12296

Szczegóły
Tytuł 12296
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

12296 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 12296 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 12296 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

12296 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

ANNA OKTAWIEC – BLASCHKE ZNAMIĘ Weszła do dużego holu i rozejrzała się. Naprzeciw wejścia ujrzałacoś nakształt ogromnego terrarium – za ścianąszkła zieleniłysię rozłożyste paprocie, monsteryifikusy,pomiędzyktórymi poruszałysiępojedyncze istoty. Istotynależałyniewątpliwiedo gatunku homo sapiens. Wolnym krokiem skierowała się w ich stronę. Za szklaną płytą siedziała pochylona nad stolikiem kobieta w zielonkawym kitlu. Kasia wsunęła kartkę z wezwaniem przezotwór w szybie ichwilę poczekała. Niewidząc jednak reakcji osoby, od której spodziewała się uzyskać jakichś bliższych informacji, delikatnie zapukała w szybę. Kobieta podniosła głowę, wzięła przyniesiony przez dziewczynę druczek, zerknęła najpierw na kartkę, a potem na nią. – Cóżza niedorobiona księżniczka! – pomyślała Kasia ze współczuciem na widok jej oblicza. Zobaczyła przed sobą coś, co nie było jużżabą, ale jeszcze niedo końca przeobraziło się w bajkowo urokliwą panienkę. „Coś” było niewątpliwie młode i choć siedziało, wyglądało na zgrabne. Ale twarz... Pomiędzyszeroko rozstawionymi, wyłupiastymi oczami o barwie śniętego śledzia, umieszczonymi pod niskim, pokrytym krostami czołem sterczał szpiczasty nosek, a wąskie, sięgające do połowypoliczków usta otwarłysię nagle szeroko i wydałyskrzek, noszący znamiona mowyludzkiej: – Ostatnie piętro, ostatni pokój. Kasia patrzyła na to niecodzienne zjawisko, chcąc zapamiętać je jak najdokładniej, ze wszystkimi szczegółami. Fotograficzna pamięć dziewczyny szybko rejestrowała cechy żabiej twarzy. Niezależnie od tego funkcjonowała na bieżąco. – Czy mogłaby mi pani powiedzieć... – Windy są tam – zaskrzeczało ponownie, a oczy niedorobionej księżniczki wyłupiły się jeszcze bardziej, przy tymgłowa wykonała skręt w stronę bocznej ściany holu. Dziewczyna domyśliła się, że przekazane jej zostało już wszystko, co było do przekazania, czyli kierunek, w jakim ma się udać. Wzięła wezwanie i nie dziękując ruszyła do windy. Na drzwiach ostatniego pokoju na ostatnim piętrze, które było piętremdziesiątym,zapoznała się z treścią tabliczki informacyjnej. Stała oto przed gabinetem lekarskim „ dr .........”, czyli niczyim, ale za to ztytułem naukowym. Do szereguzagadek dołączyła jeszczejedna. Ostrożnie nacisnęła klamkę. W niewielkim pomieszczeniu o białych ścianach siedziało kilka osób. W chwili wejścia wszyscy, oprócz długowłosej blondynki siedzącej w najdalszym kącie, spojrzeli na nią. – Przepraszam, czy tu... – nieśmiało zapytała siedzącego najbliżej drzwi przystojnego młodzieńca. – Tu, tu – przerwał jej nie podnosząc się zmiejsca. – Cześć! Rafał jestem. – Nie rozumiem – odrzekła zaskoczona. – Czy źle trafiłam? – Dlaczego od razuźle?Nie podobam się? –przystojniaczek wyszczerzyłzębywdrwiącym uśmiechu. – Słuchaj, kolego, albo przestaniesznadskakiwaćkażdej wchodzącej tu kobiecie, albo ktoś z nas zrobi ci ku-ku – odezwał się siedzący nieco dalej gładko przyczesanyszatyn. – Nic się nie stało – Kasia uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. – Chciałabym się dowiedzieć... – Tak. Teżdostaliśmywezwanie na badania –weszła jej w słowo ciemnowłosa dziewczyna o niesamowiciezgrabnych nogach, wyciągniętych zalotnieprzed siebie. –Wszyscy... – rozejrzała się – tak mi się przynajmniej wydaje. – A kto z was wie, co to za badania? – pytanie padło z ust pulchnej blondynki. – Chyba jakieś okresowe. Dla studentów – odparła jej długonogabrunetka. Kasia zauważyła wtedy, że wszyscy siedzący w białej poczekalni są mniej więcej w podobnym wieku – około dwudziestu lat i faktycznie mogą być studentami. Tylko, że nikogo spośród nich do tej pory nie spotkała, więc może na jej wezwaniu pomylono daty, albo coś innego... – Jakich studentów? – zapytała. – Takich jak my – normalnych – odpowiedział typek spod drzwi. Nadal siedział, mimo że Kasia stała nad nim od dobrej chwili. Z miejsca podniósł się natomiast inny wysoki, szczupły chłopak. Zmierzył wszystkich wzrokiem i unosząc dumnie głowę ruszył do wyjścia. – To znaczy,że pomyliłem drzwi – bąknął pod nosem, co nie uszło uwadzesiedzącegoobok szatyna. – Kolega nie studiuje? – ze zdziwieniem rzucił za nim. – Kolega jużnie studiuje – chudzielec wyraźnie podkreślił słowa „jużnie”. –Te badania mnie w takim razie nie dotyczą. W chwili, kiedy doszedł do drzwi wyjściowych, otworzyły się drugie – prowadzące do gabinetu. Stanęła w nich niziutka pielęgniarka o mysiej twarzy, co znów wzbudziło zainteresowanieKasi. Półpłazajuż tu widziała, teraz kolejnapółgryzonia. Można byzapytać... Nie zdążyła. Głęboki, chropowatyalt zabrzmiał w poczekalni. – Pan Dominik Szewczyk. Proszę. Wychodzący„jużnie student” zrobił bardzozdziwioną minę, zawrócił i wszedł do gabinetu, a Kasia spoglądała jeszcze przez chwilę na drzwi, za którymi znikły obie trochę karykaturalne postacie: pyszałkowaty dryblas igadająca basemmysz. – Student, nie student... – zwrócił się do Kasi uprzejmyszatyn, wskazującmiejscezwolnione przezDominika. – Raczypani spocząć. Skorzystała z zaproszenia i dyskretnie obserwowała towarzystwo. Blondynka w kącie siedziała cały czas z opuszczoną głową, ukrytą pod zasłoną opadających na kolana długich włosów. Od wejścia Kasi ani razunie spojrzała w kierunku pozostałych osób. Nie odezwała się teżani razu. Brodatymłodzieniec o jasnej, bujnej czuprynie również do tej porymilczał, zajęty