10942

Szczegóły
Tytuł 10942
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10942 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10942 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10942 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Z�OTA ENCYKLOPEDIA BAJEK LEGENDY POLSKIE WARS I SAWA strona 5 O HEJNALE MARIACKIM strona 10 LWY GDA�SKIE strona 14 O HALINIE KR�PIANCE strona 18 O LECHU, CZECHU I RUSIE strona 21 PIAST KO�ODZIEJ strona 28 O WANDZIE, CO NIE CHCIA�A NIEMCA strona 32 PAN TWARDOWSKI strona 37 WALIG�RA I WYRWID�B strona 43 KWIAT PAPROCI strona 48 JURATA, KR�LOWA BA�TYKU strona 50 I MIEJSKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA im. H. Sienkiewicza 05-800 w Pruszkowie, ul. K. Puchatka � tel. 58 88 91 Filia nr 2 Tekst: Magdalena Gr�dzka Ilustracje: Grzegorz Szumowski Zdzis�aw Byczek Marek P�oza-Doli�ski � 1998 Wydawnictwo WILGA ul. Smulikowskiego 1/3 00-389 Warszawa tel. 826-08-82, fax 826-06-43 ISBN 83-7156-266-7 Drukowano we W�oszech Printecl in Italy LEGENDY POLSKIE WARS I SAWA Dawno temu, za niepami�tnych czas�w, nie by�o w Polsce ani miast, ani wsi. Kraj pokrywa�y ogromne, nieprzebyte puszcze, pe�ne dzikiej zwierzyny. Tylko gdzieniegdzie znajdowa�y si� niewielkie osady ludzkie. W�a�nie wtedy w samym sercu mazowieckiego boru, nad Wis��, �y� m�ody rybak imieniem Wars. By� to m�odzieniec dzielny i pracowity. Sam zbudowa� ��d�, wyciosa� wios�a i cierpliwie wi�za� sieci. Sprzyja�o mu szcz�cie, tote� kiedy wyp�ywa� na po��w, zawsze powraca� z sieci� pe�n� dorodnych ryb. Wars lubi� swoje zaj�cie. Cieszy� si� ka�d� chwil� sp�dzon� na wodzie, wpatrywa� si� w bystry nurt rzeki, s�ucha� ptasiego �piewu. Szczeg�lnie za� upodoba� sobie nocne wyprawy. Panowa� wtt niezm�cony spok�j, ksi�yc o�wietla� Wis�� srebrnym blaskiem, a i dochodzi�y tajemnicze odg�osy nocnego �ycia. Pewnego razu, po zapadni�ciu zmroku, Wars zepchn�� ��d� na wod�, zarzuci� i i cierpliwie czeka� ukryty w�r�d wysokich trzcin. Nagle wzburzy�y si� wi�lane fale i z rzecznych odm�t�w wynurzy�a si�... prze�liczna dziewczyna. M�ody rybak zama z zachwytu i zdumiony patrzy� na przedziwne zjawisko. A by�o na co! Dziewczyna mia�a d�ugie jasne w�osy, wielkie szafirowe oczy i... od po�owy cia�a rybi ogon, p�ki srebrzyst� �usk�. Wars przetar� oczy i spojrza� raz jeszcze, nigdy bowiem nie widzia� kogo� takiego. Przypomnia� sobie jednak opowie�ci ojca i zrozumia� - to by�a syrena! Syrena, nie�wiadoma tego, �e kto� j� podpatruje, podp�yn�a bli�ej i zacz�a �piewa�. Na d�wi�k jej pi�knego g�osu serce m�odego rybaka zabi�o �ywiej. By�a to mi�o�� od pierwszego wejrzenia. Od tej chwili �y� jak we �nie. Wsz�dzie widzia� i s�ysza� swoj� syren�, my�la� tylko o niej i niecierpliwie czeka�, kiedy zn�w ujrzy j� i us�yszy. Nie przeszkadza�o mu nawet to, �e ona nic nie wie o jego uczuciu. Pewnej nocy nieostro�ny m�odzieniec zapomnia� si� tak dalece, �e wysun�� g�ow� spomi�dzy wysokich trzcin, aby lepiej widzie� sw� ukochan�. Zaszele�ci�y szuwary, zdziwiona dziewczyna przerwa�a pie�� i podp�yn�a do wpatrzonego w ni� Warsa. - Dlaczego podgl�dasz mnie i pods�uchujesz, jak �piewam?! - spyta�a zagniewana. - Jestem rybakiem, syreno... - zacz�� niesk�adnie Wars. - Wiem dobrze kim jeste�, wiele razy widzia�am ci� na Wi�le. Ale to jeszcze nie pow�d, �eby... - Tak, wiem, ale kiedy ujrza�em ci� po raz pierwszy % i us�ysza�em tw�j �piew, zupe�nie straci�em g�ow�. Pokocha�em ci� tak mocno, �e �y� bez ciebie nie mog� - przerwa� jej Wars. �l B" \ \ Z�otow�osa dziewczyna spojrza�a na Warsa spod d�ugich rz�s. - I ty tak�e nie jeste� mi oboj�tny - westchn�a. - Ale przecie� tak bardzo r�nimy si�: ja jestem syren�, ty cz�owiekiem... $ Jedno od drugiego nie mog�o oderwa� oczu i zrozumieli, �e s� dla siebie stworzeni. Wahaj�c si�, Sawa - bo tak w�a�nie mia�a na imi� - wyjawi�a Warsowi tajemnic�: je�eli syrena z wzajemno�ci� zakocha si� w cz�owieku, na zawsze utraci sw�j rybi ogon i stanie si� kobiet�. Us�yszawszy to, Wars poprosi� Saw�, aby zosta�a jego �on�. Zgodzi�a si� z rado�ci�. Wysz�a na l�d. Opad�a z niej rybia �uska, a w miejscu ogona pojawi�y si� nogi. By�a teraz pi�kn� dziewczyn�, nie r�ni�c� si� od innych. Po raz pierwszy zakochani mogli obj�� si� w czu�ym u�cisku. 8 ' X Pil Wkr�tce odby�o si� huczne wesele. Wars i Sawa �yli d�ugo i szcz�liwie, otoczeni mi�o�ci� i szacunkiem ludzi. Po latach wok� ich chaty powsta�a du�a osada rybacka, kt�r� na ich pami�tk� nazwano Warszaw�. Dzi� Warszawa jest wielkim miastem i stolic� Polski. z �+*� O HEJNALE MARIACKIM P�na noc gasi�a na niebie resztki gwiazd, kiedy tr�bacz z mariackiej wie�y przemierza� krakowski rynek. Zazwyczaj spa� jeszcze o tej porze, ale dzi� dr�czy�y go koszmary, a jakie� z�e przeczucia kaza�y mu wsta� wcze�niej i uda� si� na posterunek. Czasy by�y niespokojne, tatarskie hordy pustoszy�y polskie ziemie, pal�c miasta i bezlito�nie morduj�c ludzi. Trwoga zaleg�a nad Krakowem. Niedawno dosz�y tu wie�ci o spustoszeniu Sandomierza; mieszka�cy obawiali si�, �e wkr�tce Tatarzy mog� dotrze� i pod Krak�w. Nieweso�e