1088
Szczegóły |
Tytuł |
1088 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1088 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1088 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1088 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Marek Oramus
Zima w Tr�jk�cie Bermudzkim
I
P�niej m�wiono, �e cz�owiek ten nadjecha� od placu Konstytucji tramwajem numer pi�tna�cie. Sta� na ko�cu drugiego wagonu, nie trzymaj�c si� niczego, balansem cia�a amortyzuj�c chybotanie pod�ogi. Wzrostu przeci�tnego, trzyma� si� prosto, patrz�c gdzie� ponad g�owami pasa�er�w, kt�rzy z nieznanego bli�ej powodu - chodzi�o bodaj o ciep�o, bo tramwaj by� niedogrzany - zbici w gromadk� trzymali si� przeciwleg�ego kra�ca wagonu. Egzotycznego pasa�era traktowali z wynios�� oboj�tno�ci�, a jednak co i raz posy�ali ku niemu zaciekawione spojrzenia.
- Ty, aktor - zagai� podchmielony osobnik w �rednim wieku. Cho� rozpiera�a go pijacka elokwencja, naraz zapomnia� j�zyka w g�bie. Egzotyczny tylko przez moment zahaczy� go wzrokiem, ale to wystarczy�o, by pijaczek przesta� rwa� si� do komitywy. Odwr�ci� si� do okna i pilnie �ledzi� ciemniej�c� tam przestrze�.
Na przystanku przed placem Zbawiciela dziwny pasa�er wysiad�. Nikt z tego wagonu nie poczu� ch�ci, by dotrzyma� mu towarzystwa, tkwi� wi�c samotnie na opustosza�ym chodniku, zastanawiaj�c si�, w kt�r� stron� skierowa� swe kroki. Pokr�ci� si� niezdecydowanie: spyta� nie by�o kogo. Kr�tko przed dziesi�t� w nocy Warszawa schodzi z ulic i szykuje si� do snu, zw�aszcza pod koniec listopada, gdy nast�puje atak zimy, co o tej porze roku wskutek znanych anomalii klimatycznych zd��y�o sta� si� regu��. Ale obcy m�g� o tym nie wiedzie�.
Tupn�� butami, �eby strz�sn�� z nich mokry �nieg, i ruszy� przed siebie. Odziany by� w kaftan sk�rzany sznurowany rzemieniem, ze stawianym ko�nierzem. Na to narzuci� p�aszcz z trudnej do zidentyfikowania materii, kt�ra owija�a si� jak zaprogramowana wok� jego postaci. Nad ramieniem stercza� mu uko�nie krzy� r�koje�ci miecza, i co� w u�o�eniu or�a, jaki� b�ysk �wiat�a na ��obieniach uchwytu nakazywa�y przypuszcza�, �e jest to autentyk, nie za� rekwizyt z planu filmowego. Z go�� g�ow�, z rozpuszczonymi czarnymi w�osami do ramion, w sk�rzanych pludrach wpuszczonych w buty, nad kt�rymi znowu mo�na by podebatowa�, wygl�da� na istot� z innego �wiata.
Na placu Zbawiciela skr�ci� w prawo, oddalaj�c si� od szyn; przed chwil� umkn�� nimi tramwaj, kt�ry go przywi�z�. Pod��y� za nim wzrokiem, jakby �a�owa�, �e pochopnie porzuci� tak bezpieczne schronienie. Za rogiem przystan��: klangor dochodz�cy z pobliskiego baru "Corso" spowodowa�, �e przyjezdny poniecha� zamiaru pieszej w�dr�wki po mie�cie i zapragn�� towarzystwa biesiadnik�w. Pchn�� w�t�e odrzwia i znalaz� si� w �rodku.
Klangor najpierw spot�gowa� si� odpowiednio, gdy� nic go ju� nie t�umi�o, a potem w jednej chwili �cich�. Wszyscy patrzyli na cudaka, co nagle zmaterializowa� si� pomi�dzy wej�ciem a barem. Kelnerki zamar�y w p� kroku z tacami piw. Gwiazdki �niegu topnia�y na w�osach i p�aszczu przybysza.
- Nast�pny od Maruchy - powiedzia� znu�onym tonem El Zipacho, pot�ny osobnik przy barze, zwracaj�c si� do drugiego, nie tak okaza�ego fizycznie, ale o obliczu por�owia�ym od ho�dowania rozmaitym uciechom �ycia. Zagadni�ty kiwn�� pospiesznie g�ow� na znak, �e si� zgadza. Nie zwlekaj�c ani nie koncentruj�c si� d�u�ej na osobie przebiera�ca wr�cili do picia.
Ten za� sta� bezradnie, nie wiedz�c, co pocz��. �nieg na jego butach taja� powoli, nabrzmiewaj�c w niewielk� ka�u��. Wyszed� z niej i dwoma krokami, jakby ta�czy�, znalaz� si� przy barze.
- Piwa! - za��da� nad ramionami siedz�cych.
Barman, pan Ryszard, ani drgn��. Przybysz nie tylko wygl�da� obco, ale i g�os mia� obcy, nie do podrobienia przez najsprawniejszego aktora. M�wi� niby po polsku, czysto i bez akcentu, a jednak chrapliwie i niewprawnie, jak kto�, kto przez ca�e �ycie przebywa� w Mongolii - albo jeszcze dalej.
- Nalej pan cz�owiekowi piwa - powiedzia� Bogdan do barmana. - Niech si� napije, jak go suszy. Ja p�ac�.
- Dzi�ki wam, panie - skwitowa� obcy ten szlachetny gest, acz w jego g�osie nie zna� by�o wdzi�czno�ci. Uj�� podany kufel, przyjrza� si� zawarto�ci, jakby widzia� piwo pierwszy raz w �yciu, przy�o�y� do ust i opr�ni� duszkiem.
- To rozumiem - rzek� z uznaniem El Zipacho. Sta� przed nim litrowy kufel zwany wiadrem, opr�niony do po�owy. -Panie Ryszardzie, nast�pne dla tego zawodnika, tylko ciut wi�ksze. Bardzo�cie, wida�, spragnieni, dobry cz�owieku -rzek� w kierunku przybysza.
- Wieki nie pi�em - skwitowa� tamten niedbale, uznaj�c jakby, �e nale�y co� rzec, ale nie wiadomo, czy warto. -Przedni to specja� - doda� po namy�le.
Z podanego mu wiadra odpi� natychmiast po�ow� i z oci�ganiem odstawi� naczynie na lad�. Mo�na by pomy�le�, �e cierpi na obsesj�, by mie� r�ce wolne.
- Hej, cudaku - dobieg�o z ty�u. - Podkasz no ten mantel i machnij dla nas par� prysiud�w, bo nudno. Nu, dawaj! -Propozycji towarzyszy� wybuch �miechu wi�kszego towarzystwa.
Przybysz odwr�ci� si� p�ynnym ruchem, akurat by zobaczy� spadaj�cego mu pod nogi pi�taka. Nie czekaj�c, a� moneta zatrzyma si� przed nim, odkopn�� j� pod stoliki. Zagrzechota�a jak kulka bilardowa, obijaj�c si� w pl�taninie metalowych n�ek.
W�a�ciciel monety, do�� pijany, nabity w barach rumiany osobnik w dresie, z �bem wygolonym na glanc, wci�� zaj�ty by� ryczeniem ze �miechu, kiedy dotar�o do�, �e propozycja zosta�a ostentacyjnie zlekcewa�ona. W "Corso" zrobi�o si� cicho jak makiem zasia�.
- �achu ludzki - powiedzia� przybysz tonem �agodnego zdziwienia, a mo�e zatroskania, jakby naprawd� si� zmartwi� - �ycie ci obrzyd�o?
- Nie chce pi�taka - zdumia� si� dresiarz. - To mo�e dziesi�tak ci� przekona? - Si�gn�� za pazuch� kamizelki bez r�kaw�w.
Przebieraniec zrobi� ruch w stron� rozdokazywanego towarzystwa, ale dresiarz by� szybszy: trzyma� wycelowany przed siebie pistolet, a jego ciosana jak z buraka g�ba przybra�a wyraz tryumfu. Trwa�o to kr�tko, gdy� przybysz nie okaza� przestrachu; w jego r�ku niewiadomym sposobem zmaterializowa� si� miecz, nieproporcjonalnie wielki jak na tak kameralne pomieszczenie.
Pistolet plun�� dwa razy o�owiem, a huk w ograniczonej przestrzeni zla� si� z krzykami klient�w baru. Jednocze�nie miecz wykona� dwa rozpaczliwe zygzaki, niewidoczne dla postronnych. Pierwsza kula, odbita, waln�a rykoszetem w �cian� pod sufitem, ale druga przedar�a si� przez ma�o szczeln� zas�on�, trafiaj�c przybysza prosto w pier� na wysoko�ci przebiegaj�cego w tym miejscu uko�nego pasa. Przybysz zachwia� si�, poblad�, ale utrzyma� si� na nogach. Dresiarz, zapomniawszy o pistolecie, gapi� si� w dziur� w kaftanie ze szczerym niedowierzaniem.
