Trujca Słodkie życie Jeśli życie jest czymś dobrym, dlaczego się je nam odbiera? A jeśli życie jest czymś złym, dlaczego się je nam daje? Artur Schopenhauer 1. Taoni po omacku pochyliła się i wyciągnęła spod łóżka sakwę, którą spakowała kilka godzin temu w tajemnicy przed matką i ojczymem, jak i resztą rodziny. Spojrzała na swój pokój na poddaszu, poczym ostrożnie zeszła po skrzypiących schodach na dół. W sieni zdjęła swój barani kożuch z wieszaka wbitego na drzwiach i otuliła się nim, mimo iż noc nie była chłodna. Wiedziała ona jednak, że już za kilka tygodni nastaną tęgie mrozy, a do domu miała już nigdy nie wracać. Dziewczyna otworzyła ostrożnie drzwi, nasłuchując kroków z pobliskiego pokoju. Nie obudziła jednak nikogo i z westchnieniem ulgi ostrożnie przeszła przez drzwi, trzymając szarą sakwę w lewej ręce. Gdy była już na zewnątrz, delikatnie zamknęła drzwi, poczym przeszła na środek wiejskiego podwórza. Udała się na lewo, do małej stajni i nieprawdopodobnie cicho wyprowadziła z niej karego, niemłodego już konia. Zręcznie dosiadła osiodłane wcześniej zwierzę, zaczepiając szary tobołek przy siodle, poczym stępem ruszyła, nie ku furtce prowadzącej na wiejską, koleistą drogę, lecz do szerokiej wyrwy w płocie, która wiodła do lasu. Gdy znalazła się już w dość znacznej odległości od swojego rodzinnego domu zboczyła z leśnej ścieżki, kierując się na w miarę ubitą drogę mającą doprowadzić ją do gościńca. Tu mogła bezpiecznie puścić się galopem, bez obawy, że zawadzi o jakąś wystającą gałąź i spadnie z konia. Po kilku minutach jej koń zmęczony zwolnił, co ona również przyjęła z niemą ulgą. Pochylając się niebezpiecznie w siodle wyjęła ze swojego tobołka małą sakwę, w której zabrała na drogę pół bochenka chleba, trochę żółtego sera oraz laskę kiełbasy z niedawno ubitej przez ojczyma świni. Było grubo po północy, a Taoni, choć zjadła obfitą kolację, zgłodniała. Urwała kawałek kiełbasy i niewielką część z chleba, resztę chowając do sakwy. Gdy już posiliła się, przywiązała sakwę po drugiej stronie siodła i sięgnęła po bukłak z wodą, który wczorajszego wieczora napełniła i zaczepiła o siodło. Chłodna woda orzeźwiła ją, gdyż baranie futro było za ciepłe jak na taką noc i takie wrażenia. Nie chciała jednak ryzykować choroby, gdyż wiał chłodny wiatr, a ona pod kożuchem miała jedynie cienką płócienną koszulę. Tuż przed świtem dotarła do gościńca. O tak wczesnej porze było tu cicho i spokojnie. Taoni zatrzymała konia i zeszła z niego. Ściągnęła swój kożuch i z trudem umocowała go za siodłem. Teraz miała na sobie tylko ciemnobrązowe wytarte już nieco legginsy, starannie zasznurowaną płócienną bluzkę w ciemnozielonym kolorze oraz wysokie, sznurowane buty z czarnej, miękkiej skórki. Ponownie dosiadła konia i ruszyła kłusem przed siebie. Z początku poczuła na sobie powiew zimnego wiatru, lecz po chwili przyzwyczaiła się do niego. Po kilkunastu minutach jazdy niebo zaczęło się rozjaśniać. Zbliżał się świt. Ciekawe czy będą mnie szukać? Taoni przyglądała się jaśniejącemu niebu. Wschodzące słońce tworzyło na nim rozmaite wzorki w pastelowych i wyrazistych kolorach. Gościniec zaczął powoli się zapełniać. Za sobą Taoni zauważyła niewielką, kolorową i hałaśliwą karawanę, która prawdopodobnie musiała zorganizować sobie nocny popas w lesie, a wraz z nastaniem świtu ruszyła w dalszą drogę. Słońce ciepłym podmuchem ogrzewało twarz Taoni, która odgarnęła pofalowane, rozmierzwione włosy nugatowego koloru z czoła. W jej rodzinnej wsi kobietom nie wolno było ścinać włosów poza określoną długość. Może dlatego Taoni postanowiła, że jak dotrze już do Ghevenbergu, to na pewno zetnie swoje długie włosy. Koń dawno już zwolnił, co dziewczyna zauważyła dopiero teraz. Mimo to, nie przyśpieszyła. Wiedziała, że nikt nie będzie jej gonił po gościńcu, jeśli w ogóle mają zamiar jej szukać. Pewnie nawet domyślali się, iż ma zamiar opuścić swoją rodzinną wioskę. Tylko raz zapytała się, czy pozwolą jej studiować w stolicy Raonu- Ghevenbergu. Wyśmiali ją wtedy. Ona pewnie sama, by się wyśmiała, gdyby wiedziała, co to znaczy zdawać na Akademię Wiedzy i Umiejętności Magicznych. Sądziła, że wystarczy talent i ambicja, choć z tym drugim różnie u niej bywało. Jako jedna z nielicznych we wsi umiała czytać i pisać. I nie tylko pismo urzędowe, lecz również runy. Znała się na ziołach, co zawdzięczała ojcu, który był elfem. Zdążył ją niewiele nauczyć, nim umarł. Od dwunastego roku życia musiała sama pielęgnować zdobytą wiedzę. I rozwijać ją, studiując pergaminy zostawione jej przez ojca. Mimo nierzadkich szykan, była dumna z tego, ze jest półelfką. Po ojcu odziedziczyła nie tylko talent do magii, lecz również nietypową urodę. Nie była olśniewająco piękna, jednak wyróżniała się dziwnym kolorem włosów, które czasem były jasne, innym znów razem ciemne; jak i niespotykanymi, wiecznie błyszczącymi oczyma o złotym kolorze. Te cechy jak i blade, spierzchnięte od wiatru usta, sprawiały wrażenie, jakby Stwórca postanowił wykończyć ją złotym kolorem. Taoni, już będąc małą dziewczynką, postanowiła zostać czarodziejką. Wiedziała, że dzięki jej pochodzeniu łatwiej będzie spełnić to pragnienie. Gdy podrosła i wszyscy wyśmiali jej dążenia, początkowo załamała się. Z czasem jednak stwierdziła, iż nie obchodzi ją zdanie innych. Zaczęła odkładać pieniądze na daleką podróż w jaką miała wybrać się za rok. Przyjezdnych kupców wypytywała się o drogę, Akademię lub samą stolicę. Wkrótce znała już trasę, którą miała przebyć, wiedziała już, kiedy Akademia przyjmuje nowych studentów, a przed oczyma widziała wspaniałość Ghevenbergu. Dzięki uporowi zdołała wyrwać się ze znienawidzonej wsi i jechała teraz do miasta, które miało całkowicie odmienić jej życie i w którym miały urzeczywistnić się jej marzenia. * Gościniec ciągnął się wzdłuż starego, gęstego lasu. Naprzeciw lasu, po drugie stronie ubitego traktu znajdowały się łąki, jak na środkową