12646
Szczegóły |
Tytuł |
12646 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12646 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12646 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12646 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Juliusz Verne
P
ierre-Jean
Tytu� orygina�u francuskiego: Pierre-Jean
T�umaczenie:
BARBARA PONIEWIERA (1996)
T�umaczenie uwag Jacquesa Davy�ego: Andrzej Zydorczak
Ilustracje i mapka Damian Christ
Opracowanie komputerowe ilustracji: Andrzej Zydorczak
Korekta i przypisy: Krzysztof Czubaszek, Andrzej Zydorczak
Opracowanie graficzne: Andrzej Zydorczak
� Andrzej Zydorczak
Wst�p
(pochodzi z wydania broszurowego)
rezentujemy Wam dzisiaj, Drodzy Czytelnicy, opowiadanie, kt�re d�ugie lata
przele�a�o w
ukryciu i zosta�o opublikowane dopiero we Francji w roku 1993 przez wydawnictwo
Le
cherche midi �diteur w zbiorze zatytu�owanym San Carlos i inne niewydane
opowiadania.
Naszym zdaniem najlepiej zaprezentuje je tekst Uwag pana Jacquesa Davy�ego
poprzedzaj�cy owo dzie�ko. Oto on:
Jednym z najwa�niejszych pyta� jakie sobie stawiamy rozpatruj�c to nie wydane
wcze�niej
opowiadanie, jest data jego powstania. By� mo�e nale�y szuka� jakiej� wskaz�wki
po�r�d
utwor�w teatralnych. I rzeczywi�cie, w Zamkach w Kalifornii, kt�ry zosta�
opublikowany w
1852 roku w Muzeum Rodzinnym, pana Dubourga przywozi z Ameryki Ceres, i jest to
prawdopodobnie ten sam statek, na pok�adzie kt�rego, w zako�czeniu Pierre-Jeana
udaje si�
do Nowego �wiata wolny wreszcie galernik.
Zainteresowanie si� numerem wi�ziennym galernika prowadzi nas do drugiej
wskaz�wki:
numer 2224 zdaje si� by� kompozycj� lat �ycia Paula, brata pisarza, urodzonego w
czerwcu
1829 roku i samego Julesa, urodzonego w styczniu 1828 roku. Jest to jednak, by�
mo�e,
zbytnie zawierzenie prostej arytmetyce.
Na koniec mo�na nawi�za� do faktu, �e pisarz nada� swemu synowi imi� Michel
Jean-
Pierre.
Przedstawiono powy�ej do�� ciekawy zbieg okoliczno�ci, zdaj�cy si� utwierdza�
hipotez�
o powstaniu opowiadania w roku 1852.
Drug� spraw� zwi�zan� z tym utworem jest jego rzeczywista historia. Ponownie
pojawia
si� on w roku 1910 w wydaniu po�miertnym zbioru opowiada� Wczoraj i jutro pod
tytu�em
Przeznaczenie Jeana Morenasa. Znaczne fragmenty tego opowiadania zosta�y
zaczerpni�te z
r�kopisu, jednak intryga, a przede wszystkim sens tego utworu zosta�y mocno
zmienione.
Nale�y tu zauwa�y�, �e Michel Verne1 dobrze odpowiedzia� na nakazy wydawcy,
kt�ry
napisa� na pierwszej stronie r�kopisu: �Mniej przejmowa� si� galernikiem i
kodeksem
karnym�. Dlatego te� Jean powraca zn�w na galery, gdy tymczasem Pierre-Jean
wydostaje si�
na wolno��. Wydaje si� to by� jedynym motywem tego opowiadania. Cho� oczywi�cie
w tej
opowie�ci o niespotykanej ucieczce odnajdziemy tak�e klasyczny w�tek przygodowy,
nie jest
on jednak zbyt oryginalny. Utw�r jest przede wszystkim w miar� szczeg�ow�
prezentacj�
po�o�enia galernik�w w drugiej po�owie XIX wieku. Surowo�� prawa spada�a bez
lito�ci na
z�odzieja, kt�rego najpierw skazywano na trzy lata, a w przypadku recydywy na
lat dziesi��.
Znacz�ce pod tym wzgl�dem jest przedstawienie w rozdziale II regulaminu kar.
Wypada te�
podkre�li� pogl�dy pisarza przekazywane poprzez osob� Bernardona, prawego
mieszczanina i
kupca z Marsylii, jak mocno okazane jest wsp�czucie, kiedy w tej zbieraninie
ludzkiej,
skazanej na galery, znajduje par� ludzi z�o�on� z numeru 2224, czyli
nieszcz�snego
m�odzie�ca, b�d�cego przedstawieniem uczciwo�ci, oraz jego kompana od �a�cucha,
�wiecznego skaza�ca�, wszystkimi swoimi cechami obrazuj�cego zezwierz�cenie.
Tym sposobem opowiadanie to wyprzedzi�o powie�� Wiktora Hugo, w kt�rej po
mistrzowsku pokazane jest odzyskiwanie godno�ci przez Jeana Valjeana, poniewa�
powie��
N�dznicy wydana zosta�a dopiero w roku 1862!
Tak naprawd� nie jest rzecz� zdumiewaj�c� ani odosobnion� u Verne�a okazywanie
wra�liwo�ci na niew�tpliwe cierpienia zrodzone z krzywdy, skoro pi��dziesi�t lat
p�niej
przy opisie wi�zienia w Port Artur [Tasmania] w Braciach Kip (1902), pokazuje
autor zn�w
swe zapatrywania na problemy zwyrodnienia w tamtych czasach.
Wobec tego nie mo�na sobie nie stawia� pytania: jakie by�y prawdziwe motywy,
kt�re
powstrzyma�y Julesa Verne�a od opublikowania tego wspania�ego opowiadania?
Jacques Davy
�ycz� przyjemnej lektury
Andrzej Zydorczak
I
u� od kilku miesi�cy dzia�o alarmowe nie terroryzowa�o portu w Tulonie.
Galernicy � lepiej
pilnowani � zatrzymywani byli podczas najmniejszych pr�b ucieczki. Nawet ci
najbardziej
nieustraszeni cofali si� teraz przed trudnymi do pokonania przeszkodami.
Ju� od kilku miesi�cy dzia�o alarmowe nie terroryzowa�o portu w Tulonie
To nie mi�o�� do wolno�ci os�ab�a w sercach skaza�c�w, ale jakie�
niewyt�umaczalne
zniech�cenie zdawa�o si� obci��a� ich �a�cuchy. Sk�din�d kilku stra�nik�w,
kt�rym
udowodniono niedbalstwo albo zdrad�, odwo�ano z galer, co spowodowa�o, �e ich
nast�pcy
byli bardziej surowi w pilnowaniu wi�ni�w i w prowadzeniu dochodze�.
Komisarz galer, przeczulony na punkcie zaniedba� bezpiecze�stwa, by� dumny z
takich
rezultat�w. W Tulonie ucieczki zdarza�y si� cz�ciej i by�y �atwiejsze ni� w
innych portach,
dlatego te� nale�a�o obawia� si� nawet pozornego bezruchu, kt�ry m�g� skrywa�
tajne
zamiary.
Dla stra�nik�w prawa jest rzecz� naturaln� podejrzewa� zbrodni� nawet wobec jej
braku.
W chwilach, kiedy nie �cigaj� przest�pc�w, ich zadaniem jest czuwanie. Przy
braku czyn�w
podlegaj�cych ich represji czuj� si� zobowi�zani oskar�a� o zbrodniczo�� nawet
cisz�.
We wrze�niu przed rezydencj� wiceadmira�a zatrzyma� si� bogaty pow�z. Wysiad� z
niego
m�czyzna w wieku oko�o trzydziestu pi�ciu lat. By� nim pan Bernardon, zamo�ny
kupiec,
kt�ry niedawno osiedli� si� w Marsylii.
Twarz m�czyzny by�a powa�na a on sam wydawa� si� starszy ni�by to wynika�o z
jego
metryki urodzenia. Cierpienia, jakich dozna� ju� w pierwszych latach swego
�ycia,
zarysowa�y na jego czole kilka przedwczesnych zmarszczek. Niegdy� jego odwaga
zwyci�a�a przeznaczenie, jego dusza wzgardza�a ludzkimi przes�dami, jego r�ka
oddawa�a
si� z jednakow� szczero�ci� w r�ce ma�ych i du�ych, je�li tylko wielko�� tych
ostatnich i ich
pokora by�y uczciwe!
Pan Bernardon bez niczyjej pomocy dorobi� si� fortuny � zaczynaj�c od niczego
zaszed�
bardzo wysoko. W Marsylii otoczony by� wielkim szacunkiem i s�aw�, utrzymywa�
kontakty
z najwa�niejszymi osobisto�ciami.
