci poza granicami swojego niewielkiego terytorium. Nie
zapuszczali si�
raczej na dalsze tereny, odgrodzone naturalnymi barierami: strom� skarp� z
jednej strony, g��bo-
k� i szerok� rzek� z drugiej oraz niedost�pnym bagnem z trzeciej.
Podr�owali zwart� grup�: starcy i samice z dzie�mi w �rodku, samce, uzbrojone w
maczugi
i topory, wypatruj�ce drapie�nik�w, po bokach. Dzikie bestie zawsze bezb��dnie
namierza�y naj-
s�abszych, a teraz ci ludzie nie mieli si�y: od wczoraj nic nie pili. Wlekli si�
we wschodz�cym
s�o�cu ze spierzchni�tymi wargami, marz�c o czystej rzece, przy kt�rej
znale�liby bulwy, ��wie
jaja i k�py jadalnej ro�linno�ci. Mo�e gdzie� w �odygach papirusa uwi�z�
smakowity flaming?
Imiona cz�onk�w grupy zmienia�y si� zale�nie od okoliczno�ci, gdy� s�u�y�y
jedynie do porozu-
miewania si�. Dzi�ki nim cz�onkowie Rodziny mogli si� nawo�ywa� albo rozmawia� o
sobie.
Zbieraczka Miodu otrzyma�a imi� w dniu, w kt�rym znalaz�a gniazdo pszcz� i
Rodzina po raz
pierwszy po d�ugiej przerwie jad�a mi�d. Guz wszed� kiedy� na drzewo, by uciec
przed lampar-
tem, a potem spad� i tak si� uderzy� w g�ow�, �e nabi� sobie guza, kt�ry ju� mu
zosta�. Jednooki
straci� prawe oko, kiedy razem z Lwem usi�owa� odstraszy� stado s�p�w �eruj�ce
na martwym
nosoro�cu � zaatakowa� go jeden z ptak�w. �aba zr�cznie �apa� te p�azy; odwraca�
uwag� ofiary,
machaj�c jedn� r�k�, a chwytaj�c drug�. Wysoka by�a najwy�sz� samic� w Rodzinie.
Lud�mi kierowa�y impulsy, instynkt i zwierz�ca intuicja. Niewielu zastanawia�o
si� nad ota-
czaj�c� ich rzeczywisto�ci�. Brak przemy�le� oznacza� brak pyta�, a co za tym
idzie, brak po-
trzeby odpowiedzi. Nic ich nie dziwi�o, niczego nie podawali w w�tpliwo��. �wiat
sk�ada� si�
jedynie z tego, co mogli zobaczy�, us�ysze�, pow�cha�, co da�o si� dotkn�� i
spr�bowa�. Tajem-
nica nie istnia�a. Szablastoz�bny tygrys by� jedynie szablastoz�bnym tygrysem �
drapie�nikiem
za �ycia, �ywno�ci� po �mierci. Ludzie jeszcze nie stworzyli zabobon�w, magii,
nie wierzyli
w duchy ani niewidzialne moce. Nie pr�bowali t�umaczy�, czym jest wiatr, bo nie
zadawali sobie
tego pytania. Rozpalaczka Ognia nie �ama�a sobie g�owy nad tym, sk�d si� bior�
iskry ani po co
jej przodkowi sprzed tysi�cy lat potrzebny by� p�omie�. Po prostu nauczy�a si�
tej sztuki, obser-
wuj�c matk�, kt�ra opanowa�a t� umiej�tno�� dzi�ki swojej matce. Jedli wszystko,
co zdo�ali
znale��, a nie umiej�c si� porozumie� i wsp�dzia�a�, polowali jedynie na
najmniejsze stworzenia
� jaszczurki, ptaki, ryby i kr�liki. Cz�onkowie Rodziny Wysokiej nie
zastanawiali si�, czym lub
kim s�. Nie mieli poj�cia, �e w�a�nie dotarli do kresu d�ugiej drogi ewolucji i
�e przez nast�pnych
sto tysi�cy lat fizycznie si� nie zmieni�.
Byli r�wnie� nie�wiadomi tego, �e oto nadchodzi kolejna Wielka Zmiana, a
rozpoczyna j�
Wysoka, kt�ra przewidzia�a niebezpiecze�stwo gro��ce im w przysz�o�ci.
Wysoka szuka�a jadalnych ro�lin i owad�w, ale przez ca�y czas prze�ladowa�o j�
wspomnie-
nie wodopoju, nad kt�rym obudzili si� tego ranka. Ku konsternacji Rodziny, noc�
�r�d�o pokry�a
tak gruba warstwa py�u wulkanicznego i popio�u, �e woda nie nadawa�a si� do
picia. Pragnienie
wyp�dzi�o grup� z miejsca, w kt�rym w innych okoliczno�ciach pozosta�aby d�u�ej.
Z determinacj� pod��ali na zach�d za Lwem: wiedzia�, gdzie znajduje si� nast�pny
wodop�j.
W�r�d wysokich traw widzieli stada gnu, kt�re tak�e wyruszy�y na poszukiwanie
wody. Niebo
przybra�o dziwn� barw�, powietrze pachnia�o ostro i cierpko. Przed nimi, na
horyzoncie, g�ra
zion�a ogniem, jak nigdy dot�d.
Wysok�, zmagaj�c� si� z nierozwi�zan� zagadk�, dr�czy�o jeszcze jedno
wspomnienie �
strachu, kt�ry ich dopad� dwie noce wcze�niej.
Noce na afryka�skiej r�wninie nigdy nie by�y spokojne; lwy rycza�y nad �wie��
zdobycz�,
a hieny wydawa�y z siebie przera�liwe krzyki, zwo�uj�c towarzyszy do jedzenia.
Ludzie spali
g��bokim snem na skraju lasu, a w ciemno�ciach p�on�y ogniska, daj�ce �wiat�o i
ciep�o oraz
odstraszaj�ce zwierz�ta. Tym razem jednak by�o inaczej. Mimo �e przyzwyczajeni
byli do �ycia
w ci�g�ym zagro�eniu, czuli wi�kszy l�k ni� zwykle, usi�owali przenikn��
ciemno�ci
i nas�uchiwali bicia w�asnych serc. Co� dziwnego i strasznego dzia�o si� ze
�wiatem wok� nich.
Nie potrafili tego nazwa�, sformu�owa� my�li, kt�re nios�yby wyt�umaczenie, a
wi�c i pociech�.
Przera�eni mogli jedynie tuli� si� do siebie w bezzasadnym strachu.
Nie wiedzieli, bo i sk�d, �e trz�sienia ziemi ju� wiele razy wstrz�sa�y tym
rejonem ani �e g�-
ra na horyzoncie od tysi�cleci pluje law� w niebo, uspokajaj�c si� tylko na
pewien czas � ostatnio
na kilkaset lat. Teraz jednak g�ra o�y�a. Rzuca�a gro�n� czerwon� po�wiat� na
nocne niebo, zie-
mia za� dr�a�a, wyj�c niczym �ywe stworzenie.
Jedynie Wysoka pami�ta�a tamten strach. Inni cz�onkowie jej grupy rozgl�dali si�
bacznie,
szukaj�c kopczyk�w termit�w, ro�lin pe�nych nasion i kwa�nych jag�d.
