12774

Szczegóły
Tytuł 12774
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12774 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12774 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12774 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

C.C. MacAPP SUBB Przek�ad Stanis�aw Kroszczy�ski Tytu� orygina�u SUBB Redaktor serii ZBIGNIEW FONIOK Redakcja stylistyczna MAGDALENA STACHOWICZ Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta BARBARA CYWI�SKA MONIKA TUREK Ilustracja na ok�adce COLIN LANGEVELD/via THOMAS SCHLUCK GmbH Opracowanie graficzne ok�adki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER Sk�ad WYDAWNICTWO AMBER Wydawnictwo Amber zaprasza na stron� Internetu http://www.amber.sm.pl http://www.wydawnictwoamber.pl Copyright � 1971 by Coronet Communications, Inc. Ali rights reserved. For the Polish edition Copyright � 2004 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-241-1963-9 Rozdzia� 1 Z mierzch przechodzi� w noc. Nad parkiem przy cmentarzu unosi� si� zapach �wie�o przystrzy�onej trawy i wilgotnej jesiennej ziemi. Z umieszczonej na szczycie s�upa pojedynczej �arnicy* s�abe b��kitnozielone �wiat�o pada�o prosto na �awk�, na kt�rej siedzia� Kim Bukanan. Czu�, �e ch�odny wiatr staje si� coraz bardziej k��liwy, ale w obecnym stanie umys�u nie chcia�o mu si� nawet zapi�� kurtki. Us�ysza� kroki na �wirowanej alejce i odruchowo spojrza� w tamt� stron�. Zobaczy� schludnie ubranego m�czyzn� w �rednim wieku, kt�rego widzia� godzin� wcze�niej przy grobie matki podczas pogrzebu. M�czyzna podszed� bli�ej, ale w p�mroku prawie nie by�o wida� jego twarzy. - Przepraszam, mog� usi��� obok pana? Kim mrukn�� co� niezrozumia�ego i przesun�� si�, �eby zrobi� miejsce. M�czyzna przygl�da� mu si� przez d�u�sz� chwil�, a wreszcie powiedzia�: - Prosz� wybaczy�, �e pana niepokoj�, panie Bukanan, ale musimy porozmawia�, zanim opu�ci pan Ziemi�. Zaskoczony Kim drgn�� i odwr�ci� si� w jego stron�. - Sk�d pan mnie zna? Pewnie... pewnie pracuje pan dla rz�du, czy co� w tym rodzaju. Przecie� dopiero wczoraj wykupi�em rezerwacj�! - Nie pracuj� dla Rz�du Ziemi, panie Bukanan. Nale�� do Solconu. Kim stara� si� nie pokaza� po sobie rozdra�nienia. - A co ma ze mn� wsp�lnego Solar Confederation? - A� dwie rzeczy, panie Bukanan. Po pierwsze, wyrusza pan w przestrze� kosmiczn�. Wiemy, �e znajdzie si� pan w bardzo odleg�ym obszarze Strugi, a my nie mamy tam zbyt wielu oczu i uszu do dyspozycji. Po drugie, pa�ski ojciec ma du�e wp�ywy w znacznej cz�ci Strugi, niemal do samych Kres�w. Kim zesztywnia�. - Nigdy w �yciu nie widzia�em ojca. Porzuci� moj� matk�, zanim przyszed�em na �wiat. - Znamy pa�sk� sytuacj�, panie Bukanan. Prawdopodobnie uzna pan, �e mieszamy si� do nie swoich spraw, ale wiemy r�wnie�, �e ojciec zapewni� panu i pana matce utrzymanie. Zadba� te� o pana wykszta�cenie. Musimy wi�c przyzna�, �e co� was ��czy, chocia� nigdy pan z nim nie rozmawia� ani nie korespondowa�. Kim zerwa� si� na r�wne nogi, stan�� nad m�czyzn� i spojrza� na niego z g�ry. - Co to pana w�a�ciwie obchodzi? - Obchodzi to nas, poniewa� le�y nam na sercu przysz�o�� ludzko�ci. Kim za�mia� si� gorzko. - Mo�e mi pan wyja�ni, co to ma do rzeczy? Powiem panu jedno: nie wybieram si� w przestrze� kosmiczn�, �eby podj�� wsp�prac� z ojcem. Teraz, kiedy moja matka odesz�a, nie chc� mie� z nim nic wsp�lnego. Porzuci�em studia i nie �ycz� sobie go ogl�da�... �ci�lej m�wi�c, chc� si� z nim spotka� tylko raz i powiedzie� mu prosto w twarz, co o nim my�l�. Wstydz� si�, �e nosz� jego nazwisko. Czy to panu wystarczy? M�czyzna westchn��. - Obawiam si�, �e niezupe�nie. Wci�� mamy nadziej�, �e b�dzie pan m�g� nam pom�c. Kim postawi� ko�nierz kurtki, zawaha� si� i niech�tnie usiad� zn�w obok m�czyzny. - Pewnie wydaje si� panu, �e jako syn Ralfa Bukanana mam dost�p do jakich� miejsc albo spraw. Nawet je�li tak jest, nie zamierzam z tego korzysta�! - W porz�dku. Mo�e jednak wydarzy� si� co�, czego pan w tej chwili nie przewiduje. Czy zechcia�by pan pe�ni� funkcj�, powiedzmy, nieoficjalnego obserwatora na rzecz naszej organizacji? �miech Kima zabrzmia� nienaturalnie g�o�no. - Ja? To moja pierwsza podr� pozaziemska, nie licz�c kr�tkiej wyprawy treningowej na Lun�. Je�li chodzi o przestrze� kosmiczn�, jestem zupe�nym ��todziobem. Kiepski by�by ze mnie tajny agent! M�czyzna wzruszy� ramionami. - Nawet przypadkowe obserwacje mog� by� przydatne... - Zawiesi� g�os. - Panie Bukanan, ta sprawa mo�e mie� znacznie wi�ksze znaczenie dla ludzko�ci, ni� si� panu zdaje. Czy m�g�by pan zosta� jeszcze chwil�? Chcia�bym zada� par� pyta� o charakterze osobistym. Kim z gniewem odchyli� si� do ty�u. - Kilka wi�cej, kilka mniej, co to za r�nica? * Samowzbudzaj�ce si� gazy uwi�zione w kuli z przezroczystego tworzywa. - Dzi�kuj� panu. Panie Bukanan, bardzo niewiele brakuje panu do doktoratu z astrofizyki. Dlaczego w�a�nie teraz przerywa pan studia? Kim by� zadowolony, �e w p�mroku nie mo�na dostrzec rumie�ca na jego twarzy. Nie bardzo mia� ochot� opowiada� o uczuciach, jakie miota�y nim przez te ostatnie dni. - No c�, nie wiem, jak to si� ma do przysz�o�ci rodzaju ludzkiego, ale po prostu nie mam ochoty zostawa� d�u�ej na uniwersytecie. Jestem ju� w takim wieku, �e nie dopuszcz� mnie do rozgrywek sportowych, a wi�kszo�� moich r�wie�nik�w porobi�a ju� dyplomy. Nauczy�em si� tego, co mi potrzebne, i nie chce mi si� czeka�, a� kilku znudzonych profesor�w zechce przeczyta� moj� dysertacj�... M�czyzna u�miechn�� si�. - Rozumiem pana. - Zamilk� na chwil�. - Panie Bukanan, czy mam rozumie�, �e udaje si� pan na planet� Lenare tylko po to, �eby jeden, jedyny raz spotka� si� z ojcem, kt�rego nigdy pan nie widzia�? Kim popatrzy� na niego z niech�ci�. - Je�li koniecznie chce pan wiedzie�, to tak. Dlaczego w�a�ciwie podj�� tak� decyzj�? Cztery dni temu jego matka w jednej z ostatnich chwil p�wiadomo�ci zwr�ci�a ku niemu niewidz�ce spojrzenie i wyszepta�a cicho: �Ralf..." Kim nie przypomina� sobie, by kiedykolwiek przedtem wym�wi�a imi� ojca. W jakich� spos�b ten nieoczekiwany szept pogr��y� go w chaosie sprzecznych