10792
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 10792 |
Rozszerzenie: |
10792 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 10792 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 10792 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
10792 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
SPIRIT OF '69
Czasy zupełnie się zmieniły, jakby to Bob Dylan mógł
stwierdzić, nadszedł koniec dla swingujących lat 60-tych.
Dawno odeszli w zapomnienie oryginalni nastoletni
rozrabiacy, chłopaki z pałkami, tnący siedzenia tedsi ze swoją
diabelską muzyką, nawet rokersi i modsi przeżywali kiedyś
lepsze chwile.(...) Obie subkultury fatalnie podupadły po
burzliwych, letnich miesiącach 64-tego.
Przez jedną okropną chwilę wydawało się, że najlepsza
część brytyjskiej młodzieży może przyłączyć się do
hipisowskich komun i studenckich marszów. 1967 zafundował
nam lato miłości, a małolaty z klasy średniej wszędzie mówiły
do widzenia rzeczywistości.(...) Cóż, aż w końcu tatuś znalazł
im stałą pracę w biurze. Hippisi naprawdę przesłodzili z tymi
swoimi błyskotkami i kwiatowym manifestem dla nowej
promiennej przyszłości. Wszystko teraz stawało się miłością i
pokojem, wymalowane w kalejdoskopie psychodeli i dzikich
paisleyowskich wzorów. Idealizm był zawsze częścią
dorastanie, ale siedzenie na polu w St.Ives z długimi
zatłuszczonymi włosami, w brudnym kaftanie, z uncją haszu i
egzemplarzem Oz z trudem było można nazwać tworzeniem
nowego, dzielnego świata. Wyłączenie się tak naprawdę
znaczyło stchórzenie (*”wyłącz się” ze społeczeństwa, było w
owych czasach sztandarowym hasłem hippisów) (...). Po
prostu obejrzyj kilka starych video Jethro Tull a zobaczysz jak
głupie było to wszystko.
A jakby nie dość było narkomańców studenci próbowali
posunąć to jeszcze dalej, mówiąc - zmieniajmy świat,
działajmy. Zwykle brygady „wełnianych palt” były z góry
odrzucane przez młodzież ulicy - uważano ich za kujonów,
nawet hippisi ich nienawidzili za to, że byli zbytnio bojowymi
jak na ich gust. Ale oni tu byli w 1968, maszerowali tu, tam,
wszędzie... Nie obsadzali barykad tak jak w wesołym Paryżu,
niemniej zarzucali nas rewolucyjnymi materiałami. W każdym
bądź razie my byliśmy na to ubezpieczeni.
Życie nie było takie słodkie w rozległych dzielnicach
robotniczych. Nigdy nie było możliwe by wrócić do domu na
Bethnal Green (*dzielnica robotnicza we wschodnim
Londynie) i powiedzieć swojemu tacie, że chce się mieszkać
w wigwamie. Prawda, niektórym dzieciakom z klasy
robotniczej udało się trafić na wyższe uczelnie, a jakiś jeden
czy dwóch odcięło się od reszty i wyniosło się w afgańskim
płaszczu by spróbować szczęścia jako hippis - w narkotykach
i wolnej miłości, ale nie zawsze znajdowali tam pokój i nowy,
wspaniały świat. Natomiast zdecydowana większość po
opuszczeniu szkoły rozpoczynała życie polegające na
monotonnej pracy. Te liche zajęcia czekały na nich w wielkich
ilościach, ale wsadzały im za to trochę pieniędzy do kieszeni i
dawały powód do narzekań przed nadchodzącym
poniedziałkowym porankiem.
Odezwy do robotników by przyłączyli się do swych
towarzyszów studentów w obalaniu kapitalistycznych świń
padały na bardzo głuche uszy. Naprawdę niewielu ludzi
chciało podać studentom i hippisom pomocną dłoń, raczej
kopa w dupę ciężkim glanem dziesiątką. Wszystko to było już
jasne kiedy studenckie plakaty wrzeszczały „Zniszcz
państwo” albo „Zwycięstwo Wietnamowi”, a na stadionie
Chelsea śpiewano „Studenci, studenci, ha, ha, ha !”
Pokazały to jasno okoliczności wielkiego marszu
solidarnościowego z Wietnamem w październiku 1968.
Wówczas Tariq Ali i jego niedzielni rewolucjoniści wreszcie
otrzymali odpowiedź. Fabryki i stadiony piłkarskie zostały
zarzucone ulotkami by wyciągnąć zwykłego robotnika na
ulicę i nadszedł wreszcie ten wielki dzień, kiedy 30 000
studentów i powiązanych z nimi leniwych bastardów pląsało
po Londynie, nie powodując niczego więcej poza
zakłóceniami ruchu ulicznego. Tak, a 200 niezbyt skorych do
grzeczności, wygolonych bootboysów w kolorach FC
Millwall biegło obok śpiewając "Enoch, Enoch !" (*polityk
sprzeciwiający się napływowi imigrantów z byłych koloni
brytyjskich) i powodując generalnie na tyle dużo kłopotów, że
gazety miały o czym pisać następnego dnia. Zapomnijcie
wasze wojny w południowo-wschodniej Azji, skinheadzi
nadeszli !
Skinhead, skinhead, tu i tam
Jak to jest nie mieć włosów ?
Czy to ciepło, czy to zimno
Jak to jest - BYĆ ŁYSYM !
Piosenka stadionowa z wczesnych lat 70-tych
Miejcie na uwadze, że może być dużym błędem stawianie
znaku równości pomiędzy pojawieniem się skinheadów w
nagłówkach gazet, a powstaniem subkultury. (...) Co więcej
1968 jako data narodzin mógłby tylko przysłużyć się
kłamstwu, że pojawienie się skinów było niczym więcej jak
reakcją na powstanie ruchu hippisów, a tego byśmy nie
chcieli, prawda ?
Słowo skinhead nie weszło do powszechnego użytku przed
1969, ale młodzieńców noszących glany i krótko ostrzyżone
po sportowemu włosy widywano w kręgach modsów już w
1964. Oni byli zapowiedzią nadejścia subkultury skinhead. To
powoli rozwijało się wśród „szeregowych” modsów
postępując naprzód od tego właśnie roku. Wszystkie te pierdy
o pokoju i miłości nadeszły dopiero 3 lata później, tak więc
argumentacja, że skini byli jakąś reakcją na hippisów jest
mocnym przegięciem. Odrzucenie być może, ale nigdy
reakcja.
W 1965 The Who zrealizowali My Generation, ale już
wtedy dni modsów były policzone. Cała uwaga mediów która
otaczała zamieszki z okazji świąt w '63 i '64 spowodowała, że
modsów dotknęło coś w rodzaju kryzysu tożsamości.
