12055

Szczegóły
Tytuł 12055
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

12055 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 12055 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 12055 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

12055 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

W�odzimierz Piotr G�owacki �Kosmiczne afery� cz. I �Znak wsp�lnoty� (fragment) Rozdzia� I By� ju� p�ny wiecz�r, gdy Felicjan Chrobot wraca� z pola do swojej cha�upy. Siedzia� na wozie i mimo niewyg�d jakie wynika�y ze z�ego stanu drogi i wozu, w tym samym zreszt� stopniu, zasn�� os�abiony mijaj�cym dniem. Pracowa� dzisiaj od samego �witu, nawet w po�udnie, gdy by� najwi�kszy upa� i przyroda zamar�a na dwie najgor�tsze godziny. Chrobot nie by� jednak wzorem pracowito�ci, jak mog�oby si� zdawa�. Przez ca�y dzie� brakowa�o mu ch�ci do roboty i co chwila nachodzi�a go kusz�ca my�l, �eby si� jako� od tego wykr�ci� i po�o�y� gdzie� w cieniu, ale przecie� roboty w polu nie da si� oszuka�. Na szcz�cie �ysy, jego ko�, mia� wi�kszy zapa� do pracy, a mo�e po prostu nie my�la� tyle co jego pan, i praktycznie to on odwali� ca�� robot� ci�gn�c Felka, tam i z powrotem, po ca�ym polu. Zreszt� teraz sytuacja by�a podobna. Ko�, przecie� tak�e wielce utrudzony ca�odzienn� ork�, ci�gn�� w�z, a ch�op, maj�c oczywi�cie pe�ne zaufanie do konia, pozwoli� sobie na drzemk�. Mieli jeszcze spory kawa� drogi przed sob�, gdy �ysy zacz�� nerwowo strzyc uszami. Potrz�sa� �bem i prycha� g�o�no, jakby chcia� obudzi� gospodarza. Przejechali przez ma�y, kamienny mostek i skr�cili w w�sk� drog� prowadz�c� przez ��k� s�siada, a dalej pod lasem prosto w kierunku w�wozu. Chrobot, rozbudzony w ko�cu r�eniem �ysego, przeci�gn�� si� na wozie ziewaj�c g�o�no. Potrz�sn�� lejcami. - Spokojnie, �ysy, spokojnie. Ugryz�o ci� co� w... Nie doko�czy�, bo z lewej strony co� b�ysn�o, jakby latarka. Jaki� cie� podni�s� si� z ziemi i zacz�� gna� w kierunku wozu ca�y czas wymachuj�c �wiate�kiem. Chrobot poprawi� czapk� i pochyli� g�ow� do przodu, w kierunku nadbiegaj�cego. - Co za cholera? - wymamrota� pod nosem. Gdy tamten by� ju� blisko i ch�op mia� okazj� dobrze mu si� przyjrze�, ko� nagle si� sp�oszy� i mocno poci�gn�� w�z. Chrobot fikn�� koz�a i wyl�dowa�, jak d�ugi, z ty�u wozu. Na szcz�cie by�o tam troch� siana, wi�c nie pot�uk� si� zbytnio padaj�c twarz� na deski. - St�j �ysy! St�j! - krzycza� na konia z powrotem �api�c lejce. Ale ko� nie s�ucha�. Gna� przed siebie rzucaj�c fur� na wszystkie strony, jakby chcia� si� pozby� balastu. Ch�op, chc�c si� ratowa�, jedn� r�k� �ci�ga� lejce, a drug� szuka� po omacku bata. Wreszcie znalaz� i zacz�� nim wali� �ysego wrzeszcz�c w dalszym ci�gu. Dopiero teraz, czuj�c na zadzie ostre smagni�cia, ko� si� opami�ta� i zwolni�. Wreszcie zatrzyma� si�, gdy byli ju� pod lasem. Szarpa� si� jeszcze troch�, ale stoj�c ju� z wozem w miejscu. Z pyska ciek�a mu piana. Chrobot otar� czapk� pot z czo�a i ogl�dn�� si� za siebie. Na polu nie by�o nikogo, wi�c zlaz� z wozu i podszed� do konia. �ysy ju� si� uspokoi�. Ch�op poklepa� go po boku i poprawi� uprz��. - Czego� si� wystraszy�, durny koniu? - zagada� do zwierz�cia. Ko� jednak nie odpowiedzia�, wi�c Chrobot wgramoli� si� z powrotem na w�z. Ruszyli powoli. Przejechali mo�e 50 metr�w i ko� sam si� zatrzyma�. - Co znowu? Czego stoisz? - powiedzia� spokojnie Chrobot czuj�c si� jako� niepewnie. Rozgl�dn�� si� doko�a, ale niczego nie m�g� dostrzec, bowiem zrobi�o si� ju� bardzo ciemno. Mia� ju� ponownie u�y� bata, gdy us�ysza� co� za sob�. Odruchowo odrzuci� bat i chwyci� za wid�y odwracaj�c si� w kierunku d�wi�ku. Ma�e �wiate�ko zbli�a�o si� do niego podskakuj�c, jakby by�o trzymane przez bawi�ce si� dziecko. Ko� tym razem, mo�e rozpami�tuj�c obola�y zad, wcale nie zareagowa�. �wiate�ko by�o coraz bli�ej. Chrobotowi niewidzialna r�ka �cisn�a gard�o. Podni�s� si� na wozie stawiaj�c czo�a nieznanemu. - Kto tam?! - rzuci� w mrok. �wiate�ko zatrzyma�o si�. - Co za g�upie �arty. Konia mi tylko p�oszycie - kontynuowa� monolog, a poniewa� nie doczeka� si� �adnej odpowiedzi powoli od�o�y� wid�y, ale gotowy w ka�dej chwili znowu je z�apa�. Si�gn�� do kieszeni spodni i wyj�� zapa�ki. Pod siedzeniem by�a lampa naftowa. Wyci�gn�� j� stamt�d i zapali� knot. Blade �wiat�o przebi�o mrok. Co prawda nie si�gn�o poza koniec wozu, ale Chrobot poczu� si� teraz troch� pewniej. Odczeka� chwil� i przesun�� si� z lamp� troch� do ty�u, w kierunku �niebezpiecze�stwa�. W tym momencie tamto �wiate�ko te� si� poruszy�o i nieco przybli�y�o. Mo�na ju� by�o dostrzec zarys tajemniczej postaci. Nie by�a wysoka i w pierwszej chwili Chrobot pomy�la�, �e to rzeczywi�cie jakie� dziecko robi mu kawa�. Posta� trzyma�a latark� kieruj�c teraz jej �wiat�o na �ysego. Ko� sta� spokojnie jakby lekko u�piony. Jego ogon, zawsze taki ruchliwy, zwisa� teraz sm�tnie. Wreszcie zjawa podesz�a do wozu wchodz�c w zasi�g lampy Chrobota. Nie by�o to dziecko, cho� faktycznie wzrostem daleko jej by�o do doros�ego cz�owieka. Posta� ubrana by�a w jaki� dziwny str�j, taki g�adki i obcis�y, przylegaj�cy do ca�ego cia�a. Chrobot widzia� co� takiego w zesz�ym roku, jak p�etwonurkowie szukali w jeziorze topielca. Odruchowo spojrza� na stopy tej postaci spodziewaj�c si�, chocia� nie by�o to w tej chwili logiczne, zobaczy� w tym miejscu p�etwy. Jednak nie by�o ich tam, co ju� zupe�nie zdezorientowa�o ch�opa. Chrobot zeskoczy� z wozu i dopiero teraz si� zdziwi�. Przedtem pomy�la�, �e mo�e patrz�c z wysoka, zani�a troch� wzrost tej postaci. Teraz m�g� jednak por�wna� go wprost do siebie. Nawet stoj�c na ziemi patrzy� na to co� z g�ry. Podni�s� lamp�, �eby lepiej si� przyjrze�. Ma�a, u�miechni�ta g�ba patrzy�a na niego niewinnymi oczami. Sk�ra tej postaci mia�a jaki� dziwny kolor, jakby szaroniebieski. Mo�e to by� efekt s�abego o�wietlenia. W ka�dym b�d� razie Chrobot ju� wyra�nie si� uspokoi�. - Pewnie zab��dzili�cie - zagadn�� pierwszy. Ma�a posta� prze�o�y�a latark� do lewej r�ki a praw� podnios�a do g�owy kr�c�c palcem wskazuj�cym ma�e k�ka przy swojej skroni. Nie przestawa�a si� przy tym u�miecha� ani na chwil�. A, do cholery! Nie