10817
Szczegóły |
Tytuł |
10817 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10817 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10817 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10817 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jennifer Roberson
Zmiennokształtni
cykl Kroniki Cheysuli
Przekład Cezary Frąc
Tytuł oryginału Shapechangers
Wydanie angielskie: 1984
Wydanie polskie: 1996
KSIĘGA 1
Uprowadzona
ROZDZIAŁ 1
Siedziała nad strumieniem na wpół ukrytym w bujnej trawie. Pluskając bosą stopą w
pędzącej wodzie wplatała purpurowe letnie kwiaty w ciemnobrązowy warkocz. Łodyżki i
pogniecione płatki zaścielały suknię z surowego płótna, a wilgotna ziemia plamiła jej
przyodziewek, lecz dziewczyna nie zwracała na to uwagi. Była całkowicie pochłonięta pracą.
Rozmyślnie skupiła się na swoim zajęciu, bo gdyby pozwoliła myślom na swobodną
wędrówkę, natychmiast przytłoczyłaby ją nadzieja, że być może jeszcze przyjdzie.
Jakiś ptak zaśpiewał w lesie i dziewczyna podniosła głowę, uśmiechając się na dźwięk
delikatnej melodii. Potem jej uwagę przyciągnął zbliżający się jeździec, i ukwiecony warkocz
wysunął się z jej zdrętwiałych palców.
Światło słońca złociło rząd koński i zapalało jasnoczerwone błyski na bokach bojowego
kasztana. Dziewczyna usłyszała podzwanianie wędzidła i uzdy i chrapliwe parskanie
wielkiego ogiera. Jeździec, który nie mógł jeszcze jej widzieć, jechał beztrosko przez łąkę.
Podciągnęła kolana pod brodę i objęła je rękoma. Poczuła w piersiach znajome ukłucie
podniecenia, radości i zdumienia, i szybko spróbowała przepędzić te uczucia. Jeżeli pozwoli,
by odczytał je z jej twarzy, stanie się dla niego taka sama jak inne, tym samym więc niewarta
zachodu.
A ja chcę być dla niego ważna, pomyślała z głębokim przekonaniem.
Jechał z pochyloną głową, nie odrywając błękitnych oczu od rękawic. Zobaczyła, że jest
przyodziany w czarne myśliwskie skóry, a na szerokich ramionach ma zielony płaszcz z
cienkiej wełny. Uwagę dziewczyny przyciągnęły błyski zieleni i złota na lewym ramieniu:
jego ulubiona szmaragdowa spinka. Na ciężkim pasie wisiał masywny, oburęczny miecz.
Bojowy rumak skoczył w strumień, spod kopyt strzeliła fontanna wody. Dziewczyna
uśmiechnęła się psotnie i wyprostowała w wysokiej trawie, strząsając skrzące się krople z
pociemniałej od słońca skóry.
- Nie sądziłam, że przyjedziesz - powiedziała. Musiała podnieść głos, żeby usłyszał ją
poprzez szmer strumienia i parskanie konia.
Przestraszony jej nagłym pojawieniem wierzchowiec rzucił się w bok, wyskoczył ze
strumienia, potem znów ześlizgnął się z błotnistego brzegu do wody. Jeździec, równie
zaskoczony, z przekleństwem ściągnął wodze i cisnął gniewne spojrzenie przez ramię. Na jej
widok oczy mu pojaśniały.
- Alix! Chcesz wysadzić mnie z siodła? - Uśmiechnęła się do niego i potrząsnęła głową,
gdy on próbował uspokoić wierzchowca. Łożysko strumienia było zdradliwie śliskie i rumak
musiał znaleźć pewne oparcie dla kopyt. Jeździec jeszcze raz zaklął z rozdrażnieniem, dał
ogierowi ostrogę i skierował zwierzę na brzeg. Znalazłszy się na pewnym gruncie spojrzał na
dziewczynę z niemałej wysokości końskiego grzbietu. - Więc to tak, chciałaś zobaczyć, jak
książę Homany bierze niespodziewaną kąpiel - powiedział groźnie, ale ona dostrzegła
rozbawienie w jego oczach.
- Nie, panie - odparła natychmiast tonem, jaki przystoi książęcej poddanej. Potem znów
uśmiechnęła się szeroko.
On westchnął i na znak, że porzuca ten temat, leniwie machnął ręką. Sygnet z rubinem
błysnął na palcu wskazującym prawej dłoni, przypominając jej o wysokim rodzie księcia.
Znów zdumiała się, że mimo wszystko są razem.
Na bogów, wyszeptała w myślach, on, książę tej krainy, przychodzi na spotkanie ze mną!
Książę żartobliwie wzniósł brązową brew.
- Co robiłaś, czyżby żniwa kwiatów? Jesteś nimi okryta dosłownie od stóp do głów.
Spiesznie otrzepała spódnicę z czepliwych łodyżek i płatków i zaczęła wyskubywać
kwiatki z warkocza. Nim zdołała pozbyć się ich do końca, on zeskoczył z konia i przykląkł,
ujmując jej dłonie.
- Nie powiedziałem, że stanowisz okropny widok, Alix. - Błysnął białymi zębami -
Wyglądasz jak wodna nimfa.
Próbowała uwolnić się, ale jego silne dłonie, poznaczone odciskami świadczącymi o
częstych ćwiczeniach z bronią, nie puszczały.
- Panie...
- Carillonie - poprawił zdecydowanie. - Darujmy sobie tytuły. Przy tobie jestem
zwyczajnym człowiekiem.
Wcale nie, pomyślała smętnie, zdobywając się na wymuszony uśmiech. Po chwili
młodzieniec uwolnił jej jedną rękę i postawił ją na nogi. Poprowadził dziewczynę wzdłuż
strumienia, świadomie dopasowując swój krok, by mogła bez trudu nadążyć. Alix była
wysoka jak na kobietę, lecz on mimo ledwie osiemnastu lat był wyższy od większości
mężczyzn i dwakroć tak szeroki w barach. Carillon z Homany, nawet gdyby musiał
przywdziać odzienie pospolitego wieśniaka, wyglądałby na księcia z krwi i kości.
- Dlaczego pomyślałaś, że mogę nie przyjść? - zapytał. - Czy kiedykolwiek wcześniej nie
dotrzymałem danego słowa?
Alix w trakcie marszu wpatrywała się w nagie palce stóp, nie chcąc napotkać poważnego
spojrzenia jego błękitnych oczu. Ale nade wszystko była uczciwa, i udzieliła mu szczerej
odpowiedzi.
- Jestem tylko córką prostego chłopa, a ty dziedzicem Shaina Mujhara. Dlaczegóż
miałbyś przychodzić?
- Powiedziałam, że przyjdę. Ja nie kłamię.
Wzruszyła ramionami.
- Mężczyźni często mówią coś, czego wcale nie myślą. I to wcale nie musi być
kłamstwem. Ostatecznie nie należę do tych kobiet, z którymi zazwyczaj gawędzą książęta.
- Przy tobie czuję się swobodnie, Alix. To mnie w tobie pociąga.
Rzuciła mu jasne, rozbawione spojrzenie.
- Mężczyźni nie zawsze szukają wygody, panie. Przynajmniej nie w rozmowie.
Carillon roześmiał się i mocniej ujął jej rękę.
- Nie lubisz próżnej rozmowy, prawda? No cóż, podobnie jest ze mną. Po części dlatego
jesteśmy razem.
