12248

Szczegóły
Tytuł 12248
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12248 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12248 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12248 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MACIEJ PATKOWSKI MA�Y DIABE� Z BATIGNOLLES WYDAWNICTWO TOWER PRESS GDA�SK 2002 CZʌ� PIERWSZA Doro�ka zatrzyma�a si� przy rue de la Chauss�e d�Antin. Wo�nica zeskoczy� z koz�a i otworzy� drzwi karocy. Pan Brzozowski1 wysiad�. Rozejrza� si� z ciekawo�ci�. By� tu po raz pierwszy. � Numer 38, monsieur, to w�a�nie na wprost. Ruszy� tam i niebawem znalaz� si� w bramie. Zn�w przystan�� niezdecydowany, zdawa�o mu si�, �e mieszkanie powinno znajdowa� si� na pi�trze, lecz dla pewno�ci rzuci� okiem w stron� drzwi tu� obok wej�cia do posesji. Us�ysza� kobiece kroki na schodach i czyj� g�os. � Czy pan mo�e do s�awnego fortepianisty...? � Tak, tak, zgadza si�. Spojrza� na Francuzk� i nie m�g� zrozumie�, w jaki spos�b od razu domy�li�a si�, czyjego mieszkania on poszukuje. Przechodz�c obok, kobieta roze�mia�a si� i mo�e to pytanie wyczyta�a w jego twarzy, bo zaraz doda�a nie bez cienia ironii: � Odnios�am wra�enie, �e pan nie jest Francuzem, wobec tego musi pan by� Polakiem, zatem poszukuje pan mieszkania fortepianisty. Schodami na prawo. Sk�oni� si� w milczeniu, odpowiedzia�a mu u�miechem i wysz�a na ulic�. Po chwili zadzwoni� do drzwi na pi�terku. D�ugo nikt nie otwiera�. By�o do�� wcze�nie i pora niezbyt stosowna do sk�adania wizyt. Zw�aszcza � niezapowiedzianych. Us�ysza� szcz�k zamka we drzwiach. S�u��cy uchyli� je tylko i czeka� z pytaj�cym spojrzeniem, dalekim od �yczliwo�ci. � Czy zasta�em pana Fryderyka? � spyta� Brzozowski, sil�c si� na pi�kn� francuszczyzn�. � Monsieur� odrzek� s�u��cy � ...e, caf�, e... le�on2. U�miechn�� si� rozbawiony t� erudycj� s�u��cego i ju� bez wi�kszych ceremonii powiedzia� w ojczystym j�zyku: � Skoro pan Fryderyk i kaw�, i lekcj� porann� ko�czy, wi�c usi�d�, by nie kr�powa�, i zaczekam, a� b�dzie mia� chwil� wytchnienia. Na d�wi�k polskiej mowy s�u��cemu wyra�nie poprawi�a si� mina. Zaprosi� gestem i uk�onem do mieszkania. Spyta�, czy zaparzy� herbaty dla porannego go�cia... a tymczasem podsun�� ma�y fotelik z jasnego drzewa w kolorze orzechowym, bogato zdobiony na oparciu i por�czach. Pan Brzozowski usiad� i przelotnym spojrzeniem obrzuci� salon. S�u��cy co pr�dzej chwyci� b�yszcz�ce, czarne lakierki swego pana, kt�re widocznie zamierza� przetrze� szmatk� dla po�ysku, i zatrzasn�� szafk�. W oczach pana Brzozowskiego wyda�a si� ona prawdziwym cackiem. Niska, o kunsztownie wywa�onych kszta�tach, z drogiego drzewa, ca�a w inkrustacji; wz�r delikatny, �wiadcz�cy mo�liwie najlepiej o r�kodziele wspania�ego rzemie�lnika i r�wnocze�nie o gustach w�a�ciciela, kt�ry postanowi� ozdobi� tym meblem recepcyjny salonik... �Ale �eby do takiej �liczno�ci wrzuca� brudne buty, szmatki, pasty i szczotki, czy to nie 1 D�ugoletni przyjaciel Fryderyka Chopina. 2 Monsieur... caf�, e... le�on2 (franc.) � Pan... kawa, ... lekcja. pochopna rozrzutno�� � pomy�la� pan Brzozowski. Wtem drzwi do pokoju otworzy�y si� i m�ody, energiczny g�os zakrzykn�� na s�u��cego: � Jasiu, czy�by kto� przyszed�? � Tak, prosz� ja�nie pana.Brzozowski nie m�g� usiedzie� w foteliku. Zerwa� si�, podbieg� i zawo�a�: � Frycek! Na mi�o�� Bosk�, Fryderyku! A tom ci� ujrza� po tylu miesi�cach! Pan Chopin szerzej otworzy� drzwi, by wi�cej �wiat�a pad�o do saloniku, wyprostowany, wsparty r�k� o framug�, nachyli� g�ow� swoim zwyczajem i krzykn��: � Niemo�liwe! Poj�cie ludzkie przechodzi. Siedz� tu, korepetycji na pianoforcie udzielam bardzo �licznej pannie hrabiance i za nic w �yciu bym nie pomy�la�, �e schodami kto� do mnie maszeruje... w�a�nie Brzozowski, m�j ty najmilszy, chod��e tu, niech ci� u�ciskam. I zacz�y si� serdeczne przywitania. Chopin zaprosi� przyjaciela do pokoju i rad by�, �e mo�e swoj� uczennic�, zdoln� i pi�kn�, zaprezentowa� go�ciowi z kraju. Panna hrabianka rzeczywi�cie mog�a wzbudzi� podziw nie tylko sam� urod�. Brzozowski przys�uchiwa� si� lekcji, graniu panny hrabianki, p�ki jej guwernantka nie domy�li�a si�, �e monsieur Fryderyk i ten jegomo�� m�wi�cy po polsku marz�, by podzieli� si� przer�nymi historiami, gdy tylko zostan� sami. Podzi�kowa�a wi�c za lekcj�, pomog�a hrabiance zgarn�� zeszyty nutowe, po czym grzecznie si� po�egnawszy, odprowadzone przez s�u��cego znikn�y w korytarzu. Pan Brzozowski nie m�g� si� nadziwi�. Ten biedny Frycek, blady, anemiczny, chudzina o figurze panienki, oczach dziecka i wielkim zgarbionym nosie, w�t�y i wiecznie troch� przezi�biony Frycek, jak�e teraz okaza� si� niepodobny. Oto sta� przed nim cz�owiek o radosnej twarzy, �wie�y, energiczny, pe�en humoru i dobrego samopoczucia, t�szy, przez co wydawa� si� jakby nieco wy�szy. Powodzenie i zawrotna kariera, jakiej nigdy dotychczas �aden z Polak�w nie osi�gn�� w gwarnym mie�cie na obczy�nie, widocznie znakomicie wp�yn�y na Fryderyka. Wydawa�o si� chwilami, �e to zupe�nie kto� inny i gdyby nie g�os, gdyby nie u�miech i to figlarne, urzekaj�ce wszystkich usposobienie � mo�na by si� zastanawia�, czy to nie kuzyn jaki�, czy te� kto� wielce do polskiego pianisty podobny. Ale to by� w�a�nie Chopin, u szczytu swej fantastycznej kariery, powodzenia, i to w trojakim rozumieniu: pianisty, kompozytora i przyjaciela wielu zacnych rodzin i s�awnych dom�w. Lecz nie wiedzia� ani pan Brzozowski, ani sam Fryderyk, �e ju� w kilka miesi�cy p�niej pojawi� si� pierwsze wyra�ne oznaki choroby... G�o�n� i �yw� rozmow� przerwa� s�u��cy. Przyni�s� kaw� dla panicza i herbat� dla go�cia. Po�o�y� r�wnie� na stoliku kopert�, wyja�niaj�c: � Pos�aniec dor�czy� to przed chwil�.Chopin otworzy� list i przeczyta�. � Tak � zwr�ci� si� do Brzozowskiego � podziwiasz moj� zdrowiem tryskaj�c� fizjonomi� i pytasz, czy aby nie forsuj� swego zdrowia. C� mog� odpowiedzie� ponad to jeno, �em przymuszony do takich zaj��, kt�re nie chc� si� inaczej zako�czy� ni� o drugiej w nocy. Zobacz, w�a�nie pismo skre�lone przez pana Led�chowskiego3, i jak donosi, w niezwykle