10701
Szczegóły |
Tytuł |
10701 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10701 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10701 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10701 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Piers Anthony
Tamten zły wiatr
(Yon Ill Wind)
Przełożył Przemysław Bandel
Rozdział 1
Nimby
Demony nie zbierały się często, jeśli nie było powodów do intrygujących dyskusji, albo
rozstrzygnięcia jakichś problemów. Ta okazja była po trosze sprowokowana każdym z tych
powodów.
– Musiałeś oszukiwać – stwierdziła Demonica W(E\N)us. Oczywiście demony nie poro-
zumiewały się słowami czy zdaniami, ale w imię zrozumiałości ich wzajemne kontakty mogły
zostać zdegradowane do takiej postaci. – Wygrałeś ostatnio wszystkie zawody.
– Po prostu nauczyłem się, jak grać, żeby wygrać – odparł łagodnie Demon X(A/N)th. –
Moje zwycięstwa były uczciwe.
– Ciekawe – zauważył Demon E(A/R)th. – Jest coś podejrzanego w tym, jak ów głupi
śmiertelny chłopak oddał zwycięstwo w ostatnim momencie, dzięki czemu wygrałeś nasz
zakład.
– I to, że pomniejsza szalona demonica uznała ewidentnie niewinnego ptaka winnym,
dzięki czemu wygrałeś nasz zakład – przytaknęła W(E\N)us.
– W moim królestwie mieszkają jedynie przyzwoite stworzenia, ponieważ pozwalam im
na figle i nie interweniuję – zaprotestował X(A/N)th. Popatrzył wymownie na E(A/R)th. –
W przeciwieństwie do niektórych.
– Gdybym na to pozwolił, te moje zidiociałe stworzenia doprowadziłyby królestwo do
ruiny – odpowiedział E(A7R)th.
– A czy i tak tego nie robią? – zapytała złośliwie W(E\N)us.
– Nie aż tak jak twoje małe stworki – odszczeknął się E(A/R)th. Twoje królestwo teraz to
jedynie chmury i pustynia i nie płynie mlekiem i miodem.
– Wszyscy popełniamy drobne błędy – próbował załagodzić Demon JU(P/I)ter. – Ale
zdaje się, że X(A/N)th jest ostatnio jakoś nadzwyczajnie szczęśliwy.
– Rzeczywiście – dobitnie potwierdziła W(E\N)us.
– Zgoda – powiedział E(A/R)th.
Pozostałe Demony mruknęły z aprobatą.
– To tylko moje pomniejsze dobre stworzenia-upierał się X(A/N)th. Traktuję je dobrze,
więc odwzajemniają mi się dobrym zachowaniem. Moje szczęście wynika z jakości podle-
głych mi stworzeń.
Pozostałe Demony przez pół mgnienia wymieniły sto piętnaście spojrzeń.
– Być może powinniśmy to sprawdzić? – zasugerował JU(P/I)ter.
X(A/N)th zdawał się coraz bardziej zainteresowany.
– Wyzywasz mnie na pojedynek?
– Tak, mam wrażenie, że właśnie to robię. Określ cel.
– Jeżeli wygram, przejmę twoją pozycję istoty dominującej w systemie.
– Zgoda. A jeżeli przegrasz, zajmiesz miejsce istoty najmniej ważnej w systemie
i przekażesz mi swoje ziemie.
Były to niezwykle trudne warunki, ponieważ X(A/N)th potrzebował aż trzech tysięcy lat,
aby wypracować sobie pozycję drugiej istoty w systemie, i istniało niebezpieczeństwo, że już
tego nie powtórzy. Z drugiej jednak strony mogła to być dla niego jedyna okazja obalenia
JU(P/I)tera, ponieważ zwyczajowo Demon Dominujący nigdy nie kładł na szali swojej pozy-
cji.
– Zgoda? Jakie warunki?
JU(P/I)ter się uśmiechnął. Jego uśmiech przypominał ogon komety, który w wyniku serii
gwałtownych kolizji odczepił się i przylgnął do jego twarzy.
– Musisz osobiście wystawić się na kaprysy tych niższych stworzeń, które według ciebie
tak przyzwoicie się zachowują. Musisz przyjąć postać śmiertelnika i udać się między nie na
czas próby.
To była zupełnie inna sprawa.
– Ale normalnie nie ingerujemy w żaden sposób w życie istot niższych, więc wynik jest
kompletnie przypadkowy, a przynajmniej nie poddany jakiemukolwiek wpływowi Demona. –
Zachmurzony spojrzał na W(EVN)us, którą podejrzewał o zaostrzenie warunków ostatnim
razem.
SA(T/U)rn skinął głową, aż zawirowały jego pierścienie.
– Tym razem masz licencję na ingerowanie w ich poczynania... do granic, które zdołasz
osiągnąć.
X(A/N)th pojął, że został złapany w pułapkę. Pozostałe Demony konspirowały, aby go
usidlić, bo zirytowało je pasmo jego sukcesów. Z drugiej strony rzeczywiście miał pod sobą
szereg dobrych istot, które mogły doprowadzić go do zwycięstwa największego ze
wszystkich. Bez wątpienia pojedynek wydawał się ekscytujący. Zdarzało się, że czasami
kontaktował się ze swoimi poddanymi, kiedy naruszali jego spokój, ale nigdy nie robił tego
w celu wywołania długotrwałych skutków.
– A więc mogę z nimi współdziałać. Gdzie jest haczyk?
– Twoja świadomość nie może być ograniczona – powiedział JU(P/I)ter – ponieważ
w swej istocie jesteś demonem bez względu na przyjętą postać. Lecz dla celów tego zakładu
zostaną ograniczone twoje możliwości ekspresji. Nie wolno ci będzie opowiedzieć żadnej
z istot o twoim królestwie, o twojej prawdziwej naturze, a jeżeli któraś z nich zdoła się tego
dowiedzieć, natychmiast przegrasz.
– Pod warunkiem że żadna inna nadnaturalna istota ich nie poinformuje – zauważył
X(A/N)th i po raz drugi spojrzał wymownie w stronę Demonicy.
– Zgoda – zaakceptował JU(P/I)ter. – Dopilnujemy warunków umowy Poza tym jednej
osobie w jednej chwili możesz przekazać, co chcesz. Ale... – zawiesił znacząco głos – jeśli
tak zrobisz, zostaniesz ukarany: stracisz możliwość werbalnego porozumiewania się aż do
końca całej rozgrywki.
Ale jedna chwila pełnego porozumienia może wystarczyć, pomyślał X(A/N)th, a aura
wokół niego pojaśniała. Lecz w takim razie musi w tym tkwić jeszcze jakiś haczyk.
– Co jeszcze?
– Zachowujesz pełną moc, poza mową, ograniczoną do samego siebie i jednej wybranej
przez ciebie istoty, do granic, których będzie się domagała.
– Ale skoro nie wolno mi będzie opisać mojej prawdziwej natury w chwili
porozumienia...
– Wymyśl coś – zaproponował JU(P/I)ter. – Wszystko poza prawdą. Jednak gdy tak
bardzo zbliżysz się do tej granicy, że istota wybrana, albo inny mieszkaniec twojego króle-
stwa się połapie, przegrywasz.
