12248
Szczegóły |
Tytuł |
12248 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12248 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12248 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12248 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MACIEJ PATKOWSKI
MA�Y DIABE� Z BATIGNOLLES
WYDAWNICTWO TOWER PRESS
GDA�SK 2002
CZʌ� PIERWSZA
Doro�ka zatrzyma�a si� przy rue de la Chauss�e d�Antin. Wo�nica zeskoczy� z
koz�a i otworzy� drzwi karocy.
Pan Brzozowski1 wysiad�. Rozejrza� si� z ciekawo�ci�. By� tu po raz pierwszy.
� Numer 38, monsieur, to w�a�nie na wprost.
Ruszy� tam i niebawem znalaz� si� w bramie. Zn�w przystan�� niezdecydowany,
zdawa�o mu si�, �e mieszkanie powinno znajdowa� si� na pi�trze, lecz dla
pewno�ci rzuci� okiem w stron� drzwi tu� obok wej�cia do posesji.
Us�ysza� kobiece kroki na schodach i czyj� g�os.
�
Czy pan mo�e do s�awnego fortepianisty...?
�
Tak, tak, zgadza si�.
Spojrza� na Francuzk� i nie m�g� zrozumie�, w jaki spos�b od razu domy�li�a si�,
czyjego mieszkania on poszukuje. Przechodz�c obok, kobieta roze�mia�a si� i mo�e
to pytanie wyczyta�a w jego twarzy, bo zaraz doda�a nie bez cienia ironii:
� Odnios�am wra�enie, �e pan nie jest Francuzem, wobec tego musi pan by�
Polakiem, zatem poszukuje pan mieszkania fortepianisty. Schodami na prawo.
Sk�oni� si� w milczeniu, odpowiedzia�a mu u�miechem i wysz�a na ulic�.
Po chwili zadzwoni� do drzwi na pi�terku. D�ugo nikt nie otwiera�. By�o do��
wcze�nie i
pora niezbyt stosowna do sk�adania wizyt. Zw�aszcza � niezapowiedzianych.
Us�ysza� szcz�k zamka we drzwiach. S�u��cy uchyli� je tylko i czeka� z pytaj�cym
spojrzeniem, dalekim od �yczliwo�ci.
�
Czy zasta�em pana Fryderyka? � spyta� Brzozowski, sil�c si� na pi�kn�
francuszczyzn�.
�
Monsieur� odrzek� s�u��cy � ...e, caf�, e... le�on2.
U�miechn�� si� rozbawiony t� erudycj� s�u��cego i ju� bez wi�kszych ceremonii
powiedzia� w ojczystym j�zyku:
� Skoro pan Fryderyk i kaw�, i lekcj� porann� ko�czy, wi�c usi�d�, by nie
kr�powa�, i zaczekam, a� b�dzie mia� chwil� wytchnienia.
Na d�wi�k polskiej mowy s�u��cemu wyra�nie poprawi�a si� mina. Zaprosi� gestem i
uk�onem do mieszkania. Spyta�, czy zaparzy� herbaty dla porannego go�cia... a
tymczasem podsun�� ma�y fotelik z jasnego drzewa w kolorze orzechowym, bogato
zdobiony na oparciu i por�czach.
Pan Brzozowski usiad� i przelotnym spojrzeniem obrzuci� salon. S�u��cy co
pr�dzej chwyci� b�yszcz�ce, czarne lakierki swego pana, kt�re widocznie
zamierza� przetrze� szmatk� dla po�ysku, i zatrzasn�� szafk�.
W oczach pana Brzozowskiego wyda�a si� ona prawdziwym cackiem. Niska, o
kunsztownie wywa�onych kszta�tach, z drogiego drzewa, ca�a w inkrustacji; wz�r
delikatny, �wiadcz�cy mo�liwie najlepiej o r�kodziele wspania�ego rzemie�lnika i
r�wnocze�nie o gustach w�a�ciciela, kt�ry postanowi� ozdobi� tym meblem
recepcyjny salonik...
�Ale �eby do takiej �liczno�ci wrzuca� brudne buty, szmatki, pasty i szczotki,
czy to nie
1 D�ugoletni przyjaciel Fryderyka Chopina.
2 Monsieur... caf�, e... le�on2 (franc.) � Pan... kawa, ... lekcja.
pochopna rozrzutno�� � pomy�la� pan Brzozowski. Wtem drzwi do pokoju otworzy�y
si� i m�ody, energiczny g�os zakrzykn�� na s�u��cego:
�
Jasiu, czy�by kto� przyszed�?
�
Tak, prosz� ja�nie pana.Brzozowski nie m�g� usiedzie� w foteliku. Zerwa� si�,
podbieg� i zawo�a�:
�
Frycek! Na mi�o�� Bosk�, Fryderyku! A tom ci� ujrza� po tylu miesi�cach!
Pan Chopin szerzej otworzy� drzwi, by wi�cej �wiat�a pad�o do saloniku,
wyprostowany, wsparty r�k� o framug�, nachyli� g�ow� swoim zwyczajem i krzykn��:
� Niemo�liwe! Poj�cie ludzkie przechodzi. Siedz� tu, korepetycji na pianoforcie
udzielam bardzo �licznej pannie hrabiance i za nic w �yciu bym nie pomy�la�, �e
schodami kto� do mnie maszeruje... w�a�nie Brzozowski, m�j ty najmilszy, chod��e
tu, niech ci� u�ciskam.
I zacz�y si� serdeczne przywitania. Chopin zaprosi� przyjaciela do pokoju i rad
by�, �e mo�e swoj� uczennic�, zdoln� i pi�kn�, zaprezentowa� go�ciowi z kraju.
Panna hrabianka rzeczywi�cie mog�a wzbudzi� podziw nie tylko sam� urod�.
Brzozowski przys�uchiwa� si� lekcji, graniu panny hrabianki, p�ki jej
guwernantka nie domy�li�a si�, �e monsieur Fryderyk i ten jegomo�� m�wi�cy po
polsku marz�, by podzieli� si� przer�nymi historiami, gdy tylko zostan� sami.
Podzi�kowa�a wi�c za lekcj�, pomog�a hrabiance zgarn�� zeszyty nutowe, po czym
grzecznie si� po�egnawszy, odprowadzone przez s�u��cego znikn�y w korytarzu.
Pan Brzozowski nie m�g� si� nadziwi�. Ten biedny Frycek, blady, anemiczny,
chudzina o figurze panienki, oczach dziecka i wielkim zgarbionym nosie, w�t�y i
wiecznie troch� przezi�biony Frycek, jak�e teraz okaza� si� niepodobny. Oto sta�
przed nim cz�owiek o radosnej twarzy, �wie�y, energiczny, pe�en humoru i dobrego
samopoczucia, t�szy, przez co wydawa� si� jakby nieco wy�szy. Powodzenie i
zawrotna kariera, jakiej nigdy dotychczas �aden z Polak�w nie osi�gn�� w gwarnym
mie�cie na obczy�nie, widocznie znakomicie wp�yn�y na Fryderyka. Wydawa�o si�
chwilami, �e to zupe�nie kto� inny i gdyby nie g�os, gdyby nie u�miech i to
figlarne, urzekaj�ce wszystkich usposobienie � mo�na by si� zastanawia�, czy to
nie kuzyn jaki�, czy te� kto� wielce do polskiego pianisty podobny.
Ale to by� w�a�nie Chopin, u szczytu swej fantastycznej kariery, powodzenia, i
to w trojakim rozumieniu: pianisty, kompozytora i przyjaciela wielu zacnych
rodzin i s�awnych dom�w. Lecz nie wiedzia� ani pan Brzozowski, ani sam Fryderyk,
�e ju� w kilka miesi�cy p�niej pojawi� si� pierwsze wyra�ne oznaki choroby...
G�o�n� i �yw� rozmow� przerwa� s�u��cy. Przyni�s� kaw� dla panicza i herbat� dla
go�cia. Po�o�y� r�wnie� na stoliku kopert�, wyja�niaj�c:
� Pos�aniec dor�czy� to przed chwil�.Chopin otworzy� list i przeczyta�.
� Tak � zwr�ci� si� do Brzozowskiego � podziwiasz moj� zdrowiem tryskaj�c�
fizjonomi� i pytasz, czy aby nie forsuj� swego zdrowia. C� mog� odpowiedzie�
ponad to jeno, �em przymuszony do takich zaj��, kt�re nie chc� si� inaczej
zako�czy� ni� o drugiej w nocy.
Zobacz, w�a�nie pismo skre�lone przez pana Led�chowskiego3, i jak donosi, w
niezwykle wa�nej dla ojczyzny sprawie, liczy na moj� obecno�� wieczorem na
bankiecie. Ju� ja wiem, czym to si� sko�czy. Kolacja, toasty, �piewy i grania na
licznych instrumentach, potem za� roznoszone wina i desery, a mo�e i ta�ce,
kt�rych nie da si� omin��.
