12544
Szczegóły |
Tytuł |
12544 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12544 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12544 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12544 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Roland Topor
SZNYCEL GÓRSKI
- Moja noga! Wcale jej nie czuję!
Phil znęcał się nad nogą : przez spodnie chwytał ciało w garście i
rozdzierał z furią. Szczypał się zapamiętale od uda po kostkę, na koniec
walił wściekle pięścią w kolano. Koledzy próbowali go pocieszyć.
- No i co z tego! To normalne! - rzekł Jerzy. - Wszyscy mamy takie samo
wrażenie. Patrz!
Jerzy kopnął Henryka w goleń z całej siły, żeby wyglądało to przekonywająco.
Henryk nie mógł powstrzymać boleściwego jęku, po którym zrozpaczony Phil
zalał się łzami.
- No i sami widzicie! Chcecie mi tylko zamydlić oczy!
Henryk uśmiechnął się krzywo.
- Akurat w tym momencie zabolał mnie żołądek. Kopniaka nawet nie poczułem.
Zresztą popatrz na Jerzego. Twoja kolej, Jurek!
Jerzy jęknął, ale zacisnął zęby i udało mu się zdusić okrzyk. Phil odzyskał
nadzieję.
- Naprawdę nic cię nie bolało, Jureczku? Spróbuj jeszcze raz, Heniu!
Jerzy podskoczył.
- O nie! Co to to nie! Dosyć tego! Lepiej raz wreszcie powiedzieć mu prawdę!
Mam tego dość!
- Phil musisz być dzielny. Nie chcieliśmy ci mówić , ale skoro nalegasz,
trudno. Tak odmroziłeś nogę. To straszny cios, wiem, ale nie przejmuj się,
nie ma ani śladu gangreny. Jeszcze nie wszystko stracone, wyciągniemy cię
stąd. Gdyby nie ta cholerna lina...
Phil jednak nie słuchał. Płakał cicho, obmacując nogę. Henryk odwrócił się z
obrzydzeniem.
Nazajutrz noga Phila zsiniała. Poświęcili jeden koc i owinęli ją.
- Gdyby nam się udało dostać na tę półkę, którą tam widać moglibyśmy
rozpalić ognisko- rzekł
Jerzy. - Patrzcie, rośnie tam kilka niskopiennych drzew. Zostało nam jeszcze
pudełko zapałek.
- Ognisko - jęknął Phil - ognisko, błagam was!
- Zaraz, zaraz rozpalimy ognisko jak się patrzy, a ty... Uwaga! Jerzy!
Za późno. Phil porwał pudełko zapałek, trzymane niedbale przez Jerzego.
Chwycił je łapczywie i zanim pozostali zdążyli się ruszyć, zapalił jedną i
zbliżył do twarzy z odpychającym wyrazem zwierzęcej radości.
- Ciepło... bardzo ciepło... dobre, dobre ciepło! - bełkotał, śliniąc się.
Drżącymi palcami usiłował zapalić następną, ale nie zdążył. Henryk rozłożył
go celnym kopniakiem w brodę i schylił się, by odzyskać cenne pudełeczko. Na
twarzy Phila odcisnęły się czerwone ślady gwoździ.
- W drogę!
Unieśli chorego i powędrowali w kierunku skalnego występu. Przy każdym kroku
ślizgali się po oblodzonym śniegu, bezwładnie padali, a Phil wymykał im się
z rąk jak szmaciana lalka. Żeby nie zjechał na sam dół zbocza, trzeba go
było przywiązać, a przy tym, oczywiście, samemu nie dać się ściągnąć.
Wreszcie dotarli do półki. Zanadto wyczerpani, by cokolwiek mówić, padli na
ściętą mrozem ziemię i leżeli bez ruchu. Alarmujące kłucie w kończynach
dolnych dodało im sił. Wstali. W każdym razie Henryk i Jerzy wstali Z trudem
ułamali kilka niższych gałęzi. Wkrótce mieli już dość paliwa na małe
ognisko. Rozpalenie okazało się trudne, ale możliwe. Kilka chwil później
krztusili się od gryzącego dymu z wilgotnego drewna Ale i tak było to
niesłychanie przyjemne.
- Trzeba podsycać ogień, żeby nie zgasł.
Doglądanie ogniska zlecono Philowi. Dwaj pozostali poszli tymczasem po
drewno. Nadzieja wraca. Niedługo pewnie nadejdzie pomoc. Grunt to wytrzymać.
Dwa dni później ujrzeli helikopter, krążący wysoko na północnym krańcu
nieba. Machali rękoma, krzyczeli, biegali. Wszystko na nic. Helikopter
krążył całe przedpołudnie i nie zauważył ich. Potem widzieli jeszcze wiele
śmigłowców. A nawet, daleko na wschodzie, dostrzegli kolumnę ratowników.
Wiał jednak wschodni wiatr. Krzyków trzech ludzi nie dosłyszano. Problemem
numer jeden stał się jednak głód. Starali się jak najdłużej zachować
kanapki, w które zaopatrzono ich w schronisku. Teraz jednak zostało po nich
tylko wspomnienie. Trzeba było znaleźć coś innego.
- Zdechniemy z głodu - rozpaczał Henryk - zdechniemy z głodu jak psy. Nie
mamy nawet kości do ogryzania.
Phil miał się trochę lepiej. Nogi nadal nie czuł, ale przynajmniej
zachowywał się przyzwoicie.
- Czy nie moglibyście poszukać jagód?- zaproponował bez uśmiechu.
Pozostali nawet nie odpowiedzieli. Po dwóch dniach byli tak osłabieni, że
nie mogli się już czołgać do drzew po następną porcję opału. To Henryk wpadł
na pomysł. Pewnej nocy zbudził Jerzego i długo szeptał mu na ucho. Jerzy
podskoczył.