Nie opuszczaj�c gardy rycerz si�gn�� woln� r�k� pod koszul�, wydobywaj�c stamt�d sp�aszczony metalowy okruch. Nie by�o na nim �ladu krwi. Przyjrza� mu si� z zainteresowaniem, po czym rzuci� o�owiem w twarz dresiarzowi.
- Powinienem zwali� ci z karku ten g�upi �eb - o�wiadczy�. Odczeka�, jakby zastanawiaj�c si� nad decyzj�. - Matka by p�aka�a.
Powr�ci� do baru i w kompletnej ciszy poci�gn�� s��ni�cie z kufla. �ledzi� spode �ba kompan�w dresiarza, kt�rych opu�ci� dobry humor. Miecz ci�gle trzyma� w gotowo�ci.
- Nie za weso�o wam tutaj? - rzek� staj�c na nowo przed grup�. Sk�ada�o si� na ni� kilka person o podobnej urodzie i analogicznym ubiorze. Warianty �e�skie, wypacykowane krzykliwie, taksowa�y przybysza z nachalnym zainteresowaniem spoza zapa�kanych tuszem rz�s. - Ju� was tu nie widz�! - zakomenderowa� nie za g�o�no, lecz wystarczaj�co wyra�nie. - Hajda na mr�z! I nie zapomnie� zap�aci� szynkarzowi, bo si� wam przejad� po grzbietach! Duchem!
Tupn�� nog�, a tamci wylecieli przez odrzwia jak ptaki, mamrocz�c przekle�stwa. Pan Ryszard pochwyci�^ pomara�czowy banknot i przyjrza� mu si� podejrzliwie, zanim umie�ci� go w kasie.
Po tej scysji przybysz schowa� miecz, dopi� piwo i zwracaj�c si� do Bogdana i Zipasa powiedzia�:
- Prowad�cie do grododzier�cy, wielmo�ni panowie.
II
Grododzier�ca, jak na tak wa�ne stanowisko, mieszka� �rednio wykwintnie; przynajmniej takie wra�enie mo�na by�o odnie�� w bramie, o�wietlonej u g�ry ��tawym md�ym �wiat�em. O dawnej �wietno�ci budowli, cudem ocala�ej z powstania, �wiadczy�a oblaz�a sztukateria, trzymaj�ca si� powa�y ostatkiem si�. Olbrzym, kt�ry w "Corso" pi� z wiadra, nacisn�� niepozorn� p�ytk� obok drzwi; czekaj�c na wpuszczenie nowo przyby�y rozgl�da� si� niespokojnie, strz�saj�c z p�aszcza �nieg. Za ich plecami, w przestworze bramy, szala�a zadymka.
Rycerz przygl�da� si� w�a�nie na�ciennej kapliczce, po�wi�conej wizerunkowi lokalnego b�stwa, gdy rozleg� si� brz�czyk, El Zipacho pchn�� odrzwia - wygl�da�y solidniej ni� te w "Corso" - wst�pili na schody. Kiedy� budynek ten wyda�by si� wytworny i bogato zdobiony, obecnie zniszczony, zapuszczony i brudny, pozostawa� tylko odleg�ym echem przedwojennej chwa�y. Min�li dwie kondygnacje zatrzymuj�c si� przed drzwiami z niebiesk� tabliczk�; bez pukania czy innego dzwonienia wdepn�li do �rodka.
Grododzier�ca mia� ponure wejrzenie, a na jego nabrzmia�ym, czerwonym od alkoholu licu odmalowa�o si� zaskoczenie. Siedzia� przy zawalonym papierami biurku, trzymaj�c na ka�dym kolanie po m�odej praktykantce. Obejmowa� je skwapliwie kr�tkimi �apami, jakby w trosce o to, �eby nie spad�y na pod�og�, raz po raz zawadzaj�c o dobrze wyeksponowane biusty; wej�cie delegacji nic mu w tych czynno�ciach nie przeszkodzi�o. Obie podopieczne, nachylone nad biurkiem, �ciboli�y co� pilnie na karteluszkach, tak poch�oni�te swym zaj�ciem, �e ani zareagowa�y na przyby�ych. Grododzier�ca zamruga� �miesznie i nieznacznym ruchem przerwa� proces tw�rczy.
- No, go��beczki - zabulgota� - dosy� si� ju� napracowa�y�cie. Doko�czycie w domu. Pisanie recenzji jest to �mudne, wymagaj�ce namys�u zaj�cie, zapami�tajcie to sobie.
Przerwawszy w p� s�owa swoje gryzmolenie dziewcz�tka podnios�y g��wki, u�miechaj�c si� uprzejmie. Wsta�y, bez �enady dopi�y guziki dekolt�w i pow�drowa�y do wieszaka, gdzie znajdowa�y si� ich zimowe jakie w be�owo-czarnych tonacjach.
- No - zagadn�� nieweso�o grododzier�ca - co was sprowadza o tak nieciekawej porze? I kog� to ze sob� prowadzicie? Rycerz post�pi� do przodu i powiedzia�:
- Nazywam si� Psihuj, dostojny panie, z Psihuj�w wertynberskich. Ci oto szlachetni m�owie ugo�cili mnie w szynkwasie piwem, a gdy znalaz�em si� w opresji, przywiedli przed wasze oblicze.
- Aha - skwitowa� grododzier�ca. Gdzie� spo�r�d zwa��w ksi�g wydosta� nadpity kufel; rozgarn�wszy nim ow�osienie w dolnej cz�ci twarzy raczy� si� powoli, jakby z namys�em.
- Psihuj, powiadacie? A sk�d�e B�g prowadzi, je�li to nie tajemnica?
- Przybywam z Zel�ynoru.
- Gdzie to jest?
- Nieopodal Stonayy. Brodaty zaduma� si�.
- Siadajcie - zadysponowa�.
St�kaj�c z trudu podni�s� si� z krzes�a i odszed� w mroczny korytarz, sk�d powr�ci� niebawem, nios�c butelki z zielonymi nalepkami w jednej i trzy kufle za ucha w drugiej r�ce.
- Stonava, Stonava, z cesarskimi sprawa... - zanuci� fa�szywie. Mamrota� co� w zadumie, podczas gdy konsumenci z baru "Corso" zaj�li si� odszpuntowywaniem i nalewaniem.
- Czy to przypadkiem nie ta koksownia za czesk� granic�, co podobno truje p� �l�ska?
- Nie wiem, panie, co to koksownia.
- Dobrze, spr�bujmy z innej beczki. Sk�d si� wzi�li�cie w mie�cie o tej porze? Kto� was przywi�z�?
- Nikt, panie. Powiedzia�bym, ale boj� si�, �e mi nie uwierzycie.
- To zostawcie mnie. M�wcie, tylko prawd�.
- Ca�y k�opot w tym, �e nie wiem. W jednej chwili by�em w Zel�ynorze, gdzie o tej porze wichr jesienny targa �agodnie krzewami hosturcji, a w drugiej zamruga�o mi przed oczami, zamigota�o jak po razie grzecznie w�o�onym mor-gensternem. W trzeciej chwili dech mi zapar�o tutejsze zimno. Jak odzyska�em przytomno�� i zdolno�� widzenia, znik�y gdzie� blanki Zel�ynoru i ju� by�em tu. Co to za �wiat?
- No, Zel�ynor na pewno to nie jest.
- To sam widz� - rzek� Psihuj, cokolwiek poirytowany. -Nosi jak�� nazw�?
-No... Europa, Polska.
- Miejsce, gdzie waszmo�� wyl�dowa�e�, zwie si� Tr�jk�tem Bermudzkim. Jeden wierzcho�ek znajduje si� tutaj, drugi w barze "Corso", a trzeci tam, gdzie si� aktualnie znajdujemy - wtr�ci� El Zipacho. - Czyli w tej chwili nie jest to tr�jk�t, a w�a�ciwie odcinek. - Przez chwil� popad� w zadum� nad t� osobliwo�ci� geometryczn�. - Znane jest z dziwnych wydarze� - doda� z powag�.
- Aha. Psubrat�w tu wi�cej ni� uczciwych?
- O wiele wi�cej - zapewni� Bogdan. - Nadmiar.
- Niedobrze - skwitowa� sm�tnie rycerz i poci�gn�� piwa.
- Z�e moce mnie tu przygna�y. Kto� wielce pot�ny, komu nie na r�k� by� Psihuj w Zel�ynorze, musia� to sprawi�.
- Upok�jcie si�, panie - powiedzia� grododzier�ca. - Jeste�cie w�r�d przyjaci� i co� w waszej sprawie wsp�lnie postanowimy. Piwo si� ko�czy - zwr�ci� si� do kamrat�w - trza by do nocnego.