uczu�. Wci�� nie bardzo rozumia� dlaczego. Pewnie po cz�ci bra�o si� to st�d, �e nagle u�wiadomi� sobie, jak wiele jego matka przecierpia�a przez te wszystkie lata, z czego przedtem w og�le nie zdawa� sobie sprawy. Od dzieci�stwa wyrasta� w przekonaniu, �e ojciec nigdy nie wr�ci. Nie przypomina� sobie, �eby matka kiedykolwiek skar�y�a si� z tego powodu. Zawsze mieli do�� pieni�dzy, a chocia� w przeciwie�stwie do innych ch�opc�w nie m�g� pochwali� si� ojcem w domu, zawsze m�g� przynajmniej oznajmi�: �A m�j tata jest kosmonaut�!" Niebagateln� rol�, jak przypuszcza�, odgrywa�o te� poczucie winy. Zaniedbywa� matk� przez par� ostatnich lat. Spogl�daj�c w przesz�o��, z b�lem u�wiadamia� sobie, �e stopniowo popada�a w ot�pienie i zamyka�a si� w sobie. Ile rozpaczliwych, samotnych godzin musia�a znie��? Ile miesi�cy up�ywa�o mi�dzy jego wizytami czy cho�by telefonami? Dostrzega� te� inny sk�adnik tej mieszaniny gorzkich uczu� - zwyk��, dziecinn� zazdro��. Mia� wystarczaj�ce poj�cie o psychologii, �eby wiedzie�, i� ch�opiec wychowany wy��cznie przez matk� staje si� zaborczy w stosunku do niej i zaczyna si� pod�wiadomie obawia� nieoczekiwanego powrotu ojca. C�, m�g� ci�gn�� te ponure rozwa�ania w niesko�czono��, ale nie przynosi�o mu to ulgi. Jedno wiedzia� na pewno: po prostu musi uciec od tego �ycia, kt�re nagle sta�o si� nie do zniesienia, i spotka� si� z cz�owiekiem, kt�ry porzuci� jego matk�. Niewa�ne, czy wtedy chodzi�o o zwyk��, nikczemn� zdrad� (co nie wydawa�o si� prawdopodobne, skoro przez wszystkie te lata przesy�a� im pieni�dze), czy te� wina le�a�a po obu stronach; mog�o zreszt� chodzi� o co� zupe�nie innego, tak czy owak on, Kim, od- czuwa� przemo�n� potrzeb� doprowadzenia do tej konfrontacji. Gdyby okaza�o si�, �e nie by�o �adnego usprawiedliwienia, wtedy wiedzia�by przynajmniej tyle, �e on i jego matka zostali po prostu porzuceni. M�g�by z czystym sumieniem gardzi� tym cz�owiekiem i powiedzie� mu o tym; z czasem mo�e zdo�a zapomnie� ten dojmuj�cy szept: �Ralf...". G�os m�czyzny siedz�cego obok przywo�a� go do rzeczywisto�ci. - Panie Bukanan, tak si� sk�ada, �e na planecie Lenare znajduje si� przedstawicielstwo firmy pa�skiego ojca. Za po�rednictwem tego biura prowadzi on interesy z Solconem i z sam� Ziemi�. Czy jednak zdaje pan sobie spraw�, �e Ralf Bukanan sp�dza wi�kszo�� czasu w bardziej oddalonych okolicach Strugi? Prawdopodobie�stwo spotkania go na Lenare jest niewielkie. Kim wzruszy� ramionami. - Od czego� trzeba zacz��. Je�li zna pan jakie� lepsze miejsce, b�d� wdzi�czny za informacj�. - Niestety, nie znam. Ralf Bukanan tak�e i dla Solconu jest postaci� do�� zagadkow�. - Siedzia� przez chwil� w milczeniu. - Chcia�bym wyt�umaczy� panu dok�adniej, w jaki spos�b mo�e pan by� dla nas przydamy. Jeszcze raz przepraszam za niedyskrecj�, ale dosz�o do naszej wiadomo�ci, �e pan niezbyt lubi subb�w. Kim zn�w powstrzyma� gniew. - Nie jestem zwolennikiem dyskryminacji subb�w. Po prostu ich nie lubi�! - Jak wielu ludzi. Czy wie pan o tym, �e Bukanan Enterprises zatrudnia bardzo wielu z nich? Kim popatrzy� na niego uwa�nie. - Pierwsze s�ysz�. Przypuszczam, �e to wynika z czysto praktycznych wzgl�d�w. Oni s� przecie� znacznie lepiej przystosowani do �ycia w przestrzeni kosmicznej ni� normalni. S� odporniejsi na promieniowanie, ekstremalne temperatury i zmiany ci�nienia, lepiej przyswajaj� r�nego rodzaju po�ywienie i tak dalej. - Ot� to. Panie Bukanan... nie wspomnia�bym o tym, gdy by�my nie byli ca�kowicie pewni pa�skiej lojalno�ci... ale s� powody, by przypuszcza�, �e w przypadku Bukanan Enterprises chodzi o jeszcze co� wi�cej. Z pewno�ci� zna pan te wszystkie niestworzone historie, jakie opowiada si� o subbach. Kim uni�s� brwi. - �e s� nie�miertelni? �e s� niewolnikami loat�w? �e spiskuj� przeciwko ludzko�ci? Nigdy nie zwraca�em uwagi na te bzdury. - Przerwa� na chwil�, zdaj�c sobie spraw�, �e m�wi zbyt emocjonalnie. - Podejrzewa pan mojego ojca o zdrad� tylko dlatego, �e wynajmuje tak wielu subb�w? - Nic na to nie wskazuje. O ile wiemy, Bukanan Enterprises jest uczciwym i lojalnym przedsi�biorstwem. Pozostaje jednak faktem, �e liczne zast�py subb�w wyruszaj�ce w przestrze� kosmiczn� znajduj� tam zatrudnienie, wi�c musimy bra� pod uwag� tak� mo�liwo��. Panie Bukanan, tak naprawd� nie wiadomo, jak d�ugo mog� �y� subbowie. Min�o dopiero sto trzydzie�ci lat, odk�d thurgowie dokonali pierwszych transplantacji ludzkich m�zg�w do cia� subb�w. Nie spos�b te� stwierdzi�, co my�li subb... wszyscy s� tak podobni do siebie i pozbawieni wyrazu. Nie mo�emy by� pewni, czy w cia�o subba nie wbudowano urz�dzenia, kt�re zmienia funkcjonowanie wszczepionej mu ludzkiej inteligencji. Przecie� cia�a subb�w dostarczane s� przez loat�w w gotowej postaci. Kim wpatrywa� si� w m�czyzn�, nie wiedz�c, co ma powiedzie�. Zawsze troch� si� wstydzi� swojej instynktownej niech�ci do subb�w. Jeszcze jako dziecko, razem z innymi �obuziakami wykrzykiwa� za subbami, kt�rzy zab��kali si� na jego ulic�: �Subb-trup! Gdzie tw�j gr�b?" Kiedy� nawet zdarzy�o mu si� rzuca� kamieniami. Odp�dzi� od siebie te wspomnienia. - Zapewne nie mo�na wykluczy� takiej mo�liwo�ci - przyzna�. - No w�a�nie. A skoro od tego mo�e zale�e� przysz�o�� ludzko�ci... Przez d�u�sz� chwil� Kim patrzy� w dal. - Je�li dobrze rozumiem - odezwa� si� w ko�cu - najprawdopodobniej b�d� mia� do czynienia z wi�ksz� liczb� subb�w. Chcia�by pan zatem, �ebym ich obserwowa� i wyniki obserwacji przekazywa� Solconowi. - W�a�nie � przytakn�� m�czyzna. � Panie Bukanan, czym pan zamierza si� zajmowa� w przestrzeni kosmicznej? - Nie mam dok�adnie okre�lonych plan�w. Mam nadziej�, �e dzi�ki mojemu wykszta�ceniu bez wi�kszego trudu znajd� prac� mimo braku do�wiadczenia. My�la�em te�... nie wiem, czy pan si� orientuje, �e drugim przedmiotem, kt�ry studiowa�em wed�ug �yczenia fundatora stypendium, by�a technologia i zastosowanie uzbrojenia. Nie interesowa�o mnie to szczeg�lnie, ale poniewa� by� to jeden z warunk�w otrzymywania funduszy, zastosowa�em si� do tych wymaga�. - C�, panie Bukanan, jak dot�d nie by�o �adnych wojen w