Jennifer Roberson Zmiennokształtni cykl Kroniki Cheysuli Przekład Cezary Frąc Tytuł oryginału Shapechangers Wydanie angielskie: 1984 Wydanie polskie: 1996 KSIĘGA 1 Uprowadzona ROZDZIAŁ 1 Siedziała nad strumieniem na wpół ukrytym w bujnej trawie. Pluskając bosą stopą w pędzącej wodzie wplatała purpurowe letnie kwiaty w ciemnobrązowy warkocz. Łodyżki i pogniecione płatki zaścielały suknię z surowego płótna, a wilgotna ziemia plamiła jej przyodziewek, lecz dziewczyna nie zwracała na to uwagi. Była całkowicie pochłonięta pracą. Rozmyślnie skupiła się na swoim zajęciu, bo gdyby pozwoliła myślom na swobodną wędrówkę, natychmiast przytłoczyłaby ją nadzieja, że być może jeszcze przyjdzie. Jakiś ptak zaśpiewał w lesie i dziewczyna podniosła głowę, uśmiechając się na dźwięk delikatnej melodii. Potem jej uwagę przyciągnął zbliżający się jeździec, i ukwiecony warkocz wysunął się z jej zdrętwiałych palców. Światło słońca złociło rząd koński i zapalało jasnoczerwone błyski na bokach bojowego kasztana. Dziewczyna usłyszała podzwanianie wędzidła i uzdy i chrapliwe parskanie wielkiego ogiera. Jeździec, który nie mógł jeszcze jej widzieć, jechał beztrosko przez łąkę. Podciągnęła kolana pod brodę i objęła je rękoma. Poczuła w piersiach znajome ukłucie podniecenia, radości i zdumienia, i szybko spróbowała przepędzić te uczucia. Jeżeli pozwoli, by odczytał je z jej twarzy, stanie się dla niego taka sama jak inne, tym samym więc niewarta zachodu. A ja chcę być dla niego ważna, pomyślała z głębokim przekonaniem. Jechał z pochyloną głową, nie odrywając błękitnych oczu od rękawic. Zobaczyła, że jest przyodziany w czarne myśliwskie skóry, a na szerokich ramionach ma zielony płaszcz z cienkiej wełny. Uwagę dziewczyny przyciągnęły błyski zieleni i złota na lewym ramieniu: jego ulubiona szmaragdowa spinka. Na ciężkim pasie wisiał masywny, oburęczny miecz. Bojowy rumak skoczył w strumień, spod kopyt strzeliła fontanna wody. Dziewczyna uśmiechnęła się psotnie i wyprostowała w wysokiej trawie, strząsając skrzące się krople z pociemniałej od słońca skóry. - Nie sądziłam, że przyjedziesz - powiedziała. Musiała podnieść głos, żeby usłyszał ją poprzez szmer strumienia i parskanie konia. Przestraszony jej nagłym pojawieniem wierzchowiec rzucił się w bok, wyskoczył ze strumienia, potem znów ześlizgnął się z błotnistego brzegu do wody. Jeździec, równie zaskoczony, z przekleństwem ściągnął wodze i cisnął gniewne spojrzenie przez ramię. Na jej widok oczy mu pojaśniały. - Alix! Chcesz wysadzić mnie z siodła? - Uśmiechnęła się do niego i potrząsnęła głową, gdy on próbował uspokoić wierzchowca. Łożysko strumienia było zdradliwie śliskie i rumak musiał znaleźć pewne oparcie dla kopyt. Jeździec jeszcze raz zaklął z rozdrażnieniem, dał ogierowi ostrogę i skierował zwierzę na brzeg. Znalazłszy się na pewnym gruncie spojrzał na dziewczynę z niemałej wysokości końskiego grzbietu. - Więc to tak, chciałaś zobaczyć, jak książę Homany bierze niespodziewaną kąpiel - powiedział groźnie, ale ona dostrzegła rozbawienie w jego oczach. - Nie, panie - odparła natychmiast tonem, jaki przystoi książęcej poddanej. Potem znów uśmiechnęła się szeroko. On westchnął i na znak, że porzuca ten temat, leniwie machnął ręką. Sygnet z rubinem błysnął na palcu wskazującym prawej dłoni, przypominając jej o wysokim rodzie księcia. Znów zdumiała się, że mimo wszystko są razem. Na bogów, wyszeptała w myślach, on, książę tej krainy, przychodzi na spotkanie ze mną! Książę żartobliwie wzniósł brązową brew. - Co robiłaś, czyżby żniwa kwiatów? Jesteś nimi okryta dosłownie od stóp do głów. Spiesznie otrzepała spódnicę z czepliwych łodyżek i płatków i zaczęła wyskubywać kwiatki z warkocza. Nim zdołała pozbyć się ich do końca, on zeskoczył z konia i przykląkł, ujmując jej dłonie. - Nie powiedziałem, że stanowisz okropny widok, Alix. - Błysnął białymi zębami - Wyglądasz jak wodna nimfa. Próbowała uwolnić się, ale jego silne dłonie, poznaczone odciskami świadczącymi o częstych ćwiczeniach z bronią, nie puszczały. - Panie... - Carillonie - poprawił zdecydowanie. - Darujmy sobie tytuły. Przy tobie jestem zwyczajnym człowiekiem. Wcale nie, pomyślała smętnie, zdobywając się na wymuszony uśmiech. Po chwili młodzieniec uwolnił jej jedną rękę i postawił ją na nogi. Poprowadził dziewczynę wzdłuż strumienia, świadomie dopasowując swój krok, by mogła bez trudu nadążyć. Alix była wysoka jak na kobietę, lecz on mimo ledwie osiemnastu lat był wyższy od większości mężczyzn i dwakroć tak szeroki w barach. Carillon z Homany, nawet gdyby musiał przywdziać odzienie pospolitego wieśniaka, wyglądałby na księcia z krwi i kości. - Dlaczego pomyślałaś, że mogę nie przyjść? - zapytał. - Czy kiedykolwiek wcześniej nie dotrzymałem danego słowa? Alix w trakcie marszu wpatrywała się w nagie palce stóp, nie chcąc napotkać poważnego spojrzenia jego błękitnych oczu. Ale nade wszystko była uczciwa, i udzieliła mu szczerej odpowiedzi. - Jestem tylko córką prostego chłopa, a ty dziedzicem Shaina Mujhara. Dlaczegóż miałbyś przychodzić? - Powiedziałam, że przyjdę. Ja nie kłamię. Wzruszyła ramionami. - Mężczyźni często mówią coś, czego wcale nie myślą. I to wcale nie musi być kłamstwem. Ostatecznie nie należę do tych kobiet, z którymi zazwyczaj gawędzą książęta. - Przy tobie czuję się swobodnie, Alix. To mnie w tobie pociąga. Rzuciła mu jasne, rozbawione spojrzenie. - Mężczyźni nie zawsze szukają wygody, panie. Przynajmniej nie w rozmowie. Carillon roześmiał się i mocniej ujął jej rękę. - Nie lubisz próżnej rozmowy, prawda? No cóż, podobnie jest ze mną. Po części dlatego jesteśmy razem. Alix zatrzymała się, co zmusiło go do przerwania przechadzki. Podniosła brodę i spojrzała mu prosto w oczy. - A jaka jest ta druga część, panie? Zobaczyła cień zmieszania na smagłej twarzy i śledziła emocje przemykające kolejno przez jego chłopięce rysy. Carillon nawet jak na młodzieńca miał bardzo otwartą naturę, a Alix była bardziej spostrzegawcza od innych. Jednakże nie zareagował, jak się spodziewała, i Alix przeraziła się w głębi duszy. Zamiast zażenowania, wyniosłej łaskawości czy aroganckiej męskiej dumy jego twarz ukazywała tylko rozbawienie. Położył ręce na jej ramionach. - Alix, gdybym chciał traktować cię jak swą nałożnicę i dać ci komnaty w Homana- Mujhar, powiadomiłbym cię o tym w jakiś lepszy sposób. Przede wszystkim, najpierw bym cię zapytał. - Błysnął uśmiechem w jej szeroko otwarte ze zdumienia oczy. - Nie myśl, że jesteś mi obojętna. Nie, dla mnie jesteś kobietą jak się patrzy, ale przychodzę do ciebie, bo z tobą mogę swobodnie porozmawiać i nie martwić się, że powiem coś niewłaściwego w niewłaściwe ucho, a później usłyszę to z niewłaściwych ust. Ty jesteś inna, Alix. Spuściła oczy i nieznacznie wzruszyła ramionami, nagle zraniona. - Tak - zgodziła się bez przekonania. - Jestem prostą córką wieśniaka, której nieznana jest sztuka prowadzenia wyszukanej konwersacji. Nie jestem podobna do smukłych dam dworu, do których jesteś przyzwyczajony. - Bogowie przydzielili miejsce na tej ziemi każdemu mężczyźnie i każdej kobiecie, Alix. Nie złość się na to, co przypadło tobie. Spojrzała na niego gniewnie. - Łatwo mężczyźnie twojego rodu mówić takie rzeczy, panie. Ale co z biedakiem, który żebrze na ulicach Mujhary, i dzierżawcami, którzy żyją na wątpliwej łasce swoich panów? A nade wszystko, jakie miejsce Shaine zostawił Cheysuli? Jego ręce zacisnęły się na jej ramionach. - Nie mów mi o zmiennokształtnych. Są demonami. Pogrom zaczęty przez mojego wuja oczyści Homanę z ich mrocznych czarów. - Skąd wiesz, że są demonami? - zapytała ostro, broniąc ich nie tyle z przekonania, ile z czystej uczciwości. - Jak możesz tak mówić, kiedy nigdy żadnego nie spotkałeś? Rysy Carillona stwardniały; twarz stała się zimna i wyniosła. Alix nagle zatęskniła za spokojnym młodzieńcem, którego znała i kochała ledwie od paru tygodni. - Carillonie... - zaczęła. - Nie - przerwał jej zimno, zabierając ręce z jej ramion i spuszczając je sztywno wzdłuż boków. - Nie trzeba oglądać demonów, by wiedzieć, że istnieją. To plemię jest przeklęte, Alix, w tym kraju wyjęte spod prawa. - Przez twojego wuja! - Tak! - warknął - To kara za wykroczenie, jakiego się dopuścili Na bogów, dziewczyno, to Cheysuli uprowadził córkę króla, a moją kuzynkę - i pogrążył ten kraj w wojnie domowej! - Hale nie porwał Lindir! - krzyknęła Alix. - Poszła z nim z własnej woli! Odsunął się jakby od niej, chociaż nie uczynił żadnego ruchu. Alix nagle zobaczyła przed sobą rozzłoszczonego młodego człowieka, który był przede wszystkim księciem. - Dobrowolnie przyznajesz, że jesteś prostą córką wieśniaka - zaczął zimno - a jednak chcesz uczyć mnie historii mego rodu. Jakim prawem? Kto ci naopowiadał takich rzeczy? Zacisnęła ręce w pięści. - Mój ojciec, zanim osiadł na roli, przez trzydzieści lat był zbrojmistrzem Mujhara Shaina, panie. Mieszkał w murach Homana-Mujhar i często rozmawiał z Mujharem. Był tam, gdy Lindir odeszła z umiłowanym Cheysuli, i był tam, gdy Shaine przeklął tę rasę i odsądził ją od czci i wiary. Był tam, gdy Mujhar zaczął tę wojnę! Muskuły nabrzmiały na szczęce młodzieńca. - Kłamie. - Mówi prawdę! - Alix odwróciła się na pięcie i ruszyła przez łąkę. Zatrzymała się na chwilkę, by wyjąć cierń z bosej stopy. Jej ciżemki zostały tam, gdzie zaczęli tę dyskusję. - Alix... - zaczął książę. - Na bogów, Carillonie, to Cheysuli zasiedlili ten kraj! - powiedziała gniewnie. - Myślisz, że im zależy na tym... pogromie? To dzieło Shaina, nie ich. - Przeprowadzane w słusznej sprawie. Alix westchnęła i postawiła stopę na ziemi. Przez długą chwilę w milczeniu mierzyli się wzrokiem, oboje świadomi, że narazili na niebezpieczeństwo młodą przyjaźń. Dziewczyna czekała na szorstką odprawę. Carillon leniwie pogładził rękojeść miecza, pieszcząc osadzony w złocie, mrugający w słońcu wypolerowany rubin. Milczał w zadumie, nie chełpiąc się ani nie okazując aroganckiej dumy, jak się spodziewała. Wreszcie westchnął. - Dziewczyno, może twój ojciec cieszył się łaskami mego wuja, ale na pewno nie był wtajemniczony we wszystkie sprawy. Nie może wiedzieć wszystkiego o początkach wojny. Prawdę mówiąc ja też wszystkiego nie wiem. Jestem spadkobiercą korony dopiero od niedawna i Shaine często traktuje mnie prawie jak dziecko. Jeśli posłuchasz, powiem ci, co jest mi wiadome. Otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale do ich rozmowy włączył się trzeci głos. - Nie, książątko. Niech powie ten, kto doświadczył pogromu na własnej skórze. Alix obróciła się szybko. Na skraju lasu stał czarnowłosy i ciemnoskóry mężczyzna odziany w skórzany kaftan i nogawice. Przez chwilę patrzyła na niego bez słowa, zdumiona, potem jej oczy rozszerzyły się na widok ciężkich złotych naramienników na nagich ramionach i szarego wilka u jego boku. - Carillon! - krzyknęła, cofając się przed nieznajomym. Usłyszała syk dobywanego przez Carillona miecza, ale zobaczyła tylko rozmazaną szarą smugę. Wilk w milczeniu skoczył między nich i zwarł szczęki na nadgarstku Carillona. Alix rzuciła się do ucieczki, jednak nieznajomy złapał ją z łatwością. Zacisnął ręce na jej ramionach i obrócił w swoją stronę. Alix z niedowierzaniem patrzyła w roześmianą twarz o żółtych oczach. Oczy zwierza, jęknęła bezgłośnie. - Chodź, mei jha, nie szarp się - powiedział mężczyzna z szerokim uśmiechem. Złota ozdoba w jego lewym uchu zalśniła na tle czarnych włosów i brązowej skóry. Alix czuła kaftan z miękkiej skóry i nagie ramiona, gdy przyciskał ją do siebie. - Przed chwilą broniłaś mojej rasy, mei jha. Chyba tak szybko nie zmieniasz zdania. Znieruchomiała w jego rękach, wlepiając oczy w kanciastą twarz o wyrazistych rysach. - Ty jesteś Cheysuli! - Tak - przyznał. - Nazywam się Finn. Gdy usłyszałem, jak bronisz nas, nie mogłem pozwolić, by następca człowieka, który wybił nas prawie do nogi, zmienił twoje przekonania. Zbyt wielu nie chce słyszeć prawdy. - Uśmiechnął się do niej. - Powiem ci, co się naprawdę wydarzyło, mei jha, i dlaczego Shaine ogłosił nas przeklętymi i wyjętymi spod prawa. - Zmiennokształtny! Demon! - zawołał z wściekłością Carillon. Alix wykręciła się, żeby go zobaczyć. Bała się, że jest okropnie poraniony. Młodzieniec leżał na ziemi, wspierając się na łokciu i przyciskając nadgarstek do piersi. Wilk, wielki srebrzysty basior, drasnąwszy mu tylko rękę siedział teraz u jego boku. Alix nie wątpiła, że zwierzę pełni straż. Cheysuli zacisnął palce, aż Alix skrzywiła się z bólu. - Nie jestem demonem, księżuniu, tylko człowiekiem, jak ty, chociaż trzeba przyznać, że bezsprzecznie bogowie lubią nas bardziej. Skoro tak palisz się do okrzyknięcia nas pomiotem demona i wysłania do piekła, najpierw przyjrzyj się Mujharowi. To on wypowiedział nam qu’mahlin, a nie odwrotnie. - Alix zadrżała, słysząc bezmiar pogardy w jego głosie. - I ty każesz mi myśleć, paniczyku, że chcesz być jego następcą? Pod każdym względem? Cień przemknął przez twarz Carillona i książę poruszył się, by wstać. Wilk sprężył się do skoku, bursztynowe ślepia zwęziły się niebezpiecznie, i po chwili książę znieruchomiał. Alix zobaczyła ból i rozczarowanie na jego twarzy. - Pozwól mi podejść do niego - powiedziała. - Do książątka? - Cheysuli roześmiał się. - Jesteś jego mei jha! No, a ja miałem zamiar uczynić cię swoją. Dumnie poderwała głowę. - Nie jestem niczyją nałożnicą, o ile takie jest znaczenie tego barbarzyńskiego słowa. - To Stara Mowa, mei jha, dar starych bogów. Kiedyś była jedynym językiem używanym w tym kraju. - Czuła przy uchu ciepło jego oddechu. - Nauczę cię go. - Puść mnie! - Dopiero co cię złapałem. Nie mam zamiaru puszczać cię tak szybko. - Puść ją - rozkazał kategorycznie Carillon. Finn wybuchnął radosnym śmiechem. - Książątko mi rozkazuje! Ale teraz Cheysuli nie respektują ani praw Mujhara, mój młody paniczu, ani jego zachcianek. Shaine skutecznie oduczył nas naszego dziedzicznego posłuszeństwa Mujharowi i jego krwi, kiedy wypowiedział qu’mahlin naszej rasie. - Śmiech zamarł nagle. - Może uda nam się wrócić do łask, teraz, gdy mamy jego dziedzica w ręku. - Zatem ja wam wystarczę - warknął Carillon.- Puść Alix. Cheysuli znów się roześmiał. - Ale to po tę kobietę przyszedłem, księciuniu. Ty jesteś tylko dodatkową nagrodą. I nie mam zamiaru stracić żadnego z was. - Jego ręka leniwie prześliznęła się po piersi Alix. - Tego wieczora oboje będziecie gośćmi w obozowisku Cheysuli. - Mój ojciec... - wyszeptała Alix. - Twój ojciec uda się na poszukiwania, mei jha, a kiedy cię nie znajdzie, założy, że porwały cię leśne zwierzęta. - I będzie miał rację! - wysyczała. Złapał ją za podbródek i uniósł jej twarz do góry. - Już zaczynasz przeklinać nas jak to twoje książątko. - Tak! - przyznała dziko. - Skoro zachowujesz się jak zwierzę, cóż innego mi pozostaje? Zacisnął palce tak mocno, że mało brakowało, a złamałby jej szczękę. - Kto jest temu winien, mei jha? - Odwrócił jej głowę i zmusił do spojrzenia na Carillona. - Widzisz przed sobą następcę człowieka, który wygnał nas z naszej ojczyzny, zrobił banitów z wojowników, pozbawił nas naszych praw. Czyż nie jest zatem Mujhar Shaine stwórcą zwierząt, jak nas nazywasz? - On jest twoim suzerenem! - syknął Carillon przez zaciśnięte zęby. - Nie - odparł zimno Finn. - Nie jest. Shaine z Homany jest moim prześladowcą, nie suzerenem. - Prześladuje cię nie bez powodu! - Jaki ma powód? Carillon zmrużył oczy. - Wojownik Cheysuli, wasal mojego wuja Mujhara, uprowadził królewską córkę. - Uśmiechnął się zimno, równie zły jak Cheysuli. - Ta praktyka, jak widzę, nadal jest żywa wśród twojej rasy. Właśnie porywasz kolejną kobietę. - Być może, paniczu, ale ona nie jest córką króla - odparł z uśmiechem Finn. - Jej będzie brakowało tylko ojcu i matce, którzy za jakiś czas otrząsną się z bólu. - Moja matka nie żyje. - Alix w jednej chwili pożałowała wypowiedzianych słów. Ostrożnie nabrała powietrza. - Jeżeli pójdę z tobą z własnej woli, uwolnisz Carillona? Finn roześmiał się cicho. - Nie, mei jho! nie uwolnię. On jest bronią, której Cheysuli potrzebowali od dwudziestu pięciu lat trwania qu’mahlin, chociaż urodził się po rozpoczęciu pogromu. Przyda nam się. Alix spojrzała w oczy Carillona i oboje zrozumieli daremność dawanych Finnowi propozycji. Żadne nie odezwało się słowem. - Chodź - powiedział Finn. - Ludzie i konie czekają w lesie. Czas ruszać w drogę. Carillon wstał ostrożnie, przytulając do piersi zraniony nadgarstek. Stanął sztywno, wyższy od czarnowłosego wojownika, ale jakby pomniejszony dziką dumą tamtego. - Twój miecz, paniczu - rzekł cicho Finn. - Podnieś miecz i schowaj go do pochwy. - Wolałbym schować go w twoim ciele. - Tak - zgodził się lekko Finn. - Gdybyś tego nie pragnął, nie byłbyś mężczyzną. - Alix poczuła, jak ciało Cheysuli dziwnie tężeje. - Podnieś miecz, Carillonie z Homany. Mimo wszystko należy do ciebie. Carillon, nie spuszczając oczu z wilka, pochylił się i podniósł broń. Rubin błysnął, gdy niezdarnie, lewą ręką, chował miecz do pochwy. Finn przelotnie zerknął na broń i uśmiechnął się. - Broń Halego. Carillon spiorunował go wzrokiem. - Mój wuj podarował mi miecz w zeszłym roku. Wcześniej należał do niego. Co ty mówisz? Kiedy Cheysuli nie odpowiedział, Alix spojrzała na niego uważnie. Z przestrachem ujrzała błysk w ponurych żółtych oczach. - Na długo wcześniej ostrze to należało do Cheysuli. Hale wykuł ten miecz, książę, i podarował swemu seniorowi, człowiekowi, któremu przysiągł był służyć do ostatniej kropli krwi. - Westchnął. - A proroctwo Pierworodnych mówi, że pewnego dnia miecz z powrotem znajdzie się w rękach Mujhara Cheysuli. - Kłamiesz! Finn uśmiechnął się szyderczo. - Ja może czasami kłamię, ale proroctwo nie. Dalej, panie, pozwól, by mój lir odprowadził cię do konia. Chodź. Carillon, świadom groźnej obecności wilka, poszedł posłusznie. Alix nie pozostało nic innego, jak podążyć za nimi. ROZDZIAŁ 2 Zaniepokojona Alix zobaczyła, że w lesie czekają trzej inni Cheysuli, pilnujący bojowego rumaka Carillona. Rzuciła szybkie spojrzenie na księcia, aby ocenić jego reakcję. Zobaczyła, że twarz ma bladą, a szczęki zaciśnięte do granic wytrzymałości. Stał między Cheysuli, ale zdawał się dziwnie od nich daleki. Finn powiedział coś w nieznanym jej śpiewnym języku i jeden z wojowników zbliżył się z wierzchowcem dla Carillona. Nie oddano mu kasztana i rumieniec, który przemknął po twarzy księcia, potwierdził jego oburzenie. - Znamy reputację homańskich rumaków - bojowych powiedział krótko Finn. - Nie dam ci szansy na łatwą ucieczkę. Bierz tego, na razie. Carillon w milczeniu ujął wodze i z wysiłkiem dźwignął się na grzbiet zwierzęcia. Finn patrzył na niego z ziemi, potem zbliżył się i bez słowa oderwał długi pas wełny z zielonego płaszcza. Rzucił go Carillonowi. - Przewiąż ranę, książę. Nie pozwolę, by śmierć mi cię zabrała. Carillon zrobił, co mu kazano. Uśmiechnął się ponuro do żółtookiego wojownika. - W swoim czasie, zmiennokształtny, zobaczę kolor twojej krwi. Finn roześmiał się i odwrócił. Uśmiechnął się do Alix. - No cóż, mei jha, nie mamy wierzchowca dla ciebie, ale mój jest na twoje usługi. Z przyjemnością poczuję ciepło twego ciała. Alix, równie wściekła, co przerażona, tylko spiorunowała go wzrokiem. Jego ciemna twarz skrzywiła się w ironicznym uśmiechu. Finn wziął wodze z dłoni innego wojownika i wskazał na dziwne siedzisko na grzbiecie zwierzęcia. Nie do końca przypominało ono homańskie siodło, z wielką kulą i wysokim tylnym łękiem przeznaczonym do podtrzymywania walczącego jeźdźca, ale służyło identycznemu celowi. Alix zawahała się, potem wsunęła bosą stopę w skórzane strzemię i dźwignęła się na siodło. Nim zdążyła zaprotestować, Finn skoczył za nią na koński zad. Jego ramiona otoczyły jej talię i sięgnęły po wodze. - Widzisz, mei jha? Raczej nie możesz mnie uniknąć. Robiła, co tylko mogła - wyprostowała się i w miarę możności odsunęła od niego. Rozbolały ją ścierpnięte plecy, zanim po długiej jeździe Finn wreszcie zatrzymał konia. Alix dopiero teraz ujrzała obozowisko dobrze ukryte w gęstym, cienistym lesie. Płócienne namioty w odcieniach zieleni, brązów i szarości stapiały się w zmierzchu z drzewami, poszyciem i spiętrzonymi stertami górskich głazów. Po drugiej stronie wąskiej polany mrugały małe ogniska. Alix wyprostowała się, gdy Finn ściągnął wodze. Odwróciła się szybko, by poszukać wzrokiem Carillona, zagubionego wśród czarnowłosych, żółtookich wojowników Cheysuli, ale Finn ją powstrzymał. Jego lewa ręka władczo otoczyła jej kibić, gdy pochylił się, przyciskając do jej sztywnych pleców. - Książątko wyzdrowieje, mei jha. Teraz trochę cierpi, ale ból minie. - Jego głos opadł do tajemniczego szeptu. - Albo ja go usunę. Zignorowała go, wyczuwając narastającą w sobie wściekłość. - Dlaczego poszczułeś go swoim wilkiem? - Dobył miecz Halego, mei jha. Niewątpliwie wie, jak go używać, nawet przeciwko Cheysuli. - Roześmiał się cicho. - Może szczególnie przeciwko Cheysuli. A my wiemy, jak bardzo jesteśmy nieliczni. Moja śmierć nie miałaby żadnego sensu. - Napuściłeś na niego zwierza! - Storr nie jest zwyczajnym wilkiem. Jest moim lirem. I uratował Carillona od pewnej śmierci, bowiem zabrałbym mu życie, aby zachować własne. Spojrzała na wilka czekającego cierpliwie przy koniu. - Twój... lir? Jak powiedziałeś? - Że ten wilk jest moim lirem To cheysulskie słowo oznaczające coś, czego prawdopodobnie nie zrozumiesz. Nie ma homańskiego odpowiednika na łączącą nas więź. - Wzruszył ramionami. - Storr jest częścią mnie, a ja jego. - Zmiennokształtny... - wyszeptała mimowolnie. - Cheysuli - poprawił również szeptem. - Czy każdy wilk jest tym... lirem? - Nie. Jestem związany tylko ze Storrem, a jego starzy bogowie wyznaczyli na jego lira. Liry przychodzą na świat z taką wiedzą. Każdy wojownik ma tylko jednego, ale może nim być każde stworzenie. - Wyjął liść z włosów Alix. Dziewczyna spięła się czujnie. - Zbyt wiele nowego, mei jha. Nie próbuj zrozumieć. Zsunął się z konia i chwilę później zsadził ją na ziemię. Alix zdusiła okrzyk zaskoczenia - czuła, jak każde ścięgno napina się, gdy jego ręka zaczęła błądzić po jej karku. - Nie musisz mnie trzymać - powiedziała szybko. - Wilkowi raczej nie ucieknę. Cofnął rękę. Poczuła, jak podniósł jej warkocz i musnął szyję ustami. - Zatem już się uczysz, mei jha. Nim mogła zaprotestować, odwrócił ją twarzą ku sobie, odchylił jej głowę do tyłu i pocałował żarliwie. Alix na próżno starała się wyrwać - wojownik w odpowiedzi złapał ją jeszcze mocniej. Nie przypuszczała, że jakikolwiek mężczyzna może być obdarzony taką siłą. Nie powinieneś, lirze, powiedział cichy głos w głowie Alix. Dziewczyna zmartwiała z przerażenia. Zastanawiała się, jak Finn może mówić bez mówienia czegokolwiek. Wtedy on niespodziewanie odepchnął ją od siebie i cofnął się o krok. Zobaczyła, że to nie on, się odezwał, ani bezgłośnie, ani na głos. Wypowiedziane nie wiadomo przez kogo słowa wprawiły go w okropne pomieszanie. Jego oczy, obserwujące ją czujnie, były zwężone. Powoli popatrzył na wilka. - Storr... - mruknął cicho, w zdumieniu. Nie powinieneś, powtórzył ten sam głos. Finn odwrócił się ku niej, nagle zezłoszczony. - Kim jesteś? - Co? Zacisnął rękę na jej warkoczu i szarpnął mocno. - Kim ty jesteś, że wzbudzasz troskę Storra? Wilka? To niemożliwe, pomyślała. Finn przeszywał ją wzrokiem, jego palce zacisnęły się na jej szczęce z taką siłą, że w pewnej chwili nie miała wyboru i musiała spojrzeć wprost w jego mroczną twarz. Błysnął złoty kolczyk w kształcie wilka. - Jesteś dość ciemna, by być jedną z nas, ale nie masz żółtych oczu - mruknął - Twoje są brązowe, jak u półkrwi Homanki. A jednak z jakiego innego powodu Storr miałby bronić mi rozkoszy? To nie sprawa lira. - Nie jestem jedną z was! - syknęła, wstrząśnięta do głębi tym przypuszczeniem. - Jestem córką Torrina z Homany. Nie obrażaj mnie, nazywając Cheysuli, zmiennokształtny! Jego ręka zacisnęła się i dziewczyna krzyknęła z bólu. Jak przez mgłę usłyszała zmęczony głos Carillona. - Alix! Finn puścił ją tak niespodzianie, że z ledwością utrzymała się na nogach. - Idź do swojego książątka, mei jha. Opatrz mu ranę jak na wzorową nałożnicę przystało. Otworzyła usta, by odpowiedzieć mu gniewnie, potem zmieniła zdanie. Bez słowa zawróciła na pięcie i pospieszyła do Carillona. Młodzieniec stał chwiejnie przy cheysulskim wierzchowcu, przyciskając do piersi zranioną rękę. Choć jego twarz była skryta w cieniu, dawało się na niej dostrzec grymas bólu. - Czy zrobił ci krzywdę? - zapytał chrapliwie. Alix potrząsnęła głową, wspominając zaciśniętą na podbródku rękę zagniewanego Finna. - Nie, nic mi nie jest Ale co z tobą? Lekko wzruszył ramionami. - To moja prawica. Bez niej jestem byle jakim księciem i marnym mężczyzną. Gdyby chodziło o inną ranę, nawet bym o niej nie wspomniał. Uśmiechnęła się i delikatnie pogładziła jego zdrową rękę. - Niewielki mamy wybór, panie, wobec tego chodźmy do ognia, gdzie będę mogła obejrzeć twój nadgarstek. Finn podszedł do nich bezgłośnie i wskazał stojący niedaleko zielony namiot. Alix w milczeniu podążyła za przywódcą Cheysuli, trzymając jedną rękę na ramieniu Carillona. Martwiło ją, że nie mówił o swojej ranie, co wskazywało, że wilk ugryzł go mocniej, niż podejrzewała. Finn spojrzał, gdy przyklękli na błękitnym kobierczyku przed jego namiotem, po czym nie poświęcając im dalszej uwagi zniknął w środku. Alix szybko rozejrzała się po niewielkim obozowisku, szukając drogi ucieczki, ale wszędzie było zbyt wielu wojowników Cheysuli. W dodatku twarz Carillona już była zarumieniona i rozpalona od gorączki. - Na razie nigdzie nie pójdziemy - powiedziała cicho. - Musimy - odparł, ostrożnie odwijając zraniony nadgarstek. Krwawienie ustało, ale rana była otwarta i zaogniona. - Nie mamy wyboru - wyszeptała Alix. - Może rano, kiedy poczujesz się lepiej. Blask z rozpalonego przez Finna małego ogniska zamigotał na jego szczęce. Dziewczyna zobaczyła upór malujący się na wydatnych kościach policzkowych. - Alix, nie zostanę w obozowisku zmiennokształtnych. To demony. - Przecież jesteśmy ich jeńcami - stwierdziła ze złością. - Myślisz, że uciekniesz im tak łatwo? Nie pobiegniesz daleko z tą raną. - Ale ty tak. Zdołasz dotrzeć do chaty ojca. On może jechać do Mujhary po pomoc. - Sama... - wyszeptała. - I tak daleko... Przetarł czoło zdrową ręką. - Wolałbym nie wysyłać cię samą w noc, nieważne, jak daleko. Niestety nie mam wyboru, Alix. Chyba wiesz, że poszedłbym sam, i to chętnie, ale... - podniósł zakrwawioną rękę - wiem, że nie dam rady. - Przez jego usta przemknął lekki uśmiech. - Pokładam w tobie wiarę, dziewczyno. Wierzę ci bardziej niż jakiemukolwiek mężczyźnie, który byłby ze mną w tej matni. Ogromny ból ścisnął jej serce. W ciągu paru krótkich tygodni Carillon stał się dla niej wszystkim, bohaterem, którego czciła z głębi romantycznej duszy, i mężczyzną, o którym marzyła w długie noce. W jego oczach widniało tyle troski i ciepła, że nieomal zapomniała o swym postanowieniu nieokazywania przy nim własnych uczuć. - Carillonie... - Musisz - powtórzył łagodnie. - Nie możemy tu zostać. Mój wuj, gdy się o wszystkim dowie, natychmiast przyśle konnych, którzy zniszczą to gniazdo demonów. Alix, musisz iść. - Dokąd? - zapytał Finn, odchylając klapę w wejściu namiotu. Alix drgnęła, zaskoczona jego nagłym pojawieniem, Carillon zaś spojrzał wściekle na Cheysuli. Finn zdawał się tworem ciemności, oświetlony ogniem tańczącym w złocie na jego ramionach i w uchu. Alix zmusiła się do oderwania wzroku od jego żółtych oczu i skupiła spojrzenie na kolczyku na wpół skrytym w gęstych czarnych włosach. Misterny drobiazg, jak opaski noszone nad łokciami, wyobrażał wilka. Jego liro... uświadomiła sobie mimowolnie i ponownie zastanowiła się nad odmiennością tej rasy. Cheysuli uśmiechnął się drwiąco i stanął nad nimi. Stąpał bezszelestnie, prawie nie poruszając liści leżących na ziemi. On sam jest jak cień... - Mój książę - zaczął dźwięcznie - bez wątpienia żywisz przekonanie, że ta słaba dziewczyna zdoła bez jakiejkolwiek pomocy przedrzeć się przez wrogą knieję. Gdyby była Cheysuli, mogłoby się to jej udać, bowiem my jesteśmy stworzeniami nie miast, ale głuszy. Lecz nie jest. A ja zadałem sobie zbyt wiele zachodu, by teraz tak szybko tracić wasze towarzystwo. - Nie macie prawa nas zatrzymywać, zmiennokształtny - powiedział Carillon. - Mamy wszelkie prawo, książę! Twój wuj zrobił, co mógł, by wyciąć wszystkich Cheysuli w Homanie - w kraju, który my stworzyliśmy! Udało mu się lepiej, niż sobie zdaje sprawę, gdyż zostaliśmy zdziesiątkowani. Z tysięcy zostały setki. Na szczęście ostatnio Shaine bardziej zajęty jest wojną, którą Bellam z Solinde chce wypowiedzieć Homanie. Znów musi zagłębić się w planach wojennych i zapomnieć na pewien czas o nas. - Więc - zaczął z tłumionym westchnieniem Carillon - zażądasz za mnie okupu? Finn pogładził gładką szczękę i szczerząc zęby zastanowił się nad odpowiedzią. - Nie ode mnie to zależy. O twoim losie zadecyduje Rada Klanu Cheysuli. Ale dam ci znać, co się z tobą stanie. Alix wyprostowała się. - A co ze mną? Przez długą chwilę patrzył na nią nie widzącym wzrokiem. Potem opadł na kolano i uwodzicielskim gestem podniósł jej warkocz do ust. - Ty, mei jha, pozostaniesz z nami. Kobiety zajmują wśród Cheysuli poczesne miejsce, gdyż są niezbędne do przysporzenia nam potomków. - Zignorował jej pełne gniewu i strachu westchnienie. - W przeciwieństwie do Homanów, którzy czasami biorą kobiety tylko na noc, my zatrzymujemy je na zawsze. Alix cofnęła się, wyszarpnęła warkocz. Przerażenie przepełniło jej piersi tak mocno, że ledwo mogła oddychać. Drżenie przeniknęło ją aż do szpiku. On mógłby to zrobić, uświadomiła sobie. Mógłby. Jest demonem... - Pozwól mi odejść - poprosiła, - Nie zatrzymuj mnie. Jego czarne brwi wzniosły się szyderczo. - Czy już obrzydło ci moje towarzystwo, mei jha?. Ranisz mnie takimi słowy. - Alix nie jest jedną z was - rzekł zimno Carillon. - Jeżeli zależy wam na okupie za mnie, dostaniecie to samo za nią. A jeśli jej ojciec nie będzie w stanie sprostać waszej cenie, Mujhar wyłoży złoto z własnej skrzyni. Finn nawet nie spojrzał na Carillona. Patrzył badawczo na Alix. - Ona jest łupem wojennym, książę. Zdobyczą z mojej osobistej wojny przeciwko Mujharowi. I nigdy nie wezmę złota od człowieka, który rozkazał swoim ludziom wybić całą rasę. - Nie jestem żadnym łupem! - krzyknęła Alix. - Jestem kobietą! Nie rozpłodową klaczą, której wartość zależy od zdolności dawania potomstwa. Nie będziesz mnie tak traktował! Finn złapał ją za rękę i delikatnie zamknął smagłe palce na jej nadgarstku. Próbowała się uwolnić, ale on nie zwolnił uchwytu. - Potraktuję cię wedle własnej woli - powiedział. - Lecz chciałbym, abyś wiedziała, że mei jha cieszą się wielkim szacunkiem wśród Cheysuli. To, że kobieta nie mająca cheysula- męża, bierze sobie mężczyznę, nie czyni jej ladacznicą. Powiedz mi, czy to nie lepsze od życia nałożnicy w Mujharze? Szarpnęła się raz jeszcze. - Puść mnie! - Nie jesteś pierwszą kobietą zdobytą w taki sposób - powiedział poważnie. - I niewątpliwie nie będziesz ostatnią. Ale jak na razie jesteś moja i będziesz robiła to, co ja zechcę. Carillon, klnąc ze złością, chciał złapać Firma za ramię, lecz powstrzymał go ból nadgarstka. Twarz mu pobladła jak płótno i znieruchomiał, tuląc zranioną rękę. Oddech z sykiem dobywał się spomiędzy jego zaciśniętych zębów. Finn puścił Alix. - Jeśli pozwolisz, uzdrowię rękę. - Uzdrowisz? - Tak - powiedział cicho Cheysuli. - To dar starych bogów. Mamy na swe usługi sztukę uzdrawiania. Alix potarła miejsce, gdzie przed chwilą zaciskały się jego palce. - Co ty mówisz, zmiennokształtny? - Cheysuli - poprawił - Potrafię wzywać magię ziemi. - Czary! - wrzasnął Carillon. Finn wzruszył ramionami. - Tak, mimo wszystko jednak to dar. I używany wyłącznie w dobrym celu. - Nie ścierpiałbym twojego dotyku. Finn przesunął się i mocno złapał zranioną rękę Carillona. Książę skrzywił się, przygotowując do wściekłego protestu, ale zmilczał, na jego zaś twarzy odmalowało się niebotyczne zdumienie. - Carillonie? - wyszeptała Alix. - Ból... - mruknął w osłupienia. - Ziemska magia uśmierza ból - wyjaśnił rzeczowo Finn, klękając przed pobladłym księciem. - Ale może również dużo więcej. Alix z otwartymi ustami patrzyła, jak Cheysuli trzyma okaleczoną rękę. Jego żółte oczy stały się dziwnie przeszywające, a jednak nieobecne, i zdała sobie sprawę, że w tej chwili droga ucieczki stoi przed nią otworem. Finn jakby wyszedł z siebie i zapomniał o nich obojgu. Podciągnęła nogi i zebrała się do odejścia, ale powstrzymał ją wyraz twarzy Carillona. Zobaczyła zdumienie, zmieszanie i rodzący się sprzeciw, lecz również coś, co świadczyło o prawdziwości słów Cheysuli. Nim zdążyła wypowiedzieć pytanie dotyczące czarów użytych przez zmiennokształtnego, Finn puścił nadgarstek Carillona. - Zrobione, książę. Zagoi się czysto, bezboleśnie, chociaż zostaną blizny na dowód twej głupoty. - Głupoty! - zawołał z oburzeniem Carillon. Finn uśmiechnął się ponuro. - Grożenie Cheysuli w obecności jego lira zawsze jest głupotą. - Finn skinął na srebrnego wilka, który leżał cicho przed namiotem. - Storr nie pozwoli mnie skrzywdzić, nawet gdyby miał oddać własne życie. - Zmarszczył się nagle, oczy mu spochmurniały. - Chociaż ta więź ma swoją cenę. - Pewnego dnia zabiję was obu - obiecał Carillon. Alix poczuła, jak coś narasta między dwoma mężczyznami, chociaż nie potrafiła tego określić. A kiedy Finn uśmiechnął się szyderczo, przeniknął ją nagły chłód. - Możesz spróbować, książę, ale nie sądzę, by się to udało. Obaj jesteśmy przeznaczeni do czegoś innego niż śmierć z naszych rąk. - O czym ty mówisz? - zapytała Alix. Zerknął na nią. - Nie znasz proroctwa Pierworodnych, mei jha. Kiedy je poznasz, znajdziesz odpowiedź. - Wstał płynnym ruchem, który przywiódł jej na myśl górskiego drapieżnika. - I wówczas nasunie ci się więcej pytań. - Co to za proroctwo? - Takie, które daje Cheysuli cel w życiu. - Wyciągnął prawą rękę wnętrzem dłoni na zewnątrz, rozcapierzył palce. - Zrozumiesz, co to jest, kiedy indziej. Teraz muszę zobaczyć się z moim rujholi! Możesz spać tutaj albo w moim namiocie, wszystko mi jedno. Storr będzie ci towarzyszył pod moją nieobecność. Odwrócił się i odszedł cicho, roztapiając się w mroku, natychmiast niknąc z pola widzenia. Alix zadrżała, gdy wilk wstał i podszedł do niebieskiego koca. Położył się obok, obserwując ich z niesamowitym spokojem w bursztynowych ślepiach. Alix wspomniała wyrzeczone wcześniej niepokojące słowa Finna i jego dziwną reakcję na łagodny ton, jaki usłyszała w myślach. Ostrożnie, z lękiem, zapytała bezgłośnie: Wilku? Czy ty mówisz? Nic nie odbiło się echem w jej głowie. Wilk, zwany Itrem, nie wyglądał na takiego dzikiego, gdy leżał z pyskiem na przednich łapach, z wywieszonym różowym jęzorem. Ale uwagę przykuwały jego dzikie oczy, tak niepodobne do ludzkich, w których mimo to jaśniała nadzwyczajna inteligencja. Lirze? - zapytała. Nazywam się Storr, odparł krótko. Alix skuliła się i cofnęła na kocu, walcząc z ogarniającymi ją mdłościami. Wlepiła oczy w zwierzę, przerażona, ale wilk nie poruszył się. Coś jakby uśmiech błysnęło w jego ślepiach. Nie lękaj się. Nie ma potrzeby. Ty nie musisz się mnie obawiać. - Na bogów... - wyszeptała. Carillon spojrzał na nią. - Alix? Nie mogła oderwać oczu od wilka. Drżenie strachu przebiegło przez nią, gdy uświadomiła sobie szaleństwo swego odkrycia. To było nieprawdopodobne. - Alix - powtórzył. Wreszcie spojrzała na księcia. Twarz miał bladą; zaciekawioną, choć wyczerpanie zasnuwało jego błękitne oczy. Ale nawet gdyby był w pełni przytomny i czuł się jak najlepiej, nie mogłaby mu powiedzieć, że słyszała mówiącego wilka. Nigdy by jej nie uwierzył. Ona sama nie była tego pewna. - Jestem tylko zmęczona - powiedziała cicho, przede wszystkim do siebie. - Bardzo zmęczona. Przesunął lekko zranioną rękę i na próbę przeciągnął palcem po opuchniętych śladach zostawionych przez wilcze zęby. Nawet Alix widziała, że rana się goi. - Musisz iść - powiedział. Spojrzała na niego. - Nadal tego chcesz, nawet po tym, co powiedział zmiennokształtny? Carillon uśmiechnął się. - Chciał cię tylko przestraszyć. - Wilk... - Zmiennokształtny nie zostawi go z nami na zawsze. Kiedy będziesz miała okazję, musisz pójść. Patrzyła, jak Carillon mości się na błękitnym kocu, wyciągając długie nogi i owijając ramiona zielonym płaszczem. - Carillonie... - Tak, Alix? - zapytał z westchnieniem. Przygryzła wargę, zawstydzona swym wahaniem. - Pójdę. Gdy tylko nadarzy się okazja. Uśmiechnął się lekko i zapadł w sen. Alix popatrzyła na niego ze smutkiem. Jak to się dzieje, że kobieta dobrowolnie staje się uległą służką chorego albo rannego mężczyzny? Dlaczego nagle jestem chętna zrobić dla niego wszystko? Westchnęła i zaczęła skubać fałdy sukni. Ale przecież poszedłby sam, gdyby czuł się na siłach, więc zrobię, o co prosi. Popatrzyła z zaciekawieniem na wilka, zastanawiając się, czy może słyszeć jej myśli. Ale zwierzę przyglądało się jej bez zainteresowania, jakby nie miało nic lepszego do roboty. Może nie słyszy, zadecydowała. Podciągnęła kolana pod brodę i zapatrzyła się nie widzącym wzrokiem w płomienie. ROZDZIAŁ 3 W ognisku żarzyły się już tylko węgle, gdy poczuła, że coś jakby obmacuje jej umysł. Dotknięcie było lekkie jak piórko i bardzo delikatne, ale budziło grozę. Alix poderwała głowę z kolan i rozejrzała się przerażona. Zlękła się, że to jakaś cheysulska tortura. Nie zobaczyła niczego niezwykłego. Obozowisko zdawało się opustoszałe, gdyż, jak Finn, wszyscy wojownicy zniknęli wcześniej w ciemnoszarym namiocie po drugiej stronie polany. Alix popatrzyła na wilka, który wlepiał w nią bursztynowe ślepia. - Nie - wyszeptała. Leciutkie dotknięcie zniknęło. Alix podniosła drżącą dłoń do ucha. - Nie możesz do mnie mówić. Ja nie mogę cię słyszeć. Słyszysz, powiedział ciepło głos. - Co ty mi robisz? - zapytała porywczo. Starała się mówić cicho, aby nie zbudzić Carillona. Szukam. Zamknęła oczy, ale nadal czuła na sobie jego wzrok. - Oszalałam. Nie. Jesteś tylko zmęczona, przerażona i bardzo samotna. Ale boisz się bez potrzeby. - Powiedziałeś, że czegoś szukasz, wilku. - Alix odetchnęła drżąco, poddając się na chwilę szaleństwu. - Czego we mnie szukasz? Storr podniósł pysk z przednich łap. Nie mogę powiedzieć. Jego niezmącone spojrzenie wzbudziło w niej niepokój. Carillon spał głęboko, ślady bólu zniknęły z jego twarzy. Alix żałowała, że nie może usłyszeć od niego słów, które przepędziłyby to dziwne wrażenie z jej umysłu. Żałowała również, że sama nie może zapaść w taki niosący zapomnienie sen. Niestety, każdy nerw jej ciała był napięty ze strachu i pragnienia ucieczki. Spróbowała inaczej. Wilku? - zapytała bezgłośnie. Milczał. Po chwili podniósł się i otrząsnął srebrzyste futro. Zerknął na nią bacznie, odwrócił się i potruchtał w ciemność, tak pewnie jak pies wśród swoich. Alix odprowadziła go wzrokiem i rozejrzała się szybko. W pobliżu nie było nikogo, nie widziała też innych zwierząt. Przez chwilę patrzyła tęsknie na nieruchome ciało Carillona. Pragnęła odgarnąć włosy z jego gorącego czoła, ale powstrzymała się. Nie mogła sobie pozwolić na taką poufałość. Jej pozycja była zbyt niska. Odetchnęła spiesznie, próbując zapanować nad drżeniem, i podniosła się. Wygładziła spódnicę i potarła nogą o nogę, gdy poczuła chłód ziemi pod podeszwami. Jej stopy były zimne i posiniaczone, nie mogła jednak tracić czasu na roztkliwianie się nad zgubionymi ciżemkami. Alix w milczeniu ruszyła w ciemność obozowiska. Nie była cieniem - duchem jak Cheysuli, lecz wychowała się w lesie i umiała poruszać się prawie bezszelestnie. Ostrożnie minęła ostatni namiot i weszła między gęste drzewa. Drobne gałązki i igły trzaskały pod stopami, kłując ją boleśnie w podeszwy. Alix zagryzła wargi i nie zatrzymywała się, ignorując ból i strach przenikający ją do szpiku. Drżenie przebiegało przez jej ciało, gdy wędrowała przez milczący las. Tęskniła do ciepłej i bezpiecznej ojcowskiej chaty i warzonego przez niego gorącego, zaprawionego korzeniami jabłecznika. To dla Carillona, szeptała bezgłośnie. Dla niego. Ponieważ książę o to mnie poprosił. Mało brakowało, a wybuchnęłaby śmiechem. Wcale nie musi być księciem i rozkazywać, bym mu służyła. Robię to z własnej woli. Złapała pień drzewa i wbiła weń paznokcie. Oparła czoło o chropowatą korę i zaśmiała się w duchu z targających nią sprzecznych uczuć. Strach nadal był najsilniejszy, ale pragnęła zrobić to, o co prosił Carillon. Została schwytana w pułapkę, która więzi tak wiele kobiet. Trzasnęła gałązka, Alix poderwała głowę i spojrzała między drzewa. Przerażenie pokonało wszelkie inne uczucia. Rozpaczliwie zacisnęła palce na korze, ze świstem wciągnęła powietrze. W mroku stał wilk, ledwie czarny zarys na tle ciemności. Przez chwilę czuła, jak lęk ustępuje, gdyż Storr nie był dla niej straszny, ale potem uświadomiła sobie, że to inny wilk. Ten był większy, nie srebrny, lecz rudawy. W jego żółtych ślepiach płonął powitalny błysk. Strach wrócił. Alix przycisnęła się do drzewa, szukając jego ochrony. Złamana gałąź zakłuła ją w udo, ale nie poświęciła temu większej uwagi. Żałowała, że nie może wspiąć się na drzewo i skryć w wysokiej koronie. Wilk wszedł powoli na małą polankę. Gęste, rdzawe futro jaśniało w księżycowej poświacie, w żółtych ślepiach płonęła niesamowita inteligencja. Błysnęły zęby i Alix zobaczyła wilczy uśmiech. Wilk zaczął się przemieniać. Zimny, pierwotny strach zmroził jej myśli. Postać rozmyła się na jej oczach, a potem stanął przed nią Finn. - Powiedziałem, że nie uwolnisz się od nas - oznajmił spokojnie. - Mei jha, musisz zostać. Alix zadygotała. Finn znów był człowiekiem o żółtych oczach, w których jaśniał dobry humor. Na splecionych na piersiach rękach połyskiwały znajome ciężkie złote naramienniki. Mocniej przywarła do drzewa. - Ty... Powoli, pokojowym gestem rozłożył ręce. - Czy wątpisz w to, co widziałaś, mei jha? - Uśmiechnął się szyderczo. - Nie wątp. Oczy cię nie oszukały. Alix poczuła mdłości, coś podeszło jej do gardła. Opanowała się. - Byłeś wilkiem! - Tak - przyznał, rozbawiony jej przerażeniem. - Starzy bogowie obdarzyli nas zdolnością przyjmowania postaci lira, gdy tylko zostajemy odpowiednio związani z danym zwierzęciem. Możemy przybierać jego postać na życzenie. - Mówił bardzo poważnie, co do niego nie pasowało. - To coś, za co czcimy swoich bogów. - Zmiennokształtny! - Finn skrzywił się. - Tak, w ten sposób zwą nas Homanowie, kiedy nie używają określenia “demony”. Ale my nie jesteśmy czarnoksiężnikami, mei jha, nie jesteśmy sługami bogów ciemności Zostawiamy to DjinŁ ??? - Wzruszył ramionami. - Jesteśmy po prostu ludźmi... z boskim darem we krwi... Alix nie mogła dojść ani z tym, ani z nim samym do ładu. Patrzyła na niego przez chwilę, nadal oszołomiona niewiarygodnością zachodzącej na jej oczach przemiany. Potem okręciła się wokół drzewa i rzuciła się do ucieczki. Kolczaste krzaki darły jej suknię i zostawiały pręgi na skórze, gdy przemykała między drzewami. Raz konar śmignął ją po twarzy. Alix nie zwracała uwagi na nic, pragnąc jedynie uciec przed tym człowiekiem, tym demonem, który był tym wszystkim, o czym opowiedział Carillon. Trzask pękających pod jej stopami gałęzi uniemożliwiał usłyszenie pościgu, lecz to tylko zwiększało jej strach. Zmiennokształtny, podchodząc ofiarę, mógł wcale nie czynić hałasu. Alix potknęła się o jakąś kłodę i upadła. Wystający korzeń wbił się boleśnie w jej brzuch. Oddech zaświszczał w gardle, gdy płuca rozpaczliwie domagały się powietrza. Gwiazdy rozbłysły jej przed oczyma, kiedy podniosła się ociężale. Coś twardego opadło jej na plecy i przygniotło ją do ziemi. Znieruchomiała na wpół ogłuszona, pozbawiona tchu. Leżała na zimnej ziemi i szlochała, próbując odzyskać oddech, bezradna w ramionach napastnika. Silne ręce uniosły ją lekko z leśnego podłoża i położyły na plecach. Nie broniła się nie mogła nawet zamknąć oczu, gdy nad nią klękał. Kolczyk zamrugał zimno w słabym blasku przenikającym między drzewami. - Czyż nie mówiłem, że ucieczka jest niemożliwa? - zapytał. - Jestem Cheysuli. Czuła ból w piersiach, ale znów zaczęło wnikać w nie życiodajne powietrze. Alix przełknęła ślinę. - Proszę... pozwól mi odejść. - Mówiłem wcześniej, ile przeszedłem, by cię złapać i zatrzymać. Pozwól, bym dostał za to choć częściową zapłatę. - Dotknął czerwonej pręgi na jej policzku. Alix skrzywiła się z bólu. - Nie musisz ode mnie uciekać, mei jha. Zadrżała. Ten człowiek, gdy tylko zechce, staje się wilkiem. Popatrzyła na jego ręce, szukając zwierzęcych pazurów. Finn obnażył ludzkie zęby w wilczym uśmiechu. - Kiedy przybieram ludzką postać, mei jha, staję się w pełni mężczyzną. Czy mam ci to udowodnić? Alix zdrętwiała, gdy pochylił się głębiej, wspierając ręce na ziemi po obu stronach jej ciała. Gdyby pchnęła się w górę, znalazłaby się prosto w jego ramionach, i on o tym wiedział. - Nie! - krzyknęła, gdy opadł jeszcze niżej. Jego oczy, dziwnie dzikie, wpiły się w jej twarz. - Obserwowałem cię od pewnego czasu, mei jha. Kilka dni temu wyruszyliśmy na zwyczajną wyprawę, by uzupełnić zapasy w naszej Twierdzy, ale ja znalazłem łup odmiennego rodzaju. Zamknęła oczy. - Proszę... Jego kolana unieruchamiały ją, wspierając się o ziemię po obu stronach jej ud. Pochylił się, aż jego usta prawie dotknęły jej twarzy. - Żołnierze Shaina wybili nas niemal nogi, mei jha, i nie oszczędzili naszych kobiet. Co ma zrobić dumna rasa, gdy widzi własny zgon? Musimy mieć więcej potomstwa z kobiet, które mamy, i innych, branych skąd popadnie, nawet wbrew ich woli. Odrzucała od siebie jego słowa, chociaż słyszała w nich wydźwięk prawdy. Pogrom Mujhara zaczął się przed dwudziestu pięciu laty. Ona dorastała ze świadomością, że Cheysuli muszą umrzeć, choć w świetle opowieści ojca uważała poczynania Mujhara za niegodziwe. Ale teraz mierzyła się ze zmiennokształtnym, który mówił z pozycji siły, i chętnie wyrzekłaby się swych przekonań, byle tylko uwolnić się od niego. Jego palce musnęły jej ramię lekko niczym piórko, uwodzicielsko. Ujrzała żądzę w jego oczach i wyczuła zdecydowanie w zawieszonym nad nią ciele. - Czy musisz dowodzić, że prawdą są podania o waszym nieokiełznaniu i bestialskich apetytach? - zapytała. - Musisz tak gorliwie dowodzić mi, że nie jesteście lepsi od pomiotu demona, jak was nazywają? Finn spojrzał na nią groźnie. - Nie powstrzymają mnie słowa, met jha. Złożyła błagalnie ręce. - Proszę cię... puść mnie. - Pachniał skórą, złotem i pożądaniem. - Mei jha - rzekł chrapliwie - nie mogę... Otworzyła usta do krzyku, gdy wsunął kolano między jej uda. Ale nim zdołała wydać dźwięk, w ich umysłach rozbrzmiał spokojny ton, który wiązała ze Storrem. Lir, nie powinieneś. Finn poderwał się. Klnąc niepohamowanie przycisnął ją brutalnie do ziemi, gdy chciała się podnieść. Alix skrzywiła się z bólu. Gdy ukląkł przy niej, dygocąc z napięcia, zobaczyła, że wlepia oczy w wilka. Storr siedział w gęstej kępie drzew, niewzruszenie mierząc go wzrokiem. Alix mogła tylko błogosławić wilka za pojawienie się w stosownej chwili i niespodziewane wstawiennictwo, chociaż nie rozumiała jego pobudek. Powoli podniosła się na łokciu. - Storr! - syknął Finn. Ona nie jest dla ciebie. Finn odwrócił się do niej z wściekłością. - Kim jesteś? Z wysiłkiem zapanowała nad głosem. - Już mówiłam. Położył rękę na jej bezbronnym gardle. Nie naciskał, ale ona czuła wiszącą w powietrzu groźbę. - Niczego nie powiedziałaś! Kim jesteś? - Jestem córką dzierżawcy! Moim ojcem jest Torrin, a matką była Leyda. Ojciec, nim zaczął pracować na roli, był zbrojmistrzem Mujhara Shaina. - Spojrzała na niego wściekle. - Jestem jego córką. Nikim więcej. Oczy Finna zwęziły się. - Zbrojmistrz Mujhara. Kiedy? Alix nabrała powietrza. - Mam siedemnaście lat. Ojciec odszedł ze służby u Mujhara na rok przed moimi narodzinami, i wziął dziewczynę z doliny za żonę. Ale nie potrafię powiedzieć, jak długo służył Shainowi. Nie mówi o tamtych czasach. - Nie? - mruknął Finn, zabierając rękę z jej szyi. Przysiadł na piętach i pogrążył się w zadumie, odgarniając gęste czarne włosy z twarzy. Alix, w tej chwili bezpieczna, usiadła wyprostowana i wygładziła pomiętą suknię. Piekło ją skaleczenie na policzku, podobnie jak zadrapania i siniaki na nogach, ale nawet nie dotknęła obrażeń. Nie chciała sprawiać mu satysfakcji. Finn spojrzał na nią bacznie. - Czy znasz historię qu’mahlin. - Są dwie. - Skromnie okryła nogi. Wyszczerzył zęby. - Tak. I słyszałem, jak jedną opowiadałaś księciu, który upierał się, że jest niezgodna z prawdą. W którą ty wierzysz? Zmiana w jego nastawieniu zaniepokoiła ją, ale również przyniosła jej ulgę. Już nie bała się, że skoczy na nią niczym górski kot na królika. Odpowiedziała mu z nową pewnością siebie. - Córka Shaina zerwała zaręczyny, które miały sprzymierzyć Homanę i Solinde po wiekach wojen. Lindir nie chciała syna Bellama, Ellica, i odeszła z Cheysuli. - Z Halem - dopowiedział Finn. - Oddanym wasalem Shaina. Alix wzruszyła ramionami. - Tego nie wiem. Kiedyś podsłuchałam, jak ojciec, pewien, że nie słyszę, opowiadał to mojej matce. - To prawda, mei jha - rzekł poważnie. - Hale zabrał Lindir w knieje Homany, ale tylko dlatego, że go o to prosiła, bo nie chciała wyjść za Ellica z Solinde. Spojrzała na niego chmurnie, dziwnie pewna siebie w obliczu jego nowej postawy. - I co to ma wspólnego ze mną? - Nic - odparł bez ogródek. - To dotyczy mnie, i dlatego tu jesteś. Moje wcześniejsze słowa są prawdą. W qu’mahlin zginęła większość wojowników i prawie wszystkie kobiety. Jesteśmy tępieni jako rasa, na rozkaz Shaina. A teraz córka jego byłego zbrojmistrza, który był świadkiem początków qu’mahlin - jest w moich rękach. - Uśmiechnął się leniwie. Zobaczyła, jak znów rozpostarł palce i podniósł dłonie. - Może to tahlmorra. - Co to znaczy? - Fatum. Przeznaczenie. To cheysulskie słowo na oznaczenie losu, który nie może być zmieniony, gdyż zadecydowali o nim sami bogowie. - Uśmiechnął się ironicznie. - Wiąże się z proroctwem. - Z proroctwem - mruknęła z odrazą, nadal pełna nieufności w stosunku do niego i ujawnianej wiedzy. Zwróciła oczy na czekającego cierpliwie wilka. - A co wiąże mnie ze Storrem? Finn ściągnął brwi. - Nie potrafię powiedzieć, ale coś musi być. Dowiem się. Zaraz. - Przeszył ją groźnym spojrzeniem. - Dlaczego on nie pozwala mi się tobą zająć? Odpowiedziała mu z równą wściekłością. - Tego ja nie potrafię powiedzieć, zmiennokształtny, wiem tylko, że jego poczynania godne są pochwały. Przestraszył ją jego śmiech. Wojownik podniósł się i postawił ją na nogi. Stała sztywna, nie zwracając uwagi na to, że prowokacyjnie szacuje ją wzrokiem. Storr ziewnął. Myślę, że ona nie boi się ciebie tak, jak byś chciał, lirze. Finn uśmiechnął się do wilka, potem popatrzył na dziewczynę. Wzniósł ciemne brwi. - Naprawdę jesteś taka dzielna, mei jha? A może tylko udajesz? Alix zerknęła koso na wilka. - On wcale mnie nie zna, zmiennokształtny. Nie słuchaj go. - Swego własnego lira! - Roześmiał się. - Gdybym wyrzekł się Storra, wyrzekłbym się własnej duszy. Niedługo to zrozumiesz. Storr otrząsnął się i podreptał na polanę. Dość, lirze. Ty nie rozumiesz dziewczyny, ona nie pojmuje tego, co ma we krwi. - W mojej krwi? - zapytała z drżeniem Alix. Oczy Firma zwęziły się, twarz straciła wyraz opanowania. Odwrócił się do niej powoli, sięgnął szeroką dłonią do jej podbródka. - Coś powiedziała? Sapnęła nerwowo, znowu niezmiernie przerażona. Zwalczyła drżenie wywołane dotykiem jego dłoni. - Wilk. Powiedział coś o mojej krwi. O co mu chodzi? Ręka zacisnęła się, sprawiając jej dotkliwy ból. - Mój wilk? - wysyczał. - Słyszałaś go? Zamknęła oczy. - Tak. Finn puścił ją. Alix podniosła powieki i zobaczyła, że patrzy na nią z zadumą. Złoto w jego uchu błysnęło, gdy odrzucił włosy od twarzy. Wargi powoli rozciągnęły się w uśmiechu. - A zatem ta historia jest prawdą. - Jaka historia? Skrzyżował ręce na piersiach i uśmiechnął się do niej szeroko. - Twój ojciec nie powtórzył matce wszystkiego, co wiedział, albo też ty tego nie usłyszałaś. - O czym mówisz? Finn rzucił okiem na Storra. - Czy mam rację, lirze? Czy sam tego nie widzisz? Wojownik zaśmiał się do siebie i odwrócił do dziewczyny. Figlarnie złapał jej warkocz i wsunął palce w rozluźnione pasma. - Słyszysz Storra, bo tylko w połowie jesteś Homanką. W drugiej połowie jesteś Cheysuli. - Nie! Zmarszczył brwi. - Ale mimo wszystko to dziwne. Kobiety nie mają lirów, nawet nie mogą z nimi rozmawiać. Chociaż z drugiej strony ten fakt tylko pomaga mi upewnić się, kim jesteś. Alix poczuła narastający strach. - Już mówiłam, kim jestem. Kłamiesz. Pociągnął ją za warkocz. - Musisz się wiele nauczyć, mei jha. Wyrastałaś z dala od swego klanu. Masz godne pożałowania braki w wiedzy o obyczajach Cheysuli. - Jestem Homanką! - Zatem powiedz mi, jak to jest, że słyszysz mojego lira, kiedy nikt inny poza mną tego nie może. Otworzyła usta, by rzucić mu w twarz gniewną odpowiedź, ale nie znalazła słów. Po chwili wyszarpnęła warkocz z jego palców i odwróciła się. Objęła się rękoma, co miało dać jej namiastkę ciepła i bezpieczeństwa. Drgnęła, gdy jego dłonie spoczęły na jej ramionach. - Mei jha - rzekł cicho - to nie jest zły los. Jesteśmy dziećmi Pierworodnych, którzy zostali spłodzeni przez starych bogów. Homanowie są niczym, gdy zrozumie się dziedzictwo, do jakiego my rościmy sobie prawo. - Nie jestem zmiennokształtna! Palce wbiły się w jej skórę. - Jesteś Cheysuli. Cheysuli. W przeciwnym razie Storr nie spieszyłby ci z pomocą. - Wierzysz wilkowi na słowo? - Nagle Alix przycisnęła ręce do ust i odwróciła się ku niemu. - Co ja mówię? Co ja słyszę z własnych ust? - Ciężko przełknęła ślinę. - To przecież wilk. Zwierzę! A ciebie nasłały demony, byś wmówił mi coś innego! - Nie jestem demonem - powiedział urażony Finn. - Storr też nie. Mówiłem ci, kim jestem, i czym on jest, i, na wszystkich starych bogów, kim ty jesteś. No, a teraz chodź ze mną. Cofnęła się przed jego wyciągniętą ręką. - Nie dotykaj mnie! Finn spiorunował ją wzrokiem. - Twoja krew uratowała cię przed moimi zakusami, mei jha, na pewien czas. Nie próbuj mnie rozgniewać, bo znów zacznę. Alix spięła się wewnętrznie, gdy złapał ją za rękę i powiódł w las. Doprowadził ją do ciemnoszarego namiotu stojącego w kręgu kamieni. Małe ognisko nadal płonęło obok czerwonego jak krew chodnika. Alix oderwała od niego oczy na czas, by zobaczyć jastrzębia siedzącego na drzewcu przed namiotem. Cofnęła się z sapnięciem. Ptak był ogromny, nawet ze złożonymi skrzydłami. Jego upierzenie mieniło się całym bogactwem odcieni brązów i złota. Ciemne oczy obserwowały ją spod na wpół spuszczonych powiek. Śmiercionośny, zakrzywiony dziób lśnił w przytłumionym blasku płomieni. Alix poczuła cień nabożnego strachu i podziwu. Człowiek, który ma takiego lira, naprawdę musi być potężny... - Cai - rzekł miękko Finn. - To namiot mego brata. On jest przywódcą klanu, i trzeba mu powiedzieć, kim jesteś. Alix ze zmęczeniem przeciągnęła brudną ręką po czole. - I co mu powiesz, zmiennokształtny? - Że wróciła do nas córka Halego. Siły nagle zaczęły z niej uchodzić. - Córka... Jego oczy były jasne i drwiące. - Jak myślisz, po co opowiedziałem ci o Lindir i wybranym przez nią Cheysuli? Jesteś ich córką. Ziąb przeniknął ją do szpiku. Zadrżała. - Nie. - Zapytaj mojego lira. - Wilka! - Liry są spokrewnione ze starymi bogami, mei jha. Wiedzą rzeczy, których my nie wiemy. - Nie. Westchnął. - Zaczekaj tutaj, rujholla. Najpierw porozmawiam z Duncanem. Gniew wyrwał ją z odrętwienia. - Jak mnie teraz nazwałeś, zmiennokształtny? - Rujholla? - Jego uśmiech był jakby pełen żalu. - To po cheysulsku, w Starej Mowie, znaczy siostra. - Westchnął. - Hale był moim ojcem. ROZDZIAŁ 4 Kiedy Finn wreszcie odsunął na bok klapę namiotu i ruchem ręki zaprosił ją do środka, Alix posłuchała go bez słowa sprzeciwu. Przelotnie jeszcze raz zastanowiła się nad ucieczką, lecz słowa Cheysuli otępiły ją. Nie była w stanie podjąć decyzji. Weszła do namiotu. Najpierw zobaczyła tylko pochodnię w kącie i skrzywiła się w kwaśnym dymie. Potem jej oczy spoczęły na siedzącym mężczyźnie z mocnym łukiem w dłoniach. Jak urzeczona zapatrzyła się na jego ręce, silne i smagłe, o długich i zwinnych palcach. Mężczyzna powoli wcierał olej w ciemne drewno, które już lśniło jak kosztowna stara ozdoba. W pewnej chwili odłożył łuk na bok i znieruchomiał. Był podobny do Finna, Alix rozpoznała charakterystyczne cechy rasy Cheysuli. Ale w jego twarzy było coś więcej: utajona siła, zimna inteligencja i ten sam wrodzony autorytet, który dojrzewał u Carillona. Podniósł się zwinnie i zobaczyła, że jest wyższy od Finna, długonogi i potężnie zbudowany. Miał szerokie czoło i wąski nos, wysokie kości policzkowe i gładkie policzki jak Finn. Podobnie jak brat nosił kaftan bez rękawów i skórzane nogawice, lecz jego złote naramienniki wyobrażały nie wilka, ale wspaniałego jastrzębia otoczonego dziwnymi runami. W lewym uchu nosił złoty kolczyk w kształcie jastrzębia z rozpostartymi skrzydłami. Alix wyprostowała się pod spokojną siłą jego wzroku i podniosła brodę, próbując odzyskać trochę utraconej pewności siebie. On wyciągnął rękę i obrócił jej głowę tak, by światło padało na policzek. - Co się stało z twoją twarzą? - Mówił spokojnym, łagodnym i niskim głosem. Alix była zaskoczona jego pytaniem. - Wpadłam na gałąź, zmiennokształtny. Coś błysnęło w jego oczach, gdy użyła celowo opryskliwego tonu. Przez chwilę bardzo się bała. Ten człowiek jest bardziej subtelny niż Finn, ale dużo trudniej przewidzieć, co może zrobić, pomyślała lękliwie. Puścił jej brodę. - Jak to się stało, że gałąź zapragnęła poznać smak twojej skóry? Zerknęła na Finna, który trwał w nadzwyczajnym milczeniu. Drugi mężczyzna zauważył tę wymianę spojrzeń i roześmiał się cicho, co ją zaskoczyło - i uraziło. - Czy zamierzasz mnie zniewolić, jak próbował twój brat? Przyjrzał się jej poważnie. - Nie zmuszam kobiet. A Finn tak? Alix zgrzytnęła zębami. - Próbował. Chciał. Wilk mu nie pozwolił. - Liry częstokroć są mądrzejsze od nas - powiedział znacząco. Alix była wstrząśnięta widokiem nagle pociemniałej twarzy Finna. Przez chwilę widziała go oczami starszego brata, jako nieroztropnego zuchwałego młodzieńca, nie jak dzikiego, groźnego wojownika. Ten obraz zaskoczył ją. - Zmiennokształtny... - zaczęła. - Nazywam