12474
Szczegóły |
Tytuł |
12474 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12474 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12474 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12474 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Trujca
Słodkie życie
Jeśli życie jest czymś dobrym, dlaczego się je nam odbiera? A jeśli życie jest
czymś złym, dlaczego się je nam daje?
Artur Schopenhauer
1.
Taoni po omacku pochyliła się i wyciągnęła spod łóżka sakwę, którą spakowała
kilka godzin temu w tajemnicy przed matką i ojczymem, jak i resztą rodziny.
Spojrzała na swój pokój na poddaszu, poczym ostrożnie zeszła po skrzypiących
schodach na dół. W sieni zdjęła swój barani kożuch z wieszaka wbitego na
drzwiach i otuliła się nim, mimo iż noc nie była chłodna. Wiedziała ona jednak,
że już za kilka tygodni nastaną tęgie mrozy, a do domu miała już nigdy nie
wracać.
Dziewczyna otworzyła ostrożnie drzwi, nasłuchując kroków z pobliskiego pokoju.
Nie obudziła jednak nikogo i z westchnieniem ulgi ostrożnie przeszła przez
drzwi, trzymając szarą sakwę w lewej ręce. Gdy była już na zewnątrz, delikatnie
zamknęła drzwi, poczym przeszła na środek wiejskiego podwórza. Udała się na
lewo, do małej stajni i nieprawdopodobnie cicho wyprowadziła z niej karego,
niemłodego już konia. Zręcznie dosiadła osiodłane wcześniej zwierzę, zaczepiając
szary tobołek przy siodle, poczym stępem ruszyła, nie ku furtce prowadzącej na
wiejską, koleistą drogę, lecz do szerokiej wyrwy w płocie, która wiodła do lasu.
Gdy znalazła się już w dość znacznej odległości od swojego rodzinnego domu
zboczyła z leśnej ścieżki, kierując się na w miarę ubitą drogę mającą
doprowadzić ją do gościńca. Tu mogła bezpiecznie puścić się galopem, bez obawy,
że zawadzi o jakąś wystającą gałąź i spadnie z konia.
Po kilku minutach jej koń zmęczony zwolnił, co ona również przyjęła z niemą
ulgą. Pochylając się niebezpiecznie w siodle wyjęła ze swojego tobołka małą
sakwę, w której zabrała na drogę pół bochenka chleba, trochę żółtego sera oraz
laskę kiełbasy z niedawno ubitej przez ojczyma świni. Było grubo po północy, a
Taoni, choć zjadła obfitą kolację, zgłodniała. Urwała kawałek kiełbasy i
niewielką część z chleba, resztę chowając do sakwy. Gdy już posiliła się,
przywiązała sakwę po drugiej stronie siodła i sięgnęła po bukłak z wodą, który
wczorajszego wieczora napełniła i zaczepiła o siodło. Chłodna woda orzeźwiła ją,
gdyż baranie futro było za ciepłe jak na taką noc i takie wrażenia. Nie chciała
jednak ryzykować choroby, gdyż wiał chłodny wiatr, a ona pod kożuchem miała
jedynie cienką płócienną koszulę.
Tuż przed świtem dotarła do gościńca. O tak wczesnej porze było tu cicho i
spokojnie. Taoni zatrzymała konia i zeszła z niego. Ściągnęła swój kożuch i z
trudem umocowała go za siodłem. Teraz miała na sobie tylko ciemnobrązowe wytarte
już nieco legginsy, starannie zasznurowaną płócienną bluzkę w ciemnozielonym
kolorze oraz wysokie, sznurowane buty z czarnej, miękkiej skórki.
Ponownie dosiadła konia i ruszyła kłusem przed siebie. Z początku poczuła na
sobie powiew zimnego wiatru, lecz po chwili przyzwyczaiła się do niego. Po
kilkunastu minutach jazdy niebo zaczęło się rozjaśniać. Zbliżał się świt.
Ciekawe czy będą mnie szukać?
Taoni przyglądała się jaśniejącemu niebu. Wschodzące słońce tworzyło na nim
rozmaite wzorki w pastelowych i wyrazistych kolorach.
Gościniec zaczął powoli się zapełniać. Za sobą Taoni zauważyła niewielką,
kolorową i hałaśliwą karawanę, która prawdopodobnie musiała zorganizować sobie
nocny popas w lesie, a wraz z nastaniem świtu ruszyła w dalszą drogę.
Słońce ciepłym podmuchem ogrzewało twarz Taoni, która odgarnęła pofalowane,
rozmierzwione włosy nugatowego koloru z czoła. W jej rodzinnej wsi kobietom nie
wolno było ścinać włosów poza określoną długość. Może dlatego Taoni postanowiła,
że jak dotrze już do Ghevenbergu, to na pewno zetnie swoje długie włosy.
Koń dawno już zwolnił, co dziewczyna zauważyła dopiero teraz. Mimo to, nie
przyśpieszyła. Wiedziała, że nikt nie będzie jej gonił po gościńcu, jeśli w
ogóle mają zamiar jej szukać.
Pewnie nawet domyślali się, iż ma zamiar opuścić swoją rodzinną wioskę. Tylko
raz zapytała się, czy pozwolą jej studiować w stolicy Raonu- Ghevenbergu.
Wyśmiali ją wtedy. Ona pewnie sama, by się wyśmiała, gdyby wiedziała, co to
znaczy zdawać na Akademię Wiedzy i Umiejętności Magicznych. Sądziła, że
wystarczy talent i ambicja, choć z tym drugim różnie u niej bywało. Jako jedna z
nielicznych we wsi umiała czytać i pisać. I nie tylko pismo urzędowe, lecz
również runy. Znała się na ziołach, co zawdzięczała ojcu, który był elfem.
Zdążył ją niewiele nauczyć, nim umarł. Od dwunastego roku życia musiała sama
pielęgnować zdobytą wiedzę. I rozwijać ją, studiując pergaminy zostawione jej
przez ojca.
Mimo nierzadkich szykan, była dumna z tego, ze jest półelfką. Po ojcu
odziedziczyła nie tylko talent do magii, lecz również nietypową urodę. Nie była
olśniewająco piękna, jednak wyróżniała się dziwnym kolorem włosów, które czasem
były jasne, innym znów razem ciemne; jak i niespotykanymi, wiecznie błyszczącymi
oczyma o złotym kolorze. Te cechy jak i blade, spierzchnięte od wiatru usta,
sprawiały wrażenie, jakby Stwórca postanowił wykończyć ją złotym kolorem.
Taoni, już będąc małą dziewczynką, postanowiła zostać czarodziejką. Wiedziała,
że dzięki jej pochodzeniu łatwiej będzie spełnić to pragnienie. Gdy podrosła i
wszyscy wyśmiali jej dążenia, początkowo załamała się. Z czasem jednak
stwierdziła, iż nie obchodzi ją zdanie innych. Zaczęła odkładać pieniądze na
daleką podróż w jaką miała wybrać się za rok. Przyjezdnych kupców wypytywała się
o drogę, Akademię lub samą stolicę. Wkrótce znała już trasę, którą miała
przebyć, wiedziała już, kiedy Akademia przyjmuje nowych studentów, a przed
oczyma widziała wspaniałość Ghevenbergu.
