11187

Szczegóły
Tytuł 11187
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11187 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11187 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11187 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

U�PIONE ARCHIWUM YGGDRASILL. CZʌ� PIERWSZA WAWRZYNIEC PODRZUCKI ROZDZIA� 1 Poliprocesory w g�owie Thomasa Farquaharta w��czy�y si� automatycznie w chwil� po tym, jak pijany w sztok stoczy� si� ze schod�w w Przewoltowanym W�gorzu i straci� przytomno��. Tylko ich czujno�ci zawdzi�cza�, �e ranek nast�pnego dnia nie przywita� go obezw�adniaj�cym b�lem g�owy ani smakiem wymiocin w ustach. S�u�bowe bioimplanty, dzi�ki kt�rym m�g� bezkarnie opycha� si� proszkiem na karaluchy, o alkoholu nie wspominaj�c, nieraz ju� okaza�y si� prawdziwym b�ogos�awie�stwem. Jednak po wczorajszej k��tni z arcykonstablem Gerhardem von Kloskym Thomas chcia� jedynie upi� si� jak za dawnych czas�w, tote� z pe�n� �wiadomo�ci� wy��czy� je jeszcze przed progiem baru. Us�u�ne wszczepy zdo�a�y przez noc oczy�ci� jego organizm z toksyn, ale niewiele mog�y poradzi� na moralnego kaca. Nigdy wi�cej! - poprzysi�g� swemu odbiciu w lustrze, a potem zacz�� si� zastanawia�, kto pom�g� mu w dotarciu do domu. Sam tego nie dokona�, to pewne. Nie m�g� sobie nawet przypomnie�, kiedy i jakim sposobem opu�ci� W�gorza ani co wyprawia� po tym, jak piwo odebra�o mu rozum. I lepiej nie my�le�, jakie powitanie czeka go dzisiaj w stra�nicy, je�li paplanina zawistnych j�zyk�w dotar�a ju� do uszu arcykonstabla. Thomas otworzy� niewielk� �cienn� garderob�, na kt�rej dnie spoczywa� ca�y jego s�u�bowy sort: jeden galowy mundur, dwa polowe uniformy na zmian�, kilka komplet�w przepisowej bielizny, no i sk�rka, starannie z�o�ona w ma�ym futerale, kt�ra, podobnie jak poliprocesory, by�a osobistym podarkiem od von Klosky�go. Z ci�kim sercem Farquahart podni�s� szare etui, oczyma duszy widz�c ju�, jak sk�ada je na biurku arcykonstabla razem z ca�� reszt�. Gerhard, co prawda, wybacza� Thomasowi wiele, ale nawet wyrozumia�o�� tego niezwyk�ego cz�owieka musia�a mie� swoje granice i trudno by�o oczekiwa�, �e von Klosky przymknie oko na wczorajsze wybryki swojego zast�pcy. C�, Farquahart zdawa� sobie spraw�, �e sam jest sobie winien, i nie b�dzie mia� prawa narzeka� na niesprawiedliwo�� losu, je�li Gerhard postanowi odebra� mu insygnia konstabla. Nie wiedzia� tylko, jak upora si� z w�asnym wstydem i upokorzeniem, kt�rych bez w�tpienia nie oszcz�dz� mu najbli�sze dni, i z �alem po utracie takich cudeniek jak poliprocesory czy sk�rka. Farquahart otworzy� futera� i wyj�� z niego cienki jak mydlana ba�ka jednocz�ciowy kombinezon, kt�ry potrafi� wiele ciekawych rzeczy, ale jego g��wnym zadaniem by� kamufla�, bliski zreszt� idealnego. Ten jeden, ostatni raz, pomy�la� ze smutkiem, ostro�nie przywdziewaj�c sk�rk�. Narzuci� na ni� sw�j zwyk�y polowy uniform m�odszego konstabla i z westchnieniem ulgi spostrzeg�, �e nikt nie skorzysta� z jego wczorajszej niedyspozycji i nie ukrad� mu neutralizatora. Szybko prze�kn�� trudne do zidentyfikowania resztki z niesprz�tanego od dw�ch dni sto�u i wyszed� z domu. By�a dopiero si�dma i do przepisowej pory rozpocz�cia s�u�by zosta�a godzina, ale Thomas liczy� na to, �e spacer pustymi jeszcze uliczkami pomo�e mu przewietrzy� umys� i wyrzuci� z niego wi�kszo�� przykrych wspomnie� z wczorajszej nocy, a przede wszystkim przygotowa� si� psychicznie na spotkanie z prze�o�onym. Skromne dormitorium Thomasa znajdowa�o si� po zachodniej stronie Rzeki, podobnie jak stra�nica, i gdyby zaraz po przekroczeniu progu skierowa� si� na p�noc, dotar�by do niej w nieca�e dziesi�� minut. Wybra� jednak okr�n� drog� biegn�c� stromymi zau�kami w kierunku placu u st�p Wesendu, gdzie nawet o tak wczesnej godzinie powinny by� ju� otwarte pierwsze stragany i budki z jego ulubion� erba mate. Szed� bez po�piechu, mijaj�c domy �rednio zamo�nych mieszczan, nad kt�rymi g�rowa�y wille Wysokich Rod�w, jak jask�cze gniazda uczepione skarpy Ryftu. Zabudowa w Keshe by�a g�sta, niemniej tu i �wdzie pozosta�y jeszcze nagie skrawki dziewiczego �ywogruntu, kt�ry o tej porze by� w szczytowej fazie cyklu. W ciszy poranka mo�na by�o us�ysze�, jak regularnie oddycha, wch�aniaj�c stare i oddaj�c �wie�e, przesycone ch�odn� wilgoci� powietrze. Thomas stara� si� nie my�le� na razie o niczym szczeg�lnym, delektowa� si� po prostu rze�ko�ci� poranka i rozlu�nia� umys�. Skr�ci� i omijaj�c San-Soho, zszed� po drewnianych schodach na g��wny plac miejski. Tak jak przypuszcza�, nad jedn� z budek unosi�a si� para z kocio�k�w, roztaczaj�c w porannym powietrzu kusz�ce zapachy. Podszed� do niej i z ciekawo�ci� zajrza� do �rodka. - Dzie� dobry - odezwa� si� do niewysokiego cz�owieczka, kt�ry krz�ta� si� w�r�d swoich gar�w. - O, pan konstabl! Witam, witam. - Zagadni�ty u�miechn�� si� szeroko do pierwszego w tym dniu klienta. - A c� to tak wcze�nie? - Jako� nie mog�em dzisiaj spa� - rzek� Thomas, rzucaj�c pierwszy z brzegu pow�d, jaki przyszed� mu do g�owy. - No tak, czasem najdzie cz�owieka taka duchota w nocy... - przytakn�� straganiarz ze zrozumieniem, szybko jednak przeszed� do sedna. - To jak, bierzemy co�? - Je�li jest erba mate... - Oczywi�cie, i to �wie�utko zaparzona. Jak poda�: s�odk� czy solon�? - Solon�, je�li mo�na. I z odrobin� mleka. - Doskonale. - Straganiarz nala� paruj�cy nap�j do kubka. - A mo�e co� do tego na z�bek? - Ee... A co jest? - No c�... Jakby by�o troch� p�niej, mia�by pan konstabl w czym wybiera�, a teraz jest tylko pokkala na p�kwa�no albo ry�opros z ostrym sosem. Ale obydwie rzeczy wy�mienite, gwarantuj�. - No dobrze, niech b�dzie ry�opros - zgodzi� si� Thomas, bo spacer i aromaty z kocio�k�w zd��y�y pobudzi� jego apetyt. - S�u�� z przyjemno�ci� - rzek� tamten i zr�cznym ruchem po�o�y� ca�e zam�wienie na w�skim kontuarze. Kubek parzy� w r�k�. Erba mate by�a gor�ca, ale tak� w�a�nie Thomas lubi� najbardziej. S�czy� j� niespiesznie, na wszelki wypadek opieraj�c si� o kontuar ty�em do straganiarza. To powinno wystarczaj�co wyra�nie da� do zrozumienia w�a�cicielowi budy, �e pan konstabl nie ma tego ranka ochoty na �adne pogaw�dki. Niestety... - Ludziom to ju� w og�le nie mo�na dzisiaj wierzy� � Thomas