12002
Szczegóły |
Tytuł |
12002 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12002 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12002 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12002 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Althenor
DZIENNIK
Nie wiem co mnie pokusi�o �eby razem z reszt� przyjm� to zadanie.Mia�o by� tak �atwo wej�� do podziemi, znale�� Amulet Szkar�atu i wyj��. Ja, elf Reland, krasnolud Kostir i cz�owiek Magnus robili�my to setki razy. Tym razem by�o inaczej.
Dojechali�my do starej kopalni w kt�rej mieli�my znale�� t� przekl�t� b�yskotk�. Wej�cie wydawa�o si� jak by mia�o si� zaraz zawali�, wi�c po�wiecili�my dobre kilka godzin �eby je jako� zabezpieczy�. Praca by�a cholernie ci�ka tylko Kostir si� wcale nie zm�czy�, bo u�ywa� tych swoich czar�w. Kiedy ju� sko�czyli�my wzi�li�my sw�j sprz�t i weszli�my. M�g�bym przysi�c �e s�ysza�em jakby co� potwornie wy�o, ale jako �e nikt poza mn� tego nie us�ysza� uzna�em to za jakie� omamy. Szkoda, �e dopiero teraz sobie o tym przypomnia�em, �e takie wycie oznacza rych�� �mier� poprzedzan� licznymi nieszcz�ciami.
Zapalili�my pochodnie i ruszyli�my przed siebie. Nagle poczu�em �e kto� nas obserwuje, ale nikogo nie mog�em zauwa�y�, pomy�la�em sobie znowu co� mi si� zdawa�o, najpierw to wycie teraz to, zdaje si� �e b�d� musia� przej�� na emerytur�. Szli�my tradycyjn� formacj�: Kostir, po nim ja potem Magnus a na ko�cu Reland. Maszerowali�my ju� tak d�u�szy czas a tu nie nic si� nie dzieje, tylko jest cholernie duszno i gor�co. Cieszy�em si�, �e nie nosi�em �adnej ci�kiej zbroi bo musia�o by� w niej diabelnie gor�co. Nagle s�ysz� huk spadaj�cych kamieni, cicho modl� si� aby to nie by� strop. Cholera, dlaczego ja zawsze mam racje gdy jej nie chce mie�. Pu�cili�my si� biegiem wprost przed siebie widz�c, �e perspektywa zmia�d�enie jest coraz bli�ej. Robi�o si� coraz gor�cej. Zaczyna�o mi brakowa� tchu, Magnus minimalnie wyprzeda� kamienie a Kostir bieg� w takim tempie jakiego nie powstydzi� si� �aden elf. Nie widzia�em nigdzie Relanda. Nagle zauwa�am, �e na ko�cu korytarz zmienia si� w jaskinie.
Dobiegli�my Ja, Kostir i Magnus. Reland zgin�� jako pierwszy przysypany przez kamienie. Jaskinia by�a po prostu wielka, a w samym �rodku p�yn�� strumie�. Wok� pe�no by�o z�ota. Tak, z�ota, najprawdziwszego z�ota. Kostir zbiera� je do sakwy, a ja rozgl�da�em si� czy jest mo�e jakie� wyj�cie. Magnus nie m�g� chodzi� bo mia� z�aman� nog�, ale zdo�a� j� sobie jako� swoimi czarami podkurowa�. Znalaz�em jedyny korytarz prowadz�cy z tego miejsca, kt�ry nie posypa� nam si� na g�owy. Ruszyli�my. Musieli�my pomaga� troch� chodzi� Magnusowi bo noga ca�y czas nie by�a w pe�ni sprawna.
Szli�my bardzo kr�tko, bo nagle wyskoczy�y na nas jakie� stwory: niskie, poro�ni�te futrem i dzier��ce jakie� prymitywne w��cznie. Nie stanowili wi�kszego problemu: jeden czar Magnusa. Podszed�em do jednego z nich i nagle u�wiadomi�em sobie co� strasznego; to nie by�y �adne potwory tylko ludzie i to w dodatku dzieci ubrane w futra. Nie mog�em zrozumie� co one tu robi�, przecie� to lochy. Znale�li�my jakie� miejsce kt�re nadawa�o si� na poch�wek i pochowali�my je. Magnus zawsze broni� niewinnych i pomaga� jak tylko m�g�, po tym co si� sta�o przesta� si� odzywa� trapiony najprawdopodobniej wyrzutami sumienia. Tak my�l�, bo mnie te� trapi�y. Szli�my jeszcze jaki� czas, ale potem zm�czenie wzi�o g�r�. Zatrzymali�my si� i zjedli�my skromny posi�ek, Magnus odmawia� jednak zjedzenia czegokolwiek.