Dzięki uporowi zdołała wyrwać się ze znienawidzonej wsi i jechała teraz do
miasta, które miało całkowicie odmienić jej życie i w którym miały
urzeczywistnić się jej marzenia.
*
Gościniec ciągnął się wzdłuż starego, gęstego lasu. Naprzeciw lasu, po drugie
stronie ubitego traktu znajdowały się łąki, jak na środkową jesień, bujnie
jeszcze porośnięte rozmaitymi gatunkami traw. Tuż przed łąkami, zaraz przy
gościńcu rósł rząd rozłożystych olch.
Taoni, zmęczona upałem i niewygodami długiej konnej jazdy, postanowiła zatrzymać
się na godzinny popas. Stary koń również potrzebował wytchnienia, gdyż dawno
już, bo od śmierci ojca Taoni, nie wyruszał na dłuższe trasy.
Dziewczyna zjechała z gościńca i skierował się pod rozłożyste gałęzie olch.
Zatrzymała konia, poczym zsiadła z niego. Odpięła mu sakwy i siodło, poczym
przeprowadziła go nieco dalej, by najadł się trochę. Sama wróciła i ciągle mając
zwierzę na oku, usiadła w cieniu, rozpakowała zawartość mniejszej sakwy i
posiliła się, zjadając całą kiełbasę, która w podobnych warunkach nie
wytrzymałaby długo. Następnie lekko przymknęła oczy, które piekły ją od palącego
słońca i powietrza przesyconego kurzem. Chłodząc się nagrzaną w słońcu i przez
to ciepławą wodą, Taoni w myślach odtworzyła drogę. Jechała już prawie pół doby,
więc od Ghevenbergu dzieliły ją jeszcze cztery dni jazdy w średnim tempie. Mogła
skrócić sobie drogę o pół dnia omijając Widencraft, choć nie miała powodu, by
spieszyć się do stolicy. Akademia miała zaczynać przyjmowanie kandydatów dopiero
za tydzień.
Taoni stwierdziła, że zadecyduje przed rozstajem.
Dziewczyna spojrzała na słońce, które znacznie zmieniło swoje położenie,
następnie wstała i wyszła z półcienia kierując się ku miejscu, w którym pasł się
jej kary koń. Pociągnęła zwierzę za uzdę, a ono, najedzone, bez oporów dało
założyć sobie siodło. Taoni doczepiła sakwy i kożuch, poczym nalała na prawą
dłoń trochę wody i dała koniu do wylizania. Najbliższe źródło miało znajdować
się jeszcze za kilka godzin drogi, a ona domyślała się jak zwierzę musi być
spragnione, wędrując w takim upale.
W końcu dosiadła konia i kłusem ruszyła przed siebie, po kilkunastu minutach
zagłębiając się w cień olch rosnących przy gościńcu.
*
Zbliżał się wieczór, gdy Taoni dotarła do strumienia. Znajdował się on dalej niż
myślała. Dziewczyna pozwoliła koniu napić się, przy czym sama opróżniła bukłak i
zapełniła go ponownie już świeżą i chłodną wodą z rzeczki. Kiedy koń i półelfka
ugasili pragnienie, dziewczyna postanowiła przenocować nad strumieniem. Oprócz
niej sporo innych wędrowców wpadło na ten pomysł, lecz Taoni nie obawiała się
niczego. W takim tłumie nikt nie mógł jej zrobić krzywdy, co najwyżej okraść,
choć tego nie obawiała się z tego względu, iż nie miała zbyt wielu cennych
rzeczy.
Odsiodłała konia i zaczęła zbierać suche gałęzie, które leżały w pobliżu niej,
by móc rozpalić ognisko. Tuż przy grupie rozśpiewanych ludzi zauważyła sporą ich
ilość, więc podeszła tam. W pewnym momencie starszy mężczyzna, zwrócił na nią
uwagę i poprosił, by siadła z nimi przy ogniu. Reszta towarzystwa zaczęła
nawzajem prześcigać się w popieraniu propozycji starca. Taoni z początku
zawahała się, lecz nie mając wiele do stracenia przystała na zaproszenie.
Przeniosła swoje rzeczy koło ogniska, a konia zaczepiła o pobliski wóz. Już po
chwili siedziała obok starca, który ją zaprosił i mogła grzać się przy ogniu,
słuchając wesołej gadaniny.
-Dokąd podróżujesz?- zapytał się jeden z młodzieńców, który miał wyjątkowo żółte
i popsute zęby.
-Do Ghevenbergu- odpowiedziała Taoni, jednocześnie skinieniem głowy dziękując za
kubek grzanego piwa i parującą kiełbaskę na patyku.
-Do stolicy?- młodzieniec zdziwił się- A po co?- zadał kolejne pytanie.
-Chcę tam studiować- odrzekła jak najciszej mogła.
-Studiować?- odezwała się śliczna kobieta z długimi kręconymi włosami w czarnym
kolorze- A co będziesz studiować?
-Chciałabym...- Taoni zawahała się mając nadzieję, iż ktoś zmieni temat na inny.
Wszyscy jednak z większym lub mniejszym zainteresowaniem patrzyli na nią.
Dziewczyna spłonęła lekkim rumieńcem.
-Tak?- ponagliła ją czarnowłosa kobieta.
-Chciałabym zostać... czarodziejką- powiedziała szybko Taoni.
Śliczna kobieta uśmiechnęła się ironicznie.
-Ty?- powiedział inny młodzieniec- A umiesz już coś?
-Znam się na ziołach...- niepewnie odparła Taoni, widząc podobny uśmiech na
twarzach innych.
-Możesz mi pokazać swoją dłoń- odezwał się nagle staruszek, który zaprosił ją do
ogniska- Ja też kiedyś studiowałem magię i umiem poznać, czy ktoś ma w sobie
zdolności magiczne.
Taoni odwróciła się do niego i nieśmiało wyciągnęła dłoń w jego kierunku.
Starzec zamknął ją w swoich pomarszczonych rękach. Przymknął oczy, a wtedy
przeszył go silny dreszcz. Taoni wystraszona chciała wyciągnąć swoją rękę, lecz
po chwili starzec znieruchomiał, otworzył oczy i puścił jej dłoń.
-Nawet nie wiemy jak masz na imię...- powiedział takim głosem jak gdyby nic się
nie stało.
-Taoni...- odparła cicho dziewczyna pochylając głowę i pozwalając, by włosy
zakryły jej twarz.
-Taoni...- powtórzył staruszek- Ja jestem Salometh... Wróżę ci karierę wielkiej
czarodziejki, Taoni. Masz w sobie ogromny potencjał. Nie sądzę, by kiedykolwiek
był odpowiednio ćwiczony, chyba jedynie pobudzany... Nie mylę się?- zwrócił się
do niej.
Taoni podniosła głowę i popatrzyła się w szare oczy starca.
-Robiłam, co mogłam, by... móc...- zaczęła.
-Czy ktoś kiedykolwiek uczył cię magii?
-Ojciec pokazywał mi parę zaklęć, lecz byłam wtedy za mała, by cokolwiek
zapamiętać- wyrzekła cicho.
-Twój ojciec był czarownikiem?- z niedowierzaniem zapytała się czarnowłosa
piękność.
Taoni miała odpowiedzieć, gdy uprzedził ją staruszek.
