10906

Szczegóły
Tytuł 10906
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10906 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10906 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10906 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Igor Newerly Ch�opiec z Salskich Step�w Czytelnik Warszawa 1974 Kostka cukru. S� ludzie, na kt�rych od dawna czekamy. S� przyja�nie nag�e, niespodziane, o kt�rych nigdy nie zapominamy. Tak w�a�nie by�o wtedy. Le�a�em w baraku tyfusowym. By� rok - pami�tam - 1943. Pami�tam wszystko, a tak bardzo chcia�bym zapomnie�, uwierzy�, �e to by� tylko straszny sen: Nie wierzcie w piek�o: B�g jest zbyt mi�osierny. Ale by�o piek�o na ziemi. By� Majdanek, O�wi�cim, Belsen.. To wystarczy. Nie m�wmy o tym wi�cej. Tyle tylko, ile wymaga opowie�� o przyja�ni niespodzianej z tamtych czas�w - o ch�opcu z Salskich Step�w: Le�a�em wi�c na Majdanku chory na tyfus i majaczy�em o kostce cukru.. O jednej bodaj s�odkiej okruszynie. Przechodzi� kalefaktor - pos�ugacz i lizus niemiecki z greckim tytu�em. Zawo�a�em: - Daj mi cukru! Nawet nie spojrza�. Wo�a�em coraz g�o�niej: - Daj cukru! Jedn� kostk� daj! We� chleb. Mam du�o chleba. Wtedy us�ysza� i podszed�.- Masz chleb? Du�o chleba? Unios�em r�g siennika i pokaza�em siedem dziennych porcji chleba. Taki maj�tek... - Ho, ho, tyle pajdek! Nie mo�esz je��, gor�czka, co? Dobrze. - Poszpera� w kieszeniach, wyci�gn�� brudn� kostk� cukru i zacz�� �adowa� chleb. Bra� ju� czwart� z kolei pajd�. Wtem rozleg� si� trzask, pajda wylecia�a w g�r�, a kalefaktor, trza�ni�ty desk�, przysiad� i zbarania�. - Ach ty, mierzawiec! Siem pajkow za kusok sachara? Spojrza�em w g�r�. S�siad z pryczy nade mn� wyrwa� desk� spod siennika i skoczy� na kalefaktora. Blada, zlana potem twarz drgn�a skurczem zaci�to�ci; w zw�onych, zielonych oczach p�on�a furia: zamordowa� szakala! Kalefaktor zrozumia�. Prys� gubi�c po drodze pajdki chleba. Bieg� do pokoju esmana krzycz�c, �e bunt, �e chc� go mordowa�. W baraku zamar�o. Wiedzieli: zaraz przyjd� i zabij� cz�owieka, kt�ry nie pozwala okrada� chorego. Ruski Doktor Tak sta�oby si� na pewno, gdyby nie doktor Wielicza�ski. Doktor Wielicza�ski by� wi�niem jak wszyscy, ale mia� mocne plecy. Wyleczy� dziecko komendanta obozu i ten przechodz�c poklepywa� go po ramieniu, zamienia� z nim �askawie kilka s��w. Esmani woleli z Wielicza�skim nie zadziera�, patrzyli przez palce na to, �e naprawd� leczy, piel�gnuje, pomaga... Chodzi teraz po �wiecie wielu ludzi, kt�rzy zawdzi�czaj� mu �ycie. Mnie na przyk�ad wydar� �mierci podst�pem. - Symulant tyfusowy! - krzycza� na mnie, kiedy lekarz niemiecki (nawiasem m�wi�c, taki lekarz jak ja mandaryn) wybiera� chorych do gazu. - �ajzo grypowa! Na pole p�jdziesz! Do roboty ci� jutro wypisz�! I Wielicza�ski w twarz mnie wtedy uderzy� przep�dzaj�c czym pr�dzej na prycz�. Niech b�dzie zawsze pochwalony szybki w diagnozie a pewny w r�ku! Gdy wi�c przyszli po numer 3 569, po mojego s�siada i obro�c�, ma�y Wielicza�ski stan�� okoniem. O�wiadczy�, �e nie pozwala, �e je�li rusz� jego chorego, to on powie komendantowi o wszystkich z�odziejstwach, o wszystkich �ajdactwach kalefaktora. No i sko�czy�o si� na wrzasku. Pokrzyczeli, pogrozili i odeszli. Numer 3 569 rozlu�ni� palce: deska, kt�r� trzyma� jak szabl�, spad�a z �oskotem na pod�og�. Z do�u nie widzia�em jego twarzy, widzia�em tylko go�e, z lekka dr��ce nogi, pi�� kurczowo zaci�ni�t� na desce i strz�py brudnej koszuli, poruszanej na brzuchu kr�tkim, gor�czkowym oddechem. Podni�s� stop�, aby si� wygramoli� na g�r�, si� mu jednak zabrak�o. By�by si� zwali�, ale doktor Wielicza�ski podsadzi� go. Opad� ci�ko, a� z wyrwy w le�y posypa�y si� na mnie paprochy, kt�re kiedy� by�y s�om�. Wielicza�ski pr�bowa� zagadn��, jak si� nazywa, sk�d pochodzi. Tamten odrzek� hardo i niech�tnie: - Russkij doktor. I tak ju� zosta�o. Co wiecz�r po apelu zakrada� si� do baraku kt�ry� z je�c�w radzieckich i wypytywa� p�g�osem: - Czy tu le�y "Ruski Doktor"? Albo: - Czy tu le�y doktor Wowa? Podchodzili pod wskazan� prycz�, witali si� - kr�tko i serdecznie - wtykali pod siennik, co kto zdoby�: pajd� chleba, kawa�ek kie�basy, czasem ugotowan� ko��... Potem chwilka gaw�dy, u�cisk d�oni i cichy, czujny odwr�t. Przypomina�o to pielgrzymk�. Stawa�o si� jasne, �e dla gromady je�c�w radzieckich numer 3 569 jest czym� wi�cej ni� doktorem, �e idzie za nim poprzez druty i kordony jaka� legenda by� mo�e s�awa, �e ��czy tych ludzi niezbadana tajemnica. Mija�y dni, \y miar� jak spada�a gor�czka, "Ruski Doktor" odzyskiwa�,., mow� polsk�. Rozmawia� ju� ze mn� po polsku, wprawdzie obcym akcentem, ale swobodnie, bez b��d�w. Zapyta�em go raz, gdzie si� nauczy� trudnej ostatecznie mowy. Zawaha� si� przez chwil�, potem rzek� prosto: - K�ama� nie lubi�, a prawd� powiedzie�... Jeszcze nie pora. Mo�e nadejdzie taki dzie�. Na ten dzie�, a raczej na noc, Czeka�em cztery miesi�ce. Noce na Majdanku Numer 3 569 wyzdrowia� pierwszy i poszed� do pracy. Ja zosta�em - po tyfusie przysz�o zapalenie p�uc. Gdy mieli mnie wypisa�, zjawi� si� "Ruski Doktor". Na poci�g�ej twarzy jaskrawe kiedy� piegi - przyblad�y. Cera sta�a si� zdrowsza. Ten sam �agodny podbr�dek i usta dziecka, wysokie czo�o i uniesione jak w zdziwieniu brwi. Powiedzia�bym: ch�opiec, du�y, troch� rozmarzony ch�opiec. Stanowczo nie pasowa�y do tej twarzy zielonkawe, przymru�one oczy i lekko zakrzywiony nos. "Silna sztuka. Kto wie, mo�e i drapie�na" - pomy�la�em patrz�c, jak idzie ku mnie szerokim kawaleryjskim krokiem, w butach oficerskich, w przyzwoitej jesionce, wysoki i zgrabny. - A co, dziwicie si� pewnie, �e taki ze mnie elegant! Tak mnie moi ch�opcy ubrali. Jak si� dowiedzieli, �e wyznaczono mnie tu na lekarza, zacz�li znosi� - jeden buty, drugi p�aszcz, trzeci czapk�.. "Masz, powiadaj�, wk�adaj. Jeste� teraz pierwszym ruskim doktorem na Majdanku. Nie mo�esz chodzi� jak muzu�man..." W g�osie brzmia�a tajona duma z tej ambicji gromady, z takich "ch�opc�w". Na piersi jego, z lewej strony, pod sercem, zdumiewa� �wie�� czerwieni� winkiel z czarn� liter� "P"? Polak? Sk�d�e znowu! Sam przecie m�wi. - Patrzycie na winkiel? Czy mam prawo umrze� tu jako Polak? Mo�e