studiowaniem jakiegoś opasłego skryptu. Sprawiał jednak wrażenie czujnego – co jakiś czas podnosił wzrok i przysłuchiwał się wymianie zdań. Chwilową ciszę przerwało przybycie kolejnej osoby. W drzwiach wejściowych pojawił się krępy, długowłosy mężczyzna. Bez słowa zlustrował sytuację i nie widząc wolnego krzesła oparł się ościanę obok framugi. Wyjął gazetę z kieszeni obszernej kamizeli i spokojnie zaczął czytać. Jego wejście poruszyło na kilka sekund grono w poczekalni, co objawiło się dość zsynchronizowanym skrętem głów wkierunku wejścia. Kasia kątemoka zerknęłana jasnowłosą dziewczynę w kącie – anidrgnęła. Brak jakichkolwiek oznak zainteresowania zestronyprzybyłegoosobnika spowodował,żeresztapo chwili milczenia wróciła do rozmowy. – Pani też nie wie, co to za badania? – zwróciła się Kasia do siedzącej obok kędzierzawej, pulchnej blondynki. – Pojęcia nie mam. Przyszło oficjalne wezwanie... – Wyjdzie ten... jak mu... Dominik, to się dowiemy,o co tu biega –przerwał jej „niezwykle uprzejmy” brunet spod drzwi. – To wezwanie było, moim zdaniem, dziwne – po raz pierwszy odezwał się brodacz, zamykając książkę. – Przyznam, że przyszedłem tu bardziej z ciekawości niż... – Nie pan jeden – odezwała się właścicielka nóg, których dolny fragment zniknął już ze środka poczekalni i schował się pod krzesłem. – Możeprzestaniemysię tak oficjalnie tytułować – miłymbarytonem odezwał się brodacz. – Adam jestem. – No, i proszę, kto tu podrywa panienki? – Rafał z drwiną zwrócił się do grzecznego szatyna. – Pewne sprawywymagają kultury, kolego – podsumował krótko zapytany.Wymianę uwag przerwało wejście myszowatej pielęgniarki. – Pani Jagna Wiszniewska. Proszę. – zadudniło głucho. Z miejsca podniosła się długowłosa brunetka o zgrabnych nogach, uśmiechem pożegnała pozostałych i znikła za drzwiami gabinetu. Moment wystarczył, by Kasia oceniła walory dziewczyny. „Świetnymodel” –pomyślała. Przystojnytypek szybko przesiadł się spod drzwi na zwolnione przez Jagnę krzesło. Chwilowe zamieszanie w poczekalni nie obudziło reakcji dziewczyny w kącie iczytającegogazetę gościa przy drzwiach. – No, a gdzie ten Dominik? – usłyszała Kasia obok siebie. – Pewnie czeka na Jagnę – z przekąsem odrzekł Rafał.Adam z niecierpliwością zerknął na zegarek. – Ciekawe ile to będzie trwało, za godzinę mam zajęcia. – Daleko? Pytanie padło zust osoby,którasiedząc całyczas w kącie naprzeciw tajemniczej blondyny, nie zwróciła w ogóle na siebie uwagi Kasi. Była, „a jakoby jej wcale nie było”. W szarej podkoszulce, w dżinsach, ostrzyżona na chłopaka, bez żadnych szczególnych cech przykuwających wzrok. Ot taka zupełnie przeciętna dziewczyna. – Na polibudzie – odpowiedział sympatyczny brodacz i zaciekawiony pytaniem milczącej dotąd dziewczyny, dodał: – A co? – Mam tu samochód. Jak co, to mogę podrzucić. Jadę w tamtą stronę – wyjaśniła w odpowiedzi. – A mnie byś nie podwiozła? – zalotnie zapytał Rafał. – Pan też przyszły inżynier? – pytaniem odpowiedziała mu dziewczyna – A czy to ważne? – odparł jej lekceważąco, co od razu wywołało reakcję dyżurnego w towarzystwie dżentelmena. – Może i dla kolegi nie, ale koleżanka widocznie gustuje w inżynierach. – Zwłaszcza przyszłych, prawda? – brunet nie miał ochotyspasować. – To i tak nie ma teraz znaczenia – kędzierzawa sąsiadka Kasi postanowiła najwyraźniej przerwać wymianę uszczypliwości. – Dalej nie wiemy po co tu jesteśmy. – Czy ktoś z was już tu był?– Kasia postanowiła podtrzymać temat. Odpowiedziało jej ogólne wzruszenie ramionami. Rozejrzała się raz jeszcze po osobach siedzącychwpoczekalni. Spodobał się jej Adam, ale wlot spostrzegła, że nie tylko jej. Drobna dziewczyna wszarejbluzeczce, oferująca chwilęwcześniejusługi przewozowe, od kilku minut nie spuszczała zniegooka. Tymczasem cynicznytypek podszedł do siedzącej wkącie milczącej dziewczyny. – Kulturalnie i delikatnie zapytuję: Czyszanowna pani otrzymaławcześniej takiewezwanie? Zapytana ani drgnęła. Chłopak już unosił rękę, by odgarnąć jej włosy, kiedy otworzyły się drzwi gabinetu. – Pan TomaszJarguz.Kasia zerwała się zmiejsca. – Proszę pani... Pielęgniarka zlekceważyła jej reakcję, przepuszczając przed sobą długowłosego, który niechętnie oderwał się od ściany i chowając gazetę do kieszeni kamizeli, wszedł do gabinetu. Znowu zapadła cisza. – To już mają tercet – skwitował po chwili Adam. – Właśnie. Dlaczego nikt stamtąd nie wychodzi? – zainteresowała się kędzierzawa blondynka. – Jak to? A ta pani w bieli? – zadrwił Adam i zwracając się do Rafała dodał: – Moim skromnym zdaniem – śliczna, prawdaż? – Nieprawdaż – burknął zapytany i odbił piłeczkę pod adresem dziewczyny siedzącej obok Kasi. – Cóż panienka taka ciekawa? Przyjdzie kolej i na panienkę. – Może oni ich wypuszczają innymi drzwiami? – odezwała się nieśmiało właścicielka samochodu. – Albo ukręcają łeb – dodał z przekąsem przystojnybrunet. – Kolega próbuje nas straszyć? – skarcił go gładko przyczesany dyżurny w towarzystwie dżentelmen. – A ta co? Niemowa?