Targowali si� kr�tko, kto ma i��, a kto p�aci�. Je�li Psihuj dobrze us�ysza�, by�a te� mowa o �ywno�ci, co go niepomiernie uradowa�o, gdy� g��d na dobre zaczyna� dowierca� mu si� do kiszek.
- Jak si� ju�, hm, ockn�li�cie - indagowa� dalej grododzier�ca - to co�cie zobaczyli?
- No... ludzi cudacznie odzianych, posuwaj�cych si� w �niegu przed siebie. Niekt�rzy czekali na zimnie pod takimi okr�g�ymi daszkami, a� nadjad� po nich wielkie karoce bez koni. Noc by�a, ale widno, pe�no �wiate�... a z Zel�ynoru zapami�ta�em prawie samo po�udnie. Ci ludzie dziwnie na mnie popatrywali.
- Nie dziwcie si� im. Od razu, na pierwszy rzut oka wida�, �e�cie przybyli sk�din�d. Nie z tego �wiata.
- A z jakiego?
- To sami powinni�cie wiedzie� lepiej. Z Zel�ynoru, nie? Widzicie, wydaje si�, �e ze �wiatami jest tak: tu stoi nasz, tam dalej Irdylla, jeszcze dalej Mordor czy inny Hades. A pomi�dzy nimi wasz Zel�ynor. Teoretycznie pomi�dzy tymi �wiatami otwieraj� si� przej�cia, ale jak, kiedy - nikt nie wie. M�wicie do mnie rzeczy, w kt�re nikt by wam nie uwierzy�.
- Ale wy wierzycie? - spyta� ostro�nie Psihuj. - Waszym s�owom te� trudno da� wiar�.
- Wiem. Ja wam wierz�. Robi� w pewnej dziedzinie, kt�rej prawid�a zak�adaj�, �e wszystko jest mo�liwe. No, prawie wszystko. - Zamilk� i spojrza� z nostalgi� w stron� pustego kufla. - Bardzo�cie znu�eni?
- Niespecjalnie. M�wi� przecie, �e z�e duchy mnie porwa�y prawie w samo po�udnie. Do nocy mieli�my tam szmat czasu.
- A czemu�cie przybyli w tym oto rynsztunku? - brodaty wskaza� w stron� przybysza niekonkretnym ruchem r�ki. -Na wypraw� si� szykowali�cie czy jak?
Psihuj sm�tnie przyjrza� si� mieczowi, kt�ry trzyma� mi�dzy kolanami. Od�o�y� or� i opar� o biurko.
- Na wypraw� - nie. U nas ka�dy przy mieczu. Zw�aszcza je�li w drodze.
- A czym to podr�owali�cie, je�li mo�na wiedzie�? Je�d�� samochody w Zel�ynorze?
- Te warcz�ce i pluj�ce smoczym wyziewem trumny? O, nie. Mam... mia�em - konia. O, luby Rozencwale, gdzie ja teraz znajd� takiego drugiego? - Opanowanym obliczem rycerza targn�� grymas �alu.
- Nie rozpaczajcie - powiedzia� pojednawczo brodaty -mo�e si� jeszcze odnajdzie. Szkoda, �e�cie nie siedzieli na nim, kiedy was wzi�o.
- W�a�nie, �e siedzia�em! Snad� zagubi� si� gdzie� po drodze. Poczciwe to konisko... ju� nieraz mnie znajdowa�o, gdy los nas rozdziela�.
- W tym jedyna nadzieja - rzek� brodacz. Podebatowa� nad czym� wytrwale. - A Grzmicha, Strychulec... m�wi� wam co te nazwy?
Psihuj poruszy� si� w krze�le jak dziabni�ty pr�dem.
- Grzmicha! A jak�e! Strychulec! - powtarza� z dziwnym upodobaniem, jak imi� przyjaciela. - Mam tam pann� nadobn�... �e�wietk�...
- Ale co to ta Grzmicha i Strychulec? Miasta? Krainy?
- Krainy, ma si� rozumie�, �e krainy. Miasta zw� si� inaczej: Skalan, Romuzga, Skopce, �wierzbno...
- Bo nie dalej jak trzy tygodnie temu zameldowa� si� tu kto� z Grzmichy.
- Tak? - Psihuj a� podni�s� si� z krzes�a. - Nie gadajcie. Jak wygl�da�? Jak si� nazywa�?
- Kobieta. Nawet niebrzydka.
Nie doko�czy�, bo oto wpadli z poszumem zimna wys�ani po piwo zawodnicy. El Zipacho potrz�sa� gniewnie pust� sakw�.
- Nic �e�my nie przynie�li. Wszystko obstawione przez milicj�. Obie drogi do �niadeckich zatkane, "Corso" obstawione, "Carino" obstawione, ledwie�my przemkn�li.
Grododzier�ca nic nie rzek�, tylko wzi�� za telefon i wydzwoni� numer nocnych taks�wek. Psihuj z satysfakcj� s�ucha�, jak zamawia� piwo, kie�bas�, chleb, musztard�.
- A teraz m�wcie po kolei, co si� zdarzy�o.
- Jaki� menel z bandy Salcesona, tej, co obraduje bez przerwy na galerii, zastrzeli� naszego mi�o�ciwego go�cia -relacjonowa� Bogdan. - Cudem tylko go nie zabi�.
- Jak to - zastrzeli�? Przecie widz�, �e �yw i zdr�w.
- Dwakro� szurn�� do mnie z samopa�u. Raz uda�o mi si� odbi� kul�, ale druga przesz�a. Szcz�liwie mia�em pod kaftanem ryngraf z wizerunkiem �wi�tej Tekli, kt�ry wzi�� uderzenie. Inaczej cieniej bym �piewa�.
- A potem jak archanio� Micha� wyjecha� na nich z "Cor-sa" - uzupe�ni� z entuzjazmem El Zipacho. - Dla samego widoku warto by�o tego dnia moczy� mord�.
- Podobnie jak ka�dego innego - wda� si� w polemik� Bogdan.
- No dobra. Ludzie Salcesona nie zasadzili si� na was na zewn�trz? To do nich niepodobne.
- Nie. Moim zdaniem post�pili rozs�dnie. Rozumiesz, strzelano w lokalu, zosta�y �lady... pan Ryszard zaraz zadzwoni� po mentowni�.
- Musieli uchodzi�, i to �ywo - uzupe�ni� Psihuj. - Nie wiem jak tu, ale w Zel�ynorze stra�nicy nie �artuj� w takich razach.
- To pewnie zaraz tu b�d� - zaniepokoi� si� grododzier�ca.
- E tam. Przykazali�my panu Ryszardowi nie puszcza� pary z g�by.
- A �wiadkowie? Jak zwykle pi�o tam troch� luda.
- Nie pisn� s�owa. Jeszcze im �ycie mi�e. Du�o b�d� gada� i z podziwem, jak to si� Psihuja kule nie imaj�. Ci od Salcesona chyba uwierzyli, �e to jaki� nowy Nie�miertelny.
- Co� mi si� zdaje, �e nie wszystko nam m�wicie - zwr�ci� si� do rycerza grododzier�ca. - Ledwo�cie si� znale�li w bramach miasta, a-ju� scysja i konflikt. Szybko znajdujecie sobie wrog�w.
- To oni znajduj� mnie.
- Niewa�ne. Powiedzcie mi jeszcze jedno: sk�d znacie tutejszy j�zyk?
- Jak mi wyt�umaczycie, dowiemy si� wszyscy. - Psihuj po raz pierwszy u�miechn�� si� pod nosem. - Te� bym chcia� wiedzie�. Po prostu umiem, i ju�. Z�e si�y, kt�re mnie tu przygna�y, sprawi�y ten dziw.
- To my ju� si� ewakuujemy - postanowili nagle El Zipacho z Bogdanem. - Musimy robi� film o Pomara�czowej Alternatywie.
- Piwo zaraz b�dzie.
- Mamy zapasik w lod�wce.
- Milicja obstawi�a przej�cia.
- Jako� przemkniemy,
- No, dobra - powiedzia� grododzier�ca z rezygnacj�. Gdy znikali za drzwiami, krzykn�� za nimi, �eby zajrzeli jutro. Wsta� oci�ale, �eby zaci�gn�� rygle.
III
Dochodzi�o po�udnie, a grododzier�ca wci�� spa� bez przytomno�ci. Raz czy dwa zadzwoni� telefon, ale nie by� w stanie przerwa� ni zak��ci� mu zas�u�onego odpoczynku.
Pod�oga, kt�rej powierzy� sw�j wyczerpany organizm, zosta�a swego czasu oklejona szar� wyk�adzin� typu len-teks. Udaj�c si� na spoczynek grododzier�ca �ci�ga� z pawlacza potr�jny zw�j, kt�ry zosta� po tych robotach, rozci�ga� go nieopodal biurka sekretarza redakcji takim sposobem, by u wezg�owia zosta� mu jeszcze spory rulon. Na tak przygotowane pos�anie k�ad� derk�, pozostawion� przez Wojtulewicza, kt�remu wypad�o nocowa� tu przez par� dni, na to jeszcze dwie grube zas�ony okienne w kolorze krwistowrzosowym, przeznaczone do prania, i dopiero po tych skomplikowanych zabiegach przychodzi�a kolej na prze�cierad�o, niegdy� soczy�cie zielone, oraz koc, kt�ry wygl�da� jak r�kodzie�o Indian Arapaho. Na wezg�owiu umieszcza� gruby we�niany sweter - i w tych komfortowych warunkach got�w by� jedna� si� z Morfeuszem.