jesień, bujnie jeszcze porośnięte rozmaitymi gatunkami traw. Tuż przed łąkami, zaraz przy gościńcu rósł rząd rozłożystych olch. Taoni, zmęczona upałem i niewygodami długiej konnej jazdy, postanowiła zatrzymać się na godzinny popas. Stary koń również potrzebował wytchnienia, gdyż dawno już, bo od śmierci ojca Taoni, nie wyruszał na dłuższe trasy. Dziewczyna zjechała z gościńca i skierował się pod rozłożyste gałęzie olch. Zatrzymała konia, poczym zsiadła z niego. Odpięła mu sakwy i siodło, poczym przeprowadziła go nieco dalej, by najadł się trochę. Sama wróciła i ciągle mając zwierzę na oku, usiadła w cieniu, rozpakowała zawartość mniejszej sakwy i posiliła się, zjadając całą kiełbasę, która w podobnych warunkach nie wytrzymałaby długo. Następnie lekko przymknęła oczy, które piekły ją od palącego słońca i powietrza przesyconego kurzem. Chłodząc się nagrzaną w słońcu i przez to ciepławą wodą, Taoni w myślach odtworzyła drogę. Jechała już prawie pół doby, więc od Ghevenbergu dzieliły ją jeszcze cztery dni jazdy w średnim tempie. Mogła skrócić sobie drogę o pół dnia omijając Widencraft, choć nie miała powodu, by spieszyć się do stolicy. Akademia miała zaczynać przyjmowanie kandydatów dopiero za tydzień. Taoni stwierdziła, że zadecyduje przed rozstajem. Dziewczyna spojrzała na słońce, które znacznie zmieniło swoje położenie, następnie wstała i wyszła z półcienia kierując się ku miejscu, w którym pasł się jej kary koń. Pociągnęła zwierzę za uzdę, a ono, najedzone, bez oporów dało założyć sobie siodło. Taoni doczepiła sakwy i kożuch, poczym nalała na prawą dłoń trochę wody i dała koniu do wylizania. Najbliższe źródło miało znajdować się jeszcze za kilka godzin drogi, a ona domyślała się jak zwierzę musi być spragnione, wędrując w takim upale. W końcu dosiadła konia i kłusem ruszyła przed siebie, po kilkunastu minutach zagłębiając się w cień olch rosnących przy gościńcu. * Zbliżał się wieczór, gdy Taoni dotarła do strumienia. Znajdował się on dalej niż myślała. Dziewczyna pozwoliła koniu napić się, przy czym sama opróżniła bukłak i zapełniła go ponownie już świeżą i chłodną wodą z rzeczki. Kiedy koń i półelfka ugasili pragnienie, dziewczyna postanowiła przenocować nad strumieniem. Oprócz niej sporo innych wędrowców wpadło na ten pomysł, lecz Taoni nie obawiała się niczego. W takim tłumie nikt nie mógł jej zrobić krzywdy, co najwyżej okraść, choć tego nie obawiała się z tego względu, iż nie miała zbyt wielu cennych rzeczy. Odsiodłała konia i zaczęła zbierać suche gałęzie, które leżały w pobliżu niej, by móc rozpalić ognisko. Tuż przy grupie rozśpiewanych ludzi zauważyła sporą ich ilość, więc podeszła tam. W pewnym momencie starszy mężczyzna, zwrócił na nią uwagę i poprosił, by siadła z nimi przy ogniu. Reszta towarzystwa zaczęła nawzajem prześcigać się w popieraniu propozycji starca. Taoni z początku zawahała się, lecz nie mając wiele do stracenia przystała na zaproszenie. Przeniosła swoje rzeczy koło ogniska, a konia zaczepiła o pobliski wóz. Już po chwili siedziała obok starca, który ją zaprosił i mogła grzać się przy ogniu, słuchając wesołej gadaniny. -Dokąd podróżujesz?- zapytał się jeden z młodzieńców, który miał wyjątkowo żółte i popsute zęby. -Do Ghevenbergu- odpowiedziała Taoni, jednocześnie skinieniem głowy dziękując za kubek grzanego piwa i parującą kiełbaskę na patyku. -Do stolicy?- młodzieniec zdziwił się- A po co?- zadał kolejne pytanie. -Chcę tam studiować- odrzekła jak najciszej mogła. -Studiować?- odezwała się śliczna kobieta z długimi kręconymi włosami w czarnym kolorze- A co będziesz studiować? -Chciałabym...- Taoni zawahała się mając nadzieję, iż ktoś zmieni temat na inny. Wszyscy jednak z większym lub mniejszym zainteresowaniem patrzyli na nią. Dziewczyna spłonęła lekkim rumieńcem. -Tak?- ponagliła ją czarnowłosa kobieta. -Chciałabym zostać... czarodziejką- powiedziała szybko Taoni. Śliczna kobieta uśmiechnęła się ironicznie. -Ty?- powiedział inny młodzieniec- A umiesz już coś? -Znam się na ziołach...- niepewnie odparła Taoni, widząc podobny uśmiech na twarzach innych. -Możesz mi pokazać swoją dłoń- odezwał się nagle staruszek, który zaprosił ją do ogniska- Ja też kiedyś studiowałem magię i umiem poznać, czy ktoś ma w sobie zdolności magiczne. Taoni odwróciła się do niego i nieśmiało wyciągnęła dłoń w jego kierunku. Starzec zamknął ją w swoich pomarszczonych rękach. Przymknął oczy, a wtedy przeszył go silny dreszcz. Taoni wystraszona chciała wyciągnąć swoją rękę, lecz po chwili starzec znieruchomiał, otworzył oczy i puścił jej dłoń. -Nawet nie wiemy jak masz na imię...- powiedział takim głosem jak gdyby nic się nie stało. -Taoni...- odparła cicho dziewczyna pochylając głowę i pozwalając, by włosy zakryły jej twarz. -Taoni...- powtórzył staruszek- Ja jestem Salometh... Wróżę ci karierę wielkiej czarodziejki, Taoni. Masz w sobie ogromny potencjał. Nie sądzę, by kiedykolwiek był odpowiednio ćwiczony, chyba jedynie pobudzany... Nie mylę się?- zwrócił się do niej. Taoni podniosła głowę i popatrzyła się w szare oczy starca. -Robiłam, co mogłam, by... móc...- zaczęła. -Czy ktoś kiedykolwiek uczył cię magii? -Ojciec pokazywał mi parę zaklęć, lecz byłam wtedy za mała, by cokolwiek zapamiętać- wyrzekła cicho. -Twój ojciec był czarownikiem?- z niedowierzaniem zapytała się czarnowłosa piękność. Taoni miała odpowiedzieć, gdy uprzedził ją staruszek. -Nie, Odetto. Elfem. Urodę odziedziczyłaś po nim- zwrócił się do Taoni, której twarz pokryła się rumieńcem. -Dlaczego pan zrezygnował ze studiów magicznych- Taoni zapytał się Salometha, by przerwać wszechpanującą ciszę. -Nie zrezygnowałem- odrzekł starzec, uśmiechając się krzywo- Wyrzucili mnie. Miałem zatarg z innym studentem. Był ode mnie starszy, choć głupszy, niewiele umiał. Pewnego dnia tak mnie rozwścieczył, że dokonałem jego transmutacji w... a to właściwie nieważne. W każdym razie widziało to parę osób, a mnie, choć byłem bardzo zdolny, wywalono ze studiów i nałożono na mnie zaklęcie amagiczne. -Co to za zaklęcie?