kosmosie. Przynajmniej nic o tym nie wiemy. Rzeczywi�cie jednak zdarzaj� si� przypadki piractwa. Mam nadziej�, �e nie zamierza pan przy��czy� si� do jakiej� nielegalnej organizacji. - Raczej nie. - Kim si� u�miechn��. � Podobno jednak na wielu planetach w pobli�u Strugi uprawia si� �owiectwo dla pozyskania mi�sa i futer. Nie�le strzelam z r�nego rodzaju broni, je�eli wi�c nie uda mi si� szybko znale�� pracy w charakterze nawigatora albo przy jakich� naukowych badaniach... M�czyzna zachichota�. - Wygl�da to na obiecuj�cy pocz�tek kariery dla m�odego cz�owieka. Tak wi�c umawiamy si�, �e przeka�e nam pan swoje obserwacje dotycz�ce subb�w. Jest jeszcze jedna sprawa. - Co mianowicie? - Loaci, je�li si� pan na nich natknie. Kim popatrzy� na niego i uni�s� g�ow�, by spojrze� na Strug� - w�skie t�czowe pasmo przecinaj�ce niebo, proste jak napr�ona struna, zanikaj�ce z jednej strony w przestrzeni. Struga powsta�a ju� tak dawno, �e ludziom wydawa�a si� czym� naturalnym. - Loaci - powt�rzy� cicho. - C�, je�li byli w stanie stworzy� co� takiego, to pewnie mog� zapanowa� nad ludzko�ci� r�wnie �atwo, jak my nad koloni� mr�wek. W�tpi� jednak, czy pogodziliby�my si� z rol� pokornych niewolnik�w, tak jak thurgowie. - Nie mamy ca�kowitej pewno�ci, �e thurgowie nie s� loatami - zauwa�y� m�czyzna. Kim uni�s� brwi. - Nigdy czego� takiego nie s�ysza�em! - Z trudem powstrzyma� u�miech. W ko�cu ten cz�owiek m�g� sporo wiedzie�. � Jest faktem historycznym, �e to loaci odezwali si� do nas jako pierwsi po pojawieniu si� Strugi; thurgowie pojawili si� dopiero potem, a buduj�c szpital na Plutonie, twierdzili, �e dzia�aj� z polecenia loat�w. - Tak, panie Bukanan, rzeczywi�cie to powiedzieli. We�my jednak pod uwag� fakty. Praktycznie rzecz bior�c, kto� po prostu wetkn�� ko�c�wk� mi�dzygwiezdnej drogi szybkiego ruchu w Uk�ad S�oneczny. W dodatku dok�adnie w momencie, kiedy ludzie opracowali nap�d umo�liwiaj�cy przekroczenie pr�dko�ci �wiat�a i wys�ali pierwsze sondy w kierunku najbli�szych gwiazd. Us�yszeli�my jeden jedyny komunikat, wyg�oszony rzekomo przez owych mitycznych loat�w, dostrzegli�my z daleka samotny statek kosmiczny. I to wszystko. Potem za� pojawili si� thurgowie, kt�rzy przybyli ow� cudown� drog� mi�dzygwiezdn� i spokojnie wyl�dowali na Plutonie. Kim westchn��. - Przecie� ju� dawno temu przekonali�my si�, �e thurgowie s� nastawieni pokojowo i �yczliwie wobec nas. Nigdy nie zrobili nic, co mog�oby budzi� nasze w�tpliwo�ci, spe�niali tylko swoj� funkcj�. - To prawda, panie Bukanan. Tylko �e ta ich funkcja mo�e polega� na przygotowaniu do inwazji. Kim wzruszy� ramionami. - No dobrze, b�d� obserwowa� subb�w. Jak jednak mam przygl�da� si� loatom, skoro nikt ich nigdy nie widzia�? - By� mo�e pan ich nie zobaczy. Prosz� si� jednak zastanowi�: w momencie gdy opracowali�my technologi�, kt�ra pozwala nam przebywa� rok �wietlny w nieco ponad dwana�cie godzin, kto� nagle daje nam w prezencie autostrad�, kt�r� mo�emy podr�owa� sto pi��dziesi�t razy szybciej. Ta autostrada pozwala nam dotrze� do drugiego kra�ca galaktyki. Pi�tna�cie tysi�cy lat �wietlnych! Jednak na drugim ko�cu nie czeka na nas komitet powitalny. Dlaczego, panie Bukanan? Dlaczego loaci, je�li w og�le istniej�, podarowali nam t� drog� i us�ugi thurg�w? - Widocznie s� inne planety nadaj�ce si� do skolonizowania wzd�u� ca�ej Strugi - powiedzia� Kim. M�czyzna pokr�ci� g�ow�. - Dotyczy to tylko planet pozostaj�cych w zasi�gu normalnej szybko�ci nad�wietlnej. Nie jest ich zn�w tak wiele. Kim roz�o�y� r�ce. - Mo�e oni po prostu chc�, �eby�my skolonizowali obszary po�o�one w obr�bie drugiego ramienia spirali, w pobli�u Dalekiego Kra�ca. Tylko co ja w�a�ciwie mam robi�? Przygl�da� si�, czy przypadkiem kosmici nie patrosz� i nie po�eraj� istot ludzkich? Jego rozm�wca za�mia� si�. - A co, nie wyklucza pan takiej mo�liwo�ci? Na pocz�tek to wystarczy. Rozdzia� 2 W szyscy na Ziemi widywali niezliczone zdj�cia i filmy, ukazuj�ce thurg�w i prowadzony przez nich na Plutonie szpital, ale a� dot�d Kim nie zdawa� sobie sprawy, jak dziwacznymi istotami byli ci obcy przybysze. Kiedy podczas zwiedzania szpitala pierwszy raz zobaczy� jednego z nich, poczu� dziwne napi�cie. Z bocznego korytarza wyszed� humanoid o szczup�ej budowie; zatrzyma� si� natychmiast i z nie�mia�ym u�miechem przycisn�� do �ciany, �eby zrobi� im przej�cie. Jego du�e, ciemne i b�yszcz�ce oczy przywiod�y Kimowi na my�l oczy ziemskich saren. G�os brzmia� pokornie, odpowiednio do wiernopodda�czego za- chowania: - �ycz� udanej podr�y, panie i panowie. Kim stwierdzi�, �e w�skie d�onie thurga wygl�daj� na bardzo sprawne. Zreszt� nawet chirurdzy pr�buj�cy nauczy� si� czego� od thurg�w przyznawali z niech�ci�, �e ludzkie r�ce s� w por�wnaniu z nimi �niezdarne jak kopyta".Przewodnik wycieczki ponagli� grup� do po�piechu. Kim spr�bowa� przeanalizowa� wra�enie, jakie zrobi�y na nim s�owa thurga. G�os kosmity by� wysoki i mi�kki, wydawa�o si� przy tym, �e nieco sepleni. Najdziwniejsza jednak by�a szczeg�lna intonacja: zdawa�a si� sugerowa�, �e umys� thurga nie jest zdolny do jakiegokolwiek sprzeciwu czy konfliktowego my�lenia, nawet do najniewinniejszej formy agresji. Dlaczego wi�c Kim a� si� wzdrygn��? Przyjrza� si� jeszcze raz obcemu przybyszowi. Sk�ra thurga wy�aniaj�ca si� spod jednocz�ciowego, nieskazitelnie bia�ego kombinezonu, zapinanego na suwak, mia�a szary odcie�. Cz�� czaszki pokrywa�y w�osy o odcieniu nieco ja�niejszym ni� sk�ra, kr�tkie i bardzo g�ste, jak zimowe futro wydry. Thurg mia� uszy wi�ksze ni� cz�owiek i m�g� nimi porusza�. Przewodnik spojrza� z nagan� na Kima, kt�ry zosta� nieco w tyle. Pokazano im kilka nieu�ywanych sal operacyjnych, sterylnie czystych, kt�re ulokowano w zapasowym skrzydle szpitala. Je�eli meble i urz�dzenia mia�y jakie� metalowe elementy, to ukryto je starannie. Wszystko by�o utrzymane w tym samym jasnoszarym, matowym kolorze. Przewodnik poinformowa�, �e oczy thurg�w s� zdolne dostrzega� niewidzialne dla cz�owieka r�nice odcieni tych szaro�ci. Pozwolono im przej�� si� chodnikiem przez obszern� hal� przypominaj�c� sal� gimnastyczn�, jasno