11296

Szczegóły
Tytuł 11296
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11296 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11296 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11296 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MARIA RODZIEWICZ�WNA PO�ARY I ZGLISZCZA POWIE�� NA TLE POWSTANIA STYCZNIOWEGO Ka�dy hymn ludzki j�kiem si� ko�czy, A ka�dy u�miech zgrzytem. TOM PIERWSZY I RYCERZ SREBRNEGO OR�A Hej, bracia or�y, do lotu! Noc by�a czerwcowa, ciep�a, pogodna. N�w ksi�yca, zaledwie widoczny, sk�po o�wieca� olbrzymi pusty obszar kraju, zwany Pi�szczyzn� i Polesiem. G�ucho by�o i czego� straszno w�r�d niezmierzonych przestrzeni b�ot, trz�sawisk, las�w, spl�tanych g�stwin� �ozy, grz�skich ��k i wertep�w, znanych tylko ptactwu i zwierzowi, osiedlonych z rzadka, przer�ni�tych w zygzaki dop�ywami Prypeci i Styru. W dzie� niekiedy w pobli�u wa�niejszych wodnych arteryj rozlega�y si� nawo�ywania flisak�w lub rybak�w, czasami wp�dzikie byd�o w�o�cia�skie wa��sa�o si� po zalewach lub ch�opi na malutkich czajkach przemykali si� po strugach, d���c na odleg�e siano��cie, ale w nocy nikt zapewne nie przerywa� ciszy w okolicach ma�ej wysepki, drobiny mo�e zaledwie wiorstowej rozleg�o�ci, poszytej g�sto �oz� i kalin�, skrytej trwo�nie w g��b tego bezludzia. Wartki pr�d oddziela� j� z jednej strony od lesistego brzegu, z drugiej strony nieprzebytym trz�sawiskiem ��czy�a si� z jak�� gmatwanin� tatarak�w, oczeret�w, olch i k�piastych szuwar�w, na kt�rych noga ludzka nie posta�a nigdy, chyba wiosn�, gdy rozhulana rzeka zalewa�a wysepk� i kraj okoliczny w olbrzymie morze. W�wczas ch�opskie cz�na hula�y zuchwale po szczytach zaro�li i rybacy w�r�d moczar�w rozrzucali sieci. Ale w czerwcu nikt nie odwiedza� wysepki; le�a�a nieuprawna, dziewicza, pusta, ptactwo tylko gnie�dzi�o si� po �ozach. Tej nocy, mo�e raz pierwszy od chwili jej powstania, ogie� si� tam pali� i pewnie raz pierwszy znajdowa�o si� tam takie towarzystwo, jak to, kt�re p�omie� o�wieca� fantastycznie a wyra�nie. Trzech ludzi tam by�o, nie pastuchy i nie rybacy, noc� zaskoczeni, i nie ko�scy z�odzieje w kryj�wce: by�o to trzech pan�w, s�dz�c z zachowania i odzie�y. Jeden z nich, powa�ny, siwy, krzepko zbudowany starzec, siedzia� na zwalonej k�odzie, oparty obur�cz na my�liwskiej dubelt�wce. Wy�e� kasztanowaty wyci�gn�� si� u n�g pana i podnosi� co chwila ku niemu inteligentne, wierne oczy. Starzec nie patrza� na�. Zwr�cony w stron� rzeki, siedzia� milcz�cy, nas�uchuj�c plusku wody zza krzak�w, a bystre, ciemne oczy spod siwych brwi wygl�da�y czego� czy kogo� w cieniu ��z i traw. Z drugiej strony ogniska by�o wi�cej ruchu. Sta� tam r�wnie� z broni� w r�ku m�czyzna wysoki i �niady, nieokre�lonego wieku, ruchliwych, niespokojnych oczu, chudy, mizerny � wyrazistych nieprzyjemnych rys�w. Ch��d wia� od niego, ale trzeci towarzysz nie uwa�a� na to. Ten le�a� na boku, w rogatywce na bakier, w d�ugich butach, w grubej odzie�y, zm�czony, ob�ocony, obdarty jak zbieg lub w��cz�ga. Na twarzy mia� szram� szerok�, krwaw�, prawie �wie�� jeszcze. Ledwie z niej krew s�czy� si� przesta�a i �ciek�a powoli na chudy policzek ch�opca. By� bardzo m�ody, pachol� prawie, mia� lnian� czupryn�, jasne oczy sarmackie, pe�ne ognia, a t�skne, pe�ne �ycia, a czego� mroczne, pe�ne nieustraszonej odwagi, a �agodne. Opowiada� co� �ywo, pokazuj�c co chwila zza czerwonych warg dwa rz�dy bia�ych z�b�w w szczerym u�miechu. Czasami przerywa� opowie��, wstrz�sa� swymi jasnymi w�osami, co wygl�da�y niby grzywa m�odego lwa, podnosi� oczy do pogodnego nieba, duma� chwil� i zaczyna� nuci� p�g�osem znan� piosenk�: Hop, hop, koniku, na Litw�, Podk�weczka srebrem kuta, Jest i szablica do bitwy, Szablica jak u Kiejstuta! � P�no! Mo�e nie przyjd� dzisiaj? � ozwa� si� nagle starzec, patrz�c na gwiazdy z niepokojem. �niady m�czyzna si� obejrza�. � Na rozkaz wojewody starszy stawi si� niezawodnie, a m�odszy mo�e � odpar� z wolna, roztargniony. � Pan w�tpi o m�odszym? � Trudno r�czy� za takiego cz�owieka! � Jak to? � starzec poruszy� si� �ywo. � A tak! Trudno! � zacz�� z dziwnym u�miechem. � Jest to cz�owiek bez zasad, bez wiary, bez patriotyzmu i s�du, zaci�ty, z�y, fanatyk. Wyrostkiem b�d�c, w przyst�pie gniewu czy dla zabawki podpali� ojcu folwark. Marnotrawstwem, pr�niactwem i rozpust� wp�dzi� do grobu rodzic�w, nadwer�y� fundusz, straci� opini�! M�czyzna uni�s� si� oburzeniem i wzgard�. �niada jego p�e� przybra�a koloryt czerwonego br�zu, oczy b�yszcza�y dziko, przez zaci�ni�te wargi s�owa pada�y jak sykanie w�a. Stary s�ucha� uwa�nie, patrz�c w ziemi�. � To dziwne � ozwa� si� po chwili milczenia � czy�by rz�d by� tak �le poinformowany? Cz�owiek pot�piony przez pana stoi tu u mnie na spisie wybitniejszych osobisto�ci tego powiatu. Opinia jego nie dosz�a w moje strony, nazwisko obi�o mi si� o uszy, nie znam tu nikogo opr�cz pana. Mia�em was za przyjaciela obu �wid�w. � Z ojcem ich by�em w przyjaznych stosunkach. Synowie nie �yj� z nikim. Zubo�eli bardzo i zapewne zdziczy� ich fa�szywy wstyd niedostatku. Starszy niekiedy bywa na s�dach i zjazdach, m�odszy kryje si� jak wilk, a mnie unika trwo�nie jako �wiadka jego m�odzie�czych awantur. Starzec g�ow� zwiesi�. Trwo�y�y go, a raczej smuci�y wie�ci zas�yszane � spojrza� na ch�opca. Spa� biedak z g�ow� odrzucon� na wilgotn� dar� polanki, spa� kamiennym snem m�odo�ci i bezmiernego znu�enia. U�miecha� si� ci�gle do sennych widziade� teraz, wyraz wielkiej pogody i radosnej ofiary pokrywa� mu twarz wychud��, opalon�, stercz�c� ko��mi, ledwie sk�r� pokrytymi. Wp�otwarte usta porusza�y si� niekiedy � mo�e �piewa� dalej sw� piosenk�, a na jasne jego czo�o pada� czerwony promie� ogniska, z�oc�c roztargane p�owe w�osy. Wzrok starca d�ugo pozosta� na tej twarzy; wstrz�sn�� g�ow�, a� mu dwie �zy spad�y z siwych rz�s na ziemi�, potem oczy podni�s� w niebo: � Czy Ty im. Panie, ziemi nie oddasz, nie wr�cisz kraju? Czy na siewie ich krwi wzro�nie plon im czy wrogom? Bohaterami b�d� czy tylko m�czennikami? Bo�e, nad dol� dziatwy si� ulituj� Modli� si�. Widzia� on rok 1812 dzieckiem, listopadowe powstanie m�czyzn�; dla starych jego oczu B�g zsy�a� nowe widowisko � co zobaczy: zorz� czy tylko po�ary?