Pauline Gedge Zwój z Sakkary (Scroll of Saqqara) Przełożyła Anna Dobrzańska-Gadowska Dla Belli z miłością i wielkim uznaniem PODZIĘKOWANIA Strofy rozpoczynające każdy rozdział zaczerpnęłam z książki Margaret Murray Egyptian Religions Poetry (Connecticut: Greenwood Press, 1980) i Leonarda Cottrella Life under the Pharaos (London: Pan Books, 1955). RODZINA CHAMUASETA Chamuaset – czwarty syn (trzeci żyjący) faraona Ramzesa II, kapłan-sem Ptaha i kapłan On, mag i lekarz. Ma trzydzieści siedem lat. Nubnofret – żona Chamuaseta. Ma trzydzieści pięć lat. Hori – drugi syn Chamuaseta, kapłan Ptaha. Ma dziewiętnaście lat. Szeritre – księżniczka, córka Chamuaseta. Ma piętnaście lat, jej imię znaczy: „Małe Słońce”. Ramzes II – faraon Górnego i Dolnego Egiptu, ojciec Chamuaseta. Ma sześćdziesiąt cztery lata. Asetnofret – wielka małżonka Ramzesa II. Chamuaset jest jej drugim synem. Ma pięćdziesiąt dziewięć lat. Ramzes – następca tronu, pierwszy syn Asetnofret i starszy brat Chamuaseta. Ma czterdzieści trzy lata. Sa-Montu – starszy brat Chamuaseta. Ma czterdzieści dwa lata; stracił prawo do tronu z powodu małżeństwa z Ben-Anath, córką Syryjczyka, kapitana statku. Prowadzi winnicę ojca w Memfis. Merenptah – syn Asetnofret, młodszy brat Chamuaseta. Ma trzydzieści jeden lat. Bint-Anat – królowa zasiadająca na tronie jednocześnie ze swoją matką Asetnofret, młodsza siostra Chamuaseta. Ma trzydzieści sześć lat. Meritamon – córka Nefertari, pierwszej żony Ramzesa II, pomniejsza królowa. Ma dwadzieścia pięć lat. Przyjaciele Sisenet – arystokrata z Koptos, mieszkający w Memfis. Ma czterdzieści pięć lat. Tabubu – arystokratka z Koptos. Ma trzydzieści pięć lat. Hormin – syn Tabubu. Ma osiemnaście lat. Unnefer – najwyższy kapłan świątyni w Abydos i przyjaciel Chamuaseta. Służba Amek – dowódca straży przybocznej Chamuaseta. Ib – zarządca majątku Chamuaseta. Kasa – osobisty służący Chamuaseta. Penbuj – pisarz Chamuaseta. Ptah-Sanch – syn Penbuja i jego następca na stanowisku pisarza Chamuaseta. Sunero – urzędnik Chamuaseta w Nennesut (Fajum). Antef – służący i powiernik Horiego. Urnero – służąca Nubnofret. Bakmut – służąca i towarzyszka Szeritre. Aszahebsed – wieloletni przyjaciel Ramzesa II i dostojnik noszący jego puchar. Amenmes – główny strażnik haremu Ramzesa II w Memfis. Bogowie Egiptu Amon – lub Amon-Re, zwany „królem bogów”. Centrum jego kultu znajdowało się w Tebach na terenie Górnego Egiptu. Wszyscy faraonowie z XVIII dynastii mieli wywodzić się od niego. Apis – święty byk, czczony zarówno jako symbol słońca, jak i wcielenie Ptaha. Atum bóg słońca czczony w On, jedno z najstarszych bóstw słonecznych Egiptu. Bastet – bogini kryjąca się pod postacią kota, symbolizująca dobroczynny, ożywczy aspekt słońca. Horus – bóg-sokół, syn Ozyrysa. Wszyscy faraonowie dodawali jego imię do własnego tytułu. Hu – język Ptaha, który powołał wszystko do istnienia. Był siłą wiodącą w procesie stworzenia. Izyda – małżonka Ozyrysa. Kiedy Ozyrys został zamordowany przez Seta, pozbierała jego członki i za pomocą magii powołała go do życia. Maat idea sprawiedliwości, prawdy i porządku, ucieleśniona w postaci bogini z ptasim piórem. Mut – małżonka Amona. Bogini-sęp patronująca kobietom z królewskiego rodu. Nut – bogini nieba. Ozyrys – bóg uosabiający siły witalne przyrody, czczony na terenie całego Egiptu, zwłaszcza przez zwykłych ludzi, władca krainy zmarłych. Ptah – stwórca świata. Re – bóg słońca. Set – bóg burzy i chaosu, zabójca Ozyrysa. W pewnych okresach historii Egiptu był uosobieniem zła. Za panowania Ramzesa II zyskał ogromne znaczenie i popularność. Szu – bóg powietrza, oddzielający ziemię od nieba. Thot – bóg medycyny, magii i matematyki, patron pisarzy i wynalazca pisma, strażnik czasu. I Pozdrawiam was, wszyscy bogowie świątyni duszy, Którzy ważycie na szali niebo i ziemię, Którzy składacie ostatnie ofiary. Chłód powietrza był przyjemną niespodzianką. Chamuaset ostrożnie wszedł do grobowca, uświadamiając sobie, że po żałobnikach, którzy przed wiekami opuścili to miejsce, aby stanąć pod rozpłomienionym niebem i wystawić twarze na gorący, pustynny wiatr, nikt nie postawił stopy na szarym piasku podłogi. Posuwając się wąskim korytarzem, pomyślał, że jest pierwszą żywą istotą, która po raz pierwszy od tysiąca lat oddycha powietrzem grobowca. – Ib! – zawołał. – Przynieś pochodnie. Zasnęliście tam, czy co? Dobiegły go z daleka słowa przeprosin, wypowiedziane przez zarządcę, i po chwili z góry posypały się drobne kamyki, uderzając o bose i zakurzone stopy Chamuaseta. Ib wślizgnął się przez otwór i w pełnej szacunku postawie stanął przed panem, podczas gdy niewolnicy z wyraźną niechęcią wysunęli się naprzód, oświetlając pochodniami wnętrze grobowca. – Wszystko w porządku, ojcze? – dźwięczny tenor Horiego odbił się od ciemnych ścian. – Czy będziemy musieli wynieść coś na zewnątrz? Chamuaset szybkim spojrzeniem ogarnął wnętrze grobowca i lekko zmarszczył brwi. – Nie! – odkrzyknął. Jego początkowy entuzjazm szybko ustępował miejsca rozczarowaniu. Nie był pierwszym człowiekiem, który przekroczył próg grobowca spoczywającego tutaj władcy. Kiedy minął krótki korytarz i wyprostował się, w drżącym świetle pochodni dostrzegł nieomylne i przygnębiające oznaki bytności rabusiów. Skrzynie zawierające ziemskie dobra zmarłego były puste. Dzbany, które niegdyś napełniono drogocennymi olejkami i winami najlepszego gatunku, zniknęły bez śladu. Pozostały po nich tylko kawałki kruchego wosku, używanego do pieczętowania oraz pęknięty korek. Na podłodze leżały porozrzucane sprzęty – prosty taboret, rzeźbione drewniane krzesło o nogach w kształcie kaczek, których przechylone szyje podtrzymywały siedzenie i oparcie z wizerunkiem uśmiechniętego, klęczącego Hu, języka Ptaha, dwa niskie stoły, z których blatów zdarto inkrustowaną warstwę oraz zepchnięte pod ścianę, połamane łoże. Tylko sześć posągów uszebti, nieruchomych i groźnych, pozostało nietkniętych w kamiennych niszach. Wysokie jak rośli mężczyźni, wykonane z malowanego na czarno drewna, wciąż czekały na zaklęcie, które ożywi je, aby mogły służyć swemu panu w świecie pozagrobowym. Wszystkie przedmioty były proste i eleganckie. Chamuaset pomyślał o swoim domu, zagraconym bogato zdobionymi meblami i drobiazgami, które jego żona uważała za ostatni krzyk mody, i westchnął. – Penbuj, możesz zacząć spisywać inskrypcje ze ścian – polecił pisarzowi, który stał dyskretnie tuż za nim. – Proszę, zrób to jak najdokładniej i pamiętaj, aby nie uzupełniać brakujących hieroglifów. Gdzie jest niewolnik z lustrami? Zawsze zachowują się jak oporne bydło, pomyślał, odwracając się, aby obejrzeć masywny granitowy sarkofag o przekrzywionej pokrywie. Niewolnicy boją się grobowców i nawet moi słudzy, chociaż nic nie mówią, obwieszają się amuletami i od chwili złamania pieczęci aż do złożenia przebłagalnych ofiar mamroczą pod nosem modlitwy. Dzisiaj nie muszą się jednak martwić. Pochylił się, aby w świetle pochodni odczytać umieszczony na sarkofagu napis. Jego słudzy mogli odejść w spokoju. On sam cieszyłby się, gdyby udało mu się znaleźć nienaruszony, pełen zwojów grobowiec. Uśmiechnął się do siebie i wstał. – Ib, sprowadź stolarzy i każ naprawić sprzęty oraz ustawić je we właściwych miejscach. Niech słudzy przyniosą też dzbany ze świeżymi olejkami i perfumami. Nie ma tu nic ciekawego, więc przed zachodem słońca powinniśmy wrócić do domu. Zarządca skłonił się i usunął na bok, czekając aż jego pan przejdzie dusznym korytarzem do schodów. Chamuaset wyszedł z grobowca, mrużąc porażone jasnym światłem oczy i przystanął obok wzgórka kamieni i gruzu, które jeszcze niedawno zasłaniały wejście do grobowca. Oślepiający błękit nieba łączył się na horyzoncie z jasnożółtą barwą bezmiaru pustyni. Powietrze drgało od upału. Po prawej stronie rozciągała się równina Sakkary, zapełniona nagimi kolumnami, rozsypującymi się murami i zwalonymi pomnikami Miasta Umarłych, zniszczonego w zamierzchłej przeszłości, a teraz porażającego dostojnym pięknem samotności. Wspaniałe rzeźbione głazy miały piaskową barwę, zaś ich ostre, poszarpane krawędzie i podłużne kształty przypominały dziwne pustynne rośliny, pierwotne i trwałe jak piasek. Nad ponurą równiną wznosiła się piramida faraona Unisa. Chamuaset zbadał ją kilka lat temu. Pomyślał teraz, że chciałby ją odnowić, wygładzić pokryte schodkami boki i pokryć je białym wapieniem, lecz restauracja zajęłaby zbyt dużo czasu. Poza tym wymagałaby zaangażowania niewolników i chłopów, na których wyżywienie trzeba by wydać sporo złota. Mimo postępującej erozji piramida dominowała nad równiną. Podczas szczegółowych badań posągu wielkiego faraona, Chamuaset odkrył, że imię zmarłego władcy nie figuruje na powierzchni piramidy, obdarował więc Unisa odnowioną siłą i życiem, każąc swoim kamieniarzom umieścić odpowiednie napisy. Dodał również własny: „Jego Królewska Wysokość rozkazał ogłosić, że kierujący pracami rzemieślników kapłan- sem Chamuaset umieścił tu imię króla Górnego i Dolnego Egiptu, Unisa, jako że nie znaleziono go na powierzchni piramidy, zaś kapłan-sem i książę Chamuaset z radością odnawiał pomniki królów Górnego i Dolnego Egiptu”. Jego Królewska Wysokość nie sprzeciwiał się dziwacznej pasji swego czwartego syna, pod warunkiem, że główna zasługa przypadała właśnie jemu, Ramzesowi II, User-Maat- Re, Setep-en- Re, temu, który powołał wszystko do życia. Chamuaset odetchnął z wdzięcznością, czując nad sobą cień baldachimu, i w otoczeniu sług ruszył ku czerwonym namiotom i rozłożonym przed nimi dywanom. Czekały już tam na niego krzesło, świeże jarzyny i piwo. Chamuaset usiadł i pociągnął długi łyk ciemnego, smacznego piwa, patrząc, jak jego syn, Hori, znika w ciemnej dziurze w ziemi, z której on sam wyszedł zaledwie przed chwilą. Wkrótce Hori pojawił się znowu, idąc na czele sług, niosących narzędzia i gliniane dzbany. Chamuaset wiedział, że oczy wszystkich spoczywają na Horim, który był bez wątpienia najbardziej urodziwym członkiem rodziny. Wysoki i smukły, poruszał się lekko i z godnością, nigdy jednak nie sprawiał wrażenia aroganckiego czy zbyt wyniosłego. Jego duże, otoczone czarnymi rzęsami oczy wydawały się dziwnie przejrzyste i może właśnie dlatego tak wyraźnie odbijał się w nich entuzjazm, poczucie humoru i wszystkie silne emocje. Delikatna brązowa karnacja miała nieco jaśniejszy odcień na wydatnych kościach policzkowych, a pod fascynującymi oczami często malowały się fioletowe cienie, co nadawało całej twarzy wyraz wrażliwości i otwartości. Hori wyglądał na swoje dziewiętnaście lat, lecz uśmiech sprawiał, że trudno było określić jego wiek. Dłonie miał duże, sprawne i niezwykle kształtne. Uwielbiał urządzenia mechaniczne. Jako dziecko doprowadzał swych nauczycieli i opiekunki do szaleństwa, zasypując ich nieustającym gradem pytań i rozkładając na części wszystkie sprzęty o złożonej budowie. Chamuaset dziękował bogom za to, że Hori zainteresował się starożytnymi grobowcami i pomnikami, a także, chociaż w mniejszym stopniu, odszyfrowywaniem napisów utrwalonych w kamieniu lub na zwojach, które kolekcjonował jego ojciec. Młody człowiek idealnie nadawał się na pomocnika – chętnie się uczył, był doskonałym organizatorem i zawsze brał na siebie część obowiązków, związanych z pracami badawczymi. Jednak to nie te cechy przyciągały spojrzenia tych, którzy stykali się z Horim. Młodzieniec nie zdawał sobie sprawy, że otacza go aura seksualnego magnetyzmu. Trudno było jej się oprzeć. Chamuaset często obserwował z podziwem i lekkim żalem, jak ludzie zachowują się w obecności syna. Biedna Szeritre, pomyślał po raz kolejny, dopijając piwo i wdychając z rozkoszą aromat soczystych, zimnych jarzyn. Moja biedna, nieładna córeczka, zawsze w cieniu brata, zawsze niezauważana. Jak może go tak kochać, bez zastrzeżeń, bez zazdrości i bólu? Chyba dlatego, że bogowie dali jej czyste i gorące serce, tak jak Horiemu naturalność i bezpośredniość, które ratowały go przed zapatrzeniem w siebie, charakterystycznym dla wiciu mniej szlachetnych, a równie przystojnych mężczyzn. Słudzy wyszli z grobowca, aby po chwili zawrócić w kierunku wejścia, tym razem z nowym ładunkiem. Hori raz jeszcze zniknął w ciemnym korytarzu. Wysoko na niebie, w rozgrzanym powietrzu, zawisła bez ruchu para sokołów. Chamuaset zapadł w drzemkę. Obudził się kilka godzin później. Wstał i pozwolił, aby służący Kasa obmył go chłodną wodą i osuszył płóciennym ręcznikiem. Potem poszedł obejrzeć rezultaty pracy niewolników. Wzgórek ziemi, piasku i gruzu obok grobowca znacznie zmalał, a ludzie nadal zasypywali wejście. Hori przykucnął w cieniu skały obok Antefa, swego sługi i przyjaciela. Pogrążyli się w rozmowie, a ich głosy rozbrzmiewały wyraźnie, chociaż słów nie można było zrozumieć. Ib i Kasa pochylili się nad zwojem, zawierającym spis darów, które należało umieścić wokół sarkofagu zmarłego króla, zaś Penbuj, na widok stojącego u wejścia do namiotu pana, podszedł do niego ze zwojami papirusów pod pachą. Inny służący podał Chamuasetowi piwo i miodowe ciasteczka, lecz książę odprawił go ruchem ręki. – Idź i powiedz Ibowi, że gotów jestem złożyć ofiarę za ka księcia – powiedział. – Chcę tylko po raz ostatni zajrzeć do środka. Z Penbujem u boku ruszył w kierunku niewielkiego teraz otworu, słabo widocznego pod brązowiejącym niebem. Czerwone światło kładło wiązki promieni na piasku. Pokryta gęstniejącymi cieniami pustynia robiła wrażenie różowej. Robotnicy z szacunkiem usunęli się na bok i oddali mu głęboki pokłon. Chamuaset zignorował ich obecność. – Chodź ze mną. Zapisz ostatnie uwagi, jakie być może poczynię – rzucił przez ramię pisarzowi. Przecisnął się przez uchylone drzwi i wszedł do korytarza. Ostatnie promienie słońca przedostały się do wnętrza, rzucając na podłogę długie języki o tak intensywnej barwie, że Chamuaset miał ochotę ich dotknąć. Światło nie przenikało jednak do samej komory grobowej, gdzie znajdował się sarkofag. Penbuj stanął bliżej wejścia, aby móc zapisać na tabliczce słowa swego pana, natomiast Chamuaset przekroczył niewidoczny próg, oddzielający wypełnioną czerwonawym blaskiem przestrzeń od wiecznego mroku, otaczającego sarkofag i ogarnął spojrzeniem pomieszczenie. Niewolnicy dobrze się spisali. Taboret, krzesło, stoły i łoże naprawiono i ustawiono na właściwych miejscach. Pod ścianami stały rzędy nowych dzbanów, uszebti starannie umyto, a podłogę zamieciono. Chamuaset zbliżył się do sarkofagu. Kiedy wsunął palec w szczelinę pod pokrywą, odniósł wrażenie, że płynące ze środka powietrze jest zimniejsze niż w pomieszczeniu i pospiesznie cofnął dłoń, słysząc, jak pierścienie z cichym zgrzytem przesuwają się po twardym granicie. Obserwujesz mnie, książę? – pomyślał. Czy też twoje starożytne oczy na próżno starają się przebić gęstą ciemność? Powoli przeciągnął dłonią po pokrywie, pozostawiając ślad na cienkiej warstwie kurzu, który zebrał się tu przez lata. Żaden z jego sług nie ośmieliłby się umyć sarkofagu, a on zapomniał o tym obowiązku. Zastanawiał się, jak to jest mieć wysuszoną, pomarszczoną skórę i ciasno zabandażowane kości i leżeć nieruchomo w ciemnościach, pod chłodnym spojrzeniem posągów. Jak to jest, kiedy nic się nie słyszy i nic nie widzi? Stał długo, starając się przeniknąć atmosferę patosu i odmienności. Przeszłość, która go kusiła i szeptała do ucha opowieści o wielkich epokach, wydawała się nieosiągalna. Ostatnie promienie słońca przybrały odcień głębokiego szkarłatu i zaczęły powoli znikać. Chamuaset tak naprawdę nie wiedział, czego szuka podczas wędrówek wśród milczących pamiątek przeszłości. Może chodziło o znaczenie oddechu, który przenikał ciało, o sens bicia serca, odkrycie sekretu ważniejszego od objawień bogów, których darzył miłością i szacunkiem. Z pewnością kierowała nim przemożna chęć ugaszenia tkwiącego w nim pragnienia, które odczuwał już w dzieciństwie. Gdy był młodym człowiekiem, pragnienie to wyciskało łzy z tajemniczego źródła w jego ciele, świadczące o osamotnieniu i niedopasowaniu do otoczenia. Przecież nie jestem samotny ani nieszczęśliwy, pomyślał. Za plecami usłyszał ostrzegawcze chrząknięcie Penbuja. Ogarniające wnętrze grobowca cienie zaczęły sunąć ku niemu, ponaglając do opuszczenia tego cichego miejsca. Kocham moją rodzinę, mojego faraona, mój piękny, błogosławiony Egipt. Jestem bogaty, odniosłem sukces, czuję się spełniony. Nie jestem... Nigdy nie byłem... Odwrócił się gwałtownie, zdecydowany oprzeć się ogarniającej go fali przygnębienia. – Dobrze, Penbuj, można już zapieczętować wejście do grobowca – powiedział ostro. – Nie podoba mi się ten zapach. A tobie? Penbuj potrząsnął głową i ruszył do wyjścia. Chamuaset poszedł za nim powoli i z namysłem. Całe to przedsięwzięcie pozostawiło gorycz w sercu i poczucie bezsilności. Wszystkie te zwoje i ścienne malowidła w grobowcach dają mi martwą wiedzę, pomyślał, wychodząc na zewnątrz i mijając zgiętych w pokłonie niewolników, których łopaty po chwili znowu zgrzytnęły o ziemię. Stare modlitwy, stare zaklęcia, zapomniane szczegóły uzupełniają historię szlachetnych rodów Egiptu, lecz nie ma w nich nic, co wyjawiłoby tajemnicę życia, nic, co dałoby mi władzę nad istnieniem. Gdzie jest zwój Thota? Jakaż ciemna, zakurzona nisza skrywa ten skarb? Słońce schowało się za horyzontem. Na niezupełnie jeszcze ciemnym niebie pojawiło się parę gwiazd. Słudzy i pomocnicy zaczęli rozprawiać z ożywieniem przy świetle pochodni. Chamuaset zapragnął nagle jak najszybciej znaleźć się w domu. Przywołał Iba i wszedł do namiotu. Obok posłania paliła się lampka olejna, rzucając przyjazny, żółty blask na ściany namiotu. W powietrzu unosił się świeży zapach wonnych olejków. Ib zbliżył się i skłonił nisko. – Powiedz Horiemu, aby się ubrał – polecił. – I przynieś mi kapłańskie szaty. Akolici mogą już napełnić kadzielnice i czekać w gotowości. Czy pokarmy ofiarne zostały pobłogosławione? – Tak – odrzekł Ib. – Książę Hori odprawił modły. Czy wasza wysokość pragnie obmyć się jeszcze raz przed przywdzianiem szat? Chamuaset potrząsnął głową. Poczuł, że nadal jest zmęczony. – Nie. Przyślij mi akolitę. Dokonam rytualnego oczyszczenia. To wystarczy. Po chwili do namiotu wszedł Kasa, niosąc obszerną kapłańską szatę w czarno-żółte wzory. Czekał ze spuszczonymi oczami, aż akolita poda księciu dzban z pachnącą wodą i pomoże mu się rozebrać. Chamuaset ze skupieniem przystąpił do rytuału oczyszczenia, wypowiadając modlitwy, na które chłopiec szybko odpowiadał. Smużki kadzidła o słodko-gorzkim aromacie zaczęły unosić się ku górze. W końcu akolita skłonił się, wziął dzban i opuścił namiot, zaś Chamuaset rozłożył ramiona, aby Kasa mógł narzucić na nie długą szatę. Potem obaj wyszli na zewnątrz. Przed namiotem czekał Hori, odziany w strój kapłana Ptaha, z kadzielnicą w kształcie wydłużonej czary, z której wydobywały się szarawe pióra dymu, oraz ułożonymi na złotych naczyniach potrawami ofiarnymi za zakłócenie spokoju zmarłego. Niewielka procesja ruszyła ku niewidocznemu teraz wejściu do grobowca. Niewolnicy upadli na twarz. Chamuaset wysunął się naprzód, wziął kadzielnicę z rąk syna i rozpoczął modły za zmarłych. Błagał też ka zmarłego księcia, aby nie karało tych, którzy ośmielili się dziś spojrzeć na święte miejsce wiecznego spoczynku. Tymczasem zapadł zmierzch. Chamuaset patrzył na swoje ozdobione pierścieniami długie palce, połyskujące w świetle pochodni, kiedy gestykulował nimi dla podkreślenia wagi pradawnych słów. Odprawiał tę ceremonię wiele razy i nigdy zmarli nie okazali urazy z powodu prowadzonych przez niego poszukiwań. Wierzył nawet, że porządkowanie grobowców i składanie ofiar zaowocuje błogosławieństwem, jakim dusze zmarłych i zapomnianych szlachetnie urodzonych obdarzą jego i jego bliskich. Ceremonia dobiegła końca. W ciemności ostatnie słowa zabrzmiały dziwnie płasko. Chamuaset ukląkł obok Horiego, aby akolita mógł zdjąć z niego szatę. Kiedy wstał, Kasa zawiązał białą tunikę wokół jego pięknie umięśnionej talii i ułożył mu na piersi naszyjnik z pektorałem z lapis lazuli. Powieki Chamuaseta były ciężkie ze zmęczenia. – Wracasz do domu? – zapytał Horiego, kiedy Kasa poszedł wezwać tragarzy. Hori potrząsnął głową. – Nie, chyba że chcesz, abym jeszcze dziś pomógł Penbujowi sporządzić listę naszych znalezisk, ojcze. Noc jest taka piękna, że obaj z Antefem wybieramy się na ryby. – Weźcie ze sobą strażnika – przypomniał mu Chamuaset. Hori odwrócił się z uśmiechem. Zejście z wysoko położonej równiny Sakkary trwało zwykle dość długo. Droga wiodła przez palmowe gaje, kanał nawadniający, podobny teraz do ciemnej, połyskliwej wstążki, w której na chwilę odbiły się pochodnie niesione przez służących. Chamuaset, kołysząc się w wyłożonej poduszkami lektyce z odsuniętymi zasłonkami, patrzył w ciemność, rozmyślając nad szczególnym charakterem ukochanego miasta. Memfis było jedną z najstarszych ludzkich siedzib w Egipcie i z pewnością najświętszą. To tu od dwóch tysięcy lat czczono boga Ptaha, stwórcę wszechświata. Tu pędzili życie kolejni władcy Egiptu i dlatego każda uliczka przesiąknięta była aurą szczególnej łaski i godności. Ślady starożytnego centrum zobaczyć można było jeszcze dziś. Biały Mur Menesa okrążał kiedyś miasto, obecnie zaś odgradzał od zgiełku i hałasu jedynie małą enklawę spokoju, podziwianą przez bogatych i biednych z całego kraju. Zwiedzanie stało się popularną rozrywką, której z upodobaniem oddawał się każdy, kto mógł sobie na nią pozwolić. Chamuaset uśmiechnął się sardonicznie. Historia stała się modna – nie ta, której poświęcił życie, lecz zbiór opowieści o podbojach i wybitnych postaciach, cudach i wielkich tragediach z czasów panowania pradawnych władców. Na targowiskach Memfis zawsze znaleźć można było przewodników, gotowych wyciągnąć od przyjezdnych trochę złota w zamian za fascynujące historie ubarwione soczystymi, choć mocno naciągniętymi opisami pałacowych skandali sprzed stu lub tysiąca lat. Zwiedzający utrwalali swoje imiona, a często i komentarze na Białym Murze, na płytach zewnętrznego dziedzińca świątyni Ptaha, a nawet na bramach królewskich świątyń w starej dzielnicy Anchtaui. Chamuaset zatrudniał więc potężnie zbudowanych Hurytów do pilnowania miejskich zabytków. Polecił wymierzać wandalom lekką chłostę, a jego ojciec, boski Ramzes, nie sprzeciwił się temu rozkazowi, być może dlatego, że niezbyt go to obchodziło. Chamuaset popatrzył w ciemne niebo, którego nie przesłaniały już gęste pióropusze palm, i pomyślał, że Ramzes jest zbyt zajęty wznoszeniem własnych pomników i przypisywaniem sobie dokonań przodków. Mój boski ojciec, pomyślał z uśmiechem. Bezwzględny, arogancki i podstępny, a jednak pełen prawdziwie królewskiej szczodrobliwości, kiedy było to dla niego wygodne. W stosunku do mnie okazał się więcej niż wspaniałomyślny. Ciekawe, ile skarg na mnie otrzymał od obcych niszczycieli naszych wspaniałych pomników przeszłości? Trzy czwarte ludności Memfis stanowili przecież cudzoziemcy, zakochani w naszej silnej gospodarce i jasno określonej hierarchii. Szkoda, że był wobec nich taki łaskawy. Chamuaset poczuł, że bose stopy tragarzy stanęły wreszcie na twardym gruncie. Nad miastem zajaśniała pomarańczowa łuna. Minęli cichą dzielnicę Anchtaui. Zarysy świątyń były ledwo widoczne w ciemności, rozświetlanej jedynie punkcikiem pochodni, niesionej przez sługę kapłana, podążającego na nocne modły lub właśnie z nich powracającego. Za wysokimi pylonami i sięgającymi nieba kolumnami znajdowała się dzielnica Ptaha, nad którą dominował potężny dom boga. Dalej rozciągały się tereny pałacowe, z dwoma kanałami oraz pałacem, często odbudowywanym przez kolejnych faraonów, teraz zaś odnowionym i powiększonym z rozkazu Ramzesa. Między zgiełkliwymi magazynami portowymi kryły się chaty i szałasy najuboższych. Otoczona białym murem twierdza znajdowała się po prawej stronie i zanim tragarze wyszli z jej cienia, kierując się na północ, gdzie on i wielu szlachetnie urodzonych miało swoje posiadłości, mignęła mu jej wysoka, szarawa sylwetka. Dzielnica ta tworzyła odrębne miasto, oddalone od hałasu i smrodu dzielnicy południowej, zamieszkanej głównie przez cudzoziemców – Kananejczyków, Hurytów, Keftiu i Hetytów, którzy oddawali cześć Baalowi i bogini Astarte oraz prowadzili rozliczne interesy. Chamuaset często odwiedzał cudzoziemców i ich posiadłości, żywo przypominające pełne uroku oazy w dzielnicy północnej. Ojciec powierzał mu wiele oficjalnych spraw, związanych zwłaszcza z Memfis, które to miasto Chamuaset obrał za swoją siedzibę. Był niezwykle cenionym i szanowanym lekarzem w kraju, często więc zasięgali u niego porady Semici, lecz on nie darzył ich sympatią. W jego oczach byli jak mętne strumienie, zanieczyszczające czysty nurt egipskiego społeczeństwa. Przynieśli ze sobą korupcję i czcili obce bóstwa, odwracając uwagę Egipcjan od rodzimych bogów, sprowadzili też truciznę egzotycznych kultur, demoralizację i nieuczciwość w interesach. Baal i Astarte cieszyli się dużą popularnością na dworze, zaś semickie imiona coraz częściej pojawiały się nawet w czysto egipskich rodach wszystkich warstw społecznych. Coraz więcej Egipcjan i Egipcjanek zawierało związki małżeńskie z Semitami. Najbardziej zaufanym i najbliższym przyjacielem faraona był Semita – małomówny, chudy mężczyzna o imieniu Aszahebsed. Chamuaset, jako urodzony dworzanin, był przyzwyczajony do ukrywania swoich prawdziwych uczuć i robił to bez trudu. Prowadził liczne interesy z Aszahebsedem, który ostatnio dodał do swego imienia przedrostek Ramzes. Chamuaset zawsze odnosił się do niego niezwykle uprzejmie i czasami tylko pozwalał sobie na pomijanie nowej części imienia, chociaż nigdy na piśmie. Mijali właśnie świątynię Neit. Tragarze zwolnili, najwyraźniej już zmęczeni. W tej części miasta było jaśniej, ponieważ jej mieszkańcy mogli pozwolić sobie na opłacanie niewolników z pochodniami do patrolowania ulic. Chamuaset poprawił poduszki, przysłuchując się wymianie haseł między strażą nocną i swoimi żołnierzami. Jego herold, Ramose, co jakiś czas wykrzykiwał ostrzeżenie i wówczas przechodnie pospiesznie klękali w pyle i dotykali czołami ziemi. Ulice o tej porze były prawie puste. Mieszkańcy miasta spożywali wieczorny posiłek lub przygotowywali się do wyjścia w towarzystwie przyjaciół. Nocne życie jeszcze się nie rozpoczęło. Chamuaset usłyszał głos swojego odźwiernego i ciche skrzypienie bramy. Stojący przed wejściem wartownicy oddali mu pokłon i brama zatrzasnęła się. – Postawcie lektykę! – zawołał Chamuaset. – Dalej pójdę pieszo. Tragarze spełnili polecenie. Chamuaset wysiadł z lektyki, gestem przyzywając herolda i żołnierzy, po czym ruszył ścieżką biegnącą przez ogród na tyłach domu. Przecinała ona dróżkę wiodącą ku zaroślom i stawom rybnym, a także inną, prowadzącą do kuchni, spichrza i kwater dla służby, jak również do pawilonu, w którym mieszkały konkubiny Chamuaseta. Było ich tylko kilka. Książę rzadko je odwiedzał lub przyzywał którąś do swego łoża. Jego małżonka Nubnofret zajmowała się domem i gospodarstwem z charakterystyczną dla siebie energią, więc Chamuaset nie musiał się mieszać do codziennych spraw. Ścieżka biegła teraz wzdłuż ściany domu i skręcała ku głównemu wejściu, kończąc się pod białymi kolumnami malowanymi w jaskrawoczerwone i niebieskie ptaki, z których dziobów zwisały długie liście palm i rzeczne trzciny. Przed domem rozciągały się starannie utrzymane trawniki, zaś między platanami połyskiwały białe stopnic, schodzące ku spokojnej, chociaż szybko płynącej rzece. Chamuaset przystanął, wciągnął powietrze głęboko w płuca i odwrócił się twarzą ku Nilowi. Był koniec pory achet. Poziom wody był jeszcze wysoki, a w powietrzu unosił się zapach wilgoci, lecz rzeka wróciła już do swego koryta po corocznym wylewie i chłopi zaczęli już rzucać ziarno w ciemną, wilgotną glebę. Pierzaste palmy, rosnące nad kanałami nawadniającymi, akacje i platany pyszniły się świeżą, jasną zielenią, a w ogrodach zakwitły już barwne, pachnące kwiaty. Chamuaset nie widział ich w mroku, lecz czuł wspaniały, wiosenny aromat. W rzece odbijał się księżyc, a nocny wiatr kołysał gęstwiną krzewów na brzegach i unosił gałęzie drzew. Wiodące ku rzece schody kusiły, by na nie wstąpić i Chamuaset nagle pozazdrościł Horiemu, który w tej chwili odpoczywał zapewne w łodzi, siedząc obok Antefa, obserwując przymocowane do burty wędki i rozmawiając o znajomych. Ogrodowa fontanna pluskała melodyjnie w ciemności, a pod kamienną, nagrzaną jeszcze od upału misą, wzdychały i przewracały się z boku na bok małpy. – Chciałbym popływać dziś łodzią – oznajmił Chamuaset swemu orszakowi. – Muszę jednak sprawdzić, co działo się podczas mojej nieobecności. W głębi duszy uważał, że godzina spędzona na pokładzie łodzi wcale nie przyniosłaby mu ulgi. Czuł się bardzo zmęczony, chociaż nie potrafił wyjaśnić, co spowodowało ten stan. Płuca miał obolałe od wdychania zatęchłego powietrza i kurzu grobowca, bolały go też plecy i biodra. Czuł, że najlepiej zrobi mu masaż i głęboki, długi sen we własnym łożu. – Ramose, powiedz mojej żonie, że wróciłem i jestem w swoich komnatach – zwrócił się do herolda. – Jeżeli lektyka Penbuja jest już na miejscu, przejrzę listy z Delty, które mogły dziś nadejść. Przekaż Ibowi, że chcę jak najszybciej coś zjeść, a Kasa niech poczeka, aż skończę z listami. Wtedy zrobi mi masaż. Amek! Kapitan straży przybocznej zbliżył się i oddał księciu pokłon. – Nie będę wychodził dziś wieczorem – powiedział Chamuaset. – Możesz odesłać żołnierzy na spoczynek. I nie czekając na odpowiedź ruszył w kierunku wejścia. Sala audiencyjna, gdzie witano i przyjmowano gości, była duża i chłodna. Podłogę miała wyłożoną białymi i czarnymi płytkami, ściany zaś zdobiły malowidła przedstawiające Chamuaseta i jego rodziną w czasie polowania na mokradłach, połowu ryb i odpoczynku w ogrodzie. Zgodnie ze wskazówkami gospodarza domu, sceny utrzymane były w tradycyjnych barwach – różnych odcieniach bieli, czerni, żółci, błękitu i czerwieni, a nieliczne proste meble, ustawione dla wygody gości, wykonano z libańskiego cedru, inkrustowanego złotem, kością słoniową i lapis lazuli. Chamuasetowi udało się przezwyciężyć obiekcje żony. Nubnofret nie chciała, aby goście odnieśli wrażenie, że potężny książę i kapłan Chamuaset, syn faraona i niekoronowany władca Egiptu ma zły gust, lecz po gwałtownej sprzeczce ustąpiła. – Jestem synem faraona – oznajmił jej Chamuaset, zaskakując żonę swoim gwałtownym zachowaniem. – Egipt od stuleci jest wzorem dla świata w kwestiach mody, rządów i dyplomacji. Moi słudzy są czystej krwi Egipcjanami, mojej rodziny strzegą egipscy żołnierze, nie obcy najemnicy. Mój dom ma być oazą ludzi kochających egipską tradycję, nie semickim burdelem. – Twój dom to egipskie mauzoleum – odpowiedziała chłodno Nubnofret, nie przejmując się faktem, że jej mąż po raz pierwszy w jej obecności stracił panowanie nad sobą. – I nie podoba mi się, że nazywają mnie małżonką Chamuaseta-mumii. Twoja siedziba nie robi dobrego wrażenia na zagranicznych dygnitarzach. Z tymi słowami wzruszyła ramionami i uniosła dłoń, dotykając masywnego naszyjnika ze złotych kwiatów, zdobionych żółtą emalią. – A mnie nie podoba się, że moja żona pochwala ten wielonarodowy ściek, jakim staje się Egipt – odpowiedział. – Spójrz na siebie, Nubnofret. Jesteś księżniczką najczystszej krwi, a ubierasz się w szaty z tyloma falbankami, że wyglądasz jak jedna z tych makówek, które wszyscy hodują w ogrodach tylko dlatego, że pochodzą z Syrii. I ten kolor, fiolet. Co za obrzydliwość. – Jesteś starą, zrzędliwą ropuchą – powiedziała ostro Nubnofret. – Będę nosiła to, co mi się podoba. Ktoś musi starać się zachować pozory. Zanim powiesz, że należymy do królewskiej rodziny i jesteśmy ponad takie drobiazgi, pozwól sobie przypomnieć, iż to ja muszę zabawiać żony Hetytów, Syryjczyków i Libańczyków, podczas gdy ty załatwiasz ważne sprawy z ich mężami. Egipt jest światową potęgą, nie prowincjonalnym państewkiem. Małżonki twoich gości opuszczają mój dom w przeświadczeniu, że jesteś kimś, z kim należy się liczyć. – I tak o tym wiedzą – odburknął Chamuaset. – Nie zajmowałyby pozycji, którą zajmują, gdyby Egipt nie graniczył z ich rodzinnymi krajami. – A ty nie zajmowałbyś swojej, gdyby nie moje zdolności organizacyjne. Jak zwykle ostatnie słowo musiało należeć do Nubnofret. Opuściła komnatę, dostojnie kołysząc szerokimi biodrami i wypinając wspaniałe piersi. Chamuaset z lekkim rozbawieniem przysłuchiwał się szelestowi jej plisowanej spódnicy i postukiwaniu złotych sandałów. Nubnofret była niezrównaną, kochającą i najbardziej upartą kobietą, jaką znał. Minął ciemną teraz salę audiencyjna i skręcił w prawo, w korytarz prowadzący do jego komnat. Nubnofret ustąpiła w sprawie wystroju sali, lecz zemściła się, obficie dekorując pozostałe pomieszczenia. Chamuaset miał czasami wrażenie, że mieszka w sklepie z modnymi sprzętami. Najrozmaitsze drobiazgi, wykwintne mebelki i dziwne, bezużyteczne przedmioty z całego świata zagracały komnaty, chociaż Nubnofret, wychowana w rodzinie o wielkich tradycjach, starała się zagospodarować przestrzeń w elegancki sposób. Chamuasetowi było tu za ciasno i często marzyły mu się skąpo umeblowane, pełne surowej i dostojnej urody pomieszczenia. Wpływowi Nubnofret oparł się jedynie prywatny gabinet Chamuaseta. Panował tu przyjazny nieład, choć w sąsiadującej z gabinetem bibliotece wszystko było na swoim miejscu, głównie dzięki wysiłkom Penbuja. Te dwa pomieszczenia były dla Chamuaseta prawdziwą oazą spokoju. Przeszedł do komnat sypialnych, gdzie czekał na niego zaspany sługa, a następnie do gabinetu, w którym paliło się kilka lamp z najcenniejszego, miodowego alabastru. Już miał usiąść na krześle przy biurku, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Wszedł Ib, pokłonił się nisko i postawił na blacie biurka przykrytą płótnem tacę. Po odsłonięciu ukazała się gorąca faszerowana gęś, smażona ryba, świeże ogórki i dzban wina, zapieczętowany przez zarządcę winnicy. Chamuaset odprawił służącego i z apetytem zabrał się do jedzenia. Kończył właśnie posiłek, kiedy niewolnik obwieścił przybycie Penbuja. Chamuaset obserwował z przygnębieniem, jak sługa kładzie na biurku kilka zwojów. – Tylko nie mów mi, że negocjacje w sprawie małżeństwa znowu zostały zerwane – powiedział z westchnieniem. Penbuj skłonił się, skinął głową, po czym usiadł na podłodze, krzyżując nogi i opierając tabliczkę na kolanach. – Obawiam się, że tak, panie – odparł. – Czy mam przeczytać zwoje, podczas gdy wasza wysokość będzie kończył posiłek? Chamuaset popchnął w jego kierunku jeden ze zwojów i sięgnął po naczynie z jeszcze ciepłymi ciasteczkami. – Zaczynaj – rozkazał. Penbuj rozwinął dokument. „Od potężnego byka Maat, syna Seta, User-Maat-Re, Setep-en-Re, Ramzesa pozdrowienia dla ukochanego syna Chamuaseta. Twoja obecność w Pi-Ramzes jest konieczna i to jak najszybciej. Sprawa daniny Hetytów oraz przyjęcie naszej nowej małżonki z tego narodu wymagają twojej pilnej uwagi w związku z listem od naszego wysłannika, Huji, który przebywa obecnie na dworze Hattusilego. Spiesz więc na Północ na skrzydłach Szu”. Wiadomość opieczętowano królewską pieczęcią – dodał Penbuj, pozwalając, aby dokument zwinął się z cichym szelestem. – Czy będzie odpowiedź? Chamuaset zanurzył palce w misie z wodą i usiadł wygodnie, krzyżując ramiona. Wojna między Hatti i Egiptem zakończyła się dwadzieścia osiem lat temu. Oficjalny traktat pokojowy podpisano szesnaście lat później. Ostateczna bitwa, stoczona pod Kadesz, o mały włos nie zakończyła się klęską Egiptu. Przyczyną była seria drobnych, lecz licznych pomyłek – błędnych informacji otrzymanych od niekompetentnych szpiegów, źle rozlokowanych wojsk, nieumiejętnych dowódców. Mimo tego Ramzes przedstawiał faktyczną porażkę jako błyskotliwe zwycięstwo Egiptu oraz całkowitą klęskę Hetytów. W rzeczywistości Hetyci wpędzili w zasadzkę główny trzon armii egipskiej, co cudem tylko nie wywołało paniki wśród żołnierzy. Bitwa zakończyła się remisem – żadna ze stron nie posunęła się do przodu nawet o krok. Kiedy czternaście lat później emocje opadły, władcy obu państw podpisali i przypieczętowali wielki traktat, który następnie wystawiono w Karnaku. Ramzes nie krył jednak, iż nadal uważa bitwę pod Kadesz za zwycięstwo Egiptu i miażdżącą porażkę Hetytów, sam zaś traktat za akt posłuszeństwa ze strony Muwatallego. Teraz syn Muwatallego, Hattusili, proponował oddanie jednej ze swych córek faraonowi w celu umocnienia przyjaznych stosunków między dwoma państwami, lecz wyniosły Ramzes, który nigdy nie był w stanie przyznać się do choćby najdrobniejszej słabości, również i ten gest uznał za dowód pokory. Kraj Hatti nawiedziła ostatnio tragiczna w skutkach susza, co przyczyniło się do znacznego osłabienia państwa. Hetyci obawiali się, iż Egipt zechce wykorzystać tę sytuację i zacznie nękać najazdami ich przygraniczne terytoria, dlatego bardzo zależało im na związaniu Ramzesowi rąk poprzez dyplomatyczne małżeństwo. Hattusili, pragnąc okazać życzliwość królewskiemu bratu, obiecał Ramzesowi zdumiewająco duży posag w złocie, srebrze i innych metalach, niezliczonych stadach koni, bydła, kóz i owiec, myślał Chamuaset, układając w myślach odpowiedź na list ojca. Egipski dwór miał odnieść wrażenie, że wraz ze swą piękną córką Hattusili zamierza oddać Egiptowi wszystkie bogactwa swego kraju. Ramzes nie miał oczywiście nic przeciwko temu, uważał bowiem, że Hattusili spłaca po prostu daninę za klęskę ojca pod Kadesz. – Panie? – odezwał się cicho Penbuj. Chamuaset otrząsnął się z zamyślenia. – Wybacz mi, Penbuj. Możesz zaczynać. Na początek zwyczajowe pozdrowienia i tytuły mojego ojca. Dalej napisz tak: „Jeżeli chodzi o wezwanie, jakim zaszczycił mnie mój Pan, obiecuję jak najszybciej stawić się w Pi-Ramzes, aby pomóc w zakończeniu przygotowań do zawarcia zamierzonego przez Waszą Boskość małżeństwa. Jeżeli Wasza Boskość pozostawi negocjacje w kwestii posagu i układów między oboma krajami w rękach swego niegodnego syna oraz zaprzestanie zakłócania atmosfery swymi świętymi, lecz niewątpliwie kontrowersyjnymi opiniami, już wkrótce cała sprawa znajdzie szczęśliwe i satysfakcjonujące dla wszystkich rozwiązanie. Z tym zwojem przekazuję Ci, synu Seta, wyrazy miłości i szacunku”. Westchnął i potarł czoło. – Niech Ramose odda list gońcowi – powiedział. – Najlepiej powolnemu i głupawemu. Penbuj uśmiechnął się, kreśląc ostatnie znaki na papirusie. – Czy uważasz to panie za konieczne, aby być aż tak... – Bezpośrednim? – dokończył Chamuaset. – Nie płacę ci za krytykowanie tonu moich listów, lecz za pisanie ich i zachowanie poprawności pisowni. Daj papirus, umieszczę na nim swoją pieczęć. Penbuj wstał, skłonił się sztywno i położył zwój na blacie biurka. Chamuaset skończył właśnie pieczętować list, kiedy drzwi się otworzyły i do komnaty weszła Nubnofret. Penbuj natychmiast opuścił gabinet. Nubnofret zignorowała go, podeszła do męża i złożyła lekki pocałunek na jego policzku. Urnero, jej osobista służąca, pozostała z pochyloną głową przy drzwiach. Chamuaset pomyślał z rozbawieniem, że Nubnofret doskonale wie, jak utrzymać w ryzach swoje sługi. – Widzę, że już jadłeś – zauważyła jego czcigodna małżonka. Ubrana była w jedną z tych luźnych, domowych szat, które lubiła nosić wieczorami, kiedy nie przyjmowali gości. Obfite fałdy szkarłatnego lnu, związane złotym sznurem z frędzlami, okrywały jej apetycznie zaokrąglone ciało. Jedno ucho zdobił ciężki kolczyk ze znakiem anch z czerwonego jaspisu i złota, muskając perfekcyjnie umalowaną twarz. Zdjęła już perukę i jej rudawo-brązowe, półdługie włosy okalały gładką skórę twarzy, szerokie, pomalowane henną usta i przyprószone zielonkawą szminką powieki. Nubnofret miała trzydzieści pięć lat i nadal zachwycała dojrzałą urodą, chociaż na jej skroniach pojawiły się starannie ukrywane drobne zmarszczki, a od nosa do kącików ust biegły prawie niewidoczne bruzdy. Chamuaset pomyślał, że nawet gdyby jego żona zdawała sobie sprawę ze swojej zmysłowości, i tak nie przywiązywałaby do tego najmniejszej wagi. Energiczna, doskonale zorganizowana i rozsądna, z wdziękiem pokonywała rafy i mielizny codziennego życia, bez trudu radząc sobie z rachunkami, służbą, przyjmowaniem gości i wychowywaniem dzieci. Była lojalna wobec Chamuaseta, za co był jej niezmiernie wdzięczny. Wiedział, że ta kobieta o ostrym języku kocha go szczerze i głęboko. Byli małżeństwem od dwudziestu jeden lat i nic nie zagrażało ich trwałemu w związkowi. – Miałeś dziś szczęście, Chamuasecie? Potrząsnął głową, świadomy, że żona pyta o to z uprzejmości, nie z ciekawości. Jego zajęcie uważała za rozrywkę niegodną księcia krwi. – Nie – odpowiedział, dotykając miejsca, gdzie przed chwilą spoczęły jej wargi i wyczuwając pod palcami wilgoć henny. – Grobowiec był wprawdzie bardzo stary, ale zniszczyły go woda i rabusie. Nie sposób określić, kiedy nastąpiły te zniszczenia. Penbuj zbadał już kilka zwojów i przepisał je na potrzeby biblioteki, lecz to, co znaleźliśmy, nie powiększyło mojej wiedzy. – Przykro mi – powiedziała szczerze, spoglądając na zwoje leżące na biurku. – Otrzymałeś wiadomości z Delty? Czyżby w małżeńskim raju pojawiły się jakieś problemy? Uśmiechnęli się do siebie z rozbawieniem. – Może powinniśmy przeprowadzić się do Pi-Ramzes do czasu, kiedy faraon zrealizuje swoje plany – dodała. – Twoja barka z trudem wytrzymuje te wszystkie podróże. Chamuaseta ogarnęła nagle fala czułości. Jego uwagi nie uszła ledwo zauważalna nuta tęsknoty w głosie Nubnofret. – Miałabyś na to ochotę, prawda? – zapytał łagodnie. – Jeżeli tylko chcesz, możesz zabrać Horiego i Szeritre i wyjechać z nimi na miesiąc lub dwa na Północ. Ojciec nie żąda mojej stałej obecności, Nubnofret. Polityczne sprawy Egiptu są w tej chwili zupełnie rutynowe, nie mówiąc o negocjacjach małżeńskich, dlatego śmiało mogę kontynuować przynajmniej część prac, które rozpocząłem w Sakkarze. Wskazał żonie krzesło. Usiadła i zaczęła przesuwać naczynia na tacy. Chamuaset dostrzegł upór na jej ładnej twarzy. – Razem z moimi architektami przygotowuję teraz plany nekropoli byków Apisów – ciągnął. – Doglądam też restauracji piramidy Ozyrysa Sahure oraz świątyni słońca Niuserre. Nubnofret wzięła w palce kawałek zimnej gęsi, machnęła nim niedbale i włożyła sobie do ust. – To, że przedkładasz martwe kamienie nad żyjących członków rodziny przestało mnie razić już dawno temu – oświadczyła chłodno. – Skoro nie chcesz jechać do Pi-Ramzes, zostaniemy w domu razem z tobą. Dobrze wiesz, że czułbyś się osamotniony, gdybyśmy zostawili cię tutaj ze służbą. Była to prawda. Chamuaset przysiadł na brzegu biurka. – Wobec tego każ sługom spakować rzeczy i jedź jutro ze mną. Ojciec potrzebuje jeszcze jednego dyplomaty, który pomoże mu rozwikłać spowodowane przez niego samego problemy. Na pewno będzie chciał, abym go zbadał i przepisał mu odpowiednie leki i dietę. Być może poleci moim staraniom swoich przyjaciół. Przede wszystkim jednak chciałbym zobaczyć się z matką. Nubnofret przeżuwała w zamyśleniu mięso. – Dobrze – powiedziała w końcu. – Hori chętnie z nami pójdzie, lecz Szeritre nie zechce uczestniczyć w rozrywkach na dworze. Co z nią zrobimy? – Szeritre jest po prostu nieśmiała – odpowiedział. – Wyrośnie z tego. Musimy dać jej trochę czasu i łagodnie traktować. – Łagodnie! – parsknęła Nubnofret. – Jest kompletnie rozpieszczona przez ciebie i Horiego. Czeka, żeby powiedzieć ci dobranoc, ale uprzedzałam ją, żeby nie liczyła na twoją obecność. Oblizała palce i lekko nimi strzeliła. Urnero natychmiast się ocknęła, podeszła do swej pani, umoczyła przykrywający tacę kawałek płótna w misie z wodą i zaczęła nim wycierać palce Nubnofret. – Dlaczego? – Ponieważ nadeszła wiadomość z pałacu. Jedna z konkubin zachorowała i potrzebuje twojej pomocy. – Wstała z krzesła i podeszła do drzwi. – Dobranoc, mój mężu. – Dobranoc, Nubnofret. Śpij dobrze. Drzwi się otworzyły, stojący przy nich wartownik skłonił się nisko i zastygł zgięty wpół, dopóki Nubnofret i postępująca za nią Urnero nie zniknęły. Chamuaset został sam. Z niechęcią opuścił gabinet i przeszedł do biblioteki. Tu zbliżył się do dużej skrzyni, wyjął zza pasa klucz i otworzył ją. Kiedy uniósł wieko, powietrze wypełnił przyjemny zapach suszonych ziół. Wrócił do gabinetu z niewielką szkatułką i wezwał Kasę i Penbuja. – Ramose, przeproś w moim imieniu Ameka, jeżeli udał się już na spoczynek do koszar, ale potrzebni mi będą dwaj ludzie ze straży przybocznej – oznajmił głównemu heroldowi. – Muszę pójść do miasta. Godzinę później przekroczył próg haremu faraona w Memfis. Budynek był duży i ładnie położony, z wysokimi, jasnymi komnatami, w których mieszkały kobiety Ramzesa. Zdobywał je tylko po to, aby jak najszybciej zapomnieć o ich istnieniu, żyły więc niespiesznie, obsługiwane przez liczną służbę, spędzając dni na plotkach, kłótniach, zabiegach pielęgnacyjnych, zapewniających trwałą urodę oraz na uwagach na temat nieobecnego pana i władcy. Tylko część z nich prowadziła interesy. Mogły opuszczać pałac jedynie w towarzystwie odpowiedniej eskorty i zarządzać majątkami lub warsztatami. Niektóre zatrudniały nawet pracownice do przędzenia lnu, inne miały winnice lub gospodarstwa rolne, jeszcze inne czerpały dochody z handlu zagranicznymi towarami, dostarczanymi przez karawany lub statki. Chamuaseta interesował wyłącznie stan ich zdrowia. Napisał pracę poświęconą chorobom typowym dla kobiet, która stała się czymś w rodzaju podręcznika dla lekarzy, lecz kobiety, jako źródło rozkoszy, były mu najzupełniej obojętne. Bardziej zajmowały go tajemnice przeszłości własnego umysłu. Na powitanie strażnika haremu odpowiedział nieco ostrzejszym tonem, niż zamierzał, i mężczyzna natychmiast upadł na twarz, przycisnął czoło do stóp Chamuaseta w odwiecznym, pełnym pokory geście i przeprosił księcia za kłopot. Chamuaset zniecierpliwiony kazał mu wstać. – Faraon nie chciałby, aby jakiś uczeń badał jego kobiety – powiedział, kiedy szli korytarzem. Po obu jego stronach znajdowały się rzeźbione drewniane drzwi. – Kim jest moja pacjentka? Strażnik zatrzymał się przed ostatnimi drzwiami. Penbuj i Kasa stanęli za Chamuasetem, zaś dwaj żołnierze Ameka rozdzielili się, aby obserwować przeciwległe krańce korytarza. – To młoda hurycka tancerka. Potężny Byk zobaczył ją rok temu i zaproponował, aby zamieszkała tutaj. Jest bardzo spokojna i piękna. Uczy kobiety tańca, dzięki czemu mają trochę rozrywki i ruchu. Większość z nich to wyjątkowo leniwe istoty. Otworzył drzwi i z szacunkiem usunął się na bok. Chamuaset odprawił go ruchem ręki i wszedł do komnaty. Stało tu piękne łoże, kilka krzeseł z poduszkami, ołtarzyk z przymkniętymi drzwiczkami i kilka skrzyń, w których zapewne znajdowały się stroje tancerki. Wewnętrzne drzwi prowadziły na wewnętrzny dziedziniec. Na stołeczku obok łoża siedziała niewolnica, opowiadając coś w obcym języku, prawdopodobnie huryckim. Jej głos był wysoki i monotonny, lecz młoda kobieta słuchała go w skupieniu, przykryta prześcieradłem. W jej czarnych oczach odbijało się światło stojącej przy łożu lampki oliwnej. Na widok Chamuaseta powiedziała kilka słów do niewolnicy, która odsunęła się pospiesznie i usiłowała wstać, lecz Chamuaset uspokoił ją łagodnym gestem. – W komnacie chorej etykieta jest zbędna, chyba że trzeba zanieść błagania do bogów – powiedział spokojnie. – Co się stało? Dziewczyna wpatrywała się w niego dłuższą chwilę, jakby nie rozumiejąc jego słów. Chamuaset zaczął się już zastanawiać, czyjego pacjentka zna język egipski, lecz ona rozwiała te wątpliwości, zsuwając z siebie przykrycie. Delikatne drobne ciało pokrywała czerwona wysypka, od szyi po smukłe stopy. Chamuaset uważnie ją obejrzał. Poczuł jednocześnie ulgę i rozczarowanie. Ulgę, ponieważ wiedział, że nie będzie musiał spędzić nocy w pałacu i rozczarowanie, bo dolegliwość nie okazała się czymś niezwykłym czy choćby ciekawym. Skinieniem głowy przywołał strażnika. – Czy żadna z pozostałych kobiet nie ma podobnych objawów? – Nie, panie. A więc schorzenie nie było zakaźne. – A jedzenie? Czy dziewczyna je to samo co wszystkie? – Wiele kobiet każe przygotowywać sobie posiłki według własnych upodobań – odpowiedział strażnik. – Lecz ta jada tylko to, co przygotowujemy w kuchni. Mogę cię zapewnić panie, że potrawy te są zawsze smaczne i świeże. Chamuaset gestem dał znać Penbujowi, żeby nie robił notatek. – Oczywiście, oczywiście – rzucił niecierpliwie, bo niepokój strażnika przestał go obchodzić. – Wysypkę leczy się w bardzo prosty sposób. Należy przygotować balsam z oleju cyprysowego, miąższu cebuli, kadzidła i soku z dzikich daktyli. Niewolnica powinna smarować ją nim dwa razy dziennie, a w ciągu tygodnia swędzenie i zaczerwienienie ustąpią. Dajcie mi znać, jeżeli stan nie ulegnie poprawie. Miał się już odwrócić, kiedy poczuł lekkie szarpnięcie za przepaskę. Spojrzał na dziewczynę. – Czy potrzebne będą także zaklęcia, panie? – Jej głos był dźwięczny, z wyraźnym obcym akcentem. – Zechcesz odprawić je nade mną? Chamuaset uśmiechnął się lekko, pragnąc rozwiać niepokój widoczny w dużych czarnych oczach. Ujął delikatną dłoń tancerki i usiadł na brzegu łoża. – Nie, moja droga, zaklęcia nie będą konieczne – zapewnił. – Brak dowodów, że twoja choroba została wywołana przez demony. Być może za długo przebywałaś na słońcu, pływałaś w brudnej wodzie lub przypadkiem dotknęłaś rośliny, z którą kontakt źle znosi twoje ciało. Nie martw się. Lekarstwo, które poleciłem zrobić strażnikowi, wynaleziono wiele lat temu w świątyni Ozyrysa w Abydos. Działanie balsamu jest niezawodne. W odpowiedzi Huryjka nagle przycisnęła dłoń Chamuaseta do warg. Ich dotyk całkowicie go zaskoczył. Szybko cofnął rękę i wstał. – Dopilnujcie, aby jej skóra została jak najszybciej namaszczona – powiedział jeszcze przed wyjściem. Szybko przeszedł przez otaczające harem ogrody i wsiadł do lektyki, ciesząc się na myśl o masażu, którego nie zdążył wziąć przed wyjściem, oraz o spoczynku. Odprawił Penbuja i wreszcie znalazł się za zamkniętymi i dobrze strzeżonymi drzwiami swojej komnaty. Kasa zdjął mu sięgającą ramion czarną perukę, wyjął z uszu ulubione turkusowe kolczyki i uwolnił ręce od pierścieni i bransolet. Z głębokim westchnieniem ulgi Chamuaset ułożył się na brzuchu, opierając policzek na miękkich poduszkach i poczuł, jak ciepły olejek ścieka ze specjalnego naczynia wprost na plecy. Przymknął powieki. Przez długą chwilę delektował się przyjemnością, jakiej dostarczał mu mocny ucisk dłoni Kasy, usuwający całodzienne napięcie z mięśni pleców, ramion, pośladków i nóg. – Wybacz moją śmiałość, panie, ale dziś nie wyglądasz dobrze, ani nie sprawiasz wrażenia w pełni sprawnego fizycznie. Skóra przypomina kozi ser, a mięśnie są zwiotczałe. Czy mógłbym udzielić ci, panie, kilku rad? Chamuaset roześmiał się, kryjąc usta w poduszce. – Lekarzu ulecz się sam, co? Chętnie wysłucham twoich rad, przyjacielu, i dopiero wtedy powiem ci, czy mam czas i inklinację zastosować się do nich. Jak wiesz, liczę sobie trzydzieści siedem lat. Nubnofret również gani mnie za zaniedbywanie ciała, ale szczerze mówiąc, dopóki służy mi ono na tyle, że mogę wykonywać swoje obowiązki i cieszyć się przyjemnościami życia, nie mam zamiaru utrudniać mu tego zadania. Sztywne palce Kasy zacisnęły się nagle na plecach Chamuaseta, który nie miał wątpliwości, że oddany sługa okazuje w ten sposób swoją dezaprobatę. – Wyprawy do starych grobowców i wspinanie się na piramidy wymagają sprawności – odparł z powagą Kasa. – Ja, który darzę cię, panie, miłością, błagam, abyś rozpoczął regularne walki zapaśnicze z Amekiem, ćwiczył strzelanie z łuku i jak najczęściej pływał. Chamuaset miał już udzielić Kasie krótkiej i zdecydowanej odpowiedzi, kiedy nagle przed oczyma stanęła mu młoda hurycka tancerka. Podczas wizyty nie zastanawiał się nad pięknem jej ciała, lecz naturą schorzenia, teraz jednak przypomniał sobie jej płaski brzuch, zarys mięśni pod skórą na udach i smukłe biodra bez odrobiny tłuszczu. Obraz ten napełnił go melancholijnym smutkiem oraz przeczuciem nadchodzącej starości i pustki. Poczuł nagle wielkie zmęczenie. – Dziękuję ci, Kaso – powiedział. – Wystarczy na dziś. Zmyj mi szminkę z twarzy i dłoni, i przynieś lampę. Powiedz też Ibowi, aby jutro rano służba nie obudziła mnie odgłosami pakowania. Poddał się działaniu sprawnych, spokojnych dłoni sługi i wkrótce leżał w łożu. Kiedy drzwi cicho się zamknęły za Kasą, pozostał sam w ciemności, rozjaśnionej jedynie przyjaznym płomykiem uwięzionym w alabastrowym dzbanie. Zepchnął poduszki na podłogę i sięgnął po hebanowy podgłówek w kształcie boga Szu podtrzymującego niebiosa. Zamknął oczy i znalazł się na pograniczu snu i jawy. Nadal odczuwał dziwny smutek, który ogarnął go na wspomnienie młodej konkubiny ojca i jej doskonałego ciała. Dlaczego tak mnie to dręczy? – zastanawiał się. Co takiego było w tej dziewczynie? Widział ją zaledwie przez krótką chwilę, lecz to wystarczyło, by odkryć w sobie głęboką studnię myśli. Nagle uświadomił sobie, że konkubina ojca przypomniała mu jego pierwszą kobietę. Była to młoda dziewczyna. Miała najwyżej trzynaście lat, długie, smukłe nogi i małe jędrne piersi o ciemnych sutkach, które intrygująco twardniały pod dotykiem jego języka. Jeszcze teraz czuł w ustach ich smak. Dziewczyna była jedną z wielu młodych niewolnic, zatrudnianych przez służących faraona. Chamuaset, który nie skończył jeszcze piętnastu lat, uczestniczył w uczcie, wydanej przez ojca dla ponad trzystu gości. Pamiętał ciężki zapach topniejących perfumowanych stożków z wosku, którymi przystrajano głowy, aromat świeżo rozkwitłych kwiatów lotosu, zgiełk i śmiech, które zagłuszały łagodne dźwięki muzyki. Dziewczyna podeszła do niego, oddała mu pokłon i wspięła się na palce, aby włożyć mu na szyję wieniec z kwiatów. Chamuaset poczuł na sobie muśnięcie jej nagich piersi. Po chwili dziewczyna odsunęła się i znowu pochyliła w ukłonie. Nieco później, trochę pijany i podniecony względami, jakie tego wieczoru okazywał mu ojciec, zobaczył, jak dziewczyna przemyka wśród gości, rozdając złote ozdoby. Podszedł do niej, wyjął jej tacę z rąk, oddal ją przechodzącemu słudze i niecierpliwie pociągnął dziewczynę w stronę ogrodu. Noc była gorąca i czarna, zupełnie jak jej oczy i trójkąt sztywnych włosów, który jego drżące palce napotkały pod króciutką, lekką spódniczką. Kochali się za krzakiem, w pobliżu stojącego na warcie strażnika Szardana. Gdy było po wszystkim, dziewczyna zachichotała, poprawiła ubranie i uciekła. Wpatrując się w cienie na suficie, przypomniał sobie, że przez cały czas nie zamienili ani jednego słowa. Dziewczyna musiała wiedzieć, kim jest chłopiec, w którym obudziła przelotne zainteresowanie, lecz on nie wiedział o niej nic i nie chciał wiedzieć. Tej nocy jego celem było tylko fizyczne doznanie, teraz zaś umysł przypominał mu każdy ruch jej ciała, dotyk warg, lekko cierpki smak języka i czarne oczy o ciężkich powiekach, zamglone z pożądania. Nie myślał o niej aż do tej chwili. Miał potem wiele dziewcząt. Brał je nad rzeką, za spichlerzami, w upalne letnie popołudnia lub w swoich własnych komnatach. Po ukończeniu szesnastu lat poślubił Nubnofret. Cztery lata później mianowano go kapłanem Ptaha w Memfis. Skupił się na osiągnięciu nowych, ważniejszych celów. Zmysły niepokoiły go coraz rzadziej i słabiej, zagłuszone silniejszymi namiętnościami. Rozumiem smutek za tym, co minęło, ale dlaczego czuję pustkę? – pomyślał, układając się do snu. Skąd to poczucie straty? Jedyny otwór, jaki pragnę wypełnić, to ten, który czeka na zwój Thota. Jeżeli bogowie pozwolą, znajdę go i moc, która jest jego nieodłączną częścią. Biedna mała tancerko, ile razy mój ojciec obudził rozkosz w twoim wspaniałym ciele? Czy pragniesz go w dzień i w noc, czy też tańcem gasisz płomienie żądzy? Zapadł w sen, a wspomnienia uleciały w zapomnienie. II Jakże umiłowany jest on, nasz zwycięski władca! Jak wielki jest nasz król pośród bogów! Jak licznymi łaskami obsypany jest król, który nam przewodzi! Obudził się późno. Ib zadbał, aby hałas i gwar, towarzyszące przygotowaniom do podróży, nie przeszkadzały mu w odpoczynku, dzięki czemu mógł spokojnie zjeść lekkie śniadanie, złożone z owoców, chleba i piwa, oraz bez pośpiechu udać się do łaźni. Ledwo jednak zszedł z kamiennego brodzika i pozwolił, aby Kasa go osuszył, ogarnął go niepokój. Nie chciał jechać na Północ, nie miał ochoty brać udziału w trudnych negocjacjach, nie czuł też radości ze spotkania z ojcem, chociaż starał się pamiętać, że przynajmniej matka ucieszy się z jego przybycia i będzie też mógł spędzić trochę czasu we wspaniałej bibliotece Ramzesa. Wróciwszy do komnaty, pozwolił, by służący pokrył henną podeszwy i spody dłoni. Czekając, aż farba obeschnie, słuchał wiadomości, które miał mu do przekazania Penbuj. Było ich niewiele. Nadzorca stad bydła z Delty informował, że na świat przyszło dwadzieścia cieląt. Penbuj z wyraźną czcią położył na stole gruby zwój. – Plany nekropoli byków Apisów zostały ukończone i czekają na twoją aprobatę, panie – powiedział, uśmiechając się na widok rozradowanej twarzy księcia. Chamuaset przeciągnął dłonią po ciepłym papirusie i z żalem postanowił, że rozpieczętuje go dopiero po powrocie do domu, aby w czasie podróży i pobytu na Północy miał na co czekać. Henna zaschła i służący zajął się obrysowywaniem czarną szminką oczu Chamuaseta. Tymczasem złotnik otworzył szkatułę z naszyjnikami. Książę wziął do ręki miedziane zwierciadło i krytycznie przyjrzał się swemu odbiciu. Moja skóra mogłaby być jędrniejsza, pomyślał. Dlatego skorzystam chyba z rady Kasy. Ogólnie rzecz biorąc, nadal był przystojnym mężczyzną. Powoli przesunął palcem wzdłuż linii szczęki, nie zwracając uwagi na protesty służącego. Nos odziedziczył po ojcu. Nubnofret jeszcze teraz się nim zachwycała, twierdząc, że jest wąski i prosty. Usta miał odrobinę za wąskie, ale dość pełne, dzięki matce. Oczy też były niebrzydkie. Tak, nadal mógł podobać się kobietom na dworze. Rozbawiony i nieco zirytowany, z trzaskiem odłożył lustro. Co za dziwaczne myśli. Uśmiechnął się. Chłopiec, który żył w jego sercu, domagał się dziś uwagi. Od dawna nie słyszał jego głosu. O swoim młodzieńczym „ja” zapomniał dopiero wtedy, gdy złotnik zbliżył się z ozdobami. Wybrał bransolety z elektronu, pektorał ze srebra i niebieskiego fajansu oraz kilka złotych pierścieni. Kiedy służący wkładał mu na palce pierścienie, rozległ się głos herolda. – Księżniczka Szeritre. Chamuaset odwrócił się z uśmiechem na powitanie córki. – Brakowało mi ciebie wczoraj wieczorem – powiedziała. Uścisnęła go niezgrabnie i, zaczerwieniona, ukryła dłonie za plecami. – Matka uprzedziła mnie, że nie będziesz mógł zajrzeć do mnie, ale i tak czekałam. Jak czuje się ta konkubina? Odwzajemnił uścisk, ukrywając lekkie rozczarowanie, które odczuwał zawsze, gdy nie widział jej dłużej niż jeden dzień. Piętnastoletnia Szeritre miała długie, kościste nogi i pozbawioną wdzięku figurę. Zbyt drugie nogi sprawiały, że często się o nie potykała. Kiedy była mała, słudzy śmiali się z jej sposobu chodzenia, lecz mając na względzie jej uczucia, przestali to robić. Pokryte cienką skórą kości biodrowe odznaczały się pod opiętą spódnicą. Nubnofret wicie razy próbowała przekonać córkę do modniejszych i bardziej dla niej odpowiednich fałd i zakładek, lecz ona była w pełni świadoma niedostatków urody i zachowywała się tak, jakby postanowiła nie uczestniczyć w targach piękności, bo obniżyłyby prawdziwą wartość jej osoby. Matka stale upominała ją, aby trzymała się prosto, gdyż ramiona księżniczki tworzyły zaokrągloną linię nad płaską klatką piersiową. Szeritre starała się stosować do jej rad i poruszać się z większą gracją, lecz bez skutku. Twarz miała owalną, usta wrażliwe i pełne, oczy duże i lśniące, lecz charakterystyczny dla dynastii Ramzesów nos całkowicie zdominował rysy. Bardziej pewna siebie dziewczyna wykorzystałaby swoje braki i przekształciła je w zalety, ale Szeritre była nieśmiała, wrażliwa i zamknięta w sobie. Ci, którzy dobrze ją znali – ojciec, Hori, służąca i towarzyszka Bakmut, oraz kilkoro oddanych przyjaciół rodziny – kochali ją i cenili za inteligencję, dobroć, łagodność i hojność. Na Amona, ta moja niezgrabna sarenka czerwieni się z byle powodu, pomyślał Chamuaset, składając pocałunek na czole córki, obramowanym gęstwiną falujących kasztanowych włosów. Gdzież jest książę, który zechce ją poślubić? – Nie wiem, jak się dzisiaj czuje, skoro jednak nie otrzymałem żadnej wiadomości od strażnika haremu, przyjmuję, że lepiej – powiedział. – Czy zdecydowałaś się złożyć wizytę dziadkowi i obejrzeć towary wystawione na targu w Pi-Ramzes? Szeritre potrząsnęła przecząco głową. – Raczej nie, ojcze. Bakmut i ja będziemy oddawać się samotności i spać do późna. Podczas posiłków każę czytać sobie moje ulubione zwoje z biblioteki, będę pływać i grzebać w ziemi z ogrodnikami. Umilkła i odwróciła wzrok. Chamuaset ujął ją pod brodę i zajrzał w niespokojne brązowe oczy. – Nic by ci się nie stało, gdybyś spędziła kilka godzin na dworze – powiedział łagodnie. – Gdybyś stawiła czoło tym, których się obawiasz, twoje lęki zbladłyby, kochanie. Wkrótce matka zacznie planować swoje zaręczyny, powinnaś więc przynajmniej wiedzieć, jak wyglądają młode byczki, spośród których będziesz wybierać. Szeritre cofnęła się o pół kroku, usuwając się z zasięgu jego ciepłych palców. – Nie muszę wiedzieć, jak wyglądają – odparła poważnie. – Będziesz musiał wypłacić duży posag, aby się mnie pozbyć, ojcze. Dla mnie samej nie ma najmniejszego znaczenia, czy wyjdę za mąż, czy nie. Nikt mnie nie pokocha, dlatego nie obchodzi mnie, do czyjego łoża wejdę. Jej szczerość sprawiła Chamuasetowi ból. – Hori jedzie z nami – spróbował jeszcze, licząc na to, że ją przekona. Nie chciał zostawiać jej samej, zranionej i niepewnej. Szeritre jednak uśmiechnęła się szeroko. – Oczywiście, że Hori jedzie z wami. Kobiety będą ślinić się na jego widok, ale on nie zwróci na nie uwagi. Młodzi mężczyźni będą szeptać za jego plecami, lecz on wzruszy tylko ramionami. Razem z Antefem będą spędzać cały czas na targu w poszukiwaniu wspaniałych zamorskich wynalazków, które mogliby rozebrać na części. Potem Hori poświęci nieco czasu dziadkowi, który za nim szaleje, i zaszyje się w domu życia, tak jak ty w domu ksiąg. Wyłonicie się ze swoich kryjówek tylko po to, aby kupić kosztowne podarunki dla mnie. Oczy Szeritre błyszczały i Chamuaset po raz kolejny wyczytał w nich rozczarowanie. Ucałował córkę. – Przykro mi, Małe Słońce – powiedział. – Nie chcę zmuszać cię do niczego, co byłoby dla ciebie niemiłe. Uśmiechnęła się lekko. – To dobrze, bo to domena matki. Baw się dobrze w magicznym mieście faraona, ojcze. Pewnie Hori jest już na pokładzie barki, więc lepiej się pospiesz. Wyprostowała się i wolnym krokiem opuściła komnatę. Chamuaset ze ściśniętym sercem otworzył ołtarz Thota, uzupełnił zapas kadzidła i rozpoczął poranne modły. Godzinę po południu jego flotylla odbiła od schodzących ku wodzie stopni. Barka „Amon- jest-panem” niosła na pokładzie Chamuaseta, Nubnofret i Horiego, natomiast płynące przodem i za nimi lodzie zabrały straż przyboczną i służbą księcia. Chamuaset wolał mieć własnych służących. Dzień był upalny i pogodny. Chamuaset stał na pokładzie oparty o burtę, i z żalem patrzył na niknące w oddali gaje palmowe, ciemnozielone na tle żółtego piasku i na ostre sylwetki piramid Sakkary. Nubnofret usadowiła się już pod baldachimem, umocowanym nad niewielką kabiną w środkowej części barki i oparła o poduszki, z czarką wody w jednej ręce i wachlarzem w drugiej. Hori przystanął obok ojca, razem z nim obserwując znikające w oddali miasto. – Piękny widok, prawda? – odezwał się. – Czasami żałuję, że dziadek przeniósł stolicę kraju na Północ. Rozumiem korzyści strategiczne, płynące z umiejscowienia jej w pobliżu wschodniej granicy i rzeki, która wpada do Wielkiego Zielonego Morza, ale Memfis ma w sobie godność i piękno starożytnych władców. Chamuaset nie spuszczał wzroku z pasa wiosennej zieleni. Za rozbrzmiewającymi głosami ptactwa i brzęczeniem owadów brzegiem rozciągała się żyzna, czarna gleba, w którą fellachowie rzucali właśnie nowe ziarno. W wypełnionych wodą kanałach odbijał się intensywny błękit nieba i pióropusze wysokich palm. Wioski za miastem drzemały w popołudniowym upale. Wydawały się opustoszałe; czasem tylko widać było dwa, trzy osły, opędzające się od much, i jakieś małe dziecko, biegnące za stadkiem białych gęsi lub przykucnięte w pyle drogi. – Nie chciałbym, aby Nil zapełnił się od Delty po Memfis statkami kupieckimi i barkami dyplomatów – odpowiedział Chamuaset. – Memfis stałoby się wtedy brudne, hałaśliwe i wielkie, podobnie jak Teby w okresie ostatnich Tutmozydów. Nie, Hori. Niech Memfis pozostanie miastem spokoju i radością dla oczu. Obaj mężczyźni uśmiechnęli się do siebie. Przez resztę popołudnia płynęli spokojnie z prądem, mijając po drodze siedzibę Re, miasto On, gdzie Chamuaset służył czasami jako kapłan, po czym skręcili na wschód. Tuż za On rzeka podzieliła się na trzy duże odnogi i dwa lub trzy mniejsze strumienie, płynące ku Wielkiemu Zielonemu Morzu. Strumień zachodni łączył się z piaskami pustyni, zasilając glebę najsłynniejszych egipskich winnic, gdzie fermentacji poddawano wysoko cenione wino znad Zachodniej Rzeki. W spiżarniach Chamuaset miał spory zapas tego wspaniałego trunku i chociaż wielu rodaków pozwoliło się uwieść smakowi i aromatowi egzotycznych, kosztownych win, sprowadzanych z Keftiu czy Alaszii, on pozostał wiemy ciemnoczerwonemu specjałowi z Delty. Płynąca środkiem rzeka mijała najdawniejszą stolicę Egiptu, Buto, gdzie dziś pozostała jedynie świątynia i niewielkie miasto, kierując się ku Czebneczer i Wielkiemu Zielonemu Morzu. Barki Chamuaseta płynęły na północny wschód, na wody Re. Na noc przycumowali w pobliżu kanału, wytyczonego w kierunku wschodnim, który łączył Gorzkie Jeziora. Suche powietrze pustyni docierało tu tylko z powiewem wieczornej bryzy, przytłumione bogatszymi i cięższymi aromatami uprawnej ziemi Delty. Trzciny papirusu szumiały i szeptały, a ich ciemnozielone tyczki i beżowe pióra traciły kolor, w miarę jak Re chylił się ku zachodowi. Z oddali docierał cudowny zapach kwitnących drzew owocowych, chociaż samych sadów nie było jeszcze widać. Wszędzie krzewiła się bujna roślinność. Cały następny dzień raczyli oczy bogactwem fauny i flory. W południe zatrzymali się, aby zjeść złowione przez Horiego ryby i popłynęli dalej, podczas gdy Re zmieniał barwy z białej na złotą, ze złotej na różową i wreszcie z różowej na czerwoną. Zapadła noc, wody Re stały się wodami Awaris. Barki minęły świątynię Bastet, bogini czczonej pod postacią kotki, a na rzece pojawiło się dużo innych łodzi. Tej nocy nie spali tak dobrze jak poprzedniej. Nad cichymi wodami Nilu rozlegały się ostrzegawcze okrzyki, wydawane przez sterników przepływających w pobliżu barek. Chamuaseta przez kilka godzin dręczyły niespokojne sny, aż wreszcie obudził się i stwierdził, że nie może już zasnąć. Bolała go głowa. Starając się nie obudzić Nubnofret, przywołał Kasę, z jego pomocą obmył się i ubrał, po czym rozkazał, aby barki jeszcze przed świtem odbiły od brzegu. Tuż przed południem, po prawej stronie, ujrzeli pierwsze zabudowania Pi-Ramzes – najpierw brudne chaty najuboższych, zamieszkujących tereny dawnego miasta Awaris. Domostwa skupiały się wokół brunatnych pylonów i wysokich murów świątyni Seta. Potem ujrzeli ruiny, pozostałe po mieście z okresu XII dynastii. Hori i Nubnofret obserwowali karawanę osłów ciągnącą brzegiem rzeki. Zwierzęta, kupcy i poganiacze byli straszliwie zakurzeni; warstwa piasku pokrywała także barwne koce, którymi owinięte były ładunki. Chamuaset pomyślał, że są to prawdopodobnie towary z Synaju, może nawet złoto z należących do ojca kopalni, przeznaczone do upiększenia Pi-Ramzes. Odwrócił się w kierunku szybko przesuwających się ruin i wielkiego kanału, którym na polecenie ojca obramowano miasto. Kanał zapchany był najróżniejszej wielkości barkami i łodziami, których kapitanowie klęli na czym świat stoi i walczyli o miejsce na wodzie. Chamuaset z żalem dał znak małżonce i synowi, po czym wszyscy troje schronili się w kabinie. Barka zatrzymała się na krótko, ponieważ kapitan musiał wciągnąć na maszt błękitno-białą królewską banderę. Wkrótce panujący na zewnątrz zgiełk zaczął cichnąć, a barka ruszyła dalej. Wszyscy ustępowali miejsca synowi wielkiego faraona. Nubnofret pokręciła głową. – Stają się coraz bardziej bezczelni i gwałtowni – zauważyła z irytacją. – Ramzes powinien rozkazać, aby kanał patrolowali Medżaj, bo tylko oni potrafią zorganizować ruch. Hori, unieś trochę zasłonę. Chcę widzieć, co się dzieje. Hori spełnił polecenie, a Chamuaset uśmiechnął się do siebie. Nubnofret zawsze lubiła wiedzieć, co się dzieje. Kapitan wydał krótki rozkaz wioślarzom i barka zaczęła powoli skręcać w prawo. Ruiny i świątynia Seta zniknęły z pola widzenia, a w ich miejsce pojawiły się gęsto rosnące drzewa, osłaniające mieszkańców miasta przed słońcem, którzy poszukiwali tu cienia i spokoju. Po prawej stronie nie było roślinności, tylko skupione w nieładzie magazyny, warsztaty i spichlerze, gwarne i pełne ludzi. Na tyłach magazynów znajdowały się wytwórnie glazurowanego fajansu, z których słynęło miasto Pi-Ramzes, dalej zaś mieściła się dzielnica skromnych, kupieckich domów, wśród których tu i ówdzie wyrastały niewielkie posiadłości pomniejszych członków arystokratycznych rodów, otoczone ogrodami i sadami. Jabłonie stały w pełnym rozkwicie. Ich zapach otaczał podróżnych aromatyczną, ciężką mgłą, a blade płatki kołysały się na powierzchni wody i okrywały brzegi białymi kobiercami. Kanał rozszerzał się powoli, zmieniając się w duże jezioro. Wkrótce barka minęła port, zatłoczony statkami, których załogi grały na pomostach w kości. W pobliżu nurkowali mali chłopcy w nadziei wyłowienia drobiazgów, rzucanych przez marynarzy. Wkrótce zgiełk i gwar zaczęły przycichać. Barka zwolniła, zbliżając się do jeziora stanowiącego prywatną własność faraona. Strzegący śluzy żołnierze, po upewnieniu się, iż flotylla barek należy do księcia Chamuaseta, przepuścili je przez wąski korytarz, pozostawiony przez okręty wojenne. Minęli południowy mur, chroniący rezydencję faraona i podpłynęli do schodów z lśniącego marmuru, przy których kołysała się złota barka Ramzesa. Do biało- niebieskich pali przycumowane były trzy inne barki. Kapitan barki Chamuaseta wydał rozkazy i łódź przybiła do brzegu. Z piersi Nubnofret wydobyło się westchnienie ulgi. Miejski zgiełk ucichł w oddali i ciszę zakłócał tylko świergot ptaków. – Mam nadzieję, że lektyki już na nas czekają – powiedziała, wstając z wdziękiem i unosząc lekko fałdy szaty. Hori i Chamuaset poszli za mą. Dwie inne barki przycumowały do brzegu i strażnicy Chamuaseta ustawili się na prowadzących do wody stopniach. U szczytu schodów czekała niewielka delegacja. Jej członkowie padli na twarz, kiedy książę i jego rodzina zeszli po trapie na brzeg. Seti, wezyr Południa, mężczyzna elegancki i pełen godności, skłonił się nisko, dotykając krańcem sięgającej łydek białej przepaski rozgrzanego słońcem kamienia. – Witaj w domu Ramzesa słynącego zwycięstwami, panie – powiedział z uśmiechem. W ręku trzymał złotą, ozdobioną papirusową trzciną, laskę. Gdy wyprostował się, na przegubach dłoni zadzwoniły złote bransolety, a na zadbanych, silnych palcach zabłysły złote pierścienie z karneolem. Chamuaset spojrzał w spokojne, brązowe oczy dostojnika i uśmiechnął się w odpowiedzi. – Cieszę się, że cię widzę, Seti – odparł, podczas gdy Hori i Nubnofret odbierali wyrazy czci od towarzyszących wezyrowi pisarzy, heroldów i gońców. – Mam nadzieję, że król królów pozostaje w dobrym zdrowiu? Seti skłonił ozdobioną czarnymi lokami głowę. – Twój ojciec jest zdrowy i pragnie cię jak najszybciej zobaczyć, panie. Twój apartament został odnowiony i przygotowany na twoje przybycie. Podróż zapewne bardzo cię zmęczyła. Dał znak i pojawiły się trzy lektyki. – Faraon przeznaczył jutrzejszy ranek na omówienie z tobą, panie, nowej umowy małżeńskiej. Dziś wieczorem nie oczekuje się twojej obecności na uczcie, chociaż jeżeli zapragnąłbyś wziąć w niej udział, będzie bardzo szczęśliwy. Jeśli natomiast nie zechcesz uczestniczyć w posiłku, a nie jesteś zbyt zmęczony, prosi, abyś ocenił szacunkowe dane dotyczące podatków na następny rok, które właśnie nadeszły, oraz kwoty, które ma przyznać Amonowi i Setowi. Chamuaset skinął głową, starając się ukryć rozdrażnienie. Ojciec złożył cały ciężar zarządzania państwem na jego barki. Dlaczego więc nie da mu w spokoju zająć się wszystkim, zamiast subtelnie go pouczać? Ramzes często zachowywał się jak dziecko, które tylko do pewnego stopnia nauczyło się samodyscypliny. Chamuaset przywołał ruchem dłoni lektykę i usadowił się na jedwabistych poduszkach. – Doskonale – powiedział. – Godzinę po kolacji przyślij mi Sutiego – arcykapłana Amona i Piaja. Pisarz nie będzie mi potrzebny, jest ze mną Penbuj. Przekaż wyrazy szacunku mojemu ojcu i poinformuj go, że dziś wieczorem spożyję posiłek w samotności. Po tych słowach zwrócił się do Iba, czekającego cierpliwie wraz z resztą sług. – Podaj mi zaraz posiłek – rzucił. – Przygotuj go sam. Potem udam się na odpoczynek. Seti i cała grupa odsunęli się na bok, a strażnicy otoczyli trzy lektyki. Ramose ruszył przodem, aby ostrzegać o zbliżaniu się książęcej lektyki. – Wielki książę Chamuaset z Memfis! – zawołał donośnym głosem. – Padnijcie przed nim na twarz! Chamuaset oparł się o poduszki, próbując stłumić rozdrażnienie, jakie wzbudziły w nim polecenia Ramzesa i egoistyczne pragnienie, aby jak najszybciej znaleźć się w swoim gabinecie w Memfis oraz zniecierpliwienie wszystkim, co przeszkadzało mu poświęcić się historii. Powoli staję się zgryźliwym starcem, pomyślał, słysząc tupot maszerujących stóp i krótki rozkaz, rzucony przez dowódcę zza północnego muru, gdzie aż do jeziora rezydencji rozciągały się wojskowe koszary i place manewrowe. Kiedyś sprawy pałacu i świątyni były dla niego niezwykle ważne, kiedyś z radością przedkładał obowiązek wobec ojca ponad wszystkie inne, teraz jednak ciążył mu on i pragnął tylko jednego: pracować nad dziedzictwem, które chciał pozostawić Egiptowi, wznieść grobowiec dla świętych byków Apisów i poświęcić się odnowie pamiątek po wspaniałej przeszłości. Dlaczego tak się zmienił? Poruszył się niespokojnie, patrząc na grupki biało ubranych dworzan, lecz wcale ich nie widząc. Pytanie, które sobie zadał, pozostało bez odpowiedzi, co jeszcze bardziej go rozdrażniło. Doszedł do wniosku, że się starzeje. Lektyki stanęły. Nubnofret zerknęła na niego z zaciekawieniem. – Czyżbyś już zasnął, Chamuasecie? – zapytała. Zamrugał, patrząc w jej atrakcyjną, perfekcyjnie umalowaną twarz i nagle dostrzegł głębokie wycięcie między ciężkimi, przykrytymi żółtą tkaniną piersiami. Mruknął coś niezrozumiale i wysiadł z lektyki. Poczekał aż Nubnofret i Hori pójdą w jego ślady i razem weszli na szerokie schody, wiodące prosto w chłodny, przyjazny cień, rzucany przez wysokie, zwieńczone palmowymi liśćmi kolumny. Pałac Ramzesa, ogromny i pełen zakamarków niczym miasto, zbudował ojciec obecnego władcy, Seti I. Po jego śmierci powiększono go i przyozdobiono zapierającymi dech w piersiach detalami. Fasada pałacu, z imponującymi filarami, pokryta była płytkami w kolorze turkusu i lapis lazuli, dzięki czemu sprawiała wrażenie lśniącej siatki czworokątów w odcieniach jasnego i ciemnego błękitu. Podłogi i ściany wyłożono glazurowanymi płytkami przedstawiającymi sceny z życia świata roślinnego i zwierzęcego Delty, zaś tu i ówdzie pozostawiono fragmenty oślepiająco białego tynku, stanowiące wspaniałe tło dla barwnych malowideł. Olbrzymie, inkrustowane elektronem i srebrem oraz pozłacane drzwi, które otwierało i zamykało dwóch strażników, roztaczały wokół upajający aromat drogocennego libańskiego cedru. Wszędzie było mnóstwo kwiatów – leżały na podłodze, stały pod ścianami, zwisały w girlandach z kolumn i zdobiły stroje dworzan, dając wrażenie wiecznej wiosny. W pałacu można było z łatwością się zagubić, nawet na parę dni, dlatego Ramzes zatrudniał niewolników, których zadaniem było przeprowadzanie gości przez wielkie sale i nie kończące się korytarze. Pałacowe biblioteki – Dom Życia, gdzie gromadzono mapy, oficjalne wzorce miar i wag, wykresy układu gwiazd oraz senniki, i gdzie oddawano się wszelkim pracom naukowym, a także Dom Ksiąg zawierający dokumentację archiwalną – sławne były na całym świecie i zawsze pełne uczonych i mędrców z różnych krain. Równie wielką sławą cieszyły się wydawane w pałacu uczty, w czasie których podawano najwymyślniejsze potrawy i zabawiano gości muzyką oraz urodą i wdziękiem tancerek. W samym sercu pałacu znajdowały się komnaty Ramzesa, króla królów, syna Amona, syna Seta, najbogatszego władcy, wszechmocnego i wyniosłego, żywego bóstwa jedynej krainy, która naprawdę liczyła się w świecie. Chamuaset, podążając za odbijającym się echem głosem Ramose, który raz po raz wykrzykiwał ostrzeżenie, poczuł jak ogarnia go niechętny podziw. Doskonale znał pałac, ponieważ spędził w nim dzieciństwo i wczesną młodość. Wiedział również, że to nie magia, lecz doskonała organizacja sprawiała, że w komnatach stały świeże kwiaty i nie brakowało żywności, nigdy jednak nie przestał uważać siedziby ojca za cudowne miejsce. Ramose zatrzymał się w końcu przed podwójnymi srebrnymi drzwiami, których strzegły ogromne posągi siedzących bogów. Zwieńczony piórami Amon wpatrywał się spokojnie w znajdujący się przed nim korytarz, natomiast ustawiony po lewej stronie granitowy Set wbijał gniewne spojrzenie w zgromadzonych przed nim ludzi, unosząc swój długi, wilczy nos. Chamuaset skinął dłonią i drzwi się otworzyły, ukazując salę o wielu kolumnach i podłodze z turkusowych kwadratów, rzucających miękki blask na całe wnętrze. Książę z rodziną weszli do środka, a słudzy z szacunkiem zamknęli za nimi drzwi. – Odświeżę się i złożę wyrazy szacunku wielkiej małżonce – powiedziała Nubnofret. – Chamuasecie, jeżeli będziesz mnie potrzebował, to wiesz, gdzie jestem. Mam nadzieję, że nie dodali do kąpieli tego mocnego olejku, którym perfumowali wodę ostatnim razem. Nie mogę znieść tego zapachu. Mówiłam o tym, ale na pewno zapomnieli... Nie przestając mówić pocałowała Chamuaseta w szyję i odeszła do przeznaczonych jej komnat. Kasa i Ib czekali na polecenia swego pana. – Co będziesz robił? – zapytał Chamuaset Horiego. Na twarzy młodego człowieka pojawił się uśmiech, który zawsze wywoływał przyspieszone bicie serca u wszystkich kobiet na dworze, a jego przejrzyste, obrysowane szminką oczy zwęziły się lekko. – Wybiorę się do stajni i obejrzę konie – odparł. – Potem zorientujemy się z Antefem, z kim moglibyśmy wychylić parę czarek wina. Czy mogę towarzyszyć dziadkowi podczas uczty dziś wieczorem? – Oczywiście. Upewnij się tylko, aby w pobliżu czuwało co najmniej dwóch moich żołnierzy, którzy mogliby odprowadzić cię do komnat, na wypadek gdybyś się upił. Zobaczymy się później, Hori. Przez chwilą patrzył, jak syn idzie przez salę, oświetlony bijącym od podłogi błękitnawym światłem, potem zwrócił się do Iba. – Czy posiłek gotowy? Służący skinął głową. – Chodźmy więc. Zjem coś lekkiego, a później odpoczną. Służący otworzył drzwi i Chamuaset znalazł się w tej części pałacu, która przez wiele lat była jego drugim domem. Najpierw weszli do małej, funkcjonalnej komnaty, gdzie załatwiał sprawy państwa i wielkiego ojca oraz udzielał posłuchań. Kiedy był młodszy i bardziej lekkomyślny, oddawał się tu rozmaitym rozrywkom, teraz jednak sala emanowała atmosferą powagi i błyszczała czystością. Dalej znajdowała się komnata sypialna z dużym łożem na lwich łapach, złotymi kadzielniczkami przed ołtarzem Amona, stołem o blacie z kości słoniowej i inkrustowanymi hebanem krzesłami. Aromat parujących potraw łączył się w przyjemną całość z lekkim zapachem świeżego wosku. Chamuaset lubił tę komnatę, przeszkadzało mu tylko, że głos odbija się tu od ścian głębokim echem, przez co często miał wrażenie, iż śpi w świątyni. Teraz pomyślał, że całe Pi-Ramzes jest przecież świątynią wzniesioną ku czci ojca, jego wojennych zwycięstw, siły i nieomylności. Usiadł na rozłożonych na podłodze poduszkach, a Tb podsunął mu mały stolik. Chleb był jeszcze ciepły. – Wszystko zostało już spróbowane – powiedział służący. Chamuaset z ochotą zabrał się do jedzenia. Później ułożył się na miękkim materacu, przykrył delikatnym prześcieradłem i prawie natychmiast zapadł w sen. Cztery godziny później, umyty i ubrany w długą szatę wezyra, przyjął głównego skarbnika królestwa, najwyższego kapłana Amona oraz naczelnego pisarza i cierpliwie wysłuchał sprawozdań dotyczących przyznania odpowiedniej części podatków rodzimym i obcym bogom. Urzędnicy zaczęli spierać się o to, które świątynie zasługują na wyższe subsydia. Chamuaset westchnął cicho i zerknął na zegar wodny, po czym zajął się korygowaniem ich żądań. Takt był w tym wypadku niezwykle ważny, ponieważ obrażenie obcego bóstwa mogło wywołać konflikt dyplomatyczny. Chamuaset starał się delikatnie rozsądzić skłóconych i westchnął z ulgą, kiedy w końcu zaakceptowano jego decyzje i po krótkiej rozmowie przy winie pozbył się wreszcie dygnitarzy. Wrócił do sypialni, wziął kilka ziaren kadzidła, zapalił węgiel w wysokiej kadzielnicy i posypał mirrą rozżarzone kamienie. Powietrze natychmiast wypełnił ostry, słodkawy dym. Chamuaset otworzył drzwiczki ołtarzyka, upadł na twarz przed uśmiechniętym Amonem i zaczął się modlić. Wkrótce jednak rytualne fazy wieczornej modlitwy, którą zawsze odmawiał w Tebach, zamarły mu na ustach. Niepewnie wypowiedział kilka osobistych próśb i zamilkł. Klęczał z zaciśniętymi mocno powiekami, świadomy materii podłogi pod kolanami, udami i łokciami, wdychając drobiny kurzu i zapach wosku. Dzieje się ze mną coś dziwnego, pomyślał. Czai się we mnie jakieś niezadowolenie i jeszcze coś obcego i przerażającego. Uczucia te tak głęboko zalęgły się w moim ka, że nie jestem pewien, czy się nie mylę. Może to początek choroby? Może powinienem się oczyścić, pościć przez tydzień, pić jakiś eliksir? A może to dlatego, że zaniedbałem ćwiczenia fizyczne? Leżał bez ruchu, starając się znaleźć przyczynę dziwnego samopoczucia. Niechętnie przyznał w duchu, że czuje niesmak na myśl o ojcu, pałacu, demonstracyjnej arogancji Pi- Ramzes, ministrach bezmyślnie przekładających dokumenty. Był największym magiem i lekarzem w Egipcie, a jednak podziwiali go tylko dlatego, że trzymał ster rządów w rękach. Tymczasem chętnie oddałby głupią władzę, gdyby tylko mógł potrzymać choć przez chwilę zwój Thota, klucz do tajemnicy życia. Oddałby nawet swoje ka za możliwość zdobycia tych dwóch zaklęć, które podobno spisano na zwoju. Jedno z nich dawało moc wskrzeszania z martwych, drugie zaś umiejętność rozumienia wszystkich istot, jakie żyją pod słońcem. Miał władzę nad wszystkimi ludźmi w Egipcie, z wyjątkiem ojca, ale nie nad ptakami, zwierzętami i... zmarłymi. Starzeję się, pomyślał, staję się coraz bardziej uparty i coraz mniej elastyczny, i coraz bardziej się boję. Mam coraz mniej czasu, a tymczasem gdzieś głęboko w ziemi, w skale lub na piersi maga, dużo potężniejszego ode mnie, leżą spisane słowa, dzięki którym zyskałbym nieopisaną moc. Jęknął cicho, usiadł ze skrzyżowanymi nogami, i wbił wzrok w złote sandały Amona. Kiedyś poszukiwanie zwoju było pewnego rodzaju zabawą, celem młodego, ciekawego świata człowieka, pragnącego poznać to, co nieznane i świadomego swoich ogromnych możliwości. Traktował to jak zabawę, kiedy studiował medycynę, zakładał rodzinę i pracował razem z ojcem, przekonany, że jest najbardziej uprzywilejowanym człowiekiem na świecie, i że zwój wpadnie mu w ręce niczym podarunek od kochających bogów. Potem rozpoczął wielkie dzieło odbudowy pomników przeszłości oraz badanie grobów i zabawa usunęła wszystko inne w cień i stała się mrocznym pulsem słabnącej nadziei i narastającej frustracji. Przez siedemnaście lat poszukiwań zyskał ogromną wiedzę, ale nie znalazł zwoju. Plecy zaczęły go boleć, więc uniósł się powoli i zamknął drzwiczki ołtarzyka. Thocie, boże mądrości, którego czczę, dlaczego mi tego odmawiasz? – pomyślał. Jestem jedynym człowiekiem, który zasługuje na ten zwój, a jednak ukrywasz go przede mną, jakbym był głupim, nic nie rozumiejącym chłopem. Komnata wydała mu się nagle zimna. Podszedł do zegara wodnego i przekonał się, że jest późno. Mimo tego był dziwnie niespokojny i pobudzony. Chwycił wełnianą pelerynę, przywołał czuwających pod drzwiami strażników i cichym korytarzem poszedł do Domu Ksiąg. Bibliotekarz drzemał tuż za ogromnymi podwójnymi drzwiami, zaraz jednak obudził się, złożył Chamuasetowi głęboki ukłon i usunął się na bok. Przez następne dwie godziny Chamuaset przeglądał rzędy skatalogowanych zwojów, zaglądając do niektórych i zamieniając parę słów z nielicznymi uczonymi, którzy przedkładali naukę nad sen. Tego wieczoru jednak kontakt ze starymi papirusami nie poprawił mu samopoczucia, a zapisane na zwojach słowa wydawały się równie suche i martwe jak atmosfera w bibliotece. Szybkim krokiem opuścił salę z zamiarem udania się na spoczynek, ponieważ jutro czekał go ciężki, pracowity dzień. U wejścia do swoich komnat zatrzymał się nagle. W głębi korytarza dostrzegł wąską smugę światła wydobywającą się zza lekko uchylonych drzwi i posłyszał głos Horiego oraz krótką odpowiedź Antefa. Pod wpływem impulsu zawrócił i skierował się ku komnatom żony. Strażnik u drzwi skłonił się nisko i zastukał w drewniany panel. Po chwili w progu pojawiła się zaspana Urnero. – Czy twoja pani już śpi? – zapytał niecierpliwie Chamuaset. – Śpi, panie – odpowiedziała służąca, tłumiąc ziewnięcie. Chamuaset znowu się zawahał, lecz wszedł do komnaty Nubnofret. Na stole w kącie paliła się tylko jedna lampa, ale jej światło wystarczyło, aby dostrzegł leżące na podłodze i sprzętach poduszki, szkatułki z kosmetykami, więdnące kwiaty i czarki po winie. Wszystko to powiedziało mu, że Nubnofret spędziła miły wieczór z przyjaciółmi i wbrew swojemu charakterowi pozwoliła wyczerpanej służbie zostawić cały bałagan do rana. – Dziękuję, Urnero – powiedział. – Możesz iść spać. Obudzę cię, kiedy będę wychodził. Urnero skinęła głową i ukłoniła się. Chamuaset podszedł do drzwi komnaty sypialnej. Były uchylone. W dużej, wystawnie urządzonej sali, spała Nubnofret, spowita w miękkie prześcieradła. Chamuaset widział, jak jej pierś unosi się i opada powoli. Powietrze przesycone było słodkim aromatem kwiatów jabłoni, które ktoś włożył do wazy stojącej przy łożu. Zapach dziwnie na niego podziałał. Przypomniał wiosenne podróże do miasta faraona, które odbył w przeszłości, i obudził głęboko uśpione, dawno zapomniane uczucia z lat wczesnej młodości. Ostrożnie przysiadł na brzegu łoża. – Nubnofret, śpisz? – wyszeptał. Mruknęła coś niewyraźnie i odwróciła się na bok, a wtedy prześcieradło zsunęło się z jej ramion aż do pasa. Miała na sobie nocną szatę z cienkiego płótna. Chamuaset nie mógł oderwać oczu od jej dużych, nieco obwisłych piersi z ciemnymi aureolami wokół sztywnych sutek. Jej ciepło i zapach ogarnęły go całego. Zadrżał i otulił się peleryną. Włosy Nubnofret, tu i ówdzie rozjaśnione pasmami siwizny, spływały ciężką falą na poduszki. Jej uśpiona twarz była gładka i spokojna. Chamuaset wrócił myślami do początków ich małżeństwa, kiedy często się kochali, czasami nie z namiętności, lecz po to, by bliżej się poznać. Niezależnie od motywów, były to dobre, piękne wspomnienia. Żadne z nas nie należy do osób spontanicznych, pomyślał, ale zdarzało się, że szukaliśmy siebie jak dzieci, które potrzebują towarzystwa do zabawy. Ciekawe, czy Nubnofret jeszcze to pamięta... Ciekawe, czy pragnie, abyśmy znowu byli sobie tak bliscy jak kiedyś. Może z radością wypełnia codzienne obowiązki i widzi tamte dni jako część minionej młodości. Wie, że rzadko niepokoję swoje konkubiny. Czy czasem leży w łożu i tęskni za moim ciałem? Nadal się kochamy, ale robimy to rzadko i od niechcenia, jakbyśmy chcieli jak najszybciej pozbyć się niewygodnego uczucia. Och, moja poważna i dojrzała Nubnofret, gdzie podziały się tamte dni? Kierujący nim impuls znikł równie szybko, jak się pojawił. Kiedy wstał, Nubnofret poruszyła się niespokojnie i powiedziała coś cicho. Chamuaset odwrócił się, ale już spała, z twarzą wtuloną w poduszki. Odesłał Urnero do kąta, w którym znajdował się jej materac, i wolnym krokiem wrócił do swoich komnat. Rano, starannie ubrany i umalowany, w asyście Ameka, Ramose i Iba udał się do matki. Asetnofret nadal zachowała tytuł królowej, nadany jej po śmierci Nefertari, która przez dwadzieścia lat była ukochaną małżonką Ramzesa. Nefertari była rodzoną siostrą Ramzesa i ciotką Chamuaseta, natomiast Asetnofret przyrodnią siostrą faraona. Miała pięćdziesiąt dziewięć lat i z powodu przewlekłej choroby nie pełniła już obowiązków władczyni. Ramzes poślubił również córkę swoją i Asetnofret, młodszą siostrę Chamuaseta, imieniem Bint-Anat, która od dziesięciu lat była wielką małżonką władcy. Bint-Anat skończyła trzydzieści sześć lat i była uderzająco podobna do zmarłej Nefertari. Łoże faraona dzieliła jeszcze jedna małżonka, Meritamon, córka Nefertari, lecz serce Ramzesa należało do Bint-Anat. Chamuaset nie cierpiał semickiego imienia siostry, natomiast ją samą bardzo lubił. Zachwycała nie tylko nieprawdopodobną wręcz urodą, ale również inteligencją i bystrością. Nie spotykali się często i nie korespondowali ze sobą, lecz zawsze okazywali sobie szczere uczucie. Rozglądał się teraz w poszukiwaniu siostry, podążając w stronę kobiecych komnat, gdzie w luksusie i samotności przebywała Asetnofret. W oddali dostrzegł wyniosłą sylwetkę Meritamon, otoczoną strażnikami i rozgadanymi dworkami, ale Bint-Anat nie było. Pozostawił Ameka i Ramose u wejścia do niewieścich komnat i zabrał ze sobą tylko Iba. Apartament matki, złożony z czterech dużych, komfortowo urządzonych pomieszczeń, znajdował się niedaleko wejścia do haremu. Piąta komnata, mniejsza i bardziej przytulna od pozostałych, wychodziła na ogrody. Stała w niej wygodna sofa, na której Asetnofret lubiła leżeć, obserwując poruszenia wiatru w gałęziach drzew i odpoczywające na trawie kobiety, które plotkowały o swoich przeżyciach i zajęciach, a w letnie noce urządzały huczne przyjęcia. Właśnie tu znalazł ją Chamuaset. Siedziała oparta o poduszki, siwowłosa, drobna kobieta, z pożółkłą, nieumalowaną twarzą zwróconą ku słońcu. W kącie harfiarz wydobywał ze strun powolną, tęskną melodię. Na widok Chamuaseta towarzysząca Asetnofret służąca zerwała się z miejsca i zaczęła zbierać pionki do gry w seneta. Królowa odwróciła głowę w stronę drzwi. Mimo choroby ruch ten pełen był wdzięku i dostojeństwa, które w młodości uczyniły ją sławną pięknością. Uśmiechnęła się z trudem, a Chamuaset schylił się, by ucałować najpierw jej pomarszczoną, wychudzoną dłoń, potem zaś usta. – Słyszałam, że zostałeś wezwany, aby wyciągnąć ojca z jeszcze jednego małżeńskiego ciernistego krzewu, Chamuasecie – powiedziała, starannie i z wyraźnym wysiłkiem dobierając słowa. – Ramzes najwyraźniej lubi ciernie, prawda? Usiadł na podsuniętym mu przez drugą służącą krześle i pochylił się w przód, uważnie wpatrując się w twarz matki. Nie uszło jego uwagi drżenie palców i spowijająca źrenice szarawa mgiełka. – Odnoszę wrażenie, że naraża się na kłopoty wyłącznie po to, aby czerpać rozrywkę z prowadzonych później gier dyplomatycznych – powiedział ze śmiechem. – Jak się czujesz, matko? Czy ból się nasila? – Nie, ale mógłbyś zamienić z moim medykiem parę słów na temat tej papki z nasion maku, którą mi przepisałeś. – Odprawiła służącą i powoli odwróciła się do syna. – To paskudztwo nie koi bólu tak dobrze jak kiedyś, myślę więc, że zgubił twoją recepturę. Zastanawiał się przez chwilę, czy nie powinien jej okłamać, doszedł jednak do wniosku, że byłby to duży błąd. Asetnofret umierała powolną śmiercią i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. – Nie możesz za to winić ani medyka, ani receptury – odparł. – Kiedy chory przyjmuje mak codziennie, lek przestaje działać skutecznie, bo organizm przyzwyczaja się do niego i potrzebuje go coraz więcej i więcej. Asetnofret kiwała głową, nie spuszczając wzroku z twarzy syna. – Dobrze wiesz, matko, że nie cierpię wielu rzeczy pochodzących z Syrii, ale mak to prawdziwe błogosławieństwo – dodał. – Gdybyś cierpiała na krótkotrwałą chorobę lub znajdowała się we władzy klątwy, którą mógłbym z ciebie zdjąć, nie pozwoliłbym ci przyjmować więcej maku, ale... Zawahał się, lecz oczy matki, o białkach pociemniałych od choroby, patrzyły na niego z niezachwianym spokojem. – Ale ty umierasz, droga matko – dokończył. – Polecę więc medykowi, aby dał ci tyle maku, ile zechcesz. – Dziękuję – powiedziała i kąciki jej ust uniosły się w lekkim uśmiechu. – Zawsze byliśmy wobec siebie szczerzy. Skoro więc omówiliśmy już kwestię mego zdrowia, powiedz mi, dlaczego wyglądasz na zmęczonego? Popatrzył jej w oczy i nagle poczuł się niepewny i zagubiony. W ogrodzie jedna z kobiet wybuchnęła ostrym, piskliwym śmiechem. Obok przeszła grupa młodych konkubin. Prowadziły trzy świeżo wykąpane małpki, które na próżno usiłowały usiąść na trawie i doprowadzić swoje futerka do ładu. Już miał odpowiedzieć na pytanie matki, lecz w tej chwili do komnaty wpadła para rozśpiewanych błękitnych ptaków, które przeleciały pod sufitem i wydostały się na wolność, znacząc zieleń drzew smugami jaskrawego błękitu. Nagle ogarnęła go nieopanowana tęsknota, aby być jednym z tych ptaków i wznieść się w niezmierzone, rozpalone niebo, jak najdalej od tej komnaty, gdzie niewidzialna śmierć podkradała się coraz bliżej kobiety, która dała mu życic. – Naprawdę nie wiem – odezwał się w końcu. – Z rodziną wszystko w porządku... – Tak. Wczoraj wieczorem zajrzała do mnie na chwilę Nubnofret. – W majątku też układa się nie najgorzej. Ojciec oczekuje ode mnie nic więcej niż zwykle... Wybuchnęła suchym, przypominającym kaszel śmiechem, który mimo to pełen był humoru i pogody. – Co oczywiście oznacza, że oczekuje wszystkiego. – Tak – uśmiechnął się Chamuaset. – Ale... Nie potrafił dokończyć, więc tylko wzruszył ramionami. – Zajmij się szukaniem męża dla małej Szeritre – poradziła mu matka. – Potrzebny ci nowy cel, a ten masz pod samym nosem. Nie odpowiedział. Zgadzał się z matką we wszystkich kwestiach, z wyjątkiem wychowania córki, tu bowiem Asetnofret opowiadała się po stronie Nubnofret. – Mam nowy cel. Czeka na mnie w domu, na równinie Sakkary – odparł. – Jeżeli uda mi się nim zająć... Widziałaś ostatnio ojca? Królowa nie drążyła tematu zamążpójścia Szeritre. – Odwiedza mnie raz na tydzień – odrzekła. – Rozmawiamy o zupełnie nieistotnych sprawach. Mówił mi, że ukończona jest już stela wzniesiona w kamieniołomach Silsila, przedstawiająca ciebie, mnie, Bint-Anat, ojca oraz Ramzesa jako następcę tronu. Szkoda, że nie będę mogła uczestniczyć w ceremonii odsłonięcia. „Za to mój drogi brat Ramzes na pewno weźmie w niej udział”, chciał powiedzieć Chamuaset, ale w ostatniej chwili powstrzymał gorzkie słowa. Jedną z nielicznych radości w życiu matki była świadomość, że w przyszłości na tronie Egiptu zasiądzie jeden z jej synów, a nie syn Nefertari. – Czy mój brat Merenptah jest na dworze? – zapytał. – Nie sądzę. Udał się w podróż na Południe, aby dopilnować swoich projektów budowlanych. Prawdopodobnie złoży ci wizytę w drodze powrotnej. – Mam nadzieję. Pozostało już niewiele do powiedzenia. Przez chwilę rozmawiali o drobnych sprawach, potem Chamuaset wstał i ucałował matkę. Miała zimną i suchą dłoń. Na krótko zamknął ją w swojej, zaraz jednak ogarnęła go nieprzeparta chęć, aby jak najszybciej poczuć gorące słońce na skórze, unieść twarz ku niebu i przymknąć powieki w oślepiającym blasku chwały Re. Opuścił harem i przejściem na skróty dotarł do prywatnego ogrodu. Było tu pusto. Zbliżało się południe i pod figowcami kładły się krótkie, jasne cienie. Powierzchnia wykładanej niebieskimi kaflami sadzawki była gładka jak szklana tafla, a z oddali dobiegał szum tryskającej fontanny. Chamuaset zanurzył palce w lśniącej, krystalicznie czystej i ogrzanej słońcem wodzie. Ostre promienie słońca przenikały przez płócienne nakrycie głowy, co sprawiało mu dużą przyjemność. Miał dziwne wrażenie, że został uratowany, jak więzień, którego w ostatniej chwili omija kara, lub dziecko, któremu mimo złego zachowania pozwolono bawić się na dworze. Wydawało mu się, że wizyta w komnacie matki, pełnej wydychanego przez nią powietrza, skaziła go w sposób prawie nieodwracalny. Wciąż czuł lodowaty dotyk jej ręki. Pochylił się i aż po barki zanurzył ramiona w czystej wodzie. Przecież ją kocham, pomyślał. A więc to, co czuję, nie jest wstrętem. Rzecz w tym, że nie chcę umrzeć ze świadomością, iż wszystkie marzenia ostatecznie okazują się iluzją. Długo stał, wpatrując się w dłonie, których zarys zniekształcała woda, nie potrafił jednak pozbyć się uczucia nieczystości. Zjadł lekki posiłek z Horim i Nubnofret. Hori wstał późno i wybierał się z Antefem do Domu Życia, a potem na miejskie targowisko. Nubnofret została zaproszona przez królewską małżonkę Meritamon na wycieczkę barką po dopływach Nilu. Chamuaset z roztargnieniem słuchał ich planów, myśląc o zbliżającym się spotkaniu z ojcem. Zjadł niewiele, z pomocą Kasy przebrał się w świeżą szatę i w towarzystwie eskorty poszedł do prywatnego gabinetu faraona. Im bliżej głównej siedziby władcy, tym sale i poczekalnie były bardziej zatłoczone. Chamuaset często musiał zwalniać kroku, zaś Ramose podnosił głos i dostojnicy, urzędnicy, arystokraci, niewolnicy, słudzy i cudzoziemcy padali na twarz, oddając cześć synowi wielkiego Ramzesa. W końcu znalazł się w oazie spokoju, komnacie za ogromną salą tronową, gdzie faraon przyjmował hołdy składane mu przez poddanych i ambasadorów innych krain. Zaczekał przed drzwiami, aż główny herold powiadomi Ramzesa o jego przybyciu. Natychmiast poproszono go do środka. Podchodząc do dużego, zarzuconego zwojami biurka, za którym siedział ojciec, Chamuaset rozglądał się dyskretnie na boki. Zauważył Dżehutiemheba, królewskiego pisarza, milczka o silnej osobowości, który lepiej od innych znał swego pana i prawdziwą sytuację Egiptu. Mężczyzna padł na podłogę z lapis lazuli ze złotawymi żyłkami, kładąc obok siebie tabliczkę. Oświetlony promieniami słońca, wpadającymi z wysoko umieszczonego okna, kłaniał się ambasador kraju Hatti, Urhi-Teszub, z kręconą czarną brodą, w stożkowatym, czerwonym nakryciu głowy, okalającym wyrazistą twarz. Aszahebsed uśmiechnął się chłodno i złożył mu pokłon. Chamuaset ruchem ręki nakazał wszystkim wstać, potem podszedł do Ramzesa i ukląkł, aby ucałować jego przybrane złotymi ozdobami stopy i długie palce dłoni. W końcu wstał, odwzajemniając uścisk ojca. Zastygli pod ścianami służący ożyli i przez chwilę obaj mężczyźni stali się głównym ośrodkiem zainteresowania. Otwierano wino, podawano je do spróbowania Aszahebsedowi, napełniano czarki, podawano serwetki ze śnieżnobiałego płótna, perfumowaną wodę do obmycia palców oraz półmiski z rozmaitymi przysmakami pachnącymi kardamonem i cynamonem. Spełniwszy wszystkie posługi, cofnęli się w głębokim ukłonie. – Nie wyglądasz najlepiej, Chamuasecie – stwierdził pięknym, głębokim głosem Ramzes. – Lekarz nigdy nie potrafi zadbać o własne zdrowie, prawda? Napij się wina i skup myśli. Cieszę się, że cię widzę. Czyżby w wypowiedzianych łaskawym tonem słowach zabrzmiał wyrzut? Chamuaset spojrzał z miłością w jasne oczy obrysowane grubą czarną szminką. Faraon miał w uszach długie kolczyki z osadzonego w złocie jaspisu, które kołysały się lekko i ocierały o chudą szyję, sięgając obwieszonych złotą biżuterią ramion. Nad czołem widniały symbole najwyższej władzy królewskiej – kobra i sęp, wsparte na przytrzymującej czerwony płócienny hełm obręczy ze złota. Cienki, zakrzywiony nos i wąskie wargi podkreślały podobieństwo do Horusa, potężnego boga- sokola. Ramzes bardzo dbał o swoje ciało, poczynając od starannie pomalowanych henną i upierścienionych dłoni, po równo obcięte paznokcie u stóp. Chamuaset nie spuszczał wzroku z ojca; czuł podziw i rozbawienie na widok jego wystudiowanych mchów. Ramzes był próżnym, zdolnym manipulatorem, lecz nawet teraz, w wieku sześćdziesięciu czterech lat, emanował niezaprzeczalnym magnetyzmem. – Chociaż wczoraj nie zasiadłeś ze mną do wieczornej uczty, wiem, że udało ci się wykonać niewielkie zadanie, jakie ci zleciłem – powiedział, zaplatając palce, faraon. – W tym roku Sutech znowu dostanie to, co mu się należy. Rozkażę, aby w twoim imieniu złożono mu ofiarę. Może wtedy weźmie pod uwagę jedynie twój czyn, nie zaś przyziemne myśli, które bez wątpienia wypełniały twoje serce, gdy przykładałeś pieczęć pod rozdziałem subsydiów. Chamuaset roześmiał się, a towarzyszący faraonowi dostojnicy natychmiast mu zawtórowali. – Będę ucztował z tobą dziś wieczorem, Potężny Byku – powiedział Chamuaset, siadając na wskazanym przez Ramzesa krześle. – A jeśli chodzi o wielkiego Seta, to wydaje mi się, że nie przysporzyłem mu powodu do gniewu. Czyż nie porozumiewamy się w chwilach, gdy wypowiadam zaklęcia? Ramzes skinął głową. Kryształowe oczy kobry zabłysły. – To prawda. A teraz bierzmy się do pracy. Stojący za krzesłem Chamuaseta Urhi-Teszub odchrząknął i wysunął się naprzód. Dżehutiemheb zagrzechotał trzcinkami. – Na czym polegają kłopoty z negocjacjami, ojcze? – zapytał Chamuaset. Ramzes wzniósł oczy w górę, obrzucił zimnym spojrzeniem nieszczęsnego ambasadora Hatti i skinął ręką pisarzowi. Chamuaset odwrócił się. – Hattusili, król Hatti, prosi teraz, aby posag księżniczki można było dostarczyć zaraz po jej przybyciu, a nie wcześniej – wyjaśnił Dżehutiemheb. – Bardzo cierpi z powodu chorej stopy i gromadzenie posagu postępuje bardzo powoli. Jego krainę nawiedziła susza, co dodatkowo utrudnia realizację dobrych zamiarów. – Dobrych zamiarów – powtórzył z ironią Ramzes. – Najpierw obiecuje największy posag, jaki kiedykolwiek wypłacono, byle tylko połączyć się z najpotężniejszym rodem świata. Tymczasem miesiące mijają i nic się nie dzieje. Potem otrzymuję list od królowej Puduhepy, nie od niego samego, która informuje mnie, bez słowa przeprosin, że jedna część pałacu została zniszczona podczas pożaru, wobec czego pierwsza rata płatności wpłynie z opóźnieniem. – Ramzes delikatnie pociągnął nosem. – Potężny Horusie, byłem tam, kiedy wybuchł pożar – wtrącił Urhi-Teszub. – Pałac jest naprawdę bardzo zniszczony. Moja królowa została wystawiona na ciężką próbę, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że króla nie było na miejscu, bo wyjechał, aby odprawić ceremonie przed obliczem bogów, a jednak nie omieszkała napisać do ciebie, o boski. Nie zapomniano o Egipcie. Ambasador mówił z gardłowym akcentem, a na jego twarzy malował się wyraz pełnego urazy zaskoczenia. – Może rzeczywiście nie zapomniano o Egipcie – odparł Ramzes. – Trzeba jednak przyznać, że pożar stworzył bardzo wygodną okazję do wprowadzenia zmian w warunkach traktatu. Teraz zaś mój drogi brat uskarża się na ból w stopie, zupełnie jakby sam musiał wyprawiać się na polowanie i osobiście chwytać kozy i konie. Czy w jego kraju nie ma wezyrów albo kompetentnych zarządców? A może to jego małżonka decyduje o wszystkim? Ambasador Hatti najwyraźniej przywykł już do złośliwych uwag faraona, bo czekał spokojnie, z dłońmi ukrytymi w rękawach szaty, aż Ramzes skończy. – Czyżby wielki Horus wątpił w uczciwość brata? – zapytał w końcu. – Czy rzucasz, panie, podejrzenia na króla, który dotrzymał postanowień traktatu spod Kadesz, zawartego przez jego przesławnego ojca, chociaż babiloński władca Kadaszman – Enlil od dawna nalega, aby sporządzić nową, wiążącą ich obu umowę? – Kadaszman-Enlil to oszust – mruknął Ramzes. – Mówię to, choć jakiś czas temu wznowiliśmy stosunki dyplomatyczne. Poza tym przypadkiem wiem, że twój król potajemnie układa się z Babilończykami. – Faraon ugryzł kawałek miodowego ciasteczka, zamyślił się i pełnym elegancji gestem opłukał palce w miseczce z wodą. – Dlaczego miałbym ufać Hattusilemu? Odmówił, kiedy zwróciłem się do niego o odnowienie traktatu i przekazanie mi większej części Syrii. Niedługo potem dowiedziałem się, że sam zabiega o te terytoria. – Początkowo te tereny należały do Hatti, boski – odpowiedział zdecydowanym tonem ambasador. – Dawny traktat, zawarty między Hatti a twoim ojcem Setim, bardzo wyraźnie... Chamuaset westchnął cicho. Urhi-Teszub popełnił taktyczny błąd, wspominając o Setim. Ramzes nie darzył ojca wielkim uczuciem. Seti był człowiekiem o nienagannym guście i wielkiej wizji. Budowle i pomniki, które wzniósł, zwłaszcza świątynia Ozyrysa w Abydos, cechował niezwykły artyzm i zapierające dech piękno. Co gorsza, Seti odnosił prawdziwie wielkie zwycięstwa na polach bitewnych, podczas gdy Ramzes, który stale zapewniał świat o swoich sukcesach, w rzeczywistości poniósł kilka poważnych klęsk. Chamuaset przysłuchiwał się słownym utarczkom obu mężczyzn i w zamyśleniu sączył wino. Kiedy zdecydował się włączyć do dyskusji, był wystarczająco ostrożny, aby przerwać nie ojcu, lecz ambasadorowi. – Wszystko to nie ma istotnego znaczenia – stwierdził. – Zebraliśmy się tu po to, aby doprowadzić do szczęśliwego końca negocjacje małżeńskie. Z całym szacunkiem, Urhi-Teszubie, ale jeśli chcesz przedyskutować kwestię ważności dawnych traktatów, możesz umówić się na spotkanie innego dnia. Ambasador skłonił się i uśmiechnął z wyraźną ulgą. Chamuaset spojrzał na Ramzesa, który okazując lekkie niezadowolenie, z wdziękiem zabawiał się czarką do wina. – W Hattusa przebywa przecież nasz własny ambasador Hui – przypomniał ojcu. – Prześlij mu wiadomość, że chętnie odbierzemy posag wraz z księżniczką, jeśli tylko Hui upewni się, iż wszystkie dary będą przygotowane do transportu w chwili jej wyjazdu. Nie możemy winić Hattusilego za wybuch pożaru i chorobę, lecz za opieszałość. – Przechwalał się za długo i za głośno – dodał Ramzes. – Proponuję, abyśmy zażądali pięcioprocentowej podwyżki wypłacanej kwoty w ramach rekompensaty za wszystkie opóźnienia. Tak czy inaczej, danina niewątpliwie nam się należy. – Faraon rzucił Chamuasetowi chytre spojrzenie. – Nie jestem pewien, czy księżniczka warta jest napięć, na jakie te negocjacje narażają moje królewskie serce. Może powinienem zerwać rozmowy i poślubić jeszcze jedną Babilonkę. – Jeżeli będziemy zbytnio naciskać, Hattusili może podjąć podobną decyzję – zaprotestował Chamuaset. – I mówimy tu o posagu, nie o daninie, o czym doskonale wiesz, ojcze. Możesz uwierzyć, że król Hatti nie kłamie, ale powiedz mu jasno, iż oczekujesz wypełnienia wszystkich warunków. Nie zależy ci chyba na zyskaniu opinii chciwca? – Żądam wyłącznie tego, co mi się słusznie należy – oświadczył z naciskiem Ramzes. Wyprostował, zgarbione pod ciężarem wiszących na piersi złotych i srebrnych naszyjników, plecy i oparł ozdobione bransoletami ręce na poręczy krzesła. – No, ale niech będzie. Dżehutiemhebie, napisz ten przeklęty list do naszego ambasadora i drugi do Hattusilego. Przekaż w nim moje niezadowolenie z opóźnienia i zasugeruj, że jest po prostu zbyt ubogi, aby zrealizować swoje przechwałki. Powiadom go też, że łaskawie zaczekam na owoce tych niezwykle męczących i długich negocjacji. – Boski Horus mówił w pośpiechu – powiedział Chamuaset do pisarza. – Nie wspominaj o jego podejrzeniach. Dżehutiemheb skinął głową i pochylił się nad tabliczką. Ramzes roześmiał się cicho. – Spotkanie dobiegło końca – oznajmił. – Wychodzą wszyscy z wyjątkiem Chamuaseta. Ambasador skłonił się nisko i wraz z pisarzem ruszył tyłem w kierunku drzwi. Ramzes nie czekał, aż znikną. Wstał i gestem przywołał Chamuaseta. – Wezwij swego zarządcę i każ mu przynieść sakwę z lekami – rozkazał. – Zajmij się tym, Aszahebsedzie. Chodźmy do mojej komnaty, Chamuasecie. Chcę, żebyś mnie zbadał. Czasami odczuwam ból w piersi, kiedy wciągam powietrze i zdarza się, że brak mi tchu. Potrzebny mi też lek przeciw zmęczeniu. Nie czekając na zgodę syna, przeszedł do przyległej sali. Chamuaset ruszył za nim. Dolegliwość, na jaką cierpiał ojciec, była nieuleczalna, nigdy jednak nie zebrał się na odwagę, aby mu o tym powiedzieć, chociaż zdawał sobie sprawę, że faraon i tak zignorowałby jego słowa. Ramzes był przekonany, że będzie żył wiecznie. III Niech będzie pochwalony Thot, Piękny księżyc, gdy wschodzi, Ten, który przesiewa dowody, Który sprawia, że zły czyn powstaje przeciwko złoczyńcy, Który sądzi wszystkich ludzi. Chamuaset skończył badać ojca i stwierdził, że w stanie jego zdrowia nie zaszła żadna zmiana. Przepisał mu lek na zmęczenie i pomyślał, że jemu też by się przydał. Towarzyszące negocjacjom napięcie wyczerpało go bardziej niż wysiłek fizyczny. Horoskop, który stawiał sobie i pozostałym członkom rodziny na początku każdego miesiąca, ostrzegał go, że ostatnia część dnia będzie niezwykle ważna: albo wyjątkowo szczęśliwa, albo nieszczęśliwa, w zależności od jego czynów. Niejasna przepowiednia wprawiła go w irytację. Myślał o niej wracając do swoich komnat, aby odpocząć przed ucztą. Uczestniczenie w ucztach faraona sprawiało mu zwykle wielką przyjemność. Ramzes zapraszał gości z całego świata, a wśród nich licznych uczonych, astrologów i lekarzy, z którymi Chamuaset mógł prowadzić długie i interesujące dyskusje. Jednak dziwna przepowiednia wprowadzała do jego myśli niepokój i obawę przed zawieraniem nowych znajomości. Apartament rodzinny był pusty. Chamuaset nie wezwał Kasy, lecz sam się rozebrał, napił wody z dużego dzbana, który zawsze stał w przestronnym holu, i z westchnieniem ulgi wyciągnął się na łożu. Godzinę po zachodzie słońca wszedł ze swoim orszakiem do największej sali biesiadnej w pałacu Ramzesa. Kiedy główny herold uderzył laską o podłogę, wszystkie rozmowy ucichły na czas wymieniania rozlicznych tytułów Chamuaseta, zaraz jednak w sali ponownie zapanował zgiełk i gwar. Chamuaset odniósł wrażenie, jakby musiał przedzierać się przez ten hałas. Barwnie ubrani ludzie stali lub przechadzali się grupkami, z czarkami wina w dłoniach, rozmawiając i śmiejąc się, a ich głosy odbijały się echem od niezliczonych kolumn i namalowanego na suficie rozgwieżdżonego nieba. Podeszła do nich młoda, naga niewolnica z niebiesko-białą wstęgą. Skłoniwszy się głęboko, ozdobiła ich głowy wieńcami z różowych i niebieskich kwiatów, a inna podsunęła tacę z perfumowanymi woskowymi stożkami, które należało przywiązać na perukach. Chamuaset schylił się z uśmiechem, aby mogła to uczynić. Czuł, jak miękkie ręce dziewczyny wiążą wstążkę, a jednocześnie uważnie obserwował otaczający ich tłum. Od strony podwyższenia nadchodziła właśnie Bint-Anat. Ułożona w liczne fałdy długa szata rozwiewała się wokół niej jak szkarłatna mgiełka, spod białej peleryny wyzierały szczupłe ramiona, a długie czarne loki peruki lśniły od stopniałego wosku. Niewolnica usunęła się na bok i Chamuaset złożył pokłon wielkiej małżonce faraona. – Witam cię, bracie – powiedziała pogodnie Bint-Anat. – Chętnie bym z tobą porozmawiała, lecz tak naprawdę zależy mi przede wszystkim na tym, aby poplotkować z Nubnofret. Nie widziałam jej całe wieki. Wybacz mi. Przypominała samą boginię Hathor. Szła lekkim krokiem, zaś goście z szacunkiem usuwali się z drogi. Obok kroczyło dwóch potężnie zbudowanych strażników Szardana, a z tyłu podążał orszak wspaniale ubranych i umalowanych dworzan. – Bint-Anat, jesteś piękniejsza za każdym razem, gdy cię widzę – powiedział Chamuaset. – Oczywiście, że ci wybaczam, ale skoro nie możesz ze mną porozmawiać, napisz do mnie list. Obdarzyła go olśniewającym uśmiechem i odwróciła się do Nubnofret. Jej dworki przestały szczebiotać między sobą i utkwiły zachwycone oczy w Horim, w pięknej, szlachetnej twarzy i brązowym, wspaniale umięśnionym ciele. Hori uśmiechnął się do nich, zaś Chamuaset, zauważywszy spojrzenie Antefa, mrugnął do niego znacząco. Jedna z dziewcząt, odważniejsza od pozostałych, podeszła bliżej, skłoniła się przed Chamuasetem i zwróciła bezpośrednio do Horiego. – Jesteś w Pi-Ramzes zaledwie od dwóch dni, książę, więc być może nie masz jeszcze partnerki, która towarzyszyłaby ci podczas uczty – powiedziała. – Jestem Nefert- chaj, córka architekta faraona, Maja. Z przyjemnością będę zabawiać cię podczas posiłku, a później zaśpiewam dla ciebie, jeśli zechcesz. Chamuaset zauważył z rozbawieniem, że oczy syna zabłysły zainteresowaniem na widok jędrnych piersi dziewczyny, smukłej talii pod żółtą szatą, ciemnych, podkreślonych ciemną kreską oczu i wilgotnych warg. Powoli skinął głową. – Jako córce Maja przysługuje ci przywilej ucztowania w pierwszym rzędzie przed podwyższeniem – powiedział. – Zaprowadź mnie tam, Nefert-chaj. Rozpoczniemy ucztę natychmiast po przybyciu faraona. Jestem głodny. Odeszli, powoli przedzierając się przez tłum gości. Chamuaset patrzył przez chwilę za nimi. Antef zniknął taktownie, lecz Chamuaset doskonale zdawał sobie sprawę, że chociaż Hori chętnie spędzi czas uczty u boku dziewczyny, będzie ją całował, obsypywał komplementami i może nawet pójdzie z nią do ogrodu, aby w przyjaznym mroku obdarzyć intymnymi pieszczotami, zakończy wieczór w towarzystwie Antefa, nad rzeką lub w swoich komnatach. Wiedział, że syn nie czuje pociągu do mężczyzn, chociaż zdarzało się, iż mężczyźni dostrzegali w nim niezwykle atrakcyjnego partnera. Hori lubił towarzystwo młodych kobiet, lecz jego serce i ciało pozostawało zimne. Pociąg fizyczny musiał się u niego łączyć z głębokim uczuciem. Chamuaset z żalem pomyślał o zawodzie, jakiego zapewne dozna śmiała córka Maja, zaraz jednak zaczął szukać swojego miejsca na podwyższeniu, gdzie już gromadzili się członkowie najbliższej rodziny faraona. Usiadł na poduszkach i zdążył zamienić kilka uprzejmych, chłodnych słów z bratem Ramzesem, następcą tronu, który był już nieco podpity, oraz z drugą małżonką i królową Meritamon, gdy główny herold trzykrotnie uderzył laską o podłogę i w sali zapanowała cisza. – Rozsławiający Teby, syn Seta, syn Amona, syn Atuma, Syn Ptah-Tatenena, ten, który ożywia dwie krainy, potężny o podwójnej mocy, dzielny wojownik, pogromca niegodnych Azjatów – tu Chamuaset uśmiechnął się nieco ponuro – pan świąt, król królów, byk pośród książąt... Chamuaset przestał słuchać. Wszyscy obecni na sali, w tym on sam, klęczeli na podłodze, dotykając czołem poduszek, na których jeszcze przed chwilą siedzieli. Herold zamilkł. Chamuaset usłyszał raźne postukiwanie sandałów ojca, a potem lekkie kroki siostry. Bint-Anat z westchnieniem usadowiła się obok męża. Ramzes gestem zezwolił gościom wstać i Chamuaset ponownie zajął miejsce na poduszkach, przysuwając sobie niski stolik. Faraon przechylił się przed swą córką-żoną w stronę Chamuaseta. Na głowie miał wspaniały hełm w biało-niebieskie pasy, ozdobiony złotą kobrą i sępem. Oczy obwiedzione były mocną, ciemną kreską, powieki pomalowane zieloną szminką. Na palcach rąk lśniły pierścienie, a na piersi znak anch i oko Horusa. – Wypiłem odrobinę lekarstwa, które mi przepisałeś, Chamuasecie – powiedział. – Jest obrzydliwe i nie wydaje mi się, żeby mi pomogło, chyba że to dzięki niemu mam dziś taki ogromny apetyt. U stóp podwyższenia strażnik królewskich insygniów ustawiał na podpórkach symbole boskiej władzy – berło, bicz i zakrzywiony miecz, zaś oddział żołnierzy Szardana utworzył łańcuch, odgradzający gości od rodziny faraona. Na sygnał dany przez Aszahebseda, stojącego za królewskim stołem, niewolnicy zaczęli wnosić tace i półmiski. Pachnące woskiem, kwiatami i olejkami powietrze wypełniło się apetycznymi aromatami. Aszahebsed zaczął nakładać dania Ramzesowi. – Oczekujesz cudów od wszystkich, łącznie ze mną, ojcze – powiedział ciepło Chamuaset. – Pozwól, aby lekarstwo zaczęło działać. Nie stanie się to natychmiast. Mógłbyś też spróbować układać się do snu nieco wcześniej. Aszahebsed próbował poszczególnych dań. Ramzes obserwował go ze zniecierpliwieniem. – W łożu jestem równie zajęty jak poza nim – rzucił z kpiącym uśmiechem. – Moje kobiety zamęczą mnie na śmierć, Chamuasecie. Jest ich bardzo wiele i wszystkie domagają się satysfakcji. Co mam robić? – Przestań je kupować – wtrąciła ze śmiechem Bint-Anat. – Posłuchaj Sutiego, kiedy próbuje powiedzieć ci, ile złota odpływa codziennie ze skarbca do haremu. Może to zniechęci cię do dalszych zakupów. Ramzes zaczął jeść szybko, lecz jego gesty pełne były niezaprzeczalnej gracji. Usługujący Chamuasetowi niewolnik nałożył mu pierwsze potrawy. Książę jadł i pił, pełen uznania dla kucharzy Ramzesa. W pewnej chwili dostrzegł Nubnofret, siedzącą w pobliżu podwyższenia w towarzystwie przyjaciółek, a potem zerknął na Horiego i Nefert- chaj. Dziewczyna opierała ręce na nagim ramieniu syna i przytulała usta do jego ucha. Chamuaset pomyślał o Szeritre i serce ścisnęło się mu boleśnie. Co teraz robi? Odmawia modlitwy, czy przechadza się z Bakmut po oświetlonym pochodniami ogrodzie? A może siedzi w swojej komnacie, z kolanami pod brodą, zastanawiając się, co się z nim dzieje i wyrzucając sobie nieśmiałość, która nie pozwalała jej wejść głębiej w nurt życia? Dałby wiele, żeby zobaczyć ją tutaj, z oczyma lśniącymi od wina i podniecenia, dłonią opartą na ramieniu jakiegoś młodego arystokraty i wargami zbliżonymi do jego ucha. Faraon rzucił jakąś uwagę w jego kierunku, lecz Chamuaset jej nie dosłyszał. Jego brat Ramzes siedział przygarbiony nad swoim stolikiem, podśpiewując pod nosem. Chamuaset wrócił do rzeczywistości, postanawiając cieszyć się wieczorem. Kilka godzin później, nasycony nadziewaną gęsią, sałatką ze świeżych ogórków, ciastami i lekko podpity stał przy północnym wejściu do sali, pogrążony w rozmowie ze swoim przyjacielem Unneferem, najwyższym kapłanem Ozyrysa w Abydos. Panujący wokół zgiełk i hałas bynajmniej nie przycichł. Wręcz odwrotnie, w miarę jak ucztujący goście opróżniali kolejne dzbany wina, bawili się coraz lepiej, a przede wszystkim głośniej. Co jakiś czas rozlegały się oklaski, którymi zebrani nagradzali występy połykaczy ognia, akrobatów i nagich tancerek. Długie włosy dziewcząt omiatały podłogę, brzdąkały złote czynele, a błyszczące od potu biodra kołysały się w takt muzyki. Chamuaset i Unnefer usunęli się w stosunkowo cichy kąt, aby porozmawiać i ochłonąć w powiewach nocnego wiatru, wnikającego przez otwarte drzwi. Faraon opuścił podwyższenie jakiś czas temu. Hori zniknął, a Nubnofret powiedziała Chamuasetowi, że pozostałą część wieczoru spędzi w komnatach Bint-Anat. Chamuaset pocałował ją z roztargnieniem i wrócił do prowadzonej z Unneferem dyskusji na temat prawdziwych korzeni święta heb-sed. Obaj mężczyźni nie zwracali najmniejszej uwagi na panujący wokół gwar. Chamuaset powtarzał właśnie swój ostatni argument, zbliżając twarz do twarzy Unnefera i wyciągając czarkę, aby przechodzący niewolnik mógł napełnić ją winem, kiedy poczuł dotknięcie czyjejś dłoni na ramieniu. Nie zareagował, przekonany, że ktoś go potrącił, lecz gdy sytuacja się powtórzyła, odwrócił się z irytacją. Zobaczył przed sobą starego mężczyznę, który usiłował opanować atak kaszlu, typowy dla chorych na płuca. Starzec był przygarbiony, a dłoń, która przed chwilą dotknęła ramienia Chamuaseta, zaciskała się teraz na amulecie Thota, wiszącym na pomarszczonej piersi. Ogolona głowa była naga, pożółkłe stopy bose. W obrzmiałej twarzy o pobrużdżonych policzkach błyszczały pełne inteligencji i skupienia oczy. Mężczyzna miał na sobie niemodną, sięgającą polowy uda spódniczkę, spod której zwisał duży brzuch. Za pasem zatknięty miał jakiś zwój. Chamuaset popatrzył na niego ze zniecierpliwieniem, po chwili zaś z niepewnością. Oczy starca wydały mu się znajome. Może to jakiś kapłan z On lub Memfis? – pomyślał. Ale dlaczego jest tak ubogo ubrany? Wygląda raczej na chłopa. Może to służący, na którym polegam, lecz rzadko widuję? Ale co robi mój służący w Pi-Ramzes i jak uzyskał pozwolenie na wejście do sali uczt? Jeżeli to rzeczywiście ktoś ze służby, powinienem chyba pomówić z Nubnofret, żeby go oddaliła, oczywiście z pełnym mieszkiem. Biedak robi wrażenie, jakby jedną nogą stał już w Sali Sądu. Powstrzymał chęć podtrzymania starca ramieniem, potem poczuł chłodny dreszcz odrazy. Unnefer, widząc, że przyjaciel nie rozpoznaje stojącego przed nim człowieka, w milczeniu popijał wino i obserwował tłum. Chamuaset nabrał w końcu pewności, że starzec chce go o coś prosić. Przyszło mu do głowy, że najprawdopodobniej chodzi mu o lekarstwo. Poważne spojrzenie starego mężczyzny całkowicie go otrzeźwiło. Jakaś siła nie pozwalała mu odwrócić wzroku od twarzy obcego. Dostrzegł w niej starannie ukrywane przerażenie. – Książę Chamuaset? – przemówił w końcu starzec. Było to pytanie czysto formalne, bo doskonale wiedział, z kim ma do czynienia. Chamuaset skinął głową. – Nie mogę cię teraz zbadać, ani przepisać leku – powiedział z trudem, stwierdzając ze zdziwieniem, że mówi szeptem. – Zwróć się do mojego zarządcy, niech umówi cię na spotkanie. – Nie potrzebuję żadnych leków, panie – odpowiedział starzec. – Umieram i pozostało mi już niewiele czasu. Przyszedłem prosić cię o łaskę. Chamuaset spostrzegł, że pełne wargi mężczyzny drżą lekko. – Słucham cię – powiedział. – To bardzo poważna sprawa – ciągnął obcy. – Błagam, abyś nie potraktował jej lekko. Od tego, co zrobisz, zależy los mojego ka. A więc chodzi o magię. Chamuaset odetchnął z ulgą. Starcowi potrzebne jest zaklęcie, wypowiedziane nad nim lub zapisane, aby mógł zabrać je ze sobą. Ledwo o tym pomyślał, mężczyzna gwałtownie potrząsnął głową. – Nie, panie – powiedział ochryple. – Chodzi mi o to. Z tymi słowami wyciągnął zza pasa zwój i ostrożnie podał go Chamuasetowi, który wziął go z zaciekawieniem i przesunął po nim dłonią. Nie było wątpliwości, że zwój jest bardzo stary. Papirus miał szczególną kruchość, która sprawiła, iż ręce Chamuaseta stały się nagle wyjątkowo delikatne. Był dość cienki, zapewne zwinięto go najwyżej trzykrotnie, a jednak wydawał się dziwnie ciężki. Wokół nich trwała uczta. Muzykanci grali na harfie, lutni i bębnach, ucztujący pokrzykiwali głośno i tańczyli, tymczasem dwóch mężczyzn, stojących w półcieniu, otaczała aura bezczasowości. – Co to takiego? – zapytał Chamuaset. Starzec znowu zakasłał. – To niebezpieczna rzecz, panie. Niebezpieczna dla mojego ka, niebezpieczna dla ciebie. Jesteś wielbicielem mądrości, wielkim i powszechnie szanowanym mężem, czcicielem Thota, boga mądrości i wiedzy. Błagam cię, abyś wykonał zadanie, którego mnie, w mojej arogancji i głupocie, wypełnić nie wolno. Oczy starego mężczyzny pociemniały i Chamuaset dostrzegł w nich prawie bolesny wyraz błagania. – Mój czas dobiega końca – ciągnął. – Zniszcz ten zwój w moim imieniu, a ja w następnym świecie przez tysiąc tysięcy lat będę leżał przed Thotem, prosząc go o szczęście dla ciebie. Błagam, Chamuasecie! Spal go! Spal go dla dobra nas obu! Nic więcej nie mogę powiedzieć. Chamuaset przeniósł spojrzenie z udręczonej twarzy na trzymany w ręku zwój. Kiedy podniósł wzrok, starca już nie było. Zaniepokojony i dziwnie podekscytowany rozejrzał się po sali, nigdzie jednak nie dostrzegł nagiej, upstrzonej brązowymi plamami czaszki i przygarbionej sylwetki nieznajomego. Nagle zdał sobie sprawę, że obok nadal stoi Unnefer. – Co ty wyprawiasz, Chamuasecie? – zapytał z irytacją kapłan. – Może jesteś zbyt pijany, aby dalej dyskutować? Chamuaset pospiesznie wymamrotał przeprosiny i wyszedł z sali, mijając zdumionych wartowników, wprost na wilgotny od rosy trawnik. W miarę jak oddalał się od pałacu ścieżką biegnącą wzdłuż północnego muru, hałas stopniowo przycichał. Ostrożnie trzymał zwój, bojąc się, że jeżeli wzmocni uchwyt, papirus rozsypie mu się w ręku. Co za bzdury, pomyślał. Stary człowiek jest umierający, więc przed śmiercią pragnie skupić na sobie czyjąś uwagę. Wciąga mnie w głupią grę, wiedząc, że jestem najbardziej przystępną osobą z całej rodziny. Na zwoju zapisano prawdopodobnie imiona służących lub coś w tym rodzaju. Może to żart? Żart autorstwa Horiego? Nie. Unnefera? Skądże. A może jakiś rodzaj egzaminu, przygotowany przez ojca? Przez chwilę rozważał ostatnią możliwość, wpatrując