1102
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 1102 |
Rozszerzenie: |
1102 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 1102 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 1102 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
1102 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Dick Francis
Pewniak
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1992
Prze�o�y�a Ewa �ycie�ska
T�oczono pismem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Przedruk z wydawnictwa
"Iskry",
Warszawa 1990
Pisa� J. Podstawka
Korekty dokonali:
St. Makowski
i K. Kruk
Dick Francis (1920),
Walijczyk, jest jednym z
najpopularniejszych w Wielkiej
Brytanii pisarzy sensacyjnych.
Po kilkuletniej s�u�bie w R$a$f_ie
zadebiutowa� na wy�cigach jako
je�dziec amator, po czym zosta�
zawodowym d�okejem. Mia� tytu�
mistrza d�okej�w. Po kilku
latach zosta� sprawozdawc�
wy�cigowym dla "Sunday Express"
i zacz�� pisa�. Pierwsza by�a
ksi��ka "Sport Kr�lowych"
(1957), po niej nast�pi�y liczne
krymina�y, zawsze zwi�zane z
wy�cigami. Za "Forfeit" otrzyma�
nagrod� E.A. Poego jako za
najlepszy krymina� 1969 roku w
Ameryce.
1
G��boko wci�gn��em nosem
zapach rozgrzanego konia i
zimnej nadrzecznej mg�y.
S�ysza�em tylko �wist i �omot
galopuj�cych kopyt i czasem
brz�k podkowy o podkow�. Za mn�
jechali rozci�gni�t� grup�
m�czy�ni ubrani jak ja w bia�e
jedwabne spodnie i jaskrawe
swetry, a przede mn�, wyra�nie
czerwono_zielony na tle mlecznej
zas�ony mg�y, jeden samotny
je�dziec osadza� konia do skoku
przez czerniej�c� na torze
brzozow� faszyn�.
Wszystko w�a�ciwie odbywa�o
si� tak, jak si� spodziewano.
Sw�j dziewi��dziesi�ty si�dmy
bieg przeszkodowy wygrywa� Bill
Davidson. Admira�, jego kasztan,
dowodzi� bez trudu, �e wci��
jest najlepszym koniem
przeszkodowym kr�lestwa, a ja,
jak tyle razy przedtem, przez
kilka minut podziwia�em ich obu
z ty�u.
Pot�ny kasztanowaty zad
przede mn� zebra� si� w sobie,
napr�y� i odbi�. Admira�
przelecia� nad przeszkod� bez
wysi�ku, jak przysta�o na
prawdziwego championa. I kiedy
skaka�em za nim, stwierdzi�em,
�e zyska� przewag� dalszych
dw�ch d�ugo�ci. Byli�my na
najdalszym kra�cu toru
wy�cigowego w Maidenhead, ponad
p� mili od celownika. Nie
mia�em cienia nadziei, �e go
dogoni�.
Lutowa mg�a g�stnia�a. Dalej
ni� od jednej przeszkody do
drugiej nic nie spos�b by�o
dojrze�, a cicha, otaczaj�ca
wszystko biel jak gdyby
izolowa�a nas, samotny sznurek
je�d�c�w, w odci�tej od �wiata
otch�ani. Jedyn� rzeczywisto�ci�
by� p�d. Celownik, t�umy,
trybuny i cz�onkowie komisji
technicznej, pozostawione w tyle
w tej mgle, niewidoczne, zn�w na
nas czeka�y, ale na tym d�ugim,
p�toramilowym zakolu wr�cz
trudno by�o uwierzy�, �e s� tam
rzeczywi�cie.
By� to jaki� nierealny,
oderwany �wiat, w kt�rym
wszystko mog�o si� zdarzy�. I
zdarzy�o si�.
Okr��yli�my pierwszy odcinek
zakola i wyprostowali przed
nast�pn� przeszkod�. Bill o
dobre dziesi�� d�ugo�ci
wyprzedza� mnie i inne konie, i
nie wysila� si�. Rzadko musia�
si� wysila�. Torowy przy
nast�pnej przeszkodzie przeszed�
od jej skraju ku �rodkowi toru
przeci�gaj�c po drodze r�k� nad
faszyn� i da� nura pod band�.
Bill si� obejrza� przez rami� i
dojrza�em b�ysk jego z�b�w,
kiedy u�miechn�� si� z
zadowoleniem widz�c mnie tak
daleko za sob�. Potem spojrza� w
stron� przeszkody i oceni�
odleg�o��.
Admira� wszed� na przeszkod�
doskonale. Poderwa� si� przed
ni�, jak gdyby latanie nie by�o
wy��czn� domen� ptak�w.
I run��.
Os�upia�y, widzia�em, jak
kasztanowate nogi bij�
powietrze, kiedy ko� wywija�
koz�a spadaj�c. Mign�a mi
jaskrawa posta� Billa lec�cego
g�ow� w d� ze szczytowego
punktu skoku i us�ysza�em �omot,
z jakim Admira� wyl�dowa� na nim
na grzbiecie.
Automatycznie da�em w prawo i
wzi��em konia na siebie przed
przeszkod�. Z g�ry, przelatuj�c
nad faszyn�, spojrza�em w d� na
Billa. Le�a� bezw�adnie na ziemi
z r�k� odrzucon� w bok. Oczy
mia� zamkni�te. Admira� upad�
ci�ko na grzbiet, na niczym nie
os�oni�ty brzuch Billa i szarpa�
si� teraz w ty� i w prz�d,
gor�czkowo staraj�c si� wsta�.
Mign�o mi co� pod nimi, co�
dziwnego, czego nie powinno tam
by�. Ale za szybko
przelatywa�em, �eby si� dobrze
przyjrze�.
Kiedy m�j ko� przyspieszy� za
przeszkod�, zemdli�o mnie,
jakbym ja sam dosta� w �o��dek.
W tym upadku by�o co� takiego,
co go niew�tpliwie kwalifikowa�o
jako morderczy.
Rzuci�em okiem za siebie.
Admira�owi uda�o si� wsta� i
pocwa�owa� luzem, a torowy
podszed� i nachyli� si� nad
Billem, kt�ry wci�� le�a� na
ziemi bez ruchu. Odwr�ci�em
g�ow�, �eby skupi� uwag� na
wy�cigu. Wyszed�em na
prowadzenie i nie powinienem go
straci�. Poboczem toru nadbieg�
i min�� mnie kto� z pierwszej
pomocy w czarnym garniturze i
bia�ym szaliku. Dotychczas sta�
przy przeszkodzie, do kt�rej si�
w�a�nie zbli�a�em, a teraz bieg�
na pomoc Billowi.
Przeprowadzi�em konia przez
nast�pne trzy przeszkody, ale
nie wk�ada�em ju� w to serca, i
kiedy przed zat�oczonymi
trybunami pojawi�em si� jako
zwyci�zca, witaj�ce mnie
westchnienie i j�k wyda�y mi si�
do�� stosownym przyj�ciem.
Min��em celownik, poklepa�em
konia po szyi i spojrza�em na
trybuny. Wi�kszo�� g��w wci��
zwr�cona by�a w stron� ostatniej
przeszkody, wypatruj�c w
nieprzeniknionej mgle Admira�a,
niew�tpliwego pewniaka, kt�ry od
dw�ch lat po raz pierwszy
przegrywa� gonitw�.
Nawet mi�a starsza pani,
kt�rej konia dosiada�em,
powita�a mnie pytaniem:
- Co si� sta�o Admira�owi?
- Upad�.
- C� za szcz�liwy traf -
powiedzia�a pani Mervin �miej�c
si� rado�nie.
Uj�a uzd�, �eby odprowadzi�
konia do rozsiod�ania. Zsun��em
si� na ziemi� i rozpi��em popr�g
niezr�cznymi od szoku palcami.
G�aska�a konia i dalej
szczebiota�a, jak to si� cieszy,
�e wygra�a, i jakie to
nieoczekiwane i jakie to
szcz�cie, �e dla odmiany
zawi�d� Admira�, cho� z drugiej
strony oczywi�cie wielka szkoda.
Kiwa�em g�ow�, u�miecha�em si�
i nie odpowiada�em, to bowiem,
co m�g�bym powiedzie�,
zabrzmia�oby brutalnie i
niegrzecznie. Niech si� nacieszy
swoj� wygran�, my�la�em.
Niecz�sto jej si� zdarza. A
Bill, ostatecznie, mo�e wyjdzie
z tego ca�o.
�ci�gn��em z konia siod�o i
zostawiaj�c promienn� pani�
Mervin przyjmuj�c� zewsz�d
gratulacje, przecisn��em si�
przez t�um do wagi. Zwa�y�em
si� i kiedy uznano moj� wag� za
prawid�ow�, wyszed�em do szatni
i po�o�y�em sw�j ekwipunek na
�awie.