Kiedy Wysoka kopn�a gnij�c� k�od�, pod kt�r� wi�y si� larwy, ludzie natychmiast
zacz�li
wpycha� je sobie do ust. Nigdy nie dzielili si� �ywno�ci�. Jedli najsilniejsi,
najs�absi g�odowali.
Lew, dominuj�cy samiec w grupie, przepchn�� si� przed innymi i ca�ymi gar�ciami
po�era� bia�e
smako�yki.
W m�odo�ci Lew natrafi� na �wie�e zw�oki starej lwicy i jeszcze przed przybyciem
s�p�w
obdar� j� ze sk�ry, kt�r� zarzuci� sobie na plecy. Przybra�a jego kszta�t,
cuchn�a, zal�g�o si�
w niej robactwo, a� w ko�cu wysch�a, a poniewa� nigdy jej nie �ci�ga�, sta�a si�
cz�ci� jego cia-
�a. D�ugie w�osy Lwa wros�y w ni�, skrzypia�a przy ka�dym ruchu.
Lwa nikt nie wybiera� przyw�dc� Rodziny, nie by�o �adnego g�osowania ani
uzgodnie�.
Pewnego dnia zwyczajnie uzna�, �e poprowadzi pozosta�ych, oni za� pod��yli za
nim. Jego obec-
na partnerka, Zbieraczka Miodu, dominowa�a po�r�d samic, gdy� by�a du�a, silna i
pozbawiona
skrupu��w. Podczas posi�k�w odpycha�a s�absze towarzyszki, by zdoby� �ywno�� dla
w�asnych
m�odych, krad�a innym i zjada�a wi�cej, ni� si� jej nale�a�o. Lew i Zbieraczka
Miodu obiema
r�kami wyci�gali z gnij�cego drzewa blade, t�uste larwy, a kiedy ju� zaspokoili
g��d i samica
upewni�a si�, �e pi�tka jej m�odych te� jest najedzona, odeszli, by s�absi
cz�onkowie Rodziny
mogli zebra� resztki.
Wysoka prze�u�a gar�� robak�w i wyplu�a papk� na d�o�. Wyci�gn�a r�k� do Starej
Matki,
kt�ra nie mia�a z�b�w. Samica z wdzi�czno�ci� przyj�a po�ywienie.
Po posi�ku ludzie odpoczywali w po�udniowym s�o�cu. Silniejsze samce wypatrywa�y
dra-
pie�nik�w, reszta za� zaj�a si� karmieniem niemowl�t, czesaniem, drzemk� oraz
seksem. Kopu-
lacja zwykle przebiega�a szybko i natychmiast o niej zapominano, pary ��czy�o
jedynie przelotne
uczucie. D�ugotrwa�e zwi�zki nie istnia�y, potrzeby seksualne zaspokajano przy
ka�dej nadarza-
j�cej si� sposobno�ci. Skorpion w�cha� samice, pod�wiadomie szukaj�c zapachu
�wiadcz�cego
o owulacji. Czasem to samica stara�a si� znale�� partnera, jak teraz Dziecina,
spragniona po-
�piesznego zbli�enia. Skorpion ju� zaj�� si� Mysz�, wi�c Dziecina wybra�a
G�odnego i cho� po-
cz�tkowo nie by� zainteresowany, podnieci�a go i usiad�a na nim okrakiem.
Odleg�a g�ra za� wci�� plu�a ogniem i gazem. Wysoka nie przestawa�a rozgl�da�
si� doko�a
w nadziei, �e zauwa�y jaki� cie� nowego niebezpiecze�stwa. Niczego jednak nie
dostrzeg�a.
Po po�udniu ruszyli dalej. Z pragnienia zasch�o im w gardle, matki uspokaja�y
p�acz�ce dzie-
ci, a samce, os�aniaj�c oczy, usi�owa�y wypatrze� na r�wninie strumie� lub staw.
Tropili elandy
i gnu w nadziei, �e stada tych zwierz�t doprowadz� ich do wody. Obserwowali,
dok�d lec� ptaki,
zw�aszcza te brodz�ce: czaple, bociany i egrety. Wypatrywali te� s�oni, gdy� te
stworzenia naj-
wi�cej czasu sp�dza�y przy wodopoju. Tarza�y si� w b�ocie, by och�odzi�
wysuszon� s�o�cem
sk�r�, albo kry�y si� pod powierzchni� wody, wystawiaj�c jedynie koniec tr�by.
Ludzie nie ujrze-
li jednak �adnych eland�w, bocian�w ani s�oni.
Kiedy natrafili na ko�ci zebry, na kr�tk� chwil� zapanowa�a rado��. Po chwili
spostrzegli
jednak, �e d�ugie ko�ci s� ju� po�amane i nie zosta�a w nich nawet odrobina
szpiku. Bardzo ich to
rozczarowa�o. Nie musieli ogl�da� �lad�w wok� trupa, by wiedzie�, �e to hieny
pozbawi�y ich
uczty.
Wci�� szli. Nieopodal trawiastego wzg�rza Lew nag�ym gestem uciszy� grup�.
Nas�uchiwali,
i po chwili dobieg�o ich niesione wiatrem, wyra�ne miauczenie, jakie wydawa�y
gepardy, poro-
zumiewaj�c si� z m�odymi. Ludzie zawr�cili ostro�nie i ruszyli pod wiatr, �eby
koty nie pochwy-
ci�y ich zapachu.
Samice i dzieci szuka�y jadalnej ro�linno�ci oraz owad�w, samce uzbrojone w
drewniane
w��cznie wypatrywa�y zwierzyny. Nie potrafi�y jeszcze zorganizowa� polowa�,
wiedzia�y jed-
nak, �e �yraf� naj�atwiej dopa�� przy wodopoju � �eby si�gn�� do wody, musia�a
szeroko roz-
stawi� nogi, i w tej pozycji stanowi�a pewn� zdobycz dla zwinnych ludzi z
ostrymi w��czniami.
Nagle Nozdrze zakrzykn�� z rado�ci. Opad� na kolana i wskaza� �lady szakala na
ziemi. Sza-
kale mia�y zwyczaj zakopywa� martwe ofiary i wraca� po nie p�niej. Gor�czkowe
poszukiwania
spe�z�y jednak na niczym.
Szli zatem dalej, zlani potem, g�odni, spragnieni, a� w ko�cu pod��aj�cy w
przodzie Lew
krzykn��. Znalaz� wod�! Reszta pu�ci�a si� p�dem. Wysoka obj�a Star� Matk�, by
jej pom�c.
Lew nie zawsze by� przyw�dc� Rodziny. Wcze�niej w grupie dominowa� samiec o
imieniu
Rzeka; zjada� najlepsze k�ski, zazdro�nie strzeg� samic przed rywalami,
decydowa�, gdzie Rodzi-
na sp�dzi noc. Swoje imi� zawdzi�cza� niebezpiecznemu spotkaniu z gwa�town�
powodzi�. Ro-
dzina zd��y�a w por� dotrze� na l�d, ale Rzek� porwa� nurt. Ocali�o go
przep�ywaj�ce drzewo.
Kilka dni p�niej wyl�dowa� na piasku, poraniony i wyczerpany, lecz �ywy.