wa�nej dla ojczyzny sprawie, liczy na moj� obecno�� wieczorem na bankiecie. Ju� ja wiem, czym to si� sko�czy. Kolacja, toasty, �piewy i grania na licznych instrumentach, potem za� roznoszone wina i desery, a mo�e i ta�ce, kt�rych nie da si� omin��. � Czy b�dziesz tam gra�, Fryderyku? � Dlaczego pytasz? � Mia�bym okazj� ci� pos�ucha�. � Wybierasz si�? � I owszem. M�j znamienity przyjaciel, kt�regom wczoraj zd��y� odwiedzi�, zabiera mnie 3 Jan Led�chowski (1791-1864) � dzia�acz polityczny; od 1825 r. pose� na sejmy Kr�lestwa Polskiego; na emigracji wsp�pracowa� z gen. J�zefem Dwernickim w nieudanej pr�bie jednoczenia emigracji. ze sob�, a co do pana Led�chowskiego � du�om o nim s�ysza�, i to wiele dobrego. Rad go ujrz�, by si� przekona�, ile prawdy w ludzkim gadaniu. � Masz racj�, m�j drogi, pan Led�chowski wielkim powa�aniem si� cieszy... zw�aszcza po�r�d moich uczennic. Roze�miali si� obaj. Chopin wskaza� d�oni� srebrn� pater� z owocami. � Bierz, m�j drogi, cz�stuj si� i niech ci owoce ziemi francuskiej smakuj�, p�ki ludzkie r�ce i ludzkie uczynki nie zatruj� ich jadem. *** Bal u Led�chowskiego jak zwykle by� wy�mienity. Zgromadzi�o si� tu wielu ludzi o s�awnych nazwiskach w towarzystwie pi�knych kobiet i trudno si� by�o zdecydowa�, co najpierw podziwia�: mundury, szlify i odznaczenia, toalety damskie czy migoc�c� w �wiat�ach bi�uteri�. Bo wszystko naraz mieni�o si� w oczach, zw�aszcza cz�owiekowi, kt�ry niezbyt ciekawy �ywot wi�d� na polskiej prowincji, a potem w r�nych i wcale nie luksusowych warunkach przemierza� drogi wiod�ce do Pary�a. Pan Fryderyk przez ca�y wiecz�r udawa�, �e mu humor dopisuje, a w skryto�ci czeka� tylko, �eby si� ju� to wszystko sko�czy�o. Na pr�no gospodarz i co znamienitsi go�cie prosili, by usiad� do pianoforte. Nie da� si� nam�wi�. W gruncie rzeczy mia� ochot� pochyli� si� nad klawiatur�, mo�e nawet nie dotykaj�c jej, zanurzy� twarz w d�onie, przymkn�wszy powieki � mie� j� ci�gle przed oczyma i s�ucha� d�wi�k�w, kt�re si� bra�y znik�d. Cz�sto lubi� si� tak zamy�la� nad klawiszami, s�uchaj�c w�asnej muzyki, a jakby czyjej� obcej i przyciszonej, jakby muzykowania czyjego� w drugim salonie czy w mieszkaniu z naprzeciwka przy otwartych oknach. A ju� do reszty zniech�ci�o go zaproszenie Led�chowskiego do rozmowy sam na sam. Nareszcie zrozumia� Fryderyk, sk�d ten pilny list i naleganie, by koniecznie stawi� si� owego wieczora na przyj�ciu towarzyskim. Led�chowski wzi�� go pod rami� i zaprowadzi� do biblioteki, a gdy zamkn�� drzwi, nawet g�os�w rozweselonych go�ci nie s�ysza�o si� wcale. Stary s�u��cy w czarnej liberii zapali� �wiece na komodzie i stoliku. Usiedli w pobli�u okna. Led�chowski odprawi� s�u�b� skinieniem r�ki. Dzi� wygl�da� jakby nieco m�odziej. Jego wielkie oczy mocno osadzone pod czarnymi brwiami zdawa�y si� nie tylko patrze� bystro, ale nadawa�y ca�ej twarzy stanowczy wyraz cz�owieka �wiadomego swej woli i swoich czyn�w. W�os lekko sfalowany, niezbyt bujny, uk�ada� si� w liczne loki, szczeg�lnie nad czo�em. W swym kosztownym stroju wieczorowym, z wielkim krzy�em zas�ugi na kolorowej wst�dze, czyni� wra�enie prawdziwego gospodarza domu, w kt�rym m�wi�o si� o sprawach wielkich i wa�nych. � Chcia�em z panem pom�wi� � zacz�� Led�chowski � o przedsi�wzi�ciu, kt�re by� mo�e wp�ynie na losy Polski. Chopin zdziwi� si� w duchu, �e cz�owiek tego pokroju co pose� Jan, lubi�cy cz�ciej o rodzajach wina r�owego i toaletach dam godzinami gaw�dzi� ni�eli wielkimi s�owy dysputy wie�� o rozmiarach nieszcz��, jakie na ojczyzn� spadaj�, nagle zacz�� tak uroczy�cie i od wielkiego dzwonu, jakby naprawd� chodzi�o co najmniej o podj�cie decyzji co do daty nowego powstania w kraju. S�ucha� wi�c, by jak najpr�dzej wyrobi� sobie w�asne mniemanie o intencjach pana pos�a, niezale�nie od s��w, kt�re pada�y w tej bibliotece. � Drogi panie Fryderyku, wy�uszcz� kr�tko. Jest pan potrzebny. Oczekujemy pa�skiej pomocy. � Mojej? Jam przecie cz�owiek daleki od polityki. � Tym razem, panie Fryderyku, rzecz dotyczy wy�szych cel�w. � S�ucham uwa�nie. � Oto min�o ju� dawno pe�ne dziesi�ciolecie od czas�w, kiedy�my si� tu na obcej ziemi znale�li, wygna�cy, patrioci, �o�nierze wolno�ci. Chcia� Fryderyk zapyta� wprost, do czego pan pose� zmierza, bo komu� b�dzie prawi� tyle wielkich s��w. Wszak to nie jest zebranie k��tliwych stowarzysze�. On za� doskonale wiedzia�, co kto ma na my�li. Ale wrodzona niech�� do ponaglania kogokolwiek i tym razem sk�oni�a go do milczenia. Led�chowski za� m�wi�: � Wielu nas przyw�drowa�o z Polski. S� po�r�d nas tak�e ludzie m�odzi, bardzo m�odzi, �o�nierskie natury, krzepcy m�odzie�cy, bohaterowie powstania. Ci nie sam� my�l� o Polsce �yj�. Jak�e wielu z nich rodziny tu za�o�y�o, nowego pokolenia si� doczeka�o. Czy pan wie, �e w samym tylko Pary�u setki polskich dzieci ledwie co potrafi dwa s�owa u�o�y� w j�zyku swoich ojc�w? � Tak, my�la�em o tym i my�la�em ze smutkiem. � Cieszy mnie, �e jednego jeste�my zdania, tym �atwiej pan doceni trud, kt�rego chcemy si� podj��. � Uwa�nie s�ucham pana pos�a � odrzek� Chopin. � Nie wiem, czy jest po�r�d nas, wygna�c�w, jedna bodaj osoba, kt�ra by nie czu�a, �e do matki swej, ziemi ojczystej, wr�cimy jako tryumfatorzy. � Ja �ywi� t� nadziej�. � Czy� mamy tam wr�ci� sami? Bez naszych syn�w, zrodzonych na francuskiej ziemi? Czym�e oni b�d�, wszak najlepsze nawet szko�y francuskie zdolne s� wychowa� cz�owieka pracowitego i rozumnego, ale �eby z dziecka zrobi�y Polaka, sercem i dusz� �yj�cego tylko �yciem Polski, kochaj�cego j� tym wi�cej, im jest nieszcz�liwsza, o tym ja zupe�nie w�tpi�. A c� nam z tego, �e dzieci polskie wezm� najlepsze wychowanie wojskowe francuskich akademii, je�li tego �aru serc �o�nierskich i wiedzy oficera ojczy�nie w przysz�o�ci nie ofiaruj�... Potrzebne jest nam takie miejsce na ziemi obcej, gdzie wszystko tylko by�oby nasz� ojczyzn�, potrzebny jest skrawek bodaj najskromniejszy, ale prawdziwej Polski, gdzie b�d� mog�y dzieci urasta� takimi, jakimi je widzie� chcemy. To my, ludzie �wiatli, odpowiedzialni za losy wychod�stwa musimy tak ukszta�ci� urastaj�ce na