11996
Szczegóły |
Tytuł |
11996 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11996 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11996 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11996 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Witold Biengo
BARDZO D�UGI CZERWIEC
1.
Obudzi�em si� p�niej, ale z lekk� g�ow�, bardziej ubawiony ni�
z�y z powodu przespanego po�udnia. W ko�cu po to r�wnie� decy-
duje si� cz�owiek na wolny zaw�d, �eby pracowa� tylko wtedy,
kiedy mu przyjdzie ochota. Je�eli oczywi�cie malowanie obraz�w
mo�na nazwa� prac�, a c� dopiero - zawodem. Moi koledzy mieli
bardziej pragmatyczny stosunek do naszej wsp�lnej profesji. Ro-
bili kariery, zabiegali o intratne zlecenia, zarabiali pieni�dze. Ja
malowa�em nie wi�cej ni� dziesi�� obraz�w rocznie, z czego naj-
wy�ej po�ow� sprzedawa�em. Nie mia�em problem�w z przesadn�
ilo�ci� pieni�dzy, ale obce by�y mi r�wnie� k�opoty z urz�dem
finansowym. W og�le nie mia�em �adnych k�opot�w i nie chcia�em
mie�. Naprawd� lubi� wstawa� oko�o po�udnia.
Zadzwoni� telefon. Po drugiej stronie by� Ed, grafik, kt�rego
nie lubi�em, mimo i� klei� si� do mnie i udawa� przyjaciela. Nie by�
nim. Ja o tym wiedzia�em i on o tym wiedzia�. A jednak zadzwoni�,
by po paru ploteczkach rzuci� mi swoj� bomb�.
- A wiesz... Agnieszka wr�ci�a.
Zatka�o mnie kompletnie. Nawet nie dlatego, �e Agnieszka...
po prostu nie mog�em znie�- tego przymilnego grubasa po drugiej
stronie z takim smakiem �eruj�cego na moich uczuciach. Ed wy-
czu� moje zmieszanie i kontynuowa� temat, rozwlekaj�c i smakuj�c
ka�de zdanie.
- No tak, wr�ci�a. Widzia�em j� w Sopocie. Kto by si� spo-
dziewa�. Tak j� wszyscy lubili�my i kiedy wyjecha�a... co ja m�-
wi�! Znikn�a bez �ladu - wszyscy bardzo �a�owali. Ty pewno te�?
Aha, wyobra� sobie - wr�ci�a zmieniona. Zupe�nie nie ta sama. Do
nikogo nie zadzwoni�a, mnie ledwie kiwn�a g�ow� na ulicy. A
najlepsze - �e je�dzi teraz jakim� sza�owym wozem, zupe�nie nie-
samowitym. Wielki chrysler, tegoroczny model w b��kitnym kolo-
rze. Trzeba mie� fio�a, �eby kupowa� co� takiego. No, ale ona
3
pewno tego nie kupowa�a, za kierownic� siedzia� jaki� brunet,
niem�ody i...
Od�o�y�em s�uchawk�. Ed nie mia� mi ju� nic wi�cej do zako-
munikowania, by�em tego pewien. I rzeczywi�cie - telefon nie
zadzwoni� wi�cej. Ed ws�czy� mi w ucho wszystko co chcia�. Na-
wet nie zastanawia�em si�, po co to robi�, zapewne z bezinteresow-
nej z�o�liwo�ci.
Zacz��em si� ubiera�, goli�, przyrz�dza� �niadanie. Lubi�em te
rutynowe czynno�ci, ale dzisiaj wszystko lecia�o mi z r�k. Zaci�-
�em si� przy goleniu, w�o�y�em sweter na lew� stron�. Szklanka, do
kt�rej wlewa�em kaw� p�k�a, oblewaj�c mnie wrz�tkiem. Wcale
si� nie zdziwi�em, wiedzia�em, �e m�j niezachwiany spok�j zosta�
zburzony i nie odbuduje go �adna rutyna. Nie pomo�e te� praca i
alkohol. Zw�aszcza alkohol. Po prostu musia�em zacz�� dzia�a�.
Agnieszk� pozna�em przed dwoma laty, kt�re dla mnie by�y
wiekiem. Pozna�em j� jesieni� w studenckim klubie na jakiej�
dyskusji o poezji, a mo�e wernisa�u. Wtedy by�em jeszcze ruchli-
wy, obraca�em si� wiele w tak zwanym �rodowisku. Robi�em sce-
nografi� dla studenckiego teatru, je�dzi�em z nim po �wiecie. Pi-
sa�em nawet manifesty anty-modern-artu. Ba - nosi�em (jak wszy-
scy) d�ug� brod�, rud� i zmierzwion�. Wtedy jeszcze mi si� chcia-
�o; to nawet nie sprawa motywacji, a wewn�trznej energii. Potem
pozna�em Agnieszk� i w�a�ciwie nic si� nie zmieni�o: nadal bu-
szowali�my po klubach i ha�a�liwych przyj�ciach, chodzili�my na
premiery i je�dzili w g�ry. Tyle, �e razem. W�a�nie w g�rach, ju�
w zimie, w ma�ym prywatnym schronisku, w pokoju o drewnianych
�cianach, z Agnieszk� �pi�c� na moim ramieniu - poczu�em po raz
pierwszy, jak bardzo j� kocham. Obudziwszy j� ruchliwymi d�o�mi i
tym niespodziewanym wyznaniem, nagrodzony zosta�em � ja,
cyniczny ju� troch� trzydziestolatek, kt�ry dawno zw�tpi� w natu-
ralno�� odruch�w i uczu� - nagrodzony zosta�em tak szczerymi
dowodami wzajemno�ci, �e wspomnienia wszystkich moich przy-
g�d i mi�ostek zblad�y wobec tego niesamowitego, szalonego po-
czucia wsp�lnoty, kt�rym tak hojnie mnie obdarowano.
Wyjechali�my stamt�d odmienieni. Oboje. Z Agnieszki pro-
mieniowa� niezwyk�y spok�j i powaga; ka�de s�owo, ka�dy gest
4
utwierdza� mnie w poczuciu wa�no�ci tego, co si� rozgrywa mi�-
dzy nami.
Musieli�my wraca� do Gda�ska. Agnieszka by�a na ostatnim
roku polonistyki, kt�r� traktowa�a bardzo serio. Ko�czy�a si� prze-
rwa semestralna, w Gda�sku czeka�a obrona pracy magisterskiej.
Nast�pne miesi�ce nic nie zmieni�y, cho� widywali�my si� rza-
dziej. Agnieszka pracowa�a bardzo du�o i mimo moich pr�b i
nalega� nie chcia�a zamieszka� ze mn�. Wola�a sw�j wynaj�ty
pokoik w Sopocie i potrafi�a przekona� mnie, �e tak b�dzie lepiej.
Niczego zreszt� nie musia�em si� obawia�. Nie mia�em �adnego
powodu, by w�tpi� w jej mi�o��, a pewno�� siebie, z jak� odpra-
wia�a zaloty fagas�w, kt�rzy ci�gle si� wok� niej kr�cili - uspo-
kaja�a mnie ostatecznie. Wcale si� im zreszt� nie dziwi�em.
Agnieszka naprawd� by�a wspania�a: wysoka, ruda jak ja, br�zo-
wooka, o bardzo jasnej karnacji. Nosi�a zawsze w lewym uchu
stary kolczyk z granat�w. Tylko jeden, ale taki by� jej styl. Gdy
pozowa�a mi do akt�w - nigdy, ani razu nie uda�o nam si� sko�-
czy� nawet rysunku. Po ca�ej pracowni poniewiera�y si� rzucone
byle gdzie szkice tuszem i w�glem, rysunki flamastrowe, zarysy jej
cia�a na p��tnie. Jej sylwetka na tych rysunkach wy�ania�a si� z
nico�ci zawsze tylko cz�ciowo: w ka�dej wersji brakowa�o czego�
- twarzy, n�g, bioder, d�oni. Wyp�ywa�a z nico�ci, by �ywa, praw-
dziwa, ca�a - odnale�� si� w moich ramionach. Tak prze�yli�my
zim�, pracuj�c, rozmawiaj�c ca�ymi godzinami, kochaj�c si�. Nie
my�l�c o przysz�o�ci.
Z wiosn� nasz tryb �ycia zacz�� si� zmienia�. Agnieszka mniej
si� uczy�a, cz�ciej za to je�dzi�a do domu. Mieszka�a daleko, w
ma�ym miasteczku na Mazurach, tylko z matk�, kt�ra teraz cz�sto
chorowa�a. Ojca nie by�o z nimi od dawna. Dla Agnieszki, bardzo
z matk� zwi�zanej, wci�� jeszcze mazurski domek by� kosmosem
wolno�ci, innym i lepszym od �wi�zienia wielkiego �wiata�, jak,
nie bez racji, nazywa�a uniwersytet, Sopot, moje mieszkanie w
wielkim bloku na gda�skiej Zaspie.
