10953
Szczegóły |
Tytuł |
10953 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10953 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10953 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10953 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Colin Forbes
Fala uderzeniowa
Colin Forbes w Wydawnictwie Amber to:
GRECKI KLUCZ
SYNDYKAT ZBRODNI
PODWÓJNE RYZYKO
KAMUFLAŻ
PUŁAPKA W PALERMO
NA SZCZYTACH ZERYOS
STACJA NR 5
FALA UDERZENIOWA
w przygotowaniu:
KAMIENNY LAMPART
Przełożyli: JOANNA i WITOLD KALIMOWSCY
AMBER
Tytuł oryginału: SHOCKWAVE
Ilustracja na okładce: TONY ROBERTS
Opracowanie graficzne: ADAM OLCHOWIK
Redaktor: KRYSTYNA GRZESIK
Redaktor techniczny. JANUSZ FESTI-R
Copyright •? 1990 by Pan Books
For the Polish edition Copyright (c) 1992 by Wydawnictwo Amber Sp z o.o.
ISBN 83-85423-65-6
Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
Warszawa 1992. Wydanie I
Skład: Zakład "Kolonel" w Warszawie
Druk: Łódzka Drukarnia Dziełowa
Dla Jane
OD AUTORA
Wszystkie postacie przedstawione w tej książce są wytworem wyobraźni autora i nie mają żadnego związku z realnie istniejącymi osobami. Także opisana tu instytucja, World Security & Communications, nie ma rzeczywistego odpowiednika nigdzie w świecie.
PROLOG
Tweed zamordował dziewczynę, a potem ją zgwałcił.
Bob Newman dowiedział się o tym całkiem przypadkowo, o czwartej nad ranem. Wracając z przyjęcia w Londynie przez Radnor Walk. zobaczył nie oznakowane furgonetki zaparkowane przy krawężniku przed domem Tweeda. Mężczyźni w cywilnych ubraniach kręcili się w te i z powrotem po schodkach prowadzących do wąskiego, dwupięt-rowego budynku.
Poruszali się szybko, jak gdyby realizując jakieś pilne zamówienie. Pod pobliską latarnią stał policjant w mundurze, ze splecionymi z tyłu rękoma. Poza tym na ulicy nie było żywego ducha.
\ewman zatrzymał swojego mercedesa 280E kilkanaście jardów za ostatnia furgonetka. Osłonił dłonią żarzącego się papierosa i obserwował. Wśród wchodzących do domu ludzi rozpoznał faceta z Wydziału Specjalnego, bruneta \\ urzędowym garniturze. Harris? Har-vey? - usiłował przypomnieć sobie nazwisko.
Ze stojącej przed nim furgonetki wyłonili się dwaj mężczyźni w kombinezonach. Wnieśli do domu długą plastikowa torbę na zwłoki. \ajwyrazniej była tu robota dla Sekcji Porządkowej.
\ewman wysiadł z samochodu, zamknął go i ruszył w stronę domu Tweeda. Policjant zastąpił mu drogę.
- Tu nie wolno wchodzić, \ajlepiej niech pan stad odjedzie...
- Znam człowieka, który tu mieszka. Co się stało?
Policjant nie bardzo \viedział. co odpowiedzieć Spojrzał niepewnie na schody, na których znowu pojawił się brunet. Tak. Harvey - przypomniał sobie wreszcie Newman. Nadinspektor Ronald Haney. Tępy biurokrata. Har\ey zbiegł ze schodów prosto w kierunku \cwmana.
- Co pan tu robi o tej godzinie? Tweed dzwonił do pana?
- A po co miałby dzwonić w środku nocy? - skontrował
pytaniem New mań. W tym momencie w drzwiach domu pojawił się Howard, szef SIS. Tajnej Shiżby Wywiadowczej. Ale nie b\l to uv; nieskazitelny Howard. jakiego Newman zw;,kie spoukał. T\m raA-m pulchna, zaczerwieniona twarz tego wysokiego piećdziesięciolcimcgo mężezwm była zdeformowana szczecina zarostu. KIzAWO zao.!azM.:\ krawat, zmięta koszula - wszystko wskazywało na to. ze w \ r w c,\,^ ,\ nagle z łóżka. Minę miał ponura: Newman załozyłb} się. ze Hova'\i wciąż jeszcze jest półprzytomny.
- \\;ejdź do środka. Bob - mruknął. -- To paskudna spraw,; l w dodatku jest tu minister...
Mówił wciąż, prowadząc Boba przez wąski hali i pn schodach HJ pierwsze piętro. Depcząc Newmanowi po piętach Hane\ protesiowi:i:
- Chyba za wcześnie na wpuszczanie uitaj zagraniezmch korespondentów!
- Biorę to na siebie - rzucił Howard przez ramię, nadal w *pim: j.n się po stopniach. - Zresztą pan doskonale wie. ze Newman jc-, sprawdzony i że dużo pracował z nami.
-- O jakim ministrze mówiłeś? - spytał Newman.
- O ministrze bezpieczeństwa zewnętrznego. Buckmaster jesi ui we własnej osobie: tylko jego mi tu brakowało. No trzymaj >,e mocno. Bob. To jest tutaj...
Howard wyprostował się i sztywno wkroczył do sypialni Tweed.i Było tu pełno ludzi. Newman zauważy) katem oka. że okno jcs; szczelnie zasłonięte. Ale jego wzrok powędrował nat\chmiaM w silone łóżka Tweeda. gdzie leżało ..to".
Dziewczyna miała zapewne około trzydziestki. Piękne jasne wlo-\ spiywał\ szeroką falą na poduszkę. Leżała odsłonięta, całkiem IKUM: długie nogi były ciasno zsunięte. Musiała być wspaniała za życia. Ale teraz widok był okropny. Język zwisał z kształtnych warg na lew\ policzek. Szeroko otwarte zielonkawe oczy patrzyły martwo v\ sufit Szyja była straszliwie posiniaczona.
Stojący przy łóżku człowiek w czarnym garniturze, także nie ogolony, schylił się i podniósł z podłogi czarną torbę. Lekarz - domyślił się Newman. Lekarz postawił torbę na krześle, ściągną! z dłoni gumowe rękawiczki, wrzucił je do torb\ i zamknął ja.
- No i co. doktorze, co pan odkrył? - odezwał się Harve\. Lekarz, niski otyły mężczyzna z przerzedzonymi siwymi włosami, spojrzał wymownie w sufit.
- Na litość boską, musi pan poczekać na wyniki badań. Ja nie mam daru jasnowidzenia.
- Zapewne - włączył się ktoś nów v. starannie cedząc słowa. -
Ale może mi pan przecież przekazać wstępne spostrzeżenia. Czas mói drogi, jest dla nas szczególnie ważny, jeśli wziąć pod uwagę, kim jest morderca.
Newman odwrócił głowę. Na progu sypialni stał szczupły, czter-dziestoparoletni mężczyzna. Gęste czarne włosy okalały jego twarz. Miał co najmniej sześć stóp wzrostu - ale nie tylko to czyniło zeń autorytet, dawało przewagę nad innymi obecnymi w pokoju. W odróżnieniu od tamtych był świeżo ogolony, a jego piwne oczy były ruchliwe i czujne. Miał na sobie droga sportową marynarkę i nieskazitelnie białą koszulę, a w niebieskim krawacie tkwiła spinka z emblematem sławnego pułku spadochroniarzy. Lance Buckmaster. minister bezpieczeństwa zewnętrznego. Znany ze swojej dbałości o nienaganna aparycję. Również jego sposób mówienia zdradzał dobrą, prywatna szkołę.