wygnaniu pokolenia, kt�re by pod wzgl�dem narodowym, naukowym i fizycznym potrzebom ujarzmionej ojczyzny i przysz�ej spo�eczno�ci Polski takie przynios�y korzy�ci, jakie w obecnym po�o�eniu narodu naszego z edukacji krajowej, pod zgubnym wp�ywem nieprzyjaci� zostaj�cej, osi�gn�� niepodobna4. Wszed� s�u��cy, przynosz�c tac� z dymi�cymi fili�ankami. Fryderyk podzi�kowa�, Led�chowski za� wzi�� porcelanowe cacko i postawi� na stoliku przy swoim fotelu. Zamilk�, czekaj�c, a� lokaj wyjdzie. Chopin domy�li� si�, w kt�r� stron� zmierza pan Led�chowski. S�ysza� parokrotnie o zamierzeniach i planach kilkunastu wybitnych osobisto�ci w�r�d polskiej emigracji. R�nie s�ysza�. Kiedy�, gdy po kolacji w mieszkaniu przy rue de la Chauss�e d�Antin wyszli na przechadzk�, on, gospodarz, ruszy� na ko�cu i wtedy do��czy� pan Adam. S�ysza� wi�c od Mickiewicza podczas owego wieczornego spaceru, �e trzeba b�dzie co rychlej utworzy� szko�� polsko�ci, oficjalnie nazywan� szko�� polsk�. Pan Adam z naciskiem zaznacza�, �e b�dzie ona kszta�ci� nie tylko przysz�ych inteligent�w, lecz r�wnie�, czy te� przede wszystkim � patriot�w oddanych krajowi. A znowu kiedy indziej by� �wiadkiem rozmowy ksi�nej Anny z hrabiank� Zofi�. Ksi�na Anna powiedzia�a z wyra�nym przek�sem, �e par� os�b, nie mog�cych do znaczenia doj�� 4 Na podstawie autentycznego przem�wienia J. Dwernickiego do uchod�c�w polskich. po�r�d emigracji, znalaz�o sobie konia z karoc�, kt�ry mia�by ich zawie�� na wy�yny. I tak, ludzk� szczero�� i zapa�, my�l narodow� i prywatne pieni�dze spr�buj� na osobisty u�ytek zamieni�. Szkole polskiej nikt przecie� nie odm�wi, a co si� przy takiej intencji skubn�� uda, to na zawsze pozostanie czyst� korzy�ci� dla os�b w�sz�cych doko�a tej sprawy. Ciekaw by� wi�c Chopin, jaki w tym interes mo�e mie� pose� Led�chowski, kt�ry ani pieni�dzy, ani poklasku i znaczenia szuka� nie potrzebuje, gdy� ma ich pod dostatkiem. � Szko�� polsk� ufundujemy, panie Fryderyku, dzie�o na miar� losu narodowego, bo taka b�dzie przysz�o�� ojczyzny, jakie pokolenie wychowamy. � Zgadzam si� ca�kowicie z panem pos�em. � Jak mi�o s�ysze�, panie Fryderyku, jak mi�o. � A... kto czuwa nad przemian� tej idei w czyny? Led�chowski spojrza� na Chopina ze �le skrywan� nieufno�ci�. Wiedzia� bowiem pose�, w jakich salonach bywa Fryderyk i czyich wys�uchuje opinii. Wszak nie bez przyczyny zawsze jeno hrabianki pobiera�y lekcje u mistrza fortepianu, za ka�d� p�ac�c wyg�rowane 20 frank�w. Musia� teraz wymieni� nazwiska ludzi, kt�rych nigdy by nie zaproszono na kolacj� do ksi�cia Adama Czartoryskiego. Pan pose� pochyli� si� w stron� Fryderyka i m�wi� odliczaj�c na palcach: � Pan genera� J�zef Dwernicki5, pan pose� Alojzy Biernacki, pan genera� Sznayde, pan pose� Tyszkiewicz, pan Nakwaski, pan marsza�ek Uszycki, pan Leon Stempowski, pan G�recki, pan Krai�ski, kt�ry jest wizytatorem generalnym, pan profesor Antoni Michalski, jeszcze inni, prze�wietne towarzystwo. � S�awne nazwiska, domy�lam si�, �e pa�skiego nie brakuje. � To wynika chocia�by z naszej tu prowadzonej rozmowy. � Ciesz� si�, �e mia�em zaszczyt us�ysze� w�a�nie z pa�skich ust o tak wa�kim przedsi�wzi�ciu. � Nie bez praktycznej przyczyny � za�mia� si� Led�chowski. Fryderyk sta� si� jeszcze ostro�niejszy i pe�en l�ku, jak� te� mu zgotowali rol�, czy aby nie nazbyt k�opotliw�. On, fortepianista i kompozytor, mia�by politykowa� wesp� z demokratami?... Owszem, pan Adam jest cudownym cz�owiekiem, chocia� nie dba zbytnio o sw�j wygl�d zewn�trzny, genera� Dwernicki to bohater spod Stoczka, towarzystwo rzeczywi�cie miary najwy�szej, zreszt� pose� Led�chowski z byle kim nie brata si� na co dzie�, ale... � Panie Fryderyku, mamy do pana pro�b�. � S�ucham pilnie. � Idee s�uszne i pi�kne, �eby si� w czyn przemieni�y, pieni�dzy wymagaj�. Zapad�a cisza. Co do pieni�dzy, my�la� Chopin, nie mo�e by� w�tpliwo�ci, �e da, lecz ile... On, znakomicie odziany, je�d��cy bogat� karoc�, on, bior�cy po 20 frank�w za lekcj� � nie ma przecie� pieni�dzy i nie zniesie tej my�li, �e ktokolwiek m�g�by si� o tym dowiedzie�. A gdy przyjdzie do uregulowania sumy, ca�a sprawa wyda si� natychmiast. � Chcemy, panie Fryderyku, urz�dzi� koncert na rzecz polskiej szko�y. Chcemy, aby pan zagra� na koncercie i u�wietni� go swoim nazwiskiem na afiszu. Chopin odetchn�� i prawie natychmiast znowu si� zak�opota�. � Ja... nie grywam na publicznych koncertach, panie po�le. � Wiem. � I... proponuje mi pan udzia� w koncercie? � Tak, panie Fryderyku, �miemy pana prosi� o tak� przys�ug�. Led�chowski wsta�, podszed� do biblioteki, szpera� tam po�r�d ksi�g i nagle jakby zrezygnowa�, cofn�� si� na �rodek salonu i doda�: 5 J�zef Dwernicki (1779-1857) � genera�, uczestnik wojen napoleo�skich; genera� w powstaniu listopadowym, dow�dca wyprawy na Wo�y�; w Pary�u prezes Komitetu Narodowego Emigracji Polskiej. � My�la�em, panie Fryderyku, o tym, �e nie b�dzie pan wznawia� swoich koncert�w publicznych i domy�lam si�, �e... � Tak, zrezygnowa�em. � Oczekuj� pa�skiej decyzji, to znaczy, chcia�em si� wyrazi� inaczej. Oczekujemy pa�skiej zgody. Mimo wszystko. � Rozumiem. A..., jak� mamy pewno��, �e szko�a b�dzie otwarta? � Ca�kowit�. � Naprawd�? � Oczywi�cie. Mamy wst�pn� zgod� w�adz francuskich oraz niezb�dne subsydia. � Suma z koncertu do�� licha, nie pokryje nawet koszt�w ogrodzenia teren�w szkolnych. A gdzie pieni�dze na budynek, plac, op�aty s�u�by, profesor�w, dyrektora, internat dla pensjonariuszy...? � Cz�� tego pokryj� datki naszej emigracyjnej spo�eczno�ci. Co m�wi�, nie tylko. Nawet szlachetniejsze rodziny francuskie, dla kt�rych s�owo Polska nie jest pustym d�wi�kiem, wspomagaj� nas s�owem i czynem. � Cz�� to jednak, tylko cz��. � Jest i reszta, panie Fryderyku. S�ynie pan tak�e jako cz�owiek dyskretny, godzien zaufania najwy�szej miary. Wi�c chcia�bym podzieli� si� z panem sekretn� informacj�, uzyskawszy pierwej zapewnienie, �e ca�a rozmowa zostanie tylko mi�dzy nami. � Ju� je pan otrzyma�. � Prosz�, niech pan tu pozwoli. Fryderyk, zaproszony gestem, zbli�y� si� do biblioteki. Led�chowski wyj�� z kieszonki ma�y srebrny kluczyk