11416

Szczegóły
Tytuł 11416
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11416 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11416 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11416 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JANUSZ DOMAGALIK Banda Rudego 1 Taki sobie Paj�k ROZDZIA� I DECYDUJ�CY MECZ Miasto by�o niewielkie. Z wapiennymi wzg�rzami kamionek wciskaj�cymi si� w jego ulice, z rozleg�ym i zapuszczonym parkiem, kt�ry ci�gn�� si� wzd�u� rzeki Brynicy, i star� kopalni� w�gla. Wie�e wyci�gowe jej szyb�w, kominy i szary blok sortowni z daleka by�y widoczne. Drzewa zaczyna�y si� na dobre zieleni�, kwietniowe s�o�ce mocno ju� przygrzewa�o. Ostatnia tego dnia lekcja w si�dmej c zacz�a si� z op�nieniem. 1. Pani Ciszewska, wychowawczyni, przysz�a do klasy grubo po dzwonku i Edek Furda�a, kt�ry mia� do takich rzeczy nosa, ledwo na ni� spojrza�, powiedzia� cicho do Wajnerta: - B�dzie bombardowanie, a� iskry polec�, zobaczysz. - �eby tylko w nas nie trafi�a... - mrukn�� Wajnert i odpuka� na wszelki wypadek. Ale widocznie �le puka�, bo mu nie pomog�o. - Wajnert! Znowu przeszkadzasz? - Ja? - zdziwi� si� szczerze Wajnert. - Jak boga kocham-�enie. - Co ��enie�? Jakie �cham�enie�? Znowu si� stawiasz? Chod� do tablicy. Z zeszytem! Klasa poruszy�a si� niespokojnie. Bardzo wiele zale�a�o teraz od tego, czy Wajnert podejmie dyskusj� z wychowawczyni�, czy te� obrazi si� i b�dzie milcza�. W pierwszym wypadku sprawdzanie zeszyt�w i w og�le odpytywanie na stopnie zako�czy�oby si� na Wajnercie. Mia� on bowiem dziwny spos�b m�wienia: dwie, a najch�tniej trzy ostatnie sylaby ka�dego zdania wypowiada� ��cznie i nie wiadomo czemu z pytajnikiem, co doprowadza�o zawsze pani� Ciszewsk� do szewskiej pasji. W takim za� stanie ducha wychowawczyni rezygnowa�a na og� z odpytywania klasy, koncentruj�c si� bez reszty na Wajnercie. - Popuka� nie wolno czy jak? - zapyta� p�g�osem Wajnert wstaj�c powoli i bardzo niech�tnie, ale by�o to powiedziane zbyt cicho, cho� ko�cowe �noczyjak?� zabrzmia�o nie�le. D�ugo przy tablicy Wajnert nie sta�, nie zd��y� si� zm�czy�. Pani Ciszewska od razu spostrzeg�a, �e pokazuje jej zeszyt Furda�y, natomiast Wajnert nie wiedzia�, niestety, �e Furda�a r�wnie� nie napisa� wypracowania. Sytuacja rozwija�a si� w szybkim tempie i Staszek Koza ju� po paru minutach m�g� szeptem podsumowa�: - Cztery bomby... Nie�le. Mog�o by� gorzej. - Pewnie! - zgodzi� si� Michalski, kt�ry z nim siedzia�. - Ja te� nie napisa�em. Nie by�o czasu, przez telewizj�. Najpierw mecz, potem film... Widzia�e�, jak tamtemu �ysemu lordowi w�sy odpad�y? Ale Koza nie zd��y� wyrazi� swojej opinii o w�sach �ysego lorda, cho� niew�tpliwie mia� na ten temat sporo do powiedzenia. Pani Ciszewska gwa�townie zerwa�a si� z krzes�a. - Zupe�nie ju� nie mog� wytrzyma�! Si�dm� jakby zamurowa�o. Patrzyli po sobie, nikt nie wiedzia�, o co w�a�ciwie chodzi. Zwykle jednak, kiedy wychowawczyni o�wiadcza�a, �e ju� zupe�nie wytrzyma� nie mo�e, bieg�a do dyrektora i dopiero wtedy zaczyna� si� s�dny dzie�. Wi�c Michalski zblad�, bo my�la�, �e to wszystko przez jego gadanie o �ysym lordzie z wczorajszego filmu. - Wsta�, ofiaro telewizji, i przepro�! - podpowiedzia� mu us�u�nie Koza, kt�ry mia� znacznie szybszy refleks. - Przepro� j�, bo b�dzie heca. - Ja pani� bardzo przepraszam... - wyj�ka� Michalski, co mu zaj�o troch� czasu, bo kiedy si� zdenerwowa� zawsze si� zacina�, a najbardziej na literze �p�. - Ja ju� nie b�d�, prosz� pani... - Siadaj! Co ty zn�w pleciesz? - zdziwi�a si� pani Ciszewska. - Pakujcie ksi��ki i id�cie do domu. Tylko nie szale� na korytarzu. Michalski! Czego ty w�a�ciwie chcesz? Siadaj, powiadam. Stelmach�wna! Jak spotkasz pana dyrektora, to powiedz, �e jednak musia�am i�� wyrwa� z�b, bo ju� nie mog�am wytrzyma�... - i pani Ciszewska trzymaj�c si� za policzek wysz�a szybko z klasy. Ledwo wychowawczyni zamkn�a za sob� drzwi, prawie r�wnocze�nie, zupe�nie jakby si� um�wili - Furda�a r�bn�� Wajnerta za to, �e pokaza� jego zeszyt, Michalski trzasn�� Staszka Koz�, s�usznie uwa�aj�c, �e przez niego si� o�mieszy�, a Paj�k podstawi� nog� Witwickiej zupe�nie bez powodu. Od razu te� w si�dmej c zrobi�o si� troch� g�o�no, bo Wajnert potrz�sn�� Furda��, Koza odda� Michalskiemu, a Irka Witwicka podnios�a si� i bez wi�kszego wysi�ku wepchn�a Paj�ka pod stolik, przy kt�rym siedzia�. Paj�k mia� w �yciu wyra�nego pecha: zawsze trafia� na silniejszego. A tym razem w dodatku zahaczy� pod stolikiem o jaki� gw�d� i rozdar� nogawk� od spodni. - Po co ci to by�o, Paj�czek? - pokiwa� nad nim g�ow� Gruby. - Nie zaczepiaj dziewczyn. Ca�a twoja nadzieja w tym, �e Irka znajdzie jak�� agrafk�... Paj�k popatrzy� sm�tnie na swoje spodnie, potem na Witwick�. - Ja niechc�cy... noga mi si� sama wyci�gn�a. Mam za d�ugie nogi. To jak, znajdziesz mi? - Co ci mam znale��? - No, agrafk�. Nikt jako� nie mia� agrafki, ale Witwicka mia�a dobre serce i kilka szpilek, pomog�a wi�c Paj�kowi pospina� nogawk�, przynajmniej na tyle, �eby nie furkota�a na wietrze. Ostatecznie, nogawka to nie transparent, nie ma prawa furkota�. Si�dma wysypa�a si� na dziedziniec szkolny, ale ma�o kto poszed� od razu do domu. - Panowie, zagramy? - zaproponowa� Zenek Gazda i nie czekaj�c na odpowied� zacz�� si� rozbiera�. - Boisko jeszcze troch� mokre... - Nie szkodzi, mo�emy zagra� pe�nymi sk�adami. - Kto u was b�dzie broni�? - zapyta� Wajnert. - Rudy? - A kto? Przecie� zawsze Rudy broni. - My�la�em, �e mo�e w tym sezonie �ci�gn�li�cie do siebie Witwick�. Podczas zimy jeszcze par� kilo przyty�a, mog�aby wam ca�� bramk� zastawi�! Ch�opcy z �Wichra�, kt�rego Jurek Wajnert by� kapitanem, wybuchn�li �miechem, ale Gazda nie podj�� zaczepki. Zwo�a� swoj� dru�yn� i zacz�� ustala�, kto b�dzie gra� na jakiej pozycji. 