- Znasz pana ministra. Bob? - spytał oficjalnie Howard.
- Tak. spotkaliśmy się już...
- Doktorze, nie odpowiedział pan na moje pytanie - przerwał Buckmaster.
Lekarz westchnął, potem zacisnął usta. wreszcie przemówił:
- Ta dziewczyna została uduszona, a następnie brutalnie zgwałcona. Więcej nie mogę powiedzieć przed...
- Wiem. przed sekcją - zniecierpliwił się Buckmaster. - Znam\ tę formułę. Ale na jakiej podstawie twierdzi pan. że najpierw było zabójstw o. a dopiero potem gwałt? Dlaczego nie mogło być odw rotnie?
- Ofiara mimo szczupłej budowy wygląda na osobę zręczną i silna. Gdyby broniła się w czasie gwałtu, miałaby pod paznokciami >kórę napastnika. Jest jakiś minimalny ślad na palcu wskazującym - ale to wszystko. A i to trzeba jeszcze sprawdzić w laboratorium. Jeśli chodzi o mnie. to wstępne badanie jest skończone. - Doktor popatrzył na >tojacych w pokoju łudzi. - Jeśli panowie pozwolą, pójdę już...
Skinął głową \\ stronę Howarda i wyszedł, nie oglądając się na Buckmastera. Również fotograf i laborant sądowy stwierdzili, że nie maja tu już nic do roboty. Dwaj ludzie w kombinezonach starannie zawinęli ciało w płótno, ułożyli na noszach i wynieśli z pokoju. Buckmaster. splótłszy ręce za plecami, niespokojnie chodził w tę i z powrotem, potrząsając gęsta czupryna.
- Dlaczego zakładacie, że to Tweed? - spytał Tslewman. patrząc na Howarda.
- Bo to jego mieszkanie.
To Harvey odpowiedział. Używając gumowej rękawiczki chwycił fajkę, która leżała na szklanej popielniczce, i wrzucił ją do przezroczystej torebki.
- Palił nawet swoją fajkę, zanim to zrobił.
- Mogę obejrzeć tę fajkę? - nalegał Newman. - Pełno w nic; tytoniu: i tylko trochę nadpalony.
- Czyli pociągnął sobie parę razy. zanim crmycił ja za szyje i zrobił cała resztę...
Newman podszedł do niedużej szaty w ścianie.
- Mogę tu zajrzeć?
- Nie może pan - odparł Harvey. Zakleił torebkę z fajka. - A właściwie... co tam pana interesuje?
- Na przykład puszka z tytoniem.
- No to może rzeczywiście zajrzyjmy do środka. - Hancy sięgnął w stronę szafki urękawicznioną dłonią i otworzył drzwi. Puszka tytoniu stała spokojnie na półce. Har\ey podważył wieczko. Puszka byki w połowie opróżniona. Newman pochylił się i powąchał zawartość: poczuł nieprzyjemny odór stęchlizny. - Zadowolony? - Harvey zamknął wieczko i odstawił puszkę na miejsce. - A w dodatku Tweed zniknął...
- Chyba uciekł, jak zrozumiał, co zrobił - włączył się Buckma\-ter. - Cała nadzieja, że sam skończy ze sobą. Oczywiście ani sło\\a o tej sprawie. Newman. Podpisał pan deklarację o tajemnic} służbowej
- A sąsiedzi? - spytał Newman.
- Puścimy wiadomość, że Tweed wyjechał na kolejna inspekcja. Tweed nie utrzymuje kontaktów z sąsiadami, a oni wiedza tylko, że jest szefem działu roszczeń w jakiejś firmie ubezpieczeniowe! i ze ma kupę robot) za granica. Wiem to od Howarda.
- T chce pan utrzymać to wszystko w tajemnic} - przypomniał Newman. - To dlaczego sam pan się tutaj pokazuje: przecież \\sz\sc\ znają pana ze zdjęć w gazetach przy byle okazji...
- Nie podoba mi się pański ton - głos Buckmastera stał się agresywny. - Proszę nie zapominać, że mówi pan do ministra Koron} A jestem tutaj, bo Howard do mnie zadzwonił. Zostawiłem swojego mercedesa i kierowcę dwie ulice stąd. Zresztą już wychodzę. Skontaktuję się z panem o dziewiątej rano: niech pan się postara być w swoim biurze - rzucił w stronę Howarda.
Wyjął z kieszeni kraciasta czapkę golfowa i naciągnął ją nisko na czoło. Uśmiechnął się drwiąco w kierunku Newmana.
- Myśli pan. że ktoś mnie rozpozna w drodze do samochodu? Wyszedł. Howard nerwowo wzruszył ramionami.
- Właściwie ma rację. Zawsze chodzi z goła głową... - przerwał, bo Buckmaster znów pojawił się na progu.
- Zabawne. Nigdy nie podejrzewałbym Tweeda o taki sadyzm - rzuci) i znowu wyszedł, tym razem na dobre. Howard machnął obiema rękami naraz, gestem człowieka zagubionego.
- A ja nigdy nie podejrzewałbym Buckmastera o tak humanitarne myśli. Ludzie są śmiesznie poplątani...
10
- Jak się dowiedziałeś o tej sprawie? - spytał Newman cicho.
- Anonimowy telefon. Obudził mnie. ..Tweed jest w paskudnych kłopotach, w swoim mieszkaniu na Radnor Walk". Chyba tak właśnie powiedział, dokładnie...
- A więc mężczyzna? Rozpoznałeś jego głos? Zastanów się. to cholernie ważne.
- Nie, chyba nigdy przedtem nie słyszałem tego głosu. No wiec ubrałem się szybko. Na szczęście byłem sam, Cynthia wyjechała. Dotarłem tu około wpół do drugiej. Drzwi nie były zamknięte na klucz. Najpierw dzwoniłem, ale nikt się nie pokazał, więc wszedłem na górę... i znalazłem ją tutaj, na łóżku. Nikogo innego w domu nie było. Zadzwoniłem do Buckmastera, tylko tyle mogłem zrobić. Przyjechał i od razu wezwał naszą Sekcję Porządkową. Nie możemy dopuścić do publicznego ujawnienia takiego skandalu. To byłaby katastrofa dla firmy.
- Kim jest... była... ta dziewczyna? - spytał Newman sucho.
Howard. wciąż jeszcze trochę nieprzytomny, spojrzał na niego uważniej. Dziennikarz był szatynem czy raczej ciemnym blondynem po czterdziestce, średniego wzrostu i silnej budowy. Nawet o tej porze sprawiał wrażenie człowieka czujnego, naładowanego energią. Brakowało tylko jego zwykłego kpiarskiego uśmiechu.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział w końcu Howard. - Chłopcy przewrócili cały dom do góry nogami, ale nie znaleźli nawet jej torebki. Oczywiście od razu przypomnieli sobie, że żona Tweeda uciekła parę lat temu z jakimś bogatym greckim armatorem i że od tej pory nie bardzo zajmował się kobietami...
- Tweed lubi dziewczyny - przerwał os-tro Newman. - Parę razy zanosiło się nawet na poważny romans. A o żonie zapomniał, jak tylko zajął się pracą. Przecież wiesz.
- No, tak myślałem...
- Co. ty też?! To fantastyczne! - Newman klepnął się ręką po udzie. Odwrócił się, słysząc jakiś hałas przy drzwiach. To Harvey wrócił do pokoju.