się Duncan. Zwracanie się do mnie po imieniu nie uczyni cię przeklętą, dziewczyno. Speszona nieco jego reprymendą, ponuro zapytała: - Czego chcesz ode mnie teraz, gdy jestem więźniem? Duncan uśmiechnął się krzywo. - Jeżeli naprawdę jesteś córką Halego, nie jesteś więźniem. Jesteś prawym członkiem klanu, dziewczyno. - Nie. Finn przysunął się. - Widzisz, rujho. Nie posłucha. - Wobec tego będę musiał ją przekonać. Alix pobladła i cofnęła się. On pozwolił jej odsunąć się do wejścia namiotu, potem błyskawicznie złapał ją za ramię. - Jeśli ze mną zostaniesz, odpowiem na pytania, jakie rodzą się w twej głowie. Wszystko jest dla ciebie nowe. Zrozumienie, obiecuję, przyjdzie z czasem. Odciągnął ją od wyjścia. Alix znów była przerażona. - Nie wierzę w to, co on powiedział. Jestem Homanką. Nie jestem Cheysuli. - Jeśli usiądziesz, opowiem ci, jak z tobą było - obiecał spokojnie Duncan. - Nie jestem shar tahlem, aby odczytać ci twoje linie narodzin i przepowiednię, ale mogę powiedzieć ci to, co powinnaś wiedzieć. - Strzelił oczyma na Finna. - Zostaw nas. Musisz zająć się Carillonem. Finn uśmiechnął się krzywo. - Książątko śpi, rujho. Ziemska magia na pewien czas usunęła jego troski - Wyprostował się służbiście, gdy brat spojrzał nań znacząco. - Mimo wszystko zajrzę do niego. Potraktuj ją dobrze, rujho, została delikatnie wychowana. Po jego odejściu Alix została sama z Duncanem. Czekała w milczeniu, niezdolna do jasnego myślenia. Duncan wskazał leżące na ziemi cętkowane szare futro i dziewczyna przysiadła bez słowa, zbierając spódnicę wokół kolan. - Co ze mną zrobisz? Stanął nad nią ze złożonymi na piersiach rękoma. Płomień łuczywa rozjaśniał jego ciemną, kanciastą twarz i tańczył w żółtych oczach. Jak u Finna, prosto przycięte włosy opadały swobodnie na kark. W przeciwieństwie do brata, Duncan nie emanował wrodzoną gwałtownością. Usadowił się ze skrzyżowanymi nogami naprzeciwko niej, wsparł ręce na kolanach. - Nie zrobię z tobą nic poza wprowadzeniem cię do twego klanu. Czy spodziewałaś się, że zostaniesz zabita? Patrzyła na swoje dłonie, splecione ciasno na podołku. - Jesteście zmiennokształtni. Zostałam wychowana w strachu przed wami. Czego innego się spodziewasz? - Finn powiedział, że twój jehan w chwili rozpoczęcia qu’mahlin był zbrojmistrzem u Shaina. Z pewnością nie wychował cię tak, byś wierzyła w kłamstwa. - Spokojny głos zmusił ją do podniesienia głowy. - Torrin był godnym zaufania i honorowym człowiekiem. Nie posiałby ziarna nieprawdy, nawet na rozkaz Shaina. - Mówisz tak, jakbyś znał mojego ojca. Duncan potrząsnął głową. - Nigdy go nie spotkałem. Obecnie znam niewielu Homanów, z powodu qu’mahlin Shaina. Ale Hale mówił o nim, gdy przybył do Twierdzy. - Nie rozumiem. Westchnął. - To nie będzie łatwe. Najpierw musisz uwierzyć, że twoim ojcem jest Hale, nie Torrin. Uparcie podniosła brodę. - Nie mogę tego przyjąć do wiadomości. Duncan spojrzał na nią groźnie, nagle bardzo podobny do Finna. - Nie ma tu miejsca na głupotę. Posłuchasz? - Posłucham. Ale to nie znaczy, że uwierzę, pomyślała. Zdawało się, że usłyszał jej pełne buntu nie wypowiedziane słowa. Przez chwilę Alix była zakłopotana, ale zapomniała o tym uczuciu, gdy tylko Duncan zaczął opowiadać. - Hale zabrał Lindir w knieje. Jej jehana, żona Shaina, Ellinda, zmarła niedługo potem. Shaine pojął drugą żonę, która trzy razy poroniła, a potem powiła mu martwego syna, co uczyniło ją bezdzietną. Mujhar twierdzi, że to czary Cheysuli ukradły mu córkę, zabiły pierwszą żonę i odmówiły drugiej żyjącego potomstwa. - Duncan przerwał. - I tak zaczyna się qu’mahlin. - Wojna - rzekła cicho. - Qu’mahlin to coś więcej niż wojna To wyniszczanie rasy Cheysuli. Mujhar chce zetrzeć naszą rasę z powierzchni ziemi. - Skierował na nią żółte oczy. - Ten wyrok obejmuje nawet jego wnuczkę. Alix pobladła. - Wnuczkę Shaina... - Twoją jehana była Lindir z Homany. Ty jesteś wnuczką Mujhara. - Nie. Nie, kłamiesz. Duncan uśmiechnął się po raz pierwszy. - Nie kłamię, maleńka. Ale jeżeli sobie życzysz, możesz zapytać mojego lira. Cai powiedział mi, że masz dar bogów i umiesz rozmawiać z lirami - Jastrząb... - wyszeptała. W jej głowie rozbrzmiał cichy, złoty ton. Jesteś córką Hala, liren, i krewną nas wszystkich. Nie możesz wyprzeć się swego dziedzictwa ani daru bogów. Duncan zobaczył strach malujący się na twarzy Alix. Delikatnie dotknął jej drżących dłoni. - Jeżeli chciałabyś odpocząć, dokończę innym razem. - Nie! - sprzeciwiła się gwałtownie. - Nie, wysłucham! Czy możesz dodać jeszcze coś, co do reszty zmąci mi rozum? Cofnął rękę. - Hale zginął w czasie qu’mahlin z rąk żołnierzy Shaina, czego pragnął od samego początku. Lindir, nosząc jego dziecko, wróciła do swojego jehana, by błagać o wybaczenie. Chciała schronienia dla dziecka. - Twarz Duncana była ponura. - Mujhar potrzebował następcy. Nie miał syna, a jego żona była bezpłodna. Dziecko Lindir, gdyby był to chłopiec, mogłoby zostać tym dziedzicem. Przeniknął ją chłód, który przytępił nawet strach. - Ale to nie był syn... - Nie. Lindir dała życie córce, a sama zmarła w połogu. Mujhar, nadal opętany szaleństwem pogromu, rozkazał wynieść dziewczynkę w las i zostawić ją tam na pewną śmierć. - Ale przecież to było tylko dziecko... - Zmiennokształtne. Demon. - Jego głos brzmiał szorstko, gdy wypowiadał te homańskie obelgi - Mieszańca najlepiej zostawić zwierzętom. Alix podniosła głowę i popatrzyła w jego niewzruszoną twarz. Widziała, jak jego rysy łagodnieją w zrozumieniu i współczuciu. Zaznajomił ją z jej dziejami i spodziewał się, że mu uwierzy. - Skąd wiesz to wszystko? - zapytała. - Ty? - Tak zostało powiedziane shar tahlowi, który powtórzył to klanowi. - Kto to taki ten shar tahl? - Nasz kapłan-dziejopis, jak nazwaliby go Homanie. Nie pozwala na zaprzepaszczenie rytuałów i tradycji i dba, byśmy znali właściwe dziedzictwo Cheysuli. Przede wszystkim troszczy się o słowa proroctwa. - O jakim proroctwie wszyscy gadacie? - zapytała zezłoszczona. - Finn rzadko mówi o czymkolwiek innym. - Nie do mnie należy wyjaśnianie. Shar tahl oświeci cię w stosownym czasie. - Wzruszył ramionami i rozcapierzył dłonie w znajomym geście. - Tahlmorra. Alix patrzyła na niego, siedzącego w ruchliwych cieniach ciemnoszarego namiotu. Był dla niej obcą, tajemniczą postacią z niezrozumiałych snów, które nawiedzały ją od lat. Przez całe życie słyszała, że Cheysuli są przeklęci, wyjęci spod prawa i skazani na śmierć przez Mujhara, ale wiedziała, że Duncan jej nie okłamał - chociaż pragnęła, by było inaczej. W jego oczach nie było kłamstwa. - Jeżeli twoje słowa są prawdą, to jest jeszcze jedna sprawa - powiedziała bezdźwięcznie. - Jesteś, jak Finn, moim bratem. Duncan uśmiechnął się. - Nie. Finn i ja mamy jedną jehanę, ale Hale był dla mnie tym, kogo Homanowie zwą przybranym ojcem. Mój jehan zmarł, gdy byłem bardzo mały. Wygładziła fałdy spódnicy. - Nie całkiem rozumiem. Powiedziałeś, że Hale zabrał Lindir i począł z nią dziecko. Mnie. - To słowo jakby wysuszyło jej usta. - Lecz skoro był ojcem Finna, i twoim przybranym... nie rozumiem. - Hale był lennikiem Shaina. Dziedziczna służba Mujharom i ich krwi była odwiecznym obowiązkiem Cheysuli. Do czasów pogromu Mujharowie z Homany zawsze mieli cheysulskich wasali. - Duncan uśmiechnął się lekko. - Hale dużo czasu spędzał w Homana- Mujhar, służąc swemu panu zgodnie z obyczajem. Lindir była złotym dzieckiem, które czerpało wielką radość z przekomarzania się z dzikim lennikiem jehanę była to dla niej zabawa. Potem przestała być dzieckiem, a Hale przestał być obojętny na jej rozkwitające piękno... - Zobaczył minę Alix i roześmiał się cicho. - Homanowie skrywają swe mei jha i nazywają je lekkimi kobietami. Cheysuli mają cheysule i mei jha, żony i kochanki, i szanują jedne i drugie. - Ale Hale zostawił twoją matkę! - Zrobił to, co chciał. Wśród nas to zrozumiałe. Mężczyźni i kobiety mogą wybierać sobie, kogo chcą i kiedy chcą. - Skrzywił się. - Chociaż teraz mamy niewielu wojowników i jeszcze mniej kobiet. Alix z wysiłkiem przełknęła ślinę. - Wolę być Homanką. Oczy Duncana zwęziły się. - Ale jesteś w połowie Gheysuli. W naszym klanie to wystarczy. Alix zadumała się, próbując przyswoić sobie usłyszane rewelacje. Gdy w pełni je zrozumiała, popatrzyła na Duncana. - Lindir urodziła córkę i Shaine stracił nadzieję na upragnionego następcę. - Tak. - Zwrócił się więc do swego brata, Fergusa, który miał syna. - Tak. Alix odetchnęła drżąco. - I uczynił tego syna, swego bratanka, dziedzicem. Księciem Homany. Duncan przyglądał się jej uważnie. - Tak. Poczuła, że zaczyna boleć ją serce. - Zatem Carillon jest moim kuzynem! - Tak - powiedział Duncan cicho. Alix podciągnęła kolana i mocno objęła je ramionami Przycisnęła do nich czoło i zacisnęła powieki. Przedtem byłam tylko córką dzierżawcy, ale przy mnie czuł się swobodnie. Teraz jestem Cheysuli - zmiennokształtną! Przeklętą, bękartem i jego kuzynką. Żal ścisnął ją za gardło. On już nigdy do mnie nie przyjdzie! Objęła kolana i zaczęła kołysać się jak nieutulone w żalu dziecko. ROZDZIAŁ 5 Alix zbudziła się o świcie. Usiadła opatulona ciepłym brązowym kocem, świadoma, że zasnęła w obecności zmiennokształtnego. Nie przejmowała się tym za bardzo. Niejasno pamiętała spływające w milczeniu łzy i to, jak namawiał ją do snu, ale nic więcej. Teraz siedziała sama w namiocie, pozbawiona dziedzictwa, jakie znała przez całe życie. Klapa u wejścia poruszyła się i Alix podniosła głowę, spodziewając się Duncana. Zamiast niego zobaczyła Carillona i wstała z okrzykiem. Koc osunął się z jej ramion na ziemię. Potem znieruchomiała. Oczy księcia umknęły w bok, jakieś dziwne, i nie zobaczyła w nich ciepłego powitania, jakiego oczekiwała. Powiedzieli mu, pomyślała. Ręce Alix opadły bezsilnie. Pustka przepełniła jej duszę. Nie chciała spojrzeć mu w twarz i zobaczyć, że ją odrzuca. - Alix... - Nie musisz nic mówić, panie - rzekła słabo. - Rozumiem, co musi czuć książę, gdy dowie się, że córka dzierżawcy, z którą przestawał, jest zmiennokształtną. Wszedł do namiotu. - Jesteś pewna, że powiedzieli ci prawdę? Poderwała głowę. - Nie wierzysz im zatem? Uśmiechnął się. - Myślisz, że jestem taki łatwowierny, Alix? Jestem pewien, że cię okłamali. W tobie nie ma nic z Cheysuli. Twoje włosy są brązowe, nie czarne, a oczy bursztynowe. Nie żółte, jak u zwierza. Z tłumionym szlochem przypadła do jego piersi. Jej strach przed poufałością, do której nie miała prawa, przeminął. Ufnie szukała pociechy w jego sile. Carillon objął ją i przytulił, po raz pierwszy od czasu, gdy się poznali. - Pójdziesz ze mną, kiedy zostanę zwolniony - wyszeptał w jej wzburzone włosy. - Nie mogą cię zatrzymać. Wzniosła ku niemu zapłakaną twarz. - Duncan powiedział, że muszę zostać. - Zabiorę cię ze sobą. - Skąd wiesz, że cię wypuszczą? Uśmiechnął się krzywo. - Jestem zbyt wiele wart, by mieli mnie długo trzymać. - A ja? - Ty, Alix? Zwilżyła usta. - Jeżeli mówią prawdę, to jestem wnuczką Mujhara. Córką Lindir. - Więc przyznasz się do krwi zmiennokształtnych, byle tylko wejść do królewskiego rodu? - zganił ją żartobliwie. Alix odsunęła się od niego. - Nie! Ja tylko szukam wiedzy... prawdy! Carillonie, jeżeli jestem wnuczką Shaina, czy on mnie nie uwolni? - Myślisz, że Mujhar uzna wnuczkę-bękarta, półkrwi zmiennokształtną? Wzdrygnęła się, słysząc to okrutne pytanie. - Carillonie... - Musisz się z tym pogodzić. Jeżeli zmiennokształtni mówią prawdę, jesteśmy spokrewnieni Ale Shaine nigdy cię nie uzna. Nigdy nie poświęci jednej monety za twój powrót - Carillon potrząsnął głową. - To twarde słowa, wiem, ale nie mogę pozwolić, byś liczyła na coś, co nie jest możliwe. Przycisnęła chłodne ręce do twarzy. - Wobec tego zostawisz mnie tutaj... Złapał ją za ramiona, oderwał dłonie od mokrej twarzy. - Nie zostawię cię! Zabiorę cię do Homana-Mujhar, lecz nie mam pojęcia, jak tam zostaniesz przyjęta. - Nie musisz im mówić, kim jestem. - Czy mam zatem oznajmić, że jesteś moją nałożnicą? Dziewczyną z doliny, z którą miewałem schadzki? - Westchnął, gdy zobaczył wyraz jej twarzy. - Alix, cóż mam mu powiedzieć? - Prawdę. - Żeby rozkazał cię zabić? - Nie zrobi tego! Zacisnął ręce na jej ramionach. - Mujhar ogłosił Cheysuli przeklętymi, wyjętymi spod prawa i skazanymi na śmierć obojętnie z czyjej ręki. Myślisz, że odwoła własne rozkazy dla córki człowieka, który porwał jego córkę? Alix wyrwała mu się. - Ona nie została uprowadzona! Poszła z własnej woli! Duncan powiedział.. - przerwała raptownie, przerażona. Carillon westchnął ciężko. - Więc uwierzyłaś w ich słowa. Praktycznie bez walki, Alix, wypierasz się homańskiej krwi i wracasz do zmiennokształtnych? - Nie! Znów złoty ton jastrzębia. Nie wypieraj się prawdy. Zostań. Jesteś Cheysuli, liren. Alix gwałtownym ruchem odsunęła derkę w wejściu namiotu i spojrzała w niebo. Cai dryfował wysoko, unoszony letnim wiatrem. - Muszę iść! - krzyknęła. Tutaj jest twoje miejsce, liren. - Nie! - Alix! - Carillon podszedł do niej i złapał ją za ramię. - Do kogo mówisz? Homana-Mujhar nie dla ciebie, powiedział łagodnie jastrząb. - Nie mogę zostać - powtórzyła uparcie, zdumiona łatwością porozumiewania się z ptakiem. - Nie mogę! - Alix! - zawołał Carillon. Machnęła dziko ręką. - Ten ptak! Jastrząb! Tam. Natychmiast puścił jej ramię i wbił w nią zatrwożone oczy. Po chwili skierował je na krążącego z wdziękiem jastrzębia. - Pozwól mi odejść z Carillonem - błagała, wiedząc, że ptak chce ją zatrzymać. Nie mogę ci zakazać, liren. Mogę tylko prosić. Alix oderwała oczy od jastrzębia i popatrzyła błagalnie na Carillona. Porywczo zacisnęła ręce na jego czarnej skórzanej tunice. - Zabierz mnie. Powiedz Mujharowi, co chcesz, ale nie każ mi zostawać tutaj! - Rozumiesz, co mówi ptak?! - W głowie. Głos. - Świadoma jego niedowierzania próbowała wyjaśnić: - Nie słowa. Ton... Rozumiem, co on myśli. Powiedziałeś, że mnie zabierzesz - wyszeptała. Wyciągnął rękę i wskazał na Cai. Na jego palcu zalśnił sygnet z rubinem. - Rozmawiasz ze zwierzętami! Alix zamknęła oczy, puściła go. - Zostawisz mnie. - Czary zmiennokształtnych... - wymruczał powoli. Popatrzyła na niego, oceniając wyraz jego twarzy. Wtedy on złapał ją za ramiona tak mocno, że poczuła ból. - Nie jesteś inna - powiedział. - Nadal jesteś tą samą Alix. Patrzę na ciebie i widzę silną, dumną kobietę, której dusza może zostać zniszczona przez złe słowa zmiennokształtnych. Alix, nadal będę przy tobie. Jesteś przeznaczona dla innego, powiedział cicho jastrząb. Książę nie jest dla ciebie. Zostań. - Na wszystkich bogów - wyszeptała, patrząc przez łzy na Carillona - dlaczego nie zostawicie mnie w spokoju? - Alix! Ale ona wyrwała mu się i uciekła od niego i od ptaka, szukając schronienia w lesie. Pobiegła na porośniętą bujną trawą polanę, skąpaną w sadzawce słonecznego światła. Tam osunęła się na kolana i znieruchomiała, oszołomiona, próbując zapanować nad rozkojarzonymi myślami. Trzęsła się jak w gorączce. Zmiennokształtna! Pomiot zmiennokształtnego demona i królewskiej córki! Grzbietem dłoni przetarła palące od łez oczy. Nigdy nie była skora do płaczu, ale napięcie i strach minionych godzin przełamały jej naturalne opanowanie. Pragnęła bezpieczeństwa i pociechy jak bezradne dziecko, które w potrzebie tuli się do piersi matki. Matko! Zostałam zrodzona przez homańską dziewczynę z doliny, czy przez wyniosłą, samowolną księżniczkę? Czuła, jak sprzeczne siły targają jej sercem. Tęskniła do zaufania, jakim cieszyła się u Carillona z racji swego homańskiego pochodzenia, a z drugiej strony kusiła ją tajemnica towarzysząca legendarnej magii Cheysuli. Jednak chociaż Torrin wychował ją, by była uczciwa w stosunku do wszystkich, nawet Cheysuli, to również wpoił w nią lęk, jaki wszyscy czuli przed tą rasą. Usłyszała szelest liści i szybko poderwała głowę, przerażona, że Finn znów za nią podążył. Nie ufała mu, choć utrzymywał, że jest jej przyrodnim bratem. Alix wyczuwała w nim coś żywiołowego, niepohamowanego i pierwotnego. Jastrząb opadł lekko na rozkołysaną gałąź, z piórami wzburzonymi przez podmuch. Chociaż był tak samo ubarwiony, poznała, że to nie Cai. Ten był mniejszy, smuklejszy. Prawdziwy myśliwy, zdolny uderzyć jak piorun i w mgnieniu oka zamknąć ofiarę w bezlitosnych szponach. Alix zadrżała mimowolnie na myśl o tej śmiercionośnej broni. Postanowiłaś zostać? Patrzyła na niego, ze zdumieniem odkrywając ogromną różnicę między tonem tego ptaka a głosem Cai. Ptak obserwował ją przenikliwie, trwając bez ruchu na gałęzi. Zostaniesz? Czy odejdziesz? Alix zaczęła odpychać od siebie ten ton. Nie mogła pozwolić, by Cheysuli zaczęli rządzić jej umysłem. Chciała trzymać się z dala od czarów, bez względu na ich kuszącą moc. Ale gdy podejmowała tę stanowczą decyzję, poczuła, że strach ją opuszcza, a jego miejsce zajmuje zdumienie. Najpierw bez najmniejszych problemów rozmawiała z wilkiem, potem z Cai. A teraz ten mniejszy jastrząb. Na bogów, potrafię rozmawiać ze zwierzętami! Z drżeniem wciągnęła powietrze. Jeżeli to czary, nie mogą być zesłane przez demony. To prawdziwy dar. Jastrząb popatrzył na nią z uznaniem. Już zaczynasz się uczyć. Więź z lirem naprawdę jest magiczna, ale nikomu nie czyni krzywdy. A ty jesteś kimś szczególnym, bowiem nikt inny nie może rozmawiać ze wszystkimi lirami. Być może dzięki tobie odzyskamy nieco przynależnej nam dumy i szacunku. - Straciliście to wszystko przez samolubny postępek Halego! - krzyknęła, potem skrzywiła się, ganiąc w duchu za czelność. Uważnie popatrzyła na jastrzębia, by sprawdzić, czy nie jest obrażony. Wyglądał na rozbawionego. Tak, dla Cheysuli byłoby lepiej, gdyby jego oczy nigdy nie spoczęły na Lindir. Ale wtedy ty byś nie istniała. - A kimże ja jestem? - odparowała. - Tylko kobietą, którą głupi wojownik chciał wziąć za swoją. Finn czasami pozwala, by emocje zapanowały nad jego zdrowym rozsądkiem, ale to czyni go tym, kim jest. - Zwierzem - parsknęła, podnosząc gałązkę z trawy u stóp. Jest człowiekiem. Zwierzęta są mądrzejsze, i mają dużo lepsze maniery. Nie przyrównuj go do tych, z którymi nie może rywalizować. Alix, zaskoczona uszczypliwymi słowami jastrzębia, roześmiała się z zadowoleniem. - Szkoda, że on cię nie słyszy, ptaka. Może zastanowiłby się nad swoim pochopnym zachowaniem. Finn nieczęsto się zastanawia. Popatrzyła na ptaka, przenikliwie mrużąc oczy. Gałązka zwisła w jej palcach. - Jeśli nie jesteś Cai, kim jesteś? Przedstaw się. Może innym razem, powiedział ptak niezobowiązująco. Ale wiedz, że jestem tym, kto się o ciebie troszczy. Oderwał się od rozkołysanej gałęzi i poszybował w błękitne niebo. Alix rzuciła łodyżkę i z przygnębieniem śledziła wzrokiem odlatującego ptaka. Na chwilę znów ogarnęła ją groza i zdumienie, że rozmawiała z lirem; znów była przerażoną i zagubioną dziewczyną. Powoli podniosła się i wróciła do obozowiska Cheysuli. Z zaskoczeniem zobaczyła, że namioty zostały zwinięte w zwarte tobołki. Jedni wojownicy przytraczali je do końskich grzbietów, inni gasili ogniska i rozrzucali popioły. Alix stanęła na środku nagle opustoszałej polany i uświadomiła sobie, że jej dusza i obraz samej siebie były tak samo puste. Carillon podszedł do niej, gdy nie widzącym wzrokiem patrzyła na szybką przemianę obozowiska. On dotknął jej ręki, potem ujął ją w swoją. - Będę przy tobie - powiedział łagodnie - Powiedzieli, że muszę iść z nimi - Skrzywił się. - Mówią, że jeszcze jestem za słaby, by jechać do Mujhary, ale nie kłamali co do rany. Jest prawie zagojona, i czuję się dość silny, by walczyć z każdym z nich. Popatrzyła na jego nadgarstek i zobaczyła, że opuchlizna zniknęła, a poszarpaną ranę zarosła nowa skóra. Mają na usługach sztukę uzdrawiania, powtórzyła nieświadomie słowa Finna. - No cóż, panie, może to najlepsze rozwiązanie - powiedziała na głos. - Nie chciałabym rozstać się z tobą tak szybko. - Powiedziałem, że pojedziesz ze mną do Homana-Mujhar. Uśmiechnęła się ze smutkiem. - Jako twoja nałożnica? Carillon wyszczerzył zęby, podniósł jej dłoń i musnął ustami nadgarstek. - Jeżeli tak być musi, Alix, nie będę zbytnio się wzbraniał. - Zarumieniła się i spróbowała cofnąć rękę, ale on trzymał mocno. Lekko potrząsnął głową i uśmiechnął się. - Nie chciałem wprawić cię w zmieszanie. Powiedziałem po prostu to, co myślę. - Jestem twoja kuzynką. - Nie do końca mu wierzyła, Carillon wzruszył ramionami. - Kuzynostwo często żenią się w królewskich domach, aby sukcesja nie przeszła w obce ręce. Na taką więź Homanowie nie spojrzeliby ze wstrętem. - Panie... - zaczęła. Wzniósł brwi z ironią. - Z pewnością zdołasz obyć się bez mego tytułu, skoro omawiamy naszą przyszłość. Alix chciała roześmiać się, ale nie mogła. Tęskniła do takich słów przez cały krótki okres znajomości, chociaż nigdy nie dopuszczała do siebie myśli, że je usłyszy. Teraz nie potrafiła ich zrozumieć. Objawienie jej pochodzenia zniszczyło korzenie, na których opierała się całe życie. - Pewnego dnia ożenię się z księżniczką - dorzucił lekkim tonem Carillon - aby dała mi dziedzica tronu. Ale książęta dość często miewają nałożnice. Usłyszała w myślach echo głosu Duncana, kiedy wyjaśniał jej cheysulskie obyczaje związane z posiadaniem żon i kochanek - jawne i jednoznaczne, czego nie potrafiła pojąć. A przecież Carillon proponuje mi to samo... Zadrżała nieopanowanie. Kto ma rację - Cheysuli czy Homanowie? - Alix? Ostrożnie uwolniła rękę i spojrzała w jego błękitne oczy. - Nie wiem, Carillonie. Jeszcze nawet nie jesteśmy wolni Zaczął coś mówić, ale przerwało mu przybycie Finna. Carillon spiorunował wzrokiem cheysulskiego wojownika, który w odpowiedzi parsknął drwiąco. Potem Finn odwrócił się do Alix. - Pojedziesz ze mną, rujholla. Zauważyła, że zwrócił się do niej inaczej niż zwykle i poczuła mieszaninę wdzięczności i oburzenia zarazem. Nie chciała przyjąć do wiadomości wiążącego ją z nim pokrewieństwa, ale już lepsze to niż rola nałożnicy, jaką wcześniej chciał jej narzucić. Przysunęła się do Carillona. - Pojadę z księciem. - I prawdopodobnie będziesz miała okazję oglądać, jak spada z konia na ziemię. Carillon spojrzał nań wilkiem. - Będę trzymał się siodła, zmiennokształtny. Złoty kolczyk zalśnił w słońcu, gdy Finn odrzucił głowę w tył i wybuchnął śmiechem. - Lepiej zacznij nas inaczej nazywać, książę, bo obrażasz również swoją kuzynkę. - To ty chcesz mej zniewagi, nie on! - zawołała Alix. Błysnął ku niej zębami, potem zerknął drwiąco na Carillona. - Czyżbyś nie pamiętał? Tego dnia zyskałeś nie tylko kuzynkę. Masz również rodzinę wśród nas. - Rodzinę wśród was? - powtórzył Carillon pogardliwie. - Tak - odparł Finn z powagą. - Mnie. Ona jest moją rujhollą, książę, chociaż tylko przyrodnią. Ale to czyni ciebie i mnie kuzynami. - Roześmiał się. - Jestem krewniakiem księcia Homany, który ma służyć swemu panu tępiąc nas jak zarazę. Ale robiąc to musiałbyś zabić i ją, nieprawdaż? Carillon spurpurowiał. - Jeżeli będzie mi dane zabić jakiegoś zmiennokształtnego, to upatrzę sobie ciebie. Resztę zostawię wujowi Mujharowi. - Carillonie! - zawołała Alix z trwogą w głosie. Finn zaśmiał się z nich obojga, rozłożył ręce. - Widzisz, książę? To, co mówisz o nas, jej też dotyczy. Uważaj na swoje zamiary, chyba że nie zależy ci na niej. Ręka Carillona opadła ku wiszącemu u biodra ciężkiemu mieczowi. Alix była zdumiona, że Cheysuli pozwolili mu go zatrzymać. Ale książę nie dobył broni. Finn uśmiechnął się do nich i odszedł, wołając coś do drugiego wojownika w Starej Mowie. - On chce cię tylko sprowokować - powiedziała cicho Alix. - By zaspokoić własne pragnienie popisania się przed innymi. Carillon spojrzał na nią w zdumieniu. - Czy mnie też już przejrzałaś, Alix? - spytał z uśmiechem - Czy w moje serce możesz wejrzeć równie łatwo, jak w jego? Przeszył ją wewnętrzny dreszcz na tę aluzję do czarów, jakie mogłaby mieć na rozkazy. - Nie. Mówię tylko, co w nim wyczuwam. Co do ciebie... - zawahała się, po czym z uśmiechem dodała: - Myślę, że pewnego dnia zostaniesz Mujharem. Roześmiał się, wziął ją w ramiona i uniósł w powietrze. - Alix, dzięki bogom, że owego dnia przejechałem przez twój ogród! W przeciwnym wypadku nigdy nie podzieliłabyś się ze mną swoją mądrością. Odpowiedziała mu uśmiechem, rozkoszując się uczuciami przenikającymi jej ciało. Dłonie obejmujące jej kibić były mocne i pewne, władcze, bez śladu słabości z zadanej przez wilka rany. Otoczyła jedną ręką jego szyję, wplotła palce w brązowe włosy. - Czyż nie podzieliłam się z tobą mądrością, gdy twój rumak stratował moje rośliny? Obrócił ją dookoła w powietrzu, potem postawił ze smutnym uśmiechem. - Tak, zrobiłaś to. Mało brakowało, a pożałowałbym, że żyję. Alix roześmiała się. - Nawet książę może obejść ogród, gdy robi to ścigana przez niego zwierzyna. Niewiele dbałam o twój pyszny strój czy złoto, które mi rzuciłeś jako zapłatę za poczynione szkody. - Dumnie podniosła głowę, mimowolnie naśladując zachowanie wysoko urodzonej damy. - Mnie nie można kupić, książę, nawet za całe dziedzictwo Homany. - A czy można cię zdobyć? - zapytał poważnie. Jej uśmiech zbladł. Odwróciła głowę w inną stronę. - Jeżeli tak, to jeszcze tego nie odkryłam. Nie wiem. - Alix... - Nie potrafię powiedzieć, Carillonie. Nim książę zdążył się odezwać, przystanął przy nich Duncan. Wiódł konia o gniadej maści i niósł dziwny łuk, który polerował poprzedniego wieczora. Carillon, patrząc na broń, ze świstem wciągnął powietrze. Duncan spojrzał na niego chmurnie. - Panie? - Twój łuk. - Cheysuli podniósł broń. - Ten? Nie jest zbyt dobry. Mam lepszy w Twierdzy. Ten jest na wyprawy i polowania, łatwy do zastąpienia. - Ale mimo wszystko jest łukiem Cheysuli - powiedział poważnie Carillon. - Słyszę o nich od kołyski. Duncan uśmiechnął się przelotnie i wyciągnął łuk. - Proszę. Ale pamiętaj, nie jest najlepszy, jaki zrobiłem. Carillon pominął milczeniem to skromne oświadczenie i ujął łuk niemal ze czcią, pieszcząc palcami broń wroga. Była świetnie wykonana, ze starego wypolerowanego drewna, z uchwytem owiniętym skórą. Dziwne runiczne symbole wiły się wokół drzewca niczym węże. Carillon popatrzył na Duncana. - Wiesz, co się mówi o łukach Cheysuli. Duncan uśmiechnął się ironicznie. - Że strzała wypuszczona przez taki nie może chybić. Ale to wszystko, panie, jest legendą. - Jego oczy zwęziły się cynicznie. - Chociaż służy nam dobrze. Jeżeli żołnierze Shaina boją się cheysulskich łuków, tym dla nas lepiej. - Mówisz, że można chybić z tego łuku? Duncan zaśmiał się. - Każda strzała może nie trafić celu. Przewaga Cheysuli polega na tym, że rzadko mierzą w marne cele. - Jego uśmiech stał się zimny i zacięty. - To wynika z walki o przeżycie, panie. Kiedy jesteś tropiony jak wściekłe zwierzę przez strażników Mujhara, uczysz się odgryzać, jak tylko potrafisz. Rysy Carillona napięły się. - Legenda o tych łukach była znana jeszcze przed pogromem, zmiennokształtny. Duncan skrzywił się z goryczą. - Zatem powiedzmy, że ta umiejętność została przez wojnę udoskonalona, książę. Carillon cisnął łuk. Duncan podniósł broń bez komentarza i spojrzał na Alix. - Czas ruszać. Pojedziesz ze mną? Podniosła głowę. - Mówiłam już twojemu bratu... pojadę z księciem. Duncan podał Carillonowi wodze gniadosza. - Twój rumak bojowy zostanie ci zwrócony, gdy wydobrzejesz, panie. Na razie masz mojego. Carillon w milczeniu dosiadł konia. Nim Alix zdołała się ruszyć, Duncan posadził ją za cheysulskim siodłem. Spojrzała z góry w jego niewzruszone oczy i poczuła jakby łączącą ich nić porozumienia. Ale on odszedł, zanim zdążyła zapytać. Podjechał do nich Finn na prawie czarnym wierzchowcu. - Oby książątko nie sprawdziło się w drodze, rujholla. Z przyjemnością wezmę cię na swoje siodło. Alix spojrzała prosto w jego ostrą, pełną szyderstwa twarz. Odpowiedziała mu wyniosłym milczeniem. Finn tylko wyszczerzył zęby i ruszył przed nimi Zaczęła się podróż. ROZDZIAŁ 6 Długa podróż wyprała Alix z resztek sił. Osunęła się przygnębiona na szerokie plecy Carillona, pragnąc, by ustało wreszcie monotonne kołysanie wierzchowca. Ilekroć Finn przejeżdżał obok, prostowała się i jej twarz przybierała wyraz determinacji, ale gdy się oddalał, dziewczyna znów popadała w odrętwienie. Cheysuli zdradzili swoim jeńcom tylko tyle, że zmierzają do Twierdzy. Kiedy Carillon ponownie zażądał uwolnienia siebie i Alix, grożąc gniewem i zemstą Mujhara, Duncan odmówił grzecznie. Alix, która obserwowała go przez większość dnia, zastanowiła się nad tak widoczną różnicą w charakterze braci. Finn był agresywny i porywczy, Duncan kierował się rozumem i niczego nie zostawiał przypadkowi. Chociaż Alix pragnęła opuszczenia zmiennokształtnych u boku Carillona, to skazana na ich obecność dużo bardziej wolała towarzystwo Duncana niż Finna. Wieczorem usiadła z Carillonem przy małym ognisku i ze zmęczeniem wpatrzyła się w płomienie. Książę zdjął zielony płaszcz i zarzucił go na jej ramiona. Otuliła się z wdzięcznością. Carillon wyglądał na wyczerpanego, gdy w poszukiwaniu ciepła wyciągnął ręce do ognia - zaczynało się lato, lecz noce nadal były chłodne. Alix wiedziała, że sama nie wygląda lepiej. Jej warkocz był rozpuszczony i potargany, po sukni widać było trudy podróży. Twarz miała brudną, poza tym piekła ją pręga zostawiona przez gałąź. Cheysuli, jak zauważyła, zabrali niewiele rzeczy na wyprawę. Ich wierzchowce były lekko objuczone, a na broń wojowników składały się tylko noże u pasa i myśliwskie łuki Alix patrzyła na nich ponuro, gdy sprawnie rozbijali małe obozowisko, rozpościerając koce do spania i rozpalając ogniska do podgrzania wieczornych porcji podróżnej strawy. Kolorowe namioty pozostały spakowane. Alix zdała sobie sprawę, że przyjdzie jej spędzić noc jedynie pod kocem. Niespokojnie zerknęła na Carillona, który siedział obok na czerwonym jak krew kocu Duncana. - Mało brakuje, a oddałabym duszę, byle tylko znaleźć się we własnym łóżku w zagrodzie ojca. Carillon, patrząc pustym wzrokiem w płomienie, z wysiłkiem podniósł głowę. Potem uśmiechnął się. - Gdybym miał wybór, byłbym teraz we własnej komnacie w Homana-Mujhar. Ale nawet twoja chata wystarczyłaby mi na tę noc. - Lepsza niż to tutaj - zgodziła się ze smutkiem. Carillon poprawił się i skrzyżował nogi Płomienie błysnęły na jego białych zębach, gdy uśmiechnął się złośliwie. - Gdy tylko będę miał okazję, Alix, te demony pożałują swego postępku. Dziwny chłód przebiegł jej po krzyżu. Spojrzała ostro w jego zdeterminowaną twarz. - Każesz ich wszystkich zabić? Zmrużył oczy, słysząc przyganę w jej głosie. Potem rysy mu złagodniały, gdy pogładził stargany warkocz dziewczyny i przerzucił go przez jej ramię. - Kobieta być może tego nie rozumie. Ale mężczyzna musi służyć ślepo swemu suzerenowi, nawet gdy chodzi o zabijanie innych. Pogrom zarządzony przez mojego wuja nadal obowiązuje, Alix. Nie przysłużyłbym mu się pozwalając, by to gniazdo demonów przetrwało. Zostali wyjęci spod prawa. Są skazani na śmierć przez samego Mujhara. Alix otuliła się szczelniej płaszczem. - Carillonie, a gdyby się okazało, że nie użyto czarów przeciwko waszemu rodowi? Że Cheysuli mają rację? Czy nadal zależałoby ci na ich śmierci? - Zmiennokształtni rzucili klątwę na mojego wuja, gdy Hale uprowadził Lindir. Królowa wskutek tego zmarła na wyniszczającą chorobę, a druga żona Shaina nie dała mu żywego potomstwa. Jeżeli nie czary, cóż innego mogło spowodować takie nieszczęścia? Alix westchnęła i wbiła oczy w ręce zaciśnięte na zielonej wełnie. Zniżyła głos do pojednawczego szeptu, lecz jej słowa niewiele miały wspólnego z pojednaniem. - Może właśnie coś takiego Cheysuli nazywają tahlmorra. Może to nic więcej, jak wola bogów. Jego ręka przesunęła się z warkocza na podbródek i podniosła jej twarz ku światłu. - Czyżbyś znów broniła demonów, Alix? Czy dajesz wiarę ich słowom z powodu tego, czego się dowiedziałaś? Popatrzyła na niego spokojnie. - Nie bronię ich, Carillonie. Oddaję im sprawiedliwość. Mają prawo do własnych przekonań. - Nawet kiedy Mujhar ogłasza ich czarnoksiężnikami mrocznych bogów? Alix delikatnie dotknęła jego nadgarstka i poczuła blizny po zębach Storra. Raz jeszcze zobaczyła Finna zmieniającego kształt na jej oczach i jedynie dzięki znacznemu wysiłkowi udało jej się zachować opanowany głos. - Carillonie, czy pozwolisz, bym i ja została uznana za demona? Westchnął, zamknął oczy i cofnął rękę. Zmęczonym ruchem przetarł czoło i nerwowo odgarnął włosy z oczu. - Shaina niełatwo przekonać. Jeżeli staniesz przed nim i oznajmisz, że jesteś zmiennokształtną, i jego wnuczką, urazisz jego dumę. Mój wuj jest naprawdę próżnym człowiekiem. - Carillon uśmiechnął się ponuro. - Ale nie pozwolę mu cię skrzywdzić. Mam wiele z jego charakteru. Alix podciągnęła kolana pod brodę, objęła je rękoma. - Opowiedz mi o Homana-Mujhar, Carillonie. Wcześniej bałam się pytać, ale teraz już nie. Opowiedz mi o wielkim, otoczonym murami pałacu Mujhara. Uśmiechnął się, słysząc jej tęskny ton. - W rzeczy samej, to istne marzenie. Forteca w mieście, w którym żyją tysiące ludzi. Niewiele wiem o jego historii, z tym wyjątkiem, że stoi dumnie od stuleci. Żaden wróg nigdy nie zdobył jego murów, nie wdarł się do jego sal i korytarzy. Homana-Mujhar jest więcej niż pałacem, Alix. To serce Homany. - I ty mieszkałeś tam zawsze? - Ja? Nie. Mieszkałem w Joyenne, w zamku mojego ojca. To tylko trzy dni drogi od Mujhary. Tam przyszedłem na świat – Na jego twarzy zaigrał uśmiech pełen rozmarzenia. – Mój ojciec zawsze wolał trzymać się z dala od miast, i ja podzielam jego ciągoty. Mujhara jest wspaniałym, bogatym miastem, lecz lepiej czuję się na wsi. – Westchnął ciężko. – Do ubiegłego roku, kiedy to zostałem zatwierdzony jako prawowity następca Mujhara, mieszkałem w Joyenne. Spędziłem pewien czas w Homana-Mujhar, nie jestem obojętny na jego przepych. - A ja nawet nie widziałem Mujhary - powiedziała ze smutkiem. - To coś, czego nie potrafię zrozumieć. Miasto należy do Mujhara i jest dobrze chronione. Kobiety i dzieci bezpiecznie chodzą po ulicach. Alix odwróciła się od niego. - Może taka była obietnica złożona Mujharowi przez Torrina, że nie pozwoli zmiennokształnej córce Lindir wejść w mury miasta. Carillon zesztywniał. - O ile faktycznie jesteś tym dzieckiem. Alix opuściła powieki. - Zaczynam myśleć, że tak jest. - Alix... Odwróciła głowę i wsparłszy policzek na kolanie spojrzała poważnie w twarz Carillona. - Rozmawiam ze zwierzętami, panie. I rozumiem je. Jeżeli nie są to czary zmiennokształtnych, zatem muszę być tworem bogów ciemności. Jego ręka opadła na jej ramię. - Alix, przecież nie muszę ci tego mówić. Nie jesteś pomiotem demonów. - A jeśli jestem Cheysuli? Carillon omiótł wzrokiem spowity w mroku obóz, zatrzymując spojrzenie na każdym ciemnowłosym, żółtookim wojowniku w miękkich skórach i barbarzyńskim złocie. Popatrzył znowu na Alix i przez chwilę widział, jak tańczące płomienie przemieniły jej oczy z bursztynowych w żółte. Chrząknął i spróbował się rozluźnić. - To nie ma znaczenia. Kimkolwiek jesteś, godzę się z tym. Alix uśmiechnęła się niewesoło i dotknęła jego ręki. - Wobec tego skoro akceptujesz mnie, musisz zaakceptować i innych. Otworzył usta, by zaprzeczyć, ale zmienił zdanie. Zobaczył smutek w jej oczach i zmęczenie w ruchach, gdy przesunęła się, by przyjąć wygodniejszą pozycję. Carillon przyciągnął ją do piersi. - Alix, powiedziałem, że to nieważne. - Jesteś dziedzicem - rzekła cicho. - To ma znaczenie. - Dopóki nie jestem Mujharem, moje przekonania nie mają najmniejszego znaczenia. A kiedy zostaniesz Mujharem, czy będziesz zabijał moich krewniaków? - zastanowiła się ponuro. Rankiem Duncan przyprowadził bojowego kasztana. Alix przeniosła spojrzenie z rumaka na przywódcę klanu i zwróciła uwagę na jego poważną minę. Stojący obok Finn uśmiechnął się do niej znacząco. Alix zarumieniła się i zlekceważyła go, bacznie przyglądając się Duncanowi. - Wczoraj dość dobrze poradziłeś sobie w czasie jazdy, panie - powiedział cicho. - Masz nasze zezwolenie na odjazd. Finn będzie ci towarzyszył. Carillon spojrzał nań wściekle. - Sam znajdę drogę powrotną, zmiennokształtny. Duncan skrzywił usta w wymuszonym uśmiechu. - Nie wątpię. Ale Cheysuli spędzili dwadzieścia pięć lat na ucieczce przed nieuzasadnionym gniewem Mujhara, i naprawdę musielibyśmy być głupi, by pokazać jego następcy nasz nowy dom. Finn zadba, żebyś nie podążył za nami do Twierdzy. Carillon poczerwieniał z gniewu, ale zostawił bez komentarza oziębłe słowa Cheysuli. Wziął od Duncana wodze ze szkarłatnej skóry i odwrócił się do Alix. - Możesz jechać w siodle przede mną. Duncan wszedł szybko między konia i Alix, gdy dziewczyna ruszyła do wierzchowca. Jego oczy były chłodne i twarde. - Ty zostaniesz z nami. - Nie możesz mnie do tego zmusić! - sprzeciwiła się ze złością. - Wysłuchałam twoich słów i szanuję je, ale nie pojadę z tobą. Mój dom jest u mego ojca. - Twój dom jest wśród ludzi twego ojca. Alix poczuła ogarniające ją zimno. Miała na myśli Torrina, ale przywódca klanu jednym zdaniem przypomniał jej, że nie jest już córką homańskiego dzierżawcy. Z wysiłkiem zapanowała nad przyspieszonym oddechem. - Chcę jechać z Carillonem. Kolczyk z jastrzębiem zakołysał się gwałtownie, gdy Duncan przecząco potrząsnął głową. - Nie. Finn roześmiał się. - Nie możesz opuścić nas tak szybko, rujholla. Ledwoś poznała nasze imiona. Jest dużo więcej rzeczy do nauczenia się o klanie. - Nadal jestem półkrwi Homanką - powiedziała spokojnie. - I nikt poza moim ojcem nie może mi rozkazywać. - Spojrzała na Duncana wyzywająco. - Pojadę z Carillonem. Książę stanął obok niej, władczo kładąc rękę na jej ramieniu. - Z twoich własnych słów wynika, że ona jest moją kuzynką. Zabiorę ją do Homana- Mujhar. Nie możecie jej tego zabronić. Finn z zaciekawieniem podniósł brwi. - Nie możemy? Wczoraj, gdy spałeś, Rada zadecydowała o twoim losie. To ja nalegałem, że powinniśmy zatrzymać was oboje, pokazać wam, że nie jesteśmy demonami, za jakie nas uważacie, ale zostałem przegłosowany. Mój rujholli chciał, żebyś bezpiecznie wrócił do swego wuja, który nasyła na nas wojska. - Wzruszył ramionami. - Niektórzy nawet byli przekonani, że po spędzeniu z nami pewnego czasu uwierzysz, że jesteśmy ludźmi takimi jak ty, lecz ja myślę, że przez cały czas knułbyś, jak nas skrzywdzić. - Finn uśmiechnął się bez humoru. - Co zrobiłbyś, książę, gdybyś został z nami? Carillon wbił palce w ramię Alix. - Znalazłbym sposób ucieczki, zmiennokształtny i wrócił do Mujhary. Masz co do tego rację. Pomógłbym memu krewnemu wyprawić na was żołnierzy. - Ryzykując jej życiem? - zapytał łagodnie Finn. Alix zadrżała. Ręka Carillona opadła do rękojeści miecza. - Nie skrzywdzisz jej, zmiennokształtny. - My nie krzywdzimy swoich - wtrącił zimno Duncan. - Ale czy Shaine kazałby swoim ludziom oszczędzić życie jednej Cheysuli? Oni nas nie odróżniają. Jeżeli pozwolisz im ruszyć na nas, narazisz życie dziewczyny. - Zatem uwolnij mnie - podsunęła Alix. - Może Mujhar nie wyśle żołnierzy. - Alix! - zmitygował ją ostro Carillon. Finn cynicznie wyszczerzył zęby. - Widzisz, mei jha, jakim człowiekiem jest twoje książątko? I mimo wszystko chce, abyś wierzyła, że to my jesteśmy spragnionymi krwi demonami. To Homanowie rozpoczęli qu’mahlin i to Homanowie nie chcą pokoju. - Dość! - krzyknęła Alix. - Dość! Carillon odsunął się od niej i wyciągnął z pochwy masywny, oburęczny miecz. Alix zobaczyła rubin mrugający czerwono w promieniach słońca i wstrzymała oddech. Wzdłuż ostrza biegły runiczne symbole bardzo podobne do tych na łuku Duncana. - Nie zatrzymasz jej - powiedział cicho książę. - Ona pojedzie ze mną. Finn skrzyżował ręce na piersiach i czekał w milczeniu. Naramienniki lśniły oślepiająco. Alix, która jakby wrosła w ziemię, miała wrażenie, że czas spowolnił swój bieg. Carillon stał obok niej z nagim mieczem w dłoniach, budząc lęk już samą postawą. Jednakże Duncan nie okazał śladu strachu i patrzył na broń tak, jakby wcale nie została dobyta przeciwko niemu. Ciarki przebiegły jej po krzyżu i ogarnęło ją złe przeczucie. Czy ma mi być dane zobaczyć, jak człowiek ginie z mojego powodu? Westchnęła, pragnąc odwrócić wzrok i wiedząc, że nie zdoła. Postępek Lindir zapoczątkował bezlitosny pogrom; czy ja, być może jej córka, mam stać się przyczyną dalszego rozlewu krwi? Duncan uśmiechnął się dziwnie. - Lepiej przypomnij sobie twórcę tego miecza, panie. Zęby Finna zalśniły w dzikim grymasie. - Ostrze Cheysuli zawsze pozna swego pierwszego pana. Alix znów popatrzyła na runy na głowni Ich obce kształty oraz to, co mogły oznaczać, tylko powiększyły jej obawy. Carillon nie cofnął się ani o krok. - Przecież wy nawet nie używacie mieczy, zmiennokształtny! Finn wzruszył ramionami. - Wolimy zadawać ludziom śmierć z bliska. Miecz nam nie służy. Walczymy nożami. - Przerwał, zerknął na Alix. - Nożami, i w postaci lira. - No to po co wam łuki? - warknął Carillon. - Początkowo służyły do polowania - odparł lekko Duncan. - Potem Mujharowie z Homany zaczęli korzystać z naszych usług w czasie wojen, i wtedy nauczyliśmy się stosować je przeciwko ludziom. - Jego żółte oczy stały się nieubłagane. - Po rozpoczęciu qu’mahlin zaczęliśmy strzelać z nich do tych, którym dawniej służyliśmy. Finn ruszył do przodu i zatrzymał się tak blisko Carillona, że czubek miecza spoczął na jego gardle. - Użyj go - zadrwił szeptem. - Użyj, paniczyku. Pchnij, jeśli możesz. Carillon nie poruszył się, jakby zaskoczony tym zaproszeniem. Alix, prawie nieprzytomna z napięcia, przygryzła dolną wargę. Finn uśmiechnął się i położył rękę na ostrzu. Jego brązowe palce spoczęły lekko na doskonale wyostrzonych skrajach. - Powiedz mi, panie, kogo posłucha miecz Halego. Następcę człowieka, który zaczął qu’mahlin, czy jedynego syna krwi Halego? - Finn - rzekł łagodnie Duncan. Alix pomyślała, że słyszy przyganę. Wczepiła palce w fałdy żółtych spódnic, drąc paznokciami szorstką wełnę. Wiedziała, że zobaczy śmierć Finna, który nawet z ręką na ostrzu nie mógł powstrzymać Carillona od zadania ciosu. Nie była nic winna Finnowi, który porwał ją brutalnie, ale też nie życzyła mu takiego końca. Kwaśny smak strachu przepełnił jej usta. - Carillonie... - poprosiła. Coś jakby utknęło jej w gardle. - Czy już podejmujesz dzido swego wuja? - Na ile mogę - powiedział ponuro. Palce Finna przesunęły się lekko po ostrzu. Alix pomyślała, że opuści rękę i przyjmie obronną pozycję, Cheysuli jednak nie zrobił tego. Nim zdążyła krzyknąć, odepchnął miecz na bok. Błysnął nóż, gdy skoczył do Carillona. - Nie! - krzyknęła, rzucając się w ich stronę. Duncan złapał ją za ramię i szarpnął do tyłu. Spróbowała się uwolnić, ale daremnie. Znieruchomiała, gdy zobaczyła ostrze Cheysuli na gardle Carillona. Książę nadal trzymał miecz, lecz uświadomiła sobie, że broń jest zbyt długa, by cofnąć ją i uderzyć z bliska. - Widzisz teraz, paniczyku, co znaczy znaleźć się z Cheysuli twarzą w twarz? - zapytał uprzejmie Finn. - Nie wątpię, żeś został świetnie wyszkolony w murach swego równie świetnego pałacu, ale nigdy dotąd nie mierzyłeś się z Cheysuli. A to znaczy, że umiesz niewiele. Zęby Carillona zwarły się z trzaskiem. Muskuły szczęk mu nabrzmiały, zmieniając rysy jego twarzy, ale milczał. Nie cofnął się przed nożem pieszczącym jego gardło. Finn zatrzymał jasne oczy na Alix. - Czy będziesz błagać mnie o jego życie, mei jha. - Nie - odparła dźwięcznym głosem. - Ale jeżeli go zabijesz, sama zadbam o twoją śmierć. Wzniósł brwi w szyderczym zdumieniu. Potem z szerokim uśmiechem spojrzał w nieruchomą twarz Carillona. - No cóż, książę, kobieta obiecuje ci pomstę. Może powinienem to uszanować. - Wzruszył ramionami i cofnął się, wsuwając nóż z powrotem za pas. - No i ona jest Cheysuli, i moją rujhottą, więc nie będę ryzykował. Duncan pochylił się i złapał upuszczone przez Carillona szkarłatne wodze. Wyciągnął je ku niemu. Książę w milczeniu wsunął miecz do okutej srebrem pochwy. - Finn odprowadzi cię do Mujhary. Carillon patrzył tylko na Alix. - Wrócę po ciebie. - Carillonie... - Wrócę. Alix pokiwała głową i skuliła się, w obronnym ruchu garbiąc ramiona. Wiedziała, że nie zdoła wrócić jej wolności bez składania siebie w ofierze, co nie byłoby dla niej żadną wolnością. Cheysuli im obojgu wytrącili broń z ręki. Carillon odwrócił się i dosiadł wielkiego kasztana. Z końskiego grzbietu popatrzył na obecnych. - Jesteście głupi - powiedział zimno - że puszczacie mnie bez okupu w złocie. Finn roześmiał się. - Chcesz nas uczyć, nie bacząc na swoje zdrowie? - Po prostu nie rozumiem. Duncan uśmiechnął się. - Cheysuli nie potrzebują złota, panie, poza tym do wykucia symboli lirów i ozdób dla naszych kobiet. Pragniemy tylko położyć kres wojnie, którą wypowiedział nam Mujhar, i zyskać szansę na życie takie, jak niegdyś. Wolni, bez strachu, że nasze dzieci znajdą śmierć z powodu żółtych oczu. - Gdybyście nie łamali homańskich praw... Duncan przerwał mu ostro. - Niczego takiego nie chcieliśmy. Zawsze służyliśmy krwi Mujharów. Hale, biorąc Lindir od jej jehana, uwolnił ją od niechcianego małżeństwa. Robiąc tak wyświadczył przysługę, do której był zobowiązany, skoro służył krwi Mujhara. - Uśmiechnął się lekko. - Może nie tego Shaine się spodziewał, wszak Hale był jego człowiekiem. Tylko że jemu bardziej zależało na Lindir. Finn odwrócił się do Alix. - Twoja jehana była samowolną kobietą - powiedział uszczypliwie. - Czy pójdziesz w jej ślady? Wyniośle i wyzywająco poderwała głowę. - Gdybym to ja była w Homana-Mujhar, nie odeszłabym w lasy z cheysulskim wojownikiem. Nie sądź mnie po matce. Finn triumfalnie wyszczerzył zęby. - Skoro wreszcie przyznałaś się do swojej krwi, mei jha, nie będę sądził cię po niczym. Nim zdobyła się na odpowiedź, odwrócił się i zniknął w lesie. Alix spojrzała za nim gniewnie. Zmarszczyła brwi, gdy chwilę później wrócił na ciemnogniadym koniu. Duncan podszedł do wierzchowca Carillona, popatrzył na księcia. - Posłałbym pozdrowienia Mujharowi Shaine, gdybym miał pewność, że je przyjmie. My nie pragniemy tej wojny. Carillon uśmiechnął się bezlitośnie. - Myślę, że Mujhar jasno wyraża swoje pragnienia, zmiennokształtny. Duncan położył rękę na lśniącej łopatce bojowego rumaka. - Jeżeli chcesz kontynuować qu’mahlin, panie, nie jesteś tym, kim myślałem. Nie tym, o kim mówi proroctwo. - Uśmiechnął się i cofnął, rozpościerając dłonie. - Tahlmorra, Carillonie. - Nie uznaję waszego proroctwa - powiedział stanowczo książę. Przywódca klanu wyciągnął rękę. Złapał Alix za ramię i przyciągnął ją bliżej. - Jeżeli tak, wyrzekasz się jej. Alix zadrżała. - Pozwól mi odejść z Carillonem. - Nie. Finn podjechał do boku kasztana i uśmiechnął się szyderczo do księcia. - Nie trać czasu. Nie chciałbym, by z naszego powodu Mujhar stał się bardziej zły, niż jest. Dalej, książę. W drogę. Opuścił rękę na szeroki zad kasztana i ogier skoczył do przodu. Finn ustawił swego wierzchowca tak, że Carillon nie mógł zawrócić. Alix zobaczyła, jak książę uchylił się pod niską gałęzią, a potem zniknął jej z oczu. Mimowolnie ruszyła za nim i znów powstrzymała ją ręka Duncana. Po chwili puścił ją. - Nie jest źle - zapewnił cicho. - Czeka cię wiele nauki, ale już wkrótce pogodzisz się ze swoim dziedzictwem. Alix odetchnęła drżąco i spojrzała na niego twardo. - Nie twierdzę, że jesteś kłamcą, zmiennokształtny, ale nie podporządkuję się waszym prawom. Jeżeli zaakceptuję je jako swoją... tahlmorrę, zrobię to na własnych warunkach. Wysoki wojownik uśmiechnął się do niej. - Cheysuli nie może postąpić inaczej. Alix spojrzała na niego gniewnie. W milczeniu poszła za nim do czekającego konia. ROZDZIAŁ 7 Wieczorem Alix była tak wyczerpana, że bez słowa pozwoliła Duncanowi zaprowadzić się do jego ogniska. Z ulgą położyła się na grubym brunatnym futrze. Jako córka dzierżawcy nie była przyzwyczajona do wielogodzinnej jazdy na końskim grzbiecie, bolały ją mięśnie i poobcierane nogi. Skuliła się na futrze i jak najlepiej otuliła stopy poszarpaną spódnicą. Kiedy Duncan wsunął jej w ręce miskę z gorącym gulaszem, podziękowała mu cicho i z apetytem zabrała się do jedzenia. On usiadł naprzeciw niej na drugim futrze i podniósł wychwalany przez Carillona łuk. W milczeniu zaczął pocierać go nasączoną olejem szmatką, całkowicie koncentrując się na tym zajęciu. Alix podniosła do ust kubek piwa zaprawionego miodem i zakrztusiła się, gdy poczuła ostry smak. Przysłoniła usta ręką, tłumiąc sapnięcie, bo nie chciała, żeby Cheysuli zobaczył jej niemoc czy zmęczenie. Zdawało się, że nie zwraca na nią uwagi, gdy grzechocząc drewnianą łyżką wyskrobała resztki gulaszu i odstawiła miskę. Czuła się lepiej z pełnym żołądkiem, ale zaspokojenie głodu wyostrzyło jej otępiałe zmysły i przypomniało o niebezpieczeństwie. Nie mogła już chronić się w mgłę wyczerpania i bezradności, która nie odstępowała jej w czasie długiej podróży. Zaczęła rozglądać się po małym obozowisku i patrzeć na smagłych wojowników, tak uparcie nastających na zabranie jej od jej ludu. Alix nadal się bała, ale nie był to strach, który paraliżuje myśli. Duncan przez cały dzień traktował ją uprzejmie, i pod nieobecność Finna wyczuwała, że nic jej nie grozi. Teraz miała okazję na spokojnie zastanowić się nad swym położeniem. - Odpowiesz na moje pytanie, zmiennokształtny? Duncan nie podniósł głowy. - Powiedziałem ci, jak mi na imię. Używaj go, gdy do mnie mówisz. Alix popatrzyła na jego schyloną głowę. Czarne włosy opadły mu na czoło w trakcie pracy, złoty kolczyk migotał w gęstych pasmach. Potem zerknęła na jastrzębia, który siedział milcząco jak zjawa na pobliskim drzewie. - Skąd Cheysuli bierze swego lira? Łuk błysnął w jego silnych dłoniach. - Kiedy Cheysuli staje się mężczyzną, musi udać się w knieje lub w góry. W ciągu wielu dni, niekiedy nawet tygodni, żyje samotnie, otwierając duszę przed bogami. Zwierzę, które ma stać się jego Itrem, odnajduje go prędzej czy później. - Mówisz, że to zwierzę dokonuje wyboru? - To tahlmorra. Każdy Cheysuli rodzi się dla lira, a lir dla niego. Pozostaje tylko kwestia znalezienia się. - Jednakże Finn powiedział, że nie wszystkie zwierzęta są lirami. - Nie. Tak samo jak nie wszyscy ludzie są Cheysuli. Uśmiechnęła się, gdy usłyszała rozbawienie w jego głosie, chociaż na nią nie patrzył. - Co się dzieje, jeżeli Cheysuli nie znajdzie lira? Przerwał pracę i spojrzał jej w oczy. - Cheysuli bez lira jest tylko w połowie człowiekiem. Rodzimy się z Itrem w duszy. Jeżeli go brakuje, nie jesteśmy sobą. - Nie jesteście sobą... - Nie potrafisz tego zrozumieć, ale człowiek, który nie jest w pełni sobą, nie ma celu w życiu. Nie może służyć proroctwu... Alix spojrzała na niego z dumą. - Jeżeli nie jest się... Co się stałoby się z tobą, gdyby Cai został zabity? Ręce Duncana zacisnęły się na łuku. Najpierw popatrzył na jastrzębia na drzewie, potem odłożył łuk i skierował wzrok na Alix, Pochylił się głęboko do przodu i dziewczyna odczuła pełnię jego siły. - Nie pytasz wyłącznie z ciekawości. Jeżeli zechcesz zabić mego liro, żeby otworzyć sobie drogę ucieczki, zostaniesz przeklęta przez Cheysuli. A niełatwo żyć z czymś takim. - Cień uśmiechu przemknął przez jego twarz. - Choć nie żyłabyś dostatecznie długo, by naprawdę cierpieć. Przeniknął ją dreszcz, gdy usłyszała obietnicę śmierci w jego głosie. Potrząsnęła głową w niemym zaprzeczeniu. - Powiem ci, nie bacząc na twoje zamiary - ciągnął cicho - i będziesz wiedziała. Składam swe życie w twoje ręce. - Przyglądał się jej uważnie, szacująca - Jeżeli człowiek chce zabić Cheysuli, wystarczy, że zabije jego lira. Więżąc lira, uwięzi Cheysuli. Cheysuli jest wówczas bezsilny, nie może uciec się do darów ofiarowanych nam przez bogów. - Rozluźnił się odrobinę. - Teraz znasz cenę więzi z lirem. - Jak to się dzieje, że ta więź jest taka silna? - zapytała. - Przecież ty jesteś człowiekiem, Cai ptakiem. Jak utrzymujesz tę więź? Duncan wzruszył ramionami, wygładzając nogawice z miękkiej skóry. - Nie potrafię tego jasno wytłumaczyć. To dar starych bogów. Tak było przez wieki, i niewątpliwie tak będzie dalej. - Skrzywił się. - Chyba że Mujhar wybije nas wszystkich. Wtedy Homanowie stracą swoich przodków. - Przodków! Mam wierzyć, że to wy stworzyliście ten kraj? Duncan uśmiechnął się dziwnie. - Być może. Alix spojrzała na niego gniewnie. - Nie wierzę. - Wierz w to, co chcesz. Jeśli zapytasz, lir ci powie. Jej oczy powędrowały w kierunku jastrzębia. Ale nie chciała usłyszeć tego od ptaka. Wolała pociągnąć za język Duncana. - A gdybyś ty został zabity, co stanie się z lirem. - Lir wraca do dziczy. Dla zwierzęcia zerwanie więzi nie jest takie straszne. - Uśmiechnął się. - Stworzenia zawsze były silniejsze od ludzi. Cai być może rozpaczałby przez pewien czas, ale żyłby dalej. Nie zbywaj tak lekko moich uczuć, złajał go ptak. Bo narażasz na śmieszność naszą więź. Duncan roześmiał się bezgłośnie i Alix, zaskoczona jego reakcją, spojrzała na niego bacznie. Powaga, którą zaczęła mu przypisywać, wcale nie była jego nieodłączną cechą. Po chwili wysunęła ręce i przeciągnęła się, aż stawy jej zaskrzypiały. - Co naprawdę się dzieje, gdy ginie lir? - zapytała niedbałym tonem. Duncan spoważniał. - Cheysuli bez lira, jak powiedziałem, nie jest całością. Staje się pusty. Nie wybiera życia. Znieruchomiała, wlepiając w niego oczy. - Nie wybiera.. - Mamy rytualną śmierć. Ramiona jej opadły. - Śmierć! Duncan popatrzył w drzewa, na Cai. - Cheysuli opuszcza swój klan i idzie w lasy szukać śmierci wśród zwierząt Bez broni i przygotowany. Jakkolwiek ona nadejdzie, nie odmówi jej. - Wzruszył ramionami, świadomie pomniejszając problem. - Człowiek pozbawiony lira wita ją z wdzięcznością. Alix siłą pohamowała ogarniające ją mdłości. - To barbarzyństwo. Barbarzyństwo! Duncan pozostał niewzruszony. - Cień nie ma życia. - Coś ty powiedział? - warknęła. Westchnął. - Nie potrafię wyrazić tego inaczej. Musisz przyjąć to co powiedziałem. Człowiek bez lira nie jest człowiekiem, tylko cieniem. A Cheysuli nie może tak żyć. - Mówię, że to barbarzyństwo. - Skoro tak uważasz. - Co innego mogłabym pomyśleć? Pochylił się i dorzucił drwa do ognia. Płomienie trzasnęły i strzeliły w odpowiedzi, rozpalając w jego jasnych oczach zwierzęce błyski. - Kiedy dowiesz się więcej o swoim klanie, będziesz myślała inaczej. - Duncan odprężył się. Odłożył łuk na bok i przyglądał się jej niewzruszenie. Potem w jego oczach zalśniła ciekawość. - Poślubiłabyś Carillona? Alix spojrzała na niego zdumiona. - Carillona! - Tak. Widziałem, co jest między wami. Przez chwilę nie potrafiła znaleźć stosownej odpowiedzi. Pytanie zaskoczyło ją, tak przez swą śmiałość, jak wynikające wnioski. We wszystkich marzeniach o przystojnym księciu nigdy nie brała pod uwagę małżeństwa. Jednak myśl o tym, i żal, że nigdy do tego nie dojdzie, sprawiła jej ból. - Nie - rzekła w końcu. - Carillon nie weźmie mnie za żonę. Jest mu przeznaczona cudzoziemska księżniczka, jakaś wysoko urodzona dama z Atvii może albo z Erion. Być może nawet z Solinde, jeżeli pewnego dnia zakończy się wojna między królestwami. - Zatem zostaniesz jego nałożnicą. Jego mei jha. - To będzie trudne, skoro, jak na okrągło mi powtarzasz, mam zostać z twoim klanem - odparła niechętnie, zrażona jego lekkim tonem. Duncan uśmiechnął się szeroko, nagle tak bardzo podobny do Finna, że aż drgnęła zaskoczona. Ale podobieństwo zniknęło, gdy przyjrzała mu się dokładniej. Duncanowi brakowało ironicznej buty brata. - Nie jesteś więźniem, chociaż tak musi ci się wydawać. Co do księcia... Mam wrażenie, że mówi to, co myśli. Wróci po ciebie. - Westchnął, jego twarz znów stała się jak maska. - Nie mam pojęcia, kiedy, ale zrobi to. - Powitam go z radością, zmiennokształtny. Duncan przez chwilę wpatrywał się w nią z powagą w oczach. - Dlaczego boisz się nas tak bardzo? Powiedziałem, że nie krzywdzimy swoich. Alix odwróciła głowę. - Ja też coś mówiłam. Zostałam wychowana w strachu przed wami, i z wiedzą, że macie czary we krwi. Zawsze wiedziałam tylko tyle, że Cheysuli są demonami... że są niebezpieczni. - Popatrzyła na niego. - Najeżdżacie na zagrody i kradniecie inwentarz. Krzywdzicie ludzi. Macie dziwny sposób okazywania waszych pokojowych zamiarów. Duncan uśmiechnął się. - Tak, tak to wygląda. Ale nie zapominaj... Shaine zmusił nas do tego. Przedtem żyliśmy spokojnie w lasach, polowaliśmy, gdy tylko chcieliśmy, i nie mieliśmy potrzeby siłą zdobywać pożywienia. W wyniku qu’mahlin staliśmy się podobni zbójom, którzy grasują na traktach i łupią uczciwych ludzi. Nigdy nie leżało to w naszej naturze. Jesteśmy wojownikami, nie złodziejami. Ale Shaine zostawił nam niewielki wybór. - Gdybyście mieli wybór... wrócilibyście do dawnego sposobu życia? Pogłaskał złotą rękojeść długiego noża u pasa, jego oczy stały się dziwnie nieobecne. Kiedy odpowiedział, Alix usłyszała echo przepowiedni w jego głosie. - Już nigdy nie wrócimy do dawnego życia. Jesteśmy przeznaczeni do czegoś innego. Tak rzekli dawni bogowie. Zadrżała, słysząc te słowa. Podniosła do ust drewniany kubek, by ukryć zmieszanie, zobaczyła, że jest pusty, i odstawiła go. - Zostaniesz nałożnicą Carillona? Kubek wywrócił się, gdy palce zadygotały jej gwałtownie. - Nie będę niczyją nałożnicą. Uśmiech Duncana był pełen niedowierzania. - Doszedłem do przekonania, że większość kobiet byłaby gotowa zabić za taki zaszczyt. - Nie jestem większością kobiet - odcięła się. Westchnęła, wyskubując gałązki wplątane w potargany warkocz. - Nie dopuszczam do siebie takiej myśli, nie muszę więc się nad tym zastanawiać. - Zatem zrezygnujesz z niego tak łatwo? Alix puściła warkocz i spojrzała na Duncana ze smutkiem, zapominając na chwilę, że wojownik jest wrogiem i myśląc tylko o współczuciu w jego głosie. - Nie wiem, co zrobię. Nie wiem nawet, czego chcę! Chrząknął znacząco. - To ograniczenia narzucone ci homańskim wychowaniem. Wśród Cheysuli to kobieta wybiera sobie mężczyznę. - Ściągnął brwi i cień smutku przemknął przez jego twarz. Wzruszył ramionami. - Kobieta z klanu może odmówić jednemu mężczyźnie i wziąć sobie drugiego. - Mój ojciec nie wychował mnie na kobietę lekkich obyczajów - powiedziała ostro. - Pewnego dnia poślubię dzierżawcę, takiego jak mój ojciec, albo wieśniaka. - Wzruszyła ramionami - Pewnego dnia. - Twój ojciec wcale cię nie wychował - poprawił ją oschle. Alix otworzyła usta, by zaprotestować, gdy raptem zdała sobie sprawę, że przecież Duncanowi chodzi o Halego. Raz jeszcze wspomniała zdumiewającą historię swego pochodzenia - o ile uzna ją za prawdziwą. Ale nie mogła powiedzieć mu, co myśli, więc