Teraz jednak grododzier�ca wyci�gn�� si� bez zb�dnych ceregieli na go�ej pod�odze, nie pogardziwszy jednak�e kocem. Wykr�con� kacem twarz wtuli� w �w niezast�piony sweter. Zimno mu nie doskwiera�o, gdy� przebiegle nie po-trudzi� si� �ci�ganiem ubrania, tylko zaleg� w opakowaniu, co w jego przypadku zdarza�o si� doprawdy nie po raz pierwszy. Ale sen mia� twardy i s�dz�c po determinacji, z jak� przywar� do pod�ogi, znaczniejszych niewyg�d by trzeba, �eby go wtr�ci� w dyskomfort.
- Marucha - powiedzia� Par�wkarz tarmosz�c go za rami�
- co to wszystko, kurwa, znaczy? Grododzier�ca z najwy�szym trudem otworzy� jedno oko.
- Czo�em - odezwa� si� uprzejmie, acz troch� niewyra�nie.
- Co ty tu robisz?
- Dobre pytanie.
- Jest sobota, no nie? Redakcja nie pracuje.
- Ale ja pracuj�, pi�tek czy �wi�tek - oznajmi� naczelnik, wkurzony ile wlezie. �ona dziwnie patrzy�a na niego, gdy wyje�d�a�, ale nie zaprotestowa�a ani te� jednym s�owem nie wyprowadzi�a go z b��du.
- Dni ci si� popieprzy�y? - zgadywa� z pod�ogi wczorajszy biesiadnik. - Jezu! - z�apa� si� za czerep. - Nic tam nie zosta�o? - zawy�, �ypi�c bezsilnie w stron� blatu.
- G��wnie pobojowisko. Nie�le�cie pobalangowali, co? Sta�y zesp�?
Grododzier�ca kiwn�� g�ow� ostro�nie, jakby boj�c si� pobudzi� gwa�towniejszym ruchem dzwony, kt�re tam si� ko�ysa�y.
- No jak, otrze�wia�e� nieco? - spyta� z przesadn� trosk� Par�wkarz. - To mo�e mi wyja�nisz, co tam robi ten ko�?
Przez chwil� mo�na by�o odnie�� wra�enie, �e zapytany nie dos�ysza�. W nast�pnej gramoli� si� ju� z oporami na r�wne nogi, przepycha� do sekretariatu. - Jaki ko�? - chcia� zapyta�, ale widok, kt�ry si� przed nim roztoczy�, odebra� mu ochot� do �art�w.
Na pod�odze, nieopodal biurka sekretarki Ma�gosi, grzbietem zwr�cony ku szafie pancernej, spoczywa� na boku olbrzymi siwy ogier. Nogi o zab�oconych kopytach wyci�gn�� sztywno przed siebie, a pot�ne p�uca pracowa�y miarowo. Powieki o d�ugich, jakby dziewcz�cych rz�sach mia� szczelnie zamkni�te, grzyw� rozwian� - te� najwyra�niej pogr��ony by� we �nie. O ile grododzier�ca zna� si� na koniach, og�lnym wyrazem pyska po�wiadcza� o ukontentowaniu. Nieco dalej zwalone na kup� rzeczy, ciemniej�ce szaro przy zaci�gni�tych zas�onach, pozwala�y domy�la� si� siod�a, uprz�y i juk�w.
- Nie mog� nawet dosta� si� do gabinetu, bo tego bydl�cia nie spos�b obej��! - marudzi� Par�wkarz, ale grododzier�ca tylko sykn��, �eby by� cicho. Wci�gn�� go do pokoju z kocem i zanikn�� ostro�nie drzwi.
- O Jezu! - zaskomla� powt�rnie, tym razem na widok butelek i kufli, zalegaj�cych biurka. Mi�dzy nimi poniewiera�y si� niedogryzione kawa�ki chleba, sk�ry po kie�basie, porz�dnie zeschni�te, talerze zasmarowane musztard� oraz inne typowe relikty nocnego gastronomicznego pobojowiska. Kto� wbi� widelec w mas�o i tak zostawi�. W jednym z kufli be�ta�a si� resztka zwietrza�ego piwa; grododzier�ca przypi�� si� do niej jak do najdro�szego eliksiru i poch�on�� jednym haustem.
- Obrzydlistwo - skwitowa�, krzywi�c si� okropnie.
- Ch�tnie si� dowiem, co si� tu dzia�o. Sk�d ten ko�?
- A bo ja wiem? Mo�e Zipas przyprowadzi�.
-Do poniedzia�ku ma mi tu by� porz�dek. Jeszcze�cie z klubem je�dzieckim nie pili! - 'Par�wkarz wzdrygn�� si� z odraz�. - Widzia�e� si� w lustrze? G�ba ca�a w siniakach i zadrapaniach. Bili�cie si� z nud�w czy dla rozrywki? Portki potargane... i sk�d tu tyle gliny?
- Pewnikiem ko� nani�s�. My�my nie ruszali si� z miejsca.
Urwa�, bo zobaczy� swoje d�onie, ca�e czarne, jakby przez p� nocy wykonywa� dorywcze prace rolne. Spodnie z kolei sprawia�y wra�enie ostro testowanych na zasiekach z drutu kolczastego. Grube grudy b�ota poniewiera�y si� gdzie b�d�, tak i� mimochodem cz�owiek rozgl�da� si� za rad�em albo innym kultywatorem.
- No, musz� ucieka�, czas nagli. Posprz�tajcie tu troch�.
- Ludzkie panisko - rzek� grododzier�ca, modl�c si� w duchu, �eby naczelnik nie zapragn�� jednak wtargn�� do gabinetu. Pal sze��, �e m�g�by obudzi� Rozencwa�a, ale natkn��by si� tam niechybnie na Psihuja, kt�ry - pami�ta� to jak przez mg�� - wyokr�ca� si� w jakie� katany, lecz przed za�ni�ciem otworzy� na o�cie� okno. Wizja �nie�ynek polatuj�-cych nad biurkiem zwierzchnika, zasypuj�cych drogocenne teksty, wiruj�cych w kondensuj�cym od mrozu powietrzu, pe�nym cennych inicjatyw - ky�a ponad jego si�y.
- A jak tam na dole? - zagadn��. - Milicji du�o?
- Nie. A co -jednak co� przeskrobali�cie? No, lec�. Potem tu wywietrzcie. Smr�d jak wszyscy diabli.
Zamiast sprz�ta� czy w og�le przejmowa� si� czymkolwiek grododzier�ca poszuka� but�w, chc�c uda� si� do toalety. Znalaz� je pod biurkiem, oblepione glin� do tego stopnia, �e
przypomina�y kule b�ota.
- Co tu si�, kurwa, dzia�o - mamrota� drepcz�c w samych skarpetach. Pytanie by�o na tyle trudne, �e nie znalaz� na nie odpowiedzi. Powr�ciwszy, ponownie zaleg� i natychmiast |
z konsekwencj� kamienia oddali� si� od doczesno�ci.
Obudzi�o go ni to pchni�cie, ni szarpni�cie, ale dziwne jakie�, nietypowe. Potem kto� zacz�� z niego zbiera� koc. W�a�nie zbiera�, nie zrywa�; grododzier�ca ockn�� si� i ujrza� nad sob� poczciwy pysk Rozencwa�a z kocem w z�bach. Dla cz�owieka obeznanego od dzieci�stwa z filmami, w kt�rych konie zachowuj� si� jak ludzie, a niekt�re nawet m�wi� ludzkim g�osem, nie by�o w tym nic nadzwyczajnego. Po prostu m�dre zwierz� nie widz�c innego wyj�cia postanowi�o dzia�a� zdecydowanie.
Cz�owiek zamierza� przem�wi� do kopytnego przyjaciela, kt�ry sw� aktywno�ci� w�a�ciwie czyni� mu przys�ug�, wyrywaj�c z g�stwy koszmar�w, ale nie zdo�a� przem�c sucho�ci gard�a. Wymin�wszy Rozencwa�a uda� si� wi�c do kuchni, mimo �e w przepastnym wn�trzu lod�wki nie spodziewa� si� znale�� nic opr�cz starych sos�w i lodu. Za to z kranu p�yn�a tam niezr�wnana warszawska woda, wyj�tkowo ch�odna o ka�dej porze roku, je�li odkr�ci�o si� w�a�ciwy kurek. Przemy� ni� rozpalone oblicze i pi�, na szcz�cie zupe�nie nie czuj�c smaku.