- Jedno wydaje mi się dziwne, panie Newman - zaczął oficjalnym tonem. - Jakim cudem znalazł się pan tutaj o tej godzinie?
- Byłem na przyjęciu u Ciprianiego na Strandzie: to jest lokal czynny non stop. Dla otrzeźwienia wracałem piechotą do domu. na Beresfore Road. Ale nie chciało mi się spać, więc postanowiłem pojeździć po Londynie, żeby się trochę zmęczyć.
- Dosyć długi ten spacerek, pozwoli pan zauważyć - stwierdził Harvey. uśmiechając się krzywo. Newman miał ochotę mu przy-pieprzyć.
- No i co z tego. do cholery? - spytał przez zęby.
- Nic, przynajmniej na razie. Ale moglibyśmy sprawdzić tę pańska historyjkę. Poszukać świadków, którzy widzieli, jak pan wychodził od Ciprianiego. l posłać kogoś tą samą drogą, o tej samej porze, żeby zobaczył, ile czasu na to trzeba...
- Posłać? A może sam by się pan przeleciał? - odparował Newman. - Dobrze by panu zrobiło na linię.
- Dajmy spokój osobistym wycieczkom - Harvey spuścił z tonu. - Najważniejsze, gdzie teraz jest Tweed.
Klęcząc na podłodze w swoim biurze - na pierwszym piętrze centrali Secret Senice przy Park Crescent - Tweed kręcił tarczą sejfu ustawiając kolejne numery szyfru, wreszcie pociągnął drzwiczki otwierając je na oścież.
Żaluzje w oknach wychodzących na Regent's Park były opuszczone, ale Tweed nie zapalił światła. Przyświecał sobie latarką. Wyciągnął jedną szufladę i wyjął z niej kilka paczek banknotów: marek niemieckich i franków szwajcarskich. Ułożył je starannie w przygotowanej obok aktówce, następnie przykrył kilkoma warstwami folderów firnu ubezpieczeniowej i czterema tanimi książkami. Zamknął teczkę, potem sejf, przekręcił parę razy tarcze szyfrową i wstał.
Czterdziestoparoletni, krępej budowy, brunet. Tweed nosił na co dzień okulary w rogowej oprawie. Sprawiał wrażenie człowieka uprzejmego, o niepospolitej inteligencji. Oczy za soczewkami okularów były bystre i czujne. Ubrany był w typowy urzędniczy garnitur, solidny, nie tak jednak elegancki, jak garnitury jego szefa. Howarda. Tweed. zastępca dyrektora SIS. wyglądał jak przeciętny przechodzień, na którego nie zwraca się uwagi - i bardzo troszczył się o to. aby tak właśnie wyglądać.
Przyświecając sobie nadal latarką, położył teczkę na biurku, wyjął z kieszeni pęk kluczy i dwóch z nich użył. by otworzyć specjalnie wzmocniona prawą dolną szufladę biurka. Spod leżących tu trzech książek szyfrowych wyciągnął sześć paszportów: wszystkie zawierał} jego fotografię, tyle że bez okularów, ale w każdym było inne nazwisko. Wybrał paszport na nazwisko William Sanders i wsunął go do wewnętrznej kieszeni marynarki. Pozostałe pięć ułożył płasko na dnie swojej aktówki. Zamknął szufladę i wstał. I wtedy ktoś zapalił światło w pokoju.
Paula Grey. piękna asystentka Tweeda. zamknęła drzwi i oparła się o nie. Była to trzydziestoletnia osoba o kruczoczarnych włosach, korę lśniły teraz w płynącym z sufitu świetle. Wyraźnie zarysowana broda
znamionowała stanowczość. Paula była wspaniale zbudowana: miała smukła sylwetkę i bardzo długie nogi. Ubrana była w granatowa garsonkę i białą bluzkę z wielka kokardą. Przez ramię miała przewieszony wełniany płaszcz: nic dziwnego - ten lutowy przedświt w Londynie był bardzo chłodny, prószył nawet drobny śnieg.
Mimo zaskoczenia Tweed zdoła) ukryć wewnętrzne napięcie. Jego umysł pozostawał chłodny, a głos brzmiał zupełnie normalnie, gdy pierwszy zaatakował pytaniem:
- Co. u diabła, robisz tu o tej porze?
- Równie dobrze można hy ciebie o to zapytać - ruchem głowy wskazała na stojącą koło biurka walizkę. - Wybierasz się gdzieś? \ic mi nie mówiłeś. Nie masz czasem jakichś kłopotów? Prawa ręka Tweeda powędrowała machinalnie do kieszeni w poszukiwaniu fajki. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że już od dawna nie pali. że skończył z tym paskudztwem. Tymczasem jego umysł szukał w pośpiechu jakiejś wiarygodnej odpowiedzi.
- Coś mi wypadło niespodziewanie. Jadę na parę dni za granicę. Podeszła zgrabnie i z wdziękiem i położyła dłonie na jego ramionach.
- To ja. Paula. pamiętasz mnie jeszcze? Przyszłam tu. bo mam •'\\uia robotę, po prostu wstałam wcześniej. No więc powiesz wreszcie, co się \tało?
- Lepiej usiądź. Otóż będę oskarżony o morderstwo i g\\ałt. Piękna młoda dziewczyna, której nigdy przedtem nie widziałem, leży \\ moim łóżku na Radnor Walk. Teraz pewnie zapytasz, czy rzeczywiście to zrobiłem? - w jego glosie był tylko cień cienia emocji.
Paula zacisnęła dłonie na ramionach Tweeda i potrząsnęła nim. \lbo raczej próbowała potrząsnąć. Stał nieporuszony jak kamień.
- Co ty. do cholery, wygadujesz? Jak możesz tak myśleć o mnie? -jej głos drżał ze zdenerwowania. Po chwili jednak opanowała się. - Czyś ty oszalał? Chcesz uciekać jak pospolity złodziej? Jesteś m wicedyrektorem, zapomniałeś? Musisz zostać i walczyć. To l y musisz badać tę sprawę.
-- \ie mogę. Pracowałem nad pewnym tajnym projektem. Tylko jedna osoba w firmie wie o tym oprócz mnie. Muszę pozostać na \\olnosci. żeby pilotować ten projekt. Stawka jest ogromna - może na\\et bezpieczeństwo całego zachodniego świata. Wiem. że to brzmi melodramatycznie. ale taka jest prawda. Pójdę już. Paula: muszę złapać najbliższy samolot do Brukseli.
- Dlaczego do Brukseli? Zresztą wciąż nie rozumiem, skąd pewność, że to \\lasnie ciebie oskarżą o ten cały pasztet.
- Bo ktoś cholernie sprytnie to zaplanował. Może nawet podrzucili w moim mieszkaniu jakiś ..niezbity dowód". Nic nie wiem. nie
miałem czasu dokładnie sprawdzić. A Bruksela?... To tylko pierwszy etap. Muszę znaleźć sobie jakąś mysią dziurę, z której mógłbym działać. Przecież zamkną mnie, jak tylko znajda tę biedna dziewczynę. Wszystko wskazuje, że to ja zamordowałem, ja zgwałciłem. I na kogo mogę liczyć przy takich podejrzeniach, kto mi pomoże? Jestem pewien, że nikt...
- Idiota ! - parsknęła ze złością. - Możesz liczyć na mnie. Jadę z tobą. Mam tu spakowaną walizkę na wszelki wypadek. A para jest zawsze mniej podejrzana niż samotny facet...