Rodzina nazwa�a go
tak na cze�� nowej rzeki, kt�ra przeci�a ich terytorium. Na pewien czas obj��
przyw�dztwo, do-
p�ki Lew nie stan�� z nim do walki o samic�.
Walczyli na �mier� i �ycie, ok�adaj�c si� maczugami przy akompaniamencie krzyk�w
i pisk�w Rodziny. Gdy zakrwawiony Rzeka w ko�cu uciek�, Lew wyrzuci� pi�ci w
powietrze,
a potem od razu posiad� Zbieraczk� Miodu. Rzeka ju� nigdy si� nie pokaza�.
Po tym wydarzeniu Rodzina pos�usznie i bez zb�dnych pyta� pod��a�a za Lwem. W
tej pry-
mitywnej spo�eczno�ci nie istnia�a r�wno�� � cz�onkowie grupy nie potrafili o
siebie zadba�. Jak
stada pas�ce si� na sawannie albo ma�py zamieszkuj�ce odleg�e lasy tropikalne,
potrzebowali
przyw�dcy, by przetrwa�. Jeden osobnik zawsze g�rowa� nad reszt� albo dzi�ki
fizycznej sile,
albo przewadze intelektualnej. Nie musia� to by� samiec. Przed Rzek�
przyw�dczyni� by�a do-
minuj�ca samica, nazywana ze wzgl�du na sw�j �miech Hien�, i to ona prowadzi�a
Rodzin� na
odwieczne, niezmienne poszukiwania i �owy. Hiena zna�a granice terytorium,
potrafi�a znale��
dobr� wod� i jagody, wiedzia�a, ldedy dojrzewaj� orzechy i nasiona. Pewnej nocy
oddzieli�a si�
od pozosta�ych i, jak na ironi�, stado hien rozszarpa�o j� na strz�py, a Rodzina
wlok�a si� bez
celu, dop�ki po powodzi Rzeka nie zosta� jej nowym przyw�dc�.
Teraz Lew zaprowadzi� grup� do zbiornika wodnego, kt�ry zapami�ta� sprzed
czterech p�r �
do �r�d�a artezyjskiego pod nawisem skalnym. Wszyscy ukl�kli nad wod� i pili
chciwie. Zaspo-
koili pragnienie, ale kiedy rozejrzeli si� wok�, nie znale�li �adnej �ywno�ci.
Ani jaj ��wi, ani
s�odkowodnych skorupiak�w, kwiat�w o delikatnych korzeniach, ani ro�lin o
smacznych nasio-
nach. Lew przyjrza� si� okolicy z niesmakiem � wcze�niej z pewno�ci� by�a tu
ro�linno�� � i w
ko�cu chrz�kni�ciem da� do zrozumienia, �e powinni i�� dalej.
Wysoka popatrzy�a na wod�, kt�r� w�a�nie pili. Zerkn�a na czyst� tafl� i
zadymione niebo,
potem spojrza�a na skalny nawis. Zmarszczy�a brwi. Woda, nad kt�r� obudzili si�
rankiem, nie
nadawa�a si� do picia. Ta by�a czysta i s�odka. Wysoka z trudem usi�owa�a to
po��czy�. Zady-
mione niebo, nawis, czysta woda.
I wtedy w jej g�owie narodzi�a si� ta my�l: ta woda by�a os�oni�ta.
Spojrza�a na odchodz�c� Rodzin�: Lwa-przyw�dc� o w�ochatym, przykrytym sk�r�
grzbie-
cie, Zbieraczk� Miodu z niemowl�ciem na r�ku i ma�ym dzieckiem na ramionach oraz
starszym
u boku. Szli, pow��cz�c nogami albo sadz�c wielkie susy. Ugasili pragnienie, ale
g��d doskwiera�
im coraz bardziej. Wysoka chcia�a ich przywo�a�, przed czym� przestrzec, ale nie
wiedzia�a
przed czym. Mia�o to co� wsp�lnego z nowym, nienazwanym niebezpiecze�stwem.
Teraz rozu-
mia�a ju�, �e ��czy si� ono z wod� � pokrytym popio�em wodopojem, z kt�rego
pr�bowali napi�
si� rano, z tym czystym artezyjskim �r�d�em i ze stawem, do kt�rego wi�d� ich
Lew.
Poczu�a, �e kto� ci�gnie j� za rami�. Stara Matka odwr�ci�a ku niej pomarszczon�
drobn�
twarz i patrzy�a z niepokojem. Nie powinny zostawa� z ty�u.
Rodzina dosz�a do baobabu. Kto mia� jeszcze troch� si�y, potrz�sa� ga��ziami, z
kt�rych spa-
da�y mi�siste owoce. Dla wyg�odnia�ych ludzi by�a to prawdziwa uczta. Jedli na
siedz�co lub
w kucki; niekt�rzy stali, obserwuj�c okolic�, by nie da� si� zaskoczy�
drapie�nikom. Potem uci�-
li sobie drzemk� w cieniu drzewa, rozleniwieni popo�udniowym upa�em. Matki
karmi�y piersi�
niemowl�ta, starsze dzieci baraszkowa�y w trawie. Jednooki mia� ochot� na
samic�. Obserwowa�
Dziecin�. Jeszcze nienajedzona, przeszukiwa�a puste owocnie, a kiedy j�
po�askota� i pog�aska�,
zachichota�a i przykucn�a na czworakach, by �atwiej mu by�o w ni� wej��.
Zbieraczka Miodu
wyskubywa�a wszy z potarganych kud��w Lwa, Stara Matka smarowa�a �lin� oparzenie
ch�opca,
a Wysoka, oparta o drzewo, patrzy�a na odleg��, rozz�oszczon� g�r�. Po drzemce,
znowu gnani
g�odem, ruszyli na zach�d. Zanim zapad� zmrok, dotarli do szerokiego strumienia,
w kt�rym bro-
dzi�y s�onie i z lubo�ci� polewa�y si� wod�. Ludzie ostro�nie podeszli do
brzegu. Wypatrywali
krokodyli. �atwo by�o je pomyli� z p�ywaj�cymi k�odami � nad powierzchni� wody
wystawa�y
jedynie ich oczy, nozdrza i fragment grzbietu. Krokodyle zazwyczaj polowa�y
noc�, potrafi�y
jednak zaatakowa� tak�e za dnia, zw�aszcza s�abe ofiary. Zdarza�o si�, �e w
mgnieniu oka pory-
wa�y z brzegu rzeki cz�owieka. Ku swojemu zaskoczeniu Rodzina zauwa�y�a, �e
powierzchni�
wody pokrywa warstwa sadzy i popio�u, ale na brzegu gniazduje wiele gatunk�w
ptak�w � siew-
ki, ibisy, g�si i brod�ce � co oznacza�o, �e najbli�szy posi�ek b�dzie si�
sk�ada� z jaj. S�o�ce zni-
ka�o ju� za horyzontem, cienie si� wyd�u�y�y, ludzie postanowili wi�c sp�dzi� tu
noc.
