10774
Szczegóły |
Tytuł |
10774 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10774 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10774 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10774 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tomasz Pacy�ski
Wrota �wiat�w - Gar�� popio�u
I see the fear you have inside, you can run but never hide
I will hunt you down and tear you limb from limb
Nothing shall remain, not your memory, your name
It will be as though you never, ever lived
Manowar, Hand of Doom
-I-
Ga��� zasycza�a, kora zacz�a p�ka�, ze szczelin wydobywa� si� g�sty sok. Spada�
ci�kimi kroplami w mizerny �ar, dym ogniska zbiela� od pary. Ma�e, ta�cz�ce na w�glach
p�omyki przygas�y.
Cedric skrzywi� si� tylko i pocz�� grzeba� w ogniu d�ugim, osmalonym patykiem. By� z�y.
To nie by�o dobre miejsce na popas. Podmok�a ��ka, poro�ni�ta sitowiem i turzycami, kt�re
zaczyna�y ju� szarze� z pocz�tkiem jesieni. Wysokie, ponure olchy na obrze�ach os�ania�y
nieco przed dojmuj�cym, zimnym wiatrem, ale nie dawa�y nadziei na znalezienie lepszego
opa�u.
Olchowe drewno tli si� d�ugo. Kiedy ju� si� rozpali, daje wiele �aru, a dym nadaje
w�dzonce pi�kny, ciemnobr�zowy kolor i wspania�y aromat. Ale rozpala si� d�ugo
i niech�tnie, nawet ma�e ga��zki nie strzelaj� p�omieniem, �arz� si� jedynie. Je�li s� suche.
Z mokrymi nie ma nawet co pr�bowa�.
Stary banita zakl�� pod nosem, rzuci� ukradkowe spojrzenie w bok, gdzie sta�a ona. Nie
m�g� dostrzec dobrze twarzy, skrytej w cieniu kaptura, kt�ry naci�gn�a na czo�o, by chroni�
si� cho� troch� przed drobnym deszczem. M�g�by jednak przysi�c, �e Marion jest w�ciek�a.
Zbyt d�ugo musia�a czeka�.
Zn�w bezradnie przegarn�� w�gle. Ju� nawet nie mia� nadziei, �e ognisko si� w ko�cu
rozpali. Owszem, nadawa�o si� znakomicie do odp�dzania komar�w albo do w�dzenia. Lecz
nie do takich cel�w, jakie planowa�a Wilczyca.
Rozwa�a� najlepsze mo�liwe wyj�cie z sytuacji, przezornie nie odwracaj�c si� i udaj�c, �e
jest poch�oni�ty rozdmuchiwaniem ognia. Osi�gn�� tylko tyle, �e ma�e, niebieskawe
p�omyczki znikn�y ostatecznie, a dym zg�stnia� tak bardzo, �e zmusi� go do podniesienie
g�owy.
By� starym, twardym banit�. Jednak ba� si� �miertelnie gniewu Marion. Zw�aszcza dzi�.
Pozna� ju� na tyle sw� przyw�dczyni�, by wiedzie�, �e s� chwile, kiedy lepiej si� do niej nie
zbli�a�, nie wchodzi� w drog�, a co najwa�niejsze, nie sprzeciwia�. Kiedy jej zwykle i tak
blada twarz stawa�a si� jeszcze bledsza, a usta zaciska�y w w�sk� kresk�.
Cedric widywa� ju� ludzi, kt�rzy zlekcewa�yli te oznaki. �aden ju� nie �y�. Co wi�cej,
niekoniecznie zgin�li od razu, Marion by�a pami�tliwa. I ostro�na, nie wszczyna�a otwartej
zwady, je�li nie by�a pewna przewagi. Je�li nie mia�a na przyk�ad napi�tej kuszy w r�kach,
o czym przekona� si� pewien g�upek z toporem w gar�ci, dufny w sw� si��. Stary skrzywi� si�.
Zawsze uwa�a� si� za bezwzgl�dnego wojaka, ale wtedy nawet on si� nie spodziewa�, �e
rozmowa b�dzie tak kr�tka. Bo to jak si� zako�czy, m�g� przewidzie� bez trudu.
Ale ostatnio i Wilczyca si� zmieni�a. Sta�a si� bardziej okrutna. �atwiej by�o
wyprowadzi� j� z r�wnowagi. Byli tacy, co i o tym si� przekonali.
Dmuchaj�c w gasn�ce w�gle, Cedric zastanawia� si� gor�czkowo, co b�dzie lepsze. Czy
dalej udawa� idiot�, czy lepiej wprost zapyta�, co dalej. Bo w ten spos�b nic nie wyjdzie.
Trzeba poszuka� opa�u, my�la�, za olszyn� teren powinien si� wznosi�. A przynajmniej tak si�
Cedrikowi wydawa�o, nie zna� tej cz�ci puszczy. Niewiele pami�ta� z wczorajszego odwrotu,
kt�ry szybko przerodzi� si� w bez�adn� ucieczk�. A ju� nic zgo�a, odk�d zapad� zmierzch,
a oni z p�l wjechali w mroczne, le�ne trakty. Jedynie oderwane wra�enia, mokre ga��zie
smagaj�ce twarz, z kt�rych �adna na szcz�cie nie wybi�a oczu. G�o�nie chrapanie
zagonionych prawie na �mier� koni. I szalon� kobiet�, kt�rej wprawdzie nawet nie widzia�
dobrze w ciemno�ci, ale nie potrzebowa� jej si� przygl�da�, by wiedzie�, �e zacisn�wszy
poblad�e usta, gna przodem, nie bacz�c, �e w ka�dej chwili jej wierzchowiec mo�e potkn��
si� o zwalony pie�, o karp� tkwi�c� na �rodku le�nej przecinki, czy cho�by skr�ci� p�cin�
w jakim� wykrocie. Zdawa�o si�, �e Marion prowadzi ich pewnie, cho� na o�lep, �e zna na
pami�� wszystkie trakty, coraz w�sze, niczym wydeptane przez zwierzyn� �cie�ki. Konie
potyka�y si� coraz cz�ciej, a jazda w mroku zdawa�a si� nie mie� ko�ca.
Dopiero kiedy kopyta zacz�y si� zapada� w mi�kkim, podmok�ym gruncie, Wilczyca
zwolni�a. I chyba wtedy po raz pierwszy obejrza�a si� za siebie. Cedric, kt�ry wci�� trzyma�
si� tu� za ni�, zobaczy� ja�niejsz� plam� twarzy.
Nie wybierali miejsca na popas, zeskoczyli z wierzchowc�w gdzie stali. Pu�cili je luzem,
licz�c na to, �e zdro�one, zajechane niemal na �mier� zwierz�ta nie rozbiegn� si�, a wczesn�
jesieni� mo�na by�o nie obawia� si� wilk�w, kt�re nie zacz�y jeszcze ��czy� si� w watahy.
Stary banita zapami�ta� tylko, jak zgrabia�ymi, zesztywnia�ymi od �ciskania wodzy
d�o�mi usi�owa� odtroczy� od siod�a zrolowan� derk�. Nie m�g� rozsup�a� w�z��w i w ko�cu
przeci�� no�em mokre powr�s�a. Potem usiad� w tym samym miejscu, gdzie zsun�� si�
z kulbaki, owin�� sztywn� tkanin�, kt�ra, ciasno dot�d zwini�ta, nie przemok�a jeszcze do
cna. I zapad� w sen jak w czarn� otch�a�. Zapami�ta� tylko g�os Marion, kt�ra co� m�wi�a,
natarczywie i z naciskiem, wydawa�a rozkazy, p�niej zwyczajnie wrzeszcza�a. By�o mu to
oboj�tne.
Za stary ju� jestem, pomy�la� teraz nieweso�o. Jedna marna potyczka, par� mil galopem,
i nie nadaj� si� do niczego.
Napi�ty powr�z zaskrzypia�. Ten d�wi�k wyrwa� Cedrika z ponurego zamy�lenia,
u�wiadomi� mu, �e je�li b�dzie zwleka�, mo�e rych�o podzieli� los zwisaj�cego z ga��zi
nieszcz�nika.
Nieszcz�nik zwisa� uwieszony na najni�szym konarze sporego d�bu, kt�ry dziwnie nie
pasowa� do podmok�ej polany. Wida� ptak niegdy�, przed laty, zgubi� �o��d�, kt�ry na
przek�r wszystkim przeciwno�ciom wykie�kowa� i zapu�ci� korzenie w podmok�ym gruncie.
Siewka, a p�niej ma�e drzewko opar�o si� wiosennym rozlewiskom, burzom i zimowym
wiatrom, by wreszcie sta� si� solidnym d�bczakiem. Kt�rego roz�o�yste konary przyda�y si�
teraz jak znalaz�. W okolicy nie by�o innego drzewa, na kt�rym mo�na powiesi� nagiego,
skr�powanego cz�owieka, by nast�pnie roznieci� mu ognisko pod stopami.