To było jasne: może się posługiwać prawdą, ale przegra, jeśli jakaś pomniejsza istota
zrozumie, że on i Demon X(A/N)th to jedno. Jednak zadanie nadal nie było kompletne.
– Jaka kara czeka za stanie się tym, co wybierze istota?
– Moc przemieszczania się – stwierdził JU(P/I)ter. – Po ustaniu tego stanu, kiedy istota
niższa oddzieli się od ciebie na więcej niż chwilę i na odległość większą niż kawałek, nie
tylko zostaniesz ograniczony, ale całkowicie unieruchomiony. Stracisz moc magicznego
działania, pozostanie ci tylko świadomość. Lepiej więc, abyś osiągnął cel, zanim dojdzie do
rozdzielenia.
– Decyzja, czas, przestrzeń – powiedziała W(E\N)us. – To uczciwe, prawda? Potrójne
ograniczenie. Żadnych przypadków. – Uczciwe dla niej, a to oznaczało, iż była przekonana
o jego porażce, której pragnęła bardziej niż własnego zwycięstwa.
Nie miało być łatwo. Mógł mówić, ale tylko raz, mógł działać, ale tylko razem z innym
stworzeniem. Istoty niższe były niezmiennie zmienne: w każdej chwili, z mniej lub bardziej
poważnego powodu wybrane stworzenie może uznać, że nie ma ochoty dalej mu
towarzyszyć, i oznajmi mu to, a potem odejdzie. Wobec warunków zadania X(A/N)th nie
będzie w stanie przeciwdziałać.
Ale ciągle jeszcze nie wszystko było jasne. Spisek Demonów miał oznaczać, że nie ma
dla niego żadnej szansy.
– O co chodzi z tą decyzją?
– Musisz się stać przyczyną przynajmniej jednej łzy miłości, albo żalu. Mają uronić
stworzenie, które nie będzie znało jej znaczenia.
– Stworzenie, które będzie ci towarzyszyło – dodała W(E\N)us. Żadne inne.
A więc o to chodziło. Musiał wzbudzić współczucie u istoty niższej i nieświadomej.
– Ile czasu mam na wywołanie tej łzy?
– Dopóki trwać będzie twoja śmiertelna powłoka. Kiedy stracisz mowę i zdolność
poruszania się, a nie osiągniesz tego celu, twoje ciało zacznie zachowywać się jak
u śmiertelnych – będzie się starzeć aż do śmierci. Kiedy umrzesz, pojedynek się zakończy,
a ty przegrasz.
X(A/N)th zastanawiał się nad tym, co usłyszał. Oczekiwali, że mu się nie powiedzie i że
będzie musiał za to zapłacić.
– Zgoda. Pozwólcie mi wybrać postać śmiertelnika. – Pomyślał o pięknej kobiecie,
ponieważ często wywoływały u śmiertelników łzy, albo może raczej o dziecku, co wydało się
pomysłem jeszcze lepszym.
– Nie. To ostatni drobiazg. Ja wybiorę dla ciebie postać śmiertelnika.
– Ale ty możesz wybrać coś wyjątkowo trudnego!
– Właśnie. Wtedy będzie to prawdziwe wyzwanie. Wygraj, a ja przyznam, że twoje
stworzenia zachowują się naprawdę dobrze.
– Przyznasz znacznie więcej – powiedział X(A/N)th ze srogą miną. – Przyjmuję twoje
wyzwanie, a pozostałe Demony mają czuwać nad przestrzeganiem wszystkich zasad.
Demony skinęły. Szykowała się interesująca rozgrywka.
– W takim razie czas, abyś przyjął swoją śmiertelną postać – powiedział wielkim głosem
Demon JU(P/I)ter. – Smoczy zad z głosem wodnej kaczki. Na imię będziesz miał Nimby.
Zanim X(A/N)th zdołał zaprotestować, znalazł się w Obszarze Szaleństwa w ciele smoka
w ukośne, różowo-zielone, pastelowe paski, z głową mundańskiego osła.
– Au – jęknął, ale zabrzmiało to jak głos kaczki wodnej, coś między odgłosem
wydawanym przez smarkającego goblina, a pomrukami gazu wydobywającego się z kanału
ściekowego.
W pobliskim stawie zabulgotało. Spod powierzchni wysunęła łebek kaczka wodna
najwidoczniej przekonana, że odkryła drugą istotę swojego gatunku. Jednak gdy nikogo takie-
go nie znalazła, postanowiła zanurzyć się z powrotem, ponieważ kaczki wodne żyją pod wodą
i wynurzają się na powierzchnię jedynie w celu łapania owadów nawodnych, jednak wtedy
muszą wstrzymywać oddech.
Nazywał się Nimby, co było trafnie dobranym opisem jego osoby: No I Mamy Byle Co,
właśnie, życie, którego nikt nie mógł mi pozazdrościć.
Miał kłopoty. Jak nakłonić kogokolwiek, aby się do niego zbliżył, a co dopiero uronił nad
nim łzę?
Cóż, musiał spróbować. Świadomością ogarnął całe królestwo Xanth. Wiedział, co robią
teraz wszystkie stworzenia i gdzie znajduje się każda, najmniejsza nawet roślinka. Xanth
pulsował życiem. Gdzieś tam musi być ktoś, kto nie wystraszy się smoczydła, kto posłucha
tego, co on będzie musiał powiedzieć, i kto uroni nad nim łzę. Może nie od razu, ale po
jakimś czasie, kiedy dobrze się poznają. Ponieważ poza poważnymi ograniczeniami nadal
posiadał ogromną moc sprawiania przyjemności. Gdyby tylko ten, który zdecyduje się do
niego przystąpić, zechciał poprosić. Gdyby tylko ten ktoś potraktował go poważnie.
Ale zamiast znaleźć odpowiednią osobę, odkrył kolejny problem. W chwili kiedy
zmieniał postać, pojawił się magiczny strumień, powodując czasowe osłabienie Tarczy.
Zostało to wywołane zaklęciem, ponieważ nawet najbłahszy czar Demona był silniejszy od
połączonej magii wszystkich istot pomniejszych. Przez najbliższe kilka godzin istniała
możliwość przeniknięcia do Xanth bez przeniesienia w inny czas. To mogło powodować
poważne perturbacje. Normalnie potrafiłby szybko temu zaradzić, ale jako Nimby niestety
nie. Prowadził politykę niewtrącania się do przypisanego sobie regionu, ale Tarcza zbudo-
wana przez mieszkańców Xanth była użyteczna, pozwalała utrzymywać porządek, więc sam
po cichu wspierał tę inicjatywę. Teraz wypadało tylko mieć nadzieję, że nic szczególnie
nieprzyjemnego nie wedrze się z Mundanii do Xanth, zanim Tarcza sama się uszczelni.
Byłoby wspaniale, gdyby osoba, którą spotka, okazała się wyjątkowo chętna do
współpracy i natychmiast zapłakała nad nim, równocześnie dając mu zwycięstwo i uwalniając
go. Lecz skoro nie mógł nawet powiedzieć, że potrzebuje tylko jednej łzy, takie rozwiązanie
wydawało się niezwykle mało prawdopodobne. Jednak jeśli jakaś osoba poprosi go
o wyjaśnienia, będzie mógł ich udzielić. Jeżeli osoba ta poprosi o pomoc w uszczelnieniu
Tarczy, też będzie mógł to zrobić. Przyjmując jednak, że zdoła to zrobić, skrywając swoją
prawdziwą naturę. Istniała więc szansa, że problem uda się rozwiązać podczas trwania zawo-
dów. Trzeba tylko znaleźć odpowiednią osobę.
