1104

Szczegóły
Tytuł 1104
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1104 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1104 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1104 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

THOMAS GIFFORD Pierwsza ofiara.; Tytu� orygina�u TIK FIRST SACRIFICE Od autora Nawet najbardziej rozleniwieni i wybitnie nierozgarni�ci studenci nie uwierz�, �e powie�� tak skomplikowana, o fabule zagmatwanej i tak skonstruowanej, aby przedstawi� wiele punkt�w widzenia, mog�a powsta� w wyniku pracy jednego, samotnego pisarza przykutego do swego komputera. B��dy i pomy�ki, bez w�tpienia kryj�ce si� w tek�cie, to wy��cznie moja wina, natomiast zas�ug� za. wszystko, co - drogi czytelniku - uznasz za warto�ciowe, bliskie �ycia, musz� si� podzieli� z nast�puj�cymi osobami, kt�re wk�adaj� mn�stwo wysi�ku w swoj� prac� i bardzo si� o mnie troszcz�. Jak zawsze, moje agentki Kathy Robbins i Elizabeth Mackey dodawa�y mi otuchy, wspiera�y, uspokaja�y, gdy popada�em w z�y humor, i �mia�y si� z moich dowcip�w. Moja redaktorka, prawdziwa cudotw�rczyni, Beverly Lewis, nigdy si� jeszcze tak nie napracowa�a jak przy tej powie�ci i jestem jej za to g��boko wdzi�czny. Nie mam zielonego poj�cia, jak jej si� to udaje, jednak to, co robi, zawsze robi wspaniale. Ta ksi��ka nie powsta�aby bez niezwyk�ej Beate Wolff z Kolonii. Wzi�a mnie za r�k� i z wdzi�kiem, m�dro�ci� i wiedz� poprowadzi�a przez najbar- dziej kulturalne miasto, jakie kiedykolwiek widzia�em: Berlin. Kierowana niesamowitym instynktem wiedzia�a, co powinienem zobaczy�. A gdy pada�em ze zm�czenia i chcia�em zrezygnowa� z dalszej w�dr�wki, ci�gn�a mnie dalej. Dzi�ki Bogu zjawi�a si� w sam� por�. Niezbyt cz�sto autorzy ulegaj� pokusie, aby napisa� dalszy ci�g powie�ci uko�czonej prawie dwadzie�cia lat wcze�niej. Jednak wydarzenia w nowych Niemczech by�y na tyle niepokoj�ce, aby usprawiedliwi� ponowne pojawienie si� niekt�rych postaci z tamtych czas�w. Wkr�tce u�wiadomi�em sobie, �e musz� doko�czy� sag� Cooper�w z Cooper's Falls w Minnesocie, raz jeszcze si�gn�� w samo j�dro ciemno�ci. Mo�e teraz b�d� mogli spoczywa� w spoko- ju? Chocia� nigdy nic nie wiadomo. Thomas Gifford Nowy Jork Sumienie staje si� pierwsz� ofiar� na drodze do przetrwania. EMORY LEIGHTON HUNN, SZPIEG JA TO NIE JA; ON TO NIE ON; ONI TO NIE ONI. Rozdzia� 1 Dziewczyna, kt�ra znikn�a nie pami�ta�a, kiedy ostatni raz spokojnie zasn�a. Trzy tygodnie temu ojciec zabra� j� do doktora Giseviusa. Powiedzieli jej o matce... Wypad�a z gabinetu o�lepiona �zami gniewu. Je�dzi�a potem bez celu przez mroczne, nie ko�cz�ce si� ulice Berlina... Je�dzi�a tak d�ugo, a� zacz�a zasypia�. Pragn�a niemal, aby znaleziono j� w zmia- �d�onym wraku porsche, �eby mia�a ju� wreszcie wszystkie troski i smutki za sob�. Czy w og�le spa�a od tamtej pory? Nic ju� nie czu�a. Mo�e spa�a, ale z pewno�ci� nie odpocz�a. A potem... Potem... Zaledwie dwie noce temu... Dwie noce temu by�a z Karlem-Heinzem w jego kryj�wce w dzielnicy zniszczonych, cuchn�cych wilgoci�, szarych pu�apek na szczury, zbudowa- nych jeszcze przed komunistami; w dzielnicy budynk�w, kt�rym uda�o si� przetrwa� alianckie bombardowania pi��dziesi�t lat temu. By�o to oczywi�cie we wschodnim Berlinie, gdzie Karl-Heinz nadal czu� si� bezpieczniej. Sp�dzili t� noc, przygotowuj�c si� do demonstracji Stiffela przeciw cudzoziemcom. Przygotowywali si�, aby stawi� czo�o t�umowi z czerwono-bia�o-czarnymi opaskami, z now� wersj� swastyki, w brunatnych koszulach; t�umowi o spoconych twarzach l�ni�cych w �wiat�ach telewizyjnych reflektor�w. Karl-Heinz zamierza� opisa� to wydarzenie w s:.ojej gazetce, ale mieli tam by� przede wszystkim po to, aby zaprotestowa�. Takie by�y za�o�enia. Przez ca�� noc pomaga�a Karlowi-Heinzowi sk�ada� i drukowa� gotykiem ulotki; wykorzys- tywali podobie�stwo mi�dzy mocnymi ch�opakami Stiffela a �o�dakami Adolfa Hitlera z tak jeszcze niedawnej histori Niemiec. Rano posz�a do pracy, do ma�ej galeri przy Fasanenplatz. Potem by� wiec. Wiec przeobrazi� si� w zamieszki, bardzo gwa�towne. Jako� uda�o jej si� wr�ci� do domu, gdy� mieszka�a niedaleko, o kilka przecznic od Ku'damm przy Savignyplatz. Przy�o�y�a l�d do zakrwawionej, posiniaczonej twarzy. Kr��y�a po pokoju, przerzucaj�c gazety, s�uchaj�c starych p�yt Rolling Stones, kt�re kiedy� nale�a�y do jej matki. L�d pom�g�, zmniejszy� b�l, ale mia�a wra�enie, �e ca�e �ycie wymkn�o jej si� spod kontroli. Wiedzia�a, �e nic teraz na to nie mo�e poradzi�, bo ju� nigdy nie b�dzie wolna. Karl-Heinz przewidzia�, co si� stanie, i napisano o tym w gazetach. Dzi�ki niemu zobaczy�a prawd�, zrozumia�a, �e nie ma wyj�cia. Historia to wielka maszyna, pe�na mia�d��cych tryb�w. Jak ju� cz�owiek zostanie przez ni� wci�gni�ty, nie ma ucieczki. Karl-Heinz twierdzi�, �e przewidzia� przysz�o��. Nazywa�a si� "Sparta- kus". Opowiedzia� jej o tym, gdy pracowali razem w nocy nad ulotkami. Nie mog�a tego s�ucha�, zatka�a uszy. Za bardzo to prze�ywa�a. Chwyci� j� za ramiona i potrz�sa� tak d�ugo, a� przesta�a p�aka�. - Nie b�d� tch�rzem. W�a�nie ty nie mo�esz sobie pozwoli� na tch�rzost- wo w tej sytuacji... Doda�, �e m�wi�c o tym wszystkim, okaza� jej zaufanie. - To jak choroba, moja droga. Jak zaraza. Od "Spartakusa" mo�na umrze� - doda� z ponurym u�miechem. - Tak, Eriko, je�li zetkniesz si� ze "Spartakusem", zginiesz. Poca�owa� j� w policzek. By� bardzo czu�y, cho� mia� rozgor�czkowane oczy i zaci�t� twarz fanatyka. Pada�o, gdy wydosta�a si� ze �cisku i wr�ci�a do mieszkania. Z rozci�tej wargi i obtartego czo�a kapa�a krew. Przyciska�a do g�owy szalik od Hermesa. Karl-Heinz �artowa� ze stroju, w jakim si� wybiera�a na wiec: kurtka od Jil Sander, jedwabny szalik, d�insy i kowbojskie buty. Odpar�a, �e nic na to nie poradzi, bo taka ju� jest; a jego �wiat jest dla niej nowy. Wtedy przytuli� j�, poca�owa� i poprosi�, aby trzyma�a si� blisko niego. Nadszed� szary, przesyco- ny wilgoci� �wit. By�o zimno, m�y�o. Taki zawsze wydawa� si� jej Berlin. Zimny i wilgotny. Mieszkanie, �wie�o wyremontowane w starym budynku, by�o ch�odne i eleganckie. Nale�a�o do jej ojca, tak jak wiele innych mieszka�. W czasie wojny uszkodzi�a je bomba. Teraz jednak ju� nikt nie m�wi� o wojnie. Wojna ich nudzi�a. To