1149
Szczegóły |
Tytuł |
1149 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1149 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1149 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1149 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
fMa�gorzata Musierowicz
C�rka Robrojka
Wydawnictwo Akapit Press, Poznan 1996 r.
korekta Anna Koczaska
Pi�tek, 12 lipca 1996
1.
O zachodzie, gorej�c w s�o�cu jak pomara�cza, nadjecha� tramwaj numer 9 - egzemplarz niem�ody, lecz mocno wymalowany - i znieruchomia� ze zgrzytem na przystanku przy Alei Wielkopolskiej. Wysiad�a jedna tylko osoba: niewysoka, kr�g�a dziewuszka w szortach i podkoszulku. Jej ramiona obci��a� spory plecak, lecz mimo to porusza�a si� spr�y�cie i �wawo. Ledwie zeskoczy�a ze stopni, ju� dopad�o j� s�o�ce: zal�ni�o w jej jasnej grzywce jak w kawa�ku srebra i dwoma d�ugimi b�yskami odbi�o si� w czarnych k�eczkach okular�w.
Wiecz�r by� pogodny, lecz nie upalny. Wia� mocny wiatr. Pozna�ska dzielnica So�acz wygl�da�a o tej porze dnia jak dekoracja do filmowej ba�ni - a to dzi�ki szpalerowi olbrzymich kasztan�w, kt�re wytycza�y kilometrow� przynajmniej promenad�. Pot�ne korony splata�y si� ze sob�, tworz�c szczelne sklepienie tego szumi�cego tunelu, u wylotu kt�rego p�on�� zach�d. Po obu stronach fantastycznego dwuszeregu bieg�y w�skie jezdnie, a za chodnikami ziele� skrywa�a stare wille, cofni�te w g��b ogrod�w. Zza p�ot�w, siatek i parkan�w kipia�y fontanny r� w pe�ni kwitnienia, na grz�dkach ta�czy�y floksy, aksamitki i liliowce. Wysokie k�py ostr�ek, podobne do eksplozji b��kitu o wszelkich mo�liwych odcieniach, sk�ania�y si� zgodnie
z podmuchami wiatru, a zwisaj�ce z okien i balkon�w surfinie - ostatni krzyk mody - powiewa�y r�owymi i fioletowymi festonami kwiat�w.
Tramwaj st�kn�� jak stary hipochondryk i ruszy� z charakterystycznym, narastaj�cym wyciem, unosz�c w dal kusz�cy wizerunek szamponu przeciw�upie�owego, sk�panego w oceanie pienistych banieczek. Tymczasem dziewczyna z plecakiem przebieg�a bez namys�u podw�jne torowisko pomi�dzy promenad� a jezdni�. Poniewa� �wawe istoty
z plecakami z zasady nie ogl�daj� si� trwo�liwie na boki - momentalnie nast�pi�a kolizja, dobrze, �e nie z tramwajem. Dziewcz� wpad�o zaledwie na zdezelowany w�zek spacerowy w kolorze musztardy.
W poje�dzie tym rozpiera� si� p�toraroczny jegomo�� o marsowej minie, policzkach jak jab�uszka i przyjemnej nadwadze;
podr�owa� on przez �wiat�ocienie Alei, popychany ofiarnie przez rudow�os�, rozgadan� matk�.
W�zek zachwia� si� gwa�townie, lecz nie przewr�ci�. Dziewczyna
z plecakiem - stwierdziwszy ten stan rzeczy jednym spojrzeniem - unios�a d�o� w pojednawczym ge�cie i pogna�a dalej, na ukos przez jezdni�. Przystan�a dopiero przed furtk� z b�yszcz�cym numerkiem, osadzon� w kamiennym murze, i tu zapatrzy�a si� w g�stwin� pn�cej r�y, kt�ra oplata�a arkad� furtki. R�e mia�y niespotykany kolor mocnej herbaty, kwit�y obficie i s�odko pachnia�y. Dziewczyna by�a tak zainteresowana, �e a� zdj�a okulary s�oneczne i na czas d�u�szy odda�a si� kontemplacji tego cudu natury. Wreszcie chwyci�a za g�rn� kraw�d� wysokich drzwiczek, wspi�a si� na palce i ciekawie zajrza�a w g��b ogrodu.
Ruchy jej by�y pe�ne energii i wdzi�ku zarazem, ale te� wydawa�y si� przepe�nione �wiadomo�ci� celu - dzi�ki temu zapewne wywiera�a od razu tak mocne wra�enie. To nie by�a osoba niemrawa, banalna ani te� nudna. Potwierdza�aby to i fryzura: dwa bardzo jasne warkocze splot�a panienka tradycyjnie za uszami, natomiast trzeci, nieco tylko d�u�szy od grzywki, okr�cony czerwonym sznurowad�em, dynda� tu� przed jej lewym okiem. Co do oczu - by�y jasnob��kitne, szeroko rozstawione pod jasnymi brwiami, a patrza�y spomi�dzy rz�s - te� jasnych - mocno
i trze�wo.
W g��bi ogrodu kry�a si� spora willa o stromym dachu i wysokim kominie. Spod tego dachu, jak spod ronda nowego kapelusza, dom podejrzliwie przygl�da� si� go�ciowi, wlepiaj�c w niego katarakty okien. Nienowa (bo zbudowana na pocz�tku wieku) - willa by�a �wie�o wyremontowana: pokrywa� j� jasny tynk, a otacza�y dwa symetryczne tarasy z marmuru i szerokie, g�adkie stopnie u�o�onew p�kola. Wymieniono te� wszystkie jej okna: by�y l�ni�co bia�e przys�oni�te aluminiowymi �aluzjami, idealne jak z katalogu budowlanego. Stary ogr�d za to wype�nia�y ro�liny pami�taj�ce czasy znacznie dawniejsze: roz�o�yste drzewa owocowe za domem, wsparte o ciemne piony topoli
i ogromne, przez lata bujnie rozro�ni�te krzewy r�, pn�cych si� po murach, p�otach i podporach, po drabinkach, altankach i kratkach.
I w dodatku wszystko to by�o wzorowo wypiel�gnowane!
- No, prosz� - mrukn�a z uznaniem dziewczyna o trzech warkoczach.
2.
- No, prosz� - rudow�osa matka obejrza�a si� za �ywio�ow� istot�
z plecakiem. - Ciekawam, do czego tak si� spieszy�a, �e omal nie rozdepta�a dzieciaka. Stoi teraz jak wmurowana i si� gapi. Popatrz no, J�zinku, zwr�� no uwag� na t� dzisiejsz� m�odzie�.
Ale J�zinek - ry�y zabijaka o zamglonych oczach i zawzi�tych usteczkach jak maliny - nawet nie spojrza� za wskazanym mu egzemplarzem dzisiejszej m�odzie�y. By� bardzo zaj�ty: wychylaj�c si� w bok usi�owa� z�apa� czerwony p�atek r�y, przyklejony do k�ka
i ukazuj�cy si� rytmicznie w polu widzenia.
- Nie chybocz si� - zwr�ci�a mu uwag� matka. - Przez calutk� drog� nic tylko by� si� chybota� i chybota�. A w�zek nasz s�u�y� jeszcze ciotce Patrycji, jak by�a w twoim wieku, �e ju� nie wspomn�
o kolejnym u�ytkowniku, Ignacym Grzegorzu. Oj, stracisz ty kiedy� r�wnowag� i rymniesz na dzi�b! O, popatrz, jak zabrudzi�e� r�czk�. Wybaczam ci tylko dlatego, �e ka�dy mo�e zg�upie� od tego nag�ego wybuchu lata. A ju� my�la�am, �e zima stulecia przeci�gnie si�
z czerwca na lipiec. Ciekawe, czemu tak si� nagle odmieni�o. To jest niepokoj�ce. Ciesz si� latem, J�zinku, ciesz, gdy� bynajmniej nie wiadomo, jak d�ugo jeszcze przyroda b�dzie funkcjonowa� normalnie. Nie chc� roztacza� przed twymi m�odymi oczami katastroficznych wizji, lecz powiniene� mo�e wiedzie� przynajmniej tyle, �e istnieje teoria, w my�l kt�rej pokolenie twych wnuk�w zna� b�dzie drzewa jedynie
z obrazk�w. Nazwiesz mnie pesymistk�? - lecz �yjemy w �wiecie do�� znacznie zapaskudzonym, a atmosfera ziemska si� pogarsza,
co - nie uwierzysz - ma wiele wsp�lnego z lod�wkami oraz banalnym dezodorantem. Nie wiem, dlaczego ja do ciebie tyle m�wi�, skoro ty
i tak nic nie rozumiesz. Ale z drugiej strony - kto ci� tam wie. Gabriela bez przerwy gada�a z Ignacym Grzegorzem, dos�ownie od chwili jego narodzin, i zawsze twierdzi�a, �e on rozumie ka�de s�owo. Trzeba przyzna�, �e jej metoda przynios�a efekty, i to spektakularne. A my nie pozwolimy kuzynowi si� prze�cign��, prawda, dziecino? - ej�e, dlaczego si� u�miechasz z bolesnym pow�tpiewaniem? W tej chwili dziel�ca was r�nica jedenastu miesi�cy gra bez w�tpienia na twoj� niekorzy�� i mo�e ci si� nawet wydawa� przepa�ci� nie do przeskoczenia. Jednak�e - uwierz mi - za kilkana�cie lat to b�dzie fraszka. A! - widz� ostry b�ysk w twym oku. To g��d wiedzy. Interesuje ci� zapewne, co to jest fraszka? Ju� m�wi�. Jest to kr�tki, J�zinku, wierszyk, najcz�ciej �artobliwy, oparty na anegdocie lub dowcipnym koncepcie. Kiedy doro�niesz, m�j synu, dowiesz si� zapewne w szkole (o ile szko�a, jako instytucja, oprze si� powszechnej entropii), �e termin "fraszka" wprowadzi� do polszczyzny Jan Kochanowski, zaczerpn�wszy go z j�zyka w�oskiego.
