10700

Szczegóły
Tytuł 10700
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10700 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10700 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10700 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Gram Dewey Prawdziwe K�amstwa Tytu� orygina�u: TRUE LI ES Copyright Q Twentieth Century Fox, Inc. 1994 Ali rights reserved The mora� �ght of the authors has been asserted Copyright � for the Poliste edition by Wydawnictwo PRIMA 1994 Copyright Q for the Poliste translation by Witold Nowakowski 1994 This edition published by arrangement witki Penguin Books Ltd. Opracowanie graficzne ok�adki: Adam Olchowik Redakcja: Anna Calikowska Redakcja techniczna: Janusz Festur ISBN 83-85855-59-9 Wydawnictwo PRIMA Warszawa 1994. Wydanie I Obj�to��: 10 ark. wyd., 13 ark. druk. Sk�ad: Zak�ad Poligraficzny �Kolonel" Druk i oprawa: Wojskowa Drukarnia w �odzi ROZDZIAW PIERWSZY Harry Tasker m�g� my�le� tylko o w�asnych jajach. Dwa metry dalej czeka�a na niego armia ochroniarzy, reflektory, krwio�ercze dobermany i wymy�lny system ochrony, lecz on mia� inne, bardziej przyziemne zmartwienia. Czu� wyra�nie, �e cojones wpe�zaj� mu w g��b cia�a. Jakby nie do��, �e ju� skurczy�y si� do wielko�ci orzech�w laskowych. Nic w tym dziwnego, je�li wzi�� pod uwag�, �e Harry tkwi� w g��bi skutego lodem jeziora w Alpach Szwajcarskich i ci�� metalowe pr�ty dziel�ce go od wn�trza zamku nale��cego do Jamala Khaleda. Co prawda, palnik tlenowy wytwarza� do�� wysok� temperatur� i woda wok� kraty zacz�a si� ogrzewa�. Harry machn�� p�etwami i przysun�� zzi�bni�te marakasy bli�ej ciep�a. Na zaci�ni�tych wok� ustnika wargach pojawi� si� szyderczy u�miech. Aaaach... Pierwszy pr�t z wolna opad� na dno jeziora. Przy pe�ni ksi�yca widok szczyt�w Alp zapiera� dech w piersiach: ostre cienie k�ad�y si� w z�batych graniach, a po�yskuj�cy dywan �niegu, ch�odny i cichy jak nocne niebo, sp�ywa� ku dolinom. �nieg otacza� tak�e zalesion� kotlin�, w kt�rej wzniesiono zamek Khaleda. Dzi� odbywa�o si� tam przyj�cie. Stra�nicy nienawidzili przyj��. Wyszkolono ich po to, by zabili ka�dego, kto usi�owa�by wtargn�� na teren posiad�o�ci. Dzi� musieli bezradnie patrze�, jak g��wn� bram� wje�d�aj� dziesi�tki samochod�w, a t�um rozbawionych go�ci znika za masywnymi wrotami zamku. W�r�d wartownik�w panowa�a wyra�na nerwowo��. Ostre �wiat�o lamp ksenonowych omiata�o okolic�; nikt nie przejmowa� si� tym, �e skr�caj�c na podjazd kierowcy wytwornych limuzyn musieli mru�y� oczy. Go�cie przemykali w�r�d zimnych spojrze�. Psy warcza�y gro�nie i szczerzy�y k�y w stron� spowitych w futra m�czyzn i obwieszonych brylantami kobiet. Tu� za progiem czeka� uprzejmy, znaj�cy sw�j fach kamerdyner. Ka�d� wchodz�c� par� wita� ciep�ym u�miechem, dyskretnym ruchem przesuwa� zaproszenia pod ultrafioletow� lamp�, by sprawdzi� znak wodny, i odbiera� okrycia. Jeden ze stra�nik�w, w bia�ych r�kawiczkach, uprzejmie, lecz dok�adnie dokonywa� ostatniej kontroli za pomoc� r�cznego wykrywacza metalu. Po wschodniej stronie zamku samotny wartownik, szczelnie otulony ciep�ym bia�ym kombinezonem, czujnie spogl�da� na zamarzni�te jezioro. Ma�o prawdopodobne, by kto� ryzykowa� w�dr�wk� przez odkryt� przestrze� po zdradliwie cienkim lodzie, lecz lata treningu robi�y swoje. M�czyzna dobrze wiedzia�, �e w�a�nie tu znajduje si� jeden z niewielu s�abych punkt�w w szczelnej ochronie Khaleda: kana� ��cz�cy wewn�trzn� przysta� z jeziorem. Cz�sto sprawdza� ten odcinek. Teraz tak�e skierowa� si� w tamt� stron�. Grube stalowe pr�ty zamyka�y zamarzni�te uj�cie kana�u. Bieg�y a� do dna. Stra�nik obrzuci� je uwa�nym spojrzeniem. Ka�dej innej nocy bez namys�u zerwa�by z ramienia karabin z celownikiem laserowym, warkn�� do radiostacji kilka s��w ostrze�enia, a po paru minutach Harry Tasker m�g�by swym wygl�dem konkurowa� ze znakomitym szwajcarskim serem. Na szcz�cie pokrywa lodu by�a wystarczaj�co grubo przysypana �niegiem, by ukry� �wiat�o wodoszczelnej latarni. Wartownik popatrzy� na jezioro i ruszy� dalej. Harry zgasi� latarni� i pozwoli� jej opa�� na dno. W kracie widnia� otw�r, przez kt�ry m�g� si� przecisn�� ros�y m�czyzna - taki jak Harry - a dalej ci�gn�� si� ciemny wodny korytarz. Harry prze�lizn�� si� przez krat�. Energicznie machn�� muskularnymi nogami i pop�yn�� naprz�d. Jasnooki doberman wysun�� si� zza rogu gara�u, w kt�rym sta�o kilka motor�wek. Szarpn�� �a�cuch, poci�gaj�c za sob� wartownika. M�czyzna zerkn�� przez barier�. Wok� panowa�a niezm�cona cisza. Poszed� dalej. Gdy umilk�o echo krok�w, z cienia rozleg� si� przyt�umiony zgrzyt. Spory kawa� lodu oddzieli� si� od bia�ej tafli, pow�drowa� kilka centymetr�w w g�r�, po czym przesun�� si� do ty�u. Po chwili nast�pny poszed� w jego �lady. Z ciemnej toni powoli wynurzy�a si� g�owa nurka. Harry rozejrza� si� uwa�nie. Wyplu� ustnik, �ci�gn�� mask� i skrzywi� usta w u�miechu. By� w �rodku. Zdj�� wodoszczelny plecak. Odrzuci� butl� ze spr�onym powietrzem. Nagle zamar� - cichy niczym w�� wodny, zanurzony a� do linii oczu. Na brzegu kana�u pojawi� si� kolejny stra�nik. Obrzuci� spojrzeniem wn�trze doku, lecz nie pofatygowa� si�, by popatrze� pod pomost. Po chwili znikn�� za rogiem budynku. Harry zdj�� p�etwy, jeszcze raz popatrzy� wok� siebie, po czym bezg�o�nie wspi�� si� po oblodzonej drabince. Niczym ninja znikn�� w ciemno�ciach. Gdy poczu� si� bezpieczny, otworzy� plecak, wyj�� radiostacj� i wdusi� przycisk ��czno�ci. - Kochanie, ju� jestem - powiedzia�. - Przyj��em - odpar� Gib. Albert �Gib" Gibson by� prawdziwym twardzielem, co mieli mu za z�e i terrory�ci, i wszystkie by�e �ony. Od dwudziestu lat pracowa� w Wydziale Omega. Po�wi�cenie, z jakim wykonywa� sw�j zaw�d, sta�o si� g��wnym powodem, �e ju� trzy jego ma��e�stwa zako�czy�y si� fiaskiem. Zar�wno terrory�ci, jak ma��onki �yczyli sobie, �eby wi�cej czasu sp�dza� w domu. Na pierwszy rzut oka w niczym nie przypomina� filmowego superszpiega, lecz ju� od dekady pe�ni� funkcj� koordynatora dzia�a� Harry'ego Taskera, a ca�kiem prywatnie by� jego najbli�szym przyjacielem. Kilka razy uratowa� mu �ycie. Ma�o kto wiedzia�, �e za wydatnym brzuszkiem tkwi k��b stalowych mi�ni, a puco�owata twarz i zgry�liwy dowcip s� jedynie fasad�, skrywaj�c� ch�odny