zaczęła znajomą litanię, którą powtarzała sobie co wieczór. - Carillon poślubi księżniczkę. To oczywiste. - Oczywiście - powtórzył drwiąco. - O ile przeżyje, poślubi księżniczkę. - O czym ty mówisz? – zawołała z trwogą. Duncan potarł powiekę. - Ihlini postarają się, żeby Carillon nie dożył do wesela. - Ihlini! - Alix spojrzała na niego z grozą. - Czarnoksiężnicy, którzy służą bogom ciemności? Ale dlaczego? Dlaczego mieliby zajmować się Carillonem? Czy to nie Bellam rządzi Solinde? Duncan podniósł łuk i przyjrzał mu się badawczo, potem znów zaczął nacierać go oliwą. Jego głos, głęboki i cichy, brzmiał pouczająco. - Solinde zawsze była silnym krajem, ale jej władcy są chciwi. Wszystkiego im mało, chcą, by Homana stała się ich lennem. Bellam dążył do tego od chwili objęcia władzy, ale utarczki na granicach i regularne bitwy, w których ginie tak wielu, niczego mu nie przyniosły. Postanowił więc zdobyć Homanę z obcą pomocą. - I zwrócił się do Ihlini? - Solinda już jest dużo silniejsza niż wcześniej. Bellam pragnie mieć na swe usługi nadnaturalne moce Tynstara, który włada Ihlini, o ile jakiś czarnoksiężnik może władać własną rasą. - Pochylił głowę nad łukiem. - To Tynstar jest potęgą stojącą za Solinde, nie Bellam. - Tynstar... - wyszeptała. Wspomniała opowieści, które słyszała jako dziecko, kiedy jej matka chcąc ją zapędzić do codziennych obowiązków groziła jej zemstą Ihlini. Dopóki ojciec nie powiedział, że nie powinna tak robić, gdyż samo mówienie o Tynstarze i Ihlini jest zaproszeniem ich do przejęcia nad sobą władzy. Alix zadrżała, pragnąc pozbyć się upiornych przeczuć, ale Duncan podjął jakby nigdy nic. - Tynstar jest może najbardziej potężny ze wszystkich tych, którzy służą bogom podziemnego świata. Ma na swoje usługi moce, jakich nie powinien mieć żaden człowiek, i wykorzystuje je dla Bellama. Tym razem Homana nie zdoła stawić czoła swoim wrogom. Alix wyprostowała się, zarumieniona z oburzenia. - Homana nigdy nie upadnie! Nigdy królowie Solindy nie mogli nas pokonać. - Poderwała wyzywająco brodę. - Tak mówił mój ojciec. Duncan popatrzył na nią przez płomienie z taką pełną rozbawienia pobłażliwością, że zapragnęła cisnąć w niego kubkiem. - Przez te wszystkie lata Mujharowie Homany mieli u boku Cheysuli. Używaliśmy sprezentowanych nam przez bogów darów, aby pokonać żołnierzy Solinde. Nawet Ihlini nie mogli nas powstrzymać. - Pobłażliwość zniknęła. - Dwadzieścia pięć lat temu pomogliśmy Shainowi obronić granice przed zakusami Bellama, odparliśmy potężną armię, która miała zniszczyć Homanę. Pokój, który zawarto w wyniku naszego zwycięstwa, miało utrwalić małżeństwo Iindir z synem Bellama, Ellikiem. Kiedy zaręczyny zostały zerwane, podobnie stało się z pokojem. Teraz Shaine wyniszcza nas, i Homana wpadnie w ręce Ihlini. - Dwadzieścia pięć lat.. - powtórzyła. - Lindir ukrywała się z Halem przez osiem lat qu’mahlin, uciekając przed gniewem swego jehana. Kiedy Hale zginął, wróciła do Mujhara, a kilka tygodni później powiła Ciebie. - Ale... skoro Ihlini są tak potężni, jak powstrzymywaliście ich wcześniej? - Jest to związane z naszymi rasami, ale nie umiem tego wyjaśnić. - Lekko zmarszczył czoło. - Ihlini przy nas nie mają prawdziwej mocy. Och, uciekają się do prostych iluzji i prostych zaklęć, ale czarna magia nie działa. Niestety, my również tracimy, bo chociaż Ihlini nie mogą pokonać nas swoją magią, my nie możemy przy nich zmieniać kształtu ani rozmawiać z naszymi lirami. Przy nich jesteśmy jak inni ludzie. Alix milczała, oszołomiona tymi informacjami. Przez całe życie wiedziała, że Cheysuli na zawołanie mogą korzystać ze swoich budzących grozę umiejętności, chociaż wówczas nie potrafiła powiedzieć, na czym one polegają. Duncan mówiący o Ihlini jak o demonach, którymi dla niej zawsze byli Cheysuli, zachwiał jej z góry wyrobionymi osądami. Jej świat stawał na głowie. Finn wcześniej rzucił cień na jej niewinne dzieciństwo. Duncan, mówiąc o proroctwie i jej przyszłości w jego klanie, wstrząsnął jej wiarą w porządek rzeczy. A teraz, gdy dowiedziała się, że prawdziwym zagrożeniem dla umiłowanego przez nią kraju są Ihlini, poczuła narastającą w duszy rozpacz. Wszystko wali się w gruzy... pomyślała z przygnębieniem. Zasypują mnie nowinami, obiecują rzeczy, których zawsze się bałam... - Masz - rzekł łagodnie Duncan - dosyć się nacierpiałaś. Oderwała oczy od ognia i zamrugała, widząc poblask rozjaśniający jego ciemną twarz. Wojownik wyciągnął coś w jej stronę. Zobaczyła błyszczący w płomieniach srebrny grzebień. Powoli wyciągnęła rękę i wzięła go, przebiegając palcami po zawiłych runicznych znakach, które podrygiwały i wiły się w migocących cieniach. - Możesz go zatrzymać - powiedział Duncan. - Wiozłem go dla pewnej dziewczyny w Twierdzy, ale tobie bardziej się przyda. Alix, nie odrywając oczu od twarzy wojownika, zawahała się. Nie mogła, nawet gdy próbowała, postrzegać go jako wroga. Zagrożenie prezentowane przez Finna było bardzo konkretne. Duncan był inny. Albo maskuje się przede mną... - Uczesz się - przynaglił ją delikatnie. Po chwili namysłu odłożyła grzebień i zaczęła rozplatać potargany warkocz. Duncan poruszył kijem węgle, które znów rozjarzyły się różowo. Ona wyciągała gałązki i liście z ciężkich splotów, zagryzając zęby z bólu. Chcąc oderwać się od tej przykrości, zwróciła się do Duncana. - Jesteś żonaty? - Nie, nie mam cheysuli. Przeciągnęła grzebieniem przez włosy. - Zatem masz... mei jha. Zerknął na nią szybko, z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Nie. Spojrzała na niego chmurnie, walcząc ze splątanymi włosami. - Dlaczego zadajesz sobie tyle trudu z wyjaśnianiem swobód swojej rasy, skoro sam z nich nie korzystasz? Duncan nadal grzebał kijem w ognisku, chociaż nie było ku temu szczególnej potrzeby. - Jestem przywódcą klanu. Zostałem nim osiem miesięcy temu, po śmierci Tiernana. Z tą rolą wiąże się duża odpowiedzialność, postanowiłem więc w tym roku nie dzielić czasu między dowodzenie a cheysulę. - Niedbale kijem. - Może w przyszłym roku... Alix, nie przerywając swego zajęcia, niezobowiązująco pokiwała głową. Nie skupiała całej uwagi na Duncanie, ale wyczuła w nim dziwne napięcie. Jego oczy śledziły jej ręce, gdy przeciągała srebrnym grzebieniem po gęstych ciemnych włosach. Możliwość uczesania się poprawiła jej humor i nastawienie do przywódcy klanu. Przecież nikt, kto chciałby złożyć ją w ofierze jakiemuś niewyobrażalnemu bóstwu, nie zawracałby sobie głowy takimi drobiazgami jak dawanie jej grzebienia. Była mu za to wdzięczna. - Dziękuję – powiedziała poważnie, potem uśmiechnęła się do niego ciepło. Duncan zerwał się jednym płynnym ruchem, mrucząc coś w melodyjnej Starej Mowie. Jego usta zacisnęły się w cienką linię, a oczy nagle stały się wrogie. - Co ja zrobiłam? - zapytała ze strachem. - Nie czujesz tego? Nie słyszysz w sobie tahlmorry?. Alix upuściła grzebień. - O czym ty mówisz? Zaklął i odwrócił się, zaciskając pięści. Potem podniósł zwinięty koc i ze złością cisnął go w jej stronę. Alix złapała koc i cofnęła się, uciekając przed zimnym gniewem Cheysuli. Poczuła pień drzewa za plecami. Gdy nadal nie spuszczał z niej nieruchomych zwierzęcych oczu, Alix dźwignęła się i przytuliła koc do piersi tak, jakby mógł ją przed nim obronić. - O co ci chodzi? - zapytała szeptem. - Tahlmorra... nic o tym nie wiesz - warknął. - Nie! - krzyknęła, zła, choć powinna być przerażona. - Nie wiem. I nie powtarzaj tego bez końca, kiedy nic nie rozumiem. Jak mam się zachowywać, gdy nic mi nie mówisz? Duncan z drżeniem wciągnął oddech i opanował się, jakby wreszcie dotarło do niego, że ją przestraszył. - Zapomniałem - przyznał cicho. - Nie możesz wiedzieć. Lecz wątpię, że niczego nie czujesz. - A co niby mam czuć? - Służymy proroctwu - powiedział z wysiłkiem. - Ale nie znamy go dobrze. Shar tahlowie mówią nam, co mogą, jednak nawet oni nie znają do końca boskich zamiarów. Tahlmorra, jako całość, nie jest nam znana. Po prostu czujemy ją. - Westchnął i przegarnął dłonią krucze włosy. - Muszę stawić czoło tej części mojej tahlmorry, której nie znam. Powinienem witać ją z radością, ale... nie mogę. Nie potrafię się z nią pogodzić. I to, samo w sobie, jest zaprzeczeniem mego dziedzictwa. Alix była zdumiona głębią jego cierpienia. Jego opanowanie zniknęło - ten człowiek, którego uważała za tak niewzruszonego, nie różnił się od niej samej. Duncan odzyskał nieco zimnej krwi. - Nie. Nie możesz wiedzieć. Jesteś zbyt młoda... i zbyt homańska. - Jego oczy, skupione na ciężkiej grzywie jej włosów, były ponure. - I Carillon już zdobył twoje serce. - Carillon! Wskazał koc nadal trzymany przez nią w ramionach. - Śpij. Rano ruszamy w dalszą drogę. Alix patrzyła, jak roztapia się w cieniach, jakby sam był częścią nocy. Zastanowiła się, czy przypadkiem tak nie jest. Strzepnęła koc i rozłożyła go pod drzewem. Bogowie zesłali jej sen bez marzeń i koszmarów. ROZDZIAŁ 8 Następnego dnia Alix jechała z Duncanem. Zaciskała ręce na łęku i prostowała się, żeby nie dotykać jego pleców. W trakcie jazdy z Finnem trzymała się daleko od niego z powodu jego nieskrywanego zainteresowania jej osobą. W przypadku Duncana takiego zachowania z jej strony zdawała się żądać jego godność. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że trzyma się go kurczowo czy w jakikolwiek inny sposób mu przeszkadza. A on zamknął się przed nią od czasu wieczornej rozmowy. Nadal był uprzejmy, lecz chłodny. Z nadejściem wieczora, gdy gromada zatrzymała się na nocleg, Alix została odesłana do doglądania ogniska Duncana, jakby była jego służącą. Nie podobało się jej to wrażenie. Sprawiało, że czuła się jak więzień, chociaż generalnie była traktowana jak gość. Alix dorzuciła gałęzi do ognia i spojrzała ponuro w płomienie, zła na siebie, że tak łatwo podporządkowuje się rozkazom. Kiedy wyczuła czyjąś obecność na skraju rzucanego przez ognisko kręgu światła, wyprostowała się czujnie, potem sapnęła i cofnęła o krok. Zobaczyła groźne, błyszczące ślepia rdzawego wilka. Wilk zbliżył się i jego sylwetka rozmyła się na jej oczach. Alix wypuściła powietrze z płuc i zazgrzytała zębami, gdy z cienia uformowała się postać Finna. - Chcesz przestraszyć mnie na śmierć? Finn roześmiał się i przykucnął, by nalać sobie piwa z kociołka, który Duncan postawił na ogniu. Po kilku pokrzepiających łykach przeszył ją jasnym wzrokiem i z zadumą podrapał się po policzku. - No, książę już jest bezpieczny. Alix uklękła na gęstym ciemnym futrze. Powodowana złym humorem zapytała uszczypliwie: - Nie zabiłeś go? - Carillon, jak wszyscy ludzie, jest przeznaczony śmierci, ale nie nadejdzie ona z moich rąk. Rzuciła mu pełne powątpiewania spojrzenie. - W swej osobistej wojnie z Mujharem nie cofnąłbyś się przed niczym. Z przyjemnością zabiłbyś jego następcę, gdybyś tylko miał okazję. - Ale Duncan nie pozwoliłby mi na to. - Roześmiał się, widząc jej zaskoczoną minę. - Nie, nie zabiłbym Carillona. On jest częścią naszego proroctwa, o ile to o nim mówią runy. Nie ma w nich imienia; są wypisane tylko jego czyny. Proroctwo nie przepowiada szybkiej śmierci księcia, więc może to cię pocieszy. Najpierw musi zostać Mujharem. - Finn patrzył na nią znad krawędzi kubka, nadal kucając przy ogniu. - Wyglądasz tak, jakby jego los niewiele cię obchodził, mei jha. Tak szybko odmieniło się twoje serce? Alix wyzywająco podniosła brodę. - Niedługo znów będziemy razem, gdy tylko po mnie wróci. - Twoje miejsce jest z nami - powiedział z powagą. - My jesteśmy twoim ludem. Nie należysz ani do wieśniaków z doliny, ani do Mujhara i jego następcy. Uklękła na futrze, pochyliła się błagalnie. - Ty zabrałeś mnie od mego ludu. Porwałeś mnie, jak według Homanów Hale porwał Lindir. Czy nie rozumiesz, co czuję do rasy, którą zwiesz moją? Na bogów, Finn, nawet groziłeś mi zniewoleniem! - Nie sądzę, że zechciałabyś ulec mi z własnej woli. Alix westchnęła zniechęcona. - Dlaczego nie chcesz mnie wysłuchać? Czy zawsze jesteś taki tępy, na jakiego wyglądasz? - Tępy?! - Czy kiedykolwiek myślisz o konsekwencjach? - Qu’mahlin nie daje nam czasu do namysłu. - Używasz pogromu jako wymówki! - krzyknęła. - Mówisz o qu’mahlin tak, jakbyś tylko ty cierpiał. Zachowujesz się tak, jakbyś miał wolną wolę robić to, co sobie życzysz. Nie pozwalasz mi myśleć, że być może twoja rasa ma prawo do przeklinania Shaina. Duncan chciałby, abym zobaczyła, że jesteście zwyczajnymi ludźmi, a ty postępujesz tak, jakby Cheysuli naprawdę byli demonami nie rozumiejącymi krzywdy wyrządzanej innym. - Musisz się wiele nauczyć - powiedział otwarcie. - Kiedy dotrzemy do Twierdzy i porozmawiasz z shar tahlem, lepiej pojmiesz, co to znaczy być Cheysuli. Zrozumiesz, do czego doprowadziło qu’mahlin. Na razie błądzisz po omacku. - Zabierz mnie do domu - poprosiła cicho. - Finn, zabierz mnie do domu. Odstawił kubek i popatrzył na nią spokojnie. - Nie ma mowy. Alix podniosła dłonie do oczu, które piekły ją z wyczerpania i napięcia. Narastająca rozpacz groziła, że wybuchnie jej w piersiach i wyciśnie łzy z oczu. Nie chciała płakać w obecności Firma. Poczucie daremności i bezradności raniło ją tak bardzo, że potrafiła myśleć tylko o odpłaceniu pięknym za nadobne. - Ucieknę - powiedziała zdecydowanie. - Kiedy nadejdzie właściwy czas i okazja, uwolnię się od ciebie. Nawet gdybym miała rzucić się na ciebie z nożem. Uśmiechnął się. - Nie mogłabyś. - Mogłabym. - Nie masz ani ducha, ani siły. Alix z wściekłością złapała kociołek z wrzącym napitkiem i cisnęła w jego stronę. Zobaczyła, jak płyn chlusnął na jego wzniesioną rękę i twarz, a potem rzuciła się do ucieczki. Finn złapał ją, nim dotarła do skraju kręgu światła. Alix krzyknęła, gdy wykręcił jej rękę za plecami. Potem obrócił ją twarzą do siebie. Przerażenie ścięło jej krew w żyłach, gdy pochylił się nad nią. - Jeżeli byłaś na tyle śmiała, by to zrobić, mei jha, a jednak zostałaś złapana, musisz przygotować się na konsekwencje. Alix krzyknęła. Jego oddech parzył ją w twarz, gorące piwo plamiło jej suknię. Poczuła jego zęby na swoich ustach, a potem zatoczyła się w tył, Finn zaś odskoczył. Alix sapnęła z bólu i przerażenia, gdy Cheysuli z nożem w ręku runął na ziemię. Znieruchomiał, patrząc ze złością na brata. - Nie będziesz napastował cheysulskięj kobiety - powiedział zimno Duncan. Finn schował nóż. - Może i ma w sobie naszą krew, Duncanie, ale została wychowana przez Homanów. Lubi poniżać. Jeżeli zostawisz mi ją, zadbam, by nauczyła się przystojniejszego zachowania. - My też nie poniżamy naszych kobiet - warknął Duncan. - Zostaw ją. - Dlaczego? - zapytał Finn, pełen urażonej męskiej dumy. - Żebyś ty mógł ją mieć? - Nie. - Jeżeli chcesz ją za cheysulę, wodzu, musisz trzymać się tradycji i poprosić o nią Radę klanu. Duncan uśmiechnął się lekko. - Nie poproszę o żadną kobietę w tym roku, rujho. Ale jeżeli ty stajesz się przy niej taki jurny, powtórzę ci twoje własne słowa. Ona nie jest kobietą lekkich obyczajów, Finn. Poproś o prawa dla niej, skoro udowodniła, że na nie zasługuje. Finn spojrzał na niego gniewnie. - Nie potrzebuję zgody Rady ani nie muszę brać cheysuli, by cieszyć się wdziękami kobiet. - Przestańcie! - krzyknęła Alix tak głośno, że obaj spojrzeli na nią zdumieni. Odruchowo odrzuciła w tył rozpuszczone włosy i popatrzyła na nich ze złością. - Nie wiem nic o tradycjach, o których mówicie, ani o klanowych prawach, ani o Radzie... ani o niczym! Ale musicie wiedzieć, że nie zrobię niczego wbrew swojej woli! Możecie zmusić mnie, bym teraz poszła z wami, ale nadejdzie czas, gdy mnie nie upilnujecie i uwolnię się od was. Słyszycie? Nie zatrzymacie mnie! - Zostaniesz - powiedział spokojnie Duncan. - Nikt nie ucieknie Cheysuli. Finn uśmiechnął się. - Przywódca klanu powiedział, mei jha. Możemy się nie zgadzać, mój rujho i ja, ale akurat nie w tym. Alix poczuła wilgoć pod powiekami. Odruchowo otworzyła szeroko oczy, próbując powstrzymać łzy, ale pierwsza i tak spłynęła po policzku. Ze stłumionym szlochem odwróciła się i uciekła od nich, zastanawiając się, jakie zwierzę za nią poślą. Znalazła spłachetek wilgotnego mchu pod wielką brzozą niedaleko od obozowiska i usiadła, drżąca i słaba. Przez chwilę patrzyła niewidzącym wzrokiem na cienie i zastanawiała się rozpaczliwie, czy jeszcze kiedyś ujrzy swój dom. Potem przytłoczył ją ogrom jej nieszczęścia. Podciągnęła kolana pod brodę i objęła je, kryjąc twarz w podartej i poplamionej spódnicy. Liren, powiedział łagodny głos z takim współczuciem, że prawie wybuchnęła płaczem. Liren. Alix odwróciła głowę i wsparła policzek na szorstkim płótnie. Zobaczyła Storra czekającego cicho w poświacie księżyca. Ogarnęło ją oburzenie, które przytłumiło jej żal, lecz po chwili zniknęło. Wiedziała, że Storr przyszedł po prosu do niej, że nie przysłano go, by zabrał ją z powrotem do obozu. Nie zostałem wysłany, oznajmił wilk. Przyszedłem, bo cierpisz, jesteś w bólu i potrzebie. - Mówisz jak mądry starzec - wyszeptała. Jestem mądrym starym wilkiem, powiedział prawie z rozbawieniem. Ale mimo wszystko to wielka różnica. Alix uśmiechnęła się do niego i wyciągnęła rękę. Storr podszedł do niej i pozwolił, by położyła dłoń na jego łbie. Przez chwilę była oszołomiona tym, co zrobiła. Dotykam wilka, pomyślała. Ale Stor był cierpliwy i bardzo łagodny, i nie bała się go. - Jesteś lirem Finna - mruknęła. - Jak możesz być tak mądry i godny zaufania, i należeć do niego? Storr zamknął ślepia, gdy przebiegała palcami przez jego gęste futro. Mój lir nie zawsze jest tak popędliwy i nierozsądny. Ty wprawiasz go w zmieszanie. - Ja! Zobaczył cię i zapragnął Potem dowiedział się, że jesteś Cheysuli i jego rujholla. Od tak dawna nie miał nikogo poza Duncanem. - No cóż, mnie nie będzie miał. Musi kogoś wziąć... pewnego dnia. - Ja nigdy nie będę należała do takiego zwierzęcia jak on! Storr westchnął. Pamiętaj, imię, jakie mu przydałaś, odnosi się również do ciebie. Jesteś Cheysuli. Teraz to, co powiem, może wydawać się dziwne, ale wśród nas będziesz szczęśliwsza niż gdziekolwiek indziej. - Niedługo wrócę do domu. Do domu, nie do Twierdzy. Chociaż wiesz, że nie jesteś jak inni? - Nie jestem inna. Ależ jesteś. Sama świadomość, że jesteś inna, czyni cię inną. Pomyśl o qu’mahlin. Dekret Mujhara dotyczy również ciebie. - Jestem jego wnuczką. Cheysuli. Nie znasz Shaina. Ale wiedz: gdyby wasze pokrewieństwo było ważniejsze od twojej rasy, byłabyś teraz w Homana-Mujhar. Wiedziała, że ma rację, lecz nie mogła tego przyznać. Wilk trącił nosem jej rękę i odszedł. - Przepraszam za mojego rujholli. - Duncan wyszedł bezgłośnie z cienia. - Nie przywiązuj zbytniej wagi do jego słów. Finn zbyt często mówi bez namysłu. Alix popatrzyła na niego i zapragnęła znaleźć się jak najdalej od Duncana i jego brata. Ale skoro życzenie nie spełniło się, odpowiedziała mu. - Nie jesteście podobni. - Jesteśmy. Jeszcze tego nie dostrzegasz. - Nie wierzę, że jesteś tak samo zły czy okrutny. - Westchnęła bezsilnie i zaczęła skubać mech. - Albo tego nie okazujesz. Duncan przykucnął przed nią, z rękoma swobodnie wspartymi na kolanach. - Finn miał zaledwie trzy lata, kiedy zaczęło się qu’mahlin. Niewiele pamięta z okresu pokoju w klanie czy w kraju. Zna tylko ciemność, krew i ból wojny Shaina. - A ty? Zapatrzył się na mech, który skubała sztywnymi palcami. - Ja miałem pięć lat. Jak on, przebudziłem się w środku nocy, gdy nasz namiot runął pod kopytami homańskich koni. Został podpalony, chociaż ludzie Mujhara widzieli, że jesteśmy tylko dziećmi, zbyt małymi, by wyrządzić im jakąś krzywdę. Nie obchodziło ich to. - Nagle złapał jej rękę i zatrzymał nerwowe palce, jakby sam ich ruch go niepokoił. Jego oczy były blade jak księżycowa poświata. - Musisz zrozumieć. Byliśmy mali, ale takie rzeczy pozostają w pamięci na zawsze. - O co ci chodzi? - wyszeptała. Czuła, że Duncan pragnie, by go wysłuchała i zrozumiała. - Powinnaś zrozumieć, dlaczego on cię nęka. Jest pełen goryczy z powodu Shaina i Homanów jako takich. Carillon jest dziedzicem Mujhara. - Przerwał - I tobie zależy na nim... nie na Finnie. - Przecież jeśli twoja opowieść jest prawdą, Finn jest moim bratem! Duncan westchnął. - Zostaliście wychowani z dala od siebie. Dlaczego nie miałby pożądać kobiety, nawet po tym, jak dowiedział się, że jest jego krewną? Alix, z ręką nadal uwięzioną w jego dłoni, wpiła oczy w jego smagłą twarz. Zmieszanie, jakie narastało w niej na sam dźwięk imienia Finna, zdało się nie znaczące w porównaniu z nowym i bardziej przerażającym. Widziała przed sobą wojownika o poważnym obliczu, który jakby na coś czekał. Mało brakowało, a zerwałaby się i uciekła, niezdolna stawić czoła nowej prawdzie. Powstrzymała się. W jej sercu rozbrzmiał cichutki szept wiedzy, zrozumienie mocy, której istnienia w sobie nigdy nie podejrzewała, i to ją zdumiało. - Duncanie... - zaczęła łagodnie - co to jest ta tahlmorra, którą, jak mówiłeś, powinnam czuć? - Poznasz ją. - Jak? - Będziesz wiedziała. - I mówisz... mówisz, że wszyscy Cheysuli mają tę tahlmorrę?. - To coś, co łączy nas wszystkich, tak silnie jak proroctwo. Ale u wielu jest słabsze, bowiem musieliśmy brać homańskie kobiety, aby dały nam potomstwo. - Skrzywił usta w gorzkim uśmiechu, - Nie jestem z tego dumny, jednak tak musi być, jeżeli chcemy przeżyć jako rasa. Mimo rozmytej krwi niektórzy spośród nas czują tahlmorrę wyraźniej od innych. - Podniósł jej rękę, pogładził kciukiem grzbiet dłoni. - Moja powiedziała mi, co się stanie. Kiedy dotrzemy do Twierdzy, poszukam naszego shar tahla i każę mu pokazać prorocze runy, żeby się upewnić. Lecz ja już to wiem. Alix niespokojnie cofnęła rękę. - Nie mam z tym nic wspólnego. - To nic złego. Proroctwo zostało dane nam przez Pierworodnych, którzy zostali spłodzeni przez dawnych bogów. Objawia się w godzinie przeznaczenia tym, którzy słuchają i rozumieją. Ja jestem jednym z tych, którzy podążają jego ścieżką, Alix. Oddałbym życie, aby zobaczyć spełnienie proroctwa. - Uśmiechnął się niespodzianie. - Oddam życie, by zobaczyć spełnienie proroctwa. Tak brzmi lepiej. - Wiesz, jaka śmierć cię czeka? - zapytała szeptem. - Tylko tyle, że umrę tak, jak pragnę, służąc tahlmorze proroctwa. Tak rzekli Pierworodni. Alix odwróciła lekko głowę. Nie mogła dłużej patrzeć w jego poważne, spokojne oczy. - Wprawiasz mnie w zmieszanie. - To minie, kiedy porozmawiasz z shar tahlem. Bądź tego pewna. - A czy Finn służy tej samej tahlmorze? Duncan roześmiał się. - Finn słucha swego rodzaju tahlmorry. Myślę, że tworzy własną. - Nie jestem jej częścią - powiedziała surowo. Jego oczy były bardzo łagodne. - Tahlmorry Finna... nie. Nici twojej tahlmorry są splecione z tahlmorrą innego mężczyzny. - Carillona? - zapytała w wybuchu nagłej nadziei. Nie odpowiedział. Wtedy zrozumiała. Podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Zerwała się na nogi i strzepnęła pomiętą spódnicę. - Jeżeli jestem Cheysuli, stworzę własną tahlmorrę, jak Finn. - Spojrzała na niego z góry. - Nie możesz mnie zmusić, Duncanie. - Nie. - Potrząsnął głową i podniósł się, górując nad nią w ciemności. - Nie ma potrzeby. - Nie zmusisz mnie! Delikatnie dotknął palcami jej twarzy. - Nie, maleńka. Zrobi to twoja własna tahlmorra. Alix odsunęła się od niego, siłując się z nim wzrokiem i odrzucając to, co wyczytała w jego twarzy. Potem jej determinacja legła w gruzach. Odwróciła się i uciekła do obozu. ROZDZIAŁ 9 Ostrzeżenie nadeszło, gdy gromada wojowników własnym szlakiem jechała przez gęsty las. Cai przedarł się przez cienki woal gałęzi i listowia, by poszukać Duncana. Alix zobaczyła, że jastrząb opadł w dół i przysiadł na gałęzi. Idą, lirze, powiedział ptak. Konni w barwach Mujhara. Są nie więcej niż o pół ligi. Duncan zatrzymał konia. Alix, chcąc zachować równowagę, złapała go w pasie. Wyraźnie poczuła jego napięte ciało. On obrócił się lekko w siodle, mrucząc coś pod nosem. Potem powiedział: - Trzeba znaleźć jakieś miejsce dla ciebie. - Będziecie z nimi walczyć? - Nie pozostawią nam wyboru, Alix. Jak myślisz, czy przyszli po coś innego, niż żeby nas wybić? Alix otworzyła usta, lecz nagle nie mogła znaleźć słów. W jej głowie rozbrzmiał ogłuszający hałas. Był tak potężny, że wiedziała, iż nie dochodzi z zewnątrz. Pomyślała, że głowa jej pęknie, i nie spadła z konia jedynie dzięki temu, że trzymała się Duncana. Wymruczała coś, zamykając oczy w obronie przed naporem ogłuszających głosów, i niewyraźnie usłyszała stukot końskich kopyt. - No cóż, rujho - dotarł do niej głos Finna - książątko nie skłamało. Dał nam niewiele czasu. Alix na siłę rozwarła powieki i spojrzała na niego, chociaż rozpraszał ją ten niesamowity harmider. Czy oni tego nie słyszą? Duncan złapał ją za ramię i zsadził z konia. - Zabierz ją - powiedział do Finna. - Nie! Nie on! - Alix przekrzyczała doprowadzające ją do szału głosy. - Zadbaj o nią, rujho - dodał chłodno Duncan. - Nie chcę, by stało się jej coś złego. Ci ludzie będą widzieli tylko zmiennokształtną kobietę, i mogą ją skrzywdzić. Powierzam ją twojej pieczy. Finn spojrzał na nią z uśmiechem. - Widzisz, mei jha? Przywódca klanu przekazuje cię z powrotem w moje ręce. - Żaden z was nie będzie mnie miał - powiedziała z wysiłkiem, zmagając się z otępiającym hałasem. - Słyszysz? Duncan powiedział coś, lecz Alix nie usłyszała; widziała tylko jego poruszające się usta. Przycisnęła ręce do uszu i pochyliła głowę, próbując zrozumieć głosy rozbrzmiewające gdzieś w środku umysłu. Ręce Finna opadły na jej ramiona. Jak przez mgłę zobaczyła, że Duncan zabiera jego wierzchowca. Zerknęła na Finna niepewnie. - Zostałaś oddana mojej pieczy - oznajmił. - Zatroszczę się o ciebie. - To czary? - wydyszała. - Czy chcesz zabrać mi mój umysł? Finn popatrzył na nią gniewnie. - Bredzisz, mei jha. Nie mam czasu na słuchanie... Nie słyszysz ich? - Słyszę ich głosy! - krzyknęła drżąco. Finn spojrzał na nią ze dziwieniem. - Mówię o ich koniach, mei jha. Tu nie słychać głosów. Na chwilę oderwała się od bezdźwięcznych słów i wsłuchała się w odgłosy otoczenia. Przez las niosły się trzaski gałęzi pękających pod naporem końskich kopyt. Jej oczy skoczyły do Finna. - Zabiją cię - powiedział łagodnie. Dręczące ją odgłosy zaczęły cichnąć. Słyszała je jeszcze, ale nie przytłaczały jej tak bezlitośnie. Była wyzuta z sił. Ze zmęczeniem pokiwała głową i bez słowa sprzeciwu pozwoliła, by Finn poprowadził ją w gęstwinę. - Storr? - zapytała cicho. - Jest z tyłu, obserwuje. On, jak inni, będzie walczył z ludźmi Mujhara. Finn wepchnął ją do kryjówki, jaką tworzył pień złamanego drzewa, które niepewnie wspierało się na sąsiednim. Szybko narzucił gałęzi i sporządził prowizoryczny szałas. Alix, nadal oszołomiona siłą tamtych głosów, przyglądała się, jak Finn wyjmuje nóż i bez wysiłku napina krótki, mocny łuk. Na cięciwie spoczywała strzała o żółtej lotce. Alix wsparła głowę na ręku i tęsknie pomyślała o bezpiecznej ojcowskiej zagrodzie. - Strzeż moich pleców, mei jha - rzucił szorstko Finn, - Nie czas na babskie strachy. Przekręciła głowę i spojrzała na niego ze złością. Klęczał plecami do niej, stanowiąc doskonały cel dla pełnej gniewu pięści, ale myślała przede wszystkim o ich niepewnym położeniu. Odepchnęła od siebie pragnienie skrzywdzenia go i odwróciła się, aby obserwować teren jak kazał. Bolała ją głowa. Potarła czoło, jakby to mogło uśmierzyć ból, ale bez skutku. Głosy ucichły, przemieniły się w przykre wspomnienie, ale i ono nękało ją okrutnie. Poza tym cała była obolała od niewygód: miała nogi poobcierane od długotrwałej jazdy, siniaki znaczyły jej ciało, a kości i mięśnie odmawiały jej posłuszeństwa. Niejasno zdawała sobie sprawę, że jej umysł jest równie wyczerpany. Cheysuli powtarzali, że nie zrobią jej krzywdy, lecz zadali jej mnóstwo bólu i narazili ją na ogromne zmęczenie. Nigdy nie przypuszczała, że zdoła znieść coś podobnego. Najpierw pomyślała, że to cheysulski koń przedziera się przez krzaki w kierunku ich schronienia. W milczeniu patrzyła na mężczyznę i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to strażnik Mujhara w szkarłatno-czarnej tunice, z nagim mieczem w dłoni. Odetchnęła z ulgą. Nadarzała się okazja ucieczki od Finna i pozostałych. Wystarczyło oddać się pod opiekę mujharowego strażnika, który z pewnością wyratuje ją z opresji. Alix poczołgała się w jego kierunku. Obcy zauważył ją. Powitalny uśmiech zamarł jej na twarzy. Miecz wzniósł się w krytej rękawicą dłoni, gdy żołnierz brał potężny zamach. Alix wrosła w ziemię, nie spuszczając oczu z jasnego ostrza. Wisiało nad nią, przygotowane do zadania ciosu, i w oślepiającym błysku zrozumiała, że Duncan powiedział prawdę. Zabiją ją i nazwą zmiennokształtną. Skoczyła do Finna. On odwrócił się błyskawicznie i syknął coś ze złością, potem zobaczył przyczynę jej strachu. Nie powiedział nic więcej. Lot strzały był niezauważalny, ale Alix zobaczyła pierzaste drzewce drżące w gardle strażnika. Mężczyzna opadł w tył na koński zad, wybełkotał coś niezrozumiale i stoczył się ze spłoszonego wierzchowca. Alix podniosła pięść do ust, aby stłumić krzyk, świadoma tylko, że Finn zostawił ją i zmaga się wręcz z kolejnym strażnikiem. Cofnęła się, patrząc z otwartymi ustami na walczących. Gałąź uderzyła ją w plecy i sęk wbił się w skórę przez wełniany materiał sukni, ale ona nawet nie poczuła bólu. Finn wykręcił uzbrojoną w nóż rękę mężczyzny i obnażając zęby w okropnym grymasie odciągnął ją od swego gardła. Muskuły nabrzmiały pod jego naramiennikami, gdy siłował się z przeciwnikiem. Wymruczała coś do siebie, nie zdając sobie z tego sprawy. Finn wbił nóż w brzuch strażnika, lecz sam nie wyszedł bez szwanku - chwilę wcześniej Homańczyk zdołał pchnąć go między żebra. Alix krzyknęła, potem usłyszała dziwne zawodzenie i zobaczyła, że Cheysuli rozmywa się na jej oczach i przemienia w wilka. Wilk skoczył na mężczyznę, przewrócił go na ziemię i rozdarł mu gardło. Poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Zerwała się na nogi i uciekła do kryjówki. - Alix! Biegła, ignorując ludzki krzyk Finna. - Alix! Z rozpaczą rzuciła okiem przez ramię i zobaczyła, że idzie za nią, ze skrwawionym nożem w ręku. Krzyknęła i pobiegła dalej z rozpostartymi rękoma. Następny jeździec przedzierał się przez krzaki. Kopyta wzniosły się nad jej głową, gdy żołnierz ściągnął wodze. Alix schyliła się i obronnym gestem wyrzuciła rękę w górę, spodziewając się uderzenia. Zobaczyła rozwścieczoną twarz, gdy strażnik wyciągał szeroki miecz. - Zmiennokształtna wiedźmo! - Nie! - wrzasnęła. - Nie!!! - Nie będziesz pienić więcej tych demonów! - krzyknął, zniżając ostrze do strasznego cięcia. Alix rzuciła się płasko na ziemię i usłyszała niesamowite zawodzenie, gdy ostrze cięło powietrze nad jej głową. Wtedy podniosła się i wiedziona instynktem rzuciła prosto do konia. Wilk śmignął obok niej, skoczył i zwalił strażnika na ziemię. Alix usłyszała krzyk bólu. Koń zakwiczał i przysiadł na zadzie, wyrzucając w górę przednie kopyta. Miecz strażnika upadł do jej stóp, gdy chwiejnie odsuwała się od szalejącego wierzchowca. Mężczyzna zerwał się i wzniósł nóż, by dąć po gardle atakującego wilka. Czubek ostrza ześlizgnął się po łopatce, rozcinając futro i zmuszając zwierzę do odwrotu. Żołnierz sięgnął po miecz, podniósł go i odwrócił się do warczącego zwierza. - Demon! - syknął. - Zdychaj w swym zwierzęcym kształcie! Alix rzuciła się na niego i złapała go za rękę, udaremniając mu zadanie ciosu. Gdy całym ciężarem zwisła na jego ramieniu, kolczuga zakłuła ją w ręce i twarz. Mężczyzna szarpnął się i odepchnął ją. Alix zatoczyła się, potknęła i wpół przytomna legła w miękkim runie. Mężczyzna z drapieżnym uśmiechem odwrócił się do wilka. Ale zwierzę zniknęło. Na jego miejscu stał wojownik Cheysuli, którego nóż znalazł nową pochwę w gardle strażnika. Krew bluznęła na Alix, gdy ciało osuwało się na ziemię. Finn stanął nad nią i złapał ją za lewe ramię. Jego kaftan był ciężki od krwi płynącej z rany na żebrach. Alix ze zdumieniem ujrzała uśmiech na pomazanej krwią twarzy. - Więc, mei jha, nie jestem obojętny, skoro dla mnie ryzykujesz własnym życiem. Narastająca panika i mdlący zapach krwi poderwały ją na nogi. Alix stanęła przed nim niepewnie, drżąc z wściekłości i strachu. Przetarła twarz ręką i poczuła wilgoć krwi strażnika. - Nie życzę śmierci nikomu, zmiennokształtny. Nawet tobie. Jakiś koń pojawił się między drzewami, przeskakując nad odzianymi w kolczugi zwłokami. Przerażona Alix odwróciła się i zobaczyła Carillona na bojowym kasztanie. Miał cheysulski miecz, ale nie wyjął go z pochwy. - Alix? - Zatrzymał konia, patrząc w dół na człowieka zabitego przez Finna. Wojownik Cheysuli, bezbronny, przeszywał księcia wściekłym wzrokiem. - Zabijesz mnie teraz, paniczu? - zapytał, odrywając dłoń od rany w ramieniu. Carillon nie zwracając na niego uwagi wyciągnął rękę do Alix. - Szybko. Siadaj za mną. Ruszyła ku niemu, oszołomiona jego cudownym przybyciem, ale zatrzymała ją zbroczona krwią ręka Finna. - Mei jha... Wyrwała mu się. - Idę z Carillonem - oznajmiła zdecydowanie. - Jak już wcześniej mówiłam. - Alix, nie trać czasu - ponaglił Carillon. - Mei jha, zostań ze swoim klanem - powiedział Fina. Alix złapała rękę Carillona i skoczyła na szeroki zad wierzchowca. Objęła księcia wokół pasa i posłała Finnowi triumfujące spojrzenie. - Nie zostanę. Jadę do domu... z Carillonem. Finn spojrzał na nich posępnie. Carillon, z dziwnym uśmiechem, poklepał rękojeść miecza. - Innym razem, zmiennokształtny. - Zawrócił kasztana i pognał go w stronę, z której przybył. Alix, przywierając do niego kurczowo, z przerażeniem przyglądała się pobojowisku. Wokół leżały ciała strażników, niektóre ze śladami kłów i pazurów. Zadrżała i przycisnęła się do pleców Carillona, zatrwożona wynikiem leśnej potyczki. Rumak Carillona wypadł na polanę i pogalopował przez bujną trawę. Las został za nimi, a w nim krwawe żniwo śmierci. - Powiedziałem, że wrócę - zawołał Carillon, przekrzykując dudnienie końskich kopyt. - Tylu zabitych... - Zemsta Mujhara. Alix sapnęła i podniosła rękę do splątanych, zlepionych krwią włosów. - Widziałam tylu zabitych, Carillonie. Nie było wśród nich Cheysuli. Poczuła, jak książę sztywnieje. Spodziewała się oschłej odpowiedzi, ale on milczał. W lewe przedramię uwierała ją złota rękojeść miecza. Alix ze zdumieniem popatrzyła na wielki rubin i złotego homańskiego lwa. Miecz Halego... - wyszeptała w myślach. Mojego ojca? Jastrząb oderwał się od drzew i ruszył w ślad za nimi. Zatoczył krąg nad ich głowami, chwilę dryfował w powietrzu, potem podfrunął bliżej. Bojowy rumak zatańczył trwożliwie i skoczył w bok, gdy skrzydła ptaka zafurkotały nad jego głową. Alix dokładniej przyjrzała się jastrzębiowi, kiedy nawracał nad ich głowami. Był to ten mniejszy, z którym rozmawiała w lesie. Niemal spadła z brykającego wierzchowca, gdy nieopatrznie rozluźniła uchwyt. Carillon z przekleństwem na ustach usiłował zapanować nad spłoszonym ogierem. Jastrząb znów się zbliżył, skrzydła załopotały nad końskim łbem. Alix poczuła, jak gładki zad spina się i wyślizguje spod niej. Trzymała za skórzany kaftan Carillona, ale z krzykiem stoczyła się na ziemię, gdy ogier stanął dęba. Carillon wykrzyknął jej imię, lecz szalejący ze strachu koń nie pozwolił mu się zbliżyć. Książę szarpał wodze, mrucząc pod nosem okropne przekleństwa, ale Alix widziała, że słowa nie na wiele się zdają. Usiadła niepewnie i pomacała guza nabitego z tyłu głowy. Zostań ze mną, powiedział ptak. Zostań. - Puść mnie! - krzyknęła, podnosząc się chwiejnie. Zostań. - Nie! Proszę, maleńka. Nie jestem Finnem, który bierze bez pytania. Ptak zawahał się. Proszę. Spłynęło na nią zrozumienie. - Duncan! Zostań ze mną. - Duncan... pozwól mi z nim odejść. Tego chcę. To nie służy proroctwu. - To nie jest moje proroctwo! - krzyknęła, wznosząc pięść w powietrze. - Nie moje! A tahlmorra? Alix zauważyła, że Carillon uspokoił wierzchowca. Zeskoczył z siodła i ciągnął kasztana za sobą, zbliżając się do niej długimi krokami. - Alix! Popatrzyła na jastrzębia dryfującego swobodnie po niebie. - To nie moje proroctwo - powtórzyła ciszej. - Ani nie moja tahlmorra. - Ale moja... Alix odwróciła się do Carillona, odgarniając splątane włosy z twarzy. - Jadę z tobą. Jeżeli zdołasz utrzymać konia w ryzach. Zobaczyła pytanie w jego oczach, lecz nie wypowiedział go. Wymownie, w milczeniu, wskazał na jastrzębia. Alix popatrzyła na ptaka, świadoma jego żalu. - Gdybyś chciał mnie zatrzymać, zmiennokształtny, musiałbyś postąpić jak swój brat. A robiąc tak zyskałbyś tylko moją wrogość. Ptak jakby zastygł w powietrza. Nie tego pragnę, powiedział po chwili. - Zatem pozwól mi odejść. Jastrząb nie dodał nic więcej. Zatoczył ostatni krąg, potem wzbił się wyżej w niebo i odleciał. Carillon dotknął jej ramienia. - Alix? Odwróciła się do niego z dziwnym uczuciem klęski i jakby osamotnienia. Rozpostarła ręce. - Możesz zabrać mnie do Homana-Mujhar, panie, i do mojego dziadka. Jego dłoń zacisnęła się na jej ramienia. - Ostrzegałem cię, co może zrobić na twój widok. Jej brudną od krwi i kurzu twarz rozjaśnił ponury uśmiech. - Zaryzykuję. Carillon złapał ją w talii, podniósł i podszedł do już spokojnego wierzchowca. Posadził ją w siodle, a ona, zaskoczona, zacisnęła ręce na lęku. On wskoczył za nią i złapał wodze, otaczając jej kibić rękoma. - Myślę, że Mujhar stwierdzi, iż jego wnuczka nie jest dzieckiem prostego wieśniaka. Alix uśmiechnęła się ze zmęczeniem, gdy ogier ruszył w drogę. - Wychował samowolną i upartą córkę. Niech zobaczy, jakie cechy odziedziczyło jej dziecko. KSIĘGA 2 Mei jha ROZDZIAŁ 1 Carillon zabrał Alix najpierw do zagrody, aby mogła zobaczyć się z Torrinem i pokazać mu, że ma się dobrze. Gdy zjeżdżali ze wzgórz w dolinę, którą znała całe życie, ogarnęło ją zadowolenie z powrotu do domu i zarazem znajome poczucie osamotnienia. Radość i ulga na widok żyznej doliny była zabarwiona smutkiem i żalem, gdyż uświadomiła sobie, że kilkudniowy pobyt wśród Cheysuli zmienił na zawsze jej spojrzenie na świat. - To dziwne - powiedział cicho Carillon, kierując kasztana w stronę stojącej na skraju lasu kamiennej chaty dzierżawcy. - Co takiego? - Torrin żył w komnatach Homana-Mujhar i cieszył się łaskami samego Shaina. A jednak rzucił to wszystko i oddał się pracy na roli niczym pospolity wieśniak, który winien jest swemu panu lata odrobku. Alix, przygarbiona ze zmęczenia, pokiwała głową. - Mój ojciec... - urwała, potem lekko zmienionym tonem podjęła: - Torrin zawsze był małomówny. Chyba zaczynam rozumieć, dlaczego. - Jeżeli opowiedziana przez Cheysuli historia jest prawdziwa, od wielu lat dźwiga na barkach ogromne brzemię. Alix wyprostowała się, gdy z piskiem otworzyły się bielone wapnem drzwi chaty. Torrin wyszedł i patrzył na zbliżających się przybyszów. - Na bogów... - wychrypiał. - Myślałem, że porwały cię dzikie zwierzęta, Alix. Ona, patrząc nań teraz innymi oczyma, zwróciła uwagę na głębokie bruzdy wyryte przez czas w zniszczonej twarzy i krótko ostrzyżone, rzedniejące siwe włosy. Jego ręce, niegdyś tak potężną były poznaczone odciskami i stały się sękate po latach pracy na roli, tak różnej od rzemiosła zbrojmistrza. Nawet niegdyś szerokie ramiona skurczyły się i przygięły, jakby spoczywał na nich ciężar królestwa. Jakim był człowiekiem, zanim zabrał mnie od Mujhara? Co zrobiło z nim to brzemię? Alix zsunęła się na ziemię, gdy Carillon zatrzymał wierzchowca przed chatą, i stanęła, smukła i wysoka, przed człowiekiem, którego przez całe życie zwała ojcem. Potem wyciągnęła rękę i rozpostarła palce. - Wiesz, co to jest? - spytała cicho. Torrin wpatrzył się w jej dłoń jak urzeczony. Krew stopniowo odpływała z jego spalonej słońcem i wiatrem twarzy, aż zaczął wyglądać jak trup o błyszczących oczach. - Alix... - wyszeptał. - Alix, nie mogłem ci powiedzieć. Bałem się, że cię stracę, że odejdziesz i zostaniesz z nimi. - Ale wróciłam. Byłam z nimi, i wróciłam. Postarzał się na jej oczach. - Nie mogłem ci powiedzieć. Carillon zeskoczył z konia i ruszył powoli w ich stronę. Gładka skóra napinała się na wydatnych kościach jego twarzy. - Zatem opowieść tego zmiennokształtnego jest prawdą. Lindir odeszła z własnej woli, zrywając zaręczyny z powodu wasala Shaina. Torrin westchnął i przegarnął włosy sękatą dłonią. - To było dawno temu. Odsuwałem od siebie wspomnienia. Ale, jak widzę, wy już coś o tym wiecie. - Uśmiechnął się słabo. - Panie, kiedym widział cię po raz ostatni, minął ci ledwie roczek. Dziw bierze, iż z takiego piszczącego berbecia wyrósł postawny młodzian. Alix podeszła do Torrina i ujęła jego dłoń. Wyczuła w nim zmęczenie i rezygnację. - Udam się do dziadka - rzekła cicho. - Ale najpierw chcę usłyszeć prawdę o swoich narodzinach. Torrin zabrał ich do chaty i wskazał, by Carillon usadowił się przy prostokątnym stole z surowych desek. Alix obeszła izbę jak zaciekawiony piesek, szukając otuchy w znajomym otoczeniu. Nie znalazła poczucia dawnego bezpieczeństwa. Zatrzymała się przed kominem i odwróciła do Torrina. - Powiedz mi. Chciałabym wiedzieć wszystko. On skinął głową, nalał Carillonowi i sobie po kubku cienkiego wina. Potem przysiadł na stoiku i wbił oczy w polepę. - Lindir od samego początku nie chciała Ellika z Solinde. Nie chciała, jak mawiała, by podarowano ją Ellikowi niczym obłaskawione szczenię. Shaina krew zalała z wściekłości i kazał jej wypełnić rozkazy. Kiedy nadal nie chciała go słuchać, rzekł jej, że pod strażą odeśle ją do Lestry, miasta Bellama. Lindir zawsze była stanowcza, ale doceniała siłę swego ojca. Wiedziała, że mógłby tak zrobić. - Więc uciekła - dopowiedziała cicho Alix. - Tak. - Torrin odetchnął ciężko. - Hale nie porwał jej. Taką plotkę rozsiewał Mujhar, żeby usprawiedliwić afront wyrządzony jego dumie. Później, kiedy Ellinda zmarła, a Lorsilla nie dała mu żywego potomstwa, doszedł do wniosku, że to Cheysuli rzucili klątwę na jego ród. Myślę, że postępek córki niemal wpędził go w szaleństwo. Lindir dobrze strzegła swojej tajemnicy. Nikt nie wiedział o jej uczuciu do Halego. - On miał kobietę w Twierdzy - powiedziała Alix. - A jednak zostawił ją dla Lindir. Torrin popatrzył na nią poważnie. - Pewnego dnia zrozumiesz takie rzeczy, Alix, kiedy spotkasz człowieka, którego zapragniesz. Lindir była taka, że kochali ją wszyscy mężczyźni, ale nie miała nikogo. Do Halego. - Wzruszył ramionami. - Skończyła osiemnaście wiosen i była piękniejsza od wszystkich kobiet, jakie w życiu widziałem. Gdyby urodziła się chłopcem, ze swoją dumą i siłą byłaby najświetniejszym dziedzicem, jakiego może pragnąć król. - Ale odmówiła Ellikowi. - Nie powiedziałem, że była uległa - parsknął Torrin. - Lindir miała w sobie coś, co pozwalało jej oczarować każdego, nawet ojca, dopóki ten nie zapragnął wydać jej za dziedzica Solinde. Wtedy pokazała, że nie jest jej obca siła i upór Mujhara. Carillon popił łyk wina, potem odstawił kubek. - Mój wuj nigdy o tym nie mówi. Wszystko, co słyszałem, pochodzi z ust innych. - Tak - zgodził się Torrin. - Mujhar był dumnym człowiekiem, a Lindir go pokonała. Niewielu tak dumnych ludzi lubi mówić o swoich porażkach. - Jak to się stało? - zapytała Alix, kuląc się przed ogniem. - W noc zrękowin, kiedy wszyscy panowie Solinde i Homany zgromadzili się w Wielkiej Sali, Lindir wykradła się z Homana-Mujhar w przebraniu służącej. Hale wyszedł jako rudy lis, i nikt nie widział ani jej, ani jego, jak opuszczali miasto. Halego nie zobaczono już nigdy. - A co było z Lindir? - zapytał Carillon. Torrin westchnął. - Zniknęła. Shaine posłał za nimi żołnierzy, oczywiście, przysięgając, że Hale porwał ją wbrew woli. Nie znaleziono ani jej, ani jego, a w ciągu roku pani Ellinda zmarła na wyniszczającą chorobę. Druga żona Shaina, pani Lorsilla, stała się bezpłodna po utracie chłopca, który miał być księciem. Ale o tym ci opowiadałem, Alix. Po tym nieszczęściu Shaine rozpoczął pogrom, który trwa do dnia dzisiejszego. Alix zadrżała. - Ale... Lindir wróciła. Torrin zacisnął ręce na kolanach. - Wróciła osiem lat po rozpoczęciu pogromu. Hale już nie żył, a ona sama była chora. Mujhar przyjął ją tylko dlatego, że potrzebował dziedzica. Liczył, że da mu wnuka. Potem, gdy Lindir zmarła w połogu, nie chciał uznać jej córki. Oznajmił, że pogrom będzie trwał dalej. Wraz z panią Lorsilla ubłagaliśmy go, żeby nie kazał porzucać dziecka w kniei na pewną śmierć. Rzekł mi, że mogę zabrać dziewczynkę, jeśli odejdę ze służby i dopilnuję, by jej noga nigdy nie postała w Mujharze. Zgodziłem się. Alix patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma. - Zrobiłeś to wszystko dla mieszańca... Ciężko przełknął ślinę. - Po tym, jak Shaine cię odtrącił, i tak już nie mógłbym mu służyć. Zabranie ciebie było najlepszym uczynkiem, jaki w tym życiu zrobiłem. - Mówisz więc, że Cheysuli nie są demonami? Torrin powoli pokręcił głową. - Cheysuli nigdy nie byli demonami. Znają sztuki, które nam są obce, i większość z nas lęka się ich z tejże przyczyny, ale nie wykorzystują swoich umiejętności dla złych celów. - Dlaczego kazałeś mi wierzyć, że jest inaczej? - Nigdy nie nazwałem ich demonami, Alix, ale też nigdy nie mogłem powiedzieć ci prawdy. Gdybym tak zrobił, powodowana wrodzoną niewinnością mogłabyś stanąć w ich obronie, a to wzbudziłoby podejrzenia. Shaine mógłby dowiedzieć się czegoś o tobie, a wtedy być może odwołałby swoje postanowienie i kazał mi ciebie oddać. - A jaki był Hale? - zapytała cicho. Torrin pochylił głowę. - Hale służył swemu panu z taką lojalnością, o której inni mogą tylko marzyć. To Lindir sprowadziła go na manowce ze ścieżki cnoty. Hale był dobrym człowiekiem. Nie musisz bać się pamięci o swoim ojcu. Alix zbliżyła się i uklękła przy nim, przykrywając delikatnymi palcami jego stwardniałe dłonie. Schyliła się i wsparła czoło na jego kolanie. - Ty zawsze będziesz moim ojcem! - zawołała łamiącym się głosem. Torreim położył rękę na jej głowie. - A ty jesteś moją córką, Alix. Jeżeli twoja krew zaczyna mówić ci, że jest inaczej, rozumiem to. Jest magia w duszy Cheysuli. - Westchnął i pogładził jej ciemne włosy. - Ale do końca mego życia będziesz moją córką. - Nigdy cię nie zostawię! Podniósł jej głowę i spojrzał w jej oczy. - Alix, mniemam, że będziesz musiała. Służyłem z Cheysuli przez cale lata przed twoim urodzeniem, znam ich siłę, ich poświęcenie i honor. Oni nie prosili o qu’mahlin, ale rozumieją, że jest częścią ich tahlmorry. - I ty to mówisz? Uśmiechnął się ze smutkiem. - Wychowałem w swoim domu, i w swoim sercu, dziewczynkę Cheysuli. Jak mógłbym zmilczeć? Nagły chłód przeniknął jej ciało. - Zatem wiedziałeś... że pewnego dnia... - Zawsze wiedziałem. - Pochylił się i delikatnie pocałował ją w czoło. - Cheysuli nie może wyprzeć się swojej tahlmorry. Czyniąc tak rozgniewałby bogów. - Nie chciałam tego - powiedziała głucho. Torrin cofnął ręce i odsunął się od niej, jak gdyby na znak poczynionej przez siebie ofiary. - Jedź z księciem, Alix. Zatrzymałbym cię, gdybym mógł, ale nie taka jest wola bogów. - Uśmiechnął się, ale ból pozostał w jego oczach. - Ścieżka twojej tahlmorry wiedzie w inną stronę. - Zostanę - wyszeptała. Carillon wstał cicho i zbliżył się do niej. - Chodź, kuzynko. Czas na spotkanie z dziadkiem. - Odwiozłeś mnie do domu, Carillonie. To wystarczy. Pochylił się, złapał ją za ręce i postawił na nogi. Alix wyszarpnęła się i spojrzała na niego z ogniem w oczach. - Nie rządź mną tak, bo pomyślę, żeś wcale nie lepszy od Finna! Uśmiechnął się do niej promiennie. - Być może ma do tego prawo. Co poza użyciem siły pozostaje mężczyźnie, gdy kobieta stale mu się sprzeciwia? Cofnęła się o krok od niego. - Zobaczę się z Mujharem innym razem. - Jeżeli nie pojedziesz teraz, nigdy tego nie zrobisz. Carillon zerknął na Torrina i w jego błękitnych oczach wyczytał potwierdzenie. Książę uśmiechnął się lekko i raz jeszcze złapał ją za ramię. - Przyjdziesz tu kiedy indziej - powiedział Torrin. Alix na próbę szarpnęła się w uścisku Carillona, po czym poddała się. Popatrzyła na przygarbionego mężczyznę, który przed przygarnięciem cheysulskiego dziecka był królewskim zbrojmistrzem. - Tak bardzo cię kocham - wyszeptała. Torrin podniósł się i spojrzał na nią z bólem w oczach. Potem ujął w sękate dłonie jej głowę i pocałował ją w czoło. Carillon wyprowadził dziewczynę z chaty. Książę wywiózł ją z lasów i dolin do Mujhary, na brukowane ulice miasta. Alix jechała w milczeniu, kurczowo obejmując go w pasie, jakby jego bliskość przydawała jej pewności siebie. Wspaniałe miasto z krętymi, wąskimi ulicami zapierało jej dech w piersiach. Wstydziła się, że jest bosa i w brudnym przyodziewku. - Nie pasuję do tego miasta - mruknęła. - Człowiek pasuje tam, gdzie chce być - powiedział Carillon. Machnął ręką. - Homana- Mujhar. Spojrzała nad jego ramieniem i zobaczyła pnące się w niebo kamienne mury. Ufortyfikowany zamek stał na niewysokim wzniesieniu w obrębie samego miasta, ukryty za nadgryzionymi zębem czasu murami z różowego, nie ciosanego kamienia. Przed nimi widniały masywne wierzeje z belek okutych brązem, strzeżone przez ośmiu ludzi w barwach Mujhara. Alix zobaczyła czerwone tuniki na lekkich kolczugach, przyozdobione wizerunkami stojących na tylnych łapach czarnych lwów. Był to ten sam dumny herb, jaki zdobił rubin w pierścieniu Carillona i był wyryty w ciężkim złocie rękojeści miecza. Wartownicy powitali księcia salutem i otworzyli ogromne wrota. Gdy ich obojętne oczy spoczęły na Alix, dziewczyna puściła pas Carillona i zarumieniła się ze wstydu. - Carillonie... zabierz mnie z powrotem do chaty! Nie powinnam tu być! - Cicho, Alix. Ten pałac to twoje dziedzictwo. - Ale Shaine mnie przepędzi! Nie odpowiedział. Nie pozostało jej nic innego, jak zachować spokój i nieuchronnie zbliżać się do imponującej budowli. Alix zamknęła oczy, gdy wjechali na rozległy dziedziniec, i zapragnęła znaleźć się gdzieś indziej. Duncan miał rację... Homana-Mujhar nie jest dla mnie. Carillon zatrzymał wierzchowca przed marmurowymi schodami, które wiodły do pałacu władców Homany. Chłopiec stajenny rzucił się pędem w ich stronę, złapał wodze i skłonił się ze czcią przed Carillonem. Książę zeskoczył na ziemię i nim Alix zdążyła zaprotestować, zsadził ją z wierzchowca. Spuściła głowę, gdy prowadził ją po gładkich, poznaczonych ciemnymi żyłkami schodach do różowego pałacu. Zobaczyła, że pierwszy napotkany sługa spojrzał na nią z nieskrywaną pogardą. Carillon tego nie zauważył, lecz Alix natychmiast zdała sobie sprawę, jak wygląda jej przybycie. Wszyscy uznają ją za jakąś zapchloną ulicznicę, jeżeli będzie zachowywała się tak jak teraz, więc rezolutnie podniosła głowę. Wezwała całą swą dumę i pewność siebie, i szła z Carillonem tak, jakby byli sobie równi. Zobaczyła wspaniałe gobeliny w tęczowych kolorach, kandelabry z zapalonymi świecami, puszyste kobierce i kunsztownie plecione maty, drogocenne ozdoby i bogato haftowane arrasy przysłaniające wejścia. Służący w liberiach kłaniali się z szacunkiem Carillonowi, przy czym ich hołd obejmował również ją. Uśmiechnęła się w myślach z tej zmiany w nastawieniu służby, spowodowanej jej małym pokazem arogancji. Ale kiedy Carillon poprowadził ją po kręconych schodach z czerwonego kamienia do drzwi wykutych z brązu, Alix straciła rezon. - Dokąd mnie przyprowadziłeś? - To komnaty pani Lorsill. - Żony Shaina? - Zadba, żebyś została wykąpana i ubrana jak przystało na księżniczkę, zanim staniesz przed Mujharem. - Uśmiechnął się do niej. - Alix, obiecuję, że będziesz bezpieczna. Sapnęła i popatrzyła na niego gniewnie. - Nie chcę być bezpieczna tutaj. Chcę wrócić do zagrody. Carillon nie zawracał sobie głowy odpowiedzią. Zapukał do ozdobnych drzwi. Alix zamknęła oczy i poleciła się opiece bogów. Odwaga, jakiej miała pod dostatkiem, gdy po raz pierwszy dowiedziała się o swym dziedzictwie, opuściła ją bezpowrotnie. Czuła się bardzo samotna w tym rozległym pałacu. - Carillon! - krzyknęła kobieta, gdy drzwi stanęły otworem. - Już wróciłeś? Alix otworzyła oczy. Zobaczyła pokojówkę dygającą przed Carillonem, a za nią drobną blondynkę w obszytej białym futrem szacie z błękitnego jedwabiu. - I przywiozłem to, o czym mówiłem - oznajmił z powagą Carillon. - Niezależnie od życzeń mojego wuja. Kobieta westchnęła i uśmiechnęła się z goryczą. - Czasami jesteś bardziej podobny do Shaina, niż przypuszczasz. No, pokaż mi ją. Carillon pchnął Alix do przodu. Usłyszała, jak drzwi zamykają się za nimi i nagle ogarnął ją strach. Kobieta usiadła na zarzuconej poduszkami ławie z ciemnego kamienia. Poprawiła bogatą szatę na ramionach. - Alix, jesteś tu mile widziana. - Nie. Nie jestem. Shaine wyrzucił mnie już kiedyś, i nie wątpię, że zrobi to znowu. Lorsilla, królowa Homany, uśmiechnęła się ciepło. - Najpierw musi cię zobaczyć. I myślę, że powściągnie język, choćby tylko z samego zdumienia. - Albo nienawiści. - Nie można nienawidzić tego, czego się nie zna - powiedziała łagodnie Lorsilla. - Alix, on jest twoim dziadkiem. Jego gniew nigdy nie był wymierzony w ciebie, ale w niego samego za to, że dopuścił do utraty Lindir. Gdyby po odrzuceniu Ellica potraktował ją nieco łagodniej, być może pozostałaby przy nim. Alix bezradnie wzruszyła ramionami, wskazała na łachmany i twarz wymazaną zaschniętą krwią. - Nie należę do tych, które wzbudziłyby zachwyt króla. Carillon roześmiał się. - Zyskasz nawet królewski podziw, gdy Lorsilla się tobą zajmie. Oddaję cię w jej ręce. Kiedy po ciebie przyjdę, będziesz gotowa stawić czoło mężczyznom najbardziej nieczułym na kobiece wdzięki. Wiedziona instynktem obróciła się i złapała go za rękę. - Carillonie! Wyzwolił się delikatnie. - Muszę iść, Alix. Nie mogę przecież patrzeć, jak się kąpiesz i ubierasz. - Radośnie wyszczerzył zęby. - Chociaż nie miałbym nic przeciwko. Lorsilla wzniosła delikatnie zarysowaną brew. - Carillonie, zachowuj się obyczajniej. Roześmiał się i skłonił, a potem wyszedł. Alix stanęła przed królową Homany i zadrżała mimowolnie. Bolały ją nogi, a twarz płonęła ze wstydu. Lorsilla wstała i podeszła do niej. Dotknęła wypielęgnowaną dłonią pręgi na twarzy Alix i strzepnęła wysuszone resztki krwi strażnika. Jej głos był pełen słodyczy. - Nie musisz się mnie bać, Alix Jestem jakby twoją babką. - Ale ja jestem mieszańcem... - zaczęła drżącym głosem Alix. Maleńka kobietka uśmiechnęła się smutno. - Ja nigdy nie będę miała dzieci ani wnuków. Pozwól mi więc, przynajmniej przez pewien czas, nacieszyć się córką Lindir. Alix pochyliła głowę, skrywając żal wzbierający w sercu. Usłyszała, jak królowa rozkazała przygotować kąpiel i stroje. Potem Lorsilla roześmiała się cicho. - Zostałaś wychowana jak córka wieśniaka, Alix. Teraz masz ubiegać się o dziedzictwo, którego Shaine ci odmawia. Zrobię z ciebie prawdziwą księżniczkę, dziewczyno. - Ale ja jestem Cheysuli - szepnęła przez ściśnięte gardło. Delikatne rysy Lorsilli nagle stały się surowe. - To nie ma znaczenia. Jesteś wnuczką Shaina, i to mi wystarcza. - Czy wystarczy Mujharowi? ROZDZIAŁ 2 Alix stanęła przed swoim dziadkiem w jedwabiach i aksamitach. Jej smukłą kibić otaczał kosztowny pas nabijany złotem i granatami. Ciężki brązowy materiał sukni szeleścił wokół jej obolałych nóg obutych w ciżemki z mięciutkiej skóry. Włosy jej ciążyły, przybrane perłami i maleńkimi granatami, a świeżo przekłute uszy sprawiały ból, łagodzony świadomością, że połyskują w nich klejnoty. Córka wieśniaka odeszła w przeszłość. Alix stanęła przed Mujharem Homany i zastanawiała się, czy tamta dziewczyna kiedykolwiek wróci. Carillon, stojący obok niej w ogromnej sali audiencyjnej, promieniował dumą i pewnością siebie. Ale wokół dominowała wrodzona moc i siła woli Shaina, Mujhara Homany. - Panie - rzekł cicho Carillon - oto Alix. Córka Lindir. Mujhar stał na niskim marmurowym podium, które zajmowało całą szerokość sali. Za nim wznosił się rzeźbiony tron okuty brązem i srebrem, wsparty na lwich łapach i wyłożony jedwabiami i aksamitem. Wypolerowane drewno zdobiły płaskorzeźby pomalowane złotą farbą. W powietrzu unosił się zapach wosku pszczelego ... i władzy. Sam Shaine odziany był w czerń i złoto, i emanował szorstką dumą aroganckiego człowieka. Jego szare oczy zwęziły się, gdy usłyszał oświadczenie Carillona. Alix spojrzała na niego. Próbowała myśleć o tym, że jest on jej dziadkiem, a nie królem Homany. Niewiele to pomogło. Szeroki diadem z diamentów i szmaragdów zdobił jego czoło, wygładzając gęsto przetykane srebrem ciemne włosy. Miał brodę, ale zarost nie skrywał zdecydowanego zarysu szczęki ani surowej linii ust. Ten człowiek nie wie, co to przebaczenie. Alix dumnie podniosła głowę i zacisnęła usta. Carillon odsunął się od niej, rezygnując z prawa mówienia w jej imieniu, lecz to nie zmąciło hartu jej ducha. Wyzwoliła się ze szponów strachu, zwalczyła nieśmiałość i zdała się na instynkt. Pozwoliła, by on rządził jej zachowaniem. Wyzywająca postawa dziewczyny uderzyła Shaina niczym zakuta w żelazo pięść. - Nie ma w tobie nic z Lindir - rzekł cicho Mujhar. - Widzę tylko piętno zmiennokształtnych. - I co ono ci mówi, panie? Spojrzał na nią z uwagą. - Mówi, że nie ma tu dla ciebie miejsca. Mówi mi o zdradzie i czarach, i o klątwie Cheysuli. - Ale przyznajesz, że mogę być dzieckiem Lindir. Szare oczy zaćmiły się na chwilę. Alix odgadła, że Shaine zastanawia się, czyjej natychmiast nie odprawić, ale wiedziała również, że jest na to zbyt dumny. Nie chciał otwarcie przyznać się do pragnienia pozbycia się bękarta i nie zważania na królewską krew. - Carillon mówi, że ty jesteś tym dzieckiem - rzekł w końcu. - I że wychował się Torrin. Możesz więc, jeśli sobie życzysz, nazywać się córką Lindir. Niewiele ci to pomoże. Nie uznaję cię. - Nie spodziewałam się niczego innego. Wzniósł ciemne brwi. - Nie? Trudno mi uwierzyć. Alix z wysiłkiem powściągnęła nerwy i ręce, które chciały zacisnąć się na fałdach spódnicy. - Przyszłam, gdyż chciałam zobaczyć człowieka, który wyrzucił dziecko i przeklął całą rasę. Przyszłam, aby zobaczyć człowieka, który rozpoczął qu’mahlin. - Nie posługuj się przy mnie słowami zmiennokształtnych, dziewczyno. Nie mam zamiaru ich wysłuchiwać. - Niegdyś były ci miłe. W jego szarych oczach wybuchnął gniew. - Zostałem zdradzony. Ich czary są silne. Ale zemszczę się. Alix podniosła głowę, mimowolnie naśladując jego butę. - Czy postępek Lindir wart był wyniszczania całej rasy, panie? Czy pragniesz być nie lepszym od Bellama z Solinde, któremu zależy jedynie na upokorzeniu tego kraju? Carillon sapnął z przerażenia, ale ona nie zwróciła na to uwagi. Mierzyła się wzrokiem z Mujharem i