my�li towarzyszy�y staremu tr�baczowi, kiedy po kr�tych schodach mozolnie wdrapywa� si� na wie�� ko�cio�a Mariackiego. Stan�wszy wreszcie na szczycie, odetchn�� g��boko i bacznie rozejrza� si� wok�. Szaro�� nieba powoli zacz�a przechodzi� w jasny r�, milcza�y jeszcze ptaki, a w dole le�a� Krak�w pogr��ony we �nie. Jak okiem si�gn��, panowa� niezm�cony spok�j. - Dzi�ki Bogu, dzi�ki Bogu - wyszepta� tr�bacz i obszed�szy szczyt wie�y, usiad� na w�skiej �aweczce. Wkr�tce zasn��, przyciskaj�c do piersi swoj� tr�bk�. Drzema� kr�tko: jakie� odg�osy sprawi�y, �e otworzy� oczy i zerwa� si� na r�wne nogi. Podszed� do okienka, spojrza� w d� i... zdr�twia�. To Tatarzy zbli�ali si� do bram miasta! Wyra�nie widzia� ich zgarbione sylwetki, jakby zro�ni�te z grzbietami niedu�ych, �wawych konik�w. By�o ich ca�e mrowie, a nowi wojownicy wci�� nadci�gali pod mury miasta. Trzeba zbudzi� mieszka�c�w i ostrzec ich przed niebezpiecze�stwem - pomy�la� starzec. - Niech chwyc� za bro�, niech ratuj� siebie i miasto! Przycisn�� tr�bk� do ust i z ca�ych si� zagra� hejna� mariacki, najg�o�niej jak potrafi�. D�wi�czny g�os tr�bki pop�yn�� w ch�odnym powietrzu poranka nad dachami ko�cio��w i dom�w. Dotar� do uszu �pi�cych krakowian. - C� to si� dzieje? - dziwili si� obudzeni ludzie, przecieraj�c zaspane oczy. - Wszak�e to jeszcze nie pora! Ale melodia hejna�u nie milk�a ani na chwil�, by�a coraz g�o�niejsza i bardziej natarczywa. G�os tr�bki zwiastowa� jakie� nieszcz�cie i wzywa� do walki. Poj�li krakowianie: to wr�g stoi u bram miasta. Co tchu rzucili si� ku miejskim murom. A czas by� ju� ku temu najwy�szy, bo Tatarzy szykowali si� do szturmu. Kto �yw, stan�� do obrony i wkr�tce rozgorza�a zaci�ta walka na �mier� i �ycie. Na napastnik�w la�a si� z mur�w wrz�ca woda i sypa�y kamienie. W powietrzu �wiszcza�y tatarskie strza�y. R�enie koni miesza�o si� z krzykami ludzi, z j�kami konaj�cych i rannych. A nad Krakowem wci�� rozbrzmiewa� hejna�, zagrzewaj�c ludzi do walki, nios�c im otuch� i nadziej�. i 12 Tatarzy szybko spostrzegli, kto ostrzeg� mieszka�c�w i kto dodaje im si� w walce. Zaraz te� najlepsi �ucznicy zacz�li mierzy� do postaci na szczycie wie�y. Poszybowa�y strza�y, a jedna z nich ugodzi�a w gard�o starego tr�bacza. Urwa� si� w p� hejna� i cisza zaleg�a nad miastem. Kto� wdrapa� si� na wie��, ale by�o ju� za p�no. Stary tr�bacz le�a� martwy. Jednak�e pami�� o jego bohaterskim czynie �yje do dzi�. Na pami�tk� tego wydarzenia, ^� co dzie� ze szczytu mariackiej wie�y rozlega si� na cztery \ strony �wiata nie doko�czony v hejna�, taki sam jak ten, %� kt�ry przed kilkuset laty przerwa�a tatarska strza�a. se, S LWY GDA�SKIE W Gda�sku mieszka�o niegdy� i tworzy�o wielu dobrych kamieniarzy, ale �aden z nich nie by� tak znany jak Daniel. Spod jego r�ki zawsze wychodzi�y arcydzie�a. Rze�bione w kamieniu owoce i kwiaty wygl�da�y jak prawdziwe, a ludzie i zwierz�ta jak �ywi. Ale najch�tniej i najlepiej mistrz Daniel rze�bi� lwy. Gda�szczanie �artowali, podziwiaj�c jego dzie�a, �e Daniel ma takie szcz�cie do zwierz�t jak jego biblijny imiennik, kt�ry wtr�cony do jamy pe�nej g�odnych lw�w nie zosta� przez nie rozszarpany, lecz zyska� ich przyja��. Kiedy rada miejska uchwali�a, by przyozdobi� ratusz nowym portalem z herbem Gda�ska, zadanie to powierzono Danielowi. Nikt si� nie zdziwi�, bo kt� lepiej od niego m�g�by wyku� herbowe lwy, strzeg�ce dw�ch krzy�y i korony? Nie by�y to czasy sprzyjaj�ce spokojnej pracy. Rzeczpospolita chyli�a si� ku upadkowi, a kr�l pruski, Fryderyk, �akomym okiem spogl�da� na Gda�sk, chc�c przy��czy� to bogate portowe miasto do Prus. Nieraz rozmy�la� nad tym Daniel, postukuj�c kamieniarskim m�otkiem w swojej pracowni. Wiedzia� przecie�, �e gda�skie lwy pilnuj� polskiej korony, kt�r� niegdy� kr�l Kazimierz Wielki zawiesi� nad dwoma herbowymi krzy�ami. Nadszed� dzie�, kiedy praca nad portalem zosta�a zako�czona. Miasto szykowa�o si� do uroczysto�ci ods�oni�cia nowego dzie�a. Przed ratuszem zebrali si� od�wi�tnie ubrani gda�szczanie z rajcami i burmistrzem na czele. Wszyscy z wielk� niecierpliwo�ci� czekali na moment, gdy zobacz� wreszcie nowy portal z wykutym herbem miasta. Kiedy oczom zebranych ukaza�o si� dzie�o mistrza Daniela, przez t�um przeszed� szmer zachwytu. Ale c� to? W kilku miejscach da�y si� s�ysze� g�o�ne uwagi, a w chwil� p�niej powsta� nieopisany ha�as i zamieszanie. Wielu ludzi wskazywa�o na herb i z oburzeniem kr�ci�o g�owami. - Mistrz Daniel pomyli� si�! - wo�a� g�o�no jegomo�� z wielkim brzuchem. - Czy�by nie zna� herbu w�asnego miasta? - pyta�a oburzona mieszczka w wielkim bia�ym czepcu na g�owie. - On sobie zakpi� z nas! - stwierdzi� jaki� m�odzieniec. Rzeczywi�cie, herb Gda�ska na portalu nie by� taki sam jak ten, kt�ry widnia� na cechowych chor�gwiach i piecz�ciach miejskich. Tam postacie lw�w zwr�cone by�y ku sobie, a ich wzrok spotyka� si� ponad tarcz�, kt�r� trzyma�y w �apach. Z t�umu wyst�pi� jaki� starzec. By� to mistrz kamieniarski Krzysztof, w kt�rego pracowni Daniel terminowa�. - Tu nie mo�e by� mowy o �adnej pomy�ce - powiedzia� nieco dr��cym, ale stanowczym g�osem. - Wiedzia� dobrze mistrz Daniel, co robi. Sp�jrzcie na te lwy, ich wzrok biegnie ku Bramom - Z�otej i Wy�ynnej, tam gdzie zaczyna si� Kr�lewska Droga. Lwy gda�skie patrz� ku Rzeczypospolitej, wyczekuj�c od niej pomocy i opieki dla naszego miasta. Gwar ucich�, mieszczanie w uroczystym skupieniu s�uchali s��w starego kamieniarza. - To prawda! Nie pomyli� si� nasz Daniel! - m�wili ludzie, a ich spojrzenie, podobnie jak lw�w, kierowa�o si� ku Kr�lewskiej Drodze, ku Rzeczypospolitej... Ale wyczekiwana pomoc nie nadesz�a. Polska, rozdarta przez zaborc�w, znik�a z map Europy na przesz�o sto lat. W Gda�sku za� pojawi�y si� wojska kr�la pruskiego. Jednak po d�ugich latach ratuszowe lwy gda�skie doczeka�y si� powrotu Polski nad Ba�tyk. O HALINIE KR�PIANCE Ju� dwukrotnie wojska tatarskie dociera�y pod Sandomierz i pustoszy�y miasto. Kiedy rozesz�a si� wie�� o planach nast�pnego najazdu, gr�d by� lepiej przygotowany do obrony, a pomimo to troska malowa�a si� na obliczu w�jta, Piotra Kr�py. - C� mamy pocz��? - pytali Piotra mieszczanie. - Trzeba zaskoczy� wroga - powiedzia� w�jt. Kiedy zapad� zmrok i w obozie tatarskim czuwa�y tylko stra�e, w�jt zaatakowa� znienacka nieprzyjaciela. Rozgorza�a straszliwa walka. Chocia� sandomierzanie bili si� dzielnie, musieli ulec przewa�aj�cym si�om Tatar�w. W nier�wnym boju pad�o wielu mieszczan, a w�r�d nich Piotr Kr�pa. �mier� w�jta i najm�niejszych obro�c�w za�ama�a mieszka�c�w. Ca�kiem stracili nadziej�, opu�ci� ich duch walki. Starszyzna miejska uzna�a, �e pozosta�o jej tylko odda� miasto na dogodnych warunkach. Decyzji tej gor�co sprzeciwi�a si� c�rka poleg�ego w�jta, Halina. - Jak mo�na wierzy�, �e Tatarzy dotrzymaj� jakichkolwiek warunk�w?! - zawo�a�a. - Nigdy tak nie czynili, czemu teraz mieliby post�pi� inaczej? Nie, z nimi trzeba walczy� ich w�asn� broni� - podst�pem! - Brzydzimy si� podst�pem - godnie o�wiadczyli rajcy, ale od �mierci ojca Halina my�la�a tylko o zem�cie i nalega�a gor�co, by pozwolono jej dzia�a�. - Co chcesz uczyni�? - pytali mieszczanie. - Przyjdzie czas, a dowiecie si� wszystkiego - i wysz�a na narad� z nowym dow�dc� obrony. Po zapadni�ciu nocy w�jt�wna wymkn�a si� z miasta i ruszy�a w stron� tatarskiego obozu. Tam pochwycili j� sko�noocy stra�nicy i zaprowadzili przed oblicze swego wodza. - C� za zuchwa�o�� sprowadzi�a ci� tutaj, szalona dziewczyno?! - wykrzykn�� Tatar. - Przyby�am tu w wa�nej sprawie. Mog� pom�c ci zdoby� miasto. W�dz zdziwi� si�, zmarszczy� brwi i po chwili namys�u zapyta�: - Dlaczego mam ci wierzy�? - Mam stare porachunki z mieszka�cami i chc� si� na nich zem�ci�. - Co zamierzasz zrobi�? - dopytywa� si� Tatar. - Jest tu niedaleko tajemne podziemne przej�cie, prowadz�ce do miasta. Wska�� wam drog� i poprowadz� wojsko tunelem a� do samego Sandomierza. W�dz z wielk� uwag� wys�ucha� s��w Haliny. My�l o bogatych �upach sprawi�a, �e opu�ci�a go zwyk�a ostro�no�� i nie wyczu� podst�pu. Kaza� natychmiast szykowa� si� swoim wojownikom. Naje�d�cy dosiedli koni i ruszyli za Kr�piank�. W kr�tkim czasie dotarli do ukrytego w�r�d g�stych zaro�li wej�cia. Halina po raz ostatni spojrza�a na u�piony Sandomierz, ukradkiem otar�a �z� i szybko wesz�a do podziemi. Za ni� pod��yli Tatarzy. Kiedy byli w po�owie drogi, ukryci nieopodal wej�cia mieszka�cy miasta zawalili je przygotowanymi g�azami i odci�li nieprzyjacielowi odwr�t. Tatarzy, nie�wiadomi tego, co si� sta�o, dalej posuwali si� kr�tymi korytarzami. Wielkie by�o ich zdziwienie, a potem w�ciek�o�� i przera�enie, gdy zorientowali si�, �e s� w pu�apce. Byli uwi�zieni w �lepo zako�czonym, odci�tym od �wiata lochu. - Zdradzi�a� nas, podst�pna dziewczyno! - krzykn�� dow�dca. - Zdradzi�a� nas! - wrzasn�li wojownicy, wyci�gaj�c szable. - Tak - odpowiedzia�a Halina. - Zginiecie tutaj haniebnie, bo wej�cie jest ju� zamkni�te. Wiedzcie, �e umr� spokojnie, bo pom�ci�am �mier� swego ojca i ocali�am miasto. Halina zgin�a rozsieczona tatarskimi szablami. > Ale i jej mordercy znale�li �mier� w podziemnej pu�apce, do kt�rej przywiod�a ich, ratuj�c Sandomierz. 20' O LECHU, CZECHU I RUSIE Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze wszyscy S�owianie zamieszkiwali wsp�lne ziemie i m�wili jednym j�zykiem, �y�o trzech braci: Lech, Czech i Rus. �y�o im si� dobrze i zgodnie, a z racji swej m�dro�ci przewodzili poszczeg�lnym rodom. Lecz nadszed� czas, kiedy ziemia nie mog�a ju� wy�ywi� ich ludzi, w lasach zacz�o brakowa� zwierzyny, a w rzekach ryb. Zebrali si� bracia na narad�. Usiedli w cieniu roz�o�ystych drzew i zacz�li zastanawia� si� nad tym, co maj� pocz�� dalej. Pierwszy przem�wi� najstarszy, pochmurny Rus: - Bracia! Tak dalej by� nie mo�e. Nasze ziemie s� ju� tak zaludnione, �e g��d mo�e zajrze� nam w oczy. - Masz racj� - przytakn�� mu �redni brat, Czech - ale c� mamy robi�? - Powinni�my poszuka� nowych siedzib dla naszych plemion - odezwa� si� milcz�cy do tej pory najm�odszy z braci, Lech. - Dobrze radzisz! Wyruszymy, by znale�� nowe ziemie dla naszych ludzi - powiedzieli zgodnie Czech i Rus. V A , i.; \- Jak postanowili, tak uczynili. Zwo�ali wsp�plemie�c�w, aby powiadomi� ich o swojej decyzji. Z�o�yli ofiary, zabrali pos��ki domowych b�stw i ruszyli w drog�. Na czele pod��a�y stra�e i hufce zbrojnych, za nimi jechali trzej bracia i starszyzna plemienna. W �rodku pochodu - na wozach lub wierzchem - jechali starcy, kobiety i dzieci. Potem p�dzono stada byd�a, a ogromn� kolumn� zamykali wojownicy, strzeg�cy bezpiecze�stwa i pilnuj�cy porz�dku. Nie�atwa to by�a droga. Na ka�dym kroku czyha�y na nich r�ne niebezpiecze�stwa, ale S�owianie szli nieustraszenie przez g�ste puszcze, przechodzili rzeki w br�d, mijali g�rzyste krainy. Tylko z rzadka natrafiali na osady ludzkie. Mimo zm�czenia, uparcie pod��ali przed siebie. 23 Nadszed� dzie� rozstania. Jako pierwszy po�egna� si� z bra�mi Rus, kt�ry wybra� krain� bezkresnych step�w i rozleg�ych, �yznych r�wnin, poprzecinanych sieci� szerokich rzek. - �egnajcie, bracia, i pami�tajcie o mnie! �ycz� wam szcz�cia - rzek�, zebra� sw�j lud i skierowa� si� z nim na p�noc. Pozostali pow�drowali dalej. Niebawem od��czy� si� od pochodu Czech. Pod��y� ze swym plemieniem na po�udnie i tam, nieopodal g�ry, kt�r� zwano Rzip, na ziemi urodzajnej i bogatej, za�o�y� swoje pa�stwo. Najm�odszy z braci, Lech, wytrwale pod��a� naprz�d. W�dr�wka zbli�a�a si� jednak do ko�ca. Pewnego dnia orszak zatrzyma� si�, bo ludzie byli zm�czeni i chcieli odpocz��. Podczas gdy m�czy�ni rozbijali obozowisko, a kobiety zaj�y si� przygotowaniem posi�ku, Lech bacznie rozgl�da� si� wok�. G�ste lasy pe�ne by�y zwierzyny, czyste rzeki obfitowa�y w ryby, a przejrzyste jeziora utwierdza�y w przekonaniu, by zamieszka� nad ich brzegami. Lech g��boko nad czym� rozmy�la�. P�nym popo�udniem zwo�a� starszyzn� plemienn�, a gdy m�czy�ni zasiedli ju� przy ognisku, tak do nich przem�wi�: - W�drowali�my d�ugo, szukaj�c miejsca na nasz� now� siedzib�, i chyba dzi� w�a�nie je znale�li�my. Ch�tnie zostan� tutaj. Okolica jest pi�kna, a �yzna ziemia wy�ywi nas wszystkich. Chcia�bym jednak wys�ucha� waszej rady. Zapanowa�a cisza, kt�r� z rzadka tylko przerywa�y szepty. Po chwili odezwa� si� najbardziej do�wiadczony z ca�ej starszyzny: - M�dro�� przemawia przez ciebie, Lechu. Twoi bracia, Rus i Czech, dawno za�o�yli siedziby, tylko my wci�� jeste�my w drodze. Zosta�my tutaj i zbudujmy gr�d! V v 26 - Gdyby� jeszcze bogowie zechcieli da� nam znak, gdzie rozpocz�� budow�! - westchn�� Lech. Znowu zapad�a cisza. Nagle jaki� szum przerwa� milczenie i ogromny cie� przesun�� si� nad polan�. Zaciekawieni ludzie podnie�li g�owy. Ujrzeli or�a, kt�ry powoli opada� na gniazdo, znajduj�ce si� w koronie wielkiego d�bu. Na tle czerwonego, przedwieczornego nieba sylwetka ptaka odcina�a si� ostr� biel�. - To znak od bog�w! - krzykn�li zgodnym ch�rem ludzie. - To dobra wr�ba - rzek� u�miechni�ty Lech. - Tutaj si� osiedlimy, a ten wspania�y ptak b�dzie nas ochrania�. Tak te� si� sta�o. Na polanie zbudowano gr�d, a na pami�tk� orlego gniazda nazwano go Gnieznem. Orze� bia�y na czerwonym tle sta� si� herbem pa�stwa polskiego, kt�re bierze sw�j pocz�tek od Lecha. * /... * ' ���',:': �'* �?�'' '"�*> ' *'* 27 PIAST KO�ODZIEJ Za rz�d�w ksi�cia Popiel�, nieopodal Kruszwicy mieszka� kmie� zwany Piastem. Uprawia� ziemi�, hodowa� pszczo�y, a opr�cz tego trudni� si� ko�odziejstwem - wyrabia� wozy. Wraz z �on� Rzepich� �yli sobie zgodnie i spokojnie, wychowuj�c dzieci. Najstarszy syn sko�czy� w�a�nie siedem lat, zbli�a�y si� postrzy�yny, kt�re obchodzono bardzo uroczy�cie. By�o to bardzo wa�ne �wi�to, gdy� tego dnia ch�opiec przechodzi� spod opieki matki pod piecz� ojca, obcinano mu d�ugie w�osy i nadawano imi�. Kiedy zaproszeni przez Piasta go�cie mieli zasi��� za sto�em, zjawi�o si� niespodziewanie dw�ch w�drowc�w. Byli to wysocy m�odzie�cy odziani w lu�ne, p��cienne szaty. Wygl�dali na bardzo zm�czonych, a ich ubrania i sanda�y pokrywa� kurz. Przybysze stan�li w progu, pozdrowili zebranych, a potem jeden z nich przem�wi� do gospodarzy: - W�drujemy ju� d�ugo, a czeka nas jeszcze daleka droga. Pozw�lcie nam ugasi� pragnienie i troch� odpocz��. Prosili�my o go�cin� u ksi�cia Popiel�, ale on kaza� s�u�bie wygna� nas spod bram swego dworu. Piast sk�oni� si� przed w�drowcami i zaprosi� ich, aby wraz ze wszystkimi zasiedli przy stole: - B�d�cie mymi go��mi - rzek�. - Jedzcie i pijcie do woli i radujcie si� razem z nami, gdy� dzi� �wi�tujemy postrzy�yny mego najstarszego syna. 29 Gdy ju� wszyscy zaspokoili pierwszy g��d, Rzepicha przyprowadzi�a do izby ch�opca. Malec ukl�k� przed ojcem, a ten podni�s� go, skropi� �r�dlan� wod� i z powag� si�gn�� po no�yce. Nast�pnie chwyci� d�ugi kosmyk w�os�w nad czo�em dziecka i uroczy�cie obci��. Uczyniwszy to, zwr�ci� si� do tajemniczych w�drowc�w i powiedzia�: - Prosz� was, zr�bcie to samo, co ja, i nadajcie memu synowi imi�, kt�re od dzi� b�dzie nosi�. Przybysze dokonali obrz�du postrzy�yn, �? *zf' a Jec^en z nich rzek� do ch�opca: - ? - Od dzi� b�dziesz si� nazywa� Ziemowit. Niech to imi� przyniesie