10440

Szczegóły
Tytuł 10440
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10440 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10440 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10440 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

HENRYK SCH�NKER Dotkni�cie anio�a Ksi��k� t� po�wi�cam moim Rodzicom O�rodek KARTA Warszawa 2005 Copyright by Henryk Sch�nker, 2005 Copyright by O�rodek KARTA, 2005 Opracowanie redakcyjne Katarzyna Mado�Mitzner Opracowanie graficzne serii Danuta B�ahut�Biega�ska Sk�ad komputerowy Piotr Janeczek Obraz na ok�adce: Poca�unek anio�a Henryk Sch�nker, olej na p��tnie, 1988 Druk: EFEKT S.C. O�rodek KARTA ul. Narbutta 29, 02�536 Warszawa tel. (48�22) 848�07�12, faks (48�22) 646�65�11 O�rodek KARTA Warszawa 2005 wydanie I ISBN 83�88288�27�X Od Wydawcy Przy czwartej pozycji serii ��ydzi polscy" mo�emy ju� sami stwierdzi�, i� powstaje dzi�ki niej jeszcze nie pe�ny, ale � sp�jny obraz do�wiadczenia �yd�w na polskiej ziemi w XX wieku. Przedstawia ona �ydowskie g�osy skierowane po polsku do potomnych, tak�e do nas, Polak�w. Mo�na w nich odczyta� zaproszenie do rozmowy o wsp�lnej przesz�o�ci. Jest to zarazem pr�ba powiedzenia nam, jak polski stosunek do �yd�w wp�ywa� na ich histori�, zapisywan� tutaj przez ocalonych. Tak�e dla Henryka Sch�nkera g��wnym obszarem przedstawionego do�wiadczenia jest Holokaust. W tych wspomnieniach opisywany jest przede wszystkim czas Zag�ady, nie znaczy to jednak, �e �mier� czy zagro�enie ni� stanowi podstawow� ich tre��. To niezwyk�e i wspania�e, jak bardzo �ycie mo�e przeciwstawi� si� zniszczeniu, jak duchowo�� cz�owieka mo�e chroni� jego fizyczn� egzystencj�. I jak realna mo�e by� obecno�� Si� Wy�szych, je�li tylko nie zw�tpi si� w Ich istnienie. Wspomnienia pisane by�y w Izraelu sze��dziesi�t lat po wydarzeniach, zasadnicza ich cz�� zosta�a uko�czona w Tel Awiwie w roku 2001, Prolog i Epilog � w styczniu 2005. Ca�o�� powsta�a w j�zyku polskim. Henryk Sch�nker mia� w roku 1939 lat osiem � wybuch i przebieg wojny obserwowa� jako dziecko. Z ka�dym miesi�cem Zag�ady by� jednak coraz bardziej uwa�nym i �wiadomym obserwatorem. Jego zapis �wiadczy o g��boko prze�ytym do�wiadczeniu. Wielkie znaczenie ma w tym �wiadectwie prze�om lat 1939/40. W tym przypadku nie by�o to osobiste prze�ycie, cho� w�asna, dzieci�ca pami�� potwierdza niekt�re obrazy i nastroje. Autor opiera si� w tej cz�ci na notatkach i ustnych relacjach swego ojca, kt�ry pragn�� przekaza�, �e O�wi�cim nie musia� sta� si� symbolem Zag�ady, �e na pocz�tku � gdyby nie oboj�tno�� �wiata � m�g� by� miejscem ratunku. Opisana we wspomnieniach szansa masowej emigracji �yd�w z O�wi�cimia do Palestyny nie ma w historiografii wyra�nego potwierdzenia. Uznajemy jednak, �e zapis Leona Sch�nkera, wykorzystany tutaj przez jego syna, jest wiarygodny i przekonywaj�cy. Jesieni� 2004 og�osili�my w �Karcie" fragmenty tych wspomnie�, a w nich mi�dzy innymi opis tworzonego w O�wi�cimiu Biura Emigracyjnego. �aden z licznych czytaj�cych go historyk�w nie zakwestionowa� jego prawdziwo�ci. Stajemy wi�c tu wobec fundamentalnego pytania: czy historia �yd�w w Polsce mog�aby potoczy� si� pod okupacj� hitlerowsk� inaczej, gdyby �wiat zachodni nie odni�s� si� do nich z tak szokuj�c� oboj�tno�ci�? Bo je�li TAK, je�li naprawd� �YDZI W POLSCE ZOSTALI SAMI, to do�wiadczenie Holokaustu obci��a w wymiarze moralnym ca�y �wiat, nie za� tylko sprawc�w � ludob�jcze Niemcy i ich europejskich pomocnik�w. * * * Dotkni�cie anio�a to przede wszystkim ksi��ka o ocaleniu. Nie tylko o nieprawdopodobnie szcz�liwym zbiegu wielu okoliczno�ci, dzi�ki kt�remu przetrwa�a �yj�ca w O�wi�cimiu rodzina �ydowska. To ksi��ka o takich wymiarach tego potwornego �wiata, kt�re ocalej�. O takich sferach duchowo�ci cz�owieka, kt�re pokonuj� jego ma�o�� � i tak chroni� sens naszego, ludzkiego istnienia. Henryk Sch�nker jest nie tylko autorem, kt�ry tak pisze, ale te� osob�, kt�rej tekst tak czyni. Podczas przygotowania go do druku, gdy pr�bowali�my wyja�nia� r�ne w�tki, zdarza�y si� niezwyk�e zbiegi okoliczno�ci, niemal cudowne odkrycia, ods�aniaj�ce nowe poznawczo przestrzenie... Jeste�my pewni, i� tak b�dzie nadal, bowiem ta ksi��ka sama jest dotkni�ciem. Zbigniew Gluza Prolog Cz�sto zastanawia�em si�, jak to si� sta�o, �e moi rodzice, siostra i ja prze�yli�my wojn�. Na pewno mieli�my olbrzymie szcz�cie i cz�sto wydarza�y si� nam zupe�nie nieprawdopodobne przypadki. Jestem