prehistoria. Erika wstydzi�a si� swoich pogl�d�w na wojn�, cho� jej przyjaciele twierdzili, �e kompletnie nie ma racji. Dopiero kiedy zjawi� si� Karl-Heinz, dowiedzia�a si�, �e jej przyjaciele i ca�y nar�d niemiecki ok�amuj� si�, a ona mia�a racj� od samego pocz�tku. Karl-Heinz nie mia� z�udze� co do Stiffela. - Taki cz�owiek jak Stiffel -powiedzia� jej Karl-Heinz poprzedniej nocy - najpierw chce rz�dzi� Berlinem, a potem ca�ymi Niemcami. Po raz ostatni widzia�a Karla-Heinza, kiedy zepchn�� j� z drogi nacieraj�cych zbir�w w opaskach i z pa�kami. Ju� wtedy mia�a zakrwawion� twarz. Wepchn�� j� w t�um przygl�daj�cy si� maszeruj�cym z bezpiecznej odleg�o�ci. Skuli�a si� w drzwiach i poczeka�a, a� przejd� obok niej. Ba�a si� o Kar- la-Heinza, ale nie zdo�a�a si� do niego przepchn��. Rozbola�a j� g�owa i w ko�cu posz�a boczn� uliczk� w kierunku domu. Mia�a wra�enie, �e zaraz zemdleje. Karl-Heinz uwa�a�, �e historia si� powtarza. Ci�gle jej to m�wi�. Upad�a na ��ko i wpatrywa�a si� w okno. My�la�a o matce, znowu s�ysza�a g�os Fritza Giseviusa, g�os, kt�ry zna�a ca�e �ycie. Kiedy� przepisywa� jej leki na dzieci�ce choroby, zawsze zjawia� si� w potrzebie, aby udzieli� rodzinie porady. By� najlepszym przyjacielem jej ojca. Znowu przypomnia�a sobie, jak trzy tygodnie temu m�wi�: "Musisz si� przygotowa�, Eriko, nie mo�na od tego uciec, twoja matka umiera..." - Nigdy nie widzia�em takiego przypadku. Zazwyczaj stan umys�u pogar- sza si� powoli, a tu dzieje si� to tak b�yskawicznie. -Doktor Gisevius wzruszy� pot�nymi ramionami. Obity sk�r� obrotowy fotel zaj�cza� pod jego stupi��- dziesi�ciokilogramowym ci�arem. - Wiem, �e nie to mia�a� nadziej� us�ysze�, Eriko, ale musz� ci� przygotowa�. Rozumiesz to chyba, moja droga? Czu�a zapach jego wody kolo�skiej. Zawsze u�ywa� tej samej marki, nawet wtedy gdy przychodzi� do niej w dzieci�stwie, kiedy bola�o j� gard�o albo mia�a gryp�. Dostawa�a w�wczas cukierki zawini�te w kolorowe, szeleszcz�ce papierki. Zawsze po jego wizycie czu�a si� lepiej. Teraz patrzy� na ni� z powa�nym, ponurym wyrazem twarzy. G��boko osadzone oczy kry�y si� pod spuch�i�tymi powiekami. Grube palce spl�t� na dok�adnie zapi�tej kamizelce. Spojrza�a na ojca siedz�cego obok niej. Na jego szlachetny profil. Wolf Koller obr�ci� g�ow�, u�miechn�� si� lekko, jakby chcia� potwierdzi� s�owa lekarza, wyci�gn�� r�k�, aby u�cisn�� jej rami�. Uchyli�a si�. Utkwi�a wzrok w lekarzu. Ojciec przygl�da� si� jej przez kr�tk� chwil�, na moment na jego twarzy pojawi� si� wyraz rozczarowania i upokorzenia. Przeci�gn�� palcami po w�osach strzy�onych raz w tygodniu u Antoni. - Fritz, jeste� pewien, �e nie ma �adnej nadziei? M�wimy przecie� o Lise. Znasz j� ponad dwadzie�cia lat... Nie traktuj jej jak kr�lika do�wiadczalnego. Nie chc� s�ysze�, �e to pierwszy taki przypadek w historii medycyny... - Wolf Koller nagle z ca�ej si�y waln�� pi�ci� w por�cz sk�rzanego fotela. Erika odwr�ci�a g�ow�, nie mog� znie�� tego przedstawienia. Gisevius zamruga� oczami, ale powstrzyma� si� od komentarza. Fotel by� bardzo stary, zosta� odziedziczony po s�ynnym przodku Giseviusa, psychiatrze Waltherze Giseviu- sie, wsp�czesnym Freudowi. Mia� kolor wyschni�tej krwi. - Obserwujemy z Erik�, jak Lise traci znys�y. Nie wyobra�asz sobie, jaki to ma wp�yw na Erik�, ale ja widz� to doskonale. Cierpi katusze... Mrukn�a co� pod nosem. Gisevius pochyli� si� do niej. - Co m�wi�a�, moja droga? - spyta�. - On nic nie widzi - odpar�a szorstko. - Nie ma poj�cia, co czuj�. - Odwr�ci�a si� do ojca. - Nie cierpi�, kiedy usi�ujesz przekona� wszystkich wok�, �e jeste�my szcz�liw� rodzin�. Nie ma sensu udawa� przed doktorem Giseviusem. Zna prawd�. Wolf Koller westchn��. Pochyli� g�ow� i skrzy�owa� przed sob� d�ugie nogi. - Eryko... Czy nie mo�esz og�osi� zawieszenia broni cho�by na ten kr�tki moment, kiedy m�wimy o stanie zdrowia twojej matki? Przecie� oboje j� kochamy... - Ty j� kochasz?! Dlaczego nie mo�esz by� ze mn� uczciwy chocia� ten jeden, jedyny raz? - Popatrzy�a na ojca, przygwa�d�aj�c go spojrzeniem. - Zapominasz, �e widzia�am, jak j� traktujesz... Doktor Gisevius te� to widzia�. Po co wi�c udawa�? Kogo pr�bujesz przekona�? Samego siebie? Wolf Koller przez chwil� nie odpowiada�, a potem si� odezwa�: - Wybacz nam, Fritz... Oboje �yjemy w potwornym napi�ciu. Erika nie panuje nad sob�... - Co za bzdura! - przerwa�a mu gwa�townie. Wolf Koller ci�gn�� dalej: - Umys� Lise, jej osobowo��, rozpada si� na kawa�ki, Fritz. Poza tym jest taka jak zawsze. Pi�kna, zdrowa... tylko jej umys�... Raz jeszcze przyg�adzi� g�ste szpakowate w�osy, opadaj�ce na szlachetnie rze�bione czo�o. Tak w�a�nie powinien wygl�da� dyrygent Berli�skich Filharmonik�w. Niestety, mia� drewniane ucho. Kszta�towa� niemieckie spo�ecze�stwo, niemieckie pa�stwo. By� przemys�owcem i finansist�. Ca�e �ycie zna� Fritza Giseviusa. Ich ojcowie - s�ynny lekarz, kt�ry leczy� ludzi z najbli�szego kr�gu Hitlera, oraz s�dzia, wybitny profesor prawa w latach trzydziestych i czterdziestych - zostali przyjaci�mi. Te ich �cis�e zwi�zki kontynuowali synowie. Nie mieli przed sob� �adnych tajemnic. Stali si� dla siebie najlepszymi powiernikami i doradcami. Zawsze te� byli wsp�lnikami. Poprzednia �ona Giseviusa zawo�a�a kiedy� podczas k��tni: "P�jdziecie razem do piek�a!" Na co Gisevius odpar� spokojnie: "�piewaj�c dawne piosenki". - Fritz - ci�gn�� Koller - nie wiem, czy nasza rodzina si� nie rozpadnie. - Rzuci� niepewne spojrzenie na c�rk�. - Nigdy nie czu�em si� taki bezradny, zagubiony. Jednego dnia Lise jest taka jak zawsze, a nazajutrz jakby jej w og�le nie by�o. Rozpacz mnie ogarnia. Erika bezlito�nie wyszepta�a: - Za chwil� si� rozp�acze... Gisevius zmarszczy� brwi, popatrzy� na nich. - Musicie by� silni. Nic innego nie mo�na zrobi�. Silni w obliczu nieuniknionej straty. Cokolwiek si� stanie, �ycie p�ynie dalej. �ycie musi p�yn�� dalej... Wytrzymacie to, je�li pogodzicie si� z faktami... Oczywi�cie b�dziecie cierpie� z powodu tej ogromnej straty. Gisevius obci�� ko�c�wk� wielkiego cygara, zwil�y� je w ustach, starannie przy�o�y� zapa�k� i zaci�gn�� si� g��boko. Na ciemnej, wy�o�onej drewnem �cianie naprzeciw biurka otoczonego l�ni�cymi, starannie odkurzonymi szafa- mi bibliotecznymi, wisia� obraz Przebudzenie