Na tym więc skoncentrował swoją uwagę. Zaczął analizować wszystkie istoty
zamieszkujące jego krainę. Zdecydowana większość mieszkańców była zupełnie nieprzydat-
na. Większość była beznadziejnie pochłonięta swoim życiem i nie miałaby nic do roboty
z dzikim potworem. Prawdę powiedziawszy, to, albo by przed nim uciekli, albo go
zaatakowali, w zależności od odwagi. Potrzebował kogoś rozsądnego, kogoś z otwartą głową.
To redukowało możliwości do niewielu osób.
Pomyślał o najbliższej z nich. Młoda, piękna dziewczyna, Panna Fortuna. Była sprytna,
skromna, uprzejma, urocza, troskliwa i nie oceniała innych po wyglądzie. Mogła być
wspaniałą żoną dla jakiegoś młodego mężczyzny, gdyby nie jedna rzecz. Jej talentem było
nieszczęście, a zdarzało się zawsze, ilekroć miała przed sobą dobre perspektywy. Była więc
znakomitym partnerem dla Nimby’ego, który mógł, jeśli tylko by o to poprosiła, odwrócić jej
szczęście. Mógł ją zastać samą, pokazać się i wykorzystując jedyną okazje do przemówienia,
ujawnić, jak bardzo potrafi być użyteczny. Potem zamilkłby zgodnie z zasadami gry, ale to
i tak pewnie by wystarczyło. Poznałaby się na nim i pojęłaby, że nie jest zwyczajnym potwo-
rem, poprosiłaby go o odwrócenie swego szczęścia, a kiedy by to zrobił, naprawdę by go
doceniła. Oczywiście to jeszcze nie powód, by ronić nad nim łzę, ale może się to stać później,
jeśli zacznie się o niego troszczyć. Często płakała z powodu swoich zwierzątek czy członków
rodziny, kiedy działo się im coś złego, co przy jej talencie zdarzało się dość często. Sprawa
wyglądała więc całkiem dobrze.
Nimby potruchtał na spotkanie. Ciało smoka było silne, więc droga nie sprawiała mu
kłopotów. Skórę miał dostatecznie grubą, aby ignorować gałęzie i krzaki. Wzrok miał tak
dobry, że bez problemów odnajdował właściwą ścieżkę. Nos łatwo pozwalał mu wywęszyć
wszelkie stworzenia, duże i małe. Poczuł jednak pierwsze oznaki głodu. Teraz był śmiertelny,
więc musiał jeść. Głód był dla niego nowym doświadczeniem. Wywęszył drzewo owocowe
i zerwał z niego świeże ciasto wiśniowe. Zjadł, oblizał ośle wargi i pomyślał, że jedzenie jest
w gruncie rzeczy dość zabawne!
Postanowił sprawdzić, co robi jego wybranka. Fortuna czerpała ze Źródła Czasu,
ponieważ jej mama się spieszyła i potrzebowała go trochę więcej.
– Nie ma to jak czas bieżący – powiedziała. – Pójdź po niego.
Fortuna, jak zwykle grzeczna, natychmiast przyniosła trochę bieżącego czasu ze źródła.
Nimby przyjrzał się okolicy. Zauważył kilka roślin tymianku , ponieważ wiele
okolicznych rodzin czasami z niego korzystało. Mieszkańcy tego regionu bardzo sobie cenili
czas. Działo się tak jeszcze przed przybyciem Fortuny.
Zastanowił się nad tym, co jej powiedzieć, kiedy się spotkają. Ponieważ miał się jej
objawić jako przerażający stwór, byłoby lepiej, gdyby najpierw przemówił do niej uspokajają-
co. Dopiero kiedy będzie na to przygotowana, będzie mógł pokazać jej swoją smoczą postać.
Musiał jednak zadbać o to, aby słowa wywołały właściwy efekt, bo miał tylko jedną chwilę
na przemówienie. Chwile miały różną długość, jedne były dłuższe, a inne krótsze. W tym
przypadku chwila będzie trwała aż do momentu, w którym ona w jakikolwiek sposób odpo-
wie na jego słowa. Musiał więc uprzedzić jej płacz, albo krzyk, zanim skończy i zdradzi, że
może być dla niej bardzo użyteczny. Na przykład, że mógłby odwrócić jej talent. Mógł
powiedzieć, że posiada drzewo odwrotności i wie, jak go użyć, aby jej pomóc. Nie, mogła po
prostu o drzewo zapytać. On zamiast tego może jej powiedzieć, że ma talent, dzięki któremu
może ją zamienić, w co tylko będzie chciała, dopóki będzie z nim pozostawała. W ten sposób
może się okazać, że będzie chciała zostać z nim przez jakiś czas. Musiał pamiętać nie tylko
o tym, że gdy już raz przemówi, zamilknie. Gdy się rozstaną, przestanie się także poruszać.
Dlatego jego mowa otwierająca jest nadzwyczaj ważna. Musiał zrobić to naprawdę dobrze.
W jej efekcie mógł wygrać, albo przegrać wszystko.
Dotarł do krzewu tymianku. Był niski, a więc jego oddziaływanie było ograniczone. Ktoś
na ziemi wokół niego nakreślił krąg. Była to granica, do której można było bezpiecznie się
zbliżyć. Ludzie, którzy potrzebowali listka rośliny, musieli używać do jego zerwania
drewnianego haczyka, ponieważ to, co nieożywione, nie poddawało się za bardzo działaniu
czasu. To właśnie miała zrobić Fortuna. Wsunęła liść do magicznej sakwy, która
powstrzymywała jego działanie, i zabrała sakwę do domu dla matki. Jej matka oczywiście
wiedziała, jak bezpiecznie się z tym obchodzić; mamy zawsze potrzebowały więcej czasu.
Nimby zanurkował za stertę głazów, leżących w pobliżu rośliny. Taki sposób nurkowania
był odpowiedni, ponieważ przypominał zachowanie kaczki wodnej. Co prawda z tego miejsca
nie będzie dobrze widział dziewczyny, ale i ona nie mogła jego zobaczyć, a na to właśnie
liczył. Oczywiście mógł użyć swej świadomości, aby ujrzeć ją bez udziału oczu, ale lepiej
było wsłuchać się w jej zbliżające się kroki i w tym czasie powtórzyć sobie przemówienie.
Jak miałby zachęcić ją do słuchania, nic nie mówiąc? Może gdyby wydał z siebie głos,
pomyślałaby, że to kaczka, i poczekała bez strachu. Potrzebował kilku słów, aby zaczęła
słuchać, a wtedy mógłby odegrać całą sztukę. Fortuna ze swym nieustannym brakiem
szczęścia z pewnością nauczyła się zachowywać ostrożnie, więc zapewne wysłucha go przez
chwilę przynajmniej w milczeniu.
Zastrzygł oślimi uszami. Była tu! Podeszła bezgłośnie do rośliny, kiedy zastanawiał się
nad sytuacją. Stała na granicy oddziaływania czasu. W swojej świadomości widział dokładnie
jej kobiecą postać. Niemal przegapił okazję. Nie mógł pozwolić sobie na stratę choćby
sekundy.
