12562

Szczegóły
Tytuł 12562
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12562 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12562 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12562 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Rafał A. Ziemkiewicz Ciśnienie Baza Rigel First była parszywym miejscem. Kiedy Ratten budził się rano, miał tylko jedno marzenie: spać dalej. Kilka kilometrów kwadratowych, pokrytych szarymi kopułami, lądowisko, betonowe fundamenty wbite kilkadziesiąt kilometrów w głąb grząskiego gruntu. Wszystko to otoczone elektrycznymi barierami. Co jeszcze?... Brak związków toksycznych w atmosferze. Brak zwierząt, które mogłyby być groźne dla człowieka. Brak niebezpiecznych bakterii. Brak tajfunów, ruchów sejsmicznych i wulkanów. Ze wszystkich możliwych niebezpieczeństw na mieszkańców bazy czekało tylko jedno. Najgroźniejsze. Nuda. Po kilku miesiącach pobytu w bazie Ratten powtarzał to sobie każdego ranka siadając w końcu na swoim łóżku. Sygnał budzenia dźwięczał mu jeszcze w uszach, powieki kleiły się. Wrzaski na sąsiednim poziomie, gdzie do póżnej nocy balowali mechanicy, nigdy nie pozwoliły mu się wyspać. Mimo to wstał i powlókł się do łazienki. W jadalni było jeszcze pusto. Wziął z podajnika jedzenie i usiadł przy stole. - Cześć Mnichu. Jak zwykle pierwszy - usłyszał po dłuższym czasie glos Marty'ego, który ze swoją porcją klapnął przy nim. - Regulaminowo - powiedział Ratten przegryzając kawałek kotleta. - Ty naprawdę tak kochasz ten regulamin? - Nie. Po prostu nie tubie burdelu. I nie cierpię skacowanych mechaników. Marty uśmiechnął się kwaśno. Był to starszy facet, zgorzkniały i zrezygnowany. - Grey mówił mniej więcej to samo, co ty. - Grey? - Ten facet, za którego cię przysłali. Szef mechaników miał urodziny, a następnego dnia Grey wgrzał się w glebę, tam, za sto siedemnastką. Wbił się na kilkadziesiąt metrów. Nawet nie próbowaliśmy go wyciągnąć. Ratten przełknął ostatnie kęsy, otarł wargi i wstał. - Idę sprawdzić Stratosa. Musze dziś trochę polatać. Korytarz, winda, korytarz. kroki dudniły mu w głowie. Dopiero rankiem w bazie robi się tak cicho, że można usłyszeć bicie własnego serca. Codziennie szybsze i bardziej nerwowe. Zamiast do hangaru skierował się do centrali. Wszedł cicho, nie budząc dyżurnych. Wystukał kilkanaście stów na klawiaturze komputera i starannie zapisał Wyświetlony na ekranie wynik: 17,99872765. ZAPIS 12.08 Grunt jest tutaj grząski Na pierwszy rzut oka tego nie widać, ale zostawiony w miejscu transporter po kilku dniach zapada się aż po burty. Wszystkie budowle trzeba opierać na potężnych filarach, wbitych głęboko, w warstwę twardych skal pod powierzchnią, albo wznosić je na rozległych platformach. Właściwie nie ma tu nic oprócz naszej bazy Tubylcy osiągnęli poziom wspólnoty plemiennej, mieszkają w chatach z drewna i gałęzi, albo po prostu w lesie, pod drzewami. Klimat tu łagodny, wiec jest to możliwe. No, wiec mamy tu tylko naszą bazę, kilka zapasowych lądowisk, piętnaście stacji i nieczynną kopalnie. Nic do roboty. Zastanawiałem się, po co w ogóle te bazę tu budowano. Dopiero wczoraj wyjaśnił mi to jeden z pilotów, który siedzi tu już od dwóch lat. Rigel została kiedyś podbita przez Służbę Kosmiczną, z wielkim hukiem i pompą. Wtedy bez namysłu zbudowano to wszystko. Potem zmieniły się kursy i eksploatacja złóż okazała się nieopłacalna. No, ale wycofać się nie było można. Honor nie pozwalał. Oddali bazę cywilom i polecieli w cholero, zdobywać nowe przestrzenie życiowe. Wiesz, kochanie, zyskałem nowe przezwisko. Nazwali mnie Mnichem, bo nie biorę udziału w ich zabawach. Mówią, że jestem ponurak i nie umiem się bawić. Mówią też, że jak mi to wszystko odpowiednio dogryzie, to sam do nich przyjdę. Może mają rację. Kurza twarz, dajcie mi wreszcie spokój - mówi Ratten odstawiając szklankę. Na chwilę robi się cicho. - Mnich się zmęczył - mruczy Vist ni to do siebie ni to do innych i głęboko zaciąga się trawką. Potem z nadętymi policzkami i półprzymkniętymi oczyma podaje skręta, trzymając go delikatnie między kciukiem i środkowym palcem siedzącemu obok Nortiusowi. - Ile razy się tu pojawię, spowiadacie mnie z całego życiorysu. Jak "zaufany" w szkole. - Sami siebie wyspowiadaliśmy już na amen - mruczy Mressen wyciągając do Rattena rękę ze skrętem. Przeczący ruch głową, powtarzany dziesiątki razy dziennie. Mressen nie nalega (nie chce, będzie więcej dla nas), skręt wędruje do Ortisa. - Po prostu, widzisz, Mnichu, zastanawia mnie, dlaczego się tu znalazłeś - mruczy Mressen przeciągając palcami po swoich gęstych blond włosach. - Wytłumacz mi: facet świeżo po szkole, z celującymi na dyplomie, z dobrą opinią, ląduje w zasyfiałej bazie na zadupiu, gdzie ani nie awansuje, ani się z niej nie wyrwie wcześniej niż za rok. Dlaczego? - Właśnie - podchwytuje od niechcenia Norlius. - Po pierwsze - ze złą opinią. Po drugie i tak nie awansuje. Po trzecie, chciałem być dalej od Ziemi. Jak najdalej. A reszta... Wybaczcie, ale to są prywatne sprawy. Ratten wie; że nie będą go pytać o szczegóły. Ale przecież chce im powiedzieć. Pije, przygląda się spod przymrużonych powiek skrętowi krążącemu wokół stołu, jak na zwolnionym filmie. - Na Ziemi wiele się ostatnio działo - mówi z namysłem. - Były rozróby, zamieszki wokół ustawy komputerowej i systemu ochronnego... - Wiemy, wiemy! _ - No, a teraz, jak w referendum sprawa przeszła jedną trzecią głosów, zabrali się do nas. Do studentów zwłaszcza. Dali mi do wyboru to, Betelguze, gdzie jest dwadzieścia śmiertelnych wypadków rocznie i jeszcze jakiś syf. - A ty brałeś udział w tych wszystkich rozróbach? - pyta Vist. - Tak.. - W marszu na pałac prezydencki? - Tak. Byłem tam - mówi Ratten z dumą w głosie. Vist krzywi usta w szyderczym uśmiechu. - Oglądłem to na holo, i wiesz co? Tak sobie myślałem, co to za głupie dzieci. Małe głupie dzieci, co nie chcą jeść kaszy i nawet niezbyt wiedzą; w co się pchają. - Do dzieci się nie strzela, Vist - odpowiada Ratten po dłuższym czasie. Mressen robi nowego skręta, zapala, zaciąga się. Podaje skręta dalej i wyciąga się wygodnie. - Czuję wibracje - mówi z wyrazem rozkoszy na twarzy. ZAPIS 14.08 Jak mówią o wibracjach; to znak, że można sobie iść, i tak się już z nimi nie dogadam. Zazwyczaj namawiają mnie parę minut na te swoje panienki i trawę, ale też robią to bez przekonania. Nie wiem, jak oni to załatwiają. Chyba robią z dzikusami jakiś handel wymienny; ale nie, chcą powiedzieć, co dają w zamian. Zresztą nie nalegałem, co mnie to obchodzi. Myślę o czymś innym. Jakiś czas temu sprawdziłem z nudów stan fundamentów bazy i odkryłem znaczne naprężenia, w dodatku z dnia na dzień minimalnie większe. Dziś było 17,9,9872767, ostatnie cyfry wzrosty z 54 przez oba tygodnie. Obliczyłem, że jeśli naprężenia będą nadal wzrastać w tym samym tempie, co przez ostatni miesiąc, za dwa lata baza się zawali. Fundamenty trzasną i wszystkie budowle zaczną się zapadać. Powiedziałem to chłopcom, ale im to wisi, ich interesuje tylko to, żeby mieli swoją trawkę i dzikuski. Wydaje mi się, że uzależnili się od tego paskudztwa. Warto by było wziąć to od nich i dokładnie zanalizować. Kiedy palą, stają się najpierw senni, przymuleni, poruszają się i mówią w zwolnionym tempie. Potem łapie ich chcica, idą do tych swoich panienek, wrzeszczą i robią to tak, że dychać wszędzie. Nie mogę spać. Leżę i myślę o chwilach, gdy byliśmy razem.I co ty teraz robisz? Głupie pytanie, tak bym cię nie znał. Staram się zasnąć, ale przed oczami mam albo ciebie, albo te dzikuski. Są ładne, smagłe, tyle że mówią dziwnym językiem. Co to komu przeszkadza? Podobno są lepsze od dziewczyn na Ziemi. Może. Nocami staram sobie przypomnieć wszystkie nasze spotkania, po kolei, każde słowo, gest jęk... A potem leże długo lepki i pełen obrzydzenia