Zjawi� si� Clem, s�u��cy
wy�cigowy, kt�ry opiekowa� si�
moimi rzeczami. By� niewysoki i
ju� starszy, bardzo dziarski i
schludny, mia� ogorza�� twarz i
�ci�gna na przegubach r�k jak
mocno naci�gni�te postronki.
Podni�s� siod�o i
pieszczotliwie przeci�gn��
d�oni� po sk�rze. Nabra� tego
zwyczaju przez d�ugie lata
piel�gnowania mi�kkich sk�r.
G�aska� siod�o tak, jak kto inny
g�aska�by policzek �adnej
dziewczyny, rozkoszuj�c si� jego
mi�kko�ci� i meszkiem.
- Dobra robota, psze pana -
powiedzia�, cho� nie wygl�da� na
zachwyconego.
Nie chcia�em gratulacji.
Zauwa�y�em szorstko:
- Admira� powinien by�
wygra�.
- Upad�? - zapyta� z
niepokojem Clem.
- Tak.
Po zastanowieniu nie mog�em
tego poj��.
- A majorowi Davidsonowi nic
si� nie sta�o, psze pana? -
zapyta� Clem. Us�ugiwa� r�wnie�
Billowi i wiedzia�em, �e
traktuje go jak bo�ka.
- Nie wiem - przyzna�em.
Ale twardy ��k siod�a wbi� mu
si� w brzuch pod ci�arem
wielkiego konia wal�cego si� z
szybko�ci� trzydziestu mil na
godzin�. Jak�, biedak, mia�
szans�, pomy�la�em.
Zarzuci�em ko�uszek i
poszed�em do gabinetu pierwszej
pomocy. Pod drzwiami sta�a
Scilla, �ona Billa, blada i
roztrz�siona, ze wszystkich si�
staraj�c si� opanowa� l�k. Jej
ma�a zgrabna posta� przybrana
by�a w weso�y szkar�at, a na
chmurze czarnych lok�w tkwi�a
wyzywaj�co czapka z norek. Str�j
stosowny z okazji sukcesu, nie
zmartwienia.
- Alan - powiedzia�a z ulg� na
m�j widok. - Doktor go ogl�da i
prosi�, �ebym tu zaczeka�a. Co
my�lisz? �le z nim?
B�aga�a, a ja niewiele mog�em
jej da� pociechy. Obj��em j�.
Spyta�a, czy widzia�em, jak
Bill spad�, wi�c jej
powiedzia�em, �e spad� na g�ow�
i mo�e mie� lekki wstrz�s m�zgu.
Drzwi si� otworzy�y i wyszed�
z nich wysoki, szczup�y i
zadbany m�czyzna. Lekarz.
- Czy pani Davidson? - zwr�ci�
si� do Scilli. Skin�a g�ow�. -
Obawiam si�, �e m�� pani musi
jecha� do szpitala - oznajmi�. -
Nie by�oby rozs�dne odsy�a� go
do domu bez prze�wietlenia. -
U�miechn�� si� pocieszaj�co, a
ja poczu�em, jak Scilla troch�
si� odpr�a.
- Czy mog� wej�� go zobaczy�?
- zapyta�a.
- Doktor si� zawaha�.
- Prosz� - zgodzi� si�
wreszcie ale on jest prawie
nieprzytomny. Dozna� silnego
uderzenia w g�ow�. Prosz� nie
pr�bowa� go budzi�.
Kiedy rusza�em ju� za Scill�,
doktor zatrzyma� mnie, k�ad�c mi
r�k� na ramieniu.
- Pan York?
To on przeprowadza�
regulaminowe badania po moim
wczorajszym lekkim upadku.
- Tak.
- Czy to pana bliscy znajomi?
- Tak, prawie przez ca�y czas
u nich mieszkam.
Ciasno zwar� wargi, zamy�lony.
Po czym powiedzia�:
- Jest niedobrze. Wstrz�s to
g�upstwo, ale on ma krwotok
wewn�trzny, prawdopodobnie z
p�kni�tej �ledziony. Dzwoni�em
do szpitala, �eby go przyj�to
jako pilny przypadek, kiedy
tylko zdo�amy go tam dowie��.
Jeszcze gdy m�wi�, podjecha�a
do nas ty�em jedna z wy�cigowych
karetek pogotowia. Piel�gniarze
wyskoczyli, otworzyli tylne
drzwi, wyci�gn�li wielkie nosze
i wnie�li je do gabinetu
pierwszej pomocy. Lekarz wszed�
za nimi. Wkr�tce wszyscy zn�w
si� pojawili z Billem na
noszach. Scilla sz�a za nimi z
wyra�nym, g��bokim i w pe�ni
uzasadnionym wyrazem l�ku na
twarzy.
Zwarta, opalona i pogodna
twarz Billa, teraz sinobia�a i
pokryta drobnymi kropelkami
potu, przetacza�a si� bezw�adnie
na boki. Otwartymi ustami s�abo
chwyta� powietrze, a r�ce
niespokojnie poci�ga�y za koc.
Wci�� mia� na sobie wy�cigowe
barwy w zielono_czerwon� krat�,
co wygl�da�o najbardziej
z�owieszczo.
- Jad� z nim karetk� -
zwr�ci�a si� do mnie Scilla. -
Mo�esz przyjecha�?
- Bior� jeszcze udzia� w
ostatnim biegu - powiedzia�em. -
Zaraz potem przyjad� do
szpitala. Nie martw si�,
wszystko b�dzie dobrze.
Ale nie wierzy�em w to, tak
samo jak ona.
Kiedy odjechali, min��em
budynek z wag� i przez parking
wyszed�em nad rzek�. Wezbrana
�wie�o stopnia�ym �niegiem
Tamiza p�yn�a szybko, p�owa jak
piasek, nios�c na sobie bia�e
szumowiny. Wody wytacza�y si� z
mg�y jakie� sto jard�w na prawo
ode mnie, kot�owa�y si� wok�
zakr�tu, przy kt�rym sta�em, i
znowu znika�y we mgle. By�y
wzburzone i zm�cone, a droga
przed nimi ukryta we mgle.
Zupe�nie jak przede mn�.
W domu, w Bulawayo, gdzie
chodzi�em do szko�y, nauczyciel
matematyki po�wi�ci� wiele
godzin (za wiele, jak s�dzi�em w
m�odo�ci), �eby nauczy� nas
wyci�ga� w�a�ciwe wnioski z paru
znanych fakt�w. Dedukcja nie
tylko nale�a�a do wyk�adanego
przez niego przedmiotu, ale by�a
tak�e jego hobby i czasami
udawa�o si� nam go podpu�ci�,
�eby zamiast problem�w geometrii
czy algebry wyk�ada� nam metody
Sherlocka Holmesa. Jedn� po
drugiej wypuszcza� ca�e klasy
ch�opc�w zdolnych bystrym okiem
dostrzec zdarte noski w bucikach
pos�ugaczek i ksi�y albo
odciski na czubkach palc�w
harfist�w. I poziom matematyki w
szkole by� wyj�tkowo wysoki.
Dzi�, oddalony o tysi�ce mil i
siedem lat od rozpra�onej
s�o�cem szkolnej klasy, stoj�c w
angielskiej mgle i w�ciekle
marzn�c, przypomnia�em sobie
mojego nauczyciela, zebra�em
fakty i przyjrza�em si� im.
Znane fakty... Admira�,
znakomity ko� przeszkodowy,
nagle w po�owie skoku upad� bez
�adnej widocznej przyczyny.
Kiedy Bill i ja nadje�d�ali�my,
przez tor za przeszkod�
przeszed� torowy, ale w tym nie
by�o nic niezwyk�ego. A kiedy
bra�em p�ot i spojrza�em na
Billa, gdzie� na skraju pola
widzenia dojrza�em nik�y,
wilgotny szary i metaliczny
b�ysk. Zastanowi�em si� nad tymi
faktami przez d�u�sz� chwil�.
Wniosek nasuwa� si� oczywisty,
ale nie do przyj�cia. Trzeba
sprawdzi�, czy to w�a�ciwy
wniosek.
Wr�ci�em po rzeczy i �eby
zwa�y� si� przed ostatni�
gonitw�, ale kiedy wk�ada�em do
woreczk�w obci��enie, �eby
dor�wna� wadze ustalonej przez
handikapera, w��czono g�o�niki i
og�oszono, �e wskutek
g�stniej�cej mg�y ostatni bieg
zostaje odwo�any.
W szatni zrobi� si� ruch,
herbata i placek owocowy
znikn�y w przyspieszonym
tempie. Od �niadania min�o ju�
wiele czasu, tote� przebieraj�c
si� wepchn��em do ust par�
kanapek z wo�owin�. Za�atwi�em z
Clemem przes�anie mojego
ekwipunku do Plumpton, gdzie
startowa�em za cztery dni, i
wybra�em si� na niemi�y spacer.
Chcia�em si� bli�ej przyjrze�
miejscu, w kt�rym upad� Bill.