W m�odo�ci walczy� z nieszcz�ciem, bezduszno�ci� i podejrzliwo�ci� ludzk�,
poszukiwa�
samotno�ci. Wraz z rodzin� trzyma� si� na uboczu � tak skutecznie, �e nigdy nie
utrzymywa�
kontakt�w handlowych z lud�mi go otaczaj�cymi. Jego wyjazd odby� si� wi�c bez
specjalnego rozg�osu i bez po�piechu. Do Tulonu przyby� pod pretekstem
za�atwienia spraw
rodzinnych.
wiceadmira� przyj�� go ch�odno�
Mo�liwie szybko wystosowa� listy polecaj�ce do wiceadmira�a. Ten przyj�� go
ch�odno,
prosz�c o podanie przyczyn swojej wizyty.
� Panie admirale � rzek� Marsylczyk � mam do pana zwyk�� pro�b�.
� Jak�?
� Chcia�bym zobaczy�, z najdrobniejszymi szczeg�ami, galery w Tulonie.
� Panie Bernardon � odpowiedzia� wiceadmira� � listy polecaj�ce od prefekta by�y
zbyteczne. Cz�owiek tak warto�ciowy jak pan m�g� si� naprawd� o nie nie
troszczy�.
Pan Bernardon uk�oni� si� i, dzi�kuj�c za �askawo��, zapyta�, jakich formalno�ci
musi
dope�ni�.
� Nic prostszego � prosz� zg�osi� si� do szefa sztabu marynarki i pana �yczenia
zostan�
spe�nione.
Pan Bernardon po�egna� si� i kaza� si� zawie�� do szefa sztabu, gdzie otrzyma�
pozwolenie
wej�cia do arsena�u. Chcia� natychmiast wcieli� w �ycie swoje plany. Obecny u
komisarza
wi�zienia ordynans uni�enie odda� si� do jego dyspozycji. Marsylczyk jednak
podzi�kowa�,
daj�c do zrozumienia, �e chce zosta� sam.
� Zrobi pan jak zechce � odpowiedzia� komisarz.
� Czy mog� rozmawia� ze skaza�cami?
� Oczywi�cie, moi adiutanci s� uprzedzeni. To z pewno�ci� cele filantropijne
sprowadzaj�
pana tutaj?
� Tak panie � odpowiedzia� bez wahania Bernardon.
� Jeste�my przyzwyczajeni do tego rodzaju wizyt � rzek� komisarz. � Rz�d � nie
bez racji �
poszukiwa� sposob�w na z�agodzenie rygor�w wi�ziennych i prosz� mi wierzy�, �e
warunki,
w jakich �yj� skaza�cy, ju� uleg�y znacznej poprawie.
Marsylczyk uk�oni� si�.
� Istnieje sroga sprawiedliwo��, jednak�e jest ona szczeg�lnie trudna do
egzekwowania w
tych warunkach, je�li mamy nie przesadza� w stosowaniu rygor�w prawa. Musimy
mie� si�
na baczno�ci wobec wsp�czesnych filantrop�w, kt�rzy cz�sto zapominaj� o zbrodni
w
obliczu surowo�ci kary! W dodatku wiemy, �e obiektywizm wymiaru sprawiedliwo�ci
tak�e
ulega ci�g�ej poprawie.
� Jest pan obdarzony wyj�tkow� wra�liwo�ci� � odpowiedzia� pan Bernardon. �
Je�li moje
uwagi mog�yby pana zainteresowa�, to z prawdziw� przyjemno�ci� przedyskutuj� je
z panem.
Na tym obydwaj m�czy�ni zako�czyli rozmow� i rozstali si�, a Marsylczyk uda�
si� w
stron� galer.
Port wojskowy w Tulonie�
Port wojskowy w Tulonie sk�ada� si� g��wnie z dw�ch pot�nych wielobok�w
opartych
stron� p�nocn� o brzeg basenu nazwanego Now� Dars�,2 po�o�onego na zach�d od
drugiego, zwanego Star� Dars�. Mury obronne � przed�u�enie fortyfikacji miasta �
by�y
rodzajem tam wystarczaj�co szerokich aby pomie�ci� w sobie d�ugie budynki, takie
jak:
warsztaty, koszary, magazyny Marynarki. Ka�dy z basen�w mia� w cz�ci
po�udniowej rodzaj
wej�cia-zamkni�cia wystarczaj�cego do swobodnego przej�cia okr�tu liniowego. Te
pi�kne
sk�din�d mury obronne potworzy�y baseny �eglowne z kontrolowanymi wlotami �
zdaj�cymi
egzamin w przypadku sta�ego poziomu w�d Morza �r�dziemnego, a kt�re sta�yby si�
bezu�yteczne w przypadku istnienia przyp�yw�w. Nowa Darsa by�a ograniczona od
zachodu
przez magazyny i park artylerii a na po�udniu, po prawej stronie od wej�cia
poprzez wi�zienie
� przez ma�� red�.
Tutaj schodzi�y si� pod k�tem prostym dwie budowle: pierwsza, zwr�cona na
po�udnie, to
warsztaty z maszynami parowymi; druga, zwr�cona na Star� Dars�, obejmowa�a
kolejno
koszary i szpital. Niezale�nie od trzech sal-cel, kt�re zamyka�y budowl�, by�y
jeszcze trzy
wi�zienia p�ywaj�ce. W tych ostatnich przebywali skaza�cy z wyrokami
terminowymi,
podczas gdy skazani na do�ywocie zamykani byli we wspomnianych celach.
Je�li gdziekolwiek nie powinna istnie� r�wno�� to w�a�nie tutaj � na galerach.
System
karny, wyznaczaj�c kar�, daj�c nam obraz wynaturzenia ducha skaza�ca, powinien
r�wnie�
rozr�nia� jego dotychczasow� pozycj� spo�eczn� i jego pochodzenie! Haniebnie
wymieszani
byli tu skaza�cy wszelkich gatunk�w, r�nego wieku i przer�nych kar. Z tego
�a�osnego
skupiska nie mog�o si� wy�oni� nic innego jak tylko obrzydliwe zepsucie. Zaraza
zbrodni
dokonywa�a po�r�d tych zgangrenia�ych mas niebezpiecznego zniszczenia a wszelkie
�rodki
zaradcze zosta�y zniweczone gdy raz z�o przesz�o do krwi i strawi�o
inteligencj�.
Wi�zienia by�y odizolowane, wida� je by�o z najdalszych stron arsena�u i z
najodleglejszych punkt�w miasta.
W wi�zieniu w Tulonie przebywa�o oko�o cztery tysi�ce skaza�c�w. Zarz�dy portu,
budownictwo okr�towe, artyleri�, magazyn g��wny, konstrukcje hydrauliczne i
budynki
cywilne obs�ugiwa�o oko�o trzech tysi�cy skazanych przeznaczonych do fatygi.3
Inni, kt�rzy
nie znale�li miejsca w tych pi�ciu g��wnych oddzia�ach, s�u�yli w porcie do
za�adowywania i
roz�adowywania balastu, holowania statk�w, odmulania, transportu b�ota,
wy�adunku drewna
na maszty, wykonywania konstrukcji, itp. Reszt� wreszcie stanowili piel�gniarze
albo chorzy,
pracownicy specjalni, czy w ko�cu skazani na podw�jne �a�cuchy � na przyk�ad za
pr�b�
ucieczki.
Zegar arsena�u wybi� wp� do pierwszej kiedy pan Bernardon skierowa� si� w
stron�
basen�w. Port by� pusty. Skaza�cy, kt�rzy opu�cili swoje cele o wschodzie
s�o�ca, pracowali
do wp� do dwunastej, kiedy to dzwon przywo�a� ich do pomieszcze�. Ka�dy dosta�
917
gram�w chleba albo 300 gram�w suchar�w morskich oraz 48 centylitr�w wina.
Skazani na
do�ywocie weszli na �awki a zbir4 natychmiast zaku� ich w �a�cuchy, natomiast
skazani z
�agodniejszymi wyrokami mogli porusza� si� swobodnie wzd�u� ca�ego
pomieszczenia. Na
gwizdek adiutanta wszyscy siedli w kucki wok� mena�ek zawieraj�cych, przez ca�y
rok tak�
sam�, zup� z suszonego bobu. Taki by� ich dzie� powszedni, a co gorsze, prawo do
swojej
porcji wina mieli tylko w wyznaczone dni.
Roboty musia�y by� wznowione o godzinie pierwszej, by m�c je zako�czy� o �smej
wieczorem, kiedy to prowadzono skaza�c�w do ich wi�zie�, gdzie znajdowali
miejsce
spoczynku na lawetach dzia� � w wi�zieniach p�ywaj�cych, albo na ��kach
polowych � w
celach naziemnych, bez dodatkowej ochrony przed zimnem czy twardo�ci� pos�ania,
opr�cz
strz�pu zgrzebnej, szarej we�ny.