do samego siebie, i myślę, że jutro zapalę i pójdę razem z innymi. W końcu zasypiam, rano zmuszam się, żeby wstać, sprawdzam w centrali naprężenie, licząc miesiące, kiedy wszystko to się zawali. Nie, nawet się nie zawali. Po prostu powoli utonie w błocku. Ratten wcisnął czerwony taster przy drzwiach szefa bazy. Miniaturowa kamera odwróciła się w jego kierunku i po chwili drzwi się otworzyły. Wszedł do eleganckiego, wyłożonego białym plastykiem pokoju. Kits wyciągnięty był w relaksowej pozie na leżance; kolana oparte o podłogę, grzbiet wygięty w górę, twarz na wygodnej podpórce z otworem na oczy. Zamknął czytaną książke i podniósł się sennym ruchem. Leżanka schowała się w podłodze. - Spodziewałem się twojego przyjścia - powiedział, podając mu dłoń. - Naprawdę? - Podobno odkryłeś coś bardzo ważnego i wszystkim dokoła o tym opowiadasz. - Kits, chciałbym, żebyś te sprawę potraktował poważnie. - Ja traktuje poważnie wszystko, co się dzieje w tej bazie. W granicach rozsądku, oczywiście. No, więc - usiadł, pokazując Rattenowi miejsce po przeciwnej stronie stołu. - Od dwóch tygodni - Ratten wyjął z kieszeni notes i podsunął go Kitsowi - sprawdzam stan fundamentów bazy. Ciśnienie w głębokich warstwach planety stale wzrasta, rośnie naprężenie konstrukcji i... - Nie jest na tyle wysokie, aby zagrażać całości budowli. - Na razie nie, ale jeśli będzie nadal wzrastać. - A kto ci powiedział, że będzie. To dziwna planeta, Ratten, dzieją się tu dziwne rzeczy. Moim zdaniem te zmiany w głębokich warstwach mają charakter sezonowy. Raz wzrasta, raz maleje. Nie ma się tym co przejmować. - Więc wiesz o tym? - Tak, zauważyliśmy to swego czasu i uznaliśmy, że nie ma powodu do obaw. Ratten przełożył kilka kartek w notesie. - To są wyniki szczegółowych, półrocznych kontroli konstrukcji bazy. Spójrz. Te naprężenia wzrastają stale od kilku lat. Kits zrobił minę, jakby chciał zamalować wszystkie ekrany komputera na czarno i zabić je deskami. - Kto ci pozwolił grzebać w pamięci głównego komputera? - Nikt mi nie zabraniał. - Na to trzeba mieć zezwolenie szefa bazy, Ratten. Ratten wzruszył ramionami. - Dobrze, popełniłem jeszcze jedno przestępstwo. Nie zmieniajmy tematu rozmowy. Kits podniósł się i zaczął przechadzać po pokoju. - Czego ty właściwie chcesz? - Za trzy miesiące mamy kolejny transport. Trzeba się z nimi połączyć, żeby przysłali sprzęt do badań sejsmicznych i sprzęt budowlany. A tymczasem zbadać sprawę dokładniej tą aparaturą, którą mamy w magazynach. Kits wbił bezmyślne spojrzenie w zbieg linii sufitu i narożnika pokoju. - Ratten, czy to twoja baza? - Nie rozumiem. - Pytam; czy to twoja baza? - No... podobno nasza? - Jaka nasza? Czyja? - Ziemi. - Całej? - Podobno. Szef Rigel First skrzywił się niemiłosiernie. - Bądź poważny, bo się czuje, jakbym rozmawiał z Vistem. - To jest baza rządu imperium ziemskiego, pionu cywilnego wydziału eksploatacji kosmosu. - Wiec czego zawracasz tym sobie i innym głowę? Nie oszukujmy się, Ratten, zostałeś tu zesłany, za karę. Skąd ta troska o mienie rządu Ziemi? - Zajmuję się tym z nudów. Dla zabicia czasu. Czy mogę prosić szefa bazy o oficjalną odpowiedź? - Szef odpowiada: naradzę się z innymi, zastanowię i jeśli zajdzie potrzeba przedsięweźmiemy odpowiednie kroki, Jesteś zadowolony? Ratten sztywno skinął głową i wstał. Już za drzwiami usłyszał, albo tylko wydawało mu się, że słyszy jak Kits cicho mówi do siebie: "Następny Grey się znalazł, cholera jasna". ZAPIS 18.08. Dziś było 1799877274. od dwóch dni ostatnia cyfra po przecinku wzrasta o dwa. Usiłuje to powiązać do kupy z pewnym wydarzeniem właśnie sprzed dwóch dni. Zboczyłem nieco z trasy lotu, przyglądając się łąkom i lasom pode mną. W pewnym momencie powierzchnia planety nagle się wzdęta. Wyglądało to jak wielki bąbel o średnicy kilkudziesięciu metrów. Bąbel pękł z jego wnętrza strzeliła w górę fontanna ziemi. Po chwili w miejscu