się w niewyraźny zarys ścieżki pod stopami. Ramzes lubił sprawdzać lojalność swoich podwładnych w najmniej oczekiwanych momentach i w zaskakujący sposób. Robił tak od czasu zwolnienia czołowych dowódców armii, którzy mieli swój udział w mocno wątpliwym zwycięstwie pod Kadesz. Jednak Chamuaset nigdy dotąd nie został poddany takiej próbie, podobnie jak pozostali członkowie rodziny. A może po prostu nie wiedzieliśmy, że przechodzimy próbę? – zastanawiał się, skręcając na oświetlony pochodniami trawnik przed wschodnim wejściem do pałacu. Może już wiele razy zdawaliśmy egzamin, i to z powodzeniem, nieświadomi planów i zamiarów ojca? Jeżeli więc to zdarzenie jest testem, to jakiego rodzaju? I jaki jest jego cel? Czy mam spalić zwój, nie czytając go, i w ten sposób dowieść, że przedkładam lojalność wobec króla nad miłość do wiedzy? A gdybym przeczytał go i dopiero wtedy się go pozbył? Nikt nie miałby pojęcia, że rozwinąłem dokument. Rozejrzał się na boki, lecz ogrody spowijała aromatyczna ciemność, krzewy znaczyły się czarnymi cieniami pod murem, a drzewa wyciągały w górę słabo widoczne gałęzie. Nie, ojciec na pewno nie kazałby mnie śledzić i obserwować. To śmieszne. Więc... więc o co tu chodzi? Dotarł do linii pierwszych pochodni, zwolnił kroku, a po chwili zatrzymał się. Stał tuż pod pochodnią. Gdyby wyciągnął rękę, dotknąłby pomarańczowych płomieni, które tańczyły i co jakiś czas przygasały pod wpływem wiatru. Uniósł zwój i spojrzał nań pod światło z niejasną nadzieją, że uda mu się odczytać go bez rozwijania, ale papirus pobladł tylko odrobinę w blasku ognia. Podniósł rękę jeszcze wyżej. To jakieś szaleństwo, pomyślał. Na drżącej dłoni i twarzy czuł żar, bijący od pochodni. Papirus lekko pociemniał i Chamuaset poczuł, jak zaczyna się marszczyć i zwijać. Musiał być rzeczywiście bardzo stary. Istniała pewna szansa, choć niewielka, że to naprawdę cenny dokument. Szybko opuścił rękę i uważnie obejrzał zwój. Jeden jego róg był lekko nadpalony. Maleńki kawałek oderwał się i powoli spłynął na ziemię. Chamuaset przypomniał sobie nagle swój horoskop. Będzie to bardzo szczęśliwy lub bardzo nieszczęśliwy dzień, w zależności od tego, co zrobi późnym wieczorem. Jakie jednak działanie – spalenie czy zachowanie dokumentu – miało przynieść mu szczęście? Nie wiedział dlaczego, był jednak pewny, że horoskop mówił o tej właśnie chwili i jej poważnych konsekwencjach. Długo stał niezdecydowany, myśląc o starcu, jego pełnych błagania oczach i rozpaczliwym tonie głosu. Pragnął pozbyć się ciężaru, który został mu narzucony, lecz jednocześnie przekonywał samego siebie, że jego osąd został zniekształcony przez wypite wino i zmęczenie, że niepotrzebnie przywiązuje wagę do nic nie znaczącego wydarzenia. Jęknął cicho, zatknął zwój za pas spódniczki i wszedł w głęboki cień. Kiedy znalazł się przy wejściu, wartownicy oddali mu pokłon. Życzył im dobrej nocy i tuszył do swoich apartamentów. Na spotkanie wyszli mu Ib i Kasa. – Gdzie byłeś, panie? – zapytał Ib, na którego twarzy malowała się mieszanina zdenerwowania i ulgi. – Rozmawiałeś z najwyższym kapłanem, a potem zniknąłeś. Amek natychmiast zaczął cię szukać. Prawdopodobnie nadal krąży po pałacu. Utrudniasz nam pracę, panie. – Nie jestem waszym niewolnikiem, Ib – odparł ostro Chamuaset. – Przeszedłem przez ogród do wschodniego wejścia. Od mojego przybocznego strażnika oczekuję niesłabnącej czujności. Jestem niesprawiedliwy, pomyślał, widząc, jak ciemny rumieniec zalewa twarz Iba. Nagle ogarnęło go tak ogromne zmęczenie, że zachwiał się i z trudem utrzymał na nogach. – Kasa, przynieś gorącej wody i zmyj hennę z moich dłoni i stóp – rozkazał. – Pospiesz się, chcę jak najszybciej znaleźć się w łożu. Czyżbym był tutaj sam? Kasa skłonił się pospiesznie i wyszedł. – Jej Wysokość jeszcze nie wróciła, książę Hori także – odpowiedział Ib. – Ich niewolników również nie ma. Zostałem delikatnie i taktownie przywołany do porządku, pomyślał z lekkim rozbawieniem. Położył dłoń na ramieniu Iba. – Dziękuję ci – powiedział. – Możesz udać się na spoczynek. Służący skłonił się i cofnął w kierunku drzwi. Chamuaset wszedł do sypialni. W czterech rogach komnaty ustawiono wazy ze świeżymi kwiatami. Pomieszczenie oświetlały dwie lampy, jedna umieszczona na wysokim złotym stojaku pośrodku pokoju, mniejsza przy łożu, gdzie zapraszająco bielała miękka pościel. W komnacie panowała atmosfera niczym niezakłóconego odpoczynku. Chamuaset z westchnieniem opadł na krzesło i sięgnął po zwój. Nie znalazł go. Przesunął ręką wokół pasa, uniósł szatę, przekonany, że papirus zaplątał się w gęste fałdy i rozejrzał się po podłodze. Ani śladu. Kasa zapukał do drzwi i wszedł do środka, a za nim chłopiec z misą gorącej wody. Chamuaset wstał z krzesła. – Czy któryś z was zauważył może zwój na podłodze przy drzwiach lub w korytarzu? – zapytał. Chłopiec potrząsnął głową, nie podnosząc oczu, postawił misę na toalecie i wycofał się. – Nie, panie – odpowiedział Kasa. – A więc poszukaj go! – rzucił Chamuaset, czując, jak w jednej chwili opuszcza go zmęczenie. – Tylko dokładnie! Służący wrócił po paru chwilach. – Nie ma żadnego zwoju. Chamuaset włożył sandały, które dopiero co zdjął. – Chodź ze mną – polecił i wybiegł na korytarz, cały czas patrząc pod nogi. Zwój zniknął. Kasa szedł powoli za Chamuasetem w kierunku wyjścia, usiłując wypatrzeć w mroku błysk bieli, lecz światło przygasających pochodni nie wydobyło z ciemności żadnego przedmiotu. Chamuaset wyszedł na ścieżkę. Ci sami wartownicy drzemali teraz, oparci o dzidy i dopiero na jego widok wyprostowali się sztywno. – Czy któryś z was widział zwój, który miałem zatknięty za pas, gdy was mijałem? – zapytał, lecz strażnicy zaprzeczyli. – Sądzicie, że zauważylibyście go? – nie ustępował. – Jesteście pewni? – Dzięki specjalnemu szkoleniu jesteśmy bystrymi obserwatorami, panie – powiedział wyższy wartownik. – Do pałacu nie może wejść nikt, kto ma przy sobie coś podejrzanego. Oczywiście nie żywilibyśmy żadnych podejrzeń wobec waszej wysokości, ale nasze oczy automatycznie przyswajają wszystkie szczegóły. Zapewniam cię, panie, że przekroczyłeś próg pałacu bez żadnego zwoju. Chamuaset pomyślał z rozdrażnieniem, że żołnierz mówi prawdę. Strażnicy Szardana słynęli z bystrości i zmysłu obserwacji. Zatrzymywali wszystkich, których choćby tylko podejrzewali o posiadanie broni. Powoli skinął głową. Sięgnął po pochodnię i, zgięty wpół, raz jeszcze przebył krótką drogę z ogrodu do wejścia. Nie znalazł nic. Przyklęknął, szukając sczerniałego kawałka, który oderwał się od papirusu, lecz na kamiennym podłożu nie było po nim śladu. Zaklął pod nosem i oświetlił trawę po obu stronach ścieżki, ostrożnie rozgarniając ją dłonią. Kasa patrzył na niego ze zdumieniem. W końcu wrócił do komnaty. Serce waliło mu jak szalone. – Obudź Ramose – rozkazał Kasie – i niezwłocznie go tu sprowadź. Kasa otworzył usta, by zaprotestować, lecz natychmiast je zamknął i opuścił sypialnię. Chamuaset zaczął spacerować od ściany do ściany. To niemożliwe, myślał. Nikogo po drodze nie spotkałem. Włożyłem zwój za pas, zrobiłem pięć kroków do drzwi i od razu przyszedłem tutaj. To nieprawdopodobne. Ogarnęło go przerażenie, ale szybko je stłumił. Starzec powiedział, że zwój jest niebezpieczny. Dla niego i dla mnie. Czy zawiodłem? A może z powodzeniem przeszedłem jakąś tajemniczą próbę? Przyłożył dłoń do piersi, czując szybkie bicie serca. Po plecach spływał mu pot. Kiedy w progu stanął zaspany i mniej nieskazitelnie niż zwykle ubrany Ramose, Chamuaset z trudem powstrzymał się, aby nie podbiec do niego. – Zgubiłem cenny zwój – powiedział. – Musi być gdzieś w pałacu lub w ogrodzie. Dam trzy sztuki złota temu, kto go odnajdzie i przyniesie. Powiadom o tym wszystkich, którzy jeszcze nie śpią. Spojrzenie Ramose było teraz najzupełniej przytomne. Ze zrozumieniem skinął głową i szybko wyszedł. Ledwo zamknął za sobą drzwi, kiedy otworzyły się one ponownie i do komnaty weszła Nubnofret, poprzedzana wonią sfermentowanego wina i przywiędłych, zgniecionych kwiatów lotosu. – Co się dzieje, Chamuasecie? – zapytała. – O mały włos nie wpadłam na Ramose. Jesteś chory? Podeszła bliżej i przyjrzała mu się uważnie. – Bardzo źle wyglądasz! – wykrzyknęła. – Och, mój drogi, jesteś blady jak ściana. Musisz usiąść. Chamuaset pozwolił, aby pomogła mu usiąść na krześle. Zaraz też poczuł chłodną dłoń na czole. – Masz gorączkę – oświadczyła Nubnofret. – Nienawidzisz Pi-Ramzes, a ono w pełni odwzajemnia twoje uczucie, bowiem jego demony zawsze wywołują u ciebie lekką chorobę. Wezwę maga, niech wypowie nad tobą zaklęcie, które odegna złe moce. Chamuaset chwycił ją za ramię. Gorączkę należało leczyć magią, bo wywoływały ją demony, lecz to on sam sprowadził na siebie chorobę, nie żadne złe moce, które wkradły się w jego ciało. A może Nubnofret miała rację? Czy decyzja o zatrzymaniu zwoju była zła? Może to właśnie przez nią pozwolił, aby opanowały go złe duchy? Czy kryła się teraz w nim jakaś zła, niszcząca siła? Nubnofret czekała, obserwując go z niepokojem. Chamuaset zadrżał, po chwili dreszcze zaczęły wstrząsać całym jego ciałem. – Co się z tobą dzieje, Chamuasecie? – Głos Nubnofret dobiegał do niego z bardzo daleka. – Proszę, puść mnie. Chamuaset oprzytomniał, wymamrotał przeprosiny i cofnął dłoń. Nubnofret rozmasowała miejsce, gdzie jego palce pozostawiły czerwonawe pręgi. – Kasa! – krzyknęła. – Połóż księcia do łoża. Spójrz jak on wygląda. Kasa podbiegł do Chamuaseta i z pomocą Nubnofret zaprowadził go do łoża. – Nie wzywaj magów – mruknął Chamuaset. – Przepraszam cię, Nubnofret. Idź spać i nie martw się. Muszę wypocząć, to wszystko. Straciłem cenny zwój. Nubnofret odetchnęła. – Teraz już rozumiem – dodała z kpiną w głosie. – Inni mężczyźni cierpią z powodu straty dziecka, natomiast ty, drogi bracie, pocisz się i drżysz nad kawałkami papirusu. – Wiem – odparł, zaciskając zęby, aby powstrzymać dreszcze. – Głupiec ze mnie. Dobranoc, Nubnofret. – Dobranoc – rzuciła Nubnofret i szybkim krokiem opuściła komnatę. – Czy potrzebujesz czegoś jeszcze, panie? – zapytał niepewnym tonem Kasa. Chamuaset uniósł głowę znad poduszki i spojrzał w zatroskaną twarz służącego. Wysiłek ten pozbawił go resztki sił. Poczuł na piersi wielki ciężar, a powieki same się zamknęły. – Nie – wyszeptał z trudem. – Nie budź mnie wcześnie. Służący skłonił się i wyszedł cicho. W każdym razie tak przypuszczał Chamuaset. Gdyby Ptah wybrał tę chwilę na koniec świata, Chamuaset nie byłby w stanie nawet unieść powiek. Słyszał, jak Kasa przystanął, aby złożyć pokłon, potem rozległy się ciche kroki i odgłos zamykanych drzwi, lecz wszystko to docierało do niego z jakiejś ogromnej odległości, jakby z drugiego końca miasta, może nawet z innego świata. Zapadł w sen jak człowiek, który traci grunt pod nogami i wpada w ciemną otchłań. Prawie natychmiast zaczął śnić. Było południe, letnie, bezlitośnie upalne południe. Gorące powietrze parzyło nozdrza i oślepiało. Szedł z pochyloną głową, drogą pokrytą białym pyłem, który odbijał okrutny blask słońca. Tuż przed nim kroczyła jakaś kobieta. Chamuaset widział tylko jej nagie kostki, otoczone małymi chmurkami kurzu, które wzbijały jej stopy, oraz mocne, brązowe łydki, rytmicznie wyzierające spod szkarłatnej szaty. Przez chwilę, mimo narastającego zmęczenia i potu, który stale ściekał mu do oczu, obserwował z przyjemnością powolne napinanie się i rozluźnianie jej mięśni oraz sposób, w jaki palce stóp chwytały i odrzucały do tyłu małe lawiny pyłu, wkrótce jednak opanowało go pragnienie, aby objąć wzrokiem całą jej postać. Próbował unieść głowę, lecz bez powodzenia. Z ogromnym wysiłkiem napiął mięśnie karku, ale nie zdołał unieść głowy. Spojrzenie nadal miał utkwione w powierzchni drogi, którą lekko i z wdziękiem pokonywały nogi kobiety. Pomyślał, że dałby wszystko, żeby się zatrzymała. Dyszał z gorąca i zaczął potykać się ze zmęczenia. Zawołał, lecz słowa zmieniły się w maleńkie obłoczki rozpalonego powietrza. Zatrzymaj się! – pomyślał z rozpaczą. Ale kobieta nie zwolniła kroku. Chamuaset czuł się jak zahipnotyzowany. Usiłował zboczyć z drogi na trawę, która rosła po obu jej stronach, odejść w upragniony cień drzew, lecz nogi nadal maszerowały, jakby poza udziałem jego woli, postępując za zmierzającą do jakiegoś celu kobietą. Nagle się obudził. Komnatę wypełniało mdłe światło rodzącego się dnia, w ogrodzie śpiewały ptaki. Wokół panowały spokój i cisza. Nocna lampa dawno zgasła. Powietrze przesycała woń wypalonego knota i spoconego ciała. Zadrżał, nie mogąc otrząsnąć się z atmosfery dziwnego snu. Prześcieradła były mokre od potu. Takie sny zdarzają się w gorączce, pomyślał, siadając z trudem na łożu. To nic nadzwyczajnego. Dotknął nocnego stolika, ramy łoża, wreszcie własnej twarzy, bezwiednie szukając potwierdzenia, że już nie śpi i znajduje się w świecie trwałej materii i zdrowych zmysłów. Nagle zdał sobie sprawę, że jego penis jest nabrzmiały i sztywny, zaś on sam odczuwa seksualne podniecenie, jakiego nie pamiętał od lat. Położył się znowu, próbując zapanować nad oddechem i umysłem. Po chwili zawołał Kasę i kazał mu przygotować poranną kąpiel oraz coś do zjedzenia. Pałac budził się powoli, lecz wszystkie odgłosy były przytłumione, ponieważ apartament Chamuaseta i jego rodziny znajdował się w odległym skrzydle. Kasa wiązał mu właśnie sandały, gdy do komnaty wszedł Ramose. Chamuaset gestem pozwolił mu mówić. Serce zamarło w nim na moment, lecz herold nie przyniósł żadnych nowin. – Moi zastępcy donoszą, że nikt nie widział tego zwoju, ani o nim nie słyszał, panie – oznajmił. – Nadal jednak będziemy rozpytywać służbę i wszystkich w pałacu, obiecując nagrodę. Bardzo mi przykro, panie. – To nie twoja wina, Ramose. – Wstał, odprawił herolda, przyzywając jednocześnie Ameka. Czekając na dowódcę straży przybocznej, nie mógł się powstrzymać od ciągłego zerkania na podłogę komnaty i holu. Po zwoju nie pozostał jednak żaden ślad. – Przygotuj lektykę – rozkazał Amekowi, gdy ten stanął przed nim i oddał pokłon. – Dziś rano chcę osobiście udać się do domu Re i odprawić modły wraz z innymi kapłanami. Nie wiedział, co chce powiedzieć bogu, ani dlaczego nagle zapragnął stanąć w świątyni i wdychać zapach kadzidła oraz atmosferę potęgi i spokoju. Wiedział jedno – jeżeli zmieni decyzję, będzie tego żałował. Ostatnie dni pobytu w Pi-Ramzes spędził na rozmowach z wezyrami Północy i Południa, kilkoma ambasadorami, zarządcami świątyń i z ojcem. Jeszcze raz odwiedził matkę, oraz w towarzystwie strażników wybrał się na przechadzkę po barwnych targowiskach, szukając podarunku dla Szeritre, a także wyprawił się na polowanie na bagniska z ambasadorem Haiti, podczas którego obaj ustalili wiele istotnych spraw. Nubnofret jak zwykle szybko zapomniała o gniewie. Do czasu odjazdu rzadko widywał żonę i syna. W pełni doszedł do siebie po dziwnym ataku, którego doznał tej nocy, gdy zgubił tajemniczy zwój. Ku wielkiej irytacji Chamuaseta nigdy nie udało się go odnaleźć. Bardzo go to denerwowało, chociaż równocześnie zdawał sobie sprawę, że nigdy nie miał wielkiej nadziei na odzyskanie dokumentu. Powoli narastało w nim przekonanie, że w incydent ten zamieszane były duchy, które z własnych powodów zniosły na krótki czas barierę dzielącą świat żywych od świata zmarłych. Chamuaset czuł, że to właśnie on stanowił punkt, w którym mur runął. Tajemniczy starzec musiał być albo wielkim magiem, działającym w porozumieniu z niewidzialnymi siłami, w co Chamuaset raczej wątpił, albo był duchem, a zwój czymś niematerialnym, złożonym z dymu i powietrza, który rozwiał się przed świtem. Zawarte w horoskopie ostrzeżenia, niezwykle żywe wspomnienie zwijającego się i czerniejącego pod wpływem kontaktu z ogniem papirusu, błagalna prośba starego człowieka – wszystko to zbladło, zepchnięte w głąb umysłu. Chamuaset myślał teraz o powrocie do domu, przejrzeniu planów nekropoli byków Apisów, przystąpieniu do następnego etapu prac wykopaliskowych w Sakkarze i odzyskaniu poczucia tożsamości. Tylko dziwny sen, który nawiedził go tamtej nocy, nadal go prześladował. Pamiętał wszystkie jego szczegóły i przez długi czas, na widok zakurzonych, bosych kobiecych stóp, ogarniało go zmęczenie oraz pożądanie. Obładowani najrozmaitszymi zakupami oraz prezentami dla Szeritre i przyjaciół wyruszyli w drogę powrotną do Memfis. Podczas ich pobytu w Pi-Ramzes poziom Nilu jeszcze bardziej się obniżył i jego wody płynęły teraz powoli, jakby ze znużeniem. Mimo sprzyjającego wiatru z północy, podróż do domu trwała dłużej, ponieważ płynęli pod prąd i załoga często musiała sięgać po wiosła. Chamuaset jak zawsze niecierpliwie oczekiwał pojawienia się lasu palm na tle piramid i pustyni zwiastujących bliskość miasta. Siedział pod baldachimem na pokładzie barki pogrążony w myślach o następnym projekcie. Nubnofret drzemała w starannie osłoniętej kabinie, z twarzą pokrytą grubą warstwą odżywczych kremów, które miały ochronić jej skórę przed niszczącym działaniem suchego pustynnego powietrza, lub grała z Urnero w gry planszowe. Hori i Antef rozłożyli na gorących od słońca deskach pokładu układanki i zabawki, które kupili w Pi-Ramzes wyłącznie po to, aby rozebrać je na części. Wiosła uderzały rytmicznie o wodę, baldachim łopotał lekko, poruszany wiatrem. Bez wątpienia jesteśmy najszczęśliwszą, najzgodniejszą i najhojniej obdarzoną przez bogów rodziną w całym Egipcie, pomyślał Chamuaset. IV Śmierć przyzywa do siebie wszystkich. Przychodzą do niej z drżącym sercem, Sparaliżowani lękiem, który przed nią czują. Do schodów nadrzecznych przybili tuż po śniadaniu. Służba natychmiast rozbiegła się do swoich obowiązków. Szeritre, słysząc niecodzienny hałas, przybiegła, aby się z nimi przywitać, potem zaś cała rodzina udała się do ogrodu. Niewolnicy zajęli się rozładunkiem barki. Chamuaset wiedział, że wkrótce wyciągną ją na brzeg i poddadzą kadłub szczegółowym oględzinom. Usiadł na trawie w cieniu figowców, obok Szeritre, i westchnął z ulgą. Fontanna jak zawsze przelewała kryształową wodę do basenu. Siedzące przy ścieżce małpy z wyniosłą nudą obserwowały przez chwilę przybycie domowników, po czym zaczęły kiwać się sennie. Stary dom witał swego pana widokiem skąpanych w słońcu ścian i pięknych kwiatów. Chamuaset wiedział, że niedługo zjawi się Ib i zapyta, czy książę zechce spożyć południowy posiłek w ogrodzie, czy w chłodnej jadalni, zaś w gabinecie będzie czekał wyświeżony Penbuj. Obserwował, jak córka z radością rozpakowuje prezenty, unosząc zaróżowioną z podniecenia twarz. Nubnofret powstrzymała się od udzielania jej rad i napomnień, chociaż widziała, jak dziewczyna garbi się nad klejnotami, pięknymi tkaninami i zabawnymi drobiazgami. Od strony tylnego wejścia nadchodził powoli Ib. Towarzyszył mu Penbuj i nawet z tej odległości Chamuaset wyczuł, że służący z najwyższym trudem panuje nad emocjami. Nawet Nubnofret, zwykle obojętna na głos intuicji, podniosła głowę, a Hori szybko wstał z trawy. – Panie, czy rodzina raczy spożyć posiłek tutaj, czy w jadalni? – zapytał Ib. Chamuaset nie odpowiedział, ponieważ w ogóle nie usłyszał pytania. Cała jego uwaga skupiona była na pisarzu. Penbuj drżał, a jego oczy błyszczały gorączkowo. – Mów! – rozkazał mu Chamuaset. – Panie, na Sakkarze odkryto nowy grobowiec! – wyrzucił z siebie Penbuj. – Robotnicy rozpoczęli oczyszczanie terenu świątyni Niuserre, aby przygotować miejsce pod prace renowacyjne i niespodziewanie odkryli olbrzymi głaz. Dźwignięcie go zajęło całe trzy dni, a kiedy wreszcie głaz przesunięto, oczom zarządcy i robotników ukazały się schody. Chociaż serce Chamuaseta biło coraz szybciej, uśmiechnął się, widząc niezwykłe poruszenie Penbuj a. – Czy schody już oczyszczono? – zapytał. – Tak. U ich stóp... – Penbuj urwał, najwidoczniej pragnąc zwiększyć efekt swoich słów. – Mówże dalej! – wybuchnął Hori. – Słuchamy cię z zapartym tchem! – U ich stóp znajduje się zapieczętowane wejście – dokończył triumfalnie pisarz. – Nie można chyba liczyć, że pieczęcie są oryginalne – stwierdził Hori, lecz w tonie jego głosu dało się słyszeć wahanie. Spojrzał na ojca. Ten szybko podniósł się z ziemi. – Co o tym myślisz? – zapytał pisarza. Penbuj wzruszył lekko ramionami. Najwyraźniej wrócił już do swego zwykłego chłodu. – Pieczęcie robią wrażenie oryginalnych, ale mieliśmy już do czynienia z doskonałymi fałszerstwami – odparł. – Przepraszam, że dałem upust podnieceniu. Zarządca robót uważa, że rzeczywiście znaleźliśmy nietknięty grobowiec. Nubnofret westchnęła ostentacyjnie. – Lepiej zapakuj posiłek księcia i nie zapomnij o niewolnikach, którzy będą mu towarzyszyć – poleciła Ibowi. Chamuaset rzucił jej pełne wdzięczności i rozbawienia spojrzenie. – Przykro mi, droga siostro – powiedział. – Muszę dziś przynajmniej zerknąć na to niezwykłe znalezisko. Ib, każ podstawić lektyki. Idziesz ze mną, Hori? Młodzieniec skinął głową. – Tylko błagam, nie otwierajmy go dzisiaj, ojcze. Nie zdążyłem się nawet umyć. – Wszystko zależy od tego, co zastaniemy na miejscu – odparł z roztargnieniem Chamuaset. Myślami był już daleko. Nowy grobowiec, nowe inskrypcje, nowe informacje, nowe zwoje. Nie oczekuj niczego niezwykłego, upomniał się surowo. Szansę na wielkie odkrycie są niewielkie. Horoskop na ostatnią część dnia jest bardzo niepomyślny. To samo dotyczyło pozostałych członków rodziny, dlatego wątpił, aby grobowiec krył coś naprawdę cennego. Zupełnie niespodziewanie ogarnęło go pragnienie, aby powiedzieć Penbujowi, żeby kazał zasypać wejście ziemią i piaskiem. W tej chwili najważniejsza była odnowa świątyni Niuserre i to jej należało się pierwszeństwo. Chwila słabości minęła jednak szybko, przezwyciężona rosnącym podnieceniem. Niuserre może zaczekać. Czekał już tyle czasu, że z pewnością wytrzyma jeszcze parę dni. Podszedł do nich Amek, prowadząc tragarzy z lektykami. – Czy na moje biurko trafiły jakieś pilne sprawy? – zapytał Chamuaset. Penbuj potrząsnął głową. – To dobrze. Postaram ci się to wynagrodzić, Szeritre – powiedział do córki, lecz ona uśmiechnęła się, przytulając policzek do cienkiej niebieskiej tkaniny, którą jej przywiózł. – Przywykłam już do tego – roześmiała się. – Baw się dobrze, ojcze. Życzę ci, abyś znalazł coś wspaniałego. Coś wspaniałego. Nagle Chamuaset poczuł, że cały płonie z niecierpliwości. Ucałował chłodny policzek Nubnofret, wsiadł do lektyki i już po chwili niewolnicy nieśli go w kierunku świątyni Neit i dzielnicy Anchtaui. Żołądek burczał z głodu, włożona rano szata była lepka od potu i pognieciona, lecz nie przywiązywał do tego najmniejszej wagi. Znowu wyruszał na łowy. Kiedy wysiadł z lektyki, na spalonej popołudniowym słońcem wyżynie Sakkary, dręczyło go pragnienie. Wokół uwijali się niewolnicy: rozbili mały namiot, który zawsze zabierał ze sobą, rozniecili ogień, zaś cierpliwy Ib kierował nakrywaniem do stołu, przy którym Chamuaset miał zjeść spóźniony południowy posiłek. Hori podszedł do ojca, wzbijając fontanny piasku. – Niezależnie od pory roku, Sakkara jest zawsze rozgrzana jak piec – powiedział. – Proszę, ulituj się nade mną i pohamuj swoją żądzę przynajmniej na godzinę. Muszę coś zjeść, a chcę towarzyszyć ci podczas oglądania pieczęci. Wejście jest tutaj, prawda? Wskazał ręką miejsce, gdzie wśród rozpalonych piasków stały ruiny świątyni Niuserre. Tuż obok, za zniszczonym murem, widać było olbrzymi głaz i spory wzgórek ciemnego piasku i żwiru. Chamuaset niechętnie zawrócił w stronę namiotu i stołu, teraz ocienionego baldachimem i zastawionego potrawami. Za jego krzesłem stał wyprostowany Ib. Zasiedli do posiłku. Chwilę rozmawiali na temat odkrytego grobu, lecz wkrótce umilkli. Hori był w dziwnym nastroju. Wsparł podbródek na dłoni i w zamyśleniu rysował nożem jakiś wzór na obrusie. Uniesienie, jakie ogarnęło Chamuaseta na myśl o wielkim odkryciu, malało stopniowo, aż w końcu ustąpiło miejsca coraz silniejszej niepewności. Siedział wpatrzony w otwór w ziemi, który zdawał się go równocześnie przyzywać i ostrzegać. Odwrócił wzrok, dopił piwo i opłukał palce, zaraz jednak znowu pobiegł spojrzeniem ku złowrogiej ranie w lśniącym od słońca ciele pustyni. Wyobraził sobie, że wykopany w piasku otwór jest wejściem do podziemnego świata, z którego wydobywa się zimny wiatr. Zdarzało się już, że w chwili otwarcia grobowca nie mógł opanować przesądnego lęku. Zmarli nie lubili, aby zakłócać im spokój, lecz Chamuaset zawsze składał ofiary za ka zmarłych, kazał naprawiać znajdujące się w komorach grobowych uszkodzone sprzęty i ponownie zasypywał wejścia do grobowców, pewny, że towarzyszy mu wdzięczność poddanych Ozyrysa. Tym razem jednak było inaczej. Strach pełznął ku niemu po błyszczącym żółtym piasku niczym demoniczny wąż Apop i z każdą chwilą rosło w nim pragnienie, by zasypać wejście do grobowca i nawet nie próbować go otworzyć. Z trudem otrząsnął się z tego nastroju. Wstał, dotknął lekko ramienia zamyślonego syna i wyszedł z przyjemnego cienia. W towarzystwie Iba i Penbuja podeszli do schodów. Kamień parzył ich w stopy nawet przez podeszwy sandałów, chociaż miejscami był jeszcze ciemny od wielowiekowej wilgoci. Stopni było pięć. Chamuaset zatrzymał się przed małymi, kutymi w skale kwadratowymi drzwiami. Kiedyś musiały być pobielone. Z lewej strony tkwił gnijący brunatny sznur wbity w drzwi i kamienną ścianę. Na potężnym węźle widniała sucha, rozpadająca się kula z błota i wosku. Chamuaset pochylił się niżej, czując na karku oddech Horiego. Młody człowiek gwizdnął z podziwu. – Szakal i dziewięciu jeńców! – zawołał. – Ojcze, gdyby ten grobowiec został kiedyś splądrowany, a potem ponownie opieczętowany, znaleźlibyśmy prymitywną imitację znaku Domu Zmarłych albo tylko kawał błota. Tymczasem spójrz na ten sznur. Jest tak stary, że wystarczy dmuchnąć, by się rozsypał. Chamuaset kiwnął głową, uważnie przyglądając się drzwiom. Nigdzie nie dostrzegł śladów włamania, chociaż tu i ówdzie tynk odpadł lub pociemniał. Oczywiście nie oznaczało to jeszcze, że grobowiec nie padł ofiarą rabusiów. Złodzieje często uciekali się do bardzo przemyślnych sposobów, by dotrzeć do kosztowności, które składano w grobach zmarłych arystokratów. Nagle zapragnął z całego serca, aby okazało się, że grobowiec został jednak naruszony, że inni, bardziej nieuczciwi i uparci od niego, wzięli na siebie gniew bogów i zmarłych, gwałcąc starożytne zaklęcia, chroniące tych, którzy spoczywali w ciemności, za tajemniczymi drzwiami. – Panie, boję się – wyszeptał Ib. – Nie podoba mi się to miejsce. Nigdy dotąd nie widzieliśmy nienaruszonej pieczęci. Nie powinniśmy wchodzić tu jako pierwsi... – Nie jesteśmy złodziejami czy świętokradcami – odparł Chamuaset, nadal pilnie obserwując powierzchnię drzwi. – Nigdy nie popełniłem świętokradztwa i nie skrzywdziłem zmarłych, których grobowce badałem. Wiesz przecież, że ponownie zapieczętujemy wejście, pozostawimy liczne ofiary za pogrzebanych tu zmarłych i zapłacimy kapłanom, aby się za nich modlili. Zawsze tak robimy. Odwrócił się i spojrzał w twarz zarządcy. Ib spuścił głowę, wyraźnie unikając jego wzroku. – Nigdy cię takim nie widziałem, Ib. O co chodzi? Dopiero teraz Chamuaset zdał sobie sprawę, że wątpliwości nękają nie tylko Iba. Penbuj przyciskał tabliczkę do nagiej piersi i nerwowo przygryzał wargę. – Ten grobowiec jest inny, panie – upierał się Ib. – Ostatniej nocy na pokładzie barki śniłem, że piję ciepłe piwo. To straszny omen, zapowiedź, że wszystkich nas dotknie cierpienie. Chamuaset chciał już zbesztać go za głupotę, lecz taki sen rzeczywiście należało potraktować poważnie. Słowa Iba obudziły drzemiący w nim lęk. Musiał bardzo się starać, aby go nie okazać. – Przebacz mi, panie, ale ja także mam złe przeczucia co do tego grobowca – wtrącił Penbuj. – Dziś rano, gdy chciałem odprawić modły do Thota, mojego patrona, kadzidło nie chciało się zapalić. Podsypałem świeżego, lecz na nic to się nie zdało. Potem dostałem dreszczy i przez dłuższy czas nie mogłem się poruszyć. – Penbuj utkwił w Chamuasecie przerażone oczy. – Nie otwieraj tego grobowca, błagam! Będą inne! Dręczący Chamuaseta niepokój wzrósł. – Hori? – powiedział niepewnie. Syn uśmiechnął się. – Spałem dobrze i bez przeszkód odprawiłem modły – odpowiedział. – Nie zamierzam lekceważyć waszych przeczuć, przyjaciele, ale upłynęła dopiero pierwsza połowa dnia, jest więc możliwe, że złe znaki nie mają mc wspólnego z tym grobowcem. Czy naprawdę byłbyś w stanie zrezygnować z takiego znaleziska, ojcze? Nie mów mi, że ty także otrzymałeś jakieś ostrzeżenie. Chamuaset ujrzał nagle przed sobą starca ze zwojem w drżących palcach i ogień pochodni czerniący papirus. To nie było ostrzeżenie, pomyślał. Zaledwie przeczucie, dreszcz przerażenia, który wstrząsnął moim ka. – Nie – odrzekł powoli. – I oczywiście nie odrzucę tego daru od bogów. Jestem uczciwym człowiekiem, czynię wiele dobrego w Egipcie. Ofiaruję ka spoczywającego w tym grobowcu zmarłego wiele cennych rzeczy w zamian za to, co tu znajdziemy. Wyprostował się i delikatnie dotknął sznura, czując, jak konopie osypują się na ziemię. – Ib, wezwij mistrza kamieniarzy i każ mu wyciąć drzwi – rzucił. Pociągnął za sznur i zerwał go. Pieczęć pękła na dwoje z cichym stukiem. Chamuaset cofnął się. Ib skłonił się i ruszył po schodach na górę. Hori zbliżył twarz do rozgrzanego kamienia, wsuwając palec w szczelinę między drzwiami i ścianą. Chamuaset i Penbuj usiedli na stopniu, czekając na przybycie kamieniarza i jego uczniów. – To dość niezwykłe, że wejścia do grobowca bronią drzwi, a nie otwór zapchany gruzem – zauważył Penbuj, lecz Chamuaset nie odpowiedział. Walczył z własnym przeczuciem katastrofy. Kiedy przybył kamieniarz, książę i jego towarzysze schronili się pod baldachimy. Znużony popołudniowym upałem Chamuaset przyglądał się, jak ciemna szczelina staje się powoli zarysem drzwi. Po godzinie kamieniarz ukląkł przed nim, dotykając czołem piasku. Jego naga pierś, nogi i duże dłonie o silnych palcach pokryte były warstwą białego pyłu. – Panie, drzwi można już wyłamać – powiedział. – Mam to zrobić? Chamuaset skinął głową. Kamieniarz odszedł i po chwili rozległ się głośny zgrzyt łomów o kamień. Hori przykucnął obok ojca i obaj obserwowali, jak kwadratowy kamień przesuwa się do przodu, odsłaniając powoli coraz większy obszar ciemności. – Gotowe – mruknął Hori. Chamuaset poczuł, że mięśnie na karku zupełnie mu stężały. Z otworu zaczął wylewać się cienki strumień szarawego powietrza. Wydawało mu się, że czuje jego odór, wilgotny, zatęchły, zalatujący rozkładającym się ciałem. Znał ten zapach, czuł go przy wielu podobnych okazjach, lecz tym razem miał wrażenie, że jest wyjątkowo ostry. – Spójrz, ojcze! – zawołał Hori, wskazując ku górze. – Ulatujące z grobowca powietrze przybiera kształt spirali. Rzeczywiście, strumień powietrza tworzył dziwne kształty. Chamuaset pomyślał, że gdyby nie rozwiewały się tak szybko, potrafiłby je opisać. W końcu smuga cuchnącego powietrza zniknęła i Chamuaset wstał z krzesła. – Uważaj na zasadzki, ojcze – upomniał go Hori. Skinął głową. Czasami w grobowcach znajdowały się starannie ukryte szyby, w które wpadali nieostrożni, lub fałszywe drzwi, prowadzące do przepastnych, wydrążonych w skale otworów. Chamuaset dotarł do szczytu schodów, zawahał się, odetchnął głęboko i szybko zszedł po stopniach, przekraczając próg otwartego przez kamieniarzy grobowca. Podążyli za nim służący z zapalonymi pochodniami. Chamuaset zatrzymał się na chwilą w krótkim korytarzu, czekając, aż blask ognia oświetli wnętrze. Niewolnicy szli powoli, z wyraźną niechęcią. Nic dziwnego, zawsze się boją, pomyślał. Ja też, przynajmniej tym razem. Pomarańczowe płomienie zadrżały, rzucając na ściany długie cienie. Penbuj zagrzechotał tabliczką, Hori dyszał lekko. Chamuaset nieświadomie oparł dłoń na ramieniu syna i razem weszli do grobowca. Chociaż świeże powietrze przeniknęło już do środka, odór wilgoci i stęchlizny był bardzo silny. Penbuj zaniósł się kaszlem, a Hori zmarszczył nos. Sala, z której wchodziło się do komory grobowej, choć mała, była wspaniale zdobiona, bardzo czysta i najwyraźniej nienaruszona. Chamuaset z podnieceniem patrzył na równo poustawiane skrzynie i szkatuły, meble i gliniane dzbany z oliwą, winem i pachnidłami, nadal zapieczętowane. W niszach stało sześć posągów uszebti, czekając na wezwanie swojego pana do pracy na polu lub przy warsztacie tkackim. Wokół nich ściany tętniły życiem. Na białym tynku intensywne barwy malowideł wybuchały w świetle pochodni z niezwykłą siłą. Posuwając się wolno wzdłuż ścian, podziwiał mistrzostwo artystów. Zmarły i jego małżonka siedzieli przy stole, z różowymi kwiatami lotosu w jednej ręce i czarą z winem w drugiej, pochylając się ku sobie z uśmiechem. Młody człowiek, najpewniej ich syn, ubrany w krótką białą spódniczkę, z licznymi naszyjnikami na czerwonej piersi, podsuwał kawałek owocu pawianowi, którzy przysiadł u jego stóp. Pawiany widniały w wielu miejscach – bawiły się w ogrodzie, gdzie rodzina odpoczywała nad stawem, biegły za zmarłym, który z oszczepem w ręku polował na lwa na pustyni, siedziały z ogonami owiniętymi wokół bioder, podczas gdy mężczyzna, jego żona i syn sunęli na tratwie przez zielone bagnisko w poszukiwaniu kaczek. Pawian leżał nawet przy łożu pogrążonej we śnie pary, a słońce wysyłało pierwsze promienie, które miały obudzić śpiących. Między malowidłami obrazującymi szczęśliwe życie członków rodziny umieszczono zapisane czarnymi hieroglifami prośby do bogów o przyjęcie zmarłych do raju, liczne błogosławieństwa i nagrody w następnym życiu oraz o opiekę nad ich grobowcem. Hori zamienił parę słów z Penbujem, który przystąpił już do kopiowania inskrypcji, i podszedł do Chamuaseta. – Czy zauważyłeś, że w tych obrazach jest coś dziwnego, ojcze? Chamuaset obrzucił go szybkim spojrzeniem. – Pawiany? Syn potrząsnął głową. – Nie, chociaż ich nagromadzenie jest dość niezwykłe. Pochowany tu człowiek musiał być czcicielem Thota. Chodzi mi jednak o coś innego. O wodę. Przyjrzyj się uważnie. Chamuaset posłuchał rady Horiego i ogarnęło go zdumienie. Wszystkie malowidła przedstawiały mężczyznę, jego żonę i syna ze stopami w wodzie. Raz woda płynęła małymi białymi strumykami, kiedy indziej fale niosły ryby różnych gatunków, a w jeszcze innym miejscu stopy zmarłych tkwiły w misach pełnych wody. Wszędzie jednak stanowiła powtarzający się element. – Ci ludzie musieli kochać Nil, skoro kazali ozdobić grobowiec jego błogosławionym widokiem – wyszeptał Chamuaset, a jego słowa odbiły się cichym echem od ścian. – Jeszcze coś, Hori: wydaje mi się, że ten człowiek był lekarzem, tak jak ja. Popatrz. – Wskazał na malowidło, na którym uwieczniono kilka instrumentów chirurgicznych. – Inskrypcja poniżej to receptura leku na nieuleczalny szkorbut, a tutaj umieszczono spis zaklęć przeciwko demonom wywołującym choroby. Szli powoli wzdłuż ścian, zaś Penbuj postępował za nimi, kopiując napisy. Nagle Chamuaset zatrzymał się i wydał okrzyk pełen satysfakcji. Tuż przed otwartymi drzwiami, prowadzącymi do komory grobowej, znajdowała się wysoka nisza, a w niej dwie granitowe figury, przedstawiające dwie postacie – męską i żeńską. Kobieta była smukła i pełna wdzięku. Uśmiechnięte oczy patrzyły na Chamuaseta spod krótkiej, staroświeckiej peruki i niebieskiej opaski. Jedną rękę miała spuszczoną, drugą zaś obejmowała w pasie męża – szczupłego, również uśmiechniętego mężczyznę, o łagodnym wyrazie kwadratowej twarzy, ubranego jedynie w krótką przepaskę i sandały. Jedna jego noga była wysunięta lekko do przodu. W dłoni trzymał kamienny zwój. Chamuaset pomyślał, że posągi wyszły spod ręki prawdziwego mistrza, podobnie jak wszystkie sprzęty i malowidła w grobowcu. Oczy wyrzeźbionych postaci lśniły, klejnoty na szyi kobiety zachwycały pięknymi odcieniami czerwieni i błękitu, a zdobiące jej szatę frędzle połyskiwały złotą farbą. Chamuaset pochylił się nad cokołem. – A więc znaleźliśmy księżniczkę i najprawdopodobniej księcia, chociaż jego imienia nie mogę odczytać – odezwał się po chwili. – Kamień pękł głęboko w miejscu, gdzie je zapisano... Hori dotknął nierównego pęknięcia. – Nie wygląda to na robotę wandali – powiedział. – Sądzę, że cokół uległ uszkodzeniu w czasie ustawiania i robotnicy nie mieli czasu go naprawić. Tak czy inaczej, jego imię na pewno umieszczono na sarkofagu. Chamuaset kiwnął głową. – Masz rację. Imię księżniczki ma fascynujące brzmienie. Ahure... Tak, jest niezwykłe. No, ale bierzmy się do pracy. Hori, potrafisz określić datę budowy grobowca? Hori roześmiał się, a dźwięk ten odbił się echem, wprawiając cienie w ruch. Jeden z niewolników krzyknął ze strachu. Chamuaset wzdrygnął się i z trudem opanował chęć zasłonięcia dłonią ust syna. – Dlaczego pytasz? – Śmiech Horiego przeszedł w cichy chichot. – To ty wiesz wszystko, ja mogę ci tylko asystować. Myślę jednak, że dokładne datowanie grobowca jest niemożliwe. Sprzęty są surowe i proste, mogą pochodzić z okresu Wielkich Piramid, lecz dekoracje utrzymane są w stylu, jaki obowiązywał za panowania mojego pradziada Setiego. Może wygląd sarkofagów podpowie nam dokładniejszą datę. Chamuaset wcale nie miał ochoty przejść do następnego pomieszczenia. Słudzy, którzy czuli to samo, zbili się w cichą gromadkę na środku sali. Jedynie Penbuj, całkowicie pogrążony w pracy, wydawał się obojętny na atmosferę. – Posąg księcia trzyma w dłoni zwój – zauważył Chamuaset. – Wygląda na symbol władzy faraona. Bardzo dziwny pomysł. Ktoś mógłby nawet powiedzieć, że bluźnierczy, ponieważ tylko wizerunki królów można przedstawiać z symbolami ziemskiej władzy. Hori skinął tylko głową i krótkim gestem kazał sługom wejść do komory grobowej. Niewolnicy zawahali się. Oczy mieli rozszerzone za strachu i pobladłe twarze. Chamuaset podszedł do nich, zastanawiając się, czy na jego twarzy również maluje się strach. – Nie bójcie się – przemówił łagodnie. – Czyż nie jestem największym magiem w Egipcie? Czy nie jestem potężniejszy od tych zmarłych? Podajcie mi pochodnię. Wyjął pochodnię z drżącej dłoni stojącego najbliżej niewolnika i, starając się zapanować nad własnym przerażeniem, przekroczył próg komory grobowej. O mały włos nie upuścił pochodni i z najwyższym trudem stłumił okrzyk. Tuż przed nim, oświetlony blaskiem płomienia, stał olbrzymi posąg Thota. Zakrzywionym dziobem celował w Chamuaseta, a mądre ptasie oczy połyskiwały w mroku. W prawej ręce trzymał trzcinkę, w lewej tabliczkę pisarza. Naturalnej wielkości rzeźba lśniła ciepłym blaskiem. Kiedy Chamuaset opanował strach, zauważył, że pokryto ją grubą warstwą złota. – Thot – wyszeptał. Ukląkł przed posągiem boga i z czcią ucałował jego stopy. Tuż za nim pokłon bóstwu oddał Hori. Słudzy stali w progu, wznosząc pełne podziwu okrzyki. Chamuaset podniósł się i właśnie wtedy zobaczył pokrywy sarkofagów. Stały oparte o pobielaną ścianę, po obu stronach Thota – dwa ciężkie, wypolerowane bloki kwarcytu. – Ależ to niemożliwe! – wykrzyknął zdumiony. – Przecież nie było tu żadnych złodziei! Dlaczego książę rozkazał, aby jego ciało pozostało nieprzykryte? – Może wcale go tu nie ma. – Słowa Horiego zabrzmiały głucho w ciasnym pomieszczeniu. Ojciec i syn odwrócili się jednocześnie. Chamuaseta ogarnął lęk, który nie opuszczał go od chwili, gdy po raz pierwszy ujrzał usypany przez robotników wzgórek wilgotnego piasku i złowrogi otwór poniżej. Jego dłonie stały się mokre i śliskie od potu. Mocniej chwycił pochodnię. – Nie – szepnął. – Jest tutaj. Oboje są. Sarkofagi stały obok siebie na kamiennych podstawach. Światło pochodni zadrżało, a pod ścianami zgromadziły się gęste cienie. Pogodny nastrój Horiego w jednej chwili się rozwiał. Bez słowa stanął u boku ojca. Chamuaset znowu zmusił się do działania. Co się ze mną dzieje? – pomyślał gniewnie. Setki razy patrzyłem na zmarłych. Jestem przecież kapłanem Domu Zmarłych i lekarzem. Nie, to nie widok zmarłych sprawia, że krew ścina mi się w żyłach, lecz złowroga magia, którą tu wyczuwam. Dlaczego te sarkofagi są odkryte? Pierwsze zabandażowane ciało miało prawe ramię ciasno przylegające do boku, a lewe zgięte na piersi. Była to kobieta, księżniczka Ahure. Chamuaset patrzył na nią przez długą chwilę. Pod zakurzonymi pasmami płótna, zbrązowiałymi od użytych do balsamowania soli, które wchłonęły wilgoć ciała, rysowały się kształty licznych amuletów. Chamuaset przeliczył je w myślach. Niektóre umieszczono bezpośrednio na ciele. Bez trudu rozpoznał węzeł z przepaski Izydy, która chroniła zmarłych przed złem. Szyję księżniczki zdobił amulet dżed, kręgosłup Ozyrysa, który dawał zwłokom siłę ponownego zaistnienia w ciele i duchu w następnym świecie. Poniżej leżał ogromny naszyjnik ze złota i turkusów, który pokrywał zapadłą pierś, połyskując kusząco w świetle. Chamuaset zadrżał. Ten, kto nosił taki naszyjnik, zyskiwał siłę oswobodzenia się z krępujących go więzów. – Jest piękny – wyszeptał Hori. Chamuaset skinął głową, zaciskając mocno wargi. Powoli podszedł do drugiego sarkofagu, starając się stłumić strach. Książę leżał z ramionami przyciśniętymi do boków, w typowo męskiej pozycji. Był równie prosto zabandażowany jak małżonka. On również miał na sobie naszyjnik ze złota i turkusów. Chamuaset utkwił w nim wzrok, dlatego w pierwszej chwili nie zauważył przedmiotu w prawej dłoni zmarłego. Pochylił się nad nim z okrzykiem zdumienia. – Hori! Tu jest jakiś zwój. Wsunął rękę do wnętrza sarkofagu i dotknął papirusu. Zwój był zupełnie suchy i stawiał wyraźny opór. Chamuaset pociągnął trochę mocniej i dostrzegł, że wraz ze zwojem drgnęła cała ręka. – Zwój nie spoczywa w dłoni księcia – zauważył Hori. – Ręka jest dokładnie zabandażowana. – Masz rację – odparł Chamuaset. – Zwój został chyba przyszyty do bandaży. Popatrz, wystarczy, że pociągnę, a cała ręka się porusza. Wyprostowali się z wyrazami zaskoczenia na twarzach. – Mamy problem – stwierdził cicho Hori. – Zabrać zwoje z grobowca, aby je przepisać, a następnie odłożyć na miejsce, to jedno, ale co innego odciąć ten zwój od dłoni. Nigdy dotąd nie wyjmowaliśmy niczego z sarkofagu, najwyżej ze skrzyń w korytarzu. – Wiem – rzucił z irytacją Chamuaset. Nie spuszczał wzroku z papirusu i dotykającej go dłoni. – Gdyby sarkofagi były zdobione i pokryte zaklęciami, być może znaleźlibyśmy jakieś wyjaśnienie, lecz na tych sarkofagach nie umieszczono żadnych dekoracji. Nie ma tu nawet oczu, którymi zmarli mogliby patrzeć na salę. Dlaczego ten zwój miał aż tak wielkie znaczenie, że książę rozkazał przyszyć go do swojej dłoni? – To poważna sprawa. – Stojący za nimi Penbuj zajrzał do sarkofagu, wetknąwszy paletę pod pachę. – Inskrypcje niczego nie wyjaśniają, ani wizerunków pawianów, ani przedstawionej wszędzie wody. I gdzie spoczywa młody książę, syn tej pary? Czy zmarł gdzie indziej i dlatego pogrzebano go w innym grobowcu? – Umilkł, lecz nikt nie pospieszył mu z odpowiedzią. – Z pokorą przedstawiam ci moje wątpliwości, panie. Proszę, zamknijmy grobowiec i zostawmy zmarłych w spokoju. Nie zabieraj tego zwoju. Nie podoba mi się to powietrze. Chamuaset wiedział, że pisarz nie ma na myśli stęchłego zapachu. Jemu także nie podobało się wypełniające grobowiec powietrze, lecz pomimo niechęci i niepokoju nie mógł się oprzeć ciekawości i pragnieniu poznania prawdy. Oto zwój, tak cenny, że zmarły książę zadbał, aby pochowano go wraz z nim. Wielka tajemnica, otoczona kokonem wiciu mniejszych. Podczas swoich badań znalazł wiele zwojów, najczęściej pozostawionych przez rabusiów, dla których nie miały one najmniejszej wartości. Zapisano na nich ukochane opowiadania lub wiersze tych, którzy chcieli czerpać z nich radość również w następnym świecie, u stóp Ozyrysa. Czasami były to mądrości, które zgłębili w młodym wieku i z miłością zachowali na wieki, kiedy indziej zwykłe przechwałki – spisy zgromadzonych kosztowności, podarunków ofiarowanych faraonowi z okazji święta Nowego Roku, niewolników przywiezionych z wojennych wypraw. Ale to... Chamuaset z namysłem dotknął zwoju. Ten papirus musiał być niezwykle ważny dla księcia. Jego kruche kości i rozpadająca się skóra przytrzymywały go z rozpaczliwą determinacją. Zasłużyłem sobie na to, aby przynajmniej zerknąć na zapisane tu słowa, pomyślał, buntując się przeciwko własnej uczciwości. Odnawiając grobowce, oddaję cześć zmarłym, niech więc ten książę uszanuje moje pragnienie wiedzy. – Czeka na ciebie świątynia Niuserre – odezwał się z nadzieją w glosie Penbuj. – Chyba nie chcesz jej rozgniewać, panie. Chamuaset zignorował uwagę pisarza. – Podaj mi nóż, Hori – rozkazał. Stłoczeni w progu niewolnicy zaszemrali niespokojnie. Hori wyciągnął zza pasa krótki miedziany nóż i podał ojcu. Chamuaset pochylił się nad sarkofagiem. Zawahał się, wpatrzony w twarz księcia, lecz w podjętej decyzji utwierdziła go świadomość posiadania własnych amuletów – zapewniające szczęście i energię oko Horusa, zawieszone na piersi, oraz spoczywający między łopatkami pas Izydy, osłaniający przed atakującymi od tyłu demonami. Wstrzymał oddech, ostrożnie ujął zwój i pociągnął ku sobie tak mocno, że zobaczył wreszcie przytrzymujące papirus szwy. Ostrym nożem przeciął jedną po drugiej nici, dziwiąc się ich trwałości. Ręka zmarłego drgnęła. Penbuj cofnął się, lecz Hori uważnie obserwował ruchy ojca. Z piersi Chamuaseta wydobyło się pełne satysfakcji westchnienie. Uniósł zwój i podał go Penbujowi. – Zawiń go delikatnie w płótno – polecił. – I osobiście dostarcz do domu. Połóż go na moim biurku w gabinecie i uprzedź czuwającego przy drzwiach strażnika, aby nikogo tam nie wpuszczał. Przeczytam zwój, potem ty skopiujesz treść i wtedy odłożę go na miejsce. Jeżeli nie okaże się bardzo cenny, odezwał się wewnętrzny głos. Bo wtedy umieścisz w swojej bibliotece albo przekażesz w darze Domowi Ksiąg w Pi-Ramzes. Ten książę z pewnością go już nie potrzebuje. – Nie podoba mi się to – powiedział Penbuj, z niechęcią biorąc zwój do ręki. Chamuaset odwrócił się do niego ze złością. – Twoja aprobata czy dezaprobata nic dla mnie nie znaczy – rzekł zimno. – Jesteś moim sługą i radzę ci o tym pamiętać, bo łatwo możesz stracić swoją pozycję w moim domu. Pobladły Penbuj skłonił się nisko i bez słowa opuścił grobowiec. Hori z zastanowieniem popatrzył na ojca. – Potraktowałeś go zbyt ostro – mruknął. Chamuaset obrzucił go wściekłym spojrzeniem. – To nie twoja sprawa, Hori. Kiedy wyszli na zewnątrz, pustynia była czerwona od promieni zachodzącego słońca. Zatrzymali się u szczytu schodów, z ulgą wdychając świeże powietrze. Wieczorny wiatr, ciepły i dziwnie radosny, poruszał ich brudnymi przepaskami i osuszał zimny pot. – Jakie piękne jest życie! – powiedział Hori, nieświadomie wyrażając także uczucia ojca. – Nie jestem jeszcze gotów spocząć w ciemnym i zimnym grobie. Egipt to cudowna kraina, zbyt wspaniała, by ją opuścić. – Nikt nie jest gotów umierać – odpowiedział wolno Chamuaset. Kręciło mu się w głowie i miał wrażenie, że od chwili wejścia do grobowca upłynęło wiele czasu. – Zjedzmy resztki z południowego posiłku i napijmy się piwa. Później wrócimy do domu i zawrzemy pokój z matką i siostrą. Zauważył, że niepostrzeżenie oddalili się od ciemniejącego otworu w ziemi. – Ib! – zawołał. – Zostaw nadzór nad zwijaniem obozu swojemu zastępcy, wróć teraz do domu i powiedz Amekowi, że moim życzeniem jest, aby dwóch żołnierzy strzegło tego miejsca. Pozostanę tu aż do ich przybycia. Hori spojrzał na ojca ze zdziwieniem. – Dwóch żołnierzy, ojcze? – zapytał, gdy usiedli przy stole. – Zwykle nie pozostawiasz na straży grobowców żołnierzy, najwyżej dwóch robotników. – Ale ten grobowiec znaleźliśmy w nietkniętym stanie – wyjaśnił Chamuaset. – Nie zajrzeliśmy jeszcze nawet do skrzyń i szkatuł. Kto wie, jakie skarby w nich złożono? Nie będziemy nic z nich wyjmować, lecz jeśli wiadomość o naszym odkryciu rozejdzie się, natychmiast pojawią się tu rabusie. Dlatego lepiej, aby wejścia pilnowali ludzie Ameka, uzbrojeni w oszczepy i noże. Nie obawiał się jednak złodziei. Nie, to nie o nich mu chodziło. Pociągnął łyk piwa, które postawił przed nim niewolnik i zauważył, że pustynię pokryły nocne cienie. Dałby wiele, aby żołnierze Ameka byli już na miejscu. Zapadła noc, kiedy obaj z Horim wysiedli z lektyk i weszli do domu. Chamuaset czuł ogromną ulgę. Odgłosy kroków i rozmowy służących, zapach wieczornego posiłku, łagodne światło lamp – wszystko to przywracało mu poczucie bezpieczeństwa i normalności. Hori oddalił się do swoich komnat. Chamuaset wchodził właśnie do jadalni, gdzie przy stole siedziała już Nubnofret, gdy w drugich drzwiach pojawiły się Szeritre i Bakmut. Służąca zatrzymała się pod ścianą, czekając na polecenia swej pani, Szeritre zaś podbiegła do ojca i mocno go uściskała. – Zdążyłeś! – powiedziała. – Opowiesz mi dziś jakąś historię na dobranoc? Ależ jesteś zakurzony! Chamuaset odwzajemnił uścisk córki, pocałował Nubnofret i podszedł do niskiego stolika w rogu komnaty, aby umyć ręce. – Nie miałem czasu się przebrać – wyjaśnił żonie. – Nie chciałem, żebyś na mnie czekała. Nubnofret nie wyglądała na zdenerwowaną. – Podczas twojej nieobecności miałam mnóstwo pracy – powiedziała. – Znalazłeś coś ciekawego? Do jadalni wszedł Hori. Chamuaset polecił, aby podano jedzenie i cała rodzina zajęła się rozmową na tematy ogólne. Muzykanci przygrywali do kolacji na harfie, lutni i bębnach. Nubnofret nie oczekiwała odpowiedzi na zadane mężowi pytanie, a Chamuaset był jej wdzięczny, że nie drąży tematu. Obawiał się, że Hori nierozważnie wspomni o tym, co znaleźli w grobowcu, lecz syn pogrążony był w cichej rozmowie z Szeritre. Chamuaset czuł głód, nie mógł jednak przełknąć ani kęsa. Łagodny wiatr wpadał do jadalni przez odsłonięte okna. Myśli księcia krążyły wokół zwoju, który spoczywał teraz na biurku w gabinecie i czekał na niego. Z wysiłkiem zmusił się, by słuchać, co mówi Nubnofret. – Gdy cię nie było, przybył twój brat Sa-Montu – mówiła Nubnofret, opierając pulchne ramiona na stole i trzymając w błyszczących od pierścieni palcach czarkę z winem. – Był rozczarowany, że cię nie zastał. Poczęstowałam go piwem i miodowymi ciasteczkami. Zaraz potem odjechał. Chamuaset stłumił westchnienie. Wiedział, że Nubnofret nie lubi Sa-Montu, twierdząc, że jest prymitywny i wulgarny, lecz w rzeczywistości powodem jej antypatii był fakt, iż jego brat zawarł związek małżeński z nieodpowiednią kobietą. – Czego chciał? – zapytał. – Mam nadzieję, że miło go przyjęłaś. Przy stole zapanowała cisza. Nubnofret zdjęła pierścienic, przyjrzała się im uważnie i ponownie włożyła je na palce. Milczenie przerwał Hori, prosząc o kawałek chleba. – Nie jestem źle wychowana, Chamuasecie – odparła z urazą w głosie Nubnofret. – Twój brat chciał spędzić z tobą popołudnie, popijając piwo w ogrodzie. To wszystko. Tym razem Chamuaset nie zdołał powstrzymać nagłego i rzadkiego wybuchu buntu. – To prawda, że Sa-Montu poślubił córkę Syryjczyka, zwykłego kapitana statku, i tym samym zaprzepaścił swoje szansę na tron – powiedział z pozornym spokojem. – Mimo tego nadal jest dobrym i uczciwym człowiekiem, którego darzę miłością. Jego towarzystwo sprawiłoby mi ogromną przyjemność. – Bardzo lubię stryja. – W łagodnym głosie Szeritre zabrzmiał ton protestu. Dziewczyna patrzyła matce w oczy, zaciskając palce na rąbku szaty. – Zawsze przywozi mi coś ciekawego i rozmawia ze mną jak z osobą inteligentną. A Ben-Anat jest bardzo piękna i nieśmiała tak jak ja. Uważam, że historia ich poznania się i miłości jest cudowna. Podziwiam ich za to, że pobrali się wbrew woli dziadka. – Jeżeli liczysz, że spotkasz kogoś, kto zakocha się w tobie do szaleństwa, musisz wziąć się w garść dziewczyno – odpowiedziała twardo Nubnofret, właściwie interpretując nutę tęsknoty w głosie córki. – Mężczyźni nie zwracają uwagi na kobiety o przeciętnej urodzie, nawet jeśli są bardzo bystre. Policzki Szeritre pokryły się ciemnym rumieńcem. Spuściła oczy, zaciskając palce na dłoni Horiego. Chamuaset wykonał krótki gest i służący zaczęli uprzątać resztki posiłku ze stołu. – Kiedy przygotujesz się do snu, przyślij do mnie Bakmut – powiedział do córki. – Wtedy przyjdę i opowiem ci ciekawą historię. Może teraz wybralibyście się z Horim na spacer po ogrodzie? – Dziękuję, ojcze – odparła Szeritre. Wstała, nadal trzymając Horiego za rękę, i odwróciła się do Nubnofret. – Przykro mi, że znowu sprawiłam ci zawód, matko – powiedziała sztywno. – Jeżeli sobie życzysz, jutro zjem kolację w swojej komnacie, aby nie przyprawiać cię o niestrawność. Zanim matka zdążyła zareagować, córka i syn wyszli z jadalni. Chamuaset powstrzymał uśmiech, nie chciał bowiem rozgniewać żony. Szeritre miała w sobie nieugięty upór i tym razem to ona pokonała matkę w wojnie na słowa. – Jeżeli nie potrafisz zaakceptować Szeritre takiej, jaką jest, zastanowię się, czy nie wysłać jej na pewien czas do naszej posiadłości w Nennesut – oświadczył chłodno. – Bardzo ją ranisz, chociaż ona stara się do tego nie przyznawać. W Fajum zamieszka w pobliżu haremu faraona, gdzie niewątpliwie znajdą się kobiety, skłonne okazać jej więcej zrozumienia niż własna matka. Sunero jest dobrym zarządcą, a jego rodzina na pewno chętnie przyjmie Szeritre. Nubnofret spuściła głowę. – Przepraszam cię, drogi bracie – powiedziała. – Szeritre ma w sobie coś, co budzi mój gniew, chociaż bardzo staram się nad nim panować. Pragnę, aby była piękna, aby mężczyźni jej pragnęli. – Uderzyła dłońmi o blat stołu i podniosła się, poprawiając obfitą żółtą szatę. – Nie lubię Sa-Montu za jego prymitywny sposób zachowania, ale zgadzam się z moją córką. Jego romans z Ben-Anat przyspieszył bicie również i mojego serca. Dlaczego nigdy nie jestem w stanie przytaknąć temu, co mówi Szeritre? Zawahała się. Chamuaset sądził przez chwilę, że żona uklęknie i obejmie go, lecz uśmiechnęła się tylko, przywołała do porządku służącą, która upuściła na podłogę resztki mięsa, i wyszła z jadalni. Chamuaset pozostał przy stole, nie zdając sobie sprawy, że muzykanci przestali już grać i czekali, aż pozwoli im odejść. Nie zajrzę do zwoju, dopóki nie zobaczę się z Szeritre, pomyślał. Nie chcę przystępować do ciężkiej pracy nad tekstem tylko po to, aby ją zaraz przerwać. Dobrze zrobi mi spacer dookoła fontanny. A może lepiej będzie, jeżeli szybko przejrzę wiadomości z Delty. Nie ma sensu brać teraz kąpieli. Wstał. Harfiarz zakasłał cicho. Chamuaset otrząsnął się z zamyślenia i odesłał muzykantów na spoczynek. Po drodze do ogrodu wstąpił do sali audiencyjnej. Sam nie wiedział, jak to się stało, że nogi zaniosły go do bocznych drzwi i korytarza, prowadzącego do sypialni i innych pokoi. Zwój leżał na lśniącym blacie biurka, w bezpiecznej odległości od alabastrowej lampy, którą zawsze zapalano, kiedy Chamuaset zamierzał pracować do późna. Penbuj był dokładny i ostrożny. Strażnik zamknął wiodące do korytarza drzwi i Chamuaset znalazł się sam na sam ze swoim skarbem. Podszedł do biurka z założonymi na piersi ramionami, chwilę stał przy nim, po czym zaczął krążyć wokół, ani na moment nie spuszczając wzroku z papirusu, owiniętego w czyste białe płótno. Zastanawiał się, czy zdoła go bez trudu rozwinąć, czy może zwój podrze się, gdy spróbuje go rozprostować. Palce go swędziły, wzdragał się jednak przed podjęciem ostatecznej decyzji, aby usiąść i zabrać się do studiowania dokumentu. Noc była bardzo spokojna. Z ogrodu sąsiadów dobiegały przytłumione wybuchy śmiechu – najwyraźniej odbywała się tam jakaś uczta. Poza tym wokół panowała cisza. Płomień lampy, stojącej w odległym kącie komnaty, zachybotał nagle i zatrzeszczał. Gdy jednak zanieczyszczona kropla oleju wypaliła się, znowu zapłonął równo i spokojnie. Jeżeli nie przestanę tego odwlekać, będę tu siedział do świtu, pomyślał z irytacją. Usiądźże wreszcie, ty głupcze! Przez kilka chwil chodził jeszcze wokół biurka, zmagając się z lękiem przed rozczarowaniem, że treść zwoju okaże się nudna i zupełnie zwyczajna, i strachem przed czymś, czego nie potrafił nazwać. Wreszcie przysunął sobie krzesło i zdjął płótno, w które Penbuj zawinął papirus. Ponownie uderzył go niezwykły wygląd zwoju – nie było na nim śladu kurzu, a czas najwyraźniej nie pozostawił na nim swojego piętna. Zmarły książę i ci, którzy balsamowali ciało, zrobili to wyjątkowo dobrze. Chamuaset dotknął z czcią dokumentu i powoli zaczął go rozwijać. Papirus poddawał się temu bez trudu. W końcu dotarł do drugiego brzegu, puścił krawędź i z zapartym tchem patrzył, jak zwój wraca do poprzedniego kształtu. Przeraził się, że ten niewielki błąd będzie go kosztował utratę zwoju, lecz papirus zaszeleścił tylko i znieruchomiał na biurku. Jest taki krótki, pomyślał. Chociaż bardzo stary, to jednak tusz zachował intensywnie czarną barwę. Przysunął bliżej lampę. Jutro podyktuję Penbuj owi treść zwoju, lecz na razie chcę ją tylko poznać. Zaczął ponownie rozwijać dokument, przytrzymując go dłońmi od spodu. Hieroglify różniły się od wszystkich, które do tej pory widział. Wyglądały na prymitywne pierwowzory obecnego pisma, tak stare, iż nie potrafił odczytać ich znaczenia. Dokument składał się z dwóch części. Chamuaset przebiegł wzrokiem pierwszą, wrócił do początku, po czym szybko poszedł do biblioteki po tabliczkę, trzcinkę i tusz. Uważnie i dokładnie przepisał każdy znak, poniżej notując prawdopodobne znaczenie. Praca była ciężka i wymagała absolutnej koncentracji, więc pogrążył się w niej bez reszty, zapominając o całym świecie. Od dawna już nie stawał przed tak wielkim wyzwaniem. Rozległo się pukanie do drzwi, lecz Chamuaset go nie usłyszał. Po chwili pukanie się powtórzyło. – Odejdź! – krzyknął, nie podnosząc głowy. Drzwi uchyliły się i do gabinetu zajrzała Bakmut. – Bardzo przepraszam, wasza wysokość, lecz księżniczka udaje się na spoczynek i czeka, abyś panie przyszedł i powiedział jej dobranoc. Zaskoczony, spojrzał na stojący obok krzesła zegar wodny. Pracował już całe dwie godziny. – Nie mogę przyjść w tej chwili, Bakmut – powiedział. – Będę za pół godziny. Poproś Szeritre, aby na mnie zaczekała. Bakmut skłoniła się i wycofała. Drzwi stuknęły cicho, ale Chamuaset nie zwrócił na to uwagi. Siedział z głową pochyloną nad zwojem. Wkrótce udało mu się ustalić, jakie znaki pojawiają się po kilka razy, chociaż nadal nie umiał określić ich znaczenia. Każdy z hieroglifów mógł odpowiadać sylabie, całemu wyrazowi lub też konkretnej idei. Wydawało mu się, że rozpoznaje niektóre znaki, lecz nie mógł się zdecydować, do jakiej kategorii je zaliczyć. Próbował je łączyć, pokrywając papirus na tabliczce cienkimi liniami znaków, wkrótce jednak wyczerpał wszystkie możliwości i nic mu to nie dało. Zaczął wypowiadać szeptem poszczególne słowa, przesuwając trzcinką wzdłuż rzędów hieroglifów. Przyszło mu do głowy, że równie dobrze mógłby próbować odczytać dokument w języku staroasyryjskim. Grupy wyrazów, które odczytywał, miały jednak znajomą, budzącą mgliste skojarzenia kadencję. Wrócił do początku, tym razem wyśpiewując słowa. Zdania miały niewątpliwie własny rytm. Dotarł do końca pierwszej części dokumentu, czując, że zrobił wszystko, co było w jego mocy. Zamyślił się. Nagle uświadomił sobie, że rytm wydawał mu się znajomy, ponieważ odczytane słowa to elementy zaklęcia. Każdy mag wiedział, że wypowiedziane na głos zaklęcia nabierają charakterystycznego brzmienia, którego nie ma ani w prozie, ani poezji. Wyśpiewałem jakieś zaklęcie, pomyślał, siadając prosto i czując dreszcz przerażenia na plecach. Postąpiłem bardzo głupio, wypowiadając coś, czego nie rozumiem i tym samym nadając temu moc. Nie mam pojęcia, co właściwie wyszło z moich ust. Siedział dłuższą chwilę, starając się opanować niepokój. Płomień małej lampy na biurku drżał niepewnie, ponieważ olej prawie się wypalił. Lampa w rogu gabinetu nadal paliła się spokojnie, lecz Chamuaset wiedział, że i ona przygaśnie, jeżeli knot nie zostanie równo przycięty. W całym domu panowała głęboka cisza. Zerknął na zegar wodny i z przerażeniem zdał sobie sprawę, że za trzy godziny nadejdzie świt. Pospiesznie zawinął papirus w czyste płótno i wybiegł z gabinetu, kierując się ku komnatom Szeritre. Drzwi były uchylone i w środku płonęła lampa, rzucając łagodne światło na korytarz. Pchnął lekko drzwi. Bakmut spała na macie tuż za progiem, czekając na jego nadejście. Wyminął ją ostrożnie i wszedł do komnaty. Szeritre spala oddychając spokojnie, zwinięta w kłębek wśród rozrzuconych prześcieradeł. Zwój, który czytała przed zaśnięciem, wysunął się jej z rąk na podłogę. Chamuaset stanął nad nią, czując wyrzuty sumienia. Zawiodłem cię po raz drugi, moje Małe Słońce, pomyślał ze smutkiem. Tyle mówię o swojej miłości do ciebie, lecz w gruncie rzeczy jestem niewiele lepszy od twojej matki. Tak mi przykro. Wrócił do gabinetu. Zwój leżał tam, gdzie go zostawił – niepozorny, beżowy, cylindryczny kształt wśród kawałków papirusu, na których Chamuaset zapisywał różne wersje tłumaczenia. Nawet jeżeli rzeczywiście wypowiedziałem zaklęcie, nie wywarło to żadnego wpływu ani na mnie, ani na moje otoczenie, pomyślał z ulgą. Najprawdopodobniej jest to tylko receptura leku na zaparcie, którą przytwierdzono do ręki zmarłego, ponieważ cierpiał na tę dolegliwość w życiu doczesnym i obawiał się, że nie uwolni się od niej w życiu pozagrobowym. Uśmiechnął się do siebie, lecz ten żart nie stłumił uczucia przygnębienia i winy, przygniatającego mu serce. Jestem największym znawcą historii w Egipcie, pomyślał trzeźwo. Jeżeli ja nie potrafiłem odczytać tego zwoju, nikt inny tego nie zrobi. Mógłbym pokazać go któremuś z moich kolegów, lecz nie ma to sensu, ponieważ ich wiedza jest mniejsza od mojej. A poza tym... Wziął zwój do ręki i zaniósł go do biblioteki, oświetlając sobie drogę małą lampą. Poza tym każdy z nich chciałby wiedzieć, skąd go mam. Penbuj ma rację – jestem złodziejem, choć miałem dobre intencje. Niech Penbuj przepisze szybko treść, a ja odłożę go na miejsce i przyszyję do palców księcia. Nie przystąpię do pracy nad drugą częścią, dopóki Penbuj nie skopiuje pisma. Jestem zbyt zmęczony i zdenerwowany, aby teraz się do tego zabierać. A może po prostu się boję? Ostrożnie włożył zwój do szkatułki i zamknął wieczko. Masz szczęście, że nie stało się nic strasznego, kiedy wyśpiewałeś to zaklęcie, odezwał się w nim jakiś głos. Kto wie, co wydarzyłoby się, gdybyś odczytał drugą część. Może twój dom opanowałby demon, a może kogoś z twoich bliskich spotkałaby śmierć? Dobrze, że tylko raz postąpiłeś tak głupio i nierozważnie. Był bardzo zmęczony i senny, lecz przed udaniem się na spoczynek musiał jeszcze coś zrobić. Zaklęcie, które wypowiedział, groziło nieznanymi konsekwencjami, musiał więc im zapobiec. Zamknął za sobą drzwi biblioteki i podniósł wieko skrzyni, w której, w starannie oznaczonych pudełeczkach i słojach, przechowywał leki. Z jednego z pudełek wyjął wysuszonego skarabeusza. Miał ich duży zapas. Stosował jej w leczeniu wielu chorób, lecz teraz potrzebny był mu mieniący się tęczowo złoty skarabeusz. Nożem delikatnie odciął główkę i skrzydła owada, korpus zaś umieścił w małej miedzianej umie. Z pewnym trudem, ponieważ zwykle robił to jego asystent, zapalił kawałek węgla, zalał pancerz owada odrobiną wody z dzbana napełnianego codziennie przez Tba i zagotował ją. Z drugiej skrzyni wyjął mały, zapieczętowany słój. Wewnątrz znajdował się bardzo drogi i trudny do zdobycia olej z węża apnent. W alabastrowej czarce ułożył skrzydła i głowę owada. Mamrocząc zaklęcie, zalał je cennym olejem. Przez chwilę obserwował, jak lekkie ciało skarabeusza wiruje w gotującej się wodzie, potem zaś wyjął je szczypcami, wypowiadając dalszy ciąg zaklęcia, i przełożył do naczynia z oliwą. Ostrożnie polał wodą węgiel, który zasyczał głośno i zaczął parować. Rano dokończy zaklęcie, łącząc oba oleje, i wypije sporządzoną w ten sposób miksturę. Jego niepokój był tak wielki, że zrobiłby to od razu. Wiedział jednak, że części ciała skarabeusza muszą przez jakiś czas moczyć się w oleju, aby mogły zapewnić należytą ochronę. Zamknął skrzynie z lekami oraz drzwi biblioteki i potykając się ze zmęczenia poszedł do sypialni. Pod drzwiami na macie spał niewolnik, ale Chamuaset nie miał siły go budzić. Po omacku odnalazł drogę do łoża, zdjął przepaskę, zrzucił sandały i osunął się na pachnące lotosem prześcieradła. Natychmiast zapadł w głęboki sen. Rano, po kąpieli, modlitwie i śniadaniu, które spożył w błogosławionym odosobnieniu swoich komnat, udał się do biblioteki. Zapalił świeży kawałek węgla i, recytując zaczęte w nocy zaklęcie, przelał korpus skarabeusza do naczynia, w którym namoczył główkę i skrzydła. Lęk i poczucie zagrożenia ustąpiły. Ustawił czarkę nad ogniem i czekał, aż olej zacznie wrzeć. Aby zaklęcie zapewniło maksymalną ochronę, musiał przez siedem dni wstrzymać się od pożycia seksualnego. Magia często wymagała takich ograniczeń. Wielu kolegów uważało je za bardzo ostre, ale jemu tydzień bez seksu nie wydawał się zbyt długi. Połączone oleje wrzały, wypełniając powietrze gorzkawym aromatem. Chamuaset zdjął naczynie z ognia i zaczekał, aż płyn przestygnie. Nie gasił węgla, który powinien sam się wypalić. Mieszanka olejów musiała zachować właściwą, dość wysoką temperaturę, ponieważ zbyt chłodna nie spełniłaby zadania. Odśpiewawszy ostatnią część zaklęcia, ujął czarkę w palce i szybko wypił płyn, czując, jak nasiąknięte olejem ciało skarabeusza przepływa mu przez gardło. Powstrzymałem zło, które wczoraj w nocy obudziłem swoim głupim postępkiem, pomyślał i z lekkim sercem wrócił do gabinetu. Starannie poskładał rozrzucone na biurku arkusze papirusu. Penbuj może dołączyć je do kopii zwoju. Nie zamierzał jednak zrezygnować z prób przetłumaczenia tekstu. Żaden starożytny dokument nie oparł się jeszcze jego wysiłkom i ten także nie będzie wyjątkiem. – Penbuj! – zawołał, wiedząc, że pisarz czeka pod drzwiami, gotowy na polecenia. – Możesz wejść. Jakie listy nadeszły z Delty? Kiedy skończył dyktować odpowiedzi, przypomniał sobie, że musi przeprosić córkę za niedotrzymanie obietnicy i ruszył na poszukiwanie Szeritre. Znalazł ją w krótkim korytarzyku, w pobliżu tylnego wejścia. Obserwowała oswojonego węża, pijącego mleko, które wystawiano specjalnie dla niego. Powitała ojca pogodnym uśmiechem. – Chyba jest wdzięczny za mleko – odezwała się. – Po posiłku rozgląda się dokoła, jakby chciał sprawdzić, czy ktoś jest w pobliżu. Jeżeli nikogo nie ma, po prostu odpełza. Znam jego zwyczaje, bo czasami przyglądam mu się z ukrycia. Chamuaset ucałował jej gładkie czoło. – Muszę przeprosić cię za wczorajszy wieczór, Szeritre – powiedział z pokorą w głosie. – Zająłem się pracą i zupełnie o tobie zapomniałem. Nie jestem chyba najlepszym z ojców, prawda? – Wybaczam ci – odparła z żartobliwą powagą, grożąc mu palcem. – Ale nie obędzie się bez kary. Dziś wieczorem będziesz musiał czytać dwa razy dłużej. Och, ojcze, nie jestem już dzieckiem. Nie wpadam we wściekłość i nie płaczę w poduszkę tylko dlatego, że ktoś o mnie zapomniał. Doskonale rozumiem, że byłeś zajęty. A jednak czasami płaczesz w poduszkę, pomyślał, patrząc na córkę, która wróciła do obserwacji pijącego mleko węża. Bakmut wspominała mu o tym, składając raport na temat postępów córki. Płaczesz ze złości na samą siebie, z własnej bezsilności. Ja również doskonale cię rozumiem. – Zaplanowałem na dziś małą ucieczkę – powiedział. – Mam zamiar zniknąć na parę godzin i wrócić dopiero na kolację. Przyłączysz się do mnie? Szeritre uśmiechnęła się konspiracyjnie. – Mama spodziewa się, że pogram przy niej na lutni. Jeżeli okaże się, że nigdzie mnie nie ma, jutro na pewno powie mi kilka niezbyt miłych rzeczy, ale cóż... Jestem do tego przyzwyczajona. Z radością wybiorę się z tobą, ojcze. – Świetnie. Wobec tego czekaj na mnie po południowej drzemce, na tyłach ogrodu. Kiwnęła głową i przykucnęła, ponieważ wąż uniósł głowę i wpatrywał się w nią czarnymi, nieruchomymi oczyma. Chamuaset zostawił ich, zajętych sobą. Po południowym odpoczynku ojciec i córka wsiedli do czekających przy ogrodowej bramie lektyk i w asyście Ameka oraz czterech żołnierzy wyruszyli w kierunku świeżo odkrytego grobowca. W drodze przez północne dzielnice miasta rozmawiali o nieistotnych sprawach, ciesząc się swoim towarzystwem. Od czasu do czasu uśmiechali się do siebie porozumiewawczo, z ledwo wyczuwalnym poczuciem winy. Chamuaset pomyślał, że Szeritre wygląda prawie ładnie, z bransoletami z karneolu, podzwaniającymi na brązowych rękach, w peruce z czarnymi warkoczami, muskającymi smukłą szyję. Wkrótce znaleźli się cieniu daktylowych palm, których maleńkie zielone owoce były teraz prawie niewidoczne, potem zaś ich oczom ukazała się Sakkara z wyniosłymi ruinami. Kiedy dotarli do grobowca i wysiedli z lektyk, Hori, który dostrzegł ojca i siostrę już wcześniej, pomachał im na powitanie. Chamuaset zszedł z dziećmi po schodach i przekroczył próg pogrążonej w półmroku komory grobowej. Penbuj spisywał właśnie pokrywające ściany inskrypcje. Zatrudnieni przez Chamuaseta malarze rozstawili sztalugi i wykonywali reprodukcje malowideł. Inni słudzy siedzieli na piaszczystej podłodze, katalogując pracowicie znajdujące się w skrzyniach przedmioty. Przy drzwiach stało trzech ludzi uzbrojonych w miedziane zwierciadła, których zadaniem było wychwytywanie promieni słonecznych i odbijanie ich do wnętrza grobowca. Szeritre westchnęła z zachwytem. – Jakie piękne malowidła! – wykrzyknęła. – Co za niezwykła dbałość o szczegóły! Dziadek powinien to koniecznie zobaczyć! – Uświadomiłoby mu to tylko, jak niezdarni są jego malarze – zauważył Hori. – Wyślesz mu kopie tych scen, ojcze? – Zawsze tak robię. – Chamuaset ujął córkę pod ramię. – Czy chciałabyś zobaczyć zmarłych, kochanie? Szeritre nie należała do lękliwych dziewcząt. Skinęła głową i, mając po obu stronach ojca oraz Horiego, weszła do komnaty grobowej. Światło było tu bardziej miękkie i rozproszone. Z mroku wyzierały dwa sarkofagi, a olbrzymi Thot rysował się w nim niewyraźnie. We troje podeszli do zmarłych. Szeritre pochyliła się nad sarkofagami i uważnie przyjrzała złożonym w nich ciałom. – To księżniczka Ahure – wyjaśnił Chamuaset. – Imienia księcia na razie nie znamy. Ich syn musiał zostać pogrzebany gdzie indziej. Mam nadzieję, że po ukończeniu prac dowiemy się czegoś więcej. – Biedacy – powiedziała cicho Szeritre. – Nie wątpię, że wspaniale jest siedzieć pod świętym figowcem w królestwie Ozyrysa z innymi błogosławionymi zmarłymi, ale ja jestem bardzo szczęśliwa, że wkrótce wsiądziemy do lektyk i wrócimy do domu, na obmyśloną przez mamę wieczorną ucztę. – Łakome z ciebie stworzonko – roześmiał się Hori. Odpowiedziała coś lekkim tonem. Chamuaset słuchał ich wesołej paplaniny, nie zwracając uwagi na słowa. Raz i drugi obrzucił ciała uważnym spojrzeniem. Nic się nie zmieniło. Nawet końce nici, łączących zwój z dłonią księcia, były tak samo poszarpane jak poprzedniego dnia. Ogarnęła go fala ulgi, której przyczyny nie potrafił wyjaśnić. Czuł się szczęśliwy, młody, wesoły. – Ile czasu upłynie do zapieczętowania grobowca? – zapytał Horiego. Młody człowiek zawahał się. – Trudno powiedzieć. Wszystko zależy od malarzy. Żadne naprawy nie są konieczne, niedługo więc będziemy mogli przystąpić do ceremonii składania ofiar. – Myślę, że powinniśmy nałożyć pokrywy na te sarkofagi – powiedział Chamuaset. – Zmarli nie powinni leżeć w tym pyle. Poza tym, jeżeli w przyszłości włamią się tu złodzieje, widok pokryw może zniechęcić ich do zniszczenia zwłok w poszukiwaniu cennych amuletów. Hori spojrzał na niego dziwnie i Chamuaset pomyślał z niepokojem, że syn musiał zobaczyć coś niezwykłego w wyrazie jego twarzy. – Dobrze – zgodził się Hori. – Trochę ryzykujemy, jeżeli weźmie się pod uwagę, że nie wiemy, dlaczego nie zamknięto sarkofagów, lecz nasze intencje są czyste, co na pewno uchroni nas przed zemstą zmarłych. Dobry nastrój Chamuaseta zniknął w jednej chwili. – Nie będziemy dłużej odrywać cię od pracy – powiedział do syna. – Przypomnij ludziom Ameka, że mają strzec grobowca do czasu, gdy zostanie ponownie zapieczętowany, dobrze, Hori? Zadbaj też, aby fellachowie dostali dużo piwa i warzyw. Wykonują najcięższą pracę. Postąpił w kierunku lepiej oświetlonego korytarza i błogosławionego, oślepiająco białego słonecznego blasku, zalewającego schody grobowca. – Szeritre, jest jeszcze za wcześnie na powrót do domu – rzucił przez ramię. – Co powiesz na wyprawę do miasta? Moglibyśmy zobaczyć, jakie nowe świecidełka sprzedają na targowisku. – Tak, możemy do reszty zanurzyć się w grzechu – odparła. Wrócili do czekających w cieniu lektyk. Zamiast skręcić na północ i wyminąć świątynie królów w dzielnicy Anchtaui, Chamuaset polecił tragarzom zboczyć w kierunku południowych przedmieść miasta, które zamieszkiwali cudzoziemcy, oraz zasilanego wodą Nilu kanału, łączącego świątynie Hathor na południu i Ptaha na północy. Nie zabrali ze sobą Ramose, dlatego to potężnie zbudowany Amek ostrzegał krzykiem tłum, kto idzie. Wkrótce znaleźli się w samym środku gwarnej dzielnicy Perunefer. Krzyżowały się tu wąskie uliczki nabrzeżnej części Memfis, zabudowane jedno – i dwupiętrowymi lepiankami. Było tu mnóstwo sklepów i straganów, gdzie handlarze zachwalali swoje towary. Mimo straszliwego tłoku, ogłuszającego porykiwania osłów i wrzasku nagich dzieci, tarzających się w pyle i śmieciach, Amek zdołał przeprowadzić swoich szlachetnie urodzonych podopiecznych. Szeritre zobaczyła coś, co ją zaciekawiło, więc Chamuaset kazał zatrzymać lektyki. Patrzył, jak córka staje w pyle ulicy, zapomniawszy o poprawieniu szaty i pozostawionych na dnie lektyki sandałach. Szybko podbiegła do straganu, na którym sprzedawano wazy i szkatułki o dziwacznych kształtach. Sądząc po zdobiących je wizerunkach niesamowitych istot morskich, przedmioty te pochodziły z Alaszii. Chamuaset przywołał Ameka, który podszedł do Szeritre i dyskretnie zapytał, co chciałaby kupić. Szepnęła mu coś do ucha i Amek natychmiast zaczął się targować. Chamuaset patrzył przez chwilę na przelewający się wokół tłum ciał w różnych odcieniach brązu, potem zaś utkwił wzrok w połyskującej w słońcu rzece. Czuł się szczęśliwy. Nubnofret zamarłaby z przerażenia, gdyby wiedziała, że jej córka stoi w publicznym miejscu, wśród kurzu i mięsnych odpadów, dokonując zakupu uwłaczająco taniego przedmiotu, nie zwracając najmniejszej uwagi na trzech pijanych mężczyzn, którzy właśnie wytoczyli się na ulicę z przyjemnego chłodu piwiarni i o mały włos nie przewrócili wnuczki faraona. Szeritre podeszła do ojca szeroko uśmiechnięta. Ściskała w rękach brzydki, jaskrawozielony garnek. – Ohydne, prawda? – powiedziała zdyszana. – Ale mnie się podoba. Kiedy Bakmut napełni go kwiatami, będzie wyglądał zupełnie inaczej. Dokąd się teraz wybierzemy? Chamuaset z żalem rozkazał tragarzom, aby zawrócili do domu. To pogodne popołudnie warte było wszystkich ostrych słów, jakimi obrzuci ich Nubnofret. Biegnąca wzdłuż rzeki droga była znacznie szersza od miejskich uliczek, mogli więc podróżować obok siebie i swobodnie rozmawiać. Ludzi było tu sporo, lecz przemieszczali się głównie w jednym kierunku, dzięki czemu orszak Chamuaseta mógł szybciej posuwać się naprzód. Mijali właśnie most zbudowany nad kanałem, prowadzącym od rzeki do stopni świątyni Ptaha, kiedy Chamuaset, który leniwie obserwował mijających ich ludzi, nagle zesztywniał. W pewnej odległości przed nimi szła kobieta, której bose stopy wzbijały w górę małe obłoczki pyłu. Była wysoka, trzymała się prosto i poruszała w pełen wdzięku, trudny do opisania sposób, kołysząc lekko biodrami. Jej wyniosły, pełen godności chód sprawiał, że ludzie ustępowali jej z drogi. Chamuaset nie widział twarzy kobiety. Czarnowłosą, lśniącą głowę trzymała wysoko i patrzyła prosto przed siebie. Jej ręce dotykały okrytych białą szatą bioder. Na przegubach dłoni miała srebrne bransolety, przypominające kształtem węże. – Spójrz na tę kobietę, ojcze! – zawołała Szeritre, wskazując na nieznajomą. – Tam, widzisz? Musi być niezwykła. Kroczy tak dumnie, chociaż jest bosa i ma na sobie niemodną szatę. – Tak, widzę ją! – odkrzyknął Chamuaset, zaciskając dłonie na kolanach i wychylając się z lektyki, aby nie stracić kobiety z oczu. Jej szata rzeczywiście była niemodna. Podkreślała kontury smukłego ciała, od łopatek po zgrabne kostki nóg. Nie mógł oderwać wzroku od kobiety. Widział, jak jej jędrne pośladki rytmicznie się napinają. Wąska szata miała z boku rozcięcie, dzięki czemu nie krępowała ruchów. Długa brązowa noga raz po raz wyzierała z rozcięcia, prostując się i znowu znikając. – Jak myślisz, to jej własne włosy czy peruka? – zapytała Szeritre. – Tak czy inaczej, nikt nie nosi teraz takich fryzur. Mamie na pewno by się nie spodobała. Oczywiście że nie, pomyślał Chamuaset, przełykając z trudem ślinę. Chód tej kobiety miał w sobie jakąś dzikość, która bez wątpienia wzbudziłaby niesmak Nubnofret. – Szybciej! – krzyknął do tragarzy. – Zależy mi, żeby zrównać się z tamtą kobietą. Amek, biegnij przodem i zatrzymaj ją! Zastanawiał się, dlaczego nie wszyscy przechodnie oglądają się za nieznajomą. Amek przeciskał się przez tłum, tragarze przyspieszyli kroku, lecz Chamuaset wiedział już, że dowódca jego straży nie dogoni kobiety. Dopiero teraz poczuł, że zaciska z całej siły dłonie. Zanim jednak zdążył je rozdzielić, kobieta znikła w tłumie. Amek zawrócił z zawiedzioną miną. – Przykro mi, panie. Niełatwo stracić z oczu taką piękność, ale ona zapadła się chyba pod ziemię. On również docenił jej niezwykłą urodę. Chamuaset wzruszył ramionami. – Nie szkodzi – odparł. – Spodobała mi się, ale to nic. Musimy wracać. Szeritre obserwowała go bacznym spojrzeniem. Chamuaset zerknął na białe ślady, które pozostawiły na dłoni jego paznokcie i uśmiechnął się lekko. – Okazuje się, że ciekawość przezwyciężyła moją wrodzoną ostrożność – stwierdził z uśmiechem. Szeritre odwzajemniła jego uśmiech. – Nie musisz wstydzić się fascynacji tą kobietą – zapewniła go. – Ja także zauważyłam, że jest bardzo piękna. Po raz pierwszy pokora w głosie córki wzbudziła w Chamuasecie irytację. Chrząknął ze zniecierpliwieniem, rzucił głośny rozkaz i bez słowa zaciągnął zasłony w lektyce. Przymknął oczy, starając się nie myśleć, że wkrótce przekroczy bramę posiadłości i znajdzie się w domu. Jego serce przepełniało coraz silniejsze poczucie straty. V O, człowieku, który pozwalasz, aby władały tobą namiętności, Kimże jesteś? Krzyczy on tak głośno, że jego głos sięga niebios. O, Księżycu, oskarż go o jego zbrodnie. Przekradając się z Szeritre przez dom, Chamuaset słyszał głosy służących, którzy o tej porze zapalali lampy w ogrodzie. – Oboje jesteśmy brudni i cuchniemy bazarem – szepnęła Szeritre. – Pójdziemy na kolację tak jak stoimy, czy umyjemy się, ryzykując spóźnienie? – Umyjemy się – powiedział bez wahania Chamuaset. – W oczach twojej matki spóźnienie jest mniejszą winą niż niechlujstwo. Tylko pospiesz się, Szeritre. W komnacie Chamuaseta czekał już Kasa z ręcznikami, czystą szatą i rozłożoną na stole biżuterią. – Pani jest wściekła – poinformował księcia w odpowiedzi na jego krótkie pytanie. – Koniecznie chciała wiedzieć, dokąd, panie, poszliście. Księżniczka Szeritre nie grała dziś na lutni. Chamuaset, który zmierzał do łaźni, przystanął. – Wiem – odparł. – Moje małe ucieczki nie są warte tego całego zamieszania, Kaso. Gniew Nubnofret to straszna rzecz. Umyj mnie szybko. Parę chwil później wyszedł z mroczniejącego domu w ciepłe światło wieczornego ogrodu. Szeritre już tam była, ubrana w prostą niebieską suknię. Na rękach miała bransolety z lapis lazuli i diadem z tego samego kamienia na głowie. Jej twarz pozostała nieumalowana. Rozmawiała z siedzącym obok niej na trawie Horim, którego włosy były jeszcze wilgotne po kąpieli. Chamuaset podszedł do nich i usiadł na krześle, za którym czekał już służący. Ledwo zdążył przywitać się z synem, gdy spomiędzy kolumn wyłoniła się Nubnofret, a za nią niosący tacę z przysmakami niewolnik. Chamuaset wziął marynowany w miodzie ząbek czosnku, kątem oka rejestrując nieruchomą twarz Nubnofret, która z wdziękiem zajęła miejsce obok niego. Szeritre z ożywieniem opowiadała Horiemu, jak spędziła dzień. – I widzieliśmy zupełnie niezwykłą kobietę – mówiła. – Prawda, ojcze? Miała w sobie odrobinę arogancji, ale zachowywała się bardzo naturalnie, jeśli wiesz, o co mi chodzi. Nubnofret obrzuciła męża ostrym, pytającym spojrzeniem. Chamuaset odkrył nagle, że wcale nie ma ochoty rozmawiać z żoną o kobiecie, która szła przed nimi, wysoka, smukła i pełna magnetyzmu. Pozostawiła w jego umyśle maleńkie krwawiące zadrapanie, żywo przypominające ślad po kocich pazurach. – Rzeczywiście była niezwykła – przyznał. – Nubnofret, kiedy podadzą kolację? – Za chwilę – odparła z wyraźnym rozdrażnieniem. – Jestem zdumiona, że tak ci spieszno do jedzenia. Przecież to ty się spóźniłeś. Czekając na posiłek, cała rodzina rozmawiała o minionym dniu. Palące się w domu światła rzucały blade smugi na aksamitne kwiaty, a kryształowe blaski promieniujące z fontanny zmieniały się w szarą kaskadę. Ryby w stawie wysuwały pyszczki nad powierzchnię wody, chwytając komary, małpy zaś przykucnęły w trawie, wyciągając łapki i nie spuszczając oczu z tacy. W końcu Nubnofret zmiękła. Skinęła głową Ibowi, głównemu zarządcy domu, i wstała z krzesła, dając tym samym znak, że wszyscy mogą już przejść do jadalni. Ciekawe, co robi teraz ta kobieta. Myśl ta nawiedziła Chamuaseta bez ostrzeżenia, kiedy wchodził na szerokie schody otoczone kolumnami, wciągając w nozdrza cudowną mieszaninę aromatów, napływających z jadalni. Może ma męża i właśnie spaceruje po ogrodzie, ciesząc się powiewem wieczornego wiatru? A może mieszka z rodzicami, może jest tak dumna i wyniosła, że gardzi mężczyznami? Może siedzi teraz w swojej komnacie, podczas gdy jej rodzina zabawia naiwnego zalotnika, któremu nigdy nie będzie dane jej dotknąć? Nie, ona nie jest dziewczyną. Jej dom odwiedzało wielu zalotników, ale ona nie była nimi zainteresowana. To osoba niskiego pochodzenia, która wic, że warta jest więcej niż ktokolwiek z jej otoczenia i dlatego czeka na księcia. Nubnofret usadowiła się obok niego i Chamuaset miał okazję poznać siłę jej ostrego języka. – Przywykłam do tego, że opuszczasz mnie zawsze wtedy, gdy czujesz się znudzony – syknęła. – Nie zgadzam się jednak, żebyś podważał mój autorytet u Szeritre i zachęcał ją do zaniedbywania domowych obowiązków. Nie życzę sobie, abyś uczył ją, że może sobie pobłażać. Chamuaset spojrzał w płonące oczy żony. Chciał wyjaśnić, że starał się wynagrodzić Szeritre zawód, jaki sprawił jej poprzedniego wieczoru, lecz nagle odkrył, że nie potrafi zdobyć się na ten wysiłek. – Przepraszam cię, Nubnofret – powiedział cicho. – Masz rację. Nie chcę się z tobą spierać. Zamrugała oczami i wyprostowała się, a jej twarz przybrała łagodny wyraz. Nie ulegało wątpliwości, że spodziewała się ostrej odpowiedzi. Chamuaset pocałował ją w policzek, a ona ujęła jego twarz w dłonie i przycisnęła pełne wargi do jego ust. – Doprowadzasz mnie do szaleństwa – szepnęła ochryple. – Ale i tak cię kocham. Jej wargi miały smak słodkiego wina z miodem. Język musnął wnętrze jego ust. Miał szczery zamiar poświęć resztę wieczoru rodzinie, lecz zdał sobie sprawę, że chociaż uczestniczy w rozmowie, jego myśli uparcie krążą wokół tajemniczej kobiety. Widział, jak jej pięty unoszą się płynnym ruchem, a mięśnie łydek napinają się i rozluźniają. Widział, jak opięta biała szata ociera się o zewnętrzną stronę uda. To śmieszne, pomyślał. Egipt pełny jest pięknych kobiet z wielu krain. Wzrok mój pada na nie za każdym razem, gdy wychodzę z domu, przekraczam próg świątyni, przechodzę przez pałac w Pi-Ramzes. Dlaczego więc akurat ta kobieta? Nie znał odpowiedzi na to pytanie i w końcu wyrzucił je z myśli z energią nabytą w ciągu długich lat ćwiczeń. Przywołał niewolnika, aby po raz czwarty napełnił winem czarkę. Zauważył, że Nubnofret także kazała dolać sobie wina. Starał się uczestniczyć w lekkiej rozmowie, jaką prowadziły dzieci, lecz mocne i chłodne wino tak bardzo mu smakowało, że w końcu zamilkł, poddając się rozluźnieniu, jakie niósł słodki napój. Później, unoszony na fali spokoju, wprost w ramiona snu, zdał sobie sprawę, że wypił więcej niż powinien. Pijaństwo było miłą rozrywką. Wszyscy chętnie sobie pobłażali, lecz on wiedział, że jako trzydziestosiedmioletni mężczyzna jest już trochę za stary, aby sprawnie funkcjonować następnego dnia po nadużyciu wina. Nubnofret także będzie się jutro skarżyła na ból głowy, pomyślał, zirytowany swoim nierozważnym postępowaniem. Zamknął oczy i naciągnął prześcieradło na ramiona. Piłem z powodu wyrzutów sumienia, a ona ze zdenerwowania. To niedobrze, bo pić należy wyłącznie z radości. Taka była jego ostatnia przytomna myśl. Tej nocy znowu nawiedził go sen. Siedział na trawie w sadzie, gdzieś w rejonie Delty, wystawiony na działanie promieni słonecznych. Było południe, a jednak nie czuł gorąca, lecz przyjemne ciepło. Jest mi dobrze, pomyślał we śnie, przymykając powieki i unosząc twarz ku niebu. To zapowiedź niezwykle miłych doznań. Z otaczających go drzew zwisały dojrzałe owoce. Co jakiś czas rozlegał się odgłos spadającego na ziemię jabłka. Chamuaset siedział tak dość długo, delektując się spokojem i zadowoleniem. Nie zastanawiał się, dlaczego w porze zbioru owoców powietrze przesiąknięte jest mocnym zapachem rozkwitających drzew. Po pewnym czasie uświadomił sobie coś jeszcze – jego penis drgnął raz i drugi pod lnianym prześcieradłem, aż w końcu stwardniał. Kolejny dobry omen, ucieszył się i otworzył oczy. Mój majątek ulegnie pomnożeniu. Poprzez słoneczny blask dojrzał jakiś ruch w cieniu, wśród nieruchomych, pokrytych kurzem drzew. Mignęła mu biała szata, cień brązowej nogi i zgrabny łuk stopy, dłoń przesuwająca się pieszczotliwie po pniu drzewa, o długich, pięknych palcach. Jestem twardy jak ten pień, pomyślał. Twardy i pełen soków... Pełen soków... Był nieprzytomny z pożądania, nie spuszczał wzroku z palców, które gładziły go, uciskały, badały... Obudził się z podciągniętymi wysoko kolanami i dłońmi zaciśniętymi na członku. Pot lał się z niego obficie, pogniecione prześcieradła leżały na podłodze. Niepewnie wstał z łoża, czując pulsujący ból, budzący się gdzieś z tyłu głowy. Wszystko przez to wino, pomyślał, chwytając prześcieradło i owijając się nim w pasie. Powoli dotarł do drzwi i wyszedł na korytarz. W domu panowała cisza, musiało być już bardzo późno. Po drodze do komnat Nubnofret potknął się kilka razy, udało mu się jednak zachować równowagę. Minął uśpionego strażnika i służącą, która spała na macie przy drzwiach i wszedł do sypialni żony. Pochrapywała cicho, jej nocna szata rozchyliła się, a prześcieradła skłębiły wokół kolan. To nie jest prawdziwa Nubnofret, pomyślał, pochylając się nad nią. To pijana Nubnofret. Myśl ta sprawiła, że jego podniecenie wzrosło. Niezgrabnie położył się obok niej, rozchylając cienkie płótno jeszcze mocniej. Kiedy przycisnął wargi do piersi Nubnofret, poczuł, jak sutki twardnieją. Jęknęła, podsuwając piersi pod jego usta i rozchyliła uda. – Chamuaset? – wymamrotała. – Tak – odszepnął. – Spisz? Może wolisz, żebym wrócił do siebie? W odpowiedzi sięgnęła po jego dłoń i włożyła ją sobie między nogi, odwracając się ku niemu twarzą. Pachniała ciężkimi perfumami, które bardzo lubiła. Kochał się z nią, pogrążony we mgle snu i żądzy. Usłyszał, jak krzyczy z rozkoszy i zaraz potem sam eksplodował. Osunął się na jej ciało, drżący i mokry, lecz ona nie przestawała krzyczeć. – Nubnofret? – wychrypiał, zdezorientowany i niepewny. Odepchnęła go. – To Szeritre – powiedziała krótko, wydobywając się spod niego i sięgając po nocną szatę. Drżącymi palcami obwiązał prześcieradło w pasie i pospieszył za nią na korytarz. Urnero i strażnik już nie spali. Służąca zapalała właśnie lampę. Nubnofret minęła ich bez słowa. Chamuaset szedł za żoną, wpatrując się w spływającą na jej plecy gęstwinę kasztanowych włosów i widoczne pod białą suknią bose stopy, szybko uderzające o podłogę. Bose stopy, pomyślał z uczuciem zagubienia. Bose stopy. Słońce. Jabłkowy sad. Mój sen... Nagle zrozumiał, że kobieta, ukrywająca się za pniem drzewa w jego śnie, była tą samą, którą po południu spotkali w drodze do domu. W tej samej chwili z całą siłą dotarło do niego, że kochając się z Nubnofret pozbawił mocy zaklęcie, które miało go osłaniać. Jak to się mogło stać? I to właśnie mnie! Co za niewybaczalny brak opanowania! Sam pozbawiłem się ochrony. Wszyscy jesteśmy teraz bezbronni. Skręcili w korytarz prowadzący do komnat Szeritre i prawie natychmiast natknęli się na Bakmut. Służąca skłoniła się głęboko. – Co się dzieje? – zapytała ostro Nubnofret. – Zły sen – odpowiedziała służąca. – Księżniczka nie śpi. Przyniosę jej trochę wina. Chamuaset wyminął obie kobiety i podszedł do łoża Szeritre. Córka siedziała w charakterystycznej dla siebie pozie, obejmując ramionami kolana. Jej twarz była bardzo blada. Wyciągnęła ręce do ojca, a kiedy usiadł przy niej, ukryła twarz na jego piersi. – Co się stało, Małe Słońce? – zapytał łagodnie. – Nie bój się, jestem przy tobie. – Nie wiem, co to było – odparła drżącym głosem. – Nigdy nie dręczą mnie złe sny, ojcze, ale dziś... – Uniosła głowę. – Czułam, że w pobliżu jest coś strasznego, przerażającego, nie osoba czy zwierzę, lecz coś nieokreślonego... Było tuż za mną, coraz większe i większe. Nie miało oczu ani uszu, ale czyhało, aby mnie pożreć. Nubnofret usiadła po drugiej stronie łoża i wzięła Szeritre za rękę. – Bakmut wróci za chwilę z winem – powiedziała uspokajającym tonem. – Napijesz się i znowu zaśniesz. To tylko zły sen, kochanie. Widzisz, oboje z ojcem jesteśmy przy tobie, jesteś u siebie, w swojej komnacie, wśród swoich rzeczy. Nic ci nie grozi. Słyszysz pohukiwanie sowy? Jesteś w domu, wszystko jest w porządku. Głaskała pieszczotliwie szczupłą dłoń Szeritre, uśmiechając się do niej i do męża. Chamuaseta ogarnęła nagle fala ogromnej czułości i otoczył ramieniem plecy Nubnofret. – Przepraszam, że was obudziłam – powiedziała Szeritre. – Źle się dziś zachowałam, mamo, i możliwe, że ten sen był karą, którą wymierzyło mi własne sumienie. Nubnofret nie wykorzystała nadarzającej się okazji do skarcenia córki. – Nie wydaje mi się, aby tak było – powiedziała spokojnie. – O, jest już Bakmut. Napij się wina, a my posiedzimy tu z tobą, dopóki nie zaśniesz. Napięcie znikało powoli z twarzy Szeritre. Wypiła parę łyków wina i ułożyła się wygodnie na poduszce. – Opowiedz mi coś, tato – poprosiła sennym głosem. Chamuaset rzucił żonie rozbawione spojrzenie i zaczął opowiadać wymyśloną naprędce historię. Po kilku zdaniach oddech Szeritre uspokoił się, a powieki opadły. Rodzice wyślizgnęli się z komnaty. Bakmut ostrożnie zamknęła za nimi drzwi. – Często siedzieliśmy wieczorami przy dzieciach, kiedy były jeszcze małe – powiedziała Nubnofret, kiedy wracali do siebie. – Przykro mi, że Szeritre tak się przestraszyła, ale dzięki temu przez chwilę poczułam się znowu młoda. Uśmiechnęła się do Chamuaseta, odrzucając do tyłu potargane włosy. – Czujesz się staro, Nubnofret? – zapytał ze zdumieniem. – Przecież nigdy... – Nigdy ci o tym nie mówiłam, prawda? – dokończyła. – Nie znaczy to jednak, że nie czuję swoich lat. Nie jestem tylko doskonałą panią królewskiego domu, mam też swoje słabości. Chamuaset popatrzył na nią, spodziewając się ujrzeć w jej oczach gorzki wyrzut, lecz Nubnofret odpowiedziała mu pełnym wahania spojrzeniem. Wyglądała jak młoda dziewczyna, która pragnie pocałunku ukochanego, ale boi się zrobić pierwszy krok. Jej oczy patrzyły na niego z głęboką miłością. Bez słowa wziął ją w ramiona. – Zostaniesz ze mną? – zapytała. – Tak dawno nie czułam przy sobie ciepła twego ciała... Doszukiwał się w jej słowach wyrzutu, lecz nie znalazł go. – Ja także pragnę dziś zostać z tobą – powiedział. Zaklęcie straciło moc, cóż więc szkodzi, że zostanę z nią na noc? – pomyślał. Kiedy jednak ułożył się na boku, czując, jak Nubnofret wtula się w jego plecy, znowu zobaczył tamtą kobietę i nagle ciemny dom wypełniła groza z koszmaru Szeritre. Zasnął z modlitwą na ustach. Rano obudził się z dokuczliwym bólem głowy, bardzo znużony. Przed rozejściem się do swoich zajęć cała rodzina spotkała się na chwilę w sali audiencyjnej. – Zamierzam przejrzeć wreszcie plany nekropoli byków Apisów, później zaś udam się do świątyni Ptaha – poinformował ich Chamuaset. Nubnofret uniosła lekko brwi, musnęła ciepłymi wargami jego szyję i odeszła. Chamuaset – zauważył z rozbawieniem, że Szeritre postanowiła towarzyszyć matce. – Ja spędzę dzień w grobowcu – powiedział Hori. – Wieczorem wybieram się na ucztę w dzielnicy cudzoziemców, ale na pewno spotkamy się przy kolacji, ojcze. Chamuaset patrzył chwilę za synem, potem zaś odwrócił się z westchnieniem. Jakie to szczęście być młodym, przystojnym, bogatym i rozchwytywanym... Nie wątpił, że horoskop Horiego zapowiada szczęście i powodzenie, podczas gdy jego własny z każdym dniem stawał się coraz mniej pozytywny. W gabinecie czekał już na niego stos oficjalnej korespondencji oraz gotowy do pracy Penbuj. Chamuaset rzucił pełne żalu spojrzenie na plamę słonecznego światła, padającą na podłogę z wysoko umieszczonych okien, i z nieukrywaną niechęcią rozwinął pierwszy dokument. Kiedy złożę już ofiarę Ptahowi i poproszę go o opiekę nad naszym domem, wybiorę się na przejażdżkę po rzece, postanowił. Będę myślał wyłącznie o ciepłym wietrze i śpiewających w gałęziach drzew ptakach. Zakończywszy dyktowanie listów, wezwał architekta i spędził z nim dwie godziny nad projektem nekropoli dla byków Apisów. Rezultaty pracy okazały się w pełni satysfakcjonujące, wydał więc polecenie rozpoczęcia prac wykopaliskowych i udał się do swoich komnat. Tam zjadł lekki posiłek, wziął kąpiel i przebrał się w świeżą szatę. Potem wraz z Amekiem i Ibem wszedł na pokład barki i skierował się w stronę kanału, którym podczas świąt płynęła łódź Ptaha. Zszedł na brzeg w miejscu, gdzie rzeka łączyła się z kanałem i pod świętymi figowcami Ptaha ruszył ku schodom wodnym, a następnie rozgrzanym granitowym chodnikiem dotarł na zewnętrzny dziedziniec. Służący postępowali za nim. Dziedziniec świątyni pełen był czcicieli boga Ptaha. Ponad kolumny wzbijał się dym kadzidła, a spod muru dobiegały słowa wyśpiewywanych cicho pieśni i stukot grzechotek. Chamuaset zdjął sandały i podał je Ibowi. Przyniósł ze sobą swój ulubiony turkusowy naszyjnik z okiem Horusa. Przeznaczył go na ofiarę bogu, któremu służył jako kapłan przez trzy miesiące każdego roku. Przyciskając cenną ozdobę do piersi ruszył w stronę wewnętrznego dziedzińca, ostrożnie omijając pogrążonych w modlitwie ludzi. Mieli zamknięte oczy i wyciągnięte w przód ramiona. Amek i Ib przystanęli w zacienionym miejscu pod murem. Chamuaset wszedł na dziedziniec, gdzie znajdowali się już tylko kapłani i muzykanci. Cześć Ptahowi oddawano przez cały dzień, od świtu, kiedy to otwierano sanktuarium, obmywano i karmiono posąg boga, do zamknięcia świątyni o zachodzie słońca. Chamuaset przystanął na chwilą, zafascynowany rytualnym śpiewem i tańcami, po czym znalazł wolne miejsce i ukląkł przed bóstwem. Żaden z dziedzińców nie był osłonięty dachem, więc słońce paliło niemiłosiernie skórą, kiedy Chamuaset raz po raz podnosił się i dotykał czołem pokrytej piaskiem posadzki. Najpierw odmówił tradycyjną modlitwą, wychwalając uśmiechniętego boga, który wszystko stworzył, potem już w pozycji stojącej poprosił go, aby raczył pamiętać, że stojący przed nim człowiek jest uczciwym i wiernym sługą, błagającym o opiekę w sytuacji spowodowanej jego własną głupotą. Modlił się długo i żarliwie, lecz nie doznał ukojenia. Wręcz odwrotnie, narastało w nim przekonanie, że popełnił błąd i powinien modlić się gdzie indziej. To Thot jest najbliższy twemu sercu, odezwał się wewnętrzny głos. To przeciwko niemu zawiniłeś, powodowany żądzą wiedzy i potęgi, jaka należy się tylko bogom. Czy obawiasz się obnażyć swoją duszę przed Thotem, tak jak uczyniłeś to w obliczu Ptaha? Thot jest bardziej wyrozumiały, lecz mniej litościwy. Tylko jego wyznawcy znają ekstazą i grozę jego mądrości. W końcu dał za wygraną. Podszedł do zamkniętego ołtarza i wręczył swój dar czuwającemu obok kapłanowi, po czym wycofał się w kierunku masywnych drzwi, mijając tłum śpiewających i kołyszących się rytmicznie tancerzy. Miał właśnie przejść przez pas cienia, kiedy ją zobaczył. Stała za grupą modlących się wiernych, na wpół odwrócona w kierunku pylonów. Przez sekundę mignęła mu jej twarz – dumna i pewna siebie, o prostym nosie, dużych, obrysowanych czarną kreską oczach, okolona grzywą połyskliwych włosów. Potem zaczęła się oddalać znanym mu już lekkim, pełnym gracji krokiem. Miała na sobie żółtą suknię o niemodnym kroju, która doskonale podkreślała jej figurę oraz długą do kostek pelerynę z przejrzystego płótna, obramowaną złotą taśmą. Zobaczył, jak fałdy peleryny wirują wokół obutych w sandały stóp i bez namysłu rzucił się w tę stroną. Tłum był teraz gęściejszy. Chamuaset miał wrażenie, że wszyscy obecni na dziedzińcu starają się stanąć mu na drodze, aby odgrodzić od oddalającej się kobiety. – Z drogi! – wrzasnął. Przepychał się i rozgarniał tłum rękami, nie przywiązując już wagi do tego, że potrąca pogrążonych w modłach, i tych, którzy przyszli podziwiać wyniosłą świątynię Ptaha. – Z drogi! Tłum zaszemrał z oburzeniem i stojący pod murem strażnicy świątyni ruszyli w stronę Chamuaseta. – Nie widzicie jej?! – krzyknął do Iba i Ameka, którzy zmierzali ku niemu. – Amek, ty widziałeś ją wczoraj! Biegnij za nią! Strażnicy rozpoznali księcia i zatrzymali się, nie wiedząc, co zrobić. Chamuaset przebiegł miedzy pylonami na obszerny dziedziniec. Rozejrzał się dokoła, lecz kobieta zniknęła bez śladu. Zawrócił, szukając jej wśród ludzi pod murem. Bez skutku. Powierzchnia kanału falowała, błękitna i spokojna pod tchnieniem popołudniowego żaru. Wzdłuż kanału rosły drzewa i Chamuaset, ogarnięty rzadką u niego wściekłością, zrozumiał, że kobieta, nieświadoma zamieszania, jakiego stała się przyczyną, schroniła się po prostu w cieniu drzew, zmierzając... Właśnie, dokąd? Kiedy nadbiegli zdyszani Ib i Amek, Chamuaset zdołał zapanować już nad złością, zdając sobie sprawą, że żaden z nich nie ponosi winy za zniknięcie nieznajomej. – Widziałeś ją? – zapytał Ameka, który patrzył na niego jak na szaleńca. – Tak, panie, ale nie mogliśmy jej dogonić – odparł. – Nie szkodzi. – Przymknął oczy i skrzywił się lekko. – Nie szkodzi – powtórzył. – Wrócisz teraz do domu i zbierzesz wszystkich żołnierzy, którzy nie stoją na straży. Każ im przebrać się w cywilne ubrania i dokładnie opisz im tę kobietą. Niech przeszukają całe Memfis, tylko dyskretnie. Nie życzą sobie, aby moja rodzina się o tym dowiedziała, rozumiesz? Amek skinął głową, chociaż najwyraźniej nadal nie rozumiał dziwnego zachowania swego pana. Chamuaset nie miał zamiaru niczego mu wyjaśniać. Pragnął tylko jednego – stanąć twarzą w twarz z istotą, która wdarła się w jego sny. Czują się tak, jakby ktoś dolał mi do wina tajemnego płynu albo rzucił na mnie urok, pomyślał. Ona jest jak narkotyk. Za każdym razem, gdy ją widzę, pożądam jej coraz mocniej, tak jak cierpiący łaknie soku z maku. Czyżby jakiś inny mag dla żartu próbował na mnie swojej mocy? Jego słudzy wpatrywali się w niego niepewnie. Odwrócił się i pobiegł wzdłuż kanału, przeszukując wzrokiem głęboki cień pod gęstymi drzewami, chociaż dobrze wiedział, że jej tam nie ma. Jego barka kołysała się spokojnie w miejscu, gdzie kanał łączył się z Nilem. Kapitan rozmawiał właśnie ze sternikiem. Na widok księcia zerwali się na równe nogi. Chamuaset wszedł szybko na pokład, ledwo odpowiadając na ich ukłon. – Do domu! – rozkazał. – Prędko! Kapitan i sternik rzucili się wypełnić polecenie. Podczas krótkiej podróży Chamuaset siedział spięty w małej, dusznej kabinie, starając się opanować gorączkę niecierpliwości. Zapomniał o swoim planie, aby pozostałą część popołudnia spędzić na barce. Teraz chciał tylko zorganizować sobie jakoś czas do chwili, gdy słudzy nadejdą z oczekiwaną wiadomością. Zszedł z pokładu barki i udał się prosto do gabinetu. Penbuj, z jednym z młodszych pisarzy, kończyli pracę nad przepisywaniem inskrypcji ze ścian grobowca. Poprosił, aby przenieśli się do innej komnaty. Penbuj spojrzał na niego ze zdziwieniem, ale natychmiast opuścił gabinet, zabierając ze sobą ucznia. Chamuaset zaczął nerwowo spacerować po gabinecie. Było mnóstwo spraw, którymi mógł się zająć, aby nie myśleć o kobiecie, nie potrafił jednak się skupić. Nie wątpię, że w końcu uda mi sieją znaleźć, myślał, przechadzając się po dużej, cichej komnacie. Jeżeli będzie trzeba, zaangażuję do tego policję w Memfis. Nie ma też najmniejszych wątpliwości, że kiedy ją zobaczę, będę rozczarowany. Zawsze tak jest ze snami, które stają się rzeczywistością. Albo okaże się zwykłą prostaczką, bez odrobiny inteligencji, prymitywną i wygadaną, albo zepsutą suką z rodziny jakiegoś pomniejszego arystokraty, pretensjonalną, pozbawioną gustu i męczącą. Poczuł zmęczenie, wyszedł więc do ogrodu i położył się w cieniu na macie, z poduszką pod głową. Próbował zasnąć. Z oddali dobiegał głos ogrodnika, który rozmawiał z uczniem koło schodów wodnych, gdzie przycinali krzewy. W pobliżu kręciły się małpy, zakłócając popołudniową ciszę wrzaskami. Ptaki pluskały się w fontannie i z radosnym ćwierkaniem otrząsały z wody. Po pewnym czasie usłyszał czyjeś kroki i usiadł, napięty i wyczekujący, ale była to tylko Szeritre. Położyła się na trawie obok niego i odrzuciła z twarzy mokre włosy. Z cienia wynurzyła się Bakmut i przystanęła opodal. – Mama dała mi tyle zajęć, ile mogła – powiedziała Szeritre, wyciskając wodę z włosów. – W końcu musiała mnie jednak puścić, poszłam więc popływać. Wiosna już się kończy. Dni stają się coraz bardziej upalne i wszędzie widać dojrzewające zbiory. Co tu robisz, ojcze? Wsparł się na łokciu i patrzył, jak woda ścieka przejrzystymi strumyczkami po szyi Szeritre. – Znowu widziałem tę kobietę – powiedział, chociaż wcale nie miał zamiaru tego robić. – W świątyni Ptaha. Nie musiała pytać, o jaką kobietę mu chodzi. Jej smukłe palce przesuwały się po grubych pasmach włosów. – Rozmawiałeś z nią? – Nie. – Machinalnie skubał źdźbła trawy. – Kiedy ją zauważyłem, opuszczała dziedziniec świątyni. Byli ze mną Amek i Ib, lecz żadnemu z nas nie udało się jej dogonić. Wysłałem ich na poszukiwanie i właśnie czekam na jakąś wiadomość. Szeritre przywołała Bakmut, która podeszła z grzebieniem w ręku, po czym cofnęła się z szacunkiem, a Szeritre zaczęła rozczesywać gęste, wilgotne włosy. Tu i ówdzie małe pasemka zdążyły już wyschnąć. – Dlaczego tak ci zależy, żeby ją znaleźć? – zapytała, nie spuszczając wzroku z kąpiących się w fontannie ptaków. Chamuaset spojrzał na dłoń, przekonany, że coś się o nią otarło, niczego jednak nie zauważył. Niespodziewanie przypomniał sobie młodą tancerkę z haremu ojca, cierpiącą na ostrą wysypkę. Dotyk jej warg, kiedy w odruchu wdzięczności przycisnęła je do jego ręki, wywołał w nim wstrząs. – Nie wiem – wyznał. – Wiem tylko, że muszę spojrzeć jej w oczy i usłyszeć jej głos, bo inaczej nigdy nie zaznam spokoju. Szeritre pokiwała głową, zbierając palcami spływające po nodze krople wody. – Mam nadzieję, że cię rozczaruje – powiedziała nieoczekiwanie. Zobaczył, jak ciemny rumieniec spływa na brązowe policzki i szyję córki. – Dlaczego? – zapytał, zaskoczony jej intuicją, chociaż przeczuwał, co usłyszy w odpowiedzi. – Bo jeśli okaże się taka, jak sobie wyobrażasz, twoje zainteresowanie wzrośnie. Zdumiał się, słysząc nutę niepokoju w jej głosie. – Przecież i tak nie wywarłoby to żadnego wpływu na nasze życie – odparł. – Wielu mężczyzn ma konkubiny i bardzo szczęśliwe rodziny. W czym upatrujesz niebezpieczeństwo, Małe Słońce? Usiłował zbagatelizować sprawę, lecz ona zwróciła ku niemu zaczerwienioną twarz i spojrzała mu prosto w oczy. – Nie jesteś człowiekiem, który łatwo ulega emocjom, drogi ojcze – powiedziała. – Rzadko okazujesz uczucia. Nie wyobrażam sobie, abyś mógł kochać inną kobietę poza mamą, chociaż wiem, że od czasu do czasu, choć rzadko, powiększasz swój harem. Robisz to jednak tylko po to, aby ubarwić sobie życie i nigdy nie zachowujesz się nielojalnie wobec mamy. Ta kobieta... – Szeritre przełknęła ślinę i z pewnym trudem mówiła dalej. – Ta kobieta już teraz wypełnia twoje myśli. Widzę to i wcale mi się to nie podoba. Przedstawiona przez Szeritre ocena sytuacji mocno go rozbawiła. Pomyślał, że dziewczęta zawsze widzą w swoich ojcach dobrotliwe bóstwa, wokół których kręci się domowe życic, istoty czyste i mądre. Tak właśnie postrzegała go Szeritre, a jednak jej lęk nie pasował do tego obrazu. Był w nim niepokój, jaki mogłaby odczuwać dojrzała kobieta, obawa, iż nadchodząca burza zniszczy dobroć i łagodność, odsłaniając kryjącą się pod nimi bezwzględną namiętność. Czy rzeczywiście noszę w sobie niewidoczne na co dzień szaleństwo? – pomyślał, uśmiechając się do córki. Szaleństwo, którego sam jeszcze nie znam? Nie potrafił udzielić odpowiedzi na te pytania, nie wiedział też, co czuje zakochany człowiek. – Ta kobieta jest zagadką, to wszystko – stwierdził po chwili. – Podobnie jak zwoje, które znajduję w grobowcach czy jeszcze nieodczytane inskrypcje na ścianach. Kiedy ją poznam i zrozumiem, że zawiera nieciekawą treść, uspokoję się. Widzisz więc, że nie ma powodu do obaw. Obdarzyła go łobuzerskim uśmiechem, najwyraźniej uwolniona od dręczącego ją niepokoju. – Nie patrzyłam na to w ten sposób – powiedziała. – No dobrze, w takim razie ciesz się swoją przygodą, ojcze. I nie zapomnij informować mnie na bieżąco, jak się sprawy mają, bo przyznaję, że sama jestem zaintrygowana. – Wzięła grzebień i wstała, zarzucając sobie ręcznik na ramię. – Odwiedza nas nowy wąż – dodała. – Wślizguje się tylnym wejściem. Zależy mi, żeby czuł się bezpiecznie. Nasz stały rezydent drzemie zwinięty w chłodnym kącie sali audiencyjnej, ale ja chciałabym, żeby i ten drugi wypełzł spod kamienia, pod którym mieszka, i przeniósł się do nas. Im więcej domowych węży, tym większe szczęście dla domu, prawda? Skinął głową i przez chwilę patrzył, jak córka odchodzi w stronę domu. Jej chude, bocianie nogi stąpały nieco sztywno, ramiona były przygarbione. Bakmut podążyła za nią szybkim krokiem i ogród znowu opustoszał. Wstał, dla ochłody zanurzył głowę w fontannie i obszedł dom dookoła, pozdrawiając napotkanych służących. Nie był w stanie zdecydować się na jeszcze jedną przejażdżkę po rzece, ani na powrót do swoich komnat. Po chwili znowu usiadł na trawie, znużony i zdegustowany własnym zachowaniem. Kiedy słońce chyliło się już ku zachodowi i światło w ogrodzie nabrało łagodnej przejrzystości, pojawił się Ib. Był brudny i zmęczony. Skłonił się i otarł dłonią spoconą twarz. Chamuaset pozwolił mu usiąść i Ib z wdzięcznością osunął się na trawę. – Lepiej żeby Nubnofret nie widziała cię w tym stanie – powiedział Chamuaset. – Czego się dowiedziałeś? Ib potrząsnął głową i serce Chamuaseta ścisnęło się z żalu. – Prawie niczego, panie – odparł. – Przez całe popołudnie przeczesywaliśmy w trzydziestu ulice i wszystkie miejsca publiczne. Wiele osób widziało tę kobietę, ale nikt z nianie rozmawiał. – Rozpiął wilgotną od potu przepaskę i otarł nią twarz. – Nikt nie ma też pojęcia, gdzie ona mieszka. Chamuaset siedział przez chwilę w milczeniu. – Dziękuję, Ib – powiedział w końcu. – Umyj się, a potem podziel ludzi na pięcioosobowe grupy. Rozpisz dyżury, aby jutro mogli od nowa rozpocząć poszukiwania. Wcześniej czy później któraś grupa wpadnie na jej trop. Wyczuwając dezaprobatę zarządcy, odesłał go domu, natomiast sam pozostał w ogrodzie. Zmarnowałem prawie cały dzień, pomyślał z rozpaczą. Siedziałem tu jak jakiś szaleniec. Czego właściwie się spodziewałem? Że Ib przyjdzie i powie: „Tak, książę, znaleźliśmy ją. Czeka na ciebie w sali audiencyjnej”? Dźwignął się z ziemi i poszedł do domu. Iba nigdzie nie było, wezwał więc Kasę i spędził cudowne pół godziny w łaźni. Służący dokładnie wyszorował mu ciało, a następnie obmył je lotosową wodą. Przebrany w świeżą szatę, udał się na poszukiwanie żony. Znalazł Nubnofret w jej komnatach, w towarzystwie służącego, który malował jej twarz. Mile zaskoczona widokiem męża, odwróciła się ku niemu z uśmiechem. Oczy miała obwiedzione czarną kreską, powieki pokryte zieloną szminką, a usta henną. Ubrana była w luźny płaszcz, opadający w fałdach na podłogę, i Chamuaset po raz pierwszy od bardzo dawna pomyślał z podziwem o jej kuszących krągłościach. – Nie spodziewałam się ciebie o tej porze! – zawołała z radością. – Czy coś się stało? Przysiadł na brzegu jej łoża. – Nie – odparł. – Jesteś zajęta? Miałabyś może ochotę popłynąć ze mną do Perunefer i po prostu posiedzieć sobie na pokładzie? Zdążymy wrócić na kolację. Moglibyśmy zagrać w seneta i poobserwować zachód słońca... – Chyba nie powinnam – powiedziała z wahaniem. – W jednym ze spichrzy na tylnym dziedzińcu zagnieździły się myszy. Zanieczyściły ziarno i boję się, że może zabraknąć nam chleba. Wkrótce przyjdzie zarządca, któremu muszę wydać dyspozycje co do przewiezienia większej ilości ziarna z głównego spichlerza na wsi, muszę też dopilnować rozłożenia nawozu gazeli, aby wypłoszyć myszy... Z jej słów przebijał wyraźny żal. – Od czego mamy głównego zarządcę? – zapytał. – Niech on zajmie się tą sprawą. Dobrze wyszkoliłaś służbę, więc przynajmniej na krótko zapomnij o gospodarskich troskach. Zamyśliła się. – Masz rację – powiedziała wreszcie. – Daj mi chwilę na zmianę szaty, mój drogi. Zaczekaj na mnie przy schodach wodnych. Właściwie to wcale nie miał ochoty na tę wycieczkę. Pragnął jedynie znaleźć jakieś odosobnione miejsce i stać tam, klęczeć lub leżeć do czasu, kiedy Ib przyjdzie i powiadomi go, że kobieta została znaleziona. Jednocześnie zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa kryjącego się w tak irracjonalnym zachowaniu i starał się z tym walczyć. Wiedział, że rzeka jest piękna w porze, gdy Re znika powoli w ustach Nut, i że taki sposób spędzenia wieczoru sprawi ogromną przyjemność Nubnofret. Był jej to winien, uśmiechnął się więc, skinął głową i opuścił jej komnatę. W ciągu następnych tygodni z żelazną determinacją wykonywał swoje obowiązki, natomiast jego słudzy niestrudzenie przeszukiwali ulice Memfis. Zmusił się do kilkakrotnego odwiedzenia miejsca, gdzie z jego rozkazu rozpoczęto prace wykopaliskowe, których celem miało być odkrycie pradawnej nekropoli byków Apisów, nadzorował także oczyszczanie kanałów nawadniających na terenie swojej posiadłości. Z Delty nie nadchodziły żadne wiadomości o negocjacjach małżeńskich, prowadzonych przez faraona i króla Hatti. Chamuaset był z tego zadowolony; wezwanie do Pi-Ramzes było ostatnią rzeczą, jakiej teraz pragnął. Myślał jedynie o raportach, które codziennie wieczorem otrzymywał od swoich żołnierzy. Sypiał niespokojnie. Śniły mu się burze piaskowe, spiętrzone wody Nilu, zalewające Egipt, pożary w jego własnych kuchniach, rozprzestrzeniające się na całe miasto i rozświetlające noc złowrogim pomarańczowym blaskiem. Gdy nadszedł dzień comiesięcznych horoskopów dla członków rodziny, zabrał się do nich z lękiem i niezwykłą ostrożnością. Jego własny horoskop był po prostu fatalny. Gdyby chciał przestrzegać jego wskazówek, nie powinien wstawać z łoża do końca miesiąca Hathor. Przepowiednia nie mówiła o śmierci czy wypadku, lecz tylko o pechu. Tylko... Zaśmiał się, chociaż wcale nie było mu wesoło. Horoskop Nubnofret nie odbiegał od normy, zaś prognoza dla Horiego, zwykle jednoznacznie pozytywna, tym razem wskazywała na jakieś niepowodzenie. Horoskop Szeritre był równie zły jak jego własny. Skończywszy pracę, która zajęła mu prawie cały dzień, wepchnął zapisane arkusze papirusu do szuflady i oparł głowę na rękach. Mogę wysłać Szeritre do domu Sunero w Nennesut, oczywiście jeżeli będzie chciała, pomyślał. Rozważali już taką możliwość z Nubnofret. Ale czy wtedy nie znajdzie się w miejscu, gdzie los okaże się dla niej jeszcze bardziej nieżyczliwy? Może lepiej zatrzymać ją w domu i w ten sposób zapobiec nieszczęściu? Nie potrafił odpowiedzieć na te pytania. Wstał i opuścił gabinet. Najbliższe dni miały być dla niego niekorzystne. Poradzimy sobie z tym, podobnie jak poradziliśmy sobie z wieloma innymi problemami, pomyślał. Wiedział jednak, że jego pewność siebie jest pozorna. W powietrzu wisiało coś dziwnego i obcego, on zaś nie ufał już własnej ocenie sytuacji. Z dziwną niechęcią myślał o ponownej wyprawie do odkrytego w Sakkarze grobowca. Penbuj i inni pisarze nadal zajęci byli kopiowaniem inskrypcji, Hori nadzorował postępy prac, lecz Chamuaset trzymał się z dala od grobowca. Pragnął go zamknąć i zapieczętować wejście. Chciał też przekazać zwój, który odciął od martwej ręki, do skopiowania, aby jak najszybciej odłożyć oryginał do sarkofagu, lecz sama myśl o tym napawała go tak wielkim niesmakiem, że nie mógł zdecydować się na otwarcie szkatułki. Wiedział, że w końcu będzie musiał przystąpić do odczytania tajemniczego dokumentu, lecz świadomie odkładał tę decyzję. Hori codziennie kładł mu na biurku reprodukcje pełnych życia malowideł ze ścian grobowca oraz umieszczonych między nimi hieroglifów. Czuł, że syn chętnie by je z nim omówił, lecz on stale znajdował jakieś wymówki. – Są piękne, ale nie poszerzają naszej wiedzy – powtarzał synowi. – Możemy porozmawiać o nich po zamknięciu grobowca, bo całą moją uwagę pochłania teraz sprawa nekropoli byków Apisów. Było to kłamstwo, o czym Hori doskonale wiedział. Patrząc na siedzącego na krawędzi biurka syna, Chamuaset miał ochotę powiedzieć: „Daj mi spokój, Hori”, bowiem zaledwie godzinę wcześniej Ib po raz kolejny poinformował go, że żołnierzom nie udało się natrafić na ślad kobiety, lecz w ostatniej chwili zapanował nad tym odruchem. – Każ Penbujowi sporządzić szczegółowe notatki – dodał. – W ciągu najbliższych kilku dni znajdę wolną chwilę, aby je przejrzeć. Hori obrzucił go uważnym spojrzeniem i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Chamuaset siedział bez ruchu, wpatrzony w pustkę. Kiedy się to wszystko zaczęło? – pomyślał, chociaż w gruncie rzeczy nie był nawet w stanie sprecyzować, co to „to” oznacza. Powoli otrząsnął się z zamyślenia i zaczął szykować się do kolacji w rodzinnym gronie i wieczoru w przyjemnym chłodzie ogrodu, spędzonego na przysłuchiwaniu się spostrzeżeniom i uwagom Nubnofret. Później zaś czekały go błogosławione godziny nieświadomości, po których następował kolejny gorący dzień, wypełniony niecierpliwym oczekiwaniem na upragnioną nowinę. Obsesja. Tak, uległ obsesji, trudno nazwać to inaczej. Niech więc nadejdzie wreszcie chwila spotkania, niech napełni go rozczarowaniem, dzięki czemu jego życie będzie mogło potoczyć się normalnym torem. Błagam was, bogowie, niech tak się stanie, pomyślał. W pierwszym tygodniu miesiąca Hathor dał w końcu za wygraną. Niechętnie odwołał żołnierzy i z ogromną ulgą odkrył, że z chwilą przyznania się do klęski jego umysł się uspokoił. Powrócił do badań, do kilku wybranych pacjentów i innych obowiązków. Powoli wracało mu zainteresowanie zwykłymi, codziennymi sprawami. Jego horoskop nadal budził niepokój, lecz uznał, że będąc w stanie wielkiego wzburzenia musiał postawić go nieprawidłowo. Trzeciego dnia w drugim tygodniu miesiąca Hathor wybrał się do Sa-Montu z zamiarem omówienia zbioru winogron w nadzorowanych przez brata królewskich winnicach na obrzeżach Memfis. Faraon prosił o dane na temat spodziewanych zbiorów i Sa-Montu chciał spotkać się z bratem, zaniepokojony chorobą, która zaatakowała niektóre odmiany winorośli. Chamuaset był szczęśliwy, że ma wymówkę, aby spędzić gorące popołudnie na rozmowie o zupełnie nieważnych sprawach. Z radością wszedł na pokład barki i wyruszył w drogę w asyście Kasy, Ameka oraz dwóch żołnierzy ze straży przybocznej. Siedział pod niewielkim baldachimem, ciesząc się porannym wiatrem, który za parę godzin miał przeistoczyć się w płomienny oddech Re. W miarę jak barka oddalała się od ruchliwego, hałaśliwego Memfis, na obu brzegach rzeki widać było coraz więcej doskonale utrzymanych posiadłości miejscowej arystokracji. Droga biegła na tyłach majątków, okrążając przedmieścia i wracając na brzeg Nilu tuż przed najdalej na północ wysuniętym kanałem. Winnice Ramzesa, otaczające gościnny dom Sa-Montu, mieściły się za północnym kanałem i były nawadniane przez kilka innych. Chamuaset obserwował biegnącą nabrzeżem drogę, jak zwykle zapchaną objuczonymi osłami, bosymi chłopami i niesionymi przez zakurzonych niewolników lektykami. Po raz pierwszy od wielu dni czuł spokój i optymizm. Pachnące wilgocią powietrze osuszyło pot na jego czole. Nil wydawał się lśniącą błękitną wstęgą, łagodnie i rytmicznie uderzającą o burty barki. Kapitan dyktował rytm wioślarzom – jego śpiewny głos łączył się z dobiegającym z brzegu gwarem i wołaniem ptaków, które przelatywały nad głową Chamuaseta z nadzieją na pożywienie, oraz krokami Kasy, niosącego swemu panu chłodną miętową wodę i suszone daktyle. Amek stał na dziobie, jak zwykle bacznie obserwując oba brzegi, inne barki i czerpiących wodę fellachów. Chamuaset podziękował właśnie Kasie i zbliżył do warg złotą czarkę, kiedy jego oczy wychwyciły błysk jasnego szkarłatu wśród stłoczonych na brzegu zwierząt i ludzi. Jego ręka zamarła w powietrzu, zrobiło mu się sucho w ustach. Potem ogarnęła go dzika, nieznana dotąd wściekłość. Kobieta przedzierała się przez tłum z charakterystyczną dla siebie gracją. Biała wstążka otaczała jej czoło i spływała na plecy. Słońce lśniło w prostym srebrnym naszyjniku i bransoletach, zdobiących jej ręce od przegubów dłoni aż do łokcia. Chamuaset zerwał się na równe nogi, czując pulsujący w ciele straszliwy gniew. Wtedy kobieta uniosła smukłe ramię i odgarnęła z policzka kosmyk czarnych włosów. Miała pomalowane na jaskrawo- pomarańczowy kolor wnętrze dłoni. Ty suko! – pomyślał Chamuaset, nie potrafiąc wymazać z pamięci długich tygodni rozpaczliwego oczekiwania i niepokoju, frustrującego widoku bezradnej twarzy Iba, milczenia Szeritre, rozczarowania Horiego, zmęczenia żołnierzy i sług. Wszystkie te obrazy połączyły się nagle, budząc w nim przemożne pragnienie użycia siły, fizycznego zniszczenia istoty, która stała się przyczyną całego zła. Ty suko, suko, suko! – Kapitanie! – krzyknął. – Płyńcie do brzegu! Amek! Czarka wypadła mu z rąk. Kątem oka dostrzegł, że Kasa pochyla się, aby ją podnieść. Amek stał już przed nim. – Kiedy dobijemy do brzegu, natychmiast zatrzymaj tę kobietę! Wskazał nieznajomą, a oczy Ameka podążyły za jego drżącym ramieniem. Dowódca straży skinął głową. Kobieta zbliżała się ku nim, idąc drogą w stronę miasta, mieli więc sporo czasu, aby ją zatrzymać. Tym razem mi nie umkniesz, pomyślał Chamuaset, zaciskając zęby. – Zatrzymaj ją i zapytaj, na ile się ceni – dodał. Amek uniósł czarne brwi. – Na ile się ceni? – powtórzył. – Tak. Chcę spędzić z nią noc, chcę wiedzieć, ile zażąda. Dowódca straży skłonił się nisko, po czym bez słowa zrzucił sandały i stanął przy burcie, gotowy zeskoczyć na błotnisty brzeg, kiedy tylko barka znajdzie się wystarczająco blisko. Chamuaset cofnął się w cień baldachimu. Dreszcze przestały już wstrząsać jego ciałem, lecz gniew nadal rozpalał w nim krew i sprawiał, że dłonie same zaciskały się w pięści. Barka uderzyła o brzeg. Amek wyskoczył za burtę, zapadając się po kolana w błoto. Kobieta była tuż, tuż, niczego nieświadoma, spokojna i opanowana. Pospiesz się, Amek, poganiał go w myślach Chamuaset. Patrzył w napięciu, jak dowódca straży wydobywa nogi z grzęzawiska, chwyta się krzewów i wychodzi na brzeg, aby natychmiast ruszyć biegiem za kobietą. Teraz! – zawołał w myślach Chamuaset. Teraz, Amek, szybciej! Amek rozepchnął brutalnie tłum i stanął przed kobietą, szeroko rozstawiając nogi i opierając dłoń na rękojeści krótkiego miecza. Zatrzymała się, z jedną nogą zgiętą w kolanie. Miała na sobie mieniącą się kolorami opiętą suknię. Chamuaset, którego gniew przygasł już nieco pod wpływem świeżej fali niepokoju, mógł teraz podziwiać jej opanowanie. Widział, jak Amek coś mówi, przyciskając miecz do ubłoconego uda, i spodziewał się, że kobieta, usłyszawszy jego pytanie, zwróci oczy w kierunku barki, lecz ona nie poruszyła nawet głową. Powiedziała coś krótko i chciał wyminąć Ameka, lecz on ponownie zagrodził jej drogę, przemawiając szybko i z naciskiem. Tym razem nieznajoma uniosła podbródek i wypowiedziała kilka słów, gniewnie marszcząc brwi. Amek pochylił się ku niej i przez chwilę obydwoje patrzyli na siebie z wściekłością. Potem dowódca straży zdjął dłoń z miecza i kobieta włączyła się w strumień przechodniów, mijając Chamuaseta i barkę. Po chwili zniknęła z pola widzenia. Chamuaset poczuł, że nie jest w stanie przełknąć śliny. Z trudem łapał oddech. Kapitan barki przerzucił trap na brzeg i Chamuaset patrzył, jak Amek wchodzi na pokład i wreszcie staje przed nim, w cieniu baldachimu. Dowódca straży skłonił się nisko. Chamuaset z wysiłkiem rozluźnił zaciśnięte palce i odchrząknął. – I co? – wychrypiał. Amek skrzywił się lekko. Zasychające błoto osypywało się z jego nóg. Machinalnie otarł smugę brudu z policzka. – Zadałem jej pytanie w jak najbardziej taktowny sposób, panie – powiedział. – To chyba oczywiste! – rzucił niecierpliwie Chamuaset. – Przecież cię znam, Amek. Co powiedziała? Dowódca straży odwrócił wzrok. – Oto jej słowa: „Powiedz temu bezczelnemu człowiekowi, twemu panu, że jestem kobietą wysokiego rodu. Nie można mnie kupić”. Usta Chamuaseta wypełniły się nagle śliną. – Widziałem, że nie dałeś się tym zbyć. – Tak, naciskałem. – Amek potrząsnął głową. – Powtórzyła tylko: „Jestem kobietą wysokiego rodu. Przekaż to swemu źle wychowanemu i aroganckiemu panu”. Źle wychowanemu i aroganckiemu. Chamuaset z trudem powstrzymał serię przekleństw. – Próbowałeś przynajmniej dowiedzieć się, gdzie mieszka? Amek kiwnął głową. – Powiedziałem jej, że mój pan jest bardzo bogatym i potężnym człowiekiem, który od dawna jej szuka. Myślałem, że to ją ułagodzi, ale moje słowa nie wywarły na niej wrażenia. Uśmiechnęła się tylko chłodno. „Nie można mnie kupić za złoto i nie da się mnie przestraszyć”, powiedziała. Nie chciałem przekroczyć swoich uprawnień, nie miałem też podstaw, aby ją aresztować, musiałem więc pozwolić jej odejść. Pięść Chamuaseta trafiła Ameka w szczękę. Kompletnie zaskoczony atakiem, padł na ziemię jak kłoda i leżał bez ruchu. Potem niepewnie podniósł głowę i dotknął kącika ust. Trzeba było ją aresztować! – wrzeszczał jakiś wściekły głos w głowie Chamuaseta. Aresztować, zbić, wciągnąć na pokład barki i rzucić do moich stóp! Nagle dotarł do niego rzeczywisty obraz sytuacji. Uklęknął, przerażony tym, co zrobił. – Amek – odezwał się cicho, pomagając żołnierzowi stanąć na nogi. – Przepraszam cię, Amek. Nie chciałem cię uderzyć. Klnę się na Amona, nie chciałem... Amek zdobył się na słaby uśmiech. – Widziałem jej twarz – powiedział. – Nie winie więc mego pana za to, że mnie uderzył. Jest bardzo piękna. To ja muszę przeprosić, panie. Zawiodłem cię. Widziałeś jej twarz, pomyślał Chamuaset, wstrząśnięty i pełen zazdrości. Czułeś jej oddech na policzkach, widziałeś, jak drżą jej powieki, jak porusza się jej pierś, kiedy wciąga powietrze, aby odpowiedzieć ci tak wyniośle. Mam ochotę znowu cię uderzyć. – Nie – powiedział krótko. – Wcale mnie nie zawiodłeś. Odwrócił się na pięcie i zniknął w kabinie, wściekłym ruchem zasuwając za sobą zasłonę. Nie wydał kapitanowi barki żadnych instrukcji. Siedział w niebieskawym mroku kabiny z podciągniętymi wysoko kolanami i zaciśniętymi powiekami, kołysząc się rytmicznie w upokorzeniu i gniewie. Nigdy dotąd nie uderzyłem żadnego sługi, myślał z rozpaczą. Pouczałem, krzyczałem, wiele razy bliski byłem utraty panowania nad sobą, ale nigdy, nigdy nie uderzyłem. A teraz zaatakowałem Ameka. Człowieka lojalnego, prawego, kompetentnego, który od lat chroni mnie i osłania. Boleśnie przygryzł dolną wargę, czując, jak barka z lekkim szarpnięciem wydobywa się z zalegającej przy brzegu warstwy błota. Kapitan wykrzyknął rozkaz. Nawet jeżeli przeproszę go jeszcze raz, niczego to nie zmieni. Stało się. Nie cofnę tej chwili pełnej szalonej furii. A co było jej przyczyną? Kobieta. Kobieta, która znowu mi uciekła. Amek spełnił swój obowiązek, a następnie odmówił pogwałcenia prawa Maat, jakim byłoby sprowadzenie tej kobiety siłą. Usłyszał, jak Kasa lekko puka w zewnętrzną ścianę i szybko wziął się w garść. – Wejść! Sługa odsunął zasłonę i skłonił się nisko. – Nie zmieniłeś, panie, polecenia, więc kapitan skierował barkę do posiadłości pana Sa- Montu – powiedział. – Czy masz panie jakieś życzenia? Chamuaset stłumił czający się w jego gardle histeryczny śmiech. Mam życzenie posiąść tę kobietę, która wydaje się złudzeniem. Mam życzenie cofnąć czas i zmienić ostatnią godzinę. Mam życzenie zaznać spokoju duszy i umysłu, który jeszcze niedawno wydawał mi się normalnym stanem. – Przynieś mi wody – rzucił. – I trochę daktyli. Przez chwilę miał ochotę wydać rozkaz, aby barka zawróciła do domu, lecz nagle ogarnęło go pragnienie, aby wylać wszystkie skargi na los przed ukochanym bratem. Napił się przyniesionej przez Kasę wody i pogryzając daktyle pogrążył się w myślach. Ben-Anat powitała szwagra ze zwykłą serdecznością i zaprowadziła do ogrodu, w cień wielkiego, rozłożystego figowca. Wezwała służącego, który miał zadbać o wszelkie potrzeby Chamuaseta i odeszła, przepraszając, że musi pozostawić gościa samego. Chamuaset poczuł ulgę. Ben-Anat była miłą, spokojną kobietą, lecz w obecnym stanie ducha nie potrafiłby zdobyć się na wysiłek uprzejmej rozmowy. Poprosił służącego o piwo, a kiedy ten spełnił życzenie, zmusił się, aby pić je małymi łykami. Chciał wychylić czarkę jednym tchem i poprosić o jeszcze, chciał upić się w to upalne, kipiące gniewem popołudnie, najmocniej jednak pragnął porozmawiać z Sa- Montu. Brat pojawił się dopiero po dłuższej chwili. Najwyraźniej był zajęty pracą w winnicy i w pośpiechu mył się i zmieniał szatę. Miał na sobie jedynie niedbale zawiązaną wokół talii długą spódniczkę. Jego brązowe ciało było imponująco umięśnione, nie w rezultacie ćwiczeń łuczniczych, zapasów czy powożenia rydwanem, lecz dzięki ciężkiej pracy w polu i w winnicy, ramię w ramię ze zwykłymi robotnikami. Jego obecność zawsze napełniała Chamuaseta poczuciem bezpieczeństwa i spokojem. Szybko wstał i ucałował wilgotny, zarośnięty policzek brata. Gospodarz wskazał mu rozrzucone na macie poduszki i zajął miejsce obok niego. – Coś takiego! – wykrzyknął zdziwiony. – Pijesz piwo w najlepszej winnicy Egiptu? Winogrona zwiędną ze zmartwienia, Chamuasecie. Jak się masz? Przynieś dzban pięcioletniego wina – polecił czekającemu w pobliżu niewolnikowi, po czym utkwił w twarzy brata jasne oczy, o aż nadto przenikliwym spojrzeniu. Chamuaset pomyślał, że chociaż Sa-Montu wygląda czasem jak chłop i wrzeszczy jak marynarz, wrażenie to jest bardzo mylące. Był księciem królewskiego rodu, który odebrał doskonałe wykształcenie. Zbyt wiele osób wydawało się o tym zapominać. – Sa-Montu, jeżeli zacznę pić wino, to nie wiem, kiedy skończę – wyznał. – A jeśli chodzi o moje samopoczucie... Cóż, najpierw zajmijmy się sprawami naszego ojca, potem porozmawiamy o moich problemach. Sa-Montu skinął głową. Chamuaset zawsze doceniał fakt, iż brat nie zadawał zbędnych pytań i potrafił cierpliwie czekać. – Doskonale – oparł z pogodnym uśmiechem Sa-Montu. – Omówienie sprawy ojca nie zajmie nam dużo czasu. Tegoroczne zbiory będą ogromne, jeżeli uda mi się zapanować nad zarazą. Winogrona dojrzewają powoli. Owoce są drobne, lecz grona duże. Niestety, tu i ówdzie liście pokrywają się czarnymi plamami. Przyjrzyj im się, medyku, i przepisz środek, który mógłbym zastosować. No, jest wino. Służący postawił przed nimi tacę z zapieczętowanym dzbanem i dwoma alabastrowymi czarkami. Sa-Montu dokładnie zbadał pieczęć, złamał ją i napełnił naczynia. Chamuaset przyglądał się, jak strumień ciemnoczerwonego, rozświetlonego słońcem płynu spływa do czarek. – Wychylimy po jednej czarce, a potem obejrzysz winogrona i wystawisz ojcu rachunek za usługi – powiedział z uśmiechem. – Później możesz wypić choćby i cały dzban. – Podał Chamuasetowi czarkę i uniósł własną. – Za Egipt! Niech jak najdłużej panuje nad terytoriami, które tyle znaczą w świecie! Wino było zimne i słodkie, z lekką goryczką. – Wyśmienite – powiedział Chamuaset. – Doskonały rocznik. Wkrótce miłe ciepło rozlało się po całym jego ciele. Po raz pierwszy tego dnia rozluźnił się, wymieniając z bratem uwagi na temat rodziny, wrogów, posiadłości i polityki zagranicznej, o której Sa-Montu wiedział niewiele, ponieważ zupełnie go nie interesowała. Wreszcie gospodarz wstał i razem ruszyli do winnicy. Chamuaset zauważył z rozbawieniem, że brat nawet nie pofatygował się, aby wezwać niewolników z baldachimem. Stali w płomiennym upale, oglądając liście winorośli i dyskutując na temat zarazy. Chamuaset wysunął parę sugestii, na które Sa-Montu chętnie przystał. Nie było w Egipcie człowieka, który wiedziałby więcej o uprawie winorośli, toteż Chamuaset cieszył się, że może mu pomóc. W końcu wrócili do ogrodu i usiedli w cieniu drzew. Sa-Montu ponownie napełnił czarki winem. – A teraz mów, co się dzieje – zachęcił. – Wyglądasz, jakbyś pokonał w walce wielkiego węża, i powracasz z podziemnego świata. Chamuaset opowiedział mu o wszystkim. Kiedy skończył, słońce zaczęło chylić się ku linii horyzontu. Sa-Montu nie spuszczał z niego wzroku, pochrząkując od czasu do czasu. Gdy Chamuaset umilkł, opróżnił czarkę i znowu nalał im wina, potem zaś szarpnął w zamyśleniu długą brodę. W oddali pojawiła się Ben-Anat i w pytającym geście uniosła ramiona. Sa-Montu podniósł dłoń z wyciągniętymi dwoma palcami, ona zaś uśmiechnęła się, kiwnęła głową i zniknęła w ciemniejącym domu. Chamuaset z zazdrością pomyślał o doskonałym porozumieniu, jakie łączy brata z żoną. – Kiedy zakochałem się w Ben-Anat, wszyscy usiłowali przekonać mnie, że postępuję jak szaleniec – powiedział Sa-Montu. – Ojciec godzinami mnie przekonywał, matka rzucała mi do stóp wszystkie ponętne niewolnice i dworki. W końcu wykluczono mnie z sukcesji, ale czy wywarło to na mnie jakichkolwiek wrażenie? – roześmiał się. – Nie, żadnego. Całą energią skupiłem na zdobywaniu mojej kobiety. Chamuaset uśmiechnął się w myślach. Sa-Montu miał w sobie tyle energii, że kiedy koncentrował się na jednej rzeczy, nic i nikt nie potrafiło mu się oprzeć. – Była córką Syryjczyka, zwykłego kapitana statku, ale niechby ktoś spróbował znaleźć drugą tak dumną dziewczynę! Potem zamartwiała się, że znienawidzę ją, ponieważ decyzja o ślubie pozbawiła mnie prawie wszystkich królewskich przywilejów. Ja jednak nigdy nie żałowałem swego kroku. – Sa-Montu obrzucił brata uważnym, dziwnie trzeźwym spojrzeniem. – Czy ty tak kochasz Nubnofret? – Nie – przyznał szczerze Chamuaset. – Kocham ją na tyle, na ile zdolny jestem do miłości. – Na ile akceptujesz miłość, to znaczy tak długo, dopóki nie wydaje ci się ona zagrożeniem – dodał Sa-Montu. – Który z nas jest więc szczęśliwszy? Pomyśl rozsądnie, Chamuasecie. Masz kochającą żonę i wspaniałą rodzinę. Jednocześnie gorączkowo pragniesz kobiety, którą spotkałeś na ulicy. Jaki w tym sens? Chamuaset podsunął mu swoją czarkę. Sa-Montu zawahał się, lecz kiedy Chamuaset skinął głową, brat z ciężkim westchnieniem napełnił ją aż po brzegi. – Wielu mężczyzn cierpiało i cierpi na tę samą dolegliwość – dodał po chwili. – Nazywa się to żądzą, mój uczony bracie. Znalazłeś się w szponach żądzy, to wszystko. Męczysz się i dręczysz, zupełnie jakby oznaczało to zniszczenie całego twojego świata, tymczasem wcale tak nie jest. Masz dwa wyjścia. – Sa-Montu otarł parę kropel rubinowego wina, które osiadły na jego wąsach. – Możesz szukać jej dalej, a kiedy już ją znajdziesz, co jest absolutnie pewne, obdarujesz najróżniejszymi skarbami, aż w końcu znajdziesz klucz do jej cnoty i nasycisz się nią. Możesz też odpychać myśl o niej za każdym razem, kiedy przeniknie twój mózg, a wtedy za jakieś sześć miesięcy nie będziesz mógł przypomnieć sobie, o co ci właściwie chodziło. Niewykluczone również, że będziesz zastanawiał się, co cię ominęło, ale to nie leży w twojej naturze, mój drogi bracie. Kiedyś nie leżało to w mojej naturze, ale zmieniłem się, pomyślał Chamuaset. Nie podoba mi się to i pewnie nie potrafiłbym wyjaśnić, na czym polega ta zmiana, nie sądzę jednak, abym miał jeszcze kontrolę nad tym procesem. – A co ty zrobiłbyś na moim miejscu? – zapytał. – Powiedziałbym o wszystkim Ben-Anat – odparł bez namysłu Sa-Montu. – Ona zaś rzekłaby: „Nieczysty synu rozpustnego faraona, jeżeli ja ci nie wystarczam, wynoś się i znajdź sobie inną na ulicy. Kiedy potem wrócisz do mnie na kolanach i będziesz zapewniał, że żadna kobieta nie może się ze mną równać, pozwolę ci spać w kuchni, między najmarniejszymi niewolnikami, którzy i tak zasługiwać będą na większe względy niż ty”. Ale widzisz, ja nigdy nie pragnąłem innej kobiety poza moją żoną. Nadal zależy ci na mojej radzie? Chamuaset w milczeniu skinął głową. – Przestań uganiać się za tą zjawą, doceń Nubnofret jako piękną i dobrą żonę i zamknij ten grobowiec. Chamuaset zamrugał nerwowo powiekami. Chociaż jego mózg pogrążył się w cudownie znieczulających oparach wina, natychmiast oprzytomniał. Sa-Montu popatrzył na niego spokojnie. – Grobowiec? Mówiłem ci o rozterkach, jakie wywołało we mnie jego odkrycie, ale nie mają one nic wspólnego z moją obecną sytuacją. – Doprawdy? Nie byłbym tego taki pewny. W swych poszukiwaniach bardzo arogancko traktujesz zmarłych, Chamuasecie. Uważasz, że jesteś bezpieczny, ponieważ odnawiasz grobowce i składasz ofiary, ale czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, że może zmarli chcą, aby pozostawić ich w spokoju, albo że to, co im zabierasz, jest dużo więcej warte od tego, co dajesz w zamian? To twoje ostatnie przedsięwzięcie mocno mnie niepokoi. Zamknij ten grobowiec. Chamuaset poczuł, jak przerażenie ściska mu serce. Sa-Montu, który zawsze umiał trafiać w sedno, wypowiedział na głos jego własne obawy. – Nie widzę związku między tymi sprawami – odparł, starając się mówić wyraźnie, ponieważ był pijany i wiedział, że kłamie. Sa-Montu wzruszył ramionami. – Pewnie masz rację – stwierdził obojętnym tonem. – Cóż, czas na kolację. Zostaniesz, prawda? Nie mamy żadnych nudnych gości, których ty miewasz bardzo często. Ileż to razy powstrzymywaliśmy z Ben-Anat ziewanie na waszych ucztach. Ruszyli w kierunku domu. Zapadał zmrok. Chamuaset czuł się o wiele lepiej, ale powoli kiełkowało w nim ziarno buntu. Sa-Montu nie miał prawa oskarżać go o postępowanie wbrew woli zmarłych. Nie wiedział nic o historii, nigdy nie był kapłanem. A jeśli chodzi o tę kobietę... Wszedł do sali jadalnej, witany ciepłym uśmiechem Ben-Anat, i zajął miejsce za przygotowanym dla niego stolikiem. Jeśli chodzi o tę kobietę, to znajdzie ją, tak jak powiedział Sa-Montu. Niezależnie od tego, czy kierowała nim żądza, czy coś innego, nieznajoma obudziła w nim nieznane mu uczucie, które postanowił zbadać. Nie miał zamiaru zwierzać się Nubnofret. Nigdy by go nie zrozumiała. A bogowie? Jeżeli bogowie chcieliby go ukarać lub dać do zrozumienia, że jego badania są im niemiłe, czy wręcz obraźliwe, na pewno zrobiliby to dawno temu. Czyż nie był ich przyjacielem? Uniósł czarkę, czekając, aż niewolnik napełni ją winem, i skupił uwagę na znakomitej kolacji, przygotowanej przez kucharzy Ben-Anat. Harfiarz zaczął grać jakąś pogodną melodię. Chamuaset czuł, że jest mu dobrze, po raz pierwszy od wielu tygodni. Następnego ranka obudził się w gościnnej komnacie brata, niewiele pamiętając z wydarzeń poprzedniego wieczoru. Sługa, który na polecenie brata miał mu pomóc przy toalecie i ubieraniu, poinformował go, że Nubnofret otrzymała wiadomość, iż Chamuaset wróci dopiero koło południa. Odnalazł Ben-Anat, podziękował za gościnę, zebrał swoich ludzi i wyruszył w drogę powrotną do domu. Sa-Montu zajęty był już pracą w winnicy. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tyle wypiłem, pomyślał, opierając się o zewnętrzną ścianę kabiny na pokładzie barki. I nic dziwnego, bo wino Sa-Montu jest rzeczywiście wyborne. Nie boli mnie głowa, mam tylko uczucie lekkiego zachwiania równowagi. Wtedy właśnie przypomniał sobie, kiedy ostatni raz wypił za dużo, chociaż bez porównania mniej niż poprzedniego wieczoru. Było to podczas wydanej przez ojca uczty w Pi – Ramzes, gdy zaczepił go starzec ze zwojem. Cóż to była za dziwna sprawa... Wrócił myślami do tamtej nocy, patrząc, jak wioślarze pracują wiosłami, kierując barkę pod prąd i wzbijając w górę tysiące prześwietlonych słońcem kropel. Szkoda, że zgubiłem tamten zwój. Okazałem się roztargniony i nieostrożny. No, ale stało się. Wszystko dlatego, że tyle wtedy wypiłem. Przeniósł spojrzenie na brzeg i nie spuszczał go z oka do chwili, gdy rzeka skręciła ostro na zachód w miejscu, gdzie zaczynały się posiadłości szlachetnie urodzonych. Nie dostrzegł jednak szkarłatnej sukni tajemniczej nieznajomej. Amek też jej nie zauważył, bo stał spokojnie przy sterze. Nie potrafił powiedzieć, czy tęskni za jej widokiem, czy obawia się, że mogłaby znowu pojawić się w czarodziejski sposób i pozbawić go panowania nad sobą. Wkrótce zobaczył schody wodne, prowadzące do jego posiadłości i zrozumiał, że tym razem gwałtowne przeżycia zostały mu oszczędzone. Natychmiast po zejściu na ląd skierował swoje kroki do komnat żony. Nubnofret dyktowała właśnie list do jednej z przyjaciółek z Pi-Ramzes. Kiedy Chamuaset stanął w progu, podniosła wzrok i obdarzyła go serdecznym uśmiechem. – Przyjemnie było się upić, drogi bracie? – zapytała. – Wyglądasz na wypoczętego. – Tak, spędziłem miły wieczór – odpowiedział. – Nie miałem zamiaru tam zostawać. Przepraszam cię. Mam nadzieję, że moja nieobecność nie spowodowała żadnego zamieszania. – Nie. Wstała z krzesła, podeszła blisko i łagodnie przeciągnęła ostrym paznokciem po jego policzku. Potem pochyliła się i pocałowała go w pierś. Jej wargi były miękkie i ciepłe. Nie wyczytał wyrzutów ani w jej zachowaniu, ani w pogodnym spojrzeniu. Wiedział, że opowieść o utracie kontroli nad sobą i uderzeniu Ameka krąży już wśród służących, którzy uwielbiali domowe plotki, lecz dzięki twardej ręce Nubnofret nigdy nie wynosili ich na zewnątrz. Po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że być może Nubnofret pozwala, aby Umero szeptała jej do ucha ciekawe nowinki i na myśl o tym ogarnęła go bezsilna rozpacz. Nie mogą oczekiwać, że uda mi się zachować moje wyczyny w tajemnicy przed resztą rodziny, pomyślał, odpowiadając uśmiechem na uśmiech żony. Jakże męczące jest kłamstwo! – Z Delty nie nadeszły żadne ważne wiadomości, w każdym razie tak powiedział mi Penbuj – oświadczyła Nubnofret. – Nie pojawili się też niespodziewani goście. Nie zapomnij tylko, że za tydzień odwiedzi nas Maj, w drodze z kamieniołomów w Asuanie. Wybacz mi teraz, Chamuasecie, ale muszą skończyć dyktowanie listu. Mam dziś dużo pracy. Jej lśniące czarne oczy mówiły mu, że postara się jak najszybciej uporać z domowymi zajęciami, aby być do jego dyspozycji. Uświadomił sobie ze zdumieniem, że zupełnie zapomniał o przewidywanej wizycie głównego architekta ojca. Jeszcze niedawno cieszyłaby go myśl o rozmowie z tak wykształconym i dystyngowanym gościem, teraz jednak pragnął, aby wszyscy – ojciec, bracia, dygnitarze – zniknęli, pozwalając mu skoncentrować się na... Odwrócił się gwałtownie. – Daj mi znać, kiedy będziesz wolna – powiedział. – Może wybierzemy się na przejażdżką po rzece. Schronił się w gabinecie. Na biurku zastał stos zwojów, które zostawił mu Hori. Zawierały skopiowane poprzedniego dnia inskrypcje. Szybkim krokiem podszedł do okna. Dość tych bzdur, pomyślał. Im szybciej przejrzą te teksty, tym szybciej będą mógł nakazać zamknięcie grobowca. Straciłem za dużo czasu i sił, które powinienem poświęcić nadzorowaniu pracy moich własnych architektów. Wezwał Iba. – Wyślij patrole na miasto – rozkazał. – Chcę mieć tę kobietę, niezależnie od tego, ile to będzie kosztować. VI Chodź, czekają na ciebie pieśni i muzyka. Zostaw wszystkie swoje troski. Myśl tylko o przyjemnościach, dopóki nie nadejdzie dzień, Kiedy udasz się do krainy, która kocha ciszę. Miesiąc Hathor minął niepostrzeżenie i rozpoczął się Choiak. Maj okazał się jak zwykle zajmującym i miłym gościem; zanim odpłynął na swojej pozłacanej, ukwieconej barce, pozostawił podarunki dla wszystkich domowników. Chamuaset postawił horoskopy na nowy miesiąc i odkrył, że są bardzo podobne do poprzednich. Tym razem jednak potraktował je z dziwnym dystansem, a niezbyt szczęśliwe prognozy przyjął z uczuciem bliskim obojętności. Co ma być, to będzie. Egipcjanie są pogodnymi i pełnymi optymizmu ludźmi, nigdy jednak nie lekceważą przeznaczenia, które czasami bardzo wyraźnie daje o sobie znać. Również Chamuaset, w miarę upływu czasu, coraz częściej miał wrażenie, że znajduje się w rękach nieubłaganego losu. W tej świadomości kryła się jakaś perwersyjna przyjemność. Odwiedzał pacjentów, wykonywał swoje obowiązki, ze spokojem wysłuchując raportów Iba i Ameka, którzy wciąż nie mogli wpaść na trop tajemniczej kobiety. Jutro, za tydzień, za miesiąc, za rok – jakie to miało znaczenie? Wiedział, że kobieta się zjawi i cierpliwie na nią czekał. Dni stawały się coraz bardziej upalne i zboże stało już na polach, wysokie, choć jeszcze niedojrzałe. Hori spędzał większość czasu w chłodnym mroku grobowca, znużony nieco jego tajemnicami, Szeritre zaś pływała, czytała i szukała schronienia we własnym świecie. Domownicy sumiennie oddawali cześć bogom, czasami udając się do świątyń, gdzie padali na twarz przed Ptahem, Re i Neit. Chamuaset zdawał sobie sprawę, że wkrótce znowu zostanie wezwany na dwór, ponieważ ambasador Huja na pewno był już w drodze do Egiptu, świadomie jednak starał się nie myśleć o denerwujących i nieco zabawnych negocjacjach małżeńskich ojca. Nadchodziło lato, pora upałów i ciągnących się bez końca godzin, kiedy rzeczywistość zdawała się zyskiwać inny wymiar, a rozpalone powietrze i białe światło łączyły śmiertelny Egipt z wiecznym rajem Ozyrysa. Pewnego dnia, gdy skończył właśnie dyktować Penbujowi uwagi na temat panowania Totmesa I, na progu gabinetu stanął Ib i skłonił się głęboko. Było już po południowym posiłku i zbliżała się godzina odpoczynku. Chamuaset spojrzał ze zniecierpliwieniem na zarządcę, na myśl o niespodziewanym obowiązku, który go czekał. Miał ochotę wyciągnąć się na łożu, chłodzony miękkimi poruszeniami wachlarzy, i pogrążyć się w drzemce. – Co tam? – rzucił niecierpliwie. Penbuj zebrał powoli swoje trzcinki, tusz i zwoje, i na sygnał Chamuaseta opuścił komnatę. – Proszę o wybaczenie, panie, ale jest tu pewien młody człowiek, który błaga, abyś poświęcił mu chwilkę czasu – powiedział Ib. – Jego matce potrzebna jest porada lekarska. – Co za młody człowiek? – zapytał Chamuaset. – Miasto pełne jest dobrych medyków. Mówiłeś mu, że leczę wyłącznie szlachetnie urodzonych lub pacjentów, których dolegliwości okażą się interesujące? – Mówiłem – odparł Ib. – On twierdzi, że jego matka jest osobą szlachetnego rodu. Byłby wdzięczny za twoją poradę. Jego wuj hojnie wynagrodzi ci stracony czas. Chamuaset drgnął, szybko jednak odzyskał panowanie nad sobą. – Nie zależy mi na złocie – mruknął. – Mam go aż za dużo. Na co skarży się ta kobieta? – Zrozumiałem, że w stopę wbiła jej się drzazga, którą usunięto, lecz rana nie chce się zagoić. – Nie wymaga to osobistej konsultacji – stwierdził z ulgą Chamuaset. – Mogę od razu przepisać lek. Wpuść tego chłopca. Ib wycofał się. Po chwili na podłogę padł długi cień. Chamuaset podniósł wzrok. Młody człowiek w wieku Horiego oddawał mu pokłon, wyciągając przed siebie ramiona. Chamuaset zauważył, że ma zadbane ręce, wnętrza dłoni pomalowane henną, starannie obcięte paznokcie i delikatną skórę. Stopy zdobiły sandały z dobrej skóry ze złoceniami, spódniczka zaś uszyta była z niezwykle cienkiego płótna. Po chwili wyprostował się i stanął w postawie pełnej szacunku, lecz nie służalczej, spokojnie oczekując na pierwsze słowa księcia. Czarne, proste włosy opadały mu na ramiona, muskularną pierś zdobił gruby złoty naszyjnik z symbolem życia anch. W jego oczach, które wydawały się szare, nie pojawiło się ani zdumienie, ani zaniepokojenie badawczym spojrzeniem gospodarza. Chamuaset miał wrażenie, że w młodym człowieku jest coś znajomego, nie mógł jednak zdecydować się, czy dotyczy to jego dumnej postawy, czy uniesionych kącików ust. Doszedł do wniosku, że ma przed sobą najprzystojniejszego młodzieńca, oczywiście po Horim, jakiego kiedykolwiek widział. – Jak się nazywasz? – zapytał. Chłopiec pochylił lekko głowę. Czarne włosy opadły mu na twarz, połyskując w promieniach słonecznych. – Nazywam się Hormin – odparł głosem równie spokojnym i chłodnym jak jego oczy. – Mój zarządca wspomniał mi coś chorobie twojej matki – powiedział Chamuaset. – Zaznaczył również, że wywodzi się ona ze szlachetnego rodu. Wydawało mi się, że znam, przynajmniej z widzenia, członków wszystkich szlachetnych rodów w Egipcie, nigdy jednak nie widziałem ciebie, nie słyszałem też twego imienia. Jak to możliwe? Twarz młodzieńca rozjaśnił miły, ujmujący uśmiech. – Skromne posiadłości mojej rodziny znajdują się w Koptos, na północ od błogosławionych Teb. Nasz ród wywodzi się od szlachetnie urodzonych sług księcia Sekenenre. Należymy do pomniejszej arystokracji i nigdy nie sprawowaliśmy wysokich urzędów. Jesteśmy jednak dumni ze swej czystej krwi, niezanieczyszczonej choćby najmniejszą domieszką obcej. W dniach ożywionego handlu z krainą Puntu, ponownie odkrytą przez królową Hatszepsut, mój przodek był nadzorcą jej karawan na trasie od Koptos po morze wschodnie. Chamuaset drgnął. Niewielu znawców historii, a cóż dopiero zwykłych Egipcjan, wiedziało coś o legendarnej królowej, która rządziła jako władca płci męskiej i wzniosła w Tebach świątynię grobową niezrównanej urody. Badacze często przypisywali ten niezwykły pomnik walecznemu faraonowi Totmesowi III, lecz Chamuaset nie zgadzał się z ich opinią. – Dziwię się jednak, że nie słyszałem o was, skoro obecnie mieszkacie w Memfis – powiedział. Hormin ponownie się uśmiechnął. – Moja matka, wuj i ja przybyliśmy tu zaledwie przed dwoma miesiącami. Życie w Koptos jest nudne. Na szczęście mamy dobrego zarządcę, który dogląda naszego niewielkiego majątku. Chamuaset nie potrafił pozbyć się zaskoczenia, wiedział jednak, że zadawanie dalszych pytań byłoby pogwałceniem dobrych manier. Co do jednego nie miał najmniejszych wątpliwości – młody mężczyzna na pewno należał do szlachetnego rodu. – Nie muszę oglądać rany twojej matki – powiedział. – Dam ci tylko przepis na lek. Hormin postąpił krok naprzód. – Wybacz mi, panie, lecz zastosowaliśmy już ptasie odchody z miodem, dzięki czemu udało się wyjąć drzazgę. Potem przyłożyliśmy okład z ludzkich odchodów zmieszanych ze słodkimi drożdżami, olejem sefet i miodem. Niestety, infekcja nie ustępuje. – A więc zasięgnęliście już rady medyka? Hormin sprawiał wrażenie zaskoczonego. – Ależ nie. Moja matka dobrze zna się na lekach, tyle tylko, że tym razem nie potrafi sobie pomóc. Byłaby więcej niż zaszczycona, gdybyś ty, panie, obejrzał jej stopę. Może rzeczywiście powinienem to zrobić, pomyślał Chamuaset. Maść, której składniki wymienił Hormin, powszechnie stosowano w leczeniu ran, chociaż on sam nie miał do niej zaufania, niejednokrotnie bowiem pogarszała stan chorego. Westchnął. – Pójdę z tobą – powiedział. – Zaczekaj na mnie w korytarzu. Hormin nie wypowiedział słów podzięki. Nie wyglądał nawet na zadowolonego. Skłonił się raz jeszcze, odwrócił na pięcie i zniknął, cicho postukując podeszwami sandałów o kafelki posadzki. Chamuaset przeszedł do biblioteki, otworzył skrzynię z lekami i wyjął skórzaną sakwę, zawierającą opatrunki i inne niezbędne rzeczy. Głowa mu ciążyła, pod powiekami miał piasek. Wiedząc, że za chwilę nie będzie w stanie oprzeć się senności, pospiesznie zamknął skrzynię i podążył za Horminem. W korytarzu Ib podniósł się na jego widok z taboretu. – Mam ci towarzyszyć, panie? – zapytał. – Nie – odparł Chamuaset. – Tym razem nie będziesz mi potrzebny. Wezmę ze sobą Ameka. Hormina nie było w korytarzu. Chamuaset znalazł go przed głównym wejściem, w cieniu rzucanym przez kolorowe kolumny. Młodzieniec stał bez ruchu, z opuszczonymi ramionami i głową lekko przechyloną na bok. Wsłuchiwał się w dźwięki dobiegające zza gęstych krzewów, oddzielających wykładaną kamieniem ścieżkę od ogrodów. Chamuaset przystanął, zaskoczony. Gorące powietrze wypełniał głos Szeritre, wysoki i czysty. Księżniczka rzadko śpiewała, i to prawie wyłącznie piosenki dla dzieci, dziś jednak Chamuaset usłyszał ze wzruszeniem słowa starej pieśni miłosnej. Pragnę twojej miłości jak masła i miodu. Należysz do mnie, twoje miejsce jest przy mnie, Tak jak miejscem najcenniejszej maści jest ciało szlachetnie urodzonego, Jak miejscem najcieńszego płótna jest ciało bogów, Jak miejscem kadzidła oblicze pana Wszechświata... Hormin odwrócił się ku Chamuasetowi. – Piękny głos – zauważył. – Tak – odpowiedział krótko Chamuaset. Szeritre byłaby zażenowana i głęboko zawstydzona, gdyby wiedziała, że ktoś słucha jej śpiewu. Ruchem głowy ponaglił Hormina, aby poszedł za nim i ruszył w kierunku rzeki. – Skąd przybyłeś? – zapytał. – Gdzie znajduje się twój dom? – Za północnymi przedmieściami – odparł Hormin. – Przepłynąłem przez rzekę tratwą, dalej zaś szedłem pieszo. Ranek był bardzo piękny. Chamuaset zaprosił młodego człowieka na pokład swojej barki. Towarzyszył im Amek i jeden z żołnierzy. O tej porze ruch na Nilu był niewielki. Ci, którzy mogli, zażywali popołudniowego odpoczynku, toteż schody wodne do posiadłości szlachetnie urodzonych były opustoszałe. Chamuaset z jakiegoś powodu założył, że jego pacjentka mieszka w którymś z tych majątków, chociaż znał większość ich właścicieli. Hormin nie dał jednak żadnego znaku, że powinni kierować się ku brzegowi. Przed nimi ukazała się droga wodna, prawie zupełnie pusta. Barka sunęła cicho po falach, jak źdźbło pyłu w promieniu słońca. Minęli opasany mostkiem kanał, w pobliżu którego Chamuaset dostrzegł kiedyś ubraną w szkarłatną suknię kobietę. Teraz na biegnącej wzdłuż brzegu drodze nie było przechodniów. Stało przy niej kilka porządnych domów, skromnych lecz schludnych, dalej zaś widniały jedynie pola, porośnięte zwiędniętym od upału zbożem. Woda wlewała się rytmicznie do wąskich kanałów irygacyjnych, z których fellachowie czerpali wodę za pomocą żurawi. Chamuaset pomyślał o córce i tajemnych zakamarkach jej duszy. Jeżeli ktokolwiek zasługiwał na miłość, to właśnie ona. Na pewno siedziała teraz sama w ogrodzie, ponieważ nikomu, nawet Bakmut, nie pozwalała słuchać swojego śpiewu. Hormin wskazał na brzeg. – Panie, proszę powiedzieć kapitanowi, aby skierował się ku tym schodom wodnym. O, tam. Wskazywał dłonią wschodni brzeg. Mieszkało tam niewiele rodzin, a roślinność czepiała się rozpaczliwie wąskiego pasa ziemi, za którym rozciągała się już pustynia. Chamuaset nigdy nie przyglądał się uważnie wschodniemu brzegowi, teraz jednak zauważył niewielkie schody wodne, prowadzące w głąb gaju palmowego i biały mur w oddali. Wykrzyknął rozkaz i barka powoli skierowała się ku schodom. Dom stał na pustkowiu. Od glinianych baraków, w których mieszkali zarządcy, dzielił go spory kawałek. Przy schodach tkwił jeden słup do cumowania, pokryty łuszczącą się białą farbą. Kiedy barka stuknęła o niego i niewolnik wyskoczył na schody, aby założyć cumy, Chamuaset podniósł się z miejsca. Hormin w milczeniu ruszył przodem, za nim zaś postępowali Chamuaset i Amek. Szli piaszczystą ścieżką, wijącą się w cieniu drzew, których wysokie, gładkie pnie wydzielały słodki zapach, a sztywne pióropusze liści szeptały wysoko w górze. Gdy dotarli do niewielkiej polany, pośrodku której stał dom, Chamuaset od razu zauważył, że zbudowany z wypalanych cegieł mułowych budynek doskonale pasuje do otoczenia. Biały tynk, którym pokryto ściany, odpadał sporymi płatami, lecz kilku robotników nakładało właśnie świeżą warstwę. – Zanim się wprowadziliśmy, dom długo był pusty – odezwał się Hormin, czując najwyraźniej, że musi usprawiedliwić wygląd budynku. – Cegły mułowe to doskonały budulec, ale wzniesione z nich mury wymagają pieczołowitej konserwacji. Nie znam żadnych arystokratów, którzy zdecydowaliby się mieszkać w takim domu, pomyślał zaintrygowany Chamuaset. Gdyby ktoś z moich przyjaciół czy krewnych kupił tę posiadłość, natychmiast kazałby zburzyć dom i na jego miejscu postawiłby wspanialszy, z libańskiego cedru, piaskowca i granitu z Asuanu, zdobienia zaś poleciłby wykonać z nubijskiego złota. Musi tkwić w tym jakaś tajemnica. Dom wywarł jednak na nim miłe wrażenie. W budowlach z cegieł mułowych panował zawsze przyjemny chłód i rzeczywiście, ledwo przekroczyli próg sali audiencyjnej, owiał ich strumień chłodnego powietrza. Hormin odwrócił się i skłonił. – Witaj w naszym skromnym domu, panie – powiedział. Klasnął w dłonie i w komnacie pojawił się niewolnik, bosy i odziany jedynie w krótką przepaskę. – Czy życzysz sobie napić się wina lub piwa, zanim zobaczysz moją matkę? Chamuaset rozejrzał się wokół. Powoli docierała do niego kojąca świadomość, że w domu panuje niczym niezakłócona cisza. Nie docierał tu rytmiczny pomruk miasta, wszechobecny na zachodnim brzegu, muzyka i śmiechy z sąsiednich posesji, a nawet cichy szmer palmowych liści. Poczuł, jak mięśnie mu się rozluźniają i ciało opuszcza napięcie. Hormin zauważył jego spojrzenie. – Jak widzisz, panie, jesteśmy nieco staroświeccy – powiedział. – I nie wstydzimy się tego. Jakby czytał w myślach Chamuaseta. Białe ściany komnaty pokryte były malowidłami przedstawiającymi faunę i florę Nilu, pustynne zwierzęta i wizerunki bogów. Każdą scenę oddzielała od następnej palma daktylowa, sięgająca od podłogi do niebiesko- zielonego sklepienia. W rogach piętrzyły się stosy poduszek. Pod ścianą na wprost wejścia stały trzy krzesła z cedru, delikatne, o cienkich nogach, pokryte siatką złoceń, obok nich zaś długi, niski stół o podobnym wzorze. Ustawiono na nim piękną w swej prostocie alabastrowa wazę, pachnącą olejkiem, którym goście mogli namaszczać sobie dłonie, oraz gliniane naczynie z kwitnącymi gałązkami. Po obu stronach wewnętrznej kolumnady stały wysmukłe pojemniczki na kadzidło, a w niszach lśniły złotem posągi Amona i Thota. Nie było tu nadmiaru sprzętów, nic przesadnie ozdobnego ani importowanego. Nawet powietrze, przesiąknięte subtelnym aromatem mirry i kwiatów lotosu, wydawało się w pełni egipskie. Chamuaset z przyjemnością wciągnął je głęboko w płuca. – Nie, dziękuję, Horminie – powiedział z uśmiechem. – Najpierw chciałbym obejrzeć twoją matkę. Ameku, będziesz mi towarzyszył do drzwi komnaty pani tego domu. Strażnika zostaw tutaj. Spostrzegł, że Hormin, zanim odwrócił się ku drzwiom, uważnym spojrzeniem omiótł muskularną sylwetkę Ameka. Chamuaset poszedł za młodym człowiekiem, ściskając w ręku sakwę. Mógłbym mieszkać tu do końca życia, pomyślał, chłonąc panujący wokół spokój. Jakże dobrze by mi się tu pracowało. Jakie interesujące miałbym sny. Ale mogłoby to okazać się niebezpieczne. Stopniowo zaniedbywałbym obowiązki wobec ojca i Egiptu, a z czasem zatonąłbym w przeszłości, jak kwiat rzucony na wody Nilu. Ciekawe, kim są ludzie, którzy tu mieszkają? Korytarz był wąski, ciemny i całkowicie pozbawiony ozdób, lecz w odległym końcu popołudniowe światło przecinało mrok niewielkimi pasmami. Chamuaset dostrzegł mały prostokąt trawnika, kilka barwnych klombów i staw, pokryty gęstwiną białych i różowych kwiatów lotosu, nad którego powierzchnią unosiły się pszczoły. Hormin skręcił w lewo, usunął się na bok i skłonił głęboko. – Matko, oto książę Chamuaset – powiedział. – Wasza wysokość, moja matka, Tabubu. Chamuaset wszedł do komnaty z zamiarem wypowiedzenia słów otuchy. Matka Hormina zraniła się w nogę, a więc na pewno nie będzie w stanie oddać mu pokłonu, podobnie jak młoda tancerka z haremu ojca, do której kiedyś go wezwano. Dziwne, że właśnie ona przyszła mu teraz na myśl. Miał już powiedzieć kobiecie, aby nie próbowała wstawać, kiedy usłyszał, jak stojący za jego plecami Amek gwałtownie wciąga powietrze. Chamuaset zatrzymał się jak wryty i poczuł, że krew odpływa mu z twarzy. Hormin spojrzał na niego z wyrazem zaskoczenia i niepokoju w szarych oczach. Palce Chamuaseta zacisnęły się na rzemieniu sakwy, zupełnie jakby jego życie miało skończyć się w chwili, gdy ją upuści. W końcu odzyskał panowanie nad sobą i zdołał postąpić krok naprzód. – Witaj, Tabubu – odezwał się, zdziwiony, że jego głos brzmi tak spokojnie. W dużym krześle obok łoża, przykrytego cienkim, lśniącym płótnem, siedziała kobieta, wspierając nogę na poduszkach ułożonych na taborecie. Nagie, smukłe ramiona spoczywały na drewnianych oparciach, a na długich palcach połyskiwały ciężkie srebrne pierścienic. Uśmiechnęła się do Chamuaseta. Kąciki umalowanych henną warg uniosły się lekko, a podkreślone czarną kreską oczy patrzyły na niego spokojnie. Czarne oczy i włosy czarne jak noc, przemknęła mu przez głowę nieprzytomna myśl. Czarne jak sadza, jak gniew, który wzbudziła we mnie ostatnim razem, gdy zobaczyłem ją na drodze biegnącej wzdłuż rzeki. No i wreszcie znalazłem tajemniczą nieznajomą. Nic dziwnego, że moim sługom się to nie udało. Któż mógłby przypuszczać, że mieszka na wschodnim brzegu... Ruszył ku niej ostrożnie, jakby się obawiał, że przy gwałtownym ruchu jej obraz zniknie. Przeznaczenie ją dla mnie znalazło i wyrzuciło na jej brzeg jak tonącego marynarza. Czy ona mnie poznaje? Czy przypomina sobie Ameka? Na pewno. Dostrzegł, jak przenosi spojrzenie na dowódcę jego straży przybocznej, potem znowu na niego. Uśmiechnęła się szerzej, a Chamuaseta ogarnął dziwny lęk na myśl, że zaraz usłyszy jej głos. – Witaj, panie – powiedziała. – Bądź pozdrowiony w moim domu. Poczytuję sobie za zaszczyt, że postanowiłeś osobiście mnie zbadać i przepraszam za kłopot, jakiego stałam się przyczyną. Miała piękny, modulowany głos osoby przywykłej do wydawania rozkazów oraz witania i zabawiania gości. Chamuaset zastanawiał się, czy namiętność zmieniłaby jego brzmienie. Postawił sakwę na podłodze i pochylił się nad jej stopą, mocno zaciskając zęby. Mówiła z lekkim akcentem, podobnie jak jej syn, Chamuaset nie potrafił jednak określić jego pochodzenia. – Nie sprawiliście mi kłopotu – powiedział. – Hormin mówił mi, że próbowałaś leczyć się sama, musiałem więc osobiście obejrzeć ranę. Zaczął rozwijać bandaże, starając się powstrzymać drżenie rąk. Za chwilę dotknę jej ciała, pomyślał. Opanuj się, medyku! Masz przed sobą pacjentkę! W nozdrzach czuł zapach jej perfum – mirrę połączoną z piżmem i czymś jeszcze, czego nie umiał zidentyfikować. Bandaż opadł wreszcie na podłogę i Chamuaset zmusił się do działania. Delikatnie nacisnął sinawo-czerwoną opuchliznę wokół rany. Wydawała się czysta i sucha, lecz z jakiegoś powodu nie goiła się. Skóra kobiety była chłodna, prawie zimna. – Nie widzę infekcji – oświadczył, podnosząc na nią wzrok. – Nie masz uczucia pieczenia w podbrzuszu? – Nie. Horminowi bardzo zależało, abyś udzielił mi porady, dlatego być może przesadził, opisując moją ranę. Musisz nam to wybaczyć, panie. Tak czy inaczej, rzeczywiście nie chce się zabliźnić... Odsunęła włosy za uszy i wówczas Chamuaset zobaczył ciężkie kolczyki ze srebra z turkusami, kute w kształcie symbolu anch i małych skarabeuszy. Skarabeusze przypomniały mu dzień, w którym starał się ochronić przed działaniem klątwy związanej ze znalezionym w grobowcu zwojem, a także spędzoną z Nubnofret noc, kiedy zapomniał o magicznej osłonie. – Jak długo utrzymuje się taki stan? – zapytał. Wzruszyła ramionami, a wtedy suknia rozsunęła się, ukazując fascynujący cień zagłębienia między piersiami. – Około dwóch tygodni. Moczę stopę dwa razy dziennie i przykładam osuszającą mieszankę z mleka, miodu i sproszkowanego kadzidła, ale jak widać... – Wskazała dłonią stopę i Chamuaset poczuł, jak czubki jej palców musnęły lekko jego hełm. – Moja metoda leczenia okazała się nieskuteczna. Wygląd rany zdziwił Chamuaseta. Zabarwienie ciała wokół niej wskazywało, że tkanka jest obumarła. – Chyba będę musiał ją zszyć – zawyrokował w końcu, wstając z klęczek. – Może trochę boleć, ale mogę ci podać napar z maku. – Doskonale – powiedziała obojętnym tonem. – Sama jestem sobie winna. Za dużo chodzę boso. Bose stopy, pomyślał Chamuaset. Nubnofret idąca przede mną korytarzem tej nocy, kiedy Szeritre miała zły sen. Ty, Tabubu, idąca boso w białej, niemodnej szacie, kusząco piękna... Niemożliwe, żebyś nie rozpoznała Ameka! Zabrał ze sobą wszystko, co mogło mu być potrzebne. Poprosił więc o rozpalenie ognia i przygotował napar z maku. Tabubu obserwowała go w milczeniu, nie przerywając panującej w domu kojącej ciszy. Chamuaset podał jej gotowy napar. Czekając, aż lek zacznie działać, starannie wybrał igłę i nić. Hormin oddalił się do swoich komnat i Amek zajął stanowisko przy drzwiach. Chamuaset wyczuwał jego niechęć – miał oto przed sobą kobietę, z powodu której jego pan podniósł na niego rękę. Chamuaset siłą woli skupił się na zabiegu i sprawnie zszył otwartą ranę. Tabubu nawet nie drgnęła. W pewnej chwili podniósł wzrok i spojrzał prosto w jej szeroko otwarte oczy, czujne i pełne czegoś, co można by odczytać jako wesołość, ale to oczywiście było niemożliwe. Zakończył szycie, owinął stopę czystym płótnem i polecił Tabubu, aby nadal stosowała okłady. – Za kilka dni wrócę obejrzeć ranę i wtedy zobaczymy – powiedział. Spokojnie skinęła głową. – Jestem bardzo odporna na ból – powiedziała. – Niestety dotyczy to także wywaru makowego. Mam nadzieję, że teraz, panie, napijesz się ze mną wina. Chamuaset zgodził się i Tabubu klasnęła w dłonie. Do komnaty weszła młoda służąca i kiedy gospodyni wydawała jej polecenia, miał wreszcie okazję się rozejrzeć. Komnata była mała i chłodna, ściany lśniły bielą. Na stoliku przy łożu stała lampa, samo zaś łoże, wysokie i pozłacane, zarzucone było kolorowymi poduszkami. Chamuaset spuścił wzrok. W głowie kłębiło mu się mnóstwo pytań. Czy mąż Tabubu jest tutaj? Co ona robi w Memfis? Czy wiedziała, że to właśnie ja posłałem za nią Ameka? I czy to ona skłoniła Hormina, aby przyszedł do mego domu? A jeśli tak, to dlaczego tak postąpiła? Służąca przyniosła krzesło i dzban wina. Chamuaset usiadł z ulgą i sięgnął po czarkę, zastanawiając się, w jaki sposób mógłby rozwiać dręczące go wątpliwości, lecz Tabubu go uprzedziła. – Muszę ci coś wyznać, panie – oświadczyła. – Rozpoznałam twojego strażnika, ledwo przekroczyłeś próg mojej komnaty, i natychmiast zrozumiałam, kto przesłał mi za jego pośrednictwem tak uwłaczającą propozycję. Chamuaset zaczerwienił się. Najchętniej spuściłby wzrok pod jej lekko kpiącym uśmiechem i chociaż zapanował nad tym odruchem, czuł się jak złajane dziecko. – Naturalnie odrzuciłam ją – ciągnęła, przybierając poważny wyraz twarzy. – Nie ukrywam, że sprawiła mi ona swego rodzaju przyjemność, postanowiłam jednak o niej zapomnieć. Potem zraniłam się w stopę. Jesteś najlepszym lekarzem w Egipcie... – Wzruszyła ramionami, najwyraźniej niechętnie przyznając się do słabości. – Przypomniałam sobie o całym incydencie dopiero wtedy, gdy zobaczyłam twojego żołnierza. Przepraszam cię za nieuprzejmość... – Za nieuprzejmość?! – wykrzyknął. – To ja muszę prosić cię o wybaczenie. Nigdy wcześniej nie postąpiłem w tak impulsywny sposób. Spróbuj mnie jednak zrozumieć: widziałem cię na targowisku, potem w świątyni Ptaha i zapragnąłem odszukać. Rozesłałem więc ludzi po całym mieście. Wszystko na nic. Moje intencje... Uniosła dłoń. – Intencje syna faraona i najpotężniejszego księcia tej krainy są poza wszelkimi podejrzeniami – dokończyła za niego. – Doszły mnie wieści, że jesteś, panie, nie tylko badaczem historii, ale również wyznawcą pradawnych zasad moralnych. Gdyby twój strażnik powiedział mi, że mówi w twoim imieniu, zatrzymałabym się, aby cię powitać i oddać ci pokłon. Ja również chętnie wyprawiam się w przeszłość i z przyjemnością porozmawiałabym na ten temat. Dziś mogę jedynie liczyć na twoją, panie, wyrozumiałość. Mówiła z wdziękiem i lekką nieśmiałością, a jej niezaprzeczalny magnetyzm przyćmiewały niepewność i pragnienie, aby Chamuaset jej wybaczył i okazał zrozumienie. – Chciałbym wynagrodzić ci moje grubiaństwo – powiedział. – Dlatego zapraszam cię na kolację do swego domu za dwa tygodnie. Proszę, abyś się zgodziła. Zaproszenie dotyczy także Hormina oraz oczywiście twojego męża. Tabubu zmrużyła oczy w uśmiechu, lecz kąciki jej ust nie uniosły się ku górze. – Jestem wdową – wyjaśniła. Chamuaset z trudem przełknął ślinę. – Mój mąż zmarł przed kilku laty. Hormin i ja mieszkamy z moim bratem, Sisenetem. Dziś rano udał się do miasta, powinien jednak niedługo wrócić. Czy zechcesz, panie, go poznać? Skinął głową. Tabubu spojrzała ku drzwiom. – Hormin, poszukaj wuja – poprosiła. Dopiero wtedy Chamuaset zauważył, że urodziwy młody człowiek bezszelestnie wrócił do komnaty i stał teraz przy wejściu, czekając na rozkazy. Chamuaset poczuł lekki niepokój na myśl o tym, że mógł słyszeć ich rozmowę. Hormin wyszedł pospiesznie. Chamuaset sączył wino, delektując się jego wspaniałym smakiem i aromatem. Kiedy powiedział o tym Tabubu, uśmiechnęła się z zadowoleniem. – Masz, panie, podniebienie smakosza win – zauważyła. – To dobre wino zachodniej rzeki, roku piątego. – Roku panowania mojego ojca? Zawahała się. – Tak – powiedziała po chwili. Oznaczało to, że wino liczy sobie dwadzieścia osiem lat. Tabubu lub jej brat musieli zapłacić za nie majątek, chyba że przechowywali je od piątego roku panowania Ramzesa. To drugie było bardziej prawdopodobne. Wino zachodniej rzeki cieszyło się wielką popularnością wśród arystokracji, jak widać również w dalekim Koptos. Chamuaset smakował je z przyjemnością. Wrócił Hormin, prowadząc z sobą niskiego, szczupłego mężczyznę o dystyngowanych ruchach. Miał na głowie perukę przewiązaną długą białą wstążką. Chamuaset, który czekał, aż mężczyzna odda mu pokłon, nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że gdzieś się już spotkali. Nie chodziło tylko o podobieństwo do siostry, ten sam kształt oczu i podobny uśmiech. Gdy Sisenet dotknął czołem ziemi w tradycyjnym pokłonie, symbolizującym poddanie i szacunek, Chamuaset pomyślał, że widział już brata Tabubu, i to stosunkowo niedawno, natychmiast jednak odrzucił tę myśl. Pozwolił Sisenetowi wstać i spojrzał mu w twarz. Oczy mężczyzny były chłodne i nieufne. Chamuaset przemówił pierwszy, jako wyżej postawiony w hierarchii społecznej. – Cieszę się, że mogę cię poznać, Sisenecie. Bardzo podoba mi się twój dom i zazdroszczę ci niezwykłego spokoju, jaki w nim panuje. Siadaj, proszę. Mężczyzna usiadł ze skrzyżowanymi nogami i uśmiechnął się lekko. – Dziękuję, panie. Wolimy nasze odosobnienie od miejskiego gwaru, chociaż czasami przeprawiamy się na drugą stronę rzeki. Czy wolno mi zapytać, jak goi się rana mojej siostry? Rozmawiali chwilę. Kiedy Chamuaset skończył wino, podniósł się z miejsca. Sisenet natychmiast poszedł za jego przykładem. – Za dwa tygodnie oczekuję was wszystkich na kolacji – powtórzył Chamuaset. – Przedtem was jeszcze odwiedzę, aby obejrzeć ranę Tabubu. Dziękuję za gościnne przyjęcie. Hormin wyprowadził go na zewnątrz. Kiedy dotarli do schodów wodnych, poczekał, aż dostojny gość wejdzie na pokład barki i pokłonił mu się z szacunkiem. Dopiero teraz Chamuaset zdał sobie sprawę, ile czasu spędził w domu Siseneta. Słońce skryło się już za horyzontem, oświetlając piramidy na równinie Sakkary, rysujące się na tle ciemniejącego nieba. W domu czekano już na pewno z kolacją. – Każ zapalić pochodnie – rozkazał Amekowi. Oparł się o burtę i obserwował, jak barka odbija od brzegu. Niespodziewanie ogarnęło go wielkie zmęczenie. Czuł się tak, jakby biegł dłuższy czas po rozgrzanym piasku, w promieniach słońca, lub spędził całe popołudnie na lekturze długiego i wyjątkowo trudnego zwoju. Znalazłem ją, pomyślał, był jednak zbyt znużony, aby obudzić w sobie uczucie triumfu, które powinno mu towarzyszyć. Nie rozczarowała mnie. Nie jest gadatliwa i wulgarna, arogancka i zimna, lecz inteligentna i dobrze wychowana. Pod kilkoma względami przypomina Szeritre. W uszach zabrzmiał mu nagle głos córki, miękki i pełen błagania, lecz teraz wibrowała w nim dziwna nuta dzikości, zupełnie jakby Szeritre śpiewając wiła się w wyuzdanym tańcu kurtyzany. Oparł się mocniej o pozłacaną burtę i zapragnął zapaść w głęboki sen. Wszedł do jadalni z przeprosinami na ustach, ale Nubnofret wskazała mu bez słowa jego miejsce. Wraz z Horim i Szeritre kończyła już drugie danie, przysłuchując się melodiom, granym cicho przez harfiarza. Odłożyła kawałek ryby, który właśnie podniosła z talerza i opłukała palce w misce z wodą. – Nie bądź niemądry, najdroższy – powiedziała. – Ib poinformował mnie, że wezwano cię do pacjenta. Wyglądasz na bardzo zmęczonego. Siadaj i jedz. Chamuaset poczuł, że umiera z głodu. Pospiesznie przysunął sobie stolik, odłożył na bok wieniec z kwiatów i przywołał podającego potrawy niewolnika. – I co? – zapytała Nubnofret. – Czy był to interesujący przypadek? – Teraz rzadko się to zdarza, prawda, ojcze? – odezwał się Hori. – Mam wrażenie, że poznałeś już wszystkie choroby i dolegliwości, na jakie zapadają Egipcjanie. – To prawda – przyznał Chamuaset. – Nie, Nubnofret, nie był to ciekawy przypadek. Zraniona stopa, nic więcej. Za to ludzie, którzy poprosili o wizytę, okazali się niezwykli. Jadł warzywa, starannie unikając wzroku Nubnofret. – Wyobraź sobie, że cała rodzina, mężczyzna, jego siostra i jej syn, przybyli tu niedawno z Koptos. Pochodzą ze szlachetnego rodu, wywodzącego się z czasów Hatszepsut. Siostra interesuje się historią. Zaprosiłem ich na kolację za dwa tygodnie. Nagle uświadomił sobie, że Tabubu, rozmawiając z nim i z Sisenetem, nie okazywała wcale bólu, jaki musiała odczuwać po zabiegu. Uśmiechała się, a kilka razy nawet wybuchnęła śmiechem. Albo więc rzeczywiście była wyjątkowo odporna na ból, albo niezwykle skutecznie ukrywała cierpienie, świadoma, że zasady dobrego wychowania nakazują dbać o dobre samopoczucie tak dostojnego gościa. Ty głupcze, pomyślał ze skruchą Chamuaset. Trzeba było jak najszybciej odejść, a nie siedzieć bez końca, popijając wino, niezależnie od tego, jak wyśmienite. Powinieneś opatrzyć ranę i wyjść, bo przecież oni nie mogli okazać, że twoja obecność im ciąży. – Na kolację? – powtórzyła Nubnofret. – To niepodobne do ciebie, Chamuasecie. Naprawdę musieli zrobić na tobie wrażenie, skoro postanowiłeś tak ich uhonorować. Odważył się spojrzeć na nią ostrożnie. – To prawda. – Przypomnij mi o ich wizycie trzy dni wcześniej, dobrze? Szeritre, wyprostuj się! Garbisz się jak małpka! Dziewczyna automatycznie spełniła polecenie matki. Uważnie wpatrywała się w twarz ojca. Chamuaset poczuł się nieswojo, lecz Szeritre szybko spuściła wzrok. Hori zaczął mówić o planach budowy swojego grobowca. Jak przystało na prawdziwego Egipcjanina, wcześnie przystąpił do projektowania budowli. Po chwili Nubnofret zmieniła temat, wspominając o konieczności remontu kuchni. Chamuaset włączył się do rozmowy i posiłek dobiegł końca w pogodnym nastroju. Nubnofret udała się do swoich komnat, Hori postanowił poszukać Antefa i tylko milcząca Szeritre pozostała na miejscu. Kiedy służba zabrała jej stolik, Chamuaset, widząc, że córkę gnębi jakiś niepokój, polecił harfiarzowi grać dalej. – Spędziłaś przyjemny dzień? – zapytał. – Oczywiście, ojcze – odpowiedziała. – Na słodkim lenistwie. Bakmut poszła do miasta, aby załatwić dla mnie kilka spraw, a ja najpierw zdrzemnęłam się w ogrodzie, potem zaś poszłam popływać. Kim była twoja pacjentka? Chamuaset zaklął w myślach. Próbował wymyślić jakieś wiarygodne kłamstwo, lecz szybko zrezygnował. – Myślę, że wiesz, kto to taki – powiedział cicho. Szeritre wyprostowała nogi i poprawiła fałdy sukni. Przechyliła głowę na bok i zaczęła bawić się kolczykiem. – Doprawdy? To niesamowite! Kobieta, której szukałeś, spoczywa teraz u twoich stóp jak nieoczekiwany podarunek. Jej słowa sprawiły, że Chamuaseta ogarnął niepokój i poczucie winy. – To rzeczywiście dziwny zbieg okoliczności – powiedział niepewnie. – Czujesz się rozczarowany? – Nie potrafiła ukryć nadziei, brzmiącej w jej głosie. – Nie – odparł ponuro. – Jest śliczna, pełna wdzięku i ma nienaganne maniery. – I przyjdzie tu na kolację. – Szeritre przestała bawić się kolczykiem. – Czy to rozsądne? Chamuaset milczał. – Och, ojcze, żałuję, że to zrobiłeś! – wybuchła. – Dałabym wiele, aby można było cofnąć czas... Chamuaset wiedział, że nie ma sensu udawać, iż nie rozumie, o co jej chodzi. Byłoby to obraźliwe. Brzydka, lecz miła twarz Szeritre pokryła się rumieńcem, jej oczy błyszczały. – Nie masz się czego obawiać – powiedział serdecznie. – Nie będę zaprzeczał, że ta kobieta mnie pociąga, ale między pragnieniem a jego spełnieniem jest miejsce na wiele decyzji, wiele wyborów. Zawsze starałem się postępować tak, jak życzyliby sobie tego bogowie i tym razem też się tak zachowam. Przez chwilę nie zdawał sobie nawet sprawy, że kłamie. – Jest mężatką? – zapytała Szeritre. Jej głos brzmiał spokojniej, lecz policzki pozostały zaczerwienione. – Wdową. – Zmusił się, by patrzeć jej prosto w oczy. – Dobrze wiesz, że mógłbym zaoferować jej małżeński kontrakt, i znaleźć dla niej dom, w którym zamieszkałaby wraz z synem, nie wydaje mi się jednak, aby była kobietą, która zaakceptowałaby pozycję drugiej małżonki. Niezależnie od tego, co się stanie, najważniejszą dla mnie sprawą jest dobro waszej matki. – Więc ta kobieta aż tyle dla ciebie znaczy? Jej pytanie zirytowało go. – Widziałem ją cztery razy i tylko raz z nią rozmawiałem. Skąd mam wiedzieć? Szeritre odwróciła wzrok, mocno zaciskając szczupłe dłonie. – Zdenerwowałam cię, ojcze. Przepraszam. Nie odpowiedział. Córka wstała, odrzuciła włosy do tyłu i odeszła z godnością. W łagodnie oświetlonej komnacie nadal rozbrzmiewała wygrywana na harfie melodia. Zgodnie z umową Chamuaset przypomniał trzy dni wcześniej Nubnofret o oczekiwanej wizycie i w odpowiednim czasie, w asyście Iba i Ameka, stanął u szczytu stopni wodnych, by powitać gości. Zastanawiał się, czy będą zachowywać się niepewnie, przejęci zaszczytem, jaki ich spotkał. Kiedy jednak Tabubu, Sisenet i Hormin zeszli z pokładu niewielkiej barki, w ich zachowaniu nie było śladu poczucia niższości. Sisenet był ubrany w prostą spódniczkę i skórzane sandały, lecz jego pierś zdobiły złote naszyjniki z symbolami anch i miniaturowymi figurkami pawianów, a na ramionach lśniły złote bransolety. Miał starannie umalowaną twarz, na wskazujących palcach zaś pierścienie w kształcie skarabeuszy ze złota i malachitu. Hormin ubrany był w podobną spódniczkę. Wysokie czoło zdobiła złota opaska, z której, tuż nad nosem, zwisał złoty symbol anch, podkreślający obramowane czarną kreską szare oczy. Spojrzenie Chamuaseta natychmiast podążyło ku ubranej w białą szatę Tabubu. Był ciekaw, czy na tę okazję włożyła coś bardziej odpowiadającego kanonom współczesnej mody, preferującej falbanki i liczne fałdy, zdobione haftami, lecz z ulgą stwierdził, że ma na sobie prostą, obcisłą suknię, która miękko otula jej sylwetkę od kostek aż po piersi. Ona także miała na czole szeroką opaskę, nie złotą jednak, lecz srebrną. Tuż nad piersiami spoczywał wisior z czerwonego agatu, oprawiony w srebro. Jej stopy zdobiły białe sandały. Dostrzegła spojrzenie Chamuaseta i roześmiała się. Idealnie równe zęby zalśniły bielą, kontrastując z umalowanymi henną wargami i śniadą skórą. – Tak, książę, dostałam nauczkę – powiedziała z uśmiechem. – Nie wątpię jednak, że kiedy już dojdę do zdrowia, natychmiast o niej zapomnę. Nie znoszę formalnego stroju. Chamuaset wyobraził sobie, jak zdziera z siebie tę obcisłą suknię, uwalniając z niej piersi, talię i biodra. Widział, jak odwraca się ku niemu naga, z lekko zgiętym kolanem... – Widzę, że zdjęłaś już bandaże – zauważył. – Nadal odczuwasz ból? Potrząsnęła głową. Wiodącą przez ogród brukowaną ścieżką ruszyli powoli w kierunku domu. – Podeszwa jest jeszcze odrobinę wrażliwa na dotyk, ale to wszystko – odparła. – Jesteś, panie, świetnym lekarzem. Och, właśnie sobie przypomniałam... – Przywołała towarzyszącego im sługę, który zbliżył się i wręczył Chamuasetowi pękaty dzban. – Dobre wino zachodniej rzeki, rok pierwszy. Moja zapłata za twój czas i trud. Podziękował uprzejmie i przekazał dzban Ibowi. Zszedł ze ścieżki i prowadził gości do zebranej za domem rodziny. Nubnofret oczekiwała ich razem z Horim i Szeritre. Kiedy goście oddali obowiązkowy pokłon, a Nubnofret pozwoliła im wstać, Chamuaset dokonał formalnej prezentacji, po czym wskazał ustawione w cieniu krzesła. Hori od razu zajął Hormina rozmową. Usiedli naprzeciwko siebie na rozłożonych na macie poduszkach, z podciągniętymi kolanami. Szeritre, zgodnie ze swoim zwyczajem, przysiadła za krzesłem ojca. Chamuaset spodziewał się, że Nubnofret zechce pogawędzić z Tabubu podczas podawania wina i ciasteczek, ledwo jednak zdążyła pochylić się w kierunku gościa, gdy przemówił Sisenet. – Zapewne Hormin powiedział ci, panie, że przeprowadziliśmy się tutaj dopiero dwa miesiące temu – zaczął. – Od tego czasu nie możemy znaleźć służby na odpowiednim poziomic. Większość naszych służących pozostała w Koptos, aby doglądać majątku. Próbowaliśmy przyjąć nowych na ich miejsce, lecz tutejsi są niedbali, leniwi i ciągle kłamią. Czy mógłbyś nam coś doradzić? Chamuaset spostrzegł, że duże oczy Nubnofret rozbłysły. Odwróciła się do Siseneta. – Masz rację – powiedziała, odprawiając Iba machnięciem ręki. Nigdy nie piła wina, kiedy przyjmowali gości. – Tutejsi ludzie, zwłaszcza ci prości, mają skłonność do lenistwa i kłamstwa. Mogę dać wam adres małżeństwa, które zatrudnia i szkoli służbę. Będą oni odpowiadać za zachowanie służących, których wybierzecie, dopóki w pełni nie nauczą się prac domowych. Ludzie ci pobierają dość dużą prowizję, ale trzeba przyznać, że wkładają w szkolenie służby duży wysiłek. Chamuaset poczuł dotyk chłodnej dłoni na ramieniu. – Niektórzy służący po prostu odeszli od nas z dnia na dzień – powiedziała Tabubu, kiedy pochylił ku niej głowę. – Myślę, że przeszkadzała im panująca wokół cisza, chociaż płaciliśmy im całkiem sporo. Może powinniśmy zatrudnić niewolników. Patrzył, jak powoli przełyka wino, odrzucając włosy z twarzy i odsłaniając smukłą szyję. Nie widział siedzącej z tyłu Szeritre, czuł jednak, że córka nie spuszcza z niego wzroku. – Nie pochwalam zatrudniania niewolników do prac domowych, chociaż sam zakupiłem kilku do kuchni i stajni – powiedział. – Zawsze wydaje mi się, że lojalność jest nieodłączną towarzyszką godności. – Nieco staroświecka filozofia, lecz godna aprobaty – uśmiechnęła się Tabubu. – Faraon na pewno nie popiera takich poglądów. To przerażające, że liczba niewolników stale rośnie, podobnie jak służących Egiptowi cudzoziemców oraz pochodzących z innych państw arystokratów. – Dlaczego przerażające? – zapytał zaintrygowany Chamuaset. Jego uwagi nie uszedł fakt, że Szeritre przysunęła się trochę bliżej, aby dokładnie słyszeć wymianę zdań między nim i Tabubu. – Ponieważ pewnego dnia niewolnicy mogą zdać sobie sprawę, że jest ich więcej niż ludzi wolnych, a wtedy, kto wie, może spróbują zmusić nas do dania im wolności – odpowiedziała Tabubu. Mówiła spokojnie i poważnie, jak osoba dobrze znająca ludzką naturę, gotowa przedyskutować swój punkt widzenia z zainteresowanym podobnymi kwestiami rozmówcą. Patrzyła mu przy tym prosto w oczy. – Takie żądanie byłoby co najmniej nierozsądne – odparł. Natychmiast przyszło mu do głowy, że z kobietami nie rozmawia się o takich sprawach. Kobiety zajmują się prowadzeniem domu i innymi praktycznymi rzeczami, nie zabawiają się teoretycznymi rozmyślaniami. Nie wyobrażał sobie, aby mógł wdać się w taką dyskusję z Nubnofret. Ale z Szeritre... Zza jego pleców wysunęła się wąska dłoń, chwyciła ciasteczko z talerza na stole i znikła. A więc córka uspokoiła się i rozluźniła na tyle, że poczuła głód. Był to dobry, zdumiewająco dobry znak. – Dysponujemy silną, sprawną i dobrze uzbrojoną armią – ciągnął. – Żadne niewolnicze powstanie nie wytrzymałoby starcia z żołnierzami mojego ojca. – W szeregach armii są tysiące cudzoziemskich najemników. Chamuaset odwrócił się zaskoczony. Głos należał do Szeritre. – Wyobraź sobie, ojcze, co by się stało, gdyby doszli do wniosku, że powinni być lojalni wobec swoich ziomków, nie zaś wobec dziadka, który ich opłaca. – Masz rację, Szeritre – odpowiedziała Tabubu, kiwając głową. – I nie wątpię, że twój ojciec zgodzi się z nami. Egipt potrzebuje oczyszczenia. W głębi serca zgadzał się z nimi i spierał się jedynie dla przyjemności, nagle jednak odkrył, że rozmowa toczy się bez jego udziału. Szeritre, zapomniawszy o swojej nieśmiałości, odpowiadała Tabubu śmiało i bez śladu wahania, Tabubu zaś przysłuchiwała się jej słowom z wielką uwagą. Większość osób nie starała się wciągnąć Szeritre do rozmowy. Po kilku uprzejmych uwagach goście zwykle skupiali uwagę na Horim i pozostałych członkach rodziny, a Szeritre znikała w cieniu, nie jedząc, niewiele pijąc i uciekając do siebie natychmiast po zakończeniu posiłku. Tymczasem Tabubu, w sobie tylko znany sposób, uspokoiła i ośmieliła dziewczynę. Nie udawało się to nawet najserdeczniej nastawionym do córki gościom. Chamuaset otrząsnął się z zamyślenia. – Ależ, księżniczko, pomyśl o kosztach, jakie pociągnęłyby za sobą takie posunięcia polityczne – mówiła Tabubu. – Jakiż faraon mógłby sobie na to pozwolić? Nawet Ramzes, pan wszystkich rzeczy, miałby poważne problemy. Chamuaset nie mógł uwierzyć własnym oczom. Szeritre siedziała u stóp Tabubu, wierzchem dłoni ocierając usta. Była zarumieniona, nie z zażenowania, lecz z radosnego podniecenia, chociaż Tabubu odpierała jej argumenty, co Szeritre zawsze brała do siebie. – Dlaczego nie miałby tego zrobić? – zapytała gorąco. – Niech obłoży wszystkich podatkami. Bogowie wiedzą, że mnóstwo biednych egipskich fellachów powitałoby taką szansę z największą radością. Chamuaset rozejrzał się dokoła. Hormin pogrążony był w rozmowie z Nubnofret. Stał z ręką opartą na biodrze i pochyloną ku niej głową, gestykulując zawzięcie drugą ręką, w której trzymał czarkę z winem. Nubnofret patrzyła na niego ze skupieniem, a nawet z podziwem. Sisenet siedział w milczeniu, ze wzrokiem utkwionym w fontannie. Chamuaset pomyślał niechętnie, że musi zrezygnować z towarzystwa Tabubu i poświęcić nieco uwagi jej bratu. Spojrzał na Tabubu, która właśnie zakładała nogę na nogę. Suknia rozchyliła się, odsłaniając oszałamiająco zgrabne brązowe udo. Kobieta ani na chwilę nie spuszczała wzroku z twarzy Szeritre, lecz Chamuaset odniósł wrażenie, że wykonała ten gest specjalnie dla niego i w pełni zdaje sobie sprawę z jego zainteresowania. Kolacja przerodziła się w wesołe, hałaśliwe przyjęcie. Na polecenie Chamuaseta Nubnofret zarządziła, aby towarzyszyli im wszyscy domowi muzykanci oraz młodzi tancerze i śpiewacy. Zwykle Chamuaset lubił spożywać posiłki we względnej ciszy, zwłaszcza gdy goście byli urzędnikami faraona, z którymi po szóstym daniu musiał rozmawiać o sprawach państwowych, tym razem jednak zapragnął rozrywki. Cała sala przybrana była mocno pachnącymi wiosennymi kwiatami, a kadzidło wypełniało powietrze błękitnawą mgiełką. Tancerze krążyli wokół małych stolików, uderzając w umocowane na palcach czynele, zaś pięknie śpiewane pieśni były ucztą dla uszu. Chamuaset zadbał, aby Szeritre siedziała blisko niego i drzwi, wiedział bowiem, że dzięki temu będzie czuła się bezpiecznie i gdy zechce, będzie mogła niepostrzeżenie wycofać się do swoich komnat. Czekała go jednak niespodzianka. Miejsce Szeritre bowiem zajęła Tabubu, roześmiana, ożywiona i czarująca, która żartowała, z udanym przerażeniem dotykała chorej stopy i rozmawiała nie tylko z nim samym, ale także z Nubnofret. Hori i Sisenet siedzieli obok siebie, przyciszonymi głosami tocząc dyskusję na jakiś interesujący ich temat. Przy Szeritre usiadł Hormin, ona zaś wydawała się nie mieć nic przeciwko temu. Co jakiś czas młody człowiek dotykał jej dłoni lub ramienia, a w pewnej chwili Chamuaset zauważył nawet, że wetknął biały kwiat lotosu we włosy za jej uchem, odpowiadając uśmiechem na jej uśmiech. Co się dziś z nami dzieje? – zastanawiał się w myślach. Zachowujemy się tak, jakby nasz dom nawiedził duch pogodnej beztroski, obdarzając zupełnie nieoczekiwanymi, ale jakże przyjemnymi doznaniami. Przyjęcie zakończyło się dopiero o świcie. Kiedy uczyniono zadość zasadom dobrego wychowania i goście zaczęli zbierać się do wyjścia, cała rodzina odprowadziła ich do stopni wodnych, do ostatniej chwili pragnąc korzystać z miłego towarzystwa. Rozglądając się po jaśniejących w bladym świetle świtu twarzach, Chamuaset ze zdumieniem zauważył, że Szeritre wcale nie poszła do siebie. Jego najbliżsi sprawiali wrażenie dziwnie podekscytowanych, chociaż nikt nie był pijany. Wygaszono pochodnie, które przez całą noc płonęły na czekającej w gotowości barce gości. Tabubu, Sisenet i Hormin oddali pokłon gospodarzom i weszli na pokład. Chamuaset z rodziną obserwowali, jak barka odbija od brzegu i znika, pozostawiając niewielkie fale na gładkiej powierzchni rzeki. Nubnofret westchnęła. – Zapowiada się gorący dzień – powiedziała. – Cóż, Chamuasecie, twoi znajomi okazali się znakomitymi towarzyszami. Chętnie zaproszę ich znowu, chociaż mają nieco prowincjonalny akcent i dziwaczny gust, łagodnie mówiąc. Fakt, iż żona postanowiła ponownie zaprosić gości tylko dlatego, że ich towarzystwo przypadło jej do serca, był dowodem najwyższego uznania. Chamuaset poczuł się tak zadowolony, jakby pochwała Nubnofret dotyczyła jego samego. Nie zgadzał się tylko z jednym – akcent ich gości z pewnością nie był prowincjonalny. Podczas oficjalnych podróży wielokrotnie przemierzył Egipt wzdłuż i wszerz i wiedział, że gdyby kiedykolwiek słyszał ten szczególny akcent, bez wątpienia potrafiłby go zidentyfikować. – To ciekawi ludzie – powiedziała Szeritre. – Mam wrażenie, że mnie polubili i nie rozmawiali ze mną wyłącznie z uprzejmości – dodała nieśmiało. Nikt nie ważył się skomentować jej słów z obawy, że mogłaby błędnie coś zrozumieć i poczuć się urażona. – Sisenet jest bardzo oczytany – powiedział Hori. – Szkoda, że nie spędziłeś z nim więcej czasu, ojcze. Opowiedziałem mu o grobowcu, o naszych problemach z interpretacją malowideł na ścianach, a on zaproponował nam pomoc. Nie masz chyba nic przeciwko temu? Chamuaset zawahał się. Poczuł się trochę winny, że poświęcił tak niewiele czasu Sisenetowi, wyczuwał jednak, iż brat Tabubu nie należy do rozmownych i lubi milczeć. – Nie, jeżeli Sisenet nie okaże się poszukującym mocnych wrażeń amatorem – odparł. – Ale przecież ty z nim rozmawiałeś i gdyby tak było, na pewno byś go zniechęcił. Mam nadzieję, że uda mu się wyjaśnić przynajmniej drobną część naszych wątpliwości. Nubnofret ziewnęła szeroko. – Cóż za czarujący młodzieniec z tego Hormina. – powiedziała, mrużąc oczy w coraz jaśniejszym świetle. Chamuaset mimo zmęczenia bez trudu odgadł jej myśli. Nie mów tego na głos, poczekaj, poprosił ją w duchu. Ja również zauważyłem, że Szeritre zaakceptowała jego towarzystwo, ale wystarczy jedno zbędne słowo i natychmiast się do niego zniechęci. Nubnofret nie powiedziała jednak nic więcej. Znowu ziewnęła i pożegnała się ze wszystkimi, życząc dobrego dnia. Szeritre spojrzała ojcu prosto w oczy. – Są czarujący – szepnęła. – Szczerze mówiąc, bardzo mi się podobają. Chamuaset otoczył ramieniem jej szczupłe plecy, czując, jak ogarnia go fala głębokiej, opiekuńczej miłości. – Chodźmy spać – powiedział, prowadząc córkę w stronę domu. VII Jestem dla ciebie jak ogród, W którym sama zasadziłam kwiaty, I słodko pachnące zioła. Przez kilka następnych dni Chamuaset szukał wymówki, aby znowu odwiedzić Tabubu. Jej rana już się zagoiła, wiedział też, że nie spotka ani jej, ani jej najbliższych podczas oficjalnych ceremonii, w jakich uczestniczył w Memfis jako przedstawiciel faraona. Tabubu i Sisenet byli niewątpliwie potomkami szlachetnego rodu, lecz ich krew nie była wystarczająco błękitna, aby mogli zajmować wysokie stanowiska. Poza tym najprawdopodobniej nie pociągało ich życie dworskie ani labirynt królewskiej administracji. W Egipcie było wiele takich rodów, które żyły spokojnie w swoich posiadłościach, płacąc podatki i przesyłając żywemu Horusowi obowiązkowe dary w dzień Nowego Roku. Zarządzali majątkami i zajmowali się jedynie sprawami swoich poddanych. Niewielu z nich było jednak takimi erudytami jak Tabubu i jej brat. Dlaczego ci troje tak bardzo różnili się od przedstawicieli innych szlachetnych rodów? Co sprowadziło ich z prowincjonalnego Koptos do Memfis? Jeżeli powodem przeprowadzki była nuda, dlaczego nie wybrali Pi-Ramzes? Jeśli Tabubu miała nadzieję na karierę i korzystny związek małżeński dla Hormina, wybór Pi-Ramzes byłby najzupełniej logiczny. Była przecież śmiała i doskonale wykształcona, więc bez trudu zwróciłaby na siebie uwagę wysoko postawionych rodów. Postanowił zapytać ją, czy chciałaby, aby przedstawił Hormina faraonowi i może postarał się dla niego o posadę, dzięki której mógłby wykazać się swoimi talentami. Wystarczyłoby skontaktować młodzieńca z właściwymi ludźmi, a sprawy potoczyłyby się same. Natychmiast jednak zdał sobie sprawę, że jest na to za wcześnie. Nie chciał zrobić na niej wrażenia łaskawego dobroczyńcy, nie chciał też, aby pomyślała, że stara się wkraść w jej łaski. Ale to ostatnie było przecież prawdą. Dręczący go dylemat rozwiązał ostatecznie Hori. Zjawił się w gabinecie ojca w pierwszym tygodniu miesiąca Tybi, poczekał, aż Chamuaset upora się z codzienną korespondencją i dopiero wtedy przysiadł na brzegu biurka, jak miał to w zwyczaju. – Otrzymałem dziś list od twojej babki – powiedział Chamuaset. – Stara się pisać pogodnie i wesoło, ale jej pisarz dodał u dołu zwoju kilka słów od siebie. Wynika z nich jasno, że jej zdrowie gwałtownie się pogarsza. Hori zmarszczył brwi. – Przykro mi to słyszeć. Czy wobec tego wybierasz się na Północ? – Nie, jeszcze nie teraz. Jest pod dobrą opieką i nie wydaje mi się, aby sytuacja była krytyczna. Perspektywa spędzenia dłuższego czasu w Delcie napawała go najwyższą niechęcią i przerażeniem. W tej chwili pragnął tylko jednego – aby nic i nikt nie przeszkadzał mu w pogłębianiu znajomości z Sisenetem i jego siostrą. Myśli tej towarzyszyło poczucie wstydu, pocieszał się jednak, że gdyby stan matki był krytyczny, pisarz nie zawahałby się poprosić go o przyjazd. Hori westchnął. – Tyle osób mówi o niej z podziwem. W młodości musiała być ucieleśnieniem wszystkiego, co dobre i piękne. Starość jest bardzo smutna, nie sądzisz? Chamuaset objął spojrzeniem doskonale umięśnione udo, spoczywające na wypolerowanym blacie biurka, płaski brzuch, proste ramiona i szerokie plecy syna. Hori uśmiechał się do niego lekko. Pogoda ducha kryła się w jego przejrzystych oczach, obramowanych długimi czarnymi rzęsami i pięknym uśmiechu zmysłowych ust. – Smutna byłaby tylko wtedy, gdyby minione lata okazałyby się stracone – rzucił sucho. – Nie przypuszczam, aby Asetnofret uważała swoje życie za zmarnowane. A skoro mówimy o przemijaniu, Hori, wkrótce będziesz miał dwadzieścia lat. Nie sądzisz, że nadszedł czas, abyś zaczął szukać żony? Uśmiech znikł z twarzy syna, a jego ciemne, gęste brwi uniosły się w wyrazie zaskoczenia. – Przecież zacząłem już szukać, ojcze – zaprotestował. – Młode kobiety nudzą mnie, a starsze są po prostu nieatrakcyjne. Co mogę na to poradzić? – Pozwól matce i mnie wybrać odpowiednią dziewczynę i załóż własny harem. Mówię poważnie, Hori. Zawarcie małżeństwa to obowiązek księcia krwi. – Tak, wiem – mruknął Hori. – Popatrz jednak na siebie i na mamę, jesteście ze sobą szczęśliwi, twoje nieliczne konkubiny umierają z nudów, ponieważ rzadko je odwiedzasz. Mam nadzieję, że pewnego dnia i mnie uda się spotkać osobę, która nie tylko zajmie się moim domem, ale także stanie się towarzyszką życia. Pod tym względem wasz przykład zniechęca do szybkiego wyboru żony, ojcze. Chamuaset zmusił się do uśmiechu. Dławiło go poczucie winy. – Nubnofret i ja nie jesteśmy być może sobie tak bliscy, jak ci się wydaje – powiedział cicho. – Kiedyś byliście – upierał się Hori. – Albo inny przykład: stryj Sa-Montu i Ben-Anat. Tego właśnie pragnę, ojcze, i aby to zdobyć, jestem gotów czekać choćby następne dziesięć lat. – Doskonale. – Chamuaset nie miał ochoty się spierać. – Widzę, że będę musiał utrzymywać cię przez resztę życia. Hori uśmiechnął się łobuzersko i zsunął z blatu biurka. – Po co przyszedłeś? – zapytał Chamuaset. – No właśnie. – Hori zajął miejsce w stojącym obok krześle. – Otrzymałem wiadomość od Siseneta. Zapewnia, że jego propozycja pomocy nie była jedynie grzecznościowym zwrotem i pyta, kiedy mógłby obejrzeć grobowiec. Chciałem się upewnić, czy wyrażasz na to zgodę. – Wyślij odpowiedź i zaproś go na jutrzejsze przedpołudnie – powiedział szybko Chamuaset. – Przyłączę się do was. Nawet jeżeli Sisenet nie przekaże nam żadnych ciekawych uwag, podejmiemy go smacznym posiłkiem. – Dobrze, chętnie spędzę parę godzin z tobą i Sisenetem. Pomyślałem nawet, że może warto byłoby zaprosić ich wszystkich. Tabubu jest wykształconą kobietą. – Odwrócił wzrok. – Postawiłeś już nasze horoskopy na ten miesiąc? Chamuaset popatrzył na niego dziwnie. – Nie – odpowiedział. – Z jakiegoś powodu nie mam ochoty tego robić. Przez dwa ostatnie miesiące prognozy były wyjątkowo złe dla mnie i niewiele lepsze dla ciebie, a jednak nic strasznego się nie przydarzyło. Zaczynam się zastanawiać, czy stosując moją metodę nie popełniam jakiegoś błędu. – Nie stało się nic złego, ale minione tygodnie obfitowały w różnorakie wydarzenia – mruknął Hori, wstając z krzesła i kierując się ku drzwiom. Nagle przystanął. – Ojcze... – Słucham? Hori potrząsnął głową. – Nic takiego. Zapytam mamę, czy mogę przywieźć ich jutro na popołudniowy posiłek. A może oni zaproszą nas do siebie? – Może – odparł Chamuaset. Podniósł wzrok i zorientował się, że mówi do siebie. Horiego już nie było, a za Chamuaset nie odwiedzał grobowca od kilku tygodni, lecz po przybyciu na miejsce stwierdził, że niewiele się przez ten czas zmieniło. Stał w cieniu baldachimu u szczytu schodów, nim Penbuj. Czekali na przybycie gości. Obserwując, jak sandały Tabubu zanurzają się w piasku, Chamuaset zastanawiał się, czy rozgrzane drobinki nie sprawiają jej bólu, a także dlaczego Sisenet nie postarał się o lektyki. Zaraz jednak zapomniał o tym, patrząc na jej wspaniałe ciało, rytmiczne kołysanie bioder pod białą suknią i ciemny blask obwiedzionych kreską oczu, które spoglądały na grobowiec. Cała trójka podeszła bliżej i skłoniła się, a wtedy niewolnicy Chamuaseta pospiesznie rozpięli nad nimi duży baldachim. Źrenice Tabubu rozszerzyły się w cieniu, czyste białka zalśniły błękitnawo. W mrocznym wejściu pojawił się Hori, witając przybyłych. Chamuaset zauważył głębokie poruszenie syna, nie przywiązywał jednak do tego szczególnej wagi, ponieważ Hori sprawiał wrażenie zadowolonego i pogodnego. Po chwili rozmowy Chamuaset sprowadził gości po schodach, do chłodnego krótkiego korytarza. Skinieniem głowy polecił Horiemu, aby zajął się Sisenetem. Tabubu sama ruszyła przed siebie. Chamuaset nie spuszczał z niej wzroku, zapominając o miejscu, w którym się znajdowali. Widział tylko fascynujące linie jej ciała, rytmiczne poruszenia nóg i smukłą kolumnę szyi, kiedy podnosiła głowę, aby przyjrzeć się barwnym malowidłom ściennym. Zbliżywszy się do dwóch figur, przystanęła i długo wpatrywała się w nie bez ruchu. Potem pochyliła się i pieszczotliwym gestem dotknęła kamienia, smukłymi palcami gładząc nierówną powierzchnię. – My, Egipcjanie, namiętnie kochamy życie – powiedziała. – Pragniemy zapamiętać każdy powiew pustynnego wiatru, zapach kwitnących w ogrodzie kwiatów, każdy dotyk tych, których kochamy. Wznosząc grobowce i chroniąc swoje ciała przed rozkładem w nadziei, że bogowie raczą nas wskrzesić, wydajemy ogromne sumy i nie skąpimy złota. Wypisujemy zaklęcia, odprawiamy rytuały. A jednak któż jest w stanie powiedzieć, czym jest śmierć? Czy ktoś kiedykolwiek wrócił z tego ciemnego miejsca? Czy myślisz, książę, że mogłoby się to zdarzyć? A może już się zdarzyło, chociaż my nie o tym nie wiemy? – Zrobiła krok w jego stroną. – Mówią, że legendarny zwój Thota posiada moc wskrzeszania zmarłych. Sądzisz, że kiedyś ten zwój zostanie odnaleziony? – Nie wiem – odparł niepewnie Chamuaset. – Jeżeli zwój istnieje, chroni go potężna moc Thota. Tabubu podeszła jeszcze bliżej. – Każdy mag marzy o znalezieniu zwoju Thota – szepnęła. – Być może leży on gdzieś w ukryciu. Niewielu znalazłoby w sobie siłę, aby zachować nad nim kontrolę. Czy ty, wielki książę, pragniesz zwoju Thota tak samo jak inni? Czy zawsze, gdy otwierasz grobowiec, liczysz, że trafi on w twoje ręce? Chamuaset miał przez chwilę wrażenie, że w głosie Tabubu zabrzmiała drwiąca nuta. Wielu szlachetnie urodzonych kpiło z idei poszukiwania zwoju Thota i Chamuaset poczuł, że byłby rozczarowany, gdyby i ona należała do grona prześmiewców. Patrząc jej w oczy, pomyślał, że wygląda na dziwnie rozbawioną. – Tak, pragnę odnaleźć ten zwój – odparł szczerze. – Czy chciałabyś obejrzeć teraz komorę grobową? Skinęła głową. Na jej ustach nadal gościł uśmiech. Hori i Sisenet już tam byli. Ich głosy dobiegały gdzieś z ciemności, bezcielesne i głuche. Chamuaset położył dłoń na ramieniu Tabubu i razem przekroczyli próg pomieszczenia, w którym znajdowały się sarkofagi. Patrzył na nią uważnie, kiedy lekkim mchem wyswobodziła się spod jego ręki, podeszła do sarkofagów i zajrzała do pierwszego. – Z dłoni tego człowieka sterczą jakieś nici – stwierdziła, odsuwając się. – Skradziono mu chyba coś, co było nimi przyszyte... Podniosła oczy na Chamuaseta, który powoli kiwnął głową. – Nie mylisz się – odparł. – Do tych zwłok przytwierdzono zwój, ja zaś go zabrałem. Potraktowałem go z wielkim szacunkiem, jak wszystkie moje znaleziska, i po skopiowaniu zostanie odłożony na miejsce. Mam nadzieję, że jego treść wzbogaci moją wiedzę o przodkach. Chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Hori i Sisenet opukiwali ściany. – Tutaj! – zawołał nagle Hori. Jego towarzysz przyłożył ucho do ściany. – Uderz raz jeszcze – poprosił, a kiedy Hori spełnił polecenie, wyprostował się. – Wygląda na to, że za tą ścianą jest jeszcze jedna komora – powiedział. – Czy braliście pod uwagę taką możliwość? Chamuaset ze zdumieniem patrzył w pełną napięcia twarz Horiego. – Tak, podejrzewałem coś takiego – przytaknął z wahaniem młody człowiek. – Ale potwierdzenie tych przypuszczeń wymagałoby zburzenia ścian pokrytych pięknymi malowidłami. Byłby to akt wandalizmu. – Spojrzał na ojca. – Tak czy inaczej, decyzja nie należy do mnie. Ryzyko musi podjąć mój ojciec. W żadnym wypadku nie zgodzę się na wyburzenie tego muru, pomyślał Chamuaset. Nie wiem, dlaczego obawiam się tego grobowca, ale tak właśnie jest. Coś w moim ka kuli się ze strachu, gdy tu wchodzę. – Omówimy to później – rzucił krótko. – Sisenecie, mój syn mówi, że jesteś znakomitym historykiem. Ciekaw jestem, jak wyjaśniłbyś obraz wody, który tak często powtarza się w tych malowidłach. Inskrypcji jest niewiele i nic z nich nie wynika. Sisenet z lekkim uśmiechem spojrzał najpierw na siostrą, potem na Chamuaseta. Wzruszył ramionami i uniósł czarne brwi. – Mogę jedynie zgadywać – powiedział. – Być może ta rodzina bardzo lubiła łowić ryby, pływać łodzią i polować wśród trzcin albo... – Odchrząknął. – Albo woda była dla nich symbolem jakiegoś straszliwego kataklizmu czy spełnionej klątwy i dlatego uznali, że muszą utrwalić ją w scenach z codziennej egzystencji. – Potrząsnął głową. – Obawiam się, że moje sugestie nie są zbyt pomocne. Nie wiem też, dlaczego pokrywy sarkofagów zostawiono pod ścianą. – Nie sposób odgadnąć – westchnął ciężko Hori. Chamuaset przez cały czas bacznie obserwował Siseneta i nie mógł oprzeć się wrażeniu, że skądś zna tego człowieka. Wrażenie to nasiliło się właśnie w grobowcu, zupełnie jakby Sisenet w naturalny sposób wtapiał się w starożytne ściany, a jego arogancka wyniosłość stawała się częścią chłodnej dumy i godności zmarłych. Niepokoiło go to aż do chwili, gdy mężczyzna spojrzał na niego obojętnie. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że brat Tabubu przypomina mu dominujący w mrocznej komorze posąg Thota. Oczywiście, pomyślał z ulgą. Zimne, obojętne spojrzenie boga, otaczająca go aura mądrości i nieugiętej pewności siebie, wszystko to znajduje odbicie w niewzruszonym spokoju Siseneta. Uśmiechnął się. – Robi się późno i Nubnofret czeka na nas z południowym posiłkiem – powiedział. – Przyjmijcie nasze zaproszenie. Opuśćmy to zatęchłe miejsce. Bez protestów przystali na jego propozycję. Na zewnątrz, pod płonącym słońcem, czekały już lektyki. Tragarze drzemali, oparci plecami o ogromną skałę, która zagradzała wejście do grobowca. Hori zaprosił Siseneta do swojej lektyki, zmuszając Chamuaseta, aby zaproponował miejsce w swojej Tabubu i Horminowi, który długą chwilę stał w milczeniu pośrodku komory grobowej. Chamuaset wolałby przebyć drogę do Memfis, czując obok swego uda długą, osłoniętą cienką tkaniną nogę Tabubu, teraz więc przywołał tragarzy niosących lektykę Iba. – Dlaczego nie przybyliście lektyką? – zwrócił się do Tabubu, która zajęła miejsce obok syna i z uśmiechem oparła się o miękkie poduszki. – Wolimy chodzić pieszo – odpowiedziała, mrużąc oczy w blasku słońca. – Spacer dostarcza nam ogromnej przyjemności. Upały nie są tutaj tak wielkie jak w Koptos, a poza tym Koptos jest suche i szare. Tu możemy spacerować, wciągać w nozdrza zapach rzeki, cieszyć się cieniem i grą świateł. Naszą barkę zostawiliśmy w dokach Perunefer. – Przyszliście z tak daleka? – zapytał z niedowierzaniem Chamuaset. Tabubu kiwnęła głową. – Poślę służącego z poleceniem, aby waszą barkę skierowano do schodów wodnych na terenie naszej posiadłości – powiedział i cofnął się, dając znak tragarzom. Droga powrotna upłynęła mu na wspominaniu chwil spędzonych w towarzystwie Tabubu i rozważaniu słów Siseneta, dotyczących obrazu wody w malowidłach grobowca. Każde z przedstawionych przez Siseneta wyjaśnień mogło okazać się słuszne, jednak Chamuasetowi bardziej prawdopodobne wydawało się to drugie. Ten grobowiec nie jest spokojnym miejscem wiecznego snu, pomyślał. Drzemie w nim coś przerażającego, czuję to, i pewno dlatego nietrudno mi uwierzyć, że przyczyną jest ciążąca nad rodziną klątwa. Wtedy właśnie przypomniał sobie uwagę Siseneta o pokrywach sarkofagów i gwałtownie zmarszczył brwi. Skąd Sisenet wiedział, że pokrywy stały oparte o ścianę? Musiał powiedzieć mu o tym Hori, nie było innego wytłumaczenia. Zapytam go o to, postanowił, podczas gdy lektyka zbliżała się do granic miasta. Podczas obiadu, który spożywano w ogrodzie, przy osłoniętym baldachimem stole, panował pogodny, wręcz wesoły nastrój. Po posiłku Chamuaset usiadł wygodnie i spod zmrużonych powiek śledził każdy ruch Tabubu. Ku jego wielkiemu rozczarowaniu, nie miała mu zbyt wiele do powiedzenia. Swoją uwagę dzieliła między Nubnofret i Horiego, który ułożył się w trawie u jej stóp. Rozmawiała z Nubnofret, lecz równocześnie wymieniała rozbawione uwagi z Horim. Pomyślał z lekkim rozdrażnieniem, że jego syn nigdy jeszcze nie był tak ożywiony. Sisenet siedział nieco z boku, trzymając w dłoniach czarkę z winem i leniwie obserwował bawiące się nad stawem małpy. Otoczony niewidoczną mgiełką chłodnej obojętności, sprawiał wrażenie w pełni usatysfakcjonowanego. Chamuaset rozmawiał z nim chwilę podczas posiłku i zapytał, skąd wiedział o niezwykłej pozycji pokryw. Sisenet obrzucił go zaskoczonym spojrzeniem. – Nie pamiętam, książę – odparł. – Chyba Hori wspomniał mi o tym podczas ostatniej uczty. Długo rozmawialiśmy wtedy o grobowcu. Chamuaset uznał to za wystarczające wyjaśnienie. Sisenet najwyraźniej stracił ochotę do dalszej rozmowy i zajął się smakowaniem wina, pozwalając gospodarzowi skupić się na ukradkowym obserwowaniu Tabubu. Szeritre powitała gości bez śladu zażenowania, które było jej wiecznym przekleństwem. Śmiało odpowiadała na wszystkie pytania i jadła z apetytem. Teraz zaś siedziała na stosie poduszek w cieniu figowców obok Hormina. Chamuaset długo przyglądał się klasycznym rysom młodego człowieka, jego lśniącym, prostym włosom i długim, upierścienionym palcom. Bardzo dobrze, wprost doskonale, pomyślał. Dziwi mnie to trochę, ponieważ Hormin mógłby przebierać w pięknościach z Memfis, ale może jest równie mądry jak Hori i docenia ukryte zalety mojej córki. Muszę sprawdzić pochodzenie ich rodu. Rzucił okiem na Tabubu i wstał. – Słyszałem, że interesujesz się medycyną – powiedział. Spojrzała na niego z sennym rozleniwieniem. – Tak, to prawda. Hormin ci o tym powiedział, jak sądzę. – Masz może ochotę przyjrzeć się stosowanym przeze mnie ziołom i miksturom? Bez słowa podniosła się z miejsca. Nubnofret spojrzała na nich z zaciekawieniem, lecz Chamuaset nie wyczytał w jej oczach niepokoju, czy sprzeciwu. Razem z Tabubu ruszył w kierunku domu. – Sama leczysz swoją służbę? – zapytał, kiedy chłodnym korytarzem zmierzali do jego gabinetu. – A może zatrudniasz medyka? – Wolę leczyć ich sama – odpowiedziała. Chamuaset mógłby przysiąc, że poczuł jej ciepły oddech na plecach. – W ten sposób bez przerwy się uczę, a oni nie mają mi za złe pomyłek. Stanęła, rozglądając się po komnacie, wypełnionej gorącą ciszą późnego popołudnia. Chamuaset otworzył bibliotekę, wprowadził Tabubu do środka i zamknął za nią drzwi. Uniósł wieko skrzyni, w której przechowywał zioła, nie zastanawiając się nad tym, że łamie własną świętą zasadę, iż tylko jego ręce mogą dotykać przygotowywanych przez niego leków. Tabubu okazała spodziewane zainteresowanie. Ostrożnie obejrzała zioła i inne specyfiki, zadając wiele pytań na temat ich ceny i zastosowania. Uwodzicielska, pełna magnetyzmu kobieta zniknęła gdzieś bez śladu, zaś jej miejsce zajęła inteligentna lekarka, której bystrość i umiejętność koncentracji podnieciły Chamuaseta w zupełnie nowy sposób. Z trudem zmuszał się, by odpowiadać jej racjonalnie i spokojnie, bo wewnątrz drżał cały, kiedy jej piękne dłonie dotykały słoiczków i dzbanów, a ciężkie włosy opadały na twarz, gdy pochylała się nad szkatułami. Oddawała mu obejrzane leki, muskając palcami jego dłonie. Dotyk był chłodny, chociaż skóra między piersiami błyszczała od potu. Wreszcie Chamuaset zatrzasnął skrzynie i wstał, zamierzając wyprowadzić Tabubu na zewnątrz. Stała z odchyloną głową i zamkniętymi oczami, jedną ręką masując kark. – Tak tu cicho – zamruczała. – Prawie tak spokojnie jak w moim domu. W tej komnacie panuje taka atmosfera, jakby świat zewnętrzny w ogóle nie istniał. Chamuaset stracił głowę. Wsunął dłoń pod jej kark i popchnął ją w kierunku ściany. Kiedy oparła się o nią plecami, pochylił się i dotknął ustami jej warg. Poczuł, jak ciało przeszywa błyskawica obcej dotąd rozkoszy. Jęknął, czując pod językiem miękkie wnętrze jej ust i chłodny opór zębów, które nagle rozsunęły się, pozwalając wniknąć głębiej. I nagle wszystko się skończyło. Odsunął się, cały drżący, dysząc ciężko, Tabubu zaś uniosła rękę do twarzy, lekko i jakby przypadkiem muskając nią koniec penisa Chamuaseta. – Co cię dręczy, książę? – zapytała cichym głosem. Jej powieki były dziwnie ociężałe, nozdrza rozdęte. – Dlaczego to zrobiłeś? Ty mnie dręczysz, chciał powiedzieć. Jestem chory z pożądania, jak młody chłopak. Twoje usta mi nie wystarczą. Muszę mieć ciebie całą, mój język musi zagłębić się w zakamarkach, które teraz wyobrażam sobie aż do bólu, moje dłonie muszą zbadać fakturę i ciepło twojej skóry, aż wreszcie moje ciało przestanie słuchać rozkazów umysłu i ulegnie wszechwładnemu pożądaniu. Przynajmniej raz... Uznał, że nie musi przepraszać za swoje zachowanie. – Długo cię szukałem – powiedział ochryple. – Moi słudzy w pocie czoła przemierzali miasto wzdłuż i wszerz. Sen mnie opuścił, jedzenie smakowało jak piasek. Ten pocałunek stanowił zadośćuczynienie za wszystkie trudy. – Czy wynagrodził twoje cierpienia? – zapytała z lekką drwiną. – A może będziesz domagał się pełnej rekompensaty? Nie będzie to łatwe, ponieważ pochodzę ze szlachetnego rodu i nie jestem pierwszą lepszą dziewką. Nagle ogarnął go gniew, który szybko połączył się z pożądaniem. Zapragnął poranić jej wargi zębami, ściskać jej piersi tak długo, aż zacznie krzyczeć. Przez jedną krótką chwilę nienawidził jej opanowania. Słowa zamarły mu na ustach i gwałtownym ruchem wypchnął ją z komnaty. Goście odpłynęli o zachodzie słońca, chociaż Nubnofret zaprosiła ich na wieczorną ucztę. – Niestety, jesteśmy już umówieni – wyjaśnił Sisenet. – Niemniej jednak serdecznie dziękujemy za waszą uprzejmość i dobroć. Nie zapomnij przesłać mi wiadomości, czy za tą ścianą rzeczywiście znajduje się druga komora – dodał, zwracając się do Horiego. – Bardzo mnie to ciekawi. Cały dzisiejszy dzień był zresztą niezmiernie interesujący. Czuję się taki pełen życia w obecności zmarłych. Pożegnali się i weszli na trap, po którym mieli przejść na pokład barki, odbijającej się w czerwonym od zachodzącego słońca Nilu. Nagle Tabubu potknęła się i zaczęła osuwać ku nieosłoniętej krawędzi trapu, wyciągając ramiona, aby przytrzymać się nieistniejących lin. Chamuaset rzucił się naprzód, ale Hormin był szybszy. Chwycił matkę i powstrzymał upadek. – Wszystko w porządku?! – zawołał Chamuaset. Skinęła głową. Drżała na całym ciele, a twarz miała białą jak kreda. Hormin objął ją ramieniem i wprowadził na pokład. Sisenet podążył za nimi bez słowa. Po chwili mała barka odbiła od brzegu i zniknęła za zakrętem rzeki. Chamuaset odwrócił się do rodziny. – Nic jej się nie stało – powiedział, widząc wysoko uniesione brwi Nubnofret. – Jej reakcja na perspektywę kąpieli w błocie wydaje mi się zbyt ostra – zauważyła Nubnofret. Hori potrząsnął głową. – Nie, mamo – powiedział. – Mąż Tabubu utonął i odtąd ona śmiertelnie boi się wody. Spadł z tratwy podczas uczty na rzece w Koptos. Wypił za dużo wina, a poziom wód Nilu był wtedy wysoki. Jego zwłoki znaleziono cztery dni później, w dole rzeki. – Skąd to wszystko wiesz? – zapytał Chamuaset, z trudem panując nad zazdrością. – Powiedziała mi – odparł Hori. – Oczywiście nie sama z siebie. Zapytałem ją. Szeritre zadrżała. – To straszne! – wykrzyknęła. – Biedna Tabubu! Chamuaset ujął ją lekko pod rękę. – A więc jutro wybierasz się do miasta z Horminem – powiedział. Tuż przed pożegnaniem syn Tabubu poprosił go o pozwolenie na wyprawę w towarzystwie Szeritre, zaś Chamuaset z radością się zgodził. – Musisz tylko wziąć z sobą Ameka i jednego z żołnierzy – przypomniał córce. – I nie spóźnij się na kolację. – Oczywiście że się nie spóźnię – rzuciła niecierpliwie. – Nie martw się, ojcze. Teraz chcę się przebrać do posiłku. Uwolniła rękę z jego uścisku, przywołała Bakmut i razem weszły do domu. Hori poszedł na spotkanie z Antefem, który wyłonił się zza węgła domu. Chamuaset i Nubnofret spojrzeli na siebie. – Nie będzie jej łatwo – stwierdził Chamuaset. – Nie wiem, co ten młody człowiek jej powiedział, ale już się zmieniła. – Zauważyłam to – odparła Nubnofret. – I boję się o nią. Co on może w niej widzieć? Przyjechał do Memfis dopiero niedawno i Szeritre jest pierwszą dziewczyną, jaką poznał. Zostawi ją, kiedy tylko rozwinie życie towarzyskie. Nasza córka jest zbyt wrażliwa, aby znieść odrzucenie. – Jak zwykle nie dostrzegasz w niej żadnych zalet – powiedział ze złością, przyjmując słowa Nubnofret tak, jakby zaatakowała samą Tabubu. – Dlaczego Hormin nie miałby docenić Szeritre? I dlaczego od razu zakładasz, że on chce tylko się z nią zabawić, a potem porzucić? Dajmy im szansę. – Jesteś ślepy na wady wszystkich, którzy cię otaczają, oczywiście z wyjątkiem mnie samej – stwierdziła z goryczą. Odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem poszła przez zasnuty cieniami ogród. Suknia otaczała ją jak obłok mgły. Kiedy zasiedli do wieczornego posiłku, była już spokojniejsza, choć nadal chłodna i oficjalna. Chamuaset dołożył wszelkich starań, aby wywołać uśmiech na twarzy żony i w końcu odniósł sukces. Ostatnie krople wina wypili, siedząc na jeszcze ciepłych od słońca schodach wodnych i obserwując nieruchomą powierzchnię rzeki. Nubnofret oparła głowę na ramieniu męża. Przez chwilę wdychał aromat jej gęstych włosów, wkrótce jednak obudziło się w nim pożądanie. – Chodź! – szepnął. Pociągnął ją w splątane zarośla, porastające brzeg rzeki i zaczął się z nią kochać. Nagle jednak ogarnęła go fala obrzydzenia do żony. Poczuł wstręt do jej dużych, miękkich piersi, rozłożystych bioder, szeroko otwartych w okrzyku rozkoszy ust. Nie było w niej nic sprężystego, jędrnego i jeszcze zanim stoczył się z jej ciała na ostre, kłujące trawy i gałązki, wiedział już, że dałby wszystko, aby na miejscu Nubnofret znalazła się Tabubu. Szeritre starała się nie biec, chociaż na widok Hormina, uśmiechającego się do niej z dziobu barki, z trudem panowała nad radosnym podnieceniem. Serce jej zadrżało i przez głowę przemknęła myśl, że wolałaby być teraz w swojej komnacie i rozmawiać z Bakmut, zamiast uczestniczyć w tak niespodziewanej komplikacji i ogromnym ryzyku. Zaraz jednak lęk ustąpił miejsca pogodnej beztrosce, zupełnie obcej jej naturze. Wyprostowała się i z wysoko uniesioną głową ruszyła naprzód. Gdy weszła po trapie, Hormin skłonił się nisko, ona zaś pozwoliła mu przemówić. – Dzień dobry, księżniczko – powitał ją z powagą. Niewolnicy wciągnęli trap, Amek i żołnierz stanęli na dziobie barki, Hormin zaś poprowadził Szeritre do kabiny. Jego barka była znacznie mniejsza i skromniejsza od barki Chamuaseta, lecz kabina miała zasłony ze złocistej tkaniny, na której namalowano czarne oko Horusa. Materiał podwiązano srebrnym sznurem z frędzlami. Szeritre usiadła na wskazanym przez Hormina taborecie, przyglądając się, jak młodzieniec rozkłada poduszki na podłodze, potem zaś częstuje ją świeżą, chłodzoną wodą i cienkimi plastrami wołowiny, marynowanej w winie z czosnkiem. Hormnin miał na sobie prostą białą przepaskę, sięgającą do połowy uda, skórzane sandały, pas wysadzany turkusami, podobnie jak grube srebrne bransolety i wiszący na piersi pektorał. Między łopatkami lśniły maleńkie złote pawiany, symbole Thota, chroniące przed czarami, mogącymi dosięgnąć ofiarę od tyłu. – Wody Nilu przybierają czasem taki odcień jak twoje turkusy – odezwała się niepewnie Szeritre. – Są bardzo stare, prawda? Trudno teraz o tak piękne kamienie. Można dostać błękitne, nie zaś zielononiebieskie, które mój ojciec ceni najwyżej. Hormin przysiadł na poduszkach i uśmiechnął się do niej czarnymi, lśniącymi oczyma. – Masz rację. Te klejnoty są w mojej rodzinie od wielu henti, a ich wartości nie da się dziś ocenić. Kiedyś przejdą w posiadanie mojego najstarszego syna. Policzki Szeritre zalał krwawy rumieniec. – Myślałam, że będziemy dziś wędrować pieszo – powiedziała pospiesznie. – Chociaż wycieczka po Nilu jest oczywiście bardzo przyjemna... Napiła się zimnej wody i poczuła, jak płomień na twarzy powoli blednie. – Będziemy chodzić tak dużo, że być może pod koniec dnia zatęsknisz za barką – powiedział żartobliwie Hormin. – Postanowiłem oszczędzić ci wędrówki zakurzoną i rozpaloną drogą do Memfis. A poza tym, jeżeli poczujemy się znużeni tłokiem na bazarach, będziemy mogli w ciągu kilku chwil znaleźć się na barce. Spójrz! Mijamy właśnie kanał prowadzący do starego pałacu Totmesa I. Na pewno byłaś tam wiele razy, kiedy twój dziadek odwiedzał Memfis. – To prawda – przyznała Szeritre i zanim się spostrzegła, opowiadała już Horminowi o Ramzesie, jego dworze, politycznych kontaktach ojca i życiu księżniczki. – Nie jest to tak wspaniałe, jak mogłoby się wydawać – dodała z lekkim grymasem. – Moje codzienne zajęcia i edukacja były ściślej nadzorowane niż którejś córki z przeciętnego szlachetnego rodu. Zakończyłam już pobieranie nauk i ktoś mógłby pomyśleć, że jestem wolna. Nic bardziej mylnego. Niedługo będę musiała zaręczyć się z jakimś dziedzicznym iripathatia, aby zachować czystość linii dynastycznej. Nie mam nic przeciwko małżeństwu, martwi mnie tylko myśl, że mój przyszły mąż nie będzie mnie kochał. Bo niby dlaczego miałby mnie kochać? Wyglądam raczej na chłopkę niż na księżniczkę. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że mówi coraz głośniej. Hormin uniósł dłoń. Dopiero wtedy Szeritre zrozumiała, co właściwie powiedziała, i ukryła twarz w dłoniach. – Och, Horminie! Przepraszam cię! Nie mam pojęcia, dlaczego tak się zachowałam. – Ja wiem dlaczego – odpowiedział spokojnie. – Czujesz, że możesz mi zaufać, prawda, Małe Słońce? – Tylko mój ojciec tak mnie nazywa – szepnęła. – Czy mnie także na to pozwolisz? Bez słowa kiwnęła głową. – To dobrze. Mam wrażenie, jakbym znał cię od dzieciństwa. Tak swobodnie czuję się w twoim towarzystwie i myślę, że ty również. Jestem twoim przyjacielem, Szeritre, i w tej chwili nie chciałbym przebywać w żadnym innym miejscu i z nikim innym. Milczała, obserwując grę promieni słonecznych na falach i podążających brzegiem ludzi. Rozważała słowa Hormina. Do tej pory jedynym mężczyzną, którego darzyła zaufaniem i szacunkiem, był ojciec. Innymi pogardzała ze względu na ich słabości, hipokryzję, niedocenianie jej inteligencji i postrzeganie wyłącznie przez pryzmat nieładnej twarzy i niezasługującego na pożądanie ciała. Zdawała sobie sprawę, że jej uczucie do Hormina staje się zatrważająco silne i być może zupełnie ją odmieni. Zdobył jej szacunek nie tylko szczerością, ale także niezwracaniem uwagi na braki w urodzie i poruszaniem tych strun jej osobowości, które dotąd wibrowały wyłącznie dla Chamuaseta. Co jednak miał na myśli, mówiąc, że jest jej przyjacielem? Czy naprawdę chciał, aby dzielili się myślami i odczuciami? Cóż, na nic więcej nie powinnaś liczyć, powiedziała sobie ze smutkiem. Ale jego następne słowa sprawiły, że jej serce zabiło mocniej. – Twoja skóra ma kolor ciemnych pereł – szepnął, a kiedy odwróciła się, napotkała jego płonące spojrzenie. – Twoja twarz jest pełna życia, wystarczy, że pozwolisz swojemu ka przeświecać przez źrenice. Proszę, nie ukrywaj się więcej. Poddaję się, pomyślała w panice. Nie jestem w stanie myśleć trzeźwo. Och, Horminie! Proszę, nie odchodź! Wydaję właśnie na świat samą siebie, tę część mojej osobowości, którą dotąd chroniłam przed ludźmi. Bądź ostrożny, bo jestem jeszcze na wpół ślepa i bezbronna pod twoim dziwnym spojrzeniem. – Dziękuję, Horminie – odpowiedziała spokojnie i nagle uśmiechnęła się wesoło. – Nie będę się już przed tobą ukrywać, a reszta Egiptu nic mnie nie obchodzi. Roześmiał się i zaczął pałaszować zimną wołowinę, nadziewając kawałki mięsa na mały srebrny sztylet. Od czasu do czasu podsuwał jej smakowite kąski, ona zaś, czując niespodziewany głód, pospiesznie przełykała jedzenie. Przybili do brzegu w południowych dokach w dzielnicy cudzoziemców. Zamiast pójść do centrum miasta, Hormin zaproponował, aby ruszyli na południe. Szeritre ogarnął niepokój, nigdy bowiem nie zanurzała się w wibrującej życiem ludzkiej fali. Uspokoiła ją dopiero świadomość, że tuż za nią idą Amek i jego żołnierz. Hormin, który delikatnie kierował ją we właściwą stronę, lekko dotykając łokcia, również nie pozwalał, aby ją popychano, rozpraszając uśmiechem jej lęki. W miarę jak posuwali się zatłoczonymi, gwarnymi ulicami, Szeritre zaczęła rozkwitać pod płaszczem anonimowości i ciekawie przyglądała się mijanym ludziom różnych narodowości. Byli tu Huryci, Kananejczycy, Syryjczycy, Semici i mieszkańcy wybrzeża Wielkiego Zielonego Morza. Porozumiewali się własnymi językami, których dźwięki wybuchały wokół jej uszu niczym kakofoniczna muzyka. Stoiska uginały się pod ciężarem tkanin najróżniejszych gatunków i barw, krzykliwej biżuterii, miniaturowych figurek bogów, czczonych przez Egipcjan i cudzoziemców, rzeźbionych w drewnie i kamieniu, oraz sprzętów użytku domowego. Szeritre i Hormin chodzili po bazarze, dotykając towarów, śmiejąc się i targując dla zabawy, aż wreszcie dziewczyna zdała sobie sprawę, że tłum przerzedził się, dzięki czemu mogli dokładniej widzieć ulicę, na której się znajdowali. Rząd olśniewająco białych domów kończył się murem z cegieł muł owych i otwartą bramą. – Co to takiego? – zapytała ciekawie. Hormin delikatnym ruchem starł kurz z jej skroni. – Świątynia kananejskiej bogini Astarte. Chciałabyś wejść? – A możemy? – W głosie Szeritre zabrzmiała niepewność. – Oczywiście – powiedział z uśmiechem. – Możemy popatrzeć na jej czcicieli i przyjrzeć się samej świątyni. Nikt nie będzie wymagał, abyśmy zanosili modły do bogini. Astarte ma wielką świątynię w Pi-Ramzes, z licznymi kapłanami i kapłankami, ale tu kapłanów jest zaledwie kilku, a obrzędy są dość proste. Odpowiadając na pytanie Szeritre, Hormin wprowadził ją do środka. Znaleźli się na małym zewnętrznym dziedzińcu, niewybrukowanym i oddzielonym od jeszcze mniejszego dziedzińca wewnętrznego kolejnym murem. Oba dziedzińce pełne były śpiewających i modlących się wiernych, kiedy jednak zbliżyli się do centralnego punktu świątyni, gwar przycichł. Wokół posągu bogini tańczyła kapłanka, podzwaniając zawieszonymi we włosach ozdobami i uderzając w czynele. Była naga i poruszała się w miękki, zmysłowy sposób. Miała zamknięte oczy, napięte mięśnie ud i wygięte w łuk plecy. Szeritre przyjrzała się z ciekawością posągowi Astarte. Patrzyła zaskoczona na pełne, jędrne piersi, krągłą linię kamiennego brzucha, nieskromnie rozstawione nogi, które wydawały się kusić i zapraszać każdego, kto ośmieliłby się stanąć między nimi. Zerknęła na Hormina, przekonana, że jej towarzysz obserwuje wijącą się w tańcu kapłankę, lecz jego oczy utkwione były w jej twarzy. – Astarte jest dawczynią rozkoszy – powiedział. – A także boginią wszystkich form czystej miłości. – Nie wygląda na patronkę czystej miłości – stwierdziła. – Przypomina raczej prostytutki, mieszkające w dzielnicy Perunefer. Nasza Hathor również jest boginią miłości, więcej w niej jednak łagodności i ludzkich uczuć. – Zgadzam się – odparł Hormin. – Astarte nie pasuje do Egiptu. Jest boginią prymitywnych, barbarzyńskich plemion i właśnie dlatego jej świątynie znajdują się zwykle w tych dzielnicach miast, gdzie mieszkają cudzoziemcy. Niezależnie od tego, trudno zaprzeczyć, że korzenie jej kultu sięgają głębiej niż kult Hathor. – Dziadek nie ma nic przeciwko obcym bóstwom – powiedziała Szeritre, kiedy opuszczali teren świątyni. – Ma dziedziczne w naszej rodzinie rude włosy, zaś cały nasz ród wywodzi się od Seta. Dlatego Ramzes oddaje mu cześć jako swemu głównemu obrońcy. Set jest egipskim bogiem, lecz dziadek uznaje także Baala, jego postać czczoną w Kanaanie. Regularnie odwiedza cudzoziemskie świątynie. Moim zdaniem źle czyni. – Ja również tak sądzę – odparł Hormin. – Podzielam pogląd twój i twojego ojca. Egipt degeneruje się powoli pod wpływem obcych bóstw i ludzi. Już niedługo nikt nie będzie dostrzegał różnicy między Setem, Baalem, Hathor i Astarte, a wtedy Egipt znajdzie się na krawędzi upadku. Impulsywnie pocałowała go w policzek. Posłyszała, jak Amek zakasłał dyskretnie. – Dziękuję ci za jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu – powiedziała gorąco. Hormin poszedł do piwiarni po dzban piwa i czarki, tymczasem Szeritre znalazła kawałek trawnika w cieniu muru. Hormin podał Amekowi i żołnierzowi po czarce z piwem. Skłonili się w podziękowaniu i na stojąco wychylili orzeźwiający płyn, on natomiast usiadł obok Szeritre. Popijając chłodny napój, rozmawiali. Piwo było mocne i bardzo ciemne, zupełnie niepodobne do tego, które codziennie pojawiało się na stole w domu jej ojca. Wkrótce zakręciło jej się w głowic, ale uczucie to było bardzo przyjemne. W końcu Hormin oddał dzban i czarki, pomógł Szeritre wstać i skierowali się ku czekającej przy brzegu barce. Słońce chowało się już za horyzont, przesiewając pomarańczowożółte promienie przez unoszące się w powietrzu drobiny kurzu i barwiąc skórę i włosy Szeritre złocistymi tonami. Dziewczyna wspięła się po trapie i z westchnieniem ulgi opadła na poduszki w kabinie. Nogi ją bolały i znowu była głodna. Gdy Hormin zajął miejsce u jej boku, barka odbiła od brzegu i zawróciła na północ. Czuję się prawie piękna, pomyślała z uśmiechem Szeritre. Jestem beztroska, frywolna i wesoła. Odwróciła się do Hormina, który otrzepywał przepaskę z kurzu i z niesmakiem oglądał brudne stopy. – Było wspaniale – powiedziała. Kiwnął głową, wyraźnie rozbawiony jej entuzjazmem, lecz ona wcale nie poczuła się urażona. – Dziś ja decydowałem o trasie i przebiegu naszej wycieczki – oświadczył. – Jutro muszę załatwić parę spraw w domu, ale pojutrze wybierzemy się tam, gdzie ty zechcesz. Spojrzała na niego rozszerzonymi ze zdziwienia oczami. – Chcesz spędzić ze mną jeszcze jeden dzień? – Nie mów głupstw, księżniczko – skarcił ją łagodnie. – Gdybym nie miał ochoty ponownie cię zobaczyć, na pewno bym tego nie proponował. Czyżbyś miała zamiar znowu ukryć się w skórze dawnej, podejrzliwej Szeritre? – Nie, Horminie – powiedziała miękko. – Nie wierzę, że mógłbyś bawić się moim kosztem. No dobrze. – Złożyła skromnie dłonie i utkwiła wzrok w czerwonej od zachodzącego słońca wodzie. – Już wiem! Weźmiemy barkę ojca, Ameka i Bakmut, i pożeglujemy na południe, za miasto. Spędzimy cały dzień na pływaniu i łapaniu żab, potem zjemy posiłek na brzegu i wreszcie zapolujemy na kaczki na bagniskach. Co ty na to? Hormin wbił wzrok w poplamioną przepaskę. – Niestety, nic z tego – rzekł ze smutkiem. – Nie umiem pływać. Tak jak matka boję się wody. Mogę żeglować, ale za żadne skarby nie ośmielę się zanurzyć. – Podniósł głowę i Szeritre zobaczyła, że on wcale nie żartuje. – Chętnie jednak popatrzę, jak pływasz, i zapoluję na żaby i kaczki. Szeritre pogładziła nagrzane słońcem, proste włosy Hormina. – Bardzo mi przykro – szepnęła. – Wobec tego zaplanuję jakąś niespodziankę. Dopiero w ostatniej chwili dowiesz się, gdzie się wybierzemy. Dobrze? Skinął głową. Nadal pogrążony był w niewesołych myślach, ale mimo to uśmiechnął się lekko. – Muszę ci się do czegoś przyznać, Szeritre – powiedział. – Mam nadzieję, że cię nie urażę. Spojrzała w poważne, ciemne oczy. Zapomniała o własnej nieśmiałości, a nawet o tym, że twarz, którą Hormin miał przed sobą, nie podobała się innym mężczyznom. – Nie dowiesz się tego, póki mi wszystkiego nie powiesz – odparła i zaczerwieniła się, świadoma prowokacyjnego tonu, jaki zabrzmiał w jej głosie. Hormin ujął jej rękę, delikatnie dotykając kciukiem wnętrza dłoni. – Kiedy przybyłem, aby poprosić twojego ojca o udzielenie porady mojej matce, czekając na niego usłyszałem, jak śpiewasz. Szeritre wydała cichy okrzyk i usiłowała wyrwać dłoń z jego uścisku. Hormin nie pozwolił na to. – Nie wyrywaj się – poprosił. – Nigdy wcześniej nie słyszałem tak cudownego głosu. Chciałem zaczekać na księcia przy schodach wodnych, ale nie mogłem ruszyć się z miejsca. Moje serce wypełniła niezwykła słodycz. Stałem tam i zastanawiałem się, czy twarz śpiewaczki jest równie piękna, jak jej głos. – Teraz już wiesz, że w ogóle nie jest piękna – stwierdziła oschle. W jej głosie brzmiał chłód, a mimo to usiłowała znaleźć w jego oczach wyraz rozczarowania, błysk nieszczerości, dobrze znany, przelotny dowód kłamstwa. Nie znalazła go jednak. Hormin zmarszczył brwi. – Dlaczego jesteś tak niesprawiedliwa wobec siebie? – zapytał. – Skąd wiesz, co zasługuje na miano piękna w moich oczach? Powiem ci jedno, głuptasie: wyobraziłem sobie tę śpiewaczkę jako kobietę nieugiętego ducha, pełną ognia i mądrości. To według mnie jest piękno, a ty posiadasz wszystkie te cechy, chociaż skrywasz je pod warstwą nieśmiałości i niechęci do ludzi. Wpatrywała się w niego ze zdumieniem. Och, tak, tak, mam w sobie ogień i nieugiętego ducha, Horminie, ale nie mogę jeszcze otworzyć się przed tobą, bo jestem zbyt... – Jesteś zbyt dumna, aby dać się poznać komukolwiek poza twoimi najbliższymi? – zapytał z uśmiechem. – Obawiasz się, że zostaniesz odrzucona i nikt nie doceni twoich zalet? Zaśpiewasz teraz dla mnie tę pieśń? – Nie wiesz, ile ode mnie wymagasz. – Wiem – powiedział spokojnie. – Odwagi. Zaśpiewasz? W odpowiedzi usiadła prosto i musnęła palcami rozpalone policzki. Pierwsze nuty pieśni zabrzmiały nieśmiało, głos jej się załamał, lecz wkrótce odzyskał pewność siebie i nad wodą poniosły się pradawne namiętne słowa. Pragnę twojej miłości jak masła i miodu. Należysz do mnie jak najcenniejsza maść, Której miejscem jest skóra szlachetnie urodzonych, Jak najcieńsze płótno... Śpiewała jedynie kobiecą partię pieśni, omijając słowa kochanka, ale nagle usłyszała, że Hormin wtóruje jej cicho. Będę ci towarzyszył przez wszystkie twoje dni, Będę przy tobie nawet w starości. Każdego dnia znajdziesz mnie u swego boku, Bo chcę zawsze dawać ci moją miłość... Umilkli. Hormin przysunął się, ujął jej twarz w ciepłe dłonie i pocałował. W pierwszej chwili wpadła w panikę, chciała wyrwać się, lecz jego wargi były tak miękkie i delikatne, miały tak przyjemny smak kurzu i piwa, że w końcu napięcie ją opuściło, oparła mu dłonie na ramionach i odwzajemniła pocałunek. Kiedy spojrzała mu w oczy, zobaczyła, że płonie w nich pożądanie. – Małe Słońce, nie mogę się już doczekać naszego następnego spotkania – wymamrotał. – Zgodnie z moim horoskopem w tym miesiącu miało mnie spotkać niezwykłe szczęście... I tak się stało, bo przecież jestem przy tobie... Szeritre uśmiechnęła się drżąco. Obawiała się, że Hormin zechce ją znowu pocałować, lecz zdążyła już poznać niezwykłą intuicję, z jaką wyczuwał jej pragnienia i potrzeby. Wstał, usiadł na taborecie i zaczął zabawiać ją opowieściami o życiu w Koptos. Gdy przybili do schodów wodnych na terenie posiadłości Chamuaseta, bardzo oficjalnie podziękował jej za wspólnie spędzony dzień, przekazał pod opiekę Amekowi i zniknął w kabinie, zasuwając za sobą zasłony. Szeritre wróciła do domu, wykąpała się, włożyła swoją najładniejszą suknię i lekkim krokiem, z wysoko uniesioną głową weszła do jadalni. Była już bowiem pora kolacji. VIII Jestem silny jak Thot, Potężny jak A tum, Stąpam mocno po ziemi, I używam warg, aby wskazać mojego wroga. Został mi dany i nic mi go nie odbierze. Tego ranka Hori spał wyjątkowo długo. Planował, że wstanie z Re i wybierze się z Antefem na ryby, potem jak zwykle uda się do grobowca. Jego służący obudził go godzinę przed świtem, lecz Hori podniósł głowę, po czym znowu zapadł w głęboki sen i ocknął się dopiero po czterech godzinach, niezadowolony z siebie i niechętnie nastawiony do świata. Śniadanie zjadł w łożu, słuchając gry na harfie, która miała ukoić stargane nerwy. Udało się to o tyle, że zanim w łaźni poczuł na skórze letnie krople perfumowanej wody, zdołał wrócić do względnej równowagi. Gdyby Chamuaset postawił członkom rodziny horoskopy, Hori mógłby zajrzeć do swojego i odpowiednio zaplanować źle rozpoczęty dzień, nie miał jednak horoskopu, pozostało mu więc podjęcie pewnych środków zapobiegawczych. Nie będę dziś strzelał z łuku, pomyślał, przyglądając się, jak sługa obwiązuje mu wokół bioder przepaskę i wykłada klejnoty ze szkatuły. Lepiej trzymać się z daleka od ostrych narzędzi. Nie wybiorę się też na przejażdżkę rydwanem. Podyktuję parę listów, sprawdzę, jak posuwają się prace w grobowcu, a resztę popołudnia spędzę w ogrodzie, na pogawędce z Szeritre. Z roztargnieniem wskazał srebrny pektorał wysadzany karneolem oraz kilka prostych srebrnych bransolet ze skarabeuszami, które sługa włożył na jego ręce. Szkoda, że nie mogę sobie przypomnieć, co mi się śniło. Poprosiłbym wtedy kogoś o zinterpretowanie snu i może udałoby mi się uratować ten nieudany dzień. No, cóż... Ostatnio zaniedbałem modlitwy. Jeżeli Antef wybaczy mi, że tak haniebnie zawiodłem go dziś rano, to może odda wraz ze mną cześć bogom. Zapytany sługa poinformował go jednak, że Antef udał się do miasta w sprawach, które wymagały osobistego nadzoru i wróci najwcześniej za kilka godzin. Hori zrezygnował więc z modłów, usiadł na podłodze obok łoża i zajął się dyktowaniem listów do przyjaciół z Delty, a także do chorej babki i kapłanów Ptaha, którzy służyli bogu w wielkiej świątyni w Pi-Ramzes. Potem przejrzał prace malarzy, kopiujących malowidła ścienne w grobowcu, lecz sama myśl o odkryciu ojca wprawiła go w zdenerwowanie. Co się ze mną dzieje?, pomyślał po raz setny. Poszukam ojca i zapytam, co sądzi o teorii Siseneta. Dowiem się, czy chce wyburzyć tę ścianę. Chamuaset przyjmował jednak pacjenta i Ib poradził Horiemu, aby nie czekał na ojca. Niezrozumiała frustracja, która od rana go dręczyła, przerodziła się teraz w irytację. Rozkazał przygotować sobie łódź z wiosłami i popłynął bez eskorty w dół rzeki. Dzień był upalny. Lato zmieniało się powoli w bezlitosne piekło, toteż pochylony nad wiosłami Hori wkrótce spłynął potem i mokre dłonie ślizgały się po drewnianych uchwytach. Rzeka szybko wysychała. Już teraz jej poziom znacznie się obniżył w porównaniu z poprzednim miesiącem i woda zaczęła przypominać oleiste błoto. Zatrzymał się na chwilę, aby otrzeć twarz i związać włosy, które przyklejały się do policzków. Ze zdumieniem zauważył, że zostawił za sobą północne przedmieścia. Co teraz? Może powinien zawrócić? Postanowił jednak popłynąć jeszcze dalej, chociaż mięśnie ramion i nóg protestowały przeciwko wysiłkowi. Ojcu nie spodoba się, że wypłynąłem sam, bez eskorty, a nawet bez Antefa, pomyślał. Rzeczywiście, nie postąpił najmądrzej. Powinien przynajmniej wywiesić na maszcie królewską banderę, żeby fellachowie nie obrzucali go przekleństwami, kiedy wejdzie im w drogę. Popłynę bliżej wschodniego brzegu, pomyślał. Tam ruch będzie mniejszy. Skręcił w stronę brzegu, wiosłując ze wszystkich sił i właśnie zamierzał wracać do domu, kazać sobie przynieść dzban piwa i wypić go w cienistym ogrodzie, kiedy obejrzawszy się za siebie zobaczył Tabubu, schodzącą na ląd z pokładu łodzi niewiele większej od jego własnej. Zły nastrój zniknął w jednej chwili. Oto wreszcie spotkał kogoś, kto pomoże mu zapomnieć o drobnych zmartwieniach. Pospiesznie przybił do brzegu i złożył wiosła. – Tabubu, to ja, Hori, syn Chamuaseta! – zawołał. – Czy to tu mieszkasz? Na dźwięk jego głosu zatrzymała się i odwróciła, najwyraźniej wcale niezaskoczona, że zwraca się do niej w ten sposób. Hori wyciągnął łódź na brzeg, tuż obok schodów wodnych i wyskoczył na piasek. Tabubu miała na sobie krótką, luźną, wiązaną na jednym ramieniu tunikę, która pozostawiała jedną pierś obnażoną. Ukradkowe spojrzenie wystarczyło, aby Hori przekonał się, że naga pierś osłonięta jest pelerynką z białego cieniusieńkiego płótna. Była bosa; złote bransoletki zdobiące kostki nóg brzęknęły dźwięcznie, kiedy cofnęła się i uśmiechnęła serdecznie. – Młody Hori! – wykrzyknęła. – Wiosłujesz w taki upał? Chodź do domu, moi słudzy umyją cię i podadzą coś zimnego do picia. Strasznie się spociłeś. Uśmiechnął się łobuzersko, rozdrażniony nieco, że nazwała go „młodym”. Zwykła pewność siebie nagle go opuściła. – Dziękuję – powiedział. – Mogę przecież zawrócić do domu. Często wiosłuję, aby wzmocnić mięśnie ramion i nóg. Przydaje się to przy strzelaniu z łuku i powożeniu rydwanem. Tabubu zmierzyła bacznym spojrzeniem jego mokre od potu uda i łydki. – Najwidoczniej ćwiczenia te są bardzo skuteczne – zauważyła sucho. – Chodź i dotrzymaj mi towarzystwa. Mój brat wyprawił się dziś gdzieś w interesach, a Hormin biega po mieście z Szeritre. Rzeczywiście, zupełnie o tym zapomniałem, pomyślał. A więc będziemy całkiem sami. Ojciec nie byłby tym zachwycony, ale perspektywa kąpieli i odświeżenia się kusiła. Poza tym, Tabubu poczułaby się urażona, gdybym jej odmówił. Skłonił się uprzejmie i ramię w ramię wspięli się po schodach, potem zaś wąską ścieżką w cieniu palm w kierunku białego domu, który podbił serce Chamuaseta. Na pewno potwornie śmierdzę, pomyślał Hori, zbyt zawstydzony, aby nadążyć za lekkimi i dowcipnymi wypowiedziami Tabubu. Po prostu cuchnę, a ona płynie obok mnie, ledwo dotykając ziemi, ubrana w śnieżnobiałą suknię, otoczona obłoczkiem upajających perfum. To chyba mirra i coś jeszcze... – Witaj w moim domu – powiedziała Tabubu i złożyła mu pokłon. Chłodne powietrze ogarnęło miłym tchnieniem rozpalone ciało, usuwając przykre napięcie mięśni. Z końca korytarza nadszedł ku nim służący. – To sługa Hormina – wyjaśniła Tabubu. – Zaprowadzi cię do komnaty mojego syna. Znajdziesz tam też świeżą przepaskę. Włóż ją, a w tym czasie słudzy upiorą tę, którą masz na sobie. Kiedy będziesz gotowy, służący zaprowadzi cię do ogrodu. Oddaliła się, nie czekając na podziękowanie, on zaś poszedł za sługą, ciekawie rozglądając się na boki. Nie był aż takim zwolennikiem ciszy i spokoju jak ojciec, nie odrzucał też nowych stylów w dekoracji wnętrz, lecz prostota domu w dziwny sposób poruszyła samotniczą część jego osobowości. Odetchnął głębiej, kiedy zamknął pozbawione zdobień drzwi z drewna cedrowego i ujrzał duże łoże z pięknym podgłówkiem z kości słoniowej oraz cedrowy stolik inkrustowany kością słoniową, na nim zaś pękatą alabastrową lampę, szkatułkę na klejnoty, drewnianą czarką na wino oraz wachlarz ze strusich piór ze srebrnym uchwytem. W jednym kącie stało puste naczynie, w którym rozpalano ogień, pod ścianą zaś trzy proste skrzynie na ubrania. Na niewielkim podwyższeniu, tuż obok kadzielnicy, ustawiono ołtarzyk. W komnacie znajdowało się sporo sprzętów, a jednak Hori odniósł wrażenie wolnej przestrzeni i klasycznego ładu. Nie dostrzegł jednak śladu osobowości Hormina. Służący otworzył w milczeniu jedną ze skrzyń, wybrał świeżo wykrochmaloną przepaskę oraz skórzany pas, położył je na łożu i podszedł do Horiego. Zdjął z niego przesiąkniętą potem spódniczką, sandały i klejnoty, po czym skłonił się głęboko. Hori skinął głową i poszedł za mężczyzną. Był pewien, że sługa prowadzi go do łaźni i jego przewidywania w pełni się sprawdziły. Kilkanaście minut później opuścił łaźnię odświeżony i wyszedł na kwadratowy trawnik, gdzie w cieniu drzew czekała pani domu, otulona fałdami szerokiej białej peleryny. Hori poczuł ukłucie rozczarowania. Miał nadzieją, że Tabubu ubrana będzie tylko w krótką szatą, tymczasem zawiązany pod szyją płaszcz okrywał ją od stóp do głów, opadając na trawą i kontrastując z kruczą czernią jej włosów i brązową skórą. Widok ogrodu zaskoczył Horiego. Cały teren, z wyjątkiem trawnika, miniaturowego stawu i kilku klombów, porośnięty był gajem palmowym. Tabubu siedziała pod jednym z wysokich pni, osłonięta od słońca świetlistym cieniem liściastego pióropusza. Hori pomyślał, że gdyby krzyknął, jego głos odbiłby się echem od palmowych pni. Pomachała do niego. – Teraz wyglądasz znacznie lepiej – stwierdziła. – Sylwetką bardzo przypominasz Hormina, nic dziwnego, że jego przepaska doskonale na tobie leży. Mam nadzieję, że jest wygodna. – Poklepała dłonią stojące obok krzesło. – Siadaj tutaj, albo na macie, jeśli wolisz. Wydawało mu się, że Tabubu traktuje go z lekką pobłażliwością. Nie jestem twoim synem i dawno już przestałem być dzieckiem, pomyślał, zajmując miejsce u jej boku. Pochyliła się nad ustawionym między nimi stolikiem. – Wino czy piwo? – zapytała. Obserwował z zapartym tchem, jak fałdy peleryny rozchylają się, ukazując długie, kształtne ramię z szeroką srebrną bransoletą, zaciśniętą wokół przegubu. Dłoń pomalowana była na jaskrawo-pomarańczowy kolor. Przedstawiciele szlachetnych rodów barwili henną, na czerwono lub pomarańczowo, wnętrza dłoni i podeszwy stóp, lecz u Tabubu ta powszechna praktyka robiła wrażenie egzotycznej, a nawet barbarzyńskiej. – Piwo – odpowiedział. – Dziękują, Tabubu. Już na rzece męczyło mnie wielkie pragnienie. Nalała mu piwa i podała czarkę. Potem poprawiła się w krześle i oparła nogi o podpórkę. Ten ruch pełen był dziewczęcego wdzięku. Ile ty masz lat? – zastanawiał się Hori, podając czarką, aby ponownie ją napełniła. Czasami wyglądasz na młodą dziewczyną, lecz już po chwili twoja uroda jest tak olśniewająco dojrzała, że nie sposób odgadnąć wieku. – Masz wspaniałą rodziną, książę – powiedziała. – Dzięki ciepłu, poczuciu humoru nie czuje się sztywnej formalności królewskiego domu. Jesteśmy zaszczyceni, że zechcieliście nas gościć. – Mój ojciec jest w większym stopniu badaczem historii i lekarzem niż księciem krwi – odparł Hori. – Był zachwycony, że ty i twój brat podzielacie jego zainteresowania. – A ty, książę? Wiem, że uczestniczysz w prowadzonych przez ojca badaniach. Czy towarzyszysz mu również podczas wizyt lekarskich? – Nie, w ogóle mnie to nie interesuje. Nie potrafił odwrócić wzroku od kuszącej linii jej pośladków, ud i kolan, rysującej się pod miękką tkaniną. – Odnawianie pomników przeszłości sprawia mi dużą satysfakcję. Podróżowałem z ojcem po całym Egipcie i muszę przyznać, że chociaż przy otwieraniu każdego grobowca ogarnia mnie podniecenie, nie jestem przywiązany do tej pracy w tak obsesyjny sposób jak on. Ojciec niejednokrotnie przedkłada swoją pasję nad obowiązki wobec faraona. – Natychmiast zrozumiał, że zachował się nielojalnie i uniósł dłoń. – Źle to ująłem – poprawił się pospiesznie. – Faraon rozkazuje, a mój ojciec wykonuje jego polecenia, to oczywiste. Chodzi mi tylko o to, że czasami wykonuje je niezbyt chętnie, zwłaszcza gdy akurat zajęty jest tłumaczeniem jakiegoś starożytnego tekstu lub badaniem grobowca. Lepiej zamilcz, nakazał sobie w duchu. Kopiesz pod sobą coraz głębszy dołek. Ale Tabubu uśmiechnęła się do niego pogodnie. Na krawędzi jej dolnej wargi zawisła drżąca kropla ciemnoczerwonego wina. Obserwował jak wysuwa czubek języka i powoli oblizuje usta, nie spuszczając przy tym wzroku z jego twarzy. – A grobowiec, który ostatnio otworzył? – zapytała. – Czy na jego punkcie również ma obsesję? Rozłożył ręce, a piwo niebezpiecznie zachlupotało w czarce. – Początkowo był bardzo podniecony odkryciem, potem jednak zaczął wynajdywać wymówki, aby nie odwiedzać tego miejsca. Nie chciał nawet oglądać skopiowanych malowideł ściennych, które wykonano na jego polecenie. Czasami zastanawiam się, czy ten grobowiec nie napawa go jakimś ukrytym lękiem. To ja organizuję wszystkie prace. Jestem bardzo ciekawy, co kryje się za tą ścianą, którą opukiwałem razem z twoim bratem, nie chcę jednak poruszać tego tematu w obecności ojca, ponieważ obawiam się, że nie pozwoliłby mi zrobić otworu w murze. – Ale po co miałbyś go o to pytać? – zapytała. Gdy Hori uniósł pytająco brwi, machnęła lekceważąco ręką. – Nie, nie, książę, nie zachęcam cię do nieposłuszeństwa wobec ojca, wydaje mi się tylko, że prace nad grobowcem wymagają więcej czasu i wysiłku, niż on mógłby im poświęcić i dlatego trudno jest ci nakłonić go do częstszego odwiedzania grobowca. Pomyśl o tym, gdybyś otworzył ukrytą komorę, zaoszczędziłbyś mu podejmowania trudnej decyzji i problemów z nadzorowaniem robót. Powoli rozprostowała nogi i oparła stopy na trawie. Fałdy peleryny pozostały na oparciu krzesła i zafascynowany Hori mógł wreszcie patrzeć do woli na długie nogi o złocistej skórze, która lśniła matowo jak pokryty patyną metal. Czy mu się zdawało, czy rzeczywiście dostrzegł cień ciemnego trójkąta w miejscu, gdzie biała tkanina zakrywała uda? – Jak sam mówisz, to ty zajmujesz się badaniem grobowca, chociaż to ojciec podejmuje wszystkie decyzje – ciągnęła. – Kto wie? Może będzie dumny z syna, który potrafi przejąć inicjatywę, szczególnie jeżeli ci ufa. – Och, tak, ojciec ma do mnie zaufanie – odparł z namysłem, zmuszając się do przeniesienia spojrzenia na twarz Tabubu. – Zastanowię się nad tym. Na pewno byłbym rozczarowany, gdybym poprosił go o pozwolenie na otwarcie tamtej komory tylko po to, by mi odmówił. – Więc go nie proś. A jeżeli wpadnie w gniew, powiedz, że to ja skłoniłam cię do złamania zasady posłuszeństwa, jakie syn winien jest ojcu – powiedziała lekkim tonem, po czym roześmiała się, Hori zaś zawtórował jej bez wahania. Ogarnęło go radosne zadowolenie, że oto siedzi w tym pięknym ogrodzie, w popołudniowym upale, u boku kobiety, której inteligencja i oryginalna uroda pociągały go w sposób zupełnie wyjątkowy. Przypomniał sobie, jak nudziły go doskonałe, wymalowane piękności z dworu dziadka, ile razy przed zakochaniem się ratowało go odkrycie, że wybrana kobieta jest prymitywna i wulgarna, nie ma poczucia humoru, lub też brak jej bystrości i wiedzy, jakie uważał za niezbędne. Teraz miał przed sobą istotę inteligentną, o nienagannym pochodzeniu i wychowaniu, urodzie i dobroci. Milczenie, które między nimi zapadło, nie było niezręczne. Tabubu siedziała rozluźniona, z odchyloną głową i przymkniętymi powiekami, Hori zaś powoli sączył piwo i oddychał panującym wokół spokojem. – Jesteś chyba najprzystojniejszym młodzieńcem, jakiego spotkałam – odezwała się Tabubu. – Słyszałam o twojej urodzie na długo przed tym, nim cię poznałam i cieszę się, że mogę zgodzić się z powszechną opinią. Chrząknął lekceważąco. – Wiem, co o mnie mówią. I nie przywiązuję do tego najmniejszego znaczenia. To takie głupie słynąć z urody. Żaden mężczyzna i żadna kobieta nie powinni chlubić się swoim wyglądem. Cóż to za chwała, że ktoś ma arystokratyczny nos lub fascynujące oczy? – Niemniej jednak magnetyzm fizyczny może ułatwić zdobywanie rzeczy, na których nam zależy – powiedziała cicho. – A wykorzystywanie tej cechy nie musi być koniecznie złe. Naturalnie ty, książę z królewskiego rodu, nie potrzebujesz sięgać po takie środki. Dlatego twoja uroda tylko cię drażni. Nie możesz dzięki niej niczego zyskać, ponieważ i tak masz wszystko. Poza twoim szacunkiem i pożądaniem, pomyślał. Dałbym wiele, aby wywrzeć na tobie wrażenie. Tabubu spojrzała na niego spod przymkniętych powiek. – Nie masz narzeczonej, Hori? – zapytała. – Żadnej młodej kobiety, z którą chciałbyś spędzić życie? Jako książę Egiptu na pewno masz obowiązek wstąpienia w związek małżeński. Hori westchnął ciężko. – Mówisz jak mój ojciec. Ciągle zamartwia się moją bezżennością. Grozi, że znajdzie mi odpowiednią młodą Egipcjankę ze starego rodu i zmusi do zaręczenia się z nią, jeśli się nie pospieszę i sam jakiejś nie wybiorę. Przyznam jednak, że na razie w ogóle o tym nie myślę – dodał, pochylając się nad stołem. – Jeżeli zdecyduję się na małżeństwo, to tylko z kobietą, którą pokocham całym sercem. Chcę takiego uczucia, jakie łączy moich rodziców. – Ach, takiego uczucia, jakie łączy twoich rodziców – powtórzyła. – A jakież to uczucie, mój młody idealisto? Kpi sobie z niego? Nie był pewien. Objął spojrzeniem duże, teraz pełne ciepła oczy, delikatny nos, zmysłowe, uśmiechnięte wargi. – Wzajemny szacunek, bliskość i mocna, niewzruszona miłość – odpowiedział. Jej uśmiech powoli zbladł. – Nie wydaje mi się, aby tak było – szepnęła. – Bujna kobiecość twojej matki wysycha, spragniona uznania, a twój ojciec nadal jest dzieckiem. – Jesteś zbyt śmiała, Tabubu – odparł zimno. Po raz pierwszy patrzyli na siebie jako równi sobie. Po chwili Tabubu skinęła głową. – Tak, książę, może jestem zbyt śmiała, nie będę jednak przepraszać cię za to, że powiedziałam prawdę. – Jaką prawdę? – rzucił. – Prawie nas nie znasz. Za wiele sobie pozwalasz! Kącik jej ust drgnął lekko. – Pozwalam sobie na szczerość, to wszystko. Przykro mi, jeśli cię uraziłam. Wiedz też, że podziwiam cię za to, jak gorąco bronisz rodziców. – Miło mi to słyszeć – odparł sztywno. Zdał sobie sprawę, że jej szczerość zapoczątkowała nową fazę w ich wzajemnych stosunkach, zmieniając luźną znajomość w pozbawioną zahamowań przyjaźń. Tabubu wstała, poprawiła pelerynę, wygładzając jej fałdy, potem zaś otuliła się nią ponownie i usiadła. Było to tak naturalne, że w Horim nie obudziło się pożądanie, miał jednak ochotę pogłaskać ją po dłoni, wzburzyć włosy, żartobliwie pociągnąć za masywny srebrny kolczyk, muskając jej szyję. – Chciałbym jeszcze kiedyś cię odwiedzić – powiedział. – Jesteś fascynującą kobietą, Tabubu. Lubię twoje towarzystwo. – A ja twoje. Przyjedź, kiedy zechcesz, Hori. Rozmowa z tobą sprawiła mi prawdziwą przyjemność, podobnie jak widok tak niezrównanych męskich wdzięków. Twoja wizyta to dla mnie zaszczyt. Hori parsknął szczerym śmiechem. Od odpowiedzi uratował go jakiś ruch wśród drzew, na ścieżce prowadzącej do rzeki. Po chwili ukazał się Hormin, który najpierw spojrzał w kierunku domu, potem zaś na nich. Jego twarz była blada i zamknięta, kiedy jednak rozpoznał syna Chamuaseta, natychmiast uśmiechnął się uprzejmie, podszedł, złożył pocałunek na policzku matki i oddał pokłon