pewien, �e wszyscy �ydzi, kt�rzy t� wojn� prze�yli w Polsce, mog� to samo powiedzie� o sobie. Teraz jednak, po napisaniu moich wspomnie�, my�l�, �e nasze uratowanie si� zawdzi�czamy te� w du�ej mierze aktywno�ci mojego ojca, Leona (Eliezera) Sch�nkera (1903�65), kt�ry zawsze stara� si� znale�� jakie� wyj�cie z pozornie beznadziejnych sytuacji. Ojciec nigdy nie czeka� biernie na rozw�j wypadk�w; obdarzony jakim� wprost nieludzkim instynktem, got�w by� zawsze do ucieczki, do ratuj�cego skoku, nawet w ciemno��, byleby tylko doprowadzi�o to do zmiany sytuacji, kt�ra przy zachowaniu bierno�ci musia�a doprowadzi� do naszej zguby. Wtedy nie by�o to dla nas takie jasne, ale instynkt mojego ojca zawsze znajdowa� dla nas w�a�ciw� drog� ratunku. Teraz, zastanawiaj�c si� nad histori� mojej rodziny, zdaj� sobie spraw�, �e to aktywne szukanie wyj�cia z ka�dej sytuacji by�o jednym z g��wnych rys�w charakteru mojego ojca. Widoczne to by�o ju� d�ugo przed wojn�. Dzi�ki przytomno�ci umys�u i gotowo�ci do dzia�ania, ojciec m�j nieraz zapobiega� r�nym wi�kszym lub mniejszym rodzinnym niepowodzeniom, a czasami udawa�o mu si� wyj�� nawet z du�ych opresji. Przede wszystkim jednak jego instynkt, oryginalno��, trafna ocena sytuacji i szybka orientacja � pomaga�y jemu samemu. Wydaje mi si�, �e cechy te odziedziczy� po swojej matce. Fanny (Feiga) Sch�nker, z domu Hollender, by�a podobno bardzo energiczn� i rezolutn� kobiet�. M�j dziadek J�zef (Josef) Sch�nker (1872�1945) by� w�a�cicielem fabryki nawoz�w sztucznych �Agrochemia" w O�wi�cimiu i nale�a� do bardzo szanowanych obywateli tego miasta. Udziela� si� te� spo�ecznie i wiele razy sprawowa� funkcj� cz�onka Rady Miejskiej, by� doradc� Miejskiej Kasy Oszcz�dno�ci, a tak�e bra� czynny udzia� w �yciu gminy �ydowskiej w O�wi�cimiu. By� cz�owiekiem o wielkiej talmudycznej wiedzy, kt�r� zdoby� za m�odych lat u swego ojca Izaaka Arona. Jego �ona Fanny mia�a z nim czworo dzieci: Sarah (Sala) by�a najstarsz� c�rk�, p�niej przyszli na �wiat, kolejno: m�j ojciec, Liba, i Emanuel (Mendel). Moja babka Fanny pochodzi�a z Rzeszowa i by�a siostr� mojej drugiej babki, Fryderyki (Friedl), to znaczy matki mojej matki. Nazywali�my j� Frydzia. Ojciec m�j i moja matka Mina (Dwora Mindla) (1905�76) byli kuzynami. M�j drugi dziadek Markus (Mordechaj) M�nz, zwany Motele, mieszka� w Rzeszowie i nale�a� do zamo�nej rodziny, kt�ra mia�a tam du�e posiad�o�ci i cegielni�. Podczas I wojny �wiatowej moi obaj dziadkowie uciekli z rodzinami do Wiednia. Moja matka mia�a wtedy dziewi�� lat, a ojciec jedena�cie. Tam, w Wiedniu, zakochali si� w sobie. Matka opowiada�a mi, �e ojciec m�j kupowa� jej lalki. Mi�o�� odrywa�a ich od ci�kiej wojennej rzeczywisto�ci. Pomimo wojny, robili pi�kne wycieczki do Tyrolu i innych miejsc. W ka�dym razie oboje zawsze wspominali ten pobyt w Wiedniu jako jedno z ich naj�adniejszych prze�y�. Chodzili tam te� do szko�y, st�d �wietnie znali �wiede�ski" niemiecki. Ojciec m�j mia� rzadko spotykany talent rysunkowy i ka�d� woln� chwil� wykorzystywa� rysuj�c pejza�e i portrety. W roku 1916 J�zef Sch�nker postara� si�, aby s�ynny profesor Akademii Sztuk Pi�knych w Wiedniu, prof. Kohn, przyj�� go z synem na konsultacj�. Prof. Kohn zrobi� Leonowi egzamin, ka��c mu narysowa� waz�. Po tym egzaminie przekona� mojego dziadka, �e jego syn powinien ucz�szcza� do Akademii Sztuk Pi�knych i przyj�� go jako nadzwyczajnego studenta pod swoj� opiek�. Po wojnie zar�wno rodzice matki, jak i ojca wr�cili do Polski. Ojciec m�j natomiast pojecha� na studia malarskie do Akademii Sztuk Pi�knych w Amsterdamie. Nast�pnie kontynuowa� studia w Pary�u. W roku 1922 dosta� telegram, �e jego matka le�y na �o�u �mierci i pospiesznie wr�ci� do O�wi�cimia, gdzie uda�o mu si� w ostatniej chwili z ni� po�egna�. Dom dziadka pogr��y� si� w �a�obie. Rok p�niej ojciec m�j, maj�c dwadzie�cia lat, postanowi� prosi� o r�k� mojej matki. Nie by�a to wcale prosta sprawa, bo jej ojciec by� bardzo pobo�nym cz�owiekiem, chasydem u rabina, kt�rego nazwiska nie pami�tam, ale nazywano go Bluziwe Rebe. Patrzy� bardzo sceptycznie na mojego ojca, kt�ry niedawno wr�ci� z Pary�a, uznawanego za miasto grzechu. Do tego jeszcze m�j ojciec, zamiast pejs�w, mia� ogolone skronie i chodzi� w jakim� dziwnym welwetowym ubraniu w pr��ki, a pod szyj� nosi� du��, czarn�, jedwabn� kokard�, co ju� w og�le by�o nie do przyj�cia. Moja matka w swojej mi�osnej korespondencji stale prosi�a ojca, aby jeszcze