11916

Szczegóły
Tytuł 11916
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11916 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11916 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11916 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Pauline Gedge Zwój z Sakkary (Scroll of Saqqara) Przełożyła Anna Dobrzańska-Gadowska Dla Belli z miłością i wielkim uznaniem PODZIĘKOWANIA Strofy rozpoczynające każdy rozdział zaczerpnęłam z książki Margaret Murray Egyptian Religions Poetry (Connecticut: Greenwood Press, 1980) i Leonarda Cottrella Life under the Pharaos (London: Pan Books, 1955). RODZINA CHAMUASETA Chamuaset – czwarty syn (trzeci żyjący) faraona Ramzesa II, kapłan-sem Ptaha i kapłan On, mag i lekarz. Ma trzydzieści siedem lat. Nubnofret – żona Chamuaseta. Ma trzydzieści pięć lat. Hori – drugi syn Chamuaseta, kapłan Ptaha. Ma dziewiętnaście lat. Szeritre – księżniczka, córka Chamuaseta. Ma piętnaście lat, jej imię znaczy: „Małe Słońce”. Ramzes II – faraon Górnego i Dolnego Egiptu, ojciec Chamuaseta. Ma sześćdziesiąt cztery lata. Asetnofret – wielka małżonka Ramzesa II. Chamuaset jest jej drugim synem. Ma pięćdziesiąt dziewięć lat. Ramzes – następca tronu, pierwszy syn Asetnofret i starszy brat Chamuaseta. Ma czterdzieści trzy lata. Sa-Montu – starszy brat Chamuaseta. Ma czterdzieści dwa lata; stracił prawo do tronu z powodu małżeństwa z Ben-Anath, córką Syryjczyka, kapitana statku. Prowadzi winnicę ojca w Memfis. Merenptah – syn Asetnofret, młodszy brat Chamuaseta. Ma trzydzieści jeden lat. Bint-Anat – królowa zasiadająca na tronie jednocześnie ze swoją matką Asetnofret, młodsza siostra Chamuaseta. Ma trzydzieści sześć lat. Meritamon – córka Nefertari, pierwszej żony Ramzesa II, pomniejsza królowa. Ma dwadzieścia pięć lat. Przyjaciele Sisenet – arystokrata z Koptos, mieszkający w Memfis. Ma czterdzieści pięć lat. Tabubu – arystokratka z Koptos. Ma trzydzieści pięć lat. Hormin – syn Tabubu. Ma osiemnaście lat. Unnefer – najwyższy kapłan świątyni w Abydos i przyjaciel Chamuaseta. Służba Amek – dowódca straży przybocznej Chamuaseta. Ib – zarządca majątku Chamuaseta. Kasa – osobisty służący Chamuaseta. Penbuj – pisarz Chamuaseta. Ptah-Sanch – syn Penbuja i jego następca na stanowisku pisarza Chamuaseta. Sunero – urzędnik Chamuaseta w Nennesut (Fajum). Antef – służący i powiernik Horiego. Urnero – służąca Nubnofret. Bakmut – służąca i towarzyszka Szeritre. Aszahebsed – wieloletni przyjaciel Ramzesa II i dostojnik noszący jego puchar. Amenmes – główny strażnik haremu Ramzesa II w Memfis. Bogowie Egiptu Amon – lub Amon-Re, zwany „królem bogów”. Centrum jego kultu znajdowało się w Tebach na terenie Górnego Egiptu. Wszyscy faraonowie z XVIII dynastii mieli wywodzić się od niego. Apis – święty byk, czczony zarówno jako symbol słońca, jak i wcielenie Ptaha. Atum bóg słońca czczony w On, jedno z najstarszych bóstw słonecznych Egiptu. Bastet – bogini kryjąca się pod postacią kota, symbolizująca dobroczynny, ożywczy aspekt słońca. Horus – bóg-sokół, syn Ozyrysa. Wszyscy faraonowie dodawali jego imię do własnego tytułu. Hu – język Ptaha, który powołał wszystko do istnienia. Był siłą wiodącą w procesie stworzenia. Izyda – małżonka Ozyrysa. Kiedy Ozyrys został zamordowany przez Seta, pozbierała jego członki i za pomocą magii powołała go do życia. Maat idea sprawiedliwości, prawdy i porządku, ucieleśniona w postaci bogini z ptasim piórem. Mut – małżonka Amona. Bogini-sęp patronująca kobietom z królewskiego rodu. Nut – bogini nieba. Ozyrys – bóg uosabiający siły witalne przyrody, czczony na terenie całego Egiptu, zwłaszcza przez zwykłych ludzi, władca krainy zmarłych. Ptah – stwórca świata. Re – bóg słońca. Set – bóg burzy i chaosu, zabójca Ozyrysa. W pewnych okresach historii Egiptu był uosobieniem zła. Za panowania Ramzesa II zyskał ogromne znaczenie i popularność. Szu – bóg powietrza, oddzielający ziemię od nieba. Thot – bóg medycyny, magii i matematyki, patron pisarzy i wynalazca pisma, strażnik czasu. I Pozdrawiam was, wszyscy bogowie świątyni duszy, Którzy ważycie na szali niebo i ziemię, Którzy składacie ostatnie ofiary. Chłód powietrza był przyjemną niespodzianką. Chamuaset ostrożnie wszedł do grobowca, uświadamiając sobie, że po żałobnikach, którzy przed wiekami opuścili to miejsce, aby stanąć pod rozpłomienionym niebem i wystawić twarze na gorący, pustynny wiatr, nikt nie postawił stopy na szarym piasku podłogi. Posuwając się wąskim korytarzem, pomyślał, że jest pierwszą żywą istotą, która po raz pierwszy od tysiąca lat oddycha powietrzem grobowca. – Ib! – zawołał. – Przynieś pochodnie. Zasnęliście tam, czy co? Dobiegły go z daleka słowa przeprosin, wypowiedziane przez zarządcę, i po chwili z góry posypały się drobne kamyki, uderzając o bose i zakurzone stopy Chamuaseta. Ib wślizgnął się przez otwór i w pełnej szacunku postawie stanął przed panem, podczas gdy niewolnicy z wyraźną niechęcią wysunęli się naprzód, oświetlając pochodniami wnętrze grobowca. – Wszystko w porządku, ojcze? – dźwięczny tenor Horiego odbił się od ciemnych ścian. – Czy będziemy musieli wynieść coś na zewnątrz? Chamuaset szybkim spojrzeniem ogarnął wnętrze grobowca i lekko zmarszczył brwi. – Nie! – odkrzyknął. Jego początkowy entuzjazm szybko ustępował miejsca rozczarowaniu. Nie był pierwszym człowiekiem, który przekroczył próg grobowca spoczywającego tutaj władcy. Kiedy minął krótki korytarz i wyprostował się, w drżącym świetle pochodni dostrzegł nieomylne i przygnębiające oznaki bytności rabusiów. Skrzynie zawierające ziemskie dobra zmarłego były puste. Dzbany, które niegdyś napełniono drogocennymi olejkami i winami