-Nie, Odetto. Elfem. Urodę odziedziczyłaś po nim- zwrócił się do Taoni, której
twarz pokryła się rumieńcem.
-Dlaczego pan zrezygnował ze studiów magicznych- Taoni zapytał się Salometha, by
przerwać wszechpanującą ciszę.
-Nie zrezygnowałem- odrzekł starzec, uśmiechając się krzywo- Wyrzucili mnie.
Miałem zatarg z innym studentem. Był ode mnie starszy, choć głupszy, niewiele
umiał. Pewnego dnia tak mnie rozwścieczył, że dokonałem jego transmutacji w... a
to właściwie nieważne. W każdym razie widziało to parę osób, a mnie, choć byłem
bardzo zdolny, wywalono ze studiów i nałożono na mnie zaklęcie amagiczne.
-Co to za zaklęcie?- zaciekawiona spytała się Taoni.
-Amagiczne? Po prostu mogę wyczuwać magię, ale nie mogę z niej korzystać, bo to
może skończyć się dla mnie nawet śmiercią... Inni czarownicy mogą je zdjąć, lecz
nikt nie odważy się, bo tak naprawdę to nie wiadomo, jak bardzo jestem
niebezpieczny- wyjaśnił starzec.
-Nie wygląda pan na takiego, który mógłby kogoś skrzywdzić- stwierdziła Taoni.
-Może... Ale zaklęcie amagiczne nakłada się tylko na tych czarowników, którzy
zagrażają innym czarodziejom.
-W takim razie... Dlaczego istnieją czarnoksiężnicy?- zapytała się Taoni.
-Dlaczego? Może temu, że oni nie zaczęli od zagrażania czarodziejom, ale od
zagrażania zwykłym humanoidom.
Dziewczyna przyjęła to wyjaśnienie skinieniem głowy i zajęła się jedzeniem
kiełbaski z pajdą lekko czerstwego już chleba, popijając to nieco już wystygłym
grzanym piwem.
*
Nazajutrz wszyscy obudzili się tuż przed świtem i po zjedzeniu szybkiego, choć
sycącego śniadania i spakowaniu sakiew, ruszyli w dalszą drogę. Okazało się, iż
Salometh wraz ze swoimi towarzyszami jedzie w tą samą stronę co Taoni, z tym, że
oni zostają w Widencraft, a nie jak ona jadą dalej do Ghevenbergu.
Dziewczyna chcąc, by staruszek opowiedział jej więcej o Akademii, magii i
zaklęciach postanowiła nie przybywać wcześniej do stolicy. Ponieważ miała całe
dodatkowe trzy dni, stwierdziła, że co najmniej dwa z nich wykorzysta, by zostać
z Salomethem w Widencraft.
*
Po przybyciu do miasta, które Taoni wydawało się "ogromnym", a jej
współtowarzyszom podróży zaledwie "średnim", wszyscy zakwaterowali się w oberży
leżącej prawie w samym środku Widencraft i noszącej nazwę: "Pod złotym
bazyliszkiem".
Gospoda zajmowała duży budynek liczący sobie trzy piętra i parter oraz stajnię,
w której przechowywano konie przyjezdnych i długą szopę, która umiejscowiona z
tyłu podwórza i niewidoczna z frontu służyła również jako kurnik.
Gospodarz okazał się miłym człowiekiem, jednak dopiero wtedy, gdy pokazali mu,
że mają czym zapłacić. Ponieważ Salometh nalegał, Taoni miała schować swoją
sakiewkę i nie troszczyć się o to, że będzie tu przebywać na ich koszt.
Początkowo dziewczyna nie chciała przystać na taką propozycję, lecz po usilnych
naleganiach i głębokim namyśle stwierdziła, że nie ma wyjścia, jeśli chce, by
zostało jej choć trochę pieniędzy na przeżycie w stolicy.
Pierwszego wieczoru wszyscy zjedli smaczną obiado-kolację w pokoju jadalnianym
na parterze, na którą składały się: pieczony kurczak z duszonymi warzywami,
kilka gatunków sera i kiełbas, chleb z wiejskim masłem oraz piwo do popicia.
Taoni starała się jeść jak najmniej, by nikt nie pomyślał, że żeruje na ich
życzliwości.
Po napełnieniu żołądków wszyscy udali się do niewielkiego saloniku, w którym
znajdował się kominek, dający już miłe ciepło od palących się w nim drewien. Na
jedynej meblościance zgromadzono kilkadziesiąt ksiąg, w większości gorszej
jakości, choć było i między nimi parę w twardych oprawach i z metalowymi
zdobieniami. Przed kominkiem, na sosnowej podłodze położono wytartą już nieco
skórę z niedźwiedzia brunatnego. Na środku salonu ustawiono sofę obitą czerwonym
zamszem, niegdyś miękkim i delikatnym w dotyku, teraz już zabrudzonym i startym.
Koło sofy ustawiono parę foteli, które, oprócz jednokolorowego, czerwonego
obicia, nie miały ze sobą nic wspólnego. Po prawej i lewej stronie sofy
znajdowały się, na rzeźbionych, drewnianych stolikach, świeczniki pięcioramienne
z płonącymi świecami, wypalonymi już do połowy, które wraz z ogniem w kominku
miały oświetlać zaciemnione pomieszczenie.
Po wkroczeniu do salonu większość osób rozsiadła się w fotelach, z zamiarem
rozmowy, a tylko nieliczni, którzy umieli czytać postanowili przeglądnąć
miejscowe zasoby biblioteczne.
Taoni miała ochotę również pooglądać sobie "prawdziwe" książki, lecz większym
pragnieniem przepełniała ją możliwość rozmowy z niedoszłym czarownikiem.
Zasypywała ona Salometha mocą pytań o tym, jak to jest studiować na Akademii, a
on jeśli tylko mógł odpowiadał jej. Nieliczni przysłuchiwali się tej rozmowie,
bowiem w większości dobrze już znali odpowiedzi na zadawane przez dziewczynę
pytania.
W pewnym momencie rozmowa tocząca się między półelfką a starcem przeszła na
trochę inny temat.
-Czy... czy ten czarownik, którego wtedy zamieniłeś... skończył potem uczelnię?-
Taoni zadała nurtujące ją od dawna pytanie.
-O ile wiem... tak- odrzekł Salometh- Odczarowano go- dodał z lekkim uśmiechem
na ustach.
-A nie żałujesz, że go wtedy zaatakowałeś?- ośmielona odpowiedzią dziewczyna
zapytała się ponownie.
-Żałuję...- spokojnie powiedział staruszek, patrząc się szarymi oczyma w płonący
ogień- Żałuję już tak długo... Gdyby mógł cofnąć czas, nie popełniłbym tego
błędu... Chciałem go ukarać, tak by mnie zapamiętał do końca życia... By
wiedział, że jestem od niego lepszy... Ale to on mnie pokonał... Ja jestem
nikim, podczas gdy on cieszy się długowiecznością i swobodą...- ponuro
zakończył.
Taoni milczała, żałując, że w ogóle zadała to pytanie.
-Gdybym teraz był czarodziejem chciałbym, abyś została moją uczennicą...-
Salometh przerwał krępujące milczenie- Masz w sobie duży talent do magazynowania
Mocy...
-Naprawdę?- zapytała się z niedowierzaniem.