i mam. Zostawcie to, nie zgadujcie, sam kiedy� opowiem.. Usiad� na kraw�dzi pryczy i od razu przyst�pi� do sprawy: - Przychodz� po was. - Jak to po mnie? Jutro wracam do stolarni. - To nie ma sensu. Po tyfusie i zapaleniu p�uc - do ci�kiej roboty? Pr�dko si� wyko�czycie. Pos�uchajcie. Jestem teraz lekarzem na Czternastym Bloku. Otrzymuj� pi�ciuset pi��dziesi�ciu chorych - gru�lik�w z wszystkich oboz�w Europy. Dobra�em ju� sanitariuszy. Sami polityczni, dobra paczka: ani jednego kryminalisty! Brak nam tylko pisarza. B�dziecie u nas pisarzem. Tak oto zamiast do stolarni trafi�em na Czternasty Blok i zacz��em prowadzi� ksi�g� �ywych i umar�ych. Na rewirze dokona� si� ju� od dawna wyra�ny podzia� na bloki szakale i bloki ludzkie. W jednych �erowano na niemocy wi�nia, w drugich naprawd� leczono. A musicie wiedzie�, �e leczy� w obozie koncentracyjnym - to by�a sztuka i du�e ryzyko. Nie za�ama� si� pod presj� esma�skiej medycyny, nastawionej na rych�e i gruntowne wyniszczenie cugang�w, m�g� tylko lekarz wielkiego serca i odwagi - t�gi konspirator. Przemyt lek�w od rodzin, z Czerwonego Krzy�a, organizacja do�ywiania, przechowywanie s�abych, utrzymywanie tajemnicy blokowej - tych i wielu innych przedmiot�w z zakresu lecznictwa rewirowego nie wyk�ada�o si� w klinikach uniwersyteckich. Te luki w swoim wykszta�ceniu lekarz obozowy musia� wype�nia� wnikliw� obserwacj� i praktyk� w cieniu niedalekiej szubienicy. Z okien starych barak�w szpitalnych patrzyli w zadumie na nowy Blok Czternasty prof. Micha�owicz, chirurg Pop�awski, dr Wielicza�ski i kilku innych z tajnego sprzysi�enia "Dobrych Lekarzy". - "Ruski Doktor" nosi ��ka, przeprowadza chorych.. Urz�dza si�. Kolega czy kanalia? Kanalie z blok�w szakalich te� wyczekiwa�y: - Co za jeden? Na co p�jdzie: na �achy, na w�dk�, na twarde czy mi�kkie? Pi��set pi��dziesi�t porcji ma, du�y interes... Wypi� z nim trzeba, sitwa b�dzie, sztama... Ale zaraz po urz�dzeniu si� "Ruski Doktor" zamanifestowa�, po czyjej stronie staje. - Jutro b�d� paczki - powiedzia� przy kolacji swojej za�odze. - Widzia�em list�. Paczk� ma Dobrza�ski, Czy� i ja. - Pan te�? - wyrwa�o si� Dobrza�skiemu, kt�ry ani k�ama�, ani maskowa� si� nie umia�. - A co pan my�la�, �e jestem sierot�? Mam rodzin�. i to jeszcze jak� rodzin�! A co do paczek, proponuj�, �eby�my je wszyscy oddawali do wsp�lnego kot�a. Jest nas siedmiu. Pi�ciu dostaje paczki, a dw�ch nie. Cz�stowanie, sami wiecie, kr�puje niekiedy obie strony. Najlepiej - jeden st�, jeden kucharz i sprawa za�atwiona! Wniosek przeszed� bez sprzeciwu. Wtedy "Ruski Doktor" postawi� drugi wniosek. - Na Kurpiach - powiedzia� i z lekkim u�mieszkiem doda� - u nas, na Kurpiach, w nowym domu wyprawia si� "nowosiedliny", sprasza si� s�siad�w, oczywi�cie dobrych s�siad�w. Mo�e by�my te pierwsze trzy paczki przeznaczyli na przyj�cie? Kole�e�ski wieczorek, rozumiecie: czym chata bogata! Zaprosimy kilku lekarzy, ale ani jednego drania! Zbierzemy si� na noc, wystawimy czujki, porozmawiamy przy wieczerzy, po�piewamy nieg�o�no. Czy� �adnie to zorganizuje. Rzeczywi�cie, Czy�, m�ody sztygar czy podsztygar - nie znam si� na stopniach w g�rnictwie - s�owem, Geniek Czy� z D�browy, kt�ry po pracy pod ziemi� wy�ywa� si� niegdy� w amatorskich ch�rach robotniczych, urz�dzi� godne Bloku Czternastego otwarcie: by�y �piewy, deklamacje i inne produkcje artystyczne, nie wy��czaj�c wystawy karykatur obozowych, o��wka malarza Wa�niewskiego. Dobrza�ski, najpoczciwszy, najpogodniejszy agronom, jakiego kiedykolwiek wyda�a ziemia pu�awska, odtworzy� tak� makabr� - ostatnie chwile Hitlera, Himmlera i naszego Thumana - �e cz�owiek naprawd� mia� satysfakcj�! Na zako�czenie, w cz�ci naukowej, nestor Szyma�ski, studiuj�cy lagry niemieckie od 1939 roku, wyst�pi� z przepi�kn� prelekcj� na temat: "Buchenwald, Gross-Rosen i Dachau - wskazania praktyczne"? W�a�nie podczas tej prelekcji Czy� odwo�a� mnie na stron� i tu, mi�dzy szafk� opatrunkow� a piecykiem, zaszepta�: - Nic nie rozumiem, uwa�asz, zgry�� go nie mog�.? - Kogo? - No, naszego doktora. To rebus, m�wi� ci, trudny rebus! Pomy�l: Rosjanin. Ale ma liter� "P". Sam sprawdza�em w kartotece. Stoi jak w�: "Pole", ha? - Co za: "ha"? Zwyczajnie: obywatel polski narodowo�ci rosyjskiej. - Zgoda.. Ale wed�ug kartoteki na imi� mu Jerzy, a ci dwaj je�cy radzieccy, co tu ci�gle przychodz�, m�wi� do niego: Wowa! I dlaczego on ma u nich takie powa�anie, ha? - Wi�c my�lisz, �e to oficer radziecki? - Tak my�la�em, daj� s�owo. Jaki� nawet wysoki oficer, my�la�em, �e po polsku umie, to nic dziwnego; przecie� u nich w niekt�rych szko�ach wyk�adaj�, m�g� si� nauczy�. Ale on paczki dostaje z �om�y, rodzin� tam ma i w Polsce mieszka od dawna. Jak mi dzi� za�piewa� jedn� piosenk� ludow�, to ja, stary ch�rzysta, takiej jeszcze nie s�ysza�em. A "Warszawianki" nie zna! S�ysza�e� sam, wci�� o s�owa prosi�. I "Roty" nie umie, ha? Jak to pogodzi�? I jeszcze na to zwr�� uwag�: w ci�gu jednego tygodnia on tu tyle zorganizowa�, �e nasi go�cie oczy Wyba�uszyli. R�ne graty sk�dsi� po�ci�ga� i lekarstwa, i banda�e.. Ma ju� swoich ludzi, kontakty z miastem, stosunki, sposoby... Po tygodniu! Tylko stary heftling po szkole ci�kiego obozu potrafi tak swobodnie na Majdanku kombinowa�. A on m�wi, �e nigdzie nie siedzia�, wprost z Zamku tu przyby�, ha? I Czy� wyrzuca� jedno zagadkowe "ha" po drugim, jedno na drugiej na bez�adn� kup� domys��w, a�em si� wstrz�sn��. - A daj�e ty mi �wi�ty spok�j! Niech on b�dzie bodaj hrabi� Monte Christo! - A w�a�nie - podchwyci� �ywo Czy�. - W�a�nie my�la�em, �e to hrabia, z tych bezrolnych, emigranckich hrabi�w,; Ale i to si� nie zgadza. Lat ma oko�o czterdziestu. No, wi�c ile m�g� sobie liczy�, kiedy car rz�dzi�? Czterna�cie lat! Najwy�ej by� wtedy w korpusie kadet�w. A wachmistrz Skoropad m�wi, �e nasz doktor za dobrze zna s�u�b�. Mo�e to nie doktor, mo�e to rotmistrz, ha?! R�ne zagadki czas rozwi�zuje i przer�nych ludzi zbli�a wsp�lna praca we wsp�lnej doli. W codziennym m�ynie trosk i trud�w drobnia�y r�nice wieku, wyznania, pochodzenia, odpada�y jak plewy wzajemne uprzedzenia. Walka z brudem, z robactwem, walka o wikt, opa�, bezpiecze�stwo, o prawo do ratunku na