najlepszego gatunku, zniknęły bez śladu. Pozostały po nich tylko kawałki kruchego wosku, używanego do pieczętowania oraz pęknięty korek. Na podłodze leżały porozrzucane sprzęty – prosty taboret, rzeźbione drewniane krzesło o nogach w kształcie kaczek, których przechylone szyje podtrzymywały siedzenie i oparcie z wizerunkiem uśmiechniętego, klęczącego Hu, języka Ptaha, dwa niskie stoły, z których blatów zdarto inkrustowaną warstwę oraz zepchnięte pod ścianę, połamane łoże. Tylko sześć posągów uszebti, nieruchomych i groźnych, pozostało nietkniętych w kamiennych niszach. Wysokie jak rośli mężczyźni, wykonane z malowanego na czarno drewna, wciąż czekały na zaklęcie, które ożywi je, aby mogły służyć swemu panu w świecie pozagrobowym. Wszystkie przedmioty były proste i eleganckie. Chamuaset pomyślał o swoim domu, zagraconym bogato zdobionymi meblami i drobiazgami, które jego żona uważała za ostatni krzyk mody, i westchnął. – Penbuj, możesz zacząć spisywać inskrypcje ze ścian – polecił pisarzowi, który stał dyskretnie tuż za nim. – Proszę, zrób to jak najdokładniej i pamiętaj, aby nie uzupełniać brakujących hieroglifów. Gdzie jest niewolnik z lustrami? Zawsze zachowują się jak oporne bydło, pomyślał, odwracając się, aby obejrzeć masywny granitowy sarkofag o przekrzywionej pokrywie. Niewolnicy boją się grobowców i nawet moi słudzy, chociaż nic nie mówią, obwieszają się amuletami i od chwili złamania pieczęci aż do złożenia przebłagalnych ofiar mamroczą pod nosem modlitwy. Dzisiaj nie muszą się jednak martwić. Pochylił się, aby w świetle pochodni odczytać umieszczony na sarkofagu napis. Jego słudzy mogli odejść w spokoju. On sam cieszyłby się, gdyby udało mu się znaleźć nienaruszony, pełen zwojów grobowiec. Uśmiechnął się do siebie i wstał. – Ib, sprowadź stolarzy i każ naprawić sprzęty oraz ustawić je we właściwych miejscach. Niech słudzy przyniosą też dzbany ze świeżymi olejkami i perfumami. Nie ma tu nic ciekawego, więc przed zachodem słońca powinniśmy wrócić do domu. Zarządca skłonił się i usunął na bok, czekając aż jego pan przejdzie dusznym korytarzem do schodów. Chamuaset wyszedł z grobowca, mrużąc porażone jasnym światłem oczy i przystanął obok wzgórka kamieni i gruzu, które jeszcze niedawno zasłaniały wejście do grobowca. Oślepiający błękit nieba łączył się na horyzoncie z jasnożółtą barwą bezmiaru pustyni. Powietrze drgało od upału. Po prawej stronie rozciągała się równina Sakkary, zapełniona nagimi kolumnami, rozsypującymi się murami i zwalonymi pomnikami Miasta Umarłych, zniszczonego w zamierzchłej przeszłości, a teraz porażającego dostojnym pięknem samotności. Wspaniałe rzeźbione głazy miały piaskową barwę, zaś ich ostre, poszarpane krawędzie i podłużne kształty przypominały dziwne pustynne rośliny, pierwotne i trwałe jak piasek. Nad ponurą równiną wznosiła się piramida faraona Unisa. Chamuaset zbadał ją kilka lat temu. Pomyślał teraz, że chciałby ją odnowić, wygładzić pokryte schodkami boki i pokryć je białym wapieniem, lecz restauracja zajęłaby zbyt dużo czasu. Poza tym wymagałaby zaangażowania niewolników i chłopów, na których wyżywienie trzeba by wydać sporo złota. Mimo postępującej erozji piramida dominowała nad równiną. Podczas szczegółowych badań posągu wielkiego faraona, Chamuaset odkrył, że imię zmarłego władcy nie figuruje na powierzchni piramidy, obdarował więc Unisa odnowioną siłą i życiem, każąc swoim kamieniarzom umieścić odpowiednie napisy. Dodał również własny: „Jego Królewska Wysokość rozkazał ogłosić, że kierujący pracami rzemieślników kapłan- sem Chamuaset umieścił tu imię króla Górnego i Dolnego Egiptu, Unisa, jako że nie znaleziono go na powierzchni piramidy, zaś kapłan-sem i książę Chamuaset z radością odnawiał pomniki królów Górnego i Dolnego Egiptu”. Jego Królewska Wysokość nie sprzeciwiał się dziwacznej pasji swego czwartego syna, pod warunkiem, że główna zasługa przypadała właśnie jemu, Ramzesowi II, User-Maat- Re, Setep-en- Re, temu, który powołał wszystko do życia. Chamuaset odetchnął z wdzięcznością, czując nad sobą cień baldachimu, i w otoczeniu sług ruszył ku czerwonym namiotom i rozłożonym przed nimi dywanom. Czekały już tam na niego krzesło, świeże jarzyny i piwo. Chamuaset usiadł i pociągnął długi łyk ciemnego, smacznego piwa, patrząc, jak jego syn, Hori, znika w ciemnej dziurze w ziemi, z której on sam wyszedł zaledwie przed chwilą. Wkrótce Hori pojawił się znowu, idąc na czele sług, niosących narzędzia i gliniane dzbany. Chamuaset wiedział, że oczy wszystkich spoczywają na Horim, który był bez wątpienia najbardziej urodziwym członkiem rodziny. Wysoki i smukły, poruszał się lekko i z godnością, nigdy jednak nie sprawiał wrażenia aroganckiego czy zbyt wyniosłego. Jego duże, otoczone czarnymi rzęsami oczy wydawały się dziwnie przejrzyste i może właśnie dlatego tak wyraźnie odbijał się w nich entuzjazm, poczucie humoru i wszystkie silne emocje. Delikatna brązowa karnacja miała nieco jaśniejszy odcień na wydatnych kościach policzkowych, a pod fascynującymi oczami często malowały się fioletowe cienie, co nadawało całej twarzy wyraz wrażliwości i otwartości. Hori wyglądał na swoje dziewiętnaście lat, lecz uśmiech sprawiał, że trudno było określić jego wiek. Dłonie miał duże, sprawne i niezwykle kształtne. Uwielbiał urządzenia mechaniczne. Jako dziecko doprowadzał swych nauczycieli i opiekunki do szaleństwa, zasypując ich nieustającym gradem pytań i rozkładając na części wszystkie sprzęty o złożonej budowie. Chamuaset dziękował bogom za to, że Hori zainteresował się starożytnymi grobowcami i pomnikami, a także, chociaż w mniejszym stopniu, odszyfrowywaniem napisów utrwalonych w