i wyrachowany umys�. W�a�nie w tej chwili Gib siedzia� w mikrobusie zaparkowanym kilometr od zamku na kr�tej g�rskiej drodze i spogl�da� na rz�si�cie o�wietlon� budowl�. Zakry� d�oni� mikrofon i krzykn�� do m�czyzny stoj�cego obok samochodu: - Hej, Fize! W�a� z powrotem. Harry jest ju� w �rodku. Fast Faisil, utalentowany cyberd�okej, sika� w wysoce kunsztowny spos�b, wypisuj�c na �niegu imi� swej ukochanej. Ze wzgl�d�w bezpiecze�stwa trzyma� penis w lewej d�oni, by nikt nie m�g� rozpozna� charakteru pisma. Mia� dwadzie�cia pi�� lat i by� Amerykaninem ira�skiego pochodzenia. W Wydziale Omega cieszy� opini� znakomitego fachowca. Harry zawsze pracowa� z najlepszymi. Zako�czywszy sk�adanie tego sentymentalnego ho�du Faisil zapi�� rozporek, wskoczy� do wn�trza pojazdu, zasiad� przy ogromnym noktowizorze, po czym wlepi� spojrzenie w przysta� przylegaj�c� do posiad�o�ci Khaleda. Harry, ukryty w cieniu budynku, zsun�� kaptur i zdj�� kombinezon. By� teraz ubrany w spodnie od smokingu i czarn� jedwabn� kamizelk�. Przy ko�nierzyku ol�niewaj�co bia�ej koszuli mia� starannie zawi�zan� muszk�, a w mankietach per�owe spinki. P�etwonurek przekszta�ci� si� w przystojnego dandysa. Z kieszeni plecaka wyci�gn�� jeszcze niewielkie urz�dzenie, przypominaj�ce wygl�dem aparat s�uchowy i wcisn�� je g��boko w ucho. By� to przeka�nik d�wi�k�w. Wystarczy�o, �e Harry zamrucza� co� pod nosem, a urz�dzenie wychwytywa�o wibracje powstaj�ce wewn�trz jego g�owy i emitowa�o je w przestrze�. Odpowied� by�a tak cicha, �e nie mog�aby jej dos�ysze� nawet partnerka w ta�cu. - Przechodz� na sub-vocal - powiedzia� p�g�osem. Gib, s�yszysz mnie? - S�ysz� - zabrzmia�o mu w uchu. - Jasno i wyra�nie. Harry w�o�y� szelki z umocowan� kabur� i wsun�� pod pach� automatycznego glocka-22 kaliber czterdzie�ci pi��. Potem przysz�a kolej na marynark�. Wyg�adzi� klapy i pieczo�owicie poprawi� ko�nierz. Pozosta�o ju� tylko ostatnie mu�ni�cie. Pochyli� si� i z dna plecaka wyj�� flakonik wody kolo�skiej. Zwykle u�ywa� zapachu cytrus�w lub drzewa sanda�owego - czego� od Armaniego lub Atkinsona. Lecz w zimowym ch�odzie lepsza by�a delikatna wo� wanilii, przywodz�ca kobietom my�l o ciep�ym i zmys�owym dotyku m�skich ramion. Napis na flakoniku zawiera� jedno s�owo: �Obsession". Harry wklepa� niewielk� ilo�� p�ynu w policzki, przyg�adzi� w�osy, poprawi� muszk�, a potem �mia�o wkroczy� na o�wietlon� przestrze�. Szybkim krokiem skierowa� si� w stron� tylnego wej�cia do g��wnego budynku. Z ka�d� chwil� zyskiwa� coraz wi�ksz� pewno�� siebie. Rozlu�ni� napi�te mi�nie. Genetyka, ogromna si�a woli i niezliczone godziny treningu zmieni�y organizm Harry'ego w co� nadzwyczajnego. M�g� wykonywa� zadania niedost�pne dla innych. Nigdy nie zawi�d� go ani umys�, ani cia�o. Teraz z drapie�nym u�miechem wkracza� w sam �rodek fortecy Khaleda. Nadchodzi� czas zabawy. Wszed� do zat�oczonej kuchni jak do swojej w�asnej. Kelnerzy i kucharze ust�powali mu z drogi, zbyt zaj�ci, by zastanawia� si�, po co przyszed�. Su toku. Wmiesza� si� w t�um go�ci. Zagraniczni dygnitarze, biznesmeni i arystokraci z Bliskiego Wschodu rozmawiali z korpulentnymi bankierami i handlarzami broni�, z kt�rych niemal ka�dy by� otoczony haremem pi�knych dziewcz�t. W powietrzu unosi�a si� wo� �wie�o zgromadzonych fortun zmieszana z zapachem staro europejskiego bogactwa. Harry kluczy� beztrosko w�r�d po�yskuj�cych bi�uteri� kobiet i m�czyzn owianych dymem cygar. Wzi�� z trzymanej przez kelnera tacy kieliszek szampana i kanapk�. Kilkakrotnie skin�� g�ow�, jakby wita� starych znajomych, a nawet pozdrowi� po arabsku przechodz�cego szejka. Niekt�rzy go�cie obserwowali go przez chwil� ze zdziwieniem, jakby pytali �sk�d si� znamy?', lecz potem wzruszali ramionami i wracali do przerwanych czynno�ci. Nie m�g� by� nikim wa�nym, skoro nie mogli sobie przypomnie� jego twarzy. Harry rozgl�da� si� z zainteresowaniem. Szuka� pewnego m�czyzny. Odnalezienie go nie zabra�o mu wiele czasu. - Mam go - mrukn�� do Giba. - Tatko Petrodolar. Po�rodku sali w otoczeniu go�ci sta� t�usty, za�ywny Jamal Khaled. Szczebiota� jak ptaszek i raz po raz si�ga� w stron� wype�nionej kanapkami tacy trzymanej przez zbola�ego kelnera. -- Dzi�ki Bogu, �e jestem bogaty! � pia� Khaled. �ycie jest zbyt kr�tkie, �eby kutwi�! Skrzywi� grube, umazane t�uszczem usta i zachichota� z w�asnego dowcipu. Go�cie zawt�rowali mu �miechem, bo �arty bogaczy s� zawsze zabawne. Harry szed� dalej. Obdarzy� s�odkim u�miechem �on� bankiera. Postanowi�, �e k�tem oka b�dzie wci�� obserwowa� Khaleda, lecz z jego plan�w nic nie wysz�o, bo w�a�nie w polu widzenia pojawi�a si� nowa posta�. Tasker machinalnie obr�ci� g�ow� w stron� kobiety. Nie m�g� oderwa� od niej wzroku. By�a zachwycaj�co pi�kna, jednocze�nie skromna i wyzywaj�ca. Ubawiona jakim� kolejnym �artem Khaleda, odrzuci�a g�ow� w ty� i roze�mia�a si� na ca�e gard�o. Harry poczu� nagle, �e serce wali mu jak m�otem. Kobieta odgarn�a kruczoczarne w�osy i nachyli�a si� w stron� gospodarza. Po chwili odeszli, zaj�ci konwersacj� o sprawach istotnych. Harry z zaciekawieniem ruszy� ich �ladem. Kobieta podnios�a wzrok i przypadkowo spojrza�a mu prosto w oczy. U�miechn�� si�. Przez kilka sekund patrzy�a na niego z zainteresowaniem, po czym Odwzajemni�a u�miech. Chwil� p�niej zosta�a zas�oni�ta przez innych go�ci. - Mmmmm... - mrukn�� Harry. -- Harry! - rozleg� si� g�os w jego uchu. --Ty kundlu! Chcesz wszystko spapra�? Pami�tasz jeszcze, co znaczy �terroryzm nuklearny"? - Hau, hau. Powiniene� zobaczy� g�owice tego kodaka. Id� na g�r�. Wspi�� si� po szerokich schodach wiod�cych na pierwsze pi�tro i zacz�� kluczy� w�r�d go�ci podziwiaj�cych kolekcj� antyk�w rozstawion� wzd�u� galerii. Rozejrza� si�, by sprawdzi�, czy nikt go nie obserwuje, po czym w�lizn�� si� do korytarza prowadz�cego w stron� prywatnych apartament�w Khaleda rozmieszczonych w zachodnim skrzydle budynku. Biblioteka by�a pusta i ciemna, cho� nie cicha. N a drzwiach tyka�o urz�dzenie elektroniczne rejestruj�ce kod blokady. Wraz z ostatnim klikni�ciem zamek ust�pi� i Harry bezg�o�nie wsun�� si� do wn�trza pokoju. Podszed� do ogromnych drzwi balkonowych, otworzy� je i wyszed� na taras. Nad sob� mia� balkon drugiego pi�tra. Prze�lizn�� si� przez