Przedtem zawsze byli zadowolonymi z siebie, modnymi
dzieciakami będącymi po prostu o krok do przodu przed
innymi. Ale teraz nastąpił masowy napływ młodych modsów
na których często patrzono jak na pozerów ponieważ nie mieli
najmniejszego pojęcie o klasie czy stylu i musieli chodzić na
High Street, żeby im tam powiedziano w co się mają ubierać. I
oczywiście idea roztrzaskiwania leżaków na czyjejś głowie
przyciągała do ruchu niemiłe charaktery, które dalej
zapaskudzały to co mod znaczył wcześniej.
Po co istniejemy ? Naprawdę po nic. Jesteśmy po prostu
grupą gości, nie istniejemy dla czegokolwiek. / Chris
Bridges, 16 letni skinhead z Brighton
Ruch mod był na złym kursie i w sposób łatwy do
przewidzenia rozszczepił się i poddał różnym
oddziaływaniom. Wielu modsów było w koledżach i na
uniwersytetach, tak więc poddani pod wpływy tego co się
wokół nich działo przyłączyli się do szmaciarskiej armii
hippisów i studentów na ich drodze do lekkich narkotyków,
progresywnego rocka, kwiaciastych koszul i pop-artu.
Na szczęście recepta jak postąpić nie była dla każdego
modsa taka sama. Na północy Anglii, na przykład działo się to
na różne sposoby. Mod rozpoczął swoją egzystencję pod
koniec lat 50-tych w klubach i kafejach londyńskiego Soho,
ale jego zasięg był o wiele szerszy i przyjął się nawet na
północy Wielkiej Brytanii. Jednakże północna scena
przetrwała o wiele dłużej skupiona wokół klubów
fanatycznych skuterowców, a później nocnych potańcówek
przy soul w miejscach takich jak słynny Casino Club w
Wigan czy The Torch w Stoke.
Zawsze byłem skinheadem. Byłem nim nawet zanim
wynaleziono te słowo. Kiedy miałem 12 czy 13 lat
zdecydowałem, że nie chcę być długowłosym i obciąłem
włosy. Glany, szelki i crombie zawsze były częścią mego
życia. / Wolfgang von Jurgen, 22 letni skinhead z Londynu
Najważniejszym jednak dla ruchu skinhead był wzrost
liczby modsowskich gangów, które skradały się po miejskich
dżunglach brytyjskich metropolii. Znani także jako hard mods
(twardzi modsi) ochoczo uczestniczyli w tworzeniu pełnego
przemocy i agresji wizerunku post'64-mod-ernizmu i zaczęli
odpowiednio do tego się ubierać. Eleganckie garnitury były
zdejmowane na noce i bijatyki toczono w koszulach i
dżinsach. Podobnie jak drogie buty zostały zastąpione przez
glany, które były znacznie lepsze do rozbijania głów, a włosy
stawały się krótsze i krótsze, a gdy francuski typ strzyżenia
wszedł do mody przesunięto skalę na maszynce fryzjerskiej z
4 do 1.
Londyński East End był domem licznych gangów takich
właśnie modsów. Wielu z nich zostało wciągniętych do
zorganizowanej przestępczości i skończyło po niewłaściwej
stronie więziennych krat. To z pewnością nie był zbieg
okoliczności, że dobrze ubrani gangsterzy z londyńskiego
świata przestępczego byli ojcami, wujami, braćmi czy po
prostu idolami wielu modsów. A ci którzy nie byli z tym
wszystkim związani lubili udawać, że w jakiś sposób są. To
wszystko było częścią uroku mającego związek z modsowską
przeszłością i oglądaniem zbyt wielu filmów gangsterskich.
W Youth!Youth!Youth! Garry Bushell mówi o modsach
znanych jako suits (garnitury), że reprezentują -"spartański
odłam modsów, który zaczął pojawiać się w londyńskich
klubach gdzieś około 1965 i był elegancką, o robotniczym
rodowodzie, alternatywą wobec wątpliwej, kuszącej
psychodelii" i postrzega ich jako bezpośrednich przodków
ruchu skinhead. Rzeczywiście, skini którzy przebierali się na
nocne potańcówki w Mecca często byli nazywani suits w
okresie gdy ruch przechodził swój największy rozkwit w 1969
i 1970, zresztą nie tylko w Londynie. Inne miasta jak
Birmingham, Liverpool czy Newcastle mogły się pochwalić
dużą liczbą twardych modsów, jednak najwięcej ich było z
pewnością w Glasgow - tym nieprzeciętnym mieście gdzie
gangi zawsze były częścią dorastania dla każdego dziecka
ulicy od czasów razor gangs (gangi brzytew) w latach 30-tych.
Modsi z Glasgow zawsze słynęli z przemocy, organizowali się
we fleets (floty) i teams (drużyny), (nazwy wciąż używane
przez przypadkowe dzisiejsze gangi) do obrony swych
terytoriów.
Miejsca które dzięki modsom zyskały złą sławę jak
Maryhill's Valley, Barnes Road w Possilpark i inne są obecnie
częścią folkloru miejskiego Glasgow, a ludzie o nerwowym
usposobieniu wciąż trzymają się od nich z daleka.
Nazwa ich subkultury jest dziwaczna, prawie że śmieszna -
skinhead. Ale oni nie traktują tego jako negatywne
określenia. Oni są z tego dumni...i z całej tej trwogi jaką
wywołują u swoich rodziców, autorytetów i brytyjskich
Pakistańczyków, przeciw którym prowadzą niekończącą
się i bezmyślną vendettę. / Eugene Hugo, dziennikarz o
równie śmiesznym imieniu, 1970
Muzyka wciąż grała dużą rolę w życiu modsów, ale nie aż
tak wielką jak w początkowym okresie ruchu. Nie było
poszukiwań nowych ekscytujących form muzycznych, a
amerykański soul i jamajskie ska stały się podstawą dla
większości.
Jamajska muzyka dostała szansę rozwoju w UK dzięki
osiadłym tu imigrantom z Karaibów. Młodzi modsi wkrótce
byli stałymi gośćmi na bluesowych zabawach i w nielegalnych
melinach, które znajdowały się w Północnym Kent, Sheffield,
Birmingham, Bristol i takich dzielnicach Londynu jak Notting
Hill czy Brixton. Mieli dzięki temu sposobność by usłyszeć
najnowsze dźwięki, a to z kolei popchnęło ich do regularnych
kontaktów z czarną młodzieżą. Wielu z tych młodych
czarnych miało swój własny styl ubierania się oparty na
strojach gangów rude boys z Kingstown (*stolica Jamajki),
znanych z agresywności w swoim rodzinnym mieście. Wygląd
rude boysa skupiał się wokół eleganckiego garnituru ze
spodniami skróconymi w ten sposób by sięgały tuż ponad
kostkę oraz z przydługimi rękawami aż za przegub. Do tego
dochodziły gładko wypolerowane buty i ciemne okulary.
