10978
Szczegóły |
Tytuł |
10978 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10978 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10978 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10978 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Nora Roberts
"Zorza Polarna"
Powie�ci Nory Roberts to fenomen wydawniczy. Na �wiecie co pi�� minut kto� kupuje jej ksi��k�!
Barwna, zachwycaj�ca powie�� o dw�ch samotnych sercach, kt�re szukaj� mi�o�ci i ukojenia.
Nate Burk�, policjant, kt�ry nie mo�e si� otrz�sn�� po �mierci swojego partnera, przyjmuje posad� komendanta policji w ma�ym miasteczku Lunacy na Alasce. Wydaje mu si�, �e czeka tu na niego tylko monotonia i rutyna, tymczasem niewyja�niona zbrodnia sprzed 16 lat zatrzymuje go na d�u�ej. Aby przeprowadzi� �ledztwo, musi pokona� wrogo�� i niech�� mieszka�c�w Lunacy, kt�rzy nie wierz�, �e w�r�d nich mo�e ukrywa� si� morderca. W dochodzeniu pomaga mu jedynie Meg Galloway, intryguj�ca, niezale�na kobieta, kt�ra zna nie�atwe �ycie na Alasce. Odkrywaj�c tajemnic� tragedii sprzed lat, Nate i Meg zbli�aj� si� do siebie, a temperatura ich uczu� niepokoj�co wzrasta.
Nora Roberts, ameryka�ska autorka kilkudziesi�ciu powie�ci dla kobiet, laureatka wielu nagr�d literackich, mistrzyni w ��czeniu w�tk�w romansowych, sensacyjnych i przygodowych. Od 1999 roku ka�da jej powie�� trafia na list� bestseller�w �New York Timesa". Po polsku ukaza�y si� m.in.: Wi�zy krwi, Gor�cy l�d, Noc na bagnach Luizjany, B��kitna zatoka.
JF
NORA ROBERTS
ZORZA
POLARNA
Z angielskiego prze�o�y�a Bo�ena Krzy�anowska
�wiat Ksi��ki
Tytu� orygina�u NORTHERN LIGHTS
Projekt ok�adki Ma�gorzata Karkowska
Zdj�cie na ok�adce Flash Press Media
Redaktor prowadz�cy El�bieta Kobusi�ska
Redakcja merytoryczna El�bieta �uk
Redakcja techniczna Lidia Lamparska
Korekta
Marianna Filipkowska Radomiia W�jcik
�wiat Ksi��ki
Warszawa 2005
Dla kochanego Logana, syna mojego syna.
�ycie b�dzie dla Ciebie skrzyni� skarb�w,
pe�n� �miechu, ciekawych przyg�d,
wspania�ych odkry� i magicznych chwil.
A przez wszystkie te klejnoty b�dzie przenika�
spokojny blask mi�o�ci.
Ciemno��
Sko�cz to, mi�a pani.
Dzie� jasny min�� i d��ymy w mroki.
WILLIAM SZEKSPIR (prze�. Maciej S�omczy�ski)
O ciemno, ciemno, cho� blask po�udniowy. Nigdy nowego dnia ju� nie zobacz�,
Noc czarna, wieczna noc mnie otoczy�a
i nigdy ju� si� nie zmieni!
JOHN MILTON (prze�. W�adys�aw Bartkiewicz)
Prolog
Zapiski z wyprawy, 12 lutego 1988 r.
W samo po�udnie wyl�dowali�my na Sun Glacier. Podczas lotu pozby�em si� francowatego kaca, a roztaczaj�ce si� wok� widoki przywo�a�y mnie do rzeczywisto�ci. Niebo czyste, b��kitne jak kryszta�. Tego typu b��kit wciskaj� na widok�wki, a chc�c jeszcze bardziej skusi� turyst�w, dodaj� delikatn� mgie�k� wok� zimnego, bia�ego s�o�ca. Zak�adam, �e to dobry znak i rzeczywi�cie powinienem wybra� si� na wspinaczk�. Wiatr wieje z pr�dko�ci� oko�o dziesi�ciu w�z��w, balsamiczne powietrze mo�e mie� oko�o dwudziestu stopni poni�ej zera. Lodowiec jest szeroki jak dupa Kurwiastej Kate i zimny jak jej serce.
Musz� przyzna�, �e Kate �adnie nas wczoraj po�egna�a. Nawet da�a nam co�, co mo�na by nazwa� grupow� zni�k�.
Nie mam poj�cia, co my tu, do diab�a, robimy, chocia� z drugiej strony ka�dy cz�owiek musi gdzie� by� i co� robi�. Zimowa wspinaczka na No Name jest tak samo dobra jak wszystko inne, a mo�e nawet lepsza.
M�czyzna musi od czasu do czasu wybra� si� na tygodniow� wypraw� w poszukiwaniu przyg�d, jednak pod warunkiem, �e owe przygody nie maj� nic wsp�lnego z alkoholem i rozwi�z�ymi kobietami. Jak�e inaczej mo�na docenia� alkohol i kobiety, je�li czasem si� od nich nie ucieknie?
Fakt, �e spotka�em dw�ch r�wnie narwanych jak ja kumpli, nie tylko przyni�s� mi szcz�cie w kartach, ale r�wnie� znacznie poprawi� mi nastr�j. Niewiele rzeczy dzia�a na mnie tak odpychaj�co jak normalna robota za dni�wk�, czyli zwyczajny kierat typowych wo��w roboczych, ale musz� przyzna�, �e pewna pani umie poci�gn�� za odpowiednie sznurki.
Nieoczekiwanie wpad�o mi w r�ce nieco got�wki, co powinno usatysfakcjonowa� moje dziewczyny, uwa�am wi�c, �e teraz mam prawo urz�dzi� sobie kilkudniow� wypraw� z kumplami, zrobi� co� tylko dla siebie.
Musz� sobie przypomnie�, �e wci�� jeszcze �yj�, a czy� jest lepszy spos�b na to ni� zmaganie si� z natur� i bezsensowne ryzykowanie �ycia albo ko�czyn w towarzystwie innych m�czyzn? W dodatku robienie tego z czystej g�upoty, nie za pieni�dze, nie z obowi�zku i nie dlatego, �e jaka� kobieta koniecznie chce sprawdzi�, czy aby na pewno jestem facetem z jajami, �wiadczy o tym, �e jeszcze tli si� we mnie jaka� iskierka.
Na Alasce robi si� coraz t�oczniej. Drogi biegn� tam, gdzie niegdy� w og�le ich nie by�o, ludzie mieszkaj� na bezludnych dotychczas terenach. Kiedy przyjecha�em tu po raz pierwszy, zaludnienie by�o znacznie mniejsze, a cholerni stanowi nie wtykali nosa w nie swoje sprawy.
Jakie� zezwolenie na wspinaczk�? Na w�dr�wk� po g�rach? Chrzani� zezwolenie i chrzani� stanowych, ich przepisy i papierki! G�ry sta�y tu wcze�niej, nim pieprzeni biurokraci wymy�lili, w jaki spos�b zbi� na nich maj�tek. I b�d� sta�y nadal, gdy urz�dnicy pow�druj� do piek�a.
Tymczasem jestem tutaj, na ziemi, kt�ra nie nale�y do nikogo. �wi�ta ziemia nie mo�e do nikogo nale�e�.
Gdyby tylko by� jaki� spos�b, �eby mo�na by�o zamieszka� na tej g�rze, rozbi�bym na niej namiot i nigdy nie schodzi� w dolin�. Niestety, niezale�nie od tego, czy kto� uwa�a t� ziemi� za �wi�t�, czy nie, jest w stanie zabi� cz�owieka, co wi�cej, potrafi zrobi� to bezlito�nie i o wiele szybciej ni� najbardziej dokuczliwa �ona.
Postanowi�em wi�c sp�dzi� tu tydzie� w towarzystwie m�czyzn, kt�rzy my�l� podobnie jak ja, wspinaj�c si� na szczyt, kt�ry nie ma nazwy i wznosi si� nad miasteczkiem, nad rzek� i jeziorami, na granicy, kt�r� wymy�lili urz�dnicy. Wyznaczyli j� na ziemi, kt�ra drwi z ich mizernych pr�b ujarzmienia i zachowania w nienaruszonym stanie.
Alaska nie nale�y do nikogo, sama sobie jest pani�, niezale�nie od tego, ile pojawi si� na niej dr�g, znak�w i przepis�w. To ostatnia z dzikich kobiet i B�g j� za to kocha. Ja te�.
Nim zd��yli�my za�o�y� baz�, s�o�ce schowa�o si� za majestatycznymi szczytami, a my zanurzyli�my si� w typowo zimowej ciemno�ci. St�oczeni w namiocie, najedli�my si� do syta, wypalili�my trawk� i pogadali�my o jutrze.
Jutro czeka nas wspinaczka.