Cierpia�em z powodu tych ci�g�ych wyjazd�w Agnieszki, dr�-
czy�em si� niepokojem o przebieg d�ugich samotnych podr�y.
Najch�tniej je�dzi�bym razem z ni�, ale nie odwa�y�em si� wnika�
w ten intymny �wiat dw�ch kobiet, tak bliskich i tak odleg�ych;
5
samotnych w swej ma�ej rodzinie. Rozumia�em zreszt� dobrze
k�opoty Agnieszki - i ja wychowa�em si� bez ojca, i dla mnie nie-
�yj�ca ju� matka by�a cz�owiekiem wa�niejszym ni� przyjaciele i
dziewczyny.
Po ka�dym powrocie Agnieszka dr�czona przedtem podsk�r-
nym, silniejszym od niej niepokojem, uspokaja�a si�, pi�knia�a,
wraca�a jakby w moich ramionach do rzeczywisto�ci. Nie m�wi�a
wiele, ju� w godzin� po powitaniu zaj�ta jak�� ksi��k� lub maszy-
nopisem, pisz�ca co� w grubym kajecie, kt�rego nigdy nie pozwo-
li�a mi nawet otworzy�. Stawa�em wtedy za sztalugami i marko-
wa�em prac�, zerkaj�c od czasu do czasu na jej zmierzwione w�o-
sy, wpatrzone w kartki oczy, na w�skie stopy w zawsze eleganc-
kich pantofelkach. Robi�em si� w swej kryj�wce za sztalugami
sentymentalny i �apa�em na westchnieniach, kt�re m�g�by wyda-
wa� zakochany m�okos. Nie odrywa�o to zreszt� Agnieszki od
pracy a� do momentu, gdy zdecydowanym ruchem zgarnia�a
szparga�y i przeci�gaj�c si� z zadowoleniem sz�a w moj� stron�.
Nigdy nie rozmawiali�my o przysz�o�ci i cho� w moich arty-
stycznych kr�gach uchodzili�my, nie bez racji, za sta�� par�, jej
przyjaciele z uczelni niewiele o mnie wiedzieli. Wr�ono jej tam
karier� naukow�, a profesor Bohomolec - s�awa krytyki literackiej
- widzia� w niej sw� przysz�� asystentk�. Opowiada�a mi o tym nie
bez dumy, z bu�czuczn� przechwa�k�. �mia�a si� czasem ze mnie,
nazywaj�c niedouczonym rzemie�lnikiem p�dzla, ale niepisana
umowa skrajnej lojalno�ci, jaka obowi�zywa�a nas oboje, kaza�a
jej zawsze powa�nie traktowa� moje opinie i pogl�dy (oczywi�cie
wtedy, gdy ja sama wyg�asza�em je na serio).
Min�a wiosna, przerywana cz�stymi rozjazdami Agnieszki,
kt�ra tymczasem zasiedzia�a si� u mnie na dobre, wpadaj�c do
Sopotu tylko po niezb�dny skrypt lub zmian� bielizny. Przysz�a
sesja, kt�ra nie sprawi�a jej wi�kszego k�opotu, wreszcie egzamin
magisterski, zdany na pi�tk� z wyr�nieniem. Nie bardzo wiedzia-
�em, kiedy zd��y�a napisa� tak �wietn� prac� i dopiero przypadko-
wo pods�uchana rozmowa na egzaminacyjnej gie�dzie u�wiadomi�a
mi, jak bardzo zdolna jest Agnieszka: jej koledzy twierdzili, �e
prac� napisa�a jeszcze na trzecim roku i wszystko, czym zajmo-
wa�a si� ostatnio, by�o przygotowaniem do doktoratu. Wkr�tce po
6
egzaminie otrzyma�a oficjaln� propozycj� asystentury, kt�r� przy-
j�a i - zacz�y si� wakacje. By� czerwiec, mieli�my trzy miesi�ce
czasu, troch� od�o�onych pieni�dzy. Ja mia�em mieszkanie i samo-
ch�d. Ale nie mia�em Agnieszki. W trzy dni po egzaminie zdecy-
dowa�a, �e miesi�c musi po�wi�ci� matce (nie bez wp�ywu by� tu
na pewno list, kt�ry w�a�nie dosta�a) i po�piesznie, prawie si� nie
�egnaj�c wyjecha�a. Mo�e to nie�adnie, ale pocieszy�y mnie jej
niespodziewane, gwa�towne �zy przy rozstaniu.
Ten miesi�c by� dla mnie trudniejszy, ni� si� spodziewa�em.
Nie mog�c sobie znale�� miejsca, nie ciesz�c si� prac� ani lektur�,
zacz��em zn�w �azi� po studenckich klubach i artystycznych ka-
wiarniach, od�wie�a� nieco zapomniane znajomo�ci, popija�. W
miar�, tyle by sen przychodzi� �atwo. jako� przetrwa�em a� do
powrotu Agnieszki, opalonej, szczuplejszej, ale chmurnej. U�ci-
skali�my si� jak wr�ceni sobie spo�r�d martwych i nast�pnego dnia
wyjechali�my z Gda�ska. Od tego czasu dotychczasowa nasza
harmonia zacz�a zanika�. Agnieszka straci�a dawn� pewno��
siebie, by�a pos�pna, milcz�ca. Na moje wyrzuty, by� mo�e gwa�-
towne, �e przez miesi�c nie napisa�a do mnie �adnego listu,
o�wiadczy�a, i� literatur� ma w zwyczaju czyta�, nie pisa�. Gdy
niepotrzebnie nalega�em - rozp�aka�a si�. To nie zdarzy�o si� jej
jeszcze nigdy. By�em zaszokowany, ale mimo usi�owa� nie dowie-
dzia�em si� niczego. Agnieszka milcza�a. I mnie raptem zabrak�o
s��w: wiedzia�em jednak o niej wci�� ma�o, za ma�o, by znale��
punkt zaczepienia dla powa�nej rozmowy, kt�ra nie zamieni�aby
si� szybko w gorzkie wylewanie �al�w. Milczeli�my wi�c oboje,
kontempluj�c mijane krajobrazy. Z p�s��wek, kt�re uda�o mi si� z
niej wydoby�, wywnioskowa�em, �e matka jest ju� zdrowa i
Agnieszka mo�e mi po�wi�ci� reszt� lata. A jednak czu�em, �e w
mazurskim domku zasz�o co� niedobrego.
Podr�owali�my po zawsze mi bliskich Kaszubach, maj�c
g��wn� baz� w po�yczonym od kolegi letniskowym domku nad
jeziorem Mausz. Dni s�oneczne i podobne jeden do drugiego nie
przywr�ci�y nam wewn�trznego �adu. Monotonia, powtarzalno��
gest�w i zachowa�, kt�ra budowa�a nasze gda�skie �ycie, teraz
ci��y�a i doskwiera�a. Zdoby�bym si� zapewne wcze�niej na zasad-
nicz� rozmow�, gdyby nie noce, podczas kt�rych znika�y gdzie�
7
uprzedzenie i �al, a odnajdywane w ciemno�ci cia�o by�o bliskie i
serdeczne jak dawniej.
Nigdy jeszcze Agnieszka nie by�a tak wspania�� kochank�,
czu��, oddan� bez reszty. Te noce pozwala�y mi zapomnie� o ran-
kach, kiedy wraca�o uprzedzenie i mur milczenia, kt�rego
Agnieszka nie chcia�a lub nie mog�a przerwa�. Po dziesi�ciu mo�e
dniach tych m�cz�cych wakacji, gdy zdecydowa�em si� ju� ulec, o
nic nie pyta� i czeka� ja�niejszej przysz�o�ci - AGnieszka wyrazi�a
ch�� pojechania do Sul�czyna, na poczt�. Tam czeka� na ni� adre-
sowany na poste-restante telegram. Wynika�o z niego, �e matka
jest zn�w ci�ko chora i wzywa c�rk� do niezw�ocznego przyjaz-
du. Tym razem ub�aga�em Agnieszk�, by pozwoli�a si� odwie�� na
Mazury. By�a smutna i przygn�biona, ale rozgadali�my si� w dro-
dze i niespodziewanie powr�ci�a atmosfera dawnych czas�w.
Agnieszka za��da�a jednak kategorycznie ode mnie, bym natych-
miast po przyje�dzie do jej domu wraca� do Gda�ska i czeka� spo-
kojnie na wiadomo��. Nie przekroczy�em nawet furtki ma�ego
domku pod Bartoszycami. Znikn�a szybko w drzwiach, jakby nie
chc�c przed�u�a� ani o chwil� po�egnania.
Od tego czasu nie widzia�em jej ju� nigdy i nigdy te� nie uwie-
rzy�em w realno�� listu, kt�ry przyszed� w dwa tygodnie p�niej.
Agnieszka prosi�a mnie, bym jej nie szuka� i nie czeka�. Musi wy-
jecha� na d�ugo, bardzo d�ugo, i lepiej b�dzie, je�li nie zobaczymy
si� ju� wi�cej.