Zarówno modsi jak i później skinheadzi czerpali inspirację
ze stylu rude boys. Jest nawet przyjemna historyjka o
jamajskim wokaliście Desmondzie Dekkerze i narodzinach
ruchu skinhead opowiedziana przez Tonego Cousina. Tony od
koniec lat 60-tych kierował agencją muzyczną Creole, która
była fundamentem dla udanej wytwórni płytowej o tej samej
nazwie. -"Kiedy sprowadziliśmy Desmonda Dekkera, daliśmy
mu garnitur a on uporczywie domagał się by skrócić spodnie
o 15cm. Wkrótce dzieciaki zaczęły go naśladować, podwijały
spodnie i obcinały krótko włosy".
Dekker został sprowadzony do UK przez Creole w 1967 w
celach promocji swojego singla 007 (Shanty Town), który
dostał się do pierwszej dwudziestki krajowej listy przebojów
jako produkt wytwórni Pyramid. The Ethiopians z Train To
Skaville (Rio), The Skatalites z Guns Of Navarona (Island) i
Prince Buster z Al Capone (Blue Beat) także dostali się na
listy tego roku, jamajska muzyka zaczęła stawać się popularna
dzięki masowemu poparciu undergroundu.
Z pewnością pojawienie się Desmonda Dekkera i jemu
podobnych pomogło wizerunkowi rude boysa wydostać się
poza społeczność imigrantów z Karaibów, a typowe dla niego
ubranie zaczęło trafiać do szaf nowej białej publiczności. Ale
oprócz muzyki był jeszcze jeden bardzo ważny czynnik który
przyczynił się do rozwoju ruchu skinhead, często pomijany
przez samozwańczych ekspertów do spraw młodzieży. Futbol.
Zdobycie przez Anglię w 1966 mistrzostwa świata
spowodowało, że kibice znowu tłumnie zgromadzili się na
stadionach, frekwencja na wszystkich czterech ligach
gwałtownie wzrosła. Dużo więcej młodzieży zostało
przyciągniętej do piłki niż kiedykolwiek wcześniej, tyle że
teraz chodzili na mecze ze swoimi kumplami, a nie ojcami czy
wujami jak to było w tradycji przez lata. Dzięki temu, że nie
było wówczas problemów z pracą ich kieszenie były zasobne
w gotówkę, tak więc mogli też jeździć na mecze wyjazdowe
zmieniając w ten sposób stary zwyczaj chodzenia tylko na
stadion swojej drużyny.
Sprawianie problemów nie jest naszą jedyną rozrywką.
Lubimy też reggae, ciuchy, futbol, dziewczyny i gdy daje
się nam święty spokój. / Paul Thomson, londyński
skinhead, 1969
Nadeszła era podróży kibiców, a wraz z nią możliwość
manifestowania, że się jest lepszym od swoich przeciwników
zarówno na, jak i poza boiskiem. Przemoc w futbolu była
zawsze częścią tej gry, ale dopiero pod koniec lat 60-tych
zaczęła przybierać zorganizowane formy, gdy rywalizujące
strony urządzały dobrze przemyślane bitwy. Stadionowi
chuligani przyjęli jako własny styl ubierania się ciężkie glany,
dżinsy, koszule - coś jak twardzi modsi, którzy wówczas
wcale nie byli rzadkością na stadionach. To byli futbolowi
bootboysi z których szeregów rekrutowało się wielu
pierwszych skinheadów w 1967 i 1968, i którzy znowu stali
się popularni gdy ruch skinhead był u swego szczytu.
Z gangów modsów na ulicach, bootboysów na stadionach i
rude boysów w dance-hallach wyłonił się ruch skinhead. Na
początku nieokreślonej subkulturze dawano różne nazwy :
noheads, baldheads (łyse głowy), cropheads (krótko
ostrzyżone głowy), suedeheads (zamszowe głowy), lemons
(cytryny), prickles (odstające uszy), spy kids (młodzi
szpiedzy), boiled eggs (ugotowane jajka) a nawet peanuts
(orzeszki ziemne) - prawdopodobnie dlatego, że silnik skutera
wydaje dźwięki które komuś mogą przypominać grzechoczące
orzeszki w puszce. Nawet jeszcze w 1969 roku gdy ruch
skinhead wyodrębnił się na dobre ze swoich poprzedników,
skini wciąż byli nazywani modsami.
Ktokolwiek wątpi, że modsi współtworzyli historię ruchu
skinhead powinien zwrócić uwagę na cytat z Chrisa Welsha
opisujący klasycznych skinów -"widok ostrzyżonych krótko
głów i dźwięk ciężkich glanów wchodzących o północy do
Wimpy Bar czy do dance-hallu jest naprawdę przyczyną
nieprzyjemnych uczuć w żołądku" a wzięty z artkułu o
"modsach" publikowanego w Melody Maker w lutym '69.
To czego potrzebują, to dobre lanie. / gospodyni domowa z
Bournemouth, 1970
Jakkolwiek już wtedy jedno określenie na ten agresywny,
"nowy", młodzieżowy kult stało się coraz bardziej popularne.
A latem tego roku słowem tym na ustach wszystkich był
skinhead. Nawet premier Harold Wilson z Partii Pracy skinął
swą fajką, gdy nazywał pewnych torysów "skinheadzi z
Surbition"(*Surbition to eleganckie przedmieście Londynu).
A działo się to ni mniej ni więcej tylko w Izbie Gmin.
Każda młodzieżowa subkultura może być określona przez
modę i styl jakie jej towarzyszą, ze skinheadami nie było
inaczej. Przez '69 rozwinął się określony styl ubierania się i
rozpowszechnił po całej Brytanii, ale w początkowym okresie
cokolwiek byś nie zakładał to było to OK. Po prostu tak długo
jak miałeś glany mogłeś nazywać siebie skinheadem.
Co dziwniejsze, długość włosów nie była wówczas aż tak
ważna jak w dniu dzisiejszym. Przez 1969 większość
młodzieży robiła regularne wycieczki do fryzjera, stosując się
do nazwy skinhead, ale w latach panowania ruchu mogłeś ujść
w tłumie mając włosy z tyłu czy po bokach, a nawet w ogóle
dłuższe włosy. Oto dlaczego skinhead przeistoczył się później
w fazy suedehead i smooth z taką łatwością. Ostrzyżone
krótko włosy na poborowego czy skazańca miały tę określoną
przewagę, że nadawały ci "mocnego" wyglądu, stąd więc ich
masowa popularność, Nie wzbudzały także zdziwienia. De
facto widok krótko obciętych, schludnych włosów był mile
widziany zarówno przez rodziców jak i pracodawców, a
młodzież zdawała się to lubić bo nie musiała używać
grzebienia.
Słowo skinhead wzięło się stąd, że można było zobaczyć
skórę przez krótko ostrzyżone włosy. W załogach obcinano
się nawzajem i nie było to niczym nowym, ale wśród
młodzieży kombinacja glanów i krótkich włosów stała się tak
powszechna, że pojawiło się zapotrzebowanie na odpowiednie
tego określenie. Niektórzy twierdzą, że sposób obcięcia i
nazwa zostały zaczerpnięte z fryzury popularnej wśród
amerykańskich żołnierzy, ale to był zupełnie odmienny od
skinowskiego typ strzyżenia. Jankeska wersja polegała na
tym, że wygolony był tył i boki, natomiast na czubku włosy
były nieco dłuższe - tak jak u Richarda Gere w filmie An
Officer And A Gentelman.