do��, �e wystraszy�a go, a �ysy o ma�o nie wywr�ci� wozu, to teraz robi jeszcze z niego wariata! Chrobot doskoczy� do �awki na wozie, chwyci� bat i b�yskawicznie odwr�ci� si� chc�c da� nauczk� temu g�upkowi. - Jak ci� prze�wi�c� batem, to ci si� odechce �art�w! - krzykn�� uderzaj�c z rozmachem, ale rzemie� przeci�� tylko ze �wistem powietrze. Dziwnej postaci ju� nie by�o. Chrobot zaskoczony sta� jeszcze przez chwil� wpatruj�c si� w mrok, ale w ko�cu da� za wygran� i wgramoli� si� na fur�. �ysy ruszy� powoli ca�kowicie oboj�tny na to, co si� przed chwil� sta�o. Po dwudziestu minutach, ju� bez �adnych przyg�d, dojechali do domu. �ysy, wiedziony niezawodnym instynktem, doprowadzi� w�z prosto pod stajni�. Przywita�o ich radosne ujadanie Urwisa, czujnego i wiernego psiego stra�nika. Chrobot wyprz�g� konia i wprowadzi� go do stajni. Jednak przed wej�ciem do cha�upy, jak przysta�o na wzorowego gospodarza, kt�rego przecie� nie by�o ca�y dzie� w domu, postanowi� zrobi� obch�d zabudowa�. Zagl�dn�� za stodo��, za obor�, pokr�ci� si� ko�o studni, a w ko�cu wyszed� na drog�. Sta� przez chwil� nas�uchuj�c, czy kto� nie idzie, ale s�ycha� by�o tylko dalekie ujadanie wiejskich ps�w. Spojrza� w g�r� i zdumia� si� pi�knym widokiem rozgwie�d�onego nieba. Wszystkie gwiazdy �wieci�y dzisiaj wyj�tkowo jasno i miga�y jako� filuternie. Ch�op westchn��, bo znowu poczu� si� wyj�tkowo zm�czony i pocz�apa� z powrotem na podw�rko. Ju� mia� wej�� do domu, gdy zwr�ci� uwag� na jaki� dziwny ruch w oborze, wi�c skr�ci� w tamt� stron�. Stan�� w progu, zapali� �wiat�o i zbarania�. Mi�dzy zaniepokojonymi krowami sta� ten g�upek z drogi z niezmiennym u�miechem przyklejonym do g�by. Na widok ch�opa podni�s� d�o� do skroni i znowu zacz�� kr�ci� palcem k�ka. Tego by�o ju� Chrobotowi za du�o. Z�apa� grabie stoj�ce pod �cian� i ruszy� na intruza. Tamten, nie maj�c tym razem gdzie ucieka�, do ostatniej chwili dzielnie kr�ci� swoje. Dopiero, gdy kij by� ju� niebezpiecznie blisko jego g�owy, zanurkowa� pod najbli�sz� krow�. Chrobot wyczu� intencje przeciwnika i w ostatnim momencie zmieni� kierunek uderzenia. Trzask �amanego drewna zla� si� z przera�liwym rykiem trafionej niewinnie krowy, kt�ra zacz�a si� teraz rzuca� na wszystkie strony siej�c straszliwy zam�t w g�owach swoich s�siadek. W oborze zrobi�o si� niebezpiecznie. Chrobot wycofa� si� przed drzwi i kucn�� szukaj�c g�upka wzrokiem mi�dzy krowimi nogami. Nie dostrzeg� go, ale w tym momencie rozszczeka� si� Urwis. Kto� ucieka� przez podw�rze. Gospodarz podbieg� do psiej budy i odczepi� �a�cuch. - Bierz go! - krzykn�� do psa, kt�remu nie trzeba by�o dwa razy powtarza�. Ucieszony, �e mo�e sobie wreszcie pobiega�, po ca�odziennym uwi�zaniu, ze straszliwym jazgotem pogna� za uciekaj�cym. - Co si� tam dzieje! - us�ysza� Chrobot g�os swojej �ony. - Czy to ty, Felu�? - Ja - odpar� niech�tnie, w�ciek�y jeszcze ch�op. - Zaraz przyjd� do domu. W tym momencie wbieg� na podw�rko radosny Urwis. Merda� ogonem a z pyska zwisa� mu sm�tnie kawa�ek dziwnej, g�adkiej materii. * Samoch�d, po ostatniej naprawie, sprawowa� si� wreszcie tak jak trzeba, wi�c pozwoli� sobie na nieco ostrzejsz� jazd�. Lubi� prowadzi�, cho� niekoniecznie tak wcze�nie. By�a bowiem dopiero sz�sta rano. Musia� dzisiaj jecha� do miasta i za�atwi� co� bardzo wa�nego. Andrzej Korzenias by� energicznym, m�odym cz�owiekiem i nie lubi� niczego odk�ada� na p�niej, a je�li mia� co� do za�atwienia, to robi� to jak najszybciej, �eby mie� spokojn� g�ow�. Zielony polonez wi�z� go teraz spokojnie do celu. Jecha� prost�, pust� o tej porze, drog� i nuci� sobie co� pod nosem. Prawa noga sama coraz mocniej cisn�a peda� gazu. Opu�ci� szyb�, ale p�d powietrza by� taki mocny, �e szybko zamkn�� okno z powrotem. S�o�ce razi�o go w oczy, wi�c w�o�y� ciemne okulary. Zbli�a� si� do pola namiotowego znajduj�cego si� z prawej strony szosy. Przez ca�� ubieg�� noc dochodzi�y st�d odg�osy hucznej zabawy, a iskry strzelaj�ce wysoko w g�r� z ogromnego ogniska, miesza�y si� na niebie z licznymi gwiazdami. Teraz w zasadzie panowa� tu spok�j, cho� Korzenias zauwa�y� samoch�d terenowy wyje�d�aj�cy zza ma�ego domku kempingowego. Siedzia�y w nim trzy, wyra�nie jeszcze rozbawione, osoby. D�ip dojecha� do drogi, zawy� ostro silnikiem, bo wyjazd prowadzi� pod g�r�, i skr�caj�c w prawo wjecha� na szos� tu� za przeje�d�aj�cym samochodem Korzeniasa. Korzenias u�miechn�� si� mimo woli. Tamci przyspieszyli i jechali za nim. Trwa�o to jak�� chwil�. W pewnym momencie, jeszcze daleko przed sob�, dostrzeg� jak�� posta� wychodz�c� z przydro�nych krzak�w. Posta� przystan�a na poboczu i patrzy�a w jego kierunku. Gdy by� ju� bli�ej, nieznajomy zacz�� macha� r�k� chc�c zatrzyma� samoch�d. Korzenias zwolni�, postanowi� bowiem podwie�� tego cz�owieka. Zaskoczy� go dziwny str�j tej postaci. Czy�by to by� jaki� p�etwonurek? Mo�e z obozu nad jeziorem. Wtem tamten zacz�� pokazywa� kr��ka przy swojej skroni, a u�miech, jaki pos�a� przy tym Korzeniasowi, rozbawi�by nawet najwi�kszego ponuraka. Pewnie jeszcze jeden z tej nocnej zabawy, pomy�la�. Niech go podwioz� jego koledzy. Korzenias doda� gazu i szybko min�� �weso�kowatego p�etwonurka�. Po chwili spojrza� w lusterko. D�ip zatrzyma� si� i dziwna posta� wsiad�a do niego. Auto ruszy�o i pomkn�o przed siebie w kierunku miasta. * - Dlaczego si� tak dziwnie ubra�e�? - zagadn�a Marta siedz�ca na tylnym siedzeniu d�ipa. - Masz zamiar nurkowa� w jakiej� fontannie w mie�cie, a mo�e wybierasz si� na basen - doda�a �miej�c si� przyja�nie. Nieznajomy nie odpowiada�. Wpatrywa� si� w Mart� odwzajemniaj�c u�miech. - Ty, jak ci na imi�? - spyta� kierowca. - Mo�e to niemowa - pr�bowa�a wyja�ni� Marta. - S�uchajcie! Jego po prostu zamurowa�o na widok takiej dziewczyny - w��czy� si� do rozmowy trzeci pasa�er. Marta roze�mia�a si� g�o�no, lekko si� przy tym rumieni�c. - No, powiedz co� - prosi�a dziewczyna. - Powiedz przynajmniej gdzie chcesz jecha�. - A tobie nie za gor�co w tym ubranku? - spyta� Jacek siadaj�c ty�em do kierunku jazdy i wpatruj�c si� w nieznajomego. Przygl�da� mu si� przez chwil�, a widz�c urwany dolny kawa�ek nogawki doda� - Raki tak ci� poszarpa�y, brachu? - No