czuła siłę tego człowieka. W głębi duszy zaczęła się zastanawiać, czy chociażby w części nie przypadła jej ona w udziale. - Jesteś Cheysuli - rzekł cierpko Mujhar. - Jesteś skazana na śmierć... jak oni wszyscy. - Zatem każesz mnie zabić? - Na Cheysuli został wydany wyrok śmierci. Carillon przysunął się do niej. - To, co zrobiła Lindir, miało miejsce dawno temu, panie, i najlepiej o tym zapomnieć. Już kiedyś odrzuciłeś Alix. Nie rób tego znowu. - To nie twoja sprawa, Carillonie! - warknął Shaine. - Zabieraj się stąd. - Nie. - Rób, co każę - Nie, panie. Shaine spiorunował go wzrokiem, zacisnął ręce na złotym pasie. - Cheysuli wziął cię do niewoli i poszczuł wilkiem. Ta dziewczyna jest jedną z nich. I ty stajesz w jej obronie? Jak możesz robić mi na przekór? - Alix jest moją kuzynką, panie. Płynie w nas ta sama krew. Nie zniosę, by ktokolwiek traktował ją w ten sposób, nawet ty. Mujhar syknął przez zęby i gniewnie zszedł z wyniesienia. Stanął przed ogromnym pustym kominem. - Jak śmiesz tak do mnie mówić! Jestem twoim suzerenem, Carillonie, i uczyniłem cię swoim następcą. Czy mam uwierzyć, że zmiennokształtni rzucili na ciebie czary, by przeciągnąć cię na swoją stronę? Czy mam cię wydziedziczyć? Alix spojrzała bacznie na Carillona i zobaczyła, jak krew odpływa z twarzy młodzieńca, a szczęki zaciskają się hardo. - Zrobisz, jak zechcesz, panie, ale wydziedziczanie jedynego możliwego następcy tronu Homany wydaje mi się mało rozsądne. Czyż nie znasz gorzkiego smaku wielu lat daremnej nadziei na zyskanie spadkobiercy? - Carillonie! - Uczyniłeś mnie swoim dziedzicem - mówił dalej książę. - Ale to nie odarło mnie z człowieczeństwa. - Wynoś się stąd! Alix przesunęła się do przodu. - Więc chcesz rozprawić się ze mną sam na sam? A może kazać zabrać mnie stąd i zabić na ołtarzu swojej dumy? Twarz Shaina pobielała jak płótno. - Nie wolno ci samowolnie zabierać głosu w tej sali, zmiennokształtna wiedźmo! Masz robić, co ja ci każę! Alix już otworzyła usta do zjadliwej odpowiedzi, ale przeszkodził jej dźwięczny ton, który rozbrzmiał w jej głowie. Zaskoczona spojrzała na Mujhara pustym wzrokiem. Łagodny ton Cai zaczął tkać znajomy wzór w jej myślach. Jestem tu, liren, ten człowiek jest tak bardzo zadufany w sobie, że powinniśmy coś mu pokazać, ty i ja. Cai! Jestem tu dla ciebie, liren. Ten małoduszny wielmożny nie może cię skrzywdzić. - Cai - szepnęła z rodzącym się uśmiechem. Carillon zesztywniał. - Alix, do kogo mówisz? Zignorowała go. Popatrzyła na Mujhara i przemówiła z odzyskaną pewnością siebie. Narastało w niej poczucie mocy i zdecydowanie. - Panie, władasz tutaj dzięki tolerancji Cheysuli. Winieneś im więcej, niż raczysz przyznać. - Oczyszczę z nich tę krainę! - ryknął z purpurową twarzą. - To demony! Czarnoksiężnicy! Słudzy mrocznych bogów... nie lepsi od Ihlini. Zadbam, żeby zostali zniszczeni! - I zniszczysz samo serce Homany! - krzyknęła. - Głupi człowieku, nie zasługujesz, aby być królem tego godnego kraju! Ruszył ku niej ze wzniesioną groźnie pięścią. Alix czekała niewzruszenie. Nim ręka opadła, poczuła wybuchającą w sobie moc, która zaczęła się rozprzestrzeniać, szukać jakby, i na jej wezwanie odpowiedział przepyszny jastrząb. Aksamitne arrasy wiszące w wąskim oknie zafalowały i wybrzuszyły się, gdy lir wleciał do sali jak piorun. Płomienie świec zachybotały się, ruchliwe, niesamowite cienie zatańczyły na kamiennych murach. Wiele płomieni zgasło i sala pogrążyła się w półmroku. Ścienne lichtarze buchnęły dymem w przeciągu wywołanym uderzeniami skrzydeł. Shaine odwrócił się, gdy doszedł go podmuch. Wzniesiona ręka opadła, gdy bez słowa wbił oczy w jastrzębia. Alix poczuła dumę, która narosła w niej tak gwałtownie, że aż sprawiła jej ból. Patrząc na ptaka zaczęła pojmować magię swej krwi i rozumieć, co to znaczy być Cheysuli. Nie kłamali... wyszeptała bezgłośnie. Mówili prawdę - lepiej być częścią przeklętej rasy z boskim darem we krwi, niż pozbawionym lira Homanem. Cai zatoczył krąg i znów ruszył w ich stronę, jego ciemne oczy błyszczały w płomieniach świec i lamp. Zwolnił, złożył szerokie skrzydła i usadowił się na oparciu tronu. Przygładził pióra, a potem znieruchomiał na ciemnym lwim tronie Homany. I co, liren, zwróciliśmy jego uwagę? Alix roześmiała się radośnie w głębi duszy, witając boski dar i czując aprobatę jastrzębia. Shaine cofnął się przed nią niepewnie, unikając również tronu z jastrzębiem. Wzniósł rękę i wskazał na ptaka. - Czy to twoje dzieło? Czy wzywasz sługi demonów? - On jest lirem, panie - rzekła spokojnie. - Z pewnością je pamiętasz. Hale miał takiego, nieprawdaż? - Odejdź! - krzyknął chrapliwie Shaine. - Wynoś się! Nie ścierpię obecności Cheysuli w Homana-Mujhar! - Z chęcią, panie dziadku - odparła dźwięcznie. - Ja też nie ścierpię widoku próżnego głupca dłużej, niż to konieczne. Wykrzywił się z wściekłością. - Odejdź, nim rozkażę zabrać cię straży! Alix była wściekła aż do bólu. Odwróciła się plecami do Mujhara i ruszyła do otwartych drzwi na końcu sali. Przystanęła i obejrzała się po raz ostatni. - Rozumiem teraz, czemu Lindir odeszła od ciebie, panie. Dziwię się tylko, że nie uczyniła tego wcześniej. Alix, nie niepokojona przez nikogo, wyszła na pogrążony w ciemności brukowany dziedziniec przy zewnętrznych murach. Gdy zebrała spódnicę, by pospieszyć w kierunku wysokiej bramy, usłyszała szczęk złota i klejnotów na pasie i zdała sobie sprawę, że ucieka z kosztownościami Mujhara. Zacisnęła wargi i postanowiła je zatrzymać, choćby jako jedyną spuściznę po matce. Nie miała pieniędzy, klejnoty mogły się przydać. Alix trwożnie rzuciła okiem przez ramię, spodziewając się pościgu. Z tego, co już wiedziała, Shaine był zbyt próżny, by puścić płazem taki afront. Bała się, że jeśli szybko nie zdoła wydostać się z Homana-Mujhar, może posmakować gościnności pałacowych lochów. Kiedy odwróciła się, wyżej podnosząc spódnice, zobaczyła, jak jakiś cień odrywa się od muru i kieruje w jej stronę. Potknęła się z przestrachu, gdy nieznajomy znalazł się tuż za jej plecami. Jego ręka opadła na jej usta, dusząc rodzący się krzyk. - Cicho! - wyszeptał. Na bogów, Shaine rozkazał mnie zabić! Zaczęła szamotać się ze wszystkich sił w nierównej walce ze strażnikiem. Chciała go ugryźć, lecz uniemożliwiała to dłoń silnie zaciśnięta na szczęce. Sięgnęła ręką do jego twarzy i chybiła, jej paznokcie przesunęły się po nagim ramieniu i zatrzymały na ciepłym, zdobionym płaskorzeźbami metalu. Alix znieruchomiała. - Teraz będziesz spokojna? - zapytał mężczyzna. Zdjął rękę z jej ust. - Duncan. Duncan! Potrząsnął nią i syknął ze złością: - Cicho! Chcesz nas zdradzić? - To Homana-Mujhar! Shaine każe cię zabić! - Tylko wtedy, gdy dowie się, że tu jestem - stwierdził ponuro Duncan. - Ale to nie powinno być trudne, jeśli nadal będziesz tak wrzeszczała. - Wcale nie wrzeszczę - powiedziała, posłusznie ściszając głos. Nie zwracając uwagi na jej sprzeciw pociągnął ją pod mur. Kiedy znaleźli się w cieniach, ustawił ją plecami do zimnych kamieni, a sam stanął przed nią, kryjąc ją przed padającym z pałacu światłem pochodni. - Dowiedziałaś się, czegoś chciała? - zapytał ostro, nie starając się ukryć gniewu. - Zobaczyłaś, co to znaczy być Cheysuli w obecności Mujhara? Nie widziała rysów Duncana w ciemności, ale jego niezwyczajna porywczość powiedziała jej, co czuje. - Duncanie, musiałam to zrobić. Westchnął, nadal trzymając ją za ramiona. - Nie jesteś lepsza od Lindir. Kobiety z rodu Mujhara są uparte jak osły. - Skąd się tu wziąłeś? - zapytała szeptem, patrząc na skrytą w cieniu twarz. - Tutaj? - Później ci powiem. Teraz musimy wydostać się z pałacu. Konie czekają za murami. Alix ruszyła za nim do małej drewnianej furtki w zaroślach. Wyczuwała jego zabarwione lękiem wahanie i niemal wybuchnęła śmiechem, ale nie pozwoliła, by zobaczył jej rozbawioną minę. - Duncanie, kiedy Carillon po mnie przybył, powiedziałam ci, żebyś zostawił mnie w spokoju. Dlaczego przyszedłeś? Drgnął lekko. Słaby blask pochodni padający na ciemną twarz ukazał jej dziwny błysk w jego żółtych oczach. Uśmiechnął się zimno. - Powiedziałaś, że aby cię zatrzymać, musiałbym zachować się jak mój brat. Wówczas pozwoliłem ci odejść. Nie zrobię tego znowu. - Daj mi spokój! - Jesteś Cheysuli - powiedział stanowczo. - Twoje miejsce jest w klanie. - Nie zgadzam się! Zacisnął ręce na jej ramionach. Nie zwrócił uwagi, gdy skrzywiła się z bólu. - Alix, jak się będziesz tak upierała, znajdą nas. Jaki jest sens ginąć w imię pogromu Shaina? - Jeżeli nie wytłumaczysz się, wezwę straże. Dziwię się, że jeszcze cię nie złapali. Roześmiał się cicho. - Cheysuli poruszają się bezszelestnie, maleńka. - Przerwał znacząco. - No, może z wyjątkiem ciebie. Spojrzała na niego chmurnie. Jej serce przepełniało wyzwanie i uniesienie, i te uczucia prawie zawróciły jej w głowie. Uśmiechnęła się do niego w mściwej radości i otworzyła usta jakby do krzyku. Duncan uciszył ją w mgnieniu oka. Tym razem nie użył ręki. Porwał wstrząśniętą do głębi Alix w objęcia i pocałował tak, jakby chciał wyssać z niej duszę. Zesztywniała i przycisnęła dłonie do jego piersi, żeby go odepchnąć. W tej samej chwili zdała sobie sprawę z niewiarygodnej siły zdeterminowanego mężczyzny i była nią zdumiona. Na próżno się wyrywała - jego ramiona więziły ją niczym stalowe obręcze. Alix zadrżała, wspominając brutalność Finna i strach, jaki w niej wzbudzał. Potem, dziwne, ta myśl uleciała. W pewnej chwili uświadomiła sobie coś nowego. Było to coś nieuchwytnego, jednakże czuła to wyraźnie, i on już wcale jej nie zmuszał. Ból zadany jej na początku przemienił się w jakiś subtelny sposób. Drżenie, które raz jeszcze wstrząsnęło jej ciałem, w niczym nie przypominało poprzedniego strachu. Duncan nie jest Finnem, pomyślała na pół przytomnie, a ja nie boję się tego człowieka... Poczuła mur za plecami, gdy oderwał wargi od jej ust Na jego twarzy malowało się zakłopotanie, w jasnych oczach widniał cień dziwnej wewnętrznej walki. Alix pragnęła znów zobaczyć władcze zdecydowanie. Dotknęła jego policzka. - Czy to twoja tahlmorra! - zapytała bez tchu. - Czy to dlatego? Ostry zarys jego ust nieco złagodniał. - Może ostatecznie nie będzie trzeba tak długo czekać. - Duncanie... nie rozumiem. - Przyszedłem po ciebie jak Finn, narzucając się kobiecie, która sobie tego nie życzy - mruknął ponuro. - Czy zasłużyłem na obiecaną przez ciebie wrogość? - Już nie pamiętam, co mówiłam. Uśmiechnął się z niedowierzaniem. - Zapomniałaś? Ty? Alix odwróciła głowę, uświadamiając sobie, że nadal do niego przywiera. Zawstydziła się i spróbowała wyślizgnąć z jego ramion, lecz on przycisnął ją do muru. - Alix, musisz tylko wsłuchać się w to, co jest w tobie. Otworzyć się, nie bronić. Już nigdy nie będę cię zmuszał. Duncan odsunął się od niej i Alix została sama. Wyczuwała narastające w nim zniecierpliwienie, a w sobie jakiś niewytłumaczalny niepokój. Na bogów, co ten człowiek mi zrobił? Dlaczego tak mnie do niego ciągnie? Zamknęła oczy. Pragnę Carillona, nie tego cheysulowego wojownika, którego znam od tak niedawna. - Alix - powiedział łagodnie - przepraszam. Jesteś zbyt młoda, by zrozumieć. Otworzyła oczy. Światło pochodni złociło mu barki i skrzyło się w cennym kruszcu na jego ramionach. Nagle zapragnęła znów poczuć ciepło jego ciała. - Duncanie, myślę, że żadna kobieta nie jest zbyt młoda, by zrozumieć. Zamrugał z zaskoczenia. Potem roześmiał się cicho i rozluźnił. Przesunął rękę po jej szyi, musnął palcami warkocze i przytulił jej głowę do piersi. Wymruczał coś w Starej Mowie, a ona pożałowała, że nie zna tego języka. Spieszne kroki zadudniły na bruku, odbijając się echem od murów. - Alix! - zawołał Carillon. Duncan zaklął i odwrócił się. Sięgnął do noża u pasa. - Nie! - krzyknęła Alix, łapiąc go za rękę. - Alix! - zawołał znowu książę. - Tutaj - odpowiedziała i usłyszała, jak Duncan chrapliwie wciąga powietrze. Książę znalazł ich w ciemności. Zawahał się na widok Duncana, ale nie uczynił wrogiego ruchu. Jego usta zacisnęły się ponuro, gdy popatrzył na Alix. - Doprowadziłaś Mujhara do wściekłości. Przysięga, że każe złapać i zabić tego jastrzębia, a ciebie wygna na Kryształową Wyspę. W kajdanach. - Westchnął - Alix, próbowałem z nim porozmawiać. To bez sensu. Zabiorę cię do chaty Torrina. - Ona pojedzie ze mną, Homańczyku - rzekł złowieszczo Duncan. - Tak? - warknął Carillon. - Od kiedy to za nią mówisz, zmiennokształtny? - Ona w ogóle nie powinna cię interesować. Nie jest dla ciebie. Alix stanęła między nimi. - Carillonie, tam, w sali, coś mi się stało. Coś... coś się we mnie zbudziło. Kiedy Mujhar nazwał mnie wiedźmą i przeklął z powodu mojej krwi, nie czułam wstydu. Nie byłam wystraszona ani przerażona. Czułam jedynie gniew na człowieka, którego nienawiść skazuje na zagładę całą rasę. Było tak, jakby wreszcie przebudziła się we mnie dusza Cheysuli. - Błagalnie dotknęła jego ramienia. - Już nie chcę być tutaj. - Powiedziałem, że zabiorę cię do Torrina. Przyjadę do ciebie, gdy tylko będzie to możliwe. Powoli pokręciła głową. - Myślę... myślę, że to, co jest między nami, musi pozostać nieznane czy nie nazwane. - Ścisnęła jego rękę. - Rozumiesz, o czym mówię? - Nie - odparł tak szorstko, że poznała, iż jest inaczej. - Cheysuli nie są twoimi wrogami - podjęła cicho. - Są nimi Soltndowie i Ihlini. Na nich skieruj swój gniew. Nie pozwól, by również ciebie Shaine zaraził swym szaleństwem. Kiedyś powiedziałeś, że akceptujesz mnie taką, jaka jestem. Proszę cię, żebyś zaakceptował innych mojej rasy. - Alix, nie mogę. - Czy sam skazujesz się na służbę obłędowi Mujhara? Wyciągnął ręce i złapał ją za ramiona. - Alix, chcę, żebyś była bezpieczna. Uśmiechnęła się do niego. - Duncan zadba o moje bezpieczeństwo - oznajmiła z przekonaniem. Zacisnął palce. - Zatem chcesz pójść z nim z własnej woli? A może opętał cię cheysulskim zaklęciem? - Nie - odparła spokojnie. - Myślę, że to coś we mnie. Brakuje mi słów, aby to opisać, ale to coś istnieje. Duncan w wymownym milczeniu wyciągnął rękę. Zobaczyła palce rozpostarte w znajomym geście. I zrozumiała. Alix odsunęła się od Carillona. Jego puste ręce zwisły bezsilnie wzdłuż boków. Popatrzył na Duncana, potem na nią. Oczy miał zaćmione bólem i zmieszaniem, ale ona dostrzegła w nich również zrozumienie. - Dam wam wierzchowce - powiedział cicho. - Mam konie - odparł Duncan. - Jak przedostaniesz się z nią przez mur? Alix nie przefrunie w postaci jastrzębia. Rysy Duncana stwardniały. - Nie. Ale ośmiu strażników nie będzie w stanie mnie zatrzymać, gdy zajdzie taka potrzeba. Z piersi Carillona wydarło się pełne zmęczenia westchnienie. - Zmiennokształtny, zaczynam rozumieć arogancję twojej rasy. I jej siłę, jak powiedział Torrin. Czy wiesz, że z pięćdziesięciu ludzi wysłanych przez Shaina w lasy wróciło tylko jedenastu? - Wiem. - A ilu wy straciliście? - Dwóch z tuzina. Jeden nie żyje, drugi stracił duszę. Alix zadrżała, słysząc jego bezlitosny ton. Wyczuwała zdeterminowanie tego człowieka i wiedziała, że gdyby odmówiła pójścia z nim, z łatwością mógłby ją zmusić. Carillon skinął. - Przeprowadzę was przez bramę. Straż nie zatrzyma mnie nawet gdy będę w towarzystwie zmiennokształtnego. Duncan roześmiał się gardłowo. - Kiedyś swobodnie wchodziliśmy i wychodziliśmy z pałacu, książę. Ale mimo wszystko będę ci wdzięczny. Carillon odwrócił się, by ruszyć w kierunku okutej brązem bramy. Duncan złapał go za ramię. Książę zesztywniał. - Carillonie, nie rozumiesz wielu rzeczy. Może jeszcze nie nadeszła właściwa pora. Ale wiedz, że Shaine nie zawsze będzie Mujharem. - O czym ty mówisz, zmiennokształtny? - Że nie jesteśmy twoimi wrogami. Nie możemy zmienić qu’mahlin póki żyje Shaine. Uderzył szybko i zadał nam duże straty. Ledwie czwarta część naszego ludu została przy życia. Nawet teraz z każdym rokiem nasza liczba maleje. Carillonie, to ty musisz położyć kres tej rzezi. Książę uśmiechnął się. - Zostałem wychowany na opowieściach o waszej perfidii Na podaniach o waszym okrucieństwie i demoniej przewrotności. Powiedz mi, dlaczego miałbym zakończyć zarządzony przez wuja pogrom? Duncan położył rękę na ramieniu Alix. - Dla niej, panie. Dla kobiety, której obaj pragniemy. Alix stała nieruchomo, niezdolna odpowiedzieć na zdecydowanie w głosie Duncana. Coś sięgało ku niej, czegoś szukało, i bardzo chciała mu to dać. Carillon chrząknął. - To prawda, że zaciekłość Mujhara budzi we mnie trwogę. Nawet Bellama czy Ihlini nie przeklina tak, jak waszą rasę. Rządzi nim jakiś sprzeczny z naturą gniew. Duncan pokiwał głową. - Hale służył mu przez trzydzieści pięć lat, panie, tak wiernie, jak może służyć tylko Cheysuli. Byli dla siebie więcej niż braćmi. Nasza rasa od wieków była oddana Mujharom. Hale swoim postępkiem zerwał tę więź i rzucił dziedziczną służbę. Każdy odebrałby to źle i poprzysiągł zemstę, lecz Shaine prócz Halego stracił także córkę. W konsekwencji jego królestwu znów zagroziła wojna z Solinde. Rozumiem, dlaczego zaczął qu’mahlin, Carillonie, chociaż ten pogrom gubi moją rasę. - Jesteś zatem bardziej wielkoduszny niż Mujhar. - A ty? - zapytał spokojnie Duncana - Czy będziesz kontynuował qu’mahlin, kiedy zostaniesz królem? Carillon uśmiechnął się krzywo. - Kiedy zostanę królem - powtórzył łagodnie - sam się przekonasz. Odwrócił się i ruszył do bramy. Wartownicy na jego rozkaz otwarli ją natychmiast. Duncan ujął Alix pod ramię i w milczeniu wyprowadził ją z Homana-Mujhar. ROZDZIAŁ 3 Duncan poprowadził ją między wysokimi budynkami do koni. Z juków wyjął ciemny płaszcz z kapturem i delikatnie zarzucił go na jej ramiona. - Masz na sobie pyszny strój i klejnoty, księżniczko - rzekł cicho. - A ja jestem sam. Jacyś nierozważni złodzieje mogliby pomyśleć, że rozprawią się ze mną bez większego problemu i porwą twoje kosztowności. A może i ciebie. Spiął płaszcz na lewym ramieniu wielką złotą broszą z topazem w kształcie jastrzębia. W milczeniu naciągnął kaptur na jej przybrane granatami włosy. - Duncanie - szepnęła, drżąc pod wpływem nawet najlżejszego dotknięcia jego dłoni. - Tak, maleńka? - Co to jest? Co jest we mnie? - Westchnęła i spróbowała ukryć ogarniające ją wahanie. - Jakbym coś utraciła. Odgarnął kosmyk ciemnych włosów z jej policzka. Jego dłoń ociągała się przy jej twarzy. - Nic nie straciłaś, poza odrobiną niewinności. We właściwym czasie wszystko zrozumiesz. Nie do mnie należy wyjaśnianie. Będziesz wiedziała. - Cofnął rękę. - No, na koń. Czeka nas długa droga. Ciężka szata, do której nie była przyzwyczajona, i fałdy obszernego płaszcza krępowały jej ruchy. Duncan przytulił ją, podnosząc na siodło. Alix poprawiła suknię, gdy dosiadał własnego wierzchowca, a potem posłusznie ruszyła za nim pogrążonymi w mroku ulicami miasta. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co zrobiła, chociaż parę dni wcześniej nie przypuszczałaby, że może zachować się tak dziwnie. Ale to nie nazwane coś wewnątrz niej powtarzało, że będzie z nim bezpieczna i że jej poczynania zgodne są z wolą bogów. - Duncanie - zaczęła cicho - mówiłeś, że ktoś z twoich ludzi stracił duszę. O co chodziło? Światło pochodni rozbłysło na naramiennikach, ale jego twarz pozostawała w cieniu, gdy wiódł ją przez Mujharę. Znów pomyślała, jak łatwo Cheysuli stapiają się z ciemnością. - To znaczy, że ten człowiek stracił lira - odparł po dłuższej chwili, podnosząc głos, by usłyszała go w stukocie końskich kopyt - Lir zginął i Borrs wybrał się w lasy na poszukiwanie rytualnej śmierci. - A ty mu pozwoliłeś? - Takie są nasze obyczaje, Alix. Nie odwracamy się plecami do tego, co od stuleci rządzi klanem. Zmęczonym gestem zrzuciła kaptur na ramiona. - Duncanie, dokąd mnie zabierasz? - Do Twierdzy. - Co tam się ze mną stanie? - Spotkasz się z shar tahlem i dowiesz się, co to znaczy być Cheysuli. - Jesteś pewien, że w klanie mnie przyjmą? Rzucił jej ostre spojrzenie przez ramię. - Muszą. Mam niewiele wątpliwości co do twojej roli w proroctwie. - Mojej roli? - Shar taki ci wszystko wyjaśni. To nie moje zadanie. Narosła w niej złość. - Duncanie! - krzyknęła ostro. - Nie spodziewaj się, że potulnie zaakceptuję twoje niejasne słowa. Zabrałeś mi wszystko, co znałam, a w zamian chcesz dać coś, czego nie potrafię zrozumieć. Powiedz, co mnie czeka! Ściągnął wodze i pozwolił, by się z nim zrównała. W nikłej poświacie wyraźnie zobaczyła twarz naznaczoną nieodwołalnym zdecydowaniem. Jego usta były ściągnięte w wąską linię. - Czy wszystko musisz wiedzieć przed czasem? - zapytał szorstko. - Nie możesz zaczekać? - Nie - odparła z wściekłym błyskiem w oka. Jego oczy, zwierzęce w blasku pochodni, zwęziły się w jasne szczeliny. - Zatem będę mówił do ciebie tak prosto, że nawet ty zrozumiesz. Skinęła. - Moja tahlmorra mówi mi, że starzy bogowie przeznaczyli nas dla siebie. Mamy stworzyć kolejne ogniwo w proroctwie Pierworodnych. Jesteś Cheysuli. Nie masz wyboru. Nagle stał się obcy. Łagodność, która wcześniej kryła się pod szorstkością jego głosu, zniknęła, i Alix zlękła się go. Potem uświadomiła sobie pełne znaczenie i wnioski wypływające z jego słów. - Ty i ja... - Jeżeli poczujesz własną tahlmorrę, zobaczysz to równie wyraźnie jak ja. Oddech uwiązł jej w gardle. Mocno zacisnęła ręce na wodzach. - Dziesięć dni temu byłam dziewczyną z doliny oporządzającą zwierzęta ojca. Teraz mówisz mi, że muszę pogodzić się z wolą jakiegoś dziwacznego proroctwa i odpowiednio mu służyć. - Głos jej się załamał, ale po chwili spokojnie podjęła: - No cóż, nie zrobię tego. Podążę własną drogą. - Nie wolno ci. Spojrzała na niego przez łzy wściekłości. - Zostałam wyrzucona z pałacu mego dziadka, grożono mi więzieniem i śmiercią. Nawet Torrin mówi, że muszę trzymać się mojej tahlmorry. Ale ja postąpię tak, jak sama będę chciała! Nie jestem pustym dzbanem, który można napełnić pragnieniami i knowaniami innych! Jestem czymś więcej! Duncan westchnął. - Jeszcze nie nauczyłaś się, że dla bogów ludzie są nie tylko pustymi dzbanami? Cheysula, nie skarż się tak na swoje przeznaczenie. Nie jest takie złe. - Jak mnie nazwałeś? Spiął się i wyprostował w siodle. - Mam swój honor, dziewczyno. Godzę się z nakazami własnej tahlmorry, ale również szanuję twoją. Wiem, jak to jest u Homanów, odstąpię więc od przysięgi życia w samotności. Wezmę cię zgodnie z cheysulskim obyczajem i uczynię cię żoną. - Nie! - Alix... - Nie! Zostanę żoną jedynie z własnej woli, i poślubię mężczyznę, przy którym będę czuć się swobodnie. Ty budzisz we mnie lęk swoją mroczną duszą i mamrotaniem o proroctwie, którego nie potrafię zrozumieć. Zostaw mnie w spokoju! Podjechał bliżej i złapał ją za ramię. Alix bezskutecznie broniła się, gdy bez najmniejszego wysiłku przesadzał ją na swoje siodło. Przez jedną przerażającą chwilę widziała w nim odbicie jego brata i całą gwałtowną determinację Finna. - Duncanie, nie! - Sama o to prosiłaś! - warknął, sadzając ją przed sobą. Cai spłynął z ciemności nad dachami i zaczął krążyć nad ich głowami. Nie powinieneś, lirze. Alix, uwięziona w obręczy silnych ramion i pełna strachu przed jego zamiarami, zobaczyła konsternację na twarzy Duncana. Zacisnął rękę na jej szczęce, ale nie posunął się dalej. Ona czekała sztywna, bez ruchu - bała się nawet oddychać. Nagle podjechał do jej rumaka i z powrotem przesadził ją na siodło. Alix kurczowo złapała wodze i łęk, z ledwością zachowując równowagę. Kiedy niespokojnie zerknęła przez ramię, zobaczyła wyraźnie, jak Duncan walczy z targającymi nim emocjami. Potem jego twarz przemieniła się w nieodgadnioną maskę. - Wydaje się - zaczął zimno - że masz wszystkie liry na swoje rozkazy. Najpierw Storr powstrzymał mego rujholli, który chciał cię zniewolić, teraz Cai robi to samo ze mną. Jest w tobie więcej, niż myślałem. - Może powinieneś zwrócić na to uwagę! Duncan skrzywił się. - Bogowie chyba zażartowali sobie, gdy zadecydowali, że powinniśmy razem służyć proroctwa Nie będzie to proste zadanie. - Nie będzie żadnego zadania, zmiennokształtny - wysyczała z wściekłością. - Ja tak zadecydowałam. Zaklął w Starej Mowie, tracąc kontrolę, jaką tak niedawno odzyskał. Alix, przerażona dzikością jego głosu, na wszelki wypadek wstrzymała konia. Lir! krzyknął ostrzegawczo Cai. Duncan odwrócił się szybko w siodle i sięgnął po nóż, ale już było za późno. Trzech mężczyzn odzianych w ciemne stroje ściągnęło go z wierzchowca. Alix sapnęła, gdy zobaczyła, jak podnosi się, staje plecami do konia i z dobytym nożem stawia czoło napastnikom. Nagle jej gniew wyparował, a jego miejsce zajęła obawa o jego życie. Szybka pierzasta strzała spłynęła z nocnego nieba, z szumem tnąc skrzydłami powietrze. Cai zaskrzeczał w ciemności i z wyciągniętymi szponami rzucił się do ataku. Wierzchowiec Alix, przestraszony jego nagłym pojawieniem się, stanął dęba. Dziewczyna krzyknęła i broniąc się przed upadkiem zacisnęła zdrętwiałe palce na wodzach i grzywie. Nie bardzo znała się na koniach, nigdy wcześniej nie jeździła sama. Teraz walczyła, by utrzymać wierzgającego konia z dala od broniącego się Duncana. Chrapliwy krzyk rozbrzmiał w następstwie ataku Cai. Alix starała się dojrzeć, czy Duncan jest bezpieczny, ale jej rumak znowu stanął dęba, zatańczył w miejscu, potem zawirował i na oślep rzucił się w ciemną uliczkę. Podkowy ślizgały się na bruku i krzesały iskry. Koń nie dbał o przeszkody, pokonując je długimi susami. Alix przywierała do jego szyi ze wszystkich sił, niezdolna zapanować nad jego ucieczką, i polecała się miłosierdziu bogów. Wierzchowiec skoczył raz jeszcze i pośliznął się, niemal wyrzucając Alix z siodła. Poła płaszcza zatrzepotała i uderzyła ją w twarz. Czuła, jak sznury granatów i pereł wysypują się z jej włosów, a uwolnione warkocze opadają na plecy. Okręciła wodze na rękach i kierowana instynktem zaczęła szarpać koński łeb na boki w próbie spowolnienia tego szalonego pędu. Niewyraźnie usłyszała świszczący oddech zwierzęcia i poczuła bryzg skrwawionej śliny na twarzy. Koń bił w bruk kopytami i nie chciał się poddać, ale dziewczyna nie puszczała wodzy. W pewnej chwili płaszcz został zdarty z jej ramion i zniknął w ciemności. Koń zapadł się pod nią nagle, bez ostrzeżenia, i Alix runęła na ulicę. Na wpół ogłuszona tym gwałtownym lądowaniem poczuła, jak coś szarpnęło ją za lewą rękę. Okręcone wodze groziły, że gdy zwierzę pozbiera się na nogi, pociągnie ją za sobą. Przytomnie odwinęła ciasno napiętą skórę, wreszcie uwalniając nadgarstek. Usłyszała grzechot kamyków i zdała sobie sprawę, że pękły sznury klejnotów w jej włosach. Granaty i perły rozsypały się po bruku. Zobaczyła, że pas również zniknął, a suknia jest podarta i brudna. Nie zastanawiając się wiele nad tymi stratami, chwiejnie podniosła się na ręce i kolana. Koń, któremu nie udało się wstać, leżał na boku i dyszał chrapliwie niedaleko niej. Alix popatrzyła na niego pustym wzrokiem. Chciała do niego podejść, a jednocześnie bała się, co może zobaczyć. Włosy spłynęły z jej ramion i okoliły posiniaczoną twarz, sięgając do kamieni. Niecierpliwym gestem odgarnęła je za uszy i poczuła, że zostały w nich kolczyki. Wstała niepewnie i czekała na atak przeszywającego bólu. Kiedy stwierdziła, że wcale nie jest taki dotkliwy, podniosła ciężką spódnicę i powoli ruszyła w powrotną drogę. Duncana nie było, gdy znalazła się na miejscu napadu. Weszła w kałużę rzucanego przez pochodnię światła i rozejrzała się dokoła. Zobaczyła dwa ciała na bruku. Jeden mężczyzna leżał na plecach, z głęboką raną w brzuchu. Drugi, z rękoma przyciśniętymi do twarzy zastygłej w śmiertelnym grymasie, miał czoło rozdarte przez szpony. Krew płynęła z rany na jego gardle. Brakowało trzeciego. Alix zachwiała się i podniosła ręce do ust, by powstrzymać ogarniające ją mdłości. Latarnia błysnęła w drzwiach po drugiej stronie ulicy. Alix zmrużyła oczy i znieruchomiała. Z domu wyjrzał starzec zaciskający rękę na obroży warczącego psa. Podniósł latarnię, by więcej światła padło na ulicę. Alix cofnęła się odruchowo i przycisnęła do muru. Ale on ją zobaczył. Jego ciemne oczy najpierw rozszerzyły się, potem zwęziły, gdy zauważył zabitych. - Wiedźma! Zmiennokształtna wiedźma! - krzyknął chrapliwie. Alix podniosła drżącą rękę do twarzy, uświadamiając sobie, jak głęboko jest naznaczona piętnem swego ojca. W ciemności rozjaśnionej blaskiem latami stała się ofiarą nienawiści Mujhara. - Nie - powiedziała wyraźnie. Starzec rozluźnił rękę na psiej obroży. Alix zlękła się, że ją poszczuje, zebrała więc fałdy spódnicy i rzuciła się do ucieczki. Biegła, póki tchu jej starczyło, a nogi nie odmówiły posłuszeństwa. Zadyszana osunęła się na kamienną cembrowinę studni na skrzyżowaniu brukowanych ulic. Przytrzymała się skrzyżowanych belek kołowrotu i wyprostowała z trudem, walcząc z kłującym bólem w boku i piersi. Kiedy odzyskała nieco tchu, wyciągnęła ceber ze studni. Zimna woda zdawała się słodka w jej wysuszonym gardle, przyjemnie chłodziła obolały brzuch. Struga przelała się przez krawędź kubła i zmoczyła aksamit jej świetnego stroju, ale Alix nie zwróciła na to uwagi. - Czy mogłabyś, pani, oszczędzić nieco wody dla mojego zdrożonego wierzchowca? - zapytał cichy głos. Alix odskoczyła, strącając kubeł do studni. Zacisnęła ręce na fałdach spódnicy i wbiła oczy w nieznajomego. Poruszał się cicho, miękko, wyłaniał się z cieni jak widmo. Zobaczyła ciemny płaszcz spływający do wysokich butów, dziwnego kształtu zapinkę na lewym ramieniu, srebrną rękojeść pod odrzuconą połą. Miała wrażenie, że chociaż porusza się w ciemności, przynosi z sobą światło. Jego twarz była gładka i pogodna. Z przystojnych rysów biła dziwna jej siła. Nieznajomy rozchylił wargi w nieodpartym uśmiechu. - Nie lękaj się, pani. Chcę tylko wody dla konia. - Uśmiechnął się łagodnie. - Nie szukam kobiety na wieczór. Alix, chociaż posiniaczona i zmordowana, dotkliwie odczuła obelgę. Wyprostowała się i pogardliwie zmierzyła go wzrokiem, nie zniżając się do odpowiedzi. Ale gdy spojrzała mu w oczy, jej hardość zniknęła, a siły ją opuściły. - Studnia jest twoja, panie - szepnęła. Podciągnął ceber, ujął go pewnie w skryte w rękawicach dłonie i podsunął wierzchowcowi, by ten ugasił pragnienie. Przyglądał się jej w sposób prawie ojcowski. - Spotkały cię kłopoty tej nocy, pani - rzekł cicho. - Jesteś raniona? - Nie. Nic mi nie jest. - Nie próbuj ukryć przede mną prawdy. Wystarczy mi zajrzeć w twe oczy. Przełknęła ślinę, świadoma swojego niechlujnego wyglądu. - Zostaliśmy napadnięci przez złodziei, panie. - Jesteś sama. - Towarzyszący mi mężczyzna został, by walczyć z napastnikami. Mój koń przestraszył się i poniósł, a w pewnej chwili runął na kamienie. - Zadrżała lekko na to wspomnienie. - Więc teraz idę pieszo. - A co z twoim towarzyszem? Alix spuściła oczy. - Nie wiem, panie. Być może zginął - Oczyma wyobraźni zobaczyła Duncana, rozpostartego na bruku, martwego. Zadrżała i okropny ból przeszył jej serce. - Takie słowa oddają cię pod moją pieczę - powiedział uprzejmie. Ogarnął ją zimny lęk, ale była zbyt obolała i zmęczona, zbyt oszołomiona, by przywiązać do niego wagę. - Jeżeli tak, panie, co ze mną uczynisz? Opuścił ceber do studni i pogładził jedwabiste chrapy wierzchowca. - Pomogę ci, pani. Będę ci służył. - Jego czarujący uśmiech podziałał na nią uspokajająco. - Podejdź do światła i spójrz na mnie. Jeżeli wydam ci się podstępnym łotrem, po prostu odejdziesz. Nie będę cię przekonywał Ale jeżeli uznasz, że moje zamiary są uczciwe, z przyjemnością się tobą zaopiekuję. Alix powoli weszła w krąg światła pochodni. Nieznajomy wyglądał poważnie, dystyngowanie, a troska o konia zdawała się świadczyć o jego dobroci. Przez długą chwilę patrzyła mu w oczy, szukając w nich odpowiedzi. Wreszcie westchnęła. - Jestem tak zmęczona wypadkami dnia i nocy, że niewiele dbam o twoje zamiary. Dokąd jedziesz, panie? - Gdzie sobie życzysz, pani. Służę ci. Alix spojrzała w gładką twarz, szukając jakiejś wskazówki co do jego intencji, ale zobaczyła tylko spokój. Był bogato, choć nie strojnie odziany, a jego maniery wskazywały na pochodzenie z wysokiego rodu. - Służysz Mujharowi? - zapytała z nagłym lękiem. Błysnął w uśmiechu białymi zębami. - Nie, pani. Służę bogom. Jego odpowiedź przyniosła jej nieopisaną ulgę. Alix bez słowa zdjęła kolczyki z granatami i wyciągnęła je w jego stronę. Ale on ich nie przyjął. - Nie potrzebuję twoich klejnotów, pani. To, co dla ciebie czynię, nie wymaga zapłaty. - Niedbale machnął ręką. - Dokąd się udajesz, pani? Zawiodę cię tam. - Do pewnej zagrody - odparła cicho. - W dolinie. Może jakieś dziesięć lig stąd. Jego oczy rozbłysły łagodnym humorem. - Nie wyglądasz na wieśniaczkę, pani. Dostrzegam w tobie coś więcej. Zacisnęła kolczyki w ręku. - Czy chcesz mnie poniżyć, panie? Nie ma potrzeby. Znam swoje miejsce. Przysunął się do niej. Zdawało się, że za nim podąża światło. Jego oczy były łagodne, słodkie jak głos i głębokie jak studnia, z której pili. - Tak? - zapytał cicho. - Naprawdę znasz swoje miejsce? Alix spojrzała nań spod ściągniętych brwi, zakłopotana jego zachowaniem, i zatraciła się w czerni jego oczu. On podniósł prawą rękę. Przez chwilę myślała, że uczyni cheysulski znak tahlmorry, ale nie zrobił tego. Z ciemności z sykiem wystrzeliła smuga purpurowego światła i zebrała się na jego dłoni, rzucając fioletowy blask na ich twarze. - Więc dowiedziałaś się o swoim dziedzictwie - rzekł cicho. - Po tak długim czasie. Myślałem, że dziecko Lindir zaginęło i nie ma już więcej znaczenia. Alix sapnęła. Płomień skoczył w jego dłoni. - Masz w sobie więcej proroctwa, niż kiedykolwiek widziałem. A obserwowałem przez lata... i czekałem. - O czym ty mówisz? - zapytała z bólem. Czarne oczy zwęziły się, nadal trzymały ją w swej mocy. - Czy to możliwe, że nie wiesz? Czy Cheysuli jeszcze nie związali cię ze swoją tahlmorrą!. - Kim ty jesteś? Jakie nosisz imię? Uśmiechnął się. - Mam wiele imion. Maluczcy, w których wzbudzam grozę, używają tych mało pochlebnych. Inne są szacowne, jak być powinno. Alix zadrżała. - Kim jesteś? - Tym, który służy bogom. Chciała odejść, ale nie pozwalała jej siła tych niezgłębionych czarnych oczach. Purpurowe światło żarzyło się we wnętrzu jego dłoni. - Czego ode mnie chcesz? - Niczego - odparł zimno - jeżeli pozostaniesz nieświadoma. Jedynie wtedy, gdy uznasz w sobie tahlmorrę, będę zmuszony stawić ci czoło. Nie przebierając w środkach. Zacisnęła ręce tak mocno, że kolczyki poraniły jej skórę. - Ty nie jesteś Cheysuli. - Nie. - A jednak mówisz o tahlmorze i proroctwie, jakby miały dla ciebie znaczenie. Jakie? - Oznaczają moją zgubę. Mój koniec, gdy proroctwo zostanie spełnione. I Cheysuli to wiedzą. Zmartwiała z przerażenia, gdy domyśliła się, kim jest nieznajomy. Resztkami woli zapanowała nad rozdygotanym ciałem i podniosła głowę. - Wiem, kim jesteś. Wiem. - Zaczerpnęła powietrza. - Ihlini. - Tak - przyznał miękko. - Tynstar... - Tak - potwierdził z uśmiechem w oczach. - Co tutaj robisz? - wyszeptała. - To moja sprawa. Ale powiem ci jedno: Bellam już szarpie granice Shaina. Homana upadnie, pani... wkrótce. - Uśmiechnął się. - Co było wiadome od zawsze. - Shaine nigdy do tego nie dopuści. - Shaine jest głupcem. Był głupcem już wtedy, gdy wygnał Cheysuli z ich ojczyzny i wydał na nich wyrok śmierci. Bez nich nie może zwyciężyć. Kiedy przegra, proroctwo straci wszelkie szansę na spełnienie. A wtedy ja zostanę panem tej krainy. - Z pomocą swych nieziemskich mocy! - krzyknęła Alix. Czarnoksiężnik roześmiał się cicho. - Ty też je posiadasz, pani... musisz tylko nauczyć się nad nimi panować. Ale skoro nie stanowisz dla mnie zagrożenia... - wzruszył ramionami - daruję ci życie. - Darujesz mi życie. - powtórzyła. - Na razie - dodał lekkim tonem. Przemknął nad nimi uskrzydlony cień, na chwilę tłumiąc fioletowy żar. Tynstar zerknął w górę i przyglądał mu się przez chwilę, potem skierował czarne oczy na Alix. - Wezwałaś lira, pani, chociaż sama o tym nie wiesz. Może nie jesteś tak naiwna, jak każesz mi wierzyć. Cai! zawołała, patrząc na jastrzębia. Tynstar jedną ręką złapał wodze - na drugiej nadal syczał purpurowy płomień. Uśmiechnął się do niej przez jego żar i nakreślił w powietrzu zawiłe znaki. Ich ślad przez chwilę jarzył się w ciemności, potem wybuchnął w kolumnie ognia. Kiedy płomienie zniknęły, czarnoksiężnika również nie było. - Alix. Odwróciła się i ujrzała Duncana. Stał z koniem za plecami, jego lewa ręka była zbroczona krwią. Siniak ciemniał na jego policzku i czoło miał skaleczone, ale poza tym wyszedł bez szwanku z potyczki ze złodziejami. Alix popatrzyła na niego. Wyzwanie, z jakim zaatakowała go wcześniej, odeszło w przeszłość, słowa, pełne złości i strachu, straciły znaczenie. Coś szeptało w jej duszy, próbowało wedrzeć się do umysłu, i wreszcie zaczęła to pojmować. - Mój koń poniósł - powiedziała niepewnie. Spojrzał na nią przenikliwie. - Znalazłem go. Okulał, ale nic mu nie będzie. - Cieszę się, że nie stało mu się nic poważnego. - Wiedziała, że wypowiadane przez nich słowa nie mają znaczenia. Porozumiewali się na innym poziomie. - Czy ścierpisz jazdę w jednym siodle ze mną? - zapytał. - Nie mogę tracić czasu na szukanie innego wierzchowca. Klan mnie potrzebuje. Alix podeszła do niego powoli, omiatając wzrokiem jego rany i siniaki. Spojrzenie jego spokojnych, żółtych oczu odbierało jej siłę i wolę. Kolczyk w kształcie jastrzębia błyskał w pasmach ciemnych włosów. Zatrzymała się przed nim. - To był Tynstar. - Widziałem go. Z wahaniem podniosła rękę i delikatnie dotknęła krwi zasychającej na jego ramieniu. - Duncanie, nie chciałam, żeby stała ci się krzywda. Drgnął pod jej lekkim dotknięciem, ale ona wiedziała, że nie z bólu. Coś jej mówiło, że ten mężczyzna jest jej pisany i to wprawiło ją w oszołomienie. - Duncanie... - Sapnęła i spojrzała w jego płonące oczy. - Duncanie, przytul mnie, proszę, żebym wiedziała, że naprawdę żyję. Wyszeptał coś w Starej Mowie i wziął ją w ramiona. Alix wtopiła się w silne ciało wojownika. Ogarnęła ją dziwna słabość, ale nie było to niemiłe. Duncan wplótł palce w jej rozpuszczone włosy i odciągnął jej głowę do tyłu. - Czy nadal się wypierasz? Czy wypierasz się tahlmorry w swojej krwi? Nie odpowiedziała. Podniosła ręce do jego gęstej czupryny, złapała go za szyję i przyciągnęła jego usta do swoich. ROZDZIAŁ 4 Duncan znalazł jaskinię na wzgórzach za Mujharą i rozłożył grube futra na kamiennym podłożu. Alix usiadła na jednym, otulając ramiona jego czerwonym kocem, i przyglądała się, jak wojownik rozpala ognisko. Oskubał upolowaną kuropatwę i umieścił ją nad ogniem. - Boli cię ręka? - zapytała. Przeciągnął zranione ramię. - Nie. Ci ludzie nie potrafili posługiwać się bronią. - Finn powiedział, że umiecie się uzdrawiać. Nie spróbujesz? - Nie siebie, ani tak błahą ranę. Sztuka uzdrawiania może być wykorzystywana jedynie w wielkiej potrzebie, i zwykle tylko dla innych. - Finn uleczył nadgarstek Carillona. - Bo Carillona trzeba było przekonać, że nie jesteśmy demonami, za jakie nas uważał. Zmieniła pozycję, by ulżyć obtartemu biodru. Była cała potłuczona po upadku z konia. - O czym myślałeś, gdyś przemówił do Carillona przed naszym odejściem? Brzmiało to tak, jakby kierowała tobą wiedza. Obrócił skwierczącą kuropatwę i podniósł do ust kubek z miodowym piwem. - Mówiłem z wiedzą proroctwa. Carillon nie jest w nim wymieniony z imienia - nikt nie jest - ale chyba to o niego chodzi. - Wyjaśnij mi. Duncan uśmiechnął się krzywo. - Nie mogę. Nie znasz proroctwa. Wiedza o nim zostanie ci dana przez shar tahla, i wtedy zrozumiesz. - Dlaczego twoje słowa zawsze spowite są w tak gęstą mgłę tajemnicy? Zmuszasz mnie do myślenia, że chodzi tu o jakieś czary. - Nie ma czarów w służbie bogom. - A Tynstar? Zesztywniał. - Tynstar służy mrocznym bogom podziemi Jest zły. Zależy mu jedynie na przekreśleniu proroctwa. - Mnie też tak powiedział - Alix westchnęła i potarła czoło. - Gdzie byłeś, gdy mój koń poniósł? - Najpierw walczyłem z dwoma złodziejami. Trzeci uciekł. Potem poszedłem cię szukać. - Dlaczego nie posłałeś Cai? Albo nie wcieliłeś się w postać Ural. - Nie mogłem przybrać postaci lira. Wyczułem obecność Ihlini, chociaż nie wiedziałem, kogo. Co do Cai, wysłałem go do Homana-Mujhar. - Do Homana-Mujhar? - Pomyślałem, że wróciłaś do Carillona. Spojrzała na niego zdumiona, potem poczuła wzbierający w piersi śmiech. - Każesz mi myśleć, że jesteś zazdrosny. Zmarszczył się gniewnie. - Nie jestem. Alix uśmiechnęła się niedowierzająco, potem otwarcie wybuchnęła śmiechem. - Mam więc myśleć, że Cheysuli nie są zdolni do takich homanskich emocji? A jednak twój brat, który jest również moim bratem, chyba potrafi je okazywać. - Finn jest młody. - A ty niewiele starszy. Rumieniec okrasił mu policzki. - Zostawiłem młodość za sobą w dniu, w którym pierwsza Twierdza została najechana przez ludzi Mujhara. Tylko dzięki woli bogów nie zostałem zabity, jak wielu innych. - Duncanie... - Zobaczysz, gdy dotrzemy do Twierdzy. - Jesteście tak nieliczni? - Może pół setki kobiet, z których połowa nie może dać nam dzieci. Reszta to starcy, dziewczęta i chłopcy. A wojowników... jest może sześćdziesięciu. Po raz pierwszy w pełni uświadomiła sobie okrucieństwo qu’mahlin. - Duncanie... Nagle postarzał się o wiele lat. - Niegdyś ten kraj należał do nas. Ponad pięćdziesiąt klanów zamieszkiwało Homanę, od Hondrath nad Oceanem Idriańskim po góry na północy, po obu stronach Rzeki Niebieski Ząb. Teraz już ich nie ma, zostały wybite. Pozostał tylko mój klan. A my już nie jesteśmy tak silni jak dawniej. - Dzieło Shaina... Wyciągnął rękę i złapał ją za ramię z błagalnym wyrazem w oczach. - Teraz pojmujesz? Pojmujesz, dlaczego porywamy kobiety i zmuszamy je, by nosiły nasze dzieci? Alix, tu chodzi o przeżycie rasy. To nie ciebie zobaczy Rada, ale twoją rasę i twoją młodość. Musisz służyć swojej rasie, cheysulo. Wyprostowała się na futrze. - I usłyszą, że tak mnie nazywasz? Puścił jej ramię. - Poproszę o ciebie. To moja tahlmorra. Duncan powoli podniósł rękę, rozcapierzył palce. - Jesteś córką Halego. Myślę, że mi nie odmówią. Alix poczuła chłód. - Ale... mogą? Mogliby ci odmówić? Opuścił rękę. - Tak. Najpierw musisz zostać uznana przez klan, zaznajomiona z dawną wiedzą i z liniami swoich narodzin. Shar tahl powie, czy naprawdę jesteś Cheysuli. - Ale... przecież mówiłeś! Duncan uśmiechnął się niewesoło. - Nie ma najmniejszych wątpliwości, maleńka, to tylko obyczaj. Zostałaś wychowana na Homankę. W oczach Rady będziesz nieczysta, dopóki shar tahl nie zadecyduje, że jest inaczej. Zamknęła oczy. Poczucie bezpieczeństwa, jakie z niego czerpała, zostało zniszczone kilkoma słowami. Potem rozwarła powieki. - Nie mogą dać mnie Finnowi! Na twarzy Duncana odmalowało się zaskoczenie zmieszane z rozbawieniem, a potem zastanowienie. Zmarszczył czoło. Alix przestraszyła się nie na żarty. - Duncanie, nie mogą! Powoli obrócił nadzianego na rożen ptaka. - Jestem przywódcą klanu, ale nie jedynowładcą. Będzie tak, jak powie Rada. Zerwała się i podbiegła do skalnej ściany jaskini. Wpatrzyła się w nią nie widzącymi oczyma, otulając kocem obolałe ciało. Niedawno zyskana świadomość tego, co Duncan dla niej znaczył, rwała jej duszę na strzępy. Miałabym go stracić? Przecież dopiero co go zyskałam! Ręce Duncana opadły na jej ramiona. - Nie oddam cię tak łatwo. Odwróciła się ku niemu z drżeniem. - Czy możesz się sprzeciwić, gdy przeznaczą mnie innemu mężczyźnie? Muskuły nabrzmiały pod gładką skórą jego szczęki. - Nie. - A co z tahlmorrą, o której cały czas mówisz? - Jest moja, Alix - odparł posępnie. - Nie ma znaczenia dla klanu. Wyszeptała jego imię. Potem podniosła głowę i dotknęła jego ramienia. - A gdybym stanęła przed Radą nosząc twoje dziecko? Zamrugał ze zdumienia. Potem uśmiechnął się lekko. - Gdybyś uczyniła taką ofiarę, maleńka, niewiele mieliby do powiedzenia. Alix pozwoliła, by koc z jej ramion osunął się na ziemię. Suknia pozbawiona pasa swobodnie spowijała jej smukłe cudo. Powoli rozwiązała tasiemki pod szyją. Duncan obserwował ją w milczeniu, jakby paraliżowany siłą jej spojrzenia. Oddech wyrywał się z jego piersi w urywanych wybuchach. Kiedy suknia legła kałużą aksamitu u jej stóp, rozpuszczone włosy spłynęły po jej nagich ramionach i okryły ją jak płaszcz. - Nie znam się na tym... - wyszeptała. Nie strach był przyczyną przebiegających ją dreszczy. - Duncanie... poczęcie nie może być przecież bardzo trudne... - Nie - wydyszał, wyciągając ku niej ramiona. - Nie jest takie trudne. Zabrał ją do Ellas, królestwa graniczącego od wschodu z Homaną. Alix obejmowała go w pasie z nowym i cudownym uczuciem posiadania, ale poza tym targał nią żal i gniew na dziadka, który tak bezmyślnie wypędził jej rasę na obczyznę. Kiedy wreszcie Duncan ściągnął wodze wierzchowca, Alix zobaczyła przed sobą półkolisty wał ze spiętrzonych kamieni. W szerokim otworze stali trzej wojownicy z lirami. Obserwowali ich w milczeniu i Alix domyśliła się, że stoją na straży. - Twierdza - powiedział Duncan i przejechał obok wartowników. Za wałem na lekkim wietrze brzuszyly się wielkie namioty z nasączonego oliwą płótna. Wszystkie były pofarbowane na ciepłe kolory i o wiele większe od tych, jakie widziała wcześniej w obozowisku Cheysuli. Przed wejściem do każdego z nich znajdowało się kamienne palenisko, ale z otworów w szczytach namiotów wydobywały się strużki dymu i Alix odgadła, że wewnątrz płoną mniejsze ogniska. Na każdym namiocie, niezależnie od koloru, widniały wymalowane zwierzęta. Z ich kształtu mogła poznać, czyj lir w nich zamieszkuje. Mur z surowego, niewiązanego zaprawą kamienia przylegał do stromych skał. Półkole roztapiało się w gęstych drzewach i Alix zrozumiała, że taka anonimowość jest dla Cheysuli pewną rękojmią bezpieczeństwa. Duncan zatrzymał konia przed zielonym namiotem. Alix rozejrzała się za wizerunkiem jastrzębia, ale zobaczyła wilka. - Dlaczego zatrzymaliśmy się tutaj? - zapytała podejrzliwie. - Chcę zobaczyć się ze swoim rujho - odparł cicho, zeskakując z konia. Odwrócił się i pomógł jej zsiąść. - Po co? Nie chcę mieć z nim do czynienia. Duncan przyjrzał się jej z namysłem. - Kiedy widziałem go ostatnio, gorączkował z ran otrzymanych w leśnej potyczce. - Zacisnął usta. - W twojej obronie. Tak upomniana Alix w milczeniu wyślizgnęła się z jego ramion i podążyła za nim do namiotu. Finn leżał na posłaniu z grubych futer, owinięty w miękki, luźno tkany koc. Na ich widok podniósł się na łokciu i uśmiechnął szeroko do Alix. - A więc mój rujho zdołał oderwać cię od bogactw Homana-Mujhar... i Carillona. Alix czuła się winna z powodu ran odniesionych przez niego w jej obronie i chciała przywitać go w miarę serdecznie, ale teraz, patrząc w jego drwiące oczy i słysząc szydercze słowa, szybko wyzbyła się dobrych zamiarów. - Przyszłam dość chętnie, gdy dziadek nazwał mnie zmiennokształtną wiedźmą i zagroził mi śmiercią. - Mówiłem, że twoje miejsce jest z nami, mei jha, a nie w murach pałacu Shaina... ani w ramionach książątka. - Według mnie nie wyglądasz na złożonego gorączką - stwierdziła z wściekłością. - Już wyzdrowiałem, mei jha - odparł ze śmiechem, - No, prawie. Już niedługo zacznę cię dręczyć, gdy tylko stanę na nogi. - Nie potrzebujesz do tego nóg! - Spojrzała na niego gniewnie. - Wystarczy ci sam mój widok. Finn wyszczerzył zęby i przeganiał włosy palcami. Zobaczyła, że oczy ma czujne i nie zmącone chorobą, choć ich barwa nie była tak głęboka jak zwykle. W duchu cieszyła się, że nie odniósł poważniejszych obrażeń, lecz nie mogła mu tego powiedzieć. - Czy między wami nigdy nie zapanuje pokój? - warknął Duncan. - Czy zawsze muszę was jednać? - Ona jest kobietą, rujho - rzucił lekko Finn. - A one zawsze powodują zamieszanie. Nim Alix zdołała się odezwać, Duncan położył mocną rękę na jej ramieniu i lekko zacisnął palce, nakazując milczenie. Zobaczyła, że oczy Finna zwężają się podejrzliwie. Nie mogła powstrzymać rumieńca. On powoli rozchylił usta w uśmiechu, przyglądając się jej roziskrzonym wzrokiem. Alix wiedziała, że Finn nie jest głupi. Popatrzył na Duncana bez wyrazu. - Malina spodziewa się dziecka. Duncan wbił palce w jej ramię. Alix spojrzała na niego zaskoczona i ujrzała, że jego śniada cera stała się szara jak popiół. Jeszcze nie znała go dobrze, ale kobieca intuicja podpowiedziała jej, że coś wstrząsnęło nim do głębi. - To pewne? - zapytał szczególnym tonem. Finn skinął. - Czwarty miesiąc. - Skrzywił się drwiąco. - Czy to nie cztery miesiące temu zostawiła cię i wzięła Borrsa za swego cheysula! - Umiem liczyć, Finn! - warknął ze złością Duncan. Młodszy mężczyzna spojrzał w nie rozumiejącą twarz Alix. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. - A teraz Borrs wszedł do grona ludzi pozbawionych duszy i szuka rytualnej śmierci Malina znów jest wolna. Alix odruchowo sięgnęła do dłoni Duncana. Była zaciśnięta w pięść. Duncan zabrał rękę i odsunął się od dziewczyny. - Czy już zgłosiła nienarodzone dziecko przed Radą? - zapytał chrapliwie. Finn, teraz poważny, przecząco pokręcił głową. - Od trzech dni jest w żałobie, od czasu, gdy usłyszała niefortunne wieści Ale to będzie krótka żałoba, skoro ma wziąć nowego cheysula. - Borrs wiedział o dziecku? Finn wzruszył ramionami. - Nic mi o tym nie mówił. Ale z drugiej strony przecież wiedział, że ty i ja jesteśmy sobie bliscy, rujho, a raczej nie mówiłby takich rzeczy rujholli człowieka, który pierwszy miał jego cheysulę. Mam rację? - Wobec tego Malina nie nazwała jehana. Do oczu Finna na nowo zakradł się szyderczy błysk. - Być może nawet ona nie wie, kto jest jehanem jej nie narodzonego dziecka, rujho. A ty? Alix zbliżyła się do niego. - O czym ty mówisz? Co Duncan ma do tego? - Może byłoby lepiej, gdyby sam ci powiedział. - Mów! Finn zerknął na milczącego brata, potem lekko pokiwał głową. Jego uśmiech był wilczy i pełen triumfu. - W zeszłym roku Duncan miał poprosić o prawa do Maliny i pojąć ją za cheysulę. Ona należała do niego chyba od zawsze... Dzieci w klanach wychowują się razem i często żenią się, gdy tylko osiągną odpowiedni wiek. - Podrapał się po brwi - Ale Borrs również chciał mieć ją dla siebie, i kiedy Duncan postanowił odłożyć ślub z powodu zostania przywódcą klanu, Malina nie chciała czekać. Nie znam się na kobiecych kaprysach, ale żeby karać jednego przez branie drugiego.. No, ona tak zrobiła. - Wbił oczy w Duncana. - A teraz Borrs szuka śmierci, ona zaś może ponownie dokonać wyboru. - Przerwał znacząco. - Albo zostać wybrana. Alix, świadoma wrodzonej przekory Finna, chciała znaleźć prawdę w oczach Duncana. On odwrócił się i wyszedł z namiotu bez słowa. Niski śmiech Finna zapiekł ją do żywego. Odwróciła się do niego, wściekła, i pogroziła mu pięścią. Finn, jeszcze bardziej rozbawiony jej zachowaniem, ani myślał przestać się śmiać. Opuściła rękę. - Dlaczego? - zapytała. - Dlaczego karzesz mnie w ten sposób? Usiadł, krzyżując nogi pod kocem. Nie miał kaftana i zobaczyła, że jego smagła, szeroka pierś jest poznaczona bliznami. Rana na ramieniu była odkryta i już się goiła. Alix przypomniała sobie dzikość, z jaką Finn rzucił się na żołnierza, który chciał ją zabić. - Więc wreszcie uznałaś w sobie tahlmorrę - zaczął niskim, napiętym głosem. - Widzę też, że wybrałaś mojego rujholli wyrzekając się nawet Carillona. Tylko że teraz Duncan wraca do swojej pierwszej kobiety. - Zaklaskał językiem o podniebienie. - Biedna mała mei jha. - Nie potrzebuję twojej litości! - Duncan różni się ode mnie pod wieloma względami, mei jha, zwłaszcza gdy chodzi o kobiety. Przez tak długi czas wystarczała mu Malina i nie potrzebował żadnych innych. - Wzruszył ramionami. - Ja biorę kobiety, gdy tylko mam na to ochotę, bez zobowiązań. Z wyjątkiem ciebie żadna nigdy mi nie odmówiła. - Co chcesz powiedzieć? - Że Duncan, biorąc cheysulę, zwiąże się na całe życie. Jeżeli zostanie potwierdzony odmienny stan Maliny, byłby głupcem, wyrzekając się jej. - Przeciągnął się leniwie, aż mu zaskrzypiały ścięgna. - O moim rujho można powiedzieć różne rzeczy, ale na pewno nie to, że jest głupi. - Błysnął szerokim uśmiechem. - Nie przejmuj się, mei jha, ja nadal cię chcę. Nie będziesz samotna. Miała ochotę na niego wrzasnąć, ale tego nie zrobiła. Nawet w podartej i brudnej sukni udało się jej zachować iście królewską godność. - Jestem córką Halego... teraz w to wierzę. Tym samym jestem Cheysuli. I tym samym ja mogę wybierać sobie mężczyzn, rujholli, i powiem ci coś: byłbyś ostatnim wojownikiem, jakiego wzięłabym w rachubę. Ostatnim. Alix wyszła przepełniona satysfakcją, że rozprawiła się z nim z taką łatwością. Jego mina potwierdziła jej zwycięstwo. Ale zadowolenie przygasło, gdy wspomniała jego głębszą przyczynę. Stanęła przed zielonym namiotem Finna, westchnęła ciężko i zatęskniła za Duncanem. Cai spłynął z bezchmurnego nieba. Chodź ze mną, liren. - Dokąd? - zapytała bez zainteresowania. Do mojego lira. - Twój lir szuka towarzystwa innej kobiety. Ton Cai był niewiarygodnie łagodny. Jesteś zmęczona, pełna smutku i pomieszania. Chodź ze mną. Alix w milczeniu poszła za ptakiem do ciemnoszarego namiotu z wizerunkiem złotego jastrzębia. Gdy Cai usadowił się na grzędzie z polerowanego drewna, ona odciągnęła zasłonę i weszła do środka. Duncan ozdobił swój namiot grubymi miękkimi futrami i bogato haftowanymi gobelinami. Alix patrzyła na nie pustym wzrokiem, niezdolna do odcyfrowania run i dziwnych symboli tworzących błękitny wzór. Potem uklękła przed pełnym popiołu paleniskiem. Czuła się bardzo mała. Miała wrażenie, że w jej kościach zadomowiła się zimnica i grzechocze nimi niezależnie od jej woli. Wydawało się, że płuca odmawiają jej posłuszeństwa. Łapała powietrze otwartymi ustami, ale nie mogła się nim nasycić. Wreszcie skłoniła głowę i przycisnęła ręce do skroni. - Na bogów... - wyszeptała - co ja zrobiłam? - Odetchnęła głęboko. - Porzuciłam zagrodę... Zostałam wypędzona z Homana-Mujhar... Przyjechałam do obcego królestwa z człowiekiem, którego nie potrafię zrozumieć, a on wyrzeka się mnie z taką samą łatwością, jak Shaine. - Alix zacisnęła pięści, jakby chciała przepędzić demony nękające jej głowę. - Ja się mu oddałam... a teraz on szuka innej! - Podniosła głowę i zwróciła nie widzące oczy na gobelin. - Co ja zrobiłam? Gobelin nie odpowiedział, Cai też nie. Alix tęskniła za jego ciepłym i pokrzepiającym tonem, ale jastrząb milczał. W pewnej chwili zdała sobie sprawę, że słyszy rozbrzmiewające w głowic szepty. Przypominały głosy, jakie słyszała przed leśną potyczką, ale nie były aż tak dokuczliwe. - Zwariowałam - wyszeptała. Szepty i tony wznosiły się i opadały w rytmie normalnej rozmowy. Zaczęła rozróżniać poszczególne dźwięki i marszczyła czoło z wysiłku, gdy próbowała zrozumieć, co to wszystko znaczy. Przeczesała włosy palcami, jakby to mogło jej pomóc w rozwikłaniu zagadki, i przekonała się, jak bardzo są splątane. Wyjęła zza stanika podarowany przez Duncana srebrny grzebień i zaczęła je rozczesywać. Miała nadzieję, że ból przytłumi wszystko inne. Kiedy włosy znów miała gładkie, splotła je w jeden warkocz i przewiązała go na końcu kawałkiem aksamitu oddartym od sukni. Przepych należał do przeszłości, jedwabna narzutka była w strzępach, a rąbek spódnicy obdarty i powalany ziemią. Ale ona nie dbała o utraconą elegancję - zależało jej jedynie na odzyskaniu Duncana. Kiedy wreszcie przyszedł, był milczący i brakowało mu ciepła, do jakiego zdążyła przywyknąć. Twarz miał ściągniętą, gdy opuszczał za sobą zasłonę w wejściu namiotu. - Musisz iść ze mną. - Dokąd? - Do Raissy. - Kto to jest Raissa? - zapytała, wiedząc, że nie na takiej odpowiedzi jej zależy. - To kobieta, która będzie o ciebie dbała, zanim staniesz przed shar tahlem i Radą. - Nie mogę zostać z tobą? - zapytała cicho, z rękoma złożonymi na podołku. Duncan ukląkł i poprawił polana leżące w małym palenisku. Wyjął krzesiwo i podpalił drobne gałązki. - Nie - odparł po dłuższej chwili - Lepiej, żebyś była gdzieś indziej. Alix zagryzła usta, by powstrzymać cisnące się do oczy łzy. - Zatem Finn powiedział prawdę... jest inna kobieta. Gruba gałąź trzasnęła w jego rękach jak słomka. Po chwili cisnął kawałki w ogień i przesunął się, patrząc na nią przez kłęby dymu. - Kiedy wyruszyłem po ciebie do Homana-Mujhar, Malina była cheysulą innego mężczyzny. Wyrzuciłem ją ze swoich wspomnień. Myślałem tylko o tobie. - Ale teraz znowu myślisz o niej. Przysunął się do niej i nie podnosząc się z kolan ujął jej twarz w ciemne dłonie. - Nie zrezygnuję z ciebie. Alix spojrzała na niego, hamując ogarniające ją drżenie. - O czym ty mówisz, Duncanie? - Nasza tahlmorra jest wspólna, Alix. Wiem to, nawet jeżeli ty tego nie czujesz. Nie zrezygnuję z ciebie. - Westchnął, zmarszczył czoło. - Malina zostanie moją cheysulą, jak obiecałem jej, gdy byliśmy dziećmi, ale ty zachowasz miejsce w moim sercu. Mei jha cieszą się szacunkiem i mają prawa w klanie... to nie jest hańbą wśród Cheysuli. Zatrzymam cię przy sobie. Alix wyciągnęła rękę i mocno zacisnęła ją na jego nadgarstku. Potem gwałtownie cofnęła rękę. - A co obiecałeś mnie!? Co powiedziałeś w jaskini, kiedy zaproponowałam, że będę nosić twoje dziecko, abyśmy nigdy nie zostali rozdzieleni, także przez twoją Radę? - Alix... - Nie będę niczyją nałożnicą, Duncanie... nawet twoją. Czegoś takiego nie mogę brać pod rozwagę... może to moje nieczyste homańskie wychowanie! - Spiorunowała go wzrokiem. - Czy myślisz, że to, co zrobiłam, jest takie łatwe dla nieświadomej dziewczyny? - Alix... - Nie. Wyciągnął ku niej rękę, ale ona cofnęła się, przysiadając na piętach. Po chwili jego ręka opadła z powrotem na biodro. - Co byś zrobiła, gdybyś miała wybór? - zapytał. Spojrzała na niego chmurnie. Zdawała sobie sprawę z wagi tego pytania. W każdej chwili mógł odmówić jej prawa do opuszczenia klanu - liczyła się z tym, ale mimo wszystko chciała spróbować. - Wrócę do Carillona. Duncan spojrzał na nią bacznie. Jego twarz była jak maska, lecz nie potrafił ukryć zimnego gniewu w żółtych zwierzęcych oczach. - Aby zostać nałożnicą księcia. - Nie. Aby mi pomógł. - Alix skubała rozdarcie w spódnicy, unikając spojrzenia mu w oczy. - Pomoże mi, gdy tylko o to poproszę. - Nie możesz odejść, maleńka - sprzeciwił się łagodnie. - Rozumiem twoje uczucia, ale nie mogę na to pozwolić. Zacisnęła ręce na miękkim aksamicie. - Z jakiego powodu, przywódco klanu? Rysy Duncana złagodniały. - Być może jesteś brzemienna. Spłynęło na nią zrozumienie. Ze złością przycisnęła pięść do brzucha. - Jeżeli tak, powiem dziecku, że nie ma ojca, i sama je wychowam! Duncan pobladł i zerwał się z szybkością