�
Czy b�dziesz tam gra�, Fryderyku?
�
Dlaczego pytasz?
�
Mia�bym okazj� ci� pos�ucha�.
�
Wybierasz si�?
�
I owszem. M�j znamienity przyjaciel, kt�regom wczoraj zd��y� odwiedzi�, zabiera
mnie
3 Jan Led�chowski (1791-1864) � dzia�acz polityczny; od 1825 r. pose� na sejmy
Kr�lestwa Polskiego; na emigracji wsp�pracowa� z gen. J�zefem Dwernickim w
nieudanej pr�bie jednoczenia emigracji.
ze sob�, a co do pana Led�chowskiego � du�om o nim s�ysza�, i to wiele dobrego.
Rad go ujrz�, by si� przekona�, ile prawdy w ludzkim gadaniu.
� Masz racj�, m�j drogi, pan Led�chowski wielkim powa�aniem si� cieszy...
zw�aszcza
po�r�d moich uczennic. Roze�miali si� obaj. Chopin wskaza� d�oni� srebrn� pater�
z owocami.
� Bierz, m�j drogi, cz�stuj si� i niech ci owoce ziemi francuskiej smakuj�, p�ki
ludzkie r�ce i ludzkie uczynki nie zatruj� ich jadem.
***
Bal u Led�chowskiego jak zwykle by� wy�mienity. Zgromadzi�o si� tu wielu ludzi o
s�awnych nazwiskach w towarzystwie pi�knych kobiet i trudno si� by�o zdecydowa�,
co najpierw podziwia�: mundury, szlify i odznaczenia, toalety damskie czy
migoc�c� w �wiat�ach bi�uteri�. Bo wszystko naraz mieni�o si� w oczach,
zw�aszcza cz�owiekowi, kt�ry niezbyt ciekawy �ywot wi�d� na polskiej prowincji,
a potem w r�nych i wcale nie luksusowych warunkach przemierza� drogi wiod�ce do
Pary�a.
Pan Fryderyk przez ca�y wiecz�r udawa�, �e mu humor dopisuje, a w skryto�ci
czeka� tylko, �eby si� ju� to wszystko sko�czy�o. Na pr�no gospodarz i co
znamienitsi go�cie prosili, by usiad� do pianoforte. Nie da� si� nam�wi�. W
gruncie rzeczy mia� ochot� pochyli� si� nad klawiatur�, mo�e nawet nie dotykaj�c
jej, zanurzy� twarz w d�onie, przymkn�wszy powieki � mie� j� ci�gle przed oczyma
i s�ucha� d�wi�k�w, kt�re si� bra�y znik�d. Cz�sto lubi� si� tak zamy�la� nad
klawiszami, s�uchaj�c w�asnej muzyki, a jakby czyjej� obcej i przyciszonej,
jakby muzykowania czyjego� w drugim salonie czy w mieszkaniu z naprzeciwka przy
otwartych oknach.
A ju� do reszty zniech�ci�o go zaproszenie Led�chowskiego do rozmowy sam na sam.
Nareszcie zrozumia� Fryderyk, sk�d ten pilny list i naleganie, by koniecznie
stawi� si� owego wieczora na przyj�ciu towarzyskim.
Led�chowski wzi�� go pod rami� i zaprowadzi� do biblioteki, a gdy zamkn�� drzwi,
nawet g�os�w rozweselonych go�ci nie s�ysza�o si� wcale.
Stary s�u��cy w czarnej liberii zapali� �wiece na komodzie i stoliku. Usiedli w
pobli�u okna. Led�chowski odprawi� s�u�b� skinieniem r�ki.
Dzi� wygl�da� jakby nieco m�odziej. Jego wielkie oczy mocno osadzone pod
czarnymi brwiami zdawa�y si� nie tylko patrze� bystro, ale nadawa�y ca�ej twarzy
stanowczy wyraz cz�owieka �wiadomego swej woli i swoich czyn�w. W�os lekko
sfalowany, niezbyt bujny, uk�ada� si� w liczne loki, szczeg�lnie nad czo�em. W
swym kosztownym stroju wieczorowym, z wielkim krzy�em zas�ugi na kolorowej
wst�dze, czyni� wra�enie prawdziwego gospodarza domu, w kt�rym m�wi�o si� o
sprawach wielkich i wa�nych.
� Chcia�em z panem pom�wi� � zacz�� Led�chowski � o przedsi�wzi�ciu, kt�re by�
mo�e wp�ynie na losy Polski.
Chopin zdziwi� si� w duchu, �e cz�owiek tego pokroju co pose� Jan, lubi�cy
cz�ciej o rodzajach wina r�owego i toaletach dam godzinami gaw�dzi� ni�eli
wielkimi s�owy dysputy wie�� o rozmiarach nieszcz��, jakie na ojczyzn� spadaj�,
nagle zacz�� tak uroczy�cie i od wielkiego dzwonu, jakby naprawd� chodzi�o co
najmniej o podj�cie decyzji co do daty nowego powstania w kraju. S�ucha� wi�c,
by jak najpr�dzej wyrobi� sobie w�asne mniemanie
o intencjach pana pos�a, niezale�nie od s��w, kt�re pada�y w tej bibliotece.
�
Drogi panie Fryderyku, wy�uszcz� kr�tko. Jest pan potrzebny. Oczekujemy pa�skiej
pomocy.
�
Mojej? Jam przecie cz�owiek daleki od polityki.
�
Tym razem, panie Fryderyku, rzecz dotyczy wy�szych cel�w.
�
S�ucham uwa�nie.
�
Oto min�o ju� dawno pe�ne dziesi�ciolecie od czas�w, kiedy�my si� tu na obcej
ziemi znale�li, wygna�cy, patrioci, �o�nierze wolno�ci.
Chcia� Fryderyk zapyta� wprost, do czego pan pose� zmierza, bo komu� b�dzie
prawi� tyle wielkich s��w. Wszak to nie jest zebranie k��tliwych stowarzysze�.
On za� doskonale wiedzia�, co kto ma na my�li. Ale wrodzona niech�� do
ponaglania kogokolwiek i tym razem sk�oni�a go do milczenia.
Led�chowski za� m�wi�:
�
Wielu nas przyw�drowa�o z Polski. S� po�r�d nas tak�e ludzie m�odzi, bardzo
m�odzi, �o�nierskie natury, krzepcy m�odzie�cy, bohaterowie powstania. Ci nie
sam� my�l� o Polsce �yj�. Jak�e wielu z nich rodziny tu za�o�y�o, nowego
pokolenia si� doczeka�o. Czy pan wie, �e w samym tylko Pary�u setki polskich
dzieci ledwie co potrafi dwa s�owa u�o�y� w j�zyku swoich ojc�w?
� Tak, my�la�em o tym i my�la�em ze smutkiem.
�
Cieszy mnie, �e jednego jeste�my zdania, tym �atwiej pan doceni trud, kt�rego
chcemy si� podj��.
� Uwa�nie s�ucham pana pos�a � odrzek� Chopin.
�
Nie wiem, czy jest po�r�d nas, wygna�c�w, jedna bodaj osoba, kt�ra by nie czu�a,
�e do matki swej, ziemi ojczystej, wr�cimy jako tryumfatorzy.
� Ja �ywi� t� nadziej�.
�
Czy� mamy tam wr�ci� sami? Bez naszych syn�w, zrodzonych na francuskiej ziemi?
Czym�e oni b�d�, wszak najlepsze nawet szko�y francuskie zdolne s� wychowa�
cz�owieka pracowitego i rozumnego, ale �eby z dziecka zrobi�y Polaka, sercem i
dusz� �yj�cego tylko �yciem Polski, kochaj�cego j� tym wi�cej, im jest
nieszcz�liwsza, o tym ja zupe�nie w�tpi�. A c� nam z tego, �e dzieci polskie
wezm� najlepsze wychowanie wojskowe francuskich akademii, je�li tego �aru serc
�o�nierskich i wiedzy oficera ojczy�nie w przysz�o�ci nie ofiaruj�... Potrzebne
jest nam takie miejsce na ziemi obcej, gdzie wszystko tylko by�oby nasz�
ojczyzn�, potrzebny jest skrawek bodaj najskromniejszy, ale prawdziwej Polski,
gdzie b�d� mog�y dzieci urasta� takimi, jakimi je widzie� chcemy. To my, ludzie
�wiatli, odpowiedzialni za losy wychod�stwa musimy tak ukszta�ci� urastaj�ce na
wygnaniu pokolenia, kt�re by pod wzgl�dem narodowym, naukowym i fizycznym
potrzebom ujarzmionej ojczyzny i przysz�ej spo�eczno�ci Polski takie przynios�y
korzy�ci, jakie w obecnym po�o�eniu narodu naszego z edukacji krajowej, pod
zgubnym wp�ywem nieprzyjaci� zostaj�cej, osi�gn�� niepodobna4.