nie przyje�d�a� z o�wiadczynami, bo narazi si� na odmow�. Ojcu jednak znudzi�o si� ci�g�e odwlekanie tak wa�nej dla niego sprawy i postanowi� dzia�a�. Od mojej mamy wiedzia�, �e jej ojciec nie podejmowa� �adnej decyzji bez naradzenia si� ze swoim rabinem. Zrozumia� wi�c, �e klucz do pozytywnego za�atwienia ca�ej sprawy le�y w�a�nie u Bluziwe Rebe. Pewnego pi�tku powiedzia� swojemu ojcu, �e jedzie odwiedzi� ciotk� i wujka w Rzeszowie i przy tej okazji ma zamiar prosi� wujka Motele o r�k� jego c�rki. M�j dziadek J�zef radzi� ojcu, aby jeszcze troch� odczeka�, bo z czasem Motele mo�e zapomni o tym, �e ojciec wr�ci� z Pary�a i uda mu si� zrobi� na nim lepsze wra�enie. Obawia� si�, �e jego syn, ze wzgl�du na swoje artystyczne studia, nie b�dzie mile widziany jako zi�� u tak pobo�nego chasyda. Dziadek J�zef by� bardzo m�dry, ale widocznie nie docenia� jeszcze wtedy zdolno�ci tkwi�cych w moim ojcu. Ojciec tak obliczy� czas podr�y, �e w drodze do Rzeszowa, nied�ugo przed rozpocz�ciem si� sobotniego �wi�ta, znalaz� si� w miejscowo�ci, gdzie mieszka� Bluziwe Rebe i odwiedzi� go. Powiedzia� mu, �e jedzie do swojego wujka Motele M�nza, ale tak du�o s�ysza� o Bluziwe Rebe, �e chcia� go osobi�cie pozna�. S�ysza� te�, �e Rebe zbiera fajki, wi�c pozwala sobie zrobi� mu prezent w postaci rzadkiego, jubileuszowego okazu fajki Bruyere. Bluziwe Rebe by� zachwycony prezentem. Zaprosi� ojca, aby zosta� u niego w go�cinie przez sobot�, bo i tak jest ju� za p�no, aby m�g� przed zapadni�ciem zmroku dojecha� do Rzeszowa. Ojciec zgodzi� si� i poszed� razem z rabinem modli� si� w bo�nicy, co te� zreszt� robi� w ka�dy szabas w O�wi�cimiu. Nazajutrz znowu by�y mod�y i rabin mia� przemow�. Po obiedzie poszli na spacer i rozmawiali o r�nych ziemskich sprawach. Pod wiecz�r byli znowu w bo�nicy, gdzie odby�a si� uroczysto�� zako�czenia szabasu. Nazajutrz ojciec po�egna� si� z Bluziwe Rebe i jego �on�. Oboje byli nim oczarowani. Po przyje�dzie do Rzeszowa, ojciec, nie namy�laj�c si� d�ugo, poprosi� Motele o r�k� jego c�rki. Decyzja by�a trudna. Rodzina Josele Sch�nkera bardzo mu odpowiada�a, ale jego syn Leiser by� troch� dziwnym cz�owiekiem, bo kt�ry normalny �yd jedzie do Pary�a uczy� si� malowa� obrazy? Kto wie, czego ten Leiser jeszcze si� tam nauczy�? Postanowi� nie dawa� pochopnej odpowiedzi i obieca� ojcu, �e zawiadomi go o swej decyzji za kilka dni. Dalszy ci�g tej historii znam z opowiadania matki. Dwa dni potem Motele zam�wi� si� u Bluziwe Rebe w pilnej sprawie. Po przybyciu, opowiedzia� rabinowi, �e stoi przed wielkim dylematem � kuzyn jego c�rki, Leiser Sch�nker z O�wi�cimia, prosi� go o jej r�k�. To prawda, �e m�odzi si� kochaj� i ch�tnie widzia�by, gdyby jego c�rka Dwora Mindla wesz�a do rodziny Josele Sch�nkera. Jak mo�na jednak powierzy� c�rk� komu�, kto niedawno wr�ci� z Pary�a? Kto to widzia�, aby zajmowa� si� tak b�ahymi sprawami, jak malowanie obraz�w? Komu w og�le potrzebne s� te obrazy? I kto w�a�ciwie wie, jaki to cz�owiek ten Leiser Sch�nker? To, �e przyjecha� do niego w aksamitnym kapeluszu z szerokim rondem, nie mo�e przecie� �wiadczy� o jego charakterze, prawda? Tu czeka�a mojego dziadka Motele du�a niespodzianka. Bluziwe Rebe o�wiadczy� mu, �e doskonale zna Leisera Sch�nkera, uwa�a go za nadzwyczajnego cz�owieka i prowadzi� z nim drugie rozmowy na r�ne tematy. �Motele � powiedzia� � nie masz si� czego ba�. Twoja c�rka b�dzie mia�a przy nim dobre �ycie." Mojemu dziadkowi spad� kamie� z serca. Nie odwa�y� si� nawet zadawa� rabinowi dalszych pyta�, bo przecie� zwyk�y cz�owiek nie widzi tego, co widzi rabin. Nazajutrz m�j ojciec otrzyma� pozytywn� odpowied� i nied�ugo potem odby� si� �lub. Dziadek J�zef posiada� parcel� naprzeciwko swojej willi i tam wybudowana zosta�a willa mojego ojca. Dziadek mieszka� przy ulicy Jagiello�skiej 36, a m�odzi ma��onkowie pod numerem 41. Moja matka bardzo szybko zaaklimatyzowa�a si� w O�wi�cimiu, bo dziadek J�zef by� przecie� nie tylko jej te�ciem, ale te� wujkiem. Dziadek przekona� ojca, �e po za�o�eniu rodziny musi zaj�� si� czym� powa�nym, a nie tylko malowaniem. Czasy by�y ci�kie i z malowania nie mo�na by�o �y�. M�j ojciec chcia� pocz�tkowo przenie�� si� do Krakowa, gdzie kwit�o �ycie artystyczne, ale w ko�cu przychyli� si� do pro�by swojego ojca i pozosta� w O�wi�cimiu. Miasto przechodzi�o wtedy proces elektryfikacji i ojciec, z finansow� pomoc� dziadka, za�o�y� sklep z lampami. By� na nie du�y popyt i wielu mieszka�c�w