11112

Szczegóły
Tytuł 11112
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11112 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11112 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11112 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

James Grady Rzeka ciemno�ci Nowa powie�� szpiegowska autora bestsellera Sze�� dni Kondora Prze�o�y� ANDRZEJ LESZCZY�SKI AMBER Tytu� orygina�u RIYER OF DARKNESS Ilustracja na ok�adce MARIUSZ IZDEBSKJ Opracowanie graficzne ADAM OLCHOWIK Redaktor EWA WOJCIECHOWSKA Redaktor techniczny JANUSZ FESTUR Copyright � 1991 by James Grady, Inc. For the Polish edition Copyright � 1993 by Wydawnictwo Amber Sp. z o. o. Published in cooperation with Wydawnictwo Mizar Sp. z o.o. ISBN 83-7082-113-8 Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. Warszawa 1993. Wydanie I Sk�ad: Zak�ad Kolonel w Warszawie Druk: Drukarnia Wojskowa w �odzi Dla Luke'a, De Oppresso Liber Wszystkie statki �egluj� w chwale po rzece ciemno�ci. Genera� William Cochran Wicedyrektor CIA TU�ACZ Pewnej zimowej niedzieli w Los Angeles, siedem minut przed p�noc�, Jud Stuart spojrza� w lustro za barem i stwierdzi�, �e chudzielec w kraciastej sportowej kurtce przyszed�, �eby go zabi�. �Najwy�szy czas" � pomy�la�. Tamten przysiad� na sto�ku w pobli�u wej�cia i strzeli� zapa�k�, przypalaj�c camela. Siedz�cy o dziewi�� sto�k�w dalej Jud, poprzez smr�d uryny i skwa�nia�ego piwa, wyczu� sw�d siarki. Przyjrza� si� o�wietlonym p�omykiem rysom zab�jcy i zyska� pewno��, �e nigdy przedtem go nie widzia�. Si�gaj�c dr��c� d�oni� po piwo potr�ci� pusty kieliszek. Uni�s� szklank� niczym puchar, dopi� resztk� gorzkiego napoju i poczu�, jak w miejsce strachu i w�ciek�o�ci wraca ch�odne opanowanie. Nareszcie. Po up�ywie tysi�ca bezbarwnych, wype�nionych pija�stwem dni zn�w znalaz� si� na znanym sobie gruncie. Wys�anie zab�jcy mia�o w ko�cu jaki� sens. Krzepki barman, kt�ry do tej pory zasypywa� Juda k�amstwami o swej grze w uniwersyteckiej dru�ynie pi�karskiej, pochyli� si� teraz w jego stron� i trzyman� w z�bach wyka�aczk� wskaza� kilka monet le��cych obok pustych naczy�. � Nie starczy na nast�pn� kolejk� � powiedzia�. � W takim razie si� ustatkuj� � mrukn�� Jud. By� pot�nie zbudowanym m�czyzn�, o niezwykle szerokich ramionach i wielkim, wystaj�cym brzuszysku. Mia� kr�tkie, rudawobr�zowe w�osy, a r�ce niemal tak grube, jak �ydki innych ludzi. W jego twarzy, o �agodnych kiedy�, ch�opi�cych rysach, a teraz obwis�ej i bladej, wyr�nia�y si� tylko sine wory pod przekrwionymi oczyma. Jedynie podst�p m�g� mu dopom�c w ucieczce. Zamkn�� oczy i powoli osuwa� si� ze sto�ka, rozk�adaj�c szeroko r�ce, aby dyskretnie zastosowa� jeden z pad�w d�udo. Lecz zawarto�� alkoholu we krwi os�abi�a jego refleks. Grzmotn�� z ca�ej si�y g�ow� o kafelki pod�ogi i straci� przytomno��. � Pijany jak bela � orzek� barman. �aden z pijaczk�w nawet si� nie obejrza�, nikt si� nie za�mia�. Facet w kraciastej kurtce musia� wydawa� na swoje ciuchy wi�cej ni� ca�a reszta klient�w baru; dla nich by� strojnisiem. Przygl�da� si�, jak barman wsypuje fors� Juda do kieszeni i wychodzi zza kontuaru. � Wstawaj! � wrzasn��. � Rusz si�, bo wyl�dujesz w korralu. Kopn�� opi�t� d�insami gole� le��cego. Ten nie drgn�� nawet. Nie musia� udawa�, by� naprawd� nieprzytomny. � Cholera! � Barman schyli� si� i chwyci� pijaka za kostki. � Nie p�ac� mi za sprz�tanie g�wna. Szarpn��. Cia�o Juda przesun�o si� ledwie o kilka centymetr�w. � Do diab�a! On musi wa�y� z ton�! � Pomog� panu � zaofiarowa� si� Chudzielec. Chwyci� jedn� nog� Juda, kt�ry nosi� tanie, czarne tenis�wki; by� bez skarpetek. Barman ruchem g�owy wskaza� tylne wyj�cie i zacz�� odlicza�: � Raz, dwa, ju�! Poci�gn�li go razem po pod�odze. We�niany bezr�kawnik podwin�� si�, ods�aniaj�c wielkie brzuszysko i nie ow�osion� pier�. � Jeste� silniejszy, ni� my�la�em � stwierdzi� barman. � Owszem � odpar� Chudzielec. Jud poczu� co�, gdy g�owa mu podskoczy�a, kiedy mijali pr�g tylnego wyj�cia. Nie otwiera� oczu, udawa� pozbawionego czucia. Wlok�cy go m�czy�ni przystan�li na pode�cie za drzwiami. � Oto i korral � rzek� barman, wskazuj�c w d� na ogrodzone drewnianym parkanem, za�miecone podw�rko. � Ale trzymamy tu wy��cznie kastrowane byki. � Ich �miech rozbrzmia� echem po�r�d mro�nej nocy. Barman zerkn�� w stron� ton�cych w mroku schodk�w. � Mam nadziej�, �e nikt si� tam nie u�o�y� do snu � mrukn��. � Zobaczmy zreszt�, mo�e da rad� zej�� o w�asnych si�ach. Jud pozwoli� si� d�wign�� na nogi. Jego g�owa zwis�a nisko na piersi, zdoby� si� wi�c na odwag� i odrobin� rozchyli� powieki. Dostrzeg� przedrami� w kraciastym r�kawie wsuni�te pod jego praw� r�k�. � Hej! Kole�! � barman wrzasn�� mu prosto w lewe ucho. � Nic ci nie jest? Poradzisz sobie sam? � Po chwili zwr�ci� si� do Chudziel-ca: � Na pewno da sobie rad�. Pchn�� Juda w kierunku schod�w. Ten potoczy� si� na d�, obijaj�c to o ceglan� �cian�, to o barierk� z pr�t�w, a� wyl�dowa� na ziemi. Odczeka� kilka sekund, wreszcie przekr�ci� si� na bok. � Widzisz? � rzek� barman. � Trudno skrzywdzi� pijaka. Wzi�� Chudzielca pod r�k� i powi�d� do baru, �eby mu postawi� piwo. �Wstawaj � rozkaza� sobie w my�lach Jud, dysz�c ci�ko w ob�oku kurzu. � Pospiesz si�, nim Chudzielec zd��y zapewni� sobie alibi". Namaca� �cian� i wbijaj�c w ni� palce d�wign�� si� w g�r�. Usiad�. Stan��. Opar� si� plecami o ceglany mur. Byle nie upa��. Z wn�trza baru dolecia� g�o�ny �miech. Rozbrzmia�a piosenka Williego Nelsona o federalnych i szpiclach. Jud nie wiedzia� nawet, �e maj� tam szaf� graj�c�. Tylko Chudzielca by�o sta� na to, �eby traci� fors� na muzyk�. �Zreszt� dla niego to �adna strata � pomy�la�. � Kamufla�". Pogr��ony w kalifornijskiej nocy korral by� otoczony ponad-dwumetrowej wysoko�ci drewnianym parkanem. Upadek otrze�wi� nieco Juda. Na chwiejnych nogach ruszy� ku ogrodzeniu i bramie. Zamkni�ta. Delikatnie przesun�� palcami po g�adkiej powierzchni zamka. Trzydzie�ci sekund � gdyby mia� narz�dzia. I gdyby nie dr�a�y mu tak silnie palce. Zacisn�� d�onie na kraw�dzi parkanu, ale nie m�g� si� podci�gn�� nawet o centymetr. W barze zmieni�a si� piosenka, rozbrzmia� czysty, d�wi�czny g�os �piewaczki. Jud od razu polubi� piosenkark� o tak pi�knym, melodyjnym i mocnym g�osie, kt�ry zdolny by� zag�uszy� wszystko, cokolwiek zamierza� Chudzielec. Ostatnia szansa. Cofn�� si� a� do podestu. Odetchn�� g��boko trzy razy i run�� do przodu, przecinaj�c mrok niczym �ywy pocisk armatni i si�� powstrzymuj�c si� od krzyku. Hukn�� ramieniem w drewniane wrota. Odbi� si� jak pi�ka i potoczy� po ziemi. Ca�y parkan zadr�a� w posadach, lecz zamek wytrzyma�. Przekr�ci� si� na plecy. Bola�o puchn�ce rami�. Wbija� oczy w czer� smogu przes�aniaj�cego gwiazdy. Mia� ochot� si� podda�, rozp�yn�� w otch�ani. Oczyma duszy widzia� u�miechni�tego Chudzielca na barowym sto�ku. �Mogli przynajmniej wys�a� kogo� z klas�". Wsta�. �piewaczka sko�czy�a. Brz�kn�o szk�o. Jud ujrza� w wyobra�ni, jak Chudzielec zsuwa si� ze sto�ka, grzebie w kieszeni w poszukiwaniu �wier�dolar�wki, wreszcie wrzuca j� w szczelin� szafy graj�cej i wraca do baru. Wy�wiczone ruchy. Kamufla�. Wdrapa� si� na schody. Nie znalaz� �adnej u�amanej deski, ceg�y, kawa�ka rury czy chocia�by szk�a. Popatrzy� na roztrz�sione d�onie. W�da wyci�gn�a z nich wszystko, czego nauczy� si� od dziesi�tk�w mistrz�w. Dzi� nie by�o chyba w barze takiego pijaczka, kt�ry nie da�by mu rady. A przecie� nie z pijaczkiem mia� si� zmierzy�. W noc pop�yn�� tym razem �Tu�acz" Diona, przeb�j z czas�w m�odo�ci Juda. Za uchylonymi drzwiami dostrzeg� zakratowane okienko. Obok zbiega�a z dachu rynna. � Hej! � z wn�trza �Oazy" dolecia� g�o�ny okrzyk barmana. � Dok�d idziesz? Jud w�lizn�� si� za drzwi, chwyci� pr�t�w w oknie i wdrapa� na parapet. O ma�o nie zlecia�, lecz przywar� do ceglanego muru i wcisn�� si� za rynn�, kl�kaj�c na w�skim wyst�pie �ciany. Stara� si� za wszelk� cen� opanowa�, odpr�y�, nie my�le�. Jedyna szansa, jeden ruch. Jaki� cie� przeci�� smug� �wiat�a padaj�c� z p�otwartych drzwi. Ze swej kryj�wki Jud dostrzeg� jedynie �ysiej�cy czubek g�owy tamtego i ramiona w kraciastej kurtce. � Kto� powinien si� upewni�, �e nic mu nie jest! � krzykn�� m�czyzna. Wyszed� na podest, wbijaj�c wzrok w ciemno�ci zalegaj�ce podw�rko. Omi�t� uwa�nym spojrzeniem schody, poczynaj�c od czubk�w swoich but�w, i jednocze�nie po cichu zamkn�� drzwi. Jud rozlu�ni� u�cisk palc�w i polecia� w d�, rozk�adaj�c szeroko r�ce, jakby ca�kowicie poddawa� si� grawitacji i ciemno�ci nocy. Run�� na Chudzielca niczym s�o� morski atakuj�cy c�tk� na lamparciej sk�rze. Obaj stoczyli si� z drewnianych schodk�w, l�duj�c z hukiem na ubitej ziemi. Jud znalaz� si� na wierzchu. M�czyzna pod nim le�a� nieruchomo, g�ow� mia� wykr�con� pod straszliwym k�tem. Jud przytkn�� d�o� do jego szyi; nie wyczu� pulsu. Kiedy wr�ci�a �wiadomo��, sta� oparty o deski ogrodzenia. Wymiotowa�. W g�owie mu wirowa�o, a przy ka�dym oddechu czu� pal�c� ��� w gardle. Z oczu pociek�y �zy, zamruga� energicznie. �To dopiero upadek � pomy�la�. � Gdybym nie by� pijany, pewnie tak�e le�a�bym martwy. Mia�em go tylko og�uszy� i uciec. Nie chcia�em go zabi�. Na pewno nie jego". St�umi� wyrzuty sumienia, schyli� si� i zacz�� przetrz�sa� ubranie zabitego. W kurtce znalaz� tani notatnik z d�ugopisem, paczk� cameli i pude�ko zapa�ek. Z kieszeni spodni wydoby� dwie setki dolar�w 10 w banknotach i garstk� monet. Obcinacz do paznokci. Chusteczka do nosa. Kluczyki od samochodu, klucze do mieszkania. Portfel. Kilka kart kredytowych na to samo nazwisko, kt�re widnia�o na prawie jazdy. Fotografia ukazywa�a twarz Chudzielca. �adnej legitymacji s�u�bowej. �wietna zas�ona. Niewinny. Nie mia� te� pistoletu, ale wprawny agent nie potrzebowa� broni. Jud zapi�� elektroniczny zegarek tamtego na przegubie swojej r�ki, powciska� do kieszeni znalezione przedmioty i po raz ostatni spojrza� w d�. Prze�kn�� �lin�. Usztywniony wszed� po schodkach na podest. W barze nie zjawi� si� nikt nowy. Pewnie obstawa Chudzielca czeka�a na zewn�trz. �Olej to � stwierdzi� w duchu. � Nie cofaj si�". Barman sta� ty�em do sali, p�uka� kieliszki. Zerkn�� w lustro, kiedy Jud wszed� do �rodka. � Hej! � zawo�a�, obracaj�c si� w jego stron�. � Co z tob�? � Mo�esz zatrzyma� reszt� � mrukn�� Jud. Wyszed� na zewn�trz, stan�� w blasku czerwonego neonu �Oazy" i j�kn�� cicho, spodziewaj�c si� strza�u, kt�ry powali go na ziemi�. Nic. Kilkana�cie zaparkowanych samochod�w, wszystkie puste. W bramie naprzeciwko nikogo. Nikt nie siedzia� skulony na schodkach przeciwpo�arowych. Odg�os policyjnej syreny przetoczy� si� echem po odleg�ym bulwarze � nie ten kierunek, poza tym za wcze�nie, �eby jechali po niego. Szkoda czasu na dopasowywanie kluczyk�w do woz�w na parkingu. Jud nie mia� samochodu. Jego hotelik, gdzie p�aci� siedemna�cie dolar�w za noc, znajdowa� si� ledwie cztery przecznice dalej, na tyle blisko, by z �atwo�ci� si� do niego dowlec, czy nawet doczo�ga� po wieczorze w �Oazie". Nie m�g� ryzykowa� powrotu do hotelu. Nie mia� tam niczego warto�ciowego. Torb� znoszonych ciuch�w. Kilka zdj��. Kluczyki od mercedesa, kt�ry podarowa� �om, gdy odchodzi�a od niego. Prawo jazdy trzyma� w portfelu, obok pustych przegr�dek na karty kredytowe. A wi�c wczorajsi mocodawcy postanowili si� go w ko�cu pozby�. �Do diab�a z tym � pomy�la�. � Niech troch� popracuj�". Na l ajmniej znacz�c� r�nic� pomi�dzy Kaliforni� i Wschodnim Wybrze�em jest fakt, �e s�o�ce wstaje znad Atlantyku o trzy godziny wcze�niej. W ten ostatni poniedzia�ek lutego 1990 roku wzesz�o nad Waszyngtonem o si�dmej dwadzie�cia jeden czasu lokalnego, przepe�niaj�c sypialni� Nicka Kelleya w jego domku na przedmie�ciach w Marylandzie szarawym blaskiem. Nick chrapa� spokojnie u boku 11 �ony, kt�rej czarne w�osy rozsypa�y si� na poduszce na kszta�t japo�skiego wachlarza. > Zadzwoni� telefon. Terkot natychmiast obudzi� rottweilera, a jego szczekanie wyrwa�o ze snu dziecko w s�siednim pokoju; Saul zap�aka�. Zanim Nick zd��y� chwyci� s�uchawk�, dzwonek zabrz�cza� raz jeszcze. Sylwia przekr�ci�a si� na bok. � S�ucham � szepn��. � M�wi operator centrali. Czy zgodzi si� pan przyj�� rozmow� na pa�ski koszt z... eee... Wilkiem? Nick zamkn�� oczy i westchn��. Otwiera� ju� usta, �eby powiedzie� �nie", lecz tylko pokr�ci� g�ow�. * � Tak. � Kto to? � zapyta�a cicho