us�ysza� niby to oboj�tnie wypowiedziane s�owa. - Bo przecie� niemo�liwe, �eby pan konstabl wczoraj... Farquahart odwr�ci� si� raptownie do straganiarza, rozchlapuj�c na r�k� gor�cy p�yn. - Co wczoraj? - rzuci� ostro i spojrza� tamtemu prosto w oczy. - Ale� nic zgo�a! - Straganiarz a� si� cofn�� na widok niewr�cej niczego dobrego miny stra�nika. - Ja tylko... Ja tylko chcia�em zapyta�, czy sos nie jest przypadkiem za ostry. - Mo�e by� - mrukn�� Thomas z pe�nymi ustami. Tak naprawd� sos by� md�y. Kolejne oszustwo na coraz d�u�szej li�cie, pomy�la� Thomas. Ale jeszcze na progu domu przyrzek� sobie solennie, �e dzisiaj nikomu nie pozwoli si� sprowokowa� i nie wda si� w �adn� awantur�, b�kn�� wi�c tylko: - Przepraszam, niepotrzebnie si� unios�em - po czym w milczeniu wzi�� si� do ko�czenia posi�ku. Straganiarz odetchn�� z ulg�, a chc�c odwzajemni� uprzejmo��, nachyli� si� nad kontuarem ku konstablowi... i zosta� pocz�stowany swoj� w�asn� potraw�, kt�r� Farquahart parskn�� mu nagle prosto w twarz. Miska i kubek, wypuszczone z r�k, stukn�y o wypolerowane tysi�cami st�p ogniod�bowe klepki placu. Thomas z�apa� si� za g�ow� i zatoczy� na �cian� budki, tak rozdzieraj�cy by� alarm, kt�ry niespodziewanie zawy� w jego sensorium. Zawy�, lecz urwa� si� gwa�townie po kilku sekundach, pozostawiaj�c Farquaharta w chwilowym szoku. - �wi�ta macierzy, panie konstablu! - krzykn�� szczerze zaniepokojony straganiarz, �cieraj�c z twarzy resztki tego, czym oplu� go Thomas. - Co z wami? Przecie� to nie mog�o by� a� takie ostre, sam kosztowa�em! - I z niedowierzaniem rzuci� si� do swoich garnk�w, by sprawdzi�, czy rzeczywi�cie nie przesadzi� z przyprawami. Oprzytomniawszy po pierwszym zaskoczeniu, Thomas wysypa� na kontuar kilka monet, bez liczenia. - Zaraz, to za du�o! - zawo�a� straganiarz na widok ca�ych dwudziestu gloss, lecz Farquahart machn�� tylko r�k� i pogna� na skr�ty w kierunku po�udniowych rogatek. W ca�ym Keshe czuwa�o ponad pi��dziesi�t alarmowych mikroboi, o kt�rych istnieniu wiedzieli tylko on, Gerhard i Regulamin. Wszystkie przechwyci�y to samo co Farquahart - alarmowy sygna� najwy�szego priorytetu, do tego momentu znany mu jedynie z teoretycznego instrukta�u - i jednocze�nie zlokalizowa�y most Grynish jako jego �r�d�o. Nie powiedzia�y wprawdzie, kto go wys�a�, ale Thomas wiedzia�, �e nadawca m�g� by� tylko jeden. Z sercem coraz g�o�niej bij�cym na trwog�, w kilku susach pokona� strome schodki zau�ka Nofolk, w biegu przeskoczy� nad barierk�, wyl�dowa� na biegn�cej poni�ej Promenadzie Porcelanowej i zakr�ciwszy ostro tu� za magazynami, wypad� na ostatni przed mostem prosty odcinek Bulwaru Nadrzecznego. Lecia� tak szale�czo, �e wyszarpni�ty z olstra neutralizator niemal wyfrun�� mu z r�ki wprost do Rzeki. Lecz kiedy Thomas pokona� ostatni zakr�t i wypad� zza skrzyd�a wiatrochronu, okaza�o si�, �e nie ma do kogo wymierzy� s�u�bowej broni. Most by� kompletnie pusty. Skonfundowany, przebieg� po nim tam i z powrotem, ale nie dostrzeg� �adnych �lad�w walki ani jakichkolwiek innych dramatycznych wydarze�. Tymczasem indagowane mikroboje powtarza�y z uporem, �e sygna� zosta� nadany w�a�nie st�d, niespe�na trzy minuty temu, i �e o pomy�ce nie mo�e by� mowy. Thomas stan�� po�rodku drewnianego chodnika, rozgl�daj�c si� nerwowo na wszystkie strony. Co to ma znaczy�? To on gna� jak wariat, o ma�o n�g sobie nie po�ama�, a tu nic? Deus, je�li to jaki� g�upawy �art...! Thomas z miejsca zaprzeczy� sam sobie. Von Klosky�emu trudno by�o odm�wi� poczucia humoru, jednak tak sztubacki numer zupe�nie do niego nie pasowa�. No wi�c co, do ci�kiej zarazy?! - Gerhard, odezwij�e si� wreszcie! - nada� b�agalnie. � Chocia� jeden impuls! Przeszuka� pasmo po pa�mie, za ka�dym razem z takim samym skutkiem: zero odbioru. Nie wychwyci� nawet charakterystycznego poszumu t�a, jakby komunikator Gerharda von Klosky�ego znikn�� z tego �wiata razem ze swoim w�a�cicielem. Na naocznych �wiadk�w te� nie by�o co liczy� i cho� jeszcze niedawno Thomas rozkoszowa� si� porann� cisz� wyludnionych uliczek, teraz przeklina� u�pione miasto. W zasi�gu wzroku nie by�o �ywej duszy, nikogo, kim m�g�by potrz�sn�� i komu rzuci�by mu w twarz: �Hej, ty! Nie widzia�e� przypadkiem arcykonstabla?". Przechyli� si� przez barierk� i spojrza� w d�, na znajduj�c� si� kilkana�cie metr�w poni�ej przysta�. Opustosza�e tratwy i promy ko�ysa�y si� �agodnie na wodzie, przycumowane do p�ywaj�cych pomost�w. Minie jeszcze co najmniej p� godziny, nim za�ogi zaczn� si� krz�ta� na kt�rejkolwiek z �odzi. - Niech to jasna krew zaleje! - zakl�� Thomas w bezsilnej z�o�ci. - Co tu si� sta�o? Zaraz, a mo�e tu si� zupe�nie nic nie sta�o? Mo�e Gerhard po prostu wszystko to zaaran�owa�, �eby sprawdzi� szybko�� jego reakcji, znajomo�� procedur, predyspozycje �ledcze? Innymi s�owy, by zobaczy�, czy jego niezr�wnowa�ony emocjonalnie zast�pca wci�� jeszcze zas�uguje na to miano. Egzamin ostatniej szansy? Ale przecie� jest kto�, kto m�g�by to potwierdzi�, cho�by z czystej przekory! Thomas od razu si� rozlu�ni�, po czym otworzy� kana� bezpo�redniej ��czno�ci ze stra�nic�. - Regulamin! Po irytuj�co d�ugiej chwili stary safandu�a za�wiergoli� po drugiej stronie ��cza.. - Funkcjonariusz Farquahart? - No, a kto? Staruszku, b�d� tak mi�y i podaj mi aktualne koordynaty Gerharda. Po drugiej stronie ��cza odezwa�o si� co� jakby ciche chrz�kni�cie, a potem ironiczne: - Prosz�, prosz�... Nie min�o jeszcze dwadzie�cia minut od waszego wyj�cia na patrol, funkcjonariuszu Farquahart, a wy ju� zd��yli�cie zgubi� partnera? Doprawdy, nie przestajecie mnie zadziwia�. Thomas zgrzytn�� z�bami. - S�uchaj no, �limaku, wyj�tkowo nie mam czasu na twoje abstrakcyjne dowcipy, wi�c z nimi sko�cz i podaj mi namiar na Gerharda, te es jot pe. - Pytanie tylko, kt�ry z nas dw�ch �artuje sobie w tej chwili? - odparowa� Regulamin, niezmieszany. - O czym ty m�wisz? - A o tym - odrzek� Regulamin z lekka ura�onym tonem - �e najpierw wydajecie mi kategoryczny zakaz utrzymywania z wami jakichkolwiek otwartych po��cze� podczas dzisiejszego patrolu, powo�uj�c si� zreszt� na konkretny artyku� Protoko�u, dok�adnie paragraf zero trzyna�cie, ust�p sze�� kreska trzy kreska jeden, o nadzwyczajnych okoliczno�ciach dochodzeniowych, a zaraz