barier� i rozpocz�� wspinaczk� po �cianie zamku. Palce �elaznym chwytem wpi�y si� w g��boki za�om muru. Harry odbi� si� od balustrady i skulony wyl�dowa� na balkonie. Chwil� p�niej by� ju� w gabinecie Khaleda. - Wszed�em do biura Prosiaczka. - Bierz si� do roboty, kolego. Wpadaj�cy przez okno blask ksi�yca o�wietla� antyki i bezcenne p��tna. Etruskie wazy, greckie rze�by, Vermeer i martwa natura p�dzla van Gogha. Harry nie traci� czasu na zwiedzanie. Podszed� do ogromnego biurka i usiad� przed komputerem. Rozleg� si� st�umiony pomruk twardego dysku i szum wentylatora. Tasker wyj�� z kieszeni p�askie pude�ko wielko�ci ksi��ki i pod��czy� je do gniazdka modemu. - Zaczynam przekaz. Wdusi� przycisk. Zab�ys�o zielone �wiate�ko. Informacje zawarte w pami�ci komputera poszybowa�y w przestrze�. Gib z napi�ciem obserwowa� d�onie Faisila ta�cz�ce po klawiaturze. Ekran monitora po brzegi wype�ni� si� rz�dami znak�w. - Przyj��em - powiedzia� Faisil do mikrofonu. - Jeste�my w �rodku. Niezmordowanie stuka� w klawisze. Znaki rozbieg�y si�, po��czy�y w grupy i przekszta�ci�y w znajomy program Windows. Na ekranie pojawi�o si� polecenie, by operator poda� has�o dost�pu. - Zastosowali podw�jne zabezpieczenie. - Faisil uwielbia� takie sytuacje. - To mi zajmie kilka minut. - Faisil przejmuje pa�eczk� - powiedzia� Gib do Harry'ego. - Zbieraj si� stamt�d. Harry doskonale zdawa� sobie spraw�, �e musi opu�ci� zamek r�wnie niepostrze�enie, jak przyszed�. Zsun�� si� po murze z powrotem do biblioteki, z niezwyk�� ostro�no�ci� uchyli� drzwi i wysun�� ma�e lusterko. Przekr�ci� je w jedn�, drug� stron�, po czym wyszed� na korytarz. Cicho zamkn�� drzwi za sob�. Westchn�� z ulg� - i w tej samej chwili pi�� metr�w dalej zobaczy� wy�aniaj�cego si� zza rogu stra�nika. Z rozbrajaj�co niewinnym u�miechem roz�o�y� szeroko r�ce w uniwersalnym ge�cie znacz�cym: �Gdzie ja, u diab�a, jestem?' - Jest tu jaka� toaleta? - zapyta� po arabsku. - Musz� si� odla�. Wartownik z wahaniem wskaza� za siebie, w g��b korytarza. - Dzi�ki. Harry skin�� g�ow� i przy�pieszy� kroku. St�kn�� z udawan� niecierpliwo�ci�. Po chwili wmiesza� si� w t�um wype�niaj�cy g��wn� sal�. Z kieliszkiem szampana w d�oni i lekkim znudzeniem na twarzy lustrowa� pomieszczenie. Zobaczy� dw�ch stra�nik�w, rozmawiaj�cych przez walkie-talkie. Kierowali si� w stron� schod�w. Harry z nag�ym zainteresowaniem zacz podziwia� zawieszony na �cianie du�y fragment antycznego reliefu. P�askorze�ba przedstawia�a kwadryg�. Harry zapa�a nag�� ochot�, by znale�� si� we wn�trzu pojazdu. Poczu� delikatn� wo� perfum. Kto� stan�� tu� obok nie go. Zerkn�� w bok i napotka� spojrzenie cudownej par oczu nale��cych do kobiety, kt�ra przedtem rozmawia�a z Khaledem. - Przepi�kne dzie�o sztuki - powiedzia�. Ponownie popatrzy� na figury zdobi�ce �cian�. - To prawda. - G�os przypomina� opar unosz�cy si� z suchego lodu. Obrzuci�a Harry'ego taksuj�cym spojrzeniem. - Jestem Juno Skinner. My�la�am, �e znam prawie wszystkich przyjaci� Khaleda, lecz pana sobie nie przypominam. Harry wyci�gn�� d�o�. - Renquist - powiedzia�. - Harry Renquist. U�miechn�� si� promiennie, co robi� zawsze, gdy k�ama�. Gib s�ysza� ca�� rozmow� i po�piesznie zacz�� przegl�da� zbi�r danych. - Skinner... Skinner... No, pr�dzej... j Na monitorze pojawi�o si� zdj�cie kobiety kilka linijek i tekstu, i Juno Skinner. Handluje dzie�ami sztuki i antykami - przeczyta� na g�os. Jej specjalno�ci� s� zabytki staro�ytnej Persji. Harry oderwa� spojrzenie od czaruj�cej twarzy Junony i popatrzy� na relief. - Perski, o ile si� nie myl�. - Ani troch�. Z sz�stego wieku przed nasz� er�. Lubi pan ten okres? U�miechn�� si�. - Uwielbiam - powiedzia� bez cienia wstydu. Faisil wci�� tkwi� w cyberprzestrzeni, atakuj�c barier� otaczaj�c� baz� danych wykradzionych Khaledowi. Gib przy�o�y� oko do wizjera. To, co zobaczy�, wzbudzi�o jego niepok�j. Jeden ze stra�nik�w przechyli� si� przez barier�, o�wietli� dziur� w lodzie, a potem przesun�� promieniem latarki po �ladach wiod�cych w stron� zamku. Co� krzykn��. W polu widzenia pojawi� si� drugi m�czyzna. Pierwszy rzuci� kilka s��w do radiostacji. Gib przysun�� usta do mikrofonu. - Mamy k�opoty, Harry. Na przysta� zbieg�a si� kupa ochroniarzy. Otrzyma� wiadomo�� od Giba w chwili, gdy podni�s� do ust kieliszek z szampanem. Oderwa� wzrok od Junony i spojrza� w stron� schod�w. Zobaczy�, �e szef ochrony Khaleda wyda� kilka rozkaz�w swym podkomendnym. Trzech stra�nik�w wesz�o mi�dzy go�ci i zacz�o uwa�nie przypatrywa� si� ka�dej twarzy. Harry delikatnie uj�� kobiet� pod r�k�. - Zata�czy pani? Juno u�miechn�a si�. - Z przyjemno�ci�. Odstawili kieliszki i rami� przy ramieniu przeszli na parkiet. Gib wywr�ci� oczami i ponownie zerkn�� w wizjer. Na zamkowym dziedzi�cu wrza�o jak w ulu. Stra�nicy biegali we wszystkie strony, wymachiwali karabinami i wrzeszczeli do mikrofon�w. Gib rzuci� Faisilowi b�agalne spojrzenie. - Masz tylko kilka sekund, Fize. M�czyzna u�miechn�� si� nie przerywaj�c pracy. - Odblokowa�em. Jestem w �rodku. Wsun��em jej r�k� pod sp�dnic� i id� coraz wy�ej, do miodu. Teraz... - Skopiuj ten cholerny dokument! - Gib szarpn�� mikrofon. - Harry, teraz nie czas na w�chanie r�yczek. Harry! S�yszysz mnie? Harry energicznie poci�gn�� partnerk�. Juno zawirowa�a w ta�cu. Porusza�a si� gibko, z gracj�, z kt�rej emanowa�a ukryta si�a. Pasowali do siebie. Cudowna, zadziwiaj�ca kobieta - pomy�la� Harry. - Z temperamentem. Niczym Fred Astaire, p�ynnym ruchem odepchn�� j�, przechyli�, a nast�pnie przyci�gn�� ku sobie. Z ostatnim akordem wpad�a mu w ramiona. Stali nieco zdyszani, patrz�c sobie prosto w oczy. Ufff... - pomy�leli niemal jednocze�nie. Juno odst�pi�a krok w ty� i obdarzy�a Harry'ego kwa�nym u�miechem. Prosz�, prosz�... A podejrzewa�am, �e na dzisiejszym przyj�ciu b�d� jedynie nudni bankierzy i naftowi magnaci. - Harry... - j�kn�� Gib. Liczy si� ka�da sekunda. Zabieraj si� stamt�d. - Przykro mi - odezwa� si� Tasker do partnerki - lecz musz� zd��y� na samolot. Juno wyj�a wizyt�wk� z kieszeni ukrytej w fa�dach sukni i wr�czy�a j� Harry'emu. - Zadzwo�, gdy zechcesz zobaczy�, co jeszcze potrafi�. - Z przyjemno�ci� -powiedzia� Harry. Faisil, pochylony nad klawiatur�, s�ysza� w s�uchawkach ka�de s�owo. - Schweeng - mrukn��. Gib z zaskoczeniem zamruga� powiekami. Zakry� d�oni� mikrofon. - Ten sukinsyn by� z ni� tylko dwie minuty, a ona ju� jest gotowa rodzi� mu dzieci. - Opu�ci� r�k�. - Jak zamierzasz stamt�d wyj��, m�dralo? - Frontowymi drzwiami - odpar� Harry. Gib ponownie zamruga�. - G�upi, ale z jajami. I Harry to zrobi�. Spokojnie opu�ci� zamek, od niechcenia skin�� g�ow� stra�nikowi pilnuj�cemu wej�cia i zszed� na rozleg�y taras nad parkingiem. Wartownik ruszy� za nim. - Czy mog� zobaczy� pa�skie zaproszenie? - zawo�a�. Harry, nie odwracaj�c g�owy, wyci�gn�� z wewn�trznej kieszeni marynarki niewielkie p�askie pude�ko. Nie wyr�nia�o si� niczym szczeg�lnym poza tym, �e mia�o przycisk. - Prosz� bardzo - powiedzia� i wdusi� detonator. BUM! Okna gabinetu na drugim pi�trze zamieni�y si� w kul� ognia. Ceny istniej�cych obraz�w van Gogha zn�w posz�y w g�r�. Stra�nik na sekund� spojrza� na p�omienie. To wystarczy�o, by Harry znikn��. Kilometr dalej Gib uruchomi� silnik mikrobusu. Popatrzy� na coraz wy�ej strzelaj�ce p�omienie. - Szlag by trafi�. Jedziemy. Wyprowadzi� pojazd ty�em na szos� i zacz�� zje�d�a� ze zbocza. Harry p�dem min�� za�nie�ony trawnik. Odkry�, �e cz�owiek potrafi biec bardzo szybko, je�li jest �cigany pociskami z broni automatycznej. P�dem wpad� mi�dzy drzewa. �nieg wok� niego tryska� w g�r�, pozbawione li�ci pnie zmienia�y si� w wyka�aczki. Harry obr�ci� si� i uni�s� glocka. PIF, PAF. Dwaj nadbiegaj�cy stra�nicy padli na plecy, trafieni prosto w pier�. PIF, PAF. Jeszcze jeden �nie�ny anio�. PAF, PAF, PAF. Stra�nik na skuterze stwierdzi� nagle, �e siedzi na �niegu i widzi twarz matki wy�aniaj�c� si� z dziwnej po�wiaty... Harry by� coraz bli�ej ogrodzenia. Dwa rozw�cieczone dobermany r�wnym p�dem zmierza�y w jego kierunku. M�czyzna z�apa� je w p� skoku; �by ps�w trzasn�y niczym kij baseballowy. Zwierz�ta ze skowytem pad�y na ziemi� i usi�owa�y wykona� kilka chwiejnych krok�w. - Le�e�! - zawo�a� Harry i pobieg� dalej. Nie wiadomo sk�d pojawi� si� kolejny pies. Skoczy� do gard�a uciekaj�cemu. Harry nawet nie zwolni�. Ogromn� d�oni� chwyci� dobermana za kark i cisn�� na najbli�sze drzewo. Res-jitsu. Zwierz� zapiszcza�o z rozpacz� w �lepiach i desperacko usi�owa�o si� utrzyma� na oblodzonej ga��zi. Ogrodzenie by�o tu�-tu�. Mia�o ponad trzy metry. Harry podbieg�, skoczy�, trafi� nog� w mur na wysoko�ci metra i niczym wystrzelony z katapulty poszybowa� w g�r�. Chwyci� kraw�d�, podci�gn�� si�, przetoczy� i wyl�dowa� w �niegu po drugiej stronie. Spad� prosto na nogi i bez chwili zastanowienia pogna� w stron� lasu, za kt�rym wi�a si� szosa. Rzuci� okiem na wartowni� i stwierdzi�, �e zagra�a mu nowe niebezpiecze�stwo. Z bramy wypad�o dw�ch narciarzy. Mocno �pompowali" kijkami nabieraj�c coraz wi�kszej pr�dko�ci. Harry wbieg� mi�dzy drzewa. Mia� nadziej�, �e zdo�a si� ukry� w�r�d popl�tanych cieni. Stra�nicy sun�li slalomem mi�dzy pniami. W��czyli ksenonowe lampy, umocowane na karabinach. Cienie znikn�y. Harry tak�e. Stra�nicy wyhamowali i zacz�li rozgl�da� si� po okolicy. Harry niczym lewiatan wynurzy� si� z zaspy tu� za ich plecami. Wyr�n�� w g�ow� bli�ej stoj�cego m�czyzn� pi�ci�, druzgocz�c mu kark. Wyrwa� kijek z martwej d�oni i skoczy� w stron� drugiego stra�nika, kt�ry usi�owa� si� obr�ci�, lecz zapl�ta� si� w narty. Trzask i j�k b�lu. Ostry koniec kijka wbi� si� g��boko w oczod�. Harry kopn�� przeciwnika w g�ow�, po czym prze�adowa� glocka. Szybki rzut oka w stron� zamku przekona� go, �e b�dzie musia� dobrze wykorzysta� ka�dy z dwunastu naboi. Brama zamku wypluwa�a nowe oddzia�y stra�nik�w ubranych w bia�e kombinezony. Niekt�rzy jechali na nartach, niekt�rzy na skuterach �nie�nych. Harry rzuci� si� w d� zbocza. Z trudem brn�� w si�gaj�cym mu po kolana bia�ym puchu. Nie widnia� szosy, lecz by� przekonany, �e droga nie mo�e znajdowa� si� zbyt daleko. Niestety, skutery �nie�ne te� by�y coraz bli�ej. Zerkn�� przez rami�; zobaczy� przynajmniej tuzin �wiate� b��dz�cych po lesie. A ka�da plama blasku oznacza�a wylot lufy. - Gib... -- mrukn�� Harry, lecz nie zdo�a� doko�czy� zdania. Pad� na niego promie� �wiat�a i niemal w tej samej chwili gruchn�a seria strza��w. Z drzew posypa�y si� drzazgi, o�nie�one zbocze zosta�o zas�oni�te chmur� bia�ego py�u. Harry znikn�� w mlecznym ob�oku. Przystan��. Nim stra�nicy zdo�ali wypatrzy� go ponownie, by�o ju� za p�no. Nacisn�� spust glocka. PIF, PAF. Dw�ch narciarzy przenios�o si� w miejsce, gdzie nie by�o �niegu. PIF, PAF. Kierowca skutera zgin��, nim jego pojazd uderzy� w ska�� i stan�� w p�omieniach. PAF, PAF, PAF. Kolejny narciarz straci� r�wnowag� i uca�owa� twardy pie� drzewa. Tasker min�� pobojowisko. Znalaz� stromy odcinek zbocza, kt�rym - jak si� spodziewa� - mo�na by�o szybciej dotrze� do szosy. �Szybciej" okaza�o si� zwodniczym poj�ciem. Po�lizn�� si�, wywin�� kozio�ka i g�ow� w d� zacz�� zje�d�a� na plecach po �niegu. Uczestnicy po�cigu ani na chwil� nie przerwali ognia. Harry, sun�cy niczym tobogan, odpowiedzia� kilkoma strza�ami. PAF, PAF, PAF. PAF, PAF. PAF. Zdziwieni stra�nicy gin�li jeden po drugim. Gib ostro�nie przeprowadzi� samoch�d przez oblodzony zakr�t. Widzia� ta�cz�ce na zboczu �wiat�a reflektor�w i b�yski wystrza��w. Domy�li� si�, �e Harry wci�� �yje. lecz w s�uchawkach s�ysza� tylko pomruki i st�umiony huk palby. -- Harry, gdzie jeste�? Musz� wiedzie�... Wdusi� peda� hamulca, gdy� w tej samej chwili elegancko ubrane sanie znios�y kilka krzew�w i wypad�y na drog�. -Gib us�ysza� zduszone �ufff..." i wiedzia� ju�, czyje cia�o zetkn�o si� z twardym asfaltem. Harry przejecha� w poprzek przez szos� i znikn�� w zaspie na poboczu. Gib spojrza� w lusterko. Harry wsta�, otrzepa� smoking ze �niegu, po czym z lekkim zniecierpliwieniem podbieg� w stron� pojazdu. Gib parskn�� �miechem. Tasker stan�� przy okienku Faisila. - Kry� si�! - powiedzia�. Gib i Faisil wymienili zdziwione spojrzenia, lecz bez wahania skulili si� na siedzeniach. Harry wsun�� bro� do wn�trza samochodu i strzeli� przez otwarte okno kierowcy. PAF, PAF, PAF. Khaled straci� dw�ch kolejnych narciarzy. - Jedziemy-mrukn�� Harry, otwieraj�c drzwiczki, jeszcze zd��ymy na samolot. ROZDZIAW DRUGI Boeing 747 nale��cy do American Airlines wyl�dowa� na lotnisku w Dallas. Harry spogl�da� przez