� Nagle wy�e� nadstawi� uszu � zaw�szy� � i tr�ci� pana budz�c go z zadumy. � P�yn�? � szepn�� �niady m�czyzna podnosz�c z ziemi dwie czarne maski. Jedn� poda� towarzyszowi, drug� sam si� okry� � o ch�opcu zapomniano czy nie dbano! Czekali milcz�c i nas�uchuj�c. Istotnie, od rzeki dochodzi� cichy, miarowy plusk wiose� coraz bli�ej, potem zaszele�ci�y krzaki, �ozy, rozchylone pochodem ludzkim. Pies warcza�. � Kto idzie? � Brat � odpowiedziano w g�szczu. Ostatnie krzaki rozdzieli�y si�, jednocze�nie na polan� wesz�o dw�ch ludzi. Byli bezbronni. Jeden pozosta� w cieniu, drugi post�pi� w kr�g �wiat�a i stan�� przed oczekuj�cymi, o�wiecony od st�p do g�owy �un� ogniska. By� to m�czyzna lat trzydziestu kilku, ogorza�y, pi�kny blondyn. Na czole par� bruzd wyry�o mu �ycie, ale pogod� ni�s� na twarzy, na ustach �agodny, t�skny u�miech, w oczach wyraz spokoju, wypr�bowanej si�y, wiary gor�cej, cichego bohaterstwa, gotowo�ci na ka�d� ofiar� � wszystkich najwznio�lejszych uczu� duszy. Cz�owiek ten zewsz�d wyni�s�: excelsior*. Z po�ar�w nami�tno�ci, ze zgrzytu cierpienia, z b�ota �wiata, z otch�ani moralnej i materialnej n�dzy, by� wielki i pi�kny, pi�kno�ci� krzy�owca i mistyka, co pierwszy zatkn�� sztandar wiary na sza�cach odzyskanej Jeruzalem. Oczy jego marz�ce obj�y uwa�nie ka�dy szczeg� obozowiska, wr�ci�y potem na starca, kt�rego siwa broda wychodzi�a spod maski, i przeczuwaj�c w nim zwierzchnika, sk�oni� si� z uszanowaniem, milcz�c. � Jak si� nazywasz? � Kazimierz �wida. � Po co� tu przyszed�? � Wezwano mnie imieniem kraju. Nie wiem, kto mnie wzywa i po co. � A jednak stajesz przed nami, jak przysta�o synowi Polski! B�d� za to b�ogos�awiony. Tak, to kraj ci� wzywa, prosi ofiary! Wstaj� przed tob� widma Baru i Legion�w, roku 1830 i warszawskich m�cze�stw przed dwoma laty i wzywaj� ci� za sob�! Wstaj� przed tob� widma tu�actw emigracji, krwi przelanej na darmo, zgrozy kazamat�w fortecznych, n�dz Sybiru � wstaj� przed tob� wdowy i sieroty pobitych, wstaje zmora niewoli � wo�a, by� j� pom�ci�! Czy� got�w? � Got�wem! � odpar� bez namys�u i wahania. � Rz�d narodowy wzywa ci� przeze mnie do czynu. By�e� oficerem. � S�u�y�em w artylerii. � P�jdziesz znowu, s�u�y� naszej sprawie. Jutro o p�nocy na tej samej wysepce zborny punkt partii z powiatu. Obejmiesz j� pod swoje rozkazy. Czy masz co do powiedzenia? � Nic. Rozkaz wype�ni�. Mam tylko pro�b� do was. � M�w. � Zostawiam w domu �on�, sam id� w b�j. Kto wie, czy z niego wr�c�. Jest nas dw�ch, nie mamy krewnych, rodziny, przyjaci�. Je�li zginiemy obydwaj z bratem � kto prze�yje, niech przygarnie wdow� powsta�ca! � Zabior� j� w dom sw�j, je�li ocalej�, i dzieckiem mi b�dzie rodzonym! Przysi�gam ci! �wida wyci�gn�� d�o�, u�cisn�� prawie starca. � Dzi�kuj� wam � rzek� smutno. � Darujcie t� my�l osobist�, ale to wszystko, co kocham i mam na �wiecie. Spu�ci� g�ow�. Wzrok mu si� zam�ci�, u�miech znik�, cie� pad� na twarz. W duszy tej tak bezinteresownej i ofiarnej ozwa� si� na chwil� ma�� b�l na wskro� cz�owieczy. � A brat tw�j, gdzie jest? � zagadn�� starzec. � Wezwano go tak�e. � Przyszed� i czeka rozkaz�w. Obejrza� si� szperaj�c wzrokiem w ciemno�ciach. � Aleks! � zawo�a� wreszcie. Na to imi� cz�owiek podni�s� si� z ziemi opodal ogniska i zbli�y� powoli, opieszale, z dziwn� na tak� chwil� oboj�tno�ci�, obijaj�c pr�tem �ozy chwasty polanki. I jego obla� ogie� po�arem czerwonych blask�w i ukaza� staremu wcale odr�bn� posta�. By� to wynios�y, smuk�y, pi�knie zbudowany cz�owiek, lat oko�o trzydziestu, ubrany w my�liwsk� kurt� siw� i d�ugie proste buty. Podszed�szy do ognia, rzuci� trzymany pr�t, wsun�� r�ce w kieszenie i stan�� bez pozdrowienia i uk�onu, jak ze spi�u wykuty � hardy, dziki, ch�odny, a lekcewa��cy �wiat ca�y. Ogie� wydatnie o�wieci� jego ostre rysy, nerwow� twarz, kr�tki �ci�ty czarny w�os, g��bokie, troch� zm�czone, ale bystre oczy: oczy ��tawobrunatne jak �renice sokole, a jak one te� wyraziste i nie zatrwo�one niczym. Nie by� ani pi�kny, ani brzydki � by� przede wszystkim uparty. Wygl�da�o mu to z ka�dego rysu, z ka�dego ruchu i drgnienia, pomieszane z dziko�ci� i dum� � i wol� �elazn�. Mo�na by�o zar�czy�, �e cz�owiek ten nie umia� prosi� i udawa�, korzy� si� i k�ania� � �e w piersi tej szerokiej �y� duch niesforny, nieugi�ty, niepos�uszny, got�w do buntu co chwila � a obok sta� w�adca, co duch ten gn�bi� i poskramia�, i kierowa�, jednym s�owem: wola! By� panem samego siebie. Z dw�ch tych braci, stoj�cych obok siebie, starszy by� duchem prawie, m�odszy cz�owiekiem w ca�ym znaczeniu tego wyrazu, ze wszystkimi wadami i cnotami ludzko�ci. Bra�mi byli tylko z imienia. Starzec d�ugo w milczeniu bada� t� now� posta�. By� nieufny. S�owa towarzysza nie chcia�y mu z my�li ust�pi�, a zachowanie si� m�odego cz�owieka odpowiada�o bardzo skre�lonemu obrazowi. � Kto� ty? � spyta� wreszcie. � Musicie to wiedzie�, wezwawszy mnie tu imiennie � by�a odpowied� bynajmniej nie pokorna. � Przychodz� bez maski! � doda�, rzucaj�c b�yskawic� swych orlich oczu w stron� �niadego m�czyzny, kt�ry usun�� si� na bok i podczas poprzedniej rozmowy nie ozwa� si� ani s�owem, zaj�ty pozornie r�baniem olszyny na ogie�. Pocz�tek rozmowy nie by� zach�caj�cy, ale starzec si� nie obrazi�, owszem, z pob�a�liw� �agodno�ci� spojrza� na zuchwalca i m�wi� dalej: � Jeste� bardzo m�ody i porywczy, dziecko, ale z takich ludzi jak ty bohaterowie wychodz�. Pytanie moje by�o form� zwyk��; omijam je, gdy ci� razi, i nie chc� swar�w z tob�, bo swary zgubi�y nas przed wiekami. Nam i�� trzeba r�ka w r�k�, niby ogniwa �a�cucha, brat z bratem, serce z sercem, czyn z czynem. Do czynu serdecznego ci� wo�am, na bojownika sprawy �wi�tej, kraju rodzinnego, religii ojc�w!