– Kwak! Kwak! – powiedział w kaczy sposób. – Proszę, posłuchaj mnie, nic nie mówiąc,
bo mam dla ciebie interesującą wiadomość. Wiem, na czym polega twój kłopot z talentem, ale
potrafię to odwrócić, ponieważ moim talentem jest zdolność do czynienia z innych tych,
którymi życzą sobie być na czas, kiedy będą przebywać w moim towarzystwie. – Jak dotąd
szło dobrze, nie odezwała się ani słowem. Ale musiał powiedzieć resztę, zanim chwila jej
milczenia dobiegnie końca. – Jestem przyjacielem, ale nie jestem człowiekiem. Wyglądam
ohydnie, lecz w żadnym razie nie zamierzam cię skrzywdzić. Potrzebuję towarzystwa takiej
osoby jak ty i zrobię wszystko, aby moje towarzystwo stało się dla ciebie wartościowe. Żeby
twoje zaufanie było usprawiedliwione. Jednak później nie będę już mógł mówić. Będę
całkowitym niemową. Będziesz więc musiała powiedzieć, czego pragniesz. Zostań ze mną,
a na wspólnie spędzony czas otrzymasz, co będziesz chciała. Ja chcę jedynie twojej przyjaźni.
Proszę, nie uciekaj, kiedy mnie zobaczysz, a wyglądam okropnie. Jestem dla ciebie absolutnie
niegroźny, bo bez ciebie bardzo będę cierpiał. – Czy wyjaśnił dostatecznie dużo? Nie mógł po-
wiedzieć więcej o sobie; zbliżył się do prawdy na tyle, na ile było mu wolno. Ale może
powinien dać pełniejszy obraz swojej postaci, żeby nie krzyknęła z przerażenia i nie uciekła.
– Jestem zaczarowaną postacią, nie całkiem tym, czym się wydaję. Mój los zależy od ciebie.
Jeżeli chciałabyś teraz na mnie popatrzeć, spójrz na stertę skał po twojej prawej stronie.
Wysunę głowę, skłonię się i będę milczał. Ale ty możesz do mnie mówić, a ja cię zrozumiem
i zrobię dla ciebie, co tylko będę mógł. Proszę, zaufaj mi. Nazywam się Nimby.
Powiedział dość. Teraz wszystko było kwestią czasu. Powoli podniósł głowę i wyjrzał
spoza skał. Stała tam i... TO NIE BYŁA TA DZIEWCZYNA!
– Och, jaki śmieszny osioł! – zawołała dziewczyna.
Nimby tymczasem zaniemówił, zgodnie z regułami wyzwania. Miał doskonałą, długą
okazję, dłuższą, niż się spodziewał, i mówił dobrze. Ale jak mogło dojść do tego omyłkowego
spotkania? Wrócił do swojej świadomości, prześledził dokładnie drogę swojej wybranki i już
się zorientował: pech Fortuny znowu zadziałał. Tuż przed ścianą dzikiego kwiecia było
skrzyżowanie dwóch ścieżek i tam zderzyła się z inną dziewczyną. Obie przewróciły się
i usiadły na ziemi, sapiąc. Następnie szybko wstały, otrzepały ubrania z kurzu, przeprosiły się
nawzajem, chociaż każda uważała, że to ta druga jest winna, i ruszyły swoją drogą – a raczej
nie swoją drogą! Fortuna podążyła załatwić sprawunki tej drugiej dziewczyny, czyli poszła po
korzenie chrzanu, żeby nie dostać od mamy ochrzanu. A ta druga dziewczyna udała się ku
krzewowi tymianku i uświadomiła sobie swój błąd w chwili, w której Nimby do niej
przemówił.
Nazywała się Chlorine i miała talent do zatruwania wody. Była zwyczajna, głupia,
ograniczona, zupełne przeciwieństwo Fortuny. Do zderzenia doszło z jej winy, bo to ona
biegła swoją drogą, nie zważając na nic, chociaż ścieżka nie nadawała się do biegów. W ten
sposób zabrała Fortunie nadzwyczajną okazję spotkania z Nimbym, który mógł jej tak bardzo
pomóc, a dla Nimby’ego stała się nieszczęściem, gdyż stracił jedyną szansę na wytłumaczenie
czegokolwiek. Cóż miał teraz począć z tą wstrętną dziewuchą? No bo to właśnie z nią musiał
wypełnić swoje zadanie.
Chlorine podeszła do niego.
– I nie możesz już nic powiedzieć? – zapytała. – Nawet zaryczeć? Zachichotała ze
swojego głupiego dowcipu.
Poprosiła, więc Nimby wyszedł z ukrycia, pokazując swoje smocze ciało.
– Och, ty jesteś dzikim smokiem – stwierdziła. – Najobrzydliwszym stworzeniem, jakie
kiedykolwiek widziałam! Dlaczego miałabym ci dotrzymywać towarzystwa?
No właśnie, dlaczego. Fortuna miałaby nieco współczucia, ponieważ była przyzwoitą
dziewczyną. Ale Chlorine była szorstka w obejściu i zachowała się grubiańsko. Sprawdzając
swoją świadomością jej życie, odkrył coś jeszcze gorszego. Kiedyś miała w sobie trochę
współczucia, ale jej okropna rodzina je z niej wybiła. Dawno nie płakała, a teraz pozostała jej
już tylko jedna łza, ale nie bardzo wiedziała, gdzie się zapodziała. Nawet gdyby Chlorine ją
odnalazła, przecież nie uroni jej z jego powodu. Lecz nie znajdzie jej, bo stała się cyniczna
i nie zważała zupełnie na innych. Chlorine po prostu nie była wiele warta.
Nimby poniósł porażkę na samym początku. Trudno byłoby mu wymyślić gorszego
kompana. A wszystko dlatego, że nie przyłożył się i nie uważał dostatecznie, choć wiedział,
że Fortuna ciągle ma w życiu pecha. Wygłosił znakomitą mowę, ale dla rozumnej
dziewczyny. Zaprzepaścił swoją szansę na zwycięstwo. Pełen wyrzutów sumienia zwiesił gło-
wę.
– No, ale jeżeli to, co powiedziałeś, jest prawdą – odezwała się Chlorine – to może być
mój szczęśliwy dzień. Dam ci szansę. Ale ostrzegam, jeżeli spróbujesz mnie zjeść, zatruję
twoją wodę i dostaniesz okropnie bolesnego siusiania. Miała na myśli zapalenie pęcherza, ale
Nimby nie obawiał się wewnętrznych chorób.
Nie lękała się więc o swoje bezpieczeństwo. Rzeczywiście potrafiła zatruć dotknięciem
każdą wodę, co oznaczało, że gdyby musiała, zabiłaby każde stworzenie. Nie mogłaby tego
zrobić Nimby’emu, ponieważ był Demonem, ale rzecz jasna on nie mógłby pozwolić jej tego
zrozumieć. Poza tym była tą osobą, którą wybrał, a zadania ciągle nie wykonał; może nadal
istniała jakaś słabiutka szansa na zwycięstwo. Skinął więc, pokazując, że rozumie jej ostrze-
żenie.