ci szcz�cie i s�aw�. Wypowiedziawszy te s�owa, uczyni� nad g�ow� ch�opca niezwyk�y znak. Po czym go�cie kolejno podchodzili do Piastowego syna i ka�dy z nich obcina� mu pasemko w�os�w. Kiedy dokonano postrzy�yn i od�piewano obrz�dowe pie�ni, wszyscy udali si� na cmentarz, aby modlitw� i ofiar� uczci� duchy zmar�ych przodk�w. Po powrocie do go�cinnej chaty w�drowcy po�egnali si� z Piastem i Rzepich�, a odchodz�c nakre�lili nad nimi �w znak, kt�ry poprzednio uczynili nad g�ow� ch�opca. Pow�drowali przed siebie i ani Piast Ko�odziej, ani nikt z jego go�ci nie dowiedzia� si� nigdy, kim byli, sk�d przyszli i dok�d si� udali. Jedno tylko sta�o si� wkr�tce jasne: nie byli zwyk�ymi lud�mi, gdy� po ich odej�ciu nie ubywa�o jad�a, cho� na uczt� do Piasta przysz�o jeszcze wielu go�ci. Ziemowit wyr�s� na dzielnego m�odzie�ca i dobrego cz�owieka, a po �mierci Popiel� lud wybra� go nowym ksi�ciem. Tak spe�ni�o si� �yczenie tajemniczych w�drowc�w. O WANDZIE, CO NIE CHCIA�A NIEMCA Po �mierci ksi�cia Kraka wielka �a�oba zapanowa�a w jego grodzie - Krakowie. Poddani op�akiwali �mier� m�drego i sprawiedliwego w�adcy. Z trwog� spogl�dali w przysz�o��, gdy� Krak nie zostawi� po sobie m�skiego potomka, tylko c�rk� - Wand�. Jej to w�a�nie mia� przypa�� tron ksi���cy. Czy m�odziutka ksi�niczka podo�a ci�kim obowi�zkom w�adcy, czy da sobie rad�? Niepotrzebnie jednak martwi�a si� starszyzna i ca�y lud. Ju� pierwsze dni jej rz�d�w rozwia�y przedwczesne obawy. Wanda szybko zdoby�a mi�o�� ludu, a wie�ci o jej urodzie i m�dro�ci rozesz�y si� szeroko, na wszystkie strony �wiata. Dotar�y te� na zach�d, nad �ab�, gdzie panowa� ksi��� Rydygier. M�ody Niemiec szuka� sobie �ony, tote� z wielkim zainteresowaniem wys�uchiwa� wiadomo�ci o pi�knej c�rce Kraka. Postanowi� za wszelk� cen� zdoby� jej r�k�. Wys�a� wi�c do Krakowa zbrojne poselstwo, bogate w dary. Rycerze niemieccy mieli prosi� Wand� w imieniu Rydygiera o r�k�. Gdyby nie zechcia�a zosta� jego �on�, mieli wymusi� na niej zgod� gro�b�. D�ug� drog� przebyli pos�owie, zanim dotarli do Krakowa. Dziwili si�, �e za tyloma lasami, rzekami i g�rami kryje si� tak pi�kne i bogate miasto. Zdumienie ich by�o jednak jeszcze wi�ksze, kiedy nast�pnego dnia ujrzeli Wand�. Nie k�ama�y s�owa opowie�ci docieraj�cych a� nad �ab�. Dziewczyna by�a m�oda i pi�kna jak s�oneczny, wiosenny poranek. Najstarszy z pos��w wyst�pi� do przodu, sk�oni� si� nisko i przem�wi�: - Pi�kna Wando! Przybyli�my tutaj w imieniu dzielnego ksi�cia Rydygiera, kt�ry zakocha� si� w tobie, s�ysz�c o twej urodzie i m�dro�ci. Ksi��� przysy�a ci bogate dary i prosi, by� zosta�a jego �on�. To m�wi�c z�o�y� u st�p ksi�niczki wielk� szkatu�� pe�n� klejnot�w i kosztowno�ci. Wanda popatrzy�a na dary, lecz nie ucieszy�a si� nimi, u�miech znikn�� z jej twarzy. Podnios�a g�ow�, spojrza�a na pos��w i powiedzia�a: - Podzi�kujcie swemu panu. Nie mog� jednak przyj�� jego podark�w, tak jak nie mog� zosta� jego �on�. Moje miejsce jest tu, na tej ziemi, kt�r� kocham, w�r�d mego ludu, kt�ry tak�e mi�uj�. Nie mog�abym ich opu�ci� i �y� na obczy�nie. Pobledli niemieccy rycerze s�ysz�c te s�owa i gniew pojawi� si� na ich brodatych obliczach. Kr�tko naradzali si� mi�dzy sob�, po czym znowu g�os zabra� najstarszy: - Zuchwa�a jest twoja mowa, ksi�niczko! Wiedz jednak, �e m�j pan zawsze dostaje to, czego chce. Je�li odm�wisz mu swej r�ki, krwi� sp�ynie ziemia, kt�r� tak mi�ujesz! Zastan�w si� wi�c dobrze nad odpowiedzi�. - S� jeszcze inne prawa ni� prawo miecza - odrzek�a dumnie Wanda i wysz�a z komnaty. Na pr�no przera�eni widmem wojny wielmo�e usi�owali wp�yn�� na zmian� jej zdania. O�wiadczy�a stanowczo, �e za Niemca nie wyjdzie i nigdy nie opu�ci kraju nad Wis��. W ciszy swojej komnaty znalaz�a inny spos�b, aby uchroni� lud przed wojn�. Gdy ciemna noc zapad�a nad Wawelem i ca�ym Krakowem, a sen zmorzy� nawet czuwaj�cych stra�nik�w, Wanda wymkn�a si� niepostrze�enie. Bieg�a prosto nad Wis��. Przez chwil� sta�a na jej stromym brzegu i wpatrywa�a si� w nieprzeniknione ciemno�ci. Potem unios�a r�ce i skoczy�a w wezbrane wody rzeki. 35 Rankiem Wis�a wyrzuci�a na brzeg cia�o Wandy. P�akali wszyscy poddani, g��boko wzruszeni jej po�wi�ceniem. Zawzi�to�� opu�ci�a niemieckich pos��w, kt�rzy odjechali chy�kiem, udaj�c si� w powrotn� drog� nad �ab�. Kiedy opowiedzieli Rydygierowi o czynie Wandy, zmi�k�o jego serce. Po�a�owa� swoich gr�b i zrozumia�, �e mi�o�ci nie mo�na ani zdoby� si��, ani jej kupi�. Wierny lud, chc�c uczci� pami�� i bohaterstwo swej pani, usypa� pod Krakowem wysoki kopiec, kt�ry nazwano jej imieniem. 