11916
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 11916 |
Rozszerzenie: |
11916 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 11916 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 11916 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
11916 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Pauline Gedge
Zwój z Sakkary
(Scroll of Saqqara)
Przełożyła Anna Dobrzańska-Gadowska
Dla Belli z miłością i wielkim uznaniem
PODZIĘKOWANIA
Strofy rozpoczynające każdy rozdział zaczerpnęłam z książki Margaret Murray
Egyptian
Religions Poetry (Connecticut: Greenwood Press, 1980) i Leonarda Cottrella Life
under the
Pharaos (London: Pan Books, 1955).
RODZINA CHAMUASETA
Chamuaset – czwarty syn (trzeci żyjący) faraona Ramzesa II, kapłan-sem Ptaha i
kapłan On,
mag i lekarz. Ma trzydzieści siedem lat.
Nubnofret – żona Chamuaseta. Ma trzydzieści pięć lat.
Hori – drugi syn Chamuaseta, kapłan Ptaha. Ma dziewiętnaście lat.
Szeritre – księżniczka, córka Chamuaseta. Ma piętnaście lat, jej imię znaczy:
„Małe Słońce”.
Ramzes II – faraon Górnego i Dolnego Egiptu, ojciec Chamuaseta. Ma sześćdziesiąt
cztery
lata.
Asetnofret – wielka małżonka Ramzesa II. Chamuaset jest jej drugim synem. Ma
pięćdziesiąt
dziewięć lat.
Ramzes – następca tronu, pierwszy syn Asetnofret i starszy brat Chamuaseta. Ma
czterdzieści
trzy lata.
Sa-Montu – starszy brat Chamuaseta. Ma czterdzieści dwa lata; stracił prawo do
tronu
z powodu małżeństwa z Ben-Anath, córką Syryjczyka, kapitana statku. Prowadzi
winnicę ojca
w Memfis.
Merenptah – syn Asetnofret, młodszy brat Chamuaseta. Ma trzydzieści jeden lat.
Bint-Anat – królowa zasiadająca na tronie jednocześnie ze swoją matką
Asetnofret, młodsza
siostra Chamuaseta. Ma trzydzieści sześć lat.
Meritamon – córka Nefertari, pierwszej żony Ramzesa II, pomniejsza królowa. Ma
dwadzieścia pięć lat.
Przyjaciele
Sisenet – arystokrata z Koptos, mieszkający w Memfis. Ma czterdzieści pięć lat.
Tabubu – arystokratka z Koptos. Ma trzydzieści pięć lat.
Hormin – syn Tabubu. Ma osiemnaście lat.
Unnefer – najwyższy kapłan świątyni w Abydos i przyjaciel Chamuaseta.
Służba
Amek – dowódca straży przybocznej Chamuaseta.
Ib – zarządca majątku Chamuaseta.
Kasa – osobisty służący Chamuaseta.
Penbuj – pisarz Chamuaseta.
Ptah-Sanch – syn Penbuja i jego następca na stanowisku pisarza Chamuaseta.
Sunero – urzędnik Chamuaseta w Nennesut (Fajum).
Antef – służący i powiernik Horiego.
Urnero – służąca Nubnofret.
Bakmut – służąca i towarzyszka Szeritre.
Aszahebsed – wieloletni przyjaciel Ramzesa II i dostojnik noszący jego puchar.
Amenmes – główny strażnik haremu Ramzesa II w Memfis.
Bogowie Egiptu
Amon – lub Amon-Re, zwany „królem bogów”. Centrum jego kultu znajdowało się
w Tebach na terenie Górnego Egiptu. Wszyscy faraonowie z XVIII dynastii mieli
wywodzić się
od niego.
Apis – święty byk, czczony zarówno jako symbol słońca, jak i wcielenie Ptaha.
Atum bóg słońca czczony w On, jedno z najstarszych bóstw słonecznych Egiptu.
Bastet – bogini kryjąca się pod postacią kota, symbolizująca dobroczynny,
ożywczy aspekt
słońca.
Horus – bóg-sokół, syn Ozyrysa. Wszyscy faraonowie dodawali jego imię do
własnego
tytułu.
Hu – język Ptaha, który powołał wszystko do istnienia. Był siłą wiodącą w
procesie
stworzenia.
Izyda – małżonka Ozyrysa. Kiedy Ozyrys został zamordowany przez Seta, pozbierała
jego
członki i za pomocą magii powołała go do życia.
Maat idea sprawiedliwości, prawdy i porządku, ucieleśniona w postaci bogini z
ptasim
piórem.
Mut – małżonka Amona. Bogini-sęp patronująca kobietom z królewskiego rodu.
Nut – bogini nieba.
Ozyrys – bóg uosabiający siły witalne przyrody, czczony na terenie całego
Egiptu, zwłaszcza
przez zwykłych ludzi, władca krainy zmarłych.
Ptah – stwórca świata.
Re – bóg słońca.
Set – bóg burzy i chaosu, zabójca Ozyrysa. W pewnych okresach historii Egiptu
był
uosobieniem zła. Za panowania Ramzesa II zyskał ogromne znaczenie i popularność.
Szu – bóg powietrza, oddzielający ziemię od nieba.
Thot – bóg medycyny, magii i matematyki, patron pisarzy i wynalazca pisma,
strażnik czasu.
I
Pozdrawiam was, wszyscy bogowie świątyni duszy,
Którzy ważycie na szali niebo i ziemię,
Którzy składacie ostatnie ofiary.
Chłód powietrza był przyjemną niespodzianką. Chamuaset ostrożnie wszedł do
grobowca,
uświadamiając sobie, że po żałobnikach, którzy przed wiekami opuścili to
miejsce, aby stanąć
pod rozpłomienionym niebem i wystawić twarze na gorący, pustynny wiatr, nikt nie
postawił
stopy na szarym piasku podłogi. Posuwając się wąskim korytarzem, pomyślał, że
jest pierwszą
żywą istotą, która po raz pierwszy od tysiąca lat oddycha powietrzem grobowca.
– Ib! – zawołał. – Przynieś pochodnie. Zasnęliście tam, czy co?
Dobiegły go z daleka słowa przeprosin, wypowiedziane przez zarządcę, i po chwili
z góry
posypały się drobne kamyki, uderzając o bose i zakurzone stopy Chamuaseta. Ib
wślizgnął się
przez otwór i w pełnej szacunku postawie stanął przed panem, podczas gdy
niewolnicy z wyraźną
niechęcią wysunęli się naprzód, oświetlając pochodniami wnętrze grobowca.
– Wszystko w porządku, ojcze? – dźwięczny tenor Horiego odbił się od ciemnych
ścian. –
Czy będziemy musieli wynieść coś na zewnątrz?
Chamuaset szybkim spojrzeniem ogarnął wnętrze grobowca i lekko zmarszczył brwi.
– Nie! – odkrzyknął.