– Uczyń mnie piękną – powiedziała.
To było łatwe. Popatrzył na nią i zaczął zmieniać różne części jej ciała. Rozczochrane
zielonkawożółte włosy zamienił w bujne połyskujące złotem i zielenią loki, które zwracały na
siebie uwagę. Pożółkłą cerę zamienił w najdelikatniejszą w całym Xanth. Przypominająca
budzik figura przypominała teraz klepsydrę. Grube, prostackie stopy przemienił w delikatne,
ubrane w kryształowe pantofelki. W końcu byle jaką suknię zastąpił elegancką toaletą dopa-
sowaną do nowej, zgrabnej figury niczym dzieło artysty. Teraz była przyciągającą oko
przedstawicielką swojego gatunku.
Popatrzyła po sobie z aprobatą.
– Ooooo! Czy to prawda? To znaczy... czy to nie iluzja? Czuję, że to prawda. –
Uszczypnęła się delikatnie, ale na tyle mocno, aby sprawdzić, czyjej odczucia są rzeczywiście
prawdziwe.
Nimby skinął, potwierdzając, że to prawda. Dopóki się nie rozdzielą.
– Potrzebuję zwierciadła – powiedziała. – Chcę spojrzeć na twarz.
Nimby zmienił jedną ze swoich łusek w lustro i obrócił się tak, aby mogła w nie
popatrzeć. Przyglądała się sobie z dreszczem emocji
Nagle doszła do ciekawego wniosku.
– Nie wyglądam niemądrze, ja jestem niemądra. Często mi to powtarzano. Możesz
zrobić, żebym była mądra?
Co prawda zadała pytanie, ale właściwie brzmiało ono jak prosiła, tak samo w przypadku
lustra. Nimby skoncentrował się na jej miałkim umyśle i zaczął poszerzać horyzonty dziew-
czyny.
Uśmiechnęła się.
– Robię się mądrzejsza! Czuję to! Zaczynam rozumieć rzeczy, których nie rozumiałam
dotąd. Moje widzenie spraw poszerzyło się i pogłębiło niewiarygodnie. – Zamilkła. – I moje
słownictwo także. Nigdy wcześniej nie wypowiadałam się w ten sposób.
Nimby skinął. Nie tylko rozwinął jej intelekt, ale również go poszerzył. Teraz mogła
rozwiązywać problemy siłą intelektu i potrafiła ocenić, kiedy osiągnie pożądany rezultat. Te-
raz mogła nawet użyć określenia „zapalenie pęcherza”.
Popukała go w głowę i popatrzyła na niego.
– Wiesz, ty jesteś całkiem niezłym stworzeniem, jeżeli to wszystko to nie sen. Masz
naprawdę potężny talent. No, ale teraz miałabym życzenie popatrzeć darowanemu smokowi
w zęby. Dlaczego robisz dla mnie to wszystko? Powiedziałeś, że potrzebujesz mojego
towarzystwa, ale bez wątpienia potrzebujesz ode mnie czegoś więcej niż towarzystwo.
Przypadek czy przemyślany zamiar sprowadził cię do mnie?
Nimby nie mógł odpowiedzieć, więc tylko spoglądał na nią.
Dzięki nowo zdobytej inteligencji szybko pojęła, w czym rzecz.
– Kolejno w takim razie: Czy to był przypadek?
Skinął potwierdzająco. Czekał na Pannę Fortunę, a nieszczęśliwy zbieg okoliczności
sprowadził Chlorine.
– Spotkałeś mnie przez przypadek – powtórzyła powoli, rozważając w swym potężnym
teraz umyśle różne ewentualności i ich konsekwencje. – Ale musiałeś przecież mieć jakiś
zamiar. Czy potrzebujesz specjalnie mnie?
Pokręcił przecząco głową.
– Czy z własnej woli chcesz być dla mnie bardzo użyteczny?
Znowu przytaknął. Musiał zadbać o nią dostatecznie dobrze, żeby zechciała uronić nad
nim łzę.
Ale teraz była zbyt przebiegła, aby zaakceptować bezkrytycznie taką odpowiedź.
– Chcesz być użyteczny dla mnie, tak jak ja mam być użyteczna dla ciebie?
Stała się naprawdę mądra. Rzeczywiście nie dbał o jej przyszłe powodzenie, interesowało
go jedynie zwycięstwo w zawodach. Lecz wobec tego, że potrzebował jej emocji, tego, aby
uroniła nad nim łzę, zamierzał traktować ją dobrze. Chciał, żeby go polubiła, żeby zadbała
o jego pomyślność. Z tego, co powiedziała, zrozumiał, że był dla niej bardzo użyteczny, jeśli
wręcz nie przyprawił jej o szczęście. Skinął więc znowu potakująco.
– A więc potrzebujesz kogoś... ale nie żeby go zjeść czy jakoś skrzywdzić.
Przytaknął.
– Oczywiście nie jestem pewna, czy mogę ci zaufać – powiedziała rozsądnie, jako że
rozsądek był teraz jedną z jej mocnych stron. – Ale widziałam, jaki jesteś potężny, i wiem, że
bez wątpienia mogłeś mnie pozbawić świadomości i pożreć, gdybyś miał takie zamiary. To
wyraźnie potwierdza twoją prośbę. Potrzebujesz towarzystwa.
Lekko potaknął głową.
– Ale jest coś jeszcze – zauważyła roztropnie. – Mogłabym zgadywać całymi dniami
i nigdy nie odkryć prawdy. Nigdy nie byłam dobra w dziewiętnaście pytań czy choćby w pięć.
– Znowu zamilkła na chwilę. – Ale teraz mogłabym być dobra. W każdym razie nie widzę
powodów do szukania odpowiedzi. Dopóki będę z tobą, będę taka jak teraz, a kiedy się
rozdzielimy, znowu stanę się taka jak kiedyś.
Znowu przytaknął.
– W takim razie popatrzmy, czego jeszcze bym chciała – powiedziała niezwykle
praktycznie. – Uroda to sprawa zewnętrzna. Chcę być także zdrowa.
Skupił się i ofiarował jej nadzwyczajne zdrowie. W jakimś stopniu dodał go już
wcześniej, kiedy uczynił ją piękną i mądrą, a teraz chemia jej ciała stała się równie dobra jak
jej kościec i ciało. Żyłaby długo, nigdy nie chorowałaby, a po każdym zranieniu szybko
wracałaby do zdrowia. Gdyby tylko była z nim.
– Tak, czuję, że zaklęcie zdrowia przenika mnie – przyznała. – Aż mi się chce biegać
i skakać. - I zaczęła to robić, a jej ciało reagowało znakomicie.
Wróciła do niego.
– W jakiej odległości od ciebie powinnam się znajdować, aby nadal odczuwać twoje
dobroczynne działanie? – zapytała. – Dziesięć kroków? Sto? Tysiąc?
Skinął potakująco po tej trzeciej sugestii. Musiała pozostawać w jego towarzystwie,
a skoro dystans nie był sprawą kluczową, można było się zgodzić na wielkość przybliżoną.