2.
Telefon Eda przypomnia� mi to wszystko, cho� w�a�ciwie ni-
czego nie zapomnia�em; wszystko, co w jaki� spos�b wi�za�o si� z
Agnieszk� by�o dla mnie nadal najwa�niejsz� spraw� w �yciu.
Przez rok, kt�ry min�� od jej wyjazdu, �y�em samotnie, opance-
rzaj�c si� narzuconym spokojem, bezpami�ci� i mi�o�ci� do drob-
nych przyjemno�ci, kt�re - s�dzi�em - wr�c� mi z czasem rado��
�ycia. Nie by�em szcz�liwy, ale te� nie cierpia�em zanadto. Ma-
lowa�em troch�, ale bez wi�kszego zainteresowania. Spotyka�em
si� z r�nymi lud�mi, by tym bardziej cieszy� si� samotno�ci�.
8
Pi�em bez umiaru w�dk� i przez nast�pny tydzie� cieszy�em si�
smakiem mleka.
By� to �ywot pozbawiony wi�kszego sensu, ale te� - chroni�cy
pozorn� aktywno�ci� przed ca�kowitym bezsensem. zaraz po
otrzymaniu listu Agnieszki pojecha�em pod Bartoszyce. Na pr�-
no: ma�y domek zasta�em zamkni�ty na cztery spusty. Od s�siad�w
dowiedzia�em si�, �e Agnieszka wyjecha�a z matk� za granic�.
Pisa�em listy, ale pozostawa�y one bez odpowiedzi. Je�dzi�em
jeszcze cztery razy do Bartoszyc - zawsze bez skutku. Jesieni�
spotka�em dawn� przyjaci�k� Agnieszki. Twierdzi�a, �e kto� wi-
dzia� j� w Londynie w towarzystwie jakiego� Anglika. Agnieszka
nie mia�a podobno ochoty na rozmow�. Ponadto Wisia dowie-
dzia�a si�, �e Agnieszka przys�a�a list na uczelni�, w kt�rym zrezy-
gnowa�a z proponowanego jej etatu.
Wisia, g�upiutka, zgrabna lala, zalewa�a mnie tymi rewelacjami
ze wsp�czuj�c� mink�. Nigdy nie mog�em zrozumie�, dlaczego
Agnieszka przyja�ni�a si� - i to blisko - z tak� g�sk�. Teraz Wisia
wyra�nie mia�a ochot� spe�ni� rol� pocieszycielki. Powiedzia�em
jej o tym - wzruszy�a ramionami i odesz�a kr�c�c ty�eczkiem. Pr�-
bowa�em przekona� sam siebie, �e jej cia�o jest pon�tne. Pr�bo-
wa�em przekona� sam siebie do wielu jeszcze innych rzeczy. Bez
skutku.
Tak mniej wi�cej wygl�da� ten rok, o kt�rym chcia�em jak naj-
szybciej zapomnie�. Teraz by�a na to szansa - wiedzia�em, �e mu-
sz� dzia�a�, �e musz� odnale�� Agnieszk�.
Nie by�o to zapewne ani zbyt proste, ani te� ca�kiem niemo�li-
we. Sopot wype�ni� si� ju� czerwcowymi go��mi, ale b��kitny
chrysler to nie zapalniczka. Kto� musia� go widzie�. I zapami�ta�.
Do�� d�ugo kr��y�em po mie�cie bez planu, obje�d�aj�c swoim
maluchem wszystkie parkingi i okolice pensjonat�w. Odwiedzi�em
dawne mieszkanie Agnieszki - wynajmowa� je ju� kto� inny. Za-
dzwoni�em nawet do profesora Bohomolca, kt�ry nic nie wiedzia�
o Agnieszce i sam wyrazi� ch�� jej spotkania. Bez sensu.
Nast�pnego dnia od rana kr��y�em po stacjach benzynowych.
To ju� by� lepszy pomys� - pami�tano tu b��kitnego chryslera o
niesamowitych kszta�tach. Kto� dorzuci�, �e w�z mia� angielsk�
rejestracj� i - tyle. Uzyska�em wi�c pewno��, �e Ed nie k�ama�.
9
Nadal jednak nie mia�em cienia tropu, w�t�ego nawet �ladu, nicze-
go. Zreszt� nie nadawa�em si� na detektywa.
Po co w og�le Agnieszka przyjecha�a do Tr�jmiasta? Nie wi�-
za�o j� z Gda�skiem nic poza studiami. Z Sopotem - nic poza
mieszkaniem. Dawniej by�em jeszcze ja. Ale przecie� nie przyje-
cha�a po to, by si� ze mn� spotka�?
Zmartwia�em. A je�li? A je�li tak? C� w�a�ciwie jej powiem? I
czego powinienem od niej oczekiwa�? Nie potrafi�em pozbiera�
my�li. I wtedy pomy�la�em o �ysawym, grubym Edzie, kt�ry wy-
strzeli� tak niespodziewan� wiadomo�ci�. Je�li on widzia�
Agnieszk� - zwyczajnie na ulicy, w samochodzie, to m�g� j� wi-
dzie� kto� jeszcze. Ale kto? Nie mog�em si� zdecydowa� na tele-
fon do �adnego ze znajomych. I wtedy przypomnia�em sobie spo-
tkan� jesieni� Wisi�, polonistk�, marnuj�c� sw�j dyplom po so-
pockich kawiarniach. Je�li w og�le ktokolwiek cokolwiek wie - to
na pewno ta ma�a plotkarka. Znalaz�em j� bez trudu w mansardo-
wym mieszkanku - mimo po�udnia odsypiaj�c� jak�� bibk�. By�a
sama i ucieszy�a si� niespodziewan� wizyt�. Wyra�nie m�wi�a mi o
tym rozchylonymi po�ami szlafroka i bezczelnym spojrzeniem.
Nie by�a to dla mnie mi�a rozmowa, bo te� Wisia by�a ostatnim
chyba cz�owiekiem, kt�rego chcia�bym pyta� o Agnieszk�. Ale
przyj��em szklank� kawy, papieros, przypadkowy dotyk ciep�ej
d�oni. Wreszcie zdoby�em si� na pytanie, kt�re od pocz�tku wisia�o
w powietrzu. Wisia nie by�a zreszt� zaskoczona.
- Owszem, widzia�am Agnieszk�. Przysz�a raz na obiad do
�Grandu� ze starszym, siwiej�cym brunetem, kt�ry je�dzi szpaner-
skim chryslerem. Nie wiem, co robi w Sopocie ani gdzie mieszka.
Nie rozmawia�em z ni�, a i ona nie ma chyba ochoty na od�wie�a-
nie dawnych znajomo�ci. Ja osobi�cie zawsze najbardziej sobie
ceni�am te najnowsze...
Nie w�tpi�em w to. Nie w�tpi�em te�, �e sam jestem kandyda-
tem na kolejn� znajomo��. Po raz pierwszy w �yciu pomy�la�em,
�e mo�e si� jednak kiedy� na ni� zdecyduj�. Ale jeszcze nie teraz.
Jeszcze nie. Wsta�em, �eby si� po�egna�. Schodzi�em ju� po scho-
dach, gdy Wisia dorzuci�a przez uchylone drzwi:
- Siedzia�am przedwczoraj ca�y wiecz�r w barze �Bravo�. Ten
samoch�d sta� przez kilka godzin naprzeciw. zaparkowany przy
10
takiej wielkiej, nowobogackiej willi. Wiesz, gdzie to jest?... Na
Cienistej.
Pami�tam �Bravo� z czas�w, gdy nie zna�em jeszcze Agniesz-
ki. Zbiegaj�c szybko po schodach obejrza�em si� jeszcze. Drzwi
mansardy by�y uchylone, a Wisia patrz�c na mnie przez rami�,
eksponowa�a zn�w symboliczny ju� dla mnie ty�ek. Wzruszy�em
ramionami.
Na Cienistej nie by�o chryslera, za to bar �Bravo� prosperowa�
jak za dawnych lat. Usadowi�em si� w oknie z kieliszkiem koniaku
i gazet�. Poczu�em si� w pewnym momencie jak detektyw z powie-
�ci Macdonalda: idiotycznie. Tyle, �e on mia� sw�j zaw�d, kt�ry,
c� - zawsze mo�na zmieni�. A ja �ycie, z kt�rym nie zawsze jest
co zrobi�.
Okna �Bravo� rzeczywi�cie wychodzi�y na nowobogack� - jak
j� nazwa�a Wisia - will�. Wielkie, rozparte w zaro�ni�tym ogrodzie
gmaszysko - budowane niedawno, je�li s�dzi� po architekturze,
elewacji, materia�ach budowlanych. Musia�o kosztowa� gigantycz-
n� sum� jak na nasze stosunki.
