11580
Szczegóły |
Tytuł |
11580 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11580 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11580 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11580 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
FRITZ LEIBER
ZOBACZYĆ LANKMAR I UMRZEĆ
Przełożył Dariusz Kopocinski
Wstęp Andrzej Sapkowski
tytuł oryg. "III Met in Lankhmar" (Book One: Swords and Deviltry Book Two: Swords
Against Death)
Wydanie angielskie: 1995
Wydanie polskie: 2004
ANDRZEJ SAPKOWSKI
THANK YOU, FRITZ
Co, zapytam, jest wybitnie odkrywczego dla gatunku fantasy w opisaniu magicznej
krainy Nehwon, na mapie której znajdziemy grody i krainy o nazwach takich jak Lankmar,
Iltmar, Ol Hrusp, Sarchenmar i Towilis? Co jest dla fantasy nowego w usianiu mapy
wymyślonego Never-never landu nazwami takimi jak Morze Gwiazd, Oszroniona Wyspa,
Lodowe Pustacie, Zatruta Pustynia, Wielka Puszcza, Tonąca Ziemia, Puste Brzegi, Miasto
Guli, Zakazane Miasto Czarnych Bożków? Jak dalece jest w fantasy nowością stworzenie
dwójki bohaterów, z których jeden jest osiłkiem-bar-barzyńcą, a drugi małym spryciarzem?
Co jest rewelacją w opisaniu ich przygód - już to zabawnych, już to krew w żyłach
mrożących? Co jest w tym odkrywczego?
Tych z was, Szanowni Czytelnicy, którzy krzyknęli, że nic, zmartwię. Jesteście w
błędzie. W powyżej opisanych rzeczach odkrywczym jest absolutnie wszystko. A raczej może
być, przy spełnieniu pewnego warunku. Pewnego sine qua non. Brzmiącego: trzeba być
pierwszym, który to napisał. Dodajmy: dobrze napisał.
Mówimy bowiem o jednym z autorów, od których fantasy się rozpoczęła. I o czasach,
gdy nowoczesna fantasy dopiero się wyklu-wała, z wielkim mozołem usiłując rozbić
skorupkę. Mówimy o latach czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego wieku. I o ojczyźnie
nowoczesnej fantasy: Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej.
Jak to, zapyta ktoś, a Tolkien? A Howard? Co do Howarda, to i owszem, był.
Zadebiutował w roku 1932, napisał kilka rzeczy, po czym pożegnał się z życiem, młodo i
tragicznie. Co zaś do Tolkiena, to tak, jakby go nie było - mowa o czasach, gdy jeszcze nie
wszedł na amejrykański rynek. Podobnie było z Narnią C.S. Lewisa i Był sobie raz na zawsze
król T.H. White'a. Że takie książki istnieją i że to jest fantasy, mało kto w USA w ogóle
wtedy wiedział. Fantasy w USA to był rozpoczęty około 1940 roku cykl "Harold Shea"
Fletchera Pratta i Sprague de Campa, tegoż de Campa posthowardowskie kontynuacje
przygód Conana Barbarzyńcy, pisany od połowy lat czterdziestych burroughsow-ski w stylu
cykl "Eric John Stark" Leigh Brackett, Umierająca Ziemia Jacka Vance'a (1950), Złamany
miecz Poula Andersona (1954). Fantasy to również - uwaga, uwaga - nowy człowiek na
rynku, nikomu nie znany FRITZ LEIBER, debiutant, autor debiutanckiego, acz niezwykle
interesującego opowiadania Dwóch szukało przygody, bohaterami którego są Fafryd i Szary
Kocur, dziwna para, olbrzymi osiłek i mały, zwinny spryciarz. Opowiadanie ukazuje się w
roku 1939 w magazynie "Unknown", redaktorem którego jest wielce zasłużony dla SF i
fantasy John W. Campbell. Wkrótce "Unknown" zamieszcza dalsze opowiadania o
sympatycznej parze bohaterów, a Fritz Leiber, już trochę bardziej znany, publikuje również i
w innych magazynach: w redagowanym przez Cele Goldsmith "Fanta-stic", w The
"Magazine of Fantasy & Science Fiction" za redakto-rowania Josepha W. Fermana, w "Other
Worlds". Lista opowiadań o Fafrydzie i Szarym Kocurze rośnie, jest coraz dłuższa. A
nadchodzą lata sześćdziesiąte.
Koniec lat pięćdziesiątych i początek sześćdziesiątych to następne ważne dla fantasy
wydarzenia - z mocą powróciła fala popularności i zainteresowania twórczością Howarda i
Edgara R. Burroughsa. Z Anglii dotarł wreszcie do USA i wywołał szał na uniwersyteckich
campusach Tolkien, a przy okazji Tolkiena skorzystali też i zyskali na popularności C.S.
Lewis i T.H. White - w roku 1960 Był sobie raz na zawsze król zostaje przez Alana Jaya Ler-
nera przerobiony na musical, a musical w 1967 przez Hollywood na film. Fantasy zaczyna
być modne - i co równie ważne, zaczyna wyzwalać się ze stereotypu pulpowych zeszytów za
dziesięć centów i walczyć o szerszy dostęp do rynku. Oprócz autorów uznanych pojawiają się
w branży nowe twarze, późniejsze wielkie nazwiska fantasy, sztandarowi pisarze i pisarki
tego gatunku. W 1961 powstają Trzy serca i trzy lwy Poula Andersona, w 1963 Szlak chwały
Roberta A. Heinleina i Świat czarownic Andre Norton. Michael Moorcock, kolejny angielski
import, w 1968 wydaje powieść Zwiastun burzy, pierwszą w cyklu o Ełriku z Melnibone, ale
postać tragicznego albinosa znana jest miłośnikom fantasy od dawna, z opowiadań
publikowanych od roku 1961. Znana z wcześniejszych opowiadań jest też wojowniczka Jirel,
a w roku 1969 CL. Moore wyda zbiór "Jirel of Joiry". Rok 1969 zobaczy też druk "The Eyes
of the Overworld" Jacka Vance'a, "A Phoenix and the Mirror" Avrama Davidsona i "The
Warlock in Spite of Himself" pierwszego z licznych późniejszych "Warlocków" Christophera
Stasheffa. Fantasy zaczyna rozkwitać.
Rozkwitu nie przegapia kolejny zasłużony redaktor i wydawca, którego na swej
drodze napotyka Fritz Leiber - Donald A. Wol-lheim z oficyny "Ace". Wollheim ceni Leibera
- jak nie cenić pisarza, który ma już na koncie dwie nagrody Hugo za powieści "The Big
Time" i Wędrowiec. Namawia Leibera do dwóch rzeczy - po pierwsze, do zebrania
wszystkich dotychczas napisanych opowiadań o Fafrydzie i Kocurze i wydania ich w postaci
zbioru. Po drugie, do napisania nowych opowiadań na dalsze zbiory, a kto wie, może i
"czegoś większego" w tym tak pięknie rozwijającym się gatunku, który nazywa się...
Właśnie, jak to się nazywa? To się nazywa sword and sorcery, magia i miecz, podpowiada
Leiber, a wy-koncypowana przez niego nazwa robi błyskawiczną i międzynarodową karierę.