Podczas gdy cz�� samic i dzieci gromadzi�a d�ugie trawy i gi�tkie li�cie na
legowiska, Stara
Matka i Wysoka wraz z kilkoma jeszcze towarzyszkami szuka�y skorupiak�w na
piaszczystym
brzegu strumienia. �aba i jego bracia zaj�li si� tropieniem �ab rycz�cych. W
czasie pory suchej
p�azy te drzema�y w podziemnych norach, wychodzi�y dopiero, gdy pierwsze krople
deszczu
zwil�y�y ziemi�. Tu nie pada�o ju� od wielu tygodni, wi�c ch�opcy liczyli na
obfity po��w. Roz-
palaczka Ognia wys�a�a dzieci po wyschni�te �ajno stada, kt�re ostatnio si� tu
pas�o, po czym za
pomoc� kamieni i suchych ga��zek skrzesa�a ogie�. Podsyci�y go odchody gnu i
zebr. Samce
rozstawi�y wok� obozowiska prowizoryczne pochodnie z ga��zi, �eby odp�dzi�
drapie�niki.
Znaleziono li�cie dzikiej cykorii, migda�y ziemne i zw�oki t�ustej mangusty,
jeszcze niezaatako-
wane przez robactwo. Ludzie jedli �apczywie, po�erali wszystko, nie zostawiaj�c
nawet jajka ani
ziarenka na nast�pny dzie�.
Wreszcie zasiedli spokojnie pod os�on� zasiek�w z ciernistych krzew�w i ga��zi
akacji. Sam-
ce zebra�y si� po jednej stronie ogniska, samice po drugiej. Nadesz�a pora na
zabiegi piel�gna-
cyjne, wieczorny rytua� wynikaj�cy z pierwotnej potrzeby towarzystwa i dotyku,
kt�ry w pewien
subtelny spos�b �wiadczy� o zal��kach porz�dku spo�ecznego.
Ostrym toporkiem, kt�ry G�odny wy�upa� jej z kwarcu, Dziecina obci�a w�osy
swoim dzie-
ciom. D�ugie w�osy stanowi�y zagro�enie. Dziecina wiedzia�a o tym najlepiej. W
m�odo�ci ucie-
ka�a od matki, bo nienawidzi�a czesania. Nosi�a w�osy do pasa, sztywne od brudu
i stercz�ce na
wszystkie strony. A� pewnego dnia zapl�ta�a si� w ciernistych krzakach i
uwi�zia. Kiedy Rodzi-
na w ko�cu uwolni�a rozhisteryzowan� ma�� z pu�apki, k�pki w�os�w zosta�y ha
ga��ziach, a jej
czaszka krwawi�a. W�a�nie wtedy Dziecina dosta�a swoje imi�, bo ca�ymi dniami
nie mog�a po-
wstrzyma� si� od p�aczu, jak ma�e dziecko. Teraz jej czaszk� pokrywa�y pe�ne
blizn �yse placki,
a w�osy ros�y w odra�aj�cych k�pkach.
Inne samice iska�y swoje dzieci, mia�d�y�y wszy z�bami, a p�niej ok�ada�y
maluchy i swoje
kole�anki wilgotnym b�otem znad strumienia. Ich �miech strzela� w niebo niczym
iskierki
z ogniska, od czasu do czasu pada�o ostrzejsze s�owo lub ostrze�enie. Cho�
kobiety by�y zaj�te,
nie spuszcza�y oka z Ja�owej, kt�ra nie mia�a dzieci. Ja�owa wci�� chodzi�a krok
w krok za ci�-
�arn� �asic�. Wszyscy pami�tali, jak Dziecina urodzi�a pi�te dziecko, a Ja�owa
je porwa�a razem
z �o�yskiem i uciek�a. �cigali j� i w ko�cu dopadli, a noworodek zgin�� podczas
awantury, gdy
samice niemal zat�uk�y Ja�ow� na �mier�. Po tym zdarzeniu trzyma�a si� w pewnej
odleg�o�ci od
Rodziny, sypiaj�c z dala od ognia i niczym cie� snuj�c si� na skraju obozu.
Ostatnio jednak na-
bra�a odwagi i zacz�a kr��y� wok� �asicy. �asica ba�a si� jej. Straci�a ju�
tr�jk� dzieci: jedno
uk�si� w��, drugie run�o w przepa��, a trzecie porwa� lampart, kt�ry pewnej
nocy zakrad� si� do
obozowiska.
Po drugiej stronie ognia zgromadzi�y si� samce. Kiedy ch�opiec dorasta� na tyle,
�e nie m�g�
spa� z samicami i dzie�mi, przechodzi� na stron� samc�w. Tam obserwowa�, jak
doro�li wy�upu-
j� narz�dzia z krzemienia i ostrz� d�ugie kije, by zrobi� z nich w��cznie. Tu
m�odzie�cy, wyzwo-
leni spod kurateli matek, uczyli si� m�skich zachowa�: jak przerabia� drewno na
bro� i kamie�
na narz�dzia, � jak odr�nia� �lady zwierz�t; jak w�cha� wiatr i wyczuwa�
zwierzyn�. Poznawali
kilka s��w, d�wi�k�w i gest�w niezb�dnych do porozumiewania si�. I, podobnie jak
samice, czy-
�cili si� nawzajem, ok�adali b�otem i wyci�gali robactwo ze spl�tanych w�os�w.
B�oto, jako
ochrona przed s�o�cem, uk�szeniami owad�w i truj�c� ro�linno�ci�, musia�o by�
nak�adane co-
dziennie; stanowi�o to wa�n� cz�� wieczornego rytua�u. M�odzi walczyli o
przywilej zajmowa-
nia si� Lwem i starszymi samcami.
�limak, zwany tak ze wzgl�du na swoj� powolno��, protestowa� przeciwko obj�ciu
warty.
Kiedy nie pomog�y okrzyki i wymachiwanie pi�ciami, Lew z�ama� w��czni� na
g�owie �limaka
i tak rozstrzygn�� sp�r. Pokonany powl�k� si� na swoje stanowisko, ocieraj�c
krew z czo�a. Stary
Skorpion masowa� sobie lew� r�k� i nog�, kt�re dziwnie dr�twia�y. Guz usi�owa�
podrapa� si�
w plecy. W ko�cu podszed� do najbli�szego drzewa i czochra� si� o szorstk� kor�,
a� sk�ra zacz�-
�a mu krwawi�. Co pewien czas samce zerka�y nad ogniem na zaj�te samice. Czu�y
przed nimi
respekt, gdy� tylko one rodzi�y dzieci, natomiast samce nie zdawa�y sobie sprawy
ze swojego
udzia�u w tym procesie. Samice wydawa�y si� nieprzewidywalne. Niezainteresowane
kopulacj�,
potrafi�y gwa�townie zareagowa� na pr�b� wzi�cia si��. Biedny Warga, niegdy�
zwany Ptasim
Nosem, zyska� sobie nowe imi� po starciu z Wysok�. Gdy usi�owa� w ni� wej��
wbrew jej woli,
broni�a si� jak lwica i odgryz�a mu cz�� dolnej wargi. Rana krwawi�a przez
wiele dni, a potem
ciek�a z niej ropa. W wardze samca zosta�a wystrz�piona dziura, przez kt�r�
wida� by�o dolne
z�by. Od tamtego czasu nie zbli�a� si� do Wysokiej, podobnie jak wi�kszo��
samc�w. Nieliczni,
kt�rzy usi�owali j� posi���, po wyczerpuj�cej walce dochodzili do wniosku, �e
nie warto, skoro
w pobli�u jest tyle ch�tnych samic.