Banita skrzywi� si� mimo woli. To i tak by�o niepotrzebne, skazaniec powiedzia� ju�
wszystko, co chcia�a wiedzie� Marion, a nawet i wi�cej. M�wi� ch�tnie i bez opor�w, spieszy�
si� jak ka�dy, komu, dla u�atwienia konwersacji, przystawi si� sztych pod gard�o i lekko
doci�nie. Tak, by ostrze przebi�o sk�r�, by poczu�, jak krew cieknie po szyi. Gdyby decyzja
zale�a�a od Cedrika, na koniec pchn��by lekko, a cz�owiek, kt�ry ju� ul�y� swemu sumieniu,
m�wi�c ca�� prawd�, rozsta�by si� z �yciem szybko i w miar� ma�o bole�nie. Ale dla Marion
to za ma�o. Wyda�a rozkazy, kt�re stary, cho� z oci�ganiem, musia� wype�ni�.
Jego marudzenie nie wynika�o z lito�ci, to uczucie by�o ju� od lat obce Cedrikowi,
niegdy� �o�nierzowi i najemnikowi, p�niej zwyk�emu rabusiowi i mordercy. Ale zupe�nie nie
widzia� sensu w pracoch�onnym i k�opotliwym przypiekaniu nieszcz�nika. Pechowy banita,
do wczoraj jeszcze kompan, ca�kiem nie�le i odwa�nie poczynaj�cy sobie w potyczce, jak
mimochodem zauwa�y� Cedric, nie nadawa� si� nawet na przyk�ad.
Bo nie by�o ju� komu dawa� przyk�adu. Poza dwoma m�odymi i ca�kiem og�upia�ymi
ch�opakami, kt�rzy ca�kiem niedawno przystali do Wilczycy, i jasnow�os� dziewczyn�,
zawini�t� w derki i wci�� �pi�c�, na polan� nie dotar� nikt wi�cej. Cedric nie wiedzia� nawet,
ilu kompanom uda�o si� wydosta� z zasadzki, w ucieczce je�d�cy wyci�gn�li si� w d�ug�
lini�, wkr�tce ci, dosiadaj�cy najs�abszych wierzchowc�w, zacz�li zostawa� w tyle. Marion
na czele gna�a na z�amanie karku, jakby gna�y j� furie i demony.
Cedric usi�owa� opanowa� zamieszanie, ogl�da� si� nieraz, pr�bowa� krzycze� do
Wilczycy. Nawet raz i drugi, na szerszym trakcie, uda�o mu si� zajecha� z boku. Ale
rudow�osa kobieta o bladej twarzy nie zwraca�a na niego uwagi, a chwyci� za wodze jej
wierzchowca si� nie o�mieli�. Wkr�tce najs�absi pocz�li gin�� w mgle i m�awce, gdy dopadli
wreszcie lasu, by�o wida� by�o ju� tylko kilkoro uciekinier�w.
Rano na polanie doliczy� si� sze�ciorga. Przysi�g�by, �e kiedy wje�d�ali w pierwsze
zaro�la, by�o ich wi�cej. Zapewne los pechowc�w, kt�rzy nie dotarli na podmok�� polan�, by�
nie do pozazdroszczenia. Poskr�cali karki, gdy� nie mieli tyle szcz�cia, by instynktownie
schyli� si� pod zwisaj�cymi nisko nad �cie�k� ga��ziami, albo ich wierzchowce nie omin�y
wszystkich wykrot�w. Lub te� b��kaj� si� jeszcze, bez nadziei na do��czenie do kompanii.
Te� mi kompania, pomy�la� Cedric i skrzywi� si� tylko. Sze�cioro, a wkr�tce jednego
zabraknie.
Popatrzy� na wisz�cego nieszcz�nika. Nagi cz�owiek, skr�powany ciasno powrozem,
ko�ysa� si� lekko. Ju� nie walczy�. Si�y wyczerpa� wcze�niej, ujrzawszy, jak Cedric uk�ada
kupk� chrustu pod jego bosymi stopami, kt�re zd��y�y ju� posinie� od zbyt ciasnych wi�z�w.
Mokre rzemienie zaci�ga�y si� �atwo i mocno.
Przedtem pr�bowa� jeszcze krzycze�, a� twarz pociemnia�a mu z wysi�ku, ale przez usta
zatkane szmat� wydobywa� si� jedynie st�umiony skowyt. Teraz ju� tylko sapa� g�o�no przez
nos. Po jego twarzy, m�odej jeszcze, sp�ywa�y grube �zy. Pewnie od dymu, kt�ry snu� si�
wci�� z prawie wygas�ego ogniska.
Cedric uni�s� si� z kl�czek i skrzywi�, gdy w kolanach g�o�no mu trzasn�o. Szarpn��
wisz�cego lekko, popatrzy� w g�r�, na ga���. Nie mia� zaufania do powroza, by� zbyt cienki
i wystrz�piony. I tak dobrze, �e uda�o si� staremu znale�� zw�j sznura gdzie� w jukach,
chowany tam na w�a�nie takie okazje.
� Co ma wisie�, to si� nie oberwie, Cedric. � Us�ysza� g�os Marion, oboj�tny i bez
wyrazu. � Masz zamiar tak stercze�, a� on zamarznie na �mier�?
Wilczyca sta�a nieruchomo, twarz mia�a skryt� w cieniu. Widzia� tylko kosmyki rudych,
przetykanych siwizn� w�os�w, wymykaj�ce si� spod kaptura. I b�ysk zielonych oczu.
Wzdrygn�� si�, kiedy zobaczy� ich wyraz.
By�y puste i nieruchome, jak oczy kocicy, kt�ra w�a�nie, kocim zwyczajem, widzi
niewidzialne.
� No rusz si�. � Marion wci�� m�wi�a cicho i bez zniecierpliwienia. Jak od rana, nie
podnios�a g�osu nawet na chwil�, u�wiadomi� sobie. Nawet zadaj�c pytania i s�ysz�c
odpowiedzi, od kt�rych usta zaciska�y jej si� w w�sk� kresk� a twarz �ci�ga�a nienawi�ci�.
� Rusz si� � powt�rzy�a. � Przecie� wiem, �e to si� za choler� nie da rozpali�. Nie tra�
czasu. Zacznij my�le� samodzielnie, jeszcze masz komu rozkazywa�.
U�miechn�a si�, w cieniu pod kapturem zobaczy� b�ysk z�b�w.
� Chyba �e chcesz sam. To mnie nie interesuje, ale pami�taj, �e ogie� ma by� du�y.
Bardzo du�y.
Ostatnie s�owa przeci�gn�a z lubo�ci�. Delikwent na ga��zi te� musia� us�ysze�, cho�
zdawa�o si� przed chwil�, �e jest ju� nieprzytomny, zwisa bezw�adnie i tylko li��ce stopy
p�omienie mog� go obudzi�. A mo�e nawet nie, zwa�ywszy, �e pozbawione dop�ywu krwi
zaczyna�y ju� nie tyle sinie�, co czernie�. Ale dotar�y do niego s�owa Marion i zacz�� zn�w
podrygiwa�, wygina� niemrawo cia�o. R�ce mia� ciasno przywi�zane do bok�w, jednak m�g�
na przemian rozwiera� i zaciska� palce, z ca�ej si�y, a� na grzbietach d�oni wyst�pi�y
nabrzmia�e �y�y. I m�g� skowycze� przez zatykaj�cy usta knebel.
Konar ugi�� si�, zatrzeszcza�, skrzypn�� powr�z. Cedric waha� si� chwil�, ba� si� odwr�ci�
wzrok, wiedzia�, �e Marion nie znosi, kiedy podw�adny, kt�rego w�a�nie zacz�a lub mia�a
zamiar zruga�, rozgl�da si� na boki. Ale w ko�cu zaryzykowa�. Mrukn�� co� przepraszaj�co
pod nosem, sk�oni� si� lekko i podszed� do wisielca.
Wbrew jego obawom Wilczyca nie wpad�a w z�o��, nie rzuci�a grubym s�owem ani nawet
si� nie skrzywi�a. Przeciwnie, kiwn�a g�ow� z aprobat�, zadowolona najwyra�niej
z powa�nego podej�cia do pracy.
Stary stan�� obok wisz�cego nieszcz�nika, kt�ry przesta� si� rzuca� i wbi� w niego
ci�kie, rozmazane od �ez spojrzenie um�czonego bydl�cia. Kiedy Cedric pochyli� si�,
chwyci� pod kolana i szarpn�� na pr�b�, zacz�� tylko sapa� g�o�niej przez nos, z bulgotliwym
odg�osem. Marion prze�kn�a g�o�no �lin�, mrukn�a co� z obrzydzeniem. Z nosa wisielca
dynda� d�ugi, zielonkawy glut.
Powr�s�o skrzypn�o pod dodatkowym obci��eniem, ale wytrzyma�o. Banita wsta�
z westchnieniem ulgi. Powinno wytrzyma�, pomy�la�.
Klepn�� skaza�ca w ty�ek.
� Ty, nie rzucaj si� tak � powiedzia�. � Bo zlecisz na �eb.
Marion parskn�a kr�tkim �miechem. Cedric spojrza� pytaj�co, ale nie doczeka� si� ani
jednego s�owa. Uczyni�a tylko niecierpliwy gest.