Nie zadała natomiast pytania związanego z poprzednim: czy mogłaby odejść dalej,
przerwać formalnie związek, zmienić się, wrócić i znowu korzystać z dobrodziejstw jego towa-
rzystwa. Uznała, że mogłaby – wiedział o tym dzięki swojej świadomości – ale naprawdę
byłby to kłopot dla nich obojga. Skoro jednak nie mógł sam o tym poinformować, ona
musiała zapytać.
Nagle przyszło jej do głowy coś jeszcze.
– Obawiam się, że choć mój umysł i ciało są w doskonałej kondycji, osobowość im ciągle
nie dorównuje. Nadal jestem cyniczną i bezduszną smarkulą; dlatego właśnie inni mnie nie
lubią. Możesz zmienić mnie w miłą osobę? – Zawahała się, bo coś jej przyszło do głowy. –
Ale nie nazbyt miłą, bo nie chcę być jakieś ciepłe kluchy.
To była kolejna prośba. Nimby skupił się i zmienił jej osobowość na miłą. Naturalnie
przyłożył się i wykonał dobrą pracę, oferując jej takie cechy, jak uczciwość, litość,
współczucie, empatia i troskliwość. Była już tak miła, jak to tylko możliwe. Dołożył jednak
do tego nieco poczucia rzeczywistości, żeby nie stała się, jak to sama określiła, ciepłymi klu-
chami.
– O rety – westchnęła. – Doskonale wiem, jaką wredną osobą byłam, i to zupełnie bez
powodu. Muszę podjąć pewne zobowiązania i we właściwym czasie zrobię to. – Znowu
popatrzyła na Nimby’ego. – A co z moim talentem? Możesz mi podarować jakiś lepszy?
To było niebezpieczne. Mogła poprosić o talent wszechwiedzy i gdyby go dostała, szybko
odkryłaby jego tajemnicę, a to z kolei sprowadziłoby na niego klęskę. Jej inteligencja stała się
już dość groźna. Pokręcił więc przecząco głową.
– No cóż – powiedziała, spoglądając na całość realistycznie. – Już tyle dla mnie zrobiłeś,
że byłabym niewdzięczna, żądając więcej. Skoro więc tyle zrobiłeś dla mnie, ja chciałabym
zrobić coś podobnego dla ciebie. Czy możesz zmienić siebie, tak jak zmieniłeś mnie?
O tym Nimby nie pomyślał. Oczywiście, że mógł, ale czy powinien? Uznał, że nie
powinno to grozić niczym niebezpiecznym, skinął potakująco.
– W takim razie zmień odpowiednio swój intelekt, posturę i charakter – poleciła. – Mam
oczywiście na myśli ludzkiego mężczyznę.
No i Nimby stał się przystojnym, inteligentnym, zdrowym i miłym ludzkim mężczyzną.
W ten sposób, tak jak ona wcześniej, on teraz przestał wzbudzać odrazę.
– Och tak – westchnęła. – Jesteś takim mężczyzną, o jakim zawsze marzyłam, a o którym
wiedziałam, że nigdy nawet na mnie nie spojrzy. – Popatrzyła na niego z uznaniem. – Spójrz
na mnie.
Miała wrażenie, że on musi być jej posłuszny. To nie miało znaczenia, więc nie przejął
się za bardzo. Popatrzył na nią.
– Obejmij mnie – powiedziała. – Pocałuj.
Objął ją więc i pocałował. Ona była taka, jaką ją stworzył, ale on znajdował się w ciele,
które nie było dla niego naturalne. Niemniej jednak było to interesujące i łagodnie przyjemne
doznanie. Stało się tak zapewne dlatego, że nadał sobie w pełni męską postać z wpisanym
nierozerwalnie w nią pociągiem do każdej napotkanej kobiety, która wygląda i zachowuje się
tak jak ta właśnie. Jej pięknie wyrzeźbione ciało wywołało w jego nadzwyczaj zdrowym
męskim ciele znamienną reakcję. Zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy w swoim długim
życiu poczuł ludzkie pożądanie.
Zakończyła pocałunek i westchnęła.
– Szkoda, że jesteś smokiem z osią głową – stwierdziła. – Gdybyś był prawdziwym
mężczyzną, wyszłabym za ciebie za mąż
Iluzja! Ale dobre było i to, że myśli o nim jak o potworze, a nie jak o Demonie X(A/N)th.
– Nadal nie mówisz?
Przytaknął, doceniając taki stan rzeczy: inaczej nie zdołałby zataić swojej tożsamości.
– Nie szkodzi. Będę mówiła za nas oboje. – Pomyślała o czymś. Oczywiście w takim
stanie nie mogę wrócić do domu – uznała realistycznie. – Rodzina nigdy by mnie nie
rozpoznała, a gdyby im się udało, zaczęliby mi zazdrościć. Myślę, że powinnam w takiej
sytuacji zniknąć na kilka dni. Nawet nie będą za mną tęsknić.
Znowu go pocałowała, przylgnąwszy do niego, aż jego ciało zaczęło pulsować
i rozgrzewać się alarmująco, choć nie nieprzyjemnie, następnie odsunęła się zalotnie.
– Zróbmy więc sobie długi spacer do nieznanych miejsc, w naszych obecnych postaciach,
a kiedy się znudzę, pomyślę, co dalej No bo jeżeli jest to tylko sytuacja chwilowa, to muszę
maksymalnie ją wykorzystać. – Popatrzyła na niego taksującym wzrokiem. – Zdaje się, że nie
masz wielkiego doświadczenia w romansowaniu.
Nimby skinął potakująco. Prawdę powiedziawszy, nie miał w ogóle pojęcia, o czym
mówi, i chociaż jego świadomość próbowała złapać jej myśli, nie potrafił uchwycić się
niczego konkretnego. Czym było to romansowanie? Czy to miało coś wspólnego z drżeniem
ciała, które czuł, kiedy go całowała?
Chlorine się roześmiała.
– Nie bój się, Nimby. Nauczę cię. Nigdy wcześniej tego nie robiłam, ale odkąd jestem
piękna i miła, doceniam wartość romansowania. Ale nie wolno się spieszyć. Przeżyjmy więc
naszą przygodę. Wzięła go za rękę i poprowadziła ścieżką, oddalając się od krzewu tymianku.
Nagle o czymś pomyślała.
– Mówiłeś, że możesz odwrócić mój talent. Co z tym?
Rzeczywiście. W czasie krótkiej rozmowy „tak-nie” ustalili, że zamiast zatruwać wodę,
mogłaby ją oczyszczać. Prawdę powiedziawszy, cały czas mogła wykorzystywać swój talent
w ten sposób, gdyby sobie to uświadomiła, ponieważ jej trucizna działała czasowo, ale
zabijała wszelkie złe życie w wodzie.
Nimby czuł się nieco lepiej. Chlorine była pomyłką, ale stawała się coraz bardziej
interesująca. Może uda jej się nawet odnaleźć zagubioną łzę. On oczywiście wiedział, gdzie
jest, ale nie mógł jej powiedzieć, dopóki nie zapyta serią pytań „tak-nie”. Robiła natomiast to,
czego sobie życzył: budowała między nimi związek.
Tymczasem świadomość doniosła mu, że osłabione działanie Tarczy zaczyna dawać
o sobie znać: z Mundanii do Xanth mogła przeniknąć potężna wichura. Chociaż nie mógł
widzieć przyszłości, z długich dawnych doświadczeń wiedział, co to znaczy. Jeśli siła wiatru
wzrośnie i zdoła wykurzyć sporą ilość magicznego pyłu, można oczekiwać kłopotów, jakich
nikt nie widział od tysiąca lat. A on nie mógł temu zaradzić.