�aba siedzia� samotnie w pos�pnym nastroju. Od roku on i m�oda samica o imieniu
Mr�wko-
jad � wprost uwielbia�a mr�wki � byli sobie szczeg�lnie bliscy, podobnie jak
Dziecina
i Jednooki, kt�rzy w�a�nie przytulali si� i pie�cili w radosnym seksualnym
zespoleniu. Teraz jed-
nak Mr�wkojad nosi�a w brzuchu dziecko i nie chcia�a mie� nic wsp�lnego z �ab�,
na jego
awanse odpowiada�a razami i w�ciek�ym syczeniem. Wiedzia�, jak to jest. Po
urodzeniu dziecka
samica zawsze wola�a towarzystwo innych matek. Razem �mia�y si� i gaw�dzi�y
podczas kar-
mienia niemowl�t, pilnowa�y maluch�w, odtr�conym samcom za� pozostawa�o szukanie
narz�dzi
i struganie broni.
Wi� mi�dzy matk� i dzieckiem by�a jedyn� prawdziw� wi�zi� w Rodzinie. Samce i
samice
rzadko ��czy�y si� na d�u�ej, ich zwi�zki trwa�y tyle, ile nami�tno��, kt�ra z
czasem s�ab�a. Obok
�aby przykucn�� jego przyjaciel Skorpion i poklepa� go ze wsp�czuciem. On tak�e
pozostawa�
w bliskim zwi�zku z samic�, a� powi�a dziecko i przesta� j� interesowa�
dotychczasowy partner.
Rzecz jasna, pewne samice, na przyk�ad Zbieraczka Miodu, darzy�y uczuciem tylko
jednego
samca, zw�aszcza je�li tolerowa� ich potomstwo, jak Lew dzieci Zbieraczki Miodu.
Skorpionowi
i �abie brakowa�o jednak cierpliwo�ci do maluch�w, woleli partnerki nieobarczone
dzie�mi.
�aba czu� narastaj�ce napi�cie. Popatrzy� zazdro�nie na Jednookiego i Dziecin�.
Pie�cili si�
i g�askali. Jednooki m�g� kopulowa�, gdy tylko zechcia�, Dziecina zawsze go do
siebie dopusz-
cza�a. Obecnie byli jedyn� par� sypiaj�c� we wsp�lnym legowisku, okazywali sobie
uczucie.
Poza tym Jednooki tolerowa� potomstwo Dzieciny, co si� rzadko zdarza�o.
W ko�cu �aba postanowi� zainteresowa� sob� samice. Zademonstrowa� im swoj�
erekcj�,
rzucaj�c pe�ne nadziei spojrzenia. Ignorowa�y go jednak albo wr�cz przegania�y.
Wr�ci� do ognia
i pogrzeba� w�r�d w�gli. Z zadowoleniem odkry� cebul�, przypalon�, ale jeszcze
ca�kiem niez��.
Zani�s� j� Rozpalaczce Ognia, kt�ra natychmiast z�apa�a k�sek, opad�a na kolana
i podpar�a si�
�okciem, jednocze�nie po�eraj�c jarzyn�. �aba nie zwleka�. Szybko zaspokoi�
po��danie
i powl�k� si� do legowiska.
Gdy Lew sko�czy� je��, jego wzrok pad� na Star� Matk�, kt�ra wysysa�a korze�.
Lwa i Star�
Matk� powi�a ta sama samica, ssali t� sam� pier� i bawili si� razem w
dzieci�stwie. Stara Matka
urodzi�a dwunastk� dzieci i Lew bardzo j� za to podziwia�. Teraz jednak robi�a
si� coraz s�absza.
Przysz�o mu do g�owy, �e marnuj� na ni� jedzenie. Podszed� do niej i zanim
zd��y�a zareagowa�,
wyrwa� jej korze� i wetkn�� go sobie do ust.
Wysoka podbieg�a do zaskoczonej Starej Matki i, wydaj�c z siebie uspokajaj�ce
pomruki,
pog�aska�a j� po g�owie. Stara Matka by�a najstarsza w grupie, cho� nikt nie
zna� dok�adnie jej
wieku � cz�onkowie Rodziny nie liczyli lat ani p�r roku. Gdyby znali wsp�czesny
system miar,
wiedzieliby, �e osi�gn�a dojrza�y wiek pi��dziesi�ciu pi�ciu lat. Wysoka z
kolei �y�a od pi�tna-
stu p�r letnich i pami�ta�a niejasno, �e jest c�rk� samicy urodzonej przez Star�
Matk�.
Obserwuj�c Lwa, kt�ry okr��y� obozowisko przed udaniem si� na spoczynek, Wysoka
po-
czu�a nieokre�lony niepok�j. Martwi�a j� bezbronno�� Starej Matki. W umy�le
dziewczyny po-
jawi�o si� pewne wspomnienie: matka Wysokiej z�ama�a nog�, a grupa opu�ci�a j�,
gdy samica
nie mog�a i�� dalej. Oczami duszy Wysoka widzia�a samotn� sylwetk� opart� o pie�
kolczastego
drzewa, wpatrzon� w odchodz�c� Rodzin�. Grupa nie mog�a traci� si� przez s�ab�
jednostk� ze
wzgl�du na drapie�niki czaj�ce si� w wysokiej trawie. Kiedy znowu przechodzili
tamt� drog�,
nigdzie nie by�o nawet �ladu matki Wysokiej.
Wszyscy u�o�yli si� do snu, dzieci przytulone do matek, m�czy�ni plecami do
siebie, by nie
zmarzn��. Rzucali si� w legowiskach, gdy z ciemno�ci dobiega�y ich ryki i
poszczekiwania na-
wzajem. Wysoka nie mog�a zasn��. Wysz�a z legowiska, kt�re dzieli�a ze Star�
Matk�,
i ostro�nie ruszy�a w stron� wody. Koczuj�ce nieopodal niewielkie stadko s�oni �
tylko samice
z m�odymi � ju� spa�o w charakterystyczny dla tych zwierz�t spos�b: oparte o
pie� drzewa albo
o siebie nawzajem. Wysoka popatrzy�a na pokryt� wulkanicznym py�em tafl� wody.
Potem spoj-
rza�a na gwiazdy, kt�re zasnuwa� coraz g�stszy dym, i raz jeszcze spr�bowa�a
uporz�dkowa�
my�li.
To mia�o co� wsp�lnego z nowym niebezpiecze�stwem.
W obozowisku sp�dza�o noc siedemdziesi�t kilka os�b. Ju� s�ycha� by�o chrapanie,
pomruki
i j�ki. Jaka� para kopulowa�a. Zap�aka�o kt�re� z dzieci; szybko je uciszono.
Kto� bekn��, nie-
w�tpliwie Nozdrze. Samce strzeg�ce granic obozowiska, by Rodzina prze�y�a noc,
uzbrojone we
w��cznie i pochodnie, co pewien czas pokrzykiwa�y g�o�no. Nikt nie okazywa�
strachu; dla nich
wszystko bieg�o zwyk�ym trybem. Wysoka jednak by�a zaniepokojona. Tylko ona
wyczuwa�a, �e
co� si� sta�o ze �wiatem.