Większość elektrycznych maszynek fryzjerskich miało
ponumerowane nasadki - 1 oznaczało najkrótsze włosy, 4 albo
5 najdłuższe. Wybór nasadki zmieniał się zależnie od czasu i
miejsca. Ktoś powiedzmy chciał pokazać się w szkole po
obcięciu przez nasadkę numer 2, a w ciągu kilku dni wszyscy
szli za jego przykładem. Niektórzy skinheadzi odważali się
ciąć tak krótko jak to było możliwe używając brzytwy lub
maszynki bez żadnej nasadki, ale kompletnie łysa glaca nigdy
nie był popularna. Chodziło o to by wyglądać ostro i
elegancko, a nie by eksponować odstające uszy. Fryzjerzy
musieli uwielbiać te regularne wizyty skinów, szczególnie w
okresie kiedy mnóstwo strzyżonych nawet nie myło swoich
włosów pozwalając by zostały obcięte. Nie wszyscy fryzjerzy
pracowali brzytwami, zdarzały się też nożyczki - użyte
odpowiednio dawały bardzo elegancki wygląd.
Nie było zbyt wielu możliwości na oryginalność z krótko
ostrzyżonymi włosami, ale zdarzały się różne urozmaicenia.
Tył na przykład mógł być ścięty jak reszta, zaokrąglony albo
kwadratowy w bostońskim stylu. Wszystkie trzy warianty
miały swoich wyznawców. Kolejnym urozmaiceniem było
strzyżenie z przedziałkiem (na szerokość ołówka a nie
cholernego śladu po motorze), który biegł od przodu po
ciemię i tradycyjnie tylko z lewej strony głowy. Przedziałki
dawały posmak klasy do tego co było zasadniczym obcięciem,
a idea ta została zapożyczona od karaibskiej młodzieży, której
własna wersja ostrzyżenia była zwana skiffle.
W tym czasie bardzo modne stały się też baki, przodował w
tym Charlie George z Arsenalu, który miał olbrzymie
bokobrody.
Baranie kożuchy zostały zaadoptowane przez tych skinów,
którzy jeszcze nie podrośli, ponieważ stwarzały wrażenie, że
się jest starszym niż w rzeczywistości, ponadto miały bardzo
"uliczny" wygląd. To był prawdopodobnie najdroższy ciuch
na jaki stać było jeszcze skinheada.
Do krótkich włosów dodaj parę glanów i też mogłeś być
skinem. Każda para sznurowanych, skórzanych glanów była
dobra jeśli wyglądała odpowiednio. A im cięższa tym lepsza.
Wielu skinów nosiło nawet buty o numer czy dwa za duże by
stwarzać groźne wrażenie. Najbardziej popularne były glany z
blachami w czubkach z wystawionym kawałkiem metalu,
który mógł być też pomalowany na biało albo w barwach
ulubionego klubu piłkarskiego, po to by wydawały się jeszcze
groźniejsze. Można było nawet dostać glany używane w
przemyśle z czubami już pomalowanymi. Buty górnicze,
wojskowe i im podobne także były w szerokim obiegu. Ośmio
lub dziesięciodziurkowe glany były wówczas normą,
tendencja by sięgały ci jak najwyżej weszła dopiero za czasów
punka. Posiadanie przyzwoitej pary butów, takiej że nikt inny
nie miał podobnych gwarantowało, że mogłeś liczyć na słowa
uznania ze strony kumpli.
Powszechne obecnie wszędzie buty Doktora Martensa nie
grały wówczas aż takiej roli, do czasu gdy blachy został
zakwalifikowane przez policję jako broń ofensywna i
zakazane na stadionach piłkarskich. Martensy ceniono z tego
względu, że lepiej wyglądały po pastowaniu niż inne gatunki i
były naprawdę wygodne do noszenia.
Ubrani w wybielinkowane levisy podtrzymywane przez
wąskie szelki, kraciaste koszule, ciężkie glany, płaszcze
crombie z jedwabną chusteczką w kieszeni przypiętą
inkrustowaną szpilką i z barwami Chelsea. / opis stylu
skinhead przez Iaina Stewarta w "The Boys That Got Big
By Bovvering"
Spodnie noszono od zielonych bojówek po sztruksy, ale bez
wątpienia w kręgach skinhead najbardziej lubiane były dżinsy.
Były one podwijane w ten sposób, żeby było widać błyszczącą
parę glanów - efekt prawie dwóch godzin polerowania (w
każdym razie tak mówiłeś swoim kumplom). Czasami
odsłonięty był cały but, ale zwykle spodnie sięgały tuż ponad
kostkę.
Najczęściej widziało się dżinsy z czerwonymi etykietami
Levisa. Zdobyły one popularność już w czasach modsów,
ponieważ były nieco droższe, a przez to bardziej ekskluzywne
niż zwykłe dżinsy. Skinheadzi lubili je z tego samego
powodu. Oryginalne 501 zaczęto robić z o wiele mocniejszego
drelichu niż to co było w sprzedaży na High Street przez z
górą dwadzieścia lat. Mocniejszy drelich sprawiał, że dżinsy
były trwałe na wieki. Często Levisy 501 kurczyły się w
praniu, idea była więc taka, że kupowało się parę większą o
jeden czy dwa rozmiary i wskakiwało w nich do wanny -
spodnie powinny wówczas skurczyć się na tobie do
właściwego rozmiaru. To może wydawać się śmieszne, ale
one mogły przy następnych praniach znowu się skurczyć i
trzeba było wówczas nieźle się nagimnastykować na łóżku by
je wciągnąć na siebie. W dodatku nieraz przeklinano niebieski
barwnik, który schodząc z dżinsów zostawiał ślady na twoich
nogach albo na wannie. Nic dziwnego, że w końcu Levis
sensownie zaczął sprzedawać już zwężone 501-ki.
Levisy robiono w ten sposób, żeby były noszone na
biodrach. Ale każdy podciągał je aż do talii i potrzebował
czegoś do podtrzymania. W ten sposób do skinowskiej
garderoby trafiły szelki.
Innymi firmami popularnymi wśród skinheadów były
Wrangler i Lee, szczególnie poza Londynem. Stylem bardzo
przypominały Levisy tyle, że były trochę luźniejsze i
zawczasu zwężone.