i otworzy� jedn� z szuflad. Le�a�a tam kaseta bogato ozdobiona. Uni�s� wieko i przegl�da� papiery. Na koniec wyj�� pismo kancelaryjne z piecz�ciami notarialnymi. � Tu jest brakuj�ca reszta. Chopin wzi�� papier do r�ki, szybko przebieg� oczyma. Stara� si� nie da� pozna� po sobie, jakie na nim zrobi�o wra�enie. Jeszcze raz upewni� si� co do cyfry. Nie by�o najmniejszej w�tpliwo�ci: 28 tysi�cy frank�w. � Ale� to prawie fortuna � zauwa�y� jakby od niechcenia. � Zna pan zapewne polskie przys�owie: czym chata bogata. Chopin odda� pismo Led�chowskiemu i skierowa� si� do wyj�cia. Niemal ju� w drzwiach powiedzia�: � Gdyby pan wiedzia� cokolwiek o terminie koncertu i wyborze sali, prosz� mi pos�a� wiadomo��. B�d� oczekiwa�. Led�chowski roze�mia� si� g�o�no, szczerze i raczej do swych my�li ani�eli do Fryderyka. � Domy�lam si�, w jakim humorze pan wychodzi, drogi nasz Fryderyku, i co pan sobie my�li o Led�chowskim. To nie ja, m�j drogi, nie ja si�� ci�gn� pana na estrad�, jeno pokolenie przysz�ych patriot�w. Ja nawet nie �miem zaprosi� pana do swego instrumentu w salonie. � Wi�c prosz�, za chwil� b�d� gra� � odpar� Chopin i wyszed� z gabinetu. Led�chowski spojrza� w �lad za nim i nieco zdziwiony schowa� papiery do kasety. Zamkn�� szuflad� i tak�e ruszy� do salonu, aby pos�ucha� szopenowskiej muzyki. *** P�nym wieczorem Fryderyk odwozi� swego przyjaciela, kt�ry mieszka� u druha i towarzysza, porucznika z powstania listopadowego. Brzozowski obieca� Fryderykowi par� ksi��ek i ca�y plik r�nej korespondencji. Mimo sp�nionej pory zaprasza� koniecznie na herbat�, stawiaj�c� podobno na nogi po trudach bankietu, wystawnej kolacji, rozm�w i sal zadymionych ju� to �wiecami kandelabr�w i �yrandoli, ju� to woni� cygar i cygaretek u�ywanych przez pan�w w du�ej obfito�ci. Wiecz�r by� ch�odny i chmurny. Zacz�o si�pi� drobnym, lecz g�stym deszczykiem, kt�ry osiada� kropelkami na latarniach powozu, b�yszcz�c migotliwie ��tawymi iskierkami. Miasto zdawa�o si� wyludnione. Jedynie na placu Vend�me, przed bogat� restauracj� i pensjonatem, uwijali si� stangreci oraz s�u�ba hotelowa. Rozbawione towarzystwo opuszcza�o westybul i g�o�no si� przekomarzaj�c oczekiwa�o zaje�d�aj�cych karoc. � Ile� tu bogactwa � powiedzia� Brzozowski. � A owszem � przytakn�� Chopin � my�l�, �e troch� za wiele, bo si� gawied� z dzielnic po�udniowych i przedmie�� smacznie oblizuje na ten specyja�... � Gawied�, Fryderyku, burzy si� wsz�dzie, ale nie zaprzeczaj, �e�my tej gawiedzi sporo winni w naszym kraju. Murem oni stali, gdy o wielk� spraw� chodzi�o, co si� za� tyczy profit�w6, nijakich im nie obiecywano. � Ja te� nie neguj�, jeno zauwa�am. � S�ysza�em, �e pan genera� Dwernicki zapisy jakie� poczyni� swoim ch�opom na Litwie, czy�by to by�a prawda...? � Ludzie m�wi�, a genera� nie oponuje. Sam tych zapis�w na oczy nie ogl�da�em i nie pami�tam, abym kogo spotka�, co na pewno to wie. Jechali przez jaki� czas w milczeniu. Deszcz bi� o dach powozu, szemra� na jezdni, a z dala nadp�ywa� szum drzew, starych, roz�o�ystych kasztan�w, rosn�cych po drugiej stronie ogrod�w kr�lewskich. Chopin opar� si� wygodnie na mi�kkim wezg�owiu i zdawa� si� by� poch�oni�ty my�lami, Brzozowski wi�c uszanowa� t� cisz� nocy deszczowej i zadum� utrudzonego przyjaciela. Spostrzeg� co prawda trosk� na jego twarzy, lecz nie �mia� spyta� o przyczyn�. Rzeczywi�cie, Fryderykowi daleko by�o do u�miechu. Wi�c koncert! Zdawa� sobie spraw�, �e trudno mu b�dzie odm�wi�. A tak bardzo nie chcia� gra�! Przed kilkoma laty siada� do fortepianu przed oczami milcz�cego t�umu, w sali z rozja�nionym podestem. Gra�. Nieraz grywa� na publicznych koncertach, gdy mu jeszcze s�awa wielkiego fortepianisty marzy�a si� przy wieczornych rozmy�laniach w pokoiku ze �wiecznikiem, rzucaj�cym dr��ce �wiat�o na klawiatur� i papier nutowy. Z tych koncert�w lat trzydziestych wyr�s� olbrzym � genialny wirtuoz, przyjacielski, zabawny, zawsze serdeczny Franciszek Liszt7. Jak�e niewiele tej s�awy ulic paryskich zosta�o dla Chopina. Jego muzyka nie potrafi�a rozbudzi� entuzjazmu wielkich sal koncertowych. Zdarza�o si�, �e mieszczanie jedli, gdy gra� swoje etiudy, zdarzy�o si�, �e kilkoro wysz�o do bufetu, aby przep�uka� gard�a czym� ch�odnym... nie, oni naprawd� albo nie rozumieli, albo nie chcieli rozumie� Fryderyka. By� dla nich cichym, zamy�lonym, cudownym, obcym poet� � marzycielem fortepianu. Oni woleli gromy i b�yskawice przemieszane z misternymi pasa�ami wirtuozerii Franciszka Liszta. Ile� to Chopin si� natrudzi�, by odzyska� s�aw� pierwszego fortepianisty, graj�c dla zamkni�tych kr�g�w w prywatnych salonach, dla prawdziwych znawc�w i smakoszy. Czy�by mia� teraz jednym koncertem narazi� na szwank ca�y ten paroletni, skrupulatnie uciu�any autorytet wielkiego mistrza fortepianu...? A czu�, �e tak mo�e si� wydarzy�. W jego umy�le, zdolnym z ca�kowit� jasno�ci� krytycznie oceni� swoje dzie�o, zabrak�o miejsca na zwyczajn� naiwno�� i �atwowiern� nadziej�. Nikt chyba tak dobrze nie wiedzia�, jak on sam, sk�d si� jego niepowtarzalne 6 profit (z franc.) � korzy��, zysk. 7 Franciszek Liszt (1811-1886) � kompozytor i pianista w�gierski; jeden z najbardziej wszechstronnychmuzyk�w XIX w.; kompozycje fortepianowe: koncerty, sonaty, etiudy, rapsodie w�gierskie; organowe: oratoria,msze i inne utwory religijne. mistrzostwo bierze i dok�d si�ga. Wielkie sale koncertowe dla paryskich mieszczan to nieodpowiednie sceny dla niego i dla tej kunsztownej, zadumanej, sercem pisanej poezji, kt�r� si� na papierze nutowym kre�li. Sam przecie� na koncercie nie wyst�pi, jeno w towarzystwie paru �wietnych artyst�w. I zapewne znajdzie si� kto� taki, co pierwsze�stwo b�dzie mia� na afiszu, i nie tylko � r�wnie� w poklasku widowni. On za�, wielki, samotny reformator muzyki fortepianowej mia�by pos�u�y� komu� jeno za t�o i nic wi�cej...? A mo�e tak �le nie b�dzie? Po kilku latach przerwy mo�e jego wyst�pienie na estradzie wzbudzi okrzyk rado�ci? By� mo�e... K�opota� si� wi�c Fryderyk i walczy� z my�lami. Mia� ci�gle w pami�ci owe zapisy, jakie poczyni� Led�chowski. 