2. Mecz by� powa�ny, przede wszystkim ze wzgl�d�w psychologicznych, poniewa� rozpoczyna� nowy sezon. �Wichrowi� i dru�ynie konkurencyjnej o r�wnie meteorologicznej nazwie �Huragan� bardzo zale�a�o na wyniku. Wiadomo, �e potem przez ca�� wiosn� a� do wakacji zwyci�zcy b�d� si� do tego pierwszego meczu odwo�ywa�, usprawiedliwiaj�c swoje p�niejsze pora�ki. Bo w �wi�tej wojnie mi�dzy �Huraganem� a �Wichrem� nie by�o zdecydowanych faworyt�w, raz jedni, raz drudzy byli nieco lepsi. Tym bardziej wi�c mia�o znaczenie, kt�ra grupa pierwsza wysunie si� na czo�o klasy. Ch�opcy z �Huraganu� rozbierali si� za swoj� bramk�. - Dowcipny ten Wajnert. Dlaczego mu nie da�e� w �eb? - spyta� kto� Zenka. - Po co? Dokopiemy im na boisku. Rudy, o czym ty my�lisz? Rozbieraj si�! - Ch�opcy, pos�uchajcie... - zacz�� Rudy. - Nie zas�ania� mi zawodnika, kt�ry ci�gnie z pi�k� na bramk�. B�d� si� stara� broni� na przedpolu... - Co to znowu za taktyka? - W�a�nie! - Wyduma�e� co�, Rudy! - Dajcie mi powiedzie�! Nie idzie o taktyk�, tylko o b�oto. Popatrz, jakie b�oto w naszej bramce. Chcesz, �ebym si� ca�y upapra�? - A jak b�dzie trzeba? - Jak b�dzie trzeba, to trudno. Nie zadawaj g�upich pyta�. Ale nie zas�ania� mi atakuj�cego... No, ju�! Rozgrzewa� si�, szybko! Zenek, wybiegajcie pierwsi. Dziewcz�ta, kt�re obsiad�y skarp� przy szkolnym boisku, porozpina�y palta, wystawiaj�c twarze do s�o�ca, a obie dru�yny pi�karskie powoli zajmowa�y pozycje. Zawodnicy porozbierali si� prawie do roso�u, cho� takiego zn�w upa�u nie by�o. Pewno chcieli w ten spos�b zamanifestowa� swoj� wol� gry na pe�ny gaz. Mecz z trzech powod�w s�dziowa� Gruby. Po pierwsze dlatego, �e by� w�a�cicielem prawdziwego gwizdka s�dziowskiego. Po drugie: kto by si� odwa�y� z Grubym konkurowa�, skoro ch�opak mia� pi�� jak g��wka dorodnej kapusty i wa�y� 65 kilogram�w? Trzeci pow�d by� jednak najprostszy. Gruby wyj�� z kieszeni gwizdek, wytar� go starannie o spodnie, wyszed� na boisko i oznajmi�: - Ja b�d� s�dziowa�. - Potem powiedzia� znacznie g�o�niej: - Ciapciak! Nie chowaj si� za Ry�ka, bo i tak ci� widz�. Chod� tutaj i dawaj zegarek. Ale ju�! - Wreszcie pe�nym g�osem rykn�� Gruby w stron� kibic�w zgromadzonych na skarpie: - No, co jest? Gdzie pi�ka? Ciapciak wychyli� wtedy sw�j d�ugi nos i stwierdziwszy, �e i tak ju� mu nic nie pomo�e, lekkim truchtem podbieg� do Grubego. Z bardzo kwa�n� min� wr�czy� mu sw�j zegarek, o kt�ry trz�s� si� zawsze, jakby to by�o nie wiadomo co. A by� to zwyk�y zegarek, tyle tylko, �e z du�ym sekundnikiem. Pechowy dla Ciapciaka przypadek sprawi�, �e wszystkie inne zegarki w klasie mia�y sekundniki znacznie mniejsze albo nie mia�y ich wcale. Dziwny cz�owiek by� z tego Ciapciaka. Co� nieco� mo�e t�umaczy� fakt, �e ojciec Ciapciaka wcale nie nazywa� si� - jakby mo�na by�o przypuszcza� - Ciapciak, tylko Apolinary Lewandowski, cho� by� jego ojcem jak najbardziej rodzonym. Ciapciak otrzyma� przezwisko Ciapciak od tych, kt�rzy uwa�ali, �e jest w�a�nie ciapciak. To znaczy od ca�ej si�dmej, kiedy by�a jeszcze klas� czwart� czy pi�t�. Od ca�ej klasy z wyj�tkiem, oczywi�cie, Ciapciaka. Pi�ka posz�a w ruch. Obie dru�yny zacz�y z impetem, nikt si� nie oszcz�dza�. Pierwsza akcja �Wichru� pod bramk� �Huraganu� sko�czy�a si� jednak tylko tym, �e Wajnert zgubi� obcas od lewego buta, ale go znalaz� i schowa� do kieszeni. Potem by�o du�o bieganiny w jedn� i drug� stron�. Tu i tam zacz�y pada� bramki, co niebywale podnieci�o widowni�. Kibice wznosili rozmaite okrzyki, jak to kibice. - Nie kiwaj si�, strzelaj! - Podaj na lewo! - Ci�gnij, ba�wanie, do przodu! - Furda�a, z boiska! - krzykn�� Mizera. - Ganiaj, ganiaj! - dar� si� Staszek Koza, a Zo�ka Stelmach�wna wrzasn�a kilka razy: - Brawo, Wajnert! Gola! Paj�k, kt�ry snu� si� wok� boiska z teczk� pod pach� i znudzon� min�, bo mecz tyle go obchodzi� co zesz�oroczne sianokosy, zagapi� si� teraz na dziewcz�ta i mrukn�� do Mizery: - S�ysza�e�? Co one wszystkie widz� w tym Wajnercie? - Kto? - spyta� nieprzytomnie Mizera. - Daj mi �wi�ty spok�j! - �Wicher� wygra! - zagadn�� zn�w po chwili Paj�k, ale Mizera, kt�ry kibicowa� �Huraganowi�, popuka� si� palcem w czo�o, wi�c zniech�cony Paj�k przeszed� powoli do innych kibic�w. - �Huragan� wygra, to jasne! - zagadywa�, ale i tym razem �le trafi�. - G�upi jeste�. Sp�ywaj! - zgasi� go Rysiek Pustecki. Na boisku tempo wzmog�o si�, zawodnicy byli ju� rozgrzani i faulowali, jak kto m�g�. Gruby co chwil� musia� gwizda� i uspokaja� wybuja�e temperamenty graczy swoj� star� metod�: stuka� ci�k� �ap� i tego, kt�ry kopn��, i tamtego, co twierdzi�, �e zosta� sfaulowany. By�a to metoda nad wyraz sprawiedliwa, a co najwa�niejsze, do�� skuteczna. Dziewcz�ta zaczyna�y si� powoli nudzi�. Stelmach�wna wyj�a lusterko, przeczesa�a si�, poda�a grzebie� Brygidce. - No, masz. Zr�b si� na b�stwo... Us�ysza� to Paj�k, kt�ry w�a�nie tamt�dy przechodzi�. Nie przepada� za pods�uchiwaniem, ale skoro ju� si� zdarzy�o, to i przystan�� niedaleko nich udaj�c, �e patrzy na boisko. Brygidka od dawna bardzo mu si� podoba�a, cho� nigdy by si� nikomu do tego nie przyzna�. A teraz przysz�a mu nagle do g�owy my�l, kt�ra go rozz�o�ci�a: �One si� tak czesz� dla Wajnerta!