Wszed� s�u��cy, przynosz�c tac� z dymi�cymi fili�ankami. Fryderyk podzi�kowa�,
Led�chowski za� wzi�� porcelanowe cacko i postawi� na stoliku przy swoim fotelu.
Zamilk�, czekaj�c, a� lokaj wyjdzie. Chopin domy�li� si�, w kt�r� stron� zmierza
pan Led�chowski. S�ysza� parokrotnie o zamierzeniach i planach kilkunastu
wybitnych osobisto�ci w�r�d polskiej emigracji.
R�nie s�ysza�. Kiedy�, gdy po kolacji w mieszkaniu przy rue de la Chauss�e
d�Antin wyszli na przechadzk�, on, gospodarz, ruszy� na ko�cu i wtedy do��czy�
pan Adam. S�ysza� wi�c od Mickiewicza podczas owego wieczornego spaceru, �e
trzeba b�dzie co rychlej utworzy� szko�� polsko�ci, oficjalnie nazywan� szko��
polsk�. Pan Adam z naciskiem zaznacza�, �e b�dzie ona kszta�ci� nie tylko
przysz�ych inteligent�w, lecz r�wnie�, czy te� przede wszystkim � patriot�w
oddanych krajowi.
A znowu kiedy indziej by� �wiadkiem rozmowy ksi�nej Anny z hrabiank� Zofi�.
Ksi�na Anna powiedzia�a z wyra�nym przek�sem, �e par� os�b, nie mog�cych do
znaczenia doj��
4 Na podstawie autentycznego przem�wienia J. Dwernickiego do uchod�c�w polskich.
po�r�d emigracji, znalaz�o sobie konia z karoc�, kt�ry mia�by ich zawie�� na
wy�yny. I tak, ludzk� szczero�� i zapa�, my�l narodow� i prywatne pieni�dze
spr�buj� na osobisty u�ytek zamieni�. Szkole polskiej nikt przecie� nie odm�wi,
a co si� przy takiej intencji skubn�� uda, to na zawsze pozostanie czyst�
korzy�ci� dla os�b w�sz�cych doko�a tej sprawy.
Ciekaw by� wi�c Chopin, jaki w tym interes mo�e mie� pose� Led�chowski, kt�ry
ani pieni�dzy, ani poklasku i znaczenia szuka� nie potrzebuje, gdy� ma ich pod
dostatkiem.
� Szko�� polsk� ufundujemy, panie Fryderyku, dzie�o na miar� losu narodowego, bo
taka b�dzie przysz�o�� ojczyzny, jakie pokolenie wychowamy.
�
Zgadzam si� ca�kowicie z panem pos�em.
�
Jak mi�o s�ysze�, panie Fryderyku, jak mi�o.
�
A... kto czuwa nad przemian� tej idei w czyny?
Led�chowski spojrza� na Chopina ze �le skrywan� nieufno�ci�. Wiedzia� bowiem
pose�, w jakich salonach bywa Fryderyk i czyich wys�uchuje opinii. Wszak nie bez
przyczyny zawsze jeno hrabianki pobiera�y lekcje u mistrza fortepianu, za ka�d�
p�ac�c wyg�rowane 20 frank�w.
Musia� teraz wymieni� nazwiska ludzi, kt�rych nigdy by nie zaproszono na kolacj�
do ksi�cia Adama Czartoryskiego. Pan pose� pochyli� si� w stron� Fryderyka i
m�wi� odliczaj�c na palcach:
�
Pan genera� J�zef Dwernicki5, pan pose� Alojzy Biernacki, pan genera� Sznayde,
pan pose� Tyszkiewicz, pan Nakwaski, pan marsza�ek Uszycki, pan Leon Stempowski,
pan G�recki, pan Krai�ski, kt�ry jest wizytatorem generalnym, pan profesor
Antoni Michalski, jeszcze inni, prze�wietne towarzystwo.
�
S�awne nazwiska, domy�lam si�, �e pa�skiego nie brakuje.
�
To wynika chocia�by z naszej tu prowadzonej rozmowy.
�
Ciesz� si�, �e mia�em zaszczyt us�ysze� w�a�nie z pa�skich ust o tak wa�kim
przedsi�wzi�ciu.
�
Nie bez praktycznej przyczyny � za�mia� si� Led�chowski. Fryderyk sta� si�
jeszcze ostro�niejszy i pe�en l�ku, jak� te� mu zgotowali rol�, czy aby nie
nazbyt k�opotliw�. On, fortepianista i kompozytor, mia�by politykowa� wesp� z
demokratami?... Owszem, pan Adam jest cudownym cz�owiekiem, chocia� nie dba
zbytnio o sw�j wygl�d zewn�trzny, genera� Dwernicki to bohater spod Stoczka,
towarzystwo rzeczywi�cie miary najwy�szej, zreszt� pose� Led�chowski z byle kim
nie brata si� na co dzie�, ale...
�
Panie Fryderyku, mamy do pana pro�b�.
�
S�ucham pilnie.
�
Idee s�uszne i pi�kne, �eby si� w czyn przemieni�y, pieni�dzy wymagaj�.
Zapad�a cisza. Co do pieni�dzy, my�la� Chopin, nie mo�e by� w�tpliwo�ci, �e da,
lecz ile... On, znakomicie odziany, je�d��cy bogat� karoc�, on, bior�cy po 20
frank�w za lekcj� � nie ma przecie� pieni�dzy i nie zniesie tej my�li, �e
ktokolwiek m�g�by si� o tym dowiedzie�. A gdy przyjdzie do uregulowania sumy,
ca�a sprawa wyda si� natychmiast.
� Chcemy, panie Fryderyku, urz�dzi� koncert na rzecz polskiej szko�y. Chcemy,
aby pan
zagra� na koncercie i u�wietni� go swoim nazwiskiem na afiszu. Chopin odetchn��
i prawie natychmiast znowu si� zak�opota�.
�
Ja... nie grywam na publicznych koncertach, panie po�le.
�
Wiem.
�
I... proponuje mi pan udzia� w koncercie?
�
Tak, panie Fryderyku, �miemy pana prosi� o tak� przys�ug�.
Led�chowski wsta�, podszed� do biblioteki, szpera� tam po�r�d ksi�g i nagle
jakby zrezygnowa�, cofn�� si� na �rodek salonu i doda�:
5 J�zef Dwernicki (1779-1857) � genera�, uczestnik wojen napoleo�skich; genera�
w powstaniu listopadowym, dow�dca wyprawy na Wo�y�; w Pary�u prezes Komitetu
Narodowego Emigracji Polskiej.
�
My�la�em, panie Fryderyku, o tym, �e nie b�dzie pan wznawia� swoich koncert�w
publicznych i domy�lam si�, �e...
� Tak, zrezygnowa�em.
�
Oczekuj� pa�skiej decyzji, to znaczy, chcia�em si� wyrazi� inaczej. Oczekujemy
pa�skiej zgody. Mimo wszystko.
�
Rozumiem. A..., jak� mamy pewno��, �e szko�a b�dzie otwarta?
�
Ca�kowit�.
�
Naprawd�?
�
Oczywi�cie. Mamy wst�pn� zgod� w�adz francuskich oraz niezb�dne subsydia.
�
Suma z koncertu do�� licha, nie pokryje nawet koszt�w ogrodzenia teren�w
szkolnych. A gdzie pieni�dze na budynek, plac, op�aty s�u�by, profesor�w,
dyrektora, internat dla pensjonariuszy...?
�
Cz�� tego pokryj� datki naszej emigracyjnej spo�eczno�ci. Co m�wi�, nie tylko.
Nawet szlachetniejsze rodziny francuskie, dla kt�rych s�owo Polska nie jest
pustym d�wi�kiem, wspomagaj� nas s�owem i czynem.
� Cz�� to jednak, tylko cz��.
�
Jest i reszta, panie Fryderyku. S�ynie pan tak�e jako cz�owiek dyskretny,
godzien zaufania najwy�szej miary. Wi�c chcia�bym podzieli� si� z panem sekretn�
informacj�, uzyskawszy pierwej zapewnienie, �e ca�a rozmowa zostanie tylko
mi�dzy nami.
�
Ju� je pan otrzyma�.
�
Prosz�, niech pan tu pozwoli.
Fryderyk, zaproszony gestem, zbli�y� si� do biblioteki. Led�chowski wyj�� z
kieszonki ma�y srebrny kluczyk i otworzy� jedn� z szuflad. Le�a�a tam kaseta
bogato ozdobiona. Uni�s� wieko i przegl�da� papiery. Na koniec wyj�� pismo
kancelaryjne z piecz�ciami notarialnymi.