beznadziejnym Bloku Czternastym - to by�a twarda pr�ba charakter�w, tu "Ruski Doktor" zdobywa� szacunek polskich lekarzy i w�asnej za�ogi. Zaznaczy�o si� to ju� w pierwszym miesi�cu. Pewnego dnia wr�ci� blady z schreibstuby i ledwo dowl�k� si� do swojej pryczy - pad� na p� zemdlony; Okaza�o si� �e po raz trzeci, mimo ostrze�enia, wypisa� zapotrzebowanie na calcium. - Chcesz sanatorium na Majdanku za�o�y�? - krzycza� lagerarzt. - Coraz dziksze wymagania! I kaza� mu wykona� czterysta przysiad�w! "Ruski Doktor" przele�a� kilka dni i przesta� by� "ruskim", sta� si� po prostu dobrym lekarzem Bloku Czternastego, co mu blok stara� si� wyrazi� w drobnych dowodach �yczliwo�ci i troski. Po czterech miesi�cach zaprzyja�nili�my si� mocno i �yli�my serdecznie, rodzinnie. Sprzyja� temu spok�j, jaki zapanowa� na rewirze. Ci, kt�rzy mieli umrze�, umierali w�asn� �mierci� - ci, kt�rym nogi nie puch�y, pracowali pogodnie w md�awym dymie palonych ko�ci, bo potworna jest w cz�owieku si�a nadziei i przyzwyczajenia. Niemcy, zas�uchani w odg�os strasznych kl�sk, prawie �e nie wtr�cali si� do spraw administracyjnych, zdali to na zesp� lekarzy polskich. Czerwony Krzy� w Lublinie wy�ama� nareszcie furtk� na pole um�czonych wi�ni�w, dostarcza� chorym po�ywnych zup i bia�ego pieczywa - legalnie, nielegalnie za� - lekarstw przemycanych z pieczywem; kraj ca�y w przeczuciu bliskiej zawieruchy �pieszy� na ratunek, zasypywa� paczkami; znik� g��d, spad�a �miertelno��... Rewir Majdanka prze�ywa� najpi�kniejsze dni. A� nasta�y noce upiorne. Zbli�a� si� front radziecki. Z Majdanka wywieziono wszystkich zdrowych wi�ni�w Zostali sami kalecy i chorzy - kilka tysi�cy. - Po co nas zostawili? - denerwowali si� chorzy. - �eby podrzuci� bolszewikom? Nie! Po prostu pewnej nocy zniszcz� wszystkich bez wyj�tku: chorych i lekarzy, i sanitariuszy. �eby nie nas�uchiwa�, czy budy nie zaje�d�aj�, nie my�le�, nie zgadywa�, nie czeka� - na to by�a tylko jedna rada: przegada� tak� noc. Nigdy w �yciu tyle nie gada�em i nigdy nie czu�em si� tak potrzebny komu�, jak wtedy. Mia�em pewn� wpraw�: przez dwa lata by�em wychowawc� i w sypialni opowiada�em ch�opcom r�ne historie. Wi�c i tu przypomina�em sobie ksi��ki przeczytane; miesza�em to wszystko, dorabia�em "cz�ci brakuj�ce" i snu�em przer�ne ba�nie, opowie�ci, wspomnienia - wszystko jedno co - byle barwnie, byle prawie namacalnie, aby przygoda goni�a przygod�, aby �wiat roztacza� si� szeroki i wolny, aby przemierza� go cz�owiek odwa�ny i mocny, i jasny.. Najwdzi�czniejszym s�uchaczem by� "Ruski Doktor"; Umia� pi�knie s�ucha� - jak dziecko. Pierwszy dawa� has�o do opowiadania. W�azi� pod koc tu� przy mnie i powstrzymywa�: - Czekaj, czekaj. Chwileczk�... Jeszcze si� nie u�o�y�em wygodnie... No, ju�. Wi�c stan�li�my na tym, jak w �wi�tyni Benaresu kap�anka Ajana rzek�a: "Z�ego Guru zabije m�� o srebrnej g�owie, zabije no�em nie maj�c no�a w r�ku".. Kre�li�em wi�c dalsze dzieje przybysza z dalekiej p�nocy w krainie maharad�y - sprzed p� tysi�ca lat. I patrz�c na zas�uchan� twarz widzia�em wyra�nie: oto znika wszystko, co wy��obi�y na tej twarzy lata studi�w3 lata pracy naukowej, lata poniewierki wojennej - nie ma doktora, nie ma wi�nia, jest du�y, rozmarzony ch�opiec. Pewnej nocy jednak zabrak�o mi tchu. Le�a�em osowia�y, oboj�tny. Urwa�y si� grypsy z domu. Z Warszawy nadchodzi�y coraz gorsze wie�ci o masowych egzekucjach, aresztowaniach, wysy�kach. Co z Basi�? Czy Jarek �yje? Koledzy, nie doczekawszy si� tym razem opowie�ci, odeszli. Zebrali si� przy Wa�niewskim, by pos�ucha�, co to jest dusza i jak ona mo�e poznawa� �wiat. "Ruski Doktor" poruszy� si�, uni�s� na �okciu: - Nie masz natchnienia? - szepn��. - Dobrze. Ja ci dzi� opowiem. B�dziesz mia� temat... dla kogo�, kiedy�... Mo�e powie�� napiszesz, kto wie. Bo moje �ycie by�o jak powie��. Stanica za Morzem Azowskim Przysu� si� bli�ej... Chcia�bym tobie tylko, nieg�o�no powiedzie�, chocia� nie - i sobie samemu. Raz kiedy� ka�dy musi przejrze� ksi�g� swego �ycia od pocz�tku do ko�ca, w�a�ciwie przed ko�cem, przed ostatnim rozdzia�em. Musisz s�ucha� uwa�nie, bo dziwna ta moja ksi�ga. Musisz wyobra�ni� wysili�, aby to zrozumie�. Najpierw przypomnij sobie map�: Morze Czarne, Krym, za nim olbrzymie "jezioro" - Morze Azowskie. Za tym morzem, za Donem, na wsch�d, w Stepach Salskich zosta�a wioska moja, stanica kozacka.. Wychodzi�e� Kiedy z ojcem w step na ork� wiosenn�? Gna�e� tabun koni w skwarne po�udnie do wodopoju? Przele�a�e�, wpatrzony w gwiazdy, bodaj jedn� noc ca�� przy wygas�ym ognisku, obok dziada, kt�ry baja�, baja� i zdrzemn�� si� w ko�cu? Nie? No, to jak�e ci, przyjacielu, odda� barwy i zapachy stepu? �e odurza, �e urzeka ta ziemia wolna i bezkresna?1. Frazes, powiesz, ziemia jest ziemi� - zwyczajnie. Pos�uchaj.. W�r�d sad�w, nad jarem g��bokim le�y w stepie bia�a stanica jak kartka wydarta z historii. Sto razy palona, sto razy burzona, zalewana coraz to innym najazdem, stoi oto na ko�ciach Pieczyng�w, Tatar�w, Kirgiz�w, ataman�w zb�jeckich i esau��w kozackich. W miastach zmienia�y si� czasy i w�adza, i obyczaje. Tu nic nie dotar�o, Stanica zosta�a jak kartka wydarta - niczyja, ta sama co przed wiekami. A� dotar�a w g��b step�w szko�a. Szko�a za�o�ona w s�siedniej stanicy. O �wicie wstawa� musia�em, konia napoi�, osiod�a� i gna� osiem wiorst (a wiorsta to wi�cej ni� kilometr!) do tej szko�y niespodzianej, do tej szko�y ciemnym stepom darowanej. Sk�d ta mi�o�� do wiedzy, zapytasz, u ch�opca od gnoju? Zn�w nie wiem, czy zrozumiesz. Tobie w wielkim mie�cie nauk� dawano, proszono, aby� przyj�� jak gorzkie lekarstwo. I bra�e�, sam nie wiedz�c, po co i dla kogo. A ja nauk� musia�em kra�� jak jab�ka z s�siedniego ogrodu. I co ukrad�em, zaraz ludziom rozda�em. Od razu widzia�em korzy�� z nauki. Siedzisz, bywa�o, w wiecz�r zimowy nad ksi��k�. Przyjd� ludzi "na �wiate�ko". Poroztrz�saj� sprawy gospodarskie, s�siad�w troch� obgadaj�, no i chcieliby pos�ucha� innych rzeczy, pom�wi� o czym� nowym. Ale o czym? Dziad tysi�c razy opowiada� o wojnie tureckiej, ojciec - o wojnie japo�skiej i niemieckiej.. Wszystko znane, wszystko stare. Wi�c przysun� si� do mnie. - Wowka, co czytasz? - O Jermaku