� - Chod�my ju� mo�e... - powiedzia�a Brygidka. - Zaraz po lekcjach powinnam i�� do domu. Mama znowu dzisiaj rano �le si� czu�a. Idziesz? - Jeszcze troszk�! Oni zaraz sko�cz� mecz, nie mo�esz Jurkowi tego zrobi� - namawia�a Stelmach�wna. - Przecie� obieca�y�my, �e na nich zaczekamy. Brygidka, prosz� ci�... Paj�k przesta� pods�uchiwa�. Do�� mia� ju� Wajnerta, meczu i w og�le wszystkiego. G�odny by�, postanowi� i�� do domu. Ale w�a�nie wtedy na boisku wydarzy� si� drobny incydent. Zenek Gazda, kt�ry prowadzi� atak �Huraganu�, wpad� na Wajnerta, potkn�� si� i wyci�gn�� jak d�ugi. - Faul! - wrzasn�� Paj�k, a za nim i inni. - S�dzia kalosz! Zrobi�o si� gor�co. Michalski, ch�opak dobry, ale bardzo nerwowy, nie wytrzyma� i wtargn�� na boisko z ca�� seri� okrzyk�w. - Zenek, nie daj si� kopa�! Oddaj mu! S�dzia kalosz nie widzi! Lej go, Zenek! Rozleg� si� kr�tki gwizd i gracze stan�li w miejscu. - Michalski, uciekaj! - powiedzia� Paj�k. - Albo chocia� zejd� z boiska... Gruby idzie do nas. I Paj�k wmiesza� si� pomi�dzy dziewcz�ta. A Michalski, na widok Grubego, kt�ry powoli zmierza� w jego stron�, wycofa� si� dyskretnie za lini� autow�, ale nie pr�bowa� ucieczki. Na nic by si� to nie zda�o. Panowa� bowiem niepisany zwyczaj, �e w takim wypadku w pogo� za kibicem, kt�ry by� powodem przerwania meczu, rzucali si� wszyscy zawodnicy. Nie ucieka� wi�c Michalski, a jego nerwy znacznie si� zd��y�y uspokoi�, zanim Gruby stan�� tu� obok i spyta� basem: - Michalski! Czy ja ci m�wi�em ju� jesieni� zesz�ego roku, �eby� mi nie w�azi� podczas meczu na boisko, bo ci nogi powyrywam? M�wi�em czy nie? - No... - odburkn�� do�� niezdecydowanie Michalski. Mog�o to znaczy� �tak�, mog�o znaczy� �nie�, ale w�a�nie nic nie znaczy�o. A Gruby spokojnie pyta� dalej, bo mia� wielkie zami�owanie do porz�dku i by� zdumiewaj�co dok�adny. - Michalski! Kogo to Zenek mia� la�? No, kogo? Mnie? Powiedz, nie �a�uj sobie. - Wajnerta! Nie widzia�e�, jak go zasun�� w kostk�, co? Nawet taki Paj�k zauwa�y�! - zaperzy� si� Michalski. Ale na kr�tko, bo zaraz pad�o nast�pne pytanie. - Michalski! Powiedz ty mi: kto s�dziuje? Mo�e ty albo Paj�k? Kto tu jest s�dzi�? - Ty! - ponuro odpar� nerwowy kibic, bo doskonale wiedzia�, �e to ju� pytanie ko�cowe. - No, to ja ci� uspokoj�! - stwierdzi� bez z�o�ci Gruby. Wykona� niewielki ruch swoj� ci�k� �ap� i Michalski - trzeba przyzna�, �e bez w�asnej woli - usiad� sobie na trawie. Przez chwil� mia� jeszcze nieco dziwny wyraz twarzy, ale by� ju� zupe�nie spokojny. - A Paj�kowi si� upiek�o - podsumowa� Staszek Koza. - Ten Gruby to ma �ap�. Ale ja tam ci�, Michalski, rozumiem. Bo te� jestem nerwowy. Wstawaj! - Musicie przyzna�, �e nie ma na was innego sposobu! - powiedzia�a Witwicka. - Gruby jest sprawiedliwy... - Nie wtr�caj si�! - przerwa� jej Michalski. - Nie musisz go broni�. Czy ja m�wi�, �e niesprawiedliwy? Tyle, �e nied�wied�! - A to prawda! - zgodzi�a si� Irka i westchn�a sobie. - Niestety, nied�wied� to on jest. Mecz wznowiono. Kibice nie wrzeszczeli ju� tak, jak przedtem. Gra toczy�a si� szybko i by�a coraz ostrzejsza, ale bez faul�w. Paj�k przystan�� za bramk� �Huraganu�. - Rudy, ile ju� jest? - Cztery do czterech. Nie przeszkadzaj... Zawodnicy �Wichru� rozpocz�li w�a�nie misternie zaplanowan� akcj� i szybko zbli�ali si� do bramki Rudego. R�wnocze�nie s�dzia zerkn�wszy na zegarek Ciapciaka stwierdzi�, �e nale�y odgwizda� koniec meczu. Przystan�� wi�c, nad�� policzki... I nic. Gwizdek nie gwizdn��. Zatka� si�, kto go tam wie, jakim sposobem. Jak w takiej sytuacji sko�czy� mecz? Do Grubego nikt potem nie mia� pretensji, bo niby co on winien. Ka�dy gwizdek ma prawo si� zatka�. Ale s�dzia nie mo�e przecie� wydziera� si� na boisku jak pierwszy z brzegu ba�wan-kibic: �Koniec meczu!� Wi�c Gruby usi�owa� jako� nieszcz�sny gwizdek przedmucha�. I w�a�nie wtedy atak �Wichru� wpad� na obro�c�w �Huraganu�, zakot�owa�o si� na polu podbramkowym. - Podaj do mnie! - Rudy, uwa�aj! - Przerzu�! - Kryj go, Zenek! Wajnert przerzuci� pi�k� na skrzyd�o, do Furda�y, potem znowu j� przej��. By� teraz sam na sam z bramkarzem. Kibice wstrzymali oddech. Rudy zorientowa� si�, �e nie zd��y ju� wybiec, schyli� si� i czeka�. A Wajnert poszed� jeszcze metr do przodu, jeszcze p� metra, �eby strzela� na pewniaka... Strza�! Rudy wyskoczy� w g�r� i �ci�gaj�c pi�k� do siebie upad� na ziemi�. W tej samej chwili rozleg� si� przeci�g�y gwizd oznajmiaj�cy koniec meczu. To Grubemu uda�o si� uruchomi� gwizdek. Paj�k wyskoczy� zza bramki i wybieg� na boisko, podrzucaj�c z rado�ci teczk�. - Obroni�! Brawo, Rudy! Ale nagle. Paj�k stan�� jak wryty. Nadbiegaj�cy gracze zatrzymali si�, ucich� wrzask kibic�w. Rudy le�a� twarz� do ziemi, a prawa r�ka, kt�r� przyciska� pi�k� do piersi, osun�a si� bezw�adnie. Pi�ka, lepka od b�ota, wy�lizn�a si� i powoli wtoczy�a do pustej bramki. Rudy nie podnosi� si�... Podbieg�o paru ch�opc�w, ale tylko Gruby nie straci� g�owy. - Niech kto� leci do szko�y! - zawo�a�. - Irka! Biegnij po dyrektora albo kto tam b�dzie w pokoju nauczycielskim. Szybko! Ch�opcy, no chod�cie tu kt�ry... pom�cie mi! Co z wami jest? Nikt si� nie ruszy�, stali jak zaczarowani, wpatrzeni w le��cego na ziemi ub�oconego bramkarza. Wi�c Gruby sam przykl�k� przy nim i podk�adaj�c Rudemu r�k� pod g�ow� pr�bowa� odwr�ci� go i podnie��. - Rudy, s�yszysz mnie? Co ci jest? Rudy... Ale Rudy by� nieprzytomny. Rozejrza� si� Gruby bezradnie, widzia�, jak Witwicka biegnie w stron� szko�y, jak zawodnicy schodz� z boiska, a ca�a grupa, kt�ra obsiad�a skarp�, szybko topnieje. Ch�opcy z obu dru�yn ubierali si� b�yskawicznie, a Paj�k, przera�ony, cofa� si� za bramk� powoli, krok za krokiem. W dziwny spos�b boisko opustosza�o. ROZDZIA� II TAKI SOBIE PAJ�K Wszystko doko�a wydawa�o md�y zapach, wszystko by�o bia�e: �ciany, �awki, fartuchy przechodz�cych ludzi. I Paj�k czu�, �e robi mu si� od tego wszystkiego s�abo. Coraz bardziej bola�a go g�owa. Siedzia� na korytarzu szpitalnym trzymaj�c na kolanach swoj� teczk� i torb� Rudego. Otwiera�y si� i zamyka�y drzwi gabinet�w zabiegowych, przebiega�y piel�gniarki. Czekanie przed�u�a�o si�, wci�� nie by�o wiadomo, co z Rudym. 