zdarzenia został tylko wysoki pagórek. Wczoraj znalazłem w innym miejscu podobny pagórek, już znacznie zapadnięty, rozpływający się. Ślad po czymś podobnym, sprzed kilku miesięcy? Ratten spod przymrużonych powiek przygląda się Ortisowi, jak zaciąga się skrętem i wstrzymuje oddech. Wyciąga rękę do Rattena. Przeczący ruch głową. Skręt idzie do Grenxa. - Dobra, wiec te dziewczynki i trawa. A co im dajecie? - Takie różne duperele - krzywi się Mressen. - No, ale jakie? Chyba możecie mi powiedzieć? - Tranzystor, bloki mikroprocesowe, czytniki... - Dzikusom? - dziwi się Ratten. - Na cholerę im to? - Noszą na szyjach, wieszają sobie na chatach. Nie zauważyłeś? - mówi Nortius. Fakt. Kilkakrotnie zauważył, że te ich dziewczyny noszą na skórzanych paskach na szyjach płytki obwodów scalonych albo diody, ale myślał, że to prezenty od obsługi bazy. - A pamiętacie jak Lissen i Kraplen obhandlowali im kiedyś prasę? Obudowali ją deskami i chodzą się tam modlić. - Albo te piecyki... też je podobno ustawili na jakichś słupach i cała wieś rano wybija tam pokłony. - Jak tak dalej, pójdzie przehandlujecie pół bazy. - Leżałoby w magazynach, marnowało się... A tak się machnie protokół zniszczenia, przyślą nowe... - I znowu się zahandluje. Śmiech. - No, już się nie gorsz - Mressen klepie Rattena po ramieniu rozbawiony jego miną. - Mówiłeś, że to oni zaczęli ten handel. Tak was lubią, czy te części są im tak bardzo potrzebne? - pyta Ratten, aby cokolwiek powiedzieć. - Cholera ich wie. Podobno kiedyś się stawiali, ale z tymi dzidami to wiesz... SK im przypieprzyli aż się kurzyło. Maże oni nas uważają za bogów, albo coś takiego? - na głos zastanawia się Mressen. - Aha, takiego, z bogami by się tak nie targowali. A wiesz - Vist zwraca się do Rattena - jak ten skubany dzikus przebiera we wszystkim, to mu się nie podoba, tamtego nie weźmie... - Wybierz się kiedyś z nami, jak jedziemy zahandlować. Ratten zastanawia się przez chwile. - A wiesz, że chętnie się wybiorę. - O! Słyszeliście? Nortius gasi skręta i natychmiast zaczyna robić nowego. Wyciąga z kieszeni plastykowe pudełko i bibułki, wysypuje na jedną trochę drobnych, żółtozielonych listków i z wprawą zwija wszystko. - A jakby się na was obrazili i nie chcieli handlować? - pyta nagle Ratten. Na chwilę zapada cisza. - A dlaczego, u cholery, mieliby się na nas obrażać? - O kurde, problem - Vist wzrusza ramionami - dałoby się im po łbie i spokój. - Dałbyś im po łbie? - pyta Mressen. - To po diabła im sprzedawałeś pistolety? Raiten lekko unosi głowę, patrzy ze zdziwieniem na Vista. - A ty to nie? A kto wynosił zapalniki? - Dobra, to by się ich zbombardowało - przerywa im Grenx. Nie bój nic, Mnichu, mieliby tyle szans... ja wiem... jak chrząszcz, który chce rozwalić Stratosa. - Sądzisz, że to takie niemożliwe? - pyta Mressen. - No, Stratosy wytrzymują nawet lekką artylerie przeciwlotniczą. - Ratten uśmiecha się mimo woli, właściwie bez powodu. Po każdym locie na przednim pancerzu Stratosa zostaje warstwa zmiażdżonych chrząszczy, trudna do zmycia. - Chrząszcze jak dotąd nic nam nie zrobiły. - Bo są głupie - mówi Mressen. - Głupi chrząszcz rozpędza się na Stratosa i zostaje z niego mokra plama. - A mądry? - Widzisz - Ratten unosi w górę wskazujący palec. - Jakby był mądry, to by na lotnisku wlazł w szczelinę pod przednim statecznikiem i kanalikiem przewodów chłodzenia doszedł aż pod deskę rozdzielczą. Potem, po starcie, przecisnąłby się miedzy przewodami, szczeliną w obudowie do któregoś z bloków sterujących. Wlazłby do procesora, stanął przednimi łapami na jednym drucie, tylnymi na drugim i zwarcie gotowe. - Spaliłoby go. - Owszem, ale zwarcie jest. Na cztery dziesiąte sekundy system sterujący głupieje, patem automatycznie włącza się blok zapasowy. Przez ten czas Stratos łapie kilka stopni odchylenia i blok zapasowy natychmiast daje kontre z burty. W międzyczasie chrząszcz już się