kamieniu lub na zwojach, które kolekcjonował jego ojciec. Młody człowiek idealnie nadawał się na pomocnika – chętnie się uczył, był doskonałym organizatorem i zawsze brał na siebie część obowiązków, związanych z pracami badawczymi. Jednak to nie te cechy przyciągały spojrzenia tych, którzy stykali się z Horim. Młodzieniec nie zdawał sobie sprawy, że otacza go aura seksualnego magnetyzmu. Trudno było jej się oprzeć. Chamuaset często obserwował z podziwem i lekkim żalem, jak ludzie zachowują się w obecności syna. Biedna Szeritre, pomyślał po raz kolejny, dopijając piwo i wdychając z rozkoszą aromat soczystych, zimnych jarzyn. Moja biedna, nieładna córeczka, zawsze w cieniu brata, zawsze niezauważana. Jak może go tak kochać, bez zastrzeżeń, bez zazdrości i bólu? Chyba dlatego, że bogowie dali jej czyste i gorące serce, tak jak Horiemu naturalność i bezpośredniość, które ratowały go przed zapatrzeniem w siebie, charakterystycznym dla wiciu mniej szlachetnych, a równie przystojnych mężczyzn. Słudzy wyszli z grobowca, aby po chwili zawrócić w kierunku wejścia, tym razem z nowym ładunkiem. Hori raz jeszcze zniknął w ciemnym korytarzu. Wysoko na niebie, w rozgrzanym powietrzu, zawisła bez ruchu para sokołów. Chamuaset zapadł w drzemkę. Obudził się kilka godzin później. Wstał i pozwolił, aby służący Kasa obmył go chłodną wodą i osuszył płóciennym ręcznikiem. Potem poszedł obejrzeć rezultaty pracy niewolników. Wzgórek ziemi, piasku i gruzu obok grobowca znacznie zmalał, a ludzie nadal zasypywali wejście. Hori przykucnął w cieniu skały obok Antefa, swego sługi i przyjaciela. Pogrążyli się w rozmowie, a ich głosy rozbrzmiewały wyraźnie, chociaż słów nie można było zrozumieć. Ib i Kasa pochylili się nad zwojem, zawierającym spis darów, które należało umieścić wokół sarkofagu zmarłego króla, zaś Penbuj, na widok stojącego u wejścia do namiotu pana, podszedł do niego ze zwojami papirusów pod pachą. Inny służący podał Chamuasetowi piwo i miodowe ciasteczka, lecz książę odprawił go ruchem ręki. – Idź i powiedz Ibowi, że gotów jestem złożyć ofiarę za ka księcia – powiedział. – Chcę tylko po raz ostatni zajrzeć do środka. Z Penbujem u boku ruszył w kierunku niewielkiego teraz otworu, słabo widocznego pod brązowiejącym niebem. Czerwone światło kładło wiązki promieni na piasku. Pokryta gęstniejącymi cieniami pustynia robiła wrażenie różowej. Robotnicy z szacunkiem usunęli się na bok i oddali mu głęboki pokłon. Chamuaset zignorował ich obecność. – Chodź ze mną. Zapisz ostatnie uwagi, jakie być może poczynię – rzucił przez ramię pisarzowi. Przecisnął się przez uchylone drzwi i wszedł do korytarza. Ostatnie promienie słońca przedostały się do wnętrza, rzucając na podłogę długie języki o tak intensywnej barwie, że Chamuaset miał ochotę ich dotknąć. Światło nie przenikało jednak do samej komory grobowej, gdzie znajdował się sarkofag. Penbuj stanął bliżej wejścia, aby móc zapisać na tabliczce słowa swego pana, natomiast Chamuaset przekroczył niewidoczny próg, oddzielający wypełnioną czerwonawym blaskiem przestrzeń od wiecznego mroku, otaczającego sarkofag i ogarnął spojrzeniem pomieszczenie. Niewolnicy dobrze się spisali. Taboret, krzesło, stoły i łoże naprawiono i ustawiono na właściwych miejscach. Pod ścianami stały rzędy nowych dzbanów, uszebti starannie umyto, a podłogę zamieciono. Chamuaset zbliżył się do sarkofagu. Kiedy wsunął palec w szczelinę pod pokrywą, odniósł wrażenie, że płynące ze środka powietrze jest zimniejsze niż w pomieszczeniu i pospiesznie cofnął dłoń, słysząc, jak pierścienie z cichym zgrzytem przesuwają się po twardym granicie. Obserwujesz mnie, książę? – pomyślał. Czy też twoje starożytne oczy na próżno starają się przebić gęstą ciemność? Powoli przeciągnął dłonią po pokrywie, pozostawiając ślad na cienkiej warstwie kurzu, który zebrał się tu przez lata. Żaden z jego sług nie ośmieliłby się umyć sarkofagu, a on zapomniał o tym obowiązku. Zastanawiał się, jak to jest mieć wysuszoną, pomarszczoną skórę i ciasno zabandażowane kości i leżeć nieruchomo w ciemnościach, pod chłodnym spojrzeniem posągów. Jak to jest, kiedy nic się nie słyszy i nic nie widzi? Stał długo, starając się przeniknąć atmosferę patosu i odmienności. Przeszłość, która go kusiła i szeptała do ucha opowieści o wielkich epokach, wydawała się nieosiągalna. Ostatnie promienie słońca przybrały odcień głębokiego szkarłatu i zaczęły powoli znikać. Chamuaset tak naprawdę nie wiedział, czego szuka podczas wędrówek wśród milczących pamiątek przeszłości. Może chodziło o znaczenie oddechu, który przenikał ciało, o sens bicia serca, odkrycie sekretu ważniejszego od objawień bogów, których darzył miłością i szacunkiem. Z pewnością kierowała nim przemożna chęć ugaszenia tkwiącego w nim pragnienia, które odczuwał już w dzieciństwie. Gdy był młodym człowiekiem, pragnienie to wyciskało łzy z tajemniczego źródła w jego ciele, świadczące o osamotnieniu i niedopasowaniu do otoczenia. Przecież nie jestem samotny ani nieszczęśliwy, pomyślał. Za plecami usłyszał ostrzegawcze chrząknięcie Penbuja. Ogarniające wnętrze grobowca cienie zaczęły sunąć ku niemu, ponaglając do opuszczenia tego cichego miejsca. Kocham moją rodzinę, mojego faraona, mój piękny, błogosławiony Egipt. Jestem bogaty, odniosłem sukces, czuję się spełniony. Nie jestem... Nigdy nie byłem... Odwrócił się gwałtownie, zdecydowany oprzeć się ogarniającej go fali przygnębienia. – Dobrze, Penbuj, można już zapieczętować wejście do grobowca – powiedział ostro. – Nie podoba mi się ten zapach. A tobie? Penbuj potrząsnął głową i ruszył do wyjścia. Chamuaset poszedł za nim powoli i z namysłem. Całe to przedsięwzięcie