– teatralnym szeptem zapytała pulchna blondyneczka, wskazując wzrokiem milczącą dziewczynę. – Dziwna jakaś – odparła jej do ucha Kasia. – Źle się może czuje. Nie zna nas. – To mysię znamy? – w głosie blondynki zabrzmiało szczere zdziwienie. – Jasne. Moim skromnym zdaniem – od około pół godziny – wtrącił Adam. – Dziwne to wszystko – szepnęła pod nosem Kasia, wyjmując nerwowo z torebki kartkę i długopis. Szybko zapisała na niej swoje dane znumerem telefonuiwcisnęła w dłoń sąsiadkitak, by nie zauważyli tego pozostali. Sięgając do torebki szepnęła jej do ucha: – To jest mój telefon. Tak na wszelki wypadek. – Daj – sąsiadka wyjęła jej zręki długopis i kartkę. – Zapiszę ci mój. Manewry dziewcząt dostrzegł oczywiście Rafał, pochylił się do uprzejmego szatyna i parodiując nieudolnie grzecznościową formę, jakiej używał jego sąsiad, wyryczał udawanym szeptem: – Widzisz, kolego, zaczynamyjużwymieniać adresy. – Nawet znamy niektóre imiona: Dominik, Jagna, – podchwyciła temat dziewczyna w dżinsach – a ten trzeci... Zaraz, usłyszał ktoś jego imię? – Chyba nam umknęło. Trudno – spokojnie podsumował listę nieobecności Adam. Towarzystwo umilkło, tak jakby każdy usiłował sobie przypomnieć imię człowieka czytającego gazetę. Ciszę przerwałniesłyszanydotąd głos. Dobiegłzkąta spod zasłonyjasnych włosów. – Tomasz. Przystojniak zerwał się zmiejsca i podszedł do nadawczyni krótkiego komunikatu. – Ona mówi! Przepraszam, z pełnym szacunkiem, czy... Nikt nie usłyszał otwierania drzwi i nie zauważył, że słucha ich niewielkich rozmiarów kobieta, której brzmienie głosu nijak nie przystawało do postury. – Pani Katarzyna Nowak, proszę – zadudniło. Kasia uśmiechnęła się do reszty towarzystwa, jakby niezadowolona z tego, że musi ich opuścić i nie usłyszy,co ma do powiedzenia tajemnicza postać wkącie. Wchodząc do gabinetu miaławrażenie, że jestskazańcemidącymna ścięcie. Będzie kolejną osobą zgrupy siedzącej w poczekalni, która za chwilę zniknie bezśladu, podobnie jak trzypoprzednie. Poczuła narastający w niej dziwny niepokój. Wewnątrzgabinetwyglądałnajzwyczajniejna świecie:kozetka, parawan, w kącie umywalka, a zastołem pokrytymstertami druczków, kartek ikarteczek siedziała w narzuconymna ramiona kitlu kobieta. Mogła mieć około pięćdziesiątki, o czym świadczyły pasemka siwych włosów bielejące w naturalnym brązie jej ułożonej starannie fryzury oraz wyraźnie zarysowane już zmarszczki wokół oczu. Nie podnosząc wzroku, ręką wskazała Kasi miejsce na krześle przed sobą. Dziewczyna usiadła. – Katarzyna Nowak – stwierdziła bardziej, niżzapytała lekarka. – Tak. – Córka Andrzeja i Małgorzaty, urodzona 12 czerwca 1982 roku. – Tak. – Pozwoli pani, że zadam kilka pytań? Kobieta poprawiła okulary na nosie i położyła przed sobą jakiś formularz. Kasia dyskretnie usiłowała dojrzeć nagłówki rubryczek, ale zobaczyła tylko jakieś dziwne znaczki. Ponieważ zapytano ją dość uprzejmie, równie grzecznie odpowiedziała: – Słucham. – Czy ma pani rodzeństwo? – Tak. Brata. – Starszego? – Nie. Młodszego. – Jakie chorobyprzechodziła pani w dzieciństwie? – Jakieś przeziębienia... Chyba raz lub dwa razy miałam anginę... – A z chorób zakaźnych? – Nie pamiętam dokładnie, ale na pewno miałam ospę i różyczkę. – Czy doznała pani złamań kości lub zranień wymagających pomocy chirurgicznej? – Nie. – Czy jest pani mężatką? – Nie. – Czy była, lub jest pani w ciąży? Kasię zatkało. Lekarka zadawała pytania nie patrząc na osobę przesłuchiwaną i każdą uzyskaną informację odnotowywała kreśląc niezrozumiałe znaczki w sobie tylko wiadomych rubryczkach. Dziewczyna odpowiadała mechanicznie, starając się pojąć, do czego zmierza lekarka. Ostatnie pytanie zaskoczyło ją, czego nie miała zamiaru ukrywać. – Nie rozumiem po co... – Proszęodpowiedzieć na pytanie –głos kobietyprzybrał ton rozkazu. – Byłapaniw ciąży czy nie? – Nie! – Kasia aż podskoczyła na krześle. – A jak ze stanem uzębienia? – lekarka spojrzała na dziewczynę,przechylającprzytymgłowę. Na twarzyjej pojawił się grymas imitującyuśmiech. – Sto procent – dziewczyna odpowiedziała podobną miną i zaraz dodała: – Dwa ubytki wypełnione, szóstka lewa górna w leczeniu. – Pani studiuje stomatologię?Ostatnie pytanie zabrzmiało mniej formalnie, więc Kasia wykorzystała ten moment. – Nie. Proszę mi wytłumaczyć, co to za badania? – Czy miała pani w szkole trudności z nauką? – kobieta wyraźnie zignorowała jej pytanie. – Nie miałam. Dlaczego ja... – Operacji pani też pewnie nie przechodziła żadnych. Lekarka sprawiała wrażenieżandarma służbisty,trzymającegosięściśle punktów regulaminu. Niemrawo reagowała tylko na słowa zgodne zoczekiwaniami. Wszystkieinnetekstyprzecinały powietrze przelatując obojętnie obok jej ucha. Zrobiła na kartce kolejny znaczek i wstała, poprawiając najpierw kitel na ramionach, a potem okulary. – Proszę wstać i zdjąć bluzkę – rozkazała. – Tylko? – zapytała Kasia wstając. – To mi wystarczy. Dziewczyna zgodnie z poleceniem zdjęła koszulkę i zawiesiła na oparciu krzesła. Kobieta stanęła przed nią i wydała kolejnyrozkaz: – Proszę podnieść lewą rękę do góry. Kasia uniosła rękę i wtedykobieta w kitlu zaczęła przyglądaćsię czemuś pod jej pachą. Nie dotknęła skóry, nie nacisnęła, tylko patrzyła. Trwało to na tyle długo, że dziewczyna poczuła mrowienie w palcach. Nic nie mówiąc lekarka opuściła jej rękę i podniosła drugą. Znów, poprawiając co chwilę okulary,uważnie badała wzrokiem coś pod pachą. Młoda pacjentka, lub raczej –badana, obserwowałazabiegizrosnącymzainteresowaniem, bowiem do tej porynigdy nie spotkała się z takim przebiegiem obdukcji. – Może się pani ubrać – rzekła po chwili lekarka i siadając za stołem jeszcze raz bardzo uważnie zmierzyła wzrokiem dziewczynę, która jednym ruchem wciągnęła na siebie koszulkę. – Czy miała pani kiedyś jakiś zabieg? – Nie rozumiem – zdziwionym tonem odpowiedziała Kasia, bo przecież o potencjalnym macierzyństwie już było. – Czy poddała się pani jakiemuś drobnemu zabiegowi kosmetycznemu? – wyjaśniła przesłuchująca ją osoba, patrząc na nią uważnie znad opuszczonych na koniec nosa okularów. – Po co? Niczego mi nie brakuje – wzruszyła ramionami przesłuchiwana. – Pani się urodziła tutaj, tak? – Chodzi pani omiasto, czyo szpital? –prowokacyjnie zapytała, słysząc ton wątpliwości w głosie lekarki. – Urodziłam