pioruna. Złapał ją za rękę i szarpnięciem postawił na nogi, nie zwracając uwagi na jej okrzyk bólu. - Jeżeli zostało poczęte przeze mnie, należy do mnie! Zgrzytnęła zębami i syknęła. - A czy już nie masz nienarodzonego dziecka, zmiennokształtny? W brzuchu kobiety, którą bierzesz za cheysulę!. - Jeżeli jest moje, zatrzymam je przy sobie, tak samo jak będzie w twoim przypadku. Zbladła z bólu, jaki zadawały jej jego silne palce. - Nie możesz zabrać matce jej dziecka! - Jesteś wśród Cheysuli - powiedział ponuro. - Będziesz posłuszna naszym obyczajom. Jeżeli mnie nie zechcesz, to nie, ale jeżeli jesteś ze mną brzemienna... to ogniwo w proroctwie. - I zmusisz mnie do zrobienia tego, co zrobiła moja matka... do ucieczki? Do urodzenia dziecka w samotności? Przyciągnął ją bliżej. Alix zesztywniała, gdy otoczyły ją jego ramiona. Nie był to pocałunek delikatnego kochanka. Zmuszał ją, jak niegdyś Finn, i w tej chwili go nienawidziła. Gniew zawrzał jej w duszy i chciała go uderzyć, ale jej pięść była uwięziona między ich piersiami. Powoli, wbrew sobie, podniosła lewą rękę, złapała go za włosy i przyciągnęła do siebie. Zadał jej ból, ale czuła również coś innego, i instynktownie poznała, jak bardzo go pragnie. - Cheysula - wyszeptał w jej usta. Alix wyszarpnęła się z jego objęć. - Nie! Powiedziałeś, że weźmiesz inną... a ja nie zostanę twoją nałożnicą! Jego usta zacisnęły się w wąską linię. - Wobec tego nie będziesz cheysula żadnego mężczyzny. Podniosła głowę. - Nie będę. - Ani mei jha. - Ani mei jha. Jego oczy zamigotały dziwnie. - Czy godzisz się ze swoją krwią Cheysuli, Alix? Czy poddajesz się naszym obyczajom? - Niewielki mam wybór! - Akceptujesz je? - Tak! - krzyknęła z goryczą. Mięsień zadrgał na jego szczęce. - Zatem musisz przyjąć za własne wszystkie obyczaje. Spojrzała nań wyzywająco. - Przyjmuję. Sięgnął do pasa i wyjął nóż. Przerażona Alix rzuciła się do ucieczki. Duncan złapał ją za ciężki warkocz i jednym ruchem odciął go przy szyi. Alix potknęła się i sapnęła z konsternacji. Zacisnęła ręce na wystrzępionych włosach. Duncan stał w milczeniu, ciemny warkocz spływał z jego dłoni. - Coś ty zrobił? - Obyczaj Cheysuli - odparł specjalnie niedbałym tonem. - Kiedy kobieta odmawia zajęcia stosownego miejsca w klanie jako cheysula czy mei jha, obcina się jej włosy, żeby wszyscy mężczyźni znali jej postanowienie. I w ten sposób nie może zmienić zdania. - Widzę przed sobą kogoś obcego... - wyszeptała. Rzucił warkocz w ogień. Warkocz zatlił się i buchnął dymem, napełniając wnętrze namiotu wonią palonych włosów. Duncan schował nóż za pas i wskazał na wyjście. - Ruszaj się, rujholla, zaprowadzę cię do Raissy. ROZDZIAŁ 5 Duncan zabrał ją do brązowego namiotu, na którego bokach widniały złote lisy. Odciągnął na bok wiszącą w wejściu zasłonę i ruchem ręki kazał Alix wejść do środka. Posłuchała go, nie patrząc mu w oczy. Brak warkocza zawstydzał ją okropnie, chociaż nadal czuła się bardziej Homanką niż Cheysuli. Była zdruzgotana uwłaczającym postępkiem Duncana. Zza kotary dzielącej wnętrze namiotu wyłoniła się jakaś kobieta. Jej czarne włosy, obficie przetykane siwizną, były starannie splecione w liczne warkocze podpięte misternym srebrnym grzebieniem. Miała na sobie suknię ze wspaniale uprzędzonej czarnej wełny, przybraną szkarłatnymi wstążkami pod szyją i przy mankietach, a jej talię opinał delikatny łańcuszek ze srebrnymi dzwonkami. Była niemłodą, ale nadal przystojną kobietą. Wysokie kości policzkowe, wąski nos i szerokie, gładkie czoło zdradzały wyraźnie jej cheysulskie pochodzenie. Żółte oczy były pełne ciepła, gdy skierowała je na Alix. - Raisso, to ta dziewczyna - powiedział Duncan. - Alix. Kobieta uśmiechnęła się do niej, a potem spokojnie popatrzyła na Duncana. - Kto ściął jej włosy? - Ja - odparł przez zaciśnięte zęby. Podniosła brwi. - Ale decyzja o jej życiu w samotności należy do Rady. Alix usłyszała nie wypowiedzianą przyganę i ukradkiem zerknęła na Duncana. Z zaskoczeniem zobaczyła, że skłania czoło na wyraz zgody. Po chwili podniósł głowę. - Sama podjęła decyzję... Ja tylko się do niej przychyliłem. - Nie powiedział, że chce obciąć mi włosy - szepnęła z goryczą Alix. Raissa ruszyła w jej stronę. Maleńkie dzwoneczki zadźwięczały i zaskrzyły się w fałdach czarnej sukni Kobieta wyciągnęła szczupłą rękę i dotknęła postrzępionych loków na karku Alix. - Przykro mi, że zachował się tak nierozważnie. Powinien był zaznajomić cię z tym obyczajem. - Uśmiechnęła się lekko. - Nigdy nie widziałam, by Duncan robił coś bez powodu, więc przypuszczam, że musiał zostać do tego sprowokowany. - Uczynił to z zazdrości. Raissa cofnęła rękę. - Duncan? Dlaczego tak sądzisz? Alix zerknęła na niego koso. - Powiedział mi, że poprosi o mnie w Radzie... bym została jego cheysulą. Potem, gdy dowiedział się, że jego była mei jha jest brzemienna i znów wolna, odmówił mi honorowego małżeństwa i zaproponował miejsce nałożnicy. - Ponownie spojrzała na Raissę. - Oczywiście odmówiłam. Kobieta była poważna. - Wśród nas mei jha cieszy się należnym szacunkiem, Alix. Nie jest traktowana jak wywłoka, jak ladacznice w Mujharze. Teraz jesteśmy zbyt nieliczni, by przywiązywać nadmierną wagę do tego, czy kobieta jest zamężna, czy nie. Mei jha nie jest stanem przynoszącym ujmę. Alix uparcie podniosła brodę. - Muszę poznać wiele cheysulskich obyczajów, ale to chyba nie będzie łatwe. - Z wysiłkiem przełknęła ślinę i zacisnęła zęby. - Nigdy nie zajmę gorszej pozycji u boku żadnego mężczyzny. - Ach... u ciebie wszystko, albo nic - powiedziała z uśmiechem kobieta. - No cóż, może nie mylisz się tak bardzo. Kiedyś powiedziałam to samo mojemu cheysulowi. - Zerknęła na Duncana. - Wszystko zostanie ustalone przez Radę. Dopóki nie zostaną zbadane jej linie pochodzenia i dopóki nie zostanie formalnie zaakceptowana, zatrzymam ją u siebie i nauczę tego, co powinna wiedzieć. Dziękuję, Duncanie, za przyprowadzenie zbłąkanej owieczki. Nie odpowiedział, tylko skłonił się lekko i nie patrząc na Alix wyszedł z namiotu. Ona została, osamotniona, nienawidząc Finna jeszcze bardziej niż zwykle - za to, że porywając ją zapoczątkował nieszczęście. Raissa podprowadziła Alix do szarego futra i gestem kazała jej usiąść. Alix posłuchała, nie odrywając oczu od rąk zaciśniętych na sukni. Raissa strzepnęła spódnicę i usiadła naprzeciwko. - Duncan nie zaproponowałby nic nieuczciwie - rzekła cicho. - Znam tego człowieka... nie należy do tych, którzy w ten sposób stawiają dziewczynę w niekorzystnym położeniu. - Nie wiedział o Malinie do czasu naszego przybycia - przyznała Alix. - Ale Finn nie tracąc czasu zadbał, by jego brat dowiedział się jak najszybciej. - Finn zawsze zazdrościł Duncanowi. - Dlaczego? Wymownie rozłożyła ręce. - Starszy syn zawsze jest faworyzowany przez jehana. To dopieka szczególnie mocno, gdy rodzony ojciec faworyzuje przybranego syna. Hale traktował ich jednakowo, ale Duncan szybciej dojrzał. Bardziej odczuł okrucieństwo qu’mahlin. I zapłacił za to, chociaż Finn nie w pełni to rozumie. - Oczy Raissy były pełne wyrazu, - A teraz, Alix, ty sama dałaś Finnowi powody do zazdrości. - Ja? Raissa popatrzyła na nią poważnie. - Weź Finna na swego cheysula! - Nie. Nigdy. - Widzisz? Weźmiesz Duncana albo nikogo. Finnowi trudno raz jeszcze pogodzić się z tym, że jego rujholli znowu ma pierwszeństwo. - Uśmiechnęła się. - Pragnąc Duncana nie możesz chcieć Finna. Wiem. Są zbyt różni. Ale Finn nie jest taki zły, jak się wydaje, Alix... może być świetnym cheysulem! - Finn mnie porwał. Zniewoliłby mnie, gdyby Storr go nie powstrzymał. Jak możesz mówić, że będzie dobrym mężem? Na twarzy Raissy znowu wykwitł uśmiech. - Nie znasz się na mężczyznach. Ale sama musisz nauczyć się ich rozumieć, ja ci nie pomogę. Alix wspomniała zdeterminowanie Finna w chwili, gdy powiedział, że będzie należeć do niego. - Raisso! - zawołała z nagłym przerażeniem. - Nie mogą zmusić mnie, bym wyszła za Finna, prawda? Raissa spojrzała na pas, zaczęta bawić się dzwoneczkami. - To będzie dla ciebie trudne, wiem. Zwłaszcza że zostałaś wychowana przez Homanów i nie masz w sercu lojalności do prawdziwej rasy. - Skierowała na nią żółte oczy. - Jesteśmy nieliczni. Klany zostały wyniszczone, z wyjątkiem naszego, i nawet teraz Shaine robi co może, by wybić nas do końca. Potrzebujemy dzieci... potrzebujemy kobiet, które mogłyby nam je dać. - Jej włosy zasrebrzyły się w świetle. - Ty jesteś Cheysuli, Alix. Musisz zająć swoje miejsce w przyszłości klanu... w jego tahlmorze. Musisz dać nam dzieci. Jeżeli nie zwiążesz się z Duncanem czy choćby Finnem, wtedy będziesz musiała wziąć jakiegoś innego wojownika. - Nie możecie mnie zmusić! Raissa złapała ją za ręce i trzymała, mimo że Alix próbowała się uwolnić. - Żadna kobieta nie życzy sobie być rozpłodową klaczą, Alix! Dzieci są darem bogów... nie przetargową monetą! Jednakże jesteśmy tak nieliczni... wymieramy. Nikt cię nie zmusi do położenia się z mężczyzną, którego nie znosisz, ale niełatwo znieść potępienie klanu. - No to wrócę - powiedziała stanowczo Alix. - Wrócę do zagrody. Raissa ścisnęła jej ręce. - Nie. Musisz zostać. Na bogów, Alix, jesteś córką Halego! Potrzebujemy jego krwi. - Za pośrednictwem Finna? - Alix wyrwała ręce. - On jest moim przyrodnim bratem. - Tak, ale wychowaliście się osobno. Krew Halego znów musi popłynąć w żyłach Cheysuli. - Zatem powiedz Finnowi, żeby sam sobie zrobił dzieci! - krzyknęła ze złością. - Zrobiłby to dość chętnie... gdybyś była jego cheysulą. Albo mei jha - dodała spokojnie. - A jeżeli już jestem brzemienna? - zapytała z rozpaczą. Oczy Raissy stały się przeszywające. - Brzemienna... ległaś z Duncanem? Alix w milczeniu pokiwała głową, nagle zalękniona. - Co w tym złego? - wyszeptała. - Czy to źle położyć się z przywódcą klanu, gdy ten rządzi? Starsza kobieta uśmiechnęła się. - Przywódca klanu nie rządzi., my nie mamy królów, Alix. I nie, to nic złego. Czy myślisz, że Duncan żyje w cnocie? Żaden mężczyzna nie zniósłby takiego brzemienia. Alix z zakłopotaniem spojrzała w inną stronę. - Zatem co się stanie? Raissa westchnęła. - No cóż, to zmienia postać rzeczy. Rada być może pozwoli ci żyć w samotności... Może uszanują twoje ścięte włosy, bez względu na przyczynę. Miałabyś upragnioną wolność, jeżeli będąc w odmiennym stanie odmówisz wzięcia cheysula. Ale to wszystko zależy od Rady. - Nie powinnam była tu przychodzić. Nie powinnam była pozwolić, by Duncan zabrał mnie z Mujhary. - Tu jest twój dom. - Powinnam zgodzić się, gdy Carillon chciał zabrać mnie z powrotem do zagrody. - Nie będzie tak źle, obiecuję, gdy się przyzwyczaisz. Alix, my jesteśmy twoim ludem. Alix popatrzyła na kobietę i zobaczyła wyrytą w jej cheysulowym obliczu wrodzoną siłę i dumę. Podniosła rękę do własnej twarzy, dotknęła palcami takich samych wysokich kości policzkowych. Jej skóra nie była równie śniada, włosy nie takie ciemne, a oczy bursztynowe, nie zwierzęco żółte... ale wiedziała, że jest Cheysuli. Westchnęła. - Gdzie jest namiot Maliny? Raissa zamrugała, ale pohamowała zdumienie. - W pobliżu bramy. Błękitny z symbolem lira Borrsa, górskim kotem. Jest tylko jeden taki. Alix wyjęła srebrny grzebień i przyglądała mu się przez chwilę. Potem spojrzała w oczy kobiety i uśmiechnęła się. - Muszę coś oddać. Dziękuję za twoją uprzejmość. Raissa skinęła w odpowiedzi i Alix opuściła brązowy namiot. Alix znalazła błękitny namiot i odrzuciła na bok przysłaniającą wejście płócienną klapę. Nie była zdziwiona widokiem Duncana. Ale Malina zaskoczyła ją. Dziewczyna nie wyglądała na Cheysuli. Miała ciemnoblond włosy i błękitne oczy. Brakowało jej dzikiej, kociej gracji prawdziwej cheysulskiej kobiety, lecz i tak była piękna. Duncan podniósł się. Alix szybko podeszła do kobiety i wyciągnęła grzebień. - To twoje. - Moje? - zapytała zdziwiona Malina. Alix zobaczyła, że jeszcze nie widać jej odmiennego stanu, zielona suknia ozdobiona bursztynowymi paciorkami i kółeczkami z brązu miękko otulała jej ciało. - Pozwolił mi go używać, bo nie miałam żadnego.- gdy jeszcze moje włosy tego potrzebowały. - Zerknęła na Duncana, potem z powrotem na Malinę. - Ale jest twój. On tak powiedział, kiedyś. Alix wsunęła grzebień w rękę dziewczyny i nie dodając nic więcej wyszła z namiotu. Duncan dopędził ją, nim zrobiła pięć kroków. Delikatnie odwrócił ją twarzą do siebie, jego ręka w czułym geście powędrowała do jej krótkich włosów. - Cheysula, wybacz mi. Nie miałem prawa. Jego łagodny głos prawie ją rozbroił. - Nie zasługuję na ten tytuł, Duncanie. Postanowiłeś dać go innej. Ujął jej twarz w dłonie i podniósł w górę. Zobaczył łzy wzbierające w jej oczach. Miał zdecydowaną minę. - Musisz tylko powiedzieć, Alix. Decyzja należy do ciebie. Nie będziemy szczęśliwi bez siebie. - Nie byłabym szczęśliwa, dzieląc się tobą. - Westchnęła ciężko. - Poza tym wątpię, czy Malinie to by się spodobało. - Malina wie, że prosiłem cię o zostanie moją mei jha. - Wie? Przygładził postrzępiony kosmyk włosów. - Tak często dzieje się wśród nas, Alix. - Nie mogę. - Łza spłynęła po jej policzka. - A jeżeli jestem ojcem twego dziecka? Zamknęła oczy i wsparła czoło na jego piersi. - Dlaczego musisz się z nią wiązać? To, co zrobiłam, nie było dla mnie rzeczą błahą, a nie przyda się na nic. Duncanie... nie wiedziałam, że będę musiała walczyć z kobietą i nie narodzonym dzieckiem. Myślałam, że czeka mnie tylko rozprawa z Radą. - Przykro mi, maleńka. Nie chciałem. Alix z drżeniem wciągnęła powietrze. - Będą chcieli dać mi Finna za męża. Zesztywniał. - Skąd wiesz? - Raissa mi powiedziała. Wątpliwe, czy uda mi się pozostać samotną. - Alix zadrżała. - Chyba że jestem w ciąży. Raissa powiedziała, że to wszystko zmienia. - Tak, mogłabyś mieszkać samotnie z dzieckiem... albo zostać moją mei jhu. Co wybierzesz? Podniosła głowę. - Powiedziałam, że nie zostanę niczyją mei jha, Duncanie. Nawet twoją. - A Finna? - Nie chcę nikogo poza tobą. - Mówiłem, że możesz mnie mieć. - A ja powiedziałam nie. - Cofnęła się i uśmiechnęła niewesoło. - Może Finn weźmie mnie gwałtem. - Alix... - Duncanie, wiem, wielu rzeczy nie potrafię zrozumieć. Ale we mnie też jest coś, czego ty nie rozumiesz. I nie proś mnie już o zostanie twoją mei jha, bo tego nie zrobię. Czekała na odpowiedź. Kiedy nie odezwał się, daleki i nieosiągalny, Alix odwróciła się i odeszła. Była przytłoczona ciężarem tej decyzji, gdy powoli wracała do namiotu Raissy. Intuicyjnie czuła, że Duncan pragnie jej tak bardzo, jak ona jego, ale duma wrodzona jego rasie nie pozwala mu do niej przyjść. Ani mnie nie pozwala przyjąć jego propozycji. Po raz kolejny zastanowiła się nad zostaniem jego mei jha. Wstrząsnęło nią drżenie odrazy, które raz jeszcze powiedziało jej, że nie może w ten sposób zaprzedać się mężczyźnie, którego pokochała. Nie leżało to w homańskiej naturze. Jeżeli nie mogę mieć go tylko dla siebie, nie będę miała go wcale. Ale decyzja, raz podjęta, nie sprawiła jej żadnego zadowolenia. W trakcie marszu powoli zaczęła sobie uświadamiać, że słyszy szepty. Różniły się od słyszanych w Twierdzy głosów Cheysuli; były to dźwięki odbierane jedynie umysłem. Alix potarła czoło palcami, jakby dotknięcie mogło wyjaśnić jej tajemnicę hałasów, ale nie nasunęło jej się żadne rozwiązanie. Szepty zdawały się podobne do głosów Cai i Storra. Alix stanęła jak wryta, szukając wzrokiem swoich dręczycieli, ale wyglądało na to, że wszyscy traktują ją z pobieżnym zainteresowaniem. Cheysuli, jak już wiedziała, w przeciwieństwie do Homanów nie okazywali otwarcie swoich emocji. Przycisnęła ręce do głowy, gdy głosy przybrały na sile. Nikt się do niej nie odzywał, a jednak delikatne, niesłyszalne uchem fale dźwięków tak jej doskwierały, że zaczęła się obawiać popadnięcia w obłęd. Znieruchomiała i czekała, aż szaleństwo ogarnie ją do końca. Liren, nie walcz z tym, powiedział łagodny głos Storra. Alix otworzyła oczy i zobaczyła wilka tuż przed sobą. Sapnęła i uklękła, topiąc palce w gęstym futrze jego karku. Storr, czy to kara? zapytała bezgłośnie. Przekleństwo? To dar, liren, dar bogów. Jest tylko dla ciebie czymś nowym. Alix zerknęła na przemykający nad nią cień. Cai krążył wysoko, niesiony powietrznymi prądami. Liren powiedział, musisz nauczyć się panować nad swoimi darami. Panować?! Chodź z nami, zaproponował łagodnie Storr. Chodź z nami, liren, a my cię nauczymy. Wyprowadzili ją z Twierdzy do potężnego dębu, na którego pniu widniała stara rana po uderzeniu pioruna. Wypalona szczelina była dość szeroka, by mogła się w niej schować. Alix wpełza w nią, jakby szukała bezpieczeństwa w łonie matki. Storr położył się u jej stóp, a Cai przycupnął na konarze nad głową. - Czego mam się nauczyć? - zapytała na głos. Akceptować, odparł Cal Nie buntować się przeciwko swojej tahlmorze. - Jesteś lirem Duncana - rzuciła oskarżycielsko. - Będziesz trzymał jego stronę. Jestem jego lirem, ale również sobą. Nie jestem psem, lirem, który z bezmyślną wiernością odpowiada na głos swego pana. Należę do lirów, a my jesteśmy wybrani przez bogów. Storr przyznał mu rację. Nie jesteśmy odbiciami tych, z którymi przyszło nam się związać, a ja nie mam wszystkich przywar swojego lira. Alix roześmiała się cicho i wyciągnęła rękę, aby pogładzić jego srebrzyste futro. - Nie masz żadnych wad Finna. Zatem posłuchasz? Opuściła rękę. - Tak. Cai przygładził dziobem pióra i poprawił się na gałęzi. Masz w sobie Starą Krew, liren. Stara Krew zniknęła z klanu. Ty wniesiesz ją z powrotem. - Rodząc dzieci. Tak, przyznał Cai. Czy kobieta może dać światu coś lepszego? Alix chmurnie wbiła oczy w bose stopy. Ślepia Storra rozbłysły. Wcale nie chodzi o to, liren, że nie chcesz mieć dzieci, prawda? Po prostu chciałabyś sama zadecydować, kto ma być ich ojcem. - Tak! Tak, masz rację! Nie możemy ci powiedzieć, kto będzie twoim cheysulem, dodał spokojnie Cai, nie przywiązując wagi do jej zapalczywego okrzyku. Decyzja należy do ciebie. Ale możemy pomóc ci pogodzić się z tahlmorrą i darami sprezentowanymi przez bogów. - Co oni mi dali? Umiejętność słyszenia nas, lirów. Alix ściągnęła brwi. - Zawsze was słyszałam. Od samego początku. Ale teraz słyszysz nas wszystkich, powiedział Storr. Każdego lira w twierdzy. Nie jesteś szalona, zapewnił ją Cal Po prostu słyszysz to, czego nie może usłyszeć nikt inny. - Słyszę... - wyszeptała niepewnie. Ten zamęt w swojej głowie, dopowiedział Storr. To głosy rozmawiających lirów. Musisz nauczyć się nie zwracać na nie uwagi, gdy nie ma ku temu potrzeby. - A jeżeli nie zdołam? Wtedy naprawdę mogą doprowadzić cię do obłędu, odparł po chwili Cai. Alix zamknęła oczy. - To przekleństwo. Nie, zaprzeczył Storr. Nie bardziej niż umiejętność przybierania kształtu lira. Otworzyła oczy. - Mogę zmieniać postać? Płynie w tobie Stara Krew, powtórzył cicho Cai. A ona niesie w sobie wszystkie dawne dary. Alix musiała wesprzeć się o drzewo. Wybiegła myślami do przodu, wyobrażając się w postaci różnych zwierząt. Potem z namysłem zmarszczyła czoło. - Nie mam lira. Nie potrzebujesz, powiedział Storr. Oto co daje Stara Krew. Możność rozmawiania ze wszystkimi lirami i przybierania wszelkich postaci. - Na bogów! - szepnęła. - Jak to możliwe? Inni również o to pytają, odrzekł Storr, podejrzanie przypominając Finna. Ale oni nie są wybrańcami bogów. Zerknęła na niego z ukosa. - Nikt inny w klanie tego nie potrafi? Nie. Ta umiejętność dawno u nas zaginęła, bowiem Cheysuli musieli brać homańskie kobiety, żeby nie dopuścić do wyginięcia rasy. To osłabiło dary. Storr zamilkł na chwilę. Przywrócenie Starej Krwi należy do ciebie. - Znowu to samo - sapnęła podejrzliwie. - Już to mówiłeś. Co nie znaczy, że nie mam racji, skwitował Cai. Wyciągnęła szyję i popatrzyła na jastrzębia. - Zatem nauczcie mnie. Pokażcie, jak zmieniać kształt. Najpierw musisz wybrać, z którym z nas chcesz się związać. Zastanowiła się szybko. - Latanie musi być trudne. Może będzie lepiej, jak za pierwszym razem zostanę na ziemi. Jesteś mądra, liren. Mało brakowało, a mój lir złamałby skrzydło, gdy po raz pierwszy wzbił się w powietrze. Alix, zaskoczona wizją Duncana napotykającego jakieś trudności, wybuchnęła głośnym śmiechem. - Wobec tego będę wilkiem. Storr pochwalił jej decyzję. Słuchaj, liren. Twój wzrok, bardzo dobry, musi zejść na drugie miejsce po węchu. Musisz nauczyć się oceniać świat po zapachu, liren. Po woni ziemi, owadów, robaków, ptaków, liści, kwiatów, wiatru. Nie polegaj wyłącznie na wzroku, gdyż on może cię zawieść. Myśl swoim nosem. Zamknęła oczy i skoncentrowała się, próbując rozróżnić poszczególne zapachy. Teraz musisz poczuć wilgotną ziemię pod łapami, błoto przywierające do pazurów. Uważaj na ostre kamienie, które mogą pokaleczyć ci poduszki, i na ciernie, które wbijają się w delikatne błonki między palcami. Alix przyłożyła ręce do zasłanej liśćmi ziemi i poczuła jej wilgoć. Nadchodzi zima. Twoje futro musi być gęste i ciepłe. Pod twoją skórą tworzy się ochronna warstwa tłuszczu, dająca dodatkowe ciepło. Łaskocze, tak, ale nie pozwoli ci zmarznąć w największe mrozy. Masz puszysty ogon, i jesteś śliczna, liren. I była. Możesz w ciągu jednego dnia pokonać wiele lig bez jedzenia, ledwie z odrobiną wody. Twoje ścięgna i nerwy są mocne, a serce wielkie. Jesteś młoda i silna, i cieszysz się życiem. Alix poczuła, jak ciepła krew pulsuje jej w żyłach, poczuła wibracje i uniesienie młodości. Otworzyła oczy i naprzeciwko zobaczyła żółte ślepia Storra, i zdała sobie sprawę, że klęczy w liściach jak czworonożne stworzenie. Świat zawirował. Porwał ją jak liść i obrócił do góry nogami. Alix wyciągnęła rękę do Storra, w milczeniu prosząc o pomoc, i zobaczyła tylko futrzastą łapę zakończoną czarnymi pazurami. Krzyknęła, i usłyszała, jak w lesie odbija się echem wycie samotnego wilka. Zakręciło się jej w głowie. Na wpół przytomnie złapała skronie rękoma, uświadamiając sobie, że znów są ludzkie. - Storr... - szepnęła słabo. To odbyło się zbyt szybko. Nie wolno ci bać się zmiany kształtu. Nie możesz zrobić sobie krzywdy w czasie przemiany, ale zbytni pośpiech nie jest zbyt mądry. Umysł musi się dostosować. Powoli żołądek wrócił na swoje miejsce. Znów widziała wszystko wyraźnie, głowa przestała ją boleć. Uśmiechnęła się ze zmęczeniem, ale triumfalnie, i spojrzała w mądre ślepia wilka. - Zrobiłam to. Następnym razem pójdzie lepiej. Być może, dodał łagodnie Cai, wprawisz w zdumienie nawet mojego lira. ROZDZIAŁ 6 Alix siedziała zgarbiona na pniaku po zwalonym drzewie, ryjąc miękką ziemię czubkami aksamitnych ciżemek. Ciżemki były podarte i brudną prawie bezużyteczne, bowiem zostały uszyte do chodzenia po pałacowej posadzce, a nie po leśnych bezdrożach. Zniszczoną strojną szatę zamieniła na prostą wełnianą sukienkę o delikatnej pomarańczowej barwie, ale ciżemki zachowała, żeby przypominały jej krótką chwilę przepychu. Przepych zniknął. Tylko w snach wracały do niej bogactwa Homana-Mujhar i wspaniałego miasta otoczonego murami z różowego kamienia. We dnie nie miała czasu na wspomnienia, gdyż Raissa uczyła ją cheysulskich obyczajów. Jej ręce nigdy nie odpoczywały - musiała się nauczyć, jak tkać gobeliny, jak naraz obsługiwać dwa paleniska, jak przyrządzać cheysulskie potrawy... i jak przysposobić się na wzięcie cheysula. Jeszcze nie widziała się z shar tahlem, ale Raissa powiedziała, że na razie nie ma potrzeby. Człowiek ten spędzał czas na studiowaniu linii jej pochodzenia, dokładnie badając jej przeszłość i przodków. Wiążą mnie... myślała. Chcą związać mnie mocno ze swoim proroctwem, żebym nie miała wyboru innego jak postępowanie zgodne z ich życzeniami. Alix wygładziła miękką wełnę na kolanach, przeciągnęła palcami po szyi. Była wstrząśnięta odkryciem w sobie różnych czysto cheysulskich umiejętności. Kiedyś uważała ich za barbarzyńców pozbawionych finezji i kunsztu homańskiej kultury, ale pięć dni spędzonych w klanie zmieniło jej zapatrywania. Utkane przez nich płótna były delikatne i piękne, ufarbowane na stonowane barwy i często ozdobione paciorkami z półszlachetnych kamieni albo błyszczącym metalem. A klejnoty... Alix zrozumiała, że nawet najświetniejsze wyroby złotników Homany nie mogłyby równać się z ozdobami Cheysuli. Wojownicy nosili grube naramienniki i pojedyncze kolczyki, ale umiejętności twórców wykraczały o wiele dalej. Alix już widziała małe szkatułki pełne kunsztownych ozdób godnych królów czy królowych. Dziwne... myślała, rasa tak bardzo oddana wojnie potrafi wytwarzać takie piękne, filigranowe przedmioty. Założyła ręce za głowę i pogładziła się kciukiem po karku. Pieszczota sprawiła, że zatęskniła za Duncanem, którego widywała tylko przelotnie. Spuściła głowę i zapatrzyła się na kobierzec z liści. Wolałaby, żeby Duncan nie igrał w ten sposób z jej uczuciami. - Tęskniłem za tobą - powiedział. Alix sapnęła i odskoczyła, wysuwając się spod jego rąk. Ręce Finna powoli opadły. Oddech ze świstem dobywał się z jej skurczonego gardła. Obronnym gestem podniosła jedną rękę do szyi, drugą zacisnęła na fałdach sukienki. - Czego chcesz? Finn skrzywił się w uśmiechu. - Myślę, że wiesz. Jak zwykle. Alix opuściła rękę i stanęła przed nim spokojnie. - Po co przyszedłeś? - Chcę z tobą porozmawiać. - Usiadł na zwolnionym przez nią miejscu i wyciągnął nogi przed siebie. Mięśnie ud nabrzmiały pod miękką, dopasowaną skórą nogawic. Różowa blizna nadal odznaczała się nad czarną brwią. - A niby o czym mielibyśmy rozmawiać? - O tobie i o mnie - odparł cicho. - Nie rozumiem - stwierdziła gniewnie. Finn westchnął i machnął ręką. - Nie rzucę się na ciebie, mei jha. Obiecuję. Ale nie mogę z tobą rozmawiać, jeżeli będziesz się mnie bała. Patrzysz na mnie jak łania na myśliwego. - Uśmiechnął się. - Siadaj, jeśli masz ochotę. Alix zawahała się, nadal nastawiona do niego wrogo, ale dała się zwieść jego lekkiemu tonowi. Porzucił ironiczną drwinę, której nienawidziła tak bardzo. Ostrożnie usadowiła się w liściach i rozpostarła fałdy spódnicy wokół podwiniętych nóg. - Rada została zwołana na dzisiejszy wieczór. Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. - Rada... - O zachodzie słońca. - O czym będą rozmawiać? - O wszystkim. Niektóre sprawy będą dotyczyły ciebie. Alix zagryzła wargi. - Tak przypuszczałam. - Przyszedłem, żeby zaoszczędzić ci kłopotu. Podniosła brodę. - Ty ich nie oszczędzasz, ty ich przysparzasz, Finn. Był na tyle przyzwoity, że zarumienił się lekko. - Być może... Przyznaję. - Uśmiechnął się krzywo. - Ale przyznanie to nie przeprosiny, i nigdy nie przeproszę za postępowanie zgodne z moim osądem. Alix przyglądała mu się, z każdą chwilą coraz bardziej zirytowana. - Finn, lepiej, jak powiesz mi bez ogródek, o co chodzi. Podciągnął nogi i wyprostował się na pniaku. - Nie jesteś w odmiennym stanie. Żar oblał jej twarz. - A skąd ty możesz to wiedzieć? W jego oczach zabłysło rozbawienie, ale nie roześmiał się. - Wśród Cheysuli takie rzeczy nie dadzą się utrzymać za zamkniętymi drzwiami. Jest nas zbyt mało, aby patrzeć na poczęcie jak na kobiecą tajemnicę. Alix, zajście cheysulskiej kobiety w ciążę jest dla nas powodem do radości. - Przerwał, gdy wbiła oczy w ziemię. - Raissa powiedziała mi, gdy zapytałem ją dziś rano. Dziecka nie będzie. - Raissa nie miała prawa ci mówić, a ty nie miałeś prawa pytać. - Miałem wszelkie prawo. Dziś w nocy zamierzam poprosić Radę o prawo do ciebie. Alix poderwała głowę. - Nie! - Nie możesz zostać cheysulą Duncana - ciągnął bezlitośnie. - To jasne dla nas wszystkich. On weźmie Malinę, o czym zawsze marzył. Nie ma dla ciebie nadziei. - Zawsze jest nadzieja - powiedziała stanowczo, chociaż wiedziała, że Finn ma rację. Zsunął się z pniaka i ukląkł przed nią. Złapał ją za ręce, zanim zdążyła się odsunąć. - Powiedziałaś, że nie będziesz niczyją mei jha. Tak dyktuje ci twoja homańska krew, lecz uszanuję twoją wolę. Nie jestem całkowicie ślepy na twoje potrzeby, Alix. - Uśmiechnął się ironicznie. - Poświęcę część swej wolności. Spróbowała wyrwać się, ale na próżno. Znów była bezradna, pochwycona w pułapkę, i zaczęło narastać w niej znajome przerażenie. Klęczała przed nim, drżąca, z zimnymi jak lód rękoma uwięzionymi w jego gorących dłoniach. - Finn... nie mogę. Między nami nigdy nie zapanuje pokój. Uniemożliwiłeś to pierwszego dnia. Nie nadaję się na uległą, nie wymagającą cheysulę. Błysnęły jego białe zęby. - Gdyby na takiej mi zależało, nigdy nie prosiłbym o ciebie. Zdobyła się na wściekłe spojrzenie. - No to dlaczego to robisz? - Pragnę cię od samego początku - powiedział poważnie - I będziesz moja, o ile to tylko możliwe. Alix uwolniła się wreszcie i cofnęła. - Nigdy nie będę twoja... nigdy! Na wszystkich bogów, Finn... jesteś moim przyrodnim bratem! Porwałeś mnie! Wziąłeś moje życie i zniszczyłeś je, a teraz chcesz mi zgotować nowe, na jakim wcale mi nie zależy. Pragnę Duncana... nie ciebie! Jego twarz nie zmieniła wyrazu, lecz bladła powoli i wkrótce zaczęła przypominać oblicze martwego człowieka. Ale ogień płonący w oczach świadczył, że pod tą białą maską nadal tętni gorąca krew. - Duncanowi zależy na Malinie - rzekł zimno. - Nie na tobie. Gdyby było inaczej, odwołałby złożoną tak dawno starą przysięgę i ciebie pojął za cheysulę. - Lekceważąco wzruszył ramionami - Wyrośniesz z tego pragnienia, moja homańska rujhollo, choćby dlatego, że uczucia umierają, gdy nie są podsycane. - Zawsze jest nadzieja - szepnęła bez wyrazu. - Nie ma żadnej. Zwróciłaś się od Carillona do Duncana. Czas, żebyś teraz zainteresowała się mną. - Nie możesz mnie zmusić! - Nie będę musiał - Finn spojrzał na ręce. Bezmyślnie układał liście według kolorów. - Rozmawiałem z shar tahlenu. Zostaniesz uznana przez Radę i formalnie przyjęta do klanu - - Popatrzył na nią. - Inni mogą poprosić o ciebie, Alix, bo jesteś młoda i zdrowa, i nowa w klanie. Ale myślę, że weźmiesz mnie, ponieważ, pomimo tego, co między nami zaszło, mnie znasz. - Wezmę Duncana - oświadczyła ostro, bo była to jedyna znana jej broń przeciwko Finnowi. - Duncana. Finn skrzywił się. - Rozmawiałem również z Duncanem o twoich prawach, rujholla. On jest przywódcą klanu. To on wyraża zgodę na ubieganie się o cheysulę. - Nie rozumiem. - Spojrzała na niego pytająco. - Przywódca klanu zawsze może odmówić wojownikowi kobiety, której ten pragnie. Branie cheysuli to rzecz poważna. Przywódca klanu musi wyrazić zgodę. Alix czuła się pusta i bardzo samotna. Ogarnął ją wewnętrzny chłód. - A Duncan...? - Dał mi pozwolenie, Alix. Nie będzie przeszkadzał. Duncanie! - Jeśli nie ja, to znajdzie się ktoś inny - dodał cicho Finn. Alix spojrzała na niego. Po raz pierwszy zwracał się do niej tak łagodnie, bez szyderstwa, którego się spodziewała. Przywołała w pamięci obraz, jak zmieniał się na jej oczach, ale to już jej nie odstraszało. Sama posiadła tę umiejętność, chociaż jeszcze nikt o tym nie wiedział. Wiedziała, że Finn częściowo musi być podobny do Duncana. Jego szorstkie, drwiące i porywcze zachowanie wynikało właśnie stąd, że Duncan taki nie był. Finn musiał odróżnić się od brata i znaleźć własną drogę. Przesunęła się na kolanach i przysiadła przed nim wśród liści. Powoli dotknęła jego ręki, potem ujęła ją w dłonie. Zobaczyła zdumienie w jego oczach. - Finn - zaczęła łagodnie. - Rujho... - Westchnęła i uśmiechnęła się. - Zabierz mnie do domu. Wyszarpnął rękę. - Do domu... - Do zagrody. Do Torrina. Do życia, jakie znam. Jego twarz przemieniła się w maskę. - Tu jest twój dom. Nigdzie cię nie zabiorę. - Fina.. - podjęła takim samym tonem. - Daję ci szansę na zwrócenie tego, co mi zabrałeś. Zabierz mnie do domu. Finn podniósł się i spojrzał z góry na klęczącą dziewczynę. - Nie mogę cię puścić - rzekł stanowczo. - Nie teraz, gdy jesteś prawie moja. Zapomniałaś, rujholli... Porwałem cię, ponieważ cię zapragnąłem. Nie oddam cię tak łatwo. - Ale gdyby Duncan nie wyraził zgody... - Duncan zgodził się - przypomniał. - Duncan powiedział, że możesz należeć do mnie. Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy. - A jeśli odmówię? Jeśli stanę przez Radą i powiem, że nie chcę? Jego usta znów rozciągnęły się w drwiącym uśmiecha. - Nie zapominaj o naszym trzecim darze, mei jha. Jeżeli nie zechcesz zrobić czegoś z własnej woli, możesz zostać do tego zmuszona. - Proszę... Finn popatrzył z góry w jej twarz. - Nie - powiedział i odszedł. Alix stanęła przed ciemnoszarym namiotem, zamknęła oczy i wezwała całą swą odwagę. Wreszcie zbliżyła się i skrobnęła palcami po płótnie na znak, że chciałaby wejść. Duncan wyraził zgodę. Zawahała się, potem odsunęła zasłonę, która po chwili opadła za jej plecami. Znieruchomiała, przyzwyczajając się do panującego wewnątrz półmroku. Duncan ze smukłym metalowym rylcem w ręku garbił się nad niskim warsztatem. Rzeźbił coś w połyskującym złocie. - Słucham? - zapytał nie podnosząc głowy. Alix zwilżyła usta. - Duncanie. Ramiona mu zesztywniały. Przez chwilę kontynuował pracę nad złotą ozdobą, potem odłożył ją na bok i rzucił narzędzie. Rylec zagrzechotał na złocie. Alix patrzyła, jak toczy się po stole, nie mogąc spojrzeć Duncanowi w oczy. - Przyszłam do ciebie, bo jesteś przywódcą klanu - zaczęła poważnie. - Usiądź, Alix. Przyklękła po drugiej stronie warsztatu, nadal unikając jego wzroku. Wreszcie podniosła głowę. - Finn przyszedł do mnie. Powiedział, że rozmawiał z tobą i że poprosi Radę o prawo do mnie. Twarz Duncana przyoblekła się w powagę przynależną wodzowi. - Tak. Drżąco zaczerpnęła powietrza. - Duncanie... Nie chcę Finna. Wiesz o tym. - To już postanowione - rzekł zimno. - A jeśli znów zaczniesz o tym mówić, mogę cię wysłuchać tylko jako przywódca klanu. Alix uśmiechnęła się w odpowiedzi na to ostrzeżenie. Poznała, że nie jest mu całkowicie obojętna. - Nie przyszłam prosić, byś jeszcze raz rozważył to, co masz mi do zaoferowania. Jasno dałeś do zrozumienia, co zrobisz. Zamrugał. - Czegóż zatem sobie życzysz, Alix? - Chcę, żebyś cofnął pozwolenie dane Finnowi. Nie chcę mieć z nim do czynienia. Nie możemy zostać małżeństwem... a myślę, że gdybyśmy zostali zmuszeni, to mogłoby zakończyć się śmiercią jednego z nas. I nie sądzę, aby to była moja śmierć. Przez jego usta przemknął nikły uśmiech. - Na pewno nie bylibyście parą, która się nudzi. - Wcale nie będziemy parą - poprawiła ponuro. - Duncanie, cofnij pozwolenie. - Na jakich podstawach? - Nie chcę go! - rzuciła wściekle. Wzruszył ramionami. - To żadne podstawy. To tylko przekora, a kobiety są do niej skłonne. - Nie możesz chcieć, żebym go wzięła! - Nie - odparł z grymasem. - Nie chcę, żebyś go wzięła. Ale nie mogę odmówić mu z powodu twojej gadki o uprzedzeniu, przywódca klanu nie może być taki małostkowy. Alix, wasz związek przyniesie klanowi wiele dobrego. - To wszystko, co masz do powiedzenia? Potrafisz dostrzec tylko dobro klanu, nie moje? Na bogów, Duncanie, myślałam, że między nami jest coś więcej. Co się stało z twoją cenną tahlmorrą. Jego policzki najpierw poczerwieniały, potem stały się popielate. - Czy zgodzisz się na innego wojownika? - Wiesz, że zgodzę się tylko na jednego wojownika. - Wobec tego wybór należy do ciebie - rzekł cicho. Zostań moją mei jha albo cheysulą innego. - Dlaczego? - Obiecałem Malinie, gdy mieliśmy po osiem lat. Słowo Cheysuli jest wiążące. - Ona swoje złamała. - Ona nie myślała, że mówię poważnie. - Duncan dotknął złotej ozdoby leżącej na stole. - Poszła do Borrsa, bo myślała, że zmienię zdanie. Kiedy tego nie zrobiłem... znalazła się w pułapce. Przywódca klanu dał Borrsowi zgodę na poproszenie o jej prawa, a skoro tak się stanie, nie można już nic odwołać. Słowo wodza jest wiążące. - Popatrzył na nią bez wyraża - Zrobiłem to, co ty. Poprosiłem przywódcę klanu, aby cofnął przyzwolenie dane Borrsowi, żebym ja mógł prosić o Malinę. Nie zrobił tego... i małżeństwo zostało zatwierdzone przez Radę. Alix zmarszczyła brwi. - A ja myślałam, że nie chciałeś wziąć cheysuli, bo sam zostałeś wodzem klanu. Na jego twarzy odmalowało się zmęczenie. - Tiernan był chory, umierał miesiącami. Wszem i wobec było wiadomo, że ja będę jego następcą, więc postanowiłem nie wiązać się z żadną kobietą przed jego śmiercią. A kiedy umarł, Malina już była cheysulą Borrsa. - Ale dziecko... - Może być moje. Może być Borrsa. - Westchnął - My nie przywiązujemy wielkiej wagi do wierności. Wzdrygnęła się. - Ona była mu poślubiona! - Nie sądziłem, że zrozumiesz - powiedział z uśmiechem. - Czy to znaczy, że mógłbyś mieć i Malinę, i mnie, a jednak uganiać się za innymi kobietami? Z zadumą ściągnął brwi. - Nie mam pojęcia, co bym zrobił. Jak postąpiłby mężczyzna? Była wstrząśnięta tym nowym wizerunkiem, który jej właśnie ukazał. Niepewnie spojrzała mu w oczy. - Duncanie... mówisz poważnie? Wzruszył ramionami. - Nigdy nie uganiałem się za kobietami. Jedna wystarczy. Wątpię, czy w ten sposób przysparzałbym ci zmartwień. - Duncan! - Alix, ona nosi dziecko, które może być moje. - A ja nie - rzekła obojętnie. - Alix... - A gdyby nie była brzemienna, czy byłbyś równie chętny do uczynienia jej swoją cheysulą? Odwrócił głowę. - Gdyby Borrs żył, a dziecko było moje... - Duncan westchnął głęboko. - Myślę, że nic bym nie mówił. Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczyma. - Zatem chodzi o dziecko... - Zawsze zależało mi na Malinie - oznajmił stanowczo. - A jeśli to dziecko nie jest twoje? Zacisnął zęby. - Nie mogę ryzykować. - A ona nie ma nic przeciwko dzieleniu się tobą ze mną? - Postawiłem taki warunek - wyjaśnił cicho. - Powiedziałem, że wezmę ją dla dobra dziecka... i jeśli zaakceptuje ciebie jako moją mei jha. - Duncan! - Maleńka, gdyby się nie zgodziła, ciebie uczyniłbym swoją cheysulą. Ale z Maliną łączy mnie tak wiele, nie mogę wyrzec się jej tak łatwo. - Wyrzekasz się mnie... oddajesz mnie Finnowi! - Ponieważ poprosił, a nie ma powodów, by mu odmówić. Nie mogę tego zrobić. - Nie wyjdę za niego. Powiedziałam mu to, i teraz powtarzam tobie. - Zacisnęła pięści - Jestem Cheysuli, wodzu, i nie możesz mnie do niczego zmusić. - Robimy, co jest konieczne, Alix. Nawet gdy chodzi o kogoś spośród nas. Podniosła się powoli, otrzepała spódnicę. Zdobyła się na wymuszony uśmiech. - Nie zmusicie mnie, Duncanie. Zobaczysz. Odwróciła się na pięcie i dumnie wymaszerowała z namiotu. KSIĘGA 3 Cheysula ROZDZIAŁ 1 Alix zatrzymała się przed namiotem Raissy i przywołała Cai i Storra. Liry przybyły posłusznie i udały się z nią do rażonego piorunem drzewa. Nie odzywały się, lecz ona była pewna, że wiedzą, co zamierza. Musiała przećwiczyć przybieranie postaci lira; jeżeli chciała wywrzeć wrażenie na Radzie ogromem swych zdolności, musiała opanować je do perfekcji. Cai przycupnął na grubym konarze i starannie wygładził pióra. Storr usiadł i przyglądał się jej mądrymi ślepiami. - Pomóż mi - poprosiła. Musisz tylko myśleć o sobie jako o wilku, powiedział, a staniesz się nim. Wspomniała użyte przez niego wcześniej słowa. Znów ogarnęło ją dziwne wrażenie, gdy podlegała przemianie. Nadal się bała, ale również doceniała doniosłość boskiego daru. Poza tym pomyślała, że mógłby on pomóc jej wywinąć się Finnowi, jeżeli pokaże Radzie, co potrafi. Alix otworzyła oczy i wyczołgawszy się z głębokiej dziury otrząsnęła rdzawoszare futro. Dźwięki docierające do szpiczastych uszu były jakby bardziej wyraziste, a nos mówił jej niewiarygodnie dużo więcej niż normalnie. Uśmiechnęła się, błyskając ostrymi zębami. Storr i młoda wilczyca ramię w ramię ruszyli w las. Alix rozkoszowała się rzeczami, na które dotychczas nie zwracała uwagi. Stwierdziła, że nie straciła ludzkiego poczucia rzeczywistości. Jej wiedza i świadomość zostały wzmocnione i wzbogacone w ten sposób, że odbierała otoczenie z punktu widzenia i człowieka, i zwierzęcia. Jej inteligencja nie została ani pomniejszona, ani polepszona - po prostu pojmowała wszystko jak człowiek i jak wilk. Straciła ludzką mowę, lecz nie potrzebowała słów, żeby porozumieć się z lirami. Myśli Cai i Storra nadal były dla niej zrozumiałe. Z nagłym przypływem dumy i uniesienia w pełni pojęła, co znaczy być Cheysuli. I w tej samej chwili uzmysłowiła sobie, dlaczego Mujhar Shaine nienawidzi tej rasy. Myśli, że Cheysuli użyją swych umiejętności, by zemścić się za qu’mahlin. On nigdy nie odwoła pogromu! Wreszcie zrozumiałaś, stwierdził Cai, Shaine nie może darować sobie własnej dumy ani własnego strachu. Alix, zatracona w kontemplacji odbioru świata za pomocą wilczych zmysłów, nie usłyszała trzasku gałązek. Cai podfrunął wyżej, a Storr skoczył w krzaki, ale ona odurzona posiadaniem nowego, zdrowego, rdzawoszarego ciała - stała się żywym celem konnego myśliwego. Grubsza gałąź pękła z trzaskiem pod końskim kopytem. Alix zawirowała. Sparaliżował ją strach, serce nieomal wyrwało się z piersi. Skoczyła w powietrze, wyjąc z bólu i przerażenia, gdy pierzasta strzała utkwiła w jej barku. Myśliwy zsiadł z konia, by odszukać powaloną wilczycę. Rozsunął krzaki i spojrzał w rozszerzone oczy dziewczyny. W niemym zdumieniu zatoczył się do tyłu. Alix zacisnęła rękę na lewym ramieniu, krew trysnęła strumieniem spomiędzy jej palców. Złapała strzałę, wyrwała ją i rzuciła w niego, wstrząsana dreszczami strachu i bólu. Zaczęła miotać przekleństwa przez zaciśnięte zęby. Myśliwy odwrócił się i pognał przez krzaki do swojego wierzchowca. Ona jęknęła cicho i podniosła się na kolana. Jedną rękę zaciskała na krwawiącym ramieniu, drugą przyciskała do brzucha. Musisz wrócić do Twierdzy! - zawołał z trwogą Storr, wyłaniając się z cieni. - Nie... nie mogę - wydyszała z trudem. Cai opadł na pobliską gałąź, wzburzony i przestraszony. Liren, musisz dotrzeć do Twierdzy. Alix zaprzeczyła słabo i osunęła się bez sił na kobierzec listowia. Z rany na jej ramieniu wypływał nieprzerwany strumień krwi. Czuła ból, gdy czyjeś ręce podniosły ją z ziemi i przytuliły do szerokiej piersi Alix z trudem uniosła powieki i jak przez mgłę zobaczyła twarz Duncana. Była ona ściągnięta i blada, a w jego oczach ujrzała strach. - Duncan... - Cicho, maleńka. Zabiorę cię do Twierdzy. - Skąd wiedziałeś? - Liry przybyły. Cai mi powiedział. - Co z Radą? Jego ramiona napięły się. - Cicho, Alix! Wystarczy ci kłopotów. Zabrał ją do namiotu Raissy i ostrożnie ułożył na posłaniu z futer. Chociaż była dziwnie otumaniona, zdawała sobie sprawę z jego delikatności i troski Ale kiedy próbowała zadać mu kolejne pytanie, on położył rękę na jej ustach. - Jeżeli pozwolisz, Alix, zaznajomię cię z leczniczą sztuką Cheysuli. Musisz szybko podjąć decyzję. W uszach jej dzwoniło, a ręce i nogi ciążyły niczym kamienie. - Nie chciałabym oddać się śmierci - wyszeptała, gdy podniósł rękę. - Rób, co chcesz. Usadowił się ze skrzyżowanymi nogami obok posłania. Nie dotknął jej, tylko wpatrywał się w nią z niewiarygodnym natężeniem i determinacją. Nagle zaczęła dygotać i przestała czuć miękkie filtra i ciepło krwi wypływającej z rany. Pod nią była pustka, a kiedy naprężyła się na tym powietrznym materacu, poczuła pod rękoma ziemię. Wbiła w nią palce, rozkoszując się jej miękkością. Ziemia spowiła ją, wniknęła w pory ciała. Otworzyła usta do krzyku, ale nie mogła dobyć głosu. Gęsta mgła otuliła jej umysł, zaćmiła oczy, wtuliła się w uszy. Spróbowała podnieść drżącą rękę i zrozumiała, że ciało przestało ją słuchać. Dłoń Duncana odgarnęła włosy z jej wilgotnego czoła. - Już po wszystkim, maleńka. Obiecuję, że teraz poczujesz się lepiej. Powoli podniosła ciężkie powieki Znów był taki jak dawniej, chociaż wyglądał na zmęczonego. - Duncanie... - Ciii - szepnął, delikatnie przeciągając ręką po jej zranionym ramieniu. - Rana jest zagojona, ale minie pewien czas, zanim odzyskasz siły. Magia ziemi nie oddaje wszystkiego. - Co zrobiłeś? - Wezwałem uzdrawiającą moc ziemi. Ta magia jest powszechna we wszystkich krajach, ale tylko Cheysuli potrafią ją wykorzystać. - Minie mnie Rada. - Tak. Odzyskasz siły dopiero za parę dni. Zamknęła oczy. - Może to lepiej. Nie chcę patrzeć, jak prosisz o Malinę. - Ani jak Finn prosi o ciebie? Spojrzała na niego. - Duncanie... nie dokuczaj mi. Nie w ten sposób. - Nie dokuczam - rzekł łagodnie. - I nie powinienem trzymać cię dłużej w niepewności - Ujął jej prawą dłoń i splótł jej palce ze swymi. - Finn nie poprosi dziś wieczór o prawa do ciebie. Nigdy tego nie zrobi. - Odmówiłeś mu? - Inny wojownik ma pierwszeństwo przed Finnem. - Inny! - Zacisnęła palce na jego dłoni - Duncanie... Wolną ręką znów nakrył jej usta. - Posłuchaj mnie, maleńka, nie rwij się tak do walki ze mną, gdy nie ma ku temu potrzeby. - Uśmiechnął się do niej. - Po twoim wyjściu poszedłem do Maliny. Miałem szczery zamiar tej nocy poprosić o nią, ale ona powiedziała mi prawdę o dziecku... To dziecko Borrsa, i Malina o tym wiedziała. Nie mówiła nic, bo nie chciała, żebym związał się z tobą. - Skrzywił się w niewyraźnym grymasie. - Nigdy nie uważałem się za człowieka, na którym tak bardzo może zależeć dwom kobietom, ale nie dręczy mnie to zbytnio. Po prostu pogodziłbym się z wolą bogów. Alix uśmiechnęła się szeroko, rozbawiona jego męską próżnością. Jeszcze mocniej zacisnęła palce. - Jeżeli nie weźmiesz Maliny... - ...wezmę ciebie. - Pochylił się i pocałował ją czule. - Jeśli mnie zechcesz. - Nie musisz pytać - wyszeptała, walcząc z ogarniającą ją sennością. - Wcale. Wsunął coś w jej rękę, zamknął palce na chłodnym metalu. Alix otworzyła oczy i zobaczyła naszyjnik z najczystszego złota wysadzany setkami błyszczących kamieni Na środku była figurka jastrzębia z rozpostartymi skrzydłami, który zaciskał w szponach połyskujący okruch ciemnego bursztynu. - To cheysulski obyczaj - powiedział - Wojownik ofiarowuje kobiecie naszyjnik na znak więzi, i jeśli ona go przyjmie, są uważani za małżeństwo. - A co z tymi klanowymi prawami? Duncan uśmiechnął się. - Poproszę o nie przed Radą, ale nic się nie stanie, jeżeli trochę wyprzedzimy formalną zgodę. O ile nie masz nic przeciwko. Przebiegła drżącymi palcami po połyskującym jastrzębiu i bursztynie. - Muszę o coś zapytać, Duncanie. - Słucham. - Mówiłeś, że twoja rasa nie przywiązuje większej wagi do wierności. Uśmiechnął się. - Tak myślałem. Maleńka, nie masz się czego obawiać. Prawda, że Cheysuli nieczęsto trzymają się jednej kobiety, ale to nie znaczy, że niewierność jest obowiązkiem. Szanuję twoje homańskie ideały, cheysula. Nie zamierzam dawać ci powodów do tego, żebyś wyrzuciła mnie ze swego serca. Zamknęła oczy, aby ukryć łzy. - Duncanie... jeżeli mówisz o tahlmorze... chyba mogę zastosować się do niej z oddaniem. Pochylił się i złożył pocałunek na jej czole. - Ciii. Teraz muszę udać się na Radę, ale wrócę. Wypoczywaj, cheysulo. Chciała zatrzymać go przy sobie, ale wiedziała, że to niemożliwe. Po jego wyjściu w namiocie pojawiła się Raissa. Przyklękła i okryła ją miękkim kocem. - Teraz widzisz jego siłę, Alix. Qu’mahlin Shaina zmieniło mu życie, uczyniło go wojownikiem. Alix z trudem powstrzymywała się od zaśnięcia. - Mówisz tak, jakbyś znała go lepiej od innych. - Bo tak jest. Dałam mu życie - odrzekła z uśmiechem Raissa. Spojrzała na nią zdumiona. - Nie mówiłaś... - Zastanowiła się. - Oni też nie. - Nie było potrzeby. Ale czyż nie wysłuchałam cię przychylnie, gdy ganiłaś czelność Finna, a w milczeniu tęskniłaś za Duncanem? Alix zamknęła oczy. - Zawstydzasz mnie, pani. Powiedziałam rzeczy, których nie powinna słyszeć żadna matka. Raissa roześmiała się. - Znam wszystkie przywary Finna, maleńka. A ty oszukujesz się myśląc, że Duncan nie ma żadnych. - Ja żadnych nie zauważyłam - powiedziała dobitnie Alix. Kobieta znów się zaśmiała i pogładziła jej obcięte włosy. - Tylko dlatego, że nie chcesz. Czyż nie straciłaś warkocza z powodu jego zazdrości? - Może to wada, z którą potrafię się pogodzić - stwierdziła z uśmiechem Alix. - No, odpocznij, maleńka - poradziła łagodnie Raissa. - On wkrótce do ciebie przyjdzie. Alix jeszcze na chwilę pokonała okropne zmęczenie. - Jestem córką Halego, pani. Jak możesz okazywać uprzejmość córce człowieka, który zostawił cię dla innej? - To nie ma znaczenia, Alix. Wszystko należy do przeszłości. - Znam już siłę nienawiści Finna - rzekła cicho Alix. - Nie chciałabym, żebyś ty darzyła mnie podobnym uczuciem. - Hale był cheysulskim wojownikiem. Postępował zgodnie ze swym rozumem. Taki jest wśród nas zwyczaj, Alix, jesteś mile widziana w moim namiocie. Jeżeli mogę mieć w tobie cień Halego, cieszę się. - Raisso... - Śpij teraz. Jeżeli sobie życzysz, porozmawiamy innym razem. Może chciałabyś dowiedzieć się pewnych rzeczy o swoim jehanie. Alix zapadła w sen ze świadomością, że ostatecznie została kobietą Duncana. Ale zastanowiła się również nad magią duszy Lindir, która tak bardzo oczarowała mężczyznę. I czy ona przypadkiem także jej nie posiada. Dwa dni później została przeniesiona do namiotu Duncana i posadzona na posłaniu w futer. Przebywanie w tym miejscu wydawało się jej dziwne, świadomość, że teraz należy ono również do niej była trochę niepokojąca, lecz gdy Duncan stanął nad nią zatroskany, wiedziała, że jest szczęśliwsza niż kiedykolwiek. - Już nic mi nie jest, Duncanie - zapewniła cicho. Popatrzył na nią surowo. - Wobec tego powiedz mi, skąd ta rana od strzały. Alix roześmiała się. - To młody myśliwy. Ellasianin, jak mi się wydaje. Zmarszczył czoło. - Powiedz mi, dlaczego myśliwy miałby do ciebie strzelać, zamiast pokusić się o coś innego? Spojrzała na okryte kocem nogi, skuliła palce. Wreszcie podniosła głowę. - Ponieważ - zaczęła cicho - myślał, że jestem wilkiem. Duncan podniósł brwi. - Nie mam pojęcia, jak mógłby wziąć cię za wilka, Alix. Może zobaczył Storra i po prostu chybił. Nadszedł czas wyznania. Minęła ją Rada, kiedy chciała zaprezentować swoje umiejętności, a później nie powiedziała Duncanowi o wypadku. Zachowała swój sekret dla siebie, ciesząc się nim jak dziecko i myśląc, jaką to będzie niespodzianką dla Duncana. Teraz okazało się, że wyznanie prawdy jest trudniejsze, niż przypuszczała. - Nie chybił - rzekła w końcu, muskając palcem zagojoną ranę. - Wziął mnie za wilka, bowiem nim byłam. Duncan sapnął z niedowierzaniem i usiadł przy niskim warsztacie. Podniósł narzędzia i złotą broszkę, przy pracy nad którą zastała go dwa dni temu. Naszyjnik z lirem spoczywał na jej piersiach, ogrzany ciepłem ciała. - Nie wierzysz mi? - zapytała. - Zmyślasz, cheysulo. - Mówię prawdę, Duncanie... Potrafię nie tylko rozmawiać z lirami. Przyjmuję również ich kształty. Przez chwilę kontynuował pracę nad broszką. Potem, kiedy nie dodała nic więcej, popatrzył na nią spod ściągniętych brwi. - Alix, naprawdę mam uwierzyć... - Powinieneś być mądrzejszy! - parsknęła ze złością. - Nie kłamałabym w sprawie tak ważnej dla cheysulskiego wojownika. Udowodnię ci. Poruszyła się, jakby chciała się podnieść. Duncan szybko rozprostował skrzyżowane nogi i rzucił narzędzia. Podszedł do jej posłania i stanął nad nią. - Nigdzie nie pójdziesz, cheysula, póki nie poczujesz się lepiej. - Czuję się całkiem dobrze. - Lepiej niż teraz. - Błysnął zębami w szerokim uśmiechu. - To nie zajmie według mnie dużo czasu. Poprawiła się na futrach. - Nie kłamię. Zapytaj Cai. Razem ze Storrem nauczyli mnie, jak to się robi. Duncan opadł na kolana obok jej posłania. - Naprawdę? Alix, już samo to, że umiesz rozmawiać z lirami, czyni cię kimś wyjątkowym. Czy naprawdę potrafisz wcielać się w ich postacie? - Tak - przyznała miękko. Przysiadł na piętach. - Ale nikt nie czynił tego od wieków. Nasza historia mówi, że niegdyś wszyscy Cheysuli mogli przybierać kształty lirów, ale już za czasów mojego prapradziada udawało się to wyłącznie mężczyznom. A potem została nam jedynie przemiana we własnego lira. Tylko Pierworodni posiadali te dawne umiejętności. - Ci, którzy stworzyli proroctwo. - Tak - mruknął z roztargnieniem. Oczy mu się zamgliły. - Pierworodni przybierali postać lirów, gdy tylko chcieli, i rozmawiali z nimi wszystkimi. Ale ich krew zniknęła wśród nas już dawno. - Popatrzył na nią przenikliwie. - Chyba że jakimś sposobem płynie ona w tobie. - Duncan zerwał się tak szybko, że aż się przestraszyła. - Zaraz wrócę. Alix patrzyła za nim, zaskoczona jego nagłym odejściem, ale założyła, że Duncan wie, co robi. Otuliła kocem ramiona i skuliła się na futrach. Ogarnęło ją senne zadowolenie, jednak nadal była zdumiona, jak bardzo zmieniło się jej życie. Duncan wrócił z Cheysuli, którego Alix nie znała. Był to starzec o białych jak śnieg włosach, z cienką brązową opaską na głowie. Alix usiadła na posłaniu. Zobaczyła, że przybysz nie nosi skórzanego odzienia wojowników - spowijała go biała szata ze świetnie uprzedzonej wełny, przepasana skórzanym pasem nabijanym kółkami z brązu. Nosił, jak Raissa, srebrne dzwoneczki, które dźwięczały cichutko, ilekroć się poruszył. Alix zerknęła pytająco na Duncana, który pełnym uszanowania gestem wskazał starcowi niedźwiedzie futro przed małym paleniskiem. Ruchy starego Cheysuli, gdy zajmował miejsce, były niepewne, acz pełne godności. Położył przed sobą zwiniętą w rulon jelenią skórę i czekał. Duncan zajął miejsce u boku Alix. - Oto shar tahl. On przechowuje dla klanu pamięć o tradycjach i rytuałach, i on każdemu pokoleniu przekazuje nasze dzieje. Każde dziecko od niego czerpie wiedzę o swoich przodkach i minionych czasach. Ty późno zawitałaś do naszego klanu, ale jesteś teraz z nami i ten człowiek powie ci, co musisz wiedzieć. - Uśmiechnął się lekko. - Może też udzieli odpowiedzi na moje pytanie. Shar tahl skinął jej głową na powitanie, potem rozwinął jelenią skórę. Była ona miękka i wspaniale wyprawiona, biała jak śnieg, pokryta runicznymi symbolami i liniami, które wiły się po niej jak węże. Starzec popukał w skórę sękatym palcem. - Linia twojego pochodzenia - rzekł. - Ty jesteś tutaj, tak wyraźnie, jak twój jehan, a przed nim jego jehan. - Palec przesunął się. - I tak aż do Pierworodnych. - Ale co to znaczy? - zapytała cicho. Palec oderwał się od głównej linii run i prześledził drugą, odchodzącą jak gałąź drzewa. Alix podążała za nim wzrokiem. Palec zatrzymał się i znów postukał w skórę. - Tutaj. - Gdzie? - zapytała. Skierował na nią zmącone wiekiem żółte oczy. - Tutaj. Tu leży odpowiedź. Spojrzała bezradnie na Duncana. On przybrał poważny wyraz twarzy, jak przystało na przywódcę klanu, lecz poznała, że targa nim typowe dla Finna zniecierpliwienie. Po prostu potrafił nad nim zapanować. - Skoro tak niewiele wiesz o swoim klanie, zrobiłabyś lepiej, przychodząc do mnie po nauki - oznajmił surowo shar tahl. Alix potulnie pokiwała głową. - Nauczę się wszystkiego. Shar tahl musnął pociemniały ze starości czerwony symbol. - To jest tutaj, w rodowej linii. Pięć pokoleń temu Mujhar wziął sobie cheysulską mei jha, która wywodziła się z klanu o krwi tak czystej, że jego członkowie mogli nazywać Pierworodnych swymi bezpośrednimi przodkami. Wszyscy z nich potrafili przybierać postacie lirów, nawet kobiety. - Chude ramiona starca zesztywniały. - Ten klan został doszczętnie wyniszczony przez qu’mahlin. Alix usłyszała gorycz w jego głosie, ale nie przywiązując do niej wagi zajęła się obliczaniem w pamięci. Potem spojrzała na niego z trwogą. - Prapradziad Shaina? - Kobieta, która była mei jha Mujhara, dała mu córkę. Dziewczynka została wychowana w Homana-Mujhar i wydana za cudzoziemskiego księcia, z Erinn. Mujhar Shaine pojął za żonę erinnską księżniczkę, i tak krew wróciła. - Zatem tak po mieczu, jak po kądzieli jestem Cheysuli. - Alix wyprostowała się na posłaniu. - A w żyłach Shaina płynie cheysulska krew! - Bardzo rozcieńczona - rzekł dobitnie shar tahl - Małżeństwa z cudzoziemcami wyrugowały wszystkie cheysulskie cechy. - Wyrwał biały włos z brody i uroczyście zaintonował: - Dzięki kobietom niemożliwe stało się rzeczywistością. Dzięki ich krwi. Eminda zrodziła Lindir, która obdarzyła cię dawno wśród nas zaginioną Starą Krwią. Duncan dotknął jej ramienia. - Może Lindir, nic o tym nie wiedząc, miała własną tahlmorrę. Może Hale nie wyrzekł się honoru dla homańskiej księżniczki, ale podporządkował się temu, co zgotowali nam bogowie. - Uśmiechnął się. - Jeśli Lindir przekazała swój dar tobie, ty możesz wnieść go z powrotem do naszego klanu. Opadła na futra. - Nie rozumiem. Shar tahl uśmiechnął się, co wzbudziło jej zdumienie. - Czas, żebyś poznała proroctwo. Powiem ci, jeżeli nie będziesz przerywać. Wyczuła rozbawienie Duncana i spojrzała na niego z grymasem dezaprobaty. Usadowiła się wygodnie na posłaniu i skłoniła głowę przed starcem. - Jestem gotowa. W żółtych oczach starca rozbłysła dawna młodość i wiedza nabyta z wiekiem. - Niegdyś, setki lat temu, Homana była ziemią Cheysuli. Tę krainę przekazali nam Pierworodni, którzy zostali spłodzeni przez starych bogów. Słuchasz? - Tak - powiedziała cicho. - Cheysuli władali Homaną. To oni wznieśli Mujharę i pałac Homana-Mujhar. To Cheysuli panowali nad innymi ludami. - Ale Mujharowie są Homanami! Przeszył ją surowym wzrokiem. - Jeżeli chcesz słuchać, to nie przeszkadzaj - złajał ją. Ucichła zawstydzona. - Mujhar to cheysulskie słowo. Tak jak Homana. To był nasz kraj na długo przed tym, nim przeszedł w ręce Homanów. Alix przytaknęła niechętnie, gdy na nią popatrzył. Lekki uśmiech rozciągnął jego pomarszczone usta. - Ihlini wzrośli w Solinde i ruszyli na nas. Cheysuli zostali zmuszeni do użycia swoich mocy w obronie kraju. Na Homanów, zawsze podejrzliwie odnoszących się do czarów, padł blady strach. W ciągu setek lat strach przemienił się w nienawiść, nienawiść w przemoc. Cheysuli nie mogli przekonać Homanów, że postępują niemądrze. Oddaliśmy im tron, żeby mogli zaznać pokoju i bezpieczeństwa, i zobowiązaliśmy się służyć Mujharom Homany. Było to prawie cztery wieki temu. Alix zmagała się z natłokiem informacji. Musiała poświęcić chwilę na ich przemyślenie. Wreszcie pokiwała głową, w milczeniu prosząc o podjęcie opowieści. - Do czasu Halego i Lindir Mujharowie zawsze mieli cheysulskich doradców i wojowników, którzy chronili ich kraj. Cheysulski wasal poświęcał swoje życie Mujharowi. Na tym polegała służba Halego. - A Shaine położył jej kres - wyszeptała. - Rozpoczął qu’mahlin. - Rysy shar tahla ściągnęły się w bolesnym grymasie. - Proroctwo mówiło o pogromie, ale myśmy je zignorowali. Nie mogliśmy uwierzyć, że Homanowie mogą zwrócić się przeciw nam. Byliśmy głupi, i drogo za to płacimy. - Co mówi proroctwo? Gorycz zniknęła, zastąpiona dumą i niewiarygodnym dostojeństwem. - Pewnego dnia człowiek, w którego żyłach będzie płynęła Stara Krew, zjednoczy cztery wojujące królestwa i dwie rasy noszące dary bogów. - Kto? - zapytała bez tchu Alix. - Proroctwo nie podaje imienia. Pokazuje nam tylko drogę - możemy nią podążać i przygotować Homanę na pojawienie