okno. My�la� o swoim ojcu, Fritzu Taskerze. W czasie drugiej wojny �wiatowej towarzysze z francuskiego ruchu oporu nadali mu przydomek �Wilk", cho� on sam wola� co� mniej dramatycznego, na przyk�ad ��asica". Zdaniem Harry'ego �Wilk" bardziej pasowa�. W wieku dwudziestu pi�ciu lat Fritz, jako austriacki poborowy, trafi� do niemieckich oddzia��w okupacyjnych stacjonuj�cych w Jugos�awii. Pewnej nocy zosta� przerzucony na ty�y, w miejsce zrzutu grupy alianckich komandos�w. Zasadzka uda�a si� znakomicie. Kilku spadochroniarzy zgin�o w powietrzu, pozosta�ych schwytano i rozstrzelano na miejscu. Tylko pi�ciu zdo�a�o uciec. Fritz znalaz� ich w pokrytej darni� piwniczce, lecz nie pisn�� ani s�owa. W jego oczach zbiegowie byli dowodem istnienia oporu przeciwko dominacji hitlerowc�w i biletem na drug� stron�. O zmroku powr�ci� i powi�d� pi�ciu m�czyzn w sze�ciuset kilometrow� podr� przez Jugos�awi�, okupowan� Austri�, Szwajcari�, a� do wolnej Francji. Przez reszt� wojny aktywnie dzia�a� w ruchu oporu, obrawszy za sw� siedzib� niewielk� ryback� wiosk� Yvoire, le��c� na po�udniowym kra�cu Jeziora Genewskiego. Tu by� jeden z wa�niejszych punkt�w przerzutowych dla konspirator�w z Europy Wschodniej. Grupa Fritza ocali�a wielu lotnik�w, partyzant�w i zbieg�w szukaj�cych ucieczki przed hitlerowskim terrorem. Po wojnie Fritz przeprowadzi� si� do Dover w stanie Delavare, uzyska� obywatelstwo ameryka�skie i za�o�y� mi�dzynarodow� firm� spedycyjn�. Kolejne lata min�y bez wi�kszych wydarze�. Fritz z dum� spogl�da� na dorastaj�cego syna. Harry by� znakomitym futbolist� i lekkoatlet�, dobrym uczniem, a pod wilczym u�miechem skrywa� spryt i nieprzeci�tn� inteligencj�. Gdy rozpocz�� nauk� w college'u, ojciec zabra� go na tajemnicz� wycieczk� do Francji. Chcia� pokaza� ch�opcu, jak� cen� p�aci si� za �ycie oraz ile trzeba odwagi i najwy�szego po�wi�cenia dla zachowania pokoju. Zatrzymali si� w Yvoire, w knajpce prowadzonej przez dawnego koleg� Fritza, Franka Heberta. Wspominali wojenne czasy. Rozmowa przeci�gn�a si� do p�nej nocy, lecz Harry nie by� ani troch� �pi�cy. Nad ranem dowiedzia� si� najwa�niejszego. Przedsi�biorstwo ojca stanowi�o jedynie fasad�; Fritz Tasker by� tajnym agentem CIA. I to wszystko. Nigdy wi�cej nie wr�ci� do tego tematu. Wkr�tce zmar�. Wspomnienia z Yvoire przez wiele lat nurtowa�y Harry'ego. Pami�ta� czu�e po�egnanie, jakie zgotowali Fritzowi mieszka�cy wioski. �Nigdy nie zdo�amy ci si� odwdzi�czy�" - m�wili ze �zami w oczach. Widzieli go w�wczas po raz ostatni. Kto b�dzie po mnie p�aka�? - zastanawia� si� Harry. Kto mnie przyci�nie do piersi i wyszepcze kilka s��w podzi�kowania? Sko�czy� college, zrobi� dyplom z fizyki i kt�rego� dnia zaskoczy� wszystkich koleg�w projektem �domowej" bomby wodorowej, kt�r� mo�na by�o sporz�dzi� praktycznie w gara�u. Jedyn� trudno�� stanowi�o zdobycie odpowiedniej ilo�ci plutonu, cho� w dzisiejszym �wiecie i to by�o do za�atwienia. Pomys� wzbudzi� og�lne rozbawienie, lecz po wyj�ciu przyjaci� Harry z ponur� min� spojrza� na rysunek. Wcale nie by�o mu do �miechu. Wykona� kilka oblicze�. Prosta bomba o sile wybuchu jednej kilotony z powodzeniem mie�ci�a si� w volkswagenie. Eksplozja mog�a zniszczy� dwumilionowe miasto. Dwa miliony istnie� startych z powierzchni Ziemi... Wyjrza� przez okno. Kampus roi� si� od m�odych, zaj�tych nauk� ludzi poch�oni�tych my�lami o przysz�o�ci. O spokojnym �yciu dla siebie i swoich dzieci. Harry zrozumia� nagle, �e we wsp�czesnym �wiecie czyha nowe, straszne niebezpiecze�stwo gro��ce zag�ad� wszystkiego, co zna� i kocha�. Nast�pnego ranka kupi� bilet lotniczy do Waszyngtonu, pojecha� taks�wk� do g��wnej kwatery CIA w Langley i wda� si� w rozmow� z pierwsz� napotkan� osob�, kt�ra chcia�a go wys�ucha�. Gdy wyszed�, by� ju� ca�kiem innym cz�owiekiem. - Czas na nas, ch�opie - odezwa� si� Gib, wr�czaj�c mu torb�. Harry wsta� z fotela i pod��y� za przyjacielem do wyj�cia z samolotu. Godzin� p�niej jechali ju� w stron� podmiejskiej dzielnicy Bethesda, zamieszkiwanej g��wnie przez przedstawicieli klasy �redniej. Prowadzi� Gib. Panowa� pa�dziernikowy ch��d, a jezdni� pokrywa�y mokre, po��k�e li�cie. Wzd�u� ulic sta�y rz�dy �adnych, jednopi�trowych budynk�w, otoczonych r�wno przystrzy�onymi trawnikami i drzewami o barwach p�nej jesieni. Widok nasuwa� my�l o cieple domowego ogniska i o bezpiecznym schronieniu dla ca�ej rodziny. Zawiera� kwintesencj� tego, co zwyk�o si� okre�la� s�owem �Ameryka". Gib zatrzyma� samoch�d. Dom, przed kt�rym stan��, by� bli�niaczo podobny do innych, lecz na ustach Harry'ego pojawi� si� b�ogi u�miech. To by�o jedyne miejsce na �wiecie, gdzie nie musia� si� obawia� nag�ej eksplozji. Westchn�� i zacz�� opr�nia� kieszenie. Paszport, wizyt�wki, karty kredytowe, bilety... Wszystko opatrzone nazwiskiem Renquist. Wype�ni� torb� podsuni�t� przez Giba i jeszcze raz sprawdzi� ka�d� kiesze�. - Pusto. Mo�esz zaczyna�. Gib otworzy� niewielk� walizk� i przyst�pi� do rutynowych czynno�ci. - Portfel Harry'ego Taskera. Paszport. Skasowany bilet lotniczy, rachunek hotelowy Taskera. Dwie poczt�wki z widokiem Genewy. Klucze. Pami�tka z za�nie�onej szwajcarskiej wioski. Potrz�sn�� przezroczyst� kul�. Ratki syntetycznego �niegu zacz�y opada� na miniaturow� figurk�. - A to po co? - Dla Dany, ciemnoto. Prezent. Dobry tatu� zawsze co� przywozi dziecku z dalekich podr�y. - Jasne. Mi�o, �e pomy�la�e� - powiedzia� Harry. Otworzy� drzwiczki. - Przyjed� po mnie o �smej. Spotkanie wyznaczono na dziesi�t�. - Hej, hej, hej... O niczym nie zapomnia�e�? - Gib wr�czy� mu z�ot� obr�czk�. Harry wsun�� j� na palec. - Dobry z nas zesp� - powiedzia� z u�miechem. Do zobaczenia o �smej. - Uhm. Wy�pij si� dobrze. Gib spojrza� za odchodz�cym przyjacielem, po czym odjecha�. Harry wszed� do domu. Dochodzi�a czwarta rano. O tej porze trudno kogokolwiek obudzi�, lecz mimo to zachowywa� si� bardzo cicho. Odstawi� walizk�, min�� przedpok�j i stan�� pod drzwiami pokrytymi niezliczon� ilo�ci� kolorowych nalepek i napis�w: �NIE WCHODZI�", �ODPADYTOKSYCZNE", �JE�LI JEST ZBYT G�O�NO, TO ZNAK, �E Sl� ZESTARZA�E�". Cichutko uchyli� drzwi i spojrza� na �pi�c� c�rk�. Drugi raz w ci�gu minionych dwudziestu czterech godzin zapar�o mu dech w piersiach. Nie chodzi�o