W drodze do Lunacy, 28 grudnia 2004 r.
1
Ignatious Burk� lecia� mi�dzy o�nie�onymi zboczami g�r w stron� miasteczka zwanego Lunacy. Tkwi� uwi�ziony w trz�s�cej si� puszce na zup�, beztrosko nazywanej przez niekt�rych samolotem, a za skut� lodem szyb� dmucha� lodowaty wiatr. W takich oto warunkach dozna� nagle ol�nienia.
Wcale nie by� tak przygotowany na �mier�, jak mu si� wydawa�o.
By�a to potworna my�l, zw�aszcza �e jego los spoczywa� w r�kach obcego cz�owieka, kt�ry mia� na sobie kanarkowo��t�, watowan� kurtk� i niemal ca�kowicie ukrywa� twarz w fa�dach pomarszczonej sk�ry.
Na lotnisku w Anchorage sprawia� wra�enie dobrego pilota, ale pewnie tylko dlatego, �e najpierw serdecznie u�cisn�� d�o� Nate'a, a dopiero potem wskaza� kciukiem puszk� na zup� ze �mig�ami.
- M�w mi Palant - zaproponowa�.
Wtedy Nate po raz pierwszy powa�nie si� zaniepokoi�.
Co za idiota wsiada do fruwaj�cej puszki, kt�r� pilotuje facet zwany Palantem?
Niestety, o tej porze roku jedynym pewnym sposobem dostania si� do Lunacy by� samolot. Tak przynajmniej twierdzi�a pani burmistrz Hopp, kiedy Nate omawia� z ni� szczeg�y podr�y.
Samolot ostro skr�ci� w prawo. Czuj�c ucisk w �o��dku, Nate zacz�� si� zastanawia�, jak pani burmistrz Hopp rozumie s�owo �pewny".
W ko�cu doszed� do wniosku, �e to i tak nie ma wi�kszego znaczenia. �ycie lub �mier� - czym�e to jest wobec wieczno�ci? Kiedy w Baltimore-Washington wchodzi� na pok�ad ogromnego odrzutowca, uzna�, �e tak czy inaczej jego �ycie powoli dobiega kresu.
Policyjny psychoanalityk radzi� Nate'owi, �eby nie podejmowa� wa�nych decyzji, p�ki nie pokona depresji, mimo to bez �adnego konkretnego powodu z�o�y� podanie o stanowisko komisarza policji w Lunacy. O wyborze zadecydowa� fakt, �e nazwa miejscowo�ci wyda�a mu si� jak najbardziej odpowiednia. W ko�cu �lunacy" to szale�stwo, ob��d.
Przyjmuj�c stanowisko, jedynie wzruszy� ramionami w ge�cie, kt�ry m�wi�: �A kto by si� tym przejmowa�".
Teraz jednak, walcz�c z md�o�ciami i dr��c z powodu nag�ego ol�nienia, Nate zda� sobie spraw�, �e nie tyle martwi go sama �mier�, co spos�b, w jaki m�g�by zgin��. Po prostu nie chcia� rozstawa� si� z tym �wiatem, pakuj�c si� w pieprzonym mroku w zbocze g�ry.
Gdyby zosta� w Baltimore, s�ucha� rad psychoanalityka i zwierzchnik�w, m�g�by przynajmniej wykonywa� swoje obowi�zki. To nie by�oby wcale takie straszne.
Prawda wygl�da�a tak, �e w kt�rym� momencie po prostu go ponios�o i odda� legitymacj�. By� mo�e nie spali� za sob� most�w, ale z pewno�ci� je podpali�, a teraz sko�czy marnie jako krwawa plama gdzie� w g�rach Alaski.
- Tam zawsze troch� telepie - wyja�ni� Palant z typowo teksaskim akcentem.
Nate prze�kn�� kluch�, kt�ra utkwi�a mu w gardle.
- Ale tu jest lepiej.
Palant u�miechn�� si� i pu�ci� do Nate'a perskie oko.
- To by� piku�. Powinien pan zobaczy�, co si� dzieje przy czo�owym wietrze.
- Dzi�kuj�, nie skorzystam. Ile drogi nam jeszcze zosta�o?
- Niedu�o.
Samolocik podskakiwa� i dr�a�. Nate podda� si� i zamkn�� oczy. Modli� si�, �eby przed niezbyt dostojn� �mierci� wcze�niej nie obrzyga� sobie but�w.
Nigdy wi�cej nie wsi�dzie do samolotu. Je�li prze�yje, wyjedzie z Alaski... albo opu�ci j� na piechot�... lub wype�znie. Na pewno ju� nigdy nie wzbije si� w powietrze.
Samolot gwa�townie zanurkowa�. Nate mimo woli otworzy� oczy. Przez przedni� szyb� ujrza� efekt wspania�ego zwyci�stwa s�o�ca nad mrokiem, zdumiewaj�c� jasno��, kt�ra zabarwi�a niebo na per�owo, a �wiat w dole pokry�a bia�ymi i b��kitnymi smugami, gwa�townymi wzniesieniami, l�ni�cymi skupiskami pokrytych lodem jezior i d�ugimi rz�dami obsypanych �niegiem drzew.
Na wschodzie wida� by�o giganta, kt�rego miejscowi nazywaj� Denali albo po prostu G�ra. Chocia� Nate sprawdzi� w przewodnikach tylko najwa�niejsze rzeczy na temat Alaski, dowiedzia� si�, �e jedynie przybysze z zewn�trz nazywaj� j� McKinley.
Przygl�daj�c si� jej z samolotu, uzna�, �e jest zbyt ogromna, by mog�a by� realna. Gdy promienie s�o�ca rozprzestrzeni�y si� po b��kitnym niebie niczym bo�e palce, wsz�dzie pojawi�y si� cienie, niebieskie plamy na bia�ym tle.
Co� drgn�o w sercu Nate'a. Na chwil� zapomnia� o podchodz�cym do gard�a �o��dku, ci�g�ym warkocie silnika, nawet o przenikliwym ch�odzie, kt�ry panowa� we wn�trzu samolotu.
- Jest ogromna, no nie?
- Taak. - Nate odetchn�� g��boko. - Rzeczywi�cie jest ogromna.
Chocia� skierowali si� na zach�d, ani na chwil� nie stracili z oczu pot�nego szczytu. Teraz Nate zauwa�y�, �e to, co wcze�niej uzna� za pokryt� lodem drog�, by�o wij�c� si�, zamarzni�t� rzek�. Nad jej brzegami sta�y domy i zabudowania, auta i ci�ar�wki.
Mia� wra�enie, �e w�a�nie znalaz� si� w zamarzni�tej,
�nie�nej krainie, kt�r� trzeba potrz�sn��, �eby obudzi� j� do �ycia, krainie, gdzie wszystko jest bia�e, nieruchome i pogr��one w oczekiwaniu. . Nagle co� stukn�o o pod�og�.
- Co to?
- Podwozie. To Lunacy.
Samolot tak gwa�townie obni�y� lot, �e Nate kurczowo chwyci� si� siedzenia i zapar� si� nogami.
- Co takiego? L�dujemy? Gdzie?
- Na rzece. O tej porze roku jest ca�kowicie zamarzni�ta. Nie ma si� czym martwi�.
- Ale... :
- L�dujemy na p�ozach. .�.
- Takich wi�kszych nartach?
Nate nagle sobie przypomnia�, �e nienawidzi sport�w zimowych.
- Nie lepsze by�yby �y�wy?
Palant wybuchn�� gromkim �miechem. Samolot dotkn�� lodu.
- To by�oby straszne g�wno. Samolot na �y�wach! Krety�ski pomys�.
Samolot podskoczy�, prze�lizgn�� si� kawa�ek, po czym z wdzi�kiem zatrzyma� si� na �rodku rzeki. Palant wy��czy� silniki. W nag�ej ciszy Nate us�ysza� bicie w�asnego serca.
- Niezale�nie od tego, ile by panu zap�acili, zawsze b�dzie to za ma�o - wyduka� Nate. - Nie ma szans, �eby mogli zap�aci� panu tyle, ile powinni.
- Do diab�a, tam! - Palant poklepa� Nate'a po ramieniu. -Nie chodzi o pieni�dze. Witamy w Lunacy, panie komendancie.
- Ciesz� si�, �e tu jestem.
Nate zrezygnowa� z poca�owania ziemi. Obawia� si�, �e nie tylko wygl�da�oby to �miesznie, ale na dodatek m�g�by do niej przymarzn��. Wystawi� zdr�twia�e nogi z samolotu i modli� si�, �eby zechcia�y go donie�� do jakiego� ciep�ego, spokojnego i w miar� normalnego miejsca.
Na razie musia� si� skupi� na pokonaniu sporego kawa�ka lodu bez po�amania sobie n�g lub skr�cenia karku.