36 TWrf*. PAN TWARDOWSKI Dawno temu, za panowania Zygmunta Augusta, �y� niebogaty szlachcic, Twardowski. Maj�tek mia� niewielki, wi�c zamiast gospodarowa� na wsi, w Krakowie leczy� ludzi. W dzieci�stwie bardzo pobo�ny, porzuci� p�niej praktyki religijne i zacz�� para� si� czarn� magi�. Studiowa� pilnie tajemne ksi�gi, aby rozwik�a� zagadk� nie�miertelno�ci. Chcia� bowiem �mier� przechytrzy� i �y� wiecznie. W jednej ze starych ksi�g wyczyta� Twardowski, jak przywo�a� diab�a. Zapragn�� zaraz wypr�bowa� t� sztuk�. Uda� si� wi�c za Krak�w, w miejsce puste i bezludne. Tam wyg�osi� stosowne zakl�cie. Ledwie sko�czy� - b�ysn�o, zagrzmia�o i przed szlachcicem pojawi� si� diabe�. Nie min�o wiele czasu, a dogadali si� ze sob� i zawarli pakt. Czart mia� s�u�y� Twardowskiemu wiernie, spe�niaj�c wszystkie jego zachcianki i rozkazy, a w zamian szlachcic oddawa� mu sw� dusz�. Lecz diabe� m�g� j� porwa� dopiero w�wczas, gdy Twardowski znajdzie si� w Rzymie. Szlachcic ukradkiem zatar� r�ce; ani my�la� si� tam udawa�, diabelska pot�ga b�dzie wi�c s�u�y� mu wiecznie. Wys�annik piek�a szybko spisa� cyrograf, na kt�rym Twardowski z�o�y� podpis w�asn� krwi�, utoczon� z serdecznego palca. 1.'.-"' Zyskawszy tak wielk� moc, czarnoksi�nik korzysta� z niej bez umiaru. Jego fantazje da�y si� wkr�tce diab�u we znaki. Raz musia� do Olkusza srebro z ca�ej Polski poznosi�, innym razem ustawi� w Pieskowej Skale g�az w kszta�cie maczugi. Czart dwoi� si� i troi�, spe�niaj�c kolejne zachcianki swego pana, ale wszystko to by�o ma�o. Twardowski dzi�ki niemu coraz to nowe wyczynia� cuda. Widywali go ludzie, jak je�dzi� na kogucie, lata� w powietrzu, a po Wi�le p�ywa� pod pr�d, bez wiose� i �agli. Niebawem te� zakocha� si� Twardowski w mieszczce krakowskiej, kt�r� wkr�tce poj�� za �on�. Nie ustatkowa� si� jednak, �ycie nadal up�ywa�o mu na figlach i zabawach, i ani my�la� wyje�d�a� do Rzymu. Diabe� zacz�� traci� cierpliwo��. Mia� do�� czekania w niesko�czono��, chcia� wreszcie dosta� to, co mu si� nale�a�o. Zdybawszy czarnoksi�nika samego w ciemnym lesie, za��da� od niego, aby dope�ni� warunk�w umowy i bezzw�ocznie ruszy� do Rzymu. Przestraszy� si� Twardowski, ale moc� swych czar�w uda�o mu si� zmusi� biesa do odwrotu. Czart jednak postanowi� przechytrzy� mistrza. Przybrawszy posta� s�ugi, stan�� przed Twardowskim, prosz�c go, aby uda� si� z nim do pobliskiej gospody, gdzie jego pan le�y ci�ko chory. Czarnoksi�nik nie wyczu� podst�pu i pospieszy� za diab�em. Gdy tylko przest�pi� pr�g karczmy, stada s�w, kruk�w i puchaczy obsiad�y jej dach ze straszliwym wrzaskiem. Diabe� tymczasem przybra� sw� zwyk��, czartowsk� posta�. Ubrany z niemiecka, w obcis�e pludry i fraczek, zdj�� z g�owy tr�jgraniasty kapelusz, sk�oni� si� dwornie do samej ziemi i rzek�: '� <f^i^!fe]Pl ^dSHI^^flK - Witaj, panie Twardowski! Ta karczma Rzym si� nazywa! D�ugo kaza�e� czeka� mi na t� chwil�, ale teraz twoja dusza do mnie nale�y! .> .*#�* ?<*" \ Dopiero wtedy pozna� Twardowski, �e wpad� w czarci� pu�apk�, ale postanowi�, �e tanio swej duszy nie sprzeda. Dostrzeg� w izbie dziecko niedawno ochrzczone, kt�re le�a�o w ko�ysce, i porwa� je na r�ce. Nie trac�c nadziei, ostro odpowiedzia� diab�u: - Id� precz, zjawo nieczysta! Widzisz przecie�, �e trzymam na r�ku dopiero co ochrzczone dzieci�, do kt�rego ty ani prawa, ani te� przyst�pu �adnego nie masz! Ale diabe� nie speszy� si� tym wcale i, przest�piwszy z nogi na nog�, wycedzi� przez z�by: - Oj, nie�adnie, panie bracie, nie�adnie... Kiedy podpisywa�e� cyrograf, da�e� mi verbum nobile, s�owo szlachcica, �e w Rzymie m�j jeste� i kwita! Zmiesza� si� Twardowski, us�yszawszy diabelski przytyk. W�o�y� dziecko do ko�yski, bo przecie� nie m�g� z�ama� szlacheckiego s�owa, nawet za cen� ratowania swej duszy. A diabe� tylko na to czeka�, porwa� szlachcica i obydwaj wylecieli kominem w�r�d krakania i pohukiwania ptactwa. 'f� *** Kiedy tak lecieli coraz wy�ej i wy�ej, spojrza� pan Twardowski w d� i zobaczy� tam wszystko, co kocha�: wioski jak ziarnka maku i Krak�w, nie wi�kszy od g��wki od szpilki. �al �cisn�� mu serce, bo zrozumia�, �e nie ma dla niego �adnego ratunku... Wyrzek� si� Boga, po�wi�ci� �ycie czarom i diab�u dusz� zaprzeda�. Stan�y przed oczyma Twardowskiego lata dziecinne, kiedy to codziennie z matk� odmawia� pacierz i �piewa� pobo�ne pie�ni. Przypomnia� sobie wtedy jedn� z nich i zacz�� j� �piewa�, najpierw cicho, nie�mia�o, a potem coraz pewniej i g�o�niej. Kiedy sko�czy�, us�ysza� pe�en w�ciek�o�ci okrzyk diabelski i zauwa�y�, �e nie leci ju� ku g�rze, lecz buja, zawieszony wysoko mi�dzy ziemi� a bezkresnym, rozgwie�d�onym niebem. Diab�a nigdzie ani �ladu. A� tu nagle z wielkiej chmury zagrzmia� pot�ny g�os: - Zostaniesz tu tak zawieszony, panie Twardowski, a� do s�dnego dnia! A potem nasta�a cisza. I wisi tak Twardowski na niebie, mi�dzy gwiazdami, ksi�ycem a ziemi�, wisi tam, gdzie przed wiekami przerwana zosta�a jego ostatnia wielka podr�. 