28 tysi�cy frank�w ofiarowa� na stworzenie szko�y polskiej to ju� nie gest, ale prawdziwe przedsi�wzi�cie, o kt�rym dziesi�ciolecia b�d� pami�ta�y. Je�li wi�c Led�chowski cz�� fortuny przeznacza na ten cel, mia��eby on uczyni� co� takiego, co w przysz�o�ci wstydem by powraca�o w ka�dej godzinie zadumy...? I nagle przysz�a mu ta my�l prosta, kt�ra si� teraz u�o�y�a w rz�dek paru s��w: �Wi�cej ja wszak potrafi� po�wi�ci�, ni� ode mnie teraz wymagaj��. Deszcz pada� coraz g�stszy. B�bni� w pud�o powozu, pluska� w ka�u�ach na skraju jezdni, szumia� w koronach drzew. Nieliczni przechodnie �piesznie zd��ali ka�dy w swoj� stron�, chroni�c g�owy, czym kto mia� na podor�dziu. Ciemno by�o i pan Brzozowski musia� wskazywa� stangretowi, gdzie ma skr�ci�, by trafi� w w�sk� i kr�tk� uliczk� przypominaj�c� raczej peryferyjne zau�ki. Zatrzymali si� przed parterowym domem ze starych drewnianych bali. � Tu go�ciny za�ywam, p�ki sobie stosownej kwatery nie wynajd�. Fryderyk chcia� zosta� w powozie i prosi�, by Brzozowski przyni�s� mu obiecane ksi��ki, starannie okrywszy je przed deszczem. Lecz przyjaciel nie da� mu si� wym�wi�. Obieca� mocn� herbatk�, wi�c teraz mia�by z takiej przyjemno�ci zrezygnowa�? Za nic. Chopin rad nierad, czuj�c zm�czenie w ca�ym ciele, musia� kaptur narzuci� i przej�� po b�otnistym chodniku. Brzozowski mieszka� u porucznika, emigranta, jednego z bohater�w powstania s�awnej nocy listopadowej. Porucznik zd��y� si� by� przed laty o�eni� z Francuzk� i wychowywa� syna zrodzonego na obcej ziemi. Fryderyk najpierw zwr�ci� uwag� na przygn�biaj�ce ub�stwo tego mieszkania. Jak�e ono straszliwie r�ni�o si� od salon�w Led�chowskiego. Po prostu wydawa�o si� szpetne. Ale Chopin przywyk� ju� do ogl�dania polskiej n�dzy na obczy�nie. �ona porucznika by�a pracownic� zak�ad�w jedwabniczych, on za� sam, by�y oficer polski, by� palaczem w tej�e fabryce, przyj�ty tam za wstawiennictwem �ony w dow�d sympatii dla �dzielnych, nieszcz�liwych Polak�w�. Gospodarz dowiedziawszy si�, co za go�� do� przybywa, zakrz�tn�� si� przy kuchence i wnet buchn�� �ywy ogie�, a czajnik zacz�� posykiwa�. Otworzy� drzwi do przyleg�ej izby i krzykn�� na syna, by co pr�dzej si� ubra�, bo chce go przedstawi� jednemu z najs�awniejszych ludzi Pary�a. Fryderyk zobaczy� ch�opca w�t�ej budowy, z k�dzierzaw� czupryn� i tysi�cem pieg�w na twarzy i ramionach. Oczy mia� jasne i �ywe, bystro patrz�ce spod g�stych, d�ugich rz�s. Odziany by� w stary kubraczek, solidnie ju� sfatygowany, na nogach za� mia� trepy niewiadomego koloru, kt�re ju� ledwo dysza�y ze zm�czenia, tu i �wdzie wystawiaj�c szmaciane j�zorki. Patrz�c na to mieszkanie, jak i na ubi�r ch�opca, bez trudu mo�na by�o odgadn��, �e porucznikowi los nie przysparza� dostatk�w. Zwyczajna bieda wyziera�a z ka�dego niemal k�ta. Brzozowski tymczasem przygotowa� paczk� z ksi��kami, korespondencj� oraz notatkami z kraju i podr�y. Herbata ju� by�a zaparzona. Przysiad� si� i porucznik, szcz�liwy, �e tak s�awnego go�cia mo�e w swoim domu ogl�da�. Znalaz�y si� tak�e konfitury do herbaty. Rozpocz�y si� wspominki, opowie�ci, anegdoty o kraju, zw�aszcza o Mazowszu, jako �e i porucznik z tamtych okolic by� rodem. � Jak�e ci na imi�, piegusku? � zagadn�� Fryderyk ch�opca. � Pardon8....? � A, to nie rozumiesz po polsku...? Ch�opiec wykona� ruch g�ow�, kt�ry mo�na by�o rozumie� dwojako. Fryderyk wi�c powt�rzy� pytanie po francusku. � Pierre � odpar� i czmychn�� do k�ta. � Piotr to �liczne imi�... Teraz wtr�ci� si� do rozmowy porucznik. Zna� by�o, �e mu troch� wstyd, czyni� wra�enie, jakby si� poczuwa� do winy. � Oboje z �on� wybrali�my to imi�, pi�knie ono brzmi w obu j�zykach. Co si� za� tyczy umiej�tno�ci ch�opca w pos�ugiwaniu si� mow� ojczyst�, przyznaj� z wielk� skruch�, �e�my dopu�cili si� wielkich zaniedba�. Urwis ledwie �e kilka zda� po polsku wypowiedzie� potrafi, rozumie tak�e nie wi�cej. Natomiast, gdy po francusku z matk� sp�r zaczynaj�, prze�cigaj�c si� w pr�dkiej wymowie, sam s�ucham, jakbym z innej planety przyby�, a mnie nawet zapyta� si� nie godzi, by ojcowskiego autorytetu po pr�nemu nie nadwyr�a�. Czasem przychodz� tu r�wie�nicy Piotra z ojc�w Polak�w i matek Francuzek. To� dopiero si� zaczyna. To ich pr�dkie gadanie pe�ne r�norakich paryskich powiedzonek do rozpaczy mnie doprowadza. Co z tych dzieciak�w wyro�nie... Patrz� na ch�opaka i my�l� czasami, ni pies to, ni wydra. Nazwisko polskie nosi, a w g�bie sama francuszczyzna... Szkoda mi ch�opca, bo talencik ma, gdyby� to w Sochaczewie si� urodzi�, w starym domu dziad�w swoich, kaza�bym tobo�ek spakowa� i odwi�z�bym go do jakiej� szko�y warszawskiej. � A c� ty potrafisz? � zagadn�� Fryderyk ch�opca. � R�ne rzeczy, prosz� pana. � Co na przyk�ad? � Gdyby pan potrzebowa� list jakowy� przekaza� w taki spos�b, coby si� ludzie o tym nie zwiedzieli, to ja mog� w jeden ranek i do St. Denis poskoczy�, z odpowiedzi� przed obiadem ju� by� u pana... � Taki� sprawny w bieganiu z listami... � Albo, gdyby inn�, sekretn� misj�... wypatrzy�, gdzie kto mieszka, dok�d kto chodzi albo z kim powraca... w takich zaj�ciach dobrze si� sprawi�. Ch�opcy mog� za�wiadczy�. Onegdaj z�odziej pojawi� si� na naszych podw�rkach, jam go pierwszy wypatrzy�. � Pierre � skarci� go surowo ojciec � nie o to pyta� ci� pan Chopin. �adnie to si� prezentujesz, niczym ulicznik jaki� co dniami ca�ymi po mie�cie gania. A potem zwr�ci� si� do swych go�ci: � Skaranie boskie z tym ch�opakiem. Nigdy nie wiadomo, gdzie przepada. Ja do manufaktury id� z samego rana, a ten urwis razem z innymi basa�ykami pl�druje dzielnic�, a bywa, �e i do samego ratusza biega i s�ucha, czego nie nale�y, patrzy na rzeczy, kt�rych si� dzieciakom ogl�da� nie godzi. Wstyd jeno przynosi, a� mi przykro m�wi�. Porucznik wskaza� ch�opcu dyscyplin� zawieszon� na �cianie. � Oto co ci si� nale�y miast gor�cej strawy na obiad. � Niech�e pan nie b�dzie tak surowy, poruczniku � wtr�ci� Brzozowski � ch�opiec zdr�w i 8 pardon (franc.) � przepraszam. rezolutny, wi�c nie dziwota, �e go w domu trudno spotka�. �awa szkolna z pewno�ci� by go przemieni�a, zaiste przykro jest patrze�, jak si� m�oda