Z pewno�ci� pokochasz Jana Kochanowskiego, gdy� jest on ulubionym poet� twego dziadka Ignacego, ten za� ma niebywa�� moc perswazji, je�li idzie o ulubionych poet�w, tudzie� my�licieli. To samo zreszt� dotyczy wielkich postaci historycznych, zw�aszcza ze �wiata antyku. No, ale c� ja tak gadam i gadam i nie daj� ci doj�� do s�owa. To chyba dlatego, �e przera�a mnie ogrom wiedzy, kt�r� b�d� musia�a wt�oczy� do twej niewinnej g�owiny. Nie mam poj�cia, jak ja to zrobi�. A jak to zrobi�a moja matka? Musz� si� nad tym zastanowi�. Lecz do�� monologu. Baczno��, J�zinku. Teraz powiedz �adnie: kochana mamusia.
- Ko-ko- mam-ma - wykrztusi� J�zinek, wytrzeszczaj�c oczka.
- Brawo. A: "doktor medycyny" - powiesz czy nie?
- Ne - zdecydowa� J�zinek.
- No, to nie. Trudno. Nie wymagajmy za wiele. Cho� mo�e dobrze by by�o, �eby� opanowa� przynajmniej s�owo "doktor",
zanim b�dziesz musia� si� nauczy� s�owa "habilitowany". Teraz powiedz: kochany tatu�.
- Ko-ko- tiu-ta� - rozpromieni� si� J�zinek.
- Bravissimo. Staraj si� poszerzy� sw�j wokabularzyk, biedaku. Ignacy Grzegorz w twoim wieku mawia� ju� regularnie "Se-neka" i "Sulla", oraz "moja wielka baba". W tym ostatnim zwrocie jego babcia dopatrywa�a si� naturalnie pean�w na swoj� cze��, cho�, zapewniam ci�, wyra�a� on co� zupe�nie innego. Trzymaj si� teraz, bo b�dzie kraw�nik. Zje�d�amy na jezdni� twej macierzystej ulicy Roosevelta. Ju� prawie jeste�my w dom-ciu. Co nie znaczy, oczywi�cie, �e wolno ci wk�ada� �apsko w szprychy. Baczno��, zn�w kraw�nik. Moim zdaniem przebudowa skrzy�owania wp�yn�a korzystnie na wysoko�� kraw�nik�w. Most Teatralny te� przebudowali bardzo �adnie. Zabawnie jest pomy�le�, �e - o ile nie b�dzie wojny lub trz�sienia ziemi - te oto pi�kne, stylizowane latarnie �eliwne ogl�da� b�dzie jeszcze twoje potomstwo. My�l ta sprawia, �e czuj� si� seniork� starego rodu oraz osob� dostojn�. Mi�e uczucie. No, dojechali�my. Oho! Ignacy Grzegorz tradycyjnie tkwi w oknie, �lina po brodzie mu ciecze. Nie, nie, m�j ma�y, teraz nie pora na odwiedziny, nie wyrywaj si�. Pomachaj kuzynowi r�czk�, niech nie my�li, �e� gbur. Taaa. �adnie. Pa-pa, pa-pa. No. A teraz - do domciu, do naszej sutereny. Czy ja ci kiedykolwiek wyja�nia�am, co to suterena? Nie? To a� nie do wiary. Je�li nie powiem ci od razu, zapomn� i nadal nie b�dziesz wiedzia�, gdzie mieszkasz. Oj, poczekaj no chwil� - jasny gwint, przecie� ja nie wzi�am torebki i zn�w nie mam klucza od bramy i b�d� musia�a u�y� domofonu, czego tw�j ojciec bardzo nie lubi, gdy pracuje lub drzemie, a zw�aszcza, gdy jedno i drugie. Tw�j rodzic twierdzi, �e utw�r "Fur Elise" Ludwika van Beethovena, wygrywany na elektronicznym piszczku, jest blu�niercz� ohyd�. Co do mnie - uwa�am, �e te diabelskie domofony zak�ada si� teraz tak powszechnie ku utrapieniu kobiet my�l�cych (a wi�c roztargnionych). �e ju� nawet nie wspomn�
o tym, jak dramatycznie wp�ywa to na podstawowe wi�zi mi�dzyludzkie... o, jest klucz! - w kieszeni. Ufff. G�r� nasi, J�zinku. Idziemy na kolacj�.
3.
Trzeba by�o trzy razy nacisn�� guzik domofonu (b�yszcza� na tabliczce z boku kamiennego s�upka, w kt�rym osadzona by�a furtka) zanim
w panoramicznym oknie parteru pojawi�a si� jaka� posta�. Kto� wysoki zamajaczy� przez chwil� za szyb� - nieproporcjonalnie chudy
i dziwaczny, odziany w jakie� lu�ne, orientalne szaty, z kt�rych na cienkiej szyi wyrasta�a wielka, rozczochrana g�owa. Dziewczyna
z plecakiem sta�a spokojnie w s�o�cu, mru��c oczy i spogl�daj�c na dom.
- Co tam? - hukn�o nagle w g��bi s�upka.
- Moje nazwisko: Rojek - dziewczyna zbli�y�a twarz do mikrofonu. G�os mia�a niski i mocny, ton nawet nieco rozkazuj�cy. - Czy
m�j tata...
Terkot bzyczka przerwa� jej w p� s�owa. Pchn�a furtk� i przez tunel s�odkiego zapachu posz�a �cie�k� z p�askich kamieni, na kt�re z obu bok�w sypa�y si� ogniste p�atki r�. Furtka sama si� za ni� zatrzasn�a, zamek wyda� cichy metaliczny szcz�k. S�o�ce pali�o.
W oknie na parterze nie by�o ju� tej dziwacznej postaci. �aluzja w�a�nie zjecha�a w d�. Za to u szczytu schod�w sta�, jak Sobieski na cokole, brzuchaty czterdziestolatek z czarnym w�sem. Ubrany
w fioletowo-zielone bermudy, wsparty pod boki, min� mia� w�adcz�
i zniecierpliwion�.
- Pan Majchrzak? - spyta�a dziewczyna, staj�c na najwy�szym stopniu marmurowych schod�w.
- Ta... - odpar� cierpko. - A ty - Arabella, co? Matko, co za imi�. - Jego l�ni�ce czarne oczka mia�y wyraz krytyczny, gdy tak obrzuca� go�cia spojrzeniem od czubka g�owy, poprzez opalone na r�owo ramiona i pulchne nogi - nieco bledsze, lecz te� nie�le przypieczone. - Tw�j tata m�wi�, �e b�dziesz jutro. Ma tam jeszcze szereg spraw do dopracowania. - Podrapa� si� po brzuchu. Du�y bia�y kot z czarn� mordk� i czarn� �atk� wok� oka przewin�� si� cicho wok� jego �ydki i spojrza� przeci�gle, z niech�ci�, turkusowymi �lepiami. W g��bi domu, w mroku hallu wy�o�onego l�ni�cymi p�ytkami, widnia�a wielka klatka, w kt�rej furkota�y jakie� ptaki. Nagle w��czy�a si� z daleka pozytywka i wygrywa�a, jakby uderzeniami szklanych kropel, powoln� melodyjk� - tak powoln�, �e trudno j� by�o rozpozna�, cho� wydawa�a si� od wiek�w znajoma.
- M�wi� do ciebie: Arabella? - upewni� si� z niesmakiem pan Majchrzak.
- A, lepiej nie - odpar�a �ywo dziewczyna.
- To jak? Jak si� w og�le do ciebie zwraca�?
- Wszyscy m�wi� Bella. A tata - jeszcze inaczej.
- No, Bella to bym nie powiedzia�, �e pasuje - uzna� dowcipny pan Majchrzak. - A tata jak m�wi?
Dziewczyna zmierzy�a go ch�odnym spojrzeniem.
- Zdrobniale - wyja�ni�a kr�tko.