Leiber prawdziwie silnie idzie za ciosem: od razu, w jednym tylko roku 1968 wydaje
w "Ace" od razu dwa zbiory opowiadań o Fafrydzie i Kocurze: "Swords in the Mist" i
"Swords Against Wi-zardry". A także zamówione przez Wollheima "coś większego":
powieść stand-alone, zatytułowaną "Swords of Lankhmar". Książki sprzedają się świetnie,
więc w roku 1970 wychodzą "Swords and Deviltry" i "Swords Against Death".
Wtedy też wybucha bomba: wchodząca w skład zbioru "Swords and Deviltry"
wcześniej publikowana w prasie nowela Zobaczyć Lankmar i umrzeć ("111 Met in
Lankhmar") zostaje nagrodzona jednocześnie nagrodami Nebula i Hugo. Dla Leibera te
nagrody to już żadna sensacja, ma ich na koncie kilka, a i strzelenie dubletu też zaliczył, bo
obie te nagrody jednocześnie zdobyło już wcześniej, w 1967-68, opowiadanie Porzucam
kośćmi ("Gonna Roli The Bones"). Ale dla fantasy, dla sword & sorcery nagrody dla
Zobaczyć Lankmar... są w tym czasie precedensem, i to wielkim. Wśród jurorów poważnych
branżowych nagród i rozdawców prestiżowych statuetek gatunek dotąd nie miał raczej szans.
Fritz Leiber rozwalił bariery zaklętych rewirów. Mimo tego fantasy długo musiała czekać na
następną tej miary nagrodę - Nebulę zdobył Pazur Łago-dziciela Gene Wolfe'a dopiero w
1981.
Fritz Reuter Leiber Jr przyszedł na świat w roku 1910. Ukończył psychologię na
University of Chicago. Przez rok - na całe szczęście, tylko jeden - uczęszczał do seminarium
duchownego. Popracował jako redaktor dla "Science Digest". Uczył gry aktorskiej. I
Wreszcie postanowił pisać. Trochę za namową swego kumpla z uniwerku, Harry ego
Fischera. O owym Fischerze będzie jeszcze mowa.
Choć debiutował w fantasy, Fafrydem i Szarym Kocurem, pierwsze triumfy
odnotował Leiber w dziedzinie horroru. Nie dziwota - był wielkim miłośnikiem twórczości
H.P. Lovecrafta, ba, przez pewien czas utrzymywał nawet z Mistrzem z Providen-ce kontakt
korespondencyjny. Absolutnie lovecraftowską w stylu była więc pierwsza powieść Leibera,
napisana w latach trzydziestych "The Dealings of Daniel Kesserich". Książka ta podobno
zaginęła w rękopisie i wydana została dopiero w roku 1997, pięć lat po śmierci autora.
Pierwszą oficjalnie opublikowaną "większą rzeczą" Leibera został więc wydany w roku 1947
zbiór opowiadań "Night's Black Agents". Co ciekawe, jednym z opowiadań zbioru był
Gambit adepta, przygoda duetu Fafryd - Kocur. Następna książka Leibera stała się klasyką
horroru - lub, jak kto woli, dark fantasy mieszanej z urban fantasy. Mowa o "Conjure Wife"
(1953), książce, która tak się spodobała, że filmowano ją trzykrotnie.
Z innych ważnych osiągnięć Leibera na polu hororu wymienić należy "The Sinful
Ones" (1953), nagrodzoną World Fantasy Award "Our Lady of Darkness" (1977), i zbiór
opowiadań "The Ghost Light" (1984), w skład którego wchodzą, oprócz innych naprawdę
niezwykłych opowiadań, słynne a mające swój debiut w Niebezpiecznych wizjach Harlana
Ellisona Porzucam kośćmi, nagrodzone Hugo i Nebulą.
Za pierwszą książkę Leibera będącą czystą i gatunkowo klasyczną SF uważa się
"Gather, Darkness" (1950), wcześniej publikowaną na łamach "Astounding Science Fiction".
Po niej przyszły "Destiny Times Three" (1952) i "The Green Millenium" (1953)."The Big
Time" (1958, książka 1961) przynosi Leiberowi nagrodę Hugo, tę samą nagrodę dostaje
Leiber za Wędrowca (1964) - jest to moja ulubiona książka tego autora. Drugie miejsce na
mojej prywatnej liście zajmuje powieść "The Silver Eggheads" (1962), wśród bohaterów
której są niezapomniane ortodoksyjnie religijne roboty, co i rusz wzywające robocich
świętych: świętego Izaaka (Asimova), świętego Karela (Ćapka) i świętego Stanisława (Lema,
rzecz jasna).
Nie należy też zapominać o zbiorach opowiadań, z których wymienię tylko te najlepiej
przeze mnie zapamiętane: "The Mind Spider and Other Stories" (1961),"Shadows with Eyes"
(1962), Statek cieni (1979), jak również ostatnie dzieło Leibera, "koci" zbiorek "Kreativity for
Kats and Other Feline Fantasies" (1992). A także pojedyncze opowiadania: wymienione już
wyżej Porzucam kośćmi, Zdążyć na Zeppelina, Nadchodzi pora atrakcji czy "A Pail of Air".
Do tego ostatniego mam stosunek wybitnie emocjonalny - przypadło mi do gustu tak dalece,
że je przełożyłem na polski. Przekład nigdzie się nie ukazał. Ale opowiadanie pamiętam i
lubię do dziś.
Ale tym, czym najbardziej i najszerzej zasłynął Fritz Leiber, za co uwielbiają go
tysiące fanów jak świat szeroki i długi, jest cykl o Fafrydzie i Szarym Kocurze.
Sympatycznym duecie bohaterów z magicznej krainy Nehwon..
Jeden wielki, drugi mały. Fafryd, pochodzący z Północy potomek śnieżnej wiedźmy
ze Śnieżnego Klanu, miedzianowłosy olbrzym i wciąż w głębi duszy barbarzyńca, mistrz
miecza, skald i poliglota. Południowiec Szary Kocur, zwany tak z racji swej zwinności i
preferowanego koloru stroju, były uczeń czarnoksiężnika, fecht-mistrz i niezrównany
złodziej, spryciarz i fanfaron, obrotne i wyrachowane dziecię slumsów. Fafryd uzbrojony w
miecz Szara Rózga, Szary Kocur w klingę trafnie ochrzczoną Skalpelem. Od momentu, w
którym los - dobry czy zły, nie wiadomo - zetknął ich ze sobą i związał na śmierć i życie, we
dwójkę przemierzają magiczną krainę Nehwon.
Wędrują od Lodowych Pustaci po tropikalny Klesz, od Oszronionej Wyspy po Morze
Potworów, od sięgających wnętrza ziemi jaskiń po niebotyczne góry - zawsze powracając do
jedynego w swym rodzaju miasta Lankmar, dokąd - jak do Rzymu - prowadzą wszystkie
nehwońskie drogi. Szukają przygód, zdobyczy i adrenaliny. Raz są na wozie, raz pod wozem.
Ramię w ramię, plecy w plecy, walczą ze złymi książętami, czarownikami i czarownicami,
monstrami, gulami, strasznymi pająkami, kapłanami ohydnych kultów, bezlitosnymi
Mingolami, czarnymi ptakami okrutnej bogini Tiji, nękającą miasto Lankmar plagą szczurów,
osławioną złodziejską gildią - a nawet ze Śmiercią. Niekiedy korzystają z pomocy pary
zaprzyjaźnionych tajemniczych czarodziejów o fantazyjnych imionach Ningobel Siedmiooki i
Szylba o Twarzy Bezokiej.