- Nie ma mowy.
Tweed siłą wyswobodził się z, jej objęć, podszedł do stojącego przy drzwiach wieszaka i ubrał się w swój stary prochowiec. Potem sięgnął po walizkę i aktówkę. Zatrzymał się na chwilę i popatrzył na Paule.
- Ty musisz zostać. Masz tutaj ważną dla siebie pracę, nie możesz ryzykować. Zostań i pilnuj wszystkiego na miejscu.
Wyszedł, starannie zamykając drzwi za sobą. Od tej chwili Tweed będzie wciąż uciekał, uciekał, uciekał. Zaczął się wielki koszmar.
Część pierwsza
UCIEKINIER: TWEED
1
Tego samego ranka, o siódmej. Lance Buckmaster dotarł na Threadneedle Street, do centrali firmy, której był założycielem: World Security & Communications Ltd. Nie chcąc, by go ktoś rozpoznal. wziął samochód żony. duże \olvo combi.
Dwudziestopiętrowy budynek był o tej porze pusty. Buckmaster zostawił volvo w podziemnym garażu, specjalnym kluczem otworzył dyrektorska windę i pojechał na osiemnaste piętro. Gareth Morgan, jego zastępca i powiernik, czekał na niego w dużym gabinecie, którego okna wychodziły na City. Biała mgła przesłaniała widok, nadając co wyższym budynkom widmowy wygląd. Zapowiadał się prawdziwy luty.
- Udało się - Buckmaster rzucił swoją kraciasta czapkę na kanapę, przemierzył wielkimi krokami pokój i rozparł się w dyrektorskim fotelu. - Wydział Specjalny kupił wszystko, połknęli haczyk razem z żyłka i spławikiem.
- A Tweed? - spytał zastępca. Gareth Morgan miał czterdzieści dwa lata. ale wyglądał na co najmniej pięćdziesiąt dwa. Przy swoich pięciu stopach w zrostu miał wyraźną nadwagę: jego ciało przypominało wielką rzepę, zadziwiająco zwinnie jednak poruszał się na małych zgrabnych stopach. Miał ciemne włosy i małe złośliwe świńskie oczka. Zawsze był starannie ogolony, co jednak tym bardziej demaskowało tłusty podbródek. Mówił z rozmyślną powolnością, wbijając wzrok w rozmówcę, jak gdyby chciał go zahipnotyzować. Był bardzo energiczny, sprytny i bezwzględny. Najlepiej określiła to kiedyś, w rozmowie z przyjaciółką, żona Buckmastera. Leonora: ..Lance i Morgan dobrze pasują do siebie: to para największych w świecie łajdaków"...
- Tweed zniknął, jakby zapadł się pod ziemię - uzupełnił swoja relację Buckmaster. - I właśnie na to liczyliśmy: że będzie uciekał.
- Tego człowieka nie można zlekceważyć - odezwał się ostrze-
gawczym tonem Morgan, zapalając cygaro. - Pewnie pojechał ru Kontynent...
- To tylko ułatwi ci robotę. W całej Europie są przecie? biura WS&C z dobrze wyszkolonym personelem. Powierzam ci te operacie. Znajdziesz Tweeda i zlikwidujesz go. Najważniejsze, żeby to wyglądało na wypadek...
Morgan wydął wargi w charakterystycznym grymasie.
- Chcesz, żebym osobiście tam pojechał'? A mój kramik tutaj1.1 Jak zostałeś ministrem, mianowałeś mnie naczelnym dyrektorom. Pamiętasz?
- Ty lubisz ruch - powiedział Buckmaster tonem nie znoszacym sprzeciwu. - Zresztą to należy do zadań dyrektora: lecisz do Europ} odwiedzasz kierowników biur. robisz mała lustracje i wracasz. Taki szef wahadłowiec, jak Kissinger. rozumiesz. Gareth? - Spojrza1 na zegarek. - Ja też nie powinienem tu siedzieć. Jadę zaraz c> ministerstwa.
Morgan przejechał grubym paluchem po brodzie, pyknal dymem z cygara. Tak. Buckmaster ma racje, nie powinien pokazywać MC w tym budynku. Kiedy dostał nominacje na ministra, przekazał swoi udział żonie. Leonorze. Morganowi spodobało się także porównanie z Kissingerem. To przemawiało do jego ambicji. Dobrze, będzie ..wahadłowcem"; polata sobie służbowym odrzutowcem firnn.
- Ale będę tu często wracał. Myślę, że Leonora robi się trochę za bardzo aktywna, jak na przewodniczącą rady. zanadto ciekawa. I za dużo gada z tym księgowym. Tedem Doyle'em...
- Ciekawa? A co ja tak interesuje?
- Liczby; bilans spółki. Na razie trzymam ją z daleka od tajmch dokumentów. Ale właśnie: kiedy będzie te pięćdziesiąt milionów funtów pożyczki'? Nie mogę w nieskończoność blefowac wobec władz miejskich.
- Już niedługo. I zgubiłeś jedno zero. Bo to będzie pięćset milionów.
- Aż tyle? - Morgan zdołał ukryć wrażenie, jakie to na nim zrobiło. - Będzie można znowu dobrze rozkręcić biznes. Tylko gdzie ty dostaniesz tyle forsy9
Buckmaster wstał, włożył czapkę na głowę.
- Zostaw to mnie. A sam zajmij się Tweedem. I to szybko,..
- To może potrwać. Tweed to nie byle kto - ostrzegł Morgan.
- Tylko żeby nie trwało zbyt długo. Nasz termin się zbliża. Lec na Kontynent jeszcze dzisiaj. Idę...
Po wyjściu szefa Morgan przez dłuższa chwilę siedział wciśnięty w skórzany fotel: jego tłuste cielsko przelewało się przez poręcze. Myślał o długiej drodze, jaką przeszedł, odkąd jako początkując} ochroniarz związał się z Buckmasterem. Pamiętał, jakby to było
16
wczoraj, ogłoszenie w ..The Times": ..Potrzebny doświadczony administrator dla nowej agencji ochrony...". Zadzwonił z Cardiff pod numer podany w ogłoszeniu. To Buckmaster podniósł słuchawkę. Potraktował Morgana niezbyt życzliwie.
- Nie wiem. czy ma pan to doświadczenie, o które nam chodzi...
- Ale ja już mam w garści bilet pierwszej klasy z Cardiff do Londynu. Dzwonię z dworca. Ekspres odchodzi za pięć minut - widzę go z tej budki. Niech pan mi poświęci kwadrans rozmowy, a na pewno pan mnie przyjmie. Jak nie - wychodzę z pańskiego biura i nigdy więcej się nie pokażę. Teraz mam już tylko cztery minuty do odjazdu pociągu...