Teraz zaczynał pojmować, jak bezwzględne są pozostałe Demony i jak go oszukały.
Zdawały sobie sprawę, że kiedy ulegnie transformacji, Tarcza osłabnie i wichura nawiedzi
Xanth. Doskonale zgrali w czasie całe przedsięwzięcie, mając nadzieję, że właśnie
w najgorszym momencie Demon X(A/N)th będzie słaby. On, chcąc znacząco poprawić swój
status, pozwolił się złapać w sidła.
Rozdział 2
Wesoła Wdówka
Karen wyglądała przez okno samochodu kempingowego. Zauważyła wzburzoną
powierzchnię morza.
– Czy to jest „Wesoły Wicherek”? – zapytała. Miała siedem lat i interesowała się
wszystkim oprócz domu i szkoły.
– To „Gladys”, neptku – odparł David. Był jej dwunastoletnim przyrodnim bratem i starał
się dowieść, że wie wszystko to, czego ona nie wiedziała. – Huragan „Gladys”.
Taka odpowiedź wywołała kolejnego przyrodniego brata, Seana, i – jak to często bywało
w takich sytuacjach – sprzeczkę. Miał siedemnaście lat, więc górował nad Davidem tak jak
David nad Karen.
– Huragan „Wesoły Wicherek” – powiedział, chichocząc. – To mi się podoba. Ale nie,
nie mam go tu; to tylko zwykła podfruwajka. Cieszcie się nią.
Karen spodobała się odpowiedź Seana. Popatrzyła na siedzących z przodu mamę i tatę,
którzy wymienili Znaczące Spojrzenie. To prawdopodobnie z powodu podfruwajki. Dorośli
wiedzieli, że to zabawne, i dlatego unikali takich tematów.
– Sztorm Tropikalny Gladys – powiedziała mama. – Nie jest jeszcze huraganem. Inaczej
nie ryzykowalibyśmy podróży drogą przecinającą burzę.
Teraz dzieciaki wymieniły znaczące spojrzenie. Chodziło o dorosłych i zabawę.
– STWW – rzucił niewinnie Sean. – Po chwili, dość długiej, aby zacząć się zastanawiać,
co nieprzyzwoitego miał na myśli, wyjaśnił: – Sztorm Tropikalny Wesoły Wicherek.
– ST – przytaknął David z głupim uśmieszkiem. Karen zachowała powagę, ponieważ nie
powinna była wiedzieć, co to naprawdę znaczy ST, chociaż oczywiście wiedziała. Super
Towar. Tak jak wiedziała, że SM oznacza: Spadaj Mała. Ale co kryło się za WW, w słowniku
zakazanym? Może Wesoła Wdówka. Z pewnością chłopaków takie coś rozśmiesza, ale nie
miała pojęcia dlaczego. Ich rodzina była raczej z tych nowoczesnych. Mama miała już wcze-
śniej męża, a tata żonę, ale tamto się nie sprawdziło. Karen świetnie wiedziała dlaczego:
oboje byli stworzeni dla siebie, więc tamte małżeństwa to tylko pomyłki. Podobnie jak ich
pierwsze dzieci, chociaż nie było stosownie tak mówić, chyba że w największej złości, kiedy
jedno z nich poszturchiwało ją zbyt mocno. Sean był synem taty, a David mamy, co
prowadziło do wielu ostrych nieporozumień między nimi. Z tego punktu widzenia Karen była
lepsza od obu braci, bo była dzieckiem obojga rodziców, i do tego córką. Tak więc wszyscy
byli rodzeństwem, ale jedynie ona była spokrewniona z wszystkimi bezpośrednio. Podobało
jej się to. Naprawdę należała do rodziny.
Wpatrywanie się w wodę, nawet kiedy tak ładnie się w niej kotłowało, znudziło Karen.
Postanowiła sprawdzić, co u zwierzaków. Były zamknięte w klatkach, żeby uniknąć podczas
jazdy jakichś perturbacji, jednak im nie podobała się taka sytuacja.
– Cześć, Woofer - powiedziała, klepiąc wielkiego kundla. Woofer był psem Seana, ale
przyjaźnie odnosił się do wszystkich w rodzinie, szczególnie do tych, którzy go karmili. Miał
niemal czarną sierść, przez co pasował do Seana i taty. – Cześć, Midrange. – Pogłaskała
nieokreślonego kociaka. Midrange był kotem Davida, ale łasił się do każdego, kto siedział
w jednym miejscu dłużej niż przez chwilę. Miał nędzne, jasne futro, co z kolei pasowało do
ciemnych blond włosów Davida, które miał po mamie. – Cześć, Tweeter. – Papuga z długim
ogonem była ulubienicą Karen i tylko wobec niej zachowywała się przyjaźnie, choć
tolerowała wszystkich. Jej pióra były miejscami brązowe, co miało przypominać rude
kędziory dziewczynki. Miało to także przypominać włosy rodziców: częściowo jasne,
a częściowo ciemne.
Zwierzaki ucieszyły się, bo Karen zwykle poświęcała im więcej uwagi niż ktokolwiek
inny. Prawdę powiedziawszy, wszystko to były stworzenia z podwórka, uratowane ze stawu,
albo kupione na pchlim targu jako zachcianki różnych członków rodziny; nikt inny zresztą ich
nie chciał. Karen uważała je jednak za wspaniałych towarzyszy, a one najwyraźniej zgadzały
się z nią.
Samochodem szarpnęło.
– Psiakrew! – powiedział tata zza kierownicy. – Silnik nawala.
– Ale nie możemy się tu zatrzymać – zaprotestowała mama. W ogóle nie możemy się
zatrzymywać, inaczej sztorm... – zawiesiła głos, jak zwykle, kiedy miała powiedzieć coś,
czego nie powinny słyszeć dzieci.
To oczywiście oznaczało, że Karen bardzo chciała usłyszeć.
– Przepraszam, ale muszę iść – powiedziała do zwierząt i przesunęła się na środek
pojazdu do stołu, przy którym wcześniej siedziała.
Teraz słyszała, że silnik przerywa. Brzmiało to jak zepsuty samolot Davida. Samochód
zaczął zwalniać.
– Pasażerowie, proszę zapiąć pasy – Sean udawał kapitana samolotu. – Wystąpią
turbulencje. Nie ma powodów do paniki. Powtarzam: nie ma powodów do paniki. – Ostatnie
słowa wypowiedział ze szczególnym naciskiem, jakby kapitan chciał ukryć niepokój.
Wtem samochodem wstrząsnął silny podmuch wiatru. David i Karen zaśmiali się
równocześnie; rzeczywiście wydawało się, jakby lecieli samolotem przez burzę.
– Gdzieś musi być jakiś zjazd z drogi – stwierdził tata. – Nie chcemy utknąć na moście.
Gdzie jesteśmy?
Mama popatrzyła na mapę.
– Przekraczamy Big Pine Key. Chyba nie sądzisz, że silnik...?
– Nie warto ryzykować – uznał tata. – Jeśli to się rozkręci, lepiej żebyśmy poczekali,
przynajmniej do czasu, aż zajrzę do silnika.