- Zdrobniale! - przedrze�nia� j� pan Majchrzak. Nie usun�� si�
z przej�cia, cho� dziewczyna post�pi�a o krok dalej, gdy zapyta�
o jej imi�, tak jakby si� spodziewa�a, �e teraz ma prawo ju� wej�� na pokoje. - Tam, o, tam mieszkacie! - tkn�� palcem w lewo. - Tam,
z boku, za tymi �wierkami. Tata jest w domu. Id� do niego. - Odepchn�� nog� kota i spokojnie zamkn�� dziewczynie drzwi przed nosem.
Niespodziewanie co� otar�o si� o �ydk� Belli. Jeszcze jeden kot - tym razem szary, pr�gowany dachowiec - przemkn�� bokiem z opuszczonym �ebkiem. Wskoczy� lekko na zewn�trzny parapet panoramicznego okna parteru. Tam u�o�y� si� we wdzi�cznej pozie
i zamkn�� oczy.
Bella zesz�a po marmurowych stopniach i ju� mia�a ruszy� ku
�wierkom, gdy poczu�a na plecach, wyra�ne jak ciep�e dotkni�cie, czyje� intensywne spojrzenie.
Odwr�ci�a si� - i napotka�a wzrok kota.
Dziwne. Ale zaraz, chwileczk�! - listewki �aluzji poruszy�y si�, jakby kto�, kto zerka� spomi�dzy nich, przestraszy� si� nagle
i cofn�� r�k�.
Bella obejrza�a si� raz jeszcze, zawaha�a, po czym energicznie ruszy�a przed siebie.
4.
W tym pi�knym starym ogrodzie r�e panoszy�y si� dos�ownie wsz�dzie - doskonale utrzymane, przyci�te i okopane. �cian� pot�nych �wierk�w poprzedza�a p�kolista bramka, po kt�rej pi�a si� obfita odmiana
o romantycznym pokroju - ca�e ki�cie p�askich, r�owych kwiat�w
o wiotkich �ody�kach. Po prawej, na starym murze z kamienia, dziel�cym posesj� od Alei, pi�a si� pachn�ca mocno, ciemnoczerwona Fantazja, a na wprost, za �wierkami, wielki krzew blador�owej New Dawn rozpo�ciera� si� na bocznej �cianie szarego budyneczku.
Ten budyneczek sta� w k�cie ogrodu, tu� przy murze, d�u�szym bokiem zwr�cony do Alei Wielkopolskiej. By�a to chyba szopka na narz�dzia, czy mo�e wi�ksza altana, ukryta w nieucz�szczanym punkcie ogrodu? - Nie! Z okna budyneczku dobiega�o znajome pogwizdywanie i dziarski stukot m�otka.
Czyli - tata w akcji.
Ojej. A wi�c to tu? To w tej ko�lawej budce maj� odt�d mieszka�?
Co za rozczarowanie.
Wewn�trz, rozdzielone male�kim korytarzykiem, by�y dwie klitki - ka�da o powierzchni nieco wi�kszej ni� przedzia� kolejowy. Nawet
wymalowanie �cian �nie�nobia�� emulsj� nie doda�o wn�trzu przestrzeni. Cz�owiek ledwo m�g� si� obr�ci� w tej ciasnocie.
Pracu� sta� na taborecie w pokoiku po prawej i przybija� listw� pod niskim sufitem. Ubrany by� w swoje odwieczne portki robocze
i koszulk� bez r�kaw�w.
- Cze��, tata! - zawo�a�a Bella, a on odwr�ci� si� ku niej ca�ym cia�em, tak �e sto�ek pojecha� mu spod st�p. Zeskoczy� i zaraz ju� by� przy c�rce, by j� klepa� po ramieniu swoj� wielk�, tward� �ap�
i g�o�no cmoka� w oba policzki. �askota� szorstkimi w�sami, pachnia� terpentyn� i lakierem do pod��g.
- Bisiu! - wykrzykiwa�. - Jeste�! Chyba mi schud�a�, co? Przyznaj si�!
Bella nie lubi�a tego akurat sposobu podtrzymywania na duchu. Wiedzia�a dobrze, �e ma sk�onno�ci do tycia i �e musi z tym walczy�. To dlatego w�a�nie zapisa�a si� na karate (niewiele to zreszt� pomog�o na tusz�, za to sporo - na pewno�� siebie).
- A sk�d, tato, uty�am dalsze p�tora kilo. Babcia mnie tuczy�a jak g� - powiedzia�a.
Tata odsun�� j�, obejrza� z uwag�.
- Ale co ty opowiadasz, dziecinko! - zaprotestowa�, ura�ony. - Wygl�dasz super. I chyba nawet uros�a�!
- Przez dwa tygodnie?
- No, tak! Ho-ho, jeszcze troch�, a b�dziesz wy�sza ode mnie!
Tak jakby to mia�a by� wielka sztuka, doprawdy. Mierzy� metr sze��dziesi�t. Sta� po�rodku pokoiku, niemal go wype�niaj�c swoj� barczyst�, kwadratow� postaci�. R�ce za�o�y� na piersiach, du�� g�ow� pochyli� naprz�d i u�miecha� si� poczciwie. S�o�ce obrysowa�o go morelow� kresk� i prze�wietli�o mu uszy na r�owo. Wygl�da� mi�o, ciep�o i przytulnie. I odrobin� niepewnie.
- Witaj w nowym domu - rzek� wreszcie pytaj�co.
- Hm, hm - mrukn�a Bella, tocz�c wzrokiem wok�. Trzeba przyzna�, �e wyremontowa� wszystko na cacy - wn�trze budki wprost l�ni�o,
a w powietrzu unosi� si� ostry zapach emalii, kt�r� poci�gni�to wszystkie listwy i drzwi. Korytarz pe�en by� jeszcze karton�w
z ksi��kami i rondlami, ale w drugim pokoiku czeka�o ju� na Bell� jej sosnowe ��ko, z ulubion� po�ciel� w r�yczki. Tak. Co tu du�o gada�. Jednak dom by� po prostu zawsze tam, gdzie by� tata.
Zadowolony nawet z tak oszcz�dnie wyra�onej pochwa�y, podszed� zn�w do niej, by zdj�� jej wreszcie plecak. Pochyla� si� troskliwie, jakby tylko czeka�, by m�c pospieszy� z pomoc�. Ca�y on. Jego wieczna postawa. Ach, troskliwy, troskliwy. Ju� zapomnia�a przez te dwa tygodnie, jaki on potrafi by� troskliwy. I wcale jej tego nie brakowa�o.
- Ale si� napracowa�e�! - pochwali�a tat�, zdejmuj�c szybko plecak ("Sama, sama!") i okr�caj�c si� wok� osi, by unikn�� kolejnego klepni�cia w rami�. - To musia�a by� ohydna rudera, s�dz�c po tym, jak wygl�da z wierzchu.
- Fakt. No, ale to by� warunek Majchrzaka: remont kapitalny od podstaw.
-Wiesz, tato... prawd� m�wi�c, przez chwil� my�la�am, �e mieszkamy
w tej pi�knej willi...
- Nie, Bisiu. Mieszkamy w domku ogrodnika.
- Biedny to musia� by� cz�owiek.
- Tak jak my - mrukn�� ojciec, nas�piaj�c brwi. - No, jazda, obmyj si� troszk� po podr�y i chod� do kuchni...
- Ooo! A wi�c mamy i kuchni�?
- ... zjesz co�, odpoczniesz. A od rana zaczniemy si� urz�dza�. Zrobi�bym wi�cej, ale my�la�em, �e przyjedziesz jutro.
- Urwa�am si� babci troch� wcze�niej. A co, nie jeste� zadowolony? Tata spowa�nia�.
- Nawet nie wiesz... - zacz�� i urwa�. Zamruga� szybko, po czym chrz�kn��, co zabrzmia�o jak wystrza� z armaty. - Dobrze, �e przyjecha�a� - powiedzia� po chwili. - Nawet nie wiesz, to jest... no! �ycie bez ciebie by�oby...
Ot� w�a�nie! - czego Bella nie lubi�a, to wkraczania na grz�skie obszary sentyment�w. Ods�anianie uczu�, wszelkie wzruszenia
i czu�o�ci - to by�o zawsze k�opotliwe, bo przypomina�o s�abo��.
I w dodatku - wymaga�o koniecznie odpowiedzi, najlepiej - g��bokiej.
A Bella zdecydowanie wola�a szybki marsz naprz�d ni� pos�pne dr��enie w g��b. �artobliwie szturchn�a tat� w �o��dek i wywin�a si� spod jego r�ki.
- Id� si� my� - oznajmi�a.
�azienka nie by�a wi�ksza od szafy z zasuwanymi drzwiami. Umywalka, jeszcze nie zamontowana, sta�a pod �cian�, woda bie��ca by�a tylko
w kabinie z natryskiem, wi�c Bella wlaz�a do brodzika.