latoro�l najwierniejszych m��w Polski na obczy�nie bezowocnie marnuje. P�ki tu mieszkam, Piotrkowi zawsze z pomoc� przyjd�. Porucznik zwr�ci� si� do Chopina: � Naszym zdaniem dziecko �adnie rysuje, nie wiemy jeno, czy si� godzi chwali�, i nie mamy nijakiej pewno�ci, czy w b��dzie nie jeste�my, bo to rodzicielskie oczy zwykle widz� wi�cej ni�eli prawdziwa ludzka ocena wskazuje. � Ciekawe � powiedzia� Chopin � a c� on takiego narysowa�? � Niby nic wa�nego. Obrazki takie, raz ko�ci� z procesj�, kiedy indziej targi jarmarczne lub swoich towarzyszy zabaw i biegania po ca�ym Pary�u. Ot, panie mistrzu, historia bez specjalnego znaczenia, lecz gdy patrz� na one papiery zabazgrane o��wkami, co� mnie w nich urzeka. By� mo�e, zwyczajna mi�o�� ojcowska ka�e mi dostrzega�, czego inni nigdy by nie zobaczyli. Chopin wsta� od sto�u, bo ju� pora by�a sp�niona ponad wszelk� miar�. Po�egnawszy si� z gospodarzem i z przyjacielem, przywo�a� ch�opca i rzek� mu na odchodnym: � Skoro� taki rezolut i dobrze obznajmiony z dzielnicami tego miasta, nie b�d� musia� swego Jana z ksi��kami tutaj przysy�a�. Zajd� do mnie pojutrze, odniesiesz panu Brzozowskiemu, co dzi� po�yczy�em. We� m�j bilecik, masz na nim wypisany adres. � Tak, tak � ucieszy� si� Piotrek. � A nie zapomnij zabra� ze sob� rysunk�w, bym si� nale�ycie zorientowa�, czy tw�j ojciec prawd� nam o tobie powiedzia�. � Kiedy ja si� wstydz�. To s�... takie nieudolne bazgrania. Anio��w nie umiem rysowa�, bom ich nie widzia�. Fryderyk po�egna� si� i wyszed�, odprowadzony przez gospodarza. Jan pom�g� wsi��� paniczowi do powozu i ciemna, zadeszczona noc wch�on�a ich bez reszty. Jeszcze tylko przez jaki� czas s�ysza�o si� stukot kopyt na kostce, a� wreszcie wszystko zacich�o. *** W kilka dni p�niej pan Chopin przes�a� do pos�a Led�chowskiego pismo, w kt�rym potwierdza�, �e zgadza si� na udzia� w koncercie publicznym. Piotrek za� nie zapomnia� o swoim obowi�zku. Dobrze ju� by�o po dziesi�tej, gdy zjawi� si� na rue de la Chauss�e d�Antin. W�a�ciw� bram� znalaz� bez trudu. Podobnie jak wsz�dzie i w tej dzielnicy nie czu� si� obco. Wbieg� na korytarz z g�o�nym klaskaniem bosych pi�t. Po niedawnym deszczu trepy akurat wczoraj wyzion�y ducha. Skierowa� si� ku schodom, lecz w�a�nie wchodzi�a na nie kobieta o d�ugich, czarnych w�osach i z wielk� chust� jedwabn� na ramionach. W r�ku mia�a kosz wiklinowy. Nietrudno by�o zgadn��, �e wybra�a si� po zakupy. Obrzuci�a Piotrka badawczym spojrzeniem i nagle, wtedy gdy pr�bowa� j� wymin��, schwyci�a go za koszul�, o ma�o jej nie rozdar�szy. Zupe�nie si� tego nie spodziewa�. Chcia� uwolni� si� od tej r�ki, lecz mocno go trzyma�a. A gdy us�ysza� krzykliwy g�os kobiety, przestraszy� si�, bo zrozumia�, �e tu z nim nie �artuj�. � Chwyci�am ci� nareszcie, ty hultaju, ty powsinogo! Teraz ci na sucho nie ujdzie! Marsz na d�, wy�piewasz nam wszystko. Gdzie s� te prze�cierad�a ze strychu! I co zrobi�e� z dywanikiem, kt�ry si� wietrzy� na podw�rzu?! �yw nie ujdziesz, je�li te rzeczy si� nie znajd�! I jakby na dow�d, �e to nie s� czcze pogr�ki, mocniej zacisn�a r�k� na ramieniu ch�opca. Piotrek skurczy� si�, pochyli� i zakrzykn��: � Dlaboga, prosz� dobrodziejki, przeciem ja nie z�odziej, jeno pos�aniec ja�nie wielmo�nego panicza... � Ty mnie pr�bujesz wystrychn�� na dudka? Lepsi od ciebie starali si�, i to jak! A �adnemu si� nie poszcz�ci�o. Ja�nie panicz d�ugo musia� szuka� na jarmarku, �eby znale�� co� tak brudnego i obdartego. Mo�e i jeste� pos�a�cem, ale Belzebuba. � Kiedy ja... Nagle spostrzeg�, �e kobieta spojrza�a ponad jego g�ow� i twarz raptownie jej si� zmieni�a. Miejsce niedawnego gniewu i oburzenia wype�ni� teraz u�miech pe�en skrytego zachwytu. Piotrek zerkn�� przez rami�. Zobaczy� przed schodami jakiego� m�czyzn� i gdyby mia� cho� sekund� do namys�u, przyzna�by, �e to najwytworniejszy pan, jakiego widzia� kiedykolwiek w Pary�u. Kobieta natychmiast j�a poprawia� chust�, dygn�a z gracj� i przymilnie si� odezwa�a: � Jak mi�o znowu pana spotka�, panie Eugeniuszu9... Piotr przemkn�� pod jej r�k� i nie ogl�daj�c si�, szybko goni� schodami na g�r�, chwytaj�c si� por�czy, a� zaskrzypia�o co� w ozdobnej balustradzie. Nacisn�� klamk�, lecz drzwi by�y zamkni�te. Niecierpliwi� si�, a gdy s�u��cy Jan uchyli� je, szybko wsun�� si� do �rodka. Us�ysza� d�wi�ki fortepianu z przyleg�ego pokoju. Wbieg� nie czekaj�c, a� Jan wypyta, kim jest i w jakiej sprawie o�miela si� wtargn�� do mieszkania mistrza. Chopin sta� przy oknie i wypatrywa� czego� na ulicy. Przy fortepianie siedzia�a m�oda kobieta, bardzo pi�kna, odziana w kosztown� d�ug� sukni� z kolorowej materii. Piotr przystan�� w progu zmieszany i zawstydzony. Spojrza� mimochodem na swoje bose, sp�kane i brudne nogi. Za p�no ju� by�o, �eby si� wycofa�. Pan Fryderyk odwr�ci� si� od okna i spojrza� w jego stron�. Oczywi�cie, pozna� go natychmiast, zmierzy� d�ugim, wnikliwym spojrzeniem i Piotrek jeszcze raz pomy�la� o swych brudnych nogach i podartych spodniach, kt�re ju� od dawna prosi�y si�, by je solidnie wypra�. Wyfryzowana panna przesta�a gra� i tak�e popatrzy�a na Piotra z wyrazem zdziwienia i niech�ci. Sk�oni� si� w milczeniu, bo nie mia� poj�cia, co by takiego powiedzie�, �eby si� do reszty nie skompromitowa�. � Zaczekaj � powiedzia� Chopin � wnet odnajd� ksi��ki dla pana Brzozowskiego. Wi�c Piotr znalaz� sobie miejsce pod �cian�, przylgn�� do niej plecami, jakby w ten spos�b pr�bowa� si� skry�, a w ka�dym razie, wydawa�o mu si�, �e zajmuje mo�liwie najmniej miejsca i nie �ci�ga na siebie ludzkich spojrze�. W saloniku rozleg�y si� czyje� g�osy, kroki zbli�a�y si� do drzwi. Piotr ujrza� tego samego m�czyzn�, kt�ry w tak nieoczekiwany spos�b wybawi� go z niedawnej opresji na schodach. Chopin przywita� go jak najserdeczniej. Musieli zna� si� od bardzo dawna i z pewno�ci� byli bardzo zaprzyja�nieni. Obaj czynili wra�enie uszcz�liwionych tym spotkaniem. � Witam pann� hrabiank� � zwr�ci� si� go�� do m�odej osoby siedz�cej przy fortepianie i wymieni� z ni� uk�ony �wiadcz�ce o za�y�ej znajomo�ci. Wywi�za�a si� rozmowa o muzyce. Piotr niczego nie