Banita dla pewno�ci poci�gn�� jeszcze raz. Wisz�cy cz�owiek wygi�� si� i zadrga�.
� Aaaaa... � zaj�cza� przez knebel.
Stary pu�ci� go, przez chwil� obserwowa� ko�ysz�ce si� cia�o.
� Co m�wi�e�? � zainteresowa� si� po chwili.
� Aaaaa!
Cedric kiwn�� g�ow�.
� Masz racj� � przytakn�� i pog�adzi� wierzchem d�oni siwe w�siska. � Ja ciebie te�.
Odwr�ci� si� do Marion, w sam� por�. Wilczyca schyli�a si� w�a�nie, podnios�a d�ugi,
osmalony patyk, kt�rym wcze�niej Cedric grzeba� w ognisku. Podesz�a i szturchn�a
wisz�cego delikwenta w �ebra.
� Nie urwie si� � powiedzia�a, jakby dopiero teraz, kiedy sama sprawdzi�a, sta�o si� to
oczywiste. Stary u�miechn�� si� i przytakn�� gorliwie ruchem g�owy.
� I z czego si� tak cieszysz? � zgasi�a go szybko Wilczyca. � Ruszaj si�, we� tych dw�ch
gnojk�w...
Wskaza�a ko�cem osmalonego kija na ocala�ych z ucieczki m�odzik�w.
� I ka� im naznosi� opa�u. Albo sam nazno�, mnie tam za jedno. Tylko chc� tu zaraz mie�
ogie� jak jasna cholera. I wtedy si� naszemu zdrajcy boczk�w przypiecze...
Przeci�gn�a czubkiem kija po sk�rze wisielca. Zw�glony koniec pozostawi� na niej
czarn�, brudn� smug�, kt�ra szybko rozmywa�a si� w sp�ywaj�cych kroplach deszczu.
Cz�owiek zn�w st�kn��, usi�owa� co� wykrzycze� przez brudn� szmat� wetkni�t� do ust.
� Co� niewyra�nie m�wisz � zdziwi�a si� Marion ob�udnie. Odrzuci�a kaptur z g�owy,
potrz�sn�a ni�, a� kasztanowate, niezmoczone jeszcze deszczem w�osy rozsypa�y si�
w bez�adzie. Cedric spojrza� na ni� i zadr�a� mimo woli. W zielonych oczach dojrza�
okrucie�stwo i ciekawo��.
I co� jeszcze. Rado��. Wilczyca cieszy�a si� na sam� my�l o zbli�aj�cej si� potwornej
egzekucji.
Cedric by� twardy, zimny i bezwzgl�dny. Gdyby taki nie by�, nie do�y�by zapewne swych
lat. Zabi�by nieszcz�nika bez zmru�enia oka. Jednak w zam�czeniu go na �mier�, nie tylko
nie widzia� sensu, lecz wr�cz dostrzega� zagro�enie. Wprawdzie po�cig w lasach Sherwood
by� ma�o prawdopodobny, ale pozosta�o ich przecie� zaledwie kilkoro. Trzeba zapa��
w kryj�wce, leczy� rany. Zbiera� si�y, spr�bowa� uzupe�ni� straty w ludziach. Albo pieprzn��
to wszystko raz na zawsze.
Obawia� si�, �e w tej chwili mo�e da� im rad� banda pijanych bartnik�w, je�li
przypadkiem weszliby takowym w drog�. A nie mia� z�udze�, lud puszcza�ski srogie mia�
obyczaje i jeszcze wi�ksz� zdolno�� wyczuwania, kiedy potencjalne ofiary s� s�abe
i bezradne. Liczy� za� m�g� w tej chwili tylko na siebie i Marion, dwaj m�odzi banici byli
zbyt wystraszeni, by w pierwszej potyczce nie cisn�� broni i nie da� drapaka.
Skrzywi� si� na sam� my�l. Wiedzia� dobrze, �e to nie jest najlepsza taktyka w walce
z le�nymi, kt�rzy potrafili wytropi� ofiar� w najwi�kszych chaszczach, wszak znali wszelkie
przesmyki i �cie�ki zwierzyny. Umieli tropi� zbieg�w ze straszliw�, chamsk� cierpliwo�ci�,
niczym stado wilk�w, kt�re potrafi zagoni� na �mier� pot�nego jelenia. I na koniec zgotowa�
straszn� �mier�.
Cedric nieraz widzia� nagie zw�oki tych, co puszcza�skim w drog� wle�li. Zazwyczaj
le�ni odzierali ludzi przed dobiciem, a czasem nawet nie zawracali sobie tym g�owy,
zostawiali ich, nagich i skatowanych, na pastw� losu. Zdarza�o si�, �e lisy, kuny i inni
padlino�ercy nadchodzili wcze�niej ni� �mier�.
Zn�w poczu�, jak wstrz�sa nim dreszcz. Z trudem pohamowa� si�, by nie zacz��
nas�uchiwa� nerwowo, nie rzuca� spojrze� w cie� pod wynios�ymi olchami. Je�li czego� si�
obawia�, to w�a�nie takiego ko�ca, nie od brzeszczoty, nawet nie od stryczka, ale w�a�nie
chamskiej pa�y czy siekiery.
Nic do niej nie dociera, zrozumia�, widz�c, jak Marion z bezdusznym u�miechem d�ga
kijem ko�ysz�cego si� skaza�ca. Ca�kiem oszala�a, nienawi�� odebra�a jej rozum, zdolno��
trze�wego my�lenia. Chce tylko zemsty, cho�by bezsensownej, kierowanej na �lepo. Byle si�
m�ci�. Byle sprawia� b�l. Byle zabija�, jak najbardziej okrutnie.
Stary banita, rabu� i morderca, po raz pierwszy w �yciu zacz�� si� ba�. Co gorsza, nie
potrafi� zdecydowa�, kogo boi si� bardziej. Swego niepewnego losu czy jednak Wilczycy.
Ta spostrzeg�a, jak twarz starego poblad�a i �ci�gn�a si�. Pchn�a wisz�cego zdrajc�
jeszcze raz, a� zako�ysa� si� mocniej, i odrzuci�a zw�glony na ko�cu kij.
� Co� ci si� nie podoba? � spyta�a z podejrzanym spokojem. Odgarn�a z czo�a w�osy,
kt�re, mokre ju� od coraz g�stszego deszczu, zaczyna�y si� lepi� do sk�ry. � Mo�e uwa�asz...
� Nie, pani � wtr�ci� Cedric pospiesznie. � My�la�em w�a�nie...
� To nie my�l � przerwa�a Marion zimno. � Od my�lenia to ja tu jestem.
Po�o�y�a wymownym gestem d�o� na r�koje�ci miecza. R�ka Cedrika drgn�a, jakby
chcia� uczyni� to samo. Bez sensu, pas z broni� zostawi� przy jukach.
Jego ruch nie uszed� jednak uwagi Wilczycy. Jej oczy zw�zi�y si� w w�skie szparki.
� Nawet o tym nie my�l � ostrzeg�a. � Mo�e ci si� zdaje, �e przegra�am, ale to jeszcze nie
koniec.
B�ysn�a z�bami w z�ym u�miechu.
� A je�li nawet koniec � doda�a � to i tak ty by�by� pierwszy. Popatrz, na tej ga��zi jeszcze
sporo miejsca.
Wpatrywali si� w siebie przez chwil�. I Cedric poj��, �e oto pope�ni� mo�e najwi�ksze
g�upstwo w swoim �yciu. Wiedzia�, �e Marion nie zapomni, nigdy. I �e jedyne, co mo�e
zrobi�, to zabi� j� przy pierwszej nadarzaj�cej si� okazji.
Co gorsza, wiedzia�, �e ona te� to wie. M�g� to wyczyta� w zielonych oczach, kt�re l�ni�y
zimnym blaskiem w poblad�ej twarzy. Chcia� co� powiedzie�, ale nagle zmartwia�e wargi
odm�wi�y mu pos�usze�stwa.
Wilczyca d�ugo wpatrywa�a si� w starego banit�. Wyczuwa�a jego strach, mog�a �atwo
zgadn��, jakim torem biegn� teraz jego my�li, jak rozpaczliwie szuka wyj�cia z sytuacji.
Przez chwil� my�la�a nawet, �e rzuci si� na ni� z go�ymi r�kami, skoczy do gard�a, niczym
szczur zagnany w k�t bez wyj�cia. Ale szybko odgad�a, �e zbyt si� boi, �e l�k sparali�owa� go
bez reszty.
Jej zaci�ni�te w w�sk� kresk� wargi skrzywi�y si� w u�miechu. Nie by�o w nim triumfu,
tylko �al. A w�a�ciwie irytacja. Te� wiedzia�a dobrze, �e nie ma si� ju� na kim oprze�, �e
zosta�a sama. Powstrzyma�a si� przed nakazem instynktu, �eby od razu zako�czy� spraw�,
doby� miecza i pchn��, zanim stary stanie si� naprawd� niebezpieczny.