się właściwego człowieka. Wydaje się, że właśnie się do niej zbliżamy. - Jak nią podążymy? - zapytała cicho. - Znów mamy w klanie Starą Krew, dzięki tobie. Proroctwo mówi, że po czterech wiekach na tronie Homany zasiądzie cheysulski Mujhar. Prawie nadszedł przepowiedziany czas. - Ale Mujharem zostanie Carillona. - Tak. To jego tahlmorra dała podwaliny właściwej ścieżce proroctwa. - Tahlmorra Carillona? - zapytała z niedowierzaniem. - On przecież nie ufa żadnemu Cheysuli! Shar tahl wzruszył ramionami. - Tak było przepowiedziane. Duncan westchnął. - To miałem na myśli, gdy rozmawiałem z nim w Homana-Mujhar, cheysula, Carillon musi wyprzeć się posianej w nim przez Shaina nienawiści i wreszcie zobaczyć, że Homana nas potrzebuje. Nadszedł czas, byśmy wsparli proroctwo Pierworodnych... jak zapowiedziano. Spojrzała na niego pustym wzrokiem. - Ale co ja mam do tego? - Od ciebie zależy przywrócenie nam należnego miejsca i starożytnej magii. - Niby jak? Uśmiechnął się łagodnie. - Przez pomnożenie naszej liczby. ROZDZIAŁ 2 Alix, z całej siły zaciskając zęby, mozoliła się nad wysokimi do kolan futrzanymi butami. Duncan przyniósł czarną skórę z górskiego kota, przyciął ją nożem, potem podał jej kawałki wraz z instrukcjami, jak uszyć zimowe buty. Alix spojrzała na niego z nadzieją, że żartuje. Niestety, nie żartował. Alix klęła w myślach, gdy nieudolnie próbowała sporządzić z futra i skóry coś, co przypominałoby buty. Zmartwiona swym brakiem umiejętności szyła, póki palce nie rozbolały jej od szydła. Powoli uczyła się, na czym polega jej rola w klanie i obowiązki cheysuli wodza, ale brakowało jej doświadczenia. Gdy nastały zimowe chłody, Duncan sam uszył jej cieple buty z wilczej skóry. Żałowała, że na tym poprzestał. Ma ważniejsze rzeczy na głowie, pomyślała z goryczą, odrzucając nie wykończony czarny but i patrząc tępo na przeciwległą ścianę namiotu. Spędza czas na polowaniu albo na rozmowach z Radą, zastanawiając się nawet nad wojną z Solinde! W jednej chwili ogarnął ją wstyd, bowiem doskonale wiedziała, jak bardzo Cheysuli zaniepokojeni są wojną. Do stolicy Homany wysłano wojowników na przeszpiegi, i ich liry, pełniące rolę kurierów, przynosiły coraz bardziej zatrważające wieści dotyczące poczynań Mujhara. Solindowie, wspieram przez Ihlini i żołnierzy sprowadzonych przez Keougha, pana Atvii, ruszyli na stanice strzegące granic Mujhary. A ja powiedziałam, że ten kraj nigdy nie wpadnie w ręce Bellama, pomyślała z goryczą. Jak wszyscy inni byłam zbyt zadufana w zwycięstwa przeszłości. Ssąc ukłuty szydłem palec wspomniała, co Duncan powiedział na temat zagrożenia ich ojczyzny. - Homana upadnie, jeżeli Shaine nie przygotuje się odpowiednio do tej wojny - rzekł pewnego wieczora, patrząc ponuro w płomienie paleniska. - Wspomina zwycięstwo odniesione nad Bellamem przed dwudziestoma sześcioma laty i ufa w siłę swoich armii Ale wtedy u jego boku byli Cheysuli, a teraz jest inaczej. Alix przysunęła się do niego i położyła rękę na jego udzie. - Mujhar z pewnością rozumie zagrożenie ze strony Solinde. Od wielu lat zasiada na tronie, i stoczył wiele bitew. - Bardziej przejmuje się qu’mahlin niż wojną z Solinde. Zaczynam myśleć, że fanatyzm doprowadził go do obłędu. - Duncan pieszczotliwie pogładził jej ramię. - Wysyła w pole swego brata, Fergusa, jako generała, a sam nie wychyla nosa zza murów Homana-Mujhar. - Wcześniej nie unikał walki. Może zdaje sobie sprawę, że teraz Fergus jest lepszym żołnierzem. Duncan pochylił się i dorzucił drew do ognia. - Być może. Ale może woli uniknąć ofiar, jakie człowiek składa na wojnie. Shaine nie należy do tych, którzy lubią cokolwiek poświęcać. Alix wpatrzyła się w brązowe niedźwiedzie futro, na którym siedzieli, i przegarnęła je zdrętwiałymi palcami. - Posyłanie w bój swego następcy też jest ofiarą - rzekła cicho, próbując ukryć przed Duncanem strach, jaki ją ogarnął. - Wysłał Carillona. Duncan nie dał się zwieść. - Jeżeli Carillon ma zostać Mujharem, musi nauczyć się dowodzić ludźmi. Shaine zbyt długo polegał na własnym osądzie, zaniedbał naukę Carillona. - Skrzywił się. - Myślę, że książę mógłby być dobrym Mujharem, ale miał niewiele okazji, by nauczyć się odpowiedzialności - Duncan zerknął na Alix uważnie. - Nic dziwnego, że z nudów prawił słodkie słówka niewinnej dziewczynie z doliny. Alix zarumieniła się i zabrała rękę, lecz zobaczywszy błysk w jego oku zrozumiała, że tylko się z nią droczy, i roześmiała się dźwięcznie. - Już nie jestem taka niewinna, Duncanie. Ty o tym wiesz najlepiej. Wzruszył ramionami. - Lepszy przywódca klanu niż zwyczajny wojownik, jak myślę - stwierdził z udawaną powagą. - Wojownik... jaki wojownik? - Finn. - Ty zwierzaku! - krzyknęła, wymierzając mu kuksańca. - Dlaczego musisz mi o tym przypominać? Nawet teraz nazywa mnie mei jha i dręczy mówiąc, że będę jego nałożnicą. Duncan wzniósł brwi. - On chce cię tylko wyprowadzić z równowagi, cheysula. Nawet Finn zdaje sobie sprawę, że lepiej trzymać się z daleka od kobiety wodza, kiedy ta jest komuś niechętna. - Opuścił brwi. - Mam nadzieję. - Finn nie przejmuje się niczym - powiedziała ponuro. Uśmiechnął się. - Ale gdyby było inaczej, maleńka, byłby naprawdę nudnym rujholi. - Wolałabym, żeby był nudziarzem. - Ty, jak sądzę, wolałabyś, żeby zginął. Popatrzyła na niego ostro, zaskoczona. - Nie, Duncanie! Nigdy. Nie życzę śmierci nikomu, nawet komuś takiemu jak Shaine, który chciałby zetrzeć Cheysuli z powierzchni ziemi. - Wspomniała strażników zabitych w jej obronie. - Nie. Podniósł rękę i pieszczotliwie przeganiał jej obcięte włosy. Odrastały, ale na razie ledwie sięgały jej do ramion. - Wiem, cheysula, to tylko takie przekomarzanie. - Westchnął ciężko i opuścił rękę. - Jednak jeżeli przystąpimy do tej wojny, to zginie wielu ludzi. - Ale nie jesteście w armii Mujhara. Tak mówiłeś. - Być może nadejdzie czas, że będziemy musieli do niej wstąpić. Alix, słysząc w jego tonie niechętną akceptację, wsparła głowę na jego muskularnym ramieniu i spróbowała pomyśleć o czymś innym. A teraz, sama przed namiotem, znowu podniosła czarny but i zastanowiła się, jak sobie radzi Carillon. Nadal darzyła go sympatią, mimo że już od prawie trzech miesięcy mieszkała z klanem w Ellas. Carillon był pierwszym mężczyzną, który jej się spodobał, i chociaż spełnienie jej mrzonek nie było możliwe, z przyjemnością wspominała okres znajomości. Pogrążona w myślach Alix z roztargnieniem pogładziła gęste czarne futro. Duncan pokazał jej, co to znaczy być kobietą, co to znaczy być Cheysuli, co to znaczy mieć tahlmorrę. Ich korzenie splotły się tak bardzo, że wiedziała, iż bez niego już nigdy nie byłaby sobą. Zastanowiła się, czy ta więź jest taka sama, jak posiadanie Ura. Dostosowanie się nie było łatwe. Alix tęskniła za Torrinem i chatą, za zielonymi dolinami znanymi jej od dziecka. Czasami budziła się w nocy jakby zagubiona, przerażona tym dziwnym mężczyzną u jej boku, ale to uczucie zawsze znikało, gdy powracała świadomość. Wtedy przytulała się do Duncana, szukając w nim otuchy i bezpieczeństwa, i zawsze je otrzymywała - i dużo więcej. Znów pomyślała o Carillonie. Słyszała tylko, że książę ruszył w pole ze swym ojcem, walcząc z Solindami i żołnierzami z Atvii. Duncan - znając jej przywiązanie do księcia - zwykle powściągliwie mówił z nią o Carillonie. Finn nie. Szydził z brata, że książę pierwszy znalazł miejsce w sercu Alix i z zadowoleniem donosił jej wieści o Carillonie, choćby żeby zrobić na złość brata. Jego postawa denerwowała Alix, ale dzięki niemu wiedziała, co się dzieje z księciem. Finn jakby usłyszał jej myśli. Podszedł do niej i usiadł na szarym futrze rozpostartym przed wielkim paleniskiem. Alix spojrzała na niego nieprzychylnie, spodziewając się zwykłego szyderstwa, ale wyczytała w jego twarzy coś innego. - Stało się, Alix - rzekł cicho. - O czym mówisz? - zapytała z trwogą. - Czas, by Cheysuli nie zważając na qu’mahlin udali się do Mujhary. - Do Mujhary? - Patrzyła na niego nie rozumiejącym wzrokiem, wstrząśnięta powagą jego głosu. - Ale Mujhar... Finn pogładził futro, patrząc na nie z roztargnieniem. - Shaine będzie zbyt zajęty prawdziwymi czarnoksiężnikami, by tracić czas na nas. - Podniósł głowę i spojrzał jej w oczy. - Ihlini wdarli się do miasta. - Nie... och, Finn! Nie do Mujhary! Podniósł się. - Duncan przysłał mnie po ciebie. Rada wzywa wszystkich do namiotu klanu. - Wyciągnął rękę, aby pomóc jej wstać. - Ruszamy na wojnę, mei jha. W milczeniu ujęła jego dłoń i wstała, strzepując zieloną spódnicę. Popatrzyła na niego, w milczeniu prosząc o więcej informacji, ale on nie dodał ani słowa. Po prostu zaprowadził ją do namiotu Rady, wielkiego czarnego pawilonu z wymalowanymi na bokach wizerunkami wszystkich lirów. Duncan siedział przed paleniskiem na cętkowanym futrze i patrzył, jak klan gromadzi się w pełnej napięcia ciszy. Po jego prawej stronie leżał kobierczyk w kolorze ochry, i tam podprowadził ją Finn. Milczenie spowiło ją jak płaszcz. Usiadła obok Duncana, wnikliwie patrząc w jego twarz. Firm zajął miejsce obok niej. Duncan czekał, póki nie zbiorą się wszyscy członkowie klanu. Patrzył na ich ciemne twarze i żółte oczy. Potem skinął głową shar tahowi, który siedział naprzeciw niego. Podniósł się powoli. - Vychan przysłał nam lira z Mujhary. Takich wieści spodziewaliśmy się od miesięcy. Tynstar sprowadził swoich ihlińskich czarnoksiężników i razem zajęli miasto. Alix, chora ze strachu, daremnie walczyła ze złym przeczuciem ogarniającym jej duszę. Inni w milczeniu czekali na słowa Duncana. - Zachodnie prowincje padły już trzy miesiące temu. Keough z Atvii, który walczy w szeregach Bellama, maszeruje w kierunku Mujhary, gdzie czekają na niego Ihlini. Tylko Homana-Mujhar jeszcze się trzyma. Alix zamknęła oczy i przywołała obraz Wielkiej Sali z jej kandelabrami i bogatymi gobelinami. A Shaine... - Jeżeli Homana-Mujhar upadnie, padnie cała Homana. My, jako potomkowie tych Cheysuli, którzy wznieśli pałac i miasto, nie możemy na to pozwolić. - Więc wyślesz nas do miasta Mujhara, rujho, i każesz nam walczyć przeciwko dwóm wrogom - powiedział Finn. Duncan rzucił mu ostre spojrzenie. - Dwóm? - Tak. Zapomniałeś o Shainie? Wyśle na nas straże, mimo że mógłby spożytkować je lepiej przeciwko Ihlini. Usta Duncana zacisnęły się w wąską linię. - Nie zapomniałem o Shainie, rujho. Ale odłożę na bok nasze osobiste zatargi, żeby uratować Homanę. - Shaine tego nie zrobi. - Zatem nie damy mu wyboru. - Duncan powoli omiótł wzrokiem wnętrze namiotu, nie omijając ani jednej napiętej twarzy. - Nie możemy iść wszyscy. Musimy zostawić wojowników na straży Twierdzy. Ale potrzebuję silnych ludzi chętnych udać się do miasta i walczyć z Ihlini wszelkimi dostępnymi środkami. Jesteśmy nieliczni. Wysłany przez nas oddział musi składać się z wybrańców. Otwarta wojna zaowocowałaby krwawym żniwem, dlatego musimy podkraść się do Ihlini niepostrzeżenie. - Skierował spojrzenie na Finna. - Wyślę najlepszych i najsilniejszych. I niektórzy zginą. Finn uśmiechnął się krzywo. - No, rujho, nie powiedziałeś niczego, czego już bym nie wiedział. Chyba zawsze tak było. - Wzruszył ramionami. - Ja oczywiście pójdę. Inni wojownicy powtórzyli jego słowa, opowiadając się za udziałem w wojnie po stronie Mujhara, który się ich wyparł. Alix, słuchając ich w oszołomieniu, zrozumiała, dlaczego Duncan nie chciał wiązać się z żadną kobietą. Od początku wiedział, że Cheysuli nie bacząc na ryzyko będą bronić domu swych przodków. To tahlmorra, szepnęła w myślach. Zawsze tahlmorra! Alix wróciła do namiotu sama, przytłoczona lękiem i zmartwieniami. W czasie małżeństwa z Duncanem poznała siłę jego woli, zdecydowanie i bezinteresowne oddanie proroctwu. Nic nie mogłoby odwieść go od zamiaru poprowadzenia wojowników do Mujhary. Znała go na tyle dobrze, aby nie prosić o pozostanie z nią w bezpiecznej Twierdzy. Wolałaby, żeby nie narażał się na śmierć, lecz jednocześnie wiedziała, że straciłby w jej oczach, gdyby postanowił zostać. Duncan w przeciwieństwie do brata był bardziej pokojowo nastawiony, ale równie dumny. Węgle wypaliły się na popiół, więc Alix zabrała się do rozpalania ognia. Teraz namiot był ostoją jej bezpieczeństwa, jak niegdyś chata Torrina. Nawet gobeliny miały dla niej znaczenie, gdyż Duncan starannie wyjaśnił jej znaczenie wszystkich run i wzorów wyszytych przędzą o barwie głębokiego błękitu. Gobeliny zawierały dużą część cheysulskiej wiedzy, ze szczególnym naciskiem na siłę i tradycję rasy. Klęcząc przy ogniu zastanowiła się, czy wyprawa wojowników do miasta zapisze się w dziejach. Duncan wszedł cicho do namiotu. Alix dostrzegła chmurny wyraz jego oczu i przywitała go z powagą. - Duncanie - zagadnęła cicho - kiedy wyruszacie do Mujhary? Podszedł do skrzyni z bronią i wyjął łuk wojenny, narzędzie śmierci podobne do prostego myśliwskiego łuku. Ale ten był pomalowany na czarno, wypolerowany, inkrustowany złotem i ozdobiony opalami. Czarna cięciwa zaśpiewała cicho, gdy Duncan napiął łuk, żeby go wypróbować. Wyjął ze skrzyni kołczan z czarnymi strzałami i usiadł przystępując do ich uważnego sprawdzania. Strzały miały lotki z żółtych piór i obsydianowe groty. Alix czekała w milczeniu, i wreszcie jej odpowiedział. - Rano. - Tak szybko... - Wojna nie czeka, cheysula. Starannie wygładziła zieloną spódnicę na udach i przyklękła na cętkowanym futrze. - Duncanie, chciałabym pójść z tobą. Nie przerwał drobiazgowego oglądania kolejnej strzały. - Ze mną? - Do Mujhary. - Nie. - Będę bezpieczna. - To nie miejsce dla ciebie, maleńka. - Proszę - powiedziała dźwięcznie, nie błagalnie. - Nie zniosę czekania w niepewności. - Powiedziałem nie. - Nie będę ci przeszkadzać. Ja też potrafię przyjmować postać lira. Nie sprawię ci kłopotów. Przez chwilę przyglądał się jej niewzruszenie, ze strzałą w rękach. Potem uśmiechnął się. - Ty zawsze sprawiasz kłopoty, Alix. - Duncan! - Nie zaryzykuję, Alix. - Ale sam ryzykujesz! Odłożył strzałę i wziął następną. - Cheysuli - rzekł powoli - zawsze narażali się na ryzyko. Dla Homany zawsze warto ryzykować. - I dla Shaina? - Mujhar to Homana. Shaine strzegł tego kraju przez ponad czterdzieści lat, Alix. Nasz lud ucierpiał pod jego rządami, ale inne żyły w pokoju i bezpiecznie. Jeżeli teraz potrzebuje naszej pomocy dla obrony kraju, musimy mu jej udzielić. - Opuścił wzrok na strzałę. - I musimy myśleć o tym, który nastanie po nim. Alix drżąco zaczerpnęła powietrza. - Pozwól mi też służyć pomocą. Shaine jest moim dziadkiem... a Carillon kuzynem. Odłożył strzałę i splótł ręce na kolanach. Alix zobaczyła, że unika patrzenia jej w oczy, koncentrując spojrzenie na ciężkich złotych opaskach na nagich, smagłych ramionach. Zobaczyła wyrytego jastrzębia, symbol jego lira, i runy wykute w błyszczącym metalu po obu stronach ptaka. Kiedy znów spojrzała mu w twarz, ujrzała w jego oczach dumę i ciepło. - Cheysula - powiedział łagodnym tonem - znam twoje zdecydowanie i jestem za nie wdzięczny. Ale nie mogę narażać cię na niebezpieczeństwo, zwłaszcza dla człowieka, który wyparł się ciebie zaraz po twoich narodzinach, a potem znów wiele lat później. - A jednak sam ryzykujesz - powtórzyła głucho, pokonana. Westchnął lekko. - Takie jest zadanie wojownika, cheysula, i tahlmorra przywódcy klanu. Nie odmawiaj mi tego. - Nie - powiedziała. Podniosła łuk, pieszcząc gładkie drewno i połyskujące ornamenty. Przeciągnęła palcami po cięciwie, wyczuwając jej napięcie i drżenie. - Będziesz ostrożny? - zapytała cicho. - Rzadko kiedy jestem inny, co tak często wypomina mi Finn. - Bardzo ostrożny? Uśmiechnął się z przymusem. Alix delikatnie odłożyła łuk na miejsce. - No cóż, nie chciałabym, by twój pierwszy syn przyszedł na świat bez ojca. Milczał. Alix, ze spuszczonymi oczyma, świadomie przyjmując tę uległą pozę, czekała na jego zdumienie i wybuch radości. Ale Duncan wyciągnął ręce, złapał ją za ramiona, i szarpnięciem postawił na nogi. Gniewnie spojrzał jej w oczy. - I ty chciałaś zaryzykować przez wyjazd do walczącego miasta? - Duncanie... - Jesteś głupia, Alix! - Puścił ją i odsunął się od niej. Patrzyła na niego z otwartymi ustami, gdy podszedł sztywno do wejścia namiotu i odchylił zasłonę. - Myślałam, że się ucieszysz - powiedziała do jego pleców. Odwrócił się do niej. - Że się ucieszę? Błagasz, żeby pójść na wojnę, a potem mówisz mi, że jesteś brzemienna? Czy chcesz stracić to dziecko? - Nie! Przeszywał ją wściekłym wzrokiem. - Zatem zostań tutaj, jak powiedziałem, i zachowuj się jak na cheysulę wodza przystało. Alix, której siła jego gniewu odjęła mowę, nie odezwała się, gdy odwrócił się i wyszedł z namiotu. Wstrząsnął nią nieopanowany dreszcz, potem przycisnęła ręce do jeszcze płaskiego brzucha i pochyliła się. Łzy popłynęły jej z oczu, gdy kołysała się jak dziecko w milczącym rozżaleniu. ROZDZIAŁ 3 Kiedy Alix usłyszała ruch przy wejściu namiotu, wyprostowała się i spiesznie starła z policzków ślady łez. Przygotowała się na godne spotkanie z Duncanem, ale kiedy zobaczyła Finna, straciła zimną krew. - Duncana nie ma - burknęła. Finn przyglądał się jej przez chwilę. - Tak, wiem o tym. Minął mnie ledwie chwilę temu, ciemny na twarzy i w czarnym nastroju. - Przerwał. - Czyżbyś stoczyła swoją pierwszą bitwę, mei jha! Spojrzała na niego chmurnie, zwalczając pragnienie wybuchnięcia płaczem. - To nie twoja sprawa. - On jest moim rujholli, ty moją rujhollą. Zawsze wasza sprawa będzie moją sprawą. - Wyjdź! - krzyknęła i zalała się łzami. Finn nie wyszedł. Przez chwilę patrzył na nią w pełnym ironii zdumieniu, potem wszedł do namiotu. Alix odwróciła się plecami i wylewała potoki łez. - Naprawdę jest tak źle? - zapytał cicho. - Jesteś ostatnią osobą, której chciałabym cokolwiek powiedzieć - wychlipała. - Czemuż? Mam uszy do słuchania, jak każdy inny. - Ale ty nigdy nie słuchasz. Finn westchnął i usiadł obok niej, starannie unikając wszelkiego kontaktu. - On jest moim rujho, Alix, lecz to wcale nie czyni go doskonałym. Jeżeli chcesz mi powiedzieć, jak podle zachował się w stosunku do ciebie, wysłucham z przyjemnością. Skarciła go wzrokiem. - Duncan wcale nie jest podły. - Och... ale to potrafi. Zapomniałaś, że się z nim wychowałem? Jego lekki ton jeszcze bardziej ją załamał, zniszczył resztki jej opanowania. Co prawda przestała płakać, ale nadal była wzburzona. - Nigdy wcześniej się na mnie nie złościł - wyszeptała. - Myślisz, że Duncan jest ponad to? - zapytał z krzywym uśmiechem. - Przez większość czasu dźwiga brzemię swego stanowiska, wodza ginącej rasy, jednak nie różni się od innych. Zawsze był poważniejszy ode mnie, prawda, lecz jest w nim tyle samo złości i goryczy. Tylko że potrafi to lepiej ukrywać. Pomyślała o przyczynie gniewu Duncana, ale nie mogła wyznać sekretu Finnowi. Zajście w ciążę było dla niej zbyt nowe, zbyt intymne. - To takie trudne - powiedziała już z suchymi oczyma. - Bycie jego cheysulą? - zapytał zdumiony. - No cóż, kiedyś miałaś wyjście. - Drwiąco wyszczerzył zęby. - Wystarczyło zostać moją mei jha. - Nie o tym mówię - powiedziała ostro. - Mówiłam o uczeniu się nowych obyczajów i o zachowaniu się jak na cheysulską kobietę przystało. Finn zastanowił się nad tym. - Może to prawda. Nigdy nad tym nie myślałem. - Wzruszył ramionami. - To jedyne życie, jakie znam. - Ja znam dwa - powiedziała z głębokim westchnieniem. - Tamto, które mi ukradłeś, i to. Czasami żałuję, że mnie zobaczyłeś. - Żebyś mogła flirtować z książątkiem i zostać jego nałożnicą? Alix spiorunowała go wzrokiem. - Być może. Ale ty przekreśliłeś jakiekolwiek szansę. - Lepiej nie powtarzaj tego w obecności Duncana - rzekł Finn bezbarwnym tonem. Alix była zaskoczona. - Duncan wie, co czułam do Carillona. Może nie? Finn zaczął poprawiać cholewę buta, jakby zwlekał z udzieleniem odpowiedzi. Potem skrzywił się. - Nadal boi się, że możesz odejść do tego panicza. - Dlaczego? - Carillon może ci ofiarować więcej niż my. - Jego oczy były pozbawione wyrazu. - Wspaniałości Homana-Mujhar, bogactwo, zaszczyt zostania książęcą nałożnicą. To więcej, niż może dać Cheysuli. - Nie biorę mężczyzny za to, co mi daje - powiedziała stanowczo. - Wzięłam Duncana z miłości. On może sobie mówić, że to tahlmorra nas złączyła, choć może i tak było, ale nie ona nas teraz wiąże. Na twarzy Finna odbiło się zakłopotanie. - Wobec tego zostaniesz w klanie? - Ani Duncan nie pozwoliłby mi odejść, ani ja bym nie chciała. - Alix podniosła głowę. - Tak naprawdę to nie chcę wracać. Moje miejsce jest przy Duncanie. - Chociaż nauka naszych zwyczajów jest taka trudna? Alix westchnęła z rezygnacją. - Nauczę się ich... kiedyś. Finn podniósł rękę i jak niegdyś otoczył palcami jej nadgarstek. - Jeśli kiedykolwiek twoje uczucie do niego wygaśnie, Alix, albo jeśli Duncan zginie na czekającej nas wojnie... zawsze możesz przyjść do mnie. - Ruchem głowy przerwał jej sprzeciw. - Nie. Tych słów nie dyktuje mi pożądanie, chociaż pozostało ono niezmienione. Chcę ci powiedzieć, że gdybyś kiedykolwiek potrzebowała bezpieczeństwa, znajdziesz je u mnie. - Finn... Puścił jej rękę. - Nie zawsze jestem taki gburowaty, rujholla. Nigdy nie dałaś mi szansy pokazania niczego innego. Wyszedł, nim zdążyła coś powiedzieć. Patrząc za nim zastanowiła się, czy być może nie oceniła go źle. Duncan niewiele jej rzekł w ranek rozstania. Po powrocie do namiotu przeprosił, że ją przestraszył, jednak nadal był niezłomny w swoim postanowieniu. Powtórzył, że nie może narażać dziecka ani siebie. Alix na głos przyznała mu rację i potępiła własną bezmyślność, lecz w głębi duszy rozważała, kiedy najlepiej przybrać postać lira i wyruszyć na własną rękę. Kiedy Duncan żegnał się z nią, przytuliła się do niego przepełniona bólem. Nie uczyniła najmniejszej wzmianki co do swych sekretnych planów. Alix z przykrością odkryła, że cheysulskie kobiety nie żegnają swoich wojowników w zaciszu namiotów. Wszystkie, czy to cheysuli, czy mei jha, stanęły na zewnątrz, życząc odjeżdżającym bezpiecznej podróży. Duncan powiedział, że ten obyczaj wywodzi się z chęci ułatwienia wojownikom rozstania. Opuszczanie kobiet szlochających w namiotach zawsze musiało zmniejszać wiarę wojowników. Patrzyła za nimi, gdy wyjeżdżali poza kamienny wał Twierdzy. Skrzydlate liry zostały wysłane na zwiady, czworonogi sunęły obok koni. Alix dostrzegła Cai szybującego ponad czubkami drzew, Storra podskakującego chyżo obok Finna, i inne zwierzęta podążające w milczeniu ze swoimi wojownikami. I ja będę sokołem, wilkiem, czym zechcę, pomyślała z ponurą satysfakcją. Uspokoiła się po podjęciu decyzji, przyjmując do wiadomości czekające ją problemy. Była wilkiem tylko dwa razy, co skończyło się raczej fatalnie, lecz nie z jej winy. Chciała robić to lepiej. Niepokoiła ją świadomość; że musi wcielić się w ptaka, gdyż według niej wilk poruszał się zbyt wolno, by dopędzić wojowników. Szkoda, że nie ma Cai, który nauczyłby mnie latać, myślała przejęta lękiem. Pierwszy wzlot w powietrze musi być przerażający. Jak tu powierzyć życie kruchym skrzydłom? Jednak wiedziała, że musi iść. Alix przygotowała się szybko, chcąc ruszyć jeszcze przed wieczorem. Ubrała parę podniszczonych nogawic Duncana i miękki kaftan, skróciwszy uprzednio jedno i drugie, gdyż mąż był od niej dużo wyższy. Kaftan zarzuciła na górną połowę sukni, w której przybyła z Homana-Mujhar, żeby przysłonić ramiona i ukryć kobiecą figurę. Przepasała się skórzanym pasem i włożyła buty z wilczej skóry, owijając miękkie cholewy rzemieniami. Potem popatrzyła na siebie krytycznie. Nie wyglądam na cheysulskiego wojownika bardziej niż chłopiec, który przebiera się dla zabawy. No, ale trzeba spróbować. Nie mogę iść na wojnę w spódnicy. Usiadła na cętkowanym futrze przy palenisku i nie widzącym wzrokiem wpatrzyła się w węgle. Jak przemienić się w ptaka...? Skoncentrowała się i oderwała od otoczenia, zapominając o znajomych miękkich futrach, kolorowych gobelinach i zwyczajnych narzędziach codziennego życia. Węgle rozmazały się przed jej oczyma. Teraz widziała tylko zlewające się różowe i szare plamy. Pomyślała o czubkach drzew, polach i chmurach. Wyobraziła sobie sokoła, szybkiego i lekkiego, pióra, szpony i zakrzywiony dziób, bystre oczy i puste kości, i cudowną swobodę lotu. Kiedy wypadła z namiotu i powietrze zaszumiało pod jej rozpostartymi skrzydłami, wiedziała, że się udało, i ogarnęło ją uniesienie. Z początku zataczała radosne kręgi, wzbijała się w powietrze i nurkowała, szybowała niesiona prądami powietrza Pod nią leżała Twierdza, rozległe schronienie niedobitków starożytnej homańskiej rasy. Jej namiot wyglądał jak ciemnoszara plamka na tle stonowanych barw Twierdzy i otaczającej puszczy. Alix szybko zapomniała o radości i ruszyła w pościg za wojownikami. Ale wkrótce ogarnęło ją zmęczenie. Nienawykła do długiego lotu, w końcu musiała przyznać się do porażki i przysiadła na gałęzi. Była zmęczona i głodna, napięta z wysiłku zachowania jeszcze obcej postaci. Uświadomiła sobie, że prawie osiągnęła granice wytrzymałości. Sfrunęła na ziemię i przybrała z powrotem ludzką postać. Znów pomyślała z podziwem o danej przez bogów zdolności wiązania się z lirami, bowiem jej odzienie zmieniało się podczas przemiany i powracało później w nienaruszonym stanie. Na szczęście, pomyślała kwaśno. Wolałabym nie zostać przyłapana nago w środku lasu. Alix wspięła się na kopczyk ziemi ubitej na zboczu góry i zatrzymała się, gdy znalazła otwór zamaskowany krzakami, ledwie widoczny w zapadającym zmroku. Ostrożnie podeszła bliżej, zerkając na gałęzie. Były jakby splecione, ale dokładniejszym obejrzeniu poznała, że mogły to zrobić tylko ludzkie ręce. Odrzuciła plecionkę na bok i wsunęła się do płytkiej jaskini. Zobaczyła szorstki, kiepsko utkany brązowy koc rozpostarty na nierównym podłożu skalnej groty. Obok leżała skórzana sakwa zapięta drewnianą spinką. Źródłem światła było małe ognisko z chrustu. Zawahała się i zastanowiła, jak zostanie przyjęta. Może była zbyt ufna. Trzask pękającej gałązki sprawił, że obróciła się na rękach i kolanach, z oczyma rozszerzonymi ze strachu. Mężczyzna pochylał głowę, wczołgując się do jaskini przez wąski otwór, i nie odrywał oczu od kamiennego podłoża. Na ramieniu miał toporny łuk, ale długi nóż u jego pasa wyglądał całkiem groźnie. W ręku trzymał ociekającego krwią królika. Alix cofnęła się i uderzyła plecami o skalną ścianę. Dźwięk rozbrzmiał w ciszy jak krzyk wroga. Mężczyzna rzucił królika i płynnym ruchem wyciągnął nóż. Podniósł się na kolano, szykując do zadania ciosu. Zobaczyła błysk zdumienia w jego oczach, gdy zrozumiał, że intruz jest kobietą. Zaklął cicho i schował nóż do pochwy. Przykucnął powoli, jakby bał się ją przestraszyć. - Pani, nie zrobię ci krzywdy. Jeżeli szukasz tu schronienia, ty także musisz być uciekinierem przed żołdactwem Bellama. - Uciekinierem? Skinął. - Tak. Z wojny. - Zmarszczył brwi - Z pewnością słyszałaś o wojnie, pani. - Słyszałam. - Patrzyła pustym wzrokiem na jego spękany ze starości skórzany kaftan, pokrytą rdzą kolczugę i brudną szkarłatną tunikę z czarnym lwem Mujhara. Zadrżała, gdy opadło ją złe przeczucie. - Nazywam się Oran - powiedział, przeciągając brudną ręką przez skołtunione brązowe włosy. - Jestem żołnierzem Homany. Spojrzała na niego podejrzliwie. - No to co robisz tutaj? Nie powinieneś być ze swoim panem? - Mój pan nie żyje. Keough z Atvii, plugawy pomagier Bellama, dwadzieścia dni temu rozpędził armię niczym horda dzikich psów. - Jego oczy zwęziły się ze złości. - Była noc, bezksiężycowa i ciemna. Spaliśmy, zmęczeni po trzydniowej bitwie. Atvianie podpełzli do nas jak szczury i okrążyli nas przed świtem. Alix zwilżyła suche usta. - Gdzie, Oranie? W Mujharze? Roześmiał się. - Nie. Nie należę do pysznej straży Mujhara. Jestem pospolitym żołnierzem, który był niegdyś dzierżawcą u księcia Fergusa, brata Mujhara. - U Fergusa - Odsunęła się od skały, uklękła przed nim. - Zatem służyłeś w polu pod Fergusem? - Tak, siedem dni jazdy od Mujhary. - Chrząknął i splunął, odwracając głowę. Wytarł ślinę z ust i spojrzał na nią bez wyraża - Książę Fergus poległ. - Dlaczego nie zostałeś? - zapytała ostro. - Dlaczego wyrzekłeś się swojego pana? Jego brudna, zarośnięta twarz skrzywiła się w brzydkim grymasie. - Miałem tego dość. Nie chciałem zabijać ludzi jak zwierzę na rozkaz człowieka, który sam kryje się za zaczarowanymi murami Homana-Mujhar. - Oran znowu splunął. - Shaine wystawił amulety, pani, narzędzia czarów, żeby odeprzeć Ihlini. Sam jest bezpieczny, zaś tysiące umierają w jego imię. Alix odetchnęła drżąco i zacisnęła ręce na kolanach. - A co z Carillonem? Co z księciem? Oran skrzywił usta. - Carillon jest jeńcem samego Keougha. - Jeńcem! - Tak. Widziałem, jak zabił dwóch, którzy chcieli go dostać. Walczył jak istny demon, ale rodzony syn Keougha, Thorne, pokonał go i rozbroił. Atviański książę zabrał miecz Carillona, a potem samego księcia, i poprowadził go do ojca. - Oran zerknął na nią bacznie. - Zabiją go, pani, albo zabiorą do Bellama w Mujharze. - Nie... Wzruszył ramionami. - Taka jego dola. Jest następcą Mujhara, wartościowym jeńcem. Keough zatrzyma go, a później odda w ręce Bellama. Albo Tynstara. Alix zamknęła oczy i wspomniała twarz Carillona, jego ciepłe niebieskie oczy i pełną uporu szczękę. I uśmiech, gdy na nią patrzył. Oran poruszył się i Alix uchyliła powieki. Uśmiechnął się szeroko, odsłaniając połamane i pożółkłe zęby, i podniósł skórzaną sakwę. Rozpiął ją i wysypał zawartość na derkę. Strumień klejnotów zaskrzył się w mrocznej norze. Brosze, pierścienie ze srebra i złota, i miedziana opaska na rękę. Oran pogrzebał palcem w tym skarbie. - Solindyjskie, pani. I świetne, jak widzisz. Spojrzała na niego posępnie. - Skąd to masz? Roześmiał się chrapliwie. - Od ludzi, którzy już nie potrzebują tych błyskotek. Cofnęła się pod ścianę. - Okradałeś poległych? - A co innego pozostaje biednemu żołnierzowi? Nie jestem jednym z twoich bogatych paniątek, jak Carillon, nie jestem mujharskim wielmożą zrodzonym do jedwabi i kosztowności. Skądinąd miałbym dostać takie rzeczy? Chciwość rozbłysła w jego oczach, które pożądliwie przebiegły po jej ciele. Miała złoty naszyjnik z lirem podarowany jej przez Duncana i misterne kolczyki z topazami. - Więc - sapnęła przeciągle - mnie też zabijesz dla moich klejnotów. Wyszczerzył zęby. - A po co zabijać, pani? Sama mi je oddaj. - Skubnął dolną wargę. - Nigdy nie widziałem kogoś takiego. Jesteś nałożnicą jakiegoś pana? Nie poczuła się obrażona. Prostacki Oran wcale nie uważał swych słów za obraźliwe, a Cheysuli zaczęli zmieniać jej poglądy na takie sprawy. Alix powoli spięła się. - Nie. - Zatem skąd masz takie świecidełka? Olśniło ją. Popatrzyła na niego zimno, świadoma swojej mocy. - Podarował mi je mój cheysul. Zerknął na nią wilkiem. - Mów po homańsku, pani. Coś rzekła? - Mój mąż, Oranie. On je dla mnie zrobił. Rozciągnął usta w uśmiechu. - No to może zrobić ci więcej. Śmiało, pani, daj mi te błyskotki. - Nie. - Spokojnie mierzyła go wzrokiem. - Niemądrze czyni Homańczyk, który wyciąga rękę po rzeczy Cheysuli. - Cheysuli! - Poderwał głowę w zdumieniu. - Żyjesz wśród zmiennokształtnych? - Jestem jedną z nich. Przez chwilę strach błyszczał w jego oczach. Potem zniknął, zastąpiony zdecydowaniem i chciwością. - Zmiennokształtni są skazani na śmierć przez Mujhara. Powinienem cię zabić, a wtedy wszystko, co masz, byłoby moje. To ją rozwścieczyło poza wszelkie granice. - Wątpię, czy zdołałbyś tego dokonać. Jego ręka śmignęła do noża. - Może nie, zmiennokształtna wiedźmo? Nie przelęknę się twoich czarów. Tylko wasi wojownicy potrafią zmieniać kształt, więc niewielkie stanowisz zagrożenie. Wyszczerzył zęby i podniósł nóż. - I co powiesz, wiedźmo? Alix nie odezwała się. Dezerter tarasował wyjście z jaskini, uniemożliwiał jej ucieczkę. Ściana jaskini ziębiła ją w plecy. - Nie - rzekła cicho. Oran zaśmiał się bezgłośnie i położył rękę na jej naszyjniku. Alix wezwała na pomoc magię i przemieniła się w wilka. Mężczyzna wytrzeszczył oczy i cofnął się z okrzykiem przerażenia. Nóż wypadł z jego zdrętwiałych palców, gdy gramolił się po dnie jaskini. Wilczyca warknęła i skoczyła na niego, przyciskając jego ciało do ziemi. Usłyszała wrzask przerażenia, gdy wydostała się z jaskini i skoczyła w ciemny las. Zatrzymała się na chwilę. Wycie uniesienia wyrwało się z jej gardła i popłynęło w ciemne niebo. Potem ruszyła w drogę. Wilczyca, srebrzysta w poświacie księżyca, przyglądała się z krzaków obozowisku Cheysuli. Widziała owiniętych w koce, pogrążonych we śnie wojowników, i niewyraźne sylwetki lirów. Uspokoiła zwierzęta, żeby nie podniosły alarmu, i miękko ruszyła do ognia. Usłyszała, jak siedzący na drzewie Cai posłał jedno słowo do swojego lira. Duncan natychmiast przewrócił się na posłaniu i usiadł. Jego ruch przebudził Finna i obaj jednocześnie zerwali się na nogi. Rozdzielili się i dobywając noży bacznie spojrzeli na wilczycę. Alix domyśliła się, że uważają ją za dzikie zwierzę. Roześmiała się w myślach. I Duncan nazwał mnie bezradną... Wyczuła jego napięcie. Finn zbliżał się do niej bezgłośnie. Zastanowiła się, czy nie skoczyć na niego w udawanym ataku, ale zrezygnowała, gdy przyszło jej na myśl, że prawdopodobnie by ją zabił. Zamiast tego wróciła do ludzkiej postaci. Duncan zamrugał, potem ściągnął brwi. Finn wybuchnął śmiechem. - No, rujho, nie doceniałem cię w pełni. Naprawdę musisz być potężny, skoro nie może rozstać się z tobą nawet na dwa dni. Alix, nagle pokonana zmęczeniem i napięciem minionych godzin, minęła go bez słowa i podeszła do żarzących się w ognisku węgli. Osunęła się na kolana i wyciągnęła ręce nad żarem. Duncan schował nóż do pochwy. Milczał. Finn znów się roześmiał. Podniósł koc i zarzucił na jej ramiona. - Masz, rujholla - rzekł drwiąco. - Może on pozwoli ci zamarznąć, ja nie. Rzuciła mu obrażone spojrzenie i otuliła się kocem. Finn wymownie wzruszył ramionami i wrócił na swoje miejsce. Usadowił się ze skrzyżowanymi nogami na gołej ziemi. Duncan podszedł do niej i zatrzymał się tak blisko, że dotknął kolanami jej pleców. - Przypuszczam, że wreszcie powiesz mi, dlaczego. - Wcale nie chodzi o to, co powiedział Finn! - No cóż - westchnął Duncan. - Nie powinienem był spodziewać się, że mnie posłuchasz. Trzeba mi było rzucić na ciebie zaklęcie. Szarpnęła się tak, że koc zasunął się z jej ramion. - Potrafisz? Roześmiał się i przykucnął obok. Wziął patyk i poruszył nim węgle. - Jeszcze nie wiesz wszystkiego o naszych darach, cheysulo. Są trzy. Cheysuli potrafią wcielać się w postać lira, leczyć z pomocą magii ziemi, a poza tym zmuszać do posłuszeństwa każdego oprócz Ihlini. - Uśmiechnął się. - Ale z tego daru korzystamy tylko w ostateczności. - Duncanie! Białe zęby zalśniły w blasku czerwonego żaru. - Naprawdę nie chciałbym tego robić, cheysula. Swoim zachowaniem wodzisz mnie na pokuszenie. Zerknęła na niego spod ściągniętych brwi. - Wiesz, że przyszłam głównie z twojego powodu, Duncanie. - zaczerpnęła powietrza. - Lecz również z powodu Carillona. Jego ręka przegrzebująca węgle zastygła w powietrzu. - Dlaczego? - On potrzebuje naszej pomocy. - Skąd możesz to wiedzieć? A może potrafisz czytać nie tylko w myślach lirów, ale i ludzi? Nie przypadł jej do gustu szyderczy błysk w jego oku. - Wiesz, że nie. Jednak spotkałam człowieka, który mówi, że widział śmierć Fergusa i pojmanie Carillona przez Thorna, syna Keougha z Atvii. To była krwawa bitwa, sądząc z wyglądu jego przyodziewku. - Wojna często jest krwawa, Alix. Gdyby było inaczej, dlaczego miałbym ci kazać pozostać w Twierdzy? - Musimy odnaleźć Carillona. - Książę nie jest gołowąsem, Alix. I jest cennym jeńcem. Niewola może być dla niego nieprzyjemna, ale nie stanie się przyczyną jego śmierci Bellam, być może nawet Tynstar, przez pewien czas będą chcieli zachować go przy życiu. Otworzyła szeroko oczy. - Zaczynam myśleć, że pozwolisz, aby zazdrość uniemożliwiła mu ratunek. - Nie jestem zazdrosny! - warknął i poczerwieniał, gdy dobiegł go śmiech Finna. - Duncanie, musimy mu pomóc. - Idziemy do Mujhary, by walczyć z Thlini. Oni stanowią większe zagrożenie niż Keough. - Skazujesz zatem Carillona na śmierć! Duncan westchnął ciężko. - Jeżeli śmierć jest mu pisana, to nic go nie uratuje. Carillon nie jest Cheysuli, ale ma swego rodzaju tahlmorrę. - Duncan! - zawołała z niewiarą, świadoma, że inni przyglądają się im z niemym zainteresowaniem. - Nie możesz się go wyprzeć! Popatrzył na nią ostro. - Ihlini wzięli Mujharę. Jeżeli padnie pałac, Homana znajdzie się w rękach Tynstara. Nie rozumiesz? Carillonowi włos z głowy nie spadnie, póki Bellamowi na nim zależy, ale jeżeli Homana-Mujhar się podda, pan Solinde po kolei wykończy ludzi stanowiących dla niego groźbę. Najpierw Shaina, potem Carillona. - Odetchnął ze zmęczeniem. - Wiem, że on jest ci bliski, cheysula, ale nie możemy szukać jednego człowieka, gdy niebezpieczeństwo zagraża całemu państwu. - On jest twoim księciem - wyszeptała. - A ja jestem twoim cheysulem. - Odeślesz mnie? - zapytała posępnie. - Poszłabyś, gdybym ci kazał? - Nie. Chrząknął. - Zatem oszczędzę oddech. - Podniósł ją, zdjął koc z jej ramion i poprowadził ją do swego legowiska. Położył rękę na jej ramieniu. - Śpij, cheysula, ruszamy skoro świt. - Śpij? - zapytała figlarnie, gdy legł obok niej i otoczył ją twardymi ramionami. Roześmiał się cicho. - Śpij. Chcesz podsunąć mojemu rujholli kolejny temat do prześmiewek? - Zawsze ten Finn - rzekła gderliwie, nakrywając go kocem. Duncan położył głowę na jej ramieniu. Po chwili westchnął. - Jeżeli to cię zadowoli, maleńka, wyślę Cai do księcia. Może przyniesie jakieś wieści. - Tak - powiedziała po chwili - to już coś. Jego ręka groźnie zacisnęła się na jej gardle. - Czy tobie zawsze mało, Alix? - Gdybym ci powiedziała tak, przestałbyś mnie rozpieszczać. - Przyłożyła palce do jego szyi, odszukała puls. - Duncanie - wyszeptała po chwili - dlaczego nigdy nie powiedziałeś, że mnie kochasz? - Bo Cheysuli nie mówią o miłości. Alix usiadła i ściągnęła z niego koc. - Coś ty powiedział? Wyciągnął rękę i złapał ją, i przyciągnął z powrotem do piersi. - Powiedziałem, że my nie mówimy o miłości. Takie gadanie osłabia wojownika, który powinien myśleć o innych rzeczach. - Uśmiechnął się w ciemności - Swoją drogą słowa nie zawsze dobrze spełniają swe zadanie. - Zatem mam się domyślać? Roześmiał się cicho i na powrót okrył ich kocem. - Nie ma potrzeby. Już niejeden raz ci odpowiedziałem, wcześniej. - Przesunął rękę na jej brzuch. - Nosisz mojego syna, Alix. Czy to nie mówi samo za siebie? Zapatrzyła się w ciemność. - Na razie... ROZDZIAŁ 4 Alix jechała w siodle za Duncanem, obejmując jego smukłą talię i zastanawiając się, co zastaną w Mujharze. Postanowiła nie wspominać już przy Duncanie o Carillonie, bowiem wysłał Cai, jak obiecał cztery dni wcześniej, a jego argumenty miały sens. Nadal darzyła Carillona wielkim szacunkiem i uczuciem, ale zdawała sobie sprawę, że nawet książę byłby bardziej przejęty losem Homana-Mujhar niż własnym. Duncan troszczył się o nią niezwykle, tak bardzo, że jadący obok nich Finn wreszcie poprosił o wyjaśnienia. Alix spojrzała na niego zdumiona i zrozumiała, że Duncan nie wspomniał słowem o dziecku. - Co jest, mei jha? - zapytał. - Jesteś chora czy też mój rujho mając cheysulę po prostu zaczął martwić się kobiecymi sprawami? Poczuła, jak rumieniec oblewa jej policzki. - Nie jestem chora. Duncan skarcił brata wzrokiem. - Nie dręcz jej, rujho. Wystarczy tego, co było w przeszłości. Finn podjechał bliżej. - Czy chcesz mi coś dać do zrozumienia? - Nie - powiedziała szybko Alix. Duncan zaśmiał się cicho. - Może nadeszła pora, cheysulo. Nie utrzymasz tego w tajemnicy. - Duncanie... - sprzeciwiła się. - Alix jest w odmiennym stanie. Za sześć miesięcy da mi syna. Już się skrzywiła, czekając na szydercze słowa Finna. Ale on milczał. Zerknął na nią szybko, potem pochylił głowę, jakby badał grunt pod końskimi kopytami. Jego twarz była jak maska, jakby bał się okazać emocje, nad którymi ledwo panował, Duncan spochmurniał. - Finn? Finn podniósł głowę i uśmiechnął się do brata. Jego oczy znów powędrowały do Alix, potem umknęły w bok. - Życzę ci jak najlepiej, Duncanie. Dobra to rzecz wiedzieć, że ród Cheysuli się powiększy, choćby tylko o jednego członka. - Jeden na razie wystarczy - stwierdziła zdecydowanie Alix. Na jego twarzy znów zagościł znajomy uśmiech. - Tak, mei jha, może masz rację. Ale z przyjemnością zostanę stryjem tego jednego. Przyjrzała mu się uważnie, zaskoczona jego zachowaniem. Był innym człowiekiem. Zobaczyła, że jego żółte oczy z zadumą spoczywają na Duncanie, potem dziwny, pełen smutku uśmiech wykrzywił jego usta. Popatrzył na nią, wyciągnął rękę w cheysulskim geście. Tahlmorra. Alix otworzyła usta, by zadać pytanie, bo wyczuwała coś, co nie do końca rozumiała. Ale nie odezwała się, gdyż Duncan spiął się w siodle i nagle przebiegło go drżenie. - Duncanie! Nie odpowiedział. Zatrzymał konia tak gwałtownie, że Alix zachwiała się na gładkim zadzie i osunęła na ziemię. Wylądowała na nogach i złapała się strzemienia, by nie stracić równowagi. - Duncanie! Wierzchowiec nerwowo przestępował z nogi na nogę. Wodze luźno wisiały w dłoni Duncana, który pochylił się nad łękiem i znowu zadygotał. Alix zatoczyła się, gdy koń ruszył, nieomal ją tratując. Złapała Duncana za nogę i szarpnęła, próbując przyciągnąć jego uwagę. Finn, jadący po drugiej stronie, zatrzymał konia i wyciągnął ręce. - Rujho? Duncan wyprostował się z trudem i niezdarnie zsunął z konia. Bezsilnie uczepił się strzemienia, nieświadom obecności Alix. Oparł czoło o siodło i chwytał powietrze jak tonący. - Duncanie... - wyszeptała, z wahaniem dotykając jego ramienia. - Duncan! Finn szybko zeskoczył z wierzchowca i podbiegł do brata. Delikatnie odsunął Alix z drogi i nie zważając na jej sprzeciw złapał Duncana za rękę. - Co się stało? - zapytał. Duncan odwrócił głowę i spojrzał pustym wzrokiem na Finna. Oczy miał rozszerzone i dziwnie szkliste. - Cai... - sapnął gardłowo i zatrząsł się. Finn odprowadził go od niespokojnego konia do pobliskiego pniaka. Posadził go na nim, gdy Duncan zachwiał się na nogach. Sam ukląkł w liściach i spojrzał w pustą twarz brata. - Zabity? - wyszeptał. Alix natychmiast zrozumiała, jakie to mogłoby mieć następstwa. Osunęła się na kolana obok Finna. - Duncanie... nie! Jego twarz była stężała i blada. Głowa mu opadła, nie widzące oczy wbiły się w ziemię u stóp, ręce bezwładnie zwisły przy biodrach. Alix delikatnie dotknęła jego zimnej dłoni. - Duncanie, powiedz, że nic ci nie jest. Finn położył rękę na jej ramieniu, uciszając ją bez słowa. Potem złapał napięty nadgarstek Duncana. - Rujho, czy on zginał? Duncan podniósł głowę i popatrzył na nich. Jego oczy były dziwne, błyszczały dziko w nagle zapadniętej twarzy. Niewiarygodne napięcie węźliło mu mięśnie. Ale powoli kolor zaczął wracać na jego oblicze. - Nie - wychrypiał w końcu. Zwalczył kolejny atak dreszczy. - Nie. Jest ranny. Daleko stąd. - Przeganiał drżącą ręką czarne włosy. - Mówi tak słabo i cicho, że ledwo go słyszę. Alix spróbowała skontaktować się z jastrzębiem, ale bez powodzenia. Przez pewien czas broniła się przed głosami innych lirów, żeby pomyśleć w spokoju - teraz jej dar działał na jej niekorzyść. Finn rzucił okiem przez ramię na gromadzących się wokół wojowników. - Zostaniemy tutaj do rana. - Odwrócił się, nagle postarzały i zmęczony, i popatrzył na Alix. Jego uśmiech niósł niewielką pociechę, chociaż próbował ją podnieść na ducha. - Cai nie został zabity. Duncan wydobrzeje. Westchnęła i poczuła, jak okropny strach nieco maleje. Ale nie zniknął, i gdy Finn postawił Duncana na nogi, prawie krzyknęła na widok ruiny, jaką stał się jej cheysul. Oto czym kończy się więź z lirem, pomyślała z przygnębieniem. Oto cena za magię dawnych bogów. Duncan został owinięty w koce i ułożony przed pospiesznie rozpalonym ogniem. Otrząsnął się na tyle, że mógł spojrzeć gniewnie na swojego brata. - Musimy iść dalej, rujho, bo inaczej nigdy nie dotrzemy do Mujhary. Finn uśmiechnął się i pokręcił głową. - Wiem, co czujesz. Kiedy Storr został trafiony przez strzałę, sam byłem bliski śmierci. Ty nigdy nie przeżywałeś czegoś podobnego, więc bądź cicho, dopóki nie poczujesz się lepiej. Jestem twoim zastępcą i obejmę dowodzenie. Duncan szczelniej otulił się kocami. - Nigdy nie dowodziłeś, Finn - powiedział ze złością. - Skąd mogę wiedzieć, że nie wpakujesz nas w kłopoty? Alix uśmiechnęła się lekko, z ulgą słuchając tej braterskiej sprzeczki. Finn, stojący nad starszym bratem jak mściwy demon, który właśnie zdobył nową duszą, wyszczerzył zęby i skrzyżował ręce na piersiach. - Po prostu zobaczysz, rujho. Możliwe, że okażę się lepszy od ciebie. Duncan przez chwilę patrzył na niego ponuro, potem zamknął oczy i osunął się na ziemię. Alix uklękła obok i patrzyła, jak zapada w sen. Zacisnęła w rękach jego wojenny łuk. - Wydobrzeje? - zapytała cicho. - Jest przepełniony bólem Cai - powiedział Finn. - Kiedy lir zostaje raniony, Cheysuli wszystko czuje. To przejdzie. - Westchnął. - Trzeba mu tylko wypoczynku. - I Cai - dodała szeptem. - Tak. I Cai - powiedział Finn z napiętą twarzą. Duncan szybko wrócił do zdrowia, chociaż trudno było przyciągnąć jego uwagę, bo cały czas szukał kontaktu z Cai. Alix upierała się, żeby odpoczywał dłużej niż tylko przez noc, ale Duncan oznajmił, że jest gotów jechać do Mujhary. Finn, po wymruczeniu paru komentarzy na temat głupoty brata, w końcu poddał się i wyraził zgodę. Tak więc Alix znów zajęła miejsce za siodłem i przytuliła się do Duncana mocniej niż zwykle, upewniając się, że ma się dobrze. Byli dwa dni drogi od miasta, gdy na niebie pojawił się Cai. Wyczuła natychmiastowe przejęcie Duncana i pogładziła go po plecach, jakby uspokajała zatrwożone dziecko. Duncan zatrzymał konia i czekał. Lirze, zameldował się z zadowoleniem ptak, nie byłem pewien, jak daleko jesteś. Alix uśmiechnęła się z ulgą, słysząc zadowolenie w głosie jastrzębia. Ale Duncan siedział sztywno na koniu. Wyciągnął lewą rękę i Cai przysiadł na niej z gracją. Szpony zamknęły się i Alix zobaczyła strumyczek krwi sączący się z powstałych ranek. Zdawało się, że Duncan niczego nie zauważa. Przykro mi, lirze, że przysporzyłem ci zmartwień. Już mi lepiej. Finn zbliżył się i czekał w milczeniu, wpatrując się w twarz Duncana. Alix raz jeszcze uzmysłowiła sobie, jak szczególny jest jej dar. Inni musieli czekać, aż Duncan powtórzy im słowa Cai, ale ona bez przeszkód słyszała ptaka. Duncan rzucił wodze, podniósł wolną rękę do głowy Cai i delikatnie pogładził nastroszone pióra. - Nie chciałbym cię stracić - wymruczał. Ani ja ciebie. Oczy ptaka ożywiły się. Przyniosłem wieści, lirze. Wojna ile idzie dla Homany. Armie Mujhara są w rozsypce, pokonane przez solindyjskie wojska. Ci, którzy nie uciekli, zostali pojmani przez Keougha z Atvu, który panuje na polu. To atviańscy łucznicy zaczęli strzelać do mnie dla zabawy i niemal mnie zabili. Ale skrzydło nie zostało poważnie uszkodzone i znów jestem silny. Cai wzbił się w powietrze i zatoczył krąg nad leśną polaną. Potem przysiadł na niskim konarze. Widzisz? Duncan rozluźnił się, patrząc na ptaka. Stało się to po raz pierwszy od chwili zranienia jastrzębia. Jednak Alix wyczuła również narastającą w nim troskę o armię, gdy Cai podjął: Jest źle, lirze. Z tysięcy wysłanych przez Shaina przy życiu zostały ledwie setki. Większość wpadła w ręce pana Atvii. Jak Carillon. Alix wbiła palce w plecy Duncana. - Co z nim? Cai zawahał się. Ma się nieźle, jak na człowieka dzień i noc trzymanego w łańcuchach i zadręczanego szyderstwami atviańskich i solindyjskich żołdaków. - Nie jest ranny? - zapytała bez tchu. Liren, nie widziałem go dobrze. Był na wozie, spętany łańcuchami tak bardzo, że ledwo mógł się ruszać. Nikt, nawet zdrowy, nie zniesie bez cierpienia takiej niedoli. Wsparła czoło o plecy Duncana, żywo wyobrażając sobie księcia w niewoli. Ledwo usłyszała, jak Duncan powtarza innym słowa Cai. - A więc książątko uczy się, co to znaczy być mężczyzną - rzekł z ponurym uśmiechem Finn. Alix poderwała głowę i przeszyła go wściekłym wzrokiem. - Jak możesz tak mówić? Carillon jest wojownikiem, księciem! Był mężczyzną, zanim mnie porwałeś! Finn podniósł rękę w pojednawczym geście, uśmiechając się z jej zacietrzewienia. - Mei jha, nie mówię o nim źle. Chodzi mi tylko o to, że wcześniej nie walczył w obronie królestwa, a w niewoli trudno się tego nauczyć. - Fergus poległ - powiedziała ze śmiertelną powagą. - Mujhara jest w rękach Ihlini. A Carillon jest jeńcem tęgo atviańskaego pana. Wydaje się, że to więcej niż dość dla każdego mężczyzny. - Masz rację - przyznał Finn. Spojrzała na niego czujnie, spodziewając się czegoś więcej. Ale Finn nic nie dodał. Duncan obejrzał się na czekających wojowników. - Musimy ruszać do miasta. - Nie! - krzyknęła Alix. Cai zgodził się z Duncanem. Pan Atvii idzie na Mujharę. Jeżeli go ubiegniemy, zdołamy stanąć w obronie starożytnego miasta. - Nie - sprzeciwiła się stanowczo Alix. - Musimy iść do Carillona, Duncan westchnął. - Nic się nie zmieniło, cheysula. Mujhara wzięta. Shaine czeka w pałacu. To tam musimy podążyć. - Ale on jest więźniem! - Wiesz to od kilku dni - uciął krótko. - I przyznałaś mi rację. - Nie wiedziałam, że jest w kajdanach! Zasługuje na naszą pomoc. Finn parsknął. - Wcześniej nie chciał mieć z nami nic wspólnego, mei jha. Dlaczego miałbym myśleć, że teraz jest inaczej? - Na bogów! - zaklęła Alix. - Każesz mi wierzyć, że pragniesz jego śmierci! - Nie - zaprzeczył Finn bez uśmiecha - To nie służyłoby proroctwu. To ją uciszyło. Finn nigdy nie mówił o tahlmorze zawartej w proroctwie Pierworodnych. Słysząc jego poważny ton zrozumiała, że nie zawsze jest takim zapalczywym wojownikiem. Alix skrzywiła się, zaskoczona tą jego nieznaną postawą. Duncan ścisnął kolanami końskie boki. - Ruszamy do Mujhary. - Duncanie! - Milcz, Alix. Jesteś tu tylko dlatego, że na to pozwoliłem. Zacisnęła zęby i wysyczała: - Gdybyś ty był na jego miejscu, Duncanie, i Carillon mógłby pospieszyć ci z pomocą, czy byłbyś zadowolony, gdyby tego nie zrobił? Duncan roześmiał się. - Książę nawet nie wie, że ruszamy na pomoc Homańczykom, więc raczej mu nas nie brakuje. - To nieuczciwe - mruknęła. - Wojna rzadko jest uczciwa - powiedział Duncan i ruszył na czele wojowników. Alix nie spała. Leżała sztywno przy pogrążonym we śnie Duncanie i zastanawiała się. W obozowisku Cheysuli panowała cisza, jedynie węgle osypywały się w ognisku, a od czasu do czasu jakiś lir wiercił się niespokojnie. Chciałaby wypytać Cai o Carillona, ale bała się, że Duncan mógłby usłyszeć. Udawała, że śpi, gdy Duncan powiedział coś do niej cicho, i uśmiechnęła się ponuro, kiedy zapadł w sen. Wtedy zaczęła snuć plany. Jeżeli pójdę do Carillona, oni również będą musieli to zrobić. Duncan nie pozwoli, żebym sama przebywała w obozie wroga. Uśmiechnęła się, zadowolona z takiego rozwiązania. Przecież noszę dziecko, które ma wrócić klanowi Starą Krew i wszystkie dary. Skuliła się pod kocem. Pójdę, a wtedy Carillon otrzyma potrzebną pomoc. Podrapała się po szyi, gdzie ukąsił ją jakiś owad. A może uda mi się samodzielnie wyrwać Carillona z rąk Keougha i jego atviańskich demonów. Storr, leżący u boku Finna, poruszył się i podniósł głowę. Nie powinnaś, liren. To niebezpieczne. Spojrzała w ciemność, ale nie zdołała dostrzec srebrzystego futra wilka. Storr, muszę. Carillon dla mnie zrobiłby to samo. ROZDZIAŁ 5 Tuż przed wschodem słońca, gdy wokół panował największy spokój, Alix ostrożnie wysunęła się spod koca. Duncan nie poruszył się gdy poprawiła okrycie, żeby chłód nie zdradził jej nieobecności. Przestraszył ją zrezygnowany ton Cai, który siedział na najbliższym drzewie. Jednak idziesz, liren? Wygładziła pomięty kaftan i zacisnęła pas. Idę. Carillon na to zasługuje. Nosisz dziecko. Uśmiechnęła się z przymusem. Tak. I zadbam, by było bezpieczne. Jastrząb posmutniał. Nie mogę cię zatrzymać, liren. Spojrzała na niego ostro. Powiesz swojemu lirowi? Będzie musiał wiedzieć. Ale nie od razu, poprosiła. Najpierw daj mi odejść. Potem możesz go powiadomić. Nie mogę mieć tajemnic przed swoim lirem. Cai, muszę iść. Nawet jeśli Duncan przebudzi się i będzie chciał mnie zatrzymać, pójdę. Rozumiesz? Wielki ptak westchnął Rozumiem, liren. Idź zatem, jeśli musisz. Alix uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, potem przemieniła się i uleciała w niebo jako sokół. Podróż trwała dość długo i Alix zmęczyła się, szybując ponad lasami. Ale zignorowała drętwiejące skrzydła i nie zatrzymywała się, zdecydowana jak najszybciej dotrzeć do Carillona. Kiedy wreszcie zostawiła lasy za sobą i znalazła się nad równiną, była prawie nieprzytomna z wyczerpania. Słońce chyliło się ku zachodowi i bała się, że nie dotrze do miejsca postoju armii przez zapadnięciem nocy. Nagle znalazła się nad atviańskim obozem. Alix zatoczyła koło i płynęła nad armią, chcąc zorientować się w sytuacji. Widziała brodatych Atvian w czerwonych, nabijanych metalem skórach, w hełmach przysłaniających twarze, i solindyjskich żołnierzy w kolczugach i napierśnikach. Byli wśród nich łucznicy i żołnierze uzbrojeni w ciężkie, szerokie miecze. Pilnie wypatrywała łuczników, bojąc się, że mogliby do niej strzelać jak do Cai. Ale żołnierze w większości byli zajęci jedzeniem i kucali wśród ognisk z miskami i kubkami w rękach. Nikt nie zwrócił uwagi na sokoła. Alix spłynęła niżej, czujnie zbliżając się do błękitnego polowego namiotu. Ostrożnie przysiadła na jednej z tyczek i rozejrzała się w poszukiwaniu księcia. Jej ciało drżało. Otrząsnęła się, przygładziła pióra i spróbowała odzyskać stracone siły. Bala się, że wyczerpanie może pozbawić ją zdolności zachowania postaci lira, a nie mogła ryzykować odkrycia. Jeżeli zostanę schwytana, uznają mnie za wiedźmę, myślała niespokojnie. Zmiennokształtną wiedźmę. Czekała, aż wrócą jej siły, a potem poderwała się ze słupka i poszybowała nad rozległym obozem. Nie zobaczyła ani śladu Carillona. Znalazła homańskich jeńców, związanych i strzeżonych przez Atvian, lecz Carillona wśród nich nie było. Zamknęła umysł na jęki i krzyki ranionych, jakby przez słuchanie ich ból stawał się jej bólem. Nie mogła pozwolić, by cierpienie uniemożliwiło jej wykonanie misji. Sfrunęła niżej, gdy zobaczyła pal przed szkarłatnym namiotem. Przez chwilę bała się, że zobaczy przy nim Carillona, ale to był chłopiec. Zwisał bezwładnie na postronkach, czoło przyciskał do szorstkiego drewna. Brudna tunika była w strzępach. Z nagłym skurczem żołądka dostrzegła, że został wychłostany. Miał szczelnie zaciśnięte powieki, bladą, ponurą twarz i czarne włosy zwisające w strąkach do ramion. Nie potrafiła odgadnąć, czy jeszcze żyje. Alix pofrunęła dalej i w pobliżu spętanych koni znalazła dwukołowy wózek. Zobaczyła skuloną na deskach postać i znajome ciemnobrązowe kędziory. Zaczerpnęła powietrza i zbliżyła się do wózka. Carillon siedział oparty o przód, wyciągnięte nogi zwisały przez krawędź. Zachodzące słońce połyskiwało na żelaznych okowach na jego rękach i nogach. On też miał zamknięte oczy. I, jak chłopiec przy palu, nie okazywał znaku życia. Alix podfrunęła bliżej. Poruszył się. Usłyszała szczęk żelaza, gdy przesunął ręce, poprawiając łańcuchy na piersiach. Uchylił powieki, pustym wzrokiem patrząc w przestrzeń. Twarz miał posiniaczoną i zakrwawioną. Ale żył. Alix poczuła, jak strach ustępuje miejsca wzbierającemu gniewowi. Mało brakowało, a zaskrzeczałaby z wściekłości, ale wstrzymała się, gdy uświadomiła sobie, że lepiej nie zwracać na siebie uwagi. Opadła nad wózek i przysiadła na jego krawędzi. Carillon skoncentrował na niej spojrzenie. Teraz widziała wyraźnie jego wycieńczoną i bladą twarz. Oczy miał podkrążone, ale płonęło w nich życie i determinacja. Nie mogła przemówić do niego w postaci sokoła, a jeszcze nie śmiała poddać się przemianie. Mogła tylko siedzieć obok niego i czekać. Książę poruszył się. Dźwięk łańcuchów, które zagrzechotały na drewnianej podłodze, wzbudził współczujący ból w jej sercu. Ciężkie kajdany bezlitośnie wpijały się w jego nadgarstki - dostrzegła poszarpane i krwawiące rany. Keough to demon! wściekała się w swej sokolej duszy. Demon! Carillon podniósł skute dłonie i zmęczonym ruchem przetarł oczy. Na jego prawym policzku widniała krew, lecz Alix nie potrafiła powiedzieć, czy własna, czy kogoś innego. Usta miał blade i zaciśnięte. - I co, ptaszku - wychrypiał - przyszedłeś popatrzeć na moją śmierć? Czy marzysz już o uczcie jak padlinożerne kruki? Nie! krzyknęła bezgłośnie. Carillon westchnął i wsparł głowę o pręty wózka. - Nie będziesz długo czekać. Keough zabił setki homańskich żołnierzy. Ścięcie mi głowy jest tylko kwestią czasu. - Skrzywił się. - Chyba że przeznaczył mnie dla Bellama w Mujharze. Alix patrzyła na niego z bólem w oczach, niezdolna przemówić, wiedząc, że on widzi tylko sokoła o bystrych oczach. Carillon uśmiechnął się jak człowiek, który widzi własną śmierć. - Pełnij zatem swoją straż. Potrzebne mi towarzystwo, niezależnie od rodzaju. Noce są długie. Alix siedziała na krawędzi wózka, czekając na nadejście długiej nocy. Kiedy zapadła ciemność, zeskoczyła z wózka i przybrała ludzką postać. Strażnik stał daleko, jakby skuty łańcuchami książę niegodny był uwagi. Nie mogła już dłużej utrzymać sokolego kształtu i przemieniła się z westchnieniem ulgi. Carillon, który miał zamknięte oczy, nie widział jej. Ostrożnie zbliżyła się do niego i delikatnie położyła rękę na jego nodze. - Carillonie. - Nie poruszył się. - Carillonie - wyszeptała nagląco. Otworzył oczy i spojrzał na nią z niedowierzaniem. Przez długą chwilę jego twarz nie okazywała żadnych uczuć, jakby w ogóle niczego nie widział. Alix przestraszyła się, że jest zbyt oszołomiony, by przyjąć do wiadomości jej obecność. Potem zobaczyła, jak rozsądek wraca do jego oczu. - Alix... - wychrypiał. Poderwał się gwałtownie i skrzywił z bólu, gdy okowy wgryzły się w poranione nadgarstki. - Alix! Podniosła rękę. - Cicho, Carillonie, albo przynajmniej ciszej. Czy chcesz, żebym ja również dostała się do niewoli? Szczęka opadła mu ze zdumienia. Powoli zamknął usta i zwilżył wargi. - Alix... czyżbym oszalał? To naprawdę ty? - Tak - wyszeptała. - Przybyłam ci na pomoc. Powoli potrząsnął głową. - Niemożliwe. Nikt nie może niezauważalnie wkraść się do obozu Keougha. Jak tobie się to udało? Uśmiechnęła się, nagle spokojna i pełna uniesienia. - Przekląłeś moją rasę, Carillonie, ale teraz, jak widzisz, ona ci