Po nieco zaniedbanym ogrodzie biega� wielki pies - nowofun-
dland ze znudzonym pyskiem. Pojawia� si� i znika� ko�o ogrodze-
nia. I tak wci�� - przez dobr� godzin�. Zam�wi�em drugi koniak,
ziewn��em, zacz��em w ko�cu czyta� gazet�. By�em zm�czony, a
moje wewn�trzne podniecenie zamiast przybiera� na sile, s�ab�o.
By�a ju� czwarta, gdy pod will� zajecha� niespodziewanie tak
gor�co wyczekiwany przeze mnie samoch�d. B��kitny chrysler!
Zerwa�em si� z miejsca, pobieg�em w stron� drzwi. Jeszcze rachu-
nek - trzeba by�o p�aci� z g�ry!
Gdy wypad�em z baru, samoch�d nikn�� ju� w drzwiach gara�u
a Agnieszka - tak, to na pewno by�a ona! - otwiera�a drzwi willi.
Nie zd��y�em nawet zawo�a�, uchyli� furtki - jakby czuj�c na ple-
cach m�j wzrok, odwr�ci�a si� wolno. Obrzuci�a mnie d�ugim,
niewidz�cym spojrzeniem, z kt�rego nie potrafi�em nic wyczyta�.
Stali�my tak chwil� patrz�c na siebie, znieruchomiali i odgrodzeni
rokiem rozstania, nagle Agnieszka odwr�ci�a si� i szybko, jakby
uciekaj�c, wbieg�a do domu.
Pr�bowa�em przekr�ci� ga�k� furtki, ale nawet nie drgn�a -
musia�a by� sprz�ona w jeden system z drzwiami domu. Zacz��em
11
rozpaczliwie naciska� dzwonek, s�ysz�c daleko pog�os ha�asu, jaki
robi�em. We wn�trzu domu gwa�townie zaszczeka� pies, nacisn�-
�em dzwonek ponownie i... poczu�em, �e kto� na mnie patrzy.
Z g��bi ogrodu, od strony gara�u sz�a w moj� stron� przystojna
kobieta o pi�knej figurze i zm�czonych oczach czterdziestolatki.
- Czy szuka pan tu kogo�?
By�a grzeczna, ale zdecydowana.
- Tak, chcia�bym si� widzie� z Agnieszk�. Z Agnieszk� Were-
szyck�. Widzia�em j� przed chwil�.
- Chyba si� pan pomyli� - w g�osie kobiety zabrzmia�a stanow-
cza nutka - nikt taki tutaj nie mieszka.
- Jestem pewien, �e widzia�em j� przed chwil�. Prosz� jej prze-
kaza�, �e tu jestem.
- Jeszcze raz powtarzam, �e si� pan myli. I prosz� ju� i��.
- Nie p�jd�, dop�ki nie zobacz� Agnieszki - nalega�em czuj�c
coraz wyra�niej, �e stoj� na straconej pozycji. Pi�kna pani milcza-
�a. Zrozumia�em, �e nic nie zdzia�am.
- Prosz� jej chocia� przekaza�, �e tu by�em. Nazywam si� Ja-
nusz Sm�lski.
- Do widzenia.
Nie mia�em ju� nic do dodania. Pi�kna pani te� - u�miechn�a
si� �agodnie i nie czekaj�c na odpowied� znikn�a w drzwiach. Jak
zawstydzony uczniak b�kn��em cicho �do widzenia�. Sta�em jesz-
cze chwil� bezmy�lnie przed zamkni�t� furtk�, �owi�c uchem dale-
kie skomlenie psa, gdy m�j wzrok pad� na wizyt�wk�, na kt�rej jak
byk sta�o: �Dr Czy�ewski�.
Bardzo ma�o i bardzo du�o jak dla kogo�, kto nie ma �adnego
punktu zaczepienia.
Zjad�em obiad w do�� paskudnym barze mlecznym o wymy�l-
nej nazwie �Zdr�j�, w Oliwie, i wr�ci�em na Zasp�. C�, je�li mam
si� bawi� w detektywa - spr�buj�. Otworzy�em ksi��k� telefo-
niczn�. W sopockiej cz�ci nie by�o �adnego Czy�ewskiego. W
Gda�sku i Gdyni - paru, ale �aden nie mia� tytu�u naukowego.
�M�j� doktor Czy�ewski m�g� niedawno zamieszka� w Sopocie
albo wr�cz nie mie� telefonu. spr�bowa�em w informacji, podaj�c
adres domu na Cienistej. Mieli taki numer - ale zastrze�ony.
12
Poczu�em si� bezradny. Jedyne co mi zosta�o to pikietowa�
will�. No i spr�bowa� zebra� informacje o doktorze, b��kitnym
chryslerze, Agnieszce. Pomy�la�em z niech�ci� o Wisi i innych
znajomych, kt�rzy mogliby s�u�y� mi informacjami. Mam �azi� po
kawiarniach, wys�uchiwa� plotek i sam dostarcza� do nich tematu?
To nie wchodzi�o w rachub�.
I wtedy przypomnia�em sobie Artura, jednego z nielicznych
przyjaci�, kt�rych zachowa�em w ciep�ej pami�ci. Tak, w tej
sprawie Artur nadawa� si� na powiernika. Chwyci�em za s�uchawk�
telefonu. Rozmawiali�my do�� d�ugo, po czym z nowymi si�ami
zacz��em uk�ada� plan dzia�ania.
Przede wszystkim spok�j. Luz. Szpan. Nic si� nie sta�o, nic si�
nie dzieje. Obracam si� mi�dzy lud�mi, rozmawiam, bywam. �o-
wi� informacje. Czekam, a� co� si� zdarzy. W odpowiednim mo-
mencie zaczynam dzia�a�. Mia�em ju� pewien pomys�. R�wnocze-
�nie pracuje Artur - sam. Spotykamy si� jutro. A teraz mi�dzy
ludzi. Na moment od�y� we mnie dawny, zapomniany ju� troch�,
dandys. Spojrza�em w lustro. Nie jest jeszcze tak �le, panie Sm�l-
ski!
Za ram� lustra wetkn��em tydzie� temu karteczk� - zaprosze-
nie. Teraz dopiero przypomnia�em sobie jej tre��. Wernisa� rze�by
w szkle. Galeria �Panorama�. Sprawdzi�em dat�. Dzi� wieczorem!
Bardzo dobrze - spr�bujemy spojrze� na problem �panoramicz-
nie�.
Galeria, w kt�rej mia� si� odby� wernisa� Justyna Czeladzkiego
mie�ci�a si� w Sopocie, w starej kamienicy na Chopina. Zna�em
dobrze ten snobistyczny lokal, kt�ry szczeg�ln� aktywno�� prze-
jawia� zawsze w sezonie letnim, kiedy do Tr�jmiasta sp�ywa�a fala
potencjalnych dewizowych klient�w. Zna�em te� Justyna z jego
surrealistycznymi formami wytapianymi ze szklanych bry�.
Samoch�d zaparkowa�em przed pensjonatem �Irena�. Justyn
wita� ju� go�ci w progu. Nie by�o ich wielu, zna�em prawie wszyst-
kich. Przez moment po�a�owa�em decyzji - co b�dzie, je�li spo-
tkam Wisi� albo Eda Uhnalika? Na szcz�cie nie by�o ich, Sopot u
progu lata oferowa� wi�ksze atrakcje. Ale i tu nie by�o nudno.
Justyn mia� wyra�n� ochot� na ma�y happening, wi�c wino pili�my
prosto z plastykowych butelek, program by� wydrukowany na celo-
13
fanie, a ostatnia salka galerii zamkni�ta na wielk� k��dk� i otoczo-
na t�umkiem ciekawskich.
Kr��y�em w�r�d znajomych, witaj�c si� i zamieniaj�c z niekt�-
rymi po kilka s��w. Nie by�em dawno w towarzystwie i w�a�ciwie z
przyjemno�ci� stwierdzi�em, �e jednak mnie pami�taj�, �e cieszy
ich chyba moja obecno��. Uwagi na temat tw�rczo�ci Justyna i
nowinki artystyczne sypa�y si� jak z r�kawa, wszyscy przekrzyki-
wali si� nawzajem, tubalnie �miali albo robili ponure miny. Zgod-
nie z rytua�em takich spotka�. Powszechnie zastanawiano si� nad
tajemnicz� atrakcj� wieczoru ukryt� przez rze�biarza za opatrzo-
nymi k��dk� drzwiami.
Niestrudzenie kr��y�em w�r�d ludzi, popija�em wino, wymie-
nia�em uk�ony, wypytywa�em o wsp�lnych znajomych. Zalewano
mnie potokami informacji - by�em atrakcyjnym, bo dawno nie
widzianym s�uchaczem, ale nikt nic nie wiedzia� o Agnieszce. Albo
- nie chciano mi m�wi�.