czyta�em, jak podbi� Syberi�. - No to i nam pobajaj - powie ojciec, rad, �e mo�e si� synem pochwali�. - Darmo to ci konia da�em na jazd� do szko�y? Pos�uchaj� opowie�ci, potem zastanawiaj� si�: z kt�rych to Jermak�w tamten pochodzi�, czy nie z naszej stanicy? Ile ziemi wtedy zawojowa�? A ile teraz mamy? - Powiedz, Wowka, na ten przyk�ad: co to jest Rosja? - Rosja - m�wi� - to sz�sta cz�� kuli ziemskiej - Jakiej zn�w kuli? Wi�c t�umacz�, �e z kszta�tu niby jajko, a z ruchu niby b�czek: wci�� dooko�a siebie i dooko�a s�o�ca. - E - powiadaj� - nie zalewaj. Pospadaliby�my wszyscy z takiego jajka. Jak to mo�e by�, �eby jajko zawsze si� kr�ci�o? Kto je kr�ci... umiesz to wy�o�y�? - Nie umiem, jeszcze nie wyczyta�em. - Aha, tak wi�c m�w: nie wiem. Ale nie r�b starszym ludziom w g�owie jajecznicy... Powiedz lepiej: jak d�uga jest Rosja? Ile dni, dajmy na to, musia�bym i��, �eby j� przej�� z ko�ca do ko�ca? - A, to zale�y, jak liczy�. Je�li na przyk�ad od Morza Ba�tyckiego do Oceanu Wielkiego - to b�dzie chyba osiem tysi�cy kilometr�w. A ile wy, W�asie Dani�yczu, mo�ecie przej�� dziennie? - Siedemdziesi�t kilometr�w mog� przej��. - Ee, nie przejdziesz! - odzywaj� si� g�osy - Raz ci si� uda, ale tak dzie� za dniem, nie podo�asz! Targ w targ - staje na tym, �e mo�na zrobi� czterdzie�ci kilometr�w dziennie. Bior� papier, rachuj�. - W takim razie b�dziecie szli p� roku i dwadzie�cia dni. - Oo, taki szmat ziemi! - podziwiaj� i uspokajaj� si�: - Dla nas starczy, Daj Bo�e zora�! Ziarno nauki Im dalej w nauk�, tym wi�cej korzy�ci i zach�ty Temu list napiszesz, tamtemu podanie do urz�du, innemu zn�w podatek sprawdzisz i wyliczysz.... Coraz inne pytania, sprawy, zainteresowania.- Coraz cz�ciej biega�em do stryjka. �aden ch�opiec w stanicy nie m�g� pochwali� si� takim stryjkiem: by� bogaty, zna� si� na zio�ach, mia� papug� i drewnian� nog�. Z tak� nog� wr�ci� ju� z wojny japo�skiej. Osiad� samotny za rzeczk� na pustkowiu i zmieni� gospodark�: nie ora�, bo nie m�g� chodzi� za p�ugiem, ale budowa� ule i sadzi� drzewka owocowe. Po dziesi�ciu latach jego pasieka i sad owocowy znane by�y w ca�ym powiecie. Ojciec m�j nie umia� ani czyta�, ani pisa�. Stryjek natomiast by� "uczony". �adnej szko�y nie sko�czy� - sam si� nauczy� i ci�gle czyta�. W�a�nie dzi�ki stryjkowi dosta�em si� do szko�y: stryjek zmusi� ojca do tego. Mia�em w nim powiernika, obro�c� i przewodnika. - Czytaj, smyku, czytaj - mawia�. - Wiesz, co to ksi��ka? Popatrz: oto robi� ule. Czym je robi�? Ano t� pi�� i strugiem, i wiert�ami. Policz, ile tego jest na p�ce. Ka�de narz�dzie do innej roboty. A ksi��ka, Wowka, to tak�e narz�dzie, najlepsze narz�dzie, Uwa�aj tylko, synku, bo bywaj� i narz�dzia g�upio pomy�lana albo stare, mocno sfatygowane, ju� nie do u�ytku. Szkoda czasu, robot� mo�na sknoci�. Najbardziej lubi�em rachowa�? Poznawa�em coraz to inne sposoby rachowania, a� sta�em si� s�awny w ca�ej stanicy. . Przyszed� do ojca W�as Dani�ycz i poprosi�: - Po�yczcie nam, s�siedzie, Wowk� na dwa tygodnie. Poprosi� o syna, jak si� zwykle prosi o wypo�yczenie p�uga lub konia. Stanica zabiera�a si� do sp�acenia w ziarnie zaleg�ych podatk�w. Przed spichrz, w�a�ciwie przed du�� stodo��, zaje�d�a�y wozy. Ch�opi podchodzili, pokazywali stare kwity, m�wili, ile pud�w chc� wp�aci� jako zaliczk�. A mnie posadzili na beczce przed stodo��, dwie deski heblowane dali zamiast sto�u, na deskach po�o�yli gruby brulion, dwa o��wki (jeden ta�szy, zwyk�y, do rachowania na brudno, drugi chemiczny - do pisania na czysto), obok torebk� cukierk�w, a ko�o beczki, tylko r�k� si�gn�� - wiaderko orzeszk�w. - Rachuj, Wowka, rachuj! Jak si� zm�czysz, we� cukierka albo orzeszk�w pogry�. Odpocznij sobie. Nam si� nie �pieszy. Byleby� rachowa� akuratnie, bez krzywdy. I ojca uszanowali: dali mu �wiartk� machorki. A kiedym ju� wszystkim gospodarzom wyliczy�, ile kto da�, a ile ma da�, kiedym to wszystko na kwitach powypisywa� - kazali ojcu zajecha� wozem i nasypali dziesi�� pud�w pszenicy! Jechali�my st�pa do domu i ca�a stanica widzia�a pi�kne ziarno nauki. Turniej geometr�w Od tego czasu, po kwitach zbo�owych, bardzo w oczach ludzi uros�em, Dawniej, jak mnie spotka� kt�ry� na ulicy, to tylko g�ow� kiwn��: - Bywaj, Wowka! A teraz czapk� si� odk�oni, pozdrawia z powag�: - Dzie� dobry, W�odzimierzu �ukiczu! Jak r�wny r�wnego pozdrawia, on - gospodarz ca�� g�b�, mnie - ch�opaka bosego. A c� dopiero, kiedy zosta�em mierniczym! Uko�czy�em w�a�nie szko�� i nie wiedzia�em, co z sob� pocz��. Czy przez wakacje u ojca konie pasa�, czy te� p�j�� do stryjka na pasiek�. W tym w�a�nie czasie dwa gospodarstwa dzielono, a kilku ma�orolnych wynios�o si� na zgliszcza po bezpa�skim folwarku - zak�adali tam kolektyw rolny. Poproszono ojca, �ebym ziemi� wymierzy� i ustali� granice. Stryjek zach�ca�: - Bierz robot�, smyku, nie b�j si�! Ja ci tak� ksi��k� dostarcz�, �e si� nie omylisz. A wi�c wzi��em si� do tej roboty. Po kilku tygodniach, kiedym si� ju� dobrze naharowa�, przyje�d�a sam geometra powiatowy i w krzyk: - Co za samowola! Kto wam pozwoli� ziemi� beze mnie mierzy�? - Kiedy�my was w�a�nie prosili przesz�o rok temu. Nie mogli�my si� doczeka�. - Nonsens! Kpiny jakie�! Z ch�opaka robi� geometr�! - Dy� on dobrze odmierzy�. Jeste�my zadowoleni. - Ale ja nie jestem zadowolony. Pastuch jaki�, patyki w ziemi� powtyka�, pomiesza�, napartaczy�, a ja mam to wszystko zatwierdza�?! Tego by�o za wiele. Stanica unios�a si� ambicj�: - To nasz Ch�opak, nasz mierniczy, my za niego r�czymy! - Taaak? No to ja jutro sprawdz�. Zobaczymy, czy b�dziecie wtedy r�czy�. Zakot�owa�o si� w stanicy: - Chce naszego mierniczego pogn�bi�? Niedoczekanie jego! - Nie daj si�! - wo�ali do mnie. - We� wszystkie ksi��ki, we� wszystkie miarki! Ostro na niego, do galopu! Wieczorem ludzie zbijali si� w gromadki, zak�adali si�, kt�ry mierniczy zwyci�y: wiejski czy miejski? Stryjek ku�tyka� od gromadki do gromadki, zach�ca�: - Na Wowk� stawiajcie, tylko na Wowk�! Nasz ko� stepowy, wytrzyma! Nazajutrz poszli ca�� gromad� na pole. Jako s�dzi�w wzi�li nauczycielk� mojego stryjka. �ledzili ka�dy ruch mierniczego, czy aby ko�k�w nie przestawia. Ale mierniczy pracowa� bez kawa��w i tylko