Alix zatrzymała się, co zmusiło go do przerwania przechadzki. Podniosła brodę i
spojrzała mu prosto w oczy.
- A jaka jest ta druga część, panie?
Zobaczyła cień zmieszania na smagłej twarzy i śledziła emocje przemykające kolejno
przez jego chłopięce rysy. Carillon nawet jak na młodzieńca miał bardzo otwartą naturę, a
Alix była bardziej spostrzegawcza od innych. Jednakże nie zareagował, jak się spodziewała, i
Alix przeraziła się w głębi duszy. Zamiast zażenowania, wyniosłej łaskawości czy
aroganckiej męskiej dumy jego twarz ukazywała tylko rozbawienie. Położył ręce na jej
ramionach.
- Alix, gdybym chciał traktować cię jak swą nałożnicę i dać ci komnaty w Homana-
Mujhar, powiadomiłbym cię o tym w jakiś lepszy sposób. Przede wszystkim, najpierw bym
cię zapytał. - Błysnął uśmiechem w jej szeroko otwarte ze zdumienia oczy. - Nie myśl, że
jesteś mi obojętna. Nie, dla mnie jesteś kobietą jak się patrzy, ale przychodzę do ciebie, bo z
tobą mogę swobodnie porozmawiać i nie martwić się, że powiem coś niewłaściwego w
niewłaściwe ucho, a później usłyszę to z niewłaściwych ust. Ty jesteś inna, Alix.
Spuściła oczy i nieznacznie wzruszyła ramionami, nagle zraniona.
- Tak - zgodziła się bez przekonania. - Jestem prostą córką wieśniaka, której nieznana
jest sztuka prowadzenia wyszukanej konwersacji. Nie jestem podobna do smukłych dam
dworu, do których jesteś przyzwyczajony.
- Bogowie przydzielili miejsce na tej ziemi każdemu mężczyźnie i każdej kobiecie, Alix.
Nie złość się na to, co przypadło tobie.
Spojrzała na niego gniewnie.
- Łatwo mężczyźnie twojego rodu mówić takie rzeczy, panie. Ale co z biedakiem, który
żebrze na ulicach Mujhary, i dzierżawcami, którzy żyją na wątpliwej łasce swoich panów? A
nade wszystko, jakie miejsce Shaine zostawił Cheysuli?
Jego ręce zacisnęły się na jej ramionach.
- Nie mów mi o zmiennokształtnych. Są demonami. Pogrom zaczęty przez mojego wuja
oczyści Homanę z ich mrocznych czarów.
- Skąd wiesz, że są demonami? - zapytała ostro, broniąc ich nie tyle z przekonania, ile z
czystej uczciwości. - Jak możesz tak mówić, kiedy nigdy żadnego nie spotkałeś?
Rysy Carillona stwardniały; twarz stała się zimna i wyniosła. Alix nagle zatęskniła za
spokojnym młodzieńcem, którego znała i kochała ledwie od paru tygodni.
- Carillonie... - zaczęła.
- Nie - przerwał jej zimno, zabierając ręce z jej ramion i spuszczając je sztywno wzdłuż
boków. - Nie trzeba oglądać demonów, by wiedzieć, że istnieją. To plemię jest przeklęte,
Alix, w tym kraju wyjęte spod prawa.
- Przez twojego wuja!
- Tak! - warknął - To kara za wykroczenie, jakiego się dopuścili Na bogów, dziewczyno,
to Cheysuli uprowadził córkę króla, a moją kuzynkę - i pogrążył ten kraj w wojnie domowej!
- Hale nie porwał Lindir! - krzyknęła Alix. - Poszła z nim z własnej woli!
Odsunął się jakby od niej, chociaż nie uczynił żadnego ruchu. Alix nagle zobaczyła przed
sobą rozzłoszczonego młodego człowieka, który był przede wszystkim księciem.
- Dobrowolnie przyznajesz, że jesteś prostą córką wieśniaka - zaczął zimno - a jednak
chcesz uczyć mnie historii mego rodu. Jakim prawem? Kto ci naopowiadał takich rzeczy?
Zacisnęła ręce w pięści.
- Mój ojciec, zanim osiadł na roli, przez trzydzieści lat był zbrojmistrzem Mujhara
Shaina, panie. Mieszkał w murach Homana-Mujhar i często rozmawiał z Mujharem. Był tam,
gdy Lindir odeszła z umiłowanym Cheysuli, i był tam, gdy Shaine przeklął tę rasę i odsądził
ją od czci i wiary. Był tam, gdy Mujhar zaczął tę wojnę!
Muskuły nabrzmiały na szczęce młodzieńca.
- Kłamie.
- Mówi prawdę! - Alix odwróciła się na pięcie i ruszyła przez łąkę. Zatrzymała się na
chwilkę, by wyjąć cierń z bosej stopy. Jej ciżemki zostały tam, gdzie zaczęli tę dyskusję.
- Alix... - zaczął książę.
- Na bogów, Carillonie, to Cheysuli zasiedlili ten kraj! - powiedziała gniewnie. - Myślisz,
że im zależy na tym... pogromie? To dzieło Shaina, nie ich.
- Przeprowadzane w słusznej sprawie.
Alix westchnęła i postawiła stopę na ziemi. Przez długą chwilę w milczeniu mierzyli się
wzrokiem, oboje świadomi, że narazili na niebezpieczeństwo młodą przyjaźń. Dziewczyna
czekała na szorstką odprawę.
Carillon leniwie pogładził rękojeść miecza, pieszcząc osadzony w złocie, mrugający w
słońcu wypolerowany rubin. Milczał w zadumie, nie chełpiąc się ani nie okazując aroganckiej
dumy, jak się spodziewała. Wreszcie westchnął.
- Dziewczyno, może twój ojciec cieszył się łaskami mego wuja, ale na pewno nie był
wtajemniczony we wszystkie sprawy. Nie może wiedzieć wszystkiego o początkach wojny.
Prawdę mówiąc ja też wszystkiego nie wiem. Jestem spadkobiercą korony dopiero od
niedawna i Shaine często traktuje mnie prawie jak dziecko. Jeśli posłuchasz, powiem ci, co
jest mi wiadome.
Otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale do ich rozmowy włączył się trzeci głos.
- Nie, książątko. Niech powie ten, kto doświadczył pogromu na własnej skórze.
Alix obróciła się szybko. Na skraju lasu stał czarnowłosy i ciemnoskóry mężczyzna
odziany w skórzany kaftan i nogawice. Przez chwilę patrzyła na niego bez słowa, zdumiona,
potem jej oczy rozszerzyły się na widok ciężkich złotych naramienników na nagich
ramionach i szarego wilka u jego boku.
- Carillon! - krzyknęła, cofając się przed nieznajomym. Usłyszała syk dobywanego przez
Carillona miecza, ale zobaczyła tylko rozmazaną szarą smugę. Wilk w milczeniu skoczył
między nich i zwarł szczęki na nadgarstku Carillona.
Alix rzuciła się do ucieczki, jednak nieznajomy złapał ją z łatwością. Zacisnął ręce na jej
ramionach i obrócił w swoją stronę. Alix z niedowierzaniem patrzyła w roześmianą twarz o
żółtych oczach.
Oczy zwierza, jęknęła bezgłośnie.
- Chodź, mei jha, nie szarp się - powiedział mężczyzna z szerokim uśmiechem. Złota
ozdoba w jego lewym uchu zalśniła na tle czarnych włosów i brązowej skóry. Alix czuła
kaftan z miękkiej skóry i nagie ramiona, gdy przyciskał ją do siebie. - Przed chwilą broniłaś
mojej rasy, mei jha. Chyba tak szybko nie zmieniasz zdania.