O�wi�cimia nale�a�o do klient�w mojego ojca. Sprowadza� on coraz wi�cej lamp. Dziadek hojn� r�k� dostarcza� kapita� obrotowy, bo by� zadowolony, �e jego syn wreszcie prowadzi jaki� interes i rozpocz�� normalne �ycie. Sta�o si� wi�c tak, �e w czasie, kiedy jego przyjaciele zacz�li robi� kariery malarskie w Pary�u, m�j ojciec sprzedawa� lampy w O�wi�cimiu. Dziadek ci�gle dok�ada� pieni�dze do tego interesu, chocia� wydawa�o si�, �e sklep wspaniale si� rozwija. Wreszcie pos�a� buchaltera z fabryki, aby zbada�, co si� tam dzieje. Wyniki tego badania by�y katastrofalne. Okaza�o si�, �e ojciec sprzedawa� lampy przewa�nie na kredyt. Z pocz�tku nawet to zapisywa�, ale sklep tak si� rozwin��, �e z czasem ojciec przesta� cokolwiek notowa� i wierzy� ludziom na s�owo. Wi�kszo�� mieszka�c�w O�wi�cimia to byli przecie� jego znajomi. Nikt nie prowadzi� �adnych ksi�g, ba�agan by� niesamowity. Nikt nie wiedzia�, kto i ile jest winien. Dziadek za�amywa� r�ce, bo zrozumia�, �e nie tylko straci� pieni�dze, ale �e jego ukochany syn nie nadaje si� do prowadzenia sklepu. Nie mia� wyj�cia, jak tylko zgodzi� si�, aby m�j ojciec przeni�s� si� do Krakowa i tam kontynuowa� karier� malarsk�. Opowiadano, �e wi�kszo�� mieszka�c�w miasta zaopatrzy�a si� w lampy w sklepie ojca za darmo. Ojciec sta� si� miejscowym bohaterem. Do dzisiaj podejrzewam, �e sam zaplanowa� t� ca�� afer�. W Krakowie ojciec wkr�tce sta� si� bardzo renomowanym malarzem, g��wnie portrecist�. Malowa� te� pejza�e i martw� natur�. Otrzyma� bardzo zaszczytne zam�wienie malowania wn�trza zabytkowej bo�nicy Wolfa Poppera w Krakowie i prac� te wykona� ku og�lnemu zadowoleniu �ydowskich mieszka�c�w. Bra� udzia� w wielu wystawach pojedynczych i zbiorowych. Jeden z jego obraz�w zakupiony zosta� do Ermita�u w Leningradzie, a inny do muzeum przy Akademii Becalel w Jerozolimie. Pisa� stale artyku�y o sztuce do �Nowego Dziennika". W latach trzydziestych by� prezesem Zwi�zku Malarzy i Rze�biarzy �ydowskich w Krakowie. W tym mie�cie urodzili�my si�: m�j brat Musiu (Mosze) i ja, a p�niej moja siostra Lusia (Fanny Salomea). W naszym mieszkaniu przy placu Szczepa�skim 2 spotyka�a si� ca�a plejada malarzy, aktor�w i innych artyst�w. Wielu z nich sta�o si� naszymi serdecznymi przyjaci�mi. Ojcu w Krakowie dobrze si� powodzi�o, a kiedy mia� trudno�ci finansowe, to dziadek J�zef zawsze przychodzi� mu z pomoc�. Dziadek by� g�ow� rodziny i szefem fabryki �Agrochemia". Niestety, nie zawsze wszystko si� tam dobrze uk�ada�o. Z pocz�tku by�o to towarzystwo akcyjne i opr�cz dziadka, kt�ry za�o�y� t� fabryk� ze swoim bratem Eberem w 1905 roku, kilka bank�w mia�o w niej swoje udzia�y. P�niej dziadek wykupi� te udzia�y i sta� si� jedynym w�a�cicielem. Do produkcji superfosfatu, kt�r� ta fabryka si� zajmowa�a, potrzebny by� kwas siarkowy. Du�e fabryki superfosfatu w Polsce posiada�y w�asne fabryki kwasu siarkowego, co by�o olbrzymi� inwestycj�. My takiej nie posiadali�my i �Agrochemia" zale�na by�a od dostaw tego kwasu. Otrzymywa�a go przewa�nie z hut. Poniewa� jednak zdolno�� produkcyjna fabryk superfosfatu w Polsce by�a du�o wi�ksza ni� mo�liwo�ci zbytu, utworzony zosta� kartel, skupiaj�cy du�e fabryki, i on decydowa�, kto ile ma produkowa�. Kartel ten stara� si� zdusi� ma�e fabryki, kt�re zabiera�y mu rynki zbytu. Najcz�ciej robi� to poprzez wywieranie nacisku na huty i inne przedsi�biorstwa, aby zmniejsza�y dostawy kwasu siarkowego do zak�ad�w nie nale��cych do kartelu. �Agrochemia" nieraz mia�a z tym trudno�ci. Pewnego razu, przechodz�c ulic� w Krakowie, ojciec zauwa�y� w sklepie z antykami, nale��cym do jego znajomego antykwariusza Stieglitza, pi�kny salonik z epoki Ludwika XVI. Okaza�o si�, �e salonik jest oryginalny i pochodzi od jakiej� arystokratycznej rodziny, kt�ra chcia�a go sprzeda�. Ojciec m�j by� zapalonym mi�o�nikiem antyk�w i od razu na miejscu, po wytargowaniu ceny, wp�aci� zadatek na ten salonik. Podpisano umow� i ojciec zobowi�za� si� dop�aci� w ci�gu tygodnia reszt� sumy. R�ni ludzie byli mu winni pieni�dze i mia� nadziej�, �e nie b�dzie problem�w z zorganizowaniem brakuj�cej kwoty. Chodzi�o jednak o du�� sum� i wkr�tce okaza�o si�, �e jej zdobycie jest niemo�liwe. Nie maj�c innego wyj�cia i obawiaj�c si�, �e straci zadatek, ojciec pojecha� do dziadka J�zefa, aby po�yczy� mu brakuj�ce pieni�dze. Tu prze�y� jednak du�e rozczarowanie. Okaza�o si�, �e fabryka �Agrochemia" znowu ma trudno�ci, bo huta z Katowic nie