o niewinn� urod� dziewczynki, lecz o tajemnicz� po�wiat�, kt�ra otacza�a jej blad� buzi� i w�osy o barwie lnu. Harry uni�s� wzrok. Przez szczelnie zas�oni�te okno nie wpada� nawet najmniejszy promie� ksi�ycowego blasku, a mimo to policzki dziecka b�yszcza�y anielskim �wiat�em. Przetar� oczy. Cud? Podszed� bli�ej, by uwa�nie przypatrzy� si� twarzy, kt�r� na r�wni z twarz� swej �ony kocha� najbardziej w �wiecie. Twarzy, kt�ra znajdowa�a si� kilkana�cie centymetr�w od male�kiego telewizora, le��cego na boku i w��czonego na kana� MTV. Harry u�miechn�� si� smutno i westchn��. Jak wi�kszo�� ludzi postawionych w obliczu domniemanego cudu, poczu� gorycz, gdy przekona� si� o prawdziwej naturze zjawiska. Wy��czy� odbiornik. Promienie emitowane z ekranu na pewno przysma�y�y kilka tysi�cy neuron�w w sk�rze dziewczynki, lecz musia� przyzna� z dum�, �e posiada�a ich jeszcze wystarczaj�co wiele, by nie przejmowa� si� t� strat�. Nawet bez aureoli w oczach Harry'ego wygl�da�a jak anio�; uwa�a� j� za najdoskonalsz� istot� na �wiecie. Tak naprawd� Dana by�a normaln�, sfrustrowan� czternastolatka, prze�ywaj�c� pierwsze rozterki dojrzewania. Superszpieg Harry Tasker nie mia� o tym zielonego poj�cia. Na palcach wyszed� z pokoju i zamkn�� drzwi. K��b po�cieli le��cy po�rodku ��ka ani drgn��, gdy Harry wsun�� si� do sypialni. W ci�gu pi�tnastu lat ma��e�stwa Helen Tasker zd��y�a si� przyzwyczai� do p�nych powrot�w m�a. Harry ci�ko pracowa� i nieraz udowodni� jej sw� wierno��. By� solidny jak sekwoja - a wi�c nie musia�a si� o nic martwi�. Wpe�z� do ��ka. Poca�owa� �on� w policzek. Poruszy�a si� ospale, wyci�gn�a ramiona i sennym ruchem przyci�gn�a go do siebie. - Cze��, kotku - wymrucza�a sennie. - Jak podr�?- �wietnie. �pij dalej. - Uhm... - Zamkn�a powieki. Harry wspar� g�ow� na poduszce i rozlu�ni� mi�nie. Przysz�o mu na my�l, �e zdoby� w �yciu wszystko, o czym marzy niemal ka�dy m�czyzna. Dobr� prac�.., dom... kochaj�c� rodzin�... przyjaciela, kt�ry przyjedzie o �smej... baz� danych z komputera Khaleda... Zasn��. Zacz�� si� wierci�, bo we �nie zobaczy� widmowe postacie uzbrojonych narciarzy. - Potrz��nij! - hukn�� Harry, usi�uj�c przekrzycze� ha�as panuj�cy w pokoju c�rki. Dana poruszy�a d�oni�. Dostrzeg�a, �e male�ki Szwajcar machaj�cy r�k� w�r�d �nie�ycy u�miecha si� zupe�nie jak jej tata. - Dzi�ki, tato - powiedzia�a. - Nigdy nic takiego nie mia�am. - Prosz� bardzo, Pucu�ku. - Harry pochyli� si� i poca�owa� j� w policzek. Spojrza� na zegarek. - Po�piesz si�, je�li chcesz zd��y� do szko�y. I nie zapomnij nakarmi� Gizma. - Wskaza� na le��cy obok dziewczynki zmi�toszony mop, kt�ry w rzeczywisto�ci by� psem, ulubie�cem ca�ej rodziny. Dana skin�a g�ow� i zrobi�a min� znacz�c� �Dobrego dnia, tatku." - O nic si� nie martw. Harry u�miechn�� si� i z ulg� ruszy� do wyj�cia, krusz�c butami rozsypane ok�adki od p�yt kompaktowych. Wszed� na co�, co zacz�o piszcze� i omal nie zwichn�� kostki na wojskowym kamaszu. Po�lizn�� si� na niewielkim stosie czasopism, a potem zatoczy� na �cian�. Wyci�gn�� r�k�, by nie upa��, lecz cofn�� j� po�piesznie, gdy spostrzeg�, �e opar� palce wprost na kroczu Eddiego Veddera. Dana westchn�a cicho, gdy dotar� do drzwi. W sercu czu�a dziwny, nieokre�lony niepok�j. Zmarszczy�a brwi. Dlaczego prezent od ojca sprawi� jej przykro��? By� kiepski, to prawda, lecz w gruncie rzeczy chodzi�o o co� innego. Co� jej dano, a ona poczu�a si� obrabowana. Gizmo szczekn�� kr�tko. Odstawi�a na p�k� szczerz�cego z�by Szwajcara. - Ju� jestem sp�niony - o�wiadczy� Harry po wej�ciu do sypialni. - Ja te� - odpar�a Helen. Zrzuci�a szlafrok. Harry nawet na ni� nie spojrza�. Nie zdawa� sobie sprawy, �e ju� dawno zacz�� �on� traktowa� jak mebel, nie jak dzie�o sztuki, co by�o du�� strat�, gdy� Helen wci�� pozostawa�a bystr�, inteligentn� i bardzo atrakcyjn� kobiet�. Czasem nosi�a okulary, mia�a kr�tko ostrzy�one w�osy i zdobi�a twarz delikatnym makija�em - lecz kto� widz�cy j� po raz pierwszy bez trudu dostrzeg�by jej smuk�� sylwetk�, kusz�ce, pe�ne usta i ogniki optymizmu czaj�ce si� na dnie oczu. W�o�y�a bluzk� i popatrzy�a w du�e lustro. Gdyby zechcia�a przyjrze� si� sobie dok�adniej, zobaczy�aby energiczn�, w pe�ni samowystarczaln� osob� przyzwyczajon� do odpowiedzialno�ci za swe post�powanie. Zawsze sama musia�a si� troszczy� o siebie, co nauczy�o j� odwagi i zdecydowania. Pod koniec pierwszego roku nauki porzuci�a studia prawnicze w Georgetown i urodzi�a Dane. �Przyjaciele" ciskali na ni� gromy. Przez kilka tygodni musia�a wys�uchiwa� pomruk�w w rytm marsza weselnego, dzieci�cego gaworzenia i chichot�w, kt�re rozbrzmiewa�y niemal zewsz�d, gdy przechodzi�a szkolnym korytarzem. Chcia�a mie� dziecko - i nie szuka�a �rozs�dnych" t�umacze� te faktu, jak to czynili niekt�rzy z jej znajomych. Po progi mia�a dziecko. W wieku lat sze�ciu sp�dzi�a lato u babci w Karolu P�nocnej. Pewnego dnia, kiedy usiad�y na ogrodowej �awce i rozmawia�y o tym i owym, staruszka spyta�a: �Chcesz co� zobaczy�?' Helen skin�a g��wk� i wytrzeszczy�a oczy. Babcia wyj�a z ust sztuczn� szcz�k�, ca��, z g�rnymi i dolny, z�bami, po czym ostro�nie po�o�y�a, j� na �awce. P�niej Helen zastanawia�a si�, sk�d starsza pani tak dobrze zna my�li dziecka. Teraz podobny widok przyprawi�by o md�o�ci, lecz w�wczas z fascynacj� wpatrywa�a si� w dziwny przedmiot, a gdy unios�a rozradowan� buzi�, babcia odpowiedzia�a jej bezz�bnym u�miechem. Do dzi� pami�ta jej s�owa: �Zawsze post�puj tak, jak dyktuje serce. S�uchaj uwa�nie, dzia�aj bez po�piechu, ale dzia�aj". Tak te� robi�a. Bez zastrze�e� ufa�a babcinej m�dro�ci i spe�nia�a jej zalecenia z �elazn� si�� woli. Nie podj�a pras p�ki Dana nie posz�a do przedszkola, a potem znalaz�a zatrudnienie na p� etatu w godzinach jej odpowiadaj�cych. Gdy dziewczynka podros�a na tyle, �e nie wymaga�a j ci�g�ej opieki, Helen rozpocz�a prac� w biurze prawniczy �Kettleman Barnes & McGrath", Wykonywa�a obowi�zki prawnika, lecz mia�a, do�� czasu, by zd��y� do domu i przygotowa� obiad. Jej zarobki by�y o wiele ni�sze ni� honoraria dyplomowanych adwokat�w, a mimo to czerpa�a wi�ksz� satysfakcji ze swego zaj�cia i czu�a si� po cz�ci odpowiedzialna za ka�d� wygran� lub przegran� spraw�. Wiedzia�a, �e kiedy Dana opu�ci domowe