42 WALIG�RA I WYRWID�B Zdarzy�o si� kiedy�, �e �ona pewnego my�liwego, kt�ra wybra�a si� do lasu na jagody, urodzi�a tam dw�ch ch�opc�w - bli�niak�w, ale sama zmar�a. Osieroconymi dzie�mi zaj�y si� zwierz�ta. Jednego ch�opca karmi�a wilczyca, a drugiego - nied�wiedzica. Pierwszy, wychowany przez wilcz� matk�, nazywa� si� Walig�ra, drugi - Wyrwid�b. Po swoich niezwyk�ych karmicie�kach mieli oni niespotykan� si�� i odwag�. Walig�ra bez �adnego wysi�ku przenosi� najwy�sze g�ry, a Wyrwid�b najpot�niejsze d�by wyrywa� niczym �d�b�a trawy. Bracia kochali si� bardzo i byli nieroz��czni. Kiedy doro�li, wyruszyli razem w �wiat, aby szuka� przyg�d i szcz�cia. W�drowali tak polami i lasami, nie obawiaj�c si� �adnych przeszk�d, bo przecie� umieli poradzi� sobie z ka�d� g�r� i z ka�dym drzewem, kt�re im sta�y na drodze. ^ Pewnego dnia, gdy poczuli wielkie zm�czenie, postanowili odpocz�� w cieniu drzew. Ju� zacz�� morzy� ich sen, gdy ujrzeli male�kiego cz�owieczka biegn�cego w ich stron�. Zdziwieni bracia zerwali si� na r�wne nogi. Karze�ek zatrzyma� si� przed nimi i rzek�: - Witajcie, m�odzie�cy! Widz�, �e jeste�cie bardzo zm�czeni, wi�c je�li �yczycie sobie, zanios� was, dok�d tylko zechcecie! Wyrwid�b rozdziawi� usta w zdumieniu, Walig�ra frasobliwie podrapa� si� w g�ow�. - Jak to mo�liwe? Przecie� jeste� taki malutki... Tajemniczy cz�owieczek rozwin�� przed bra�mi pi�kny kobierzec i zakomenderowa�: - Siadajcie tu razem ze mn�, tylko szybko! Zaraz si� przekonacie! Walig�ra z Wyrwid�bem usadowili si� wygodnie, a karze�ek klasn�� w d�onie i kobierzec wzni�s� si� w powietrze. r Kiedy tak szybowali nad ziemi� niczym ptaki, tajemniczy towarzysz podr�y rozpocz�� zn�w rozmow�: - Czy nie zdziwi�o was to, �e chocia� jestem ma�y, biegam bardzo szybko? Bracia zgodnie przytakn�li g�owami, a karze�ek m�wi� dalej: - To dlatego, �e mam par� niezwyk�ych but�w, kt�re dosta�em od czarodzieja. Kiedy je w�o�� i pobiegn� - co krok robi� jedn� mil�, a je�li skocz� - to dwie. Nie wytrzyma� wtedy Walig�ra i zacz�� prosi� cz�owieczka, aby podarowa� mu jeden but. Do jego pr�b do��czy� si� Wyrwid�b. Tak d�ugo bracia molestowali karze�ka, a� w ko�cu podarowa� im czarodziejskie buty. Rozstali si� przyja�nie niedaleko wielkiego miasta, w kt�rym straszliwy smok po�era� ludzi. Zdesperowany kr�l og�osi�, �e �mia�kowi, kt�ry pokona smoka, odda w nagrod� r�k� jednej z dw�ch c�rek, a po �mierci - ca�e kr�lestwo. w iltt; /.*�* Us�yszawszy to bracia �mia�o stan�li przed kr�lem i o�wiadczyli, �e chc� zabi� smoka. Udali si� te� zaraz za miasto do pieczary, w kt�rej mieszka� potw�r. Kiedy byli ju� w po�owie drogi, nagle pojawi� si� przed nimi ich stary znajomy karze�ek. - Witajcie, przyjaciele! Wiem, co zamierzacie, i chc� wam da� dobr� rad�. Zr�bcie u�ytek z mego czarodziejskiego podarunku. Niech ka�dy z was za�o�y jeden czarodziejski but, a b�dziecie tak szybcy, �e smok nie zdo�a wam nic zrobi�. Pos�uchali bracia dobrej rady. Po czym Wyrwid�b stan�� przed smocz� jam� trzymaj�c w r�kach ogromny d�b, kt�rym chcia� powali� potwora. Wa�ig�ra za� sta� z ty�u ska�y, w kt�rej znajdowa�a si� jaskinia, i potrz�sa� ni� z ca�ej si�y. Smok wypad� z jamy, a na jego widok przera�ony Wyrwid�b zapomnia� o pniu, kt�ry trzyma� w r�kach. By�by zgin��, ale na swoje szcz�cie mia� na nodze czarodziejski but. W ostatniej chwili odskoczy� o dwie mi�e. Rozw�cieczony potw�r rzuci� si� w�wczas na Walig�r�. Ten cisn�� w niego ogromnym g�azem. Smok zawy� bole�nie. Ska�a przycisn�a mu ogon. Na pr�no si� szamota�, by si� oswobodzi� - by� przykuty do miejsca. Wa�ig�ra odskoczy� o dwie mile i spotka� si� z bratem. Obaj �mia�o skoczyli do przodu. Smok nadaremnie raz jeszcze pr�bowa� si� uwolni�. Ci�ki g�az nie ust�powa�. Pewien ju� zwyci�stwa Wyrwid�b ugodzi� pniem w �eb potwora, a Wa�ig�ra wyrwa� z posad olbrzymi� g�r� i rzuci� tak, �e nakry�a jego cielsko. Stw�r zosta� pokonany, nie zagra�a� nikomu i w mie�cie zapanowa�a wielka rado��. Przechodnie rzucali si� sobie w obj�cia, dawni wrogowie obejmowali si� w najserdeczniejszym u�cisku, a wszyscy wiwatowali na cze�� dzielnych braci. Kr�l wezwa� ich do siebie i - jak obieca� - odda� im swoje c�rki za �ony. wspania�o�ci wesela m�wiono potem d�ugo, a przyjaciel - karze�ek by� na nim honorowym go�ciem. Po �mierci kr�la Wa�ig�ra z Wyrwid�bem podzielili si� kr�lestwem. Rz�dzili zgodnie i sprawiedliwie, �yli pono� d�ugo i bardzo szcz�liwie. O j^^^BI�itf^^Bj^BHBP^Siii^l^^^s^^jli^fflEffi^^^B^^�w^^^fi^f ? * KWIAT PAPROCI Jest tylko jedna taka noc w roku, noc �wi�toja�ska, gdy w najciemniejszej g��bi lasu zakwita kwiat paproci. �mia�ek, kt�ry go znajdzie, ujrzy wszystkie skarby ukryte w ziemi i zdob�dzie wielkie bogactwo. Lecz znale�� kwiat paproci jest bardzo, bardzo trudno. Opowiadaj� ludzie, �e mo�e dokona� tego tylko cz�owiek o czystym sercu, kt�ry nigdy nie splami� si� z�ym uczynkiem. W pewnej wsi mieszka� ch�opiec, kt�ry od kilku lat uporczywie szuka� kwiatu paproci. Nie zra�ony niepowodzeniami, w kolejn� noc �wi�toja�sk� znowu wyruszy� na poszukiwanie. B��dzi� d�ugo, a� nagle ujrza� z daleka niezwyk�y blask. Wkr�tce stan�� na rozleg�ej polanie, przed kwitn�cym krzakiem paproci. Kiedy wyci�ga� r�k�, by zerwa� upragniony kwiat, us�ysza� cichutki g�os: - Twoja wytrwa�o�� zosta�a wynagrodzona. Znalaz�e� mnie, teraz zdob�dziesz wszystko, czego zapragniesz. Ale pami�taj: nie wolno ci z nikim podzieli� si� bogactwem, bo je utracisz. S�owa te nie powstrzyma�y ch�opca. - Nikomu nic nie dam, bo i po co - mrukn��. Zerwa� kwiat paproci i schowa� go pod koszul�. Nie mia� zamiaru wraca� do swojej wsi, do ubogich rodzic�w i ci�kiej pracy. Ruszy� wi�c w �wiat, aby rozpocz�� nowe, wspania�e �ycie, wolne od trosk i biedy. 