-Aha. Powinnaś zdać na Akademię za pierwszym razem... Ale gdybyś nie... Ile masz
lat, Taoni?
-Tyle, że w mojej rodzinnej wsi powinnam od roku być mężatką...
-To stara jesteś- zaśmiał się staruszek.
-Oooo taaak... Mam aż siedemnaście lat- powiedziała Taoni żartobliwym tonem.
-Eh, ja zdawałem na AWUM, gdy miałem dziewiętnaście...
-A co to jest AWUM?- zapytała się dziewczyna.
-Akademia Wiedzy i Umiejętności Magicznych- odparł starzec wyjaśniająco- Jesteś
jeszcze młoda, Taoni- jego głos przybrał nagle poważny ton- Może powinnaś
poczekać ten rok... Podszkolił bym cię trochę z teorii, poznałabyś podstawowe
zaklęcia... A za rok spróbowałabyś zdać na uczelnię...
-Tak- potakująco kiwnęła głową dziewczyna- Ale chciałabym spróbować... Gdyby mi
się nie udało...- obróciła się i spojrzała na starca- ...to czy mogłabym...
-Tak możesz tu wrócić- odparł Salometh- Będziemy w tej gospodzie jeszcze przez
dwa tygodnie. Potem wyjeżdżamy z miasta. Gdyby ci nie wyszło możesz zawsze tu
przyjechać. Do stolicy jest tylko dwa dni drogi, więc zdążysz na pewno...
-Dziękuję- powiedziała cicho Taoni- Dzięki panu może mi się uda...- dodała.
-Dzięki mnie?!- staruszek zdziwił się- To sobie zawdzięczasz talent, nie mi!
-Ale pan powiedział mi podstawowe rzeczy, bez których nie miałabym szans...
-Bzdury!- szybko odparł starzec- Zmęczyła mnie ta gadanina- dodał po chwili-
Chyba pójdę już spać. A ty...- zwrócił się do Taoni- poprzeglądaj sobie jeszcze
te książki- wskazał ręką na półki- Dobrej nocy!
Kilka głosów odpowiedziało mu, gdyż reszta pogrążona była albo w lekturze, albo
w rozmowie. Taoni podeszła do półki z księgami i zaczęła je przeglądać. Nie
zauważyła jak podeszła do niej Odetta.
-Stary nagadał ci wielu bzdur...- zaczęła złośliwym głosem.
-Odejdź stąd- spokojnie odrzekła Taoni.
-Wierzysz w to?- nie zrażona Odetta mówiła dalej- Ja też wierzyłam...
-Co?- półelfka nagle spojrzała na nią.
-Też miałam mieć niespotykany talent, ale...- wzruszyła ramionami- nic z tego
nie wyszło...
-Może nie miałaś żadnego talentu...- niepewnie odparła Taoni.
-Stary twierdził, że miałam...-zaczęła- Ale jednak nie był na tyle niezwykły,
bym mogła zdać- wzięła pierwszą książkę z brzegu i odeszła siadając w jednym z
pustych foteli.
W głowie Taoni zrodziły się wątpliwości.
A jeśli on tylko sądzi, że ma dar postrzegania potencjału magii... Może ja wcale
nie jestem taka wyjątkowa...
Spojrzała na Odettę, która nie zwracają na nikogo uwagi pilnie studiowała
księgę.
Pewnie mi zazdrości... Cóż, spróbować nie zawadzi... Pojutrze wyjadę do
Ghevenbergu. Wtedy wszystko się wyjaśni...
*
Taoni wstała przed świtem. Ponieważ obydwie towarzyszki, z którymi dzieliła
pokój, jeszcze spały zmęczone po nocnych zabawach, jak najciszej mogła obmyła
się i uczesała, związując swoje falowane, ciemnozłote włosy brązową aksamitką,
którą poprzedniego wieczora dostała od pewnej dziewczyny w jej wieku. Zdjęła
koszulę w której uprzednio spała i która o wiele na nią za duża należała kiedyś
do jej ojca. Szybko nałożyła na siebie inną, mniejszą w zielonym kolorze i
zasznurowała ją. Następnie ubrała swoje starte, brązowe leginnsy i nałożyła
wysokie czarne buty, poczym wrzuciła swój wyszczerbiony grzebień i koszulę po
ojcu do sakwy. Ostrożnie nacisnęła na klamkę i po cichu opuściła pomieszczenie,
nie budząc przy tym nikogo.
Gdy zeszła na dół poprosiła jednego z chłopców stajennych, by wyprowadził jej
karego konia.
-Chciałbym się z tobą pożegnać- nagle Taoni usłyszała za sobą znajomy głos.
Dziewczyna odwróciła się.
-Przestraszył mnie pan- odparła wesołym tonem, na widok Salometha.
-Eeee tam... - staruszek zmieszał się trochę- Chyba nie wyglądam na potwora?
-Skądże- wesoło zaprzeczyła dziewczyna.
Przez chwilę panowała krępująca cisza. Taoni otwarła już usta, by coś
powiedzieć, lecz w ostatniej chwili powstrzymała się.
-Widzę, że coś cię niepokoi- powiedział staruszek spokojnym głosem.
-Tak- cicho potwierdziła Taoni- Odetta mi powiedziała...- zawahała się- Ona
mówiła, że pan w niej również odkrył nadzwyczajną moc...
-Bo to prawda- odparł starzec.
-Więc czemu ona nie dostała się na Akademię?
-Ponieważ jej talent, choć ogromny nie obejmuje... hmmm... jakby to
powiedzieć... całej magii... Ona tylko Widzi- wyjaśnił Salometh.
-Widzi?- powtórzyła Taoni.
-Tak. Widzi wiele rzeczy, które mają się zdarzyć lub które się zdarzyły...-
starzec zamyślił się.
-Więc jest wieszczką... Czy widziała także moją przyszłość?- nieśmiało zapytała
się dziewczyna.
-To możliwe, ale... Odetta jest zgorzkniała... Może powiedzieć ci, co cię czeka,
jednak nie zrobi tego jednoznacznie. Mogłaby cię przed czymś ostrzec, lecz ona
uważa się za skrzywdzoną przez los... Dlatego chce, by nieszczęścia spotykały
również innych.
-Więc mnie czeka jakieś nieszczęście?- Taoni zadała pytanie.
-Nie, nie... To był tylko przykład. Odetta nie powie ci, co powinnaś zrobić. Ona
ci przepowiada przyszłość, lecz czyni to tak niejasno, że nic z tego nie
zrozumiesz. Nie mówi nigdy o tym w kategorii dobra czy zła, jakby to, co ma się
stać, musiało się wydarzyć... Ona tylko się temu biernie przygląda i opowiada to
co widziała...
-Dziwna...- cicho wyrzekła Taoni.
-Tak Odetta jest dziwna, ale... chyba prowadzą twojego konia- Salometh zwrócił
wzrok na wrota stajni, skąd wyłonił się kary koń Taoni.
-Aha... Trzeba się pożegnać- powiedziała Taoni.
Dziewczyna wyciągnęła rękę, którą Salometh mocno uścisnął swoimi pomarszczonymi
dłońmi.
-Do zobaczenia, Taoni- rzekł puściwszy jej rękę.