- Niech si� pan nie martwi, panie komendancie, o sw�j baga�! - zawo�a� Palant. - Zaraz go przynios�.
- Dzi�ki.
Nate z trudem utrzymywa� r�wnowag�. W pewnej chwili zauwa�y�, �e kto� stoi na brzegu. Osoba ta mia�a na sobie br�zow� kurtk� z kapturem obszytym czarnym futerkiem. Niecierpliwie pali�a papierosa, wypuszczaj�c co chwila niewielkie ob�oczki dymu. Traktuj�c j� jako drogowskaz, Nate w�drowa� po lodzie, staraj�c si� zachowa� resztki godno�ci.
- Ignatious Burk�?
G�os by� zachrypni�ty, wyra�nie nale�a� do kobiety i unosi� si� w powietrzu wraz z ob�okami dymu. Nate po raz ostatni po�lizgn�� si�, odzyska� r�wnowag� i z bij�cym sercem wyszed� na brzeg.
- Anastasia Hopp - przedstawi�a si�.
Wyci�gn�a r�k� i nie zdejmuj�c r�kawiczki, jakim� cudem u�cisn�a mu d�o�.
- Troch� pan zzielenia�. Palancie, czy�by� po drodze pr�bowa� zabawia� naszego nowego komendanta?
- Nie, psze pani, ale troch� wia�o.
- Zawsze wieje. Widz�, �e jest pan przystojny. Nawet gdy ma pan nudno�ci. Prosz�, to panu pomo�e.
Wyj�a z kieszeni srebrn� piersi�wk� i wcisn�a mu j� do r�ki.
- Eee...
- Niech si� pan nie wzbrania. Jeszcze nie jest pan na s�u�bie. Odrobina brandy na pewno nie zaszkodzi.
Nate w g��bi duszy zgodzi� si� z pani� burmistrz, odkr�ci� wi�c zakr�tk� butelki i poci�gn�� z niej spory �yk. Natychmiast poczu�, jak p�ynny ogie� sp�ywa mu prosto do �o��dka.
- Dzi�ki.
- Poka�� panu pok�j w Lodge, gdzie b�dzie pan m�g� nieco odsapn��.
Prowadzi�a Nate'a wydeptan� �cie�k�.
- P�niej, gdy przestanie si� panu kr�ci� w g�owie, oprowadz� pana po miasteczku. Kawa� drogi z Baltimore.
- Taak, spory kawa�.
Wszystko wygl�da�o jak na planie filmowym. Zielone i bia�e drzewa, rzeka, �nieg, budynki z drewnianych bali, dym unosz�cy si� k��bami z komin�w i rur. Wszystko senne i rozmazane. W tym momencie Nate zda� sobie spraw�, �e widzi �wiat w ten spos�b nie tylko z powodu md�o�ci, ale i wyczerpania. Podczas podr�y samolotem w og�le nie spa�. Obliczy�, �e po raz ostatni znajdowa� si� w pozycji horyzontalnej niemal dwadzie�cia cztery godziny temu.
- Pi�kny, jasny dzie� - powiedzia�a. - G�ry w pe�nej krasie... Takie obrazki przyci�gaj� do nas turyst�w.
Rzeczywi�cie widok przypomina� kartk� pocztow�, mo�e dlatego troch� przyt�acza�. Nate czu� si� tak, jakby nagle znalaz� si� na planie filmowym... albo w czyim� �nie.
- Widz�, �e odpowiednio si� pan ubra�. - M�wi�c to, zmierzy�a go wzrokiem od st�p do g��w. - Wielu przybysz�w z okolic po�o�onych poni�ej czterdziestego �smego r�wnole�nika pojawia si� tu w eleganckich p�aszczach i botkach. Potem odmra�aj� sobie ty�ki.
Wszystko, co mia� na sobie, ��cznie z grub� bielizn� i zawarto�ci� walizek, zam�wi� bezpo�rednio u Eddiego Bauera zgodnie z sugestiami i list�, kt�re Hopp przekaza�a mu poczt� elektroniczn�.
- Bardzo dok�adnie napisa�a mi pani, czego mog� si� tu spodziewa�.
Przytakn�a.
- Bardzo dok�adnie napisa�am r�wnie�, czego my si� spodziewamy. Nie zawied� mnie, Ignatiousie.
- Nate. Nie mam zamiaru, prosz� pani.
- M�w mi Hopp. Wszyscy tak mnie tu nazywaj�. Wesz�a na d�ug� drewnian� werand�.
- To Lodge. Hotel, bar, restauracja, centrum �ycia towarzyskiego. W ramach twojego wynagrodzenia wynaj�li�my ci tu pok�j. Je�li b�dziesz chcia� zamieszka� gdzie indziej, masz
woln� r�k�. W�a�cicielk� Lodge jest Charlene Hidel. Podaje dobre posi�ki i dba o czysto��. Zajmie si� tob�. Spr�buje r�wnie� dorwa� si� do twoich portek.
- S�ucham?
- Jeste� przystojnym m�czyzn�, a Charlene ma s�abo�� do m�czyzn. Jest dla ciebie nieco za stara, chocia� z pewno�ci� wcale tak nie uwa�a. Sam zadecydujesz, czy jej ulec, czy nie. Wszystko w twoich r�kach.
Kiedy si� u�miechn�a, Nate dostrzeg� pod kapturem okr�g�� jak jab�ko, rumian� twarz. Hopp mia�a b�yszcz�ce, orzechowobr�zowe oczy, w�skie, du�e usta o ruchliwych k�cikach.
- Jak na ca�ej Alasce, tak i tutaj mamy spor� nadwy�k� m�czyzn, ale to wcale nie oznacza, �e wkr�tce wok� ciebie nie zacznie kr��y� sporo kobiet. Jeste� �wie�ym k�skiem i wiele z nich b�dzie mia�o ochot� sprawdzi�, do czego si� nadajesz. W wolnym czasie mo�esz robi�, co zechcesz, Ignatiousie. Tylko nie uganiaj si� za dziewczynami, gdy b�dziesz na s�u�bie.
- Zapisz� to sobie.
Jej �miech zabrzmia� jak klakson. By�y to dwa kr�tkie wybuchy. Chc�c je podkre�li�, poklepa�a go po ramieniu.
- Mo�e powiniene�...
Jednym szarpni�ciem otworzy�a drzwi i wprowadzi�a Nate'a do cudownie ciep�ego pomieszczenia.
Poczu� zapach dymu, kawy, sma�onej cebuli i damskich perfum typu �przele� mnie".
Przestronne pomieszczenie tylko symbolicznie podzielone zosta�o na restauracj� z pi�cioma boksami oraz kilkoma stolikami i bar. Przy barze sta� rz�dek wysokich krzese� z czerwonymi, wytartymi przez lata siedzeniami.
Z prawej strony, w sporej niszy, Nate zobaczy� ogromny st� bilardowy i po�yskuj�ce �wiat�a szafy graj�cej.
Na prawo od niej znajdowa�o si� co�, co przypomina�o lobby. Sta�o tam biurko, a w szafce z przegr�dkami le�a�y klucze i kilka kopert.
W kominku p�on�y polana, a frontowe okna zosta�y
zamontowane pod pewnym k�tem, �eby lepiej by�o wida� zachwycaj�c� panoram� g�r.
Obs�uguj�ca go�ci kelnerka by�a w ci��y. Czarne, l�ni�ce w�osy splot�a w d�ugi warkocz. Na widok jej zachwycaj�co pi�knej twarzy Nate zamruga� powiekami. Mia� przed sob� alask� wersj� Madonny o �agodnych, ciemnych oczach i z�ocistej sk�rze.
Nalewa�a kaw� dw�m klientom, kt�rzy okupowali jeden z boks�w. Przy s�siednim stoliku siedzia� mniej wi�cej czteroletni ch�opiec. Kolorowa� rysunki w ksi��eczce. Miejsce przy barze zajmowa� m�czyzna w tweedowej marynarce. Pali� papierosa i czyta� zniszczony egzemplarz Ulissesa.
W g��bi lokalu wida� by�o jakiego� m�czyzn� z br�zow� brod�, kt�ra opada�a mu na klatk� piersiow� i na wyblak�� flanelow� koszul� w kratk�. Sprawia� wra�enie, jakby toczy� pe�n� z�o�ci dysput� z samym sob�.
Wszystkie g�owy odwr�ci�y si� w stron� wchodz�cych. G�o�no powitano Hopp, kt�ra zrzuci�a kaptur, ods�aniaj�c g�ste, szpakowate w�osy. Potem spojrzenia przenios�y si� na Nate. By�a w nich ciekawo�� i spekulacja. Tylko w�a�ciciel brody nie kry� wrogo�ci.
- To Ignatious Burk�, nasz nowy komendant policji -o�wiadczy�a Hopp, rozpinaj�c zamek b�yskawiczny kurtki. -Panowie w boksie to Dex Trilby i Hans Finkle, w�a�cicielem ponurej miny jest Bing Karlovsky. Kelnerka nazywa si� Ros� Itu. Jak dzisiaj spisuje si� male�stwo, Ros�?