II
kaza�cy nie powinni byli powr�ci� do rob�t przed up�ywem p� godziny. Pan
Bernardon
skorzysta� z ich nieobecno�ci aby przej�� si� po nabrze�ach, badaj�c rozk�ad
portu, statki z
przykrytymi dla ochrony �adowniami, pot�ne szkielety uwi�zione w basenach
warsztat�w
okr�towych, ci�kie odlewy zgromadzone pod d�wigami. Jednak nie zwraca� zbytnio
uwagi
na te wspania�o�ci przemys�u. Bez w�tpienia potrzebowa� pozna� kilka detali z
�ycia
prywatnego skaza�c�w, poniewa� zbli�y� si� do jednego z adiutant�w i rzek�:
� O kt�rej godzinie wi�niowie powinni wr�ci� do portu?
� O pierwszej � odpowiedzia� mu stra�nik.
� Czy wszyscy, bez r�nicy, wykonuj� te same prace?
� Nie, s� tacy, kt�rzy pod nadzorem podmajstr�w uprawiaj� rzemios�a szczeg�lne:
udaj�
si� do warsztat�w �lusarskich, powro�niczych, odlewniczych, a tam wymaga si�
praktycznych umiej�tno�ci i, prosz� wierzy�, spotyka si� tu wspania�ych
fachowc�w.
� Ile mog� zarobi�?
� To zale�y. Pracuj� albo na dni�wki albo na akord. Dzie� pracy mo�e im
przynie�� od
pi�ciu do dwudziestu centym�w. Akord, w zale�no�ci od ich wydajno�ci i
szybko�ci, pozwala
czasami osi�gn�� trzydzie�ci.
� Ta nieznaczna suma � skwapliwie spyta� Marsylczyk � mo�e poprawi� ich byt?
� Wystarcza na zakup tytoniu, gdy�, mimo zakaz�w, tolerujemy palenie. Tak�e, za
kilka
centym�w, mog� czasem otrzyma� porcj� rago?t5 lub jarzyn.
� Czy skazani na do�ywocie i wi�niowie z terminowymi wyrokami otrzymuj� tak�
sam�
zap�at�?
� P�aca jest taka sama dla wszystkich ale tym ostatnim przys�uguje dodatkowo
jedna trzecia
zarobku, kt�r� zatrzymuje si� im do zako�czenia kary, kiedy to otrzymuj� ca��
uzbieran�
sum�, aby nie byli kompletnymi n�dzarzami w chwili opuszczania wi�zienia.
� Tak, wiem � rzek� pan Bernardon, g��boko wzdychaj�c.
� Prosz� mi wierzy� � podj�� podoficer � oni nie s� tacy nieszcz�liwi i je�li z
w�asnej winy
albo z powodu pr�b ucieczki nie podwoj� swojej kary, to pod wzgl�dem warunk�w
bytu nie
maj� si� na co uskar�a�, w por�wnaniu z wieloma robotnikami w miastach!
Ten cz�owiek, graj�cy rol� zatroskanego, nazywa to wr�cz dobrobytem!
� Przed�u�enie kary wi�zienia � spyta� Marsylczyk nieco zmienionym g�osem � nie
jest
jedynym rodzajem kary, jaka spotyka ich za pr�b� ucieczki?
� Nie! Jest tak�e kara ch�osty, albo zakucie w podw�jne �a�cuchy!
� Ch�osty? � powt�rzy� pan Bernardon.
� Obejmuje ona od 15 do 60 raz�w smolistym sznurem przez plecy!
� Czy wykluczona jest jakakolwiek ucieczka skaza�ca zakutego w podw�jne
�a�cuchy?
� Prawie � odpowiedzia� podoficer. � Skaza�cy s� przykuci do n�g �awek i nigdy
nie
wychodz�, st�d ucieczka jest w�a�ciwie niemo�liwa!
� To znaczy, �e podejmuj� pr�by ucieczki najcz�ciej podczas rob�t?
� Bez w�tpienia! Pary, kt�re tworz�, mimo ci�g�ego nadzoru, maj� pewien rodzaj
wolno�ci,
niezb�dnej do wykonywania rob�t. Ci ludzie s� tak zr�czni, �e w przeci�gu pi�ciu
minut
przetn� najmocniejszy �a�cuch. Je�li dybel � przynitowany do ruchomej �ruby �
jest za
twardy, zostawiaj� obr�cz wok� nogi i przecinaj� pierwsze ogniwo �a�cucha. Du�o
skaza�c�w pracuje w warsztatach �lusarskich a tam znajduj� materia�y, kt�rych im
potrzeba.
Cz�sto wystarcza im blaszka bia�ego �elaza, na kt�rej wyryto ich numer. Je�li
uda im si�
zdoby� spr�yn� z zegara � nie trzeba d�ugo czeka� na wystrza� alarmowej armaty!
Ostatecznie maj� tysi�ce sposob�w na to, by si� st�d wyrwa�. Raz jeden skazaniec
� aby
uchroni� si� przed ch�ost� � sprzeda� nam dwadzie�cia dwa sposoby uwolnienia
si�!
� A gdzie mog� chowa� swoje narz�dzia?
� Wsz�dzie i nigdzie. Jeden ze skaza�c�w ponacina� sobie szczeliny pod pachami i
wsun��
pomi�dzy sk�r� i cia�o ma�e kawa�ki stali. Ostatnio zatrzyma�em jednemu
skaza�cowi
s�omiany kosz, w kt�rym ka�de w��kno zawiera�o niedostrzegalne pilniczki i
pi�ki. Nie ma
rzeczy niemo�liwych dla ludzi, kt�rzy nazywaj� si� Ma�y, Collogne albo hrabia
�wi�tej
Heleny!
W tym momencie wybi�a godzina pierwsza. Podoficer zasalutowa� panu Bernardonowi
i
uda� si� na sw�j posterunek.
� Nadzieja i sprawiedliwo��! � powiedzia� do siebie kupiec. � A je�li mi si� nie
powiedzie?! Wielki Bo�e! Ch�osta! Podw�jne �a�cuchy!
***
Skaza�cy, pod nadzorem stra�nika, wychodzili z wi�zienia � jedni sami, inni
po��czeni w
pary.
Port rozbrzmiewa� gwarem g�os�w, d�wi�kami �elaza, pogr�kami argus�w.6 Pan
Bernardon, g��boko przej�ty, uwa�aj�c, by podczas odwiedzin tych nieszcz�nik�w
nie
okaza� zbytniego po�piechu, skierowa� si� w stron� parku artylerii.
Tam znalaz� obwieszczenie zawieraj�ce � jak we wszystkich tego rodzaju
plac�wkach �
kodeks kar wi�zienia:
B�dzie skazany na �mier� � ka�dy wi�zie�, kt�ry uderzy urz�dnika, zabije swojego
towarzysza, zbuntuje si� lub bunt sprowokuje.
B�dzie skazany na trzy lata podw�jnych �a�cuch�w � ka�dy �skazany na do�ywocie�,
kt�ry podejmie pr�b� ucieczki; i na kar� do trzech lat przed�u�enia kary � ka�dy
�skazany na czas okre�lony", kt�ry pope�ni to samo przest�pstwo; i na
przed�u�enie
kary na do�ywotni� � ka�dy skazaniec, kt�ry ukradnie sum� wy�sz� ni� 5 frank�w.
B�dzie skazany na ch�ost� � ka�dy skazany, kt�ry b�dzie pi�owa� swoje �a�cuchy
lub
spr�buje uciec przy pomocy jakiegokolwiek innego �rodka; ten, u kt�rego znajdzie
si�
przebranie; ten, kt�ry ukradnie poni�ej 5 frank�w; kt�ry si� upije; kt�ry
uprawia�
b�dzie hazard; kt�ry b�dzie pali� w porcie lub w pomieszczeniach; kt�ry sprzeda
lub
zniszczy swoje �achmany; kt�ry b�dzie pisa� bez pozwolenia; kt�ry b�dzie
posiada�
wi�cej ni� 10 frank�w; kt�ry b�dzie bi� wsp�wi�nia; kt�ry odm�wi pracy; kt�ry
odm�wi pos�usze�stwa; kt�ry b�dzie niesubordynowany.
Marsylczyk, po przeczytaniu regulaminu, sta� pogr��ony w zamy�leniu, z kt�rego
wyrwa�o
go nadej�cie galernik�w. Port dudni� aktywno�ci�. Przydzielano prace we
wszystkich jego
punktach. Dooko�a da�o si� s�ysze� pijackie g�osy majstr�w wydaj�cych komendy:
� Dziesi�� par do Saint Mandrier!7
� Pi�tna�cie skarpet do powrozowni!
� Dwadzie�cia par do maszt�w!
� Wsparcie sze�ciu czerwonych do basenu!