od czasu do czasu patrz�c na plany kl��, a� ziemia si� kurczy�a. Wieczorem zebrali si� wszyscy na majdanie i powiatowy geometra o�wiadczy�: - Pomiary waszego mierniczego nie s� dok�adne, ale s� o wiele lepsze ni� pomiary tego idioty z urz�du, co plany robi� i przys�a� do sprawdzenia. Wobec tego ja was, obywatele, bardzo przepraszam. Niepotrzebnie waszego mierniczego obrazi�em. Zrobi� poprawki i zatwierdz�. Buchn�� krzyk jak p�omie�. Wiwaty, a� s�oma z dach�w polecia�a. Zatupali, zagwizdali z uciechy. Chwycili mnie za r�ce, za nogi i dalej�e podrzuca� w g�r�! Stryjek wlaz� na kamie� i zawo�a�: - Kto wygra�, niech stawia! Kto przegra�, niech tak�e stawia, za kar�, �e w swojego nie wierzy�! Poznosili ojcu w�dk�, kie�basy, r�ne przysmaki. Wieczorem zacz�a si� uczta, jakiej dawno w stanicy nie by�o. Stryjek co kwadrans wyg�asza� mow� o po�ytku nauki. Geometra przyrzek� mi wysokie poparcie w urz�dzie powiatowym, a ojciec, mocno podchmielony, wszcz�� nad ranem awantur�, �e zanikaj� kozackie cnoty i walory, w ko�cu chwyci� szabl� i najlepszemu baranowi zupe�nie niepotrzebnie, tylko dla popisu, jednym ci�ciem �ci�� wspania�y �eb. Barana trzeba by�o zje��, wi�c z wieczora zabawa zacz�a si� od nowa. Fatalna wieczerza Nasta�a jesie�. Ju� kilkakrotnie zagadywa�em ojca o to, kiedy mnie wreszcie po�le do miasta na dalsz� nauk�. - Sko�czy�a si� twoja nauka - odpowiada� ojciec - B�dziesz w stanicy pisarzem, na swoim gospodarstwie. Lepiej nie trzeba. Widz�, �e sam nie dam rady. Biegn� na pasiek� do stryjka, aby ojca u�agodzi� i nam�wi�. I oto pewnej niedzieli przychodzi stryjek, miodu przynosi spor� bary�k� - niby zwyczajnie, w odwiedziny, a do mnie mruga: "Uwa�aj, dzi� go przerobi�!" Ojciec ka�e matce zakrz�tn�� si� ko�o wieczerzy, a brata do sto�u zaprasza, butelk� stawia. "Oj, niedobrze - my�l� - niedobrze to si� sko�czy, Nie przerobi stryjek ojca". Na ca�ym �wiecie nie znalaz�by� dw�ch ludzi tak do siebie niepodobnych jak ci bracia. Stryjek - p�katy, �ysawy, o drewnianej nodze, ojciec - wysoki, zwinny, czarny; ni to Cygan, ni to Grek. Ojciec - ciemny, stryjek - uczony. Stryjek, odk�d nog� utraci�, jakby co� w sobie odnalaz�, spok�j na niego sp�yn�� - ku�tyka� przez �ycie niezmordowanie, z pogodnym u�miechem zrozumienia dla ludzi, z cich� rezygnacj� dla w�asnych, tak wielkich niegdy� ambicji. Ojciec natomiast pozosta� wci�� niespokojny, sk��cony z sob� i ze �wiatem. Z gruntu rzetelny i sprawiedliwy, straci� jednak swoj� busol� i ju� nie wiedzia�, dok�d ma i�� i po co. Przeszed� dwie wojny - japo�sk� i niemieck� - serce w nim zakrzep�o w poczuciu krzywd doznanych, w bezsensie krwi przelanej... Z ka�dym wypitym kieliszkiem stryjek wyzwala si� z w�asnej ciasnej pow�oki, oddala si� od siebie - ogarnia coraz szersze widnokr�gi, coraz zawilsze sprawy rozstrzyga w bezmiernej lekko�ci i m�drej wymowie. Ojciec, przeciwnie, powraca do siebie, rozpami�tuje wszystkie krzywdy, wszystkie zawody - leje spirytus Wprost na stare rany i rozogniony s�ucha ponuro, podejrzliwie, sk�onny do zaczepki, do burdy nawet. Patrz� na nich z k�ta i powtarzam sobie: "Nie przerobi stryjek ojca przy butelce. Trzeba by�o na pasiek� sprowadzi�, nowe ule pokaza�, potem dopiero przy herbatce, w wiecz�r cichy, ciep�y..." - Dosy�, mo�esz o tym wi�cej nie m�wi� - s�ysz� g�os ojca. - Wiem, do czego zmierzasz. Nic z tego! Nigdzie Wowki nie puszcz�, niech si� uczy gospodarzy�. Taka moja wola i tak b�dzie! Wtedy ja si� odzywam: - Jak mnie do szko�y nie pu�cicie, to nie b�d� u was, tato, robi�. - Cooo? - zapyta� ojciec z wolna. - Chod� no tu bli�ej. Powt�rz, co� powiedzia�? - Nie b�d�, tato, wi�cej u was robi�. Zerwa� si� ojciec z �awy i trzask mnie w twarz! - Won z mojego domu! Opami�ta�em si� w stepie. Noc by�a jasna, ksi�ycowa. W oddali czerni�a si� nasza stodo�a. "Mog� to podpali� - pomy�la�em - a mog� odej��. Wszystko teraz mog�." Poczu�em w ustach krew. Dotkn��em nosa: by� mokry i obola�y. Wyda�o mi si�, �e s�ysz� wo�anie matki. Odwr�ci�em si�, w pobliskiej rzece obmy�em twarz i poszed�em wprost przez rzek� na drugi brzeg - w szeroki �wiaty. Szlakiem bezprizornych Najch�tniej wykre�li�bym ten rok z mojej opowie�ci, z pami�ci nawet, raz na zawsze. Ale pami�� jest upart�, nic z niej nie wykre�lisz. A opowie�� by�aby k�amliwa, gdybym przemilcza� rzeczy, kt�rych si� wstydz�. Ano - trudno.. Pieszo, furmank�, samochodem - czym si� da�o d��y�em do Stalingradu. Tu dopiero zg�osi�em si� pod przybranym nazwiskiem do Wydzia�u O�wiaty jako "bezprizorny"; nie mam ojca ani matki, chc� si� uczy�. Odes�ano mnie do internatu. I tutaj spotka� mnie pierwszy cios, bo to by� nie internat, tylko krymina�. Musz� ci, przyjacielu, wyja�ni�, �e w owym czasie, w pierwszych latach po wojnie domowej, Zwi�zek Radziecki dotkn�a w�r�d wielu kl�sk tak�e plaga dzieci opuszczonych, tzw. "bezprizornych". Tysi�ce dzieci wykolejonych, zdzicza�ych w��czy�o si� po ca�ym kraju. W zimie zbija�y si� w stada jak wilki, latem chodzi�y w pojedynk�, we dw�jk�. Nie mieli�my jeszcze wtedy dostatecznej ilo�ci szk� ani dom�w wychowawczych, ani m�drych, wyszkolonych wychowawc�w. Zdarza�y si� wypadki, �e przer�na ho�ota pe�ni�a funkcje i czyni�a z domu dziecka spelunk�. Dosta�em si� w�a�nie do takiej spelunki. Nauczycielka umia�a mniej ode mnie, kierownik najcz�ciej t�umaczy� pa�k�, a ca�y personel krad�. By�o g�odno, ch�odno i podle. Wreszcie wychowankowie, kt�rzy chcieli tu tylko jako tako przebiedowa� zim�, nie wytrzymali - okradli magazyn i za namow� Griszki pojechali do Odessy. - To pi�kne miasto nad ciep�ym morzem - przekonywa� Griszka. - Zimy tam prawie nie ma. Za pla�� Lan�erona s� w ska�ach groty po rozb�jnikach morskich,!. Tam b�dziemy mieszkali. A �ywi� si� b�dziemy w porcie. Ja was naucz�! Groty okaza�y si� rzeczywi�cie pi�kne, ale diabelnie zimne i ju� zamieszka�e przez odeskich "bezprizornych" Wywi�za�a si� taka bitwa, �e nadjecha�a milicja i zabra�a wszystkich do wi�zienia. Tu posortowano: stalingradzkich do jednej celi, odeskich do drugiej, kilku ci�ko rannych - do szpitala, a trupa do kostnicy. Zacz�to bada�: kto zabi�? Odesiaki wskazuj� na mnie. M�wi�, �e to nieprawda. Ja tylko rzuci�em si� na ratunek Griszce i