1. Na widok dyrektora szko�y biegn�cego na boisko Paj�k ulotni� si� jak i inni. Na wszelki wypadek. Nie potrafi�by chyba powiedzie� dlaczego. Po prostu wystraszy� si� i zrobi� to, co wszyscy. Prawie wszyscy. Nawet nie wiedzia�, kiedy znalaz� si� na mo�cie. Ale tam Paj�k przystan��, obejrza� si�... Boiska nie by�o st�d ju� wida�, zas�ania� je budynek szko�y i drzewa. Po co ja tu stoj�? - pomy�la� Paj�k. - G�odny jestem, ju� dawno powinienem by� w domu. Czy dyrektor m�g� mnie spostrzec? Nie, na pewno nie. Wi�c czemu teraz stoj� na tym mo�cie? Ruszy� do przodu, ale po paru krokach zn�w stan��. Poczu�, �e co� tu nie jest w porz�dku. Zbli�a�a si� do niego grupa ch�opc�w z klasy, sz�a z nimi Brygidka i Stelmach�wna. G�o�no rozmawiali, Wajnert t�umaczy� co�, wymachuj�c r�kami. Paj�k opar� si� o barierk�, chcia� jako� do nich zagada�, ale nie wiedzia�, co powiedzie�. Zatrzymali si� przy nim. - Popatrzcie! On ju� tutaj! - zdziwi� si� Furda�a. - Nie wiedzia�em, �e taki sprinter z Paj�ka. - Mo�e trzeba go na setk� wystawi�? Ma charakter w nogach. - Czekasz na nas, ofiaro? - spyta� Wajnert. - Czego chcesz? - Mo�e na Brygidk� czeka�? - podda�a Stelmach�wna. - Ostatnio ci�gle si� ko�o niej kr�ci. - Daj spok�j... - Albo ko�o ciebie, Zo�ka. Tylko powiedz! Wajnert roze�mia� si� g�o�no. - Wia�e�, Paj�k, a� si� kurzy�o! I czego si� tak boisz, ofermo jedna? Przecie� ty z nami nie gra�e�. - A mo�e wr�� do szko�y, poskar�ysz, �e kto� by� winien, i jeszcze ci� pochwal�. No, Paj�k - powiedzia�a Stelmach�wna - co ty na to? - Zasuwaj! - i Furda�a popchn�� Paj�ka ze z�o�ci�. - Zasuwaj, gnojku jeden... Brygidka z�apa�a Furda�� za r�k�, odci�gn�a go. Ko�o Paj�ka zrobi�o si� lu�niej. - Zostaw go, Edek! Zostawcie go... - powiedzia�a. - Niech sobie ucieka do domu. Przecie� widzicie, jaki wystraszony. - A wy? - odezwa� si� Paj�k. - Co my? - A wy niby co robicie? Wy nie uciekacie? - Ty, zamknij si�, bo... - zacz�� Wajnert, ale w tej w�a�nie chwili us�yszeli syren�. Od strony rynku jecha�a karetka pogotowia, przemkn�a przez most. - To do nas, do szko�y... - mrukn�� Furda�a. - Szybko przyjechali. Wi�c co� tam jest powa�nego z Rudym. Chod�cie, nie st�jmy urna widoku... I wtedy Paj�k nagle zdecydowa� si�, popatrzy� na nich wszystkich, a najd�u�ej na Wajnerta. - Tch�rze... - powiedzia�. - Wy tch�rze! Zanim ktokolwiek zd��y� si� ruszy�, Paj�k odepchn�� najbli�ej stoj�cych i zawr�ci� w stron� szko�y. - Policzymy si� jeszcze, je�li co� poskar�ysz! - us�ysza� za sob�. - Pilnuj si�, Paj�ku! Min�� szko�� i wszed� na zupe�nie ju� puste boisko. Nie bardzo wiedzia�, dlaczego to robi. Rozejrza� si� Paj�k: dziwne to wszystko, jeszcze par� minut temu by�o tu g�o�no, prawie ca�a si�dma kibicowa�a swoim obu dru�ynom. A. teraz? On jeden, Paj�k, stoi tu nie wiadomo po co... Jest pusto i cicho, ani �ywej duszy. Tylko przed szko�� sanitarka. I nagle zauwa�y�, �e za bramk� �Huraganu� le�y co� na ziemi. Podszed� bli�ej: torba sportowa. Zajrza� do �rodka. Ksi��ki, zeszyty Rudego... widocznie zapomnieli o tym, kiedy zabierali go z boiska. Wzi�� wi�c Paj�k torb� Rudego i wszed� do szko�y. - Czego ty chcesz? - spyta� dyrektor, kiedy spostrzeg� Paj�ka w kancelarii. - Nie przeszkadzaj teraz, widzisz, �e ch�opak ledwo dochodzi do siebie. Na krze�le siedzia� Rudy, kt�remu lekarz z pogotowia przewi�zywa� r�k� i ca�e rami�, mocno zaci�gaj�c banda�. M�ody nauczyciel, pan Kowalik, miesza� jakie� krople w szklance. - Wi�c jak, panie doktorze, zabieracie go? - pyta� dyrektor. - A mo�e po prostu odpocznie tu chwil�, kto� go potem odprowadzi do domu? Rudy by� bardzo blady i patrzy� na Paj�ka bez s�owa. - Przynios�em jego torb� - powiedzia� Paj�k. - Zostawi� tu, czy mo�e zanie�� do domu? - Zostaw i zmykaj! Albo nie... Pan Kowalik spojrza� na Rudego i zastanowi� si� przez moment. - Albo nie... - powt�rzy�. - Poczekaj! Poda� Rudemu lekarstwo i spyta�: - To tw�j przyjaciel? Paj�k zacz�� si� powoli cofa� w stron� drzwi. Nie mia� tu ju� nic do roboty. Teraz przecie� Rudy zrobi zdumion� min� i pewno powie: �Nie. Przyjaciel? Sk�d�e znowu! On? Przecie� to Paj�k, taki tam jeden z naszej klasy... oferma i skar�ypyta. Tch�rz...� Na pewno zaraz tak powie, bo to przecie� prawda... - Pytam, czy to tw�j przyjaciel? - powt�rzy� pan Kowalik. - Chcesz, �eby tu zosta�? - Tak - powiedzia� Rudy i u�miechn�� si� do Paj�ka. - Wobec tego zosta� - zdecydowa� dyrektor. - Odwieziesz go z panem Kowalikiem do szpitala. Mo�e si� do czego przydasz. Zmie�ci si� z wami? Lekarz skin�� g�ow�. - Niech jedzie. Choremu b�dzie ra�niej. Kiedy sprowadzali Rudego po schodach, Paj�k nachyli� si� do niego i powiedzia� bardzo cicho: - Rudy... dzi�kuj�. - Za co? Ch�opie, co ty pleciesz? To ja tobie... - Nie, Rudy. Dzi�kuj�, �e si� do mnie... przyzna�e�. Wsiedli do karetki pogotowia. Rudy po�o�y� si� na noszach i przymkn�� oczy. Samoch�d ruszy�. A kiedy jechali przez miasto, Paj�k my�la�: gdyby godzin� temu kto� powiedzia� w klasie, �e w�a�nie on, Paj�k, b�dzie po wypadku odwozi� Rudego do szpitala, najbardziej z ca�ej si�dmej zdumia�by si� w�a�nie Rudy., nie, najbardziej by�by zdziwiony on sam, Paj�k. Wi�c jak to mo�liwe? Co takiego si� sta�o? A teraz siedzieli z panem Kowalikiem na szpitalnym korytarzu i czekali na wiadomo��, co jest z Rudym. - Bardzo d�ugo to trwa, prosz� pana, nie? - odezwa� si� Paj�k. - Widocznie tak trzeba. - �mierdzi tu strasznie, czym� takim... chemicznym, nie? I wszystko bia�e. Dziwnie jako�. - Zwyczajnie. Jak w szpitalu. Pierwszy raz jeste�? Co� ty taki blady? Tylko mi tu nie zemdlej. Tobie te� co� jest? Paj�kowi robi�o si� niedobrze, bola�a go g�owa. Zawsze z nim tak by�o, kiedy si� przestraszy� albo zdenerwowa�. Ale teraz t�umaczy� to sobie Paj�k tym, �e zapach szpitala tak na niego dzia�a. I g�odny by� bardzo. - Prosz� pana... ju� mnie mdli od tego szpitala. Mo�e wyjd� na ulic�? - To ci� potem nie wpuszcz�. Kt�ra to ju�? Dochodzi czwarta... - powiedzia� pan Kowalik. - Prawie dwie godziny tu siedzimy... o, idzie chyba kto� do nas. Nareszcie. - Pan jest nauczycielem, kt�ry przywi�z� tamtego ch�opca? Pan Kowalik wsta� z �awki, a Paj�k za nim. - Mo�emy go ju� odebra�? - spyta� Paj�k. - Bo