Sylwia, unosz�c si� w ��ku i odgarniaj�c w�osy z czo�a. Mia�a na sobie d�ug�, bia�� koszul�. � Jud � odpar� jej m��, po czym usiad� na brzegu tapczanu. ' � Cholera � sykn�a. Nick po cz�ci mia� nadziej�, �e mikrofon nie wy�owi� tego przekle�stwa, a po cz�ci pragn��, �eby tak si� sta�o. Sylwia odrzuci�a ko�dr� i pocz�apa�a na bosaka do dzieci�cego pokoju. � To ja � rozleg� si� w s�uchawce g�os Juda. � Domy�li�em si� � odpar� Nick. W jakim� stopniu na u�ytek Sylwii doda�: � Czy wiesz, kt�ra jest godzina? W Los Angeles, przy automacie na skrzy�owaniu, Jud spojrza� na zegarek zdj�ty z r�ki zabitego. � U mnie czwarta trzydzie�ci � oznajmi�. � Obudzi�e� dziecko. � Och, przepraszam. Jak ci si� chowa? Na imi� ma Saul, prawda? t � W porz�dku. � Nick westchn��. Przeci�gn�� d�oni� po czarnych, poprzetykanych siwizn� w�osach. �Przedwcze�nie siwiej�cych � pomy�la�. � W�a�nie z powodu takich jak ta rozmowa wydarze�". I tak mia� nied�ugo wstawa�. � Pos�uchaj. Dzwoni�, �eby ci� zawiadomi�, �e gdyby� nie mia� ode mnie wiadomo�ci przez pewien czas... � W�a�nie przez pewien czas nie mia�em od ciebie wiadomo�ci. � Musz� znikn��. ,, � Znowu? � zapyta� spokojnie Nick. Ziewn��. By� szczup�ym m�czyzn�, nawet zbyt chudym przy swoich stu osiemdziesi�ciu centymetrach wzrostu. � Tym razem to co� innego. � W bezbarwnym g�osie Juda nie r by�o nawet cienia tak cz�sto pojawiaj�cego si� w nim dramatyzmu. � Co� powa�nego? t t 12 f � Niespecjalnie. Nick obliza� wargi; Sylwia nie wr�ci�a jeszcze do sypialni. � Czy to mo�e mie� co� wsp�lnego z nami? � Z wami? � powt�rzy� Jud, jakby nie zrozumia�. � W�tpi�. �A je�li si� mylisz?" � zapyta� w duchu Nick. � Zdarza�o nam si� to czasami, prawda, partnerze? � doda� Jud. � Owszem. � Wiesz, �e kocham ci� jak brata. Nick zaczerwieni� si�. Do sypialni wesz�a Sylwia z szesnasto-miesi�cznym synkiem na r�kach. Zaspane dziecko wtula�o buzi� w nocn� koszul� matki. � Och, tak. � Nick uciek� spojrzeniem przed wzrokiem �ony.� Ja r�wnie�. � Gdybym z tego nie wyszed�, opowiedz o mnie Saulowi. � Co mam mu powiedzie�? � Prawd�. � Jak�? Od kt�rego momentu? � Od mojego ��egnaj" � odpar� Jud. Przesun�y si� po nim �wiat�a reflektor�w. Odwiesi� s�uchawk�. Na Wschodnim Wybrze�u Nick us�ysza� stukni�cie, zaczeka� jeszcze chwil�, po czym tak�e od�o�y� s�uchawk�. Zrozumia�, �e w gruncie rzeczy mia�o to by� wezwanie. W Los Angeles �wiat�a samochodu odp�yn�y w dal ulicy. Jud opar� �omocz�c� pulsem g�ow� o automat telefoniczny i zamkn�� oczy. O siedem przecznic od �Oazy" wsiad� do autobusu. Przed znudzonym czarnosk�rym kierowc�, pi�cioma chichocz�cymi i m�wi�cymi po hiszpa�sku kobietami w mundurkach hostess, trzema Korea�czykami o stoickich minach oraz drzemi�c� obok wielkiej, wypchanej torby podr�nej Murzynk� odegra� rol� ulicznego pijaczyny. Zreszt� w zielonkawym p�mroku wn�trza autobusu nie musia� si� zbytnio wysila�. Kiedy sze�� miesi�cy temu podj�� prac� w sklepie z artyku�ami metalowymi Angela, dokona� pewnych zmian w systemie alarmowym i dorobi� sobie komplet kluczy. Teraz na zapleczu w��czy� ekspres do kawy i postawi� puszk� zupy pomidorowej na kuchence elektrycznej. Si�gn�� po swoj� kart� zegarow�. Nale�a�a mu si� zap�ata za jedena�cie dni i troch� nadgodzin. Na jednej z p�ek sta�y zakurzone torby sportowe. �ci�gn�� dwie z nich, zerwa� metki i ruszy� mi�dzy rega�y. D�ugie no�e wojskowe. Kurtka przeciwdeszczowa. Cztery pary grubych skarpet; �o�nierz 13 zawsze powinien mie� na nogach skarpetki. Jud z zak�opotaniem pomy�la� o swoich bosych stopach. Grube, sk�rzane r�kawice i jeszcze bawe�niane, ogrodnicze. Latarka. Z warsztatu zabra� zestaw wytrych�w i d�utek, klucze uniwersalne, �rubokr�t z wymiennymi ko�c�wkami, komplet p�askich kluczy, m�oteczek z okr�g�ym noskiem, �om i plastikow� �y�k� do opon. Zagotowa�a si� zupa pomidorowa. Zjad� ca�� zawarto�� puszki i popi� mocn� kaw�. Za�o�y� skarpetki. W toalecie znalaz� fiolk� aspiryny oraz maszynk� do golenia. �ykn�� cztery tabletki naraz, po czym wrzuci� fiolk� oraz maszynk� do torby. Przeszed� do biura w�a�ciciela i w��czy� wygi�t� w kab��k lampk�. Na biurku wala�y si� stare papierzyska, ksi�gi rachunkowe, rozmontowane zamki oraz narz�dzia. Wyj�� z kasetki sto trzydzie�ci jeden dolar�w. Kiedy usiad� na skrzypi�cym krzese�ku, wspomnia� grubego, kopc�cego cygara w�a�ciciela sklepu, kt�ry je�dzi� cadillakiem i nienawidzi�, a zarazem ba� si� wszystkiego. Pod dnem �rodkowej szuflady znalaz� przytwierdzon� ta�m� klej�c� kopert�, zawieraj�c� zdj�cia niezbyt urodziwej kobiety, kt�ra mia�a na sobie jedynie po�czochy i czarne buty. By�y tam ponadto trzy studolarowe banknoty. Wsun�� pieni�dze do kieszeni, a zdj�cia schowa� z powrotem do koperty, po czym przyklei� j� na miejsce. W�a�ciciel na pewno nikomu nie powie o tej stracie. Z k�ta prawej szuflady biurka spojrza�a na niego zakurzona, t�po �ci�ta lufa rewolweru kalibru 38. Pistolet byJ na�adowany. Jud roz�o�y� go, przeczy�ci� i naoliwi�. Wcisn�� za pasek spodni na wysoko�ci prawej nerki, maj�c nadziej�, �e niewidoczny pod nylonow� kurtk� b�dzie zarazem �atwy do wyci�gni�cia w razie konieczno�ci. Naskroba� w poprzek swojej karty zegarowej �jeste�my kwita" i rzuci� j� na �rodek biurka. Ob�adowany torbami, kilkaset metr�w od sklepu znalaz� automat telefoniczny. Przez chwil� sta� oparty o latarni�, pr�buj�c pozbiera� my�li, zanim odwa�y� si� zadzwoni� do Nicka. Po rozmowie trwa� jeszcze przez jaki� czas z czo�em przyci�ni�tym do zimnej obudowy aparatu. A wi�c teraz jego g�ow� Spryciarze wzi�li na cel. Oddycha� ci�ko, ziej�c odorem zupy pomidorowej, pod�ej whisky i wymiocin. Pistolet uwiera� go w plecy. �Nie b�d� nawet musieli strzela� � pomy�la�. � Sam im si� podam na tacy". Ponownie si�gn�� po s�uchawk�, lecz zaraz zmieni� zdanie. �Przynajmniej spr�buj" � nakaza� sobie w duchu. Kilka przecznic dalej, w pogr��onej we �nie dzielnicy mieszkaniowej 14 natkn�� si� na chevroleta z nie domkni�t� szyb� w drzwiach. Na�o�y� bawe�niane r�kawiczki. Odsun�� plastikow� �apk� do ko�ca szyb�, otworzy� od �rodka drzwi, po czym zdj�� os�on� rozrusznika i po��czy� przewody zw�dzonym ze sklepu prze��cznikiem. Silnik zaskoczy�. U�o�y� swoje