- zaciekawiona spytała się Taoni. -Amagiczne? Po prostu mogę wyczuwać magię, ale nie mogę z niej korzystać, bo to może skończyć się dla mnie nawet śmiercią... Inni czarownicy mogą je zdjąć, lecz nikt nie odważy się, bo tak naprawdę to nie wiadomo, jak bardzo jestem niebezpieczny- wyjaśnił starzec. -Nie wygląda pan na takiego, który mógłby kogoś skrzywdzić- stwierdziła Taoni. -Może... Ale zaklęcie amagiczne nakłada się tylko na tych czarowników, którzy zagrażają innym czarodziejom. -W takim razie... Dlaczego istnieją czarnoksiężnicy?- zapytała się Taoni. -Dlaczego? Może temu, że oni nie zaczęli od zagrażania czarodziejom, ale od zagrażania zwykłym humanoidom. Dziewczyna przyjęła to wyjaśnienie skinieniem głowy i zajęła się jedzeniem kiełbaski z pajdą lekko czerstwego już chleba, popijając to nieco już wystygłym grzanym piwem. * Nazajutrz wszyscy obudzili się tuż przed świtem i po zjedzeniu szybkiego, choć sycącego śniadania i spakowaniu sakiew, ruszyli w dalszą drogę. Okazało się, iż Salometh wraz ze swoimi towarzyszami jedzie w tą samą stronę co Taoni, z tym, że oni zostają w Widencraft, a nie jak ona jadą dalej do Ghevenbergu. Dziewczyna chcąc, by staruszek opowiedział jej więcej o Akademii, magii i zaklęciach postanowiła nie przybywać wcześniej do stolicy. Ponieważ miała całe dodatkowe trzy dni, stwierdziła, że co najmniej dwa z nich wykorzysta, by zostać z Salomethem w Widencraft. * Po przybyciu do miasta, które Taoni wydawało się "ogromnym", a jej współtowarzyszom podróży zaledwie "średnim", wszyscy zakwaterowali się w oberży leżącej prawie w samym środku Widencraft i noszącej nazwę: "Pod złotym bazyliszkiem". Gospoda zajmowała duży budynek liczący sobie trzy piętra i parter oraz stajnię, w której przechowywano konie przyjezdnych i długą szopę, która umiejscowiona z tyłu podwórza i niewidoczna z frontu służyła również jako kurnik. Gospodarz okazał się miłym człowiekiem, jednak dopiero wtedy, gdy pokazali mu, że mają czym zapłacić. Ponieważ Salometh nalegał, Taoni miała schować swoją sakiewkę i nie troszczyć się o to, że będzie tu przebywać na ich koszt. Początkowo dziewczyna nie chciała przystać na taką propozycję, lecz po usilnych naleganiach i głębokim namyśle stwierdziła, że nie ma wyjścia, jeśli chce, by zostało jej choć trochę pieniędzy na przeżycie w stolicy. Pierwszego wieczoru wszyscy zjedli smaczną obiado-kolację w pokoju jadalnianym na parterze, na którą składały się: pieczony kurczak z duszonymi warzywami, kilka gatunków sera i kiełbas, chleb z wiejskim masłem oraz piwo do popicia. Taoni starała się jeść jak najmniej, by nikt nie pomyślał, że żeruje na ich życzliwości. Po napełnieniu żołądków wszyscy udali się do niewielkiego saloniku, w którym znajdował się kominek, dający już miłe ciepło od palących się w nim drewien. Na jedynej meblościance zgromadzono kilkadziesiąt ksiąg, w większości gorszej jakości, choć było i między nimi parę w twardych oprawach i z metalowymi zdobieniami. Przed kominkiem, na sosnowej podłodze położono wytartą już nieco skórę z niedźwiedzia brunatnego. Na środku salonu ustawiono sofę obitą czerwonym zamszem, niegdyś miękkim i delikatnym w dotyku, teraz już zabrudzonym i startym. Koło sofy ustawiono parę foteli, które, oprócz jednokolorowego, czerwonego obicia, nie miały ze sobą nic wspólnego. Po prawej i lewej stronie sofy znajdowały się, na rzeźbionych, drewnianych stolikach, świeczniki pięcioramienne z płonącymi świecami, wypalonymi już do połowy, które wraz z ogniem w kominku miały oświetlać zaciemnione pomieszczenie. Po wkroczeniu do salonu większość osób rozsiadła się w fotelach, z zamiarem rozmowy, a tylko nieliczni, którzy umieli czytać postanowili przeglądnąć miejscowe zasoby biblioteczne. Taoni miała ochotę również pooglądać sobie "prawdziwe" książki, lecz większym pragnieniem przepełniała ją możliwość rozmowy z niedoszłym czarownikiem. Zasypywała ona Salometha mocą pytań o tym, jak to jest studiować na Akademii, a on jeśli tylko mógł odpowiadał jej. Nieliczni przysłuchiwali się tej rozmowie, bowiem w większości dobrze już znali odpowiedzi na zadawane przez dziewczynę pytania. W pewnym momencie rozmowa tocząca się między półelfką a starcem przeszła na trochę inny temat. -Czy... czy ten czarownik, którego wtedy zamieniłeś... skończył potem uczelnię?- Taoni zadała nurtujące ją od dawna pytanie. -O ile wiem... tak- odrzekł Salometh- Odczarowano go- dodał z lekkim uśmiechem na ustach. -A nie żałujesz, że go wtedy zaatakowałeś?- ośmielona odpowiedzią dziewczyna zapytała się ponownie. -Żałuję...- spokojnie powiedział staruszek, patrząc się szarymi oczyma w płonący ogień- Żałuję już tak długo... Gdyby mógł cofnąć czas, nie popełniłbym tego błędu... Chciałem go ukarać, tak by mnie zapamiętał do końca życia... By wiedział, że jestem od niego lepszy... Ale to on mnie pokonał... Ja jestem nikim, podczas gdy on cieszy się długowiecznością i swobodą...- ponuro zakończył. Taoni milczała, żałując, że w ogóle zadała to pytanie. -Gdybym teraz był czarodziejem chciałbym, abyś została moją uczennicą...- Salometh przerwał krępujące milczenie- Masz w sobie duży talent do magazynowania Mocy... -Naprawdę?- zapytała się z niedowierzaniem. -Aha. Powinnaś zdać na Akademię za pierwszym razem... Ale gdybyś nie... Ile masz lat, Taoni? -Tyle, że w mojej rodzinnej wsi powinnam od roku być mężatką... -To stara jesteś- zaśmiał się staruszek. -Oooo taaak... Mam aż siedemnaście lat- powiedziała Taoni żartobliwym tonem. -Eh, ja zdawałem na AWUM, gdy miałem dziewiętnaście... -A co to jest AWUM?- zapytała się dziewczyna. -Akademia Wiedzy i Umiejętności Magicznych- odparł starzec wyjaśniająco- Jesteś jeszcze młoda, Taoni- jego głos przybrał nagle poważny ton- Może powinnaś poczekać ten rok... Podszkolił bym cię trochę z teorii, poznałabyś podstawowe zaklęcia... A za rok spróbowałabyś zdać na uczelnię... -Tak- potakująco kiwnęła głową dziewczyna- Ale chciałabym spróbować... Gdyby mi się nie udało...