pielesze, b�dzie mog�a d ko�czy� przerwan� nauk� i zdoby� upragniony dyplom. Kilka razy przesun�a szczotk� po w�osach. - Jak by�o na targach? Doprowadzi�e� konkurent�w sza�u? - Tak. Wiadomo. Przygotowali�my nowy system wywo�awczy dla sze��set osiemdziesi�tki... W momencie zapisywania zam�wienia komputer sprawdza, czy dokona� ju� jakich� zakup�w, czy masz kredyt, a mo�e zni�k�... Helen ju� dawno przesta�a go s�ucha�. Wyszczerzy�a z�by do lustra, by sprawdzi�, czy nie pozosta�y na nich �lad szminki. Westchn�a cicho ze znudzeniem i zajrza�a c: torebki. Nigdy nie potrafi�a si� w pe�ni cieszy� z powrotem Harry'ego. Owszem, wyczekiwa�a z ut�sknieniem na ka�dy jego przyjazd i �a�owa�a, �e praca w koncernie elektronicznym tak cz�sto wyrywa go z domu, lecz kiedy ju� by�.. Westchn�a, ponownie. Nie mia�a innego s�owa: by� nudny. . Dobry, wierny, kochany nudziarz. Zauwa�y�a., �e przesta� m�wi�, wi�c mrukn�a po�pieszni:- Rewelacja. Strasznie si� ciesz�. Posz�a do �azienki. - Taaak... Dali�my im popali� - rzuci� z u�miechem Harry. Jak zwykle, gdy k�ama�, czu� b�ogie ciep�o rozlewaj�ce si� po ca�ym ciele. Gib bez pukania otworzy� drzwi i wszed� do domu Tasker�w. Zatrzyma� si� dopiero w salonie. Dzie� dobry! - zawo�a� g�o�no, po czym odwr�ci� si� szybko w stron� poszczekuj�cej kuli. Gizmo wygl�da� r�wnie przera�aj�co, jak para fa�szywych w�s�w. Gib spojrza� na niego z�owieszczo przez ciemne okulary. Ma�y, g�upi, prawie beznogi produkt eksperyment�w hodowlanych - pomy�la�. - Podejd� bli�ej, to ci� ubij� - mrukn��. Gizmo sapn�� i zawr�ci�, by powiadomi� w�a�cicieli o tym naj�ciu. Przy okazji wyczy�ci� pod�og� w przedpokoje; Gib rzuci� marynark� na oparcie fotela, po czym po�o�y� na gzymsie kominka paczk� papieros�w. Jedynie po dok�adnych ogl�dzinach mo�na by�o dostrzec male�ki wizjer wystaj�cy z boku pude�ka. Sprawdzi�, czy ca�y pok�j si� w polu widzenia kamery i wyszed� do kuchni. Tymczasem w sypialni dobiega�a ko�ca kolejna �rozmowa". - Wczoraj by� hydraulik - zawo�a�a z �azienki Helen. Harry, kt�ry w�a�nie wi�za� krawat, wywr�ci� oczami. - Czego chcia�? - Dzwoni�am po niego. Zlew w kuchni, pami�tasz? - Uhm. - Powiedzia�, �e musi dokopa� si� do w�z�a, czy takiego, i �e to b�dzie kosztowa�o sze��set dolar�w. - Trudno. Helen wesz�a do pokoju. - �adne �trudno". To rozb�j. - Masz racj�. - Przespa�am si� z nim, wi�c opu�ci� st�w�. Harry poprawi� krawat, odwr�ci� si� w stron� �ony i cmokn�� j� na po�egnanie. - Dobry pomys�, kotku. Wyszed�. Helen zapi�a sweter i popatrzy�a w przestrze�. Przes�a�a ca�usa w miejsce, gdzie przed chwil� sta� Harry. Gib wszed� do kuchni i si�gn�� po dzbanek z kaw�. Dana sta�a przy otwartej lod�wce. Siorba�a sok pomara�czowy wprost z pude�ka. Na g�owie mia�a kask motocyklowy. Cze��, ma�a. - Cze��, Gib. Co nowego?- Naci�gn�a kask g��biej. - Ch�opcze, tw�j widok przypomnia� mi czasy, gdy pierwszy raz wylecia�em z lufy armatniej. Dana wywr�ci�a oczami. �aden komputerowiec nie potrafi� opowiada� dowcip�w. Chwyci�a ze sto�u kawa�ek ciasta i ju� jej nie by�o. Harry pojawi� si� chwil� p�niej. Gib wr�czy� mu kubek z kaw�. - Pi�kne dzi�ki. Gib zdj�� okulary. - Sprawd�. - Wyci�gn�� je w stron� przyjaciela. W lewym szkle Harry zobaczy� czarno-bia�y obraz swego salonu. - Kamera i przeka�nik s� w paczce papieros�w le��cej na twoim kominku. Niez�e cacko, co? Obraz by� wyra�ny i czysty. Harry m�g� jednocze�nie widzie� kuchni� i salon. - Ekstra. Spostrzeg� Dane wchodz�c� do pokoju. Be� wahania si�gn�a do kieszeni marynarki Giba, wyci�gn�a portfel i w mgnieniu oka wyj�a dwa dwudziestodolarowe banknoty. - Szlag by trafi�! - Co? - spyta� Gib. - Okrad�a ci�! Harry zdj�� okulary i wybieg� z kuchni. - Wiedzia�em... - mrukn�� Gib powoli, id�c za nim. - Dana! Ale Dana by�a ju� za frontowymi drzwiami, kt�re w�a�nie si� za ni� z hukiem zamkn�y. Przebieg�a przez trawnik i skoczy�a na tylne siode�ko niewielkiej yamahy, przyozdobionej bajerowsk� owiewk� i ogonem. Za kierownic� motocykla siedzia� szesnastoletni Trent. Harry wypad� z domu. - Dana! - krzykn�� co si� w p�ucach. Trent szarpn�� manetk� gazu, przeora� kawa�ek trawnika i wypad� na jezdni�. Dana pomacha�a r�k�. Nie mog�! Jestem sp�niona! Cze��, tatku! Motor znikn�� w g��bi ulicy, wyrzucaj�c w powietrze sterty czerwonych i ��tych li�ci. Harry sta� ze zdumion� min�. Jego anio�ek. Ukocha c�reczka. Wyci�gn�a fors� ze zr�czno�ci� zawodowca. N dal nie wierzy� w�asnym oczom. Czu� dziwny ucisk w piersiach. Dzieci... - mrukn�� Gib. Szary samoch�d sun�� przez centrum Waszyngtonu. Dziesi�� sekund rozkoszy i trzydzie�ci lat smutku. - Wie, �e nie wolno kra�� - ponuro odpar� Harry. Zapewnili�my jej dobre wychowanie. - Tak, tylko musisz pami�ta�, �e ju� od dawna jej rodzicami s�Axl Ros� i Madonna. R�� minut, jakie po�wi�casz jej codziennie, nie wykosi tak silnej konkurencji. Poszed�e� w odstawk�, amigo. Samoch�d skr�ci� w Pennsylvania Avenue i skierowa� w stron� Lafayette Square. Z ty�u wznosi�o si� wzg�rze Kapitolu, z przodu by� Bia�y Dom i Elips�, gdzie sta�y dziesi�tki rze�b i pomnik�w g�osz�cych chwa�� tych idei, kt�rych Harry zdecydowa� si� broni� w�asnym �yciem. Dla dobra dziecka. Dziecka, kt�re niespodziewanie okaza�o zwyk�ym z�odziejem. Nie wiedzia�, co robi�. Wjechali na parking w podziemiach przeci�tnego, zbudowanego ze stali i szk�a biurowca stoj�cego przy jednej z przecznic. W budynku mie�ci�y si� przedstawicielstwa kilku firm handlowych, towarzystwo ubezpieczeniowe, biura prawnicze oraz zajmuj�ce ca�e jedenaste pi�tro Tektel System przedsi�biorstwo wdra�ania system�w komputerowych Harry i Gib wysiedli z windy. Pozdrowili recepcjom po czym ruszyli korytarzem wiod�cym w�r�d plastik�w boks�w, kt�re zape�nia�y ca�� powierzchni� biura. Mijali zapracowanych urz�dnik�w. Wci�� rozmawiali, cho� ich g�osy brzmia�y nieco g�ucho, t�umione przez nisko zawieszony sufit i wy�o�on� mi�kkim chodnikiem pod�og�. - Zrozum, �e dzisiejsze pokolenie wyprzedza nas w rozwoju co najmniej o dekad�. Pewnie my�lisz, �e Dana wci�� jest dziewic�. -- Nie b�d� �mieszny. Ma dopiero... ile? - Czterna�cie. - W�a�nie. Ma dopiero czterna�cie lat. Skr�cili. - Jasne. A jej ma�e hormony wprost szalej� z niecierpliwo�ci. Id� o zak�ad, �e nawet ten osi�ek na motorze kujn�� j� kilka razy. - Nie ma mowy! Nie