1 Sta� si� bardzo bogaty. Mieszka� w pi�knym pa�acu, otoczony przepychem, mia� liczn� s�u�b�, kt�ra w mgnieniu oka spe�nia�a wszystkie jego rozkazy. Tylko nikt nie powiedzia� mu nigdy serdecznego s�owa, nie przytuli�. Mija�y lata, znudzonego bogactwem ch�opca zacz�a trapi� t�sknota za rodzinnym domem. Wsiad� wi�c w pi�kn� karet� i pojecha� do swej wsi. Rodzice postarzeli si�, a stary domek jeszcze bardziej podupad�. Ale cho� z�ote dukaty d�wi�cza�y mu w kieszeniach, strach przed utrat� maj�tku by� silniejszy. Odjecha� szybko, zadowolony, �e rodzice go nie rozpoznali. Ale od tego dnia wyrzuty sumienia nie dawa�y mu spokoju. Nie pomaga�y hulanki i nowe skarby. Za rok pojecha� znowu, lecz i tym razem sk�pstwo wzi�o g�r� nad ludzkim odruchem serca. - Podobny do naszego syna, ale to nie on - powiedzia�a matka. - On podzieli�by si� z nami swoim bogactwem, mia� przecie� dobre serce. Ch�opiec powr�ci� do pa�acu, ale nie zazna� ni szcz�cia, ni spokoju. Wyrzuty sumienia zatruwa�y mu ka�d� my�l, ka�d� chwil�. W ko�cu prze�ama� si� i rzek� do siebie: - Na c� mi tyle skarb�w, skoro nie wolno mi si� z nikim podzieli�? Nie przynios�y mi one szcz�cia, moje �ycie sta�o si� puste i bezsensowne. Lepiej by� dobrym cz�owiekiem i pomaga� innym... Za�adowa� na wozy i do karety tyle z�ota, ile zdo�a�, i pojecha�. Niestety, by�o za p�no: rodzice ju� nie �yli. Zrozpaczony syn gorzko p�aka� i przeklina� chwil�, w kt�rej znalaz� kwiat paproci. JURATA, KR�LOWA BA�TYKU Przed wiekami w niedost�pnych g��binach Ba�tyku wznosi� si� wspania�y bursztynowy pa�ac. Mieszka�a w nim pi�kna kr�lowa morza - Jurata. Panowa�a nad wszystkimi stworzeniami morskimi, otaczaj�c je najtroskliwsz� opiek�. Nikomu, nawet najmniejszemu �limakowi, nie pozwala�a zrobi� krzywdy. Rz�dzi�a m�drze i sprawiedliwie, �agodz�c podmorskie wa�nie i rozstrzygaj�c spory. Pewnego dnia doniesiono Juracie, �e jaki� m�ody rybak zarzuca w morze sieci i �owi ryby. Dobra kr�lowa wybuch�a wielkim gniewem. Spieni�y si� jasnob��kitne fale, a przera�one szprotki skry�y si� w wodorostach, pr�buj�c zgadn��, co tak rozgniewa�o Jurat�? Oburzona kr�lowa przechadza�a si� niecierpliwie po komnacie, a przy b�yskach jej oczu ciemnia�y z�ote krople bursztyn�w w �wietlistych �yrandolach. Zgromadzone wok� boginki morskie patrzy�y wystraszone. - Tak dalej by� nie mo�e! - wykrzykn�a Jurata. - Nie pozwol�, aby gin�y ryby! Trzeba ukara� tego, kt�ry naruszy� nasze morskie prawa! -y, fe i w Boginki zgodzi�y si� ze sw� pani� i wsp�lnie obmy�li�y rzecz nast�puj�c�. Mia�y oczarowa� rybaka swoim �piewem, zwabi� go w wodn� g��bin� i utopi�. Wkr�tce na fale Ba�tyku wyp�yn�a kr�lewska flotylla. W przepi�knej bursztynowej �odzi p�yn�a w�adczyni morza, w �lad za ni� w wielkich muszlach pod��a�y boginki. Ich czarodziejski �piew ni�s� si� ku l�dowi w podmuchach �agodnej bryzy. M�ody rybak w�a�nie rozwija� na brzegu swoje sieci. Kiedy us�ysza� zniewalaj�ce d�wi�ki, podni�s� g�ow� i spojrza� w stron� morza. Na widok pi�knej kr�lowej i urodziwych dziewcz�t zadr�a�o z zachwytu jego serce; u�miechn�� si� do nich promiennie. I sta�o si� co�, czego nie przewidzia�a Jurata. Opu�ci� j� ca�y gniew i pragnienie zemsty. Nie mog�a oderwa� oczu od pi�knego m�odzie�ca. I kiedy tak patrzy�a, zrozumia�a, �e pokocha�a go ca�ym sercem. Skin�a ber�em, uciszy�a roz�piewane towarzyszki i przem�wi�a do zdumionego rybaka: - Jestem Jurata, kr�lowa Ba�tyku. Przyp�yn�am, aby ukara� ci� za to, �e naruszy�e� spok�j i prawa mego wodnego kr�lestwa. Urzek�a mnie jednak twoja uroda i odst�pi�am od tego zamiaru. Pokocha�am ci� od pierwszego wejrzenia. Przebacz� ci, je�li odwzajemnisz moj� mi�o��. Rybak spojrza� g��boko w zielone oczy kr�lowej i odpowiedzia�: - Wybacz mi, pani. I ja ci� pokocha�em. Jestem tw�j i b�d� ci wierny do ko�ca �ycia. - Ka�dego wieczoru b�d� zatem przyp�ywa� na spotkanie z tob�. Moje serce nale�y odt�d do ciebie - odrzek�a Jurata. Po czym odp�yn�a i wkr�tce ca�y orszak znik� w�r�d morskich fal. Rybak d�ugo wpatrywa� si� w morze, ale nie dostrzeg� ju� �adnego �ladu ukochanej. Westchn�� ci�ko i wzi�� si� znowu do rozpl�tywania sieci. Jurata dotrzyma�a s�owa i co wiecz�r przybywa�a na spotkanie z rybakiem. Na cichym morskim brzegu, obmywanym falami i smaganym wiatrem, sp�dzali razem nocne godziny. 51 Niestety, ich szcz�cie nie trwa�o d�ugo. W�adca burz - Perkun, nie m�g� darowa� Juracie, �e zakocha�a si� w zwyk�ym �miertelniku. Pewnej nocy, kiedy powr�ci�a ze spotkania z ukochanym, z w�ciek�o�ci� cisn�� gromem w jej bursztynowy pa�ac. Run�y z hukiem z�ociste �ciany, grzebi�c w ruinach dobr� kr�low�. Zemsta Perkuna dosi�g�a r�wnie� rybaka: wzburzone fale morskie roztrzaska�y jego ��d�, a on sam poszed� na dno. Tam, z rozkazu m�ciwego boga, przykuty do podwodnej ska�y, cierpi do dzi�. Ilekro� na Ba�tyku rozszaleje si� sztorm, wicher przynosi z g��bin j�ki nieszcz�liwego kochanka, a fale wyrzucaj� na brzeg kawa�ki bursztynu - szcz�tki wspania�ego pa�acu pi�knej Juraty.