Pieszo od trybun do ko�ca toru
wy�cigowego Maidenhead by�o
daleko, tote� zanim tam
dotar�em, buty, skarpety i
nogawki od spodni mia�em
zupe�nie przemoczone od mokrej
trawy. By�o bardzo zimno, bardzo
mgli�cie. Doko�a nikogo.
Doszed�em do przeszkody,
niewinnej, �agodnej, �atwej do
przesadzenia faszyny -
ustawionych na sztorc ga��zi
czarnej wierzby. Jej g��boko�� u
podstawy wynosi�a trzy stopy, u
szczytu zmniejsza�a si� o
po�ow�, wysoko�� si�ga�a
czterech st�p i sze�ciu cali,
szeroko�� oko�o czterech jard�w.
Zwyczajna i �atwa.
Starannie zbada�em teren
wzd�u� faszyny po stronie
zeskoku. Wszystko jak zwykle.
Okr��y�em j� i przeszed�em na
drug� stron�. Nic. Zajrza�em w
skrzyd�o naprowadzaj�ce konia na
przeszkod�, od wewn�trznej
strony toru, tam gdzie le�a�
Bill. Te� nic.
Dopiero pod skrzyd�em od
zewn�trznej strony toru
znalaz�em to, czego szuka�em.
Le�a�o w wysokiej trawie, na
wp� schowane, zroszone kroplami
mg�y, zwini�te i zab�jcze.
Drut.
By�o go sporo, srebrnoszary
zw�j o �rednicy mniej wi�cej
stopy le�a� przyci�ni�ty
kawa�kiem drewna. Jeden jego
koniec prowadzi� do g��wnego
s�upka w skrzydle, gdzie by�
uwi�zany na wysoko�ci dw�ch st�p
ponad poziomem brzozowej
faszyny. Uwi�zany, jak
stwierdzi�em, szczeg�lnie mocno,
rzeczywi�cie bardzo mocno. Nie
mog�em go odwi�za� palcami.
Wr�ci�em do wewn�trznego
skrzyd�a i przyjrza�em si�
s�upkowi z tej strony. Dwie
stopy nad faszyn� w drewnie
znajdowa� si� rowek. Ten s�upek
by� kiedy� pomalowany na bia�o i
�lad rysowa� si� wyra�nie.
Dla mnie by�o jasne, �e tylko
jedna osoba mog�a przeci�gn��
ten drut. Torowy. Ten, kt�rego
sam widzia�em, jak przechodzi� z
jednej strony toru na drug�.
Ten, pomy�la�em z gorycz�,
kt�rego zostawi�em, �eby
udzieli� pomocy Billowi.
W gonitwie na trzy mile w
Maidenhead okr��a�o si� tor dwa
razy. W pierwszym okr��eniu nie
by�o �adnego k�opotu z t�
przeszkod�. Bezpiecznie
przeskoczy�o j� dziewi�� koni,
Admira� jako trzeci, w
kontrolowanym czasie, a ja obok
niego. Zd��y�em rzuci� Billowi
uwag�, jak ma�o jestem
zachwycony angielskim klimatem.
W drugim okr��eniu Admira�
prowadzi� o kilka d�ugo�ci.
Torowy, skoro tylko zobaczy�, �e
Bill wzi�� poprzedni�
przeszkod�, musia� przej�� przez
tor z lu�nym ko�cem drutu i
okr�ci� go o s�upek z drugiej
strony, napinaj�c w powietrzu,
prawie niewidoczny, dwie stopy
nad faszyn�. Na tej wysoko�ci
Admira� musia� zaczepi� piersi�.
Ta bezwzgl�dno�� wzbudzi�a we
mnie powolny, g��boki gniew,
kt�ry, cho� wtedy tego nie
wiedzia�em, mia� mi towarzyszy�
jako bodziec do dzia�ania przez
wiele jeszcze tygodni.
Nie mog�em mie� pewno�ci, czy
ko� zerwa� drut, kiedy o niego
uderzy�, czy �ci�gn�� go z
palika. Nie znajduj�c jednak
lu�nych kawa�k�w i widz�c, �e
zw�j le��cy przy zewn�trznym
skrzydle nie jest porwany,
uzna�em za prawdopodobne, �e
upadaj�cy ko� zerwa� s�abiej
uwi�zany koniec drutu. �aden z
biegn�cych za mn� siedmiu koni
si� nie potkn��. Podobnie jak ja
wszyscy musieli przeskoczy� nad
resztkami pu�apki. By� to
rozmy�lny zamach na okre�lonego
konia i je�d�ca, chyba �e torowy
by�by szale�cem, czego w �aden
spos�b nie mo�na by�o wykluczy�.
W tym stadium gonitwy Bill na
Admirale wychodzi� zwykle na
prowadzenie, cz�sto zyskuj�c
przewag� dwudziestu d�ugo�ci, a
jego czerwono_zielone barwy
nawet w mglisty dzie� by�y
dobrze widoczne.
W tym momencie, bardzo
wzburzony, ruszy�em z powrotem.
�ciemnia�o si� ju�. Zabawi�em
przy przeszkodzie d�u�ej, ni�
przypuszcza�em, i kiedy wreszcie
znalaz�em si� przy wadze,
zamierzaj�c powiedzie� o drucie
dyrektorowi toru, przekona�em
si�, �e wszyscy poza str�em j�
wyszli.
Str�, niemi�y staruch
bezustannie wysysaj�cy co�
spomi�dzy z�b�w, o�wiadczy�, �e
nie wie, gdzie mo�na by znale��
dyrektora. Doda�, �e dyrektor
pi�� minut temu odjecha� w
stron� miasta. Nie wiedzia�,
dok�d si� uda� ani kiedy wr�ci.
Nast�pnie, narzekaj�c, �e musi
dogl�da� pi�ciu osobnych piec�w
poza centralnym bojlerem i �e ta
mg�a szkodzi mu na oskrzela,
str� pocz�apa� pilnie w stron�
ciemno majacz�cej bry�y trybuny
g��wnej.
Patrzy�em, jak odchodzi,
niezdecydowany. Wiedzia�em, �e
powinienem komu� z w�adz
powiedzie� o tym drucie. Ale
komu? Cz�onkowie komisji
technicznej, kt�rzy towarzyszyli
gonitwom, wszyscy byli ju� w
drodze do domu i wlekli si�
mozolnie przez t� mg��,
nieosi�galni. Dyrektor wyjecha�.
Drzwi od jego biura, jak si�
przekona�em, by�y zamkni�te.
Du�o bym potrzebowa� czasu, �eby
kogo� odnale��, przekona� do
powrotu na tor i sk�oni�, aby
podjecha� w g��b toru w
ciemno�ciach i po tym wyboistym
terenie. A potem czeka�yby mnie
dyskusje, powtarzanie i
o�wiadczenia. Min�oby wiele
godzin, zanim m�g�bym si� urwa�.
Tymczasem w szpitalu w
Maidenhead Bill walczy� ze
�mierci�, a ja bardzo chcia�em
wiedzie�, czy mu si� uda. Scill�
czeka�y godziny rozdzieraj�cego
niepokoju i obieca�em, �e b�d� z
ni� tak pr�dko, jak tylko
zdo�am. Ju� za d�ugo
zmitr�
y�em. Drut, os�oni�ty
mg�� i mocno przyczepiony do
palika, poczeka do jutra,
pomy�la�em. A Bill mo�e nie
doczeka�.
Na parkingu sta� samotnie
jaguar Billa. Wsiad�em,
w��czy�em �wiat�a i ruszy�em. Z
bramy skr�ci�em w lewo,
ostro�nie przejecha�em drog�
dwie mile, znowu skr�ci�em w
lewo, za rzek�, i kr�tymi,
jednokierunkowymi ulicami
Maidenheadu dotar�em wreszcie
do szpitala.
W jasno o�wietlonym ruchliwym
hallu nie by�o �ladu Scilli.
Zapyta�em portiera.
- Pani Davidson? M�� d�okej?
Zgadza si�, jest w �rodku, w
poczekalni. Czwarte drzwi na
lewo.
Odnalaz�em j�. Czarne oczy
Scilli wydawa�y si� olbrzymie,
podkre�lone szarymi cieniami.
Jej smutna i napi�ta twarz by�a
poza tym zupe�nie bezbarwna.
Zdj�a te� swoj� frywoln�
czapk�.
- Jak Bill? - zapyta�em.
- Nie wiem. Tylko mi
powtarzaj�, �ebym si� nie
martwi�a.
By�a bardzo bliska �ez.
Usiad�em obok i uj��em j� za
r�k�.
- Dodajesz mi otuchy, Alan -
powiedzia�a.
Nied�ugo drzwi si� otworzy�y i
wyszed� jasnow�osy m�ody lekarz
z dyndaj�cym na piersi
stetoskopem.
- My�l�, pani Davidson... -
zacz�� i urwa�. - My�l�, �e
powinna pani wej�� i posiedzie�
z m�em.