Ale co? Lew prowadzi� Rodzin� do miejsc, w kt�rych bywa�a od wielu pokole�.
Znale�li po-
�ywienie takie jak zawsze; nawet woda, cho� pokryta py�em, by�a na swoim
miejscu. Powtarzal-
no�� oznacza�a bezpiecze�stwo i przetrwanie. Zmiany przera�a�y. Pomys�, �eby co�
zmienia�,
nigdy nawet nie przemkn�� im przez g�ow�.
A� do teraz, gdy pojawi� si� w umy�le jednej m�odej samicy.
Ciemnobr�zowe oczy Wysokiej wpatrywa�y si� w noc, wyczulone na najmniejszy ruch.
Zawsze czujna, zawsze uwa�na, �y�a, tak jak pozostali, dzi�ki rozumowi,
instynktowi i silnej
woli przetrwania. Dzi� jednak by�o inaczej, tak jak przez kilka ostatnich nocy,
odk�d pojawi�o si�
przeczucie nowego zagro�enia. Zagro�enia, kt�rego nie potrafi�a dostrzec ani
nazwa�. Zagro�e-
nia, kt�re nie pozostawia�o trop�w ani �lad�w, nie warcza�o ani nie sycza�o, nie
mia�o k��w ani
pazur�w, a jednak ze strachu przed nim je�y�y si� jej w�osy na karku.
Przygl�da�a si� gwiazdom i widzia�a, jak nikn� w g�stym dymie. Dostrzeg�a
spadaj�cy
z nieba popi�. Obejrza�a pokryt� sadz� wod�, wyczu�a zapach siarki z odleg�ego
wulkanu. Pa-
trzy�a na traw� uginaj�c� si� na nocnym wietrze, pochylone drzewa, spadaj�ce
zesch�e li�cie.
Nagle jej serce zabi�o mocniej. Wszystko sta�o si� jasne.
Wysoka wstrzyma�a oddech i zamar�a, kiedy nieznane zagro�enie nabra�o w jej
umy�le
kszta�t�w, i w jednej chwili poj�a to, czego nie zrozumia� �aden inny cz�onek
Rodziny: �e jutro
wodop�j � wbrew wieloletnim do�wiadczeniom � b�dzie pokryty popio�em.
Krzyk rozdar� nocn� cisz�.
Zacz�� si� por�d �asicy. Samice szybko wyprowadzi�y j� za teren obozowiska,
pomi�dzy
drzewa. Samce nie posz�y za nimi, ale podrygiwa�y nerwowo na skraju obozu,
�ciskaj�c
w d�oniach prymitywne w��cznie i zbieraj�c kamienie, by ciska� nimi w
drapie�niki. Wiedzieli,
�e gdy tylko wielkie koty i hieny us�ysz� krzyk bezbronnego cz�owieka i wyczuj�
krew, pojawi�
si� natychmiast. Samice otoczy�y �asic� ko�em, plecami do rodz�cej, krzycz�c i
tupi�c, by Za-
g�uszy� jej pe�ne b�lu okrzyki.
Nikt jej nie pomaga�. Przytuli�a si� do pnia akacji, przykucn�a i par�a z ca�ej
si�y, sparali�o-
wana strachem. Wydawa�o jej si�, �e poza krzykami swoich towarzyszek s�yszy
triumfalny ryk
lwa. Czy lada chwila stado kot�w wyskoczy zza drzew, obna�aj�c k�y, wystawiaj�c
pazury
i �wiec�c ��tymi oczami, by rozerwa� j� na strz�py?
W ko�cu dziecko pojawi�o si� na �wiecie, a �asica natychmiast przycisn�a je do
piersi, po-
trz�saj�c nim i g�aszcz�c je, a� zap�aka�o. Stara Matka ukl�k�a obok dziewczyny
i masowa�a jej
brzuch, jak wiele razy sobie i swoim c�rkom, �eby przy�pieszy� wydalenie
�o�yska. Kiedy wy-
sz�o, kobiety po�piesznie zakopa�y je i przysypa�y krew ziemi�, a Rodzina
zebra�a si� wok�
matki i przygl�da�a si� ciekawie ruchliwemu stworzeniu u jej piersi.
Nagle Ja�owa przepchn�a si� mi�dzy pozosta�ymi i wyrwa�a dziecko z obj��
�asicy. Samice
pobieg�y za uciekinierk�, ciskaj�c w ni� kamieniami. Ja�owa upu�ci�a noworodka,
ale samice
�ciga�y j� nadal i w ko�cu dopad�y. Wyrwa�y ga��zie z drzew i t�uk�y
bezlito�nie, a� krwawy
kszta�t u ich st�p przesta� przypomina� cz�owieka. Upewniwszy si�, �e Ja�owa nie
oddycha, wr�-
ci�y do obozu z dzieckiem, kt�re, o dziwo, prze�y�o pogo�.
Lew postanowi�, �e Rodzina musi szybko wyruszy� w drog�. Trup Ja�owej i krew
poporo-
dowa mog�y zwabi� niebezpieczne drapie�niki, zw�aszcza s�py, zawsze bezwzgl�dnie
i odwa�nie
walcz�ce o �er. Ludzie opu�cili obozowisko, mimo �e wci�� by�a noc, i uzbrojeni
w pochodnie
ruszyli r�wnin�. Nad nimi �wieci� ksi�yc w pe�ni, za sob� s�yszeli gro�ne
pomruki zwierz�t,
kt�re rozrywa�y na strz�py trupa Ja�owej.
�wita�o. Z nieba wci�� sypa� popi�.
Ludzie kr�cili si� w legowiskach; zbudzi�y ich ptasie trele i skrzeczenie ma�p
na drzewach.
Pochodnie ju� zgas�y. Czujnie rozgl�daj�c si� wok�, ruszyli do wodopoju.
T�oczy�y si� ju� tu
zebry i gazele, pr�buj�c zaspokoi� pragnienie. Niestety, tafl� jeziorka
przykrywa�a gruba war-
stwa sadzy. Kto� rozgarn�� j� r�kami. Woda nie nadawa�a si� do picia � by�a
m�tna i obrzydliwa
w smaku. Szukali na brzegu jaj, skorupiak�w, �ab, ��wi i korzeni lilii. Wysoka
patrzy�a na za-
ch�d, gdzie dymi�ca g�ra rysowa�a si� wyra�nie na tle wci�� ciemnego nieba.
Chmury g�stego dymu, k��bi�cego si� na coraz wi�kszej po�aci nieba, przes�ania�y
gwiazdy.
Wysoka odwr�ci�a si� i spojrza�a na horyzont po wschodniej stronie, blady w
miejscu, w kt�rym
wkr�tce mia�o pojawi� si� s�o�ce. Tam niebo by�o czyste, ostatnie gwiazdy
migota�y jasno. Zno-
wu skierowa�a wzrok ku pluj�cej dymem g�rze i znowu, jak poprzedniej nocy,
dozna�a objawie-
nia. Jako pierwsza w historii swojego ludu dopasowa�a do siebie dwie strony
r�wnania i znalaz�a
rozwi�zanie: z g�ry unosi si� dym... wiatr wieje na wsch�d... a wi�c zatruwa
wodopoje na swojej
drodze.