Leiber nigdy nie krył, że pomysł całej zabawy wyszedł od jego wieloletniego
przyjaciela, Harryego Ottona Fischera. To Fischer wymyślił magiczną krainę Nehwon
(czytane wspak no when, czyli, w swobodnym przekładzie: "Bezkiedy"). To Fischer
wymyślił miasto Lankmar. On też wydumał parę bohaterów, tworząc Szarego Kocura jako
własne alter ego, pod postacią zaś Fafryda przedstawiając swego kumpla Leibera. Fischerowi
zawdzięczamy takie postacie jak czarodzieje - patroni bohaterów, wspomniani wyżej
Ningobel i Szylba. Sam tekst jest dziełem Leibera - własnych sił pisarskich spróbował Fischer
tylko raz - jego częściowego autorstwa jest opowiadanie Władcy Kuarmalu, wchodzące w
skład zbioru Droga do skarbu.
Fafryd i Szary Kocur byli dla fantasy odkrywczą rewelacją. Stanowili sympatyczną i
ożywczą przeciwwagę zarówno dla dotychczas znanych i lansowanych przez gatunek typów
bohaterów: tępawych rębajłów pokroju Conana, świętych Aragornów bez skazy ni zmazy i
melancholiczno-tragicznych Elrików Albinosów. Zamiast "kanonicznych" klisz dał nam oto
Leiber parę awanturników rodem z powieści łotrzykowskiej, najmujących się za pieniądze do
różnych "zadań specjalnych". Którzy - jak informuje nas Leiber expressis verbis - nigdy nie
zhańbili się pracą jako kucharze, urzędnicy, cieśle, drwale i posługacze. Nie wzdragają się
natomiast bynajmniej przed złodziejstwem i bynajmniej nie cofają przed rozbojem.
Uwielbiają hazard i bijatyki. Kochają porządnie się najeść i napić - a nawet i spić, gdy warto.
Potrafią kochać i być wiernymi nawet wspomnieniom. Ale jeśli trafi się ładne dziewczę - a
choćby i ładna demonica - nie są od tego, by nie poswawolić. Och, jakżeście mi bliscy, wielki
Fafrydzie i mały Kocurze, Fafryd tali, Mouser smali...
Kolejność powstawania poszczególnych części cyklu i składających się nań
opowiadań nie odpowiada chronologii wewnętrznej serii, która najbardziej winna nas
interesować. Według tej zaś kolejne tomy przygód Fafryda i Szarego Kocura należy
uszeregować następująco:
Księga I: "Swords and Deviltry", (1970, wydana niegdyś w Polsce jako Miecze i
ciemne siły), dwa opowiadania plus słynna nowela Zobaczyć Lankmar i umrzeć, nagrodzona
Nebulą i Hugo).
Księga II: "Swords Against Death" (1970), zbiór opowiadań, w tym Klejnoty w lesie,
rozszerzona wersja Dwóch szukało przygody, pierwszego opowiadania o Fafrydzie i Kocurze,
napisanego w roku 1939).
W niniejszym polskim przekładzie obie powyższe księgi zostały połączone w jeden
tom Zobaczyć Lankmar i umrzeć, przez co uległa zmianie polska numeracja tomów cyklu.
Następny, oryginalnie trzeci, jest więc w Polsce drugim.
Księga III: Przez mgły i morza ("Swords in the Mist", 1968), sześć opowiadań, w tym
szczególnie upodobane przez czytelników Ciężkie czasy w Lankmarze.
Księga IV: Droga do skarbu ("Swords Against Wizardry", 1968), zbiór opowiadań.
Księga V: Oblężenie Lankmaru ("Swords of Lankhmar", 1968) powieść stand-alone,
jedyna taka w cyklu, napisana w 1968.
Księga VI: O krok od zguby ("Swords and Ice Magie", 1977), zbiór opowiadań plus
dłuższa nowela Oszroniona Wyspa.
Księga VII: Rycerz i łotrzyk ("The Knight and Knave of Swords", 1988), ostatnie
napisane przez Leibera opowiadania o Fafrydzie i Kocurze, z lat 1977-78, plus dłuższa
nowela Kocur w podziemiu ("Mouser Goes Below"), definitywnie ostatnia w cyklu, napisana
w 1987.
Informacja dla kolekcjonerów: powstały tak zwane omnibusy, czyli wydania zbiorowe
przygód Fafryda i Kocura. Należą do nich: "111 Met in Lankhmar" (księga I i II), "The Three
of Swords" (księga I, II i III), "Lean Times in Lankhmar" (księga III i IV), "Swords' Masters"
(księga IV, V i VI),"Return to Lankhmar" (księga V i VI). Księga VII była opublikowana
również pod tytułem "Farewell to Lankhmar".
Fritz Leiber to - nie bójmy się tego słowa - klasyk. Traktować należy go jak klasyka -
znaczy, z rewerencją. Należną autorowi, który poświęcił fantastyce równe 53 lata życia,
obracał się z jednaką swadą i swobodą w fantasy jak i horrorze i SF. Którego utwory
nagrodzono nagrodą Hugo (pięciokrotnie), Nebulą (trzykrotnie), World Fantasy Award i
British Fantasy Award. Któremu przyznano następujące nagrody i tytuły Wielkich Mistrzów:
Grand Master Award przyznawaną przez Science Fiction Writers of America, Gan-dalf Grand
Master Award przyznawaną przez World Science Fiction Society i Grand Master Award
przyznawaną przez Horror Writers of America. Którego za osiągnięcie życiowe (Life
Achievement) w dziedzinie fantasy i horroru uhonorowano World Fantasy Award i nagrodą
przyznawaną przez Horror Writers Association.
Fritz Leiber odszedł w roku 1992. W roku 1992 przyszło nam, fantastom i miłośnikom
fantastyki, pożegnać kolejną legendę.
Fritz Leiber był mistrzem słowa - słowa i pisarskiego esprit, a pośród całej jego
bogatej twórczości mistrzostwo najbardziej widoczne jest właśnie w cyklu o Fafrydzie i
Szarym Kocurze. Stand-alone Oblężenie Lankmaru przez wielu krytyków i znawców gatunku
uważane jest za najlepszą powieść Leibera i jedną z najlepszych powieści fantasy wszech
czasów. Potwierdzam to i popieram moim własnym skromnym autorytetem - w Rękopisie
znalezionym w smoczej jaskini lokuję cykl o duecie bohaterów w pierwszej dziesiątce
najlepszej fantasy kiedykolwiek napisanej. I czynię to z pełną odpowiedzialnością. To
prawdziwie tętniąca i pulsująca życiem proja, dowcipna - niekiedy humorem dość
wisielczym, ekscytująca, pełna intrygującego erotyzmu, czegoś, co jeden z krytyków określił
jako erotic spiciness. Proza bogata i barwna do granic ekstrawagancji, miejscami - i
najczęściej z przymrużeniem oka - wręcz barokowa i manieryczna, ale zawsze na miejscu,
zawsze celna, zawsze precyzyjna, zawsze wyważona, zawsze z idealnym wyczuciem
proporcji i motjuste.