Kiedy ju� odpocz�li�my ruszyli�my dalej korytarzem. Magnus by� ju� w stanie chodzi� i szed� na ko�cu. W pewnym momencie co� w nim p�k�o, siad� na ziemi i zacz�� p�aka�. Pierwszy i ostatni raz widzia�em go jak p�aka�, bo w nast�pnej chwili strza�a wbi�a mu si� w plecy. Obejrza� si� za siebie i ujrza� te dzieci. S�ysza�em jak m�wi cicho "wybaczcie" a potem te kurduple zrobi�y z niego je�a. Zacz�li�my ucieka�, nie liczyli�my �e uciekniemy im. Po g�owie kr��y�a mi jedna my�l: "jakim cudem oni znale�li si� za nami?". Nagle widz� drzwi na ko�cu korytarza. Dopadli�my ich wpadaj�c do �rodka, zamykamy je za sob�, s�yszymy jak strza�y wbijaj� si� w drzwi. Rozejrza�em si� po pokoju, wygl�da� jak jaki� sk�adzik na narz�dzia. Zacz�li�my czym pr�dzej barykadowa� ja wszystkim co nam wpad�o w r�ce. Nigdy w ca�ym moim �yciu tak si� nie ba�em. Spojrza�em si� na Kostira i dopiero zauwa�y�em �e on krwawi. Krew powoli wyp�ywa�a spod pancerza w kt�rym by�a dziura rozmiaru grota od strza�y. Powiedzia� �e to nic i �e mo�e i��. Ruszyli�my w stron� drzwi. Ust�pi�y one po kr�tkiej chwili i mogli�my ruszy� dalej.
Korytarz by� wykonany z ca�� pewno�ci� ludzk�, b�d� te� krasnoludzk� r�k�. By� pokryty jakim� pismem, ale nie umia�em go odczyta�. Nie wiem dlaczego, ale ono mi si� nie podoba�o. Sk�ada�o si� z jaki� obrazk�w przedstawiaj�cych jakie� sceny z udzia�em czego� bli�ej nieokre�lonego. Szli�my strasznie wolno, rana Kostira najwyra�niej dawa�a mu si� we znaki. Musieli�my odpocz��, i ja i on ale mnie nie by�o to dane, bo musia�em trzyma� ci�g�� wart�. Ju� prawie zasn��em, gdy s�ysz� nagle odg�os dziesi�tek krok�w. Poderwa�em si� momentalnie, obudzi�em towarzysza i zacz�li�my biec. Nasza �mier� zbli�a�a si� kiedy ujrza�em �wiat�o w tunelu. Zacz��em przy�piesza�, ale gdy zobaczy�em �e Kostir nie daje rady zwolni�em i pomog�em mu biec. M�wi�em o skarbach, kt�re na nas czekaj� aby je zdoby�, o z�ocie, o domu. Biegli�my tak gonieni przez dziesi�tki w stron� �wiat�o, w stron� ratunku, byli�my tak blisko, gdy nagle m�j towarzysz dosta� z �uku w nog�, co mu uniemo�liwi�o bieg. Przewr�ci� si�, ale wsta� i powiedzia� do mnie jedno s�owo: "uciekaj" i chwiejnym krokiem ruszy� w stron� pewnej �mierci. Nie chcia�em go zostawia� ale jednak ruszy�em dalej w stron� �wiat�a, nadziei. Jeszcze tylko kilka metr�w a potem wolno��, jeszcze tylko krok i ratunek. Uda�o si�, jestem, wreszcie mog� odetchn�� �wie�ym powietrzem. Moja rado�� zmieni�a si� w przera�enie, gdy �wie�e powietrze okaza�o si� przepe�nione smrodem trup�w. Usiad�em i nagle przypomnia�em sobie o moim dzienniku i postanowi�em to zapisa�. S�ysz� s� tu�, tu�, zaraz us�ysz� jak napinaj� si� ci�ciwy. Ju� s�ysz�. Jak kto� znajdzie ten dziennik, niech go przeka�e moje �onie w Kolowi. Pami�taj: ja ci� zawsze kocha�em.
Tw�j Wierlo
Althenor