w domu si� pewno martwi�. - No, wi�c trzeba zawiadomi� rodzin� - powiedzia� lekarz. - We�miecie to panowie na siebie, tak? - Z nim co� powa�nego? Prosz� powiedzie�! Paj�k nawet nie zauwa�y�, �e pierwszy raz w �yciu kto� go potraktowa� jak doros�ego. - To znaczy, �e Rudy zostaje w szpitalu? - zapyta� przera�ony. - Dlaczego? - Gips za�o�yli�my, ale co� tam jeszcze jest z nim niezupe�nie w porz�dku... Zatrzymamy go. Niech wieczorem przyjdzie ojciec ch�opca, to mu lekarz dy�urny wszystko wyja�ni. Do widzenia. - Dzi�kujemy - powiedzia� pan Kowalik. - Trudno, skoro musi tu zosta�... Damy zna� rodzicom. Wyszli ze szpitala. Paj�k odetchn�� g��boko raz i drugi, ale wcale nie poczu� si� lepiej. - Wiesz, gdzie pracuje ojciec tego ch�opca? - Na kopalni. Jest sztygarem. Zaprowadz� pana. - No, to chod�my tam. Widzisz, przyda�e� si� jednak. Jak on si� w�a�ciwie nazywa? - Rudy? Nazywa si� Rudzi�ski. Ale wo�amy Rudy... - Zd��y�em zauwa�y� - powiedzia� pan Kowalik. - Chod�, bo szkoda czasu. Daj t� torb�, niewygodnie ci przecie� nie�� i torb�, i teczk�... A ty wci�� taki blady? Boisz si� o niego, tak? Prawd� m�wi�c, ja te� si� martwi�... 2. Szli szybko w stron� kopalni i Paj�k zastanawia� si�, tak by tu naj�atwiej znale�� sztygara Rudzi�skiego. Mo�e by� przecie� pod ziemi�, nie wiadomo gdzie. Trzeba si� zwr�ci� do kogo�... mo�e i�� od razu do dyrekcji? Albo do zawiadowcy kopalni? Wiedzia�, �e sam musi co� wymy�li�, bo pan Kowalik pewno zupe�nie si� nie orientuje, jest tu przecie� nowy. U nich w szkole uczy dopiero od p�rocza. - Co� ci powiem... - us�ysza� nagle Paj�k i podni�s� g�ow�. Nauczyciel zwolni� nieco i m�wi� powoli, jakby zastanawia� si� jeszcze nad tym, co chce powiedzie�, albo g�o�no my�la�. - Tak mi teraz przysz�o do g�owy, wiesz... Nie podoba mi si� ta wasza klasa. Si�dma, tak? - Tak. Si�dma c. - No, w�a�nie. Wi�c nie znam zupe�nie tej klasy, ale nie podoba mi si� jako�. Jeden z was ma wypadek i wszyscy uciekaj�. No, nie wszyscy. Ale wi�kszo��. Nawet ci, kt�rzy z nim grali. To chyba co� nie tak. Prawda? - To jest �wi�stwo... - zgodzi� si� Paj�k i opu�ci� g�ow�. Szli obok siebie, jeszcze bardziej zwalniaj�c. - A tak zawsze lubicie m�wi�: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. I okazuje si�, jak co do czego, �e to tylko zawracanie g�owy. - U nas to nie ma dobrych koleg�w - odpowiedzia� z gorycz� Paj�k. - Wcale nie ma. Tylko w ksi��kach si� czyta o takich. Albo ogl�da na kowbojskich filmach, na wojennych... W �yciu jest inaczej. - Naprawd� tak my�lisz? - Pewno, �e tak. W �yciu to nie ma prawdziwych przyjaci�. - Tak ci si� wydaje? - Ja to wiem, prosz� pana. Bardzo dobrze wiem. Zamy�lili si� obydwaj. - S�uchaj, bracie - zacz�� po chwili pan Kowalik - a jak ty my�lisz: nic na to nie mo�na poradzi�? Paj�k wzruszy� ramionami. - Poradzi�? Jasne, �e nie. - Na pewno? - A co mo�na zrobi�, �eby mie� przyjaci�? Nic... Przyspieszyli kroku, rozmowa urwa�a si�. Tu� przed kopalni� Paj�k przystan��. - Co� panu powiem... Ja te� uciek�em. Mo�e nawet uciek�em pierwszy. �eby pan sobie nie my�la�, �e ja jestem inny. - Uciek�e�? Ale potem wr�ci�e�. Dlaczego? Dlaczego w�a�nie ty wr�ci�e�? Paj�k nie odpowiada�. Nie wiedzia�, co powiedzie�. Nie potrafi�by wyja�ni�, dlaczego wr�ci� na boisko. - Lubisz go? - Niby kogo? - Rudego. - Co ja go mog� lubi� albo nie? W�a�nie ja... - mrukn�� niech�tnie Paj�k. - Jemu na takich nie zale�y, prosz� pana. Nawet w pi�k� nie umiem gra�. Pan Kowalik pokr�ci� g�ow�. - Co� tu jest nie tak... �ycia nie zna, dziwny jaki� - my�la� o nim Paj�k - wi�c po co zadaje pytania, a potem si� dziwi i sam nie wie, co powiedzie�... Weszli na portierni�, zatrzyma� ich stra�nik. - My do dyrekcji - zacz�� t�umaczy� Paj�k. - Szukamy sztygara Rudzi�skiego... P�no ju� by�o, dochodzi�a pi�ta, kiedy Paj�k dotar� do domu. Bardzo by� zm�czony i nawet je�� ju� mu si� odechcia�o. Patrzy� na matk�, ale jej s�owa przelatywa�y jakby ko�o niego, ledwo rozumia�, o co w tym jej krzyku chodzi. - Gdzie ty si� w��czysz? Sto razy przygrzewam i odstawiam gary! M�w co�. Wyt�umacz si� jako�. - Przepraszam... - powiedzia� Paj�k i usiad� przy stole. Trzaskaj�c ze z�o�ci talerzami matka przygotowywa�a mu obiad. - Umyj r�ce! Co to znaczy �przepraszam�? Gdzie� ty tyle czasu by�? Co ty taki blady? Rany boskie, ca�e spodnie masz rozdarte... Pobi� ci� kto� znowu? - Mamo, daj spok�j... - prosi� Paj�k. - G�owa mnie strasznie boli, je�� mi si� ju� nawet nie chce, po�o�� si� chyba. - Akurat! Nie b�dziesz jad�, jeszcze czego? M�w, gdzie by�e�? Z kim? Kto ci� bi�? - Nikt mnie nie bi�. Daj mi ju� spok�j... Kolega mia� wypadek, z�ama� r�k�. Odwozi�em go do szpitala. - Rany boskie! - wystraszy�a si� matka. - Wypadek? Przez ciebie z�ama� r�k� czy jak? - Nie. - A przez kogo? - Przez nikogo. - To dlaczego ty go musia�e� odwozi�? Po co si� tam pcha�e�? Jeszcze w ko�cu wszystko b�dzie na ciebie! - m�wi�a podniesionym g�osem. - Tyle razy t�umaczy�am, �eby� si� do niczego nie miesza�! - Mamo, zrozum przecie�... Patrzy� Paj�k na matk� i nie s�ucha� ju� tego wszystkiego. Nawet nie ba� si� jej krzyku, sam by� zdziwiony, �e nie boi si� wcale. Patrzy� na matk� i by�o mu bardzo przykro. Po raz pierwszy w �yciu pomy�la�, �e wstyd mu za to, co ona m�wi. Nast�pnego dnia by�a niedziela. Och�odzi�o si� i pada� deszcz. Paj�k ca�y dzie� przesiedzia� w domu. - Bardzo dobrze, �e leje - m�wi�a matka. - Przynajmniej nigdzie nie �azisz. - A kiedy ja gdzie� chodz�? Nawet mnie dzisiaj do szpitala nie chcia�a� pu�ci�. By�y odwiedziny... - I po co ty tam potrzebny? Rodzina pewno by�a. My�lisz, �e on czeka akurat na ciebie? - Nic nie my�l�, przecie� nie poszed�em. - Ale chcia�e�... Niby nigdzie nie chodzisz, a zawsze kto� ci� pobije. Same bandziory w tej waszej szkole. Do czego to dosz�o? Milicjanta by trzeba postawi�... - Nie starczy�oby