Znieruchomiała w jego rękach, wlepiając oczy w kanciastą twarz o wyrazistych rysach.
- Ty jesteś Cheysuli!
- Tak - przyznał. - Nazywam się Finn. Gdy usłyszałem, jak bronisz nas, nie mogłem
pozwolić, by następca człowieka, który wybił nas prawie do nogi, zmienił twoje przekonania.
Zbyt wielu nie chce słyszeć prawdy. - Uśmiechnął się do niej. - Powiem ci, co się naprawdę
wydarzyło, mei jha, i dlaczego Shaine ogłosił nas przeklętymi i wyjętymi spod prawa.
- Zmiennokształtny! Demon! - zawołał z wściekłością Carillon.
Alix wykręciła się, żeby go zobaczyć. Bała się, że jest okropnie poraniony. Młodzieniec
leżał na ziemi, wspierając się na łokciu i przyciskając nadgarstek do piersi. Wilk, wielki
srebrzysty basior, drasnąwszy mu tylko rękę siedział teraz u jego boku. Alix nie wątpiła, że
zwierzę pełni straż.
Cheysuli zacisnął palce, aż Alix skrzywiła się z bólu.
- Nie jestem demonem, księżuniu, tylko człowiekiem, jak ty, chociaż trzeba przyznać, że
bezsprzecznie bogowie lubią nas bardziej. Skoro tak palisz się do okrzyknięcia nas pomiotem
demona i wysłania do piekła, najpierw przyjrzyj się Mujharowi. To on wypowiedział nam
qu’mahlin, a nie odwrotnie. - Alix zadrżała, słysząc bezmiar pogardy w jego głosie. - I ty
każesz mi myśleć, paniczyku, że chcesz być jego następcą? Pod każdym względem?
Cień przemknął przez twarz Carillona i książę poruszył się, by wstać. Wilk sprężył się do
skoku, bursztynowe ślepia zwęziły się niebezpiecznie, i po chwili książę znieruchomiał. Alix
zobaczyła ból i rozczarowanie na jego twarzy.
- Pozwól mi podejść do niego - powiedziała.
- Do książątka? - Cheysuli roześmiał się. - Jesteś jego mei jha! No, a ja miałem zamiar
uczynić cię swoją.
Dumnie poderwała głowę.
- Nie jestem niczyją nałożnicą, o ile takie jest znaczenie tego barbarzyńskiego słowa.
- To Stara Mowa, mei jha, dar starych bogów. Kiedyś była jedynym językiem używanym
w tym kraju. - Czuła przy uchu ciepło jego oddechu. - Nauczę cię go.
- Puść mnie!
- Dopiero co cię złapałem. Nie mam zamiaru puszczać cię tak szybko.
- Puść ją - rozkazał kategorycznie Carillon.
Finn wybuchnął radosnym śmiechem.
- Książątko mi rozkazuje! Ale teraz Cheysuli nie respektują ani praw Mujhara, mój
młody paniczu, ani jego zachcianek. Shaine skutecznie oduczył nas naszego dziedzicznego
posłuszeństwa Mujharowi i jego krwi, kiedy wypowiedział qu’mahlin naszej rasie. - Śmiech
zamarł nagle. - Może uda nam się wrócić do łask, teraz, gdy mamy jego dziedzica w ręku.
- Zatem ja wam wystarczę - warknął Carillon.- Puść Alix.
Cheysuli znów się roześmiał.
- Ale to po tę kobietę przyszedłem, księciuniu. Ty jesteś tylko dodatkową nagrodą. I nie
mam zamiaru stracić żadnego z was. - Jego ręka leniwie prześliznęła się po piersi Alix. - Tego
wieczora oboje będziecie gośćmi w obozowisku Cheysuli.
- Mój ojciec... - wyszeptała Alix.
- Twój ojciec uda się na poszukiwania, mei jha, a kiedy cię nie znajdzie, założy, że
porwały cię leśne zwierzęta.
- I będzie miał rację! - wysyczała.
Złapał ją za podbródek i uniósł jej twarz do góry.
- Już zaczynasz przeklinać nas jak to twoje książątko.
- Tak! - przyznała dziko. - Skoro zachowujesz się jak zwierzę, cóż innego mi pozostaje?
Zacisnął palce tak mocno, że mało brakowało, a złamałby jej szczękę.
- Kto jest temu winien, mei jha? - Odwrócił jej głowę i zmusił do spojrzenia na
Carillona. - Widzisz przed sobą następcę człowieka, który wygnał nas z naszej ojczyzny,
zrobił banitów z wojowników, pozbawił nas naszych praw. Czyż nie jest zatem Mujhar
Shaine stwórcą zwierząt, jak nas nazywasz?
- On jest twoim suzerenem! - syknął Carillon przez zaciśnięte zęby.
- Nie - odparł zimno Finn. - Nie jest. Shaine z Homany jest moim prześladowcą, nie
suzerenem.
- Prześladuje cię nie bez powodu!
- Jaki ma powód?
Carillon zmrużył oczy.
- Wojownik Cheysuli, wasal mojego wuja Mujhara, uprowadził królewską córkę. -
Uśmiechnął się zimno, równie zły jak Cheysuli. - Ta praktyka, jak widzę, nadal jest żywa
wśród twojej rasy. Właśnie porywasz kolejną kobietę.
- Być może, paniczu, ale ona nie jest córką króla - odparł z uśmiechem Finn. - Jej będzie
brakowało tylko ojcu i matce, którzy za jakiś czas otrząsną się z bólu.
- Moja matka nie żyje. - Alix w jednej chwili pożałowała wypowiedzianych słów.
Ostrożnie nabrała powietrza. - Jeżeli pójdę z tobą z własnej woli, uwolnisz Carillona?
Finn roześmiał się cicho.
- Nie, mei jho! nie uwolnię. On jest bronią, której Cheysuli potrzebowali od dwudziestu
pięciu lat trwania qu’mahlin, chociaż urodził się po rozpoczęciu pogromu. Przyda nam się.
Alix spojrzała w oczy Carillona i oboje zrozumieli daremność dawanych Finnowi
propozycji. Żadne nie odezwało się słowem.
- Chodź - powiedział Finn. - Ludzie i konie czekają w lesie. Czas ruszać w drogę.
Carillon wstał ostrożnie, przytulając do piersi zraniony nadgarstek. Stanął sztywno,
wyższy od czarnowłosego wojownika, ale jakby pomniejszony dziką dumą tamtego.
- Twój miecz, paniczu - rzekł cicho Finn. - Podnieś miecz i schowaj go do pochwy.
- Wolałbym schować go w twoim ciele.
- Tak - zgodził się lekko Finn. - Gdybyś tego nie pragnął, nie byłbyś mężczyzną. - Alix
poczuła, jak ciało Cheysuli dziwnie tężeje. - Podnieś miecz, Carillonie z Homany. Mimo
wszystko należy do ciebie.
Carillon, nie spuszczając oczu z wilka, pochylił się i podniósł broń. Rubin błysnął, gdy
niezdarnie, lewą ręką, chował miecz do pochwy.
Finn przelotnie zerknął na broń i uśmiechnął się.
- Broń Halego.
Carillon spiorunował go wzrokiem.
- Mój wuj podarował mi miecz w zeszłym roku. Wcześniej należał do niego. Co ty
mówisz?