- Bardzo kopie. Witamy w Lunacy, panie Burk�.
- Dzi�ki.
- To jest Profesor.
Hopp podesz�a do baru i poklepa�a po ramieniu Tweedow� Marynark�.
- Czy w twojej ksi��ce co� si� zmieni�o od czasu, kiedy po raz ostatni j� czyta�e�?
- Zawsze warto sprawdzi� - odpar� Profesor, zsuwaj�c na czubek nosa okulary w metalowej oprawce, by lepiej przyjrze� si� Nate'owi. - D�uga podr�.
- Tak - zgodzi� si� Nate.
- Widz�, �e jeszcze si� nie sko�czy�a. Profesor podsun�� okulary i wr�ci� do lektury.
- A to urocze diabl�tko to Jesse, synek Ros�.
Ch�opiec przez ca�y czas mia� g�ow� pochylon� nad ksi��k�. Kiedy uni�s� wzrok, spod g�stej, czarnej grzywki b�ysn�y du�e, ciemne oczy. Wyci�gn�� r�k� i poci�gn�� Hopp za brzeg kurtki. Pochyli�a si�, �eby us�ysze� szept ch�opca.
- Nie martw si�. Damy mu.
Drzwi za barem si� otworzy�y. Pojawi� si� w nich ogromny ciemnosk�ry m�czyzna w bia�ym fartuchu.
- To Wielki Mik� - przedstawi�a Hopp. - Pracuje tu jako kucharz. Niegdy� by� marynarzem, p�ki gdzie� na Kodiaku nie wpad�a mu w oko jedna z tutejszych dziewcz�t.
- Z�apa�a mnie jak pstr�ga - wyzna� Wielki Mik� z promiennym u�miechem na ustach. - Witamy w Lunacy.
- Dzi�ki.
- Znajdzie si� co� smacznego i gor�cego dla naszego nowego komisarza policji?
- Dzisiaj mamy dobr� zup� rybn� - powiedzia� Wielki Mik�. - Powinna panu dobrze zrobi�. Chyba �e woli pan, panie komendancie, kawa� czerwonego mi�cha.
Nate dopiero po chwili zda� sobie spraw�, �e m�wi� do niego �panie komendancie". W tym samym momencie poczu� na sobie spojrzenia wszystkich obecnych.
- Ch�tnie zjem zup� rybn�.
- Zaraz j� przynios�.
Mik� wr�ci� do kuchni, a Nate us�ysza�, jak d�wi�cznym barytonem wy�piewuje Baby, Its Cold Outside.
Tak jak w filmie lub na kartce pocztowej - pomy�la� Nate. Lub w teatrze. Tak czy inaczej w miejscu, kt�rym cz�owiek si� zachwyca, chocia� sam Nate czu� si� jak zakurzony rekwizyt.
Hopp wskaza�a Nate'owi miejsce, po czym pomaszerowa�a do lobby, obesz�a biurko i wyj�a klucz z jednego ze schowk�w.
W tym momencie w g��bi za biurkiem otworzy�y si� drzwi. Pojawi�a si� w nich seksbomba.
By�a blondynk�. Nate zawsze uwa�a�, �e ten kolor w�os�w najlepiej pasuje do seksbomb. Faluj�ca kaskada opada�a a� do wyj�tkowo imponuj�cych piersi, kt�re doskonale uwydatnia� g��boki dekolt obcis�ego, niebieskiego sweterka. Nate dopiero po minucie dotar� spojrzeniem do twarzy. Sta�o si� tak dlatego, �e sweterek by� wetkni�ty w obcis�e d�insy, kt�re z pewno�ci� mia�d�y�y wszystkie organy wewn�trzne.
Nate jednak si� nie skar�y�.
Jasnoniebieskie oczy seksbomby by�y tak niewinne, �e pozostawa�y w jaskrawym kontra�cie z wydatnymi, czerwonymi ustami. Kobieta wyra�nie nie oszcz�dza�a na makija�u. Przypomina�a Nate'owi laleczk� Barbie.
Barbie - pogromczyni� m�czyzn.
Na przek�r ograniczeniom, jakie stwarza� str�j, wszystko, co mog�o podrygiwa�, podrygiwa�o, gdy obchodzi�a biurko i stukaj�c wysokimi obcasami, w�drowa�a do jadalni. Tam stan�a przy barze i przybra�a odpowiedni� poz�.
- Cze��, przystojniaczku!
Jej g�os przypomina� gard�owy pomruk - musia�a go �wiczy� - i zdecydowanie by� obliczony na to, �e odci�gnie krew z g�owy m�czyzny i obni�y jego IQ do poziomu zielonej rzepy.
- B�d� grzeczna, Charlene. - Hopp zadzwoni�a kluczykami. - Ten ch�opiec jest zm�czony i prawie chory. Nie ma si�, �eby si� w tej chwili przed tob� broni�. Komendant Burk�, Charlene Hidel. To jej hotel. W ramach twojego wynagrodzenia, Nate, miasto op�aca ci tu pok�j i jedzenie, wi�c nie musisz si� czu� zobowi�zany do �adnych dodatkowych us�ug.
- Jeste� taka wstr�tna, Hopp.
Na przek�r tym s�owom Charlene u�miecha�a si� jak g�askany kociak.
- Mo�e zaprowadz� pana, panie komendancie, na pi�tro, i poka�� pa�ski pok�j? A potem przynios� co� ciep�ego do zjedzenia?
- Zaprowadz� go.
Hopp z pe�n� rozwag� mocno zacisn�a kluczyk w d�oni, tak �e spomi�dzy palc�w zwisa�a tylko du�a czarna etykietka z numerem pokoju.
- Palant zaraz przyd�wiga jego baga�e. Nie zaszkodzi�oby, gdyby za chwil� Ros� przynios�a panu komendantowi zup� rybn�, kt�r� obieca� mu Mik�. Chod�, Ignatiousie. B�dziesz zawiera� bli�sze znajomo�ci, gdy nieco odzyskasz si�y.
Oczywi�cie, m�g� sam si� broni�, ale nie widzia� sensu. Pow�drowa� za Hopp schodami na pi�tro tak pos�usznie, jak szczeni� w�druje za swoim panem.
Opuszczaj�c sal�, us�ysza�, �e kto� powiedzia�: cheechako, jakby wypluwa� nie�wie�e mi�so. Domy�li� si�, �e to obelga, ale pu�ci� j� mimo uszu.
- Charlene w gruncie rzeczy jest nieszkodliwa - wyja�ni�a Hopp - ale lubi dra�ni� si� z m�czyzn�, je�li tylko wyczuje, �e ma u niego cho�by minimaln� szans�.
- Poradz� sobie, mamusiu.
Zn�w wybuchn�a dono�nym �miechem, po czym wsun�a klucz do zamka pokoju 203.
- Jej facet odszed� od niej mniej wi�cej pi�tna�cie lat temu. Zostawi� j� z c�reczk�, kt�r� musia�a samotnie wychowa�. Do�� dobrze sobie poradzi�a, je�li chodzi o Meg, chocia� teraz niemal bez przerwy dr� ze sob� koty. Charlene mia�a wielu m�czyzn, chocia� z roku na rok wybiera coraz m�odszych. Powiedzia�am ci wcze�niej, �e jest dla ciebie za stara. - Hopp obejrza�a si� przez rami�. - Prawd� m�wi�c, z jej punktu widzenia prawdopodobnie to ty jeste� za stary dla niej. Masz trzydzie�ci dwa lata, prawda?
- Tyle mia�em, gdy wyje�d�a�em z Baltimore. Ile lat min�o od tego czasu?
Hopp potrz�sn�a g�ow� i otworzy�a drzwi.
- Charlene jest starsza od ciebie przynajmniej o kilkana�cie lat. Ma doros�� c�rk� prawie w twoim wieku.
- My�la�em, �e wy, kobiety, drwicie sobie z tej, kt�ra upoluje m�czyzn� m�odszego od siebie.
- Chyba bardzo ma�o wiesz o kobietach. Prawd� m�wi�c, jeste�my wkurzone, �e to nie my upolowa�y�my go jako pierwsze. Tak, tak to ju� jest.
Wesz�a do obitego boazeri� pokoju z �elaznym ��kiem, szaf� i lustrem po jednej stronie, ma�ym stolikiem, dwoma krzes�ami i niewielkim biurkiem po drugiej.
Pok�j by� czysty, skromny, i niemal tak interesuj�cy jak torebka bia�ego ry�u.
- Tu jest male�ka kuchnia.
Hopp odsun�a czarno-niebiesk� zas�on�, za kt�r� sta�a ma�a lod�wka, dwupalnikowy piecyk i zlew rozmiaru d�oni Nate'a.