popatrzcie, co to za ludzie �yj� dzisiaj - konkludowa� kierowca. - Cz�owiek si� zatrzymuje, �eby taki nie stercza� na drodze ca�ymi godzinami, zabiera go z dobrego serca, a on co... g�upka udaje. - Mo�e to naprawd� g�upek - odpar� Jacek. - Nic nie m�wi, ci�gle si� u�miecha... - Przesta�cie ch�opaki. Jak wam nie wstyd - przerwa�a Marta. W tym momencie mocno zarzuci�o samochodem, bowiem zakr�t okaza� si� cia�niejszy ni� s�dzi� kierowca d�ipa. Marta nie zd��y�a si� chwyci� pa��ka i wpad�a na siedz�cego obok niej autostopowicza. - Jak je�dzisz do cholery! - prawie wrzasn�� Jacek. - Przecie� ty nas kiedy� pozabijasz. - Wszyscy cali? - spyta� speszony kierowca. W odpowiedzi autostopowicz pos�a� w jego kierunku rozbrajaj�cy u�miech i pokr�ci� palcem przy skroni. - Cha, cha, cha! Widzia�e� jak ci� podsumowa� - stwierdzi�a uspokojona ju� Marta. - To ty tu jeste� wariatem. Wariat! Wariat! Wariat! - wykrzykiwa�a pod adresem Zbyszka ilustruj�c ten fakt kr�cio�kiem przy skroni. Nieznajomy, na widok tego ruchu, o�ywi� si� wyra�nie. Zacz�� wymachiwa� r�kami. To wznosi� je ku niebu, to zatacza� nimi szerokie ko�a w lewo i w prawo. Oczy zrobi�y mu si� ogromne i b�yszcza�y niezwykle. W przerwach mi�dzy tymi �wymachami� pokazywa�, �e wszyscy maj� kr��ka. - On po prostu pokazuje, �e jak tak b�dziesz je�dzi�, to wszyscy wyl�dujemy w niebie - podsumowa� Jacek. D�ip zbli�y� si� do jad�cego przed nim poloneza. Zbyszek chcia� go wyprzedzi�. Nie zrobi� tego �z marszu�, bo na drodze wymalowana by�a linia ci�g�a. Przyhamowa� i wychyli� si� troch� w lewo. Tu� przed nimi na drodze nie by�o wida� nikogo, ale zbli�aj�cy si� lewy zakr�t zas�oni�ty by� drzewami. Zbyszkowi wydawa�o si�, �e do zakr�tu jest jeszcze daleko i, mimo wszystko, postanowi� nie czeka�. Doda� gazu zje�d�aj�c na lewy pas drogi. - Gdzie si� pchasz - powiedzia� cicho Jacek, kt�ry zdr�twia� ze strachu. Jechali r�wnolegle do zielonego poloneza, kt�rego kierowca odwr�ci� do nich twarz i jednoznacznie pokazywa� Zbyszkowi, �e ten ma fio�a. W tym momencie zza zakr�tu wypad�o jak pocisk srebrne bmw, na widok kt�rego zamar� nawet weso�y autostopowicz. Chcia� co prawda odwzajemni� ten przyjazny gest kierowcy poloneza, ale nie by� to najlepszy moment na powitanie. Kr�tki b�ysk �wiat�ami z przeciwka, b�yskawiczna ocena sytuacji, gwa�towne hamowanie. Bmw zata�czy�o na szosie. Jednak Zbyszek nie mia� ju� czasu na hamowanie. Ostro skr�ci� kierownic� w prawo chc�c omin�� sun�cy na niego samoch�d. D�ip uderzy� przy tym w lewy bok poloneza spychaj�c go z szosy. Polonez wpad� na w�skie, szutrowe pobocze, na kt�rym kierowca nie mia� �adnych szans na wyprowadzenie auta. Samoch�d wpad� z du�� pr�dko�ci� do przydro�nego rowu wbijaj�c si� w skarp�. �omot gniecionej blachy, ryk uwolnionego silnika. Tragiczny widok zosta� na moment zas�oni�ty tumanami kurzu, kt�ry podni�s� si� z pobocza. Z kolei d�ip odbity od poloneza zmieni� kierunek ruchu i uparcie wr�ci� na lewy pas drogi taranuj�c ty� bmw. Tym razem g�uche uderzenie jak w beczk�. Srebrne auto obr�ci�o si� ty�em do przodu i znieruchomia�o na �rodku szosy. D�ip przewr�ci� si� na prawy bok i sun�c po asfalcie z przera�liwym zgrzytem zatrzyma� si� blisko zakr�tu po jego zewn�trznej stronie. * Ambulans p�dzi� ulicami miasta nape�niaj�c jego przestrze� niesamowitym, modulowanym j�kiem wzmacnianym jeszcze przez echo odbite od betonowych �cian. Wszystkie napotkane samochody zje�d�a�y do prawego kraw�nika i nieruchomia�y jakby pora�one tym ostrym d�wi�kiem. Gdy wycie oddala�o si�, kolorowe �uki otrz�sa�y si� z odr�twienia tworz�c na powr�t zbit�, zdawa�oby si� nie do pokonania, metalow� mas� sun�c� w�skimi, sztucznymi kana�ami. W karetce dw�ch sanitariuszy pochyla�o si� w�a�nie nad ofiar� wypadku drogowego usi�uj�c, niestety bezskutecznie, rozebra� rannego i dokona� prowizorycznych ogl�dzin. Dziwny str�j, kt�ry pokrywa� jego cia�o nie mia� �adnych zapi�� - ani guzik�w, ani zamka b�yskawicznego. Szczelnie przylega� do ca�ego cia�a sprawiaj�c wra�enie �odlanego� na postaci. Do zbadania pozosta�a wi�c tylko twarz i d�onie. - Czy oni w tym aucie przewozili jak�� farb�? - spyta� sanitariusz siedz�cy bli�ej g�owy rannego. - Dlaczego pytasz? - odpar� kolega. - Bo ten go�� ma niebiesk� g�b�. - Co ty chrzanisz! - rzuci� ostro ten drugi i przysun�� si� z podr�czn� lamp� �wiec�c prosto w oczy le��cego na noszach. - O kurde! Masz racj�. Podaj mi gaz� i wod� utlenion�. Trzeba mu to szybko zmy�, bo ta farba mo�e by� toksyczna. Po chwili dwie, ubrane w bia�e fartuchy, postacie pracowa�y szybko pochylone nad twarz� ofiary spoczywaj�cej, mimo wszystkich zabieg�w, w spokoju. Niestety akcja sanitariuszy nie dawa�a �adnych rezultat�w. No, mo�e z wyj�tkiem jednego - spokojne oblicze l�ni�o teraz jeszcze bardziej pi�knym, nieziemskim b��kitem. - Nic z tego. Szkoda si� mordowa�. Niech si� w szpitalu tym zajm� - wysapa�a pierwsza posta�. - I tak nam medalu nie dadz� - podsumowa�a druga. Sanitariusze, w poczuciu dobrze spe�nionego obowi�zku, usiedli wzd�u� cia�a, wci�� jeszcze ci�ko dysz�c. Tymi samymi tamponami, kt�rymi przed chwil� prowadzili tak� energiczn� akcj� ratunkowo-oczyszczaj�c�, przecierali teraz swoje mocno spocone czo�a. Sanitarka, wyj�c przera�liwie, skr�ci�a ostro w prawo wywo�uj�c tym lekkie przemieszczenie si� w �rodku jej zawarto�ci. Facet z niebieskim obliczem le�a� teraz przodem, czyli twarz�, do do�u i to na dodatek obok noszy. Na noszach, natomiast, k��bi�y si� dwa, spl�tane ze sob�, cia�a przeklinaj�cych sanitariuszy. Jeszcze jeden gwa�towny manewr kierowcy ambulansu i samoch�d z piskiem opon zatrzyma� si� na zadaszonym podje�dzie przed budynkiem szpitala. Nad wej�ciem �wieci� si� du�y napis: OSTRY DY�UR Przed wej�ciem czeka�a ju� specjalna ekipa z ��kiem na k�kach. Szybko wysuni�to z karetki nosze z wci�� z��czon�, ale walcz�c� z pe�nym po�wi�ceniem, bia�� par� i od�o�ono je na bok. Nast�pnie przysz�a kolej na tak zwanego �poszkodowanego�, cho� ju� na pierwszy rzut oka by�o wida�, �e natychmiastowej pomocy potrzebuje kto� inny, a w�a�ciwie inni. B��kitnolicy znalaz� si� wreszcie we w�a�ciwych r�kach. Sun�� teraz przez szpitalne korytarze