� Nie my�l o tym � powt�rzy�a g�ucho. � Nie masz wyj�cia, jak i ja. Decyzj� podj��e� ju�
dawno, kiedy postanowi�e� si� do mnie przy��czy�. Ja jestem �mierci�, i ty dobrze o tym
wiesz.
Zacisn�a mocniej d�o� na r�koje�ci.
� Twoj� �mierci�. Ale tylko od ciebie zale�y, czy ona nadejdzie dzisiaj, czy jeszcze troch�
po�yjesz. Nie powinnam ci tego m�wi�, ale jeste� mi potrzebny. Dlatego nie zginiesz.
Powoli, z demonstracyjnym lekcewa�eniem odwr�ci�a si� na pi�cie. Cedric drgn��, kiedy
zobaczy� jej plecy. Przez chwil� wydawa�o si�, �e rzuci si� na szczup��, bezbronn� w tej
chwili kobiet�, zaci�nie palce na jej szyi i g�uche chrupni�cie druzgotanych kr�g�w zako�czy
wreszcie �lep� i okrutn�, nieko�cz�c� si� pomst� Wilczycy na ca�ym �wiecie. Spr�y� si� do
skoku i zamar�, us�yszawszy jej �miech.
� Nie o�mielisz si� � zadrwi�a, rzucaj�c s�owa przed siebie. � Zbyt si� boisz, prawda?
Cho� nie patrzy�a na niego, skin�� machinalnie g�ow�.
� I tak ma by�, Cedric. Masz si� mnie ba� bardziej od �mierci, wtedy ona mo�e przyj��
p�niej.
Spojrza�a na niego przez rami�. Spostrzeg�, �e si� u�miecha, ale w skrzywieniu ust nie
by�o kpiny, tylko �al
� Nie zabij� ci�, mo�esz �mia�o pokazywa� mi plecy. A teraz ruszaj, masz racj�. Nie
b�dziemy mitr�y� wi�cej czasu ni� trzeba. Pogo� gnojk�w do roboty.
� Pani... � zacz�� jeszcze stary niepewnie, nie ruszaj�c si� z miejsca.
Marion podesz�a bli�ej, stan�a przed nim, wzi�wszy si� pod boki.
� Czy�by� chcia� przeprosi�? � spyta�a kpi�co. Ze zdziwieniem dostrzeg�, �e jej u�miech
wygl�da teraz szczerze.
� Nie � zaprzeczy� odruchowo zanim jeszcze zd��y� pomy�le�, co m�wi. Kiedy
zrozumia�, uciek� spojrzeniem w bok.
� A co?
Prze�kn�� g�o�no �lin�.
� Czy... � G�os go zawi�d�. U�miech spe�z� z jej twarzy, zacisn�a wargi.
� Czy ci� jednak nie zabij� ju� teraz? Czy mo�esz mi zaufa�? � Zmru�y�a jeszcze bardziej
oczy.
Przytakn�� bez s�owa. Wci�� nie m�g� wydoby� g�osu. Marion pokr�ci�a przecz�co g�ow�.
� Nie mo�esz � odpar�a oboj�tnie. � Musisz zaryzykowa�.
Zn�w narzuci�a kaptur. Deszcz pada� coraz g�stszy.
***
Dw�ch gnojk�w, jak nazwa�a ich Marion, sprawi�o si� szybko. Nie musieli daleko
chodzi�, niedaleko polany grunt wznosi� si�, olszyny rzed�y, pojawia�y si� pierwsze ja�owce.
W �wierkowym. mrocznym lesie, porastaj�cym nieodleg�� piaszczyst� wydm� znale�li do��
wiatro�om�w, by starczy�o nie tyle na ognisko, co na spory stos, na kt�rym bez trudu spali�
mo�na by typow� wied�m�.
Obaj m�odzi banici przyci�gn�li ca�e, m�ode �wierczki, powalone niegdy� przez wichur�,
teraz dobrze wyschni�te. Pod ci�kie, zwisaj�ce a� do ziemi ga��zi nie dociera� deszcz,
sp�ywa� po igliwiu niczym po gontach czy strzesze. Nie zmitr�yli wi�c wiele czasu, co
podnios�o ich nieco na duchu. Ale na polance, kiedy ujrzeli zn�w Wilczyc� i Cedrika, miny
im mocno zrzed�y.
Nie rozumieli, co si� dzieje. Pochodzili z nowego naboru, ot, dw�ch niedorostk�w,
zn�conych wizj� wspania�ego, zb�jnickiego �ycia. Cudem unikn�li �mierci w potyczce, nie
zdawali sobie nawet sprawy, �e rol� takich jak oni, niewyszkolonych, acz pe�nych zapa�u,
by�o chwalebnie zgin��. Mieli os�ania� tych cenniejszych od siebie, do�wiadczonych, starych
wojak�w, bra� na siebie ciosy dla nich przeznaczone. Mieli zu�ywa� si� szybko, co nie by�o
problemem � na miejsce ka�dego czeka�o kilku innych. R�wnie pe�nych zapa�u, r�wnie
niedo�wiadczonych. I tak jak oni, przeznaczonych rych�o do zast�pienia.
Mieli szcz�cie, bo pierwsza potyczka � kt�ra zarazem mog�a by� dla nich, zgodnie
z za�o�eniami, ostatni� � potoczy�a si� zgo�a inaczej, ni� ktokolwiek m�g� przewidzie�.
Dlatego prze�yli i do tej pory nie och�on�li jeszcze ze wstrz�su. Po raz pierwszy widzieli
z bliska �mier�. Po raz pierwszy kto�, kogo zupe�nie nie znali i nigdy pozna� nie mieli, godzi�
w nich b�yszcz�cymi ostrzami, w zbo�nym zamiarze pozbawienia �ycia. I po raz pierwszy
sami musieli zabija�. Wygl�da�o to nieco inaczej ni� w marzeniach czy przechwa�kach
najemnik�w, kt�rzy nieraz popasali w ich rodzinnej wiosce.
Nie zdawali sobie nawet sprawy, jak bardzo dopisa�o im szcz�cie. Byli zbyt og�uszeni
i og�upiali, najpierw walk�, potem bez�adn� ucieczk�. I nie mieli czasu, by och�on��.
� �wawiej, �wawiej! � pokrzykiwa� Cedric, widz�c, jak wlok� z wysi�kiem ci�kie pnie,
jak ocieraj� mokre od potu i deszczu czo�a, rozmazuj� na nich brudne smugi d�o�mi
uwalanymi porostami i pr�chnem. Mieli zaledwie tyle czasu, by rzuca� sobie nawzajem
przera�one spojrzenia, kt�re nie nios�y wcale otuchy, przeciwnie, tylko wi�kszy strach. Na
dodatek ich wzrok skrzy�owa� si� raz i drugi z zimnym spojrzeniem Marion.
Ona nie pokrzykiwa�a, nie przynagla�a. Nie odezwa�a si� ani s�owem. Ale wystarczy�o im
spojrze� na palce, postukuj�ce niecierpliwie w r�koje�� miecza, by niepotrzebne by�y �adne
ponaglenia. Zwijali si� jak w ukropie, cho� sterta drewna ros�a wci�� i ros�a.
Nie rozumieli nic. Ale pami�tali dobrze, co sta�o si�, kiedy wstawa� mglisty, ch�odny
poranek, a niebo nad podmok�� polan� zaledwie poszarza�o. Wygrzebywali si� spod
wilgotnych, sztywnych derek, pod kt�rymi sp�dzili w p�nie noc, tul�c si� jeden do
drugiego. Skuleni, by zatrzyma� cho� odrobin� ciep�a.
Zanim jeszcze pierwsze powiewy budz�cego si� rankiem wiatru rozgoni�y mg�y, kt�re
snu�y si� nad sitowiem i turzycami, mogli w p�mroku dojrze� sylwetk� siedz�cej pod d�bem
kobiety. Sprawia�a wra�enie, jakby przesiedzia�a tam ca�� noc, oparta o pie�, z bladymi,
zzi�bni�tymi d�o�mi, zaci�ni�tymi na r�koje�ci. Nie widzieli skrytej pod kapturem twarzy, ale
co� w tej sylwetce kaza�o si� domy�la�, �e trwa�a tak w bezruchu, odk�d tylko zsun�a si�
z kulbaki. �e wpatrywa�a si� w ciemno��, nas�uchiwa�a niespokojnego pochrapywania koni,
mlaskania kopyt, kiedy przest�powa�y z nogi na nog� w mi�kkim, bagnistym gruncie. I nie
poruszy�a si� nawet gdy na tle szarzej�cego nieba pocz�a si� rysowa� ciemna, postrz�piona
linia koron wynios�ych olszyn.
S�usznie si� domy�lali. Marion przesiedzia�a tak ca�� noc. A jakimi drogami bieg�y jej
rozwa�ania, mogli si� wkr�tce przekona�.
Ten, kt�ry wisia� teraz na ga��zi, uwi�zany niczym ubity wieprz, by� jednym z nich. Nieco
starszy, sprytniejszy, od dw�ch pozosta�ych kamrat�w. Jeden z trzech, kt�rzy mieli szcz�cie,
dotarli do lasu, gdzie mieli si� czu� jak u siebie, bezpieczni przed po�cigiem. Ale dla niego
lepiej by�oby, gdyby nigdy do puszczy nie dotar�.