- Na twoim miejscu jada�abym posi�ki na parterze, chyba �e bardzo lubisz gotowa�. Dobrze daj� je��.
Omiot�a wzrokiem pomieszczenie.
- To nie Ritz, chocia� Charlene ma lepsze pokoje. Niestety, nasze fundusze s� ograniczone. - Przesz�a na drug� stron� pokoju i otworzy�a drzwi. - Tu jest �azienka.
- O kurcz�! Uni�s� g�ow�.
Zlew by� wi�kszy od kuchennego, chocia� niewiele. Nie by�o wanny, uzna� jednak, �e kabina z prysznicem w zupe�no�ci mu wystarczy.
- Pa�skie baga�e, panie komendancie.
Palant przyd�wiga� dwie walizki i torb�, jakby nic w nich nie by�o. Rzuci� je na ��ko. Materac ugi�� si� pod ich ci�arem.
- Gdyby jeszcze mnie pan potrzebowa�, b�d� na dole jad� posi�ek. Przenocuj� tutaj i jutro rano wr�c� do Talkeetny.
Dotkn�� palcem czo�a, udaj�c, �e salutuje, i wyszed�.
- Cholera, zaczekaj! - Nate zacz�� grzeba� w kieszeni.
- Dam mu napiwek - zapewni�a Hopp. - P�ki dla nas pracujesz, jeste� go�ciem rady miejskiej Lunacy.
- Doceniam to.
- Mam zamiar dopilnowa�, �eby� na to wszystko zapracowa�, wi�c na razie zbytnio si� nie ciesz.
- Obs�uga hotelowa!
Charlene ze �piewem wnios�a tac� do pokoju. Podchodz�c do stolika, ko�ysa�a biodrami, co przypomina�o chodz�cy metronom.
- Przynios�am panu dobr� zup� rybn�, panie komendancie, i porz�dn� kanapk�, odpowiedni� dla m�czyzny. Kawa jest gor�ca.
- Wspaniale pachnie. Jestem pani wdzi�czny, pani Hidel.
- M�w mi Charlene.
Zatrzepota�a rz�sami. Nate by� pewien, �e to r�wnie� �wiczy�a.
- Wszyscy tutaj stanowimy jedn� wielk� szcz�liw� rodzin�.
- Gdyby naprawd� tak by�o, nie potrzebowaliby�my komendanta policji.
- Och, nie strasz go, Hopp. Czy pok�j ci odpowiada, Ignatiousie?
- Nate. Tak, dzi�kuj�. Jest �adny.
- Zjedz co� i odpocznij - poradzi�a Hopp. - Jak nabierzesz nieco si�, po prostu do mnie zadzwo�. Poka�� ci miasto. Twoim pierwszym oficjalnym obowi�zkiem b�dzie uczestnictwo w zebraniu mieszka�c�w jutro po po�udniu. Mamy zamiar przedstawi� ci� na ratuszu wszystkim osobom, kt�re zechc� przyj��. Je�li b�dzie ci na tym zale�a�o, wcze�niej mo�esz zobaczy� posterunek, pozna� dw�ch swoich zast�pc�w i Peach. Wtedy dostaniesz gwiazd�.
- Jak� gwiazd�?
- Jesse chcia�, �eby� koniecznie nosi� gwiazd�. Chod�, Charlene. Dajmy mu teraz �wi�ty spok�j.
- Gdyby� czegokolwiek potrzebowa�, zadzwo� na d�. -Charlene przes�a�a mu zach�caj�cy u�miech. - B�d� czeka�.
Stoj�ca za jej plecami Hopp wbi�a wzrok w sufit. Pragn�c postawi� na swoim, po�o�y�a d�o� na ramieniu Charlene i poci�gn�a j� w stron� drzwi. Rozleg� si� stukot obcas�w na drewnianej pod�odze, kobiecy pisk, potem trza�niecie drzwi.
Zza nich Nate us�ysza� cichy, obra�ony g�os Charlene:
- Co si� z tob� dzieje, Hopp? Ja tylko staram si� by� mi�a.
- Kiedy w�a�cicielka stara si� by� mi�a, hotel �atwo zamienia si� w burdel. Mo�e pewnego dnia to zrozumiesz.
Nate odczeka�, a� kobiety si� oddal�, dopiero potem podszed� do drzwi i przekr�ci� klucz w zamku. Nast�pnie zdj�� kurtk� i opu�ci� j� na pod�og�, to samo zrobi� z czapk�. Rozwin�� szalik, rzuci� go. Rozpi�� ocieplan� kamizelk� i do�o�y� j�na zrzucone ubrania.
Gdy zosta� w koszuli, spodniach, ciep�ej bieli�nie i butach, podszed� do stolika, wzi�� zup�, �y�k� i zabra� posi�ek w stron� ciemnego okna.
Zegarek obok ��ka pokazywa� wp� do czwartej, a by�o ju� ciemno jak o p�nocy. Jedz�c zup�, przygl�da� si� latarniom ulicznym, po chwili zacz�� r�wnie� dostrzega� zarysy budynk�w. Zauwa�y� �wi�teczne dekoracje: kolorowe �wiate�ka, �wi�te Miko�aje, kartonowe renifery.
Tylko nigdzie nie widzia� �adnych ludzi - ani �ladu �ycia, ani �ladu ruchu.
Jad� automatycznie, zbyt zm�czony i zbyt g�odny, �eby zwraca� uwag� na smak.
Wszystko, co jest za tym oknem, stanowi jedynie dekoracj� filmow� - pomy�la�. Budynki to kartonowe fasady, a ludzie, kt�rych spotka� na parterze, s� jedynie postaciami z iluzorycznego �wiata.
Mo�e to wszystko jest jedn� wielk� iluzj�, zrodzon� z depresji, �alu i z�o�ci, pod�ej mieszaniny uczu�, kt�re rzuci�y go na wiatr i kaza�y wyl�dowa� w tej zapad�ej dziurze?
Wkr�tce obudzi si� w swoim mieszkaniu w Baltimore i b�dzie pr�bowa� wykrzesa� z siebie tyle energii, by przebrn�� przez nast�pny dzie�.
Zjad� kanapk�, stoj�c w oknie i spogl�daj�c na pusty, czarno-bia�y �wiat z dziwnymi �wi�tecznymi �wiate�kami.
Mo�e warto by�oby wyj�� na zewn�trz, do tego pustego �wiata? Zosta� jednym z bohater�w niecodziennej iluzji? Potem rozp�yn�� si� w ciemno�ci, jak ostatnia scena niemego filmu. �eby by�o ju� po wszystkim.
Kiedy doszed� do wniosku, �e w�a�ciwie chcia�by, aby
by�o ju� po wszystkim, w jego polu widzenia pojawi�a si� jaka� posta�. Mia�a na sobie krzykliwe, jasnoczerwone ubranie, kt�re wyra�nie odcina�o si� od pozbawionej barw scenerii i wnios�o w ni� element ruchu.
Ruchu, zdecydowania i energii. �ycia z wyra�nym celem, pod��ania w okre�lonym kierunku. Posta� sz�a szybkim, zdecydowanym krokiem i zostawia�a wyra�ne �lady na �niegu.
Jakby chcia�a pokaza�, �e tu by�a. �e �yje.
Nate nie wiedzia�, czy to m�czyzna, kobieta, czy dziecko, jednak co� w barwnej plamie i w pewno�ci krok�w wyra�nie go zaciekawi�o.
Posta�, jakby wyczu�a, �e kto� j� obserwuje, zatrzyma�a si� i unios�a g�ow�.
Nate zn�w odni�s� wra�enie, �e �wiat zosta� zdominowany przez czer� i biel. Bia�a twarz, czarne w�osy. Rozmyte z powodu ciemno�ci i odleg�o�ci.
Przez d�ug� chwil� panowa� bezruch i cisza. Potem posta� zn�w ruszy�a przed siebie, w stron� wej�cia do Lodge, i znikn�a Nate'owi z pola widzenia.
Nate zas�oni� okno i odsun�� si� od niego.
Po chwili zastanowienia zdj�� walizki z ��ka i rzuci� je na pod�og�. Rozebra� si� do naga i nie zwa�aj�c na ch��d panuj�cy w pokoju, wpe�zn�� pod grub� warstw� koc�w, tak jak nied�wied� wpe�za do gawry.
Mia� trzydzie�ci dwa lata i rozczochran� mas� g�stych, kasztanowych w�os�w wok� poci�g�ej, drobnej twarzy, na kt�rej wida� by�o ogromne wyczerpanie. Rozpacz przes�oni�a oczy szar� chmur�. Pod jednodniowym zarostem sk�ra by�a blada ze zm�czenia. Pomimo pe�nego �o��dka Nate wci�� by� os�abiony jak cz�owiek, kt�ry jeszcze nie do ko�ca zdo�a� pokona� gryp�.