Zygfryda. Przebudzi� si� z d�u- giego snu jak Niemcy, prawdziwe Niemcy. Spe�niaj�ce si� przeznaczenie. Chwila nadziei. W�a�nie nadzieja ��czy�a zawsze Giseviusa z Wolfem Kol- lerem. A teraz byli ju� tak blisko spe�nienia. Wypu�ci� z p�uc chmur� b��kitnawego dymu. Patrzy�, jak zawisa nad ozdobnie rze�bionym, inkrustowanym biurkiem. �a�owa�, �e nie zna sposobu na poradzenie sobie z c�rk� Kollera. Erika bez przerwy zaprz�ta�a uwag� Wolfa. Gisevius mia� nadziej�, �e teraz przestanie wreszcie odrywa� go od ich wielkiego zadania. - Pos�uchajcie mnie. Mamy do czynienia z procesem chemicznym, kt�ry niszczy kom�rki m�zgu Lise. Sekcja to z pewno�ci� wyka�e... - Koller rzuci� mu gniewne spojrzenie. Wygl�da� tak, jakby mia� si� za�ama� z rozpaczy. Aktor, kt�ry g��boko wszed� w rol�. - Pracujemy z Amerykanami w In- stytucie Salka i na Uniwersytecie Kalifornijskim nad nowym testem, ale jeszcze nie mo�emy go stosowa�. Sze�� miesi�cy, rok, dwa lata... - Czy chcesz mi powiedzie�, �e m�g�by� uratowa� Lise za sze�� miesi�cy albo za rok? Na mi�o�� bosk�, Fritz... - Nie o tym m�wi�. Za sze�� miesi�cy lub za rok by� mo�e b�dziemy mieli klucz do choroby, znajdziemy drog�, kt�ra zaprowadzi nas do sposobu leczenia, zahamowania post�p�w... nikt nie wie, jak d�ugo to b�dzie trwa�o. - Wydmuchn�� dym, widoczny w �wietle lampy stoj�cej na biurku. W ca�ym pokoju unosi�a si� wo� cygar. -Ten nowy test pozwoli na ustalenie obecno�ci substancji PN-2, kt�rej poziom u Lise b�dzie zapewne bardzo niski. Przy chorobie Alzheimera zamiast zdrowego PN-2 pojawia si� inny peptyd - beta-amyloid, kt�ry nazywamy �mieciami zatykaj�cymi kom�rki m�zgu. Musicie si� przygotowa� na to, �e trzeba b�dzie przenie�� j� do domu opieki. - Nonsens! Dopilnuj�, �eby mia�a odpowiedni� opiek� w domu. - B�dzie to bardzo nieprzyjemny widok. Kobieta, kt�r� kochali�cie, przeobrazi si� w ca�kiem inn� istot�, kt�rej mo�e nawet zaczniecie nienawi- dzi�... Poza tym nie b�dzie was rozpoznawa�. - Wolf Koller machn�� niecierpliwie r�k�. - Eriko, musisz zacz�� przewidywa�. Musisz znale�� spos�b, aby sobie z tym poradzi�. By�a� bardzo zwi�zana z matk�, wiem o tym... Wolf Koller opad� na fotel, zacisn�� wargi. - Erika poradzi sobie z t� rodzinn� tragedi�. Przecie� nazywa si� Koller. Erika nic nie odpowiedzia�a. - Czy powiesz Lise o jej stanie? - spyta� Gisevius. - Po co? - za�mia� si� gorzko Koller. - Zaraz o tym zapomni. Czy nie na tym polega choroba Alzheimera? S�ysza�em taki dowcip: w Alzheimerze najlepsze jest to, �e codziennie poznajesz nowych ludzi. Erika zerwa�a si� na r�wne nogi i podesz�a do okna. Skrzy�owa�a ramiona na piersi. Wpatrywa�a si� w wielkie betonowe pojemniki na krzewy i drzewa ustawione wok� werandy. - Tak, tak, ale chyba trzeba jej to powiedzie�. By� mo�e s� sprawy, kt�re chcia�aby za�atwi�. Wolf, stary przyjacielu, uwierz mi, wszystko rozumiem. To bardzo smutna chwila. Jednak nie ma odwrotu. W ciszy, kt�ra nast�pi�a po jego s�owach, Gisevius przyjrza� si� koniusz- kowi popio�u i strz�sn�� go do kryszta�owej popielniczki. Od�o�y� cygaro, otworzy� �rodkow� szuflad� biurka. Nacisn�� guzik i wydosta� kaset�. W�o�y� cygaro w k�cik ust, odkr�ci� wieczne pi�ro. Na nalepce starannie napisa�: "Wolf i Erika Koller. Listopad. Dotyczy Lise Koller", nast�pnie przyklei� j� na wierzchu pude�ka. Podni�s� g�ow� i spotka� spojrzenie Wolfa. - Dla porz�dku - powiedzia� cicho. - Nie trzeba robi� notatek. Potem Wolf Koller pr�bowa� porozmawia� ze swoj� c�rk�. Stali na podje�dzie przed wielkim domem. - Eriko, musimy pom�wi�. Nie pozwol�, �eby� tak odesz�a... Chc� ci pom�c, zrobi�, co si� tylko da, aby�my oboje przez to jako� przeszli... Dlaczego nie odzywasz si� do mnie? Czy nie mo�esz cho�by na kr�tko zapomnie� o gniewie? M�g�bym ci pom�c... Sta�a na rozstawionych nogach, naci�ga�a r�kawiczki. Jej oczy znikn�y za ciemnymi okularami. - Id� do diab�a, ojcze. Ju� prawie tam jeste�. Obcasy zastuka�y na �cie�ce, gdy podesz�a do niskiego czarnego porsche. Koller patrzy�, jak odje�d�a. Kocha� j� i nienawidzi�... Dostrzeg�a jego min� we wstecznym lusterku, gdy obje�d�a�a podjazd. Mi�o�� i nienawi��. Zrozumia�a, �e sta�a si� dla swego ojca prawdziwym problemem. Trzy tygodnie potem, czterdzie�ci osiem godzin po zamieszkach i opowie- �ci Karla-Heinza o "Spartakusie", kt�rej nie potrafi�a wys�ucha� do ko�ca, sta�a przy oknie i czu�a, jak gor�ce �zy pal� w zadrapaniach i skaleczeniach na twarzy. Przez mg�� m�awki dostrzeg�a ogromny znak Mercedesa, obracaj�cy si� bez przerwy w mroku. Ekonomiczna si�a nowych Niemiec wyrastaj�ca z ja�owej, zbombardowanej przesz�o�ci, budowana przez ludzi jak jej ojciec, kt�ry nie zapomnia� dawnej chwa�y. Opar�a czo�o o zimn� szyb�, zadr�a�a. Nie zosta�o du�o czasu. Odwr�ci�a si�, �eby spojrze� na pok�j, na ca�e to bzdurne otoczenie, kt�re jeszcze kilka miesi�cy temu wydawa�o jej si� takie cholernie wa�ne. Sta�o tu niewiele mebli, wszystkie niskie. Na �cianie wisia�a rze�ba z migaj�cymi, zmieniaj�cymi kolor cyframi. Na pod�odze dzie�o m�odego, dobrze zapowia- daj�cego si� artysty, kt�rego przyprowadzi�a do galerii. Jej pierwsze odkrycie. By� to stos kawa�k�w betonu, fragment�w Muru, a je�li spojrza�o si� na nie w spos�b, jaki zaplanowa� artysta, w odpowiednim �wietle dostrzega�o si� na �cianie cie� wyj�cego wilka. Artysta by� bardzo inteligentnym cz�owiekiem. Lubi� szokowa�. Kiedy spotyka� si� z mi�o�nikami sztuki lub w�a�cicielami galeri, przyszywa� do ubrania ��t� gwiazd� Dawida. Erika zaledwie kilka razy widzia�a tego wyj�cego wilka. Nie by�o to �atwe. Artysta powiedzia�, �e si� musi chcie� go zobaczy�. Po przeciwnej stronie wisia�a na �cianie czarno-bia�a fotografia Bramy Brandenburskiej, zrobiona przez jej przyjaci�k� Beate. Szczeg�y znika�y w strugach deszczu. Na tle szarego nieba bogini zwyci�stwa pogania�a biczem wielkie szare konie. Stary �elazny krzy� Prus wr�ci� na miejsce. Po wojnie, gdy komuni�ci odbudowywali bram�, usun�li z niej symbol pruskiego militaryz- mu. Gdy jednak Mur run��, a wschodni i zachodni Niemcy, nowi Niemcy, przyst�pili do przywracania porz�dku, �elazny krzy� w tajemniczy spos�b znalaz� si� na miejscu. "Trzeba podziwia� tych fryc�w, �e nigdy z niczego nie rezygnuj�". Tak powiedzia� jej pewien ameryka�ski student. Roze�mieli si� i