Jeszcze uwaga pod adresem tych, którzy mniemają, że tuzy science fiction piszą "na
poważnie" wyłącznie "poważną" fantastykę "naukową", jeśli zaś i przytrafi się im kiedy jakaś
fantasy, to tylko dla zgrywu, pisana na pół gwizdka i dla grosza marnego. Owi wrogowie
fantasy niechaj raczą posłuchać, co pod koniec życia wyjawił obsypany nagrodami Fritz
Leiber, jeden z lepszych autorów, jakich fantastyka znała. Jeśli i pisał kiedyś fantastykę
"twardą", wyznał Leiber, to z niechęcią i tylko taką metodą, że przerabiał na SF wcześniej
wykoncypowaną fantasy. Cóż, nic dodać, nic ująć, ja zaś żałuję jednego: że nie dane mi było
czytać fantasy pod tytułem Wędrowiec - zanim jej Leiber nie przemalował na SF.
Fafryd i Szary Kocur byli inspiracją dla wielu pisarzy fantasy, wielu na Leiberze
uczyło się gatunku i przy lekturze Leibera nabywało fascynacji dlań - do faktu tego przyznali
się między innymi Michael Moorcock, Raymond E. Feist i Neil Gaiman. Jeszcze więcej było
takich, którzy się nie przyznali. Za fakt niepodważalny uznać trzeba, iż to Leiberowi
zawdzięczamy wprowadzenie do gatunku typu protagonisty określanego jako trickster
(szachraj), osobnika, którego prenguracją jest nordycki bóg Loki. Szary Kocur jest pierwszym
i najciekawszym chyba tricksterem fantasy, seniorem i rodzicem wszystkich licznych swych
dzieci, w tym tak sławnych jak Random Rogera Żelaznego, Moonglum Michaela Moorcoc-ka,
Shimrod Jacka Vance'a, Silk Davida Eddingsa, Kickaha Philipa Jose Farmera, Nifft Michaela
Shea czy Peter Lakę Marka Helprina. Śmiało można powiedzieć, że w fantasy co trickster, to
Szary Kocur. Każde badanie DNA niezawodnie potwierdzi ojcostwo. A jak nie ojcostwo, to
dziadkostwo. Jakiś tam procent leiberowskich genów z pewnością się znajdzie. Nie wyprze
się też tych genów - to-utes proportions gardees - również stworzony przez niżej podpisanego
Szarlej. Albowiem niżej podpisany też się na Fafrydzie i Szarym Kocurze gatunku fantasy
uczył.
Moja szczególna sympatia dla Fritza Leibera bierze się tylko po części z powyższego.
Bardziej - wielokrotnie już miałem okazję się o tym przekonać - o mojej literackiej percepcji
przesądzają pewne podobieństwa osobnicze, o których zresztą często-gęsto dowiaduję się post
factum, to jest już po tym, gdy się jakimś autorem zachwyciłem. Również w przypadku Fritza
Leibera stosunkowo późno dowiedziałem się, że - tak jak ja - uwielbiał koty, a nienawidził
hipokrytów. A że pod koniec życia uznał Fritz Leiber za celowe zdeklarować się jako
nordycki poganin i wiking, że czcił Freję i Odyna? Jego prawo.
Dzięki temu z pewnością trafił do Walhalli, gdzie dziś pije i bawi się w kompanii
pełnego panteonu nordyckich bogów i wszystkich wikińskich skaldów. Oby troszczyły się
Walkirie o jego róg, by nigdy nie zabrakło w nim mocnego pienistego piwa. I oby zawsze
miał na przegryzkę pod dostatkiem orzeszków hrusp. Należy mu się to.
Za wszystko, co nam dał. Thank you, Fritz.
FRITZ LEIBER
PRZEDMOWA
Fafryd i Szary Kocur przyszli na świat w okresie załamania gospodarczego lat 30. Jak
przystało na dzieci wielkiego kryzysu, nie przynosili swemu twórcy nawet centa zarobku
przez wiele lat. Pięć, jeśli chodzi o ścisłość.
Był rok 1934. Pięć lat wcześniej załamał się rynek akcji. Pracownicy giełdy
nowojorskiej wyskakiwali z okien albo przez następne miesiące i lata drżeli ze strachu przed
czerwoną rewolucją - mieliby ją zainicjować sprzedawcy jabłek i ludzie żyjący na garnuszku
państwa. Jeden z tych nieszczęśników położył podwaliny Wspólnoty Anonimowych
Alkoholików.
Nam wszystkim, którzy tego doświadczaliśmy, dobrobyt wydawał się wtedy
niedościgłym marzeniem, mimo wchodzącej w życie ustawy o ubezpieczeniu społecznym.
Rok później Kongres miał przyznać prezydentowi 4 mld dolarów na walkę z bezrobociem,
dzięki czemu powstały takie programy jak WPA czy PWA - desperacka łapówka dla
zdesperowanego narodu. Autorzy napadów na banki w stanach środkowego-wschodu urastali
do rangi bohaterów ludu.
Zdobycie pracy graniczyło z cudem, więc z konieczności można było trafić do
najdziwniejszej branży. Sam przez dwa lata udzielałem się jako pastor Kościoła
Episkopalnego, a mój przyjaciel Har-ry Fischer przedstawiał w teatrzyku lalkowym przygody
garbatego mordercy Puncha i ponurego kata Jacka Ketcha.
Dla absolwenta szkoły średniej 25 dolarów za 48 godzin pracy w tygodniu było
doprawdy królewską pensją. Widmo niebieskiego orła, symbolu narodowego programu
uzdrowienia gospodarki, straszyło biznesmenów, choć niosło im także pewien promyk
nadziei. W Europie dochodziły do głosu faszystowskie hordy. Młodzi ludzie o radykalnych
poglądach i otwartym spojrzeniu na świat skłaniali się najczęściej ku marksistowskiej
filozofii, gdy tymczasem ci zamknięci w sobie wiedli ospale swe bezbarwne życie, szukali
roboty, grali w szachy bądź znanego od niedawna brydża porównawczego, pożerali książki,
oddawali się marzeniom.
Choć ludzie szukali oderwania od szarzyzny codziennego życia, czasopisma
bulwarowe cieszyły się coraz mniejszą popularnością, brukowe tygodniki z lat 20. znikały
jeden po drugim. W przepysznych salach kinowych Balabana i Katza, pełnych barokowej
ornamentyki, pojawiały się już chyba tylko duchy. Telewizja, wykorzystująca wirujące tarcze
Nipkowa do przenoszenia obrazów, raczkowała dopiero w laboratoriach badawczych General
Motors w Schenectady. Dziecięce poletka golfowe wyparły okazałe nadmorskie pola z
szatniami wyłożonymi marmurem i pozłacanymi sitkami natryskowymi. H.G. Wells w
powieści Jaka będzie przyszłość wyobrażał sobie Amerykę w chwili, gdy zatrzyma się
napędzająca ją sprężyna. I proszę, jak szybko w naszym kraju rozpleniły się strach i niemoc.