Od�wie�ona, z wilgotn� grzywk� i warkoczami upi�tymi na czubku g�owy, przywdzia�a ojcowski szlafrok z froty i przesz�a do kuchni (wystarczy�o zrobi� trzy kroki). W malutkim pomieszczeniu, bia�ym jak jajko, mie�ci�y si� akurat dwa taborety, stolik i wisz�ca szafka.
- Wi�c ja my�l�, �e to by�a jednak szopa na narz�dzia - zawyrokowa�a, siadaj�c przy stole. - �aden ogrodnik nie chcia�by tu mieszka�. Ale ciasno. Ju� te� nie mia�e� co wybra�.
- Ano, nie mia�em. Wzi��em co �aska - mrukn�� tata, kraj�c szczypiorek. Siedzia� ty�em do okna, przez kt�re wida� by�o mur
z r�ami. Biegn�ce nisko promienie s�o�ca oz�aca�y od ty�u jego masywn� g�ow� na mocnej szyi i pierwsze pasma siwizny na skroniach.
- Za to ogr�d jest super - pocieszy�a go Bella, kt�rej nagle zrobi�o si� �al ojca. W tym jego pochyleniu g�owy, w tym �ci�gni�ciu brwi, by�o co�, co chwyta�o za serce. - Jeszcze nigdy nie widzia�am tylu r� w jednym miejscu. Pami�tasz, oczywi�cie, �e r�e to moje ulubione kwiaty?
- Jeszcze by nie.
- I �adna jest ta dzielnica.
- To przecie� So�acz! - o�ywi� si� ojciec. - Naj�adniejsza dzielnica w Poznaniu. Chocia� i moja Wilda jest pi�kna. Urodzi�em si� na Wildzie, wiesz? I tyle lat tam mieszka�em, i do Liceum Poligraficznego te� na Wildzie chodzi�em. Ale... So�acz to by�a dzielnica na eleganckie spacery z pannami. Co ja tu si� nasiedzia�em, na tych Alejach, pod ksi�ycem... - rozmarzy� si� nagle.
- Z pannami? - chcia�a wiedzie� Bella.
- No, w�a�ciwie... z jedn� pann� - tu ojciec, ku zdziwieniu Belli, zawstydzi� si� nagle, zaczerwieni� po uszy. Przyjrza�a mu si� podejrzliwie, a on przechwyci� jej spojrzenie. - Ale z twoj� mam� te� tu przychodzi�em - doda� uspokajaj�co. - Tylko �e potem.
- Po czym? - spyta�a szybko Bella.
- Co: po czym?
- No dobra, mniejsza z tym - mrukn�a. - M�wili�my o So�aczu.
- Tak o So�aczu. No - So�acz to jest So�acz. I ju�. Wi�c co z tego, �e mieszkamy w szopce na narz�dzia. Cieszmy si�, �e mamy dach nad g�ow� i to w�a�ciwie za darmo. Majchrzak ustali�, �e w zamian za remont mo�emy tu mieszka� przez ca�y rok, nie p�ac�c grosza. To nas ratuje. Jeste�my bez forsy.
- Przecie� wiem - westchn�a Bella.
- Wszystkiego jeszcze nie wiesz. Nie mamy forsy wcale.
- Wcale?!
- Got�wki na trzy miesi�ce �ycia. I nic wi�cej. Wsp�lnik naci�� mnie jeszcze gorzej, ni� my�la�em, Bisiu. To dlatego musia�em sprzeda� nie tylko dom, ale i samoch�d. �eby sp�aci� d�ugi.
- No, �adnie! Da�e� si�, jak zwykle, zrobi�, tato!
- Przecie� to by� przyjaciel... - tu ojciec urwa� i zn�w si� obla� rumie�cem, a� po same czo�o, do nasady g�stej, sztywnej czupryny. Nie doszed� jeszcze trzydziestu pi�ciu lat, a ju� zacz�� siwie�. Tylko g�ste brwi mia� po dawnemu rudawe, i te swoje w�siska.
- Ja te� si� rumieni�, kiedy mi wstyd za kogo� - stwierdzi�a Bella. - Ale raczej ze z�o�ci.
- Nie s�uchasz, co m�wi�.
- Ciekawe, czy pod innymi wzgl�dami te� jestem do ciebie
podobna.
- Masz by� sob�, Bisiu. Nie chc�, �eby� by�a podobna do mnie.
- B�d� sob�, mo�esz by� pewny. Nie pozwol� nikomu tak si� oszuka�. Tato, przepraszam, �e ci to powiem: to ty zawini�e�. Dlaczego zawsze ufasz ka�demu bez zastanowienia? Dlaczego nie walczysz o swoje? Dlaczego pozwoli�e� tak bezwstydnie si� nabra�? Trzeba by�o od pocz�tku patrze� mu na r�ce.
Ojciec, kt�ry dot�d s�ucha� jej ze spuszczon� g�ow�, teraz surowo spojrza� jasnymi, dobrymi oczami.
- Gdybym mia� podejrzewa� przyjaci� na zapas, wola�bym nie �y� - powiedzia�. - A teraz do�� ju� tego. Zjedz kolacj� - spojrza� �agodniej. - No, jedz, jedz. Patrz, jakie �adne kanapki tata ci zrobi�. Z kie�bask�, z pomidorem. Aha, wiesz co? Twoja nowa szko�a jest ca�kiem niedaleko. Dwa przystanki tramwajem albo mi�y spacerek. �wietne liceum. Imienia �eromskiego.
- I co, bez niczego mnie przyj�li?
- A dlaczego mieliby nie przyjmowa�? �wiadectwo uko�czenia pierwszej klasy przedstawi�em. Wierzy� nie chcieli, �e masz same pi�tki...
- I sz�stk� z matmy!
- Tak, i sz�stk�. Wyja�ni�em im wszystkie okoliczno�ci...
- A co takiego im powiedzia�e�?
- No, co mog�em powiedzie�. Prawd�. �e mia�em w �odzi firm�, ale ju� nie mam, bo splajtowa�em. I �e pracuj� w Poznaniu, wi�c tu b�dziemy mieszka�.
- Tato, ale ja nie wiem jeszcze, co to za praca.
- No, u Majchrzaka przecie�. W drukarni. Wiesz, �e to jest m�j starszy kolega jeszcze z liceum. Za�o�y� w�asny zak�ad - supernowoczesny, maszyny prosto z Niemiec. Bajka. Przyj�� mnie od razu. Ale z dziwn� min�.
- Dlaczego?
- No, wiesz... s�ysza�, �e mi �wietnie idzie z t� firm�.
- Aha. I co? Trudno by�o si� przyzna�, �e nie tak zn�w �wietnie? Chwila ciszy.
- Honor bola� - rzek� ojciec niby to �artem, ale markotnie i spojrza� na c�rk� z przepraszaj�c� min�. Chrz�kn��. Mocno spl�t� szerokie, du�e d�onie. Bell� opanowa�o wsp�czucie, przemieszane dziwnie
z gniewem.
- Wsp�lnika powinien bole�, a nie ciebie! - rzek�a ostro. - Ze�wini� si� nieludzko. A ty go tak lubi�e�!
Ojciec milcza�, wci�� patrz�c w swoje splecione palce. Wreszcie przeni�s� wzrok za okno. Wiatr hu�ta� tam czerwone g��wki r�.
Bella przygl�da�a si� twarzy swego ojca - tej zdrowej, czerstwej twarzy, zbudowanej z mocnych p�aszczyzn i energicznych linii. Bystre, siwe oczy taty kry�y si� pod lekko nawis�ymi brwiami, podbr�dek by� kwadratowy i uparty, a linijka ust, przes�oni�tych w�sem, mia�a zwykle wyraz stanowczo�ci i dobrego humoru. Dzisiaj Bella odnalaz�a na tej twarzy bezradno�� i smutek.
Mia�a m�cz�ce uczucie, �e ojciec sprawia jej zaw�d. Byli sobie tak bliscy, �e odbiera�a jego pora�k� jako swoj�, jego zak�opotanie powodowa�o jej wstyd, a jego brak rado�ci powodowa� zupe�ny zam�t. Przecie� Zawsze by� taki pogodny, silny i spokojny.
Zawstydzi�a si� nagle i szybko po�o�y�a na r�ce taty swoj� d�o�
- mniejsz�, lecz te� mocn� i szerok�, z kr�tkimi, silnymi palcami
o takich samych, �miesznych jak u taty, paznokciach: kwadratowych,
z bia�ymi p�ksi�ycami u nasady. Ten widok jako� j� pokrzepi�.
- Ale przecie� sobie poradzimy - powiedzia�a. Popatrza� na ni� wreszcie, jego dalekie spojrzenie nabra�o ostro�ci. Przykry� jej d�o� swoj� r�k�, u�cisn��, a� zabola�y j� palce.
- A czy kto� tutaj mia� w�tpliwo�ci? - spyta�. Znajome zmarszczki u�o�y�y si� bezpiecznie na swoich miejscach, w tym samym, co zawsze, budz�cym zaufanie u�miechu. - Poradzimy sobie jak zwykle. Ty i ja, Bisiu. Ty i ja. Pami�taj: tata czuwa.