potem wycofujecie si� z tego bez �adnego uzasadnienia. Szcz�ki Thomasa zwar�y si� w g�uchej z�o�ci. Znowu si� zaczyna! Regulamin, przej�ty przez von Klosky�ego w spadku po poprzednich rezydentach stra�nicy i stanowi�cy dla ca�ych pokole� keshe�skich konstabli co� w rodzaju sekretu Wielkiej Lo�y, ukrywanego przed og�em mieszka�c�w, by� nadzwyczajnym dziwad�em. Ni to maszyna, ni to wielka gadaj�ca g�sienica, zdziwacza�y i manieryczny, by� na sw�j spos�b inteligentny i, w zasadzie, ca�kiem do rzeczy. Przewa�nie na zadane mu pytania odpowiada� w miar� konkretnie, nawet je�li zbyt kwieci�cie i rozwlekle. Czasami jednak rozmowa z nim stawa�a si� po prostu surrealistyczna, co potrafi�o doprowadzi� Thomasa na skraj furii. - Przepraszam, co? O czym ty bredzisz, d�d�ownico? Jaki zakaz? - Ten, kt�ry wydali�cie mi osobi�cie dwadzie�cia trzy minuty temu - powt�rzy� Regulamin z naciskiem. - Czy�by�cie nieudolnie pr�bowali wzi�� mnie pod metaforyczny w�os, funkcjonariuszu Farquahart? - Owszem, pr�buj� z tob� rzeczowo porozmawia� i nie dosta� przy okazji sza�u! - rozsierdzi� si� Thomas. - Jak mog�em ci czegokolwiek zakaza�, stary pomyle�cu, je�li mnie jeszcze dzisiaj w og�le w stra�nicy nie by�o? - Wybaczcie, funkcjonariuszu Farquahart, ale w tej chwili chyba ju� lekko przesadzacie w lekcewa�eniu moich zdolno�ci psychosensorycznych! - �achn�� si� Regulamin. - Nie pojmuj� tylko, jaki macie cel w robieniu ze mnie, �e u�yj� tu gminnego okre�lenia, durnia? - Dobrzy ludzie, dajcie mi cierpliwo��! - sykn�� Thomas przez zaci�ni�te z�by. - Ty masz ju� urojenia ze staro�ci! - Czy s�u�bowy rejestrator, kt�ry odnotowa� w dniu dzisiejszym wasz� obecno�� w komendanturze, tak�e pos�dzicie o uleganie przywidzeniom, funkcjonariuszu Farquahart? - spyta� Regulamin sarkastycznie. Thomasa na chwil� zatka�o. - Bzdura, niemo�liwe! - zaprzeczy� z irytacj�. - Nie mam poj�cia, czyj� obecno�� odnotowa� ten cholerny rejestrator, ale z ca�� pewno�ci� nie moj�! - Kt� zatem m�g� to by�, waszym zdaniem? Thomas zg�upia�. Rejestrator na swoim no�niku nie uchwyci mary sennej, sfabrykowa� zapisu te� si� w zasadzie nie da. Je�li zatem ta sflacza�a meduza nie stroi�a sobie �art�w... - Milczycie, funkcjonariuszu Farquahart. Ergo... - Ale ja naprawd� nie by�em jeszcze dzisiaj w stra�nicy! - wyj�cza� skonfundowany Farquahart. - Nawet nie przechodzi�em w pobli�u! I w �yciu nie s�ysza�em o �adnym paragrafie zero trzyna�cie! Na rany Drzewa, przecie� nie lunatykuj�! - Niemniej funkcjonariusz von Klosky opu�ci� dzisiaj komendantur� z kim� podobnym do was jak dwie krople wody. Macie brata bli�niaka, kt�rego do tej pory ukrywali�cie przed �wiatem? A mo�e replikowali�cie si� kiedy� w sekrecie? - Zwariowa�e�? - obruszy� si� Thomas, jednocze�nie czuj�c, jak ch�odny dreszcz zaczyna b��dzi� mu po plecach. - W takim razie - rzek� Regulamin z przek�sem - mamy tu do czynienia z nader interesuj�c� zagadk�. I co najmniej z dwoma Thomasami Farquahartami w jednym ma�ym New Cheshire. Thomas ponownie rozejrza� si� po opustosza�ym mo�cie, teraz ju� z niemal zabobonnym l�kiem. Ca�a sprawa zaczyna�a wygl�da� coraz bardziej nieprawdopodobnie. - Przesta� si� nabija� - mrukn�� skonsternowany, nerwowo przeczesuj�c palcami rud� czupryn�. - Mam uwierzy�, �e Gerhard wyszed� dzisiaj rano ze stra�nicy w towarzystwie... mojego sobowt�ra? - O ile, oczywi�cie, nie byli�cie to mimo wszystko wy - rzek� Regulamin z uporem, cho� jego poprzednia pewno�� siebie zd��y�a ju� gdzie� znikn��. - Nie by�em! - wykrzykn�� Thomas, z desperacj� akcentuj�c ka�d� sylab�. - Deus, co� niesamowitego... Zaraz, a ten zakaz komunikowania si� z nami, kt�ry wyda� ci �w... kto�, odnosi� si� do wszystkich rodzaj�w przekazu i wszystkich okoliczno�ci? - Absolutnie wszystkich. - No i co? Tak po prostu zastosowa�e� si� do jakiego� g�upiego przepisu? Wy��czy�e� si� kompletnie, na wszystkich kana�ach? Zn�w co� na kszta�t �wi�skiego chrz�kni�cia zabrzmia�o w sensorium Thomasa. - Wy chcieli�cie, wi�c ja si� wy��czy�em - odpar� Regulamin defensywnie. - Staram si� w miar� mo�no�ci nie wtr�ca� do s�u�bowych dzia�a� funkcjonariuszy. Thomas pokiwa� g�ow� z niedowierzaniem. - Ale sygna� Gerharda musia�e� odebra�, nie ma si�y! - O jakim sygnale m�wicie? - Jak to, o jakim? O sygnale alarmowym A jeden, kt�ry von Klosky nada� nieca�e pi�� minut temu! - Niestety, nie - odezwa� si� Regulamin bezradnie. - Matko wszechzieleni! - j�kn�� Thomas, z w�ciek�o�ci� zaciskaj�c d�onie na barierce mostu. - No to pi�knie! Po prostu wspaniale! Jak mi jeszcze teraz powiesz, �e transpondera Gerharda te� nie mo�esz namierzy�... - W rzeczy samej, nie mog� - odpar� Regulamin po chwili milczenia. - Aczkolwiek nie pojmuj�, jak to mo�liwe. Lokalizator�w nie da si� wy��czy�, przynajmniej w teorii... - Mam gdzie� teori� - parskn�� Thomas. - Chc� wiedzie�, gdzie jest w tej chwili Gerhard! - Przykro mi, funkcjonariuszu Farquahart, ale obawiam si�, �e nie potrafi� udzieli� odpowiedzi na to pytanie. I przyznam, �e jest to dla mnie w najwy�szym stopniu niepokoj�ce, a zarazem �enuj�ce, i� nie dostrzeg�em wszystkiego wcze�niej... Prosz� o wybaczenie i o poinformowanie starego g�upca, co si� sta�o. - Nie wiem, co si� sta�o, rozumiesz? Nie wiem, nie wiem! - wyrzuci� z siebie Thomas gniewnie. - Gerhard wys�a� sw�j sygna� z mostu Grynish, ale tu nic nie ma! Ani jego, ani krwi, ani w og�le �adnych innych �lad�w! Jakby go jakie� przekl�te duchy porwa�y! - Czy... mog� jako� pom�c? - zapyta� Regulamin zgaszonym i pe�nym zatroskania g�osem. - A c� ty mi pomo�esz, je�li nawet nie potrafisz okre�li� jego po�o�enia? - Niemniej od tej chwili b�d� nieustannie pr�bowa�... - Wi�c pr�buj. Tak, pr�buj, i daj mi natychmiast zna�, jak tylko co� z�apiesz. I niech ci� macierz broni przed ponownym blokowaniem przekazu, bo chyba �ywcem pokroj� tw�j stary odw�ok! - To si� ju� nie powt�rzy, funkcjonariuszu Farquahart, macie na to moje s�owo - zapewni� go Regulamin solennie. - Mam nadziej� - mrukn�� pod nosem, ze z�o�ci� odpychaj�c si� od barierki. I co ja mam teraz zrobi�? - zastanawia� si� gor�czkowo. Od czego zacz��, czego szuka�? �eby chocia� od�amana drzazga, jeden w�os, jakikolwiek punkt zaczepienia! Sytuacja by�a niczym z koszmaru sennego, w kt�rym doznaje si� uczucia