- Jak on si� czuje?
- Nie... niezbyt dobrze.
Robimy wszystko, co mo�emy. -
Zwracaj�c si� do mnie, zapyta�:
- Pan jest krewnym?
- Przyjacielem. Odwioz� pani�
Davidson do domu.
- Tak. Zaczeka pan, czy wr�ci
po ni�? P�niej wieczorem...
Ten ostro�ny g�os, te
neutralne s�owa co�
przekazywa�y. Popatrzy�em mu
uwa�niej w twarz i ju�
wiedzia�em, �e Bill umiera.
- Zaczekam.
- Dobrze.
Czeka�em cztery godziny,
zapoznaj�c si� dok�adnie ze
wszystkimi szczeg�ami wzoru na
zas�onach i p�kni�ciami w
brunatnym linoleum. Ale g��wnie
my�la�em o tym drucie.
Na koniec zjawi�a si� powa�na,
m�oda i �adna piel�gniarka.
- Tak mi przykro... Major
Davidson nie �yje.
Mo�e zechc� uda� si� za ni�,
powiedzia�a, pani Davidson
chcia�aby, �ebym wszed� go
zobaczy�. Przeprowadzi�a mnie
przez d�ugie korytarze i
wpu�ci�a do bia�ego, niezbyt
du�ego pokoju, w kt�rym przy
w�skim ��ku siedzia�a Scilla.
Spojrza�a na mnie. Nie mog�a
m�wi�.
Le�a� tam Bill, szary i
nieruchomy, martwy. Najlepszy
przyjaciel, jakiego mo�na sobie
wymarzy�.
2
Nazajutrz wcze�nie rano
odwioz�em Scill� do domu, do
Cotswolds, wyczerpan� ca�onocnym
czuwaniem przy Billu, na kt�re
nalega�a, i bardzo teraz
oszo�omion� �rodkami
uspokajaj�cymi. Dzieci wysz�y
jej naprzeciw na pr�g domu, trzy
buzie mia�y wyraz uroczysty i
szeroko otwarte oczy. Za nimi
sta�a Joan, ich energiczna i
odpowiedzialna opiekunka, kt�r�
wczoraj wieczorem zawiadomi�em
telefonicznie o wypadku.
Scilla usiad�a na schodku i
rozp�aka�a si�. Dzieci
przykl�k�y obok, obj�y j� i
robi�y, co mog�y, aby j�
pocieszy� w b�lu, kt�ry ledwie
niejasno rozumia�y.
Scilla zaraz posz�a na g�r�
po�o�y� si�. Zaci�gn��em
zas�ony, otuli�em j� i
uca�owa�em w policzek. By�a
wyczerpana i bardzo senna,
mia�em wi�c nadziej�, �e wiele
up�ynie godzin, zanim si�
obudzi.
Poszed�em do swojego pokoju i
przebra�emk si�. Na dole
zasta�em Joan, kt�ra na
kuchennym stole przygotowywa�a
dla mnie kaw�, jajka na bekonie
i gor�ce bu�eczki. Da�em
dzieciom kupione dla nich
wczoraj rano tabliczki czekolady
(jak�e dawno si� to wyda�o!) i
zasiad�y ze mn�, chrupi�c
czekolad�, podczas gdy ja jad�em
�niadanie. Joan nala�a sobie
kawy.
- Alan - zacz�� William. Mia�
pi�� lat, by� najm�odszy i
zawsze czeka� z tym, co mia� do
powiedzenia, a� mu si�
odpowiedzia�o "tak", na znak, �e
si� go s�ucha.
- Tak? - powiedzia�em.
- Co si� sta�o tatusiowi?
Wi�c opowiedzia�em im o
wszystkim z wyj�tkiem drutu.
Przez chwil� siedzieli
wyj�tkowo cicho. Potem Henry,
ledwie o�miolatek, zapyta�
spokojnie:
- Zakopi� go czy spal�?
Zanim zdoby�em si� na
odpowied�, on i jego starsza
siostra Polly wdali si� w gor�c�
i zdumiewaj�co fachow� dyskusj�
na temat dobrych i z�ych stron
zar�wno pogrzebu, jak i
kremacji. Prze�y�em wstrz�s, ale
z drugiej strony poczu�em ulg�,
a Joan, przechwytuj�c moje
spojrzenie, z trudem
powstrzyma�a si� od �miechu.
Niewinna bezceremonialno�� tej
rozmowy pozwoli�a mi wraca� do
Maidenhead w pogodniejszym
nastroju. Wstawi�em du�y
samoch�d Billa do gara�u i
wybra�em si� swoim w�asnym,
ma�ym granatowym lotusem. Mg�a
znikn�a bez �ladu, ale jecha�em
powoli (jak na mnie),
zastanawiaj�c si� nad
najw�a�ciwszym sposobem
post�powania.
Najpierw zadzwoni�em do
szpitala. Zabra�em ubranie
Billa, podpisa�em formularze,
ustali�em terminy. Na drugi
dzie� mia�a si� odby� rutynowa
sekcja zw�ok.
By�a niedziela. Pojecha�em na
tereny wy�cig�w, ale brama by�a
zamkni�ta. Biuro dyrektora toru
w mie�cie te� zamkni�te i puste.
Zadzwoni�em do niego do domu,
ale nikt nie odpowiada�. Po
chwili wahania zadzwoni�em do
cz�onka rady nadzorczej National
Hunt Committee, czyli wprost do
najwy�szej w�adzy. S�u��cy lorda
Creswella Stampego obieca�, �e
sprawdzi, czy mo�na z nim
rozmawia�. Powiedzia�em, �e to
bardzo wa�ne. Niebawem mia�em go
na linii.
- Doprawdy, mam nadziej�, �e
to, co pan ma do powiedzenia,
jest bardzo wa�ne, panie York.
Siedz� w�a�nie przy lunchu z
go��mi.
- Czy s�ysza� pan, �e major
Davidson zmar� wczoraj
wieczorem?
- Tak. Bardzo mi przykro z
tego powodu, bardzo... - czeka�.
Wzi��em g��boki oddech.
- Jego upadek nie by�
przypadkowy - powiedzia�em.
- Co pan chce przez to
powiedzie�?
- Ko� majora Davidsona potkn��
si� o drut.
Opowiedzia�em mu o swoich
poszukiwaniach przy przeszkodzie
i o tym, co tam znalaz�em.
- Czy m�wi� pan o tym panu
Dace'emu?
Pan Dace by� dyrektorem toru.
Wyja�ni�em, �e nie uda�o mi
si� go z�apa�.
- Aha, wi�c dzwoni pan do
mnie. - Urwa�. - C�, panie
York, je�eli pan ma racj�, to
sprawa zbyt powa�na jak na samo
National Hunt Committee. S�dz�,
�e winien pan bez zw�oki
powiadomi� policj� w
Maidenhead. Prosz� mi da� zna�
dzi� wieczorem, niezawodnie, co
si� dzieje. B�d� si� stara�
skontaktowa� z panem Dace'em.
Od�o�y�em s�uchawk�. Pozby�em
si� odpowiedzialno�ci,
pomy�la�em. Mog�em sobie
wyobrazi�, jak befsztyk krzepnie
na talerzu, a lord Creswell
puszcza w ruch telefony.
Posterunek policji na
wyludnionej w niedziel� ulicy
by� ciemny, przykurzony i
niego�cinny. Wszed�em. Za
barierk� sta�y trzy biurka, a
przy jednym siedzia� m�ody
konstabl i czyta� gazet� z
gatunku tych bulwarowych. Ani na
chwil� nie zaniedbuje zbrodni,
przysz�o mi na my�l.
- Czym mog� panu s�u�y�? -
zapyta� wstaj�c.
- Czy nie ma tu wi�cej nikogo?
To znaczy, kogo� starszego?
Idzie o... o �mier�.
- Chwileczk�, prosz� pana. -
Wyszed� drzwiami w g��bi, wr�ci�
i rzek�: - Prosz� t�dy.
Odsun�� si�, wpu�ci� mnie do
ma�ego gabinetu i zamkn�� za mn�
drzwi.
M�czyzna, kt�ry wsta�, by�
niski jak na policjanta, kr�py,
ciemnow�osy i mia� mniej wi�cej
pod czterdziestk�. Wygl�da�
bardziej na zapa�nika ni�
m�zgowca, ale p�niej
przekona�em si�, �e jest r�wnie
sprawny umys�owo jak fizycznie.
Biurko mia� zarzucone papierami
i ci�kimi ksi�gami prawniczymi.
Gazowy kominek dawa� przyjemny
ciep�y zaduch. Na biurku sta�a
przepe�niona popielniczka. On
te� sp�dza� niedzielne
popo�udnie na studiowaniu
zbrodni.
- Dobry wiecz�r. Jestem
inspektor Lodge - oznajmi�.