dwie torby na pod�odze przed drugim siedzeniem, zwolni� r�czny hamulec i potoczy� si� wolno, nie zapalaj�c �wiate�. Podjecha� z powrotem do automatu telefonicznego i zaparkowa� tak, by w razie czego jednym skokiem pokona� przestrze� mi�dzy aparatem a otwartymi drzwiczkami samochodu. Przez d�u�sz� chwil� wpatrywa� si� w telefon. Doko�a panowa� spok�j. Wreszcie wybra� numer bezp�atnej linii alarmowej. Po drugiej stronie kontynentu, gdzie by�a obecnie godzina �sma dwadzie�cia sze��, w pozbawionym okien pokoju, przy terminalach komputer�w, obstawionych kubeczkami z kaw� i talerzykami pe�nymi francuskich rogalik�w, siedzia�o pi�ciu m�czyzn w klasycznie skrojonych koszulach i krawatach. Umieszczone na �cianach zegary wskazywa�y godziny w ka�dej strefie Stan�w Zjednoczonych, Greenwich, Londynie, Pary�u, Rzymie, Berlinie, Moskwie, Pekinie, Hongkongu oraz Tokio. M�czy�ni za�miewali si� z opowiadanych sobie nawzajem pikantnych historyjek o poznanych ostatnio dziewczynach. Na drugim biurku od lewej zadzwoni� niebieski telefon. Automatycznie rozja�ni� si� ekran stoj�cego za nim komputera. Siedz�cy przy tym biurku cz�owiek przypomina� profesora Yale � od czasu uko�czenia przed pi�ciu laty uniwersytetu w Wyoming pieczo�owicie dba� o sw�j wygl�d. Poprawi� na g�owie s�uchawki z mikrofonem, uni�s� w g�r� d�o�, uciszaj�c pozosta�ych, po czym wcisn�� prze��cznik. � S�ucham � rzek�, wlepiaj�c wzrok w ekran komputera. � Dlaczego nie zg�aszacie si� ju� jako �S�u�ba Bezpiecze�stwa"? � zapyta� Jud. � S�ucham � powt�rzy� m�czyzna, marszcz�c brwi. � M�wi �Z�y". Cz�owiek wypuka� na klawiaturze pseudonim �z�y" i nacisn�� �enter". Po chwili w lewej cz�ci ekranu zaja�nia�o sze�ciopozycyjne menu. Operator wybra� pierwsze polecenie od g�ry. � �Z" jak Zofia? � zapyta�. � �Z" jak zemsta. � ��" jak... � �apanka. Daruj to sobie, kochasiu. Dobrze wiesz, kim jestem. Roz�wietli�a si� tak�e prawa strona ekranu. � Tak � odpar� m�czyzna, wczytuj�c si� uwa�nie w tre�� wy�wietlonej przez komputer instrukcji. � Chyba wiem, kim jeste�. 15 Pozostali m�czy�ni spogl�dali przez rami� siedz�cego. � Z�y � szepn�� jeden z nich. � Dwukrotnie mia�em z nim kontakt. � Wstyd�cie si�, ch�opcy � powiedzia� Jud. � Wstyd�cie si�. � Czego? � zapyta� operator prowadz�cy rozmow�. � Nigdy nie nale�y si� �egna� w ten spos�b � rzek� Jud. � Obawiam si�, �e nie rozumiem. � Przeszukajcie otoczenie baru �Oaza", kochasiu. Wtedy zrozumiesz. O ile jeste� jak trzeba wtajemniczony. � Co mog� dla ciebie zrobi�? � zapyta� m�czyzna przy komputerze. W Los Angeles niespodziewanie zacz�� piszcze� zegarek Chudzielca. Jud wciska� kolejno wszystkie przyciski na obudowie, lecz alarm nie chcia� si� wy��czy�. � Czy s�yszycie te piski? � zapyta� m�czyzna siedz�cy przed monitorem. Jud hukn�� nadgarstkiem o szklan� os�on� budki telefonicznej. Szyba p�k�a, ale zegarek popiskiwa� dalej. � Jeste� tam jeszcze? � dopytywa� si� mi�kki g�os w s�uchawce. Wyci�gn�� r�k� najdalej, jak m�g�, za os�on� automatu, �eby piszcz�cy zegarek znalaz� si� po drugiej stronie szyby. � W czym mo�emy ci pom�c? � spr�bowa� raz jeszcze niby--absolwent Yale. � Przeka�cie im, �e powiedzia�em: cze��. Nie: do widzenia, kochasiu. Nic w tym rodzaju. Macie przekaza� wszystkim, �e powiedzia�em: cze��. W dolnym prawym rogu ekranu komputer wy�wietli� numer aparatu, z kt�rego telefonowa� Jud. � Komu mamy przekaza�? � zapyta� m�czyzna. Si�� powstrzymywa� dr�enie g�osu. � Tak � rzuci� Jud. � Dobra. Odwiesi� s�uchawk�. Wy��czy� si� alarm zegarka. � Cholera, nie potrzebuj� tego � mrukn�� Jud. Zapi�� zegarek Chudzielca wok� s�uchawki telefonu. Zostawi ten figlarny cud techniki dla nich. Odjecha� skradzionym chevroletem. Na zachodzie czeka� ocean. Na po�udniu Meksyk i marny los. Na wschodzie ju� by�. Skierowa� si� zatem na pomoc � w kierunku w kt�rym pod��a�a mysz w poszukiwaniu ukochanego mysikr�ika, bohaterka jedynej bajki o szcz�liwym zako�czeniu, jak� Jud pami�ta� z dzieci�stwa. WYBRANIEC Major Wesley Chandler z Korpusu Piechoty Morskiej Stan�w Zjednoczonych przejecha� powoli mi�dzy dwoma wozami policyjnymi zaparkowanymi u wylotu �lepej uliczki podmiejskiej dzielnicy w Wirginii, w kt�rych � przy uchylonych oknach, �eby si� nie udusi�, oraz przy w��czonych silnikach, �eby nie zamarzn�� tego marcowego wieczoru � czuwali zast�pcy szeryfa. Skin�� im g�ow�; przyjrzeli si� uwa�nie jego mundurowi, po czym odpowiedzieli takim samym skinieniem: gestem porozumienia mundurowych przeciwko cywilom. Po obu stronach uliczki sta�y zaparkowane samochody � przeci�tne wozy przeci�tnych ludzi. Nie dostrzeg� �adnych limuzyn. Ani wolnego miejsca. Pod adresem, jaki mia� zapisany w notatniku, mie�ci�a si� obszerna rezydencja w stylu Tudor�w, z wej�ciem ocienionym portykiem. Przed drzwiami, w potoku �wiate�, sta� m�czyzna w rozpi�tym palcie. Drugi, w pospolitym waszyngto�skim trenczu w kolorze berberysu, spacerowa� wzd�u� niebieskiego sedana, nad kt�rego baga�nikiem stercza�y trzy antenki. P�aszcz nie by� zapi�ty. Zza ko�nierza pe�z�a do lewego ucha m�czyzny cienka plastikowa rurka. Obydwaj odprowadzili uwa�nymi spojrzeniami przeje�d�aj�cy powoli przed domem w�z. Major cofn�� si� a� do wylotu uliczki. Wolne miejsce do zaparkowania by�o w �wietle przepis�w za blisko skrzy�owania, lecz zast�pcy szeryfa zdawali si� nie zwraca� na to uwagi. Wes wy��czy� silnik. Mro�ne powietrze szybko wype�ni�o wn�trze samochodu. Na wspomnienie dw�ch wezwa� telefonicznych, nakazuj�cych mu stawi� si� tutaj, popatrzy� na zegarek. Pierwsze odebra� w swoim biurze, w dow�dztwie NIS � S�u�by 2 � Rzeka ciemno�ci 17 Wywiadowczej Marynarki, w czwartek. Wczoraj. Gapi� si� na ekran komputera w pokoiku o szarych �cianach, nie dalej jak dwa kilometry od budynku Kapitelu, pr�buj�c wm�wi� sobie, �e informacja, kt�r� przepisuje do notatnika, jest naprawd� znacz�ca. W�wczas dzwoni�a kobieta. � Czy rozmawiam z majorem Chandlerem z Nowego Meksyku? � zapyta�a. � Owszem, tam si� urodzi�em. � Nazywam si� Mary Patterson. Jaki� czas temu by�am sekretark� kongresmana Dentona. Spotkali�my si�, kiedy kadeci akademii przyjechali autobusami z Annapolis na uroczysto�� promocji oficerskich. � Ale� to by�o