Ten śmiały blef poskutkował. Buckmaster ostrzegł tylko, że nie zwróci mu pieniędzy za bilet. Morgan nie protestował. Wsiadł do ekspresu na dwie minuty przed odjazdem. Ale argumentem decydującym okazał się wyczyn Morgana w Cardiff. parę dni wcześniej. O tym niezwykłym udaremnieniu napadu na bank pisała nawet londyńska prasa. Zamiast, jak to zwykle czynią strażnicy bankowi, podróżować karetką z pieniędzmi. Morgan zaczaił się w okolicy banku, którą poprzedniego dnia dobrze sobie obejrzał. Rano. uzbrojony w kij baseballowy, ukryty pod cywilnym płaszczem, czekał w alejce prowadzącej do służbowego wejścia. Kiedy przenoszono pieniądze z karetki do banku, z zaparkowanego obok samochodu wyskoczyło dwóch ludzi. Za nimi pojawił się Morgan. Pierwszemu, uzbrojonemu w pistolet maszynowy, roztrzaskał kijem czaszkę: drugiemu połamał kolana, zanim ten zdążył użyć swojego automatu. Podczas spotkania w Londynie Buckmaster powiedział mu. że zakłada nową agencję ochrony, specjalizującą się w przewozie cennych ładunków. Początkowo chciał zresztą spławić Morgana - dopóki nie przypomniał sobie o udaremnionym napadzie w Cardiff. Czując szansę. Morgan rozgadał się; mówił z pasją i mina człowieka, który wie wszystko:
- Rutyna! To rutyna gubi solidne stare firmy. Jeżdżą ciągle tymi samymi trasami albo używają charakterystycznych, łatwo roz,po-znawalnych furgonetek. Nasze pojazdy muszą być różnych typów i rozmaicie pomalowane, a informacje o miejscu przeznaczenia ładunku kierowca może dostać dopiero w momencie wyjazdu z bazy - a i to szyfrem, bezpośrednio od pana lub ode mnie. Musimy też odbywać lipne kursy, dla zmylenia zwiadu profesjonalnych bandytów. I chciałbym osobiście zatrudniać wszystkich pracowników - mam nosa do tych rzeczy, każdego drania wyczuję od razu... Zainstalujemy swoich informatorów w gangach, taki mały kontrwywiad... A w niektórych krajach na Kontynencie możemy użyć nawet twardszych metod...
- Na Kontynencie? - Buckmaster, który zwykle dominował w rozmowach, był wyraźnie przytłoczony rozmachem wizji Morgana.
17
- Oczywiście. - Nie zapalone cygaro tkwiące w zębach Morgana poruszało się gwałtownie na wszystkie strony. - Przecież myślimy o instytucji międzynarodowej. Najpierw Europa, potem Stany...
- A kiedy mógłby pan zacząć? - spytał w końcu Buckmaster.
- Jako pańska prawa ręka - natychmiast. Walizkę z rzeczami mam ze sobą Czeka w korytarzu.
Buckmaster zatrudnił go natychmiast. I nigdy nie żałował tej decyzji. To Morgan zaproponował nazwę World Security & Communications. A wszystko to było dwadzieścia lat temu. Dopiero wiele lat później Buckmaster zaczął interesować się polityką: został najmłodszym po?)em w :zbie Gmin. pozostawiając Morganowi kierowanie największą w świecie agencja ochrony. Bo przez wszystkie te lata agencja rozwidla się wielkimi krokami.
\ przecież - pomyślał Morgan, wiercąc się w fotelu - doradzałem więc?; ostrożności. Więcej troski o utrwalenie tego. co już osiągnięte: ale Buckmaster był nienasycony. Otwierał coraz więcej biur w wielu krajach Za dużo i za szybko.
- A l? któregoś dnia ja zgarnę cały ten kram - powiedział do siebie - C hyba że przedtem się rozleci.
Bo Morgan zdołał już wykupić kontrolny pakiet akcji spółki - oczywi-k'? pivez podstawionych ludzi. Na całym świecie była tylko jedna osoba, którą się naprawdę interesował. Nazywała się: Gareth Morgan.
Przeciągnął się i głośno ziewnął. Całą tę noc spędził na nogach. Ale była sprzwa ważniejsza niż sen. Tropienie Tweeda.
Tweed działał szybko. Zdążył na pierwszy w tym dniu samolot Saheny do Brukseli; na londyńskim lotnisku wylegitymował się paszportem Williama Sandersa. W stolicy Belgii pojechał taksówką na bulwar Waterloo. do hotelu ..Hilton". Zgłosił się do recepcji business--class na osiemnastym piętrze i wynajął apartament na dwunastym. Zostawił walizkę w pokoju i wyszedł z hotelu.
Wynajął BMW u Hertza, okazując prawo jazdy na nazwisko William Sanders. Zaparkował samochód w podziemnym garażu w pobliżu hotelu. Mógł skorzystać z g^rrażu ..Hiltona". ale byłoby to niebezpieczne w razie potrzeby nagłej ucieczki.
- Naprawdę myślisz, że uda nam się zniknąć? - spytała Paula. kiedy wracali do hotelu.
- JeśH ciągle będziemy w ruchu...
Towarzystwo Pauli Grey było elementem, którego przedtem nie
przewidywał. Paula wzieła z biura swoją walizkę i pojechała za nim taksówka na lotnisko. Kiedy w kantorze Sabeny kupował bilet powrotny business-class, odniósł wrażenie, że ktoś go śledzi. Obejrzał się: Paula stała tuż za nim.
- Powrotny business-class do Brukseli - poinformowała hostessę.
Z biletem w garści ponownie ustawiła się tuż za nim przy wyjściu do samolotu. Tweed nie mógł się temu sprzeciwić: wokół stali ludzie, a jemu bynajmniej nie zależało na tym, by zwracać na siebie uwagę. Odezwał się dopiero wtedy, kiedy usiedli obok siebie w na wpół pustym samolocie.
- Co ty wyprawiasz?
- Jadę z tobą. Powiedziałam ci przecież. W biurze.
- Nie możesz być ze mną. Są sprawy, o których nie wiesz. Narażasz się na cholerne niebezpieczeństwa.
- Już mi się zdarzało. Pamiętasz Rotterdam na przykład?
- Chcę, żebyś wróciła do Londynu pierwszym samolotem. Powtarzam: jestem pospolitym zbiegiem ściganym za morderstwo i gwałt. To bardzo niemiłe uczucie, zapewniam...
- A więc potrzebujesz każdej pomocy, na jaką możesz liczyć. W biurze mówiłeś o jakimś tajnym projekcie. To dlatego musisz się ukrywać?
- Tak. I nie pytaj mnie o to więcej.
- Ale nie zostawię cię tak - ostrzegła. - Później powiesz mi. co się naprawdę stało tej nocy. Najpierw musimy się zastanowić, co robić dalej: dokąd jechać i komu możemy zaufać.
Tweed, choć instynktownie prawidłowo reagował na zagrożenie, wciąż jeszcze był w szoku. Natomiast Paula - musiał przyznać - myślała, jak zawsze, jasno i precyzyjnie. Jednym krótkim zdaniem podsumowała wszystko, co stanowiło jego główny i najpilniejszy problem. Po raz pierwszy zawahał się, czy istotnie powinien ją odprawić. Natychmiast wyczuła to wahanie.
- No więc. na początek, do kogo możemy się zwrócić?
- Do nikogo - stwierdził ponuro. - Absolutnie do nikogo. Jak tylko domyśla się, że wyjechałem z kraju, zaalarmują wszystkie moje kontakty, że jestem spalony.
- Myślisz, że taki na przykład Kuhlmann, główny inspektor Niemieckiej Policji Federalnej, da się nabrać na coś tak absurdalnego, że ty miałbyś być mordercą i gwałcicielem?
- Nie będzie miał wyboru...
Tak rozmawiali aż do momentu ładowania w Belgii. Paula podsuwała kolejne pomysły i możliwe wyjścia. Tweed odrzucał wszystkie z niezwykłym u niego pesymizmem. Jego nastrój zmienił się dopiero w Brukseli, kiedy zabrał się do konkretnych działań: rezerwował pokój w hotelu, wypożyczał samochód.