Wola�by, �eby Barbie-Charlene zamiast kawy przynios�a mu butelk� czego� mocniejszego. Nie przepada� za alkoholem, co z pewno�ci� uchroni�o go przed na�ogiem, mimo to po kilku g��bszych �atwiej uwolni�by m�zg od zb�dnych my�li i zapad� w sen.
Us�ysza� wycie wiatru. Poprzednio panowa� bezruch powietrza, teraz mocne podmuchy przywodzi�y na my�l j�cz�ce dusze. Opr�cz tego Nate s�ysza� skrzypienie �cian budynku i w�asny oddech.
Trzy samotne d�wi�ki, samotne trio.
Nie s�uchaj ich - pomy�la�. Wycisz si�.
Postanowi�, �e prze�pi si� kilka godzin. Potem umyje si� po podr�y i napompuje kaw�.
Wtedy b�dzie czas, �eby zadecydowa�, co, do diab�a, dalej robi�.
Gdy wy��czy� �wiat�o, ca�y pok�j zala�a nieprzenikniona ciemno��. Po kilku sekundach wzi�a w obj�cia r�wnie� i jego.
Kiedy koszmar wytr�ci� go ze snu, ze wszystkich stron otacza�a go ciemno��, kt�ra wci�ga�a jak bagno. Z trudem zaczerpn�� powietrza i pr�bowa� wydosta� si� na powierzchni�. Gdy w ko�cu wypl�ta� si� z po�cieli, by� zlany zimnym potem.
Wyczu� jakie� dziwne zapachy: cedru, nie�wie�ej kawy, cytryny. Potem przypomnia� sobie, �e nie jest w swoim mieszkaniu w Baltimore.
Oszala� i wyjecha� na Alask�.
S�dz�c po tym, co wskazywa�y b�yszcz�ce cyferki na zegarku przy ��ku, by�a pi�ta czterdzie�ci osiem.
To by oznacza�o, �e troch� si� zdrzemn��, zanim ten sam od dawna koszmar wyrwa� go ze snu.
W powracaj�cym koszmarze zawsze panowa�a ciemno��. By�a czarna noc, pada� brudny deszcz. W powietrzu unosi� si� zapach prochu i krwi.
- Jezu, Nate, Jezu! Oberwa�em!
Zimny deszcz sp�ywa� Nate'owi po twarzy, ciep�a krew przecieka�a mu przez palce. Jego krew i krew Jacka.
Nie by� w stanie jej zatamowa�, tak samo jak nie m�g�
powstrzyma� potok�w deszczu. I jedno, i drugie przyt�oczy�o go w ciemnym zau�ku w Baltimore i wypra�o z wszelkich uczu�.
To powinienem by� ja - my�la�. Nie Jack. On powinien by� w domu z �on�, dzieciakami, a nie umiera� w �mierdz�cej przecznicy, w strugach brudnego deszczu.
Nate zosta� postrzelony w nog�, druga kula trafi�a go nieco powy�ej pasa. Nie m�g� dalej biec, upad�. Tylko dlatego Jack wpad� w zau�ek pierwszy.
Wystarczy�o kilka sekund, kilka drobnych zbieg�w okoliczno�ci, by zgin�� taki dobry cz�owiek!
Nate musia� z tym jako� �y�. Przez jaki� czas zastanawia� si� nad samob�jstwem, ale by�o to egoistyczne rozwi�zanie, kt�re nie przynios�oby zaszczytu jego przyjacielowi, a jednocze�nie partnerowi. �ycie z t� �wiadomo�ci� by�o trudniejsze od �mierci.
�ycie stanowi�o wi�ksz� kar�.
Nate wsta� i pow�drowa� do �azienki. Ogromn� rado�� sprawi�a mu cienka stru�ka gor�cej wody, kt�ra p�yn�a z prysznicu. Zmycie warstwy brudu i potu wymaga�o dobrej chwili, ale Nate wcale si� tym nie przejmowa�. Mia� do�� czasu.
Ubierze si�, zejdzie na parter i napije si� kawy. Potem zadzwoni do Hopp i p�jdzie z ni� na posterunek. Postara si� by� bardziej rozmowny i spr�buje wymaza� pierwsze wra�enie, jakie musia� na niej zrobi�: kretyna o przekrwionych oczach.
Kiedy wzi�� prysznic i ogoli� si�, poczu� si� znacznie lepiej. Wyj�� �wie�e ubranie i starannie w�o�y� na siebie warstwa na warstw�.
Zdejmuj�c z wieszaka kurtk�, przyjrza� si� swojemu odbiciu w lustrze.
- Komendant policji w Lunacy na Alasce, Ignatious Burk�. - Potrz�sn�� g�ow� i niepewnie si� u�miechn��. - No c�, panie komendancie, dostaniesz gwiazd�.
Schodz�c na parter, by� zaskoczony ca�kowit� cisz�. Z tego, co czyta�, lokale takie jak Lodge s� na Alasce miejscem spotka� towarzyskich. D�ugie i ciemne zimowe noce skazuj� ludzi na samotno��, w zwi�zku z tym spodziewa� si�, �e
us�yszy typowo barowe odg�osy: stukot ku� bilardowych, stare piosenki country z szafy graj�cej.
Tymczasem, gdy zszed� do restauracji, pi�kna Ros� tak jak poprzednio nalewa�a kaw�. By� mo�e la�a j� wci�� tym samym dw�m m�czyznom, chocia� Nate nie by� tego wcale pewien. Synek Ros� siedzia� przy stole i nadal pracowicie kolorowa� ksi��eczk�.
Nate zerkn�� na zegarek, kt�ry przestawi� na miejscowy czas. Dziesi�� po si�dmej.
Ros� odwr�ci�a si� od stolika i z u�miechem spojrza�a na Nate'a.
- Witamy, panie komendancie.
- Ale spokojny wiecz�r! i Twarz m�odej kobiety rozpromieni�a si�.
- Nie wiecz�r, tylko ranek.
- S�ucham?
- Jest si�dma rano. Przypuszczam, �e ch�tnie zje pan jakie� �niadanie.
- To...
- Na pewno musi up�yn�� troch� czasu, zanim si� pan przyzwyczai. - Skinieniem g�owy wskaza�a na ciemne okna. -Za kilka godzin si� rozja�ni, ale tylko na chwil�. Mo�e pan usi�dzie? Na pocz�tek przynios� panu fili�ank� kawy.
Musia� przespa� ponad dwana�cie godzin. Teraz nie wiedzia�, czy powinien by� za�enowany, czy zadowolony. Nie pami�ta�, kiedy po raz ostatni spa� d�u�ej ni� cztery, pi�� godzin.
Rzuci� kurtk� na �awk� w boksie, potem postanowi� zawrze� pierwsze znajomo�ci. Podszed� do stolika, przy kt�rym siedzia� Jesse, i poklepa� oparcie krzes�a.
- Czy to miejsce jest wolne? Ch�opiec przyjrza� mu si� spod grzywki, kiwn�� g�ow�
i wr�ci� do kolorowania rysunku. Robi� to z takim zapa�em, �e a� przygryza� j�zyk. Nate usiad�.
- Jaka �adna fioletowa krowa! - skomentowa�, bacznie przygl�daj�c si� pracy malca.
- W rzeczywisto�ci krowy nigdy nie s� fioletowe, chyba �e sieje tak pokredkuje.
- Co� o tym s�ysza�em. Chodzisz w szkole �redniej na plastyk�?
Oczy Jesse'ego zaokr�gli�y si� ze zdumienia.
- Nie chodz� jeszcze do szko�y. Mam dopiero cztery lata.
- �artujesz. Cztery? My�la�em, �e bli�ej ci do szesnastu. Nate rozpar� si� w krze�le i pu�ci� perskie oko do Ros�,
kiedy stawia�a przed nim du�y, bia�y kubek i nalewa�a do niego kawy.
- Niedawno mia�em urodziny. By�o ciasto i milion balon�w. Prawda, mamusiu?
- Prawda, Jesse.
Wsun�a jad�ospis pod �okie� Nate'a.
- A w og�le to wkr�tce b�dziemy mie� dzidziusia. Mamy te� dwa psy i...
- Jesse, pozw�l panu komendantowi zajrze� do menu.
- Prawd� m�wi�c, w�a�nie mia�em zamiar poprosi� Jesse'ego, �eby mi co� poleci�. Co warto zam�wi� na �niadanie, Jesse?
- Nale�niki!
- W takim razie prosz� o nale�niki. Nate odda� menu Ros�.
- Ch�tnie spr�buj�.
- Gdyby zmieni� pan zdanie, prosz� zawo�a�. Pomimo to zarumieni�a si� z zadowolenia.
- Jakie psy? - spyta� Nate.
Przez ca�e �niadanie wys�uchiwa� opowiastek o ulubie�cach ch�opca.