Wysoka jakość dżinsów w tych czasach miała też swoje
słabe strony. Mocniejszy materiał powodował, że trzeba było
trochę czasu, żeby się do spodni przyzwyczaić i je znosić oraz
cholernie dużo czasu by je sprać na jaśniejszy kolor. A każdy
lubił sprawiać wrażenie, że swoje dżinsy nosi od dawna, a nie
od zeszłej soboty. W powszechnym użyciu była więc bielinka
z zasobów skinowskich mam. Można było włożyć swoje
błękitne dżinsy do wiadra z roztworem bielinki na minutę, a
następnie wyciągnąć gotowe, rozjaśnione spodnie. Można też
było pochlapać bielinką dżinsy tak by stworzyć
niepowtarzalne wzory i wyprodukować w ten sposób spodnie-
plamiaki. Podobnie można też było potraktować dżinsową
kurtkę, ale bielinkowanie miało i złe strony - materiał stawał
się słabszy i szybciej niszczał, tak więc wybielinkowana
garderoba zwykle nie miała długiego żywota. Poza tym
niektórzy uważali, że to może ich ośmieszać.
Brałem udział w walkach, używałem glanów i zostawałem
przepędzany przez gliniarzy. / Chris Harward, 15 letni
skinhead ze Streatham, 1969
Ostatnim uzupełnieniem krystalizującego się stylu ubierania
skinheadów były koszule i weszły na dobre w 1969. Wzory w
kwiaty oczywiście nie wchodziły w grę, ale poza tym każdy
rodzaj koszuli mógł być noszony w początkowym okresie.
Wkrótce jednak dwa style zaczęto cenić najbardziej. Pierwszy
to koszulka w wyraźnym kolorze bez kołnierza, czasem w
paski, drugi to klasyczna amerykańska koszula z guzikami
spopularyzowana przez modsów w latach 60-tych. Najbardziej
popularną zapinana koszulą był Ben Sherman. Od początku
były robione z bardzo wygodnego oxfordzkiego płótna, z
guzikiem z tyłu kołnierza, plisowaniem z tyłu i pętelką by
móc koszulę zawiesić. Pod względem stylu nic nich nie było
w stanie przebić. Kołnierze miały po 10 cm szerokości.
Spotykało się rozmaite konfiguracje kratki i kolorów, a napis
Bennies pojawił się na początku 1970. Po prawdzie to Ben
Sherman naśladował często inne firmy we wzorach kratki, a
jego wczesne produkcje były po prostu okropne.
To było wspaniałe. Kiedy wychodziło się na noc ubranym
w koszulę Bena Shermana, levisy, martensy czy squires. A
kiedy jechało się na weekend do Margate spotykało się
podobnych ludzi. Wszyscy wyglądaliśmy tak samo, jak w
mundurach, ubrani w baranie kożuchy, białe dżinsy i
glany. / Andrew McClelland, skinhead z Woolwich, 1971
Jedna rzecz wymaga wyjaśnienia, a mianowicie sprawa
białych shermanek. Większość prób znalezienia informacji o
pierwszych skinheadach nie wykracza poza szybkie
przewertowania The Painthouse - książki o małym gangu
skinheadów z londyńskiego East Endu.
Tak się złożyło, że nie nosili oni białych shermanek i zostało
to odebrane w ten sposób, że skinheadzi nigdy się w takie
koszule nie ubierali. Prawda jest taka, że białe Ben Shermans
były popularne wśród skinów w całej Brytanii tylko w
różnych miejscach w innych okresach - uważano je za tak
samo elegancki jak inne koszule, szczególnie gdy były
robione z materiału zwanego tonic. Koniec historyjki.
Ben Sherman był może najpopularniejszym rodzajem
koszuli wśród skinów, ale na pewno nie jedynym. Brutus na
przykład oferował przyzwoity wybór koszul, a w szkocką
kratę nie było lepszych niż jego. Ceniono też Jaytex, niektórzy
uważają, że produkował najlepsze koszule jakie były dostępne
na rynku. Również Permanent Sex robił trochę przyzwoitych
koszul, a jego zapinane na guziki bluzy były szczególnie
lubiane przez płeć piękną. Nawet Arnold Palmer, gracz w
golfa, sygnował swoim nazwiskiem pewien typ koszuli z
guzikami. Tak naprawdę zapotrzebowanie na ten rodzaj
garderoby było tak duże, że lokalni krawcy często szyli swoje
własne wersje by sprzedawać je skinheadom.
Innym typem koszulki często noszonym przez skinów był
stary dobry Fred Perry - polo z krótkimi rękawkami. Tablice
reklamowe mówiły "Koszulka Freddego, wystarczy
powiedzieć" i to było gwarantem, że dostajesz odzież
najwyższej jakości. Stare typy perówek były mocniejsze i
miały trzy albo cztery guziczki. Najpopularniejsze były z
kołnierzami i wydawały się naśladować barwy klubów - biało-
granatowe dla kibiców Tottenhamu, bordowo-niebieskie dla
West Ham i tak dalej.
To byłeś właśnie TY. Ubrany w najnowszą modę klasy
robotniczej i gotowy by zdobywać świat. Wszystko co
musiałeś wtedy zrobić, to wyciągnąć trochę forsy od starego i
ruszyć na ulice z kumplami. W owym czasie większość
skinów była poniżej 20 lat, tak więc tylko ci najstarsi mogli
nacieszyć się w pełni urokami miasta w nocy.
W każdym bądź razie wszędzie można było znaleźć co
najmniej jedną knajpę gdzie skinheadzi mogli wydudlić kilka
kufli piwa i pograć w bilard. Albo odwiedzali taką knajpę
nocą albo przenosili się do pobliskiego dance-hallu czy kina.
Sale taneczne zostały opanowane przez reggae i soul,
spotykano się tam i prowadzono rozmowy o dziewczynach i
rozróbach, a każdy następny kufel przynosił dalsze opowieści
o odwadze i wytrzymałości. To był właśnie ten czas kiedy
zakładało się swoje najlepsze ubranie, a kwiat skinowskiej
młodzieży mógł dać powód jakiemuś modsowi czy innemu
dżentelmenowi do wydania większej sumy pieniędzy w
wyścigu, który zwał się elegancją. Podczas gdy tytuły gazet
pełne były glanów i szelek, zapominano że skinheadzi
prezentowali jeden z najbardziej świadomych stylów jaki
kiedykolwiek stworzyła młodzież.
To jest prawie tak jakby oni rozmyślnie stylizowali się na
młodzież bez perspektyw i przedwojennych żuli. Nasz
gang zrobił się tak paskudny jak karykatury z komiksów.
To nie było już śmieszne. / Alen Brien, 1969
Dżinsy i glany były zdejmowane na mecze piłkarskie i
zastępowane sta-pressami levisa, moherowymi garniturami,
brogues (rodzaj pantofli) i tym podobną imponująca odzieżą, a
wszystko z przesadną starannością i dbałością o szczegóły, tak
że można było zostać wziętym za modsa. W trzyguzikowych
garniturach dolny guzik pozostawał zawsze rozpięty. Liczba
kieszeni i guzików na rękawie oraz wycięcie zależało od
indywidualnego gustu. Idealnie złożona chusteczka była
przymocowana złotą szpilką, dochodziła do tego jeszcze
zdobiona papierośnica. Dziewczyny ze swoimi fryzurami
feathercuts (*typ obcięcia na skin-pannę, dosłownie fryzura
„na ptaka”), w mini-spódniczkach i pończochach zamiast
dżinsów, wyglądały absolutnie oszałamiająco. Mogły mieć też
dłuższe kurtki, krótką spódniczkę, która od tyłu przypominała
kształtem dziurkę od klucza albo coś równie wyzywającego.