� M�czyzna s�ucha�, nie przerywaj�c ani przecz�c. Chwilami u�miech wzgardy podnosi� k�ty jego ust zaci�tych, chwilami brwi marszczy�, ale milcza� uparcie. � Nie pytam ci�, czy chcesz, bo� Polak, wi�c ofiarny � ci�gn�� starzec dalej. � W powiecie tym stoi jeden pu�k i trzy sotnie do�skich kozak�w P�jdziesz za nimi krok w krok jak cie�, jak szpieg partii. Bezpiecze�stwo braci zale�e� b�dzie od twej bystro�ci, czujno�ci i po�piechu. Brat tw�j, naczelnik, wiedzie� powinien o ka�dym ruchu, o ka�dym rozkazie, o ka�dej my�li wroga! To tw�j czyn i obowi�zek. Czy masz co do powiedzenia? � To tylko, �e rozkazu waszego spe�ni� nie my�l�! Starzec si� podni�s� jak ruszony spr�yn�. �niady m�czyzna za�mia� si� dziwnie szydersko i podni�s� na m�odzie�ca szare swe z�e oczy. A starzec stan�� gro�ny przed �wid� i mierz�c go surowym wzrokiem: � Rozkazu nie spe�nisz, dlaczego? � spyta�. Cz�owiek oczu nie spu�ci�, owszem, utkwi� je w starca �mia�o, wyzywaj�co, i podczas gdy �renice nabiega�y iskrami, odpowiedzia� spokojnie: � Bo mi go daje w�adza nie uznana i nie przyj�ta, nie postanowiona dla dobra i u�ytku, bo wymaga tego ode mnie sprawa, kt�r� nazywam szale�stwem. Sprawa niepolityczna, nierozwa�na, pocz�ta po wariacku, bez zastanowienia i rachunku! Imiona jej cz�onk�w przekl�te b�d�, a nie b�ogos�awione, przez pokolenia, co przyjd� po nas! Nie ratujemy kraju, a gubimy go bezpowrotnie. W�asn� r�k� podpalamy dom sw�j, bo nam zimno i ogrza� si� chcemy, nie my�l�c, �e zgliszcza gotujem! Nie, do takiej sprawy ja r�ki nie przy�o��, cho�by mi rozkaz dyktowa� � nie jaki� tam rz�d narodowy, a sama Matka Boska z Ostrej Bramy! Zamilk�, milczeli wszyscy. Starzec oczy spu�ci�, osun�� si� znowu na k�od� i zwiesiwszy g�ow� na piersi, s�ucha� uwa�nie ze smutkiem wielkim w duszy. Kto wie, czy i jemu nie przychodzi�y my�li podobne, cho� je za grzech uwa�a� wobec krwi, co si� la�a woko�o. � Szaleni, op�tani! � zacz�� zn�w po chwili Aleksander �wida. � Czy wam za kar� B�g rozum odebra�? Czy nie widzicie, �e to powstanie popieraj� sami nasi wrogowie, jako zgub� ostateczn� narodu, �e zdj�to kordon nad Bugiem, by �atwiej mogli nas agitowa� emisariusze z Kr�lestwa, �e z fortec daj� nam o��w i proch? Czy nie widzicie, �e�my wzi�ci w dwa ognie mi�dzy 30 000 si� moskiewskich i ca�� mas� ch�opstwa, uwolnionego przez cara, buntowanego przez urz�dnik�w, pami�tnego tylowiekowych krzywd pa�szczyzny?� � Tak, mamy przed sob� tysi�ce � wtr�ci� starzec � lecz nas jest miliony niewolnik�w, pami�tnych te� na dawn� pot�g�. Niech wie Europa, �e Polska �yje, cierpi i protestuje! � Europa! � �wida si� za�mia� z okropn� gorycz�. � By�em ja, panie, lat o�m za granic� na uniwersytecie, przed rokiem doktoryzowano mnie w Getyndze. Wiem, co my�li o nas Europa, cha, cha, cha � ona zapomnie� nas nie mo�e, bo gdzie bunt, demonstracja, op�r t�uszczy przeciw rz�dom i prawom, tam pewnie na dziesi�ciu inicjator�w jest po�owa Polak�w. Mamy w Europie ustalon� opini� pr�niak�w, krzykaczy, wichrzycieli i � �ebrak�w! Oto, co o nas my�li Europa, a nie o jakiej� tam utopicznej interwencji, kt�r� si� tu �udz�! Wiecie, co nas czeka od Prus i Francji itd., gdy do nich p�jdziemy po pomoc: wi�zienie lub gorzki, wstydu pe�en chleb emigracji. � M�odzie�cze, m�odzie�cze, zna�, �e� m�odo�� w Niemczech przep�dzi�! Zimna rozwaga i logika matematyczna zabi�a w tobie dusz� Polaka. Przodek tw�j, co mo�e za Kozietulskim szed� na Somosierr�, inaczej czu� ni� ty. � Do�wiadczenie ojc�w powinno nauk� by� synom, a nie podniet� do nowych szale�stw. Przodek m�j nie by� pod Somosierr�, panie; by� przeciwnie, na jednym z owych dziurawych okr�t�w, kt�rymi wielki Napoleon bohaterskie nasze Legiony, zdziesi�tkowane ��t� febr�, odsy�a� z San Domingo do Europy! To mi zosta�o nauk�, jak r�wnie� inny m�� z mego rodu, co pad� zar�bany szablicami braci szlachty, gdy w�asn� piersi� zas�ania� marsza�ka sejmu, sprzeciwiaj�cego si� ich zuchwa�ym ��daniom bezprawia. � M�wisz mo�e rozumnie � przerwa� starzec prostuj�c si� � lecz nie ten jest bohaterem, co pewien dobrego skutku zaczyna walk�, ale ten, co nie my�l�c o rezultacie, tylko z wiar� w �wi�to�� sprawy idzie krew la� za ni�, cho�by wiedzia�, �e to ofiara bezowocna! Widzisz tego ch�opca, co tam �pi przy ogniu? P� roku temu rzuci� wygody i dostatki � i matk�, wdow�, co go mia�a jedynaka � poszed� w las, by� ju� w pi�ciu partiach rozbijanych przez wroga; z ostatniej zosta� sam � tak jak go widzisz, krwawy szkielet! On lepiej ni� ty w�asnym do�wiadczeniem stwierdzi�, �e nie ma nadziei dla nas, a pomimo to nie upad� na duchu, nie zdezerterowa� z posterunku, nie rezonowa�, jak b�dzie lepiej. Szed� o g�odzie i ch�odzie, tropiony jak wilk, a� tutaj, nie spocz�� chwili i oto jutro zn�w p�jdzie pod twoim bratem, gdzie� w puszczy od piki kozackiej reszt� krwi da� ziemi! Oto bohater, dziecko, a nam za p�no ju� rezonowa� i cofa� si�. � Mo�e by� i ja si� nie cofam przed moj� zasad�. Dla mnie za p�no szale� i nie p�jd� z wami! � odpar� �wida twardo, odst�puj�c krok, by odej��. Starzec g�ow� pokiwa�. U�miech lito�ci przeszed� po twarzy � zgn�biony by�. � �al mi ci� � szepn�� � �al, bo� pot�ny i silny, �al, bo gotujesz sobie los zdrajc�w i apostat�w. Mog� ci� w�a�ni bracia powiesi�! �wida g�ow� podni�s� hardo, skrami zamigota�y mu oczy, wyzywa� ruchem i spojrzeniem. � �al! � wyrzuci� wzgardliwie � dlaczego? Na waszym stryczku b�d� tak�� ofiar� przekona�, jak ci, co zamr� pod kozackimi pletniami, jak przodek m�j zasieczony bratnimi szablami. Nie �a�ujcie mnie ani si� b�jcie. S�d wasz znajdzie mnie w domu gotowego na �mier� � ale ostro�nie z tymi zdrajcami, co nosz� maski na twarzy, a w sercu dukat i w�a. Na te s�owa, wyrzucone z dzik� wzgard�, �niady m�czyzna poruszy� si� nieznacznie i �cisn�� silniej trzyman� w r�ku siekier�. Czy�by �wida o nim m�wi�, pozna� cz�owieka za mask� i jemu rzuca� w oczy t� obelg� czy wyzwanie jak r�kawic� do boju? Nie, zapewne, bo na to straszne oskar�enie nie by�o �adnej odpowiedzi. Zamaskowany cz�owiek oczu nie podni�s�, ust nie otworzy�, tylko siekiera chwil� zadr�a�a w powietrzu i spad�a potem na olchowy pie� w�ciekle, z zaci�to�ci� mordercy godz�cego w czaszk� ofiary. Pie� roztrzaska� si� od ciosu w drobne kawa�ki i nic wi�cej. Wiatr letni uni�s� oskar�enie i zn�w szemra� w�r�d ��z i leszczyny. Stary r�k� machn��. Wygl�da� jak lew, kt�remu m�wi� o z�odzieju szakalu. � Na tych, co m�wisz, jest s�d tam � odpar� powa�nie, wskazuj�c niebo. � Tak, lecz s�d to daleki, a zguba, kt�r� oni gotuj�, bliska, strze�cie si� i �egnajcie, panie. Za par� godzin �wit wejdzie. Wy na prawo, ja