dwadzie�cia pi�� lat temu � odpar� Wes. � Teraz pracuj� z moim szefem w nowym sklepiku. � Moje gratulacje. � W�a�nie dlatego dzwoni� do pana � o�wiadczy�a. � Pan Denton chcia�by uhonorowa� wszystkich, kt�rych pozna� w czasie swej pracy w parlamencie; swoich wsp�pracownik�w, a r�wnie� takich jak pan, kt�rych s�u�ba w akademii przysporzy�a mu powod�w do dumy. B�dzie to nieoficjalne przyj�cie po godzinach pracy. � Kiedy? � Jutro. Czy mog� przekaza� szefowi, �e pan przyjedzie? � Postaram si� � obieca� Wes. � No �jej g�os przybra� lodowate brzmienie. � Prosz� si� zatem bardzo stara�. Drugi telefon odebra� o dziewi�tej trzydzie�ci rano w pi�tek. � Major Chandler? � zapyta� m�ski, chrapliwy g�os. � Nazywam si� Noah Hali, jestem szefem doradc�w dyrektora Dentona. Nie mia�em okazji pozna� pana. Szare �ciany pokoiku jakby przybli�y�y si� odrobin�. � Przyjdzie pan dzi� wieczorem, zgodnie z zaproszeniem, prawda? � C�, skoro stawia pan spraw� w ten spos�b... � odpar� Wes. Noah Hali za�mia� si�. Wiedzia�, �e major w�a�ciwie potraktowa� wezwanie. � Czy przyjdzie pan z kim�? � zapyta�. � Nie. A powinienem? � Wes si�� powstrzyma� si� przed zadaniem pytania: �Kogo mia�bym przyprowadzi�?" � Sk�d�e, niech pan przyjdzie sam � rzek� Hali, a nast�pnie poda�, gdzie i kiedy Wes ma si� zjawi�. Major poszed� w g��b uliczki, stukaj�c obcasami o chodnik. Z jego ust wydobywa�y si� srebrzyste, znikaj�ce zaraz w mroku ob�oczki pary. Mija� rezydencje, kt�re dla niego by�y tylko eleganckimi 18 stodo�ami. Kute parkany, modelowane drzewa, trawniki przycinane nawet teraz, kiedy pokrywa�a je martwa trawa. Z jednego z okien bi� t�czowy blask w��czonego telewizora. Z posiad�o�ci, do kt�rej zmierza�, dochodzi�y g�o�ne �miechy. Cz�owiek przy wej�ciu przygl�da� mu si� uwa�nie; drugi, stoj�cy przy kraw�niku, lustrowa� uliczk�. Po�r�d mroku zalegaj�cego ogr�d na ty�ach domu Wes namierzy� czerwonawy punkcik �arz�cego si� papierosa, niezbyt dok�adnie ukrytego w d�oni. � Troch� zimno, nie? � odezwa� si� do stra�nika przy drzwiach, kt�ry nie wyci�gn�� nawet r�k wbitych g��boko w kieszenie palta. � Kt� wiedzia�by to lepiej ni� my � odpar� tamten, u�miechaj�c si� poufale. � Prosz� wej��. Wes otworzy� drzwi. Ogarn�a go fala ciep�ego powietrza. Poprzez tumult g�os�w przebija�y si� trzaski drew p�on�cych w kominku. Jaka� kobieta pisn�a z zachwytu; dobiega�a czterdziestki, w jednej d�oni trzyma�a papierosa, w drugiej kielich bia�ego wina. Mia�a na palcu wielki pier�cie� zar�czynowy, ale towarzysz�cy jej posiwia�y blondyn w twee-dowym garniturze z muszk� nie wygl�da� na szcz�liwego wybra�ca. Obok przemkn�a latynoska s�u��ca z tac� pe�n� szwedzkich klopsik�w oraz male�kich kanapeczek z homarem. Uciek�a z Salwadoru po tym, jak zosta�a zgwa�cona przez �o�nierzy prawego skrzyd�a eskadry �mierci La Mano Blanca. Na pode�cie schod�w wiod�cych na pi�tro sta� jeszcze jeden m�czyzna z cienk� rurk� wychodz�c� z lewego ucha i gin�c� pod marynark�. Wes mia� pod nogami gruby dywan, powietrze by�o ci�kie od woni perfum: r�a, bez i pi�mo. � Pan musi by� majorem Chandlerem! � Z t�umu wyst�pi�a kobieta oko�o pi��dziesi�tki. � Zaprosili�my tylko jednego oficera marynarki. Jestem Mary Patterson. Wes przywita� si� z ni�. Mary wbi�a wzrok w jego twarz. Na tle innych m�czyzn major mo�e nie rzuca� si� zanadto w oczy, ale nale�a� do tych, kt�rych si� �atwo nie zapomina, nawet gdy nie nosi� munduru. Mia� prawie metr dziewi��dziesi�t wzrostu i wysportowan� sylwetk�. Z jego cia�a p�yn�a skondensowana si�a i energia. By� przystojny, cho� rysy twarzy nie przypomina�y uwodziciela z kolorowych ok�adek magazyn�w. Ciemne, po wojskowemu kr�tko przyci�te w�osy nosi� g�adko przyczesane, ale fryzura ta mia�a sw�j styl i nie mog�a by� dzie�em �adnego ze sztabowych fryzjer�w. Odznacza� si� du�ym, lecz nie wystaj�cym nosem i pe�nymi wargami. Szerokie usta ods�ania�y r�wne z�by. Wiek mo�na by�o pozna� jedynie po bruzdach na czole i zmarszczkach w k�cikach ust. Mia� tak�e niewielk� 19 blizn? na policzku od rykoszetu pocisku. Du�e, okr�g�e, czarne oczy by�y osadzone tak g��boko, �e przypomina�y otwory strzelnicze. Mary wprowadzi�a go do zat�oczonego salonu. Dostrzeg� komandora marynarki, stoj�cego u boku �ony i za�miewaj�cego si� z dowcipu jakiego� m�czyzny, kt�rego Wes nie zna�, a kt�ry by� doradc� senackiej Komisji Kredytowej. Dalej kapitan wojsk l�dowych z szeregiem baretek na piersi u�miecha� si� i z zazdro�ci� zerka� szklistymi oczyma na srebrzyst� gwiazdk� naramiennika stoj�cego obok niego oficera. Genera� pochwyci� spojrzenie Wesa, skin�� mu g�ow�, po czym wr�ci� do przerwanej dyskusji z cz�owiekiem w trzycz�ciowym niebieskim garniturze, w�a�cicielem �r�dmiejskiej firmy adwokackiej, zatrudniaj�cej dziewi��dziesi�ciu trzech prawnik�w, oraz szczup�ym, brodatym, wygl�daj�cym jak cie�la okr�towy m�em by�ej sekretarki, kt�rej piskliwy g�os ju� od drzwi przyci�gn�� uwag� Wesa. � Czy zna pan pani� Denton? � zapyta�a Mary Patterson. � Niestety, nie mia�em okazji � odpar�. W drugim ko�cu salonu elegancka kobieta, kt�ra kiedy� musia�a si� odznacza� niepospolit� urod�, wita�a waszyngto�skiego wydawc� kilku florydzkich gazet. Jego �ona � dawna asystentka kongresmana, a obecnie specjalistka w zakresie odpad�w przemys�owych pracuj�ca w Agencji Ochrony �rodowiska � nerwowym g�osem dokonywa�a prezentacji. � Tak si� ciesz�, �e pan przyjecha� � powiedzia�a cicho Mary Patterson, kiedy czekali, a� wydawca z �on� sko�cz� si� wita�. � Pewnie powinienem by� szcz�liwy? � Pani Denton � rzek�a g�o�no Mary. Elegancka kobieta odwr�ci�a si� w stron� Wesa. Major zwr�ci� uwag� na stoj�cego za ni�, opartego o gzyms kominka i �ciskaj�cego w gar�ci szklaneczk� z bursztynowym trunkiem muskularnego m�czyzn�. Jego poka�na �ysina czo�owa b�yszcza�a od potu, w�ze� krawata mia� rozlu�niony, a bia�� koszul� rozpi�t� pod szyj�, lecz trwa� uparcie tu� ko�o ognia. Wbija� spojrzenie przypominaj�cych paciorki, br�zowych oczu w Wesa. � Przedstawiam majora Chandlera � powiedzia�a Mary. � Bardzo mi przyjemnie pana pozna� � odezwa�a si� pani Denton. � Dzi�kuj� uprzejmie za zaproszenie � rzek� Wes. � Och, m�j drogi. Bez pana to przyj�cie