się w tym mieścieiwtymbudynku – odpowiedziała nie czekając na potwierdzenie. – I mieszka pani na Dalekiej 33 – kobieta najwyraźniej upewniała się, co do prawdziwości widniejących w jej papierach danych. – Owszem. Aczymogłabym siędowiedziećw jakim celu zostałamwezwana ipo co to całe przesłuchanie? – Nie. Kategoryczna negacja zamknęła możliwość dalszej rozmowy, toteż dziewczyna niemal z radością przyjęła kolejną informację: – Dziękuję. Może pani już wyjść. Odruchowo skierowałasiędo drzwi, którymi weszła. Zatrzymał jąznajomyalt wydobywający się zza parawanu. – Tu jest wyjście. Dziewczyna dopiero terazzorientowała się, żeprzezcałyczas pobytu w gabinecie, ani razu nie zastanowił ją fakt nieobecności myszatej pielęgniarki, która przecieżznią weszła do środka. Nie zwróciła również uwagi na nietypowo wysoki parawan, zasłaniającyskuteczniedrugie drzwi. Wszystko było corazbardziej zagadkowe, więc zulgąotworzyładrzwi, bywreszcie opuścić to mało przyjazne miejsce. Wyszła na schody ewakuacyjne i od razu jasne było, dlaczego nikt spośród wcześniej badanych nie wrócił do poczekalni. Wąska klatka schodowa biegła od szczytu budynku do samegoparteru. Na każdympiętrze znajdowałysię drzwiw tymsamym miejscu, jak te, przez które wyszła. Pozostałe ściany były zdecydowanie nie do przejścia dla istot ziemskich. Kasia schodziła najpierw powoli, próbując otworzyćwyjścia awaryjne na poszczególnych piętrach, ale że wszystkie były zamknięte, przyspieszyła kroku i pod koniec zbiegała już po dwa stopnie, chcąc jak najszybciej wydostać się na zewnątrzztej dziwnej studni ze schodami. Na parterze drzwi stały otworem. Wybiegła z budynku i znalazła się w bramie wjazdowej szpitala. Głęboko wciągnęła powietrze. „Co za koszmar” – pomyślała i przez krótką chwilę chciała wrócić do poczekalni i wyjaśnić pozostałym, gdzie znikli: Dominik, Jagna i Tomasz. Błyskawicznie zrezygnowała ztegopomysłu. Spojrzała na zegarek –od chwili wejściado kliniki upłynęłyniespełna trzykwadranse, a ona czuła się tak, jakbyspędziła tu co najmniej pół dnia. Wszystko, co w tym krótkim czasie przeżyła, począwszy od spotkania z niedorobioną księżniczką, a skończywszy na przebyciu dziesięciu pięter tajnymi schodami, było niczym preludium do mrożącegokrew w żyłach horroru. Nim wyszła na ulicę, jeszczerazspojrzała w górę. Tam, gdzieś wysoko, niesympatyczna lekarka przesłuchiwała zapewne kolejną osobę wywołaną z poczekalni. Po co? Na co?I dlaczego? Zwyraźnympoczuciem ulgi wbiegła do klatki schodowej. Dopiero tutaj, we własnym bloku, Kasia poczuła się naprawdę bezpieczna. – Szybko wróciłaś – usłyszała, dobiegającyzkuchni głos matki,wchwili, gdyzamykałaza sobą drzwi. – Ano szybko. – No i co to byłyza badania? – Tak na dobrą sprawę – nie mam pojęcia. Weszła do kuchni i odkręciła wodę nad zlewem, żeby umyć ręce. Krzątająca się przy stole niewysoka, dość tęga kobieta nie przerywając krojenia jarzyn słuchała córki. – Pytali, na co chorowałam, czy mam męża i kazali podnosić ręce do góry. – Co kazali? – w głosie matki usłyszała nutkę niedowierzania. – Podnosić ręce do góry. – Po co? Dziewczyna wzruszyłaramionami, zdjęła zhaczyka ręcznik i osuszając nimręce usiadła przy stole. Zdała sobie sprawę z tego, że od wyjścia z kliniki o niczym innym nie myślała, jak o odpowiedzi na tego typu pytanie. Niejednokrotnie przecież składała wizyty w różnego typu gabinetach lekarskich, jednak wszystkie poprzednie badania, jakim była poddawana w niczym nie przypominały dzisiejszych. – I nie powiedzieli zjakiego powodu cię wezwali? – usłyszała głos matki. – Nie. Wiesz co, mamo? – odczekała chwilę, aż marchewka przeobrazi się w całości w niewielkie kosteczki i nóż przestanie stukać. – Odniosłam wrażenie, że kobieta, która mnie przepytywała, miała jakieś wątpliwości. – Jakie? – zaciekawiła się matka. – Ba! Żebym to ja wiedziała! –odpowiedziała Kasia wstając. – To jakaś dziwna historia. Bo wiesz, tam było jeszcze kilka osób i też nie wiedzieli, jaki jest powód wezwania. A w ogóle, wyglądało to jak jakieś badania śledcze, policyjne, a nie lekarskie. – A wszystkich o to samo pytali? – słowom matki zawtórował chlupot wody w garnku, wywołany wsypywaniem jarzyn do zupy. – Nie wiem, o co innych pytali, bo kto wszedł do gabinetu, jużz niego nie wychodził. – Jak to – nie wychodził? – Nie, nie... – roześmiała się, widząc niepokój w oczach mamy. – Wychodzili, ale innymi drzwiami i nie przechodzili już przez poczekalnię. Dobra, zostawmy już to. Idę do siebie. Poczytam sobie chwilkę. – Czekaj! – głos matki zatrzymał ją w przedpokoju. – Dzwoniła Eliza... – O rany! Na śmierć zapomniałam, – Kasia złapała się za głowę – umówiłam się z nią na drugą, czyli – spojrzała na zegarek – za pół godziny. Muszę lecieć. Matka wyczuła instynktownie niepokój córki. Od zawsze miały ze sobą dobry kontakt i wiedziała doskonale, że to nie telefon od koleżanki, a wizyta w klinice spowodowała zdenerwowanie. Nie chciała jej już więcej wypytywać, choć krótkie sprawozdanie z przebiegu badań wskazywało na jakiś dziwnyinietypowyich charakter. Terazjednak najważniejszymbyło uspokoić dziecko. – Spokojnie. Powiedziałam jej, że nie wiadomo kiedyprzyjdziesz. Ma zadzwonić jeszcze raz – rzekła patrząc jej w oczy. – A poza tym, nie puszczę cię bezobiadu. Dziewczyna spojrzała nanią tak, jak zawsze, kiedymówiła do niej niczym do nieposłusznego dzieciaka, zapominając o tym, że ma przed sobą zupełnie dorosłącórkę. Odwróciła się na pięcie i poszła do swojego pokoju. Zdjęła zleżącegona podłodze materaca wielkąteczkę ze szkicamii usiadła na zwolnionym w ten sposób miejscu, opierając się o ścianę. Sprawa tajemniczych badań nie