na lewo i oby wasza droga by�a lepsz� od mojej! Wyj�� r�ce z kieszeni, uchyli� czapki, ods�aniaj�c swe szerokie, kanciaste czo�o. Z lekkim uk�onem min�� starca. � Idziesz, Kazimierzu? � zagadn�� brata, kt�ry sta� wci�� na jednym miejscu nieruchomy, z b�lem wielkim w swych marz�cych oczach. � Id�! � odpar� g�ucho. M�odszy ruszy� naprz�d, spiesznie, jakby rad, �e odchodzi� st�d, starszy powoli, z widoczn� przykro�ci�. O czym oni m�wi� teraz b�d�, gdy nagle los oddzieli� ich przepa�ci�; co ma powiedzie� on, g�owa rodziny, temu niesfornemu duchowi, kt�ry w �yciu swym ca�ym nie pos�ucha� nikogo pr�cz siebie. Przybyli do miejsca, gdzie ��d� zostawili i mokre wios�a. ��dka by�a ma�a, �upina prawie, zwrotna, szybka jak piroga malajska. Kazimierz wszed� do niej pierwszy i stan�� na przodzie, Aleksander wszed� oboj�tnie w wod� � wyci�gn�� j� ze szlamu i zielska na czysty pr�d, wskoczy� do �rodka i pocz�� sterowa�. Wios�a spada�y r�wno i bez szelestu � obydwaj milczeli i w cieniu nocnym ta ��d� migaj�ca na falach wygl�da�a jak widziad�o. � Czy pozna�e� tego, co drwa r�ba�? � spyta� nagle Aleksander. � Nie, by� wszak�e zamaskowany. � �eby mia� garb, fa�szywe w�osy i chroma� na obie nogi, ja bym i wtedy pozna� t� �mij�. To Dominik Czaplic. � Mo�e by�! Masz oczy ostrowidza, a jam prawie nie spojrza� na niego. � Strze� si� go, bracie! Nie Moskali pilnujcie, a jego! Ach, i taki cz�owiek �mie stawa� z wami, �mie m�wi� o kraju, ofierze, po�wi�ceniu! Cz�owiek, co got�w sprzeda� nas wszystkich za order rosyjski, maj�tek odebrany patriocie lub kilkana�cie moskiewskich asygnat! � Aleks, Aleks! � upomnia� brat �agodnie. � Co ci jest? Miotasz si� na wszystko i na ka�dego! Co ci zawini� Czaplic, przyjaciel ojca, �e go z b�otem mieszasz! � Co on mi zawini�? Spytaj duszy mojej, ile mia�a czarnych my�li, rozpaczy, grzech�w! Spytaj �ycia mego, ile mia�o goryczy i trud�w, n�dz i walk, b�dziesz wtedy wiedzia�, ile razy on mi zawini�! � Czy� ty chory, Aleks, �e� si� tak zmieni� w ostatnich czasach? Przed rokiem by�e� spokojny, wes� prawie, pracowa�e� jak �aden z nas, by�e� wzorem pogody, obowi�zkowo�ci, braterstwa. A teraz z nikim nie �yjesz, nikogo nie lubisz, zdzicza�e� na swoim folwarku, zapomnia�e� nawet o mnie. Dawniej ufa�e� bratu! � Dawniej � przerwa� twardo � dawniej mia�em cel, my�l, plan, pracowa�em dla czego� i kogo�, mia�em po co �y�! A dzi� stoj� sam, nic nie zosta�o, wsz�dzie pusto, eh, starzec mnie straszy� p�tl�, cha, cha, �eby wiedzia�, z jakim ut�sknieniem wygl�dam ko�ca, co roztrzaska ten niepotrzebny gliniany czerep! Dobrze mi b�dzie na tej hu�tawce, lepiej ni� teraz, o lepiej! � Lecz dlaczego� ja, bracie, cierpi� za innych, jam si� nie zmieni� przecie? � Ty� si� o�eni�! Rok temu by�o nas dw�ch tylko, a dzi� Marynia zabra�a twe serce ca�e, bez podzia�u. � Krzywdzisz mnie, Aleks! Zosta�o ono zawsze to samo dla ciebie, lecz ty o nie dba� przesta�e�, jak przesta�e� dba� o opini� u ludzi. � Opinia nigdy mnie nie oszcz�dza�a � wtr�ci� porywczo � nie spodziewaj� si� wiele od podpalacza! � Przesta�! Jeste� podra�niony, z�y, w�ciek�y jak zwierz. Czym ja s�dzi�, �e tak b�dzie, gdy przed kilku laty, po �mierci ojca, poznali�my si� lepiej i pokochali serdecznie? Na duszy twej co� le�y ci�kiego, co j� do sza�u przywodzi, niby k�ami rozdziera. Ty cierpisz, pasujesz si�, otrz�sasz i upadasz coraz g��biej. Ciebie co� boli okropnie! S�uchaj! Kocham ci� ca�ym sercem i jestem na �mier� skazany. Tajemnica powierzona takiemu cz�owiekowi to kamie� rzucony w bezde�, a mo�e ci ulg� przyniesie podzieli� si� trosk�, wyzna� m�k�, zrzuci� ci�ar przed bratem. �eby� ty wiedzia�, jaki mi� �al ogarnia, gdy patrz� na ciebie i pom�c nie mog�! Aleksander milcza�. Spu�ci� g�ow� i patrza� ponuro na bruzd�, kt�r� jego wios�o znaczy�o za sob�. Waha� si�. S�odka pro�ba brata ws�czy�a mu si� w dusz�, a czara goryczy by�a tak pe�na, �e lada kropla mog�a spowodowa� przelanie. Ostatnie resztki dumy walczy�y jeszcze z potrzeb� wybuchu na zewn�trz; a� nagle w�r�d wielkiej ciszy wody i bor�w zabrzmia� g�os jego pos�pny, zrazu niepewny, potem coraz dono�niejszy: � Tak, poznali�my si� dopiero po �mierci ojca, bo przedtem czy� to by�o mo�liwe! Co za ��cznik m�g� istnie� mi�dzy dobrym synem, wzorowym uczniem, m�odzie�cem spokojnym, prawym, szlachetnym, a wyrostkiem p�dzikim, nieokie�zanym, samowolnym, kt�rego nie zdo�ano na�ama� do porz�dku, pracy, nauki, kt�ry w domu zna� tylko batog ojcowski, a za domem � nieokrzesane towarzystwo wiejskich pastuch�w. Nie, prawda, zna� jeszcze Dominika Czaplica. By�, jak m�wisz, przyjacielem ojca, jego doradc�, s�siadem, partnerem do mariasza, koleg� na polowaniu. Mniejsza z tym, co on mnie obchodzi�! Ale on, od czasu jak pami�� si�ga, nie wiem, za co i dlaczego, uwzi�� si� na mnie. Mo�e gbur wyrostek uchybi� mu, mo�e nie by�em grzeczny � nie wiem � ale to pewna, �e gdziem st�pi�, spotyka�em nieodmiennie jego wzgardliwy u�miech, z�e oczy szpiega, ostry j�zyk donosiciela i zawzi�te prze�ladowanie mojej osoby. �ebym zdolny by� do zbrodni, to jemu bym stodo�� podpali� lub rozpru� bok no�em my�liwskim! Znosi�em wszystko z dzik� cierpliwo�ci� czerwonosk�rego, ale ju� wtedy nienawidzi�em Czaplica. By� to m�j z�y duch, moje czarne przeznaczenie! A teraz ci� spytam, czy pami�tasz z ludzi naszych dworskich z owych czas�w dwie osoby: J�zi� Sitnick� i doje�d�acza Micha�ka? � Naturalnie, �e tak! J�zia Sitnick� by�a sierot� po stra�niku, na wychowaniu u naszej matki � haftowa�a zawsze w oficynie, a Micha�ka musia� zna� ka�dy, co ci� zna� � by� to tw�j cie�! � Nie � by� to m�j druh i jedyna dusza przychylna, ten m�j mleczny brat, doje�d�acz. Wzro�li�my razem i przylgn�li do siebie ca�ym sercem, w��cz�c si� wsp�lnie samopas, cierpi�c jeden za drugiego � nieodst�pni jak �lubni bracia skandynawscy. Pewnej jesieni pods�ucha�em rozmow� ojca z Czaplicem. Rachowano rekrut�w. W�r�d imion z�odziei, urwisz�w, pijak�w, �miecia ca�ej wsi, Czaplic zamie�ci� Micha�ka. Zakipia�em � i bez namys�u poszed�em ostrzec przyjaciela, a gdy nazajutrz w�jty bra� pocz�li biedak�w, nie by�o ju� �ladu doje�d�acza. Przetrz��ni�to folwarki i lasy, wsie i rzeczne zalewy � na