Jego początkowy entuzjazm szybko ustępował miejsca rozczarowaniu. Nie był
pierwszym
człowiekiem, który przekroczył próg grobowca spoczywającego tutaj władcy. Kiedy
minął krótki
korytarz i wyprostował się, w drżącym świetle pochodni dostrzegł nieomylne i
przygnębiające
oznaki bytności rabusiów. Skrzynie zawierające ziemskie dobra zmarłego były
puste. Dzbany,
które niegdyś napełniono drogocennymi olejkami i winami najlepszego gatunku,
zniknęły bez
śladu. Pozostały po nich tylko kawałki kruchego wosku, używanego do
pieczętowania oraz
pęknięty korek. Na podłodze leżały porozrzucane sprzęty – prosty taboret,
rzeźbione drewniane
krzesło o nogach w kształcie kaczek, których przechylone szyje podtrzymywały
siedzenie
i oparcie z wizerunkiem uśmiechniętego, klęczącego Hu, języka Ptaha, dwa niskie
stoły,
z których blatów zdarto inkrustowaną warstwę oraz zepchnięte pod ścianę,
połamane łoże. Tylko
sześć posągów uszebti, nieruchomych i groźnych, pozostało nietkniętych w
kamiennych niszach.
Wysokie jak rośli mężczyźni, wykonane z malowanego na czarno drewna, wciąż
czekały na
zaklęcie, które ożywi je, aby mogły służyć swemu panu w świecie pozagrobowym.
Wszystkie
przedmioty były proste i eleganckie. Chamuaset pomyślał o swoim domu, zagraconym
bogato
zdobionymi meblami i drobiazgami, które jego żona uważała za ostatni krzyk mody,
i westchnął.
– Penbuj, możesz zacząć spisywać inskrypcje ze ścian – polecił pisarzowi, który
stał
dyskretnie tuż za nim. – Proszę, zrób to jak najdokładniej i pamiętaj, aby nie
uzupełniać
brakujących hieroglifów. Gdzie jest niewolnik z lustrami?
Zawsze zachowują się jak oporne bydło, pomyślał, odwracając się, aby obejrzeć
masywny
granitowy sarkofag o przekrzywionej pokrywie. Niewolnicy boją się grobowców i
nawet moi
słudzy, chociaż nic nie mówią, obwieszają się amuletami i od chwili złamania
pieczęci aż do
złożenia przebłagalnych ofiar mamroczą pod nosem modlitwy. Dzisiaj nie muszą się
jednak
martwić. Pochylił się, aby w świetle pochodni odczytać umieszczony na sarkofagu
napis. Jego
słudzy mogli odejść w spokoju. On sam cieszyłby się, gdyby udało mu się znaleźć
nienaruszony,
pełen zwojów grobowiec. Uśmiechnął się do siebie i wstał. – Ib, sprowadź
stolarzy i każ
naprawić sprzęty oraz ustawić je we właściwych miejscach. Niech słudzy przyniosą
też dzbany
ze świeżymi olejkami i perfumami. Nie ma tu nic ciekawego, więc przed zachodem
słońca
powinniśmy wrócić do domu. Zarządca skłonił się i usunął na bok, czekając aż
jego pan przejdzie
dusznym korytarzem do schodów. Chamuaset wyszedł z grobowca, mrużąc porażone
jasnym
światłem oczy i przystanął obok wzgórka kamieni i gruzu, które jeszcze niedawno
zasłaniały
wejście do grobowca. Oślepiający błękit nieba łączył się na horyzoncie z
jasnożółtą barwą
bezmiaru pustyni. Powietrze drgało od upału.
Po prawej stronie rozciągała się równina Sakkary, zapełniona nagimi kolumnami,
rozsypującymi się murami i zwalonymi pomnikami Miasta Umarłych, zniszczonego
w zamierzchłej przeszłości, a teraz porażającego dostojnym pięknem samotności.
Wspaniałe
rzeźbione głazy miały piaskową barwę, zaś ich ostre, poszarpane krawędzie i
podłużne kształty
przypominały dziwne pustynne rośliny, pierwotne i trwałe jak piasek. Nad ponurą
równiną
wznosiła się piramida faraona Unisa. Chamuaset zbadał ją kilka lat temu.
Pomyślał teraz, że
chciałby ją odnowić, wygładzić pokryte schodkami boki i pokryć je białym
wapieniem, lecz
restauracja zajęłaby zbyt dużo czasu. Poza tym wymagałaby zaangażowania
niewolników
i chłopów, na których wyżywienie trzeba by wydać sporo złota. Mimo postępującej
erozji
piramida dominowała nad równiną. Podczas szczegółowych badań posągu wielkiego
faraona,
Chamuaset odkrył, że imię zmarłego władcy nie figuruje na powierzchni piramidy,
obdarował
więc Unisa odnowioną siłą i życiem, każąc swoim kamieniarzom umieścić
odpowiednie napisy.
Dodał również własny:
„Jego Królewska Wysokość rozkazał ogłosić, że kierujący pracami rzemieślników
kapłan-
sem Chamuaset umieścił tu imię króla Górnego i Dolnego Egiptu, Unisa, jako że
nie znaleziono
go na powierzchni piramidy, zaś kapłan-sem i książę Chamuaset z radością
odnawiał pomniki
królów Górnego i Dolnego Egiptu”.
Jego Królewska Wysokość nie sprzeciwiał się dziwacznej pasji swego czwartego
syna, pod
warunkiem, że główna zasługa przypadała właśnie jemu, Ramzesowi II, User-Maat-
Re, Setep-en-
Re, temu, który powołał wszystko do życia. Chamuaset odetchnął z wdzięcznością,
czując nad
sobą cień baldachimu, i w otoczeniu sług ruszył ku czerwonym namiotom i
rozłożonym przed
nimi dywanom. Czekały już tam na niego krzesło, świeże jarzyny i piwo. Chamuaset
usiadł
i pociągnął długi łyk ciemnego, smacznego piwa, patrząc, jak jego syn, Hori,
znika w ciemnej
dziurze w ziemi, z której on sam wyszedł zaledwie przed chwilą. Wkrótce Hori
pojawił się
znowu, idąc na czele sług, niosących narzędzia i gliniane dzbany.
Chamuaset wiedział, że oczy wszystkich spoczywają na Horim, który był bez
wątpienia
najbardziej urodziwym członkiem rodziny. Wysoki i smukły, poruszał się lekko i z
godnością,
nigdy jednak nie sprawiał wrażenia aroganckiego czy zbyt wyniosłego. Jego duże,
otoczone
czarnymi rzęsami oczy wydawały się dziwnie przejrzyste i może właśnie dlatego
tak wyraźnie
odbijał się w nich entuzjazm, poczucie humoru i wszystkie silne emocje.
Delikatna brązowa
karnacja miała nieco jaśniejszy odcień na wydatnych kościach policzkowych, a pod
fascynującymi oczami często malowały się fioletowe cienie, co nadawało całej
twarzy wyraz
wrażliwości i otwartości. Hori wyglądał na swoje dziewiętnaście lat, lecz
uśmiech sprawiał, że
trudno było określić jego wiek. Dłonie miał duże, sprawne i niezwykle kształtne.
Uwielbiał
urządzenia mechaniczne. Jako dziecko doprowadzał swych nauczycieli i opiekunki
do
szaleństwa, zasypując ich nieustającym gradem pytań i rozkładając na części
wszystkie sprzęty
o złożonej budowie. Chamuaset dziękował bogom za to, że Hori zainteresował się
starożytnymi
grobowcami i pomnikami, a także, chociaż w mniejszym stopniu, odszyfrowywaniem
napisów
utrwalonych w kamieniu lub na zwojach, które kolekcjonował jego ojciec. Młody
człowiek
idealnie nadawał się na pomocnika – chętnie się uczył, był doskonałym
organizatorem i zawsze
brał na siebie część obowiązków, związanych z pracami badawczymi.