Spa� w najlepsze, przykryty swym p�aszczem, zwini�ty w k��bek, a dwaj jego towarzysze
przecierali zapuchni�te oczy, krzywili si�, kiedy odzywa� si� b�l w przemarzni�tych
mi�niach. I nie zd��yli si� nawet zdziwi�, gdy Cedric, kt�ry te� przebudzi� si� wcze�niej �
albo wzorem swej pani r�wnie� czuwa� przez ca�� noc � zbudzi� �pi�cego brutalnym
kopniakiem.
Ten, oszo�omiony jeszcze, zerwa� si� na r�wne nogi. Wodzi� doko�a nieprzytomnym
wzrokiem, maca� si� przy boku w daremnym poszukiwaniu broni, my�l�c mo�e, �e to pogo�,
�e zn�w trzeba si� broni�, walczy� o �ycie. Myli� si�.
Pogo� nie zagra�a�a marnym resztkom bandy Wilczycy. A walk� o �ycie przegra� od razu.
Stary nie bawi si� w ceregiele. Kopniakiem podci�� nieszcz�nikowi nogi, zanim ten
zdo�a� si� na dobre rozbudzi�. Kolejny cios, celnie wymierzony w skro�, pozbawi� go
przytomno�ci. Stary banita przykucn�� nad nim i odetchn�� z ulg�. Uda�o si� wymierzy� si��,
Marion nie by�aby zadowolona, gdyby tak po prostu ubi� jak psa. Sama mia�a bardziej
wyrafinowane plany.
Wargi Cedrika �ci�gn�y si� w u�miechu, obna�aj�c ��tawe, lecz mocne jak na jego wiek
z�by. Chwil� spogl�da� jeszcze, jak powalony cz�owiek zaczyna poj�kiwa�, dochodz�c do
przytomno�ci. Wreszcie odwr�ci� si� do przera�onych, niczego nie pojmuj�cych ch�opak�w,
kt�rzy przygl�dali si� ca�ej scenie z ustami rozwartymi ze zdziwienia.
� Nie gapi� si�! � warkn��. � Przytrzymajcie go, tylko nie uszkod�cie za bardzo.
Wahali si� tylko chwil�. Po czym przypadli do le��cego, przygwo�dzili do mokrej ziemi,
Zaj�cza� g�o�niej. Cedric brutalnie wykr�ci� mu r�ce do ty�u, pocz�� kr�powa� w nadgarstkach
przygotowanym uprzednio rzemieniem. Nie by� zbyt �agodny, us�yszeli chrupni�cie
w wy�amywanych stawach, ich towarzysz zaj�cza� g�o�niej, ale nie szarpa� si� zbytnio.
Trzymali mocno, a jego musia� parali�owa� b�l wykr�conych r�k.
� Podnie� mu �eb! � rzuci� kr�tki rozkaz stary.
Ch�opak, kt�ry dociska� barki le��cego, zawaha� si� chwil�. By� tylko prostym
wie�niakiem, kt�remu zamarzy�a si� dola banity. Przez chwil� nie wiedzia�, jak wykona�
proste, zdawa�oby si� polecenie.
Cedric smagn�� go wolnym ko�cem rzemienia po d�oniach. Razem z g�o�nym pla�ni�ciem
rozleg� si� g�o�ny, zaskoczony wrzask. Ch�opak nie zastanawia� si� ju� d�u�ej, chwyci� w�osy
le��cego, szarpn�� gwa�townie. Ten wrzasn�� r�wnie�. Jeszcze g�o�niej. Ale zaraz ucich�, gdy
stary wykr�ci� mocniej skr�powane r�ce. St�ka� ju� tylko, poczerwienia� z wysi�ku na twarzy
i toczy� wko�o przera�onym, nic nie rozumiej�cym wzrokiem.
� No widzisz � sapn�� Cedric z widocznym ukontentowaniem. � Sam ju� wiesz. Ale nie
tak mocno, bo mu kark skr�cisz...
Ch�opak lekko zwolni� chwyt.
� Ale za bardzo nie popuszczaj � burcza� stary, wi���c na ko�cu rzemienia zgrabn� p�tl�.
� Bo jeszcze...
Przerwa� mu krzyk. Ch�opak wyrwa� d�o�, zamacha� ni� w powietrzu. Na jego twarzy,
dot�d pe�nej zagubienia i strachu, odmalowa�a si� w�ciek�o��. Z ca�ej si�y uderzy� zwi�zanego
w g�ow�, a� ta przetoczy�a si� z boku na bok.
� ...k�sa� b�dzie � doko�czy� Cedric z rozp�du. Pokiwa� g�ow�.
� Zawsze k�saj� � doda�. � Uwa�a� trza, bo oni ju� wiedz�, �e po nich. I dlatego krzywd�
porz�dnemu cz�eku chc� uczyni� jak najwi�ksz�, przeto...
� Sko�czy�e� ju�? � przerwa� mu szorstki, zachrypni�ty lekko g�os. � Poucza� mo�esz
p�niej.
Stary przygarbi� si�, twarz �ci�gn�� mu grymas.
� Tak, pani � odpar� szybko. � Dalej, zadrzyj mu ten �eb!
Marion nie odezwa�a si� ju�. W milczeniu patrzy�a, jak banita strofuje ch�opaka, jak
sprawdza w�ze� p�tli, wreszcie zarzuca j� na szyj� nieszcz�nika.
� Pu��cie go! � rozkaza� Cedrik. Sam wsta� i odst�pi� o krok.
Obaj m�odzi wahali si� jeszcze chwil�, po czym jak na komend� odskoczyli od le��cej
postaci.
Ich do niedawna towarzysz, obecnie ofiara, przez moment le�a� bez ruchu. Po czym
spr�y� si�, usi�uj�c wsta�. I zacharcza� tylko, kiedy rzemie�, biegn�cy od nadgarstk�w
wykr�conych w ty� r�k do p�tli na szyi, napi�� si� mocno. Walczy� jeszcze, ale im mniejszy
by� b�l wykr�conych staw�w, tym bardziej zaciska�a si� p�tla. Szybko zrezygnowa�, le�a� na
boku z posinia�� twarz�, chwyta� ze �wistem powietrze, a obcasy jego but�w ry�y mi�kk�
dar�, kiedy w m�ce porusza� nogami.
� Bardzo dobrze � powiedzia�a Marion, przygl�daj�c si� beznami�tnie. � Jeste� pewien, �e
to ten? � spyta�a.
Cedric zmiesza� si�.
� Nie... � odpar� niepewnie. � Ale tak mi si� wydaje...
Zerkn�� na przyw�dczyni�, kt�ra za�mia�a si� g�o�no i klepn�a go po ramieniu.
� Nie szkodzi � odpar�a. � Wkr�tce nam powie. Wszystko, co wie.
Istotnie, powiedzia�, nawet szybko. Dwaj m�odzi banici nie zrozumieli wiele ze s��w,
kt�re wykrzykiwa� nieszcz�nik ze sztychem przy�o�onym do szyi. Ale i tak zrozumieli
wystarczaj�co du�o. Kto� ich zdradzi�, a tym kim� by� ich dawny towarzysz. Teraz,
przera�ony i sponiewierany, m�wi� wszystko, czego oczekiwa�a Wilczyca, a nawet i wi�cej.
I cho� to, co wykrzykiwa�, by�o mocno skomplikowane, to Marion nie mia�a wida� trudno�ci
z pojmowaniem. Kiwa�a ponuro g�ow�, dociskaj�c mocniej ostrze, a� sztych przebi� sk�r�
nieszcz�nika i po szyi pociek�y czerwone strumyki.
Wszystko si� zgadza�o. R�wnie� stary nie wygl�da� na zaskoczonego. Nie musia� nawet
pomaga� ani pilnowa� zdrajcy, bo ten porzuci� ju� my�l o oporze, zdawa� si� by� pogodzony
ze swym losem. Wiedzia� ju�, �e kiedy sko�czy m�wi�, Marion pchnie po prostu mocniej.
Oczekiwa� tej chwili jak wybawienia.
Nie wiedzia� jeszcze, jak bardzo si� myli.
Teraz ju� nie mia� w�tpliwo�ci, ko�ysa� si� na ga��zi, z ustami zatkanymi szmat�, a jego
wytrzeszczone oczy �ledzi�y ka�dy ruch ch�opak�w uk�adaj�cych stos, wprawdzie nie
bezpo�rednio pod jego stopami, ale kawa�ek dalej.
� �ywo tam! � pogadywa� wci�� Cedric.