chce dostarcza� kwasu siarkowego. Dziadek powiedzia� ojcu, �e fabryka mo�e jeszcze produkowa� dwa tygodnie, a potem trzeba j� b�dzie zamkn��. By� w rozpaczy. W tych warunkach nie mog�o by� mowy o �adnej po�yczce. Nazajutrz ojciec postanowi� i�� do Stieglitza i spr�bowa� uniewa�ni� t� transakcj�. Stieglitza nie by�o, czeka� wi�c na niego. Salonik znikn�� ze sklepu i ojciec by� przekonany, �e zosta� schowany do magazynu. Po kilkunastu minutach pojawi� si� Stieglitz, kt�ry widz�c czekaj�cego ojca zblad� i j�kaj�c si� zacz�� go prosi�, �eby si� nie denerwowa�, ale sta�o si� nieszcz�cie � musia� sprzeda� komu� innemu jego salonik. Okaza�o si�, �e dwa dni p�niej zobaczy� ten salonik wojewoda Micha� Gra�y�ski z Katowic i po prostu zmusi� Stieglitza, aby mu go odda�. Nie pomog�y �adne perswazje i t�umaczenia, �e jest on ju� sprzedany. Wojewoda nie chcia� ust�pi�, powiedzia�, �e za�atwi z Sch�nkerem t� spraw� i bierze na siebie ca�� odpowiedzialno��. Zaraz na miejscu zap�aci� ��dan� cen� i zabra� salonik. Stieglitz powiedzia� ojcu, �e naturalnie zwraca mu ca�e pieni�dze i bardzo przeprasza go za ten nieprzyjemny incydent. Jest te� got�w ofiarowa� ojcu co� ze sklepu jako odszkodowanie i prosi go o anulowanie tej transakcji. Ojciec udawa� bardzo zdenerwowanego, stwierdzi�, �e o anulowaniu w og�le nie mo�e by� mowy i wyszed� ze sklepu. Stieglitz wybieg� za nim na ulic�, pr�buj�c go udobrucha�, ale ojciec by� nieub�agany. Jeszcze tego samego dnia pojecha� do Warszawy i zg�osi� si� w kancelarii znanego adwokata Zygmunta Hofmokla�Ostrowskiego, kt�remu przedstawi� ca�� spraw�. Mecenas by� zachwycony. Lubowa� si� w sprawach, kt�re wywo�ywa�y wielkie skandale. � Panie Sch�nker � powiedzia� � je�li odda mi pan t� spraw�, to przyjm� j� bez pieni�dzy. Zrobimy skandal na ca�� Polsk�. Ojciec odpowiedzia�, �e nie jest zainteresowany skandalem, tylko polubownym za�atwieniem sprawy. � W takim razie ja napisz� do niego list i mo�e pan by� pewien, �e zrobi on na nim du�e wra�enie � powiedzia� adwokat. Po dw�ch dniach ojciec otrzyma� telefon od wojewody Gra�y�skiego, kt�ry by� wyra�nie wzburzony: �Panie Sch�nker, po co mi pan posy�a na g�ow� Hofmokla� Ostrowskiego? Przecie� mo�emy doj�� bezpo�rednio do porozumienia. Nie trzeba robi� zaraz takiego wielkiego zamieszania". Ojciec um�wi� si� z Gra�y�skim i tego samego dnia pojecha� do Katowic. Tam dosz�o mi�dzy nimi do ugody. Wojewoda, jeszcze w obecno�ci ojca, za�atwi� telefonicznie, �e huta w Katowicach dostarczy �Agrochemii" kwas siarkowy na ten sezon. A opr�cz tego zobowi�za� si�, �e da zrobi� dok�adn� kopi� saloniku i przeka�e j� ojcu w prezencie. Niestety, rok p�niej, w 1937, trudno�ci �Agrochemii" z dostaw� kwasu siarkowego jeszcze si� pog��bi�y. Kartel postanowi� zdusi� nasz� fabryk�. Dziadka powiadomiono, �e dostawy kwasu zostaj� ostatecznie zako�czone. Wsz�dzie, dok�d si� zwraca�, spotyka� si� z odmow�. Ojciec zatelefonowa� do wojewody Gra�y�skiego, ale ten odpowiedzia� mu, �e nie jest stra�nikiem �Agrochemii". Wydawa�o si�, �e los fabryki jest przes�dzony i �e trzeba j� b�dzie zamkn��. To jednak by�oby r�wnoznaczne z jej bankructwem, bo fabryka by�a winna du�o pieni�dzy za surowiec. Oznacza�oby to upadek ca�ej rodziny. Dziadek by� ju� zupe�nie zrezygnowany, ale m�j ojciec nie chcia� si� podda�. Przypomnia� sobie, �e w latach dwudziestych, gdy �Agrochemia" by�a towarzystwem akcyjnym, w Radzie Nadzorczej zasiada� te� prof. Ignacy Mo�cicki, p�niejszy prezydent Polski. Rada Nadzorcza �Agrochemii" zbiera�a si� kilka razy w roku i Mo�cicki przyje�d�a� na posiedzenia ze Lwowa, gdzie by� wtedy profesorem chemii na Politechnice. Za ka�dym razem zatrzymywa� si� u dziadka, kt�ry go go�ci�. Mojego ojca bardzo lubi� i po posiedzeniach prowadzi� z nim d�ugie rozmowy. P�niej, gdy zosta� ju� prezydentem Polski, kilka razy, przeje�d�aj�c przez O�wi�cim, odwiedza� dziadka i nawet wpisa� mu si� do ksi�gi pami�tkowej go�ci. Ojciec m�j postanowi� wykorzysta� t� star� znajomo�� i pojecha� do Warszawy. Na Zamku zg�osi� si� do Kancelarii Prezydenta i poprosi� o audiencj�. Dano mu formularz do wype�nienia i powiedziano, �e dostanie odpowied�, ale to mo�e trwa� kilka miesi�cy. Ojciec odpowiedzia�, �e chcia�by si� widzie� z panem prezydentem jeszcze dzisiaj. Zdziwiona sekretarka Kancelarii spyta�a ojca, czy jest um�wiony. �Nie, nie jestem um�wiony, ale pan prezydent b�dzie wiedzia�, o kogo chodzi" � odpowiedzia�, wr�czaj�c swoj� wizyt�wk�. Wkr�tce