pchany silnymi r�kami ratownik�w. Jego twarz o�wietlana sztucznym, neonowym blaskiem lamp szpitalnych wygl�da�a nieciekawie. Straci�a sw�j nieziemski koloryt - zrobi�a si�, jak by to rzec, banalnie trupio blada. Piel�gniarka, biegn�ca obok, pochyli�a si� nad ��kiem. - Pospieszcie si�! On si� ko�czy, ju� ca�y zsinia�! - krzykn�a do pozosta�ych nak�adaj�c jednocze�nie mask� tlenow� na twarz nieprzytomnego. Ca�a ekipa wpad�a do sali reanimacyjnej, niczym piorun kulisty, przysuwaj�c ��ko od razu do sto�u operacyjnego, wprost pod jego wielk� lamp�. B�yskawicznie przerzucono cia�o i w tym momencie powsta� pierwszy problem. - Jak on to na siebie w�o�y�? - zdziwi� si� dy�urny lekarz. - Chyba noga z�amana, ma rozerwan� nogawk� - skonstatowa�. Nie trac�c jednak wi�cej czasu na zb�dne rozmy�lania uj�� przegub pacjenta, po czym zdziwi� si� powt�rnie. - T�tno w normie. B�dzie �y� d�ugo i szcz�liwie - zawyrokowa�. Si�gn�� po stetoskop, w�o�y� sobie w uszy dwa w�owe przewody i przy�o�y� jego zawsze ch�odn�, metaliczn� ko�c�wk� w pobli�e serca le��cego. - Jak dzwon - rzuci� kr�tko, albowiem by� oszcz�dny w s�owa, po czym zdziwi� si� po raz trzeci. - Czy oni w tym aucie przewozili jak�� farb�? - zdziwi� si� w ko�cu po raz czwarty wpatruj�c si� w anielsko spokojn� twarz dziwaka. - Dlaczego pan pyta, doktorze? - zdziwi�a si� po raz pierwszy, stoj�ca z ty�u, gruba piel�gniarka. - Bo ten go�� ma niebiesk� g�b� - odpar� lekarz, ale ju� bez zdziwienia. Pi�� twarzy, bia�ych twarzy, pochyli�o si� jednocze�nie nad t� zagadk�. - Trzeba mu to szybko zmy�. Ta farba mo�e by� toksyczna - stwierdzi� kto� rzeczowo. - Teraz nie ma na to czasu - wtr�ci� doktor. - Trzeba go najpierw prze�wietli�. Siostro... Pacjent znowu wyl�dowa� na ��ku z k�kami. Wypchni�ty z sali operacyjnej znalaz� si� w windzie, kt�ra wioz�a go teraz na drugie pi�tro, do pracowni RTG. Przed drzwiami do gabinetu dra Roentgena, by�o pe�no ludzi, niekt�rzy mieli ju� opatrunki gipsowe na nogach, r�kach i g�owach. Nad drzwiami �wieci� si� czerwony napis: NIE WCHODZI� ! �Niebieski� mia� jednak zielone �wiat�o i wjecha� do �rodka bez kolejki. Senny zwykle pan doktor, o�ywi� si� wyra�nie widz�c takie co� przed sob�. - Dajcie go tutaj. To mo�e by� interesuj�cy przypadek - zaciera� r�ce z zadowolenia. - Z wypadku i m�wicie, �e nic mu nie jest? - wymamrota� ni to do sanitariuszy, kt�rzy przecie� nic nie m�wili, ni to do siebie. - No, zaraz zobaczymy, co to za ptaszek. Jeden wprawny rzut silnych, m�skich ramion i pacjent mi�kko wyl�dowa� pod masywn� tub� generatora promieni X. - My nie wiemy, czy oni w tym aucie przewozili jak�� farb� - jeden z sanitariuszy uprzedzi� ewentualne pytanie, kt�re przecie� ka�demu powinno si�, w tej sytuacji, cisn�� na usta, a drugi z sanitariuszy uprzedzi� od razu ewentualn� odpowied�: - Bo on ma niebiesk� g�b�. - Przyjd�cie za jakie� pi�tna�cie minut - zadecydowa� lekarz zupe�nie nie zwracaj�c uwagi na to co do niego m�wili. - Mam z tym panem co nieco do pogadania. Sanitariusze wyszli pospiesznie, wymieniaj�c tylko mi�dzy sob� porozumiewawcze spojrzenia. Jeden o�mieli� si� nawet podnie�� dyskretnie praw� d�o� do skroni i zrobi� palcem wskazuj�cym trzy ma�e, niewinne k�ka przechylaj�c g�ow� w kierunku doktora. Sygna� zosta� wys�any w eter i nie m�g� pozosta� nie zauwa�ony przez wra�liwego osobnika. Pacjent u�miechn�� si�, jakby �ni�o mu si� co� weso�ego. Doktor Roentgen manipulowa� przez d�u�sz� chwil� przy bardzo skomplikowanym urz�dzeniu do prze�wietlania. Nastawia� go nad pacjentem, mrucza� co� do siebie z wyra�n� dezaprobat�, spogl�daj�c to na le��cego, to na sw�j ukochany sprz�t i przestawia� wszystko od nowa. Wreszcie, ju� zadowolony, zatar� r�ce i wszed� do stoj�cej obok kabiny. Nagle niebieski osobnik poruszy� si�, westchn�� ze zrozumia��, w tej sytuacji, ulg� i otworzy� oczy. Przygl�da� si� przez moment wisz�cej nad nim tubie, jakby lekko zdziwiony, wreszcie u�miechn�� si� szeroko i zszed� ze sto�u. - Prosz� nie oddycha�! - us�ysza� lekko zniekszta�cony, bo wydobywaj�cy si� z wn�trza metalowej szafy, g�os doktora. Uznaj�c autorytet lekarza, dziwny pacjent, stoj�c obok sto�u, natychmiast wykona� polecenie. W wielkiej skrzyni co� zabucza�o, co� pstrykn�o, b�ysn�y jakie� �wiate�ka - najpierw czerwone a zaraz potem niebieskie. Na widok tego ostatniego, �Niebieski� rozdziawi� g�b� od ucha do ucha i niezw�ocznie wykona� dwa m�ynki przy prawej skroni. �wiate�ko jednak szybko zgas�o zostawiaj�c weso�ka sam na sam z, wychodz�cym w�a�nie z metalowej szafy, doktorem Roentgenem. - O! Widz�, �e czujemy si� ju� lepiej. Znacznie lepiej! - rzuci� w przelocie doktor, nios�c pod pach� kaset� z klisz� i znikaj�c szybko za drzwiami s�siedniego pokoju. - Mo�na oddycha�... - dolecia�o jeszcze z oddali. Pacjent posta� tak jeszcze przez chwil� przest�puj�c z nogi na nog�. Wreszcie nieco ju� znudzony, bowiem wywo�ywanie zdj�cia przeci�ga�o si� ponad miar�, odwr�ci� si� i podszed� do okna. Otworzy� je, stan�� na parapecie, wychyli� si� i chwyci� za piorunochron. po czym wydosta� si� na zewn�trz i zacz�� zsuwa�, z wysoko�ci drugiego pi�tra, w�a�nie w momencie, gdy wraca� doktor Roentgen z mokr� jeszcze klisz�. * W cha�upie unosi� si� zapach odgrzewanych ziemniak�w skwiercz�cych ra�nie na wielkiej, �elaznej patelni. Chrobotowa krz�ta�a si� po kuchni przygotowuj�c kolacj� dla m�a, kt�ry w�a�nie wr�ci� z pola i teraz siedz�c na starej, ale wci�� wygodnej, wersalce pod oknem, gapi� si� w telewizor. �Gapi� si� to za mocno powiedziane, bo ch�op zasypia� prawie ze zm�czenia po ca�ym dniu ci�kiej pracy. �Sekretarz Generalny NATO zdecydowanie odrzuci�...� G�os ledwo dociera� do �wiadomo�ci Chrobota. �Moskwa zaj�a w tej sprawie twarde stanowisko i wydaje si�, �e konflikt ten...� Beznami�tne be�kotanie ciek�o z ekranu. Chrobotowi, walcz�cemu z senno�ci�, coraz bardziej opada�y powieki. Wydawa�o si�, �e zajmuj� w tej sprawie twarde stanowisko i za chwil� sklej� si� na �adnych par� godzin. Gdy jednak dotar�a do ch�opa kolejna aromatyczna fala z kuchni, Chrobot zdecydowanie odrzuci� ��danie snu i szeroko otworzy� oczy. �A teraz wiadomo�ci z kraju.