� Tu jest brakuj�ca reszta.
Chopin wzi�� papier do r�ki, szybko przebieg� oczyma. Stara� si� nie da� pozna�
po sobie, jakie na nim zrobi�o wra�enie. Jeszcze raz upewni� si� co do cyfry.
Nie by�o najmniejszej w�tpliwo�ci: 28 tysi�cy frank�w.
� Ale� to prawie fortuna � zauwa�y� jakby od niechcenia.
� Zna pan zapewne polskie przys�owie: czym chata bogata. Chopin odda� pismo
Led�chowskiemu i skierowa� si� do wyj�cia. Niemal ju� w drzwiach powiedzia�:
� Gdyby pan wiedzia� cokolwiek o terminie koncertu i wyborze sali, prosz� mi
pos�a�
wiadomo��. B�d� oczekiwa�. Led�chowski roze�mia� si� g�o�no, szczerze i raczej
do swych my�li ani�eli do Fryderyka.
� Domy�lam si�, w jakim humorze pan wychodzi, drogi nasz Fryderyku, i co pan
sobie my�li o Led�chowskim. To nie ja, m�j drogi, nie ja si�� ci�gn� pana na
estrad�, jeno pokolenie przysz�ych patriot�w. Ja nawet nie �miem zaprosi� pana
do swego instrumentu w salonie.
� Wi�c prosz�, za chwil� b�d� gra� � odpar� Chopin i wyszed� z gabinetu.
Led�chowski spojrza� w �lad za nim i nieco zdziwiony schowa� papiery do kasety.
Zamkn�� szuflad� i tak�e ruszy� do salonu, aby pos�ucha� szopenowskiej muzyki.
***
P�nym wieczorem Fryderyk odwozi� swego przyjaciela, kt�ry mieszka� u druha i
towarzysza, porucznika z powstania listopadowego.
Brzozowski obieca� Fryderykowi par� ksi��ek i ca�y plik r�nej korespondencji.
Mimo sp�nionej pory zaprasza� koniecznie na herbat�, stawiaj�c� podobno na nogi
po trudach bankietu, wystawnej kolacji, rozm�w i sal zadymionych ju� to �wiecami
kandelabr�w i �yrandoli, ju� to woni� cygar i cygaretek u�ywanych przez pan�w w
du�ej obfito�ci.
Wiecz�r by� ch�odny i chmurny. Zacz�o si�pi� drobnym, lecz g�stym deszczykiem,
kt�ry osiada� kropelkami na latarniach powozu, b�yszcz�c migotliwie ��tawymi
iskierkami.
Miasto zdawa�o si� wyludnione. Jedynie na placu Vend�me, przed bogat�
restauracj� i pensjonatem, uwijali si� stangreci oraz s�u�ba hotelowa.
Rozbawione towarzystwo opuszcza�o westybul i g�o�no si� przekomarzaj�c
oczekiwa�o zaje�d�aj�cych karoc.
� Ile� tu bogactwa � powiedzia� Brzozowski.
�
A owszem � przytakn�� Chopin � my�l�, �e troch� za wiele, bo si� gawied� z
dzielnic po�udniowych i przedmie�� smacznie oblizuje na ten specyja�...
�
Gawied�, Fryderyku, burzy si� wsz�dzie, ale nie zaprzeczaj, �e�my tej gawiedzi
sporo winni w naszym kraju. Murem oni stali, gdy o wielk� spraw� chodzi�o, co
si� za� tyczy profit�w6, nijakich im nie obiecywano.
� Ja te� nie neguj�, jeno zauwa�am.
�
S�ysza�em, �e pan genera� Dwernicki zapisy jakie� poczyni� swoim ch�opom na
Litwie, czy�by to by�a prawda...?
�
Ludzie m�wi�, a genera� nie oponuje. Sam tych zapis�w na oczy nie ogl�da�em i
nie pami�tam, abym kogo spotka�, co na pewno to wie.
Jechali przez jaki� czas w milczeniu. Deszcz bi� o dach powozu, szemra� na
jezdni, a z dala nadp�ywa� szum drzew, starych, roz�o�ystych kasztan�w,
rosn�cych po drugiej stronie ogrod�w kr�lewskich. Chopin opar� si� wygodnie na
mi�kkim wezg�owiu i zdawa� si� by� poch�oni�ty my�lami, Brzozowski wi�c
uszanowa� t� cisz� nocy deszczowej i zadum� utrudzonego przyjaciela. Spostrzeg�
co prawda trosk� na jego twarzy, lecz nie �mia� spyta� o przyczyn�.
Rzeczywi�cie, Fryderykowi daleko by�o do u�miechu. Wi�c koncert! Zdawa� sobie
spraw�, �e trudno mu b�dzie odm�wi�. A tak bardzo nie chcia� gra�! Przed kilkoma
laty siada� do fortepianu przed oczami milcz�cego t�umu, w sali z rozja�nionym
podestem. Gra�. Nieraz grywa� na publicznych koncertach, gdy mu jeszcze s�awa
wielkiego fortepianisty marzy�a si� przy wieczornych rozmy�laniach w pokoiku ze
�wiecznikiem, rzucaj�cym dr��ce �wiat�o na klawiatur� i papier nutowy.
Z tych koncert�w lat trzydziestych wyr�s� olbrzym � genialny wirtuoz,
przyjacielski, zabawny, zawsze serdeczny Franciszek Liszt7. Jak�e niewiele tej
s�awy ulic paryskich zosta�o dla Chopina. Jego muzyka nie potrafi�a rozbudzi�
entuzjazmu wielkich sal koncertowych. Zdarza�o si�, �e mieszczanie jedli, gdy
gra� swoje etiudy, zdarzy�o si�, �e kilkoro wysz�o do bufetu, aby przep�uka�
gard�a czym� ch�odnym... nie, oni naprawd� albo nie rozumieli, albo nie chcieli
rozumie� Fryderyka. By� dla nich cichym, zamy�lonym, cudownym, obcym poet�
� marzycielem fortepianu. Oni woleli gromy i b�yskawice przemieszane z
misternymi pasa�ami wirtuozerii Franciszka Liszta.
Ile� to Chopin si� natrudzi�, by odzyska� s�aw� pierwszego fortepianisty, graj�c
dla zamkni�tych kr�g�w w prywatnych salonach, dla prawdziwych znawc�w i
smakoszy. Czy�by mia� teraz jednym koncertem narazi� na szwank ca�y ten
paroletni, skrupulatnie uciu�any autorytet wielkiego mistrza fortepianu...?
A czu�, �e tak mo�e si� wydarzy�. W jego umy�le, zdolnym z ca�kowit� jasno�ci�
krytycznie oceni� swoje dzie�o, zabrak�o miejsca na zwyczajn� naiwno�� i
�atwowiern� nadziej�. Nikt chyba tak dobrze nie wiedzia�, jak on sam, sk�d si�
jego niepowtarzalne
6 profit (z franc.) � korzy��, zysk.
7 Franciszek Liszt (1811-1886) � kompozytor i pianista w�gierski; jeden z
najbardziej wszechstronnychmuzyk�w XIX w.; kompozycje fortepianowe: koncerty,
sonaty, etiudy, rapsodie w�gierskie; organowe: oratoria,msze i inne utwory
religijne.
mistrzostwo bierze i dok�d si�ga. Wielkie sale koncertowe dla paryskich
mieszczan to nieodpowiednie sceny dla niego i dla tej kunsztownej, zadumanej,
sercem pisanej poezji, kt�r� si� na papierze nutowym kre�li.
Sam przecie� na koncercie nie wyst�pi, jeno w towarzystwie paru �wietnych
artyst�w. I zapewne znajdzie si� kto� taki, co pierwsze�stwo b�dzie mia� na
afiszu, i nie tylko � r�wnie� w poklasku widowni. On za�, wielki, samotny
reformator muzyki fortepianowej mia�by pos�u�y� komu� jeno za t�o i nic
wi�cej...?
A mo�e tak �le nie b�dzie? Po kilku latach przerwy mo�e jego wyst�pienie na
estradzie wzbudzi okrzyk rado�ci? By� mo�e...
K�opota� si� wi�c Fryderyk i walczy� z my�lami.
Mia� ci�gle w pami�ci owe zapisy, jakie poczyni� Led�chowski. 28 tysi�cy frank�w
ofiarowa� na stworzenie szko�y polskiej to ju� nie gest, ale prawdziwe
przedsi�wzi�cie, o kt�rym dziesi�ciolecia b�d� pami�ta�y. Je�li wi�c Led�chowski
cz�� fortuny przeznacza na ten cel, mia��eby on uczyni� co� takiego, co w
przysz�o�ci wstydem by powraca�o w ka�dej godzinie zadumy...? I nagle przysz�a
mu ta my�l prosta, kt�ra si� teraz u�o�y�a w rz�dek paru s��w: �Wi�cej ja wszak
potrafi� po�wi�ci�, ni� ode mnie teraz wymagaj��.