oznajmiono mu, �e prezydent go oczekuje. Ojciec zosta� wprowadzony do du�ego, bardzo eleganckiego gabinetu i prezydent Mo�cicki z u�miechem na twarzy wyszed� mu naprzeciwko i poda� r�k�. Zapyta�, co porabia dziadek, czy jest zdrowy i czy wszystko u nas w porz�dku. Nast�pnie usiad� za biurkiem, a ojciec naprzeciwko niego. �Co pana do mnie sprowadza?" � zapyta�. Ojciec powiedzia� mu, �e �Agrochemia" stoi w obliczu katastrofy, �e kartel, chc�c zdusi� fabryk�, spowodowa�, �e dostawy kwasu siarkowego zosta�y przerwane. Konsekwencj� tego post�powania kartelu b�dzie bankructwo �Agrochemii". Kilkaset rodzin w O�wi�cimiu utraci prac� i przy��czy si� do masy bezrobotnych. �Ale� to przecie� sabota�! � wykrzykn�� Mo�cicki. � S�awoj, s�ysza�e�?" Dopiero teraz ojciec zauwa�y�, �e kto� w mundurze stoi odwr�cony przy oknie. �S�ysza�em"� odpowiedzia� oficer i odwr�ci� si�. Ojciec natychmiast go pozna� � by� to genera� Felicjan S�awoj Sk�adkowski, premier Polski i minister spraw wewn�trznych. � To jest skandal! � powiedzia� prezydent � Prosz� ci�, za�atw t� spraw�. � Sprawa b�dzie zaraz za�atwiona � odpowiedzia� S�awoj Sk�adkowski i u�miechn�� si� do ojca. Na tym ta audiencja si� sko�czy�a. Ojciec opu�ci� Zamek w doskona�ym humorze i postanowi� odwiedzi� swego przyjaciela. Poszli razem na kolacj� i dopiero p�nym wieczorem ojciec wr�ci� do hotelu. W recepcji czeka� na niego zdenerwowany dyrektor hotelu. Widz�c ojca krzykn��: � B�j si� pan Boga, panie Sch�nker, gdzie pan si� podziewa?! Szukamy pana wsz�dzie ju� kilka godzin! � Co si� sta�o? � spyta� ojciec. � Ca�y czas otrzymuj� tu dramatyczne telefony do pana. Ka�� mi pana za wszelk� cen� znale��. � O co chodzi? � Nie wiem dok�adnie, ale m�wi� mi, �e S�awoj Sk�adkowski chce pos�a� kilku dyrektor�w jakiego� kartelu do Berezy Kartuskiej. Wszyscy s� szalenie zdenerwowani i chc� z panem rozmawia�. Tu jest numer telefonu � poda� mu kartk�. � Prosz�, aby pan natychmiast tam zatelefonowa�. Ojciec zadzwoni� pod wskazany numer i poda� swoje nazwisko. Kto� wzburzonym g�osem zacz�� mu co� t�umaczy�, ale ojciec nie m�g� zrozumie� jego s��w. Poprosi�, aby m�wi� spokojnie. Okaza�o si�, �e rozmawia z dyrektorem kartelu nawoz�w sztucznych. Oznajmi� on ojcu, �e kartel zgadza si� przyj�� �Agrochemi�" do swojego grona i od teraz nie b�dzie ju� �adnych trudno�ci z dostawami kwasu siarkowego, fabryka otrzyma te� zwi�kszony kontyngent zbytu. B�agalnym g�osem poprosi� ojca o zgod� i o natychmiastowe zawiadomienie pana premiera i ministra spraw wewn�trznych, �e sprawa zosta�a za�atwiona ku zadowoleniu rodziny Sch�nker�w. Ojciec odpowiedzia�, �e musi najpierw porozmawia� z w�a�cicielem �Agrochemii". �Szybko! Szybko! Niech si� pan spieszy, bo u mnie w willi na dole czeka policja." Ojciec zatelefonowa� do dziadka i musia� mu kilka razy opowiada�, co si� sta�o i �e przyjmuj� �Agrochemi�" do kartelu, bo dziadek z pocz�tku my�la�, �e ojciec jest pijany. Ojciec zadzwoni� zn�w do dyrektora kartelu i powiedzia� mu, �e J�zef Sch�nker zasadniczo si� zgadza, ale kontyngent zbytu jest za ma�y i musi by� powi�kszony. Dyrektor kartelu natychmiast si� zgodzi� oraz zaprosi� ojca i dziadka na uroczyste przyj�cie �Agrochemii" do kartelu nawoz�w sztucznych w Polsce. Dziadek zaproponowa� ojcu, aby wr�ci� do O�wi�cimia i pom�g� mu w prowadzeniu fabryki. Da� mu 25 procent i stanowisko wicedyrektora. Ojciec, po naradzie z moj� matk�, zgodzi� si� i przeprowadzili�my si� z powrotem do O�wi�cimia. �Agrochemia" mog�a te� uratowa� ca�� nasz� rodzin� od Zag�ady, ale los chcia�, by sta�o si� inaczej. W roku 1938, jad�c poci�giem z Katowic na zebranie kartelowe do Warszawy, ojciec m�j dzieli� wagon sypialny z jakim� m�odym Amerykaninem, kt�ry przedstawi� si� jako Averell Harriman. Okaza�o si�, �e on te� jedzie na to samo zebranie. Jego ojciec, William Harriman, posy�a� go nieraz do Polski, aby zaznajomi� si� z przemys�em ci�kim Dolnego �l�ska. Mia� tam du�e udzia�y w kopalniach w�gla i hutach, jak r�wnie� w fabrykach nawoz�w sztucznych. Averell Harriman przedstawi� mojemu ojcu sw�j bardzo pesymistyczny obraz sytuacji �yd�w w Polsce i w og�le w ca�ej Europie. Uwa�a�, �e powinni�my opu�ci� Polsk�. Zaproponowa�, aby�my sprzedali �Agrochemi�" jego ojcu; by� on got�w zap�aci� za ni� 100 tysi�cy dolar�w w z�ocie. P�atno�� nast�pi�aby w Nowym Jorku albo w Londynie � tam, dok�d nasza rodzina zdecydowa�aby si� wyjecha�. By�a to na �wczesne czasy du�a suma. Ojciec