Marion ogarn�a spojrzeniem rosn�c� stert�. Zaczyna�a si� niecierpliwi�. Dotar�o do niej
wreszcie, �e niezbyt bezpiecznie popasa� d�u�ej. Nie mia�a z�udze�, kmiecie z wypalenisk,
twardzi i zawzi�ci, jak�e inni od tych, kt�rzy od pokole� uprawiali pa�skie sp�achetki blisko
miasta, tylko czekali na mo�liwo�� odp�aty. Nie potrafili si� zebra� w kup�, by pop�dzi�
banit�w z lasu, potraktowa� jak watah� wilk�w, co szkody czyni w inwentarzu, czy
natr�tnego nied�wiedzia, kt�ry pocz�� barcie psowa�. Ale wystarczy, by do osad na por�bach
i polanach dotar�a wie��, �e szeryf banit�w pogromi� i n�dzne tylko niedobitki zapad�y
w puszcz�.
Wilczyca nie mia�a z�udze�. Wkr�tce zacznie si� ch�opskie polowanie, cierpliwe
i bezwzgl�dne. Ka�dy spotkany drwal, ka�dy smolarz z byle lepianki stanie si� wrogiem. Je�li
b�dzie zbyt s�aby, by poder�n�� osobi�cie gard�o, wnet sprowadzi innych na trop. A tamci
p�jd� dalej �ladem, jak za rannym, postrzelonym jeleniem. I w ko�cu zagoni� na �mier�,
doczekaj� chwili, kiedy nie b�dzie ju� si� do ucieczki.
Patyk, kt�rym wcze�niej Cedric grzeba� w ognisku, p�k� z suchym trzaskiem w silnych
d�oniach Wilczycy. Ockn�a si� z ponurych rozmy�la� i cisn�a kawa�ki na rosn�c� stert�
drewna.
� Niedoczekanie! � sykn�a na g�os.
Stary, kt�ry wci�� pogania� zwijaj�cych si� z opa�em ch�opak�w, natychmiast podszed�
bli�ej.
� M�wi�a� co�, pani? � spyta�, sk�oniwszy si� lekko.
� Nie � zaprzeczy�a Marion odruchowo. Spojrza�a na swego zaufanego, kt�ry trzyma� si�
przezornie o kilka krok�w od niej. Ca�a jego postawa wyra�a�a niepewno��. Rudow�osa
kobieta o zaci�tych oczach poczu�a nagle zalewaj�c� j� w�ciek�o��. Ju� nie potrafi�a nad sob�
zapanowa�, nie potrafi�a si� powstrzyma�.
� Nic, kurwa, nie m�wi�am! � wrzasn�a. � A ty my�l troch�, starczy ju� tego drewna!
Wszystkich ich chcesz upiec, czy co?!
Cedric zgarbi� si�, wbi� wzrok w ziemi�. Jednak po chwili zebra� si� w sobie, odwr�ci�
i zacz�� wydawa� rozkazy. Jednak g�ow� mia� wci�� wci�gni�t� w ramiona, jakby obawia�
si�, �e w ka�dej chwili poczuje ostrze wbijaj�ce mu si� w plecy. Nie uwierzy� zapewnieniom
Marion.
Ona te� dostrzeg�a jego z trudem maskowany strach i niepewno��. I nagle poczu�a si�
bardzo zm�czona.
� I ile razy mam ci powtarza�?! � spyta�a jeszcze, ale ju� ciszej. � Mam na imi� Marion.
Nie pani, ale Marion! Zapami�taj to sobie raz na zawsze.
� Tak, pani � potwierdzi� machinalnie banita, nie odwracaj�c si� nawet. Wilczyca tylko
machn�a r�k�.
To jego wina, my�la�a pos�pnie. Jego, i takich jak on. Nie nadaje si�, jest za stary. Straci�
dawno jaja, zwi�d�y mu, zwisaj� jako te dwa pomarszczone orzeszki. Umie tylko wykonywa�
polecenia, a i to nie wszystkie. Trzeba dopilnowa�, �eby zrobi� jak nale�y.
Ci�kim, nieruchomym spojrzeniem �ledzi�a poczynania swego zaufanego. Sztorcowa�
obu m�odych, �e stos za du�y, zapali si� jak s�omiana strzecha, nawet na deszczu, ca�a zabawa
b�dzie na nic, skazaniec zatchnie si� dymem, i po krzyku. A nie o to wszak chodzi, t�umaczy�,
w ko�cu sam zacz�� uk�ada� zgrabny stosik, ocenia� fachowym spojrzeniem, czy p�omie�
z potrzaskanych, u�o�onych w piramidk� �wierkowych bierwion b�dzie w sam raz liza� stopy
wisz�cego cz�owieka. Marion u�miechn�a si� z pob�a�liw� aprobat�, kiedy Cedric zdzieli�
m�odziaka w �eb, a ten omal nie zwali� przemy�lnie ustawionych szczap.
Ale u�miech szybko znikn�� z jej twarzy, k�ciki ust opad�y. Tak, do tego si� Cedric
nadawa�, do prostych prac pod nadzorem. Jednak nie by� samodzielny, nie by�o w nim ognia
zemsty, wszystko robi� tylko dla korzy�ci. Z�upi� co si� da, napcha� bandzioch, nachla� si�
zrabowanego wi�ska. Owszem, by� okrutny. Lecz za ma�o.
Nie nadawa� si�. Tak jak nie nadawali si� wszyscy, powtarza�a sobie ze z�o�ci�. Ka�dy
chcia� ukr�ci� przy okazji sw�j interes na boku, jak ten, co teraz wisi i czeka na w�asny
koniec. Jest po prostu g�upi, jak te dwa gnojki, oderwane prosto od sochy. Nic dziwnego, �e
tak wszystko posz�o. Nie nadawali si�. Wszyscy.
Ale niedoczekanie wasze, bia�e z�by b�ysn�y, kiedy skrzywi�a zn�w wargi w z�ym
u�miechu. Teraz b�dzie inaczej, mo�na zacz�� od nowa. Kto si� nie nadaje, od razu na ga���.
Kto si� jeszcze przyda, jak Cedric, troch� po�yje, p�ki nie znajdzie si� nowy, lepszy. Ju� nie
b�dzie lito�ci, nad nikim. Trzeba spali� ka�d� pierdolon� osad� w tym pierdolonym lesie,
obieca�a sobie. Zabi� ka�dego, kto o�mieli si� we� wkroczy�. Tylko wtedy b�dzie
bezpieczna, tylko wtedy b�dzie mog�a skierowa� zemst� ku tym, kt�rzy na ni� najbardziej
zas�u�yli.
Brwi Marion na chwil� si� zmarszczy�y. Otar�a machinalnie mokre od padaj�cego deszczu
czo�o.
Nie, potrz�sn�a g�ow�, mrucz�c co� do siebie. Mokre str�ki rudych w�os�w zatoczy�y
kr�g, przywar�y do policzka. Strz�sn�a je niecierpliwym ruchem. Wszyscy zas�u�yli.
I wszyscy zap�ac�. Do�� tego, postanowi�a, wystarczy zastanawiania si�, planowania. Trzeba
zacz�� od nowa, tylko lepiej. M�drzej. I bezwzgl�dniej.
B�d� nowi ludzie, nie tacy �a�o�ni i s�abi, jak ci dot�d. Przyjd�, nie ma w�tpliwo�ci.
Przyci�gnie ich s�awa Wilczycy.
� W ko�cu jestem, kurwa, legend� � powiedzia�a cicho do siebie. � B�d� gin�� za mnie
jak dot�d, z ochot� i na skinienie palcem. Bo to ja. I to m�j pierdolony las.
Cedric sko�czy� ju� uk�ada� zgrabne ognisko. Od�amywa� od du�ego, zesch�ego chojara
spor� ga���. Wygl�da�o, �e si� nada, w miejscu, gdzie kora zdar�a si� przy upadku, zastyg�y
z�ote, obfite krople �ywicy. Dos�ysza�, �e Marion mruczy co� pod nosem, ale przezornie nie
podni�s� nawet g�owy, zdawa� si� by� ca�kiem poch�oni�ty swoj� czynno�ci�.
Smolna ga��� od�ama�a si� z trzaskiem. Banita przyjrza� si� jej krytycznie, otar� powalane
�ywic� d�onie o spodnie.
� Podpalaj, Cedric � rozkaza�a Marion, nie podnosz�c g�osu. � Czas ko�czy�. A ja obudz�
�pi�c� kr�lewn�.
Odwr�ci�a si� i posz�a w kierunku zwalonych na kup� juk�w i porozrzucanych derek.
Stary widzia�, jak idzie przygarbiona, jak owija si� ci�kim od wilgoci p�aszczem. Pochyli�a
si� nad nieruchomym kszta�tem, w kt�rym mo�na si� by�o domy�la� tylko skulonej,
dziewcz�cej postaci. Gdyby nie wystaj�cy spod derki kosmyk jasnych w�os�w, mo�na by
pomy�le�, �e to tylko sterta podr�nych sakw, okryta przed si�pi�cym deszczem.