w og�le by si� nie odby�o. � Pani Denton! � Jaki� m�czyzna pochwyci� wyci�gni�t� ku niemu z oci�ganiem d�o� gospodyni. � Czy pani mnie pami�ta? 20 By�em asystentem rzecznika prasowego kongresmana w czasie drugiej kadencji. Nazywam si� Bili, Bili Acker. � Oczywi�cie, Bili! Kt� m�g�by pana zapomnie�? � Pracuj� teraz w NAARE, jako szef miejskiego oddzia�u stowarzyszenia. To wspania�a praca, rozleg�e kontakty, zupe�nie co innego ni� tamte monotematyczne konferencje. Poza tym... Mary odci�gn�a Wesa na bok. � Ona jest cudowna � szepn�a. Pani Denton wy�owi�a jak�� m�od� kobiet� i niemal wepchn�a j� w obj�cia Billa Ackera, kt�rego nie spos�b by�o zapomnie�. Grubas o �lepkach jak paciorki przesun�� si� wzd�u� gzymsu kominka i ani na chwil� nie spuszcza� majora z oczu. � Spr�bujemy znale�� szefa � poinformowa�a Mary. G�o�ny wybuch �miechu zwr�ci� ich uwag� ku przeciwnej stronie salonu. Ralph Denton wygl�da� lepiej ni� na zdj�ciach w prasie. Wa�y� nieco za du�o, ale by� wysoki i trzyma� si� prosto. Mia� siwe, przerzedzone w�osy i rozbiegane, zielone oczy. � Prosz� pana! � zawo�a�a Mary. Szef spojrza� na ni�. U�cisn�� kilka wyci�gni�tych d�oni, po czym stan�� przed Mary i Wesem. Obserwuj�cy ich facet oderwa� si� od gzymsu kominka i podszed� do barku, sk�d m�g� dogodniej �ledzi� rozmow� majora z Ralphem Den tonem. � Dyrektorze Denton � zacz�a Mary. � Czy pami�ta pan Wesleya Chandlera z Taos? Syna Burke'a Chandlera? Burk� zmar� po zako�czeniu pa�skiej kadencji. Pan promowa� Wesleya w Annapolis w... 1964, prawda? � Tak � potwierdzi� Wes, �ciskaj�c d�o� gospodarza. Starszy cz�owiek mia� �ylaste, lecz silne r�ce. � Zgodzi si� pan, �ebym m�wi� mu po imieniu? � zapyta� Denton. Wes przytakn��. � Wygl�da na to, �e nie�le sobie radzisz � rzek� dyrektor, kieruj�c wzrok na szereg baretek na piersi majora. � Owszem, dopisa�o mi troch� szcz�cia. � Nam wszystkim jest ono potrzebne � oznajmi� Denton. Spojrza� w kierunku starszego ma��e�stwa oddaj�cego swe okrycia s�u��cemu. � �yjemy w niezwyk�ych czasach, prawda? � Ma pan racj�. � Prosz� mi wybaczy�. � �cisn�� rami� Wesa i oddali� si� ku nowo przyby�ej parze. � C�, majorze � odezwa�a si� Mary. � Mi�o mi b�dzie zn�w 21 pana zobaczy�. Na razie prosz� si� rozejrze�, zabawi�. Mamy tu niewielki bufet. Prosz� sobie przyrz�dzi� drinka. Po chwili znikn�a w t�umie. Cz�owiek z oczkami jak paciorki przeszed� od baru do rega�u z ksi��kami i obecnie zabawia� rozmow� silnie umalowan� dam�, kt�ra ze wszystkich si� stara�a si� odj�� sobie z dziesi�� lat, przy czym udawa�, �e wcale nie interesuje si� Wesem. Przy barku major natkn�� si� na pu�kownika lotnictwa. Starszy oficer powita� go u�miechem, przedstawili si� sobie. Wes si�gn�� po jedn� z ob�o�onych kostkami lodu puszek z piwem i ruchem d�oni pokaza� barmanowi, �e nie potrzebuje szklanki. Popatrzy� jeszcze na t�um go�ci, lecz nie dostrzeg� grubasa, kt�ry go obserwowa�. � Dobrze, �e pan Denton zn�w do nas wr�ci� � zagadn�� lotnik. � Nigdy nie mog�em od�a�owa�, �e wtedy przegra� wybory. By�by teraz marsza�kiem izby albo starszym senatorem. � I tak nie�le si� ustawi� � zauwa�y� Wes. � Nic podobnego. Wraca pan do Nowego Meksyku? � Nie. A pan? � Nie. � Pu�kownik nosi� odznak� pilota. Pi� szkock�. � Szkoda Sawyera. Trzyma� w gar�ci ca�� CIA, przeforsowa� spraw� inwazji w Panamie. A� tu nagle, dwa tygodnie temu wysiad�o mu serduszko. Troch� nas zaskoczy�a nominacja Dentona na jego stanowisko. � Dlaczego? � zapyta� Wes. � My, w lotnictwie, spodziewali�my si� Billy'ego Cochrana. Jest genera�em, ma bibliotek� mi�dzy uszami i czyste r�ce. Znakomicie radzi sobie w Agencji Bezpiecze�stwa. Wes �ykn�� piwa. Gdzie� podzia� si� grubas? Lotnik wskaza� ruchem g�owy jego baretki. � Lata�em tam na pi�tnastkach � rzek�. � Kiedy by� pan ostatnio w domu? � Bardzo dawno temu. � Amen. � By�y pilot uni�s� szklaneczk� w toa�cie. Po chwili rozejrza� si� na boki. � Czy u was nie m�wi�o si� o ci�ciach bud�etowych? � Nic mi nie wiadomo na ten temat � odpar� Wes. � To znaczy: nic dobrego � mrukn�� lotnik. Pokr�ci� g�ow� i odszed�. Kelner wzi�� od Wesa opr�nion� puszk�. Poprzez zapach potu i dymu major poczu� aromat sma�onego mi�sa. Cokolwiek m�g�by dosta� w bufecie, z pewno�ci� by�o lepsze od tego, co sam przygotowa�by sobie na kolacj�. 22 Ga�ki z arbuza, owoc kiwi, par� krewetek, plastry marchewki, surowy kalafior. Ze szwedzkich klopsik�w na wyka�aczkach �cieka�y na papierow� tack� ci�kie krople sosu. Grubas o oczkach jak paciorki zaczeka�, a� Wes sko�czy je��, wreszcie podszed� do stoj�cego samotnie majora. � Dobre �arcie, co? � zapyta�. � Owszem � odpar� Wes, odstawiaj�c pust� tack�. � Jestem Noah Hali. Rozmawia�em z panem. � Przyszed�em. � No jasne, �e pan przyszed�. � Noah mia� twarz przypominaj�c� pysk buldoga. Wykorzysta� zgromadzone przez Wesa serwetki do otarcia �ysiny z potu. � Pochodzi pan z Nowego Meksyku, prawda? Mieszkaj� tam sympatyczni ludzie. � A pan sk�d jest, Noah? � W kt�rej kampanii? Za�miali si� obaj. � Za�atwi� to jak nale�y, pochowaj� mnie w Chicago albo w Bostonie � stwierdzi� Noah. � A jak b�d� mieli troch� oleju w g�owie, to pochowaj� mnie tam, gdzie padn�. � Mog� to panu za�atwi� � rzek� Wes. � Niez�y z pana pistolet, prawda, majorze? � Przeszed�em egzaminy. � �wietnie, poniewa� dyrektor czu�by si� zaszczycony, gdyby zosta� pan na chwil� po zako�czeniu tego zbiegowiska i zechcia� zamieni� z nim par� s��w. � Na jaki temat? � Czy to ma znaczenie? On jest na tyle wa�n� figur�, �e powinien pana uszcz�liwi� sam fakt, i� mo�e go pan uczyni� szcz�liwym. � Ju� jestem szcz�liwy, mog�c odp�aci� panu Dentonowi jak�kolwiek grzeczno�ci�. � W takim razie poszukajmy lepszego miejsca na te grzeczno�ci � rzek� Noah. � P�jdziemy na g�r�, jak dwaj ch�opcy szukaj�cy doborowego towarzystwa. � A jest tam jakie� doborowe towarzystwo? Noah za�mia� si� gard�owym chichotem palacza. Klepn�� Wesa w plecy i powi�d� mi�dzy t�umem go�ci. � Kilka dziesi�tk�w lat wstecz � odezwa� si�, kiedy wchodzili po schodach � gdy byli�my m�odsi i cz�ciej brali�my udzia� w zakrapianych cienkuszem prywatkach, wszyscy pomy�leliby, �e szukamy na g�rze ustronnego zacisza. � Pan nie jest