5.
Poszli spa� grubo po p�nocy.
Najpierw d�ugo jeszcze siedzieli w kuchni nad kolacj�, a potem zebra�o si� im na gadanie. Tata opowiada� o swoich m�odych latach
w Poznaniu (sk�po, jak to on, ale Bella i tak wywnioskowa�a, �e ta panna z �aweczki by�a zarazem jego szkoln� kole�ank�, �e mia�a na imi� Aniela, �e jej oczy by�y czarne i �e poci�ga� j� teatr). Kiedy sko�czy� wspomina�, chcia� wiedzie�, jak by�o na wsi, u babci, wi�c Bella rozpocz�a swoj� opowie��: babcia nie pozwala�a jej p�ywa�
w rzece, bo obawia�a si�, �e wnuczka z miejsca utonie, wcze�nie k�ad�a si� spa�, wy��cza�a telewizor przed ka�dym filmem, nie b�d�cym kresk�wk� Disneya, na obiad wci�� by�y pyzy, kluski lub pierogi, i co dzie� pyszne ciasto na podwieczorek, a gimnastyki uprawia� te� nie by�o wolno, bo mo�na sobie od tego oberwa� w�trob�. Babcia nawet s�ysze� nie chcia�a o tym, �e Bella musi schudn��. Ponadto mo�na
z ni� by�o rozmawia� tylko o tym, co porabia jej ukochany zi�� Robercik, a �e Bella otrzyma�a od taty wyra�ny zakaz ujawniania spraw przykrych, zwi�zanych tak czy inaczej z plajt� firmy poligraficznej, wi�c te� nie bardzo wiedzia�a, co opowiada�. Rozmowa si� nie klei�a
i w ko�cu babcia uzna�a, �e wnuczka si� z ni� nudzi. Z tego powodu zaprasza�a swoje przyjaci�ki ze wsi i to by�o dopiero nudne. Towarzystwa za� m�odego raczej we wsi nie by�o, m�odzie�cy pili piwo w sklepiku, a dziewczyny wiecznie si� krz�ta�y wok� gospodarstwa.
W przerwach wszyscy ogl�dali telewizj�. S�owem, wakacje pod grusz� wypad�y raczej �rednio, podsumowa�a Bella.
Tak im min�y, zapijane kolejnymi herbatkami, dwie godziny. Wreszcie przeszli do pokoiku z sosnowym ��kiem, gdy� Bella mia�a pomys�, by ustawi� je pod oknem, co mia�o jej u�atwi� wpatrywanie si� w nocny firmament przed za�ni�ciem, a nast�pnie - ogl�danie wschodu s�o�ca. Przesun�li wi�c to ��ko, przewr�cili sto�ek, narobili mn�stwo ha�asu, zacz�li si� wzajemnie ucisza�, wreszcie Bella rozpakowa�a plecak i wydoby�a pi�am� oraz najr�niejsze kosmetyczne utensylia,
a tak�e swoje lektury podr�ne - i wtedy okaza�o si�, �e koniecznie trzeba przyd�wiga� z korytarza bieli�niark�. Kiedy j� wreszcie przytaszczyli, wpychaj�c bokiem przez drzwi, przekonali si�, �e
w izdebce zmie�ci si� ju� tylko jedno krzese�ko i nic wi�cej. Wielkie przemeblowanie malutkiej chatki zaj�o im dalsze dwie godziny. Bella, wyk�pana po raz drugi, dopiero ko�o p�nocy znalaz�a si� w ��ku, ale nowe mieszkanie by�o ju� w ca�o�ci urz�dzone, wygodnie i ze smakiem, wszystkie meble sta�y na najlepszych dla siebie miejscach, ulubione drobiazgi roztacza�y domowy urok, a fotografia m�odej na zawsze mamy - dziewczyny ze srebrzystym fletem przy ustach - zdobi�a �cian� obok ��ka.
Mo�e tata i by� wzorowym pracusiem, ale ona, Bella, mia�a za to genialne pomys�y na rozwi�zanie prozaicznych problem�w.
Wyci�gn�a si� rozkosznie w ch�odnej po�cieli, zgasi�a lampk�
i zamkn�a oczy w przekonaniu, �e zaraz u�nie. Nic z tego! - by�o zimno jak diabli. Cienkie �ciany nie chroni�y przed ch�odem nocy. Od uchylonego okna wia�o, od pod�ogi ci�gn�o (trzeba by tu chyba po�o�y� izolacj� i grub� wyk�adzin�?). Pod drzwiami b�yszcza�a smu�ka �wiat�a, ca�a pod�oga poskrzypywa�a w nieustaj�cym dialogu z cichymi st�pni�ciami taty, brz�ka�y sztu�ce i talerzyki, myte (och, co za pedant!) i ustawiane na suszarce. Potem zn�w za cienkim przepierzeniem odezwa� si� prysznic: �oskot kropel w brodziku przypomina� nag�� ulew�, szumia�a woda w rurach. Wreszcie �wiat�o zgas�o, ale za to do pokoiku Belli wtargn�a bia�a po�wiata ulicznych lamp i zrobi�o si� jako� bardziej ha�a�liwie. Zapach farby, jakby dopiero teraz si� obudzi�, zacz�� gry�� w nos, samochody przeje�d�a�y chyba wprost pod oknami, tramwaje zgrzyta�y nieco dalej, ale te� g�o�no a z dala dobiega� - ci�ki i chrapliwy, jak oddech chorego - st�umiony ha�as �r�dmie�cia.
Bella kuli�a si� pod ko�dr�, kt�ra wci�� nie chcia�a si� rozgrza�,
i odp�dza�a gor�czkowe my�li.
Tu, w tym domku, tej nocy, zrozumia�a, �e nie b�dzie jej odt�d
�atwo.
Chyba sko�czy�a si� w jej �yciu epoka s�odkiego bezpiecze�stwa.
Szkoda, �e nikt jej nie zapyta�, czy si� na to zgadza.
Musia�a porzuci� miasto, gdzie mieszka�a od zawsze, przerwa� treningi karate, zostawi� klas�, z kt�r� ju� zd��y�a si� z�y� przez pierwszy rok nauki w liceum - i zaczyna� wszystko od nowa, w obcym �rodowisku. �al jej by�o kole�anek, �al nawet niekt�rych nauczycieli, a ju� najbardziej �a�owa�a sprzedanego domu. Sami go z tat� remontowali
i zrobili z niego cacko. A ogr�dek! Ros�y w nim bzy i ja�miny, i tyle pi�knych kwiat�w, kt�re Bella posadzi�a i wyhodowa�a w�asnor�cznie!
By� te� w �odzi cmentarz z grobem mamy, na kt�ry chodzili ze �wieczkami, kwiatami i wie�cami z jedliny.
A teraz - koniec epoki. Ich �ycie zmieni�o si�, jak po wybuchu. Przez te dwa tygodnie na wsi szok, jakiego Bella dozna�a jeszcze tak niedawno, nieco os�ab� i zatar� si� w pami�ci. Dopiero teraz zacz�a w pe�ni rozumie� sytuacj�.
Najbardziej w niej niepokoj�cy by� stan taty.
Ciekawe, dlaczego wybra� Pozna�. Czy nie m�g� znale�� pracy w �odzi? Mo�e nie, w �odzi jest naprawd� du�e bezrobocie. No, ale czy musia� si� godzi� na warunki tego paskudnego Majchrzaka?
Dlaczego wybra� Pozna�?
My�l Belli jako� sama zawr�ci�a w stron� dawnej sympatii ojca, tej panny o czarnych oczach, co to lubi�a teatr. Ciekawe, co si� z ni� teraz dzieje. Skoro by�a taty r�wie�nic�, to pewnie wysz�a za m��, mo�e ma dzieci? Ciekawe - pomy�la�a Bella i my�l ta uk�u�a j� tak, �e a� podskoczy�a w ��ku - czy tata b�dzie chcia� si� z t� Aniel� zobaczy�?
Dlaczego w �odzi by�o jej wszystko jedno, dok�d tata idzie, z kim si� spotyka i o kt�rej wraca, i jakie to panie do niego dzwoni�? Dlaczego tu, w Poznaniu, nagle zacz�o to j� tak �ywo obchodzi�?
Mo�e dlatego, �e s� tu tylko we dwoje, zupe�nie sami. Ca�a rodzina - siostra taty, jej m�� i dzieci - zosta�a w �odzi.
"Ale przecie� najpro�ciej b�dzie o tym z tat� pogada�" - pomy�la�a. To by� najlepszy spos�b na wszystko. I jeszcze nigdy nie zawi�d�.