Co� znowu tr�ci�o go w plecy, mi�kko acz zdecydowanie. Rozencwa� sta� w drzwiach, w kt�rych ledwo si� mie�ci�, spogl�daj�c niemal�e z wyrzutem.
Grododzier�ca poklepa� go uspokajaj�co po ciemnej strza�ce mi�dzy oczami. Znalaz�szy nie bez trudu gumowy korek zatka� nim odp�yw i odkr�ci� kurek na maksa. Nast�pnie odsun�� si� na bok, daj�c zwierz�ciu dost�p do wodopoju. Rozencwa� nieufnie zbli�y� si� do hucz�cej w zlewie kipieli, rozszerzaj�c nozdrza z niedowierzaniem. Zastrzyg� uszami niespokojnie i spojrza� z dezaprobat� na grododzier�c�. Ten roz�o�y� r�ce na tyle, na ile pozwala�a ciasnota pomieszczenia.
- Nie ma innej wody, Rozencwa� - rzek� usprawiedliwiaj�cym tonem. - Nie chcesz, to nie pij.
Lecz Rozencwa� nie by� wybredny, a mo�e czeka� tylko, a� zlew wype�ni si� wod�. Wsun�� do niej pysk i dwoma d�ugimi �ykami �atwo osi�gn�� dno. Powt�rzywszy t� czynno�� parokrotnie zerkn�� ciekawie w stron�, gdzie na blacie pyszni� si� bochenek chleba, pozosta�y z wczorajszej rozpusty. Grododzier�ca poj�� aluzj� - wyci�gn�� chleb w stron� Rozencwa�a, z czego ten odci�� od razu po�ow�. �u� w zamy�leniu, dla lepszej oceny smaku przymkn�wszy pi�kne oczy o niepokoj�cych rz�sach. Omal nie odgryzaj�c grododzier�cy d�oni w nadgarstku podj�� drug� po��wk�.
Akurat ko�czy� to zaimprowizowane �niadanie, gdy z g��bi korytarza, dok�d mo�na si� by�o przedosta� tylko pod ko�skim brzuchem, dobieg� cichy gwizd. Konisko zastrzyg�o uszami i momentalnie rozpocz�o wycofywanie. Zad jednak zablokowa�y mu u�o�one pod �cian� korytarza paczki z archiwalnymi numerami gazety, o kt�r� nie wiedzie� czemu nie pobili si� czytelnicy pod kioskami, wi�c utkn�o w drzwiach, usi�uj�c zwr�conymi w ty� oczami dojrze� przyczyn� k�opot�w.
Psihuj jeszcze raz gwizdn��-�wisn��, klepn�� konia i wyda� jak�� dyspozycj� w swoim narzeczu. Ko� skr�ci� tu�owiem na tyle, na ile pozwala�a w�ska gardziel korytarza, a jego g�owa z czupryn� grzywy prawie dotkn�a g�rnej framugi drzwi, nim znik�a. Moment - i w kuchni zjawi� si� rycerz z Zel�ynoru.
- Witaj, panie, w ten pi�kny rze�ki poranek. Nie wspomina�e�, �e masz tu urocze ma�e �r�de�ko.
- Korzystaj�e, waszmo�� - zach�ci� grododzier�ca szerokim gestem. - Mo�na tu nawet dokona� ablucji... to znaczy umy� si� z grubsza.
Psihuj by� go�y do pasa, jedynie w swych sk�rzanych spodniach i butach, jakby w og�le nie zdejmowa� ich na noc. Smag�y, dobrze umi�niony, raczej szczup�y. �ci�gnisty, oceni� grododzier�ca. Z odraz� pomy�la� o w�asnych mi�niach ogarni�tych atrofi� i utopionych w zwa�ach sad�a. Stosunkowo najbardziej imponuj�co przedstawia� si� w�r�d nich mi�sie� piwny.
- Zrobi� herbaty - zaproponowa�. - Tego napoju, co pili�my wczoraj nad ranem, jak ju� zabrak�o piwa - doda� tonem wyja�nienia.
Min�o jednak dobre p� godziny, zanim zasiedli nad paruj�cymi kubkami, poniewa� Psihuj pr�bowa� umy� olbrzymiego Rozencwa�a. Moczy� obficie r�cznik zdj�ty z haka i wyciera� z trosk� ko�skie boki. Rozencwa� poddawa� si� tym zabiegom cierpliwie, zamkn�wszy z rozkoszy oczy.
- Zmordowa�o si� setnie konisko - mrucza� Psihuj - nie co dzie� zdarza si� nam podawa� ty�y... A i ca�a wyprawa na darmo... rozpoznanie kiepskie... Nie dziwota to, skoro dzia�amy na obcym terenie...
- Co� powiedzia�? - zaniepokoi� si� grododzier�ca. - Jaka wyprawa?
- W nocy. - Psihuj nie przerywa� operacji r�cznikiem. Z uwag� obejrza� Rozencwa�owe kopyta, no�em oskroba� z nich b�oto do kosza. - Byli�my w nocy na wyprawie. Nied�ugo potem, jak Rozencwa� cudem si� odnalaz�. Sami�cie nalegali. Nic nie pami�tacie?
Grododzier�ca zamierza� zaprzeczy�, ale co� mu nagle za�wita�o. Cz�apanie ko�skich kopyt o mokry asfalt, tr�bi�ce samochody, jaka� wiejska okolica ze wzg�rzem, na kt�rym sta� jakby zamek... nie znaj� umiaru ci nowobogaccy. Wiry zamieci w hucz�cym od wystrza��w powietrzu. Na ko�cu wra�enie ogromnego p�du, kiedy gnali z wiatrem na wy�cigi i ziemia pomieszana ze �niegiem pryska�a spod n�g Rozencwa�a.
- Gdzie�my si� wyprawiali?
- Uwolni� ksi�niczk� Matyvild�. - Psihuj zako�czy� mycie, wykr�ca� r�cznik, kt�ry wygl�da� jak �cierka. Elektryczny czajnik szcz�kn�� termostatem. -1 to wy�cie, panie, parli do konfliktu. Ja chcia�em posiedzie� w domu.
Z niejasnych powod�w Psihuj obnosz�cy si� z nagim torsem przypomina� grododzier�cy Indianina. Gdy si� skupi�, wiedzia� ju� nawet, jak Indianin mia� na imi�: Winnetou. A gdy si� przebywa w towarzystwie Indianina, syna wodza, trzeba zadba� o odpowiednie zachowanie. Tote� grododzier�ca pow�ci�gn�� pal�c� ciekawo��, kt�ra przystoi jedynie kobietom i dzieciom. Skoncentrowa� si� na herbacie.
- Wy nie jeste�cie, panie, �adnym grododzier�ca - powiedzia� Psihuj ni st�d, ni zow�d.
- Ano nie - przyzna� zagadni�ty. Czy wypada si� przyzna�, �e w�a�ciwie jest Old Shatterhandem? - Nie chcia�em prostowa�, skoro� tak uzna�. Nic by to nie da�o - westchn��.
- Ale i ty nie powiedzia�e� mi ca�ej prawdy. Psihuj poruszy� si� niespokojnie.
- No bo jak�e? M�wi�e�, �e kula odbi�a ci si� o ryngraf �wi�tej Tekli, je�li dobrze pami�tam. Powinien zosta� �lad w miejscu uderzenia... jaki� siniak czy co�. Kule bij� jednak z pewn� si��. Zwykle zabijaj�, je�li w locie natkn� si� na cz�owieka.
Rycerz odstawi� herbat� i z zak�opotaniem przyjrza� si� swojej g�adkiej piersi, nie zeszpeconej �adn� kontuzj�.
- Nie by�o �adnego ryngrafu, prawda? - podda� cicho grododzier�ca.
- Ano, nie. - W g�osie potomka Psihuj�w wertynberskich zabrzmia�a ulga. Z powrotem zaj�� si� herbat�.
- Zatem Zipas z Bogdanem Z�otnikiem �gali? Nikt do ciebie nie strzela�?
- A jak�e. Strzela�. Jaki� m�odzik dwakro� wygarn�� z ma�ego samopa�u. M�wi�em przecie.
-1 nie trafi�?
- Tego nie mo�na powiedzie�. Blisko by�o, wi�c trafi�.
- A zatem - nastawa! bezlito�nie grododzier�ca - powiniene� ju� nie �y� od dobrych paru godzin.
- Powinienem - nadspodziewanie �atwo zgodzi� si� Psihuj.
- Ale �yj�. - Pi� herbat�, uporczywie nad czym� deliberuj�c. Grododzier�ca nie naciska� go, na�laduj�c maniery d�entelmen�w prerii.
Wreszcie Winnetou z Zel�ynoru upora� si� z k�opotliwym zagadnieniem, a mo�e tylko sko�czy� herbat�. Podni�s� g�ow� i obrzuci� grododzier�c� uwa�nym spojrzeniem.
- Problem w tym, �e mnie nie mo�na zabi�.