Nadszed� wreszcie kulminacyjny punkt wieczoru. Zgas�o �wia-
t�o, z g�o�nika zacz�a si� s�czy� �agodna i nieco niesamowita
muzyka syntetyzator�w (pozna�em �Incantations� Mike`a Oldfiel-
da), Justyn z promienn� twarz� podszed� do zamkni�tych drzwi.
- Drodzy go�cie i przyjaciele, pozw�lcie, �e zaprezentuj� wam
dzie�o swego �ycia. Wierzcie, �e w tym sformu�owaniu nie ma
przesady. Oto �Kobieta kosmiczna! - rze�ba, nad kt�r� pracowa-
�em przez ostatni rok.
W milczeniu, namaszczonym gestem, otworzy� ci�k� k��dk�.
Uchyli� drzwi. Ostry reflektor przeci�� p�mrok i g�o�ne wes-
tchnienie przebieg�o sal�. W trzymetrowym bloku przezroczystego
szk�a o nieregularnych, op�ywowych kszta�tach zatopione zosta�o
kobiece cia�o. Nie, nie cia�o - pi�kna �ywa kobieta, naga i niesa-
mowita w wielobarwnych refleksach reflektor�w, faluj�cych mi�-
dzy warstwami szk�a. Jej w�skie stopy, pochylone pod ostrym
k�tem w d� nie opiera�y si� na �adnej podstawie, co sprawia�o, �e
ca�a sylwetka wisia�a jakby w przezroczystej, g�stej materii. Rze�-
ba silnie, mo�e do przesady, rozja�niona od do�u, stopniowo ciem-
nia�a w amarantach i fioletach, a� po wzniesione w g�r� r�ce i
zarys twarzy, gin�ce ca�kiem w roku. Tylko w�osy, te rude, mie-
dziane w�osy, ledwie widoczne w zamglonym (chyba naumy�lnie)
14
materiale rze�by przyprawi�y mnie o bicie serca. To by�y w�osy
Agnieszki. A reszta? Zarys st�p, bioder, piersi? To cia�o na pewno
nie nale�a�o do niej...
Pierwsze wra�enie, szok niemal, zacz�o mija�. Nad salk� gale-
rii buchn�� gwar rozm�w, Justyna otoczy� t�umek �piesz�cych z
gratulacjami. To naprawd� by�a udana i niesamowita rze�ba. Ale
jak zosta�a zrobiona? Jaka zagadka si� w tym kry�a? Justyn opiera�
si� pytaniom z tajemniczym u�miechem, jednak kategorycznie
zatrzyma� kilku ciekawskich, kt�rzy chcieli obej�� rze�b� dooko�a.
Zamkn�� drog� do ostatniej salki sznurkiem.
- Wenus z Milo, pomy�la�by kto. Brak jeszcze fotokom�rki -
sykn�� kto� z boku. Kto� inny skarci� go g�o�no. Wra�enie by�o
powszechne, a zawi�� uzasadniona. Trzeba przyzna�, �e na inaugu-
racj� sezonu Justyn przygotowa� sensacj� trudn� do przelicytowa-
nia. Tylko jak z dalsz� ekspozycj�? Czy �Kobieta kosmiczna�
b�dzie pokazywana przez d�u�szy czas?
Justyn potwierdzi�. Rze�ba jest rze�b� - b�dzie sta�a tu tak d�u-
go, a� znajdzie si� w posiadaniu tego, kto j� kupi. Nie ma tu �adnej
sensacji tylko pomys� i wykonanie. To odpowiedzi nie usatysfak-
cjonowa�y ciekawskich, ale Justyn wyra�nie nie chcia� powiedzie�
nic wi�cej. Wernisa� si� ko�czy�, rozgadany t�umek topnia�. Zasta-
nawia�em si� w�a�nie, co z sob� zrobi�, gdy podszed� do mnie
gospodarz.
- Nie wychod� jeszcze, poczekaj troch�. Chc� ci� zaprosi� na
ma�e oblewanie wieczoru, ale p�jdziemy, gdy wi�kszo�� tej bandy
si� zmyje.
Podzi�kowa�em, cho� w pierwszej chwili chcia�em odm�wi�.
C� mia�em w�a�ciwie lepszego do roboty?
- Dawno ci� nie widzia�em - us�ysza�em znajomy g�os po pra-
wej.
Sta� za mn� �ukasz, wielki, czarnobrody poeta, niegdysiejszy
kolega z teatru i partner wielogodzinnych dyskusji.
- Witaj sopocki wikingu!
U�ciskali�my si� z rado�ci�. �ukasz Czarny (takim pseudoni-
mem artystycznym podpiera� sw�j imponuj�cy wygl�d i niew�tpli-
wy talent) wyjecha� przed dwoma laty w g�ry. Mia� zamiar osi���
15
tam na sta�e wzorem Witkacego, ale zniech�cony klimatem wr�ci�.
Perspektywa sp�dzenia z nim reszty wieczoru nie by�a taka z�a.
Wyszli�my na nagrzan� ulic�. Szarza�o dopiero, od mola nios�o
gwar rozbawionych g�os�w, klaksony aut przebija�y si� przez od-
�wie�aj�cy morski wiatr.
Justyn mia� pracowni� w Sopocie, na Ko�ciuszki, blisko galerii.
Spore mieszkanie w starej kamieniczce zat�oczone by�o ponad
ludzk� miar�; rozgor�czkowani sensacj� wieczoru �ci�gn�li tu
proszeni i niepo��dani go�cie. �ukasz by� gadatliwy, serdeczny,
ciekawy. Spyta� o Agnieszk�. Chcia�em zmieni� temat, ale nalega�:
- Wiem, �e wyjecha�a i �e ty nie mog�e� si� z tym pogodzi�.
Czy to prawda?
- Tak, to prawda, ale w�a�ciwie nic wi�cej nie jestem w stanie
ci powiedzie�. Agnieszka mnie opu�ci�a i nie wiem nawet, gdzie
jej szuka�.
By� dyskretny, nie ponawia� pyta�, cho� zachowa� na m�j u�y-
tek dziwn� - cierpi�tnicz� i wsp�czuj�c� min�. Przy drzwiach
wej�ciowych zrobi� si� ruch, wchodzili nowi go�cie. �ukasz po-
szed� szuka� jakiego� znajomego, ja wyrwa�em si� do kuchni.
Zrobi�em kr�tki przegl�d ekwipunktu potrzebnego mi na planowa-
n� wypraw�. Latark�, narz�dzia i r�kawiczki mia�em w samocho-
dzie. Przypomnia� mi si� wielki pies, nowofundland. W kuchni nie
by�o nikogo, przezwyci�aj�c skrupu�y szybko zajrza�em do lo-
d�wki. Chowa�em w�a�nie kawa�ek kie�basy, gdy za moimi pleca-
mi rozleg� si� g�o�ny �miech i gwar.
- Co� zimnego do picia, bo umieram!
- O, Janusz, patrzcie, jak myszkuje po lod�wce. Jasne, nikt si�
nie naje tartinkami z ��tym serem.
Czu�em jak rumieniec wpe�za mi na policzki. Na szcz�cie nikt
nie zauwa�y� mojego zmieszania. W kuchni rozgo�ci�o si� grono
�wie�ych go�ci, przyprowadzonych przez �ukasza. Jaki� nie znany
mi m�odzieniec, dwie dziewczyny, kt�re pami�ta�em i... przez
moment my�la�em, �e mam halucynacje. Obok �ukasza sta�a ze
szklank� coli w r�ku pani z Cienistej. Wszyscy zebrali si� w cia-
snym k�ku, �ukasz dokonywa� prezentacji.
- Teresa Brzeska - powiedzia�a wyra�nie pi�kna pani, podaj�c
mi d�o�. Nie wygl�da�a na zmieszan�, patrzy�a na mnie oboj�tnie,
16
jakby nie widzia�a mnie nigdy przedtem. Wyb�ka�em swoje nazwi-
sko, u�cisn��em d�o� m�odzie�ca w sk�rzanych spodniach, kt�ry
zaraz zacz�� opowiada� jak�� anegdot�. Dziewczyny za�miewa�y
si� g�o�no, Brzeska - starsza od nich, ale m�odzie�cza w ruchach i
figurze, wt�rowa�a, opieraj�c si� na ramieniu Czarnego. Ona, czy
nie ona - t�uk�o mi si� po g�owie.
Twarz ta sama, a przynajmniej bardzo podobna. Fryzura inna,
inny makija�, inny str�j. Ale to nic nie znaczy. Postanowi�em za
wszelk� cen� doprowadzi� do spotkania sam na sam. Nie by�o to
proste, bo �ukasz i Teresa wydawali si� interesowa� tylko sob�.
Poeta rzuci� nawet w moj� stron� przepraszaj�ce spojrzenie �sam,
stary, rozumiesz�... Czeka�em.