wypili jeszcze po jednym piwie. "Nic was, fryce, nie powstrzyma. Nic dziwnego, �e reszta Europy ju� narobi�a ze strachu w portki". Kiedy pad� Mur, kiedy otworzy�a si� brama, kiedy przy przej�ciu granicz- nym organizowano zabawy, ko�o Bramy Brandenburskiej powsta� pchli targ, gdzie byli wschodni Niemcy sprzedawali pami�tki z przesz�o�ci, g��wnie fragmenty starych wojskowych mundur�w. Niewiele nadawa�o si� na pami�tk�. Niewiele by�o tego w kraju. Stare Niemcy, nowe Niemcy. W ko�cu wszystko by�o tak samo. S�ysza�a marsz podkutych but�w, widzia�a szare mundury... "By�e� ubrany na niebies- ko, a Niemcy na szaro..." Bogart... Wszystkiego musia�a sama si� dowiedzie�, wci�� wiedzia�a tak ma�o... Widzia�a swastyki malowane sprayem na murach przez punk�w w sk�rach i �a�cuchach, kt�rzy pozowali na twardzieli... Nic si� nie zmieni�o. Nale�a�a do tego �wiata, nazywa�a si� Erika Koller, stanowi�a cz�� problemu. Karl-Heinz nie rozumia�, co to znaczy by� Erik� Koller. Nie potrafi�a mu wyt�umaczy�. Nale�a�a do historii, kt�rej nie rozumia�. By�a cz�ci� problemu. �adnej ucieczki. �adnej drogi wyj�cia, znik�d pomocy. Tkwi�a w samym �rodku. Mia�a jeszcze czas. Posz�a do kuchni. Nowej, b�yszcz�cej. Urz�dzenia Brauna, Krupa... no�e ze stali Solingen. Znalaz�a si� w �azience. Niedorzecznie l�ni�cej, jasnej. Wierzyli w krwawe rytua�y. Taka by�a wagnerowska, teuto�ska dusza. Czarny Las.:. W��cznia Przeznaczenia. Kochali to wszystko. Przeznaczenie. Krew. Nigdy do�� krwi. Patrzy�a na swoj� twarz w lustrze. Teraz, gdy pobito j� na ulicy, nie by�a ju� taka �adna. Nie mia�o to �adnego znaczenia. Poczu�a, �e n� wysuwa si� jej z palc�w, us�ysza�a stukot o zimne kafle. Ledwie dostrzega�a swoj� twarz przez krew sp�ywaj�c� z lustra. Burke Delaney nie chcia� zostawia� ps�w samych przez ca�y dzie�. To by� najwa�niejszy pow�d. Poza tym z ca�� pewno�ci� nie chcia� prowadzi� tego cholernego range rovera z epoki T.E. Lawrence'a przez ca�� drog� do tej zabitej dechami wiochy pod Poczdamem. To drugi pow�d. A trzeci by� nast�puj�cy: do�wiadczenie nauczy�o go, �eby nie zajmowa� si� dzieciakami, je�li nie musia�. Dzieciaki nie wiedz�, co robi�, a poza tym wydaje im si�, �e b�d� �y�y wiecznie bez wzgl�du na to, jak g�upie sztuczki wymy�l�. Nie, nie b�d� �y�y wiecznie, a je�li te szczeniaki, na kt�re czeka�, zaraz si� nie zjawi�, on sam szybko si� przekona, jak kr�tkie bywa �ycie. Pada�o i by�o zimno. W powietrzu unosi�a si� wo� b�ota. Przypomnia�a mu si� bitwa o Ardeny, kt�ra te� nie by�a zabaw�. Zbli�a�a si� �nie�yca. Ciemno�� zapada�a co dzie� wcze�niej, taki szary, metaliczny mrok roz- lewaj�cy si� olei�cie potem, smutkiem i gniewem, kt�ry zawsze mo�na znale�� na Wschodzie. Podobno ludzie staj� si� tam coraz zuchwalsi, ale nie dostrzega� tego. A z ca�� pewno�ci� nie w tej dziurze. Niewiele si� zmieni�o tu od czas�w, gdy �wiat dzieli�y granice. Zaparkowa� rovera obok lepi�cej si� od brudu szopy, kt�ra musia�a kry� w sobie co� cholernie cennego, zwa�ywszy wielko�� psa miotaj�cego si� przy �cianie. Zak�ad naprawy motocykli i stacj� benzynow� o�wietla�y trzy czy cztery dwudziestowatowe �ar�wki wyprodukowane na Ukrainie. Wioskowy idiota wali� w starego harleya kluczem przeznaczonym do odkr�cania �rub w ko�ach ci�ar�wki. Delaney zacz�� si� zastanawia�, jak m�g� tak nisko upa��, pracuj�c dla swego kraju. Mia� uczucie, �e si�gn�� dna. Powinien siedzie� w domu, s�ucha� szczekania Schuylera i je�dzi� wielkim czerwonym samocho- dem. Tam w�a�nie powinien by�, a nie tu, gdzie diabe� m�wi dobranoc. Postuka� fajk� w obcas, wytrz�saj�c popi�, i zacz�� j� znowu nabija� tytoniem z ceratowego kapciucha. Czekaj�c wypali� ju� trzy fajki. Wreszcie us�ysza� terkot motocykla, kt�ry podskoczy� na wyboju i zato- czy� si� lekko, rozpryskuj�c oleist�, b�otnist� ka�u��. Dzieciak objecha� go dooko�a i zahamowa� obok rovera. Zsiad� i kopn�� podp�rk� stop� w wysokim bucie. Takie wysokie buty doprowadza�y Delaneya do sza�u. Z boku mia�y ma�e skrzyde�ka ze sk�ry i srebrne sprz�czki. A do tego ten poobijany kask. Dzieciak wygl�da� przez to jak �ebrak z innej planety. Powiedzia� co� po niemiecku, ale Delaney bez s�owa wpatrywa� si� w jego twarz. By�a opuchni�ta i posiniaczona. Dolna warga rozci�ta, �ci�gni�ta strupem. Oko zmieni�o si� w ciemnopurpurow� plam�. Przykrywa�a j� spuchni�ta powieka. - Waln��e� w ci�ar�wk�? - zapyta� Delaney. - Bardzo �mieszne. Omal mnie nie zakatrupili. Brunatne koszule Stif fela. -M�wi� tak, jak cz�owiek z boksersk� r�kawic� przy ustach. -Zamieszki uliczne. - Widocznie sta�e� po niew�a�ciwej stronie. Angielscy kibice kontra cioty z Ku'damm? - Czasami my�l�, �e nie traktuje mnie pan z w�a�ciw� powag�. -Prze�kn�� g�o�no �lin�. - Czasami masz racj�. Jeste� idealist�, synu. A w mojej robocie to ideali�ci zawsze pr�buj� mnie zabi� za swoje przekonania. - Pada�o coraz bardziej,a wioskowy idiota coraz szybciej b�bni� po harleyu. - Wsiadaj, przyda ci si� �yk mojej specjalnej kawy. Chcesz tabletk� tylenolu, tylko na recept�? Musi ci� cholernie bole� twarz. Wsiedli do rovera. Delaney w��czy� silnik, przesun�� d�wigni� ogrzewania. M�odzieniec ostro�nie zdj�� kask. Jedno spuchni�te ucho by�o dwa razy wi�ksze od drugiego. Wzi�� tabletki wytrz��ni�te przez Delaneya z buteleczki i popi� kaw�. - Wpadli�my na t�um ludzi Stiffela. Gonili kilku Turk�w... Mo�e pan sobie wyobrazi� dalszy ci�g. Nikt nad nimi nie panuje, s� bardzo dobrze zorganizowani, zyskuj� coraz wi�ksze poparcie. - Skrzywi� si�, gdy gor�ca kawa sparzy�a �wie�e p�kni�cie dolnej wargi. - Istniej� dowody na to, �e r�ne grupy neonazistowskie ��cz� si� ze sob�. - To ty tak m�wisz. Ale ju� zainteresowa�em tym, kogo nale�y, rozu- miesz? - To logiczne. Nielogiczna jest odmowa udzielenia nam pomocy... - Spod opuchni�tej powieki pojawi�o si� oko - wystraszone, niespokojne. - Tych ludzi trzeba powstrzyma�. - Uspok�j si�. Potrzebuj� jeszcze troch� czasu, �eby im sprzeda� ten pomys�, kt�ry wydaje si� troch� naci�gany. - Historia te� wydaje si� naci�gana - �achn�� si� ch�opak. - Po prostu taka jest biurokracja, je�li ci� to pocieszy. Wypij kaw� do ko�ca. - Amerykanie nigdy nie wiedz�, czego chc� -mrukn��, ogrzewaj�c d�onie o plastikowy kubeczek. - Doprawdy? Wiedzieli�my, czego chcemy, w latach wojny. Spytaj si� paru