Jednak to nie te cechy przyciągały spojrzenia tych, którzy stykali się z Horim.
Młodzieniec
nie zdawał sobie sprawy, że otacza go aura seksualnego magnetyzmu. Trudno było
jej się oprzeć.
Chamuaset często obserwował z podziwem i lekkim żalem, jak ludzie zachowują się
w obecności
syna. Biedna Szeritre, pomyślał po raz kolejny, dopijając piwo i wdychając z
rozkoszą aromat
soczystych, zimnych jarzyn. Moja biedna, nieładna córeczka, zawsze w cieniu
brata, zawsze
niezauważana. Jak może go tak kochać, bez zastrzeżeń, bez zazdrości i bólu?
Chyba dlatego, że
bogowie dali jej czyste i gorące serce, tak jak Horiemu naturalność i
bezpośredniość, które
ratowały go przed zapatrzeniem w siebie, charakterystycznym dla wiciu mniej
szlachetnych,
a równie przystojnych mężczyzn.
Słudzy wyszli z grobowca, aby po chwili zawrócić w kierunku wejścia, tym razem z
nowym
ładunkiem. Hori raz jeszcze zniknął w ciemnym korytarzu. Wysoko na niebie, w
rozgrzanym
powietrzu, zawisła bez ruchu para sokołów. Chamuaset zapadł w drzemkę.
Obudził się kilka godzin później. Wstał i pozwolił, aby służący Kasa obmył go
chłodną wodą
i osuszył płóciennym ręcznikiem. Potem poszedł obejrzeć rezultaty pracy
niewolników. Wzgórek
ziemi, piasku i gruzu obok grobowca znacznie zmalał, a ludzie nadal zasypywali
wejście. Hori
przykucnął w cieniu skały obok Antefa, swego sługi i przyjaciela. Pogrążyli się
w rozmowie,
a ich głosy rozbrzmiewały wyraźnie, chociaż słów nie można było zrozumieć. Ib i
Kasa pochylili
się nad zwojem, zawierającym spis darów, które należało umieścić wokół sarkofagu
zmarłego
króla, zaś Penbuj, na widok stojącego u wejścia do namiotu pana, podszedł do
niego ze zwojami
papirusów pod pachą. Inny służący podał Chamuasetowi piwo i miodowe ciasteczka,
lecz książę
odprawił go ruchem ręki.
– Idź i powiedz Ibowi, że gotów jestem złożyć ofiarę za ka księcia – powiedział.
– Chcę
tylko po raz ostatni zajrzeć do środka.
Z Penbujem u boku ruszył w kierunku niewielkiego teraz otworu, słabo widocznego
pod
brązowiejącym niebem. Czerwone światło kładło wiązki promieni na piasku. Pokryta
gęstniejącymi cieniami pustynia robiła wrażenie różowej. Robotnicy z szacunkiem
usunęli się na
bok i oddali mu głęboki pokłon. Chamuaset zignorował ich obecność.
– Chodź ze mną. Zapisz ostatnie uwagi, jakie być może poczynię – rzucił przez
ramię
pisarzowi.
Przecisnął się przez uchylone drzwi i wszedł do korytarza.
Ostatnie promienie słońca przedostały się do wnętrza, rzucając na podłogę długie
języki o tak
intensywnej barwie, że Chamuaset miał ochotę ich dotknąć. Światło nie przenikało
jednak do
samej komory grobowej, gdzie znajdował się sarkofag. Penbuj stanął bliżej
wejścia, aby móc
zapisać na tabliczce słowa swego pana, natomiast Chamuaset przekroczył
niewidoczny próg,
oddzielający wypełnioną czerwonawym blaskiem przestrzeń od wiecznego mroku,
otaczającego
sarkofag i ogarnął spojrzeniem pomieszczenie. Niewolnicy dobrze się spisali.
Taboret, krzesło,
stoły i łoże naprawiono i ustawiono na właściwych miejscach. Pod ścianami stały
rzędy nowych
dzbanów, uszebti starannie umyto, a podłogę zamieciono.
Chamuaset zbliżył się do sarkofagu. Kiedy wsunął palec w szczelinę pod pokrywą,
odniósł
wrażenie, że płynące ze środka powietrze jest zimniejsze niż w pomieszczeniu i
pospiesznie
cofnął dłoń, słysząc, jak pierścienie z cichym zgrzytem przesuwają się po
twardym granicie.
Obserwujesz mnie, książę? – pomyślał. Czy też twoje starożytne oczy na próżno
starają się
przebić gęstą ciemność? Powoli przeciągnął dłonią po pokrywie, pozostawiając
ślad na cienkiej
warstwie kurzu, który zebrał się tu przez lata. Żaden z jego sług nie ośmieliłby
się umyć
sarkofagu, a on zapomniał o tym obowiązku. Zastanawiał się, jak to jest mieć
wysuszoną,
pomarszczoną skórę i ciasno zabandażowane kości i leżeć nieruchomo w
ciemnościach, pod
chłodnym spojrzeniem posągów. Jak to jest, kiedy nic się nie słyszy i nic nie
widzi?
Stał długo, starając się przeniknąć atmosferę patosu i odmienności. Przeszłość,
która go
kusiła i szeptała do ucha opowieści o wielkich epokach, wydawała się
nieosiągalna. Ostatnie
promienie słońca przybrały odcień głębokiego szkarłatu i zaczęły powoli znikać.
Chamuaset tak
naprawdę nie wiedział, czego szuka podczas wędrówek wśród milczących pamiątek
przeszłości.
Może chodziło o znaczenie oddechu, który przenikał ciało, o sens bicia serca,
odkrycie sekretu
ważniejszego od objawień bogów, których darzył miłością i szacunkiem. Z
pewnością kierowała
nim przemożna chęć ugaszenia tkwiącego w nim pragnienia, które odczuwał już w
dzieciństwie.
Gdy był młodym człowiekiem, pragnienie to wyciskało łzy z tajemniczego źródła w
jego ciele,
świadczące o osamotnieniu i niedopasowaniu do otoczenia. Przecież nie jestem
samotny ani
nieszczęśliwy, pomyślał.
Za plecami usłyszał ostrzegawcze chrząknięcie Penbuja. Ogarniające wnętrze
grobowca
cienie zaczęły sunąć ku niemu, ponaglając do opuszczenia tego cichego miejsca.
Kocham moją
rodzinę, mojego faraona, mój piękny, błogosławiony Egipt. Jestem bogaty,
odniosłem sukces,
czuję się spełniony. Nie jestem... Nigdy nie byłem... Odwrócił się gwałtownie,
zdecydowany
oprzeć się ogarniającej go fali przygnębienia.
– Dobrze, Penbuj, można już zapieczętować wejście do grobowca – powiedział
ostro. – Nie
podoba mi się ten zapach. A tobie?