W du�ym pokoju, gdzie g�o�no gra� magnetofon i kr��y�o kilka
par, spostrzeg�em ku swemu zdumieniu Wisi�. Koncentrowa�a na
sobie uwag� zebranych i najwyra�niej dobrze si� z tym czu�a. W
drugim pokoju Justyn - �wi�c�cy dzi� sw�j wielki triumf - peroro-
wa� co� z przej�ciem, gromadz�c stadko wiernych uczni�w. Wyco-
fa�em si� i st�d, wr�ci�em do kuchni.
Przerzedzi�o si� tu, w progu min�� mnie m�odzieniec w sk�rze i
- zostali�my sami z �ukaszem i Teres�. Chcia�em si� wycofa�, ale
Czarny przywo�a� mnie skinieniem.
- Chod�, chc� �eby� pozna� bli�ej moj� przyjaci�k�. Teresa
zajmuje si� histori� sztuki. A janusz jest jednym z najoryginalniej-
szych malarzy w tym mie�cie - zwr�ci� si� do kobiety. Przemawia�
dalej w tym stylu, reklamuj�c mnie niczym marszand kupcowi.
Pi�kna pani s�ucha�a go uwa�nie, patrz�c na mnie jak na muzealny
obiekt. Zrewan�owa�em si� jej podobnym spojrzeniem.
- No, skoro si� ju� znacie, opuszcz� was na chwil� i poszukam
czego� do picia - sko�czy� �ukasz. Zostali�my sami. Poczu�em
przyspieszone bicie serca, ale nie zwleka�em z pytaniem. Chcia�em
je zada�, nim ona wyskoczy z jakim� neutralnym tematem.
- Czy my si� ju� sk�d� nie znamy? - Zabrzmia�o to idiotycznie,
ale nic lepszego nie przysz�o mi do g�owy. Brzeska ironicznie
zmru�y�a oczy i zaci�gn�a si� d�ugim papierosem.
- Nie, nie s�dz�, ale przypominam sobie, �e wiele o panu s�y-
sza�am.
- Od kogo?
17
Powiedzia�em to obcesowo, mo�e nawet brutalnie, ale Brzeska
nie przesta�a si� u�miecha�.
- Od naszych wsp�lnych znajomych z Londynu.
Zaskoczy�a mnie.
- Nie mam �adnych znajomych w Londynie.
- Och, ludzie ci�gle zmieniaj� miejsce. Nie jeste�my w stanie
wiedzie�, gdzie s� dzi� ci, kt�rych znali�my przed laty. Nie mo�e-
my te� zapewne wiedzie�, jacy s� dzisiaj. Nasza pami�� jest zaw-
sze okropnie tendencyjna. Jak pozytywistyczna powie��.
To por�wnanie co� mi przypomnia�o. Ale� tak! - u�ywa�a go
czasem Agnieszka. Zreszt� ca�y monolog pi�knej kobiety za-
brzmia� jak wielka aluzja.
- Nie rozumiem pani. A bardzo chcia�bym.
- Nie m�wi� nic, co domaga�oby si� komentarza.
- Mimo wszystko chcia�bym z pani� pom�wi� o... tych wsp�l-
nych znajomych.
- C� - pom�wimy, je�li b�dzie pan chcia�. Nie w�tpi�, �e jesz-
cze si� kiedy� spotkamy.
Styl, kt�ry zna�em a� za dobrze. Sko�czy�a rozmow�, zanim ja
j� zd��y�em zacz��. Wszed� �ukasz. Ni�s� butelk� �ytniej i �mia�
si� od progu. Po�egna�em ich, obiecuj�c sobie, �e nasze spotkanie
odb�dzie si� du�o wcze�niej, ni� to sobie wyobra�a pi�kna pani
Brzeska. �ukasz nie stara� si� mnie specjalnie przekonywaj�co
zatrzyma�.
Wr�ci�em do pokoju. By�a p�noc, mia�em wi�c jeszcze troch�
czasu. Usiad�em przy oknie. Jak spod ziemi wyr�s� przy mnie
niestety komplement�w Justyn.
- I co? Du�a rzecz?
- Du�a! - potwierdzi�em, co tylko zach�ci�o go do rozwodzenia
si� nad w�asnymi sukcesami. M�wi�by tak z kwadrans, ale prze-
rwa�em mu w p� s�owa.
- Wybacz stary, przypomnia�em sobie, �e chc� ci� o co� spyta�.
- No, wal...
- Czy znasz t� babk� -Teres� Brzesk�, kt�r� tak si� zaj�� �u-
kasz?
- A, tu ci� mam - roze�mia� si� Justyn. - Wi�c tobie te� zalaz�a
za sk�r�?
18
Milcza�em, ale rze�biarz m�wi� nie pop�dzany:
- Pojawi�a si� w Sopocie niedawno. Nie jest ju� m�oda, ale ma
wielk� klas�. W�a�ciwie nie wiem, kto j� wprowadzi� w nasze
sfery. - Te �nasze sfery� powiedzia� tak, jakby mia� na my�li dw�r
petersburski. - Zreszt� nikt nie wie, co j� tu interesuje, czego szu-
ka. Zawsze ma pieni�dze i wszystkim po�ycza, chodzi na wernisa-
�e, znika przed ko�cem ka�dego przyj�cia i mog� da� g�ow�, nie
przesz�a jeszcze przez niczyje ��ko. Przynajmniej w tym gronie.
�ukasz jako niej skacze, ale nic z tego nie b�dzie. Wiesz, ona
chyba naprawd� interesuje si� sztuk�? - doda�, wyba�uszaj�c ko-
micznie oczy, jakby zajmowanie si� sztuk� by�o procederem dwu-
znacznym moralnie lub �wiadcz�cym o chorobie psychicznej.
Kto� go wywo�a�. Wyjrza�em przez okno na ciemn� ulic�. Z
bramy wychodzili pierwsi go�cie, zm�czeni t�okiem panuj�cym w
Justynowej pracowni. Zobaczy�em w�r�d nich �ukasza z Brzesk�.
Zbieg�em szybko po schodach, wyszed�em na ulic�. Musia�em
przystan��, �eby nie wpa�� na Teres�. Sta�a przy furtce, �ukasz na
chodniku - zatrzymuj�c przeja�d�aj�c� taks�wk�.
Cofn��em si� pod roz�o�ysty krzak bzu. �ukasz szarmancko
otworzy� drzwiczki fiata, zosta� �askawie poca�owany w policzek
i... pi�kna dama odjecha�a samotnie. Poeta zawr�ci�. Wyszed�em
ze swej kryj�wki, rzuci�em po�piesznie �cze�� i nie zwa�aj�c na
jego pro�by podbieg�em do mojego samochodu.
Zd��y�em dogoni� taks�wk� jeszcze na Ko�ciuszki. Zak�ada-
�em, �e z Dzier�y�skiego skr�c� w prawo, bo tak jecha�o si� na
Cienist�. Taks�wka sta�a pod czerwonym �wiat�em. Ustawi�em si�
bezpo�rednio za ni�. Brzeska siedzia�a na tylnym siedzeniu, kie-
rowca zapala� papierosa. �wiat�a si� zmieni�y, jecha�em tu� za
taks�wk�, kt�ra ku memu zdumieniu skr�ci�a w lewo, w stron�
Gda�ska.
Aleja Grunwaldzka by�a o tej porze prawie zupe�nie pusta, da-
�em wi�c taks�wkarzowi dwie�cie metr�w przewagi i omal go nie
zgubi�em. W Oliwie zn�w skr�ci� w lewo, Ko�obrzesk� pojecha� na
Zasp� i najspokojniej w �wiecie stan�� pod jednym z nowych szaf
na ulicy Pilot�w. Dwie�cie metr�w od mojego bloku! Brzeska
wysiad�a, zanim podjecha�em pod dom. Wszed�em za ni� do klatki,
by us�ysze� ha�as ruszaj�cej windy. Spojrza�em na spis lokator�w.
19
Nie by�o na nim Brzeskiej. Nie by�o doktora Czy�ewskiego. Nie
by�o r�wnie� Agnieszki Wereszyckiej. Jej zw�aszcza nie by�o.
Wr�ci�em do samochodu. Najwa�niejsza cz�� planu na dzi-
siejsz� noc pozosta�a nie zrealizowana. W dwadzie�cia minut p�-
niej zaparkowa�em samoch�d na Cienistej, pi��dziesi�t metr�w od
willi i baru �Bravo�. Z lokalu s�czy�a si� muzyka, ale dom po
drugiej stronie ulicy sta� cichy i spokojny. Przesadzi�em ogrodze-
nie i okr��y�em will�. Przypomniawszy sobie o psie, wyci�gn��em
z kieszeni kawa�ek kie�basy. Jeszcze r�kawiczki, latarka. Wszyst-
kie okna by�y ciemne albo zas�oni�te roletami. Nic, �adnej szparki,
szczeliny.
Spr�bowa�em nacisn�� klamk� kuchennych drzwi. Zamkni�te.
Zobaczy�em, �e jedno z piwnicznych okienek jest uchylone. Po-
pchn��em je silnie, pu�ci�o. Z trudem przecisn��em si� przez w�ski
otw�r. Piwnica by�a przestronna i pusta. Wyszed�em na korytarzyk.