pozostawiło gorycz w sercu i poczucie bezsilności. Wszystkie te zwoje i ścienne malowidła w grobowcach dają mi martwą wiedzę, pomyślał, wychodząc na zewnątrz i mijając zgiętych w pokłonie niewolników, których łopaty po chwili znowu zgrzytnęły o ziemię. Stare modlitwy, stare zaklęcia, zapomniane szczegóły uzupełniają historię szlachetnych rodów Egiptu, lecz nie ma w nich nic, co wyjawiłoby tajemnicę życia, nic, co dałoby mi władzę nad istnieniem. Gdzie jest zwój Thota? Jakaż ciemna, zakurzona nisza skrywa ten skarb? Słońce schowało się za horyzontem. Na niezupełnie jeszcze ciemnym niebie pojawiło się parę gwiazd. Słudzy i pomocnicy zaczęli rozprawiać z ożywieniem przy świetle pochodni. Chamuaset zapragnął nagle jak najszybciej znaleźć się w domu. Przywołał Iba i wszedł do namiotu. Obok posłania paliła się lampka olejna, rzucając przyjazny, żółty blask na ściany namiotu. W powietrzu unosił się świeży zapach wonnych olejków. Ib zbliżył się i skłonił nisko. – Powiedz Horiemu, aby się ubrał – polecił. – I przynieś mi kapłańskie szaty. Akolici mogą już napełnić kadzielnice i czekać w gotowości. Czy pokarmy ofiarne zostały pobłogosławione? – Tak – odrzekł Ib. – Książę Hori odprawił modły. Czy wasza wysokość pragnie obmyć się jeszcze raz przed przywdzianiem szat? Chamuaset potrząsnął głową. Poczuł, że nadal jest zmęczony. – Nie. Przyślij mi akolitę. Dokonam rytualnego oczyszczenia. To wystarczy. Po chwili do namiotu wszedł Kasa, niosąc obszerną kapłańską szatę w czarno-żółte wzory. Czekał ze spuszczonymi oczami, aż akolita poda księciu dzban z pachnącą wodą i pomoże mu się rozebrać. Chamuaset ze skupieniem przystąpił do rytuału oczyszczenia, wypowiadając modlitwy, na które chłopiec szybko odpowiadał. Smużki kadzidła o słodko-gorzkim aromacie zaczęły unosić się ku górze. W końcu akolita skłonił się, wziął dzban i opuścił namiot, zaś Chamuaset rozłożył ramiona, aby Kasa mógł narzucić na nie długą szatę. Potem obaj wyszli na zewnątrz. Przed namiotem czekał Hori, odziany w strój kapłana Ptaha, z kadzielnicą w kształcie wydłużonej czary, z której wydobywały się szarawe pióra dymu, oraz ułożonymi na złotych naczyniach potrawami ofiarnymi za zakłócenie spokoju zmarłego. Niewielka procesja ruszyła ku niewidocznemu teraz wejściu do grobowca. Niewolnicy upadli na twarz. Chamuaset wysunął się naprzód, wziął kadzielnicę z rąk syna i rozpoczął modły za zmarłych. Błagał też ka zmarłego księcia, aby nie karało tych, którzy ośmielili się dziś spojrzeć na święte miejsce wiecznego spoczynku. Tymczasem zapadł zmierzch. Chamuaset patrzył na swoje ozdobione pierścieniami długie palce, połyskujące w świetle pochodni, kiedy gestykulował nimi dla podkreślenia wagi pradawnych słów. Odprawiał tę ceremonię wiele razy i nigdy zmarli nie okazali urazy z powodu prowadzonych przez niego poszukiwań. Wierzył nawet, że porządkowanie grobowców i składanie ofiar zaowocuje błogosławieństwem, jakim dusze zmarłych i zapomnianych szlachetnie urodzonych obdarzą jego i jego bliskich. Ceremonia dobiegła końca. W ciemności ostatnie słowa zabrzmiały dziwnie płasko. Chamuaset ukląkł obok Horiego, aby akolita mógł zdjąć z niego szatę. Kiedy wstał, Kasa zawiązał białą tunikę wokół jego pięknie umięśnionej talii i ułożył mu na piersi naszyjnik z pektorałem z lapis lazuli. Powieki Chamuaseta były ciężkie ze zmęczenia. – Wracasz do domu? – zapytał Horiego, kiedy Kasa poszedł wezwać tragarzy. Hori potrząsnął głową. – Nie, chyba że chcesz, abym jeszcze dziś pomógł Penbujowi sporządzić listę naszych znalezisk, ojcze. Noc jest taka piękna, że obaj z Antefem wybieramy się na ryby. – Weźcie ze sobą strażnika – przypomniał mu Chamuaset. Hori odwrócił się z uśmiechem. Zejście z wysoko położonej równiny Sakkary trwało zwykle dość długo. Droga wiodła przez palmowe gaje, kanał nawadniający, podobny teraz do ciemnej, połyskliwej wstążki, w której na chwilę odbiły się pochodnie niesione przez służących. Chamuaset, kołysząc się w wyłożonej poduszkami lektyce z odsuniętymi zasłonkami, patrzył w ciemność, rozmyślając nad szczególnym charakterem ukochanego miasta. Memfis było jedną z najstarszych ludzkich siedzib w Egipcie i z pewnością najświętszą. To tu od dwóch tysięcy lat czczono boga Ptaha, stwórcę wszechświata. Tu pędzili życie kolejni władcy Egiptu i dlatego każda uliczka przesiąknięta była aurą szczególnej łaski i godności. Ślady starożytnego centrum zobaczyć można było jeszcze dziś. Biały Mur Menesa okrążał kiedyś miasto, obecnie zaś odgradzał od zgiełku i hałasu jedynie małą enklawę spokoju, podziwianą przez bogatych i biednych z całego kraju. Zwiedzanie stało się popularną rozrywką, której z upodobaniem oddawał się każdy, kto mógł sobie na nią pozwolić. Chamuaset uśmiechnął się sardonicznie. Historia stała się modna – nie ta, której poświęcił życie, lecz zbiór opowieści o podbojach i wybitnych postaciach, cudach i wielkich tragediach z czasów panowania pradawnych władców. Na targowiskach Memfis zawsze znaleźć można było przewodników, gotowych wyciągnąć od przyjezdnych trochę złota w zamian za fascynujące historie ubarwione soczystymi, choć mocno naciągniętymi opisami pałacowych skandali sprzed stu lub tysiąca lat. Zwiedzający utrwalali swoje imiona, a często i komentarze na Białym Murze, na płytach zewnętrznego dziedzińca świątyni Ptaha, a nawet na bramach królewskich świątyń w starej dzielnicy Anchtaui. Chamuaset zatrudniał więc potężnie zbudowanych Hurytów do pilnowania miejskich zabytków. Polecił wymierzać wandalom lekką chłostę, a jego ojciec, boski Ramzes, nie sprzeciwił się temu rozkazowi, być może dlatego, że niezbyt go to obchodziło. Chamuaset popatrzył w