- obróciła się i spojrzała na starca- ...to czy mogłabym... -Tak możesz tu wrócić- odparł Salometh- Będziemy w tej gospodzie jeszcze przez dwa tygodnie. Potem wyjeżdżamy z miasta. Gdyby ci nie wyszło możesz zawsze tu przyjechać. Do stolicy jest tylko dwa dni drogi, więc zdążysz na pewno... -Dziękuję- powiedziała cicho Taoni- Dzięki panu może mi się uda...- dodała. -Dzięki mnie?!- staruszek zdziwił się- To sobie zawdzięczasz talent, nie mi! -Ale pan powiedział mi podstawowe rzeczy, bez których nie miałabym szans... -Bzdury!- szybko odparł starzec- Zmęczyła mnie ta gadanina- dodał po chwili- Chyba pójdę już spać. A ty...- zwrócił się do Taoni- poprzeglądaj sobie jeszcze te książki- wskazał ręką na półki- Dobrej nocy! Kilka głosów odpowiedziało mu, gdyż reszta pogrążona była albo w lekturze, albo w rozmowie. Taoni podeszła do półki z księgami i zaczęła je przeglądać. Nie zauważyła jak podeszła do niej Odetta. -Stary nagadał ci wielu bzdur...- zaczęła złośliwym głosem. -Odejdź stąd- spokojnie odrzekła Taoni. -Wierzysz w to?- nie zrażona Odetta mówiła dalej- Ja też wierzyłam... -Co?- półelfka nagle spojrzała na nią. -Też miałam mieć niespotykany talent, ale...- wzruszyła ramionami- nic z tego nie wyszło... -Może nie miałaś żadnego talentu...- niepewnie odparła Taoni. -Stary twierdził, że miałam...-zaczęła- Ale jednak nie był na tyle niezwykły, bym mogła zdać- wzięła pierwszą książkę z brzegu i odeszła siadając w jednym z pustych foteli. W głowie Taoni zrodziły się wątpliwości. A jeśli on tylko sądzi, że ma dar postrzegania potencjału magii... Może ja wcale nie jestem taka wyjątkowa... Spojrzała na Odettę, która nie zwracają na nikogo uwagi pilnie studiowała księgę. Pewnie mi zazdrości... Cóż, spróbować nie zawadzi... Pojutrze wyjadę do Ghevenbergu. Wtedy wszystko się wyjaśni... * Taoni wstała przed świtem. Ponieważ obydwie towarzyszki, z którymi dzieliła pokój, jeszcze spały zmęczone po nocnych zabawach, jak najciszej mogła obmyła się i uczesała, związując swoje falowane, ciemnozłote włosy brązową aksamitką, którą poprzedniego wieczora dostała od pewnej dziewczyny w jej wieku. Zdjęła koszulę w której uprzednio spała i która o wiele na nią za duża należała kiedyś do jej ojca. Szybko nałożyła na siebie inną, mniejszą w zielonym kolorze i zasznurowała ją. Następnie ubrała swoje starte, brązowe leginnsy i nałożyła wysokie czarne buty, poczym wrzuciła swój wyszczerbiony grzebień i koszulę po ojcu do sakwy. Ostrożnie nacisnęła na klamkę i po cichu opuściła pomieszczenie, nie budząc przy tym nikogo. Gdy zeszła na dół poprosiła jednego z chłopców stajennych, by wyprowadził jej karego konia. -Chciałbym się z tobą pożegnać- nagle Taoni usłyszała za sobą znajomy głos. Dziewczyna odwróciła się. -Przestraszył mnie pan- odparła wesołym tonem, na widok Salometha. -Eeee tam... - staruszek zmieszał się trochę- Chyba nie wyglądam na potwora? -Skądże- wesoło zaprzeczyła dziewczyna. Przez chwilę panowała krępująca cisza. Taoni otwarła już usta, by coś powiedzieć, lecz w ostatniej chwili powstrzymała się. -Widzę, że coś cię niepokoi- powiedział staruszek spokojnym głosem. -Tak- cicho potwierdziła Taoni- Odetta mi powiedziała...- zawahała się- Ona mówiła, że pan w niej również odkrył nadzwyczajną moc... -Bo to prawda- odparł starzec. -Więc czemu ona nie dostała się na Akademię? -Ponieważ jej talent, choć ogromny nie obejmuje... hmmm... jakby to powiedzieć... całej magii... Ona tylko Widzi- wyjaśnił Salometh. -Widzi?- powtórzyła Taoni. -Tak. Widzi wiele rzeczy, które mają się zdarzyć lub które się zdarzyły...- starzec zamyślił się. -Więc jest wieszczką... Czy widziała także moją przyszłość?- nieśmiało zapytała się dziewczyna. -To możliwe, ale... Odetta jest zgorzkniała... Może powiedzieć ci, co cię czeka, jednak nie zrobi tego jednoznacznie. Mogłaby cię przed czymś ostrzec, lecz ona uważa się za skrzywdzoną przez los... Dlatego chce, by nieszczęścia spotykały również innych. -Więc mnie czeka jakieś nieszczęście?- Taoni zadała pytanie. -Nie, nie... To był tylko przykład. Odetta nie powie ci, co powinnaś zrobić. Ona ci przepowiada przyszłość, lecz czyni to tak niejasno, że nic z tego nie zrozumiesz. Nie mówi nigdy o tym w kategorii dobra czy zła, jakby to, co ma się stać, musiało się wydarzyć... Ona tylko się temu biernie przygląda i opowiada to co widziała... -Dziwna...- cicho wyrzekła Taoni. -Tak Odetta jest dziwna, ale... chyba prowadzą twojego konia- Salometh zwrócił wzrok na wrota stajni, skąd wyłonił się kary koń Taoni. -Aha... Trzeba się pożegnać- powiedziała Taoni. Dziewczyna wyciągnęła rękę, którą Salometh mocno uścisnął swoimi pomarszczonymi dłońmi. -Do zobaczenia, Taoni- rzekł puściwszy jej rękę. -Do widzenia- odparła dziewczyna, poczym dosiadła osiodłanego już konia, przypięła do niego sakwę z ubraniami i drugą z jedzeniem, następnie ściągnęła wodze i odjechała machają na pożegnanie Salomethowi. 2. Zbliżał się wieczór, a Taoni ostatni raz zatrzymywała się na popas kilka godzin temu. Ciągle jechała gościńcem, przez gęsty las, który za dnia rzucał miły cień, dający schronienie przed palącym słońcem. Dziewczyna zaczęła rozglądać się za jakąś polaną, na której mogłaby rozpalić ognisko i przenocować. Nadal nie dowierzała własnemu szczęściu. Przez te trzy dni, podczas których Salometh poduczał ją, nauczyła się kilku prostych zaklęć prawie samodzielnie. Ponadto starzec uświadomił jej, że naprawdę może zostać znaną czarodziejką. Po tylu latach pośmiewisk i upokorzeń, których zaznała w swojej rodzinnej wsi, nareszcie jej marzenia zaczęły się urzeczywistniać. Taoni zauważyła w końcu coś srebrzącego się wśród drzew. Skierowała więc konia w tamtym kierunku. Po przedostaniu się przez gęstwinę znalazła się przy wartkim strumieniu. Zsiadła z konia, podprowadzając go bliżej, by mógł się napoić. Sama również kucnęła i nabrała odrobinę krystalicznie czystej wody do dłoni, poczym wypiła ją. Tuż przy strumyku, za kępą krzaków znajdowała się polanka, na której Taoni postanowiła przenocować. Zostawiając spokojnie pijącego konia zaczęła zbierać zeschłe gałęzie i liście, gdy jej uwagę odwrócił szmer wśród wysokich krzaków dzikiego bzu, stojących za nią. -Jest tam ktoś?