Usi�owa�a przekaza� to innym, znale�� s�owa i gesty, kt�rymi mog�aby okre�li�
istot� nowe-
go zagro�enia. Jednak Lew kierowa� si� tylko instynktem i pami�ci� przodk�w. Nie
wiedzia� nic
o zwi�zkach przyczynowo-skutkowych, postrzega� �wiat jako przewidywalny i
niezmienny �
teraz i na zawsze. Nie dor�s� jeszcze do tego, aby wykona� kolejny krok na
drodze intelektualne-
go rozwoju. Co g�ra i wiatr mia�y wsp�lnego z wod�? Wzi�� w��czni� i zarz�dzi�
natychmiasto-
wy wymarsz.
Wysoka nie rezygnowa�a.
� �le! � powiedzia�a z rozpacz�, wskazuj�c na zach�d. � �le! � Potem zacz�a
macha� r�ka-
mi ku wschodowi, gdzie niebo by�o jasne i gdzie spodziewa�a si� znale�� czyst�
wod�. � Dobrze!
Tam!
Lew spojrza� na towarzyszy. Ich twarze pozosta�y oboj�tne. Nie mieli poj�cia, co
Wysoka
pr�buje powiedzie�. Po co zmienia� co�, co robili od zawsze?
Raz jeszcze porzucili obozowisko i szli przed siebie, wypatruj�c na niebie
s�p�w, kt�rych
obecno�� oznacza�aby blisko�� padliny i ko�ci pe�nych smacznego szpiku. Lew i
silniejsze samce
potrz�sali drzewami, na kt�rych ros�y orzechy, owoce i str�ki, �wietne po
upieczeniu. Kobiety
kuca�y nad kopcami termit�w, wsuwaj�c w nie ga��zki i wyci�gaj�c t�uste owady.
Dzieci zaj�y
si� mrowiskiem � odgryza�y wype�nione nektarem brzuchy mr�wek, unikaj�c ich
ostrych �uchw.
Jedzenia by�o ma�o, wi�c w�dr�wka praktycznie nie mia�a ko�ca. Rzadko natrafiali
na �wie��
padlin�, nieodkryt� jeszcze przez hieny ani s�py. Obdzierali j� wtedy ze sk�ry i
napychali si�
mi�sem.
Wysoka sz�a niech�tnie: wiedzia�a ju�, �e woda b�dzie coraz gorsza.
Oko�o po�udnia wspi�a si� na niewielki pag�rek i zas�oniwszy oczy, omiot�a
spojrzeniem
p�ow� sawann�. Nagle zacz�a nawo�ywa� i macha� r�kami. Znalaz�a strusie
gniazdo. Podeszli
ostro�nie, wpatrzeni w wielkiego ptaka. Czarno-bia�e pi�ra �wiadczy�y, �e to, o
dziwo, samiec.
Zazwyczaj za dnia gniazda pilnowa�y samice, samce za� noc�. Ten wydawa� si�
olbrzymi
i niebezpieczny. Rozgl�dali si� w poszukiwaniu jego partnerki, kt�ra z pewno�ci�
by�a gdzie�
w pobli�u, gotowa do zawzi�tej obrony gniazda.
Na okrzyk Lwa G�odny, Guz, Skorpion, Nozdrze i pozostali, uzbrojeni w kije i
maczugi, ru-
szyli ku strusiowi, wyj�c i wrzeszcz�c. Olbrzymi ptak zeskoczy� z gniazda i
stan�� przed napast-
nikami. Zje�y� pi�ra na piersi, wyci�gn�� szyj� i zaatakowa� dziobem, kopi�c
jednocze�nie pot�-
nymi nogami. Po r�wninie ile si� w nogach, z rozpostartymi skrzyd�ami i wygi�t�
szyj�, skrze-
cz�c g�o�no i chrapliwie, p�dzi�a wielka, br�zowa samica.
Lew z towarzyszami �ci�gali na siebie uwag� ptaka, a przez ten czas Wysoka i
pozosta�e sa-
mice zgromadzi�y jak najwi�cej jaj i pobieg�y do k�py drzew. Rozbija�y
gigantyczne jajka
i poch�ania�y ich zawarto��. Lew i reszta samc�w odbiegli od strusi nad
zniszczonym gniazdem
i do��czyli do grupy. T�ukli grube skorupy, a nast�pnie palcami wybierali bia�ko
i ��tko. Kilku
szcz�liwc�w znalaz�o w jajach strusi�ta i �ywcem po�ar�o wij�ce si� z b�lu i
trzepocz�ce stwo-
rzenia. Wysoka zanios�a jajo Starej Matce. Zanim w�o�y�a je w r�ce staruszki,
st�uk�a skorup� na
czubku. Kiedy Stara Matka zaspokoi�a g��d, Wysoka usiad�a, by zje�� ostatnie
jajo. W tej samej
chwili pojawi� si� Lew. Wyrwa� jej jajo i jednym haustem po�kn�� ogromne ��tko.
Odrzuci� pu-
st� skorup� i chwyci� Wysok�. Cisn�� j� na ziemi�, przytrzyma� nadgarstki jedn�
r�k�, a drug�
przygi�� jej kark do ziemi, po czym w ni� wszed�, a ona wy�a na znak protestu,
bezsilna
i bezbronna.
Gdy sko�czy�, odszed�, by zdrzemn�� si� w cieniu, w miejscu, kt�re sobie
upatrzy�. Okaza�o
si�, �e siedzi tam Skorpion oparty o drzewo. Lew uni�s� pi��, rykn�� i Skorpion
musia� ust�pi�.
W po�udnie, gdy na sawannie panowa� spok�j, spali. Nieopodal w s�o�cu
odpoczywa�a grupa
lw�w. Resztkami ich ofiary zaj�y si� teraz s�py � nie interesowa�a chwilowo
sytych ludzi. Naje-
dzone koty nie stanowi�y zagro�enia. Wysoka si� nie k�ad�a. Ogl�da�a pot�uczone
skorupy
w nadziei, �e pozosta�o w nich cho� troch� bia�ka lub ��tka. Gorsze od g�odu
by�o jednak pra-
gnienie. Raz jeszcze przyjrza�a si� k��bom dymu na niebie. Zdawa�a sobie spraw�,
�e im dalej na
zach�d, tym woda b�dzie gorsza.
Dymi�ca g�ra przysn�a, wypluwa�a mniej dymu i popio�u, wi�c powietrze sta�o si�
nieco
czystsze. Po wielu dniach jedzenia korzeni, dzikich bulw i z rzadka jaj ludzie
nabrali ochoty na
mi�so. Szli za stadem antylop i zebr, �wiadomi, �e wielkie koty robi� to samo.
Kiedy zwierz�ta
przystan�y na �erowisku, Nozdrze wszed� na trawiasty pag�rek i czatowa� w
ukryciu.
Przez ca�y spokojny, coraz bardziej upalny poranek ludzie czekali. W ko�cu ich
cierpliwo��
zosta�a nagrodzona. Ujrzeli lwic� skradaj�c� si� w�r�d traw. Wiedzieli, w jaki
spos�b zwykle
poluje: idzie pod wiatr, niewykryta, i podchodzi jak najbli�ej pas�cych si�
stworze�, by dopa��
ofiar�.