dawała jej spokoju. Najchętniej pogadałaby o tym z Czarkiem, ale zobaczą się dopiero wieczorem. Do tego czasu postanowiła zgnieść problem gdzieś w sobie, w środku i póki co, zapomnieć o całej porannej przygodzie. Siedziała w ciemnym atelier oświetlona jedynie dwoma gromnicami, pamiętającymi pewnie Pierwszą Komunię Świętą Elizy. Ich właścicielka co chwila wychylała się zza sztalug, by zerknąć na modelkę, jaką w tej chwili była Kasia. To była już trzecia sesja przy tym akcie. Przyjaciółka, której pozowała, miała chyba zamiar stworzyć jakieś wiekopomne dzieło, gdyż wyjątkowo precyzyjnieustawiałai Kasię,irekwizyty,i światło. Całyten ceremoniał odprawiany był z towarzyszeniem muzyki Mozarta. Ciche dźwięki orkiestry dobiegały z sąsiedniego pomieszczenia, zajmowanego przezich kolegę zgrafiki – Marcela. Kasi trudno się było tego dnia skupić i co chwilę bezwiednie zmieniała, ato ułożenie rąk, a to nóg,chociażpozycja, w jakiej została ustawiona, a raczej ułożona, nie wymagała specjalnej koncentracji. Leżała nago na udrapowanej starannie grubej szmacie i jak przezmgłęsłuchałagadaniaElizy, która rozprawiała coś na temat problemów finansowych swojej siostry, przerywając monolog krótkimi uwagami pod adresem niesfornej modelki. Los siostry malarki niewiele Kasię obchodził, toteż, mimo najszczerszych chęci oderwania się od nieszczęsnych porannych badań, rozbudowywała w myślach historię z półżabą i półmyszą w rolach głównych. Nagle podniosła się i zeszła z piedestału, jakim był stary, potężny, dębowystół. – Kaśka, co ty?! – z pretensją krzyknęła Eliza – Nie mogę już dłużej – jęknęła modelka, zakładając bieliznę. – Przecież nie każę ci stać na rękach – powiedziała z wyrzutem malarka. – Przepraszam, ale drażni mnie dziś ta robota – powiedziała Kasia takim tonem, jakby co najmniej patroszyła szczury. Wywołało to oczywisty niepokój Elizy, która odłożyła paletę i podeszła do koleżanki. – Dobrze się czujesz? – zapytała z troską. – Chora jesteś? – Nie wiem. Właśnie byłam na badaniach i... – Jezus Maria! Myślisz, że wirusa złapałaś? Pytanie zabrzmiało tak histerycznie, że Kasia roześmiała się głośno, wprawiając Elizę w lekkie osłupienie. – Nic nie złapałam. Tylko, że to jakaś dziwaczna sprawa. – Jaka sprawa? – odezwała się przyjaciółka z wrodzoną sobie ciekawością. – Nieważne – odburknęła, ubierając spodnie. – Wybacz, ale na dziś wystarczy. – Coś tytaka enigmatyczna? – Eliza była wyraźnie rozczarowana brakiem odpowiedzi. – A coś tytaka dociekliwa? Po prostu nie mam kaprysu na rozmowy. Cześć. Kasiazarzuciła torbę naramię i energicznym krokiem wyszła,nie zamykając zasobą drzwi. Eliza patrzyła za nią przezchwilę. Potem zaświeciła górną lampę izdmuchnęła świece. – Chyba nic jej takiego nie powiedziałam? – zapytała sama siebie, szukając przyczyny nietypowego zachowania się przyjaciółki. Mimo panującej wokoło późnej wiosny i wyjątkowo upalnego dnia, wysoki, szpakowaty mężczyzna siedział w samochodzie, ustawionym w cieniu starej wierzby, rosnącej w rogu rozległego placu, w dość znacznej odległości od wejścia do kliniki. Przymrużając oczy obserwował uważnie bramę wyjściową. Nerwowo spojrzał na zegarek. Czekał już od ponad kwadransa. Umówił sięz Krystynąnaparkingu. Wolał, żebyich razem niewidywano, chociażnic goz nią nie łączyło. Przynajmniej na stopie prywatnej. Służbowo też nie mieli na ogół żadnych powiązań. Była mu jednak niezbędna na obecnym etapie badań. Czysto naukowych i bardzo indywidualnych. Z doświadczenia wiedział, że pozorna nieznajomość daje czasami ogromne korzyści. W bramie kliniki ukazała się niewysoka, elegancko ubrana kobieta w kapeluszu. Zwolnił blokadę drzwi. – Spóźniłaś się – powiedział zwyrzutem, gdy wsiadła do samochodu. – Musiałam zrobić jeszcze jeden wydruk, bo coś się nie zgadza –odrzekła, kładąc na tylnym siedzeniu kapelusz, którego rondo zajmowało zbyt dużo miejsca iograniczało swobodne ruchy głową. – Jak to – nie zgadza się? – zapytał zapalając silnik. – Zapnij pasy – dodał. – Jedna z tych twoich panienek nie ma znaku. – To niemożliwe. Musiałaś przeoczyć. – Wykluczone. Pachymiała wygolone. Byłoby widać jak na dłoni – oburzyła się Krystyna. – Iwszystkie dane się zgadzały? – z niedowierzaniem zapytał Marian. Wyjechali już z terenu szpitala i włączyli się do ruchu na szerokiej arterii prowadzącej do centrummiasta. Zbliżała się pora szczytu iwszystko wskazywałona to, żenim przebrną przez wszystkie uliczne zatory, zdążą sobie porozmawiać. – Wszystkie. Dla sprawdzenia zrobiłam jeszcze razwydruk, zpowodu którego chwilkę sobie na mnie poczekałeś. – Nie wierzę, byDanuta się pomyliła – rzekł zzadumą. – Znała się na robocie. – Nie znamDanuty,aledane się zgadzają. Ta dzieweczka, jako jedyna zgrupy,przechodziła ospę i różyczkę. – To możliwe. Inni na nic nie chorowali? – zapytał dla zasady, bo wiedział, że za chwilę siądzie w domu i sam zapozna się z wywiadami przeprowadzonymi dziś przezKrystynę. – Raczej nie. – Pytałaś o przebieg tych chorób? – Nie. Zresztą wątpię, żeby pamiętała. – Błąd – znów powiedział tylko po to, żebycoś powiedzieć. – Jak teraz znajdziemydziesiątąosobę? – zatroszczyłasięlekarka, choć nigdywcześniejnie zastanawiała się nad liczebnością i składem grupy, o której przebadanie prosiłMarian. – Nie będziemyna razie szukać. Popracujemyzdziewiątką... Cholera!Idiota!