przyjaci� twojego starego. Kiedy� zawsze wiedzieli�my, co robi�... - To by�o kiedy� - prychn�� z lekcewa�eniem. - Kiedy�, gdy wiadomo by�o, co znaczy dobro, a co z�o. Jednak dla ciebie to zbyt trudne, prawda? - powiedzia� Delaney z westchnieniem. - Drogi przyjacielu, wspomnia�e�, �e spotkanie w tej dziurze b�dzie dla mnie bardzo wa�ne. Jak dot�d nic wa�nego nie us�ysza�em. - Wyszczerzy� z�by w wilczym u�miechu, kryj�cym si� pod d�ugimi, zwisaj�cymi w�sami. Delaney zawsze nosi� star�, we�nian�, ciasno przylegaj�c� do czaszki czapk�, przez co jego ciemna od opalenizny twarz o grubych rysach wydawa�a si� szczeg�lnie niemi�a. Zawsze te� pachnia� psem. Ch�opak wyci�gn�� spod sk�rzanej kurtki wypchan� kopert�. - Cho�by za to pa�scy przyjaciele powinni nam pom�c, cho�by tylko za to. - Na zewn�trz zapad� ju� mrok. Pies wci�� miota� si� przy metalowych drzwiach szopy. Z gara�u dolatywa�a muzyka rockowa. - Id� ju�. Nie mog� sp�ni� si� na spotkanie. - Jeste� bardzo zaj�ty. Przez ca�y dzie� masz jakie� spotkania. Wracasz do Berlina? - Tak. Mieszkam z rodzicami. - Nie pieprz. Gdyby tw�j ojciec wiedzia�, co robisz... - Niech si� pan nie martwi o mojego ojca. - Co jest w kopercie? - Zap�aci� bym za to �yciem. Nie mog� zosta�, aby panu cokolwiek wyja�nia�. Musz� i��. - Otworzy� drzwi. - Odezw� si�. - Oczywi�cie, wcale w to nie w�tpi�. Delaney obserwowa�, jak ch�opak przek�ada nog� przez motocykl, kopie rozrusznik, a potem siada wygodnie, gdy tylko silnik zacz�� pracowa�. Bon voyage, przyjacielu. Przejecha� przez kilka ka�u�, rozbryzguj�c fontanny b�otnistej brei. Delaney pogrzeba� w fajce, wytrz�sn�� ponownie popi� i jeszcze raz nabi�. Zapali� i zaci�gn�� si� powoli, z namys�em. Zastanawia� si�, jak d�ugo ten dzieciak po�yje przy takich facetach jak Joachim Stiffel, biegaj�cych po okolicy z pa�kami i no�ami. Zabili Turka, jakiego� ch�opaka, kt�ry pewnie nigdy nikogo w �yciu nie skrzywdzi�, a wszyscy wiedzieli, kto to zrobi�. Poza Polizei. Za nic nie sprzeda�by Kartowi-Heinzowi Schmidtowi ubezpieczenia na �ycie. Delaney nie otworzy� koperty do chwili, a� znalaz� si� niedaleko domu. Zjecha� na pobocze i wyci�gn�� latark�. Zerkn�� do �rodka. Dzieciak wystuka� na maszynie raport. Przekaza� mu nast�pn� cz�� "Spartakusa". Nazajutrz wy�le to faksem. Na numer grzeczno�ciowy w Georgetown. Wbrew pozorom by�a to najbezpieczniejsza droga. Ned Cheddar m�g�by si� domy�li�. Nie trzeba by�o by� geniuszem, aby zrozumie�, �e co� si� szykuje. Dreiser, szofer, spojrza� na ni� przeci�gle, z dezaprobat�, kiedy powiedzia�a mu, �e nie b�dzie jej potrzebny. Lise Koller wymin�a go, trzymaj�c w r�ku kluczyki do porsche carrera, identycznego jak jej c�rki. Kilka tygodni temu musia�a wyg�osi� do niego kazanie, a potem zwr�ci�a si� do Wolfa. By� mo�e nie jest ca�kiem zdrowa, ale jeszcze jej nie zamkn�li w szpitalu i dop�ki tego nie zrobi�, ma zamiar je�dzi� samochodem. Wolf si� wycofa�. Wiedzia�a, �e rozmawia� z Fritzem Giseviusem o tym, �e miewa�a chwile utraty pami�ci i ca�e dni sp�dza�a w otumanieniu. Domy�la�a si�, co musia� mu odpowiedzie�. Posz�a do innego lekarza, przyjaciela Eriki. �w m�ody cz�owiek przyzna�, �e nie jest specjalist�, ale zapewni�, �e Lise nie ma guza m�zgu, czego najbardziej si� obawia�a. Nie potrafi� postawi� diagnozy; symptomy by�y podobne do pocz�tku choroby Alzheimera, ale jeszcze raz podkre�li�, �e nie jest specjalist�. Istnia�y r�wnie� inne mo�liwo- �ci. Zaproponowa� jej konsultacje u najlepszego lekarza w Niemczech, a nawet w Europie. Oczywi�cie u Fritza Giseviusa. U�wiadomi�a sobie, �e F�tz jest specjalist� od tego rodzaju chor�b, ale gdy pyta�a go diagnoz�, wi� si� jak piskorz. Lise Koller uwa�a�a, �e F�tz za bardzo dusz� i cia�em nale�y do Wolfa, aby mu ca�kowicie ufa�. Wolf go kontrolowa� - bez wzgl�du na powody - tak jak kontrolowa� ca�y sw�j �wiat. Nigdy nie by�a pewna, o co chodzi Wolfowi. Po dwudziestu latach ma��e�st- wa otacza�a j� pustka; nie wiedzia�a, w co ma wierzy�, jednego by�a pewna: nie mo�e ufa� Wolfowi. A Fritz by� cz�owiekiem Wolfa. Choroba pozbawi�a j� ducha walki. Fritz zaordynowa� jej jakie� nowe zastrzyki, kt�re podobno mia�y odwr�ci� skutki niedoboru bia�ka wywo�uj�- cego czasem symptomy zbli�one do choroby Alzheimera. Czu�a si� tak, jakby przyparto j� do �ciany. Nie mia�a wyboru, musia�a pr�bowa� wszystkiego, a je�li leki zapisywa� Fritz, to trudno. W niekt�re dni - te dobre - nabiera�a pewno�ci, �e terapia skutkuje. Z�e zamienia�y si� w ciemn� otch�a�. Przera�a- j�c�. Wtedy szuka�a u Eriki pomocy, nadziei, chocia� nie podzieli�a si� z c�rk� z�� wie�ci�. Teraz martwi�a si�, �e od kilku dni nie mo�e porozumie� si� z Erik�. By�o to bardzo dziwne. Wczoraj pojecha�a do Cafe Einstein na cotygodniowe spotkanie, na ploteczki, ale Erika si� nie pokaza�a. Nikt nie podnosi� s�uchawki w jej mieszkaniu. Zadzwoni�a do galerii, ale tam te� nie wiedzieli, gdzie jest Erika, nie powiadomi�a ich, �e b�dzie nieobecna. Lise nie mog�a ju� d�u�ej czeka�. Nie lubi�a wyst�powa� w roli wtr�caj�cej si� we wszystko matki, ale musia�a j� znale��. Wszystko jedno jak. Zostawi�a za sob� ogromny dom w Grunewaldzie. Czu�a przez sk�r� wibracj� samochodu. Po kilku dniach m�awki wreszcie przesta�o pada�. Szare chmury wisia�y nad jesiennymi drzewami. Niekt�re, o ciemnych li�ciach, wydawa�y si� zadumane, inne przypomina�y szkielety. Droga by�a �liska. My�li przyt�acza�y Lise. Czy traci rozum? Czy to naprawd� si� z ni� stanie? Posz�a do biblioteki i wiele przeczyta�a o tej chorobie, pozna�a przera�aj�c� prawd�, ale w dobre dni wszystko wydawa�o si� koszmarnym snem. Potem nie pami�ta�a kilku dni i to ju� nie by� sen. Naprawd� traci�a rozum... A teraz Erika... Gdzie si� podziewa? Jak mog�a tak po prostu znikn��? Lise przyszed� do g�owy Karl-Heinz, nowy ch�opak Eriki, ale nie potrafi�a znale�� powodu, dla kt�rego Karl-Heinz m�g� doprowadzi� do znikni�cia Eriki. Niewiele o nim wiedzia�a. W pewien spos�b uwa�a�a t� znajomo�� za przelotn�. Karl-Heinz nie wygl�da� na ch�opca, kt�rego Erika chcia�aby przyprowadzi� do domu. Nie by� ch�opcem, kt�rego Lise wybra�aby swojej c�rce. Ale, m�j Bo�e, przecie� to nic strasznego, �e Erika umawia�a si� z nim na randki. Przekonywa�a si�, �eby si� pocieszy�. Zatem gdzie jest Erika? Dlaczego nie zadzwoni�a