- zadała pytanie, odwracając się w stronę krzaków bzu. Ku jej zdziwieniu okazało się, iż nie przesłyszała się, gdyż z gęstwiny wyszedł młody, szczupły mężczyzna o jasnych, prostych włosach opadających mu na czoło i zielono-szarych oczach. Taoni zauważyła, że przy boku miał przypięty miecz. -To tylko jakaś dziewczyna- powiedział głośno, a wtedy z gęstwiny krzaków, które znajdowały się po prawej stronie półelfki wyłoniło się jeszcze trzech mężczyzn. -Co tutaj robisz?- zapytał się Taoni jeden z nowo przybyłych mężczyzn, który miał ciemne, proste włosy i przenikliwe ciemnobrązowe oczy. -Mój koń był spragniony, więc...- słowa zastygły jej w gardle, gdy patrzyła jak jej się przyglądają- Mogę już iść... Nie chcę przeszkadzać... -Pójdziesz, gdy ci pozwolimy- odrzekł ten sam młody mężczyzna, który przed chwilą zadał jej pytanie. Taoni zauważyła, że każdy z nieznajomych ma miecz przypięty u boku, a ponadto trzech mężczyzna ma jeszcze kołczany i łuki przymocowane do pleców. -Można by się zabawić...- zaproponował jeden z niech, barczysty, z wygoloną na łyso głową- Nie jest brzydka. -To prawda- tajemniczo uśmiechnął się ciemnowłosy i nim Taoni zdążyła zaprotestować chwycił ją za rękę i brutalnie przyciągnął do siebie- Ma ciekawe oczy...- powiedział zdziwiony. -Pokaż- odezwał się osiłek o kręconych czarnych włosach- No... takie złote... Taoni szarpnęła się, chcąc się wyrwać, lecz kleszczowy uścisk młodego mężczyzny zacisnął się mocniej. -Jeśli będziesz grzeczna, to cię nie zabijemy- odparł uśmiechając się. Reszta jego towarzyszy zaśmiała się rubasznie. -Dobra, Reeven- powiedział łysy- Pokaż ją. Reeven popchnął Taoni w kierunku barczystego mężczyzny. Tamten chwycił ją za włosy i szarpnął z całej siły tak, że dziewczyna wygięła się w tył. Nagle zauważył coś, gdyż przyciągnął je głowę do siebie, a na jego twarzy pojawił się wściekły grymas. -Kurwa!- krzyknął łysy nadal trzymając Taoni za włosy- To jebana elfka! Wyciągnął niewielki sztylet, który miał za pasem i przyłożył jej do gardła. W oczach Taoni pojawiły się łzy strachu, a jej usta rozchyliły się łapczywie łapiąc powietrze. -Czekaj, Vic!- krzyknął niespodziewanie Reeven spoglądając na twarz dziewczyny- Mam lepszy pomysł- dodał widząc zdziwienie na twarzy towarzysza. -Pomścimy Teya, którego otruła cholerna elfka!- krzyknął podniecony możliwością mordu Vic. -Jasne, że ją zabijemy- spokojnie powiedział Reeven z tajemniczym uśmiechem na ustach- Ale wpierw zabawimy się trochę... Huno!- odwrócił się spoglądając na mężczyznę o kręconych czarnych włosach- Rozpal ogień. A ty, Gesius, przygotuj coś do leżenia. Nie lubię pieprzyć się na ziemi- powiedział śmiejąc się głośno- Daj mi ją, Vic- zwrócił się do łysego, który nadal trzymał Taoni za włosy. Vic zacisnął zęby. -To na pamiątkę, dziwko- wycedził i szybkim ruchem uniósł sztylet, opuszczając go na nugatowe włosy Taoni i obcinając je tuż przy skórze. Dziewczyna uwolniona z jego silnego uścisku chwyciła się za głowę, a po chwili spojrzała na swoje ręce zabarwione odrobiną krwi i bezradna opadła na kolana, łkając cicho i spodziewając się najgorszego. Vic stał obok z kępą jej falowanych włosów w prawej dłoni, a po chwili, gdy Huno rozpalił ognisko wrzucił to, co trzymał w ręce do ognia, który buchnął w górę, a następnie uspokoił się. Taoni zamglonymi oczyma rozejrzała się wokoło. Dostrzegła łysego mężczyznę, który właśnie obdzierał ze skóry zająca i poczuła się tak, jakby to ona była tym zającem. Jego potężnie zbudowany towarzysz o czarnych, kręconych włosach przykładał gałęzie do ogniska, które robiło się coraz większe. Taoni nigdzie nie mogła dostrzec szczupłego chłopaka o jasnych włosach, który jako pierwszy pokazał się jej, wychodząc ze swojej kryjówki. Pod wpływem impulsu odwróciła głowę w prawo i napotkała spojrzenie młodego mężczyzny, który nic nie robił, siedząc jedynie na spróchniałym pniu zawalonego drzewa i patrząc się na nią. Dziewczyna pomyślała, iż to on musi być ich przywódcą. Odwróciła głowę i zaczęła rozglądać się wokoło, szukając drogi ucieczki, jednak wciąż czuła na sobie wzrok ciemnowłosego mężczyzny. Wiedziała jednak, że powinna uciekać jak najszybciej nim jeszcze na siły i gdy pogłębiający się mrok może ją ukryć. Po chwili zza kępy krzaków wyszedł Gesius i spojrzawszy na Reevena skinął głową w stronę miejsca, które przed momentem opuścił. Młody mężczyzna podszedł do Taoni i brutalnym szarpnięciem postawił ją na nogi. Potem, pchając ją przed sobą, dotarł do legowiska usytuowanego w pewnym oddaleniu od obozowiska, pod rozłożystym drzewem i usłanego z zeschłych liści przykrytych szarą płachtą. Taoni stała patrząc się na szary materiał i powstrzymując drżenie ciała i napływające do oczu łzy. Reeven stanął przed nią i wyciągając sztylet rozciął jej bluzkę na dwie części. Taoni nagle cofnęła się w tył, drżącymi dłońmi przytrzymując koszulę. -Nie uciekniesz przede mną- zaśmiał się mężczyzna, poczym zacisnął zęby i ostrym ruchem zerwał z niej bluzkę, a następnie chwycił jej drobne ręce w swoją dłoń, tak by nie mogła się zasłonić. Obrzucił ją krytycznym wzrokiem i nic nie mówiąc puścił jej dłonie. Taoni spuściła głowę, gdyż do oczu napłynęły jej łzy. Kiedy próbował odsznurować dziewczynie buty, jej umysł przeszyła nagła myśl i niespodziewanie kopnęła go z całej siły w twarz, poczym zerwała się do biegu, by zniknąć w mroku lasu. Nie przebiegła jednak za daleko, ponieważ Reeven szybko dogonił ją i chwyciwszy za prawy łokieć mocno uderzył w twarz. -Ty dziwko! Myślisz, że zdołasz mi uciec!