IV
- Wi�kszo�� �ycia sp�dzi�em jako zwyk�y �miertelnik, jak inni podatny na uszkodzenia - rozpocz�� Psihuj sw� opowie��. �wie�a herbata entuzjastycznie dymi�a w kubkach. - Wci�� napawa mnie zdumieniem, a i poniek�d przera�eniem, �e nie mog� odnie�� rany ani kontuzji, nie m�wi�c o pomniejszym szwanku. Z tego mo�esz wywnioskowa�, papie, �e w�a�ciwo�ci� tak� dysponuj� od niedawna. Wed�ug waszej miary czasu, kt�r� znam nie wiedzie� sk�d, jest to nie d�u�ej ni� miesi�c. Zadajecie sobie pewnie pytanie, czy jestem cz�owiekiem szcz�liwym - mam przecie to, o czym marzy�y i marz� pokolenia. Odpowied� brzmi: nie. A je�li ju� bywam, to nie z tego powodu.
- Jak to - nie? Ka�dy by�by zachwycony, gdyby nie m�g� na schodach zwichn�� nogi, n� rzezimieszka by si� na nim t�pi�, a pociski karabinowe odskakiwa�y od niego jak �aby. Czy to oznacza r�wnie� odporno�� na choroby i dolegliwo�ci? - zapyta� grododzier�ca, a otrzymawszy potwierdzenie skinieniem g�owy, kontynuowa� z emfaz�: - To chyba dobrze, �e gru�lica, HIV, malaria, syf nie maj� do cz�owieka dost�pu? Nie �amie go w ko�ciach, nie rwie w w�trobie, nie telepie w nerkach, a za�ma nie kala mu wzroku! To� to prawdziwie rajski przywilej, m�j Psihuju, dar, kt�rego ludzie bez przerwy po��dali od tak zwanego zarania! Jeste� dzieckiem fortuny, mo�ci rycerzu wertynberski, rezydentem edenu sprzed grzechu pierworodnego, kiedy cz�owiek w�ada� licznymi dobrodziejstwami, kt�re potem tak g�upio utraci�.
- Jak�e mylicie si�, panie! - przerwa� ze zniecierpliwieniem rycerz. - I ja dawnymi czasy sk�onny by�em mniema� podobnie. Teraz jednak, kiedy przywileje owe dosta�y mi si� na w�asno�� szczeg�lnym zrz�dzeniem losu, inn� sobie wyrobi�em na ten temat opini�. Wystawcie sobie, �e kontuzje i biedy, kt�re mog� was spotka�, s� dla was po�yteczne, prawie �e niezb�dne. Staraj�c si� ich unika�, rezygnujecie nieraz z zamiar�w, kt�re z pewno�ci� by wam nie wysz�y na zdrowie. Tak tedy gro�ba odniesienia szwanku sprzyja trosce o ca�o�� jestestwa, bo zabrania pcha� si� tam, gdzie czeka uszczerbek albo wr�cz unicestwienie. U was zw� to instynktem samozachowawczym - zn�w nie pytajcie, sk�d > znam to sformu�owanie. Ot� wystawcie sobie osobnika, kt�ry dysponowa� instynktem samozachowawczym nie gorszym od dzikiego zwierza, a teraz �w instynkt stopniowo wietrzeje z niego jak smak i alkohol z otwartego piwa. Boj� si� utraci� go ostatecznie, gdy� nie wiem, kim si� stan� bez tego zabezpieczenia. Innymi s�owy strach mnie ogarnia, cho� tch�rzem nie jestem, kiedy sobie uzmys�owi�, w kogo przemieni� si� wkr�tce i kim mo�e ju� po cz�ci jestem, jak niewiele opr�cz wygl�du i zwyczaj�w b�dzie mnie ��czy�o z rodzajem ludzkim. Sprawdza� tego nie chc� - bo jak? Rzuci� si� w otch�a� z wysokiej wie�y? A mo�e wystarczy obcina� paznokcie? Kto tym rz�dzi, kto ocenia zagro�enie, jakiemu podlegam, i decyduje: paznokcie obcina� mo�na, za� je�dzi� ostrzem po grdyce - absolutnie. Ale przera�a mnie r�wnie� i to, �e gdzie� jest kraina zaludniona osobnikami mojego pokroju. Tam moc moja i umiej�tno�ci wystarcz� na tyle, by ledwo odwlec smutny koniec. A je�li przedostali si� tutaj? Skoro mnie si� uda�o, to i dla innych nie jest to wykluczone. By� mo�e tego typu rozmy�lania sprawi�y, �e uzna�em, i� nadesz�a chwila, by komu� o tym opowiedzie�.
- No dobrze - powiedzia� lekko grododzier�ca. W jego g�owie ci�gle nie chcia� si� pojawi� dramatyczny efekt; wci�� mu si� zdawa�o, �e czyta jedn� z tandetnych opowiastek fantasy. - Lecz co zosta�o nabyte, to samo mo�na utraci�. Skoro przywilej sta� si� dla ciebie a� takim brzemieniem, pozb�d� si� go i przesta� narzeka�.
- Przyjacielu - rzek� �agodnie Psihuj - to, �e ci zrz�dz� o dolegliwo�ciach mego bie��cego stanu, nie �wiadczy o tym, �e pragn� powrotu do marno�ci i udr�ki, jakimi przepojony jest ludzki �ywot na tym padole. Kto zosta� wyniesiony centymetr ponad posp�lstwo, ten nie zejdzie z powrotem w mot�och, kieruj�c wzrok raczej wzwy� ni� pod nogi. Tak i ze mn�; nie miej pretensji, �e utyskuj� na ten m�j stan, lecz i nie wymagaj, bym rezygnowa� z beneficj�w, jakie dzi�ki niemu osi�gam. S� na tyle znaczne i cudowne, �e o �adnym rezygnowaniu nie mo�e by� mowy.
- Miasto z�otych ludzi - b�kn�� pod nosem grododzier�ca.
- Nie rozumiem.
- Jest w tutejszym �wiecie powie��... o dw�ch ma�ych w�drownikach, kt�rzy trafili do Z�otego Miasta. Mieszka�cy nagminnie uskar�ali si� im na nud�, wynik�� z bytowania w�r�d samych klejnot�w; gdy jednemu z nich zaproponowali, by podzieli� si� grud� z�ota, wpad� w histeri�.
Psihuj u�miechn�� si� pod nosem.
- Mo�e tylko oni w�adni byli utrzymywa� z�oto w jego formie? Mo�e gdyby kto inny nim zaw�adn��, zamieni�oby si� w kamie� albo w g�wno, bo czar przesta�by dzia�a�? Tak jest, niestety, w moim nieszcz�snym przypadku - westchn�� smutno. - Z nikim nie jestem w stanie si� dzieli�, bo dar przypisany jest bez reszty konkretnej osobie, czyli mnie. Otaczaj�c mnie jednak niewidzialn� os�on� chroni si�� rzeczy tak�e i tych, co przestrzennie przebywaj� blisko mnie. Pewnie nie pami�tasz, panie, jak uchodzili�my nad ranem przed wra�� nawa��, a kule �wista�y wok� jak r�j cykad w rui - a jednak �adna nie si�g�a ciebie ani mnie, a nawet poczciwego Rozencwa�a, kt�ry przebiera� kopytami jak m�g�, by nas wydoby� z opresji.
-I co�my wsk�rali?
- Nic - rzek� niech�tnie rycerz. - Bozpoznali�my okolic�. Po paru piwach upar�e�, si�, panie, by wyzwoli� ksi�niczk� Matyvild�, kt�ra mia�a by� wi�ziona przez siepaczy Salceso-na. Poniewa� dosy� s�abo orientuj� si� w waszej rzeczywisto�ci, przysta�em na to pochopnie, kieruj�c si� zasad�, �e porz�dna ksi�niczka nie powinna przebywa� w �apach zbir�w ani sekund� d�u�ej ni� to konieczne. Wsiad�e�, panie, za mn� na Rozencwa�a, a w�a�ciwie musia�em ci� na niego wci�gn��, po czym okaza�o si�, �e nie znasz drogi. Tak wi�c stali�my na �rodku traktu, tamuj�c ruch i wzbudzaj�c �ywe emocje w�r�d lokator�w skrzynek na ko�ach. Szcz�ciem Rozencwa� jak zwykle wyczu� kierunek i r�czo ruszyli�my Matyvildzie na ratunek.
- Wspomnij, mo�ci Psihuju, je�li to nie tajemnica, jakim sposobem wszed�e� w posiadanie cennych przymiot�w, w�r�d kt�rych, je�li dobrze wnioskuj�, jest bodaj i nie�miertelno��?
Psihuj przekrzywi� g�ow�, jakby i on chcia� si� nad tym zastanowi�.