- Och, nie mówisz tego serio!?
Henryk zapalił się.
- A dlaczego nie? Czemu nie mielibyśmy tak zrobić? Ze względu na zasady
moralne? Chcesz może zdechnąć bez walki? Czy zrobimy coś złego? Tak czy
owak, nic z niej już nie będzie, wiesz o tym równie dobrze jak ja.
Moglibyśmy ciągnąć zapałki, ale skoro on jej nie czuje, bierzmy jego.
- Jednak... A gdyby coś poczuł?
- E tam! Ja to załatwię.
Henryk podczołgał się do śpiącego Phila. Zachowując wszelkie środki
ostrożności, odwinął koc i podciągnął nogawkę. Uszczypnął odmrożoną łydkę.
Phil nawet nie drgnął. Henryk otworzył harcerski scyzoryk o sześciu
ostrzach. Jerzy zamknął oczy. Gdy je znów otworzył, Henryk trzymał gruby
plaster łydki w lewej ręce; prawą wytarł nóż, zamknął go i schował do
kieszeni. Opuścił nogawkę, narzucił koc i wrócił do Jerzego, ważąc na dłoni
kawał mięsa.
- Wcale nie cierpiał. Upieczemy to, będzie całkiem niezłe.
Rozkoszny zapach pieczystego zbudził Phila.
- Hej, chłopaki, co to, sen, czy co? Skąd wytrzasnęliście mięso?
- To Henryk. Zabił jakieś dziwne zwierzątko. Rzucił nożem i udało mu się
trafić ostrzem. Wyobrażasz sobie? Smak może być dziwny, ale nie czas teraz
na wybrzydzanie, prawda?
Phil zgadzał się w zupełności.
Gdy mięso się upiekło, podzielili je na trzy równe części. Henryk i Jerzy
uznali, że pieczeń jest pyszna. Z Philem sprawa miała się inaczej. Już przy
pierwszym kęsie - poznał siebie.
- Złodzieje! Parszywi złodzieje!
Chciał ich bić, ale nie starczyło mu sił. Upadł twarzą w śnieg i płakał
żałośnie. Jerzemu i Henrykowi zrobiło się strasznie przykro. Próbowali
przemówić mu do rozsądku.
- Rzeczywiście, może powinniśmy cię byli uprzedzić, ale to nie powód do
robienia tragedii...
- Oczywiście, dla was to żadna tragedia! Takich złodziei jak wy w ogóle nic
nie obchodzi!
- Po pierwsze, nie jesteśmy złodziejami! Podzieliliśmy dokładnie na trzy
równe części. Dostałeś tyle, co my!
- Ale dla mnie to nie to samo! Żywić się własną nogą! Zresztą nie będę mógł
jej nawet tknąć! To nieludzkie!
- Nieludzkie, nieludzkie! Łatwo ci mówić! Zresztą sam przecież masz w
zwyczaju obgryzać paznokcie!
Phil dąsał się przez cały dzień, jak niegrzeczny chłopczyk, co nie chce jeść
zupki. Porcja leżała przed nim, zimna. Henryk zaproponował, by ją odstąpił,
jeśli sam nie je, ale odmówił z oburzeniem. Wreszcie, wieczorem, nie
wytrzymał. Przekonany, że go nie widzą, rzucił się na plaster mięsa i pożarł
go. Zaraz potem zasnął, pomrukując z sytości. Nazajutrz znów był mięsny
posiłek, następnego dnia też. Ogień trzaskał wesoło. Trzej mężczyźni
spędzali czas patrząc w niebo, z nadzieją, że ujrzą helikoptery ratowników.
Rzeczywiście, wypatrzyli dwa czy trzy, daleko na południu, lecz nie udało
się zwrócić ich uwagi. Noga powoli się kończyła. Trzeba było oszczędzać.
Ołówkiem wyrysowali na skórze znaki. Dzienną porcję wytyczyli linia
przerywaną. Racjonowanie żywności jednak tylko odroczyło zbliżający się
koniec. Pewnej nocy (zabiegu dokonywali zawsze podczas snu Phila, by nie
nadwerężać jego wrażliwości ), otóż pewnej nocy ból obudził Phila. Odmrożona
część nogi została skonsumowana. Po złudnej obfitości nastąpił post, który
bliskość pożywienia czyniła jeszcze bardziej okrutnym i nieznośnym. Henryk,
większy głodomór, płakał z bólu. A jednak to nie on, lecz właśnie Jerzy
pewnego dnia spytał niewinnie :
- A jak się miewa twoja druga noga, stary?
- Jak marzenie. Nic się nie bój. Masuję ją rano i wieczorem. Zostanie mi
przynajmniej ta.
Następnej nocy Henryk przyłapał Jerzego na odchylaniu koca, kryjącego jedyną
kończynę dolną Phila. Mimo woli nie mógł się powstrzymać, by nie życzyć
akcji powodzenia. Nazajutrz, przechodząc, niby przypadkiem potrącił nogę
Phila.
- Och, przepraszam! Zabolało?
- Nic nie szkodzi, drobiazg.
Odtąd co noc Jerzy odsłaniał nogę Phila, a co rano Henryk podstępem mierzył
stopień jej wrażliwości. Phil raz krzyczał z bólu, to znów nie reagował.
Jego dziwne zachowanie zaniepokoiło przyjaciół. Tej nocy postanowili sprawę
wyjaśnić. Podwinęli nogawkę. Z piersi wyrwał im się krzyk rozczarowania. Z
drugiej nogi zostały już tylko resztki. Ten świntuch Phil zeżarł ją po
kryjomu!
przekład: Tomasz Matkowski
INDEXSPIS GIERWSZYSTKIE LINKI