do gale�i? Lise w�a�nie przekroczy�a pi��dziesi�tk�, ale nada� by�a uderzaj�co pi�kn� kobiet�. Jej jasnobr�zowa fryzura z pasmami barwy miodu by�a dzie�em artysty. Rozwiewa�a si�, gdy sz�a. Z takimi w�osami nie wygl�da�a na kobiet� odm�adzaj�c� si� za wszelk� cen�. W rezultacie, dzi�ki zadbanej twarzy, drobnym naci�ciom i naci�gni�ciom w doskona�ej szwajcarskiej klinice, g�adkiej sk�rze, idealnym koronkom na z�bach, wspania�ej figurze, wygl�da�a na kobiet� po trzydziestce. Nosi�a ubrania z domu mody Chanel i od Balenciagi - kupowa�a je tam od lat. Dzi� w�o�y�a kostium w kolorze ciemnej pomara�czy od Chanel, d� tego pantofle barwy ko�ci s�oniowej, kolczyki i bransoletki. Kr�tka sp�dnica ods�ania�a zgrabne, silne nogi. P�aszcz kupi�a u Joopa. Sk�rzany, z mn�stwem fr�dzli na szwach, troch� w stylu Ta�cz�cego z wilkami. Okulary przeciws�oneczne zaprojektowa� Claude Montana. Na przyj�ciu czy balu, z pewnej odleg�o�ci, w przy�mionym �wietle, wci�� robi�a wra�enie. Jednak uroda nie broni�a Lise przed tym, co dzia�o si� z jej m�zgiem, a p�acz w samotno�ci nie mia� dobrego wp�ywu na cer�. Kiedy obejrza�a dok�adnie twarz w lustrze, poczu�a si� wstrz��ni�ta tym widokiem. Kilka ostatnich miesi�cy, gdy czas zacz�� wymyka� si� spod kontroli, odcisn�o swe pi�tno na jej twarzy. Oczy straci�y blask. B�l wyrze�bi� 22 23 zmarszczki w k�cikach ust. Na policzkach dr�a�y mi�nie zaciskaj�ce szcz�ki. Sprawia�a wra�enie czujnej, napi�tej, zm�czonej, jakby sta�a czujno�� mog�a odsun�� to, co nieuniknione. Nigdy nie wiedzia�a, co przyniesie nast�pny dzie�. Czasem wydawa�o jej si�, �e �yje wspomnieniami nale��cymi do kogo� innego. Wydawa�o jej si�, �e pami�ta bombardowanie Londynu, Bitw� o Angli�; ukrywa si� pod sto�em, gdy Luftwaffe niszczy�o miasto; widzi sufit rozsypuj�cy si� nad g�ow� jej matki, dym i kurz... Jednak nie przypomina�a sobie �mierci matki. By�a wtedy za ma�a. Ci�gle w�drowa�a gdzie� my�lami. Czasem Wolf szarpa� j� i m�wi�, �e krzycza�a. Niekiedy wydawa�o jej si�, �e jest w kabinie spitfire'a i leci nad kana�em La Manche. Nurkuje i ucieka przed messer- schmittami, strzela do nich z karabin�w maszynowych, ale tego nie mog�a pami�ta�. Nigdy nie by�a w kabinie spitfire'a. Wiedzia�a tylko, �e jej ojciec zgin�� w czasie Bitwy o Angli�; by� Amerykaninem lataj�cym w RAF-ie, dlaczego jednak kr��y to jej po g�owie? Po co? Tajemnica kry�a si� w jej m�zgu... Gdyby mog�a komu� zaufa�. Gdyby mog�a zaufa� Wolfowi... Zosta�a jej tylko Erika. Postawi�a porsche na chodniku pokrytym mokrymi li��mi. Jak zwykle w pomieszczeniu dozorczyni nikogo nie by�o i posz�a prosto do ma�ej, samoobs�ugowej windy. By� to stary budynek, zniszczony w czasie wojny, a potem bardzo starannie odrestaurowany. Spokojny, suchy ch��d i stale unosz�ca si� wo� �wie�ego tynku przywodzi�y jej na my�l Wolfa. Budynek nale�a� do niego, tak jak wiele innych. Dawno temu, gdy je odnawia�, pomaga�a mu przy wyborze odpowiedniego projektu dekoracji wn�trz, du�o czasu sp�dza�a z tynkarzami, cie�lami i elektrykami. By� mo�e niegdy� czu�a co� do Wolfa, w�wczas gdy odrzuci�a prawd� o sobie i o nim. Teraz wszystko wr�ci�o. Wiedzia�a, �e nie mo�e mu ufa�. Dostrzeg�a to dzi�ki Erice. Mia�a w�asny klucz do mieszkania c�rki, kt�ry otrzyma�a od niej pod warunkiem, �e nigdy nie da go Wolfowi. Erika g��boko nienawidzi�a ojca, tym bardziej �e uwielbia�a go jako dziecko. Erika podobna by�a do swojej matki i ca�kiem dobrze si� ze sob� rozumia�y. Wystr�j wn�trz tych pokoi niepokoi� Lise. Zastanawia�a si�, co by powiedzia� o tym psychiatra. O�lepiaj�ce neonowe cyfry, o�wietlona sterta gruz�w, cie� na �cianie. Wra�enie rozbicia, brak g��bi sprawia�y, �e Lise czu�a si� tak, jakby to jej w�asny rozstrzaskany umys� zosta� wystawiony na widok publiczny. Jednak rozumia�a Erik�, t� jej wra�liwo��, kt�rej brakowa�o w jej w�asnym �yciu. Kocha�a c�rk� jak nikogo innego na �wiecie. Gdy tylko wesz�a do pokoju, zrozumia�a, �e mieszkanie jest puste. Gdzie mo�e by� Erika? Lise stan�a przy oknie, Patrzy�a na biegn�c� w dole ulic�. Zawsze wia� tam wiatr. Powoli przenios�a spojrzenie na olbrzymi� fotografi� kwadrygi na szczycie Bramy Brandenburskiej, na galo- puj�ce, bij�ce kopytami olbrzymie konie, poganiane okrzykami bogini zwy- ci�stwa. Dok�d wyjecha�a? Na tak d�ugo? Bez s�owa? Podesz�a do szklanej tafli, kt�rej Erika u�ywa�a jako biurka, przerzuci�a papiery, zajrza�a do kalendarza. �adnego wyja�nienia. Eriko! Kochana Eriko! Gdzie jeste�? Bez planu kr��y�a po pokojach. Sprawdzi�a ekspres do kawy. By� zimny. Posz�a do sypialni. ��ko by�o pos�ane, ale narzuta �ci�gni�ta i pognieciona, jak gdyby po�o�y�a si�, przykry�a kocem i nie mog�a usn��. Po szybach sp�ywa�y krople deszczu. W �azience pali�o si� �wiat�o. Podesz�a do drzwi i si�gn�a do wy��cznika... Wsz�dzie krew. Na lustrze, na porcelanowej umywalce. Zakrzep�a ka�u�a na pod�odze. Lise poczu�a gwa�towny skurcz w �o��dku. Obla� j� zimny pot. Czu�a, �e pada. Siedzieli tak samo jak przed trzema tygodniami, lecz teraz rozmawiali o Erice. O trzy tygodnie zbli�yli si� do "Spartakusa". Zaczyna�o brakowa� czasu. Fritz Gisevius pr�bowa� zapanowa� nad sob�. Nadal martwi� si� o stosunki mi�dzy Wolfem Kollerem a jego c�rk� oraz wp�ywem, jaki na nie wywrze �mier� Lise Koller. Gisevius zawsze by� zale�ny od Wolfa Kollera, polega� na jego sile woli, pot�dze intelektu i charakteru, na tym, jak niezwyk�� w�adz� dawa�y jego pieni�dze. "Spartakus" mia� by� kulminacj� i doktor nie chcia� ryzykowa� niepowodzenia planu. Ju� nie trzeba by�o si� przejmowa�, �e zniszczy wszystko jaki� nieodpowiedzialny, nieprzewidziany wybuch Lise. Natomiast Erika to zupe�nie co� innego. - Czy wytrzyma? -doktor zapomnia� o cygarze, kt�re �arzy�o si� w krysz- ta�owej popielniczce. - Przepraszam, ale pewne pytania trzeba postawi�. Czy poradzi sobie z chorob� Lise i skutkami "Spartakusa"? - M�wi� cicho i �agodnie. Wiedzia�, kto jest w tym .pokoju najwa�niejszy; niczego by nie zyska�, wywo�uj�c furi�, zawsze drzemi�c� w Wolfie. - Nie wiem. Tak bardzo mnie nienawidzi. Nie mam z ni� kontaktu, Fritz. - Czy mo�esz jej zaufa�? Koper przymru�onymi oczami wpatrywa� si� w obraz Siegfrieda. - Tak jak Lise. Kto wie, co mog� powiedzie� lub zrobi�... Lise zatru�a jej umys�. - Wolf Koller wzruszy� ramionami. - A