ciemne niebo, którego nie przesłaniały już gęste pióropusze palm, i pomyślał, że Ramzes jest zbyt zajęty wznoszeniem własnych pomników i przypisywaniem sobie dokonań przodków. Mój boski ojciec, pomyślał z uśmiechem. Bezwzględny, arogancki i podstępny, a jednak pełen prawdziwie królewskiej szczodrobliwości, kiedy było to dla niego wygodne. W stosunku do mnie okazał się więcej niż wspaniałomyślny. Ciekawe, ile skarg na mnie otrzymał od obcych niszczycieli naszych wspaniałych pomników przeszłości? Trzy czwarte ludności Memfis stanowili przecież cudzoziemcy, zakochani w naszej silnej gospodarce i jasno określonej hierarchii. Szkoda, że był wobec nich taki łaskawy. Chamuaset poczuł, że bose stopy tragarzy stanęły wreszcie na twardym gruncie. Nad miastem zajaśniała pomarańczowa łuna. Minęli cichą dzielnicę Anchtaui. Zarysy świątyń były ledwo widoczne w ciemności, rozświetlanej jedynie punkcikiem pochodni, niesionej przez sługę kapłana, podążającego na nocne modły lub właśnie z nich powracającego. Za wysokimi pylonami i sięgającymi nieba kolumnami znajdowała się dzielnica Ptaha, nad którą dominował potężny dom boga. Dalej rozciągały się tereny pałacowe, z dwoma kanałami oraz pałacem, często odbudowywanym przez kolejnych faraonów, teraz zaś odnowionym i powiększonym z rozkazu Ramzesa. Między zgiełkliwymi magazynami portowymi kryły się chaty i szałasy najuboższych. Otoczona białym murem twierdza znajdowała się po prawej stronie i zanim tragarze wyszli z jej cienia, kierując się na północ, gdzie on i wielu szlachetnie urodzonych miało swoje posiadłości, mignęła mu jej wysoka, szarawa sylwetka. Dzielnica ta tworzyła odrębne miasto, oddalone od hałasu i smrodu dzielnicy południowej, zamieszkanej głównie przez cudzoziemców – Kananejczyków, Hurytów, Keftiu i Hetytów, którzy oddawali cześć Baalowi i bogini Astarte oraz prowadzili rozliczne interesy. Chamuaset często odwiedzał cudzoziemców i ich posiadłości, żywo przypominające pełne uroku oazy w dzielnicy północnej. Ojciec powierzał mu wiele oficjalnych spraw, związanych zwłaszcza z Memfis, które to miasto Chamuaset obrał za swoją siedzibę. Był niezwykle cenionym i szanowanym lekarzem w kraju, często więc zasięgali u niego porady Semici, lecz on nie darzył ich sympatią. W jego oczach byli jak mętne strumienie, zanieczyszczające czysty nurt egipskiego społeczeństwa. Przynieśli ze sobą korupcję i czcili obce bóstwa, odwracając uwagę Egipcjan od rodzimych bogów, sprowadzili też truciznę egzotycznych kultur, demoralizację i nieuczciwość w interesach. Baal i Astarte cieszyli się dużą popularnością na dworze, zaś semickie imiona coraz częściej pojawiały się nawet w czysto egipskich rodach wszystkich warstw społecznych. Coraz więcej Egipcjan i Egipcjanek zawierało związki małżeńskie z Semitami. Najbardziej zaufanym i najbliższym przyjacielem faraona był Semita – małomówny, chudy mężczyzna o imieniu Aszahebsed. Chamuaset, jako urodzony dworzanin, był przyzwyczajony do ukrywania swoich prawdziwych uczuć i robił to bez trudu. Prowadził liczne interesy z Aszahebsedem, który ostatnio dodał do swego imienia przedrostek Ramzes. Chamuaset zawsze odnosił się do niego niezwykle uprzejmie i czasami tylko pozwalał sobie na pomijanie nowej części imienia, chociaż nigdy na piśmie. Mijali właśnie świątynię Neit. Tragarze zwolnili, najwyraźniej już zmęczeni. W tej części miasta było jaśniej, ponieważ jej mieszkańcy mogli pozwolić sobie na opłacanie niewolników z pochodniami do patrolowania ulic. Chamuaset poprawił poduszki, przysłuchując się wymianie haseł między strażą nocną i swoimi żołnierzami. Jego herold, Ramose, co jakiś czas wykrzykiwał ostrzeżenie i wówczas przechodnie pospiesznie klękali w pyle i dotykali czołami ziemi. Ulice o tej porze były prawie puste. Mieszkańcy miasta spożywali wieczorny posiłek lub przygotowywali się do wyjścia w towarzystwie przyjaciół. Nocne życie jeszcze się nie rozpoczęło. Chamuaset usłyszał głos swojego odźwiernego i ciche skrzypienie bramy. Stojący przed wejściem wartownicy oddali mu pokłon i brama zatrzasnęła się. – Postawcie lektykę! – zawołał Chamuaset. – Dalej pójdę pieszo. Tragarze spełnili polecenie. Chamuaset wysiadł z lektyki, gestem przyzywając herolda i żołnierzy, po czym ruszył ścieżką biegnącą przez ogród na tyłach domu. Przecinała ona dróżkę wiodącą ku zaroślom i stawom rybnym, a także inną, prowadzącą do kuchni, spichrza i kwater dla służby, jak również do pawilonu, w którym mieszkały konkubiny Chamuaseta. Było ich tylko kilka. Książę rzadko je odwiedzał lub przyzywał którąś do swego łoża. Jego małżonka Nubnofret zajmowała się domem i gospodarstwem z charakterystyczną dla siebie energią, więc Chamuaset nie musiał się mieszać do codziennych spraw. Ścieżka biegła teraz wzdłuż ściany domu i skręcała ku głównemu wejściu, kończąc się pod białymi kolumnami malowanymi w jaskrawoczerwone i niebieskie ptaki, z których dziobów zwisały długie liście palm i rzeczne trzciny. Przed domem rozciągały się starannie utrzymane trawniki, zaś między platanami połyskiwały białe stopnic, schodzące ku spokojnej, chociaż szybko płynącej rzece. Chamuaset przystanął, wciągnął powietrze głęboko w płuca i odwrócił się twarzą ku Nilowi. Był koniec pory achet. Poziom wody był jeszcze wysoki, a w powietrzu unosił się zapach wilgoci, lecz rzeka wróciła już do swego koryta po corocznym wylewie i chłopi zaczęli już rzucać ziarno w ciemną, wilgotną glebę. Pierzaste palmy, rosnące nad kanałami nawadniającymi, akacje i platany pyszniły się świeżą, jasną zielenią, a w ogrodach zakwitły już barwne, pachnące kwiaty. Chamuaset nie widział ich w mroku, lecz czuł wspaniały, wiosenny