Dane. Zatrzymali si� przed nie oznakowanymi drzwiami. - Dobrze, dobrze - powiedzia� Gib. - �Dana". W twoich ustach brzmi to, jak nazwa rzeki w Egipcie. - Otwieraj. Gib wsun�� plastikow� kart� w szczelin� obok zamka. Brz�kn�a ukryta spr�yna; blokada ust�pi�a. Harry przekr�ci� klamk� i pchn�� drzwi. - Pewnie potrzebowa�a pieni�dzy na skrobank� -mrukn�� pod nosem Gib. Harry rzuci� mu przez rami� mordercze spojrzenie. -- Albo na prochy - doda� Gib, wchodz�c do wn�trza. Drzwi zamkn�y si� z trzaskiem. Przeszli d�ugim szarym korytarzem. Kamery z cichym pomrukiem rejestrowa�y ich ka�dy krok. Kto� mniej zorientowany w sytuacji m�g�by odnie�� wra�enie, �e poruszaj� si� w tunelu wiod�cym do innego �wiata. - Dwadzie�cia tu, pi��dziesi�t tam - z niewinn� min� ci�gn�� Gib. -- W pierwszej chwili my�la�em, �e to sprawka kochasia mojej �ony. S�dzi�em, �e si� wyprowadzi�e�. Ale p�niej za rad� prawnika wprowadzi�em si� z powrotem. Nie zmieniaj tematu. Jeste� mi winien dwie�cie baks�w. Harry wytrzeszczy� oczy. Stan�li przed kolejnymi drzwiami zaopatrzonymi w kuloodporn� szyb�. Pb drugiej stronie, w rz�si�cie o�wietlonym pomieszczeniu, przy biurku zastawionym monitorami, siedzia�a brzydka kobieta o agresywnym spojrzeniu. Bez u�miechu patrzy�a w ekran, na kt�rym widnia�y sylwetki obu m�czyzn, prze�wietlone promieniami Roentgena. Kobieta mia�a na imi� Janice. Wielu pracownik�w firmy m�wi�o o niej �Pumica", cho� �aden w jej obecno�ci nie o�mieli� si� stroi� �art�w. Brzmia�oby to jak dowcipkowanie przed Cerberem strzeg�cym bram piek�a. Janice ze �mierteln� powag� traktowa�a sw� prac�. Gdy zwolni�a blokad� drzwi, opar�a d�o� na kolbie czterdziestki pi�tki tkwi�cej w dobrze naoliwionym olstrze umocowanym pod blatem biurka. Harry i Gib weszli do jej pos�pnego kr�lestwa. - Dzie� dobry, Janice - powiedzia� Gib z �obuzerskim mrugni�ciem. On jeden pozwala� sobie przy niej na nieco weso�e To, �e do tej pory nie zosta� zastrzelony, uwa�a� za dom i� kobieta darzy go g��bokim romantycznym zainteresowaniem. - Zechc� panowie podej�� do skanera. Harry i Gib pos�usznie stan�li przed wmontowanym w �cian� wizjerem, oparli kciuki na p�ytkach z czara szkliwa i g�o�no wypowiedzieli swoje nazwiska. Komputer por�wna� charakterystyk� wzroku, linii papilarnych i g�osu z danymi zapisanymi w banku pami�ci. - Harry Tasker. Jeden, zero, zero, dwa, cztery. - Albert Gibson. Trzy, cztery, dziewi��, dziewi��, jeden. Na ekranie b�ysn�o potwierdzenie ich to�samo�ci. Dopiero w�wczas Janice odj�a r�k� od pistoletu. - Dzi�kuj� - powiedzia�a. Wr�czy�a m�czyznom plastikowe identyfikatory. - Od ilu lat z nami pracujesz? -spyta� Gib. - Od dziesi�ciu, panie Gibson. - I w dalszym ci�gu na m�j widok k�adziesz palec na spu�cie. - Tak jest. - Bo�e! Nie masz poj�cia, jak mnie to wkurza. Harry szarpn�� przyjaciela za rami� i poci�gn�� w stron� ci�kich stalowych drzwi, kt�re rozsun�y si� z cichym sykiem. Znale�li si� w szczelnym, cylindrycznym pomieszczeniu, pe�ni�cym funkcj� przedsionka. Za plastikow� os�on� sta�o nieruchomo dw�ch �o�nierzy piechoty morskiej z przygotowanymi do strza�u automatami typu MP5. Na marmurowej posadzce widnia� owalny symbol: tarcza strzelecka wpisana w omeg� otoczon� s�owami �Ostatnia linia obrony". By� to znak wydzia�u. Harry i Gib weszli do obszernej sali Wydzia�u Omega utrzymanej w odcieniach szaro�ci i ch�odnego b��kitu. Tu, w odr�nieniu od fasadowego biura Tektelu stanowiska pracy tworzy�y regularne p�kola. Na ka�dej konsolecie znajdowa�o si� kilka klawiatur, aparat�w telegraficznych i telefaks�w. Na licznych monitorach mo�na by�o znale�� niemal wszystko - od wiadomo�ci CNN do trajektorii orbitalnych; od notowa� gie�dowych do kod�w komputerowych. Nikt si� nie �pieszy�, a mimo to w powietrzu wyczuwa�o si� nastr�j podniecenia. Ledwo uchwytnemu wra�eniu utajonej si�y towarzyszy� cichy, jedwabisty szum nieprzerwanego strumienia terabajt�w informacji. Na widok nadchodz�cych m�czyzn Fast Faisil odchyli� si� na krze�le i ziewn��. - Chod�, Fize - powiedzia� w przelocie Harry. - Jeste�my sp�nieni na nasiad�wk�. Faisil spojrza� na niego. - Zaczekaj chwil�. Stary przyjmuje rekrut�w. B�dziesz musia� paln�� m�wk�. Harry zerkn�� na zegarek, by sprawdzi� dat�. - Masz racj�. Idziemy. Skierowa� si� w stron� �wietlicy. Faisil wzi�� kubek z kaw�, wsta�... - W�� co� na grzbiet - zawo�a� do niego Harry Musisz �wieci� jakim takim przyk�adem. Fize chwyci� marynark� i po�pieszy� za nimi. Trzej m�czy�ni po cichu wsun�li si� do �wietlicy. Ceremonia by�a ju� w pe�nym toku. Dwana�cie m�odych os�b pos�usznie powtarza�o s�owa recytowane przez wysokie szczup�ego m�czyzn� stoj�cego na podwy�szeniu. Spencer Trilby, szef Wydzia�u Omega, by� urodzony przyw�dc�. Jego orl� twarz przecina�a na ukos czarna, cho� dziwnie ma�a przepaska na oko. Druga �renica jarzy�a hipnotycznym blaskiem, jakby kumulowa�a w sobie energi� obu oczu. Niewielu agent�w Omegi potrafi�o przez d�u�szy czas wytrzyma� przenikliwe spojrzenie zwierzchnika. Wra�enie pot�gowa� mi�kki, �agodny g�os, maj�cy w sobie posmak kurtuazji zaprawionej cich� gro�b�. Trilby ko�czy� czyta� rot� przysi�gi. - �...i bezpiecze�stwa mojego narodu. Tak mi dogom B�g." - �...tak mi dopom� B�g" - powt�rzyli rekruci. - Spocznij. Mo�ecie usi���. M�odzi ludzie westchn�li z wyra�n� ulg�, wymienili ; zadowolone spojrzenia i zaj�li miejsca w fotelach. Czujne oko Trilby'ego spocz�o z uwag� na ka�dej twarzy - Jeste�cie teraz pracownikami Wydzia�u Omega. I wszystkie mo�liwe sposoby b�dziecie zwalcza� gro�b� terroryzmu nuklearnego. Powtarzam: na wszystkie mo�liwe sposoby. Przerwa� i zn�w potoczy� spojrzeniem po sali. Harry, Gib i Faisil dobrze pami�tali napi�cie, z jakim s�uchali pierwszej przemowy szefa. Czuli w�wczas poety prawdziwej wolno�ci t�umiony jednak nieokre�lonym uchem. Trilby robi� pauz� po ka�dym zdaniu - nie tylko po to, by zwi�kszy� efekt swej wypowiedzi, lecz by podkre�li� wag� odpowiedzialno�ci spoczywaj�cej na ka�dym. M�wi� dalej: - Wydzia� Omega nie podlega Kongresowi. W �adnym roczniku statystycznym nie znajdziecie danych na temat wysoko�ci naszego bud�etu. Jeste�cie podporz�dkowani tylko jednemu cz�owiekowi. Mnie. Ja tak�e odpowiadam tylko przed jedn� osob�. Przed prezydentem. Oficjalnie nie istniejemy,