Wezwane pary kierowa�y si� do wyznaczonych miejsc, poganiane obelgami
adiutant�w,
albo jeszcze cz�ciej � budz�cymi strach kijami. Marsylczyk przypatrywa� si� im
uwa�nie �
szczeg�lnie chcia� rozpozna� ich numery identyfikacyjne. Jedni stawali do
za�adowanych
ci�ko w�zk�w, inni transportowali na ramionach ci�kie elementy konstrukcji i
uk�adali je w
stosy, pozostali uprz�tali drewniane belki albo ci�gn�li linkami holowniczymi
kad�uby
statk�w. Tymczasem s�o�ce zalewa�o ich piek�cym �arem.
Wi�niowie byli jednakowo odziani w czerwone kaftany ze zgrzebnej we�ny,
kamizelki
tego samego koloru i spodnie z szarego grubego materia�u. Skazani na do�ywocie
nosili
czapki koloru zielonego i zatrudniani byli przy najci�szych pracach, gdzie nie
wymagano
fachowc�w. Skazani, tak zwani podejrzani, z powodu ich przebieg�o�ci b�d�
licznych pr�b
ucieczek, nakrywali g�owy zielonymi czapkami z szerokim, czerwonym otokiem.
Czapki
ca�kowicie czerwone wskazywa�y wi�ni�w z wyrokami terminowymi i tym ostatnim
pan
Bernardon rzuca� po�pieszne spojrzenia. Ka�da czapka mia�a przyczepiony kawa�ek
bia�ej
blaszki z numerem identyfikacyjnym skaza�ca.
Niekt�rzy galernicy, skuci parami, mieli na sobie od o�miu do dwudziestu dw�ch
funt�w8
�elaza. �a�cuch wznosi� si� od stopy jednego skaza�ca do jego pasa a nast�pnie
spada� do
ziemi, by zn�w wznie�� si� do pasa i opa�� do stopy nast�pnego wi�nia. Ci
nieszcz�nicy
przezywali si� kawalerami girlandy! Inni, kt�rzy poruszali si� pojedynczo,
nosili tylko jedn�
obr�cz i kawa�ek �a�cucha dziewi�cio- lub dziesi�ciofuntowego, albo tylko sam�
obr�cz
nazywan� skarpet�, wa��c� od dw�ch do czterech funt�w. Kilku podejrzanych mia�o
jedn�
stop� uwi�zion� w dyscyplinie � okuciu w formie tr�jk�ta, nitowanym na szczytach
i
skonstruowanym tak, �e zaciska� si� przy ka�dej pr�bie uwolnienia si�.
Pan Bernardon wypytywa� to galernik�w, to stra�nik�w, jednocze�nie bacznie
obserwuj�c
wszystkie inne wykonywane prace. Czasami na jego usta cisn�o si� pytanie,
kt�rego nie
�mia� wypowiedzie�. Oczywi�cie chcia� za wszelk� cen� rozpozna� jednego wi�nia
spo�r�d
tych nieszcz�nik�w, dlatego nagle zaw�adn�a nim gor�czka niecierpliwo�ci.
Oto rozpo�ciera� si� przed nim rozdzieraj�cy dusz� obraz oprawiony w ramy prawa
i
sprawiedliwo�ci, przedstawiaj�cy na tle smutnej codzienno�ci panoram� degradacji
i ludzkich
cierpie�! Namalowa�o go przeznaczenie, kt�re spotka�o na palecie zbrodni tylko
te
najbardziej pos�pne kolory! Ale przej�ty tym widokiem odwiedzaj�cy nie
zastanawia� si�
d�u�ej nad ca�o�ci�. Po�r�d tego t�umu szuka� kogo�, kto go zupe�nie nie
oczekiwa�!
By� to numer 2224. Z jego nazwiska i pochodzenia nie pozostawiono mu ju� nic.
Tylko
jeszcze tych kilka obel�ywych cyfr � n�dzne imi� chrzestne, kt�rym wi�zienie
ozdabia swoje
dzieci! � ��czy�o go ze �wiatem, lokuj�c go jednak w tej jak�e haniebnej ka�cie
skaza�c�w.
Mimo poszukiwa� panu Bernardonowi nie uda�o si� odszuka� numeru 2224. Kupiec
zwr�ci� si� wi�c do stra�nika z zapytaniem, czy zosta� on mo�e z jakichkolwiek
przyczyn
zatrzymany w wi�zieniu.
� Och nie! � odpowiedzia� zagadni�ty. � Obraca kabestanem!
� Jakim jest cz�owiekiem?
� Prosz� mi wierzy�, jest bardzo uci��liwym wi�niem. To powracaj�cy ko�.
Takie okre�lenie wskazywa�o, �e skazaniec znajdowa� si� po raz drugi na
galerach.
� Je�li chce pan z nim rozmawia� � podj�� adiutant � znajdzie go pan przy
maszcie.
Pan Bernardon skierowa� si� tam szybko i zauwa�y� cz�owieka z numerem 2224,
kt�ry
przygotowywa� w�a�nie jeden z dr�g�w. Marsylczyk nie spuszcza� ju� z niego
wzroku a
wkr�tce jego oczy zasz�y �zami.
III
umer 2224 by� m�czyzn� oko�o lat trzydziestu, solidnie zbudowanym. Jego twarz
by�a
szczera i tchn�a raczej inteligencj� cz�owieka honoru ni� kryminalisty. Na
obliczu tego
cz�owieka malowa�o si� g��bokie zrezygnowanie; nie by�o to jednak og�upienie,
gdy� od
czasu do czasu w przygn�bionych oczach zapala�y si� jakby iskierki. Ta
wewn�trzna energia
winna by� skierowana ku czemu� po�ytecznemu. W regularno�ci rys�w tego
nieszcz�nika
nie mo�na si� by�o doczyta� powo�ania do zbrodni, a tylko odpowiednie
wykszta�cenie, kt�re
powinno nieuchronnie zaprowadzi� go ku dobru.
wi�zie� skuty by� z du�o starszym od siebie skaza�cem�
Wi�zie� skuty by� z du�o starszym od siebie skaza�cem, mocno z nim
kontrastuj�cym �
bardziej zatwardzia�ym i bestialskim. Na twarzy przygn�bionego, starego
aresztanta odcisn�a
swe pi�tno �wiadomo�� winy! Niegodny i obrzydliwy zwi�zek, kt�ry tworzy pot�n�
solidarno�� winowajc�w! Sk�d pochodzi to fatalne prawo, kt�re dobre natury,
stawiaj�c na
r�wni ze z�ymi, prowadzi je na stracenie? Dlaczego z�o jest robakiem dr���cym
dobro?
Pracuj�ce pary zaj�te by�y w tym momencie stawianiem grotmasztu nowo
powstaj�cego
statku. Aby dopom�c swoim wysi�kom, wi�niowie �piewali piosenk� Wdowa. Wdowa �
to
gilotyna, wdowa po tych wszystkich, kt�rych zabija!
Och! och! och! Jean-Pierre, och!
Oporz�d� si�!
Oto! oto! Golibroda! och!
Och! och! och! Jean-Pierre, och!
Oto w�zek!
Ach! ach! ach!
Czas kosi� szyje!
Jaka� egzystencja! Jakie my�li! Jaki horyzont � wype�niony przez galery i
szafot!
Pan Bernardon oczekiwa� cierpliwie a� prace zostan� przerwane. Wreszcie nadszed�
moment, w kt�rym pary, korzystaj�c z chwili przerwy, jak� im przyznano, uda�y
si� na
odpoczynek. Starszy z dw�ch skaza�c�w rozci�gn�� si� na ziemi, m�odszy za� �
cichy i
ponury � wspar� si� na ramionach kotwicy.
Marsylczyk zbli�y� si� do niego.
� M�j przyjacielu � rzek� serdecznie � chcia�bym z panem pom�wi�.
Numer 2224 zbli�y� si� do pytaj�cego a ruch �a�cucha wyrwa� starego galernika z
drzemki.
� Hej, no, zatrzymasz si�, czy pozwolisz, aby zacisn�y nas lisy?!
� Zamknij si� Romain! Chc� porozmawia� z tym panem.
� Kiedy m�wi� ci, �e nie!
� Daj troch� swojego �a�cucha!
� Nie! Trzymam swoj� po�ow�!
� Romain! Romain! � odpar� numer 2224, zaczynaj�c si� z�o�ci�.
� Dobrze, zagrajmy � rzek� Romain i wyci�gn�� z kieszeni tali� kart.
� Zaczyna si� � mrukn�� m�ody skazaniec.