milicjant�w, mamo... Gdyby przy ka�dym milicjanta stawia�... - Ale zadajesz si� z nimi. Teraz te� si� w to wszystko wmiesza�e�. W ten ca�y wypadek... no ju�, rozumiem, zdarzy�o si�, nie ma co gada�. �eby tylko jakiej biedy z tego jeszcze nie by�o. R�ce i nogi sobie �ami�, do szpitala ich odwo��, a ty si� w to pchasz. Potrzebny im jeste�? Albo oni tobie? Sam powiedz... - Ja tam im wszystkim, mamo, do niczego nie jestem potrzebny - powiedzia� Paj�k smutno. - A oni mnie? - Co? - Nie, nic takiego... - urwa�, bo co mia� powiedzie�. Pod wiecz�r przyjecha� na rowerze Zenek Gazda i zagwizda� pod oknem. Nie pierwszy raz to si� zdarza�o i Paj�k nie zdziwi� si� wcale. Wzi�� ze sto�u zeszyt do matematyki i spojrza� na matk�. - No i prosz�. Znowu jaki� chuligan gwi�d�e na ciebie, a ty ju� lecisz... - A co mam zrobi�, mamo? - spyta�. - Co poradz�? Oni s� silniejsi. Niby nie wiesz o tym? Nic nie odpowiedzia�a, gwizd ponowi� si�, teraz ju� na klatce schodowej, i Paj�k pos�usznie zeszed� na d�. Zenek czeka�, jak zawsze, na p�pi�trze. Tu by�o najwidniej i na parapecie okna mo�na by�o wygodnie pisa�. - Wysz�o mi to zadanie. Ale jest do�� trudne - powiedzia� Paj�k. - Mo�esz sobie sprawdzi�. Tylko szybko, bo mnie pewno zaraz matka zawo�a... Przepisuj! Tak to si� �adnie nazywa�o w ich klasie: sprawdzi�. Podczas takiego sprawdzania zawsze si� jednak okazywa�o, �e Gazda co prawda zacz�� swoje zadanie, ale nie potrafi� doko�czy�. I po prostu przepisywa� - wszystko, co by�o do przepisania - z zeszytu Paj�ka. Najcz�ciej chodzi�o o matematyk�, ale i pozosta�e przedmioty te� bywa�y przyczyn� wieczornych odwiedzin. Innych spraw Zenek Gazda nigdy dot�d do Paj�ka nie mia�. Tym razem jednak Zenek na widok zeszytu machn�� lekcewa��co r�k�. - Schowaj to, nie o matm� chodzi. D�ugo na siebie ka�esz czeka�, Paj�k... - Nie o matm�? A o co? - Odpisa�em ju� od Wajnerta. - Od Wajnerta? - zdziwi� si� Paj�k. - Ty od Wajnerta? - Ja. Co robisz tak� g�upi� min�? Nie wolno? Paj�k wzruszy� ramionami. Co mnie w ko�cu obchodzi, od kogo on odpisuje? - pomy�la�. - Ale w�a�nie on ni st�d ni zow�d od Wajnerta? Ciekawe. - To cze�� - powiedzia�. - Poczekaj... - Co jeszcze? Ale tamtemu najwyra�niej nie sz�o, kr�ci� co�, kr�ci�, wreszcie wyrzuci� z siebie: - S�uchaj... co� trzeba chyba zrobi�, nie? - Z czym? - Nie udawaj, Paj�k. - Niczego nie udaj�. Co niby trzeba zrobi�? - No, nie wiem w�a�nie. Ale co� trzeba... Przecie� nikt nie by� winien, no nie? Chyba nie powiedzia�e� dyrektorowi niczego na nas? Boi si� - pomy�la� Paj�k i poczu� przez chwil� jak�� z�o�liw� rado��. - Tak, teraz oni trz�s� si� ze strachu. Oni wszyscy, tacy zawsze pewni siebie i odwa�ni cwaniacy. Wszyscy si� boj�, opr�cz mnie. Wi�c kt� to jest najwi�kszym tch�rzem w klasie? Ja, Paj�k? Zawsze tak uwa�ali. Bardzo dobrze, niech si� teraz boj�... Paj�k odwr�ci� si� bez s�owa i poszed� na g�r�. - Poczekaj! No, b�d� kumpel, Paj�czku... - us�ysza� za sob�. - Co m�wi� dyrektor? Poczekaj, to powa�na sprawa... - Powa�na sprawa, �e ty si� boisz, tak? I Paj�k zatrzasn�� za sob� drzwi mieszkania. Specjalnie g�o�no, a� matka podnios�a g�ow� i popatrzy�a na niego zdziwiona. - Co tak trzaskasz? - Ja? Nie. Zdawa�o ci si�, mamo... - powiedzia� spokojnie. - A co si� sta�o? - Nic. - Jak to nic? - Po prostu. Nic. 3. Niedzielny wiecz�r nie sko�czy� si� dla Paj�ka na tej jednej wizycie. P�no ju� by�o, w telewizji wy�wietlali w�a�nie film, kiedy zapuka� kto� delikatnie, potem jeszcze raz, troch� g�o�niej. - Kto to mo�e by�? - zdziwi�a si� matka. - O tej porze? Poczekaj, ja p�jd� otworzy�... W drzwiach stan�� Jurek Wajnert. Uk�oni� si�, przywita� z matk� Paj�ka, poca�owa� j� w r�k�. - Przepraszam, �e tak p�no, ale tyle nam teraz w szkole zadaj�, prosz� pani - t�umaczy�. - Nie wiadomo zupe�nie, kiedy to wszystko odrobi�. Ja tylko na sekund�... Mrugn�� do zdumionego Paj�ka, poda� mu jak�� ksi��k�, zabra� ze sto�u inn�. - Wyjd� ze mn� na chwil�, z �aski swojej... - Przecie� mo�ecie tu, w mieszkaniu - powiedzia�a matka. - Nie, nie... Po co pani przeszkadza�? Odprowad� mnie... - Czego chcesz, Wajnert? - spyta� na korytarzu Paj�k. - �eby� si� przesta� stawia�, gnojku jeden. Bo ci tu na miejscu g�b� skuj�. Albo w szkole tak ci wlejemy, �e si� nie pozbierasz, jasne? Paj�k milcza�. - Pytam, czy jasne? - Przypu��my, �e tak. Co dalej? - S�uchaj: Zenek Gazda po obiedzie by� w szpitalu. Ale nie chcieli go do Rudego wpu�ci�. Tam musi by� z nim niedobrze. M�w: co powiedzia�e� dyrektorowi? Czy on uwa�a, �e kto� z nas jest winien? Tylko m�w prawd�, cholerny Paj�ku, bo ci� zrzuc� ze schod�w! Inni te� ci do�o��. Przecie� tu chodzi o nas wszystkich! Wiadomo��, �e Gazdy nie wpuszczono do szpitala, zaskoczy�a Paj�ka. Mo�e rzeczywi�cie Rudemu pogorszy�o si�, sta�o si� co� z�ego? - pomy�la�. I nagle poczu�, �e ogarnia go w�ciek�o��. - Jak ty powiedzia�e�, Wajnert? O kogo chodzi? - No, o nas... o wszystkich, kt�rzy grali w tym meczu. - Nieprawda! Najmniej tu chodzi o was! - Paj�k nawet nie zdawa� sobie sprawy, �e podnosi g�os i zaczyna krzycze�. - O Rudego chodzi! Tylko o niego, rozumiesz? - Nie drzyj si�, bo ludzie us�ysz�... - mrukn�� Wajnert i spu�ci� z tonu. - Powiesz, co m�wi� dyrektor o nas? No, prosz� ci�. - Sp�ywaj, Wajnert. - Ty do mnie w ten spos�b? Ty? - Ja. M�wi�: sp�ywaj! - B�dziesz �a�owa�... - wycedzi� Wajnert przez z�by. - Ci�ko po�a�ujesz, Paj�ku! Odwr�ci� si� gwa�townie i zbieg� ze schod�w, a� zadudni�o w ca�ym domu. - Bardzo mi�y ch�opiec, prawda? - powiedzia�a matka do Paj�ka, kiedy wr�ci� do mieszkania. - Gdyby jeszcze tylko nie tupa� tak na schodach. Ale umie si� kulturalnie przywita�, nie gwi�d�e pod oknem jak inni. To tw�j dobry kolega? Pierwszy raz go u nas widz�... - I ostatni. - Dlaczego? Czy co� si� sta�o? - wystraszy�a si� matka. - Kto to w�a�ciwie by�? - Taki tam