Talerz nale�nik�w i rozmowa z uroczym malcem to znacznie lepszy pocz�tek dnia ni� rozmy�lanie o koszmarnym �nie. Nastr�j Nate'a wyra�nie si� poprawi�. W�a�nie mia� zamiar zadzwoni� do Hopp, kiedy pojawi�a si� w drzwiach.
- S�ysza�am, �e ju� wsta�e� - powiedzia�a, zrzucaj�c kapuz� i strz�saj�c z kurtki p�atki �niegu. - Dzisiaj wygl�dasz ju� troch� lepiej.
- Przepraszam, ale wczoraj naprawd� lecia�em z n�g.
- Nie ma sprawy. Przespa�e� si�, zjad�e� porz�dne �niadanie. Posiedzia�e� w mi�ym towarzystwie - doda�a, u�miechaj�c si� do malca. - Jeste� got�w na zwiedzanie?
- Jasne.
Wsta�, �eby si� ubra�.
- Jeste� chudszy, ni� przypuszcza�am.
Spojrza� z g�ry na Hopp. Zdawa� sobie spraw�, �e jest wymizerowany. Mia� prawie metr osiemdziesi�t wzrostu i normalnie wa�y� siedemdziesi�t dwa kilogramy, ale ostatnio w kr�tkim czasie straci� pi�� kilogram�w, w zwi�zku z tym musia� wygl�da� mizernie.
- Wkr�tce przybior� na wadze. B�d� codziennie rano jad� nale�niki.
- Masz za to bardzo g�ste w�osy. Za�o�y� czapk�.
- Po prostu dobrze rosn� na mojej g�owie.
- Lubi�, gdy m�czyzna ma g�ste w�osy. - Otworzy�a drzwi. - Zw�aszcza gdy s� rude.
- Nie rude, tylko br�zowe - poprawi� niemal automatycznie i naci�gn�� czapk� bardziej na uszy.
- W porz�dku. Daj na chwil� odpocz�� nogom, Ros�! -zawo�a�a Hopp przez rami�, wychodz�c na �nieg i wiatr.
Zimno uderzy�o go jak rozp�dzony poci�g.
- Jezu Chryste! Czuj�, �e zaraz zamarzn� mi oczy. Wskoczy� do forda explorera, kt�rego Hopp zaparkowa�a
przy kraw�niku.
- Masz jeszcze rzadk� krew.
- Nawet je�li b�dzie g�sta jak pasta, nie przestan� uwa�a�, �e jest tu francowacie zimno. Przepraszam.
- Nie rumieni� si� przy ka�dym brzydszym s�owie. Poza tym wiem, �e jest francowacie zimno. W ko�cu mamy grudzie�. - Wybuchn�a gromkim �miechem i zapu�ci�a silnik. -W takim razie zaczniemy zwiedza� miasteczko samochodem. Nie ma sensu potyka� si� w ciemno�ci. ;
- Ile os�b rocznie zamarza tu albo umiera z powodu hipotermii?
- Zazwyczaj w g�rach ginie kilka os�b, ale s� to przewa�nie tury�ci albo szale�cy. Trzy lata temu cz�owiek o nazwisku Teek pewnej nocy spi� si� jak g�upiec i zamarz� na �mier� w swojej ubikacji za domem, czytaj�c �Playboya". Tyle �e to by� idiota. Ludzie, kt�rzy tu mieszkaj�, wiedz�, jak radzi� sobie z zimnem, a cheechakos, kt�rzy pr�buj� przetrwa� tu zim�, ucz� si� tej sztuki... albo wyje�d�aj�.
- Cheechakosl
- Przybysze z zewn�trz. Nie mo�na lekcewa�y� natury, ale cz�owiek uczy si� �y� z ni� w zgodzie, a je�li jest wystarczaj�co bystry, potrafi nawet wykorzystywa� j� do w�asnych potrzeb. Je�dzi na nartach lub �y�wach, u�ywa rakiet �nie�nych, �owi ryby w przer�blu. - Wzruszy�a ramionami. - Podejmuje odpowiednie �rodki ostro�no�ci i cieszy si� z tego, co ma, poniewa� wie, �e niczego nie zmieni.
Z ogromn� wpraw� pokonywa�a zasypan� �niegiem ulic�.
- To nasza przychodnia. Mamy w�asnego lekarza i piel�gniark�.
Nate przyjrza� si� uwa�nie niewielkiemu budyneczkowi.
- A je�li z czym� nie mog� sobie poradzi�?
- Wtedy zawozimy chorego do Anchorage. Na obrze�ach miasta mieszka jeden z alaskich pilot�w. Meg Galloway.
- Kobieta?
- Czy�by� by� seksist�, Ignatiousie?
- Nie. - Mo�e... - pomy�la�. - Tylko pytam.
- Meg jest c�rk� Charlene. To troch� postrzelona istota, ale moim zdaniem �wietnie spisuje si� jako pilot. Mia�a ci� zabra� z Anchorage, ale tw�j przylot wypad� o dzie� p�niej, ni� my�leli�my, a Meg by�a ju� zaj�ta, dlatego zadzwonili�my do Palanta z Talkeetny. Prawdopodobnie poznasz Meg na popo�udniowym spotkaniu z mieszka�cami miasteczka.
To nie b�dzie wcale takie �mieszne - pomy�la� Nate.
- W �Sklepie na Rogu" jest wszystko, czego mo�esz
potrzebowa�, a je�li nie, znajd� spos�b, �eby jak najszybciej to sprowadzi�. To najstarszy budynek w Lunacy. Wybudowali go traperzy na pocz�tku dziewi�tnastego wieku. Harry i D�b kupili go w osiemdziesi�tym trzecim roku i znacznie rozbudowali.
By� dwa razy wi�kszy od przychodni i mia� dwie kondygnacje. W oknach p�on�y �wiat�a.
- Na razie poczta mie�ci si� tu, nad rzek�, ale w lecie mamy zamiar przenie�� j� w inne miejsce. Ten male�ki budyneczek obok to Italian Place. Mo�na tu zam�wi� dobr� pizz�, chocia� dowo�� j� tylko w granicach miasta.
- Pizzeria na Alasce?
- Nowojorski W�och, Johnny Trivani, trzy lata temu przyjecha� tu na polowanie. Zakocha� si� w mie�cie i ju� nie wyjecha�. Pocz�tkowo nazwa� sw�j lokal �U Trivaniego", ale wszyscy m�wili na niego: Italian Place, i tak ju� zosta�o. Johnny my�li o dobudowaniu piekarni. M�wi te�, �e chce zam�wi� sobie przez Internet rosyjsk� narzeczon�. Mo�e rzeczywi�cie to zrobi.
- Czy to oznacza, �e wtedy b�d� �wie�e bliny?
- Kto wie? Lokalna gazeta ju� pisa�a o tym na tytu�owej stronie - powiedzia�a Hopp na zako�czenie. - Ma��e�stwo, kt�re j� redaguje, zabra�o dzieciaki na przerw� �wi�teczn� do San Diego, dlatego w tej chwili nie ma ich w Lunacy. A to "Klun" - lokalna radiostacja. Prowadzi je w�a�ciwie jednoosobowo Mitch Dauber. Przewa�nie jest do�� rozrywkowy.
- Nastawi� odbiornik.
Hopp zawr�ci�a i ruszy�a z powrotem drog�, kt�r� jechali.
- Nieca�y kilometr na zach�d od miasteczka znajduje si� szko�a. Zapewniamy w niej nauk� dzieciom od przedszkola do dwunastej klasy. Obecnie mamy siedemdziesi�ciu o�miu uczni�w. Tam r�wnie� prowadzimy wszelkie kursy dokszta�caj�ce dla doros�ych. Gimnastyka, rysunek i malowanie, tego typu rzeczy. Od zamarzni�cia do rozmarzni�cia wype�niamy naszym mieszka�com d�ugie wieczory. Potem dzie� coraz bardziej si� wyd�u�a.
- Zamarzni�cie? Rozmarzni�cie?
- Kiedy zaczynaj� puszcza� pierwsze lody, jest to znak, �e nadchodzi wiosna. Gdy rzeka zamarza, zaczynaj� si� d�ugie wieczory.
- Kapuj�.
- W granicach miasta mamy pi��set sze�� dusz, nast�pne sto dziesi��, sto kilkana�cie mieszka nieco dalej, ale wci�� w naszym dystrykcie. Teraz twoim dystrykcie.
Nate wci�� odnosi� wra�enie, �e to wszystko jest nierealne i bardziej przypomina plan filmowy lub scenografi� teatraln�. Jak wi�c mia� uzna� t� rzeczywisto�� za swoj�?
- Stra� po�arna sk�ada si� z samych ochotnik�w i mie�ci si� tutaj. Obok jest ratusz.
Zatrzyma�a samoch�d przed budynkiem z grubych bali.