o�wietlon� lampami s�onecznymi. Mogli tam przyjrze� si� subbom obu p�ci, kt�rzy - jak wyja�ni� im przewodnik - byli �rekonwalescentami bliskimi ko�ca terapii"; oznacza�o to, �e przeszli ju� pierwsze stadium, po��czone z niemal ca�kowitym parali�em, i teraz ju� sprawowali prawie pe�n� kontrol� nad swoimi nowymi cia�ami. Niekt�rzy gimnastykowali si�, inni opalali; rozmawiali mi�dzy sob� ochryp�ymi, bezbarwnymi g�osami. Kim nigdy dot�d nie widzia� wi�cej ni� dw�ch czy trzech subb�w na raz. Teraz odni�s� niezbyt przyjemne wra�enie. Br�zowe cia�a by�y absolutnie identyczne. M�czy�ni r�nili si� wprawdzie od kobiet, wiadomo jednak by�o, �e subbowie s� sterylizowani. A te twarze, kieruj�ce ku niemu swe martwe spojrzenia... twarze bez �adnego wyrazu. Jak to mo�liwe, zastanawia� si� Kim, �e kto� �miertelnie ranny albo chory godzi si� na prze�ycie za tak� cen�? Czy �mier� nie by�aby lepsza? S�ysza� nawet kiedy� o ca�kiem zdrowych ludziach, kt�rzy z w�asnej woli zostali subbami, ale nie m�g� w to uwierzy�. Przez te kilka godzin, kt�re sp�dzi� na Plutonie, ca�y czas zwraca� uwag� na Strug�. Oczywi�cie zna� ca�kiem sporo danych. Przekr�j w�a�ciwego korytarza si�owego wynosi� nieco poni�ej trzech milion�w kilometr�w. Z Ziemi wygl�da�by jak jednowymiarowa �wietlista kreska - gdyby nie otaczaj�ca go �t�cza", otoczka przyci�gni�tych cz�steczek kr���cych w tym samym kierunku, ale w r�nych odleg�o�ciach i z r�nymi pr�dko�ciami, co w rezultacie dzi�ki zjawisku zbli�onemu do efektu Dopplera dawa�o wra�enie widma t�czowego. �Koniec� korytarza wydawa� si� niematerialny, ale te� �adne cia�o sta�e nie mog�o przedosta� si� od tamtej strony. Pojazd musia� wnikn�� do �rodka przez �cian� cylindra pod okre�lonym k�tem, by znale�� siew zupe�nie innym kontinuum. Zwyk�y nap�d bezw�adno�ciowy, powszechnie i nieprawid�owo zwany nap�dem grawitacyjnym, wystarcza� w zupe�no�ci. Wewn�trz Strugi mo�na by�o porusza� si� tylko z jedna, okre�lon� pr�dko�ci�, a nap�d nad�wietlny wewn�trz niej nie dzia�a�. Jako pilny student nawigacji Kim wiedzia�, �e je�li chcia�o si� unikn�� niezwykle skomplikowanych oblicze�, wystarczy�o dosta� si� do wewn�trz pod k�tem czterdziestu pi�ciu stopni przy szybko�ci r�wnej jednej czwartej pr�dko�ci �wiat�a. Potem nale�a�o wykona� manewry zaplanowane za pomoc� uprzednich oblicze� w taki spos�b, by ustawi� statek r�wnolegle do �ciany. Je�li zrobi�o si� to prawid�owo i opu�ci�o Stru- g� we w�a�ciwym momencie, pojazd niemal od razu znajdowa� si� w pobli�u punktu docelowego. W przeciwnym razie mo�na by�o wyl�dowa� o ca�e lata �wietlne od niego. Teraz czeka�o go kilka minut pr�dko�ci nad�wietlnej a� do Strugi. Kiedy znajdzie si� ju� wewn�trz niej, potrzebuje trzystu pi��dziesi�ciu godzin, czyli r�wnowarto�ci czterech i p� tysi�ca lat �wietlnych, by wy�oni� si� obok Lenare. Planeta by�a po�o�ona dalej ni� stacja Antietam, gdzie znajdowa�a si� baza patrolowa Solconu, oddalona tylko o dwie�cie czterdzie�ci godzin lotu. Nast�pnie, po wy�onieniu si� ze Strugi, po stu jedenastu godzinach w pr�dko�ci nad�wietlnej dotrze do samej planety Lenare. Przez jaki� czas b�dzie pasa�erem. Troch� si� niepokoi� o pieni�dze. Wyda� na przelot prawie wszystkie oszcz�dno�ci. Niewykluczone, �e pope�ni� b��d; mo�e nale�a�o dosta� si� na stacj� Antietam i rozejrze� si� tam za prac�, odk�adaj�c Lenare na p�niej, kiedy b�dzie mia� wi�cej pieni�dzy. Chcia� jednak jak najpr�dzej mie� za sob� ca�� t� histori�. Szcz�cie mu sprzyja�o; trafi� si� statek o nazwie �Serenitatis", kt�rego w�a�cicielem i dow�dc� by� niejaki Pankhurst Sunner, wioz�cy na pok�adzie du�o r�nych towar�w i niewielu pasa�er�w. Pojazd l�dowa� najpierw na Plutonie, potem za� udawa� si� Strug� w okolice Lenare. Ostatnie godziny oczekiwania sp�dzi� przed ekranem wizyjnym, wpatruj�c si� w zimn�, beznami�tn� czer� kosmosu. Rozdzia� 3 P ank Sunner mia� na sobie mundur z ciemnob��kitnej, l�ni�cej tkaniny, wyra�nie skrojony na miar�. Epolety obszyte by�y z�otym galonem z prawdziwego, metalowego filigranu; taki sam galon bieg� wzd�u� szw�w spodni. Na ol�niewaj�co bia�ym golfie wyhaftowano z�ot� nici� w okolicy serca inicja�y PS. Buty, najwyra�niej z prawdziwej sk�ry, by�y wypucowane na wysoki po�ysk. Sunner codziennie przycina� i wo- skowa� sw�j niewielki w�sik, zawsze te� by� dok�adnie ogolony. U�ywa� wody kolo�skiej czy mo�e p�ynu po goleniu, kt�rego korzenny zapach wzbudza� pod�wiadom� niech�� Kima. W og�le facet by� zbyt schludny jak na jego gust. Trzeba jednak przyzna�, �e w jego g�osie ani ruchach nie by�o nic zniewie�cia�ego. Gibki i wysportowany, trzyma� si� znakomicie jak na m�czyzn� w �rednim wieku, cho� w�osy i w�sy lekko przypr�szy�a siwizna. Mia� czarne oczy i ciemn� cer�, lecz nie wygl�da� na Latynosa. By� uprzedzaj�co grzeczny wobec swoich pasa�er�w. Statek Sunnera by� nieco mniej elegancki ni� jego w�a�ciciel, chocia� te� czysty i schludny. By� to pojazd typowo u�ytkowy, w kszta�cie cylindra, o wysoko�ci oko�o dwudziestu i przekroju trzydziestu metr�w - taki kszta�t wynika� zar�wno ze wzgl�d�w praktycznych, jak i z wymaga� nap�du grawitacyjnego i nad�wietlnego. Oba rodzaje nap�du mie�ci�y si� w pier�cieniach otaczaj�cych statek na obu jego ko�cach; u�atwia�o to r�wnomierne roz�o�enie sztucznego ci��enia wewn�trz pojazdu. Na dole zamontowano typowe odbojniki do l�dowania, spoczywaj�ce w tej chwili na wybetonowanej nawierzchni wewn�trz jednej z jaski� Plutona, kt�ra pe�ni�a rol� portu kosmicznego planety. Na g�rnej powierzchni pojazdu, w kilku niewielkich kopu�kach i grubych masztach, ukryto r�nego rodzaju czujniki. Kiedy statek opuszcza� �luz� powietrzn�, by unie�� si� za pomoc� nap�du grawitacyjnego nad zamarzni�t� powierzchni� planety, ekrany w g��wnym salonie by�y w��czone. Reflektory omiata�y powierzchni�, ukazuj�c pobliskie kratery; okolica wygl�da�a jak powierzchnia Ksi�yca, pokryta �niegiem, z po�yskuj�cymi gdzieniegdzie taflami lodu. Niekt�rzy z pasa�er�w byli pod wra�eniem, ale Kim widzia� wiele zdj�� powierzchni Plutona, wi�c patrzy� na ekran bez wi�kszego zainteresowania. Wkr�tce planeta znalaz�a si� poza