Deszcz pada� coraz g�stszy. B�bni� w pud�o powozu, pluska� w ka�u�ach na skraju
jezdni, szumia� w koronach drzew.
Nieliczni przechodnie �piesznie zd��ali ka�dy w swoj� stron�, chroni�c g�owy,
czym kto mia� na podor�dziu.
Ciemno by�o i pan Brzozowski musia� wskazywa� stangretowi, gdzie ma skr�ci�, by
trafi� w w�sk� i kr�tk� uliczk� przypominaj�c� raczej peryferyjne zau�ki.
Zatrzymali si� przed parterowym domem ze starych drewnianych bali.
� Tu go�ciny za�ywam, p�ki sobie stosownej kwatery nie wynajd�.
Fryderyk chcia� zosta� w powozie i prosi�, by Brzozowski przyni�s� mu obiecane
ksi��ki, starannie okrywszy je przed deszczem. Lecz przyjaciel nie da� mu si�
wym�wi�. Obieca� mocn� herbatk�, wi�c teraz mia�by z takiej przyjemno�ci
zrezygnowa�? Za nic.
Chopin rad nierad, czuj�c zm�czenie w ca�ym ciele, musia� kaptur narzuci� i
przej�� po b�otnistym chodniku.
Brzozowski mieszka� u porucznika, emigranta, jednego z bohater�w powstania
s�awnej nocy listopadowej.
Porucznik zd��y� si� by� przed laty o�eni� z Francuzk� i wychowywa� syna
zrodzonego na obcej ziemi.
Fryderyk najpierw zwr�ci� uwag� na przygn�biaj�ce ub�stwo tego mieszkania. Jak�e
ono straszliwie r�ni�o si� od salon�w Led�chowskiego. Po prostu wydawa�o si�
szpetne. Ale Chopin przywyk� ju� do ogl�dania polskiej n�dzy na obczy�nie. �ona
porucznika by�a pracownic� zak�ad�w jedwabniczych, on za� sam, by�y oficer
polski, by� palaczem w tej�e fabryce, przyj�ty tam za wstawiennictwem �ony w
dow�d sympatii dla �dzielnych, nieszcz�liwych Polak�w�.
Gospodarz dowiedziawszy si�, co za go�� do� przybywa, zakrz�tn�� si� przy
kuchence i wnet buchn�� �ywy ogie�, a czajnik zacz�� posykiwa�.
Otworzy� drzwi do przyleg�ej izby i krzykn�� na syna, by co pr�dzej si� ubra�,
bo chce go przedstawi� jednemu z najs�awniejszych ludzi Pary�a.
Fryderyk zobaczy� ch�opca w�t�ej budowy, z k�dzierzaw� czupryn� i tysi�cem
pieg�w na twarzy i ramionach. Oczy mia� jasne i �ywe, bystro patrz�ce spod
g�stych, d�ugich rz�s.
Odziany by� w stary kubraczek, solidnie ju� sfatygowany, na nogach za� mia�
trepy niewiadomego koloru, kt�re ju� ledwo dysza�y ze zm�czenia, tu i �wdzie
wystawiaj�c szmaciane j�zorki.
Patrz�c na to mieszkanie, jak i na ubi�r ch�opca, bez trudu mo�na by�o odgadn��,
�e porucznikowi los nie przysparza� dostatk�w. Zwyczajna bieda wyziera�a z
ka�dego niemal k�ta.
Brzozowski tymczasem przygotowa� paczk� z ksi��kami, korespondencj� oraz
notatkami z kraju i podr�y.
Herbata ju� by�a zaparzona. Przysiad� si� i porucznik, szcz�liwy, �e tak
s�awnego go�cia mo�e w swoim domu ogl�da�. Znalaz�y si� tak�e konfitury do
herbaty. Rozpocz�y si� wspominki, opowie�ci, anegdoty o kraju, zw�aszcza o
Mazowszu, jako �e i porucznik z tamtych okolic by� rodem.
�
Jak�e ci na imi�, piegusku? � zagadn�� Fryderyk ch�opca.
�
Pardon8....?
�
A, to nie rozumiesz po polsku...?
Ch�opiec wykona� ruch g�ow�, kt�ry mo�na by�o rozumie� dwojako. Fryderyk wi�c
powt�rzy� pytanie po francusku.
�
Pierre � odpar� i czmychn�� do k�ta.
�
Piotr to �liczne imi�...
Teraz wtr�ci� si� do rozmowy porucznik. Zna� by�o, �e mu troch� wstyd, czyni�
wra�enie, jakby si� poczuwa� do winy.
�
Oboje z �on� wybrali�my to imi�, pi�knie ono brzmi w obu j�zykach. Co si� za�
tyczy umiej�tno�ci ch�opca w pos�ugiwaniu si� mow� ojczyst�, przyznaj� z wielk�
skruch�, �e�my dopu�cili si� wielkich zaniedba�. Urwis ledwie �e kilka zda� po
polsku wypowiedzie� potrafi, rozumie tak�e nie wi�cej. Natomiast, gdy po
francusku z matk� sp�r zaczynaj�, prze�cigaj�c si� w pr�dkiej wymowie, sam
s�ucham, jakbym z innej planety przyby�, a mnie nawet zapyta� si� nie godzi, by
ojcowskiego autorytetu po pr�nemu nie nadwyr�a�. Czasem przychodz� tu
r�wie�nicy Piotra z ojc�w Polak�w i matek Francuzek. To� dopiero si� zaczyna. To
ich pr�dkie gadanie pe�ne r�norakich paryskich powiedzonek do rozpaczy mnie
doprowadza. Co z tych dzieciak�w wyro�nie... Patrz� na ch�opaka i my�l� czasami,
ni pies to, ni wydra. Nazwisko polskie nosi, a w g�bie sama francuszczyzna...
Szkoda mi ch�opca, bo talencik ma, gdyby� to w Sochaczewie si� urodzi�, w starym
domu dziad�w swoich, kaza�bym tobo�ek spakowa� i odwi�z�bym go do jakiej� szko�y
warszawskiej.
�
A c� ty potrafisz? � zagadn�� Fryderyk ch�opca.
�
R�ne rzeczy, prosz� pana.
�
Co na przyk�ad?
�
Gdyby pan potrzebowa� list jakowy� przekaza� w taki spos�b, coby si� ludzie o
tym nie zwiedzieli, to ja mog� w jeden ranek i do St. Denis poskoczy�, z
odpowiedzi� przed obiadem ju� by� u pana...
� Taki� sprawny w bieganiu z listami...
�
Albo, gdyby inn�, sekretn� misj�... wypatrzy�, gdzie kto mieszka, dok�d kto
chodzi albo z kim powraca... w takich zaj�ciach dobrze si� sprawi�. Ch�opcy mog�
za�wiadczy�. Onegdaj z�odziej pojawi� si� na naszych podw�rkach, jam go pierwszy
wypatrzy�.
� Pierre � skarci� go surowo ojciec � nie o to pyta� ci� pan Chopin. �adnie to
si�
prezentujesz, niczym ulicznik jaki� co dniami ca�ymi po mie�cie gania. A potem
zwr�ci� si� do swych go�ci:
� Skaranie boskie z tym ch�opakiem. Nigdy nie wiadomo, gdzie przepada. Ja do
manufaktury id� z samego rana, a ten urwis razem z innymi basa�ykami pl�druje
dzielnic�, a bywa, �e i do samego ratusza biega i s�ucha, czego nie nale�y,
patrzy na rzeczy, kt�rych si� dzieciakom ogl�da� nie godzi. Wstyd jeno przynosi,
a� mi przykro m�wi�. Porucznik wskaza� ch�opcu dyscyplin� zawieszon� na �cianie.
�
Oto co ci si� nale�y miast gor�cej strawy na obiad.
�
Niech�e pan nie b�dzie tak surowy, poruczniku � wtr�ci� Brzozowski � ch�opiec
zdr�w i
8 pardon (franc.) � przepraszam.
rezolutny, wi�c nie dziwota, �e go w domu trudno spotka�. �awa szkolna z
pewno�ci� by go przemieni�a, zaiste przykro jest patrze�, jak si� m�oda latoro�l
najwierniejszych m��w Polski na obczy�nie bezowocnie marnuje. P�ki tu mieszkam,
Piotrkowi zawsze z pomoc� przyjd�.