– Lądowanie awaryjne – oznajmił specjalnie alarmującym tonem Sean. – Proszę
pasażerów o pozostanie na miejscach. Proszę zastosować się do procedury wypadkowej
i sprawdzić najbliższą drogę ewakuacji. – Kolejny podmuch wiatru wzmógł tylko realizm
sytuacji. – Powtarzam, są powody... to znaczy nie ma powodów do paniki. – Gdyby kapitan
powtórzył zapewnienie bez pomyłki, nie zadziałałoby.
Karen zachichotała, ale w głębi duszy zaczynała się denerwować. Wracali do domu po
wizycie u przyjaciół w Key West, a ST Gladys przyspieszył ich wyjazd. Od Miami dzielił ich
jeszcze spory kawał drogi wzdłuż wybrzeża i most, a morze wyglądało coraz groźniej. Czy
któryś z takich podmuchów mógłby zepchnąć ich do wody?
Silnik pracował coraz gorzej.
– Tak nie możemy jechać dalej – powiedział tata. – Jest gdzieś jakiś zjazd?
– Tak, na krzyżówce droga odchodzi do Big Pine – poinformowała mama, spoglądając na
mapę. – Może tam znajdziemy schronienie
Na skrzyżowaniu skręcili na północ. Wiatr uderzył w nich, próbując zepchnąć auto
z drogi, ale tata zdołał utrzymać kurs. Nagle z nieba opadła kurtyna deszczu, czyniąc świat
zupełnie niewidzialnym. Karen nie widziała nic przez boczne okno i podejrzewała, że tata
niewiele więcej może zobaczyć przez przednią szybę. A robiło się coraz gorzej. Cieszyła się
na tę przejażdżkę, a wiadomości o sztormie wręcz ją intrygowały, ale cała radość nabrała
teraz kwaśnego smaku. Sytuacja zaczynała naprawdę przerażać, a jeszcze nie mieli do
czynienia z huraganem. Nabrała przekonania, że podobne rozrywki nie są aż tak zabawne, jak
się mówi.
– Tutaj nie ma się gdzie się zatrzymać – mruknął tata. – A to co? Kolejny skręt?
– To skrzyżowanie z 940 – powiedziała mama, ale głos zabrzmiał, jakby usilnie starała
się kontrolować jego ton, co tylko bardziej jeszcze podenerwowało Karen. Nawet chłopcy
przestali żartować. Teraz samochód rzeczywiście przypominał samolot lecący w złą pogodę,
lecz Karen wolała się szybko wyzbyć podobnych wizji.
– Skrzyżowanie? Nie widzę – powiedział tata. – Ale powinien tu gdzieś być jakiś
budynek, który osłoniłby nas od wiatru. Nie odważę się stanąć, dopóki nie znajdziemy
dobrego miejsca, ponieważ drugi raz silnik może nie zapalić.
Samochodem znowu szarpnęło. Wtem mama krzyknęła głośno. Była naprawdę
przerażona, a łatwo nie ulegała strachowi.
– Jim...
– Jakim cudem znaleźliśmy się na moście? – zapytał zaskoczony tata.
– Były dwie drogi – powiedziała mama. – Sądziłam, że jechaliśmy tą z lewej strony, ale
musieliśmy chyba być na prawej. Prowadzi do No Name Key .
– Cóż, jakkolwiek się nazywa czy nie nazywa, tam właśnie jedziemy – stwierdził tata.
Karen z ulgą dojrzała przez okno ląd; przejeżdżali przez krótki most. Popatrzyła przed
siebie, przez przednią szybę i dostrzegła tablicę z napisem ROCKWELLS. Następny
oznajmiał NO NAME. Rzeczywiście znaleźli się na No Name Key.
Nadal żadnego schronienia. W końcu silnik jeszcze raz się zachłysnął i zgasł. Utknęli tu
na dobre. Na bezimiennej wysepce. Mama nawet nie pozwoliła tacie spróbować zapalić
silnika, ponieważ różne przedmioty latały teraz w powietrzu, wiatr kręcił wszystkim, co
znalazło się w jego zasięgu. Mogli jedynie czekać.
– Bezpieczne lądowanie awaryjne – oznajmił Sean. – W obcym kraju. Bez paniki.
Zostaniemy uratowani, zanim łowcy głów wpadną na nasz trop. – Dowcip jednak nie padł na
podatny grunt.
Sięgnęli po kanapki i zaczęli chórem śpiewać, udając, że są na pikniku, podczas gdy wiatr
hulał wokół nich, a zapadająca noc obejmowała ich niczym głodny potwór. Samochodem tak
często wstrząsało, że przestali zwracać na to uwagę.
Na chwilę się uspokoiło. Natychmiast przystąpili do niezbędnych czynności: tata do
silnika, a dzieci wzięły zwierzęta na smycze, żeby je na chwilę wyprowadzić. Tweeter nie bar-
dzo nawet odczuwał potrzebę wyjścia, ale Karen wyjęła go z klatki i potarmosiła, żeby wrócił
mu dobry nastrój. Ptak potarł dziobem o jej nos, co dla niego było równoznaczne z całusem.
Nie robił tego nikomu innemu, a poza tym była to jedyna sztuczka, jakiej Karen zdołała go
nauczyć, jej w każdym razie wystarczyło. Prawda była taka, że ona pocieszała jego w takim
samym stopniu jak on ją.
Podmuchy wiatru znowu się wzmogły, sugerując, że to, co przyjdzie, będzie znacznie
gorsze od tego, co było. Wszyscy szybko wrócili do samochodu. Tata nie zdołał zapalić
silnika – wielka niespodzianka! – ale znalazł kilka kamieni, żeby zablokować koła auta
i zapewnić mu większą stabilność. Mama włączyła na chwilę radio, aby wysłuchać prognozy
pogody.
„W najbliższej dobie oczekuje się huraganu o niedużej sile – usłyszała Karen i musiała
się powstrzymać od histerycznego śmiechu. Jeśli ten jest słaby, to nie chciałaby się spotkać
z silnym! – Dwadzieścia cztery i pół stopnia szerokości północnej, osiemdziesiąt jeden stopni
długości zachodniej, przesuwa się z prędkością dziesięciu mil na godzinę”.
Mama sprawdziła dane na mapie i znowu krzyknęła.
– To TUTAJ! – powiedziała. – Idzie prosto na nas!
– No, przynajmniej w samym oku będzie cisza. – Tata próbował podreperować nieco
nastroje, ale bez skutku.
Nie mieli co robić, pozostawało tylko siedzieć i czekać. Nie rozkładali łóżek, tylko każdy
usadowił się wygodnie na swoim miejscu i próbował się zdrzemnąć na tyle, na ile pozwalały
warunki. Nie było też sensu zamykać na powrót zwierząt, więc każde mogło sobie znaleźć
wygodne miejsce. Woofer rozłożył się u stóp Seana, a Midrange wybrał kolana Davida.
Tweeter, nie czując się pewnie przy wypuszczonym na wolność kocie, zdecydował się wrócić
do klatki. Midrange nigdy nie zaatakował ptaka, ale Karen rozumiała jego obawy.
Prognoza pogody była trafna. Po jakimś czasie wiatr ucichł