Penbuj potrząsnął głową i ruszył do wyjścia. Chamuaset poszedł za nim powoli i z
namysłem. Całe to przedsięwzięcie pozostawiło gorycz w sercu i poczucie
bezsilności. Wszystkie
te zwoje i ścienne malowidła w grobowcach dają mi martwą wiedzę, pomyślał,
wychodząc na
zewnątrz i mijając zgiętych w pokłonie niewolników, których łopaty po chwili
znowu zgrzytnęły
o ziemię. Stare modlitwy, stare zaklęcia, zapomniane szczegóły uzupełniają
historię szlachetnych
rodów Egiptu, lecz nie ma w nich nic, co wyjawiłoby tajemnicę życia, nic, co
dałoby mi władzę
nad istnieniem. Gdzie jest zwój Thota? Jakaż ciemna, zakurzona nisza skrywa ten
skarb?
Słońce schowało się za horyzontem. Na niezupełnie jeszcze ciemnym niebie
pojawiło się
parę gwiazd. Słudzy i pomocnicy zaczęli rozprawiać z ożywieniem przy świetle
pochodni.
Chamuaset zapragnął nagle jak najszybciej znaleźć się w domu. Przywołał Iba i
wszedł do
namiotu. Obok posłania paliła się lampka olejna, rzucając przyjazny, żółty blask
na ściany
namiotu. W powietrzu unosił się świeży zapach wonnych olejków. Ib zbliżył się i
skłonił nisko.
– Powiedz Horiemu, aby się ubrał – polecił. – I przynieś mi kapłańskie szaty.
Akolici mogą
już napełnić kadzielnice i czekać w gotowości. Czy pokarmy ofiarne zostały
pobłogosławione?
– Tak – odrzekł Ib. – Książę Hori odprawił modły. Czy wasza wysokość pragnie
obmyć się
jeszcze raz przed przywdzianiem szat?
Chamuaset potrząsnął głową. Poczuł, że nadal jest zmęczony. – Nie. Przyślij mi
akolitę.
Dokonam rytualnego oczyszczenia. To wystarczy.
Po chwili do namiotu wszedł Kasa, niosąc obszerną kapłańską szatę w czarno-żółte
wzory.
Czekał ze spuszczonymi oczami, aż akolita poda księciu dzban z pachnącą wodą i
pomoże mu się
rozebrać. Chamuaset ze skupieniem przystąpił do rytuału oczyszczenia,
wypowiadając modlitwy,
na które chłopiec szybko odpowiadał. Smużki kadzidła o słodko-gorzkim aromacie
zaczęły
unosić się ku górze.
W końcu akolita skłonił się, wziął dzban i opuścił namiot, zaś Chamuaset
rozłożył ramiona,
aby Kasa mógł narzucić na nie długą szatę. Potem obaj wyszli na zewnątrz. Przed
namiotem
czekał Hori, odziany w strój kapłana Ptaha, z kadzielnicą w kształcie wydłużonej
czary, z której
wydobywały się szarawe pióra dymu, oraz ułożonymi na złotych naczyniach
potrawami
ofiarnymi za zakłócenie spokoju zmarłego.
Niewielka procesja ruszyła ku niewidocznemu teraz wejściu do grobowca.
Niewolnicy upadli
na twarz. Chamuaset wysunął się naprzód, wziął kadzielnicę z rąk syna i
rozpoczął modły za
zmarłych. Błagał też ka zmarłego księcia, aby nie karało tych, którzy ośmielili
się dziś spojrzeć
na święte miejsce wiecznego spoczynku. Tymczasem zapadł zmierzch. Chamuaset
patrzył na
swoje ozdobione pierścieniami długie palce, połyskujące w świetle pochodni,
kiedy gestykulował
nimi dla podkreślenia wagi pradawnych słów. Odprawiał tę ceremonię wiele razy i
nigdy zmarli
nie okazali urazy z powodu prowadzonych przez niego poszukiwań. Wierzył nawet,
że
porządkowanie grobowców i składanie ofiar zaowocuje błogosławieństwem, jakim
dusze
zmarłych i zapomnianych szlachetnie urodzonych obdarzą jego i jego bliskich.
Ceremonia dobiegła końca. W ciemności ostatnie słowa zabrzmiały dziwnie płasko.
Chamuaset ukląkł obok Horiego, aby akolita mógł zdjąć z niego szatę. Kiedy
wstał, Kasa
zawiązał białą tunikę wokół jego pięknie umięśnionej talii i ułożył mu na piersi
naszyjnik
z pektorałem z lapis lazuli. Powieki Chamuaseta były ciężkie ze zmęczenia.
– Wracasz do domu? – zapytał Horiego, kiedy Kasa poszedł wezwać tragarzy.
Hori potrząsnął głową.
– Nie, chyba że chcesz, abym jeszcze dziś pomógł Penbujowi sporządzić listę
naszych
znalezisk, ojcze. Noc jest taka piękna, że obaj z Antefem wybieramy się na ryby.
– Weźcie ze sobą strażnika – przypomniał mu Chamuaset.
Hori odwrócił się z uśmiechem.
Zejście z wysoko położonej równiny Sakkary trwało zwykle dość długo. Droga
wiodła przez
palmowe gaje, kanał nawadniający, podobny teraz do ciemnej, połyskliwej wstążki,
w której na
chwilę odbiły się pochodnie niesione przez służących. Chamuaset, kołysząc się w
wyłożonej
poduszkami lektyce z odsuniętymi zasłonkami, patrzył w ciemność, rozmyślając nad
szczególnym charakterem ukochanego miasta. Memfis było jedną z najstarszych
ludzkich siedzib
w Egipcie i z pewnością najświętszą. To tu od dwóch tysięcy lat czczono boga
Ptaha, stwórcę
wszechświata. Tu pędzili życie kolejni władcy Egiptu i dlatego każda uliczka
przesiąknięta była
aurą szczególnej łaski i godności.
Ślady starożytnego centrum zobaczyć można było jeszcze dziś. Biały Mur Menesa
okrążał
kiedyś miasto, obecnie zaś odgradzał od zgiełku i hałasu jedynie małą enklawę
spokoju,
podziwianą przez bogatych i biednych z całego kraju.
Zwiedzanie stało się popularną rozrywką, której z upodobaniem oddawał się każdy,
kto mógł
sobie na nią pozwolić. Chamuaset uśmiechnął się sardonicznie. Historia stała się
modna – nie ta,
której poświęcił życie, lecz zbiór opowieści o podbojach i wybitnych postaciach,
cudach
i wielkich tragediach z czasów panowania pradawnych władców. Na targowiskach
Memfis
zawsze znaleźć można było przewodników, gotowych wyciągnąć od przyjezdnych
trochę złota
w zamian za fascynujące historie ubarwione soczystymi, choć mocno naciągniętymi
opisami
pałacowych skandali sprzed stu lub tysiąca lat. Zwiedzający utrwalali swoje
imiona, a często
i komentarze na Białym Murze, na płytach zewnętrznego dziedzińca świątyni Ptaha,
a nawet na
bramach królewskich świątyń w starej dzielnicy Anchtaui. Chamuaset zatrudniał
więc potężnie
zbudowanych Hurytów do pilnowania miejskich zabytków. Polecił wymierzać wandalom
lekką
chłostę, a jego ojciec, boski Ramzes, nie sprzeciwił się temu rozkazowi, być
może dlatego, że
niezbyt go to obchodziło.