zasi�giem reflektor�w i na ekranach pojawi�y si� powi�kszone uj�cia Strugi. Teraz Kim przygl�da� si� z nie mniejszym zainteresowaniem ni� pozostali. Sp�aszczony koniec �korytarza" by� mroczny, cho� nie tak ciemny jak rozci�gaj�ca si� wok� przestrze� kosmosu. Otaczaj�ca Strug� t�cza przy samym kra�cu by�a nieco ciemniejsza, ale ja�nia�a pe�nym blaskiem ju� w niewielkiej odleg�o�ci od niego. Kim zda� sobie spraw� z ciszy panuj�cej w kabinie i zerkn�� ukradkiem na kilku wsp�pasa�er�w. Na ich twarzach malowa� si� zachwyt, jakby widzieli przed sob� obietnic� lepszej przysz�o�ci. Wielu z nich by�o ubranych do�� n�dznie. C�, to nie wyprawa kolonizacyjna sfinansowana przez kt�ry� z ziemskich rz�d�w czy pot�n� korporacj�, tylko po prostu zbieranina zwyk�ych ludzi, kt�rzy w jaki� spos�b zdo�ali uciu�a� do�� pieni�dzy, �eby op�aci� przejazd - i z takiego czy innego powodu opuszczali Ziemi� na zawsze. Kim pomy�la�, �e podobnie dzia�o si� podczas dawnych migracji w dziejach ludzko�ci. Zobaczy� Panka Sunnera przechodz�cego przez salon. Elegant spojrza� w jego stron�, u�miechn�� si�, podszed� i usiad� na fotelu obok. Kim st�umi� w sobie niech�� do w�a�ciciela statku i grzecznie odpowiedzia� na jego kordialne powitanie. - Czy to pana pierwsza wyprawa w przestrze� kosmiczn�? - spyta� Sunner. Kim pomy�la�, �e facet wpatruje si� w niego troch� zbyt uwa�nie. Zawaha� si�, ale w ko�cu uzna�, �e i tak zap�aci� ju� za przejazd. Teraz nie by�o sensu przejmowa� si� czymkolwiek. - Tak, poza lotem treningowym na Ksi�yc. Studiowa�em astrofizyk�, wi�c musia�em zaliczy� nawigacj� kosmiczn�. Sunner u�miechn�� si�. - Czyli nie jest pan nowicjuszem. Nie musz� wi�c t�umaczy�, w jaki spos�b wnikniemy do wn�trza Strugi. - Nie, znam og�lne zasady. Kiedy przejdziemy w nad�wietln�? - Za jaki� kwadrans. Rozlegnie si� sygna� ostrzegawczy. To b�dzie kr�tki skok, po kt�rym znajdziemy si� o par� milion�w kilometr�w od Strugi. Dzi�ki temu b�dziemy mieli czas, �eby wytraci� pr�dko�� albo nawet zatrzyma� si�, gdyby - cho� to raczej nieprawdopodobne - jaki� inny statek znalaz� si� w zasi�gu radia i czego� od nas chcia�. Nasza pierwsza podr� wzd�u� Strugi potrwa dwie�cie czterdzie�ci siedem godzin. - My�la�em, �e udajemy si� bezpo�rednio na Lenare. - Nie, wy�onimy si� o par� lat �wietlnych od stacji Antietam, by spotka� si� z innym statkiem. Wymienimy kilku pasa�er�w i troch� �adunku, potem zn�w wejdziemy do Strugi. Dopiero po stu trzydziestu nast�pnych godzinach wy�onimy si� w pobli�u Lenare i wyl�dujemy na niej. - Sunner u�miechn�� si�. - Ma pan jakie� sprawy do za�atwienia na Lenare? Zauwa�y�em, �e nie wykupi� pan dalszej rezerwacji. - W�a�nie. Jad� w interesach i nie wiem, jak d�ugo zostan� ani te� dok�d udam si� potem, je�li w og�le dok�d� b�d� si� wybiera� - odpowiedzia� Kim ostro�nie i rozejrza� si� dooko�a. - Ilu pasa�er�w jest na pok�adzie? Raczej nie ma t�oku. - Rzeczywi�cie, nie ma. Mamy stu siedemnastu pasa�er�w i we�miemy jeszcze oko�o czterdziestu podczas spotkania, o kt�rym wspomnia�em. Dalej nie b�dzie t�oku, ale mamy sporo �adunku, kt�ry zajmuje ca�y g�rny pok�ad. M�g�bym wzi�� jeszcze ze sto os�b, ale wol�, �eby wszyscy podr�owali w komfortowych warunkach. - Jest pi�� pok�ad�w, prawda? - spyta� Kim. - Tak. Poniewa� zazwyczaj przemieszczamy si� g�rnym pok�adem do przodu, tam w�a�nie ulokowa�em �adunek, aby stanowi� dodatkow� os�on� od mikrometeoryt�w. � Sunner zni�y� g�os. - Nie chcia�bym jednak niepokoi� nowicjuszy znajduj�cych si� na pok�adzie, opowiadaj�c o tym. Pan, rzecz jasna, zdaje sobie spraw�, jak rzadko zdarza si� spotkanie z tego rodzaju kosmicznymi odpadkami, cho�by nawet wielko�ci g��wki od szpilki. Podr�uj� w przestrzeni kosmicznej od prawie czterdziestu lat, a nie zdarzy�o mi si� to dot�d ani razu. Co prawda musz� przyzna�, �e widzia�em kiedy� statek, kt�ry po takim zderzeniu mia� w poszyciu dziur� wielko�ci pa�skiej pi�ci. Statystycznie rzecz bior�c, taka mo�liwo�� istnieje. - Przygl�da� si� Kimowi uwa�nie. - Nie chcia�bym wtr�ca� si� w pa�skie sprawy, ale czy pan wie, jak wygl�da �ycie na Lenare? Kim odwr�ci� wzrok. - Z tego co wiem, populacja jest niewielka, a gospodarka s�abo rozwini�ta. Sunner u�miechn�� si�. - Rzeczywi�cie. Troch� przemys�u futrzarskiego, nieco wydobywczego, przemys� spo�ywczy... jest tam te� woda. Lenare funkcjonuje g��wnie dzi�ki temu, �e jest najbli�sz� zasiedlon� planet�. Stacja Antietam cz�ciowo zaopatruje si� na Lenare, zamiast sprowadza� �ywno�� z Ziemi czy dalej po�o�onych planet kontrolowanych przez Solcon. Jednak wi�kszo�� materia��w sprowadza z lepszych �r�de�. Obawiam si�, �e Lenare nie wyda si� panu zbyt wygodnym miejscem, je�li nie lubi pan surowego trybu �ycia. - Raczej nie zostan� tam d�ugo - powiedzia� Kim. Nie widzia� powodu, by zwierza� si� temu typowi, �e zanim opu�ci Lenare, b�dzie musia� w jaki� spos�b zdoby� pieni�dze. Rozleg� si� dzwonek. Sunner wsta�. - Prosz� wybaczy�, musz� i�� do sterowni � powiedzia� i wyci�gn�� r�k�, kt�r� Kim u�cisn�� po chwili wahania. Potem skierowa� si� do wyj�cia. Kim rozsiad� si� wygodnie, powstrzymuj�c odruchow� ch�� zaci�ni�cia d�oni na oparciach fotela, jak robili to niekt�rzy wsp�towarzysze podr�y. Rozleg�y si� kolejne dwa sygna�y, jeden po drugim. Statek zadr�a� lekko, a kilku pasa�er�w cicho krzykn�o. W g�o�nikach interkomu co� zachrobota�o i rozleg� si� pogodny g�os Sunnera: - Uwaga, uwaga. B�dziemy w nad�wietlnej przez siedem godzin. Wszystko przebiega zgodnie z planem. Na ekranach wizyjnych poka�emy pa�stwu programy rozrywkowe. Min�o siedem godzin. Po lekkim wstrz�sie ekrany nagle rozb�ys�y kolorami. Kimowi na chwil� zapar�o dech w piersiach. Wpatrywa� si� w szerok� smug� t�czy i w jej kolory, przechodz�ce ca�� gam� od ��ci do oran�u. Rozleg� si� g�os Sunnera: - Za kilka minut znajdziemy si� wewn�trz Strugi. Ekrany wizyjne zgasn�, pozostanie tylko s�aby blask. �wiat�o mo�e przygasn�� albo mruga�. Odniesiecie pa�stwo wra�enie przyspieszania lub zwalniania; wynika to z dzia�ania systemu sztucznej grawitacji, kt�ry automatycznie przystosowuje si� do zmienionych warunk�w. Prosz� si� nie