Kiedy Cheysuli nie odpowiedział, Alix spojrzała na niego uważnie. Z przestrachem
ujrzała błysk w ponurych żółtych oczach.
- Na długo wcześniej ostrze to należało do Cheysuli. Hale wykuł ten miecz, książę, i
podarował swemu seniorowi, człowiekowi, któremu przysiągł był służyć do ostatniej kropli
krwi. - Westchnął. - A proroctwo Pierworodnych mówi, że pewnego dnia miecz z powrotem
znajdzie się w rękach Mujhara Cheysuli.
- Kłamiesz!
Finn uśmiechnął się szyderczo.
- Ja może czasami kłamię, ale proroctwo nie. Dalej, panie, pozwól, by mój lir
odprowadził cię do konia. Chodź.
Carillon, świadom groźnej obecności wilka, poszedł posłusznie. Alix nie pozostało nic
innego, jak podążyć za nimi.
ROZDZIAŁ 2
Zaniepokojona Alix zobaczyła, że w lesie czekają trzej inni Cheysuli, pilnujący
bojowego rumaka Carillona. Rzuciła szybkie spojrzenie na księcia, aby ocenić jego reakcję.
Zobaczyła, że twarz ma bladą, a szczęki zaciśnięte do granic wytrzymałości. Stał między
Cheysuli, ale zdawał się dziwnie od nich daleki.
Finn powiedział coś w nieznanym jej śpiewnym języku i jeden z wojowników zbliżył się
z wierzchowcem dla Carillona. Nie oddano mu kasztana i rumieniec, który przemknął po
twarzy księcia, potwierdził jego oburzenie.
- Znamy reputację homańskich rumaków - bojowych powiedział krótko Finn. - Nie dam
ci szansy na łatwą ucieczkę. Bierz tego, na razie.
Carillon w milczeniu ujął wodze i z wysiłkiem dźwignął się na grzbiet zwierzęcia. Finn
patrzył na niego z ziemi, potem zbliżył się i bez słowa oderwał długi pas wełny z zielonego
płaszcza. Rzucił go Carillonowi.
- Przewiąż ranę, książę. Nie pozwolę, by śmierć mi cię zabrała.
Carillon zrobił, co mu kazano. Uśmiechnął się ponuro do żółtookiego wojownika.
- W swoim czasie, zmiennokształtny, zobaczę kolor twojej krwi.
Finn roześmiał się i odwrócił. Uśmiechnął się do Alix.
- No cóż, mei jha, nie mamy wierzchowca dla ciebie, ale mój jest na twoje usługi. Z
przyjemnością poczuję ciepło twego ciała.
Alix, równie wściekła, co przerażona, tylko spiorunowała go wzrokiem. Jego ciemna
twarz skrzywiła się w ironicznym uśmiechu. Finn wziął wodze z dłoni innego wojownika i
wskazał na dziwne siedzisko na grzbiecie zwierzęcia. Nie do końca przypominało ono
homańskie siodło, z wielką kulą i wysokim tylnym łękiem przeznaczonym do
podtrzymywania walczącego jeźdźca, ale służyło identycznemu celowi. Alix zawahała się,
potem wsunęła bosą stopę w skórzane strzemię i dźwignęła się na siodło. Nim zdążyła
zaprotestować, Finn skoczył za nią na koński zad. Jego ramiona otoczyły jej talię i sięgnęły
po wodze.
- Widzisz, mei jha? Raczej nie możesz mnie uniknąć.
Robiła, co tylko mogła - wyprostowała się i w miarę możności odsunęła od niego.
Rozbolały ją ścierpnięte plecy, zanim po długiej jeździe Finn wreszcie zatrzymał konia. Alix
dopiero teraz ujrzała obozowisko dobrze ukryte w gęstym, cienistym lesie.
Płócienne namioty w odcieniach zieleni, brązów i szarości stapiały się w zmierzchu z
drzewami, poszyciem i spiętrzonymi stertami górskich głazów. Po drugiej stronie wąskiej
polany mrugały małe ogniska.
Alix wyprostowała się, gdy Finn ściągnął wodze. Odwróciła się szybko, by poszukać
wzrokiem Carillona, zagubionego wśród czarnowłosych, żółtookich wojowników Cheysuli,
ale Finn ją powstrzymał. Jego lewa ręka władczo otoczyła jej kibić, gdy pochylił się,
przyciskając do jej sztywnych pleców.
- Książątko wyzdrowieje, mei jha. Teraz trochę cierpi, ale ból minie. - Jego głos opadł do
tajemniczego szeptu. - Albo ja go usunę.
Zignorowała go, wyczuwając narastającą w sobie wściekłość.
- Dlaczego poszczułeś go swoim wilkiem?
- Dobył miecz Halego, mei jha. Niewątpliwie wie, jak go używać, nawet przeciwko
Cheysuli. - Roześmiał się cicho. - Może szczególnie przeciwko Cheysuli. A my wiemy, jak
bardzo jesteśmy nieliczni. Moja śmierć nie miałaby żadnego sensu.
- Napuściłeś na niego zwierza!
- Storr nie jest zwyczajnym wilkiem. Jest moim lirem. I uratował Carillona od pewnej
śmierci, bowiem zabrałbym mu życie, aby zachować własne.
Spojrzała na wilka czekającego cierpliwie przy koniu.
- Twój... lir? Jak powiedziałeś?
- Że ten wilk jest moim lirem To cheysulskie słowo oznaczające coś, czego
prawdopodobnie nie zrozumiesz. Nie ma homańskiego odpowiednika na łączącą nas więź. -
Wzruszył ramionami. - Storr jest częścią mnie, a ja jego.
- Zmiennokształtny... - wyszeptała mimowolnie.
- Cheysuli - poprawił również szeptem.
- Czy każdy wilk jest tym... lirem?
- Nie. Jestem związany tylko ze Storrem, a jego starzy bogowie wyznaczyli na jego lira.
Liry przychodzą na świat z taką wiedzą. Każdy wojownik ma tylko jednego, ale może nim
być każde stworzenie. - Wyjął liść z włosów Alix. Dziewczyna spięła się czujnie. - Zbyt wiele
nowego, mei jha. Nie próbuj zrozumieć.
Zsunął się z konia i chwilę później zsadził ją na ziemię. Alix zdusiła okrzyk zaskoczenia
- czuła, jak każde ścięgno napina się, gdy jego ręka zaczęła błądzić po jej karku.
- Nie musisz mnie trzymać - powiedziała szybko. - Wilkowi raczej nie ucieknę.
Cofnął rękę. Poczuła, jak podniósł jej warkocz i musnął szyję ustami.
- Zatem już się uczysz, mei jha.
Nim mogła zaprotestować, odwrócił ją twarzą ku sobie, odchylił jej głowę do tyłu i
pocałował żarliwie. Alix na próżno starała się wyrwać - wojownik w odpowiedzi złapał ją
jeszcze mocniej. Nie przypuszczała, że jakikolwiek mężczyzna może być obdarzony taką siłą.
Nie powinieneś, lirze, powiedział cichy głos w głowie Alix.
Dziewczyna zmartwiała z przerażenia. Zastanawiała się, jak Finn może mówić bez
mówienia czegokolwiek. Wtedy on niespodziewanie odepchnął ją od siebie i cofnął się o
krok. Zobaczyła, że to nie on, się odezwał, ani bezgłośnie, ani na głos. Wypowiedziane nie
wiadomo przez kogo słowa wprawiły go w okropne pomieszanie. Jego oczy, obserwujące ją
czujnie, były zwężone. Powoli popatrzył na wilka.