Tak si� uspokoiwszy, Bella nagle zasn�a. Kiedy w ciszy nocnej wybuch� g�o�ny, ochryp�y i brzydki wrzask - poderwa�a si� z sercem
w gardle i z szumem w g�owie. Przez chwil� jej si� zdawa�o, �e �pi
w przedziale kolejowym, zaraz potem przypomnia�a sobie, gdzie jest
i od razu si� zl�k�a o tat�. Wypad�a z pokoiku, po ciemku obijaj�c si� w nieznanym wn�trzu. Szarpn�a wreszcie drzwi s�siedniego pokoju - i ujrza�a ojca, kt�ry, odziany ju� w pi�am�, s�abo o�wietlony ma�� nocn� lampk�, wychyla� si� za okno.
- Co si� dzieje, tato?
- Nie wiem - odpar�, wychylaj�c si� jeszcze bardziej. - Kto� wrzeszcza�.
- My�la�am, �e to ty.
- No, dzi�ki. Nie, to nie ja. Moim zdaniem to stamt�d wrzeszcza�o. Bella te� wyjrza�a. U Majchrzaka o�wietlone by�y okna ca�ego parteru. Widok cz�ciowo przes�ania�y �wierki, ale i tak by�o oczywiste, �e
w willi trwa zamieszanie. Kto� trzasn�� g�o�no drzwiami, zajazgota� kobiecy g�os, a potem zn�w rozleg� si� ten wrzask, brzydki
i ochryp�y. Co� upad�o. Da� si� s�ysze� brz�k t�uczonego szk�a
i wymys�y pana Majchrzaka. Jego tubalny baryton ni�s� si� wyrazi�cie poprzez cisz� nocy. Najlepiej s�ycha� by�o s�owo "g�wniarz".
- Ach, to tylko rodzinna awantura - mrukn�� ojciec. - Takie czasy, nerwy wszystkim puszczaj�. Chod�my spa�.
- Raczej nie po�pimy. Oni wci�� si� k��c�.
- E, przejdzie im. Zaraz si� zm�cz�.
- Kt�ra to godzina?
- Wp� do pierwszej, Bisiu. Id� spa�.
- To mo�e trwa� do rana - zrz�dzi�a Bella. Owin�a si� kocem taty
i wychyli�a poza parapet. Za kosmat� �ap� �wierkowej ga��zi widnia�o s�abo o�wietlone okno w bocznej �cianie willi. Brzuchata sylwetka Majchrzaka ciemnia�a na pierwszym planie. W g��bi, w niebieskawym p�mroku, na tle migaj�cego ekranu, sta�a owa tajemnicza, wysoka posta�.
- Tato, a kto w�a�ciwie mieszka z Majchrzakiem?
- No, jego rodzina. �ona i syn.
- To pewnie ten syn tak wrzeszcza�?
- Na to wygl�da. Co� mi Majchrzak m�wi�, �e ma z nim
problemy.
- A jaki on jest? Ten syn.
- No, jak to m�ody. Taki jaki�... wyci�gni�ty. Ponury. Zreszt� - w�a�ciwie to ja nie wiem, bo on ci�gle siedzi w domu, a ja... no, ja tam... nie bywam.
- Ach! Nie bywasz!...
- Do�� mam Majchrzaka w pracy. Potem cz�owiek chcia�by odpocz�� - powiedzia� tata tonem obronnym.
W willi niespodziewanie zapanowa�a �miertelna cisza.
- No - rzek� ojciec. - M�wi�em. Ju� po wszystkim. Zamykaj okno bo wszystko wyzi�bisz. Id� spa� - klepn�� j� w �opatk�, po swojemu,
i kaza� biec do ��ka. - Dobranoc, ale ju�!
Bella posz�a do siebie i po�o�y�a si� pod zimn� ko�dr�. By�a przekonana, �e teraz to ju� na pewno nie zmru�y oczu. Ale one same si� jej zmru�y�y, nawet nie wiedzia�a, kiedy i jak. Zapad�a w zdrowy sen, jak w czarn� otch�a�.
Sobota, 13 lipca
1.
- No i zn�w nam si� uda� poranek, J�zinku. Chocia� s�ysza�am prognoz�, wiesz? M�wiono, �e weekend up�ynie pod znakiem opad�w
i och�odzenia. Od razu cz�owiek si� zastanawia, jaki to mianowicie jest ten znak opad�w i och�odzenia. Swoj� drog�, nie mog� poj��, dlaczego ci ludzie w telewizorze przemawiaj� zawsze tak pompatycznie, ozdobnie i zawile, czy nie mo�na by na przyk�ad powiedzie� po prostu: b�dzie deszcz i zimno? - Sied� teraz grzecznie, to ci zrobi� fryzur� pod g�r�. O, tak. Teraz jeste� przystojniacha. Zupe�ny punk. Szkoda tylko, �e si� nie urodzi�e� brunetem, jak tw�j ojciec, �pi�cy nota bene zbyt twardo, jak na t� p�n� godzin�. Albo szatynem, jak tw�j kuzyn Ignacy Grzegorz. Ale co robi�. Jaki kolor w�os�w nam dano, taki musimy nosi�. No, w drog�. Hop! Trzymaj si� mnie za szyj�, a ja wnios� w�zek po schodkach. Tak, tak... ufff. A nasz tata sobie �pi
w najlepsze. No, nic, nic, niech sobie po�pi nasz tata drogi. W ko�cu naprawd� ci�ko pracowa� przez ca�y tydzie�, a tej nocy to mia� nawet dy�ur, nawiasem m�wi�c, op�acony bez przys�uguj�cego lekarzom dwudziestoprocentowego dodatku, J�zinku. Jednak�e, zabawna rzecz, ja te� ci�ko pracowa�am przez ca�y tydzie�, w podobnym, co tata, wymiarze godzin i tak�e z nocnymi dy�urami bez dodatku, a jednak, prosz�, wstaj� �wie�utka jak stokrotka i jak ona ofiarna i wybieram si� z tob� na mi�y letni spacerek poranny, pami�taj�c, jak lubisz t� rozrywk�. Ufff. No, dobra, wyszli�my z podziemi. Czekaj, odsapn� momencik. Ciekawe, czy od noszenia w�zka zrobi� mi si� �ylaki. Albo przepuklina. Pos�uchajmy przez chwil� pod drzwiami, co s�ycha�
u rodziny. Nic. Nic nie s�ycha�, J�zinku, pewnie wszyscy jeszcze �pi�. A jest dziewi�ta! No, no. Wygl�da na to, �e jeste�my najbardziej rannymi z ptaszk�w, m�j kochany. H�, h�. Uwaga, trzymaj si�, teraz zn�w musimy znie�� w�zek ze schodk�w, by doj�� do bramy. No. Brama. Jedziemy. Siadaj, oprzyj si� wygodnie i w drog�.
Co to ja m�wi�am? Aha. O kolorze w�os�w. Widzisz - w twoim przypadku przewa�y�y geny mojej rodziny. To jest bardzo �adny kolorek, ten rudy, i nie ma powodu si� go wstydzi�, cho� musz� przyzna�, �e mnie osobi�cie nieco si� ju� sprzykrzy� przez te trzydzie�ci dwa lata obnaszania go po �wiecie. Wyznam ci - tylko nikomu si� nie wygadaj! - �e nawet rozwa�a�am mo�liwo�� przefarbowania mych lok�w na kolor kruczoczarny. Ale szybko mi przesz�o, gdy tylko wyobrazi�am sobie, jak b�d� wygl�da�a z tak zwanymi odro�lami. Patrz, jaka �adna pogoda. Po prostu brylancik. Mo�e tylko na zachodzie wida� pierwsze symptomy potwierdzania si� prognozy, niebo jest jakby - widzisz? - leciutko zamglone. Ale co ja tak gadam i gadam, kolej na ciebie. Powiedz na przyk�ad: prognoza.
- Pupa - rzek� m�tnie J�zinek, nadymaj�c si� z wysi�ku,
- Nno... tr�jka z plusem. A teraz powiedz: s�oneczko.
- Ciulanko - powt�rzy� J�zinek apatycznie.