ten ch�opak, Karl-Heinz... Wywiera na ni� jak najgorszy wp�yw. Nie mam jednak kryszta�owej kuli, Fritz. Niczego nie mo�na by� pewnym, je�li chodzi o rodzin�. - Istnieje ryzyko... wiesz o tym. - Gisevius w por� dostrzeg� burz� zbieraj�c� si� w oczach Wolfa Kollera i zmieni� temat. - Pozostaje jeszcze kwestia poinformowania Lise o jej stanie... - Nie, to wykluczone. Kto wie, co mog�aby wtedy wymy�li�? - Tak, tak... ale mo�e chcia�aby si� przygotowa�. Wolf, stary przyjacielu, to nie b�dzie �atwe. - Wiem. Polegam na tobie w tej sprawie. Gisevius z powag� pokiwa� g�ow�. Wolf Koller wyci�gn�� przed siebie d�ugie nogi. Garnitur w paseczki z londy�skiego sklepu Huntmana przy Savile Row by� pognieciony. Ten najlepiej ubrany w Berlinie m�czyzna bardzo prze�ywa� chorob� swojej �ony. Rzadko wpada� w nastr�j do zwierze�. Zawsze odgrywa� rol� starszego partnera w stosunkach z Giseviusem. Le�a�o to w jego naturze. Jednak czasem nawet Wolf Koller musia� si� komu� wyspowiada�. I za ka�dym razem by� to Fritz Gisevius. - Nie wiem... nie jest szcz�liwa. �mier� mo�e by� dla niej wybawieniem. Nigdy nie by�a szcz�liwa. Nasze ma��e�stwo niemal od samego pocz�tku stanowi�o dla niej ci�k� pr�b�. Ju� dawno temu obr�ci�a si� przeciw mnie. A przecie� to ja wyci�gn��em j� z bagna, w jakie zamieni�a swoje �ycie; to ja czeka�em na ni�, gdy dwadzie�cia lat temu zgin�� Gunter Brendel. To ja uczyni�em krok w jej kierunku i poda�em jej r�k�. Jednak nigdy nie by�a szcz�liwa, nigdy nie chcia�a mi przebaczy�, �e j� uratowa�em. Bo beze mnie sko�czy�aby wtedy ze sob�. Kobiety to prawdziwe potwory! Zna�em tylko jedn� kobiet�, kt�ra nie by�a potworem, jedyn�, kt�ra mnie kocha�a... By�o to dawno temu, prawda, Fritz? - Tak, bardzo dawno temu. Pozw�l, �e ci przypomn�, i� to ona zamierza�a sko�czy� z tob�. - Gisevius skry� si� przed przyjacielem za chmur� dymu z cygara. - Nie mia�e� szcz�cia do kobiet, Wolf. Niestety taka jest prawda. - Uwa�am, �e post�pujemy s�usznie. - Wolf westchn�� przygn�biony. - Nie mog� ju� ufa� Lise. B�g wie, co mog�aby o mnie powiedzie�... Nie mam poj�cia, jak� trucizn� s�czy�a jej Erika. Zatruwa�y si� nawzajem... -Pokr�ci� g�ow� ze zdumieniem nad tym niezwyk�ym zjawiskiem. - Kobiety - po- wt�rzy� - to potwory. Gisevius czeka�. Wyczuwa� nastroje Kollera, zna� ich gwa�town� zmienno��. - Ona ma jak�� rodzin� w Stanach - odezwa� si� wreszcie. Nie chcia� dr��y� tego tematu, ale trzeba by�o wszystko za�atwi�. - Chodzi ci o brata, kt�rego nie widzia�a od dwudziestu lat? - Wzruszy� lekcewa��co ramionami. - O tego, kt�ry tak namiesza� dwadzie�cia lat temu. - Kiedy uratowa�em j� z bagna, w kt�re zamieni� jej �ycie... - Mo�e chcia�aby go zobaczy� jeszcze raz. - Nigdy o nim nie m�wi. Mo�e choroba skasowa�a jej pami��... - Nie pozw�l, aby si� z nim spotka�a, Wolf. Mog�oby jej wpa�� do g�owy... Nie wysz�oby z tego nic dobrego. Kategorycznie si� temu sprzeciwiam. Koller skin�� g�ow�. - Tak, tak, wiem, �e nie mo�e go zobaczy�. To zamieszanie sprzed dwudziestu lat, gdy zabito Brendela... - By� zm�czony, jego g�os nie mia� zwyk�ej mocy. - Jej brat uczestniczy� w tym, mog�oby si� jej wszystko przypomnie�.., a B�g jeden wie, co powiedzia�a Erice... - Wsta� wysoki i smuk�y. Poprawi� marynark�. By� ju� w nieco lepszym nastroju. - Da�e� mi dobr� rad�, Fritz. Wiem, �e mog� ci zaufa� i post�pisz wobec mojej �ony w�a�ciwie. Dzi�kuj� ci. - Odwr�ci� si� i przeszed� przez pok�j, mijaj�c globusy i szafy z ksi��kami. Otworzy� ci�kie drewniane drzwi, przystan��, spojrza� na Giseviusa i odszed�. Kiedy Lise ockn�a si�, przypomnia�a sobie, �e przedtem na chwil� odzyska�a �wiadomo�� i zdo�a�a zadzwoni� do biura Wolfa. Prze��czono j� na numer w samochodzie. Wtedy znowu straci�a przytomno��. Teraz us�ysza�a nagle jego spokojny, zimny g�os. Wymy�la� komu�. Na chwil� otworzy�a oczy i zobaczy�a m�czyzn� o szpakowatych, ostrzy�onych na je�a w�osach. By� to szef ochrony Wolfa, ale nie mog�a sobie przypomnie� jego nazwiska. Powie- dzia� co� cicho i Wolf po�o�y� mu r�k� na ramieniu w przyjacielskim ge�cie. Moment serdeczno�ci w ataku zimnej furii. Wtem przypomnia�a sobie zakrwawion� �azienk� i poczu�a gwa�towny skurcz w �o��dku. Nie znalaz�a cia�a. Na zimnych kafelkach nie by�o martwej Eriki. Lise uczepi�a si� tej my�li. A wi�c jeszcze by�a nadzieja. Kto� j� znalaz�, pom�g� jej, zabra� gdzie�... do szpitala. To oczywiste. Trzeba sprawdzi� wszystkie szpitale. Prywatne kliniki. Ka�de miejsce, gdzie mog�a znale�� opiek�. - A co z policj�? - us�ysza�a g�os ochroniarza. - Nawet s��wko nie mo�e do nich dotrze�. To moja c�rka. C�rka Wolfa Kollera. - Z ca�ym szacunkiem, Wolf, ale je�li chcesz znale�� swoj� c�rk�, musisz skontaktowa� si� z policj�. - Ochroniarz m�wi� do Wolfa po imieniu, znali si� od dawna. - To ostateczno��. Przecie� sam znalaz�e� n� pod szafk� w �azience i udowodni�e� mi, �e s� na nim tylko jej odciski palc�w... wi�c nie chodzi o morderstwo. Nie musimy wzywa� policji. - Jednak dysponujemy ograniczonymi �rodkami. Mog� kaza� Sebastia- nowi, aby skierowa� swoich ludzi do tej sprawy, chocia� szukanie zaginionych dziewczyn to nie ich specjalno��. - Powiedz mu, �eby j� znalaz�. Ma robi�, co mu si� ka�e. A je�li b�dziemy musieli wezwa� policj�, to wiesz, kogo chc�. - Wiem, Adlera. - Nie st�j tak, znajd� moj� c�rk�. Le�a�a nieruchomo na kanapie. G�osy gdzie� przep�ywa�y obok. Po upadku na pod�og� bola�a j� g�owa. Wolf przykl�kn�� przy niej. - Jak si� czujesz, kochanie? Mo�esz m�wi�? - Oczywi�cie, ale nic z tego nie rozumiem. Pr�bowa�a si� zabi�... - Tego jeszcze nie wiemy. Nie b�d� taka melodramatyczna. Spr�buj si� opanowa�. To m�g� by� wypadek. Nie wiemy. - Bzdury. Nie obiera�a kartofli... - Nie wiedzia�aby, jak to zrobi�. Tu si� z tob� zgadzam. - To bez znaczenia. - Lise, co z tob�? Poznajesz mnie? - Tak, Wolf -odburkn�a zniecierpliwiona. -Poznaj� ci�. Nic mi nie jest. Chc� wr�ci� do domu. Pojad� samochodem. - Nie s�dz�, �eby by�o to rozs�dne, kochanie. - Nie tra� energii na straszenie mnie. Znajd� moj� c�rk�. I nie przejmuj si� tym, jak wr�c� do domu. Wsta�a z kanapy. Wolf chcia� jej pom�c, ale si� odsun�a. Dw�ch ludzi kr��y�o w pobli�u. Jeden szepta� co� do bia�ego telefonu. Wolf poszed� za ni�, zastanawiaj�c si�, czy Lise si� nie za�amie. - Pada