ca�kowitej niemocy, kiedy patrz�c, nic si� nie widzi, s�uchaj�c, nie s�yszy, a biegn�c, nie mo�na ruszy� z miejsca na krok. Kto� przeprowadzi� tu akcj�, o jakiej nie by�o nawet wzmianki w instrukcjach dla str��w Prawa. Zaplanowan� i wykonan� po mistrzowsku, i to przez kogo�, kto musia� dysponowa� poufnymi informacjami oraz niebagatelnymi �rodkami na jej realizacj�. Tylko kto to by�? Nie maj�c lepszego pomys�u, Thomas uaktywni� receptory sk�rki, wydatnie rozszerzaj�ce mo�liwo�ci jego sensorium. Mo�e teraz zauwa�y albo wyczuje co�, co umyka jego naturalnym zmys�om? Raz jeszcze ruszy� wzd�u� mostu, przygl�daj�c si� bacznie ka�dej dziurze w desce, ka�demu zarysowaniu i ka�demu przebarwieniu drewna, w nadziei �e znajdzie co�, co pomo�e mu wyja�ni� tajemnicze wydarzenia sprzed kilku minut. I rzeczywi�cie. Zaledwie kilka krok�w dalej, mniej wi�cej po�rodku przeprawy, odkry� na chodniku oraz fragmencie balustrady resztkowy �adunek po niedawno oddanym strzale z neutralizatora, a na por�czy odcisk d�oni, kt�ry ze zdumieniem zidentyfikowa� jako identyczny ze swoim. Odcisk by� zupe�nie zimny i teoretycznie m�g� r�wnie dobrze nale�e� do niego, jak do jego domniemanego sobowt�ra. S�k w tym, �e ostatni raz przechodzi� mostem Grynish przesz�o dwa miesi�ce temu i od tamtej pory odcisk dawno ju� powinien ulec zatarciu przez r�ce tysi�cy innych ludzi. Co do strza�u, nie spos�b by�o powiedzie�, kto strzela� do kogo ani z jakiego typu elektrycznej broni. Niemniej odci�ni�ta w starym drewnie skalarna sygnatura wy�adowania by�a potwierdzeniem, �e zaledwie par� minut temu dosz�o tu do jakich� gwa�townych zaj��. Podniecony tymi dwoma drobnymi znaleziskami, Thomas ze zdwojon� uwag� zacz�� przeczesywa� most w poszukiwaniu kolejnych wskaz�wek, i w chwil� p�niej mia� pierwszy dow�d, �e Gerhard istotnie znajdowa� si� tutaj w tym samym czasie, kiedy u�yto neutralizatora: ciep�y jeszcze �lad po jego palcach, pozostawiony na przeciwleg�ej barierce. Nie by�o to wiele, tote� Thomas zbada� odcisk najrzetelniej, jak potrafi�. Wygl�da�o na to, �e Gerhard trzyma� si� jej kurczowo, i to obur�cz. Nie, racz�] wisia� na niej, odciski bowiem by�y bardzo wyra�ne i zarazem rozmazane, jakby r�ce, kt�re je zostawi�y, ze�lizgn�y si� po wypolerowanym drewnie, nie mog�c utrzyma� ci�aru. Kto� wepchn�� von Klosky�ego do Rzeki? Obawiaj�c si� najgorszego, Thomas przechyli� si� przez balustrad� i usi�owa� dojrze� cokolwiek pod powierzchni� wartko p�yn�cej wody. Jak zwykle w pobli�u przystani, uwija�o si� w niej troch� ryb, p�yn�y r�wnie� jakie� ga��zie i inne �mieci, nie by�o tam jednak nic, co cho�by w przybli�eniu przypomina�o ludzkie zw�oki. Przynajmniej tyle, pomy�la�, i odetchn�� z ulg�. �rodkowe prz�s�o mostu Grynish osadzono na solidnej podstawie konarowego wr�gu, kt�ry wypycha� tu dno i tworzy� ponadmetrowej wysoko�ci pr�g w poprzek Rzeki. Gdyby Gerharda zabito i zw�oki zrzucono z mostu w d�, prawdopodobnie by�yby tam nadal, �ci�gni�te natychmiast pod wod� przez zawirowania, a p�niej zatrzymane przez garb wr�gu. Zatem, nawet je�li Gerhard wyl�dowa� w odm�tach, musia� by� na tyle przytomny, �eby samemu utrzyma� si� na powierzchni. Z drugiej jednak strony, jak Thomas szybko obliczy�, przebycie odcinka pomi�dzy mostem a powierzchni� Rzeki zabra�oby siedemdziesi�ciu kilogramom Gerharda prawie dok�adnie tyle samo czasu, ile trwa� wys�any przez niego sygna�. Wygl�da�o wi�c, �e zderzywszy si� z powierzchni� wody, von Klosky straci� przytomno��, co mog�o przerwa� transmisj�. Sprzeczno��... Kto� go musia� st�d zabra�, rozmy�la� Thomas, nerwowo przemierzaj�c most tam i z powrotem. Tylko kto? I dok�d? Od razu wyci�gn�li go z wody i zawlekli na brzeg? A mo�e odholowali gdzie� dalej? Je�li tak, to w kt�rym kierunku: na p�noc, z biegiem Rzeki, czy na po�udnie, pod pr�d? Lecz droga na po�udnie r�wna�a si� przep�yni�ciu przez ca�e miasto, a to instynktownie nie pasowa�o Thomasowi do obrazu tajemniczych zamachowc�w, kt�ry ju� zacz�� formowa� si� w jego umy�le. Za du�o by�o w ich dotychczasowym post�powaniu stara� i jako� nie widzia� ich ryzykuj�cych natkni�cie si� po drodze na jakiego� rannego ptaszka. Zatem, je�li ju� gdzie� uciekli z obezw�adnionym von Kloskym, to raczej na p�noc, i Thomas zacz�� nawet podejrzewa�, dok�d. Naturalnie w jego logicznym rozumowaniu m�g� by� b��d; w ko�cu opar� je tylko na kilku mglistych przes�ankach. Poza tym porywacze wygl�dali mu na ludzi przebieg�ych i przenikliwych. Czy� wi�c nie mo�na by�o za�o�y�, �e przewidzieli taki tok my�lenia i zrobili dok�adnie na odwr�t, p�yn�c w�a�nie na po�udnie? Nie, do�� ju� tych �amig��wek, na co� w ko�cu musi si� zdecydowa�. Czas ucieka� szybko, dzia�a� na korzy�� przest�pc�w. Drzewo jedno wiedzia�o, jakie by�y ich motywy i zamiary wobec arcykonstabla, ilu ich by�o i jakimi �rodkami przymusu dysponowali, ale je�li b�dzie sta� tu i deliberowa� nad wszystkimi mo�liwymi scenariuszami, na pewno tego nie dojdzie ani nie pomo�e Gerhardowi. �udz�c si� jeszcze nadziej�, �e Rzeka podpowie mu co� wi�cej, Thomas wpatrzy� si� w dal, pod��aj�c za jej nurtem. Nawet je�li odp�yn�li st�d �odzi� wyposa�on� w ostatni� technologiczn� nowink�, jak� by�y ko�a zaopatrzone w elektryczne p�dniki, to powinien ich jeszcze zobaczy�. Ale Rzeka by�a pusta a� po odleg�y, zamglony horyzont segmentu, zreszt� w obydwu kierunkach. Farquahart westchn��, przeczesa� palcami w�osy, zmierzwione od ci�g�ego nerwowego drapania si� po g�owie, i wr�ci� na brzeg. * * * Most Grynish wyznacza� p�nocn� granic� Keshe, poza kt�r� by�y ju� tylko chaszcze, kilka rozsypuj�cych si� ruin, Katarakta, no i oczywi�cie Las. Z wielu r�nych powod�w ludzie zdecydowanie preferowali grunty na po�udnie od miasta i tam te� ulokowa�y si� wszystkie farmy oraz przycz�ki drzewiarzy, pozostawiaj�c p�noc zdzicza�� i wyludnion�. Kiedy� by�o tu gwarniej, szczeg�lnie w czasach gor�czki inkluzji. Wybuch�a ona po tym, gdy p�k� jeden z wr�g�w, ods�aniaj�c z�o�e drogocennych wydzielin Drzewa. Nad Katarakt� zbudowano wtedy niewielk� kopalni�, kt�r� po��czono z miastem drog�, i to nie jak�� tam prowizoryczn� �cie�yn�, ale porz�dnym, formowanym w macierzy traktem. Zadano sobie nawet trud skonstruowania kolejki linowej do transportowania urobku, nap�dzanej