� U�miechni�ty facet odda� teraz g�os mi�ej panience. �Dzisiaj, we wczesnych godzinach rannych, w miejscowo�ci Dobczyce pod Krakowem dosz�o do gro�nie wygl�daj�cego wypadku samochodowego. W karambolu wzi�y udzia� trzy samochody w tym jeden nale��cy do zachodnioniemieckiego turysty, zreszt� jego bmw ucierpia�o najmniej. Turyst� tym jest Egon Krantz, kt�ry przyjecha� do Polski w interesach. Z wypadku wyszed� bez szwanku. Pozosta�e dwa samochody zosta�y prawie ca�kowicie zniszczone a najdziwniejsze jest to, �e i tu praktycznie nikt nie ucierpia�. Do szpitala w Krakowie odwieziono tylko jedn� osob�. Policja ustali�a, �e sprawc� wypadku jest m�ody cz�owiek prowadz�cy sw�j samoch�d z nadmiern� pr�dko�ci�. Jak zeznaj� �wiadkowie do zderzenia dosz�o w momencie wyprzedzania na �uku drogi.� Obraz zmieni� si� i pokazywano teraz miejsce wypadku. Reporter podszed� do grupki gapi�w. �Ja wszystko widzia�em, panie. Ten wariat jecha� chyba po �mier�. Ja wszystko widzia�em, panie!� Sylwetki na ekranie t�oczy�y si� przed kamer�. �Oni s� z tego obozu, co tam przez ca�� noc si� bawili. Pewnie wszyscy byli pijani!� �wiadkowie przekrzykiwali si� nawzajem. �Sprawc� jest - teraz na ekranie pojawi� si� oficer policji - Zbigniew B., kt�ry przeprowadza� manewr wyprzedzania na niebezpiecznym �uku drogi, nie zachowuj�c przy tym nale�ytej ostro�no�ci. Zosta� w tej chwili odwieziony do szpitala w celu pobrania krwi do badania na zawarto�� alkoholu.� �Czy s� jakie� ofiary?� Reporter by� dociekliwy. �Jedna osoba, prawdopodobnie autostopowicz zabrany przez tych m�odych, zosta�a przewieziona na ostry dy�ur chirurgiczny do Krakowa. Wiem tylko, �e odwieziono j� nieprzytomn�.� W tym momencie do pokoju wesz�a Chrobotowa nios�c odgrzane, pachn�ce ziemniaki odwracaj�c tym uwag� m�a od wa�nych, krajowych wydarze�. - Masz, stary. Najedz si� do syta - w jej g�osie s�ycha� by�o wyra�n� trosk� o samopoczucie ch�opa. Chrobot rzuci� si� prawie na jedzenie jak wyg�odnia�y wilk i nie �ledzi� dalszego ci�gu wiadomo�ci. Na ekranie, tym czasem, wida� by�o sceny sprzed szpitala. Przed kamer�, na tle karetki pogotowia, pojawili si� dwaj sanitariusze, jeden z nich mocno gestykulowa� m�wi�c co� do mikrofonu. Potem, jakby dla kontrastu, spokojnie opowiada�a o dzisiejszych wydarzeniach gruba piel�gniarka. Wreszcie reporter przeni�s� si� na drugie pi�tro w szpitalnym budynku, gdzie kamera telewizyjna zatrzyma�a si� na moment na drzwiach z napisem: PRACOWNIA RTG Drzwi otworzy�y si� i kamera �wesz�a� do �rodka �api�c od razu w kadr doktora stoj�cego przy oknie. Chrobot mlaska� w tym czasie delektuj�c si� wspania�ym posi�kiem. Zawsze, gdy w gr� wchodzi�o jedzenie, ca�y �wiat z jego wielkimi problemami schodzi� na dalszy plan. Nie inaczej by�o i tym razem. Telewizor wci�� gada�, ale do �wiadomo�ci gospodarza nie dociera�o zbyt wiele. �M�wi� wam, on po prostu wyszed� przez... � Mocno podekscytowany lekarz zd��y� powiedzie� tylko tyle. Chrobotowa wy��czy�a telewizor, �eby te g�upoty nie przeszkadza�y staremu w jedzeniu, i wysz�a do kuchni. Felicjan Chrobot zjad� szybko, bekn�� g�o�no, otar� g�b� r�kawem i u�o�y� si� wygodnie na wersalce, kt�ra wyda�a przy tym z siebie mi�y dla ucha d�wi�k: brdak! To by�o takie jej bekni�cie. Wiadomo przecie�, �e z kim przestajesz, takim si� stajesz. Wnet w pokoju s�ycha� by�o chrapanie. Gospodarz zasn��. * Na drugi dzie�, oko�o dziesi�tej, gdy Chrobot ju� od dawna pracowa� w polu, na podw�rko Chrobot�w wjecha� mikrobus z kolorowym napisem na boku: TELEWIZJA KRAK�W Jak przysta�o na wiernego psa, pierwszym z domownik�w witaj�cych go�ci, by� Urwis. Wyskoczy� ze swej budy i zacz�� szale� na uwi�zi. Oczami psiej wyobra�ni widzia� ju� siebie gnaj�cego za uciekaj�cymi nogawkami. Przed dom zajecha�o przecie� du�o nogawek, wspania�ych, ludzkich nogawek, dla ochrony kt�rych cz�owiek by� zdolny zrobi� naprawd� wiele. - Jakie cholerne bydl�! - z wyra�nym niesmakiem stwierdzi� kierowca mikrobusu, kt�remu jakie� dziwne mrowienie zacz�o dra�ni� �ydki. - Podobno ludzie na wsi specjalnie g�odz� swoje psy, �eby by�y takie w�ciek�e - doda� i otrz�sn�� si�, jakby by�o mu zimno. Reporter wysiad� bez s�owa komentarza i od razu wdepn�� swoimi b�yszcz�cymi butami w sam �rodek krowiego �ajna. - Bingo! - us�ysza� za sob� g�os operatora kamery, kt�ry ju� szykowa� sprz�t, by uwieczni� to sensacyjne wydarzenie. - Odchrza� si� pan, panie Cze�ku! - warkn�� reporter strz�saj�c z but�w br�zow� papk�. Pies nie przestawa� ujada� i wydawa�o si�, �e za chwil� zerwie si� z �a�cucha i zrobi u�ytek ze swoich ostrych, b�yszcz�cych k��w. - Urwis, do budy! - rozleg� si� przera�liwy krzyk gospodyni, kt�ra w�a�nie wysz�a przed cha�up�. Pies podwin�� z respektem ogon i b�yskawicznie znikn�� we wn�trzu drewnianego domku. Kobieta podesz�a do samochodu i spyta�a rzeczowo: - Czego? Pan Czesiek b�yskawicznie zmieni� obiekt swojego zainteresowania kieruj�c obiektyw kamery prosto na czerwony, gruby nos Chrobotowej. - Dzie� dobry - odpowiedzia� reporter i wysun�� si� przed pana Cze�ka. - Widzi pani - kontynuowa� - pracujemy teraz nad reporta�em o pewnym dziwnym... - przerwa� na chwil� szukaj�c odpowiedniego s�owa - o pewnej dziwnej postaci - zako�czy�. - Czego? - us�ysza� w odpowiedzi. - No, tak - wymamrota� reporter. Spu�ci� g�ow� i przez moment przygl�da� si� swoim upapranym butom, jakby szuka� natchnienia w tym �ajnie. - Wczoraj, niedaleko st�d - zacz�� wreszcie - wydarzy� si� wypadek samochodowy. Mo�e s�ysza�a pani co� o tym? - wpatrywa� si� g��boko w jej oczy szukaj�c jakiego� punktu zaczepienia. Niestety jego wzrok ze�lizgiwa� si� bez przerwy, nie natrafiaj�c na nic konkretnego. Zapanowa�o milczenie przerwane ku zaskoczeniu go�ci przez kobiet�. - Ja tam nic nie wiem - odpar�a i odwr�ci�a si� plecami do kamery. Odchodzi�a powoli w kierunku drzwi, a znikaj�c w nich wrzasn�a po swojemu: - Urwis! Urwisowi nie trzeba by�o dwa razy powtarza�. Znowu wyskoczy� z budy, ale tym razem ze zdwojon� energi� - mia� przecie� przyzwolenie swojej pani. Szarpni�cie by�o na tyle pot�ne, �e psia buda przesun�a si� o dobre p� metra w kierunku upragnionych nogawek. Obydwaj panowie w u�amku sekundy znale�li si� we wn�trzu auta. Silnik zawarcza� odgryzaj�c