Cedric chcia� co� powiedzie�, otworzy� nawet usta, ale w ostatniej chwili zrezygnowa�. A�
si� skrzywi�, zgrzytn�� z�bami, kiedy poj��, �e to zwykle tch�rzostwo. Rano znalaz� chwil�,
by zaj�� si� dziewczyn�, przynajmniej sprawdzi�, co si� z ni� dzieje. Przez tward� skorup�
jego okrucie�stwa przebija� si� niepok�j. Zd��y� polubi� t� dziwn� m��dk�, przypatrywa� si�
jej z daleka, z rozrzewnieniem, o kt�re sam siebie nigdy nie podejrzewa�. By�a inna ni�
Marion. R�wnie okrutna, ale mniej bezwzgl�dna. Czasem lekkomy�lna i wr�cz dziecinna.
Stara� si� j� chroni�. Robi� to dyskretnie i na w�asn� r�k�, z poczuciem winy, �e pozwala
sobie na takie rzeczy. Polecenia Marion przyj�� z ulg�, cho� nie do ko�ca mu si� podoba�y,
ba� si�, �e dziewczyna sama sobie nie poradzi. A Wilczyca postawi�a spraw� jasno. Je�li
Fabienne wpakuje si� w sytuacj� bez wyj�cia, je�li zagrozi planom, zostawi� j� sam� sobie.
Cedric podejrzewa� niejasno, �e jest w tym co� wi�cej. �e Marion miota si�, nie potrafi
sama poj��, co czuje do jasnow�osej. Kim ona dla niej jest. I, co gorsza, zwyci�a w niej
podejrzliwo��.
Teraz stary banita poczu� skurcz w �o��dku. Przewidywa� k�opoty. Obawia� si�, �e b�dzie
musia� opowiedzie� si� po kt�rej� ze stron, cho�by tego bardzo nie chcia�. Prze�kn�� �lin�.
Wiedzia� doskonale, po czyjej si� opowie. Nie mog�y tego zmieni� wyrzuty sumienia,
cho� jeszcze przed paroma dniami stary zabijaka roze�mia�by si� tylko, gdyby pomy�la�
o czym� podobnym. Pokr�ci�by pob�a�liwie g�ow�, mo�e nawet rzuci�by grubym s�owem.
Jedyne przecie�, co mog�o si� liczy�, to zwyk�a lojalno��. Nie wielkie s�owa, nie
przywi�zanie, nawet nie dziwne drgnienia serca, kt�re odczuwa� na widok jasnow�osej
Fabienne.
I ba� si� Wilczycy. Zawsze, a dzi�, odk�d deszczowa noc zmieni�a si� w paskudny,
jesienny poranek, ba� si� jeszcze bardziej. W oczach Marion nie dostrzega� ju� zwyk�ej
w�ciek�o�ci, spychanego w g��b umys�u �alu do ca�ego �wiata, kt�ry to �al popycha� j� do
zemsty, do okrucie�stwa bez wybierania celu. Bo i po co wybiera�, skoro wszyscy s� winni?
Potrafi� j� zrozumie�, w ko�cu �y� d�ugo w hrabstwie, na kt�re d�ugi cie� rzuca�a mroczna
legenda. Widzia� ju� nieraz, jak doprowadza ludzi do szale�stwa, jak potrafi� za ni� walczy�
i gin��. A tak�e umiera� bez sensu, jak m�g� zobaczy� nie dalej jak wczoraj. Ludzie, kt�rym
do �mierci wystarczy�o, by przeznaczenie musn�o ich zimnym, ko�cistym paluchem, ot tak,
mimochodem.
Potrafi� zrozumie�. Jednak dzi� w zielonych oczach nie dostrzeg� blasku, kt�ry dot�d
jarzy� si� w nich g��boko, kt�rego ba� si�, ale zdo�a� przywykn��. Teraz w spojrzeniu Marion
by�a tylko pustka.
Cedric by� stary. Widywa� ju� w �yciu takie spojrzenie. I obawia� si� jak nigdy dot�d, bo
nie znajdowa� ucieczki. Marion nie da�a mu wyj�cia, przewidzia�a wszystko.
Dlatego wiedzia�, �e kiedy sprawy si� �le potocz�, nie zawaha si�, po czyjej stronie
stan��. A ju� by� pewien, �e potocz� si� �le.
Spogl�da� ponuro, jak Marion pochyla si� nad le��c� dziewczyn�, jak zdecydowanym
ruchem unosi burk�. Po czym przygryzaj�c ze z�o�ci� siwe, zwisaj�ce w�siska, pocz��
grzeba� w popiele na wp� wygas�ego ogniska, szuka� �aru, kt�ry m�g� ocale� gdzie� g��boko
pod warstw� popio�u, kt�r� deszcz zmieni� w lepk� ma�. Mo�e znajdzie si� jaki� w�gielek,
kt�ry da si� rozdmucha�, lepsze to ni� krzesanie od nowa, ko�ata�o mu si� w g�owie. By� rad,
�e mo�e si� czym� zaj��.
***
Ch��d skuteczniej przywraca� Fabienne do przytomno�ci, ni� niezbyt delikatne
poklepywanie po policzkach. Jeszcze nie wydoby�a si� ze snu, jeszcze pr�bowa�a zgrabia�ymi
palcami naci�gn�� z powrotem sztywn� derk�. Jak po wielokro� w ci�gu nocy, kiedy
niespokojnie przewraca�a si� z boku na bok, p�przytomna, staraj�c si� zachowa� cho�
odrobin� ciep�a. Teraz si� nie udawa�o, d�onie b��dzi�y, nie mog�c znale�� brzegu ci�kiej
tkaniny.
Jeszcze nie chcia�a otworzy� oczu, chcia�a z powrotem zapa�� w otch�a� snu, co uda�o jej
si� dopiero nad ranem, kiedy nie mog�a ju� walczy� z zimnem i zm�czeniem. Dziewczynie
zdawa�o si�, �e jej umys� oblepia g�sta, szara mg�a, przez kt�r� przebija si� natarczywy, ostry
g�os. Czego� ��da, co� nakazuje.
� Jeszcze troch� � wymamrota�a Fabienne. � Jeszcze chwil�.
Marion, kl�cz�ca nad ni�, dotkn�a czo�a dziewczyny. Skrzywi�a si�, by�o rozpalone.
Delikatnym gestem otar�a je z wilgoci, nie wiedz�c, czy to krople potu, czy mo�e deszcz
osiad� na zgor�czkowanej twarzy. Przesun�a palcami po nabrzmia�ym krwiaku, tu� pod lini�
w�os�w na czole.
Nie mog�a sobie przypomnie�, kiedy Fabienne oberwa�a. Zapewne p�azem miecza,
niezbyt silnie. Mog�a przecie� walczy� dalej, cios lekko rozci�� sk�r�, nawet krwawienie nie
by�o zbyt du�e. Nic takiego, pomy�la�a.
Jeszcze raz pog�adzi�a palcami czo�o Fabienne. Dziewczyna, jakby czuj�c ten dotyk, co�
zamamrota�a, poruszy�a gwa�townie g�ow�. Przytuli�a policzek do wn�trza d�oni Marion.
Ta zamar�a na chwil�, poczu�a przyp�yw tkliwo�ci. Fabienne wygl�da�a teraz jak ma�a
dziewczynka, skrzywdzona i bezbronna.
Twarz Marion �ci�gn�a si� nagle, wargi zacisn�y. Delikatnie cofn�a r�k�, spojrza�a na
w�asn� d�o�, jakby widzia�a j� pierwszy raz.
Zmru�y�a oczy. I uderzy�a dziewczyn� w twarz. Poskutkowa�o.
Fabienne j�kn�a, ale otworzy�a oczy. I usiad�a gwa�townie, omal nie uderzaj�c czo�em
w g�ow� pochylonej nad ni� Wilczycy. Marion wsta�a bez s�owa.
� O� kurwa... � j�kn�a Fabienne i zacisn�a powieki. Gwa�towny ruch sprawi�, �e nawet
m�tne �wiat�o deszczowego poranka eksplodowa�o nag�ym b�lem w jej czaszce. Przez chwil�
by�a w stanie ko�ysa� si� tylko, zaciskaj�c d�onie na skroniach. I kl�� zduszonym g�osem.
Marion przypatrywa�a jej si� bez s�owa.
� Mo�esz wsta�? � spyta�a wreszcie ostro.
Fabienne pokiwa�a g�ow�. I zn�w si� skrzywi�a, kiedy ten ruch wyzwoli� now� fal� b�lu.
� Ostro�nie � ostrzeg�a Marion poniewczasie. Jej g�os brzmia� jak wyprany
z jakichkolwiek uczu�.
Przez chwil� przypatrywa�a si�, jak dziewczyna usi�uje powsta�, wci�� nie otwieraj�c
oczu. Widz�c, �e idzie jej to niesporo, stan�a za ni�, pochyli�a si� i uj�a pod r�ce. D�wign�a
Fabienne, kt�ra usi�owa�a stan�� samodzielnie, lecz nogi wci�� jej si� rozje�d�a�y.
Oberwa�a jednak mocniej ni� si� wydaje, pomy�la�a Marion. Dopiero teraz, kiedy
trzyma�a tamt�, obejmuj�c jej piersi, poczu�a kwa�ny od�r wymiocin. Palce trafi�y na co�
zimnego i �liskiego, czym uwalany by� kubrak dziewczyny.