Porucznik zwr�ci� si� do Chopina:
�
Naszym zdaniem dziecko �adnie rysuje, nie wiemy jeno, czy si� godzi chwali�, i
nie mamy nijakiej pewno�ci, czy w b��dzie nie jeste�my, bo to rodzicielskie oczy
zwykle widz� wi�cej ni�eli prawdziwa ludzka ocena wskazuje.
� Ciekawe � powiedzia� Chopin � a c� on takiego narysowa�?
�
Niby nic wa�nego. Obrazki takie, raz ko�ci� z procesj�, kiedy indziej targi
jarmarczne lub swoich towarzyszy zabaw i biegania po ca�ym Pary�u. Ot, panie
mistrzu, historia bez specjalnego znaczenia, lecz gdy patrz� na one papiery
zabazgrane o��wkami, co� mnie w nich urzeka. By� mo�e, zwyczajna mi�o�� ojcowska
ka�e mi dostrzega�, czego inni nigdy by nie zobaczyli.
Chopin wsta� od sto�u, bo ju� pora by�a sp�niona ponad wszelk� miar�.
Po�egnawszy si� z gospodarzem i z przyjacielem, przywo�a� ch�opca i rzek� mu na
odchodnym:
�
Skoro� taki rezolut i dobrze obznajmiony z dzielnicami tego miasta, nie b�d�
musia� swego Jana z ksi��kami tutaj przysy�a�. Zajd� do mnie pojutrze,
odniesiesz panu Brzozowskiemu, co dzi� po�yczy�em. We� m�j bilecik, masz na nim
wypisany adres.
� Tak, tak � ucieszy� si� Piotrek.
�
A nie zapomnij zabra� ze sob� rysunk�w, bym si� nale�ycie zorientowa�, czy tw�j
ojciec prawd� nam o tobie powiedzia�.
�
Kiedy ja si� wstydz�. To s�... takie nieudolne bazgrania. Anio��w nie umiem
rysowa�, bom ich nie widzia�.
Fryderyk po�egna� si� i wyszed�, odprowadzony przez gospodarza. Jan pom�g�
wsi��� paniczowi do powozu i ciemna, zadeszczona noc wch�on�a ich bez reszty.
Jeszcze tylko przez jaki� czas s�ysza�o si� stukot kopyt na kostce, a� wreszcie
wszystko zacich�o.
***
W kilka dni p�niej pan Chopin przes�a� do pos�a Led�chowskiego pismo, w kt�rym
potwierdza�, �e zgadza si� na udzia� w koncercie publicznym.
Piotrek za� nie zapomnia� o swoim obowi�zku.
Dobrze ju� by�o po dziesi�tej, gdy zjawi� si� na rue de la Chauss�e d�Antin.
W�a�ciw� bram� znalaz� bez trudu. Podobnie jak wsz�dzie i w tej dzielnicy nie
czu� si� obco.
Wbieg� na korytarz z g�o�nym klaskaniem bosych pi�t. Po niedawnym deszczu trepy
akurat wczoraj wyzion�y ducha. Skierowa� si� ku schodom, lecz w�a�nie wchodzi�a
na nie kobieta o d�ugich, czarnych w�osach i z wielk� chust� jedwabn� na
ramionach. W r�ku mia�a kosz wiklinowy. Nietrudno by�o zgadn��, �e wybra�a si�
po zakupy.
Obrzuci�a Piotrka badawczym spojrzeniem i nagle, wtedy gdy pr�bowa� j� wymin��,
schwyci�a go za koszul�, o ma�o jej nie rozdar�szy. Zupe�nie si� tego nie
spodziewa�. Chcia� uwolni� si� od tej r�ki, lecz mocno go trzyma�a. A gdy
us�ysza� krzykliwy g�os kobiety, przestraszy� si�, bo zrozumia�, �e tu z nim nie
�artuj�.
� Chwyci�am ci� nareszcie, ty hultaju, ty powsinogo! Teraz ci na sucho nie
ujdzie! Marsz na d�, wy�piewasz nam wszystko. Gdzie s� te prze�cierad�a ze
strychu! I co zrobi�e� z dywanikiem, kt�ry si� wietrzy� na podw�rzu?! �yw nie
ujdziesz, je�li te rzeczy si� nie znajd�!
I jakby na dow�d, �e to nie s� czcze pogr�ki, mocniej zacisn�a r�k� na
ramieniu ch�opca.
Piotrek skurczy� si�, pochyli� i zakrzykn��:
�
Dlaboga, prosz� dobrodziejki, przeciem ja nie z�odziej, jeno pos�aniec ja�nie
wielmo�nego panicza...
�
Ty mnie pr�bujesz wystrychn�� na dudka? Lepsi od ciebie starali si�, i to jak! A
�adnemu si� nie poszcz�ci�o. Ja�nie panicz d�ugo musia� szuka� na jarmarku,
�eby znale�� co� tak brudnego i obdartego. Mo�e i jeste� pos�a�cem, ale
Belzebuba.
�
Kiedy ja... Nagle spostrzeg�, �e kobieta spojrza�a ponad jego g�ow� i twarz
raptownie jej si� zmieni�a. Miejsce niedawnego gniewu i oburzenia wype�ni� teraz
u�miech pe�en skrytego zachwytu.
Piotrek zerkn�� przez rami�. Zobaczy� przed schodami jakiego� m�czyzn� i gdyby
mia� cho� sekund� do namys�u, przyzna�by, �e to najwytworniejszy pan, jakiego
widzia� kiedykolwiek w Pary�u.
Kobieta natychmiast j�a poprawia� chust�, dygn�a z gracj� i przymilnie si�
odezwa�a:
� Jak mi�o znowu pana spotka�, panie Eugeniuszu9... Piotr przemkn�� pod jej r�k�
i nie ogl�daj�c si�, szybko goni� schodami na g�r�, chwytaj�c si� por�czy, a�
zaskrzypia�o co� w ozdobnej balustradzie. Nacisn�� klamk�, lecz drzwi by�y
zamkni�te. Niecierpliwi� si�, a gdy s�u��cy Jan uchyli� je, szybko wsun�� si� do
�rodka. Us�ysza� d�wi�ki fortepianu z przyleg�ego pokoju. Wbieg� nie czekaj�c,
a� Jan wypyta, kim jest i w jakiej sprawie o�miela si� wtargn�� do mieszkania
mistrza. Chopin sta� przy oknie i wypatrywa� czego� na ulicy. Przy fortepianie
siedzia�a m�oda kobieta, bardzo pi�kna, odziana w kosztown� d�ug� sukni� z
kolorowej materii.
Piotr przystan�� w progu zmieszany i zawstydzony. Spojrza� mimochodem na swoje
bose, sp�kane i brudne nogi. Za p�no ju� by�o, �eby si� wycofa�. Pan Fryderyk
odwr�ci� si� od okna i spojrza� w jego stron�. Oczywi�cie, pozna� go
natychmiast, zmierzy� d�ugim, wnikliwym spojrzeniem i Piotrek jeszcze raz
pomy�la� o swych brudnych nogach i podartych spodniach, kt�re ju� od dawna
prosi�y si�, by je solidnie wypra�. Wyfryzowana panna przesta�a gra� i tak�e
popatrzy�a na Piotra z wyrazem zdziwienia i niech�ci.
Sk�oni� si� w milczeniu, bo nie mia� poj�cia, co by takiego powiedzie�, �eby si�
do reszty nie skompromitowa�.
� Zaczekaj � powiedzia� Chopin � wnet odnajd� ksi��ki dla pana Brzozowskiego.
Wi�c Piotr znalaz� sobie miejsce pod �cian�, przylgn�� do niej plecami, jakby w
ten spos�b pr�bowa� si� skry�, a w ka�dym razie, wydawa�o mu si�, �e zajmuje
mo�liwie najmniej miejsca i nie �ci�ga na siebie ludzkich spojrze�.
W saloniku rozleg�y si� czyje� g�osy, kroki zbli�a�y si� do drzwi. Piotr ujrza�
tego samego m�czyzn�, kt�ry w tak nieoczekiwany spos�b wybawi� go z niedawnej
opresji na schodach. Chopin przywita� go jak najserdeczniej. Musieli zna� si� od
bardzo dawna i z pewno�ci� byli bardzo zaprzyja�nieni. Obaj czynili wra�enie
uszcz�liwionych tym spotkaniem.
� Witam pann� hrabiank� � zwr�ci� si� go�� do m�odej osoby siedz�cej przy
fortepianie i wymieni� z ni� uk�ony �wiadcz�ce o za�y�ej znajomo�ci.