jednym z dw�ch silnik�w, jakie znajdowa�y si� w�wczas w Keshe. Jak na tamte czasy by�a to ogromna inwestycja, kt�ra jednak przez ludzk� chciwo�� i nieostro�no�� nigdy si� nie zwr�ci�a. Z�o�e okaza�o si� mniejsze, ni� pocz�tkowo s�dzono, ale gor�czka zd��y�a rozgorze� na dobre, za�miewaj�c rozs�dek tych, kt�rzy na ni� zapadli. Rozochoceni amatorzy �atwego zarobku rzucili si� na poszukiwanie nowych �y�. Zapuszczali si� coraz g��biej w labirynt wewn�trz p�kni�tego wr�gu i bez opami�tania stosowali wszystkie mo�liwe �rodki do osi�gni�cia celu, z detektorami indukcyjnymi i cha�upniczo poprzerabianymi r�d�kami formierzy w��cznie. To, naturalnie, musia�o sko�czy� si� tragedi�. Po tym, jak podra�niony ulew� elektromagnetycznych impuls�w wr�g zasklepi� si� nad trzydziestoma g�rnikami, dzia�alno�� kopalni usta�a z dnia na dzie�, a przera�onych ludzi wymiot�o z okolicy, kt�ra od tamtego czasu zacz�a by� omijana jak przekl�ta. Thomas bieg� teraz starym g�rniczym szlakiem, miejscami zupe�nie gin�cym w�r�d g�stych zaro�li. Na dodatek co kilkadziesi�t metr�w drog� przegradza�y mu wielkie, zbutwia�e i poro�ni�te mchem k�ody. Kopalnia upad�a na d�ugo przed jego narodzinami, tote� nawet nie zdawa� sobie sprawy, �e przeskakuje i omija n�dzne pozosta�o�ci napowietrznej kolejki, niegdy� chluby jego rodzinnego miasta. Dla niego by�y one zaledwie irytuj�cymi przeszkodami, na kt�rych pokonywaniu traci� cenne sekundy. Nie rozpami�tywa� w tej chwili dawnych historii, znanych mu jedynie ze s�yszenia, zamiast tego wci�� usi�owa� dociec, kto m�g� sta� za dzisiejszym zamieszaniem. Przemytnik�w, popularnie zwanych szklarzami, oraz Ko�ci� Ostatecznego Rozgrzeszenia odrzuci� od razu. Pierwszych dlatego, �e musieliby by� sko�czonymi g�upcami, by podnie�� r�k� na cz�owieka, kt�ry literalnie otworzy� przed nimi bramy raju. Ci drudzy natomiast nie mieli �adnych pieni�dzy - na �ap�wki, lejbwerk, w og�le na cokolwiek - i podobnego przedsi�wzi�cia nie mogliby sfinansowa�. Sprytu, przebieg�o�ci czy finezji tak�e nie mieli w nadmiarze, i gdyby to by�a ich sprawka, Thomas �lizga�by si� po mo�cie w krwawej ka�u�y, kt�ra z pewno�ci� nie by�aby krwi� von Klosky�ego. Kto wi�c pozostawa�? Jaki� szubrawiec, mszcz�cy si� na Gerhardzie za to, �e ten wpakowa� go kiedy� do magistrackiej celi? Tajemniczy psychopata, dzia�aj�cy niezale�nie i bez �adnych racjonalnych motyw�w? Zdradzony m��? A mo�e te t�uste urz�dasy z Rady Miejskiej? Deus, gada� to oni potrafili, ale �eby przedsi�wzi�li co� takiego? No to kto, do licha? Wysokie Rody? Ze wszystkich mo�liwych sprawc�w zamachu ci wydawali si� Thomasowi najbardziej prawdopodobni. Do czasu pojawienia si� Gerharda, ekonopolityka Wysokich Rod�w by�a prosta: wygra� z Rad� walk� o kontrol� nad kolejnym z reprezentant�w w�adzy wykonawczej, �eby potem ju� spokojnie kontynuowa� wszystkie swoje machinacje, korzystaj�c z protekcji �prywatnego" arcykonstabla. Sze�� lat temu ich przewidywalny �wiat zacz�� jednak rozpada� si� w gruzy. Thomas dok�adnie zapami�ta� dat� spektakularnego pocz�tku �nowej ery", by� to bowiem akurat dzie� letniego �wi�ta Miasta. Wraz z wi�kszo�ci� mieszka�c�w Keshe, kt�rzy wylegli wtedy na ulice, �eby si� zabawi�, naje�� do syta na koszt magistratu i poogl�da� z bliska wa�ne figury, sta� si� mimowolnym widzem dramatycznego spektaklu, jaki rozegra� si� na oczach oszo�omionego t�umu. Spektakl sk�ada� si� tylko z jednego kr�tkiego aktu - zuchwa�ego porwania Davrosa al Dhat Buholtza przez troje zamaskowanych osobnik�w wprost z trybuny, sk�d Davros, absolutny wyj�tek w�r�d wysoko urodzonych i jeden z najbardziej lubianych i szanowanych ludzi w Keshe, og�asza� w�a�nie powo�anie do �ycia kolejnej ze swoich fundacji dobroczynnych. Porywacze wykonali robot� po mistrzowsku, w mgnieniu oka obezw�adniaj�c Davrosa i rozp�ywaj�c si� z nim we wzburzonej ci�bie szybciej ni� poranna mg�a. To by�a bezprecedensowa sytuacja, na kt�r� nawet �wczesny arcykonstabl - oci�a�y i patologicznie uczulony na arystokracj� pijaczyna Hoskin Ray, po czubek g�owy tkwi�cy w kieszeni rajc�w - musia� zareagowa�, je�li nie chcia� sko�czy� jako pierwsza od kilkudziesi�ciu lat ofiara linczu w Keshe. Zebra� wi�c po�piesznie kilku ochotnik�w i bez �adnego szczeg�lnego planu, jedynie z niejasnym przeczuciem, �e porywacze zapewne skierowali si� gdzie� na p�noc, ruszy� za nimi w po�cig. Ray powr�ci� kilka dni p�niej, lecz ju� jako potwornie zmasakrowane zw�oki, rozpoznawalne jedynie dzi�ki insygniom wci�� pob�yskuj�cym na poszarpanych r�kawach. Wraz z nim wr�ci� r�wnie� Davros, w op�akanym stanie, niemniej nadal �ywy. Do miasta nie wmaszerowa� jednak do ko�ca o w�asnych si�ach, lecz podtrzymywany za rami� przez zupe�nie obcego, chudego jak drzewce chor�gwi m�czyzn�. M�czyzn� tym by� Gerhard von Klosky, i w ci�gu zaledwie kilku godzin jego imi� obieg�o ca�e miasto. Dalszy ci�g tej historii by� w gruncie rzeczy nieunikniony. Z dnia na dzie� Gerhard sta� si� ludowym bohaterem, a �e na stanowisku arcykonstabla w�a�nie pojawi� si� wakat... Wyb�r funkcjonariusza tej rangi w drodze aklamacji nie by� sam w sobie czym� nies�ychanym, nigdy jednak arcykonstablem nie zosta� �aden przybysz spoza granic. Lecz tym razem obywatele z rado�ci� wypi�li si� na tradycj�, i pod ich naporem, a tak�e w obliczu poparcia, jakiego udzieli� Gerhardowi Davros i ca�y jego wp�ywowy klan, �awie reprezentant�w nie pozosta�o nic innego, jak tylko zatwierdzi� von Klosky ego jako nowego arcykonstabla Keshe. Zaskoczeni tak niespodziewanym obrotem spraw notable mogli tylko pozgrzyta� z�bami. Natychmiast podj�li odpowiednie kroki, ale von Klosky, obcy, tajemniczy i nadspodziewanie zr�czny, okaza� si� nie do oswojenia. I jakby tego by�o ma�o, od samego pocz�tku zacz�� zwalcza� przemytnik�w oraz sam przemyt w spos�b, kt�ry niejednego z wysoko urodzonych przyprawi� wkr�tce o chroniczn� bezsenno��. Zaledwie w p� roku po obj�ciu przez Gerharda stanowiska arcykonstabla monopol Wysokich Rod�w na handel ze szklarzami zosta� praktycznie z�amany. A �e trudno jest zrezygnowa� z dobrobytu i statusu, kt�ry od wiek�w uwa�a�o si� za zagwarantowany i nienaruszalny, wi�kszo�� Rod�w podda�a si� przyspieszonemu procesowi adaptacji do nowych warunk�w. Ich taktyka uleg�a zmianie i