- Wi�cej ambicji, m�j ma�y. Wi�cej ambicji. Ignacy Grzegorz w twoim wieku by� wcieleniem ambicji i jest nim, nota bene, do dzisiaj. My�l�, �e on wyro�nie na geniusza. A w�a�ciwie, sama ju� nie wiem, czy to ja tak my�l�, czy te� raczej tylko przej�am narzucaj�ce si� tak silnie zdanie ca�ej rodziny. Przyznaj�, �e niekiedy irytuj�ce,
a dla ciebie wr�cz k�opotliwe. C� pocz��, m�j drogi, stajesz przed bardzo powa�nym wyzwaniem i b�dziesz musia�, chc�c nie chc�c, stawi� mu czo�o. Po m�sku. (Trzymaj si�, bo przeje�d�amy na drug� stron�). Prawdziwa szopka zacznie si� zreszt� dopiero wtedy, kiedy moja siostra, a twoja ciotka Nutria (nutria, J�zinku, to takie w�ochate stworzonko z du�ymi pomara�czowymi z�bami) zdecyduje si� wreszcie wyj�� za tego swojego Filipa. Ich burzliwy romans, kt�ry zacz�� si� jeszcze przed twoim urodzeniem od, nie uwierzysz, skucia Nutrii kajdankami przez tego� Filipa w ekspresie "Pomorzanin", trwa stanowczo zbyt d�ugo, on si� chce �eni�, ona odmawia lub te� odsuwa decyzj� na potem. Odkry�a bowiem, �e on jest od niej m�odszy o trzy lata. A co to ma do rzeczy? Czy, skoro si� kochaj�, nie mogliby za�o�y� przyk�adnej kom�rki rodzinnej, mimo r�nicy wieku? Ale do czego zmierzam: ich potomek by�by w naszej rodzinie, jak �atwo si� domy�li�, kolejnym kandydatem na geniusza. Jedyna nadzieja w kodzie genetycznym Filipa Bratka, uzdolnionego, jak wiadomo, muzycznie... ach! Widz� lekkie oszo�omienie w twym wzroku. Id� o zak�ad, �e nie wiesz, co to kod genetyczny. Mog� ci to natychmiast obja�ni�, gdy� tak si� sk�ada, �e znam si� na tym zawodowo, i to ca�kiem nie�le. Daj mi tylko znak, a ju� ci robi� wyk�ad, poczynaj�c od relacji
z prostych do�wiadcze� na kolorowej fasolce, kt�re tak dobrze ilustruj� prawo Mendla. Hm? �yczysz sobie? Nie? Co m�wisz?
- Babba - wyg�osi� ostrzegawczo J�zinek i zrobi� wielkie oczy. - To! Tu! Bam! Bam!
- Spr�bujmy zrozumie�. Baba? Tutaj? Przewr�t? Upadek? Aha, tu omal nie upad�e�, jak ta dziewczyna wpad�a wczoraj na ciebie. No, brawo, przejawiamy pami�� sytuacyjn�. Tak, biedaczku, tak, wpad�a na tw�j w�zek! Owszem, przeprosi�a, ale wy��cznie gestem, a ty� omal nie wpad� pod ko�a tramwaju (brr, nie strasz mnie). Uch, brzydka dziewucha.
- Be-be? - upewni� si� J�zinek, wymachuj�c r�czkami.
- Tak, paskudnica. Dzisiejsza m�odzie�, J�zinku. Za nic maj� zar�wno pokolenie wst�puj�ce, jak i zst�puj�ce. Rozbuchany egoizm - nie chcia�abym generalizowa�, ale niestety zjawisko jest powszechne - k�adzie si� im na oczy jak ciemna przepaska (�adnie powiedziane). No, nic, nie przejmuj si�, miejmy nadziej�, �e ju� nie spotkamy tej
dziewczyny.
- Baba be-be! - przypomnia� J�zinek.
- Tak, tej brzydkiej dziewczyny. Gdyby nas kiedy� spotka�a, powiemy jej w oczy, co o niej my�limy. Niech na drugi raz si� zastanowi, na co wpada. Oho! Popatrz tylko, co jedzie. Karetka reanimacyjna, J�zinku. Pi�kne odg�osy, co? Id� o zak�ad, �e p�dzi do szpitala Raszei.
2.
Przez opary snu przebi�o si� jakie� zawodzenie. Bella, kt�ra przebywa�a w�a�nie duchem w cudownym ogrodzie, w towarzystwie pi�knego ksi�cia, zdumia�a si� nagle, s�ysz�c to wycie, i zaraz pod�wiadomie w��czy�a je w obr�b snu. Wy�ni�a, mianowicie, potwora, kt�ry czai� si� za krzakiem r�y. Wyda� on z siebie g�o�ne, modulowane elektronicznie wycie, a Bell� tak to zdziwi�o, �e otworzy�a oczy.
Ujrza�a nad sob� niepokalan� biel sufitu z czarnym sznurem i wisz�c� na nim pochlapan� �ar�wk�. Wok� �ar�wki leniwie kr��y�a spasiona mucha. Przez d�u�sz� chwil� Bella wpatrywa�a si� w ten anonimowy widoczek i nie umia�a sobie wyja�ni�, gdzie si� w�a�ciwie znajduje. Lecz wystarczy�o przenie�� wzrok za okno i zobaczy� r�e, a ju� wszystko by�o jasne.
Usiad�a natychmiast na ��ku i dozna�a zachwytu.
Jak pi�knie. Ch�odny, rze�ki poranek. S�o�ce, trawnik jak aksamit (musz� tu mie� dobr� kosiark�, a nawo�� chyba Pokonem). Wiatr. R�e wyci�gaj� si� ku s�o�cu, od wczoraj ju� zmienione - przyby�o nowych kwiat�w, rozwin�y si� p�czki, a ich barwy s� jakby �ywsze
w porannym, ostrym �wietle.
Ten krzew obsypany cytrynowymi r�ami trzeba by chyba podeprze�.
Ma�y rzut oka w stron� willi - aha, okno zamkni�te na g�ucho, s�o�ce odbija si� w opalizuj�cych szybach (chyba do�� dawno nie mytych).
Kt�ra to godzina? Dziewi�ta? Co� podobnego.
Bella uda�a si� pod gor�cy prysznic.
Umyta, ubrana w dres, z mokrymi w�osami, postawi�a w kuchni czajnik na p�ytce elektrycznej i ostro�nie zajrza�a do taty.
Nie spa�.
Le�a� na wznak w ��ku, z r�kami pod g�ow�. Patrza� nieruchomo
w sufit i s�ucha� radia. Szemra�o cichutko, lecz mo�na by�o rozpozna�, �e to jaka� aktorka bardzo lirycznie czyta wiersze:
- Mi�dzy nami jest przepa��, przepa�� niezg��biona, I cho�by�my wykocha� po brzeg dusze chcieli, To wszystko, co nas ��czy, jest mi�o�� szalona, A wszystko, co jest prawd�, na wieki nas dzieli...
Bella przygl�da�a mu si� ju� d�u�sz� chwil�, a on nawet nie zauwa�y� jej wej�cia! Le�a� sobie, w tej spranej do bia�o�ci pi�amie, schodzone drewniaki sta�y przed ��kiem, a radio - na ma�ym stoliku, obok stosu gatek z�o�onych w kostk�. Kontrast pomi�dzy poetycznym g�osem, a prozaicznym otoczeniem by� dosy� groteskowy, denerwuj�ce za� by�o to, �e tata s�ucha� z a� takim napi�ciem, ca�kowicie wy��czony z rzeczywisto�ci.
- Tato! - odezwa�a si� nagl�co Bella, ale on nie zareagowa�, skoncentrowany na s�uchaniu wiersza.
- Bo nigdy ci� nie wezm� na wieczno�� dla siebie. Ty nigdy mn� nie b�dziesz, a ja nigdy tob� (Jan Lecho� - "Zazdro��") - powiedzia�a aktorka dramatycznie, a Bell� wszystko to razem rozdra�ni�o do tego stopnia, �e, niewiele my�l�c, przesz�a przez pok�j i wy��czy�a radio.
Reakcja taty by�a przera�aj�ca. Zerwa� si� i gwa�townie z�apa� j� zaa r�k� - tak mocno, �e a� zabola�o.
- No, co?! - krzykn�a.
Obce oczy! - spojrza�y na ni� z gniewem. Nagle, jakby si� im zmieni�a ostro�� widzenia - tata j� rozpozna�. Twarz mu z�agodnia�a, spoczciwia�a, rozja�ni�a si�.
- To ty - powiedzia�.
- No, ja, a co, zapomnia�e�, �e jestem?
Przez chwil� patrza� na ni� bez s�owa, wci�� �ciskaj�c jej r�k�.
Z kuchni da� si� s�ysze� wzbieraj�cy gwizd, wi�c Bella spyta�a:
- Kawy czy herbaty?
Tata jakby nie s�ysza� - ani czajnika, ani pytania.
- Zaraz mi urwiesz r�k� - burkn�a Bella. Czajnik w kuchni wariowa�, wi�c uwolni�a si� szarpni�ciem i powt�rzy�a pytanie. Tym razem otrzyma�a odpowied�:
- Kawy.
- Przepraszam, �e zgasi�am ci radio - rzuci�a niedbale, cho� wiedzia�a dobrze, �e sprawa by�a du�ego kalibru.
- Nie r�b tego wi�cej - powiedzia� lekko.
- Dobrze.
- Ju� wstaj�.
- To ja robi� �niadanie. Jogurt z p�atkami?
- Mo�e by�.
3.
Po �niadaniu wysz�a przed dom (tata samorzutnie zacz�� zmywa�
i sprz�ta�) - i a� przystan�a w podziwie, mru��c oczy od blasku
i urody �wiata. Pi�kny, stary romantyczny ogr�d wype�niony by� z�otawym blaskiem i b��kitnymi cieniami. Ca�a posesja otoczona zosta�a porz�dnym �ywop�otem z g�stego ligustru, chronionego dodatkowo siatk�, tylko od ulicy wznosi� si� kamienny mur, pokryty pn�cymi r�ami. Za will�, przy tylnej granicy ogrodu, ciemnia�a grupa starych lip i grab�w, upozowanych tak wdzi�cznie, jakby ka�dy rok ich wzrastania przebiega� pod nadzorem wybitnego artysty.