aromat. W rzece odbijał się księżyc, a nocny wiatr kołysał gęstwiną krzewów na brzegach i unosił gałęzie drzew. Wiodące ku rzece schody kusiły, by na nie wstąpić i Chamuaset nagle pozazdrościł Horiemu, który w tej chwili odpoczywał zapewne w łodzi, siedząc obok Antefa, obserwując przymocowane do burty wędki i rozmawiając o znajomych. Ogrodowa fontanna pluskała melodyjnie w ciemności, a pod kamienną, nagrzaną jeszcze od upału misą, wzdychały i przewracały się z boku na bok małpy. – Chciałbym popływać dziś łodzią – oznajmił Chamuaset swemu orszakowi. – Muszę jednak sprawdzić, co działo się podczas mojej nieobecności. W głębi duszy uważał, że godzina spędzona na pokładzie łodzi wcale nie przyniosłaby mu ulgi. Czuł się bardzo zmęczony, chociaż nie potrafił wyjaśnić, co spowodowało ten stan. Płuca miał obolałe od wdychania zatęchłego powietrza i kurzu grobowca, bolały go też plecy i biodra. Czuł, że najlepiej zrobi mu masaż i głęboki, długi sen we własnym łożu. – Ramose, powiedz mojej żonie, że wróciłem i jestem w swoich komnatach – zwrócił się do herolda. – Jeżeli lektyka Penbuja jest już na miejscu, przejrzę listy z Delty, które mogły dziś nadejść. Przekaż Ibowi, że chcę jak najszybciej coś zjeść, a Kasa niech poczeka, aż skończę z listami. Wtedy zrobi mi masaż. Amek! Kapitan straży przybocznej zbliżył się i oddał księciu pokłon. – Nie będę wychodził dziś wieczorem – powiedział Chamuaset. – Możesz odesłać żołnierzy na spoczynek. I nie czekając na odpowiedź ruszył w kierunku wejścia. Sala audiencyjna, gdzie witano i przyjmowano gości, była duża i chłodna. Podłogę miała wyłożoną białymi i czarnymi płytkami, ściany zaś zdobiły malowidła przedstawiające Chamuaseta i jego rodziną w czasie polowania na mokradłach, połowu ryb i odpoczynku w ogrodzie. Zgodnie ze wskazówkami gospodarza domu, sceny utrzymane były w tradycyjnych barwach – różnych odcieniach bieli, czerni, żółci, błękitu i czerwieni, a nieliczne proste meble, ustawione dla wygody gości, wykonano z libańskiego cedru, inkrustowanego złotem, kością słoniową i lapis lazuli. Chamuasetowi udało się przezwyciężyć obiekcje żony. Nubnofret nie chciała, aby goście odnieśli wrażenie, że potężny książę i kapłan Chamuaset, syn faraona i niekoronowany władca Egiptu ma zły gust, lecz po gwałtownej sprzeczce ustąpiła. – Jestem synem faraona – oznajmił jej Chamuaset, zaskakując żonę swoim gwałtownym zachowaniem. – Egipt od stuleci jest wzorem dla świata w kwestiach mody, rządów i dyplomacji. Moi słudzy są czystej krwi Egipcjanami, mojej rodziny strzegą egipscy żołnierze, nie obcy najemnicy. Mój dom ma być oazą ludzi kochających egipską tradycję, nie semickim burdelem. – Twój dom to egipskie mauzoleum – odpowiedziała chłodno Nubnofret, nie przejmując się faktem, że jej mąż po raz pierwszy w jej obecności stracił panowanie nad sobą. – I nie podoba mi się, że nazywają mnie małżonką Chamuaseta-mumii. Twoja siedziba nie robi dobrego wrażenia na zagranicznych dygnitarzach. Z tymi słowami wzruszyła ramionami i uniosła dłoń, dotykając masywnego naszyjnika ze złotych kwiatów, zdobionych żółtą emalią. – A mnie nie podoba się, że moja żona pochwala ten wielonarodowy ściek, jakim staje się Egipt – odpowiedział. – Spójrz na siebie, Nubnofret. Jesteś księżniczką najczystszej krwi, a ubierasz się w szaty z tyloma falbankami, że wyglądasz jak jedna z tych makówek, które wszyscy hodują w ogrodach tylko dlatego, że pochodzą z Syrii. I ten kolor, fiolet. Co za obrzydliwość. – Jesteś starą, zrzędliwą ropuchą – powiedziała ostro Nubnofret. – Będę nosiła to, co mi się podoba. Ktoś musi starać się zachować pozory. Zanim powiesz, że należymy do królewskiej rodziny i jesteśmy ponad takie drobiazgi, pozwól sobie przypomnieć, iż to ja muszę zabawiać żony Hetytów, Syryjczyków i Libańczyków, podczas gdy ty załatwiasz ważne sprawy z ich mężami. Egipt jest światową potęgą, nie prowincjonalnym państewkiem. Małżonki twoich gości opuszczają mój dom w przeświadczeniu, że jesteś kimś, z kim należy się liczyć. – I tak o tym wiedzą – odburknął Chamuaset. – Nie zajmowałyby pozycji, którą zajmują, gdyby Egipt nie graniczył z ich rodzinnymi krajami. – A ty nie zajmowałbyś swojej, gdyby nie moje zdolności organizacyjne. Jak zwykle ostatnie słowo musiało należeć do Nubnofret. Opuściła komnatę, dostojnie kołysząc szerokimi biodrami i wypinając wspaniałe piersi. Chamuaset z lekkim rozbawieniem przysłuchiwał się szelestowi jej plisowanej spódnicy i postukiwaniu złotych sandałów. Nubnofret była niezrównaną, kochającą i najbardziej upartą kobietą, jaką znał. Minął ciemną teraz salę audiencyjna i skręcił w prawo, w korytarz prowadzący do jego komnat. Nubnofret ustąpiła w sprawie wystroju sali, lecz zemściła się, obficie dekorując pozostałe pomieszczenia. Chamuaset miał czasami wrażenie, że mieszka w sklepie z modnymi sprzętami. Najrozmaitsze drobiazgi, wykwintne mebelki i dziwne, bezużyteczne przedmioty z całego świata zagracały komnaty, chociaż Nubnofret, wychowana w rodzinie o wielkich tradycjach, starała się zagospodarować przestrzeń w elegancki sposób. Chamuasetowi było tu za ciasno i często marzyły mu się skąpo umeblowane, pełne surowej i dostojnej urody pomieszczenia. Wpływowi Nubnofret oparł się jedynie prywatny gabinet Chamuaseta. Panował tu przyjazny nieład, choć w sąsiadującej z gabinetem bibliotece wszystko było na swoim miejscu, głównie dzięki wysiłkom Penbuja. Te dwa pomieszczenia były dla Chamuaseta prawdziwą oazą spokoju. Przeszedł do komnat sypialnych, gdzie czekał na niego zaspany sługa, a następnie do gabinetu, w którym paliło się kilka lamp z najcenniejszego, miodowego alabastru. Już miał usiąść na