jeden... - powiedzia� pogardliwie Paj�k. - Nic wa�nego. Przeszed� si� po pokoju, popatrzy� w telewizor, usiad� przy stole i ni st�d, ni zow�d zabra� si� do przegl�dania swojego albumu ze znaczkami. A wszystko po to, �eby matka nie pozna�a, jak bardzo jest zdenerwowany. I �eby nie domy�la�a si�, �e te wizyty drogo mog� go kosztowa�. Nigdy dot�d s�aby, chorowity Paj�k nie odwa�y�by si� narazi� kt�remu� z tych najwa�niejszych w klasie ch�opc�w. Tych najsilniejszych, kt�rzy zawsze mieli go za nic. Nie tylko jego zreszt�, ale chyba jego najbardziej. Mo�e dlatego, �e w�a�nie on najbardziej ich si� ba�. I oto jednego wieczoru Paj�k narazi� si� dw�m najgro�niejszym: Ga�dzie i Wajnertowi. Za ka�dym z nich sta�o p� klasy, wi�c Paj�k dobrze wiedzia�, �e teraz ca�� si�dm� b�dzie mia� przeciwko sobie. On, kt�rego pobi� mo�e ka�dy w klasie, nawet najs�abszy, bo nawet taki jest od niego silniejszy. Ba� si�, ale inaczej ni� dotychczas. Przysz�a mu do g�owy dziwna mysi: �e nie tylko on zosta� dzisiaj zupe�nie sam, poza klas�. Podobnie jest chyba z Rudym. Jeszcze tak niedawno, przed tym meczem, Rudzi�ski by� jednym z tamtych. Tyle �e nie rozbija� si� tak jak Wajnert, Gazda czy cho�by Edek. Ale Rudy by� jednym z nich. Teraz ju� nie jest i Paj�k to zrozumia�. Oni boj� si� tylko o siebie samych. Teraz, kiedy bramkarz �Huraganu� le�y w szpitalu i zdj�� ich strach, �e kto� im ka�e za to odpowiada�, wykre�lili go jakby spo�r�d siebie. Tak... - my�la� Paj�k - gdyby to tylko by�o mo�liwe, najch�tniej powiedzieliby, �e w og�le Rudzi�skiego nie znaj� i nigdy w �yciu w pi�k� z nim nie grali. Paj�k czu�, �e Rudy sta� im si� obcy w�a�nie dlatego, �e jest teraz przyczyn� ich strachu o samych siebie. A przecie� z Paj�kiem sprawa ma si� podobnie. Troch� podobnie. Tylko �e on, Paj�k, nie le�y w szpitalu, b�dzie musia� jutro stan�� przed ca�� klas�. I w ko�cu Rudy to jest Rudy. A Paj�k jest tylko Paj�kiem. Udawa� wi�c, �e przegl�da swoje znaczki, �eby matka niczego si� nie domy�li�a, ba� si� tego, co z nim b�dzie, martwi� si� o Rudego i nagle odkry� co�, co go zaskoczy�o. Przysz�a mu do g�owy my�l, �e nie �cofn��by ani jednego s�owa, kt�re powiedzia� im dzisiaj, �e nie �a�uje niczego. Za to Zenek Gazda mocno �a�owa�. By� w�ciek�y. I nawet wcale nie rozmowa z Paj�kiem tak go rozz�o�ci�a. Gazda by� na siebie w�ciek�y o to, �e prosto od Paj�ka pojecha� do Grubego. Zasta� go na podw�rku, a w�a�ciwie w kom�rce, sk�d dochodzi�y odg�osy r�bania drzewa. Ciemno by�o, wi�c Zenek zapyta�: - Gruby, to ty? - Nie. Biskup. Kr�l Madagaskaru... - odezwa� si� Gruby po d�u�szej chwili. - Dure�! Gazda uda�, �e tego nie s�yszy. - Przesta�o pada�, wiesz? - zagadywa�. - Po ciemku r�biesz drzewo? - A ty po ciemku je�dzisz na rowerze? - Szukamy ci� z Wajnertem p� dnia. - Ty i Wajnert, tak? - Tak. - No i bardzo dobrze... - mrukn�� Gruby. - Co dobrze? - Dobrze, �e �le szukacie. Bo zupe�nie niepotrzebnie... Dobranoc, kapitanie! - Pos�uchaj, chc� z tob� pogada�... Gruby r�bn�� par� razy siekier�. Nie odpowiada�. - Wiesz... Wajnert i ja, i w og�le wszyscy, boimy si�, �e... - To si� b�jcie! - przerwa� mu Gruby. - Szcz�� Bo�e. Zje�d�aj, kapitanie. - O co ci chodzi? - O to, �e nie mam ochoty z tob� gada�. Ani na ciebie patrze�. Ca�e szcz�cie, �e ciemno... - Czego ty chcesz, Gruby? - rzuci� si� Zenek. - Zwariowa�e�? - Niczego nie chc� od was. - To o co ci chodzi? Ty przeciwko nam? Czego si� czepiasz? - �mierdzieli! - odpowiedzia� Gruby. - Co? - W�a�nie to. Jeszcze tu jeste�? Zenek Gazda tak by� zaskoczony, �e nawet mu do g�owy nie przysz�o, �eby si� obrazi�. Zupe�nie nie rozumia�, o co chodzi. W ciszy, przerywanej uderzeniami siekiery, opowiedzia� o nieudanych odwiedzinach w szpitalu. Nie by� pewien, czy Gruby go s�ucha. - A ty si� nie boisz? - zapyta�. - Przecie� bra�e� udzia� w tym meczu, s�dziowa�e�. Wajnert m�wi, �e mo�emy wszyscy odpowiada�. Nie boisz si�? - Owszem - powiedzia� spokojnie Gruby i wyszed� z kom�rki. - Troch� si� boj�, tak samo jak Witwicka. Nawet o tym z Irk� dzisiaj rozmawia�em... - A co ma do tego Irka Witwicka? - zdziwi� si� Gazda. - Co ty pleciesz? - Tylko nie �pleciesz�, dobrze? My si� z Irk� boimy, �e nie b�dziemy mogli na tych wszystkich �mierdzieli spokojnie patrze�. Rozumiesz? - Na jakich znowu �mierdzieli? - Na przyk�ad na ciebie! - odpowiedzia� Gruby. - Co? - A w�a�nie to, kapitanie �Huraganu�. - Gruby, pytam, o co ci w�a�ciwie idzie? Czego ty si� mnie czepiasz? - Uciek�e� z boiska. Zenek milcza� przez chwil�. - Wszyscy uciekli... - Nie wszyscy. Wa�ne jest w�a�nie to, �e nie wszyscy. - Gruby, zrozum... - Zostawi�e�, kapitanie, swojego bramkarza na ziemi. Nieprzytomnego. Nie zas�aniaj si� wszystkimi. Kto jak kto, ale ty powiniene� stercze� tam do ko�ca. Prysn��e� i dla mnie jeste� �mierdziel. Zosta�a tylko Irka i ja, pomogli�my dyrektorowi wnie�� Rudego do szko�y... Dla Irki te� jeste� �mierdziel, je�li chcesz wiedzie�. - Guzik mnie twoja Irka obchodzi! - krzykn�� Gazda, ale Gruby po�o�y� mu �ap� na ramieniu i Zenek a� ugi�� si� nieco. - Dobranoc, kapitanie! - powiedzia� Gruby i odepchn�� go od siebie. Gazda wsiad� na rower, odjecha� par� metr�w, przystan��. - Gruby! - zawo�a�. - �eby� si� nie czu� a� taki wa�ny, to ci co� powiem. Tak naprawd� to z Rudym zosta� do ko�ca tylko Paj�k. On go odwi�z� do szpitala, a nie ty. S�yszysz? - Nie wiedzia�em... - mrukn�� Gruby i zastanowi� si� przez chwil�. - To dziwne, �e Paj�k wr�ci�. Co� podobnego... - A teraz chodzi o to, �e ta oferma klasowa stawia si� na ca�ego. Nagle si� zrobi� cholernie dzielny, zaczyna nam wszystkim grozi�. Kto go wie, co na nas dyrektorowi naskar�y�. A z Rudym jest niedobrze... I co, teraz te� si� nie boisz? - Zje�d�aj! - krzykn�� Gruby. - Nie denerwuj mnie... Ale ju�! - Zobaczymy jutro, jakiego prosiaka nam Paj�k pod�o�y�. I co si� b�dzie w klasie dzia�o! - powiedzia� Zenek Gazda, nacisn�� peda�y i szybko odjecha�. - Zobaczymy... - mrukn�� Gruby do siebie. - Taki sobie Paj�k, no! Kto to wie, co w takim siedzi? ROZDZIA� III ZEMSTA PAJ�KA Si�dma c od samego rana bardziej przypomina�a pole minowe, na kt�re lada moment ma wjecha� czo�g, ni� zwyk�� szkoln� klas�. Denerwuj�cy nastr�j oczekiwania na co� z�ego udzieli� si� wszystkim. Czego si� bali? Jakiej� wielkiej awantury ze strony dyrektora szko�y i �ledztwa, kto jest winien wypadkowi? Ukarania wszystkich graj�cych w tamtym meczu? A mo�e klasa ba�a si� z�ych wiadomo�ci o Rudym? Nikt w�a�ciwie nie wiedzia�, czego si� boi, a jednak bali si� prawie wszyscy. Bywa tak czasem. 