przyrzek�, �e przeka�e t� propozycj� swojemu ojcu. Po powrocie do O�wi�cimia opowiedzia� to dziadkowi, kt�ry spotka� si� nawet z Harrimanem w Katowicach. Oferta by�a powa�na i nale�a�o podj�� decyzj�. Wtedy to odby�a si� u dziadka wielka narada ca�ej rodziny. W ko�cu jednak nie zdecydowano si� przyj�� tej oferty, bo druga �ona dziadka, Regina Grossfeld z domu Schwartz, mia�a syna z rodzin� w Krakowie i nie chcia�a si� z nimi roz��cza�. Pod koniec lat trzydziestych �Agrochemia" wspaniale prosperowa�a. Ojciec i matka byli bardzo zadowoleni ze swojego �ycia w O�wi�cimiu. Mieszkali w �adnej willi z pi�knym ogrodem, brali udzia� w �yciu spo�ecznym, mieli wielu przyjaci� i byli bardzo szanowanymi obywatelami miasta. Ojciec usprawni� wiele rzeczy w fabryce i wszystko, czego si� dotkn��, udawa�o si�. Dziadek J�zef by� bardzo zadowolony z mojego ojca i naradza� si� z nim we wszystkich wa�nych sprawach. Jednak, pomimo wielkiej aktywno�ci, oryginalno�ci i pomys�owo�ci mojego ojca, ostoj� naszego domu by�a moja matka. Stabilizowa�a ona nasze �ycie. Ca�kowicie po�wi�ci�a si� rodzinie. By�a zawsze optymistycznie nastawiona i nawet w najci�szych sytuacjach nie upada�a na duchu. Sta�a zawsze przy boku ojca, by�a jego najwi�ksz� podpor�. Ojciec docenia� to i oboje bardzo si� kochali. Bluziwe Rebe mia� racj� � to by�o naprawd� wspania�e ma��e�stwo. Przez ca�� wojn� szli razem i wspierali si� nawzajem ze wszystkich si�. Uda�o im si� uratowa� siebie i nas. To prawda, �e ojciec zawsze podejmowa� inicjatyw�. Ale te� zawsze, w chwilach najwi�kszego niebezpiecze�stwa i udr�ki, cz�sto na samym progu �mierci, zdarza� nam si� jaki� niesamowity przypadek, kt�ry nas ratowa�. Ja to nasze ocalenie odczuwa�em zawsze i do dzisiaj odczuwam � jako dotkni�cie anio�a. *** W�a�ciwie mia�em umrze�, zanim si� narodzi�em. �ycie zawdzi�czam temu, �e moja matka nie zorientowa�a si�, i� jest w ci��y. Wiedz�c o swoim odmiennym stanie, niew�tpliwie przerwa�aby moje �ycie. Sama mi to kiedy� powiedzia�a. A przecie� by�a najlepsz� i najukocha�sz� matk�, jak� sobie w og�le mo�na wyobrazi�. By� to te� najwspanialszy cz�owiek, jakiego pozna�em w moim �yciu. Cz�sto zadawa�em sobie pytanie, jak ona, taka m�dra i inteligentna osoba, mog�a nie zdawa� sobie sprawy, �e jest w ci��y. Przez wiele lat nie znajdowa�em na to odpowiedzi. Dzisiaj my�l�, �e jaka� wy�sza si�a mia�a mnie ju� wtedy w opiece. Nigdy te� nie dziwi�em si� mojej mamie. Ba�a si�, �e jej nast�pne dzieci b�d� takie jak Musiu � jej pierwszy syn, starszy ode mnie o pi�� lat. Jako niemowl� zachorowa� na parali� dzieci�cy i prawie ca�kowicie straci� w�adz� w obu nogach. Moi rodzice robili olbrzymie wysi�ki, aby cho� cz�ciowo polepszy� jego stan. Ca�e lata wielu profesor�w, lekarzy i fizykoterapeut�w pracowa�o nad tym. Wielkim sukcesem by�o ju�, gdy Musiu potrafi� sam bardzo wolno si� porusza�, maj�c obie nogi usztywnione szynami i podpieraj�c si� dwiema laskami. Pomimo swego ci�kiego kalectwa, Musiu by� szcz�liwym dzieckiem. Jego serdeczny �miech do dzisiaj d�wi�czy mi w uszach. Bra� �ycie takie, jakie je dostawa�. Kierowany jakim� nadzwyczajnym instynktem, maksymalnie wykorzystywa� ka�dy dzie�. Potrafi� cieszy� si� wszystkim, ka�d� ma�� rzecz�, kt�ra dla innych dzieci by�a bez znaczenia. Jego rado�� udziela�a si� innym; przyjemnie by�o przebywa� w jego otoczeniu. Ja i moi rodzice bardzo go kochali�my. Inni ludzie, w du�o mniejszym stopniu ni� on obarczeni kalectwem i cierpieniem, zamykali si� w swoim w�asnym �wiecie, odgradzali si� od otoczenia. Musiu by� inny. Wszyscy go interesowali, nikogo si� nie wstydzi�. Nie dzieli� ludzi wed�ug kategorii, ka�dego darzy� szacunkiem. By� bardzo inteligentny i zdolny, w wieku pi�ciu lat ju� czyta� ksi��ki. W szkole by� dobry z matematyki i cz�sto przychodzi�y do nas dzieci, kt�rym t�umaczy�, jak robi� zadania. Moja mama by�a pocz�tkowo niezadowolona, bo zabiera�o to Musiowi du�o czasu. Widz�c jednak, jak cieszy si� z tych wizyt, godzi�a si� na nie. Musiu czu� si� najszcz�liwszy, gdy m�g� komu� pom�c i przez to okaza� mu swoj� mi�o��. Wszyscy koledzy z klasy bardzo go lubili. Natomiast dzieci z innych klas cz�sto mu dokucza�y. Ale on nigdy si� nie obra�a� i stara� si� nie zwraca� uwagi na ich wyzwiska. T�umaczy� mi, �e ludzie nigdy nie s� tacy �li, na jakich wygl�daj�, �e ich dalsze zachowanie wobec nas zale�y od tego, jak przyjmujemy ich z�e s�owa. Nie bardzo go wtedy rozumia�em, ale czu�em, �e jest w