Horiemu. – Witaj, Horminie – powiedział Hori. – Mam nadzieję, że moja siostra spędziła przyjemny dzień? – Dołożyłem wszelkich starań, aby jej nie zawieść – odpowiedział młody człowiek. – Wobec tego wszystkim nam miło upłynął dzień – wtrąciła Tabubu. – Książę przepływał obok naszych schodów w chwili, gdy wysiadałam z łodzi, Horminie, więc zaprosiłam go na popołudnie. Zbliża się już chyba pora kolacji... – Muszę najpierw trochę odpocząć – odparł wyraźnie niezadowolony Hormin. – Doskonale się bawiłem, ale mimo tego brakowało mi zwykłej godzinnej drzemki, bez której, choć wstyd przyznać, trudno mi się obejść, niezależnie od tego, jak kuszącym rozrywkom się oddaję. Obdarzył ich jeszcze jednym bladym uśmiechem i zniknął w domu. Hori odniósł wrażenie, że irytacja Hormina była jedynie zewnętrzną oznaką płonącego wewnątrz gniewu. Zastanawiał się, jak odebrała jego zachowanie Szeritre, bez wątpienia „kusząca rozrywka” tego dnia. Doszedł do wniosku, że nie lubi Hormina i myśl ta mocno go zaniepokoiła. Podniósł się z krzesła. – Muszę już iść – powiedział, łagodząc słowa uśmiechem. – Trudno mi wyrazić, jak cieszę się ze spędzonych w twoim towarzystwie godzin, Tabubu, ale teraz, jeżeli moja przepaska zdążyła już wyschnąć, powinienem wracać. Tabubu wstała i razem weszli do domu. Wieczór rozsnuł już mgiełkę mroku w przestronnych komnatach, lecz nie zapalono jeszcze lamp. Stojąc w korytarzu, otoczony malowanymi na ścianach scenami, z których gromadząca się ciemność wyssała większość barw, Hori uświadomił sobie, że pragnie wziąć Tabubu w ramiona, ale jednocześnie pod warstwą pożądania ożyła w nim fala złowrogiej samotności, obudzona przez zbliżającą się noc. Mało brakowało, a krzyknąłby ze strachu na widok sługi, który wniósł lampy. Pojawiła się Tabubu z przepaską przerzuconą przez ramię. Hori odszedł na bok i szybko zmienił przepaskę Hormina na własną. Spod drzwi komnaty Hormina sączyło się pasmo żółtego światła, a gdzieś w głębi domu ktoś grał na lutni przejmująco smutną melodię. Zadrżał mimowolnie. Pożegnał się z Tabubu, przekazał jej wyrazy szacunku dla Siseneta i w gromadzącym się pod palmami mroku pospieszył ku rzece. Ze zdumieniem odkrył, że Re stoi jeszcze nad horyzontem, zalewając krajobraz powodzią jaskrawoczerwonego i pomarańczowego światła. Czarne sylwetki ruin i piramid Sakkary ostro rysowały się na tle fioletowego nieba. Wskoczył do łodzi, chwycił za wiosła i nie oglądając się za siebie, wyruszył w drogę powrotną do domu. Kiedy dotarł na miejsce, było już zupełnie ciemno, ale służba nie zapaliła jeszcze pochodni przy schodach wodnych. Zaklął głośno, potykając się o stopień, kiedy jednak stanął na ścieżce, powrócił mu dobry humor. W powietrzu poczuł aromat piekącej się wołowiny i cebulowo- czosnkowej zupy. Jasne światło padało na trawę przez szeroko otwarte drzwi do jadalni. Ze stopni tarasu zszedł sługa, niosąc dwie zapalone pochodnie. Na widok Horiego przystanął i skłonił się głęboko. – Dobry wieczór, książę – wymamrotał, zanim zniknął w ciemności. Hori odpowiedział na pozdrowienie i siłą wyrzucił z serca dziwny niepokój, jaki obudził w nim dom Tabubu. Minął pustą jeszcze jadalnię, zmierzając ku komnatom Szeritre. Strzegący drzwi strażnik bez protestu wpuścił go do jasno oświetlonego pomieszczenia. Szeritre siedziała przy stole z kosmetykami, którymi dotąd rzadko się interesowała. Ubrana była w białą szatę wyszywaną złotą nicią, której liczne falbany poruszały się z każdym oddechem. Na nogach miała sandały ze złotymi zdobieniami, na ramionach złote bransolety w kształcie węży. Sięgająca pasa peruka miała podobne, choć mniejsze spinki. Na dźwięk kroków Horiego Szeritre odwróciła się z uśmiechem, on zaś z trudem ukrył zaskoczenie, ponieważ jej twarz pokryta była modnym żółtym pudrem, powieki lśniły od złotej szminki, podkreślone czarną kreską oczy wydawały się większe i bardziej wyraziste niż zwykle, a wargi pomalowane były ciemnoczerwoną henną. – Wyglądasz zachwycająco – powiedział. – Czy mamy dziś gości? Rzucił się na łoże, rozkładając szeroko ramiona. Szeritre wydała pełen rozbawionego oburzenia okrzyk. – Hori! Moja pościel! Jesteś brudny i spocony! Zignorował jej sprzeciw. – Więc jak? Mamy gości? Kąciki warg Szeritre, dziwnie obcych pod grubą warstwą szminki, uniosły się ku górze. – Nie. Miałam dziś po prostu ochotę zadbać o swój wygląd. – W jej głosie zabrzmiała nutka podejrzliwości. – Czemu pytasz? – Bez konkretnego powodu – zapewnił ją pospiesznie. – Wyglądasz naprawdę ładnie. Ale... dlaczego właśnie dziś, Szeritre? Nawet ojciec nie ośmieliłby się zadać jej takiego pytania, lecz Hori dobrze wiedział, że serce siostry nie skrywa przed nim żadnych tajemnic. Był nie tylko jej starszym bratem, ale także przyjacielem i obrońcą, przeciwko któremu nie trzeba było wznosić wysokich murów. Podniosła miedziane lusterko i utkwiła uważne spojrzenie w swoim odbiciu. – Moje oczy nie wyglądają najgorzej, kiedy podkreśli sieje ciemną kreską, prawda, Hori? A moje wargi? Czy ubarwione henną nie wydają się ładniejsze? – Szeritre... Lusterko upadło z trzaskiem na blat stołu, a Szeritre odwróciła się gwałtownie. – Spędziłam cudowny dzień w dzielnicy cudzoziemców z Horminem. Sprawił, że poczułam się piękna. Nikt dotąd nie obudził we mnie takiego uczucia, dlatego dziś wieczorem chcę być piękna. Zauważył, że mówi z nową pewnością siebie. Nie z dawną arogancją, lecz świeżo rozbudzoną świadomością własnej kobiecości. – Mam wrażenie, że dzięki niemu poczułaś się jak sama bogini Hathor – powiedział powoli. – A jakie uczucia ty wzbudziłaś w Horminie? Pod warstwą żółtego pudru na jej policzki wypełzł cień rumieńca. – Skąd mam wiedzieć? – odparła. – Musiałbyś zapytać Hormina. – Ale na pewno coś podejrzewasz. W odpowiedzi podeszła do niego i przysiadła na brzegu łoża. – Sądzę, że Hormin mnie lubi – wyznała. – Och, Hori, on mnie pocałował! Co o nim myślisz? – O Horminie? – zapytał żartobliwym tonem, pragnąc zyskać na czasie. – A o kim?! – wykrzyknęła Szeritre. – Naprawdę, Hori... Nie lubię go, pomyślał. I boję się o ciebie, siostrzyczko. Zdaję sobie jednak sprawę, że moja ocena może być zabarwiona poczuciem winy z powodu pożądania, jakie czuję do jego matki. Co Hormin pomyślałby o mnie, gdyby o tym wiedział? Poruszył się niespokojnie. – No? – naciskała Szeritre. – Myślę, że jest niezwykłym człowiekiem, skoro zdobył twoje serce i zaufanie, najmilsza – odparł, starając się mówić jak najszczerzej. – Ale proszę, bądź ostrożna. Nie znasz go jeszcze zbyt dobrze. – Wiem, że nie ucieka przede mną wzrokiem, kiedy prawi mi komplementy, ani kiedy dokładnie opisuje, co myślę i czego się boję – powiedziała. – Czuję się przy nim taka bezpieczna i spokojna... Mogę być sobą, a on mnie rozumie. O, Amonie, jest znacznie gorzej, niż sądziłem, pomyślał. – Bardzo się cieszę, Szeritre. I jestem szczęśliwy, że mi się zwierzyłaś. Naprawdę bardzo cię kocham. Pocałowała go lekko, rozsiewając zapach perfum. – Nigdy nic przed tobą nie ukrywam – mruknęła. – Co myślisz o matce Hormina? Ojciec jest nią zafascynowany. Usiadł, objął kolana ramionami i z roztargnieniem zaczął masować obolałe mięśnie łydek. – Zapomniałem, że byłaś z nim, kiedy po raz pierwszy ją zobaczył. Jest niewątpliwie piękna, ma oryginalną urodę... Szeritre obrzuciła go zaciekawionym spojrzeniem. – A więc i ciebie zainteresowała? Polubiłam ją, bo traktuje mnie jak równą sobie, nie jak nieśmiałą głuptaskę, ale gdybym była na twoim lub ojca miejscu... – Zawahała się. – Mów dalej. – Tabubu należy do rzadkiego gatunku kobiet, które doprowadzają mężczyzn do szaleństwa. Jest w niej jednak coś jeszcze... jakaś tajemniczość, coś nie do końca miłego... Gdybym była tobą albo ojcem, miałabym się na baczności. Mówiła poważnie i szczerze. Nie wiem, co czuje ojciec, ale dla mnie jest już za późno, pomyślał z rozpaczą Hori. Chcę być z nią, patrzeć na nią, dotykać jej. Szybkim ruchem wstał łoża. – Powinienem chyba umyć się i przebrać przed kolacją – oświadczył. – Nie reaguj na żadne uwagi dotyczące twojego stroju i wyglądu, Szeritre. Zachowuj się tak, jakby był on czymś zupełnie zwyczajnym. Aprobata mamy może cię urazić, ale postaraj się przyjąć ją obojętnie. Ojciec zauważy zmianę, lecz nic nie powie. Ty też nic nie mów, chyba że zależy ci, aby już dziś dowiedzieli się o twoim uczuciu do Hormina. Radziłbym jednak z tym poczekać. Zobaczymy się na kolacji. Opuścił przytulną komnatę i poszedł do siebie, czując, że nagle, nie wiadomo dlaczego, ogarnia go przygnębienie i smutek. Tej nocy długo nie mógł zasnąć. Leżał wsparty na podgłówku, aby złagodzić ból mięśni pleców, i wpatrywał się w migoczącą lampkę, która rzucała cienie na ciemnoniebieski sufit, usiany złotymi gwiazdami. Jeszcze raz przeżywał spędzone z Tabubu chwile, przywołując w myśli obraz jej brązowego ciała i dziwnego uśmiechu. Nie jest kokietką, a jednak roztacza wokół siebie aurę zmysłowości, myślał. Przypomniał sobie jej uwagi na temat grobowca. Ma rację, zdecydował w końcu, rezygnując z dręczącego go problemu na rzecz bardziej praktycznej kwestii. Ojciec przestał interesować się swoim odkryciem. Mógłby przynajmniej przyznać się do tego i pozwolić mi prowadzić prace na własną rękę. Jutro każę wyburzyć tę ścianę. Jestem bardzo ciekaw, co się za nią kryje, a może i ojciec odnajdzie w sobie entuzjazm, kiedy dowie się, że znalazłem tam coś ciekawego. Rano zamienił z ojcem tylko parę słów, mało jednak brakowało, a powiedziałby mu o swoich zamiarach. Chamuaset wydawał się dziwnie roztargniony, wręcz nieobecny duchem, więc Hori kazał w końcu przygotować lektykę i zanieść się do grobowca. W drodze poczucie winy nie opuszczało go ani na chwilę, ale kiedy był już prawie u celu, przypomniał sobie słowa Tabubu i zdołał je stłumić. Dzień był upalny, słońce prażyło bezlitośnie, toteż z tęsknotą myślał o chłodnym mroku grobowca. Na miejscu powitał go nadzorca robót. Hori wysiadł z lektyki przed namiotem, który wyglądał, jakby rozbito go bardzo dawno temu. U stóp schodów prowadzących do grobowca malarze i robotnicy, zbici w ciasną grupę, rozmawiali w oczekiwaniu na polecenia. Na widok Horiego skłonili się nisko, on zaś odpowiedział roztargnionym uśmiechem. – Zejdźmy na dół – zwrócił się do nadzorcy. Wnętrze grobowca nie zmieniło się od chwili, gdy ujrzał je po raz pierwszy. Korytarz i komora grobowa, codziennie starannie zamiatane, wyglądały może nawet lepiej niż tamtego dnia. Wciągnął w płuca łagodne, wilgotne powietrze i nastrój natychmiast mu się poprawił. To miejsce stało się jego drugim domem. Pracował z zapałem, zdobywając powoli szacunek robotników i dokonując drobiazgowych napraw, aby grobowiec znowu stał się miejscem godnego spoczynku dla zmarłych. Fakt, iż Chamuaset nie chciał czytać składanych na jego biurku codziennych raportów, rozczarował go. Teraz jednak, wodząc wzrokiem po pokrytych malowidłami ścianach, nierównej podłodze i ofiarnych przedmiotach, starał się pamiętać o innych obowiązkach ojca i nie mieć mu za złe zaniedbania grobowca. Przywołał gestem nadzorcę oraz głównego malarza i wszedł do komory grobowej. – Chodzi mi o tę ścianę – wskazał ręką. – Czy pokrywające ją malowidła i inskrypcje zostały już skopiowane? – Tak, panie – odparł malarz. – Przed trzema dniami ukończyliśmy prace. Jeszcze trzy, i skopiujemy wszystkie ściany w grobowcu. – Dziękuję – powiedział i odwrócił się do nadzorcy. – Czy jest możliwe usunięcie części tej ściany, przez wycięcie niewielkich bloków, które później dałoby się włożyć na miejsce? Czy ucierpiałyby przy tym malowidła? Mężczyzna szarpnął rąbek przepaski z grubego płótna. – Jeżeli mylisz się, panie, i nie ma tam dodatkowej komory, zaś ścianę stanowi blok skalny, nie uda nam się przebić na drugą stronę. Musielibyśmy wywiercić kilka otworów, wetknąć w nie wilgotne drewniane kliny i rozsadzić skałę. Nie mogę zagwarantować, że malowidła da się potem przywrócić do stanu pierwotnego. – Nawet jeżeli jest tam jakaś komora, a ściana składa się wyłącznie z drewna i tynku, malowidła ulegną zniszczeniu – wtrącił malarz. – Czy można odtworzyć je na podstawie kopii? – zapytał Hori. Malarz z wahaniem skinął głową. – Można, ale nie będą to już oryginały. Kto wie, jakie modły i zaklęcia wypowiadano w trakcie ich tworzenia? Nikt nie może tego wiedzieć, pomyślał Hori. W atmosferze tego miejsca nie ma jednak śladu miłości. Jestem tego świadomy, mimo że czuję się tutaj jak w domu. Modły i zaklęcia były najprawdopodobniej klątwami i złowrogimi czarami. Co powinienem zrobić? Słudzy zamilkli i czekali na rozkazy, on zaś ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w podłogę. Kusiło go, aby odpowiedzieć sobie na pytanie, co na jego miejscu uczyniłby Chamuaset, lecz doszedł do wniosku, że ojciec zbyt głęboko przeżywał odkrycie grobowca, a poza tym sam zrezygnował z prawa do podejmowania decyzji w tej sprawie. Bardzo go kocham, ale to na mnie spoczywał główny ciężar prac, do mnie więc należy ostatnie słowo. Podniósł głowę. – Wywierćcie jeden otwór – polecił nadzorcy. – W miejscu, gdzie niebo styka się z palmowymi liśćmi. Jeżeli jest tam skała, łatwo będzie je zamalować. Jeśli nie... dajcie mi znać, jak się sprawy mają. Sądził, że malarz zaprotestuje, ale mężczyzna milczał. Hori wyszedł na słońce i przymknął oczy, oślepiony jego blaskiem. Niespodziewanie stanęła mu przed oczyma Tabubu, owinięta fałdami cienkiej płóciennej peleryny. Gorący wiatr poruszał jej czarnymi włosami, ona zaś unosiła czarkę z winem do ust i uśmiechała się ponad jej brzegiem. Brnąc przez rozgrzany piasek, dotarł do namiotu i usiadł na osłoniętym baldachimem krześle. Przed sobą widział jedynie masy piasku i jaskrawo-błękitne niebo, a umysł wypełniała jedna myśl: jak zasugerować ojcu, że trzydziestopięcioletnia kobieta nieznanego rodu, mieszkająca do niedawna w prowincjonalnym Koptos, byłaby odpowiednią małżonką dla młodego księcia Egiptu i wnuka faraona. Po pewnym czasie stanął przed nim zarządca. Twarz miał pokrytą szarym pyłem. – Wywierciliśmy otwór, panie – powiedział. – Skała styka się tam z warstwą drewna. Mamy chyba do czynienia z ukrytymi drzwiami, które zostały zatynkowane. Hori wstał. – Weź ludzi i dokładnie osłuchaj ścianę. Nie chcę wyburzyć więcej, niż to konieczne. Kiedy wszystko wymierzycie i oznaczycie, użyjcie ostrych pił. Otwórzcie te drzwi. Powstrzymał pragnienie, aby pobiec do grobowca i obejrzeć wywiercony otwór. Doskonale wiedział, że świetnie wyszkoleni robotnicy poradzą sobie bez niego. Nadzorca skłonił się, on zaś wezwał niewolnika i rozkazał, aby przyniesiono mu coś do jedzenia. Żałował, że nie ma z nim Antefa, który poprosił o kilka wolnych dni, aby odwiedzić swoją rodzinę w Delcie. Co będzie, jeżeli ojciec właśnie dziś postanowi sprawdzić, jak postępują prace w grobowcu? – pomyślał niespokojnie. Co mu wtedy powiem? Poczucie winy mieszało się w nim z wyrzutami sumienia, wywołanymi uczuciem, jakie żywił do Tabubu. W końcu wzruszył ramionami i zaczął jeść postawiony przed nim posiłek. Potem wszedł do namiotu, położył się na pryczy i zasnął. Kiedy sługa, zgodnie z poleceniem, obudził go po pewnym czasie, Hori usiadł pod baldachimem, gasząc pragnienie chłodnym piwem i czekając, aż niewolnik obmyje jego spocone ciało. Daleko na równinie pustynny pies dyszał w cieniu na wpół zagrzebanej w piasku skały, zaś na rozognionym popołudniowym niebie krążył leniwie sokół, którego krzyk rozbrzmiewał przenikliwie w dusznym powietrzu. Musimy przebić się dziś na drugą stronę, pomyślał Hori. Dlaczego trwa to tak długo? Obserwował, jak chłodne krople wody, spływające po jego nagich udach, kurczą się i wysychają. W końcu zjawił się zarządca brnąc po kostki w gorącym piachu. Coś w jego zachowaniu obudziło czujność Horiego. Wstał, czując, jak serce zaczyna mu mocniej bić. Nadzorca skłonił się pospiesznie, a Hori gestem zaprosił go w cień baldachimu. – I co? – zapytał niecierpliwie. Mężczyzna dyszał ciężko. – Za ścianą jest następna komora, panie – wyrzucił z siebie. – Bardzo ciemna i cuchnąca. Jeszcze zanim moi ludzie skończyli wycinać otwór, do komory grobowej zaczęła przeciekać woda. Robotnicy są bardzo niespokojni. Po zakończeniu prac odeszli. – Odeszli? – powtórzył Hori. – Uciekli? Nadzorca zesztywniał. – Słudzy przesławnego Chamuaseta nie uciekają – odparł. – Byli tak głęboko poruszeni, że poleciłem im rozejść się do domów i wrócić jutro rano. Hori milczał. Wszyscy nadzorcy w służbie ojca byli doskonałymi organizatorami, którzy świetnie znali swoich podwładnych, a wtrącanie się w ich metody pracy nigdy nie przynosiło pożądanych rezultatów. – Dobrze – powiedział po chwili. – Czy pochodnie są zapalone? Chcę obejrzeć tę komorę. Nadzorca zawahał się. – Może należałoby wezwać jakiegoś kapłana, panie. Kogoś, kto okadziłby pomieszczenie i poprosił bogów o opiekę nad tobą i zmarłymi, spoczywającymi w tym grobowcu, a także o... – O co? – ponaglił go Hori. – O przebaczenie dla ciebie, książę. – Nie bądź taki pompatyczny – odparł Hori. – Takie zachowanie nie przystoi komuś, kto lepi się od potu i brudu i wygląda jak kobieta, która położyła sobie na twarz upiększającą maseczkę z alabastru i gliny. – Widząc zawstydzenie sługi, złagodniał. – Od wielu lat pracujesz z moim ojcem i ze mną. Czyż ja sam nie jestem kapłanem potężnego Ptaha? Chodź, muszę zobaczyć tę tajemniczą komorę. Powietrze w grobowcu znowu się zmieniło. Hori wyczuł to natychmiast po przekroczeniu progu pierwszej komory. Nozdrza wypełnił mu duszny odór zastałej, gnijącej wody. Miał wrażenie, jakby jego skóra stykała się z obrzydliwym, śluzowatym płynem. Nadzorca zadrżał. Dwóch niewolników z pochodniami, stojących plecami do ściany, rzucało niespokojne spojrzenia na czarny otwór o poszarpanych krawędziach, u dołu którego połyskiwała jakaś ciecz. Małe, ciemne strumyki sączyły się przez świeżo odsłonięty próg, w kierunku sarkofagów. Z otworu wydostawał się odrażający smród, który skojarzył się Horiemu z jakimś niedawnym i raczej pozytywnym przeżyciem. Nie pierwszy raz czuł odór gnijącej wody, lecz miało to miejsce w zupełnie innych okolicznościach. Teraz jego umysł połączył nieznośny zapach z czymś zgoła wspaniałym, lecz Hori natychmiast odsunął to skojarzenie. Podszedł do otworu, wziął pochodnię i zajrzał do środka. Komora była bardzo mała i sprawiała wrażenie niewykończonej. W skale wykuto duże nisze, w których prawdopodobnie miały stanąć uszebti. Miejscami ściany pokrywał wilgotny mech. Na podłodze stała czarna, śmierdząca woda, która odbijała zamazane światło pochodni i lizała stopy Horiego. Pośrodku, otoczone tym płytkim, tajemniczym bajorem, stały dwa pozbawione pokryw sarkofagi. Hori wstrzymał oddech. Pochylił się w przód, starając się dojrzeć, co kryją ich wnętrza, lecz dostrzegł jedynie przesuwające się cienie. Wsunął więc głowę do środka i ostrożnie wszedł do komory. Stojący za nim nadzorca wydał cichy okrzyk, lecz Hori go zignorował. Pokrywająca podłogę woda cofnęła się spod stóp Horiego i cicho plasnęła o przeciwległą ścianę. Poczuł, jak po plecach przebiega mu zimny dreszcz. Powoli ruszył w stronę sarkofagów. W miarę jak się zbliżał, woda stawała się nieco głębsza. Sięgała mu już do kostek. Z obrzydzeniem wyczuwał pod stopami śliski nalot, pokrywający kamienne podłoże. Mimo wewnętrznego sprzeciwu posuwał się naprzód, nieświadomie recytując modlitwą do Ptaha. Kiedy wreszcie zajrzał do wnętrza sarkofagów, okazały się puste. Pochylił się i wytężył wzrok. Doszedł do wniosku, że w obu musiano kiedyś złożyć zwłoki, ponieważ kamień tu i ówdzie poczerniał i odbarwił się od soli używanych do balsamowania ciał. Obszedł komorę, ostrożnie przesuwając stopami po podłodze. Za nic w świecie nie zanurzyłby dłoni w bagnistej cieczy. Jego palce nie natknęły się jednak na żadną z rzeczy, których szukał. – Nie ma tu pokryw – powiedział. Jego głos zabrzmiał dziwnie matowo i głucho. Wydał zdumiony okrzyk, bo nagle zobaczył mały łukowaty otwór w dole ściany po prawej stronie, na tyle duży, aby mógł się przez niego przecisnąć dorosły człowiek. Pochylił się i wsunął rękę do otworu. Pod palcami wyczuł zimną, suchą powierzchnię piaskowca. Sklepienie unosiło się ku górze. Każdy nerw w ciele Horiego wzdragał się przed tym, co musiał teraz uczynić. Dlaczego musiałeś wyjechać akurat teraz, Antefie? – pomyślał. Wspierałbyś mnie swoją odwagą. – Nadzorco! – zawołał. – Podejdź tu! Za plecami usłyszał niespokojne szepty, ale nie odwrócił się. Czekał, świadomy swojej samotności i bezbronności. Chłodna wyniosłość grobowca sprawiała, że po plecach przebiegały mu dreszcze. Żałuję, że nie zdobyłem się na odwagą, aby powiedzieć ojcu o moich planach. Szkoda, że nie ma go teraz przy mnie, że nie wydaje poleceń autorytatywnym, opanowanym głosem, który dodaje ducha wszystkim, i sługom, i członkom rodziny. W jego obecności nigdy się nic złego nie działo. Po chwili woda zachlupotała i Hori poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Nadzorca był wyraźnie przestraszony. – Co o tym myślisz? – zapytał go Hori. Nadzorca dokładnie zbadał otwór i wyprostował się. – Wygląda to na jakąś kryjówkę – powiedział. – Na pewno nie jest to naturalne wgłębienie w skale. – Też mi się tak wydaje – odparł Hori. – Potrzymaj pochodnię. Zobaczę, jak daleko sięga ten otwór. Nie czekając na odpowiedź, wetknął pochodnię w dłoń nadzorcy i położył się na brzuchu. Przepaska szybko nasiąkła cuchnącą wodą, a wszystkie mięśnie naprężyły się z obrzydzenia. Mocno zagryzł wargi i z pewnym trudem wpełzł do środka. – Powietrze jest tu czyste! – krzyknął. – Na pewno napływa z góry. Jeżeli nawet nadzorca odpowiedział, Hori go nie usłyszał. Przed sobą miał absolutną ciemność. Pochyliwszy nisko głowę, zaczął przesuwać się ku górze. Skórę na łokciach i kolanach otarł o porowatą powierzchnię skały. Przerażenie pozbawiło go na chwilę zdolności poruszania się, lecz stłumił je szybko, myśląc o sługach, którzy zostali w komorze, dzielnie powstrzymując własne obawy. Miał wrażenie, że czołga się już bardzo długo, że słońce dawno już zaszło, że tylko wydaje mu się, iż posuwa się naprzód, a w rzeczywistości wykonuje tylko bezproduktywne ruchy. Nagle czubkiem głowy dotknął czegoś twardego i ostrego. Szarpnął się w tył, przetoczył na bok i ostrożnie zbadał palcami sklepienie. Przejście tarasował duży kamień. Zaparł się więc ramionami o ściany tunelu i z całej siły pchnął głaz, który drgnął lekko. Pchnął raz jeszcze, mając wrażenie, że ciemność pozbawia go sił i jednocześnie zdając sobie sprawą, iż to tylko złudzenie. Kamień przesunął się nagle, wpuszczając do tunelu smugę oślepiającego blasku. Hori odwrócił twarz, a z oczu pociekły mu łzy. Mrugając szybko, wysunął głowę na zewnątrz. Przed sobą miał piaszczyste zbocze, graniczące z gajem palmowym. Nieco dalej widać było miasto, otulone drgającą mgiełką. Hori oparł się mocno o krawędź tunelu i podciągnął w górę. W ostatniej chwili przed wydostaniem się z ciemności poczuł, że dotyka kolanem czegoś ostrego. Krzyknął z bólu i starał się wymacać przedmiot, o który się zranił. W końcu wydobył z tunelu kolczyk, lśniący ciemną czerwienią od jego własnej krwi. Wytarł go przepaską i uniósł ku górze, krzywiąc się boleśnie. Duży, niebieskozielony turkus oprawiony był w czerwone złoto. Kamień i metal oblepił piasek i kurz, lecz Hori nie miał wątpliwości, że ma przed sobą stare dzieło sztuki złotniczej. Turkusy o tym zabarwieniu trafiały się obecnie niezwykle rzadko i były bardzo kosztowne. Wiedział, że egipscy rzemieślnicy posiedli już sztukę wytwarzania czerwonego złota, jednak w dawnych wiekach tajemnicę tę znali wyłącznie złotnicy z królestwa Mitanni, które wchłonęły sąsiadujące z nim państwa. Obecnie produkowane czerwone złoto było jednolitym stopem o przyćmionym blasku, lecz oprawa turkusu, który trzymał w ręku, miała purpurowe żyłki, charakterystyczne dla złota Mitanni. Ściskając w ręku kolczyk, zaczął niezgrabnie zsuwać się po zboczu. Wiedział, gdzie się znajduje. Tunel kończył się tuż obok zewnętrznego muru, teraz bardzo zaniedbanego, który kiedyś otaczał imponujący kompleks piramidy faraona Unisa. Właśnie dlatego blokujący wyjście głaz nie rzucał się w oczy, robiąc wrażenie części rumowiska. Poczuł głębokie rozczarowanie. Nic dziwnego, że pieczęcie przy głównym wejściu były nienaruszone. Skała przy wyjściu z tunelu zbyt łatwo dała się przesunąć, aby można było mieć wątpliwości co do tego, którędy dostali się do środka złodzieje. Zabrali wszystkie wartościowe przedmioty, znajdujące się w świeżo odkrytej komorze i podczas wynoszenia zgubili ten kolczyk. Ale co stało się ze zwłokami? Rabusie często rozcinali mumie w poszukiwaniu cennych amuletów, pozostawiając szczątki rozrzucone na podłodze. Czyżby ciała po prostu rozpuściły się w wodzie? Czy to możliwe, że brodził w roztworze płynu do balsamowania? Na myśl o tym zadrżał. Utykając obszedł ruiny grobowca faraona Unisa i zawrócił w kierunku wejścia do grobowca. W cieniu baldachimu przed jego namiotem przykucnęło dwóch służących. Robotnicy, którzy po przebiciu otworu udali się do domu, zostawili przy schodach prowadzących do grobowca stertę narzędzi. Cała sceneria, oświetlona bezlitosnymi promieniami chylącego się ku zachodowi Re, robiła ponure wrażenie. Pozdrowił okrzykiem czekających na niego służących. Unieśli ze zdziwieniem głowy, potem jeden z nich zniknął za namiotem. Po chwili w stronę Horiego biegli już tragarze z lektyką. Z ulgą osunął się na poduszki. W namiocie dokładnie obejrzał kolano. Rana była głęboka i poszarpana. Wydało mu się dziwne, że taki mały przedmiot stał się przyczyną tak poważnego rozcięcia, zaraz jednak wytłumaczył sobie, że kolczyk mógł leżeć obok kamienia o ostrych krawędziach. Nie obędzie się bez szwów, pomyślał, krzywiąc się z bólu. Ojciec będzie zachwycony. – Zejdź do grobowca i powiedz, aby na mnie nie czekali – polecił służącemu. Wsparty na ramieniu drugiego sługi ostrożnie usiadł na krześle, nie pozwolił jednak przemyć rany. Gorące promienie słońca osłabiły go i przyprawiły o zawroty głowy. Wychylił dzban piwa, obserwując, jak nadzorca i słudzy z pochodniami wyłaniają się z grobowca, zdumieni i niepewni. – Tunel wychodzi prosto na ruiny piramidy Unisa – wyjaśnił zaskoczonemu nadzorcy. – Wyjście znajdziecie tuż pod murem. Obok leży kamień, który odepchnąłem, wydostając się na zewnątrz. Każ umieścić głaz na poprzednim miejscu, postaw straż przy wejściu do grobowca i wracaj do domu. Nadzorca skinął głową. – Jesteś ranny, panie? Hori zmusił się do uśmiechu. – Przeżyłem interesującą przygodę. Do zobaczenia jutro. Podniósł się z trudem i zajął miejsce w lektyce. W dłoni nadal trzymał kolczyk z turkusem. Nadszedł czas, aby pomówić z ojcem. IX Jakże miła memu sercu jest ta chwila! Oby zawsze czas spędzany w twoim łożu Wydawał mi się wiecznością. Stałaś się radością mego serca I podniosłaś mnie na duchu, Kiedy pogrążony byłem w mroku. Pragnął, aby droga do domu trwała jak najdłużej. Bał się powiedzieć ojcu, co zrobił, i nie był już taki pewny, czy rada Tabubu była słuszna. Siedział odgrodzony zasłoną od gwaru miasta, walcząc z narastającym strachem. Pewność siebie zniknęła i znowu stał się małym chłopcem. Nadzieja, że uda mu się niepostrzeżenie wejść do domu, okazała się próżna. Kiedy wysiadał z lektyki, na progu tylnych drzwi stanęła Szeritre z czarką mleka w dłoni. – Hori! – wykrzyknęła. – Co ci się stało? Jesteś brudny, podrapany i potwornie śmierdzisz! – Podeszła bliżej. – W jaki sposób zraniłeś się w kolano? W odpowiedzi otworzył dłoń, pokazując jej lśniący kolczyk. – Odkryłem drugą komorę w grobowcu – przyznał niechętnie. – Znalazłem tam wejście do tunelu. Kolczyk leżał na podłodze i to właśnie o niego rozciąłem kolano. Teraz muszę przyznać się do wszystkiego ojcu. Gdzie on jest? – W komnatach mamy. – Szeritre delikatnie dotknęła rany palcem. – Grają w seneta. Będzie na ciebie wściekły, chyba wiesz o tym? – Spojrzała na kolczyk i podniosła go do światła. – Stary turkus. Może to go trochę ułagodzi. Ten kamień przypomina mi turkusowe bransolety i naszyjnik, które wczoraj miał na sobie Hormin. Zakochani przy każdej okazji wymieniają imię najbliższej osoby, pomyślał Hori. – Jak to możliwe, że potomek zubożałego szlachetnego rodu nosi tak kosztowne klejnoty? – zapytał. – Nie zubożałego, lecz średnio zamożnego – poprawiła go szybko. – Poza tym Hormin powiedział mi, że te turkusy stanowią część dziedzicznej biżuterii, którą w ich rodzie przekazuje się z ojca na syna. – Oddała mu kolczyk. – Poszukaj lepiej ojca. Nie widziałeś przy wejściu wygrzewającego się w słońcu węża? Potrząsnął głową i wszedł do domu, zmierzając powoli ku komnatom matki. Kolano zesztywniało mu jeszcze w lektyce i teraz z trudem je zginał. Ból i wyrzuty sumienia sprawiały, że czuł się coraz gorzej. Nie mógł liczyć nawet na spokojny wieczór spędzony w towarzystwie Antefa, co pozwoliłoby mu ujrzeć wszystko w lepszym świetle. Chamuaset i Nubnofret siedzieli na niskich taboretach, przy schodkach prowadzących na taras i ogród. Ich głowy pochylały się nad planszą do gry i Hori już z daleka usłyszał grzechot patyczków oraz cichy śmiech matki. Urnero podniosła się ze swojego miejsca w kącie komnaty i oddała mu pokłon. Hori odpowiedział jej uśmiechem, z wyraźnym wahaniem podchodząc do rodziców. Jesteś mężczyzną, upomniał się surowo. Podjąłeś decyzję i nie wstydź się jej, głupcze. Chamuaset gładził właśnie brodę i uważnie wpatrywał się w planszę. Nubnofret podniosła głowę, a lekki wiatr od ogrodu poruszył falbanami jej szaty. – Hori, co ci się stało? Przynieś krzesło, Urnero. Chamuaset obrzucił syna bacznym spojrzeniem. – I trochę wina – dodał. – Miałeś jakiś wypadek? Hori opadł na krzesło, podsunięte mu przez Urnero. Zdziwił go brak zaskoczenia w wyrazie twarzy ojca. Przez głowę przemknęła mu myśl, że może spodziewał się czegoś złego. – Ojcze, postawiłeś horoskopy na miesiąc Tybi? – zapytał. Chamuaset pokręcił głową. – A na Mechir? Tybi już się prawie kończy. Chamuaset ponownie zaprzeczył. Najwyraźniej czekał na wyjaśnienia syna, lecz Hori nie mógł się oprzeć wrażeniu, że złe wieści bynajmniej nie zaskoczyły ojca. Jego przystojna twarz i muskularne ciało były dziwnie napięte. Pomyślał, że po raz pierwszy patrzy na ojca jak na innego mężczyznę, bez świadomości łączących ich więzi, która zawsze towarzyszyła postrzeganiu osób najbliższych. Wygląda, jakby coś go dręczyło. Jest atrakcyjny, z tymi mądrymi oczyma i szerokimi ramionami, ale co tak naprawdę dzieje się w jego ka? Te zaskakujące spostrzeżenia sprawiły, że odzyskał pewność siebie. Mój ojciec jest przecież takim samym człowiekiem jak ja. – Cóż, nie wątpię, że i w następnym miesiącu poradzimy sobie bez horoskopów – powiedział powoli. – W gruncie rzeczy nie ma to większego znaczenia. Nie, ojcze, nie zdarzył się żaden wypadek. Wyburzyłem dziś fragment muru w grobowcu. Zapadła cisza. Hori przytknął do ust srebrną czarkę, którą postawiła przed nim Urnero, wypił wino i odstawił naczynie na blat stołu. Chamuaset nie spuszczał wzroku z jego twarzy. Horiemu wydawało się, że w oczach ojca dostrzega gniew i lęk. Nubnofret odwróciła się w stronę tarasu i zapatrzyła w czubki drzew, poruszające się na tle czerwieniejącego nieba. Najwidoczniej doszła do wniosku, że ta sprawa jej nie dotyczy. Kiedy Chamuaset wreszcie przemówił, jego głos był nienaturalnie spokojny. – Nie przypominam sobie, abym pozwolił ci to uczynić, synu. – Nie prosiłem o pozwolenie – odparł Hori. – Wziąłem na siebie odpowiedzialność za tę decyzję. – Dlaczego? W uszach zabrzmiał mu głos Tabubu, namawiającej go do zburzenia muru, i natychmiast zrozumiał, że były one powierzchowne i samolubne. Powiem mu prawdę, zdecydował. – Ponieważ pragnąłem tego – oświadczył. – Nie interesowałeś się grobowcem. Szczerze mówiąc, ostatnio nie chciałeś się nawet do niego zbliżać. Przez ostatnie trzy miesiące to ja prowadziłem prace. Dlatego zamiast czekać na twoją decyzję, rozkazałem zburzyć mur, bo wydało mi się to konieczne. Chamuaset zamrugał nerwowo powiekami. Ujął leżący na planszy złoty pionek i w zamyśleniu gładził kciukiem jego powierzchnię. – A malowidła? – zapytał. – Zostały zniszczone? Hori zauważył, że ojciec nie wyzbył się gniewu, lecz zdołał nad nim zapanować. – Tak – odparł krótko. – Pod warstwą tynku znajdowała się skała z wyciętymi pośrodku drewnianymi drzwiami. Ich otwarcie sprawiło, że malowidła popękały wraz z tynkiem. Mam zamiar zrekonstruować drzwi i uzupełnić zniszczone sceny. Znowu zapanowało długie milczenie, zupełnie jakby Chamuaset chciał zadać nieuniknione pytanie, ale nie mógł się na to zdobyć. W końcu odstawił pionek na planszę i rozprostował pomalowane henną dłonie. – Co znajduje się za drzwiami? – zapytał. Hori pociągnął łyk wina i odkrył, że jest bardzo głodny. – Niewielka komora, a w niej dwa sarkofagi, oba puste i bez pokryw. Pokryw nigdy tam nie było albo znikły w jakiś tajemniczy sposób. Na podłodze leży płytka warstwa cuchnącej wody. W ścianach wykuto nisze, gdzie kiedyś stały chyba uszebti, lecz w tej chwili także są puste. Chamuaset kiwnął głową, nie przestając wpatrywać się w swoje dłonie. – Żadnych inskrypcji ani malowideł? – Żadnych. Wydaje mi się, że w sarkofagach spoczywały kiedyś zwłoki. Musieli się tam włamać złodzieje, którzy ukradli cenne sprzęty i pocięli zwłoki. Weszli przez wąski tunel, który łączy komorę z pustynią. Kiedy się nim czołgałem, skaleczyłem o to kolano. Wciągnął dłoń, na której spoczywał kolczyk. Chamuaset ujął go w palce i przyjrzał mu się uważnie. Nubnofret z zainteresowaniem pochyliła się do przodu. – Jakaż to piękna rzecz! – wykrzyknęła. – Wystarczy go oczyścić i stanie się godną ozdobą najbardziej arystokratycznej szyi. – Wyczyszczę go – powiedział Chamuaset. – Potem jednak trzeba umieścić go w grobowcu. – Nie – zaprotestował Hori. – Ja go oczyszczę i odłożę na miejsce. Chamuaset rzucił mu mroczne spojrzenie, ale oddał kolczyk bez sprzeciwu. – Opatrzę ci kolano – oświadczył, wstając z krzesła. – Grę dokończymy później, Nubnofret. Ton jego głosu wykluczał możliwość dalszej dyskusji. Hori wstał i posłusznie pokuśtykał za ojcem. Chamuaset w milczeniu oczyścił ranę, założył szwy i opatrunek. Przemówił dopiero w chwili, gdy zamykał skrzynię z ziołami. – Wiesz, że jestem na ciebie bardzo zły, Hori? Hori myślał w tej chwili tylko o jednym – aby jak najszybciej zapaść w sen. – Wiem – odparł. – Ale wiem także, że czegoś się boisz. Czego, ojcze? Chamuaset stał chwilę bez ruchu, potem zaś westchnął ciężko i usiadł na jednej ze skrzyń, w której przechowywał zwoje. – Coś się między nami zmieniło – powiedział. – Wydaje mi się nawet, że cała nasza rodzina powoli się zmienia i nie wiem, czy na lepsze. Zwój, który zabrałem z grobowca... Jego treść przeczytałem na głos, kiedy próbowałem go przetłumaczyć. I od tej pory wszystkie moje myśli pochłania Tabubu i ten grobowiec. Czasami mam wrażenie, że weszliśmy na ścieżkę, z której nie da się zawrócić. To nie wszystko, pomyślał Hori, nie spuszczając wzroku z pogrążonej w cieniu twarzy ojca. Jeszcze coś cię dręczy. – A więc nie próbowałeś rozwikłać tajemnicy wody, pawianów i samego zwoju? – zapytał. Chamuaset wyprostował się. – Oczywiście, że próbowałem! – odpowiedział ostro. – Nie jestem tylko pewny, czy chcę poznać rozwiązanie. – Dlaczego? Może chcesz, żebyśmy zastanowili się nad tym razem? Cztery ciała, ojcze, w tym dwa złożone w ukrytej komorze. Nietknięty grobowiec, za to w oczywisty sposób okradziona komora. Stoi przed tobą jedyne w swoim rodzaju wyzwanie. – Niesłusznie zakładasz, że ukryta komora została obrabowana – rzekł Chamuaset. – Jutro pojadę z tobą i obejrzę ją, ale moim zdaniem wszystko wskazuje na to, że komora nigdy nie została wykończona albo celowo pozostawiono ją bez malowideł i innych zdobień. Wstał i podał synowi ramię. – Wiele razy żałowałem, że w ogóle znaleźliśmy to przeklęte miejsce. Pomogę ci dojść do sypialni. Hori z wdzięcznością oparł się na ramieniu ojca. Ogarnięty falą miłości, zapragnął nagle opowiedzieć Chamuasetowi o swojej wizycie u Tabubu, zwierzyć mu się z coraz silniejszej fascynacji piękną kobietą, lecz fizyczny kontakt z ojcem z jakiegoś powodu uniemożliwił szczerą rozmowę. Jeszcze przyjdzie na to czas, pomyślał. Muszę być w pełni sił, aby stoczyć tę walkę. Szkoda, że ojciec nie dał mi wywaru z maku, ale może postanowił ukarać mnie w ten sposób za nieposłuszeństwo. Muszę jak najszybciej wybrać się do domu Siseneta i opowiedzieć Tabubu, co zrobiłem. Słudzy zapalali właśnie pochodnie w korytarzach, ale w sypialni Horiego lampy już płonęły. Chamuaset pomógł mu się ułożyć i polecił, aby nie wstawał do kolacji. Hori usnął, zanim ojciec zdążył wyjść z komnaty. Jakiś czas później sługa przyniósł wieczorny posiłek, ale Hori się nie obudził. Ocknął się dopiero późną nocą i długo wsłuchiwał w panującą w domu ciszę. Nocna lampka przy łożu dawno zgasła, a służący pochrapywał z cicha za drzwiami. Bolące kolano pulsowało jednostajnie, lecz Hori zdawał sobie sprawą, że to nie ból go obudził. Śnił o czymś niepokojącym i dziwnym, nie mógł sobie jednak przypomnieć, co to było. Dźwignął się na łokciu i nalał sobie wody, którą chciwie wypił, potem zaś położył się na plecach i wbił wzrok w otaczającą go ciemność. Kiedy następnym razem udało mu się sformułować przytomną myśl, na stoliku przy łożu stało śniadanie, a drzwiczki od prywatnego ołtarza były szeroko otwarte. Czeka mnie ciężki dzień, pomyślał, skubiąc bez apetytu jedzenie. Ojciec będzie jeszcze w złym humorze, a ból doprowadzi mnie do szału. Dobrze przynajmniej, że Antef niedługo wróci do domu. Ale myśl o powrocie sługi i najlepszego przyjaciela nie wzbudziła w nim spodziewanej radości. Byli sobie bardzo bliscy, chociaż Antef nigdy nie przekroczył niewidzialnego muru, który oddzielał go od pochodzącego z królewskiego rodu towarzysza. Łączyła ich prawdziwa przyjaźń. Plotkarki z Memfis z satysfakcją rozsiewały kiedyś pogłoski, jakoby Antef był synem Chamuaseta, spłodzonym z jedną z konkubin lub, w nieco odmiennej wersji, ze służącą, lecz opowieści te nigdy nie wzbudziły specjalnego zainteresowania. Książę cieszył się opinią uczciwego człowieka, który na pewno uznałby każde swoje dziecko, a poza tym życie towarzyskie Memfis obfitowało w znacznie ciekawsze i bardziej soczyste historie. W Antefie znalazł Hori równego sobie partnera, jeśli chodzi o gust, inteligencję oraz sprawność fizyczną. Nigdy też nie zdradziłby powierzonej sobie tajemnicy. A jednak nie jestem pewien, czy mam ochotę zwierzyć mu się ze swojej fascynacji osobą Tabubu, myślał Hori, zapalając kadzidło przed obliczem Ptaha i pospiesznie odmawiając poranne modlitwy. Kobieta potrafi zniszczyć przyjaźń. Tabubu już wywarła wpływ na moje uczucia do Antefa. Nie chce mi się iść z nim na polowanie, czy na włóczęgę po targu. Nie chce mi się siedzieć z nim w ogrodzie, popijać piwo i przerzucać się uwagami na temat ostatniej walki zapaśniczej, jaką stoczyliśmy. Kiedy byliśmy młodsi, przechwalaliśmy się swoimi domniemanymi podbojami seksualnymi, nie mógłbym jednak zdradzić w ten sposób Tabubu. Jeżeli powierzę mu swoją tajemnicą, czy zrozumie, że właśnie z nią pragnę spędzać większość czasu? Z poczuciem winy utkwił wzrok w złotej figurce uśmiechniętego boga i zakończył modlitwą. Potem kazał przygotować lektykę, pozwolił, aby sługa umalował mu twarz i utykając wyszedł z domu. Jakiś czas później stał u boku Chamuaseta pośród rumowiska, pozostałego po wyburzeniu muru dzielącego dwie komory grobowca, i w milczeniu wpatrywał się w odkryte poprzedniego dnia sarkofagi. Po obu stronach poszarpanego otworu płonęły pochodnie, lecz czerwone światło nie rozpraszało ponurej atmosfery. Hori przysiadł na rozkładanym taborecie, który przyniósł sługa i wyprostował zesztywniałą nogę, natomiast Chamuaset wziął lampą i podszedł do sarkofagów, krzywiąc się z obrzydzeniem. Po dokładnym obejrzeniu wrócił do syna. – Masz rację – powiedział. – Kiedyś leżały w nich zwłoki. Możliwe, że złodzieje zniszczyli mumie, poszukując cennych przedmiotów. Ale gdyby wrzucili je do wody, zostałby po nich jakiś ślad. Lniane bandaże i zmumifikowana skóra rozpuściłyby się, ale co z kośćmi? Jesteś pewien, że pod wodą nic nie ma? – Nic – odparł Hori. – Zmusiłem się, żeby zbadać stopami każdy kawałek podłogi. Jest tam tylko oślizgła skała, nic poza tym. Czy sądzisz, że księżniczka Ahure i jej mąż zostali najpierw złożeni tutaj, potem zaś, kiedy okazało się, iż do grobowca spływa woda, kapłani kazali wykonać nowe sarkofagi i przenieśli do nich zwłoki? – Niewykluczone – stwierdził Chamuaset. – Ale dlaczego pierwsza komora pozbawiona jest zdobień? Czyżby księżniczka i jej małżonek kazali przygotować trzy komory zamiast dwóch, jak jest przyjęte? Jedną na sprzęty, drugą dla siebie i trzecią dla dziecka lub dzieci? Jeżeli tak właśnie postanowili i jeżeli grobowiec został później otwarty przez członków ich rodziny, to po co wznieśli ten sztuczny mur? Ta komora jest pusta. Złodzieje szukają kosztowności, drobnych rzeczy i zwykle zostawiają wszystko, co nie nadaje się do wyniesienia. Tymczasem pod wodą nie ma nic, ani połamanych sprzętów, ani ołtarzy, ani posążków, nic. Jeśli natomiast komorą przygotowano na potrzeby krewnych księżniczki Ahure i jej małżonka, to dlaczego nie ozdobiono jej równie wystawnie, jak pozostałych pomieszczeń? – Chamuaset włożył sandały, a Kasa przykląkł, aby je zawiązać. – Na ścianach znajduje się podobizna tylko jednego dziecka książęcej pary, ich syna – ciągnął. – Przyznaję, że nie wiem, co o tym myśleć. Nie sądzę, abyśmy kiedykolwiek rozwikłali tę tajemnicę. – A zwój? – zapytał Hori. – Może powinieneś przejrzeć go raz jeszcze, ojcze, może tym razem tekst wyda ci się bardziej klarowny i znajdziesz w nim jakąś wskazówkę. – Może – powiedział z wahaniem Chamuaset. – Zdaję sobie sprawę, że jeżeli teraz naprawimy zniszczenia i opieczętujemy grobowiec, nie wyczerpawszy wszystkich możliwości wyjaśnienia zagadki, nigdy nie zaznasz spokoju. – A ty, ojcze? Czy ty będziesz usatysfakcjonowany? Hori zauważył, że Chamuaset okazuje coraz większy niepokój. W dłoni zaciskał pektorał z okiem Horusa, zawieszony na szerokiej piersi. – Teraz wydaje mi się, że znienawidziłem to miejsce w momencie, gdy Penbuj przyniósł nam nowinę o jego odkryciu – powiedział cicho. – Nadal nie wiem, skąd wzięło się to uczucie. Każ robotnikom przystąpić do rekonstrukcji ściany, Hori. Im szybciej zamkniemy tę drugą komorę, tym lepiej. Wracam do domu. Nie mogę znieść tego odoru i poplamiłem przepaskę. Wskazał na szarawą smugę na białym płótnie i szybko ruszył w stronę słonecznego pasma, które przedostało się do korytarza. Nadzorca robót i główny kamieniarz stali z pokornie spuszczonymi oczami, czekając na rozkazy. Hori dźwignął się z taboretu. – Zacznijcie zamurowywać komorę – polecił. – Dziś nie mogę tu zostać, ale upoważniam was obu do podejmowania wszelkich koniecznych decyzji. Wrócę jutro rano. Mam nadzieję, że ojciec zmusi się, aby raz jeszcze odczytać tekst ze zwoju, pomyślał, z pomocą sługi wchodząc powoli na schody i z ulgą osuwając się na poduszki lektyki. Kiedy próbowałem rozwikłać zagadkę wody i pawianów na malowidłach, a potem zamurowanej komory, nie brałem pod uwagę tego, że właśnie zwój może stanowić klucz do rozwiązania, lecz teraz zaczynam wierzyć, iż tak jest. Sceny i inskrypcje, które z takim poświęceniem kopiują asystenci Penbuja, są bardzo ładne, ale bezużyteczne. – Do schodów wodnych – polecił, czując, jak jego nastrój od razu ulega poprawie. Starannie zapakowany kolczyk leżał ukryty pod małymi poduszkami. Postanowił złożyć wizytę Tabubu, podarować jej znaleziony klejnot i opowiedzieć o wydarzeniach poprzedniego dnia. Czyż nie prosiła go, aby zawiadomił ją o postępach prac w grobowcu? Tabubu użali się nad jego zranionym kolanem, poczęstuje dobrym winem i usadzi wygodnie, a jej wielkie czarne oczy będą pełne współczucia. Teraz, gdy miał już za sobą rozmowę z ojcem, dzień wydawał się pełny obiecujących możliwości. Zamknął oczy i uśmiechnął się z zadowoleniem. Wolałby pójść pieszo, lecz kolano tak mocno go bolało, że pozwolił zanieść się krętą ścieżką pod wysokimi palmami wprost do niskiego białego domu. Wokół panowała przyjemna cisza. Miał wrażenie, że ostatni raz był tu wiele lat temu. W ogrodzie nie zastał nikogo i zaczął się już zastanawiać, czy aby pora nie jest zła na wizytę, kiedy wyszedł sługa, skłonił się i stanął w postawie pełnej wyczekiwania. Hori obrzucił spojrzeniem szerokie ramiona i grubo ciosaną twarz czarnoskórego Nubijczyka i pomyślał, że przypomina jeden z posągów uszebti z grobowca, milczący i głuchy do chwili, kiedy pan nie rozkaże, aby służył mu w życiu pozagrobowym. – Powiedz pani Tabubu, że przybył książę Hori i pragnie z nią mówić – rzucił. Nubijczyk skłonił się ponownie, pokornym gestem poprosił go do środka i zniknął. Hori usiadł na krześle przy wejściu. Chociaż serce biło mu mocno, uspokoił się, poddając się panującej wokół ciszy. Nie czekał długo. Z mrocznego korytarza wyłoniła się Tabubu, pokłoniła z wdziękiem i uśmiechnęła na powitanie. Była jak zwykle boso. Na kostce prawej nogi błyszczała złota bransoleta z wisiorkiem, zaś przeguby dłoni zdobiły grube, złote koła. Spod cienkiej białej sukni przezierał ciepły brąz jej skóry. Tym razem nie walczył z sobą, aby oderwać wzrok od kuszących linii bioder i ud oraz lekko kołyszących się piersi. Gęste włosy ujęte były w kilka złotych siatek, co pozwalało podziwiać jej długą szyję i wyraźny zarys podbródka. Zielona szminka na powiekach sprawiała, że oczy lśniły jak głębokie jeziora. Usta umalowane były pomarańczową henną. – Skąd ten bandaż na kolanie?! – wykrzyknęła, podchodząc bliżej. – Co się stało? Traktuje mnie jak dziecko, pomyślał gniewnie Hori. Jak dzieciaka, któremu trzeba pobłażać i schlebiać. Dopiero teraz zauważył, że Tabubu nie zaczekała, aby on przemówił pierwszy, choć tak właśnie powinna postąpić. Niezgrabnie wstał z krzesła. – Witam cię, Tabubu – rzekł chłodno. – Postąpiłem zgodnie z twoją radą i zburzyłem wczoraj tę ścianę w grobowcu. Przybyłem dziś, aby opowiedzieć ci, co się wydarzyło. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – Wspaniale! Ale wyglądasz na bardzo zmęczonego, książę. Czy kolano boli? Masz może ochotę napić się wina? Nie zapraszam cię dziś do ogrodu, ponieważ jest za gorąco. Chodźmy do moich komnat, gdzie czekają wygodne fotele i poduszki. Buntowniczy nastrój Horiego rozwiał się w jednej chwili. Pokuśtykał za Tabubu, która skręciła w prawo od komnaty Hormina. Zaraz potem otworzyła drzwi i przytrzymała je, aby Hori mógł wejść do środka. Z taboretu w kącie komnaty zerwała się pospiesznie służąca. – Powinieneś usiąść w fotelu przy łożu – oświadczyła Tabubu. – Wiem, że jest wygodne, bo sama spędziłam w nim wiele godzin, lecząc swoją stopę. Przynieś podnóżek, poduszki i dzban wina – poleciła służącej. Dziewczyna skłoniła się i wyszła. Czy sługom tego domu nie wolno otwierać ust? – pomyślał Hori, sadowiąc się w fotelu. Nigdy nie słyszałem, aby któreś z nich się odezwało. Służąca wróciła z podnóżkiem i delikatnie ułożyła nogę Horiego na miękkich poduszkach, po czy wyszła pospiesznie. Po chwili wróciła z dzbanem, napełniła winem srebrne czarki i zniknęła, odprawiona rozkazującym gestem Tabubu. Pani domu przysiadła na brzegu łoża. Kątem oka Hori zauważył stojącą w kącie otwartą skrzynię i przewieszoną przez wieko szkarłatną szatę. Obok, na blacie niskiego stolika, pyszniły się słoiczki z kosmetykami, a na podłodze leżał wachlarz z ciemnoczerwonych strusich piór. – Panuje tu tak przyjemny chłód – powiedział, unosząc czarkę z winem. – Twoje zdrowie, Tabubu. Długiego życia, pomyślności i szczęścia! – Dziękuję, książę – uśmiechnęła się ciepło. – To tradycyjny i piękny toast. A teraz opowiedz mi, proszę, co zaszło wczoraj i co rzekł Chamuaset, kiedy zawiadomiłeś go o swojej decyzji. Łoże za jej plecami było starannie posłane. Biel pościeli połyskiwała w półmroku. Na podłodze leżał podgłówek z kości słoniowej. Tabubu pochyliła się nieco, nie spuszczając z twarzy Horiego wyczekującego spojrzenia. Miała lekko rozchylone wargi, spomiędzy których wyzierały drobne, białe zęby. Jakże łatwo byłoby zburzyć tę równo ułożoną pościel, pomyślał Hori. Jeden skok i leżałaby na plecach, zdyszana i zaskoczona. Czy krzyknęłaby? Nie sądzę. Tak czy inaczej, zanim doszłaby do siebie, ja przykryłbym jej usta swoimi wargami. Scena ta malowała się w jego umyśle tak żywo i wyraźnie, że na chwilę przymknął oczy, usiłując odzyskać panowanie nad sobą. – Ojciec bardzo się rozgniewał – powiedział z wysiłkiem. – Zapanował jednak nad złością, a dziś obejrzał moje dzieło i nie wygłosił żadnego komentarza. Tabubu skinęła głową. Opisał jej wydarzenia minionego dnia – swój niepokój, niepewność i podniecenie. Słuchała w skupieniu, lecz kiedy zaczął opisywać tunel, wyczuł jej narastające poruszenie. Siedziała bez ruchu, wpatrując się w niego pociemniałymi, czujnymi oczami. – Bardzo to tajemnicze – powiedziała w końcu. – Czy obejrzałeś ten tunel? – Tak – odparł z nutą triumfu w głosie. – I znalazłem to. – Z sakiewki u pasa wyciągnął kolczyk i położył go na dłoni Tabubu. – Właśnie o niego skaleczyłem kolano, ale było warto, nie sądzisz? To naprawdę piękny, stary turkus w godnej takiego kamienia oprawie. Klejnot leżał na dłoni Tabubu jak kropla niebieskozielonej wody z Nilu. Szukając w twarzy kobiety aprobaty i zachwytu, ujrzał, jak na krótką chwilę pojawił się na niej dziwny, nieodgadniony wyraz. Może była to chciwość, może satysfakcja, a może gniew? Nie był pewien. – Włóż go – zaproponował. Uśmiechnęła się leniwie. – Czy nie obrażę ka damy, do której niegdyś należał? – zapytała z lekką drwiną w głosie. – Ka tej damy na pewno wie, że zamierzam złożyć ten klejnot w grobowcu – odparł z uśmiechem. – Zresztą czemuż miałaby się poczuć urażona, skoro jej kolczyk podnosi blask twojej urody? W odpowiedzi włożyła w ucho kolczyk, który zakołysał się wdzięcznie, ocierając o gładką skórę szyi. Wyglądał, jakby zrobiono go specjalnie dla niej. – Podaj mi lusterko, Hori – poprosiła i zaraz roześmiała się cicho. – Zapomniałam o twoim biednym kolanie. Sama je przyniosę. Zerwała się i podbiegła do stolika. Horiemu wydawało się, że porusza się w dziwnie zmysłowy sposób, zupełnie jakby zapomniała, iż nie jest sama. Chwyciła miedziane lusterko, podniosła je w dłoniach jak świecę wotywną, zmrużyła oczy, odchyliła się do tyłu i poruszyła głową. Mruczała coś przy tym cicho, tak cicho, że Hori nie słyszał jej słów. Potem z trzaskiem odłożyła lusterko i odwróciła się do niego. – Ciekawe, co stało się z drugim – powiedziała. – Prawdopodobnie zabrali go złodzieje, tak jak podejrzewasz. Szkoda. – Wróciła na swoje miejsce, opierając jedną stopę o podłogę. Biała szata rozsunęła się, ukazując długą brązową łydkę i udo. – Czy pozwolisz mi ponosić go trochę? – zapytała, a ton rozkosznej uległości w jej głosie sprawił, że serce Horiego zabiło mocniej. Kiwnął głową, nie ośmielając się przemówić. W powietrzu unosił się mocny zapach jej perfum, zmysłowości i uwielbienia, zmieszanego z czymś ulotnym i fascynującym. Długimi palcami umalowanej dłoni głaskała lekko kolczyk. – Opowiedziałeś mi o swoich wczorajszych dokonaniach i o reakcji Chamuaseta, nie wspomniałeś jednak, jakie wnioski wyciągnęliście z nowego odkrycia. Czy fakt istnienia mniejszej komory rzuca jakieś światło na pochodzenie pogrzebanych tam zmarłych? – Raczej nie – odparł. – Ty i twój brat widzieliście grobowiec i wiecie o nim tyle co my, chociaż trudno mi się do tego przyznać, bo przecież ojciec i ja mienimy się znawcami historii. – Sisenet również doskonale zna historię Egiptu – oznajmiła. – Dużo rozmawialiśmy o roli, jaką w malowidłach ściennych w grobowcu odgrywa woda i pawiany. Zastanawialiśmy się także, dlaczego sarkofagi nie były przykryte. Niestety, bezskutecznie – dodała nadal muskając palcami kolczyk. – Powiedz mi, co stało się ze zwojem, który Chamuaset odciął od ręki zmarłego? W ogóle o nim nie wspominasz. – Zwój znajduje się w gabinecie ojca, lecz on przestał się nim zajmować – odpowiedział. – Próbował odczytać tekst, ale poniósł porażkę. Dziwne, że o tym wspominałaś, bo właśnie dziś przyszło mi do głowy, że może zwój zawiera klucz do tajemnic grobowca. Zamierzam poprosić ojca, żeby pozwolił mi go przejrzeć. Tabubu rzuciła mu słodki uśmiech, który zdawał się mówić: „Skoro największy historyk w Egipcie nie potrafi odszyfrować tego tekstu, to jakże uda się to tobie?” Hori natychmiast poczuł się przygnębiony. – Najprawdopodobniej nie z tego nie wyniknie – dodał pospiesznie. – Ale kto wie? Może dzięki temu skłonię go do wykonania nowego przekładu? Moi robotnicy zamurują dziś mniejszą komorę i niedługo cały grobowiec zostanie ponownie opieczętowany. Nie mamy dużo czasu. Lewa dłoń Tabubu oderwała się od kolczyka i spoczęła na smukłym udzie. Hori nie spuszczał z niej wzroku. – Bardzo chciałabym obejrzeć ten zwój – powiedziała z rozkoszną pokorą. – Lecz cóż, twojemu szlachetnemu ojcu moja ciekawość mogłaby wydać się próżna i frywolna... Mój brat ma jednak pewne zdolności w dziedzinie przekładu, więc może on byłby w stanie przyjść wam z pomocą. Hori uśmiechnął się z wyższością. – Wybacz, Tabubu, ale twój brat jest na pewno tylko utalentowanym amatorem – odparł wyniośle. – Zwój jest kruchy i bezcenny. Ktoś, kto nie przywykł do takich skarbów, mógłby go z łatwością uszkodzić. – Och, nie wydaje mi się, aby istniało takie zagrożenie – powiedziała miękko. – Sisenet ma wiele cennych zwojów. Odszyfrował wszystkie zapiski pozostawione przez nadzorców karawan Hatszepsut, którzy, jak wiesz, byli naszymi przodkami. – Nic o tym nie wiedziałem – stwierdził Hori. – Skoro tak, to mogę poprosić ojca, aby pozwolił twemu bratu przeczytać zwój. Czy Sisenet byłby tym zainteresowany? – Och tak – zapewniła go. – Nie wątpię, że byłby bardzo zainteresowany. Dolać ci wina, książę? Kiedy skinął głową, wstała i nachyliła się nad nim, aby napełnić jego czarkę winem. Odniósł wrażenie, że przysunęła się bliżej, niż było to konieczne. Wciągnął w nozdrza zapach jej perfum i ciepło, emanujące z rozwidlenia między piersiami, a gdy czarne warkocze musnęły mu twarz, odsunął je lekko. Jej aksamitne i połyskujące w mroku ramię znalazło się tuż obok jego ust. Nie potrafiąc się opanować, pochylił się, zamknął oczy i dotknął wargami jej ręki. Miała chłodną skórę, pachnącą wodą lotosową. Nie otwierając oczu musnął językiem szyję, szukając cudownego zagłębienia nad obojczykiem, potem zaś podążył w górę do podbródka. Wreszcie natrafił na jej wargi, lekko rozchylone, miękkie i uległe. Nie poruszyła się, więc ośmielony wsunął język w usta. Całował namiętnie, usiłując ukoić płonący w nim ogień. Sięgnął dłońmi ku piersiom, które okazały się pełniejsze i cięższe niż przypuszczał. Kiedy oderwał się od niej, rozpalony i nieprzytomny, uświadomił sobie, że ogień jest jeszcze silniejszy. – No cóż, mój młody książę – wymamrotała. – Bardzo mi to pochlebiło. – Pochlebiło?! – wybuchnął Hori. – Szaleję za tobą, Tabubu! Nie mogę ani jeść, ani spać. Teraz już wiem, dlaczego towarzystwo ślicznych dziewczątek z dworu dziadka napawało mnie uczuciem smutku i jakiejś tęsknoty. Myślałem, że jestem niezależny, ale byłem pogrążony w głębokim śnie. – Miał ochrypły głos i napięte mięśnie twarzy. – Pozwól, abym cię wielbił, abym przekonał cię, że jestem kimś więcej niż tylko niedojrzałym młodzieńcem. Pomyśl, czy nie zechciałabyś wejść do najpotężniejszej rodziny Egiptu. Przecież mogłabyś trafić gorzej. Tabubu uniosła wysoko brwi. – Ależ mój drogi, ty w ogóle mnie nie znasz. W twoich oczach jestem tylko ciałem, które nadaje kształt fantazjom. Gdybyś poznał mój charakter, może byłbyś rozczarowany. – Pogładziła go po głowie. – To tylko zauroczenie, nic więcej. Odepchnął szorstko jej dłoń tylko po to, by zaraz chwycić ją i obsypać gorącymi pocałunkami, liżąc czubki smukłych palców. – Nigdy nie byłem lekkomyślny i kochliwy – jęknął. – To nie zauroczenie, Tabubu, lecz uczucie, które przetrwa. Nie próbowała cofnąć ręki. – Stałbyś się pośmiewiskiem całego Egiptu – powiedziała. – W moich żyłach płynie szlachetna krew, lecz nie dość szlachetna, abym mogła zostać małżonką księcia najwyższego rodu. Poza tym jestem dla ciebie za stara. Splótł jej palce ze swoimi i zdobył się na słaby uśmiech. – Ile masz lat? W komnacie zapanowała cisza. Potem Tabubu zaśmiała się cicho. – Bogowie dali mi trzydzieści pięć lat. – Nic mnie to nie obchodzi. – Ale mnie tak. Nie mogę nałożyć małżeńskich więzów tak młodemu mężczyźnie. Wyrwała mu dłoń i odsunęła się. Hori czuł, jak w skroniach pulsuje mu krew. Kręciło mu się w głowie. Nagle zdał sobie sprawę, że ból w kolanie nasilił się. – Czy w ogóle coś do mnie czujesz? – zapytał. – Co powiedziałby na to twój ojciec? – odparowała. – Jesteś atrakcyjnym mężczyzną, Hori, a ja nie jestem obojętna na twój magnetyczny urok. Żadna kobieta w Egipcie nie pozostaje nań obojętna. Muszę jednak traktować cię jak drogiego memu sercu młodego przyjaciela. Możesz odwiedzać mnie, kiedy zechcesz pod warunkiem, że twoja rodzina i przyjaciele nie poznają twoich uczuć. Zgoda? – Zgoda – szepnął. Chłodny spokój i opanowanie opuściły go dawno temu. Teraz pragnął jedynie dowieść swej męskości i wymazać z jej oczu ten wyraz łagodnego pobłażania. – Nie odpowiedziałaś jednak na moje pytanie. – Odpowiedziałam. A teraz wróćmy do rzeczywistości. Masz ochotę coś zjeść? A może opatrzyć ci ranę? Żaden opatrunek nie zagoi mojej rany! – chciał krzyknąć. Pragnął kontynuować rozmowę, pragnął, aby Tabubu przyznała, że pożąda go równie mocno jak on jej, lecz instynkt nakazywał milczeć. Otwarty atak nic by nie dał. Tabubu można było zdobyć podstępem i cierpliwością. – Dziękuję, ale nie – odparł krótko. – Muszę wracać do domu, czeka na mnie wiele spraw. Twoja gościnność jest jak zwykle bezgraniczna. Za wszelką cenę starał się, aby jego słowa nie zabrzmiały sarkastycznie. Tabubu wstała, wyjęła z ucha kolczyk i z wyraźną niechęcią oddała go Horiemu. – Wszyscy członkowie mojej rodziny wysoko cenią starożytny turkus – powiedziała. – Ten kamień jest wyjątkowo piękny i delikatny. Jestem zaszczycona, że użyczyłeś mi go na chwilę, książę. Zawinął kolczyk w kawałek płótna i schował go do sakiewki, potem zaś wstał z fotela i utykając ruszył ku drzwiom. Tabubu bez słowa poszła za nim. Było późne popołudnie. Gdy wyszli przed dom, Hori miał wrażenie, jakby znalazł się w środku rozpalonego, dyszącego żarem pieca. Pożegnał się, świadomy, że jego zachowanie jest zaledwie namiastką zwykłej wyniosłości, ona zaś odpowiedziała z lekkim uśmiechem, prosząc, aby ponownie złożył jej wizytę. Lektyka czekała. Hori opadł na poduszki, zagryzając wargi z bólu, wydał rozkaz i jednym szarpnięciem zasunął zasłony. Chwilę później nieokreślony impuls skłonił go do rzucenia ostatniego spojrzenia na dom. Tabubu stała na progu. Patrzyła w ślad za nim, a jej twarz była pusta, pozbawiona wszelkiego wyrazu. Obok niej stał brat, obejmując ją ramieniem. Na jego twarzy również nie malowały się żadne uczucia. Hori szybko opuścił zasłonę, lecz obraz tych dwóch nieruchomych i w jakiś sposób złowróżbnych postaci towarzyszył mu do końca gorącego dnia. Kiedy cała rodzina tuż po zachodzie słońca zgromadziła się na wieczorny posiłek, Chamuaset był ponury i milczący. Przyzwyczajona do pogody ducha, jaka zwykle charakteryzowała jej ojca, Szeritre przez pierwsze dwa dania opowiadała o Horminie, lecz ucichła, wstrząśnięta i zaskoczona, gdy ostrym tonem kazał jej zamilknąć. Tym razem Nubnofret poczuła się w obowiązku stanąć w obronie córki. – Doprawdy, Chamuasecie, nie musisz być tak opryskliwy – powiedziała, on jednak nie zareagował. Wkładał do ust kęsy potraw, których smaku w ogóle nie czuł, i starał się udawać, że słucha muzyki, choć nie potrafił rozpoznać ani jednego tonu. Zdawał sobie sprawę, że Hori przebywa myślami zupełnie gdzie indziej, słyszał jego monosylabiczne odpowiedzi na pytania matki i postanowił, że następnego dnia obejrzy jego ranę, natychmiast jednak o tym zapomniał. Kiedy wrócił z grobowca do gabinetu, Penbuj odczytał mu zwój od Unnefera, przyjaciela i kapłana, zawierający odpowiedź, dotyczącą sporu, jaki wiedli od miesięcy w kwestii prawdziwego miejsca pochówku głowy Ozyrysa. Chamuaset wysłuchał listu z niechęcią, znudzony powtarzanymi przez przyjaciela argumentami. Huja, burmistrz Memfis, przysłał zaproszenie na uroczysty obiad, lecz Chamuaset kazał Penbujowi wysłać odpowiedź odmowną. Sa- Montu napisał krótki list, zawiadamiający brata, że winogrona przetrwały plagę i powoli dojrzewają. Wzmianka o chorobie winorośli przypomniała mu o chorej matce, pospiesznie jednak zepchnął wyrzuty sumienia w głąb podświadomości. Postanowił, że wyśle do niej pogodny, pocieszający list. Z Delty nadeszły doniesienia o wynikach pomiarów coraz niższego poziomu Nilu i głos pisarza, monotonnie recytujący liczby, przyprawił Chamuaseta o gwałtowny atak bólu brzucha. Płonął z pożądania, Tabubu stała się główną treścią jego myśli. Nawet gdyby chciał, nie potrafiłby odsunąć wizji jej ciała, gestów i śmiechu. Wszyscy, którzy rościli sobie prawo do jego czasu, budzili w nim nieokiełznaną wściekłość. W szczególny zaś sposób rozgniewały go wczorajsze rewelacje Horiego. Natychmiast po wieczornym posiłku opuścił salę jadalną i skierował się w najdalszy zakątek ogrodu. Tam z roztargnieniem obserwował wschód bladego księżyca. Wcześniej zdobył się na ogromny wysiłek i odwiedził Nubnofret, aby znowu zagrać z nią w seneta. Z trudem jednak zniósł jej towarzystwo. Tego ranka nie chciał oglądać grobowca, który uważał za jedną z przeszkód w oceanie trudności. Wolał zostać w domu, tłumacząc sobie, że Tabubu może z jakiegoś powodu złożyć mu wizytę. Za kilka dni sam zamierzał się u niej zjawić pod pretekstem przekazania receptury skutecznego leku ziołowego. Wiedział jednak, że tak naprawdę nie potrzebuje żadnego pretekstu. Tabubu była wdową, on zaś księciem, który miał prawo mieć tyle żon i konkubin, ile mu się spodoba, lecz w głębi serca czuł się skalany dręczącą go namiętnością. Jej siła okazała się tak wielka, że praca, rodzina i pozycja straciły wszelkie znaczenie. Sam zdecydował zresztą, że nic nie stanie między nim a obiektem jego pożądania. Zaczął na zimno planować kampanię zdobycia Tabubu. Teraz westchnął głęboko, pozwalając, aby zmysłowe piękno nocy – pachnący świeżością lekki wiatr, muskający jego nagą skórę, aksamitne, czarne niebo, obsypane jasnymi gwiazdami – przeniknęło do rozpalonego umysłu. Przypomniał mu się turkusowy kolczyk, który Hori pokazał mu z mieszaniną dumy i wstydu. Natychmiast ujrzał piękny klejnot muskający brązową, smukłą szyję, połyskujący wśród gęstwiny czarnych włosów, pachnących ciepłem i mirrą. Kolczyk był jakby stworzony dla niej... – Ach, Thocie, jeżeli mnie kochasz, pomóż mi – jęknął cicho. Księżyc, symbol Thota, stał teraz nad domem, a jego światło wydawało się zimne i obojętne. Chamuaset osunął się na trawę pod drzewem. Długo obserwował, jak w komnatach gasną lampy. Za murem ogrodu, gdzie znajdowały się pomieszczenia dla służby i spichlerze, słychać było śmiechy i stłumiony grzechot rzucanych na planszę kości do gry, wkrótce jednak i te odgłosy ucichły. Pobliskie krzewy rozświetlił nagle blask lampy. – Książę, jesteś tam? – zawołał Kasa. – Tak – odpowiedział Chamuaset, nie podnosząc się z miejsca. – Jestem zbyt zdenerwowany, aby udać się na spoczynek. Pościel mi łoże i zostaw wodę w mniejszej komnacie, abym mógł się obmyć przed snem. Potem możesz iść do siebie. – Panie chcesz się sam obmyć? – W głosie Kasy zabrzmiało oburzenie. – Doprawdy, ja... – Idź już, Kaso – przerwał mu zdecydowanym tonem Chamuaset. Światło lampy zamigotało, przesuwając się wśród gęstych liści, i po chwili zniknęło za niewidocznymi w ciemności kolumnami. Chamuaset czuł, jak palą go oczy, a głowa ciąży ze zmęczenia, lecz mimo tych objawów był nienaturalnie podekscytowany. Kiedy w domu zgasła ostatnia lampa, wstał, zamierzając przejść się po ogrodzie i przez chwilę popatrzeć na rzekę, lecz zamiast tego zszedł po schodach wodnych, odwiązał małą łódź, wsiadł do niej i sięgnął po wiosła. To szaleństwo, protestowała trzeźwa część jego umysłu, podczas gdy druga ponaglała do rytmicznego wiosłowania. Każde pociągnięcie wiosłem wykonywał z imieniem Tabubu na ustach. Północne przedmieścia po lewej stronie spowijała senna cisza. Minęła go duża, jasno oświetlona tratwa, pełna rozbawionych biesiadników, lecz po chwili wchłonęła ją ciemność. Skierował się ku wschodniemu brzegowi, prawie nie czując bólu mięśni ud i ramion. Nie powinienem był tego robić, pomyślał. Jeżeli ktoś mnie zobaczy, uzna, że oszalałem. Może to prawda. Może znajduję się pod wpływem potężnych czarów, może spoczywam w tej chwili na swoim łożu, spowity siecią iluzji ruchu, w mocy zaklętego księżyca Thota. Cóż, niech więc złudzenie trwa. Niech zwiąże mnie mocniej, niech ta noc przesłoni czas i rzeczywistość, abym mógł stanąć pod jej domem jak porażony miłością młodzieniec, który niczego się nie lęka. Woda spływała srebrzystymi strużkami z wioseł, a powierzchnia rzeki marszczyła się lekko i ginęła gdzieś w przybrzeżnych cieniach. Łatwo byłoby przeoczyć wąskie, zarośnięte roślinnością schodki, lecz Chamuaset przybił do brzegu we właściwym miejscu. Wysiadł, przywiązał łódź i ruszył ścieżką ku domowi. Stopy nie wydawały żadnego dźwięku na piaszczystym podłożu. Po obu stronach ścieżki drzewa tonęły w ciemnościach, podobne do kamiennych filarów, a ich pióropusze tworzyły w górze gęsty baldachim. Chamuaset był coraz głębiej przekonany, że wszystko to tylko mu się śni. Jeszcze jeden zakręt i ujrzy dom, którego białe ściany przybiorą w mroku tajemniczą szarawą barwę, zaś maleńkie okienka spojrzą ku niemu ślepymi otworami. Szedł jednak dalej. Nagle jego uwagę przyciągnął jakiś ruch po lewej stronie ścieżki. Poczucie nierealności zaczęło go stopniowo opuszczać. Ktoś go śledził. Trzeba było zabrać ze sobą przynajmniej Ameka, pomyślał. Głupiec ze mnie. Czekał w napięciu na następne poruszenie wśród drzew. Wkrótce usłyszał szelest piasku pod czyimiś stopami i ujrzał idącą w jego stronę Tabubu. Była boso, a linie jej twarzy i ciała zacierały się w półmroku. Włosy miała rozpuszczone i nieco splątane, a całą postać otulał czarny obłok peleryny. Chamuaset z trudem przełknął ślinę, widząc, że kobieta ma na sobie tylko zwiewną przepaskę, zawiązaną wokół bioder. Zbliżyła się powoli i zatrzymała, nie okazując zdziwienia. – Książę Chamuaset – powiedziała. – Powinnam była zgadnąć, że tu jesteś. Powietrze przesiąknięte jest dziś twoją obecnością. Nie zapytała, co robi w jej ogrodzie. Bez biżuterii, z twarzą świeżą i nieumalowaną, wyglądała na szesnaście lat. Jestem młodzieńcem porażonym pierwszą miłością, pomyślał radośnie. Och, Tabubu! – Myśl o tobie skłania mnie do najdziwaczniejszych czynów – odparł. – Zamierzałem przez chwilę krążyć wokół twego domu jak zakochany młodzik, potem zaś wrócić do domu. Wybacz mi to ekscentryczne zachowanie. – Jest nie bardziej ekscentryczne od mojego – stwierdziła z lekkim uśmiechem. – Lubię spacerować nocą pod palmami, kiedy nie mogę zasnąć, a ostatnio sen nieczęsto mnie nawiedza. – Dlaczego? – zapytał szybko, ledwo wydobywając głos z zaciśniętego gardła. Uniosła ku niemu ciemne oczy. – Nie jestem pewna – szepnęła. – Wiem tylko, że czuję się samotna, książę. Spokój rzadko spływa na rozczarowanych życiem. – Naturalnym, młodzieńczym gestem złożyła dłonie pod brodą. – Mój brat nie należy do komunikatywnych osób, chociaż kocha mnie, natomiast Hormin... – Wzruszyła ramionami. – Hormin to młody człowiek zajęty własnymi sprawami. Odwróciła się i ruszyła dalej. Dotrzymał jej kroku. Po chwili wziął ją za rękę, uznając, że jest to naturalny, prosty gest. Palce Tabubu zacisnęły się wokół jego dłoni. Przystanęła w gęstym mroku i wtedy przyciągnął ją do siebie, po omacku szukając drugiej dłoni. – Kocham cię – powiedział z naciskiem. – Wydaje mi się, że pokochałem cię w chwili, gdy zauważyłem cię na tej drodze nad rzeką. Nigdy dotąd nie byłem zakochany, nigdy dotąd moje ciało, umysł i ka nie tęskniły za obecnością jednej kobiety... Uwolnił jej dłonie i ujął za ramiona, w ekstatycznej radości dotykając szyi, muszli ucha, brwi i rzęs. – Chcę się z tobą kochać – wydyszał. – Teraz, tutaj, pod palmami. – Pragnę leżeć w twoich ramionach – odpowiedziała cicho. – Tyle razy zastanawiałam się, jakby to było, a potem, kiedy spoglądałam ci w oczy i dostrzegałam w nich lustrzane odbicie mojego pożądania... – Nie dokończyła, przyciskając policzek do jego dłoni. – Ale ja nie oddaję się łatwo, w przeciwieństwie do innych kobiet. Żyję uczciwie, zgodnie z zasadami starożytnych przodków, a moralne zepsucie naszych czasów napełnia mnie obrzydzeniem i przerażeniem. Chamuaset osunął się na piasek i pociągnął ją za sobą. Jej słowa otarły się jedynie o powierzchnię jego umysłu. Rozpaczliwie chwycił się jej wyznania, że pragnie leżeć w jego ramionach. Przewrócił ją delikatnie na plecy i zanurzył twarz w zagłębieniu między piersiami, dłońmi pieszcząc uda. Czując pod palcami miękkie płótno, rozwiązał jej przepaskę i odrzucił na bok. Dopiero wtedy podniósł głowę. Leżała pod nim naga, płaski brzuch unosił się i opadał w rytm oddechu, a gładka linia bioder wprawiła go w bolesny zachwyt. Zaczął wodzić językiem po jej ciele, lecz ona ujęła jego głowę w dłonie i siłą uniosła ku sobie, odnajdując usta. Tym razem to ona całowała, ona jęczała z rozkoszy i ocierała się o niego z niecierpliwością, która na chwilę pozbawiła go sił. Oderwał się od jej warg i uklęknął między udami, drżąc z pożądania, ale Tabubu oswobodziła się z jego uścisku i przetoczyła na bok, opierając czoło o ziemię i ciężko dysząc. Kiedy wyciągnął ku niej rękę, odsunęła się od niego i usiadła, podciągając kolana pod brodę. – Nie mogę – wymamrotała. – Wybacz mi, książę. Miał ochotę potrząsnąć nią w bezsilnej frustracji i złości. Pragnął rzucić ją na plecy, przykryć własnym ciałem, wbić się w nią i zburzyć tamę, powstrzymującą morze bólu, lecz nie uczynił tego. Pieszczotliwie pogładził jej włosy i powoli cofnął dłoń. – Na terenie mojej posiadłości stoi piękny dom – powiedział. – Duży, jasny i pełen cennych sprzętów, z ogrodem, w którym znajduje się staw i fontanna. Od dawna go nie odwiedzałem. Mieszkają tam moje nieliczne konkubiny. – Uśmiechnął się nieznacznie. – Rzadko je odwiedzam. Do tej pory Nubnofret całkowicie mi wystarczała, ale teraz... – Przerwał, lecz Tabubu nie podniosła wzroku, nadal wspierając czoło o kolana. – Teraz pragnę mieć cię przy sobie – dodał. – Wprowadź się do tego domu, Tabubu. Zostań jego uprzywilejowaną mieszkanką. Każda twoja zachcianka zostanie spełniona, twoja, twojego syna i brata. Pozwól, abym się tobą zaopiekował. Powoli podniosła głowę i zwróciła ku niemu twarz. Dostrzegł chłodne lśnienie jej oczu. – Księżniczki mogą uważać się za wybranki losu, kiedy kończą w haremach królów – powiedziała. – Ja nigdy nie zostanę niczyją konkubiną, nigdy nie będę liczyła czasu w oczekiwaniu na mężczyznę, którego oczarowanie znika pod wrażeniem nowej, młodszej piękności. Taka kobieta na zawsze pozostaje własnością mężczyzny i nigdy nie odzyskuje wolności. – Ależ Tabubu, przecież to ja, Chamuaset, składam ci tę propozycję! – wykrzyknął zaskoczony. – Nie mam rozwiązłej natury. Do końca życia czciłbym cię swoim ciałem. – Rozwiązłość nie leży w twojej naturze – odparła zimnym głosem. – Ocknęły się jednak w tobie siły, których nie da się już poskromić, mój książę. Ze mną czy beze mnie, Nubnofret nie może zaspokoić twoich potrzeb, chociaż być może jeszcze o tym nie wiesz. – To ty rozbudziłaś te siły! – wybuchnął. – Ty mnie odmieniłaś! Ty jesteś ogniskiem tych sił i ty będziesz zawsze mieć je pod kontrolą! Kocham cię! – Tak, kochasz mnie – przytaknęła obojętnie. – Przykro mi, książę, ale nie mogę przyjąć twojej propozycji. Nie mogę również oddawać ci swego ciała, kiedy go zapragniesz, jak zwykła dziwka. Takie postępowanie unicestwiłoby mnie. Chamuaset uświadomił sobie, że przygryza wargi, a dłonie ma zaciśnięte w pięści. Powoli rozluźnił palce i mięśnie szczęk, potem zaś położył się na plecach i zamknął oczy. Zapadło długie milczenie. Żadne z nich nie poruszyło się. Palmowy gaj tonął w ciszy. Wreszcie Chamuaset niespiesznie podniósł się z ziemi. Oparł dłonie na biodrach i spojrzał na Tabubu. – Wstań, Tabubu – polecił. Usłuchała go, otrzepując piasek z pośladków, kolan i łokci, jak dziecko, któremu powiedziano, aby nie ubrudziło nowej przepaski, i stanęła przed nim ze spuszczonymi oczami. – Wypowiedziałaś mocne słowa, które tylko utwierdziły mnie w przekonaniu o twoim dobrym wychowaniu i moralności. Niewiele jest takich kobiet. Kocham cię teraz bardziej, droga siostro. Po raz pierwszy nazwał ją mianem przysługującym ukochanej. Z gardła Tabubu wyrwał się cichy jęk. – Zgodnie z prawem mogę pojąć jeszcze jedną małżonkę – ciągnął, chociaż jego drugie „ja”, ostrożne, trzeźwe „ja”, które dałoby wszystko, aby powrócić do poprzedniej, spokojnej egzystencji, słuchało jego słów z przerażeniem. – Do dziś nie miałem ochoty tego czynić, ale zdobędę cię, Tabubu, a jeżeli warunkiem ma być małżeństwo, z radością ci je zaproponuję. Ujął ją pod brodę i zmusił, aby spojrzała mu w oczy. – Każę spisać kontrakt małżeński i zamieszkasz w moim domu, w komnatach, które zbuduję specjalnie dla ciebie. Odpowiada ci to? Rzęsy Tabubu zadrżały, jakby budziła się z głębokiego transu. – Drogi Chamuasecie, drogi książę – powiedziała miękko. – Kocham cię, nie myśl jednak, że odmówiłam ci swego ciała po to, byś poczuł się zmuszony do zaproponowania mi małżeństwa. Formalny związek to poważna decyzja dla księcia królewskiego rodu. Dajmy sobie trochę czasu na zastanowienie. Przycisnął ją do siebie. – Obiecujesz się zastanowić? – Tak – powiedziała z uśmiechem. – Obiecuję. Nagle zapragnął znaleźć się w domu, w swoim łożu, gdzie mógłby spokojnie przemyśleć swoje zachowanie. – Przyjdź do nas jutro po południu – poprosił gorąco. – Spędzisz parę godzin z Nubnofret, która bardzo cię polubiła. Twoje towarzystwo sprawia jej przyjemność. Życie księżniczki ma wiele dobrych stron, Tabubu. – Jestem tego pewna – odparła poważnie. Przyciągnął ją do siebie i pocałował, tym razem z gwałtowną, gniewną namiętnością, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku schodów wodnych. Nie obejrzał się ani razu. Na jego pocałunek nie odpowiedziała wprawdzie z równym zaangażowaniem, miał jednak nieodparte wrażenie, że jego dzikość bardzo ją podnieciła. Jeżeli mam zaproponować Tabubu kontrakt małżeński, jeżeli poprzez związek ze mną ma wejść do królewskiej rodziny, muszę dokładnie poznać jej korzenie, pomyślał, patrząc na przesuwający się pod stopami piasek. Jej krew musi być czysta, wszyscy jej przodkowie i krewni wolni od zarzutu zdrady lub innej obrazy egipskiego państwa. Najlepiej będzie, jeżeli zajmie się tym Penbuj. Może przygotować kontrakt, lecz na razie nie powinien nikomu o tym mówić. Przypomniał sobie nagle Sa-Montu, który bez wahania poślubił kobietę znacznie niższego rodu, w dodatku cudzoziemkę. Ciekawe, czy decyzja o dokładnym sprawdzeniu pochodzenia Tabubu nie jest dziełem jakiejś drobnej części jego świadomości, która stara się przyjść mu na ratunek. Zachowuję się jak głupiec, pomyślał. Przedmiot mojego pożądania znajduje się w zasięgu moich ramion. Trudno będzie mi powiedzieć o tym rodzinie, ale nie robię przecież niczego, do czego nie miałbym prawa. Niewykluczone, że nawet ojciec zaakceptuje moją decyzję. Zawsze bawiła go moja trzeźwość. Czuł się jak lekkomyślny młodzieniec, pijany miłością i pożądaniem. Po drodze do łodzi potknął się dwa razy, a kiedy ujął wiosła, miał wrażenie, że ostatnim razem trzymał je w dłoniach całe wieki temu. Nagle poczuł, że ktoś go obserwuje. Odłożył wiosła i obejrzał się, usiłując przeniknąć wzrokiem gęstą ciemność pod drzewami. – Czy to ty, Tabubu! – zawołał, ale nie odpowiedział mu nawet szmer wiatru. Siedział nieruchomo, oddychając płytko. Był teraz zupełnie pewny, że ktoś, kogo nie może dojrzeć, przygląda mu się uważnie. Gdyby nie był tak zmęczony i poruszony, wróciłby na ścieżkę i przeszukał zarośla, doszedł jednak do wniosku, że nie miałoby to sensu. Noc straciła tajemniczy urok, czas nie stał już w miejscu, ciemność była zasłoną, skrywającą efemeryczne, bezimienne, opętane zazdrością stwory, które nie mogły znieść ludzkiego szczęścia. Pospiesznie odbił od brzegu i zawrócił do domu. X Wygnaj smutek z serca, Bo czasu mamy niewiele. Kiedy Chamuaset znalazł się wreszcie w łożu, nie tykając wody, którą zostawił dla niego Kasa, do świtu pozostały zaledwie trzy godziny. Nocna lampka na stoliku przygasła i migotała. Chamuaset zdmuchnął płomyk i zapadł w sen, przekonany, że ocknie się dopiero koło południa. Ku swemu zdumieniu obudził się o zwykłej porze, wypoczęty i pełen energii. O ile pamiętał, nic mu się nie śniło. Po kąpieli ubrał się i otworzył ołtarzyk, aby odmówić poranne modlitwy. Dopiero wtedy wrócił myślami do wydarzeń ostatniej nocy, które w świetle dnia wydawały się nierealne. Wbrew temu wrażeniu podśpiewywał radośnie pod nosem, doskonale bowiem znał różnicę między iluzją a rzeczywistością. Wygaszał właśnie kadzielnicę, kiedy sługa zaanonsował Horiego. Chamuaset przekazał naczynie w ręce Iba i odwrócił się na powitanie syna. Miał ochotę obdzielić wszystkich radością, która przepełniała mu serce, lecz widok Horiego przytłumił to pragnienie. Chłopak utykał, czego można się było spodziewać, ale to jego twarz wzbudziła niepokój Chamuaseta. Była blada i mizerna, pod oczami widniały ciemne smugi. Chamuaset spojrzał na kolano syna, obawiając się, że dostrzeże oznaki infekcji, lecz rana zdążyła się już zasklepić i wszystkie szwy były widoczne. – Co ci jest, Hori? – zapytał. Syn rzucił mu zaskoczone spojrzenie i wzruszył ramionami. – Wyglądam na chorego? Kolano bardzo mnie boli, nie sądzę jednak, abyś chciał już teraz zdjąć szwy. Ze względu na umiejscowienie rany byłoby to niebezpieczne. Mogę usiąść? – Oczywiście. – Nie spałem zbyt dobrze – ciągnął Hori, siadając na krześle przy łożu. – Nie mogę sobie przypomnieć, co mi się śniło, ale czyhało na mnie coś strasznego, ciemnego, ponurego i groźnego. Obudziłem się drżąc ze strachu. Dopiero teraz zaczynam czuć się lepiej. Chamuaset usiadł na łożu i uważnie popatrzył na syna. – Zalecam ci trzy lub cztery dni całkowitego postu – powiedział. – Twoje ciało musi się oczyścić, a wtedy i ka odzyska spokój. – Pewnie masz rację – zgodził się z nim Hori. – Szkoda, że nie postawiłeś horoskopów, ojcze. Wkrótce zacznie się Famenoth. Nie podoba mi się, że mam na ślepo wejść w nowe dni, nic o nich nie wiedząc. Nie potrafię podejmować właściwych decyzji... Mówiąc to, nie patrzył ojcu w oczy. Błądził wzrokiem po komnacie, a spoczywające na kolanach dłonie zacisnął w pięści. – Dręczy cię coś – zauważył Chamuaset. – obiecuję, że postawię horoskopy na Famenoth, ale czy nie chciałbyś porozmawiać, Hori? Pozwól, abym ci pomógł. Wzrok Horiego spoczął na twarzy Chamuaseta. Młodzieniec uśmiechnął się. – Nie dzieje się nic złego, ojcze, zapewniam cię. Posłucham twojej rady i rozpocznę dziś post. Może piliśmy i jedliśmy z Antefem zbyt dużo i za późno kładliśmy się spać. Chamuaset przypomniał sobie nagle, że kiedy odpływał od schodów wodnych posiadłości Tabubu, miał wrażenie, że jest obserwowany, i zadrżał. – Antef powinien dziś wrócić – powiedział. – Tak. – Hori wyprostował się nieco. Chamuaset z ulgą zobaczył, że policzki syna powoli odzyskują normalny kolor, a oczy blask. – Ojcze, czy próbowałeś ponownie odczytać zwój? Chamuaset nie musiał pytać, o jaki zwój mu chodzi. Przez ostatnie trzy miesiące myślał tylko o tym zwoju. Fakt jego istnienia nie dawał mu spokoju, jak bolący ząb. – Nie – odparł. – Jeszcze nie. Czemu pytasz? Oczy Horiego natychmiast uciekły w bok. – Ponieważ wczoraj odwiedziłem Tabubu. Miałem nadzieję, że uda mi się porozmawiać z Sisenetem, ale nie było go w domu. Sisenet jest człowiekiem ogromnej wiedzy, dlatego pomyślałem, że zasięgnę jego opinii w sprawie grobowca. Chamuaset poczuł, że ogarnia go fala nieokreślonego niepokoju i zazdrości. – Byłeś u Tabubu? – zapytał ostro. – Wybrałeś się tam, nie mówiąc mi o tym? Byliście sami? Hori zamrugał nerwowo powiekami. – Tak. Doszliśmy do wniosku, że należy odczytać ten tekst. Tabubu zaproponowała pomoc ze strony brata. Powiedziała mi, że udało mu się odszyfrować kilka starożytnych zwojów, chciałbym więc zaprosić go tutaj, oczywiście za twoim przyzwoleniem. – Tabubu przybędzie dziś po południu z wizytą do Nubnofret – powiedział Chamuaset z niechęcią. – Porozmawiam z nią wtedy. Myślę, że Sisenet nie wyrządzi zwojowi żadnej szkody... Ale czy zwój nie wyrządzi szkody Sisenetowi? – przebiegła mu przez głowę irracjonalna myśl. – Tabubu będzie tu dzisiaj?! – wykrzyknął Hori. – Skąd wiesz? Wczoraj nic mi o tym nie wspominała. Nie ulega wątpliwości, że coś go dręczy, pomyślał Chamuaset. Ciekaw jestem, co to takiego. – Twoja matka stale powtarza, że chciałaby ją znowu zobaczyć, więc wieczorem wysłałem jej zaproszenie – wyjaśnił. – Nie odpowiedziała, co znaczy, że je przyjęła. Nigdy dotąd nie okłamałem mojego syna, skonstatował ponuro. Mam dziwne wrażenie, że nie będzie to ostatni raz. Ale czy i on nie tai czegoś przede mną? – Ach, tak – rzucił Hori. – W takim razie zostanę dziś w domu. Jestem bardzo ciekaw, co zawiera tekst zapisany na zwoju. Z wysiłkiem dźwignął się z krzesła, pocałował ojca w policzek, co zdarzało mu się niezmiernie rzadko, i utykając opuścił komnatę. Tabubu przybyła tuż po południowej drzemce, kiedy upal jeszcze nie osłabł. Chamuaset powiedział uradowanej Nubnofret, że Tabubu pragnie spędzić godzinę lub dwie na przyjemnych ploteczkach i dlatego to Urnero, osobista służąca i towarzyszka jego małżonki, oczekiwała gościa przy schodach wodnych. Gdy Urnero wprowadziła Tabubu do komnaty, Nubnofret siedziała właśnie z lusterkiem w ręku, przy stole z kosmetykami, odziana jedynie w cienką przepaskę na biodra. Służący mieszał pędzelkiem tusz do oczu, lecz na polecenie swej pani natychmiast wyszedł. Nubnofret odwróciła się pospiesznie i objęła Tabubu. – Jak to cudownie, że postanowiłaś złożyć mi wizytę! – zawołała, roztaczając wokół zapach piżma. – Od razu wiedziałam, że zostaniemy przyjaciółkami! Posiadanie przyjaciół jest niezwykle ważne, zwłaszcza kiedy jest się żoną mężczyzny, który poślubił rozliczne obowiązki. Siadaj, proszę. Wybacz, że łoże jest nieposłane, ale dopiero przed chwilą wstałam. – Westchnęła ciężko. – W tym nieznośnym upale puchną mi powieki, natomiast ty wyglądasz świeżo jak poranek. Tabubu usiadła na łożu, wdzięcznie krzyżując nogi i podkładając sobie stos poduszek pod plecy. Nubnofret zauważyła, że jej nowa przyjaciółka zrezygnowała dziś z niemodnej, obcisłej szaty, jaką zwykle nosiła, na rzecz efektownej, sięgającej kostek białej sukni, przymarszczonej żółtą nicią tuż pod szyją. Szata nie miała rękawów i sprawiała wrażenie przewiewnej. Przedramię Tabubu zdobiła gruba, złota bransoleta, a z uszu zwisały długie, również złote, kolczyki w kształcie kropli. Chociaż była starannie umalowana, włosy związane były na czubku głowy i pozbawione jakichkolwiek ozdób. – Lubię upał – powiedziała Tabubu z promiennym uśmiechem. – Dobrze śpię przy takiej pogodzie, lecz naturalnie nie jestem na tyle nierozsądna, aby spacerować w słońcu o tej porze roku. Czy raczysz, pani, usiąść obok mnie? Nubnofret opadła na łoże z westchnieniem ulgi i ułożyła się na boku, podpierając głowę dłonią. – Urnero przyniesie nam zaraz napoje i ciasteczka – poinformowała. – Postanowiłam, że nie będziemy wychodzić na dwór. Moja sypialnia jest chłodniejsza od rozgrzanego ogrodu. Nie ma dziś nawet odrobiny wiatru. Powiedz mi, Tabubu, czy poznałaś już jakichś przedstawicieli szlachetnych rodów z Memfis? Jak ci się podoba życie w naszym mieście? Tabubu roześmiała się. Jej śmiech był melodyjny i naturalny, lecz Nubnofret uznała, że zanadto eksponuje swoje drobne, ostre ząbki. – Otrzymujemy wiele zaproszeń od mieszkańców północnego przedmieścia – stwierdziła. – Jestem pewna, że są nas ciekawi, ale przychylnie nastawieni. Tak czy inaczej, składamy niewiele wizyt. Najbardziej lubimy ciche, spokojne życie. Memfis to piękne miasto, lecz nam wystarcza świadomość, że możemy zakosztować jego uroków, gdy tylko zechcemy. – Ale czy taka egzystencja nie wydaje ci się nudna? – zapytała Nubnofret. – Prowadzenie domu na pewno nie zajmuje ci wiele czasu. – To prawda. Dyktuję teraz pisarzowi historię stosunków Egiptu z resztą świata za panowania królowej Hatszepsut, tej samej, która przyznała mojemu przodkowi wyłączność na ochroną trasy karawan z Koptos do morza wschodniego, i to zajęcie pochłania mnie całkowicie. Kiedy jestem wolna, spaceruję po mieście. Lubię spacery. Nie jestem pewna, co o niej myśleć, doszła do wniosku Nubnofret, czując lekkie ukłucie zazdrości. W przeciwieństwie do mnie ma niewiele obowiązków. Może robić, co jej się podoba. Pochodzi z Koptos. Ciekawe, po co tutaj przyjechała? – To dość dziwne zajęcie dla kobiety – powiedziała głośno, nieco ostrzej niż zamierzała. – Natomiast jeśli chodzi o spacery, to sama widzę, że bardzo służą twojemu ciału. Jesteś smukła i pięknie umięśniona. – Powinnaś, pani, doceniać własną urodę – zaprotestowała Tabubu. Nubnofret uświadomiła sobie, że ta nowa przyjaciółka właściwie zinterpretowała gorycz kryjącą się w jej słowach. – Nie wszyscy mężczyźni lubią szczupłe, muskularne kobiety. Twoje pełne piersi, o dużych sutkach, to sama esencja kobiecości. Masz pięknie zaokrąglone biodra, a niewielka wypukłość brzucha bez wątpienia przemawia do męskiej zmysłowości. Jesteś stworzona do miłości. Nubnofret była zaskoczona bezpośredniością Tabubu, zaś kiedy ta musnęła dłonią jej łydkę, poczuła się niepewnie. Dopiero po chwili zrozumiała, że gest ten był wyrazem sympatii. – Szkoda, że Chamuaset nie podziela twojej opinii – roześmiała się. – Ostatnio coraz częściej wydaje mi się, że mój mąż mnie nie zauważa. Dla niego jestem dobrą gospodynią, matką jego dzieci i panią domu, która potrafi podejmować oficjalnych gości. – Skrzywiła się lekko. – Mój czas wypełniają domowe obowiązki, może więc dlatego niejednokrotnie czuję się istotą pozbawioną płci. Ale takie jest życie. Romantyczna miłość przypada na okres wczesnej młodości i więdnie w ostrym słońcu długiego pożycia małżeńskiego. – Nie zawsze musi tak być – powiedziała łagodnie Tabubu. – Czy Chamuaset odwiedza czasem swoje konkubiny? Nubnofret przez chwilę zastanawiała się, czy pytanie gościa to dowód pogwałcenia zasad dobrego wychowania, czy naturalnej ciekawości, która może znaleźć wyraz w prywatnej rozmowie dwóch dojrzałych kobiet. Spojrzała w szeroko otwarte, pełne ciepła oczy Tabubu i doszła do wniosku, że w tym wypadku chodzi o zwykłą ciekawość. Potrząsnęła głową i odrzuciła z czoła mokre od potu włosy. – Prawie nigdy. Sama nie widziałam ich od dłuższego czasu. Mieszkają w swoim domu, ale bardzo często odwiedzają krewnych, za pozwoleniem Chamuaseta odbywają podróże i czasami pomagają zabawiać ważnych dygnitarzy. To piękne kobiety, lecz nie należą do osób, z którymi chciałabym się zaprzyjaźnić. Nie, Tabubu, kiedy Chamuaset pragnie kobiecego ciała, przychodzi do mnie. – Wiem, że bardzo cię kocha – odparła Tabubu. – Być może nie okazuje ci tego, ale nie mam wątpliwości, że wysoko cię ceni. – Możliwe – westchnęła Nubnofret. – Cóż, kiedy kocha we mnie towarzyszkę i przyjaciółkę, nie kochankę. Ale nie narzekam. Jestem szczęśliwa. Po raz pierwszy słowa, którymi tak często określała stan swego ducha, zabrzmiały głucho i fałszywie. Czy naprawdę jestem szczęśliwa? – pomyślała. – A ty, Tabubu? – zapytała po chwili milczenia. – Twój mąż od tak dawna nie żyje... Nie czujesz się samotna? – Tak – przyznała Tabubu. – Wolę jednak pozostać wdową, niż ponownie wyjść za mąż tylko po to, aby nie czuć się samotna. Mam własny majątek, którym zajmuje się mój drogi Sisenet. Pragnę miłości, ale nie za wszelką cenę. Jeśli zechciałabym kogoś poślubić, to ja dyktowałabym warunki. Nubnofret doszła do wniosku, że bardzo lubi Tabubu. – Znamy wielu wybitnych mężczyzn w Egipcie – powiedziała. – Chciałabyś może poznać któregoś z nich? Jestem wyborną swatką, moja droga. Wybuchnęły śmiechem i chichotały do utraty tchu. Nubnofret otarła oczy skrajem przepaski. Właśnie wtedy do komnaty weszła Urnero, niosąc wodę, wino i piwo oraz tacki z ciasteczkami i kandyzowanymi owocami. – Jestem niezmiernie wdzięczna za tę propozycję – wydyszała Tabubu. – Wydaje mi się jednak, że lepiej nudzić się w samotności niż w towarzystwie innych. Napiję się wina – powiedziała w odpowiedzi na zapraszający gest Nubnofret. Urnero postawiła poczęstunek na stoliku i cicho zamknęła za sobą drzwi. – A co z Horminem? – nie dawała za wygraną Nubnofret. Nie wyobrażała sobie, aby jakakolwiek rodzina szlachetnej krwi nie pragnęła zdobyć jeszcze wyższej pozycji w hierarchii społecznej poprzez związek małżeński. – Czy twój syn nie chce zapewnić sobie stanowiska na dworze albo przynajmniej w jednej z ważniejszych świątyń? – Nie sądzę – odpowiedziała Tabubu, powoli sącząc wino. – Hormin odziedziczy mój majątek, chociaż nie jest on wielki, poza tym ma spadek po ojcu. Lubi wygodne życie, nie interesuje go zawieranie znajomości z dostojnikami i przedstawicielami dworu. Nubnofret odetchnęła z ulgą. Fascynacja Horminem, której nie potrafiła ukryć Szeritre, budziła głęboki niepokój w sercu matki. Nubnofret obawiała się, że młody człowiek widzi w dziewczynie jedynie drogę do kariery. – Mam nadzieję, że Hormin i Szeritre miło spędzają czas – powiedziała ostrożnie. – Wybrali się w górę rzeki, aby przyjrzeć się faunie i florze bagnisk. Może uda im się zobaczyć krokodyla, ale ja nie zazdroszczę im przebywania na dworze w tym upale. Tabubu podniosła czarkę z winem do ust. – Chciałam porozmawiać z tobą, pani, o księżniczce – zaczęła z wahaniem. – Jest bardzo nieśmiała i nieufna wobec ludzi. – To prawda – przyznała Nubnofret. Wypiła już prawie połowę swojego wina. Przyjemne ciepło wprawiło ją w nastrój pogodnego rozleniwienia. – Szeritre nie wierzy w siebie. Jest inteligentna, a jej pochodzenie stanowi cenną zaletę w oczach wielu młodych arystokratów pragnących zrobić karierę, ale ona nie chce na nich patrzeć. Przy jej nastawieniu do ludzi byłam zaskoczona, że tak szybko cię zaakceptowała. – Wyczuwa zapewne, że jej towarzystwo sprawia mi przyjemność. – Tabubu wyciągnęła daleko przed siebie nogi, i oparła się o poduszki. – Chcę poprosić cię o łaskę, pani. Jaka szkoda, pomyślała Nubnofret. Zawsze chętnie spełniam prośby dobrych przyjaciół lub kobiet o pozycji zbliżonej do mojej, ale Tabubu nie należy na razie do żadnej z tych grup. A już zaczynałam ją lubić. Czekała w milczeniu. – Pozwól Szeritre zamieszkać na krótki czas w moim domu. Odczuwam brak towarzystwa innych kobiet, bo przecież mieszkam sama z dwoma mężczyznami. Na pewno znalazłybyśmy wicie wspólnych tematów. Mam wrażenie, że mogłabym jej pomóc w sprawach wyglądu i nauczyć pewności siebie, mnie natomiast jej obecność poprawiłaby nastrój. Poprawiłaby nastrój? – pomyślała ze zdumieniem Nubnofret. Obecność Szeritre mogłaby poprawić komukolwiek nastrój? Może to zaproszenie nie jest takie bezsensowne... Chamuaset wspominał, że jeśli nie przestanę łajać Szeritre, wyśle ją do Fajum, do rodziny Sunero. Cóż mogę poradzić, przecież ta dziewczyna wymaga połajanek. Ogarnęło ją dobrze znane uczucie rozdrażnienia, jakie budziła w niej córka. – Ale co z rozkwitającym uczuciem mojej córki do twojego syna? – zapytała. – Nie powinni mieszkać pod jednym dachem... – To mój dach – przypomniała jej Tabubu. – A moje zasady są bardzo surowe. Księżniczka Szeritre miałaby własną służbę i strażników, przydzielonych jej do ochrony przez księcia Chamuaseta. Nasz dom jest wyjątkowo spokojny – dokończyła z uśmiechem. – Towarzystwo dobrze nam zrobi. Nubnofret prawie natychmiast się zgodziła, rozweselona i rozluźniona wypitym winem. Uznała, że miesiąc lub dwa bez Szeritre dobrze jej zrobi. Co więcej, kiedy ona i Chamuaset nie będą mieli okazji do sporów z powodu córki, może uda im się znaleźć nową bliskość. – Szeritre nie jest pierwszą lepszą księżniczką – uświadomiła Tabubu. – W jej żyłach płynie krew bogów, dlatego musi być traktowana z szacunkiem i bezustannie strzeżona. – Nubnofret uśmiechnęła się lekko. – Zrobimy tak: kiedy wróci do domu, zapytamy ją o zdanie w tej kwestii, potem zaś poprosimy mojego męża, aby podjął ostateczną decyzję. Bogowie, co za upał! Masz ochotę na kąpiel? Tabubu kiwnęła głową i podziękowała. Nubnofret wezwała swoje zlane potem służki i obie kobiety stanęły na kamieniach w łaźni, pozwalając polewać się chłodną lotosową wodą. Popijały przy tym wino i gawędziły wesoło o modnym ostatnio sposobie zmiękczania włosów. Kiedy Szeritre zarumieniona i ożywiona wróciła do domu o zachodzie słońca, zastała je wyciągnięte na trzcinowych matach nad stawem i pogrążone w rozmowie. Upał już zelżał,. a słońce oblewało miedzianym blaskiem trawnik i klomby. Nubnofret i Tabubu przerwały rozmową i z uśmiechem spojrzały na Szeritre, która szła ku nim po trawie. Matka poklepała leżącą obok niej matę. – Przyjemnie spędziłaś czas? – zapytała. Szeritre usiadła na macie w cieniu baldachimu w biało-niebieskie pasy, nie omieszkając zauważyć stojących na trawie dwóch pustych dzbanów po winie i rozweselonej twarzy matki. Rzadko widywała Nubnofret w takim stanie. Surowe rysy wyraźnie złagodniały, zaś w błyszczących oczach dostrzegła rozleniwienie. – Bardzo przyjemnie – odparła, skinieniem głowy odpowiadając na ukłon Tabubu. – Hormin i ja znaleźliśmy małą zatoczkę na zachodnim brzegu, jakieś pięć mil w górę rzeki od centrum miasta, w miejscu, gdzie stary kanał łączy się z Nilem. Ujście kanału porośnięte jest wspaniałą, bujną roślinnością i mnóstwo tam ptasich gniazd. Długo spacerowaliśmy, ale nie udało nam się zobaczyć krokodyla. Z powodu upału posiłek zjedliśmy w kabinie na barce. Hormin popłynął już do domu – zwróciła się do Tabubu. – Bardzo mi przykro, gdybym wiedziała, że tu jesteś, zaprosiłabym go i moglibyście wrócić razem. – Nic nie szkodzi, księżniczko – odpowiedziała Tabubu. – Spędziłyśmy z twoją matką urocze popołudnie bez mężczyzn. Jestem pewna, że obecność Hormina zepsułaby jego finał. Szeritre obrzuciła kobiety zaciekawionym spojrzeniem. Emanowała z nich ciepła, dojrzała kobiecość, toteż nie miała wątpliwości, że wymieniły wiele intymnych zwierzeń. Czuła się w ich obecności nieswojo, ponieważ sama nigdy nie miała bliskich przyjaciółek. Zawsze śmiała się z frywolnych rozmów, jakie prowadziły córki znajomych ojca, głupiutkie, rozchichotane dziewczęta, które myślały i mówiły wyłącznie o modzie, kosmetykach, fryzurach i młodych mężczyznach. Patrząc na zadowoloną twarz matki i kusząco rozciągnięte na trawie ciało Tabubu nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że omówiły wszystkie te tematy. Nubnofret potwierdziła jej podejrzenia. – Przez cały dzień popijałyśmy wino i rozmawiałyśmy o nieistotnych rzeczach – oświadczyła. – Dobrze mi to zrobiło. – Mnie również – wtrąciła Tabubu. – Nie mam tu żadnej przyjaciółki, a rozmowy ze służącymi nie leżą w moich zwyczajach. Zerknęła na Nubnofret, zupełnie jakby spodziewała się, że ta coś doda do jej słów, lecz matka tylko chrząknęła lekko. Zapadła cisza. – Tabubu była tak miła, że zaprosiła cię na krótki pobyt w jej domu – powiedziała po chwili Nubnofret. – Myślę, że zmiana miejsca dobrze by ci zrobiła, naturalnie jeżeli miałabyś na to ochotę. Co o tym sądzisz? Szeritre nie spuszczała wzroku z twarzy matki i uważnie wsłuchiwała się w ton jej głosu. Czasami pytanie sugeruje odpowiedź i wtedy z góry wiadomo, że decyzja nie należy do osoby pytanej. Tym razem jednak nie dopatrzyła się ukrytego znaczenia i nie odebrała tej propozycji jako chęci pozbycia się jej z domu. Podkreślone czarną kreską oczy Nubnofret uśmiechały się do niej pogodnie. Mogłabym spędzać dużo czasu z Horminem, pomyślała Szeritre. Mogłabym z nim rozmawiać, sycić nim oczy, może całować, a może... Ale ta ostatnia myśl dotyczyła czegoś, co uważano za złe i niemoralne. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad odpowiedzią. – Oczywiście towarzyszyłaby ci Bakmut, a także pisarz i służący – dodała Nubnofret. – Twój ojciec przydzieliłby ci też straż przyboczną. I kogoś, kto donosiłby mu o każdym moim kroku, pomyślała przekornie Szeritre, zaraz jednak uznała, że taka przezorność ze strony rodziców była przecież czymś naturalnym. – Co na to ojciec? – zapytała. – Jeszcze z nim nie rozmawiałam. Chciałam najpierw poznać twoją reakcję. No więc zgadzasz się? – Zgódź się, księżniczko – poprosiła Tabubu. – Byłabym zaszczycona twoim towarzystwem i miałabym z kim rozmawiać. Jestem pewna, że Hormin również byłby zachwycony... Rzuciła Nubnofret niepewne spojrzenie, aby sprawdzić, czy nie posunęła się za daleko, lecz pani domu, zajęta wcieraniem olejku lotosowego w skórę dłoni, pokiwała z roztargnieniem głową. – Nie mam co do tego wątpliwości – powiedziała sucho. – Nie zamierzam się jednak sprzeciwiać, oczywiście pod warunkiem, że Hormin nigdy nie zostanie z moją córką sam na sam. – Nubnofret podniosła wzrok i spojrzała córce prosto w oczy. – Dobrze wiesz, że nie musisz jechać, jeśli nie chcesz, Szeritre. Ale chcesz, żebym się zgodziła, pomyślała gniewnie dziewczyna. Widzę to w twoich oczach. Gdybym chciała zrobić ci na złość, odrzuciłabym zaproszenie, lecz ty wiesz, droga matko, że nie zrezygnuję z możliwości przebywania w towarzystwie Hormina. – Wręcz przeciwnie – powiedziała głośno. – Z radością przyjmę zaproszenie. Dziękuję ci, Tabubu. Tabubu uśmiechnęła się serdecznie. – Świetnie! Każę przygotować komnatę. Szczerze mówiąc, oddam ci własną sypialnię, ponieważ jest największa w całym domu. Mamy kilka pustych, lecz znacznie mniejszych. Szeritre nie protestowała. Jako księżniczka królewskiego rodu zawsze miała prawo do rzeczy najlepszych, dlatego ta decyzja wydała jej się zupełnie naturalna. – Kiedy zechcesz przybyć? – zapytała Tabubu. Dziewczyna zmierzyła matkę badawczym spojrzeniem. – Jutro – powiedziała. – Doskonale! – ucieszyła się Tabubu. W tym momencie na tarasie pojawili się Chamuaset z Horim. Hori wyraźnie utykał. Tabubu wstała i oddała im pokłon z gracją, która wywołała ukłucie zazdrości w sercu Szeritre. Jeszcze miesiąc temu w ogóle nie zwróciłabym na to uwagi, a nawet jeżeli, to uśmiechnęłabym się pogardliwie, teraz jednak ze względu na Hormina z całego serca pragnę posiąść ten naturalny wdzięk i pewność siebie, pomyślała, wstając z maty, aby pocałować ojca w policzek. Hori rzucił jej zmęczony uśmiech i usiadł na krześle, które przyniosła służba. – My, mężczyźni, postanowiliśmy zakłócić tę tak oczywistą idyllę – zaczął Chamuaset, który po krótkim, choć serdecznym powitaniu z żoną utkwił wzrok w Tabubu. – Wyglądacie na bardzo zadowolone ze swojego towarzystwa. Czyżbyście rozstrzygnęły już wszystkie ważne dla Egiptu kwestie? Ojciec nigdy nie zachowywał się tak protekcjonalnie, pomyślała Szeritre. To do niego niepodobne. I dlaczego Hori wpatruje się w ziemię z kwaśną miną? Nie pozwolę, aby zepsuli mi tak wspaniały dzień. Nubnofret opowiadała właśnie o zaproszeniu Tabubu. Szeritre słuchała, jak rodzice przerzucają się uwagami na temat podjętej przez nią decyzji. Ojciec nie sprzeciwił się jej wyjazdowi. Odniosła nawet wrażenie, że pod formalnymi obiekcjami kryje się chęć pozbycia jej, podobnie jak w przypadku matki. Zaskoczona i nieco zawiedziona, daremnie szukała jego wzroku, by znaleźć w nim potwierdzenie ojcowskiej miłości. Tabubu obserwowała ich uważnie spod zmrużonych powiek, wodząc oczyma od jednego do drugiego. Nie próbowała wtrącać się do rozmowy małżonków. Szeritre pomyślała w pewnej chwili, że jej milczenie pełne jest ukrytej satysfakcji. Wreszcie Chamuaset odwrócił się do córki. – Będę za tobą tęsknił, Małe Słońce – powiedział wesoło. – Ale oczywiście twoja matka i ja będziemy cię często odwiedzać do czasu, gdy zapragniesz wrócić do domu. Matka z pewnością nie będzie za mną tęskniła, pomyślała buntowniczo. Zaś ty, drogi ojcze... Zupełnie niespodziewanie przyszła jej do głowy pewna myśl. Powoli wypuściła powietrze z płuc. Czy to możliwe? Chamuaset był jowialny i ożywiony. Niepostrzeżenie zerknęła na Tabubu, która uśmiechała się do siebie, gładząc dłonią źdźbła trawy. Raz jeszcze spojrzała w roziskrzone oczy ojca i nagle ogarnęło ją przygnębienie. A więc o to chodzi. Kiedy będę przebywać w domu Tabubu, ojciec będzie miał wymówkę, aby zjawiać się tam tak często, jak zechce. Z pewnością nie będę mogła skarżyć się na brak zainteresowania z jego strony. Nie wiedziała, dlaczego świadomość fascynacji ojca inną kobietą budzi w niej taki niepokój. Może zmiana w życiu dobrze by mu zrobiła, niewykluczone, że odmłodniałby, ale pamiętając dziwną rozmowę, jaką niedawno z nim odbyła, miała co do tego poważne wątpliwości. Lubiła i podziwiała Tabubu, nie była jednak mężczyzną. Instynkt podpowiadał jej, że Tabubu stanowi poważne zagrożenie dla mężczyzn. Spojrzała ostrożnie na brata. Ciemna, lśniąca głowa Horiego była spuszczona, utkwione w skaleczonym kolanie oczy wydawały się nieprzytomne. Och, Hathor, tylko nie to! – pomyślała z przerażeniem. Nie oni obaj, błagam! Czy Tabubu zdaje sobie z tego sprawę? Tabubu i Chamuaset toczyli właśnie rozmowę o zwoju. – Zdecydowałem, że pozwolę Sisenetowi przejrzeć tekst – oświadczył niechętnie Chamuaset. – Będzie jednak musiał zrobić to tutaj. Za bezpieczeństwo zwoju odpowiadam przed bogami i ka człowieka, którego własność kiedyś stanowił. Muszę ci powiedzieć, Tabubu, że w tej chwili chętnie przyjmę każdą pomoc w odszyfrowaniu tego tekstu. Tabubu odpowiedziała w błyskotliwy sposób. Szeritre przeniosła wzrok na matkę. Nubnofret nie brała udziału w rozmowie. Leżała na boku, z zamkniętymi oczami i Szeritre zrozumiała nagle, że nie takiego zakończenia spodziewała się po tak przyjemnie spędzonym popołudniu. Ogarnęło ją uczucie bezradności i zmęczenia. Wokół niej kłębiły się silne emocje – dziwny niepokój matki, wyraźne zniechęcenie i przygnębienie Horiego, nienaturalne ożywienie ojca. W centrum tych uczuciowych zawirowań tkwiła Tabubu, jeszcze przed chwilą rozleniwiona i roześmiana, teraz spokojna i poważna. Czy ona zdaje sobie sprawę, co dzieje się z ojcem? – pomyślała Szeritre. Jeżeli miałaby jakieś podejrzenia co do tego, na pewno nie wystąpiłaby z takim zaproszeniem. A może jednak tak? Szeritre zerwała się na nogi i rozmowa ucichła. – Ojcze, pozwól mi odejść do siebie – powiedziała. – Spędziłam cały dzień na słońcu i jestem bardzo zmęczona. Chciałabym wziąć kąpiel przed kolacją. Wiedziała, że stoi przed nimi przygarbiona i niezgrabna, że raz jeszcze jest przyczyną zażenowania najbliższych, nie mogła jednak nic na to poradzić. Zaskoczony Chamuaset skinął głową. – Oczywiście. Możesz odejść. Z trudem odwróciła się do Tabubu. – Jutro po południu przybędę do twego domu – oznajmiła. – Do jutra, księżniczko – padła uprzejma odpowiedź. Szeritre zostawiła ich, obchodząc szybko staw, szemrzącą fontannę i klomby. Wstyd palił ją żywym ogniem, miała wrażenie, że wszyscy patrzą za nią z politowaniem. Dotarła do drzwi i z ulgą wpadła do domu. Może nie powinnam jechać, pomyślała z rozpaczą, nie dostrzegając mijanych w korytarzu służących. Może Tabubu traktuje mnie jak pretekst, dzięki któremu ojciec będzie mógł ją spokojnie odwiedzać. A może jestem przewrażliwioną idiotką? Może mam zbyt żywą wyobraźnię? Bądź egoistką, Szeritre. Ciesz się, że będziesz blisko Hormina i nie myśl o całej reszcie. Tuż przed drzwiami komnaty uniosła wzrok i zobaczyła swoje odbicie w wielkim miedzianym zwierciadle. Przedstawiało przygarbioną, chudą, nieładną dziewczynę. Nie potrafię się zmienić, pomyślała z rozpaczą. Tylko on może mnie zmienić, a ja za wszelką cenę pragnę wykorzystać tę szansę. Tym razem nie będę dbać o moich bliskich. Odwróciła się od przygnębiającego obrazu i szybkim krokiem weszła do komnaty. Tego dnia wieczorny posiłek wlókł się bez końca. Nubnofret, którą dręczył ból głowy, dokładała starań, aby bawić rozmową dwóch wysłanników faraona. Zjawili się niespodziewanie w książęcym domu w drodze do Nubii. Po kolacji Szeritre odszukała Horiego. Siedział przy frontowym wejściu, z nogą opartą na taborecie, ponuro wpatrując się w ciemność, rozświetloną pomarańczowym blaskiem pochodni. Kiedy zebrała fałdy sukni i usiadła u jego stóp, niepewnie podniósł wzrok. Uśmiech, którym ją obdarzył, był taki jak zwykle, ale nie uśpiło to jej czujności. – Jesteś nieszczęśliwy, prawda, Hori? – zapytała bez wstępu. – I nie sądzę, aby przyczyną tego stanu był ból kolana. Drgnął, zaklął pod nosem i roześmiał się cicho. – Twoja zdolność obserwacji jest jak zawsze niepokojąca – odparł. – Nie, nie chodzi o kolano. Ojciec zdejmie jutro szwy i będzie po wszystkim. Czekała na dalsze słowa, ale milczał. Przez głowę przemknęła jej myśl, że może ona również powinna milczeć, lecz bała się przepaści, które otwierały się między jej najbliższymi, rozdźwięku między rodzicami, między nią i ojcem oraz między Horim i ojcem. Czuła rozpaczliwą potrzebę utrzymania bliskiego kontaktu z pięknym bratem, którego gorąco kochała. Bez niego byłaby bardzo samotna. Mimo uczucia do Hormina nie umiała jeszcze obdarzyć go ufnością. – Zakochałeś się w Tabubu, czy tak? – szepnęła. Przez chwilę bała się, że Hori nie odpowie jej lub co gorsza skłamie, ale on pochylił się do przodu, dotykając policzkiem jej włosów. – Tak – przyznał łamiącym się głosem. – Czy ona o tym wie? Westchnął. – Tak. Powiedziałem jej wczoraj, kiedy złożyłem jej wizytę. Zaproponowała, abym nadal ją odwiedzał, nie kryła jednak, że możemy być tylko przyjaciółmi. Serce jej się ścisnęło. Hori sprawiał wrażenie zagubionego i bezradnego. – I przystałeś na to? Wyprostował się. – Oczywiście że nie! – rzucił. – Znajdę jakiś sposób, aby ją zdobyć. Jestem przecież jednym z najatrakcyjniejszych mężczyzn w Egipcie. Jeżeli odpowiednio często będę podsuwał jej pod oczy swoje ciało, w końcu nie zdoła mi się oprzeć. Szeritre była przerażona jego cynicznym tonem. – Ależ Hori, ty nigdy... Twoją siłą było... – Cóż, może aż do dziś nie byłem nikim wystarczająco zainteresowany, aby wykorzystać swój wygląd – odparł. – Tabubu nie ma żadnego mężczyzny. Gdyby darzyła kogoś uczuciem, nie kryłaby tego przede mną. Nie, Szeritre. Miłość i pożądanie, jakie do niej czuję, zżerają mnie od środka, ale pewnego dnia... pewnego dnia nasze role się odwrócą. Zadrżała, głęboko wstrząśnięta gniewem w jego głosie. Rozpaczliwie zapragnęła odnaleźć dawnego brata, którego pogoda ducha i bezinteresowna miłość do siostry pomagały jej przetrwać trudne chwile. – Rozmawiałeś o tym z ojcem? – zapytała. – Nie. Powiem mu, kiedy ona skapituluje. Na razie to nie jego sprawa. A więc pochłonięty własnym cierpieniem, nie zauważył cierpienia Chamuaseta. Całe szczęście. Szeritre zamknęła oczy, przerażona tym, co mogło wyniknąć z tej sytuacji. Myślała nie tylko o rozdźwięku, jaki powstałby między dwoma najdroższymi jej mężczyznami, ale również o przyszłości. Gdyby Hori zdobył Tabubu, na pewno dobudowałby nowe skrzydło do domu, a jego małżonka stałaby się obiektem spojrzeń Chamuaseta. Lecz to i tak byłoby lepsze od innego rozwiązania – Tabubu mogłaby przecież zamieszkać w domu jako druga żona Chamuaseta, zdobywając władzę, jaka łączyła się z tą pozycją. Tabubu przy kolacji, Tabubu żądająca, aby barka była do jej dyspozycji, Tabubu i Chamuaset spleceni w uścisku, podczas gdy Nubnofret odchodzi sama do swoich komnat... I jeszcze Tabubu i ja, pomyślała z drżeniem. Tabubu i Hori. O, bogowie! Obym myliła się co do ojca! Oby zauroczenie Horiego minęło równie nagle, jak się zaczęło! Hori znowu pochylił się w jej stronę. Poczuła kwaśny zapach wina, którym przesiąkł jego oddech. – Jedziesz do niej jutro – szepnął. – Ona cię lubi, Szeritre. Pomów z nią o mnie, zmuś ją do przemyślenia mojej propozycji. Zrobisz to dla mnie? Szarpnęła się do tyłu. – Postaram się, Hori! – odpowiedziała. – Ale nie wszystko jest takie, jak ci się wydaje. Och, dlaczego ona musiała wkroczyć w nasze życie? Tak bardzo się boję! Nie odpowiedział, nie próbował jej pocieszyć, więc w końcu wstała i zostawiła go. Poszła do swoich komnat, gdzie służba pakowała już rzeczy. Instynkt podpowiadał jej, aby poleciła odłożyć wszystko na swoje miejsce, ale serce tęskniło za Horminem. Dziś znowu ją pocałował, kiedy leżeli w wysokiej trawie na brzegu rzeki, ukryci przed wzrokiem służących i żołnierzy, czekających cierpliwie na pokładzie barki. Słońce rozpaliło jej krew pożądaniem. Czarne włosy Hormina muskały szyję, a chłodny język pieścił wnętrze jej ucha. Nie jestem w stanie nic zrobić, pomyślała, wchodząc do komnaty i krótkim skinieniem kwitując ukłon Bakmut. Nie mogę powstrzymać niepokojących i wielkich zmian, jakie czekają moją rodzinę. Te zmiany uderzają także we mnie. Każde z nas musi teraz myśleć o sobie. Następnego ranka zeszły z Bakmut po schodach wodnych. Towarzyszyli im służący i czterech żołnierzy, wybranych przez Ameka i zaakceptowanych przez ojca. Nubnofret pożegnała się z córką bez zbędnych czułości – objęła ją i przypomniała, aby wróciła do domu, kiedy tego zapragnie. Chamuaset wziął ją na chwilę na bok i włożył do ręki kawałek papirusu. – Twój horoskop na Famenoth – oświadczył krótko. – Wczoraj wieczorem postawiłem horoskopy dla nas wszystkich, Małe Słońce. Nie podobają mi się. Przeczytaj swój jak najszybciej i pamiętaj, że jestem niedaleko. Za parę dni cię odwiedzę. Przytuliła się do niego, zupełnie jakby wysyłano ją do Delty za jakąś straszliwą zbrodnię i już za nim tęskniła. Pod tym emocjonalnym wybuchem kryła się jednak twarda determinacja. Nie bez znaczenia był też podniecony ton, brzmiący w jego głosie. Musnęła wargami jego policzek, odwróciła się na i pewnym krokiem weszła na pokład barki. Hori nie pojawił się przy schodach. Pomachała rodzicom i zniknęła w kabinie. Po krótkim czasie dotarli do schodów wodnych na terenie posiadłości Tabubu, chociaż północny letni wiatr i niski poziom rzeki utrudniały wioślarzom pracę. Szeritre siedziała w kabinie z Bakmut, ściskając w dłoni horoskop. Była spięta i zdezorientowana, jakby miała przed sobą nie pobyt w domu nowej przyjaciółki, lecz wyprawę na Wielkie Zielone Morze. Wrażenie to nasilała świadomość, że rodzice, każde z innego powodu, z radością powitali jej wyjazd i nawet Hori pragnął, aby zamieszkała w domu Tabubu, bo dzięki temu mógł przystąpić do realizacji swoich celów. Szeritre wiedziała, że nie rozumuje w sposób racjonalny, czuła się jednak zdradzona przez brata. Wokół siebie słyszała znajome głosy służących i doskonale wyszkolonych żołnierzy Ameka, którym bez wahania powierzyłaby własne życie i bezpieczeństwo, mimo to nie potrafiła uwolnić się od uczucia samotności i bezradności. Powinnam przeprowadzić się do Pi- Ramzes, pomyślała z bólem. Dziadek na pewno dałby mi kilka komnat w pałacu, a ciotka Bint-Anat chętnie by się mną zajęła. Nienawidzę teraz Memfis. Uświadomiła sobie, jak daleko zostawiła kruchą, nieśmiałą dziewczynę, jaką jeszcze niedawno była. Nadal jestem krucha, przemknęło jej przez myśl. A jednak zmieniłam się. Kiedyś miałam w sobie niewinność. Ale skąd mam wiedzieć, czy ta zmiana powinna mnie cieszyć, czy smucić? Hormin czekał na nią u stóp schodów. Kiedy na ostrzegawczy okrzyk kapitana wyłoniła się z kabiny, ujrzała, jak jego twarz rozjaśnia uśmiech. Kiedy pisarz z czcią sprowadził ją z barki, Hormin kilka razy skłonił się głęboko. Na jej rozkaz większa część orszaku ruszyła piaszczystą ścieżką w kierunku domu. Została tylko Bakmut i strażnicy. – Witaj, Horminie – powiedziała, aby i on mógł przemówić. – Witaj w moim domu, księżniczko – odparł z powagą. – Nie potrafię powiedzieć, jak bardzo się cieszę, że zdecydowałaś się przyjąć zaproszenie mojej matki. Jako twój pokorny niewolnik obiecuję spełniać wszystkie twoje żądania. Spojrzała mu w oczy, słysząc mocne bicie swojego serca i wyczuwając napięcie mięśni brzucha, które zwiększało się, gdy na niego patrzyła. – Mam tu lektykę – dodał. – Ścieżka nie jest wprawdzie długa, lecz upał wielki. – Dziękuję, ale zabrałam ze sobą własną lektykę. Wolałabym jednak pójść pieszo, Horminie. Jaki piękny cień rzucają te palmy! Idziemy? Nie mogę się już doczekać chwili, w której ujrzę twój dom. Ojciec i Hori uważają, że jest niezwykły. Bakmut, podaj mi oganiaczkę. Ruszyła pierwsza, a Hormin zajął miejsce u jej boku. Mnożące się w lecie muchy, z doprowadzającym do szaleństwa uporem obsiadały skórę wokół oczu i ust. Szeritre wydawało się, że jest ich tu więcej i zachowują się bardziej agresywnie niż w domu. Umiejętnie machając oganiaczką z końskiego włosia szła szybko, Hormin zaś opowiadał jej o zbliżających się żniwach i doniesieniach zarządcy majątku w Koptos, dotyczących przewidywanych zbiorów. – Mój ojciec nie interesował się majątkiem – wyjaśnił. – Całkowicie polegał na zarządcy, który doskonale radził sobie z fellachami, ja natomiast uwielbiałem spacerować brzegiem kanałów i obserwować, jak wschodzi zboże i warzywa. – Mówisz tak, jakby ci tego brakowało – zauważyła Szeritre, a Hormin przytaknął. – Czasami naprawdę mi tego brak – powiedział miękko. – Nie tęsknię jednak za samym Koptos. Moje wspomnienia z Koptos nie należą do najszczęśliwszych. Spójrz, księżniczko, oto nasz dom. W pierwszej chwili Szeritre odniosła zupełnie odmienne wrażenie niż Chamuaset i Hori. Pomimo świeżego tynku na ścianach domu i sylwetki ogrodnika, pracującego w małym ogrodzie, posiadłość wyglądała na dziwnie zaniedbaną. Spod warstwy tynku wyzierały stare plamy, a trawnik z trudem powstrzymywał napór tłoczących się palm, zaś panująca wokół cisza pogłębiała atmosferę upadku i zapomnienia. Jednak to pierwsze wrażenie szybko zbladło. Szeritre powitała składających pokłony Tabubu i Siseneta i z zaciekawieniem przekroczyła próg domu. – Rozumiem już, dlaczego ten dom tak zachwycił mojego ojca – powiedziała. – Wygląda, jakby zbudowano go i umeblowano dawno temu. – Przyszło jej do głowy, że gospodarze mogli poczuć się urażeni, dodała więc pospiesznie: – Ta elegancka prostota jest cudowna, Tabubu. Trudno jest myśleć i modlić się do bogów, kiedy otacza nas mnóstwo przedmiotów. Gdzieś z korytarza dobiegły ją głosy służących i łoskot przesuwanych skrzyń. Żołnierze zignorowali domowników i bezceremonialnie weszli do domu. Za nimi podążył pisarz Szeritre z tabliczką w ręku. Do tej pory nie pojawił się nikt ze służby Tabubu i Siseneta. – Proszę tędy, księżniczko – powiedziała Tabubu, kiedy Sisenet skłonił się raz jeszcze i zniknął. – Oto przejście do komnaty, którą dla ciebie przygotowałam. Poleć swoim sługom, aby uważali mój dom za twój własny. Nasza służba nie będzie im w niczym przeszkadzać. Szeritre posłusznie szła za odzianą w żółtą suknię gospodynią, czując za sobą obecność Hormina. – Z tej strony korytarz wychodzi bezpośrednio na ogród – ciągnęła Tabubu. – Są tam drzwi, ale zamykamy je tylko wtedy, gdy wieje chamsin, który nanosi piasek do domu. Mój brat, Hormin i ja będziemy spali z drugiej strony. Obawiam się, że nie ma tu dość miejsca dla twoich służących, dlatego kazaliśmy przygotować dla nich izby z tyłu domu. – Bakmut sypia zawsze na podłodze – oświadczyła Szeritre, przekraczając próg. Komnata nie była duża, ale podobnie jak cały dom robiła wrażenie przestronnej. Szeritre szybko objęła wzrokiem łoże, stół, krzesło, taboret i stół na kosmetyki. – Każ przynieść moje rzeczy – poleciła Bakmut. – Kazałam zabrać stąd swoje skrzynie – powiedziała Tabubu. – Gdybyś ich potrzebowała, są do twojej dyspozycji. Szeritre uśmiechnęła się i dotknęła jej dłoni. – Dziękuję ci, Tabubu. Dołożyłaś wielkich starań, aby było mi wygodnie. Tabubu i Hormin zrozumieli, że księżniczka życzy sobie zostać sama. Kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi, Szeritre osunęła się z westchnieniem na łoże. Komnata była mroczna, co niezbyt jej się podobało, wiedziała jednak, że nasłonecznione pomieszczenia były zawsze duszne i gorące. – Niepotrzebne mi tu będą wachlarze – powiedziała do Bakmut. – Dopilnuj, aby na łożu rozłożono moją własną pościel i przyślij do mnie pisarza, kiedy tylko żołnierze ustalą plan dyżurów. Myślisz, że niedługo dostaniemy coś do jedzenia? Jestem bardzo głodna. – Zaraz zapytam – odparła służąca i wyszła. Szeritre siedziała spokojnie, wsłuchując się w ciszę i patrząc na kwadraty białego światła na przeciwległej ścianie. Myśl, że Hormin jest w pobliżu, bardzo ją podniecała. Będę cieszyć się każdą chwilą pobytu tutaj, postanowiła, zapominając o wcześniejszych, nieprzyjemnych przemyśleniach. Zjadła prosty, lecz wyborny posiłek w sali jadalnej, siedząc ze skrzyżowanymi nogami na poduszkach przy niskim stoliku z pozłacanego drewna cedrowego. Do stołu usługiwał jej własny zarządca, który próbował każdej podawanej potrawy. Chamuaset rzadko zatrudniał zajmujących się próbowaniem jedzenia służących, ponieważ przynoszone bezpośrednio z kuchni potrawy uważane były za bezpieczne. Szacunek, jaki poprzez ceremonię próbowania okazywano jej tutaj, szczerze ucieszył Szeritre. Wielu szlachetnie urodzonych, szczególnie tych z otoczenia faraona, obawiając się ambicji swoich poddanych, włączało do personelu służących do próbowania potraw, ale Sisenet nie obawiał się przecież zamachu na własne życie. Cała trójka jadła z apetytem, chociaż niespiesznie, zabawiając Szeritre lekką rozmową, toteż poczuła się jak w domu. Kiedy posiłek dobiegł końca, wszyscy rozeszli się do swoich komnat, aby przespać najbardziej upalną część dnia. Świeżo wykąpana Szeritre z przyjemnością wślizgnęła się pod własne prześcieradło. Bakmut rozłożyła sobie matę na podłodze za drzwiami, lecz mimo wyraźnego polecenia, aby również udała się na spoczynek, nadal kręciła się koło łoża, wyraźnie zaniepokojona. – O co chodzi, Bakmut? – zapytała Szeritre. Służąca złożyła ręce i spuściła oczy. – Proszę mi wybaczyć, ale nie podoba mi się to miejsce. Szeritre usiadła. – Co chcesz przez to powiedzieć? Bakmut zagryzła wargę. – Nie jestem do końca pewna – odparła z wahaniem. – Służący w tym domu w ogóle nie mówią. – To znaczy, że nie odzywają się do ciebie? Są nieuprzejmi? Bakmut potrząsnęła głową. – Nie, pani. Oni w ogóle się nie odzywają. Nie są niemi czy głusi, ponieważ odpowiadają na pytania i widziałam, jak jedna z dziewcząt oblizywała wargi, ale po prostu nie mówią. – Może pani domu tak ich wyszkoliła – zasugerowała Szeritre. – Dobrze wiesz, że każdy dom jest inny, a zachowanie służby zależy od stylu bycia państwa. Zaskoczona i zaniepokojona, uświadomiła sobie, że stara się ukryć własne napięcie i ma ochotę złajać Bakmut za to, że wypowiedziała na głos jej własne obawy. – Ta rodzina potrzebuje widać więcej spokoju i ciszy niż my – dodała. – Pewnie służba otrzymała polecenie, aby jak najmniej mówić. To nic takiego, spróbuj o tym nie myśleć. Bakmut nie sprawiała wrażenia przekonanej. – Ale to milczenie nie jest przyjemne. Przeszkadza mi i drażni. – Po prostu nie jesteś do niego przyzwyczajona – oświadczyła Szeritre zdecydowanym tonem, układając się wygodnie na łożu i podkładając sobie pod kark podgłówek z kości słoniowej. Stłumiła pragnienie, by powiedzieć służącej, aby informowała ją o swoich uczuciach i wrażeniach i zamknęła oczy. Słyszała, jak Bakmut podchodzi cicho do swojej maty przy drzwiach i mości się na niej z westchnieniem. Odgłosy te przywróciły jej poczucie bezpieczeństwa. Mój strażnik stoi pod drzwiami, pomyślała. Moja służba kręci się po całym domu. Wystarczy, że krzyknę, a natychmiast przybiegnie Hormin. Skąd więc ten niepokój? Mnie też nie podoba się to milczenie. Nie ma ono nic wspólnego ze spokojem, przypomina niewidoczną zasłonę, która izoluje nas od normalnego świata. Nie otwierając oczu, uśmiechnęła się do swoich dziwacznych myśli. I ja uważałam, że nasz dom jest spokojny! Jesteś jeszcze głupiutkim dzieckiem, Szeritre. Wydoroślej! Czuła, jak popołudniowy upał przenika przez otaczające ją grube mury. Bakmut jęknęła cicho przez sen. Cienkie prześcieradło przesunęło się miękko po skórze Szeritre i po chwili zapadła w sen. XI Spod stóp złoczyńcy umyka trap. Zabiera go fala zalewając jego ziemię. Chamuaset siedział za biurkiem z głową ciężką od panującej w gabinecie duchoty, i wpatrywał się w leżące przed nim dokumenty. Był początek miesiąca Famenoth. Szeritre zaledwie trzy dni temu opuściła dom, a Chamuaset już za nią tęsknił. Nieobecność córki wytworzyła dziwną pustkę. Nie przypuszczał, że tak bardzo będzie mu brakować chwil, kiedy wchodząc do domu zastawał ją karmiącą mlekiem węże domowe lub kiedy w czasie posiłku patrzył na nią, jak siedzi ze skrzyżowanymi nogami przy stoliku, pogrążona we własnych myślach, podczas gdy wokół niej toczy się rozmowa. Nawet ogród, więdnący w coraz gorętszym słońcu, wydawał się tracić siły, pozbawiony czułego spojrzenia Szeritre. Chamuaset tak przywykł do reprymend, jakich Nubnofret stale udzielała Szeritre i swoich własnych ostrych uwag w obronie córki, że zasiadając wieczorem z małżonką i Horim do posiłku odkrył z zaskoczeniem, jak bardzo mu ich brak. Hori był stale zajęty i milczący. Pewnie jemu również brakowało Szeritre. Znikał o świcie, zjawiał się dopiero w porze kolacji i nie opowiadał już ojcu, jak minął dzień. Chamuaset był przekonany, że Hori nadzoruje prace w grobowcu, a wolny czas spędza na wędrówkach po mieście w towarzystwie Antefa, toteż zaniepokoił się, widząc już po raz kolejny przyjaciela syna przechadzającego się samotnie po ogrodzie, w wyraźnie ponurym nastroju. Zdjął szwy z kolana Horiego i młodzieniec przestał utykać. Rana świetnie się zagoiła, lecz pozostała po niej spora blizna. Kilka razy chciał zapytać syna, co zrobił z kolczykiem i co jest przyczyną jego przygnębienia, lecz po kilku nieudanych próbach zrezygnował. Uświadomił sobie, że wyrósł między nimi mur, który z każdym dniem stawał się potężniejszy. Hori zamknął się w sobie, zaś Chamuaset doszedł do wniosku, że nie ma ochoty go z tego wyciągać. Dwa dni po wyjeździe Szeritre wezwał Penbuja i z dziwnym uczuciem, że znalazł się w nierealnym świecie, polecił mu przygotować kontrakt małżeński dla siebie i Tabubu. Penbuj, ucieleśnienie doskonałych manier i dyskrecji, obrzucił swego pana krótkim spojrzeniem, pobladł lekko i usiadł ze skrzyżowanymi nogami na podłodze, układając tabliczką w pozycji charakterystycznej dla wielu pokoleń pisarzy. – Jaki tytuł ma otrzymać ta pani? – zapytał unosząc pióro. – Po podpisaniu dokumentu zostanie księżniczką, to chyba oczywiste – odparł Chamuaset, ledwo rozpoznając własny głos. – Oficjalnie otrzyma pozycję drugiej małżonki. Podkreśl w umowie, że Nubnofret pozostanie główną małżonką i najwyższą księżniczką. Penbuj zanotował jego uwagi. – Czy książę zna wartość jej majątku? – odezwał się po chwili. – Czy życzysz sobie, panie, aby umowa zawierała punkt, by pewna część tego majątku znalazła się pod twoją kontrolą? – Nie. – Odpowiedzi na pytania Penbuja przychodziły Chamuasetowi z wielką trudnością. Poczucie winy i strach wprawiały go w rozdrażnienie, lecz oswoił się z tymi negatywnymi emocjami na tyle, by je ignorować. Wrażenie złudzenia, towarzyszące wszystkim jego poczynaniom, stawało się coraz silniejsze. – O jej majątku nie wiem nic poza tym, że go ma. Posiadłości jej męża przypadły Horminowi, a ja nie mam ochoty mieszać się w sprawy majątkowe mojej przyszłej małżonki. – Rozumiem. – Penbuj pochylił głowę. – Jak jednak będzie się przedstawiała sytuacja jej syna? Czy w razie twojej śmierci, panie, ma dziedziczyć wspólnie z Horim i Szeritre? – Nie – rzucił krótko Chamuaset. Zauważył, że napięte mięśnie pisarza uległy wyraźnemu rozluźnieniu. – Hormin niczego ode mnie nie potrzebuje. Nie otrzyma też książęcego tytułu, chyba że pojmie za żonę Szeritre. Nie może jednak o tym wiedzieć. – Naturalnie – mruknął Penbuj. – Jakie przywileje przysługiwać będą potomstwu zrodzonemu z nowego związku? Żołądek Chamuaseta skulił się boleśnie. – Jeżeli Tabubu obdarzy mnie dziećmi, będą one dziedziczyć po mnie na równi z Horim i Szeritre. Dodaj zwykłe w takich przypadkach zapewnienia. Będę utrzymywał Tabubu, traktował ją z szacunkiem i dobrocią oraz spełniał wszystkie obowiązki, do jakich zobowiązany jest małżonek. Zanim zapytasz, powiem ci, że jej brat