�a�cuch wi�ni�w sk�ada� si� z osiemnastu sze�ciocalowych ogniw. Ka�dy mia� ich
po
dziewi�� i tylko w takim promieniu m�g� si� cieszy� swobod� ruch�w. Dwaj
przeciwnicy byli
w pu�apce. Toczy�a si� mi�dzy nimi gra o stawk�, kt�ra demaskowa�a rozpalon�
chciwo��
jednego z nich. Do swojej rozmowy wplatali niezrozumia�e s�owa.
Pan Bernardon zbli�y� si� do Romaina.
� Chc� kupi� pa�sk� cz�� �a�cucha � rzek� do niego.
� B�dzie si� mi op�aca�o?
Kupiec wyj�� z kieszeni pi�� frank�w.
� Pi�� okr�glak�w! � krzykn�� stary galernik. � Za�atwione!
Rzuci� si� na pieni�dze, kt�re natychmiast znikn�y nie wiadomo gdzie. Rozwin��
nast�pnie
�a�cuchy, kt�re poprzednio zwin�� przed sob�, powr�ci� na swoje miejsce i
po�o�y� si�,
odwracaj�c si� plecami do s�o�ca.
� Czego wi�c pan sobie �yczy? � spyta� Marsylczyka m�ody skazaniec.
Ten przygl�da� mu si� przez chwil� uwa�nie i rzek�:
� Nazywa si� pan Pierre-Jean. Odsiedzia� pan pi�� lat na galerach za kradzie�.
Trzy lata
temu, po zako�czeniu kary, zosta� pan zwolniony, ale wkr�tce zosta� pan ponownie
skazany
na dziesi�� lat zakucia w kajdany.
� To prawda! � odpar� Pierre-Jean.
� Jest pan synem Jeanne Renaud.
� Moja biedna matka � rzek� skazany �a�o�nie. � Prosz�, niech pan
o niej nie m�wi! Ona nie �yje!
� Nie �yje od dw�ch lat � doda� pan Bernardon.
� Tak, i b�d� pracowa� zawzi�cie, gdy� chc� mie� za co kupi� nagrobek biednej
Jeanne
Renaud.
� Ona ma ju� na grobie pi�kn�, marmurow� p�yt� � odpowiedzia� kupiec.
� I otaczaj� j� zielone drzewa?
� Tak, Pierre-Jeanie!
� Och! Dzi�kuj�! Ale kim pan jest?
� Niech pan pos�ucha, musimy uwa�a� i nie rozmawia� zbyt d�ugo. Prosz�, niech
si� pan
przygotuje, za dzie� lub dwa, do ucieczki. Niech pan za wszelk� cen� kupi
milczenie swojego
kompana. Prosz� mu obieca� wszystko, dotrzymam pa�skich obietnic. Jak b�dzie pan
gotowy, otrzyma pan narz�dzia potrzebne do uwolnienia si�, poniewa� tutejsze
mog�yby pana
zawie��. �egnaj, Pierre-Jeanie!
Marsylczyk zostawi� skazanego, oszo�omionego tym, co us�ysza�, i kontynuowa�
spokojnie
swoj� wizytacj�. Obszed� jeszcze kilka miejsc, zobaczy� dwa warsztaty, by
nast�pnie
powr�ci� do swojego powozu. Konie zawioz�y go prosto do hotelu.
Pierre-Jean natomiast nie otrz�sn�� si� jeszcze ze zdziwienia. Sk�d pochodzi�
ten
m�czyzna, znaj�cy tak dobrze r�ne okoliczno�ci jego �ycia? A propos czego
m�wi� o jego
matce? Dlaczego Jeanne Renaud mia�a pi�kny gr�b, otoczony drzewami? Jaki cel
m�g� mie�
ten cz�owiek w uwolnieniu go?
Przypu��my, �e zdecyduje si� na zaoferowan� propozycj� i podejmie przygotowania
do
ucieczki. Najpierw musi poinformowa� swojego wsp�towarzysza o swoich zamiarach
�
rzecz to niezb�dna, poniewa� wi�zy, jakie ich ��cz�, nie mog� by� zerwane bez
wiedzy
obydwu. Mo�e Romain zechce skorzysta� z mo�liwo�ci ucieczki, a co za tym idzie �
zmniejszy szanse jej powodzenia?
Ten stary skazaniec � zakuty w kajdany � mia� do odbycia jeszcze tylko
osiemna�cie
miesi�cy kary. Pierre-Jean, informuj�c go o swych zamiarach, usi�owa� wi�c
udowodni� mu,
�e w tak kr�tkim okresie i tak ryzykuje zwi�kszeniem wyroku.
Romain, czuj�c pieni�dze, nie chcia� przyj�� do wiadomo�ci �adnych argument�w
swego
kolegi. Dopiero, jak ten zacz�� m�wi� o kilku tysi�cach frank�w, kt�rych m�g�by
oczekiwa�
po wyj�ciu z wi�zienia, stary stawa� si� g�uchy na szepty w�asnego ja i coraz
ch�tniej
przystawa� na propozycje Pierre-Jeana. Problemem jednak sta� si� spos�b zap�aty.
Po licznych
naradach, w kt�rych Romain gardzi� wszystkimi obietnicami,
a nawet danym s�owem honoru, da� si� wreszcie przekona�, �e dostanie w formie
zaliczki
kilka diament�w. Pierre-Jean zobowi�za� si� tak�e podnie�� obiecan� wcze�niej
sum� o ich
warto��.
Teraz zacz�� si� zastanawia� nad sposobem ucieczki. Musia� opu�ci� port, nie
b�d�c przy
tym zauwa�onym, a wi�c uciekaj�c wy�wiczonym spojrzeniom funkcjonariuszy i
stra�nik�w
wi�ziennych. Powinien dzia�a� brawurowo czy te� raczej u�y� podst�pu? A mo�e
jednego i
drugiego jednocze�nie! Gdy znajdzie si� we wsi, zanim dotrze tam po�cig
�andarmerii, �atwo
przekona do siebie wie�niak�w, kt�rzy, mimo �e w nadziei uzyskania nagrody stan�
si�
bardziej podejrzliwi, nie opr� si� z pewno�ci� urokowi du�ej sumy pieni�dzy,
kt�r� im
zaoferuje.
Pierre-Jean wybra� noc jako najlepsz� por� do realizacji swoich plan�w. B�d�c
skaza�cem
z wyrokiem terminowym, zamiast by� uwi�zionym w jednym ze starych statk�w, kt�re
tworzy�y wi�zienia p�ywaj�ce, wyj�tkowo by� zamkni�ty w jednej z cel
wi�ziennych. Wyj��
stamt�d by�o bardzo trudno, najwa�niejszym wi�c by�o tam nie wr�ci�. Poniewa�
nie m�g�
�ni� o opuszczeniu wi�zienia inn� drog� ni� morsk�, pewn� szans� na powodzenie
ucieczki
dawa�y prawie wymar�e redy. Gdy uda mu si� dobrn�� do brzegu � nale�e� b�dzie do
swojego opiekuna, a ten wska�e mu dalsz� drog�.
Tak oto w swych rozwa�aniach Pierre-Jean postanowi� liczy� na nieznajomego.
Zdecydowany by� oczekiwa� jego rad. Przede wszystkim za� chcia� si� dowiedzie�,
czy
dotrzyma on wszystkich obietnic danych Romainowi. Bior�c pod uwag�
zniecierpliwienie
skaza�ca, czas jego p�yn�� bardzo wolno.
Nast�pnego dnia Marsylczyk przyszed� prosto do niego.
� I jak?
� Wszystko postanowione, panie, i je�li �yczy pan sobie by� mi pomocnym,
wszystko
p�jdzie dobrze.
� Czego panu potrzeba?
� Obieca�em memu towarzyszowi, po wyj�ciu z galer, trzy tysi�ce frank�w.
� B�dzie je mia�! Dalej?
� Ale on chce czego� bardziej pewnego ni� zwyk�a obietnica i domaga si�
diament�w jako
zadatku.
Pan Bernardon rozejrza� si�, czy nie jest obserwowany, i upu�ci� brylantow�
szpilk� pod
nogi starego skaza�ca, kt�ry b�yskawicznie j� schowa�. W tym samym czasie rzuci�
ma�y
woreczek Pierre-Jeanowi.
� Oto � rzek� � z�oto i najlepszy, hartowany pilnik.
� Dzi�kuj� panie. Gdzie mam si� ukry�?
� W okolicy Notre-Dame-des-Maures,9 w g�rach.
� Dobrze!
� Kiedy pan wyruszy?
� Dzi� wieczorem. Wp�aw!
� Dobrze! Prosz� postara� si� dotrze� najpierw do przyl�dka Garonne.10 Tam
znajdzie pan
potrzebne przebranie. Odwagi i ostro�nie!
� I dobrej orientacji � doda� Pierre-Jean.
Skaza�cy wr�cili do pracy. Pan Bernardon, zimny i niewzruszony, przypatrywa� si�
uwa�nie wykonywanym robotom, rozmawia� d�ugo
z dwoma s�awnymi galernikami, kt�rzy brali go za wielkiego filantropa.