-Do widzenia- odparła dziewczyna, poczym dosiadła osiodłanego już konia,
przypięła do niego sakwę z ubraniami i drugą z jedzeniem, następnie ściągnęła
wodze i odjechała machają na pożegnanie Salomethowi.
2.
Zbliżał się wieczór, a Taoni ostatni raz zatrzymywała się na popas kilka godzin
temu. Ciągle jechała gościńcem, przez gęsty las, który za dnia rzucał miły cień,
dający schronienie przed palącym słońcem.
Dziewczyna zaczęła rozglądać się za jakąś polaną, na której mogłaby rozpalić
ognisko i przenocować.
Nadal nie dowierzała własnemu szczęściu. Przez te trzy dni, podczas których
Salometh poduczał ją, nauczyła się kilku prostych zaklęć prawie samodzielnie.
Ponadto starzec uświadomił jej, że naprawdę może zostać znaną czarodziejką. Po
tylu latach pośmiewisk i upokorzeń, których zaznała w swojej rodzinnej wsi,
nareszcie jej marzenia zaczęły się urzeczywistniać.
Taoni zauważyła w końcu coś srebrzącego się wśród drzew. Skierowała więc konia w
tamtym kierunku. Po przedostaniu się przez gęstwinę znalazła się przy wartkim
strumieniu. Zsiadła z konia, podprowadzając go bliżej, by mógł się napoić. Sama
również kucnęła i nabrała odrobinę krystalicznie czystej wody do dłoni, poczym
wypiła ją. Tuż przy strumyku, za kępą krzaków znajdowała się polanka, na której
Taoni postanowiła przenocować. Zostawiając spokojnie pijącego konia zaczęła
zbierać zeschłe gałęzie i liście, gdy jej uwagę odwrócił szmer wśród wysokich
krzaków dzikiego bzu, stojących za nią.
-Jest tam ktoś?- zadała pytanie, odwracając się w stronę krzaków bzu.
Ku jej zdziwieniu okazało się, iż nie przesłyszała się, gdyż z gęstwiny wyszedł
młody, szczupły mężczyzna o jasnych, prostych włosach opadających mu na czoło i
zielono-szarych oczach. Taoni zauważyła, że przy boku miał przypięty miecz.
-To tylko jakaś dziewczyna- powiedział głośno, a wtedy z gęstwiny krzaków, które
znajdowały się po prawej stronie półelfki wyłoniło się jeszcze trzech mężczyzn.
-Co tutaj robisz?- zapytał się Taoni jeden z nowo przybyłych mężczyzn, który
miał ciemne, proste włosy i przenikliwe ciemnobrązowe oczy.
-Mój koń był spragniony, więc...- słowa zastygły jej w gardle, gdy patrzyła jak
jej się przyglądają- Mogę już iść... Nie chcę przeszkadzać...
-Pójdziesz, gdy ci pozwolimy- odrzekł ten sam młody mężczyzna, który przed
chwilą zadał jej pytanie.
Taoni zauważyła, że każdy z nieznajomych ma miecz przypięty u boku, a ponadto
trzech mężczyzna ma jeszcze kołczany i łuki przymocowane do pleców.
-Można by się zabawić...- zaproponował jeden z niech, barczysty, z wygoloną na
łyso głową- Nie jest brzydka.
-To prawda- tajemniczo uśmiechnął się ciemnowłosy i nim Taoni zdążyła
zaprotestować chwycił ją za rękę i brutalnie przyciągnął do siebie- Ma ciekawe
oczy...- powiedział zdziwiony.
-Pokaż- odezwał się osiłek o kręconych czarnych włosach- No... takie złote...
Taoni szarpnęła się, chcąc się wyrwać, lecz kleszczowy uścisk młodego mężczyzny
zacisnął się mocniej.
-Jeśli będziesz grzeczna, to cię nie zabijemy- odparł uśmiechając się.
Reszta jego towarzyszy zaśmiała się rubasznie.
-Dobra, Reeven- powiedział łysy- Pokaż ją.
Reeven popchnął Taoni w kierunku barczystego mężczyzny. Tamten chwycił ją za
włosy i szarpnął z całej siły tak, że dziewczyna wygięła się w tył. Nagle
zauważył coś, gdyż przyciągnął je głowę do siebie, a na jego twarzy pojawił się
wściekły grymas.
-Kurwa!- krzyknął łysy nadal trzymając Taoni za włosy- To jebana elfka!
Wyciągnął niewielki sztylet, który miał za pasem i przyłożył jej do gardła. W
oczach Taoni pojawiły się łzy strachu, a jej usta rozchyliły się łapczywie
łapiąc powietrze.
-Czekaj, Vic!- krzyknął niespodziewanie Reeven spoglądając na twarz dziewczyny-
Mam lepszy pomysł- dodał widząc zdziwienie na twarzy towarzysza.
-Pomścimy Teya, którego otruła cholerna elfka!- krzyknął podniecony możliwością
mordu Vic.
-Jasne, że ją zabijemy- spokojnie powiedział Reeven z tajemniczym uśmiechem na
ustach- Ale wpierw zabawimy się trochę... Huno!- odwrócił się spoglądając na
mężczyznę o kręconych czarnych włosach- Rozpal ogień. A ty, Gesius, przygotuj
coś do leżenia. Nie lubię pieprzyć się na ziemi- powiedział śmiejąc się głośno-
Daj mi ją, Vic- zwrócił się do łysego, który nadal trzymał Taoni za włosy.
Vic zacisnął zęby.
-To na pamiątkę, dziwko- wycedził i szybkim ruchem uniósł sztylet, opuszczając
go na nugatowe włosy Taoni i obcinając je tuż przy skórze.
Dziewczyna uwolniona z jego silnego uścisku chwyciła się za głowę, a po chwili
spojrzała na swoje ręce zabarwione odrobiną krwi i bezradna opadła na kolana,
łkając cicho i spodziewając się najgorszego. Vic stał obok z kępą jej falowanych
włosów w prawej dłoni, a po chwili, gdy Huno rozpalił ognisko wrzucił to, co
trzymał w ręce do ognia, który buchnął w górę, a następnie uspokoił się.
Taoni zamglonymi oczyma rozejrzała się wokoło. Dostrzegła łysego mężczyznę,
który właśnie obdzierał ze skóry zająca i poczuła się tak, jakby to ona była tym
zającem. Jego potężnie zbudowany towarzysz o czarnych, kręconych włosach
przykładał gałęzie do ogniska, które robiło się coraz większe. Taoni nigdzie nie
mogła dostrzec szczupłego chłopaka o jasnych włosach, który jako pierwszy
pokazał się jej, wychodząc ze swojej kryjówki. Pod wpływem impulsu odwróciła
głowę w prawo i napotkała spojrzenie młodego mężczyzny, który nic nie robił,
siedząc jedynie na spróchniałym pniu zawalonego drzewa i patrząc się na nią.
Dziewczyna pomyślała, iż to on musi być ich przywódcą.
Odwróciła głowę i zaczęła rozglądać się wokoło, szukając drogi ucieczki, jednak
wciąż czuła na sobie wzrok ciemnowłosego mężczyzny. Wiedziała jednak, że powinna
uciekać jak najszybciej nim jeszcze na siły i gdy pogłębiający się mrok może ją
ukryć.