- Storr... - mruknął cicho, w zdumieniu.
Nie powinieneś, powtórzył ten sam głos. Finn odwrócił się ku niej, nagle zezłoszczony.
- Kim jesteś?
- Co?
Zacisnął rękę na jej warkoczu i szarpnął mocno.
- Kim ty jesteś, że wzbudzasz troskę Storra?
Wilka? To niemożliwe, pomyślała.
Finn przeszywał ją wzrokiem, jego palce zacisnęły się na jej szczęce z taką siłą, że w
pewnej chwili nie miała wyboru i musiała spojrzeć wprost w jego mroczną twarz. Błysnął
złoty kolczyk w kształcie wilka.
- Jesteś dość ciemna, by być jedną z nas, ale nie masz żółtych oczu - mruknął - Twoje są
brązowe, jak u półkrwi Homanki. A jednak z jakiego innego powodu Storr miałby bronić mi
rozkoszy? To nie sprawa lira.
- Nie jestem jedną z was! - syknęła, wstrząśnięta do głębi tym przypuszczeniem. - Jestem
córką Torrina z Homany. Nie obrażaj mnie, nazywając Cheysuli, zmiennokształtny!
Jego ręka zacisnęła się i dziewczyna krzyknęła z bólu. Jak przez mgłę usłyszała
zmęczony głos Carillona.
- Alix!
Finn puścił ją tak niespodzianie, że z ledwością utrzymała się na nogach.
- Idź do swojego książątka, mei jha. Opatrz mu ranę jak na wzorową nałożnicę przystało.
Otworzyła usta, by odpowiedzieć mu gniewnie, potem zmieniła zdanie. Bez słowa
zawróciła na pięcie i pospieszyła do Carillona. Młodzieniec stał chwiejnie przy cheysulskim
wierzchowcu, przyciskając do piersi zranioną rękę. Choć jego twarz była skryta w cieniu,
dawało się na niej dostrzec grymas bólu.
- Czy zrobił ci krzywdę? - zapytał chrapliwie.
Alix potrząsnęła głową, wspominając zaciśniętą na podbródku rękę zagniewanego Finna.
- Nie, nic mi nie jest Ale co z tobą?
Lekko wzruszył ramionami.
- To moja prawica. Bez niej jestem byle jakim księciem i marnym mężczyzną. Gdyby
chodziło o inną ranę, nawet bym o niej nie wspomniał.
Uśmiechnęła się i delikatnie pogładziła jego zdrową rękę.
- Niewielki mamy wybór, panie, wobec tego chodźmy do ognia, gdzie będę mogła
obejrzeć twój nadgarstek.
Finn podszedł do nich bezgłośnie i wskazał stojący niedaleko zielony namiot. Alix w
milczeniu podążyła za przywódcą Cheysuli, trzymając jedną rękę na ramieniu Carillona.
Martwiło ją, że nie mówił o swojej ranie, co wskazywało, że wilk ugryzł go mocniej, niż
podejrzewała.
Finn spojrzał, gdy przyklękli na błękitnym kobierczyku przed jego namiotem, po czym
nie poświęcając im dalszej uwagi zniknął w środku. Alix szybko rozejrzała się po niewielkim
obozowisku, szukając drogi ucieczki, ale wszędzie było zbyt wielu wojowników Cheysuli. W
dodatku twarz Carillona już była zarumieniona i rozpalona od gorączki.
- Na razie nigdzie nie pójdziemy - powiedziała cicho.
- Musimy - odparł, ostrożnie odwijając zraniony nadgarstek. Krwawienie ustało, ale rana
była otwarta i zaogniona.
- Nie mamy wyboru - wyszeptała Alix. - Może rano, kiedy poczujesz się lepiej.
Blask z rozpalonego przez Finna małego ogniska zamigotał na jego szczęce. Dziewczyna
zobaczyła upór malujący się na wydatnych kościach policzkowych.
- Alix, nie zostanę w obozowisku zmiennokształtnych. To demony.
- Przecież jesteśmy ich jeńcami - stwierdziła ze złością. - Myślisz, że uciekniesz im tak
łatwo? Nie pobiegniesz daleko z tą raną.
- Ale ty tak. Zdołasz dotrzeć do chaty ojca. On może jechać do Mujhary po pomoc.
- Sama... - wyszeptała. - I tak daleko...
Przetarł czoło zdrową ręką.
- Wolałbym nie wysyłać cię samą w noc, nieważne, jak daleko. Niestety nie mam
wyboru, Alix. Chyba wiesz, że poszedłbym sam, i to chętnie, ale... - podniósł zakrwawioną
rękę - wiem, że nie dam rady. - Przez jego usta przemknął lekki uśmiech. - Pokładam w tobie
wiarę, dziewczyno. Wierzę ci bardziej niż jakiemukolwiek mężczyźnie, który byłby ze mną w
tej matni.
Ogromny ból ścisnął jej serce. W ciągu paru krótkich tygodni Carillon stał się dla niej
wszystkim, bohaterem, którego czciła z głębi romantycznej duszy, i mężczyzną, o którym
marzyła w długie noce. W jego oczach widniało tyle troski i ciepła, że nieomal zapomniała o
swym postanowieniu nieokazywania przy nim własnych uczuć.
- Carillonie...
- Musisz - powtórzył łagodnie. - Nie możemy tu zostać. Mój wuj, gdy się o wszystkim
dowie, natychmiast przyśle konnych, którzy zniszczą to gniazdo demonów. Alix, musisz iść.
- Dokąd? - zapytał Finn, odchylając klapę w wejściu namiotu. Alix drgnęła, zaskoczona
jego nagłym pojawieniem, Carillon zaś spojrzał wściekle na Cheysuli. Finn zdawał się
tworem ciemności, oświetlony ogniem tańczącym w złocie na jego ramionach i w uchu. Alix
zmusiła się do oderwania wzroku od jego żółtych oczu i skupiła spojrzenie na kolczyku na
wpół skrytym w gęstych czarnych włosach. Misterny drobiazg, jak opaski noszone nad
łokciami, wyobrażał wilka.
Jego liro... uświadomiła sobie mimowolnie i ponownie zastanowiła się nad odmiennością
tej rasy.
Cheysuli uśmiechnął się drwiąco i stanął nad nimi. Stąpał bezszelestnie, prawie nie
poruszając liści leżących na ziemi.
On sam jest jak cień...
- Mój książę - zaczął dźwięcznie - bez wątpienia żywisz przekonanie, że ta słaba
dziewczyna zdoła bez jakiejkolwiek pomocy przedrzeć się przez wrogą knieję. Gdyby była
Cheysuli, mogłoby się to jej udać, bowiem my jesteśmy stworzeniami nie miast, ale głuszy.
Lecz nie jest. A ja zadałem sobie zbyt wiele zachodu, by teraz tak szybko tracić wasze
towarzystwo.
- Nie macie prawa nas zatrzymywać, zmiennokształtny - powiedział Carillon.
- Mamy wszelkie prawo, książę! Twój wuj zrobił, co mógł, by wyciąć wszystkich
Cheysuli w Homanie - w kraju, który my stworzyliśmy! Udało mu się lepiej, niż sobie zdaje
sprawę, gdyż zostaliśmy zdziesiątkowani. Z tysięcy zostały setki. Na szczęście ostatnio
Shaine bardziej zajęty jest wojną, którą Bellam z Solinde chce wypowiedzieć Homanie. Znów
musi zagłębić się w planach wojennych i zapomnieć na pewien czas o nas.