Wysoka, Stara Matka, Dziecina, G�odny i ca�a reszta kucali bez ruchu, wpatrzeni
w Nozdrze,
kt�ry pokazywa�, co robi zwierz�. Nagle lwica skoczy�a do przodu, a
zaniepokojone ptaki wzbi�y
si� w niebo. Stado run�o przed siebie, ale kocica by�a szybka, ju� po chwili
z�apa�a chrom� ze-
br�. Drapie�nik pot�n� �ap� uderzy� ofiar� w bok, rozcinaj�c jej sk�r� ostrymi
pazurami. Ranio-
na zebra upad�a. Gdy usi�owa�a wsta�, lwica rzuci�a si� na ni�, zacisn�a mocne
szcz�ki na jej
pysku i przytrzyma�a, dusz�c powoli nieszcz�sne stworzenie. Zaci�gn�a �up w
cie� baobabu,
a za ni� pod��yli ludzie. Zachowywali si� cicho i szli ca�y czas pod wiatr.
Znowu przykucn�li,
widz�c stado samc�w i m�odych biegn�cych na uczt�. Okolica wype�ni�a si� dzikim
rykiem
i powariowaniem, kiedy lwy walczy�y ze sob�, zanim zabra�y si� do jedzenia. Po
niebie kr��y�y
ju� s�py.
Z burcz�cymi brzuchami i �lin� ciekn�c� z ust na my�l o mi�sie Rodzina Wysokiej
cierpliwie
czeka�a w ukryciu. Nawet dzieci rozumia�y, �e najwa�niejsza jest cisza, �e to
w�a�nie od niej
zale�y, czy b�dzie si� my�liwym, czy ofiar�. Popo�udnie ci�gn�o si� w
niesko�czono��, cienie
si� wyd�u�y�y, s�ycha� by�o jedynie �ar�oczne mlaskanie wielkich kot�w. Nozdrze
czu� b�l
w nogach i grzbiecie. G�odny mia� nieprzepart� ochot� podrapa� si� pod pachami.
Muchy przy-
siada�y na nagiej sk�rze ludzi i gryz�y niemi�osiernie. Oni jednak nawet nie
drgn�li. Wiedzieli, �e
wkr�tce nadejdzie ich kolej.
S�o�ce skry�o si� za horyzontem. Niekt�re dzieci zacz�y narzeka� i pop�akiwa�,
ale lwy by�y
ju� zbyt najedzone, by zwr�ci� na to uwag�, gdy odchodzi�y od strz�p�w zebry na
d�ug� drzem-
k�. Ludzie patrzyli, jak samce o czarnych grzywach, ziewaj�c, odchodz� leniwie,
a za nimi id�
t�uste m�ode z usmarowanymi krwi� pyskami. Lwy u�o�y�y si� pod baobabem. Teraz
nadlecia�y
s�py. Nozdrze i G�odny wpatrywali si� w Lwa w oczekiwaniu na sygna�. Na znak
ruszyli przed
siebie, wrzeszcz�c i ciskaj�c w ptaki kamieniami. Olbrzymie ptaszyska, tak�e
bardzo g�odne, nie
chcia�y ust�pi�. Rozpostar�y masywne skrzyd�a, dziobami i szponami broni�y
swojej w�asno�ci,
rani�c niekt�rych samc�w.
Ludzie, g�odni i zm�czeni, musieli si� wycofa�.
Znowu przycupn�li w trawie, nas�uchuj�c hien i dzikich ps�w. Wiedzieli, �e z
pewno�ci� si�
pojawi�. Po kr�tkim zmierzchu zapad�a noc, a s�py wci�� ucztowa�y. Wysoka
przesun�a palca-
mi po spieczonych wargach. Brzuch rozbola� j� z g�odu. Dzieci Zbieraczki Miodu
rozpaczliwie
p�aka�y. Ludzie wci�� czekali.
Wreszcie, gdy nad horyzontem pojawi� si� jasny ksi�yc i spowi� okolic� mleczn�
po�wiat�,
najedzone s�py odlecia�y. Wymachuj�c w��czniami i wrzeszcz�c ile si� w p�ucach,
ludzie zdo�ali
odp�dzi� hieny od resztek zebry � niestety, zosta�y ju� tylko sk�ra i ko�ci.
Ostrymi toporkami
szybko odci�li nogi zwierz�cia. Unosz�c trofea wysoko nad g�owami, odbiegli, a
hieny rzuci�y
si� do po�erania �ci�gien, wi�zade� i sier�ci.
Pod os�on� drzew Rozpalaczka Ognia zabra�a si� do rozniecania ogniska, by
odstraszy� dra-
pie�niki. Lew i inni silni m�czy�ni zdarli sk�r� z n�g zebry, a nast�pnie
po�amali ko�ci, by do-
sta� si� do cennego jasnor�owego szpiku. Oblizuj�c wargi, ludzie poj�kiwali i
wzdychali na ten
widok. Natychmiast zapomnieli o d�ugim czuwaniu w trawie, obola�ych stawach i
nogach. Nikt
nie rzuca� si� w po�piechu na jedzenie. Lew rozda� t�usty przysmak, i tym razem
otrzymali go
wszyscy, nawet Stara Matka.
Wysoka znowu pr�bowa�a zaprotestowa� przeciwko kierunkowi, kt�ry obrali, ale Lew
ude-
rzy� j� tak mocno, �e upad�a na ziemi�. Zebrawszy dzieci, niemowl�ta i skromny
dobytek, Ro-
dzina ruszy�a na zach�d. Stara Matka podesz�a do Wysokiej. Wydaj�c krzepi�ce
pomruki, g�aska-
�a rozz�oszczon� wnuczk� po policzku.
W�drowali w zadymionym, wulkanicznym powietrzu. Nagle Stara Matka j�kn�a i
z�apa�a
si� za pier�. Z trudem chwyta�a oddech. Wysoka wzi�a j� pod r�k�. Przesz�y
jeszcze kilka kro-
k�w, zanim Stara Matka krzykn�a i upad�a. Inni popatrzyli na ni�, ale szli
dalej, ich my�li za-
prz�ta�o jedynie jedzenie. Szukali kopc�w termit�w i k�p jag�d, drzew
orzechowych oraz naj-
rzadszego ze wszystkich przysmak�w � miodu. Starej Matce, kt�ra urodzi�a po�ow�
ich matek,
nie po�wi�cili ani krzty uwagi. Jedynie Wysoka stara�a si� pom�c staruszce.
Zarzuci�a j� sobie na
plecy i ponios�a. R�wnikowe s�o�ce pali�o, ci�ar stawa� si� coraz bardziej
niezno�ny. W ko�cu,
mimo swojej postury i si�y, Wysoka nie mog�a ju� d�u�ej d�wiga� Starej Matki.
Osun�y si� na ziemi�, a Rodzina, zmuszona do postoju, niezdecydowanie drepta�a
w k�ko.
Lew przykl�kn�� obok nieprzytomnej samicy. Obw�cha� j�, poklepa� po policzkach i
zajrza�
w usta. Popatrzy� na zamkni�te oczy i sine wargi.
� Hm � mrukn��. � Martwa. � Mia�o to oznacza�, �e wprawdzie Stara Matka jeszcze
�yje, ale
ju� nic z niej nie