Wywi�za�a si� rozmowa o muzyce. Piotr niczego nie potrafi� zrozumie�. Domy�li�
si�, �e wszyscy troje wyra�aj� si� fachowym j�zykiem artyst�w i pewnie dlatego
u�ywaj� s��w, kt�rych znaczenia nawet si� nie domy�la�. Lecz w chwil� potem
Chopin zacz�� podziwia� nowy surdut pana Eugeniusza. Dopytywa�, z jakiej
materii, sprawdzi� w palcach jej mi�kko��, oceni� fason i kr�j. Po czym obaj
chwalili jednego krawca, innych za� gania� dla przer�nych przyczyn. Piotrowi
najbardziej podoba�a si� niezwykle kunsztownej roboty ciemnobordowa
9 Eugeniusz Delacroix (1798-1863) � wielki malarz francuski; portrety (Chopin),
pejza�e, malowid�a �cienne; krytyk i teoretyk sztuki.
chusta u szyi przybysza, jak r�wnie� ozdobna szpilka z olbrzymi� dekoracyjn�
g��wk�, zapewne z kosztownego kamienia.
Panna zebra�a si� do wyj�cia. Piotr nie zauwa�y� wcze�niej, �e w saloniku
czeka�a na ni� s�u��ca czy guwernantka.
Panowie po�egnali si� z hrabiank�, a gdy tylko wysz�a, nagle obaj si� o�ywili.
Jeden przez drugiego chwali� j� albo gani�, lub po prostu opowiada�, jak�
s�ysza� ostatnio histori� o pannie hrabiance, budz�cej swymi post�pkami
nieukrywan� weso�o�� obu przyjaci�.
Wreszcie pan Eugeniusz spowa�nia� i zn�w powr�ci� do rozmowy o krawcach. Okaza�o
si� mianowicie, �e odwiedzi� Fryderyka, by zasi�gn�� rady co do wyboru
r�kawiczek. Nie chodzi�o ani o kolor, ani o materi�, lecz o sam kr�j. Piotrkowi
do g�owy w og�le by nie przysz�o, �e to ma jakiekolwiek znaczenie.
� Ach, by�bym zupe�nie zapomnia� � wtr�ci� nagle Eugeniusz � wczoraj wieczorem
ci�gle
o tym my�la�em i jeszcze teraz nie mog� powstrzyma� si� od �miechu. Wyobra�
sobie, wczoraj na obiedzie u baronowej Fran�oise spotka�em pann� Rossi.
�
Wiem ju� od dawna, �e uwielbiasz jej g�os, jako i ja, i wszyscy, kt�rzy wielk�
muzyk� kochaj�, alem nie s�ysza�, �eby� do pani Rossi oczyma kiedykolwiek
strzela�...
�
Nie w tym rzecz, Fryderyku. Panna Rossi mi powiedzia�a, �e wyst�pi z koncertem
publicznym, a ty, wyobra� sobie, mia�by� jej towarzyszy� akompaniamentem �
Eugeniusz wybuchn�� g�o�nym �miechem. � Zawsze wydawa�o mi si�, �e ludzkie
za�lepienie miewa swoje granice, tymczasem ta przezabawna Rossi ze swoj� pych�
myli w�asne urojenia ze �wiatem, co si� woko�o kr�ci...
�
Wi�c tak ci powiedzia�a...? � upewni� si� Fryderyk. Teraz dopiero Eugeniusz
zorientowa� si�, i� jego przyjaciel wcale nie zanosi si� od �miechu, lecz
przeciwnie, z trudem ukrywa niezadowolenie.
�
Ej�e, Fryderyku, ty co� wiesz, jeno nie �pieszysz si� powiedzie�.
�
Nie my�lisz chyba, �e b�d� akompaniowa� z estrady tej pi�knej wied�mie...
�
Dlatego p�kam ze �miechu, jutro ze �miechu b�dzie zatacza� si� ca�y Pary�, gdy
anegdota przebiegnie ulicami.
�
Tak te� my�la�em, �e to si� �le sko�czy... � powiedzia� jakby do siebie
Fryderyk.
�
Co� ukrywasz...
�
Nic takiego, co bym przed tob� chcia� zatai�. Zgodzi�em si� na udzia� w
publicznym koncercie, ot i wszystko.
�
Ty...?
�
Ja...
�
Albo� przesadzi� z winem, albo ja przestaj� cokolwiek rozumie�.
�
Koncert ma wyra�n� intencj� dobroczynn�. � Po chwili Chopin doda� tonem
usprawiedliwienia: � Nie mog�em odm�wi�. Teraz Eugeniusz spowa�nia�.
�
Zaczynam si� domy�la�. To pewnie wasze polskie sprawy i tarapaty...
�
Jakby� czyta� w moich my�lach.
�
A ju� nie wierzy�em, �e kiedy� wyst�pisz publicznie.
�
Ja tak�e.
�
Du�o b�dzie gadania w mie�cie...
�
Niestety, masz racj�, nic dobrego dla mnie z tego nie wyniknie.
�
Tegom nie powiedzia�, Fryderyku...
�
Ale sobie pomy�la�e�...
Fryderyk zamilk� i znowu mo�na by�o wyczyta� z twarzy niech��, a mo�e i co� na
kszta�t rozgoryczenia. Po chwili jeszcze wtr�ci�, jakby do swych my�li:
�
Jenom si� nie spodziewa�, �e z pann� Rossi... Zawezwa� Jana i kaza� mu co
rychlej przynie�� ksi��ki oraz korespondencj� dla Brzozowskiego. Potem zwr�ci�
si� do Piotra:
�
Uwa�aj, �eby� tego po drodze nie zgubi�. Piotrek uk�oni� si� i nie �mia� pary z
ust pu�ci�, tym bardziej �e dopiero teraz pan Eugeniusz zwr�ci� na� uwag�.
�
Na Chrystusa! � zawo�a�, podchodz�c do ch�opca. Piotr zerkn�� w stron� drzwi,
lecz by�y daleko.
� Fryderyku, gdzie�e� ty wytrzasn�� takie cudo? Nie s�ysza�em, aby� z Pary�a
wyje�d�a�, a tylko na prowincjonalnych jarmarkach takowych si� spotyka.
Lecz Chopin nie spieszy� si� z odpowiedzi� i zna� by�o, �e wola�by zmieni�
temat.
Wytworny go�� zatrzyma� si� tu� przed Piotrem, nachyli� g�ow� i bystro si�
przypatruj�c,
nie m�g� ukry� podziwu. Ch�opiec skurczy� si�, mocniej przywar� plecami do
�ciany.
�
Fryderyku, nie zrobi�by� mi przys�ugi?
�
Zawsze, wiesz o tym, dlaczego wi�c pytasz...?
�
My�l� o tym piegusie, po�ycz mi go.
�
Nie m�j, wi�c jak�e ci go po�ycz�. Ale po co?
�
Marzy�em w�a�nie o takim piegusie z czarnymi nogami.
�
Dziwne miewasz marzenia ostatnio.
�
Bardzo mi jest potrzebny. Chcia�em w�a�nie kogo� takiego poszuka� sobie na
ulicy. Uni�s� podbr�dek Piotra, by si� lepiej przypatrzy� jego twarzy, i spyta�:
�
Czy nie mia�by� ochoty na jednego franka...?
Piotrek zdziwi� si� niezmiernie i pomy�la�, �e trzeba dobrze uwa�a� i rezolutnie
obr�ci� j�zykiem, skoro nagle taka okazja... Przytakn�� wi�c bez d�u�szego
zastanawiania.
�
Bardzo dobrze. Zatem przyjdziesz do mnie jutro z samego rana do pracowni. Adres
ci napisz�, bacz, aby� go nie zgubi�.
�
Ja nigdy niczego nie zgubi�em.
�
Jaki rezolut � wtr�ci� Eugeniusz.
�
A w�a�nie � przypomnia� sobie Chopin i zwr�ci� si� do Piotrka � gdzie s� twoje
bohomazy, com ci kaza� przynie��?
� Kiedy ja si� wstydz�, panie mistrzu...
�
Mo�e i lepiej, bo ja klawiatur� biegle w�adam, a nie kredkami. Jutro, kiedy
b�dziesz wybiera� si� do pana Delacroix po jednego franka � m�wi� Fryderyk z
u�miechem � nie zapomnij wsun�� pod pach� tych kartek z bazgro�ami, co si� tak
spodoba�y twemu ojcu.
I doda� jeszcze kilka s��w po polsku, nie b�d�c pewny, czy zostan� zrozumiane.
� Dobrze by by�o, �eby� przedtem wlaz� do jakiej� beczki z wod�, ze swoimi
nogami...
Piotrek schowa� do kieszeni adres pracowni, schwyci� ksi��ki, kt�re s�u��cy
przyni�s� w�a�nie do salonu. Chcia� powiedzie� cokolwiek, jak przysta�o na
grzecznego ch�opca, ojciec szczeg�lnie mu nakaza�, by w apartamencie mistrza
Fryderyka godnie si� zaprezentowa�, lecz nic m�drego nie przysz�o mu do g�owy. A
poza tym zdawa� sobie spraw�, �e beczka z wod� naprawd� przyda�aby mu si�
natychmiast. Ta straszna kobieta nazwa�a go pos�a�cem Belzebuba... mo�e w tym
co� by�o...