potrafi� zrozumie�. Domy�li� si�, �e wszyscy troje wyra�aj� si� fachowym j�zykiem artyst�w i pewnie dlatego u�ywaj� s��w, kt�rych znaczenia nawet si� nie domy�la�. Lecz w chwil� potem Chopin zacz�� podziwia� nowy surdut pana Eugeniusza. Dopytywa�, z jakiej materii, sprawdzi� w palcach jej mi�kko��, oceni� fason i kr�j. Po czym obaj chwalili jednego krawca, innych za� gania� dla przer�nych przyczyn. Piotrowi najbardziej podoba�a si� niezwykle kunsztownej roboty ciemnobordowa 9 Eugeniusz Delacroix (1798-1863) � wielki malarz francuski; portrety (Chopin), pejza�e, malowid�a �cienne; krytyk i teoretyk sztuki. chusta u szyi przybysza, jak r�wnie� ozdobna szpilka z olbrzymi� dekoracyjn� g��wk�, zapewne z kosztownego kamienia. Panna zebra�a si� do wyj�cia. Piotr nie zauwa�y� wcze�niej, �e w saloniku czeka�a na ni� s�u��ca czy guwernantka. Panowie po�egnali si� z hrabiank�, a gdy tylko wysz�a, nagle obaj si� o�ywili. Jeden przez drugiego chwali� j� albo gani�, lub po prostu opowiada�, jak� s�ysza� ostatnio histori� o pannie hrabiance, budz�cej swymi post�pkami nieukrywan� weso�o�� obu przyjaci�. Wreszcie pan Eugeniusz spowa�nia� i zn�w powr�ci� do rozmowy o krawcach. Okaza�o si� mianowicie, �e odwiedzi� Fryderyka, by zasi�gn�� rady co do wyboru r�kawiczek. Nie chodzi�o ani o kolor, ani o materi�, lecz o sam kr�j. Piotrkowi do g�owy w og�le by nie przysz�o, �e to ma jakiekolwiek znaczenie. � Ach, by�bym zupe�nie zapomnia� � wtr�ci� nagle Eugeniusz � wczoraj wieczorem ci�gle o tym my�la�em i jeszcze teraz nie mog� powstrzyma� si� od �miechu. Wyobra� sobie, wczoraj na obiedzie u baronowej Fran�oise spotka�em pann� Rossi. � Wiem ju� od dawna, �e uwielbiasz jej g�os, jako i ja, i wszyscy, kt�rzy wielk� muzyk� kochaj�, alem nie s�ysza�, �eby� do pani Rossi oczyma kiedykolwiek strzela�... � Nie w tym rzecz, Fryderyku. Panna Rossi mi powiedzia�a, �e wyst�pi z koncertem publicznym, a ty, wyobra� sobie, mia�by� jej towarzyszy� akompaniamentem � Eugeniusz wybuchn�� g�o�nym �miechem. � Zawsze wydawa�o mi si�, �e ludzkie za�lepienie miewa swoje granice, tymczasem ta przezabawna Rossi ze swoj� pych� myli w�asne urojenia ze �wiatem, co si� woko�o kr�ci... � Wi�c tak ci powiedzia�a...? � upewni� si� Fryderyk. Teraz dopiero Eugeniusz zorientowa� si�, i� jego przyjaciel wcale nie zanosi si� od �miechu, lecz przeciwnie, z trudem ukrywa niezadowolenie. � Ej�e, Fryderyku, ty co� wiesz, jeno nie �pieszysz si� powiedzie�. � Nie my�lisz chyba, �e b�d� akompaniowa� z estrady tej pi�knej wied�mie... � Dlatego p�kam ze �miechu, jutro ze �miechu b�dzie zatacza� si� ca�y Pary�, gdy anegdota przebiegnie ulicami. � Tak te� my�la�em, �e to si� �le sko�czy... � powiedzia� jakby do siebie Fryderyk. � Co� ukrywasz... � Nic takiego, co bym przed tob� chcia� zatai�. Zgodzi�em si� na udzia� w publicznym koncercie, ot i wszystko. � Ty...? � Ja... � Albo� przesadzi� z winem, albo ja przestaj� cokolwiek rozumie�. � Koncert ma wyra�n� intencj� dobroczynn�. � Po chwili Chopin doda� tonem usprawiedliwienia: � Nie mog�em odm�wi�. Teraz Eugeniusz spowa�nia�. � Zaczynam si� domy�la�. To pewnie wasze polskie sprawy i tarapaty... � Jakby� czyta� w moich my�lach. � A ju� nie wierzy�em, �e kiedy� wyst�pisz publicznie. � Ja tak�e. � Du�o b�dzie gadania w mie�cie... � Niestety, masz racj�, nic dobrego dla mnie z tego nie wyniknie. � Tegom nie powiedzia�, Fryderyku... � Ale sobie pomy�la�e�... Fryderyk zamilk� i znowu mo�na by�o wyczyta� z twarzy niech��, a mo�e i co� na kszta�t rozgoryczenia. Po chwili jeszcze wtr�ci�, jakby do swych my�li: � Jenom si� nie spodziewa�, �e z pann� Rossi... Zawezwa� Jana i kaza� mu co rychlej przynie�� ksi��ki oraz korespondencj� dla Brzozowskiego. Potem zwr�ci� si� do Piotra: � Uwa�aj, �eby� tego po drodze nie zgubi�. Piotrek uk�oni� si� i nie �mia� pary z ust pu�ci�, tym bardziej �e dopiero teraz pan Eugeniusz zwr�ci� na� uwag�. � Na Chrystusa! � zawo�a�, podchodz�c do ch�opca. Piotr zerkn�� w stron� drzwi, lecz by�y daleko. � Fryderyku, gdzie�e� ty wytrzasn�� takie cudo? Nie s�ysza�em, aby� z Pary�a wyje�d�a�, a tylko na prowincjonalnych jarmarkach takowych si� spotyka. Lecz Chopin nie spieszy� si� z odpowiedzi� i zna� by�o, �e wola�by zmieni� temat. Wytworny go�� zatrzyma� si� tu� przed Piotrem, nachyli� g�ow� i bystro si� przypatruj�c, nie m�g� ukry� podziwu. Ch�opiec skurczy� si�, mocniej przywar� plecami do �ciany. � Fryderyku, nie zrobi�by� mi przys�ugi? � Zawsze, wiesz o tym, dlaczego wi�c pytasz...? � My�l� o tym piegusie, po�ycz mi go. � Nie m�j, wi�c jak�e ci go po�ycz�. Ale po co? � Marzy�em w�a�nie o takim piegusie z czarnymi nogami. � Dziwne miewasz marzenia ostatnio. � Bardzo mi jest potrzebny. Chcia�em w�a�nie kogo� takiego poszuka� sobie na ulicy. Uni�s� podbr�dek Piotra, by si� lepiej przypatrzy� jego twarzy, i spyta�: � Czy nie mia�by� ochoty na jednego franka...? Piotrek zdziwi� si� niezmiernie i pomy�la�, �e trzeba dobrze uwa�a� i rezolutnie obr�ci� j�zykiem, skoro nagle taka okazja... Przytakn�� wi�c bez d�u�szego zastanawiania. � Bardzo dobrze. Zatem przyjdziesz do mnie jutro z samego rana do pracowni. Adres ci napisz�, bacz, aby� go nie zgubi�. � Ja nigdy niczego nie zgubi�em. � Jaki rezolut � wtr�ci� Eugeniusz. � A w�a�nie � przypomnia� sobie Chopin i zwr�ci� si� do Piotrka � gdzie s� twoje bohomazy, com ci kaza� przynie��? � Kiedy ja si� wstydz�, panie mistrzu... � Mo�e i lepiej, bo ja klawiatur� biegle w�adam, a nie kredkami. Jutro, kiedy b�dziesz wybiera� si� do pana Delacroix po jednego franka � m�wi� Fryderyk z u�miechem � nie zapomnij wsun�� pod pach� tych kartek z bazgro�ami, co si� tak spodoba�y twemu ojcu. I doda� jeszcze kilka s��w po polsku, nie b�d�c pewny, czy zostan� zrozumiane. � Dobrze by by�o, �eby� przedtem wlaz� do jakiej� beczki z wod�, ze swoimi nogami... Piotrek schowa� do kieszeni adres pracowni, schwyci� ksi��ki, kt�re s�u��cy przyni�s� w�a�nie do salonu. Chcia� powiedzie� cokolwiek, jak przysta�o na grzecznego ch�opca, ojciec szczeg�lnie mu nakaza�, by w apartamencie mistrza Fryderyka godnie si� zaprezentowa�, lecz nic m�drego nie