Twórcy Fafryda i Szarego Kocura też nie umieli się wyrwać z tej niemocy. Latem
1934 r. mój przyjaciel Harry Fischer tak pisał do mnie z Louisville w Kentucky: "Trwam w
marazmie, ponieważ boję się, że jakakolwiek czynność tylko pogorszy sprawę. Bogowie
odwrócili się od mojej duszy i teraz gnuśnieje". A ja mu tak odpisałem z Atlantic Highlands
w New Jersey: "Nadal miewam przeczucie, że do czegoś w życiu dojdziemy, choć nazywasz
je młodzieńczą fantazją. Cóż z tego, skoro zbutwieje, zgnije i roz-szarpią ją paskudne trolle,
jeśli nie zabierzemy się do działania? W naszych marzeniach zalęgną się małe, zielone
ludziki... Nie powinniśmy żegnać się z nadzieją" - dodałem i chyba przekonałem Harry ego,
bo jeszcze w tym samym miesiącu wrześniu otrzymałem długi list. Zamieścił tam pomysłowy
opis, który w całości przytoczyłem w przedmowie do mojego zbioru opowiadań Nighfs Black
Agents: "Albowiem wszyscy drżą przed tym, co go zwą Szarym Kocurem. Mimo swej nikłej
postury śmiało kroczy pośród zabijaków. Ubiór jego wyłącznie jest szary, od rękawic przez
buty po stalowe ostrogi".
O Fafrydzie pisał, że skory był do rubasznego śmiechu, a "wzrostu miał pełnych stóp
siedem. Z szeroko osadzonych oczu biła duma i pogarda dla wroga. Nadgarstek między
kolczugą i brzegiem rękawicy był biały jak mleko i gruby jak łydka atlety". Spotkali się "w
warownym grodzie Lankmarze, wzniesionym na skraju Wielkiego Słonego Bagniska, na
ziemiach plemion Tuatha De Dannan. Taki jest początek sagi o przygodach Fafryda i Szarego
Kocura".
W liście ostemplowanym datą 24 września 1934 r., pisanym w Atlantic Highlands nad
brzegiem Lower New York Bay, taką mu dałem odpowiedź: "Wczoraj wieczór
przespacerowałem się do portu okrężnymi drogami. Usiadłem w mdłym blasku księżyca koło
stosu srebrzystych kanistrów po benzynie. Potem zbliżyłem się nad krawędź falochronu,
gdzie woda z szumem wpada na skały. Ni stąd, ni zowąd przed moimi oczami pojawił się
mały, czarny stateczek. W półmroku majaczyła, odziana na czarno, groźna postać Fafryda.
Raz po raz zmieniał kurs, gdy od strony dzioba dobiegał go szept Kocura, który w swym
szarym stroju unosił się nad wodą niczym upiór. Za pomocą osobliwego przyrządu
podobnego do lunety patrzył w morskie odmęty... choć zauważyłem, że ów przyrząd nie
marszczy wody w miejscu, gdzie wchodzi w głębinę: najwyraźniej przenikał do obcych wód,
nam nieznanych. Raptem, czego tej spokojnej nocy nic nie zapowiadało, toń się wzburzyła i
coś jakby wir zatrzęsło statkiem. Udało mi się dostrzec, jak Kocur walczy z poczwarą, która
w ośmiu giętkich ramionach dzierżyła osiem mieczy. Chwilę potem ciemne morze znowu
było puste".
Z dwóch przytoczonych fragmentów ten Harryego jest staranniej wycyzelowany,
stanowi rzadki przykład utrafienia we właściwy ton już przy pierwszym podejściu. Mój zaś
jest przesunięciem wyobrażeń do świata rzeczywistego, bo przecież naprawdę siedziałem tam
wieczorem przy tych kanistrach, nad wodami zatoki i tonąłem w rozmyślaniach.
Harry, rzecz jasna, naczytał się sporo irlandzkich mitów i legend, bowiem Tuatha De
Danann byli pogańskimi bogami pradawnej Irlandii, dziećmi Danu, potężnej bogini
zniszczenia i urodzaju. Później utożsamiano ich z Aes Sidhe, Ludem z Kurhanów.
Więź ze światem irlandzkiej mitologii została szybko zerwana, ponieważ, wbrew
pozorom, nie ułatwiała pisania powieści. Dlatego nie tam szukajmy Lankmaru i Wielkiego
Słonego Bagniska. I chociaż we wcześniejszych opisach Fafryd przypomina typowego
celtyckiego herosa, Kocur wpisuje się bardziej w epokę średniowiecza, w kraje
śródziemnomorskie - stworzony raczej do ciemnych portowych zaułków niż zielonych łąk i
lasów. Taki szary, przystojny maszkaron, który się zbudził do życia.
Nawiasem mówiąc, moja wizja Kocura i Fafryda, szukających w mętnej toni śladów
obcych form życia (gdy ja ich skrycie podglądam), znakomicie obrazuje twórczą pracę
pisarza, który spoziera w czarne odmęty na wpół uśpionego umysłu, dostrzega skrawek
zieleni, skrupulatnie notuje odcień zabarwienia, by chociażby i rok później, w trakcie pisania,
zarzucić wędkę i wyciągnąć z tych odmętów zielonego potwora o siedemdziesięciu mackach i
rozmiarach wieżowca.
Teraz przyjrzyjmy się bliżej dwóm młodzieńcom, którzy spisali i potem wstukali na
maszynie przytoczone wyżej fragmenty. Choć także im udzielały się nastroje lat 30-tych,
nazywanie ich dziećmi krachu byłoby sporym nadużyciem.
Urodzony 24 grudnia 1910 r., byłem synem aktora szekspirowskiego o tym samym
nazwisku. Już od wczesnego dzieciństwa niemal na pamięć znałem wszystkie częściej grane
sztuki Szekspira. Wstąpiłem na uniwersytet w Chicago, gdzie pasjonowałem się, prócz
pisarstwa, kolejno chemią, fizyką, matematyką, psychologią, filozofią i teologią. W sferze
moich zainteresowań zaznaczyło się wyraźne odejście od spraw przyziemnych na rzecz
zagadnień z dziedziny duchowości. Po dość krótkich występach z trupą aktorską ojca i
jeszcze krótszej przygodzie z filmem zająłem się układaniem haseł encyklopedycznych,
pracowałem w redakcjach czasopism, aż wreszcie zostałem niezależnym pisarzem.
Harry Otto Fischer urodził się 9 lipca w tym samym roku co ja, choć po zgoła
przeciwnej stronie tarczy zodiakalnej: on był rakiem, ja koziorożcem. Już za młodu był
czytelnikiem o różnorodnych upodobaniach, sięgał więc po wszystko od magazynów "We-ird
Tales" i "Astoundig" oraz dzieł Edgara R. Burroughsa poprzez Erica Linklatera, Richarda
Aldingtona i Jamesa Brancha Cabella po Wassermanna, Joyce'a i Prousta. W roku 1945
poślubił Martę McEl-roy, która pierwsza przeniosła na papier swoje wyobrażenie o Fa-frydzie
i Kocurze oraz naszkicowała pełną mapę Lankmaru i świata Nehwonu. Pomimo wielkiego
pociągu do literatury Harry zajął się technikami produkcji opakowań. Został inżynierem
specjalizującym się w projektowaniu pudełek z tektury falistej. Tak więc miecz Skalpel kroił
wielowarstwowy karton, a sztylet Koci Pazur nacinał w nim otwory. Nie słyszałem, żeby w
jego pudłach niespodzianie znaleziono jadowite węże z lankmarskich bagien lub olbrzymie
pająki z Kleszu, ale kto wie, kto wie...