pr�no � zgin�� jak kamfora! Ja tymczasem jak lis co wiecz�r op�otkami czai�em si� za ogr�d, za g�szcz nieprzebyty chmielu, gdzie nie opodal od zabudowa� gospodarskich sta�a szopa z sianem. Na dany znak usuwa� si� nieznacznie przedarty kawa� strzechy i Mi � cha�ko bra� z r�k moich jad�o i nap�j, kryj�c si� zaraz na powr�t. Pewnego dnia, gdym tam by� w�a�nie, us�ysza�em w chmielniku szept i szmer. Przera�ony � wszy�em si� w g�szcz, na kolanach ope�z�em budynek woko�o, a potem przyczajony wyt�y�em wzrok i s�uch. Ba, by�a dla mej nienawi�ci uczta nie lada. J�zia Sitnick� w obj�ciach Czaplica! Chwil� po�era�em ich oczami, g�upi, my�l�c, �e wr�g w mych r�kach � potem jednym skokiem znalaz�em si� ko�o nich i zbudzi�em szyderskim �miechem! Dziewczyna porwa�a si� z krzykiem wielkim, chcia�a ucieka�, obali�em j� w�ciek�y na ziemi�. � Zostaniecie tu oboje, a� zwo�am ojca i dw�r! By�em silny, po chwili opanowa�em Czaplica! Co potem nast�pi�o, miesza si� chaotycznie w mej g�owie. Czaplic mnie �aja� i prosi�, w�cieka� si� i zaklina� � nie s�ucha�em! Gdym g�os podni�s� i krzykn��, oprzytomnia� � zmierzy� mnie okropnym wzrokiem, szarpn�� si�, wyrwa�, przesadzi� p�ot i znikn�� ko�o stodo�y. Pu�ci�em si� za nim w pogo�, wlok�c p�acz�c� dziewczyn�, a� nagle zgroza odj�a mi przytomno��. Stodo�a stan�a w ogniu! Bo�e, Bo�e, co mnie ten wiecz�r kosztowa� wstydu i gniewu, poczucia krzywdy i niemo�no�ci wyznania, com tam robi� w�wczas za budynkami, bo wyznanie to zgubi�oby przyjaciela. Dot�d s�ysz� g�os Czaplica przera�ony, dr��cy, pe�en �wi�tego oburzenia i bole�ci, gdy poddawa� ojcu my�l, i s�owo �podpalacz�, a potem plagi niezliczone, krwawe a nies�uszne, a potem pogard� ludzi, wstr�t domownik�w, widoczn� niech�� ka�dej spotkanej twarzy, jakbym na czole ni�s� wypieczony znak zbrodni! Wyraz Czaplica chodzi� za mn� jak zmora, jak pot�pienie, a jam milcza� i nie zaprzecza�! Prze�y�em w ten spos�b okropny rok a� do nowego ciosu. Powiedziano mi, �em uwi�d� J�zi� Sitnick�, i wyrzucono za bram� ojcowsk� zel�onego, okrytego wszelkimi zarzutami, obci��onego krymina�em i nikczemno�ci� � wyrzucono jak �miecie, srom, zaka��, bym stop� sw� i obecno�ci� nie kala� dziedzi�ca, gdzie chodzi�a matka! �wida zamilk� wyczerpany. Przykl�k� w cz�nie, schyli� si� i chciwie pi� wod� z rzeki. Kazimierz s�ucha� ze zgroz� strasznej autobiografii tego, kt�ry dot�d uchodzi� za marnotrawnego syna. Wiedzia� on, �e Aleksander nie umie k�ama� i �e raz pierwszy w �yciu m�wi� o sobie. � Po�ar zapali� we mnie Czaplic � ozwa� si� opowiadaj�cy po chwili schrypni�tym, g�uchym g�osem � po�ar gorszy od tego, co wzi�� z sob� nasze zbo�e, byd�o i budowle, po�ar, co poch�on�� w siebie zasady, m�odo��, wiar�, szlachetne porywy i zostawi� z nich po latach pi�ciu zastyg�e zgliszcza! Jakem ja sp�dzi� ten czas, gdziem by�, com robi�, tego nawet przed tob� nie wyznam, boby� si� wzdrygn�� obrzydzeniem! List tw�j, donosz�cy o �mierci ojca, zasta� mnie w okropnej jaskini w Getyndze, powo�a� do kraju. Zasta�em dwa groby! �em matce oczu nie zamkn��, �e ojciec konaj�c nie wspomnia� mnie, nie przebaczy�, nie pob�ogos�awi�, i to te� zawdzi�czam jemu, tej poczwarze, co mnie zabi�a moralnie przed �wiatem i zrobi�a ze mnie pr�niaka, rozpustnika, w��cz�g�, cz�owieka bez czci i wiary! I sam nie wiem, gdzie bym zaszed� po tej drodze, gdzie by kres by� �ywota, �ebym� Ch�opak si� zaj�kn��, zawaha�, a potem jakby szczypcami wyrywaj�c z duszy ostatni�, mo�e najci�sz� tajemnic� i b�l, rzuci� j� st�umionym szeptem na fale rzeki, na wiatr wieczorny, w niebo gwiazd pe�ne: � �ebym jej tak nie pokocha� bezpami�tnie! I nagle g�os jego urywany, gwa�towny, w�ciek�o�ci� wrz�cy, stopnia�, zmala�, �cich� w bezmiern� tkliwo��. M�wi� z czci� i uwielbieniem jak chrze�cijanin o �wi�to�ci, marzyciel o ideale, s�owa mu p�yn�y jak dumka kozacka � t�skna, �a�osna � o z�otej doli niedo�cig�ej a po��danej. Dziki ch�opiec mia� sw�j poemat, jedyny, i �piewa� go bratu jak skarg� i wspomnienie: � Powiadaj�, �e s� przepa�ci bez dna, upadki bez powstania. To fa�sz! Ten, co to twierdzi�, nie spotka� na drodze swej � kobiety! Ja to m�wi�, ja, com d�ugo j� uwa�a� za przedmiot chwilowej przyjemno�ci, za zabawk�, za rzecz bez duszy! Profanowa�em tak cz�sto wyraz mi�o��, �e go nie u�yj� teraz, powiem ci tylko, czym ona by�a dla mnie! Pami�tasz, jak przed pi�ciu laty obudzi� si� we mnie inny cz�owiek? Po�ow� funduszu op�aci�em b��dy m�odo�ci, a potem wr�ci�em do Getyngi � nie na hulank�, nie do egzystencji bursza pr�niaka, lecz na �aw� uniwersyteck�, do tak niecierpianych studi�w. I�em pracowa� � sam nie wiem! By�o to kolosalne zadanie, bez przygotowawczych nauk, bez szk� ni�szych, bez dok�adnej znajomo�ci wyk�adowego j�zyka, zosta� po latach czterech doktorem matematyki! Przysi�g�em sobie, �e tego dokonam i � spe�ni�em przysi�g�. R�nie wtedy m�wiono o mej poprawie i rehabilitacji. Przypuszczano, �e mi� tw�j przyk�ad natchn�� lepsz� my�l� i zagrza� do czynu, my�lano, �e �mier� ojca wstrz�sn�a do gruntu, �e bieda nauczy�a rozumu; nikt nie wiedzia�, �e przeistoczy�y mnie g��bokie piwne oczy � jednym spojrzeniem, �em rzuci� si� do walki na jedno s�owo dziewczynki szesnastoletniej, nad wiek my�l�cej i rozumnej. Pokocha�em j�, ach, jak dusz�, jak rajskie widzenie, nie �miej�c przed sob� nawet wyzna� uczucia, co mi rozsadza�o piersi, nie �miej�c wzroku ku niej wznie��, nie �miej�c jej zapragn�� nawet. Kocha�em i cierpia�em jak pot�pieniec! Mo�e nie zapami�ta�a mnie nawet w�r�d dalekich znajomych, mo�e nie wiedzia�a, kto ja, a mo�e pogardza�a n�dznikiem, a jam wi� si� jak p�az, torturowany poczuciem niegodno�ci, zuchwalstwa i okropnego wstydu! �ycie minione jednym szeregiem wyrzut�w i sromu zaci�y�o mi; ach, by�em wtedy najnieszcz�liwszym! Raz spotka�em j� w towarzystwie. Wiecz�r �w rozstrzygn�� o mym losie. Jak lunatyk za promieniem ksi�yca, wodzi�em za ni� oczami, z�by szcz�ka�y jak w febrze, chcia�em zabi� si� u jej st�p, na kres m�ki, na krwawe wyznanie uczucia bez przysz�o�ci! Tysi�c szalonych my�li wirowa�o w rozgor�czkowanym m�zgu� nie widzia�em ludzi, �wiata woko�o� tylko j� jedn�. By�em bezprzytomny. W takim usposobieniu kazano mi