Wskaza� mi krzes�o przed
biurkiem, �ebym usiad�. Sam te�
usiad� i zacz�� uk�ada� papiery
na r�wne kupki. - Przychodzi pan
w sprawie �mierci?
Moje w�asne s�owa, powt�rzone,
zabrzmia�y g�upio, ale jego ton
by� rzeczowy.
- Idzie o majora Davidsona...
- zacz��em.
- Ach, tak, mieli�my raport.
Zmar� wczoraj w nocy w szpitalu
po upadku na wy�cigach.
Zaczeka� grzecznie, �ebym
m�wi� dalej.
- Ten upadek by� zaaran�owany -
wypali�em bez ogr�dek.
Inspektor Lodge popatrzy� na
mnie spokojnie, po czym wyj�� z
szuflady arkusz papieru,
odkr�ci� wieczne pi�ro i
zapisa�, jak zobaczy�em, dat� i
czas. Metodyczny facet.
- My�l�, �e lepiej zacznijmy od
pocz�tku - powiedzia�. - Pana
nazwisko?
- Alan York.
- Wiek?
- Dwadzie�cia cztery lata.
- Adres?
Poda�em adres Davidson�w,
wyja�niaj�c, do kogo nale�y i �e
do�� d�ugo tam mieszkam.
- A gdzie pan mieszka na
sta�e?
- W po�udniowej Rodezji -
odpowiedzia�em. - Na farmie
hodowlanej w pobli�u osiedla
zwanego Induna, jakie�
pi�tna�cie mil od Bulawayo.
- Zaw�d?
- Reprezentuj� ojca w jego
londy�skim biurze.
- Firma pa�skiego ojca?
- Towarzystwo Handlowe Bailey
York.
- Czym panowie handlujecie?
- Miedzi�, o�owiem, byd�em.
Wszystkim. Jeste�my g��wnie
firm� transportow�.
Zapisa� to wszystko szybkim,
wyra�nym pismem.
- No wi�c - od�o�y� pi�ro - o
co chodzi?
- Nie wiem, o co tu chodzi -
odpowiedzia�em - ale o to co si�
sta�o.
Opowiedzia�em mu o wszystkim.
S�ucha� nie przerywaj�c,
wreszcie zapyta�:
- Co w og�le nasun�o panu
podejrzenie, �e nie by� to
zwyk�y upadek?
- Admira� to najpewniejszy ko�
przeszkodowy. Jest zr�czny jak
kot. Nie robi b��d�w.
Ale z jego grzecznie
zdziwionej miny wida� by�o, �e
niewiele, je�eli w og�le
cokolwiek, wie o wy�cigach z
przeszkodami i uwa�a, �e ka�dy
ko� mo�e upa��.
Spr�bowa�em jeszcze raz.
- Admira� jest znakomity na
przeszkodach. Nigdy by w ten
spos�b nie upad�, wchodz�c na
�atw� przeszkod� we w�a�ciwym
czasie, nie pop�dzany. Wzi�� j�
wspaniale. Widzia�em. To nie by�
zwyczajny upadek. Tak wygl�da�o,
jakby si� czym� pos�u�ono, �eby
go zwali�. Pomy�la�em o drucie,
wr�ci�em sprawdzi�, i tak by�o.
To wszystko.
- Hm. Zanosi�o si� na to, �e
wygra? - zapyta� Lodge.
- To by�o pewne.
- I kto wygra�?
- Ja.
Lodge przerwa� i przygryz�
koniec pi�ra.
- W jaki spos�b anga�uje si�
torowych? - zapyta�.
- W�a�ciwie nie wiem. To
przypadkowi ludzie, przyjmuje
si� ich, jak s�dz�, na okre�lone
wy�cigi.
- Dlaczego jaki� torowy mia�by
co� knu� przeciw majorowi
Davidsonowi? - Powiedzia� to
niewinnie, a ja spojrza�em na
niego z gniewem.
- S�dzi pan, �e wszystko to
wymy�li�em?
- Nie. - Westchn��. - Chyba
nie. Mo�e powinienem zapyta�,
czy trudno by�oby komu�, kto
mia� z�e zamiary wobec majora
Davidsona, zaanga�owa� si� na
torowego?
- Nietrudno.
- B�dziemy to musieli
sprawdzi�. - Zastanowi� si�. -
To ryzykowny spos�b morderstwa.
- Ktokolwiek to zaplanowa�,
nie m�g� zak�ada�, �e go zabije
- stwierdzi�em kategorycznie.
- Dlaczego nie?
- Bo by�o ma�o prawdopodobne,
�e zginie. Raczej chodzi�o po
prostu o to, �eby nie wygra�.
- Dlaczego taki upadek mia�by
si� nie zako�czy� �mierci�? -
zapyta� Lodge. - Mnie si� to
wydaje szalenie niebezpieczne.
Wyja�ni�em:
- Chyba to by�o tak pomy�lane,
�eby zaszkodzi� Billowi. Kiedy
ko� idzie szybko i z p�du uderza
w przeszkod�, a cz�owiek si�
tego nie spodziewa, to zwykle
wyrzuca go z siod�a. Wylatuje w
powietrze i wali si� na ziemi�
tu� przed spadaj�cym koniem.
Mo�na si� nie�le pogruchota�,
ale rzadko si� ginie. Ale Billa
nie wyrzuci�o do przodu. Mo�e
noga mu utkwi�a w strzemieniu,
cho� nie bardzo na to wygl�da.
Mo�e zaczepi� nog� o drut i
szarpn�o go do ty�u. Tak czy
owak spad� w d� jak kamie�, a
ko� run�� prosto na niego. I
nawet w tym przypadku to tylko
pech, �e ��k trafi� go w
�o��dek. Nie mo�na by nawet
marzy� o zaplanowaniu morderstwa
w ten spos�b.
- Rozumiem. Zdaje si�, �e
sporo pan o tym my�la�.
- Tak.
Przez skojarzenie przypomnia�
mi si� wz�r zas�on w szpitalnej
poczekalni i brudne linoleum.
- Czy nie przychodzi panu do
g�owy nikt, kto m�g�by �le
�yczy� majorowi Davidsonowi? -
zapyta� Lodge.
- Nie. By� bardzo lubiany.
Lodge wsta� i przeci�gn�� si�.
- Jed�my i rzu�my okiem na ten
pa�ski drut - powiedzia�.
Wytkn�� g�ow� z gabinetu. -
Wright, sprawd�, czy jest
Hawkins, i powiedz mu, �e
potrzebny mi w�z, je�eli jest
jaki� pod r�k�.
W�z by�. Prowadzi� Hawkins
(jak przypuszczam). Siedzia�em z
ty�u za Lodge'em. G��wna brama
na tereny wy�cigowe nadal by�a
zamkni�ta, ale jak si�
przekona�em, na wszystko jest
spos�b. Policyjny klucz otworzy�
inn�, nie rzucaj�c� si� w oczy
bram� w drewnianym p�ocie.
- Na wypadek po�aru - wyja�ni�
Lodge, widz�c, �e zerkam z boku.
W budynkach wy�cigowych nie
by�o nikogo. Dyrektor wyszed�.
Hawkins wprowadzi� w�z na �rodek
toru i podjecha� do najdalszej
przeszkody. Na nier�wnym gruncie
nie�le nas rzuca�o. W�z
zatrzyma� si� tu� przy
wewn�trznym skrzydle faszyny i
wysiad�em razem z Lodge'em.
Poprowadzi�em go za faszyn�,
do zewn�trznego skrzyd�a.
- Drut jest tam -
powiedzia�em.
Myli�em si� jednak.
By� tam s�upek, skrzyd�o
faszyny, wysoka trawa i sama
brzozowa faszyna. Ale ani �ladu
po zwoju drutu.
- Jest pan pewny, �e to ta
przeszkoda? - zapyta� Lodge.
- Tak.
Stali�my patrz�c na tor przed
nami. Byli�my na najdalszym jego
kra�cu, w oddali majaczy�y
masywn� bry�� trybuny. Faszyna,
przy kt�rej stali�my, by�a
jedyn� przeszkod� na kr�tkiej
prostej mi�dzy dwoma zakolami, a
najbli�sza z pozosta�ych
znajdowa�a si� trzysta jard�w na
lewo, za �agodnym zakolem.
- Skacze si� przez tamt�
przeszkod� - powiedzia�em
wskazuj�c na ni� - a potem jest
do�� d�ugi odcinek toru, jak pan
widzi, do tej - poklepa�em
faszyn�, przy kt�rej stali�my. -
Potem, dwadzie�cia jard�w dalej,
po przeskoczeniu przez t�
przeszkod� wchodzi si� w ten
troch� za ostry zakr�t w lewo na
prost�. Nast�pna przeszkoda jest
jeszcze dalej na prostej, �eby
konie mog�y dobrze wyr�wna� po
wyj�ciu z zakr�tu, zanim b�d�
musia�y skaka�. To dobry tor.