deszcz. - Spogl�da� na ni� wyczekuj�co. -Jeste� pewna, �e dobrze si� czujesz? Wiedzia�a, o co mu chodzi. Deszcz nie mia� z tym nic wsp�lnego. Odwr�ci�a si� i zdecydowanym krokiem wysz�a z mieszkania, powiewaj�c po�ami sk�rzanego p�aszcza. Je�li jej c�rka by�a martwa, je�li si� zabi�a, to ona si� na nim zem�ci. Je�li Erika nie �yje, zabije Wolfa Kollera. Korzystaj�c z tego, �e umys� tym razem jej nie zawodzi, przemy�la�a plan dzia�ania. Czas by� jej wrogiem. Nigdy nie potrafi�a przewidzie�, kiedy straci �wiadomo��. Kiedy zapomni o wszystkim. Musia�a dzia�a� szybko. Musia�a si� z kim� zobaczy�. Niemal cudem przypomnia�a sobie jeszcze o kim�, komu mog�a zaufa�. Przynajmniej tak� mia�a nadziej�. By�o co� dziwnego w Clincie Kikoyu, ale nie ka�dy to dostrzega�, a w ka�dym razie nie potrafi� tego okre�li�. By� ca�kiem mi�ym facetem. Nigdy nie powi�zano go z �adn� afer� czy skandalem, a jednak zawsze sprawia� wra�enie, �e ukrywa jak�� tajemnic�. Mieszka�cy Dallas nie mieli sk�onno�ci do zadawania zbyt wielu pyta�, zw�aszcza ludziom tak bogatym jak Kilroy. Jego zmar�a �ona nale�a�a do sta�ych klient�w Neimana Marcusa. Cz�sto ich widywano w Turtle Creek na meczach futbolu ameryka�skiego. Clint Kilroy nale�a� po prostu do licznej grupy os�b z niejasn� przesz�o�ci�, co nie dziwi�o nikogo w Teksasie. Clintowi odpowiada�a taka opinia. Ludzie zawsze czuli wobec niego respekt. Do diab�a, przecie� to normalne. Najwi�kszy b��d na �wiecie to zbyt wiele zaufania wobec innych. Mogli go pope�nia� wszyscy, ale nie Clint Kilroy. Sko�czy� siedemdziesi�t trzy lata. Czy co� ko�o tego, nigdy nie by� pewien swojego wieku. Chudy i �ylasty. Ciemna, twarda sk�ra przypomina�a o latach sp�dzonych na s�o�cu na polach naftowych i placach budowy. Jasnoniebies- kie oczy, bia�e w�osy z przedzia�kiem z lewej strony. Wymy�li� sobie szcze- g�lny spos�b ubierania si�. Garnitury z zachodniego wybrze�a, naszywane kieszenie, sk�rzane aplikacje, buty w dziwacznym kolorze, zrobione na miar� przez meksyka�skiego szewca w Waco. To idiotyczne przebranie pomog�o mu na pocz�tku wej�� w rol�, a potem sta�o si� niemal jego drug� sk�r�. Trudno by�o okre�li� jego pochodzenie na podstawie akcentu - co� z zachodniego Teksasu, jednak nie do ko�ca, i to w�a�nie wprowadza�o w b��d. Nikt nigdy nie odgad� prawdy i mieli cholerne szcz�cie, �e im si� nie uda�o, gdy� inaczej musia�by u�y� broni. Sam Kilroy uwa�a�, �e jego akcent to efekt mieszkania na ca�ym �wiecie w takich dziwacznych miejs- cach jak Bhutan i Belize, czy w tak absolutnym zadupiu jak Kaduna, gdy by� male�kim trybikiem w cholernie wielkiej maszynerii zwanej kontrwy- wiadem. Na pewno �y� pe�ni� �ycia. Cz�sto bawi� ludzi opowie�ciami o sobie. Mia� tyle milion�w, �e znudzi�o go ich liczenie. Pewnego s�onecznego dnia po zako�czeniu wojny zjawi� si� w Dallas. Bez rodziny, bez znajomo�ci, za to bardzo pewny siebie i z mn�stwem pieni�dzy. Nigdy nie zdradzi� ich pochodzenia, ale powszechnie uwa�ano, �e by�y to brudne pieni�dze. Jedni twierdzili, �e nale�a�y do Hitlera, inni, i� Kilroy zdoby� je szanta�em. Inni twierdzili, �e pewnie t� fors� zwyczajnie ukrad�. Clint mruga� jasnoniebieskimi oczami i m�wi�, �eby nie wierzy� w takie bzdury. Kiedy Ned Cheddar znowu wci�gn�� go w to g�wno, Kikoy moczy� si� w swoim basenie, popijaj�c w�dk� z tonikiem i bawi�c si� z sze�cioletni� wnuczk� w dwucz�ciowym kostiumie w groszki, kt�ra chichota�a i oprys- kiwa�a go wod�. Jak na t� por� roku by�o niezwykle ciep�o. Jeden z ostatnich dni na k�piele w basenie. Zjad� gar�� prozacu, wellbutrinu, valium, kt�re popi� alka-seltzerem, wi�c na nic nie narzeka�. Mo�e troch� zbytnio pika�o mu serce, ale to rzecz normalna, gdy sko�czy�o si� siedemdziesi�t trzy lata i mia�o si� w sobie kilka kawa�k�w pocisku kalibru czterdzie�ci pi��. Na nic nie narzeka�, dop�ki nie podni�s� s�uchawki telefonu stoj�cego obok r�owego materaca. Gdy us�ysza� znajomy nosowy g�os, zrozumia�, �e musi znowu uruchomi� cholern� maszyneri�. - Cheese - powiedzia�, wzdychaj�c z rezygnacj�. - Doniesiono mi, �e "Boys" dojd� do sze�ciu, ale sk�d mog�em wiedzie�, �e "Skins" wyci�gn� tego cholernego kopacza z odwyku, co? Czy to moja wina? Cho� raz przyznaj, �e nie mo�na mie� do mnie pretensji. Czy musimy znowu grzeba� si� w tym g�wnie? - Nie dzwoni�, by dyskutowa� o pi�ce, i nie chodzi mi o towarzyskie pogaw�dki. Czy s�owo "Spartakus" co� ci m�wi? Kilroy si� zamy�li�. By� to egzamin, tak jak dawno temu, gdy ca�y czas musia� cholernie uwa�a�, bo zadawali mu niewinne pytanka, aby sprawdzi�, czy si� czym� nie zdradzi�. Gdzie kryje si� haczyk? �ykn�� w�dki z tonikiem. Podp�yn�a ma�a Jennifer i waln�a go ��tym dinozaurem w podbrzusze. Jeszcze przed chwil� by� to taki przyjemny dzie�. - Kirk Douglas - odezwa� si� w ko�cu. - Jean Simmons. Olivier gra lubie�nego cezara lub kogo� w tym rodzaju. Howard Fast napisa� scenariusz. 28 29 Udr�czeni niewolnicy buntuj� si� przeciw swoim rzymskim panom. Prawicowcy twierdzili, �e to film popieraj�cy komunizm. Fast znalaz� si� na czarnej li�cie. Zaprzecz�, �e o tym m�wi�em, je�li mnie o to oskar�ysz. - To by� Spartacus przez "c" i pomin��e� nazwisko re�ysera... - Kubrick. - A ja m�wi� o "Spartakusie" przez "k". - O co ci, u diab�a, chodzi? My�lisz, �e jestem telegap�? - Telepat�, Clint. Kikoy westchn��. - Cheese, to by� �art. - Zatem co wiesz o "Spartakusie" przez "k"? - Nic nie wiem. Je�li to wszystko... Moje cholerne serce troch� pika, co mo�e doprowadzi� do r�nych niemi�ych rzeczy. Wnuczka usi�uje waln�� mnie ca�kiem sporym dinozaurem. Zostaw wi�c swego uni�onego s�ug� w spokoju. - Prawdopodobnie za chwil� og�osz� czerwony alarm, Clint. - Cholera! Jak to by�o... ju� wiem: "orze� wyl�dowa�". - Nie �artuj. Mo�esz wylecie� dzi� po po�udniu z Dallas samolotem American Airlines. Zjesz sobie na pok�adzie dobr� kolacyjk�. B�dziesz na lotnisku Logan akurat na czas, aby zd��y� zdrzemn�� si� w Harvard Club. - Jeste� w Bostonie? - Ale� nie. Jestem w Georgetown. To ty lecisz do Bostonu. Chcia�bym, �eby� tam sprawdzi� pewnego faceta. - Zacz�� wydawa� Kikoyowi polecenia, a kiedy sko�czy�, Clint Kilroy rzuci� s�uchawk� z takim impetem, �e telefon spad� do wody i odp�yn�� podskakuj�c na falach. - Och, pieprz� to, pieprz�, pieprz�! - Dziadku, znowu jeste� z�y? Mamus