w moim typie � odpar� Wes. 23 Weszli na drugie pi�tro. Z g��bokiego fotela przysuni�tego tu� pod drzwi jednego z zamkni�tych pokoi podni�s� si� m�czyzna w garniturze. Skin�� g�ow� Noahowi. Ten u�miechn�� si�, przeprowadzi� majora obok stra�nika i otworzy� drzwi. � A kto jest w pa�skim typie? � zapyta�, przepuszczaj�c go�cia do �rodka. Okna zas�ania�y ci�kie story. Za nimi Wes dostrzeg� niedawno zainstalowane szyby z wtopionymi cieniutkimi przewodami; pole elektrostatyczne zamienia�o szk�o w kuloodporne tafle. Na biurku le�a�y stosy korespondencji i wycinki z prasy, obok zamkni�tej akt�wki sta�y trzy telefony: czarny, niebieski i czerwony. Niebieski i czerwony wyposa�one by�y w urz�dzenia szyfruj�ce. Na dywanie sta�y trzy wy�cie�ane fotele z wysokimi oparciami. Pok�j o�wietla�y lampy sufitowe. � Oto i nasze doborowe towarzystwo � rzek� Noah, wskazuj�c wn�trze. � Umeblowanie tego� gabinetu. Nie napi�by si� pan jeszcze piwa? � Z przyjemno�ci� � odpar� Wes, wchodz�c dalej. � Przynie� naszemu go�ciowi kilka puszek z do�u � zwr�ci� si� do stra�nika. � Ja w tym czasie przypilnuj� tu wszystkiego. � Moim zadaniem jest ochrona, a nie us�ugiwanie � rzuci� tamten. � A moim zadaniem jest udzielanie porad dyrektorowi. To bardzo mi�e zaj�cie. Za nic w �wiecie nie zamieni�bym go na prac� wywiadowcz�, polegaj�c� na spisywaniu rozk�ad�w jazdy metra w Mongolii. Stra�nik zamruga� szybko. � W porz�dku � rzek� Noah. � Ten oficer jest pod moj� opiek�. Ochroniarz skrzywi�- si�, ale poszed� na d�. � Trzeba by� zawsze pewnym, �e ka�dy zna swoje miejsce. � Noah skin�� g�ow� w kierunku .schod�w. � Niew�tpliwie opisze to zdarzenie w raporcie, �eby kry� w�asn� dup� i by w razie jakiejkolwiek wpadki tylko nasze grzeszki by�y brane pod lup�. � Jasne � mrukn�� Wes. � Co by pan zrobi�, gdyby ten ch�opak by� pod pana rozkazami? � Wys�a�bym go do Mongolii. � A maj� tam w og�le metro? � Noah zachichota�. Zdj�cie wisz�ce nad wygaszonym kominkiem przedstawia�o Den-tona w towarzystwie prezydenta Stan�w Zjednoczonych; na fotografii widnia� zamaszysty podpis. Obaj zostali uwiecznieni bez marynarek, z rozlu�nionymi w�z�ami krawat�w, rozparci wygodnie na fotelach w Owalnym Gabinecie. � To najlepsze zdj�cie w ca�ym biurze � zauwa�y� Noah. � 24 W tym mie�cie, je�li chce si� zdoby� sto�ek, trzeba mie� tak� fotografi� do zawieszenia na �cianie. � Ruchem g�owy wskaza� zdj�cie Dentona z prezydentem. � Jedno ujecie, a mo�na na nim zrobi� niez�e pieni�dze. Kt�rego� dnia to Ralph Denton b�dzie podpisywa� takie fotografie. Ochroniarz wr�ci� z czterema piwami. Otworzy� drzwi lod�wki, wrzuci� puszki do �rodka, po czym wr�ci� na posterunek w korytarzu. � Prosz� si� rozgo�ci� � powiedzia� Noah. Zostawi� Wesa samego. Majorowi przysz�o czeka� w zamkni�tym pokoju siedemdziesi�t jeden minut. Przeczyta� tytu�y na grzbietach wszystkich ksi��ek i ustawionych rz�dkiem kasetach video, zlustrowa� wzrokiem dokumenty na biurku, zamkni�t� akt�wk� i trzy aparaty telefoniczne. Raz skorzysta� z �azienki, ale nie otwiera� lod�wki. Martwe zielone oko zamontowanej na �cianie kamery �ledzi�o ka�dy jego krok. W ko�cu wybra� fotel, z kt�rego mia� najlepszy widok na drzwi, przez okno za� mo�na by�o dostrzec tylko jego przes�oni�ty cz�ciowo profil, i zag��bi� si� w mi�kkie poduchy, pogr��aj�c we wspomnieniach o parnym buszu na zach�d od Da Nang. Tu, w gabinecie, przynajmniej nie musia� si� obawia� pijawek. Na d�wi�k otwieranego zamka wsta�. Do �rodka wszed� Ralph Denton, za nim pojawi� si� Noah i zamkn�� za sob� drzwi. � Usi�d�, prosz� � powiedzia� Denton, machn�wszy d�oni� w kierunku Wesa. Major opad� na fotel. Noah opar� si� plecami o drzwi. � Przepraszam, �e trwa�o to tak d�ugo � rzek� Denton, zajmuj�c fotel po prawej stronie Wesa. Ziewn��. � Chcesz si� czego� napi�? � W lod�wce jest piwo � wtr�ci� Noah. � Wystarczy tak�e dla mnie? � zapyta� dyrektor. � Noah wie najlepiej � zauwa�y� Wes. � Starczy dla wszystkich. Noah wr�czy� im obu po puszce, a w czasie kiedy je otwierali, nala� sobie szkockiej. � Semper fl � rzek� Denton, kt�ry ju� jako siedemnastolatek zaci�gn�� si� do marynarki i s�u�y� w bazie okr�t�w podwodnych w czasie wojny. Wes odwzajemni� toast. Piwo by�o zimne i gorzkawe. Noah usiad� w trzecim fotelu. � Co wiesz o mojej pracy? � Denton zwr�ci� si� do majora. � Jest pan obecnie dyrektorem Centralnej Agencji Wywiadowczej. St�d te�, jako dyrektor centrali, nadzoruje pan dzia�alno�� wszystkich pozosta�ych s�u�b wywiadu. � To prawda. Wi�kszo�� ludzi zna tylko jedno z moich czterech 25 stanowisk. Ty wymieni�e� ju� dwa. Jestem tak�e g��wnym doradc� prezydenta do spraw wywiadu. Ale pom�wmy o tobie. Major marynarki. Prawnik. Kawaler. Dlaczego wst�pi�e� do akademii? � To pan mnie promowa�. Za�miali si� wszyscy trzej. � Nie zapomnia�em. Ale by�e� ca�kiem przeci�tnym absolwentem. � Okaza�o si�, �e moje zdolno�ci matematyczne s� du�o gorsze ni� pocz�tkowo s�dzi�em. � A w czym przejawia� pan zdolno�ci? � zapyta� Noah. � Sk�oni�em si� bardziej ku naukom humanistycznym � odpar� major. � Czemu zatem wybra� pan berety zamiast nieskazitelnej marynarskiej bieli? � ci�gn�� Noah. Wes obr�ci� ku niemu twarz i powoli wykrzywi� usta w u�miechu. � To mi najbardziej odpowiada�o w burzliwym sze��dziesi�tym �smym. � To znaczy, �e lubisz by� w samym centrum wydarze�? � zapyta� Denton. � Lubi� wszystko, przy czym niezb�dna jest dobra robota. � To fakt � przyzna� dyrektor. � Wietnam, dow�dca plutonu, ochotniczo w oddzia�ach zwiadowczych, kt�re mia�y pe�ne r�ce roboty. Dwie Br�zowe Gwiazdy i Purpurowe Serce. Jedna niepochlebna opinia. � Jak wynika z pa�skich akt, nie by� pan w zgodzie z dow�dztwem patroli � doda� Noah. � Dow�dztwo zwiadu niech�tnie patrzy�o na kapitan�w, kt�rzy brali udzia� w wypadach dalekiego zasi�gu. Ja z kolei nie lubi�em wysy�a� moich ludzi tam, gdzie nie mog�em sam i��. � Przez to omin�� ci� awans � powiedzia� Denton. Wes wzruszy� ramionami. � Podj��e� studia eksternistyczne � kontynuowa� Denton. � Wybra�e� prawo, co jeszcze bardziej op�ni�o twoj� karier� wojskow�. Obecnie przydzielono ci� do S�u�by Wywiadowczej Marynarki. � Do tajniak�w � wtr�ci� Noah. � Je�li nie bra� pod uwag� Komisji Lairda, nigdy dotychczas nie mia�e� do czynienia z wywiadem. Zgadza si�? � W Wywiadzie Marynarki jest kom�rka kontrwywiadu, ale ja zajmuj� si� sprawami kryminalnymi. W zwiadzie trenowa�em taktyk�. Praktykowa�em. � Aha � mrukn�� wszechw�adny ameryka�skich szpieg�w. � Praktykowa�e�. Czy masz co� przeciwko pracy wywiadowczej? Wes poci�gn�� d�ugi �yk piwa, zanim odpowiedzia�. 