Uk�oni� si� Chopinowi, czmychn�� na korytarz i po chwili by� ju� na ulicy,
bardzo szcz�liwy, �e tym razem nie spotka�a go �adna przygoda na schodach...
***
Piotrek znalaz� si� rano w pracowni pana Delacroix.
Ju� przy drzwiach przystan�� zdziwiony i niepewny, gdzie by tu dalej post�pi�
cho�by o krok. Zdawa�o mu si�, �e wszed� do niewielkiego saloniku wspania�ego
pa�acu lub kr�lewskiego muzeum, w kt�rym obsun�y si� stropy i sufit run�� na
pod�og�. Czego tu nie by�o...?
Pod�og� w ca�o�ci przykrywa� stos najprzer�niejszych rupieci. Dopiero gdy si�
d�u�ej temu przypatrywa�, spostrzeg�, �e ka�dy z przedmiot�w ma jakie� w�asne
przeznaczenie. Kub�y i kube�ki, wi�ry, deszczu�ki, kawa�ki drewna rze�bionego na
wz�r kobiecych warkoczy... Jedne bezbarwne, inne poci�gni�te farb� ciemn�,
mahoniow�, z�ocist� lub srebrn�, albo tylko pokostem. Obok r�ne pisma i gazety,
tak�e kolorowe, bo zachlapane farbami. Przyci�ga�a oczy wielka tablica wsparta
na tr�jnogu. Na �cianach przer�ne obrazy, wi�ksze, mniejsze, w ramach i bez
ram. Niekt�re zdawa�y si� by� uko�czone, na innych tylko par� kresek i plam
r�nokolorowych, co wygl�da�y niczym kleksy.
Poczesne miejsce zajmowa�o spore p��tno ustawione w taki spos�b, aby �wiat�o
dzienne pada�o na� r�wnomiernie i bez refleks�w. By�y tam malowane kobiety, ale
nie francuskie, z po�udnia chyba albo ze wschodu...
Rozdziawi� Piotr usta, gdy� czego� podobnego jeszcze w �yciu swoim nie spotka�.
Tyle kolor�w, tyle barw, tyle odcieni... I jaka przestrze�, zdawa� by si� mog�o,
�e obraz posiada swoje wn�trze.
Zdecydowa� si� natychmiast, �e nie poka�e swoich bohomaz�w przenigdy. Jakie to
�mieszne! Czego si� pan ojciec dopatrywa� w jego zabazgranych karteluszkach.
�adnego talentu przecie� nie mia�, o czym �atwo si� przekona� por�wnuj�c je z
czymkolwiek, co tu wisia�o na �cianach...
Mistrz krz�ta� si� przy wielkim stole. Pr�cz farb, najr�niejszych p�dzli i
p�dzelk�w, le�a�y tu w nie�adzie kredki, rulony papieru, sta�y fili�anki z
niedopit� herbat�.
� Ja�nie pan kaza�, abym przyszed�.
Mistrz odwr�ci� si� na moment, obejrza� Piotrka od st�p do g��w i robi�
wra�enie, jak gdyby go sobie nie przypomina�.
� Jestem Piotr, od ja�nie panicza Fryderyka.
�
Przecie� ci� dobrze pami�tam. W sam� por� zjawi�e� si� w pracowni. Sta� tutaj
przy stole. Poka� no si�. Co� ty zrobi� z w�osami?
� Uczesa�em, prosz� ja�nie pana.
�
Widz�, widz� � pan Eugeniusz u�miechn�� si� � i spodnie masz za�atane, kolana
r�owe od szczotki... Do niczego mi dzisiaj nie b�dziesz potrzebny.
�
Ja�nie pan si� rozmy�li�? � Piotr odczu� gwa�towny niepok�j, obiecany frank
nagle rozp�ywa� si� w nico�ci.
�
Wr�cz przeciwnie. Portrecik takiego czupirad�a jak ty mie�ci si� znakomicie w
moim nowym pomy�le... Wpadniesz do pracowni, gdy si� znowu zabrudzisz i
rozczochrasz.
Piotr nie chcia� wierzy� w�asnym uszom. Oto pierwszy cz�owiek na �wiecie, kt�ry
go namawia�, aby zabrudzi� si� do woli. Chwa�a Bogu, �e ojca nie ma w pobli�u.
� Aha... Mia�e� rysunki pokaza�.
Piotrek wykona� nieokre�lony gest r�koma. Mog�o to r�wnie dobrze znaczy�, �e
rysunki si� spali�y albo �e ich nigdy s�o�ce nie ogl�da�o.
�
Wi�c przynios�e� czy nie?
�
Mo�e kiedy indziej, prosz� ja�nie pana.
�
Zaczekaj. Chc� ci� jeszcze obejrze�. My�l�, �e czasu masz sporo.
�
Calutki dzie�, prosz� ja�nie pana.Mistrz wyszed� na chwil� bocznymi
drzwiami.Piotr m�g� si� swobodniej rozejrze�. Wtedy za�wita�a mu wielce
praktyczna my�l.
Wiedzia� ju�, �e franka dzisiaj nie dostanie. Ale czy nie mo�na tej straty
powetowa� sobie w inny spos�b...? Z po�ytkiem dla sztuki. On, biedak, rysuje
kredk� na kartonikach, skrawkach papieru, gazetach. Tutaj za� olbrzymia kopalnia
wszelakiego dobra. Gdyby tak po�yczy� p�dzel i troch� farby, mistrz ani by tego
zauwa�y�.
Piotr powi�d� okiem doko�a i upewni� si�, �e artysta zbytnio nie dba o materia�.
Pewnie, kto�, kto si� tak wspaniale ubiera i takie cudowne szpile nosi utkane w
chust� pod szyj�, taki kto� mo�e dwa razy dziennie kupi� sobie beczk� farby i
wyla� do rynsztoka.
Nagle jego wzrok przyci�gn�� obraz stoj�cy w k�cie pracowni, skryty w p�cieniu,
przez to ma�o widoczny. Podszed� bli�ej i przygl�da� si� z ciekawo�ci�.
Zainteresowa� go ten obraz. Rewolucyjny sztandar, barykada, t�um i dumna
kobieta. Ze zdziwieniem przypatrywa� si� przedstawionemu obok m�czy�nie z
broni� w r�ku. Trzyma� j� obur�cz, palce wspiera� na kurku, odziany by� po
pa�sku, ale dosy� niedbale. Rozwiany surdut, pomarszczona kamizelka, ko�nierzyk
wy�a��cy spod chusty, cylinder nieco bokiem osadzony, spod kt�rego sypa�y si�
bujne, nieuczesane w�osy. Piotrkowi wyda�o si�, �e zna tego m�czyzn�. Wielkie
oczy g��boko osadzone, podana ku przodowi g�rna warga, ten zarys zamy�lenia i
powagi... to wszystko ju� gdzie� widzia�.
Wszed� pan Eugeniusz i teraz dopiero Piotrek zrozumia�. Na p��tnie by�a twarz
samego malarza.
� Prosz� ja�nie pana... czy pan jest rewolucjonist�?
Delacroix spojrza� zdziwiony najpierw na Piotrka, potem na obraz, roze�mia� si�
d�ugo i g�o�no, cho� nie mia� tego w zwyczaju.
�
Bardzo przepraszam, ja�nie pana... Bo my�la�em...
�
Jestem raczej buntownikiem ni� rewolucjonist�.
�
Aha � Piotr zastanowi� si� przez chwil�. � Czy to nie jedno i to samo?
�
Nie. Kiedy� mo�e ci to wyt�umacz�.
�
A m�j papa m�wi, �e jest rewolucjonist�.
�
Naprawd�? I c� on takiego robi?
�
Nic, prosz� ja�nie pana. Pracuje w fabryce.
�
Ale to chyba nie znaczy, �e ju� przez to jest rewolucjonist�.
�
M�j papa jest rewolucjonist� od bardzo dawna. Mnie jeszcze nie by�o na �wiecie.
Przyw�drowa� z Polski ju� jako rewolucjonista.
�
Jeste� dzieckiem powsta�ca?
�
Szlachcica, prosz� ja�nie pana.
�
Jedno drugiemu nie zaprzecza.
�
Papa by� oficerem i ma pi�kn� szabl�, i pi�kny sznur, i wspania�y medal. Z
wst�g�.
�
Oho, co s�ysz�, z twego ojca wielki chwat.
�
Na razie papa co ranka �pieszy si� do fabryki, ale gdy wr�ci do kraju, znowu
b�dzie nosi� szabl� i sznur, i medal na wst�dze. A ja b�d� m