Chamuaset popatrzył w ciemne niebo, którego nie przesłaniały już gęste
pióropusze palm,
i pomyślał, że Ramzes jest zbyt zajęty wznoszeniem własnych pomników i
przypisywaniem
sobie dokonań przodków.
Mój boski ojciec, pomyślał z uśmiechem. Bezwzględny, arogancki i podstępny, a
jednak
pełen prawdziwie królewskiej szczodrobliwości, kiedy było to dla niego wygodne.
W stosunku
do mnie okazał się więcej niż wspaniałomyślny. Ciekawe, ile skarg na mnie
otrzymał od obcych
niszczycieli naszych wspaniałych pomników przeszłości? Trzy czwarte ludności
Memfis
stanowili przecież cudzoziemcy, zakochani w naszej silnej gospodarce i jasno
określonej
hierarchii. Szkoda, że był wobec nich taki łaskawy.
Chamuaset poczuł, że bose stopy tragarzy stanęły wreszcie na twardym gruncie.
Nad
miastem zajaśniała pomarańczowa łuna. Minęli cichą dzielnicę Anchtaui. Zarysy
świątyń były
ledwo widoczne w ciemności, rozświetlanej jedynie punkcikiem pochodni, niesionej
przez sługę
kapłana, podążającego na nocne modły lub właśnie z nich powracającego. Za
wysokimi
pylonami i sięgającymi nieba kolumnami znajdowała się dzielnica Ptaha, nad którą
dominował
potężny dom boga. Dalej rozciągały się tereny pałacowe, z dwoma kanałami oraz
pałacem,
często odbudowywanym przez kolejnych faraonów, teraz zaś odnowionym i
powiększonym
z rozkazu Ramzesa. Między zgiełkliwymi magazynami portowymi kryły się chaty i
szałasy
najuboższych.
Otoczona białym murem twierdza znajdowała się po prawej stronie i zanim tragarze
wyszli
z jej cienia, kierując się na północ, gdzie on i wielu szlachetnie urodzonych
miało swoje
posiadłości, mignęła mu jej wysoka, szarawa sylwetka. Dzielnica ta tworzyła
odrębne miasto,
oddalone od hałasu i smrodu dzielnicy południowej, zamieszkanej głównie przez
cudzoziemców
– Kananejczyków, Hurytów, Keftiu i Hetytów, którzy oddawali cześć Baalowi i
bogini Astarte
oraz prowadzili rozliczne interesy.
Chamuaset często odwiedzał cudzoziemców i ich posiadłości, żywo przypominające
pełne
uroku oazy w dzielnicy północnej. Ojciec powierzał mu wiele oficjalnych spraw,
związanych
zwłaszcza z Memfis, które to miasto Chamuaset obrał za swoją siedzibę. Był
niezwykle
cenionym i szanowanym lekarzem w kraju, często więc zasięgali u niego porady
Semici, lecz on
nie darzył ich sympatią. W jego oczach byli jak mętne strumienie,
zanieczyszczające czysty nurt
egipskiego społeczeństwa. Przynieśli ze sobą korupcję i czcili obce bóstwa,
odwracając uwagę
Egipcjan od rodzimych bogów, sprowadzili też truciznę egzotycznych kultur,
demoralizację
i nieuczciwość w interesach. Baal i Astarte cieszyli się dużą popularnością na
dworze, zaś
semickie imiona coraz częściej pojawiały się nawet w czysto egipskich rodach
wszystkich
warstw społecznych. Coraz więcej Egipcjan i Egipcjanek zawierało związki
małżeńskie
z Semitami. Najbardziej zaufanym i najbliższym przyjacielem faraona był Semita –
małomówny,
chudy mężczyzna o imieniu Aszahebsed. Chamuaset, jako urodzony dworzanin, był
przyzwyczajony do ukrywania swoich prawdziwych uczuć i robił to bez trudu.
Prowadził liczne
interesy z Aszahebsedem, który ostatnio dodał do swego imienia przedrostek
Ramzes. Chamuaset
zawsze odnosił się do niego niezwykle uprzejmie i czasami tylko pozwalał sobie
na pomijanie
nowej części imienia, chociaż nigdy na piśmie.
Mijali właśnie świątynię Neit. Tragarze zwolnili, najwyraźniej już zmęczeni. W
tej części
miasta było jaśniej, ponieważ jej mieszkańcy mogli pozwolić sobie na opłacanie
niewolników
z pochodniami do patrolowania ulic. Chamuaset poprawił poduszki, przysłuchując
się wymianie
haseł między strażą nocną i swoimi żołnierzami. Jego herold, Ramose, co jakiś
czas wykrzykiwał
ostrzeżenie i wówczas przechodnie pospiesznie klękali w pyle i dotykali czołami
ziemi. Ulice
o tej porze były prawie puste. Mieszkańcy miasta spożywali wieczorny posiłek lub
przygotowywali się do wyjścia w towarzystwie przyjaciół. Nocne życie jeszcze się
nie
rozpoczęło.
Chamuaset usłyszał głos swojego odźwiernego i ciche skrzypienie bramy. Stojący
przed
wejściem wartownicy oddali mu pokłon i brama zatrzasnęła się.
– Postawcie lektykę! – zawołał Chamuaset. – Dalej pójdę pieszo.
Tragarze spełnili polecenie. Chamuaset wysiadł z lektyki, gestem przyzywając
herolda
i żołnierzy, po czym ruszył ścieżką biegnącą przez ogród na tyłach domu.
Przecinała ona dróżkę
wiodącą ku zaroślom i stawom rybnym, a także inną, prowadzącą do kuchni,
spichrza i kwater
dla służby, jak również do pawilonu, w którym mieszkały konkubiny Chamuaseta.
Było ich tylko
kilka. Książę rzadko je odwiedzał lub przyzywał którąś do swego łoża. Jego
małżonka Nubnofret
zajmowała się domem i gospodarstwem z charakterystyczną dla siebie energią, więc
Chamuaset
nie musiał się mieszać do codziennych spraw.
Ścieżka biegła teraz wzdłuż ściany domu i skręcała ku głównemu wejściu, kończąc
się pod
białymi kolumnami malowanymi w jaskrawoczerwone i niebieskie ptaki, z których
dziobów
zwisały długie liście palm i rzeczne trzciny. Przed domem rozciągały się
starannie utrzymane
trawniki, zaś między platanami połyskiwały białe stopnic, schodzące ku
spokojnej, chociaż
szybko płynącej rzece. Chamuaset przystanął, wciągnął powietrze głęboko w płuca
i odwrócił się
twarzą ku Nilowi. Był koniec pory achet. Poziom wody był jeszcze wysoki, a w
powietrzu unosił
się zapach wilgoci, lecz rzeka wróciła już do swego koryta po corocznym wylewie
i chłopi
zaczęli już rzucać ziarno w ciemną, wilgotną glebę. Pierzaste palmy, rosnące nad
kanałami
nawadniającymi, akacje i platany pyszniły się świeżą, jasną zielenią, a w
ogrodach zakwitły już
barwne, pachnące kwiaty. Chamuaset nie widział ich w mroku, lecz czuł wspaniały,
wiosenny
aromat.