niepokoi�. - Pauza. - Warto wspomnie�, �e w Strudze istniej� zabezpieczenia przeciwdzia�aj�ce kolizji z innym pojazdem lub jakimkolwiek przedmiotem wewn�trz, cho� prawdopodobie�stwo napotkania ich jest bliskie zera. - Kolejna pauza. - Podczas przebywania wewn�trz Strugi na zewn�trz statku nic nie b�dzie wida�. W mniejszych salonach na pok�adzie drugim i trzecim poka�emy pa�stwu programy rozrywkowe. Czas naszej pierwszej podr�y wyniesie niespe�na dwie�cie pi��dziesi�t godzin. Zostaniecie pa�stwo poinformowani, kiedy zbli�y si� czas wyj�cia ze Strugi. Kim przeczeka� w fotelu miganie �wiate� i inne drobne sensacje, a kiedy znale�li si� ju� na dobre wewn�trz Strugi, wsta� i poszed� do swojej kabiny. Wiedzia�, �e czeka go wiele godzin m�cz�cej podr�y, cho� jedzenie i programy rozrywkowe by�y ca�kiem niez�e. Jako� to zniesie. Rozdzia� 4 N a jednym z ekran�w zn�w roz�wietli�a si� barwami t�czy Struga, ale Kim przygl�da� si� ze zdumieniem innemu ekranowi, na kt�rym wida� by�o statek kosmiczny. Mimo instynktownej niech�ci do Panka Sunnera, tym razem sam zagadn�� w�a�ciciela statku. - To chyba nie jest ziemski statek kosmiczny? Sunner u�miechn�� si�. - To �Cetus", nigdy pan o nim nie s�ysza�? Kim poczu�, �e si� czerwieni. - Ach, tak. Owszem, co� czyta�em, ale nie wyobra�a�em sobie... Sunner skin�� g�ow�. - Trudno to sobie wyobrazi�, p�ki si� go naprawd� nie zobaczy. Raczej ma�o prawdopodobne, �eby kiedykolwiek napotka� pan inny statek tych rozmiar�w, a zw�aszcza o takiej d�ugo�ci. To kompletnie niepraktyczna realizacja marzenia pewnego cz�owieka, reminiscencja dawnych, legendarnych czas�w, kiedy jeszcze nie odbywali�my podr�y w przestrzeni kosmicznej. �Cetus" od samego pocz�tku przynosi� straty. Prawie po�ow� jego pok�adu zajmuj� elementy strukturalne i przej�cia, nie m�wi�c ju� o tym, jak projektanci musieli si� nagimnastykowa�, �eby zapewni� na ca�ej tej d�ugo�ci jako tako funkcjonuj�c� sztuczn� grawitacj�. Za te same pieni�dze mo�na by wybudowa� ca�� flot� zupe�nie niez�ych nowoczesnych statk�w, o dwukrotnie wi�kszej ��cznej przestrzeni mieszkalnej i czterokrotnie wi�kszej �adowno�ci. Skoro ju� go jednak zbudowano, trzeba by�o co� z nim zrobi�. Rzadko l�duje na planetach, zwykle przemierza Strug� tam i z powrotem, tu i �wdzie spotykaj�c si� w um�wionych miejscach z innymi pojazdami. Nap�dy ma w dobrym stanie i to naprawd� wygodny statek, je�li przywykn�� do drobnych anomalii grawitacyjnych. - Sunner zn�w si� u�miechn��. - Zdaje si�, �e w�a�nie dostarczy� na stacj� Antietam znaczn� ilo�� wody. Potem wy�oni� si� ze Strugi w�a�nie tutaj, wzi�� troch� pasa�er�w z innego ma�ego statku, podobnego do mojego, i teraz czeka na nas. Nie przynosi wielkich zysk�w, ale utrzymuje swoich obecnych w�a�cicieli. Kim zn�w spojrza� na wielki, pod�u�ny kszta�t na ekranie. - M�wi pan, �e dostarczy� wod� na Antietam? Wiem, �e stacja znajduje si� do�� daleko od planety, kt�ra jest jej oficjalnym �r�d�em zaopatrzenia, ale... Sunner skin�� g�ow�. - Planeta oddalona jest o trzysta godzin pr�dko�ci� nad�wietln�. Dzi�ki niej stacja jest niezale�na od Strugi, ale jak s�usznie pan to uj��, jest to zaplecze czysto oficjalne. Stacja znajduje si� w pobli�u Strugi i wi�kszo�� zaopatrzenia do chodzi do niej w�a�nie t� drog�. �Cetus" ma cysterny na pok�adzie i jego w�a�ciciele podpisali sta�� umow� ze stacj�, poza tym dostarcza wod� innym statkom kosmicznym, kt�re jej akurat potrzebuj�. - Sunner uni�s� brwi. - Przysz�a mi do g�owy pewna my�l. Je�eli nie b�dzie mia� pan nic do roboty po za�atwieniu swoich spraw na Lenare, niez�ym pomys�em by�oby zaci�gn�� si� na pok�ad �Cetusa" i wybra� si� w podr� do Dalekiego Kra�ca. M�j� zatrudnia� nowych cz�onk�w za�ogi, szczeg�lnie oficer�w. Z przyjemno�ci� szepn� s��wko komu trzeba, je�li pan zechce. Kim unika� spojrzenia jego szczerych, przyjaznych oczu. - Dzi�kuj�, ale nie mam na razie okre�lonych plan�w. - Rozumiem - odpar� Sunner i doda� niedba�ym tonem: - A przy okazji... w okolicach Strugi dzia�a firma o nazwie Bukanan Enterprises. Czy to w�asno�� pana krewnych? Kim stara� si� m�wi� r�wnie swobodnie. - S�ysza�em, �e to dalecy krewni, ale nie mam pewno�ci. Spojrzenie czarnych oczu nie wyra�a�o nic poza bezinteresown� ciekawo�ci�. - Dok�adnie m�wi�c, jest tylko jeden w�a�ciciel, Ralf Bukanan. Jest na tyle wa�n� osobisto�ci�, �e gdyby by� pana bliskim krewnym, prawdopodobnie wiedzia�by pan o tym ju� na Ziemi. - Prawdopodobnie - powiedzia� Kim i zmieni� temat.- Czy po��czymy si� z �Cetusem"? - spyta�, patrz�c na ekran. - Nie. Wys�ali ju� w nasz� stron� dwie du�e kapsu�y, jedn� z �adunkiem, drug� z pasa�erami. Ja tak�e wys�a�em kapsu�� z towarami, kt�re mam im przekaza�. Kapsu�y po��cz� si� z nami za jakie� p�torej godziny i w�wczas nast�pi roz�adunek. Nie ma po�piechu, poza tym nie op�aca si� rozp�dza� kapsu� do du�ych pr�dko�ci tylko po to, �eby t� pr�dko�� zaraz wytraci�. Ma pan ochot� zajrze� na pi�ty pok�ad i przyjrze� si� roz�adunkowi? Kim zastanowi� si� chwil�. - Ch�tnie, dzi�kuj�. Zawsze warto zobaczy� co� nowego. Kim stwierdzi� ju� wcze�niej, �e jego wsp�pasa�erowie na �Serenitatis" nie wygl�daj� na zamo�nych, ale ci, co teraz przybyli, wygl�dali jeszcze biedniej. By�o ich kilkudziesi�ciu, przeciskali si� przez �luz� powietrzn�, taszcz�c du�e pud�a i walizy bez naklejek. Ich ubrania sprawia�y wra�enie mocno zu�ytych, a niekt�rzy byli wr�cz obdarci. Musieli by� porz�dnie st�oczeni na pok�adzie kapsu�y, kt�ra na og� s�u�y�a do transportu towar�w. Niekt�rzy zachowywali si� z godno�ci�, ale wi�kszo�� wygl�da�a na zastraszonych i przygn�bionych. Zdecydowanie nie sprawiali wra�enia �mia�ych poszukiwaczy przyg�d. Wi�kszo�� za�ogi by�a zaj�ta roz�adunkiem drugiej kapsu�y, tote� tylko dw�ch jej cz�onk�w pomaga�o nowym pasa�erom przenie�� baga�e. Pank Sunner z w�a�ciwym sobie wdzi�kiem zaoferowa� pomoc chudej kobiecinie w �rednim wieku. Kim zawstydzi� si� i pomy�la�, �e on tak�e powinien pom�c. Akurat przechodzi�a obok niego jaka� dziewczyna. Podzi�kowa�a mu ze zm�czonym u�miechem i pozwoli�a odebra� sobie wi�ksz� z dw�ch zniszczonych walizek. - Nie