- krzyknął jej w twarz. Zaciągnął ją do miejsca, gdzie na ziemi leżała jej rozdarta koszula, poczym rzucił Taoni na legowisko. Sztyletem przeciął sznurówki jej butów i odrzucił wszystko na bok. Dziewczyna zacisnęła usta, gdy ściągał jej spodnie. Nie mogąc już wytrzymać, zaczęła łkać, kiedy odpiął pas z mieczem i zsunął swoje spodnie. -Spójrz na mnie!- zażądał Reeven. Taoni zagryzła wargi, nie podnosząc głowy. Mężczyzna klęknąwszy koło niej, chwycił jej twarz w swoją dłoń i siłą podniósł ją, tak by mógł spojrzeć w złote oczy dziewczyny. Taoni postanowił, że nie zobaczy w nich łez. Nie da mu tej satysfakcji. Złote oczy dziewczyny błyszczały, lecz nie wysączyła się z nich ani jedna łza. Za to jej policzki, były poprzecinane wilgotnymi żyłkami. -Masz pecha, dziewczyno- powiedział smutnym tonem- Gdybyś nie była elfką to może przeżyłabyś. Ciągle trzymając jej twarz w swoich dłoniach zaczął ją namiętnie całować. Mimo strachu te pocałunki wydały się Taoni przyjemne. Gdy całowanie znudziło się już Reevenowi, chwycił dziewczynę za nagie biodra i podniecony wsunął się w nią. Dziewczyna krzyknęła, lecz po chwili zacisnęła zęby starając się nie myśleć o niczym i nie słyszeć podnieconego sapania nad swoją twarzą. Gdy Reeven skończył, zapiął rozporek i wziąwszy sznurek przywiązał ręce dziewczyny do drzewa. Elfka starała się nie myśleć o tym ,co z nią zrobią. W końcu i tak miała umrzeć. * Następnego dnia Taoni obudziła się przywiązana do drzewa, niedaleko wygasłego już ogniska. Było jej strasznie zimno i wszystka ją bolało, a najbardziej dolna część brzucha i biodra. Ze wstrętem przypomniała sobie jak gwałcono ją poprzedniej nocy. Co ją pokorciło, by tu skręcać z gościńca? Sprawdziła węzeł na nodze. Nie miała szans na rozwiązanie go. Poza tym ręce drżały jej tak, że na pewno nic w nich nie zdołałaby utrzymać, a co dopiero rozwiązać tak misternie zasupłany węzeł. W nocy temperatura bardzo spadła, a ona miała na sobie jedynie starą koszulę swojego ojca. Sama już nie wiedziała, czy najbardziej dokucza jej ból, zimno czy głód. Po jakimś czasie Taoni usłyszała, jak mężczyźni się budzą. Gdy już się ubrali, zaczęli pakować sakwy i po chwili byli już gotowi do drogi. Każdy z nich zjadł jeszcze trochę wczorajszych pieczeni z zająca, poczym popił je rozcieńczonym winem trzymanym w bukłaku. -No to zarzynamy ją i jedziemy- powiedział Vic, gdy pojadł już sobie- Nie ma co tego odkładać- zbliżył się do siedzącej na ziemi dziewczyny, która pozornie nie zwróciła uwagi na jego słowa. -Nie! Taoni usłyszała krzyk Reevena i podniosła lekko głowę, a jej wzrok natrafił na sztylet trzymany przez Vica. -Mam ochotę ją trochę pomęczyć- powiedział z dziwnym wyrazem w głosie. -Kurwa, nie możemy przecież taszczyć dziwki ze sobą!- wybuchnął zdenerwowany Vic. -Spokojnie, Vic- odrzekł Reeven bez napięcia- Ma swojego konia. A ja muszę jeszcze wypróbować na niej kilka rzeczy...- uśmiechnął się pogardliwie patrząc na Taoni. -Dobra, ale ja się tą dziwką nie będę zajmował- powiedział twardo Vic i odszedł od Taoni, chowając jednocześnie sztylet za pas. -Cholernie zimno- wyrzekł Reeven, zakładając na ramiona ocieplany płaszcz z kapturem- Posadźcie ją na karego- ruchem głowy wskazał na konia Taoni- I przywiążcie ją, żeby nie spadła- dodał. Gdy dziewczynę usadzono na koniu zaczął wiać przeszywająco mroźny wiatr. Początkowo półelfka trzęsła się z zimna, lecz po pewnym czasie przestała zwracać już uwagę na wszystko. Reeven co jakiś czas ukradkiem spoglądał na nią i trudno mu było powstrzymać się przed podjechaniem do niej i okryciem jej swoim płaszczem. * Początkowo Taoni liczyła dni, które przyszło jej spędzać wśród rozbójników. Jednak, gdy minęło już pięć wschodów słońca wiedziała, że jej szansa zdawania egzaminu na Akademię minęła. Przestała więc liczyć dni, tak podobne do siebie pod względem bólu i cierpienia. Było jej już obojętne czy trzęsie się z zimna, czy też ma pianę w ustach z powodu gorąca. Prawie codziennie gwałcono ją, a jadła i piła, dopiero wtedy, kiedy nikt nie widział. Nie wiedziała dlaczego jej po prostu nie zabiją. Sama by to zrobiła, lecz nie miała już sił. Żałowała, że w ogóle wyruszyła ze swojej rodzinnej wsi. Tam przynajmniej mogła się jeszcze łudzić, że uda jej się coś osiągnąć. Tutaj marzyła tylko o jednym: by śmierć dosięgła ją jak najszybciej. * Reeven wiedział, że powinien zabić elfkę już pierwszego dnia, lecz z jakiegoś powodu było mu żal tej dziewczyny. Czuł, że gdyby spotkali się w innych okolicznościach, ich "znajomość" potoczyłaby się inaczej. On jednak był zabójcą, który nie ma skrupułów ani uczuć. Nie mógł teraz okazać słabości i tym samym darować życia tej dziewczynie. Gdyby to zrobił straciłby to, na co pracował sobie przez całe zbójeckie życie- szacunek. Teraz był niepokonany i wszyscy się z nim liczyli. Im bardziej było mu żal elfki, tym bardziej ją poniżał, myśląc, iż w ten sposób nikt nie zauważy tego, co tak naprawdę do niej czuje. Nie mógł jej zabić, bo nie czuł do niej nienawiści lub choćby niechęci. Lecz nie mógł także darować jej życia, gdyż wtedy już nigdy nie byłby tym, kim jest teraz. Nie zniósłby, gdyby jego towarzysze odwrócili się od niego. Byłby naznaczony i już nie miałby czego szukać wśród zbójeckiej społeczności. Rozbójnikowi nigdy nie wolno okazać słabości. Pozostałoby mu wieść zwyczajne i nudne życie, bez przygód i podniecenia. Bez robienia tego, na co ma się ochotę. Nie mógł utracić wszystkiego dla ratowania jednej nic nie wartej elfki. Czasami za to, że przez nią zaczyna się wahać, pragnął patrzeć jak dziewczyna umiera w męczarniach. * Na nocnym postoju nikt nie miał ochoty kochać się z Taoni. Dziewczyny nie przywiązywano już, gdyż była tak wycieńczona, że nie miała nawet siły ustać. Vic, jak zwykle, patrzył na nią spode łba, namyślając się jak można by zwiększyć jej męczarnie. Gdy tylko rozpalono ognisko zapomniał o niej na chwilę. Wyciągnął swój sztylet i zaczął czyścić go brudną szmatą, obserwując jak płomienie tańczą na jego ostrzu. Wtedy w jego głowie zrodził się pomysł nowej tortury. Podniósł wzrok na Taoni. Wstał szybko i podszedł do dziewczyny, która skulona próbowała choć trochę ogrzać się, mimo że ogień był za daleko. Vic podniósł ją i odwracając się w stronę swoich towarzyszy dostrzegł niepewny wzrok Reevena. -Ja chyba też mogę się z tą dziwką zabawić?