spalił i wysypał, testy wskazują, że blok jest w porządku, wiec komputer wraca z bloku zapasowego na główny, a przez kolejne przejście Stratos łapie duży przechył w drugą stront. Blok główny natychmiast daje kontrę z przeciwnej strony niż zapasowy. Przy szybkości powyżej 7096 ciągu, a nikt rozsądny nie lata poniżej, to wystarcza. Tracisz stateczność i wpieprzasz się w glebę. I co? - Wszystko prawda - mówi Nortius. - Tylko że chrząszcze nie znają się na budowie naszych statków. W każdym razie nie tak dobrze jak ty. - Całe nasze szczęście - mówi Mressen śmiertelnie poważnie, sięgając po kieliszek. ZAPIS 19.08. To, co widziałem, to mógł być potężny wybuch głęboko pod powierzchnia planety. Mniej więcej na poziomie twardych skał. Takie podziemne erupcje mogłyby powodować ruch głębinowych skał i - w konsekwencji - naprężenia fundamentów. Nie wiem, kochanie, dokładnie, ale dużo rzeczy mi się w tym wszystkim nie podoba. Po pierwsze Kits zablokował dostęp do komputerów bazy. Niby ma prawo, ale zrobił to zaraz po naszej rozmowie. Od dziś stan fundamentów stał się tajemnicą. W ogóle oni dziwnie traktują te sprawę. Wzruszają ramionami albo wyrzucają z siebie kilka ogólników typu "Przesadzasz" czy "normalka, raz wzrasta, raz maleje". Pewnie, mogą nie podzielać mych obaw, ale na mój gust w tak zamkniętym towarzystwie, gdzie wszyscy znają się jak łyse konie każda taka sprawa powinna być tematem do rozmów na co najmniej trzy, cztery wieczory. Gdy zagadam przy stole o ciśnieniu pod bazą, przez chwile wyczuwam jakieś spłoszenie. Niepokoi mnie też ta odzywka Kitsa o Greyu. Oczywiście gdybym go spytał o szczegóły uraczyłby mnie paroma spłodzonymi na poczekaniu pierdułkami, wiec dałem spokój. Próbowałem dowiedzieć się czegoś o Greyu od innych pilotów. Niesamowite, jedyne, co w sumie potrafią o nim powiedzieć, to że miał strasznie mocną głowę. I opisywać plastycznie, jak to po awarii wpieprzył się w ziemię. Coś tu jest naprawdę nie tak, nie tylko z ta sprawą, bo czasem sam mam wrażenie, że się ośmieszam, ale w ogóle. Oni są pierdzielnięci albo to zielsko na amen wyjadło im mózgi. Powinienem odpocząć, przestać myśleć o tym wszystkim. Rozumiem teraz doskonale, dlaczego sięga się tu po skręta i boje się, żebym sam tego nie zrobił. O Boże, cisnąć to w cholerę i wracać. Nawet mimo to, że nie bardzo jest dokąd, bo przecież do ciebie już nie wrócę. Być gdzieś, gdzie się żyje, gdzie nie ma takiego gnicia jak tu. Na Ziemi. Zbyt szybko zrezygnowaliśmy, daliśmy się ponieść rozczarowaniu, ogłupić, rozrzucić po wszechświecie. Teraz to widzę. No, nieważne. Tak czy owak zostanę tu co najmniej rok. Aha, jeszcze taki drobiazg: sprawdziłem to w archiwach, ponad wszelką wątpliwość na Rigel nie ma aktywności sejsmicznej. Czyżby wybuchy były powodowane sztucznie? Wymagałoby to techniki nie mniej rozwiniętej niż nasza, a taka chyba nie ukryłaby się przed naszym wzrokiem. Zresztą cholera wie, latamy przecież tylko od stacji do stacji, od lat po tych samych prostych trasach. Może przegapiliśmy cale mnóstwo innych wybuchów i diabli wiedzą co jeszcze? Transporter kołysał się lekko, gnając w kierunku lasu. Na ciemnofioletowym tle nieba splątane drzewa wyglądały jak wielka czarna plama. - To jest... No, kurde, nie wyjaśnię ci, musisz sam spróbować, to jest nie do opowiedzenia - mówi Grenx, usiłując odpowiedzieć Rattenowi na pytanie o odczucia wywoływane przez trawkę. - To jest wspaniałe, wolność, rozumiesz, radość życia. Kiedy palisz, wracają ci właściwe proporcje świata. Widzisz, że wszystko dokoła, ta cala pieprzona baza i robota, że to wszystko jest nieważne. Że ważny jesteś ty i twoje szczęście. I czujesz się sobą, czujesz całą pełnie swojego istnienia. Jak złapiesz wibracje to wiesz wszystko o sobie i o świecie i... No nie powiem ci tego, musisz chociaż raz zapalić, na próbę. Nie bój się, to nie powoduje nałogu. Inna sprawa, że jak zapalisz, to