wiem, gdzie zostan� zakwaterowana. Chyba... Sunner ju� prowadzi� ca�� grup� na czwarty pok�ad. Kim wymamrota� do m�odej kobiety, �eby skierowa�a si� do rampy wiod�cej na d�; posz�a za nim. Okaza�o si�, �e nie uprzedzono, ilu b�dzie nowych pasa�er�w, tote� powsta�o drobne zamieszanie podczas rozdzielania kabin. W ko�cu jednak uporano si� z tym i dziewczyn�, kt�rej Kim ni�s� walizk�, zakwaterowano w jednej kabinie z nieco starsz� kobiet�. Najwyra�niej by�y zadowolone, �e zn�w s� razem. Wszyscy pasa�erowie z ulg� przyj�li fakt, �e zn�w maj� przydzielone miejsca, cho�by tymczasowe. Kim zszed� z Sunnerem na drugi pok�ad, wci�� maj�c przed oczami zm�czony u�miech dziewczyny. Nie mog�a by� starsza od niego, mia�a najwy�ej dwadzie�cia dwa lata. Wygl�da�a na smutn� i wycie�czon�, ale w korzystniejszych okoliczno�ciach na pewno uzna�by j� za atrakcyjn�. Nie m�g� sobie przypomnie�, jakiego koloru mia�a oczy - szare czy zielone - ale pami�ta� jej usta, o troch� zbyt zdecydowanym wykroju, jak na tak m�od� dziewczyn�, prosty, niemal klasyczny nos i poci�g�� twarz o rysach spi�tych ze zdenerwowania. Zauwa�y�, �e �aden z pasa�er�w nie grymasi i nie zg�asza pretensji. Bez zastrze�e� zaj�li przydzielone im kwatery, chocia� niekt�rzy chyba nie byli zachwyceni. Wszystko to wygl�da�o do�� dziwnie. - Nie wiem, sk�d przybywaj�- zwr�ci� si� do Sunnera - ale musz� mie� za sob� wyczerpuj�c� podr�. - Oni s� z Ziemi - odpowiedzia� Sunner niedbale. - Prawdopodobnie musieli wielokrotnie zmienia� �rodek transportu, zanim znale�li si� na �Cetusie". Raczej nie podr�owali pierwsz� klas�, bo wszyscy s� zakontraktowani. To zawsze zale�y od tego, czy poprzedni statek przeka�e wystarczaj�c� ilo�� got�wki lub odpowiedni kredyt na pokrycie koszt�w, czy te� kto� po drodze oka�e si� zbyt zach�anny. Kim patrzy� na niego ze zdumieniem. - Zakontraktowani? Chce pan powiedzie�, �e ci ludzie maj� co� w rodzaju... jakie� zobowi�zania, kt�re na nich ci���? Nie maj� pieni�dzy na przejazd? Sunner rzuci� okiem w jego stron� i u�miechn�� si�. - Wszyscy s� sp�ukani. Niech si� pan tym nie przejmuje. Maj� swoje powody, �eby opu�ci� Ziemi�. Nie wnikamy w to. Prosz� zrozumie�, taki obr�t wierzytelno�ciami, je�li chce pan to tak nazwa�, nie jest aprobowany przez Solar Confederation, wi�c musz� korzysta� z takiego transportu, jaki si� nadarzy. Wszyscy zostan� gdzie� zatrudnieni, a kiedy sp�ac� swoje kontrakty, zostan� wolnymi obywatelami jakiej� planety. To ich wyb�r, nikt nikogo do tego nie zmusza�. Kim wpatrywa� si� w niego z przera�eniem. Sunner zn�w si� u�miechn�� i dotkn�� lekko jego ramienia. - Nic im nie b�dzie. W�a�ciciele statk�w, kt�rzy przyjmuj� ich na pok�ad, robi� to g��wnie z lito�ci. Naprawd� ich nie maltretujemy, cho� z drugiej strony trudno wymaga�, �eby traktowano ich jak pasa�er�w pierwszej klasy. - No dobrze, a dok�d ich pan zabiera? - zdo�a� wreszcie przem�wi� Kim. Sunner zmarszczy� lekko brwi. - Cz�� z nich zamierzam zostawi� na Lenare, poniewa� to jest najbli�sze miejsce l�dowania. Rozdzia� 5 K iedy �Serenitatis" ko�czy�a ponad stugodzinn� podr� w nad�wietlnej, pojawiaj�c si� w bezpiecznej odleg�o�ci od do�� zwyczajnie wygl�daj�cego s�o�ca, Struga by�a niewidoczna nawet przez teleskop. Weszli w atmosfer� Lenare. Na b��kitnym niebie, zupe�nie takim samym jak na Ziemi, nie wida� ju� by�o gwiazd uk�adaj�cych si� w obco wygl�daj�ce konstelacje. Przygn�biony Kim pomy�la�, �e nawet nie wie, w kt�rym kierunku nale�a�oby szuka� Ziemi na niebosk�onie. Chocia� nie oddali� si� od niej tak bardzo, pociesza�a go my�l, �e Struga by�a drog� wiod�c� z powrotem do Uk�adu S�onecznego. Teraz po raz pierwszy poczu� si� naprawd� od niego odci�ty. Puls mu przyspieszy�, kiedy na ekranach pojawi�a si� powierzchnia Lenare. Wzg�rza na horyzoncie nie wydawa�y si� zbyt wysokie; Kim ocenia�, �e najwi�ksze szczyty mog� mie� oko�o tysi�ca metr�w. Drzewa podobne by�y raczej do cyprys�w ni� do sosen; g�ste lasy ca�kowicie pokrywa�y powierzchni� poza kilkoma plamami ��k i jedn� rozleg�� przestrzeni�, cz�ciowo ju� poro�ni�t�, kt�ra przypuszczalnie pad�a ofiar� po�aru. Odni�s� wra�enie, �e teren unosi si� w jedn� stron�, wi�c mo�e dalej znajdowa�y si� prawdziwe g�ry. Po drugiej stronie zobaczy� morze. Poza kilkoma urwiskami wybrze�e by�o niskie, opada�o ku morzu bia�ymi, piaszczystymi pla�ami. Widzia� grzbiety fal, pod��aj�ce w stron� l�du jak szeregi nacieraj�cej armii. �Serenitatis" zesz�a do wysoko�ci oko�o tysi�ca siedmiuset metr�w, kiedy Kim dostrzeg� wreszcie port kosmiczny po�o�ony blisko brzegu morza. Niebo by�o czyste, tylko daleko nad morskim horyzontem widnia�y chmury; woda mia�a kolor ciemnob��kitny, a lasy intensywnie zielony. W kontra�cie z nimi obszar portu kosmicznego wydawa� si� znacznie ja�niejszy. Kiedy schodzili uko�nie do l�dowania, zobaczy� port i kilka niewielkich statk�w przycumowanych do pomost�w. Dwie drogi prowadzi�y w g��b l�du ku wzg�rzom, a na jednej z nich Kim zauwa�y� co�, co w pierwszym momencie wzi�� za kolumn� jad�cych blisko siebie niewielkich pojazd�w. Przyjrza� si� lepiej i skierowa� zdumiony wzrok na u�miechni�tego Panka Sunnera. - Czy to karawana mu��w albo innych zwierz�t? - To nie s� mu�y, zreszt� nie przypominaj� wcale mu��w poza tym, �e s� trawo�erne. To zwierz�ta �yj�ce na tej planecie, a nazywaj� si� kinty. Na Lenare jest zaledwie kilka pojazd�w silnikowych. Produkcja paliwa p�ynnego praktycznie tu nie istnieje, a nie op�aca�oby si� sprowadza� benzyny czy czego� w tym rodzaju, chyba �e do specjalnych cel�w. Handel pomi�dzy poszczeg�lnymi osadami jest niezbyt o�ywiony, wi�c kinty znakomicie spe�niaj� swoje zadanie. - Wydawa�o mi si�, �e na Lenare s� dwa porty kosmiczne - powiedzia� Kim. Sunner wygl�da� na lekko rozbawionego. - Ale� s�. Drugi znajduje si� w najwi�kszej osadzie, nosz�cej nazw� Irontown. Ten jest znacznie mniejszy. Prawd� m�wi�c, jest pan jedynym pasa�erem, kt�ry tu wysiada. Kim przez chwil� mia� ochot� zaprotestowa� albo przynajmniej zada� jakie� pytanie. Spojrza� jednak na ekran ukazuj�cy port kosmiczny pod nimi i zrozumia�. Przestrze� lotniska by�a