Ten sam artysta musia� dba� o wzrost r�. Przed domem tkwi�y w�r�d trawnika dziesi�tki drzewek szlamowych, a krzewy, kt�re okrywa�y �ardiniery, kratki i �ukowate bramki, by�y rozro�ni�te, mocne
i zdrowe, i uk�ada�y si� z naturalnym wdzi�kiem. Niebem sun�y bia�e i ��tawe ob�oki, a pomi�dzy drzewami i kwiatami wirowa� orze�wiaj�cy wiatr. Wsz�dzie pustka i cisza - a mimo to Bella raz jeszcze mia�a wra�enie, �e kto� si� jej przygl�da z ukrycia. Nawet odrobin� si� stropi�a, gdy stwierdzi�a, �e zn�w jest przedmiotem czujnej obserwacji ze strony tego pr�gowanego dachowca.
Odda�a mu niech�tne spojrzenie. A poniewa� kocur wygrzewa� si� na swoim ulubionym parapecie, spojrza�a te� machinalnie w szyb� powy�ej - lecz tym razem nie by�o tam nikogo. Wykonawca nocnego koncertu odsypia� zapewne sw�j wysi�ek.
Cisza, wiatr. Daleki, nieustanny szum �r�dmie�cia. Za kamiennym murem pusta Aleja Wielkopolska ko�ysa�a w s�o�cu pot�ne korony kasztan�w. Z rzadka przemkn�� jaki� samoch�d, przechodni�w nie by�o. Trawnik obiega� ca�y dom pluszow� p�aszczyzn�, tak�e z lewego boku willi ko�czy� si� r�wnym wa�em ligustrowego �ywop�otu. Za nim rozpo�ciera�a si� posesja s�siednia: zachwaszczony teren z okr�g�� rabat� szkar�atnej sza�wii po�rodku. W g��bi biela� parterowy budyneczek,
w ca�o�ci poro�ni�ty dzikim winem.
Bella podskoczy�a w miejscu, po czym dla rozgrzewki zacz�a trenowa� ciosy, kopni�cia i skoki. Zadowolona, jak zawsze po wysi�ku, zdyszana i rze�ka, ruszy�a dalej na obch�d nowego miejsca, gdy nagle, nie wiadomo sk�d, wypad�a kolorowa pi�ka i, odbiwszy si� par� razy, potoczy�a si� r�wniutko pod stopy Belli, gdzie te� si� zatrzyma�a.
- Halo - powiedzia� g�os zza ligustru. - Widz� ci�.
Bella podnios�a pi�k� i podesz�a do �ywop�otu. Po drugiej stronie,
w piaskownicy z drewnian� obudow�, siedzia�a po�r�d brudnego piasku persona lat oko�o dwunastu: powa�ny bladolicy ch�opiec z ciemn� grzywk� i d�ugim, sm�tnym nosem, ubrany w bia�� koszulk� i bia�e spodnie.
- Witam - odezwa�a si� Bella i odrzuci�a mu pi�k�. - Nie za du�y jeste� na zabawy w piaskownicy?
- Sekund� - zirytowa� si� ch�opiec. - Ja tu prowadz� obserwacj�.
- Tak? A co obserwujesz? Jaszczurki?
- Jaszczurk� widz� tylko jedn� - rzek� znacz�co. - A obserwuj� Przeszczepa, moja szanowna pani.
- Kogo?
- Niewa�ne. Trenujesz karate?
- Tak.
- Jakie� sukcesy?
- Zielony pas.
- Ka�dy tak mo�e powiedzie�.
- Ja mog� to natomiast udowodni� - powiedzia�a Bella rzucaj�c ostre spojrzenie. - No wi�c, kogo obserwujesz?
- Przeszczepa, waszego Przeszczepa, powiedzia�em chyba wyra�nie - ch�opiec objawi� swe zamiary, ukazuj�c lornetk� my�liwsk� oraz
�uk wykonany z pr�ta bambusowego i szpagatu. - Jak tylko zauwa��, �e dra� zn�w zaczyna, przestrzel� mu t�tnic�.
- Ale co ma zaczyna�? Co to za Przeszczep?
- No, jak? Mieszkasz z nim, a nie wiesz?
- Ja nie mieszkam z �adnym Przeszczepem - wyja�ni�a mu Bella
z oburzeniem. - Przyjecha�am dopiero wczoraj, nie znam nikogo takiego. B�d� tu mieszka�, owszem, ale w tym ma�ym domku.
- Ach, teraz pojmuj�, z panem Robertem - ch�opczyna spojrza� nieco �askawiej. - Przyjemny cz�owiek. Pozwoli� mi pomalowa� okna emali� ftalow�. Wi�c ty jeste� ta Arabella, jego c�rka? Mo�esz si� do mnie zwraca�: Mateuszu.
- A ty nie zwracaj si� do mnie, tylko m�w mi Bella.
- Tak. Te� my�l�, �e to lepiej brzmi. A wi�c: Bella - je�li nie mieszkasz z Majchrzakami, to nie spaceruj po ich ogrodzie. Majchrzakowa jest na ten temat bardzo wra�liwa. Oni tu w og�le s� jak z Hitchcocka. S�ysza�a�, jak Przeszczep si� w nocy dar�?
- Jasne. Obudzi� mnie. O co tu chodzi? Dlaczego on krzycza�? A ty, dlaczego si� na niego czaisz?
Mateusz spojrza� wynio�le.
- Nie wydaje ci si�, �e jeste� ciekawska?
- Nie, nie wydaje mi si�. I tak ju� mi ujawni�e� mn�stwo intryguj�cych szczeg��w.
Mateusz westchn�� i z pot�pieniem pokr�ci� g�ow�.
- On rzuca w krasnala - wyjawi� pos�pnie. - W�trob�.
- H�?!...
- A jak nie w�trob�, to jajami. Albo pomidorem.
- W krasnala?
Mateusz machn�� niecierpliwie r�k� w g��b swego ogrodu, wskazuj�c przedmiot konwersacji, tkwi�cy w g�stwinie sza�wii. Krasnal mia�
z p�tora metra wzrostu i g�upawy, oble�ny u�miech. Wykonano go
z gipsu i pomalowano jaskrawymi barwami; w za�o�eniu s�u�y� mia� jako element dekoracyjny. Ca�y oblepiony jakimi� zesch�ymi bryzgami, krasnal wygl�da� jednak bardzo nie�wie�o.
- W wakacje Przeszczep wstaje p�no - ujawnia� Mateusz z min� pe�n� obrzydzenia. - Idzie do kuchni, wyjmuje z lod�wki, co tam ma, i rzuca w naszego krasnala. Rzuca, a� trafi. A przez ca�y czas go filmuje. Ustawia kamer� za ka�dym razem w tym samym miejscu.
- Ale dlaczego on tak szaleje z tym krasnalem?
- Nienawidzi go.
- A ty go lubisz - domy�lnie rzek�a Bella, staraj�c si� �agodnie wnikn�� w tajniki duszy dzieci�cej.
- A sk�d. Ja go te� nie cierpi�. Tylko, �e mama, kt�ra jest do krasnala absurdalnie przywi�zana, ka�e mi go my� albo oskrobywa�.
I to jest ohydne. Dlatego uwa�am, �e Przeszczep musi ponie�� kar�.
- Bo�e - powiedzia�a Bella. - Jakie� to okropne. Ju� wszystko rozumiem, ch�opcze drogi. A dlaczego nazywasz go Przeszczepem? Mateusz spojrza� na ni� z politowaniem.
- A czy to tak trudno poj��?
- Obawiam si�, �e tak.
- Czy ty go widzia�a�?
- No, w�a�nie nie.
- Aha. Jak zobaczysz, to zrozumiesz. Oczywi�cie, je�li znasz film "Frankenstein", re�ysera Jamesa Whale'a, rok produkcji 1931.
- "Frankensteina" pokazywali chyba na Polsacie?
- Aha. O potworze zszytym z kawa�k�w zw�ok. Niez�e. W roli g��wnej Boris Karloff. Potwora o�ywiono energi� elektryczn� zaczerpni�t�
z pioruna tak� do�� prymitywn� antenk�. Pomys� naiwny. Nie wiem, kto by� scenarzyst�, ale chyba jaka� baba.
- Ale co to ma wsp�lnego z...
- Przeszczep dok�adnie tak wygl�da, jak ten potw�r. Odk�d obejrzeli�my z ch�opakami "Frankensteina", wszyscy go tak nazywaj�.
I on, jak to s�yszy, to tak fajnie si� w�cieka i ryczy. Ca�kiem jak Karloff.
- Ale czy z nim jest c