IV
ierre-Jean stara� si� za wszelk� cen� sprawia� wra�enie najspokojniejszego z
wi�ni�w, ale
dobrego obserwatora uderzy�oby � wbrew wszelkim staraniom � jego niezwyk�e
poruszenie.
Mi�o�� do wolno�ci rozsadza�a jego serce i co rusz zapala�a nowe nadzieje, kt�re
stara� si�
ukrywa�, udaj�c pozorn� rezygnacj�. Do pracy przyst�pi� z niebywa�ym zapa�em.
Zdradzi� si�
nieomal, wykazuj�c przy tym zbyt du�o dobrej woli. Oboj�tno�� by�aby dla niego
najlepsz�
mask�.
Wymy�li�, �e aby ukry� swoj� nieobecno�� podczas wieczornego wej�cia do celi,
jego
miejsce u boku kompana od �a�cucha zajmie inny wi�zie�. Jeden z galernik�w,
przezywanych przez obr�cz opasuj�c� jego nog� � skarpet�, maj�cy zaledwie kilka
dni do
zako�czenia kary, i jako taki bez pary, za trzy sztuki z�ota zgodzi si� na
przypi�cie �a�cucha
Pierre-Jeana, gdy tylko ten ostatni si� z niego uwolni.
Oko�o si�dmej wieczorem Pierre-Jean skorzysta� z chwili odpoczynku, aby
przepi�owa�
swoje okucie. Dzi�ki doskona�o�ci pilnika, b�d� te� specjalnemu jego doborowi do
rodzaju
stopu, z kt�rego wykonana by�a obr�cz, uwolni� si� bardzo szybko. Na chwil�
przed wej�ciem
do cel, po upewnieniu si�, �e skarpeta zaj�� jego miejsce, przycupn�� za stosem
drewna.
Tu� za nim znajdowa� si� pot�ny kocio� przeznaczony dla jednej z fregat
parowych.
Wystawiono go przed warsztat, aby wyschn��. Ten obszerny zbiornik usadowiony by�
na
podstawie a otwory palenisk oferowa�y skaza�cowi bezpieczne schronienie.
Korzystaj�c z
nadarzaj�cej si� okazji, Pierre-Jean w�lizgn�� si� do� bezszelestnie, zabieraj�c
po drodze
rodzaj czapki z wydr��onymi otworami, wyd�ubanej z kawa�ka belki. Czeka�.
Zapad�a noc. Zegar wybi� godzin� �sm� i skaza�cy, porzucaj�c roboty, skierowali
si� do
swoich wi�zie� pod kontrol� stra�nik�w. Niebo zasnute chmurami pot�gowa�o
ciemno�ci i
wspiera�o Pierre-Jeana. Kiedy arsena� opustosza�, wyszed� on ze swojej kryj�wki
i, czo�gaj�c
si� po cichu, posuwa� si� wzd�u� basen�w warsztat�w okr�towych, gdy� nie m�g�
przej��
obok budynk�w wi�zienia. Z drugiej strony redy pogr��a� si� w ciemno�ciach
p�wysep
Cepet.11 Kilku adiutant�w b��ka�o si� jeszcze tu i �wdzie. Pierre-Jean
zatrzymywa� si� co
chwila i kry� si�
w ciemnych zag��bieniach. Na szcz�cie m�g� zerwa� z siebie ca�e to �elastwo i
teraz jego
ruchy by�y ciche i nieskr�powane.
W ko�cu dotar� do morza od strony Nowej Darsy, niedaleko od wej�cia, kt�re
dawa�o
dost�p do redy. Ze swego rodzaju czapk� z drewna w r�ce zsun�� si� po d�ugiej
linie i znikn��
bezg�o�nie pod falami.
Kiedy wyp�yn�� z powrotem na powierzchni�, zr�cznie za�o�y� swe dziwne nakrycie
g�owy. W ten spos�b znikn�� pod nim ca�kowicie a przygotowane otwory pozwala�y
mu na
swobodn� orientacj�. Mo�na go by�o teraz wzi�� za dryfuj�c� boj�.
Mo�na go by�o teraz wzi�� za dryfuj�c� boj�
Nagle rozleg� si� armatni wystrza�.
�To na zamkni�cie portu� � pomy�la�.
Po chwili da�o si� s�ysze� drug� i trzeci� salw�!
�Dzia�o alarmowe! Moja ucieczka zosta�a odkryta! Odwagi!� � pomy�la� Pierre-Jean
i,
omijaj�c z wielk� ostro�no�ci� statki i �a�cuchy kotwiczne, zbli�y� si� od
strony prochowni
Millau do ma�ej redy.
Morze by�o troch� wzburzone, ale dobry p�ywak, jakim si� czu�, m�g� p�yn��
bardzo
daleko. Zrzuci� z siebie gwa�townie kr�puj�ce ruchy ubranie. Malutki woreczek ze
z�otem
mia� uwi�zany na szyi.
Dotar� bez przeszk�d na �rodek ma�ej redy i, wspieraj�c si� na jakim�
przedmiocie �
rodzaju metalowej boi, zdj�� ostro�nie z g�owy os�aniaj�c� go czapk�.
� Uf! � westchn��. � Ten spacer by� jedynie igraszk� w por�wnaniu
z tym, co mam jeszcze do pokonania. Na pe�nym morzu nie musz� si� obawia�, �e
kogo�
spotkam, ale najpierw trzeba pokona� przesmyk, omijaj�c niezliczon� ilo�� ma�ych
statk�w,
udaj�cych si� do fortu Aiguillette.12 To dopiero b�dzie diabelski wyczyn, je�li
im uciekn�.
Na razie zorientujmy si� w po�o�eniu i nie mieszajmy do tego diab�a, dop�ki go
tu nie ma.
Pierre-Jean, poprzez prochowni� Goubnin i fort Saint-Louis, namierzy� w�a�ciwy
kierunek.
Powinien ucieka� w linii prostej. �eby nie zosta� zauwa�onym przez jedn� ani
drug� stron�,
musia� wybra� sam �rodek przej�cia.
Z g�ow� os�oni�t� swym aparatem, p�yn�� bardzo cicho. Zerwa� si� wiatr, kt�ry
zag�uszaj�c
wszelkie gro�ne odg�osy, m�g� zwie�� bystro�� jego s�uchu. By� bardzo czujny i
mia� na
uwadze kilka wa�nych posuni��, kt�re musia� wykona�, aby opu�ci� Ma�� Red�.
Posuwa� si�
powoli i ostro�nie, tak aby nie straci� os�aniaj�cej go fa�szywej boi.
Up�yn�o p� godziny. Obliczy�, �e zbli�y� si� ju� do przej�cia, gdy nagle
wyda�o mu si�, �e
po swojej lewej stronie s�yszy plusk wiose�. Zatrzyma� si�, nastawi� uszu i
czeka�.
� Hej! � krzykni�to z �odzi. � Macie co� nowego?
� Nic! � dolecia�o z szalupy przep�ywaj�cej z prawej strony uciekiniera.
� Nigdy go nie znajdziemy!
� Na pewno uciek� morzem?
� Bez w�tpienia! Wy�owiono jego ubranie.
� W ten spos�b mo�emy dotrze� a� do Indii!
� �mia�o! P�yniemy dalej.
***
�odzie rozdzieli�y si�. Pierre-Jean by� wi�c �cigany. Korzystaj�c z faktu, �e
�odzie
marynarki oddali�y si�, zaryzykowa� kilka s��ni gwa�townych i wyd�u�onych ruch�w
i uciek�
szybko w stron� przesmyku, walcz�c z falami i pot�guj�c� si� rozpacz�.
�Och! gdybym tak ju� by� na pe�nym morzu!� � my�la�.
Czy mo�na wyobrazi� sobie przera�aj�ce po�o�enie tego cz�owieka? Pe�ne morze!
Przecie�
to pewna �mier�, a on j� wola� od galer. Jaki� up�r! Jak�� to si�� charakteru
mo�na znale��
czasami u takich nieszcz�nik�w! M�wi si� zwykle, �e tak du�a energia po��czona
z dobrem
potrafi dokona� wielkich rzeczy. Tak, ale jest to rodzaj si�y nadprzyrodzonej.
Aby j�
wyzwoli�, trzeba czego� niesamowitego, jak cho�by pragnienia odzyskania
wolno�ci.
Ten sam cz�owiek, kt�ry w tak szczeg�lnym momencie potrafi� dawa� z siebie tak
wiele, w
�yciu codziennym okaza�by si� mo�e s�aby, bierny i bezsilny. Spo�ecze�stwo
odepchn�o tego
nieszcz�nika. W wi�zieniu by� obra�any i poni�any. Szok, jaki prze�y�, zrodzi�
teraz
tryskaj�c� energi� pasj�.