kopn��em napastnika w brzuch, a no�em uderzy� go kto inny. - Kto taki? - pytaj�. Nie mog� powiedzie�, �e Lo�ka, wi�c m�wi�, �e nie pami�tam. No i ca�a moja obrona wygl�da�a na zwyk�e kr�tactwo. Tak, pos�dzony o zab�jstwo, trafi�em do domu poprawczego. Tu by�o jeszcze gorzej. Wytrzymali�my z Griszk� do maja i uciekli�my na Kaukaz. W��czyli�my si� ca�e lato. Mieli�my du�o s�o�ca, du�o owoc�w, jeszcze wi�cej si�c�w i pogardy ludzkiej. Nasta�y ch�ody. Li�cie ��k�y. Czas pomy�le� o zimowym schronie. W ko�cu Griszka uleg� moim namowom. Oto w nocy na dachu poci�gu jedziemy do Rostowa nad Donem. Du�e miasto, �atwo si� w nim zgubi�, zacz�� nowe �ycie. Zagadali�my si�. W mroku pierwszy dostrzeg�em paszcz� tunelu i zd��y�em uchwyci� si� blaszanego kominka, Griszka nie zd��y�. Zdmuchn�� go p�d powietrza. O �wicie, kiedy poci�g przystan�� na stacji w stepie kuba�skim, sp�dzono mnie z dachu. Zacz�a si� gonitwa. Do takich po�cig�w by�em ju� zaprawiony. Uda�o mi si� schowa� mi�dzy workami w wagonie towarowym na bocznym torze. Ucich�y kroki i odg�osy pogoni. Odczeka�em, upewni�em si� zupe�nie i wylaz�em z wagonu. Szed�em torem, sam nie wiedz�c, dok�d. Aby dalej od tej stacji, od tych ludzi, kt�rzy mnie gonili! Kiedy mija�em budk�, wyjrza� zwrotniczy i pozna� mnie. - Ach ty, paso�ycie! - zawo�a�, - Gnido na ciele klasy pracuj�cej! Tyle mia� dla mnie pogardy, �e nawet nie goni�, tylko splun�� i drzwi budki zatrzasn��. Du�o wch�on��em ju� poniewierki, spojrze� nienawistnych, obelg i wyzwisk. Tym razem jednak.? Tym razem przepe�ni�a si� miara. By�em g�odny, u kresu si�, mia�em za sob� noc strasznego napi�cia, obraz �mierci przyjaciela... No, i ten zwrotniczy by� bardzo podobny do stryjka: p�katy, �ysawy, z ksi��k�, kt�r� czyta� w wolnych chwilach. Zadrga�y, zadudni�y szyny. Wprawnym uchem rozpozna�em: nadchodzi kurier. Nie mia�o sensu d�u�ej zwleka�. Po co? �eby sko�czy� jako bandyta? �eby ojciec zwyci�y�?! Zdj��em koszul�, omota�em ni� g�ow� zawi�zuj�c mocno r�kawami oczy i g�ow� po�o�y�em na szynach. Pierwszy wychowawca Ko�a �omota�y bli�ej, bli�ej... �wist lokomotywy, p�d powietrza, uderzenie w kark, szarpni�cie... i oto stoj� trzymany mocno z ty�u. Koszula spad�a. Widz�: kurier stoi na s�siednim torze. Ludzie gapi� si� z okien. Obok mnie - zwrotniczy i zawiadowca. - Wyjrza�em - t�umaczy zwrotniczy zawiadowcy - wyjrza�em, prosz� was, w ostatniej chwili. Patrz�, a ten paso�yt le�y na szynach. Naturalnie zaraz do zwrotnicy i puszczam kurier obok niego. Zrobi� si� krzyk i harmider wielki. Wszyscy: i zawiadowca, i zwrotniczy, i konduktorzy, i pasa�erowie jeden przez drugiego wypytuj�: "Dlaczego chcia�e� si� zabi�?" I wo�aj�, �e to wstyd, �e to tch�rzostwo, �e nawet grzech! A ja nic - jak drewno. W takim w�a�nie stanie odr�twienia przyprowadzono mnie do naczelnika milicji powiatowej. By� bardzo m�ody i czy�ciutki. Gabinet mia� tak�e l�ni�cy, czy�ciutki. Pok�j czu� by�o �wie�� farb�, a naczelnika - �wie�� nominacj�. Tacy s� najgorsi: z ka�dej bzdury robi� wielk� spraw�, badaj� d�ugo, drobiazgowo, przepisowo, potem pisz�, pisz�, pisz�.. t�pym pi�rem na �ywym cz�owieku, bez �adnego znieczulenia! Ale ten wcale nie pali� si� do pisania. Z miejsca odprawi� gadatliwych kolejarzy: - Dobrze, dobrze... zbadam i za�atwi�. Mo�ecie odej��. Spojrza� na mnie (oczy mia� roze�miane, troch� jakby �obuzerskie) i od razu do mnie ostro: - C� to, draniu jeden, samob�jstwo b�dziesz wyczynia� w porze obiadowej? �eby milicja protoko�y pisa�a o g�odnym pysku?! Nie ma g�upich! Aloszka! - zawo�a� do wartownika. - Obiad dla mnie! I dla tego pasa�era tak�e. Pr�dzej! Nie ma czasu, zaraz odje�d�a. Aloszka przyni�s� dwie miski kapu�niaku i dwa talerze pra�onej kaszy gryczanej. Od samego zapachu tych potraw mo�na by�o dosta� zawrotu g�owy! - Zjesz jeszcze misk�? Czeka ci� daleka droga, trzeba si� posili�. Zjad�em drugi obiad. - No, teraz m�w. - Co mam m�wi�? - Wszystko mi jedno, co. Twoja sprawa. Mo�esz ze�ga�, mo�esz prawd� powiedzie�. Je�li wolisz buja�, to r�nij fachowo, pod�ug szablonu. Mam tu w szafie dwadzie�cia trzy szablony, ju� przepisane na maszynie. Pierwszy szablon: "Straci�em ojca, zgubi�em matk�, s�ysza�em, �e jest w Kijowie, jad� do Kijowa, aby j� odszuka�".- Drugi szablon: "Ojciec - gubernator, matka - hrabina, uciekli za granic�, bawi� si� w Pary�u, jam pozosta�, bo chc� pracowa� dla ludu za grzechy przodk�w".- Trzeci szablon: "Rodzic�w nie pami�tam, chowa�em si� w przytu�ku, by�o g�odno, ch�odno, uciek�em i tak si� b��kam" (tu musisz poda� taki przytu�ek, kt�rego ju� nie ma, bo inaczej wpadniesz). Czwarty szablon: nic nie pami�ta, straci� pami��, niedorozwini�ty. W miar� jak wylicza� coraz nowe "szablony", dech we mnie zapiera�o: zna� wszystkie sposoby, wszystkie wykr�ty, ca�e �ycie "bezprizornych"! - No, teraz wybieraj: pod�ug kt�rego szablonu chcesz zeznawa�? Od razu wpisz� imi�, nazwisko, potem: "Szablon nr..." i sprawa za�atwiona! Szkoda czasu. Mam wa�niejsze sprawy. - Ja powiem prawd�. - Hm, to gorzej. Na prawd� nie ma szablonu. Jest tylko sumienie. - Mam swoje sumienie. Opowiem wam wszystko. I po raz nie wiadomo kt�ry opowiedzia�em swoj� histori�. Nie zatai�em nic, nie szcz�dzi�em siebie. Stawa�o si� dla mnie jasne: je�li i ten nie uwierzy, nie pomo�e, to ju� na zawsze zostan� "bezprizornym", moralnie zaniedbanym, po prostu kandydatem na z�oczy�c�. Zamy�li� si� naczelnik milicji. Zapali� papierosa,- Tak.. rzeczywi�cie, historia nowa. Takiej w szafie nie mam. Jedno z dwojga: odkry�em albo "Szablon nr 24", albo porz�dnego cz�owieka. Czekaj... M�wi�e�, �e ojciec ci� w twarz uderzy�, z domu wyp�dzi�, do szko�y nie chcia� pos�a�. Za takie rzeczy nale�y mu si� kara. Jak on si� nazywa, gdzie mieszka? - Nie powiem? - Dlaczego? - Bo to jednak ojciec. I nie chc�, �eby si� w stanicy dowiedzieli, �e zosta�em w��cz�g�. - Rozumiem. Ja bym tak�e nie chcia� takich rzeczy wywleka�... Ano, jest jeszcze jedno wyj�cie. Wyrwa� z bloczka dwie kartki. Zacz�� pisa�. - Masz jedn� kartk�. P�jdziesz z ni� do zawiadowcy stacji i dostaniesz bilet do Rostowa. Masz drug� kartk�. Zg�osisz si� z ni� w Rostowie pod wskazany adres, zapytasz o kierowniczk�, o Nin� Pietrown�. Trafisz do