- Mo�e pan si� pomyli� w tej
mgle?
- Nie, to ta przeszkoda -
stwierdzi�em.
Lodge westchn��.
- C�, przyjrzyjmy si� bli�ej.
Ale nic tam nie by�o do
ogl�dania poza p�ytkim rowkiem na
kiedy� bia�ym wewn�trznym s�upku
i g��bszym rowkiem na
zewn�trznym, na kt�rym drut
g��biej wci�� si� w drewno. Obu
r�wk�w trzeba by�o szuka�,
normalnie by si� ich nie
zauwa�y�o. Obydwa znajdowa�y si�
na tym samym poziomie, sze��
st�p i sze�� cali od ziemi.
- Doprawdy, bardzo
nieprzekonuj�ce - stwierdzi�
Lodge.
Wracali�my do Maidenhead w
milczeniu. Czu�em si� g�upio.
Przygn�biony, wiedzia�em teraz,
�e cho� nie mog�em dotrze� do
nikogo z w�adz, powinienem by�
wczoraj znale�� kogokolwiek albo
bodaj ze str�em wr�ci� do
przeszkody, kiedy znalaz�em ten
drut, �eby go zobaczy� na
miejscu. �wiadek, kt�ry by
widzia�, �e drut by� uczepiony
do s�upka, nawet po ciemku i we
mgle, nawet je�li nie by�by w
stanie przysi�c, przy kt�rej
przeszkodzie go widzia�,
stanowczo by�by lepszy ni� brak
�wiadka. Szuka�em pociechy w
my�li, �e w tym samym czasie,
kiedy ja wraca�em w stron�
trybun, torowy prawdopodobnie
wraca� do przeszkody z no�ycami
do ci�cia drutu i �e nawet
gdybym od razu przyszed� ze
�wiadkiem, ju� by�oby za p�no.
Z posterunku w Maidenhead
zatelefonowa�em do lorda
Creswella Stampe. Tym razem, jak
powiedzia�, oderwa�em go od
tost�w. Nie ucieszy�a go te�
wiadomo��, �e drut znikn��.
- Powinien pan by� od razu go
komu� pokaza�. Sfotografowa� ten
drut. Zabra�. Nie mo�emy dzia�a�
bez dowod�w. Nie do pomy�lenia
te�, �e nie mia� pan tyle
rozs�dku, �eby dzia�a� szybciej.
Post�pi� pan bardzo
lekkomy�lnie, panie York.
I po tych paru uprzejmych
s�owach od�o�y� s�uchawk�.
Przygn�biony, pojecha�em do
domu.
Po cichu wetkn��em g�ow� do
pokoju Scilli. By�o w nim
ciemno, ale dos�ysza�em jej
r�wny oddech. Wci�� g��boko
spa�a.
Na dole, przed go�cinnie
p�on�cymi na kominku k�odami
drewna, Joan z dzie�mi siedzia�a
na pod�odze i gra�a w pokera.
Wtajemniczy�em dzieci w t� gr�
pewnego deszczowego dnia, kiedy
znu�y�y si� remikiem i by�y
bardzo niegrzeczne, k��ci�y si�,
krzycza�y i z�o�ci�y. Poker,
dotychczas tajemnicza gra
kowboj�w z westernu, sprawi�
cud.
W ci�gu paru tygodni Henry
sta� si� graczem, z kt�rym nie
si�dzie si� po raz drugi do gry
bez wi�kszego zastanowienia.
Jego bystry, matematyczny umys�
ocenia� co do u�amka szanse
ka�dej karty. Pami�� wzrokow�
mia� znakomit�, a lekko
zak�opotana mina, obliczona na
zmylenie przeciwnika, zwiod�a
ju� niejednego z nic nie
podejrzewaj�cych doros�ych.
Podziwia�em Henry'ego.
Zblefowa�by anio�a.
Polly gra�a na tyle dobrze, �e
nie da�aby si� doszcz�tnie ogra�
w normalnym towarzystwie, a
nawet William odr�nia� sekwens
od fula.
Gra trwa�a ju� od jakiego�
czasu. Stosik �eton�w Henry'ego
by� jak zwykle dwa razy wy�szy
od pozosta�ych. Polly
powiedzia�a:
- Niedawno Henry wygra�
wszystkie �etony, wi�c
musieli�my si� nimi podzieli� i
zacz�� od nowa.
Henry u�miechn�� si�. Karty
by�y dla niego otwart� ksi�g� i
chc�c nie chc�c musia� z nich
czyta�.
Wzi��em dziesi�� �eton�w
Henry'ego i zasiad�em z nimi.
Joan rozdawa�a. Dosta�em par�
pi�tek i dobra�em jedn� kart�.
Henry zrzuci� si�, dobra� dwie
karty i min� mia� zadowolon�.
Przez pierwsze dwie rundy
reszta pasowa�a. Teraz �mia�o
dorzuci�em dwa �etony do dw�ch
le��cych ju� na stole.
- Dorzucam dwa, Henry -
powiedzia�em.
Henry zerkn��, �eby si�
upewni�, czy na niego patrz�, i
odegra� wielk� scen�
niezdecydowania, b�bni�c palcami
o st� i wzdychaj�c. Wiedzia�em,
�e blefuje, przypuszcza�em wi�c,
�e dosta� jak�� zab�jcz� kart� i
teraz si� g�owi, jak by tu mnie
sk�oni�, �ebym wybuli� jak
najwi�cej �eton�w.
- Dorzucam jeden - powiedzia�
w ko�cu.
Ju� mia�em zdecydowanie
do�o�y� dwa �etony, ale
powstrzyma�em si� m�wi�c:
- O, nie, Henry, nie tym razem
- i rzuci�em swoje karty.
Pchn��em w jego stron� cztery �etony. - Tym razem zgarniesz
cztery, ani jednego wi�cej.
- Co mia�e�, Alan?
Polly odwr�ci�a moje karty,
ods�aniaj�c trzy pi�tki. Henry
skrzywi� si�. Nie pr�bowa�
Polly przeszkodzi�, kiedy
sprawdza�a i jego karty. Mia�
par� kr�lewsk�. Tylko par�.
- Tym razem ci� przejrza�em -
powiedzia� z rado�ci�.
William i Poly ci�ko
westchn�li.
Grali�my dop�ty, dop�ki nie
odzyska�em reputacji i znacznej
cz�ci �eton�w Henry'ego. Potem
na dzieci przysz�a ju� pora
spa�, a ja poszed�em na g�r�
zajrze� do Scilli.
Nie spa�a, le�a�a po ciemku.
- Wejd�, Alan.
Wszed�em i zapali�em lamp�
przy ��ku. Pierwszy szok min��.
Wygl�da�a na spokojn�.
- G�odna? - zapyta�em. Nie
jad�a od wczorajszego lunchu.
- Wiesz, �e tak - przyzna�a,
jakby zdziwiona.
Zeszed�em na d� i razem z
Joan zakrz�tn��em si� wok�
kolacji. Zanios�em tac� na g�r�
i zjad�em ze Scill�. Oparta o
poduszki, samotna w tym wielkim
�o�u, zacz�a mi opowiada�, jak
pozna�a Billa, o rzeczach, kt�re
razem robili, i jak ich to
cieszy�o. Oczy l�ni�y jej od
wspominanego szcz�cia. M�wi�a
do�� d�ugo, wci�� o Billu, a ja
jej nie przerywa�em, dop�ki
wargi nie zacz�y jej dr�e�.
Wtedy jej opowiedzia�em o Henrym
i jego parze kr�lewskiej, a
Scilla u�miechn�a si� i zn�w
si� uspokoi�a.
Bardzo chcia�em j� spyta�,
czy w ostanich tygodniach Bill
nie mia� jakich� k�opot�w i nie
zetkn�� si� z jakimi�
pogr�kami, ale nie by� to
odpowiedni moment. Nam�wi�em j�
wi�c na jeszcze jeden �rodek
uspokajaj�cy z tych, jakie dla
niej dosta�em w szpitalu,
zgasi�em �wiat�o i powiedzia�em
jej dobranoc.
Zm�czenie dopad�o mnie, kiedy
si� rozbiera�em u siebie w
pokoju. Nie spa�em od ponad
czterdziestu godzin, z kt�rych
niewiele mo�na by nazwa�
spokojnymi. Pad�em na ��ko. By�
to jeden z przypadk�w, kiedy
usypianie jest �wiadomym i
rozkosznym luksusem.
P� godziny p�niej Joan
potrz�sn�a mn�, �eby mnie
obudzi�. By�a w szlafroku.
- Alan, zbud� si�, na lito��
bosk�. Pukam do ciebie od
wiek�w.
- O co chodzi?
- Telefon do ciebie. Kto� chce
m�wi� z tob� osobi�cie.
- O, nie - j�kn��em. Czu�em
si� tak, jakby by�a g��boka noc.