Poznaliśmy się około roku 1930. Łączyło nas wiele rzeczy: nałóg czytania fantastyki
baśniowo-przygodowej autorstwa H. Ri-dera Haggarda i Talbota Mundyego, ironiczny
niemiecki humor, zamiłowanie do fechtunku, brydża i szachów. Obaj otarliśmy się o teatr: ja
o Szekspira i Ibsena, natomiast Harry najpierw o przedstawienia lalkowe, które finansował i
reżyserował wspólnie z żoną, a później o półprofesjonalny balet (żona opracowywała układy
taneczne).
Kiedy prowadziłem korespondencję z Harrym, moje listy zwykły się rozrastać z
dziesięciu wierszy tekstu do dziesięciu stron. Niebawem zaczęliśmy przeplatać nowiny,
komentarze i recenzje na temat książek improwizowanymi fragmentami fantasy i poezji.
Niejednokrotnie wyszarpywaliśmy sobie pomysły, przeciągali linę powieściowych wątków,
co dawało w efekcie serie luźno związanych opowiastek. W ten sposób zbadaliśmy kilka
bajkowych krain, nim zarysowały się mgliście ziemie Lankmaru.
Na początku naszym światem władali Starsi Bogowie, lecz z czasem zdominował go
Loki wespół z trollami. Inspiracje czerpaliśmy zarówno z Eddy poetyckiej, jak i Peera Gynta.
Niebawem urzekła nas filozofia chaotyzmu: "Jedynym bogiem jest chaos i chaos jest
jego prorokiem".
Później nastała era Wischmeierów, licznego rodu z Europy Środkowej, pełnego
ekscentrycznych geniuszy - zupełnie jakby w przewidywaniu dokonań błyskotliwych
Węgrów, którzy w ciągu ostatnich trzydziestu lat odegrali niebagatelną rolę w życiu nauko-
wo-intelektualnym Ameryki: Wienera, Tellera, Franza Alexandra, Szilarda, von Neumanna i
jeszcze wielu ich ziomków.
Pierwsi Wischmeierowie powstali z potrzeby chwili, aby utrzeć nosa pewnemu
koleżce z Louisville, który chyba za sprawą jakichś czarów zdołał przebrnąć przez Zmierzch
Zachodu Spenglera, zanim zrobiłem to ja czy Harry. Jeśli dobrze sobie przypominam, Adolf i
Herman Wischmeierowie napisali pięciotomowy komentarz do tej książki, w którym obalili
niemal wszystkie tezy niemieckiego filozofa historii. Byli uczniami Freuda, pierwszy
psychomitologiem, drugi mitopsychologiem. Z wielkim zaangażowaniem poddawali
psychoanalizie nordyckich bogów, podobnie jak Freud brał na tapetę Hamleta, Edypa,
Mojżesza i Leonarda da Vinci.
Pewien uznany profesor psychologii naśmiewał się z ich pracy, lecz nigdy nie wątpił
w ich istnienie. Naukowcy niedużego kalibru, mawiał.
No i był jeszcze Wischmeier, który włóczył się po kosmosie w ognistym rydwanie.
Przypadkiem udało mu się ustalić, że wszechświat nie ma kształtu siodła. Elijah Wischmeier,
tak się chyba nazywał.
Georg Mann, nasz przyjaciel z Chicago, też włączył się do zabawy. To on powołał do
życia Ottocara Wischmeiera, człowieka próbującego zafałszować całą historię średniowiecza.
Georg bardziej niż ja i Harry interesował się tymi postrzelonymi indywidualnościami,
Cagliostrami naszych czasów, przemądrzałymi chochołami. Georg był jeszcze większym od
nas miłośnikiem książek, a jego pamięć funkcjonowała jak doskonała pułapka na szczury:
zatrzaskiwały się w niej i ulegały zabalsamowaniu tysiące faktów naraz. Działała skuteczniej
niż DDT na owady. To on jako pierwszy student wystartował od zera i zdobył dyplom
uniwersytetu w Chicago, realizując opracowany przez Hutchina nowy program
przyspieszonej edukacji. Georg ciągle przyspieszał, aż wreszcie opublikował w "New
Directions" kilka obszernych satyryczno-polemicz-nych esejów biograficznych o losach
klanu Wischmeierów. Anselm Wischmeier nie zostawiał suchej nitki na neotomistach.
AzeffWi-schemeier, "bolszewicki biurokrata", przepowiadał zdarzenia rozsławione później w
Orwellowskim Folwarku zwierzęcym i Roku 1984, choć robił to w mało sprzyjającym
momencie: podówczas miał się całkiem dobrze sojusz wojskowy Ameryki z Rosją.
Później jeszcze wracał do satyry w dwóch powieściach z życia współczesnego: The
Dollar Diploma, kulisy zbiórek pieniędzy organizowanych przez duże prywatne uniwersytety,
oraz The Blind Ballots, gorzko-żartobliwe spojrzenie na wybory do rad pedagogicznych w
podmiejskich szkołach.
Trochę się rozpisałem o tych Wischmeierach, ale tylko z tej racji, że są doskonałym
przykładem tego, jak zabawa w tworzenie wyimaginowanych światów potrafi być wciągająca
i jak jeden trywialny żarcik może na długie lata przykuć człowieka do maszyny do pisania.
Tak więc strzeżcie się, pisarze!
Teraz ktoś zapyta, w jaki sposób to wszystko wpłynęło na rodowód Fafryda i Kocura.
Po pierwsze, nie powstali od razu ostatecznie ukształtowani. Pamiętacie chaotyzm? Po drugie,
wykorzystywaliśmy wszystkich naszych bohaterów, łącznie z Fafrydem i Ko-curem, do
komentowania wydarzeń dziejących się w naszym życiu i w szerokim świecie.
Fafryd rozpoczynał karierę jako zwyczajna postać, lecz z biegiem czasu coraz bardziej
odbiegał od normy. Jeśli chodzi o Szarego Kocura, to można się u niego doszukiwać
podobieństw do Lo-kiego, Peera Gynta, Francoisa Villona, Etzela Andergasta z Trzeciej
egzystencji Józefa Kerkhovena, Spendiusa z powieści Flauber-ta Salammbó, Jurgena z
powieści o tym samym tytule, Horvendi-le'a z The Cream of the Jest, a nawet Szczurołapa z
Hameln i młodego Puncha - chociaż wyraźniej zaznaczają się różnice. Kocur jest
niepowtarzalny i basta.
Oczywiście, autorzy książek dają swoim bohaterom wiele z siebie. Harry Fischer jest
w pewnym sensie Szarym Kocurem, ja zaś Fafrydem. Po latach okazało się, że z racji tego
faktu spoczywają na mnie osobliwe powinności, które spełniałem, jeśli nie w rzeczy-wistym
świecie, to na pewno w wyobraźni.
Posługuję się biegle każdą z trzech podstawowych broni szermierza i posiadam szable
użytkowe, zarówno całkiem wygodny oręż z okresu wojny secesyjnej, jak i nieporęczne,
metalowe pręci-ska, wydawane amerykańskim kawalerzystom przed pierwszą wojną
światową - które mógłbym przyrównać jedynie do rożna służącego do opiekania potężnych
porcji szisz kebabu. Od czasu do czasu, wczuwając się w rolę Fafryda, machałem sobie tą
ostatnią bronią, aczkolwiek wolałem wykonywać ruchy floretu niż miecza. Doprawdy, lepiej
było tym pchnąć przeciwnika. Kto ciął zamaszyście, łatwo mógł się przewrócić.