- W Zel�ynorze - podj�� - obficie rozsiane legendy o magicznych miejscach i ukrytych tam r�wnie magicznych przedmiotach ustawicznie dzia�aj� na wyobra�ni� rzeszy �mia�k�w, kt�rzy rw� si�, by te skarby posi���. Nale�a�em do tej gromady - westchn�� - kt�rej roi si� po gor�cych �bach, jakich szczyt�w i zaszczyt�w dost�pi� z chwil� zaw�adni�cia tym oprzyrz�dowaniem wraz z jego moc�. Po nocach wymy�la�em, jak to dobro spo�ytkuj� dla siebie i dla �wiata. Ale g��wnie dla siebie.
Upi� herbaty i wpatrzony w przestrze� kontynuowa�:
- Dru�yna nasza liczy�a dziewi�ciu jezdnych. Ka�dy -i ka�da, gdy� by�y z nami kobiety - prezentowa� nieliche umiej�tno�ci; drugich takich r�baj��w, specjalistek od szukania wskaz�wek po ludziach, po ksi�gach potem nie spotka�em. Przew�drowali�my szmat �wiata, deszczowy Grombelard i wyspowy Gont, i nawet Rivi�, gdzie jaki� p�g��wek wybi� wszystko, co �ywe. Min�li�my setki krain i miast, bogatych i n�dznych, kwitn�cych i upad�ych, zniszczonych po�og� wojny, hulankami w�adc�w utracjuszy, a� trafili�my tam, gdzie kierowa�a nas legenda. Oszcz�dz� ci relacji o tarapatach, w kt�re�my po drodze popadli, o krwi przelanej s�usznie - i pochopnie. Na miejsce dotarli�my w pi�tk�, ale d���c ostatnim labiryntem utracili�my Melko Gestorcha, a zaraz po nim Krassandr� Veyn. Wiedzieli�my z g�ry, �e dwoje z nas musi zgin��, by sta�o si� zado�� przepowiedni, i nazwij mnie nikczemnikiem, skoro zaraz obok �alu po druhach chowa�em na dnie duszy pod�� satysfakcj�, �e nie na mnie pad�o.
- A jakie� to magiczne artefakty wydobyli�cie z loch�w? -zainteresowa� si� grododzier�ca. - Pier�cienie, kolie, miecze, puklerze? Czy te� - u�miechn�� si� jadowicie - ryngrafy �wi�tej Tekli?
- Nie szyd�, panie, bo nie ma z czego - odezwa� si� Psihuj powa�nym tonem. - Cho� mo�e i jest. Istotnie, zwykle znajdowano co� z bi�uterii albo z or�a, ewentualnie przyrz�dy do alarmu, jak dzwonki oraz rogi. Wiedz zatem, �e to, co przypad�o mnie, nosi nazw� kaleson�w. Gaci. Magicznych co si� zowie. Odk�d je nosz�, nie tylko nie cierpi� ch�odu ani reumatyzmu, cz�stej przypad�o�ci w�r�d sp�dzaj�cych wi�kszo�� czasu na wolnym powietrzu. Nie mo�na mnie nawet drasn��. Gdyby� zamierzy� si� na mnie no�em, panie, stal zamieni�aby si� w mas�o albo ostrze skr�ci�oby si� w rulon, albo rozsypa�o w py� i ugodzi� by� mnie nie zdo�a�.
- Etykosfera - wyszepta� z nabo�n� czci� grododzier�ca.
- Jak m�wisz? Nie imaj� si� mnie parchy ani paso�yty, kt�rych nie brak na mokrym pod�o�u, nie czuj� w nogach zm�czenia, cho�bym bieg� pod obci��eniem kilometrami. Nie najgorszym walorem tego przyodziewku - zdoby� si� na w�t�y u�miech - jest i to, �e nie myj� si� miesi�cami, a wcale nie obrastam brudem. I pachn� wykwintnie, nie capem czy koz�em. Gdy si� ca�e �ycie sp�dza w siodle, �pi byle gdzie i z byle kim, �re byle co - trudno utrzyma� higien�. S�ynni wirtuozi miecza przewa�nie cuchn� jak psy.
- A jak wobec takiego wyposa�enia sprawy m�sko-damskie?
- Wiedzia�em, �e zapytasz. Wybornie. C�, i dawniej nie wiedzia�em, co to impotencja, ale teraz musz� dziewkom zatyka� buzie, �eby si� nie dar�y wniebog�osy. Tuzin obrobi� przez noc albo i jednocze�nie to dla mnie pestka. Nie chwal� si� - mojej zas�ugi w tym tyle co nic. No i brzydkich chor�b nie �api�.
- Zacny to amulet - rozmarzy� si� grododzier�ca. -A czym ow�adn�li pozostali?
- Matyvildzie, jak wiem, dosta� si� magiczny biustonosz. Zwr�ci�e� uwag� na jej melony? Twarde niczym z granitu. Sam widzia�em, jak wra�y miecz odbi� si� od nich i p�k� na dwoje.
- A ten trzeci?
- Czarodziej Bebbenstreit. Zawsze by� skryty. Nie wiem, co jemu przypad�o. Mam swoje typy, ale nie chc� si� nimi dzieli�.
- A jak zamierzasz... - rozpocz�� zdanie grododzier�ca, lecz nie zdo�a� dobrn�� do fina�u, gdy� co� jak wichura rozpar�o drzwi i do lokalu, wion�c zimnem i wilgoci�, wtargn�li Bogdan z Zipasem. Oblicza mieli rozja�nione zapa�em. W olbrzymiej torbie, kt�r� przyd�wigali, co� pobrz�kiwa�o zach�caj�co. Na widok Rozencwa�a stan�li jak wryci.
- Co tak stoicie, jakby wam chuje poodpada�y? - zacytowa� klasyka polskiej literatury grododzier�ca, zdaj�c sobie spraw� poniewczasie z ryzykowno�ci dowcipu. Rzuci� kontrolne spojrzenie w stron� w�a�ciciela magicznych kaleson�w, lecz ten wzorem Apaczy zachowa� kamienny spok�j. I przybyli, i gospodarz rzucili si� do sprz�tania - rych�o biurka uwolniono od baga�u sm�tnego wczoraj, robi�c miejsce na pon�tne dzi�. Rych�o te� pomieszczenie wype�ni�o si� podniesionymi z emocji g�osami. Przepijano cz�sto i zaciekle, jakby �wiat mia� si� rozlecie� najp�niej za godzin�.
- Wyja�ni�a si� sprawa masowego zgromadzenia si� milicyjnych w okolicy - perorowa� El Zipacho. -Kto� tu niedaleko udusi� dziecko.
- Du�e?
-Co?
- To dziecko.
- Podobno cztery lata. Dziewczynka. Pisz� w gazecie.
- A strzelanina w "Corso"?
- Jaka strzelanina? - zdumia� si� Bogdan. - Nikt nic nie wie. Tylko ludzi Salcesona wywia�o z galerii.
Piwo la�o si� strumieniami; nawet Rozencwa�, kt�ry uwa�nie �ledzi� przebieg dyskusji, strzyg�c uszami, dosta� swoj� porcj� w plastikowym wiadrze. Wkr�tce te� pop�yn�y s�owa pot�nej pie�ni:
Stonava, Stonava
Z cesarskimi sprawa
Nie chod� tam, milusi
Zosta� przy mamusi
To krwawa zabawa
Stoj�cy na chodniku postawny m�czyzna o ca�kiem �ysej g�owie wpatrywa� si� w roz�wietlone okno. �nie�ynki spada�y mu na �ysin� jak na lotnisko, ale nie zwa�a� na to.
- Za� bankietuj�, psiekrwie - zamrucza� do siebie gniewnie, przest�puj�c z nogi na nog�. Podni�s� ko�nierz czarnego sk�rzanego p�aszcza, raz jeszcze spojrza� w roz�piewane okno, za kt�rym ha�as nie �cich� nawet o p� decybela - i odszed� szybkim krokiem.
V
Sny grododzier�cy wodzi�y go wytrwale po manowcach, zanim wyrzuci�y go w ko�cu niczym bezwarto�ciowy �ach na brzeg jawy. Zobaczy� nad sob� plafon w kszta�cie rozety, zdobiony wie�cami �odyg i li�ci t�oczonymi w gipsie. Gdzie� w dw�ch trzecich �rednicy rozeta gin�a w przepierzeniu z dykty, zainstalowanym tu od dawna i pomalowanym na bia�o, jak ca�a reszta pomieszczenia. Grododzier�ca niespiesznie rozmy�la� o ludziach, kt�rzy tu niegdy� zamieszkiwali, chodzili po tych pod�ogach, otwierali i zamykali drzwi o rze�bionych futrynach, a spod gipsowych girland przy�wieca�y im kryszta�owe �yrandole, po kt�rych teraz pozosta�y tylko haki. Potem, gdy wichry wojny wymiot�y te pomieszczenia, miejsca dawnych w�a�cicieli zaj�li osobnicy prza�ni i razowi, kt�rym do szcz�cia zb�dne by�y kandelabry i du�y metra�, do tego stopnia, �e postanowili zwalcza� te prze�ytki jak najgorszego wroga. Mo�na by pomy�le�, �e zbyt i wiele przestrzeni budzi�o w nich nieokre�lony strach, wi�c robili wszystko, by zachowa� komfort zapyzia�ych dusz.