Od czasu do czasu krzyki dociera�y do uszu Pierre-Jeana. �odzie nasila�y
poszukiwania na
redzie i szczeg�lnie koncentrowa�y swoj� uwag� na przesmyku.
Pierre-Jean ci�gle p�yn��!
� Raczej si� utopi�, ni� dam si� im z�apa�! � m�wi� do siebie.
Wielka wie�a i fort Aiguillette rysowa�y si� ju� przed jego oczami. Na brzegu �
jak
gwiazdy z�ej przepowiedni � porusza�y si� szybko pochodnie. Postawiono wi�c na
nogi
brygady policji. Uciekinier zwolni� biegu i pozwoli� si� pcha� wiatrowi ze
wschodu i falom,
kt�re unosi�y go w stron� morza.
Nagle b�ysk o�wietli� morze i Pierre-Jean dostrzeg� wok� siebie trzy czy cztery
szalupy z
zapalonymi pochodniami. Przesta� si� porusza�. Jeden z�y ruch m�g� go zgubi�.
� Hej, tam!
� Nic!
� Czy sprawdzano od strony Lazaret?
� I od strony baterii?
� �o�nierze marynarki s� uprzedzeni.
� W ten spos�b nie m�g� wyl�dowa� na wybrze�u.
� Niemo�liwe!
� W drog�!
Pierre-Jean odetchn��. �odzie by�y nie dalej ni� dziesi�� s��ni od niego. By�
zmuszony
p�yn�� w pozycji pionowej.
� Patrz! Co tam jest? � krzykn�� jeden z marynarzy.
� Co?
� Ten czarny punkt, kt�ry p�ynie!
� Mi�dzy nami?
� Tak!
� To nic! To tylko dryfuj�ca boja.
� No dobra, z�apcie j�!
Pierre-Jean by� got�w nurkowa�, gdy w tej samej chwili rozleg� si� gwizdek
podmajstra.
� W drog� dzieci! Mamy co� lepszego do roboty ni� wy�awianie boi. Naprz�d!
�odzie kontynuowa�y poszukiwania. Nieszcz�nik odzyska� r�wnowag�. Jego wybieg
nie
zosta� odkryty! Wr�ci�y mu si�y i odwaga.
W dali wznosi�a si� czarna masa.
�Co to? � my�la�. � Wie�a Balaguier! B�d� uratowany je�li tam dotr�. Ale gdzie
ja
jestem?�
Odwr�ci� si� i rozpozna� fort Saint-Louis.
� To naprawd� ta wie�a! Po mini�ciu stanowisk dzia� b�d� na wielkiej redzie.
Och!
Wolno��! Wolno��!
Nagle znalaz� si� w g��bokich ciemno�ciach. Jaki� nieprzenikniony obiekt
zas�oni� jego
oczom widok fortu! Jedna z ostatnich szalup potr�ci�a go i wskutek uderzenia
zatrzyma�a si�.
Kt�ry� z marynarzy wychyli� si� za burt�.
� To tylko boja � rzek�. � W drog�!
��d� ruszy�a. Lecz c� za pech! Jedno z wiose� uderzy�o w fa�szyw� boj�,
przewr�ci�o j� i,
zanim uciekinier zd��y� pomy�le� o ucieczce, jego ogolona g�owa ukaza�a si� na
powierzchni
wody!
� Mamy go! � krzykn�li marynarze. � Hej, tutaj!
Mamy go! � krzykn�li marynarze�
Pierre-Jean zanurkowa� i, nim gwizdek wezwa� porozrzucane �odzie, p�yn�� ju� w
stron�
pla�y Lazaret. Oddala� si� tak�e od miejsca spotkania, poniewa� pla�a ta
usytuowana by�a po
lewej stronie wej�cia do du�ej redy, podczas gdy przyl�dek Garonne przesuwa� si�
z prawej
strony. Ale on mia� nadziej� zmyli� po�cig, kieruj�c si� w stron� najmniej
sprzyjaj�c� jego
ucieczce.
Tymczasem powinien by� ju� dotrze� do miejsca, kt�re wyznaczy� mu Marsylczyk. Po
przep�yni�ciu kilku s��ni w przeciwn� stron�, powr�ci� na sw�j kurs. �odzie
kr��y�y wok�
niego. Co chwila nurkowa�, aby nie zosta� zauwa�onym. W ko�cu jego udane manewry
zdezorientowa�y po�cig. Trzeba by�o nie lada wysi�k�w, aby to osi�gn��! Pierre-
Jean czu� si�
bardzo wyczerpany. Traci� si�y, jego oczy zamyka�y si� wielokrotnie, doznawa�
licznych
zawrot�w g�owy. Jego r�ce s�ab�y a oci�a�e nogi pogr��a�y si� w otch�ani. Ale
opatrzno�� i
fale, lituj�c si� nad nim, wyrzuci�y go zemdlonego na brzeg przyl�dka Garonne.
Kiedy oprzytomnia�, jaki� cz�owiek pochyla� si� nad nim�
Kiedy odzyska� przytomno��, jaki� cz�owiek pochyla� si� nad nim i da� mu
nast�pnie do
wypicia kilka �yk�w w�dki.
� Jest pan uratowany � rzek� do uciekiniera. � Odziany w to ubranie i peruk�
dotrze pan
swobodnie do Notre-Dame-des-Maures i dalej, do g�r Anti. Niech pan rusza szybko!
Ja
zapal� pochodni� i b�d� pilnowa� pla�y. Nikt nie b�dzie przypuszcza�, �e dotar�
pan tutaj.
Pierre-Jean rzuci� si� we wskazanym kierunku. Po pewnym czasie pad� na kolana,
pomodli�
si� za swoj� matk�, i uciek� w po�piechu dalej.
V
raj po�o�ony na wsch�d od Tulonu, nastroszony g�rami i pokryty drzewami,
porysowany
w�wozami i strumykami, oferowa� uciekinierowi liczne mo�liwo�ci ocalenia. Te
tereny,
wcze�niej cz�sto przez niego przemierzane, jak�e r�ni�y si� od nieznanych i
obcych, kt�re
by� w�a�nie pokona�. Ju� nie rozpacza� nad beznadziejno�ci� szans na ocalenie i
rozmy�la�
raczej o swym wspania�omy�lnym wybawcy, nie mog�c odgadn�� celu jego
post�powania.
Czy�by Marsylczyk, potrzebuj�c cz�owieka przedsi�biorczego, zdecydowanego na
wszystko,
z sercem na d�oni, musia� szuka� go a� na galerach? W ka�dym razie Pierre-Jean
poprzysi�g�
sobie na wszystko, �e tak jak teraz umkn�� galerom, tak w przysz�o�ci nie
przyjmie �adnych
niegodnych propozycji ani nie skala si� �adnymi z�ymi czynami.
rozmy�la� raczej o swoim wspania�omy�lnym wybawcy�
By�a dziesi�ta wiecz�r, kiedy zapu�ci� si� w g�ry Garonne. Omija� utarte drogi,
rzucaj�c si�
do fos i zagajnik�w za ka�dym razem, kiedy po�r�d ciszy s�ycha� by�o ludzkie
kroki, b�d�
jad�ce wozy. U�ywa� wszystkich �rodk�w ostro�no�ci, jakimi pos�uguj� si� zwykle
z�oczy�cy
zamierzaj�cy zbrodni�. Tyle �e jego ostro�no�� by�a przyzwoita. Chocia�
przebranie czyni�o
go nierozpoznawalnym, obawia� si� bli�szej kontroli oraz tego, �e jego miejscowy
ubi�r m�g�
jednak zawiera� obce elementy. Co wi�cej, brygady �andarmerii zosta�y postawione
na nogi
przez dzia�o alarmowe. Zbieg�y wi�zie� dostrzega� wi�c nieust�pliwego wroga
nawet w
osobie ka�dego wie�niaka, tym bardziej �e troska o w�asne bezpiecze�stwo i
motywy
finansowe dodaj� ostro�ci ich spojrzeniom, szybko�ci ich nogom i si�y ich r�kom.
Je�li
ktokolwiek dostrze�e uciekiniera, natychmiast go rozpoznaje, gdy� jest on w
pewnym sensie
kalek�, fizycznym lub moralnym: b�d�, przyzwyczajony do ci�aru kuli, wlecze za
sob� lew�
nog�, b�d� te� na jego twarzy maluje si� zdradliwe zmieszanie.