1. Id�c do szko�y Gruby - od kilku miesi�cy, mo�e nawet od pocz�tku, roku szkolnego - zatrzymywa� si� zawsze przed domem Irki Witwickiej. Nazywa�o si� to, �e zabiera j� ze sob� �po drodze�, cho� w�a�ciwie wcale mu tak bardzo po drodze nie by�o. Zatrzymywa� si� na wprost domu, po drugiej stronie ulicy, i czeka�. Raz d�u�ej, raz kr�cej czeka�, ale nigdy si� do szko�y nie sp�nili. Tego dnia Irka wypad�a z domu jeszcze z kawa�kiem chleba w r�ce, zapinaj�c w biegu torb� z ksi��kami. - Co si� sta�o? Czy ju� tak p�no, czy ty tak wcze�nie przyszed�e�? Kt�ra godzina? - Najpierw prze�knij... - powiedzia� Gruby. - Albo oddaj mi ten kawa�ek, to ci pomog� zje��. - Akurat! Wypchaj si�. Nic prawie nie zjad�am. Ledwo zacz�am �niadanie, a matka spojrza�a w okno i m�wi: �Irka, pospiesz si�, bo ju� Gruby na ciebie czeka. Pewno nasz zegarek si� sp�nia.� - Nie sp�nia si�, dopiero wp� do �smej. Twoja matka m�wi na mnie Gruby? - Przecie� wszyscy tak m�wimy. - Ale w klasie. - Jak chcesz, to jej powiem, �eby m�wi�a na ciebie �s�o�. Albo �nied�wied��. Ona ci� lubi. - Dlaczego? - zdziwi� si� Gruby. - A bo ja wiem, za co ciebie mo�na lubi�? Sama sobie si� dziwi�... - Nie pytam o ciebie, tylko o twoj� matk�. - Nie zawracaj mi g�owy. Gruby... by� u mnie wieczorem Zenek Gazda z Wajnertem. Czemu przystajesz? Nie r�b g�upich min, przecie� ich nie zaprasza�am! - U mnie te� by� Zenek - powiedzia� Gruby. - Wyrzuci�em go z podw�rka. �mierdziel, tch�rz. Czego chcieli? - Oni si� boj�, �e Paj�k naskar�y� co� dyrektorowi i dzisiaj b�dzie piek�o w szkole... - To wiem. Ale czego chcieli od ciebie? Irka wzruszy�a ramionami. - Bo ja wiem? �ebym ci� przekona�a albo nam�wi�a... - Do czego? - No, nie wiem. Ich zupe�nie zaskoczy�o, �e jeste�my przeciwko nim, wiesz? Ty, ja i Paj�k. Dlaczego znowu stajesz? - A co Paj�k ma z nami wsp�lnego? - Paj�k podobno wr�ci� wtedy do szko�y. Dziwne, nie? - Tak. To dziwne - przyzna� Gruby. - Przecie� pierwszy uciek�. Widzisz, jak to nigdy nie wiadomo, co w takim Paj�czku siedzi? Zupe�nie go nie zna�em... - Sk�d mo�esz wiedzie�, po co Paj�k wr�ci� i co tam naopowiada�? Dzisiaj mo�e by� afera. Gruby, a jak was wszystkich wylej� ze szko�y albo co? - Nie... - Co nie? - spyta�a Irka. - M�w�e ca�ymi zdaniami, a nie b�kaj pod nosem. No? - Paj�k niczego z�ego nie m�g� powiedzie�. On skar�y tylko wtedy, kiedy kto� go bije. A i to nie zawsze. Bo jak si� ma broni�? Odda� nie mo�e, jest za s�aby, sama wiesz... - Gruby, uwaga - szepn�a Irka. - Widzisz? - Co znowu? - Nie widzisz? Paj�k idzie... - No i co z tego? Takie dziwne? Do szko�y idzie, jak my. - Ja bym tam chyba na jego miejscu nie przysz�a dzi� do szko�y. Zobacz, jaki blady. Jak on si� musi ba� tych wszystkich wajnert�w! �al mi go, wiesz? Ci�ki dzie� dzisiaj b�dzie... Tymczasem mija�a lekcja po lekcji i nic szczeg�lnego w klasie nie dzia�o si�, r�s� tylko nastr�j podenerwowania. Ale kiedy na ostatniej lekcji sprawdzono ju� list� obecno�ci i w dalszym ci�gu na nic si� nie zanosi�o, Edek Furda�a nachyli� si� do Wajnerta. - No i co? - Nic. Chyba spok�j... Mo�e niepotrzebnie si� boimy? - Te� tak my�l�. Pi�� lekcji przelecia�o i cisza. Jakby co� si� mia�o dzia�, toby zacz�li na du�ej przerwie. Albo zaraz po niej. - Dlaczego? - Bo podczas du�ej przerwy mieli czas na zebranie. - A bez zebrania nie mog�? - Co� ty? Nasz dyrektor bez zebrania niczego nie zacznie. Zawsze si� najpierw musi naradzi� z innymi. Taki ju� jest. - Pleciesz... - mrukn�� Wajnert. - Ale chyba ju� rzeczywi�cie b�dzie spok�j. Wi�c mo�e ta oferma nie pod�o�y�a nam �wini... - Odpukaj! Wajnert odpuka�. - Prosz�! - powiedzia� nauczyciel prowadz�cy lekcj� historii. Furda�a zachichota�. Ale nikt na niego nie zwr�ci� uwagi. Klasa wpatrywa�a si� w drzwi. Znowu rozleg�o si� pukanie. - To znowu ty? - spyta� szeptem Furda�a. - Czy naprawd� kto� puka? - Prosz� wej��! - powt�rzy� nauczyciel g�o�niej. Do klasy wsun�a si� wo�na. - Przepraszam... pan dyrektor pyta, czy jest ucze� Paj�k? - Paj�k? - wywo�a� historyk. - Jestem... - Do dyrektora! Przez klas� przelecia�o ciche westchnienie. - No, zaczyna si�... - szepn�� Mizera z wyra�n� ulg�. Paj�k wyszed�. - O co idzie? Czego mo�e chcie� dyrektor? - zapyta� na korytarzu wo�n�. - Nie wie pani? - Dyrektor mi si� nie zwierza. Pewno co� narozrabia�e�, nie? Przypomnij sobie. - Ja? - Przecie� nie ja. Wy wszyscy dobrzy jeste�cie, anio�ki - m�wi�a wo�na. - A znowu kto� szyb� wybi� w ubikacji. A dymu to tam by�o tyle po papierosach, �e... - Dyrektor jest sam? - przerwa� jej Paj�k. - Nie. Kto� z miasta u niego siedzi... mo�e z milicji? - Dlaczego z milicji? - A dlaczego nie? Co ty mnie wypytujesz? Wejd�, to si� dowiesz. No ju�, w�a�! - Wo�na otwar�a drzwi do gabinetu dyrektora i popchn�a lekko Paj�ka, jakby si� ba�a, �e sam nie zdecyduje si� tam wej��. W si�dmej c tymczasem panowa�a taka cisza, jak nigdy. A� nauczyciel, mocno zdziwiony, zapyta�: - By�y jakie� szczepienia dzisiaj w szkole? Mo�e na tyfus albo na choler�? Co wy tacy spokojni? Nikt si� nawet nie u�miechn��. Tylko Stelmach�wna, jako gospodyni klasy, poczu�a si� w obowi�zku odpowiedzie�: - Historia nas coraz bardziej interesuje...