Daj�c si� nie�� tym niezobowi�zuj�cym refleksjom grododzier�ca pos�ysza� nagle spoza w�asnego zm�czonego oddechu jaki� odg�os. Szelest kartki?
Uni�s� si� na �okciach. Na krze�le ustawionym w nogach jego zaimprowizowanego pos�ania siedzia�a kobieta. Wyda�a si� grododzier�cy znajoma. Mia�a na sobie workowaty sweter i takie� spodnie. W�osy, spi�te po obu stronach g�owy, nadawa�y jej wygl�d powa�ny i jakby oficjalny.
- Jak pani tu wesz�a? - zainteresowa� si� grododzier�ca. Da�by g�ow�, �e osobi�cie barykadowa� drzwi.
- Nie by�o zamkni�te - powiedzia�a �agodnie kobieta. Z�o�y�a ksi��k�, zaznaczaj�c palcem wskazuj�cym miejsce, gdzie przerwa�a lektur�. Grododzier�c� bardzo ciekawi� jej tytu�, rozejrza� si� za okularami, ale nie znalaz� i spasowa�. Wysi�ek go zm�czy�.
Patrzyli na siebie bez po�piechu. Kobieta si�gn�a ku bocznej szafce; mia�a tam herbat�. Kiedy obr�ci�a si� p�profilem, grododzier�cy wr�ci�a pami��.
- To ryzyko wchodzi� do komnaty samotnego m�czyzny -pu�ci� dowcip. Tego ranka wydawa�o mu si�, �e tak trzeba zaczyna� rozmow� z samotn� kobiet�.
- Przysz�am si� po�egna� - powiedzia�a. - Nie musi pan wstawa� ani ubiera� si�. Zaraz p�jd�.
- Jestem ubrany - stwierdzi� grododzier�ca. By�a to po�owiczna prawda. Mia� na sobie sweter, ale nie spodnie. Dojrza� je w�a�nie zmi�te w kul� i porzucone nieopodal. - Wyje�d�a pani?
- Wprost przeciwnie. Zostaj� na sta�e.
Grododzier�ca znalaz� okulary - mia� je na twarzy - i po skomplikowanych manewrach zdo�a� odczyta� napis na ok�adce ksi��ki. �wi�ta Teresa z Lisieux.
- Dziwne rzeczy pani czyta.
- Tak? Dlaczego?
- Kobieta taka jak pani...
- Nie jestem taka, jak pan my�li. Jak� pan przelotnie pozna�. Ju� nie. Zmieni�am si� ostatnio.
- No tak. Kobieta zmienn� jest.
- Pami�ta pan ostatni� nasz� rozmow�? O tym, co stanowi powo�anie cz�owieka i jak je odnale��? Ot� wydaje mi si�, �e ja znalaz�am swoje powo�anie. Tu, nie wiadomo ile mil od Zel�ynoru.
- Tego dystansu nie mierzy si� w milach.
- O, uda�o si� panu powiedzie� co� do rzeczy. D�ugo si� nie pokazywa�am... wbrew obietnicy - ale te� du�o si� wydarzy�o w moim �yciu. - M�wi�a spokojnym tonem i grododzier�ca pomy�la� mimo woli, �e kiedy j� widzia� ostatnio, nie wydawa�a si� tak spokojna.
- Niech pani opowiada. Mamy czas.
-Dzia�o si� du�o, lecz do opowiadania mam ma�o. Zaraz pierwszego dnia, po wizycie u pana, wesz�am do ko�cio�a... tu niedaleko, na placu. Do tego bia�ego.
- Na placu Zbawiciela.
-Tak. Intrygowa�o mnie, co si� tam odbywa, czemu ludzie tam wchodz� i wychodz�. Te pos�gi przed wej�ciem, dzwony... Wi�c wesz�am. S�dzi�am, �e najwy�ej mnie stamt�d wyrzuc�... pami�ta pan m�j str�j? Ale nikt mnie nawet nie zatrzyma�. Odprawia� si� jaki� ceremonia�, wi�c zasiad�am w �awach, �eby popatrze�. �wieci�y si� �wiat�a, dzwoni�y dzwonki, ludzie zawodzili sm�tne pie�ni. Potem m�czyzna zwr�ci� si� do zebranych - teraz wiem, �e to by� ksi�dz -i zacz�� m�wi� w�a�nie o powo�aniu. Dozna�am niesamowitego uczucia, �e kieruje te s�owa wy��cznie do mnie, �e po to tu przyby�am, by go wys�ucha�. Kiedy msza si� sko�czy�a, posz�am tam, gdzie znikn��.
- Do zakrystii. Musia� by� nie�le zaskoczony.
- W rzeczy samej. Wygl�da� na zaszokowanego, pami�ta pan przecie� m�j str�j i miecze. Zdj�� szaty liturgiczne i przebra� si�, a potem zaprowadzi� mnie na plebani�. Tam opowiedzia�am mu wszystko.
- Wszystko to znaczy co?
- Z grubsza to co i panu. Troch� wi�cej nawet. Dlaczego nie powiedzia� mi pa�, �e macie tu Boga, religi�, ko�cio�y? To zmienia ca�� sytuacj�.
- Nie przysz�o mi to do g�owy. W dobie poprawno�ci politycznej nawracanie pogan nie jest mile widziane - stwierdzi� grododzier�ca. A propos g�owy: �upa�o go w niej miarowo, acz nie tragicznie. Mo�na by�o wytrzyma�.
- Da� mi do czytania Pismo �wi�te i kaza� przyj�� nazajutrz. Spyta�, czy mam gdzie spa�. Powiedzia�am, �e nie, wi�c da� mi adres do si�str, kt�re prowadz� schronisko dla bezdomnych. By�o tam skromnie, ale czysto. Wiem, co pan sobie my�li: skoro przywyk�am do pa�ac�w, mog�o mnie razi� ub�stwo tego miejsca. Zapomina pan, �e nie jestem ju� delikatn� panienk�. Ostatnie lata sp�dzi�am w plenerze z czered� ch�op�w, kt�rzy nie zawsze si� myj�, a ich maniery pozostawiaj� czasem wiele do �yczenia.
- Siostry nie wydziwia�y nad pani�?
- Nie. Ksi�dz da� mi list, kt�ry przeczyta�y. Dosta�am ciep�e jedzenie, czyst� koszul� nocn�, a rano u�ywane rzeczy do ubrania.
- A miecze?
- Zosta�y u ksi�dza. Teraz dopiero widz�, na co si� nara�a�am, chodz�c w pe�nym rynsztunku po mie�cie. Dziw, �e mnie nie pr�bowali aresztowa�. - U�miechn�a si� z pob�a�aniem, jak do nies�ychanie odleg�ych wspomnie�. - Chodzi�am do ksi�dza przez ca�y tydzie�. Czyta�am, zastanawia�am si�, pyta�am, rozmawiali�my. Du�o mi t�umaczy�. Pewnego razu spyta�am, czy m�g�by mnie ochrzci�.
- A niech mnie - rzek� grododzier�ca. - Musia� by� zbudowany tak szybkimi post�pami.
- By� zaskoczony. Nalega�, �ebym si� zastanowi�a. Powiedzia�am, �e nie mam czasu, �e pragn� radykalnie odmieni� swoje �ycie i to mi si� wydaje najlepsz� drog�.
- Wobec tego...
- Wobec tego jestem ochrzczona, panie grododzier�co.
- Od kiedy?
- Od wczoraj.
- Mog�a pani przynajmniej zaprosi� na uroczysto��. Ch�tnie bym zosta� pani chrzestnym.
- By�am tu pod drzwiami, ale dobieg�y mnie wrzaski i nie-przystojne pienia, wi�c wola�am nie wchodzi�. M�j stan ducha by� na to zbyt uroczysty i podnios�y.
- Nie w�tpi�. U neofit�w tak powinno by�.
- Pan kpi?
- Sk�d�e. Nie mam na to si�y.
- Pan te� powinien zmieni� tryb �ycia. Idzie pan po z�ej drodze.
- Wiem. Ale m�wmy o pani.
- Nie by�o �atwo doprowadzi� do ceremonii. Ksi�dz mia� obiekcje... zasi�ga� opinii egzorcysty. Egzorcysta ze mn� rozmawia�, ale uzna�, �e nie ow�adn�y mn� duchy nieczyste. Kr�tko m�wi�c od wczoraj jestem siostr� Velerad�.
- O Bo�e - westchn�� grododzier�ca. Zrobi�o mu si� ca�kiem s�abo.
- Zapomnia�am panu wspomnie�, �e postanowi�am p�j�� do klasztoru. Do zakonu. Tam widz� moje miejsce. Siostry -si� namy�la�y, zasi�ga�y opi