- Więc - zaczął z tłumionym westchnieniem Carillon - zażądasz za mnie okupu?
Finn pogładził gładką szczękę i szczerząc zęby zastanowił się nad odpowiedzią.
- Nie ode mnie to zależy. O twoim losie zadecyduje Rada Klanu Cheysuli. Ale dam ci
znać, co się z tobą stanie.
Alix wyprostowała się.
- A co ze mną?
Przez długą chwilę patrzył na nią nie widzącym wzrokiem. Potem opadł na kolano i
uwodzicielskim gestem podniósł jej warkocz do ust.
- Ty, mei jha, pozostaniesz z nami. Kobiety zajmują wśród Cheysuli poczesne miejsce,
gdyż są niezbędne do przysporzenia nam potomków. - Zignorował jej pełne gniewu i strachu
westchnienie. - W przeciwieństwie do Homanów, którzy czasami biorą kobiety tylko na noc,
my zatrzymujemy je na zawsze.
Alix cofnęła się, wyszarpnęła warkocz. Przerażenie przepełniło jej piersi tak mocno, że
ledwo mogła oddychać. Drżenie przeniknęło ją aż do szpiku.
On mógłby to zrobić, uświadomiła sobie. Mógłby. Jest demonem...
- Pozwól mi odejść - poprosiła, - Nie zatrzymuj mnie. Jego czarne brwi wzniosły się
szyderczo.
- Czy już obrzydło ci moje towarzystwo, mei jha?. Ranisz mnie takimi słowy.
- Alix nie jest jedną z was - rzekł zimno Carillon. - Jeżeli zależy wam na okupie za mnie,
dostaniecie to samo za nią. A jeśli jej ojciec nie będzie w stanie sprostać waszej cenie, Mujhar
wyłoży złoto z własnej skrzyni.
Finn nawet nie spojrzał na Carillona. Patrzył badawczo na Alix.
- Ona jest łupem wojennym, książę. Zdobyczą z mojej osobistej wojny przeciwko
Mujharowi. I nigdy nie wezmę złota od człowieka, który rozkazał swoim ludziom wybić całą
rasę.
- Nie jestem żadnym łupem! - krzyknęła Alix. - Jestem kobietą! Nie rozpłodową klaczą,
której wartość zależy od zdolności dawania potomstwa. Nie będziesz mnie tak traktował!
Finn złapał ją za rękę i delikatnie zamknął smagłe palce na jej nadgarstku. Próbowała się
uwolnić, ale on nie zwolnił uchwytu.
- Potraktuję cię wedle własnej woli - powiedział. - Lecz chciałbym, abyś wiedziała, że
mei jha cieszą się wielkim szacunkiem wśród Cheysuli. To, że kobieta nie mająca cheysula-
męża, bierze sobie mężczyznę, nie czyni jej ladacznicą. Powiedz mi, czy to nie lepsze od
życia nałożnicy w Mujharze?
Szarpnęła się raz jeszcze.
- Puść mnie!
- Nie jesteś pierwszą kobietą zdobytą w taki sposób - powiedział poważnie. - I
niewątpliwie nie będziesz ostatnią. Ale jak na razie jesteś moja i będziesz robiła to, co ja
zechcę.
Carillon, klnąc ze złością, chciał złapać Firma za ramię, lecz powstrzymał go ból
nadgarstka. Twarz mu pobladła jak płótno i znieruchomiał, tuląc zranioną rękę. Oddech z
sykiem dobywał się spomiędzy jego zaciśniętych zębów.
Finn puścił Alix.
- Jeśli pozwolisz, uzdrowię rękę.
- Uzdrowisz?
- Tak - powiedział cicho Cheysuli. - To dar starych bogów. Mamy na swe usługi sztukę
uzdrawiania.
Alix potarła miejsce, gdzie przed chwilą zaciskały się jego palce.
- Co ty mówisz, zmiennokształtny?
- Cheysuli - poprawił - Potrafię wzywać magię ziemi.
- Czary! - wrzasnął Carillon. Finn wzruszył ramionami.
- Tak, mimo wszystko jednak to dar. I używany wyłącznie w dobrym celu.
- Nie ścierpiałbym twojego dotyku.
Finn przesunął się i mocno złapał zranioną rękę Carillona. Książę skrzywił się,
przygotowując do wściekłego protestu, ale zmilczał, na jego zaś twarzy odmalowało się
niebotyczne zdumienie.
- Carillonie? - wyszeptała Alix.
- Ból... - mruknął w osłupienia.
- Ziemska magia uśmierza ból - wyjaśnił rzeczowo Finn, klękając przed pobladłym
księciem. - Ale może również dużo więcej.
Alix z otwartymi ustami patrzyła, jak Cheysuli trzyma okaleczoną rękę. Jego żółte oczy
stały się dziwnie przeszywające, a jednak nieobecne, i zdała sobie sprawę, że w tej chwili
droga ucieczki stoi przed nią otworem. Finn jakby wyszedł z siebie i zapomniał o nich
obojgu.
Podciągnęła nogi i zebrała się do odejścia, ale powstrzymał ją wyraz twarzy Carillona.
Zobaczyła zdumienie, zmieszanie i rodzący się sprzeciw, lecz również coś, co świadczyło o
prawdziwości słów Cheysuli. Nim zdążyła wypowiedzieć pytanie dotyczące czarów użytych
przez zmiennokształtnego, Finn puścił nadgarstek Carillona.
- Zrobione, książę. Zagoi się czysto, bezboleśnie, chociaż zostaną blizny na dowód twej
głupoty.
- Głupoty! - zawołał z oburzeniem Carillon. Finn uśmiechnął się ponuro.
- Grożenie Cheysuli w obecności jego lira zawsze jest głupotą. - Finn skinął na srebrnego
wilka, który leżał cicho przed namiotem. - Storr nie pozwoli mnie skrzywdzić, nawet gdyby
miał oddać własne życie. - Zmarszczył się nagle, oczy mu spochmurniały. - Chociaż ta więź
ma swoją cenę.
- Pewnego dnia zabiję was obu - obiecał Carillon.
Alix poczuła, jak coś narasta między dwoma mężczyznami, chociaż nie potrafiła tego
określić. A kiedy Finn uśmiechnął się szyderczo, przeniknął ją nagły chłód.
- Możesz spróbować, książę, ale nie sądzę, by się to udało. Obaj jesteśmy przeznaczeni
do czegoś innego niż śmierć z naszych rąk.
- O czym ty mówisz? - zapytała Alix. Zerknął na nią.
- Nie znasz proroctwa Pierworodnych, mei jha. Kiedy je poznasz, znajdziesz odpowiedź.
- Wstał płynnym ruchem, który przywiódł jej na myśl górskiego drapieżnika. - I wówczas
nasunie ci się więcej pytań.
- Co to za proroctwo?
- Takie, które daje Cheysuli cel w życiu. - Wyciągnął prawą rękę wnętrzem dłoni na
zewnątrz, rozcapierzył palce. - Zrozumiesz, co to jest, kiedy indziej. Teraz muszę zobaczyć
się z moim rujholi! Możesz spać tutaj albo w moim namiocie, wszystko mi jedno. Storr
będzie ci towarzyszył pod moją nieobecność.