- zapytał się z głupkowatym uśmiechem na ustach. -Jasne- bez cienia emocji odrzekł Reeven. -Huno!- krzyknął do osiłka- Rozgrzej swój nóż! Vic ścisnął usta dziewczyny, która nie miała już sił się bronić, cały czas drżąc z zimna i przerażenia. Wyciągnął jej zesztywniały język i pewnym ruchem przeciągnął po nim sztyletem, odcinając go. Taoni poczuła palący ból. Zaczęła krzyczeć, dławiąc się własną, obficie płynącą krwią. Vic odrzucił sztylet wyciągając prawą rękę po rozgrzany niemalże do czerwoności nóż Huna. Nakazał osiłkowi przytrzymać wijącą się jak piskorz dziewczynę, a sam przytknął rozgrzane żelazo to zakrwawionego kikuta, który kiedyś był językiem Taoni. Dziewczyna wiła się cały czas w bólach. Krew zabarwiła jej zęby i podbródek na czerwono, a z jej ust wydostawał się tłumiony krzyk. Vic nie mogąc znieść odgłosu, jaki wydawała, wyrwał ją z rąk Huna i pchnął z obrzydzeniem na głaz, który leżał obok. Krzyk ustał, gdyż Taoni uderzając głową o skałę, straciła przytomność. Reeven zerwał się instynktownie. -Zabiłeś ją?- zapytał się z wyczuwalną nutką strachu w głosie. Vic pochylił się nad dziewczyną i sprawdził jej puls. Spojrzał na Reevena. -Nie. Żyje- powiedział zimno. -Zostaw ją- obojętnie odparł Reeven siadając. Do końca wieczoru nikt nie podszedł do nieprzytomnej dziewczyny. Co jakiś czas tylko Reeven rzucał w jej kierunku ukradkowe spojrzenia. * Taoni obudziła się z bólem głowy rozsadzającym jej czaszkę. Z trudem otworzyła oczy, lecz w ciemności nic nie mogła dostrzec. Podpierając się spróbowała usiąść, jednak ręce zbyt się jej trzęsły i bezwładnie opadła na ziemię. Reeven, który siedział niedaleko niej przebudził się z drzemki. Całą noc starał się zachować przytomność. Nie chcąc, by jego towarzysze myśleli, że zależy mu na tym, by elfka przeżyła, upił ich, dodając ukradkiem do wina ziół usypiających o niewielkiej sile. Przez całą noc podtrzymywał ogień i przykrył dziewczynę szorstką derką, by nie zmarzła. Księżyc był w pełni, więc mógł dokładnie obejrzeć jej posiniaczone ciało i zakrwawione ubranie oraz twarz. Widząc, ze otwiera oczy odezwał się do niej cicho: -Nic ci nie jest? Wydała ze swoich ust nieokreślony dźwięk, początkowo zdziwiona, że nie może mówić. Zaraz jednak przypomniała sobie, co się wydarzyło wieczorem. Z trudem i wysiłkiem uniosła prawą rękę próbując dotknąć tego, który do niej mówił. Ktoś chwycił ja za przegub i odłożył jej dłoń. -Widzisz mnie?- zapytał się, pochylając się nad jej rozbieganymi oczyma. Przecząco pokręciła głową. -Cholera- przeklął mężczyzna- Oślepił cię- dodał spokojniejszym głosem. W oczach Taoni pojawiły się łzy. Oślepił? Więc nie dość, że jestem niema to jeszcze ślepa... Teraz to już wszystko przepadło... -Opanuj się- powiedział Reeven, gdy zobaczył łzy w jej złotych oczach- Za parę godzin będzie świt. Gdy wszyscy się obudzą musisz wziąć się w garść. Inaczej będę musiał cię zabić. A ja nie chcę byś teraz umarła- dodał. Mocniej ścisnęła jego rękę, jakby domagając się, by jej to wyjaśnił. -Nie chcę ponieważ...- przerwał nie wiedząc, co jej wyznać. Nie chciał powiedzieć jej prawdy. To przez nią cierpiał, więc stwierdził, że najlepiej będzie, gdy i ona będzie przez niego cierpiała. -...ponieważ lubię patrzeć jak się męczysz, dziwko- dokończył syczącym głosem. Usta Taoni drgały, lecz nie rozpłakała się. Czy ona nie cierpi już wystarczająco? Dlaczego nie pozwolą jej w spokoju umrzeć? * Gesius wyprzedzał innych o kilka staji. Do niego należało sprawdzanie, czy na drodze przez którą przejeżdżają nie ma ukrytych żadnych zasadzek. Tego dnia nie czuł się za dobrze. Wczorajszego wieczoru wypił za wiele i nadal czuł się senny i osłabiony. Nie zauważył, człowieka, który ukryty w koronie drzew czekał tylko aż chłopak się oddali. Gesius wrócił do reszty mężczyzn mówiąc, że droga przed nimi jest czysta. Gdy tylko człowiek zaczajony w koronie drzew zauważył, iż Gesius oddalił się do swoich towarzyszy, wyjął niewielki gwizdek w kształcie ptaka i zagwizdał na nim, a cienki świergot rozniósł się niedostrzegalnie po lesie. Kiedy Gesius, jadący na przedzie, wyłonił się ponownie zza kępy krzewów tuż nad głową świsnęła mu strzała. Przerażony widział jak oddział konnych strażników, wzbijając wokół siebie tumany kurzu, pędzi w jego kierunku. W jego stronę świsnęło już teraz kilkanaście strzał. Nie zdążył się przed nimi uchylić. Martwy osunął się na ziemię. Jadący za nim Vic i Reeven błyskawicznie zawrócili konie i pognali w przeciwną stronę do nadciągających jeźdźców. Huno, który prowadził za uzdę karego konia z siedzącą na nim i tępo patrzącą się przed siebie dziewczyną, również postąpił jak towarzysze. Reeven zaczął popędzać konia, lecz zauważył Taoni, która była za łatwym celem, by można było ją chybić. Zwolnił nieco i chwytając dziewczynę w pasie przesadził ją na swojego konia, którego popędził. Przed sobą widział Vica i Huna, którzy siekli przeciwników swoimi mieczami, gdyż z drugiej strony również odcięto im drogę odwrotu. Reeven w ostatniej chwili dostrzegł niewielką ścieżkę wśród krzewów i kierując na nią swojego konia popędził jak mógł najszybciej, słysząc za sobą odgłosy pogoni. Jechał jak oszalały, lecz głosy strażników zaczęły go otaczać ze wszystkich stron. Nie widząc już innej możliwości zatrzymał się, by stanąć ze strażnikami do walki. Taoni nadal siedziała przed jego siodłem. -Będziesz zadowolona- powiedział do niej- Jadą tu, by mnie zabić. Dziewczyna po omacku odszukała jego dłoń i ścisnęła ją. Reeven zdziwiony popatrzył się na nią. Odwrócił jej głowę, by ostatni raz móc spojrzeć w jej złote oczy. Odgarnął jej pobrudzone i pozlepiane włosy z twarzy i namiętnie pocałował ją. -Żałuję, że cię spotkałem- wyrzekł cicho. Delikatnie zsunął ją z siodła. Gdy już stała na ziemi wpatrując się w jakiś punkt w podłożu, Reeven obrzucił ją smutnym wzrokiem. Następnie wyjął miecz z pochwy i przyglądnąwszy mu się, ruszył przed siebie, by stoczyć swoją ostatnią w życiu walkę. Taoni stała jeszcze przez jakiś czas w tym samym miejscu, w poplamionej i podartej koszuli. Drżała z zimna. Targały nią miliony sprzecznych uczuć. 