26 � Lubi� zbiera� informacje � stwierdzi� � lecz wol� dzia�a� czynnie. Wywiad, technika, szpiegostwo elektroniczne, satelity, obserwacje: to wszystko jest do�� statyczne. Analizowanie informacji bywa fascynuj�ce, ale wymaga lat wprawy, kt�ra pog��bia, a jednocze�nie zaw�a horyzonty my�lowe. Natomiast robota szpicla nie jest tym, co najbardziej poci�ga�oby oficera marynarki. � Nie mia�e� do czynienia z wywiadem, kiedy pracowa�e� dla Komisji Lairda w 1968 roku? � zapyta� Denton. � Moim zadaniem w komisji by�o wyja�nienie b��d�w w procedurach bezpiecze�stwa Wywiadu Marynarki oraz stwierdzenie, czy ludzie Korpusu w naszej ambasadzie w Moskwie i konsulacie w Leningradzie cz�ciej stykali si� z problemami takimi jak te, kt�re umo�liwi�y KGB zwerbowanie sier�anta Lonetree. Nie mia�em jednak nic wsp�lnego z dzia�alno�ci� wywiadu. � Ale styka� si� pan tam z tajniakami, prawda? � zapyta� Noah. � Sowieckimi czy naszymi? � odpowiedzia� pytaniem Wes. � Oboj�tne. � Zar�wno z jednymi, jak i drugimi. Przebywa�em na terenie ambasady ameryka�skiej w Moskwie. Trzeciego dnia, kiedy wyszed�em o �wicie pobiega� troch�, umundurowany stra�nik z KGB stoj�cy przy bramie powita� mnie po angielsku: �Dzie� dobry, panie majorze. Wesley Burk� Chandler z Nowego Meksyku. Jak dzisiaj stoj� sprawy w Korpusie Marynarki?" Je�li za� chodzi o naszych tajniak�w, to zawsze wychodzili z pokoju na m�j widok. � I nigdy pan z nimi nie pracowa�? � dopytywa� si� Noah. � Nie, z wyj�tkiem cz�onk�w komisji i ludzi z Wywiadu Marynarki. � W sprawozdaniu napisano, �e odwali�e� kawa� dobrej roboty � powiedzia� Denton. � Czy na pewno nie masz �adnych przyjaci� w�r�d pracownik�w wywiadu, Wes? � Czy mam uwzgl�dnia� obu pan�w? Za�miali si�. � Pozw�l, �e u�ci�l� pytanie. Czy nie ma nikogo w tym �rodowisku, komu by�by� cokolwiek winien? � Czy nadal mam nie uwzgl�dnia� obu pan�w? � Jeste� cholernie bystry, synu � skwitowa� Denton z u�miechem. � Rozliczam si� ze swoich d�ug�w. Znam �owc�w szpieg�w z FBI i NIS, kilku pracownik�w Wywiadu Marynarki. Nieco wi�cej z Wywiadu Si� Desantowych. Tak�e kilku z Agencji Operacji Specjalnych, a poniewa� wykorzystuje ich r�wnie� CIA, wi�c panowie sami mo�ecie powiedzie�, ile warte s� te kontakty. Aha, jeszcze ch�opcy ze szko�y 27 desantowej, kt�rzy p�niej zmienili mundury. Ale nie jestem im nic winien. � A komu jest pan winien? � zapyta� Noah. � P�ac� rent� w wysoko�ci miesi�cznej nadwy�ki z moich kart kredytowych pewnemu sprzedawcy artyku��w metalowych, kt�ry by� kiedy� �wietnym kapralem. Jest tak�e kilka kobiet, kt�rym okaza�em niewystarczaj�c� wdzi�czno��. Moi rodzice nie �yj�. � Nie oczekiwali�my wcale, �e b�dzie pan dziewic� � odpar� Noah. � Do diab�a, nawet lepiej, �e pan nie jest. Nie oczekujemy tak�e szczeg��w z pa�skiego �ycia osobistego. Musimy jednak by� pewni, �e jest pan absolutnie czysty. � Dobrze wiecie, kim jestem. � Nie bierzemy ci� pod lup�, Wes � odezwa� si� Denton. � Robimy tylko to, co i ty robi�by� na naszym miejscu. Wykonujemy obowi�zki. � Wszystko, co pan powie, zostanie w tym pokoju � doda� Noah. � Tak samo, jak wszystko, co pan us�yszy. � Mo�e i nie p�jd� od razu do nieba � odpar� Wes � ale nikt nie b�dzie plu� na m�j nagrobek. � Niebo nie figuruje na li�cie tych miejsc, do kt�rych mam zamiar ci� wys�a� � powiedzia� Denton. � Jak mam to rozumie�... � zapyta� Wes, a po chwili doda�: � prosz� pana? � Chodzi o moj� czwart� funkcj� � wyja�ni� dyrektor CIA. � Chcia�bym, �eby� pracowa� dla mnie w�a�nie w tej dzia�ce � przerwa� na moment. � Musz� by� piorunochronem dla wszystkich burz, jakie zdarzaj� si� na terenie wywiadu � stwierdzi�. � Jest to nieod��cznie zwi�zane z moim stanowiskiem, musia�em si� z tym pogodzi�. Nie oznacza wcale, �e jestem g�upcem. Nie oznacza te�, �e dzia�am na �lepo. � Rozumiem, �e co� si� sta�o. A r�y dni wcze�niej, we wtorek, o jedenastej rano Ralph Denton otworzy� drzwi swego nowego biura na sz�stym pi�trze �starego" budynku w Langley i poprowadzi� Noaha Halla oraz Mary Patterson wzd�u� wy�cie�anego grub� wyk�adzin� korytarza. Stan�� przed nie oznakowanymi drzwiami sali konferencyjnej, mrugn�� znacz�co do swych wieloletnich wsp�pracownik�w, po czym przekr�ci� ga�k�. � Dzie� dobry pa�stwu � zwr�ci� si� do ludzi zgromadzonych przy stole. Z t�umu wyst�pi� William Cochran, zast�pca dyrektora centrali 28 wywiadowczej. �Numer drugi na li�cie, ale numer pierwszy w ich sercach" � pomy�la� Denton. Jego zast�pca by� jedynym znanym mu cz�owiekiem, kt�ry potrafi� z godno�ci� nosi� imi� Billy. W takim dniu jak dzisiaj, kiedy nie mia� na sobie munduru genera�a lotnictwa z trzema gwiazdkami na naramiennikach, Billy m�g� porusza� si� w t�umie nieznajomych i nikt nie zwr�ci�by uwagi na tego cz�owieka przeci�tnej budowy i �redniego wzrostu. Nosi� grube szk�a w czarnych metalowych oprawkach. � Czy pozwoli pan, �e dokonam prezentacji? � zapyta� Billy. � Oczywi�cie � odpar� Ralph, pozwalaj�c tamtemu odegra� sw� rol�. Jeden zast�pca dyrektora. Pi�ciu dyrektor�w wydzia��w. Ralph zna� tylko jednego spo�r�d nich, Augusta Reeda III, dyrektora pionu operacyjnego � wyp�yn�� w 1953 roku dzi�ki akcji, kt�ra doprowadzi�a do przej�cia na ich stron� szacha Iranu, a zarazem podkre�li�a uniezale�nienie CIA od wywiadu brytyjskiego. Reed by� nadal niezast�piony, mimo osi�gni�cia wieku emerytalnego. Ralph z niejakim zdumieniem stwierdzi�, �e on i Reed s� w tym towarzystwie jedynymi lud�mi, kt�rzy byli pe�noletni w czasie drugiej wojny �wiatowej � o ile jego samego, s�u��cego wtedy w marynarce nastolatka, mo�na by by�o zaliczy� do pe�noletnich. Ralph zaczyna� mie� ju� utrapienie ze swoim starszym synem. Nigdy nie spodziewa� si�, �e ujrzy ch�opaka chodz�cego wok� domu i �piewaj�cego: �I oni z czasem si� zmieni�". Jak przez mg��, popr