Tymczasem Pierre-Jean przyby� ca�y i zdrowy do Grande-Bastide. W ober�y, do
kt�rej
wszed� ostro�nie, podano mu butelk� wina i plaster s�oniny. Sumiennie zap�aci�
sw�j
rachunek grubymi solami,13 zachowuj�c pewno�� siebie przed ober�yst�. Obawiaj�c
si�
senno�ci, podj�� dalsz� w�dr�wk�. Przez jaki� czas szed� drog� wiod�c� do Saint-
Vincent ale,
obawiaj�c si� niebezpiecze�stw, zostawi� j� po swej prawej stronie i, nie
spotykaj�c �ywego
ducha, dotar� do miasteczka Roubeaux, kt�re postanowi� r�wnie� omin��.
Przez pewien moment, dr�czony obawami, nie zamierza� stawi� si� na um�wione
miejsce
spotkania, ale w ko�cu zaufanie wzi�o g�r� nad w�tpliwo�ciami. Wspinaj�c si� w
kierunku
p�nocnym, a pozostawiaj�c Hyeres po swej prawej stronie, wszed� po raz drugi w
g�ry.
Zaczyna� wschodzi� dzie�. Odt�d nie powinien wi�c da� si� skontrolowa�, unika�
przenikliwych spojrze�; powinien za� i�� wzd�u� g��wnych dr�g i wygl�da�
mo�liwie
najprzyzwoiciej. Poprawiwszy peruk� i zapi�wszy sweter, ruszy� przeto przed
siebie pewnym
krokiem.
By� poch�oni�ty my�lami, kiedy nagle wyda�o mu si�, �e s�yszy t�tent ko�skich
kopyt.
Wszed� na skarp�, aby si� rozejrze�, jednak �uk drogi na to nie pozwala�. Nie
m�g� jednak
przecie� si� pomyli�. Przy�o�ywszy ucho do ziemi, uchwyci� wyra�nie d�wi�k,
kt�ry go
przerazi�.
Nagle, nim zd��y� si� podnie��, trzech wie�niak�w rzuci�o si� na niego. W jednej
chwili
zosta� przez napastnik�w zakneblowany, zwi�zany i si�� postawiony na nogi.
Zbieg�y wi�zie�, panie �andarmie � rzek� jeden z wie�niak�w�
W tej samej chwili pojawi�o si� na drodze dw�ch �andarm�w na koniach. Podeszli
do
wie�niak�w, z kt�rych jeden rzek�:
� Zbieg�y wi�zie�, panie �andarmie. Zbieg�y wi�zie�, kt�rego w�a�nie
schwytali�my!
� Och! Och! � rzek� jeden z �andarm�w. � To ten z dzisiejszej nocy?
� Mo�liwe, ale, ten czy inny, mamy go!
� Czeka was nagroda!
� S�owo daj�, nie odm�wimy! Jego ubranie nie jest w�asno�ci� wi�zienia i je te�
dostaniemy � dodatkowo, bez targowania.
� Czy potrzebujecie pomocy? � spyta� jeden z �andarm�w.
� Ach! Do licha, nie! Jest solidnie zwi�zany i damy rad� doprowadzi� go sami.
� Tym lepiej � odpowiedzia� �andarm � bo my mamy sw�j wyznaczony szlak a to by
nam
przeszkodzi�o.
� Chod�my! Do widzenia i powodzenia!
�andarmi udali si� w swoj� drog�, a wie�niacy wybrali kierunek przeciwny.
Pierre-Jean by�
zdruzgotany i bezwiednie stawia� kroki. Zwi�zany i zakneblowany, nie mia� nawet
szans aby
spr�bowa� przekupi� swych stra�nik�w. Kiedy �andarmi znikn�li, wie�niacy,
opuszczaj�c
g��wn� drog�, wybrali ma�o ucz�szczane dr�ki. Po d�ugim marszu, podczas kt�rego
nie
zwr�cili si� ani jednym s�owem do Pierre-Jeana, dotarli do rzeki Gapeau. W
czasie gdy
przeprawiali si� przez ni� promem, nieszcz�sny uciekinier chcia� rzuci� si� do
wody, ale
powstrzymany silnymi r�kami musia� zrezygnowa� z jakichkolwiek pr�b samob�jstwa.
Wie�niacy r�wnie� omijali g��wne drogi i wkr�tce znale�li si� w samym �rodku
g�r.
Pierre-Jean nic nie rozumia� z ich post�powania. To by�y g�ry Anti. Oddalali si�
wi�c od
Tulonu i powinni zbli�a� si� ju� do Notre-Dame-des-Maures. W efekcie tego sta�o
przed nimi
miasteczko Test des Canneaux. Obeszli je i powr�cili na g��wn� drog�. Sta� tam
jaki�
m�czyzna i sprawia� wra�enie, �e ich oczekuje. Zaprowadzono do niego Pierre-
Jeana. By� to
pan Bernardon. Wi�zie� chcia� uczyni� jaki� gest, ale Marsylczyk szed� przodem,
przewodz�c
ca�ej trupie, kt�ra ju� wkr�tce dotar�a do ma�ego domku oddalonego nieco od
miasteczka
Notre-Dame-des-Maures.
Pierre-Jean zosta� wepchni�ty do niskiego pomieszczenia�
Pierre-Jean zosta� wepchni�ty do niskiego pomieszczenia, w kt�rym zasta� star�
kobiet�. Za
nim wszed� pan Bernardon i trzej wie�niacy. Uciekiniera oswobodzono z wi�z�w.
� Dlaczego jestem pilnowany? To �le, panie � rzek� do Marsylczyka.
� Ci ludzie s� mi oddani � odpowiedzia� pan Bernardon. � Gdyby nie ich fortel z
prowadzeniem pana do Tulonu, �andarmi zatrzymaliby pana i by�by pan zgubiony!
Pierre-Jean ju� nic nie rozumia�. Pan Bernardon da� znak, aby usiad� i rzek� do
niego:
� Prosz� pos�ucha�. Trzy lata temu Pierre-Jean wyszed� z wi�zienia po
zako�czeniu swojej
kary � by� skazany na pi�� lat galer. W ko�cu i dla niego wybi�a godzina
wolno�ci.
Zaopatrzony w paszport, ubrany w spodnie z sukna, now� koszul� i czapk�,
opuszcza�
wi�zienie prawie t� sam� drog� co dzisiaj. Ca�� jego fortun� stanowi�o
pi��dziesi�t frank�w �
ma�a sumka, kt�r� ciu�a� grosz po groszu. Wychodz�c na wolno��, z pewno�ci� nie
mia� z�ych
zamiar�w. Zgubi� si� po drodze i straci� jeden dzie� na rozwa�ania. Surowa kara,
jak� odby�,
nie mog�a go zmieni� ani nim zaw�adn��. R�nego rodzaju przest�pstwa, z kt�rymi
si�
zetkn�� w wi�zieniu, pozwoli�y mu powzi�� kilka stanowczych postanowie�: chcia�
zobaczy�
swoj� star� matk�, utrzymywa� j� swoj� prac� i kocha� z ca�ego serca. I tak jego
kroki
stawa�y si� coraz �ywsze i weselsze, poniewa� oddala�y go od wi�zienia i
zbli�a�y do domu.
Tylko rumieni� si� za ka�dym razem, kiedy �andarmi zmuszali go do rozwijania
��tego
paszportu, kt�rego okazywania domaga�o si� zbyt okrutne prawo. Po d�ugim marszu,
kiedy
dotar� do miasteczka Notre-Dame-des-Maures, zatrzyma� si� w tym samym domu co
dzisiaj.
Znajdowa�a si� w nim stara kobieta � oto i ona! P�aka�a samotnie w k�cie i,
rozpaczaj�c,
wyrywa�a w�osy z g�owy. Pierre-Jean chcia� pozna� przyczyn� jej b�lu: �Niestety,
m�j syn
jest bardzo daleko, wyjecha� za ocean, aby si� wzbogaci� a mnie przysporzy�
cierpie�. Od
jego wyjazdu na moj� g�ow� spadaj� same nieszcz�cia: wzros�y op�aty, przysz�a
pora z�ych
zbior�w i d�ug w wysoko�ci pi��dziesi�ciu frank�w, urz�dnicy chc� sprzeda� moj�
biedn�
chat�!� �zy tej starej kobiety wydawa�y si� prawdziwe. W ka�dej chwili m�g�
przyby�
komornik i wyrzuci� j� na ulic�! Pierre-Jean bardzo kocha� swoj� matk�. Jeanne
Renaud,
tak�e leciwa i nieszcz�liwa, znajdowa�a si� by� mo�e w podobnym po�o�eniu i
obowi�zkiem
jego mi�osiernego sumienia by�o przyj�� jej z pomoc�. Wszystko, co posiada�,
czyli w�a�nie te
pi��dziesi�t frank�w � da� kobiecinie. Pierre-Jean zrobi� dobry uczynek. By�
dumny ze swego
szlachetnego serca i zadowolony z siebie. W tej samej chwili do chaty wszed�
komornik.
Pierre-Jean, nie �a�uj�c okazanego kobiecie wsp�czucia,