teraz po prostu ka�dy z nich stara� si� w sekrecie przed innymi wej�� w komityw� z Gerhardem. Dawna mi�dzyklanowa solidarno�� posz�a w k�t, kiedy szeroka dot�d rzeka d�br skurczy�a si� nagle do ma�ego strumyczka. I cho� arystokracja zawsze mi�dzy sob� walczy�a, to jednak to, co kiedy� by�o zawi�e i sformalizowane jak gra w go, teraz przekszta�ci�o si� w bezpardonow� wojn�, gdzie wszelkie chwyty by�y dozwolone. Rozmy�lania przerwa�a Thomasowi zielona palisada, kt�ra jak zatrza�ni�te drzwi wyros�a mu nagle przed nosem. Zauwa�y� j� zbyt p�no, by zatrzyma� si� z gracj�, i przejechawszy ty�kiem po wilgotnej darni, z g�uchym ponk! uderzaj�cego w pust� rur� ramienia wyhamowa� na najbli�szej z �odyg. - Jasna zaraza, co za kretyn to tutaj posadzi�? - wymamrota�, rozcieraj�c obt�uczony �okie�. Nikt, naturalnie. Bambusowy zagajnik sam rozr�s� si� niepostrze�enie, przekroczy� trakt i doszed� a� do Rzeki. Faktycznie, dawno ju� nikt z pi�� tutaj nie zagl�da�. Przez chwil� Thomas siedzia� na mokrej od porannej rosy trawie, wykorzystuj�c ten nieoczekiwany post�j na z�apanie tchu. Odchyli� g�ow� do ty�u i g��bokimi haustami wci�ga� ch�odne, przefiltrowane przez �ywogrunt powietrze, wpatruj�c si� w opalizuj�c�, wype�nion� blaskiem przestrze� nad sob�. Gdzie� tam w g�rze, kilometry nad nim, niewidoczne, bo przes�oni�te wiecznym oparem, niezliczone �renice otwar�y si� ju� na o�cie�, og�aszaj�c kolejny dzie� za oficjalnie rozpocz�ty. �ywosk�on... Dlaczego zawsze i tak go fascynowa�? Thomas rozejrza� si�. Bambusowa g�stwina ca�kowicie przegradza�a mu drog�, ci�gn�c si� od samej wody a� po odleg�� o ca�e kilometry kraw�d� prawdziwego Lasu na zachodzie. No nic, trzeba znale�� jakie� przej�cie przez ten przekl�ty trawnik, pomy�la� z determinacj�. Otrzepawszy resztki mchu z uniformu, ruszy� pod g�r� wzd�u� brzegu zagajnika, rozgl�daj�c si� za prze�witem w zwartej �cianie bambusowych �odyg. Znalaz� je jakie� dwie�cie metr�w dalej i bez wahania wkroczy� w wilgotny p�mrok. Nie uszed� nawet dziesi�ciu krok�w, kiedy us�ysza� co� jakby ciche sapni�cie albo st�umione, mokre pokas�ywanie. Mo�e to tylko jakie� zwierz�, bezdomny, zdzicza�y kot albo wydra? Niepewny, Thomas nie rusza� si� z miejsca w nadziei, �e d�wi�k si� powt�rzy. I rzeczywi�cie; dziwny, chlupocz�cy odg�os ponownie dobieg� jego uszu. Nie, to nie by� �aden wa��saj�cy si� czworon�g, ju� raczej cz�owiek taszcz�cy co� ci�kiego brzegiem Rzeki. Thomas raz jeszcze stan�� przed wyborem: natychmiast skierowa� si� w stron� �r�d�a d�wi�ku albo zgodnie z wcze�niejszym planem pod��y� prosto do ruin kopalni. To drugie wyda�o mu si� sprytniejszym posuni�ciem, pod warunkiem �e d�wi�k znad Rzeki by� rzeczywi�cie tym, czym si� zdawa�, i... Dosy�, dzia�a�! Zawsze przecie� mo�e wr�ci�. Thomas ruszy� przez zagajnik, staraj�c si� utrzymywa� kierunek marszu r�wnoleg�y do Rzeki i jak najmniej ha�asowa�. Roz�o�yste wiechcie wysokich na kilkana�cie metr�w ro�lin skutecznie blokowa�y �wiat�o, ale z jego wzmocnionym sensorium odnajdywanie drogi w tym ciemnym, smrodliwym g�szczu nie nastr�cza�o wi�kszych trudno�ci. Jedynie nachylenie terenu, do�� znaczne w tym miejscu Ryftu, by�o nieco k�opotliwe, i raz po raz musia� chwyta� si� wilgotnych �odyg dla utrzymania r�wnowagi. Chocia� nieustannie nas�uchiwa�, tajemniczy d�wi�k nie powt�rzy� si� po raz trzeci. W kt�rym� momencie spr�bowa� nawet podnie�� pr�g czu�o�ci sensorium, natychmiast jednak da� spok�j, og�uszony przez �eruj�ce w �ci�ce d�d�ownice i inne robactwo. Kilka minut p�niej dotar� do niewielkiej polany i wtedy us�ysza� g�osy. Jeden z nich by� �tylko" podekscytowany, drugi za� pe�en prawdziwej furii. Thomas nie musia� nawet prosi� sk�rki O analiz� profilu akustycznego, bo rozpozna� je bez trudno�ci: Hossan Kraushaar i jego spasiony braciszek Rowland. A jednak Rody! - pomy�la�. Lecz zamiast satysfakcji z tak szybkiego potwierdzenia w�asnych domys��w, poczu� dreszcz grozy. W ca�ym Keshe trudno by�o bowiem o bardziej zdegenerowane i wredne kreatury. Thomas bieg� ju�, lekcewa��c przeszkody pod nogami i smagaj�ce go ga��zie. Kto inny prawdopodobnie rozwali�by sobie �eb na tym bambusowym cz�stokole, on jednak lawirowa� zr�cznie, zaledwie ocieraj�c si� o zielone tyczki, i przeskakiwa� przez powalone, gigantyczne �d�b�a i ma�e bagienka zasta�ej wody pomieszanej z gnij�cymi li��mi. G�stwina pocz�a rzedn��, a dialog obu braci zamieni� si� najpierw w monolog rozw�cieczonego Hossana, a wkr�tce potem w odg�os gwa�townej szamotaniny. Gdzie� przed nim rozgrywa� si� dramat. Thomas przy�pieszy� do sprintu, kiedy jego kr�gos�up zamrowi�, co by�o nieomylnym znakiem, �e nie dalej ni� sto metr�w od niego kto� u�y� broni zdecydowanie pot�niejszej od neutralizatora. Zagajnik otwar� si� nagle na roz�wietlone, niemal zupe�nie nagie zbocze. Rozpaczliwie usi�uj�c wyhamowa� szale�czy p�d i jednocze�nie powstrzyma� cia�o przed upadkiem, Farquahart zary� stopami w mszyst� dar�, kt�rej k�py pofrun�y na wszystkie strony. - Aaaaooo, Deuus!!! - rykn��, czuj�c w tyle czaszki tak pot�ny b�l, �e a� pociemnia�o mu w oczach O�lep�y, zatoczy� si� i uderzy� w co� mi�kkiego jednocze�nie twarz�, barkiem i kolanem. Odruchowo wyci�gn�� r�ce przed siebie, ale zdezorientowany potkn�� si� i kompletnie straciwszy r�wnowag�, run�� twarz� w d�. Ot�pia�y z b�lu, pr�bowa� uchwyci� si� czegokolwiek, lecz �ywogrunt by� tutaj poro�ni�ty jedynie mchem oraz sk�p� traw�, marnie ukorzenion� w jego g�bczastym mi��szu i niedaj�c� praktycznie �adnego oparcia r�kom. A najdzikszy odcinek Katarakty, je�li Thomas poprawnie oszacowa� odleg�o�� przebyt� od mostu Grynish, znajdowa� si� dok�adnie pod nim. - B-blok ssyg-na�u! Bloook! - krzycza� ju� na g�os do swoich wszczep�w, desperacko ponaglaj�c do dzia�ania wszystkie systemy obronne, jakimi dysponowa� jego tak brutalnie i nie wiadomo sk�d zaatakowany organizm. Daremnie. - Zablok-kowa� t-ten prz...przekl�t-ty... sygnaaa�!!! Cios by� pot�ny i precyzyjnie wycelowany w jego najczulsze punkty: wzmacniacze neuromotoryczne, poliprocesory oraz sensorium. Z przera�eniem u�wiadomi� sobie, �e je�li atak potrwa kilkana�cie sekund d�u�ej, w prze�adowanych implantach dojdzie do przebicia, co wywo�a natychmiastow� padaczk� i odbierze mu jak�kolwiek