Bywa i tak, że gdy patrzę na swoje niewyrobione mięśnie i myślę o Fafrydzie,
nachodzi mnie ochota wyjść na jakąś górkę lub wspiąć się na trzymetrową skałę. Niekiedy
rozpędzam samochód na górskiej drodze, żeby usłyszeć pisk opon na zakrętach. Albo żegluję
po lagunie. Albo pcham się na Pacyfiku w średniej wielkości grzywacze; nigdy w te
największe, które co trzy lata przez trzy dni, przewędrowawszy całą drogę z Japonii, biją o
nasze brzegi.
Był czas, kiedy w trosce o reputację Fafryda rozpijałem się winem, lecz w końcu do
mnie dotarło, że takie zachowanie nie licuje z funkcją skalda i skryby. Poeta Peter Viereck
mawia: Sztuka, podobnie jak barman, nigdy się nie upija, choć jest obecna przy największych
balangach.
Znacznie więcej o początkach Fafryda i Szarego Kocura mógłby wam opowiedzieć
Ningobel Siedmiooki.
Szylba o Twarzy Bezokiej, tajemniczy doradca Ningobla, postać z nim kontrastująca,
jest chyba ostatnim wyraźnym śladem irlandzkich inspiracji w opowiadaniach.
Choć w roku 1934 wizerunek Fafryda i Szarego Kocura wreszcie się skrystalizował,
świat ich przygód (czy światy) jeszcze nie nabrał ostatecznych kształtów.
Obu umieściłem w krótkiej opowieści, którą zacząłem pisać jesienią 1935 r. -
osadzonej w mglistych realiach imperium Seleu-cydów, ukończonej zaraz na początku roku
następnego. Wszelako moją pracę odrzucił redaktor naczelny magazynu "Weird Tales",
Farnsworth Wright, jak też kilka oficyn wydawniczych. Podobno roiło się w niej od
stylistycznych udziwnień. Opowiastka musiała przejść trzy lub cztery przeróbki, zanim pod
tytułem Gambit adepta została w 1947 r. opublikowana nakładem wydawnictwa Arkham
House, w zbiorze Night's Black Agents.
Tutaj od razu chciałbym zaznaczyć, że grota Ningobla jest w osobliwy sposób
połączona z odległymi miejscami i epokami - może za sprawą jakiegoś czasoprzestrzennego
zaburzenia - dzięki czemu Fafryd i Szary Kocur niekiedy wyruszają szukać przygód w
światach innych niż Nehwon.
W styczniu 1936 r. poślubiłem Jonquil Stephens, także zodiakalnego raka i namiętną
czytelniczkę o różnorakich zainteresowaniach - od najdawniejszych angielskich poetów po
współczesnych autorów czarnych kryminałów i od średniowiecznych manuskryptów po
nowoczesną powieść rosyjską. Pod koniec, lata tegoż roku skontaktowała mnie (a nieco
później również Harryego) z H.P. Lovecraftem, który ocenił i puścił w obieg Gambit adepta,
a przy okazji zaszczepił we mnie dbałość o literacką stronę tekstu i rzetelność historycznych
odniesień.
Mniej więcej w tym samym czasie pisałem kolejne rozdziały przygód Kocura i
Fafryda, zebrane w zbiorze pod roboczym tytułem Historia statków ze zbożem. Tu już
Lankmar, nazwany ostatecznie Miastem Czarnej Togi, nabierał realnych kształtów,
przeobrażał się jak gdyby w Rzym odbity w krzywym, ciemnym zwierciadle. Co jednak
ważniejsze, na światło dzienne zaczęła się wydobywać całkiem nowa kraina. W liście do
Harry ego Fischera, ostemplowanym datą 9 grudnia 1936 r., wysłanym z Los Angeles do
Louisville, wspominam o pomyśle na nową opowieść, "...osadzoną w kraju, o którym
niedawno powiedziały mi łaskawe sny. To ziemie pod względem budownictwa
przypominające Norwegię, lecz podobne również do Tracji z jej miastami-państwami i
barbarzyńskimi plemionami". Na odwrocie koperty (obok narysowanych tam trolli, które
wyłaziły przez okna stojącego na tle gór kanciastego zamczyska) napisałem tak: "A królem
nowej, opisanej w tym liście krainy niechaj będzie Mowaral, suweren Ośmiu Miast i
północnej rubieży Ilik-wingu".
Dalej w tymże liście wyrysowałem dość nieporadną, lecz w miarę szczegółową mapę
mojej nowej krainy, Państwa Ośmiu Miast. Nie zaznaczyłem granic i pominąłem wiele nazw,
bo chociaż chciałem zakotwiczyć świat Nehwonu w naszym prawdziwym świecie, bałem się
wyrokować, gdzie dokładnie miałby leżeć i czy w przeszłości, czy też może w przyszłości.
Aczkolwiek w późniejszych latach Nehwon, zilustrowany przez Marthę Fischer z większą
dbałością o detale i walory estetyczne, przybrał spójne, realniejsze kształty, to jednak jego
powiązania z naszą rzeczywistością nigdy nie zostały ściśle określone.
Tymczasem w Louisville Harry Fischer pracował nad materiałem dotyczącym Kocura,
bo jeszcze w tym samym liście tak oto napisałem: "Opowiadanie o Fafrydzie, Kocurze i królu
mającym dwóch synów wspaniale się zapowiada. Uwielbiam magów, tym bardziej podoba mi
się historia, w której wystąpią ich całe dziesiątki, powiązanych z różnorodnymi gildiami i
konfraterniami". Jakiś czas potem Harry przekuł ten ledwie zarysowany pomysł na spisane w
obszernych fragmentach wprowadzenie do przygód w Kuarmalu, podziemnym mieście i
królestwie na południe od Lankmaru.
Pewnego ranka, gdzieś przy 150. stronie Historii statków ze zbożem, uświadomiłem
sobie, że ciągle jeszcze nie wprowadziłem wielu głównych bohaterów i w gruncie rzeczy nie
zawiązałem akcji. Nie kończąc pisania, znalazłem sobie inne zajęcie, bo przede wszystkim
musiałem zarabiać na życie.
Dopiero w styczniu 1961 r., zachęcony faktem, że Cele Gold-smith z magazynu
"Fantastic" kupiła ode mnie dwa nowsze opowiadania, znalazłem czas na przejrzenie starych
zapisków i ostateczne ukończenie historii o szczurach i statkach ze zbożem - opublikowanej
na łamach "Fantastic" pod tytułem Córka Scylli.
Chciałbym jednak powrócić na moment do przełomowego dla mnie roku 1936, okresu
kształtowania się moich wielkich literackich wizji. Znowu posłużę się fragmentem
pamiętnego listu z grudnia 1936 r. - fragmentem, który chyba więcej mówi, niż mógłby
powiedzieć Szylba o prawdziwych początkach pogrążonego w intrygach, oddanego
zmysłowym przyjemnościom, przesiąkniętego czarną magią, rządzonego przez bandytów
miasta Lank-mar i mieszkających tam spasionych kupcach, łotrach bez czci i wiary,
luksusowych kurtyzanach, przebiegłych szarlatanach tudzież podobieństwach owego miasta
do innego, położonego w naszym świecie. Otóż:
"Wczoraj wieczorem braliśmy udział w cocktail party wydanym przez Johna
Barrymore'a i jego nową żonę [Elaine Berty], o których romansie od pewnego czasu szeroko
rozpisywała się prasa. Przyjęcie odbywało się w wielkim gmachu, a mimo to tylko na jednej
dwupoziomowej sali mogłem swobodnie rozprostować ręce. Spotkaliśmy tam znane
osobistości: Frederica Marcha, Jamesa Ca-gneya, Edwarda Arnolda, Pata 0'Briena,
Johnnyego Weismuelle-ra, Franka Shieldsa, Alana Mowbraya, Louellę Parsons (zatrudnioną
przez Hearsta wszechpotężną felietonistkę-wampirzycę), wielu reżyserów, producentów i
płotek show-biznesu.