krześle przy biurku, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Wszedł Ib, pokłonił się nisko i postawił na blacie biurka przykrytą płótnem tacę. Po odsłonięciu ukazała się gorąca faszerowana gęś, smażona ryba, świeże ogórki i dzban wina, zapieczętowany przez zarządcę winnicy. Chamuaset odprawił służącego i z apetytem zabrał się do jedzenia. Kończył właśnie posiłek, kiedy niewolnik obwieścił przybycie Penbuja. Chamuaset obserwował z przygnębieniem, jak sługa kładzie na biurku kilka zwojów. – Tylko nie mów mi, że negocjacje w sprawie małżeństwa znowu zostały zerwane – powiedział z westchnieniem. Penbuj skłonił się, skinął głową, po czym usiadł na podłodze, krzyżując nogi i opierając tabliczkę na kolanach. – Obawiam się, że tak, panie – odparł. – Czy mam przeczytać zwoje, podczas gdy wasza wysokość będzie kończył posiłek? Chamuaset popchnął w jego kierunku jeden ze zwojów i sięgnął po naczynie z jeszcze ciepłymi ciasteczkami. – Zaczynaj – rozkazał. Penbuj rozwinął dokument. „Od potężnego byka Maat, syna Seta, User-Maat-Re, Setep-en-Re, Ramzesa pozdrowienia dla ukochanego syna Chamuaseta. Twoja obecność w Pi-Ramzes jest konieczna i to jak najszybciej. Sprawa daniny Hetytów oraz przyjęcie naszej nowej małżonki z tego narodu wymagają twojej pilnej uwagi w związku z listem od naszego wysłannika, Huji, który przebywa obecnie na dworze Hattusilego. Spiesz więc na Północ na skrzydłach Szu”. Wiadomość opieczętowano królewską pieczęcią – dodał Penbuj, pozwalając, aby dokument zwinął się z cichym szelestem. – Czy będzie odpowiedź? Chamuaset zanurzył palce w misie z wodą i usiadł wygodnie, krzyżując ramiona. Wojna między Hatti i Egiptem zakończyła się dwadzieścia osiem lat temu. Oficjalny traktat pokojowy podpisano szesnaście lat później. Ostateczna bitwa, stoczona pod Kadesz, o mały włos nie zakończyła się klęską Egiptu. Przyczyną była seria drobnych, lecz licznych pomyłek – błędnych informacji otrzymanych od niekompetentnych szpiegów, źle rozlokowanych wojsk, nieumiejętnych dowódców. Mimo tego Ramzes przedstawiał faktyczną porażkę jako błyskotliwe zwycięstwo Egiptu oraz całkowitą klęskę Hetytów. W rzeczywistości Hetyci wpędzili w zasadzkę główny trzon armii egipskiej, co cudem tylko nie wywołało paniki wśród żołnierzy. Bitwa zakończyła się remisem – żadna ze stron nie posunęła się do przodu nawet o krok. Kiedy czternaście lat później emocje opadły, władcy obu państw podpisali i przypieczętowali wielki traktat, który następnie wystawiono w Karnaku. Ramzes nie krył jednak, iż nadal uważa bitwę pod Kadesz za zwycięstwo Egiptu i miażdżącą porażkę Hetytów, sam zaś traktat za akt posłuszeństwa ze strony Muwatallego. Teraz syn Muwatallego, Hattusili, proponował oddanie jednej ze swych córek faraonowi w celu umocnienia przyjaznych stosunków między dwoma państwami, lecz wyniosły Ramzes, który nigdy nie był w stanie przyznać się do choćby najdrobniejszej słabości, również i ten gest uznał za dowód pokory. Kraj Hatti nawiedziła ostatnio tragiczna w skutkach susza, co przyczyniło się do znacznego osłabienia państwa. Hetyci obawiali się, iż Egipt zechce wykorzystać tę sytuację i zacznie nękać najazdami ich przygraniczne terytoria, dlatego bardzo zależało im na związaniu Ramzesowi rąk poprzez dyplomatyczne małżeństwo. Hattusili, pragnąc okazać życzliwość królewskiemu bratu, obiecał Ramzesowi zdumiewająco duży posag w złocie, srebrze i innych metalach, niezliczonych stadach koni, bydła, kóz i owiec, myślał Chamuaset, układając w myślach odpowiedź na list ojca. Egipski dwór miał odnieść wrażenie, że wraz ze swą piękną córką Hattusili zamierza oddać Egiptowi wszystkie bogactwa swego kraju. Ramzes nie miał oczywiście nic przeciwko temu, uważał bowiem, że Hattusili spłaca po prostu daninę za klęskę ojca pod Kadesz. – Panie? – odezwał się cicho Penbuj. Chamuaset otrząsnął się z zamyślenia. – Wybacz mi, Penbuj. Możesz zaczynać. Na początek zwyczajowe pozdrowienia i tytuły mojego ojca. Dalej napisz tak: „Jeżeli chodzi o wezwanie, jakim zaszczycił mnie mój Pan, obiecuję jak najszybciej stawić się w Pi-Ramzes, aby pomóc w zakończeniu przygotowań do zawarcia zamierzonego przez Waszą Boskość małżeństwa. Jeżeli Wasza Boskość pozostawi negocjacje w kwestii posagu i układów między oboma krajami w rękach swego niegodnego syna oraz zaprzestanie zakłócania atmosfery swymi świętymi, lecz niewątpliwie kontrowersyjnymi opiniami, już wkrótce cała sprawa znajdzie szczęśliwe i satysfakcjonujące dla wszystkich rozwiązanie. Z tym zwojem przekazuję Ci, synu Seta, wyrazy miłości i szacunku”. Westchnął i potarł czoło. – Niech Ramose odda list gońcowi – powiedział. – Najlepiej powolnemu i głupawemu. Penbuj uśmiechnął się, kreśląc ostatnie znaki na papirusie. – Czy uważasz to panie za konieczne, aby być aż tak... – Bezpośrednim? – dokończył Chamuaset. – Nie płacę ci za krytykowanie tonu moich listów, lecz za pisanie ich i zachowanie poprawności pisowni. Daj papirus, umieszczę na nim swoją pieczęć. Penbuj wstał, skłonił się sztywno i położył zwój na blacie biurka. Chamuaset skończył właśnie pieczętować list, kiedy drzwi się otworzyły i do komnaty weszła Nubnofret. Penbuj natychmiast opuścił gabinet. Nubnofret zignorowała go, podeszła do męża i złożyła lekki pocałunek na jego policzku. Urnero, jej osobista służąca, pozostała z pochyloną głową przy drzwiach. Chamuaset pomyślał z rozbawieniem, że Nubnofret doskonale wie, jak utrzymać w ryzach swoje sługi. – Widzę, że już jadłeś – zauważyła jego czcigodna małżonka. Ubrana była w jedną z tych luźnych, domowych szat, które lubiła nosić wieczorami, kiedy nie przyjmowali gości. Obfite fałdy szkarłatnego lnu, związane