Spojrza�em na zegarek.
Jedenasta.
Zwlok�em si� na d� z oczyma
m�tnymi od snu.
- Halo?
- Pan Alan York?
- Tak.
- Prosz� zaczeka�.
Co� zabrz�cza�o na linii.
Ziewn��em.
- Pan York? Mam dla pana
wiadomo�� od inspektora Lodge'a
z policji w Maidenhead.
Chcia�by, �eby si� pan zg�osi�
na tutejszym posterunku jutro po
po�udniu, o czwartej.
- B�d� - odpowiedzia�em.
Od�o�y�em s�uchawk�, wr�ci�em
do ��ka i spa�em bez ko�ca.
***
Lodge czeka� na mnie. Wsta�,
poda� mi r�k� i wskaza� krzes�o.
Usiad�em. Na biurku teraz nie
by�o nic poza schludn�, r�wno
u�o�on� przed nim teczk� formatu
�wiartkowego. Troch� z ty�u,
przy stoliku w k�cie siedzia�
konstabl w mundurze, z o��wkiem
w r�ku i przygotowanym bloczkiem
do stenografowania.
- Mam tu par� zezna� - Lodge
postuka� palcami w teczk�, z
kt�rymi pana zapoznam. I par�
pyta�.
Otworzy� akta i wyj�� dwa
spi�te razem arkusze.
- To jest zeznanie pana J.L..
Dace'a, dyrektora toru zak�ad�w
wy�cigowych w Maidenhead.
Stwierdza on, �e dziewi�ciu
torowych, ludzi, kt�rzy pilnuj�
dora�nych napraw przeszk�d, w
czasie gonitwy, to stali
pracownicy. Na tych wy�cigach
by�o trzech nowych torowych.
Od�o�y� to zeznanie i wyj��
nast�pne.
- To jest zeznanie George'a
Watkinsa, jednego ze sta�ych
torowych. Stwierdza on, �e
ci�gn� losy, �eby rozstrzygn��,
przy kt�rej przeszkodzie ka�dy z
nich b�dzie sta�. Przy
niekt�rych jest dw�ch. W pi�tek
losowali jak zwykle, ale w
sobot� jeden z nowych sam si�
zg�osi� do najdalszej
przeszkody. Nikt tam ch�tnie nie
chodzi, bo jak m�wi Watkins, to
za daleko, �eby mi�dzy gonitwami
zd��y� postawi� na konia.
Ucieszyli si� wi�c, �e t�
przeszkod� we�mie obcy, a reszt�
losowali.
- Jak wygl�da� ten nowy? -
zapyta�em.
- Sam go pan widzia�.
- Nie, w�a�ciwie nie -
wyja�ni�em. - Dla mnie to by� po
prostu cz�owiek. Nie spojrza�em
na niego. Przy ka�dej
przeszkodzie stoi co najniej
jeden. �adnego z nich bym nie
pozna�.
- Watkins s�dzi, �e by go
pozna�, ale nie umie go opisa�.
Normalny, m�wi. Nie wysoki, nie
niski. Zdaje mu si�, �e w
�rednim wieku. By� w czapce,
starym szarym ubraniu i p�aszczu
nieprzemakalnym.
- Jak wszyscy - zauwa�y�em
ponuro.
- Poda�, �e si� nazywa Thomas
Cook - doda� Lodge. - M�wi�, �e
jest bez pracy, szykuje mu si�
zaj�cie w przysz�ym tygodniu i
robi to tymczasem. Ca�kiem
przyzwoity go��, m�wi Watkins,
nic w nim nie by�o szczeg�lnego.
Ale m�wi� jak londy�czyk, bez
prowincjonalnego akcentu.
Lodge od�o�y� ten arkusz i
wyj�� nast�pny.
- To jest zeznanie Johna
Russella z ekipy pogotowia St.
John. M�wi, �e sta� przy
pierwszej przeszkodzie na
prostej i patrzy�, jak konie id�
p�kolem w g��bi toru. M�wi, �e
z powodu mg�y widzia� tylko trzy
przeszkody, t�, przy kt�rej
sta�, nast�pn� na prostej i
najdalsz�, t�, przy kt�rej spad�
major Davidson. Przeszkoda przed
ni�, naprzeciwko niego, po
drugiej stronie toru, by�a tylko
niewyra�n� plam�.
Widzia�, jak major Davidson
wypada z mg�y po przeskoczeniu
tej przeszkody. Potem zobaczy�,
jak spada na nast�pnej. Major
Davidson nie pokaza� si� ju�,
mimo �e ko� wsta� i odgalopowa�
bez je�d�ca. Russell ruszy�
pieszo do tej przeszkody, przy
kt�rej zobaczy� spadaj�cego
majora, a nast�pnie, kiedy pan,
panie York, min�� go ogl�daj�c
si� za siebie, pu�ck� si�
biegiem. Znalaz� majora
Davidsona na ziemi.
- Widzia� drut? - zapyta�em
skwapliwie.
- Nie. Pyta�em go, czy w og�le
widzia� co� niezwyk�ego, nie
wspomina�em dos�ownie drutu.
Powiedzia�, �e nic tam nie by�o.
- Czy kiedy bieg� w tamt�
stron�, nie widzia�, jak torowy
zwija drut?
- Pyta�em go, czy m�g� widzie�
majora Davidsona albo torowego,
kiedy bieg� w ich stron�. M�wi,
�e przez ten ostry zakr�t i
band� nie m�g� ich widzie�,
dop�ki nie podbieg� zupe�nie
blisko. Z tego wnosz�, �e
pobieg� naoko�o, zamiast �ci��
zakr�t i biec na prze�aj przez
wysok� traw�, bo by�o za mokro.
- Rozumiem - powiedzia�em
przybity. - A co robi� torowy,
kiedy on ju� tam dobieg�?
- Sta� przy majorze Davidsonie
i patrzy�. M�wi, �e torowy
wygl�da� na przestraszonego.
Zdziwio�o to Russella, bo major
Davidson, cho� nieprzytomny, nie
wygl�da� na ci�ko rannego.
Russell machn�� swoj� bia��
chor�giewk�, najbli�szy cz�owiek
z pierwszej pomocy zobaczy�,
pomacha� swoj�, i w ten spos�b
sygna� zosta� przekazany, w tej
mgle przez tor do karetki.
- A co potem zrobi� torowy?
- Nic szczeg�lnego. Kiedy
karetka zabra�a majora
Davidsona, zosta� przy
przeszkodzie, i Russell m�wi, �e
by� tam, dop�ki nie odwo�ano
ostatniej gonitwy.
Czepiaj�c si� ostatniej
nadziei, zapyta�em:
- Czy wr�ci� razem z innymi i
odebra� wyp�at�?
Lodge spojrza� na mnie z
zainteresowaniem.
- Nie - odpowiedzia� - nie
odebra�.
Wydoby� nast�pny arkusz.
- Tu mam zeznanie Petera
Smitha, ch�opca stajennego ze
stajni Gregory'ego, gdzie
trenuj� Admira�a. M�wi, �e kiedy
Admira� uciek� w Maidenhead,
pr�bowa� przeskoczy� przez
�ywop�ot z tarniny. Uwi�z� w nim
i z�apano go za �ywop�otem, by�
sp�oszony i pokrwawiony.
Wsz�dzie na k��bach, piersi i
przednich nogach ma zadrapania.
- Podni�s� wzrok. - Gdyby po tym
drucie w og�le zosta� mu jaki�
�lad, to i tak teraz nic nie
mo�na rozr�ni�.
- By� pan dok�adny -
powiedzia�em - i szybki.
- Tak. Raz mieli�my szcz�cie
dotrze� do wszystkich bez
zw�oki.
Zosta� ju� tylko jeden arkusz
papieru. Lodge podni�s� go i
powiedzia� powli:
- To jest wynik sekcji majora
Davidsona. Przyczyna �mierci i
opis rozlicznych obra�e�
wewn�trznych. Zar�wno �ledziona
jak w�troba p�kni�te.
Usiad� z powrotem i popatrzy�
na w�asne r�ce.
- Ot�, panie York, polecono
mi zada� panu par� pyta�,
kt�re... - Nagle jego ciemne
oczy spotka�y si� z moimi... -
kt�re, jak s�dz�, nie b�d� dla
pana mi�e. Prosz� tylko
odpowiedzie�.
Jego p�u�miech by� przyjazny.
- Wal pan.
- Czy kocha si� pan w pani
Davidson?
Wyprostowa�em si� zaskoczony.
- Nie - odpowiedzia�em.
- Ale mieszka pan z ni�?
- Z ca�� rodzin�.
- Dlaczego?