służy. Przybyłam pod postacią lira. - Ty?! Rozejrzała się niespokojnie i szybkim gestem nakazała mu milczenie. - Carillonie, jest we mnie coś, co pozwala mi wcielać się w jakie tylko chcę zwierzę. Shar tahl mówi, że w moich żyłach płynie Stara Krew, odziedziczona po Lindir. - Zobaczyła, jak Carillon zaczyna marszczyć się gniewnie, i wsunęła się na wózek, by nakryć mu usta dłonią. - Lindir, Carillonie. Miała w sobie cheysulską krew, po matce, chociaż niewiele. A jednak dała mi ona magię Pierworodnych. - Nie wierzę. - Prapradziad Shaina miał cheysulską mei jha, która obdarzyła go córką. Może ty też masz w swoich żyłach jedną czy dwie krople krwi Cheysuli. - Nie mogę w to uwierzyć. Alix uśmiechnęła się do niego. - Czy nie strzegł cię wcześniej sokół, panie? Popatrzył na nią chmurnie. - To był ptak. - Ja jestem ptakiem, gdy tylko sobie życzę. - Westchnęła i delikatnie pogładziła jego posiniaczony policzek. - Przyszłam, by cię uwolnić. Czy chcesz przez całą noc dyskutować o moich umiejętnościach, czy też wolisz uciec? Złapał ją, nim zdążyła się poruszyć, i przyciągnął do siebie. Jego wargi opadły na jej usta. Alix, zastygła z zaskoczenia, czuła woń jego potu, krwi i strachu, i zastanawiała się nad własnym brakiem reakcji. Czyż nie tego pragnęłam od tak dawna? Wyszarpnęła się, przyciskając rękę do ust. Twarz Carillona, skryta w mroku, wcale nie wyrażała skruchy. Wyczytał w jej oczach odpowiedź, której nie potrafiła wypowiedzieć, i pogodził się z nią. Podniósł ręce, czemu towarzyszył brzęk łańcuchów. - W tym daleko nie zajdę. Alix oderwała wzrok od jego twarzy i popatrzyła na nogi. Były skute łańcuchem tak krótkim, że nie mógłby uczynić kroku. - Zdejmę te żelaza - obiecała. - Zwrócę ci wolność. - Nie chciałbym, żebyś narażała siebie, Alix. Podziękowałem ci za to, coś do tej pory zrobiła - o ile zależy ci na wyjaśnieniu, ale nie mogę prosić o coś tak niebezpiecznego. - Sama to proponuję. Nie musisz prosić. - Uśmiechnęła się. - Jeżeli rozepnę twoje łańcuchy, czy będziesz mógł zdobyć konia? Popatrzył twardo na podłogę wózka i na muskuły nóg. Przemówił głosem steranego życiem starca. - Jestem skuty od tygodni, Alix. Wątpię, czy zdołałbym stanąć bez pomocy, a co tu mówić o konnej jeździe. - Przesunął oczy na jej twarz. - Alix, spróbowałbym chętnie, ale nie pozwolę ci zaryzykować. Nie narażę twojego życia. - Mówisz jak Duncan! - zawołała ze złością. - On też nie wierzył, że to zrobię. Ściągnął brwi. - A co ma do tego ten zmiennokształtny? Alix usiadła na podkulonych nogach, na siłę powściągając rozdrażnienie. - Jest moim mężem, Carillonie, na cheysulską modłę. Ma z tym wiele wspólnego. Poruszył się niespokojnie. - Nie powinnaś była odjeżdżać z nim z Homana-Mujhar. Mogłabyś zostać ze mną, gdybym ułagodził Mujhara. - Postanowiłam iść z Duncanem. - Westchnęła i spróbowała się odprężyć. - Carillonie, pomówimy o tym kiedy indziej. Przyszłam, żeby ci pomóc w ucieczce. Powiedz mi, gdzie jest trzymany klucz od okowów. - Nie. - Carillonie! - syknęła. - Nie powiem - oznajmił zdecydowanie. - Wolę pozostać więźniem, niż narażać ciebie. Spojrzała na niego z ogniem w oczach, z zaciśniętymi zębami i pięściami. - Zabiorą cię do Mujhary! Jest tam Tynstar, i Bellam. Carillonie, oni każą cię stracić! Milczał. Alix zgrzytnęła zębami i omiotła wściekłym wzrokiem okolicę. Po chwili zgarbiła się, wspierając brodę na ręka. - Przybyłam tutaj dla ciebie. Sprzeciwiłam się mężowi, który powiedział, że Homana- Mujhar jest ważniejsza od księcia Homany, i spiesząc ci z pomocą narażałam życie mojego dziecka, a ty nie chcesz, żebym ci pomogła. - Dziecka? - powtórzył, prostując się. - Jesteś brzemienna? Zerknęła nań ponuro. - Tak. Przybrałam postać wilka i sokoła. Nie mam pojęcia, jaki wpływ wywiera ta magia na nie narodzone dziecko, ale zrobiłam to dla ciebie. Dla ciebie, Carillonie. Zamknął oczy. - Alix - szepnął z rozpaczą - jesteś głupia. Skubnęła skórę pożyczonych nogawic. - Tak, być może. Ale teraz nie mogę wrócić. - Rozjaśniła się. - Czy zmienisz zdanie, jeśli ci powiem, że przyjdą tu Cheysuli? Popatrzył na nią podejrzliwie. - Cheysuli? Wyprostowała się, coraz bardziej poruszona. - Byliśmy w drodze do Mujhary, na pomoc Shainowi. Ale Duncan bez wątpienia zacznie mnie szukać, gdy Cai powie mu, co zrobiłam. - Uśmiechnęła się dumnie. - Nie zostawi mnie samej. Przyjdzie po mnie. Carillon westchnął ze zmęczeniem i potarł siniaka na policzku. - Alix, jeśli jesteś podobna do matki, to nie dziwię się, że machnęła ręką na królewskie zaręczyny i uciekła ze zmiennokształtnym. Myślę, że jesteś bardziej uparta niż wszystkie znane mi kobiety. - Przyjdą - powiedziała cicho. - Cheysuli i zostaniesz uwolniony. Podniósł brew. - Duncan nie wie, że tu jesteś? Odwróciła głowę. - Nie. Zakazał mi to robić. - Ja też bym tak zrobił - dociął jej. - Może jesteśmy bardziej podobni, niż przypuszczałem. Obserwowała burzę emocji na jego obliczu i walkę o zachowanie spokoju. Pochyliła się i delikatnie dotknęła go ręką. - Carillonie, Cheysuli nie tak bardzo różnią się od Homanów. Oni tylko zachowali dary starych bogów. - Przerwała na chwilę. - Nie przeklinaj nas za to. - Alix, jesteś bardziej wygadana niż dworacy mojego wuja. - Czy sam tego nie przyznasz? - zapytała zapalczywie. - Czy sam nie widzisz, że nie jesteśmy demonami i bestiami... nie tym, za co nas potępiają ludzie? - Nie wiem. Przez całe życie uczono mnie strachu i nieufności Alix... widziałem, co Cheysuli robią z ludźmi w bitwie... jak sieją spustoszenie... - To w bitwie - rzekła cicho. - Powinieneś wiedzieć, ile to kosztuje. - Zacisnęła palce na jego ramieniu. - Teraz ich znasz. Znasz mnie. Carillon podciągnął nogi i spojrzał na nią znad kolan. - Jeżeli przyjdą, o ile przyjdą, niewiele będę mógł przeciw nim powiedzieć. Udowodnią swoje oddanie następcy Mujhara. - Uśmiechnął się posępnie. - Ale nie przyjdą. - Ja przyszłam. Przez długą chwilę w milczeniu badał wzrokiem jej twarz. Ona wyczuła targające nim emocje i uświadomiła sobie, że sama przeżywała coś podobnego, gdy kiedyś Duncan uparł się, iż ma jechać z nim do Twierdzy. To nie jest łatwe, pomyślała z zadumą. A on nie byłby mężczyzną, gdyby od razu przychylił się do słów, których uczono go nie słuchać. - Alix - rzekł wreszcie - może za jakiś czas ci uwierzę. Ale nie teraz. Cofnęła rękę i wstała. - Jeżeli nie pozwalasz się uwolnić, może mogę zrobić dla ciebie coś innego. Czy mam ci przynieść jedzenie? Może chcesz wody? - Nie jestem głodny. Bezruch i łańcuchy odbierają człowiekowi apetyt. - Oczy miał ponure, ukryte w cieniach. - Mógłbym prosić tylko o jedno, a ciebie prosić nie mogę. - Powiedz mi. Przegarnął brudnymi palcami splątane włosy, podniósł twarz do księżyca. Alix zobaczyła błysk w jego oczach. - Jest pewien chłopiec. Rowan. Homańczyk nie więcej niż dwunastoletni, którzy służył swemu panu ze wszystkich sil - Na chwilę zamknął oczy. - Powiedział mi, że był kapitańskim posłańcem, nosił wieści. Ale został złapany, jak ja. Syn Keougha odłączył go od jeńców, jak mnie, i kazał mu usługiwać atviańskim panom. - Na twarzy Carillona odmalowała się gorycz. - Ja byłem zmuszony na niego patrzeć, w polowym namiocie Keougha. Jego oczy wędrowały za mną wszędzie... i widziałem zmieszanie na jego twarzy. Byłem jego księciem, dlaczego nie mogłem postarać się o jego uwolnienie? - Carillonie - szepnęła. Łańcuchy zaszczekały i zalśniły w poświacie księżyca. - Rowan z początku spisywał się dobrze. Ale był zmęczony, obolały od kajdanów, jakie zakładali mu na noc. Kazali mu obsługiwać nawet mnie, chociaż sami odnosili się do mnie tak, jakbym był najnędzniejszym kundlem. - Oddech z sykiem wydarł się z jego ust - Rowan potknął się i upadł na stół, i wylał wino na samego Keougha. Kiedy go podnieśli, krzyczał ze strachu i złości, ale jego twarz, kiedy na mnie spojrzał, wyrażała rezygnację. On już pogodził się z tym, co z nim mieli zrobić. Wiedział. - Zaklął półgłosem. - Próbowałem temu zapobiec. Próbowałem uśmierzyć gniew Keougha przez zaproponowanie, że wezmę karę chłopca na siebie; na bogów, błagałem o to! Padłem na kolana przed Keoughem, czego nie zrobiłem wcześniej, kiedy o to prosili! Ale chłopiec był tego wart. - Nie zgodzili się. - Nie. Thorne, syn Keougha, zabrał Rowana i kazał go wychłostać tak, żeby skóra odpadła od pleców... a potem zostawił go przywiązanego do słupa. - Widziałam go. Carillon westchnął ciężko. - Przecież to tylko chłopiec, który chciał służyć swemu pana. I widzisz, czym to się dla niego skończyło? Wyciągnęła rękę po nóż zatknięty za cholewę buta. Potem uśmiechnęła się do Carillona. - Uwolnię go dla ciebie, panie. Zobaczysz. - Alix! - krzyknął i wyprostował się, ale ona już roztopiła się w ciemności. ROZDZIAŁ 6 Alix podfrunęła do pala i usiadła na czubku. Chłopiec nadal kulił się bezwładnie u jego podstawy, ale teraz dostrzegła plecy wznoszące się w oddechu, co świadczyło, że żyje. Zmaltretowane ciało prawie odchodziło od żeber. Skrzywiła się, potem popatrzyła uważnie na pobliskie namioty. Szkarłatny był największy i najświetniejszy. Przed nim płonęły wysokie pochodnie, lecz ich światło nie sięgało do stojących po obu stronach dwóch mniejszych namiotów. Alix upewniła się, że w pobliżu słupa nie ma wartowników, a potem sfrunęła na ziemię i wróciła do ludzkiej postaci. Wyciągnęła nóż i uklękła przy chłopca. Położyła rękę na jego ramieniu, uważając, by nie urazić zmasakrowanych pleców. Nie poruszył się i przestraszyła się, że jest nieprzytomny, co uniemożliwiłoby jej wyprowadzenie go z obozu. Zabiorę go na skraj lasu, zadecydowała. Jakoś się uda, a tam każę mu czekać. Kiedy przybędzie Duncan, zaprowadzę go do chłopca. Do Rowana. Chłopiec skrzywił się i jęknął. Szeroko otworzył oczy, ogromne, blade w księżycowym świetle. Strach przemienił jego posiniaczoną twarz w maskę przerażenia. Alix przesunęła się, żeby mógł ją zobaczyć. - Nie, Rowanie - szepnęła uspokajająco. - Nie jestem twoim wrogiem. Przysłał mnie książę Carillon, który kazał cię uwolnić. Jego twarz częściowo przysłaniało skrępowane ramię, ale dostrzegła błysk w jego jasnych oczach. Z trudnością przełknął ślinę. - Książę Carillon? Alix przyłożyła nóż do sznura krępującego nogi i przecięła go. - Wie, że służyłeś jego rodowi - zapewniła. - Docenia twoją lojalność. Nie chciał, żeby spotkała cię taka marna nagroda za twoje oddanie. - Nie służyłem godnie - powiedział żałośnie chłopiec. - Uciekłem. Uciekłem. - Opuścił głowę. - I zostałem schwytany. - Carillon również został pojmany - powiedziała. - Walczył, ale został pobity. - Wzdrygnęła się, słysząc własne słowa pomniejszające waleczność Carillona. Taka jednak była prawda. - Rowanie, przybyłeś, aby służyć. Książę uznał twoją honorową postawę i zrobił wszystko, aby cię uwolnić. Ja przychodzę w jego imieniu. - Pochyliła się. - Nazwał cię wiernym Rowanem i kazał mi ruszyć ci na ratunek. - Nie jestem tego godzien. Uwolniła mu ręce i przysunęła się do niego, wsuwając nóż za cholewę. Ostrożnie pomogła mu wstać. - Jesteś bardziej niż godzien. Z jakiego innego powodu miałoby mu zależeć na twoim uwolnieniu? Po raz pierwszy światło padło na jego twarz. Oczy jarzące się w posiniaczonej i brudnej twarzy były tak żółte jak oczy Duncana. Alix wstrzymała oddech. - Cheysuli! Rowan cofnął się, potem skrzywił. - Nie! - krzyknął. - Nie jestem demonem! Podniosła drżącą rękę do jego twarzy. - Nie... och, nie... nie jesteś demonem. To nie przekleństwo. Rowanie... - Co tu robisz? - zapytał z obcym akcentem ktoś za ich plecami. Alix skoczyła na nogi i odwróciła, wlepiając rozwarte ze strachu oczy w przybysza. Stał przed nią mroczny jak demon, oświetlony od tyłu przez pochodnie. Miał ciemne włosy i brodę, i brązowe oczy. Nim zdołała się ruszyć, złapał ją za ramię. - Kim jesteś, chłopcze? Podziękowała w duchu za swój strój wojownika. - Jestem sługą księcia, panie. Księcia Carillona. Mężczyzna spojrzał w dół na Rowana, który kulił się z drżeniem przy słupie. Uśmiechnął się ponuro i szarpnął Alix w kierunku szkarłatnego namiotu, w blask pochodni. Zobaczyła, że jest mniej więcej w wieku Duncana, lecz na tym kończyło się wszelkie podobieństwo. Był wysoki i szczupły, ale silnie zbudowany. Na jego twarzy malowało się okrucieństwo i zdecydowanie. Był odziany bogato, w czerń poza błękitną tuniką, na piersiach której widniała ręka zaciśnięta na białej błyskawicy. W ruchliwym świetle połyskiwały kółka paradnej kolczugi. Zacisnął rękę na jej ramieniu. - Nie jesteś chłopcem - powiedział ze zdziwieniem. Ustawił ją twarzą do światła. - Zdecydowanie. - I uśmiechnął się. Na próżno się szamotała. Kiedy stało się jasne, że nie zdoła się uwolnić, zrezygnowała i czekała w milczeniu. - Kim jesteś? Dlaczego uwolniłaś tego nicponia? - On nie jest nicponiem! Chciał służyć swemu księciu, jak przystało na człowieka honoru. A wyście go za to ukarali! - Ukarałem go, bo oblał winem mego ojca - powiedział ostro mężczyzna - Ma szczęście, że nie kazałem go zabić. Alix znieruchomiała. Thorne... Thorne! Ten człowiek jest dziedzicem Keougha! Jego ciemne oczy zwęziły się podejrzliwie. - Co tutaj robisz, dziewczyno? - Widziałeś. Przyszłam uwolnić tego chłopca. - Dlaczego? Wyzywająco podniosła brodę. - Bo zażyczył sobie tego Carillon. - Carillon jest jeńcem. - W jego ustach imię księcia zabrzmiało jakoś inaczej. - Jego pragnienia nie mają dla mnie najmniejszego znaczenia. - Pozwól mi odejść - powiedziała wiedząc, że prośba nie zostanie spełniona. Thorne wygiął w łuk ciemne brwi. - Nie. Ale powiedz mi, dlaczego tak bardzo zależy ci na opuszczeniu księcia? - Bo jest inny książę, którego towarzystwo bardziej mi odpowiada. Popatrzył na nią złowrogo. Alix zaczęła żałować pochopnie wyrzeczonych słów. Bała się, że Thorne może zemścić się na Carillonie. - Mój ojciec na pewno chciałby cię zobaczyć - powiedział Thorne i powlókł ją do szkarłatnego namiotu. Kosze z węglami przepędzały chłód, a pochodnie płonące w kątach rozpraszały cienie. Keough, pan Atvii, siedział przy ciężkim stole. Alix spojrzała na tego człowieka i po raz pierwszy poczuła prawdziwy strach. Keough był ogromny. Krzesło, wzmocnione żelazem, zdawało się maleńkie w porównaniu z jego cielskiem. Dłonie Atvianina spoczywały na deskach blatu. Alix zobaczyła piegi i rude włoski rozjaśnione słońcem na jego rękach. W górę lewej wiła się poszarpana biała blizna. Włosy też miał rude, upstrzone siwizną, i krzaczastą brodę. Jego głęboko osadzone oczy przyglądały się jej z zimnym wyrachowaniem. - Coś mi tu sprowadził, Thornie? - Kobietę przebraną za chłopca. Będziesz musiał zapytać ją o powody tej maskarady. Keough zmrużył oczy. Homańskie słowa w jego atviańskich ustach brzmiały chrapliwie, nie melodyjnie, jak była przyzwyczajona. - Nie wygląda mi na markietankę. One przynajmniej noszą spódnice. - Przeczesał brodę palcami - Jesteś kobietą, która woli kobiety? - Nie! - syknęła Alix. Zobaczyła nikły uśmiech Keougha, co jeszcze bardziej ją rozdrażniło. - Jestem Homanką, panie. To wszystko, co musisz wiedzieć. - Jesteś zatem moim wrogiem. - Tak - przyznała z godnością. Broda i wąsy rozsunęły się, gdy Keough wybuchnął śmiechem, ukazując wielkie żółte zębiska. - Przyszłaś z nadzieją na udział w walce? Jeśli tak, spóźniłaś się. Już po bitwie. Książę Fergus i generałowie zostali straceni. Większość kapitanów nie żyje, chociaż oszczędziłem paru dla późniejszej rozrywki. Nawet Carillon jest w moich rękach. - Keough przerwał na chwilę. - Nie masz kogo bronić. Alix była przybita. Sięgnęła do magii, by przemienić się w lira, ale Thorne, który widocznie coś przeczuwał, wykręcił jej boleśnie rękę. Nagłe cierpienie nie pozwoliło jej zebrać myśli w celu dokonania przemiany. - Co z nią zrobić? - zapytał książę. - Sam z nią poigrasz czy też mam wziąć ją dla siebie? Keough spojrzał na Alix. - Zostaw ją ze mną. Idź i sprawdź, czy Carillon jest nadal wśród nas. Thorne puścił ją i wyszedł z namiotu. Alix przytuliła obolałą rękę do piersi, patrząc wściekle na Keougha. Była na razie bezradna i doskonale o tym wiedziała. Atviański pan uśmiechnął się szeroko i rozparł na swoim masywnym siedzisku. - Nie jesteś ladacznicą. Nie jesteś żołnierzem. Kim jesteś? - Kimś, kto przyczyni się do twego upadku, Atvianinie, gdy tylko nadarzy się sposobność. - Mógłbym kazać cię zabić, dziewczyno. Albo zrobić to własnymi rękoma. - Podniósł ogromne dłonie. - Twoja smukła szyja nie oparłaby się uściskowi tych palców. - A twoje serce nie pożyłoby długo, przeszyte cheysulską strzałą - rzekł cicho Duncan. Alix odwróciła się i sapnęła na jego widok. Jego oczy musnęły ją bez wyrazu, potem wróciły do Keougha. W rękach trzymał wojenny łuk, czarna cięciwa ginęła w cieniach. Wyglądało to tak, jakby łuk nie potrzebował cięciwy, by posłać śmiercionośną strzałę w ludzkie ciało. Keough zacharczał. Alix odwróciła się i zobaczyła, że potężny mężczyzna patrzy na Duncana tak, jakby stado demonów ścigało jego duszę. Małe oczka prześlizgnęły się na nią, a w głosie zabrzmiała groźba. - Jesteś więc zmiennokształtną wiedźmą, nasłaną na mnie, by inni mogli wykonać swoją robotę. - Nie - odparła dźwięcznie. - Jestem Cheysuli, tak, ale przyszłam tylko z powodu Carillona. Skazałeś go na upokorzenie, panie. Nie ma honoru w twoim sercu. Roześmiał się chrapliwie. - Ja nie mam serca, wiedźmo. Wcale! Duncan zbliżył się i stanął obok Alix. - Moja cheysula ma rację. Książę zasłużył na lepsze traktowanie. Keough wsparł dłonie na stole i dźwignął się ciężko. Miał tylko nóż w pochwie u pasa, ale nie sięgnął po niego. - Ostrzegam cię, zmiennokształtny. Niełatwo mnie zabić. Duncan uśmiechnął się ponuro. - Nie zginiesz tej nocy, panie. Nie taka jest twoja tahlmorra. Twoja śmierć nie służyłaby proroctwu. Keough ściągnął rude, krzaczaste brwi. - Co masz na myśli? - Nic, poza tym, że zależy mi na uwolnieniu Carillona. - Twój książę za moje życie? - zaśmiał się Keough. - A jeśli odmówię? Duncan wzruszył ramionami. - Powiedziałem, że nie umrzesz tej nocy. Ja nigdy nie kłamię, nawet wrogom. Olbrzymi Atwianin uśmiechnął się przebiegle. - Nie dam ci nic, zmiennokształtny. Sam musisz sobie wziąć to, czego pragniesz. Alix poczuła ruch zasłony u wejścia namiotu i odwróciła się szybko, spodziewając się atviańskiego strażnika. Ale zamiast niego zobaczyła srebrnego wilka, a obok niego Finna. Finn przywitał ją radosnym uśmiechem. - Więc, mei jha, zrobiłaś na własną rękę to, do czego nie mogłaś nas nakłonić. - Prosiłam - rzekła przez zaciśnięte zęby. - Nie chcieliście posłuchać. - Dość tego - nakazał cicho Duncan. Thorne wpadł do namiotu, z mieczem wzniesionym do zadania ciosa. Finn zawirował bezszelestnie i wyciągnął nóż. Odtrącił nim srebrzyste ostrze. Thorne runął na ziemię, a Finn przykląkł przy nim, przyciskając nóż do jego gardła. Duncan popatrzył poważnie na Keougha. - Stawką jest życie twojego syna, panie. Może zostać wymienione na Carillona. Keough wycedził atviańskie przekleństwo przez zęby i porwał klucze z otwartej skrzyni Cisnął je Duncanowi. Alix na znak Duncana wyszła z namiotu. Duncan podążył za nią, zostawiając Finna i Storra do pilnowania atviańskich panów. - Gdzie on jest? - zapytał. - Przy koniach. Duncanie... - Pogadamy o tym kiedy indziej. - Jak inaczej mogłam postąpić? - Porozmawiamy później. Zatrzymała się, by zaprotestować, potem zauważyła, że w obozowisku panuje niewiarygodny spokój. Zdziwiło ją, że przybycie cheysulskich intruzów nikogo nie zaalarmowało. Zwróciła pytające oczy na Duncana. - Jak to zrobiliście? Uśmiechnął się posępnie. - Użyliśmy trzeciego daru bogów, Alix. Nie mogliśmy zmusić do posłuszeństwa wszystkich, ale znaleźliśmy kapitanów i na jakiś czas zawładnęliśmy ich umysłami. Zrobili, co im kazano, i powstrzymali żołnierzy od walki. Wtedy uwolniliśmy homańskich jeńców. Cofnęła się o krok. - Na bogów... jesteście tacy potężni? - Rzadko korzystamy z tego daru. Odbiera on człowiekowi ducha, a Cheysuli nie chcą tego robić, gdy mają inne wyjście. - Popatrzył na nią z wyrzutem. - Doprowadziłaś do tego, cheysula. Zwinęła dłonie w pięści. - Zrobiłabym to samo dla ciebie! - wybuchnęła. - Oddałabym życie. Jak możesz bronić mi, bym zrobiła to dla Carillona? Westchnął i uderzył kluczami o nogę. - Alix, pomówimy o tym później. Zmusiłaś mnie do uwolnienia księcia, więc pozwól mi to zrobić. Idziesz? Ruszyła w dalszą drogę, potem znów zatrzymała się i odwróciła. - Chłopiec! - Jaki chłopiec? - Rowan. - Wskazała na pal i zobaczyła, że jeniec zniknął. - Był tam. Związany. Uwolniłam go. - Zmarszczyła czoło. - Myślałam, że brak mu sił, aby odejść. - Jej twarz pojaśniała. - Ale jeżeli jest Cheysuli... Duncan złapał ją za rękę. - Chodź, cheysula. Jeżeli chłopiec jest wolny, to ma szczęście. Poszła za nim do Carillona. Książę siedział na wózku z wyciągniętymi nogami. Kajdany na jego rękach i kostkach połyskiwały w świetle księżyca, oczy ginęły w cieniach. Kiedy zobaczył Alix, przesunął się nie bacząc na szczęk łańcuchów. - Nic ci nie jest! Uśmiechnęła się i zerknęła koso na Duncana. - Nic, książę. Carillon zamrugał ze zdumienia, gdy zobaczył wojownika Cheysuli. Potem spiął się czujnie. - Po coś tu przyszedł, zmiennokształtny? Duncan przyjrzał mu się z powagą. - Zgubiłem coś, panie. Przyszedłem to odzyskać. - Rozpostarł ręce. - Ale skoro tu jestem, mogę też zadbać o ciebie. Moja głupia cheysula zmusiła mnie do tego. Carillon uśmiechnął się leciutko. Alix zobaczyła, że tłumi sympatię do Cheysuli, lecz jego charakter wziął górę nad nieufnością. - Ona jest głupia. Tak jej powiedziałem, gdy tylko przyszła, niewiele to jednak dało. - Wzruszył ramionami. - Kobiety to uparte stworzenia. Duncan zapomniał o powadze i uśmiechnął się szeroka. - Tak, szczególnie ta. Myślę, że widać po niej królewską krew. Carillon roześmiał się. Alix, niezadowolona z tej zabawy jej kosztem, skarciła Duncana wzrokiem. - Przyniosłeś klucze tylko tak sobie, Duncanie? Zajmij się swoim księciem! Uśmiech zniknął z twarzy Duncana, ale nie z jego oczu. Pochylił się i rozpiął kajdany na nogach, potem otworzył ciężkie metalowe obręcze na nadgarstkach księcia. Żelaza opadły. Alix syknęła, gdy zobaczyła jątrzące się rany na rękach Carillona. Książę wyciągnął ręce i spróbował je rozruszać. Duncan powstrzymał go. - Nie rób tego. Jeżeli się zgodzisz, usunę twój ból, gdy się stąd wydostaniemy. - Popatrzył na niego uważnie. - Ucierpisz kurację Cheysuli? Carillon westchnął. - Wygląda na to, że będę musiał. Alix złajała mnie za wieczną nieufność do waszej rasy. Może czas, bym zaczął jej słuchać. Błysk zapalił się w oczach Duncana. - Jeżeli nakłoniła cię do zastanowienia się nad uczuciami, jakie żywi do nas większość Homanow, zatem jej głupota miała jakiś sens. - Duncanie! - krzyknęła ze złością. Odwrócił się do niej ze wzniesionymi brwiami. - To była głupota, Alix. Najpierw opuściłaś Twierdzę, gdzie kazałem ci zostać, potem przyłączyłaś się do nas, kiedy kazałem ci wracać, a teraz wkradłaś się do obozu wroga. Co innego mam myśleć o twoim zachowaniu? Alix zaczerpnęła powietrza, wsparła ręce na biodrach i wypaliła z wściekłością: - Moje zachowanie to moja sprawa. To, ze wyszłam za ciebie zgodnie z waszym barbarzyńskim obyczajem i noszę twoje zmiennokształtne dziecko, wcale nie oznacza, że możesz mi rozkazywać. - Alix! - zawołał Carillon. Spojrzał najpierw na Duncana, potem na nią. Po chwili jego oczy znów przeniosły się na wojownika - Czy ona zawsze tak pyskuje? - Jak jej to odpowiada. Nie znalazłem w niej uległej cheysuli. Alix spiorunowała go wzrokiem. Carillon powoli pokręcił głową. - Nie, chyba nie. Nie znałem jej ostrego języka. - Nagle błysnął szerokim uśmiechem. - No, nie jest to zgodne z prawdą tak do końca. Myślę o tym, co usłyszałem, gdy zniszczyłem jej ogródek. Alix odgarnęła włosy z twarzy. - Zaczynam żałować, że tu przyszłam. Carillon spojrzał na nią uważnie. - Kto obciął ci włosy? - Duncan. Carillon popatrzył na wojownika z pytaniem w oczach. - Dlaczego? Duncan wygiął usta w krzywym uśmiechu. - Potrzebowała małej nauczki - Rzucił klucze i wyciągnął rękę. - Chodź, panie, czas cię stąd zabrać. Carillon z jego pomocą zeskoczył z wózka. Twarz mu zbielała i sapnął z bólu, gdy zaprotestowały przyzwyczajone do bezruchu mięśnie. Utrzymał się na nogach tylko dzięki pomocnej dłoni Duncana. - Daj mi swój miecz - wysyczał przez zaciśnięte zęby. - Muszę mieć miecz. Winienem komuś śmierć. - Nie mam miecza. - Jasne oczy Duncana stały się jakby zamglone i puste. - Ostatni miecz, jaki mieli Cheysuli, należał do Halego. Ty, panie, straciłeś go. Carillon pobladł jak płótno, słysząc tę przyganę. - Niewiele mogłem zrobić! Thorne rozbroił mnie, i zabrał go. - Skrzywił się ze złością. - Zabiję tego człowieka. Kazał zakuć mnie w łańcuch niczym bestię i traktował jak najgorszego łajdaka. Kazali mi patrzeć na egzekucje moich ludzi, a Thorne cały czas się śmiał. - Powoli zaczerpnął powietrza. - Ale najgorsze nie wiąże się ze mną. Chodzi mi o chłopca. Z powodu jego, i reszty, Thorne zginie z mojej ręki. Alix przysunęła się do niego. - Ten chłopiec, Garillonie. Widziałam go z bliska. Czy on jest Cheysuli? Carillon westchnął. - Chyba tak. Ale zaprzeczył, gdy zapytałem. Bał się. Myślę, że jest bękartem jakiejś cheysulskiej kobiety. Powiedział, że został wychowany przez Homanów, którzy nie byli jego rodzicami. - Popatrzył na Duncana. - Jeżeli nie masz miecza, zmiennokształtny, użycz mi swego noża. Duncan zmrużył oczy. - Mam imię, książę. Równie dobrze mógłbyś go używać. Ruszyłem ze swoim klanem na ratunek Homanie i tobie. Myślę, że ty i ja już nie jesteśmy rywalami, pod żadnym względem. Teraz jest między nami coś więcej, panie. - Wpatrywał się w niego niewzruszenie. - Jeżeli zasłużyłeś na szacunek Cheysuli, co jest konieczne, żeby Homana przetrwała, dobrze zrobisz, oszczędzając swą nienawiść dla Ihlini. Alix bała się, że mogą się na siebie rzucić. Carillon patrzył na Duncana tak, jakby chciał go zabić, a Duncan nie okazał zamiaru cofnięcia ostrych słów. Położyła ręce na ich ramionach. - Chodźcie, wojownicy. Powinniśmy stąd odejść. - Kiedy Duncan nie poruszył się, wbiła paznokcie w jego nagie ramię. - Cheysul, zapomniałeś, że noszę twego syna? Zabierz mnie z tego miejsca. To wreszcie na nich podziałało. Carillon zachwiał się, odzyskał równowagę i zrobił krok do przodu. Duncan złapał go pod rękę i odprowadził od wózka. Drugą rękę zacisnął na nadgarstku Alix i pociągnął za sobą. Zadowolona, że osiągnęła cel, uśmiechnęła się do siebie i poszła bez dalszych sprzeciwów. ROZDZIAŁ 7 Duncan ukradł atviańskiego konia i pomógł Carillonowi wspiąć się na siodło. Twarz księcia była ściągnięta z bólu - nie zdradzał cierpień jękiem, ale Alix domyślała się, że znosi katusze. W milczeniu patrzyła, jak sadowi się w siodle i bierze wodze w opuchnięte dłonie. Duncan odwrócił się do niej. - Pojedziesz za nim, cheysula. Carillon zmierzył go wściekłym wzrokiem. - Nie potrzebuję, by kobieta trzymała mnie w siodle, zmiennokształtny. - Ta kobieta uratowała ci życie, książę - odciął Duncan. - A co do twojej zdolności utrzymania się na koniu, to twoja sprawa. Mnie chodzi tylko o Alix i zdrowie naszego dziecka. Carillon, który już chciał coś powiedzieć, zacisnął usta. Alix potrząsnęła głową. - Pojadę z tobą, Duncanie. - Inni opuszczą to miejsce pod postaciami lirów - powiedział zimno. - Ja poprowadzę tego konia. Nie wiem, czy już sobie zdajesz z tego sprawę, ale jesteś zmęczona. Jedź, Alix. Słowa Duncana sprawiły, że nogi jej zadrżały. Miała wrażenie, że mięśnie przemieniają się w wodę, nad którą nie może panować. Chciała zaprotestować, lecz wstrzymała się, gdy wyczytała zrozumienie w oczach Duncana. W milczeniu pozwoliła mu podsadzić się na konia i ostrożnie zacisnęła palce na skórzanym pasie Carillona. - Dokąd jedziemy? - zapytała. - Niedaleko. Może dwie ligi stąd. - Duncan złapał konia za uzdę i ruszył. - Chodź, zadbamy o ciebie, gdy wyjedziemy z obozu. Duncan zabrał ich z otwartych równin w głąb cienistego lasu. Poruszał się tak cicho, że Alix słyszała tylko końskie kroki stłumione przez leśne runo. Od czasu do czasu dostrzegała sylwetki przemykających zwierząt i domyśliła się, że liry i ich wojownicy chronią przywódcę klanu i jego podopiecznych. Czuła się więc bardzo bezpieczna. Wreszcie Duncan wprowadził konia na polankę skrytą w gąszczu przed ludzkim okiem. Alix sama zeskoczyła na ziemię, nie zwracając uwagi na niezadowolone pomruki Duncana. Odsunęła się i patrzyła, jak spieszy z pomocą Carillonowi. - Sam dam sobie radę - rzekł oschle Carillon. Duncan nie odsunął ręki. - Przyjmowanie pomocy po tak długim czasie spędzonym w pętach nie jest żadną ujmą. - Spojrzał Carillonowi w oczy. - A może odtrącasz jedynie pomocną dłoń Cheysuli? Alix westchnęła ze zmęczeniem i odgarnęła spadające na twarz włosy. - Czy wiecznie musicie skakać sobie do gardeł, kierowani tylko dumą i arogancją? Czy nie potraficie zapomnieć o swojej rasie i zachowywać się po prostu jak ludzie? Carillon spojrzał na nią. Po chwili coś złagodziło mu rysy i na krótko przywołało uśmiech na usta. Popatrzył na Duncana. - Tej nocy udowodniłeś mi swą lojalność. Nie powinienem cię za to ganić. Duncan uśmiechnął się i wskazał na zwalony pień. - Chodź, panie. Zobaczymy, czy warto było cię ratować. Alix podążyła za nimi. Książę usiadł ostrożnie na ziemi i wsparł się o pień. Westchnął, gdy znów ułożył się w pozycji, do jakiej przywykł w niewoli. - Rozpal ognisko, cheysula - powiedział cicho Duncan, gdy ukląkł u boku Carillona. Poczuła narastający w piersiach spazm strachu. - Tak blisko Atvian? - Musimy, Alix. Carillon nie pojedzie dalej tej nocy. Niezbyt zadowolona spełniła jego polecenie. Pozbierała kamienie i ułożyła z nich małe palenisko. Później spiętrzyła połamane gałązki, a na nich ułożyła chrust. Odwróciła się zdziwiona, gdy cheysulski wojownik pomógł jej skrzesać ogień. Zobaczyła, że inni też już wrócili. Płomienie liznęły chrust i oświetliły polanę, na której zaroiły się niesamowite cienie. Alix patrzyła na ciemne twarze i żółte oczy, przypominające jej o pokrewieństwie z magią bogów. Liry, czworonożne i skrzydlate, czekały w milczeniu ze swymi wojownikami. Cai? Jastrząb poruszył się na najbliższym drzewie. Tutaj jestem, liren. Dokonałam tego, co postanowiłam. Tak, liren. W głosie ptaka zabrzmiało rozbawienie. Jesteś prawdziwą Cheysuli. Alix uśmiechnęła się szeroko. Takie słowa naprawdę przynoszą mi zaszczyt, Cai. Kiedyś nie przyznałabyś tego tak chętnie, liren. Alix westchnęła i uklękła przy ogniu, obserwując swego męża i Carillona. Ale wtedy byłam głupia, Cai, i niechętna do nauki. Nauczyłaś się wiele, pochwalił ptak, ale to jeszcze nie wszystko. Zerknęła w kierunku drzewa, starając się dostrzec jastrzębia wśród plątaniny gałęzi. O czym ty mówisz? Dowiesz się w swoim czasie. Rozproszył ją zduszony krzyk Carillona. Zbliżyła się do księcia i z trwogą zobaczyła, że Duncan dość niefrasobliwie obchodzi się z jego rękoma. - Dlaczego nie zostawisz ich w spokoju? - wydusił Carillon przez zaciśnięte zęby. - Same się zagoją. - Pozwolenie, bym je obejrzał, warte jest bólu, panie. Żelaza mogły poszarpać nie tylko skórę. Mogły uszkodzić same mięśnie i odebrać im życie. Sądzę, że chcesz jeszcze władać mieczem. - A kiedy zacisnę dłoń na rękojeści, przeszyję ostrzem czarne serce i Thorne zginie. Alix rozszerzyła oczy, gdy w krąg rzucanego przez ognisko światła wkroczył Finn ze Storrem u boku. - Jakiego miecza użyjesz, książę? - zapytał. - Straciłeś ten, który mój jehan podarował Mujharowi. - Przyznaję - rzekł Carillon z rumieńcem na twarzy. Finn podniósł jedną brew. - Ha, a ja przyznaję, że spodziewałem się zaprzeczeń i wymówek. Zaskoczyłeś mnie. - To może zaczekać - upomniał Duncan. Finn podszedł bliżej i zza pasa na plecach wyciągnął pochwę ze świetnie wyprawionej skóry. W płomieniach błysnęła złota rękojeść, a rubin zaskrzył się jak krew. Wojownik podniósł miecz i skupił na nim oczy. - Miecz Halego był przeznaczony dla jednego człowieka, Carillonie. Nie potrafię powiedzieć, czy jesteś nim ty, ale jeśli tak, musisz o niego dbać. Dwa razy straciłeś miecz mego jehana. Następnym razem mogę już nie zobaczyć go w twoich rękach. Carillon nie skomentował, gdy Finn opuścił broń. Przez długą chwilę jego ręce spoczywały nieruchomo na kolanach. Potem, gdy Finn nie cofnął miecza, Carillon zacisnął dłoń na pochwie. - Dlaczego, skoro tak bardzo wątpisz w moje umiejętności - zaczął - oddajesz mi miecz swego ojca? W twoich rękach mogłoby okazać się dużo bardziej przydatny. Finn wzruszył ramionami i splótł brązowe ręce na piersiach. - Wojownik Cheysuli nie nosi miecza. A nim jestem przede wszystkim. Carillon położył miecz na kolanach i spojrzał na herb z homańskim lwem wyryty na rękojeści. Potem ból i zmęczenie zaćmiły mu zmysły i zapadł w sen z mieczem Halego przytulonym do piersi. Alix popatrzyła na jego posiniaczoną, zapadniętą twarz, i nagle zatęskniła za pierwszymi dniami ich znajomości i spotkaniami w lesie w pobliżu zagrody. Jego pyszny przyodziewek przepadł, razem z pasem od miecza - teraz miał na sobie brudne i wystrzępione skóry i pordzewiałą od krwi kolczugę. Włosy po tygodniach niewoli miał splątane i brudne. Godne księcia były tylko jego rubinowy sygnet na palcu wskazującym i zdecydowanie widoczne na twarzy nawet w czasie głębokiego snu. Westchnęła i poczuła pustkę, gdyż wiedziała, że tahlmorra Carillona odsunie go od niej jeszcze dalej. Duncan podniósł się i odwrócił w jej stronę. Popatrzył na nią bez wyrazu, lecz coś w jego oczach sprawiło, że poznała, iż twarz zdradza jej uczucia. Przez jedną chwilę widziała przed sobą srogiego zmiennokształtnego wojownika, który wprowadził ją do swego klanu wbrew jej woli. Potem dziwne wrażenie minęło i zobaczyła go wyraźnie. To przecież Duncan, upomniała się. Duncan... Lecz to nie wystarczało. Podszedł do niej i podniósł ją powoli. Czuła siłę w jego ramionach i znów się zdumiała, że ten człowiek wziął do swego namiotu prostą dziewczynę z zagrody, gdy mógł mieć inną. - Chodź ze mną - rzekł łagodnie, prowadząc ją w mrok lasu. Znalazł zwalony pień, posadził ją, a sam stanął przed nią z nieodgadnionym w ciemności wyrazem twarzy. - Duncanie? - Nie mogę winić cię za to. Podjęłaś decyzję i zrobiłaś to, co uważałaś za słuszne. - Wzruszył ramionami. - Jak każdy wojownik. Alix wbiła oczy w ziemię, lękając się jego gniewu. A gniew Duncana był dla niej gorszy niż największa złość kogo innego. - Rozumiem, co to znaczy troszczyć się o kogoś tak bardzo, że czyni się, co tylko można bez względu na szansę powodzenia - mówił cicho. - Wiem, że poświęciłbym się dla ciebie czy Finna albo innego wojownika z mojego klanu. Po chwili ośmieliła się na mego spojrzeć. Nerwowo zwilżyła usta. - Jeżeli chcesz na mnie nakrzyczeć, Duncanie, zrób to. Nie mogę czekać całą noc. Jego twarz, nadal skryta w cieniach, nie zdradzała niczego, ale głos wyrażał zaskoczenie. - Nie mam powodów do złości. To, co zrobiłaś, nie było złe, tylko nierozważne. Zesztywniała. - Nierozważne? Duncan westchnął i przesunął się, wchodząc w smugę księżycowego światła, które zdołało przedrzeć się przez drzewa. Zobaczyła jego uśmiech i pełne ciepła oczy, gdy jego ręce władczo spoczęły na jej ramionach. - Zapomniałaś o dziecku? Zapomniałaś o magii w swojej duszy? - Duncanie... - Nie chcę ryzykować, że cię utracę, gdy dziecko zapragnie wcześniej ujrzeć światło słońca. Coś takiego może zabrać kobiecie życie. Ale nie zaryzykuję również dziecka, które zasługuje na życie wojownika. Alix, przybrałaś postać lira nosząc nienarodzone dziecko w łonie. Nie pomyślałaś, czym to może się skończyć? Odruchowo sięgnęła ręką do brzucha. Nagle ogarnęło ją lodowate przerażenie. - Duncanie... dziecku nie stanie się krzywda? Nie stracę go? Popatrzył w jej zmartwione oczy. - Myślę, że to nie przyniesie mu szkody, ale też nie da nic dobrego. Chcesz, aby nieukształtowana dusza przyjęła kształt inny od przeznaczonego? Z rozpaczą zacisnęła palce na brzuchu. - Duncanie! Westchnął, pomógł jej wstać i otoczył ją silnymi ramionami. Podniosła ku niemu twarz. - Nie powiedziałem tego, żeby cię zmartwić, Alix. Chciałem tylko zmusić cię do myślenia. Przytuliła się do niego. - Myślałam, Duncanie... i boję się! - Nasze dziecko to Cheysuli, maleńka, i ma w sobie Starą Krew. Myślę, że to wystarczy. Cofnęła się. - Ale jeśli wyrządziłam mu krzywdę? Jeżeli straciło część duszy? Duncan wymruczał coś półgłosem i szorstko przycisnął ją do piersi. - Żałuję, że cokolwiek mówiłem. Nie powinienem nabijać ci tym głowy. - Masz rację - powiedziała wyraźnie, próbując dostrzec jego twarz w cieniach. - Byłam głupia... jak powiedziałeś. - Czy powtórzyłabyś to Carillonowi, którego uwolniłaś z niewoli? - To ty go uwolniłeś. - Ale zostałem do tego zmuszony. Gdyby nie ty, wcale nie poszedłbym do atviańskiego obozu. Podążałem do Mujhary. Alix westchnęła, próbując zapanować nad targającymi nią lękami. - Odeślesz mnie z powrotem? Czy zabronisz mi iść z sobą do miasta i każesz czekać w Twierdzy? Roześmiał się cicho. - Dlaczego nie możesz być jak inne kobiety? Dlaczego musisz wkładać męski przyodziewek, mój, jak zauważyłem, i zachowywać się jak wojownik? - Cóż mogę rzec? - zapytała chmurnie. - Jestem sobą. Pokiwał głową. - Widziałem. Nie jest to całkiem nieprzyjemne, w swoim miejscu i czasie. Co do Mujhary, będziesz musiała udać się z nami. Nie pozwolę ci ponownie przemienić się w lira, i nie puszczę cię w samotną drogę do Twierdzy. Nie mogę przydzielić ci nikogo ze swoich ludzi. Mam ich za mało. - Z westchnieniem wzruszył ramionami - Tak więc pójdziesz. Alix milczała dłuższą chwilę. Potem objęła go i przytuliła. - Nie wiem, czy jestem zadowolona, czy nie. Nie byłabym szczęśliwa w Twierdzy, czekając ze strachem w sercu, ale nie będę też z radością patrzyła, jak narażasz życie w mieście Shaina. Pogładził ją po włosach. - To nie jest miasto Shaina, maleńka. Niegdyś Mujhara była miastem Cheysuli. Musimy tylko odzyskać to, co niegdyś należało do nas. Spojrzała mu w oczy. - Duncanie... gdyby Cheysuli nie oddali tronu Homanom, czy mógłbyś zostać Mujharem? - Jestem przywódcą klanu, cheuysula. To mi wystarczy - odparł z uśmiechem. Coś zakłuło ją w sercu. - Tyle straciłeś... Jego oczy w poświacie księżyca były bardzo jasne, gdy na nią patrzył. - Może coś straciłem, ale ile za to zyskałem. - Duncanie... - Ciii, cheysula. Czas, by nasze dziecko odpoczęło. Westchnęła, gdy objął ją w talii i poprowadził do obozowiska. Nie jestem właściwą kobietą dla tego mężczyzny, pomyślała z żalem. Cai, ukryty w ciemności, przesłał jej słowa otuchy. Liren... jesteś jedyną kobietą dla tego mężczyzny. Alix przytuliła się do Duncana z nadzieją, że jastrząb ma rację. KSIĘGA 4 Wojownik ROZDZIAŁ 1 - Nie poddam się czarom Cheysuli - oznajmił stanowczo Carillon następnego dnia rano. Siedział wyprostowany pod tym samym pniakiem, z rękoma zaciśniętymi na oddanym przez Finna mieczu. Wojownicy Cheysuli stali przed nim w pełnym dezaprobaty milczeniu. Alix dostrzegła determinację na wymarnowanej twarzy księcia. - Carillonie - upomniała go łagodnie. Zamrugał, patrząc na nią i stojącego przy niej Duncana. - Alix, czary są złe. Wiem, że ty też posiadasz magiczne moce, ale ciebie znam. Tobie nie zależy na doprowadzeniu do upadku dziedzica Homany. - Ani nam - powiedział dobitnie Duncan. - Może w to nie uwierzysz, lecz Cheysuli nigdy nie mieli zamiaru zrezygnować z przynależnego im miejsca u boku Mujharów Homany. Do czasu odejścia Halego wojownicy Cheysuli zawsze służyli homańskim królom. Nie szukamy z tobą zwady. Finn który stał w pewnej odległości od innych, uśmiechał się w swój zwykły ironiczny sposób. - Ja chyba szukam zwady. Carillon zacisnął usta. - Chcę tylko dostać się do Mujhary i uwolnić moje miasto od demonów Ihlini i Bellama z Solinde. - Palce mu zbielały, gdy z całej siły zacisnął je na mieczu. - Ale nie dotrzesz tam bez naszej pomocy - stwierdził oschle Finn. - Zeszłej nocy wcale nie krzywiłeś się na użycie naszych darów przeciwko wrogowi. - Uciekanie się do magii w celu uwolnienia swego suzerena to jedno, a odbieranie mi woli to całkiem co innego. Finn zaśmiał się szyderczo. - Widzicie, jak szybko nazwał się naszym panem! Ledwie parę miesięcy temu byłeś w naszych rękach, księciuniu, i wykonywałeś nasze rozkazy. Czy gdybyśmy chcieli, nie moglibyśmy rzucić wówczas na ciebie czaru? Czy wynosisz się teraz dlatego, że Fergus z Homany został zabity? - Rujho - zmitygował go cicho Duncan. Oczy Carillona stały się twarde jak krzemienie, gdy przecząco potrząsnął głową. - Niech mówi. Dzięki tej wojnie nauczyłem się wiele o ludziach, i dowiedziałem się, że człowiek czasami musi mieć wzgląd na siebie. Przez długi czas pozwalałem, by Mujhar mną rządził, ale na tym koniec. Mój ojciec zginął z rąk atviańskich łotrów i muszę zająć jego miejsce. - Carillon uśmiechnął się lekko, bez humoru. - Może to ci się nie spodoba, zmiennokształtny, ale pewnego dnia zostanę panem Homany. Lepiej przyzwyczajaj się do tej myśli. Finn spurpurowiał. Żółty ogień w jego oczach doskonale wyrażał jego wściekłość. Alix uśmiechnęła się z satysfakcją. Zauważyła, że Finn przygląda się jej, ale nie ukryła zadowolenia, co rozwścieczyło go jeszcze bardziej. Odwrócił się i odszedł od stojących półkolem wojowników. Duncan, stojący ze skrzyżowanymi ramionami, uśmiechnął się ironicznie do Carillona. - Książę panie, możesz sobie być naszym suzerenem. Ale pozostaje jedno: w tym stanie nie możesz jechać do Mujhary. Nie zniósłbyś trudów podróży. Carillon wsparł się ręką o ziemię i spróbował wstać, napinając zwiotczałe mięśnie. Alix na siłę powstrzymała się od udzielenia mu pomocy, gdyż wiedziała, że to tylko mu przeszkodzi. Dźwignął się wreszcie i wyprostował, górując nad nimi wszystkimi, chociaż Cheysuli byli wysoką rasą. Kolczuga naprężyła się na jego szerokich ramionach. Jedynie oczy zdradzały ogrom wysiłku, jaki wkładał w utrzymanie się na nogach. - Jeżeli nie zdołam dojechać do mojego własnego miasta, nie mam po co próbować wyzwolić go z rąk Ihlini. - Carillonie - powiedziała cicho - to nie będzie bolało, tylko cię wzmocni. W jego oczach gorzał ogień, gdy wyciągnął lewą rękę. Sztywny skórzany rękaw bojowego przyodziewku i kolczuga przesunęły się, obnażając purpurowe, jeszcze nie zagojone pręgi po ranach od kajdanów. - Niewiele dbam o ból, Alix. Czyż nie nauczyłem się sobie z nim radzić? Ręka Duncana zacisnęła się na jej ramieniu, jakby nakazywał jej milczenie. Alix pragnęła odpowiedzieć na pełne goryczy słowa Carillona, lecz powstrzymała się. Gdy słuchała Duncana, uświadomiła sobie, że nie powiedziała niczego, co mogłoby zmienić zdanie Carillona. Ale słowa Duncana mogły. - Homana krwawi, zwarta w śmiertelnej walce na śmierć i życie - rzekł dźwięcznie. - Jestem przekonany, że zdajesz sobie z tego sprawę. Trudno to zrozumieć, kiedy jest się księciem i pewnego dnia zasiądzie się na tronie, ale musisz przyjąć to do wiadomości. Cheysuli niegdyś wyparli się prawdy proroctwa, Carillonie, i ucierpieli z tego powodu. Jeżeli ty się wyprzesz, również narazisz się na cierpienie. Ja nie jestem Cheysuli - przypomniał ostro Carillon. - Proroctwo zmiennokształtnych nie może przepowiedzieć, jaki los czeka Homańczyka. Mnie nie dotyczy. - Nie możesz być tego pewien - powiedział łagodnie Duncan. - Jak zresztą nikt inny. Jeżeli chcesz przeżyć, musisz podążać jego ścieżką. Proroctwo przepowiedziało, co się z tobą stanie, panie, chociaż jesteś Homańczykiem. Wierzę, że jesteś Mujharem, o którym mówi, tym który zakończy qu’mahlin i przywróci naszej rasie pokój i ojczyznę. - Duncan westchnął, gdy na twarzy Carillona pojawiło się podwójne niedowierzanie. - Nie możemy zmienić biegu proroctwa. Ale możemy stawić opór ciemnym mocom Ihlini. - Nie wmawiaj mi, że stało się to, co było przepowiedziane! - warknął książę. - A śmierć mojego ojca? - Mężczyzna umrze, nim syn w pełni stanie się mężczyzną - zacytował łagodnie Duncan. - A tron Homany znów znajdzie się w rękach Cheysuli. Alix zobaczyła, jak gorycz i sprzeciw zmyły rumieńce z twarzy Carillona. - W rękach Cheysuli? - zapytał groźnie. - Mówisz, że na tronie Homany zasiądzie zmiennokształtny? Alix wysunęła się zza pleców Duncana i stanęła między nimi, obawiając się nieco, że padnie ofiarą tej walki i emocji. Delikatnie dotknęła ręki Carillona zaciśniętej na mieczu. - Dowiedziałam się, że niegdyś ten kraj należał do Cheysuli - powiedziała cicho - jeszcze przed przyjściem Homanów. To Cheysuli oddali tron twoim przodkom. Duncan nie odmawia ci prawa do niego. Chce tylko powiedzieć, że ty musisz na nim zasiąść, nim Mujharem zostanie Cheysuli. - Alix odetchnęła drżąca - Carillonie, czy nie możemy być jedną rasą, zamiast dwiema? - Będziesz władał w Mujharze, panie - rzekł spokojnie Duncan - ale tylko wtedy, gdy tam cię dostarczymy. Carillon nic nie powiedział. Alix uśmiechnęła się i łagodnie nalegała: - Nie pozwolę im cię skrzywdzić. Obiecuję. Podniósł wolną rękę do jej twarzy i pogładził ją delikatnie. - Zatem składam swój los w twoje ręce. - Nie - sprzeciwiła się. - Twój los zależy od ciebie. Tahlmorra. Cheysuli weszli do Mujhary pod osłoną ciemności. Carillon, poddany działaniu uzdrawiającej magii ziemi, która przywróciła mu siły i energię, jechał na skradzionym dla niego atviańskim wierzchowcu. Alix siedziała za Duncanem i z przerażeniem patrzyła na miasto. Wojna obróciła je w perzynę. Jego wspaniałość legła w gruzach pod niszczycielską mocą czarów Thlini. Mury zostały zburzone i dziwnie zwęglone, jakby nieczysty ogień wypalił życie z kamiennych bloków tyle stuleci wcześniej wzniesionych rękoma Cheysuli. Wiele domostw było kompletnie zniszczonych, w innych nie było ani śladu życia. Wykruszone okna patrzyły na ulice ślepo, jakby niewidzialne ręce wyłupiły im źrenice. Alix zadrżała i mocniej przytuliła się do pleców Duncana. Gdzieniegdzie ktoś wyłaniał się z cieni i pierzchał na ich widok, jakby bał się zemsty Ihlini. Alix chciała krzyknąć, że nie są wrogami, ale głos odmówił jej posłuszeństwa. Mujharo... zawodziła w głębi serca. Popatrzyła na Carillona i zobaczyła, że siedzi wyprostowany w siodle, z cheysulskim mieczem na skórzanym pasie. Jego twarz, gdy patrzył na miasto, była pusta jak maska. Oczy - nie. Duncan zatrzymał konia w wąskim zaułku i zaczekał na wojowników. Ich milczenie mówiło samo za siebie. - Przybyliśmy za późno, żeby obronić miasto przed Ihlini - powiedział - Teraz musimy skoncentrować się na Homana-Mujhar. Jeżeli padnie pałac, królestwo przestanie istnieć. Carillon przesunął się w siodle. - Pałac bronił się przed wrogami od wieków, zmiennokształtny. Nie ulegnie czarnej magii. Duncan powoli podniósł rękę i wskazał na poczerniałe od ognia, jeszcze dymiące ruiny pobliskiego domostwa. - W powietrzu unosi się woń śmierci, panie. Czy to ważne, czyje ręce ją niosą, czarnoksiężników czy normalnych ludzi? - Co chcesz powiedzieć? - zapytał ponuro Carillon. - Że jeśli nadal wierzysz w niezawodność Shaina i pałacu, w którym się ukrywa, to rzeczywiście jesteś głupcem. - Uśmiechnął się z goryczą. - Carillonie, niegdyś moja rasa była dość zadufana w sobie by wierzyć, że zawsze będziemy cieszyć się poważaniem Homanów. Widzisz, jak ta wiara przemieniła się w fantazję? Tynstar naprawdę jest potężny. Jeżeli można zdobyć Homana-Mujhar, a tak jest z każdym zamkiem, Ihlini tego dokonają. Błękitne oczy księcia sposępniały. - Nie odmawiam temu demonowi siły. Wystarczy spojrzeć, co już uczynił. Ale trudno jest uświadomić sobie, że siła kraju zależy od jednego Mujhara. - Zacisnął usta. - Chyba nie jestem zbytnio podobny do wuja, lecz zrobię, co w mojej mocy, by ten kraj nie wpadł w szpony Bellama. Ciemnogniady rumak Firma przebierał kopytami po bruku, wzbijając tumany szarego popiołu. Wojownik położył rękę na rękojeści noża. - Niewiele tu zdziałamy mejha. Prowadź nas do Homana-Mujhar. Alix poczuła, jak Duncan westchnął cicho. Potem wyprostował się i pokiwał głową. - To, co teraz robimy, może zaważyć na przyszłości rasy Cheysuli. - Popatrzył spokojnie na Carillona. - Czy naprawdę wierzysz, że życzymy źle krwi Mujhara, panie? Carillon wyciągnął miecz z pochwy. Księżyc i gasnące płomienie wypalających się budynków błysnęły na ostrzu i sprawiły, że rubin mrugnął niczym purpurowe oko. - Powiedziałem, że poznacie; w co wierzę, gdy zostanę Mujharem, zmiennokształtny. Shaine jeszcze żyje. - Jego ponura twarz złagodniała nieco. - Ale tej nocy twoja pomoc jest mile widziana. Finn zaśmiał się urywanie. - To już coś, jak na ciebie. No cóż, książę, czy pokażesz nam, jak homański panicz walczy w obronie swego kraju? - Będę walczył najlepiej, jak potrafię, zmiennokształtny. Zobaczysz. Duncan zebrał wodze wierzchowca. - Podzielimy się - zadecydował cicho. - Na cheysulską modłę, kiedy szansę są przeciwko nam. Gdy dotrzemy do Homana-Mujhar, przekonamy się, co z Mujharem. Alix patrzyła, jak wojownicy jeden za drugim roztapiają się w ciemności. Po chwili tylko ona i Duncan pozostali z Carillonem. Finn wynurzył się z cieni. - Duncanie, mam nadzieję, że właśnie tego chciałeś od tak dawna - powiedział niejasno. Alix spojrzała na niego spod ściągniętych pytająco brwi. - O co ci chodzi? Finn wbił oczy w brata. - Zawsze ostrzegał klan przed niepohamowaną zemstą za qu’mahlin. To zawsze Duncan, wpływając na Radę, zatrzymywał nas w lasach Ellas, kiedy mógł uderzyć na patrole Shaina i innych, którzy mu służyli. - Coś zamigotało złośliwie w jego oczach. - Ty nie wiesz, mei jha, jak naprawdę walczą Cheysuli. Mogliśmy położyć trupem więcej tych, którzy na nas polowali, gdyby tylko Duncan na to pozwoli. - Proroctwo nie wspomina o całkowitym wyniszczeniu, Finn - odparł Duncan. - Mówi o ostatecznym pokoju między krajami i rasami Czyż nie powinniśmy zacząć od własnego królestwa? - Shaine wolałby zobaczyć nas martwych. - Shaine zobaczy nas, rujho, ale nie będziemy martwi. - Duncan ścisnął kolanami boki konia. - Idziesz z nami? - Nie. - Finn zebrał wodze. - Będę walczył sam, Duncanie, jak zawsze. - Jego oczy skoczyły ku Alix. - Jesteś głupią kobietą, mei jha. Powinnaś zostać w Twierdzy i czekać wraz z innymi. - Nie zniosłabym tego - odparła cicho. Finn patrzył na nią chwilę dłużej, potem ściągnął wodze i odjechał w noc. Srebrny wilk podążył cicho jego śladem. Alix objęła Duncana i przytuliła się do jego pleców, gdy ruszyli mrocznymi ulicami. - Duncan, boję się. - I nie masz się czego wstydzić. Wstyd przychodzi tylko wtedy, gdy nie zrobi się tego, co trzeba. Westchnęła i wsparła czoło na jego ramieniu. - Nie mów do mnie jak przywódca klanu, Duncanie. Nie jestem w odpowiednim nastroju. Carillon, jadący z nimi ramię w ramię, uśmiechnął się szeroko. - Czy ty kiedykolwiek byłaś w nastroju do słuchania? Nie. W przeciwnym razie nie byłoby cię tutaj, i nie musiałabyś się bać. Zerknęła na niego ponuro i powstrzymała się od odpowiedzi z obawy, że nie zabrzmi ona zbyt grzecznie. Jechali nieznanymi jej ulicami, i nawet Duncan puścił przodem Carillona, który lepiej znał miasto. Napotykani ludzie przemykali w milczeniu, owinięci w płaszcze, z kapturami nasuniętymi głęboko na oczy. Carillon jechał w milczeniu, ale Alix wyczuwała jego napięcie i rozumiała jego cierpienie na widok leżącej w gruzach stolicy. Duncan zatrzymał konia przy wielkiej stajni wychodzącej na opuszczone domostwo. Alix czekała, nie rozumiejąc, gdy zsunął się z siodła i odwrócił, by pomóc jej zsiąść. Kiedy stanęła na bruku, spojrzała mu w twarz i otworzyła usta, by zadać pytanie. Duncan delikatnie przyłożył palec do jej ust. - Chciałbym, żebyś tu została, cheysulo, we względnym bezpieczeństwie. To, że przyjechałaś aż tutaj, jest wystarczająco ryzykowne. Nie chcę, byś wchodziła głębiej w pułapkę wroga. Odsunęła jego palec. - Zostawiasz mnie tutaj? - Tak. Ulice są puste, budynki wyludnione. Myślę, że będziesz bezpieczna, jeżeli zrobisz, co każę. Alix zerknęła na sylwetkę Carillona rysującą się w księżycowej poświacie. Zatrzymał konia przy końcu ulicy, dając im chwilę samotności. - Zatem znów mam czekać w niewiedzy - poskarżyła się. - Czyli tak samo jak w Twierdzy. Władczo zacisnął ręce na jej talii. - Alix, rozumiem, czego się boisz. Na twoim miejscu też bym się buntował. Ale nie możesz być u mego boku, gdy ruszam do boju. Twoja obecność by mnie rozpraszała, a to pewna śmierć dla wojownika. - Sama? - szepnęła. - Zostawię ci Cai. Nie zostawiłbym cię bez opieki. - Pogładził jej splątane włosy. - Cheysula, powiedz, że spełnisz moją prośbę. - Duncanie, i co ja mam zrobić? Zostawiasz mnie w środku podbitego miasta i mówisz, że mam się nie martwić. To najokrutniejsza tortura, o jakiej słyszałam. Zerknął nad jej ramieniem i zobaczył powracającego Carillona. Z głębokim westchnieniem zabrał Alix do budynku na wpół zburzonego przez czary Ihlini. Nim zdołała zaprotestować, podniósł ją i posadził na wykruszonym murze. - Zostaniesz tutaj, z Cai. - Bez lira nie możesz zmienić kształtu. - Tam są Ihlini. I tak nie mogę przybrać postaci lira. - Duncanie... - Rób, o co proszę. Uważaj na siebie i trzymaj się z dala od walk. Westchnął i przyłożył silną dłoń do jej brzucha. - Muszę dać dziecku imię, cheysula. - Imię? Teraz? - Tak. Taki obyczaj: wojownik idący na wojnę nadaje imię nienarodzonemu dziecku. - Wzruszył ramionami. - Wtedy też, niezależnie od losu jehana, spływa na nie błogosławieństwo bogów. Chłód przeniknął ją do szpiku, gdy złapała go za ręce. - Duncanie, wolałabym, żebyś ty został ze mną! - Nie mogę - powiedział łagodnie. - Nie mogę odwrócić się plecami na potrzeby Homany, nie taka jest moja tahlmorra. - Wróć po mnie! - Oczywiście, cheysulo. Czy tak nisko oceniasz mnie jako wojownika? - Ale ja nie jestem wojownikiem. Nie umiem osądzać. - Dla mnie jesteś wojownikiem. - Uciszył jej sprzeciwy pocałunkiem pełnym takiej tęsknoty i siły, że nie mogła nic powiedzieć, kiedy wreszcie ją puścił. Błagalnie spojrzała mu w twarz i zobaczyła dumę i siłę, którą zawsze kochała. - On będzie zwał się Donal - rzekł miękko. - Donal. Zerknęła na niego przekornie. - A jeśli to będzie dziewczynka? Duncan wyszczerzył zęby. - Myślę, że chłopiec. - Duncanie... - Wrócę do ciebie, kiedy będzie po wszystkim. Przepełniał ją bezbrzeżny strach. - Cheysulu... - To tahlmorra maleńka - powiedział stanowczym tonem i zostawił ją w ciemności. ROZDZIAŁ 2 Alix miotała się po rumowisku jak oszalała. Przez długi czas mało co widziała, zaślepiona wzburzeniem i gniewem. Wreszcie zatrzymała się na środku zrujnowanego budynku i spojrzała w pogrążone w cieniach zakamarki. Pustka przytłaczała ją, aż w końcu zapragnęła uciec z wrzaskiem na ulicę. Potem uświadomiła sobie, że to nie rumowisko tak ją przygnębia, ale wiedza o własnej bezsilności. Objęła się rękoma, jakby to mogło zapewnić jej ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Wsłuchała się w otoczenie. Usłyszała chrobotanie szczurów w ciemnych kątach i poskrzypywanie osłabionych belek. Powoli spojrzała na zerwany dach i wpatrzyła się w czarne nocne niebo usiane gwiazdami. Jestem tu, liren, zapewnił ją Cai. Jestem. Skrzywiła się. Szanuję cię, Cai, ale ty nie jesteś Duncanem. Nie jesteś ojcem dziecka, które noszę. Ptak poruszył się gdzieś nad jej głową. Zostawił mnie, aby mieć pewność, że nic ci się nie stanie. Nie, żebym zajął jego miejsce. Uśmiechnęła się w kierunku poszarpanej wyrwy w dachu. Cai, czasami zapominam, że jesteś jastrzębiem i myślę o tobie prawie jak o człowieku. Mały kamyczek spadł z belki nad jej głową. Nie różnię się aż tak bardzo, liren. Skrzydła i szpony nie czynią mnie niewrażliwym na kobiece lęki. Jego ton był pełen ciepła. On jest odważnym wojownikiem, liren. - Ale oni zginą - powiedziała głośno. - Nawet najdzielniejsi. Jastrząb prawie westchnął. Nie wiem, czy on przeżyje tę noc, czy zginie, liren. Wiem tylko, że walczy za swoje przekonania. Jeżeli polegnie, ja zostanę bez lira a ty bez cheysula. Ale byłby zadowolony, że zrobił, co w jego mocy, dla proroctwa. - Proroctwo! - krzyknęła, zaciskając ręce na brzuchu z dzieckiem Duncana. - Myślę, że jest gorsze od przekleństwa! Cai znów się przesunął i zrzucił na polepę kolejną garść kamyczków. Alix zamrugała, gdy pył wpadł jej w oczy. Proroctwo jest twoją tahlmorrą, rzekł po dłuższej chwili jastrząb. Tak jak i moją, i mojego lira. Nawet, jak myślę, twojego dziecka. Alix poderwała głowę i spojrzała na spowitą mrokiem sylwetkę. - Co? Czy chcesz mi powiedzieć, że wiesz, co czeka nas wszystkich? Czy mówisz, że jesteśmy tylko bezwolnymi pionkami w rękach bogów? Liren, my byliśmy pierwszymi. Bogowie stworzyli liry przed ludźmi. Wiemy różne rzeczy. Załamała ręce. - Zatem mi nie powiesz? Nie powiesz mi, jaka droga leży przede mną? Nie mogę, liren. Proroctwo odsłania się w stosownym czasie. Lir nie może uprzedzać wypadków. - Cai! Nie, sprzeciwił się spokojnie. - To nieuczciwe! - krzyknęła. - Jeżeli on umrze, powiesz mi, że taka była jego tahlmorra i że nie powinnam rozpaczać. Jeżeli przeżyje i wróci do mnie, by zobaczyć narodziny swego dziecka, usłyszę mniej więcej to samo! Cai, twoje słowa plączą się jak nierówna przędza. Nie mogę powiedzieć, że podoba mi się tkany przez ciebie gobelin! Jastrząb milczał przez długą chwilę. To nie mój gobelin, ale boski. Bogowie zapowiedzieli, co nas wszystkich czeka. Pokazywanie, tego, co się wydarzyło, i co wam niesie przyszłość, należy do shar tahlów, nie do mnie. - To nieuczciwe - powtórzyła. Tak, zgodził się, i nigdy nie będzie. Alix zamrugała w ciemności i przeklęła swoją duszę za to, że nie potrafi zachować spokoju. Po chwili podeszła do muru, na którym zostawił ją Duncan, i usiadła na nim ostrożnie. Niewiele to dało. Duncana nie było, a ona czuła tylko pustkę w sercu. - Cai - powiedziała wreszcie, słysząc szmer echa w zburzonej budowli - nie zamierzam czekać ani tak cierpliwie, ani w takiej ciszy. Ty nigdy nie jesteś cicho, liren. Nie uśmiechnęła się. - Nie zostanę tutaj. On sobie tego życzył. - A ja życzę sobie być przy nim. W ruinie zapadła cisza. Potem Cai przesunął się na belce i zrzucił na nią deszcz pyłu. Liren, on wyraźnie powiedział, co masz robić. - Sama doprowadzę się do szaleństwa - rzekła zimno - a to nie przyniesie nic dobrego naszemu dziecku. A jeśli pójdziesz, narazisz was oboje. Zamknęła oczy. - Duncan robi to, co musi, i spodziewa się, że nie będę tego kwestionowała. Ale ja też muszę, Cai. Nie mogę siedzieć bezczynnie w samotności i czekać na jego powrót... o ile wróci. Liren... Alix otworzyła oczy, podejmując nieodwołalną decyzję. - Muszę zrobić to, co muszę, ptaku. Może to moja tahlmorra! Wielki jastrząb spłynął z belki nad wykruszony mur i przysiadł