Mówimy tu o skinheadzkim raju !!!
Wszyscy już przebrani więc trzeba gdzieś iść. Gdy
przychodziłeś do lokalów takich jak Mecca Ballroom, The
Palais, The Locarno czy im podobnych to miałeś gwarancje
dobrej zabawy, picia i tańczenia przez całą noc. Dance-halle
zapełniały się skinheadami przychodzącymi tam by słuchać
rządzących dźwięków reggae, ska czy soul.
Na brytyjskiej scenie muzycznej szczególnie popularne
zaczęło stawać się reggae co można bezpośrednio przypisać
uwielbieniu skinów dla tego rodzaju muzyki. Prasa muzyczna
i rozgłośnie radiowe z pewnością nie udzielały jej
odpowiedniego wsparcia, odrzucając ją jako "surową" i
"prostą". Z powodu tego co ją łączyło ze skinheadami
nazywano ja nawet yobbo music (*yobbo to wyraz slangowy
pochodzący od słowa yob czyli boy pisane od końca,
nazywano tak często młodzież z nizin społecznych).
To było błędne koło. Ponieważ ze względu na brak
zainteresowania prasy muzycznej i radia, większość sklepów
płytowych nie miało w sprzedaży tego typu muzyki, więc na
listy przebojów też nie mogła się przebić. A ponieważ stacje
radiowe, a szczególnie Radio One miały zawsze ogromny
wpływ na listy przebojów, które miały odpowiadać
powszechnym upodobaniom, więc bardzo rzadko puszczały
taką muzykę. Reggae Time w londyńskim BBC Radio i
Reggae, Reggae w Radio Birmingham były jedynymi
audycjami poświęconymi jamajskim rytmom. Jednak
generalnie trudno było złapać reggae w eterze nawet w
czasach gdy regularnie sprzedawano dziesiątki tysięcy
reggaowych singli.
Wspaniałą rzeczą jaka wiąże się z reggae i generalnie z
tymi typami muzyki jest to, że publiczność jest zupełnie
zintegrowana, biali razem z czarnymi. Jeżeli potrafimy w
ten sposób doprowadzić do rasowej harmonii, to nie sądzę
byśmy odwalali złą robotę. / Tony Cousin, promotor
reggae, 1969
To powodowało, że największa rola w popularyzacji reggae
przypadła dance-hallom i agentom specjalizującym się w
sprzedaży tego gatunku muzyki (często był to po prostu jakiś
stragan z nagraniami). Nawet piosenki które podbiły listy jak
słynne Israelites Dekkera dokonały tego dopiero po
miesiącach puszczania w klubach i pubach. Ale przed 1969
takie właśnie było reggae - czysty underground. Wkrótce
jednak te małe kluby przestały być wystarczające. Później w
czasie weekendów na sanktuaria reggae przekształcano
ratusze czy łaźnie publiczne, a najlepsze londyńskie kluby
nocne jak Flamingo czy The Roaring Twenties podawały taką
muzykę fanom.
Bardzo ważna rolę w skinhead reggae odegrał Trojan,
wytwórni która powstała w 1968 z Island Records i The Beat
& Commercial Company. Island od dawna zaangażowana
była w promocję jamajskiej muzyki w UK i już w 1964
czarnoskóra wokalistka Millie dotarła na drugie miejsce list
przebojów z kawałkiem My Boy Lollipop. Ale przed 1968 jej
właściciel Chris Blackwell zdecydował się przekształcić
Island w dużą wytwórnię rockową z artystami w stylu Free,
Fairport Convention czy King Crimson. By tego dokonać
Island musiała pozbyć się swojego wizerunku
specjalistycznej, nastawionej na wąski krąg odbiorców
wytwórni, tak więc zwolniła wszystkich wykonawców reggae
za wyjątkiem Jimmiego Cliffa. The Beat & Commercial
Company była własnością Lee Goptala, buchaltera z zawodu,
którego zafascynowała jamajska muzyka. B & C początkowo
zajmowała się dystrybucją płyt poprzez sieć swoich sklepów
muzycznych - Musicland i Music City, a także przez zwykłe
stragany w takich częściach Londynu jak Stoke Newington,
Brixton czy Shepherd's Bush.
Założenie Trojan Records było najlepszym rozwiązaniem by
rozwinąć to co robiły zarówno B & C jak i Island. Trojan
kontynuowała politykę Island w nastawianiu się na realizacje
pop-reggae, po to by rozpropagować jamajską muzykę poza
społecznością imigrantów z Karaibów. Źle nagrane, ostre i
szorstkie jamajskie produkty zostawały wygładzone,
dodawano instrumenty smyczkowe, a czasami nawet całe
chóry tak by się stały strawne dla brytyjskiego przemysłu
muzycznego. Single, ballady i przeróbki znanych hitów soul i
pop zalały za sprawą Trojan rynek, a ich powodzenie w końcu
skłoniło niektóre stacje radiowe by nadawać muzyczne
produkty wytwórni i jej licznych filii. W efekcie między 1969
a 1972 do pierwszej dwudziestki brytyjskiej listy przebojów
trafiło 17 nagrań z Trojan Records.
Trojan był także jedną z pierwszych wytwórni
sprzedających tanie albumy w celu pozyskania szerszego
grona odbiorców. Kompilacje takie jak Tighten Up czy seria
Reggae Chartbusters kosztowały zaledwie 14-16 pensów
(później 99 p) i rozchodziły się w nakładach przekraczających
60 000 sztuk, co było sporą ilością jak na rynek całkowicie
zdominowany przez dinozaury rocka.
Razem ze swoimi czterdziestoma filiami Trojan kontrolował
80% rynku reggae i w pewnym okresie czasu realizowano w
nich 180 nagrań tygodniowo. Oczywiście była to znaczna
ilość jak na warunki reggae, ale na listach przebojów jeszcze
większe sumy wchodziły w grę i mimo sukcesów garstki
czołowych artystów, jamajskie dźwięki pozostały w
większości częścią undergroundu. Co więcej zamiłowania
wyznawców skinhead reggae nie zawsze pokrywały się z
gustem przypadkowych nabywców, tak więc piosenki które
robiły furorę w klubach często mogły pozostać zupełnie
niezauważone przez przeciętnego słuchacza czy media
muzyczne. Dla skinheadów nazwiska takie jak Derrick
Morgan czy Pat Kelly znaczyły bardzo dużo, jeśli nie więcej
niż Desmond Dekker czy Jimmy Cliff.