3. Rada Miasta Ghevenbergu postanowiła, że najlepszym sposobem uśmiercenia niejakiego Reevena z Frygji, będzie jego spalenie. Morderca powinien cierpieć tak, jak jego ofiary. Egzekucja miała odbyć się w południe. Jedyna żyjąca ofiara maltretowana przez jego bandę, miała być na niej obecna. Chciano, by wszyscy nie mieli nawet cienia wątpliwości, iż ten przystojny mężczyzna, jeden z najlepszych i najsławniejszych wojowników na świecie, zasługuje na śmierć. Dziewczyna, którą odratowano stała na niewielkim podwyższeniu obok burmistrza Ghevenbergu i głównego ministra Rady Miejskiej. Ubrana była w prostą, długą suknię koloru jasnozielonego. Ciemnozłote włosy miała króciutko ścięte, wijące się na wszystkie strony. Jej złote oczy pusto patrzyły się przed siebie, w jakiś nieokreślony punkt. Ludzie pokazywali ją sobie, współczując jej, że musiała przechodzić przez to wszystko i jeszcze bardziej nienawidzili młodego mężczyzny, który zgotował jej to piekło. Słońce sięgnęło zenitu. Burmistrz podszedł krok do przodu i chrząknąwszy próbował uciszyć tłum. Zadowoliwszy się względną ciszą zaczął czytać wszystkie przewinienia bandy Reevena z Frygji. Reszta towarzyszy zginęła w czasie obławy, lecz przestępstwa, których się dopuścili również zostały przedstawione. Na końcu odczytano winy, których dopuścił się Reeven z Frygji i pokazano publicznie akt śmierci wydany na niego. Burmistrz poprosił o pochodnię, która płonęła już w czasie czytania dokumentów. Wprowadzono mocno pobitego więźnia, którego po schodkach sprowadzono do pala stojącego w pewnym oddaleniu od drewnianego podium. Tłum ludzi zaczął krzyczeć i wyć na widok mordercy, lecz strażnicy pilnowali, by nikt nie przedarł się za blisko. Ledwo przytomny Reeven został przywiązany do drewnianej belki, jego stopy oparte były na chrzęszczących, suchych gałęziach. Burmistrz wziął Taoni za rękę i poprowadził ją do pala. Dziewczyna, kulejąc, dotarła na miejsce. Stanąwszy przed stosem burmistrz jeszcze raz wyrecytował formułę urzędową i już miał przyłożyć ogień do gałęzi, gdy przypomniał coś sobie. -Chcesz się zemścić na tym człowieku?- zwrócił się swoim grubym głosem do Taoni- Tak cię skrzywdził... Masz prawo przyłożyć ogień i pozbawić go życia, które innym tak łatwo odbierał. Taoni już miała odmówić, gdy przypomniała sobie ich pożegnanie. Jednak nie była mu obojętną. On był za słaby, by ją uratować, lecz ona miała w sobie siłę by mu pomóc. Lekko kiwnęła potakująco głową. Burmistrz uśmiechnął się i podał jej pochodnię, jednocześnie mówiąc gdzie ma ją przyłożyć, poczym odsunął się nieco. Taoni podeszła krok bliżej, a towarzyszyły jej głośne krzyki nienawiści skierowane pod adresem Reevena. Spośród huku ludzkich głosów, zdołała dosłyszeć jego słowa. -Role się odwróciły... Teraz to ty masz prawo zadecydować. Proszę cię, byś się nie pomyliła... Przez chwilę zawahała się. Co będzie dla nich najlepsze? Taoni wypełniły dwa zupełnie sprzeczne uczucia. Wiedziała tylko tyle, że jakkolwiek by nie postąpiła, zawsze będzie żałować swego wyboru. Czy może żyć z tym człowiekiem? Czy może żyć bez niego? Zacisnęła usta i pochyliwszy się podpaliła stos, poczym wrzuciła pochodnię na płonące gałęzie. Poczuła na twarzy gorący podmuch, a po chwili usłyszała krzyk wydzierający się z gardła Reevena. Ogromny żal przepełniał serce Taoni, lecz z jej oczu nie stoczyła się ani jedna łza. Tłum wiwatował. * Po kilku tygodniach ludzie zapomnieli o egzekucji. Taoni musiała opuścić swoje mieszkanie w gospodzie przy ratuszu miejskim, gdyż miasto nie mogło jej utrzymywać, nie wiadomo jak byłaby skrzywdzona, a ona sama nie miała pieniędzy, by opłacić swój dalszy pobyt. Dziewczyna od tej pory żyła na ulicy, prawie codziennie odwiedzając dzielnicę, na terenie której była wybudowana Akademia. Przysłuchiwała się odgłosom studentów, którzy wesoło naśmiewali się z czyjejś wpadki lub z przerażeniem oczekiwali na popołudniowy egzamin. Wiele dni przesiedziała tam, myśląc nad swoim położeniem. Los zawsze stawiał na jej drodze przeszkody, które starała się pokonać. A może nie powinna walczyć z przeznaczeniem, które za każdym razem przeznaczało jej większe cierpienia? Może to wszystko miało ją ostrzec, a nie zahartować? W końcu znalazła się niemal po murami Akademii, tak blisko jak nigdy, a jednak bez nadziei, że kiedykolwiek zdoła zostać czarodziejką. Głosy, które dolatywały do jej uszu spoza murów uczelni sprawiały jej jeszcze dotkliwszy ból. Nie miała już tu czego szukać. Nie powinna użalać się nad tym, co nigdy nie będzie jej udziałem, choćby pragnęła tego z całych sił. Ostatni raz poczuła zapach winorośli oplatającej mury Akademii i postarała się zapamiętać go do końca życia. Gdy kiedykolwiek potem słyszała słowo: "czarodziej", "magia", "zaklęcie" czuła ścisk w gardle, który przypominał jej o tym jak wiele straciła. O Reevenie starała się nie pamiętać. Czasem wyobrażała sobie, co byłoby, gdyby żył, lecz zawsze stwierdzała, że w ogóle nie powinni byli się spotkać. Choć z drugiej strony pragnęła, by ją mocno przytulił i namiętnie pocałował. I by powiedział, że to był sen, bo on nigdy nie pozwoliły jej nikomu skrzywdzić. * -Odetto? -Tak? -Wiesz może, co się dzieje z tą złotooką elfką? -Powinieneś o niej zapomnieć. -Dlaczego? -Bo ona już posmakowała prawdziwej słodyczy życia... Listopad 2001 KONIEC