obok niej. Zobaczyła jego oczy błyszczące w świetle księżyca. Liren, nie mogę cię powstrzymać. Powiedziałem już co miałem do powiedzenia. Alix uśmiechnęła się. - Cai, jesteś prawdziwym błogosławieństwem starych bogów. Jastrząb skierował na nią przenikliwe oczy. Tak jak i dziecko, które nosisz. Zsunęła się z muru i wygładziła pomięte skóry. - Cai, urodzę to dziecko. To część mojej tahlmorry. Głos Cai był teraz dziwnie rozbawiony. Wystarczyło, żeś do nas przyszła, a już mówisz tak, jakbyś posiadła wiedzę tego, kto ma magię shar tahlów. Alix wyszła na brukowaną ulicę i rozejrzała się wokoło. - Może mam miarkę tej magii, Cai. No, idziesz? Wielki jastrząb nastroszył się i wzbił w powietrze. Idę, liren. Alix ruszyła cicho, naśladując chód Duncana. Czuła nóż przy łydce i żałowała, że nie ma lepszej broni, ale jednocześnie wiedziała, że i tak nie potrafiłaby jej użyć. Nie była wojownikiem. Cai unosił się nad nią bezgłośnie, gdy ostrożnie kluczyła pustymi ulicami Nocne niebo było czyste i usiane gwiazdami, ale wcale nie podnosiło jej na duchu. Miała wrażenie, że na jej barkach wspierają się wszystkie budowle Mujhary. I czuła lepki smród śmierci, przed którym nie było ucieczki. Od czasu do czasu mijała jeszcze tlący się mur, pieszczony jęzorami purpurowego ognia. Coś złapało ją za gardło, gdy wspomniała Tynstara i sposób, w jaki opuścił jej towarzystwo. Drżenie złego przeczucia przebiegło jej ciało, gdy ostrożnie przedzierała się przez gruzy, odruchowo ochraniając ręką nienarodzone dziecko. Alix nagle znieruchomiała, gdy jakiś cień, sycząc złowieszczo, pojawił się przed nią na ulicy. Instynktownie przycisnęła się do najbliższej ściany, mając nadzieję, że cegły zapewnią jej ochronę. Potem zobaczyła, że to tylko kot, z najeżonym futrem i stulonymi uszami, przemyka jak nocna zjawa. Przez chwilę opierała się o ścianę i z mocno zaciśniętymi powiekami próbowała uspokoić kołaczące się w piersiach serce. Widok Cai, który dryfował ponad nią, dodawał jej otuchy. Alix odsunęła się i ruszyła dalej, wypuszczając powietrze przez spierzchnięte wargi. Po chwili zatrzymała się, schyliła i wyjęła nóż. To nieco zwiększyło jej pewność siebie, gdy ponownie podjęła wędrówkę. Możesz zawrócić, poradził Cai. Możesz zaczekać na mojego lira, jak sobie życzył. Nie. Liren... Nie. Zdecydowanie, jakie okazała, poprawiło jej samopoczucie. Mimo że bała się tego, co może ją spotkać, bardziej niepokoiła się losem Duncana. Wolała być przy nim w niebezpieczeństwie, niż bez niego w stosunkowo bezpiecznym miejscu. Kamień zagrzechotał na bruku gdzieś przed nią. Alix wsunęła się w głębokie wejście do najbliższego domostwa, z nożem w gotowości podniesionym do piersi Jeszcze jeden kamień zaczął podskakiwać po nierównościach i znieruchomiał u jej stóp. Prześledziła wzrokiem jego drogę i zobaczyła sunącą ulicą postać, szczelnie owiniętą opończą. Pomyślała, że to mężczyzna, gdyż był wysoki i poruszał się z gracją wojownika. Widziała takie płynne ruchy u wojowników klanu, dziwiąc się często, jak ludzkie dało może zachowywać tyle zwierzęcego wdzięku. Przez chwilę myślała, że to Cheysuli, potem przypomniała sobie, że w tej wyprawie żaden z wojowników nie miał płaszcza. Alix wstrzymała oddech i czekała. Mężczyzna zbliżył się i zatrzymał na chwilę bardzo blisko niej. Podniósł rękę i otarł krew z twarzy, udrapowana materia zsunęła się i obnażyła jego ramiona. Alix była przekonana, że jakimś sposobem wykrył jej obecność. Czekała, aż przemówi. Ale mężczyzna nic nie powiedział. Popatrzył w niebo, zauważył kołującego jastrzębia i uśmiechnął się do siebie. Potem ruszył w dalszą drogę. Alix zaczekała, póki nie zniknął w mroku. Wtedy wysunęła się z wejścia i pospieszyła ulicą, nadal obawiając się odkrycia. W pewnej chwili poczuła napierający na jej myśli dziwny prąd, jakby coś usiłowało uniemożliwić jej skontaktowanie się z jastrzębiem. Natężyła wolę i poczuła ulgę, gdy dotarł do niej głos ptaka. Ihlini, liren. Alix zatrzymała się, marszcząc brwi w wysiłku dosłyszenia głosu Cai. Ihlini? Tak, ten człowiek w opończy. Spojrzała w ciemność. Dlaczego zatem cię słyszę? Może dzięki płynącej w tobie krwi, liren. Może moc, która uniemożliwia innym Cheysuli nawiązanie więzi z lirami, w twoim przypadku jest bezsilna. Dryfował nad nią jak mroczny cień. Liren, ty naprawdę jesteś ulubienicą bogów. Ale rozmowa z lirem była utrudniona. Alix czuła, że opuszczają ją siły. To ją przestraszyło. Ze względu na dziecko zerwała więź z Cai i postanowiła jej nie odnawiać. Miała wrażenie, że Cai pochwala jej decyzję. Po zerwaniu więzi ruszyła w większej samotności niż dotychczas. Wiedziała, że zbłądziła. Będąc w Mujharze z Carillonem nie poznała biegu wąskich uliczek i przyszło jej na myśl, że zamiast zbliżać się do Homana-Mujhar, równie dobrze może oddalać się od pałacu. Zdenerwowana i przestraszona, skręciła jeszcze raz i podjęła dalszą wędrówkę. Pragnęła zapytać Cai, wiedziała, że on by jej powiedział, ale stłumiła ten odruch. Nie chciała zwracać się do jastrzębia, póki naprawdę nie będzie to konieczne. Usłyszała płaczące w oddali dziecko. Gdy podeszła bliżej, żałosne zawodzenie przeszyło jej serce niczym dzida. Alix przyspieszyła, potem puściła się biegiem, gdy płacz zaczął cichnąć. Tchu brakowało jej w piersiach, gdy skręciwszy za rogiem potknęła się o rozpostarte na bruku ciało. Była to kobieta w brudnej i podartej sukni. Alix uklękła i schowała nóż, sięgając drżącą ręką do twarzy leżącej. Wtedy zobaczyła, że wytrzeszczone oczy są puste i szkliste, i coś ścisnęło ją za gardło. Zawahała się, potem delikatnie położyła palce na powiekach i zamknęła je. Chłód śmierci sprawił, że ciarki przebiegły jej po krzyżu. Krzyk rozbrzmiał z wcześniejszą silą. Alix rozejrzała się, starając się przebić ciemność wzrokiem. Po chwili, gdy już określiła, skąd dochodzi płacz, podniosła się i cicho zbliżyła do zwalonej ściany wytrawionego ogniem budynku. Za spiętrzonym rumowiskiem, ostrożnie ułożone na kawałku wyłamanych drzwi, leżało nagie niemowlę. Alix krzyknęła bezgłośnie, po czym szybko podniosła dziecko. Był to chłopiec. Skórę miał chłodną, a jego maleńkie piersi unosiły się z wysiłkiem. Alix uklękła i przytuliła go do siebie z uczuciem tęsknoty i bólu na myśl o własnym dziecku. Zaczęła mruczeć do niego i głaskać jedwabiste włoski. Miał nie więcej niż parę tygodni i był bezradny jak ślepy, nowo narodzony króliczek. Jego rączki i nóżki drżały z chłodu i strachu. Po chwili Alix położyła go na ulicy i zdjęła kaftan i pas. Ostrożnie podniosła dziecko i otuliła je kaftanem, a potem okręciła rzemieniem, żeby miało jak najcieplej. Przycisnęła je do piersi i ruszyła w dalszą drogę. Wreszcie zobaczyła przed sobą czerwone mury Homana-Mujhar. Mury piętrzyły się niemo w poświacie, rzucając głębokie cienie na sąsiednie ulice. Solindyjscy i atviańscy strażnicy otaczali pałac i pilnowali każdej bramy. Alix zastanowiła się, czy Tynstar już wdarł się do pałacu, by oddać go w ręce Bellama. Alix cofnęła się pod osłonę cieni, nagle niepewna, co dalej. Wcześniej liczyła, że odnajdzie Duncana nawet w plątaninie mrocznych zaułków i dziwnych przejść. Teraz patrzyła zmartwionym wzrokiem na okute brązem wrota i bała się, że może popełnić błąd. Gdzie oni są? zapytała się w duchu. Gdzie są Cheysuli? Dziecko zakwiliło w jej ramionach. Przytuliła je mocniej i delikatnie ucałowała w czoło, bez słów obiecując mu bezpieczeństwo. Ale nie była pewna nawet własnego. Zerknęła w stronę, z której przyszła, i zmartwiała. Wąską uliczką broczył ze znajomą gracją otulony w opończę mężczyzna. Głęboko nasunięty kaptur skrywał jego rysy, ale poznała go po ruchach. Alix przycisnęła się do muru. Wtem z cieni wyłoniła się druga postać, tuż za plecami Ihlini. Alix w pełnej grozy ciszy patrzyła, jak drugi mężczyzna zmierza zalaną księżycowym światłem ulicą, a potem wstrzymała oddech na widok złotych naramienników z wizerunkiem lira. - Ihlini! - wyszeptał dźwięcznie Cheysuli. Zakapturzony mężczyzna obrócił się i znieruchomiał. Alix zobaczyła, że odsunął ręce daleko od ciała, jakby sygnalizując pokojowe zamiary. Cheysuli podszedł bliżej i wówczas zobaczyła jego twarz. - Duncan! - szepnęła zdjęta grozą, zaciskając zmartwiałe palce na dziecku. Głos Ihlini, cichy, ale przenikliwy, dotarł wyraźnie do jej uszu. - Nie powinniśmy walczyć, ty i ja. Cheysuli i Ihlini są wielce podobni. Ty masz swoje dary, ja swoje. Moglibyśmy użyć ich w jednym celu. Usłyszała cichy śmiech Duncana. - Między nami nie ma żadnego podobieństwa, czarnoksiężniku, poza oddaniem służbie własnym bogom. Ihlini zniżył ręce, potem zerwał płaszcz i rzucił go na bruk. - Zatem będę służył swoim bogom, zmiennokształtny, przez uwolnienie tego kraju od jednego więcej Cheysuli. I nagle rozpętała się zażarta walka. Alix sapnęła, gdy Duncan błyskawicznie zwarł się z Ihlini. Widziała tylko błysk noży i słyszała stękanie, gdy zmagali się bez litości. - Na bogów - wyszeptała z przerażeniem - to dużo gorsze, niż myślałam. Dużo gorsze! Niemowlę znów zapłakało i przytuliła je, jakby jego potrzeba bezpieczeństwa mogła dodać jej sił. Myślami towarzyszyła Duncanowi. Zobaczyła, że Ihlini zatoczył się. Z ciemnej skóry kaftana na jego ramieniu wystawała rękojeść cheysulskiego noża. Duncan, który kucał był w gotowości, teraz wyprostował się. Alix poczuła ulgę przepełniającą jej serce; a potem uzmysłowiła śmierci czarnoksiężnika. To nią wstrząsnęło i wywołało mdłości. Ihlini nie upadł. Widziała, jak odwrócony do niej plecami sięga do rękojeści, aby wyciągnąć nóż z ramienia. Duncan, z pustymi rękami, czekał czujnie. - Giń, Ihlini. - wyszeptała niemal bezgłośnie, nienawidząc się za tak nieprzemożone pragnienie śmierci drugiego człowieka. - Giń! Czarnoksiężnik osunął się na kolano. Alix widziała wyraźnie Duncana, który stał w lekkim rozkroku, przygotowany do ataku. Ciemna smuga spływała w dół jego ręki, zaćmiewając lśnienie naramiennika. Alix zrozumiała, że nóż Ihlini też znalazł swój cel. Przygryzła wargi i stłumiła odruch, który kazał jej rzucić się do niego. Coś zagrzechotało za plecami Duncana. Był bezbronny, narażony na drugi atak, lecz jego postawa powiedziała jej, że nie podda się bez walki. Potem zobaczyła wynurzającego się z cieni solindyjskiego żołnierza z nagim mieczem w dłoni. Cai! Cai, zrób coś!. Głos jastrzębia był bardzo słaby. Liren, nie mogę. On walczy z Ihlini... lir nie może się wtrącać. Takie jest prawo bogów. Solindyjczyk zatrzymał się. Stał na szeroko rozstawionych nogach, gotów do walki, a jednak nie uczynił ani kroku w stronę bezbronnego wroga. Alix zobaczyła, że Ihlini podnosi się powoli i zrozumiała, że żołnierz jest tylko przynętą. Jej ostrzegawczy krzyk zlał się z okrzykiem Solindyjczyka. Alix zawirowała i położyła dziecko w ciemności pod murem. Sięgnęła po nóż, odepchnęła się od muru i pobiegła w kierunku Ihlini. Zobaczyła, jak Duncan zesztywniał, gdy czarnoksiężnik podkradł się do niego i od tyłu zarzucił mu na szyję połyskujący drut. Duncan poderwał ręce i zacisnął je na drucie próbując go zerwać. Ale Ihlini stał nieporuszenie, powoli zaciskając cienką garrotę, aż gardło Duncana spłynęło krwią. - Nie! - wrzasnęła przeszywająco Alix. Solindyjski żołnierz popatrzył w jej stronę. Podniósł miecz, i uzmysłowiła sobie, że będzie próbował ją zatrzymać. Ale nie mogła się wahać. Strach zniknął, przytłoczony potrzebą unicestwienia Ihlini, który zagrażał Duncanowi. Warstewka cywilizacji opadła i Alix poznała, że jest zdolna do zadania śmierci jak każdy wojownik. Pod Duncanem kolana się ugięły. Ihlini stał pewnie, chyląc się lekko i jeszcze bardziej zaciskając garrotę. Alix widziała błysk solindyjskiego miecza, gdy zatrzymała się przy czarnoksiężniku, ale to nie miało znaczenia. Podniosła nóż oburącz i opuściła go, wkładając w ręce całą siłę. Ramiona jej zadygotały, gdy ostrze przebiło skórzany kaftan i wniknęło w ciało Ihlini. Poczuła, jak czarnoksiężnik sztywnieje i usłyszała jego krzyk. Jedna ubrana w rękawicę dłoń wzniosła się z rozcapierzonymi palcami, potem opadła bezwładnie wzdłuż boku. Czarnoksiężnik osunął się na Duncana i razem z nim legł na ulicy. Alix usłyszała wściekłe niezrozumiałe przekleństwo żołnierza. Zobaczyła złowróżbny błysk w jego oku, gdy wzniósł miecz, przygotowując się do zadania śmiertelnego ciosu. Dziwne, ale nie bała się. - Na bogów! - rozbrzmiał dźwięczny głos. - Nie zrobisz tego! Usłyszała stukot końskich kopyt i zobaczyła wierzchowca za plecami żołnierza. Nim Solindyjczyk zdążył się odwrócić, błyszczący miecz ciął ze świstem powietrze i zmiótł jego głowę z ramion. Alix odskoczyła chwiejnie, krztusząc się, gdy ciepła krew bluznęła z padającego tułowia. Ciepłe krople schlapały jej twarz i ubranie, i ręce, które podniosła, żeby osłonić oczy. Gdy zerknęła przez palce, napotkała błękitne spojrzenie księcia Homany. Natychmiast zapomniała o Carillonie. Potykając się pospieszyła do rozciągniętych na bruku ciał. Krew spływała po kamieniach, przemieniała popiół i kurz w czerwone błoto, ale ona nie zważała na nic. Zacisnęła ręce za nieruchomych zwłokach Ihlini i szarpała je bezskutecznie, starając się ściągnąć je z Duncana. Carillon zeskoczył z konia i pomógł jej, odciągając martwego czarnoksiężnika na bok. - Nie! - krzyknęła, osuwając się na kolana. - Nie! Drut wrzynał się głęboko w szyję Duncana, ale jeszcze nie przeciął życiodajnej tchawicy. Ostrożnie zdjęła go i cisnęła na kamienie, jęcząc na widok sinego, zalanego krwią gardła. Carillon uklęknął nad wojownikiem. - Żyje, Alix - zapewnił. - Żyje. Przyłożyła delikatne palce do skrwawionej szyi, wyczuwając nierówne uderzenia serca. Ostrożnie ułożyła jego głowę na swych kolanach i walczyła z ogarniającym ją omdleniem. Zawirowało jej w głowie, gdy uświadomiła sobie, jak bliski był śmierci. Ręka Duncana drgnęła i odruchowo powędrowała do pustej pochwy u pasa Carillon przytrzymał jego dłoń. - Nie - powiedział wyraźnie. - Nie jesteśmy wrogami. - Duncan! - krzyknęła. - Duncanie... Otworzył oczy i zamrugał. Przez chwilę leżał bezsilnie na jej kolanach, potem natężył się i usiadł. Carillon cofnął się w przysiadzie, a Alix spiesznie otarła policzki z łez. Być może widok płaczącego cheysuli nie przypadłby do gustu dumnemu wojownikowi. Duncan spojrzał bez słowa na ciało solindyjskiego żołnierza, potem przeniósł wzrok na lezącego tak blisko Ihlini. Po chwili przyłożył lepkie od krwi palce do gardła. Popatrzył na Carillona. - Powiedz mi, że to niemożliwe - wychrypiał. - Powiedz mi, że nie mogłem jej słyszeć. Usta Carillona zaczęły rozciągać się w uśmiechu. Skierował oczy na Alix i wyszczerzył zęby. Potem pokręcił głową. - Nie będę cię okłamywał, zmiennokształtny. Wystarczy, jak popatrzysz. Duncan skrzywił się i przekręcił głowę. Alix przełknęła wzbierające łzy, gdy zobaczyła ranę, z której nadal sączyła się krew. Ale Duncan nie zważał na ból. Patrzył na nią z przerażeniem w oczach. - Alix... Zagryzła wargi, słysząc jego chrapliwy głos. Potem niepewnie wzruszyła ramionami. - Przykro mi, Duncanie, że jesteś obarczony taką nieposłuszną kobietą. Zdecydowanie nie nadaję się na cheysulę przywódcy klanu. Zobaczyła, jak jego spojrzenie przesuwa się z jej wysmarowanej krwią twarzy do ciemnych plam na wystrzępionej koszuli. Jedną ręką dotknął jej ramienia, pogładził lepką skórę. Potem skrzyżował nogi i znieruchomiał. W milczeniu. - Duncanie... - zaczęła z wahaniem, potem urwała, gdyż przypomniała sobie o dziecku. Zerwała się na nogi i pobiegła, nie zwracając uwagi na pytanie zaskoczonego Carillona. Przyklękła przy otulonym w kaftan niemowlęciu i podniosła je ostrożnie. - Musisz kogoś poznać, maleńki - wyszeptała z uśmiechem. - Kogoś naprawdę szczególnego. Podniosła się, tuląc dziecko do piersi. Wtedy coś ją zaniepokoiło i strach zabił jej zadowolenie. Dziecko było zimne, zbyt zimne. Nie wydało dźwięku, gdy delikatnie dotknęła jego twarzyczki. Alix z powrotem uklękła na kamieniach. Ogarnęło ją przerażenie, gdy wsunęła rękę pod kaftan i dotknęła jego ciała. Potem nadszedł ból. - Nie! - krzyknęła z rozpaczą. - Nie to dziecko! Chłopczyk leżał bez ruchu, nie oddychał. Alix zgarbiła się, masując zimną skórę, jakby ciepło mogło wrócić mu życie. Usłyszała kroki za plecami i szczęk miecza chowanego do pochwy. - Alix - powiedział chrapliwie Duncan. Z niedowierzaniem potrząsnęła głową, nie przestając nacierać zimnego ciałka. Duncan położył rękę na jej ramieniu i pociągnął ją łagodnie. - Już nic nie można zrobić, cheysulo. Wyszarpnęła się i uklękła przy dziecku. - On jest mój. Mój! Nie pozwolę mu umrzeć. Duncan odciągnął ją. Jak przez mgłę zobaczyła, że Carillon przykucnął obok niemowlęcia i dotknął dłonią jego piersi. Potem popatrzył na Duncana i potrząsnął głową. - On jest mój - powtórzyła. - Nie - uciął szorstko Duncan. Przyłożył rękę do jej brzucha. - Tutaj jest nasze dziecko. Spojrzała mu w oczy. - Odłożyłam go tylko na chwilę. Potrzebowałeś mojej pomocy. Ihlini by cię zabił. Położyłam go więc i pobiegłam ci na ratunek. - Zamknęła oczy. - Dlaczego bogowie kazali mi wybierać między wami? - Nie dręcz się, Alix - rzekł z westchnieniem Duncan. - To nic nie da. - To było tylko dziecko! - Wiem, maleńka. Ale i tak miał więcej szczęścia od innych. Poznał śmierć dopiero w chwili, gdy po niego przyszła. - Zobaczyła w jego oczach wspomnienie widzianych okropności - Nie musiał długo patrzeć z bliska w jej oczy. Alix zadrżała i przytuliła się do niego. - Duncanie, nie zniosłabym utraty ciebie. Nie przeżyłabym. - No, dzięki tobie pożyjemy razem jeszcze trochę. - Uśmiechnął się do niej i starł krew z jej nosa. - Wziąłem sobie wojownika za cheysulę. Buty Carillona zaskrzypiały na kamieniach. Alix podniosła głowę i zobaczyła zmęczenie i determinację na jego twarzy. Książę wskazał na wznoszące się niedaleko czerwone mury pałacu. - Homana-Mujhar, przyjaciele. Czeka na nas. Duncan skinął. Alix wysunęła się z jego ramion. Rzuciła jeszcze jedno tęskne spojrzenie na leżące w kąciku zawiniątko, potem odwróciła się zdecydowanie. Ale ból pozostał. ROZDZIAŁ 3 Znaleźli schronienie w cieniach wysokiego muru. Pilnie strzegli się solindyjskich żołnierzy, którzy zebrali się w świetle osadzonych w czerwonej cegle pochodni. Cai przycupnął na pobliskim drzewie. Bliskość Ihlini nie pozwalała mu rozmawiać z Duncanem, i nawet Alix czuła dziwną słabość ogarniającą jej umysł. Nie chciała marnować energii, której mogła potrzebować później, więc powstrzymywała się od rozmów z jastrzębiem. Duncan wsparł się ramieniem o chłodny mur i popatrzył na Carillona. - Musimy wejść do środka, panie. Jako normalni ludzie. Tutaj nie mogę przybrać postaci lira. Carillon nieświadomie pieścił palcami rękojeść masywnego miecza. - Jest wejście. Bawiłem się tu jako dziecko i znam wszystkie sekretne przejścia w pałacu. Cieszę się, że nie wiedzą o nich Solindowie. - Sami? - zapytała szeptem Alix. Duncan pokręcił głową i delikatnie pomacał opuchnięte gardło. - Alix, jeśli możesz, wezwij liry. Niech sprowadzą wojowników. Ogarnął ją niepokój. - Ale powiedziałeś, że nie powinnam nadużywać posiadanej mocy. Ze względu na dziecko... - Nie mamy wyboru. Jeżeli ma nam się udać, musimy dotrzeć do Shaina. - Zacisnął rękę na jej ramieniu. - Cheysula, nie prosiłbym w innym wypadku. Skinęła i oparła się o ścianę. Spróbowała oderwać się od otoczenia. Po chwili przestała czuć dotyk ręki Duncana i słyszeć natarczywe pytania Carillona. Była świadoma tylko dziwnego oporu w powietrzu i wielkiego wysiłku, jakiego wymagało pokonanie go i nawiązanie więzi z lirami. Wreszcie usłyszała znajomy głos Storra. Uśmiechnęła się słabo i kazała mu sprowadzić Finna i pozostałych wojowników. Wilk wyraził zgodę w chwili, gdy siły ją opuściły. Alix osunęła się na mur. Mocne ręce Duncana zapobiegły jej upadkowi. Zaczął kląć w Starej Mowie i urwał w połowie, przyciskając ją do cegieł. Usłyszała ostre pytanie Carillona, ale Duncan nie odpowiedział. Wreszcie uniosła powieki i spojrzała im w twarze. Odgadła przyczynę ich niepokoju. Zdobyła się na nikły uśmiech. - Przyjdą. Liry, i ich wojownicy. - Tak mi przykro... - bąknął niepewnie Duncan. Potrząsnęła głową. - To... to tylko dlatego, że są tak daleko. Za chwilę dojdę do siebie. Carillon popatrzył ponuro na Duncana. - Ja bym jej tak nie wykorzystywał, zmiennokształtny. Rysy Duncana stwardniały. - To w twoim imieniu prosiłem, książę. Alix podniosła rękę i odepchnęła się od muru, prostując zmęczone ramiona. - Dość tego. Jeżeli chcecie, by Homana pojednała się z Cheysuli, będziecie musieli zacząć od siebie. - Spojrzała na nich ze złością. - Od siebie! Carillon przybrał skruszony wyraz twarzy. Duncan, krzywiąc usta w ironicznym grymasie Finna, pokiwał głową. Alix westchnęła i ze zmęczeniem potarła oko. - Chyba idą. Jest już Storr. Srebrny wilk bezszelestnie wyłonił się z cieni, jego ślepia dziko połyskiwały w mroku. Za nim szedł Finn, z szeroką smugą krwi na kaftanie i zwycięskim błyskiem w oku. - Potrzebujesz mnie, mei jha? - Duncan cię potrzebuje. I innych. Finn zerknął na brata i ściągnął brwi. Podszedł bliżej i przyjrzał się krwawej prędze na jego szyi. Po chwili cofnął się i podniósł brwi. - Czyżbyś w jakiś sposób zderzył się nie z atviańską strzałą, ale cięciwą łuku? - Z garrotą Ihlini, rujho - odparł z uśmiechem Duncan. Finn chrząknął. - Oni zawsze sprawiają kłopoty. Pewnego dnia damy im nauczkę. - Jego oczy zadawały kłam lekkiemu tonowi. - Rujho... nie jesteś poważnie ranny, prawda? Duncan wzruszył ramionami. - Czuję się już nieźle. Głos mnie zawodzi, ale być może takim mnie wolisz. Finn błysnął zębami w uśmiechu. - Tak, rujho, chyba masz rację. Zebrali się inni. Alix zobaczyła, że nie brakuje ani jednego wojownika. Zastanowiła się, ilu poniosło śmierć z rąk zmiennokształtnych. - Wejdziemy do środka - zaczął Duncan urywanym głosem. - Wejdziemy i ruszymy z pomocą Mujharowi Shainowi. - Jak? - zapytał Finn. - Nie możemy przemienić się z powodu bliskości Ihlini. A nie zdołamy wspiąć się na mury bez zwracania uwagi. Duncan wskazał Carillona. - Książę powiedział, że wskaże nam drogę. Mina Finna wyrażała zwątpienie. Nikt się nie poruszył, ale Alix wyczuła nie wypowiedziane niedowierzanie. Carillon stanął pod murem i wyprostował się. - Macie niewiele powodów, aby darzyć mnie zaufaniem. Mógłbym przecież wpuścić was za mury i wciągnąć w pułapkę Mujhara. - Uśmiechnął się ponuro. - Może nie byłem waszym wrogiem, lecz nie byłem też waszym sprzymierzeńcem. - Myślę, że po raz pierwszy jesteśmy tego samego zdania - powiedział Finn protekcjonalnie. Carillon, ku zaskoczeniu Alix, nie wyglądał na obrażonego. Uśmiechnął się zimno do Duncana. - Potrzebujesz mojej pomocy, zmiennokształtny. - Nie potrzebuję od ciebie niczego - burknął Finn. Carillon odwrócił się do Duncana. - Wejdę, a potem otworzę jedną z mniejszych bram. Warn zostawiam pozbycie się solindyjskich strażników. - Machnął ręką w ciemność. - To niedaleko stąd. Tam się z wami spotkam. Odszedł i zniknął w cieniach. Finn zmełł przekleństwo w zębach i zrobił minę taką, jakby połknął coś kwaśnego. Duncan przyglądał mu się niewzruszenie. - Ja mu wierzę, Finn. Zrobi tak, jak mówi. - Jest Homańczykiem. - Oni nie są naszymi wrogami. Finn zwęził oczy. - No to skąd się wzięło qu’mahlin?. - Rozpętał je jeden człowiek, nie naród. I jeden człowiek może położyć mu kres. - Duncan westchnął i znów pomacał nadwerężone gardło. - Shaine zaczął wojnę. Carillon według mnie jest człowiekiem, który ją zakończy. - Nie mów tak dużo - upomniała go Alix, potem rzuciła Firmowi jadowite spojrzenie. - Carillon czeka, rujho. Czy nie pójdziemy tam, gdzie nam kazał? Uśmiechnął się do niej i skłonił dwornie, z ironią dając jej pierwszeństwo. Kiedy nie ruszyła się, potrząsnął głową z dezaprobatą i poszedł w ciemność. Inni podążyli za nim. Alix odwróciła się, gdy Cheysuli likwidowali solindyjskich strażników. Ogarnął ją ziąb, gdy wspomniała uczucie towarzyszące wbijaniu noża w plecy Ihlini. Uciekłaby z miejsca kolejnej rzezi, gdyby Duncan jej nie zatrzymał. Wreszcie, gdy poległ ostatni z żołnierzy, wąska brama stanęła otworem. Kaftan i kolczuga Carillona ociekały wodą, która zbierała się w kałuży u jego stóp. Włosy miał przyklejone do głowy, ale jego uśmiech wyrażał triumf. - Jest przepust, o którym wie niewiele osób. Tędy, jeśli łaska. Witam w Homana-Mujhar. Wprowadził ich na mały dziedziniec, omijając większy, ten przed frontem potężnego pałacu. Zatrzymał się, gdy Duncan powiedział mu coś szeptem, i czekał, gdy przywódca klanu zwrócił się do swoich wojowników. - Byłoby lepiej rozdzielić się, na wypadek, gdyby Mujhar wysłał na nas ludzi. Zabijajcie tylko w przypadku nieuniknionej konieczności, bowiem ludzie ci naprawdę nie są waszymi wrogami. Starajcie się dotrzeć do Wielkiej Sali. - Uśmiechnął się, gdy usłyszał mimowolny okrzyk zaskoczenia Carillona, - Zapomniałeś panie, że Hale był moim przybranym ojcem? Bywałem tutaj jako małe dziecko. Znam pałac. - Popatrzył na ciemną kamienną budowlę. - Dawno temu bezkarnie chadzałem po tych komnatach i korytarzach. Shaine niegdyś zwał mnie po imieniu i kazał mi służyć tak dobrze, jak Hale. - Zacisnął usta w gorzką linię. - Bardzo dawno temu. Finn wszedł między nich. - Ale ja nigdy tu nie byłem, książę. Zostawałem w Twierdzy. Ty możesz służyć mi za przewodnika. Carillon odwrócił się i poszedł w kierunku pałacu. Inni roztopili się w ciemności. Alix ruszyła u boku Duncana, gdy podążyli za Carillonem i Finnem. Szli bez przeszkód, chociaż słudzy i strażnicy czerwienieli albo bledli na widok Cheysuli. Tylko obecność Carillona powstrzymywała strażników od uderzenia. Alix pomyślała, że Finn chyba też to zauważył, i zastanowiła się, czy to docenia. Wreszcie dotarli do pokrytych płaskorzeźbami srebrnych drzwi sali audiencyjnej, którą pamiętała tak dobrze. Poczuła drżenie przebiegające jej po kręgosłupie. Shaine przestraszył ją tamtego dnia - zanim doprowadził do wściekłości. Potem uśmiechnęła się, gdy wspomniała przybycie Cai i przerażenie, jakie skrzywiło wówczas twarz Mujhara. - Pożyczona gloria - mruknął Finn. - Pożyczona. Alix zerknęła na niego. - Co mówisz? Ten pałac jest wspaniały! - Ten pałac jest Cheysuli – odparł. Po chwili głos mu złagodniał, gdy rozejrzał się wokoło. - Cheysuli. Carillon z hukiem otworzył niestrzeżone drzwi Alix chciała wejść od razu, ale Duncan jej nie pozwolił. Popatrzyła na niego pytająco. Duncan w milczeniu wskazał na Carillona. Zrozumiawszy cofnęła się o krok, Carillon powoli wszedł do sali, zostawiając za sobą szlak wody. Alix oczyma wyobraźni zobaczyła, jak wysoki książę brnie wąskim przepustem, i uśmiechnęła się. Potem ruszyła za Duncanem. Shaine siedział na tronie, z rękoma zaciśniętymi na poręczach w kształcie zakrzywionych lwich łap. Wpatrywał się z zadumą w ogromne palenisko. Węgle ledwo się żarzyły i w rozległej komnacie panował chłód. Zdawało się, że Mujhar nie dostrzega nikogo, gdy zbliżali się do tronu. Duncan zatrzymał się przy kominie. Alix również znieruchomiała, tak samo Finn. Patrzyli, jak Carillon przemierza długość sali i zatrzymuje się przed tronem. - Mujharze, panie, byłeś głupcem - rzekł lodowato. Shaine spojrzał na niego. Podniósł się zwolna, wyższy od swego następcy jedynie dzięki staniu na podeście, i wlepił w niego zdumione oczy. - Carillonie... - wyszeptał. - Głupcem - powtórzył dobitnie Carillon. Shaine nie był wstrząśnięty niespodziewanym przybyciem Carillona. W oczach wszystkich innych był królem i nadal, gdy zechciał, mógł styranizować swoje otoczenie. - Nie waż się do mnie zwracać, póki z ust twoich nie padną przynależne twemu suzerenowi słowa szacunku. Książę roześmiał się otwarcie. - Ty śmiesz wspominać o szacunku? Nie zasłużyłeś na nic takiego z mojej strony, wuju. Szare oczy Shaina zapłonęły jak węgle. Jego głos opadł do złowieszczego szeptu. Alix aż za dobrze go takim pamiętała. - Tym razem wybaczę ci karygodne zachowanie. Bez wątpienia toczy cię żal po poległym ojcu, i wygląda na to, że Keough nie traktował cię dobrze. Ale już nigdy nie chcę słyszeć takich słów. Carillon uśmiechnął się ponuro. - Mój ojciec miał szczęście, że zginął, wuju. Nie musi stawać przed faktem, że Mujhar zawiódł Homanę. Ja muszę to zrobić... podobnie jak ty. - Nazywasz mnie głupcem! - ryknął Shaine. - Co ty możesz wiedzieć o rzeczach, z jakimi borykam się od miesięcy? Co ty wiesz o podejmowanych przeze mnie trudnych decyzjach? - Bezpieczny za murami! - odkrzyknął Carillon. - To ja byłem w polu z tysiącami homańskich żołnierzy! Niektórzy ledwie odrośli od ziemi! Co o tym wiesz, panie Homany? Ty wydajesz rozkazy, my je wypełniamy. I to my giniemy pod kopytami hord Bellama i Keougha, nie ty! Krew uderzyła Shainowi do głowy. - Chciałbyś zatem mojej śmierci, dziedzicu? Żeby zająć moje miejsce i pokazać, co potrafisz? Czy tego pragniesz? Carillon zesztywniał. - Pragnę pokoju w znów silnej Homanie, Mujharze. A ty będziesz żył, żeby to zobaczyć. Nim Shaine zdobył się na odpowiedź, w sali odbił się echem cichy głos. - I ja nie chcę, żeby spotkało cię nieszczęście, Mujharze Shainie. W przeciwnym wypadku straciłbym przyjemność odebrania ci życia. Alix zmartwiała, gdy Finn ruszył ku Mujharowi. Storr bezgłośnie stąpał u jego boku. Silniej niż wcześniej czuła łączącą ich więź i lojalność wilka. Mało brakowało, a ruszyłaby za nimi, nagle przerażona, lecz Duncan znowu ją zatrzymał. - To jego sprawa - rzekł cicho. - Jego tahlmorra. - On go zabije! - Możliwe. Cicho, Alix. To sprawa Finna. Zacisnęła zęby i odwróciła się, nienawidząc spokojnego pogodzenia się z losem, jakie brzmiało w urywanym głosie Duncana. Mogła, jak on, tylko patrzeć. Finn zatrzymał się przez podwyższeniem. Czekał. Shaine wbił w niego oczy. Zbladł tak bardzo, że jego twarz przybrała wygląd śmiertelnej maski. Usta mu posiniały, ręce zaczęły dygotać. Niezrozumiały charkot wydarł się z jego gardła. Potem z wysiłkiem przełknął ślinę i wykrztusił jedno słowo. - Hale. Finn roześmiał się. - Nie. Jego syn. - Hale... zginął. - Z twojego rozkazu. - Musiał umrzeć... musiał... - Shaine naprężył się i przetarł drżącą dłonią wytrzeszczone oczy. - Musiał umrzeć. - Dlaczego? Shaine zamrugał. - On ją zabrał. Lindir. Moją córkę. - Westchnął. - Zabrał mi ją. - Ona sama postanowiła odejść. Ty ją wypędziłeś, Mujharze. Ty. Lindir opuściła Homana-Mujhar z własnej woli, bowiem tego pragnęła. Bowiem pragnęła Cheysuli! - Nie! - Tak, panie! Carillon ruszył ku Cheysuli. - Finn... - Ucisz się, książę! - warknął Finn. - To sprawa między mężczyznami. - Finn! - Odejdź, książę. Zrobiłeś już swoje. Doprowadziłeś mnie do Mujhara, czego od dawna pragnąłem. - Finn zmierzył go wściekłym wzrokiem. - Odejdź. Alix rzuciła się do przodu, ale ręka Duncana pociągnęła ją w tył. Carillon ponownie przemówił do wuja. - To twoje dzieło! Niegdyś Cheysuli służyli homańskim władcom wierniej niż ktokolwiek inny, a teraz tylko chcą zniszczyć człowieka, który rozpoczął qu’mahlin. Czy tego chciałeś? Twarz Shaina była śmiertelnie blada. Oddychał chrapliwie i głośno. - Hale... to Hale... - Nie! - krzyknął Carillon. Rozsądek zaczął wracać do pustych oczu Mujhara. Przez długą chwilę patrzył na Finna, potem wskazał na Cheysuli. - Nie ścierpię zmiennokształtnego w mojej przytomności. To moje królestwo. Rozkazałem wygubić twoją rasę i tak się stanie. I tak się stanie! - Ryk zadudnił w rozległej sali. Finn odpowiedział uśmiechem. - On był oddany ci na śmierć i życie, Mujharze Shaine. Związany cheysulską przysięgą krwi. Walczył dla ciebie, zabijał dla ciebie, kochał cię jako swego suzerena. A ty kazałeś go zabić jak jakieś wściekłe zwierzę. - Finn - przemówił wreszcie Duncan. Oczy Shaina zaskrzyły się, gdy popatrzył za Finna i Carillona. Pierś wzniosła się w ciężkim oddechu. - Nie. - Zakrztusił się. - Nie Cheysuli... - Panie? - rzekł pytająco Carillon. - Nie... chcę... tu... widzieć... Cheysuli... - wysapał urywanie Mujhar. - Wygląda na to, że nie masz wielkiego wyboru. - Nie! - Shaine zbliżył się do tronu i z wyłożonego poduszkami siedzenia wyciągnął sakiewkę ze szkarłatnego jedwabiu. Odwrócił się do nich z wyrazem triumfu w oczach. Powoli wysypał na dłoń jarzące się błękitnie kostki. Carillon sapnął z przejęcia. - Amulety... - Halego, dał mi je przed czterdziestu laty... na wypadek, gdybym kiedykolwiek miał nierówne szansę. A tylko to jest w całej Homanie! - Shaine chrząknął, krew napłynęła mu do twarzy. - To one powstrzymywały Ihlini od wdarcia się do Homana-Mujhar. I zniszczę je z przyjemnością, byle tylko sczeźli Cheysuli! Z zaskakującą szybkością Mujhar podbiegł do paleniska. Carillon wybełkotał coś i skoczył za nim, próbując złapać rękę zaciśniętą na błękitnych kostkach. Finn wyciągnął nóż i ruszył za nimi. Ale Mujhar był zbyt szybki. Błękitne płomienie strzeliły z rykiem, gdy talizmany dotknęły żaru. Niesamowity blask oświetlił udręczone rysy Mujhara, który stał sztywno przed swoim bratankiem i Finnem. - Dwadzieścia pięć lat temu wypowiedziałem Cheysuli qu’mahlin - zgrzytnął. - I nie będzie mu końca, póki nie padnie ostatni zmiennokształtny! Alix sapnęła. Zobaczyła, że oczy Shaina skierowały się na nią, a wówczas wpełzła w nie bezbrzeżna nienawiść. - Zmiennnksztaltna - wysyczał - Zmiennokształtna! - Zachłannie zaczerpnął powietrza i wskazał na nią. - Moja córka oddała życie za tę wiedźmę! Alix patrzyła na niego w niemym bólu, oszołomiona siłą jego nienawiści. Potem Finn powiedział coś w Starej Mowie i podniósł nóż. Carillon skoczył i złapał wzniesioną rękę. Finn odwrócił się, by go odepchnąć, ale obu powstrzymał chrapliwy dźwięk, jaki dobywał się z krtani Mujhara. Shaine powoli osunął się na kolana. Nadal wpatrywał się w Alix, lecz jego twarz już nie była przytomna. Mujhar runął bezwładnie na kamienną posadzkę. Alix zamarła z przerażenia. Wszyscy stali jak wryci, jakby nagły upadek Shaina odebrał im zdolność ruchu. Potem Finn odwrócił się do Carillona. Jego twarz była dziwnie obojętna. - Nie żyje, książę? Czy Mujhar wreszcie spotkał swoją śmierć? Carillon ukląkł u boku Shaina. Ostrożnie przewrócił go na plecy i wszyscy zobaczyli koszmarnie wykrzywione oblicze. Alix poczuła kwaśny smak w ustach. Po chwili Carillon puścił ciało i wstał, z goryczą patrząc na Finna. - Osiągnąłeś swój cel, zmiennokształtny - powiedział bezdźwięcznie. - Mujhar nie żyje. Alix zaczęła dygotać. Przestraszył ją wyraz twarzy Finna. Malowała się na niej mieszanina emocji: ulga, satysfakcja i coś bardzo dziwnego. To przyprawiło ją o chłód. Przez długą chwilę Finn patrzył na ciało rozpostarte przy kominie. Potem odwrócił się i wbił oczy w tron. Wreszcie znów skierował spojrzenie na Carillona i wyciągnął rękę, gdy książę odsunął się od niego. - Nie - powiedział Carillon spojrzał nań wilkiem. - Idę tylko powiedzieć strażnikom, że ich pan nie żyje. - Ich stary pan nie żyje - poprawił czystym głosem Finn. - Przez ciebie! - rzucił mu w twarz książę. Finn spojrzał na nóż trzymany w ręku, jakby zaskoczony jego widokiem. Potem poparzył na Duncana. Zwarli się wzrokiem. Alix niespokojnie przenosiła spojrzenie z jednego na drugiego, ale nie wtrącała się. Finn uśmiechnął się, i spuścił oczy na znak poddania. Kiedy znów spojrzał na Carillona, zdawał się zrezygnowany. Niezdarnie obrócił nóż w dłoni i wbił czubek w przedramię. Alix skrzywiła się na widok krwi szybko barwiącej ostrze. - Czy to pokuta za śmierć Mujhara? - zapytał szorstko Carillon. Finn nie odpowiedział. Opadł na kolano, pochylił głowę. - Cheysulskim obyczajem, panie, Mujhar nie może obejść się bez wasala. - Na chwilę jego ramiona wzniosły się w głębokim oddechu. - Pięćdziesiąt lat temu Hale z Cheysuli złożył przysięgę krwi, ofiarowując dozgonną służbę Mujharowi Shaine. - Spojrzał Carillonowi w oczy i wyciągnął nóż rękojeścią do przodu. - Jeżeli zechcesz... jeżeli zgodzisz się, panie... ofiarowuję ci to samo. Carillon, patrząc na klęczącego wojownika w bezbrzeżnym zdumieniu, powoli otworzył usta. - Mnie? - Jesteś Mujharem. Mujhar musi mieć cheysulskiego lennika. - Uśmiechnął się bez zwykłej ironii - To tradycja, panie. - Tradycja Cheysuli. Finn trwał bez ruchu. - Czy przyjmiesz moje usługi? Carillon wyrzucił w górę obie ręce, siejąc kroplami wody po sali. - Na bogów, Finn, ani razu nie spotkaliśmy się bez wrzeszczenia na siebie jak kawki! Finn skrzywił usta. - Gdy Cheysuli poznaje swoją tahlmorrę, musi się z nią pogodzić, bo inaczej jego życie stanęłoby do góry nogami. Jaki miałem wybór? - Zaczekał, potem westchnął. - Przyjmiesz mnie, czy odmówisz zaszczytu, jaki zawsze szanował mój jehan?. Carillon popatrzył na niego. - No... chyba nie mogę pozwolić, byś zakrwawił całą posadzkę. Chociaż kiedyś powiedziałem, że chciałbym zobaczyć kolor twojej krwi. Finn pokiwał głową. - Jeżeli chciałbyś zobaczyć więcej, nie będę szczędził jej w twojej służbie. Carillon uśmiechnął się i wyciągnął rękę. Przyjął nóż bez słowa. Potem wyciągnął własny i podał go wojownikowi, a tamten schował do pochwy. - Przysięga złożona na krew jest wiążąca - rzekł cicho. - Nawet ja to wiem. Finn podniósł się i wzruszył ramionami. - Wiąże, dopóki nie zostanie złamana, panie. Już raz tak było. - Uśmiechnął się po dawnemu. - I widziałeś rezultaty. Carillon w milczeniu pokiwał głową. Potem minął Finna jak człowiek oszołomiony i podszedł do wielkich srebrnych drzwi. Tam zatrzymał się i zerknął na Alix, potem na Duncana. - Wiedzieliście, że to zrobi? On? Alix, która sama chciała o to zapytać, milczała wyczekująco. Duncan wyszczerzył zęby. - Finn robi to, co chce. Nie potrafię wyjaśnić szaleństwa, jakie nachodzi go czasami. Carillon pokręcił głową i obejrzał się na wojownika Cheysuli, który stał ze swoim wilkiem. Alix, która też spojrzała na Finna, poczuła narastający w duszy śmiech. Uśmiechnęła się do Carillona. - Chyba masz swoją zemstę, panie. Jak lepiej pokonać Cheysuli niż przez odwołanie się do jego wiecznej tahlmorry?. Carillon odpowiedział równie szerokim uśmiechem. Potem zastygł, gdy usłyszał pierwsze krzyki dochodzące z pałacu. Twarz mu stwardniała. - Ihlini - powiedział - Mój wuj zniszczył talizmany. - Czas zatem opuścić ten pałac, Mujharze - rzekł cicho Duncan. Carillon popatrzył na ciało Shaina. Potem zawrócił na pięcie i spiesznie wyszedł z Wielkiej Sali. ROZDZIAŁ 4 Prawie natychmiast zostali otoczeni przez solindyjskich i atviańskich żołnierzy, którzy z triumfalnym wrzaskiem pędzili, by plądrować i niszczyć zdobyty pałac. Wszędzie leżały ciała poległych sług i strażników. Alix przygryzła dolną wargę, gdy Duncan pchnął ją pod ścianę, ratując przed wściekłym atakiem atyiańskiego żołdaka. Z przerażeniem przywarła do muru, widząc tylko żądzę krwi w oczach nieprzyjaciela i dzikość Duncana. Miecz Carillona zadźwięczał na ostrzu Solindyjczyka. Książę bił się dobrze, lecz przeciwnik zdecydowanie przewyższał go ogromem i siłą. Upadł na kolano i sapnął, gdy próbował odbić szeroki miecz. Finn skoczył mu z pomocą. Królewski nóż, który teraz należał do wojownika Cheysuli, zagłębił się w gardle żołnierza i uciął jego krzyk. Książę zerwał się na nogi i odwrócił, patrząc przenikliwie na Finna. - Czy na tym polega wasalska służba? Finn odzyskał swój nowy nóż i wyszczerzył zęby. - Jestem świeżo upieczonym wasalem, panie, ale wiem, że moje zadanie polega, na utrzymaniu cię przy życiu. - Umilkł znacząco. - Kiedy głupio wdajesz się w walkę z kimś silniejszym od siebie. Carillon spojrzał nań spode łba, ale Alix zobaczyła wdzięczność i początki zrozumienia w jego błękitnych oczach. Niemal uśmiechnęła się do siebie, niewiarygodnie zadowolona, że mogą żyć w zgodzie po takich niesnaskach, gdy Duncan złapał ją za rękę i pociągnął korytarzem. - Shaine dobrze wykonał swoją robotę - rzekł chrapliwie. - Mamy niewiele czasu na wydostanie się z tego pałacu. - Wydostanie się? - powtórzył bez tchu Carillon. - To homański pałac! Nie dopuszczę, by wpadł w ręce wrogów! Duncan odwrócił się, żeby coś dodać, zobaczył zbliżających się wrogich żołnierzy i krzyknął do Finna. Młodszy brat zawirował i razem z księciem uderzył na żołnierzy. Duncan złapał Alix za ramię i pchnął ją w przysłonięte gobelinem przejście. Wpadła do małej ceremonialnej komnaty, on zaś został przy drzwiach. Odchylił lekko gobelin i wypatrywał przez szparę wroga. Alix odwróciła się i rozejrzała po komnacie. Panował w niej dziwny spokój, jak w oku cyklonu. Kosze z węglami przeganiały chłód ciągnący od kamiennych murów, wspaniałe kobierce i arrasy zdobiły podłogę i ściany. Pogładziła rzeźbione oparcie drewnianego krzesła i zadumała się nad jego pięknem. Potem usłyszała, jak Duncan sapnął i odskoczył, gdy jakiś Atvianin przebił włócznią zasłonę. Grot włóczni dosięgnął oparcia krzesła i strzaskał je, obsypując Alix drzazgami. Oniemiała z grozy patrzyła na brodatego Atrianina, który sięgnął do pasa po nóż. Duncan rzucił się na niego. - Alix! Znajdź sobie jakąś kryjówkę, nie mam czasu, żeby cię pilnować! Cofnęła się natychmiast, patrząc, jak Duncan zmaga się z żołnierzem. W końcu oderwała oczy od walczących i rozejrzała się w poszukiwaniu schronienia. Jej uwagę zwróciła błękitna kotara przysłaniająca okno, która wybrzuszyła się w przeciągu. Alix pobiegła do szerokiego parapetu. Wspięła się i przycisnęła plecy do zimnego kamienia, zaciągając za sobą aksamitną kotarę. Zostawiła tylko szczelinę, przez którą mogła wyglądać. Duncan zabił atyiańskiego żołnierza i stanął nad ciałem, chrapliwie wciągając powietrze przez obolałe gardło. - A kto przepowiedział twoją śmierć, zmiennokształtny? - zapytał Keough od drzwi. Duncan wyprostował się i spojrzał w zadowolone, pełne oczekiwania oczy atviańskiego pana. Stał w rozkroku nad ciałem zabitego, gdy Keough wszedł do komnaty. Za nim wsunął się syn, tarasując jedyne wyjście. - Gdzie jest twój zachwalany łuk, zmiennokształtny? - szydził Keough. - Gdzie twoje zwierzę? Duncan w milczeniu obszedł ciało i przyjął pozycję. Keough wybuchnął śmiechem. - Wcześniej miałeś swój łuk Teraz masz tylko nóż, a ja miecz. Duncan nie odrywał wzroku od lśniącego ostrza, które tańczyło przed jego oczyma. Pan Atvii był niewiarygodnie szybki jak na człowieka o takiej posturze. Thorna, uśmiechający się drwiąco przy drzwiach, splótł ręce na piersiach i obserwował, jak jego ojciec napiera na Cheysuli, który w końcu zatrzymał się z plecami przyciśniętymi do barwnego gobelinu. Keough uśmiechnął się, wznosząc miecz do szyi Duncana. - Wydaje się, że ktoś już próbował zdjąć ci głowę z ramion, zmiennokształtny. Czy mam za niego skończyć? Miecz lekko przesunął się w bok i Duncan poderwał nóż, przygotowując się do rzutu. Keough zaskakująco płynnym ruchem wytrącił mu go z ręki. Czubek miecza znów przysunął się do posiniaczonego gardła. Strumyczek krwi pokazał się w paskudnym rozcięciu. - Tutaj, zmiennokształtny? Mam pchnąć w tym miejscu? Thorne krzyknął, gdy rdzawy wilk wyskoczył zza błękitnej kotary. Żółte oczy Duncana rozszerzyły się w niekłamanym zaskoczeniu i Keough, w ten sposób ostrzeżony, machnął mieczem dokoła. Zobaczył wyszczerzone groźnie kły wilczycy, która skoczyła mu na piersi. Keough stracił równowagę i runął do stóp Duncana. W komnacie zawibrował wrzask przerażenia. Thorne rzucił się do środka, z mieczem wzniesionym do zadania morderczego ciosu. Duncan schylił się błyskawicznie i podniósłszy nóż skoczył mu na spotkanie. Syn Keougha upadł z okrzykiem bólu, zaciskając ręce na wbitym w piersi nożu. Duncan wyprostował się i odwrócił, a potem chwiejnie ruszył do wilczycy. Wilczyca stała nad nieruchomym panem Atvii, w jej ślepiach płonął milczący gniew. Po chwili, gdy spojrzała na ściągniętą twarz Duncana, pojawiło się w nich zrozumienie. - On nie żyje - rzekł chrapliwie. Potężne cielsko Keougha nie nosiło żadnej rany, ale brakowało w nim oznak życia. - Cheysula... - wyszeptał Duncan. Wilczyca przemieniła się. Alix podeszła do niego, krzyżując ręce na brzuchu, jakby chroniła noszone dziecko. - On chciał cię zabić. - Tak, Alix. Zamrugała i podniosła nań puste oczy. - Wiem, powiedziałeś, że nie powinnam się przemieniać, cheysulu, ale byłbyś zginął. Gdybyś umarł, byłabym niczym człowiek bez lira, straciłabym duszę. - Postąpiłaś jak wilczyca, która nie bacząc na niebezpieczeństwo broni swojego towarzysza. Nie mógłbym prosić ani spodziewać się niczego innego, bez względu na dziecko. Przyciągnął ją do siebie i przytulił. - Nie jestem zły, maleńka. - Duncanie... tracimy Homana-Mujhar. - Tak. Carillon będzie musiał trochę zaczekać na objęcie tronu Mujhara. Musimy zebrać się i odejść, zanim Bellam zakończy rozpoczęte przez Shaina qu’mahlin. Leżący u stóp Alix Thorne jęknął nagle. Dziewczyna zadrżała i poderwała dłoń do ust. Duncan odsunął ją od młodego Atvianina i poprowadził ku drzwiom. - Duncanie, on jeszcze żyje! - Będzie musiał tu zostać. Nie możemy tracić więcej czasu, Alix. Bezpieczne wydostanie się z Homana-Mujhar okazało się o wiele trudniejsze od wejścia. Duncan dwa razy musiał wdawać się w walkę z solindyjskimi żołnierzami. Alix wrzasnęła, gdy w pewnej chwili ranny Atvianin podniósł się z podłogi. Za moment znowu runął, z królewskim nożem w plecach. Alix rozejrzała się i napotkała zadowolone oczy Finna, który stał po drugiej stronie korytarza. - Więc, mei jha, nadal wałęsasz się za moim rujho. Alix, patrząc na zmęczoną i wysmarowaną krwią twarz, roześmiała się dźwięcznie. - Tak. Nadal to robię. I tak będzie zawsze. Finn uśmiechnął się do niej i wyciągnął nóż z pleców zabitego. Zerknął badawczo na brata. Duncan machnął na niego ręką i razem ruszyli korytarzem. - Książę? - zapytał chrapliwie Duncan. - Zostawiłem go w komnatach Shaina, gdy skutecznie rozprawiał się z dwoma Atvianami. Nasze książątko nauczyło się zabijać. Nie potrzebował mojej pomocy. - Jesteś gotów do odejścia? Finn zaśmiał się. - Nie lubię zostawiać niedokończonej roboty, ale chyba jestem bardziej niż gotów. Nic innego nam nie pozostało. - Westchnął. - Odbijemy Homana-Mujhar kiedy indziej. - Carillon może nie zechcieć odejść. - Zechce, jak mu powiem. Może i jest moim suzerenem, ale ja mam więcej zdrowego rozsądku. - Ty? - zapytała Alix, zaciskając w trakcie marszu palce na pasie Duncana. - Tak, mei jha. Ja. - Ha, rujho - wtrącił Duncan - może nabrałeś go nieco w czasie minionych miesięcy, bo wcześniej miałeś duże braki. Finn obraził się i zwolnił kroku. Storr deptał mu po piętach. Znaleźli Carillona w komnatach Shaina i nakłonili go do ucieczki z pałacu. Książę nie był zbytnio uszczęśliwiony tym pomysłem, ale ustąpił, gdy Duncan jasno dał do zrozumienia, że nie mają najmniejszych szans. Carillon westchnął i przetarł ręką spocone czoło. Włosy już mu wyschły i zwinęły się w niesforne loki. - Tędy - powiedział i poprowadził ich przez labirynt korytarzy. Szli posłusznie za nim, zadowoleni, że w końcu wydostaną się z pałacu i że nie napotykają po drodze wrogich żołnierzy. Alix wyszła za Carillonem na mały dziedziniec na tyłach pałacu. Za nią podążali Duncan i Finn, mruczący coś do siebie w Starej Mowie, której jeszcze nie zdążyła w pełni opanować. Carillon zatrzymał się nagle i Alix wysunęła się do przodu, by zapytać o przyczynę. Stanęła twarzą w twarz z otuloną w opończę postacią, wielce podobną do mężczyzny, którego zabiła na ulicach Mujhary. Ogarnęło ją przerażenie. Osłonięta rękawicą dłoń wzniosła się do kaptura. Spod niego wyjrzały przystojne rysy i usta złożone w uśmiechu. - Alix - rzekł miękko Ihlini - I książę Homany. Nie mogłem liczyć na większe szczęście. - Tynstar... - wyszeptała. Duncan stanął obok niej. Finn zajął miejsce u boku księcia, upewniwszy się wprzódy, czy Carillon ma dość wolnej przestrzeni na użycie miecza. Storr, najeżony i pokazujący kły, spiął się po prawej stronie Finna. Tynstar uśmiechnął się. - Ach, jakże wdzięczna grupa - zadrwił czarnoksiężnik. - Mam przed sobą trzech mężczyzn najbardziej odpowiedzialnych za próbę zrujnowania planów Bellama. - Jego czarne oczy rozbłysły. - I kobietę. - Bezszelestnie przysunął się bliżej i spojrzał jej w twarz. - Alix, uprzedzałem, że powinnaś trzymać się z daleka. Nie posłuchałaś. Westchnęła drżąco i stłumiła strach, który uginał jej kolana. Mężczyzna, który był tak uprzejmy w czasie ich pierwszego spotkania, teraz ukazał swe prawdziwe oblicze. Alix w pełni zrozumiała jego oddanie bogom ciemności. Tynstar uśmiechnął się szerzej. - Shaine nie żyje. I Keough. Nawet książę Thorne umiera z rany od cheysulskiego noża. Zebraliście tej nocy niezłe żniwo. - Jego głos opadł do szeptu. - Ale na tym koniec. - Koniec! - powtórzył Carillon. - Tak. Homana-Mujhar należy do Bellama. Jak zresztą cała Homana. - Do ciebie - poprawiła cicho Alix. - Homana należy do ciebie. Ihlini uśmiechnął się słodko. Dłoń Carillona zacisnęła się na rękojeści miecza. Oczy Tynstara przesunęły się z Alix na księcia. - Będąc na twoim miejscu, młody Mujharze, czym prędzej opuściłbym granice Homany. - Ty mówisz mi, że mam odejść... Tynstar niedbale wzruszył ramionami. - Jesteś dla mnie niczym. Bellam chce, żebyś w kajdanach przemaszerował przed jego ludźmi i ukazał Homanie swą klęskę, ale ja nie widzę w tym żadnego pożytku. Taka demonstracja tylko skłania człowieka do szukania odwetu. - Gładko machnął ręką. - Widziałeś, co takie pragnienia wyrządziły Cheysuli. - Qu’mahlin jest zakończone - warknął Carillon. - Zakończone. Cheysuli mogą robić to, co chcą, jak dawniej. Alix poczuła przypływ ogromnej radości, ale nie poruszyła się. Nie mogła okazać zadowolenia w obecności Tynstara, Ihlini wskazał na niewielką furtkę w wysokim murze. - Idź, panie, nim zmienię zdanie. Carillon dobył miecza. Nim zdołał wznieść go przeciwko Tynstarowi, został brutalnie powstrzymany. Krzyknął zduszonym głosem i cheysulskie ostrze wysunęło się z jego bezwładnych palców. Carillon, zataczając się jak pijany, osunął się na ręce i kolana przed czarnoksiężnikiem. Głowa mu opadła, jakby składał poddańczy pokłon. Alix sapnęła i ruszyła ku niemu. Duncan złapał ją za ramię i szarpnął w tył. - Czekaj... - wydyszał. Oczy Tynstara były pozbawione wyrazu, gdy patrzył na naprężone barki Carillona. - Daruję ci życie, dziedzicu Shaina. Mógłbym bez dotykania cię ręką zmiażdżyć twoje serce. Mógłbym w jednej chwili skraść ci powietrze z płuc Mógłbym oślepić cię, ogłuszyć albo odebrać ci rozum. - Jego zęby błysnęły w przerażającym uśmiechu. - Ale nie zrobię tego. Alix, rozwścieczona jego słowami i tym, że ani Duncan, ani Finn nawet nie ruszyli palcem, wyrwała się Duncanowi i ruszyła w stronę czarnoksiężnika. Zatrzymała się u boku Carillona. - Gdybyś zabrał mu życie, musiałbyś wziąć też moje. Czy myślisz, że będę bezczynnie przyglądała się, jak używasz swych ciemnych mocy przeciwko mojemu kuzynowi? Ja też wywodzę się z tego rodu, Ihlini! Tynstar podniósł dłoń jakby do błogosławieństwa. Kolejne drżenie wstrząsnęło ciałem Carillona i Alix sapnęła z przerażenia. - Nie mogę skrzywdzić żadnego z was moją sztuką - rzekł zimno Tynstar - a moja siła jest pomniejszona w twojej obecności. Ale zostało mi jej wystarczająco dużo. Carillon jest całkowicie zdany na moją łaskę. Odezwij się raz jeszcze, córko Lindir, a zobaczysz, co się stanie. - Nie możesz mnie tknąć, Ihlini - wyszeptała. - Moja magia jest silniejsza niż magia innych Cheysuli. Wystarczy, że pokażę ci swoje wilcze kły, a umrzesz jak Keough ze stracha. Oczy Tynstara zwęziły się. - Zatem to prawda, że Lindir obdarzyła cię Starą Krwią tego kraju. - Uśmiechnął się i wzruszył ramionami. - Wobec tego zaczekam. Czas niewiele znaczy dla człowieka, który przeżył już trzysta lat. Popatrzył z ubolewaniem na Carillona. Książę powoli zebrał siły i podniósł się niepewnie. Przez chwilę z zimną furią patrzył na Tynstara, potem odwrócił się do Alix. Dotknął lekko jej ramienia. - Słyszałem, kuzynko. I dziękuję. Tynstar cofnął się z gracją. Uśmiechnął się czarująco do wszystkich. - Bellam utrzyma Homana-Mujhar, Carillonie, i ty będziesz musiał z nim walczyć. Ale nie tej nocy. Podniósł rękę, wezwał z ciemności purpurowy płomień i zniknął. EPILOG Ciemność była przytłaczająca. Rozpraszały ją tylko niesamowite płomienie Ihlini, które trawiły wspaniałość Homana-Mujhar niczym demon ognia. Mimo wszystko uciekinierom udało się zebrać pozostałych przy życiu wojowników Cheysuli i opuścić pałac, zostawiając homańskie miasto na łasce zwycięskiego Bellama z Solinde. Carillon niewiele się odzywał w trakcie długiej jazdy do Twierdzy w Elłas, ale Alix wiedziała, że nie poddał się rozpaczy. Carillon, książę-chłopiec, który wyrósł na króla, snuł plany zemsty. Kiedy wreszcie dotarli do Twierdzy i wojownicy rozbiegli się, aby powitać kobiety, Carillon z powagą przyjął zaproszenie Duncana i zatrzymał się w ciemnoszarym namiocie przywódcy klanu. I to tam, sześć dni później, przedstawił im swoją decyzję. Alix raz za razem potrząsała głową. - Powinieneś tu zostać. Tutaj. Książę siedział przed paleniskiem w spękanych skórach i zardzewiałej kolczudze. Na nadgarstkach widniały głębokie blizny zostawione przez atviańskie żelaza. Jego błękitne oczy wyrażały zdecydowanie. - Bellam wysłał za mną żołnierzy. Nie należy do ludzi, którzy łatwo rezygnują. Cheysuli dość wycierpieli z rąk Shaina. Nie skaże ich na śmierć tylko dlatego, że udzielili schronienia dziedzicowi Mujhara. - Ty jesteś Mujharem - sprostował cicho Finn. Alix zerknęła na niego i zobaczyła dziwny spokój w jego oczach. Walka w Homana- Mujhar zmieniła nie tylko Carillona, wywarła swoje piętno również na Finnie. Carillon niedbale machnął ręką. - To tylko tytuł, Finn, nic więcej. I w dodatku pusty. Nawet Bellam, który zasiada na tronie Homany, ma do niego prawo. - Homana wie, że go sobie przywłaszczył - powiedział ochryple Duncan. Alix nadal krzywiła się, słysząc jego głos. Bała się, że już nigdy nie będzie mówił normalnie. Przypuszczała, że równie zażarcie jak Carillon sprzeciwi się leczeniu z pomocą magii ziemi. - Homana jest przegrana - rzekł cicho Carillona - Głupotą byłoby twierdzić, że jest inaczej. Żeby przetrwać, musi być posłuszna Bellamowi przez jakiś czas. - I Tynstarowi - dopowiedziała z drżeniem Alix. Finn beztrosko wzruszył ramionami. - Musimy tylko czekać, Carillonie. Wrócisz do Homana-Mujhar. Ostatni męski potomek królewskiego rodu Homany westchnął ciężko. - Ale niezbyt szybko. Thorne wylizuje się w Atvii z ran i przysięga, że pomści dziwną śmierć ojca. - Jego oczy skoczyły ku Alix, która wpatrywała się w płomienie. - Tynstar i jego Ihlini pomogą Bellamowi utrzymać się na tronie Homany i Solinde. Kraj jest wycieńczony i przed ponownym przystąpieniem do walki musi wrócić do sił. - Uśmiechnął się lekko. - Nie mogę prosić zgnębionego królestwa o tak szybkie wdanie się w wojnę. Alix wreszcie spojrzała mu w oczy. - Dokąd się udasz? - Tutaj, po ellasiańskiej stronie, jesteśmy bezpieczni. Żołnierze króla Rhodri od lat zostawiają waszą Twierdzę w spokoju. Myślę, że nikt nie będzie miał nic przeciwko wędrówce samotnego księcia. Zaszyję się w tym kraju na jakiś czas. - Lekki uśmiech Carillona spłowiał szybko. - Ale nie zaryzykuję niepotrzebnie życia ani jednego Cheysuli. - Takie ryzyko ma niewielkie znaczenie - rzekł cicho Duncan. - Proroctwo mówi, że pewnego dnia zasiądziesz na tronie Homany. Pewnego dnia... - Na cheysulskim tronie? - zakpił Carillon i wyszczerzył zęby. - Nie zapomniałem. - Ani my. Carillon nagle zerwał się na nogi. Popatrzył na Alix. - Kuzynko, niegdyś powiedziałaś naiwnemu, aroganckiemu książątku prawdę o qu’mahlin Shaina, a ja nie chciałem jej słuchać. Wyparłem się nawet ciebie. Przepraszam za to. Jesteś mądrzejsza, niż przypuszczałem. - Złapał ją za rękę i pomógł jej wstać. - Miałaś większą słuszność co do swojej krwi, niż mogłem mieć nadzieję. - Carillonie... Potrząsnął głową i puścił jej rękę. - Mam konia. I, jak wierzę, miecz zmiennokształtnego na usługi. Lennika jak jego ojciec. Finn podniósł się i uśmiechnął w oszołomioną twarz Alix. - I tak, mei jha, wreszcie się mnie pozbędziesz. Milczała, nie radząc sobie z bólem, który ściskał ją za gardło. Finn popatrzył na Duncana. - Rujho, dbaj o swoją cheysulę. Nie należy do tych, które można lekceważyć. Duncan uśmiechnął się i też wstał, obejmując Alix w talii. W drugiej ręce trzymał czarny wojenny łuk. Ozdoby rozbłysły w świetle płomieni. - Masz, Mujharze. Finn nauczy cię, jak się nim posługiwać. - Carillon zawahał się. - Ale tylko Cheysuli może strzelać z cheysulskiego łuku. - Tradycje się zmieniają - powiedział łagodnie Duncan. Carillon w milczeniu przyjął łuk. Potem wyszedł z namiotu jak człowiek, który odwraca się plecami do przeszłości i śmiało patrzy w przyszłość. - Storr! - krzyknęła Alix. Wilk skierował na nią pełne ciepła oczy. Tahlmorra, liren. Alix w niemym bólu patrzyła, jak Finn rusza za Carillonem, a Storr podąża w ślady swego pana. Nie czuła, że Duncan położył ręce na jej biodrach i przyciągnął ją do siebie. Była świadoma tylko głębokiego smutku i nabrzmiewającego w piersiach strachu. - Poradzą sobie, cheysula. - Dlaczego musieli odejść obaj? Zaśmiał się cicho. - Czyż nie pragnęłaś, by Finn zniknął z twojego życia? - Przyzwyczaiłam się do niego. To wszystko - odparła z westchnieniem. Alix wbiła oczy w wyjście z namiotu i szybko starła łzy z policzków. - Nie wyobrażam sobie, by Finn i Carillon osiągnęli coś więcej poza kłótnią! Zacisnął ręce. - Kłótnia, jak sama powinnaś wiedzieć, też ma swoje miejsce w życiu. Jestem pewien, że Shaine i Hale również nie zawsze żyli w zgodzie. - I popatrz na wynik. Duncan stanął za nią i delikatnie wsparł brodę na jej głowie. - Carillon nie jest swoim wujem. - Nie. - Alix westchnęła ciężko. - Jest tylko Carillonem. - Wróci. Alix zesztywniała, ale nie odwróciła się ze strachu, że zobaczy w jego oczach coś, czego nie potrafiłaby znieść. - Duncanie... mówisz o tahlmorze! - Możliwe. - Odwrócił ją i wtedy musiała spojrzeć mu w twarz. - Czy myślisz, że Finn i Storr pozwolą, by ich książę długo przebywał z dala od domu? Coś w niej zatrzepotało. Zdumiona Alix przyłożyła rękę do brzucha, potem z uśmiechem naprowadziła dłoń Duncana, by też mógł poczuć ruchy dziecka. - Kiedy Carillon wróci, cheysulu, będzie miał nowego krewniaka. - I królestwo czekające na wyzwolenie z rąk Bellama - dodał ponuro Duncan. Spojrzała w jego poważne żółte oczy. - Czy zdoła to osiągnąć? Czy proroctwo mówi coś na ten temat? Wolną ręką przygładził jej włosy. - Nie potrafię powiedzieć, maleńka. To tahlmorra Carillona. Tahlmorra Carillona... powtórzyła ze smutkiem w myślach, i wiedziona instynktem spróbowała znaleźć odpowiedź w mocy danej jej przez bogów. Znalazła ją, i uśmiechnęła się promiennie. Roberson Jennifer Kroniki Cheysuli 1 Zmiennokształtni 11 z 1