du�ej, zorganizowanej gromady i zaczniesz nowe �ycie. Dwudziestego si�dmego maja w tym pi�knym domu odb�dzie si� doroczne �wi�to - �sma rocznica istnienia zak�adu. Zjad�, si� wszyscy wychowankowie. Wtedy si� spotkamy. Bo ja tak�e wychowa�em si� w tym domu... Pi�kny urywek z encyklopedii Spotkali�my si� rzeczywi�cie po o�miu miesi�cach, dwudziestego si�dmego maja, w rocznic� istnienia zak�adu. Gawry�ow (tak si� nazywa� naczelnik milicji) przyjecha� z bardzo wysok� i bardzo powa�n� pann�. - Przywioz�em narzeczon� - o�wiadczy� �ciskaj�c d�o� Niny Pietrowny. - Oddaj� j� pod obserwacj�: czy b�dzie dla mnie dobr� �on�? - A dlaczego nie zastanawiasz si�, czy b�dziesz dla niej dobrym m�em? Czekaj, Kostia, ja j� zaraz u�wiadomi�, opowiem, jaki z ciebie gagatek... I Nina Pietrowna poci�gn�a dziewczyn� za sob�, a ja poszed�em z Gawry�owem. Pokazywa�em mu sypialnie ch�opc�w i dziewcz�t, jadalni�, czytelni�, pokoje do nauki, pokoje �wietlicowe, sale do zabaw. Dzielili�my si� uwagami, co si� zmieni�o od "jego czas�w" w tym du�ym, dwupi�trowym domu. Przechodz�c przez puste warsztaty mechaniczne zobaczyli�my, �e przy spawarce elektrycznej majstruje kr�py, czarny jak �uk ch�opiec, w ochronnych okularach, w fartuchu sk�rzanym, ca�y w deszczu migotliwych iskier. - To Lo�ka - powiedzia�em p�g�osem. - Ten sam, pami�tacie, co w grotach odeskich zabi�, no�em ch�opca. Zamiast niego mnie wtedy pos�dzono. Opowiada�em wam przecie�... - Dlaczego pracuje w �wi�to? - Bo chce sko�czy� do wieczora sw�j upominek dla Niny Pietrowny: lamp� na biurko. Po wsp�lnym obiedzie odby�o si� w ogrodzie, na otwartej scenie, przedstawienie naszego zespo�u teatralnego. Potem wszyscy poszli na sal� - obejrze� wystaw� naszych prac. Wieczorem wysoko nad dachem zap�on�y r�nokolorowe ognie bengalskie (niespodzianka trustu pirotechnik�w: �ory, Jaszy i Chudzielca). Z chaosu gwiazd i b�yskawic wy�oni�o si� w ko�cu, zap�on�o ogromne, ol�niewaj�ce serce. To by�o wspania�e, dla wszystkich zrozumia�e: oto p�onie du�e serce drobnej, siwej pani. Wszyscy spojrzeli na Nin� Pietrown�. Czy mam ci m�wi�, przyjacielu, ile s��w serdecznych pad�o w ten wiecz�r majowy? Ile by�o zabawy, niespodzianek, kawa��w? Jak� rado�ci� t�tni� ca�y dom?! Dopiero nad ranem pad�em na ��ko oszo�omiony, przepe�niony szcz�ciem. Pr�bowa�em zsumowa�, zestawi� swoje doznania i prze�ycia w tym domu. Miesza�o si� jednak wszystko. Wiedzia�em tylko, �e jestem tu dopiero osiem miesi�cy, �e ju� od trzech miesi�cy chodz� do szko�y �redniej. Jestem mocno sp�niony, mam szesna�cie lat. W przysz�ym roku musz� zrobi� dwie klasy, wtedy za dwa lata p�jd� do szko�y wy�szej. Zostan� lekarzem, s�awnym uczonym. Wypowiem bezlitosn� walk� �mierci, Gdziekolwiek si� uka�� - widmo jej b�dzie blad�o przede mn�. W encyklopedii o mnie napisz�: "W�odzimierz �ukicz Diergaczow - uczony tej miary co Paw��w, Mendelejew, Pasteur. Urodzi� si� w zapad�ej stanicy, w Stepach Salskich. Dzieci�stwo mia� ponure. Nie zrozumiany przez otoczenie, walczy� o prawo do nauki. Pewnego razu ojciec uderzy� go w twarz. Spowodowa�o to ucieczk� ambitnego ch�opca z domu..." Czy naprawd� tak by�o? Zawsze tak pogodnie i lekko? Bez zgrzyt�w i tar�? Oczywi�cie - nie zawsze. Ale jak�e trudno jest teraz wywo�a� obraz ponury, nikczemno�� ludzk�, w�asny b��d czy wstyd... Kiedy dzie� przygniata i kaleczy, noc niesie ukojenie. Pami�� przynosi wspomnienia radosne, �ycie minione powraca na d�ugiej fali �wietlanej. Czy tobie tak�e si� �ni cz�sto m�oda ziele�, dzieci�stwo, jaki� ranek nad wod�, czyja� pieszczota, u�miech kochany?... Ano - widzisz... Widocznie istnieje prawo r�wnowagi psychicznej - inaczej zwariowaliby�my w tym Majdanku ju� po dw�ch tygodniach i rzuciwszy si� na druty elektryczne wyrwaliby�my st�d �ycie swoje jak zepsuty z�b. Wi�c przyjmij, towarzyszu, opowie�� moj� tak�, jak uk�ada si� wyobra�nia wi�nia: obrazami, nie bardzo sk�adnie, zawsze w kolorach ja�niejszych. Szukaj obok nich cieni, dopowiadaj sobie, ale nie przerywaj, Pozw�l wspomnieniom p�yn�� swobodnie.. Dymi�-Wanycz i jego fenomeny Ale� ty kopcisz jak Dymi�-Wanycz! Nie m�wi�em jeszcze o nim? To si� wi��e z Lo�k�... Daj ognia. Mo�emy pali� spokojnie, Miller nie przyjdzie. Pij� w sztubie, zalewaj� �wiadomo�� ko�ca. Wspomnia�em o Lo�ce. Wiesz ju�, jaki by� Lo�ka: weso�y z�odziej. Krad� w potrzebie, w��czy� si� bez potrzeby, z t�sknoty za pe�ni� �ycia, byle dalej, byle inaczej i wi�cej ni� wczoraj... Szalenie mi�y, wsz�dzie zyskiwa� sympati�. �yczliwo�� bra� jak nale�no�� - owszem, sam p�aci� przys�ug� za przys�ug�, ale jak kto zajecha� mu pod si�dme �ebro, to si� m�ci� z wyrachowaniem - na zimno i do pe�nej satysfakcji. W czasie naszej "Odesei" - wiesz, w tej Odessie - Lo�ka wykaza� niezwyk�� pomys�owo�� i zaradno��. Ceniono go za dobry koncept i wielk� solidarno��. On w�a�nie w zapale walki z odesiakami d�gn�� no�em tego dryblasa, co "ki�cieniem" chcia� roz�upa� g�ow� Griszki. Ale dopiero w wi�zieniu dowiedzieli�my si�, �e Lo�ka ma "z�oto w r�ku". Tak orzek� Kondrapu�o. A Kondrapu�o by� wyroczni� i legend� kasiarsk�. W ci�gu �wier�wiecza swojej kariery kryminalnej objecha� ca�y �wiat. Na walizce jego widzieli�my stemple wi�zienne Chicago i Bostonu, Madrytu i Berlina. Starzy z�odzieje dr�eli przed tym ma�ym, w�ochatym, ma�powatym Grekiem. M�wili nam, �e ka�d� kas� otworzy, ka�d� policj� przechytrzy i zawsze ucieknie. Tym razem jednak nie uciek�. Zmar� w wi�zieniu. Ale przed �mierci� odkry� Lo�k�. Po prostu z nud�w zagra� z Lo�k� w bierki, potem w kluczyki, wreszcie w ameryka�sk� gr� "szukaj skarbu". Gra� Kondrapu�o z Lo�k� ca�y dzie� z coraz wi�kszym zapa�em. Dopiero wieczorem odsapn��. - Masz, Lo�ka, z�oto w r�ku. Dotychczas zna�em tylko jedn� par� takich r�k, t� oto, widzisz - i wyci�gn�� ku Lo�ce swoje r�ce poro�ni�te g�stym, czarnym w�osem, r�ce o d�ugich, nerwowych palcach wirtuoza. - I g�ow� masz t�g�. Bior� ci� do terminu. Przynajmniej ni� umr� bezpotomnie, nie zaginie moja sztuka. B�dziesz wielkim mechanikiem! Ale mechanikiem zosta� Lo�ka u innego mistrza. Po roku spotka�em Lo�k� w Rostowie na ulicy. By� w ci�kich tarapatach, wi�c zaprowadzi�em go do naszego domu. Na pewno nie zabawi�by u nas d�ugo, gdyby