kontrol� nad cia�em. Stanie si� kup� mi�sa bezw�adnie osuwaj�c� si� w kipiel. Nawet gdyby nie uton�� albo nie roztrzaska� sobie g�owy, dalszy wyciek pr�du do m�zgu wp�dzi go w nieodwracaln� katatoni�, od czego wola�by ju� p�kni�ty czerep. - Blooo...! - zdo�a� jeszcze wycharcze�, nim jego szcz�ki zwar�y si� w pot�nym skurczu. S�ysza� chrz�st p�kaj�cego szkliwa, czu�, �e z k�cik�w ust p�ynie mu �lina przyprawiona krwi�, a kr�gos�up wygina si� w pa��k przy wt�rze nieopisanego b�lu. Cia�o Thomasa przesta�o by� jego w�asno�ci�. T�ej�ce mi�nie oderwa�y mu d�onie od fa�d�w �ywogruntu, i polecia� w d�. Nieoczekiwanie na jego paroksyzm na�o�y� si� przejmuj�cy, nieludzki skowyt, zupe�nie obcy i przepe�niony cierpieniem wi�kszym nawet ni� jego w�asne. S�ysza� ostatnie wo�anie �miertelnie rannej istoty, coraz wy�sze, coraz szybciej modulowane i coraz mniej cz�owiecze, jak skrzek kotarata rozrywanego i p�on�cego od �rodka. W chwil� p�niej Thomasem szarpn�o jak kopni�t� padlin� i zacz�� traci� przytomno��. ROZDZIA� 2 Otworzy� oczy i natychmiast zamkn�� je z powrotem, o�lepiony. - No jak, ju� lepiej? - spyta�a pochylona nad nim posta�, wysoka i chuda jak kij. Gerhard! Thomas wyda� z siebie jaki� nieartyku�owany d�wi�k, zduszony atakiem spazmatycznego kaszlu. Nieopisany b�l przeszywa� ka�dy jego mi�sie�, wdychane powietrze pali�o krta� �ywym ogniem i czu� si� tak, jakby do ust wsypano mu ca�y w�r trocin, ale przynajmniej �y�. Le�a� na czym� p�askim i w miar� r�wnym, z opalem �ywosk�onu na wprost �renic. A przecie� jeszcze chwil�, przera�liwie d�ug� chwil� temu spada�, sztywny jak k�oda, wprost w spienione wody Katarakty! - Gerhard? - wyst�ka� wreszcie. - Co to... by�o? - Mieszanka r�nych �wi�stw, ale g��wnie tetanospazmina. Jedna z najsilniejszych trucizn, jakie istniej�. - Ale sk�d...? - Hossan. Dra� uderzy� w twoje poliprocesory i omal nie po�ama� ci karku. S�owo daj�, my�la�em, �e ju� po tobie. - Zniszczy� mi wszczepy? - zasmuci� si� Thomas, kt�ry zd��y� z�y� si� ze swoimi malutkimi anio�ami str�ami. - Sk�d�e znowu - pocieszy� go von Klosky. - Przez moment by�y pod jego kontrol�, to wszystko. Nic im nie b�dzie. Thomas spr�bowa� unie�� si� na �okciu, ale rami�, bezw�adne jak kawa�ek drewna, podda�o si� pod nim od razu. - Narazie le� spokojnie - rzek� Gerhard z trosk�. - Da�em ci ponad pi��set jednostek antytoksyny, jednak troch� potrwa, nim zadzia�a w pe�ni. Thomas obliza� wyschni�te wargi i raz jeszcze podj�� wysi�ek, by usi���. Niewiele jednak z tego wysz�o. - Niech to rozziew! - wysycza� przez z�by. - Ale� boli! - M�wi�em przecie�, �eby� jeszcze le�a� - skarci� go �agodnie Gerhard. Zmaltretowany Thomas da� za wygran� i pos�usznie odczeka�, a� jego organizm poczu� dobroczynne dzia�anie antidotum. Dopiero wtedy obserwuj�cy go bacznie von Klosky wyci�gn�� ku niemu ko�cist� d�o�. Wspomagaj�c go ramieniem, pom�g� mu wsta� i doku�tyka� do najbli�szego fa�du �ywogruntu. Thomas usiad� ostro�nie, ca�y zdr�twia�y i szarpany dogasaj�cymi konwulsjami. Niemniej poprzedni dojmuj�cy b�l os�ab� wyra�nie, dla odmiany zast�piony teraz udr�k� pragnienia. Von Klosky wydoby� z kieszeni sk�adany polowy kubek, zszed� do Rzeki i zanurzy� jego filtruj�ce denko w wodzie. - Masz - poda� go Thomasowi. - Tylko pij powoli, �eby� si� po tym wszystkim jeszcze nie zakrztusi�. Dr��c� r�k� Farquahart odebra� od niego naczynie, staraj�c si� nie rozla� drogocennej wody. S�czy� j� ma�ymi �ykami i po raz pierwszy od chwili powrotu do przytomno�ci przyjrza� si� uwa�niej von Klosky�emu. Zawsze tak schludny arcykonstabl przedstawia� sob� doprawdy wstrz�saj�cy widok. Jego szar� ze zm�czenia twarz przyozdabia�a sina pr�ga, biegn�ca przez wi�ksz� cz�� prawego policzka. Lewy by� opuchni�ty i ca�y w b�blach, a uniform, porozdzierany i obkurczony w niezliczonych miejscach, nadawa� si� ju� w�a�ciwie tylko do wyrzucenia. Ale najbardziej niesamowite wra�enie robi�a krew, kt�r� Gerhard zbryzgany by� od st�p do g��w. - Deus, wygl�dasz, jak rze�nik po szlachtunku. - Thomas si� skrzywi�. - Co tu si� w�a�ciwie sta�o? - A dasz rad� porusza� si� o w�asnych si�ach? Thomas podni�s� si� powoli. Nogi jeszcze pod nim dygota�y, ale ju� po kilku krokach zacz�� st�pa� zdecydowanie pewniej. Przez chwil� chodzi� tam i z powrotem, staraj�c si� wygna� z cia�a resztki dr�twoty. - Dam. - W takim razie chod� - rzek� von Klosky i ruszy� w kierunku zrakowacia�ego wr�gu konaru. Dawno temu, wypchni�ty ku g�rze przez nieznany kataklizm, wr�g przeci�� spokojny nurt Rzeki kilkupi�trowej wysoko�ci tam�, daj�c pocz�tek Katarakcie i przewalaj�cemu si� teraz nad ni� wodospadowi. Wypi�trzona struktura gin�a w sk�onie Ryftu, ponownie objawiaj�c si� na powierzchni dopiero kilkaset metr�w dalej na zach�d w postaci kostropatego wa�u, okrytego zregenerowanym p�aszczem �ywogruntu i poro�ni�tego z rzadka k�pami sinej trawy. Kiedy dotarli na szczyt, oczom Thomasa ukaza�a si� tr�jk�tna platforma wyznaczona przez wa�, stok Ryftu oraz rozlewisko. Kilkaset metr�w ponad ni� bambusowy zagajnik, ten sam, kt�ry dostarczy� mu tylu emocji, bieg� w�skim, d�ugim j�zorem daleko, by� mo�e nawet do samego septum. Gerhard przystan��, po�o�y� mu jedn� r�k� na ramieniu, a drug� skierowa� w d�. - Matko wszechzieleni! - wyszepta� Thomas. Niemal dok�adnie po�rodku platformy spoczywa�y dwa nieruchome cia�a; le�a�y na skraju czego�, co wygl�da�o jak rozgrzebany �mietnik. Farquahart otworzy� usta, by zada� pytanie, lecz Gerhard ju� zbiega� w d�, wi�c Thomas bez s�owa pod��y� za nim. To, co ze szczytu wa�u wzi�� za porozrzucane �mieci, z bliska okaza�o si� chaotycznym rozsypiskiem mn�stwa kawa�k�w jakiej� szkli�cie po�yskuj�cej substancji, pomieszanych z licznymi strz�pami materia�u i ubabranych trudn� do zidentyfikowania r�owaw� mazi�. Nie mog�c dociec, na co w�a�ciwie patrzy, Thomas zignorowa� dziwaczne �mietnisko, bardziej zreszt� zainteresowany par� trup�w. Przez chwil� tylko przygl�da� si� im w milczeniu, przenosz�c wzrok z jednego cia�a na drugie. Gerhard obserwowa� go k�tem oka, by� mo�e spodziewa� si� po swoim zast�pcy dramatyczniejszej reakcji. Lecz Thomas otrzyma� ju� dzisiaj swoj� porcj� niespodzianek, a poza tym to, co ujrza�, pasowa�o do jego wcze�niejszych podejrze� i zacz�o nadawa� przynajmniej