si� psu i mikrobus powoli zacz�� si� wycofywa� na drog�. - Durna baba - w�cieka� si� reporter. - Niech pan jedzie powoli przed siebie - zwr�ci� si� do kierowcy. - Mo�e trafimy w ko�cu na tym zadupiu na kogo� rozs�dnego. - Ja tam mog� jecha� gdzie pan chce, szefie - odpowiedzia� kierowca. - Ale, czy my przypadkiem nie uganiamy si� za jakim� duchem? - Fakt, �e na tym zdj�ciu rentgenowskim nic nie by�o wida�, ale ten doktor... jak mu tam... Roentgen, nie zrobi� na mnie dobrego wra�enia. Mo�e, po prostu, spieprzy� robot�. - Co si� czepiacie cz�owieka - wtr�ci� si� pan Czesio. - Wariaci to dzi� najporz�dniejsi ludzie - pozwoli� sobie na ma�e filozoficzne co nieco. - No, a co z pozosta�ymi? Sanitariusze, lekarze z operacyjnej, piel�gniarki... a przede wszystkim ci, co go podwozili. Przecie� wszyscy nie mogli zwariowa�. - Panie Cze�ku. Nie takie rzeczy ju� w �yciu widzia�em - reporter zako�czy� dyskusj�. Jechali w milczeniu. Samoch�d ko�ysa� si� na nier�wnej drodze, a jego zawieszenie, sterane polskimi drogami, poj�kiwa�o od czasu do czasu. Zbli�a�o si� po�udnie i w mikrobusie, mimo opuszczonych szyb, zrobi�o si� bardzo gor�co. Kierowca, nie pytaj�c szefa o zgod�, zjecha� z drogi i zatrzyma� auto pod, powykr�canym ze staro�ci, kasztanowcem. Wysiad� od razu, zostawiaj�c szeroko otwarte drzwi. - Na ca�e szcz�cie nie ma tu tego parszywego kundla - odsapn�� z wyra�n� ulg�. Podszed� do grubego pnia i usiad� na wystaj�cym z ziemi korzeniu. Pan Czes�aw wyj�� z torby swoje drugie �niadanie i zamy�li� si� nad sensem �ycia. Reporter te� zdawa� si� by� nieobecny. Wypatrywa� czego�, a mo�e kogo�, przez przedni� szyb� samochodu. Siedzia� ze wzrokiem utkwionym w niesko�czono�ci, a z chwilowego odr�twienia, bo raczej nie zadumy, wyrwa�a go dopiero niespodziewana czkawka. - Oho! Kto� mnie wspomina - powiedzia� jakim� dziwnie zmienionym, spokojnym g�osem i u�miechn�� si� tajemniczo. Rozdzia� II Porucznik Konieczny wszed� do wielkiego gabinetu, w kt�rym panowa� p�mrok. St�pa� bezszelestnie, bo na pod�odze le�a� gruby dywan. Zreszt�, robi�by tak i bez tego dywanu, poniewa� zbli�a� si� teraz do biurka pu�kownika Ostrego, a tego wstr�tem napawa�y wszelkie takie, jak on je okre�la�, �niewychowane odg�osy�. - Panie pu�kowniku, dzisiejsza poczta - zameldowa� pr꿹c si� s�u�bi�cie. - Dajcie - us�ysza� w odpowiedzi. Porucznik po�o�y� teczk� ze �ci�le tajnymi, tak� przynajmniej opatrzone by�y piecz�ci�, dokumentami na d�bowym blacie i wypr�y� si� ponownie. - Mo�ecie odej��. M�ody oficer wykona� przepisowy zwrot i wyszed� z gabinetu. Gdy drzwi zamkn�y si� za nim, pu�kownik w��czy� stylow�, ale nie w tym stylu co potrzeba, lamp� i si�gn�� po teczk�. Nast�pnie otworzy� j� i wyj�� pierwsz� notatk�. �Raport z obserwacji zast�pcy...� Przerwa� czytanie i podni�s� wzrok, by si� upewni�, czy przed nim rzeczywi�cie nikt nie stoi. Kto stoi za nim - wiedzia� doskonale. Powr�ci� do lektury, ale zako�czy� j� pospiesznie. To by�o bardzo �gor�ce�, cho� - niestety - nie na teraz. Mo�e przyda si� w przysz�o�ci. Od�o�y� kartk� dopisuj�c na niej: KONTYNUOWA� AKCJ� �NIEBO� Teraz przysz�a kolej na drug� informacj�. �W fabryce... protest dotyczy... gotowo�� strajkowa... wysok� aktywno��...� Czyta� przeskakuj�c ca�e wyrazy. - Co oni mi tu dup� zawracaj�! - g�o�no skomentowa� wzbieraj�ce w nim oburzenie. Przecie� to ju� nie te czasy! Czy oni nigdy si� nie przestawi�. Z wyra�nym obrzydzeniem od�o�y� kartk�, bez dopisywania na niej czegokolwiek, i si�gn�� po nast�pn�. Przegl�da� j� pobie�nie i ju� mia� z ni� post�pi� tak jak z t� ostatni�, gdy jego wzrok pad� na ostatnie zdania: �Osobnik ten wyszed� nast�pnie z budynku szpitalnego, przez okno na drugim pi�trze, opuszczaj�c si� po piorunochronie. Z tej strony szpitala jest g��wne wej�cie. Osobnika nie znaleziono, �wiadk�w z ulicy, mimo du�ego ruchu, brak. Na uwag� zas�uguje r�wnie� kolor twarzy osobnika. By� on, ten kolor, niebieski. W za��czeniu zdj�cie rentgenowskie �Niebieskiego� wykonane na chwil� przed wzmiankowanym zaj�ciem.� Pu�kownik Ostry przewr�ci� kartk� i przysun�� w stron� �wiat�a przypi�t� do kartki klisz�. Im d�u�ej si� w ni� wpatrywa�, tym ostrzej rysowa�a si� na jego do�wiadczonym obliczu pewna, na razie znana oczywi�cie tylko jemu, interesuj�ca koncepcja. - Co jest do cholery! - wrzasn�� nagle zaskakuj�c tym samego siebie. - Przecie� na tym zdj�ciu nic nie ma - ju� tylko wymamrota�, bo straszna my�l zacz�a mu pulsowa� w g�owie. Od�o�y� powoli tajne materia�y i poluzowa� krawat. Zrobi�o si� troch� duszno. Natr�tna, przera�aj�ca my�l nie dawa�a spokoju pulsuj�c w biednej g�owie, rozsadzaj�c j� od �rodka. Rozpi�� koszul� pod szyj�. Krew gwa�townym strumieniem nap�yn�a mu do m�zgu wypychaj�c stamt�d straszliw� prawd�! PROWOKACJA! Zatuszowa�, zatrze�, zniszczy�, unicestwi�! Za wszelk� cen� ratowa� sw�j ty�ek! Ostry, dr��cymi nerwowo r�kami, dopad� zgrabnej butelki z trzygwiazdkowym koniakiem (wiadomo, nap�j pu�kownik�w!) i przyssa� do niej swoje pulchne wargi, przyjmuj�c przy tym poz� obozowego tr�bacza w porze capstrzyku. Gdy poziom p�ynu, w szklanym naczyniu, opad� do po�owy, odstawi� flaszk� i otar� usta r�kawem. Raport z klisz� wyl�dowa� w dolnej szufladzie d�bowego biurka i zosta�, dla wi�kszej pewno�ci przywalony katalogami rosyjskich producent�w sprz�tu wojskowego. Te przecie� ju� nikomu nie b�d� potrzebne. * Znowu zadzwoni� telefon. Bogdan Media poprawi� okulary, jakby mia�o mu to polepszy� s�uch, i si�gn�� po s�uchawk�. - Dzia� ��czno�ci z czytelnikami, s�ucham - rzuci� niech�tnie. - Mam bardzo wa�ne informacje, tylko niech pan nie odk�ada s�uchawki - us�ysza� zdyszany, m�ski g�os. - Prosz� mi wybaczy�, �e si� nie przedstawi�, ale w sprawie tej wagi... Sam pan rozumie - zako�czy� nieznajomy rozm�wca. Media ziewn��, mia� bowiem takich telefon�w w ci�gu tygodnia dos�ownie na p�czki. Nie mia� najmniejszej ochoty na kontynuowanie tej rozmowy. - Nie rozumiem, o co panu choooodzi - znowu ziewn��. - �Niebo�, s�yszy pan. �Niebo� - wydusi� z siebie tamten. - Aha, niebo. Bezchmurne, czy mo�e lekko zachmurzone? - prawie odk�ada� s�uchawk�, my�l�c, �e ma do czynienia z jakim� wariatem. - Kryptonim �Niebo�, idioto! - wrzasn�� g�os w s�uchawce. Redaktor w dalszym ci�gu nie wiedzia� o co chodzi, ale z nieznanego powodu, mimo us�yszanej obelgi, nie przerwa� rozmowy. Siedzia� z przyklejon� do ucha s�uchawk� i czu� jak straszne gor�co wylewa mu si� na twarz. Patrz�c na niego, mo�na by s�dzi�, �e tajemniczy m�czyzna wspomnia� przed chwil� o kryptonimie �Piek�o�. - Widz�, �e b�d� musia� zadzwoni� do innej gazety. Warszawa nie musi by� pierwsza - us�ysza� po kr�tkiej chwili obustronnego milczenia. - Zaraz! Chwileczk�! - gor�czkowa� si� teraz Media. - Mog� pana zapewni�, �e zadzwoni� pan do w�a�ciwej redakcji - dorzuci� szybko, boj�c si�, �e tamten rzeczywi�cie si� rozmy�li. - Teraz to ju� inna rozmowa - us�ysza� w odpowiedzi. - Niech pan s�ucha i nie zadaje zb�dnych pyta�. Na to przyjdzie jeszcze pora. Jutro o dziewi�tej rano przed pa�skim domem przejedzie samoch�d i w pa�skim interesie, no i spo�ecze�stwa oczywi�cie, jest to, �eby pan tam sta�. Na razie nie musi pan nic wi�cej wiedzie�. - Jaki to b�dzie samoch�d? - spyta� niepewnie. - To nie istotne. Najwa�niejsze, �eby pan tam by�. Nasza grupa potrafi si� odwdzi�czy�. - Grupa? - zdziwi� si� Media. Chcia� jeszcze o co� spyta�, ale us�ysza� trzask w s�uchawce. Rozmowa by�a sko�czona. Oszo�omiony tym co us�ysza�, redaktor powoli odchyli� si� na oparcie fotela. Tysi�ce my�li przelatywa�o mu w tej chwili przez g�ow�. Kryptonim �Niebo�, �Nasza grupa�, o co tu mo�e chodzi�? No i ta wdzi�czno��! Powoli zam�t w g�owie ust�powa� miejsca wspania�ej wizji. Szykowa�a si� jaka� grubsza afera i on mia� by� w niej na pierwszej stronie - jako przebojowy dziennikarz oczywi�cie, a nie jako ofiara. To b�dzie jego wspania�y sukces, zyska popularno��, pieni�dze (ta wdzi�czno�� przecie�). Ciekawe jak wysoko to si�gnie. Ale co tam, najwa�niejsze, �e ma temat. W�a�nie pozby� si� ostatnich w�tpliwo�ci. - Co si� dzieje? - zagadn�� Bogdana kolega siedz�cy przy komputerze i na szcz�cie zaj�ty swoimi sprawami. - Eee, nic wa�nego. Takie tam bzdury - odpowiedzia� niech�tnie i wsta� z fotela. Si�gn�� po marynark�. - Zast�p mnie na chwil� przy tych telefonach. Musz� wyj�� - doda� ju� od drzwi. Z redakcji wyszed� szybko, niesiony na skrzyd�ach jutrzejszego powodzenia. Mia� par� spraw redakcyjnych do za�atwienia, ale w obliczu s�awy nie mia� na nie ochoty. �eby tylko jako� przetrwa� do jutra, a jutro... Przechodzi� w�a�nie obok baru i po prostu wst�pi� �na jednego�. * By�o ju� bardzo p�no, gdy Bogdan Media wraca� do domu. Z najwi�kszym wysi�kiem wdrapa� si� po schodach i teraz sta�, a w�a�ciwie kiwa� si�, przed drzwiami z r�k� wyci�gni�t� przed siebie i usi�owa� za wszelk� cen� trafi� kluczem do dziurki. Co jaki� czas udawa�o mu si�, ale tylko po�owicznie, bowiem klucz, kt�ry wyj�� z kieszeni, nie chcia� specjalnie pasowa� do zamka. Taka zabawa trwa�a by pewnie do rana, a kto wie, czy nie d�u�ej, gdyby nie szcz�liwy przypadek. Drzwi nagle otworzy�y si� same! Same to znaczy bez ingerencji redaktora. Mile zaskoczony tym faktem, Media zrobi� wielki krok do przodu i wpad� na jak�� posta�. - Co pan robi w moim mieszkaniu? - wybe�kota� wytrzeszczaj�c na faceta swoje zamglone ocz�ta. - Czterdzie�ci dziewi��, pi�tna�cie - us�ysza� w odpowiedzi. - H�? - zdziwi� si� bardzo, a poniewa� w�a�nie nogi si� pod nim ugina�y, to �eby zupe�nie nie straci� r�wnowagi, gwa�townie zamacha� r�kami. - Ahrrrrrrr... - nagle zabrzmia�o gro�nie. - Dlaczego pan na mnie warczy, i kto pana tu w�a�ciwie wpu�ci�? - zdoby� si� na d�u�sz� wypowied�. - Jeszcze raz panu m�wi�: czterdzie�ci osiem, pi�tna�cie, a nie czterdzie�ci dziewi��, pi�tna�cie - ci�gn�� swoje tamten. Cholera, go�� gada szyfrem! Czy to ju� rano? Zaspa�, zawali� ca�� spraw�, sp�ni� si�. Nie czeka� na ulicy, tak jak by�o um�wione, to weszli do mieszkania. Mo�e jeszcze nie wszystko stracone. Z wra�enia nieco otrze�wia�. Stan�� prosto i spojrza� przed siebie. Twarz faceta wyda�a mu si� dziwnie znajoma. Sk�d u licha... - Jak mam do pana m�wi�, �eby pan zrozumia�. Przecie� t�umacz�, �e pomyli� pan adres. Mieszkanie pi�tna�cie, ale brama czterdzie�ci osiem, a pan przecie� mieszka pod numerem czterdzie�ci dziewi��. Jeden numer dalej - facet t�umaczy� jak dziecku. - Ahrrrrr... zawarcza�o co� w dole. Jasna cholera! To ten gruby s�siad z tym swoim durnym kundlem! - Dobranoc, przepraszam - wycofa� si� elegancko. To znaczy, �e jeszcze nic straconego. Odetchn�� z wyra�n� ulg�. * Bogdan Media wsta� rano z ci�kim b�lem g�owy. Prawie doczo�ga� si� do �azienki, w kt�rej jakim� cudem stan�� na chwil� przed lustrem. No, c�. Wygl�da� w tej chwili jak po testach w lotniczej wir�wce. Czu� si� zreszt� dok�adnie tek samo, jak wygl�da�. W czasie tego �testu� chyba wyciek� mu m�zg, bo wpatruj�c si� tak w swoje wymi�te odbicie nie my�la� zupe�nie o niczym. To taki ma�y fenomen �ci�le zwi�zany z tym stanem ludzkiego organizmu, w kt�rym si� niestety znajdowa�. Media wytrzyma� dzielnie wyrzuty kierowane pod jego adresem, kt�re p�yn�y nieprzerwanie z oczu tego w lustrze, rozebra� si� i wszed� pod prysznic. Od razu zauwa�y�, �e szum lej�cej si� wody do z�udzenia przypomina szum wype�niaj�cy jego skacowany �eb. Gor�ca woda dope�nia�a reszty - zasypia� na stoj�co. Ostatnim przeb�yskiem �wiadomo�ci odkr�ci� kurek z zimn� wod�, dzi�ki czemu natychmiast powr�ci� do �wiata �ywych. Na �niadanie nie mia� najmniejszej ochoty, zreszt� i tak dochodzi�a ju� dziewi�ta. Ubra� si� i wyszed� przed dom. �wie�e powietrze dope�ni�o dzie�a odrodzenia. By� teraz zupe�nie innym cz�owiekiem, innym oczywi�cie ni� wczoraj wiecz�r. Znowu powr�ci�y rozmy�lania o s�awie dziennikarskiej, o sukcesie �yciowym. Wszystkich w pracy szlag po prostu trafi! Rozmarzony Media nie zauwa�y� bia�ego forda, kt�ry skr�ci� przed chwil� w jego ulic�, a teraz powoli zbli�a� si� w jego stron�. Gdy samoch�d by� ju� prawie na wysoko�ci domu redaktora, kto� siedz�cy na tylnym siedzeniu opu�ci� szyb� w drzwiach i wyrzuci� przez okno du�y, szary pakunek. KO�CI ZOSTA�Y RZUCONE ! Przesy�ka trafi�a prosto w adresata wyrywaj�c go z zadumy. Redaktor podni�s� z ziemi pocz�tek swojej wspania�ej kariery i pogna� do domu, ocieraj�c si� po drodze o grubego s�siada