W rzece odbijał się księżyc, a nocny wiatr kołysał gęstwiną krzewów na brzegach
i unosił
gałęzie drzew. Wiodące ku rzece schody kusiły, by na nie wstąpić i Chamuaset
nagle
pozazdrościł Horiemu, który w tej chwili odpoczywał zapewne w łodzi, siedząc
obok Antefa,
obserwując przymocowane do burty wędki i rozmawiając o znajomych. Ogrodowa
fontanna
pluskała melodyjnie w ciemności, a pod kamienną, nagrzaną jeszcze od upału misą,
wzdychały
i przewracały się z boku na bok małpy.
– Chciałbym popływać dziś łodzią – oznajmił Chamuaset swemu orszakowi. – Muszę
jednak
sprawdzić, co działo się podczas mojej nieobecności.
W głębi duszy uważał, że godzina spędzona na pokładzie łodzi wcale nie
przyniosłaby mu
ulgi. Czuł się bardzo zmęczony, chociaż nie potrafił wyjaśnić, co spowodowało
ten stan. Płuca
miał obolałe od wdychania zatęchłego powietrza i kurzu grobowca, bolały go też
plecy i biodra.
Czuł, że najlepiej zrobi mu masaż i głęboki, długi sen we własnym łożu.
– Ramose, powiedz mojej żonie, że wróciłem i jestem w swoich komnatach – zwrócił
się do
herolda. – Jeżeli lektyka Penbuja jest już na miejscu, przejrzę listy z Delty,
które mogły dziś
nadejść. Przekaż Ibowi, że chcę jak najszybciej coś zjeść, a Kasa niech poczeka,
aż skończę
z listami. Wtedy zrobi mi masaż. Amek!
Kapitan straży przybocznej zbliżył się i oddał księciu pokłon.
– Nie będę wychodził dziś wieczorem – powiedział Chamuaset. – Możesz odesłać
żołnierzy
na spoczynek.
I nie czekając na odpowiedź ruszył w kierunku wejścia.
Sala audiencyjna, gdzie witano i przyjmowano gości, była duża i chłodna. Podłogę
miała
wyłożoną białymi i czarnymi płytkami, ściany zaś zdobiły malowidła
przedstawiające
Chamuaseta i jego rodziną w czasie polowania na mokradłach, połowu ryb i
odpoczynku
w ogrodzie. Zgodnie ze wskazówkami gospodarza domu, sceny utrzymane były w
tradycyjnych
barwach – różnych odcieniach bieli, czerni, żółci, błękitu i czerwieni, a
nieliczne proste meble,
ustawione dla wygody gości, wykonano z libańskiego cedru, inkrustowanego złotem,
kością
słoniową i lapis lazuli.
Chamuasetowi udało się przezwyciężyć obiekcje żony. Nubnofret nie chciała, aby
goście
odnieśli wrażenie, że potężny książę i kapłan Chamuaset, syn faraona i
niekoronowany władca
Egiptu ma zły gust, lecz po gwałtownej sprzeczce ustąpiła.
– Jestem synem faraona – oznajmił jej Chamuaset, zaskakując żonę swoim
gwałtownym
zachowaniem. – Egipt od stuleci jest wzorem dla świata w kwestiach mody, rządów
i dyplomacji.
Moi słudzy są czystej krwi Egipcjanami, mojej rodziny strzegą egipscy żołnierze,
nie obcy
najemnicy. Mój dom ma być oazą ludzi kochających egipską tradycję, nie semickim
burdelem.
– Twój dom to egipskie mauzoleum – odpowiedziała chłodno Nubnofret, nie
przejmując się
faktem, że jej mąż po raz pierwszy w jej obecności stracił panowanie nad sobą. –
I nie podoba mi
się, że nazywają mnie małżonką Chamuaseta-mumii. Twoja siedziba nie robi dobrego
wrażenia
na zagranicznych dygnitarzach.
Z tymi słowami wzruszyła ramionami i uniosła dłoń, dotykając masywnego
naszyjnika ze
złotych kwiatów, zdobionych żółtą emalią.
– A mnie nie podoba się, że moja żona pochwala ten wielonarodowy ściek, jakim
staje się
Egipt – odpowiedział. – Spójrz na siebie, Nubnofret. Jesteś księżniczką
najczystszej krwi,
a ubierasz się w szaty z tyloma falbankami, że wyglądasz jak jedna z tych
makówek, które
wszyscy hodują w ogrodach tylko dlatego, że pochodzą z Syrii. I ten kolor,
fiolet. Co za
obrzydliwość.
– Jesteś starą, zrzędliwą ropuchą – powiedziała ostro Nubnofret. – Będę nosiła
to, co mi się
podoba. Ktoś musi starać się zachować pozory. Zanim powiesz, że należymy do
królewskiej
rodziny i jesteśmy ponad takie drobiazgi, pozwól sobie przypomnieć, iż to ja
muszę zabawiać
żony Hetytów, Syryjczyków i Libańczyków, podczas gdy ty załatwiasz ważne sprawy
z ich
mężami. Egipt jest światową potęgą, nie prowincjonalnym państewkiem. Małżonki
twoich gości
opuszczają mój dom w przeświadczeniu, że jesteś kimś, z kim należy się liczyć.
– I tak o tym wiedzą – odburknął Chamuaset. – Nie zajmowałyby pozycji, którą
zajmują,
gdyby Egipt nie graniczył z ich rodzinnymi krajami.
– A ty nie zajmowałbyś swojej, gdyby nie moje zdolności organizacyjne.
Jak zwykle ostatnie słowo musiało należeć do Nubnofret. Opuściła komnatę,
dostojnie
kołysząc szerokimi biodrami i wypinając wspaniałe piersi. Chamuaset z lekkim
rozbawieniem
przysłuchiwał się szelestowi jej plisowanej spódnicy i postukiwaniu złotych
sandałów. Nubnofret
była niezrównaną, kochającą i najbardziej upartą kobietą, jaką znał.
Minął ciemną teraz salę audiencyjna i skręcił w prawo, w korytarz prowadzący do
jego
komnat. Nubnofret ustąpiła w sprawie wystroju sali, lecz zemściła się, obficie
dekorując
pozostałe pomieszczenia. Chamuaset miał czasami wrażenie, że mieszka w sklepie z
modnymi
sprzętami. Najrozmaitsze drobiazgi, wykwintne mebelki i dziwne, bezużyteczne
przedmioty
z całego świata zagracały komnaty, chociaż Nubnofret, wychowana w rodzinie o
wielkich
tradycjach, starała się zagospodarować przestrzeń w elegancki sposób.
Chamuasetowi było tu za
ciasno i często marzyły mu się skąpo umeblowane, pełne surowej i dostojnej urody
pomieszczenia.
Wpływowi Nubnofret oparł się jedynie prywatny gabinet Chamuaseta. Panował tu
przyjazny
nieład, choć w sąsiadującej z gabinetem bibliotece wszystko było na swoim
miejscu, głównie
dzięki wysiłkom Penbuja. Te dwa pomieszczenia były dla Chamuaseta prawdziwą oazą
spokoju.
Przeszedł do komnat sypialnych, gdzie czekał na niego zaspany sługa, a następnie
do
gabinetu, w którym paliło się kilka lamp z najcenniejszego, miodowego alabastru.
Już miał usiąść
na krześle przy biurku, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Wszedł Ib, pokłonił
się nisko
i postawił na blacie biurka przykrytą płótnem tacę. Po odsłonięciu ukazała się
gorąca
faszerowana gęś, smażona ryba, świeże ogórki i dzban wina, zapieczętowany przez
zarządcę
winnicy. Chamuaset odprawił służącego i z apetytem zabrał się do jedzenia.