– ostatniesłowa skierowane były pod adresem osoby prowadzącej poprzedzający ich samochód, który wyhamował nagle, wymuszając podobnymanewr na jadących za nim kierowcach. – Ona przecież gdzieś musi być – Krystyna kontynuowała temat. – Chyba, że ta jakaś Danuta... – Nie mów o niej „jakaś”! – przerwał jej ostro. – Danuta nie mogła się pomylić. – To po prostu zapytaj ją. – Trudno będzie – odparł już spokojniej. – Ona nie żyje. – Faktycznie, w takim razie nic nam nie powie. Krystynaniewiele wiedziała o badaniach, jakie prowadził Wilski. To znaczy – znała tematykę itreść aktualnych prac, alenietych sprzed wielulat. Poprosiłją grzecznie o współpracę, więcsię zgodziła. Nie wydawało się jej, bykosztowałyją one wiele czasu i zachodu. Jechali więc dalej milcząc zgodnie, ajej nawet do głowynie przyszło, byzapytać kimbyłaowa tajemnicza Danuta, której imienia nikt nie śmiał szargać w obecności Mariana. Wjechali na teren dzielnicy,gdzie mieszkała Krystyna. – Podwieźć cię do domu, czy tu wysiądziesz? – zapytał uprzejmie. – Wysiądę tu za rogiem. Muszę zrobić zakupy – odrzekła sięgając do torby, z której wyjęła teczkę z dokumentami. – Masz. Tu są wydruki i dyskietka. Położyła ją na tylnym siedzeniu i wzięła swój kapelusz. Marian podjechał do krawężnika. – Będziemysięmusieli przygotowaćdo spotkań znaszą grupą. Pomyśl nad tym – powiedział, kiedy otwierała drzwi. – Dobrze. Cześć! –zgodziła się, choć nadal nie wiedziała na co. – Dziękuję zapodwiezienie – dodała zamykając drzwi. Marian z miejsca odjechał. Skierował się nie do klubu, gdzie był umówionyzkolegą, awprost do domu. Zbadanie danych „dzieweczki” bez znamienia było teraz dla niego sprawą numer jeden. W mieszkaniu na szczęście nie było nikogo. Marian mieszkał tylko z dorosłym synem, zajmującym sięmarketingiemiwzwiązku z tym najczęściej nieobecnymwdomu. Do tej pory Janusz nieożenił sięi nicniewskazywało, bymiał to uczynićw najbliższymczasie. Ojciecnie zachęcał go do podjęcia tego kroku, mając na względzie własne doświadczenia z kobietami. Doświadczenia były zresztą najróżniejsze, ale decydujący wpływ na stosunek Mariana do instytucji małżeństwamiałajego jedynażona, matkaJanusza, która wyjechawszyna stypendium do USA, zostawiłago ćwierćwieku temu zdwuletnim synkiem. Nie naosiemmiesięcy, jak było ustalone, a na zawsze. Trzeba jednak przyznać, żerazwroku przypominała sobie o mężczyznach pozostawionych w kraju (Marian zastanawiał się czasem, czy nie jest ich więcej) i przysyłała „serdeczne” życzeniaświąteczne inoworoczne. Byłytotradycyjne,kiczowatekartki opatrzone gotowym anglojęzycznymtekstem iodręcznym podpisem „matki iżony”. Nigdy nie próbowała nawiązać z nimi kontaktu pocztą internetową, nigdy nie zadzwoniła, nigdy nie poprosiła o rozwód... Do dziś byli więc prawnym małżeństwem... – Małżeństwem! – ironicznie zaśmiał się w duchu Rzucił teczkę w kąt gabinetu i podszedł do biurka. Włączył komputer i schylił się, by otworzyćdolną szufladę biurka. Tak dawno do niej nie sięgał, że umknęło mu, iżzamknął ją na klucz. Wysypał na blat zawartość pękatego dzbanka, łączącego w sobie funkcje pojemnika na pisaki i lamusa drobiazgów wszelakich, wydłubał spomiędzy nich mosiężny kluczyk i już bez problemu dostał się do szuflady. Działał zupełnie bez głowy: zapomniał, że wszystkie płaskie powierzchnie w jego gabinecie zajął sztuczny mózg wraz z całym oprzyrządowaniem, a wolne miejsce na biurku zajęły rupiecie wysypane z dzbanka. Stał, trzymając w ręku opasły, szary segregator, związany jakąś postrzępioną tasiemką i rozglądał się w poszukiwaniu stosownej przestrzeni. Zniecierpliwienie nie pozwoliło mu spokojnie posprzątać i usiąść przy biurku. Przeszedł do pokoju Janusza i tam wreszcie znalazł odpowiednie warunki do pracy. Zapomniał ogłodzie, pragnieniu iwizycie włazience. Wsamochodzie nie chciał dać po sobie poznać, jak mocno poraziła go informacja Krystyny. Wyglądało na to, że zostało mu jedynie dziewięć osób. Dziewięć z założonej wstępnie pięćdziesiątki. To mogło oznaczać klęskę w badaniach. Był jednak drugi, bardziej niepokojącyaspekt tej sprawy –dziewczyna jest, a znaku nie ma. Błąd Danuty,czyobcy,intruzw grupie. Tylko skąd po dwudziestu latach znalazłbysięw tak wąskim gronie. Jakim cudem? Położył na ławie segregator, spojrzał na wypisany na grzbiecie czarnym mazakiem symbol: MSFM. – „My Super FiftyMen” – odszyfrował skrót. – Pięćdziesiąt? Kiedy ja to napisałem? Wrócił pamięcią blisko trzydzieści lat wstecz, kiedy to jako młody absolwent uniwersytetu podjął pracę w Katedrze Genetyki Collegium Medicum. Należał do pasjonatów tej dziedziny wiedzy i łapczywie chłonął wszystkie światowe nowinki dotyczące badań genetycznych. Od początku prowadził badania nad sztucznym zapłodnieniem, akonkretnie nad zapłodnieniem „in vitro”. Najpierw na myszach, potem na większych zwierzątkach, akiedywklinice ruszyłoddział „świadczącyusługidla ludności”, otrzymał swój gabinet zmikroskopem elektronowymizaczął zajmować się mikromanipulacją. Prowadząc badania na myszach odkrył gen, powstaływ wyniku jakiejś mutacji, który objawiał się nową cechą u tych zwierzątek. Zaczął sam, w formie eksperymentu, wywoływać zmiany w kodzie genetycznym. Znalazł to, czego szukał i kontynuując swój eksperyment ni poczuł nawet, że stał się on jegoobsesją. Pełne powodzenie doświadczenia można jednak było stwierdzić dopiero w drugim pokoleniu. Obserwował więc bacznie swoich małych podopiecznych i nie chcąc, do czasu pełnego zakończenia badań, informować o wynikach swoich współpracowników i zwierzchników, działał w pełnej konspiracji. Nie miał chyba niczego złego na myśli, kiedy po raz pierwszy przymierzył się do ludzkiej zygoty. Jak zwykle mikromanipulatorem zakończonym mikropipetaminakłuł pod mikroskopem śliczną, oczyszczoną komórkę jajową i wprowadził doń unieruchomiony plemnik. Po chwili substancje jądrowe wytworzyły chromosomy, przygotowując się do pierwszego podziału i wtedy... Dźwięk telefonu wyrwał go z zadumy. Przeszedł