już się nie powstrzymasz. Zobaczysz jak może być i będziesz chciał to powtórzyć. - Może właśnie dlatego nie chce próbować? - Jakieś dziesięć, piętnaście lat temu ludzie w bazie dokładnie to badali. Wyniki powinny leżeć gdzieś w archiwach. No i stwierdzili, że to nie jest szkodliwe, w każdym razie nie bardziej niż zwykłe papierosy. Transporter dojechał do skraju lasu, zakołysał się i zatrzymał. Mressen przesadził reling i zniknął na chwile wśród drzew. Po pół minuty usłyszeli jego głos: "Dobra, chodźcie". Ratten podniósł leżący obok siebie worek i razem z Greniem i Nortiusem zsunął się po burcie na trawę. Szedł ostatni, za nimi. Pod drzewami, obok Mressena stało trzech mężczyzn. Byli niscy, przysadziści, porośnięci rzadkimi, jasnymi włosami. Smukłe twarze kontrastowały z krepą budową ich ciał. - Akijane wetem, wudi - mruknął jeden z tubylców, wyciągając rękę zza plecionego pasa. - Harimate, okami re tija. - Wskazał ręką na długą szeroką deskę przed nim. W świetle latarki Mressena dyndający na szyi tubylca wielki blok tranzystorów lśnił metalicznie. Ratten obserwował w milczeniu zachowanie tubylców. Zza drzewa podniosło się kilka ich dziewczyn, każda położyła na desce worek uszyty z czegoś podobnego do skóry, po czym cofnęły się w cień. Mressen skinął głową. Podeszli i z drugiej strony deski wysypali zawartość swoich worków. Tubylec z tranzystorami na szyi przyklęknął i przez kilka minut gmerał wśród części, wrzucając niektóre z powrotem do worków. W końcu wstał, skinął na dziewczyny, które zabrały jeden z woreczków z zielem i stanąwszy przed Mressenem skinął mu lekko głową. Transakcja była dokonana, Mressen odkłonił się. - Targuj się - mruknął Nortius od niechcenia i poszedł do transportera. Wrócił po chwili, prowadząc ze sobą przywiezione z bazy dzikuski. Zamieniły się miejscami z tymi, które siedziały za drzewami. Wszystko załatwione. Zamierzali już wracać, gdy tubylec z tranzystorami poprosił Mressena gestem, aby poszedł za nim. Zniknęli miedzy drzewami. - Co jest? - zaniepokoił się Ratten po kilkunastu minutach. Grenx tylko apatycznie wzruszył ramionami. Mressen wrócił po pół godziny, wyraźnie poruszony. Nic jednak nie mówił, a Ratten nie chciał pytać. Mruknął tylko "idziemy" i ruszył do transportera. Za nimi podreptały dziewczyny z workami liści. ZAPIS 23.08. Zaczynam łapać się na podświadomych lękach. Nerwy dają o sobie znać. Niedobrze. Latam teraz swoimi trasami, robiąc różne pętle i starając się zobaczyć jak najwięcej terenu. Widziałem kolejną eksplozję i kilka sporych, drewnianych budowli tubylców. Zacząłem dostrzegać w tym wszystkim, co dzieje się na Rigel czyjeś logiczne, celowe działanie. Nawet to głupie, nudne i bezbarwne życie w bazie sprawia wrażenie, jakby ktoś je chciał uczynić jeszcze głupszym i bardziej bezbarwnym. Nic jeszcze nie wiem, myślę, próbuje to skojarzyć. Czyj to głos? Chyba Nortiusa? Nie, on tak nie zaciąga. - Może ty, ale ja nie! Znałem ten głos dobrze. Ano tak, oczywiście - Ratten uśmiecha się do siebie. - To Kits. - On wytrzyma. Ale nikt poza nim. Pieprzony Mnich! Ratten, który właśnie zamierzał odejść, staje jak przymurowany. Gdzie oni są? Stoi przy szybie wentylacyjnym, jest bardzo późno i bazę zalega cisza. Rozmowa równie dobrze może się toczyć dwa albo pięć poziomów niżej lub wyżej. - Nie można ich jakoś uspokoić, wytłumaczyć, że wszystko bedzie w porządku? - To też znajomy głos, ale Ratten nie może poznać czyj. - Wątpię. Powiedziałem Mressenowi, żeby próbował, ale oni są uparci. - Cholera, to w sumie fajny człowiek. Stuknięty, ale wydawało się, że mu przechodzi. Szkoda go... Może bez dziewczynek jakoś byśmy przetrzymali? - Oni mówili tylko o ziołach. A bez ziół po jednym dniu wszyscy prócz Mnicha będą chodzić na rzęsach. - To Co? - Nie widzę wyjścia. Musimy się zgodzić. Cisza. Odeszli. Ratten chwile jeszcze tkwi z uchem przy wentylatorze. Potem powoli wraca do swej