Kończył właśnie
posiłek, kiedy niewolnik obwieścił przybycie Penbuja. Chamuaset obserwował
z przygnębieniem, jak sługa kładzie na biurku kilka zwojów.
– Tylko nie mów mi, że negocjacje w sprawie małżeństwa znowu zostały zerwane –
powiedział z westchnieniem.
Penbuj skłonił się, skinął głową, po czym usiadł na podłodze, krzyżując nogi i
opierając
tabliczkę na kolanach.
– Obawiam się, że tak, panie – odparł. – Czy mam przeczytać zwoje, podczas gdy
wasza
wysokość będzie kończył posiłek?
Chamuaset popchnął w jego kierunku jeden ze zwojów i sięgnął po naczynie z
jeszcze
ciepłymi ciasteczkami.
– Zaczynaj – rozkazał.
Penbuj rozwinął dokument.
„Od potężnego byka Maat, syna Seta, User-Maat-Re, Setep-en-Re, Ramzesa
pozdrowienia
dla ukochanego syna Chamuaseta. Twoja obecność w Pi-Ramzes jest konieczna i to
jak
najszybciej. Sprawa daniny Hetytów oraz przyjęcie naszej nowej małżonki z tego
narodu
wymagają twojej pilnej uwagi w związku z listem od naszego wysłannika, Huji,
który przebywa
obecnie na dworze Hattusilego. Spiesz więc na Północ na skrzydłach Szu”.
Wiadomość
opieczętowano królewską pieczęcią – dodał Penbuj, pozwalając, aby dokument
zwinął się
z cichym szelestem. – Czy będzie odpowiedź?
Chamuaset zanurzył palce w misie z wodą i usiadł wygodnie, krzyżując ramiona.
Wojna
między Hatti i Egiptem zakończyła się dwadzieścia osiem lat temu. Oficjalny
traktat pokojowy
podpisano szesnaście lat później. Ostateczna bitwa, stoczona pod Kadesz, o mały
włos nie
zakończyła się klęską Egiptu. Przyczyną była seria drobnych, lecz licznych
pomyłek – błędnych
informacji otrzymanych od niekompetentnych szpiegów, źle rozlokowanych wojsk,
nieumiejętnych dowódców. Mimo tego Ramzes przedstawiał faktyczną porażkę jako
błyskotliwe
zwycięstwo Egiptu oraz całkowitą klęskę Hetytów. W rzeczywistości Hetyci
wpędzili
w zasadzkę główny trzon armii egipskiej, co cudem tylko nie wywołało paniki
wśród żołnierzy.
Bitwa zakończyła się remisem – żadna ze stron nie posunęła się do przodu nawet o
krok.
Kiedy czternaście lat później emocje opadły, władcy obu państw podpisali i
przypieczętowali
wielki traktat, który następnie wystawiono w Karnaku. Ramzes nie krył jednak, iż
nadal uważa
bitwę pod Kadesz za zwycięstwo Egiptu i miażdżącą porażkę Hetytów, sam zaś
traktat za akt
posłuszeństwa ze strony Muwatallego.
Teraz syn Muwatallego, Hattusili, proponował oddanie jednej ze swych córek
faraonowi
w celu umocnienia przyjaznych stosunków między dwoma państwami, lecz wyniosły
Ramzes,
który nigdy nie był w stanie przyznać się do choćby najdrobniejszej słabości,
również i ten gest
uznał za dowód pokory. Kraj Hatti nawiedziła ostatnio tragiczna w skutkach
susza, co
przyczyniło się do znacznego osłabienia państwa. Hetyci obawiali się, iż Egipt
zechce
wykorzystać tę sytuację i zacznie nękać najazdami ich przygraniczne terytoria,
dlatego bardzo
zależało im na związaniu Ramzesowi rąk poprzez dyplomatyczne małżeństwo.
Hattusili, pragnąc okazać życzliwość królewskiemu bratu, obiecał Ramzesowi
zdumiewająco
duży posag w złocie, srebrze i innych metalach, niezliczonych stadach koni,
bydła, kóz i owiec,
myślał Chamuaset, układając w myślach odpowiedź na list ojca. Egipski dwór miał
odnieść
wrażenie, że wraz ze swą piękną córką Hattusili zamierza oddać Egiptowi
wszystkie bogactwa
swego kraju. Ramzes nie miał oczywiście nic przeciwko temu, uważał bowiem, że
Hattusili
spłaca po prostu daninę za klęskę ojca pod Kadesz.
– Panie? – odezwał się cicho Penbuj. Chamuaset otrząsnął się z zamyślenia.
– Wybacz mi, Penbuj. Możesz zaczynać. Na początek zwyczajowe pozdrowienia i
tytuły
mojego ojca. Dalej napisz tak:
„Jeżeli chodzi o wezwanie, jakim zaszczycił mnie mój Pan, obiecuję jak
najszybciej stawić
się w Pi-Ramzes, aby pomóc w zakończeniu przygotowań do zawarcia zamierzonego
przez
Waszą Boskość małżeństwa. Jeżeli Wasza Boskość pozostawi negocjacje w kwestii
posagu
i układów między oboma krajami w rękach swego niegodnego syna oraz zaprzestanie
zakłócania
atmosfery swymi świętymi, lecz niewątpliwie kontrowersyjnymi opiniami, już
wkrótce cała
sprawa znajdzie szczęśliwe i satysfakcjonujące dla wszystkich rozwiązanie. Z tym
zwojem
przekazuję Ci, synu Seta, wyrazy miłości i szacunku”. Westchnął i potarł czoło.
– Niech Ramose odda list gońcowi – powiedział. – Najlepiej powolnemu i
głupawemu.
Penbuj uśmiechnął się, kreśląc ostatnie znaki na papirusie.
– Czy uważasz to panie za konieczne, aby być aż tak...
– Bezpośrednim? – dokończył Chamuaset. – Nie płacę ci za krytykowanie tonu moich
listów,
lecz za pisanie ich i zachowanie poprawności pisowni. Daj papirus, umieszczę na
nim swoją
pieczęć.
Penbuj wstał, skłonił się sztywno i położył zwój na blacie biurka.
Chamuaset skończył właśnie pieczętować list, kiedy drzwi się otworzyły i do
komnaty
weszła Nubnofret. Penbuj natychmiast opuścił gabinet. Nubnofret zignorowała go,
podeszła do
męża i złożyła lekki pocałunek na jego policzku. Urnero, jej osobista służąca,
pozostała
z pochyloną głową przy drzwiach. Chamuaset pomyślał z rozbawieniem, że Nubnofret
doskonale
wie, jak utrzymać w ryzach swoje sługi.
– Widzę, że już jadłeś – zauważyła jego czcigodna małżonka.
Ubrana była w jedną z tych luźnych, domowych szat, które lubiła nosić
wieczorami, kiedy
nie przyjmowali gości. Obfite fałdy szkarłatnego lnu, związane złotym sznurem z
frędzlami,
okrywały jej apetycznie zaokrąglone ciało. Jedno ucho zdobił ciężki kolczyk ze
znakiem anch
z czerwonego jaspisu i złota, muskając perfekcyjnie umalowaną twarz. Zdjęła już
perukę i jej
rudawo-brązowe, półdługie włosy okalały gładką skórę twarzy, szerokie,
pomalowane henną usta
i przyprószone zielonkawą szminką powieki.