Omiot�em �wiat�em latarki �ciany. Schody pozbawione por�czy,
nie by�y nawet wyko�czone. Zreszt� ca�y dom pachnia� cementem i
farb�. Wszed�em na g�r�. Nie od razu zda�em sobie spraw�, �e
jestem ju� na parterze, w hallu, do kt�rego wchodzi�o si� przez
zamkni�te na cztery spusty drzwi wej�ciowe.
Hall, korytarz, przyleg�e pokoje by�y zupe�nie puste. Pachnia�o
wapnem, �wie�ym tynkiem. Mi�dzy poszczeg�lnymi pomieszcze-
niami nie by�o nawet drzwi. Dom by� po prostu nie wyko�czony.
�mielej zacz��em przemierza� pokoje. Wszed�em na pi�tro. Nig-
dzie ani �ywej duszy. Tylko te okna - firanki, rolety.
Dopiero w ma�ym pokoiku na pi�trze znalaz�em �lad czyjej�
bytno�ci. Na stoliczku o trzech nogach sta�a popielniczka pe�na
niedopa�k�w, obok le�a�a gazeta. Zgasi�em latark� i zbieg�em na
d�. Po drodze zajrza�em jeszcze do gara�u, kt�ry mia� bezpo�red-
nie po��czenie z wn�trzem willi. By� pusty, ale na pod�odze znala-
z�em ma�� plamk� jeszcze mokrego oleju.
Wr�ci�em na Zasp�. Dochodzi�a trzecia, od�o�y�em wi�c ci�g
dalszy do spotkania z Arturem. W mieszkaniu czeka�a na mnie
niespodzianka: otwarte drzwi wej�ciowe. Czy zapomnia�em je w
podnieceniu zamkn��, czy mia�em nieproszonego go�cia? By�em
zbyt skonany, by szuka� odpowiedzi na to pytanie. W ka�dym
20
b�d� razie w mieszkaniu panowa� niczym niezm�cony �ad. Posze-
d�em spa�, bo nawet zakochani detektywi bywaj� zm�czeni.
3.
Artur Dembowski by� moim przyjacielem od tak dawna, �e po-
cz�tki tej znajomo�ci gin�y w mrokach niepami�ci. Poznali�my si�
na pierwszym roku studi�w, a po��czy� nas wsp�lny pok�j w aka-
demiku. On studiowa� w�wczas ekonomi�, ja - polonistyk�, ale obu
nam nie by�o s�dzone pozosta� przy owych wyborach. Ja po dw�ch
latach przenios�em si� na PWSSP, Artur zaliczy� ekonomi�, potem
jeszcze socjologi� i sko�czy� (sam to tak nazywa�) jako dzienni-
karz. By� utalentowanym, ale pechowym publicyst�. Ci�gle si�
komu� nara�a�, wchodzi� na odcisk notablom, nie potrafi� by�
grzeczny, kiedy go o to proszono. Mia� jaki� dziwny talent dowia-
dywania si� o tym, o czym co kilkakrotnie ju� przyp�aci� utrat�
posady.
W ko�cu, zrezygnowany, zdecydowa� si� na zawodow� samo-
dzielno�� i zosta� �wolnym strzelcem�, co w dziennikarskim zawo-
dzie ma swoje zalety, ale c� - na pewno nie zapewnia sta�ego
chleba. Tote� Artur stopniowo minimalizowa� swoje potrzeby i
nawet po latach, kiedy ju� si� wybi� i nie musia� wie�� przesadnie
oszcz�dnego �ywota, pozosta� przy zwyczaju chodzenia w po�ata-
nych d�insach, przedpotopowych ko�uchach i buciorach przypo-
minaj�cych rynsztunek str�a.
Ci, kt�rzy go nie znali �atwo dawali si� na owe pozorny nabie-
ra�, pr�buj�c traktowa� Artura z g�ry i tu - czeka�o ich kolejne
zaskoczenie. Artur nie by� ani �atwym, ani grzecznym partnerem
rozmowy, a je�li ju� postanawia� si� zaj�� jak�� spraw�, to prze-
prowadza� j� zawsze do ko�ca. Zwalczaj�c r�ne przeciwno�ci
losu i zmagaj�c z kolejnymi przygodami, wyrobi� sobie szczeg�lny
rodzaj odporno�ci na �wiat �w og�le�. By� generalnym i maksy-
malnym pesymist�, zrz�d�, zawsze niezadowolonym ze wszystkie-
go i manifestuj�cym swe z�e humory. Ale pod tym, uci��liwym co
prawda, sposobem zachowania ukrywa� si� wielki intelekt, praw-
dziwy talent i autentyczna �yczliwo��. No, powiedzmy, nie dla
21
wszystkich. Ale na pewno dla mnie. Zdecydowa�em si� prosi� go o
pomoc z jeszcze jednego wzgl�du: Artur by� cz�owiekiem, o kt�-
rym z niewielk� przesad� mo�na by�o powiedzie�, �e wie wszyst-
ko. A je�li nie wie, to bez trudu mo�e si� dowiedzie�. Zna� w
Tr�jmie�cie stki ludzi r�nej profesji, a nawet, hmmm... konduity,
mia� swe tajemnicze kontakty i interesy, pierwszy wiedzia� zazwy-
czaj o tym, co si� zdarzy�o, a czasem i o tym, co si� dopiero mia�o
zdarzy�. Naprawd� nie m�g�bym znale�� lepszego cz�owieka do
pomocy w tej sprawie.
Artur przyszed� o dziesi�tej, do�� wcze�nie by mnie obudzi�,
obsztorcowa� i znikn�� w kuchni. No tak, by uzupe�ni� charaktery-
styk�, trzeba doda�, i� Artur pasjami lubi� je��. Zanim sko�czy�em
toalet�, przery� si� przez lod�wk� i najspokojniej w �wiecie zacz��
przyrz�dza� jajecznic� na sobie tylko znany, wyborny oczywi�cie
spos�b. Mimo nalega� nie chcia� mi powiedzie� ani s�owa. Dopie-
ro po �niadaniu rozsiad� si� wygodnie z papierosem, popsioczy� na
pogod�, zaduch, t�umy turyst�w, sytuacj� polityczn�, po czym...
kaza� mi zreferowa� ca�� spraw�. Nie mia�em na to wielkiej ocho-
ty, ale w miar� m�wienia poczu�em potrzeb� zwierze� i opowie-
dzia�em w miar� szczeg�owo ca�� histori�.
Nie wydawa� si� zaskoczony, zdziwiony czy przej�ty. Dola�
sobie kawy.
- Spodziewa�em si� czego� takiego. Nic nowego. Zreszt� jesz-
cze si� nad tym zastanowi�.
- Pora na ciebie. Mia�e� ju� dzisiaj co� wiedzie�.
- Wiem ju� �co��, cho� kosztowa�o mnie to wiele trudu. Mu-
sia�em si� naje�dzi� po mie�cie, a samoch�d wymaga przegl�du.
Zreszt� sam wiesz, jak teraz robi� samochody.
Machn�� r�k�. Zrobi�em w duchu to samo. Tak czy inaczej Ar-
tur musia� odby� sw�j ma�y rytua�. Tym razem poprzesta� na sa-
mochodach i niespodziewanie szybko przeszed� do konkret�w.
Potrafi� by� rzeczowy.
- Wiem ju�, kim jest ten tw�r doktor Czy�ewski.
- No?
- To lekarz, ortopeda. Podobno bardzo dobry fachowiec. Ale
prawie nikt go w Tr�jmie�cie nie zna. Wyja�ni�em t� tajemnic�.
Facet nie by� przez wiele lat w kraju. W sze��dziesi�tym pierw-
22
szym czy drugim wyjecha� na kontrakt do Kenii. Pomaga� zorgani-
zowa� wydzia� medyczny uniwersytetu i obj�� tam katedr� ortope-
dii. Siedzia� w tropikach blisko dwadzie�cia lat i wr�ci� z g�r�
pieni�dzy. Kupi� t� will� w Sopocie przez po�rednik�w. Na �lepo,
by� jeszcze wtedy w Londynie. W Polsce jest od niedawna. Nie
szuka pracy, ale nawi�zuje dawne znajomo�ci na nowo. Dosta� ju�
propozycj� ordynatury z Akademii Medycznej i chyba j� przyjmie.
Nie wiem nic o jego rodzinie. Podobno nigdy nie by� �onaty, ale
nic bli�szego na ten temat nie wiem. Aha, jego numer telefonu: 51-
16-88.
By�em oszo�omiony tym zalewem informacji.
- Sk�d ty to wszystko wiesz?
Artura nigdy nie cechowa�a przesadna skromno��. Teraz te�
zrobi� lekcewa��cy ruch r�k�.