Po chwili zza kępy krzaków wyszedł Gesius i spojrzawszy na Reevena skinął głową
w stronę miejsca, które przed momentem opuścił. Młody mężczyzna podszedł do
Taoni i brutalnym szarpnięciem postawił ją na nogi. Potem, pchając ją przed
sobą, dotarł do legowiska usytuowanego w pewnym oddaleniu od obozowiska, pod
rozłożystym drzewem i usłanego z zeschłych liści przykrytych szarą płachtą.
Taoni stała patrząc się na szary materiał i powstrzymując drżenie ciała i
napływające do oczu łzy.
Reeven stanął przed nią i wyciągając sztylet rozciął jej bluzkę na dwie części.
Taoni nagle cofnęła się w tył, drżącymi dłońmi przytrzymując koszulę.
-Nie uciekniesz przede mną- zaśmiał się mężczyzna, poczym zacisnął zęby i ostrym
ruchem zerwał z niej bluzkę, a następnie chwycił jej drobne ręce w swoją dłoń,
tak by nie mogła się zasłonić.
Obrzucił ją krytycznym wzrokiem i nic nie mówiąc puścił jej dłonie. Taoni
spuściła głowę, gdyż do oczu napłynęły jej łzy.
Kiedy próbował odsznurować dziewczynie buty, jej umysł przeszyła nagła myśl i
niespodziewanie kopnęła go z całej siły w twarz, poczym zerwała się do biegu, by
zniknąć w mroku lasu. Nie przebiegła jednak za daleko, ponieważ Reeven szybko
dogonił ją i chwyciwszy za prawy łokieć mocno uderzył w twarz.
-Ty dziwko! Myślisz, że zdołasz mi uciec!- krzyknął jej w twarz.
Zaciągnął ją do miejsca, gdzie na ziemi leżała jej rozdarta koszula, poczym
rzucił Taoni na legowisko. Sztyletem przeciął sznurówki jej butów i odrzucił
wszystko na bok. Dziewczyna zacisnęła usta, gdy ściągał jej spodnie. Nie mogąc
już wytrzymać, zaczęła łkać, kiedy odpiął pas z mieczem i zsunął swoje spodnie.
-Spójrz na mnie!- zażądał Reeven.
Taoni zagryzła wargi, nie podnosząc głowy.
Mężczyzna klęknąwszy koło niej, chwycił jej twarz w swoją dłoń i siłą podniósł
ją, tak by mógł spojrzeć w złote oczy dziewczyny.
Taoni postanowił, że nie zobaczy w nich łez. Nie da mu tej satysfakcji.
Złote oczy dziewczyny błyszczały, lecz nie wysączyła się z nich ani jedna łza.
Za to jej policzki, były poprzecinane wilgotnymi żyłkami.
-Masz pecha, dziewczyno- powiedział smutnym tonem- Gdybyś nie była elfką to może
przeżyłabyś.
Ciągle trzymając jej twarz w swoich dłoniach zaczął ją namiętnie całować. Mimo
strachu te pocałunki wydały się Taoni przyjemne.
Gdy całowanie znudziło się już Reevenowi, chwycił dziewczynę za nagie biodra i
podniecony wsunął się w nią. Dziewczyna krzyknęła, lecz po chwili zacisnęła zęby
starając się nie myśleć o niczym i nie słyszeć podnieconego sapania nad swoją
twarzą.
Gdy Reeven skończył, zapiął rozporek i wziąwszy sznurek przywiązał ręce
dziewczyny do drzewa. Elfka starała się nie myśleć o tym ,co z nią zrobią. W
końcu i tak miała umrzeć.
*
Następnego dnia Taoni obudziła się przywiązana do drzewa, niedaleko wygasłego
już ogniska. Było jej strasznie zimno i wszystka ją bolało, a najbardziej dolna
część brzucha i biodra. Ze wstrętem przypomniała sobie jak gwałcono ją
poprzedniej nocy.
Co ją pokorciło, by tu skręcać z gościńca?
Sprawdziła węzeł na nodze. Nie miała szans na rozwiązanie go. Poza tym ręce
drżały jej tak, że na pewno nic w nich nie zdołałaby utrzymać, a co dopiero
rozwiązać tak misternie zasupłany węzeł. W nocy temperatura bardzo spadła, a ona
miała na sobie jedynie starą koszulę swojego ojca. Sama już nie wiedziała, czy
najbardziej dokucza jej ból, zimno czy głód.
Po jakimś czasie Taoni usłyszała, jak mężczyźni się budzą. Gdy już się ubrali,
zaczęli pakować sakwy i po chwili byli już gotowi do drogi. Każdy z nich zjadł
jeszcze trochę wczorajszych pieczeni z zająca, poczym popił je rozcieńczonym
winem trzymanym w bukłaku.
-No to zarzynamy ją i jedziemy- powiedział Vic, gdy pojadł już sobie- Nie ma co
tego odkładać- zbliżył się do siedzącej na ziemi dziewczyny, która pozornie nie
zwróciła uwagi na jego słowa.
-Nie!
Taoni usłyszała krzyk Reevena i podniosła lekko głowę, a jej wzrok natrafił na
sztylet trzymany przez Vica.
-Mam ochotę ją trochę pomęczyć- powiedział z dziwnym wyrazem w głosie.
-Kurwa, nie możemy przecież taszczyć dziwki ze sobą!- wybuchnął zdenerwowany
Vic.
-Spokojnie, Vic- odrzekł Reeven bez napięcia- Ma swojego konia. A ja muszę
jeszcze wypróbować na niej kilka rzeczy...- uśmiechnął się pogardliwie patrząc
na Taoni.
-Dobra, ale ja się tą dziwką nie będę zajmował- powiedział twardo Vic i odszedł
od Taoni, chowając jednocześnie sztylet za pas.
-Cholernie zimno- wyrzekł Reeven, zakładając na ramiona ocieplany płaszcz z
kapturem- Posadźcie ją na karego- ruchem głowy wskazał na konia Taoni- I
przywiążcie ją, żeby nie spadła- dodał.
Gdy dziewczynę usadzono na koniu zaczął wiać przeszywająco mroźny wiatr.
Początkowo półelfka trzęsła się z zimna, lecz po pewnym czasie przestała zwracać
już uwagę na wszystko.
Reeven co jakiś czas ukradkiem spoglądał na nią i trudno mu było powstrzymać się
przed podjechaniem do niej i okryciem jej swoim płaszczem.
*
Początkowo Taoni liczyła dni, które przyszło jej spędzać wśród rozbójników.
Jednak, gdy minęło już pięć wschodów słońca wiedziała, że jej szansa zdawania
egzaminu na Akademię minęła. Przestała więc liczyć dni, tak podobne do siebie
pod względem bólu i cierpienia. Było jej już obojętne czy trzęsie się z zimna,
czy też ma pianę w ustach z powodu gorąca. Prawie codziennie gwałcono ją, a
jadła i piła, dopiero wtedy, kiedy nikt nie widział. Nie wiedziała dlaczego jej
po prostu nie zabiją. Sama by to zrobiła, lecz nie miała już sił. Żałowała, że w
ogóle wyruszyła ze swojej rodzinnej wsi. Tam przynajmniej mogła się jeszcze
łudzić, że uda jej się coś osiągnąć. Tutaj marzyła tylko o jednym: by śmierć
dosięgła ją jak najszybciej.