19
Po powrocie do ,.Hiltona" poszli prosto do swojego apartamentu. Tweed nie chciał wynajmować wspólnego pokoju, ale Paula przekonała go:
- Jeśli wezmę oddzielny pokój, będę pewnie musiała okazać paszport. A przecież te psy gończe będą szukać Pauli Grey. jak tylko się dowiedzą, że ja też zniknęłam. Znajdą mój ślad - i już cię mają. Zresztą, jeśli w tym hotelu nie ma podwójnych łóżek, to mogę spać na kanapie.
- Tu są podwójne łóżka, o ile pamiętam z ostatniego pobytu - stwierdził surowo Tweed.
- No, nie bądź taki pruderyjny. Skoro uznałeś, że mogę uchodzić za twoja żonę...
To Paula pierwsza pomyślała o dalszej drodze. Kiedy wracali do hotelu, zmknęła na chwilę w jakimś butiku; wróciła z kopertą pełna map drogowych Michelina z różnych rejonów Europy. ..Przydadzą się" - skomentowała krótko.
Parę minut później Tweed podziwiał przez hotelowe okno panoramę miasta. W pobliżu wznosiła się potężna kopuła Pałacu Sprawiedliwości - budowli rozleglejszej nawet niż bazylika Świętego Piotra w Rzymie. Ten widok wprawił go w wisielczy humor.
- Jak mnie tu złapią, to pewnie wyląduję właśnie tam...
- Och, zamknij się! Lepiej popatrz razem ze mną na te mapy. W którym kierunku ruszymy?
- Najlepiej byłoby do Szwajcarii. - Tweed otrząsnął się z czarnych myśli i, pochylony nad Paulą. zaczął studiować mapę. Znów udzieliła mu się jej energia, ustąpił zdradziecki bezwład myśli. - Muszę zaryzykować kontakt z Arthurem Beckiem, szefem Policji Federalnej w Bernie. Szwajcaria jest neutralna, tam chyba mamy największa szansę.
Paula starannie ukryła satysfakcję, jaka sprawiło jej użyte po raz pierwszy słowo "my". Tymczasem Tweed kreślił palcem na mapie drogę przez Liege na wschód, a potem na południe przez wzgórza Ardenów.
- W tamtych lasach ruch jest niewielki - powiedział. - Mało prawdopodobne, żeby ktoś nas zauważył.
- Ale co dalej? Jak zamierzasz wjechać do Niemiec - jeśli obława już się zaczęła?
- Najłatwiej będzie jakąś boczną drogą w Ardenach przejechać do Luksemburga. Tam nie ma kontroli granicznej. Potem, przy odrobinie szczęścia, powinniśmy bez kontroli wjechać do Niemiec - a dalej na południe, wzdłuż Renu. aż do Szwarcwaldu. Jest tam taka
20
mała miejscowość na granicy, gdzie moglibyśmy prześliznąć się do Szwajcarii.
- No to jedźmy tam - postanowiła Paula.
- Pytanie tylko, czy nam się uda...
Dopiero teraz - kiedy pili kawę podaną do pokoju - odważyła się Paula zadać pytanie, które dręczyło ją od początku. Wzięła głęboki oddech, jak nurek przed skokiem do wody - i skoczyła.
- Może powinieneś mi wreszcie powiedzieć, co naprawdę zdarzyło się w twoim mieszkaniu na Radnor Walk?
- Jak ostatni idiota wpakowałem się w zastawioną pułapkę. Gdyby coś takiego zrobił któryś z moich podwładnych, chyba bym go natychmiast wyrzucił. Zachowałem się niewiarygodnie głupio; jeszcze teraz nie rozumiem, co mi się stało.
Paula podciągnęła nogi na kanapę i wbiła wzrok w Tweeda. który wciąż siedział na swoim krześle sztywno, jakby kij połknął.
- No więc, co takiego zrobiłeś? - przycisnęła.
- Jak wiesz, pracowałem wczoraj do wieczora. Po twoim wyjściu oprócz mnie została jeszcze w budynku Monika. To ona odebrała telefon - do mnie. Rozmówca podał jej tylko swoje imię: Klaus. Pomyślałem, że to ktoś z kręgu moich prywatnych informatorów z Kontynentu - o tych ludziach nawet ty nie wiedziałaś. Obiecałem im totalną dyskrecję.
Przerwał na chwilę i łyknął trochę kawy.
- Wiem. że masz takich ludzi. Mów dalej - zachęciła go Paula.
- Podniosłem słuchawkę. Głos przypominał Klausa Richtera. ale nie byłem pewien, bo w tle było dużo szumu: jakieś głośne rozmowy, jakieś śmiechy. Powiedział, że właśnie przyleciał i że ma do mnie pilną sprawę. Prosił o spotkanie w ,,Cheshire Cheese" - to taki pub na Fleet Street - o dziesiątej wieczorem. Wydawało mi się. że jest zdenerwowany. Powiedziałem, że przyjdę. I wtedy zrobiłem błąd: nie zadzwoniłem do Szwarcwaldu, do Fryburga, gdzie mieszka, żeby sprawdzić to wszystko. Chociaż oni pewnie i to załatwili.
Ostatnie zdanie zabrzmiało złowieszczo.
- Kto to są ,.oni"? - spytała Paula.
- Nie mam pojęcia, kto kryje się za tym spiskiem - bo to musiał być spisek. Bardzo poważny i groźny spisek; podejrzewam, że jakoś związany z moim tajnym projektem. Nie pytaj mnie o szczegóły. Do ,.Cheshire Cheese" pojechałem rozmyślnie wcześniej, żeby zbadać grunt...
- To twój stary zwyczaj, zresztą bardzo dobry - wtrąciła, żeby dodać mu otuchy.
- Wszedłem do pubu za kwadrans dziesiąta. Był tłok. Wziąłem kieliszek wina i usiadłem w kącie, skąd mogłem widzieć cały lokal. Ani
21
śladu Richtera. Czekałem i czekałem. Już prawie zamykali, kiedy jakaś dziewczyna rzuciła mi na kolana kopertę. Nie zaklejoną. W środ-ku było tylko parę zdań: ..Byłem wcześniej. Musiałem wyjść. Śledzili mnie. Będę na Radnor Walk. K". Ledwie to przeczytałem, dziewczyna wróciła. Szepnęła, że Klaus chce koniecznie dostać moją odpowiedź. Chytrze to wymyślili: Klaus rzeczywiście był bardzo uważny w tych sprawach. No i pozwoliłem jej zabrać tę kartkę...
- Widziałeś przedtem tę dziewczynę?
- Nigdy. Miała na głowie chustkę zawiązaną pod brodą. Rzeczywiście wieczór był bardzo chłodny. No więc miała około trzydziestki, jakieś pięć stóp wzrostu, dobrze ubrana, bardzo blada cera. niebieskie oczy. I zaraz wyszła...
Tweed zapatrzył się w dal. jakby przypominając sobie tamten wieczór. Paula jeszcze raz powtórzyła swoje pytanie:
- Co zrobiłeś potem?
- Mówiłem już: było późno, prawic zamykali, więc też wyszedłem. Całą drogę z Flcet Street na Radnor Walk pokonałem pieszo: zabrało mi to trochę czasu...
- Chciałeś sprawdzić, czy i ciebie ktoś nie śledzi?