złotym sznurem z frędzlami, okrywały jej apetycznie zaokrąglone ciało. Jedno ucho zdobił ciężki kolczyk ze znakiem anch z czerwonego jaspisu i złota, muskając perfekcyjnie umalowaną twarz. Zdjęła już perukę i jej rudawo-brązowe, półdługie włosy okalały gładką skórę twarzy, szerokie, pomalowane henną usta i przyprószone zielonkawą szminką powieki. Nubnofret miała trzydzieści pięć lat i nadal zachwycała dojrzałą urodą, chociaż na jej skroniach pojawiły się starannie ukrywane drobne zmarszczki, a od nosa do kącików ust biegły prawie niewidoczne bruzdy. Chamuaset pomyślał, że nawet gdyby jego żona zdawała sobie sprawę ze swojej zmysłowości, i tak nie przywiązywałaby do tego najmniejszej wagi. Energiczna, doskonale zorganizowana i rozsądna, z wdziękiem pokonywała rafy i mielizny codziennego życia, bez trudu radząc sobie z rachunkami, służbą, przyjmowaniem gości i wychowywaniem dzieci. Była lojalna wobec Chamuaseta, za co był jej niezmiernie wdzięczny. Wiedział, że ta kobieta o ostrym języku kocha go szczerze i głęboko. Byli małżeństwem od dwudziestu jeden lat i nic nie zagrażało ich trwałemu w związkowi. – Miałeś dziś szczęście, Chamuasecie? Potrząsnął głową, świadomy, że żona pyta o to z uprzejmości, nie z ciekawości. Jego zajęcie uważała za rozrywkę niegodną księcia krwi. – Nie – odpowiedział, dotykając miejsca, gdzie przed chwilą spoczęły jej wargi i wyczuwając pod palcami wilgoć henny. – Grobowiec był wprawdzie bardzo stary, ale zniszczyły go woda i rabusie. Nie sposób określić, kiedy nastąpiły te zniszczenia. Penbuj zbadał już kilka zwojów i przepisał je na potrzeby biblioteki, lecz to, co znaleźliśmy, nie powiększyło mojej wiedzy. – Przykro mi – powiedziała szczerze, spoglądając na zwoje leżące na biurku. – Otrzymałeś wiadomości z Delty? Czyżby w małżeńskim raju pojawiły się jakieś problemy? Uśmiechnęli się do siebie z rozbawieniem. – Może powinniśmy przeprowadzić się do Pi-Ramzes do czasu, kiedy faraon zrealizuje swoje plany – dodała. – Twoja barka z trudem wytrzymuje te wszystkie podróże. Chamuaseta ogarnęła nagle fala czułości. Jego uwagi nie uszła ledwo zauważalna nuta tęsknoty w głosie Nubnofret. – Miałabyś na to ochotę, prawda? – zapytał łagodnie. – Jeżeli tylko chcesz, możesz zabrać Horiego i Szeritre i wyjechać z nimi na miesiąc lub dwa na Północ. Ojciec nie żąda mojej stałej obecności, Nubnofret. Polityczne sprawy Egiptu są w tej chwili zupełnie rutynowe, nie mówiąc o negocjacjach małżeńskich, dlatego śmiało mogę kontynuować przynajmniej część prac, które rozpocząłem w Sakkarze. Wskazał żonie krzesło. Usiadła i zaczęła przesuwać naczynia na tacy. Chamuaset dostrzegł upór na jej ładnej twarzy. – Razem z moimi architektami przygotowuję teraz plany nekropoli byków Apisów – ciągnął. – Doglądam też restauracji piramidy Ozyrysa Sahure oraz świątyni słońca Niuserre. Nubnofret wzięła w palce kawałek zimnej gęsi, machnęła nim niedbale i włożyła sobie do ust. – To, że przedkładasz martwe kamienie nad żyjących członków rodziny przestało mnie razić już dawno temu – oświadczyła chłodno. – Skoro nie chcesz jechać do Pi-Ramzes, zostaniemy w domu razem z tobą. Dobrze wiesz, że czułbyś się osamotniony, gdybyśmy zostawili cię tutaj ze służbą. Była to prawda. Chamuaset przysiadł na brzegu biurka. – Wobec tego każ sługom spakować rzeczy i jedź jutro ze mną. Ojciec potrzebuje jeszcze jednego dyplomaty, który pomoże mu rozwikłać spowodowane przez niego samego problemy. Na pewno będzie chciał, abym go zbadał i przepisał mu odpowiednie leki i dietę. Być może poleci moim staraniom swoich przyjaciół. Przede wszystkim jednak chciałbym zobaczyć się z matką. Nubnofret przeżuwała w zamyśleniu mięso. – Dobrze – powiedziała w końcu. – Hori chętnie z nami pójdzie, lecz Szeritre nie zechce uczestniczyć w rozrywkach na dworze. Co z nią zrobimy? – Szeritre jest po prostu nieśmiała – odpowiedział. – Wyrośnie z tego. Musimy dać jej trochę czasu i łagodnie traktować. – Łagodnie! – parsknęła Nubnofret. – Jest kompletnie rozpieszczona przez ciebie i Horiego. Czeka, żeby powiedzieć ci dobranoc, ale uprzedzałam ją, żeby nie liczyła na twoją obecność. Oblizała palce i lekko nimi strzeliła. Urnero natychmiast się ocknęła, podeszła do swej pani, umoczyła przykrywający tacę kawałek płótna w misie z wodą i zaczęła nim wycierać palce Nubnofret. – Dlaczego? – Ponieważ nadeszła wiadomość z pałacu. Jedna z konkubin zachorowała i potrzebuje twojej pomocy. – Wstała z krzesła i podeszła do drzwi. – Dobranoc, mój mężu. – Dobranoc, Nubnofret. Śpij dobrze. Drzwi się otworzyły, stojący przy nich wartownik skłonił się nisko i zastygł zgięty wpół, dopóki Nubnofret i postępująca za nią Urnero nie zniknęły. Chamuaset został sam. Z niechęcią opuścił gabinet i przeszedł do biblioteki. Tu zbliżył się do dużej skrzyni, wyjął zza pasa klucz i otworzył ją. Kiedy uniósł wieko, powietrze wypełnił przyjemny zapach suszonych ziół. Wrócił do gabinetu z niewielką szkatułką i wezwał Kasę i Penbuja. – Ramose, przeproś w moim imieniu Ameka, jeżeli udał się już na spoczynek do koszar, ale potrzebni mi będą dwaj ludzie ze straży przybocznej – oznajmił głównemu heroldowi. – Muszę pójść do miasta. Godzinę później przekroczył próg haremu faraona w Memfis. Budynek był duży i ładnie położony, z wysokimi, jasnymi komnatami, w których mieszkały kobiety Ramzesa. Zdobywał je tylko po to, aby jak najszybciej zapomnieć o ich istnieniu, żyły więc niespiesznie, obsługiwane przez liczną służbę, spędzając dni na plotkach, kłótniach, zabiegach pielęgnacyjnych, zapewniających trwałą urodę oraz na uwagach na temat nieobecnego pana i władcy. Tylko część z nich prowadziła interesy. Mogły opus