uczestniczy� w grze towarzyskiej, sekretarzem zwanej� kazano by� dowcipnym! Wzi��em kartk� i nagryzmoli�em to, co mi le�a�o na duszy: Co pozostaje cz�owiekowi, gdy kocha bez miary, a bez nadziei? Co ma pocz�� kamie� polny, gdy go uczucie do diamentu ogarnie? Kartk� moj� omin�o wiele r�k, nikt nie rozwin��. Drobne r�czki mego kochania zlitowa�y si� nad pogardzon�. Przeczyta�a, zmarszczy�a brwi, spu�ci�a g��wk� i po chwili rzuci�a odpowied� do kosza. Porwa�em j� jak skarb drogocenny, nim oczy oboj�tne ujrza�y, i oto, com wyczyta�: Z polnych kamieni gmachy wznosi praca i wytrwa�o��, bohaterem ten, co je ociosa� i og�adzi� zdo�a; b�dzie mia� skarb wi�kszy nad wszystkie diamenty na ziemi! Przed bojem i wol� z ziemskich rzeczy nic nie ostaje, a laur, jaki chce, bierze zwyci�zca! P� godziny sylabizowa�em kartk�, uczy�em si� jej na pami��, bra�em j� w dusz�, w serce, w �ycie; rozlewa�a si� po po�arze we mnie jak p�yn s�odki a koj�cy. Zala�a gorycz i nienawi��, i b�l� od owej chwili zosta�em dopiero cz�owiekiem! Po grze sko�czonej poszed�em za ni� i przem�wi�em raz pierwszy, nie upowa�niony jej s�owem: � Czy to pani pismo? � Moje! � odpar�a powa�nie. Popatrzy�em na ni� d�ugo. Chcia�em wspomnienie jej oczu wzi�� na pami�tk� przed d�ugim rozstaniem. Ona czeka�a, co dalej powiem. � Dzi�kuj�! � wyj�ka�em tylko i odszed�em. � Ty, bracie, co anio�a masz w domu, wiesz, jak� podniet� jest obraz kobiecy, do jakich po�wi�ce� wzniesie, jakim bohaterstwem natchnie! O, b�ogos�awione niech b�d� za szcz�cie cz�owiecze! Przez ni� najmozolniejszych lat cztery snem si� zda�y, nie czu�em trudu i biedy, i niedostatk�w mn�stwa, przez ni� stan��em u celu! Wr�ci�em do kraju dumny, o! a jak szcz�liwy! My�la�em, �e mi po laur tylko si�gn�� trzeba, po koron� na szczyt zbudowanego gmachu! O! g�upi, g�upi, g�upi! Po laur, cha, cha! � zapomnia�em o Dominiku Czaplicu! On mi i j� odebra� � jak wszystko w �yciu! Zosta�a mi gorycz zawodu, rozpacz rzeczywisto�ci i pal�ca okropna zazdro�� i nienawi��! Reszta ulecia�a jak marzenie; gmach krusz� w�asnymi d�o�mi, umy�lnie, bo nieu�yteczny � wracam do dziko�ci! Nie chc� pracowa�, my�le�, chc� umrze�, zapomnie� � chc� nie czu�, och, nie czu�!� �wida doko�czy� j�kiem st�umionym i zamilk�, dysz�c. Nie mia� si�y m�wi� dalej! Podczas tej rozmowy ��dka przeby�a mn�stwo zakr�t�w i dobieg�a celu podr�y. Wczesny, r�owy �wit wstawa� nad zielonym wygonem, barwi�c wielk� szar� wiosk� nad rzek�; by�o jeszcze pusto i ruchu �adnego. Bracia wepchn�li cz�no na piasek wybrze�a obok kilkunastu podobnych, zarzucili wios�a na plecy i ruszyli spiesznie w kierunku czerniej�cego dworu za wiosk�: by�a to posiad�o�� starszego. Aleksander szed� naprz�d, rozgl�daj�c si� ostro�nie. Wycieczka podobna i powr�t nad ranem by�y mocno kompromituj�ce w owych czasach, ale m�ody �wida nie darmo m�odo�� sp�dzi� wa��saj�c si� p�dziko. Prowadzi� on teraz brata jak Indianin Mohikan, przywyk�y do po�cigu i tropienia. Wielkim �ukiem wymin�� wie�, skr�ci� w zaro�la olszyny, zygzakiem je przeci�� i wydosta� si� wreszcie na ma�� dro�yn� poln�, prowadz�c� do dworu. Kazimierz czu�, �e tu rozsta� si� z nim zamy�la�, by g�szczem przedrze� si� do swej siedziby, folwarku skrytego w borze, g�uchego i odleg�ego od �wiata jak graniczna chata stra�nika. Stan�li obaj. � Poczekaj chwil�, Aleks, a lepiej chod� do mnie � prosi� starszy. Aleksander potrz�sn�� g�ow�. � Nie, to dobrze! Ale tak si� rozej�� nie mo�emy! Wys�ucha�em ci�, biedaku, i zrozumia�em! Wiem teraz, �e kochasz wychowanic� Czaplica, W�adk� Wismund�wn�! Nie dziwi� si� twemu sercu i duszy, wybra�e� godn� mi�o�ci, �liczn� dziewczynk�, lecz si� dziwi�, dlaczego Czaplic, jak m�wisz, stan�� ci na drodze i w tym? � On si� �eni z ni�! � odpar� ponuro Aleksander. � Czy� to od niej s�ysza�? � Nie, od ludzi! � Ach, od tych samych, co uwierzyli, �e� podpalacz! Przeni�s�szy tyle, cofasz si� przed tak� zapor�, zbudowan� mo�e z bezsensownych plotek! Do mi�o�ci i szcz�cia, Aleks, nie mieszaj �wiata, to pojedynek o rzecz najdro�sz� w �yciu! Do niej id�, do niej jednej, do kolan ukochanej, niech ci� jej s�owo uszcz�liwi lub zdruzgoce, a nie ludzkie mowy! Mi�dzy mn� i Maryni� te� same sta�y przeszkody: bogactwo i bieda, spory familijne, niech�� jej rodziny, zawi�� ludzka, co mnie to mog�o obchodzi�, gdym z jej ust pos�ysza�, �e kocha! Zapytaj ty, Aleks! � Czy potrafi�? � zamrucza� pos�pnie. � Jak to? C� ci milsze: pycha w�asna czy jej mi�o��? Czeg� si� wi�cej l�kasz: upokorzenia pr�no�ci, gdy odm�wi, czy utraty jej na zawsze? Wybieraj mi�dzy sob� a ni�! Nie by�o odpowiedzi. Aleksander rzuci� na brata dzikie spojrzenie, zaci�� z�by � i bez po�egnania przepad� w g�stwinie. Kazimierz pozosta� chwil�, patrz�c zamy�lony na wschodz�ce s�o�ce, co walczy�o z bia�� mg�� i cieniami nocy. Ciche westchnienie podnios�o mu piersi, ale nie by�o czasu na �al i t�sknot�; po chwili milcz�cej zadumy ruszy� dro�yn� do dworu. Krajobraz coraz to ja�niej, coraz to �wietniej wyst�powa� na �wiat�o dzienne; co� podobnego dzia�o si� w szlachetnej duszy starszego �widy! M�odszy tymczasem manowcami, borem przedziera� si� mozolnie ku domowi. Ten nie widzia� s�o�ca i krajobrazu, nie sta� w my�lach pogr��ony, nie wzdycha�, nie waha� si�! Natura jego by�a zbyt szalona i stanowcza, by w niej rzewno�� mog�a d�ugo mieszka�. On potrzebowa� czynu, walki, ruchu, by �y�. A� w ko�cu po d�ugim pochodzie las si� rozrzedzi�; zza drzew wyjrza�y dachy zabudowa� folwarcznych, �uraw studni i pola uprawne. By�a to resztka niewielka ojcowskiej fortuny, kt�ra zosta�a szale�cowi czyst�. Aleksander otar� pot z czo�a, przesadzi� par� p�ot�w i ju� sta� na w�asnym dziedzi�cu. � Micha�ko! � krzykn�� dono�nie. � S�ucham, paniczu! � odpowiedziano za nim. Dawny doje�d�acz, co tak wa�n� rol� odegra� w �yciu �widy, za jego powrotem do kraju przywl�k� si� do pana. �wida go o�eni�, uposa�y� bogato w ziemi� i dobytek, osadzi� obok dworu. Micha�ko z rodzin� spe�niali wszystkie urz�dy wed�ug si� i potrzeby; uwa�ani byli nie jak s�ugi, ale jak bracia! Na g�os pana faktotum* wyros�o jak spod ziemi. By� do ch�op barczysty, dostatnio odziany, zdr�w, z wyrazem w�a�ciwym wie�niakom: dziwnej mieszaniny dobroduszno�ci i filuterii. � Osiod�aj mi Zawiej�! � zakomenderowa� pan. � Ot� to, co ja w�a�nie chcia� m�wi� � odpar� Micha�ko z�� polszczyzn�. � Nie ma naszej Zawiei. � Jak to? Ch�op si� podrapa� w g�st�, konopiast� czupryn�. � Przysz�o dw�ch jakich�, pan�w, musi by� � I zabrali klacz! � Aleksander a� zbiela� ze z�o�ci. � �eby� ju� lepiej zabrali ostatni� koszul�, nie tak bym �a�owa�!