otoczona z trzech stron budynkami i otwarta od strony morza. Najwi�kszy z budynk�w, dwupi�trowy gmach z ciosanych belek po��czonych z ceg��, zbudowany by� na planie litery L. D�u�sza cz�� niemal gin�a pod ga��ziami drzew. Na krytym gontem dachu zobaczy� wielkie czarne litery: BUKANAN ENTERPRISES. Zaczerwieni� si� i mimo woli powiedzia�: - No tak, chyba rzeczywi�cie powinienem wyl�dowa� tutaj, nie w Irontown. Unika� jednak starannie w�a�ciciela statku a� do momentu l�dowania. Wtedy, staraj�c si� zachowa� kamienny wyraz twarzy, u�cisn�� jego d�o� na po�egnanie. Patrz�c, jak �Serenitatis" wznosi si� ku niebu, poczu� si� naprawd� zagubiony. Rozejrza� si� niepewnie dooko�a; na ko�cu ceglanej cz�ci budynku zobaczy� niskie drzwi, a nad nimi napis BIURO. Drzwi by�y zrobione z takich samych topornych desek, jak wszystkie inne budynki. Faktur� drewno przypomina�o sosn�, ale by�o blador�owe, a s�ki mia�y kolor ceg�y. Czu� zapach tego drewna, kt�ry wcale nie przypomina� aromatu so�niny, raczej li�ci laurowych, tylko by� s�odszy i �agodniejszy. Obok niego przelecia� bezg�o�nie ptaszek wielko�ci wr�bla, o pi�rach zielonych, jak otaczaj�ce li�cie drzew. Kim nie m�g� ju� znie�� poczucia osamotnienia i ruszy� zdecydowanym krokiem ku drzwiom biura. Nagle zatrzyma� si� i zesztywnia�: drzwi si� otworzy�y i wyszed� z nich subb. Pewnie go zobaczy� przez ma�e okienko w �cianie budynku. Br�zowy stw�r wpatrywa� si� w niego bez wyrazu, nawet nie mrugaj�c. - Prosz� pozwoli�, wezm� pa�skie baga�e - powiedzia�. Kim stara� si� zachowywa� naturalnie. - Nie, dzi�kuj�. Poradz� sobie. Podni�s� walizki, podszed� do drzwi, kt�re subb bez s�owa otworzy� przed nim i, przeciskaj�c si� bokiem, wszed� przez w�ski otw�r do �rodka. W jednej ze �cian pomieszczenia widnia�y niedu�e okienka. Przy drewnianych biurkach siedzia�o jeszcze troje subb�w: drugi m�czyzna i dwie kobiety, kt�re z ogromn� szybko�ci� uderza�y w klawisze anachronicznych maszyn do pisania, najwyra�niej zwyk�ych mechanicznych urz�dze� bez systemu zapisu g�osowego. Stukot klawiszy umilk�; wszyscy troje odwr�cili br�zowe, bezw�ose g�owy i popatrzyli na Kima. Trwa�o to tylko chwil�, potem zn�w podj�li prac�. Kim mia� ochot� obr�ci� si� na pi�cie i uciec jak najdalej. Subb p�ci m�skiej wsta� i podszed� do kontuaru, kt�ry bieg� wzd�u� niemal ca�ego pomieszczenia. - W czym mog� panu pom�c? - Dzi�kuj�... w�a�ciwie to nie wiem - powiedzia� Kim, powstrzymuj�c niech��. - Chcia�bym spotka� si� z kierownikiem. .. Nie jestem um�wiony. - Poczu�, �e si� czerwieni i rozz�o�ci� si� na samego siebie; dorzuci� wyzywaj�cym tonem: - Nazywam si� Kim Bukanan. Stukanie maszyn znowu umilk�o. Pr�bowa� nie zwraca� uwagi na trzy nieruchome, beznami�tne spojrzenia. Po chwili m�czyzna powiedzia� takim samym g�osem, pozbawionym jakiejkolwiek ekspresji: - Prosz� za mn�, panie Bukanan. Id�c za br�zow� postaci�, Kim zauwa�y�, �e prosty kombinezon subba z grubej, sp�owia�ej tkaniny jest zapinany na guziki, a nie na suwaki czy z��cza magnetyczne. Subb pokaza� mu drzwi do pomieszczenia znajduj�cego si� na ty�ach biura i ulotni� si� bezg�o�nie. Zza biurka, na kt�rym pi�trzy�y si� stosy papier�w, patrzy� na niego m�czyzna - dzi�ki Bogu, normalny cz�owiek! Kiedy wsta�, rozprostowuj�c d�ugie nogi, Kim spostrzeg�, �e krzes�o jest drewniane, r�cznej roboty i polakierowane. Wysoki, chudy m�czyzna mia� siwe w�osy, opalon� cer� i jasne oczy. Twarz by�a pomarszczona, ale nie zwiotcza�a, kwadratowa szcz�ka wyra�nie zarysowana, czo�o szerokie, nos w�ski i d�ugi. Mia� zniszczone z�by, a dwa przednie by�y z�ote. Pod sk�r� ramion wyra�nie rysowa�y si� mocne mi�nie. - Nazywam si� Nat Glover. W czym mog� pom�c? Kim nie m�g� powstrzyma� rumie�ca, ale zdo�a� zapanowa� nad g�osem. - Jestem Kim Bukanan. W�a�nie przyby�em z Ziemi. Pr�buj� odnale�� mojego ojca. W pierwszej chwili Glover wstrzyma� oddech i wytrzeszczy� na niego oczy, a potem nagle jego twarz rozja�ni�a si� w u�miechu. Wyci�gn�� do niego r�k�. - A niech mnie! - wykrztusi�. Chcia� powiedzie� co� jeszcze, ale zmiesza� si� i powt�rzy�: - A niech mnie! M�ody cz�owieku, to dopiero niespodzianka! Ostatnim razem, kiedy Ralf... to znaczy tw�j ojciec... by� tutaj, zastanawiali�my si� razem, czy zdecydujesz si� ruszy� w przestrze� kosmiczn� po uko�czeniu szko�y. Co prawda spodziewali�my si� ciebie najwcze�niej za ziemski rok. - Jego u�miech zblad�. Wpatrywa� si� w Kima, ale wygl�da� na zatroskanego. - No tak, ja tu gadam g�upoty, a ty pewnie masz za sob� m�cz�c� podr�. Najpierw znajdziemy dla ciebie jaki� pok�j. Jeste� g�odny? Nie jadamy tu posi�k�w o sta�ych porach, poza kolacj�, kt�ra b�dzie dopiero za jakie� osiem czy dziewi�� godzin, ale w�a�nie zamierza�em za chwil� zje�� kanapk� i napi� si� kawy. � Skrzywi� si�. - Chcia�em powiedzie�: tego, czego u�ywamy tu zamiast kawy. Smakuje troch� inaczej, ale jest niez�a i ma takie samo dzia�anie. Podszed� do drzwi, otworzy� je na o�cie� i zawo�a�: - Kiyi! Jeden z urz�dnik�w - subb�w p�ci m�skiej - pojawi� si� bezg�o�nie. Wszed� do pokoju, wpatruj�c si� w Kima tym uporczywym spojrzeniem subba - ani wrogim, ani przyjaznym. Sk�d zreszt� mo�na by�o wiedzie�, co ten wzrok wyra�a�? Nat Glover spojrza� na subba, a potem na Kima. Lekko zmarszczy� brwi, ale jego twarz zaraz przybra�a urz�dowy, oboj�tny wyraz. - Panie Bukanan, to Kai Dai Ning. Jest moim zast�pc�. Kiyi, zabierz baga�e m�odego pana Bukanana do bungalowu numer 4. Popro� te� Nellie, �eby przynios�a nam jakie� kanapki. Kim zn�w si� zaczerwieni�. Post�pi� krok w stron� walizek, aby wzi�� je samemu, ale okaza�o si� to nierealne, poniewa� subb, tak jak oni wszyscy, porusza� si� zdumiewaj�co szybko. Zatrzyma� si� wi�c i, pr�buj�c zapanowa� na wyrazem twarzy, zapyta�: - Jak mam trafi� do bungalowu numer 4? - Kiedy wyjdzie pan z biura - odezwa� si� subb � zobaczy pan rz�d domk�w, a na ka�dym z nich widnieje numer. - Wyprostowa� si�, bez trudu podnosz�c jego baga�e. Przez chwil� patrzy� Kimowi w oczy. W jego g�osie nie by�o ironii, kiedy powiedzia�: - Mo�e mnie pan odr�ni� od innych, panie Bukanan, po imieniu wyhaftowanym na ubraniu