Nastolatek płci męskiej, który obcina sobie bardzo krótko
włosy, często stosuje przemoc, dysponuje ubogim
słownictwem i w ogóle nie mówi zbyt dużo. / definicja
skinheada w "The Dictionary Of The Teenage Revolution
And Its Aftermath"
Jedynym prawdziwym rywalem Trojan była wytwórnia
Pama Records i jej dwanaście filii. Została założona w 1967
przez trzech braci Palmer w celach promocji rock-steady,
zrealizowała później kilka bardzo popularnych numerów
skinhead reggae i cieszyła się jak najlepszą opinią ze względu
na brzmienie jej produktów. Pama bardziej niż Trojan była
ukierunkowana na rynek etniczny, a szczególnie na ruch
skinhead.
Jamajscy producenci, którzy nigdy nie uchodzili za
specjalnie uczciwych z radością czerpali korzyści z
rywalizacji pomiędzy dwoma największymi wytwórniami
reggae. Często zdarzało się, że przyjeżdżali do Londynu i
podpisywali umowę na te same nagrania zarówno z Trojanem
jak i z Pamą i w ogóle z każdym kto był tym zainteresowany.
To nieuchronnie musiało prowadzić do tarć pomiędzy
wytwórniami, a kulminacja nastąpiła pod koniec 1969 kiedy
Trojan wypuścił Skinhead Moonstomp Symaripu, będący
inną wersją, wchodzącego właśnie na listy, przeboju Derricka
Morgana Moonhop, wydanego przez należącą do Pamy
wytwórnię Crab. Kłopoty zaczęły się ponieważ Bunny Lee
podpisał umowę na nagranie kawałka Derricka Morgana
Seven Letters zarówno z Jackpol - nowozałożoną filią Trojan
jak i Crabem czyli z Pamą. Tak więc gdy zanosiło się na to,
że Pama będzie mogła zbierać kasę ze swojego największego
hitu jaki był w tym czasie Moonhop, Trojan natychmiast
zaskoczył wszystkich realizując własną wersję piosenki
wykonywanej przez The Pyramids, którzy nagrali ją pod
nazwą Symarip. Oczywiście pozbawiło to Pamę niemałych
zysków. O ironio, Skinhead Moonstomp postrzegany jest
dzisiaj jako klasyk muzyki skinhead reggae podczas gdy o
oryginale czyli Moonhop prawie zapomniano. Wszystko
jeszcze pogarszał fakt, że Bunny Lee był przyrodnim bratem
Derricka Morgana! Takie historie zaśmiecały jamajską
muzykę. Po prawdzie to Moonhop też był oparty na innej
piosence - I Thank You zrealizowanej przez soulowy duet
Sam & Dave z Memphis. A The Pyramids, którzy byli
bardzo doświadczonym studyjnym bandem często nagrywali
pod innymi nazwami, w tym okresie zrealizowali też nagrania
jako The Alterations, The Bed Bugs i The Rough Riders.
Lubię przemoc, przemoc, no i...tego... przemoc. /
anonimowy skinhead w wywiadzie dla telewizji, 1969
Ostatecznie Pama i Trojan realizowała w UK mnóstwo
materiałów angażując często białych muzyków sesyjnych oraz
jamajskich wokalistów, którzy osiedli w Brytanii, albo
właśnie po niej podróżowali. Laurel Aitken, jeden z
czołowych artystów Pamy, mówił że podczas nagrywania
jakiegoś kawałka reggae często był jedynym murzynem w
studio.
Oczywiście Skinhead Moonstomp nie był pierwszym
nagraniem reggae sławiącym skinów - najbardziej żarliwych
fanów tej muzyki. The Pyramids poszli za ciosem i
zrealizowali jako Symarip piosenki takie jak klasyczne
Skinhead Girl czy Skinhead Jamboree, powstało także wiele
innych piosenek, niektóre z nich były wspaniałe, niektóre
wręcz okropne. Do historii przeszli The Mohawks ze
Skinhead Shuffle (Pama), Laurel Aitken ze Skinhead Train
(Nu Beat), The Hot Rod Allstars ze Skinhead Don't Fear
oraz Skinhead Moondust (Torpedo), Joe The Boss ze
Skinhead Revolt (Joe), Desmond Riley ze Skinhead, A
Message To You (Downtown) a i tak nie jest to koniec listy.
Reggae było tak atrakcyjne dla skinów, ponieważ miało
wspaniały, łatwo udzielający się taneczny rytm. Teksty nigdy
nie były specjalnie ważne, po części dlatego, że niewielu ludzi
mogło zrozumieć jamajski slang. Singiel Desmonda Dekkera
Israelites sprzedano w 8 milionach kopii, ale gdyby się
zapytano dwanaście przypadkowych osób o czym jest ten
kawałek, to by się otrzymało dwanaście różnych odpowiedzi.
Charakterystyczne partie wokalne i instrumentalne były
popularne ze względu na najważniejsza ze wszystkiego,
pociągającą melodię.
Oczywiście dźwięki z przeszłości jak rock-steady i ska
zostały wówczas odkurzone i przypomniane przez didżejów,
ale pod koniec lat 60-tych było tak wielu cenionych artystów,
że reggae zawsze wydawało się być dla skinheadów pozycją
numer jeden.
Innym popularnym gatunkiem muzyki był amerykański
soul, odkryty przez takie wytwórnie jak Tamla Motown, Stax
czy Atlantic. Soul już we wczesnych latach 60-tych podbijał
wyspy brytyjskie, a świętej pamięci, wspaniałemu Otisowi
Reddingowi poświęcono nawet cały epizod w telewizyjnym
pop-show Ready! Steady! Go! Pod koniec lat 60-tych soul na
nowo stał się popularny, czołowi jego wykonawcy gościli w
UK, a ich płyty, często reedycje, podbijały listy przebojów.
W przeciwieństwie do reggae, media darzyły soul pełnym
kredytem zaufania, uważając go za muzykę klasyczną - i
faktycznie nią był. Gazety regularnie poświęcały artykuły
artystom takim jak Aretha Franklin, Smokey Robinson &
The Miracles czy Brooker T & The MGs, a częste
nadawanie soul w audycjach radiowych było możliwe dzięki
sukcesom tej muzyki na listach przebojów. Jamajscy artyści
tez często sięgali po soul, przodowali w tym zwłaszcza The
Mohawks i Jimmy Cliff.
Noce z reggae i soulem przestały już kogokolwiek dziwić, a
co lepsi tancerze wśród skinów mogli popisywać się przy jakiś
soulowych dźwiękach. Co do reggae to każdy mógł wstać i
stąpać wokoło przy tej muzyce. Zwykle chłopcy tańczyli z
chłopcami, a dziewczęta ze swoimi torebkami, ale wolniejsze
soulowe numery, które puszczano pod koniec nocy
powodowały, że panienki miały na co czekać. Większość
przyzwoitych tancerzy to były dziewczyny, a jeśli jakiś gość
próbował zbytnio zabłysnąć, to zwykle kończył na podłodze
na swojej dupie.