- Rzeczywiście - ale nic śledzili. W każdym razie nie piechota. Bo jak tylko wyszedłem z pubu. minęło mnie powoli jakieś audi. Teraz myślę, że kierowca - nie widziałem jego twarzy - miał za zadanie sprawdzić, o której wyjdę. Na Radnor Walk dotarłem dopiero po północy. Drzwi frontowe były lekko uchylone. Ani śladu włamania, a tam są dwa patentowe zamki. Wśliznąłem się do środka, złapałem tę laskę z ciężkim okuciem, którą trzymam w koszu na parasole, i spenetrowałem parter. Nic. Miałem dziwne, silne przeczucie, że w domu nikogo nie ma. Poszedłem na górę...
Wypił jeszcze trochę kawy - robił to powoli, z nieobecnym spojrzeniem. Tym razem Paula czekała cierpliwie w milczeniu. W końcu Tweed popatrzył przytomniej na nią i odstawił filiżankę.
- Wszedłem do sypialni. Paliło się światło przy łóżku. Oczywiście od razu ją zobaczyłem: leżała na łóżku, na wznak. Uduszona: na całej szyi wielkie wybroczyny. -Tweed mówił już swoim zwykłym rzeczowym tonem. - Prześcieradło ściągnięte aż na nogi. Miała długie nogi i w ogóle dobrą figurę. Była całkiem naga. Szybko zorientowałem się. że została też zgwałcona: oszczędzę ci szczegółów, l równie szybko zrozumiałem, że ktoś to doskonale upozorował - a oskarżony o wszystko będę ja.
- Dlaczego? - Paula aż pochyliła się w stronę Twceda. by dokładniej go obserwować. - Znałeś tę dziewczynę?
- Nigdy przedtem jej nie widziałem. Morderca zostawił parę subtelnych, ale sugestywnych śladów. Moja fajka, nabita tytoniem, częściowo spalonym, leżała w widocznym miejscu.
22
- Przecież przestałeś palić wiele tygodni temu. Powiedziałeś, że cię to już nie bawi.
- To pierwsza rzecz, o której morderca nie wiedział. Ale to jeszcze nie dowód na moją korzyść. Mogłem znów sięgnąć po fajkę. zanim zabrałem się do tej dziewczyny. Dalej: szklanka, która rano zostawiłem w kuchni, stała wieczorem przy łóżku - z odrobina chablis na dnie. A obok. na drugim stoliku, prawie pusta butelka po tym chablis. Jestem pewien, że na szklance są jeszcze moje odciski palców.
- Na litość boską! I to miałoby przekonać wszystkich o twojej winie? Nawet Howarda?
- Nie maja niczego innego. - Tweed zabrał się do czyszczenia swoich okularów chusteczka; był to jego stały odruch i Paula ucieszyła się na ten widok. Najwyraźniej relacja z wydarzeń minionej nocy uspokoiła go. - A ja nie mam alibi. Szedłem ponad godzinę pustymi ulicami. Wątpię też. czy zapamiętał mnie ktoś w ..Cheshire Cheese": starałem się nie zwracać na siebie uwagi...
- A ta dziewczyna, która przyniosła wiadomość od Richtera? Ona wie. że tam byłeś.
- I oczywiście jest częścią intrygi: zapłacili jej. żeby przyniosła mi te kartkę i zabrała ją z powrotem. Żadnych świadków, żadnych dowodów...
- A ten Klaus Richter z Fryburga? Może mógłby pomoc? - Nagle coś sobie przypomniała i zmarszczyła brwi. - Dlaczego mówisz o nim w czasie przeszłym?
- Bo myślę. że... chyba nie żyje. Ludzie, którzy to zorganizowali, to zawodowcy, bezwzględni i okrutni. Dow:odzi tego sposób potraktowania tej dziewczyny. Jestem pewien, że nie zostawiliby takiego niewygodnego świadka.
- Co zrobiłeś, jak zobaczyłeś tę dziewczynę w domu?
- Musiałem się spieszyć. Niemal czułem, jak pętla zaciska mi się wokół szyi. Jedynym ratunkiem wydawała się ucieczka: miałem nadzieję, że zanim mnie złapią, zdążę jeszcze się zorientować, co z moim projektem. Mówiłem ci, jestem pospolitym zbiegiem. Nie możemy na nikogo liczyć...
- Jest jeszcze Newman... i Marler.
- Podejrzenie o taką potworną zbrodnię czyni człowieka kompletnym banita, pariasem. pozbawia go przyjaciół. Jesteśmy sami. I ktoś na to właśnie liczył.
- Ale nie będziemy przecież tu siedzieć i czekać, aż przyjdą'?
- Na pewno nie. Zrobimy coś, czego się nie spodziewają.
- Mam wiadomość, że Tweed odleciał dziś rano do Brukseli. Kazałem naszym ludziom w Belgii sprawdzić wszystkie hotele. Wysłałem im fotografie Tweeda, które mi dałeś.
Morgan składał ten raport siedząc za kierownicą mercedesa; minęli właśnie Exeter i jechali w stronę wzgórz Dartmoor. Masywne ciało M organa ledwo mieściło się w mundurze kierowcy, który zupełnie nie pasował do jego bulwiastych kształtów. Daszek szoferskiej czapki był zsunięty nisko na czoło. Buckmaster siedział obok kierowcy. Za oknami przesuwał się smutny krajobraz zaśnieżonych wrzosowisk.
Morgan zgodził się na to przebranie, ponieważ Buckmaster - odkąd został ministrem - nie mógł publicznie pokazywać się w towarzystwie ludzi z prywatnej międzynarodowej agencji ochrony, której był założycielem.
- Najważniejsze - odezwał się Buckmaster - to trzymać Tweeda w poczuciu ciągłego zagrożenia, osaczenia; aż do momentu, kiedy go dopadniesz i załatwisz.
- To nie takie proste - zauważył Morgan. - Mówiłeś, że zniknęła również Paula Grey. Wygląda na to. że towarzystwo kochanki zapewni mu raczej dobry humor.
- Nie ma żadnych dowodów, żeby łączyło ich coś poza wspólną pracą - Buckmaster uderzył w purytański ton. - A to oznacza, że tym bardziej będą się mieli na baczności. Weź to pod uwagę. No i jeśli znajdziesz ich razem, ta Grey też będzie musiała zniknąć.
- To się da zrobić. Wezwałem Armanda Horowitza: mamy się spotkać w Brukseli.
- Ho. ho! Wysoko sięgasz - skomentował Buckmaster. Jechali teraz w stronę Okehampton. Zapadał zmrok.
- Do tej roboty potrzebujemy prawdziwego zawodowca - odparł Morgan. - A Horowitz nigdy nie chybia.
- Zostawmy to. Detale mnie nie interesują.
Morgan zamilkł i pogrążył się w niewesołych myślach. Buckmaster zawsze dystansował się od tej drugiej, ciemnej strony działalności firmy. Morgan nie wątpił, że jeśli dojdzie do jakiejś wpadki, Buckmaster zostawi go na pastwę losu. Inna sprawa, pomyślał, że właśnie za to płaci mi te sto tysięcy funtów rocznie. Ale to znaczy, że muszę mieć oczy na plecach. Zdrada jest zwykłą rzeczą w polityce. Tak samo jak w biznesie. Morgan rozumiał to od dawna; dlatego tak wysoko zaszedł.
Buckmaster wrócił jednak do tematu, kiedy skręcili w stronę Moretonhampstead. Szosa była mocno ośnieżona.