� Uci��. Wyraz �z�odzieje� mia� na ustach, ale go nie chcia� przed ch�opem wym�wi�. � Mo�na odebra� � wtr�ci� Micha�ko. � Pos�a� kilku sprawnych ch�op�w na �ydowy Wir, na Ostr�w! Tam zbieraj� si� Polaki. Trzech stra�nik�w naszych uciek�o tej nocy, a dzi� rano nie sta�o ekonoma. � �licznie! � burkn�� �wida � wkr�tce nas dw�ch tylko zostanie we dworze! Te hultaje lepiej by zrobili pilnuj�c swego nosa i mego pola, jak szukaj�c �mierci po lasach! Tfu! � Ale, co lepiej! Ja tak gada� wczora ekonomowi! Mo�e pan ka�e innego da� konia? Aleksander nic nie odpar�; mo�e nie s�ysza�. Poszed� powoli ku domowi. Micha�ko jaki� markotny ruszy� za nim. Mia� co� jeszcze do powiedzenia. � Prosz� panicza � rzek� ju� w drzwiach prawie � nasi ch�opi z�apali dzi� jakiego�, co si� przekrada� ku rzece; czekaj�, co pan poradzi z nim robi�? � Kt� to? Na c� go brali? Krad� co? � Nie, tylko naczelnik z miasteczka da� rozkaz starszynie, ludzi podejrzanych bra� i wiesza� bez s�du. Ten by� z broni�� nieznajomy� i pobi� kilku, nim mu rady dali, wi�c go ju� sotniki na sosn� wlekli. Ale potem gospodarze si� rozmy�lili, �e bez pa�skiej rady nie warto poczyna�! Nie wiadomo, kto g�r� we�mie, Lachy czy car! Lepiej nikogo nie obra�a�! Na t� dobitn� logik� ch�opsk�, tak pe�n� rozs�dku, �wida si� u�miechn�� z lekka pod w�sem. � Gdzie on? � zagadn��. � W chlewie go posadzili pod wart�. � Wo�a� ich tu! Na ten rozkaz Micha�ko k�usem pobieg� za ogrody; pan pozosta� na ganku, zmarszczony, gniewny, podra�niony. Wypadek ten odkrywa� nowego raka powstania. Rz�d, post�puj�c w ten spos�b, nie potrzebowa� prawie wojska i broni palnej: �ycie ka�dego obywatela by�o w r�ku starszyny! Po do�� d�ugiej zw�oce kilkunastu ch�op�w z kijami wepchn�o przed ganek delikwenta. By� skr�powany, poszarpana odzie� �wiadczy�a o zaci�tej obronie. Aleksander pozna� w nim natychmiast wyrostka blondyna, co spa� tak g��boko tej�e nocy na polance, gdzie si� odby�a tajemnicza schadzka. Ch�opi stan�wszy przed panem zdj�li czapki. Dw�r, pomimo uw�aszczenia i niezale�no�ci, zachowa� jeszcze dla nich nimb wszechw�adztwa i powagi; starszyna pokornie schylony opowiedzia� rzecz ca��. Powstaniec sta� hardo wyprostowany, bez �ladu boja�ni lub b�lu od postronk�w � patrza� jasno ponad g�owy ludzkie w niebo. Dawno mia� �ywot sw�j na zbycie, nie dba� o�! Mo�e by wola� zgin�� od kulki u sztandaru ni� od ch�opskiego stryczka, ale nikt go o �yczenie nie pyta�. Broni� si� zajadle, przywalony nadmiarem napastnik�w, podda� si� w spokoju i ju� zrezygnowany, nie widz�c ratunku, czeka�, milcz�c, wyroku! Aleksander cierpliwie doszed� do ko�ca narracji, wzruszy� ramionami. � Trudna rada! � rzek� powoli. � Kaza� urz�d wiesza� � trzeba, fatyga niewielka, ale ot tylko to nie�adnie! Ch�opiec m�ody � u was takie dzieci s� albo bracia, i on mo�e ma ojca w lesie. Wyjdzie Polak, zobaczy syna na so�nie, �al go zdejmie srogi � a w �alu cz�owiek nie patrzy i nie zatrzyma si� � ot i nieszcz�cie! Ja, �ebym z�owi� Polaka, buntownika � nie wala�bym r�k wieszaniem! Albo wam za to p�ac�? Ja bym go w las pu�ci�, je�li mu �ycie niemi�e, a niech go tam sobie kozaki bij�. Oni po to tu przyszli! Ch�opi pomy�leli chwil�, poradzili si� szeptem, pokiwali g�ow�, wreszcie starszyna wyj�� n� zza �wity i rozci�� wi�zy Polaka. � Id�, gdzie ci� czart p�dzi! � mrukn�� w formie grzecznej odprawy. Powstaniec przeci�gn�� skostnia�e cz�onki, spojrza� na �wid� iskrz�cymi oczyma, u�miechn�� si� i zdj�� czapk�. � �elis�awski nie zapomni! � rzek� z przej�ciem. Wyskoczy� na �rodek dziedzi�ca i podrzucaj�c rogatywk� w g�r�: �Niech �yje kraj!� � wykrzykn�� z ca�ych p�uc, ze s�onecznym zapa�em skowronka, z niefrasobliw� pogard� dla losu � niepomny na razy i ch�opsk� niewol� � ca�y ow�adni�ty sw� ide�. W paru susach by� ju� za dworem � wolny � wiatr przyni�s� do uszu �widy jego po�egnanie, rado�nie rzucon� piosenk�: Hop, hop, koniku, na Litw�! Ch�opi spojrzeli po sobie kr�c�c g�owami. � W�ciek� si�! � zdecydowali, zwracaj�c si� do �widy. � Dobra by�a rada, panoczku! � Szkoda detyny! � rzek� najstarszy, co mo�e ju� wszystkie wnuki pochowa�. � Brzydka rzecz wieszanie! � wtr�ci� inny. � Straszno Lach�w! � zako�czy� starszyna. � Krzesiwo u ka�dego znajdzie si� za krzywd�, a potem co? Car daleko, czy on nam stodo�y odbuduje? � Dobrze m�wisz, kumie! Daj Bo�e zdrowie panu! Rozprawiaj�c, znikn�li za domem. � Nie ma Zawiei � szepn�� do siebie Aleksander wchodz�c do pokoju � i nie ma mnie tam po co jecha�. Za p�no! Papiery popali�, Micha�ka zabezpieczy� � i czeka� egzekucji! Oto, co mi zosta�o do zrobienia! Usiad� przy stole i pocz�� zbiera� r�ne szparga�y, gdy nagle zadyszany, radosny g�os Micha�ka o�wa� si� za oknem przerywaj�c mu zaj�cie. Ch�op stuka� w szyb� i szczerz�c z�by w u�miechu wo�a� pokazuj�c na podw�rze: � Paniczu, paniczu! Nasza Zawieja! � Gdzie? Jest? � Aleksander wypad� na ganek. Istotnie, pieszczona klacz wraca�a z jasyru do swego ��obu, r��c, jakby wita�a. Siod�o i uzd� mia�a na sobie mokre i poszarpane, ca�a w szumie, z dymi�cymi bokami wpad�a na dziedziniec i na g�os pa�ski przybieg�a do niego. Chwil� pie�ci� j� r�k�, potem bez namys�u zebra� cugle, wskoczy� na siod�o, gwizdn��. Niezmordowane zwierz� wichrem wynios�o go za wrota. Sta�o si� to tak szybko, �e Micha�ko w pi�� minut zaledwie wr�ci� do �wiadomo�ci rzeczy. Je�dziec ju� dawno przepad� na polu. � Musia�o mu by� pilno! � wyrezonowa� filozoficznie. � Jak pojecha�, to i wr�ci. Albo mu to pierwszy raz! Myli� si� Micha�ko. �wida tam, gdzie jecha�, nie by� jeszcze nigdy, a tak jecha� raz pierwszy. Kto by go by� spotka� zmienionego, z dzik� determinacj� na ciemnej twarzy, pomy�la�by, �e zemsty szuka, a nie wyroku szcz�cia i oblicza ukochanej. Klacz, zda si�, przej�a dusz� pana. W szalonym p�dzie mijali lasy i