jakie� pozory sensowno�ci pozosta�ym zagadkom dnia. - A niech mnie rozziew - mrukn�� pod nosem. - Ta stara pierdo�a nie �ga�a... Wi�ksze z dw�ch cia� nale�a�o do Rowlanda, syna Juana Kraus-haara, g�owy jednego z pi�ciu najznamienitszych klan�w w Keshe. Drugi nieboszczyk by� jeszcze bardziej znajomy. Thomas kl�kn�� i odgarn�� mu w�osy z czo�a. Tu� ponad nosem jego sobowt�ra widnia� doskonale okr�g�y otw�r, czysty i g�adki, jakby wywiercony �widrem. Typowa rana od pulsatora ma�ego kalibru, u�ytego z niewielkiej odleg�o�ci. Kto� strzeli� mu prosto w twarz, u�miercaj�c na miejscu. Thomas ostro�nie odwr�ci� g�ow� nieszcz�nika, kt�rej brakowa�o teraz wi�kszej cz�ci potylicy, niew�tpliwie zdmuchni�tej przez rozpr�aj�c� si� plazm�. Ale krwi nie by�o tu prawie wcale. Tylko jakie� l�ni�ce drzazgi wystawa�y ze zdemolowanej czaszki i co�, co przypomina�o k��bki mokrej, poszarpanej waty. - Ale�... to nie jest cz�owiek! - wyszepta�, wolno podnosz�c si� z kl�czek. Kiedy si� jednak przez chwil� nad tym zastanowi�, doszed� do wniosku, �e by�o to w�a�ciwie jedyne logiczne wyt�umaczenie. Pomijaj�c Regulamina, co do kt�rego fizycznej natury wci�� nie m�g� si� zdecydowa�, Thomas zna� tylko dwa inne mannekeny, Bustera i Charliego, spokojnych i niewadz�cych nikomu samotnik�w z Esendu. Od lat stanowili atrakcj� ka�dego festynu i jarmarku, zabawiaj�c przechodni�w swymi nieprawdopodobnymi zdolno�ciami do zmiany kszta�tu cia�a, a szczeg�lnie upodabnianiem si� na poczekaniu do ka�dego, kto zechcia� rzuci� im par� gloss. Czego� jednak brakowa�o Thomasowi w tej makabrycznej scenie. - A gdzie Hossan? - spyta�, przenosz�c wzrok na Gerharda. - Pozwoli�e� mu uciec? - Nie - rzek� von Klosky spokojnie. - Stoisz przed nim. Thomas cofn�� si� odruchowo, spogl�daj�c pod nogi. - Deus! To jest Hossan Kraushaar? Gerhard potwierdzi� skinieniem g�owy. S�owa von Klosky�ego by�y jak zakl�cie odczarowuj�ce �lepca i Thomas ujrza� nagle w bez�adnie porozrzucanych szcz�tkach fragmenty ludzkiego cia�a. Nie dostrzeg� tego wcze�niej, bo, po pierwsze, by�o tu o wiele za ma�o czerwieni, po drugie za�, miejsce rzezi nie tchn�o wcale martwot�. Szcz�tki porusza�y si� bowiem, pe�zn�c coraz szybciej ku �rodkowi pobojowiska jak czerwie w kierunku mi�sa. Thomas poczu�, �e w�osy staj� mu na g�owie. - O, nie, nic z tego! - zakrzykn�� von Klosky, b�yskawicznym ruchem porywaj�c z ziemi jak�� r�owaw� bry�� i dotykaj�c jej w kilku miejscach nieznanym Farquahartowi przedmiotem. �ywogrunt pod ich nogami lekko zadr�a�, a pe�zaj�ce strz�py momentalnie znieruchomia�y. Gerhard odetchn�� ci�ko, po czym wymamrotawszy pod nosem �p�niej si� tob� zajm�", schowa� bry�� do jednej z niezliczonych kieszeni swojego zniszczonego uniformu. Przez chwil� Thomas nie m�g� si� poruszy�, pora�ony niesamowit� scen�. - M�w... - wyszepta� wreszcie. - No c� - rzek� von Klosky, wycieraj�c r�ce w swoj� zdefasonowan� tunik�. - Zapomnia�em, �e niezneutralizowany... - Nie, nie tak - przerwa� mu Farquahart niecierpliwie. - Od pocz�tku. * * * A� do dzisiaj Thomas by� przekonany, �e wie to i owo o rodzie Kraushaar�w. Gerhard u�wiadomi� mu, �e si� myli�, i �e poza tym, co gadali ludzie, nie wiedzia� o nich praktycznie nic. Nie mia� na przyk�ad poj�cia, �e Hossana ��czy�o z Rowlandem takie samo pokrewie�stwo jak jego samego z pseudo-Farquahartem, czyli absolutnie �adne. R�nica polega�a na tym, �e tamten odgrywa� syna Juana Kraushaara ju� od ponad o�miu lat, przez ca�y ten czas wodz�c za nos wszystkich w Keshe, ze �swoj�" rodzin� na czele. Wszystkich, opr�cz Gerharda, od dawna �wiadomego, �e Hossan to w rzeczywisto�ci inteligentny i przebieg�y manneken, kt�ry po wygnaniu go przez enigmatyczn� organizacj�, zwan� przez Gerharda synodem, znalaz� sobie schronienie w Keshe, przedzierzgn�wszy si� sprytnie w jednego z Kraushaar�w. Czym konkretnie Hossan narazi� si� owemu synodowi, tego von Klosky nie potrafi� powiedzie�. Ale wystarczy�o popatrze� na charakter tego drania - egotyzm, sk�onno�� do skrajnego okrucie�stwa, nadmiern� ambicj� oraz g��bok� niech�� do podporz�dkowywania si� komukolwiek - �eby zrozumie�, i� pr�dzej czy p�niej ka�da grupa musia�a go uzna� za persona non grata. Jednak to, �e by� banit�, nie oznacza�o wcale jego bierno�ci. Przeciwnie, kiedy tylko poczu� si� wystarczaj�co pewnie w nowym domu, przyst�pi� do dyskretnego przekszta�cania Keshe w swoje prywatne imperium. Ostro�ny, cierpliwy i konsekwentny, pracowa� na kilku frontach jednocze�nie, krok za krokiem podporz�dkowuj�c sobie Wysokie Rody, pozbawione celu dzieciaki z ulicy, a nawet czerwono-czarnych, kt�rzy desperacko poszukiwali zwolennik�w. Wszystko po to, by kt�rego� dnia stan�� si�� naprzeciw synodu i odzyska� to, co w jego g��bokim przekonaniu zosta�o mu tak niesprawiedliwie zabrane. Niespodziewane pojawienie si� von Klosky�ego skomplikowa�o �ycie Hossana, lecz tylko na kr�tko. Szybko bowiem dostrzeg� w tym niezwyk�ym obcym potencjalny instrument, kt�ry w konfrontacji z synodem m�g� si� okaza� skuteczniejszy od jakiejkolwiek armii. Osobi�cie Kraushaar niewiele sobie robi� z tego, kim naprawd� by� nowy arcykonstabl. Nie z takimi mia� ju� w �yciu do czynienia. Ale jako zupe�nie nowy typ agenta �kret�w", von Klosky stanowi� doskona�� przyn�t� i zarazem straszak dla synodu. Ze zr�cznie preparowanych przez Kraushaara meldunk�w pocz�� wy�ania� si� obraz Gerharda jako prawdziwego je�d�ca Apokalipsy rodem z najmroczniejszych g��bin Do�u, a z drugiej strony Hossana jako opatrzno�ciowego m�a, kt�ry szcz�liwym zbiegiem okoliczno�ci znalaz� si� we w�a�ciwym czasie na w�a�ciwym miejscu. �adnych par� lat zabra�o Kraushaarowi urabianie niemrawego i podejrzliwego synodu, nim po�kn�li haczyk na dobre i za��dali od swojego niegdysiejszego kamrata podj�cia zdecydowanych krok�w. Od tej pory Hossan gra� ju� tylko na zw�ok� i cho� teoretycznie m�g� usun�� arcykonstabla w ka�dej chwili, nie zrobi� tego, bo im d�u�ej istnia� kto� taki jak Gerhard, tym d�u�ej on sam m�g� cieszy� si� wyj�tkow� pozycj�, a tak�e sam� intryg�. Tote� nadal pozwala� von Klosky�emu wyci�ga� od siebie rozmaite informacje, przekonany, �e przecie� i tak pr�dzej czy p�niej je odzyska, razem ze wszystkimi domniemanymi tajemnicami, kt�rych tamten nigdy mu nie zdradzi�. Ni