Odwrócił się i odszedł cicho, roztapiając się w mroku, natychmiast niknąc z pola
widzenia. Alix zadrżała, gdy wilk wstał i podszedł do niebieskiego koca. Położył się obok,
obserwując ich z niesamowitym spokojem w bursztynowych ślepiach.
Alix wspomniała wyrzeczone wcześniej niepokojące słowa Finna i jego dziwną reakcję
na łagodny ton, jaki usłyszała w myślach. Ostrożnie, z lękiem, zapytała bezgłośnie:
Wilku? Czy ty mówisz?
Nic nie odbiło się echem w jej głowie. Wilk, zwany Itrem, nie wyglądał na takiego
dzikiego, gdy leżał z pyskiem na przednich łapach, z wywieszonym różowym jęzorem. Ale
uwagę przykuwały jego dzikie oczy, tak niepodobne do ludzkich, w których mimo to jaśniała
nadzwyczajna inteligencja.
Lirze? - zapytała.
Nazywam się Storr, odparł krótko.
Alix skuliła się i cofnęła na kocu, walcząc z ogarniającymi ją mdłościami. Wlepiła oczy
w zwierzę, przerażona, ale wilk nie poruszył się. Coś jakby uśmiech błysnęło w jego ślepiach.
Nie lękaj się. Nie ma potrzeby. Ty nie musisz się mnie obawiać.
- Na bogów... - wyszeptała. Carillon spojrzał na nią.
- Alix?
Nie mogła oderwać oczu od wilka. Drżenie strachu przebiegło przez nią, gdy
uświadomiła sobie szaleństwo swego odkrycia. To było nieprawdopodobne.
- Alix - powtórzył.
Wreszcie spojrzała na księcia. Twarz miał bladą; zaciekawioną, choć wyczerpanie
zasnuwało jego błękitne oczy. Ale nawet gdyby był w pełni przytomny i czuł się jak najlepiej,
nie mogłaby mu powiedzieć, że słyszała mówiącego wilka. Nigdy by jej nie uwierzył. Ona
sama nie była tego pewna.
- Jestem tylko zmęczona - powiedziała cicho, przede wszystkim do siebie. - Bardzo
zmęczona.
Przesunął lekko zranioną rękę i na próbę przeciągnął palcem po opuchniętych śladach
zostawionych przez wilcze zęby. Nawet Alix widziała, że rana się goi.
- Musisz iść - powiedział. Spojrzała na niego.
- Nadal tego chcesz, nawet po tym, co powiedział zmiennokształtny?
Carillon uśmiechnął się.
- Chciał cię tylko przestraszyć.
- Wilk...
- Zmiennokształtny nie zostawi go z nami na zawsze. Kiedy będziesz miała okazję,
musisz pójść.
Patrzyła, jak Carillon mości się na błękitnym kocu, wyciągając długie nogi i owijając
ramiona zielonym płaszczem.
- Carillonie...
- Tak, Alix? - zapytał z westchnieniem. Przygryzła wargę, zawstydzona swym
wahaniem.
- Pójdę. Gdy tylko nadarzy się okazja.
Uśmiechnął się lekko i zapadł w sen. Alix popatrzyła na niego ze smutkiem.
Jak to się dzieje, że kobieta dobrowolnie staje się uległą służką chorego albo rannego
mężczyzny? Dlaczego nagle jestem chętna zrobić dla niego wszystko? Westchnęła i zaczęła
skubać fałdy sukni. Ale przecież poszedłby sam, gdyby czuł się na siłach, więc zrobię, o co
prosi.
Popatrzyła z zaciekawieniem na wilka, zastanawiając się, czy może słyszeć jej myśli. Ale
zwierzę przyglądało się jej bez zainteresowania, jakby nie miało nic lepszego do roboty.
Może nie słyszy, zadecydowała. Podciągnęła kolana pod brodę i zapatrzyła się nie
widzącym wzrokiem w płomienie.
ROZDZIAŁ 3
W ognisku żarzyły się już tylko węgle, gdy poczuła, że coś jakby obmacuje jej umysł.
Dotknięcie było lekkie jak piórko i bardzo delikatne, ale budziło grozę. Alix poderwała głowę
z kolan i rozejrzała się przerażona. Zlękła się, że to jakaś cheysulska tortura.
Nie zobaczyła niczego niezwykłego. Obozowisko zdawało się opustoszałe, gdyż, jak
Finn, wszyscy wojownicy zniknęli wcześniej w ciemnoszarym namiocie po drugiej stronie
polany.
Alix popatrzyła na wilka, który wlepiał w nią bursztynowe ślepia.
- Nie - wyszeptała.
Leciutkie dotknięcie zniknęło. Alix podniosła drżącą dłoń do ucha.
- Nie możesz do mnie mówić. Ja nie mogę cię słyszeć.
Słyszysz, powiedział ciepło głos.
- Co ty mi robisz? - zapytała porywczo. Starała się mówić cicho, aby nie zbudzić
Carillona.
Szukam.
Zamknęła oczy, ale nadal czuła na sobie jego wzrok.
- Oszalałam.
Nie. Jesteś tylko zmęczona, przerażona i bardzo samotna. Ale boisz się bez potrzeby.
- Powiedziałeś, że czegoś szukasz, wilku. - Alix odetchnęła drżąco, poddając się na
chwilę szaleństwu. - Czego we mnie szukasz?
Storr podniósł pysk z przednich łap.
Nie mogę powiedzieć.
Jego niezmącone spojrzenie wzbudziło w niej niepokój. Carillon spał głęboko, ślady bólu
zniknęły z jego twarzy. Alix żałowała, że nie może usłyszeć od niego słów, które
przepędziłyby to dziwne wrażenie z jej umysłu. Żałowała również, że sama nie może zapaść
w taki niosący zapomnienie sen. Niestety, każdy nerw jej ciała był napięty ze strachu i
pragnienia ucieczki. Spróbowała inaczej.
Wilku? - zapytała bezgłośnie.
Milczał. Po chwili podniósł się i otrząsnął srebrzyste futro. Zerknął na nią bacznie,
odwrócił się i potruchtał w ciemność, tak pewnie jak pies wśród swoich.
Alix odprowadziła go wzrokiem i rozejrzała się szybko. W pobliżu nie było nikogo, nie
widziała też innych zwierząt. Przez chwilę patrzyła tęsknie na nieruchome ciało Carillona.
Pragnęła odgarnąć włosy z jego gorącego czoła, ale powstrzymała się. Nie mogła sobie
pozwolić na taką poufałość. Jej pozycja była zbyt niska. Odetchnęła spiesznie, próbując
zapanować nad drżeniem, i podniosła się. Wygładziła spódnicę i potarła nogą o nogę, gdy
poczuła chłód ziemi pod podeszwami. Jej stopy były zimne i posiniaczone, nie mogła jednak
tracić czasu na roztkliwianie się nad zgubionymi ciżemkami.
Alix w milczeniu ruszyła w ciemność obozowiska. Nie była cieniem - duchem jak
Cheysuli, lecz wychowała się w lesie i umiała poruszać się prawie bezszelestnie. Ostrożnie
minęła ostatni namiot i weszła między gęste drzewa.
Drobne gałązki i igły trzaskały pod stopami, kłując ją boleśnie w podeszwy. Alix
zagryzła wargi i nie zatrzymywała się, ignorując ból i strach przenikający ją do szpiku.
Drżenie przebiegało przez jej ciało, gdy wędrowała przez milczący las. Tęskniła do ciepłej i
bezpiecznej ojcowskiej chaty i warzonego przez niego gorącego, zaprawionego korzeniami
jabłecznika.