do gabinetu i podniósł słuchawkę. – Nie, syna nie ma wdomu – odpowiedział jakiemuś obcemu mężczyźnie, którynie raczyłsię przedstawić. Zanim wrócił do pokoju wziął teczkę, którą zostawiła mu Krystyna. Położyłją na ławieobok segregatora i otworzył. Nasamymwierzchu leżało sprawozdanie zbadań. Odłożył je na bok. Na kolejnej kartce widniało, podkreślone czerwoną kreską nazwisko „Nowak”, pod nim imię, data urodzenia i pozostałe dane. Marian wyjął interesujący go zapis, a teczkę położył na sprawozdaniu. Rozwiązał tasiemkę otaczającą segregator. Szukanie dokumentów dotyczącychdziewczynyzajęło mu chwilę, bowiem bardzo dawno nie zaglądałdo nichiniepamiętał, co oznaczałytajemniczesymbole na poszczególnych teczkach. Wiedział, żewktórejś znich schowanyjest kluczdo szyfru, jaki przedlatywymyślił naswój własnyużytek. Wkońcu wypiął wkładkęzawierającąwstępne dane dzieci objętych badaniami. Na sporządzonej odręcznie liście widniało pięćdziesiąt nazwisk, z czego większość była poskreślana różnymi kolorami atramentu i tuszu, co świadczyło oróżnym czasieicheliminacji. Schował kartkę i wyjął kolejną wkładkę. Widniały na niej, napisane czarnym mazakiem dwa słowa „Top Ten”. Znalazł wreszcie to, czego szukał. – Nowak, – przeczytał – no jest. – Przesunął palec wzdłuż szeregu kropek – N2, tu trzeba szukać – dodał i zaczął przerzucać następne wkładki. – Katarzyna Nowak – dla sprawdzenia zerknął na leżącą obok kartkę od Krystyny. – Andrzej, Małgorzata, czerwiec... – czytał głośno, po każdymsłowie patrząc naspisane dzisiajinformacje. – Cholera, wszystko się zgadza. Wszyściutko. Nic z tego nie rozumiem... Złożyłzawartość segregatora, zostawiając nawierzchu tylko dokumentację dotyczącą Kasii wyniósł go do gabinetu. Na ekranie monitora krążyła liczba w kolorach żółtym i czerwonym, wskazująca aktualnągodzinę. Od niechcenia rzucił na nią okiem. – Dopiero siódma – zdziwił się. – Może zadzwonię do tej Katarzyny. Wszedłwprogram„Książka telefoniczna” iwystukałna klawiaturzedane dziewczyny. Kiedy pojawił się szukany numer, włączył drukarkę. – O rany, jak mnie to urządzenie rozleniwiło –pomyślał. –Przecieżte kilka cyfrszybciejbym wynotował na jakiejś fiszce. Wybrał widniejący na wielkiej kartce numer telefonu i poczekał na zgłoszenie. – Dzień dobry. Moje nazwisko Wilski – przedstawił się po usłyszeniu miłego, damskiego głosu. – Czy mógłbymrozmawiać z panią Katarzyną Nowak? – Niestety,córki nie ma w domu. Czycoś przekazać? – zapytała matka dziewczyny. – Nie. Może kiedyindziej przedzwonię – odpowiedział i nie słysząc żadnej reakcji po drugiej stronie kabla, dodał: – Proszęjej zresztą powiedzieć, że dzwoniłem i muszę się znią koniecznie zobaczyć. Do widzenia. Nie czekającna odzew odłożyłsłuchawkę. Wtedyprzypomniał sobie, że jest upiornie głodny i, że jeśli za chwilę czegoś nie przekąsi, nie będzie w stanie dalej pracować. Telefon od Kasi wyrwał Czarka zpoobiedniej drzemki. Położył się, bo planował noc spędzić na nauce. Za kilka dni miał pierwszy w tej sesji egzamin i należało choć pobieżnie przejrzeć wykłady, a wiedza najlepiej wchodziła mu do głowy, kiedy miasto pogrążone było we śnie i wokół panowała niemal absolutna cisza. Zdziewczynąumówił się na siódmą, ale jak wynikało z krótkiejrozmowy, coś się stało imusiała się znimzobaczyćjuż zaraz. Niechciałapowiedzieć przez telefon, jaka jest przyczyna nagłej potrzeby pojawienia się u niego w domu. Znał Kasię dobrzeiwyczuł głęboki niepokój wjej głosie. Ciekaw sprawy, jaka ją dręczyła, szybko wskoczył pod prysznic, byskoro tylko przyjdzie zająć się nią. Drzwiotworzyłjejwycierając włosyręcznikiem, co nienależałomoże do dobrego tonu, ale o ileż gorzejbybyło, gdybyw chwili powitaniaściekałazjego czarnych kudłów woda, lub gdyby trzymał Kasię przed drzwiami do czasu wysuszenia czupryny. Zresztą nie bylize sobą dopiero od wczoraj i w różnych stanach ciała i duszy widywali się wzajemnie. Nie po raz pierwszy też dziewczyna, podekscytowana jakimś, być może błahym wydarzeniem, szukała uspokojenia w jego ramionach. – Przepraszam cię bardzo – zaczęła, nim przekroczyła próg – ale nie mogę czekać do siódmej. – Co się stało? – zapytał przekręcając zamek w drzwiach Kasia ruszyła do pokoju. Czuła się tu jak u siebie w domu, więc Czarek już od dawna nie zadawał jej pytań typu: „Czego się napijesz?”. Wiedział, żejakbędzie czegoś chciała, tosama sobie poradzi. – Sekundę – przeprosił ją, wracając do łazienki, bysię uczesać i doubierać. – Mówiłam ci, że wezwano mnie na jakieś badania... – usłyszał z pokoju. – Tak, no i co? – zapytał zdawkowo, siadając obok niej na tapczanie. – No i byłam w klinice. Czarek, nie wiesz, po co ja tam poszłam? – zapytała z jękiem wewnętrznego wyrzutu, patrząc mu w oczy. – Ja? – Co ty? – Kasia sprawiała wrażenie dokładnie rozkojarzonej. – Skąd ja mogęwiedzieć, po co tytam poszłaś –odpowiedział akcentujączaimki. – Czyktoś cię skrzywdził? – powiedział czule, obejmując ją ramieniem. Czarek wiedział, że w chwilach takich jak ta, najlepsząmetodą na ukojenie Kasinych rozterek jest to coś, co wybucha między dwojgiem młodych ludzi, szukających oparcia u partnera. Przeskakuje taka mała iskierka, tak jak to się dzieje w silniku samochodowym – maleńka iskierka, a potem... gazdo dechy. Nim wtuliła się zbezgraniczną ufnością w jegociało szepnęła tylko: – Nie, nikt mnie nie skrzywdził, tylko że...Zamknął jej usta pocałunkiem i zastosował najlepszyw takiej sytuacji środek uspokajający. – Odsuń zasłony – powiedziała, kiedyjeszcze leżeli na tapczanie. – Po co? – zapytał najwyraźniej niezadowolonyz propozycji. – Musiszzobaczyć, czy mam coś pod pachami.Czarek spojrzał na Kasię z