Początkowo z podziwem patrzyłem na tak liczne grono amerykańskich symboli
tamtych lat. Kiedy jednak wciśnięto mnie między Barrymore'a i Marcha, odkryłem fakt
zaskakujący: ich zadki wciskały się na krzesła w sposób najzwyczajniejszy w świecie. W
gruncie rzeczy, prawie każdy był skromny, towarzyski i miły. Zarabiali furę pieniędzy, więc
mogli sobie na to pozwolić. Pan Barrymo-re to uroczo rubaszny jegomość: rykiem i tupetem
nadrabia brak wyczucia i stateczności. W pewnej chwili opisywał (i udawał) pewnego
maszkarona z katedry Notre Damę, który siedzi na wieży, patrzy z góry na miasto i powtarza,
nie siląc się na eufemizm: Wszędzie gówno, gówno i jeszcze raz gówno! Ja mu zaraz
odrzekłem, że pewnie dlatego, co w tej mierze mogłyby zdziałać same maszkarony, ich
twórcy najczęściej rzeźbili je od pasa w górę. Na to on zarechotał, spoważniał i powiedział:
Proszę to sobie przemyśleć, nim pan stanie nad muszlą, żeby się wysikać.
Szary Kocurze, czułbyś się tutaj jak w domu. Ludziom zupełnie pomieszało się w
głowach. Panuje tak wielki chaos - zbudowany na fundamencie strachu, podejrzliwości i
rozpasanej, nieefektywnej biurokracji - że osoba znająca kaprysy ślepego boga Aza-thotha
miałaby tu duże pole do popisu".
O powyższym cytacie powiem tylko tyle, że ilustruje pewną zasadę obowiązującą w
mojej twórczości: baśniowy świat trzeba użyźniać - podlewać go i nawozić gnojem naszej
codzienności.
Po epoce związanej z Los Angeles Fafryd i Szary Kocur przez dwa lata ani razu nie
doczekali się publikacji, a ich przygody posunęły się tylko mały kroczek naprzód. Aż
wreszcie w 1939 r. pojawił się magazyn "Unknown" i zabłysnął jak petarda na firmamencie
fantasy. Tak więc ochoczo zakasałem rękawy, przyjąłem bardziej nastawiony na dynamiczną
akcję i zmienność zdarzeń styl prowadzenia narracji niż ten, jakim posługiwałem się w
korespondencji z Harrym, a także zaprzysiągłem sobie, że moi bohaterowie nie będą
Conanami ani Trosami, lecz zwyczajnymi ludźmi, dalekimi od ideału herosa, którzy ze starcia
z silniejszym przeciwnikiem - czy to łotrem spod ciemnej gwiazdy, czy nadprzyrodzoną istotą
- wychodzą zwycięsko przede wszystkim dzięki szczęściu. W sierpniowym numerze
"Unknown" ukazało się moje opowiadanie Dwóch szukało przygody (przemianowane na
Klejnoty w lesie, kiedy w 1957 r., nakładem wydawnictwa Gnomę Press, ukazał się zbiór
opowiadań pod tym samym tytułem): osadzona w baśniowej konwencji partyzancka potyczka
- błahostka, jeśli pomyśleć, jaka wojna miała wkrótce wybuchnąć nad rzeką Wisłą.
Po kolejnym roku przestoju uatrakcyjniłem akcją pewien nastrojowy utworek i
sprzedałem go "Unknown" pod tytułem Puste Brzegi. Potem przyszła kolej na Wyjącą wieżę,
Zatopiony ląd i Dom Złoczyńców. Dziwna rzecz, ale żadne opowiadanie z Fafry-dem i
Szarym Kocurem nie zostało opublikowane w "Weird Tales", choć po odejściu Farnswortha
Wrighta podesłałem im sporo propozycji. Moje zdziwienie podzielał John W. Campbell,
który nieraz zdawał się skłonny przyjąć opowiadanie. Owszem, mawiał, to się bardziej nadaje
do wydrukowania w >Weird Tales< niż w >Unk-nown<, jednakże..."
Po tym jak w roku 1943 "Unknown" (przez ostatnie dwa lata "Unknown World")
zniknął z rynku, nowe przygody Fafryda i Szarego Kocura stawały się rzadsze. W 1951 r.
magazyn "Suspense" wziął ode mnie Czarną zemstę, która w zbiorze opowiadań nosiła tytuł
W szponach bogini.
W 1953 r. Bea Mahaffey namówiła mnie do napisania dla magazynu "Other Worlds"
Siedmiu czarnoskórych kapłanów, opowiadania wykorzystującego pewien drobny wątek w
długiej historii o statkach ze zbożem.
W 1959 r., właściwie z nostalgii, stworzyłem opowiadanie Ciężkie czasy w
Lankmarze. Pisałem je bez skrępowania i suto okrasiłem humorem i groteską. Zainspirowane
autobiograficzną powieścią George'a Orwella Na dnie w Paryżu i Londynie, dowodzi
istnienia ścisłej więzi między światem fantasy i światem rzeczywistym. Nie posiadałem się z
radości, kiedy Cele Goldsmith zgodziła się opublikować je na łamach "Fantastic". Potem
jeszcze kupiła ode mnie opowiadania Pod nieobecność króla mórz, Córka Scylli i Jądro
nienawiści.
Z biegiem czasu, przechodząc rozmaite koleje losu, serdecznie się zżyłem z Fafrydem
i Szarym Kocurem, którzy jak nikt inny potrafią mnie wyrwać - czy to groźbą, czy
szyderstwem - ze stanu pisarskiej niemocy. To pewne, że jeszcze nieraz ich wyślę na
poszukiwanie przygód.
Los Angeles, 1962
Czytając powyższy wywód po dwunastu latach, muszę przyznać, że "wszystko to
prawda, choć trochę naciągana", jak się wyraził Huck Finn o Przygodach Tomka Sawyera.
Cóż to za naciągnięcia? A choćby i takie, że nie byłem przez dwa lata pastorem Kościoła
Episko-palnego. Może chciałem przydać splendoru swoim skromnym dokonaniom?
Rzeczywistość jest taka, że przez rok uczęszczałem do seminarium duchownego na Dolnym
Manhattanie, gdzie przyznano mi hojne stypendium naukowe, które w całości szło na czesne,
wyżywienie i pokój studencki (w tym takie luksusy, jak możliwość korzystania z pomocy
lekarskiej i ultrafioletowych lamp opalających, sute i przepyszne posiłki tudzież kominek ze
wspaniałym ciągiem: przewód kominowy biegł cztery piętra w górę). W weekendy
dorabiałem sobie prowa