Nubnofret miała trzydzieści pięć lat i nadal zachwycała dojrzałą urodą, chociaż
na jej
skroniach pojawiły się starannie ukrywane drobne zmarszczki, a od nosa do
kącików ust biegły
prawie niewidoczne bruzdy. Chamuaset pomyślał, że nawet gdyby jego żona zdawała
sobie
sprawę ze swojej zmysłowości, i tak nie przywiązywałaby do tego najmniejszej
wagi.
Energiczna, doskonale zorganizowana i rozsądna, z wdziękiem pokonywała rafy i
mielizny
codziennego życia, bez trudu radząc sobie z rachunkami, służbą, przyjmowaniem
gości
i wychowywaniem dzieci. Była lojalna wobec Chamuaseta, za co był jej niezmiernie
wdzięczny.
Wiedział, że ta kobieta o ostrym języku kocha go szczerze i głęboko. Byli
małżeństwem od
dwudziestu jeden lat i nic nie zagrażało ich trwałemu w związkowi.
– Miałeś dziś szczęście, Chamuasecie?
Potrząsnął głową, świadomy, że żona pyta o to z uprzejmości, nie z ciekawości.
Jego zajęcie
uważała za rozrywkę niegodną księcia krwi.
– Nie – odpowiedział, dotykając miejsca, gdzie przed chwilą spoczęły jej wargi
i wyczuwając pod palcami wilgoć henny. – Grobowiec był wprawdzie bardzo stary,
ale
zniszczyły go woda i rabusie. Nie sposób określić, kiedy nastąpiły te
zniszczenia. Penbuj zbadał
już kilka zwojów i przepisał je na potrzeby biblioteki, lecz to, co znaleźliśmy,
nie powiększyło
mojej wiedzy.
– Przykro mi – powiedziała szczerze, spoglądając na zwoje leżące na biurku. –
Otrzymałeś
wiadomości z Delty? Czyżby w małżeńskim raju pojawiły się jakieś problemy?
Uśmiechnęli się do siebie z rozbawieniem.
– Może powinniśmy przeprowadzić się do Pi-Ramzes do czasu, kiedy faraon
zrealizuje swoje
plany – dodała. – Twoja barka z trudem wytrzymuje te wszystkie podróże.
Chamuaseta ogarnęła nagle fala czułości. Jego uwagi nie uszła ledwo zauważalna
nuta
tęsknoty w głosie Nubnofret.
– Miałabyś na to ochotę, prawda? – zapytał łagodnie. – Jeżeli tylko chcesz,
możesz zabrać
Horiego i Szeritre i wyjechać z nimi na miesiąc lub dwa na Północ. Ojciec nie
żąda mojej stałej
obecności, Nubnofret. Polityczne sprawy Egiptu są w tej chwili zupełnie
rutynowe, nie mówiąc
o negocjacjach małżeńskich, dlatego śmiało mogę kontynuować przynajmniej część
prac, które
rozpocząłem w Sakkarze.
Wskazał żonie krzesło. Usiadła i zaczęła przesuwać naczynia na tacy. Chamuaset
dostrzegł
upór na jej ładnej twarzy.
– Razem z moimi architektami przygotowuję teraz plany nekropoli byków Apisów –
ciągnął.
– Doglądam też restauracji piramidy Ozyrysa Sahure oraz świątyni słońca
Niuserre.
Nubnofret wzięła w palce kawałek zimnej gęsi, machnęła nim niedbale i włożyła
sobie do
ust.
– To, że przedkładasz martwe kamienie nad żyjących członków rodziny przestało
mnie razić
już dawno temu – oświadczyła chłodno. – Skoro nie chcesz jechać do Pi-Ramzes,
zostaniemy
w domu razem z tobą. Dobrze wiesz, że czułbyś się osamotniony, gdybyśmy
zostawili cię tutaj ze
służbą.
Była to prawda. Chamuaset przysiadł na brzegu biurka.
– Wobec tego każ sługom spakować rzeczy i jedź jutro ze mną. Ojciec potrzebuje
jeszcze
jednego dyplomaty, który pomoże mu rozwikłać spowodowane przez niego samego
problemy.
Na pewno będzie chciał, abym go zbadał i przepisał mu odpowiednie leki i dietę.
Być może
poleci moim staraniom swoich przyjaciół. Przede wszystkim jednak chciałbym
zobaczyć się
z matką.
Nubnofret przeżuwała w zamyśleniu mięso.
– Dobrze – powiedziała w końcu. – Hori chętnie z nami pójdzie, lecz Szeritre nie
zechce
uczestniczyć w rozrywkach na dworze. Co z nią zrobimy?
– Szeritre jest po prostu nieśmiała – odpowiedział. – Wyrośnie z tego. Musimy
dać jej trochę
czasu i łagodnie traktować.
– Łagodnie! – parsknęła Nubnofret. – Jest kompletnie rozpieszczona przez ciebie
i Horiego.
Czeka, żeby powiedzieć ci dobranoc, ale uprzedzałam ją, żeby nie liczyła na
twoją obecność.
Oblizała palce i lekko nimi strzeliła. Urnero natychmiast się ocknęła, podeszła
do swej pani,
umoczyła przykrywający tacę kawałek płótna w misie z wodą i zaczęła nim wycierać
palce
Nubnofret.
– Dlaczego?
– Ponieważ nadeszła wiadomość z pałacu. Jedna z konkubin zachorowała i
potrzebuje twojej
pomocy. – Wstała z krzesła i podeszła do drzwi. – Dobranoc, mój mężu.
– Dobranoc, Nubnofret. Śpij dobrze.
Drzwi się otworzyły, stojący przy nich wartownik skłonił się nisko i zastygł
zgięty wpół,
dopóki Nubnofret i postępująca za nią Urnero nie zniknęły. Chamuaset został sam.
Z niechęcią opuścił gabinet i przeszedł do biblioteki. Tu zbliżył się do dużej
skrzyni, wyjął
zza pasa klucz i otworzył ją. Kiedy uniósł wieko, powietrze wypełnił przyjemny
zapach
suszonych ziół. Wrócił do gabinetu z niewielką szkatułką i wezwał Kasę i
Penbuja.
– Ramose, przeproś w moim imieniu Ameka, jeżeli udał się już na spoczynek do
koszar, ale
potrzebni mi będą dwaj ludzie ze straży przybocznej – oznajmił głównemu
heroldowi. – Muszę
pójść do miasta.
Godzinę później przekroczył próg haremu faraona w Memfis. Budynek był duży i
ładnie
położony, z wysokimi, jasnymi komnatami, w których mieszkały kobiety Ramzesa.
Zdobywał je
tylko po to, aby jak najszybciej zapomnieć o ich istnieniu, żyły więc
niespiesznie, obsługiwane
przez liczną służbę, spędzając dni na plotkach, kłótniach, zabiegach
pielęgnacyjnych,
zapewniających trwałą urodę oraz na uwagach na temat nieobecnego pana i władcy.
Tylko część
z nich prowadziła interesy. Mogły opus