- Trzydzie�ci lat temu m�j m�� pomaga� go budowa�. By� pierwszym burmistrzem Lunacy i pe�ni� t� funkcj� a� do �mierci. W lutym min� cztery lata.
- Jak zmar�?
- Na atak serca. Gra� w hokeja na jeziorze. Strzeli� gola, przewr�ci� si� i umar�. Tak po prostu.
Nate chwil� odczeka�.
- Kto wygra�?
Hopp wybuchn�a �miechem.
- Jego gol rozstrzygn�� o wyniku meczu. Nie doko�czyli go. Przejecha�a jeszcze kawa�ek.
- A to tw�j posterunek.
Nate usi�owa� przebi� wzrokiem ciemno�� i padaj�cy �nieg. Ujrza� �adny budyneczek z drewna, wyra�nie nowszy ni� s�siednie domy. Przypomina� nieco bungalow, mia� niewielk� werand� i dwa okna, po jednym po ka�dej stronie drzwi. Wszystko by�o zas�oni�te zielonymi okiennicami.
Od ulicy do drzwi prowadzi�a �cie�ka, z kt�rej kto� odgarn�� starannie �nieg. Niewielki podjazd, wyra�nie r�wnie� niedawno od�nie�ony, pokrywa�a ju� kilkunastocentymetrowa warstwa �wie�ego puchu. Od stoj�cego tam niebieskiego wozu terenowego do drzwi bieg�a w�ska �cie�ynka.
W obu oknach p�on�o �wiat�o, a z ciemnego komina bucha�y k��by dymu.
- Tak wcze�nie zaczynamy prac�?
- Przyszli ze wzgl�du na ciebie. Wiedz�, �e dzisiaj si� pojawisz. - Zaparkowa�a obok pikapu. - Jeste� got�w na spotkanie ze swoimi podw�adnymi?
- Zawsze.
Gdy wysiad�, tak samo jak poprzednio by� zaszokowany przenikliwym zimnem. Oddychaj�c przez z�by, pow�drowa� za Hopp w�sk� �cie�ynk�, kt�ra prowadzi�a do drzwi.
- Za nimi znajduje si� pomieszczenie, kt�re nazywamy tu, na Alasce, arktycznym przedsionkiem.
Rzeczywi�cie by�o to miejsce, do kt�rego nie mia� dost�pu ani wiatr, ani niska temperatura.
- Dzi�ki takiemu rozwi�zaniu straty ciep�a w g��wnym budynku s� o wiele mniejsze. Tu mo�na zostawi� ciep�� odzie�.
Zdj�a kurtk� i powiesi�a j� na haku obok innej. Nate poszed� za jej przyk�adem. W kieszeniach zostawi� r�wnie� r�kawiczki, czapk� i szalik. Zastanawia� si�, kiedy przywyknie do tego, �e ilekro� chce si� tu gdzie� wyj��, trzeba si� ubiera� jak na podb�j bieguna p�nocnego.
Hopp pchn�a nast�pne drzwi i wesz�a do pomieszczenia, w kt�rym wyczu� dym i zapach kawy.
�ciany by�y pomalowane na be�owo, na pod�odze le�a�o nakrapiane linoleum. W tylnym prawym rogu sta� piec na drewno, a na nim olbrzymi �elazny czajnik, z kt�rego bucha�y k��by pary.
Z prawej strony by�y dwa metalowe biurka, rz�dek plastikowych krzese� i �awa zarzucona gazetami. Wzd�u� tylnej �ciany bieg� blat, na kt�rym sta�a kr�tkofal�wka, komputer i porcelanowa choinka w kolorze zielonym, jakiego nie wymy�li�a matka natura.
Nate zauwa�y�, �e po obu stronach s� drzwi, dostrzeg� te� tablic� informacyjn� z poprzyczepianymi karteluszkami i notatkami.
W pomieszczeniu znajdowa�y si� trzy osoby, kt�re udawa�y, �e wcale mu si� nie przygl�daj�.
Domy�li� si�, �e dwaj m�czy�ni to jego zast�pcy. Jeden z nich wygl�da� na tak m�odego, �e chyba od bardzo niedawna m�g� g�osowa�, drugi by� wystarczaj�co stary, by dawno, dawno temu odda� sw�j g�os na Kennedy'ego. Obaj mieli na sobie grube we�niane spodnie, wysokie buty i flanelowe koszule z przyczepionymi odznakami.
M�odszy wyra�nie pochodzi� z Alaski, mia� czarne, proste, d�ugie do ramion w�osy, g��boko osadzone, niemal czarne oczy w kszta�cie migda��w, �adne ko�ci policzkowe i niewinny wyraz twarzy.
Starszy mia� twarz osmagan� wiatrem, na g�owie je�yka, obwis�e policzki, wyblak�e niebieskie, lekko zezowate oczy i g��bokie kurze �apki. By� pot�nie zbudowany w przeciwie�stwie do szczup�ego partnera. Prawdopodobnie by�y wojskowy - pomy�la� Nate.
Kobieta by�a okr�glutka, mia�a pulchne, r�owe policzki i obfity biust, ukryty pod r�owym sweterkiem w bia�e p�atki �niegu. Szpakowate w�osy splot�a w warkocz i upi�a w kok na czubku g�owy. Z koka stercza� o��wek. W r�kach trzyma�a talerz ze s�odkimi bu�eczkami.
- No c�, oto ca�a ekipa w komplecie. To pan komendant Burk�, a to, panie komendancie, pa�scy ludzie. Zast�pca Otto Gruber.
Je�yk wyst�pi� z szeregu i wyci�gn�� r�k�.
- Witam pana, panie komendancie.
- Witam pana, panie Gruber.
- Zast�pca Peter Notti.
- Dzie� dobry, panie komendancie.
U�miech na twarzy m�odzie�ca wywo�a� u Nate'a pewne skojarzenie.
- Jest pan w jaki� spos�b spokrewniony z Ros�?
- Tak, sir. To moja siostra.
- A to twoja prawa r�ka, sekretarka i specjalistka od bu�eczek cynamonowych, Marietta Peach.
- Ciesz� si�, �e pan do nas przyjecha�, panie komendancie. Mia�a typowo po�udniowy akcent, kt�ry przywodzi� na
my�l mi�t�wk� s�czon� na werandzie.
- Mam nadziej�, �e ju� lepiej si� pan czuje.
- Tak, zdecydowanie. Dzi�kuj�, pani Peach.
- Oprowadz� pana komendanta po posterunku, a potem was zostawi�, �eby�cie si� lepiej poznali. Mo�e, Ignatiousie, zechcia�by� obejrze� swoje... pokoje go�cinne?
Wyprowadzi�a go przez drzwi z prawej strony. Za nimi znajdowa�y si� dwie cele z pryczami, troch� przypominaj�cymi koje. �ciany sprawia�y wra�enie �wie�o pomalowanych, pod�oga wyra�nie zosta�a umyta. Nate wyczu� zapach lizolu.
W celach nie by�o �adnych lokator�w.
- Czy kto� ich w og�le u�ywa? - spyta� Nate.
- Przede wszystkim pijacy i osoby, kt�re zak��caj� porz�dek publiczny. Trzeba dobrze si� schla� i narozrabia�, �eby sp�dzi� noc w areszcie na posterunku policji w Lunacy. Czasami zdarzaj� si� awantury, jaki� akt wandalizmu, ale zazwyczaj sprawcami s� znudzone dzieciaki. Powiem twoim ludziom, �eby podali ci wszelkie szczeg�y na temat przest�pczo�ci w Lunacy. Nie mamy adwokata, wi�c je�li komu� bardzo na nim zale�y, musi zadzwoni� do Anchorage albo Fairbanks, chyba �e zna kogo�, kto mieszka gdzie indziej. Mamy natomiast emerytowanego s�dziego, chocia� cz�owiek ten wi�cej czasu sp�dza na �owieniu ryb w przer�blu ni� rozwi�zywaniu problem�w natury prawnej.
- W porz�dku.
- O rany, masz zamiar zagada� mnie na �mier�?
- Nigdy nie umia�em trzyma� buzi na k��dk�. Hopp z chichotem potrz�sn�a g�ow�.
- Teraz pora, �eby� zobaczy� swoje biuro.
Wr�cili do pierwszego pomieszczenia, gdzie wszyscy udawali, �e ci�ko pracuj�. Po drugiej stronie tylnej �ciany, tu� przy drzwiach, sta�a szafka z broni� paln�. Nate doliczy� si� sze�ciu �rut�wek, pi�ciu strzelb, o�miu rewolwer�w i czterech paskudnie wygl�daj�cych no�y.
38
Wsun�� r�ce do kieszeni i nad�� policzki.
- A c� to? �adnych mieczy?
- Warto by� przygotowanym na wszystko.
- Taak, zw�aszcza na maj�c� wkr�tce nast�pi� inwazj�. N