spod czterdziestego �smego, kt�ry w�a�nie wyprowadza� swojego g�upiego psa (ciekawe, czy to pies upodabnia si� do swojego pana, czy te� na odwr�t?) na spacer. - Ahrrrrr... - us�ysza� za sob�, ale nic go to teraz nie obchodzi�o. Nie mia� czasu na niepowa�ne zaczepki. Zatrzasn�� za sob� drzwi i jeszcze w przedpokoju zacz�� rozrywa� paczk�. Od razu wypad�a ze �rodka wdzi�czno��, ma�y, ale maj�cy swoj� warto��, plik banknot�w. Dobra nasza! Bogdan Media nie mia�by nic przeciw temu, by na tym poprzesta�, ale uczciwo�� przecie� zobowi�zuje. Brn�� wi�c dalej. Ca�o�� przesy�ki dope�nia�y kopie jaki� raport�w opatrzone piecz�ciami s�u�b specjalnych i nieodzownym w takich sytuacjach napisem: �CI�LE TAJNE Z szarej koperty wyj�� te� kartk� papieru, na kt�rej znajdowa�o si� tylko dziesi�� nazwisk, ale za to jakich! Redaktorowi a� pociemnia�o w oczach. Usiad� na szafce z butami i zacz�� czyta� od nowa. Serce, z ka�dym przeczytanym nazwiskiem, bi�o mu coraz szybciej. Ale� to sensacja! Przecie� to ju� polityka, i to jaka! Nagle przerazi� si�. Przecie� wpl�tanie tych ludzi w jak�� afer�, grozi�o nieobliczalnymi konsekwencjami. Co powinien z tym zrobi�? Po chwili przysz�o opanowanie. No dobrze, trzyma� w r�ce asa, ale o co tu w�a�ciwie chodzi? Do jakiej gry ten as mia� pasowa�? Si�gn�� po kopie tajnych raport�w. Wszystkie opatrzone by�y napisem: KRYPTONIM �NIEBO� A wi�c o tym m�wi� mu wczoraj ten facet przez telefon. Media przeszed� teraz do pokoju i nala� sobie drinka. Usiad� i zacz�� czyta�. W miar� kolejno czytanych stron, powstawa� obraz jasny, ale, jak m�g� stwierdzi�, bez zwi�zku z �list� dziesi�ciu�. Sprawa dotyczy�a zast�pcy komendanta policji w pewnym du�ym, a nawet bardzo du�ym, mie�cie wojew�dzkim. Major Andrzej Maria Wenus by�, jak wynika�o z raport�w, powa�nym udzia�owcem, zlokalizowanej gdzie� na Suwalszczy�nie, sp�ki z ograniczon� odpowiedzialno�ci�: �GWIAZDA PORANNA� Firma oficjalnie zajmowa�a si� przetw�rstwem owoc�w i warzyw, w rzeczywisto�ci jednak chodzi�o o �produkcj� alkoholu ze spirytusu, kt�rego pochodzenie zdawa�o si� by� wschodnie. W ca�� spraw� wmieszana by�a jeszcze jedna firma, hurtownia artyku��w spo�ywczych, te� sp�ka z o. o., o wdzi�cznej nazwie: �ZORZA� Oczywi�cie i w tej sp�ce, g��wnym udzia�owcem by� major Wenus. Samochody tej firmy rozwozi�y trefny towar po ca�ej Polsce, dostarczaj�c go szybko i skutecznie wszystkim spragnionym. Sprawa by�a gard�owa. Bogdan Media przerwa� na chwil� czytanie, by wzmocni� nieco sw�j, os�abiony mocnymi wra�eniami, organizm. Od�o�y� szklaneczk� i wr�ci� do pasjonuj�cej, acz niebezpiecznej, lektury. Jak si� okaza�o, w ca�ej sprawie bra� udzia� r�wnie� komendant policji z pewnego ma�ego, ale znowu nie a� tak ma�ego, miasta wojew�dzkiego, niejaki podpu�kownik Zenon Uranos. No dobrze, sprawa kryminalna, ale co z... Ol�nienie przysz�o nagle! Si�gn�� po za��czone pieni�dze. T� list� nale�a�o na si�� powi�za� z raportami dotycz�cymi akcji �Niebo�! Z szoku wyrwa� go d�wi�k telefonu. - No i co, przeczyta� pan? - us�ysza� znajomy g�os. Odpowiedzia� milczeniem. - Wierz�, �e pan wie, co nale�y z tym zrobi� - stwierdzi� tamten spokojnie. - Gdyby mia� pan jednak jakie� w�tpliwo�ci, to musz� panu powiedzie�, �e to, co pan znalaz� w kopercie, poza kopiami raport�w oczywi�cie, to dopiero zaliczka. Spora, to ju� nasze ryzyko, ale jednak tylko zaliczka. Niech si� pan d�ugo nie zastanawia. Sprawa i tak wyp�ynie, a chyba lepiej by� na fali, no nie? - zako�czy� retorycznym pytaniem i od�o�y� s�uchawk�. * Pose� Tadeusz G�osak jecha� porannym poci�giem do stolicy. Nie by� jeszcze ca�kiem rozbudzony i postanowi� przep�dzi� senno�� lektur� codziennej prasy. Kolega, z kt�rym jecha�, spa� sobie w najlepsze. Si�gn�� wi�c po gazet� i zacz�� czyta� ostatni� stron�, mia� bowiem zwyczaj czytania gazet od ty�u. Gdy by� ju�, mniej wi�cej, w po�owie dziennika, zniech�ci� si� nudnymi wiadomo�ciami i z�o�y� gazet�. Wtedy jego wzrok pad� na pierwsz� stron� i wielki, czerwony tytu�: �NIEBIA�SKI INTERES� A w podtytule przeczyta�: Czy afera tylko gospodarcza? Po takich zapowiedziach nie by�o ju� mowy o drzemce. G�osak zag��bi� si� w tek�cie. �Jak si� dowiedzieli�my z dobrze poinformowanych �r�de�, wysocy funkcjonariusze Policji uwik�ani s� w afer� gospodarcz�. Raporty s�u�b specjalnych, kt�re s� w naszym posiadaniu, potwierdzaj� prowadzenie od d�u�szego czasu, przez te s�u�by, akcji pod kryptonimem �Niebo�. Mia�a ona na celu zbadanie zwi�zk�w ze �wiatem przest�pczym, o jakie podejrzewano zast�pc� komendanta sto�ecznej policji, majora Andrzeja Mari� Wenusa, i to bynajmniej nie z powodu wykonywania przez niego obowi�zk�w s�u�bowych.� Pan pose� prze�kn�� �lin� i zdecydowa� si� na przewietrzenie przedzia�u. �W wyniku dzia�a� operacyjnych ustalono ponad wszelk� w�tpliwo��, �e zwi�zki takie istniej� i s� na dodatek bardzo �cis�e. Major Wenus ma spore udzia�y w dw�ch firmach, kt�re zajmuj� si� produkcj� i dystrybucj� wytwarzanej nielegalnie w�dki. Surowiec dostarczany by� zza wschodniej granicy. W ca�� spraw� zamieszany jest te� komendant policji z Suwa�k, podpu�kownik Zenon Uranos, bowiem na jego terenie zlokalizowana by�a rozlewnia spirytusu.� G�osak przetar� ze zdumienia oczy. A to ci afera! Rzeczywi�cie �niebia�ski interes�. Pod tak� przykrywk� mo�na robi� fors�, przecie� nie od dzi� wiadomo, �e pod latarni� najciemniej. Ciekawe jak wpadli na ich trop. Przeczyta� jeszcze kilka zda� opisuj�cych ju� tylko techniczn� stron� zagadnienia i przeskoczy� od razu na koniec artyku�u. �W kolejnych numerach �Gazety�, dalszy ci�g afery �Niebo�, a tak�e kopie raport�w s�u�b specjalnych.� W podpisie figurowa�y pod artyku�em dwie litery: B. M. Tadeusz G�osak z�o�y� gazet� i pokr�ci� g�ow�. W tym momencie drzwi do przedzia�u otworzy�y si� i stan�� w nich konduktor. - Bilety do kontroli. Kolega G�osaka, te� pose�, poruszy� si� wyrwany nagle ze snu, otworzy� oczy i spojrza� na konduktora takim wzrokiem, jakby mia� przed sob� Marsjanina. G�osak wyci�gn�� swoj� legitymacj� i pokaza� kontrolerowi. Kolega zrobi� to samo. - A, panowie pos�owie - stwierdzi� beznami�tnie kolejar

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!