- Och, to drobiazg. Zreszt� - na tym nie koniec. Dowiedzia�em
si� te� czego� o twojej Agnieszce. A propos - przypominam sobie,
�e widzia�em j� raz czy drugi, razem z tob�. �adna dziewczyna,
cho� troch� egzaltowana. No, ale w tym wieku to jest wybaczalne.
Mia�em ochot� go waln��. Nie tylko za ten epitet, kt�ry zupe�-
nie nie pasowa� do Agnieszki. Przede wszystkim za zw�ok�.
- No wi�c s�ucham. Co wiesz?
- Niewiele. Agnieszka rzeczywi�cie jest lub by�a na Wybrze�u.
Po prostu pojawi�a si� na uczelni i d�ugo rozmawia�a z profesorem
Bohomolcem. Nie ma w�tpliwo�ci, �e to by�a ona. O czym rozma-
wiali - nie wiem, ale postaram si� dowiedzie�.
- Jeste� wspania�y: - wyrwa�o mi si�.
Nie wyczu� w moim g�osie ironii, skin�� powa�nie g�ow�.
- Wiem. Ale ty niestety nie, dlatego musimy si� wsp�lnie zasta-
nowi�, co b�dziesz robi� dalej.
- Prawd� m�wi�c, nie mam �adnego sensownego pomys�u.
- A czy by�e� wczoraj wieczorem na Cienistej?
Chc�c nie chc�c, musia�em opowiedzie� Arturowi histori� mo-
jej eskapady. Nie wydawa� si� zbyt zadowolony. �eby go wi�c
zastrzeli�, opowiedzia�em o otwartych drzwiach mieszkania. Nie
omyli�em si�: to by� dla Artura rzeczywi�cie �akomy k�sek. Rozej-
rza� si� bacznie po kuchni, przybieraj�c min� Sherlocka Holmesa.
Nie wytrzyma�em i wybuchn��em �miechem. Skarci� mnie wynio-
23
s�ym spojrzeniem, po czym zacz�� myszkowa� po moich w�o-
�ciach. Po chwili, ju� spokojniejszy, wr�ci� do kuchni.
- Czy jeste� ca�kowicie i bezwzgl�dnie pewny, �e nic z miesz-
kania nie zgin�o?
- Nie mog� mie� ca�kowitej pewno�ci, daj�e spok�j... W tym
rozgardiaszu?
Mieszkanie by�o rzeczywi�cie w stanie niezwykle uporz�dko-
wanego ba�aganu. Nikt zapewne poza mn� nie zdo�a�by tu niczego
znale��.
- wi�c musimy wszystko dok�adnie sprawdzi�. Gdzie trzymasz
pieni�dze, kosztowno�ci, dewizy? - Artur stanowczo wsta� z miej-
sca.
Zn�w wybuchn��em gromkim �miechem.
- Daj�e spok�j, Arturze, za kogo mnie masz? Pieni�dze s� na
ksi��eczce, a jedyn� moj� kosztowno�ci� jest samoch�d - bo du�o
kosztuje.
- No tak - zreflektowa� si� nieustraszony dziennikarz - w ka�-
dym razie zobowi�zuj� ci� stanowczo do sprawdzenia ca�ego
mieszkania. Wszystko mo�e by� wa�ne, ka�dy zaginiony papierek
albo szkic. Pami�taj! Jak si� ju� z tym uporasz - pojed� jeszcze raz
na Cienist�. Posied� w �Bravo�, pogadaj z barmanem i kelnerkami.
Mo�e si� czego� dowiesz, mo�e co� zobaczysz. Ja p�jd� swoimi
�cie�kami.
Po jego wyj�ciu zacz��em od przeszukiwania mieszkania. Zm�-
czy�em si�, zanim doszed�em do drugiego pokoju. �atwo powie-
dzie� �ka�dy papierek, ka�dy szkic�... Gdyby towarzyszy�o mi
nowe i niepokoj�ce poczucie braku - jakby rzeczywi�cie co� wa�-
nego znikn�o z mojego mieszkania. Machn��em na to zmartwienie
r�k� i pojecha�em do Sopotu.
W barze �Bravo�, mimo wczesnej popo�udniowej godziny, kil-
ka miejsc by�o ju� zaj�tych. Tym razem usiad�em przy kontuarze,
zam�wi�em koniak. Barman, kr�py brunet z imponuj�cym w�sem,
przyjrza� mi si� badawczo - musia� zapami�ta� m�j wczorajszy
�dy�ur�.
- �adny w�z tu czasami stoi - powiedzia�em od niechcenia.
Barman wzruszy� ramionami.
24
- To co? W lecie, w Sopocie, trafisz pan i rolls royce`a.
- Ale to by� taki niebieski chrysler. Wielki jak karawan.
- Nie widzia�em.
- My�la�em, �e mo�e zna pan w�a�ciciela.
Spojrza� na mnie pytaj�co.
- Nooo... m�g�by to by� sta�y klient.
- Nie lubimy sta�ych klient�w.
Powiedzia� to zbyt stanowczo, bym nie zrozumia� aluzji. Posta-
nowi�em zmieni� taktyk�.
- to co, pewnie ludzie z �Kameralnego� ju� tu nie przychodz�?
Przed paru laty, gdy interesowa�em si� �ywo teatrem, �Bravo�
by�o ulubionym miejscem spotka� aktor�w z pobliskiego
teatru.
Bywa�o tu weso�o, ale spokojnie. Teraz knajpa jakby podupad�a.
- �eby pan wiedzia�, �e nie. To ju� nie te czasy - barman wy-
ra�nie stopnia�. Trafi�em nie�le, facet by� kiedy� ch�rzyst� w �Mu-
zycznym� i m�wi� o artystach z estym�. Postanowi�em wr�ci� do
tematu.
- Ale, ale, nie pami�tam pana z tamtych czas�w?
Zn�w si� nachmurzy�.
- Bo ja tu wtedy bywa�em jako go��. Przekwalifikowa�em si�
p�niej, ale trafi�em fatalnie. Akurat lokal zmieni� w�a�ciciela i
wszystko zacz�o i�� ku gorszemu.
Wyszed� zza baru, skin�� na mnie palcem. Podeszli�my do
okna.
- Widzi pan ten pa�ac poz�acany?
Wskaza� will� doktora Czy�ewskiego. Zamieni�em si� ca�y w
s�uch.
- To przez to pieprzone budownictwo. Poprzedni szef by� r�w-
ny go��, ale mia� wyg�rowane ambicje. Co zarobi� na artystkach -
�adowa� w t� bud�. W ko�cu popad� w d�ugi, wi�c byle jak wyko�-
czy� kilka pokoi i wynajmowa� je paru ma�ym kurewkom z Mon-
ciaka na godziny. Reklamowa� je jako artystki, bo wszyscy wie-
dzieli, �e jest w�a�cicielem �Bravo�. Ale frajer wzi�� si� za nie
sw�j fach i wpad� z wielkim hukiem. Jego przymkn�li, lokal za-
mkn�li i tak... rozsypa�o si� wszystko. Dawniej dziwki by�y na-
przeciwko a arty�ci tutaj, teraz tutaj przy�a�� dziwki a arty�ci po-
szli sobie precz.
25
- A co sta�o si� z cha�up�?
- Dom by� na �on�, wi�c po �ledztwie, kiedy Fabja�skiego za-
mkn�li, pozwolono kobiecie zrobi� z tym co zechce. To co mia�a
robi� - wzi�a i sprzeda�a. Nawet nie wiem komu.
Wr�cili�my do baru. By�em troch� rozczarowany jego rewela-
cjami i nie mia�em ochoty na dalsz� rozmow�, ale pan Henio
(przedstawi� mi si�, a jak�e) wmusi� we mnie jeszcze �kielisze-
czek�.
- Nie da si� ukry�, lubi�em artystyczn� atmosfer�. Teraz ju�
prawie nikt tu nie przychodzi. Czasem wpadnie ten poeta, �ukasz
Czarny, zna pan?
Przytakn��em ze zdziwieniem.
- Nawet lubi to samo miejsce co pan. Posiedzi przy oknie, co�
popisze, poczyta. Nie to, panie, co te szpanusy - koniaczek, piwko i
zaraz po mordach albo z m�odych siks dziwki robi�.
Gada� dalej, ale ju� go nie s�ucha�em. Co� nieco� jednak mi
sprzeda�. �ukasz! O nim wcze�niej nie pomy�la�em. A przecie� jest
jedynym tropem wiod�cym do Brzeskiej. Trzeba go przycisn�� do
muru.
Zap�aci�em. Barman przyj�� pieni�dze tylko za jeden kieliszek.
�Drugi na koszt firmy! I zapraszamy�. Pomy�la�em, �e pewnie
jeszcze skorzystam z tego zaproszenia, ale nie podzieli�em si� tym
przypuszczeniem z by�ym ch�rzyst�.
Wyszed�em na ulic�. S�onko grza�o pi�knie, ale w wielkiej willi
wszystkie okna by�y szc