nie in�ynier Dymi�-Wanycz. Nazywa� si� w�a�ciwie Burow, Dymitr Iwanowicz. Ale imiona te dawno posz�y w zapomnienie, zosta� tylko skr�t: Dymi�-Wanycz. Dymi� on rzeczywi�cie jak lokomotywa. W warsztatach ukazywa�y si� najpierw k��by dymu, potem faja z ogromnym cybuchem, wreszcie wje�d�a� sam kierownik warsztat�w mechanicznych. M�wi� "wje�d�a�", bo Dymi�-Wanycz nie chodzi�. Sparali�owany po kontuzji w wojnie domowej, je�dzi� w�zkiem w�asnej konstrukcji, o r�cznym nap�dzie. R�ce wyni�s� z wojny ca�e - mocne, czerwone �apska, kt�re tak lekko i zr�cznie manipulowa�y w ka�dym mechanizmie. W og�le spojrzawszy na tego atlet� o zmierzwionej szpakowatej brodzie i bystrym spojrzeniu mia�by� wra�enie, �e spa� on trzydzie�ci trzy lata jak Ilia Muromiec, legendarny mocarz klechd ludowych, ale zaraz wstanie i jednym kopni�ciem odrzuci w k�t metalowy fotel na k�kach. Dziwny to by� kierownik najdziwniejszych warsztat�w w �wiecie. Pracowa� tam- tylko ten, kto chcia�, i wtedy, kiedy chcia�. �aden wyk�ad, �aden rozk�ad zaj�� nie m�ci� szampa�skiego ba�aganu, Niekiedy pracowa�o si� tu do p�nej nocy w tajemnicy przed Nin� Pietrown�; kiedy indziej zn�w warsztat zamiera�, bo Dymi�-Wanycz nie dymi�. Siedzia� u siebie w przybud�wce nad stosem ksi��ek i wykres�w. - Co on tam kombinuje? - zgadywali ch�opcy spogl�daj�c na zas�oni�te okna. - Patrzcie, jak kopci! Coraz g�ciej dym wali z lufcika. - No, to ju� pr�dko powie: fffe-no-me-nal-nie! Nadchodzi� w ko�cu wielki dzie�. Warsztat nape�nia� si� dymem, zgrzyta�y hamulce w�zka i oczom kilku wiernych, kt�rzy wytrwali przy imad�ach, ukazywa�o si� przyblad�e, ale wypogodzone oblicze mistrza. Wie�� o epokowym wydarzeniu obiega�a internat. Od go��bnika, od boiska, od stajni - ze wszystkich stron biegli warsztatowcy. Przemykali si� za�enowani dezerterzy, kt�rzy w czasie nieobecno�ci kierownika zdradzili metal i zacz�li robi� w drzewie, w stolarni. Dymi�-Wanycz ogarnia� wszystkich przeja�nionym spojrzeniem. Z twarzy jego zn�w bi�a pewno�� siebie. Promienia� wol� i wiar�. Nie wyjmuj�c z ust fajki zaczyna� wtajemnicza�. - Czy wiecie, pistolety, �e mo�na... mda... owszem,.. mo�na? - Co mo�na, Dymi�-Wanycz? - Mo�na to zmieni�... mmda... i odmieni�... mmda... ffe-no-me-nal-nie! Na d�wi�k tego s�owa warsztatowcy przysuwali si� bli�ej, otaczali fotel zwartym ko�em. Dymi�-Wanycz pykaj�c opowiada� o nowym swoim wynalazku, kt�ry pewn� dziedzin� �ycia radzieckiego zmieni radykalnie, fenomenalnie - raz na zawsze! Ch�opcy, oszo�omieni wizj� niebywa�ych przemian, z wolna przytomnieli, przechodzili do ataku - wypytywali o szczeg�y. I tu rozpoczyna�y si� d�ugie techniczne dyskusje, trwaj�ce zwykle kilka dni. Wreszcie warsztat zamykano, pilnie strzeg�c tajemnicy wynalazku, i tylko piekielny ha�as dobiegaj�cy stamt�d zwiastowa� ziemi radzieckiej now� epok�. �aden z tych wynalazk�w nie wychodzi� z warsztatu, ale - rzecz na poz�r dziwna - nie �ama�o to wiary w geniusz Dymi�-Wanycza ani nie ostudza�o zapa�u do nowej roboty. Za ka�dym razem, widzisz, co� z tego wynalazku zostawa�o w naszym domu i pozostawa�y wspomnienia prze�ytych emocji. Tak, dajmy na to, po epoce sklep�w-automat�w, kt�re mia�y usun�� wszelkie ogonki sprzed sklep�w rozdzielczych - pozosta�a w domu niezliczona ilo�� zamk�w. Ch�opcy zwr�cili uwag�, �e automaty powinny by� zaopatrzone w nies�ychanie precyzyjne zamki - ponad wszelk� przebieg�o�� z�odziejsk�. Dymi�-Wanycz machn�� r�k� na taki drobiazg. Asystenci jednak nie ust�powali, zacz�li pr�bowa� po swojemu. Jak d�ugo mo�na patrze� na partactwo domoros�ych �lusarzy? Oczywi�cie, mistrz musia� w ko�cu zni�y� si� do rzeczy tak pospolitej jak zamek. T�umaczy� im przer�ne mechanizmy zamk�w cuhaltowych, b�benkowych, kombinowa� wraz z nimi, a� wykombinowa� zamek odporny na wszelkie wytrychy. Fenomenalny zamek natychmiast za�o�ono w drzwiach warsztatu. Na szyldziku wyryto napis "Figa", a pod nim wizerunek popularnej kombinacji z trzech palc�w. Ch�opcy zabrali si� do wyrobu zamk�w i zameczk�w r�nego typu. Dymi�-Wanycz natomiast zamkn�� si� w swojej przybud�wce "Figa" wyczerpa�a go psychicznie, zohydzi�a automaty sklepowe. Ten sam los spotka� wodne tramwaje. Pozosta�y po nich w domu tylko dzwonki, sygna�y, piorunochrony i wspomnienia o niesamowitej epoce elektryfikacji, kiedy w warsztacie wy�y na r�ne tony syreny, kiedy klamki "k�sa�y" a �wie�o otynkowany mur "kopa�"? In�ynier niew�tpliwie zdolny, cz�owiek rozleg�ej wiedzy, mia� w sobie Dymi�-Wanycz jak�� krucho�� zainteresowa� i docieka�. Nie wytrzymywa�y one ogromu pracy badawczej. Zreszt� nie jest wykluczone, �e kontuzja wywo�a�a pewne zaburzenia w procesach my�lowych. - Fantasta! - m�wili o nim przyjaciele. - Wariat! - twierdzili wrogowie ��daj�c jego usuni�cia. - Ba�aganu uczy, rozpala wyobra�ni� ch�opc�w projektami, kt�rych nie s� w stanie urzeczywistni�. - Pos�uchajcie - broni�a go Nina Pietrowna? - Nie prowadzimy szko�y zawodowej. Warsztaty przy internacie potrzebne s� przede wszystkim ze wzgl�d�w wychowawczych, aby zach�ci�, przysposobi� do pewnej pracy, obudzi� do niej zami�owanie. To zadanie in�ynier Burow spe�nia. Jego fanatyczna wiara, �e wszystko jest mo�liwe dla my�li ludzkiej, jego wieczne szukanie, jak wykorzysta� zdobycze techniki do rozwi�zania zagadnie� spo�ecznych - to s� warto�ci wychowawcze, buduj�ce i, wierzajcie mi, bliskie m�odzie�y. Lo�ka otwiera "Fig�". Zn�w zboczy�em z prostej drogi, zagapi�em si� mijaj�c Nin� Pietrown� i straci�em z oczu Lo�k�. A przecie� po to opowiadam, aby� zrozumia�, do jakich warsztat�w, pod czyje kierownictwo trafi� Lo�ka. Pierwszego dnia zaraz po obiedzie wybra� si� Lo�ka do warsztat�w. Pracowa� kiedy� w narz�dziowni, innym zn�w razem w �lusarni. Lubi� mechanik�. - P�jd� - powiedzia� - zobacz�, co tam klec�. Wieczorem pogadamy. Wieczorem jednak�e Lo�ka nie wr�ci� z warsztatu. Od ch�opc�w dowiedzia�em si�, jaka tam wynik�a awantur�. Ot� Lo�ka pope�ni� blu�nierstwo.. - Rzeczywi�cie, trafnie nazwali�cie sw�j zamek "Fig�". Tyle on jest wart! - i pokaza� warsztatowcom na palcach, ile jest wart ich fenomenalnie antyz�odziejski zamek. - Ja go zaraz otworz�! Gdyby Lo�ka zbi� kogo� albo popsu� pi�� mechaniczn�, nikt by nie polecia