kabiny. ZAPIS 28.08. Nie miałem czasu gadać sam do siebie. Nie chce mi się nagrywać tych taśm, przecież i tak ci ich nie wyślę. Wolę to jednak powiedzieć; tak na wszelki wypadek. Jestem przekonany, że działa tu jakaś wroga siła, wspierana wysoko rozwiniętą techniką. Z ludźmi w bazie nie ma sensu o tym rozmawiać. Przestałem im mówić o ciśnieniu, teraz gadamy tylko o dziewczynach i różnych naszych przygodach z młodości. Pożyczyłem od nich jedną z tych panienek. Do cholery, jestem przecież w końcu dorosłym, zdrowym mężczyzną. A zresztą po diabla się usprawiedliwiam. Palić nie zacznę. Tak wiec chłopcy uznali, że zmądrzałem i coraz częściej mówią do mnie "Rat" zamiast "Mnichu ". Czekam na kolejny transport, który powinien przybyć za dwa i pól miesiąca. Nagrałem kasetę dla kierownictwa pionu ze szczegółowym raportem o sytuacji na Rigel i ze swoimi przypuszczeniami. Przekaże im to. A na razie, czuje, musze się przyczaić i udawać, że to wszystko przestało mnie obchodzić. Może przez te dwa miesiące jeszcze coś się wyjaśni. Wysokość 25. Szybkość 570. Schodzenie. Wysokość 22. Szybkość 520. Schodzenie. Kontakt. Naprowadzanie automatyczne. Stratos powoli zwalnia, w końcu nieruchomieje na pasie. Kabina otwiera się z sykiem, wyrzucając trap. Ratten stanął na lądowisku i przeciągnąwszy się, ruszył w kierunku budynków. Przebrał się i zjechał windą na swój poziom. Wcisnął przycisk przy drzwiach. W jego pokoju, twarzą do drzwi stał Vist. - Pewnie, że się wyjaśni. Jeszcze dziś - powiedział. Dopiero po chwili Ratten spostrzegł siedzącego na tapczanie Mressena. - Co? - spytał machinalnie. Vist wymownym gestem pokazał stojący na stole magnetofon i stos kaset. - Słuchaliście moich taśm?! - krzyknął Ratten z wściekłością. - Powiedz mu, o co chodzi, Mres. - Słuchaliśmy twojego raportu dla naczalstwa - powiedział Mressen.- Nie ma co, Rat, uważałem cię za lekko stukniętego, ale nie za kabla. To, co nam opowiedziałeś o swoich przeżyciach na Ziemi to pewnie był kit? Ratten na chwile zapomniał języka w gebie. - Nie. - Tym bardziej mnie zaskoczyłeś... - Uwziąłeś się, żeby nam narobić brudu, co? - wszedł mu w słowo Vist. - Bo ci się, kurwa, coś nie podobało? Zawsze się musi znaleźć taki pieprzony gówniarz od poprawiania świata. - Nie chce wam robić brudu! Chodzi mi o bazę, ktoś ją chce zniszczyć. Zresztą jeżeli słuchaliście wszystkiego, to powinniście rozumieć, dlaczego nagrałem ten raport. Vist zaklął. - Cicho bądź - uciszył go Mressen. - Słuchaliśmy wszystkiego. Nie wiem, dlaczego martwisz się tym pieprzonym miejscem, które nie jest nikomu potrzebne i z którego zwiejesz, jak tylko będziesz mógł. A niech je szlag trafi, co ci do tego! Zabili ci przyjaciół, wysłali cię na zadupie, żebyś zgnił, a ty rąbiesz do nich donosy? - Nie, nie tak - Ratten skrzywił się, kręcąc przecząco głową. Nie o to chodzi! - Nieważne, o co chodzi - powiedział Mressen ze smutkiem. - Musimy cię usunąć. - Jak to "musicie usunąć? - Po prostu, musimy. Ratten oparł się o ścianę. Łamigłówka w jego mózgu ułożyła się w całość. - Jasne. Już wiem. Albo mnie załatwicie, albo skończyły się zioła. Tak? - Coś w tym stylu. - Wiec już tak... aż słów brakuje, wiecie? - Jesteś jeden. A nas trzydziestu - wtrącił Vist - chyba od nas zależy decyzja, nie? Ratten podszedł do biurka i zaczął przekładać kasety do szuflad. - No, to na co czekacie? Wyjmij te spluwę i po krzyku. Ostatecznie, jeśli sprawia wam to różnice, mogę się obrócić przodem. - Nie mamy cię zabijać, tylko zawieźć cię do nich. Całego i żywego. Co oni z tobą zrobią, nie wiem, zresztą to nie nasza sprawa, - Jasne - mruknął Ratten - miałem awarię i wgrzałem się w glebę na kilkadziesiąt metrów. Nawet mnie nie wyciągaliście. - Właśnie tak - rzekł spokojnie Vist. - Idziemy. - Mam prośbę - Ratten obrócił się do Mressena pokazując stos kaset. - Skasuj to. Trzymaj się Mnichu - rzekł za nim Mressen. - Przykro nam. naprawdę nie