pola, grz�skie ��ki i strumyki, wzg�rza i zapadliny. Gnali na o�lep, a� przed nimi wyst�pi� okaza�y pa�ac, stuletnia wysada i czerwone mury folwarku. By� to Sterdy�, posiad�o�� pana Czaplica. Dw�r wielki, magnacki, roi� si� liberiow� s�u�b�. Jeden z lokai wyskoczy� naprzeciw przyby�ego, pom�g� mu zsi��� z konia. � Jest pan? � spyta� �wida zd�awionym g�osem. � Nie ma, wyjecha� do miasteczka. � A pani Ordy�cowa? � bada� dalej z uczuciem ulgi. � Wyjecha�a przed chwil� do Borowina. � Wi�c nie zasta�em nikogo? Jest panienka! � odpar� s�uga, patrz�c na str�j m�odego cz�owieka, jakby w my�li dodawa�: �ale� pan niegodzien jej dost�pi�. Ciemna twarz dzikiego ch�opca poczerwienia�a jak rozpalone �elazo; zrobi� wysi�ek heroiczny, by wyrzec s�owo. � Powiedz panience, �e Aleksander �wida prosi o pozwolenie z�o�enia jej swego uszanowania. Lokaj odda� konia nadbieg�emu ch�opakowi ze stajni i zawi�d� go�cia do salonu, gdzie mu poda� krzes�o, a sam odszed�. Aleksander usiad�. W uszach szumia�a mu burza, w piersi serce rzuca�o si� nier�wno, g�usz�c wszystko woko�o, to zamieraj�c zupe�nie� trz�s� si� jak w febrze. �A je�li odm�wi?� � powtarza�a my�l zgn�biona. � Panienka prosi do siebie � zabrzmia� po ma�ej chwili g�os s�u��cego. Wsta� automatycznie, czuj�c, �e lada minuta serce mu piersi rozerwie lub oszaleje z wra�enia. Min�� dwa pokoje, u trzecich drzwi lokaj si� schyli� w uk�onie, podnosz�c amarantow� firank�. M�ody cz�owiek wszed�, potykaj�c si�, za nim zawarto drzwi. Pokoik by� niewielki, ale elegancki, umeblowany rzni�tymi meblami z hebanu, powleczony jedwabiem, wys�any dywanami � troch� mroczny. Jedno tylko okno, szeroko rozwarte, rzuca�o z ogrodu gar�� promieni czerwonego s�o�ca i zapach r� w rozkwicie. U tego� okna dziewczynka ca�a w czerni haftowa�a na krosnach srebrnymi nitkami. Posta� to by�a smuk�a, wiotka, nadzwyczaj zgrabna i uroku pe�na. �wiat�o obj�o jej pochylon� g��wk�, z�oc�c jasne w�osy, a na ciemnej zieleni ogrodu odcina� si� ostro jej profil cienki, o my�l�cych, �agodnych rysach. �liczn� by�a ta delikatna, bladawa twarzyczka, dumna, a s�odka, powa�na, a �ycia pe�na, spokojna, a stanowcza. Niepospolity duch musia� mieszka� w tym eterycznym ciele, duch, co wygl�da� w ca�ej pe�ni z jej oczu ciemnych, g��bokich, przy�mionych d�ugimi rz�sami, gdy je podnios�a powoli na stoj�cego m�czyzn� i obj�a jego posta� d�ugim, �agodnym wejrzeniem. Nie by�a ani zdziwiona, ani przestraszona t� niezwyk�� wizyt� i zaniedbanym strojem go�cia; wygl�da�a, jakby si� go spodziewa�a, czeka�a na� i wiedzia�a pow�d odwiedzin. U�miecha�a si� do niego w�a�ciwym sobie lekkim p�u�miechem, co na jej powa�ne oblicze rzuca� niby promie� jasno�ci. �eby Aleksander j� lepiej zna�, wiedzia�by, �e u�miech ten widzia�o bardzo ma�o os�b. � Prosz� pana � rzek�a g��bokim, d�wi�cznym g�osem � my�la�am, �e� zapomnia� pan o nas! Potrz�s� tylko g�ow� � jeszcze m�wi� nie m�g�. Pos�uszny jej skinieniu, zaj�� miejsce na niskim staro�wieckim krzese�ku, co sta�o obok krosien. Dostrzeg�a jego zmieszanie i nie�mia�o��. Spu�ci�a g�ow� nad robot� i chwil� haftowa�a w milczeniu. Spod jej palc�w na czerwonym jedwabiu wyst�powa� srebrem tkany bia�y orze� narodowy. Aleksander spostrzeg� to dopiero teraz, gdy oprzytomnia� nieco. � Rok przesz�o nie widzia�am pana, to niedobrze � zacz�a po ma�ej przerwie, rzucaj�c mu przelotne spojrzenie. � Ja widuj� pani� cz�sto � rzek� bardzo cicho � w ko�ciele, w parku, na spacerach! � O, pan mnie szpieguje chyba? Milcza�. Szuka� w g�owie, w chaosie, jednej ci�g�ej my�li. Bawi� si� s�owami nie umia�. � Panno W�adys�awo! � ozwa� si� nagle, prawie gwa�townie. � S�ucham! � G�os jej by� r�wnie s�odki, powa�ny, nie zdradza� zdziwienia na ten niespodziany wybuch. � Czy to prawda, �e pani wychodzi za m��? � Za kogo na przyk�ad? � Za pana Czaplica. � Za mego opiekuna? � Twarz jej pozosta�a bez zmiany. Ani si� zarumieni�a, �wiadcz�c o prawdzie, ani si� broni�a jak inne panienki. � Jest to los ka�dej dziewczyny, �e j� wszyscy swataj�. Dlaczego si� pan pyta o to? � doda�a, obejmuj�c znowu wzrokiem energiczne, otwarte rysy m�odego cz�owieka. Zakry� twarz r�kami, dr�a�. � C� znowu! � zawo�a� po chwili walki z sob� � wszak�e raz ta m�ka sko�czy� si� musi! Cho� mnie pani pewnie odepchnie, a mo�e wydrwi, a mo�e si� obrazi, lepszy koniec ni� zawieszenie! Czeg� si� boj�! Wstydu w tym nie ma, �e pani� kocham z ca�ej duszy! Wstydu w tym nie ma, gdy wam powiem, �e do was nale��, jak wasze dzie�o, jak to, co�cie z b�ota wydobyli na �wiat, z ciemno�ci na s�o�ce, czemu�cie dali my�l, czyn, ide�, wiar�, wszystko! Je�lim pracowa�, walczy�, zwyci�a�, to tylko przez pani�, je�elim kocha�, szanowa�, czci�, to tylko pani� jedn� na ziemi, a przez was innych! Nie by�o w mej duszy jednej my�li dobrej, kt�rej by�, pani, pocz�tku nie da�a; nie by�o zwalczonego z�ego pop�du bez waszego wspomnienia, nie by�o przebytego znoju bez pomocy waszego obrazu. Jam nie sw�j teraz, co mam w duszy, wszystko do pani nale�y! Nosi�em lata uczucie w piersi. Z pocz�tku zwa�o si� nadziej�, szcz�ciem, marzeniem; potem tortur�, b�lem, rozpacz�! Si� mi wreszcie zabrak�o, si� do znoszenia, przyszed�em do pani po wyrok dla siebie. Rozporz�dzaj, pani, swoj� w�asno�ci�! S�ucha�a go, nie przerywaj�c. Oczy jej my�l�ce, wymowne, zab�ys�y na ma�� chwil� spokojnym ogniem; cie� lekkiego rumie�ca przemkn�� od prze�roczystych skroni, ale ju� wzroku na� nie podnios�a. Przy ko�cu zmarszczy�a delikatne brwi. � Tortur�� � powt�rzy�a powoli � dlaczego? � Ludzie twierdz�, �e pan Czaplic �eni si� z pani�! � Ludzie! Pan zapomnia�, ile i jakich os�b sk�ada si� na to okre�lenie! Nie wiem, co ludzie m�wi�, a ja dzi�kuj� panu za wasze uczucie. Wyci�gn�a ku niemu r�k�. Nerwowa d�o� m�odego cz�owieka obj�a silnie cienkie, arystokratyczne paluszki. Nie powiedzia�a, czy mu za t� wielk� mi�o�� daje cho� odrobin� w zamian, ale on o to ju� nie pyta�! Uczucie jego nie rachowa�o, nie by�o wymagaj�ce, chciwe, egoistyczne. Pochyli� si� nad r�czk� uwi�zion� w obu swych d�oniach i dotkn�� jej z lekka ustami. Pod tym dotkni�ciem czu�, jak mu si� robi�o lekko i b�ogo. Jaki� wielki spok�j i niczym nie uzasadniona pewno�� nape�ni�y