- Co będziesz dalej robił w sprawie Tweeda?
24
- Powiem ci za chwilę. Najpierw muszę pozbyć się tych szmat I chyba byłoby lepiej, żebyś przed Tavey Grange przesiadł się na tylne siedzenie.
Zatrzymał samochód na poboczu; szosa była kompletnie pasta. Wysiadł, rzucił szoferską czapkę na fotel i z trudem ściągnął uniform, pod którym, jak się okazało, miał lekki ciemnoszary garnitur. Buck-master usiadł z tylu i niecierpliwie bębnił palcami po kolanie. Morgan ubrał się w drogi czarny płaszcz z karakułowym kołnierzem i zapiał go starannie na wszystkie guziki; dopiero wtedy usiadł z powrotem za kierownicą i ruszył w dalszą drogę.
Przejechali główną ulicą Moretonhampstead, między domami z granitowych bloków, i skręcili w wąską, stromą serpentynę. Minęli hotel "Manor House", ujechali jeszcze pół mili i znaleźli się przed bramą Tavey Grange. Wschodzący półksiężyc rzucał niesamowity blask na ośnieżone wzgórza Dartmoor. Dopiero za bramą, w długiej alei wijącej się przez rozległy park, Morgan odpowiedział na pytanie Buckmastera.
- Wracam helikopterem do Londynu. A jutro biorę Stiebera do Brukseli i chwytam trop.
- Powinieneś wiedzieć - nieoficjalnie! - że w sprawie Tweeda zaalarmowaliśmy dyskretnie naszych partnerów z kontrwywiadu i policji w paru krajach. Mają go zlokalizować i zatrzymać.
- To może mi utrudnić pracę - mruknął Morgan. - Nie trzeba było tego robić.
- Musiałem. Tak właśnie musiał zareagować minister. Byłoby podejrzane, gdybym tego nie zrobił. Jest zgoda premiera. To zresztą się przyda, bo odetnie Tweedowi drogę do starych kumpli. Będzie musiał spieprzać jak lis przed nagonką.
- Może masz rację...
Kiedy zbliżali się do zabudowań Tavey Grange, wciąż jeszcze ukrytych za dużą kępą drzew, Morgan poczuł się pewniej. Tutaj nie trzeba było, jak w Londynie, udawać, że Buckmaster nie ma nic wspólnego ze spółką. Obsługę domu stanowili przeważnie obcokrajowcy, którzy nie odróżniali dupy od łokcia - jak to na własny użytek sformułował Morgan.
Wreszcie spoza drzew wyłoniła się duża rezydencja w stylu elż-bietańskim: wysokie, majestatyczne kominy, jasne światła okien dzielonych kolumnami. Morgan zwolnił i, prowadząc jedną ręką. druga obrócił w swoją stronę wewnętrzne lusterko. Chciał wyglądać elegancko dla tej dziwki, która oficjalnie była prezesem spółki. Przeganiał palcami włosy. Na tylnym siedzeniu Buckmaster gwizdnął nieznacznie przez zęby. Im szybciej Morgan załaduje się do śmigłowca i poleci - (>m lepiej.
Ledwie mercedes stanął przed domem, w drzwiach pojawiła się Leonora Buckmaster. Morgan wyskoczył z samochodu i otworzył tylne drzwiczki. Kiedy Buckmaster wysiadał, Leonora zawołała starannie modulowanym głosem:
- Drinki są w bibliotece. A potem prosto na kolacje. Umieram z głodu. Dobry wieczór, Gareth1
- Dobry wieczór pani. - Morgan zgiął się w ukłonie i przesłał jej najpiękniejszy ze swych uśmiechów.
Leonora Buckmaster była szczupłą blondynką, dziesięć lat młodszą od swego męża. Tego wieczoru miała na sobie czarno-białą sukienkę od Yalentina. Lance uścisnął ją i pospieszył do domu, tłumacząc, że chce jeszcze wziąć prysznic, zanim przyjdzie na drinka.
- A ty, Gareth? Napijesz się czegoś ze mną?
Cmoknął ją w policzek na powitanie. Poczuła, jak zawsze przy bliższych kontaktach z tym człowiekiem, fizyczną odrazę, ale ukryła to skrzętnie. Była wprawdzie prezesem spółki, a pakiet akcji Lance'a zapisany był na jej nazwisko, ale to Gareth Morgan był naczelnym dyrektorem i to on naprawdę kierował firmą.
- Z przyjemnością, Leonoro - przytaknął i zatrzasnął drzwi samochodu. W końcu służący może odprowadzić mercedesa do garażu. Idąc za nią do biblioteki wyciągnął z kieszeni pudełko cygar, ale pod wpływem jej spojrzenia zawahał się.
- Nie tutaj. Na tarasie - powiedziała. - Ja mam już drinka. Nalej sobie... tylko zostaw coś w butelce.
To nie był przyjacielski żart: Morgan wiedział, że Leonora uważa go za pijaka. A, do diabła z nią, pomyślał, i choć w bibliotece było ciepło, z powrotem włożył płaszcz. Nalał sobie pół szklanki whisky i podszedł do Leonory, która tymczasem usadowiła się w fotelu, wyniosła i elegancka.
- Czin-czin! - powiedział i pociągnął tęgi łyk.
Wyszedł na taras i zamknął za sobą drzwi. Uderzył go lodowaty podmuch. Morgan zapalił cygaro i zaciągnął się z lubością. Leonora coraz bardziej i coraz dotkliwiej wtrącała się w interesy spółki. Na razie, na szczęście, udawało mu się ukryć przed nią newralgiczne dane.
Taras rozciągał się wzdłuż całej tylnej ściany domu. Trawiasta skarpa schodziła z tarasu w stronę odległego jeziora, nad którym, w świetle księżyca, pojawiły się bawełniane kłęby mgły.
Morgan podjął nagłą decyzję. Dopije drinka, wsiądzie w helikopter i każe pilotowi lecieć prosto na Heathrow. Walizkę ma ze sobą, w bagażniku mercedesa. Zje coś na lotnisku - dwa hamburgery, piwo - i poleci wieczornym samolotem do Brukseli. Szukać Tweeda.
26
W sztabie SIS przy Park Crescent, w pokoju Tweeda. rozmawiali Howard i Newman. Monika, od wielu lat blisko współpracująca z Tweedem. siedziała przy swoim biurku pochylona nad dokumentami. nie włączając się w rozmowę.
- Naprawdę myślisz, że Tweed to zrobił? - spytał Newman bez ogródek.
- Przyznaję, to niewiarygodne - odparł Howard i machnął wypielęgnowaną dłonią; bezpośredniość pytania wywołała na jego pulchnej twarzy niezdrowy rumieniec. - Ale popełnił straszny błąd uciekając z kraju, l zabierając ze sobą Panie. To rzuca fatalne światło na jego sprawę...
- Jego sprawę! - wybuchnąi Newman. - Mówisz jak jakiś nędzny prokurator. Widocznie miał swoje powody. Nad czym on ostatnio pracował'.' l skąd wiesz, że uciekł z kraju?
- Nie mogę powiedzieć, nad czym pracował - oświadczył oficjalnie Howard i zrobił dłuższa przerwę. - Zresztą nawet ja tego me wiedziałem przed dzisiejszą rozmowa z premierem. Ale skoro jesteś \\ pełni sprawdzony i pracowałeś przedtem z Tweedem. mogę ci powiedzieć... na pewno ci się to nie spodoba... - znów charakterystycznie machn