mieliśmy innego wyjścia. Ratten nie odwrócił się. Prowadzony przez dwóch tubylców szedł w las. Szli w absolutnej ciemności i milczeniu jakieś dziesięć minut może pół godziny, zanim w dali nie ukazały się iskierki ognisk. Gdy się zbliżyli, Ratten dostrzegł zarysy solidnie zbudowanych szałasów. Zatrzymali się przed jednym z nich i tubylec bez słowa wepchnął go do środka. - To ty jesteś Ratten? Witaj, cieszę się, że cię widzę. Siadaj. . Napijesz się? W szałasie siedział przy drewnianym stole szpakowaty mężczyzna. Bez wątpienia człowiek. - No, co tak stoisz? Siadaj. Jestem Antin Serde, geolog, dezeter z bazy i jeden z wodzów Araidów. To są Araidowie, jakbyś nie wiedział - wskazał ręką okno. - Zręczny lud, pracowity, a trudne warunki życia rokują mu wielkie szanse na przyszłość. Niestety, parszywy los sprawił, że zanim osiągnęli odpowiedni stopień rozwoju, przyplątały się tu te mendy ze Służby Kosmicznej. Rozpieprzyli wszystko i zbudowali bazę. Zresztą to nic - Antin pochylił się. - Wiesz do czego służą stacje, które regularnie kontrolowałeś? Ratten przecząco pokrecił głową. - Każda z nich zawiera emiter fal, nie pamiętam ich nazwy, powodujących systematyczny spadek inteligencji u wszelkich istot znajdujących się w ich zasięgu i nie wyposażonych w odpowiednią osłonę. Tak na wszelki wypadek, gdyby kiedyś przyszło te planetę kolonizować. Na szczęście prawie wszystkie te maszynki już powyłączaliśmy. Hagl zrobił to tak sprytnie, że wasz komputer nawet się nie poznał. Ratten siedział nieruchomo, przyglądając się spod przymrużonych powiek Antinowi. Myślał intensywnie. - To jest tu więcej ludzi? - Ośmiu. Ciągle ktoś przybywa, chociaż do tej bazy przysyłają zazwyczaj młotów. - I ta sprawa... Te naprężenia w fundamentach, to wy? - Tak. To proste. Regularne bombardowanie musi spowodować ruchy sejsmiczne, a wykonanie techniczne było banalne. Z części wyhandlowanych za liście i produkowanych przez nas materiałów robimy zawsze dużą, cieżką bombę z odpowiednim zapalnikiem, każemy ją ustawić w odpowiednim miejscu i niech się zapada. W końcu uda nam się te skorupę rozruszać. - Sprytne - mruczał do siebie Ratten. - Tylko po co tyle zachodu, skoro moglibyście po prostu wysadzić bazę? - I po miesiącu mieć karną ekspedycje SK, bombardowanie atomowe i nową bazę, opancerzoną i otoczoną laserami? Jak myślisz, co będzie, jeżeli Rigel First bedzie zniszczona przez ruchy sejsmiczne? - Chyba ktoś uzna, że nie opłaca się jej odbudowywać... No i ludzie opuszczą te planetę. - I o to właśnie chodzi. No, to jak - Antin podniósł się. - Zrozumiałeś? - Tak. Teraz już tak. - Świetnie. Szkoda, że jesteś pilotem, a nie cybernetykiem. - Nie rozumiem. - Potrzebujemy cybernetyka. - Moment. Powiedziałem; że rozumiem, a nie że będę pracował dla was. Antin chwile stał zdziwiony: - A niby jak? - Może macie racje, ale ja chce wrócić na Ziemie. Mam tam parę rzeczy do zrobienia. - Przykro mi, Ratten, ale to niemożliwe. Ja bym ci uwierzył, inni może też, ale Araidowie nie mogą pozwolić na takie ryzyko. Oni już dobrze wiedzą, o co idzie gra, chociaż niezbyt pojmują jej prawidła. Jeśli się nie zgodzisz, zabiją cię, jak tego... Greya. To był wybitny tuman, emerytowany fanatyk. Wrzeszczał, wymyślał nam od zdrajców. No, nieważne. Przynajmniej zdechł z honorem. Ratten stanął przy oknie, zaciskając pieści na jego krawędziach. - Musze się zastanowić - powiedział wreszcie. - Czy to, co chcesz robić na Ziemi różni się choć trochę od tego, o co chodzi nam tutaj? - Chyba nie. Tylko, że widzisz... - Co? - Cholera, nic. Jasne, że wam pomogę - powiedział głośno Ratten uderzając pięścią w otwartą dłoń. Odwrócił się i przez chwile patrzył zdumiony na Antina, który trzymał w ręku fajkę i nabijał ją drobnymi, żółtozielonymi listkami. - Masz, stary - powiedział wódz Araidów, wypuszczając kłąb niebieskawego, ogłupiającego dymu. - Zapalmy. Za powodzenie naszej sprawy. powrót