*
Reeven wiedział, że powinien zabić elfkę już pierwszego dnia, lecz z jakiegoś
powodu było mu żal tej dziewczyny. Czuł, że gdyby spotkali się w innych
okolicznościach, ich "znajomość" potoczyłaby się inaczej. On jednak był zabójcą,
który nie ma skrupułów ani uczuć. Nie mógł teraz okazać słabości i tym samym
darować życia tej dziewczynie. Gdyby to zrobił straciłby to, na co pracował
sobie przez całe zbójeckie życie- szacunek. Teraz był niepokonany i wszyscy się
z nim liczyli.
Im bardziej było mu żal elfki, tym bardziej ją poniżał, myśląc, iż w ten sposób
nikt nie zauważy tego, co tak naprawdę do niej czuje. Nie mógł jej zabić, bo nie
czuł do niej nienawiści lub choćby niechęci. Lecz nie mógł także darować jej
życia, gdyż wtedy już nigdy nie byłby tym, kim jest teraz. Nie zniósłby, gdyby
jego towarzysze odwrócili się od niego. Byłby naznaczony i już nie miałby czego
szukać wśród zbójeckiej społeczności. Rozbójnikowi nigdy nie wolno okazać
słabości. Pozostałoby mu wieść zwyczajne i nudne życie, bez przygód i
podniecenia. Bez robienia tego, na co ma się ochotę. Nie mógł utracić
wszystkiego dla ratowania jednej nic nie wartej elfki. Czasami za to, że przez
nią zaczyna się wahać, pragnął patrzeć jak dziewczyna umiera w męczarniach.
*
Na nocnym postoju nikt nie miał ochoty kochać się z Taoni. Dziewczyny nie
przywiązywano już, gdyż była tak wycieńczona, że nie miała nawet siły ustać.
Vic, jak zwykle, patrzył na nią spode łba, namyślając się jak można by zwiększyć
jej męczarnie.
Gdy tylko rozpalono ognisko zapomniał o niej na chwilę. Wyciągnął swój sztylet i
zaczął czyścić go brudną szmatą, obserwując jak płomienie tańczą na jego ostrzu.
Wtedy w jego głowie zrodził się pomysł nowej tortury. Podniósł wzrok na Taoni.
Wstał szybko i podszedł do dziewczyny, która skulona próbowała choć trochę
ogrzać się, mimo że ogień był za daleko. Vic podniósł ją i odwracając się w
stronę swoich towarzyszy dostrzegł niepewny wzrok Reevena.
-Ja chyba też mogę się z tą dziwką zabawić?- zapytał się z głupkowatym uśmiechem
na ustach.
-Jasne- bez cienia emocji odrzekł Reeven.
-Huno!- krzyknął do osiłka- Rozgrzej swój nóż!
Vic ścisnął usta dziewczyny, która nie miała już sił się bronić, cały czas drżąc
z zimna i przerażenia. Wyciągnął jej zesztywniały język i pewnym ruchem
przeciągnął po nim sztyletem, odcinając go. Taoni poczuła palący ból. Zaczęła
krzyczeć, dławiąc się własną, obficie płynącą krwią. Vic odrzucił sztylet
wyciągając prawą rękę po rozgrzany niemalże do czerwoności nóż Huna. Nakazał
osiłkowi przytrzymać wijącą się jak piskorz dziewczynę, a sam przytknął
rozgrzane żelazo to zakrwawionego kikuta, który kiedyś był językiem Taoni.
Dziewczyna wiła się cały czas w bólach. Krew zabarwiła jej zęby i podbródek na
czerwono, a z jej ust wydostawał się tłumiony krzyk. Vic nie mogąc znieść
odgłosu, jaki wydawała, wyrwał ją z rąk Huna i pchnął z obrzydzeniem na głaz,
który leżał obok. Krzyk ustał, gdyż Taoni uderzając głową o skałę, straciła
przytomność.
Reeven zerwał się instynktownie.
-Zabiłeś ją?- zapytał się z wyczuwalną nutką strachu w głosie.
Vic pochylił się nad dziewczyną i sprawdził jej puls. Spojrzał na Reevena.
-Nie. Żyje- powiedział zimno.
-Zostaw ją- obojętnie odparł Reeven siadając.
Do końca wieczoru nikt nie podszedł do nieprzytomnej dziewczyny. Co jakiś czas
tylko Reeven rzucał w jej kierunku ukradkowe spojrzenia.
*
Taoni obudziła się z bólem głowy rozsadzającym jej czaszkę. Z trudem otworzyła
oczy, lecz w ciemności nic nie mogła dostrzec. Podpierając się spróbowała
usiąść, jednak ręce zbyt się jej trzęsły i bezwładnie opadła na ziemię.
Reeven, który siedział niedaleko niej przebudził się z drzemki. Całą noc starał
się zachować przytomność. Nie chcąc, by jego towarzysze myśleli, że zależy mu na
tym, by elfka przeżyła, upił ich, dodając ukradkiem do wina ziół usypiających o
niewielkiej sile.
Przez całą noc podtrzymywał ogień i przykrył dziewczynę szorstką derką, by nie
zmarzła. Księżyc był w pełni, więc mógł dokładnie obejrzeć jej posiniaczone
ciało i zakrwawione ubranie oraz twarz.
Widząc, ze otwiera oczy odezwał się do niej cicho:
-Nic ci nie jest?
Wydała ze swoich ust nieokreślony dźwięk, początkowo zdziwiona, że nie może
mówić. Zaraz jednak przypomniała sobie, co się wydarzyło wieczorem. Z trudem i
wysiłkiem uniosła prawą rękę próbując dotknąć tego, który do niej mówił. Ktoś
chwycił ja za przegub i odłożył jej dłoń.
-Widzisz mnie?- zapytał się, pochylając się nad jej rozbieganymi oczyma.
Przecząco pokręciła głową.
-Cholera- przeklął mężczyzna- Oślepił cię- dodał spokojniejszym głosem.
W oczach Taoni pojawiły się łzy.
Oślepił? Więc nie dość, że jestem niema to jeszcze ślepa... Teraz to już
wszystko przepadło...
-Opanuj się- powiedział Reeven, gdy zobaczył łzy w jej złotych oczach- Za parę
godzin będzie świt. Gdy wszyscy się obudzą musisz wziąć się w garść. Inaczej
będę musiał cię zabić. A ja nie chcę byś teraz umarła- dodał.
Mocniej ścisnęła jego rękę, jakby domagając się, by jej to wyjaśnił.
-Nie chcę ponieważ...- przerwał nie wiedząc, co jej wyznać.
Nie chciał powiedzieć jej prawdy. To przez nią cierpiał, więc stwierdził, że
najlepiej będzie, gdy i ona będzie przez niego cierpiała.
-...ponieważ lubię patrzeć jak się męczysz, dziwko- dokończył syczącym głosem.
Usta Taoni drgały, lecz nie rozpłakała się.
Czy ona nie cierpi już wystarczająco? Dlaczego nie pozwolą jej w spokoju umrzeć?
*
Gesius wyprzedzał innych o kilka staji. Do niego należało sprawdzanie, czy na
drodze przez którą przejeżdżają nie ma ukrytych żadnych zasadzek.