To dla Carillona, szeptała bezgłośnie. Dla niego. Ponieważ książę o to mnie poprosił.
Mało brakowało, a wybuchnęłaby śmiechem. Wcale nie musi być księciem i rozkazywać, bym
mu służyła. Robię to z własnej woli.
Złapała pień drzewa i wbiła weń paznokcie. Oparła czoło o chropowatą korę i zaśmiała
się w duchu z targających nią sprzecznych uczuć. Strach nadal był najsilniejszy, ale pragnęła
zrobić to, o co prosił Carillon. Została schwytana w pułapkę, która więzi tak wiele kobiet.
Trzasnęła gałązka, Alix poderwała głowę i spojrzała między drzewa. Przerażenie
pokonało wszelkie inne uczucia. Rozpaczliwie zacisnęła palce na korze, ze świstem
wciągnęła powietrze.
W mroku stał wilk, ledwie czarny zarys na tle ciemności. Przez chwilę czuła, jak lęk
ustępuje, gdyż Storr nie był dla niej straszny, ale potem uświadomiła sobie, że to inny wilk.
Ten był większy, nie srebrny, lecz rudawy. W jego żółtych ślepiach płonął powitalny błysk.
Strach wrócił. Alix przycisnęła się do drzewa, szukając jego ochrony. Złamana gałąź
zakłuła ją w udo, ale nie poświęciła temu większej uwagi. Żałowała, że nie może wspiąć się
na drzewo i skryć w wysokiej koronie.
Wilk wszedł powoli na małą polankę. Gęste, rdzawe futro jaśniało w księżycowej
poświacie, w żółtych ślepiach płonęła niesamowita inteligencja. Błysnęły zęby i Alix
zobaczyła wilczy uśmiech.
Wilk zaczął się przemieniać.
Zimny, pierwotny strach zmroził jej myśli. Postać rozmyła się na jej oczach, a potem
stanął przed nią Finn.
- Powiedziałem, że nie uwolnisz się od nas - oznajmił spokojnie. - Mei jha, musisz
zostać.
Alix zadygotała. Finn znów był człowiekiem o żółtych oczach, w których jaśniał dobry
humor. Na splecionych na piersiach rękach połyskiwały znajome ciężkie złote naramienniki.
Mocniej przywarła do drzewa.
- Ty...
Powoli, pokojowym gestem rozłożył ręce.
- Czy wątpisz w to, co widziałaś, mei jha? - Uśmiechnął się szyderczo. - Nie wątp. Oczy
cię nie oszukały.
Alix poczuła mdłości, coś podeszło jej do gardła. Opanowała się.
- Byłeś wilkiem!
- Tak - przyznał, rozbawiony jej przerażeniem. - Starzy bogowie obdarzyli nas
zdolnością przyjmowania postaci lira, gdy tylko zostajemy odpowiednio związani z danym
zwierzęciem. Możemy przybierać jego postać na życzenie. - Mówił bardzo poważnie, co do
niego nie pasowało. - To coś, za co czcimy swoich bogów.
- Zmiennokształtny! - Finn skrzywił się.
- Tak, w ten sposób zwą nas Homanowie, kiedy nie używają określenia “demony”. Ale
my nie jesteśmy czarnoksiężnikami, mei jha, nie jesteśmy sługami bogów ciemności
Zostawiamy to DjinŁ ??? - Wzruszył ramionami. - Jesteśmy po prostu ludźmi... z boskim
darem we krwi...
Alix nie mogła dojść ani z tym, ani z nim samym do ładu. Patrzyła na niego przez
chwilę, nadal oszołomiona niewiarygodnością zachodzącej na jej oczach przemiany. Potem
okręciła się wokół drzewa i rzuciła się do ucieczki.
Kolczaste krzaki darły jej suknię i zostawiały pręgi na skórze, gdy przemykała między
drzewami. Raz konar śmignął ją po twarzy. Alix nie zwracała uwagi na nic, pragnąc jedynie
uciec przed tym człowiekiem, tym demonem, który był tym wszystkim, o czym opowiedział
Carillon.
Trzask pękających pod jej stopami gałęzi uniemożliwiał usłyszenie pościgu, lecz to tylko
zwiększało jej strach. Zmiennokształtny, podchodząc ofiarę, mógł wcale nie czynić hałasu.
Alix potknęła się o jakąś kłodę i upadła. Wystający korzeń wbił się boleśnie w jej brzuch.
Oddech zaświszczał w gardle, gdy płuca rozpaczliwie domagały się powietrza. Gwiazdy
rozbłysły jej przed oczyma, kiedy podniosła się ociężale.
Coś twardego opadło jej na plecy i przygniotło ją do ziemi.
Znieruchomiała na wpół ogłuszona, pozbawiona tchu. Leżała na zimnej ziemi i
szlochała, próbując odzyskać oddech, bezradna w ramionach napastnika.
Silne ręce uniosły ją lekko z leśnego podłoża i położyły na plecach. Nie broniła się nie
mogła nawet zamknąć oczu, gdy nad nią klękał. Kolczyk zamrugał zimno w słabym blasku
przenikającym między drzewami.
- Czyż nie mówiłem, że ucieczka jest niemożliwa? - zapytał. - Jestem Cheysuli.
Czuła ból w piersiach, ale znów zaczęło wnikać w nie życiodajne powietrze. Alix
przełknęła ślinę.
- Proszę... pozwól mi odejść.
- Mówiłem wcześniej, ile przeszedłem, by cię złapać i zatrzymać. Pozwól, bym dostał za
to choć częściową zapłatę. - Dotknął czerwonej pręgi na jej policzku. Alix skrzywiła się z
bólu. - Nie musisz ode mnie uciekać, mei jha.
Zadrżała. Ten człowiek, gdy tylko zechce, staje się wilkiem. Popatrzyła na jego ręce,
szukając zwierzęcych pazurów. Finn obnażył ludzkie zęby w wilczym uśmiechu.
- Kiedy przybieram ludzką postać, mei jha, staję się w pełni mężczyzną. Czy mam ci to
udowodnić?
Alix zdrętwiała, gdy pochylił się głębiej, wspierając ręce na ziemi po obu stronach jej
ciała. Gdyby pchnęła się w górę, znalazłaby się prosto w jego ramionach, i on o tym wiedział.
- Nie! - krzyknęła, gdy opadł jeszcze niżej. Jego oczy, dziwnie dzikie, wpiły się w jej
twarz.
- Obserwowałem cię od pewnego czasu, mei jha. Kilka dni temu wyruszyliśmy na
zwyczajną wyprawę, by uzupełnić zapasy w naszej Twierdzy, ale ja znalazłem łup
odmiennego rodzaju.
Zamknęła oczy.
- Proszę...
Jego kolana unieruchamiały ją, wspierając się o ziemię po obu stronach jej ud. Pochylił
się, aż jego usta prawie dotknęły jej twarzy.
- Żołnierze Shaina wybili nas niemal nogi, mei jha, i nie oszczędzili naszych kobiet. Co
ma zrobić dumna rasa, gdy widzi własny zgon? Musimy mieć więcej potomstwa z kobiet,
które mamy, i innych, branych skąd popadnie, nawet wbrew ich woli.
Odrzucała od siebie jego słowa, chociaż słyszała w nich wydźwięk prawdy. Pogrom
Mujhara zaczął się przed dwudziestu pięciu laty. Ona