w ogóle nie zostanie wymieniony w kontrakcie. Penbuj starannie odłożył trzcinkę i podniósł wzrok na swego pana. – Nie wątpię, że książę pamięta, iż jako członek królewskiej rodziny musi otrzymać zgodę faraona na zawarcie związku małżeńskiego – przypomniał Chamuasetowi, wydymając lekko wargi i patrząc na niego spokojnie. – Jeżeli krew przyszłej małżonki okaże się zbyt mało szlachetna, a książę obstawałby przy swojej decyzji, ryzykowałby wykluczeniem z listy pretendentów do tronu. Uświadomienie takiego ryzyka należało do obowiązków Penbuja, lecz Chamuaset zareagował gniewem. Nic mnie to nie obchodzi, pomyślał gniewnie. Poślubię ją, niezależnie od sprzeciwów, nawet gdyby miały wyjść od mojego ojca. – Merenptah byłby zachwycony wieścią o pozbawieniu mnie prawa do tronu – powiedział z wymuszonym śmiechem. – Jeżeli zaś chodzi o pochodzenie mojej przyszłej żony, to chcę, abyś udał się do Koptos i potwierdził jej słowa. Dodaj też do umowy ostatni punkt, mówiący o tym, że Tabubu może złożyć na niej podpis, lecz stanie się on ważny dopiero po potwierdzeniu wysokiego statusu jej rodu. Uwolni mnie to od konsekwencji prawnych, gdyby okazało się, że okłamała mnie lub gdyby mój ojciec odmówił zaakceptowania tego związku. Tak czy inaczej, wszystko to nie ma najmniejszego znaczenia, pomyślał. Podejmuję te starania tylko po to, aby zwabić ją tutaj, aby na zawsze zatrzymać w zasięgu moich oczu i ramion. Penbuj uśmiechnął się lekko. – Koptos – powtórzył z rezygnacją. – Koptos w pełni lata... Chamuaset wstał zza biurka. – Wiem, że nie jest to przyjemne zadanie – przyznał. – Nikomu nie mogę jednak powierzyć go z równą ufnością co tobie, stary przyjacielu. Przygotuj dokument na jutro i... Pisarz spojrzał na niego pytająco. Zapadło milczenie. Chamuaset starał się ubrać swoje myśli we właściwe słowa. – Nubnofret nic o tym nie wie – powiedział w końcu. – Hori i Szeritre także nie. Bądź dyskretny. W drogę do Koptos wyruszysz jutro po południu. Penbuj skinął głową, wstał, pokłonił się głęboko, po czym wyszedł, pozostawiając Chamuaseta z uczuciem obrzydzenia do samego siebie. Nie obchodzi mnie, co myśli o mnie sługa, powiedział sobie twardo. Penbuj jest jedynie narzędziem, którym się posługuję. Nie mógł jednak pozbyć się wspomnień. Penbuj od lat doradzał mu w wielu ważnych sprawach i teraz Chamuaset siłą powstrzymał się od poproszenia go o opinię. Powód był oczywisty – nie chciał usłyszeć zdania pisarza. Siedział teraz, znużony upałem, z gotowym dokumentem przed oczami. Przeczytał go i umieścił na nim swoją pieczęć. Brakowało już tylko podpisu Tabubu. Obok leżał inny zwój. Jego widok napełniał Chamuaseta niesmakiem i przypominał o strasznej nocy, kiedy to z wielkim pośpiechem osłonił się przed złą magią zaklęciem, którego moc wkrótce zniszczył. Nie chcę na niego patrzeć, pomyślał, postukując palcami w blat biurka. Penbuj wyruszy do Koptos, a ja podczas jego nieobecności pomówię z Nubnofret. Po co jednak niepokoić ją przed powrotem Penbuja? – podpowiedział mu wewnętrzny głos. Ostatni akapit umowy zwalnia cię przecież z odpowiedzialności w razie komplikacji, na razie więc zawieź dokument Tabubu, poproś, aby go przypieczętowała i spokojnie poczekaj na wieści od Penbuja. Wtedy dopiero porozmawiasz z Nubnofret. Nie ma pośpiechu. Spróbuj poświęcić trochę czasu tajemniczemu zwojowi, do którego tak długo nie chciałeś nawet zajrzeć. Zaproś Siseneta i pokaż mu zwój, potem zaś przestań myśleć o złowrogich zaklęciach, po prostu wyrzuć je z pamięci. Kiedy Nubnofret zaakceptuje twój związek z Tabubu, przyszłość stanie się wspanialsza i przyjemniejsza. Przede wszystkim jednak rozwiąż tajemnicę zwoju i zapomnij o nim. Pokonaj własne tchórzostwo i zrób to jak najszybciej. Niechętnie zwinął kontrakt małżeński i sięgnął po zwój oraz swoje notatki. Przywołał stojącego przy drzwiach sługę i kazał przynieść sobie piwa. Zaraz jednak zorientował się, że usiłuje odwlec przykrą chwilę i z grymasem niesmaku zabrał się do pracy. Jutro odwiedzę Szeritre, zostawię Tabubu kontrakt i poproszę Siseneta o pomoc, zdecydował. Czas wrócić do rzeczywistości. Fakt podjęcia decyzji nie rozwiał jednak otaczającej go aury nierealności. Czuł się tak, jakby stracił kontakt z samym sobą, jakby jakaś część jego osobowości, pełna życia i energii, działała we właściwej rzeczywistości, podczas gdy jej druga część zepchnięta została na ścieżkę, z której mogła, lecz nie musiała, powrócić na swoje miejsce. Myśl ta przyprawiła go o gwałtowny zawrót głowy. Jęknął i pochylił się nad zagadką skarbu znalezionego w grobowcu. Przez cały następny ranek niecierpliwie przysłuchiwał się składanemu przez zarządcę raportowi o stanie upraw i zdrowia zwierząt hodowlanych. Za dwa miesiące miały rozpocząć się zbiory i wszyscy zanosili modły do bogów, aby uchronili zboże od plag i innych chorób. Krótko podziękował zarządcy i kazał przeczytać sobie list z Pi-Ramzes. Matka Chamuaseta była bardzo chora i jej zarządca ośmielał się prosić księcia, aby ten przybył do Delty i zbadał ją. Uprzejma prośba wprawiła Chamuaseta w panikę. Matka wie, że umiera i że nie mogę jej pomóc, pomyślał z wściekłością. Całe to zamieszanie powstało z winy jej głupich sług i urzędników, którzy wyobrażają sobie, że za pomocą jakichś magicznych sztuczek uda mi się przywrócić jej zdrowie. Ma przecież męża, który jest przy niej. O faraonie można powiedzieć wiele złego, ale jedno nie ulega wątpliwości – kocha ją i nie zaniedbuje. Skoro jest umierająca, to powinna sobie chyba życzyć, aby przy jej łożu czuwał mąż, nie zaś syn, którego rzadko widuje. Zirytowany podyktował krótki list do zarządcy matki, informując go, że przybędzie do Pi- Ramzes, kiedy znajdzie na to czas. Dodał też, że medycy faraona są równie doświadczeni jak on. Otrzymał też wiadomość od Amenmesa, głównego zarządcy haremu faraona w Memfis, który skarżył się, że wyznaczony przez Chamuaseta medyk nie spełnił pokładanych w nim nadziei i został zwolniony z powodu braku wiedzy. Czy wielki książę mógłby polecić innego lekarza? Nie teraz, pomyślał Chamuaset ze złością. Jutro. Zajmę się tym jutro. Po drodze do komnat Nubnofret natknął się na Antefa. Młody człowiek miał na sobie jedynie przepaskę na biodra, na ramieniu zaś kołczan ze strzałami, a w ręku łuk. Chamuaset minął go bez słowa, nagle jednak przystanął i odwrócił się. – Idziesz ćwiczyć, Antefie? – zapytał. Młodzieniec skinął głową. Wyglądał na smutnego i zmęczonego. – Czy Hori przyłączy się do ciebie? – Nie, panie – odparł Antef. – Nie widziałem dziś księcia. Wstał późno i zaraz wyszedł. Wyraźnie unikał wzroku Chamuaseta, którego ogarnęła fala współczucia. Przyjaciel i sługa Horiego był miłym chłopcem. – Rzadko go ostatnio widujesz, prawda? – powiedział łagodnie. Antef skinął głową. – Czy mógłbyś powiedzieć mi, co mu dolega? Oczywiście jeżeli nie wiąże się to ze zdradą zaufania. – Powiedziałbym, ale nic nie wiem, panie! – wybuchnął Antef. – Hori przestał mi się zwierzać, zupełnie jakbym sprawił mu jakiś zawód, lecz, na Seta, nie mam pojęcia, o co chodzi. – Ja też nie – odparł Chamuaset. – Przykro mi, Antefie. I proszę, miej dla niego cierpliwość. – Oczywiście, panie – odparł z bladym uśmiechem Antef. – Myślę, że wcześniej czy później powie mi, co go dręczy. Chamuaset kiwnął głową i poszedł dalej. Nie miał ochoty zastanawiać się nad dziwnym zachowaniem syna, wolał wierzyć, że Hori odzyska wkrótce zdrowy rozsądek. Kiedy zaanonsowano jej przybycie Chamuaseta, Nubnofret stała na środku pokoju, przyglądając się stercie sukni i peleryn. Urnero i dwie inne służące przeglądały stroje, zaś pisarz pospiesznie notował polecenia swej pani. – Tę odłóżcie na bok – mówiła Nubnofret. – Można będzie przerobić ją dla Szeritre. A tamte dwie przetarły się w kilku miejscach. Najlepiej pociąć je na ścierki. Szkoda – dorzuciła, odwracając się do Chamuaseta i nadstawiając do pocałunku pachnący policzek. – Bardzo je lubiłam. Zamawiam nowe szaty, drogi bracie. Len utkany z zeszłorocznych zbiorów jest wyjątkowo cienki i miękki, zamówiłam więc parę bel. – Będziesz zajęta do końca dnia? – zapytał z nadzieją w głosie Chamuaset. Nubnofret uśmiechnęła się, wykrzywiając lekko wargi. – Tak. Niedługo przyjdzie krawcowa. Dlaczego pytasz? – Mam zamiar odwiedzić Szeritre. Chcę także zaprosić Siseneta, aby złożył nam wizytę i obejrzał zwój, który wydobyłem z grobowca. Pomyślałem, że może chciałabyś zobaczyć się z córką i spędzić trochę czasu w towarzystwie Tabubu. Starał się, aby jego słowa zabrzmiały naturalnie, jednak Nubnofret spojrzała na niego z zaciekawieniem. – Szeritre wyjechała dopiero trzy dni temu – zauważyła. – Nic też nie stoi na przeszkodzie, abyś wysłał Sisenetowi zaproszenie przez herolda. Zaniedbujesz pacjentów, Chamuasecie. Penbuj jest wobec ciebie lojalny i nigdy się nie skarży, ale doskonale wiem, że na twoim biurku piętrzy się stos korespondencji. Zachowujesz się trochę lekkomyślnie, a to zupełnie do ciebie niepodobne. Nie muszę ci się tłumaczyć, pomyślał gniewnie. Czasami przyjmujesz wobec mnie ton matki. Nienawidzę tego. – Te sprawy cię nie dotyczą, Nubnofret – upomniał ją, mając nadzieję, że jej nie rani. – Do ciebie należy prowadzenie domu. Ostatnio czuję się bardzo znużony, nie widzę więc nic złego w tym, że chcę spędzić popołudnie na pogawędce z córką i jej towarzyszką. Zwykle Nubnofret wycofałaby się bez dalszych uwag. Jej namiętność do roztaczania kontroli nad wszystkimi członkami rodziny sprawiała, że czasami wtrącała się do spraw Chamuaseta, lecz spokojne upomnienie przywracało jej rozsądek. Teraz jednak nie dała się zbić z tropu. – Nie chodzi o jedno popołudnie – powiedziała. – Od wielu tygodni jesteś zamknięty w sobie i łatwo tracisz cierpliwość. Dziwię się, że Ramzes nie zaczął cię jeszcze prześladować pytaniami o sprawy państwowe, o których najwyraźniej zapomniałeś. Patrzyła na Chamuaseta z urazą w oczach. Przemknęło mu przez głowę, że może jego małżonka jest bystrzejsza niż sądził. Wkrótce będzie musiał z nią porozmawiać, ale nie dzisiaj, nie dzisiaj. Powinien ją jednak uspokoić i ułagodzić. – To prawda, że ostatnio nie poświęcam moim obowiązkom dość czasu – przyznał. – Potrzebuję odpoczynku, Nubnofret. – Wobec tego wyjedźmy na Północ na tydzień lub dwa. Może zmiana otoczenia pomoże ci wrócić do równowagi. Zaśmiał się ostro. – Nienawidzę Pi-Ramzes – stwierdził. – Dobrze o tym wiesz. Podeszła do niego, omijając rozrzucone na podłodze suknie. – Dzieje się z tobą coś złego, mój mężu – powiedziała cicho, patrząc mu w oczy. – i nie obrażaj mnie, twierdząc, że to nieprawda. Proszę, powiedz mi, o co chodzi. Pragnę ci pomóc. Chamuaset z trudem opanował absurdalną chęć, aby wybuchnąć płaczem, ukryć twarz w poduszkach na łożu Nubnofret i powierzyć wszystko jej pełnym wyrozumienia uszom. Zdawał sobie sprawę, że to dziecinne pragnienie, poza tym tuż obok stały służące, a Nubnofret nie miała teraz czasu. – Masz rację – odezwał się po chwili. – Opowiem ci o tym, ale nie teraz. Nie chcę pozbawiać cię miłego popołudnia. Wzruszyła ramionami, spuściła oczy i odwróciła się od niego. Ruszył w stronę drzwi. – Nie mogę znaleźć Penbuja! – zawołała, kiedy był już za progiem. – Jest mi potrzebny, chcę, by zapisał, ile lnu kupiłam i zapłacił za tkaninę. Tak drobne zadanie mogła powierzyć własnemu pisarzowi. Albo chce dać mi do zrozumienia, że powinienem bardziej liczyć się z jej problemami, albo podejrzewa, że wysłałem gdzieś Penbuja, pomyślał Chamuaset, idąc korytarzem i z roztargnieniem przyjmując salut straży przybocznej. Czy to możliwe, że spokojna, pewna siebie Nubnofret traci panowanie nad sobą? Wyobraził sobie gwałtowną scenę między nimi. Obraz ten zasmucił go tak głęboko, że przyjemne podniecenie, towarzyszące myśli o bliskim spotkaniu z Tabubu, całkowicie go opuściło. Na pokładzie barki szybko jednak odzyskał pogodę ducha. Kiedy zdążał ścieżką w kierunku domu Tabubu, czuł wypełniającą go radość i zadowolenie. Dźwięczne nawoływania ptaków odbijały się echem wśród palm, a stopy Chamuaseta zagłębiały się w nagrzanym piasku. Pamiętał, jak szedł tędy kilka dni temu i wspominał nierzeczywistą atmosferę tamtej nocy i spotkanie z Tabubu. Chciało mu się śpiewać. Pokonał ostatni, dobrze mu znany zakręt i ujrzał Szeritre, stojącą w cieniu domu, z naręczem białych lilii wodnych. Przód jej sukni lśnił od wody, ociekającej z łodyg kwiatów. Zobaczyła go i zrobiła krok w przód, potem jednak zatrzymała się i czekała na niego z poważnym wyrazem twarzy. Dziwne, pomyślał. Zwykle biegnie co sił, aby mnie powitać. W tej samej chwili uświadomił sobie, że już od pewnego czasu Szeritre nie rzuca mu się na szyję. Podszedł z uśmiechem i objął ją czule. Mokre lilie przylgnęły mu do brzucha. Jego słudzy oddali pokłon Szeritre i stanęli w pewnej odległości od nich. W końcu Szeritre odsunęła się od ojca. – Jakże się cieszę, że cię widzę – powiedziała. W jej głosie brzmiała radość, lecz Chamuaset miał wrażenie, że patrzące na niego oczy są dziwnie chłodne. – Jak tam wszyscy w domu? – Bez większych zmian – odparł. – Zdjąłem Horiemu szwy, a twoja matka zajęta jest dziś porządkowaniem garderoby, w przeciwnym razie na pewno przybyłaby tu razem ze mną. – Hmm – mruknęła Szeritre. – Wejdźmy do domu. Tabubu jest w kuchni i próbuje przekazać kucharzowi przepis na jakieś smakowite danie, a Sisenet jak zwykle spędza czas w swojej komnacie. Hormin wybrał się na pustynię, aby poprawić swoją celność w rzucaniu oszczepem. – Wzięła go za rękę i razem weszli na schody. – Czuję się tak, jakby nie było mnie w domu całe wieki – dodała. – Ja także mam takie wrażenie – powiedział Chamuaset, ściskając ją lekko za ramię. Zachowujemy się jak dalecy znajomi, pomyślał ze smutkiem. Wystarczyły trzy dni, abyśmy stali się sobie jeszcze bardziej obcy. Stojąca przy drzwiach Bakmut oddała mu pokłon. Chamuaset zauważył z zadowoleniem, że jego żołnierze pełnią straż pod tylną ścianą. – Usiądź, jeżeli masz ochotę – zaproponowała Szeritre i klasnęła w dłonie, przywołując czarną służącą, która wyłoniła się z domu. – Przynieś wino i chleb – poleciła. – I powiedz swojej pani, że przybył książę Chamuaset. – Jesteś tu szczęśliwa? – zapytał ostrożnie Chamuaset. Szeritre uśmiechnęła się, lecz ojciec wyczuł, że pod pozornym spokojem kryje się napięcie. – Dopiero zaczynam się do wszystkiego przyzwyczajać – odparła. – Panuje tu cisza, Tabubu i Sisenet nie przyjmują żadnych gości, w czasie kolacji nie słuchamy muzyki. Nie czuję się tu onieśmielona. Tylko Sisenet budzi we mnie niepokój, ale to chyba dlatego, że widuję go rzadziej niż Tabubu i Hormina. Zarumieniła się i splotła palce, a Chamuaset z ulgą dostrzegł w tym geście dawną Szeritre. – Po południu większość czasu spędzam z Horminem – ciągnęła. – Tabubu idzie do swojej komnaty, a my zabieramy Bakmut i jednego z żołnierzy i spacerujemy w cieniu palm. Dwa razy pływałam w rzece, lecz nikt z gospodarzy nie chciał się do mnie przyłączyć. Wieczorami rozmawiamy, czasem Sisenet czyta nam coś ciekawego. – Co robisz rano? – zapytał Chamuaset, przyglądając się, jak czarnoskóra służąca stawia na stole dzban z czerwonym winem i srebrny półmisek z chlebem, czosnkiem i miodem. Poruszała się niewiarygodnie cicho, nie słychać było nawet szelestu jej wykrochmalonej szaty. – Rano Tabubu i ja dotrzymujemy sobie towarzystwa i rozmawiamy o czysto kobiecych sprawach – roześmiała się Szeritre. – Możesz to sobie wyobrazić, ojcze? Możesz sobie wyobrazić mnie, rozmawiającą o strojach i kosmetykach? Mówi zbyt szybko, pomyślał Chamuaset, podnosząc czarkę z winem do ust. To także tworzy mur między nami. Niestety, nie jestem w stanie określić, czy to wynika z podniecenia, czy niepokoju. – Jestem pewien, że pobyt tutaj dobrze ci robi – powiedział. – Kobiece pogaduszki to nic złego, zwłaszcza w twoim przypadku. Zawsze byłaś nadmiernie poważna. – Przyganiał kocioł garnkowi – rzuciła wesoło. – Och, idzie Tabubu. Jako członek rodziny królewskiej Chamuaset nie musiał wstawać z krzesła, lecz mimo to podniósł się, ujął Tabubu za rękę i pochyli się, aby dotknąć wargami jej policzka. Natychmiast jednak zdał sobie sprawę, że nie może sobie pozwolić na tak intymny gest w obecności Szeritre, więc cofnął się i usiadł. Tabubu, spokojna i piękna w zwiewnej białej szacie obszytej srebrnymi frędzlami, usiadła z gracją na dużej poduszce naprzeciwko niego. – Postanowiłem sprawdzić, czy moje Małe Słońce nie tęskni za domem – zaczął. – Chciałbym także zamienić parę słów z twoim bratem, Tabubu. Jak widzę, tęsknota za domem córce nie doskwiera. Czuje się tu wspaniale, po prostu kwitnie, za co jestem ci bardzo wdzięczny. Patrząc na nią, czuł, jak rozluźniają mu się napięte mięśnie brzucha, ramion i twarzy. Och, Tabubu, westchnął w zachwycie, nie mogąc oderwać wzroku od gęstych włosów, które przytrzymywała srebrna opaska, czarnych, ślących ciepłe spojrzenia oczu, smukłych rąk, splecionych na kolanach. Przesłonięte cienką tkaniną piersi wznosiły się i opadały rytmicznie. Ona również to czuje, pomyślał z radością. Wiem, że tak. – To ja powinnam być wdzięczna – odparła z uśmiechem Tabubu. Miała usta pomalowane czerwoną henną, co przywodziło na myśl wielki posąg bogini Hathor ze świątyni w Memfis. Jej lekki, zmysłowy uśmiech także był czerwony, a wargi lśniły wilgotną purpurą. – Szeritre jest wspaniałą towarzyszką, dzięki niej znowu czuję się młoda. Mogę tylko mieć nadzieję, że nie nudzi się z nami. Z czułym gestem odwróciła się do dziewczyny, która odpowiedziała uśmiechem. Zachowują się jak siostry, pomyślał z zadowoleniem Chamuaset. Kiedy Tabubu wprowadzi się do pałacu, na pewno nie będą wrogami. – Jak mogłabym się z wami nudzić? – zaprotestowała Szeritre. – To niemożliwe! – A więc nie chcesz wracać do domu? – droczył się z córką. – Nie brakuje ci matczynej dyscypliny? Przez zarumienioną twarz Szeritre przemknął dziwny cień i Chamuaset zrozumiał, że okazał nielojalność wobec Nubnofret. Doszedł do wniosku, że to skutek podanego przez Tabubu wina. – Znakomity rocznik – powiedział, pospiesznie podnosząc czarkę. Tabubu wdzięcznie skłoniła głowę. – Dziękuję, książę. Nie przepadamy za barwnymi strojami i wymyślnymi rozrywkami, ale lubimy dobre wino. Chamuaset odniósł wrażenie, że to „my” obejmuje także jego córkę. Przez chwilę wydawało mu się, że Szeritre bardziej należy do Tabubu niż do niego, zupełnie jakby zawsze była z nią związana. Od dalszych komentarzy uwolniło go nadejście Hormina. Wkroczył do domu z oszczepem w ręku, oddał go słudze i wszedł do sali. Spływał potem, a włosy, nozdrza i łydki pokryte były warstwą piasku. Z uśmiechem ukłonił się Chamuasetowi, lecz oczy patrzyły na Szeritre. Doskonale, pomyślał Chamuaset. – Witam cię, Horminie – powiedział głośno. – Mam nadzieję, że mimo upału i kurzu udało ci się poprawić celność rzutów. Hormin uniósł brwi i przeczesał palcami mokre od potu włosy. – Rzucam celniej i dalej, ale nie dziś – stwierdził. – Racz mi wybaczyć, książę, ale chciałbym wziąć kąpiel. Szeritre, weź Bakmut i chodź ze mną. Możesz posiedzieć w ogrodzie pod baldachimem, oczywiście jeśli książę nie ma nic przeciwko temu. Chamuaset był zaskoczony arogancką bezpośredniością, z jaką Hormin zwracał się do Szeritre i wynikającym z jego słów założeniem, że wizyta ojca dziewczyny nic nie znaczy wobec jego własnych życzeń. Uwagi Chamuaseta nie uszło także szybkie, porozumiewawcze spojrzenie, jakie wymienili matka i syn. Szeritre podniosła się z krzesła. – Zostaniesz dłużej, ojcze? – zapytała. – Bo jeśli nie, posiedzę przy tobie. – Wolałabyś jednak zrobić coś innego – dokończył za nią. – Nie czuję się urażony, Małe Słońce, i oczywiście zostanę tu jeszcze jakiś czas. Hormin zniknął już w cieniu korytarza. Szeritre rzuciła ojcu przepraszający uśmiech i podążyła za młodzieńcem. Chamuaset patrzył za nią z przyjemnością. Dziewczyna bardzo się zmieniła – przestała się garbić, a krok zyskał nową pewność. Chamuaset miał nawet wrażenie, że jej szczupłe biodra kołyszą się kusząco. – Twoje towarzystwo wyszło jej na dobre – zwrócił się do Tabubu. Pochyliła się i przesunęła dłonią po lśniącej łydce aż do srebrnej bransolety w kostce. – Szeritre kocha Hormina – powiedziała bez ogródek. – A miłość potrafi zmienić dziewczynę w kobietę, nieśmiałe, niezgrabne dziecko w istotę równie zachwycającą, jak sama Astarte. – Jakie uczucia żywi wobec niej Hormin? – Nie pytałam go o to wprost, ale to oczywiste, że darzy ją wielką sympatią i czułością. Nie martw się jednak, książę – dodała pospiesznie, widząc wyraz jego twarzy. – W ciągu dnia nigdy nie są sami, a w nocy Bakmut śpi pod drzwiami księżniczki. Chamuaset roześmiał się, pragnąc ukryć niezrozumiałą antypatię do Hormina. – Już widzę zachwyt i radość Szeritre na wieść o tym, że wkrótce wejdziesz do naszej rodziny – powiedział nieco pompatycznie, czując się dziwnie onieśmielony. – Kocham cię, Tabubu. – Ja również cię kocham, książę – odparła, patrząc mu w oczy. – Czuję też ogromną ulgę, że tak dobrze rozumiemy się z księżniczką. Możesz być pewien, że dołożę wszelkich wysiłków, aby zyskać szacunek Nubnofret i twojego syna. To będzie trudne, pomyślał. – Jestem prawem, ucieleśnieniem Maat – powiedział. – Będą musieli cię zaakceptować niezależnie od tego, czy cię polubią, czy nie. Ib, podaj mi dokument! – zawołał. Zarządca z ukłonem przekazał go Chamuasetowi i wycofał się dyskretnie. – To kontrakt małżeński – oznajmił z nutą triumfu w głosie. – Przeczytaj go i powiadom mnie, czy przyjmujesz jego warunki. Dodałem jeden punkt, który może wydawać się zaskakujący, uczyniłem to jednak ze względu na twoje i moje dobro. Tabubu nie spuszczała wzroku z jego twarzy. – Jeżeli mam zachować swoją pozycję jednego z następców tronu, mój wybór musi zaakceptować faraon – wyjaśnił. – Dlatego proszę, abyś umieściła swoją pieczęć na dokumencie ze świadomością, że stanie się on ważny dopiero wtedy, gdy Penbuj wróci z Koptos, przywożąc dowód czystości twojej krwi. Wcześniej starannie przygotował się do wypowiedzenia tych słów, teraz jednak, widząc jej pozbawione wyrazu spojrzenie, ujął ją za rękę. Była lodowato zimna. – Nie chciałem cię obrazić – powiedział z naciskiem. – To tylko formalność, nic więcej. – Koptos? – powtórzyła obojętnym tonem. – Wysłałeś swojego pisarza do Koptos? – Drgnęła i spuściła wzrok, jakby dopiero teraz wróciła do rzeczywistości. – Doskonale cię rozumiem, książę – zapewniła. – Miłość nie może usuwać w cień spraw wagi państwowej, prawda? – Źle mnie zrozumiałaś! – wykrzyknął bezradnie jak chłopiec ogarnięty pierwszym zauroczeniem. – Poślubię cię niezależnie od wszystkiego, Tabubu, tak jak mój brat Sa-Montu, wbrew nakazom faraona, wziął sobie za żoną Ben-Anat. Byłoby jednak o wiele prościej i łatwiej, gdyby mój ojciec wyraził zgodą na nasze małżeństwo. – Istnieją również inne względy – odpowiedziała, wysuwając delikatnie dłoń z jego uścisku. – Kiedy twój brat zabiegał o względy Ben-Anat, nie miał rodziny, ty natomiast masz syna, który mógłby zostać wydziedziczony i wraz z tobą pozbawiony prawa do tronu. Naprawdę to rozumiem, najdroższy. Jestem przecież kobietą wysokiego rodu. A nie pierwszą lepszą, cynicznie podszepnął Chamuasetowi jego własny umysł. – Potrafię ustąpić wobec wymogów racji stanu. – Uśmiechnęła się, a kąciki jej czerwonych warg uniosły się ku górze. – Nie należą jednak do cierpliwych kobiet. Kiedy wróci Penbuj z potwierdzeniem mojego szczęścia? – Wyruszył dziś rano – powiedział Chamuaset. – Do Koptos przybędzie za niecały tydzień, lecz kto wie, ile czasu zajmie mu gromadzenie dowodów? Czy zdołasz opanować niecierpliwość przez najbliższy miesiąc, Tabubu? W odpowiedzi rozejrzała się po komnacie, po czym uklękła, położyła dłonie na nagich udach Chamuaseta i zbliżyła wargi do jego ust. Miała mokry i gorący język. Jej paznokcie wbijały się w jego ciało, budząc w nim szalone podniecenie. – Jeszcze dziś przypieczętują kontrakt – zamruczała zmysłowo. – Wybacz mi chwilę słabości, książę. Czy powiedziałeś już o mnie Nubnofret? Z niechęcią wypuścił ją z objęć. – Jeszcze nie – odparł. – Nie znalazłem odpowiedniego momentu. – Nie zwlekaj zbyt długo – poradziła mu. Potrząsnął głową, nadal czując pożądanie. – Zaprojektowałem dla ciebie osobne skrzydło w pałacu – oświadczył. – Trzeba będzie jednak na nie poczekać. Czy na razie zgodzisz się zamieszkać razem z konkubinami? Chłodno skinęła głową. – Sisenet jeszcze nie podjął decyzji, co zrobi. Hormin również. Chamuaset wyprostował się. – Powiedziałaś już swojemu bratu? – zapytał ze zdumieniem. W odpowiedzi rzuciła mu zimne spojrzenie. – Naturalnie – odrzekła. – Nie potrzebuję jego pozwolenia, ale jest moim najbliższym krewnym i starszym bratem, i zależy mi na jego aprobacie. – I uzyskałaś ją? – Nie potrafił zapanować nad rozdrażnieniem. Słowa Tabubu sprawiły, że poczuł się zależny od człowieka, który stał niżej od niego w hierarchii społecznej, i który nie powinien decydować o jego sprawach. Zaraz jednak ogarnęły go wyrzuty sumienia. Tabubu była Egipcjanką, taktowną i dbającą o uczucia swoich najbliższych. – Tak – odpowiedziała. – Sisenet pragnie mojego szczęścia i uważa, że czynisz nam wielki zaszczyt. Chamuaset poczuł ulgę. – Muszę z nim porozmawiać – powiedział. – Nadal nie potrafię odczytać tego tajemniczego zwoju. Hori mówi, że sztuczna ściana w grobowcu została już odbudowana, a malarze kończą odtwarzać malowidła. Wkrótce będzie można go zamknąć i opieczętować. Tabubu wstała i wygładziła suknię. Oczy Chamuaseta śledziły powolny ruch jej dłoni. – Sisenet jest w swojej komnacie – poinformowała go. – Jeżeli życzysz sobie, panie, każę go wezwać. – Nie – odparł. – Sam pójdę do niego. Skinęła głową i poszła w stronę korytarza. Chamuaset podążył za nią. Od otwartych drzwi do ogrodu na drugim końcu korytarza dobiegł go śmiech Szeritre. Spojrzał w tamtą stronę i zobaczył, że córka klęczy na macie pod poruszanym wiatrem baldachimem. Naprzeciwko niej klęczał Hormin, dotykając czołem jej czoła. Chamuaset odwrócił wzrok, lecz w ostatniej chwili dostrzegł, jak dziewczyna rzuca na matę kości i wydaje okrzyk radości. Hormin odpowiedział jej uśmiechem. Widok Chamuaseta zaskoczył Siseneta. Zerwał się z krzesła i ukłonił nisko. On doskonale wie, że jestem do szaleństwa zakochany w jego siostrze, pomyślał Chamuaset, patrząc w poważne oczy Siseneta. Tabubu wycofała się pod jakimś pretekstem, a jej brat wskazał gościowi krzesło. Na stole stał do połowy opróżniony dzban z piwem, resztki skromnego posiłku i kilka luźno zwiniętych papirusów. – Widzę, że byłeś zajęty lekturą – zauważył Chamuaset. – Przyjemna rozrywka w tak upalny i męczący dzień. Sisenet przysiadł na brzegu łoża i skrzyżował nogi. Chamuaset po raz pierwszy zwrócił uwagę na to, że ciało mężczyzny jest proporcjonalnie zbudowane i umięśnione, łydki są kształtne i mocne, a brzuch płaski, bez śladu tłuszczu. A przecież prowadził siedzący tryb życia, podobnie jak on sam. W jaki sposób udaje mu się zachować tak doskonałą formę? – Lektura zwojów to moja ulubiona rozrywka – wyjaśnił Sisenet. – Jeden z tych tu zawiera historię Apopi i Sekenenre, a drugi to dość rzadka i bardzo stara kopia Księgi Niebiańskiej Krowy, opisująca bunt człowieka przeciwko Re, wymierzoną mu karę oraz odejście Re do niebios. Zawiera także sporo magicznych zaklęć, gwarantujących spokój umarłym. Chamuaset nie mógł zapanować nad ciekawością. Ostrożnie rozwinął zwój i przebiegł wzrokiem rzędy drobnych, starannie nakreślonych hieroglifów. – To prawdziwy skarb – powiedział z podziwem. – Kupiłeś je? Znam wielu handlarzy starożytnych dokumentów. Kto ci je sprzedał? Sisenet uśmiechnął się i Chamuaset ujrzał, jak z jego twarzy znika powaga i cień, ustępując miejsca młodzieńczej radości. – Nie kupiłem ich, panie. Należały do rodziny. Jeden z moich przodków był historykiem i magiem. Musiał być bardzo dumny, kiedy w tym zwoju znalazł i historię, i magię. – Czy prosiłeś jakiegoś maga, aby wypróbował te zaklęcia? Sisenet potrząsnął głową. – Sam posiadam pewne umiejętności w tej dziedzinie – wyjaśnił. – Kiedyś służyłem w świątyni Thota w Koptos jako kapłan. – Zdumiewasz mnie – powiedział Chamuaset. Nigdy dotąd nie rozmawiał poważnie z bratem Tabubu, uznając go za człowieka bez znaczenia. – Czy zaklęcia podziałały? Czy zapisano je prawidłowo? – Mają gwarantować spokój zmarłym, więc nie potrafię tego stwierdzić, panie – odparł lekkim tonem Sisenet. Chamuaset uderzył się otwartą dłonią w osłonięte płóciennym hełmem czoło. – Ależ oczywiście! Jak mogłem powiedzieć coś równie głupiego?! Powiedz mi, proszę, kto jest najwyższym kapłanem Thota w Koptos i jak wygląda tamtejsza świątynia? Sam jestem czcicielem tego boga. Przez chwilę rozmawiali o sprawach religii i Chamuaset odkrył, że coraz bardziej podoba mu się bystry umysł Siseneta, jego precyzyjny sposób rozumowania, metoda przedstawiania argumentów oraz miły, spokojny głos. Uwielbiał pełne zaangażowania dyskusje na tematy historyczne, medyczne lub magiczne, zwłaszcza gdy rozmówcą był ktoś równie wykształcony jak on sam. Ku swojej ogromnej radości zorientował się, że Sisenet jest idealnym partnerem do rozmowy. Nagle przypomniał sobie o zwoju. Może istnieje jakaś nadzieja, pomyślał. Nie był pewien, czy jest rozczarowany, czy zadowolony. – Kiedy będziesz mógł przybyć do mojego domu i zbadać zwój, który znalazłem w grobowcu? – zapytał. – Bardzo mi zależy, aby jak najszybciej odłożyć go na miejsce. Pragnienie to prześladuje mnie od chwili, w której go zabrałem. – Nie posiadam twojej wiedzy, panie, i wątpię, czy będę w stanie pomóc – odpowiedział Sisenet. – Czuję się jednak zaszczycony tą propozycją i zrobię, co w mojej mocy. Jeśli chodzi o termin, to dostosuję się do twoich planów, panie. Chamuaset zastanawiał się przez chwilę. Musiał porozmawiać z Nubnofret i poświęcić wreszcie trochę czasu oficjalnym obowiązkom. Uśmiechnął się do siebie. Nadal nie mam ochoty zbliżać się do tego zwoju, pomyślał. – Najlepiej będzie, jeżeli odwiedzisz mnie w przyszłym tygodniu – powiedział. – Zarezerwuję popołudnie na rozmowę z tobą. – Doskonale – uśmiechnął się Sisenet. Umilkli. Najwidoczniej nie chce poruszać sprawy Tabubu – pomyślał Chamuaset. Cóż, i tak to należy do mnie. Czuł dziwny respekt przed tym człowiekiem, lecz nie wiedział, co jest tego przyczyną. – Tabubu powiedziała mi, że przystałeś na jej związek ze mną – zaczął ostrożnie. Sisenet wybuchnął szczerym śmiechem. – Książę jest niezwykle taktowny. Tabubu nie potrzebuje mojej zgody na zawarcie małżeństwa, zaś sama myśl, że mógłbym mieć jakikolwiek wpływ na decyzję księcia krwi, jest co najmniej zabawna. Muszę jednak powiedzieć, że jestem bardzo zadowolony. Wielu mężczyzn pragnęło przywiązać do siebie moją siostrę, lecz ona odrzucała wszystkich zalotników. – Jakie masz plany? – zapytał Chamuaset. – Wrócisz do Koptos? Miał wrażenie, że pytanie to rozbawiło Siseneta, bo oczy zalśniły mu dziwnym blaskiem. – Może – odparł. – Nie sądzę jednak, abym to uczynił. Jestem tu szczęśliwy, a biblioteka w Memfis ma cudowne skarby. – Czy chciałbyś, abym przyznał ci jakieś stanowisko? – Chamuaset odkrył w sobie niezrozumiałą potrzebę pozyskania przychylności Siseneta, natychmiast jednak pożałował swojej propozycji. Jego słowa zabrzmiały tak, jakby próbował zrekompensować Sisenetowi jakąś stratę lub uciszyć wyrzuty sumienia. – Dzięki ci, książę, ale nie – odrzekł Sisenet, najwyraźniej nieurażony. Ogarnięty dziwacznym pragnieniem Chamuaset już chciał zapytać, czy Hormin nie potrzebuje pomocy w uzyskaniu urzędu na dworze, zaraz jednak przypomniał sobie, że syn Tabubu i tak uzyska tytuł książęcy, jeżeli poślubi Szeritre. Skomplikowana sytuacja, którą sam stworzył, wydała mu się nagle niezwykle trudna. Co z tego wszystkiego wyniknie? – pomyślał niepewnie. Dalsza rozmowa nie kleiła się. Chamuaset wymienił więc z Sisenetem kilka uprzejmych uwag i wyszedł z komnaty. Ogród tonął w słonecznym blasku. Szeritre i Hormin nie grali już w kości, lecz rozmawiali cicho, podczas gdy Bakmut obmywała chłodną wodą ramiona i nogi dziewczyny. Upał wydawał się nie do zniesienia. Chamuaset zamienił kilka słów z młodymi, obiecał córce, że wkrótce ponownie ją odwiedzi, i zszedł ku rzece, nie żegnając się z Tabubu. Teraz, kiedy umowa znalazła się w jej rękach, kiedy uczynił kolejny krok na drodze do nieodwracalnych zmian w swoim życiu, był jak generał, który odpoczywa chwilę, czekając na możliwość zaskoczenia przeciwnika. Pragnął ciszy własnego gabinetu i uspokajającego widoku Nubnofret, spożywającej wieczorny posiłek w brązowym świetle letniego wieczoru. XII Chwalmy Thota, Władcę sprawiedliwości, Przed którym ucieka zło, A dobro zwycięża. Trzy dni po odwiedzeniu Szeritre Chamuaset doszedł do wniosku, że musi wyjawić wszystko Nubnofret, w przeciwnym razie poczucie winy zadręczy go na śmierć. Obudził się ze znajomym, niespokojnym szarpnięciem w piersi, potem zaś, jedząc chleb i owoce, które postawił przed nim Kasa, zastanawiał się nad stopniową utratą siły woli, jaką u siebie zaobserwował. Nie pojmował ani swoich wahań, ani podświadomego poczucia, że poślubiając Tabubu czyni coś złego. Nie przestając o tym myśleć, skończył śniadanie, wziął kąpiel i przywdział świeże szaty. Oprzytomniał dopiero, gdy Kasa podstawił mu taboret przy stole z kosmetykami i zdjął wosk z nowego słoiczka z tuszem. Taka sytuacja jest nie do przyjęcia, pomyślał gniewnie, obserwując, jak służący zanurza pędzelek w farbie i pochyla się nad jego twarzą. Zamknął oczy i poczuł dotyk pędzelka na powiekach. – Kasa, chcę, abyś poszedł do haremu i kazał strażnikowi przygotować największy apartament dla nowej mieszkanki – powiedział szybko, obawiając się, że przytłoczy go chmura zwątpienia i pozbawi sił do rozwiązania dręczącego go problemu. – Mam zamiar ponownie się ożenić – dodał. Pędzel zatrzymał się na chwilę, lecz zaraz powrócił do przerwanej wędrówki ku kącikowi oka. Kasa włożył pędzel do miseczki z wodą. – To dobra wiadomość – powiedział, unikając wzrokiem swego pana. – Życzę długich lat życia w zdrowiu i pomyślności. Proszę nic teraz nie mówić. Muszą umalować ci usta, panie. Chamuaset milczał, czekając aż henna obeschnie na wargach. – Każ architektowi przyjść do mego gabinetu dziś wieczorem – powiedział. – Pragnę zaprojektować dodatkowy apartament dla Tabubu, mojej drugiej małżonki. Będzie to nowe skrzydło domu. – Tak jest, panie. Czy mam podać tę nowinę do publicznej wiadomości? Chamuaset zaśmiał się, słysząc ten niezwykle taktowny zwrot. – Tak – odparł. Czekał w milczeniu, aż Kasa wyjmie ze szkatuły pektorał ze złota i lapis lazuli oraz złote bransolety. – Gdyby ktoś mnie szukał, będę w komnatach księżniczki – poinformował go i zdecydowanym krokiem opuścił sypialnię. Kości zostały rzucone. Musiał teraz opowiedzieć o wszystkim Nubnofret, nie miał innego wyjścia. Amek i Ib opuścili swoje stanowisko przy drzwiach i poszli za nim. Poranne sprzątanie dobiegło końca i Chamuaset kroczył wśród migoczących w słońcu drobinek kurzu, witany głębokimi pokłonami służby. Przed drzwiami żony kazał eskorcie zaczekać, przywitał skinieniem głowy Urnero i wszedł do środka. Nubnofret odwróciła się ku niemu z uśmiechem. Ubrana była w haftowaną złotą nicią żółtą suknię, odsłaniającą jej pulchne ramiona i posągową szyję. W długie włosy miała wplecioną złotą wstążkę, a czoło zdobił złoty diadem, ozdobiony wizerunkiem bogini Mut. Nie zdążyła jeszcze przywdziać sandałów. Chamuaset pomyślał z bólem, że jego żona jest piękną i fascynującą kobietą. Drobne loki wymykały się ze starannie zaplecionego warkocza i przyklejały do umalowanych policzków, zaś przez cienki materiał szaty widać było zarys jej kusząco dużych piersi. – A więc ty także wcześnie dziś wstałeś, drogi bracie – powiedziała z radością w głosie, podsuwając mu gładki policzek do pocałunku. – Co zaplanowałeś na dzisiejszy dzień? Mam nadzieję, że wśród licznych zajęć znajdziesz czas i dla mnie. Pomyślał, że od wyjazdu Szeritre Nubnofret także się zmieniła. Była mniej poważna, mniej pochłonięta prowadzeniem domu. Szeritre pewnie przypomina jej o własnych porażkach, o tym, że w życiu kobiety czas mija szybciej niż w życiu mężczyzny. Biedna Nubnofret. – Chciałbym pomówić z tobą w cztery oczy – powiedział. – Wyjdźmy na taras. Kiwnęła głową i poszła za nim do przewiewnej, zadaszonej wnęki, otoczonej gęstymi krzewami. Chamuaset wskazał Nubnofret krzesło, lecz ona pokręciła głową. – Bardzo długo siedziałam bez ruchu, czekając, aż mnie uczeszą i umalują – powiedziała. – W czym rzecz, Chamuasecie? Czyżbym miała się wreszcie dowiedzieć, co cię dręczy? Westchnął cicho. – Nie wiem, jak ci to powiedzieć, więc nie będę zwlekał – oznajmił. – Od pewnego czasu czuję coraz większy pociąg do innej kobiety. Uczucie to było dla mnie źródłem rozdrażnienia i niepokoju, ponieważ jestem człowiekiem o ustalonych zasadach, który w życiu rodzinnym ceni przewidywalność. Starałem sieje ignorować, ale stało się silniejsze ode mnie. Zakochałem się w tej kobiecie i postanowiłem pojąć ją za żonę. Nubnofret wydała cichy okrzyk, lecz Chamuaset odniósł wrażenie, że jest on dowodem irytacji, nie zaś szoku, czy zaskoczenia. – Mów dalej – powiedziała spokojnie. Stała nieruchomo, z opuszczonymi ramionami, i nie spuszczała wzroku z jego twarzy. On zaś nie był w stanie spojrzeć jej w oczy. – Nie pozostało mi wiele więcej do powiedzenia – odparł. – Kobieta ta zamieszka na razie w haremie, potem zaś w nowym skrzydle domu, które chcę dla niej wybudować. Będzie drugą małżonką. Ty pozostaniesz panią domu. – Oczywiście – odpowiedziała tym samym dziwnym, pozbawionym wyrazu głosem. – Masz prawo mieć tyle żon, ile zechcesz, Chamuasecie, i szczerze mówiąc dziwię się, że nie zrobiłeś tego wcześniej. Nie była wcale zdziwiona, jej głos brzmiał zupełnie spokojnie. Nigdy nie widział jej tak opanowanej. – Kiedy zostanie spisany kontrakt? – zapytała. Zmusił się, aby spojrzeć jej w oczy. – Już jest gotowy. Podpisałem go i ona również. – A więc to właśnie pochłaniało twoją uwagę. – Przez jej twarz przemknął lekki uśmiech. – Starannie wszystko zaplanowałeś. Czyżbyś obawiał się mojej reakcji, drogi bracie? Przykro mi, że muszę cię rozczarować. Podejrzewałam coś takiego od wielu tygodni. Kimże jest ta szczęśliwa wybranka? Nie wątpię, że księżniczką, bo przecież Ramzes nie zezwoliłby ci na poślubienie zwykłej kobiety. Odniósł nieprzyjemne wrażenie, że Nubnofret doskonale wie, o kogo chodzi. Obserwowała go ze spokojem, a jej pierś unosiła się i opadała rytmicznie. – Nie jest księżniczką – powiedział. – Pochodzi jednak z wysokiego rodu. To Tabubu. Pragnąłem jej od samego początku. Zaczął tracić cierpliwość, miał ochotę potrząsnąć Nubnofret i zburzyć jej spokój. W odpowiedzi uniosła drwiąco starannie wydepilowaną brew. – Ach, Tabubu. Zastanawiałam się, czy to nie o nią chodzi. Tego dnia, kiedy omal nie wpadła do wody... Byłeś gotów rzucić się jej na pomoc, jeszcze zanim się zachwiała. Cóż, nawet ją polubiłam. Nie przeczę, że mogłabym się z nią zaprzyjaźnić, ale ponieważ nie jest mi równa pod względem pochodzenia i pozycji, nie zamierzam traktować jej jak równej, zwłaszcza teraz, kiedy mam powody do podejrzeń, iż próbowała wkraść się w moje łaski. Jest dwulicowa, a tego nie cierpię i nie mogę tolerować. Chyba to rozumiesz. – Tak, oczywiście. – Jestem pewna, że przypieczętowała kontrakt z ogromną satysfakcją – ciągnęła Nubnofret. – Nie jesteś przecież jakimś marnym książątkiem z prowincji. Co będzie z jej synem? Czy on również tutaj zamieszka? Czy chcesz, abym poleciła służbie przygotować huczną uroczystość zaślubin, a jeśli tak, to na kiedy? Jaka jest opinia twojego ojca w sprawie tego związku? Jej pytania były jak najbardziej logiczne, lecz wyczuł w nich straszliwą wściekłość, którą wcześniej uznał za obojętność, a która pozbawiła Nubnofret siły do wykonania choćby jednego gestu. – Kontrakt stanie się ważny dopiero wtedy, gdy Penbuj wróci z Koptos z dowodami potwierdzającymi jej szlachetne pochodzenie – powiedział pospiesznie. – Wyruszył w drogę przed kilkoma dniami i na razie nie otrzymałem od niego żadnej wiadomości. – Nikt nie powiadomił mnie o jego wyjeździe. – Nubnofret przez chwilę wyglądała na niepewną, potem zaś na jej policzkach wykwitły krwawe rumieńce. – Nikt mi nic nie powiedział – dodała gniewnym tonem. – Wszystko to działo się za moimi plecami, jakbyś się czegoś wstydził, jakbyś czuł przede mną strach. Obraziłeś mnie! Kim dla ciebie jestem, skoro nie przyszedłeś do mnie z tą sprawą?! Jak długo to trwa? Jak długo, pytam?! – Przepraszam cię, Nubnofret. Jest mi naprawdę przykro. Dałbym wiele, żebyś mnie zrozumiała. – Rozłożył bezradnie ręce. – Gdybym zdecydował się na drugie małżeństwo z przyczyn dynastycznych, albo z rozkazu ojca, czy choćby dla urozmaicenia sobie życia, na pewno przyszedłbym do ciebie i omówił to z tobą. Ale to... – Oparł dłonie na jej zesztywniałych z napięcia ramionach. – Pragnę jej jak nikogo na świecie. Nie potrafię oderwać od niej myśli, na niczym nie mogę się skupić. Czuję się jak młodzik, staję przed tobą ogłupiały jak zauroczony chłopiec. Dlatego bałem się ci o tym powiedzieć. – Na wszystkich bogów! – Wyrwała się z jego uścisku. – Przecież ta kobieta to prowincjuszka, Chamuasecie! Jeżeli jej pożądasz, to weź ją! Każ jej zamieszkać z innymi konkubinami, póki się nią nie znudzisz albo kochaj się z nią w jej własnym domu, jeśli wolisz. Ale nie żeń się z nią. Zimna pogarda w jej głosie do głębi nim wstrząsnęła. – To nie jest zwykłe pożądanie – zaprotestował. – Wiem, że za pięć, dziesięć czy piętnaście lat nadal będę pragnął Tabubu i nie dopuszczę, aby posiadł ją ktoś inny. Poślubię ją. Mam do tego prawo. – Prawo! – rzuciła wzgardliwie. Spostrzegł, że drży na całym ciele. Bransolety podzwaniały cicho, a rąbek szaty dygotał nad podłogą. – Tak, masz prawo wziąć sobie małżonkę, Chamuasecie, ale nie tę kobietę. Chyba postradałeś zmysły. Twój ojciec nigdy się na to nie zgodzi. – Myślę, że wyrazi zgodę – powiedział łagodnie, starając się ją uspokoić. – Tabubu wywodzi się ze szlachetnego rodu. Jej maniery są nienaganne, nie można jej nic zarzucić. Penbuj przywiezie dowody, których zażąda Ramzes. – Dobrze, że chociaż tyle. – Uniosła głowę, a Chamuaset wyczytał w jej oczach całą litanię przypuszczeń i podejrzeń. Zaczęła bawić się bransoletami, lecz ani na chwilę nie spuściła wzroku z jego twarzy. – Powiedz mi, czy ty mnie kochasz? – Och, Nubnofret! – zawołał i wyciągnął do niej ręce, lecz ona odsunęła się. – Kocham cię z całego serca! Zawsze będę cię kochał! – Wszystko wskazuje na to, że nie tak mocno, jak tę dziewkę z Koptos – mruknęła. – Cóż, niech i tak będzie. Żądam, abyś dokładnie zapoznał mnie z warunkami kontraktu. Mam do tego prawo, muszę przecież chronić siebie i dzieci. Poza tym będę postępować tak, jak przystoi głównej małżonce i księżniczce. – Wyprostowała się. – Mówiłeś już Horiemu i Szeritre? – Jeszcze nic i błagam cię, abyś pozostawiła to mnie. Chcę zrobić to sam. Uśmiechnęła się z błyskiem okrucieństwa w oczach. – Dlaczego? – zapytała. – Czyżbyś się wstydził, mój małżonku? Przez chwilę wpatrywali się w siebie bez słowa. Chamuaset poczuł narastający w nim gniew. – To wszystko – powiedział w końcu. – Możesz odejść. Skłoniła się z przesadnym szacunkiem i lekkim krokiem wróciła do komnaty. – Ta kobieta nie jest ciebie godna – dobiegł go jeszcze jej głos. – Penbuj przywiezie ci złe wieści, niezależnie od tego, czego ode mnie zażądasz. Nie wracaj przez moje komnaty. Rozbolała mnie głowa. Chamuaset obrócił się z pełnym zniecierpliwienia chrząknięciem i poszedł do ogrodu. Postanowił, że zajmie się wyznaczeniem nowego medyka dla haremu faraona, potem zaś odpowie na wszystkie listy z Delty. Nubnofret z czasem zapomni o gniewie, zaakceptuje Tabubu i wszystko dobrze się ułoży. Powinienem czuć ulgę, pomyślał, wchodząc na rozpaloną słońcem ścieżkę, biegnącą wokół domu. Wyrzuciłem to z siebie. Hori i Szeritre nie będą mieli nic przeciwko mojemu związkowi z Tabubu. Szeritre może nawet ucieszy się, bo dzięki temu Hormin stanie się jakby jej bratem. Czy mam ochotę na huczne wesele, święto dla wszystkich mieszkańców Memfis z okazji moich drugich zaślubin? Przez chwilę zastanawiał się nad tym, czując zarazem niepokój i radość. Napełnił umysł gorączkowymi myślami, byle tylko nie przyznać się przed samym sobą, że wybuch gniewu Nubnofret był wyrazem nie tyle urażonej ambicji, co głębokiego cierpienia, które jej zadał. Kilka dni później przybył Sisenet, aby obejrzeć zwój. Ib przyjął go w chłodnej sali audiencyjnej, zatłoczonej zamorskimi sprzętami i ozdobami, zakupionymi przez Nubnofret. Postawił przed gościem wino i ciasteczka. Niedługo potem do komnaty wszedł Chamuaset i zajął miejsce przy stoliku. Po jego rozmowie z Nubnofret w domu zapanowało wyraźnie wyczuwalne napięcie, chociaż pozornie dni upływały spokojnie. Nubnofret schroniła się za tarczą sztywnej uprzejmości. Nie zaniedbywała swoich obowiązków i nie unikała kontaktów z mężem, lecz straciła drzemiący w niej zalążek kruchej dziewczęcości. Chamuaset prawie nie widywał Horiego. Wiedział, że syn niełatwo zaakceptuje jego decyzję i bał się czekającej ich rozmowy. Postanowił, że podczas następnej wizyty u Tabubu powie o wszystkim Szeritre, lecz Hori stanowił dla niego mroczną, niepokojącą zagadkę. Zmusił się, aby na chwilą zapomnieć o rodzinnych problemach i skupić się na rozmowie z Sisenetem. Kiedy uczynili zadość wymogom uprzejmości, Chamuaset zaprowadził gościa do gabinetu. Natychmiast otoczyła ich atmosfera ciszy i miłego odosobnienia. Chamuaset wskazał stojące za biurkiem krzesło, a Sisenet skłonił się i usiadł. Zwój leżał nieco z boku blatu, poruszany lekkim powiewem wiatru, wpadającego przez otwarte okno. Chamuaset przysiadł na taborecie z drugiej strony. Nie spodziewał się, aby ten niepozorny, milczący człowiek mógł udzielić mu pomocy. Sisenet obdarzył go lekkim uśmiechem i sięgnął po papirus. Chamuaset znał swoją wysoką pozycję w społeczności mędrców Egiptu, toteż nagle przyszło mu do głowy, że zwraca się o pomoc do Siseneta wyłącznie po to, aby sprawić przyjemność Tabubu. Chciał zapytać, czy gość czegoś nie potrzebuje – trzcinki, tabliczki lub chłodnego napoju – ale mężczyzna pochylił już głowę nad zwojem i wydawał się taki skupiony, że Chamuaset nie śmiał mu przerywać. W milczeniu wpatrywał się w mocne, opalone palce Siseneta, delikatnie trzymające kruchy papirus. Zdobiące je złote pierścienie z turkusami Nubnofret uznałaby niewątpliwie za zbyt proste i prymitywne, lecz jemu biżuteria gościa przypadła go gustu. Gość przysunął sobie notatki Chamuaseta i szybko przebiegł je wzrokiem. Przez chwilę Chamuasetowi wydawało się, że dostrzega w jego oczach pogardę, zaraz jednak wytłumaczył sobie, iż to wyobraźnia płata mu figle. Nagle ogarnęła go fala niepokoju. Pragnął, aby Sisenet przyznał, że zadanie jest dla niego zbyt trudne i tym samym uwolni go od obsesji. Sisenet odchrząknął, a jego wąskie wargi rozciągnęły się w lekkim uśmiechu. Podniósł wzrok, sięgnął po tabliczkę, wziął do ręki trzcinkę i ponownie rozwinął dokument. Dotykał go w niemal rytualny sposób, chociaż jego wzrok ani na chwilę nie opuszczał twarzy Chamuaseta. – To trudna forma starego egipskiego pisma – powiedział. – Nie dziwię się, że odczytanie tekstu sprawiało ci trudności, książę. Do naszych dni zachowały się tylko nieliczne zwoje z tej epoki, ja jednak miałem okazję i przywilej obejrzeć kilka z nich w Koptos, gdzie życie od pokoleń się nie zmienia. Chamuaset zdał sobie sprawę, że dziwny akcent Siseneta, którego nie potrafił zidentyfikować, stal się nagle wyraźniejszy. Przywykł już do niego, ponieważ często go słyszał u Tabubu, lecz w ustach Siseneta zyskał on delikatną, wręcz dworską melodyjność. – Czy chcesz powiedzieć, że jesteś w stanie przetłumaczyć tę... tę rzecz? – Chamuaset niecierpliwie dźgnął palcem gładki, beżowy arkusz, spoczywający między nieruchomymi dłońmi Siseneta. Sisenet uniósł brwi. – Ależ oczywiście, panie – odparł. – Proszę tylko o krótką chwilę i zaraz zapiszę tekst. Chamuaset patrzył z niedowierzaniem, jak gość kładzie tabliczkę na papirusie, aby się nie zwijał i pewną ręką zaczyna pisać po czystym arkuszu, przygotowanym przez zastępcę Penbuja. Poczuł, że trudno mu oddychać. Strach i podniecenie ujęły go w twardy uścisk. Pochylił się nad biurkiem, zaciskając dłonie między kolanami i jak zahipnotyzowany wpatrywał się w kolumny hieroglifów, wybiegające spod trzcinki Siseneta. Czas mijał. Jak to możliwe, że ten człowiek jest taki spokojny? – myślał gorączkowo. A może to, co zapisuje, nie ma większego znaczenia? Może jest to poemat miłosny, opis jakiegoś radosnego wydarzenia w rodzinie, a może po prostu lista sprzętów... Natychmiast jednak przypomniał sobie dziwną, a zarazem znajomą kadencję zdań, lekki, suchy dotyk spowitej bandażami dłoni, od której odciął zwój i już nie wiedział, co o tym myśleć. Wreszcie Sisenet wyprostował się i odłożył trzcinkę w specjalny rowek z boku tabliczki. Potem bez słowa podał arkusz Chamuasetowi, który nie potrafił opanować drżenia rąk. W komnacie zrobiło się nagle duszno. Ulotny chłód poranka ustępował miejsca upałowi. Sisenet pozwolił, aby przeczytany dokument zwinął się w rulon i czekał z rękami złożonymi na blacie. Chamuaseta oblewał pot. Zmusił się do czytania, świadomy, że Sisenet utkwił w nim baczne spojrzenie, i w myśli miotał na siebie przekleństwa za to, że zdradza tak wielki niepokój. Początkowo jego umysł nie rejestrował tego, co widziały oczy, musiał więc cofnąć się do pierwszych słów tekstu. Wkrótce jednak zapanował nad sobą i poczuł, jak jego ciałem wstrząsa dreszcz przerażenia. – O, bogowie! – wychrypiał. – Wypowiedziałem te zdania na głos, chociaż ich nie rozumiałem! Co ja uczyniłem?! Ogarniała go coraz większa fala paniki. – To nierozsądne, zwłaszcza, że książę zrozumiał po pewnym czasie, iż słowa układają się w rytm zaklęcia – odparł Sisenet. – Na szczęście w tym wypadku można to określić mianem nieszkodliwej pomyłki. Czy źle się czujesz, panie? Wyraźnie zaniepokojony podniósł się zza biurka, ale Chamuaset machnął ręką. – Nic mi nie jest – wydusił z trudem. – Chyba w to nie wierzysz, książę? – zapytał powoli Sisenet. – Przykro mi, bo to ja ponoszę winę za twoje wzburzenie. Zwój Thota istnieje tylko w mitach i legendach. Opowieści o nim są jedynie wyrazem tęsknoty człowieka za zdobyciem władzy nad życiem i śmiercią. Władzę tę posiadają wyłącznie bogowie. Ten zwój to głupi żart. – Pogardliwie tknął paznokciem starożytny papirus. – Ktoś sfabrykował zwój Thota, powodowany pragnieniem władzy, a może cierpieniem. Zapewne przeżył śmierć ukochanej osoby lub śmiertelnie bał się sądu po niegodnie spędzonym życiu. – Sisenet wzruszył ramionami. – Kto wie? Tak czy inaczej, zwój nie istnieje i nigdy nie istniał. Jeżeli zastanowisz się, panie, spokojnie nad tą kwestią, przyznasz, że istnienie takiego tekstu byłoby po prostu niemożliwe. Chamuaset starał się zapanować nad sobą. – Jestem magiem – odpowiedział. – I znam wiele zaklęć o wielkiej mocy. Wiem, że wielu magów od wieków poszukiwało tego zwoju. Wiem też, że większość z nich była przekonana, iż taki zwój istnieje i ma moc wskrzeszania zmarłych. – Ja zaś powiadam, że chociaż magia może władać wieloma dziedzinami naszego życia, bo potężny mag może nakłonić bogów do wykonania jego woli, trudno spodziewać się, iż za pomocą zaklęcia uda nam się ożywić zmarłych lub porozumieć ze zwierzętami i ptakami, choćbyśmy nie wiem, jak bardzo tego pragnęli. A taką siłę przypisuje się przecież posiadaczowi zwoju Thota. Ten zwój ma jedynie ogromną wartość historyczną. Gdyby rzeczywiście tkwiła w nim jakaś siła, odkryty przez ciebie grobowiec byłby przecież pusty, prawda? Chamuaset zacisnął zęby. Był blady i drżał na całym ciele. Miał uczucie, że śni i leży w swoim łożu w upalne popołudnie, nękany koszmarem. Sisenet mówił spokojnie, ze swoim dziwnym akcentem, na jego twarzy malowała się troska, sceptycyzm i coś, co mogło być rozbawieniem. Tymczasem Chamuaset myślał jedynie o tamtej nocy, kiedy wypowiedział nieznane słowa, potem zaś usiłował pospiesznie zniszczyć ich moc, którą poczuł wokół siebie. Wstał. – Chodź! – powiedział i nie czekając na Siseneta rzucił się do drzwi. – Ib! – krzyknął. – Każ podstawić trzy lektyki i przekaż Horiemu, że ma czekać na mnie za domem. Nogi mu się trzęsły, zmusił je jednak do posłuszeństwa i ruszył do ogrodu, czując raczej niż słysząc za sobą szybkie kroki Siseneta. Czekali w milczeniu, aż pojawi się dwunastu tragarzy z lektykami, a zaraz potem zaskoczony i niedbale ubrany Hori. Młodzieniec przyjaźnie powitał Siseneta, lecz Chamuaset, mimo nękającego go lęku, rozpoznał na twarzy syna ślady nocnego pijaństwa. Nie teraz, pomyślał ponuro. Później znajdę czas na rozmowę z Horim. Pospiesznie wsiadł do lektyki, a Hori i Sisenet poszli w jego ślady. – O co chodzi, ojcze? – zapytał Hori, lecz Chamuaset nie odpowiedział. Polecił tragarzom, aby zanieśli ich do grobowca, potem zaciągnął zasłony i oparł się o poduszki, próbując zapanować nad nerwami. Nigdy dotąd droga do Sakkary tak bardzo się nie dłużyła. Uchylił zasłony dopiero wtedy, gdy poczuł, że tragarze stawiają lektykę na ziemi. Wyszedł i stanął na piasku, który palił go przez sandały. Sisenet i Hori opuścili już swoje lektyki i szli ku niemu, mrużąc oczy przed oślepiającym słońcem. Chamuaset skinął głową i pospieszył w dół po schodach, ale u wejścia, które strzegło dwóch strażników, najwyraźniej wyrwanych przez niego z drzemki, przystanął nagle, niepewny i wahający. Żeby wejść do środka, musiał zmobilizować całą odwagę. Dotyk wilgotnego i chłodnego powietrza jak zawsze sprawił mu przyjemność, jednak uczucie to trwało tylko chwilę. Sisenet i Hori przystanęli za nim, zaintrygowani jego reakcją. Chamuaset pokonał krótki korytarz i znowu się zatrzymał. Przeszedł go dreszcz. Barwne sceny na ścianach, posągi, ustawione pod murem uszebti, a przede wszystkim sarkofagi – wszystko to emanowało złowrogą aurą, która otoczyła go ze wszystkich stron. Ukradłeś zwój, krzyczało powietrze w grobowej komorze. Zgrzeszyłeś, ty arogancki, tępy świętokradco, a teraz zapłacisz za to. Bezsilny gniew popchnął Chamuaseta do działania. Podszedł do sarkofagu, w której spoczywał tajemniczy mężczyzna, pochylił się nad zabandażowaną postacią i z całej siły wbił w nią pięść. Krucha klatka piersiowa rozsypała się, wzbijając chmurą dławiącego pyłu i drobnych odłamków kości. Mumia zadrżała, a Chamuaset cofnął rękę. – Ten człowiek jest nikim – powiedział. – Nikim. Może był sługą, ogrodnikiem lub śmieciarzem. Zwój przyszyto do jego dłoni po to, aby taki głupiec jak ja odczytał zaklęcie, nie wiedząc, co czyni, i wskrzesił ich z martwych. – Wskazał na sztuczną ścianę, którą robotnicy Horiego z takim trudem odtworzyli. Po plecach spływał mu zimny pot. – Właśnie dlatego zwój leżał tutaj, dlatego sarkofagi w ukrytej komorze nie były przykryte, dlatego wykopano tunel. A ten kolczyk, Hori... ten kolczyk... Zgubiła go martwa kobieta, kiedy wyczołgiwała się przez tunel. Gdzie oni teraz są i jakiego zła się dopuścili? Zdawał sobie sprawę, że mówi coraz mniej zrozumiale. Hori odwrócił się do Siseneta. – Co się tu dzieje? – szepnął. – Czy ojciec bredzi? Chamuaset usłyszał słowa syna i wybuchnął histerycznym śmiechem. – Ukradłem go i odczytałem! – wrzasnął. – Tylko prawowity właściciel może zrobić to bezkarnie. Skazałem się na wieczne potępienie. – Twój ojciec wierzy, że papirus, który tutaj znaleźliście, jest sławnym zwojem Thota – wyjaśnił Sisenet nic nie rozumiejącemu Horiemu. – Przetłumaczyłem go i wszystko wskazuje na to, że są to dwa nieudolnie ułożone zaklęcia, których celem ma być wskrzeszanie zmarłych i kontakt z żyjącymi stworzeniami, ale oczywiście coś takiego jak zwój Thota nie istnieje. – Spojrzał na Chamuaseta. – Zmarli wracają do życia, lecz nie na tym świecie, książę – powiedział spokojnie. – Brak dowodów na to, aby jakiś zmarły powstał kiedyś z martwych. Zwój Thota to piękny, smutny mit, którego nie można traktować dosłownie. Chamuaset wpatrywał się w niego uważnie. Sisenet postąpił krok naprzód. – Daj mi ten zwój, książę – zaproponował. – Zabiorę go i spalę. Wyciągnął dłoń, lecz Chamuaset ocknął się nagle i gwałtownie potrząsnął głową. – Nie! – warknął. – Odłożę go na miejsce, natychmiast. Wracaj do domu, Sisenecie. Mężczyzna zawahał się, otworzył usta, po czym zamknął je i bijąc pokłony opuścił komorę. Chamuaset przyglądał się, jak cień Siseneta wydłuża się na oświetlonej słońcem ścianie korytarza, potem zaś wraca do właściciela i znika. Hori zbliżył się i położył dłoń na ramieniu Chamuaseta. – Nie do końca rozumiem, co się tu dzieje, widzę jednak, że jesteś wyczerpany, ojcze – powiedział zatroskanym głosem. – Wróćmy do domu. Odpoczniesz, a potem przyjdziemy tu ze zwojem i zamkniemy grobowiec. Chamuaset na chwilę poddał się kojącemu uściskowi dłoni syna i pozwolił wyprowadzić się na zewnątrz. Lektyka Siseneta znikała właśnie wśród zabudowań północnej dzielnicy miasta. – Tak, do domu – wymamrotał. – Nie spocznę jednak, dopóki nie zrobię tego, co muszę. Pospieszmy się, Hori. Nie chcę być tutaj, kiedy zapadnie zmrok. Po powrocie do domu kazał Hori emu zaczekać na zewnątrz, sam zaś pospieszył do gabinetu i chwycił zwój, świadomie broniąc się przed wspomnieniami. Poprosił Kasę o miedzianą igłę oraz nić, po czym wrócił do zaniepokojonego Horiego. – Pojedź ze mną – poprosił syna, który bez słowa skinął głową. Wrócili do grobowca, gnani rozpaczliwą niecierpliwością Chamuaseta. Chamuaset na drżących nogach wysiadł z lektyki, przywołał Horiego i szybko zbiegł po schodach. Zmasakrowane przez niego zwłoki leżały tam, gdzie je pozostawił; wyschnięta klatka piersiowa ziała otwartą rozpadliną. – Przytrzymaj rękę! – polecił synowi. Hori podniósł lekkie, sztywne ramię i odwrócił je tak, aby ułatwić ojcu zadanie. Chamuaset nawlókł igłę i zaczął przyszywać zwój do lnianych bandaży. Papirus stawiał opór, a ręka zmarłego była sztywna jak kawał drewna, zupełnie jakby i zwój, i zwłoki robiły wszystko, by uniemożliwić Chamuasetowi wykonanie zadania. Za późno, szeptało powietrze z bezlitosną satysfakcją. Zgrzeszyłeś i jesteś przeklęty, przeklęty, przeklęty... Igła ześlizgnęła się z papirusu i Chamuaset zaklął głośno. Dwie duże krople krwi spadły na martwy palec, który zaciskał w dłoni i wsiąkły w spragnione wilgoci płótno. Jedna rozmazała się na brzegu zwoju. Przerażenie sparaliżowało Chamuaseta i tym razem nie zdołał nad nim zapanować. Dysząc ciężko wykonał ostatni szew, wyciągnął igłę i dał znak Horiemu, który powoli opuścił ramię do cuchnącego pleśnią sarkofagu. – Pokrywa! – rzucił ochryple Chamuaset. – Wezwij na pomoc strażników i tragarzy! Hori zaraził się niepokojem ojca. Wybiegł za zewnątrz i po chwili wrócił z dziesięcioma zalęknionymi ludźmi. Chamuaset wskazał im oparte o ścianę wieko i chociaż wzbraniał się je dotykać, stanął u boku syna i pomocników i pomógł im dźwignąć na miejsce wielki kawał granitu. Pokrywa z ciężkim zgrzytem opadła na sarkofag. Chamuaset spojrzał na drugi sarkofag i znowu skinął głową. – Tę także musimy zamknąć – powiedział. Tym razem stał bez ruchu i w milczeniu obserwował wysiłki sług. Kiedy drugie wieko zatrzasnęło się, mały kawałek kamienia odłupał się od sarkofagu i potoczył pod nogi Chamuaseta. Książę kopnął kamyk pod ścianę. – Hori, każ natychmiast zamknąć to przeklęte miejsce – polecił. – Nie dbam o to, czy malarze skończyli już pracę. Zasypcie schody gruzem, a na wierzchu połóżcie największy głaz, jaki uda się wam znaleźć. Każ zrobić to jeszcze przed zmrokiem. Przed zmrokiem, rozumiesz? Usłyszał panikę w swoim głosie i zorientował się, że słudzy patrzą na niego ze zdumieniem. Odwrócił się plecami do tajemnicy, która fascynowała go przez tyle miesięcy, i powoli opuścił grobowiec. Hori pospieszył za nim. – Zaraz poślę po mistrza kamieniarzy, ojcze – powiedział. – Błagam cię jednak, pomyśl o słowach Siseneta. On ma rację. Wróć do domu, połóż się spać, a potem je rozważ. Chamuaset spojrzał w mizerną twarz syna i nagle objął go i mocno przytulił, czując, jak ramiona Horiego otaczają go w talii. – Kocham cię – wyszeptał, bliski łez i załamania. – Ja także cię kocham, ojcze – odpowiedział mu stłumiony głos Horiego. Tragarze ujęli w dłonie drągi lektyki. Chamuaset z westchnieniem osunął się na poduszki. Czuł się tak, jakby serce i ciało pozbyły się wielkiego ciężaru. W końcu nic złego nie wydarzyło się od czasu, gdy wypowiedziałem to zaklęcie, pomyślał. Nikt nie umarł, nikt nie zapadł na ciężką chorobę. Na naszą rodzinę nie spadło żadne nieszczęście. Zachowałem się jak głupiec. Sisenet ma rację. Uśmiechnął się z ulgą i prawie natychmiast zapadł w sen. W ciągu następnych dni Chamuaset czuł coraz większy wstyd na myśl o swoim zachowaniu w obecności Siseneta i Horiego. Argumenty Siseneta, przemawiające za tym, że znaleziony zwój jest jedynie dziełem szalonego marzyciela, wydawały mu się teraz rozsądne i słuszne. Przez całe życie towarzyszyło mu marzenie, że pewnego dnia znajdzie zwój Thota, którego dwa zaklęcia zapewnią mu władzę nad wszystkimi żyjącymi istotami i moc przywracania zmarłych do życia. Dzięki temu stałby się bogiem. Dopiero Sisenet uświadomił mu, że to marzenie jest tylko marzeniem, płodem dzieciństwa, karmionym jego chciwością i ambicją. Prawdą było, że wszyscy egipscy magowie wierzyli w istnienie zwoju, lecz miejsce, w którym się znajdował, o ile w ogóle takie było, tworzyło jakąś tajemniczą, egzotyczną kryjówkę, gdzie spotykały się czas i wieczność, osłonięte potęgą starożytnych zaklęć i samego Thota. A jeżeli zwój kiedykolwiek znajdował się w posiadaniu człowieka, człowiek ten z pewnością był kimś więcej niż ludzką istotą. Zwój Thota w żadnym razie nie mógłby spoczywać w prostym grobowcu w Sakkarze. W miarę jak wracał do równowagi, utwierdzał się w przekonaniu, że jego reakcja była irracjonalna. Pozwolił, aby marzenie splotło się z przesądami, stanowiącymi przeciwieństwo prawdziwej magii, teraz zaś nadszedł czas, by jasne światło południa rozproszyło zasnuwającą jego umysł ciemność. Najpierw jednak musiał się zająć sprawą mieszkania dla Tabubu. Z ulgą skupił się na zaprojektowaniu i budowie nowego skrzydła domu. Wspólnie z architektem opracował plan miłych, przestronnych komnat i prywatnego przejścia łączącego nową część z resztą domu, tak aby kobieta, która ceni ciszę i spokój, mogła cieszyć się jednym i drugim, a także małego tarasu, wychodzącego na ogród z fontanną. W tym celu należało zlikwidować kwietniki i sztuczny staw, lecz Chamuaset był przekonany, że uda się to zrobić, nie zakłócając życia rodziny. Kiedy zaakceptował plan, wszystko sprowadzało się do wydania odpowiednich poleceń i wkrótce w północnej części ogrodu zaroiło się od robotników. Nubnofret przyjmowała poczynania małżonka z obojętną uprzejmością. Chamuaset dwukrotnie odwiedzał ją nocą w jej komnatach, pragnąc objąć ją i przytulić, a może nawet kochać się z nią, ona jednak odrzucała go grzecznie, lecz lodowato. Nie padły między nimi żadne ostre słowa, ale napięcie rosło, powoli ogarniając cały dom. Pogodna dotąd służba była wyraźnie przygnębiona i codzienne zajęcia, którym dotąd poświęcała się z radością, wykonywała teraz bez przekonania, czasem zaś wręcz niechętnie. Chamuaset dostrzegał te zmiany, ale nie poświęcał im uwagi. Plany nowego skrzydła domu przybierały realny kształt i wszystko wskazywało na to, że wkrótce Tabubu będzie mogła wprowadzić się do swoich komnat. Wreszcie nadszedł list od Penbuja. Kiedy go pisał, przebywał w Koptos od dwóch dni i miał właśnie rozpocząć poszukiwania. Zapadł niestety na jakąś chorobę, co przedłuży jego pobyt. Po kilku zdaniach na temat panującego w Koptos upału, ogromnych much oraz ciepłej, błotnistej wody, w której musiał się kąpać, zapewniał Chamuaseta, że zlecone przez niego zadanie zostanie wkrótce ukończone, zaś on sam pozostaje wiernym sługą swego pana. Jesteś moim najwierniejszym sługą, pomyślał Chamuaset, stojąc przy oknie ze zwojem w dłoni i wpatrując się w zrujnowany północny ogród. Moim najlepszym, najbardziej zaufanym sługą. Nagle ujrzał przed oczami twarz Penbuja, skupioną, inteligentną, czasami nieco urażoną, i pozwolił ogarnąć się fali tęsknoty za czymś, co przestało istnieć. Zapragnął, aby Penbuj stał teraz u jego boku, chciał poczuć lekki aromat wody lotosowej, którą zawsze pachniał pisarz. Chciał odzyskać ogród, chciał odzyskać Szeritre, która z dnia na dzień stała się nagle wyniosła i odległa. Pragnął odzyskać wszystko, co stracił. XIII Kiedy posłaniec śmierci przybędzie, aby cię zabrać, Nie pozwól mu się zaskoczyć. Niestety, nie będziesz mógł przemówić, Bo na widok jego strasznego oblicza ogarnie cię lęk. Kiedy Szeritre przywykła do dziwnych zwyczajów, panujących w domu Tabubu, zapomniała o swoich wcześniejszych obawach. Czuła się szczęśliwa, może nawet szczęśliwsza niż kiedykolwiek przedtem. Bakmut nadal odczuwała niepokój i usługiwała swojej pani z zaostrzoną czujnością. Szeritre była tym wzruszona, chociaż sama odkrywała w sobie coraz większą pewność siebie. Przyzwyczaiła się, że po przebudzeniu nie słyszy charakterystycznego dla wielkiego domu gwaru. Śniadanie zjadała w łożu, przyjemnie zaspana i rozleniwiona. Odkąd znalazła się poza zasięgiem matki, jej wiecznie napięte mięśnie rozluźniły się, a umysł zaczął odkrywać nowe, ciekawsze ścieżki, którymi podążał pod kierunkiem Tabubu. Tabubu przychodziła do Szeritre, kiedy ta była w łaźni, witała ją serdecznie i wracała z nią do komnat. Początkowo dziewczyna odczuwała wstyd. Zupełnie czym innym były spojrzenia służących, którzy kojarzyli się jej raczej z domowymi sprzętami niż z ludźmi, a czym innym wszechwidzące oczy Tabubu, wędrujące po jej małych piersiach, chudych jak patyki nogach i kościstych biodrach. Wiedziała, że w każdej chwili może wyprosić kobietę, lecz jakimś sposobem uznała, że spojrzenia Tabubu są ostatnim testem ich przyjaźni. Szukała w nich cienia pogardy, obrzydzenia czy litości, nigdy jednak nie zdołała go znaleźć. Po kilku dniach zaczęła niecierpliwie oczekiwać na pojawienie się Tabubu, świeżej i uśmiechniętej, która muskała wargami policzek dziewczyny i rozmawiała z nią swobodnie, patrząc, jak perfumowana woda spływa po jej skórze. – Natrzyj księżniczkę tym olejkiem – mówiła służącej i wskazywała jeden z alabastrowych słoiczków, stojących na półce. – Olejek ten zawiera balsam, który zmiękczy twoją skórę, Szeritre, i sprawi, że stanie się jędrniejsza. Słońce wywiera szkodliwy wpływ na naszą skórę. Kiedy indziej przychodziła z maleńkim naczyńkiem, zawierającym kojący krem do warg lub czymś jeszcze innym. Parę razy odprawiła służkę, która obmywała Szeritre i sama myła dziewczynę, sprawnie masując jej plecy, pośladki i uda. – Wybacz moją śmiałość, księżniczko, ale chciałabym ci powiedzieć, że znam sporo dobrych ćwiczeń na wzmocnienie mięśni nóg i pleców. Pozwól, abym ci je pokazała. Chciałabym również, jeśli pozwolisz, zmienić twoją dietę. Powinnaś przybrać trochę na wadze. Szeritre nie czuła się urażona. Zaintrygowana, pozwalała natrzeć się olejkiem, który pieścił skórę i wsiąkał w nią bez śladu, nadając jej aksamitną gładkość. Matka często namawiała ją na takie zabiegi, lecz zbuntowana córka nigdy nie godziła się jej propozycje. Z Tabubu było inaczej. Szeritre lubiła ją i doskonale bawiła się w jej towarzystwie, a co najważniejsze nie czuła się przy niej gorsza. – Ta kobieta nie powinna dotykać ciała księżniczki – oburzała się Bakmut, lecz Szeritre ignorowała uwagi służącej i towarzyszki. Tabubu znała środek na wszystko – pachnącą, ziołową płukankę, po której włosy stawały się puszyste i lśniące, maść na wzmocnienie paznokci, a także maseczkę, zapobiegającą starzeniu się skóry. Gdyby chodziło tylko o pobłażanie ciału, Szeritre szybko by się znudziła, lecz Tabubu, doradzając dziewczynie, jakie szaty powinna nosić, szczotkując długie włosy lub pochylając się, aby musnąć pudrowym cieniem jej powieki, rozmawiała z nią o wszystkim. Swobodnie przerzucały się argumentami i pytaniami, lecz Szeritre najbardziej lubiła opowieści Tabubu o przeszłości Egiptu, starożytnych bohaterach i życiu ludzi w tamtych czasach. Ranki mijały niepostrzeżenie. Tabubu nie zawsze pojawiała się w łaźni. Wówczas Szeritre czuła, jakby czegoś jej brakowało. Kiedy popołudniami Tabubu znikała w swojej komnacie, Szeritre, wykąpana i pachnąca, z włosami spiętymi kilkoma złotymi spinkami w kształcie kwiatów lub srebrną opaską, ze starannie umalowaną twarzą, odziana w szkarłatne lub żółte suknie, spieszyła na spotkanie z Horminem. Rozmawiali, grali w gry planszowe, popijali chłodne wino i wymieniali spojrzenia. Upalne popołudnia nabierały miedzianych tonów zachodzącego słońca, a wydłużające się cienie poprzedzały nadejście ciepłego zmroku. Wieczorami we czworo zasiadali do posiłku. Przygrywał im harfiarz, a stoliki przystrojone były pachnącymi kwiatami, których płatki pastelowym deszczem opadały na podłogę. Siedzieli przy zapalonych lampach, owiewani ożywczym tchnieniem wiatru, napływającego z pogrążonego w ciemności ogrodu, a Sisenet czytał im któryś ze swoich niezliczonych zwojów. Miał głęboki i spokojny głos, a czytane przez niego historie były równocześnie barwne i usypiające. Przypominały nieco anegdoty, które co rano opowiadała Szeritre Tabubu, lecz wieczór nadawał im hipnotyczną moc. Po skończonej lekturze dopijali wino i jeszcze chwilę plotkowali. Szeritre opowiadała gospodarzom o swojej rodzinie, faraonie, swoich opiniach i marzeniach, oni zaś słuchali uważnie i zadawali pytania, uśmiechali się i kiwali głowami. Znacznie później zdała sobie sprawę, że chociaż spędziła z nimi tyle wieczorów, nie dowiedziała się o nich prawie nic. Na koniec Bakmut i jeden z żołnierzy odprowadzali ją do komnaty, gdzie służące rozbierały ją i myły. Potem układała się na łożu i obserwowała przyjazne cienie, które nocna lampa rzucała na sufit i bez najmniejszego wysiłku zapadała w nieświadomość. Wydawało jej się, że nigdy już nie zechce wrócić do domu. W ciągu trzech następnych tygodni ojciec odwiedził ją dwukrotnie, lecz Szeritre za każdym razem miała wrażenie, jakby przysłuchiwała się jego słowom z ogromnej odległości. Chamuaset nie ukrywał zadowolenia z jej dobrego nastroju i piękniejącego ciała, zawsze też obejmował ją ze zwykłą sobie czułością, mimo to dotyk jego ramion sprawiał, że Szeritre kuliła się wewnętrznie. Przy okazji drugiej wizyty ojca zauważyła, że Tabubu podała Chamuasetowi jakiś zwój, pomyślała jednak, że musiał to być jakiś szczególnie ciekawy egzemplarz z kolekcji Siseneta. Palce Chamuaseta na krótką chwilę ścisnęły palce Tabubu, budząc dawny niepokój, lecz wydarzenia rozgrywające się poza domem Siseneta wydawały jej się teraz mało istotne, wzruszyła więc ramionami i postanowiła zdać się na los. Oczarowanie, którego ofiarą padł jej ojciec, na pewno z czasem się wypali, zresztą i tak nie była to jej sprawa. Doszła do wniosku, że ojciec wygląda na bardzo zmęczonego. – Czy są już jakieś wieści? – zapytała Tabubu, lecz on potrząsnął głową. – Jeszcze nie – odparł. Po chwili obydwoje odwrócili się do Szeritre z przepraszającymi uśmiechami. Nubnofret przysłała kilka pogodnych liścików, nie odwiedziła jednak córki osobiście. Szeritre była z tego zadowolona. Obecność matki zakłóciłaby spokojną harmonię domu Siseneta. Zresztą wcale nie tęskniła za Nubnofret. Spokojną harmonię zburzyli jednak sami gospodarze. W dzień drugich odwiedzin Chamuaseta, już po jego odjeździe, Szeritre wybrała się wieczorem na krótki spacer przed snem. Powietrze nadal było gorące, a ona nie potrafiła opanować dziwnego niepokoju. Przez jakiś czas przechadzała się wśród palm w asyście Bakmut i strażnika, potem zaś skierowała się ku rzece. Poziom Nilu był bardzo niski, woda stała nieruchomo, jej powierzchnia lśniła srebrzyście w świetle księżyca. Szeritre posiedziała na schodach wodnych, otulona spokojną ciemnością, aż w końcu zawróciła ku domowi. Doszła do bocznych drzwi, i w tym momencie dostrzegła dwie postacie stojące w korytarzu. Głosy docierały do niej słabo, lecz w ich postawie było coś tak intymnego, że zatrzymała się. Teraz mogła już rozróżnić słowa. Rozmówcami byli Tabubu i jej brat. – ... dobrze wiesz, że już czas – mówiła gniewnie Tabubu. – Dlaczego się wahasz? – Wiem, że już czas – odparł Sisenet. – Nie mam jednak ochoty się do tego zabierać. To poniżej naszej godności. Kiedyś uznalibyśmy, że to godne potępienia. – To było dawno temu, byliśmy jeszcze niewiniątkami – rzuciła z goryczą Tabubu. – Teraz jest to konieczne. A poza tym, jakie znaczenie ma zwykły sługa? Cóż znaczy jego... – Urwała na widok zbliżającej się Szeritre. Przez chwilę jej twarz była pełna złości i jadu, zaraz jednak zmieniła się. – Księżniczko... – zaczęła Tabubu. Sisenet skłonił się i odszedł bez słowa. – Postanowiłam przejść się trochę przed snem – wyjaśniła Szeritre. – Noc jest taka piękna, a poza tym za dużo zjadłam na kolację. Tabubu uśmiechnęła się i usunęła na bok. – Spij dobrze, księżniczko – powiedziała serdecznie, a Szeritre skinęła głową i wyminęła ją. Po dotarciu do sypialni poczuła dziwną ulgę, kiedy strażnik zajął miejsce pod jej drzwiami, a Bakmut starannie je zamknęła. Z trudem zniosła zabiegi służącej i w dziwnym nastroju wślizgnęła się pod prześcieradła. Miała wrażenie, że przed chwilą słyszała nie tyle słowa, co kryjące się za nimi emocje – zdecydowanie Tabubu i chłodną niechęć Siseneta. Burzliwa atmosfera wokół nich zupełnie nie przystawała do panującego w domu spokoju. O czym oni rozmawiali? – zastanawiała się. Kim był ten „zwykły służący”? Sama szybko przyzwyczaiła się rzucać rozkazy sługom i nie zaszczycać ich nawet jednym spojrzeniem. W tym domu służba zdawała się wtapiać w sprzęty, a ich milczenie sprawiało, że Szeritre bardziej niż kiedykolwiek doceniała możliwość zamienienia paru słów z własnymi ludźmi. Kierowana niezrozumiałym impulsem, usiadła na łożu. – Bakmut, przynieś mi mój horoskop na miesiąc Famenoth – poleciła. Służąca zerwała się z rozłożonej u drzwi maty i podeszła do skrzyni stojącej przy ścianie. Nawet go nie przejrzałam, pomyślała Szeritre. Ojciec uprzedzał mnie, że nie jest dobry, ale Famenoth przechodzi wkrótce w Farmuti, więc nie ma to wielkiego znaczenia. Mimo tego niepewnie rozwinęła zwój z zapisanym horoskopem. Tak jak mówił ojciec, był on bardzo zły. „Nie wstawaj dziś z łoża... Nie jedz wieczorem mięsa... Poświęć popołudnie na modlitwę i nie zapadaj w sen, by odwrócić gniew bogów... Pamiętaj, że Nil jest twoją ucieczką i schronieniem... Uciekaj od miłości jak od najgorszej choroby...” Zwinęła papirus i oddała go służącej. – Odłóż go na miejsce – powiedziała i położyła się na plecach. Co to znaczy, że Nil jest moją ucieczką? – pomyślała. Dlaczego powinnam uciekać od miłości? I od czyjej miłości? Ojca? Tabubu? Hormina? Zasnęła, nękana tymi pytaniami i zaniepokojona usłyszanym fragmentem rozmowy. Po raz pierwszy od przybycia do tego domu źle spała – budziła się kilkakrotnie, przekonana, że słyszy jakieś dziwne odgłosy, lecz wokół panowała cisza. Następnego ranka Tabubu zajrzała do komnaty Szeritre, aby zapytać o jej zdrowie. Słońce stało już wysoko na niebie, a pora śniadania dawno minęła. Była jak zwykle urocza, pogodna i troskliwa, więc Szeritre postanowiła zignorować dręczący ją ból i pójść do łaźni. – Późno udałaś się na spoczynek, księżniczko? – zapytała Tabubu. Klęczała u jej stóp, wmasowując olejek w łydki dziewczyny. – Nie wyglądasz na wypoczętą, powiedziałabym raczej, że robisz wrażenie dziwnie znużonej, a twoje mięśnie są zesztywniałe. Szeritre nie odpowiedziała. Stała z zamkniętymi oczami, czując głuche dudnienie w głowic, duszący aromat olejku, dotyk mokrych włosów, przyklejonych do skóry pleców, szum wody, spływającej między kamieniami po podłodze łaźni, przede wszystkim jednak zdecydowany, podniecający dotyk palców Tabubu. Trochę wyżej, Tabubu, pomyślała leniwie. Pieść moje uda tymi długimi, badawczymi palcami... Jakby odpowiadając na jej pragnienia palce Tabubu przeniosły się wyżej, dotykając, pieszcząc i gładząc. Splątane myśli Szeritre i dręczące ją poczucie zagubienia rozwiały się pod wpływem rozkosznych wrażeń. Druga część poranka upłynęła zwyczajnie. Szeritre i Tabubu odpoczywały w sypialni księżniczki, rozmawiając o błahych sprawach. Pod powierzchnią wypowiadanych przez Tabubu słów dziewczyna wyczuwała pustkę. Pani domu rozmyślała o czymś intensywnie, chociaż za wszelką cenę starała się to ukryć i zaraz po zakończeniu południowego posiłku przeprosiła obecnych i udała się do swojej komnaty. Po krótkiej drzemce Hormin, Szeritre, strażnik i Bakmut poszli do gaju palmowego, na osłoniętą krzewami polankę. Żołnierz zajął miejsce przy ścieżce, natomiast Bakmut rozłożyła matę, ustawiła na niej różne gry i usiadła w przyzwoitej odległości od księżniczki i jej towarzysza. Szeritre ułożyła się wygodnie. Zmysły miała wyostrzone na najdrobniejsze szczegóły: czuła każdą kroplę potu, spływającą z jej ciała, ukłucie gałązki pod pośladkiem, słyszała cichy szum palm i suchy szmer liści pod matą. Hormin przechylił się przez nią, aby przyciągnąć bliżej gry planszowe. Owiał ją silny zapach perfum, przyprawiając o zawrót głowy. Włosy Hormina związane były białą wstążką, której końce opadały na nagie ramię. Kontrast czerni z oślepiającą bielą płótna sprawił, że Szeritre zrobiło się słabo. Hormin zerknął na nią spod oka i uśmiechnął się lekko. – W co chciałabyś dziś zagrać, księżniczko? – zapytał. – A może wolałabyś podrzemać tu do wieczora, nie licząc upływającego czasu? Zafascynowana obserwowała ruch jego kształtnych ust i drgnienia krtani. – Chcę cię całować – powiedziała. Roześmiał się i wskazał na siedzącą dalej Bakmut. – Może w psy i szakale? Albo w kości? Dobrze się czujesz? – Tak. Nie. Czuję się jakoś dziwnie, Horminie. Zagrajmy w seneta. Zawahał się, zaraz jednak ustawił planszę, otworzył szkatułkę i wysypał z niej pionki w kształcie stożków i bębenków. – Dobrze. Chcesz być bębenkiem, księżniczko? – Nie, stożkiem. Wspólnie rozstawili pionki i zaczęli rzucać patyczkami, by ustalić, kto ma wykonać pierwszy ruch. – Twoja matka była bardzo zamyślona dziś rano – ciągnęła Szeritre. – Mam nadzieję, że nie chodzi o jakieś poważne rodzinne problemy. A może powinnam już wrócić do domu? Pytanie nie zabrzmiało poważnie i młodzieniec wybuchnął śmiechem. – Spójrz, wyrzuciłaś jedynkę – powiedział. – Rzuć jeszcze raz i zaczynaj. Zapewniam cię, że nie mamy żadnych problemów. Sądzę, że mama była po prostu zmęczona tym upałem. – Ależ ona uwielbia upał – zaprotestowała Szeritre. – Och, Horminie, pięć, pięć i cztery! Świetnie ci idzie! Cóż, prawdopodobnie wszystkiemu winna jest moja wyobraźnia. Jestem znużona tym upałem. Mam wielką ochotę popływać. Szkoda, że nie macie dużego stawu, bo myśl o pływaniu w Nilu o tej porze roku jakoś mnie nie pociąga. Przepraszam, ale źle policzyłeś. – Pochyliła się i przesunęła jego pionek o jedno pole do przodu. – Nie chciałem wylądować w Domu Sieci – powiedział niepewnym głosem. Podniosła wzrok, zdumiona jego tonem. Hormin konwulsyjnie przełykał ślinę i wpatrywał się w ten róg planszy, gdzie bóg-rybak rozpościerał swoje sieci. – To pechowe miejsce – dodał. – Jeszcze większego pecha przynosi nieczysta gra – zażartowała, lecz on nie zareagował. Wyrzuciła cztery jedynki i dwójkę. Wiedziała, że Hormin gorąco modli się do boga, w którego domu chciał się znaleźć. Zebrał patyczki i rzucił je, uzyskując taki sam wynik jak ona. – Możesz przesunąć ten pionek o dwa pola – powiedziała. – Natomiast ten musi trafić do Domu Sprzętu Rybackiego. Przesunął palcem wzdłuż górnej wargi. Zauważyła, że zaczął się pocić. – Nie – odrzekł cicho. – Wolę oddać ci ten ruch, niż przenieść się z jednego pechowego domu do innego. – Jak sobie życzysz – odparła. – Ale wtedy umożliwisz mi wejście do Pałacu i pozostanie mi już tylko skok przez wodę. Hormin nie odpowiedział. Jednym ruchem zamienił pionki miejscami i grali dalej. Na jej kpiące uwagi reagował teraz nieartykułowanymi mruknięciami albo milczeniem. Robił wrażenie dziwnie spiętego. Kiedy Szeritre wyrzuciła liczbę punktów, pozwalającą jej na umieszczenie go w Domu Wody, wydał okrzyk rozpaczy. Szeritre chwyciła jego pionek i uniosła w górę. W tym momencie poczuła zimny i wilgotny od potu uścisk dłoni Hormina. – Nie do Domu Wody – powiedział ochryple. – Jest tam zimno, ciemno, i beznadziejnie. Proszę cię, Szeritre... – Horminie, przecież to tylko gra – odparła łagodnie. – Nie gramy dziś z użyciem zaklęć, ale wyłącznie dla rozrywki. Jeżeli nie wrzucę cię do Domu Wody, przegram. Hormin zdobył się na nikły uśmiech. – A ty nie lubisz przegrywać. Uznam twoje zwycięstwo, księżniczko, ale nie skazuj mnie na Dom Wody. Wzruszyła ramionami, zaskoczona i rozdrażniona. – Cóż, dobrze. Złóż planszę, zagramy w kości. Jaką stawkę proponujesz? Niedługo potem opuścili ogród. Szeritre wygrała i Hormin obiecał zabrać ją po wieczornym posiłku na przejażdżkę łodzią. W czasie popołudniowego odpoczynku Szeritre leżała bez ruchu, zastanawiając się, dlaczego Hormin tak poważnie potraktował grę. Często grali w seneta, podobnie jak większość Egipcjan, i Hormin nigdy nie okazał rozdrażnienia z tak błahego powodu. Wydawało jej się, że dom nie jest dziś tak cichy jak przedtem. Pełen był szeptów i szmerów, zupełnie jakby wdarła się do niego cała armia myszy. Chociaż czuła zmęczenie po niespokojnej nocy i emocjonalne wyczerpanie z powodu niespełnionego pożądania, jakie budził w niej Hormin, nie mogła zasnąć. Wezwała Bakmut i poprosiła, aby natarła ją chłodną wodą, lecz dłonie Bakmut, które od wielu lat masowały i kąpały swą panią, wydały jej się niezdarne w porównaniu z dłońmi Tabubu. W końcu odesłała służącą z powrotem na matę. Dziś wieczorem wypiję dużo wina, pomyślała z irytacją. Sprowadzę do komnaty harfiarza i będę tańczyć przy muzyce, całkiem sama. Ciekawe, co porabia Hori? Dlaczego dotąd mnie nie odwiedził? Prześlę mu jutro wiadomość. W czerwonych promieniach zachodzącego słońca wypłynęła z Horminem na wodę. Siedzieli w ciszy na rufie, wpatrując się w przesuwające się za burtą północne przedmieścia, potem zaś w dojrzewające pola i różowe lustra obsadzonych palmami kanałów irygacyjnych. Kiedy na wodnych stopniach mijanych posiadłości zaczęły zapalać się pochodnie, a kontury rosnących nad brzegiem drzew i krzewów straciły swą ostrość, Hormin kazał wioślarzom zawrócić i razem z Szeritre wszedł do niewielkiej kabiny. Bakmut stanęła na zewnątrz. W granatowoszarym mroku osunęli się na poduszki, spleceni w uścisku. Ich oddechy były gorące, usta spragnione pocałunków, dłonie rozpalone i drżące. – Och, Horminie, nie przypuszczałam, że mogę być tak szczęśliwa – wyszeptała Szeritre. – Jakże pogardzałam miłością i drwiłam z tych, którzy ją znaleźli! A wszystko po to, aby nie przyznać się, że ja również jej pragnę. Hormin przycisnął lekko palce do jej warg. – Ciii... – wyszeptał. – Nie patrz wstecz, najdroższa siostro. Tamta Szeritre już nie istnieje. Kocham cię i nasza przyszłość pełna będzie takich nocy. – Nie, nie takich – powiedziała, siadając i odrzucając na plecy splątane włosy. – Nie takich, bo to prawdziwa udręka. Mieć ciebie, a jednocześnie nie mieć cię wcale... Zamilkła, zadowolona, że gęsty mrok kryje jej rumieniec. – Już wkrótce będziesz mnie miała – odparł. – Pobierzemy się, Szeritre. Wątpisz w to? – Nie – szepnęła, starając się, aby Bakmut nie usłyszała jej słów. – Ale kiedy to się stanie? Jestem księżniczką, co oznacza, że czas oczekiwania na zawarcie związku małżeńskiego będzie długi. Hormin milczał. W miarę jak chwile mijały jedna za drugą, zaczęła drżeć na całym ciele. Musi wymyślić jakąś odpowiedź, pomyślała ze smutkiem, bo nie wie, co powiedzieć. Kiedy w końcu przemówił, jego słowa wprawiły ją w całkowite zaskoczenie. – Wiem, że to potrwa – stwierdził. – I gdyby chodziło wyłącznie o protokół, pokazałbym dworakom język i po prostu uciekł z tobą. Uśmiechnęła się z ulgą. – Jest jednak coś jeszcze – ciągnął. – Czy wiesz, że twój ojciec zamierza poślubić moją matkę? Wstrząs odebrał jej mowę, lecz w głębi serca wiedziała, że to musiało się stać. Ojciec był zauroczony Tabubu, wiedziała o tym, nie chciała jednak przyjąć do wiadomości naturalnej konsekwencji jego obsesji. Ostrzegałam go przed tym, pomyślała. Tabubu jest zagrożeniem dla mężczyzn, czuję to. Z drugiej strony ojciec ma prawo poślubić tyle kobiet, ile zechce. To małżeństwo na pewno go uszczęśliwi. Och, Hori, mój drogi, kochany Hori. Jaki wpływ wywrze na ciebie ta zmiana? A jak wpłynie na dalsze życie mamy? Mimo wszystko myśl o nowym związku ojca bardzo ją ekscytowała, chociaż sama nie wiedziała dlaczego. Podniecenie to podsycał płomień pożądania, jakie czuła do Hormina. – Nie – powiedziała bez tchu. – Nic o tym nie wiedziałam. Jesteś pewien? Skąd wiesz? – Przeglądałem zwoje leżące na biurku wuja, bo chciałem znaleźć opowieść, którą czytał nam przedwczoraj – wyjaśnił. – Przypadkiem rozwinąłem jeden z nich i zorientowałem się, że jest to kontrakt małżeński z pieczęcią twojego ojca i mojej matki. – Rozmawiałeś z nią o tym? Ciekawe czy ojciec rozmawiał o swoim małżeństwie z matką i z Horim? A jeżeli tak, to dlaczego nic o nim nie powiedział? – Nie – rzekł Hormin. – Sądzę, że matka powie mi we właściwym czasie. Przykro mi, Szeritre. Myślałem, że skoro sprawy zaszły tak daleko, ojciec na pewno powie ci o wszystkim. Byłem nawet przekonany, że wspomnisz o tym, ale ty milczałaś... Przez jedną chwilę Szeritre drżała z wściekłości. Dopóki Tabubu nie przeprowadzi się do nowych komnat, które Chamuaset niewątpliwie dla niej wybuduje, dopóki nie załatwione zostaną wszystkie problemy prawne, związane z zawarciem małżeństwa przez księcia z panującej dynastii, ona i Hormin muszą pozostać tylko przyjaciółmi. Ojciec naraził na szwank moje szczęście, szczęście, na którym tak mu niby zależy, myślała. Bądź przeklęty, ojcze, ty i to twoje głupie zauroczenie. Dlaczego nie mogłeś przespać się z nią kilka razy i poczekać, aż ogień wygaśnie w twoich lędźwiach?! Siła wściekłości wprawiła ją w zdumienie i smutek. Hormin zapalił lampę i kabina wypełniła się miękkim, złotawym blaskiem. – Dobrze się czujesz? – zapytał niespokojnie. – Bardzo pobladłaś, księżniczko. Z trudem przełknęła ślinę. – Nasze plany będą musiały zaczekać – wydusiła z siebie. – Jestem wściekła, Horminie, to wszystko. Ojciec nie robi przecież nic złego. Rozległ się okrzyk wioślarza i Hormin pomógł wstać Szeritre. – Jesteśmy w domu – powiedział. – Naprawdę przykro mi, że naraziłem cię na taki wstrząs. Wybacz. Błagam, nie mów nic swojej rodzinie. Popełniłem wielki błąd. To nieprawda, pomyślała ponuro, opuszczając kabinę. Tu jest teraz mój dom, u twego boku. Poślubię cię i będę tu żyła,. i nigdy nie wrócę do swoich komnat w domu ojca. Tak bardzo chciałabym porozmawiać z Horim. Dlaczego dotąd mnie nie odwiedził? Tej nocy również źle spała. Śnił jej się Dom Wody – rozległe, ciemne jezioro i ona, stojąca na brzegu. Zapadał zmrok i szary bezmiar bezbarwnego nieba rzucał mglisty cień na nieruchomą powierzchnię wody. Tuż pod nią poruszały się jakieś ni to stworzenia, ni to istoty, na które nie chciała patrzeć, a jednak nie potrafiła odwrócić od nich wzroku. Kształty zbliżały się coraz bardziej, jakby przyciągał je jej widok. Obudziła się z bijącym sercem i obolałym ciałem. Chwilę leżała bez ruchu, wsłuchując się w poranny śpiew ptaków wśród palmowych liści, potem znowu usnęła. Ocknęła się w chwili, gdy Bakmut wnosiła śniadanie do komnaty. Widok wchodzącej do łaźni Tabubu, jak zwykle pięknej i pełnej życia, sprawił jej niewysłowioną radość. – Miałam straszny sen – wyrzuciła z siebie Szeritre. Tabubu uśmiechnęła się lekko. – Być może zjadłaś wczoraj zbyt późno coś ciężko strawnego, księżniczko – powiedziała spokojnie. – Przykro mi, że widzę cię tak rozstrojoną. – Jej krytyczne spojrzenie przesunęło się po nagim ciele dziewczyny. – Jesteś bardzo spięta – dodała z dezaprobatą. – Chodźmy do mojej komnaty. Zrobię ci masaż. Wzięła wysoki alabastrowy dzban i wyszła z łaźni. Szeritre pospieszyła za nią, wyciskając wodę ze splątanych włosów. Na końcu szła Bakmut. Pod drzwiami Tabubu nie było żadnego strażnika. Przez głowę Szeritre przemknęła myśl, że może powinna wezwać żołnierza, który czuwał pod jej komnatą, zaraz jednak wzruszyła ramionami. Nie czyhało tu na nią niebezpieczeństwo, dom był zresztą tak mały, że wystarczyłby jeden jej krzyk, aby wartownik nadbiegł w ciągu paru chwil. Bakmut wślizgnęła się do komnaty tuż za nią, zamknęła drzwi i przykucnęła w kącie. Tabubu wskazała Szeritre łoże. – Oto olejek, który lubię wmasowywać w skórę, kiedy czuję się szczególnie spięta – powiedziała, wyjmując korek z alabastrowego naczynia. – Za chwilę poczujesz się o wiele lepiej. Szeritre z westchnieniem ułożyła się na brzuchu, czując na plecach pełne dezaprobaty spojrzenie Bakmut. – Dziękuję ci, Tabubu. Masaż to ciężka praca. Czy na pewno nie wolałabyś, aby zastąpiła cię moja służąca? – Skądże znowu, księżniczko – odparła Tabubu. – Musiałabym stać obok i bez przerwy ją instruować, co byłoby nudne. Proszę, zamknij oczy i ułóż łokcie nieco niżej, żeby rozluźnić mięśnie ramion. Szeritre spełniła polecenie Tabubu. Komnata pachniała ciepłym snem i dziewczynie wydawało się, że obok rozkwitającego aromatu olejku do masażu wyczuwa lekki zapach niedawno zgaszonej lampki nocnej. Dłonie Tabubu zataczały leniwe kręgi na jej ciele, rytmicznie przesuwając się aż do ramion. – Dolałaś do olejku odrobinę swoich perfum – zauważyła Szeritre, czując, jak jej ciało staje się coraz lżejsze i bardziej rozluźnione. – Pięknie pachnie... Zapach olejku był rzeczywiście oszałamiający. Prócz mirry wyczuwało się trudną do rozpoznania woń. Szeritre poczuła, że zaczyna zapominać o koszmarnym śnie i uspokajać się pod dotykiem zręcznych rąk Tabubu. Przez pewien czas kobieta masowała plecy dziewczyny, barki i ramiona, aby wkrótce skupić uwagę na pośladkach i udach, powolnymi, hipnotycznymi ruchami masując niewielkie, jędrne wzgórki. Ciało Szeritre zapłonęło, a gdy dłonie Tabubu musnęły szczelinę między pośladkami, rozsunęła lekko uda. Jęknęła cicho, nie zdając sobie sprawy, że z jej gardła wydobywa się jakiś dźwięk. – Czy sprawiam ci ból, księżniczko? – zamruczała Tabubu. – Nie – wyszeptała Szeritre, nie otwierając oczu. Jej piersi i brzuch były cudownie gorące. – To wspaniałe, że zupełnemu rozluźnieniu może towarzyszyć tak silne podniecenie, prawda? – niskim głosem spytała Tabubu. – Czy dobrze się czujesz? Szeritre nie była w stanie udzielić jej odpowiedzi. Obiema rękami chwyciła prześcieradło i z rozchylonymi wargami czekała, aż Tabubu dotknie wreszcie zakazanego miejsca... Dłonie Tabubu opuściły ją na chwilę, zaraz jednak wróciły, a ich dotyk wydawał się teraz mocniejszy, bardziej zdecydowany. Szeritre znowu jęknęła. Nagle palce Tabubu wślizgnęły się między piersi Szeritre a prześcieradło, uciskając i masując twardniejące sutki. Dziewczyna otworzyła oczy i uniosła się na łokciu. Ujrzała nad sobą nagiego Hormina. Patrzyła na niego z sennym zdziwieniem, on zaś powoli odwrócił ją na plecy. – Twoja matka... – zaczęła Szeritre, ale Hormin położył się przy niej i zamknął jej usta pocałunkiem. – Ja zajmę się tobą znacznie lepiej niż ona – szepnął. – I nie martw się o Bakmut. Obudzi się dopiero za jakiś czas. – Uśpiłeś ją? Ależ Horminie... Przykrył dłonią jej usta i gest ten napełnił ją jeszcze większym podnieceniem. – Pragnę tego tak samo jak ty – powiedział. – Nie obawiaj się. Twoja służka nie będzie pamiętała, że zasnęła. Nic jej się nie stanie. Powinnam się niepokoić, pomyślała. Powinnam teraz wstać i uciec. W tej samej chwili jej ręka dotknęła brzucha Hormina i zaczęła zsuwać się w dół, wiedziona własnym instynktem. Hormin jęknął i przywarł wargami do szyi Szeritre. Przez pozostałą część dnia nie widziała Hormina. „Uciekaj od miłości jak od choroby” – tak brzmiało jedno z zaleceń w jej horoskopie. Tymczasem oddała się z dziką, nieopanowaną, radością młodemu mężczyźnie, który posiadł jej ciało i serce. Już wczesnym popołudniem niecierpliwie wyglądała nocy, aby znowu się z nim kochać. Leżąc z rękami założonymi pod głową, zastanawiała się nad tym, co zrobiła, a pamięć podsuwała jej obrazy rozkosznych zmagań z Horminem i jej reakcji na każdy jego dotyk. Kiedy pożądanie, które rozpalił w niej Hormin zniknęło, dały o sobie znać zasady moralne, wpajane jej od dzieciństwa. Księżniczka nie może wydać na świat dziecka zwykłego człowieka. Księżniczce nie wolno nawet myśleć o powierzeniu swej boskiej osoby zwykłemu człowiekowi. Księżniczka może zostać surowo ukarana za utratę dziewictwa przed zawarciem związku małżeńskiego. O tym zakazie myślała teraz z rosnącym niepokojem. Nie oddałam się przecież jakiemuś handlarzowi ze stoiska na bazarze, pocieszała się. Hormin i ja jesteśmy właściwie zaręczeni, a on pochodzi ze szlachetnego rodu. Nie mogę się już wycofać, nie mogę kryć się ze swoją decyzją. Jeżeli mam znowu zaznać rozkoszy, jaką daje jego ciało, muszę powiedzieć o wszystkim Bakmut. Ojciec dowie się pewnie o moim postępku w ciągu najbliższych dni. Nie ulega wątpliwości, że moją kapitulację zaaranżowała Tabubu, i to właśnie najbardziej ją szokowało. Czyżby była pozbawiona zasad moralnych? A może uważa mnie za narzeczoną swojego syna? A może chce zapewnić sobie moje poparcie w negocjacjach z ojcem? Poparcie, które częściowo wymusiła? Potępiała uczynek Tabubu i czuła niesmak, wyobrażając sobie matkę i syna, spokojnie omawiających jej upadek nad czarką wina w ogrodzie, zupełnie jakby była towarem, przedmiotem, istotą pozbawioną własnej woli. Cóż, nie okazała przecież, że ma własną wolę. Pożądała go ze wszystkich sił i dobrze wiedziała, że każdy dzień pobytu w tym domu przybliża jej kapitulację. Była milczącą współpartnerką w ich grze i teraz mogła winić jedynie siebie. Będzie musiała stawić czoło tej sytuacji. Ojcu nie pozostanie nic innego, jak ogłosić ich zaręczyny. Biedny ojciec! Ciekawe, czy bardzo go to dotknie... – Bakmut! – zawołała, a służąca zerwała się z podłogi, gdzie polerowała biżuterię swej pani i podeszła do łoża. – Czy to ty przesyłasz ojcu informacje o moich poczynaniach? Bakmut uniosła brwi. – Nie, księżniczko – odparła zdecydowanie. – Wobec tego kto? – zapytała Szeritre. – Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że to ten pisarz, który wałęsa się z kąta w kąt, ponieważ nie ma zbyt wiele do roboty – odparła Bakmut. – Im szybciej wrócimy do domu, tym szybciej rozleniwieni słudzy będą mogli zająć się uczciwą pracą. Szeritre rozplotła ręce i usiadła. – Jesteś moją przyjaciółką, prawda, Bakmut? – spytała. Służąca skłoniła się lekko. – Towarzyszysz mi od czasów, kiedy razem bawiłyśmy się na podłodze dziecinnej komnaty, i zawsze mnie rozumiałaś. Wiem, że nigdy byś mnie nie zdradziła. Bakmut patrzyła jej prosto w oczy. – Służę wyłącznie tobie, nikomu innemu, księżniczko – powiedziała. – Nigdy bym cię nie zdradziła, ale z moją lojalnością wiąże się prawo mówienia ci tego, co myślę. Szeritre roześmiała się. – Zawsze to robiłaś! – odparła i nagle spoważniała. – Nigdy nie zawierałam dziewczęcych przyjaźni. Jesteś wprawdzie tylko służącą, ale i moją przyjaciółką, jedyną, jaką mam. Co sądzisz o Horminie? Bakmut wydęła wargi. – Wiem, że darzysz go, pani, uczuciem, co oznacza, że musi posiadać wiele zalet – odparła. – Ale ty go nie lubisz. – Nie do mnie należy wydawanie sądów o lepszych ode mnie. – To prawda – przyznała niecierpliwie Szeritre. – Ale zadałam ci pytanie, możesz więc udzielić na nie odpowiedzi, nie obawiając się mojego niezadowolenia. – Doskonale – oświadczyła chłodno Bakmut. – Nie lubię go. Jest bardzo piękny, podobnie jak twój brat Hori, brak mu jednak otwartości i dobroci księcia. Wyczuwam w nim małostkowość. Natomiast jego matkę uważam za sprytną, pozbawioną skrupułów kobietę, chociaż ty, pani, chciałabyś obdarzyć ją swoją przyjaźnią. – Dziękuję ci za szczerość, Bakmut – powiedziała Szeritre. – Teraz zaś rozkazuję ci, abyś wpuszczała Hormina do mojej komnaty o każdej porze dnia i nocy i zostawiała nas samych. Na twarzy Bakmut pojawił się wyraz dezaprobaty. – Twoje sprawy, księżniczko, leżą mi na sercu, muszę więc powiedzieć, że to polecenie wcale mi się nie podoba. Jesteś księżniczką królewskiego rodu. – Wiem o tym – przerwała jej Szeritre. – To nie jest prośba, lecz rozkaz, rozumiesz? Nie chcę, aby ktokolwiek czynił cię odpowiedzialną za moje postępowanie. – Rozumiem – skłoniła się sztywno Bakmut. – Nie życzę też sobie, abyś rozmawiała o tym z innymi służącymi. Nie kłam, jeżeli ktoś zada ci bezpośrednie pytanie, ale i nie plotkuj. – Nigdy nie plotkuję, pani. Kiedy miałabym znaleźć na to czas? Twoja matka, księżniczka Nubnofret, starannie nas wszystkich wyszkoliła. Jeśli zaś chodzi o rozmowy ze sługami tego domu... – Bakmut zaśmiała się niewesoło. – Bardziej przypominają żywe trupy niż ludzi. Gardzę nimi. – Świetnie. Widzę, że dobrze się rozumiemy. – Jest jeszcze coś, o czym chciałabym ci, pani, powiedzieć. Pobyt w tym domu bardzo cię zmienił i wiele z tych zmian jest wspaniałych. Pozbyłaś się nieśmiałości, która cię prześladowała i goryczy, której często dawałaś wyraz w mojej obecności. Ale ten nagły rozkwit sprawił też, że stałaś się dziwnie twarda. Proszę o wybaczenie, jeśli cię obraziłam. – Wybaczam ci – spokojnie powiedziała Szeritre. – Wracaj do swoich zajęć. Służka podniosła porzuconą szmatkę do czyszczenia ozdób i przysiadła na podłodze obok rozłożonych na kawałku płótna naszyjników, bransolet i kolczyków. Szeritre wstała i zaczęła przechadzać się po komnacie, z roztargnieniem dotykając ścian, słoiczków z kosmetykami, przenośnego ołtarzyka Thota. Wiedziała, że nie może zawrócić z obranej drogi. Przypomniała sobie siebie sprzed przyjazdu tutaj i pomyślała, że Bakmut ma rację. Pod zmianami, jakie w niej zaszły, kryła się nowa, dziwnie chłodna beztroska, która mogła zmienić jej świeżo odnalezioną pewność siebie w bezmyślną brawurę. Zasługuję przecież na odrobinę szaleństwa, pomyślała buntowniczo. Zbyt długo byłam więźniem mojego dziecinnego „ja”. Chcę poznać nieznane terytoria i emocje, nawet jeśli pociągną mnie za sobą, jak rozhukane konie rydwan, i będę musiała walczyć, aby nad nimi zapanować. Postanowiła zjeść skromny obiad u siebie, wieczorem jednak zebrała się na odwagę i zasiadła w sali jadalnej przy swoim stoliku. Sisenet był jak zwykle uprzejmy i małomówny, Hormin, ku jej ogromnej uldze, traktował ją zupełnie normalnie, z ciepłym szacunkiem i czułością, tylko zachowanie Tabubu wzbudziło w Szeritre wyraźny niepokój. Była niezwykle ożywiona, a jej piękne, smukłe ręce fruwały nad potrawami i wśród kwiatowych girland w rytm granej przez harfiarza melodii lub podkreślając wypowiadane przez nią słowa. Szeritre czuła, że oczy Tabubu śledzą każdy jej gest, a kiedy spojrzały na siebie, we wzroku kobiety wyczytała obraźliwe zrozumienie i przyzwolenie. Tej nocy Hormin przyszedł do niej, przynosząc mokre od rosy kwiaty, którymi pieścił jej twarz i prosty złoty amulet, który zawiesił na jej szyi. Bakmut posłusznie zostawiła ich samych. Tym razem Szeritre wstała na powitanie kochanka i pozwoliła, aby jej szata opadła na podłogę. Pieszczoty Hormina były niespieszne i czułe, a jego pożądanie tliło się jak ogień w chłodną noc, rozpalając pełnym płomieniem i przygasając. Przez kilka następnych dni czekała z niepokojem na wiadomość od ojca. Spodziewała się pełnego oburzenia listu, w którym Chamuaset zażąda jej niezwłocznego powrotu do domu, lecz list taki nie nadszedł. Może pisarz-szpieg nie wiedział o tym, co stało się między nią i Horminem, a może korzystał z tego, że ma niewiele pracy i okłamywał swojego pana. Szeritre nie potrafiła jednak pozbyć się myśli, że może ojciec jest zbyt zajęty swoimi sprawami, aby interesować się jej losem. Budziło to w niej niezrozumiały gniew. Wrócę do domu i dowiem się, dlaczego milczy, postanowiła. Porozmawiam z Horim i zapytam go, dlaczego mnie ignoruje. Jednak czar istnienia poza czasem, jaki rzucał na mieszkańców dom Siseneta, ogarnął i ją samą, toteż zwlekała, nie zdając sobie sprawy z przemijających dni. Hormin zaczął zapraszać ją na wspólne wyprawy na pustynię, gdzie polował w chłodne, pełne wydłużających się cieni wieczory. Zabierał ze sobą strażnika, gońca i myśliwskiego psa, którego w ciągu dnia trzymano na łańcuchu przy pomieszczeniach dla służby. Czasami wyruszał pieszo, najczęściej jednak zaprzęgał konia do rydwanu i gnał jednym z prawie niewidocznych szlaków, wiodących ku wydmom. Szeritre zastanawiała się początkowo, czy nie odrzucić zaproszenia. W rydwanie musiałaby stać za plecami Hormina, co mogło być niebezpieczne, poza tym zawsze bała się koni. Co więcej, faraon na pewno nie byłby zadowolony, że jego wnuczka została ranna albo nawet zabita przez zwykłą głupotę. Była jednak uzależniona od Hormina jak od narkotyku, pojechała więc z nim, stojąc w chwiejącym się rydwanie, przed chroniącym ją od upadku strażnikiem, podczas gdy koń robił wszystko, by przeciągnąć ich po rozpryskującym się spod kół piasku. Obok biegł żółty pies z wywieszonym jęzorem. Hormin miał nadzieję, że uda mu się upolować lwa, ale zwykle wracał do domu z pustymi rękoma. Kilka razy jednak udało mu się coś upolować. Raz była to gazela, która wyskoczyła zza niewielkiego skupiska skał i rzuciła się do ucieczki, bijąc piasek smukłymi, zgrabnymi nogami. Hormin pobiegł za nią z uniesionym oszczepem, wzbijając stopami małe fontanny piasku, i nim Szeritre zdołała odzyskać oddech, powalił zwierzę jednym ciosem i z pełnym satysfakcji uśmiechem stanął nad drgającym jeszcze ciałem. Radość, jaką znajdował w tej rozrywce, była jednocześnie odpychająca i fascynująca. Ukazywała tę stronę jego charakteru, której istnienia Szeritre nawet nie podejrzewała. Trudno jej było pogodzić się z faktem, że delikatny, dobrze wychowany młodzieniec, który odgadywał jej najskrytsze myśli, obrzuca przekleństwami uciekające zwierzę lub wznosi triumfalne okrzyki na widok ofiary padającej na ziemię z oszczepem w ciele. Wieczorami po takich przeżyciach kochał się z nią namiętnie i dziko, zupełnie jakby to ona była zwierzęciem, które należy osaczyć, schwytać i pokonać w walce. Jeszcze bardziej zdumiewała ją jej własna reakcja. Ukryta głęboko prymitywna nuta odpowiadała dzikością na jego dzikość, toteż coraz częściej z pobłażliwością i niedowierzaniem wspominała minione dni dziewictwa. Ciekawe, czy moja matka wie tyle, co ja, zastanawiała się. Czy ojciec domaga się od niej tego, czego żąda ode mnie Hormin? A nawet jeśli tak, to czy spełnia jego żądania? Myśl o ojcu budziła jednak w niej wstyd, dlatego pospiesznie ją odepchnęła. Któregoś wieczoru umówiła się z Horminem za budynkiem, w którym mieszkała służba, i murem oddzielającym posiadłość od pustyni. Spóźniła się, ponieważ dyktowała list do niewdzięcznego Horiego, postanowiła więc skrócić sobie drogę, przechodząc przez dziedziniec dla służby wprost ku tylnej bramie. Duży podwórzec był pusty. Wśród zbitych grud pyłu, kurzu i śmieci, które wynoszono z domu i zostawiano pod murem, aby potem rozrzucić je na pustyni, podskakiwały wróble. Szybko przeszła przez furtkę. Nigdy wcześniej nie zwracała uwagi na leżące odpadki. Śmieci nie pozostawały tu długo. Oczyszczające, ogniste promienie słońca niwelowały wszelkie zapachy, a szakale i pustynne psy pożerały wszystko, co nadawało się do zjedzenia. Dziś jednak jej uwagę przykuł jakiś przedmiot na wpół zagrzebany w piasku. Przystanęła, aby sprawdzić co to jest. Światło odbijało się od połamanej szkatułki na trzcinki. Szeritre pochyliła się i podniosła ją. Pęknięty brzeg zaplątał się w kawałek grubego płótna, z którego wysypały się fragmenty potłuczonych naczyń. W zwoju materiału tkwiło jeszcze coś, więc Szeritre z pełnym obrzydzenia grymasem wytrząsnęła go ostrożnie i odrzuciła na stos śmieci. Ze środka wypadła prymitywna, woskowa figurka, przedstawiająca postać ludzką o grubym karku i kanciastych ramionach. Ręce odpadły, brakowało też jednej stopy, lecz Szeritre natychmiast zauważyła, że głowa została w kilku miejscach przebita ostrym i cienkim narzędziem, najprawdopodobniej igłą. Małe dziurki zapchane były drobinami piasku, takie same otwory znajdowały się też w okolicy serca. W miękkim, brązowym wosku ktoś wyrył hieroglify i kiedy Szeritre podniosła figurkę wyżej, serce zabiło jej niespokojnie. Była córką maga i doskonale wiedziała, że ma przed sobą lalkę używaną do rzucania zaklęć. Ktoś ulepił ją, wypisał na niej imię swojego wroga, a następnie, mamrocząc złowrogie formuły, przebił jej głowę i serce miedzianymi igłami. Figurka była spłaszczona, trudno było więc odczytać znaki. – Nie dotykaj tego, księżniczko! – ostrzegł towarzyszący jej strażnik. Na dźwięk jego głosu z cichym okrzykiem odrzuciła lalkę daleko od siebie. Szkatułka na trzcinki była prawdziwym arcydziełem, misternie inkrustowana złotem, ozdobiona podobiznami Thota, boga pisarzy z głową ibisa, wykonanymi z błękitnego fajansu. Szeritre wpatrywała się w nią przez chwilę. Widziała ją wcześniej, nie mogła sobie jednak przypomnieć gdzie i kiedy. W końcu położyła ją na piasku obok śmieci i rozrzuciła palcem małe, ostre kawałki naczynia, które było kiedyś dużym dzbanem. Rozpoznała jego przeznaczenie, zdołała nawet odcyfrować kilka oderwanych słów śmiertelnej klątwy, którą wypisano na dzbanie, zanim czyjaś ręka go nie zniszczyła. Jego serce... pęknie... sztylety... ból... ani dnia... w przerażeniu... Ktoś z mieszkańców tego domu chowa w sercu straszliwą nienawiść, pomyślała. Zaklęcie zostało wypowiedziane, rytuał odprawiony, czego dowodem były leżące tu narzędzia. Ciekawe, czy klątwa okazała się skuteczna, czy ofiara poznała wcześniej zagrożenie i wypowiedziała na czas zaklęcie odwracające jej działanie. Szeritre zadrżała i krzyknęła, widząc cień, który padł na ziemię tuż przed nią. – Co robisz, księżniczko? Wskazała Horminowi znalezioną szkatułkę. – Zauważyłam ją, bo inkrustacja błysnęła w słońcu – wyjaśniła, drżąc na całym ciele. – Próbowano zabić kogoś za pomocą tych przedmiotów, Horminie. Wzruszył ramionami. – Służący kłócą się między sobą i zazdroszczą sobie najrozmaitszych rzeczy – odparł. – Służba wszędzie jest taka sama. Pewnie to któreś z nich zajmuje się rzucaniem zaklęć. – Więc wasi słudzy czasem się odzywają? – zapytała z lekką kpiną. – We własnym gronie są nawet gadatliwi – powiedział Hormin. – Nie myśl o tym więcej, księżniczko. Chciałabyś przejechać się konno? Szeritre kiwnęła głową z roztargnieniem i ruszyli do czekającego rydwanu. Nie potrafiła pozbyć się myśli, że znaleziona wśród śmieci szkatułka jest jej dobrze znana. Świadomość tego prześladowała ją w ciągu następnych dni, zawsze jednak pamięć odmawiała jej posłuszeństwa, odsuwając właściwe skojarzenie. Czasami przychodziło jej do głowy, że woskową figurkę ulepił uczony Sisenet, kiedy indziej, że zrobiła ją Tabubu, która interesowała się medycyną i pewnie magią, nie potrafiła jednak wyobrazić sobie w tej roli żadnego z nich. Tabubu przestała przychodzić rano do łaźni. Widocznie osiągnęła, co chciała, doszła do wniosku Szeritre. Nie sprawiło jej to jednak przykrości. Wydawało jej się, że ona i Hormin podpisali już umowę małżeńską, tylko za sprawą jakichś czarów nie zapamiętała tej ceremonii, co nie zmieniło faktu, że byli mężem i żoną, a ona mieszka już w domu małżonka. Poranki nadal spędzali razem. Często przeprawiali się na drugi brzeg rzeki i spacerowali zatłoczonymi ulicami Memfis, czego nie robili, zanim nie zostali kochankami. Tłumy, hałas i mieszanina zapachów wprawiały dziewczynę w stan napięcia i niepokoju, toteż zawsze z ulgą wchodziła na pokład barki i wracała do bezpiecznej ciszy odizolowanego domostwa. Pewnego dnia siedziała w komnacie Tabubu, już umalowana i ubrana, lecz jeszcze nie uczesana. Oglądały razem biżuterię Tabubu, zupełnie jakby były siostrami, albo równymi sobie w hierarchii społecznej. Irytowało ją to czasami, żywiła jednak zbyt głęboki podziw dla tej kobiety, aby zaprotestować i narazić się na jej niezadowolenie. Podziwiała kolekcję biżuterii, bo znalazła w niej wiele pięknych i starych ozdób, które teraz były praktycznie nie do zdobycia. – Moja matka miała tradycyjny gust – wyjaśniła Tabubu, patrząc, jak Szeritre przesuwa między palcami pierścienic, bransolety, amulety i naszyjniki. – Wiele rzeczy odziedziczyła po przodkach. Uważała je prawie za święte, ponieważ w jej rodzinie przechodziły z matki na córkę. Ja także je wysoko cenię. Mój mąż podarował mi wspaniałą biżuterię, a mimo to noszę ozdoby mojej matki. – Przyłożyła do szyi Szeritre srebrny wisior z onyksowym okiem Horusa. – Lekka, piękna rzecz, przydaje blasku twojej urodzie, księżniczko – powiedziała. – Jest też potężną tarczą przeciwko złu. Podoba ci się? Szeritre już miała dać wyraz zachwytowi, kiedy wzrok jej padł na turkus, leżący na dnie hebanowej szkatuły. Rozgarnęła pierścienie i wyłowiła zauważony drobiazg. Dłonie Tabubu znieruchomiały na ramionach Szeritre. Dziewczyna trzymała w palcach turkusowy kolczyk w złotej oprawie. – Tabubu, przecież to kolczyk, który Hori znalazł w tunelu prowadzącym do sekretnego wyjścia z grobowca! – wykrzyknęła. – Skąd się u ciebie wziął? Och, nie mów mi tylko, że Hori zbezcześcił miejsce wiecznego spoczynku tej kobiety, ofiarowując tobie jej kolczyk! – Uspokój się, księżniczko – odparła z uśmiechem Tabubu. – Twój brat nigdy nie zrobiłby czegoś podobnego. Jest zbyt uczciwy. – Ale on jest w tobie zakochany! – wybuchnęła Szeritre. – Mógł zapomnieć o tym, co powinien uczynić! Miłość sprawia, że czasami postępujemy... – Urwała i zarumieniła się po raz pierwszy od wielu tygodni. – Wiem, że masz zostać żoną mojego ojca – dokończyła niepewnie. – Wybacz mi brak taktu... – Ależ oczywiście, droga Szeritre – odparła lekko Tabubu. – Zdaję sobie sprawę, że Hori przeżywa swego rodzaju fascynację moją osobą. Nie obawiaj się, potraktowałam go łagodnie i sądzę, że wkrótce mu minie. A jeśli chodzi o kolczyk... – Wyjęła ozdobę z palców Szeritre. – Hori pokazał mi oryginał, a ponieważ uwielbiam turkusy, postanowiłam zamówić jego wierną kopię. Zaraz po wyjściu Horiego naszkicowałam kolczyk i mój złotnik zrobił mi parę... – Rozumiem. – Szeritre obrzuciła Tabubu zawstydzonym spojrzeniem. – Ale gdzie jest drugi? Tabubu westchnęła. – Zgubiłam go. Nie trzymał się zbyt dobrze, a ja nie chciałam czekać, aż złotnik go poprawi. Bardzo cieszyłam się z tych kolczyków i zanim zdołałam rozstać się z jednym z nich, on rozstał się ze mną. Służba przeszukała dom i ogród, nawet barkę i tratwę. Pewnie wypadł mi z ucha gdzieś w mieście. Zamówię drugi. – Niedbale wrzuciła kolczyk do szkatuły. – Czy miałabyś ochotę na wino z przyprawami? A może na lekką przekąskę? Wyjaśnienie Tabubu było wiarygodne i logiczne, lecz intuicja podpowiadała Szeritre, że mijało się z prawdą. Kiedyś Horiemu nie przyszłoby nawet do głowy, by mógł zbezcześcić grobowiec, oddając komuś przedmiot należący do osoby zmarłej, ale „kiedyś” oznaczało okres, gdy Hori był honorowym, młodym człowiekiem. Czy pełen wahań, stale poirytowany Hori, opętany nieodwzajemnioną miłością, byłby zdolny do takiego uczynku? Szeritre uważała, że nie można tego wykluczyć. Wykonanie tak pięknej ozdoby wymagało czasu, a kolczyk, który przed chwilą oglądała, nie wyglądał na nowy. Złoto było porysowane, a miejscami nawet lekko pogięte. Co prawda wybitni rzemieślnicy często celowo postarzali sprzęty i ozdoby, lecz turkus Tabubu lśnił mleczną zielenią typową dla naprawdę starych klejnotów, a złoto było ciemne, pocięte siateczką czerwonych nitek. Być może Tabubu wykorzystała posiadany już kamień, a jej złotnik umiał wytapiać czerwonawe złoto, z którego w dawnych czasach wytwarzano ozdoby jedynie dla przedstawicieli ludu Mitanni, jednak Szeritre w to wątpiła. Hori ofiarował tę ozdobę kobiecie, której pragnął, a ona przyjęła jego dar. Przyszła jej do głowy jeszcze jedna niepokojąca myśl. Wyrzucone przedmioty, za pomocą których ktoś rzucił zaklęcie... Czyżby Tabubu próbowała zapobiec konsekwencjom gniewu zmarłej kobiety? Była jednak pewna, że na dzbanie wypisano klątwę. Nie można uśmierzyć gniewu ka, obrażając je jeszcze bardziej. Muszę pojechać na dzień lub dwa do domu. Nie mogę tego dłużej odkładać. Tej nocy, leżąc w ramionach Hormina, powiedziała mu o swoich planach. – Pozwolę ci opuścić mój dom tylko wtedy, gdy obiecasz mi, że wrócisz za dwa dni – oświadczył, pieszcząc jej szyję. – Przynosisz mi szczęście na polowaniu, Małe Słońce, a co więcej, dzięki tobie ten dom stał się pogodnym miejscem. Następnego dnia rano Tabubu oświadczyła, że Szeritre podjęła mądrą decyzję. – Rozumiem twój niepokój – powiedziała współczującym tonem. – Upomnij brata, że nie powinien o nas zapominać i zaproś go do nas na obiad. Przekaż też pozdrowienia ode mnie swojej szanownej matce. Szeritre kazała zapakować służbie trochę najpotrzebniejszych rzeczy i pożegnała się z Horminem i jego matką. Zamierzała do nich wrócić następnego dnia po południu. Ledwo jednak przekroczyła próg domu, który uważała już za własny, i skierowała się ku schodom wodnym, opanowało ją przygnębienie i zniechęcenie. Świat zewnętrzny wydał jej się dziwnie nierzeczywisty, tak jakby prawdziwy wymiar czasu krył się w tym niskim, cichym, białym domu, który zostawiała za sobą. Na pokład barki weszła z przekonaniem, że ona sama nie jest żywą istotą. W przeciwieństwie do swej pani Bakmut promieniała, a słudzy i żołnierze odzyskali dawną energię i radość życia. Wszyscy byli szczęśliwi i zadowoleni, z wyjątkiem jej samej, pomyślała Szeritre, patrząc, jak barka odbija od brzegu. Ich zadowolenie nie potrwa jednak długo, bo choćby nie wiadomo co się zdarzyło, jutro będą tu z powrotem. Stłumiła chęć skarcenia Bakmut, która nuciła pod nosem, i ze zmarszczonym czołem obserwowała rozwijającą się przed nią panoramę miasta. Schody wodne prowadzące do posiadłości ojca wydały jej się wielkie i nowe. Pale, na które zarzucono cumy, zdobiły niebiesko-białe proporce. Czyszczone codziennie stopnie lśniły bielą. Szeritre odwróciła od nich wzrok, zdjęta niezrozumiałym lękiem. U szczytu schodów czekali na nią pochyleni w głębokim pokłonie strażnicy i słudzy. Herold rzucił się biegiem w kierunku domu, aby powiadomić o jej przybyciu. Kiedy Szeritre weszła na schody, osłonięta pospiesznie rozpiętym baldachimem, słudzy uformowali orszak. Weszła na brukowaną ścieżkę, która wydała jej się szeroka jak miejska ulica. Idąc ku domowi, przyglądała się pięknie przyciętym krzewom i zadbanym kwietnikom. Wśród nich uwijali się ogrodnicy, wystawiając do słońca nagie plecy. Wreszcie ujrzała barwne kolumny przy frontowym wejściu, żołnierzy, a tuż za nimi herolda, zarządcę i pisarza. Odpowiedziała skinieniem głowy na ich ukłon i poszła w kierunku tylnego wejścia. Dobiegł ją szmer fontanny i śmiech służących. Czy zawsze było tu tak głośno? Czy zawsze panował tu taki gwar, i zawsze było tak wystawnie, jak w pałacu? Czy zawsze tak oficjalnie oddawano mi cześć, a ja traktowałam to jako rzecz zupełnie naturalną? Nie zdążyła jednak zastanowić się nad tym wszystkim, bo już spieszył ku niej Ib. Zatrzymała się, a on oddał jej pokłon. Pozwoliła mu wstać. Ależ on wcale nie jest taki stary, pomyślała ze zdumieniem, wpatrując się w jego kwadratową, pięknie umalowaną twarz, obramowaną krótką, czarną peruką. I ma wspaniale umięśnione ciało. Jest atrakcyjnym mężczyzną. – To zdumiewające, że wybrałaś, pani, na powrót właśnie dzisiejszy dzień – powiedział. – Twój ojciec wydał właśnie polecenie, aby powiadomić cię o konieczności powrotu. – Dlaczego? – zapytała. – Co się stało? – Lepiej chyba, aby sam ci o tym powiedział – stwierdził. – Książę jest teraz u twojej matki. Zaprowadzę cię do nich. Rzucił krótkie polecenie i orszak Szeritre rozproszył się, a ona sama, Bakmut i słudzy niosący baldachim pospieszyli dalej przez ogród między zbitymi w kępy figowcami. Tylnym wejściem wkroczyli do komnat Nubnofret. Ib wskazał Bakmut jeden z ustawionych w korytarzu taboretów i otworzył drzwi. Szeritre usłyszała, jak anonsuje jej przybycie i minęła go bez słowa. Drzwi zatrzasnęły się za nią. Chamuaset wyciągnął ku niej rękę, a Szeritre ujęła ją w dłonie. Siedząca na łożu Nubnofret skinęła tylko głową, więc dziewczyna odwróciła się do ojca, który złożył na jej policzku obowiązkowy pocałunek. – Co się stało? – zapytała, jednocześnie dostrzegając, że jej głos odbija się od wysokiego, pogrążonego w cieniu sklepienia. Kamienne płyty na podłodze lśniły błękitem i bielą, a służące Nubnofret skupiły się w ciasną gromadkę w kącie sali. Ta komnata jest naprawdę ogromna, pomyślała. Wyglądamy w niej jak karły. – Wczesnym rankiem przybył główny herold Ramzesa – powiedział Chamuaset. – Twoja babka zmarła pięć dni temu. – Nie wspomniał o innych, pełnych gniewu listach, które przywiózł ze sobą posłaniec faraona. – Jesteśmy w żałobie, Małe Słońce – dodał. Nie nazywaj mnie tak, pomyślała z wściekłością, lecz zaraz ogarnęło ją przerażenie. Żałoba. Siedemdziesiąt dni, które będzie musiała spędzić w więzieniu, jakim stanie się dla niej własny dom. Siedemdziesiąt dni z dala od Hormina, od Tabubu, bez zachodów słońca na pustyni, bez słodkiego lenistwa w cieniu palm... Siedemdziesiąt nocy bez Hormina, siedemdziesiąt nocy w pustym łożu... Powrót do stałego rytmu dnia, napomnień i połajanek matki, nieustannego, dręczącego poczucia, że sprawia jej zawód, że nie jest dość bystra i ładna. Nagle ogarnął ją wstyd. Babcia nie żyje, pomyślała ze smutkiem. Zawsze była dla mnie dobra i cierpliwa, tymczasem ja, na wiadomość o jej śmierci, reaguję zniecierpliwieniem. Jestem egoistką. – Och, ojcze, to straszne. – szepnęła. – Chociaż może to lepiej, że tak się stało. Od dawna bardzo cierpiała, prawda? Teraz przebywa z bogami i cieszy się odpoczynkiem. Czy pojedziemy na pogrzeb do Teb? – Oczywiście – odrzekła Nubnofret. – Muszę przyznać, Szeritre, że perspektywa opuszczenia tego domu, bez względu na powód, napawa mnie radością. Miło spędziłaś czas w domu Tabubu? Powiedziała to tak ostrym tonem, że Szeritre odwróciła się ku niej z niepokojem. – Tak, bardziej niż potrafię to opisać – powiedziała. Nubnofret uniosła wzrok. – To dobrze – odparła obojętnie. – Każę przygotować twoje komnaty. Wstała i wyszła, nie odzywając się słowem do Chamuaseta. – Czy mama jest chora? – zapytała Szeritre. Chamuaset przygarbił się i westchnął ciężko. – Raczej nie, ale na pewno jest głęboko urażona. Chodzi o to, Szeritre, że... – Zawahał się. – Postanowiłem poślubić drugą żonę i twoja matka nie jest z tego zadowolona, chociaż mam do tego prawo. Podpisałem kontrakt małżeński z Tabubu. – Niespokojnie spojrzał córce w oczy. – Chciałem powiedzieć ci o tym w inny sposób, przepraszam. Jesteś zaskoczona? – Nie – odparła, czując nagle, że musi usiąść. – Pamiętasz, kiedy zobaczyłeś ją po raz pierwszy? Wybraliśmy się wtedy razem do miasta. Od tamtej chwili podejrzewałam, że może się to tak skończyć. Zdecydowała, że nie powie mu, iż już wcześniej wiedziała o jego umowie z Tabubu. Zresztą i tak nie miało to żadnego znaczenia. – Daj mamie trochę czasu, a na pewno zaakceptuje Tabubu – dodała. – Mama jest przecież księżniczką i zrobi to, co nakazuje obowiązek. – Liczyłem z jej strony na coś więcej niż tylko poczucie obowiązku – oświadczył wyraźnie poruszony Chamuaset. – Sądziłem, że może zaprzyjaźni się z Tabubu i ciepło ją powita. Nie potrafię wydobyć Nubnofret z tego dziwnego nastroju, w jaki wpadła, kiedy powiedziałem jej o Tabubu. Zachowuje się poprawnie, ale zimno. Cóż, będzie miała dużo czasu, aby pogodzić się z nową sytuacją. – Dużo czasu? Dlaczego? – Szeritre przysiadła na brzegu łoża. Chamuaset założył ręce na plecy i zaczął przechadzać się po komnacie. – Wysłałem Penbuja do Koptos, aby zebrał informacje o rodzinie Tabubu – powiedział. – Wynika to z jednego z punktów umowy, nie ma sensu, abym wyjaśniał ci to bliżej. Przeżyłem dziś ciężkie chwile, Małe Słońce. Umarła nie tylko moja matka, ale także mój przyjaciel Penbuj. – Co takiego? – Szeritre starała się nadążyć myślami za niespodziewanymi wydarzeniami, które nastąpiły po wielu tygodniach względnego spokoju. – Stary Penbuj? W jaki sposób umarł? – Nie taki znowu stary – odparł Chamuaset. – Penbuj był moim rówieśnikiem. Nie chciał jechać do Koptos, ale mu kazałem. To był jego obowiązek. Szeritre otworzyła usta, lecz Chamuaset podniósł rękę, nakazując jej milczenie. – Herold, który przywiózł mi tę smutną wiadomość, twierdzi, że Penbuj zachorował wkrótce po przybyciu do Koptos. Skarżył się na bóle głowy i duszności, niemniej jednak codziennie pracował w bibliotece przy tamtejszej świątyni. Pewnego dnia wyszedł na zewnątrz, zrobił parę kroków i runął na ziemię. Kiedy jego asystent podbiegł do niego, już nie żył. Po plecach Szeritre przebiegł zimny dreszcz, zupełnie jakby ojciec ogłosił jakąś niepodważalną decyzję, która na zawsze miała zmienić jej los. – To nie twoja wina, ojcze – powiedziała łagodnie, domyśliwszy się, że czuje się odpowiedzialny za śmierć sługi i przyjaciela. – Masz rację, Penbuj spełniał swój obowiązek. Nadszedł jego czas, to wszystko. Śmierć znalazłaby go wszędzie, dokądkolwiek by się udał. Nie była jednak pewna, czy mówi prawdę. Może było zupełnie inaczej? Ledwo zdążyła to pomyśleć, a poczuła, jakby jakaś zimna istota zaczęła spacerować wzdłuż jej kręgosłupa na miękkich, lepkich łapach. – Pewnie tak właśnie miało być – stwierdził Chamuaset. – Będzie mi go brakowało. Zostanie zabalsamowany w Koptos, a potem jego ciało wróci do Memfis, na ceremonię pogrzebową. Opłakujemy dwoje bliskich ludzi, Szeritre. Szkoda, że przyjechałam, pomyślała gniewnie. Gdybym otrzymała złe wieści w domu Siseneta, może uparłabym się, aby tam odbyć czas żałoby. Powstrzymałabym się od uprawiania miłości, modliłabym się gorąco, złożyłabym ofiary za ka babki i biednego Penbuja. – Gdzie jest Hori, ojcze? – zapytała. – Chciałam zamienić z nim parę słów, a potem udać się do swoich komnat, aby spokojnie to wszystko przemyśleć. Chamuaset uśmiechnął się gorzko. – Jesteś wstrząśnięta, prawda? A widok Horiego wprawi cię w jeszcze większe przygnębienie. Hori nie jest sobą, Szeritre. Nikt nie wie, dlaczego zachowuje się tak dziwnie. Unika nas, nawet Antefa, może jednak zgodzi się z tobą porozmawiać. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości, pomyślała ponuro. Porozmawia ze mną, choćbym miała wezwać straże i kazać żołnierzom przywlec go do mojej komnaty. Nie sądziłam, że tak będzie wyglądał mój powrót do domu. – Czy Hori wie o twoich planach małżeńskich? – zapytała wstając. Chamuaset odwrócił wzrok. – Jeszcze nie. Wiele razy miałem mu o tym powiedzieć i wycofywałem się w ostatniej chwili. Hori stał się taki nieprzystępny. Uśmiechnęła się lekko. – Chciałbyś może, żebym ja mu o tym powiedziała? Ze wszystkich sił starała się ukryć pogardę, która czaiła się w jej słowach. Co się stało z jej ojcem? Ten pełen wstydu wyraz twarzy, to wahanie przystoi słudze, nie synowi faraona, który od najwcześniejszych lat przywykł do wydawania rozkazów. Wyglądało to tak, jakby najważniejsza część jego osobowości, silna i szlachetna, zmiękła nagle jak przejrzały, gnijący owoc. Chciała zapytać go, czego się boi, mocno nim potrząsnąć. Często słyszała, że pokorny sługa z łatwością przeistacza się w okrutnego pana i teraz, patrząc w zażenowaną twarz ojca, z trudem opanowała przemożne pragnienie, aby go spoliczkować. Nigdy nie czuła się bardziej osamotniona. – Dziękuję ci – powiedział z ulgą. – Jesteś mu bliższa niż ja, a ostatnio miewa tak zmienne nastroje, że obawiałem się poruszyć z nim ten temat. Jeżeli ty przetrzesz szlak, będę mógł spokojnie z nim usiąść i spróbować wszystko wyjaśnić. – Wyjaśnienia są tu chyba zbędne – rzuciła sztywno. – Historia zna niewielu książąt, którzy mieli tylko jedną żonę, ojcze. Jesteś wyjątkiem, ciekawostką. Byliśmy szczęśliwą rodziną, wręcz nienormalnie szczęśliwą. Niewykluczone, że mama, Hori i ja staliśmy się przez to aroganccy... Chamuaset zamrugał nerwowo i obrzucił córkę uważnym spojrzeniem. – Zmieniłaś się – powiedział powoli. – Nie mówię tylko o wyglądzie, ale o wyrazie oczu. Stały się zimne. Ale ja nie jestem zimna, pomyślała, pochylając głowę w ukłonie i idąc ku drzwiom. Jestem gorąca, ojcze, cała płonę, och, jak bardzo płonę... I nic, ani śmierć babci, ani rozdźwięk w naszej rodzinie, nie jest w stanie ugasić ognia, który mnie spala. Wszyscy jesteście nieprawdziwi, jak ludzie z innego świata. Prawdziwa jest tylko skóra Hormina pod moimi gorącymi palcami, leniwe spojrzenie jego ciemnych oczu, kiedy pochyla się nade mną. Zacisnęła dłonie w pięści. Szybkim krokiem ruszyła w kierunku komnat Horiego, zupełnie nieświadoma zdumionych spojrzeń strzegących korytarza żołnierzy. Czuła ogarniającą ją wściekłość. XIV Strzeż się kobiety z obcych stron, Której miasta nie znasz. Jest ona jak wir w wodzie, Której głębokości nie zbadałeś. Następnego dnia rano Chamuaset, wchodząc do gabinetu, z zamiarem podyktowania odpowiedzi na listy, zastał tam syna Penbuja, Ptah-sancha. Młody człowiek był tak podobny do ojca, że serce Chamuaseta ścisnęło się z bólu. Dopiero po chwili zauważył, że młodzieniec jest szczuplejszy i wyższy, ma oczy bliżej osadzone, choć równie przejrzyste jak ojciec. Powieki Ptah-sancha były zapuchnięte, a twarz blada. Najwyraźniej przez całą noc opłakiwał ojca. Chamuaset podziwiał determinację i opanowanie, które kazały mu stawić się tutaj z przyborami pisarskimi, w świeżo wykrochmalonej szacie, aby przejąć po ojcu obowiązki, które od pokoleń spełniała jego rodzina. Na widok księcia padł na twarz. – Wstań – powiedział łagodnie Chamuaset. Młodzieniec wyprostował się i usiadł w charakterystycznej pozycji pisarza. Chamuaset zajął miejsce za biurkiem, pełen współczucia i zrozumienia. – Kochałem twojego ojca i opłakuję go razem z tobą – rzekł wzruszonym głosem. – Nie musiałeś tu dziś przychodzić, kiedy twoje serce pęka z bólu. Idź do domu i wróć, kiedy cierpienie zelżeje. Ptah-sanch spojrzał na niego twardym wzrokiem. – Ojciec służył ci długo i wiernie, książę – odpowiedział. – Szkolił mnie od najwcześniejszych lat, abym po jego śmierci przejął obowiązki pisarza. Teraz, gdy przygotowuje się do ostatniej podróży, miałby mi za złe, gdybym własne sprawy postawił ponad twoimi, panie. Czy jesteś, książę, gotów do pracy? – Nie – powoli odpowiedział Chamuaset. – Na razie wystarczą mi usługi innego pisarza. Chcę, żebyś pojechał do Koptos i przywiózł ciało ojca do Memfis. Wyposażę jego grobowiec i zadbam, aby kapłani codziennie zanosili modły w jego intencji i składali ofiary. W porozumieniu z twoją matką zajmę się również zorganizowaniem pogrzebu, nie musisz się więc tym martwić. Mam też dla ciebie zadanie. – Pochylił się w przód i spojrzał młodemu człowiekowi w oczy. – Twój ojciec badał pochodzenie kobiety, którą zamierzam poślubić. Jej ród wywodzi się z Koptos. Penbuj rozpoczął pracę, nie pozostawił jednak żadnych zapisków. Zależy mi, abyś dokończył dzieła i wrócił do Memfis z ciałem ojca. – To dla mnie zaszczyt, panie – odparł z bladym uśmiechem Ptah-sanch. – Jestem też ci wdzięczny za takt i dyskrecję. Zanim jednak wyruszę, muszę dowiedzieć się wszystkiego o tej osobie. Chamuaset roześmiał się. Reakcja młodzieńca sprawiła mu dziwną radość. Nikt nie mógłby zaprzeczyć, że jesteś synem Penbuja! – wykrzyknął. – Mówisz to, co myślisz i na pewno nie raz będziesz się ze mną spierał. Doskonale. Przed wyjazdem zadbaj, aby matce niczego nie brakowało, ja zaś wyjaśnię ci, co masz zrobić i przygotuję listy polecające do urzędników w Koptos. Proszę, weź to. – Roztopił odrobinę wosku nad płomieniem świecy, upuścił parę kropel na podyktowany poprzedniego dnia list, odcisnął w nim swój pierścień i wręczył go pisarzowi. – Jesteś teraz oficjalnie w mojej służbie. Omów wszystkie szczegóły z moim zarządcą Ibem. Teraz zaś idź do domu i w spokoju opłakuj ojca. Ptah-sanch z trudem przełknął ślinę. Dość niezgrabnie podniósł się z podłogi, oddał księciu pokłon i wyszedł. Chamuaset zdołał jednak dojrzeć łzy, błyszczące w jego oczach. Po rozmowie z Ptah-sanchem Chamuaset polecił przygotować lektykę i w towarzystwie Iba i Ameka popłynął do domu Tabubu. Od dnia, w którym tak niechlubnie stracił panowanie nad sobą, poznawszy znaczenie tekstu zapisanego na znalezionym w grobowcu zwoju, nie widział się z Sisenetem i teraz z niepokojem myślał o spotkaniu. Jednak na prowadzącej do domu ścieżce nie czekał na niego ani pan domu, ani jego siostrzeniec. Dom jak zwykle wydawał się opuszczony, a panująca wokół cisza podziałała na Chamuaseta jak kołysanka, śpiewana rozkapryszonemu dziecku. Gdy wysiadł z lektyki i zmierzał w kierunku otwartych drzwi do holu, zupełnie niespodziewanie przypomniało mu się zaklęcie, które jego niania mruczała co wieczór, aby zapobiec pojawieniu się straszliwego demona nocy, „Tej-której- twarz-zwrócona-jest-ku-plecom”. On zaś leżał bez ruchu, równocześnie przerażony i zafascynowany, i patrzył z ufnością w oczy niani, która kołysała się w rytm wypowiadanych słów, a za oknem gęstniała ciemność. – Niech odejdzie z niczym ta, która podstępnie zakrada się w nocy, a jej nos zwrócony jest ku tyłowi głowy. Czy przyszłaś, aby pocałować to dziecko? Nie pozwolę ci go pocałować! Przyszłaś, aby je skrzywdzić? Nie pozwolę ci go skrzywdzić! Przyszłaś, aby je zabrać? Nie pozwolę ci go zabrać! Moja matka kochała mnie równie gorąco, jak stara niania, pomyślał ze szczerym żalem. Obowiązki królowej nigdy nie przeszkodziły jej czuwać przy mnie, kiedy byłem chory albo przestraszony, a gdy potrzebowała mojej obecności, nie przyszedłem. W ostatnich godzinach życia moje miejsce przy jej łożu świeciło pustką. Zawiodłem ją. Sprawiłem też zawód ojcu, który wierzył, że będę jego oczami i uszami. Stosy listów zalegają moje biurko niczym śmieci brzegi rzeki. Nie poznaję siebie. Człowiek, który z przerażeniem myślałby o takiej zdradzie zaufania, już nie żyje, uśmiercony trucizną, jaką okazała się kobieta. Z półmroku wyłonił się czarny służący i bez słowa odszedł spełnić jego polecenie. Po chwili w holu pojawiła się Tabubu. Szła ku niemu z poważną twarzą i wyciągniętymi ramionami. Ujęła obie jego dłonie i spojrzała mu w oczy ze wzruszeniem. – Drogi Chamuasecie... Wczoraj wieczorem otrzymałam list od Szeritre z prośbą o odesłanie wszystkich jej rzeczy. Wyjaśniła w nim, co jest przyczyną tej decyzji. Spadł na ciebie podwójny cios. Tak mi przykro... Serce Chamuaseta w jednej chwili stopniało. Przytulił jej smukłe, piękne ciało. Uświadomił sobie, że nie skropiła się dziś perfumami i czuł jedynie ciepły, piękny zapach jej włosów. Poczuł, że powoli się rozluźnia. – Śmierć matki dotknęła mnie w mniejszym stopniu niż strata Penbuja – odparł stłumionym głosem. – Wszyscy wiedzieliśmy, że Asetnofret jest umierająca, zaś ona sama na myśl o bliskim końcu odczuwała ulgę, ale Penbuj niedawno skończył budować swój grobowiec. Był bardzo z niego dumny. – Nie dziwi mnie, że twoi słudzy są ci oddani – odrzekła przytłumionym głosem. – Chodź, drogi bracie. W mojej komnacie czeka wino i olejki do masażu. Natrę ci nimi ramiona. Czuję napięcie w mięśniach twoich barków i pleców. Natychmiast uświadomił sobie, że jedna jej dłoń spoczywa nad paskiem spódniczki, a druga między łopatkami. Wyobraził sobie, jak zsuwają się niżej, dotykają jego pośladków, pieszczą je lekko... – Czy Sisenet jest w domu? – zapytał na wpół przytomnie. Odsunęła się i spojrzała na niego z uśmiechem. – Nie. Mój brat i Hormin zabrali namiot i udali się na trzydniowe polowanie na pustynię. Wyruszyli dziś o świcie. Hormina bardzo przygnębiła myśl o tym, że zobaczy Szeritre dopiero po zakończeniu okresu żałoby. Wzięła Chamuaseta za rękę i wąskim korytarzykiem poprowadziła do swojej komnaty. – Wszyscy musimy pojechać do Teb na pogrzeb mojej matki – powiedział Chamuaset, wpatrując się w jasny kwadrat światła w końcu korytarza. – Jedź z nami, Tabubu. Kiedy minie siedemdziesiąt dni, będziesz już mieszkała w moim domu. Chciałbym przedstawić cię ojcu, a poza tym w czasie podróży ty i Nubnofret będziecie miały szansę lepiej się poznać. Badanie dokumentów, które rozpoczął w Koptos Penbuj, zostanie do tego czasu zakończone i będziesz mogła stanąć przed Ramzesem jako moja małżonka. Nasz kontrakt małżeński nabierze mocy dopiero po okresie żałoby, ale w Pi-Ramzes będziemy już małżeństwem. Pojedziesz z nami? Stanął na środku skąpo umeblowanej komnaty i patrzył, jak Tabubu zamyka drzwi i odwraca się twarzą do niego. Spostrzegł, że nie ma na sobie żadnych ozdób, tylko obcisłą suknię z przejrzystego płótna i bose stopy. Czy była to ta sama szata, którą miała na sobie owego dnia, gdy zobaczył ją po raz pierwszy? Myśl ta rozbudziła w nim gwałtowne pożądanie. – W jaki sposób uda się dokończyć badanie dokumentów w Koptos, skoro Penbuj nie żyje? – zapytała niespokojnie. – Czy przed śmiercią poczynił znaczne postępy? Czy nasz ślub trzeba będzie odłożyć? – Podbiegła do niego lekko niczym dziewczynka. – Och, jestem taka samolubna! Ale nic na to nie poradzę, chcę należeć do ciebie, nie chcę czekać ani chwili dłużej niż to konieczne. Chamuaseta zachwyciła jej niecierpliwość. – Syn Penbuja, Ptah-sanch, za parę dni wyjedzie do Koptos i dokończy pracę ojca. Jestem pewien, że wywiąże się z zadania, jeszcze zanim ciało Penbuja zostanie przewiezione do Memfis, ale ja nie mam zamiaru czekać tak długo. W domu konkubin przygotowane są już dla ciebie tymczasowe apartamenty, zaś twoje własne zaczynają się już wyłaniać z chaosu budowy. Jestem wprawdzie w żałobie, lecz ty możesz przeprowadzić się do mojego domu, kiedy tylko zechcesz. Oczy Tabubu zapłonęły, zaraz jednak zmarszczyła brwi. – Nie, Chamuasecie. Nie chcę wystawiać cię na pokusę uczczenia tego radosnego wydarzenia w okresie żałoby. Zaczekam na twój powrót z Teb, ale jeszcze w tym tygodniu zamierzam odwiedzić Nubnofret i zapewnić ją, że doskonale rozumiem pozycję drugiej małżonki. – I nie pojedziesz z nami do Teb? – Przyciągnął ją do siebie, nie mogąc znieść myśli o odległości, która miała ich rozdzielić. – Nie, nie będę wam towarzyszyć – powiedziała zdecydowanie. – Nie byłoby to właściwe. Mamy przed sobą wiele lat, ukochany, jakie znaczenie ma parę tygodni rozłąki? Pozwól, że naleję ci wina. – Nie chcę wina – wyszeptał jej do ucha. – Masaż też nie jest mi potrzebny. Olej miłości rozluźni moje mięśnie. Spędźmy całe popołudnie gniotąc pościel, którą tak starannie ułożyła twoja służąca. Nie odpowiedziała, więc pociągnął ją w stronę łoża, szarpiąc ramiączka przytrzymujące suknię, którą pot przykleił do brzucha i ud. W odpowiedzi uniosła ramiona, wydając cichy okrzyk, ni to śmiech, ni westchnienie, i pochyliła się ku niemu, ujmując w dłonie obnażone piersi. Zalała go fala pożądania, mącąc myśli. Chwycił jednym ruchem dłonie Tabubu i wepchnął je sobie pod przepaskę. Zaczęła pieścić jego nabrzmiały penis, a on chwycił wargami jej sutek. Razem osunęli się na łoże. Tabubu jęczała cicho, unosząc ciało na spotkanie jego języka i palców, co wzmagało jego żądzę. Przypomniał sobie sen, a w nim sad, kobietę ukrytą za drzewem, przywołującą go ruchem dłoni. Obudził się boleśnie rozpalony. Uniósł głowę, aby pocałować Tabubu, zbadać językiem wnętrze jej miękkich ust i nagle znieruchomiał, wpatrzony w jej twarz. – Kocham cię, Tabubu – wyszeptał. – Jesteś moją siostrą, moją chorobą, tęsknotą serca, owocem, które pragnie moje ciało. Wymamrotała coś w odpowiedzi, lecz tak cicho, że nie zrozumiał ani słowa. Nagle otworzyła szeroko czarne oczy i uśmiechnęła się leniwie. – Kochaj mnie, Potężny Byku – powiedziała głośno i wyraźnie. Tytuł ten należał się faraonowi i Chamuaset nie miał do niego prawa, lecz te słowa, obrazujące siłę i męskość, doprowadziły go do stanu najwyższego podniecenia. Widok zmysłowego uśmiechu na pięknej twarzy, zarumienionej z pożądania, sprawił, że nie mógł dłużej czekać. Z gardłowym okrzykiem chwycił ją za biodra, przewrócił na brzuch i wszedł w nią od tyłu z bezmyślną brutalnością. Ogarnięty zwierzęcą żądzą, wbijał się w nią raz po raz, klnąc głośno przy każdym pchnięciu. Kiedy się ocknął, leżał obok Tabubu, dysząc ciężko. Pot spływał z niego strugami, plamiąc dziewiczą czystość prześcieradeł. Tabubu wsparła głowę na dłoni i obserwowała go z lekkim uśmiechem. Nie przeprosił za swoje zachowanie. – Będę cię często odwiedzał i kochał się z tobą – oświadczył krótko i w tej samej chwili przypomniał sobie, że właśnie złamał zasadę, nakazującą powstrzymanie się od seksu w okresie żałoby. – Chcesz tego, Tabubu? – Tak – odparła. To słowo podziałało na niego jak narkotyk i natychmiast zapragnął jej znowu. Wiedział, że pożądał jej nawet w chwili spełnienia, że akt miłosny podsycał tylko spalającą go gorączkę. Czuł się tak, jakby od wielu miesięcy pił afrodyzjak, który przyćmił mu umysł, zaostrzając jednocześnie apetyt na tę kobietę. Potężny Byk, pomyślał, patrząc na jej lśniące czarne sploty, przyklejone do szyi, na strumyczek potu, spływający w dolinę między piersiami, na pogryzione, opuchnięte wargi. Potężny Byk, Potężny Byk... Nagle zrozumiał, co go czeka, więc jęknął głośno i zamknął oczy. Tabubu trwała w bezruchu. Po chwili Chamuaset stoczył się z łoża, zawiązał przepaskę i opuścił komnatę. Minęło sporo czasu, nim Szeritre znalazła brata. Przeszukała dom i ogród, czując narastające rozdrażnienie. Miała ochotę usiąść pod drzewem i zlecić poszukiwanie służbie, nie chciała jednak, aby Hori odniósł wrażenie, że został wezwany. W końcu wpadła na pewien pomysł. Kazała Bakmut wrócić do komnat, sama zaś poszła w kierunku schodów wodnych. Tym razem obeszła dom od strony północnej, przedzierając się przez stosy materiałów budowlanych, których widok bardzo ją zaniepokoił. Wychodząc zza rogu o mało nie przewróciła się o schnące na słońcu cegły. Dobudowany fragment skrzydła był już wyraźnie widoczny. Architekt Chamuaseta stał pod baldachimem, w miejscu, które kiedyś było spokojnym ogrodem, pochylony nad rozłożonymi na stole planami. Obok na decyzję czekało kilku znanych Szeritre mistrzów rzemiosła. Przystanęła i spojrzała na ruinę ogrodu, osłaniając oczy dłonią. Ogarnęła ją fala nienawiści do Tabubu, lecz szybko stłumiła to uczucie i potrząsnęła głową z ironicznym uśmiechem. Skupieni wokół baldachimu mężczyźni wyczuli jej obecność, podnieśli głowy i skłonili się nisko, ale zignorowała ich i wysadzaną krzewami ścieżką podążyła ku schodom wodnym. Tuż przy nich zboczyła między porastające brzeg rzeki niskie drzewka o splątanych gałęziach. Tu zaczynał się bagnisty teren, lecz szła dalej, ku niewidocznej w tej chwili, osłoniętej polance, z której razem z Horim często obserwowali gości siedzących w ogrodzie i gdzie spędzali wiele czasu z dala od strażników i opiekunek. Dawno już ani ona, ani on nie odwiedzali tego miejsca, była jednak pewna, że właśnie tu znajdzie brata, siedzącego z podciągniętymi pod brodą kolanami, wpatrzonego w migoczącą między trzcinami taflę wody. Dostrzegła błysk białej tkaniny i po chwili siedziała na ziemi obok Horiego. Na trzcinowej macie oparta o dzban z piwem leżała niedojedzona kromka ciemnego chleba. Biegały już po niej mrówki, lecz Hori najwyraźniej tego nie zauważył. Podniósł wzrok na Szeritre. Z trudem opanowała przerażenie na widok wymizerowanej twarzy brata o zapadniętych policzkach, z fioletowymi cieniami pod oczami. Włosy miał pozlepiane w strąki i brudną przepaskę. – Nie kąpałeś się dzisiaj? – wykrztusiła ze zdumieniem. – Witaj w domu, Szeritre – rzucił sarkastycznie. – Zapewne już wiesz, co się stało. A jeśli chodzi o twoje pytanie, to masz rację, nie kąpałem się dzisiaj. Całą noc spędziłem na przyjęciu w domu syna Huji. Rano wślizgnąłem się do kuchni, wziąłem kawałek chleba z masłem i przyszedłem tutaj. Potem chyba zasnąłem. – Kąciki jego ust uniosły się w dziwnym uśmiechu, który wydał się jej straszniejszy od najgłębszego smutku. – Wiem, że powinienem pójść do domu i doprowadzić się do porządku. Na pewno wyglądam okropnie. – Przesunął drżącą ręką po twarzy. – Jak dowiedziałeś się o babci i Penbuju? – zapytała. – Kiedy byłem w kuchni, podsłuchałem rozmowę służących. Czy dlatego wróciłaś do domu? Delikatnie musnęła dłonią jego kolano. – Nie. Niepokoiłam się o ciebie i byłam zła, że mnie nie odwiedziłeś, ani nie przysłałeś żadnego listu. – Zawahała się. – Jest też parę spraw, które muszę z tobą omówić. Przykro mi, że widzę cię w takim stanie. Kocham cię. Niezdarnie objął ją ramieniem, przytulił do siebie, po czym odsunął się. – Ja też cię kocham – odparł drżącym głosem. – Nienawidzę samego siebie za tchórzostwo, Szeritre, za to, że nie potrafię odnaleźć w sobie odrobiny siły, ale nic nie mogę na to poradzić. Myśli o Tabubu dręczą mnie bez przerwy. Wspominam chwile, które z nią spędziłem. Pamiętam wszystko tak przerażająco dokładnie, jakby wydarzyło się to dzisiaj. Nigdy w życiu tak nie cierpiałem. – Rozmawiałeś z Antefem? Spuścił głowę. – Nie. Zdradziłem naszą przyjaźń. Antef także cierpi i czuje się odrzucony i ja ponoszę za to winę. Ale Antef nie zrozumiałby mnie i nie potrafiłby pocieszyć, wiem o tym. Rozmowa z ojcem nie wchodzi w grę, więc nawet mnie o to nie pytaj. Och, mój biedny Hori, pomyślała, kuląc się na myśl o tym, co będzie musiała mu powiedzieć. Masz rację, rozmowa z ojcem nie wchodzi w grę. – Wiesz, dlaczego ojciec dobudowuje jeszcze jedno skrzydło domu? – zapytała po chwili. Potrząsnął głową. – Nikt mi nie powiedział, a ja nie pytałem – odparł. – Nie masz pojęcia, jak się czuję, Szeritre. Nie obchodzi mnie, dlaczego ojciec rozbudowuje dom. Myślę tylko o Tabubu, a wszystko inne wydaje się takie nierealne. Zadrżała. Jakże dobrze znała to uczucie. – Ojciec wznosi nowe skrzydło dla Tabubu – powiedziała łagodnie. – Zamierza ją poślubić. Podpisali już nawet kontrakt małżeński. Penbuj pojechał do Koptos, aby potwierdzić szlachetne pochodzenie jej rodziny. Z gardła Horiego wydobył się żałosny dźwięk, przypominający miauczenie szukającego matki ślepego kocięcia. Nie poruszył się. Twarz nadal miał zwróconą ku rzece, po której płynęła właśnie mała łódź z trójkątnym białym żaglem. Rozgrzanego powietrza nie ożywiał najsłabszy nawet powiew od strony rzeki. Szeritre odpędziła muchę, która usiadła jej na policzku. Chciała powiedzieć Horiemu coś mądrego i pocieszającego, ale świadomość, że nie ma dla niego nadziei, która mogłaby rozjaśnić jego przyszłość, odebrała jej mowę. Na dźwięk głosu brata drgnęła gwałtownie. – Nie dziwię się, że nie chciała mieć ze mną nic wspólnego – wychrypiał. – Po co miałaby poświęcać uwagę synowi, kiedy może mieć bogatego, wpływowego i przystojnego ojca? Ale przecież wiedziała, co do niej czuję, więc dlaczego mnie nie uprzedziła? Powinna była mi powiedzieć! Szeritre zacisnęła dłonie, słysząc gorycz w jego głosie. – Czuję się jak ostatni głupiec – dodał cicho. – Jak naiwny dzieciak. Na pewno śmieje się teraz ze mnie. – Nie! – zaprotestowała Szeritre. – Nie śmieje się z ciebie, jestem o tym przekonana. I jak mogła ci cokolwiek powiedzieć, skoro wtedy jeszcze nie wiedziała, co czuje do niej ojciec? – Chyba masz rację – przyznał niechętnie. – A dlaczego ty mi o tym mówisz, Małe Słońce? Czy ojcu zabrakło odwagi? Pomyślała o zażenowanym wyrazie twarzy ojca i przypomniała sobie, jak skwapliwie zgodził się na jej propozycję. – Tak – powiedziała. – Ale mylisz się, jeśli sądzisz, że podejrzewa, iż zakochałeś się w Tabubu. Tak bardzo zaplątał się we własne uczucia, że nie dostrzega nic poza nimi. Zawsze był silnym, opanowanym mężczyzną, dlatego teraz gnębi go wstyd. Hori odwrócił ku niej wzrok. Sprawiał wrażenie spokojniejszego. – Zmieniłaś się Szeritre – stwierdził. – Masz w sobie nową mądrość, wiedzę o ludzkich słabościach, która zupełnie nie przystaje do twojego wieku. Dorosłaś. Wciągnęła powietrze, czując, jak po szyi wspina się ku twarzy krwawy rumieniec. – Kochałam się z Horminem – wyznała i zamilkła w oczekiwaniu na jego reakcję, lecz Hori patrzył tylko na nią w milczeniu. – Wiem, przez co przechodzisz, drogi bracie, ponieważ zadano mi taką samą ranę. Tyle, że ja mam więcej szczęścia, ponieważ zdobyłam przedmiot swego pożądania. – Tak, masz więcej szczęścia – powtórzył wolno. – A po ślubie ojca będziesz miała go jeszcze więcej. Kiedy Tabubu wprowadzi się do swoich komnat, Hormin albo tu zamieszka, albo będzie bardzo częstym gościem w naszym domu. Natomiast ja... – Przełknął ślinę. – Wybacz mi, Szeritre. Bez przerwy lituję się nad sobą i czuję do siebie wstręt. Z jego gardła wyrwał się głośny, rwący szloch. Szeritre uklękła, objęła go i przytuliła do piersi, sunąc wzrokiem po rosnących wokół krzewach, widocznej między nimi tafli wody i mrówkach, wędrujących po zapomnianej kromce chleba i piasku. Wreszcie Hori odsunął się i otarł twarz brudną przepaską. – Już mi lepiej – powiedział. – Zawsze pomagaliśmy sobie prawda, Szeritre? Wybacz, że ostatnio cię ignorowałem i nawet nie posłałem herolda, aby dowiedzieć się, jak się czujesz. – Nieważne – odrzekła. – Co teraz zrobisz? Wzruszył ramionami. – Nie wiem. Nie mogę zostać w domu, skoro ona ma tutaj zamieszkać. To ponad moje siły. Może przeprowadzę się do dziadka, do Pi-Ramzes, i postaram się o jakieś stanowisko. Jestem przecież księciem panującej dynastii. – Rzucił jej drwiący uśmiech, będący smutną karykaturą jego dawnej wesołości. – A może poświęcę się Ptahowi, zamiast służyć mu zaledwie przez trzy miesiące w roku? – Proszę cię, Hori, nie podejmuj na razie żadnych decyzji. – Powiedziałem, że nie będę się spieszył i dotrzymam słowa, Małe Słońce. Nie będę jednak przedłużał swojego cierpienia. Zamilkli. Szeritre czuła, jak powieki ciążą jej coraz bardziej i z tęsknotą pomyślała o łożu. Opanowała jednak senność. Zanim uda się na spoczynek, musi jeszcze omówić z Horim sprawę kolczyka, który budził w niej niepokój. Hori wyciągnął się na piasku z rękoma założonymi pod głową i skrzyżowanymi nogami. Szeritre usiadła tak, aby móc patrzeć mu w oczy. – Hori, pamiętasz kolczyk, który znalazłeś w tunelu prowadzącym do wyjścia z grobowca? Skinął głową. – Pokazałeś go Tabubu, prawda? Przez jego twarz przemknął cień. Westchnął. – Cóż to był za dzień! Kolczyk bardzo jej się spodobał... – Znalazłam taki sam w jej szkatułce na biżuterię. Kiedy zapytałam, skąd się tam wziął, powiedziała, że kazała złotnikowi zrobić parę kolczyków na wzór tego, który jej pokazałeś i później jeden zgubiła. Ale ja... Przygryzła dolną wargę i odwróciła wzrok. – Ale ty obawiasz się, że Tabubu kłamie – dokończył. – Boisz się, że straciłem rozsądek i podarowałem jej oryginalny kolczyk. Na szczęście twoje obawy są niesłuszne. Oszalałem na punkcie Tabubu, to prawda, lecz nawet dla niej nie dopuściłbym się świętokradztwa. Jego zapewnienie tylko częściowo ją uspokoiło. – Wobec tego, co stało się z tamtym kolczykiem? Nadal go masz? – Ojciec zamknął grobowiec – odparł wymijająco, lecz ona pochyliła się ku niemu i szarpnęła go za rękę. – Odpowiedz mi! Nadal go masz, prawda? – Tak! – krzyknął, prostując się gwałtownie. – Tak, mam go. Zamierzam złożyć go na ołtarzu Ptaha, aby przebłagać bogów za swój postępek, ale na razie nie mogę się z nim rozstać, ponieważ przywodzi mi na myśl Tabubu. Nie ukradłem go, tylko pożyczyłem. Ptah powie ka tej kobiety, że nie chciałem zrobić nic złego. – Wyrządzasz krzywdę samemu sobie, bo zadręczasz się jego widokiem – powiedziała ostro. – Dobrze przynajmniej, że miałeś dość rozsądku, aby nie ofiarować go Tabubu. Mogłabym przysiąc, że widziałam u niej oryginalny kolczyk. – Otarła piasek z łokcia, na którym się opierała. – Mówisz, że ojciec zamknął grobowiec? Dlaczego? Czy roboty dobiegły końca? – Nie. Zaczął opowiadać jej o wizycie Siseneta, o jego przekładzie tekstu ze zwoju i niezwykłej reakcji Chamuaseta. Jego głos brzmiał bezosobowo, a w miarę jak mówił, Szeritre zaczęło się wydawać, że piękny dzień pociemniał od mrocznych przeczuć. – Ojciec uwierzył, że był to zwój Thota? A Sisenet wykpił ten pomysł i przekonał go, że to nieprawda? Hori kiwnął głową. – Tak więc grobowiec zapieczętowano, schody zasypano gruzem, a u wejścia położono wielki głaz – dokończył. – Ojciec przyznał rację Sisenetowi, że taki zwój istnieje tylko w legendach. Na pewno jest trochę rozczarowany, bo przecież od lat o nim marzył. – Jest jeszcze coś – powiedziała Szeritre. – Ktoś w domu Siseneta próbował rzucić śmiertelną klątwę. Gwałtownie odwrócił głowę i zmierzył ją bacznym spojrzeniem. – Czuję się niemądrze, mówiąc ci o tym – dodała niepewnie. – Ale wciąż mnie to dręczy. – Opowiedz mi o tym – polecił. Usłuchała go, czując, jak z każdą chwilą rosną w niej zażenowanie i niepokój. – Nie było to zaklęcie osłaniające – zakończyła. – Zauważyłabym różnicę. W pierwszej chwili pomyślałam, że może to Tabubu próbuje odwrócić gniew kobiety, której kolczyk zdobyła, lecz w głębi serca czułam, że to nieprawda. Ktoś postanowił rzucić klątwę i spowodować czyjąś śmierć. Nie podsunął jej żadnego łatwego rozwiązania, chociaż miała nadzieję, że to zrobi. Długo siedział zamyślony, muskając nos szczupłym palcem. – Widzę tu wiele możliwości – odezwał się wreszcie. – Może Tabubu doszła do wniosku, że jakaś kobieta rywalizuje z nią o względy ojca, chociaż trudno mi uwierzyć, aby stanowiło to problem dla osoby tak pewnej siebie i niezależnej jak ona. Może Hormin zapragnął rozwiązać w ten sposób jakiejś własne problemy, a może Sisenet chciał pozbyć się wroga mieszkającego gdzieś daleko, na przykład w Koptos. Kto wic? A może przedmioty te tkwiły już w piasku, kiedy wysypano tam śmieci? – Nie – zaprzeczyła zdecydowanie Szeritre. – One leżały wśród śmieci. No cóż... – Z trudem podniosła się na nogi. – Pewnie przesadzam, bo jestem zdenerwowana. Będę musiała tkwić w domu do końca żałoby, a na domiar wszystkiego muszę jeszcze podyktować list do Tabubu z przeprosinami i wyjaśnieniem, dlaczego nie mogę do niej wrócić. Chcę także przesłać parę słów Horminowi. Proszę cię, Hori, chodź ze mną do domu, nie siedź tu samotnic. Mamy przed sobą siedemdziesiąt dni, spędźmy je razem, wspierając się nawzajem. Wstał niechętnie. – Postaram się – odpowiedział. – Nie proś mnie tylko, abym porozmawiał z ojcem, bo mam ochotę go zabić. Chciała się roześmiać, lecz nie pozwolił jej na to wyraz jego twarzy. – Hori... – szepnęła. Ze zniecierpliwieniem wskazał jej ścieżkę, a ona posłusznie poszła przodem, wsłuchując się w szmer kroków brata za plecami. Po chwili dotarli do domu. Cztery dni później, powiadomiwszy wcześniej Chamuaseta o swoim przybyciu, Tabubu zeszła z pokładu łodzi, witana przez pełnego uniżonej uprzejmości Iba. Wieść o planowanym małżeństwie Chamuaseta rozeszła się już wśród służby i zmierzająca ku domowi Tabubu mijała pochylone w niskim ukłonie głowy. Wyglądała też na drugą małżonkę księcia. Miała na sobie białą suknię wyszywaną srebrną nicią i sandały ze srebrnymi sprzączkami. Bransolety z kutego srebra i elektronu, zdobione jaspisem i karneolem, podzwaniały przy każdym jej kroku. Lśniące, czarne włosy przytrzymywał potrójny srebrny diadem z kroplą z jaspisu migoczącą nad czołem. Na powiekach błyszczała srebrna farba, a kształtne wargi pomalowane były czerwoną henną, podobnie jak wnętrza dłoni. Pektorał z symbolami anch i półksiężycami z elektronu okrywał dekolt jak egzotyczna mata, a między łopatkami, jako przeciwwaga, połyskiwał wisior ze złota w kształcie siedzącego pawiana. Ib zaanonsował przybycie Tabubu i wycofał się, a na spotkanie ukochanej pospieszył uśmiechnięty Chamuaset. – Tabubu, witaj w przyszłym domu! – zawołał serdecznie. Oddała mu pokłon i podsunęła policzek do pocałunku. – Cudownie wyglądasz, droga siostro. – Dziękuję, Chamuasecie. – Gestem odprawiła dwóch niewolników, którzy przynieśli wino i słodycze. – Przyjechałam spędzić trochę czasu w towarzystwie Nubnofret. Wspominałam ci o tym, prawda? W żadnym razie nie chcę, aby poczuła się urażona i mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółkami. Chamuaset poczuł przypływ opiekuńczej czułości. – Jesteś nie tylko piękna, lecz także dobra i taktowna – oświadczył. – Kiedy wspominam dzień, w którym zobaczyłem cię po raz pierwszy, kroczącą wśród tłumu, z taką królewską wyniosłością... Kto by wtedy pomyślał, że pewnego dnia zostaniesz moją żoną? Tabubu zaśmiała się słodko. – Życie bywa zaskakujące, chociaż może należałoby powiedzieć, że to wyroki losu zapierają nam dech w piersiach i sprawiają, iż z niecierpliwością oczekujemy, co się wydarzy – odparła. – Uczyniłeś mnie bardzo szczęśliwą, książę. Chwilę patrzyli na siebie z uśmiechem. – Chamuasecie – powiedziała Tabubu, przerywając milczenie – zanim udam się do komnat Nubnofret, chcę cię o coś poprosić. Muszę podyktować szczegółowe instrukcje dla mojego zarządcy w Koptos, dotyczące rozporządzenia tegorocznymi zbiorami i przygotowania odpowiedniej ich części dla poborców podatkowych faraona. Pisarz, którego najął Sisenet, jest prostym, uczciwym człowiekiem, ale dopiero niedawno skończył szkołę przyświątynną i nie wydaje mi się, aby zdołał zrozumieć i zapisać wszystkie moje polecenia. Nie zajmie to więcej niż godzinę. – Zawahała się. – Nie chcę nadużywać twojej dobroci, ale... Chamuaset uniósł dłoń. – Ale chciałabyś skorzystać z usług jednego z moich pisarzy – dokończył. – Nie musisz mówić nic więcej. – To ogromna odpowiedzialność – dodała. – Moje słowa muszą zostać dokładnie zapisane. – Dostaniesz najlepszego z najlepszych – odparł rozpromieniony, rad, że może coś dla niej zrobić. – Dziwnym zbiegiem okoliczności właśnie dziś rano w moim domu zamieszkał syn Penbuja, Ptah-sanch. Myślisz, że okaże się wystarczająco sprawny. – Jestem ci bardzo wdzięczna, Chamuasecie – powiedziała z powagą. – Nie wątpię, że będzie doskonały. – Świetnie. – Klasnął w dłonie, by przywołać Iba. – Poleć Ptah-sanchowi, aby natychmiast się tu stawił – rozkazał, gestem odprawiając służbę. – Ptah-sanch to ucieleśnienie dyskrecji – zwrócił się do Tabubu. – Sprawy finansowe powinny pozostać między właścicielem i pisarzem. Nie chcemy, aby słudzy, nawet tak dobrze wyszkoleni jak nasi, poznali szczegóły twoich interesów, ukochana. Mam parę spraw do załatwienia, ale gdybyś mnie potrzebowała, nie wahaj się po mnie posłać. Musnęła wargami jego usta. – Jesteś dobrym człowiekiem, Chamuasecie – powiedziała cicho. Skinął głową z uśmiechem i oddalił się do swojego gabinetu. Po chwili niewolnik zaanonsował pisarza, który szybkim krokiem wszedł do komnaty, ściskając pod pachą przybory. Tabubu kazała mu podejść bliżej. – Wiesz, kim jestem? – zapytała. Ptah-sanch popatrzył na nią bez wyrazu. – Wiem, szlachetna pani – odparł. – Jesteś Tabubu, która wkrótce ma zostać drugą małżonką mojego pana. Czym mogę ci służyć? Uśmiechnęła się lekko, złożyła pomalowane henną dłonie i zaczęła przechadzać się po komnacie. Pisarz usiadł na podłodze, oparł tabliczkę na kolanach i otworzył pudełko z trzcinkami. – Chcę ci podyktować bardzo ważny list. Kiedy skończysz, udzielę ci koniecznych wyjaśnień. Jesteś gotowy? Ptah-sanch omiótł spojrzeniem smukłe kostki nóg i brzeg szaty kobiety. – Jestem gotowy, wasza wysokość. – Ten tytuł jeszcze mi nie przysługuje – zaprotestowała. – Lecz to się wkrótce zmieni. Tak, już wkrótce. Zostaw miejsce na imię osoby, dla której przeznaczony jest list. Wpiszesz je na samym końcu. Zaczynamy. Zanurzył trzcinkę w czarnym tuszu. Serce biło mu coraz szybciej. Do tej pory nie pisał pod czyjeś dyktando i chociaż znał własne możliwości, czuł zdenerwowanie. Podobnie jak wszyscy dobrzy pisarze, nie miał zwyczaju przepisywania dokumentu „na czysto”, ze sporządzonych na skorupkach lub zużytym papirusie notatek i teraz zamierzał bezbłędnie spisać list. Całą uwagę skupił więc na słowach płynących z ust spacerującej po komnacie kobiety. „– Ukończywszy dokładne badanie linii rodowej szlachetnej damy Tabubu, jej brata Siseneta oraz syna Hormina, przejrzawszy zwoje spoczywające w świętej bibliotece miasta Koptos i obejrzawszy posiadłość tej rodziny na wschodnim brzegu Nilu, ja, Ptah-sanch, stwierdzam pod przysięgą, co następuje...” Przerwała. Smukłe kostki, z których jedna ozdobiona była złotym łańcuszkiem ze skarabeuszem, znalazły się dokładnie naprzeciwko niego. Wiedział, że stoi przed nim, lecz bał się podnieść wzrok. Serce waliło mu w piersi, górna warga pokryła się kroplami potu. Modlił się gorąco, aby ręka mu nie zadrżała. Zastanawiał się, co mają znaczyć zapisane przez niego słowa, nie chciał jednak czytać całego tekstu od początku. Pisarz nie powinien łączyć wyrazów w zdania, ale tylko je spisywać, choć z drugiej strony wszyscy wielcy pisarze czytali cały tekst na wypadek, gdyby pan zażądał opinii na ten temat. – Szlachetna pani, czy życzysz sobie, abym czytał list w miarę pisania? – zapytał. – Ależ oczywiście – odpowiedziała gładko. Jej głos brzmiał jak łagodny pomruk oswojonego zwierzęcia. – Życzę sobie, abyś dokładnie wiedział, co piszesz. Mówiła spokojnym tonem, lecz w jej słowach kryła się groźba, która wcale mu się nie podobała. Zacisnął trzcinkę w palcach i czekał. „– Na posiadłość składa się duży dom o piętnastu komnatach, służba domowa w liczbie sześćdziesięciu osób, spichlerze, kuchnie, pomieszczenia dla służby, stajnie z dziesiątką koni do rydwanów oraz spiżarnie i magazyny. Cały teren, około trzech tysięcy akrów czarnoziemu, jest doskonale nawodniony. Uprawia się tam zboża, len i warzywa. Pięćset akrów to łąki wypasowe”. Nadążasz? – Tak, szlachetna pani – odpowiedział, starając się nie okazywać dręczących go straszliwych wątpliwości. Przełożył trzcinkę do lewej ręki, wytarł palce prawej kawałkiem płótna i przygotował się do dalszego pisania. Teraz żałował, że o jeden dzień dłużej nie został z pogrążoną w smutku po śmierci ojca matką. – Wobec tego będę mówiła dalej – powiedziała z lekkim akcentem. Zgrabne stopy pojawiały się i znikały z pola widzenia, srebrzyste frędzle, którymi obszyty był brzeg szaty, kołysały się w rytm jej kroków. „– Jeżeli chodzi o przodków tej damy, ich linię można prześledzić do niejakiego Amenmesa, zarządcy faraona i królowej Hatszepsut, którego nagrodzono majątkami ziemskimi oraz tytułami iripathatia i semer, i który otrzymał od władczyni polecenie przygotowania szlaku dla karawan podążających przez pustynię z Koptos po Morze Wschodnie. Imiona potomków Amenmesa znaleźć można w bibliotece Thota w Koptos, gdzie w razie konieczności można też otrzymać kopię drzewa genealogicznego rodu. Jednak ja, Ptah-sanch, uznałem sporządzenie listy za zbędne, zakładając, że książę pokłada wiarę w moje słowa. Lista tych imion przechowywana jest także w wielkiej bibliotece pałacowej w Pi-Ramzes. Na własne oczy widziałem imiona przodków szlachetnie urodzonej damy”. Tabubu przerwała na chwilę. – Myślę, że to wystarczy, prawda? I jeszcze jedno: list należy zaadresować do jego wysokości księcia Chamuaseta. Musisz też dodać wszystkie jego tytuły. Ptah-sanch odłożył trzcinkę. Ręka drżała mu tak mocno, że przybory do pisania spadły z tabliczki i rozsypały się po podłodze. Podniósł głowę. – Ależ, pani... – zaczął niepewnie. – Nie byłem jeszcze w Koptos, wyjeżdżam dopiero jutro rano. Skądże mogę wiedzieć o tym wszystkim, skoro nie widziałem dokumentów, o których mówisz? Tabubu uśmiechnęła się do niego, stojąc przed nim z założonymi na piersi rękami. Nie podobał mu się ten uśmiech. Był groźny, a drobne białe zęby połyskiwały złowieszczo z rozchylonych warg. – Mój drogi, dopiero niedawno zawitałeś do tego domu, podobnie jak ja – powiedziała spokojnie. – Jest jednak coś, co nas różni. Książę kocha mnie, ufa mi i jest przekonany, że dobrze mnie zna. Ciebie natomiast nie zna. Twój ojciec był jego przyjacielem, ale tylko sługą, podobnie jak i ty jesteś tylko sługą. Wystarczy dzień, aby cię zniszczyć i pozbawić wszelkich perspektyw. Uśmiechnęła się szerzej i Ptah-sanch zadrżał ze strachu. Miał wrażenie, że patrzy na dzikie zwierzę. Jej spojrzenie było przenikliwe, mięśnie twarzy napięte. Przełknął nerwowo ślinę i spróbował przemówić, ale z gardła nie wydobył mu się żaden dźwięk. – Wkrótce wprowadzę się do tego domu – ciągnęła Tabubu, zwilżając różowym językiem czerwone wargi. – Potrafię być dobrą panią, lecz mogę też sączyć do ucha księcia truciznę wątpliwości tak długo, aż przestanie ci ufać. Zdaję sobie sprawę, że więź między księciem i jego głównym pisarzem powstaje nie tylko dzięki sprawności tego drugiego, lecz również dzięki jego dyskrecji. Czy chcesz, abym zaczęła opowiadać Chamuasetowi, że za dużo mówisz? Że rozpowiadasz po całym mieście o rodzinnych tajemnicach? Że przechwalasz się swoją wysoką pozycją i zaufaniem, jakie żywi do ciebie twój pan? – Pochyliła się niżej i wówczas zobaczył, że w jej źrenicach lśnią żółte plamki. – A może jednak wolisz, abym zaczęła wychwalać twoje zalety, powtarzać, jaki jesteś sumienny i odpowiedzialny, jakie mądre są twoje komentarze i rady? Pamiętaj, mały pisarczyku, książę cenił twojego ojca, ale o tobie nie wie na razie nic, zupełnie nic. Łatwo można cię zniszczyć. Odzyskał wreszcie głos. – Chcesz, abym pojechał do Koptos i nic tam nie robił, tak? – Właśnie. – Tabubu wyprostowała się, rozplotła ręce, po czym schyliła się, podniosła przybory pisarskie i podała mu je pełnym wdzięku gestem. – Dopisz imię Chamuaseta i jego tytuły, a potem zapieczętuj dokument swoim znakiem. A przy okazji, jakiego znaku używasz? – Znaku Thota. Pawian siedzący na księżycu – wykrztusił. Kiwnęła głową. – Zrób, co mówię i daj mi zwój. Po powrocie z Koptos zgłoś się najpierw do mnie. Oddam ci zwój, wtedy ty dasz go Chamuasetowi. – Szlachetna pani, to godne najwyższego potępienia! – wykrzyknął, wściekły i przerażony. Doskonale wiedział, że każde słowo Tabubu jest prawdą, że jeżeli zależy mu na służbie u księcia, będzie musiał spełnić jej polecenie. Zdawał też sobie sprawę, że posłuszeństwo wobec Tabubu zatruje mu życie. Ten brudny sekret będzie go prześladować do śmierci. – Czy godne potępienia jest to, że dasz księciu wszystko, czego pragnie? – zapytała słodkim głosem. – Z pewnością nie. Książę mnie pragnie i poślubi niezależnie od okoliczności. Będzie jednak o wiele szczęśliwszy, jeżeli nasz związek zostanie zaakceptowany przez historię i faraona. Ptah-sanch nie był w stanie wydobyć z siebie głosu. Chwycił trzcinkę i szybko dokończył tekst, potem zaś podał zwój Tabubu. Wzięła go i pozwoliła mu wstać. Podniósł się, starając zapanować nad drżeniem kolan. – Pamiętaj, ani słowa nikomu, nawet jeśli się upijesz – ostrzegła. – Jeżeli wspomnisz komuś o tym, a ja się dowiem, zniszczę cię i zabiję. Rozumiesz? Rozumiał. Wystarczyło mu jedno spojrzenie jej oczu, aby zyskać pewność, że potrafi spełnić wszystkie groźby. Musiała dostrzec, że zrozumiał, bo wydęła lekko wargi, najwyraźniej zadowolona z siebie. – Doskonale. A teraz powiedz heroldowi, który czeka w korytarzu, aby zaanonsował mnie księżniczce Nubnofret. Muszę złożyć jej wyrazy szacunku. Z godnością, na jaką było go jeszcze stać, zebrał przybory do pisania, skłonił się i wyszedł z komnaty. Wszelki szacunek i podziw, jakie mógł dla niej żywić, wygasły nieodwracalnie z chwilą, gdy zamykał za sobą drzwi. Wiedział, że do końca życia będzie uzależniony od łaskawości tej pozbawionej skrupułów kobiety, której nienawidził. Ledwie przebrzmiało echo głosu herolda, Urnero wprowadziła Tabubu do komnaty Nubnofret. Gospodyni podniosła się z krzesła przy stole, gdzie przeglądała listę domowych wydatków. Na jej znak zarządca zebrał zwoje, skłonił się obu kobietom i pospiesznie opuścił komnatę. Nubnofret bez śladu uśmiechu na twarzy postąpiła kilka kroków do przodu, zaś Urnero zamknęła drzwi i usadowiła się w kącie. Druga służąca czuwała przy wejściu. Nubnofret gestem zaprosiła Tabubu, aby weszła dalej. – Otrzymałam wiadomość o twojej wizycie – powiedziała krótko. – Przepraszam, że witam cię w takim rozgardiaszu, ale dziś przypada dzień, w którym sprawdzam rachunki z moim zarządcą i dopiero przed chwilą skończyliśmy. Omiotła wzrokiem suknię Tabubu, po czym spojrzała jej w oczy. Tabubu skłoniła się nisko. – Ja zaś przepraszam, że zjawiam się w tak nieodpowiedniej chwili – odparła z równą powagą. – Nie zamierzam zabrać ci dużo czasu, pani. Zapewne książę powiedział ci o swojej decyzji uczynienia mnie drugą małżonką. Nubnofret kiwnęła głową z lodowatą uprzejmością. Wizyta Tabubu była zupełnie nie na miejscu. Zgodnie z tradycją przyszła druga małżonka powinna zaczekać na zaproszenie ze strony pierwszej małżonki. Dopiero wtedy mogła oficjalnie przekroczyć próg nowego domu i obejrzeć przygotowane dla niej apartamenty. Jeżeli natomiast główna małżonka nie dopełniła obowiązku zaproszenia drugiej żony, ta, po paru godzinach zdawkowej konwersacji, mogła ostrożnie poruszyć kwestię małżeństwa. Przyjazne uczucia, jakie Nubnofret żywiła kiedyś do Tabubu, umarły dawno temu, a obecne zachowanie Tabubu okazało się ostatnim gwoździem do trumny. – Pragnęłam jak najszybciej złożyć ci wizytę, aby zapewnić cię o moim szacunku. – ciągnęła Tabubu. – Chciałam też zapewnić cię, że w twoim domu nie zajdą żadne zmiany. Ty bezczelna suko, pomyślała Nubnofret w dzikim gniewie. Zjawiasz się tutaj nieproszona i masz czelność traktować mnie z tą łagodną pobłażliwością?! – Usiądź, proszę, jeśli masz ochotę – powiedziała głośno. – Chciałabyś napić się czegoś, a może coś zjeść? Nigdy nie zadawała gościom tego rodzaju pytań. Służba podawała zawsze poczęstunek na samym początku wizyty. Z satysfakcją spostrzegła, że policzki Tabubu zabarwił lekki rumieniec, chociaż jej oczy pozostały spokojne. – Jakże to miło z twojej strony – odparła z nutą sarkazmu w głosie. – Niestety, ten upał zupełnie odebrał mi apetyt. Zamiast usiąść, stała pośrodku komnaty, pewna siebie i cudownie piękna. Nubnofret z trudem stłumiła ogarniający ją płomień zazdrości. – Bardzo mi przykro – odparła, nie potrafiąc zapanować nad ironicznym tonem w głosie. – Wydawało mi się, że bardzo lubisz upał. Tabubu z wdziękiem uniosła nagie ramię i roześmiała się. – To prawda – przyznała. – Lubię upał właśnie dlatego, że pozbawia mnie apetytu, dzięki czemu nie przybieram na wadze. Punkt dla ciebie, pomyślała Nubnofret, omiatając wzrokiem smukłe ciało rywalki. Uśmiechnęła się chłodno i przechyliwszy głowę na bok, czekała na dalsze słowa Tabubu. Postanowiła, że nie poruszy pierwsza sprawy małżeństwa i wszystko wskazywało na to, że milczenie potrwa długo. W tej grze jestem lepsza od ciebie, pomyślała. Mam ją we krwi. Mogłabym wybaczyć ci urodę, bo przyszłaś z nią na świat, wybaczyłabym nawet to, że ukradłaś mi serce Chamuaseta, nigdy jednak nie wybaczę ci złych, wulgarnych manier. Tak jak sądziła, pierwsza poddała się Tabubu. – Byłyśmy kiedyś przyjaciółkami, lecz dziś wyczuwam w twoim zachowaniu, pani, cień niechęci. – Tabubu zrobiła krok w stronę Nubnofret i rozłożyła dłonie w błagalnym geście. – Moje zapewnienia o szacunku i sympatii są szczere. Nie mam najmniejszego zamiaru mieszać się w sprawy, które należą do ciebie. Nubnofret uniosła lekko brwi. – Nie bardzo rozumiem, w jaki sposób miałabyś się w nie mieszać, nawet gdybyś chciała – stwierdziła. – Żyję z Chamuasetem od wielu lat. Znam go znacznie lepiej niż ty. Co więcej, zarządzanie domem i życiem innych żon oraz konkubin należy wyłącznie do mnie. To ja dokonuję wszelkich zmian. Skoro zaś mówisz o szacunku i sympatii, jakimi mnie darzysz, no cóż... – zawiesiła głos. – Jeżeli jesteś mądra, postarasz się zasłużyć na mój szacunek i sympatię, w przeciwnym razie twoje życie może okazać się niewygodne. Musimy nauczyć się żyć obok siebie, Tabubu. Myślę, że powinnyśmy zawrzeć układ, którego podstawą będzie uprzejmość. Zacznijmy od uczciwości – dodała, kładąc wyraźny nacisk na ostatnim słowie. Tabubu nie spuszczała skupionego wzroku z jej twarzy. Nubnofret założyła ręce na piersi. – Nie wydaje mi się, abyś miała dobry wpływ na mojego męża – ciągnęła spokojnie, chociaż w jej sercu szalała burza wściekłości. – Chamuaset zaniedbuje pracę i rodzinę, ponieważ cierpi z twojego powodu. Nie zapominaj, że gwałtowne zauroczenie może bardzo szybko zmienić się w niechęć. Dlatego radzę ci, abyś postarała się ułożyć sobie stosunki ze mną. Chamuaset nie przywiązuje wielkiej wagi do zarządzania posiadłościami, zawsze pozostawiał te sprawy mnie i nadal będzie tak robił. Jeśli zaczniesz się wtrącać, jeżeli będziesz biegała do niego z każdym drobiazgiem, to najpierw go znudzisz, a potem rozdrażnisz. Jeśli natomiast będziesz ze mną współpracować, nikt nie będzie miał nic przeciwko twojej obecności w tym domu. Mam na głowie znacznie ważniejsze sprawy niż dbanie o twoją wygodę. Rozumiesz mnie? Tabubu słuchała uważnie. Jej skóra pobladła i przybrała odcień jasnej szarości, zaś mięśnie twarzy napięły się tak mocno, że widać było tylko ogromne oczy i wąskie wargi. Kiedy Nubnofret skończyła, Tabubu wykonała dwa kroki w jej stronę. – Wydajesz się nie rozumieć, pani, że uczucie, jakim darzy mnie książę, zasługuje na miano obsesji – powiedziała niskim, mocnym głosem. – Zapewniam cię, że nie ma ono nic wspólnego z zauroczeniem. To ja tkwię w jego jaźni, nie ty, pani. Jeśli spróbujesz poniżyć mnie w jego oczach, sama stracisz najwięcej. Nikt nie jest w stanie zniechęcić go do mnie, ponieważ ufa mi całkowicie. Należy do mnie, ciałem, umysłem i ka. Moje dłonie spoczywają między jego nogami, dokładnie tam, gdzie pragnie je czuć. Jeżeli obdarzę go pieszczotą, zamruczy z rozkoszy, jeżeli ścisnę za mocno, będzie krzyczał z bólu, musisz jednak zrozumieć jedno: mogę z nim zrobić, co zechcę. Nubnofret nie potrafiła ukryć szoku. Rzadko widywała taką zaciętość i rzadko słyszała takie słowa. Stojąca przed nią kobieta była dziką istotą, pozbawioną ludzkiego sumienia i wrażliwości. Przez krótką chwilę Nubnofret czuła, jak ogarniają przerażenie, zaraz jednak odzyskała panowanie nad sobą. – Nie wierzę, aby mój mąż w ogóle cię obchodził – powiedziała zimno. – Jesteś chciwą chłopką o sercu dziwki. Możesz odejść. Tabubu cofnęła się i skłoniła nisko. Cały czas się uśmiechała, chociaż w ruchach była uniżoność. – To nie serce dziwki decyduje o mojej atrakcyjności – zauważyła, zmierzając w stronę drzwi. – Obawiam się, że uraziłam cię, pani. Przepraszam. Urnero zerwała się na nogi i przytrzymała drzwi. Tabubu po raz ostatni pochyliła się w ukłonie, po czym wyprostowała się i wyszła z komnaty. XV Mówię o ważnej sprawie, Dlatego powinieneś mnie wysłuchać. Przekazuję ci zasadę dla potomnych. Przestrzegając jej, Żyć będziesz w prawości i szczęściu. Czcij swego króla, który jest wieczny... Milczący i zamknięty w sobie Ptah-sanch wyruszył następnego dnia do Koptos, wyposażony w pisemne instrukcje Chamuaseta, zaś książęca rodzina rozpoczęła okres żałoby. Nie zbliżyło ich to jednak do siebie, wręcz odwrotnie – bez muzyki, rozrywek i gości samotność każdego z członków rodziny stała się bardziej widoczna, jak kości szkieletu, przebijające się przez zwiotczałe, przegniłe ciało. Nubnofret unikała dzieci i męża, a Hori wycofał się w głąb swojego prywatnego piekła, gdzie nie miała wstępu nawet Szeritre, z którą spędzał jednak sporo czasu. Chamuaset wydawał się tego nie dostrzegać. Po południu znikał, na co uwagę zwracała tylko Nubnofret, która nie komentowała jego zachowania, i wracał dopiero na wieczorny posiłek, roztargniony i małomówny. Podejrzewała, że Chamuaset spędza ten czas w łożu Tabubu i potępiała go za łamanie zasad okresu żałoby, była jednak zbyt dumna, by mu o tym powiedzieć. Chamuaset żałował, że śmierć matki zmusiła go do przerwania budowy przeznaczonego dla Tabubu skrzydła domu, nie śmiał jednak pogwałcić i tego zakazu. Robotnicy wrócili do swoich wiosek, pozostawiając w palących promieniach słońca niewykończone i nieotynkowane mury. Szeritre wysłała do Hormina list, w którym zapewniała go o swej miłości i wkrótce otrzymała krótką odpowiedź: „Nie wątp w moje oddanie, Małe Słońce. Przyjedź do mnie, kiedy będziesz mogła”. Nosiła ten zwój ukryty w fałdach sukni i kiedy ogarniało ją przygnębienie, wyciągała go i czytała słowa ukochanego, przyciskając wargi do gładkiej powierzchni papirusu. W takich chwilach łatwo ulegała atakom gniewu, podobnym do tego, jaki przeszła, gdy przybyła do domu, zobaczyć się z Horim. Kiedy siedemdziesięciodniowa żałoba miała się ku końcowi, Nubnofret zajęła się przygotowaniami do podróży do Teb. Nadal zachowywała się z chłodną uprzejmością, a Chamuaset nie próbował wyrwać jej z tej pozy. Przed wejściem na pokład barki otrzymał wiadomość od Ptah-sancha. Młody człowiek pisał, że robi postępy w pracy, a ciało ojca jest balsamowane z należnym szacunkiem i uwagą, tak więc jego powrót do Memfis z interesującymi księcia informacjami nastąpi w przewidzianym czasie. Chamuaset odetchnął z ulgą, z każdym bowiem dniem narastała w nim obawa, że Ptah-sanch również padnie ofiarą jakiejś tragedii, zaś on sam skazany zostanie na wieczną tęsknotę za Tabubu, bo nie będzie mógł wprowadzić ukochanej do swego domu z powodu niewypełnienia warunków umowy małżeńskiej. Na szczęście jednak wszystko przebiegało bez przeszkód. Stanąwszy na pokładzie barki nie mógł powstrzymać głębokiego smutku na myśl o podróży i rozstaniu z Tabubu. Nie chciał płynąć do Teb i ze zdumieniem usłyszał, jak jego własne myśli wypowiada blada i przygnębiona Szeritre, która oparła się obok niego o burtę. – Powinnam być szczęśliwa, że mogę oddać babci tę ostatnią przysługę, ale tak nie jest. Nie chcę jechać, pragnę, żeby było już po wszystkim i żebym wreszcie mogła wrócić do domu. W jej słowach i tonie głosu nie można było doszukać się egoizmu, stwierdzała po prostu fakt. Chamuaset nie odpowiedział. Obejrzał się i zobaczył podążającą za nimi barkę Sa- Montu. Brat i jego żona stali razem na dziobie. Pomachali do niego, a on niechętnie oddał pozdrowienie. Sa-Montu stał się nagle obcym człowiekiem, podobnie jak cała rodzina. Czy kiedykolwiek ich znałem, myślał, wpatrując się w brzeg rzeki. Czy naprawdę uważałem ich za rodzinę, za przyjaciół? Kiedy to ostatni raz rozmawiałem z Sa-Montu? Nagle przypomniał sobie ostatnie spotkanie z bratem i ogarnęła go rozpacz. Moja rodzina rozpada się, pomyślał. Sa-Montu i Ramzes są pewnie przekonani, że nie kontaktowałem się z nimi z powodu nawału zajęć. Nie wiedzą, że wszystko się zmieniło, że więzy pękły, że nic nie będzie już tak jak dawniej, bo stałem się osobnym kawałkiem stłuczonego naczynia, Nubnofret drugim, Hori trzecim, Szeritre czwartym... Ocieramy się o siebie ostrymi krawędziami, raniąc się nawzajem, ponieważ nie ma nikogo, kto złożyłby nas w całość. Zresztą mnie nic to nie obchodzi. Usłyszał, jak Hori przeklina głośno jednego z wioślarzy, potem na pokładzie zapanowała cisza. Szeritre westchnęła i zaczęła oskubywać złotą farbę z burty. Nic mnie to nie obchodzi, pomyślał. Jest mi wszystko jedno. Zamyśleni i milczący, rozlokowali się w ciasnych pałacowych komnatach. Królewska rezydencja w Tebach była zbyt mała, by pomieścić wszystkich szlachetnie urodzonych, którzy przybyli oddać cześć Asetnofret. – Mam wrażenie, jakbym była pod działaniem środków odurzających – powiedziała Szeritre, zanim odeszła wraz z Bakmut do swojej komnaty. – Co za bzdury! – rzuciła ostro Nubnofret. Hori zniknął pierwszy, lecz Chamuaset dopiero teraz zauważył jego nieobecność. Stał długą chwilę nieruchomo, wsłuchując się w szept pustynnego wiatru w otworach wentylacyjnych. Ja też czuję się jak pod wpływem środków odurzających, pomyślał. Pałac wibrował dźwiękami muzyki, okrzykami zmieniających się strażników, śmiechem dziewcząt, głosami licznej służby. Wydawało mu się, że bardzo długo chorował i chociaż wraca już do zdrowia, nadal jest osłabiony. Zmysły rejestrowały ogromną porcję beztroskiej energii i nagle poczuł, że ma ochotę wybuchnąć płaczem, natychmiast jednak zapanował nad sobą i wysłał herolda, aby powiadomił ojca o jego przybyciu. Potem poszedł odszukać Sa-Montu, lecz brat zniknął gdzieś bez śladu. Ben-Anat powitała Chamuaseta serdecznie, choć z wyraźnym roztargnieniem, ponieważ czekały na nią stęsknione przyjaciółki. Wrócił więc do swoich komnat, mijając po drodze tłumy dworzan, którzy rozpoznawali go i rozstępowali się z szacunkiem. On jednak prawie ich nie zauważał. Nie było wśród nich Tabubu, więc dla niego po prostu nie istnieli. W komnacie czekała go wiadomość od faraona. Ramzes prosił, aby Chamuaset stawił się niezwłocznie przed jego obliczem. Zdążył już zapomnieć o małżeńskich negocjacjach ojca, teraz jednak wrócił myślami do poprzedniego spotkania z Ramzesem i skomplikowanych zabiegów dyplomatycznych, towarzyszących kolejnemu małżeństwu faraona. Przypomniał sobie również starego człowieka, który w wysuszonej dłoni ściskał amulet Thota, a drugą podsuwał mu cienki i dziwnie ciężki zwój. Popatrzył teraz na swoje palce, czując pod nimi kruchą porowatość papirusu. Zgubił go gdzieś między północnym wejściem do pałacu a swoimi komnatami. Nie wiedział, dlaczego jego myśli zaczęły nagle krążyć wokół fałszywego zwoju Thota, który przyszył do dłoni mężczyzny spoczywającego w grobowcu. Z okrzykiem zniecierpliwienia wrócił do rzeczywistości. – Czy coś mówiłeś, panie? – zapytał uprzejmie Ib. – Nie – odparł krótko Chamuaset. – Jesteśmy na miejscu, Ib. Usiądź przy drzwiach i zaczekaj na mnie. Herold skończył wymieniać tytuły Chamuaseta i z głębokim ukłonem wpuścił go do komnaty. Na środku lśniącej posadzki stało potężne cedrowe biurko, za którym siedział Ramzes. Ręce zdobiły liczne złote bransolety, zapadnięta pierś błyszczała od naszyjników, a głowę przykrywał biało-niebieski płócienny hełm, okalający dumną, nieruchomą twarz. Orli nos i ciemne, lśniące oczy zawsze przypominały Chamuasetowi czuwającego Horusa. Dziś twarz faraona w szczególny sposób upodabniała go do polującego ptaka. Chamuaset obszedł biurko i uklęknął, aby ucałować królewskie stopy. Pomyślał, że ojciec bardziej teraz przypomina zdobiącego hełm sępa niż syna Ozyrysa – sokoła. Królewski pisarz Dżehutiemheb podniósł się ze swego miejsca za faraonem i razem z wyniosłym Aszahebsedem oddali pokłon Chamuasetowi. Kiedy książę kazał im powstać, pisarz wrócił na miejsce, zaś strażnik pucharu sięgnął po dzban i napełnił ciemnoczerwonym winem złoty puchar stojący na biurku. Spojrzenia obu mężczyzn skrzyżowały się na chwilę i książę wyczytał w starych, załzawionych oczach Aszahebseda tę samą dumną niechęć, jaką czuli do siebie od pierwszego spotkania. Ramzes wyprostował się, powoli skrzyżował nogi i pozornie niedbałym, choć w rzeczywistości wystudiowanym gestem założył jedno ramię za oparcie fotela. Nie zaproponował synowi, aby zajął krzesło obok niego, lecz wskazał piętrzące się na biurku zwoje. Jego umalowane czerwoną henną wargi nie drgnęły w choćby najlżejszym uśmiechu. – Witam cię, Chamuasecie – powiedział gładko. – Nigdy jeszcze nie wyglądałeś tak źle. Zmarszczył lekko nos, ani na chwilę nie spuszczając oczu z twarzy Chamuaseta. – Jesteś blady i mizerny – dodał bezlitośnie. – Dlatego jestem skłonny raczej litować się nad tobą niż wymierzyć karę, na jaką zasługujesz. – Kąciki ust faraona uniosły się lekko. – Powiedziałem „raczej”, jak na pewno zauważyłeś. Wszystkie te zwoje zawierają skargi ministrów, z którymi miałeś się kontaktować. Twierdzą, że nie odpowiadasz na listy, nie zatwierdzasz przedstawianych przez nich szacunkowych kosztów, nie mianujesz nowych urzędników na wolne stanowiska. Krótko mówiąc, w bezwstydny sposób zaniedbujesz swoje obowiązki. Faraon oparł łokcie na stole, złożył palce dłoni i wsunął je pod brodę, wpatrując się w Chamuaseta z demonstracyjną niechęcią. Książę nie śmiał odwrócić wzroku i przenieść go na Aszahebseda, wyczuwał jednak skrywaną satysfakcję starego dygnitarza. Nie przeszkadzała mu obecność Dżehutiemheba, ponieważ zadaniem tego ostatniego było sporządzanie zapisów wszelkich rozmów z udziałem faraona, poczuł jednak gniew na ojca, że nie odprawił strażnika pucharu. Dobrze znał Ramzesa i wiedział, że obecność Aszahebseda nie jest przypadkowa. Wiedział też, że żaden z urzędników nie piśnie słowa o jego upokorzeniu, zdawał też sobie sprawę, iż w pełni zasłużył na dezaprobatę Potężnego Byka, lecz jednocześnie czuł w gardle kłębiący się gniew i gorycz. – Te niedociągnięcia, choć zdumiewające i denerwujące, nie są jednak główną przyczyną mego niezadowolenia – ciągnął Ramzes. – Zarządca twojej matki dwukrotnie powiadamiał cię o pogarszającym się stanie jej zdrowia, a mimo to Asetnofret umarła nie zaznawszy pociechy, jaką przyniosłaby jej twoja obecność. Chcę wiedzieć, dlaczego tak postąpiłeś, Chamuasecie. Najrozmaitsze wymówki przemknęły mu przez głowę. Nie otrzymałem żadnego listu od zarządcy matki, ojcze. Mój pisarz źle odczytał fragment listu. Byłem już gotów wyruszyć, ale zachorowałem. Sam widzisz, wielki Horusie, jaki byłem chory. Bez pamięci zakochałem się w pięknej kobiecie i teraz nikt i nic dla mnie nie istnieje – nawet cierpienie umierającej matki było dla mnie tylko denerwującą komplikacją... Nie wypowiedział jednak żadnej z nich i bezradnie rozłożył ręce. – Nie potrafię tego wyjaśnić, boski – odezwał się. Zapadła cisza. Ramzes z niedowierzaniem wpatrywał się w syna. – Kpisz sobie ze mnie! – zagrzmiał wreszcie i Chamuaset zdał sobie sprawę, że ojciec jest naprawdę rozwścieczony. Marszcząc brwi zaczął gładzić długi złoty kolczyk z karneolem. Potem nagle szarpnął go lekko i strzelił palcami. – Aszahebsed, Dżehutiemheb, możecie odejść! – rzucił ostro. Obaj mężczyźni wstali i tyłem wycofali się ku drzwiom. Ramzes zignorował ich ukłony. – Usiądź, Chamuasecie – przemówił chłodnym tonem. Chamuaset spełnił polecenie faraona. – Dziękuję, ojcze – powiedział. – Teraz możesz mówić – oświadczył Ramzes. Chamuaset nie miał najmniejszych wątpliwości, że jest to rozkaz, nie sugestia. Podwójne drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Był teraz sam na sam z człowiekiem, nie, nie człowiekiem, bogiem, który w pomarszczonych, zabarwionych henną dłoniach dzierżył los każdego Egipcjanina, i który mógł wymierzyć dowolną karę. Przechylił teraz głowę na bok, uniósł brwi, a w obrysowanych grubą kreską oczach malowało się zniecierpliwienie. Zawsze byłem jego ulubieńcem, pomyślał z niepokojem Chamuaset. Byłem ukochanym synem tego inteligentnego, podstępnego i pozbawionego skrupułów boga... Co to jednak oznacza, że jestem jego ulubieńcem? Wziął głęboki oddech. – Istnieje pewne wyjaśnienie mojego zachowania, ojcze – zaczął. – Nie jest to jednak usprawiedliwienie. W niedopuszczalny sposób zaniedbałem sprawy twoje i bogów, zaś mój stosunek do matki zasługuje na najwyższe potępienie, bo przecież doskonale wiedziałem, że w każdej chwili może umrzeć. Poinformowała mnie o tym, lecz ja zignorowałem jej słowa. – Przełknął ślinę, nadal czując gniew, świadomy, że mówi o wstydzie, lecz wcale go nie odczuwa. Mógł mieć jedynie nadzieję, że ojciec nie pozna prawdy, choć jego bystry wzrok przenika go na wskroś. – Wiemy o tym wszystkim – stwierdził lakonicznie Ramzes. – Użalasz się nad sobą, Chamuasecie. Muszę przygotować się do przyjęcia poselstwa z Alaszii, które przybędzie tu za trzy dni, więc lepiej się pospiesz. – Dobrze – powiedział Chamuaset. – Zakochałem się. Znalazłem się we władzy niezwykle silnego uczucia i od paru miesięcy nie potrafię skoncentrować się na niczym innym. Zaproponowałem tej kobiecie podpisanie umowy małżeńskiej, co spotkało się z przychylnym przyjęciem. Teraz czekamy na potwierdzenie jej szlachetnego pochodzenia. To wszystko. Ramzes spojrzał na niego zaskoczony. Nagle zaczął się śmiać i śmiech ten, głęboki i serdeczny, odmłodził go o co najmniej dziesięć lat. – Chamuaset zakochany? To niemożliwe! – wykrztusił. – Książę poprawny oszalał z miłości! Wspaniałe! Opowiedz mi o tej niezwykłej osobie, Chamuasecie. Niewykluczone, że wybaczę ci twoje straszne przewinienia. Chamuaset posłusznie opisał mu Tabubu. Z każdym słowem ogarniała go coraz większa tęsknota, a wraz z nią dziwne poczucie oderwania od rzeczywistości, zupełnie jakby nie było go w tym imponującym gabinecie, jakby nie słyszał własnego głosu, niepewnie i z wahaniem wypowiadającego słowa, które niewiele miały wspólnego z siłą uczuć. Bystre oczy siedzącego naprzeciwko władcy lśniły zainteresowaniem i wesołością. Gdy Chamuaset umilkł, Ramzes wyprostował się i uśmiechnął lekko. – Oczekuję, że podczas następnego pobytu w Pi-Ramzes przedstawisz mi tę kobietę – powiedział. – Jeżeli jest przynajmniej w połowie tak fascynująca, jak mówisz, unieważnię wasz związek i przyjmę ją do swego haremu. Mam jednak wrażenie, że jest to jedna z tych chudych, pozbawionych kobiecego wdzięku, poważnych kobiet, które wolą rozwinąć zwój niż rozłożyć nogi. Znam twój gust, synu. Zawsze dziwiłem się, że zdecydowałeś się poślubić istotę tak zmysłową jak Nubnofret. Uniósł złoty puchar i pociągnął łyk wina, obserwując Chamuaseta znad brzegu naczynia. – A skoro już mówimy o Nubnofret – dodał, starannie oblizując czerwone wargi. – Co ona sądzi o twojej przyszłej małżonce? Chamuaset uśmiechnął się blado, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że jego obecność w komnacie jest jedynie złudzeniem. – Nie jest zadowolona, boski. – Nie jest zadowolona, ponieważ zbyt długo rządziła tobą i twoim domem – rzucił Ramzes. – Musi nauczyć się pokory. Arogancja to obrzydliwa cecha u kobiety. Chamuaset zamrugał niepewnie. Harem ojca pełen był kłótliwych, upartych i aroganckich kobiet, które, ku ogromnej satysfakcji Ramzesa, stale spierały się z nim i walczyły. – A co z dziećmi? – zapytał faraon. – Co sądzą o twoim nowym związku Hori i Szeritre? – Nie pytałem ich jeszcze o zdanie, ojcze. – Ach, tak – mruknął Ramzes, który najwyraźniej stracił już zainteresowanie tematem rozmowy. Położył dłoń na zapadniętej piersi i wstał. Chamuaset natychmiast poszedł za jego przykładem. – Jutro twoja matka zostanie złożona do grobu – rzekł. – Potępiam twoją słabość, synu, bo w pogoni za kobietą zaniedbałeś inne sprawy, ale rozumiem cię. Nie wymierzę ci kary, oczywiście pod warunkiem, że Egipt znowu będzie mógł liczyć na twoje usługi. Chamuaset skłonił się nisko. – Nie zasługuję na twoją łaskawość – powiedział. Ramzes kiwnął głową. – Nie zasługujesz, to prawda, ale nikomu innemu nie ufam na tyle, aby powierzyć mu zadania, które należą do ciebie, Chamuasecie. Merenptah jest pompatycznym idiotą, a mój syn Ramzes zwykłym pijakiem. Kiedy obaj ruszyli ku drzwiom, Chamuaset dyplomatycznie zmienił temat rozmowy. – Nie otrzymałem żadnych wiadomości na temat negocjacji małżeńskich – powiedział ostrożnie. – Mam nadzieję, że wszystko idzie zgodnie z planem. Ramzes parsknął pogardliwie. – Księżniczka Hetytów jest już w drodze – oświadczył. – Przybędzie za jakiś miesiąc, pod warunkiem, że po drodze nie pożrą jej dzikie zwierzęta lub nie zostanie zgwałcona i zamordowana przez bandytów, grasujących na pustynnych szlakach. Szczerze mówiąc, jestem już nią zmęczony, chociaż jeszcze jej nie widziałem. Mam apetyt na jej posag, nie na delikatną, królewską skórę. Oczywiście będziesz przy mnie, kiedy złoży przede mną wszystkie te bogactwa i zegnie swoje kolanka, które, mam nadzieję, będą ładne. – Rzucił Chamuasetowi ostre spojrzenie. – To twoja ostatnia szansa, synu. Jeżeli i tym razem mnie zawiedziesz, do końca życia będziesz patrolował zachodnią pustynię z żołnierzami Medżaj. Nie żartuję. Złożył lekki pocałunek na policzku syna i odszedł dystyngowanym krokiem, nie czekając, aż uformuje się orszak dworaków. Chamuaset wrócił z Ibem do swoich komnat. Czuł się wyczerpany. Nie mogę pozwolić, aby taka sytuacja się powtórzyła, pomyślał. Muszę wypełniać swoje obowiązki, muszę zachować dystans... Jednak prawie natychmiast rysy ojca zatarły się w jego pamięci, ustępując miejsca pięknej twarzy Tabubu. Zrobiłby teraz wszystko, aby znaleźć się przy niej. Następnego dnia, podczas ceremonii pogrzebowej Asetnofret, pałac opustoszał. Orszak pogrzebowy musiał pokonać długą trasę od królewskiego pałacu do Nilu, skąd tratwy przewiozły żałobników i dworzan na drugi brzeg, a potem w głąb ponurej, skalistej doliny, miejsca wiecznego spoczynku królowych Egiptu. Dla członków najbliższej rodziny i kapłanów rozbito namioty, reszta uczestników ceremonii musiała radzić sobie sama, spędzając czas na drzemce i plotkach, podczas gdy spowite bandażami ciało Asetnofret, złożone w ciężkim kwarcytowym sarkofagu, przygotowywano do ostatniej podróży w mroczną ciszę grobowca. Przez trzy dni Chamuaset i jego bliscy stali lub siedzieli, bili pokłony lub odprawiali modły. Ostre tebańskie słońce wysysało resztki wilgoci z ich skóry, a piasek przyczepiał się do mokrych od potu ciał i wciskał pod ubrania. W końcu Chamuaset wszedł do grobowca wraz z ojcem, aby złożyć wieńce z kwiatów na włożonych jeden w drugi sarkofagach, z których najmniejszy krył ciało Asetnofret. Kiedy wyszli na zewnątrz, słudzy zamietli podłogę, usuwając ślady ich stóp, zaś kapłani-sem przeciągnęli sznur przez pieczęcie na drzwiach i stanęli obok z pieczęcią przedstawiającą szakala i dziewięciu jeńców – symbolem śmierci. Ramzes odwrócił się w milczeniu i wsiadając do lektyki otrząsnął piasek ze stóp. Chamuaset z rodziną poszli za jego przykładem i wkrótce znaleźli się w chłodnych komnatach, przygnębieni i zmęczeni. – Każ spakować nasze rzeczy – polecił Chamuaset Ibowi. – Jutro rano wracamy do Memfis. Zarządca skinął głową i wyszedł. Obecna w komnacie Nubnofret zbliżyła się do Chamuaseta. Przez chwilę patrzyli na siebie bez słowa. Chamuaset spostrzegł, że ręka żony drży, jakby chciała dotknąć jego ramienia, lecz uznała, że nie powinna tego robić. – Chamuasecie, chciałabym pojechać z Ramzesem na północ, do Delty – powiedziała. – Potrzebny mi odpoczynek, trochę czasu z dala od kurzu i hałasu budowy. Wrócę za miesiąc. Chamuaset nie spuszczał wzroku z jej twarzy. Chłodno patrzące oczy nie zdradzały żadnych myśli. Chce odpocząć ode mnie, pomyślał. – Przykro mi, ale się nie zgadzam – odparł zdecydowanym tonem. – Zarządzasz naszą posiadłością, a zaraz po naszym powrocie Tabubu wprowadzi się do domu konkubin. Jeżeli nie będzie cię, aby ją powitać i ułatwić jej przeprowadzkę do nowego domu, postąpisz wbrew zasadom dobrego wychowania, a poza tym, co powiedzą ludzie? – Powiedzą, że Nubnofret, główna małżonka księcia Chamuaseta, nie akceptuje osoby, którą książę wybrał na swoją drugą żonę, i chce w ten sposób zademonstrować swoje niezadowolenie – warknęła. – Czy już nie liczysz się z moimi uczuciami? Czy nie widzisz, że martwię się o ciebie, że twój ojciec także się niepokoi? Nie rozumiesz, że Tabubu cię zniszczy? Obrzuciła go wyniosłym spojrzeniem, prychnęła wzgardliwie i poszła do swojej komnaty. Mam tego dość, pomyślał Chamuaset. Dość zamętu, dość karuzeli konfliktów, bólu, pragnienia i poczucia winy. – Ib, poszukaj Ameka! – zawołał głośniej niż było to konieczne. – Przeprawimy się na drugą stronę rzeki, do min świątyni królowej Hatszepsut. Są tam napisy, które chcę zbadać przed wyjazdem. Praca przyniesie rozwiązanie moich problemów, powtarzał sobie z zapałem. Przy pracy czas minie szybciej, zaś już jutro znajdę się na pokładzie zmierzającej do domu barki, a tam będzie czekać ona i wszystko wróci do normalnego stanu. Opuścił komnatę, mocno zatrzaskując za sobą drzwi. Hori starał się unikać krewnych i znaleźć ukojenie w długich wędrówkach brzegiem rzeki i po bazarach. Przesiadywał również w świątyni Amona, ukryty za jednym z filarów na zewnętrznym dziedzińcu, wpatrzony w cienką nitkę dymu kadzidła, tlącego się w kadzielnicy przed wejściem. Próbował się modlić, lecz w myślach pojawiały się wyłącznie słowa pełne goryczy i gniewu. Pewnego dnia, kiedy wracał ze świątyni w kierunku zatłoczonej osiołkami drogi, usłyszał, jak ktoś woła go po imieniu. Odwrócił się, przysłaniając oczy dłonią. W odległości kilkunastu kroków od niego zatrzymała się lektyka. Zasłony rozsunęły się i Hori dostrzegł długą nogę, której kostkę zdobiły złote bransolety, oraz rąbek śnieżnobiałej szaty. Serce załomotało mu w piersi. Ruszył biegiem ku osobie, którą wziął za Tabubu, zaraz jednak zorientował się, że wychylająca się zza zasłony kobieta jest znacznie młodsza i niższa od ukochanej. Była to Nefert- chaj, córka głównego architekta faraona. Przypomniał sobie, że poznał ją podczas ostatniego pobytu w Delcie. Ładna i pełna życia dziewczyna siedziała obok niego w czasie uczty, a po jej zakończeniu dołożyła wszelkich starań, aby ją pocałował. Podszedł do lektyki, a ona oddała mu pokłon. – Witaj, Nefert-chaj – powiedział. – A więc nie myliłam się, to naprawdę książę Hori – rzuciła wesoło. – Wiedziałam, że przybędziesz do Teb na pogrzeb babki, nie spodziewałam się jednak, że mnie zapamiętasz. Bardzo mi to pochlebia! – Jakże mógłbym cię zapomnieć? – odparł, starając się nadać głosowi beztroskie brzmienie. – Nie jesteś najskromniejszą i najmniej rzucającą się w oczy damą dwom. Cieszę się, że cię widzę, Nefert-chaj. Dokąd się wybierasz? Roześmiała się, ukazując równe, białe zęby. – Miałam spędzić czas na modłach, ale szczerze mówiąc, zależało mi na wyrwaniu się z pałacu. Jesteśmy stłoczeni w niewygodnych pomieszczeniach niczym ryby w rondlu. Z trudem łapię tam oddech. A jakie są twoje plany? – Skończyłem już swoje modlitwy – odparł z powagą. – Miałem zamiar przejść się trochę nad rzeką. Ucieszył się, że może z nią porozmawiać. Miała świeżą, pogodną twarz i była zdrową, młodą istotą o włosach splecionych w cztery grube, błyszczące warkocze, których końce muskały delikatną skórę na wpół obnażonych piersi. Jej oczy śmiały się, emanował z niej optymizm. Poczuł, że jakaś część przygnębienia zniknęła bez śladu. Nefert-chaj wykrzywiła wargi, udając przerażenie. – Samotny spacer, książę? Bez przyjaciół czy choćby strażnika? Mam lepszy pomysł: poszukajmy odludnego miejsca nad rzeką i popływajmy trochę. Modlitwy odmówię wieczorem, Amon na pewno się nie obrazi. W pierwszej chwili chciał odmówić, lecz ze zdumieniem stwierdził, że się uśmiecha. – Dziękuję – powiedział. – To bardzo miła propozycja. Znasz takie miejsce? – Nie, ale możemy kazać tragarzom iść wzdłuż rzeki, dopóki go nie znajdą. – Przesunęła się i poklepała dłonią wgłębienie, jakie jej ciało pozostawiło na poduszce. – Usiądziesz, książę? Znowu zamierzał odmówić, jednak zanim zdążył pomyśleć, już siedział obok niej. Tragarze unieśli lektykę, która zakołysała się w rytm ich kroków. – Simut, poszukaj spokojnego miejsca nad rzeką! – zawołała do głównego tragarza, potem opuściła zasłony i odwróciła się do Horiego. Jej śliczna, drobna twarz znalazła się tuż przy jego twarzy. Niespodziewanie przypomniał sobie, że ma splątane i brudne włosy, skórę oblepioną pyłem, a szatę nieświeżą i pogniecioną. – Gdybyś był o dziesięć lat młodszy, powiedziałabym, że jesteś niesfornym chłopcem, który uciekł z domu – powiedziała. – Wyglądasz, jakbyś miał za sobą jakieś przerażające przygody. Czy twój ojciec wic, gdzie jesteś? Uśmiechnął się z podziwem. – Przepraszam za mój wygląd, Nefert-chaj – odpowiedział. – Musiałem przemyśleć pewną sprawę, która nie daje mi spokoju i sprawia, że zobojętniałem na wszystko z wyjątkiem własnego cierpienia. – Niepewnie przeczesał palcami wilgotne od potu włosy. – Spotkanie z tobą okazało się dla mnie ze wszech miar korzystne... – Bo doskonale wiesz, że przyda ci się kąpiel – dokończyła, chichocząc. – Jesteś irytującym mężczyzną, książę. Zawsze zjawiasz się na dworze zupełnie niespodziewanie, krążysz po korytarzach i ogrodach z głową w chmurach i znowu znikasz. Stanowisz główny temat plotek wielu z moich przyjaciół. Ktoś mówi: „Wydawało mi się, że wczoraj widziałem przy fontannach księcia Horiego, ale nie jestem pewien. Czyżby przybył na dwór?” Nikt nie potrafi na to odpowiedzieć, więc zaczynamy mówić o tym, jaki jesteś tajemniczy i zarzucamy ci, że to przez ciebie jesteśmy znudzeni i niezadowoleni. Zaśmiała się ponownie, a on nie mógł się oprzeć zachwytowi, jaki budziła w nim ta ruchliwa, pachnąca perfumami Egipcjanka. Ogarnęło go przemożne pragnienie, aby zwierzyć się jej ze wszystkiego. Chciał przelać wszystkie swoje rozterki w te delikatne, przypominające muszelki uszy, zobaczyć, jak marszczy brwi i poważnieje, jednak w ostatniej chwili zdołał się opanować. Tak będzie lepiej, pomyślał. Jest zabawna, pełna życia i na pewno uda jej się oderwać mnie od smutnych myśli. – Nie miałem pojęcia, że jestem obiektem zainteresowania dworzan – powiedział szczerze. Nefert-chaj położyła się na plecach i zaczęła obracać w palcach łodyżkę zwiędłego kwiatu lotosu. – Może trochę przesadziłam – przyznała. – Pewnie w ogóle nie jesteś tajemniczy. Moje przyjaciółki i ja uważamy ten wyraz roztargnienia na twojej twarzy za coś ekscytującego i egzotycznego, to wszystko. Kobiety są tak głupio romantyczne, nie sądzisz, książę? Niektóre tak, pomyślał ponuro, bo inne są okrutne, a jeszcze inne mają za nic romantyczne bzdury i pragną wyłącznie bogactwa, łudząc nieszczęsne ofiary zmysłowym urokiem. – Nie są głupie, zaś w tym, że są romantyczne, nie ma nic złego – stwierdził. – Miłość jest wspaniała, Nefert-chaj. Westchnęła głęboko. – Doprawdy, książę? Czyżbyś był zakochany? Czy mężczyźni mogą marzyć o głupstwach i wpatrywać się w przestrzeń z niemądrym wyrazem twarzy? Czy mogą kraść obiektowi swoich westchnień bransoletę lub kawałek papirusu, aby potem oglądać je w samotności i przytulać do nich wargi? – Przewróciła oczami i obrzuciła go rozbawionym spojrzeniem. – Zachowują się tak, książę? Jakaż ty jesteś niewinna, pomyślał, patrząc w jej śliczną twarzyczkę. Wyrafinowana, gadatliwa, światowa, a jednak cudownie niewinna. W oczach Szeritre nie ma już takiej niewinności. Już nie. – Ile masz lat, Nefert-chaj? – zapytał nagle. Wydęła lekko wargi. – No tak, teraz będę musiała wysłuchać kazania – powiedziała. – Mam siedemnaście lat. Mój ojciec od roku szuka dla mnie męża, jak na razie bez powodzenia. – Usiadła, obejmując kolana ramionami. – Zasugerowałam mu ciebie na kandydata. Krew płynąca w moich żyłach jest wystarczająco szlachetna, chociaż nie królewska. Ojciec stwierdził, że najpierw będziesz musiał poślubić małżonkę z królewskiego rodu, dopiero później arystokratkę. – Twarz Nefert-chaj rozjaśnił uśmiech. – A więc pospiesz się, książę, i weź za żonę jakąś nudną dziewczynę błękitnej krwi, żebyś mógł jak najszybciej zwrócić uwagę na mnie. Mogłabym też być pierwszą kandydatką do twojego haremu. Tak, wybierz mnie na swoją konkubinę, ożenić zdążysz się później. Po raz pierwszy od wielu dni Hori wybuchnął spontanicznym, wesołym śmiechem. Łzy spływały mu po policzkach, żłobiąc korytarze w warstwie kurzu i zmywając z serca twardą powłokę. Nefert-chaj patrzyła na niego z wyraźną irytacją. – Dziewczyno! – wydyszał wreszcie. – Po czym można poznać, kiedy mówisz poważnie, a kiedy żartujesz? Zapewniam cię, że gdy będę gotów zawrzeć związek małżeński, twoje imię przedstawię ojcu jako drugie z kolei. – Jako drugie? – Po nudnej dziewczynie z błękitną krwią w żyłach, oczywiście! Lektyka opadła na ziemię. Nefert-chaj odsunęła zasłony i wyjrzała. – Doskonale! – zawołała. – To idealne miejsce, Simut! Chodźmy, książę. Napcham ci błota do ust za to, że nie padłeś mi do stóp. Wygramolili się z lektyki. Płynącą wolno rzekę oddzielał od nich wąski pas czystego piasku, a dwa zgarbione drzewa pochylały się nad jej taflą. Niewielkie wzniesienie osłaniało ich od drogi. Dobiegały stamtąd głosy i miękki tupot oślich kopyt. Horiego ogarnęło beztroskie uniesienie. Jednym szybkim ruchem zerwał przepaskę, rzucił na ziemię i pobiegł do wody, trochę wyczuwając, a trochę słysząc, jak Nefert-chaj pozbywa się sukni i podzwaniających ozdób. Po chwili objęły go chłodne fale Nilu, zmywając brud i kurz z jego skóry. Czy ja śnię? – pomyślał nieprzytomnie. Czyżby bogowie pozwolili mi wrócić do dawnego życia, czyżby zdecydowali się mnie ocalić? Woda za-kołysała się, kiedy Nefert-chaj wskoczyła do wody. Po chwili dziewczyna wynurzyła się na powierzchnię, odrzucając do tyłu mokre włosy. Woda spływała po jej jedwabistej skórze. Ponownie znurkowała i Hori poczuł, jak ociera się o jego kolana. Wziął głęboki oddech i zanurzył się, usiłując ją złapać, ona jednak umknęła mu, kierując się na środek rzeki. Pływali i bawili się beztrosko, a ich śmiech przyciągał uwagę ludzi na mijających ich barkach i łodziach. Kiedy wyszli z wody, położyli się na gorącym piasku, w cieniu rosnących nad brzegiem drzew o powykręcanych gałęziach, nadzy, zdyszani i szczęśliwi. – Sądzisz, że twoja królewska małżonka kiedykolwiek zniży się do tego, aby wetrzeć ci we włosy garść rzecznego błota? – zapytała Nefert-chaj, mrużąc oczy w słońcu. Hori oparł się na łokciach i odrzucił włosy z twarzy, skrapiając dziewczynę gęstym deszczem maleńkich kropli. – Naturalnie że nie – odparł bez wahania. – Moja szanowna małżonka nigdy nie wystawi nosa na słońce w obawie, aby jej skóra nie poczerniała jak skóra chłopki, nigdy też nie zanurzy się w rzece. Pocałował ją, lekko przyciskając usta do jej warg. Nefert-chaj otoczyła ramionami jego szyję i przywarła do niego całym ciałem. Hori poczuł jej język w swoich ustach i zrozumiał, że popełnił błąd. Nefert-chaj miała niewłaściwy smak, a kształt jej twarzy nie pasował do marzeń, piersi były zbyt małe, a całe ciało drobniejsze od tego, którego pożądał. Dopuszczam się zdrady, pomyślał. Nie bądź śmieszny, odpowiedział sam sobie. Z Tabubu nie łączą cię żadne więzy poza tymi, które sam wymyśliłeś. Zacisnął powieki i nadal całował Nefert-chaj, nie potrafił jednak pozbyć się wrażenia, że zdradza Tabubu. W końcu odsunął się od dziewczyny i wstał. – Popołudnie ma się już ku końcowi – powiedział. – Czas się ubrać i wracać do pałacu. Nefert-chaj podniosła się z ziemi i delikatnie dotknęła jego policzka. – Czy zrobiłam coś złego, książę? – zapytała z niepokojem. – Może obraziłam cię swoją gadaniną? Z żalem uniósł jej dłoń do ust. – Nie – odparł. – Niczym mnie nie obraziłaś, Nefert-chaj. Jesteś piękna i inteligentna, dlatego mam nadzieję, że twój ojciec zaręczy cię z mężczyzną, który zasługuje na tak rzadki skarb. Jej oczy pociemniały. – Ale tym mężczyzną nie będziesz ty, Hori. – Masz rację. I bardzo tego żałuję. Zdobyła się na słaby uśmiech. – Ja również. Czy jest ktoś inny? Kiedy skinął głową, westchnęła. – Powinnam była się domyślić. Byłam naiwna wierząc, że najprzystojniejszy mężczyzna w Egipcie nie jest z nikim związany. Cóż, umieśćmy jak najwięcej piasku i szlamu na poduszkach mojej lektyki, aby niewolnicy mieli co robić dziś wieczorem. Ruszyła w górę zbocza, podnosząc z ziemi szatę. Hori poszedł za nią, obserwując z żalem napinające się mięśnie jej kształtnych pośladków i pleców. Ubrali się pospiesznie, obudzili drzemiących tragarzy i Nefert-chaj poleciła, aby zaniesiono ich do pałacu. Gdy usiadł obok niej w ciasnej kabinie, zajęła się otrząsaniem piasku z nóg i zaplataniem włosów, przez cały czas gawędząc o niczym. Hori odpowiadał najlepiej, jak umiał, nie mając odwagi spojrzeć jej w oczy. Wysiadł przy głównym wejściu, podziękował za urocze chwile i odszedł, nie oglądając się za siebie. Nigdy jeszcze nie czuł do siebie takiego obrzydzenia i po raz pierwszy dostrzegał pręty klatki, która uniemożliwiała mu przebywanie w normalnym świecie. Zdawał sobie sprawę, że sam ją zbudował, nie mógł sobie jednak przypomnieć, jak to uczynił. Wiedział jedno – z tej klatki nie było wyjścia. XVI Dobrze traktuj zależnych od ciebie. Jest to obowiązek wszystkich, którym bóg sprzyja. Cztery dni po powrocie całej rodziny z Teb niewolnik powiadomił Chamuaseta o przybyciu Ptah-sancha. Książę, zgodnie z daną Ramzesowi obietnicą, przeglądał zaległą korespondencję, z ulgą więc oderwał się od kolejnej noty protestacyjnej od któregoś z drugorzędnych ministrów, odprawił pisarza i wyszedł zza biurka, aby powitać młodego człowieka. Ptah-sanch oddał mu pokłon. Był mocno opalony, białka oczu połyskiwały jasnym błękitem, a wargi wydawały się poparzone. Chamuaset odniósł wrażenie, że młodzieniec jest zmęczony i spięty. Natychmiast pomyślał o długiej podróży, którą odbył, za jedyne towarzystwo mając zwłoki ojca oraz kilku strażników, toteż objął go serdecznie. – Witaj w domu – powiedział, prowadząc go do biurka i podając czarkę pełną piwa. – Mam nadzieję, że balsamowanie ciała twego ojca przebiegło bez przeszkód. Kapłani domu śmierci i najwyższy kapłan Ptaha już czekają, aby pochować go z wszelkimi honorami. Ptah-sanch duszkiem wychylił czarkę i odstawił ją na blat biurka. – Dziękuję, panie – powiedział. – Zwłoki ojca spoczywają już w domu zmarłych. Sam nadzorowałem balsamowanie i jestem usatysfakcjonowany. Musiało ci być ciężko, pomyślał Chamuaset. Wskazał pisarzowi krzesło, lecz młody człowiek zawahał się. – Ukończyłem pracę, którą mi zleciłeś – oznajmił. – Oto rezultaty. Wyciągnął zza pasa zwój, który Chamuaset chwycił niecierpliwie, po czym zerknął na stojącego ze spuszczoną głową młodzieńca. – O co chodzi? – zapytał z mieszanką irytacji i niepokoju. – Czy zwój ten zawiera złe wieści, czy też podróż przyprawiła cię o złe samopoczucie? Ptah-sanch natychmiast uniósł głowę i uśmiechnął się. – Podróż przyprawiła mnie o zamęt myśli, panie – odpowiedział. – To wszystko. Chamuaset złamał osobistą pieczęć pisarza i rozwinął dokument. – Wobec tego najlepiej będzie, jeśli udasz się teraz do swojej komnaty i odpoczniesz do końca dnia. Powiadomię kapłanów, że pogrzeb Penbuja może odbyć się za trzy dni. Czy to ci odpowiada? Ptah-sanch skinął głową. Chamuaset pogrążył się w lekturze, zapominając o całym świecie. Twarz rozjaśniała mu się w miarę czytania. – Bardzo dobrze się spisałeś – powiedział w końcu. – Wręcz doskonale. Możesz odejść. Kiedy został sam, osunął się na krzesło i zamknął oczy. Ostatnia przeszkoda na drodze do małżeństwa została pokonana. Tabubu mówiła prawdę. Nigdy nie wątpił w jej słowa, lecz gdzieś tam czaiło się podejrzenie, że w nieco przesadny sposób przedstawiła historię i pochodzenie swojego rodu. A jednak nie – wszystko to miał teraz przed oczami, spisane staranną ręką pisarza na beżowym papirusie. Posiadłość niewielka, lecz zyskowna. Ród szlachetnego pochodzenia. Mały, lecz funkcjonalny dom, w którym on i Tabubu mogliby zatrzymać się zimą, gdy Koptos nie będzie przypominać rozpalonego pieca, a on zechce spędzić z ukochaną trochę czasu z dala od oskarżających spojrzeń Nubnofret. Nie będzie tam miał żadnych obowiązków, cały czas poświęci wyłącznie nowej małżonce. Tabubu rozkwitnie jak dojrzały pąk, bo znajdzie tam spokój, którego nie ma w ruchliwym Memfis. Doskonale pamiętał południe. Cisza, niespodziewane i przyjemne chwile osamotnienia, gdy wiatr gwiżdże i wznosi chmury piasku, zbyt rozgrzanego, by zanurzyć w nim stopy, Nil płynący przez najbardziej pierwotny z krajobrazów, na który składa się bezmiar błękitnego nieba i migoczące w słońcu wydmy. – Przybywaj, Tabubu – wyszeptał. Wstał, czując dziwną lekkość i pustkę, po czym przywołał pisarza. Kiedy ten się zjawił, podyktował mu krótki list do Tabubu i poszedł odszukać Nubnofret. Pogrzeb Penbuja miał odbyć się za trzy dni, więc Tabubu będzie mogła wprowadzić się w dzień po ceremonii. Potem rozpocznie się Pachons, miesiąc zbiorów, początek wzbierania Nilu. Początek nowego życia, pomyślał radośnie. Stary przyjaciel Chamuaseta, jego towarzysz, doradca, a czasami surowy sędzia, został pochowany z honorami w grobowcu, który wybudował sobie w Sakkarze. Jego ściany zdobiły malowidła przedstawiające najprzyjemniejsze chwile z jego życia. Tu siedział wyprostowany jak struna, z głową lekko pochyloną nad tabliczką, zapisując słowa dyktowane przez pana. Tu stał w łodzi, mierząc oszczepem w stado znieruchomiałych kaczek, zaś obok niego klęczał mały Ptah-sanch z dziecięcym kosmykiem. Tutaj składał ofiarę Thotowi, unosząc ku górze kadzielnicę, podczas gdy bóg z łaskawą aprobatą zwracał ku niemu ptasi dziób. Patrząc na te malowidła, Chamuaset czuł spokój i radosną satysfakcję, jakie emanowały z należących do Penbuja rzeczy. Jego pisarz i przyjaciel pożytecznie przeżył życie, słusznie szczycąc się swymi umiejętnościami i osiągnięciami. Był uczciwy i nie musiał obawiać się ceremonii ważenia serca w Sali Sądu. To prawda, że był jeszcze stosunkowo młody i za wcześnie pożegnał się z tym światem, lecz Chamuaset był pewien, iż Penbuj odszedł, niczego nie żałując. Po uczcie, która odbyła się pod książęcym niebiesko-białym baldachimem, tańcach, winie i obowiązkowych modlitwach za zmarłego, Chamuaset patrzył, jak kapłani opieczętowują wejście do grobowca, a potem robotnicy zasypują je piaskiem i gruzem. Opłacił już wartowników, którzy przez cztery miesiące mieli strzec spokoju Penbuja przed rabusiami. Czyż to nie ironia losu? Przecież on sam włamywał się do grobowców. Nie potrafił znieść tej myśli i pozwolił jej odpłynąć na skrzydłach ledwo wyczuwalnego powiewu wiatru. – Obyś żył wiecznie, stary przyjacielu – wyszeptał. – Nie sądzę, abyś chciał dalej pracować w moim domu. Należałeś do dawnego porządku, porządku, którego już nie ma. Twój syn nie będzie musiał żyć w stanie wewnętrznego rozdarcia, jakie stałoby się twoim udziałem... Zaczekał, aż wejście zostanie całkowicie zasypane, a robotnicy odprawieni. Wtedy wstał, wsiadł do lektyki i wrócił do domu. Następnego ranka wszyscy domownicy czekali przy stopniach wodnych, aby powitać Tabubu w jej nowej siedzibie. Chamuaset, Nubnofret, Hori i Szeritre stali obok siebie, każde zajęte własnymi myślami. Kiedy przybrana kolorowymi wstęgami barka Siseneta ukazała się w polu widzenia, Szeritre wzięła Chamuaseta za rękę. Wykąpany, starannie umalowany i ubrany Hori obserwował bez wyrazu zbliżającą się barkę. Wyniosła Nubnofret skinieniem głowy przywołała czekającego w pobliżu kapłana, który zszedł po stopniach i rozpoczął modlitwę błogosławieństwa i oczyszczenia, a jego uczeń skrapiał ciepłe kamienie mlekiem i byczą krwią. Tabubu wyłoniła się z kabiny wsparta na ramieniu syna. Hor-min spojrzał na Szeritre i odwrócił wzrok. Powiedział coś do Siseneta i ostrożnie sprowadził matkę po trapie na ląd. Nubnofret stała na środku ścieżki i to jej pierwszej, zgodnie ze zwyczajem, Tabubu oddała pokłon. Nubnofret była nie tylko księżniczką, ale i tą, która zarządza domem. Spięty i zdenerwowany pan domu nie miał najmniejszych wątpliwości, że dobre wychowanie nie pozwoli żonie w sposób jawny okazać Tabubu niechęci. Nubnofret zachowałaby się z nieskazitelną poprawnością, nawet gdyby horda hetyckich wojowników łupiła jej dom, a jej zostałoby jedynie parę chwil życia. Myśl ta wywołała mimowolny uśmiech na jego twarzy. Szeritre puściła dłoń ojca. Zauważył, że ona również jest bardzo zdenerwowana. Jej drobna, nieładna twarz była blada. – Tabubu, witam cię w tym domu w imię mojego i twojego małżonka, księcia Chamuaseta, kapłana Ptaha, kapłana Re, pana twojego i mojego życia – powiedziała dobitnie Nubnofret. – Powstań i oddaj mu cześć. Tabubu podniosła się z wdziękiem, który zaparł Chamuasetowi dech w piersi już przy pierwszym spotkaniu. Kiedy odwróciła się do Chamuaseta i upadła przed nim na twarz, słońce zalśniło w prostym srebrnym diademie na jej czole. Zadrżał, czując jej wargi na swoich stopach. Poczuł, że się czerwieni. Tabubu wstała, błyskając czarnymi oczami spod umalowanych złotą szminką powiek. – Podpisaliśmy umowę małżeńską, Tabubu – powiedział zgodnie ze zwyczajem jej nowy mąż, modląc się w duchu, aby nie stracić głosu. Umysł bowiem miał zamroczony widokiem jej lekko rozchylonych, umalowanych pomarańczową henną warg i wielkich, wszechwidzących oczu. – W obliczu Thota, Seta i Amona, patronów tego domu, przysięgam, że potraktowałem cię uczciwie, czego dowodem jest mój podpis złożony na umowie. Czy ty również składasz taką przysięgę? – Najszlachetniejszy książę, przysięgam na Thota i Ozyrysa, patronów domu, w którym niegdyś mieszkałam, że nie mam innego żyjącego małżonka. Przedstawiłam zgodnie z prawdą stan mojego majątku, zaś umowę podpisałam w duchu szczerości i uczciwości – odpowiedziała dobitnie i głośno. – Na to przysięgam. Stojący za nią Sisenet poruszył się, przestępując z nogi na nogę, a Hormin uśmiechnął się do Szeritre. Cała trójka wydawała się przepełniona dziwną wesołością, zupełnie jakby lada chwila mieli wybuchnąć głośnym śmiechem. Nic dziwnego, że są szczęśliwi, pomyślał Chamuaset, ujmując dłoń Tabubu. Ja również jestem bardzo szczęśliwy. Chce mi się śmiać, mam ochotę połaskotać ją w sposób, który nie przystoi księciu. Uśmiechnął się, a Tabubu odpowiedziała mu uściskiem chłodnych palców. Służba ustawiła się po obu stronach szerokiej ścieżki prowadzącej do domu. Nubnofret wstąpiła na nią jako pierwsza, dając kapłanowi znak, że może zaintonować pieśń. Drugi kapłan szedł kilka kroków przed swym zwierzchnikiem, a białe mleko i czerwona krew łączyły się w różowe strużki na gorącym kamieniu, parując i wsiąkając w trawę. Słudzy padali na twarz, oddając cześć nowej pani, która mijała ich wsparta na ramieniu męża, wiodąc za sobą swoich najbliższych. Uroczysty pochód minął główne wejście i skierował się do północnego ogrodu, obchodząc pogrążone w chaosie miejsce budowy. Chamuaset zauważył, że Tabubu szybkim spojrzeniem oceniła postępy prac, potem znowu utkwiła wzrok w koronach drzew. Na tyłach domu do orszaku przyłączył się harfiarz. Jego przyjemny tenor łączył się z tęsknymi dźwiękami instrumentu i ćwierkaniem ptaków, które przylatywały do fontanny napić się wody. Dalej znajdowały się pomieszczenia dla służby, kuchnie, magazyny i spichlerze, po prawej zaś stronie, w otoczeniu drzew, stał dom konkubin. Zgromadziły się przed nim ubrane w odświętne szaty kobiety Chamuaseta. Książę przypomniał im, że Tabubu stoi wyżej od nich i dopóki będzie tu mieszkać, do niej należy ostatnie słowo. O mały włos nie powiedział, że słowo Tabubu jest prawem, na szczęście w ostatniej chwili uświadomił sobie, że to Nubnofret jako główna małżonka zarządza konkubinami i całym domem. Usunął się na bok i przywołał ją gestem. Nubnofret zbliżyła się dostojnym krokiem, wzięła Tabubu za rękę i wprowadziła ją do domu. – Znajdujesz się teraz pod opieką pana tego domostwa – powiedziała. – Tak jak ty oczekujesz od niego dobroci i towarzystwa, on oczekuje od ciebie wierności ciała, umysłu i ka. Czy zgadzasz się na to? – Zgadzam się – odparła Tabubu. W tym momencie kapłan rozbił u stóp Tabubu dwa gliniane dzbany z mlekiem i krwią zwierząt. Rytuał ten miał zapewnić radość i błogosławieństwo nowemu związkowi. Wszyscy zaczęli klaskać w dłonie. Chamuaset wyminął Nubnofret i wziął Tabubu w ramiona. – Kiedy twoja siedziba będzie gotowa, powtórzymy tę ceremonię – powiedział z uśmiechem. – Na razie jednak musisz się zadowolić dwiema skromnymi komnatami. Witaj w domu, najdroższa siostro. Pocałował ją przy wtórze gromkich oklasków, potem zgodnie ze zwyczajem zostawił młodą żonę samą, aby mogła nacieszyć się nowym domem. – Nubijscy tancerze, których wynająłeś na dzisiejszy wieczór, już przybyli – poinformowała go Nubnofret, kiedy wracali do domu. – Nie mam pojęcia, co z nimi począć. Każę chyba rozstawić kilka namiotów w południowym ogrodzie. Muszę też ustalić z Ibem, jak rozstawić stoły. Zmierzyła Chamuaseta rozbawionym spojrzeniem. Jesteś głupim mężczyzną, który przeżywa drugą młodość, mówiły jej oczy, lecz ja mam na głowie znacznie ważniejsze sprawy. Oddaliła się szybkim krokiem, poganiając przed sobą grupę podekscytowanych służących. Szeritre dotknęła ramienia ojca. Odwrócił się ku niej, czując że podeszwy sandałów ma lepkie od mleka i krwi, a w powietrzu unosi się duszący zapach tej mieszanki. – Hormin powiedział mi właśnie, że zostaje w domu wuja – powiedziała Szeritre. – Myślałam, że przeprowadzi się do nas razem z matką. Czy nie moglibyśmy znaleźć tu jakiejś komnaty dla niego, ojcze? Proszę cię... Chamuaset spojrzał w błagalnie wzniesione ku niemu oczy, obrysowane grubą, czarną kreską. Szeritre rozdzieliła dziś włosy pośrodku głowy, pozwalając im opaść lśniącymi lokami n> ramiona, zaś jej czoło zdobiła korona księżniczki, wąski, złoty diadem z wizerunkiem bogini Mut oraz dwoma złotymi piórami Amona z tyłu. Przetykana złotą nicią szata była na wpół przeźroczysta, a miękkie fałdy podkreślały zarys drobnych piersi i chłopięcej talii. Chamuaset pomyślał, że jeszcze niedawno córka włożyłaby suknie ze znacznie grubszego płótna, i garbiła się, ukrywając w ten sposób piersi przed spojrzeniami ciekawskich. Wydawało mu się nawet, że pomalowała sutki ciemnozłotą farbą. Czując nagłe ukłucie niepokoju, ujął ją pod brodę i uniósł ku sobie jej twarz. – Dobrze wiesz, że Hormin będzie mógł tu zamieszkać dopiero po zakończeniu budowy – wyjaśnił łagodnie. – To już niedługo, Małe Słońce. Mam zresztą wrażenie, że Hormin woli na razie pozostać u wuja. Tu panuje zbyt wielki rozgardiasz. Odsunęła się od niego gwałtownie. – Jeżeli Hormin nie może tu zamieszkać, będę musiała odwiedzać go w domu Siseneta – rzuciła gniewnie. – Będę musiała zabierać ze sobą cały orszak i siedzieć w sali audiencyjnej lub w ogrodzie, rozmawiając o nieważnych sprawach. Nie chcę tego! – Przesadzasz – zaprotestował. – Hormin prawie codziennie będzie odwiedzał matkę do chwili, kiedy uzna, że może zamieszkać razem z nią. – Ale ja chcę się z nim widywać, kiedy przyjdzie mi na to ochota! – oznajmiła podniesionym głosem. – Ty masz już swoje szczęście, ojcze, i ja też chcę mieć swoje! – Nie jestem pewien, czy podobają mi się wszystkie zmiany, jakie w tobie zaszły, Szeritre – powiedział cicho. – Stałaś się samolubna i uparta, a na dodatek niegrzeczna. Spodziewał się, że zmiesza się i zaczerwieni, lecz ona nadal patrzyła na niego twardo. – Nam również nie podobają się zmiany, które zaszły w tobie, ojcze. Od dawna nie troszczysz się o mnie, więc chyba nie powinnam być zaskoczona, że i tym razem nie okazałeś mi zrozumienia i współczucia. Chcę zaręczyć się z Horminem. Kiedy porozmawiasz o tym z Sisenetem? – To nie jest odpowiednia chwila – odparł sztywno. – Przypomnij mi o tym w przyszłym tygodniu, kiedy radosne obchody dobiegną końca, a Tabubu zadomowi się w swoich komnatach. Nie chcę jej teraz o tym mówić. Szeritre wykrzywiła wargi w drwiącym uśmiechu. – Oczywiście – powiedziała. Odwróciła się na pięcie i pobiegła do Hormina, który czekał na nią w cieniu domu. Zawrócili w stronę południowego ogrodu, za nimi zaś uformował się orszak służących. Moja córka popadła z jednej skrajności w drugą, pomyślał. Bardzo zmieniła się pod wpływem Tabubu. To korzystne zmiany, czego najlepszym dowodem jest jej miłość do Hormina, cóż, kiedy towarzyszy im nieuprzejmość i arogancja. Na pewno jest to chwilowe, rozumiem nawet, dlaczego tak się dzieje, lecz niezależnie od wszystkiego tęsknię za dawną Szeritre. – Czy udasz się, panie, na spoczynek i dopiero potem przebierzesz w świeże szaty przed popołudniową ucztą? – uprzejmie zapytał Kasa. Chamuaset westchnął ciężko i wszedł do domu. Na ucztę na cześć Tabubu zostali zaproszeni wszyscy krewni. Faraon przysłał krótki list z gratulacjami i wyjaśnieniem, dlaczego nie może uczestniczyć w ceremonii. Podobny list nadszedł od Merenptaha, który życzył bratu szczęścia i pomyślności. Reszta rodziny miała przybyć na ucztę, wraz z dygnitarzami z Memfis oraz dużą grupą muzykantów, tancerzy i sztukmistrzów. W domu panowała atmosfera świątecznego podniecenia. Ciężki zapach kwiatów sprawił, że myśli Chamuaseta znowu zaczęły krążyć wokół Tabubu, egzotycznej i tajemniczej, która pewnie w tej właśnie chwili ogląda swoją nową siedzibę i marzy o nocy w ramionach małżonka. Pomyślał, że chyba nie uda mu się zasnąć. – Nie mam ochoty na drzemkę – zwrócił się do Kasy. – Pójdę do gabinetu i trochę poczytam. Daj mi znać, kiedy zjawią się pierwsi goście. Jednak nawet w gabinecie, gdzie panowała kojąca cisza, przerywana jedynie szmerem przesuwającej się po papirusie trzcinki w ręku Ptah-sancha, Chamuaset czuł się podekscytowany i niespokojny. Duszący aromat kwiatów dotarł aż tutaj, przesycił szatę i włosy, podsuwając mu nagle obraz nie radosnej uroczystości, lecz dwóch pogrzebów, w których tak niedawno uczestniczył. Ogarnęły go mdłości. Usiadł za biurkiem, oparł głowę na rękach i z zamkniętymi oczami czekał, aż poczuje się lepiej. Uczta, która odbyła się tego wieczoru, należała do najwspanialszych w Memfis. Goście w bogatych strojach tłoczyli się w dużej sali audiencyjnej oraz w oświetlonych pochodniami ogrodach, gdzie stały stoły uginające się pod niezliczonymi półmiskami. Nagie tancerki, czarnoskórzy akrobaci z Nubii oraz urodziwa młodzież egipska obojga płci kołysali się w rytm melodii granych na lirze, harfie i bębnach. Nubnofret starannie wybrała podarki dla gości – korale z jaspisu i malachitu, ozdobne szkatułki z libańskiego cedru i wachlarze z krótkich, farbowanych na czerwono strusich piór osadzone w oprawie z elektronu. Sprowadzone z Delty wino pochodziło ze znakomitego rocznika, zaś obfitość dań była tak wielka, że zarządcy cieszyli się, iż służba przez następny tydzień jeść będzie resztki z uczty. Tabubu siedziała na honorowym miejscu, po prawej ręce Chamuaseta, obserwując gości z niewielkiego podwyższenia i uśmiechając się łaskawie do wszystkich, którzy podchodzili, aby złożyć jej życzenia. Uczta była niezwykle udana, a jednak Chamuaset nie mógł otrząsnąć się z dziwnej melancholii. Szeritre i Hormin nie rozstawali się ani na chwilę, i głośno śmiali się z czegoś, co mówił młodzieniec. Hori siedział przy stole obok Antefa. Uważnie słuchał słów przyjaciela, a jego twarz po raz pierwszy od wielu tygodni rozjaśniał nikły uśmiech. Również Nubnofret i Sisenet pogrążeni byli w rozmowie, a on sam, musiał jedynie odwrócić lekko głowę i przesunąć dłoń, aby w namacalny sposób poczuć bliskość kobiety, którą uwielbiał ponad wszystko na świecie. Mimo pozorów wesołości w sali audiencyjnej czaił się jakiś smutek. Chamuaset czuł, że czegoś tu brakuje. A może to dlatego, że nagle zabrakło mi celu, kiedy pokonałem tyle przeszkód, aby zdobyć nagrodę, pomyślał, kiedy Ib pochylił się, by napełnić puchar. Nagle rozległy się wrzaski i gwizdy gości, przyglądających się, jak jedna z nubijskich tancerek wygięła się tak mocno do tyłu, że jej twarz znalazła się na moment między nogami burmistrza Memfis. Sisenet napotkał spojrzenie Chamuaseta i uniósł dłoń w przyjaznym geście. Chamuaset uśmiechnął się w odpowiedzi. Tabubu oparła się o niego i włożyła mu do ust kawałek dojrzałej figi. Czuł się wspaniale, a jednak czuł, że gdzieś tam z ogromnych, niewidzialnych ust nieskończoności płynie zimny, mrożący wszelką radość oddech. Znacznie później, kiedy goście na niepewnych nogach wędrowali po domu i ogrodzie, Chamuaset i Tabubu wymknęli się z sali i po wyschniętej, ostrej trawie poszli do pogrążonego w ciszy domu konkubin. Żadna z kobiet nie wróciła jeszcze z uczty, więc tylko strażnik powitał ich u drzwi i poprowadził do komnat Tabubu. Kiedy znaleźli się w środku i zapalili nocną lampę, Chamuaset sięgnął po swoją nagrodę. W ciągu minionych tygodni kochali się wiele razy, lecz Tabubu wciąż pozostawała dla niego niezgłębioną tajemnicą. Pragnął jej z tą samą bezradną tęsknotą, którą rozbudziła w nim kilka miesięcy temu i powoli zaczynał rozumieć, że akt miłosny nie zaspokoi dręczącego go pragnienia, jedynie je nasili. A jednak wracał do źródła swojego cierpienia, jak zwabiona światłem ćma, która spala się w płomieniu świecy. Dziś było podobnie – gwałtownemu pożądaniu, z jakim skonsumował swój związek, towarzyszył nieokreślony smutek, którego obecność wyczuł w czasie przyjęcia. Nadszedł miesiąc Pachons, a wraz z nim upały, nie kończąca się seria gorących dni i dusznych nocy, podczas których kobiety wynosiły maty na płaskie dachy budynków i spędzały tam czas śpiąc, grając w kości lub rozmawiając. Na polach rozpoczęły się żniwa i Chamuaset z niepokojem czekał na doniesienia od mierniczych poziomu Nilu. Rzeka powinna wylać pod koniec miesiąca. Do tego czasu zbiory znajdą się już w spichlerzach. Robotnicy będą młócić zboże, a w magazynach przy winnicach rozpocznie się żmudny proces wygniatania winogron. Sa-Montu donosił, że tegoroczne zbiory z winnic faraona będą wyjątkowo obfite, a od zarządców przychodziły radosne listy, informujące o obfitych zbiorach z jego własnych pól. W książęcym domu zapanował kruchy spokój. Prace budowlane dobiegały końca. Tabubu każdego ranka odwiedzała miejsce budowy i siedząc pod baldachimem do popołudniowego posiłku obserwowała, jak fellachowie kładą ostatnie cegły i wzmacniają konstrukcję dachu. Chamuaset często jej towarzyszył. Zostawiał korespondencję i przychodził do północnego ogrodu, aby omówić z małżonką wykończenie skrzydła i wystrój komnat, jak również porozmawiać o romansie Szeritre i Hormina, który odwiedzał matkę prawie codziennie lub o tym, czy Sisenet objąłby stanowisko głównego pisarza w Domu Życia w Memfis, gdzie znajdowała się biblioteka z rzadkimi zwojami. Popołudniowy posiłek rodzina spożywała razem, i chociaż Tabubu dokładała starań, aby wciągnąć do rozmowy Nubnofret i Horiego, w jadalni panowała zawsze atmosfera przygnębienia. Nubnofret odpowiadała wyłącznie na pytania skierowane bezpośrednio do niej, Hori zaś szybko pochłaniał dania i znikał, uprzejmie przepraszając obecnych za swój pośpiech. Chamuaset był rozdrażniony i rozczarowany ich zachowaniem. Po swoich najbliższych spodziewał się czegoś więcej, nie miał jednak wystarczających powodów, aby udzielić im reprymendy. Z ulgą uciekał więc z jadalni i jak wszyscy najgorętszy okres dnia spędzał w łożu. Często nie mógł jednak zasnąć. Przewracał się z boku na bok i zastanawiał, czy panujące w domu napięcie kiedykolwiek zelżeje. Późne popołudnia i wieczory bywały łatwiejsze. Po rozmowie z matką Hormin zabierał Szeritre i w asyście Bakmut oraz strażnika udawali się w jakieś ustronne miejsce w ogrodzie. Chamuaset i Tabubu szukali schronienia w domu konkubin i kochali się w cichej sypialni, gdzie przyćmione promienie słońca sączyły się przez żaluzje, zalewając pomarańczowym blaskiem pokryte potem ciało drugiej małżonki księcia. Chamuaset zapominał wtedy na chwilę o swojej rodzinie. Wieczorem wspólnie brali kąpiel, stojąc na kamieniach w łaźni, podczas gdy słudzy polewali ich chłodną wodą. Chamuaset lubił sam myć włosy Tabubu, ze zmysłową rozkoszą przeczesując między palcami gęste, mokre sploty. Do wieczornych posiłków zwykle zasiadali w towarzystwie gości, których Tabubu oczarowywała inteligencją i dowcipem. Chamuaset z niepokojem obserwował Nubnofret, wiedział bowiem, że ma ona prawo zakazać Tabubu uczestniczenia w ucztach, ale jego główna małżonka nie zgłaszała żadnych zastrzeżeń i goście opuszczali dom księcia, zazdroszcząc mu dwóch tak różnych, a jednocześnie tak wspaniałych kobiet, z którymi dzielił życie. Puls codzienności bił więc szybciej niż dawniej, lecz nie było to nieprzyjemne. Chamuaset zaczął nawet myśleć, że wszystko dobrze się ułoży, kiedy pewnego dnia Tabubu odłożyła oganiaczkę, którą bezskutecznie usiłowała rozproszyć chmurę dokuczliwych much i spojrzała na niego z powagą. Siedzieli na zasypanej poduszkami macie w cieniu drzew na granicy północnego ogrodu. Skrzydło, w którym miała zamieszkać Tabubu, było już gotowe, cegły i drewniane bale uprzątnięto, a ogrodnicy okopywali trawniki i kwietniki wokół gładkich, białych ścian nowej części domu. Komnaty były jeszcze puste, lecz następnego dnia mieli przybyć rzemieślnicy i malarze, aby spełnić polecenia Tabubu dotyczące wystroju jej nowej rezydencji. Chamuaset powiedział jej, aby zamawiała wszystko, na co ma ochotę, pewien, że okaże taki sam doskonały gust, z jakim urządziła swój poprzedni dom. Ostrzegła go z kokieteryjnym uśmiechem, że prostota nie jest tania, lecz on zbył jej uwagą pogodnym wzruszeniem ramion. Teraz odłożył na półmisek niedojedzone grono, którego ciemne owoce wkładał jej przed chwilą do ust, i przygotował się na kolejną rozmowę o jej planach. – Dajże spokój – powiedział z uśmiechem. – Rozpoznaję ten wyraz twarzy, droga siostro. Chcesz, aby twoje łoże wykonano z drzewa akacjowego, nie cedrowego. Musnęła jego nagie udo. – Nie, Chamuasecie, nie ma to nic wspólnego z umeblowaniem komnat. Nie mam ochoty poruszać tego tematu, ale... ciężko mi przyznać, że sama nie potrafię rozwiązać tej kwestii. Nie wiem, co robić i jest mi trochę przykro... Zamilkła i spuściła oczy. Chamuaset poczuł ukłucie niepokoju. – Opowiedz mi o tym – polecił. – Zrobię dla ciebie wszystko, Tabubu, przecież wiesz o tym. Nie jesteś szczęśliwa? – Oczywiście że jestem szczęśliwa – odparła szybko. – Jestem najszczęśliwszą, najczulej kochaną kobietą w Egipcie. Chodzi o moich służących. Chamuaset zmarszczył brwi zaskoczony. – O twoich służących? Czyżby byli leniwi? Nieuprzejmi? Nie mogę uwierzyć, że przeszkolona przez Nubnofret służba ma jakieś wady. Widać było, że Tabubu gorączkowo szuka właściwych słów. Wargi miała rozchylone, oczy biegały niespokojnie. – Są doskonale wyszkoleni – zaczęła z pełnym uroku wahaniem. – Wydają się jednak hałaśliwi i gadatliwi. Zdarza się nawet, że próbują nawiązać ze mną rozmowę. Kiedy służąca maluje mi twarz, bez przerwy mówi. Służki głośno zachwycają się moimi sukniami i biżuterią, zarządca pyta, co miałabym ochotę zjeść lub czego się napić... Chamuaset nadal nie rozumiał, o co jej chodzi. – Chcesz powiedzieć, że są niegrzeczni, ukochana? Niecierpliwie zamachała przystrojonymi w złote pierścienie palcami. – Nie, nie! Po prostu jestem przyzwyczajona do służących, którzy w ogóle nie mówią, robią, co do nich należy i nie odzywają się. Brakuje mi mojej własnej służby, Chamuasecie. – Zapytaj więc Nubnofret, czy możesz oddalić jej służbę i posłać po tych, których chcesz mieć przy sobie – powiedział. – To drobiazg, Tabubu, nie warto o tym mówić. Tabubu przygryzła wargę, splecione dłonie opuściła na kolana. – Zwróciłam się już z tym do Nubnofret – przemówiła cichym głosem. – Odrzuciła moją prośbę bez wyjaśnienia. Powiedziała tylko, że służba zatrudniona w tym domu jest najlepsza w całym Egipcie i być może to ja nie potrafię odpowiednio postępować. Przepraszam cię, Chamuasecie. Wiem, że nie powinnam niepokoić cię sprawami, których rozwiązanie należy do Nubnofret i do mnie. Nie chcę jej obrazić, odwołując się do twojego autorytetu, czy przejmując inicjatywę, wydaje mi się jednak, że mam prawo otoczyć się własnymi ludźmi, jeżeli tego pragnę. – Oczywiście. – Chamuaset był zdumiony odmową Nubnofret. Taka małostkowość nie leżała w naturze jego głównej małżonki, nawet biorąc pod uwagę jej uczucia wobec Tabubu. – Pomówię dziś o tym z Nubnofret – dodał. Tabubu uniosła dłoń w błagalnym geście. – Och, nie, kochany! Błagam! Droga do spokoju w tym domu nie może wieść przez kolce nielojalności. Nie chcę, aby Nubnofret odniosła wrażenie, że podważam jej autorytet. Naprawdę bardzo ją szanuję. Doradź mi tylko, w jaki sposób mam wrócić do tej sprawy. – Jesteś mądra, taktowna i dobra, ale tę sprawę musisz zostawić mnie – powiedział Chamuaset. – Znam Nubnofret i na pewno uda mi się dowiedzieć, co nią kierowało, nie dając jej poznać, że mi się poskarżyłaś. Przepraszam cię za jej postępowanie, Tabubu. – Nie ma za co, książę, ale bardzo ci dziękuję. Rozmowa zboczyła na inne tory, aż w końcu umilkli, znużeni narastającym upałem. Głowa Tabubu zaczęła się kiwać i wreszcie kobieta osunęła się na poduszki. Leżała z rozrzuconymi ramionami, pasma jej włosów zaplątały się między źdźbłami trawy. Chamuaset siedział, wpatrując się w nią w milczeniu. Usta Tabubu rozchyliły się lekko, ciemne rzęsy drżały na brązowych policzkach. Jej nieruchome ciało wydawało się woskowe, jakby ogarnęło je tchnienie śmierci i Chamuaset poczuł nagły atak strachu. Zaraz jednak dostrzegł maleńki strumyczek potu, ściekający wolno w zagłębienie między piersiami, i pochylił się, aby go zlizać. Jakie to szczęście, że wreszcie mogę to zrobić jawnie, pomyślał. Spełniłbym każde twoje życzenie, najdroższa, każde, a fakt, że się wahasz, czy mnie o coś poprosić, sprawia, iż tym bardziej pragnę cię zadowolić. Ostrożnie, aby jej nie obudzić, położył się obok, z twarzą tuż przy jej twarzy. Przymknął oczy i wciągnął w nozdrza zapach jej perfum, mieszankę mirry i czegoś jeszcze, nieokreślonego lecz fascynującego. Nim zapadł w sen, pomyślał, że jest najszczęśliwszym człowiekiem w Egipcie. Tego wieczoru udał się do komnat Nubnofret, pozwalając, aby Urnero zaanonsowała jego przybycie. Nubnofret wyszła mu na spotkanie z lekkim uśmiechem, wskazała taboret i wróciła na miejsce przy łożu, gdzie służące przebierały ją w nocną szatę. Jedna z nich stała obok swej pani z przewieszoną przez ramię marszczoną szatą z cienkiego błękitnego płótna. Nubnofret zdjęła naszywaną zielonymi koralikami suknię, którą miała na sobie podczas posiłku i bez cienia zmieszania strzeliła palcami. Jej ciało składa się z samych krągłości, pomyślał Chamuaset, przyglądając się, jak służące zarzucają niebieską szatę na jej ramiona i przewiązują szeroką wstęgą. Nadal jest piękna, lecz nie dla mnie. Jakże bym chciał, aby było inaczej! Żal mi mojej dumnej, nieszczęśliwej Nubnofret, ale nic nie mogę na to poradzić... – W czym mogę ci pomóc, Chamuasecie? – zapytała, wyciągając ręce, aby służki mogły wsunąć na nie bransolety z lapis lazuli. – Czy coś cię trapi? – Nie – skłamał. – Ostatnio mało rozmawiamy, więc zatęskniłem za tobą. Rzuciła mu uważne spojrzenie. – Czyżby chodziło o zauroczenie Szeritre tym chłopakiem? Westchnął. – Nie, chociaż podejrzewam, że wkrótce będziemy musieli zdecydować, co z nią zrobimy. Otrzymałaś jakieś wieści od zarządców twoich posiadłości w Delcie? Czy zbiory już się rozpoczęły? Nubnofret podeszła do stołu z kosmetykami i usiadła, biorąc lusterko. – Mam suche wargi – powiedziała do służącej. – Nie maluj ich dziś henną, wystarczy odrobina oleju rycynowego. Wczoraj dostałam list od zarządcy mojej winnicy – odpowiedziała na pytanie męża. – W tym roku każę chyba wysuszyć winogrona. Rok temu zabrakło nam rodzynków, a wina mamy przecież pod dostatkiem. Chamuaset zgodził się z jej opinią i jeszcze przez chwilę rozmawiali o różnych sprawach. Nubnofret wyraźnie się odprężyła i obdarzyła go nawet kilkoma pogodnymi uśmiechami, rzuciła też jakąś kpiącą uwagę, kiedy powiedział, że ptaki wyjadają ze stawu karmę dla ryb. – Wydaje mi się, że Tabubu tęskni za swoimi służącymi, moja droga – ośmielił się w końcu powiedzieć. Twarz Nubnofret natychmiast przybrała obojętny wyraz. – Nie mówi o tym wprost, ale musi być jej ciężko – ciągnął. – Musi przyzwyczaić się przecież nie tylko do nowego domu, ale i do nowej służby. Może zaproponowałabyś jej, aby zwolniła kilkoro służących i posłała po swoich? Nubnofret siedziała chwilę bez ruchu. Potem jednym krótkim, władczym gestem odprawiła służącą i wstała. – Nienawidzę człowieka, którym się stałeś, książę – powiedziała zimno i dobitnie. – Jesteś taki ustępliwy, taki usłużny, taki zakłamany, nawet w drobnych, zupełnie nieważnych sprawach. Kiedyś przyszedłbyś tu z królewską godnością i powiedział: „Tabubu chce wiedzieć, dlaczego odmówiłaś jej prośbie i ja także chcę poznać przyczynę twojej decyzji”. Zaczynam tobą pogardzać, mój mężu. Chamuaset podniósł się z krzesła. – Nie wiedziałem, że zwróciła się z tym do ciebie – skłamał rozpaczliwie. Nubnofret roześmiała się drwiąco. – Doprawdy? Więc teraz już wiesz. Chce mieć swoją służbę, ponieważ moja nie jest dla niej wystarczająco dobra. Odmówiłam jej. – Ale dlaczego? – zapytał niepewnie, porażony gniewem płonącym w jej oczach. – To rozsądna prośba. Spełnienie jej nic by cię nie kosztowało. Czy twoja zazdrość jest aż tak wielka? – Nie – rzuciła ostro. – Nie sądzę, abyś mi uwierzył, ale nie jestem zazdrosna o Tabubu. Nie lubię jej, ponieważ jest wulgarną, prymitywną kobietą, pozbawioną zasad moralnych, dzięki którym Egipcjanie stali się wielkim narodem, wolnym od słabości, obracających w ruinę inne państwa. Jest dwulicowa, stale udaje i kłamie. Dzieci to wyczuwają, ale ty jesteś ślepy. Nie to jednak mam ci za złe – uśmiechnęła się zimno. – Winie cię za to, że pozwalasz jej panować nad sobą. Nie skończyła jeszcze mówić, a Chamuaseta ogarnął tak gwałtowny gniew, że twarz mu zapłonęła, a w gardle poczuł gorzki smak. Założył ręce do tyłu i zacisnął je mocno, aby nie potrząsnąć nią z całej siły. – Rozmawialiśmy o służbie – przypomniał jej przez zaciśnięte zęby. Nubnofret wróciła na swoje miejsce przy stole z kosmetykami. – Jej słudzy zupełnie mi się nie podobają – powiedziała cicho. – Irytują mnie i nie mogę znieść myśli, że zamieszkaliby w moim domu. Kapitan jej barki, osobista służąca, która zawsze jest przy niej, ci z asysty mają w ruchach coś złowrogiego. Denerwuje mnie też ich milczenie i to, że nigdy nie patrzą prosto w oczy. – Gwałtownym ruchem odsunęła dłoń służącej. – Na nikogo nie patrzą, Chamuasecie! A kiedy znajdziesz się z nimi w komnacie, masz wrażenie, że są niewidzialni, zupełnie jakby nikogo tam nie było! Zaczęła nieświadomie szarpać błękitną tkaninę, okrywającą jej kolana i Chamuaset zauważył ze zdumieniem, że jest bliska łez. – Słudzy zawsze są w pobliżu. Robisz coś, myślisz o czymś, przychodzi ci do głowy, aby czegoś zażądać i uświadamiasz sobie, że Ib stoi przy drzwiach, a Kasa siedzi w kącie. Uświadamiasz to sobie, rozumiesz? Ze sługami Tabubu jest inaczej. Nie dość, że zapominasz, iż są obok, to jeszcze wydaje ci się, że tak naprawdę w ogóle ich nie ma. Podobnie czuję się w obecności Siseneta. Nie życzę sobie, aby słudzy Tabubu mieszkali w tym domu! Mam prawo odrzucić jej prośbę i zrobiłam to dla własnego spokoju. Nie chcę ich tutaj! Dotąd nie rozumiał, a raczej nie chciał zrozumieć, jak głęboko dotknęło ją jego drugie małżeństwo. Nubnofret była niebezpiecznie blisko utraty panowania nad sobą, co oznaczałoby dla niej największą porażkę. Podszedł do niej i przyciągnął jej głowę do brzucha, gładząc łagodnie. – Och, Nubnofret... – wymamrotał. – Moja biedna siostro... Słudzy Tabubu rzeczywiście są dziwaczni, ale cóż, wyszkoliła ich zgodnie z własnymi, dość niezwykłymi zasadami i w końcu to tylko służba... Nubnofret uchwyciła się mocno jego przepaski. – Obiecaj mi, że nie zmienisz mojej decyzji! – zawołała. – Obiecaj mi to, Chamuasecie! Przykucnął, ujął jej mokrą twarz w dłonie i pocałował delikatnie, pełen współczucia i żalu. – Obiecuję – powiedział. – Powiedz Tabubu, że może wybrać innych służących spośród naszych, jeśli sobie tego życzy. Może kiedy poczujesz się lepiej, sama zechcesz zmienić swoją decyzję, przysięgam jednak, że nie będę tego od ciebie wymagał. Nubnofret wyprostowała się i podniosła głowę. – Dziękuję ci, panie – powiedziała oficjalnym tonem. – Może zachowuję się nierozsądnie, ale to mój dom i nie chcę czuć się tu jak wyrzutek. Jej słowa zabrzmiały dziwnie. Chamuaset zmienił temat i zaczęli rozmawiać przyjaźnie, gdy tymczasem służąca zajęła się zaplataniem włosów Nubnofret. Dręczyła go jednak świadomość, że będzie musiał wyznać Tabubu, iż zdecydował się poprzeć Nubnofret, toteż wkrótce opuścił główną małżonkę. Wróciwszy do swoich komnat, kazał przynieść wino i sączył je w ponurym nastroju, dopóki alkohol nie przyćmił jego myśli. Następnego dnia odzyskał na krótko dawną pewność siebie i poinformował Tabubu o rezultacie rozmowy z Nubnofret. Tabubu prawie nie zareagowała na jego słowa. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w niego, lekko wydymając wargi, a potem zaczęła opowiadać o zbiorach, które rozpoczęły się w majątku Siseneta. Chamuaset słuchał z ulgą. Wiedział, że żyjące w jednym domu kobiety mają swoje własne metody rozwiązywania problemów. Czasem płaczą i dąsają się, kiedy indziej oddają się subtelnym manipulacjom, kłamią i na rozmaite sposoby sprawdzają siłę i odporność rywalek, aby w ten sposób ustalić własną pozycję. W królewskich haremach, gdzie kobiety z wielu państw starają się przyciągnąć uwagę faraona i mężczyzn sprawujących nad nimi kontrolę, dochodzi czasem do aktów przemocy fizycznej, a nawet zabójstw. Doskonale o tym wiedział, lecz jak dotąd jego dom wolny był od takich niepokojów. Obserwując pozornie spokojne zachowanie Tabubu, doszedł do wniosku, że jego dom ma niewiele wspólnego z haremem. Myśl ta dodała mu odwagi, odczuł nawet pewnego rodzaju satysfakcję. Tabubu nie należała do słabych kobiet, lecz to samo można było powiedzieć o Nubnofret. Będą walczyły, dopóki nie osiągną kompromisu. Kto wie, może z czasem zaczną się szanować. Nie sądził, aby musiał jeszcze interweniować. Kiedy Tabubu oswoi się z pozycją w nowym domu, poczuje się znacznie pewniej, natomiast Nubnofret zrozumie, że jej łagodna tyrania nie zawsze wywiera pożądany wpływ i następnym razem ugryzie się w język. Był przekonany, że mała burza wkrótce ucichnie. Nie przeczuwał, że nad jego głową gromadzą się jeszcze ciemniejsze chmury. Przez tydzień w domu panował spokój. Tabubu odprawiła przydzielonych jej przez Nubnofret służących i wybrała innych. Chamuaset uważał, że zrobiła to nie dla wygody, lecz ze względu na swoją dumę. Dwukrotnie jeździła do domu Siseneta po różne drobiazgi i ozdoby, których zapomniała zabrać. Nadzorowała rzemieślników i malarzy przy pracach związanych z wystrojem nowych komnat. Wydawało się, że wszystko jest w porządku i dlatego Chamuaset był zupełnie nieprzygotowany na wiadomość, którą powitała go pewnej nocy pod koniec miesiąca Pachons. Przyszedł do niej późno, ucieszony nowiną, że z jego pól zebrano już całe zboże. Chciał podzielić się z nią swoją radością i miał nadzieję, że zastanie ją w łożu, lecz jeszcze czuwającą. Ostatnio często odwiedzał ją o tej porze. Wchodził do komnaty rozjaśnionej migotliwym światłem czterech nocnych lamp, pachnącej jej perfumami i rozstawionymi w dzbanach kwiatami. Tabubu leżała na łożu w luźnej szacie kusząco udrapowanej na ciele, jej skóra lśniła od olejków, a świeżo umalowana twarz uśmiechała się do niego. Tej nocy jednak zastał ją skuloną na taborecie w kącie; włosy miała potargane, a oczy wpatrzone w mrok. Podszedł do niej, zaniepokojony i rozczarowany. – Co się stało, Tabubu? – zapytał, ujmując jej zimne dłonie. Podniosła głowę i uśmiechnęła się smutno. Z przerażeniem zobaczył, że jest bardzo blada i ma podpuchnięte oczy. Po raz pierwszy dostrzegł również drobne zmarszczki wokół jej ust i na skroniach. Była nieumalowana. – Wybacz mi, Chamuasecie – powiedziała zmęczonym głosem. – Jest tak gorąco, że nawet woda ma dziwny, błotnisty smak. Po południu nie mogłam zasnąć. – Wzruszyła ramionami. – Nie najlepiej się dziś czuję... Pocałował ją czule. – Wobec tego posiedzimy sobie. Może zagramy w psy i szakale? Miałabyś ochotę na krótką partię? Posłał służącą po planszę i poprowadził Tabubu do łoża, troskliwie podsuwając jej poduszki pod plecy. Sam usiadł naprzeciwko ze skrzyżowanymi nogami. Tabubu milczała, dopóki dziewczyna nie rozłożyła planszy i nie zostawiła ich samych. Chamuaset czuł, że żona zastanawia się, czy powinna mu o czymś powiedzieć. Kilka razy westchnęła, rzuciła mu szybkie spojrzenie i pospiesznie odwróciła wzrok. Wytrząsnął na planszę pionki z kości słoniowej. – Przyda nam się jeszcze jedna lampa – powiedział. Kiedy jednak Tabubu potrząsnęła głową, przysunął stojącą przy łożu lampę. Jej światło wydobyło z mroku twarz żony, przyoblekając ją w ruchome cienie. Pomyślał, że wygląda teraz na swój wiek, wydaje się starsza i bardzo zmęczona. Budziła w nim już różne uczucia, ale tego wieczoru ogarnęło go współczucie, wręcz litość, co uznał za niezwykłe. Nie próbowała nawet rozstawić na planszy swoich pionków, siedziała z pochyloną głową, obracając w palcach figurkę psa. – Otrzymałem dziś dobre wieści – odezwał się. – W moich posiadłościach żniwa dobiegły już końca i jestem teraz bogatszy niż byłem przed rokiem. Ale, Tabubu... – Mam podobne wieści – przerwała mu z gorzkim uśmiechem. – Zasiałeś również inne nasienie, mój mężu. Modlę się, aby to, co z niego wyrośnie, przyniosło ci dużo radości. Przez chwilę wpatrywał się w nią, nic nie rozumiejąc, zaraz jednak ogarnęła go fala szczęścia. – Tabubu, jesteś w ciąży? Tak szybko? Wzruszyła ramionami. – Nie tak znowu szybko – odparła sucho. – W ciągu ostatnich dwóch miesięcy bardzo często się kochaliśmy, Chamuasecie. Nie powinieneś być zaskoczony. – Ależ to wspaniale! – wykrzyknął. – Dlaczego nie jesteś szczęśliwa? Boisz się? Nie wiesz, że jestem najlepszym medykiem w całym Egipcie? Na jej ustach pojawił się cyniczny uśmieszek. – Nie, nie boję się. To znaczy... Radość Chamuaseta w jednej chwili znikła. – Lepiej będzie, jeżeli powiesz mi, o co chodzi – powiedział. W odpowiedzi wstała i wyminęła go bez słowa. Płomień lampy zakołysał się, a na ścianach i suficie zatańczyły cienie. Chamuaset odwrócił się ku niej. – Nie jestem lubiana w tym domu – powiedziała w końcu. – Nubnofret nie czuje do mnie niczego prócz wzgardy. Hori w ogóle ze mną nie rozmawia. Kiedy myśli, że na niego nie patrzę, obrzuca mnie zimnym spojrzeniem. Szeritre chętnie korzystała z moich rad i przyjęła moją przyjaźń, ale teraz, gdy tu zamieszkałam, unika mnie. Odwróciła się twarzą do niego. Jej zapuchnięte oczy wydawały się nienaturalnie duże, wargi drżały. – Czuję się bardzo samotna – szepnęła. – Jedynie twoja dobra wola stoi między mną i wrogością twojej rodziny. Chamuaset był głęboko poruszony. – Ależ Tabubu, chyba przesadzasz! – zaprotestował. – Pomyśl o tym, jak ustabilizowane było nasze życie przed twoim przybyciem. Takie zmiany wymagają czasu. Musisz uzbroić się w cierpliwość. Zrobiła krok w jego stronę. Splątane włosy ginęły w mroku, a oczy płonęły ciemnym blaskiem. – Nie mówmy o czasie, Chamuasecie. Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, lecz pod cienką warstwą ich uprzejmości kryje się wrogość. Ukrywają to przed tobą, to zrozumiałe, ale są jak sępy, które tylko czekają, abyś przestał mnie osłaniać, aby rzucić się na mnie i zniszczyć. Chamuaset otworzył usta, pragnąc zaprzeczyć jej słowom, nagle jednak przypomniał sobie rozmowę z Nubnofret i z namysłem przygryzł dolną wargę. – Nie wyobrażam sobie, aby ktokolwiek z moich bliskich mógł wyrządzić ci krzywdę – powiedział, nie spuszczając wzroku z twarzy Tabubu. – Mówisz o dobrych, cywilizowanych ludziach, nie bandytach z pustyni, którzy niewiele różnią się od zwierząt. – Nie dostrzegasz tego co ja! – krzyknęła z rozpaczą. – Nie widzisz nienawistnych spojrzeń, drobnych złośliwości, celowej wyniosłości i pogardy. – Splotła białe dłonie na brzuchu. – Nie martwię się o siebie. Kocham cię i pragnę tylko cię uszczęśliwić. Ale mam urodzić dziecko i boję się o nie. W jej głosie zabrzmiała nuta histerii, palce zacisnęły się na brzuchu jak szpony. Luźno zawiązana szata zsunęła się z niej na podłogę i teraz stała przed nim przerażona, nieświadoma swej urody i pożądania, jakie w nim budziła. – Tabubu, ciężarne kobiety często nawiedzają irracjonalne lęki, sama doskonale o tym wiesz – powiedział łagodnie. – Zastanów się, co mówisz. Jesteś w moim domu, nie w haremie jakiegoś pozbawionego skrupułów zamorskiego władcy. Jesteś moją żoną. Istnienie tego dziecka napawa mnie radością i uczucie to podzieli cała moja rodzina. Podeszła bliżej. – To nieprawda – rzuciła. – Jesteś księciem z królewskiej dynastii i twoi potomkowie są częścią Egiptu. Wszyscy oni, także i to dziecko, mają szansę wstąpić na tron Horusa. Hori ma więcej do stracenia niż syn jakiegoś kupca, którego druga żona właśnie zaszła w ciążę. Gdyby coś ci się stało, cała twoja rodzina postara się wydziedziczyć moje dziecko, ponieważ będzie ono dla nich zagrożeniem. Nie rozumiesz tego? Zaczynał rozumieć i wcale mu się to nie podobało. Wiedział, że jego druga małżonka nie cieszyła się sympatią Nubnofret i dzieci, miał jednak nadzieję, że z czasem wszystko się ułoży. Ale ta ciąża stanie się jeszcze jedną raną na ciele rodziny. Spróbował wyobrazić sobie sytuację po swojej śmierci i obraz ten przyprawił go o dreszcz przerażenia. Tabubu byłaby bezbronna, ale czy rzeczywiście musiałaby się przed czymś bronić? Nagle niechęć Nubnofret, ponure nastroje Horiego, niecierpliwość Szeritre, wszystko to ułożyło się w nową całość w jego umyśle, a słowa Tabubu wydały mu się absolutną prawdą. Stała naprzeciwko niego, oddychając szybko, z policzkami mokrymi od łez. – Kochasz mnie, Chamuasecie? – zapytała zdławionym głosem. – Naprawdę mnie kochasz? – Ponad wszystko na świecie, Tabubu! – Więc pomóż mi. Jestem twoją małżonką i powinieneś mnie chronić. To samo dotyczy twojego nie narodzonego syna. Usuń Horiego i Szeritre z testamentu na korzyść tego dziecka. Uczyń to, zanim wydarzy się coś strasznego. Pozbaw ich władzy krzywdzenia go, abym mogła spokojnie żyć w tym domu i z radością oczekiwać jego narodzin. W przeciwnym razie... – Pochyliła się, opierając ręce na kolanach i spojrzała Chamuasetowi prosto w twarz. – W przeciwnym razie będę musiała rozwieść się z tobą i opuścić ten dom. Czuł się tak, jakby zadała mu potężny cios. Jego pierś przeniknął ostry ból, nie mógł złapać tchu. – Na bogów, Tabubu... – wychrypiał. – Nie wierzę, żebyś naprawdę o tym myślała... Nie musisz przecież podejmować tak drastycznych kroków... Nie sądzisz chyba, że... Po policzkach Tabubu spływały łzy. – Wierz mi, drogi bracie, od chwili, gdy odkryłam, że jestem w ciąży, ani na chwilę nie przestaję o tym myśleć. Nubnofret nigdy mnie nie zaakceptuje. Powiedziała mi, że mam serce dziwki. Hori... – Co takiego? – zapytał ostro. Potrząsnęła głową. – Nie. Błagam cię jednak, abyś spełnił moje życzenie. Jesteś dobrym człowiekiem i dlatego nie czujesz zła, które cuchnie tuż pod twoim nosem. Faraon zapewni Horiemu stanowisko i majątek, a Szeritre poślubi jakiegoś bogatego arystokratę. Żadne z nich nie ucierpi z powodu twojej decyzji. Tylko mojemu dziecku stanie się krzywda, jeśli będziesz zwlekał. – Nubnofret, moja Nubnofret nazwała cię dziwką? – zapytał wolno. Tabubu kiwnęła głową. – Tak. Przysięgam na bogów, że mówię prawdę. Zmień swój testament, książę. Jeśli bogowie okażą się łaskawi, dożyjesz chwili, kiedy nasz syn osiągnie dojrzałość i wtedy nie będzie to już miało znaczenia. Ale teraz... – Bezradnie rozłożyła ręce. – Kocham cię, uwielbiam... Nie zmuszaj mnie, abym wyrwała sobie serce z piersi, opuszczając cię na zawsze. Chamuaset nie był w stanie myśleć. Pragnął zachować obiektywność i przemówić jej do rozsądku, lecz w głowie kłębiły się dziwne obrazy i bał się, że Tabubu ma rację i że spełni swoją groźbę. Nie mógłby bez niej żyć. Nie potrafiłby wrócić do dawnego życia. Czekałaby go rozpacz, samotność i śmierć. Tabubu zmieniła go. Od początku nad tym pracowała. Nie był już mężem Nubnofret, ojcem Horiego, prawą ręką Ramzesa. Był teraz kochankiem Tabubu, nikim więcej. Chwycił ją za rękę i pchnął na łoże, przykrywając swoim ciałem. – Doskonale – powiedział przez zaciśnięte zęby, nieprzytomny z pożądania. – Doskonale. Pozbawię prawa dziedziczenia moje dzieci narodzone z Nubnofret i przeniosę je na nasze dziecko. Nic im jednak nie powiem. Gdyby się dowiedzieli, znienawidziliby cię jeszcze bardziej. – Nie ma potrzeby mówić im o tym, dopóki nie staną się naprawdę niebezpieczni – odparła. – Dziękuję ci, Chamuasecie. Nie odpowiedział, nawet jej nie słyszał. Ogarnęła go fala pożądania, porywając z sobą wszelkie myśli. Dopiero po dłuższym czasie odzyskał świadomość. Lampa zgasła, a przez otwarte okno, od strony Sakkary dobiegło wycie szakali. Miasto spało, pogrążone w ciszy nocy. XVII Czy chcesz odejść, dlatego że jesteś spragniony? Sięgnij po moją pierś - To, co kryje, wystarczy, byś się nasycił. Świt zaczął rozjaśniać ciemność, gdy Chamuaset wymknął się z domu konkubin, wrócił do siebie i padłszy na łoże, prawie natychmiast zapadł w sen. Ocknął się trzy godziny później, obudzony łagodnymi dźwiękami harfy oraz zapachem świeżego chleba, dojrzałych fig i winogron. Kasa podnosił właśnie rolety, aby wpuścić do komnaty poranne słońce, które już za dwie godziny stanie się zbyt gorące. Chamuaset jadł bez apetytu, rozmyślając nad słowami Tabubu, lecz jednocześnie miał wrażenie, że decyzja została już podjęta, a jej błagania i jego obiekcje należą do przeszłości. Tabubu ma rację, pomyślał, wypluwając na dłoń pestkę winogronową i wpatrując się w nią bezmyślnie. Powinienem był już wcześniej rozważyć taką możliwość, ale zamiast tego chowałem głowę w piasek złudzeń. Rzeczywistość dopada nas wszystkich, zimna, bezlitosna i brutalna. Muszę coś zrobić, zaraz, natychmiast, bo inaczej ją stracę. – Kasa, powiedz Ptah-sanchowi, aby czekał na mnie w gabinecie – polecił. – Wybrałeś już dla mnie szatę? Skończył jeść, odprawił harfiarza, wziął kąpiel i odmówił modlitwę przed ołtarzem Thota. Gdyby wiedzieli, co zamierzam zrobić, znienawidziliby mnie, myślał, podczas gdy jego wargi wypowiadały starożytne słowa błagania i uwielbienia. Czuliby się zdradzeni i oburzeni, żadne z nich nie próbowałoby mnie zrozumieć. A przecież Tabubu jest moim życiem, moją młodością, amuletem, który będzie mnie strzegł przed starością i mrokiem. Ojciec jest bogatszy niż można sobie wyobrazić, niech więc on zajmie się wszystkim, jeśli umrę. Przynajmniej tyle jest mi winien. Zgasił kadzidło, zamknął ołtarz i poszedł do gabinetu. Jeden ze służących opuszczał właśnie rolety, aby ochronić komnatę przed upałem, zaś pod oknami pracowali ogrodnicy. Ptah-sanch siedział na taborecie, pogrążony w lekturze; jego tabliczka leżała na podłodze. Na widok Chamuaseta wstał i skłonił się nisko. – Witaj, chłopcze – powiedział Chamuaset. – Zaczekaj chwilę. Wyjął zza pasa niewielki kluczyk, przeszedł do wewnętrznej komnaty, otworzył szkatułkę i wyjął z niej zwój, który następnie podał pisarzowi, po czym zajął miejsce za biurkiem. – To mój testament – wyjaśnił. – Chcę, abyś dokładnie go przeczytał. Zawiera trzy paragrafy dotyczące podziału mojego majątku i dziedzicznych posiadłości. Zależy mi, abyś oddzielił moje dobra osobiste od tych, które przechodzą na mnie z racji książęcego tytułu. Te ostatnie dziedziczy Hori, nie mogę nic na to poradzić. Natomiast życzę sobie, abyś wprowadził zastrzeżenie, uniemożliwiające mu dziedziczenie mojego majątku prywatnego. Zmiana ta dotyczy również mojej córki Szeritre. Paragraf mówiący o majątku należnym Nubnofret zostaw bez zmian. Ptah-sanch trzymał w dłoni zwój i wpatrywał się w Chamuaseta z ogłupiałym wyrazem twarzy. – Ależ panie... – wyjąkał. – Co takiego uczynił książę Hori? Czy dokładnie przemyślałeś polecenie, jakie mi właśnie wydałeś? – Oczywiście – odparł ze zniecierpliwieniem Chamuaset. – Moja małżonka Tabubu spodziewa się dziecka i ten fakt wymaga zmian w testamencie. Kopia tego dokumentu znajduje się w Domu Życia w Memfis. Weźmiesz moją pieczęć i dokonasz w niej identycznych zmian. Jedynym dziedzicem mego prywatnego majątku czynię nie narodzone dziecko Tabubu. Ptah- sanch zrobił krok w jego kierunku. – Panie, błagam, abyś jeszcze rozważył tak poważną zmianę. Jeżeli usuniesz Szeritre z testamentu, pozostawisz ją bez posagu, oczywiście gdybyś odszedł z tego świata, zanim księżniczka zawrze związek małżeński. Jeśli zaś chodzi o księcia Horiego... – Jeżeli zechcę usłyszeć twoją opinię, poproszę cię o nią – warknął Chamuaset. – Czy mam powtórzyć moje instrukcje? – Tak – powiedział spokojnie Ptah-sanch. Jego twarz była biała jak ściana. – Lepiej będzie, jeśli powtórzysz swoje słowa, książę. Ma nadzieję, że przestraszę się i zmienię zdanie, pomyślał Chamuaset. To prawda, jestem przerażony własnymi poczynaniami, ale nie zmienię decyzji. Powoli i dokładnie powtórzył wskazówki, czując na sobie niedowierzające spojrzenie pisarza. Potem odprawił go. Młodzieniec oddał mu pokłon i ruszył do drzwi. Tu zatrzymał się, jakby chciał coś powiedzieć, lecz najwyraźniej rozmyślił się. Drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaśnięciem. Już po wszystkim, pomyślał Chamuaset, opierając dłonie na gładkiej powierzchni blatu i wsłuchując się w przytłumione odgłosy, napływające z ogrodu. Zdradziłem moje dzieci i stałem się nikczemnikiem, ale zatrzymałem Tabubu. Później zastanowię się nad tym, jak bardzo pogwałciłem prawo Maat, teraz jednak pójdę do mojej żony. Chcę zobaczyć, jak niepokój znika z jej twarzy na wieść, że ona i nasz syn są bezpieczni. Jej oczy wypełni blask i delikatnie dotknie palcami mojej twarzy, a ja będę pewny, że dokonałem słusznego wyboru, jedynego wyboru. Mimo tego nie mógł się zdobyć na wyjście z gabinetu. Głosy ogrodników ucichły. Słyszał teraz śpiew ptaków, jakąś melodię, nuconą przez przechodzącego służącego, oraz ostry głos służącej Nubnofret, Urnero, która bezlitośnie łajała jakiegoś niewolnika. Dokonałem słusznego wyboru, pomyślał obojętnie. Jedynego wyboru. A jednak nie był w stanie wstać zza biurka. Ptah-sanch stał pod zamkniętymi drzwiami, ściskając w ręku powierzony mu zwój i usiłował zrozumieć to, co się przed chwilą wydarzyło. Zdawał sobie sprawę, że strażnik obserwuje go z zaciekawieniem, i że powinien odejść, lecz musiał spokojnie zastanowić się, co powinien zrobić. Książę oszalał, przemknęło mu przez głowę. Postradał zmysły. Co robić? Jego obowiązkiem było absolutne posłuszeństwo księciu, jednak nie potrafił zaakceptować jego decyzji. Ojcze, co ty zrobiłbyś na moim miejscu? Jestem tylko czeladnikiem, uprzywilejowanym uczniem. Wiem, że nie jestem mądrzejszy od mego pana, ale jak mogę zrobić coś takiego? Czy powinienem pójść do księżniczki i wyznać jej wszystko? Nie, powinienem zrobić, co mi kazano i nie wtykać nosa w nie swoje sprawy. Mieszkam tu od niedawna, jestem tu nowy. Korzystam z reputacji, na jaką ciężko zapracował mój ojciec. Na własną jeszcze nie zapracowałem. Nie mógł jednak przestać myśleć o strasznym czynie, do popełnienia którego zmusiła go druga małżonka księcia, oraz o towarzyszącym mu stale poczuciu winy. Może bogowie dali mi szansę, abym naprawił uczynione zło, pomyślał. Może uda mi się uspokoić sumienie. Ani przez chwilę nie wątpił, że to, co zlecił mu książę, jest złe. Książę miał naturalnie prawo dokonywać zmian w testamencie, lecz te pociągały za sobą zło. Och, Thocie, mądry przewodniku pisarzy, powiedz mi, co mam zrobić. Ruszył przed siebie korytarzem i na jego końcu natknął się na Antefa, sługę i przyjaciela Horiego. Uznał to za znak. Skłonił się i zapytał, gdzie może znaleźć młodego księcia, lecz Antef odpowiedział, że nie wie. Sam więc ruszył na poszukiwania. Godzinę później nadal go szukał, spotkał jednak księżniczkę Szeritre, która szła ku prowadzącym do ogrodu drzwiom z miską mleka w ręku. – Witaj, Ptah-sanchu – powiedziała. – Mam nadzieję, że powoli przyzwyczajasz się do naszego domu i że ojciec nie doprowadza cię do rozpaczy. Ukłonił się nisko. – Jestem bardzo szczęśliwy, że mogę tu mieszkać i pracować, księżniczko – odparł. – Wolno mi zapytać, czy nie widziałaś, pani, swego brata? Szukam go, ponieważ muszę z nim pomówić. Szeritre zmarszczyła lekko brwi. – Jeżeli nie ma go w domu, na pewno jest przy schodach wodnych. Czy to pilna sprawa? Ptah-sanch kiwnął głową. – Wobec tego przyślę go do ciebie. Zaczekaj w jego komnacie. Pozwól, że najpierw nakarmię jednak domowe węże. Minęła go z uśmiechem, a on zawrócił w kierunku komnat księcia, nadal trzymając zwój w spoconych dłoniach. Czekał długo, lecz był cierpliwy. Nadeszła pora popołudniowej drzemki. Pomyślał z tęsknotą o swoim łożu, stał jednak spokojnie w korytarzu prowadzącym do sypialni księcia. Wreszcie dostrzegł zmierzającego w jego stronę Horiego. Młody książę powitał go z uśmiechem. Jego przepaska była pognieciona i ubrudzona czymś, co wyglądało na błoto. Nie miał na sobie żadnych ozdób, nawet amuletu. Ptah-sanch pomyślał jednak, że nic nie jest w stanie skazić jego niezwykłej urody. – Chciałeś się ze mną zobaczyć? – zapytał krótko Hori. Ptah-sanch skłonił się i spojrzał na zarządcę. – Tak, panie, wolałbym jednak pomówić z tobą w cztery oczy. Hori machnięciem dłoni odprawił zarządcę, a kiedy zostali sami, zaproponował pisarzowi stojące na stoliku wino. Ptah-sanch odmówił, zaś Hori napełnił czarkę i opadł na krzesło. – Ostatni dzban z tak doskonałego rocznika – stwierdził, podnosząc czarkę i obserwując, jak światło odbija się od powierzchni napoju. – Mój stryj został wprawdzie zdegradowany do statusu zwykłego arystokraty, lecz winogrona, które hoduje, dają najlepsze wino, jakie można znaleźć w Egipcie. Czego chcesz, Ptah-sanchu? Młody pisarz podszedł do niego. – Prawdopodobnie stawiam na szali moją karierę, a ty, panie, możesz uznać to za zdradę, czuję się jednak zagubiony i nie wiem, co robić. Hori wyprostował się. Jego przejrzyste, lśniące oczy patrzyły teraz uważnie i z zaciekawieniem. Zamrugał kilka razy, a Ptah-sanch pomyślał, że każda kobieta mogłaby pozazdrościć księciu tak długich i czarnych rzęs. – Nie wiesz, co robić i komu być wiernym – powiedział wolno Hori. – Zastanów się dobrze, czy rzeczywiście chcesz powierzyć mi tę tajemnicę. Jesteś sługą mojego ojca, nie moim. – W pełni zdaję sobie z tego sprawę – oświadczył Ptah-sanch. – Jednak twój ojciec zlecił mi zadanie, którego nie mogę wykonać bez porozumienia z tobą, panie. Kocham twojego ojca, który od lat jest dobroczyńcą mojej rodziny. Niełatwo przychodzi mi zdradzić jego zaufanie. Hori zmrużył oczy. Zapomniał o winie, choć jego palce pieszczotliwie gładziły podstawę czarki. – Mów! – rozkazał. Ptah-sanch przełknął ślinę i wyciągnął w stronę księcia dłoń z zaciśniętym w niej zwojem. – To jest testament księcia Chamuaseta. Dziś rano kazał mi go zmienić. Ty, książę, i księżniczka Szeritre zostaliście z niego wykluczeni, natomiast wasze prawa przeszły na nie narodzone dziecko pani Tabubu. Palce Horiego znieruchomiały, a w oczach pojawił się twardy błysk. – Tabubu jest w ciąży? – szepnął. – Jesteś tego pewny? – Tak powiedział książę Chamuaset, a zmiany, jakie polecił mi wprowadzić w testamencie, w pełni to potwierdzają. Wybacz mi, książę. Nie mogłem milczeć. Zostałeś wydziedziczony. Nie wiem, co robić. Hori milczał. Po chwili wyciągnął nogi i skrzyżował je w kostkach. Jego dłoń znowu sięgnęła po czarkę, a palce podjęły zmysłowy ruch, w górę i w dół, w górę i w dół. Ptah-sanch wpatrywał się w nie jak zahipnotyzowany. – Wydziedziczony... – powtórzył wolno Hori. – Należało się tego spodziewać. Mój ojciec jest opętany. Stał się ślepy, głuchy i szalony. Zaśmiał się ochryple. Ptah-sanch miał wrażenie, że w dźwięku tym słyszy coś więcej, niż tylko ból z powodu zdrady ojca. – Jeśli zaś chodzi o ciebie, pisarzu, to gdybyś był w mojej służbie, wyrzuciłbym cię bez chwili zastanowienia – dodał. – Jesteś pozbawiony zasad i niegodny zaufania. – Panie... – zaczął Ptah-sanch, z trudem wydobywając głos z zaciśniętego gardła. – Gdyby ta sprawa dotyczyła wyłącznie testamentu mego pana, zatrzymałbym to dla siebie i spełnił jego rozkaz. Jest jednak coś jeszcze. – Przełknął ślinę i powoli osunął się na kolana. – Popełniłem straszliwy grzech. Hori pochylił się ku niemu z niepokojem. Podał pisarzowi czarkę z winem i kazał mu wychylić ją do dna. Brzeg naczynia grzechotał o zęby młodzieńca, lecz wino dodało mu odwagi. – Chyba powinieneś mi wszystko powiedzieć – stwierdził. Ptah-sanch miał uczucie, że przekłuwa zaropiały wrzód. – W dniu mojego wyjazdu do Koptos zostałem wezwany do pani Tabubu – zaczął. – Podyktowała mi list do twojego ojca. Zawarła w nim wszystko, co miałem odkryć na temat jej pochodzenia w Koptos. Właśnie tym zajmował się mój ojciec w chwili, gdy śmierć zabrała go z tego świata. Były to same kłamstwa, książę! Same kłamstwa! Zaprotestowałem, ale wtedy zagroziła, że zdyskredytuje mnie w oczach księcia Chamuaseta i nakłoni go, aby mnie wyrzucił. – Zdobył się na odwagę i spojrzał Horiemu w oczy. – Mój ojciec pracował dla księcia przez wiele lat – ciągnął. – On zostałby wysłuchany i książę na pewno by mu uwierzył albo przynajmniej rozważył jego słowa. Ja jestem nowy, nie mam doświadczenia, nie zdążyłem jeszcze zasłużyć na zaufanie pana. Zrobiłem więc, co mi kazała. Hori zbliżył twarz do twarzy pisarza. Ptah-sanch zauważył, że jego oczy są nienaturalnie skupione, a zaciśnięte wargi obnażają zęby. – Chcesz powiedzieć, że Tabubu podyktowała ci rezultaty badań, które miałeś przeprowadzić? – zapytał zduszonym głosem. – Że podyktowała ci dokument, który miałeś odczytać ojcu po powrocie z Koptos? Udręczony Ptah-sanch kiwnął głową. – Czy to znaczy, że w ogóle nie pracowałeś w tamtejszej bibliotece? Że po prostu odczekałeś pewien czas i wróciłeś do domu? – Tak. Bardzo się tego wstydzę, książę, ale żyłem w wielkim strachu. Miałem też nadzieję, że nie będzie to miało żadnego znaczenia. Twój ojciec jest głęboko przywiązany do pani Tabubu... Hori uciszył go gwałtownym gestem. Jego twarz znajdowała się tak blisko twarzy pisarza, że jego ciepły oddech muskał wargi młodego człowieka. Stopniowo zwierzęca dzikość w jego oczach zmieniła się w mieszaninę bólu i zastanowienia. – Dlaczego? – wyszeptał. – Dlaczego, dlaczego, dlaczego? Jeżeli nie pochodzi ze szlachetnego rodu, to kim jest? Żadna chłopka, czy nawet tancerka, nie zdobyłaby takiego wykształcenia i ogłady towarzyskiej. Co więc ukrywa? Nagle wyprostował się, wypił parę łyków wina i wstał. – Chodź ze mną – rzucił. – Idziemy do mojego ojca. Jednym ruchem wyrwał zwój z dłoni pisarza. Ptah-sanch zerwał się na równe nogi. – Nie, panie! Proszę! Przyszedłem do ciebie w zaufaniu, aby zrzucić z siebie ten sekret i prosić o radę. Kiedy książę dowie się, co zrobiłem, natychmiast mnie wygna. – Musisz zaryzykować – odparł ponuro Hori. – Powtórz mu wszystko i błagaj o łaskę. Nie będę milczał i nie pozwolę, aby pozbawiono mnie dziedzictwa, a Szeritre posagu. Poza tym, czy nie poczujesz się lepiej, gdy wyznasz prawdę? Ruszył ku drzwiom, a za nim pisarz z mocno bijącym sercem. Hori spotkał Chamuaseta w chwili, gdy ten zmierzał do sali jadalnej na popołudniowy posiłek w towarzystwie wspartej na jego ramieniu Tabubu. Przyjaźnie skinął głową synowi, lecz zaraz jego spojrzenie przeniosło się na Ptah-sancha i zwój, który Hori trzymał w ręku. Serdeczny uśmiech zgasł w jednej chwili. – O co chodzi? – zapytał ostro. – Muszę niezwłocznie pomówić z tobą w cztery oczy – powiedział Hori. – Wyjdźmy do ogrodu. – Nie możemy zrobić tego po posiłku? Tabubu jest głodna. – Niech więc Tabubu uda się do jadalni – odparł Hori. – Ta sprawa nie może czekać. Chamuaset i Tabubu wymienili szybkie, zaniepokojone spojrzenia. Książę pocałował małżonkę, ona zaś puściła jego ramię. – Poproś Nubnofret, aby zaczekała z posiłkiem – powiedział Chamuaset. Tabubu skinęła głową, odwróciła się i zniknęła w cieniu filarów. Mężczyźni wyszli do ogrodu. Chamuaset zatrzymał się za szpalerem krzewów rosnących przy ścieżce prowadzącej do schodów wodnych. – No? – warknął. – W czym rzecz? W odpowiedzi Hori podsunął mu zwój. – Poznajesz ten dokument? – zapytał drżącym z gniewu głosem. – Wytłumacz mi, jak to możliwe, że bez wahania rujnujesz moje życie i przyszłość Szeritre, a świadomość ta wcale nie pozbawia cię apetytu? Chamuaset powoli odwrócił twarz ku pisarzowi. – Nie zasługujesz na moje zaufanie – stwierdził zimno. – Nie jesteś już w mojej służbie. Ptah-sanch zbladł. Skłonił się i bez słowa cofnął się w kierunku ścieżki, lecz Hori chwycił go mocno za ramię. – Zaczekaj – powiedział. – Ojcze, niewykluczone, że zmienisz decyzję, kiedy usłyszysz, co Ptah-sanch ma ci do powiedzenia. To nie on jest niegodny zaufania, lecz twoja ukochana Tabubu. Mów, Ptah-sanchu! Pisarz upadł na kolana. Zacinając się i raz po raz przenosząc wzrok z gniewnej twarz Horiego na początkowo wściekłą, a następnie pełną niedowierzania twarz Chamuaseta, opowiedział historię swego upadku. Kiedy skończył, oczy Chamuaseta utkwione były nie w nim, lecz w synu. Chwilę patrzył na niego bez słowa, a potem jął zaciskać pięści tak mocno, że mięśnie przedramion napięły mu się do ostatecznych granic. – To najbardziej niewiarygodna historia, jaką kiedykolwiek słyszałem – powiedział wreszcie. – Chciałbym jednak usłyszeć ją raz jeszcze, w obecności Tabubu. Hej, ty! – krzyknął do strzegącego ścieżki wartownika. – Przyprowadź panią Tabubu. Jest w sali jadalnej. Odwrócił się do obu młodzieńców. – Wiedziałem, że jej nie lubisz. Nigdy bym jednak nie uwierzył, że żywisz do niej tyle wrogości. Jeśli zaś chodzi o ciebie... – Pochylił się i z całej siły spoliczkował pisarza. – Słowa, które za chwilę powtórzysz, będą ostatnimi, jakie wypowiesz w tym domu. – Już nas osądziłeś, tak? – wysyczał Hori. Był tak wstrząśnięty, że nie potrafił się już zdobyć na sarkazm. – Nie jesteś w stanie nam uwierzyć. Myślisz, że nakłoniłem Ptah- sancha do kłamstwa, że on i ja uknuliśmy spisek przeciw Tabubu. Jesteś w jej mocy. – Milcz! – ryknął Chamuaset. Hori przygryzł wargę, rzucił pisarzowi współczujące spojrzenie i wbił wzrok w ziemię. Po chwili gałęzie krzewów zaszeleściły i pojawiła się uśmiechnięta Tabubu. Czerwona suknia opinała ciasno rozkołysane biodra, a gorące słońce lśniło w aksamitnej czerni włosów. Podeszła do męża i skłoniła się nisko. – Posyłałeś po mnie, Chamuasecie? – zapytała z uśmiechem. W odpowiedzi wskazał palcem klęczącego Ptah-sancha. – Mów! – polecił. Pisarz spełnił jego rozkaz. Mówił zdławionym, urywanym głosem, a jego twarz pokryła śmiertelna bladość. Hori, który uważnie obserwował Tabubu, podziwiał jej opanowanie. Wyraz uprzejmego zainteresowania ustąpił wkrótce miejsca zaskoczeniu, a wreszcie zaniepokojeniu. Jej wargi zadrżały, kiedy zaś Ptah-sanch umilkł, na jej policzkach zalśniły łzy. – Och, Hori, jak mogłeś? – zaszlochała, wyciągając ku niemu ręce. – Przecież wiesz, że milczałabym, że pozostałabym twoją przyjaciółką. Dlaczego nie mogłeś stłumić zazdrości i cieszyć się szczęściem twego ojca i moim? Jesteś mi drogi jak rodzony syn. Dlaczego próbowałeś mnie skrzywdzić? Ukryła twarz w dłoniach. Chamuaset objął ją z czułością. Mimo paraliżującego zaskoczenia Hori musiał docenić pokaz największego talentu aktorskiego, jaki kiedykolwiek oglądał. Miał ochotę bić brawo. Źle rozegrał partię i pozwolił jej wykorzystać brak wyobraźni. Chamuaset wypuścił Tabubu z objęć i zmarszczył brwi. – Jak to milczałabyś? – zapytał ostro, unosząc jej podbródek. Łzy Tabubu spłynęły na szyję i lśniły teraz jak naszyjnik na śniadej skórze. – Och, najdroższy, nie miałam na myśli nic szczególnego. – Rozpłakała się znowu. – Przysięgam, to nic ważnego. Proszę, nie karz Horiego. On jest po prostu... – Po prostu co? – przerwał jej Chamuaset. – Natychmiast odpowiedz na moje pytanie, Tabubu! Zasłoniła usta dłonią i odwróciła się do Horiego. Jej oczy pełne były litości i zrozumienia. Przez jedną krótką chwilę Hori zwątpił we własny umysł, w słowa Ptah-sancha, zaraz jednak przypomniał sobie, że jego własny ojciec, tak, jego ojciec planował podstępnie pozbawić go dziedzictwa. – Ty suko! – wycedził przez zaciśnięte zęby, a w jej oczach dostrzegł błysk pogardliwej drwiny. Zanim jednak zdołał otrząsnąć się ze zdumienia, Tabubu przystąpiła do ataku. – Hori jest o ciebie zazdrosny, najdroższy – powiedziała drżącym głosem. – Od dawna zdawałam sobie sprawę, że mnie pożąda. Wyznał mi to wtedy, gdy zaproponowałeś podpisanie umowy małżeńskiej, ja jednak byłam już zakochana w tobie i wcale tego przed nim nie ukrywałam. Gwałtowność jego młodzieńczego zauroczenia zmieniła się w nienawiść i dlatego stara się teraz zdyskredytować mnie w twoich oczach. – Odwróciła się do Chamuaseta, błagalnie składając ręce. – Nie wiń go za to, Chamuasecie! Oboje wiemy, że taki ogień często pożera zdrowy rozsądek! Nie karz go, zrób to dla mnie! Chamuaset słuchał jej przemowy z rosnącym zdumieniem i coraz bardziej ponurym wyrazem twarzy. Gdy umilkła, rzucił się w stronę Horiego. Młodzieniec był przekonany, że ojciec go uderzy i w obronnym geście skulił ramiona, lecz Chamuaset zachował jeszcze resztki opanowania. – Ty szczeniaku! – wrzasnął, opluwając twarz Horiego kropelkami śliny. – A więc taki był powód tych sekretnych wizyt: pożądałeś narzeczonej własnego ojca! Myślałeś, że Tabubu ulegnie twojemu urokowi. Gdyby nie wstawiła się za tobą, natychmiast wyrzuciłbym cię z domu. Zabraniam ci uczestniczyć we wspólnych posiłkach i nie chcę więcej słyszeć dźwięku twego głosu, rozumiesz? Hori zobaczył, jak Tabubu uśmiecha się kpiąco za plecami Chamuaseta. Spostrzegł też, że Ptah-sanch zniknął. – Ach, tak, rozumiem – powiedział powoli. – Doskonale rozumiem. Jednak jeśli myślisz, że pozwolę ci odebrać moje dziedzictwo i podarować je dziecku, które rośnie w łonie tej złej kobiety, to bardzo się mylisz, ojcze. Skłonił się przed Tabubu. – Gratuluję ci płodności – rzekł sucho. – I życzę wam obojgu wiele radości. Cisnął zwój na ziemię, odwrócił się i odszedł szybkim krokiem. Starał się trzymać głowę wysoko, dopóki nie znalazł się poza zasięgiem ich wzroku. Wtedy, ukryty za gęstymi krzewami, upadł na ziemię i ukrył głowę między kolanami. Chciało mu się płakać, ale z oczu nie popłynęła ani jedna łza. Długo siedział w otępieniu, mając przed oczami szczegóły niesamowitego przedstawienia, odegranego przez Tabubu. Czuł, że musi się napić wina, w końcu więc wstał, przekradł się na ścieżkę i ostrożnie wszedł do domu. Jak zwykle były otwarte. Trzej słudzy, czuwający w pobliżu wejścia, zerwali się na jego widok i oddali mu pokłon. Hori minął ich i zniknął w przyjaznym mroku. Resztki popołudniowego posiłku już uprzątnięto i poza służbą w jadalni nie było nikogo. Zapach jedzenia przyprawił Horiego o mdłości. Rozejrzał się dokoła, znalazł zapieczętowany dzban wina, otworzył go i pociągnął potężny łyk. Z dzbanem przyciśniętym do piersi wrócił do ogrodu. Była to pora odpoczynku, toteż dom i ogród pogrążone były w sennej ciszy. Hori dotarł do stopni wodnych, skręcił w prawo i wkrótce znalazł się w kryjówce, o której istnieniu wiedział tylko on i Szeritre. Upiję się, pomyślał. Upiję się do nieprzytomności. Nienawidzę cię, ojcze, lecz jeszcze bardziej nienawidzę tej pozbawionej skrupułów, podstępnej dziwki, którą poślubiłeś. Wypił sporo wina, położył się na piasku i znowu sięgnął po dzban. Słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, kiedy Hori odkrył, że jest równie trzeźwy jak w chwili, gdy zaczął pić. Miał wrażenie, że wino przepływa przez niego i wszystkimi porami skóry wydobywa się na zewnątrz. Wreszcie rzucił pusty dzban w krzaki i wrócił w stronę ścieżki. Wiedział już, co powinien zrobić. Dom konkubin wydawał się opustoszały, lecz Hori wiedział, że niedługo zacznie się tu zwykły ruch i gwar. Pora drzemki minęła. Niektóre kobiety pójdą do łaźni, inne na targowisko. Ojciec spędził zapewne ostatnie godziny z Tabubu, teraz jednak opuścił ją, aby dopełnić popołudniowych obowiązków. Przy drzwiach powitał go strażnik, który zapytał, kogo pragnie odwiedzić. Kiedy Hori powiedział mu, że druga małżonka księcia Chamuaseta, a jego macocha, pani Tabubu, wyraziła życzenie, by poświęcił jej trochę czasu, skłonił się i szeroko otworzył przed nim drzwi. – Dopilnuj, aby nam nie przeszkadzano – rozkazał Hori. – Pani Tabubu była ostatnio bardzo zajęta i nie mieliśmy czasu poznać się bliżej, jestem jej więc bardzo wdzięczny za zaproszenie. Kiedy Tabubu poskarży się, że strażnik mnie wpuścił, ojciec na pewno go wyrzuci, pomyślał. Nic nie mogę na to poradzić. Stanąwszy pod drzwiami Tabubu, gestem nakazał milczenie siedzącemu przy nich słudze, po czym zapukał i wszedł do środka. Komnatę wypełniało złociste, przyćmione światło, typowe dla tej pory dnia. Przez otwór wentylacyjny przedostawało się do środka świeże powietrze, lecz Hori natychmiast wyczuł zapach potu ojca. Tabubu leżała na łożu, przykryta od pasa w dół zmiętym prześcieradłem, miała mokre od potu włosy i lśniącą wilgocią skórę. Jej oczy patrzyły na niego spod ciężkich powiek bez cienia zdumienia. Kiedy zatrzymał się przy niej, uśmiechnęła się leniwie. – I cóż, Hori? Czego chcesz? Niespiesznie przykryła piersi prześcieradłem. – Chcę wiedzieć, dlaczego. Dlaczego poślubiłaś mojego ojca, którego moim zdaniem wcale nie kochasz, skoro mogłaś wybrać mnie? Mam dziwne wrażenie, że wolałabyś młodego mężczyznę od starzejącego się i walczącego z nieuchronnym upływem czasu. – Nie nazwałabym Chamuaseta starzejącym się mężczyzną – odparła, nadal z tym samym uśmiechem na ustach. – Poza tym pozycja małżonki oznacza określone korzyści. Bogactwo, wpływy, tytuł... – Nie o to ci chodzi – powiedział z namysłem. – W każdym razie nie to jest główną przyczyną. Gdybyś została moją żoną, z czasem zyskałabyś to samo. Zresztą mniejsza z tym. Dlaczego zmusiłaś Ptah-sancha, aby przekazał mu fałszywe informacje? Może w Koptos nie ma żadnych danych o twojej rodzinie? – A może jest ich tam więcej, niż możesz sobie wyobrazić – rzuciła, lekko mrużąc powieki. – Nie przyszło ci to do głowy, mój wspaniały Hori? Niewykluczone, że można tam znaleźć więcej informacji, niż możesz to objąć umysłem. Nie mogłam dopuścić, aby drogi Chamuaset usłyszał prawdę. Jeszcze nie teraz. Usiadła z wdziękiem na łożu. – Ale ojciec i tak pozna prawdę – powiedział Hori, nie ruszając się z miejsca. – Sam pojadę do Koptos. Zamierzam wyruszyć jutro. Zniszczę cię, zanim zdążysz go zrujnować. Roześmiała się lekceważąco. – Jaki jesteś atrakcyjny, kiedy się złościsz. Sądzisz, że Chamuaset ci uwierzy? Mogę powiedzieć mu wszystko, co zechcę, a ty możesz do woli grzebać w Koptos. Książę nie dostrzega nikogo i niczego z wyjątkiem mnie, obawiam się więc, że zmarnujesz tylko czas. Mam ochotę ją zabić, pomyślał z nienawiścią. Chciałbym objąć dłońmi jej piękną szyję i ścisnąć tak mocno, żeby wreszcie zetrzeć z jej ust ten wyniosły, drażniący uśmiech... Tabubu spuściła nogi na podłogę, uśmiechając się jeszcze szerzej. – A jednak nie możesz mnie zabić, prawda, kochany Hori? Och, tak, czuję, że chciałbyś. A może wolałbyś się ze mną kochać? – Odrzuciła prześcieradło na bok. – Masz ochotę na to, co twój ojciec dostaje każdego dnia? Często myślę o tobie, kiedy on rzuca się na mnie i jęczy. – Jesteś obrzydliwa – rzucił gniewnie, jednocześnie czując, że jej słowa obudziły w nim pożądanie. Odchyliła głowę do tyłu i wygięła plecy w łuk, przymykając oczy. – Chodź, Hori – szepnęła. – Kochaj się ze mną... Z okrzykiem bólu rzucił się ku niej, zamierzając powalić ją na podłogę i zdusić w niej życie, lecz nagle odkrył, że całuje jej wargi. Zaczęła jęczeć, czy może śmiać się, obejmując ramionami jego szyję, potem talię, wreszcie biodra... Gorączkowo próbował uwolnić się i odepchnąć ją, lecz jedną dłonią przykrył jej pierś, a drugą chwycił udo. Ciasno spleceni upadli na łoże. Hori nie był już w stanie zapanować nad pożądaniem. Równie dobrze mógłby przestać oddychać, czuł jednak głęboką wzgardę do niej i do siebie. Trzymając ją za szyję, wbił się w nią z całej siły i po chwili wytrysnął w rozpalone wnętrze, po czym znieruchomiał, wstrząsany konwulsyjnymi dreszczami. – Lubię kochać się w ten sposób – szepnęła mu do ucha. – O, tak, bardzo... Hori z głośnym krzykiem zsunął się z niej na podłogę. – Och, jaka wspaniała, gorąca młoda krew – ciągnęła. – Przyjdź znowu i rozgrzej mnie, książę. Chyba nie potrafisz mi odmówić, prawda? Potykając się dotarł do drzwi. W komnacie było duszno, tak duszno, że nie mógł oddychać. Ogarnięty paniką sięgnął do rygla, otworzył go i wypadł na korytarz, nie zważając na zdumionego i zaniepokojonego sługę. Jeszcze kilka kroków i wreszcie znalazł się na zewnątrz. Z zacienionego portyku zbiegł prosto w oślepiający blask słońca i zatrzymał się, zgięty wpół. Dyszał ciężko. Strażnik podszedł do niego pospiesznie. – Czy książę źle się czuje? – zapytał. Hori nie odpowiedział. Słońce przestało go już oślepiać. Re odchodził na zachód, a jego odejście barwiło ogrody na różowo. Ruszył przed siebie. Pokonał odległość dzielącą go od pałacu, skręcił w prawo i wszedł tylnym wejściem. Komin kuchni wypluwał w górę słup ciemnego dymu, a powietrze w korytarzu przesiąknięte było zapachem potraw, które Nubnofret kazała przygotować na wieczorny posiłek. Poczuł mdłości, zmusił się jednak do przekroczenia progu kuchni. Zarządca rozstawiał właśnie tace, które słudzy mieli zanieść do sali jadalnej. W pierwszej chwili nie poznał Horiego, zaraz jednak skłonił się nisko, wyraźnie zaskoczony. Hori wziął misę i przeszedł między stołami, napełniając ją chlebem, granatami, porami, daktylami i jabłkami. Zarządca patrzył na niego z otwartymi ustami. Hori skinął mu głową i wyszedł bez słowa. Ostrożnie zaniósł misę do swojej komnaty. Szalejąca w jego sercu burza nienawiści i wstydu zaczęła przycichać, znowu mógł myśleć trzeźwo. Antef siedział na podłodze pod drzwiami sypialni, oparty plecami o ścianę, zajęty rzucaniem kości. Na widok Horiego podniósł się i obrzucił go niepewnym spojrzeniem. Hori zaprosił go gestem do środka. – Zamknij drzwi – polecił. Antef spełnił jego rozkaz, on zaś postawił misę przy łożu. W tej chwili myśl o jedzeniu wydawała mu się odpychająca, był jednak pewien, że później poczuje głód. – Weź tabliczkę – powiedział, wskazując przybory pisarskie, leżące na podłodze obok dużego stołu, gdzie zwykle pracował. Oczyma wyobraźni ujrzał nagle beztroskiego młodego człowieka, jakim był niedawno, lecz obraz ten wydał mu się zupełnie nierzeczywisty. – Możesz napisać list pod dyktando? – Oczywiście – odparł Antef, po czym ukląkł i oparł tabliczkę na kolanach. – Do kogo mam zaadresować list? – Do mojego dziadka Ramzesa. Dodaj wszystkie tytuły, jest na tym punkcie bardzo wrażliwy. Dalej napisz tak: „Racz przyjąć pozdrowienia od swego lojalnego i posłusznego wnuka, księcia Horiego. Proszę cię, drogi dziadku, abyś zajął się rodzinną sprawą, która budzi głęboki smutek i niepokój w sercu moim i twojej wnuczki, księżniczki Szeritre. Dowiedziałem się ostatnio, że nasz ojciec, książę Chamuaset, w tajemnicy wykreślił moją siostrę i mnie z testamentu na rzecz nie narodzonego dziecka jego drugiej małżonki, Tabubu. Mam także powody sądzić, że pani Tabubu okłamała mego ojca w kwestii pochodzenia i w rzeczywistości nie miała prawa poślubić księcia królewskiej krwi. Sprawa ta bardzo mnie niepokoi, Wszechmocny, dlatego błagam, byś raczył ją rozpatrzyć. Życzę Waszej Królewskiej Wysokości drugiego życia, zdrowia i pomyślności. Pozostaję do Twojej dyspozycji”. Antef wpatrywał się w Horiego z wyrazem przerażenia na twarzy. – Zakończ list i daj mi go do zapieczętowania – polecił Hori. Antef natychmiast się ocknął. Trzcinka zaskrzypiała o papirus, po czym młodzieniec wstał, położył zwój na stole. Hori przycisnął pierścień z pieczęcią do przygotowanego przez Antefa gorącego wosku. – Czy to prawda? – zapytał Antef. – Czy książę naprawdę zrobił coś takiego? – Tak – odparł krótko Hori. – Pani Tabubu... To w niej jesteś zakochany, prawda? – W głosie Antefa brzmiało najprawdziwsze przerażenie. Hori nie przeprosił Antefa za swoje zachowanie w ciągu ostatnich kilku miesięcy, lecz wyciągnął rękę do przyjaciela, a ten chwycił ją po chwili wahania. – Kocham ją, wiem jednak, że nie jest warta uczucia nikogo z naszej rodziny – powiedział ponuro Hori. – Opowiem ci wszystko w drodze do Koptos. Antef drgnął, zaskoczony. – Do Koptos? – Tak. Każ służbie zapakować trochę rzeczy. Muszę się przespać. Wyruszamy rano. Antef nie bardzo wiedział, co o tym wszystkim myśleć. – Czy twój ojciec wie o naszym wyjeździe? – Nie i nie mam zamiaru go o tym informować. Zresztą i tak nie chce mnie więcej widzieć. Zrób, jak powiedziałem. Godzinę po wschodzie słońca spotkamy się na schodach wodnych. I jeszcze coś... – Podał Antefowi opieczętowany zwój. – Daj to jednemu z heroldów i każ mu natychmiast wyruszyć do Pi-Ramzes. Wybierz któregoś z domowych heroldów, w żadnym razie nie osobistego posłańca ojca. Idź już! Antef wzruszył lekko ramionami, uśmiechnął się niepewnie i wyszedł. Zaczęło się, pomyślał Hori. Nagle poczuł, że jest głodny, sięgnął do misy i zaczął jeść. Kiedy wrócę z dowodami jej perfidnych kłamstw, będzie żałowała, że w ogóle się urodziła. Słodycz oczekiwanej zemsty zmieszała się w jego ustach z ostrym smakiem pora, zaraz jednak oszołomiło go wspomnienie zupełnie innego aromatu. Był to zapach słonej od potu skóry Tabubu. Hori zamknął oczy i jęknął cicho. W porze wieczornego posiłku przechadzał się po komnacie. Słyszał dźwięki muzyki, dobiegające z sali jadalnej i pogodny śmiech Tabubu. W końcu usiadł przy otworze wentylacyjnym, chłodząc policzki wieczornym powietrzem, potem zaś przywołał sługę i rozegrał z nim kilka partii seneta, za każdym razem wygrywając. Dom stopniowo pogrążał się w ciszy. Było już późno, kiedy Hori wymknął się ze swoich komnat do apartamentu Szeritre. Wolałby dotrzeć tam nie zauważony, lecz każdego korytarza strzegł wartownik. Zapukał do drzwi, które otworzyła Bakmut. Szeritre stała na środku sypialni, w białej nocnej szacie. Z rozpuszczonymi włosami i bez makijażu wyglądała na dwanaście lat. Hori ucałował ją serdecznie. – Słyszałam o twojej kłótni z ojcem – szepnęła z przestrachem. – O co wam poszło? Wieczorem ojciec powiedział mamie, że zabronił ci udziału we wszystkich rodzinnych spotkaniach, łącznie z posiłkami. Co takiego zrobiłeś? – Nie spodoba ci się to, co usłyszysz – ostrzegł Hori. – Możemy przejść do twojej sypialni? Szeritre wskazała Bakmut taboret przy drzwiach i wprowadziła brata do sypialni. Przysiedli na brzegu łoża, zupełnie jak kiedyś, w szczęśliwszych czasach. Zaczął opowiadać, zaczynając od wyznania Ptah-sancha, a kończąc na swojej decyzji o wyprawie do Koptos. Szeritre słuchała w skupieniu, a jej twarz przybierała coraz poważniejszy wyraz. Gdy Hori opowiedział jej o wizycie w domu konkubin, niczego nie pomijając, westchnęła cicho i ujęła jego dłoń, nie przerwała mu jednak ani razu. Kiedy umilkł, powoli pokręciła głową. – Gdyby opowiedział mi to wszystko ktoś inny, nie uwierzyłabym w ani jedno słowo – rzekła. – Cała ta historia wydaje się zupełnie pozbawiona sensu. Jeżeli Tabubu poślubiła ojca ze względu na jego tytuły, pozycję i majątek, to dlaczego ryzykuje, uwodząc i kusząc ciebie? Ojciec jest w niej nieprzytomnie zakochany, zresztą od początku tak było. Pojąłby ją za żonę nawet gdyby była najsławniejszą dziwką z Memfis. Po co więc te tajemnice? Dlaczego od razu nie powiedziała mu prawdy? – Jakiej prawdy? – zapytał ze znużeniem Hori. – Mam wrażenie, że Tabubu jest osobą, za którą się podaje, córką szlachetnego rodu. Ukrywa jednak coś i to coś bardzo złego. Dowiem się, co to takiego. Chcę, żebyś powiedziała ojcu, dokąd i po co pojechałem, aby ani mama, ani on nie martwili się o mnie, ale zrób to dopiero w tydzień po moim wyjeździe. Szeritre skinęła głową. – Czy Hormin wie, jaka naprawdę jest jego matka? – zastanawiała się głośno. – Och, Hori, chciałabym zaręczyć się już teraz, zanim przywieziesz z Koptos złe wieści. Hori chwycił obie jej dłonie i łagodnie nimi potrząsnął. – Posłuchaj mnie – powiedział z naciskiem. – Nie możesz zaręczyć się przed moim powrotem. Proszę cię, Szeritre, ze względu na twoje własne dobro. Przestań dręczyć ojca. Kto wic, co odkryję, grzebiąc w przeszłości tych trojga? Szeritre wyrwała mu dłonie z uścisku. – Chcą Hormina! – zawołała ze złością. – Czekam i czekam. Zasłużyłam na niego – uśmiechnęła się słabo. – Poza tym będzie lepiej, jeżeli wyjdę za mąż za życia ojca i odbiorę swój posag. Nagle rozpłakała się gorzko, a Hori wziął ją w ramiona. – Och, Hori! – wykrzyknęła. – Gdyby ojciec nas kochał, nigdy by tego nie zrobił. Och, jak to boli! – Wiem, Małe Słońce – powiedział cicho. – Nie myśl jednak, że ojciec nas nie kocha. To nieprawda. Tabubu rzuciła na niego urok, ale jeszcze tak niedawno, byliśmy sensem jego życia. Tabubu niszczy ojca, a my musimy go uratować. Przestań płakać. Musisz być dzielna. Napisałem do dziadka, możliwe więc, że będzie interweniował. Niezależnie od wszystkiego musisz czekać tu na mnie, bo po powrocie przyjdę prosto do ciebie. I módl się za mnie. Objęła go i ucałowała. – Chciałabym móc zrobić coś więcej, niż tylko się modlić. – wybuchnęła. – Wszystko to jest straszne! – Wyglądaj listu od dziadka – powtórzył, delikatnie uwalniając się z jej uścisku. – Spróbuj też usprawiedliwić mnie przed ojcem. Nie pozwól, aby Tabubu całkowicie zatruła mu serce. – Oby podeszwy twoich stóp stąpały mocno – szepnęła Szeritre, składając mu pokłon. Uśmiechnął się z pewnością siebie, której wcale nie czuł i poszedł za Bakmut do drzwi. Potem wrócił do siebie i z westchnieniem ulgi padł na łoże. Antef obudził go godzinę po wschodzie słońca. – Domyśliłem się, że zapomnisz polecić słudze, aby cię obudził – wyjaśnił z uśmiechem. Hori opuścił nogi na podłogę. – Zawsze to robię, prawda? – powiedział, wdzięczny Antefowi za wierność i wsparcie. – Dziękuję, przyjacielu. – Wszystko gotowe – oznajmił Antef, cofając się ku drzwiom. – Twoja barka czeka. Widzę, że do naszego powrotu będę musiał być twoim kucharzem i sługą do wszystkiego. – I pisarzem – dodał Hori. – Zostaw mnie teraz samego. Za chwilę będę na schodach wodnych. Jego osobisty służący obudził się i czekał, aby pomóc mu przy kąpieli. Hori poszedł za nim, zaspany i spragniony. Nagle z całą wyrazistością dotarł do niego ogrom zadania, które wziął na swoje barki. Pomyślał o przyszłości, jaka go czekała i zwolnił kroku, z dziwną czułością i tęsknotą patrząc na ściany i sprzęty, które tak długo zapewniały mu schronienie przed światem zewnętrznym. Było mi tu dobrze, pomyślał ze smutkiem. Z tą myślą pojawiło się wspomnienie Nefert-chaj, wesołej i pełnej życia, z młodym ciałem ociekającym wodą. Szkoda, że się z nią nie kochałem, pomyślał z żalem. Byłoby to najpiękniejsze wspomnienie, tarcza, którą mógłbym zabrać w tę niebezpieczną podróż. – Panie? – powiedział uprzejmie sługa. Hori oprzytomniał i szybko wszedł na szeroki kamień. Nie wolno mi patrzeć wstecz, pomyślał. Nic to nie pomoże. Godzinę później, wykąpany i ubrany w czystą szatę, z ulubionym pektorałem na piersi i najpotężniejszym amuletem między łopatkami, opuścił dom i przez północny ogród poszedł w kierunku schodów wodnych. Słudzy już się krzątali, zajęci sprzątaniem i przygotowywaniem posiłku, lecz rodzina jeszcze spała. Nowe skrzydło domu sięgało już do miejsca, gdzie kiedyś był trawnik z fontanną rzucając chłodny cień na nie uporządkowane kwietniki i klomby. Kilku wartowników niskim pokłonem powitało przechodzącego księcia. Dotarł już prawie do końca budowli, kiedy jakaś postać wyszła zza rogu i stanęła na drodze. Szedł dalej, przekonany, że to służąca, która pospiesznie usunie się z drogi, lecz postać nagle odwróciła się ku niemu. Rozpoznał Tabubu, po szyję spowitą w bici, niczym owinięte bandażami ciało. Najwyraźniej dopiero przed chwilą wstała z łoża i narzuciła na ramiona pelerynę z kapturem, kryjąc pod nim włosy. Odwrócił wzrok i zszedł ze ścieżki, chcąc ją wyminąć, wtedy jednak z białego obłoku wysunęła się smukła dłoń i spoczęła na jego ramieniu. Strząsnął ją ze złością, ale wbrew samemu sobie przystanął. – Czego chcesz? – zapytał. – Myślę, że nie powinieneś płynąć do Koptos – powiedziała. Uśmiechnął się cynicznie. – Nie wątpię, że tak myślisz, bo wiesz, że wrócę z informacjami, które doprowadzą do twojej ruiny – odparł spokojnie. – Być może. Mimo to martwię się o ciebie, Hori. Koptos nie jest zdrowym miejscem. Ludzie zapadają tam na poważne choroby. I umierają. Spojrzał jej prosto w oczy. – Co masz na myśli? – Nie zapominaj, co przydarzyło się pisarzowi twojego ojca. – Powiedziała cicho. – Oby to samo nie spotkało ciebie... Hori wbił w nią twarde spojrzenie. – A cóż ty możesz o tym wiedzieć? – zapytał niecierpliwie. Wpatrywała się w niego czarnymi oczyma. Po plecach przebiegł mu dreszcz. Nagle przypomniał sobie słowa Szeritre: „Ktoś w domu Siseneta rzucił klątwę...” I już wszystko wiedział. – Ty to zrobiłaś! – powiedział drżącym z przerażenia głosem. Tabubu uniosła brwi. – Co zrobiłam, książę? – Ty rzuciłaś klątwę na Penbuja! Wiedziałaś, że nie da się go przekupić ani zastraszyć, i nic nie powstrzyma go od wypełnienia zadania, które zlecił mu ojciec, więc posłużyłaś się magią. – Oblizał suche wargi. – Co mu ukradłaś, Tabubu? Oczy kobiety rozjarzyły się nienaturalną wesołością. – Szkatułkę na trzcinki – powiedziała. – Dobry wybór, prawda? Sisenet zabrał ją któregoś dnia, kiedy Penbuj był u nas z twoim ojcem. Hori miał ochotę rzucić się do ucieczki. Nagle ziemia, na której stał, wydała mu się przeklęta. – Ze mną nie pójdzie ci tak łatwo – odparł, starając się opanować drżenie głosu. – Mój ojciec jest największym magiem w Egipcie. Jego zaklęcia są najpotężniejsze, a ja pracowałem z nim wystarczająco długo, aby nauczyć się, jak chronić się przed złymi czarami. Wiem, na co cię stać i będę bardzo ostrożny. Nie boję się ciebie, Tabubu. – Doprawdy? – zamruczała. – Nie pomyślałam o tym. Cóż, jeśli wrócisz z Koptos w dobrym zdrowiu, nie pozostanie mi nic innego, jak tylko namówić twego ojca, aby cię zabił. – Oparła się o niego, muskając wargami jego usta. – Uważasz, że to niemożliwe, mój dumny Hori? Na twoim miejscu nie byłabym taka pewna. Chamuaset zrobi wszystko, o co go poproszę. Przyjemnej podróży. Skłoniła się, owinęła ciaśniej peleryną i odeszła. Hori stał ogłupiały, czując, jak poranne słońce pali mu twarz. Nie, pomyślał, ojciec nigdy by tego nie zrobił. Popełniwszy taki czyn nie mógłby już liczyć na przychylny osąd bogów. A przecież wydziedziczył cię, podszepnął mu inny, zimny głos. Na twoim miejscu nie byłabym taka pewna... Hori odwrócił się gwałtownie. Tabubu zniknęła. Wydawało mu się, że nie zdoła oderwać nóg od ziemi, lecz pokonał jakoś ich ciężar, dotarł do schodów wodnych i barki, kołyszącej się lekko na rzece. Antef skłonił się i pomachał dłonią, zaś Hori z największym trudem odwzajemnił gest i wszedł po trapie na pokład. Kapitan wydał rozkaz, dwaj wioślarze wciągnęli trap, a Hori osunął się na poduszki obok przyjaciela. – Jesteś bardzo blady, książę – z niepokojem rzekł Antef. – Piłeś dziś rano? Hori potrząsnął głową, przeczekał gwałtowny atak bólu żołądka i zaczął mówić. Mówił przez godzinę. Antef mu nie przerywał, nie potrafił jednak otrząsnąć się ze zdumienia. XVIII Spójrz, oto siedziby zmarłych. Mury rozsypują się w gruzy, Dom zmarłych przestaje istnieć, Oni sami zaś jakby nigdy nie żyli. Podróż do Koptos wydawała się Horiemu koszmarem. Przez cały czas siedział skulony pod baldachimem, czując na karku powiew strachu. Dręczyło go poczucie osamotnienia i wewnętrznej słabości. Zdawał sobie sprawę, że tylko on może uratować rodzinę. Chamuaset nie był już spokojnym, dobrym człowiekiem. Stał się kimś zupełnie innym, zaniedbywał swoje obowiązki wobec państwa i pozwolił administracji pogrążyć się w chaosie, który mógł doprowadzić ich wszystkich do zguby. Nubnofret tkwiła w więzieniu lodowatej uprzejmości. Reakcja Szeritre na rewelacje dotyczące Tabubu wskazywała, że świat dziewczyny skurczył się do rozmiarów ciała Hormina. Hori był jednak przekonany, że wszystko to może się zmienić. Wiedział, że jego bliscy nigdy już nie będą tacy jak dawniej, lecz czuł, że ich rany mogą się zagoić, a to, czy tak się stanie, zależy od niego. Nikt na razie nie dojrzał prawdy. Nikt nie był w stanie podjąć działania. Spoczywająca na nim odpowiedzialność wydawała mu się chwilami zbyt wielka. Nie zwracał uwagi na piękno krajobrazu przesuwającego się za burtą. Antef, który większość czasu spędzał na podziwianiu widoków, co chwila wydawał okrzyki zdumienia lub zachwytu na widok grupy fellachów przesiewających zboże, których stopy wzbijały w górę chmury pyłu, stosów cegieł, strzeżonych przez nagich chłopców, z ciekawością przypatrujących się barce, lub na widok bujnej zieleni na terenie posiadłości jakiegoś szlachetnie urodzonego. Hori nie zwracał na te rzeczy uwagi, dostrzegał za to, w miarę, jak posuwali się na południe, głębszy odcień błękitu nieba i wyższy poziom Nilu. U źródeł rzeki rozpoczął się już wylew. Wkrótce nurt stanie się bystrzejszy, a występująca z brzegów woda zaleje pola, odetnie od świata świątynie i użyźni glebę rzecznym mułem, gnijącymi gałęziami i ciałami padłych zwierząt. Miał wrażenie, że jego samego niesie prąd strachu i świadomość śmiertelnego zagrożenia. Słowa, które rzucił w twarz Tabubu, wynikały z brawury. Nigdy nie interesował się zbytnio tym co robi ojciec i nie miał pojęcia, jak obronić się przed zaklęciami, miedzianymi szpilkami wbijanymi w woskową lalkę, czy swoim drugim, nieznanym „ja”. Rzeczy, które pozostawił w domu, mogły dostać się w ręce każdego, kto zechciałby je ukraść, mógł to być pierścień, przepaska na biodra lub słoiczek ze szminką do powiek. W każdym z tych przedmiotów tkwiła jakaś jego cząsteczka i ktoś, komu zależałoby na jego śmierci, z łatwością mógł się nimi posłużyć. Niepokój nie odstępował go ani na chwilę. Hori często miał ochotę wstać i krzyknąć do kapitana: „Szybciej! Szybciej!”, wiedział jednak, że wioślarze zmagają się z ostrym prądem i nie stać ich na jeszcze większy wysiłek. Czuł też, że nie powinien zatrzymywać się w świątyniach po drodze, ponieważ straciłby tylko cenny czas. Miał wrażenie, że bogowie przestali darzyć łaskami jego rodzinę, chociaż nie wiedział dlaczego. Wiedział jedno – słowa modlitwy, które szeptał w białym blasku południowego słońca, wracały do jego ust, odbijając się od uszu nieśmiertelnych. Wreszcie mocne ramiona wioślarzy skierowały barkę ku wschodniemu brzegowi i Hori zszedł po trapie na ląd, uważnie przyglądając się Koptos. Nie było wiele do oglądania. Tu zbiegały się pustynne szlaki, a na targach i bazarach kupcy wymieniali towary. W pewnej odległości od drogi prowadzącej do Morza Wschodniego leżało senne miasto, małe, ciche, wciąż takie samo, usiane plantacjami palm i poprzecinane kanałami nawadniającymi. To tu jest jej dom, pomyślał. Być może w tej chwili patrzę na niego. – Antefie, idź na rynek i dowiedz się, gdzie mieszka burmistrz – powiedział. – Odszukaj jego siedzibę i poleć mu, aby przysłał po mnie lektykę. Wrócił na pokład barki i zaczął przysłuchiwać się odgłosom z nabrzeża. Po pewnym czasie uświadomił sobie, że czegoś w nich brakuje. Odniósł wrażenie, że Koptos stapia się z głęboką, palącą ciszą pustyni. Gwar ludzkiej działalności był przytłumiony, jak ostatni krzyk konającego. Wkrótce dostrzegł powracającego Antefa, prowadzącego czterech tragarzy, niosących złożoną lektykę. – Burmistrz jest wstrząśnięty twoim przybyciem! – zawołał Antef. – Przez ciebie obraca teraz swój dom do góry nogami. Hori roześmiał się i zapomniał na chwilę o strachu. Wsiadł do lektyki i w asyście Antefa i dwóch strażników dotarł do posiadłości burmistrza. Dostojnik oczekiwał go przed głównym wejściem. Był to wysoki, spokojny mężczyzna, zadowolony z siebie i z życia. Na widok Horiego jego twarz przybrała wyraz niepokoju. – To dla nas niespodziewany zaszczyt – powiedział. – Gdybym został uprzedzony, mógłbym odpowiednio cię powitać, książę. Jak liczny jest twój orszak? Nasze komnaty... – Przybyłem bez orszaku – wyjaśnił Hori. – Towarzyszą mi tylko mój sługa Antef oraz dwóch strażników. Moim celem jest wykonanie pewnych prac badawczych dla ojca. – Nie rozumiem – odparł burmistrz. – Nowy pisarz twego ojca powiedział mi, że książę zmienił zdanie i nie potrzebuje już tych informacji. Bardzo współczułem temu młodemu człowiekowi z powodu śmierci ojca. – My wszyscy również cierpimy nad jego stratą – powiedział Hori. – Jeśli zaś chodzi o księcia, to znowu zmienił zdanie. Nie denerwuj się jednak, nie będę cię długo niepokoił. Zaraz potem zaprowadzono go do kwatery – małej komnaty z wyjściem do ogrodu. Tu Hori zostawił jednego ze strażników. Po obejrzeniu komnaty spożył poczęstunek w towarzystwie burmistrza i jego rodziny. Uczyniwszy zadość wymogom uprzejmej konwersacji, zapytał dostojnika, czy zna wszystkie szlachetne rody, mieszkające w okolicy. Burmistrz skinął głową. – Ozyrys Penbuj zadał mi to samo pytanie – powiedział. – Koptos jest małym miastem, a nasza arystokracja, chociaż pomniejsza, nieczęsto podróżuje i wstępuje w związki z przedstawicielami innych rodów. Drzewo genealogiczne naszej arystokracji liczy sobie zaledwie cztery pokolenia, zaś korzenie innych giną w mrokach przeszłości, lecz ja znam je wszystkie. Nigdy nie słyszałem o ludziach, których historię pragniesz zbadać, książę. Nie ma też w pobliżu żadnej posiadłości, nadzorowanej przez zarządcę, którego pan wyjechał do Memfis. Mogę jedynie zasugerować, abyś zwrócił się ze swym pytaniem do bibliotekarza tutejszego Domu Życia. – Jesteś pewien, że właściciele wszystkich okolicznych majątków zajmują się nimi osobiście? – Tak. Pustynia szybko sięga tu po ziemię, książę. Zagospodarowane posiadłości sąsiadują ze sobą na brzegu rzeki. Tylko jedna z nich jest opuszczona. Nikt się nią nie zajmuje od wielu henti. Z domu pozostał tylko zarys murów, ledwo widoczny w piasku, a z ogrodu potrzaskane fragmenty kamiennej fontanny. Reszta jest już pustynią. Ród, do którego należał majątek, najprawdopodobniej wygasł i posiadłość wróciła do faraona. Wydaje mi się, że nasz władca nie ma powodu, aby interesować się nią osobiście i waha się przed przyznaniem tak marnej nagrody któremuś ze swych dygnitarzy. – Burmistrz uśmiechnął się i Hori od razu poczuł do niego sympatię. – Trudno nazwać Koptos rajem błogosławionych. – Tak czy inaczej, na pewno można tu znaleźć spokój ducha – powiedział wolno Hori. – Chciałbym obejrzeć tę opuszczoną posiadłość. Gdzie ona jest? – Na północ od miasta, za ostatnim kanałem irygacyjnym – objaśnił burmistrz. – Radziłbym jednak najpokorniej, abyś, książę, odłożył tę wyprawę na wieczór, kiedy zrobi się nieco chłodniej. Hori wstał, a wraz z nim rodzina burmistrza. – Usłucham twojej rady – rzekł z powagą Hori. – Teraz muszę odpocząć. Obaj z Antefem pożegnali gospodarzy i udali się na spoczynek. Hori spoczął na łożu, Antef na macie, rozpostartej na podłodze. Przyjaciel szybko zapadł w sen, natomiast Hori długo leżał, wsłuchując się w intrygującą ciszę. Tuż przed zaśnięciem usłyszał jeszcze kroki w ogrodzie pod oknem, potem zaś głosy, wśród których bez trudu rozpoznał miły sopran córki burmistrza. – Jest bardzo przystojny i wcale nie zarozumiały – opowiadała jakiejś przyjaciółce. – Oczywiście nie można go dotykać, ponieważ jest wnukiem faraona, aleja tak bardzo pragnęłabym to zrobić... Hori uśmiechnął się, odwrócił na drugi bok i zasnął. Jakiś czas później, kiedy Re tonął za horyzontem, Hori i Antef stali u szczytu rozsypujących się schodów wodnych, zwróceni twarzami ku pustyni. Między nimi a płaską równiną, która sięgała purpurowofioletowego nieboskłonu, znajdowały się resztki siedziby szlachetnego rodu. Ze wzniesionego z błotnych cegieł domu pozostał tylko fragment murów. Stopnie wodne ułożono z grubo ociosanych kawałków żółtawego kamienia, teraz pokruszonych i pokrzywionych niczym zęby starca. Ze szczytu schodów, po długiej obserwacji, można było dojrzeć zarośniętą ścieżkę, kończącą się w miejscu, gdzie kiedyś znajdowało się główne wejście do domu. Ich stopy natrafiły na twardą płaszczyznę, kiedy zaś Antef przykląkł, aby zmieść drobiny piasku, znalazł pod nimi gładki blok piaskowca. – Główne wejście, korytarz i co najmniej dwie komnaty – powiedział Hori. – Ruiny budynków, gdzie mieściły się magazyny, kuchnie i pomieszczenia dla służby, pochłonęła już pustynia. Ale gdzie jest fontanna, o której wspominał burmistrz? Ostrożnie obeszli wzniesienia i wały, które kiedyś były ścianami domu, zapewne pomalowanego na biało. Teraz tworzyły skomplikowaną siatkę cieni, gęstniejących w miarę, jak słońce kryło się za linią horyzontu. Na północ od ruin domu znaleźli to, czego szukali – cztery szare fragmenty fontanny wyzierające z piasku, który wypełniał spękaną kamienną misę i przykrywał figurę Hapiego, boga Nilu o obfitych piersiach. Pięć czy sześć skarłowaciałych figowców usiłowało wyssać soki życia z gleby na skraju dawnego ogrodu, a za nimi kilka marnych palemek wznosiło ku niebu zrudziałe ramiona. Antef zadrżał. – Jakie to smutne, zapomniane przez bogów i ludzi miejsce! – zawołał. – Tu nadal mieszkają duchy, książę. Nie śmiałbym wznieść tu nowego domu czy odbudować dawną siedzibę. Hori uciszył go krótkim gestem. Miał wrażenie, że był tu już kiedyś, chociaż wiedział, że to tylko złudzenie. Rozkład komnat, dziś tylko nieregularnych zagłębień w ziemi, usytuowanie ogrodu z figowcami, które kiedyś musiały pysznić się gęstwiną zielonych liści, palmowy gaj... Nie, pomyślał, ulegając melancholijnemu nastrojowi wieczornej pory. To nie jest kwestia podobieństwa, raczej atmosfery panującej wśród tych ruin, wyzywającej, choć spokojnej, wolnej od marzeń, lecz żądającej czegoś... Nagle uświadomił sobie, z czym kojarzy mu się to miejsce. Z domem Tabubu w Memfis, niewielkim, nieco zaniedbanym, odizolowanym, w którym panowała ta sama atmosfera milczącego spokoju i przyzwalającego, choć czujnego zaproszenia. Na Thota, czy to właśnie to? – pomyślał. Czy tu właśnie był jej dom? Zniekształcona twarz leżącego Hapiego uśmiechała się do niego obojętnie. Pokrzywione gałęzie figowców rzucały dziwne cienie, które podpełzały coraz bliżej, w miarę jak Re krył się za linią horyzontu, w drodze do podziemnego świata. – Antefie! – krzyknął histerycznie. – Wystarczy mi to, co widziałem. Chodźmy stąd. Wrócili do popękanych schodów wodnych i Hori sam chwycił za wiosła łodzi burmistrza, w gorączkowym pośpiechu odbijając od brzegu, jeszcze zanim Antef zdążył usiąść. – To za mało, panie – powiedział Antef. – Musimy szukać dalej. – Ty się tym zajmiesz – odparł Hori. – Chcę, żebyś złożył wizytę wszystkim szlachetnie urodzonym w Koptos i wypytał ich o historie ich rodów. Ja będę przeglądał dokumenty w bibliotece. Jednak w głębi duszy wiedział, że przeczucie go nie myli, że ta samotna posiadłość należała kiedyś do Tabubu. Spędzili z Antefem kilka przyjemnych chwil w towarzystwie burmistrza i jego rodziny. Dostojnik był dumny ze swego stanowiska i chętnie opowiadał o historii miasta, którego świetność przypadała na okres, gdy wielka królowa Hatszepsut przywróciła Egiptowi pradawne szlaki handlowe z krainą Punt. – Która rodzina ma monopol na podatki z karawan? – zapytał Hori. – Czy też może dostaje je urząd miasta? Burmistrz uśmiechnął się, zadowolony, że znalazł słuchacza. – W czasach wielkiej królowej, kiedy ponownie otwarto szlak, koncesję otrzymał niejaki Nanefer-ka-Ptah, w nagrodę za zasługi, o których pamięć niestety zaginęła. Potężna królowa, zawsze pełna podziwu dla ludzi przedsiębiorczych, uczyniła go księciem. Dzięki niemu karawany mogły bezpiecznie podróżować i władczyni była z niego bardzo zadowolona. Nanefer zgromadził ponoć ogromny majątek. Nie dość, że miał głowę do interesów, to jeszcze był sławnym magiem, chociaż tych ostatnich umiejętności nikt nie zdoła już dziś ocenić. Jego ród utracił jednak monopol na handel z Puntem, który wrócił potem do tronu Horusa i tak jest do dziś. Burmistrz pociągnął łyk wina. Jego córka i żona patrzyły na niego z uśmiechem. – Faraon, twój dziadek, panie, zawsze łaskawie obniża podatki, które miasto płaci koronie – dodał po chwili. – Oczywiście mamy nadzieję, że monopol nie zostanie przyznany jednej rodzinie. Koptos jest zamożnym i spokojnym miastem. – Dlaczego ród Nanefer-ka-Ptaha nie utrzymał monopolu? – zapytał Hori. – Czy boska królowa przestała darzyć księcia swą łaskawością? – Skądże znowu. Po prostu ród ten wymarł. Nanefer-ka-Ptah i jego żona utonęli, ten sam los spotkał ich jedynego syna Merhu. – Burmistrz wzruszył ramionami. – Taka była wola bogów. Małżonek Tabubu też utonął, pomyślał Hori. – Takie nieszczęście można uważać za karę wymierzoną przez bogów rodzinie, która pogwałciła prawo Maat – stwierdził. – Kto wie? – powiedział burmistrz. – Działo się to wiele henti temu i z pewnością ma niewiele wspólnego z twoim przybyciem do Koptos, książę. Żałuję, że nie mogę być ci bardziej pomocny. – Wystarczy mi twoja gościnność – zapewnił go Hori. – Jutro przystąpię do pracy w Domu Życia. Nie chciałbym nadużywać twojej dobrej woli. Po krótkiej wymianie uprzejmości i wyrazów szacunku Hori wycofał się do swojej komnaty. Przez chwilę rozmawiał z Antefem, nie potrafił się jednak skupić i wkrótce obaj umilkli. Antef wyciągnął się na macie i prawie natychmiast zapadł w sen, Hori zaś sięgnął do skórzanej sakiewki, którą nosił przy pasie i wyjął z niej kolczyk znaleziony w grobowcu. Bardzo podobał się Tabubu. Włożyła go i zadowolona przeglądała się w lustrze, a kolczyk muskał jej długą szyję. Co ona teraz robi? – pomyślał. Może klęczy w ciemności, ze szpilkami w dłoniach i mruczy zaklęcia, które mają go zniszczyć? Co mu ukradła, aby czar zyskał moc? Och Tabubu, opiekowałbym się tobą i chronił, wszystko jedno, kim jesteś. Nie chciał płakać, lecz łzy same popłynęły po policzkach. Czuł się bezradny i młody. Następnego dnia wczesnym rankiem Antef wyruszył z listem polecającym od Horiego porozmawiać z przedstawicielami najbardziej wpływowych rodów w Koptos, Hori zaś udał się do Domu Życia przy świątyni Amona. Biblioteka składała się z czterech sal w amfiladzie. Każda z nich podzielona była na maleńkie, wypełnione zwojami pomieszczenia, co nasunęło Horiemu skojarzenie z plastrem miodu. Zanim przystąpił do pracy, pełniący funkcję bibliotekarza kapłan oprowadził go po całej bibliotece. – Byłem tu, kiedy na stopniach przy wejściu zmarł pisarz twego ojca, książę – powiedział, kiedy usiedli w niewielkiej wnęce. – Przez cztery dni przed śmiercią przychodził tu regularnie. Tamtego ranka zwierzył mi się, że jest już gotowy podyktować asystentowi raport o informacjach, które udało mu się znaleźć. – W jakim był nastroju? – zapytał Hori. Bibliotekarz zmarszczył brwi. – Wyglądał na przestraszonego. Dziwnie to brzmi, ale takie właśnie odniosłem wrażenie. Źle się czuł, lecz dręczyło go coś więcej niż tylko złe samopoczucie. Był mądrym i wykształconym człowiekiem. – To prawda – przytaknął Hori. – Chciałbym, abyś przyniósł mi wszystkie zwoje, które czytał Penbuj. Jednak zanim to uczynisz, powiedz mi coś o człowieku, który otrzymał monopol na handel z Puntem za panowania królowej Hatszepsut. Twarz bibliotekarza rozjaśnił uśmiech. – Ach, panie, cóż to za radość rozmawiać z kimś, kto zna imię wielkiej władczyni! Mamy tu jej osobistą pieczęć. Znajduje się na dokumencie przyznającym monopol człowiekowi, o którego pytasz. Penbuj także oglądał ten zwój. – Naprawdę? – powiedział z namysłem Hori. – Co stało się z rodziną tego dostojnika? Wiesz, gdzie mieszkają jego potomkowie? Bibliotekarz potrząsnął głową. – Jego ród nie przetrwał do naszych czasów. Mieszkańcy Koptos uważali, że został przeklęty. Nie wiem, za co. Nie zapominaj, książę, że chodzi o wydarzenia sprzed wielu henti. Tak czy inaczej, ów człowiek, książę Nanefer-ka-Ptah, jego małżonka i syn utonęli. Małżonkowie w Memfis, a syn tutaj, w Koptos, kilka dni po nich. Znajdziesz to w dokumentach, panie. Syn Merhu, został tu pogrzebany. – A jego rodzice? Mięśnie Horiego napięły się aż do bólu. Nie chcę tego słuchać, pomyślał z przerażeniem. Burmistrz wiedział niewiele, lecz ten kapłan zna całą prawdę. Amonie, nie chcę tego słuchać! – Złożono ich w grobowcu w Sakkarze – odpowiedział bibliotekarz. – Ruiny ich siedziby znajdują się na północ od Koptos, niedaleko stąd. Mieszkańcy naszego miasta boją się tego miejsca, mówią, że nawiedzają je duchy. Hori miał wrażenie, jakby wokół jego piersi zaciskała się metalowa obręcz. – Widziałem je wczoraj – odparł z trudem. – Znasz imiona członków tej rodziny? – Książę Nanefer-ka-Ptah, księżniczka Ahure i ich syn Merhu. – Na widok pobladłej twarzy Horiego bibliotekarz pospiesznie nalał mu wody do czarki. Ten z wysiłkiem podniósł naczynie do ust. – Co się stało, panie? – Byłem w ich grobowcu – wyszeptał Hori. – Księżniczka Ahure... Jej imię powtarza się w napisach na ścianach. Mój ojciec prowadził tam prace wykopaliskowe. – Potężny Chamuaset wiele uczynił na rzecz przywrócenia dawnej świetności starożytnym pomnikom i grobowcom – stwierdził bibliotekarz. – To bardzo interesujące. Naprawdę odkrył grobowiec tej pary? Przypadkowo? Nie wiem, czy przypadkowo, pomyślał Hori, czując jak po plecach przebiega mu zimny dreszcz. Któż to może wiedzieć? – Tak – odparł. – Nie znaleźliśmy tam jednak nic, co pogłębiłoby naszą wiedzę o tym okresie. Gdzie pochowano syna księcia? – W nekropoli w Koptos. Jego grobowiec obrabowano wiele henti temu, nie pozostało więc tam nic wartościowego, lecz książę nadal spoczywa w swoim sarkofagu. W każdym razie był tam, kiedy ostatnim razem sprawdzałem stan grobowców należących do szlachetnych rodów na polecenie Potężnego Byka. Ktoś zerwał wieko z sarkofagu i oparł je o ścianę, ale zabalsamowane ciało młodzieńca nadal w niej spoczywało. – Młodzieńca? – powtórzył Hori. Mówienie przychodziło mu z coraz większym trudem. – Tak. W chwili śmierci Merhu liczył zaledwie osiemnaście lat. Czy na pewno nic ci nie jest, książę? Hori nie usłyszał pytania bibliotekarza. – Chciałbym obejrzeć ten grobowiec – powiedział. – Muszę zobaczyć ciało Merhu... Starszy mężczyzna spojrzał na niego z ciekawością. – Twoja pozycja zwalnia cię od konieczności uzyskania zezwolenia, książę – rzekł. – Grobowiec jest opieczętowany, a wejście zasypane gruzem, lecz jeśli najmiemy robotników, jutro uda się go otworzyć. – Czy Penbuj wystąpił o otwarcie grobowca? – Tak. – W głosie bibliotekarza zabrzmiało wahanie. – Tego samego ranka, kiedy umarł. Mam nadzieję, książę, że nie poczujesz się urażony moim pytaniem, ale... czego właściwie szukasz? Szukam prawdy, lecz natknąłem się na coś bardziej przerażającego, niż mogłem to sobie wyobrazić, pomyślał Hori. – Nie uraziłeś mnie, ale nie mogę ci tego powiedzieć – odparł. – Zastanów się raz jeszcze. Nie mieli żadnych innych potomków? – Nie. – Dobrze. – Hori usiadł za stołem. – Przynieś mi zwoje, a kiedy będę je czytał, poślij gońca po robotników. Zależy mi, aby przed wieczorem otworzyć ten grobowiec. Czy mogę liczyć na to, że będziesz mi towarzyszył i ponownie go opieczętujesz? Widzisz... – Urwał. – Pewna dama utrzymuje, że jest potomkinią tego Nanefera, a co za tym idzie, osobą szlachetnego rodu. Bibliotekarz potrząsnął głową. – To niemożliwe, książę. Ta kobieta jest oszustką. Mamy tu oryginalne dokumenty, dotyczące tej rodziny. Ród Nanefer-ka-Ptaha skończył się na Merhu. Wkrótce bibliotekarz przyniósł Horiemu całe naręcze zwojów. – Z moich notatek wynika, że Penbuj z nich korzystał – powiedział. – Pochodzą z okresu, w którym żyła książęca para. Czy zechcesz, panie, się posilić? Hori kiwnął głową z roztargnieniem i rozwinął pierwszy zwój. Nie zauważył nawet, kiedy bibliotekarz wrócił z niewolnikiem niosącym wodę, wino i pieczywo, lecz nieco później prawie nieświadomie spożył posiłek. Czytał szybko, lecz uważnie, a w miarę upływu czasu jego niepokój narastał. Dziadek księcia Nanefer-ka-Ptaha przybył do Koptos za panowania Totmesa I, ojca królowej Hatszepsut. Był nadzorcą pomników i zabytków. Stanowisko to przeszło na ojca Nanefera, następnie, po jego niespodziewanej śmierci, na przyszłego księcia. Daty i krótkie, faktograficzne zapisy przewijały się powoli przed zdumionymi oczami Horiego. Nanefer-ka-Ptah był w jakiś sposób zaangażowany w wyprawę wielkiej królowej do tajemniczej krainy Punt i za swoje zasługi otrzymał tytuł dziedziczny i monopol na wyprawy karawanowe do Puntu po mirrę i inne egzotyczne towary. Pięć lat później Nanefer, jego żona i syn już nie żyli. Daty ich śmierci zapisano w jednym ze zwojów, obok daty przekazania monopolu faraonowi. Po każdym zapisie kronikarz umieścił symbol końca, oznaczający, że książęca para oraz jej syn nie pozostawili żadnych potomków. Hori coraz szybciej przebiegał wzrokiem kolejne zwoje. Żadnych potomków, żadnych spadkobierców, żadnych roszczeń do majątku ze strony bliskich krewnych. Nanefer- ka-Ptah i jego rodzina zniknęli, jakby ich nigdy nie było. Penbuj przeczytał także parę zwojów opisujących lokalne zwyczaje, więc Hori przełknął łyk wina i z westchnieniem sięgnął po następne dokumenty. Było wczesne popołudnie i upal narastał, zerwał się jednak lekki wiatr, przynosząc ulgę. Mniej więcej w połowie drugiego zwoju zrozumiał, dlaczego mieszkańcy Koptos wierzyli, że książę Nanefer został przeklęty, a jego posiadłość nawiedzają duchy. „Krążyły plotki, jakoby książę miał posiadający magiczne właściwości zwój Thota. Nie wiadomo, w jaki sposób go zdobył, lecz już wcześniej cieszył się opinią potężnego maga, zaś po wejściu w posiadanie zwoju zyskał opinię niezwyciężonego. Jednak Thot, rozgniewany jego pychą, przeklął księcia i skazał go na śmierć przez utonięcie, postanawiając również, że dusza jego nie zazna spokoju nawet po śmierci”. – Widzę, że przeszedłeś już do legend i obyczajów, panie – odezwał się jakiś głos tuż za plecami Horiego. Książę drgnął jak ukłuty szpilką, lecz był to tylko bibliotekarz. – Tragiczne i tajemnicze wydarzenia zwykle stają się pożywką dla różnych opowieści, a podczas upalnych nocy lud Koptos snuje legendy. Hori spojrzał na bibliotekarza zdezorientowany. To niemożliwe, powtarzał w duchu. Niemożliwe, niemożliwe, niemożliwe... Pamięć podsunęła mu obraz ojca, który unosi nóż i odcina zwój od dłoni zmarłego, a parę kropli krwi spada na wyschniętą rękę. Jedna z nich plami zwój... Ujrzał, jak Chamuaset drżącymi z przerażenia palcami przyszywa zwój... To niemożliwe, pomyślał, lecz jeśli tak jest, znaleźliśmy się w krainie koszmaru, gdzie jesteśmy bezsilni i gdzie śmierć przechadza się w masce życia. Jesteśmy nieczyści i przeklęci i żaden bóg nie może już nas uratować. – Robotnicy już czekają – poinformował go bibliotekarz. – Wyznaczyłem dwóch strażników ze świątyni do nadzorowania prac i obiecałem im dużo jedzenia i piwa. Ufam, że dopilnujesz, panie, aby to wszystko otrzymali. Hori wstał, mając wrażenie, że trwa to bardzo długo. – Oczywiście – powiedział, zaskoczony, że jego głos brzmi normalnie. – Przeczytałem już wszystko, co należało. Chciałbym zabrać te zwoje do Memfis. Bibliotekarz skłonił się nisko. – Bardzo mi przykro, książę, ale wynoszenie zwojów z biblioteki jest surowo zabronione. Przyślij swego pisarza, aby je skopiował. To na nic, pomyślał Hori. Nie chcę pokazać ojcu dokumentów spisanych ręką Antefa. Nie uwierzy mi, sam zresztą nie mogę jeszcze w to uwierzyć. Wystarczyło mu jednak krótkie spojrzenie na uprzejmą, lecz zdecydowaną twarz bibliotekarza, by nabrać pewności, że tego człowieka nie da się przekupić lub przekonać. Ma rację, pomyślał Hori. Mój ojciec też by na to nie pozwolił. – Wobec tego mój pisarz przyjdzie tu jutro – powiedział. – Dziękuję ci za pomoc. Spotkamy się tu o zachodzie słońca i wtedy zaprowadzisz mnie do grobowca. Jeszcze kilka chwil rozmawiał z bibliotekarzem, lecz później nie mógł sobie przypomnieć, o czym mówili. Potem wyszedł” wprost w oślepiające słońcem popołudnie. Ile czasu zajęło ci zrozumienie tego, co przeczy zdrowemu rozsądkowi? – zapytał w myślach Penbuja, wsiadając do czekającej lektyki. Niewiele brakowało, a skończyłbyś zadanie. Zbieram dziś owoce twojej pracy. O czym wtedy myślałeś? Czy byłeś równie przerażony jak ja, czy także nie mogłeś w to uwierzyć? Próbował się uśmiechnąć, lecz w tym momencie poczuł straszliwy ból, rozdzierający mu trzewia. Skulił się na poduszkach, z trudem łapiąc oddech. Pot spływał mu po czole. – Nie! – wyszeptał, podciągając kolana pod brodę i wbijając w brzuch mocno zaciśnięte pięści. Thocie, zlituj się nade mną, nie zniosę tego cierpienia, nie wytrzymam, pomóż mi, pomóż! Nagle ból zelżał i Hori opadł bezwładnie na poduszki, ciężko dysząc. Tabubu, miej litość, błagał w myślach. Jeżeli musisz mnie zabić, to przynajmniej zaczekaj parę dni. Zasztyletuj mnie, otruj, każ udusić, gdy będę spał, ale nie poddawaj tej wstrętnej torturze. Kiedy nadeszła kolejna fala bólu, bezwiednie napiął mięśnie tak mocno, że one również stały się źródłem cierpienia. Nie musi przecież mnie zabijać, myślał, zaciskając zęby i obnażając je aż po dziąsła. Nie ma znaczenia, co przywiozę z Koptos – ona i tak zaprzeczy wszystkiemu, a ojciec uwierzy jej, nie mnie. Nie, to nie o to chodzi. Ona chce mnie zabić. Pragnie, abym umarł. Ból stępiał, lecz nie zniknął. Szpilka pozostała wbita w woskową lalkę, pomyślał histerycznie. Należy wbić ją pewną ręką, potem przekręcić i zostawić, aby powoli osłabiała ofiarę. Wyprostował się ostrożnie, krzywiąc się żałośnie i położył ręce na obolałym brzuchu. Ból będzie pulsował i nigdy nie ustąpi. Sięgnął po amulet, który czasami nosił na plecach, jako przeciwwagę naszyjnika, lecz zesztywniałe palce natrafiły na kolczyk i nie miały już siły go wypuścić. Po przybyciu do domu burmistrza udał się wprost do swojej komnaty. Tam osunął się na łoże i zapadł w niespokojny sen. Kiedy się ocknął, Antef pochylał się nad nim z wyrazem lęku na twarzy. Hori chwycił przyjaciela za rękę. – Sprowadź medyka burmistrza – powiedział błagalnie. Antef rzucił się do drzwi. Czekając na jego powrót, Hori pogrążył się w drzemce i ponownie budził, w miarę, jak ból się nasilał. Kiedy medyk z Antefem i burmistrzem weszli do komnaty, z wysiłkiem usiadł na łożu. – Jestem książę Hori, syn księcia Chamuaseta – wyszeptał. – Nie musisz mnie badać. Cierpię na nieuleczalną chorobę żołądka, proszę więc tylko, abyś przyrządził mocny napar z maku w ilości wystarczającej na parę tygodni. – Panie, jeżeli spełnię twoje życzenie, nie badając cię wcześniej, a ty wypijesz za dużo naparu, możesz umrzeć – zaprotestował medyk. – Nie mogę wziąć na siebie tak wielkiej odpowiedzialności. Burmistrz także tego nie chce, pomyślał Hori, spoglądając w twarz stojącego za plecami Antefa dostojnika. – Wobec tego powierz napar mojemu słudze – zaproponował, z trudem wydobywając z siebie słowa. – Muszę wykonać pewne zadanie, a ból pozbawia mnie sił. Podyktuję dokument, zwalniający ciebie i burmistrza od wszelkiej odpowiedzialności za mój stan zdrowia, jeśli sobie tego życzysz. Na twarzach obu mężczyzn odmalowała się wyraźna ulga, potem zaś wstyd. – Książę, gdybyś choć słowem wspomniał o swojej chorobie, kazałbym medykowi czuwać przy tobie dniem i nocą – powiedział burmistrz. – Obawiam się, że zaniedbałem swój obowiązek. Wybacz mi, panie. – To nie twoja wina. – odparł Hori, mobilizując resztki sił. – Zrób tylko to, o co proszę! Antef, zajmij się wszystkim! Zamknął oczy i obrócił się twarzą do ściany. Słyszał, jak Antef wyprowadza burmistrza i medyka, potem zaś musiał stracić przytomność. Kiedy się ocknął, przyjaciel stał nad nim z czarką w dłoni. Uniósł mu głowę i przytknął naczynie do ust. Hori zaczął ostrożnie sączyć gorzkawy napar z maku. Skończył i oparł się na ramieniu Antefa. – Pomóż mi usiąść – powiedział. Antef spełnił jego prośbę i przysiadł na brzegu łoża. Hori czuł na sobie uważne spojrzenie przyjaciela. – Co ci jest, Hori? – zapytał Antef. Nigdy dotąd nie zwracał się do niego po imieniu i Hori uświadomił sobie, jak bardzo kocha przyjaciela, którego wierność i lojalność okazały się jedynymi pewnikami w jego życiu. – Tabubu próbuje mnie zabić. Nie wątpię, że jej się to uda, lecz nie przed naszym powrotem. Muszę wrócić do domu, Antefie. – Wrócisz – obiecał Antef. – Powiedz mi, co mam robić. – Musisz natychmiast pójść do Domu Życia. Zostaw mi napar, daję ci słowo, że wszystkiego nie wypiję. – Mak przyćmił ból, lecz stępił jednocześnie myśli. Hori walczył teraz z sennością i zobojętnieniem. – Bibliotekarz da ci kilka zwojów. Skopiuj je jak najszybciej. Nie wracaj, dopóki ich nie przepiszesz. Muszę jeszcze dziś dotrzeć do nekropoli. Dowiedziałeś się czegoś? – Nie. Nikt tu nie słyszał o Tabubu, Sisenecie i Horminie. – Spodziewałem się tego. – Hori opuścił nogi na podłogę. – Teraz już idź. Sprowadź tylko strażnika, aby pomógł mi wyjść z komnaty. Zamierzałem dokładniej wszystko zbadać, ale nie mam już czasu. Musimy jak najszybciej wrócić do domu. Posłał do burmistrza sługę z wiadomością, że nie będzie mógł uczestniczyć w wieczornej uczcie. Wiedział, że wywoła tym rozczarowanie i zdumienie gościnnej rodziny. Potem, wspierając się na masywnym ramieniu strażnika, poszedł do oświetlonej czerwonymi promieniami słońca lektyki. Krótka podróż do biblioteki przebiegła spokojnie. Napar z maku działał, chociaż każde szarpnięcie wywoływało ból. Zamienił parę słów z bibliotekarzem, po czym kazał tragarzom podążać za jego lektyką i ułożył się wygodnie na poduszkach. Czas nabrał dziwnej płynności, stał się niewymierny. Hori miał wrażenie, że podróż trwa w nieskończoność. Przysypiał, to znowu się budził. W końcu tragarze stanęli. Hori odsunął zasłony i zobaczył strażnika, czekającego, aby pomóc mu wysiąść z lektyki. Nekropola w Koptos przypominała miniaturową Sakkarę. Sucha, pustynna równina usiana była niskimi piramidami, pokruszonymi kolumnami i na wpół zasypanymi przejściami, prowadzącymi donikąd. Hori był zadowolony, że bibliotekarz nie powiedział nic na temat jego stanu zdrowia. Bez słowa zaprowadził go na miejsce, gdzie obok niewielkiego pagórka widniały trzy stopnie wiodące do zasłoniętego skalną płytą wejścia. Wieczorne cienie jakby czekały na wpuszczenie do środka. Hori zadrżał mimowolnie. Bibliotekarz w świetle trzymanej przez niewolnika pochodni pochylił się nad pieczęcią z błota i wosku, łączącą końce sznura przeciągniętego przez metalowe uchwyty. Nagle wydał okrzyk i odwrócił się do księcia. – Niewątpliwie jest to pieczęć, którą umieściłem tu podczas ostatniej inspekcji grobowca – powiedział. – Ale ktoś ją złamał. Spójrz, książę. Hori spojrzał na pieczęć. Połowa krążka odpadła i sznur trzymał się tylko na jednym uchwycie. – Ktoś się tu włamał – stwierdził bibliotekarz. – Nadzorca robotników mówił mi, że piasek był poruszony, ale nie zwróciłem na to uwagi. Lecz teraz... Naparł ramieniem na płytę, która drgnęła i obróciła się ze zgrzytem, odsłaniając wejście. Zasypano je ziemią najwyżej do wysokości kolan, pomyślał Hori. Czy człowiek mógł przekopać się przez piach od dołu, a potem zasypać wejście? Mój drogi bibliotekarzu, obawiam się, że nie było to włamanie. Ktoś raczej wyszedł z grobowca. Z trudem stłumił wybuch histerycznego śmiechu. Prawo Maat zostało pogwałcone i teraz znajdujemy się w świecie, gdzie wszystko jest możliwe. Wszystko. W ślad za bibliotekarzem i niewolnikiem zszedł powoli w wąski pas ciemności. Grobowiec nie był duży, składał się z jednej komnaty z podwyższeniem, na którym spoczywał sarkofag. Pochodnia przygasła, zaraz jednak zapłonęła spokojnie. Otępiały z bólu Hori rozejrzał się dokoła. Woda, pomyślał, gdy światło wydobyło z mroku malowidła na ścianach. Wszędzie woda... Gdzie jesteś, Amonie? Gdzie twoja litość, Thocie? Och, moja nieszczęsna rodzino! Ojcze, Szeritre, moja dobra, szlachetna matko, dlaczego nas to spotkało? Wydawało mu się, że słyszy cichy szum Nilu. Woda pod stopami młodzieńca, pod jego łożem, pawiany bawiące się w wodzie, woda w czarce, wylewająca się na białą szatę, wypływająca z ust, skapująca z czarnych włosów... Bibliotekarz wszedł na podwyższenie i zajrzał do sarkofagu. Nie warto, pomyślał Hori. Ciała tam nie ma. Jest w Memfis. Uśmiecha się, marszczy brwi, udaje sen i wychodzi na słońce, aby się ogrzać, trzyma w objęciach Szeritre, kocha się z nią... – To straszne! – wybuchnął bibliotekarz. – Ciało zniknęło! Cóż za łotr mógł je wykraść? I po co?! Przysięgam, panie, że osobiście przeprowadzę śledztwo w tej sprawie! Hori z trudem podszedł bliżej. Nie chciał tego robić, wiedział jednak, że musi. Z wysiłkiem wspiął się na kamienny stopień i pochylił nad sarkofagiem. Sarkofag był pusty. W tym momencie przeszyło go ostrze bólu. Cofnął się z jękiem. Strażnik chwycił go i podtrzymał. – Nie chcę umierać! – krzyknął Hori. Jego pełen przerażenia głos odbił się echem od mrocznych ścian i wrócił, nasilony i potężny. Hori poczuł, jak strażnik wynosi go na zewnątrz i ostrożnie układa w lektyce. Bibliotekarz pospiesznie wyszedł za nimi. Hori przycisnął dłonie do skroni i przez załzawione oczy spojrzał na starego mężczyznę. – Mój pisarz wypłaci ci należność dla robotników – powiedział z trudem. – Dziękuję ci za pomoc i dyskrecję. Opieczętuj to przeklęte miejsce i nie wszczynaj śledztwa, bo nie przyniesie ono żadnych rezultatów. Bibliotekarz skłonił się zaskoczony. Hori wydał rozkaz tragarzom i opadł na poduszki. Wrócę do domu myślał gorączkowo. Przedstawię ojcu dowody. Nie chcę umierać! Mój grobowiec nie został jeszcze wykończony, nie zaznałem miłości! Thocie, nie zaznałem jeszcze miłości! Nie pamiętał, jak znalazł się w domu burmistrza, nie mógł też sobie przypomnieć, kto zaniósł go do łoża. Dopiero później odzyskał na chwilę świadomość. W komnacie było ciemno, przy łożu paliła się nocna lampka, której słaby płomień nie rozpraszał mroku. Wszystko to twoje dzieło, ojcze, pomyślał. To ty nieświadomie wypowiedziałeś zaklęcie, ty ściągnąłeś na nas nieszczęście. Zwój Thota istnieje. Znajduje się w Memfis, przyszyty do ręki jakiegoś człowieka bez znaczenia, który spełnił swoje zadanie. Sięgnął po stojącą obok czarkę z naparem z maku i osuszył ją do dna. Nagle ujrzał nad sobą nieznaną twarz, bladą i młodą. – Czy życzysz sobie czegoś, panie? – usłyszał i wtedy uświadomił sobie, że to jeden z niewolników burmistrza. – Nie – odpowiedział powoli, czując, jak oczy mu się zamykają. – Obudź mnie, kiedy wróci Antef. Napływające rytmicznie fale bólu atakowały go raz po raz. Musiał im się poddać. Przed oczami miał twarz Tabubu, jej pełen zrozumienia i okrucieństwa uśmiech. Paroksyzmy bólu stały się jednocześnie atakami pożądania i Hori uległ ich mocy. Kiedy oprzytomniał, w komnacie było jasno i bardzo gorąco. Obok niego siedział Antef, dotykając dłonią jego czoła. Hori zamrugał, pragnąc odzyskać ostrość widzenia. Antef wyglądał na wycieńczonego. – Skończyłeś? – wymamrotał Hori. Antef kiwnął głową. – Tak, panie, przepisałem wszystko. Nie było mnie dwa dni, ale możemy już wracać do domu. Po policzkach Horiego popłynęły łzy ulgi. Gestem poprosił, aby przyjaciel pochylił się nad nim. – Grobowiec był pusty, Antefie – wyszeptał. – Nie mamy ani chwili do stracenia. Szeritre... Małe Słońce... – Barka czeka – powiedział łagodnie Antef. – Kazałem przygotować dla ciebie łoże w kabinie. Nie obawiaj się, zdążysz wrócić do domu. – Kocham cię – mruknął Hori, prawie nie poruszając spękanymi wargami. – Jesteś moim bratem, Antefie. – Nic nie mów, książę – upomniał go Antef. – Oszczędzaj siły. Rozmawiałem już z burmistrzem, wszystko jest w porządku. Mak przestawał działać. Hori wiedział, że coraz częściej będzie musiał sięgać po napar. Nie mam dość sił, aby to znieść, pomyślał, usiłując z pomocą Antefa i strażnika wstać z łoża. Jestem tchórzem. Słudzy wnieśli go na pokład barki i ułożyli w kabinie. Antef podał mu czarkę z naparem. Hori leżał bez ruchu, słuchając głosu kapitana, który wydawał rozkazy załodze. – Nie podziękowałem burmistrzowi za gościnę – szepnął. – Zrobiłem to w twoim imieniu – powiedział uspokajająco Antef. – Postaraj się zasnąć. – Koptos to straszne miejsce – wymamrotał Hori. – Taki upał, tyle słońca... I samotność, Antefie. Nieznośna samotność. Nieznośna... Tabubu wyssała ostatnie słowo z jego ust. Widział, jak smakuje je z namysłem, przełyka, a potem obdarza go pełnym współczucia uśmiechem. – Nieznośna samotność – powtórzyła. – Mój biedny, piękny Hori. Gorąca, młoda krew. Och, jaka gorąca... Kochaj się ze mną. Ogrzej mnie, Hori, ogrzej mnie. Gdy znowu wrócił do przytomności, Koptos zostało już daleko za nimi. Ledwo się poruszył, Antef już był przy nim i przytykał mu do ust czarkę z ciepłym napojem. – Głowa mi płonie – powiedział Hori. – A z moich wnętrzności został chyba tylko popiół. Co to jest? – Zupa – wyjaśnił Antef. – Spróbuj zjeść, książę. Musisz się wzmocnić. – Gdzie zwoje? – zapytał Hori, usiłując się podnieść. Antef powstrzymał go, kładąc mu rękę na piersi. – Są bezpieczne. Jedz, książę. Rzeka już wezbrała i płynie szybciej. Droga powrotna powinna zająć nam mniej czasu. Hori posłusznie wypił zupę. Żołądek natychmiast się zbuntował, udało mu się jednak powstrzymać mdłości. Czuł, jak ciepły posiłek rozgrzewa go i dodaje sił. – Chcę usiąść na krześle – powiedział. – Pomóż mi. Po paru chwilach przestało mu się kręcić w głowie. Rzucił przyjacielowi nikły uśmiech. – Nie potrafię zwalczyć czarów, ale królewska krew jednak coś znaczy. Mamy jeszcze napar z maku? – Tak, panie – odpowiedział Antef. – Na pewno go nam nie zabraknie. XIX Pan prawdy ma kłamstwo we wzgardzie, Strzeż się krzywoprzysięstwa, Bo ten, który kłamie, zostanie strącony w otchłań. Szeritre wysiadła z łodzi, głęboko odetchnęła i ruszyła krętą, wysadzaną palmami ścieżką. Było upalne, letnie popołudnie, lecz tego dnia upał wcale jej nie przeszkadzał. Rano ojciec wyraził zgodę na jej zaręczyny z Horminem. Nie dawała mu spokoju, dręczyła przy każdej okazji i w końcu wygrała. Dziwne, lecz Chamuaset skapitulował, jak powiedziała mu, dokąd udał się Hori. Szeritre miała wrażenie, że zniknięcie brata nie zaniepokoiło ojca. Zabroniwszy Horiemu uczestniczenia w rodzinnych spotkaniach, początkowo nie zdawał sobie sprawy z nieobecności syna. Dopiero czwartego dnia zaczął o niego wypytywać, lecz Szeritre milczała, pamiętając o złożonej bratu obietnicy. Słudzy młodego księcia nie potrafili wyjaśnić, gdzie jest ich pan. Chamuaset zwrócił się w końcu do Tabubu, ale ona również nic mu nie powiedziała. Poznał więc prawdę dopiero siódmego dnia, kiedy Szeritre wyznała, że Hori popłynął do Koptos w poszukiwaniu prawdy o Tabubu. – Zrobi wszystko, byle tylko okryć hańbą jej imię! – ryknął Chamuaset. – Zmusił do kłamstwa Ptah-sancha, a gdy to nic nie dało, postanowił uknuć nowy spisek. Rozumiem, że nieodwzajemniona miłość może wypaczyć szlachetny skądinąd charakter, lecz ten upór... – Opanował się i zniżył głos. – To wszystko jest niepodobne do Horiego. Myślałem, że go znam. – Może to nie upór – ośmieliła się powiedzieć Szeritre. – Może Hori wcale się nie zmienił i rozpaczliwie próbuje pokazać ci coś, czego ty starasz się nie dostrzegać, ojcze. – Ty również jesteś przeciwko mnie, Małe Słońce? – zapytał ze smutkiem. – Nie, ojcze. Hori również nie występuje przeciwko tobie. Proszę, wysłuchaj go, gdy wróci. Hori cię kocha, nie chce cię zranić i bardzo cierpi, ponieważ w pewien sposób wyrzekłeś się nas obojga. – A więc wiesz o testamencie – Chamuaset zmarszczył brwi. – Celem tej zmiany było jedynie zabezpieczenie Tabubu na wypadek mojej niespodziewanej śmierci, Szeritre. Zawrzyj związek małżeński, zanim umrę, a na pewno otrzymasz posag. Natomiast Hori nigdy nie odzyska swego dziedzictwa, pomyślała. Nie chciała jednak niepotrzebnie drażnić ojca. – Chcę zawrzeć małżeństwo na długo przed twoją śmiercią – powiedziała pospiesznie. – Wysłuchaj moich próśb, i zezwól na moje zaręczyny z Horminem. Jestem księżniczką, więc to ja powinnam mu się oświadczyć. Jeżeli nie udzielisz mi swego pozwolenia, będziemy czekać bez końca. Tym razem nie zbył jej niecierpliwą uwagą. Przez chwilę przyglądał się jej z namysłem, potem zaś, ku jej zdumieniu i ogromnej radości, skinął głową. – Dobrze. Możesz złożyć Horminowi propozycję małżeństwa. Straciłem syna i mam nadzieję, że Hormin zajmie z czasem miejsce Horiego. Lubię tego młodzieńca i wydaje mi się, że przynajmniej on jest lojalny wobec swoich bliskich – uśmiechnął się lekko. – Widzę, że nie do końca mi wierzysz, Szeritre, ale możesz mi zaufać. Idź do Hormina. Mylił się jednak, sądząc, że w oczach córki odczytuje niedowierzanie. Szeritre patrzyła na ojca z przerażeniem, wstrząśnięta tym, że mówi o Horim w tak obojętny sposób. Nikt nie zasypie przepaści, która ich dzieli, pomyślała. Czuję się winna, że jestem szczęśliwa, kiedy Hori i mama cierpią. Hormina znalazła pod drzewem w ogrodzie. Leżał na trawie, obok spoczywał pusty dzban po piwie, zaś niedaleko czuwał jeden z milczących, czarnoskórych służących. Szeritre kazała Bakmut zaczekać i z uśmiechem na ustach pokonała zrudziały od słońca trawnik. Jaki piękny jest mój ukochany, pomyślała, kiedy tak leży na macie, z czarnymi włosami rozrzuconymi na poduszce, jednym ramieniem na szerokiej piersi i lekko rozrzuconymi mocnymi nogami! Uklękła obok niego, a kiedy uniósł się na łokciu, pochyliła się i dotknęła wargami jego ust. Był zaczerwieniony od słońca, a jego wargi wydały jej się suche. – Och, Horminie, ciągle za tobą tęsknię! – zawołała. – Wiem, że wczoraj się widzieliśmy, ale rozmawialiśmy tylko chwilę. Byłeś jakiś zamyślony. Zawsze jestem spragniona twojej obecności... – No więc jestem – powiedział, nie odwzajemniając uśmiechu. – Szkoda, że nie poczekałaś z tą wizytą do wieczora. Źle spałem i teraz starałem się trochę zdrzemnąć. Rzeczywiście wygląda na zmęczonego, pomyślała, zapominając o rozczarowaniu, jakie wzbudziły jego słowa. Spojówki miał przekrwione, delikatne powieki opuchnięte. Dotknęła jego twarzy. – Nie miałam zamiaru ci się narzucać – powiedziała przepraszającym tonem. – Po prostu nie mogłam doczekać się chwili, gdy będę mogła przekazać ci wspaniałą nowinę. Ojciec w końcu zgodził się na nasze zaręczyny. Kąciki jego warg uniosły się lekko, lecz nie był to prawdziwy, spontaniczny uśmiech. – Gdybyś przyniosła mi tę wiadomość tydzień temu, szalałbym z radości – stwierdził chłodno, sięgając po leżącą za plecami czarkę. – Teraz już nie jestem pewien, czy pragnę zaręczyć się z kobietą, która nie darzy mnie ani zaufaniem, ani miłością. Nie patrząc jej w oczy, podniósł czarkę do ust i wychylił resztkę piwa. Szeritre przyglądała mu się z niedowierzaniem. – O czym ty mówisz, Horminie? – zapytała. – Przecież to ty nauczyłeś mnie ufać i kochać. Uwielbiam cię. Co to wszystko znaczy? Rzucił czarkę w krzaki, a kiedy się odezwał, jego głos był zimny i pełen złości. – Nie zaprzeczysz chyba, że wspólnie z Horim uknułaś spisek, którego celem jest oczernienie mnie i mojej matki. – Nie uknuliśmy żadnego spisku, Horminie. Ja... Parsknął gniewnie. – Masz to wypisane na twarzy, księżniczko! Matka powiedziała mi, że Hori wyruszył do Koptos, aby ją zniszczyć. Czułem się upokorzony, dowiadując się o tym od niej, nie od ciebie. Nie przeszło ci przez myśl, aby porozmawiać o tym ze mną? Oczywiście, przecież on znaczy dla ciebie więcej niż ja. Szeritre czuła się tak, jakby Hormin ją uderzył. – Skąd Tabubu wie, dokąd udał się Hori? – zapytała. – Spotkała go przy schodach wodnych tego ranka, gdy wyruszał w podróż. Wyjawił jej, co zamierza zrobić, a ona błagała go ze łzami, tak, ze łzami, aby przerwał to mściwe prześladowanie, tak niesprawiedliwe i bezsensowne, lecz on nie chciał jej słuchać. A ty... ty znałaś cel jego podróży, ale nic mi nie powiedziałaś. – Skąd wiesz, że znałam cel jego podróży? – zapytała, nie mogła jednak zaprzeczyć jego oskarżeniu. Nie było sensu tłumaczyć mu, że gdyby mu się zwierzyła, musiałaby również powiedzieć, co sądzi o Tabubu, a przecież nie chciała go zranić. Nie był to jednak jedyny powód. Hori nalegał, aby do jego powrotu nie poruszała sprawy swoich zaręczyn, ponieważ nie był pewien, czy Hormin wie, że jego matka oszukuje Chamuaseta i czy on sam nie okłamuje Szeritre. – Hori mówi ci o wszystkim – powiedział Hormin. – A ty nie ukrywasz przed nim niczego. Głęboko mnie zraniłaś, Szeritre. Jak mogłaś podejrzewać, że moja matka lub ja mogliśmy dopuścić się czegoś takiego wobec twojej rodziny? A jednak Tabubu dopuściła się tego, pomyślała z rozpaczą Szeritre, wpatrując się w jego zagniewaną twarz. Nie mam wątpliwości, że historia, którą opowiedział Horiemu Ptah-sanch, jest prawdziwa. Och, Horminie, modlę się żarliwie, aby twoje oburzenie było szczere. Nagle uświadomiła sobie, że w jej umyśle pojawił się cień wątpliwości i ogarnął ją lęk. Jak mogę wątpić w jego uczciwość, pomyślała. Hormin jest ofiarą machinacji Tabubu, podobnie jak ojciec i my wszyscy. Biedny Hormin... – Najdroższy bracie – zaczęła miękko, przysuwając się bliżej i obejmując go za szyję. – Nie zwierzyłam ci się, ponieważ nie chciałam cię zranić. Oboje z Horim uważamy, że twoja matka okłamuje Chamuaseta. Wiem, że tobie, jako jej synowi, trudno jest przyjąć to do wiadomości. Nie chciałam, abyś cierpiał, uwierz mi, proszę! Hormin długo milczał. Nie widziała jego twarzy, lecz chociaż się nie poruszył, wyraźnie poczuła jego niechęć. – Zostaw mnie samego, księżniczko – powiedział chłodno. – Nie stać mnie na to, aby spokojnie słuchać, jak ktoś obraża moją matkę. Jej ramię opadło bezwładnie. – Horminie... – Odejdź! – krzyknął nagle, odwracając się ku niej tak gwałtownie, że omal nie straciła równowagi. Wstała niezgrabnie. Pewność siebie zupełnie ją opuściła, szła więc niepewnie, z przygarbionymi ramionami. Przywołała Bakmut i skierowała się ku schodom wodnym, spodziewając się, że Hormin za nią pobiegnie. W ogrodzie panowała jednak cisza. Przejdzie mu, pomyślała z nadzieją. Przypomni sobie, że możemy się zaręczyć i wtedy przyjdzie do mnie i wszystko będzie dobrze. Nie będę płakała. Kiedy jednak wchodziła na pokład łodzi, musiała otrzeć łzy. Czuła się jak skrzywdzone dziecko. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że źle się zachowała, że powinna mu powiedzieć, że kocha go niezależnie od tego, jaka jest jego matka i nalegać, aby jak najszybciej zorganizowali ceremonię zaręczyn, którą od tak dawna planowali. On jednak nie dopuścił do tego, być może nawet nią manipulował i teraz była zbyt słaba, aby narazić się na jego niezadowolenie. Przecież mnie kocha, myślała histerycznie, czując na sobie niespokojny wzrok Bakmut. Bez niego umrę! Potem przestała myśleć. Wieść o tajemniczej wyprawie Horiego szybko obiegła cały dom, lecz Nubnofret dowiedziała się o niej dopiero, kiedy posłała po syna. Chamuaset poinformował ją, że zakazał synowi udziału w rodzinnych posiłkach z powodu jego nieuprzejmości wobec Tabubu. Nubnofret wydęła lekko wargi, powstrzymała się jednak od komentarza. Nie powinna wtrącać się w tego typu sprawy, zwłaszcza gdy dotyczyły drugiej małżonki. Poza tym gotowa była wiele poświęcić, aby w domu panował spokój i porządek. Martwiła się jednak o syna i czuła się winna, że pogrążona we własnym nieszczęściu nie poświęcała mu więcej czasu. Postanowiła natychmiast to naprawić, lecz wtedy właśnie dowiedziała się ze zdumieniem o wyjeździe Horiego do Koptos. Nie pozostało jej nic innego, jak tylko poszukać męża. Chamuaset wyszedł właśnie z łaźni i wracał do swoich komnat, gdy zauważył zmierzającą ku niemu Nubnofret. Zanim się zatrzymał, zauważyła, jak krople wody błyszczą nad obojczykiem i lśnią na brzucha. – Co mogę dla ciebie zrobić, Nubnofret? – zapytał. Poczuła, jak napinają jej się wszystkie mięśnie. Weź mnie w ramiona, pomyślała gorączkowo. Unieś ku sobie moją twarz i pocałuj. Niech poczuję na sobie twoje wilgotne ciało... – Chciałabym z tobą pomówić, książę – powiedziała. – Więc chodźmy. Możemy porozmawiać, kiedy będę brał masaż. Kasa! Posłusznie poszła za nim. W komnacie ułożył się wygodnie, wskazując jej miejsce przy swojej głowie, tak by mógł ją widzieć. Kasa nalał mu odrobinę olejku na plecy i zaczął masować jego wciąż jędrne ciało. Nubnofret odwróciła wzrok i odchrząknęła. – Gdzie jest Hori, Chamuasecie? – zapytała wprost. Zamknął oczy. – W Koptos. – Co on tam robi? Westchnął i potarł policzkiem o przedramię. Nadal nie otwierał oczu. – Uważa, że Ptah-sanch sfałszował raport o pochodzeniu Tabubu, którego zażądałem przed zawarciem małżeństwa i szuka czegoś, co uważa za prawdę. – Czy dałeś mu pozwolenie na ten wyjazd? – Nawet nie wiedziałem, że wybiera się do Koptos. – Uniósł powieki i obrzucił Nubnofret czujnym spojrzeniem. – Zachowuje się nieodpowiedzialnie, nieposłusznie i mściwie. Ukarałem go już za niewłaściwy stosunek do Tabubu, widzę jednak, że po powrocie będę musiał ponownie to uczynić. Unikał jej spojrzenia. Sądziła, że może jest zmęczony, ale szybko zrozumiała swoją pomyłkę. Masaż wyraźnie go podniecał. Jakże się zmieniłeś, mój mężu, pomyślała z przerażeniem. Stałeś się nieobliczalną istotą. Zupełnie, jakby jakiś demon nawiedził cię pewnej nocy i skradł ci ka, zastępując je czymś innym. Gdybyś chciał się teraz ze mną kochać, bałabym się twojego dotyku. – Wyjeżdżam, Chamuasecie – powiedziała spokojnie. Mięśnie jego pleców naprężyły się. Gwałtownie uniósł głowę i spojrzał na nią przytomnymi oczyma. – Jak to, wyjeżdżasz? – Wyjeżdżam do Pi-Ramzes i bynajmniej nie proszę cię o pozwolenie. Patrzyłam, jak moja rodzina się rozpada, jak mój dom pogrąża się w chaosie, jak podważasz mój autorytet, zaś ta sprawa z Horim to ostatnia kropla. Jestem niemile zaskoczona tym, że moja służba wiedziała o nieobecności Horiego, natomiast ja nie. Hori nigdy nie postępuje nierozsądnie i nieodpowiedzialnie i doskonale o tym wiesz. Niezależnie od tego, co skłoniło go do tego desperackiego czynu, powinieneś z nim porozmawiać i poznać stan jego ducha. Tymczasem ty mówisz wyłącznie o dyscyplinie. Hori jest twoim jedynym synem i dziedzicem, a ty wykreślasz go ze swego życia. Wpatrywał się w nią intensywnie. Wydało jej się nagle, że dostrzega wrogość w jego oczach. – Zabraniam ci wyjeżdżać – powiedział. – Co pomyśli sobie całe Memfis? Że to nie ja rządzę we własnym domu. Nie, Nubnofret, to wykluczone. Podniosła się niespiesznie. – Tabubu może zająć się nadzorowaniem służby, organizacją uczt i zabawianiem gości – odpowiedziała cicho, chociaż miała ochotę krzyczeć, okładać go pięściami, napluć mu w twarz. – Nie wrócę, dopóki tego nie zażądasz. I pamiętaj, abyś się upewnił, że rzeczywiście mnie potrzebujesz, zanim wyślesz herolda. Mam tylko jedną prośbę: nie pozwól, aby Tabubu zajęła mój apartament. – Nie możesz wyjechać! – krzyknął, zrywając się z łoża. – Nie pozwolę na to! Skłoniła się sztywno. – Masz do dyspozycji żołnierzy, Chamuasecie – powiedziała. – Każ im mnie zatrzymać, bo w żadnym razie nie zostanę w tym domu. Zacisnął dłonie w pięści i stał, ciężko dysząc ze wzburzenia. Po chwili Nubnofret odwróciła się i wyszła, nie oglądając się za siebie. W pierwszej chwili chciał wezwać Ameka i rozkazać mu, aby zatrzymał Nubnofret, szybko jednak zdał sobie sprawę, że popełniłby nieodwracalny błąd. – Ubierz mnie! – warknął do Kasy, który usłuchał polecenia, z niezwykłą u niego niezdarnością drapując szatę na ciele pana. Chamuaset czekał spokojnie, po czym szybkim krokiem wyszedł z komnaty. Tabubu zajęta była dyktowaniem listu jednemu z młodszych pisarzy Chamuaseta, który siedział u jej stóp, pracowicie skrobiąc trzcinką po papirusie. Odwróciła się ku niemu z szerokim uśmiechem, którego nie odwzajemnił. – Wynoś się! – rozkazał pisarzowi. Młodzieniec pospiesznie zebrał swoje przybory, skłonił się i wyszedł. Chamuaset zatrzasnął za nim drzwi i oparł się o nie. Tabubu natychmiast znalazła się u jego boku. – Co się stało, Chamuasecie? – zapytała. Jej dotyk, dźwięk głosu wystarczył, aby od razu poczuł się lepiej. – Nubnofret opuszcza mnie i wyjeżdża do Pi-Ramzes – wyznał. – Jej słudzy już pakują jej rzeczy. Z tego, co mówi, wynika, że życie w tym domu stało się dla niej nie do zniesienia. Będę pośmiewiskiem całego Egiptu, Tabubu. – Nie, najmilszy – zaprotestowała. – Cieszysz się zbyt dobrą i ustaloną opinią. Ludzie powiedzą, że rzuciłam na ciebie czar i celowo doprowadziłam do rozstania z Nubnofret. Mnie będą za to obwiniać, ale cóż... Może to prawda. Może nie dość się starałam... Na pewno mogłam być milsza dla Nubnofret. – Nie mam dziś ochoty słuchać twoich taktownych uwag, Tabubu! – powiedział ostro. – Nie chcę, abyś była uprzejma i miła! Winę za wszystko ponosi sama Nubnofret, która nie przyjęła cię, jak należy. I Hori, który uciekł do Koptos, aby cię zniszczyć. Dlaczego jesteś zawsze taka dobra? – Aby mnie zniszczyć? – powtórzyła, podnosząc na niego podejrzliwy wzrok. – Wiedziałam, dokąd się udał, bo służba o tym plotkowała, ale że chce mnie zniszczyć? Chamuaset ciężkim krokiem podszedł do stołu z kosmetykami i opadł na stojący przed nim taboret. – Pojechał do Koptos, ponieważ w jego chorym umyśle zrodziła się myśl, że właśnie tam znajdzie prawdę o tobie. Kiedy się nie odezwała, zaczął podejrzewać, że w ogóle go nie usłyszała. – Tabubu? Odwróciła się powoli, jakby obawiała się, że za jej plecami czyha jakieś przerażające stworzenie. Miała bardzo bladą twarz. Mocno splotła palce, nie czując, że pierścienie wrzynają się w jej skórę. – Przywiezie wymyślone informacje – powiedziała bezbarwnym głosem. – Zrobi wszystko, aby mnie ośmieszyć. – Nie wiem, co się z nimi dzieje. Przestałem ich rozumieć – przyznał z gniewem. – Nubnofret zna swoje obowiązki, a jednak mnie opuszcza bez wahania. Hori stał się obcym szaleńcem. Nawet Szeritre zwraca się do mnie z aroganckim uporem. Nie wiem, dlaczego bogowie karzą mnie tak surowo. Przez jej twarz przemknął dziwny uśmieszek. – Zawsze byłeś wobec nich zbyt pobłażliwy – stwierdziła. – Teraz uważają, że są dla ciebie najważniejsi. Inni mężczyźni na pierwszym miejscu stawiają obowiązki, natomiast ty poświęciłeś się spełnianiu wszystkich ich życzeń. Hori posunął się tak daleko, że... Umilkła, a na jej twarzy odmalował się wyraźny niepokój. – Ukrywasz coś przede mną – powiedział. – Z twoich ust nigdy nie padło ani jedno słowo krytyki wobec mojej rodziny. Co wiesz o Horim? Podeszła do niego wolno, kołysząc biodrami w nieświadomie kuszącym stylu i stanęła poza zasięgiem jego ramion. – Rzeczywiście dźwigam na swoich barkach świadomość strasznego czynu, popełnionego przez twego syna – powiedziała cicho. – Powierzę ci tę tajemnicę tylko dlatego, że żyję w narastającym lęku o swoje bezpieczeństwo i życie mojego nie narodzonego dziecka. Och, ukochany, obiecaj, że nie będziesz mnie obwiniał. – Kocham tylko ciebie, Tabubu – rzekł ze znużeniem. – Drogie sami nawet twoje drobne wady. Powiedz, co cię dręczy. – I nie uwierzysz w nic, co Hori przywiezie z Koptos? – W nic – zapewnił ją Chamuaset. – Jego nienawiść jest wielka... – powiedziała tak cicho, że musiał pochylić się, aby usłyszeć jej słowa. – Zabiłby mnie, gdyby tylko mógł. – Podniosła ku niemu smutną twarz o drżących wargach. – Hori mnie zgwałcił, Chamuasecie. Zgwałcił mnie, kiedy dowiedział się, że mam cię poślubić. Przyszedł do mnie, aby porozmawiać, jak twierdził, lecz zamiast rozmawiać, zaczął się do mnie zalecać. Kiedy odrzuciłam jego propozycje i wyznałam, że jestem w tobie zakochana i zamierzamy się pobrać, wpadł we wściekłość. „Nie wolisz młodego ciała od starzejącego się mężczyzny?”, zapytał ze złością, a potem... potem... – Ukryła twarz w dłoniach. – Tak mi wstyd! – wybuchnęła płaczem. – Wierz mi, Chamuasecie, nie mogłam nic zrobić. Próbowałam wzywać służbę, ale zasłonił mi usta ręką. „Jeżeli krzykniesz, zabiję cię!”, groził. Uwierzyłam, bo zachowywał się jak szaleniec. Czasami wydaje mi się, że... – Co? – wychrypiał Chamuaset. Z trudem panował nad ogarniającą go furią. Tabubu osunęła się na podłogę u jego stóp, a jej dłonie zaciskały się konwulsyjnie, zbierając z ziemi nieistniejący piasek i posypując nim głowę w tradycyjnym geście rozpaczy i żałoby. – Nie wiem nawet, czy dziecko, które noszę, jest twoje czy jego! – wybuchnęła. – Błagam bogów, aby było twoje! Modlę się o to z całego serca! Chamuaset wstał powoli. – Nie obawiaj się, Tabubu – powiedział niskim głosem. – Śpijcie spokojnie, ty i twoje nie narodzone dziecko. Hori przekreślił wszystkie swoje prawa do mojego serca i ojcowskiego obowiązku. Zostanie surowo ukarany. Odsłoniła na chwilę mokrą od łez, opuchniętą twarz. – Musisz go zabić, Chamuasecie! – wyrzuciła z siebie. – On nie spocznie, dopóki się na mnie nie zemści! Bardzo się boję, Chamuasecie! Zabij go! Jakaś cząstka Chamuaseta, która zachowała resztki zdrowego rozsądku, zaczęła krzyczeć: Nie! To wszystko złudzenie! Przypomnij sobie jego poczucie humoru, jego uśmiech, jego gotowość do wspierania cię w pracy! Przypomnij sobie, ile wspólnie dokonaliście, przywołaj wspomnienia długich rozmów, pełnych ciepła i radości nocy spędzonych nad dzbanem wina, wspomnij na miłość i dumę w jego oczach... Lecz znacznie większa część, która była już nie nim samym, ale Tabubu, w jednej chwili zdławiła ten głos. Podszedł do niej, przykucnął i przytulił do piersi jej rozpaloną twarz. – Przepraszam cię za to, że tyle wycierpiałaś od mojej rodziny – szepnął w jej włosy. – Hori nie zasługuje na życie. Zajmę się nim. – Bardzo mi przykro, Chamuasecie – powiedziała, nie odrywając warg od jego piersi. Zaraz też poczuł, jak wsuwa rękę między jego uda. Szeritre śniła. Hormin pochylał się nad nią z czułością. Włosy miał związane czerwoną wstążką i pachniał piżmem. Pożądanie pozbawiło ją sił. – Pozwól mi wejść do twojego łoża – szeptał. – To ja, Szeritre. Jestem tu... Podniosła wzrok na jego twarz, słabo oświetloną nocną lampą i zobaczyła, że dzieje się z nim coś dziwnego. Jego uśmiech zmieniał się, nabierał cech zwierzęcego grymasu. Zęby wydłużały się i zaostrzały, twarz szarzała i nagle z przerażeniem zdała sobie sprawę, że pochyla się nad nią dziki szakal. Zerwała się z krzykiem... Usiadła na łożu i ukryła twarz w drżących dłoniach. Było jeszcze ciemno i dom tonął w głębokiej ciszy, typowej dla pory poprzedzającej świt. Z ciemności wyłoniła się sylwetka Bakmut. – Twój brat jest tutaj, księżniczko – powiedziała. Szeritre odrzuciła z twarzy splątane włosy. – Hori? – Dopiero teraz zauważyła, że cała jest mokra od potu. – Hori wrócił? Wprowadź go, Bakmut, i podaj coś do jedzenia i picia. Dziewczyna kiwnęła głową i wyszła. Szeritre spojrzała na lampę. Służąca musiała niedawno dolać oleju, bo płomień nie drżał i jasną kolumną światła odpychał napierającą ciemność. Szeritre oparła się o poduszki i dostrzegła jakiś ruch tuż przy granicy blasku. Hori wysunął się z mroku i ciężko usiadł na krawędzi łoża. Szeritre z trudem stłumiła okrzyk. Był tak wychudzony, że widziała zarys jego żeber. Głowa mu się trzęsła. Gęste włosy, które kiedyś lśniły zdrowiem, opadały teraz na szyję pozlepianymi, matowymi strąkami, oczy zaś były zapadnięte i zamglone jak u starca. – O, bogowie... – wyszeptała. – Co ci się stało, Hori? – Nie sądziłem, że cię jeszcze zobaczę – wymamrotał, ocierając łzy zmęczenia. – Umieram z powodu czarów, które rzuciła na mnie Tabubu. To samo zrobiła biednemu Penbujowi. Przez chwilę nie mogła zrozumieć, o czym on mówi. Przyszło jej do głowy, że bredzi w gorączce, zaraz jednak przypomniała sobie stertę śmieci, błysk światła odbitego od jakiegoś przedmiotu, połamaną szkatułkę na trzcinki i woskową lalkę. – Penbuj! – wykrzyknęła. – Oczywiście, jak mogłam być taka ślepa! To była jego szkatułka. Miał ich kilka, ale tę na pewno kiedyś widziałam. Penbuj... – Zabiła go, aby nie przywiózł z Koptos złych wieści – wyszeptał Hori. – Przeczytaj te zwoje, Szeritre. Podał jej kilka rulonów. Dłonie drżały mu tak mocno, że papirusy szeleściły w nich niespokojnie. Kiedy przelotnie dotknął jej ręki, poczuła, że ma gorącą i suchą skórę. Chciała rzucić zwoje na ziemię, obudzić służbę, położyć Horiego i wezwać ojca, który był przecież najlepszym lekarzem w Egipcie, uszanowała jednak rozpaczliwą prośbę brata i rozwinęła pierwszy dokument. Zaczęła czytać, kiedy Bakmut wróciła z winem, plastrami pieczonej gęsi i melonem. – Przynieś drugą lampę – poleciła Szeritre, lecz zanim dziewczyna spełniła jej polecenie, już o nim zapomniała. Hori siedział w milczeniu, chwiejąc się lekko i raz po raz podnosząc do ust pękatą flaszę. – Co tam masz? – zapytała w pewnej chwili, nie podnosząc oczu znad zwoju. – Napar z maku, Małe Słońce – wyjaśnił cicho. Skinęła głową z roztargnieniem. Wreszcie skończyła czytać ostatni dokument i papirus zwinął się z lekkim szelestem. Hori odwrócił się ku niej i chwile patrzyli na siebie bez słowa. – To niemożliwe – szepnęła Szeritre. – Niemożliwe... W jej głosie brzmiała zimna wściekłość. – Możliwe – powiedział Hori. – Tylko pomyśl. – To, co sugerujesz, jest całkowicie nieracjonalne. – Wiem – odparł. – Aleja byłem w tym grobowcu, Szeritre. Ciało zniknęło. Bibliotekarz był wstrząśnięty i zaskoczony. Na ściennych malowidłach powtarzał się motyw wody... – Urwał. – Czy pozwolisz się przekonać? Stanęły jej nagle przed oczami obrazy ze snu, dziwne i przerażające. – Dobrze, ale nie powinieneś tyle mówić. Jesteś poważnie chory. Sądzę, że ona cię otruła, potrzebujesz więc opieki ojca i jakiejś odtrutki. Roześmiał się gorzko. – Ojciec nic tu nie pomoże. Tabubu zamordowała Penbuja i ma zamiar zabić mnie. Rzuciła na mnie klątwę. Czy naprawdę tak trudno w to uwierzyć? – Przepraszam cię, Hori. Mów dalej. Zerknęła w głąb komnaty, mając nadzieję, że zobaczy tam Bakmut. Gdyby udało jej się w jakiś sposób posłać służącą po ojca, Hori miałby szansę na ratunek, nie chciała jednak się z nim spierać. – Zjedz coś przynajmniej – zaproponowała nieśmiało. Odwrócił się ku niej z gorączkowym błyskiem w oczach. Zorientowała się, że jest naprawdę przerażony. – Antef karmił mnie zupą, ale w końcu zacząłem wymiotować – powiedział. – Nie mam teraz czasu jeść. Obudź się! Ja umieram! Wysłuchaj mnie do końca! Rozdygotana Szeritre chwyciła jego chudą dłoń. – Słucham... – Na początek spróbuj uwierzyć, że ojciec, czytając na głos słowa ze zwoju, których nie rozumiał, obudził do życia nadprzyrodzone, złe siły. – Spróbuję. – Dobrze. Pomóż mi się położyć. Daj poduszkę. Dziękuję. Przyjmij do wiadomości, że Tabubu zabiła Penbuja z pomocą czarów, a teraz zabija mnie. Penbuja zamordowała dlatego, że ojciec wysłuchałby go i rozważył wszelkie dowody, jakie jego zaufany pisarz przywiózłby z Koptos. Penbuj cieszył się szacunkiem i ojciec cenił jego inteligencję. Nawet gdyby jego opowieść brzmiała jak bredzenie szaleńca i tak zasiałaby ziarno wątpliwości w umyśle ojca. Jeśli zaś chodzi o mnie... – Wzruszył ramionami. – Straciłem cały jego szacunek. Myślę, że Tabubu rozsmakowała się we władzy, jaką ma nad nami. Wie, że nie jestem w stanie jej zaszkodzić i nie musi się mnie pozbywać, ale sądzę, że po prostu tego chce. Może zresztą ma jakiś inny motyw, lecz nic nie przychodzi mi do głowy. Zamilkł. Szeritre zobaczyła krople potu na jego czole i zrozumiała, że zbiera siły. Czekała cierpliwie, patrząc jak, ociera twarz prześcieradłem. Jego następne słowa zupełnie ją zaskoczyły. – Szeritre, jakie skojarzenie wywołują w tobie słudzy Tabubu? Zastanów się... Ciemnoskórzy, milczący, bezwzględnie posłuszni... Potrząsnęła głową. – Są dziwni – przyznała. – Ale nie kojarzą mi się z nikim i z niczym. – Chyba dlatego, że nie byłaś w tylu grobowcach, co ojciec i ja – powiedział ponuro Hori. – Czy nie przypominają ci uszebti? Uszebti, pomyślała. Drewniane figury niewolników, grzebane ze zmarłymi wysokiego rodu, czekające na wskrzeszenie do życia magicznym słowem właścicieli. Niemi słudzy, przynoszący wino i potrawy, o rękach posłusznie tkających płótno, wypiekających chleb, zapinających naszyjnik, nakładających makijaż... Niewolnicy o pozbawionych wyrazu twarzach... Poczuła zimny dreszcz przebiegający jej po plecach. – Uszebti? – powtórzyła. – Co za śmieszny pomysł, Hori! – Doprawdy? Więc spójrz na to. – Wyciągnął zza pasa małą sakiewkę i otworzył ją drżącymi palcami. Po chwili na jego spoconej dłoni leżał kolczyk z turkusem, połyskując lekko w przyćmionym świetle. – Weź go, zważ w dłoni. Przypomnij sobie tamten, który znalazłaś w szkatułce Tabubu. Miałaś wtedy pewne wątpliwości, prawda? Kopia starego przedmiotu może być zwodniczo podobna do oryginału, jeśli wyjdzie spod ręki mistrza. Zawsze jednak będzie miała pewne cechy, wskazujące na jej prawdziwy wiek: złoto zbyt mało zmatowiałe lub zbyt rzadko pocięte purpurowymi żyłkami, kamień, który wygląda na świeżo osadzony, sztyft nie pociemniały od kontaktu z ludzką skórą. W pierwszej chwili przestraszyłaś się, że kolczyk jest oryginalny. Nie myliłaś się. Tabubu miała jeden, drugi zaś zgubiła, wyczołgując się z tunelu. Szeritre obracała kolczyk w palcach. Nagle zadrżała i oddała ozdobę Horiemu. – Przestań! – krzyknęła. – Przestraszyłeś mnie! – W takim razie przestraszę cię jeszcze bardziej. Postaram się mówić krótko i przedstawić wydarzenia we właściwym porządku. Masz tu wodę? Bez słowa napełniła stojącą obok czarkę. Wychylił ją do dna, po czym przełknął spory łyk ze swojej flaszy. – Zabijesz się, pijąc tyle naparu – ostrzegła i natychmiast zdała sobie sprawę, jak te słowa musiały zabrzmieć w jego uszach. Otarł usta wierzchem dłoni i rzucił jej rozbawione spojrzenie. – Mój organizm zaczyna się już do niego przyzwyczajać – powiedział. – Sięgam po niego coraz częściej, ale szczerze mówiąc nie sądzę, aby był mi jeszcze długo potrzebny. Szeritre otworzyła usta, pragnąc zaprotestować, lecz Hori uciszył ją niedbałym gestem. – Nie okłamuj mnie, Małe Słońce, i nie przerywaj mi. Mam ci wiele do powiedzenia i nie wiem, czy starczy mi sił. Obserwowała go ze ściśniętym sercem. Złowrogie cienie kładły się na jednej połowie jego twarzy, okrywając drugą melancholijnym półmrokiem. Ma rację, pomyślała. Wkrótce umrze. Ogarnęła ją panika, lecz udało jej się zapanować nad sobą. – Mów, kochany – powiedziała cicho. – Ojciec obudził ich do życia, kiedy ukradł z grobowca należący do nich zwój Thota i w swej pełnej pychy głupocie wypowiedział zaklęcie – zaczął Hori. – Sarkofagi w ukrytej komorze grobowej stały otwarte, bez pokryw, pamiętasz? Założę się, że kazali tak je pozostawić, licząc na to, że wcześniej czy później ktoś włamie się do grobowca, znajdzie przyszyty do ręki sługi zwój i wiedziony ciekawością odczyta go, nieświadomy, że książę Nanefer-ka-Ptah i księżniczka Ahure, tak bowiem brzmią ich prawdziwe imiona, leżą za murem w tym samym grobowcu. Po przebudzeniu dotarli do Memfis i poszukali miejsca, gdzie mogliby się ukryć i zapewne wrócić do pełni sił. Szeritre? Słysząc niepokój w jego głosie, uśmiechnęła się niepewnie. Jakiś wewnętrzny głos potwierdzał wszystkie jego argumenty, ale był przecież jeszcze Hormin, jej miłość. Nie chciała uwierzyć w słowa Horiego, ponieważ obawiała się, że jej życie legnie w gruzach. Miała wrażenie, że w komnacie zrobiło się nagle zimno, narzuciła więc prześcieradło na ramiona. Starała się słuchać Horiego, lecz równocześnie odpychała od siebie podsuwane jej przez wyobraźnię wizje. Nie chciała widzieć starych, zniszczonych rozkładem ciał, chodzących chwiejnie po komorze grobowej, powoli odzyskujących siły wystarczające na to, aby przepchnąć zesztywniałe członki przez tunel. – To wspaniała opowieść o duchach – stwierdziła zdecydowanym głosem. – Lecz nic poza tym. Twierdzisz, że wydostali się z grobowca przez tunel. Jego wylot był przecież zablokowany głazem. Przez tyle henti zasypałby go zresztą piasek, nie sądzisz? Więc jak opuścili grobowiec? Za pomocą czarów? – Może. Jestem pewien, że jeszcze za życia kazali wykopać tunel, aby w razie odczytania przez kogoś zwoju mogli się nim wymknąć. Niewykluczone, że blisko wyjścia z tunelu słudzy pozostawili narzędzia – łopaty, szpadle i tak dalej. Skąd mam wiedzieć, jak to dokładnie było? – Pokręcił głową z rozdrażnieniem. – Tak czy inaczej znaleźli opuszczoną posiadłość, która bardzo przypominała tę, na której mieszkali kiedyś w Koptos. Panuje tam cisza, dom jest prosty, w starym stylu, z dala od innych siedzib. Może ten dom w pewnym stopniu ukoił ich tęsknotę za dawnymi czasami. Przypomnij sobie szczególną ciszę, jaka go otacza, echo odzywające się w palmowym gaju, uczucie oderwania od rzeczywistości, ogarniające każdego, kto wkracza na tę wijącą się ścieżkę. A wewnątrz domu meble i sprzęty jakby nie z naszej epoki... – Głos Horiego załamał się. Młodzieniec przerwał na chwilę, starając się uspokoić oddech. – Wypowiadają słowa zaklęcia i ożywiają uszebti, które musiały stać obok nich w wewnętrznej komorze, następnie przystępują do naprawy domu. Potem znajdują człowieka, który ukradł ich zwój. Grobowiec został otwarty, wokół kręci się wielu robotników, wystarczy parę pytań, by zdobyć potrzebne informacje i przystąpić do planowania zemsty. – Jakiej zemsty? – zapytała Szeritre, którą opowieść brata wciągnęła do tego stopnia, że prawie zapomniała, iż jej głównymi bohaterami są Sisenet, Tabubu i Hormin. – Wystarczyłoby odzyskać zwój, potem mogliby żyć spokojnie, nie rzucając się nikomu w oczy. Dlaczego mieliby angażować się w... – W życie naszej rodziny? – dokończył za nią Hori. – Nie wiem, czuję jednak, że istnieje jakiś powód i z pewnością nie jest przyjemny. Nie mam czasu na zastanawianie się nad motywami ich działania... Ten przeklęty ból... Szeritre usłyszała w jego głosie paniczny strach i delikatnie pogłaskała go po ramieniu. – Dowiedziałem się, że książę i jego małżonka, a w kilka dni później ich syn, utonęli w wodach Nilu – ciągnął. – Pamiętasz przerażenie Tabubu, kiedy o mały włos nie spadła z trapu do wody? A czy Hormin kiedykolwiek pływał z tobą, nawet w najgorętsze popołudnia? – Nie – szepnęła. – Po co jednak wciągasz w to Hormina? W grobowcu były tylko dwa sarkofagi. To nie może być ta sama rodzina. – Wcale mnie nie słuchasz! – wybuchnął. – Czytałaś zwoje. Mamy tu do czynienia z najczarniejszą magią, Szeritre. Nie jesteśmy już w świecie uczciwych, zwykłych ludzi. Porzuć rozsądek! Merhu, czyli twój Hormin, utonął w Koptos i tam został pogrzebany. Byłem w jego grobowcu. Tam również stał sarkofag bez wieka i coś wykopało sobie drogę do wyjścia, łamiąc pieczęć na drzwiach. Ojciec obudził także Merhu, który po wydobyciu się z grobu podążył do rodziców do Memfis. – Nie, nie. – Szeritre energicznie potrząsnęła głową. – Sisenet jest wujem Hormina, tak powiedziała Tabubu. Hori spojrzał na nią bezradnie. Kąciki jego ust były poczerniałe od maku, a źrenice rozszerzone. – Tabubu i Sisenet są żoną i mężem – oświadczył z naciskiem, starannie podkreślając każde słowo, jakby rozmawiał z dzieckiem. – Hormin to ich syn. Ich syn, Szeritre. Wiem, że to przerażające, ale postaraj się spojrzeć prawdzie w oczy. Szeritre szarpnęła się do tyłu. – Nie rób mi tego, Hori! – wykrzyknęła błagalnie. – Hormin jest niewinny, nie mam co do tego wątpliwości. Był taki zraniony i rozgniewany, kiedy zaczęłam rozmawiać z nim o jego matce. – Hormin to uzdolniony, pozbawiony skrupułów aktor, podobnie jak ponura zjawa, którą nazywa matką. – Hori miał ochotę krzyczeć, lecz z jego ust wydobył się tylko świszczący szept. – Ich ciała są zmumifikowane, zimne. Ile razy dotykałaś Hormina i dziwiłaś się, dlaczego jest taki zimny? Chociaż może ostatnio nie, ponieważ z każdym dniem coraz lepiej przystosowują się do drugiego życia. Tabubu uwielbia przecież upał. A ich grobowiec... Twórcą zwoju jest sam bóg Thot, który najwyraźniej był patronem rodziny Nanefera. W malowidłach powtarzają się wizerunki pawianów, zwierząt Thota i księżyca, który jest jego symbolem. – Nie wierzę w to wszystko – oświadczyła Szeritre. – Przyszło mi właśnie na myśl, że Tabubu przeklęła cię z tej samej przyczyny, dla której skłoniła ojca do usunięcia nas z testamentu. Jest przekonana, że życie jej nie narodzonego dziecka znajduje się w niebezpieczeństwie, dopóki ty żyjesz. Kiedy dziecko przyjdzie na świat, wystarczyłoby je zabić, aby znowu stać się spadkobiercą ojca. Hori zaczął się śmiać, zaraz jednak zgiął się wpół. – W jej łonie nie ma żadnego dziecka – wykrztusił. – Tabubu jest martwa, zrozum. Zmarli nie mogą dawać życia, mogą je jednak brać. Wymyśliła tę historyjkę z dzieckiem, aby zmusić ojca do podjęcia decyzji. Wydaje mi się, że ojciec wycofuje się powoli w ślepy zaułek, z którego nie ma wyjścia, a Tabubu popycha go tam kłamstwami, uwodzicielskimi sztuczkami i łamie jego wolę, osłabia duszę i plami honor, dążąc do tego, aby nie pozostał w nim ani jeden cień dawnej uczciwości i moralności. Wszystko wskazuje na to, że jej głównym celem jest zniszczenie ojca pod względem duchowym. Ale dlaczego? Kradzież zwoju nie jest chyba wystarczającym powodem. Szeritre podniosła się z łoża i zmoczywszy kawałek płótna w dzbanie z wodą, obmyła nim ostrożnie twarz, ręce i szyję brata. Przyniosło jej to ulgę, bo gdy to robiła, nie musiała myśleć. – Należy jak najszybciej odnaleźć woskową lalkę, którą posługuje się Tabubu, aby sprawić ci ból – powiedziała. – Musimy wyciągnąć z niej szpilki, a także włamać się do skrzyni ojca i odszukać zaklęcie, które odwróci działanie klątwy. Gdy usuniemy szpilki, będziesz żył, ale nie przywróci ci to zdrowia. Hori siedział spokojnie, poddając się troskliwym zabiegom siostry. Szeritre widziała, że brat nie może sobie pomóc i że przeszukanie domu Tabubu spadnie na nią. Pospiesznie umościła z poduszek coś w rodzaju wygodnego legowiska i delikatnie go na nie popchnęła. – Śpij teraz – powiedziała. – Zobaczę, co się da zrobić. Mogę zostawić cię samego? Zamknął oczy. – W korytarzu czeka Antef – wymamrotał. – Przyślij go tutaj. Dziękuję ci, Małe Słońce. Złożyła pocałunek na wilgotnym czole brata. Jego oddech pachniał makiem i czymś słodko- kwaśnym, nieprzyjemnym. Serce zabiło jej niespokojnie. Kiedy wymykała się z komnaty, Hori zapadł w gorączkową drzemkę. XX Gdybym mógł wystawić twarz na powiew północnego wiatru, I stojąc na brzegu rzeki, Zawołać doń, aby złagodził ból w moim sercu! Noc była duszna, a lekki wiatr znad wzbierającej rzeki niósł zapach gnijącej roślinności. Szeritre biegła przez ogród w kierunku domu konkubin. Za cztery dni Tabubu miała przenieść się do nowych, starannie strzeżonych komnat, toteż Szeritre, ostrożnie rozsuwając rosnące w pobliżu wejścia krzewy, dziękowała bogom, że przeprowadzka jeszcze się nie odbyła. Zawahała się, od której strony wejść do budynku, gdy nagle dobiegł ją cichy szmer rozmów. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to konkubiny, które weszły na dach w poszukiwaniu ochłody i umilały sobie czas na plotkach i grach. Czy Tabubu również z nimi była? Jeżeli wszystkie kobiety przeniosły się na dach, strażnicy będą pilnować tylko schodów z drugiej strony domu i musiałaby tylko uważać, aby główny strażnik haremu jej nie zauważył. Przemknęła między kolumnami, wślizgnęła się do środka i przystanęła, uważnie nasłuchując. Posłyszała jedynie odległe, ciche chrapanie, dobiegające zza zamkniętych drzwi komnaty strażnika. Ruszyła więc dalej. Jeżeli Tabubu spała u siebie, pod drzwiami powinien czuwać jeden z jej służących. Szeritre ostrożnie wyjrzała zza rogu. Korytarz był pusty, oświetlony jedynie księżycowym blaskiem, wpadającym przez okno umieszczone wysoko w murze. Poczuła nagły przypływ odwagi. Wiedziała, że Tabubu pozostanie na dachu najwyżej do wschodu słońca. Tymczasem noc dobiegała końca. Podbiegła do drzwi i pchnęła je lekko. Wewnątrz panowała zupełna cisza. Ostrożnie weszła do środka. Blask księżyca oświetlał niewielki przedpokój i wydobywał z mroku szare kształty sprzętów. Zaczęła pospiesznie przeszukiwać pomieszczenie, unosząc poduszki i obrusy, zaglądając za wazony z kwiatami, otwierając nawet złoty ołtarzyk Thota i po krótkiej modlitwie wsuwając rękę za posążek boga. Nie spodziewała się znaleźć tu niczego ważnego, więc wynik poszukiwań bynajmniej jej nie zaskoczył. Bezszelestnie przemknęła do sypialni. Drzwi stały otworem, łoże było starannie zasłane. W jednej chwili otoczył ją zapach perfum Tabubu. Ciężki aromat mirry przenikał atmosferę modlitewnego skupienia i miłości fizycznej. Komnata była niewielka, lecz starannie rozmieszczone meble stwarzały wrażenie przestrzeni i prostoty. Szeritre zbadała najpierw materac i przesunęła ręką wzdłuż pachnącej ramy cedrowego łoża. Zajrzała do skrzyń, szkatułek na klejnoty i kosmetyki. Daremnie. Przystanęła, rozmyślając gorączkowo. Gdzie ukryłabym tak oczywisty dowód, gdybym była Tabubu? Nagle uśmiechnęła się. Oczywiście w nowych, już umeblowanych komnatach, które czekały jedynie na błogosławieństwo kapłana i obecność właścicielki. Od tygodnia zaglądali tam tylko służący. Szeritre odwróciła się na pięcie i wybiegła z domu konkubin. Kiedy jednak i to nie dało rezultatów, opadła na jedno z hebanowych krzeseł Tabubu, nerwowo zagryzając wargi. Wiedziała, że posługujący się magią pozbywają się lalki dopiero po śmierci ofiary i nigdy nie wyciągają z niej szpilek. Tabubu mogła mieć tysiąc różnych skrytek: mogła zakopać lalkę w ogrodzie, schować w dziurze w podłodze lub włożyć do szkatułki, którą zatopiła przy schodach wodnych. Schody wodne. Szeritre zerwała się z krzesła. Tabubu nie ośmieliłaby się pozostawić lalki na terenie posiadłości, lecz dom Siseneta na pewno uznała za całkowicie bezpieczne miejsce. Szeritre była przekonana, że tym razem przeczucie jej nie myli. Cicho wymknęła się z nowego skrzydła i wróciła do siebie. Bakmut wpuściła ją do środka, kładąc palec na ustach. Antef na jej widok podniósł się z krzesła przy łożu. – Jak on się czuje? – zapytała szeptem. Hori miał trupio bladą twarz, zapadnięte oczy i płytki, nieregularny oddech. Musiał wyczuć jej obecność, bo uniósł powieki i z wyraźnym trudem skupił wzrok na jej twarzy. Szeritre rzuciła Antefowi zaniepokojone spojrzenie i pochyliła się nad bratem. – Znalazłaś? – wyszeptał. – Nie – odparła. – Przepraszam, że cię zawiodłam. Jestem pewna, że ukryła lalkę w domu na wschodnim brzegu. Zaraz tam popłynę. W głębi duszy śmiertelnie obawiała się tego zadania. Sisenet budził w niej głęboki lęk, a po ostatnim bolesnym rozstaniu nie chciała też spotkać się z Horminem. Sam dom był przyjemnym miejscem, jednak z niechęcią myślała o wędrówce jego korytarzami przed wschodem słońca. Nocą siedzibę Siseneta otaczała dziwna, niepokojąca atmosfera. – Nie mamy na to czasu – powiedział Hori. – Lalka może znajdować się wszędzie. Musimy przejrzeć zwoje z zaklęciami, które przechowuje ojciec. Pomóż mi wstać. – Nie! – zaprotestowała. – Sama to zrobię. – Nie mam wielkiego pojęcia o magii, ale przynajmniej wiem, czego szukać – odpowiedział, wspierając się na ramionach Antefa i niezdarnie siadając. – Ty zaś nie. Przestań się nade mną rozczulać. Posłusznie podparła go z drugiej strony i we troje opuścili komnatę. Noc wciąż wypełniała korytarze, rozsnuwając ciemność po kątach. Powoli, zbyt powoli, aby w razie niebezpieczeństwa podjąć jakąkolwiek próbę ukrycia się, ruszyli do gabinetu Chamuaseta. Mijani strażnicy przyglądali im się ze zdziwieniem, nie śmieli jednak zatrzymywać książęcych dzieci. Uczynił to dopiero strażnik stojący przed drzwiami do gabinetu. Chamuaset pieczołowicie strzegł swoich skarbów. – Mój brat jest bardzo chory – wytłumaczyła mu Szeritre. – Książę pozwolił nam wziąć pewne zioła ze swojej skrzyni. Strażnik skłonił się pokornie. – Czy mogę zobaczyć to pozwolenie, pani? Z rozdrażnieniem pokręciła głową. – Jesteśmy jego dziećmi. Ojcu nie przyszło nawet do głowy, żeby bawić się w takie formalności. Na pewno nie spodziewał się, że z taką gorliwością będziesz wykonywał swoje obowiązki. Strażnik patrzył na nich podejrzliwie, w końcu jednak usunął się na bok. – Nie sądzę, aby książę ustanowił te środki ostrożności z myślą o własnej rodzinie – powiedział. Otworzył drzwi, a oni z trudem wprowadzili Horiego do środka. – Najwyższy czas, aby ojciec zwolnił strażników i przyjął żołnierzy Szardana – mruknęła Szeritre. – Ci stają się leniwi i nieobowiązkowi. – Na nasze szczęście – westchnął Antef. Szeritre nacisnęła klamkę. – Zamknięte! – wykrzyknęła rozczarowana. – Musimy się włamać – stwierdził Hori. Antef nie potrzebował większej zachęty. Powierzywszy Horiego zmęczonym ramionom Szeritre, z całej siły kopnął w drzwi, które otworzyły się z niechętnym skrzypieniem. Wewnątrz panowała gęsta ciemność. – Antefie, zapal lampę stojącą na biurku i przynieś ją tutaj! – zawołała Szeritre. – Pospiesz się! Nie utrzymam go długo! Po chwili lampa stała na półce przy drzwiach. Jej ciepłe światło wypełniło niewielką komnatę. Antef postawił krzesło obok stojących pod ścianą skrzyń, po czym oboje z Szeritre troskliwie usadzili na nim Horiego. Odpoczywał chwilkę, w końcu powoli uniósł głowę i uśmiechnął się do nich. – To ta mała skrzynia – powiedział. – W pozostałych znajdują się zioła i inne medykamenty. Na pewno jest zamknięta. Masz nóż, Antefie? W odpowiedzi wyciągnął zza pasa sztylet o wąskim ostrzu. Uklęknął przed skrzynią i zaczął mocować się z zamkiem. Szeritre przykucnęła obok niego. – Zdajesz sobie chyba sprawę, że po dzisiejszych zajściach będziesz musiał opuścić ten dom? Wszystko się wyda, a wtedy ojciec każe ci odejść. Rzucił jej krótkie, nieco roztargnione spojrzenie. – Tak – odparł spokojnie. – I nie dbam o to, księżniczko, bo przestałem uważać to miejsce za swój dom. Kiedy Hori umrze, moja obecność tutaj stanie się bezcelowa. Książę Chamuaset może robić, co mu się podoba. Nic mnie to nie obchodzi. Zamek ustąpił i Antef otworzył skrzynię. – Podaj mi cztery zwoje, Szeritre – polecił Hori. – Weźcie z Antefem tyle samo i zacznijcie je przeglądać. Szukamy zaklęcia odwracającego klątwę, w najgorszym razie zaklęcia zapobiegającego dalszym szkodom, jakie mogą wyrządzić czary Tabubu. Mówił nieco szorstkim tonem i Szeritre poczuła nagle ogromny podziw dla jego odwagi. Wiedziała, że nie uważa się za odważnego, lecz upór i siła woli, jakie okazywał w obliczu pewnej śmierci, stawiały go na równi z nieustraszonymi bohaterami z historii Egiptu. Drżącymi rękami rozwinął pierwszy zwój, oddychając ciężko i nieregularnie. Szeritre otrząsnęła się z obezwładniającego żalu i skupiła myśli na czekającym ją zadaniu. Przez pewien czas w gabinecie panowała cisza. Szeritre usiadła ze skrzyżowanymi nogami na podłodze, usiłując zrozumieć sens czytanych zdań. Nie wszystkie zwoje miały tytuły i dziewczyna miała wrażenie, że język magii jest celowo dwuznaczny i niejasny. Wymagał wyjątkowej koncentracji. Antef radził sobie lepiej i szybko przebiegał wzrokiem zwoje. Od czasu do czasu wydawał pełen rozczarowania pomruk i wrzucał papirus do skrzyni. Szeritre skończyła właśnie szósty zwój, opisujący zaklęcie, które należało wypowiedzieć nad chorym skarżącym się na bóle w plecach, oraz recepturą maści, której składu nie miała zamiaru poznawać. Z westchnieniem sięgnęła do skrzyni i wyjęła następne zwoje. Natychmiast zauważyła, że pierwszy z nich jest poplamiony. Brązowa, nieregularna plama pokrywała jeden z rogów zwoju. Szeritre dotknęła jej z obrzydzeniem i pomyślała, że pewnie jest bardzo stara. – Spójrz, Hori – powiedziała. – Jak myślisz, skąd ta plama? Z roztargnieniem wziął od niej zwój, nie podnosząc oczu znad tekstu, po chwili jednak wydał okrzyk zdumienia. Spojrzała na brata i zobaczyła, że jest blady jak ściana. Z wysiłkiem wstał z krzesła. – Nie... – wyszeptał. Antef odwrócił się ku niemu, a Szeritre podeszła bliżej. – Co się stało? – zapytała. W odpowiedzi Hori wybuchnął śmiechem. Zwój drżał w jego rękach. Szeritre ujrzała, że po policzkach spływają mu łzy. Usiadł ciężko, trzymając zwój przed sobą. – Nie! – powtórzył. – Nie! Teraz już wiem, że wszyscy jesteśmy przeklęci! – Przestań, Hori – powiedziała błagalnym tonem. – Nie strasz mnie... Chwycił jej dłoń i położył ją na zwoju. – Dotknij – rzekł. – Popatrz uważnie. Widzisz to? Szeritre dokładnie obejrzała papirus. – Widzę maleńkie ślady, jakby nakłucia... A to chyba kawałek nici... – Te ślady zrobiono igłą – powiedział tępo. – Byłem przy tym. Plama powstała z krwi ojca. Ukłuł się w palec, kiedy przyszywał zwój do ręki, z której wcześniej go wyrwał. To jest zwój Thota. – Wydaje ci się! – odpowiedziała ostrzejszym tonem niż zamierzała. Nagle ogarnął ją lęk na myśl o tym, że dotknęła papirusu i cofnęła pospiesznie dłoń. Hori pogładził zwój z pełną zgrozy fascynacją. – Nie, nie wydaje mi się – odparł. – Poznaję go, krew ojca, ślady po igle, nić... Ojciec kazał zamknąć oba sarkofagi, grobowiec opieczętowano, a wejście zasypano gruzem. Tymczasem zwój jest tutaj. Antef patrzył na Horiego, wsparty na jednym kolanie. Szeritre wiele by dała, by nie widzieć wyrazu twarzy brata, lecz nie była w stanie odwrócić wzroku. – Żadna ludzka ręka nie mogła tego dokonać – ciągnął Hori, patrząc na Antefa i Szeritre z przerażeniem i rezygnacją w oczach. – A nawet ręka zmarłego. Sam Thot przeniósł zwój z grobowca. Na ojcu ciąży boska klątwa, czymże więc jest moja w porównaniu z przekleństwem boga? – Wybuchnął bezradnym śmiechem, przyciskając zwój do piersi. – Ojciec jeszcze o tym nie wie. – Hori... – zaczęła Szeritre. Nie wiedziała, co robić, lecz Hori opanował się i uśmiechnął do niej. – Zamknijcie skrzynię – polecił. – Musimy natychmiast udać się do ojca i pokazać mu ten zwój oraz te, które Antef skopiował w Koptos. Musi nas wysłuchać! – Ale co będzie z tobą? Pełnym czułości gestem położył jej rękę na głowie. – Jestem skończony, ale przestało mnie to obchodzić. Bóg przemówił i los ojca będzie straszniejszy od mojego. W porównaniu z tym, co go czeka, śmierć jest czysta. Idź po zwoje, Szeritre. Poczekamy na ciebie i razem pójdziemy do ojca. Nie potrafiła mu się sprzeciwić. Wybiegła z komnaty, nie zwracając uwagi na stojącego pod drzwiami wartownika, który na jej widok skłonił się głęboko. Zwoje leżały rozrzucone na łożu, tak jak je pozostawiła. Bakmut spała w kącie przy drzwiach. Szybko zgarnęła więc papirusy, spostrzegając, że ciemność zaczyna się rozrzedzać. W domu panowała głęboka cisza, charakterystyczna dla pory poprzedzającej świt. Po powrocie do gabinetu ojca Szeritre zastała Antefa, stojącego nad pogrążonym we śnie Horim. Brat wspierał głowę o ramię przyjaciela, przyciskając do piersi zwój Thota. – Hori nie powinien się tym teraz zajmować – powiedziała. – Powinien leżeć w łożu i z godnością czekać na śmierć. To szaleństwo, Antefie, a my nie robimy nic, aby go od tego odwieść. Dźwięk jej głosu obudził Horiego, który poruszył się i wyprostował. – Myślisz, że ojciec jest z Tabubu? – zapytał niewyraźnie. – Nie – odparła Szeritre, kiedy wychodzili z gabinetu. – Tabubu śpi na dachu domu konkubin. Na pewno jest u siebie. Bała się tego spotkania. Z każdą chwilą narastało w niej przekonanie, że to szaleństwo, lecz lojalność wobec brata nie pozwalała jej go opuścić. Postanowiła do końca przy nim wytrwać. Modliła się, aby Chamuaset okazał im zrozumienie. Hori kilkakrotnie tracił przytomność, wreszcie jednak dotarli do imponujących, żelaznych drzwi, za którymi spał Chamuaset. Stojący przy nich strażnik obrzucił ich zdumionym spojrzeniem i dyskretnie zapukał. Prawie natychmiast drzwi się otwarły i na progu stanął zaspany Kasa. Widok książęcych dzieci oraz Antefa wyraźnie go zaskoczył. – Co się stało?! – wykrzyknął. – Wpuść nas, Kasa – zażądała Szeritre. – Musimy zobaczyć się z ojcem. Służący skłonił się i zniknął w środku. Wrócił po długiej chwili, która całej trójce wydała się wiecznością. – Książę pragnie was widzieć – powiedział. Chamuaset siedział na łożu i mrużył powieki, oślepiony światłem wniesionej przez Kasę lampy. Na widok Horiego, Szeritre i Antefa odrzucił prześcieradło i sięgnął po leżącą na krześle przepaskę. Dopiero wtedy krótkim ruchem wskazał krzesło. Antef i Szeritre ostrożnie posadzili na nim Horiego. – A więc wróciłeś – stwierdził chłodno Chamuaset. – Co ci jest? – Hori jest bardzo chory – powiedziała szybko Szeritre. – Ma ci jednak wiele do przekazania, ojcze. Proszę cię, wysłuchaj go. – Chory? – powtórzył bez wielkiego zainteresowania Chamuaset. – Nie dziwię się. Nęka go poczucie winy. Spodziewałem się, że stać cię na coś więcej niż rozczulanie się nad samym sobą i małostkowe pragnienie zemsty, mój synu. Hori podsunął Chamuasetowi zwój Thota. – Poznajesz go, ojcze? – zapytał. – Szeritre i ja znaleźliśmy ten zwój w zamkniętej skrzyni w twoim gabinecie, w tej samej, w której przechowujesz inne dokumenty. Antef może zaświadczyć, że mówię prawdą. – Co robiliście w moim gabinecie? – warknął wściekle Chamuaset. – Cóż to za szaleństwo? Nagle spojrzał na zwój. W pierwszej chwili nie zadawał sobie sprawy, co trzyma w dłoni, zaraz jednak spostrzegł zrudziałą plamę krwi na papirusie. Ręce zaczęły mu drżeć i z przekleństwem na ustach rzucił zwój na ziemię. Antef pochylił się i podniósł papirus. Szeritre, która nie spuszczała wzroku z twarzy ojca, dostrzegła, że zbladł. – Widzę, że wiesz, co to takiego – uśmiechnął się drwiąco Hori. – Pamiętasz, jak ukłułeś się w palec i kropla twojej krwi spłynęła na dłoń trupa? Antefie, oddaj zwój księciu. Zależy mi, aby dokładnie mu się przyjrzał. Chamuaset cofnął się z lękiem. – To ten przeklęty zwój Thota – powiedział ochryple. – Jestem tego pewien. Nie daję natomiast wiary wymyślonej przez ciebie historyjce. Jeżeli rzeczywiście włamaliście się do mojej skrzyni, zostaniecie surowo ukarani. Odzyskał już utraconą na krótko pewność siebie. Szeritre obserwowała, jak jego policzki przybierają normalny kolor, a oczy zaczynają błyszczeć gniewem i przebiegłością. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że ojciec ma w sobie zwierzęcy spryt, lecz teraz nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Nie chce wysłuchać Horiego, pomyślała z lękiem. Jego poczucie sprawiedliwości, lojalność, rozsądek, bezstronność – wszystko to przestało istnieć z chwilą, gdy w jego życie wkroczyła Tabubu. Jest jak zagnane w pułapkę zwierzę, oszalałe ze strachu i gotowe zrobić wszystko w obronie własnego życia. Podszedł teraz do Horiego, pochylił się i obojętnością zajrzał w wykrzywioną cierpieniem twarz syna. – Szakal z ciebie, Hori – stwierdził chłodno. – Powiedzieć ci, co sądzę? Otóż uważam, że włamałeś się do mojej skrzyni, aby włożyć tam zwój Thota, nie wyjąć. Nie było go w moim gabinecie. Wykradłeś go z grobowca i zniszczyłeś zamek skrzyni, aby wesprzeć czymś swoją marną historyjkę. I cóż tam wymyśliłeś, Hori? Jakież to kłamstwa mam teraz rozważyć? Szeritre podeszła bliżej, trzymając przywiezione przez Horiego zwoje. – Przeczytaj je, ojcze – powiedziała błagalnie. – Hori jest zbyt słaby, aby mówić. Zrozumiesz wszystko, kiedy je przejrzysz. Chamuaset wyprostował się i obrzuciwszy córkę pozbawionym wyrazu spojrzeniem, wziął zwoje z jej rąk. Rozwinął pierwszy i uśmiechnął się lekko. – Dlaczego nie dziwię się, widząc na nim pismo Antefa? Więc mój syn nakłonił cię do udziału w spisku, młodzieńcze? Antef milczał. Chamuaset przeniósł wzrok na Szeritre. – Ty też uczestniczysz w tym oszustwie? – zapytał oskarżycielskim tonem. – Wydawało mi się, że masz więcej oleju w głowie, Małe Słońce. Pomagałaś mu w fałszowaniu tych zwojów? – One nie są sfałszowane – zaprzeczyła szybko. – To kopie dokumentów znajdujących się w bibliotece w Koptos. Antef sporządził je pod nadzorem bibliotekarza, który potwierdzi nasze słowa. Przeczytaj je, ojcze, błagam. – Nie wątpię, że sowicie opłaciliście każdą przysięgę, jakiej mógłbym zażądać od tego bibliotekarza – oświadczył sarkastycznie Chamuaset. – Przeczytam jednak te zwoje, ponieważ ty mnie o to prosisz, Szeritre. Usiadł na brzegu łoża i z ostentacyjną pogardą zaczął przeglądać papirusy. Hori chwiał się niebezpiecznie na krześle i kilka razy jęknął cicho, lecz ojciec nawet na niego nie spojrzał. Antef wyjął zza pasa flaszę z naparem z maku i przytknął ją do ust Horiego, potem ukląkł obok przyjaciela i oparł jego głowę na swoim ramieniu. Zmęczona i przestraszona Szeritre stała bez ruchu, patrząc, jak sprzęty zaczynają powoli nabierać wyraźnych kształtów, a światło lampy blednie. Nadchodził świt. W końcu Chamuaset rzucił ostatni zwój na łoże i utkwił wzrok w twarzy córki. – Wierzysz w te bzdury, Szeritre? Było to najgorsze pytanie, jakie mógł jej zadać. Szeritre zawahała się, a Chamuaset natychmiast wykorzystał tę chwilę. – Nie wierzysz – oświadczył. – Ja również nie. Jaka szkoda, że Hori stracił tyle energii, przygotowując te kłamstwa. Gdyby zaoszczędził jej choć odrobinę, możliwe, że wcale by się nie rozchorował. – Jestem chory, ponieważ ona rzuciła na mnie klątwę – powiedział wolno Hori. – Uprzedziła mnie, że to zrobi. Tabubu to ożywiony trup, ojcze, podobnie jak jej mąż, Nanefer-ka-Ptah i jej syn Merhu. Zniszczą nas wszystkich. Obudziłeś ich, kiedy przeczytałeś pierwszą część zwoju Thota. Tylko bogowie wiedzą, co by się stało, gdybyś przeczytał i drugą. Chamuaset wstał i podszedł do drzwi. Wydawał się bardzo pewny siebie, lecz Szeritre pomyślała, że ma przed sobą człowieka dręczonego niepokojem. – Usłyszałem już dosyć – powiedział. – Tabubu ostrzegała mnie, że twoja zazdrość może popchnąć cię do podjęcia próby zamordowania jej i dziecka, sądziłem jednak, że jej słowa wynikają z histerii wywołanej ciążą. Teraz wiem, że rzeczywiście jesteś szalony i niebezpieczny. Jednym szarpnięciem otworzył drzwi. – Straże! – zawołał. – Nie, ojcze! – krzyknęła Szeritre, chwytając go za ramię. – Nie możesz tego zrobić! Nie widzisz, że Hori umiera? Zlituj się nad nim! – Czy on lituje się nad Tabubu? Albo nade mną? – zapytał ostro Chamuaset. Do komnaty wpadło dwóch wartowników. Chamuaset gestem wskazał im Horiego. – Mój syn ma pozostać pod strażą – oświadczył. – Zabierzcie go do jego komnat i nie wypuszczajcie stamtąd. Szeritre wydała okrzyk rozpaczy, lecz Chamuaset nie zwrócił na nią uwagi. Strażnicy podnieśli Horiego z krzesła. Antef podał mu flaszę z naparem z maku. Hori spojrzał siostrze w oczy. – Wiesz, co musisz teraz zrobić – powiedział. – Spróbuj, Szeritre, proszę cię. Nie chcę jeszcze umierać. Strażnicy wyprowadzili go z komnaty. Chamuaset odwrócił się do Szeritre. – Jeśli zaś chodzi o ciebie, to wiedz, że wstydzę się takiej córki – warknął. – Jesteś wolna, dopóki nie zdecyduję, jaką karę ci wymierzyć. Przeniósł spojrzenie na Antefa. – W głębi serca jesteś dobrym chłopcem – powiedział łagodniejszym tonem. – Chcę wierzyć, że byłeś tylko nieświadomym narzędziem w rękach mojego syna. Oczywiście zostaniesz ukarany i być może każę ci opuścić ten dom, lecz dziś będę dla ciebie łaskawy. Możesz odejść. – Wobec Ptah-sancha nie okazałeś się tak wspaniałomyślny. – Głos Szeritre drżał lekko. – Oczywiście że nie – przyznał Chamuaset. – Ptah-sanch był moim sługą. Zdradził mnie. Antef jest sługą Horiego i nie zapomniał, komu ma być wierny. Podziwiam go za to. – Dlaczego więc nie podziwiasz Horiego za jego lojalność wobec ciebie? – zapytała. – Nie sądzisz chyba, że Hori zdołałby wykopać gruz leżący przy wejściu do grobowca, dostać się do środka i unieść wieko sarkofagu? Przeczytaj jeszcze raz zwoje, ojcze. Hori nie wymyślił tej historii. Proszę, daj mu przynajmniej szansę... – Mógł wynająć robotników, aby dostali się do grobowca pod jego nieobecność – odparł niechętnie Chamuaset. – Ja sam nie byłem tam od... od... – Nie chcesz okazać, jak bardzo jesteś zdenerwowany, prawda, ojcze? – powiedziała Szeritre. – Tak naprawdę obawiasz się, że Hori może mieć rację. Wierzysz w to bardziej niż ja sama. Pojedź do Koptos, ojcze, i porozmawiaj z bibliotekarzem. Chamuaset potrząsnął głową. – Nie mogę – wyszeptał. – Tabubu jest dla mnie wszystkim i nie cofnę się przed niczym, aby ją zatrzymać. Mylisz się, Małe Słońce. Nikt przy zdrowych zmysłach nie pomyślałby nawet, że moja ukochana jest kimś innym niż piękną, godną pożądania kobietą. Podejrzewam jednak, że jej pochodzenie nie jest tak czyste, jak sądziłem. – Hori nigdy by jej nie skrzywdził – odparła Szeritre. Bolała ją głowa i ciało domagało się odpoczynku, lecz wyczuwała, że Chamuaset kazał aresztować Horiego, aby mieć go pod kontrolą i uniemożliwić podjęcie innych kroków. Podeszła do ojca. – Hori nigdy nie skrzywdziłby Tabubu – powtórzyła. – Kocha ją równie mocno jak ty i nienawidzi za to siebie, nie ją i nie ciebie. Ojcze, czy istnieją zaklęcia, które zdejmują klątwę śmierci? Chamuaset zamrugał nerwowo powiekami. – Tak. – Czy mogłabym zobaczyć tekst takiego zaklęcia? Na jego twarzy ponownie pojawił się wyraz zwierzęcej przebiegłości. – Nie. Zaklęcia są niebezpieczne, Szeritre. Najlepiej zostawić je magom, którzy potrafią się nimi posługiwać. – Czy wypowiesz odpowiednie zaklęcie nad Horim? – Nie. Gdybym to zrobił, nie mając pewności, że ktoś rzeczywiście rzucił na niego klątwę, wyrządziłbym mu krzywdę. Szeritre cofnęła się o kilka kroków. – O, bogowie, ty naprawdę pragniesz jego śmierci! – wykrzyknęła. – Stałeś się przerażającą istotą, ojcze. Czy mam sama się zabić, aby zaoszczędzić ci problemów później, kiedy Tabubu dojdzie do wniosku, że jej życie byłoby łatwiejsze beze mnie? Nie odpowiedział. Stał bez ruchu. Okrutny blask świtu podkreślał każdą zmarszczkę i bruzdę na jego starzejącej się twarzy. Szeritre szybkim ruchem otarła łzy i wybiegła z komnaty. Muszę wrócić do gabinetu, zanim ojciec weźmie kąpiel i ubierze się, pomyślała z rozpaczą. I zanim zmienią się straże. Bardzo się boję, nie mogę jednak narażać Antefa. Muszę zrobić to sama. Chciałabym, aby Hormin był przy mnie. W pośpiechu o mało nie wpadła na dwie służące z miotłami i ścierkami, które na jej widok usunęły się pod ścianą. Dom zaczynał powoli budzić się do życia. Wkrótce korytarzami ruszy pochód muzykantów i służących, spieszących obudzić księcia i jego rodzinę. Delikatnie zapukają do drzwi i wniosą na srebrnych tacach poranny posiłek. Nie wejdą jednak do komnat mamy, pomyślała Szeritre. Nie zdążyłam jeszcze za nią zatęsknić, lecz czuję, że bez niej serce domu bije coraz wolniej. Tabubu na pewno zechce zająć jej miejsce, ale to nie będzie to samo. Przestała myśleć o przyszłości i zwolniła kroku, odpowiadając na powitanie zaspanego wartownika, po czym weszła do swoich komnat. Zdziwiła się, widząc, że Bakmut nie śpi, lecz siedzi na krześle, trzymając w dłoniach jakiś zwój. Kiedy zamknęła za sobą drzwi, służąca wstała i skłoniła się nisko. – Dzień dobry, Bakmut. Widzę, że ty także nie spałaś zbyt długo. Bakmut podeszła do niej i podała zwój z królewską pieczęcią Ramzesa. Zaadresowany był do Horiego. – Skąd to masz? – zapytała ostro Szeritre. – Przechwyciłam go – wyznała służąca. – Królewski herold przybył wczoraj i szukając księcia dotarł do twoich komnat, pani. Gdyby poszedł dalej lub znalazł się w pobliżu domu konkubin, ktoś inny mógłby odebrać ten zwój. Ukryłam papirus, lecz w nocy, gdy zjawił się twój brat, zapomniałam mu go oddać. Szeritre zmarszczyła lekko brwi. – Nie ufam już nikomu w tym domu – dodała Bakmut. – Mój brat został aresztowany – powiedziała Szeritre. – Nie wiem, czy powinnam otworzyć zwój, czy spróbować mu go jakoś przekazać. To na pewno odpowiedź na jego prośbę o pomoc. Bakmut milczała. – Dobrze zrobiłaś – dodała, zwracając służącej papirus. – Przechowaj go. Nie mam teraz czasu, aby spokojnie go przeczytać. Gdyby ktokolwiek pytał o mnie, powiedz, że zasnęłam i nie należy mi przeszkadzać. Bakmut kiwnęła głową, mocno zaciskając wargi. Szeritre rzuciła jej uśmiech i wybiegła z komnaty. Strażnik, który zatrzymał ich pod drzwiami gabinetu, a potem wpuścił do środka, nadal stał na swoim miejscu. Oczy miał zaczerwienione i spuchnięte ze zmęczenia. Szeritre bez trudu przekonała go, aby pozwolił jej wejść. W chwili gdy zamykała za sobą drzwi, dobiegł ją odgłos kroków zmiennika i słowa powitania. Doskonale, pomyślała. Jeżeli szczęście mnie nie opuści, nowy strażnik nie dowie się, że tu jestem. W świetle dnia gabinet wyglądał zupełnie inaczej. Re stał już nad horyzontem i jego promienie padały na podłogę, oświetlając cieniutką warstwę kurzu, którą wkrótce miały usunąć pracowite ręce służących. Atmosfera złowrogiej tajemnicy zniknęła bez śladu. Szeritre uspokoiła się, westchnęła głęboko i podeszła do wciąż otwartej skrzyni. Usiadła i wyciągnęła z niej pierwszy zwój, na jaki natrafiły jej palce. W głębi serca czuła, że sprawa jest beznadziejna, bo nawet gdyby dzięki jakiemuś nieprawdopodobnemu zbiegowi okoliczności udało jej się znaleźć odpowiednie zaklęcie, nie byłaby w stanie zgromadzić niezbędnych magicznych przyborów. Zdawała sobie jednak sprawę, że nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby nie zrobiła wszystkiego, aby ratować Horiego. Po kilku chwilach, w czasie których zdołała odszyfrować zaledwie część skomplikowanych hieroglifów, za drzwiami rozległ się charakterystyczny bas Chamuaseta i głos strażnika. Serce skoczyło jej do gardła. Wrzuciła zwój do skrzyni i rozejrzała się wokół w poszukiwaniu kryjówki. Najwyraźniej ojciec postanowił sprawdzić, jakie szkody wyrządzili. Gabinet był niewielki, lecz między trzema stojącymi w rzędzie skrzyniami a ścianą pozostało trochę wolnego miejsca. Szeritre wcisnęła się tam i położyła na podłodze, twarzą ku komnacie. Przez wąską szczelinę widziała otwartą skrzynię i dolną połowę drzwi. Wstrzymując oddech, czekała, drżąc ze strachu. Chamuaset otworzył drzwi i przystanął w progu. Usłyszała pełen oburzenia okrzyk na widok panującego w gabinecie bałaganu, potem zaś jego bose stopy podeszły bliżej. Przyklęknął na jedno kolano i rozsunął zwoje, prawdopodobnie przeliczając je, by sprawdzić, czy któregoś nie brakuje. Widziała teraz jego twarz, poważną i pełną napięcia. Co chwilę spuszczała wzrok, pewna, że jeśli tego nie zrobi, ojciec natychmiast zorientuje się, iż jest obserwowany. Zdążyła jednak zauważyć, jak książę wkłada do skrzyni jeszcze jeden zwój. Był to naznaczony plamą krwi zwój Thota. Po chwili zatrzasnął wieko, lecz nie próbował przesunąć skrzyni. Pochylił się i zaczął sprawdzać zawartość pozostałych skrzyń. Nagle na jego twarzy pojawił się zupełnie inny wyraz – skupienia i dziwnego, złowrogiego napięcia. Posłyszała, jak szepcze coś do siebie, ale nie mogła rozróżnić słów. Przyszło jej do głowy, że podobnie wyglądał Hormin, gdy ścigał umykającą zwierzynę. Chamuaset rytmicznie zaciskał i rozluźniał dłonie. Nagle pochylił się i uniósł wieko skrzyni stojącej tuż przy niej. Widziała, że szuka czegoś, a słowa, które wypowiadał, zabrzmiały głośniej, chociaż wcale nie wyraźniej. Stuknęło wieko i Szeritre drgnęła nerwowo. Uniosła wzrok i dostrzegła plecy zmierzającego do drzwi Chamuaseta. W dłoni trzymał małą fiolkę. Nie zastanawiając się nad kierującymi ją motywami, podążyła za ojcem. Przyczaiła się za drzwiami, czekając, aż Chamuaset wyda polecenie strażnikowi i zniknie za rogiem, potem wyszła z gabinetu, skinęła wyniośle głową zdumionemu żołnierzowi i pobiegła za księciem. Czuła, że musi za nim iść. Widok zaciśniętej w jego dłoni fiolki obudził w niej niepokój, który nie przybrał jeszcze konkretnego kształtu. Ostrożnie wyjrzała zza rogu, wiedząc, że znajduje się niedaleko drzwi prowadzących do komnat Horiego. Ojciec stał w korytarzu, nieruchomy, lecz czujny. Zachowywał się dziwnie. Spostrzegła, że pot strugami spływa mu z czoła. Co chwilę ocierał twarz i mamrotał do siebie. Czekała. Wkrótce usłyszała zbliżające się kroki i zobaczyła, że ojciec idzie w ich kierunku. Ujrzała Antefa, niosącego tacę z parującą miską. Na widok Chamuaseta przystanął zdumiony. – Co tu masz? – zapytał Chamuaset. – Kleik dla księcia – odparł Antef. – Podaję mu go, odkąd zachorował. Książę nie jadł nic od wczorajszego poranka. – Daj mi to – zażądał Chamuaset. Szeritre zamknęła oczy i oparła się o ścianę. To niemożliwe, pomyślała z przerażeniem. Ojciec nigdy nie zrobiłby czegoś tak strasznego! – Chcę z nim porozmawiać, Antefie, mogę więc zanieść mu jedzenie – oświadczył Chamuaset. – Idź już. Po chwili wyraźnego wahania młody człowiek oddał mu tacę, odwrócił się i odszedł. Kiedy zniknął, Chamuaset postawił tacę na podłodze, rozejrzał się dokoła i wyjął zamykający fiolkę korek. Szeritre zobaczyła, jak z fiolki spływa do misy strumyczek czarnych granulek. Chce mieć pewność, że Hori umrze, pomyślała z przerażeniem. Nie ma zamiaru ryzykować, a kiedy dziadek każe rozpocząć śledztwo w sprawie śmierci wnuka, ojciec oskarży Antefa, który przyniósł tu misę. Chamuaset mieszał teraz kleik drżącym palcem. Jego twarz przybrała twardy, bezlitosny wyraz i Szeritre zrozumiała, że ojciec oszalał. Zrób coś, krzyczał jakiś głos. Powstrzymaj go! Oderwała się od ściany i ruszyła w stronę ojca. Wybiegła zza rogu, wpadła na Chamuaseta i potrąciła tacę. Misa przewróciła się i kleik rozlał się na podłogę. – Szeritre! – krzyknął, pocierając łydkę w miejscu, gdzie prysnęła na niego gorąca zupa. – Co tu robisz? Patrzył na nią gniewnie. Mogłaby przysiąc, że na moment w jego oczach zabłysła mordercza wściekłość. – Och, przepraszam cię, ojcze – powiedziała zdyszana. – Chciałam sprawdzić, jak czuje się Hori. Spieszyłam się, bo Bakmut przygotowała mi już kąpiel. Nie pomyślałam, że... – To nie ma znaczenia – mruknął. – Ja również chciałem go zobaczyć, ale przyjdę później. Zamów dla niego świeżą porcję kleiku. Nie czekając na jej odpowiedź, odszedł korytarzem zataczając się jak pijany. Szeritre przyklękła na środku korytarza, ciężko oddychając. Na razie Hori był bezpieczny, nie miała jednak wątpliwości, że wkrótce ojciec ponowi próbę zabójstwa. Oczywiście jeżeli Hori nie umrze wcześniej, pomyślała, z trudem powstrzymując wybuch histerycznego śmiechu. Mój biedny Hori! Jeżeli Tabubu nie zdoła cię zabić, zrobi to nasz ojciec. Nagle poczuła, jak spod powiek wymykają jej się gorące łzy. Zerwała się i ze zdławionym okrzykiem pobiegła za Chamuasetem. Minęła drzwi Horiego, pod którymi czuwał wartownik i znalazła się w szerokim korytarzu głównym. Ojciec już zniknął, lecz przed sobą ujrzała wychodzącego do ogrodu Antefa. – Antefie! – krzyknęła. Zatrzymał się i zaczekał na nią. – Antefie... – powtórzyła, chwytając spazmatycznie powietrze. – Obiecałam sobie, że nie poproszą cię o pomoc, ale muszę to zrobić. Trzeba wydostać Horiego z domu i wysłać go do Delty. Przepraszam cię – dodała, widząc wyraz jego twarzy. – Nie mam nikogo innego, do kogo mogłabym się zwrócić. Pomożesz mi? – Nie wiem, jak moglibyśmy to zrobić – odparł z wahaniem. – Książę jest pod ścisłą strażą... Będę szczery, księżniczko, jeżeli sprzeciwię się twojemu ojcu, czeka mnie śmierć. – Ja także nie wiem, jak to uczynić – przyznała. – Musimy jednak spróbować. Przyjdź za godziną do moich komnat, postaramy się obmyślić jakiś plan. Skłonił się i odszedł, ona zaś wróciła do siebie. Dopiero po przekroczeniu progu sypialni zdała sobie sprawą, w jak wielkim napięciu żyła przez kilka ostatnich godzin. Widok Bakmut i dobrze znanych sprzętów, przyjazna cisza i zapach jej perfum wydały się nierzeczywiste. Poczuła, że cała się trzęsie. – Wina... – wyszeptała przez zaciśnięte zęby. Bakmut przyniosła dzban wina, napełniła czarkę i bez słowa podała księżniczce. Szeritre wychyliła czarkę do dna, wyciągnęła pustą w stronę Bakmut, a gdy służąca ponownie ją napełniła, zaczęła pić powoli, małymi łykami. Dreszcze ustąpiły. Jeżeli będzie trzeba, zabiją strażnika pod drzwiami Horiego, pomyślała chłodno. Zabiję też Tabubu. Zabiję ich wszystkich, byle tylko Hori przeżył. – Umyj mnie – poleciła. – Musimy się spieszyć. Czeka mnie dziś dużo pracy. XXI Ten, który spoczywa, nie słyszy twojej skargi, Ten, który leży w grobie, nie zrozumie twego żalu. Strażnicy ułożyli Horiego na łożu i odeszli, on zaś zapadł w ciężki, narkotyczny sen. Śnił, że widzi ubraną w białą szatę Tabubu. Siedziała w cieniu figowca, jedną krągłą pierś miała odsłoniętą. Przy piersi trzymała małą woskową lalkę z miedzianymi szpilkami wbitymi w głowę i brzuch. Pozbawione warg usta kukiełki rytmicznie ssały sutek Tabubu. – Już niedługo, kochany Hori – mówiła słodko Tabubu. – Jest już prawie najedzona. Obudził się z bezgłośnym krzykiem, czując znajome pulsowanie w głowie i trzewiach. Skulił się pod prześcieradłem i znieruchomiał, starając się przyjąć ból i nie stawiać mu oporu. Dom tętnił codziennym życiem. Za drzwiami słyszał kroki przechodzących korytarzem ludzi, ciężkie westchnienia pełniącego straż wartownika, urywane dźwięki muzyki z ogrodu. Czuł też zapach gotującej się kaszy. Kiedy z wysiłkiem odwrócił głowę, zobaczył stojącą przy łożu tacę z posiłkiem. Znajdowała się na niej zupa, talerz z polanymi miodem kawałkami melona, obok zaś leżał nóż do owoców, którego ostrze lśniło w promieniach słońca wpadających przez okno. Hori utkwił wzrok w nożu. Przed oczami przebiegały mu obrazy wydarzeń z ostatniej nocy. Przypominały fragmenty bajki, wiedział jednak, że nie mają z bajką nic wspólnego. Ojciec odrzucił wszystko, co próbował mu pokazać. Szeritre lojalnie go wspierała, ale również nie chciała uwierzyć w prawdę. Jest zakochana w Horminie i nie dopuszcza możliwości, że on... że Tabubu... Co jeszcze mógł zrobić? Nie uratuje go żadne zaklęcie, a lalki nie udało się znaleźć. Szeritre miała rację – lalka musi być w domu Siseneta. Gdyby mógł się tam dostać... Nóż do owoców połyskiwał w słońcu. Czubek ostrza tkwił w ociekającym miodem melonie. Hori ponownie zapadł w drzemkę, a kiedy się ocknął, jego wzrok spoczął na niewielkim nożu o zgrabnym trzonku. Ból nasilił się i rozrywał mu trzewia jak rozwścieczone zwierzę. W komnacie nie było nikogo. Nie ma nikogo, kto by się mną zajął, pomyślał. Ani sługi, który by mnie obmył, ani medyka, który podałby napar z błogosławionych, niosących zapomnienie ziół. Wszyscy o mnie zapomnieli. Po policzkach popłynęły mu łzy rozpaczy i samotności. Podciągnął kolana pod brodę, podczas gdy ból szarpał mu wnętrzności i drążył mózg. W końcu podniósł się i sięgnął po flaszę z naparem z maku, którą rzucił na stół, nim zapadł w nieświadomość. Potrząsnął nią i zorientował się, że naparu zostało już niewiele. Ze zdziwieniem stwierdził, że czuje się nieco silniejszy i przytomniejszy. Przyjął to z lękiem, ponieważ jako syn medyka wiedział, iż chorzy tuż przed śmiercią często doświadczają przypływu sił i energii, podobnie jak świeca, która płonie większym płomieniem, zanim ostatecznie zgaśnie. Muszę to wykorzystać, pomyślał. Poprawa nie potrwa długo. Ból przycichł i stępiał. Hori spojrzał na tkwiący w melonie nóż. Dom Siseneta, pomyślał leniwie. Nie poddam się bez walki. Ilu strażników stoi pod drzwiami? Najwyżej jeden. Ojciec wic, że umieram. Wartownik nie jest zbyt czujny, bo przecież strzeże chorego człowieka. Hori zacisnął palce na trzonku noża, zgiął rękę i spojrzał na nią uważnie. Nie drżała. Wiedział, że jest to chwila ciszy przed ostatnią burzą, lecz pospiesznie odsunął od siebie tę myśl. Usiadł powoli, opuścił nogi na podłogę i wstał. Komnata zawirowała i zatrzymała się. Uświadomił sobie, że jest nagi, lecz brudna przepaska, którą zdjęli z niego strażnicy, leżała na krześle. Podszedł z trudem do krzesła, sięgnął po nią i owinął ją wokół bioder. W korytarzu panowała cisza. Zbliżył się do drzwi, trzymając nóż w dłoni i przyłożył ucho do ciepłego cedrowego drewna. Usłyszał, jak strażnik szura nogami. Odczekał chwilę i ostrożnie uchylił drzwi. Strażnik stał po lewej stronie i z wyraźnym znudzeniem opierał się o ścianę, pogrążoną w głębokim cieniu. Najbliższa pochodnia znajdowała się dopiero kilka kroków dalej. Hori odetchnął głęboko. Zdawał sobie sprawę, jaki jest słaby. Jeżeli chybi za pierwszym razem, nie dostanie drugiej szansy. Zacisnął dłoń na trzonku noża i skoczył do przodu. Chwycił żołnierza za ramię i wbił mu nóż w gardło. Wartownik zakasłał głucho i osunął się na ziemię. Jego szeroko otwarte oczy wyrażały zdumienie. Hori nie miał dość siły, aby wciągnąć zwłoki do komnaty, musiał przecież wymknąć się z domu. Zabicie strażnika pochłonęło prawie całą energię. Przytrzymał się ręką ściany. Ból wybuchł nagle w jego brzuchu, posyłając płomienne drzazgi w stronę ud. Starając się wolno oddychać, pochylił się, wsparł stopę na barku żołnierza, wyrwał mu nóż z gardła i otarł w przepaskę, potem ostrożnie ruszył w kierunku ogrodu. Wiedział, że wszystkie wejścia są strzeżone, dlatego widok wysokiej sylwetki na końcu korytarza wcale go nie zaskoczył. Nie chciał jednak znowu zabijać. Wartownicy byli niewinnymi ludźmi, którzy wykonywali tylko swój obowiązek. Chwilę zastanawiał się, co robić i doszedł do wniosku, że będzie musiał podkraść się jakość do żołnierza i spróbować go obezwładnić. Z trudem posuwał się naprzód, trzymając nóż w uniesionej ręce. Mężczyzna poruszył się i wysunął stopę do przodu. Jego miecz brzęknął o wysadzany ćwiekami pas. Hori zaatakował go, mierząc w ścięgna pod kolanem. Poczuł, jak ustępują pod ostrzem noża. Wartownik zawył z bólu i runął na ziemię. Pod ścianą stał dzban z wodą. Hori z wysiłkiem przewrócił naczynie. Woda chlusnęła mu na stopy, obmyła leżącego strażnika i zmieszana z krwią spłynęła na trawę. Hori dźwignął dzban i z całej siły spuścił go na głowę strażnika. Mężczyzna znieruchomiał. Drżący i mokry od potu Hori wymknął się do ogrodu. Noc była piękna. Czarne niebo rozjaśniał idealnie okrągły księżyc i niezliczone gwiazdy, lecz Hori nie zamierzał podziwiać uroków nocy. Potykając się ruszył ku schodom wodnym. Węch podpowiedział mu, że rzeka wezbrała. Jej głęboki, wilgotny i lekko zgniły zapach mieszał się z aromatem kwitnących krzewów i trawy. Hori trzymał się z dala od ścieżki, ponieważ w każdej chwili mógł natknąć się na kolejnego strażnika. Miał jednak szczęście i bez przeszkód dotarł do schodów. Płomień oświetlającej je pochodni tańczył na wietrze. Hon przeszedł tuż pod nią, zbyt zmęczony, by kryć się w cieniu. Nie miał pojęcia, jak poradzi sobie z wartownikiem strzegącym łodzi. Zszedł po stopniach, usiłując utrzymać równowagę zachwianą nieustannym bólem głowy. Strażnik siedział u stóp schodów, oparty o kamień i spał głęboko. Jeszcze jeden sługa, któremu przydałaby się ostra reprymenda, pomyślał Hori i stłumił chichot. Gdzie jest mała łódź? Dojrzał japo prawej stronie. Unosiła się na małej fali, przycumowana do słupa. Przekradł się obok śpiącego żołnierza, odwiązał łódź i niezdarnie wszedł do środka. Nie znalazł wioseł, ale nie miało to większego znaczenia. I tak nie miałby siły wiosłować. Musiał zaufać prądowi i wierzyć, że zaniesie go tam, gdzie trzeba. Chwycił kij i odepchnął się nim od brzegu. Łódź zachybotała na fali i popłynęła w dół rzeki. Kiedy znalazła się na środku, Hori nie miał już nic do roboty. Musiał tylko czekać, aż dotrze we właściwe miejsce. Kręciło mu się w głowie i nagle przestraszył się, że może stracić przytomność. W ręce nadal ściskał nóż. Nie miał pasa, za który mógłby go zatknąć, więc położył go na dnie łodzi i przycisnął stopą. Potem zamknął oczy i westchnął z ulgą. Kiedy oprzytomniał, po lewej stronie miał ciemne miasto, po prawej zaś cienie rosnących przy brzegu akacji. A więc jednak zemdlał. Z cichym jękiem uderzył się w twarz, lecz palce zaledwie musnęły policzki. Tracił siły. Nagle zląkł się, że umrze w łodzi, która popłynie aż do Delty, zanim ktoś dostrzeże jego martwe ciało i wyciągnie ją na brzeg. Będzie za późno, aby mnie zabalsamować, pomyślał. Moje zwłoki będą już w stanie rozkładu. O, Amonie, królu bogów, zlituj się nade mną i pomóż mi dotrzeć do schodów wodnych! Łódź sunęła dalej. Po chwili Hori dostrzegł znajomą gęstwinę krzewów, otaczających palmowy gaj wokół domu Tabubu. Chwycił kij i zmagając się z prądem, skierował łódź do brzegu. W pierwszej chwili obawiał się, że prąd okaże się silniejszy od niego, lecz łódź skręciła niechętnie i wkrótce otarła się o zniszczone schody. Hori odszukał w ciemności nóż, przechylił się przez burtę i wypadł na schody wodne. Łódź natychmiast porwał prąd, lecz Hori nie zwrócił na to uwagi. Miał wrażenie, że wszystko to trwa bardzo długo. Doczołgawszy się do ścieżki legł na niej, wtulając policzek w ostry piasek. Chce mi się spać, pomyślał. Chcę na zawsze zapaść się pod ziemię. Jego myśli rozbiegły się i zapadł w nicość. Kiedy znowu otworzył oczy, księżyc bladł już na niebie. Podniósł się z jękiem i ruszył ścieżką w kierunku domu. Pod palmami panowała gęsta ciemność. Pnie drzew przypominały czarne kolumny, skupione po obu stronach ścieżki i kryjące w sobie mroczną tajemnicę. Starał się nie stracić przytomności, kiedy jednak dostrzegł przycupnięty na skraju polany dom, nie potrafił pozbyć się uczucia zagubienia. Wydawało mu się, że znowu jest w Koptos i stoi wśród cichych, samotnych ruin. Z trudem wrócił do rzeczywistości, lecz cisza i uczucie osamotnienia pozostały, złowróżbne i ponure. Pokonując ostatni fragment trawnika, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jakieś niewidzialne oczy uważnie obserwują jego wysiłki. Nie mam nic do stracenia, powtarzał sobie. Żaden ból i zło nie mogą być większe od tego, który mi towarzyszy. Wejdę głównymi drzwiami, wprost do chłodnego holu. Zignoruję służących, ponieważ jestem pewien, że oni również mnie nie zauważą. Zadrżał i wkroczył w gęstą ciemność wnętrza domu. W rogu stał służący. Jego oczy były zamknięte, ręce założone na piersi. Hori minął go, lecz sługa nawet nie drgnął. Biegnący z tyłu domu korytarz wydawał się prowadzić donikąd. Hori zatrzymał się, odłożył nóż, wytarł spocone dłonie w przepaskę, po czym ruszył dalej. Wiedział, że komnata Tabubu znajduje się po prawej stronie, w pobliżu wejścia do ogrodu. W przeciwległym końcu domu spali Sisenet i Hormin. Pewnie wcale nie spali, pomyślał z gorączkowym rozbawieniem. Nie wiedział przecież, jakim zajęciom oddają się w nocy zmarli. Jego ramię uderzyło o coś wystającego. Ostrożnie pomacał dłonią w ciemności. Tuż przed nim znajdowały się drzwi. Ustąpiły pod naciskiem jego dłoni i Hori wszedł do środka. Wewnątrz panowała równie gęsta ciemność. Z rozpaczą zdał sobie sprawę, że swoje poszukiwania będzie musiał prowadzić po omacku. Nie przyniósł ze sobą lampy, bo nie byłby w stanie jej unieść. Kiedy położył dłoń na płaszczyźnie drzwi, jego wnętrzności przeszył straszliwy ból. Próbował odizolować się od niego i udawać, że ból nie ma nad nim władzy, ale przychodziło mu to z ogromnym trudem. Zaczął przeszukiwać sypialnię, badając palcami załamania w ścianach oraz podłogę. Posuwał się naprzód zgięty współ, trzymając nóż w zębach. Dotarłszy do łoża, przesunął dłonią po powierzchni materaca i pod nim, potem przeszedł na drugą stronę komnaty. Szybko zrozumiał, że poza łożem nie ma tu ani jednego sprzętu. Należące do Tabubu skrzynie zniknęły, nie było też stołu i ołtarza Thota. Tabubu zabrała wszystko ze sobą, przenosząc się do domu Chamuaseta. Szlochając z wyczerpania i frustracji, zawrócił do drzwi. Umrzesz, drwił z niego ból. Nigdy nie znajdziesz tej lalki, Tabubu jest sprytniejsza od ciebie. Kto by pomyślał, że ty, ukochany syn i prawa ręka ojca, skończysz w dusznej, pustej komnacie, zwinięty w kłębek z bólu? Milcz, uciszył drwiący głos, ocierając gorące łzy. Walcz, dopóki wystarczy ci sił. Jego kolano otarło się o framugę drzwi. Po chwili znowu był w korytarzu. Po drugiej stronie, tuż nad podłogą, ujrzał wąskie pasmo brudnożółtego światła. Przystanął zdumiony. Był pewny, że wcześniej światła nie było, teraz jednak ktoś zapalił lampę w jednym z pomieszczeń. Które to drzwi, pomyślał, zmierzając w kierunku światła. Minął znajdujące się po lewej stronie wejście do holu, kątem oka dostrzegając nieruchomego sługę. Do czyjej komnaty prowadzą te drzwi? Nagle zrozumiał. Komnata należała do Siseneta. Ogarnięty dziwnym spokojem, pchnął drzwi i wszedł do środka. Pierwszą rzeczą, na jaką zwrócił uwagę, był zapach. Zbyt często przebywał w miejscach wiecznego spoczynku, aby go nie rozpoznać – był to odór pleśni, ziemi i zgnilizny. Natychmiast poczuł go w gardle i przełknął ślinę, usiłując powstrzymać mdłości. Nigdy dotąd nie widział tej komnaty. Była mała, pozbawiona ozdób. Szare ściany miała nieotynkowane, podłogę wyłożoną wielkimi, nieregularnymi kamiennymi blokami. Naprzeciwko drzwi stało łoże z kamiennym podgłówkiem, pośrodku zaś znajdował się stół, a na nim prosta lampa i szkatułka. Zza stołu podniósł się Sisenet, z zimnym uśmiechem na twarzy. To miejsce coś mi przypomina, pomyślał Hori, rozglądając się dokoła. Ależ tak, przypomina grobowiec. Nie miał jednak czasu ulec przerażeniu, ponieważ Sisenet składał mu właśnie pokłon. Ubrany był w krótką spódniczkę, jego szczupłe, umięśnione ciało pokrywała warstwa kurzu, podobnie jak stół i podłogę. – Oto i młody Hori – przemówił Sisenet. – Słyszałem, jak ktoś potyka się w korytarzu i przyszło mi na myśl, że to właśnie ty. Nie wyglądasz zbyt dobrze, książę. Można by powiedzieć, że jesteś naznaczony piętnem śmierci. Ciekawe dlaczego? Hori wszedł do komnaty, nie wypuszczając noża z ręki. Sisenet poruszył się, jego wysuszone palce przesunęły się po stole, pozostawiając ślady na blacie. Spod palców wysunął się skorpion, którego brązowy pancerz zalśnił w świetle lampy. Hori czekał. Nigdy nie poświęcił więcej uwagi bratu Tabubu. Sisenet wydawał mu się spokojnym, zamkniętym w sobie człowiekiem, który od czasu do czasu pojawiał się w polu widzenia, pochłonięty swymi naukowymi zainteresowaniami. Sisenet uśmiechnął się szerzej. Nie był to przyjemny uśmiech i Hori zrozumiał nagle, że to, co brał za opanowanie i spokój, było w rzeczywistości arogancją, zaś pokora zmieniała się w chłodne rozbawienie, z jakim Sisenet osądzał innych. Był potężny. Hori zachwiał się, bezsilny i przerażony. – To byłeś ty! – wykrzyknął. – To ty rzuciłeś klątwę na Penbuja! To ty pomogłeś Tabubu uwieść mojego ojca! To ty mnie zabijasz! W odpowiedzi Sisenet wyszedł zza stołu, odsłaniając siedzącą na blacie woskową lalkę. Tańczące światło odbiło się w miedzianych szpilkach, z których jedna przeszywała na wylot głowę kukiełki, a druga jej brzuch. Obok lalki leżała para kolczyków Horiego, wykonanych ze złota i jaspisu. Kolczyki, pomyślał. Oczywiście, trudno o lepszy wybór. – Czy tego właśnie szukasz? – zagadnął uprzejmie Sisenet. – Tak sądziłem, niestety jest już za późno. Umrzesz za dwa dni. Horiemu zakręciło się w głowie, zdołał jednak zapanować nad słabością. – Ale dlaczego? – zapytał, czując, że ohydny odór wnika w pory jego skóry. – Dlaczego? Jesteś jej mężem, prawda? Jesteś magiem, księciem Nanefer-ka-Ptahem, a Tabubu to księżniczka Ahure. Ojciec wskrzesił was, jesteście żywymi trupami. Ale dlaczego postanowiliście zniszczyć właśnie nas? – Biedny Hori – rzucił kpiąco Nanefer-ka-Ptah. – Lepiej usiądź. Tutaj, na moim miejscu. Chcesz, abym wezwał sługę i kazał przynieść wino? Jego czarne oczy lśniły nienaturalną wesołością. On zna moje myśli, przemknęło Horiemu przez głowę. Po plecach przebiegł mu dreszcz. Oto mam przed sobą istotę, która liczy sobie kilkaset lat, istotę, która nie ma prawa chodzić, mówić, uśmiechać się i gestykulować, istotę, która powinna gnić w ciemności, spowita w miękkie bandaże. – Wystarczy jedno moje słowo, a słudzy natychmiast się obudzą – ciągnął Nanefer- ka-Ptah. – Spełnią każde moje życzenie. – Nie chcę wina – wyszeptał Hori, chociaż dałby wiele, aby pozbyć się z ust trupiego smaku. Jego kolczyki mrugnęły do niego porozumiewawczo, a lalka uśmiechnęła się kpiąco. – Całe Południe mówiło o mojej żonie – odezwał się Nanefer-ka-Ptah, przechadzając się po komnacie. – Wysoko urodzona, piękna, pociągająca. Jej urodzie nie potrafił się oprzeć żaden mężczyzna. Była również doskonałą kochanką. Kiedy tonęliśmy, objęła mnie nogami i przylgnęła do mnie całym ciałem, wstrząsana spazmem strachu. Ciebie również objęła nogami, prawda, książę? Hori skinął głową, jednocześnie zafascynowany i pełen obrzydzenia. – Nie bałem się – ciągnął Nanefer. – Myślałem o moim zwoju, który z takim trudem zdobyłem. Kapłani śmierci otrzymali wyraźne polecenia. Mieli pochować nas w sarkofagach bez pokryw, a niewielką komorę zamurować. Zwój miał być przyszyty do ciała jednego ze służących. Kazałem zabić dwoje na wypadek naszej śmierci i złożyć ciała w naszym grobowcu. Natomiast Merhu... – Urwał i przesunął dłonią po ogolonej głowic. – Merhu, mój syn... Kwiat ówczesnej egipskiej młodzieży. Przystojny, cieszący się ogromną popularnością, uzdolniony, zepsuty i uparty. Merhu wiedział o zwoju, zresztą obydwoje o nim wiedzieli. Wyraził zgodę na rozpoczęte przeze mnie przygotowania do jego pogrzebu, i całe szczęście, bo utonął kilka dni po tym, jak Ahure i mnie zabalsamowano i złożono w grobowcu, którego spokój z tak pogodną bezmyślnością pogwałcił twój ojciec. Tak więc wszyscy ponieśliśmy śmierć w falach Nilu. Wyglądało to na makabryczny żart, ponieważ całym sercem kochaliśmy Nil. Pływaliśmy w nim, łowiliśmy ryby, w długie wieczory przechadzaliśmy się nad jego brzegiem, kochaliśmy się w jego pobliżu, czując jak fale całują nasze stopy, wydawaliśmy przyjęcia na jego tajemniczym łonie i co roku czekaliśmy, aż powoli opadnie i zniknie. Wizerunkami Nilu kazaliśmy pokryć ściany naszego grobowca. Przez cały ten czas bóg czekał, wiedząc, że odbierze nam życie, posługując się tym, co tak bardzo ukochaliśmy. Oto ironia życia. – Nanefer stanął naprzeciwko Horiego. – Wiedziałem, że posiadanie zwoju Thota pociąga za sobą określone niebezpieczeństwa, byłem jednak wielkim magiem, najpotężniejszym w całym Egipcie, i postanowiłem podjąć to ryzyko. Zwój należał do mnie, ciężko na niego zapracowałem. Za wejście w jego posiadanie ja i moja rodzina zapłaciliśmy najwyższą cenę: mieliśmy umrzeć po pięciu latach życia u szczytu władzy i potęgi. – Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – wtrącił Hori, którego ani na chwilę nie opuszczała świadomość, że gdyby był dość silny, uciekłby stąd z krzykiem. Kochałem się z trupem, pomyślał, niczym jeden z tych szaleńców, błąkających się wokół Domu Zmarłych. A ojciec? Jego życie skurczyło się do jednego doznania – ekstazy, jaką daje mu Tabubu. Nawet Szeritre jest nieczysta. Wszyscy popełniliśmy grzechy, których nikt w Egipcie nie byłby w stanie pojąć. Czy Nanefer-ka-Ptah, Ahure i Merhu zawsze tacy byli? Bezlitośni i pozbawieni skrupułów? A może to zwój Thota odebrał im ludzkie cechy, jakąś część osobowości, bez której człowiek nie może być człowiekiem, nie potrafi wieść spokojnego, dobrego życia i nie zasługuje na łaskawy osąd bogów i wieczny spoczynek w raju Ozyrysa? Czy ceną wskrzeszenia było odrzucenie przez bogów? Czy my także zostaliśmy przez nich odrzuceni? Nanefer-ka-Ptah znowu zaczął krążyć po komnacie. – Twoje pytanie? – powtórzył. – Ach, tak. Dlaczego właśnie wy... Cóż, byliśmy wdzięczni twojemu ojcu za to, że nas wskrzesił i gdyby to od nas zależało, odzyskalibyśmy zwój i spokojnie żyli w Memfis. Lecz Thot... – Urwał, jakby usiłował znaleźć właściwe słowa. – Thot stał się naszym panem. Zwój był jego dziełem i wchodząc w jego posiadanie poddałem się jego władzy. Niedobrze jest zwrócić na siebie uwagę boga. Bóg wymaga czegoś więcej, niż zwykłego uwielbienia. Tak, znacznie więcej... Dziób Thota jest ostry, a jego lśniące oczy bezlitosne. Człowiek staje się niewolnikiem. „Chamuaset zgrzeszył przeciwko bogom”, powiedział Thot. „Służy już tylko samemu sobie. Należy go zniszczyć. Wasze ka należą do mnie, zaś Chamuaset zasłużył na karę, plądrując i bezczeszcząc miejsca wiecznego spoczynku. Zróbcie, czego żądam”. Bogu się nie odmawia, książę. Muszę zresztą przyznać, że zniszczenie więzów łączących członków waszej zadowolonej z siebie, wyniosłej rodziny sprawiło mi dużą przyjemność. Wszyscy troje doskonale się bawiliśmy. Ja miałem szansę znowu zająć się magią, zaś Tabubu z radością podjęła grę, w której jest niepokonana. Spojrzał na Horiego, który poczuł, jak mimo bólu ogarnia go fala pożądania. – Jesteście potworami! – wykrzyknął. – Oddajcie mi moje życie! – Ależ ty również jesteś skażony – powiedział z uśmiechem Nanefer-ka-Ptah. – Wszedłeś w nią, a więc nie ma dla ciebie ratunku. Hori zacisnął nóż w dłoni, czerpiąc dziwną pociechę z faktu jego posiadania. – Nie zasługuję na to! – zawołał. – Nie chcę umierać! Nie chcę! Z nadludzką siłą rzucił się na Nanefera i wbił mu nóż w gardło. Ten zaś stał nieporuszony i obojętny. Hori zgiął się wpół, szlochając i drżąc. Kiedy podniósł wzrok, napotkał spojrzenie Nanefera, który uśmiechnął się chłodno i ziewnął. Hori dostrzegł z przerażeniem, że z jego karku wystaje koniec ostrza, czysty i suchy. Spokojnie wyciągnął nóż i rzucił go na stół. – Ja już nie żyję – powiedział. – Myślałem, że to rozumiesz, Hori. Nie mogę umrzeć po raz drugi. Hori usiadł na podłodze i zapłakał z bólu i bezsilności. Zbierał właśnie siły, aby wstać, kiedy kątem oka dostrzegł, jak coś poruszyło się za otwartym oknem. Ujrzał Szeritre, zamarłą z otwartymi ustami, a tuż za nią Antefa. – Widziałam! – krzyknęła. – O, bogowie! Miałeś rację, Hori! Wszystko widziałam! Hori podniósł się z trudem, podczas gdy stojący obok Nanefer zgiął się w ukłonie. – A oto i przecudna księżniczka Szeritre – powiedział. – Witam cię, moja droga. Czy zechcesz zasiąść z nami do skromnej uczty? Mogę ci zaproponować tylko pancerze i żądła skorpionów oraz martwe myszy, ale może wolałabyś skosztować ka swojego brata? Jest świeże i soczyste. – Hori! – zawołała Szeritre. Hori stał teraz między nią a Naneferem, słaby, lecz zdolny do trzeźwego myślenia. – Uciekaj stąd! – rozkazał. – Antefie... Szeritre z krzykiem przerażenia wybiegła na korytarz. Hori pokuśtykał za nią. Kiedy dotarł do drzwi, Antef pospieszył mu z pomocą. Razem wyszli na korytarz. Zdążyli zobaczyć, jak w głębi korytarza otwierają się drzwi, zza których wylewa się w ciemność strumień światła. Szeritre wpadła na Merhu, który właśnie przekroczył próg komnaty, i rzuciła mu się na szyję. – Powiedz, że to nieprawda! – krzyknęła histerycznie, kryjąc twarz na jego piersi i ciasno obejmując go ramionami. – Powiedz, że mnie kochasz, uwielbiasz, że pobierzemy się natychmiast po spisaniu umowy małżeńskiej. – Podniosła ku niemu przerażony wzrok. – Powiedz, że nic nie wiedziałeś o twojej matce, o Sisenecie, że o niczym nie wiedziałeś! Proszę cię, Horminie! Ojciec Merhu wyszedł na korytarz i w nonszalanckiej pozie obserwował całą scenę. Wsparty na ramieniu Antefa Hori zobaczył, jak Nanefer i Merhu wymieniają porozumiewawcze, triumfujące spojrzenia. Potem młodzieniec brutalnie odepchnął Szeritre. – Ja miałbym ciebie kochać? – powiedział, mierząc dziewczynę od stóp do głów. – Miałbym cię poślubić? – Cofnął się o krok, wyrażając wzgardę każdym ruchem. – Byłaś zadaniem, którego się podjąłem, i to niezbyt interesującym zadaniem. Dziewice mnie nudzą. Śmiertelnie się nudziłem, zdobywając twoje chude, pozbawione wdzięku ciało i udając, że cię kocham. Nie chcę mieć z tobą więcej do czynienia. Gra dobiegła końca. – Szeritre... – zaczął Hori, ale ona odwróciła się i minęła go z wyrazem tak głębokiego wstydu i niedowierzania na pobladłej twarzy, że natychmiast usunął się na bok. Ruszył jednak za nią, podtrzymywany przez Antefa. Nanefer-ka-Ptah wybuchnął śmiechem. Nieludzki, ostry dźwięk niósł się za nimi korytarzem, budził cienie i ścigał ich jeszcze w ogrodzie, dopóki nie stłumiła go ściana palm. Szeritre usiadła u stóp schodów wodnych. Z trudem chwytała powietrze, zbyt wstrząśnięta, aby płakać. Hori zauważył, że łódź zniknęła, lecz na wodzie kołysze się przywiązana do pala tratwa. – Skąd wiedzieliście, gdzie mnie szukać? – wychrypiał. – Księżniczka wszystkiego się domyśliła – odparł Antef. – Alarm wszczęto, kiedy jedna ze służących znalazła zwłoki strażnika i odkryła, że zniknąłeś. Większość dnia upłynęła nam na opracowywaniu planu wydostania cię z domu. Księżniczka powiedziała, że na pewno jesteś u Siseneta. Wymknęliśmy się, korzystając z ogólnego zamieszania i nie sądzę, aby ktoś zauważył naszą nieobecność. Podeszli do Szeritre, lecz ona nadal siedziała z czołem opartym o kolana, a jej ciałem wstrząsały dreszcze. – Nie możesz tu zostać, Szeritre – powiedział Hori. – Musisz wrócić do domu. Podniosła głowę. Jej twarz wyrażała rozpacz, lecz Hori dostrzegł w niej również przerażający, zimny gniew. – Zabierzemy cię teraz do domu – ciągnął. – Potem zaś sami popłyniemy w kierunku Delty. Muszę jak najszybciej znaleźć kapłana Thota lub Seta, który zdejmie ze mnie klątwę. Szeritre opanowała się z widocznym wysiłkiem i powoli wstała. – Wybacz, że nie chciałam ci uwierzyć, Hori – szepnęła. – Widziałam, jak rzuciłeś się na Siseneta, widziałam nóż w jego gardle... Nadal nie mogę tego pojąć... – Wiem – odparł szybko. – Wejdź na tratwę, Szeritre. Antefie, będziesz musiał wiosłować. Kiedy weszli na tratwę, Antef odepchnął ją kijem od brzegu. Hori usiadł obejmując Szeritre i opierając głowę na jej piersi. Zamknął oczy. Dwa dni, pomyślał. Mam dwa dni, jeżeli ten demon nie kłamał. Szeritre poruszyła się. Usłyszał, jak cicho jęknęła. – Jesteśmy w domu, panie – powiedział Antef, gdy krawędź tratwy uderzyła o brzeg. – Czy chcesz zejść na ląd? Hori wyprostował się i podniósł wzrok na Szeritre. Poczuł, jak ujmuje jego twarz w dłonie i całuje delikatnie i czule. – Kocham cię, Hori – powiedziała łamiącym się głosem. – Nigdy cię nie zapomnę. Odejdź w pokoju. A więc Szeritre wie, że nie przeżyję, pomyślał. Potarł policzkiem ojej policzek, nie mógł jednak zdobyć się na żadne słowa. Gwałtowny przypływ energii należał już do przeszłości i teraz pragnął tylko zwinąć się na deskach tratwy i zapaść w sen. Szeritre wstała. Po chwili usłyszał jej kroki na tratwie, a potem zapadła cisza, przerywana tylko tajemniczymi odgłosami rzeki i regularnym oddechem Antefa. – Zabierz mnie na Północ, Antefie – wymamrotał i zapadł w błogosławioną nieświadomość, gdzie nie było miejsca na ból. Szeritre spokojnie weszła po schodach wodnych. Z tyłu posłyszała, jak Antef odpycha tratwę od brzegu. Nie odwróciła się. Była zimna i opanowana. Z roztargnieniem odpowiedziała na ukłon strażnika i ruszyła ścieżką w kierunku domu. Świt był już blisko, czuła to. Światło pochodni migotało, a ciemność pełna była niespokojnych cieni. Obok niej przemknął jeden ze służących, oddając jej cześć pospiesznym ukłonem, zaś nieco dalej ujrzała przeszukującego krzewy wartownika. Nie znajdą go, pomyślała chłodno. Hori jest już własnością bogów. Nikt nie może mu zaszkodzić. Weszła do domu głównymi drzwiami, nie zwracając uwagi na panujący wokół gwar i chaos, i bez przeszkód dotarła do swoich komnat. Bakmut spała na progu, lecz Szeritre minęła ją ostrożnie. W sypialni nadal paliła się nocna lampa, nasycając komnatę ciepłym, przyjaznym blaskiem. Szeritre podeszła do stołu z kosmetykami, otworzyła szkatułkę i wyjęła z niej miedzianą brzytwę, której Bakmut używała do golenia włosów. Brzytwa była bardzo ostra. Szeritre z namysłem przesunęła po niej kciukiem. Co takiego powiedział kiedyś ojciec? Jeżeli ktoś naprawdę chce podciąć sobie żyły, powinien przeciąć przegub aż do kości, wtedy nikt nie zdoła go uratować. Wszystko to była gra, pomyślała tępo, unosząc ostrze. Hormin udawał, że mnie rozumie, lecz przez cały czas zmuszał się, żeby się ze mną kochać, ponieważ moje ciało budziło w nim obrzydzenie. Niech będzie przeklęty, po stokroć przeklęty! I ja niech będę przeklęta za to, że okazałam się tak beznadziejnie głupia. Powinnam była wiedzieć, że tak piękny mężczyzna nie może czuć pociągu do brzydkiej dziewczyny. Chciała zagłębić ostrze noża w ciele, poczuć krótki ból, zobaczyć płynącą ciemnoczerwonym strumieniem krew, nie potrafiła jednak zdobyć się na wykonanie tego jednego, ostatecznego ruchu. Zresztą kogo to obejdzie? – pomyślała zimno. Ojciec i matka są zajęci własnymi sprawami, a Hori toczy ostatni pojedynek ze śmiercią. Moja śmierć nikogo nie zrani, zaś Tabubu uśmiechnie się z satysfakcją. Sama sprowadziłam na siebie to cierpienie. Nigdy nie zasługiwałam na szczęście i resztę życia spędzę na rozpamiętywaniu tej prawdy. Moimi świadkami będą cztery ściany sypialni. – Bakmut! – zawołała, odrzucając brzytwę na łoże. Służąca pojawiła się dopiero po chwili, nieprzytomna i zaspana. – Przynieś mi zwój od faraona – poleciła Szeritre. Bakmut skinęła głową i odeszła, powłócząc ciężko nogami. Wróciła ze zwiniętym papirusem w ręku. Szeritre złamała pieczęć i otworzyła zwój. „Dla mojego drogiego wnuka, Horiego, z pozdrowieniami i serdecznymi życzeniami powodzenia – przeczytała. – Wziąwszy pod uwagę przekazane przez ciebie nowiny i skontaktowawszy się z moim ministrem do spraw dziedziczenia majątków postanowiłem zbadać słuszność twoich oskarżeń. Osoby uprawnionej do przeprowadzenia śledztwa powinieneś oczekiwać w Memfis w ciągu dwóch tygodni. Wiedz również, że zachowanie waszej rodziny budzi moje głębokie niezadowolenie i że podejmę odpowiednie kroki, aby zapewnić spokój w Memfis oraz w majątku twojego ojca. Twój łaskawy dziadek, Ramzes II, faraon Egiptu”. Szeritre pozwoliła, aby list zwinął się w rulon i wybuchnęła zdławionym śmiechem. Wszystko to nie miało już najmniejszego znaczenia. – Bakmut, od dziś nie zamierzam opuszczać swoich komnat – odezwała się do cierpliwie czekającej służki. – Nie życzę też sobie, aby ktokolwiek tu wchodził. Nie chcę z nikim rozmawiać. Czy to jasne? Dziewczyna skinęła powoli głową i Szeritre pozwoliła jej odejść. Doskonale, pomyślała, kładąc się i naciągając prześcieradło na ramiona. Na razie Bakmut uzna, że to mój chwilowy kaprys, lecz z upływem czasu zmieni zdanie. A czas płynie... Wtuliła twarz w poduszkę i zamknęła oczy. Łatwowierna, pomyślała. Chuda. Dziewice są nudne... Ze zduszonym okrzykiem zacisnęła powieki i podciągnęła kolana do małych piersi. Nikt mnie już nigdy nie zrani, przysięgła sobie, odpychając bolesne obrazy, które zalewały jej umysł. Nikt. Minęło sporo czasu, nim usnęła, udręczona żalem i cierpieniem. XXII Spójrz na mnie – jestem najgorszym z najgorszych, Znakiem danym bogom i ludziom. Powalił mnie ciosem swej potężnej ręki, Bo dopuściłem się w jego oczach niegodziwości. Chamuaset w stanie szoku przyjmował przynoszone mu przez służących wiadomości, iż Horiego nigdzie nie ma. Posiadłość była ogromna, toteż przeszukanie każdego zakątka trwało bardzo długo. Tym niemniej był zaskoczony. Kiedy żołnierze odprowadzali Horiego do jego komnat, wszystko wskazywało na to, że młodzieniec nie jest w stanie podjąć najmniejszego wysiłku. W jaki więc sposób temu słaniającemu się na nogach chłopcu udało się zabić jednego żołnierza, a drugiego zranić tak poważnie, że jego szansę na przeżycie były niewielkie. Chamuaset widział, jak niebezpieczne rany mu zadano, bo osobiście go opatrywał. Hori musiał być zdecydowany na wszystko. Co jednak zamierzał zrobić? Nie usiłował wedrzeć się do komnat Tabubu, ponieważ nikt nie widział go w pobliżu domu konkubin. Szczerze mówiąc, w ogóle nikt go nie widział. Chamuaset skierował się do komnat Szeritre, przekonany, że Hori ukrył się właśnie tam, lecz Bakmut zapewniła go, iż księżniczka śpi, a księcia nie było i nie ma. Również Antef nie udzielił Chamuasetowi żadnych wskazówek. Wydawał się szczerze zdziwiony i przerażony wiadomością o zniknięciu przyjaciela, kiedy zaś Chamuaset postanowił jeszcze raz go wypytać, okazało się, że też zniknął. Zaraz potem strażnicy odkryli brak jednej łodzi. Przerażony wartownik zeznał, że zasnął na warcie, ponieważ przed jej objęciem wypił sporo wina. Chamuaset bez wahania go wyrzucił. Nie zdołam przeszukać całego miasta, pomyślał ze znużeniem. Możliwe zresztą, że Hori udał się na Północ, do matki. Powitał tę myśl z prawdziwą ulgą. Miło było wyobrazić sobie, że Hori jest daleko i nieprędko wróci. Tabubu jest bezpieczna, przynajmniej do narodzin dziecka. Wtedy będę musiał zacząć działać. Gdyby Szeritre nie była taka niezgrabna, problem byłby już rozwiązany, ale i tak nie miało to większego znaczenia. Dwór mego ojca to ruchliwe miejsce, gdzie kwitną intrygi. Przypadek otrucia nie wzbudzi tam wielkiej sensacji, a tymczasem mogę spokojnie cieszyć się bliskością ukochanej. Szeritre poślubi Hormina, który wprowadzi się do dawnych komnat Horiego. Być może Sisenet również zdecyduje się przenieść do mojego domu, a wtedy ludzie przestaną patrzeć na mnie oskarżycielsko. Koło południa przybył Ib z informacją, że brakuje także jednej tratwy. Rozdrażniony Chamuaset posłał sługę po Szeritre, lecz ten powiadomił go, że księżniczka nie zamierza opuszczać swoich komnat. Chamuaset zaklął głośno i wypadł z gabinetu, gdzie dyktował pisarzowi listy. Drzwi do komnaty Szeritre otworzyła Bakmut. – Zejdź mi z drogi – rozkazał krótko Chamuaset. – Muszę pomówić z moją córką. Bakmut skłoniła się nisko, ale nie usunęła się na bok. – Przykro mi, panie, lecz księżniczka nie życzy sobie nikogo widzieć – odpowiedziała. Chamuaset nie miał zamiaru marnować czasu na spory. Chwycił dziewczynę za ramię i odsunął ją zdecydowanym ruchem. – Szeritre! – zawołał. – Wyjdź zaraz! Chcę cię o coś zapytać! Odpowiedzią było długie milczenie. Chamuaset myślał już o sforsowaniu drzwi do sypialni, kiedy usłyszał za nimi czyjeś kroki. Drzwi otworzyły się, lecz zamiast Szeritre posłyszał jej głos dobiegający z głębi pogrążonej w mroku komnaty. – Możesz zadać mi pytanie, a ja postaram się na nie odpowiedzieć, ojcze. Zrobię to po raz ostatni. Nie życzę sobie kontaktów z kimkolwiek, a zwłaszcza z tobą. – Jesteś bezczelna i nie okazujesz mi szacunku! – wybuchnął Chamuaset. – Zadaj pytanie i nie męcz mnie dłużej. Jeżeli się nie pospieszysz, w ogóle ci nie odpowiem. Jej głos był martwy i obojętny, Chamuaset powstrzymał więc przekleństwa, które cisnęły mu się na język. – Dobrze – powiedział. – Czy ubiegłej nocy popłynęłaś gdzieś tratwą? – Tak – odparła bez wahania. Chamuaset czekał na jakieś wyjaśnienie, lecz Szeritre milczała. – Wróciłaś tą samą tratwą? – zapytał wreszcie. – Tak. Znowu zapadła cisza. Chamuaseta zaczął ogarniać gniew. – Więc gdzie ona jest? – warknął. Usłyszał szmer jej oddechu i wydało mu się, że dostrzega w półmroku skrawek jej szaty. – Hori popłynął łodzią, aby porozmawiać z Sisenetem o twojej małżonce – oznajmiła beznamiętnym głosem. – Antef i ja popłynęliśmy za nim tratwą. W drodze powrotnej ja wysiadłam tutaj, natomiast Hori popłynął ze swym przyjacielem na Północ. Nie ujrzysz go więcej. – Nie mógł się powstrzymać! – wybuchnął Chamuaset. – Zabił niewinnego człowieka, bo nie mógł zostawić jej w spokoju! Dobrze, że go tu nie ma. Mam nadzieję, że zgnije w Delcie! – Nie dotrze do Delty – dobiegł go zimny głos córki. – Nie dożyje jutrzejszej nocy. Sisenet powiedział mu o tym. Wbijał szpilki w woskową kukiełkę, ale to ty, ojcze, sprowadziłeś śmierć na Horiego. Kiedy spojrzysz w lustro, pomyśl o tym, co stanie się jutro wieczorem. – A co z tobą, Szeritre? – zapytał niespokojnie Chamuaset. – Cóż to znowu za nonsensowna gra? Hormin odwiedzi matkę dziś po południu. Czy jemu także nie pozwolisz wejść do swojej komnaty? – Zdecydowałam, że nie poślubię Hormina – odpowiedziała, lecz tym razem jej głos lekko zadrżał. – Postanowiłam nie wychodzić za mąż. A teraz odejdź. Drzwi zamknęły się cicho. Chamuaset jeszcze długo przekonywał, przeklinał, a nawet błagał, lecz odpowiedzią było milczenie. Przyszło mu do głowy, że stoi pod drzwiami córki jak przed zapieczętowanym wejściem do grobowca. W końcu przestraszył się i odszedł. Kiedy po południu przybył Hormin, Chamuaset zasiadł z nim i Tabubu na rozłożonych w cieniu matach. Słudzy ocierali ich spocone ciała wilgotnymi ręcznikami i znosili z kuchni owoce i napoje. Hormin okazywał matce ogromną czułość i szacunek. Gładził ją po twarzy, poprawiał poduszki i ciepłym uśmiechem reagował na każdy jej żart. Jakiż on inny od Horiego, pomyślał z nostalgią Chamuaset. Oto prawdziwa troska i dbałość, oto syn, który zna swoje miejsce w rodzinie i szczerze kocha matkę. Co za demon wstąpił w Szeritre, że odrzuca tego pełnego zalet młodzieńca? Jakby w odpowiedzi na jego pytanie, Hormin podniósł się i skłonił lekko. – Za twoim pozwoleniem, książę, chciałbym spędzić teraz chwilę w towarzystwie Szeritre – powiedział. Chamuaset spojrzał na niego ze wstydem. – Drogi Horminie, obawiam się, że Szeritre nie czuje się dziś najlepiej. Przeprasza, że nie może się z tobą zobaczyć i oczywiście czule cię pozdrawia. Matka i syn wymienili szybkie spojrzenia. Na twarzy Hormina pojawił się wyraz szczerego zatroskania. – Bardzo mi przykro – odparł. – Proszę jej przekazać, że doskonale ją rozumiem i współczuję. Wrócę wobec tego do domu i położę się. Pochylił się, aby złożyć pocałunek na policzku Tabubu, skłonił się Chamuasetowi i odszedł. Krótka spódniczka odsłaniała kształtne, umięśnione nogi, a czarne włosy lśniącą falą opadały mu na ramiona. – Hormin to wspaniały młodzieniec – zauważył Chamuaset, żywiąc w duchu nadzieją, że Szeritre szybko przezwycięży nierozsądne uprzedzenia. – Możesz być z niego dumna. Gestem odprawił sługę, który podawał mu misę z owocami i przysunął się do Tabubu. – Nie mówiłem ci jeszcze, co stało się z Horim – powiedział półgłosem. – Zmierza w kierunku Delty i niewątpliwie ma zamiar poskarżyć się matce. Wstydzę się swojej rodziny, Tabubu, ale przynajmniej na razie możesz czuć się bezpieczna... Uśmiechnęła się do niego leniwie. Kąciki jej ust uniosły się lekko, a czarne oczy wyzierały spod przymkniętych powiek. – Och, wiem, że jestem bezpieczna – odparła. – Szkoda, że nie zdołałeś nakarmić go tym kleikiem, ale z drugiej strony nie ma czego żałować. Nie zamierzam martwić się więcej poczynaniami Horiego. Ogarnięty poczuciem winy, chciał wziąć ją w ramiona, lecz ona położyła się na plecach i zamknęła oczy. Nie pozostało mu więc nic innego, jak wesprzeć podbródek na dłoni i przysłuchiwać się odgłosom dobiegającym z jednego z magazynów, gdzie słudzy udeptywali zebrane winogrona. Mimo przekonania, że Hori zmierza do Delty, aby wypłakać swoje nieuzasadnione żale na obfitym łonie Nubnofret, Chamuaset spędził niespokojną noc. Nie odważył się sięgnąć po lustro, mając w pamięci drwiące słowa Szeritre. Wypił dużo wina, długo rozmawiał z Kasą, potem wcześnie położył się spać. Miał zamiar pójść do domu konkubin i kochać się z Tabubu, był jednak zbyt niespokojny. Wydawało mu się, że nocna lampa daje zbyt mało światła. W tańczących cieniach dostrzegł zarysy sylwetek, a lekki wiatr wzdychał i szlochał w komnacie. Chamuaset zawołał Kasę i kazał mu przynieść więcej lamp. Poczuł się bezpieczniej, lecz i tak długo nie mógł zasnąć, kiedy zaś w końcu mu się to udało, często się budził i niespokojnie rozglądał dokoła. Nastrój zagubienia towarzyszył mu również i następnego dnia. Każde wypowiedziane do niego słowo nabierało tajemniczego znaczenia, każdy gest zyskiwał rangę rytuału. Dom dyszał atmosferą oczekiwania i napięcia. Chamuaset z lękiem myślał o nocy. Po południu poszedł do Tabubu, lecz nawet u jej boku nie potrafił uwolnić się od dziwnych obaw. Nadszedł wieczór. Chamuaset nie miał ochoty na posiłek. Oboje z Tabubu siedzieli za stolikami w ogromnej sali, obsługiwani przez licznych służących. Dźwięczne i tęskne tony harfy przywodziły na myśl inne wieczory – Nubnofret, odzianą w błękitnozłotą szatę, robiącą uwagi z Szeritre, Horiego, który uśmiechem dodawał odwagi siostrze i stojącego za swym panem i przyjacielem Antefa. Tamte noce były ciepłe, przepełnione atmosferą rodzinnej bliskości. Teraz wspominał je z tęsknotą. Może Hormin i Sisenet wprowadzą się do niego i już wkrótce zasiądą za przybranymi kwiatami stolikami, rozweseleni winem, będą bawić rozmową oficjalnych gości, lecz nostalgiczny smutek nigdy już nie opuści tej sali. Moja pierwsza rodzina uległa rozbiciu, ale buduję drugą, pomyślał, broniąc się przed nagłym uczuciem osamotnienia. Tabubu urodzi nasze dziecko, Szeritre zapomni z czasem o tym, co ją dręczy, poślubi Hormina i oboje dadzą mi liczne wnuki, które napełnią dom beztroskim gwarem. Pocieszał się, jak mógł, nie potrafił jednak pozbyć się wrażenia, że coś na zawsze odeszło z jego życia. -.Tuż trzeci raz powtarzam pytanie, Chamuasecie – powiedziała Tabubu, wyrywając go z zamyślenia lekkim pocałunkiem. – Gdzie jesteś? Z pewnym wysiłkiem wrócił do rzeczywistości. – Przepraszam, najdroższa. Co mówiłaś? – Twój brat Sa-Montu przysłał herolda z zapytaniem, czy może odwiedzić nas w przyszłym tygodniu. Zgadzasz się? Zgadzam się, pomyślał Chamuaset i nagle chwycił ją za ramię. – Spij ze mną dzisiaj w mojej komnacie – poprosił gorączkowo. – Potrzebuję cię. Beztroski uśmiech w jednej chwili zniknął z twarzy Tabubu. Zmarszczyła brwi. – Oczywiście – powiedziała. – Co się stało? Nie potrafiłby jej tego wyjaśnić, więc nawet nie próbował. Zapach kwiatów, aromat wina, kaskada dźwięków wydobywających się spod palców harfiarza – wszystko to sprzyjało ponuremu nastrojowi dręczących go wspomnień. – Figi są kwaśne – rzucił w końcu ze znużeniem. Przyszła do jego komnaty dość późno. Podeszła do łoża w obłoku perfum, wśród szelestu luźnej, pięknej szaty. Zrzuciła ją bez słowa i również bez słowa usiadła na jego biodrach, wyćwiczonym, pewnym ruchem przyjmując go w siebie. Natychmiast poddał się wspaniałym odczuciom, które tylko ona potrafiła w nim rozbudzić. Kiedy usnęła z głową na jego ramieniu, długo leżał, wpatrzony w sufit, ogarnięty złym przeczuciem. Nie śmiał na nią patrzeć. Kiedyś obserwował ją we śnie i przestraszył się błysku w jej oczach widocznego spod wpół przymkniętych powiek i drobnych, zwierzęco ostrych zębów między rozchylonymi wargami. Rozpaczliwie nasłuchiwał dźwięków pochodzących z normalnego świata. Wartownik wzdychał ciężko pod drzwiami, Kasa chrapał w komnacie obok, daleko na pustyni wyły szakale, a gdzieś w ogrodzie zakrzyczała sowa. Lampa syknęła kilka razy, rzucając cienie na ściany. Oto kojąca rzeczywistość, pomyślał. Trzymaj się tych dźwięków i obrazów, bo one pomogą ci pozostać przy zdrowych zmysłach. Nie spał jeszcze, kiedy za drzwiami rozległy się szepty. Leżał cicho, czekając, aż Ib zbliży się do łoża. Zarządca był nagi, najwyraźniej przed chwilą zerwał się z maty w korytarzu. – Mów – rozkazał Chamuaset. Tabubu drgnęła, przesunęła się nieco dalej i powoli odwróciła na bok. – Powinieneś chyba wstać, panie – szepnął Ib. – Wrócił Antef z tratwą i twoim synem. Hori nie żyje, pomyślał. Skinął głową, odprawił Iba i ostrożnie zsunął się z łoża. To dlatego dom jest pełen smutku i żalu. Mój syn nie żyje. Włożył spódniczkę, sandały i cicho wyszedł z komnaty. Pod drzwiami czekał Antef. Był blady i zmęczony, lecz jego chłodne, uważne spojrzenie mówiło o czystym jak kryształ sumieniu. – Mów – powtórzył Chamuaset, odpowiadając na ukłon młodzieńca. – Twój syn nie żyje, panie – przemówił Antef. – Jego ciało spoczywa na tratwie, przy schodach wodnych. Umarł w straszliwych mękach, nie buntował się jednak i nie bluźnił ani przeciwko bogom, ani przeciw tobie. Bogowie na pewno osądzą go przychylnie. – Nie rozumiem – powiedział Chamuaset. – Mój syn był chory, wiem o tym, myślałem jednak, że zaraził się jakąś chorobą w Koptos. Powinien wyzdrowieć... odzyskać siły... – Wyjaśnił przecież, co mu dolega – odparł Antef. – Niestety, nie chciałeś go, panie, wysłuchać. Prosił, abym ci przekazał, że chociaż jego koniec był straszny, ciebie czeka straszniejszy los. Pragnął też, abyś wiedział, że bardzo cię kocha. W odpowiedzi Chamuaset odwrócił się i pobiegł oświetlonym pochodniami korytarzem. Biegł bez wytchnienia, mając przed oczami twarz syna. Hori, mój syn, moja krew, kość z mojej kości, myślał z rozpaczą. To wszystko była gra, głupia gra, nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. Nigdy bym cię nie otruł. Kocham cię, Hori. Dlaczego, och, dlaczego? Ledwo słyszał kroki biegnących za nim Antefa, Iba i Kasy. Biegł najszybciej, jak potrafił, nie był jednak w stanie zostawić za sobą narastającego poczucia winy i żalu, które już deptały mu po piętach. Kiedy dopadł schodów, omal nie wpadając do wody, jego serce pełne było nienawiści do samego siebie. Hori leżał na tratwie zwinięty w kłębek pod kocem i niczym nie różnił się od kupki brudnych szmat, które czekały, aż ktoś je wypierze. Chamuaset wszedł na tratwę, uklęknął obok posłania i powoli odwinął koc. Był kapłanem śmierci, więc jako pierwsza przyszła mu do głowy myśl, że trudniący się balsamowaniem zwłok będą mieli poważne trudności z wyprostowaniem ciała, ponieważ Hori leżał z kolanami pod brodą. Dopiero po chwili zobaczył zmatowiałe włosy, naznaczoną piętnem śmierci piękną twarz, którą jeszcze niedawno zachwycał się cały Egipt i dłoń, wyciągniętą ku górze w błagalnym geście. Wtedy wszystkie myśli rozwiały się jak uderzone piorunem. Pochylony nad ciałem, jęknął rozdzierająco. Ten jęk odbił się echem na przeciwległym brzegu i wrócił do niego, z drwiącym szyderstwem. Przesunął dłońmi po zimnym już ciele syna, pozbawionych blasku włosach, mocno zarysowanym nosie i obojętnych wargach. Wiedział, że na schodach czeka grupka bezradnych ludzi, nie dbał jednak o to. – Nie chciałem cię skrzywdzić! – jęczał, a świadomość, że kłamie, wbijała się w jego serce jak ostrze sztyletu. – Byłem ogłupiały, ślepy. Wybacz mi, Hori! Hori jednak nie poruszył się, nie obdarzył go wybaczającym uśmiechem, nie okazał, że wszystko rozumie. Było już za późno. Chamuaset wstał. – Zabierz jego ciało do Domu Zmarłych, Ib – powiedział łamiącym się głosem. – Muszą natychmiast zacząć go balsamować, bo gnije... Zamilkł, nie mógł bowiem mówić dalej. Nagle stanął przed nim Antef. W oczach młodego człowieka nie było współczucia, lecz ogromna pogarda dla Chamuaseta. – Kochałem twojego syna – powiedział spokojnie. – Teraz, gdy umarł, nic nie łączy mnie z tym przeklętym domem. Nie będę uczestniczył w pogrzebie Horiego. Żegnaj, książę. Skłonił się i odszedł. Wracaj, chciał krzyknąć Chamuaset, lecz z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. Wracaj, chcę wiedzieć, jak umarł, co mówił, co czuł. Jaka jest prawda, Hori? Taka jest prawda? Powoli zszedł z tratwy. Ledwo stanął na ciepłych kamieniach, które nadal trzymały ciepło poprzedniego dnia, a już Ib zaczął działać. Chamuaset zostawił pod jego opieką skulone ciało syna i ruszył w stronę domu. Jest jeszcze noc, pomyślał nieprzytomnie. Nic się nie zmieniło. Hori nie żyje, a jednak nic się nie zmieniło. Korytarz prowadzący do jego komnat był cichy i mroczny, dom drzemał, nieświadomy nieszczęścia. Hori nie żyje, chciał krzyknąć Chamuaset. Milczał jednak, przełykając łzy i ciężko dysząc. – Hori nie żyje – wyszeptał, osuwając się na łoże. Tabubu poruszyła się i jęknęła cicho. Przez chwilę wydawało mu się, że śpi, lecz ona nagle usiadła, odrzucając prześcieradło. – Co takiego? – zapytała. – Hori nie żyje – powtórzył Chamuaset i zaczął kołysać się w przód i w tył, zamroczony bólem. Obserwowała go obojętnie, mrużąc opuchnięte powieki. – Wiem – powiedziała. Chamuaset zamarł. – Jak to? – wyszeptał. – Poczuł, że serce zaczęło bić mu jak szalone. – Przecież słyszysz, co mówię. – Przesunęła dłonią po twarzy i ziewnęła szeroko. – Nanefer- ka-Ptah rzucił na niego klątwę. Zrobił to wtedy, gdy Hori ośmielił się pojechać do Koptos, ale prawdę mówiąc nie miało to najmniejszego znaczenia, bo ty i tak byś mu nie uwierzył. Chamuaset poczuł, jak komnata wiruje wokół niego. – Co ty mówisz? – wydusił przez ściśnięte gardło. – Co ty mówisz... Ziewnęła znowu i oblizała wargi różowym językiem. – Mówię, że teraz, gdy Hori umarł, a ty odmówiłeś mu pomocy, nic cię już nie uratuje, zaś moje zadanie dobiegło końca. Nie muszę dłużej grać. Chce mi się pić, zostało może trochę wina? Usiadła na brzegu łoża i napełniła czarkę winem. Chamuaset patrzył z niedowierzaniem, jak sączy czerwony płyn, potem zaś z cichym stuknięciem odstawia naczynie na stolik. Obrzuciła go zniecierpliwionym spojrzeniem. – Hori miał rację – stwierdziła, odrzucając do tyłu włosy i miękkim ruchem podnosząc się z łoża. Światło przesunęło się pieszczotliwie po jej nagim ciele, smukłych udach i krągłych, jędrnych piersiach. – Historia, którą ci opowiedział, była prawdziwa – ciągnęła. – Ale co z tego? Daję ci przecież to, czego potrzebujesz i jestem twoją żoną. – Pra... Prawdziwa? – zająknął się, nie rozumiejąc jej słów. Myśli wirowały mu jak szalone, słyszał w głowie tysiące głosów i doznawał sprzecznych uczuć. Zacisnął dłonie na prześcieradle. – Jaka historia, Tabubu? Jeżeli nawet twoje pochodzenie nie jest czyste, to nic mnie to nie obchodzi... – Nadal nic nie rozumiesz? – Przeciągnęła się rozkosznie. Jak zwykle patrzył na nią z zachwytem. Ogarnęła go fala gwałtownego pożądania, jakby akt miłosny mógł stłumić szalejącą w nim rozpacz, poczucie winy i zagubienia. Tabubu przeciągnęła dłonią po piersiach, musnęła napięte sutki i dotknęła płaskiego brzucha. – Jestem martwa, Chamuasecie – powiedziała spokojnie. – Sisenet nie jest moim bratem, lecz ukochanym mężem, którego imię brzmi Nanefer-ka-Ptah. Sam nas wskrzesiłeś. Liczyliśmy, że ktoś to wreszcie zrobi. Jesteśmy prawowitymi właścicielami zwoju Thota, oczywiście jeżeli śmiertelnicy mogą być prawowitymi właścicielami tak bezcennej, niebezpiecznej rzeczy – uśmiechnęła się. – Ukradłeś zwój, a więc można powiedzieć, że w pewien sposób stał się on i twoją własnością, ale niewiele ci z tego przyszło, prawda? Thot nie lubi, kiedy ludzie wtrącają się w sprawy boskie. Nanefer-ka-Ptah i ja, a także Merhu, mój syn, którego nazywasz Horminem, drogo zapłaciliśmy za prawo do zwoju, lecz było warto. O tak, było warto... Podeszła bliżej i teraz poczuł zapach jej perfum, mieszaninę mirry i czegoś jeszcze, czego nie potrafił zidentyfikować, a co zauroczyło go od samego początku. Dopiero teraz, ogarnięty przerażeniem i niejasną jeszcze świadomością tego, co uczynił, rozpoznał ów zapach. Był to odór śmierci i rozkładu, który uderzał go w nozdrza zawsze, gdy unosił wieka sarkofagów i znajdował w środku szczątki zmarłych. Tabubu była spowita tym odorem. Poczuł mdłości. Tabubu przechadzała się po komnacie, kołysząc biodrami, on zaś siedział jak sparaliżowany i wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczyma. Hori miał rację, pomyślał tępo. Na litość bogów, Hori miał rację. Pokochałem trupa. – Tak – wymamrotał. – Cieszę się, że rozumiesz! – zawołała ze śmiechem. Pomyślał ojej dziwnym, trudnym do umiejscowienia akcencie. Nie był to żaden akcent, mówiła poprawnie po egipsku, lecz był to język sprzed kilkuset lat. Jak mogłem być taki ślepy, pomyślał z rozpaczą. – Książę Chamuaset – ciągnęła Tabubu. – Wielki medyk, wielki mag, człowiek, który w swojej arogancji stanął ponad prawami bogów. Teraz już się mnie nie pozbędziesz, Chamuasecie. Jak myślisz, czy kara, którą ci wymierzono, jest sprawiedliwa? Przerwała, lecz wiedział, że wcale nie czeka na jego odpowiedź. Tak, kara jest sprawiedliwa i bezlitosna, pomyślał. Winien jestem arogancji, ale czy z tego powodu trzeba było karać również mego syna, córkę i moją biedną, cierpliwą żonę? Czy bogowie zawsze wydają tak bezlitosne sądy? – Jestem w twoim sercu, twoich trzewiach, twoich lędźwiach, i mam zamiar tam pozostać – zamruczała, podchodząc bliżej. Jej martwe, pozbawione głębi oczy zalśniły mrocznie, a jej trupi oddech owionął mu usta i policzki. – Mam cię w swojej mocy. Pozwoliłeś mi zapanować nad sobą, ty głupcze! – Przesłoniła oczy powiekami i odwróciła się na pięcie. Patrzył zafascynowany, jak mięśnie jej pośladków napinają się i rozluźniają, a włosy falują miękko. – Nanefer-ka-Ptah i Merhu przeprowadzą się tutaj. Nanefer jest moim prawowitym małżonkiem, na pewno już to odgadłeś. Nubnofret odeszła, Hori nie żyje, Szeritre ukryła się za murem nienawiści do samej siebie... Co za szczęśliwa rodzina! – Spojrzała na niego z udanym zdumieniem, unosząc brwi i otwierając szeroko oczy. – A skoro mówimy o rodzinie, powinnam uprzedzić cię, że nie jestem w ciąży. Powiedziałam ci o tym, bo tak rozkazał mi Thot. Był to jeszcze jeden mały egzamin, którego wynik mógł cię uratować, ale ty go nie zdałeś, podobnie jak wszystkich innych. Wydziedziczyłeś swoje dzieci i w ten sposób zadecydowałeś o własnym losie. Cóż, to już nieistotne. Sądzę, że ty i Nanefer jakoś się mną podzielicie. Będzie to dość interesujące, prawda? Chodź do mnie. – Otworzyła ramiona i kusząco zakołysała biodrami. – Kochaj się ze mną. Widzę, że tego pragniesz. Kiedyś żaden mężczyzna nie potrafił mi się oprzeć. Wybuchnęła śmiechem i Chamuaset mimo szoku i przerażenia, poczuł pożądanie nie mniejsze niż wtedy, gdy ujrzał ją po raz pierwszy. Wstał, drżąc na całym ciele. Był zrozpaczony, zdruzgotany i załamany, lecz nie potrafił jej się oprzeć. – Chodź do mnie – szepnęła. – Musisz mnie ogrzać. Moje ciało jest zimne, zimne jak Nil, którego woda napełniła moje płuca, gdy chwytałam się Nanefera i krzyczałam głośno, z nadzieją, że ktoś nas uratuje. I ktoś nas uratował. – Stanęła naprzeciwko niego, przesuwając dłońmi po jego głowie, szyi, klatce piersiowej i biodrach, sięgając tam, gdzie nie był w stanie ukryć podniecenia. – Ty nas uratowałeś, Chamuasecie – wymamrotała, muskając wargami jego szyję. – Wejdź we mnie, książę. Pragnę, abyś mnie kochał. Pod Chamuasetem ugięły się nogi. Upadł na łoże, a Tabubu natychmiast dosiadła jego bioder. Hori, pomyślał, Hori, Hori... Ale imię syna nie miało w tej chwili żadnego znaczenia, czas się nie liczył i Chamuaset z okrzykiem cierpienia poddał się żądzy, która budziła w nim obrzydzenie. Potem leżał obok Tabubu, sparaliżowany przerażeniem, bojąc się dotknąć kobiety, która wzdychała w uchodzącym za sen stanie. Oto mój los, pomyślał. Stopniowo moje życie emocjonalne ograniczy się do dwóch uczuć – nieopanowanej żądzy i bezrozumnego lęku. Będą kierować mną na zmianę, podczas gdy tygodnie będą przechodzić w miesiące, miesiące w lata, a moje życie powoli przejdzie w świat cieni, w krainę żywej śmierci. Już teraz moje zmysły słuchają tylko jej. Straciłem zdolność oceniania sytuacji i wydawania prawidłowych sądów. Straciłem zdolność kochania innych. Straciłem syna, żonę, córkę i wkrótce stracę to, co pozostało ze mnie samego. Thot uczynił mnie istotą bez reszty należącą do Tabubu i będę nią aż do śmierci, do chwili, gdy zabije mnie obrzydzenie, jakie czuję do siebie, nie wierzę bowiem, aby istniała na świecie siła zdolna pozbawić mnie tego ciężaru. Nagle usiadł. Na świecie nie ma takiej siły, ale co z magią, z mocami, którymi władają bogowie? Poczuł, jak powoli kiełkuje w nim ziarenko nadziei. Ty głupcze, jesteś przecież magiem! Teraz nadszedł czas, abyś wypróbował swoje siły. W przeciwnym razie do śmierci będziesz żył w więzieniu. Było jeszcze ciemno, kiedy opuścił komnatę i boso poszedł do swojego gabinetu. Towarzyszyli mu Ib i Kasa. Nie myślał o niczym, co jakiś czas zastanawiał się tylko, czy już przekroczył granicę szaleństwa. Wiedział, że jeżeli zacznie myśleć, stanie na krawędzi przepaści, której głębokość przyprawiała go o zawrót głowy. Zatrzymał się przed jednym z wielkich dzbanów z zimną wodą, stojących przy wyjściu do ogrodu, i zanurzył w nim głowę. Potem otrząsnął wodę z włosów i poszedł dalej. U drzwi gabinetu odwrócił się do Iba. – Chcę podyktować ci dwa listy – powiedział. – Jeden do Nubnofret, a drugi do faraona. Sam je zredagujesz i poprawisz, ponieważ ja nie mam na to czasu. Powiadom ich o śmierci Horiego i rozpoczęciu okresu żałoby. Powiedz Nubnofret, że... – Umilkł i zamyślił się głęboko. – Nie, napisz, że błagam, aby wróciła do domu. Ib skinął głową i oddalił się. Chamuaset przywołał gestem Kasę. – Zamierzam odprawić rytuał magiczny – rzekł. – Chcę, abyś mi asystował, ale nie wolno ci się odzywać. Rozumiesz? Otworzył drzwi do gabinetu i obaj weszli do środka. – Panie, nie jestem nawet początkującym magiem – powiedział Kasa i Chamuaset usłyszał strach w jego głosie. – Nie zostałem oczyszczony. Moja obecność może jedynie utrudnić przeprowadzenie ceremonii. Chamuaset otwierał już skrzynie i unosił wieka szkatułek. – Ja też nie zostałem oczyszczony – odparł. – Nie martw się. A teraz milcz. Kasa usłuchał bez dalszego sprzeciwu. Czy naprawdę chcesz to zrobić? – spytał podstępny głos w umyśle Chamuaseta. Teraz przynajmniej coś masz, dumny książę, a kiedy ich zniszczysz, nie zostanie ci nic. Poza tym Nanefer-ka-Ptah sam jest wielkim magiem. Co będzie, jeżeli wyczuje twoje intencje i stawi ci opór? Nie sądzisz chyba, że sztuka magii zmieniła się na przestrzeni lat, które minęły od jego poprzedniego życia? Jesteś nieczysty i osłabiony przez pożądanie. Czy wykrzeszesz z siebie potrzebną energię duchową? Zamknij lepiej skrzynie i wróć do łoża. Weź ją w ramiona, bo bez niej twoja żądza nigdy nie zazna nasycenia. Jęknął cicho, skończył wybierać potrzebne przedmioty i zaniósł je do centralnej komnaty. Na samej górze stosu spoczywał zwój Thota i zwoje przywiezione przez Horiego z Koptos. – Posłuchaj mnie uważnie – zwrócił się do Kasy. – Potrzebna mi będzie odrobina sody. Znajdziesz ją w kuchni, upewnij się jednak, czy jest świeża. Przynieś też dużą misę wody z Nilu, dwa kawałki nowego płótna, dzban oliwy i moje białe sandały. Mam tu kadzidło i mirrę. Postaraj się nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi i pospiesz się. Czy mam powtórzyć listę potrzebnych rzeczy? Kasa potrząsnął głową. – Nie, panie. – To dobrze. Przynieś także brzytwę. Będziesz musiał mnie ogolić. Kiedy drzwi zamknęły się cicho za służącym, Chamuaset sięgnął po zwój Thota. Był teraz pewien, że Hori nie odkopał wejścia do grobu, aby zabrać zwój z ręki zmarłego. Zwój Thota po prostu wrócił do Chamuaseta, by stać się jego przekleństwem i nic już nie mogło tego zmienić. Niewykluczone, że w podobny sposób trafił w ręce Nanefer-ka-Ptaha. Być może przechodził z rąk jednego zdemoralizowanego maga do następnego, wlokąc z sobą straszliwą klątwę. Chamuaset zmusił się, aby go rozwinąć i wniknąć w mroczną tajemnicę. Potem odłożył papirus i zaczął czytać teksty spisane ręką Antefa. Chciał poznać każdy szczegół historii, która przyniosła śmierć jego synowi. Myśli znowu zaczęły krążyć wokół Horiego, lecz ogromnym wysiłkiem woli skupił się na czekającym go zadaniu. Skończył czytać i odłożył zwoje na miejsce. Tymczasem wrócił Kasa, prowadząc ze sobą młodego służącego, który postawił na stole dużą misę wody, skłonił się i wyszedł. Kasa położył obok pozostałe rzeczy i stanął wyprostowany, czekając na rozkazy. Zachowywał się spokojnie, lecz Chamuaset wyczuwał szalejącą w jego sercu burzę niepokoju i wątpliwości. Dzięki bogom za Nubnofret, która potrafiła doskonale wyszkolić służbę, pomyślał. Kasa na pewno się nie załamie. – Najpierw mnie ogolisz – powiedział. – Całe moje ciało, od stóp do głów. Nie wolno ci zostawić ani jednego włosa. Położył się na posadzce, czekając aż sługa zgoli wszystkie włosy porastające jego ciało. Próbował uspokoić się i osiągnąć skupienie, jakiego wymagała ceremonia. Zaczął odmawiać modlitwy oczyszczające. – Teraz obmyj mnie wodą z Nilu – rozkazał, kiedy Kasa skończył. – Użyj do tego celu kawałka płótna. Potem jeszcze raz przemyj mi ręce, pierś i stopy. Gdy otworzę usta, umyj je od wewnątrz. I pamiętaj: nie odzywaj się ani słowem. Kasa pewnymi, szybkimi ruchami obmył ciało Chamuaseta. Na zewnątrz nadal panowały ciemności i nic nie zapowiadało nadejścia świtu. Chamuaset miał wrażenie, że minęły całe wieki od chwili, gdy rozmawiał z Antefem, a potem pobiegł do stopni wodnych i zobaczył... zobaczył... Poczuł dotyk szorstkiego płótna na podeszwach i zaintonował towarzyszącą rytuałowi oczyszczenia pieśń. – Moje stopy obmyte są na brzegu jeziora boga... Otworzył usta i zamknął oczy, pozwalając, aby Kasa wytarł mu podniebienie, język i zęby. – Słowa, które wydobędą się z moich ust, będą teraz czyste – powiedział. – Zapal kadzielnicę i podaj mija. Komnatę wypełnił aromatyczny, szary dym. Znajomy, kojący zapach sprawił, że napięte dotąd mięśnie nagle się rozluźniły. Jestem kapłanem, pomyślał, a więc po oczyszczeniu mogę stanąć pośród bogów. – Weź teraz olej i wylej mi go na głowę – polecił. Słodki, gęsty płyn ściekł powoli na kark i spłynął wzdłuż kręgosłupa. Potrzebne słowa zaczęły same pojawiać się w jego umyśle, mógł więc zachować poczucie rzeczywistości i nie myśleć o tym, co miało się zdarzyć. – Otwórz słoiczek z maścią – powiedział, a kiedy Kasa mu ją podał, posmarował nią czoło, klatkę piersiową, brzuch, dłonie i stopy. – Teraz soda – rzucił i sługa podsunął mu czarkę z sodą. Chamuaset umieścił szczyptę sody za uszami i na języku. – Okryj mnie płótnem – polecił. Gdy Kasa narzucił mu na ramiona oślepiająco białą tkaninę, Chamuaset odetchnął z ulgą. Był teraz całkowicie oczyszczony i bezpieczny. – Sandały – powiedział i Kasa natychmiast włożył mu je na stopy. – Otworzysz teraz słoik z zieloną farbą, który postawiłem na biurku, i narysujesz nią symbol Maat na moim języku. Kasa drżącą ręką sięgnął po pędzelek i farbę i spełnił polecenie swego pana. – Znajduję się teraz w komnacie dwóch Maat, dwóch prawd porządku kosmicznego i ludzkiego – wyrecytował cicho Chamuaset. – Jestem w stanie równowagi. Musiał się spieszyć. Zwrócił się twarzą w kierunku wschodnim i rozpoczął ceremonię połączenia się z bogami. – Jestem wielki, jestem nasieniem zrodzonym z boga. Jestem wielkim magiem, synem wielkiego maga. Mam wiele imion i wiele postaci, jestem w każdym bogu... Recytował przewidziane w rytuale formułki wiedząc, że skupił na sobie uwagę bogów. Obserwowali z zaciekawieniem, lecz gdyby zapomniał jakiegoś słowa lub się pomylił, odwróciliby się od niego i w jednej chwili straciłby władzę, jaką nad nimi zyskał. Już wcześniej postanowił, że nie zwróci się do Thota. Thot go opuścił. Nie dał mu najmniejszej szansy na naprawienie zła, które wyrządził. Nie, nie zwróci się do Thota, lecz do Seta. Właśnie jego nakłoni do wypełnienia swojej woli. Set był dotąd dla niego jedynie wspomnieniem dawnych, przesiąkniętych okrucieństwem czasów, kiedy królowie Egiptu padali pod nożami kapłanów Seta, a ich krew wsiąkała w egipską ziemię. Zawsze gardził chłodną wyniosłością Seta, jego nieprzewidywalną, niemożliwą do opanowania niezależnością. Doskonale wiedział, że dopełniając tego rytuału odda się w ręce Seta i do końca życia zwiąże się z bogiem, którego pogardliwie nazywał wielbicielem chaosu. Ale ze wszystkich bogów tylko Set nie będzie sprzeciwiał się fizycznej i duchowej destrukcji, jaką zamierzał sprowadzić na swoich wrogów. Proces połączenia dobiegł końca. Chamuaset przykuł uwagę bogów i stanął wśród nich. Teraz mógł przemówić do Seta. – Do ciebie zwracam się, Secie, patronie niepokoju i burz, bogu o rudych włosach i wilczej twarzy! – zawołał. – Wysłuchaj mnie, wysłuchaj mego błagania, bo jestem tym, który zna twoje ukryte imię! Przerwał, świadomy, że w komnacie zaległa cisza. Płomień lampy znieruchomiał, drobne prądy powietrzne znikły bez śladu. Po twarzy i plecach Chamuaseta spływał zimny pot. Bóg słuchał go. Chamuaset musiał jeszcze wyśpiewać formułę, którą każdy mag osłaniał się przed gniewem przywoływanego boga. – Nie ja wypowiadam te słowa, lecz magiczna siła, która wstąpiła we mnie, aby zaatakować mych wrogów. Cisza pogłębiła się. Przerywał ją tylko szybki, urywany oddech Kasy, stojącego za plecami Chamuaseta. – Jeżeli nie usłuchasz moich słów, zetnę głowę hipopotamowi na dziedzińcu twojej świątyni – ciągnął Chamuaset. – I owinę cię w krokodylą skórę, ponieważ znam twoje tajemne imię. – Zawiesił głos, aby napełnić płuca powietrzem. – Twoje imię brzmi: „Dzień-w- którym-kobieta- porodziła-syna”! – Wykrzyknął je cztery razy. Był całkowicie opanowany, chociaż mokre od potu płótno przykleiło mu się do pleców. Dotąd posługiwał się tymi zaklęciami jedynie w celu pełnienia dobra i był równie przestraszony jak Kasa. – Jestem Setem, jestem Setem, jestem Setem, jestem Setem! – zawołał triumfalnie. – Jestem tym, który rozdziela to, co zostało zjednoczone. Jestem tym, który ma siłę i moc, jestem Setem, Setem, Setem! Dym z kadzidła, który jeszcze przed chwilą wisiał pod sklepieniem w postaci szarej chmury, zawirował teraz wokół niego. Lampa zamigotała, zerwał się wiatr. – Kasa, weź wosk ze szkatułki i ulep z niego trzy figurki – powiedział. – Nie muszą być kształtne, wystarczy, jeżeli widać będzie głowę, tułów, ręce i nogi. Dwie powinny mieć męskie członki. Kasa potykając się ruszył w stronę stołu. Białka jego oczu lśniły dziko w półmroku. Chamuaset wziął czysty papirus i zielonym tuszem zaczął wypisywać na nim imiona Nanefer-ka- Ptaha, Ahure i Merhu, oraz imię przodka Nanefera. Powinien również zapisać imiona rodziców Nanefera, ale ich nie znał. Kiedy skończył, woskowe figurki były gotowe. Chociaż prymitywne, przypominały postacie ludzkie. Chamuaset wziął teraz leżący na blacie nóż z kości słoniowej, wykonany z okazji jego inicjacji. Na ostrzu wyrzeźbiona była podobizna Thota, jego patrona. Thot przestał być moim patronem, pomyślał ponuro. Kiedyś był także patronem Nanefera, lecz Set jest potężniejszy, bardziej dziki. Set zmiażdży ich swoimi ostrymi białymi kłami i wypluje jak niejadalne resztki mięsa. Czubkiem noża wyciął imiona na głowach lalek. – Obwiąż każdą z nich czarną nitką – rozkazał, a potem ułożył je na papirusie. – Oto zaklęcie, które da mi władzę nad losem Nanefer-ka-Ptaha, Ahure i Merhu na tym świecie i w zaświatach – wyrecytował, czterokrotnie powtarzając formułkę. – Jestem wielki, jestem synem wielkiego, jestem płomieniem i synem płomienia, jestem tym, któremu oddano głowę po ścięciu. Ale głowy moich wrogów zostaną ścięte raz na zawsze. Nie uda się ich odzyskać, ponieważ ja jestem Setem, panem ich cierpienia. – Przerwał na chwilę. Poczuł, że jest całkowicie skoncentrowany. Przepełniały go pewność i moc. – Zostaną zniszczeni, zjedzą ich robaki, zgniją i będą cuchnąć. Ich ciała ulegną rozkładowi. Przestaną istnieć, utracą siłę, ich energia zniknie, ich oczy sczernieją, uszy przestaną słyszeć, języki mówić, a włosy zostaną ścięte. Ich ciała przestaną istnieć raz na zawsze, ponieważ ja jestem Setem, panem bogów. Nanefer, Ahure i Merhu już tkwili w sieci czarów. Chociaż żyli, pozbawieni byli sił do walki i nie mogli uniknąć przeznaczenia. Jednak zniszczenie ich ciał nie wystarczało. Chamuaset wiedział, że nie będzie bezpieczny, dopóki nie unicestwi ich ka. Żeby wymazać je z kart wszechświata, musiał zmienić ich imiona. Imię jest rzeczą świętą. Jeżeli przetrwa, bogowie odnajdą noszącą je osobę, rozpoznają ją i zaproszą do swego królestwa, a może nawet pozwolą jej wrócić do swego ciała. Na samą myśl o tym Chamuaset poczuł zimny dreszcz. Wiedział, że teraz nie wolno mu się zawahać, a przede wszystkim nie wolno mu się bać. Odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy. – Jestem Setem, którego zemsta jest sprawiedliwa – wychrypiał. – Z imienia Nanefer-ka- Ptaha usuwam imię Ptaha, stwórcy świata, aby pozbawić mojego wroga mocy tego boga. Z imienia Ahure usuwam imię Re, boga życiodajnego słońca, aby pozbawić mojego wroga mocy tego boga. Z imienia Merhu usuwam imię Hu, boskiej mowy i języka Ptaha, aby pozbawić mojego wroga mocy tego boga. Teraz zmieniam ich imiona. Ptah-go-nienawidzi, Re- ją-spali, Hu- rzuci-na-niego-klątwę. To, co pozytywne, staje się negatywne, a negatywne staje się unicestwieniem. Umrzyjcie po raz drugi! Umierajcie, umierajcie, umierajcie! Podszedł do stołu i leżących na nim figurek, lecz w tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi. – Chamuasecie, wiem, że tam jesteś – posłyszał glos Tabubu. – Co robisz? Znieruchomiał, a Kasa wydał zdławiony okrzyk. Chamuaset uciszył go gwałtownym gestem, przerażony, że zaklęcie straci moc w najważniejszym momencie. Kasa z trudem przełknął ślinę i skinął głową. – Próbujesz rzucić klątwę, prawda, kochany? – dobiegł zza drzwi głos Tabubu. Chamuaset słyszał, jak jej paznokcie drapią powierzchnię drzwi. – Daj spokój. Pozwól, abym uczyniła cię szczęśliwym. Żadna kobieta nie da ci takiej rozkoszy jak ja. I cóż w tym złego? Chcę tylko żyć, chcę tego samego, czego pragną wszyscy. Czy można mnie za to winić? – Mówiła coraz głośniej i udręczony Chamuaset zdał sobie sprawę, że jest bliska histerii. – Ledwo otworzyłam oczy i zobaczyłam, że nie ma cię przy mnie, zrozumiałam, co czynisz. Wyczułam to. Próbujesz się nas pozbyć. Och, okrutny Chamuasecie! Twoje wysiłki są daremne. Thot cię opuścił. Twoje słowa nie mają mocy. Thot... Urwała. Słyszeli teraz, jak za wszelką cenę stara się otworzyć drzwi. Potem zapadła cisza. Chamuaset widział oczyma wyobraźni, jak Tabubu przyklęka na podłodze, odrzuca z twarzy splątane włosy, ciaśniej owija się szatą i myśli intensywnie. – Nie, to nie Thot – podjęła słabym głosem. – Oczywiście że nie... To Set, prawda? Set, bóg twojego ojca. Set, którego rude włosy odziedziczyła wasza rodzina. O, bogowie! – Nagle na drzwi spadł gwałtowny deszcz szybkich uderzeń. – Chamuasecie, kocham cię! – krzyknęła. – Uwielbiam cię! Nie rób tego, proszę! Tak się boję! Pozwól mi żyć! Chamuaset poczuł dziwną suchość w ustach i odwrócił się do stołu, próbując znaleźć choć odrobinę potrzebnej mu śliny. Tabubu nadal krzyczała i szlochała, tłukąc i kopiąc grube drzwi, przerażona i oszalała ze strachu. Chamuaset z wysiłkiem splunął na papirus i na każdą figurkę z osobna. – Anatema! – powiedział. W korytarzu zapadła cisza. – O, bogowie, nie! – krzyknęła Tabubu. – To boli, Chamuasecie! Przestań, błagam! Chamuaset ostrożnie położył figurki i papirus na posadzce, po czym rozgniótł je stopą na placek. Z gardła Tabubu wydobył się okropny, gulgoczący dźwięk. Kasa zatkał sobie uszy i osunął się na ziemię. – Nie pozostanę martwa, o, nie! – wrzasnęła Tabubu. – Wrócę po ciebie, ty szakalu, bo nie można odwrócić działania zwoju Thota! – Można – szepnął Chamuaset. – Anatema, Tabubu. Anatema. Przyklęknął na kolano i nożem z kości słoniowej rozciął resztki figurek i papirus. Potem wziął misę, wylał z niej wodę, wytarł ją kawałkiem płótna i wrzucił do niej zdeformowane lalki i papirus. Następnie sięgnął po lampę i starannie podpalił zawartość misy. Papirus zapłonął mocnym płomieniem, a wosk natychmiast zaczął się topić. – Anatema – po raz ostatni wyszeptał Chamuaset. Tabubu krzyczała wysokim, nieludzkim głosem. Słyszał, jak wije się na podłodze, tłukąc w nią pięściami i nogami. Stopiony wosk utworzył małą kałużę na dnie misy, zaś z papirusu pozostała garstka czarnego popiołu. Chamuaset rozpłakał się. Miałem szczęście, pomyślał, ocierając łzy wywołane ostrym zapachem spalonego papirusu i dymem kadzidła. Moje zaklęcie nie zawiodło. Set spełnił moją wolę, ale już podnosi głowę i patrzy na mnie swoim czarnym, bezlitosnym, wilczym okiem. Nie sądzę, aby kiedykolwiek zdjął ze mnie to kamienne spojrzenie. Uświadomił sobie, że wokół niego zapadła cisza. Otarł twarz płótnem okrywającym ramiona, rzucił je na ziemię i sięgnął po przepaskę, którą zdjął przed przystąpieniem do rytuału. Ktoś musiał usłyszeć te szalone wrzaski, pomyślał. Za chwilę korytarz wypełni się strażnikami, którzy znajdą... Co znajdą? Rozejrzał się dokoła. Komnata przesiąknięta była zapachem kadzidła, potu i mirry, którą namaścił ciało. Lampa zgasła, lecz mimo to dokładnie widział bladą jak ściana twarz swojego sługi. – Otwórz drzwi – polecił. Służący patrzył na niego w otępieniu. – Co tu się wydarzyło? – wyszeptał. – Co uczyniłeś, panie? – Pozbyłem się straszliwego zła – wyjaśnił ze znużeniem. – A teraz muszę nauczyć się żyć z jeszcze większym. Później przemówię do wszystkich mieszkańców tego domu, ale na razie otwórz drzwi. Kasa dotarł do drzwi i znieruchomiał z dłonią na klamce. – Panie, tajemne imię Seta... – zaczął i urwał. – Brzmi tak, jak je wypowiedziałem – odparł Chamuaset. – Nie próbuj go jednak używać, przyjacielu. Nie znają go nawet asystenci magów. Gratuluję ci odwagi. Kasa otworzył drzwi. Tabubu leżała skulona twarzą ku drzwiom, z jedną ręką na progu. Skóra na dłoniach, kolanach i stopach zdążyła już popękać, lecz wyzierające spod niej ciało było suche, sine i pozbawione krwi. Korytarz wypełniał odór gnijącego mięsa. Kasa zaczął wymiotować. Chamuaset uklęknął i odgarnął włosy z jej twarzy. Miała szkliste i pozbawione wyrazu oczy, a spomiędzy skurczonych warg wyzierały drobne zęby. Wydawało mu się, że zwłoki już puchną i wiedział, że musi się spieszyć. Biegli już ku niemu żołnierze, ktoś w głębi domu krzyczał głośno. Chamuaset podniósł się i wyprostował. Dowódca oddziału stanął przed nim, osłupiały, lecz Chamuaset nie chciał niczego wyjaśniać, przynajmniej na razie. Ciąży nade mną coś więcej niż klątwa, pomyślał, bo nadal ją kocham i pragnę. Jest to straszne, przeciwne naturze pożądanie i żadna znana mi siła nie uwolni mnie od tego brzemienia. – Wynieście ją do ogrodu – rzucił krótko. – Ameku, jesteś tam? Dowódca straży przedarł się przez tłum i stanął przed swym panem. – Weź sześciu ludzi i idź z nimi do domu Siseneta na wschodnim brzegu. Znajdziecie tam dwa ciała, Siseneta i jego syna. Przenieście je tutaj i przygotujcie stos. Potem przyjdź do mnie. Żołnierze zaczęli szeptać między sobą, lecz Amek skłonił się, rzucił krótki rozkaz i wyszedł. Chamuaset po raz ostatni spojrzał na ciało Tabubu i wsparty na ramieniu Kasy ruszył powoli do swoich komnat. Po drodze, mijając wejście do nowego apartamentu Tabubu w północnym skrzydle, odwrócił wzrok. Dotarłszy do sypialni, odesłał Kasę na spoczynek i usiadł na brzegu łoża. Czarka, z której piła Tabubu, stała jeszcze na stole. Na pościeli pozostał zarys jej ciała, na miękkiej poduszce kształt głowy. Chwycił poduszkę i zaczął kołysać się z nią w tył i w przód, nie ocierając płynących obficie łez. Jakiś czas później sługa powiadomił go o przybyciu Ameka. Nieprzytomny ze zmęczenia odłożył poduszkę i wyszedł na spotkanie dowódcy. – Wykonałem rozkaz – powiedział Amek. – Ciała były w domu. Sisenet siedział przy stole w swojej komnacie. W jednej dłoni trzymał woskową lalkę, w drugiej żądło skorpiona. Młodzieniec zwany Horminem zmarł we własnym łożu. Chamuaset skinął głową, lecz Amek nie odchodził. – W czasie mojej żołnierskiej służby widziałem wiele trupów, panie – powiedział – ale ci ludzie nie wyglądali na świeżo zmarłych. Ich ciała były opuchnięte i cuchnące, zaś ręce i nogi sztywne. Nie rozumiem tego. – Ja rozumiem – odparł Chamuaset. – Obaj umarli dawno temu. Każ złożyć ciała na stosie i powiedz żołnierzom, aby zrobili to jak najszybciej. – Ależ książę, jeżeli ich spalisz, jeżeli nie zostaną zabalsamowani, bogowie nigdy ich nie odnajdą – zaprotestował Amek. – Pozostaną jedynie ich imiona, a te są wątłą nicią, łączącą nas z bogami. – To prawda – przyznał Chamuaset, nie wiedząc, czy powinien płakać, czy śmiać się. – Zaufaj mi jednak. Takie są wymogi magii, nie staraj się tego pojąć i nie myśl o tym. Amek skłonił się i pospieszył do ogrodu, Chamuaset zaś udał się do komnat Szeritre. Tym razem nie prosił, aby pozwolono mu wejść. Bez słowa minął Bakmut i wszedł do sypialni córki. Szeritre nie spała, lecz leżała jeszcze w łożu. Zmrużyła oczy i usiadła wyprostowana. – Nie jesteś tu mile widziany, ojcze – powiedziała lodowatym tonem. Obrzuciła go uważnym spojrzeniem. Wiedział, jak wygląda. Cały pokryty był olejem, na szyi widniały drobiny sody, pierś pokrywała ciemna maść, był mokry od potu i miał brudne dłonie. Szeritre opuściła nogi na podłogę. – Rzucałeś czary... Och, ojcze, co zrobiłeś? – Hori nie żyje – powiedział, z trudem wydobywając głos z gardła. Skinęła głową. – Wiem. Dlaczego jesteś taki zdziwiony? – Jej głos drżał. – Nie chcę z tobą więcej o tym rozmawiać. Jestem w żałobie. Przynajmniej ja go kochałam. Jeżeli ta suka zacznie udawać smutek, którego wcale nie czuje, zabiję ją własnymi rękami. W odpowiedzi podniósł z krzesła jej pelerynę. – Włóż ją, Szeritre – powiedział. – To rozkaz. Jeśli mnie nie posłuchasz, sam wyniosę cię na zewnątrz. Obiecuję ci, że po pogrzebie Horiego nie będziesz musiała oglądać mojej twarzy. Przez chwilę patrzyła na niego podejrzliwie, potem wyrwała mu z dłoni pelerynę i zarzuciła ją sobie na ramiona. Razem wyszli do ogrodu wypełnionego łagodnym światłem wczesnego poranka. Wiedział, co Szeritre zobaczy, nie zamierzał jednak jej tego oszczędzać. Kiedy wyszła za kolumn, odsunął się, aby mogła wszystko dokładnie widzieć. Dopiero po chwili zrozumiała, co ma przed sobą. Na stosie suchych, połamanych gałęzi leżały trzy sztywne, powykręcane ciała. Szeritre wciągnęła głęboko powietrze i powoli, jak we śnie, podeszła bliżej. Chamuaset szedł tuż za nią. Dwa razy obeszli stos, zatrzymując się na krótko, aby Szeritre mogła zajrzeć w pożółkłą, pustą twarz Merhu. Dopiero potem odwróciła się i stanęła przed ojcem. – Ty to zrobiłeś – powiedziała. – Tak. Hori miał rację. Chcę, abyś pozostała tu ze mną, dopóki nie spłoną. Twarz Szeritre nie zmieniła surowego, obojętnego wyrazu. – Dla Horiego jest już za późno – stwierdziła. – Gdybyś mu uwierzył i użył odpowiednich zaklęć, może żyłby teraz. – Gdybym mu uwierzył, gdybym nie włamał się do grobowca, gdybym nie skradł zwoju, do którego nie miałem prawa, gdybym nie zaczął szukać tajemniczej Tabubu... – Przywołał gestem Ameka. – Podpalaj! Utkwił wzrok w płomieniach, czując nienawiść do siebie i do bogów. Ciała syczały i trzaskały w ogniu. Szeritre stała w milczeniu. Drgnęła tylko raz, kiedy ścięgna naprężyły się pod wpływem wysokiej temperatury i zwłoki zaczęły podskakiwać i podciągać kolana w groteskowej parodii życia. Kiedy ogień przygasł, a ze stosu pozostała tylko kupka rozżarzonego popiołu i poczerniałe kości, Szeritre ponownie odwróciła się do Chamuaseta. – Nigdy nie zapomnij, że to twoje dzieło – rzekła, lecz w jej oczach nie dostrzegł litości, ani wyrzutu. – Uszanuj moje pragnienie odosobnienia, bo w przeciwnym razie opuszczę ten dom. Wybór należy do ciebie. Nie czekając na odpowiedź odeszła, pełna godności, wyniosła jak królowa, otulona powiewającą na wietrze białą szatą. Słudzy zbili się w przerażoną gromadkę na skraju ogrodu, zapomniawszy o swoich obowiązkach, lecz Chamuaset nie był w stanie do nich przemówić. Zawrócił ku skąpanemu w słońcu domowi. Wydawało mu się, że słyszy, jak Nil pluszcze wesoło, spiesząc ku Delcie. Zastanawiał się, czy nie wrzucić zwoju do ognia, wiedział jednak, że nie miałoby to żadnego znaczenia, bo i tak pojawiłby się w skrzyni. Tak więc zostałem wreszcie właścicielem zwoju Thota, pomyślał gorzko, wchodząc w rzucany przez kolumny cień. Spełniło się moje marzenie. Zostałem przeklęty w dniu narodzin, lecz nic o tym nie wiedziałem. Mój syn nie żyje, żona odeszła, a córka skazała się na odosobnienie. Co pocznę z latami, które mam przed sobą? Jak będę żył w tym domowym grobowcu, jak zdobędę się na to, aby codziennie kłaść się do białej trumny, jaką stało się moje łoże? O czym będę myślał podczas bezsennych nocy, w ponurej, oskarżającej ciszy? Przywołał Kasę i powoli przekroczył próg domu. Epilog Chwała niech będzie Thotowi, Wezyrowi, który feruje wyroki, Który zwycięża zbrodnię, Który przypomina wszystko, co uległo zapomnieniu, Który jest pamięcią czasu i wieczności, Którego słowa wymagają wiecznego posłuszeństwa. Z trudem odwrócił głowę, rozglądając się za wodą. Poza słabym kręgiem światła, rzucanego przez nocną lampę, komnata tonęła w mroku i w tej ciemności ktoś oddychał ciężko, nierówno, z wyraźnym trudem. Dopiero po pewnym czasie uprzytomnił sobie, że to on sam. Wreszcie umieram, pomyślał spokojnie. Moje płuca zgniły od wdychania zatęchłego powietrza w grobowcach. Zbyt wiele ich otwierałem, ogarnięty entuzjazmem młodości, zaglądałem do zbyt wielu sarkofagów. Ale w ciągu ostatnich dwudziestu lat ani razu nie zakłóciłem spokoju zmarłych. Nie uczyniłem tego od... od odkrycia tamtego miejsca w Sakkarze. Poczuł nagle, jak jego pierś ściska żelazna obręcz i przez chwilę z szeroko otwartymi ustami walczył o następny oddech. W końcu napięcie ustąpiło i znowu usłyszał rzężenie. Gdzie oni są, pomyślał z przerażeniem i gniewem. Kasa i Nubnofret powinni być tutaj z kapłanami, powinni podawać mu wodę i podsuwać łagodzące cierpienie leki, tymczasem komnata była ciemna, ciemna i pusta. Jestem sam. Nubnofret nie dba o to, co się ze mną dzieje, lecz Kasa... Kasa ma obowiązek o mnie dbać. – Kasa! – wychrypiał. – Chce mi się pić! Nikt mu nie odpowiedział. Poruszyły się tylko cienie, głębokie i powolne, jak obrazy dna rzeki, widziane w zimnym blasku księżyca. Księżyc, pomyślał. Księżyc należy do Thota, ale ja nie. Od dawna należę do Seta, lecz gdzież on jest, dlaczego nie ma go przy mnie w tych ciężkich chwilach? Na chwilę skoncentrował się na swoim oddechu, który odbijał się echem od niewidzialnych ścian i otulonego mrokiem sklepienia, lecz wkrótce usłyszał także i inne dźwięki. Zapomniał o swoich płucach i zapatrzył się w ciemność, lekko marszcząc brwi. W komnacie kryły się jakieś zwierzęce kształty, niewyraźne i futrzaste, o wygiętych kręgosłupach. Nagle nikły błysk światła odbił się w czyimś oku, dużym i okrągłym, i Chamuaset zdał sobie sprawę, że w komnacie są pawiany. Widział je teraz dokładnie – poszczekiwały cicho i w typowy dla siebie sposób drapały się po brzuchu i narządach płciowych. Przyglądały mu się bez śladu zaciekawienia. Chamuaset wpadł w złość. Co robią tu pawiany? Dlaczego Kasa ich nie przepędził? Dopiero wtedy zauważył, że małpy mają złote obroże na szyjach, a przyczepione do nich łańcuszki, które w przyćmionym świetle wydawały się brązowawe, zbiegają się w tym samym miejscu. Ogarnął go lęk. Przestał oddychać, zakrztusił się i znowu z trudem wciągnął haust powietrza. – To moje pawiany, Chamuasecie – odezwał się z ciemności spokojny głos. – Pomagają słońcu dźwignąć się nad horyzont. Zapowiadają świt. Ale dla ciebie świt już nie nadejdzie. Tej nocy umrzesz. Mógł swobodnie oddychać, choć nie wiedział, jak to możliwe. Chwytając powietrze, błogosławione, życiodajne powietrze, dźwignął się w górę i usiadł na łożu. – Kim jesteś? – zapytał ostrym tonem. – Pokaż mi się! Ale w głębi duszy wcale nie pragnął, by właściciel tego dziwnego, nieludzkiego głosu mu się pokazał, i z niepokojem patrzył, jak ciemność rozrzedza się i rozstępuje przed ludzką postacią, która powoli zbliża się do łoża. Z krzykiem rzucił się do tyłu, ponieważ człowiek ten miał długi, zakrzywiony dziób i małe oczka ibisa. – Czas przywołać wspomnienia – przemówiła postać, człowiek-bóg, pochylając się nad nim. – Co prawda ty nigdy nie zapomniałeś, chociaż bardzo się starałeś. Set i ja wielokrotnie rozmawialiśmy o tobie. Długo byłeś jego wiernym sługą, lecz teraz przyszedłem, abyś wrócił do mnie. – A więc nie otrzymałem przebaczenia – powiedział tępo Chamuaset. – Minęło już ponad dwadzieścia lat od tamtego strasznego dnia, kiedy oddałem się w ręce Seta. Dwadzieścia lat... Szeritre nadal snuje się po domu jak cichy, nieśmiały duch, a Nubnofret ukryła się za tarczą licznych obowiązków. Moja żona przebaczyła mi, ale nie zapomniała. Co roku podczas Święta Doliny składamy we troje ofiary u grobu Horiego i odmawiamy modlitwy za zmarłych, lecz nawet ten smutny obrządek nie potrafi zbliżyć nas do siebie. – Zakręciło mu się w głowie i zamknął oczy. Kiedy je otworzył, Thot stał tam, gdzie poprzednio. Wydawało się, że na coś czeka. – Jeśli zaś chodzi o mnie – ciągnął Chamuaset – to od lat jestem czcicielem Seta. Napełniłem jego skrzynie złotem i codziennie korzę się przed jego obliczem. Składam mu mroczne ofiary, których pragnie. Wyczuwam jego obecność w pożywieniu, w nozdrzach, niczym smak i odór jakiejś gnijącej bestii, której zwłoki ukryto w moim domu. A jednak nie narzekam i posłusznie oddaję mu cześć. Codziennie zadaję sobie pytanie: Czy dług został już spłacony? I codziennie słyszę w sercu przeczącą odpowiedź. – Chamuaset utkwił spojrzenie w spokojnej twarzy boga. – Czy taki dług można kiedykolwiek spłacić? W oczach Thota błysnął wyraz rozczarowania. – Pytasz mnie, czy wybaczono ci, że wezwałeś na pomoc Seta, że ukradłeś zwój, czy też to, że w tak straszliwy sposób zemściłeś się na księciu Naneferze i jego rodzinie? – Pytam, czy wybaczono mi to wszystko! – wyrzucił z siebie Chamuaset, czując ostre ukłucie bólu w płucach. – Wezwałem Seta, ponieważ ty mnie zdradziłeś. Ukradłem zwój, kierowany chciwością i monstrualną niewiedzą, za które nie mogę przecież odpowiadać. A moja zemsta... moja zemsta... Cóż mi po niej, skoro nigdy nie przestałem pragnąć tej kobiety? Chociaż wiem, że zniknęła z tego świata i z następnego, jakby nigdy nie istniała, pocę się i jęczę, i nie mogę zasnąć, i oddałbym wszystko, aby poczuć jej skórę pod palcami, muśnięcie jej włosów na swojej twarzy, usłyszeć jej śmiech i ujrzeć, jak odwraca się ku mnie? Oto twoja zemsta, boże mądrości! Nienawidzę cię! – Bał się, lecz jednocześnie pełen był wściekłości. – Czciłem cię i służyłem ci przez całe moje życie, a ty w nagrodę zniszczyłeś moje życie i życie moich najbliższych. Uczyniłem to, co musiałem uczynić, i nie wstydzę się tego! – Mówisz o spłacie długów – odparł Thot, nieporuszony jego wybuchem. – O tym, co jestem ci winien za twoją wierną służbę, o tym, co ty jesteś winien Setowi za uwolnienie cię od klątwy, którą cię obłożyłem. Widzę jednak, że nadal jesteś dumny, książę Chamuasecie, i niczego nie żałujesz. A przecież źródłem wszystkich nieszczęść był twój wielki grzech, którego dziś, po latach cierpienia, nadal nie dostrzegasz. Nie stałeś się pokorniejszy. Ofiarą tego grzechu padł Hori, a także Ahure, jej mąż i syn. – Thot pochylił się nad Chamuasetem, którego ogarnął nagle lęk. – Jeżeli powiesz mi teraz, o jakim grzechu mówię, być może wszystko zostanie ci wybaczone. Bóg wyprostował się. Chamuaset skupił się na oddychaniu. Wciągnąć powietrze, zatrzymać je, wypuścić... Pawiany gadały do siebie w ciemności, a on rozpaczliwie szukał odpowiedzi, której domagał się Thot. Jaki grzech? Jaki grzech? Służyłem mu wiernie, pomyślał rozżalony. Czego jeszcze ode mnie chce? – Nie umiem nazwać tego grzechu, ponieważ nie wierzę, że on rzeczywiście istnieje – odezwał się wreszcie. – Uczyniłem wszystko, czego żądali bogowie, i starałem się spełniać ich wymagania. Czegóż jeszcze można chcieć? Thot pokiwał głową, a jego długi dziób zakołysał się nad twarzą Chamuaseta. Za nim pawiany zaczęły skakać niespokojnie, najwyraźniej czymś rozzłoszczone. Ucichły dopiero po dłuższej chwili. – Długi i powinności, wierna służba i zaklęcia – powiedział spokojnie. – Nic nie mąci bezruchu mrocznego jeziora twojej duchowej pychy, książę. Ani obowiązek, ani cierpienie. Nadal uważasz, że skoro służysz bogu, to należy ci się nagroda – anulowanie długu lub usunięcie bólu. Sądzisz, że kara, jaką ci wymierzono, nie jest sprawiedliwa. W ciągu tych lat nauczyłeś się tylko goryczy, książę. Zapadła cisza. Chamuaset wbił gniewny wzrok w ciemność. – Powiedz mi, Chamuasecie, czy gdybym dał ci szansę odwrócenia całego chaosu, jaki wywołałeś, usunięcia ze wspomnień wszystkich tych strasznych rzeczy, skorzystałbyś z niej? – spytał Thot. – Pomyśl spokojnie. Przyjąłbyś nauczkę, czy też wymazałbyś ją z pamięci? Chamuaset wpatrywał się w twarz boga. Thot czekał cierpliwie, białe pióra na czubku jego głowy drżały pod lekkim podmuchem wiatru, małe, czarne oczka były czujne, a równocześnie pełne dziwnego rozbawienia. Ta propozycja nie jest tak niewinna jak się wydaje, pomyślał Chamuaset. W spokojnym spojrzeniu Thota kryje się coś jeszcze, coś bezlitosnego... On się ze mnie śmieje! Powinienem dojrzeć w tym wszystkim coś, co by mnie uratowało, ale nie wiem, co to takiego. – Każesz mi znowu cierpieć – powiedział. – Zastawiłeś na mnie pułapkę. Opadł na poduszki i zamknął oczy. Gdyby mógł się cofnąć, wymazać moment, kiedy uniósł nóż, aby odciąć nim zwój Thota, przyszyty do martwej dłoni, wymazać wspomnienia, zmienić je w taki sposób, aby Hori był teraz potężnym księciem, żonatym, szczęśliwym, zadowolonym ze swej pozycji w kraju kwitnącym pod rządami Ramzesa, który starzał się, lecz nie umierał, aby Szeritre była żoną mężczyzny, który pokochał ją i docenił jej niezwykłe zalety, aby on sam mógł w spokoju dożywać swych dni u boku Nubnofret... Znowu zrobiło mu się duszno, lecz skinął głową. – Wysłucham twojej propozycji – oświadczył. Otworzył oczy i ujrzał, jak Thot wyciąga ku niemu zwój, przeklęty, złowrogi zwój, który przez wszystkie te lata leżał nietknięty w jego skrzyni. – Na jedną godzinę przywrócę ci siły – powiedział bóg. – Weź zwój, Chamuasecie. Za chwilę znajdziesz się w wielkiej sali pałacu faraona w Pi-Ramzes, pogrążony w rozmowie ze swoim przyjacielem Unneferem. Pamiętasz, kiedy to było? Zobaczymy, co się wydarzy. Zaczekam tu na ciebie. W Sali Sądu czas stoi w miejscu. Chamuaset wziął zwój. Trzymał go w dłoni po raz pierwszy od ponad dwudziestu lat, a jednak jego dotyk wydawał mu się znajomy i przez to straszny. Wspomnienia napłynęły wartką falą. Obrazy Tabubu, jego żądzy, jego ślepoty, zniszczenia, upadku jego moralności i uczciwości. – Nie mam dość siły... – wyszeptał. – Moje ciało... Lecz nagle usłyszał pijackie krzyki, śpiewy, dźwięki muzyki wybijające się ponad hałas i gwar wielkiej sali w Pi-Ramzes, a nozdrza wypełnił mu odór wina, spoconych ciał i więdnących kwiatów. Wszystko to w pierwszej chwili wydawało mu się odległe i niewyraźne, lecz w miarę jak koncentrował się na odgłosach uczty, czerpiąc z nich tak potrzebną energię, stawały się coraz głośniejsze i bliższe. Ze zdumieniem zorientował się, że stoi tuż przy wejściu do sali bankietowej, ze zwojem zatkniętym za pas. Bóg powiedział mu, że ma godzinę... Niespokojnie rozejrzał się dokoła, obejmując spojrzeniem nagie, wijące się tancerki, roześmianych gości i służących, przeciskających się wśród tłumu z tacami zastawionymi najrozmaitszymi przysmakami. Gdzie ja jestem, pomyślał. Gdzie wtedy byłem? Co robiłem? Nagle zauważył stojącego przy drzwiach Unnefera, którego poważna twarz miała nieco pompatyczny wyraz. Unnefer pogrążony był w rozmowie z wysokim, dobrze zbudowanym, przystojnym mężczyzną o aroganckiej, mocno umalowanej twarzy, lśniącym od klejnotów. To ja, pomyślał ze zdumieniem. Czy naprawdę byłem kiedyś taki przystojny, taki pewny siebie? Zaczął przeciskać się między gośćmi. Nikt nie zwracał na niego uwagi, chociaż wiedział, że ma na sobie tylko przepaskę. Po chwili stanął przed wyperfumowanym, ciemnowłosym nieznajomym. I właśnie wtedy, gdy mężczyzna wyciągnął czarkę w kierunku niewolnika, gestem polecając mu, by ją napełnił, Chamuaset dotknął jego ramienia i zrozumiał, jaką pułapkę zgotował mu bóg, i jego duszę przeniknął lęk, bowiem on sam, o tyle lat młodszy, odwracał się już w jego stronę. Było już jednak za późno. GALERIA POSTACI HISTORYCZNYCH I FIKCYJNYCH [Fabuła powieści oparta jest na staroegipskim opowiadaniu Setne, zachowanym na papirusie z III w. p. n. e. Na język polski przetłumaczył je Tadeusz Andrzejewski i wydał w zbiorze pt. Opowiadania egipskie, Warszawa 1958.] Ahure właściwie Ihuret (Ahuret) – postać fikcyjna. Małżonka i siostra maga Nanefer-ka- Ptaha. Opowiedziała Chamuasetowi-Setne historię zwoju i nieszczęść, jakie spadły na jej rodzinę. Amenhotep zwany Huja – burmistrz Memfis. Asetnofret – wielka małżonka Ramzesa II, którą została po śmierci jego ukochanej żony Nefertari. Była matką drugiego, czwartego i trzynastego syna oraz pierwszej córki Ramzesa II. Umarła około 34 roku panowania swego małżonka. Bint-Anat – pierwsza córka Ramzesa II i Asetnofret, podniesiona przez ojca do godności wielkiej małżonki, podobnie jak Meritamon i trzecia siostra, Nebettaui. Chamuaset – czwarty syn Ramzesa II i drugi syn Asetnofret, arcykapłan Ptaha. W imieniu ojca prowadził prace budowlane w okolicach Memfis, zbudował między innymi świątynię Ptaha i podziemne katakumby Serapeum, gdzie chowano święte byki Apisy. Restaurował budowle dawniejszych władców, otwierał ich piramidy i odnawiał inskrypcje. Dzięki wiedzy i działalności „archeologicznej” zyskał w późniejszych czasach reputację wielkiego maga, ale i człowieka naruszającego spokój zmarłych. Chamuaset-Setne – postać fikcyjna. Kapłan-sem (tytuł kapłański sem/setem został zniekształcony w późniejszym opowiadaniu). Poszukiwał magicznego zwoju Thota i wreszcie znalazł go w grobowcu wielkiego maga Nanefer-ka-Ptaha, w Sakkarze. Mimo przestróg maga zabrał zwój i wkrótce znalazł się pod nieodpartym urokiem pięknej nieznajomej, Tabubu. Gotów dla niej na wszystko, posunął się nawet do zabicia własnych dzieci, co na szczęście okazało się sennym koszmarem, z którego obudził się nagi i zawstydzony. Upomniany przez swego ojca, faraona, odniósł zwój do grobowca maga i na jego prośbę sprowadził z Koptos szczątki żony i syna. Hattusili III – król Hetytów, objął władzę po śmierci brata Muwatallego i odsunięciu od tronu bratanka Urhi-Teszuba. Jego córka przybyła do Egiptu i została małżonką Ramzesa II, przybierając imię Maathorneferure. Hor i – syn Chamuaseta i jego następca na stanowisku arcykapłana Ptaha w Memfis. Nie jest jednak pewne, czy chodzi o tego samego Chamuaseta, syna Ramzesa II. Kadaszman- Enlil II – król Babilonu. Maj – główny architekt Ramzesa II, pracował również dla jego następcy Merenptaha. Merenptah – trzynasty syn i następca Ramzesa II i Asetnofret. Merhu właściwie Merib – postać fikcyjna. Syn Nanefer-ka-Ptaha i Ahuret. Wpadł do Nilu i utonął w pobliżu Koptos. Meritamon – czwarta córka Ramzesa II i Nefertari. Podniesiona przez ojca do godności wielkiej małżonki. Muwatalli – król Hetytów. Stoczył z Ramzesem II bitwę pod Kadesz. Obie strony sobie przypisywały zwycięstwo, ale Hetyci, choć ponieśli wielkie straty, utrzymali miasto i zachowali wpływy w Syrii. Nanefer-ka-Ptah – postać fikcyjna. Książę i wielki mag, który zdobycie magicznego zwoju Thota, ukrytego w pobliżu Koptos, przypłacił śmiercią swego syna Merhu, żony Ahuret i własną w wodach Nilu. Ostrzegał Chamuaseta przed niebezpieczeństwem wynikającym z posiadania tego zwoju. Nefertari – ukochana wielka małżonka Ramzesa II, matka jego pierworodnego syna i kilkorga innych dzieci. Nosiła tytuł „Pani Obu Krain”. Ramzes poświęcił jej świątynię w Abu Simbel, gdzie czczona była obok bogini Hathor. Paser – wezyr Południa za czasów Setego I i Ramzesa II (co najmniej do 21 roku jego panowania). Był także arcykapłanem Amona w Tebach. Puduhepa – małżonka Hattusilego III, korespondowała z Nefertari po zawarciu traktatu pokojowego między Egiptem i Hetytami. Ramzes II (ok. 1279-1213 p. n. e.)-trzeci władca XIX dynastii Nowego Państwa, jeden z najbardziej znanych egipskich faraonów, najdłużej panujący i cieszący się najliczniejszym potomstwem (miał co najmniej 40 córek i 45 synów, z których dopiero trzynasty przeżył go i został jego następcą). W piątym roku panowania stoczył z Hetytami bitwę pod Kadesz. Mimo niejednoznacznego jej wyniku reliefy przedstawiające bohaterskie poczynania króla i nieszczęsny los jego wrogów ozdobiły wiele budowanych przez Ramzesa świątyń. Traktat pokojowy, który zakończył działania wojenne w Syropalestynie, jest pierwszym takim traktatem w historii ludzkości. Przyjazne stosunki między dwiema potęgami przypieczętowały małżeństwa Ramzesa z dwiema hetyckimi księżniczkami. Ramzes II był również niestrudzonym budowniczym: wzniósł między innymi nową stolicę w Delcie (Pi-Ramzes), słynne świątynie w Abu Simbel, świątynię grobową (Ramesseum) w Tebach Zachodnich oraz wiele innych. Pozostawił po sobie co najmniej 35 obelisków i setki rzeźb, nieraz kolosalnych rozmiarów. Ramzes – drugi syn Ramzesa II i Asetnofret. Nie przeżył ojca. Suti – przełożony skarbca. Tabubu – postać fikcyjna. Demoniczna piękność, która tak opętała Chamuaseta, że gotów był dla niej zabić swoje dzieci. Urhi-Teszub – książę o tym imieniu panował krótko jako Mursili III. Pozbawiony władzy przez swego stryja Hattusilego III i wygnany z kraju, nawiązał kontakt z Egiptem, licząc być może na pomoc w powrocie na tron. Nie pełnił tam jednak roli ambasadora.