Tego dnia nie czuł się za dobrze. Wczorajszego wieczoru wypił za wiele i nadal
czuł się senny i osłabiony. Nie zauważył, człowieka, który ukryty w koronie
drzew czekał tylko aż chłopak się oddali.
Gesius wrócił do reszty mężczyzn mówiąc, że droga przed nimi jest czysta.
Gdy tylko człowiek zaczajony w koronie drzew zauważył, iż Gesius oddalił się do
swoich towarzyszy, wyjął niewielki gwizdek w kształcie ptaka i zagwizdał na nim,
a cienki świergot rozniósł się niedostrzegalnie po lesie.
Kiedy Gesius, jadący na przedzie, wyłonił się ponownie zza kępy krzewów tuż nad
głową świsnęła mu strzała. Przerażony widział jak oddział konnych strażników,
wzbijając wokół siebie tumany kurzu, pędzi w jego kierunku. W jego stronę
świsnęło już teraz kilkanaście strzał. Nie zdążył się przed nimi uchylić. Martwy
osunął się na ziemię.
Jadący za nim Vic i Reeven błyskawicznie zawrócili konie i pognali w przeciwną
stronę do nadciągających jeźdźców. Huno, który prowadził za uzdę karego konia z
siedzącą na nim i tępo patrzącą się przed siebie dziewczyną, również postąpił
jak towarzysze.
Reeven zaczął popędzać konia, lecz zauważył Taoni, która była za łatwym celem,
by można było ją chybić. Zwolnił nieco i chwytając dziewczynę w pasie przesadził
ją na swojego konia, którego popędził. Przed sobą widział Vica i Huna, którzy
siekli przeciwników swoimi mieczami, gdyż z drugiej strony również odcięto im
drogę odwrotu. Reeven w ostatniej chwili dostrzegł niewielką ścieżkę wśród
krzewów i kierując na nią swojego konia popędził jak mógł najszybciej, słysząc
za sobą odgłosy pogoni.
Jechał jak oszalały, lecz głosy strażników zaczęły go otaczać ze wszystkich
stron. Nie widząc już innej możliwości zatrzymał się, by stanąć ze strażnikami
do walki.
Taoni nadal siedziała przed jego siodłem.
-Będziesz zadowolona- powiedział do niej- Jadą tu, by mnie zabić.
Dziewczyna po omacku odszukała jego dłoń i ścisnęła ją. Reeven zdziwiony
popatrzył się na nią. Odwrócił jej głowę, by ostatni raz móc spojrzeć w jej
złote oczy. Odgarnął jej pobrudzone i pozlepiane włosy z twarzy i namiętnie
pocałował ją.
-Żałuję, że cię spotkałem- wyrzekł cicho.
Delikatnie zsunął ją z siodła. Gdy już stała na ziemi wpatrując się w jakiś
punkt w podłożu, Reeven obrzucił ją smutnym wzrokiem. Następnie wyjął miecz z
pochwy i przyglądnąwszy mu się, ruszył przed siebie, by stoczyć swoją ostatnią w
życiu walkę.
Taoni stała jeszcze przez jakiś czas w tym samym miejscu, w poplamionej i
podartej koszuli. Drżała z zimna. Targały nią miliony sprzecznych uczuć.
3.
Rada Miasta Ghevenbergu postanowiła, że najlepszym sposobem uśmiercenia
niejakiego Reevena z Frygji, będzie jego spalenie. Morderca powinien cierpieć
tak, jak jego ofiary.
Egzekucja miała odbyć się w południe. Jedyna żyjąca ofiara maltretowana przez
jego bandę, miała być na niej obecna. Chciano, by wszyscy nie mieli nawet cienia
wątpliwości, iż ten przystojny mężczyzna, jeden z najlepszych i najsławniejszych
wojowników na świecie, zasługuje na śmierć.
Dziewczyna, którą odratowano stała na niewielkim podwyższeniu obok burmistrza
Ghevenbergu i głównego ministra Rady Miejskiej. Ubrana była w prostą, długą
suknię koloru jasnozielonego. Ciemnozłote włosy miała króciutko ścięte, wijące
się na wszystkie strony. Jej złote oczy pusto patrzyły się przed siebie, w jakiś
nieokreślony punkt. Ludzie pokazywali ją sobie, współczując jej, że musiała
przechodzić przez to wszystko i jeszcze bardziej nienawidzili młodego mężczyzny,
który zgotował jej to piekło.
Słońce sięgnęło zenitu. Burmistrz podszedł krok do przodu i chrząknąwszy
próbował uciszyć tłum. Zadowoliwszy się względną ciszą zaczął czytać wszystkie
przewinienia bandy Reevena z Frygji. Reszta towarzyszy zginęła w czasie obławy,
lecz przestępstwa, których się dopuścili również zostały przedstawione. Na końcu
odczytano winy, których dopuścił się Reeven z Frygji i pokazano publicznie akt
śmierci wydany na niego.
Burmistrz poprosił o pochodnię, która płonęła już w czasie czytania dokumentów.
Wprowadzono mocno pobitego więźnia, którego po schodkach sprowadzono do pala
stojącego w pewnym oddaleniu od drewnianego podium. Tłum ludzi zaczął krzyczeć i
wyć na widok mordercy, lecz strażnicy pilnowali, by nikt nie przedarł się za
blisko.
Ledwo przytomny Reeven został przywiązany do drewnianej belki, jego stopy oparte
były na chrzęszczących, suchych gałęziach.
Burmistrz wziął Taoni za rękę i poprowadził ją do pala. Dziewczyna, kulejąc,
dotarła na miejsce.
Stanąwszy przed stosem burmistrz jeszcze raz wyrecytował formułę urzędową i już
miał przyłożyć ogień do gałęzi, gdy przypomniał coś sobie.
-Chcesz się zemścić na tym człowieku?- zwrócił się swoim grubym głosem do Taoni-
Tak cię skrzywdził... Masz prawo przyłożyć ogień i pozbawić go życia, które
innym tak łatwo odbierał.
Taoni już miała odmówić, gdy przypomniała sobie ich pożegnanie. Jednak nie była
mu obojętną. On był za słaby, by ją uratować, lecz ona miała w sobie siłę by mu
pomóc.
Lekko kiwnęła potakująco głową. Burmistrz uśmiechnął się i podał jej pochodnię,
jednocześnie mówiąc gdzie ma ją przyłożyć, poczym odsunął się nieco.
Taoni podeszła krok bliżej, a towarzyszyły jej głośne krzyki nienawiści
skierowane pod adresem Reevena. Spośród huku ludzkich głosów, zdołała dosłyszeć
jego słowa.
-Role się odwróciły... Teraz to ty masz prawo zadecydować. Proszę cię, byś się
nie pomyliła...
Przez chwilę zawahała się.
Co będzie dla nich najlepsze?
Taoni wypełniły dwa zupełnie sprzeczne uczucia. Wiedziała tylko tyle, że
jakkolwiek by nie postąpiła, zawsze będzie żałować swego wyboru.
Czy może żyć z tym człowiekiem? Czy może żyć bez niego?
Zacisnęła usta i pochyliwszy się podpaliła stos, poczym wrzuciła pochodnię na
płonące gałęzie. Poczuła na twarzy gorący podmuch, a po chwili usłyszała krzyk
wydzierający się z gardła Reevena.
Ogromny żal przep