Najlepsze ze wszystkiego były jednak koncerty. Sukcesy
reggae w UK spowodowały napływ najlepszych artystów z
Jamajki, a wielu z nich postanowiło osiedlić się tu na stałe. W
Londynie można było pójść na koncert reggae prawie każdej
nocy do przepełnionych dymem klubów takich jak The Ska
Bar, The Ram Jam Club, The Golden Star Club czy The Cue
Club w których regularnie występowali czołowi jamajscy
artyści. Nowej modzie nie oparł się nawet słynny stadion
Wembley i w 1970 gościł dziewięciotysięczny tłum, który
przybył na Festiwal Muzyki Karaibskiej. Cale wydarzenie
zostało sfilmowane i pokazywano je później pod jakże
oryginalnym tytułem Reggae w z góry ograniczonej ilości kin,
wypełnionych szczelnie przez skinheadów.
Na prowincji koncerty były nieliczne, dzieliły je duże
odległości, tak więc jeśli ktoś taki jak Derrick Morgan grał na
przykład w Bristol to miał pewność, że spotka go fanatyczne
przyjęcie ze strony miejscowych skinheadów, a bilety na
koncert zostaną szybko rozprzedane. Często się zdarzało, że
grupy artystów reggae miały wspólną trasę po dużych i
małych miastach, tak więc jednej nocy można było zobaczyć
na scenie pięciu czy sześciu znanych Jamajczyków, a przerwy
między ich występami wypełniały sound systemy.
Wielu skinheadów stało się prawdziwymi kolekcjonerami
jamajskiej muzyki, poświęcając jej każdą wolną chwilę, nie
mówiąc już o każdym zaoszczędzonym pensie, poszukując
najnowszych nagrań w lokalnym sklepie z płytami reggae.
Każdy wiedział w jakim dniu tygodnia do sklepu przychodzi
nowa dostawa i był to najlepszy dzień by je zdobyć i zrobić
wrażenie na swoich kumplach. Najbardziej lubiano materiały
importowane z Jamajki, ponieważ zanim nagrania studyjne
reggae stały się powszechne w UK, nie było do tej muzyki
szerszego dostępu. Idol skinów Judge Dread schodził nawet
do doków razem z innymi operatorami sound systemów by
kupować płyty prosto ze statków i wyprzedzać w ten sposób
konkurencję. Posiadanie przyzwoitej kolekcji płytowej było
powodem do dumy, a powszechna praktyką stało się wówczas
wyskrobywanie z singli nazw piosenek i imion wykonawców,
przez co twoi kumple nie mogli łatwo się zorientować jakie są
twoje ulubione kawałki. Stary chwyt zaczerpnięty z czasów
wojen między sound systemami w latach 60-tych na Jamajce.
Niektórzy skini otworzyli nawet swoje własne sound systemy,
które miały konkurować z tymi bardziej doświadczonymi,
prowadzonymi przez czarnych. Linia basu w reggae mogła
zagłuszyć nawet najbardziej hałaśliwych mówców, kiedy
rywalizujące sound systemy walczyły między sobą o uwagę
publiczności.
Młodsi skini czyli generalnie większość skinów musiała
słuchać płyt w domach kumpli albo w lokalnym klubie
młodzieżowym. Niektóre sound systemy obsługiwały nawet
szkolne potańcówki. Kiedy była po temu okazja, skini
wystawali przed koncertami, słuchali muzyki i starali się
sprawiać jak najlepsze wrażenie i udawać, że są tak twardzi
jak starsi załoganci. Jeśli nic się nie działo, najlepszym
miejscem do wystawania wydawały się rogi ulic. Do momentu
gdy jakiś dziadyga nie zatelefonował po policję by was
stamtąd przepędzić.
Kolejną rzeczą, którą nie zawsze udawało się młodemu
skinowi zdobyć była odpowiednia garderoba. Niewielu
starszych skinheadów miało pieniądze na zakup pełnej
szuflady Ben Shermanów, a jeśli tkwiło się ciągle w szkole to
było to szczególnie trudne. Wciąż można było jednak czekać
na dzień urodzin czy Boże Narodzenie. A na nadchodzącą
sobotę wszystko czego potrzebowałeś to była para glanów i
forsa na bilet na mecz, albo trochę sprytu by się prześlizgnąć
pod kołowrotkiem.
Potencjalni zadymiarze, głównie skinheadzi z ogolonymi
głowami, w ogromnych, bulwiastych glanach i
podciągniętych spodniach podtrzymywanych przez wąskie
szelki, zostali poddani dokładnej policyjnej kontroli zanim
weszli na stadion. Policjanci szukali szmuglowanych na
trybuny butelek, gwoździ, pilników, kawałków ołowiu,
cegieł i haków rzeźnickich. Niektórzy posiadacze glanów z
blachami też nie zostali wpuszczeni. / Dermot Purgavie,
relacja z meczu Arsenal - Chelsea, 1969
Stadion piłkarski był tym wyjątkowym miejscem gdzie
wszyscy skinheadzi z miasta czy dzielnicy trzymali się razem.
Każdego innego dnia tygodnia, w miarę możliwości kręciłeś
się ze swoją załogą, spotykając innych tylko na potańcówkach
albo po to by wyrównać rachunki. Ale przychodziła sobota i
wszystkie lokalne spory zostawały na tą chwilę odsuwane na
bok, kiedy wartość i siła waszej drużyny piłkarskiej i miasta
zostawały poddawane próbie przez przyjezdnych fanów.
Pierwsze grupy skinheadów włączyły się do akcji w sezonie
1968/69, a drużynami które wydeptywały szlak były Leeds
United, Liverpool i Everton. Nic bardziej nie rozpowszechniło
stylu skinhead niż podróżujące na mecze wyjazdowe załogi,
które mogły wejść do akcji zarówno przed, po jak i w trakcie
spotkania. Przed rozpoczęciem nadchodzącego sezonu nawet
wcześniejsze układy i sztamy poszły w diabły, a kłopoty
objęły wszystkie cztery ligi plus ligę szkocką.
Około 150 skinheadów, podczas drogi powrotnej do
domu z meczu Arsenal - West Ham rozgrywanego na
Highbury zdemolowało skład metra, kiedy odjeżdżał ze
stacji Farringdon przy Holburn Circus. Rozbito okna i
oświetlenie powodując straty rzędu 250 funtów. / relacja
prasowa z 1969
Każda drużyna z południa miała kibolską załogę
skinheadów, tak samo większe kluby z północy. Pierwsze
łupy w sezonie zdobyli chłopaki z Portsmouth polując po
towarzyskim meczu na długowłosych neandertalczyków z
Manchester City po całym Fratton Park, a następnie
wszczynając dymy w Blackpool w dniu otwierającym sezon.
Nie minął tydzień a The Football Mail dał na pierwszą stronę
artykuł o "skinowskim zagrożeniu", a poziom przemocy
napędził kanapowym strażnikom moralności niezłego stracha.
Drużyny takie jak Manchester United ze swoją niesławną
Red Army czy duże londyńskie kluby mogły liczyć swoich
skinowskich zwolenników na tysiące, a nawet mniejsze kluby
jak Crystal Palace były regularnie odwiedzane przez kilkuset
łysych. Na północy futbol był dla ruchu skinhea