pobłażaniem i ociągając się zwlókł się z pościeli. – Co masz na myśli? – zainteresował się, odsłaniając okna. – Nie mam pojęcia. No, popatrz... Kasia uniosła leżąc obie ręce. Chłopak spojrzał na nią z uśmiechem i schylił się oglądając ciało dziewczyny. Lubił ten widok i nie miał zamiaru faktu tego ukrywać. – Pod pachami patrz – upomniała go. – Ico?Widziszcoś niezwykłego? – Mam szczegółowo opisać? – zapytał tonem odkrywcy. Widząc ponaglający wzrok Kasi, rzekł pełnym powagi głosem: – Raz, dwa, trzy... Nie doliczę się. – Czego się nie doliczysz? – żywo zainteresowała się jego obserwacją. Czarek podniósł głowę i spojrzał na nią. – Kudełki. Tysiące odrastających kudełków. – Żartujesz sobie ze mnie – Kasia opuściła gwałtownie ręce i zwinnie, wymykając się pochylonemu nad nią chłopcu, usiadła. – Dlaczego się od razu obrażasz? Pod twoimi pachami jest tylko milutki, półmilimetrowy, ciemny meszek – odrzekł zdziwiony jej nagłą reakcją. – Zadzwoń do mnie do domu. – O co ci chodziło z tą skórą? – Najpierw zadzwoń. Posłusznie wyszedł do przedpokoju, gdzie na ścianie wisiał aparat, uspokojony, że dziewczyna, póki co, nie wyjdzie. Telefon do domu Kasi byłobrzędemrytualnym, ilekroćnie chciała, byrodzina wiedziała o jej pobycie u Czarka. – Dzień dobry, przepraszam, czy zastałem Kasię? – dobiegł z przedpokoju znanyjej doskonale tekst. Kasia ogarnęła pościel iprzeszła do łazienki. Chwila zapomnieniawramionach ukochanego mężczyznyodsunęłanamoment natrętnemyśli, aleterazczującspływające po ciele ciepłestrugi wody, ponownie myślała nad celem badań inad tym, czypowinnabyła na nie pójść. Dlaczego wezwali akurat ją i pozostałych dziewięć osób. Jutro popyta na uczelni... Może ktoś jeszcze otrzymał podobne pismo... Świadoma dręczących ją niepokoi wróciła do pokoju i usiadła w fotelu pod ścianą. – W porządku – rzekł Czarek, kiedy znalazła się przed nim. – Matka powiedziała, że jakiś Wilski dzwonił do ciebie. Chciał się zobaczyć –spojrzał na niązbłyskiem zazdrości w oku. – Co to za jeden? – Wilski? – dziewczyna zastanowiła się. – Pierwszyrazsłyszę. Nie wiesz, czego chciał?Czarek wzruszył ramionami. – Twoja mama nic więcej nie powiedziała. Myślałapewnie, żeto jakiś twój kumpel. Idziemy coś zjeść? – nagle zmienił temat. – Nie masz niczego w domu? Wolałabym zostać i... – Kasia zawiesiła głos. – Muszę ci koniecznie coś powiedzieć. – W związku ztym Wilskim?– zapytał patrząc jej w oczy. Przezchwilę nie odpowiadała. Przed oczami stanęła jej bezimienna wywieszka na drzwiach poczekalni, w której była rano. – Może. Choć nie jestem pewna – dodała, myśląc, że chyba obsesyjnie zaczyna wszystko wiązać z podejrzanymi badaniami. – Na pewno nic pod pachami nie mam? – upewniła się raz jeszcze. – Nic, co byzwróciło moją uwagę. Dla Czarka problem związany z fragmentem ciała dziewczyny zaczynał być męczący, zważywszy,że nadal nie wiedział, jaki jest powód jej nagłego zainteresowaniawyglądemskóry akurat w tym miejscu. Usiadł naprzeciw niej przyławie i niemal błagalnym wzrokiem spojrzał na jej skupioną twarz. – Kasieńko, bądź tak dobra i powiedz mi wreszcie... Nie rozumiem... – Wtym rzecz, żeja teżnie rozumiem, ajedyna osoba, która mogłabymimożetrochę pomóc, będzie uchwytna dopiero w niedzielę wieczorem. – Wilski? – Czarka najwyraźniej zabolała informacja o telefonie od nie znanego mu mężczyzny. – Coś ty się uczepił jakiegoś Wilskiego? Na oczy go nie widziałam, a ty już jakieś sceny zazdrości... – Kasia podniosła głos. – Chodzi o Maję – pochyliła się w stronę chłopca, – taką dziewczynę, którą poznałam na badaniach. – Na badaniach?Tych dzisiejszych? – Pamiętasz?Mówiłam ci. Jakiś tydzieńtemu dostałam wezwanie –odpowiedziała patrząc mu w oczy. – Pozwól, opowiem ci w skrócie. Może ty cokolwiek z tego zrozumiesz. Słuchacz znał jej opowieści „w skrócie” toteż oparł się wygodnie o ścianę i z czystej grzeczności, uśmiechem przyjął propozycję. Kasia, ze szczegółami oczywiście, opowiedziała całą historię, poczynając od wejścia do kliniki. Słuchał jej ze stopniowo rosnącym zainteresowaniem. Kiedyskończyła, zerwał się zmiejsca i podbiegł do biurka, na którym leżał jego ukochany notes zwany „kapownikiem”. Wziął go i usiadł z powrotem przed dziewczyną. – Maszrację – przyznał. – Dziwne to wszystko. Czy mogę ci zadać kilkapytań? – Dodatkowych? – uśmiechnęła się. Odpowiedział jej robiąc minę z gatunku „No cóż!”. W młodym studencie dziennikarstwa odezwało się reporterskie powołanie. Zadawał pytania, na które w większości usłyszał już odpowiedzi, ale że na początku nie przywiązywał szczególnej uwagi do opowiadania Kasi, umknęłymu. Nie wiedział jeszcze, w jakim celu robi to przesłuchanie. Może intuicyjnie „czuł sprawę”, zwłaszcza, że dotyczyła najbliższej jego sercu osoby, która znajdując w nim teraz cierpliwego słuchacza, gotowego przyjść jej zpomocą w rozwiązaniu łamigłówki, uspokoiła się i grzecznie odpowiadała. Opisała wszystkie poznane wpoczekalni osoby, starającsię przypomnieć sobie jak najwięcej detali. Jeszczerazzdjęła bluzkę ipoddałasię drobiazgowym oględzinom. By niczego nie przeoczyć, Czarek skierował na nią światło lampy stojącej. A kiedy skończył i wyłączył ją, krótko stwierdził: – Nic nie widzę. Słowa jego odnosiły się jednocześnie do dwóch rzeczy: po pierwsze – na ciele Kasi nie zauważył nic odbiegającego od normy,a po drugie – blask żarówki oślepił go na kilka sekund. – I nic nie rozumiem – dodał.Patrzyli na siebie bezradnym wzrokiem. – Pójdę już – oświadczyła dziewczyna, poprawiając koszulkę i włosy. – Odprowadzę cię.Czarek narzucił na siebie cienką, flanelową koszulę i wyszli. C

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!