Powstrzyma�a si�, by jej nie pu�ci�. Ale zdawa�a sobie spraw�, �e Fabienne sama nie da
jeszcze rady usta�. Je�li pozwoli jej upa��, to smarkata zwinie si� w k��bek i zn�w za�nie.
A by�a jej potrzebna przytomna.
� Cedric! � wrzasn�a. � Chod� tu!
Dziewczyna poruszy�a g�ow�.
� Nie drzyj si� tak � wymamrota�a niewyra�nie. Marion mocniej zacisn�a r�ce. Odchyli�a
si� w ty�.
� St�j prosto, sieroto zarzygana � sykn�a ze z�o�ci�. Fabienne usi�owa�a pos�ucha�,
i nawet jej si� uda�o, nie zwisa�a ju� w obj�ciu Wilczycy ca�ym ci�arem.
Podbieg� Cedric. Zarzuci� sobie na bark r�k� Fabienne. Marion z ulg� pu�ci�a dziewczyn�.
Przykucn�a i starannie wyciera�a w traw� uwalane r�ce.
� Uwa�aj na ni� � rzuci�a. � Nie pozw�l usi���, zaraz oprzytomnieje.
Fabienne przez chwil� zwisa�a bezw�adnie, jednak wida� by�o, �e usi�uje wzi�� si�
w gar��. Nie potrz�sa�a ju� g�ow�, zrozumia�a, �e do niczego dobrego to nie prowadzi. Sta�a
spokojnie, opieraj�c si� na ramieniu starego banity, zachwia�a si� tylko lekko raz i drugi.
Wreszcie spr�bowa�a utrzyma� si� na nogach samodzielnie. Cedric waha� si� chwil�,
i w ko�cu j� pu�ci�.
Ostro�nie uchyli�a powieki, rozejrza�a si� niepewnie. Jej oczy zaokr�gli�y si� ze
zdumienia.
� Gdzie my jeste�my? � szepn�a. Marion za�mia�a si� kr�tko. Podesz�a bli�ej, stan�a
przed dziewczyn�, popatrzy�a jej w twarz.
Nie jest �le, odetchn�a z mimowoln� ulg�, co wprawi�o j� w z�o��, kiedy sobie tylko
u�wiadomi�a sobie w�asny niepok�j. Fabienne mia�a lekko rozszerzone �renice, wyra�nie
si�ce pod oczami. By�a bardzo blada, tym wyra�niej na czole odznaczy�o si� podw�jne
rozci�cie. Wida� by�o dok�adnie, �e klinga, kt�rej p�aski cios dosi�gn�� dziewczyn�, mia�a
g��bokie, pojedyncze zbrocze. Ostre kanty metalu przeci�y sk�r�. Ale poza wstrz�sem
Fabienne nie dozna�a powa�niejszych obra�e�.
� Co pami�tasz? � spyta�a Marion bez dalszych wst�p�w.
Dziewczyna pokr�ci�a bezradnie g�ow�, zmarszczy�a brwi, na jej twarzy odbi�o si�
zagubienie i bezradno��. Skrzywi�a si�, kiedy znajomy b�l zapulsowa� w skroniach, s�abszy
ju� teraz, mniej dotkliwy. Wci�� mia�a zawroty g�owy, zachwia�a si� i pewnie by upad�a,
gdyby nie podtrzyma� jej Cedric.
� Nic.. � powiedzia�a po chwili niepewnie. Rozejrza�a si� jeszcze raz, ale to, co zobaczy�a,
wprawi�o j� tylko w jeszcze wi�ksze zagubienie. Nie potrafi�a z niczym skojarzy� polany,
wielkiego d�bu. Nie widzia�a zbyt wyra�nie, kiedy pr�bowa�a skupi� wzrok na szczeg�ach,
obraz rozmywa� si�, rozje�d�a�. Na ga��zi co� wisia�o, ko�ysa�o si� lekko, jasna plama
w br�zach i zieleniach jesiennych li�ci...
� Skup si� � naciska�a Marion. � Co� przecie� musisz pami�ta�.
Ko�ysz�ca si� plama przyci�ga�a wzrok. Famienne z wysi�kiem wpatrywa�a si� w ni�,
wreszcie poj�a. Nagi, skr�powany cz�owiek.
Wci�� nie mog�a dostrzec jego twarzy.
Marion chwyci�a jej podbr�dek, si�� zwr�ci�a twarz do siebie.
� Skup si� � powt�rzy�a sycz�cym, w�ciek�ym tonem. Fabienne zadr�a�a.
� Bitw�... � szepn�a po chwili. � Walczyli�my?
Zabrzmia�o to jak pytanie, a w ka�dym razie tak zrozumia�a Wilczyca.
� Tak � potwierdzi�a sucho. � Walczyli�my i przegrali�my. A ty dosta�a� w �eb, to nie
pami�tasz.
Fabienne machinalnie pomaca�a g�ow�. J�kn�a, kiedy palce dotkn�y obrzmienia na
czole, tu� pod lini� w�os�w. Przez chwil� delikatnie, posykuj�c z b�lu, bada�a ran� opuszkami
palc�w.
� Przesta� si� tak pie�ci� � zniecierpliwi�a si� Marion. � Od tego si� nie umiera.
W ka�dym razie dot�d nie umar�a�, to i nie umrzesz.
Popatrzy�a na Cedrika, skrzywi�a si�, jakby dostrzeg�a go dopiero w tym momencie.
� A ty co tu jeszcze robisz?
Banita odszed�. Zosta�y same, rudow�osa kobieta w burym p�aszczu z kapturem i ledwie
trzymaj�ca si� na nogach dziewczyna.
� Nic nie pami�tasz. � To nie by�o pytanie, tylko stwierdzenie. Marion obrzuci�a szybkim
spojrzeniem poblad�� Fabienne. � Zastanawiasz si�, co si� sta�o...
Wydawa�o si�, �e nie m�wi ju� bezpo�rednio do niej. S�owa pada�y twardo, jakby Marion
postanowi�a wyrzuci� z siebie ca�� w�ciek�o��, kt�ra nagromadzi�a si� w niej przez bezsenn�
noc, sp�dzon� na wpatrywaniu si� w ciemno��. Nas�uchiwaniu parskania niespokojnych koni,
poszumu wiatru w koronach drzew. Zduszonych j�k�w dziewczyny, dr�czonej przez b�l
i koszmary.
� Przegrali�my � stwierdzi�a Marion gorzko i spojrza�a prosto w oczy Fabienne. � Ja,
kurwa, przegra�am. Chocia� uszli�my z �yciem.
Wyci�gn�a r�k�, jakby chcia�a podtrzyma� chwiej�c� si� na nogach dziewczyn�.
Zacisn�a mocno palce na jej ramieniu, wbi�a w bark. Fabienne tylko g�o�no wci�gn�a
powietrze, spojrzenie Marion sparali�owa�o j�.
� Rozejrzyj si�! Popatrz dobrze, tyle nas zosta�o! Tylko my dwie, Cedric, i dw�ch
niedojd�w. Zabij� ich przy pierwszej okazji, do niczego si� nie nadaj�.
Parskn�a pogardliwie.
� Do niczego � powt�rzy�a.
Jej palce zacisn�y si� jeszcze mocniej. Fabienne pr�bowa�a si� wyswobodzi�, chwyci�a
nadgarstek Marion.
� Nawet nie pr�buj! � prychn�a Wilczyca. � Nawet o tym nie my�l! Teraz ja m�wi�, ty
s�uchasz.
Dziewczyna szarpn�a si� jeszcze raz, bez rezultatu. Rzeczywi�cie, mog�a tylko sta�
i s�ucha�. Mia�a wra�enie, �e za chwil� upadnie. �wiat zaczyna� zn�w wirowa�, rozmywa�y
si� kontury. Wyra�nie widzia�a tylko oczy Wilczycy. B�yszcz�ce, z�e i puste.
� Wydaje ci si�, �e to koniec? � S�ysza�a, jak z�y �miech wibruje w g�osie Marion. � �e
przegra�am, bo straci�am wszystko. Jestem s�aba, bo nic mi nie zosta�o. Mylisz si�. Wszyscy
si� mylicie. Rozumiesz?
� Pozw�l...
� Rozumiesz?
Fabienne poczu�a coraz silniejszy u�cisk, mia�a wra�enie, �e palce Wilczycy zamieni�y si�
w szpony, kt�re przebi�y ju� sk�r� i dotar�y do ko�ci.
� Pozw�l mi usi��� � wyszepta�a. � Pu��.
� Nie, moja droga � odpar�a Marion. � Nie pozwol�. Dop�ki nie zrozumiesz.
Przyci�gn�a dziewczyn� do siebie.
� Nic si� nie sko�czy�o � wydysza�a jej prosto w twarz. � Dam sobie rad�. Od ciebie
zale�y, z tob� czy bez ciebie. Czy zostaniesz gdzie� po drodze. Nie obchodzi mnie to.
Odepchn�a j� nagle. Fabienne, zaskoczona, zrobi�a krok w ty�, nogi si� pod ni� ugi�y.
Usiad�a ci�ko na mokrej, zrytej podeszwami i ko�ski