przysz�o mu do g�owy. A poza tym zdawa� sobie spraw�, �e beczka z wod� naprawd� przyda�aby mu si� natychmiast. Ta straszna kobieta nazwa�a go pos�a�cem Belzebuba... mo�e w tym co� by�o... Uk�oni� si� Chopinowi, czmychn�� na korytarz i po chwili by� ju� na ulicy, bardzo szcz�liwy, �e tym razem nie spotka�a go �adna przygoda na schodach... *** Piotrek znalaz� si� rano w pracowni pana Delacroix. Ju� przy drzwiach przystan�� zdziwiony i niepewny, gdzie by tu dalej post�pi� cho�by o krok. Zdawa�o mu si�, �e wszed� do niewielkiego saloniku wspania�ego pa�acu lub kr�lewskiego muzeum, w kt�rym obsun�y si� stropy i sufit run�� na pod�og�. Czego tu nie by�o...? Pod�og� w ca�o�ci przykrywa� stos najprzer�niejszych rupieci. Dopiero gdy si� d�u�ej temu przypatrywa�, spostrzeg�, �e ka�dy z przedmiot�w ma jakie� w�asne przeznaczenie. Kub�y i kube�ki, wi�ry, deszczu�ki, kawa�ki drewna rze�bionego na wz�r kobiecych warkoczy... Jedne bezbarwne, inne poci�gni�te farb� ciemn�, mahoniow�, z�ocist� lub srebrn�, albo tylko pokostem. Obok r�ne pisma i gazety, tak�e kolorowe, bo zachlapane farbami. Przyci�ga�a oczy wielka tablica wsparta na tr�jnogu. Na �cianach przer�ne obrazy, wi�ksze, mniejsze, w ramach i bez ram. Niekt�re zdawa�y si� by� uko�czone, na innych tylko par� kresek i plam r�nokolorowych, co wygl�da�y niczym kleksy. Poczesne miejsce zajmowa�o spore p��tno ustawione w taki spos�b, aby �wiat�o dzienne pada�o na� r�wnomiernie i bez refleks�w. By�y tam malowane kobiety, ale nie francuskie, z po�udnia chyba albo ze wschodu... Rozdziawi� Piotr usta, gdy� czego� podobnego jeszcze w �yciu swoim nie spotka�. Tyle kolor�w, tyle barw, tyle odcieni... I jaka przestrze�, zdawa� by si� mog�o, �e obraz posiada swoje wn�trze. Zdecydowa� si� natychmiast, �e nie poka�e swoich bohomaz�w przenigdy. Jakie to �mieszne! Czego si� pan ojciec dopatrywa� w jego zabazgranych karteluszkach. �adnego talentu przecie� nie mia�, o czym �atwo si� przekona� por�wnuj�c je z czymkolwiek, co tu wisia�o na �cianach... Mistrz krz�ta� si� przy wielkim stole. Pr�cz farb, najr�niejszych p�dzli i p�dzelk�w, le�a�y tu w nie�adzie kredki, rulony papieru, sta�y fili�anki z niedopit� herbat�. � Ja�nie pan kaza�, abym przyszed�. Mistrz odwr�ci� si� na moment, obejrza� Piotrka od st�p do g��w i robi� wra�enie, jak gdyby go sobie nie przypomina�. � Jestem Piotr, od ja�nie panicza Fryderyka. � Przecie� ci� dobrze pami�tam. W sam� por� zjawi�e� si� w pracowni. Sta� tutaj przy stole. Poka� no si�. Co� ty zrobi� z w�osami? � Uczesa�em, prosz� ja�nie pana. � Widz�, widz� � pan Eugeniusz u�miechn�� si� � i spodnie masz za�atane, kolana r�owe od szczotki... Do niczego mi dzisiaj nie b�dziesz potrzebny. � Ja�nie pan si� rozmy�li�? � Piotr odczu� gwa�towny niepok�j, obiecany frank nagle rozp�ywa� si� w nico�ci. � Wr�cz przeciwnie. Portrecik takiego czupirad�a jak ty mie�ci si� znakomicie w moim nowym pomy�le... Wpadniesz do pracowni, gdy si� znowu zabrudzisz i rozczochrasz. Piotr nie chcia� wierzy� w�asnym uszom. Oto pierwszy cz�owiek na �wiecie, kt�ry go namawia�, aby zabrudzi� si� do woli. Chwa�a Bogu, �e ojca nie ma w pobli�u. � Aha... Mia�e� rysunki pokaza�. Piotrek wykona� nieokre�lony gest r�koma. Mog�o to r�wnie dobrze znaczy�, �e rysunki si� spali�y albo �e ich nigdy s�o�ce nie ogl�da�o. � Wi�c przynios�e� czy nie? � Mo�e kiedy indziej, prosz� ja�nie pana. � Zaczekaj. Chc� ci� jeszcze obejrze�. My�l�, �e czasu masz sporo. � Calutki dzie�, prosz� ja�nie pana.Mistrz wyszed� na chwil� bocznymi drzwiami.Piotr m�g� si� swobodniej rozejrze�. Wtedy za�wita�a mu wielce praktyczna my�l. Wiedzia� ju�, �e franka dzisiaj nie dostanie. Ale czy nie mo�na tej straty powetowa� sobie w inny spos�b...? Z po�ytkiem dla sztuki. On, biedak, rysuje kredk� na kartonikach, skrawkach papieru, gazetach. Tutaj za� olbrzymia kopalnia wszelakiego dobra. Gdyby tak po�yczy� p�dzel i troch� farby, mistrz ani by tego zauwa�y�. Piotr powi�d� okiem doko�a i upewni� si�, �e artysta zbytnio nie dba o materia�. Pewnie, kto�, kto si� tak wspaniale ubiera i takie cudowne szpile nosi utkane w chust� pod szyj�, taki kto� mo�e dwa razy dziennie kupi� sobie beczk� farby i wyla� do rynsztoka. Nagle jego wzrok przyci�gn�� obraz stoj�cy w k�cie pracowni, skryty w p�cieniu, przez to ma�o widoczny. Podszed� bli�ej i przygl�da� si� z ciekawo�ci�. Zainteresowa� go ten obraz. Rewolucyjny sztandar, barykada, t�um i dumna kobieta. Ze zdziwieniem przypatrywa� si� przedstawionemu obok m�czy�nie z broni� w r�ku. Trzyma� j� obur�cz, palce wspiera� na kurku, odziany by� po pa�sku, ale dosy� niedbale. Rozwiany surdut, pomarszczona kamizelka, ko�nierzyk wy�a��cy spod chusty, cylinder nieco bokiem osadzony, spod kt�rego sypa�y si� bujne, nieuczesane w�osy. Piotrkowi wyda�o si�, �e zna tego m�czyzn�. Wielkie oczy g��boko osadzone, podana ku przodowi g�rna warga, ten zarys zamy�lenia i powagi... to wszystko ju� gdzie� widzia�. Wszed� pan Eugeniusz i teraz dopiero Piotrek zrozumia�. Na p��tnie by�a twarz samego malarza. � Prosz� ja�nie pana... czy pan jest rewolucjonist�? Delacroix spojrza� zdziwiony najpierw na Piotrka, potem na obraz, roze�mia� si� d�ugo i g�o�no, cho� nie mia� tego w zwyczaju. � Bardzo przepraszam, ja�nie pana... Bo my�la�em... � Jestem raczej buntownikiem ni� rewolucjonist�. � Aha � Piotr zastanowi� si� przez chwil�. � Czy to nie jedno i to samo? � Nie. Kiedy� mo�e ci to wyt�umacz�. � A m�j papa m�wi, �e jest rewolucjonist�. � Naprawd�? I c� on takiego robi? � Nic, prosz� ja�nie pana. Pracuje w fabryce. � Ale to chyba nie znaczy, �e ju� przez to jest rewolucjonist�. � M�j papa jest rewolucjonist� od bardzo dawna. Mnie jeszcze nie by�o na �wiecie. Przyw�drowa� z Polski ju� jako rewolucjonista. � Jeste� dzieckiem powsta�ca? � Szlachcica, prosz� ja�nie pana. � Jedno drugiemu nie zaprzecza. � Papa by� oficerem i ma pi�kn� szabl�, i pi�kny sznur, i wspania�y medal. Z wst�g�. � Oho, co s�ysz�, z twego ojca wielki chwat. � Na razie papa co ranka �pieszy si� do fabryki, ale gdy wr�ci do kraju, znowu b�dzie nosi� szabl� i sznur, i medal na wst�dze. A ja b�d� m