- Nie mam w Anglii domu. Kiedy
tylko pozna�em Billa Davidsona,
zaprosi� mnie do siebie na
weekend. Podoba�o mi si� u nich
i, jak s�dz�, ja te� si� im
podoba�em. W ka�dym razie cz�sto
mnie zapraszali. Stopniowo te
weekendy stawa�y si� coraz
d�u�sze, a� Bill i Scilla
zaproponowali, �ebym sobie u
nich za�o�y� kwater� g��wn�. Co
tydzie� raz lub dwa nocowa�em w
Londynie.
- Jak d�ugo mieszka pan u
Davidson�w?
- Oko�o siedmiu miesi�cy.
- Czy stosunki pana z majorem
Davidsonem by�y przyjacielskie?
- Tak, bardzo.
- A z pani� Davidson?
- Te�.
- Ale nie kocha jej pan?
- Bardzo j� lubi�. Jak starsz�
siostr� - powiedzia�em, t�umi�c
w sobie gniew. - Jest ode mnie o
dziesi�� lat starsza.
Wyraz twarzy Lodge'a wyra�nie
m�wi�, �e wiek nie gra tu roli.
Dopiero teraz sobie
u�wiadomi�em, �e konstabl w
k�cie zapisuje moje odpowiedzi.
Odpr�y�em si�. Powiedzia�em
spokojnie:
- Bardzo kocha�a m�a, a on
j�.
Usta Lodge'a zadrga�y w
k�cikach. Wygl�da� raptem na
rozbawionego. Ale znowu pyta�:
- O ile rozumiem - powiedzia�
- major Davidson by� najlepszym
d�okejem amatorem w Anglii?
- Tak.
- A rok temu pan sam jako
drugi po nim zako�czy� sw�j
pierwszy sezon wy�cigowy w
Anglii?
Wytrzeszczy�em na niego oczy.
Powiedzia�em:
- Jak na kogo�, kto
dwadzie�cia cztery godziny temu
ledwie wiedzia�, �e istnieje co�
takiego jak wy�cig p�aski z
przeszkodami, nie traci� pan
czasu.
- Czy na li�cie je�d�c�w
amator�w z zesz�ego roku zaj��
pan drugie miejsce po nim? I czy
nie zanosi si� na to, �e teraz,
kiedy jego zabrak�o, b�dzie pan
pierwszy?
- Tak, tak, i mam t� nadziej�
- odpowiedzia�em.
Zarzut nie m�g� by�
wyra�niejszy, ale nie mia�em
zamiaru nieproszony �pieszy� si�
z zapewnieniami, �e jestem
niewinny. Czeka�em. Je�eli
chcia�, �eby pad�o to
przypuszczenie, �e to ja
chcia�em spowodowa� zranienie
albo �mier� Billa dla zdobycia
jego �ony lub jego pozycji
je�dzieckiej, czy te� jednego i
drugiego, musia� je sformu�owa�
sam.
Ale nie zrobi� tego.
Przecyka�a ca�a minuta, a ja
siedzia�em nieporuszony.
Wreszcie Lodge si� u�miechn��.
- C�, wobec tego, to chyba
wszystko, panie York. Pa�skie
wczorajsze informacje i
dzisiejsze zeznania zostan�
przepisane na maszynie i
chcia�bym, �eby je pan
przeczyta� i podpisa�.
Policjant z bloczkiem wsta� i
wyszed� do zewn�trznej cz�ci
posterunku.
- Przes�uchanie u koronera w
sprawie majora Davidsona -
powiedzia� Lodge - odb�dzie si�
we czwartek. B�dzie pan
potrzebny jako �wiadek. Pani
Davidson tak�e, dla
identyfikacji. Porozumiemy si� z
ni�.
Nim moje zeznanie by�o gotowe,
tonem zwyk�ej rozmowy wypyta�
mnie o biegi p�askie z
przeszkodami. Przeczyta�em
zeznanie i podpisa�em. By�o
dok�adne i idealnie uczciwe.
Mog�em sobie wyobrazi�, jak te
arkusze do��czaj� do pliku
pozosta�ych w schludnych aktach
Lodge'a. Jak gruby uro�nie ten
plik, zanim znajdzie
przypadkowego morderc� Billa
Davidsona?
Je�eli go w og�le znajdzie.
Wsta� i poda� mi r�k�.
U�cisn��em j�. Podoba� mi si�.
Zastanowi�em si�, kto mu
"poleci�" zbada�, czy to nie ja
sam zaaran�owa�em to morderstwo
i potem o nim donios�em.
3
Dwa dni p�niej startowa�em w
Plumpton.
Policja w swoich dochodzeniach
by�a bardzo dyskretna, tak samo
lord Creswell, przy wadze bowiem
nie s�ysza�o si� �adnych
domys��w na temat �mierci Billa.
�adnych pog�osek.
Wch�on�a mnie normalna
krz�tanina wy�cigowego dnia,
drobne frustracje gromady
d�okej�w przebieraj�cych si� w
ciasnawej klitce, niecenzuralne
dowcipy, �miech, t�um
zzi�bni�tych p�nagich m�czyzn
wok� rozpalonego do czerwono�ci
koksowego piecyka.
Clem poda� mi czyste spodnie,
kalesony, cienki p�owy
podkoszulek, �wie�� bia��
chustk� na szyj� i par�
nylonowych po�czoch. Rozebra�em
si� i w�o�y�em ten je�dziecki
ubi�r. Na nylonowe po�czochy
(jak zawsze z puszczonymi
oczkami) z �atwo�ci� wsun�y si�
mi�kkie, lekkie, dopasowane
buty. Poda� mi moje barwy, gruby
we�niany sweter w kawowo_kremow�
krat� i br�zow� satynow� czapk�.
Zawi�za� mi chustk�. Naci�gn��em
sweter i wsun��em czapk� do
kasku ochronnego, �eby je w�o�y�
p�niej.
- Tylko jeden bieg dzi�, psze
pana? - zapyta� Clem.
Z kieszeni obszernego fartucha
wydoby� dwie opaski z szerokiej
gumy i wsun�� mi je na przeguby
r�k. Mia�y przytrzymywa� r�kawy
swetra, �eby nie nawiewa�o w nie
wiatru.
- Tak. Jak na razie.
Zawsze by�em optymist�.
- B�dzie pan chcia� po�yczy�
lekkie siod�o? Waga chyba b�dzie
akurat.
- Nie - odpowiedzia�em. -
Gdybym m�g�, wola�bym w�asne.
Najpierw wejd� na wag� z tym i
sprawdz�, ile mam nadwagi.
- S�uszna racja, psze pana.
Wszed�em razem z Clemem,
wzi��em swoje sze�ciofuntowe
wy�cigowe siod�o owini�te
rzemieniami strzemion i popr�gu
i zwa�y�em si� razem z nim i w
zsuni�tym z czo�a, byle jak
nasadzonym na g�ow� kasku. W
sumie wa�y�em sto czterdzie�ci
dziewi�� funt�w, czyli cztery
funty wi�cej, ni� handikaper
uzna� za odpowiednie dla mojego
konia.
Clem zabra� siod�o, a ja z
powrotem od�o�y�em kask na �aw�.
- Chyba dam sobie rad� z t�
nadwag�, Clem - powiedzia�em.
- Jasne.
Odbieg�, �eby zaj�� si� kim�
innym.
M�g�bym zej�� do w�a�ciwej
wagi, dok�adnie, gdybym si�
pos�u�y� lekkim trzyfuntowym
siod�em i przebra� si� w
jedwabny ubi�r i "papierowe"
buty. Ale poniewa� jecha�em na
w�asnym koniu, mog�em post�pi�
wed�ug w�asnego uznania, a m�j
ko� by� ko�cisty i za cienkie
siod�o z pewno�ci� obtar�oby mu
�ebra do �ywego.
Ten nowy nabytek, Stracone
Nadzieje, mocno zbudowany
kasztan, wa�ach, mia� zaledwie
pi�� lat. Zanosi�o si� na to, �e
za rok, dwa b�dzie dobry,
tymczasem jednak skaka�em na nim
przez przeszkody w gonitwach dla
m�odszej generacji, �eby zdoby�
tak bardzo mu potrzebne
do�wiadczenie.
Skaka� niepewnie, tote� Scilla
poprzedniego wieczora b�aga�a
mnie, �ebym nie dosiada� go w
Plumpton, gdzie tor by� pe�en
pu�apek dla niezdecydowanych.
Niezno�nie napi�ta, po raz
pierwszy stawiaj�c czo�o swojej
stracie bez pomocy lek�w, na
przemian gniewa�a si� i b�aga�a.
- Nie jed�, Alan, wszystko,
tylko nie przeszkody dla
m�odszych koni w Plumpton. Sam
wiesz, �e ten durny Stracone
Nadzieje nie jest pewny. Nie
musisz tego robi�, wi�c po co.
- Lubi� to.
- Jeszcze nigdy �aden ko� nie
mia� odpowiedniejszej nazwy -
orzek�a �a�o�nie.
- Nauczy si�. Ale tylko pod
warunkiem, �e dam mu okazj�.
- Niech jedzie kto inn