tym co� wa�nego. Gdy mia�em sze�� lat, Musiu zachorowa� na zapalenie m�zgu, straci� przytomno�� i po kilku dniach zmar�. Pami�tam, �e ojciec malowa� go, gdy le�a� na �o�u �mierci. Jego odej�cie pogr��y�o nasz dom w g��bokim b�lu i �a�obie. By� to b�l, od kt�rego ju� nigdy si� nie uwolnili�my. By�o to te� moje pierwsze zetkni�cie si� z majestatem �mierci bliskiego i kochanego przeze mnie cz�owieka. Nie rozumia�em, jak Musiu, kt�ry stanowi� wa�n� cz�� mojego dziecinnego �wiata, m�g� tak nagle nas opu�ci�. Przez d�ugi czas skrycie p�aka�em nocami. Wszystkie moje p�niejsze lata to �ycie z pami�ci� o Musiu. Zadawa�em sobie pytania, dlaczego tak dobry i niewinny cz�owiek, tak przez nas kochany, kt�ry nigdy nikomu nie zrobi� nic z�ego, przeciwnie � robi� tyle dobrego, dlaczego w�a�nie on musia� umrze�. Dlaczego musia� tak cierpie�? Dlaczego w�a�nie on musia� sta� si� kalek�? P�niej nawiedzi�y mnie inne pytania. Jak to si� sta�o, �e Musiu, pomimo swego ci�kiego kalectwa, by� taki szcz�liwy w swoim kr�tkim �yciu? Z jakiego �r�d�a czerpa� tyle rado�ci � pomimo tak wielu wyrzecze�, a nawet upokorze� � �e ka�dy, kto znalaz� si� blisko niego, te� czu� si� ni� obdarzony? Nie znajduj�c odpowiedzi na te wszystkie pytania, zacz��em w�tpi�, czy �ycie w og�le ma jaki� sens. Rok po �mierci Musia urodzi�a si� moja siostra. Nikt nie przygotowa� mnie na jej przyj�cie i w mojej obecno�ci nikt o tym nie m�wi�. W noc jej urodzin ukaza� mi si� we �nie Musiu i powiedzia�, �e mam siostr�. Rano ojciec obudzi� mnie, aby oznajmi� mi t� radosn� nowin�. Nim jednak zd��y� si� odezwa�, spyta�em go, gdzie jest moja siostrzyczka, kt�r� Musiu przys�a� mi z nieba. Ojciec by� tak zdumiony, �e nie m�g� wypowiedzie� s�owa. W tym samym roku przeprowadzili�my si� z Krakowa do O�wi�cimia, gdzie �y�a rodzina mego ojca. Ta przeprowadzka oderwa�a mnie od my�li o Musiu i rozproszy�a troch� m�j smutek. Nagle mia�em blisko siebie wujk�w i ciotk�, kuzyn�w i kuzynki. Wszyscy byli dla mnie bardzo serdeczni, przechodzi�em z kolan na kolana, ci�gle mnie g�askano, jakbym by� ma�ym dzieckiem. Wszystko to wprawia�o mnie w za�enowanie, ale stara�em si� by� dla ka�dego mi�y, bo wydawa�o mi si�, �e tak post�powa�by Musiu. Bardzo kocha�em wujka Emanuela, nazywanego przez nas Mendkiem. On jeden odnosi� si� do mnie jak do doros�ego cz�owieka. Zaraz po naszym przyje�dzie do O�wi�cimia kupi� mi ma�ego psa i cz�sto da wa� mi pieni�dze na kino. By� to niezwykle przyjemny cz�owiek, zawsze u�miechni�ty i pe�en humoru. Promieniowa�a od niego jaka� lekko�� �ycia i niczym nie zachwiany optymizm. Mia� synka, czteroletniego Izaaczka, a tu� przed wojn� urodzi�a im si� dziewczynka. Jego �ona R�zia cz�sto zaprasza�a mnie na pyszne ciastka. Zacz��em te� chodzi� do szko�y i wydawa�o si�, �e �ycie zn�w si� do mnie u�miecha. Na kr�tko przed napa�ci� Niemc�w na Polsk�, ca�a nasza rodzina uciek�a do Kazimierza nad Wis��, bo uwa�ano, �e Niemcy tak szybko tam nie dojd�. Wszyscy byli pod wra�eniem polskiej propagandy i uwa�ali, �e Polska potrafi si� obroni�. W najgorszym wypadku spodziewano si� wojny pozycyjnej, czego� w rodzaju I wojny �wiatowej. Przed ucieczk� do Kazimierza przynios�em do szko�y 5 z�otych, bo odbywa�a si� zbi�rka na Fundusz Obrony Przeciwlotniczej. By�em pewien, �e m�j datek, kt�ry wyprosi�em od ojca, te� pomo�e powstrzyma� Niemc�w, bo 5 z�otych to by� dla mnie du�y maj�tek. Mo�na by�o za te pieni�dze i�� dziesi�� razy do kina; wprawdzie tylko na miejsca w pierwszym rz�dzie, ale kto w moim wieku siedzia� w kinie w innym rz�dzie? Wsz�dzie widzia�em has�o: �Nie oddamy ani jednej pi�dzi ziemi". Najbardziej jednak podoba� mi si� afisz: �Nie oddamy ani guzika". By�em pewien, �e nie ma si� czego ba� i �e �aden wr�g nie zagarnie Polski. Te afisze nie mog� przecie� k�ama�. M�j ojciec pozosta� w O�wi�cimiu i pr�bowa� wys�a� z fabryki towar, wyprodukowany na sezon jesienny. Szybko jednak okaza�o si�, �e jest to przedsi�wzi�cie niemo�liwe do wykonania. Wszystkie poci�gi zaj�te by�y przez wojsko, wsz�dzie panowa� chaos, zamieszanie i powszechna destrukcja. Nie wr�y�o to nic dobrego, ale by�em za ma�y, aby to zrozumie�. O�wi�cim 1 wrze�nia 1939 mia�em rozpocz�� drugi rok szkolny w O�wi�cimiu, tymczasem znalaz�em si� w lesie w Kazimierzu nad Wis��, w�r�d t�umu wystraszonych i niespokojnych ludzi, z boja�ni� patrz�cych w niebo. Nad nami kr��y�y niemieckie samoloty. Wtedy to po raz pierwszy us�ysza�em �wist padaj�cej bomby, a zaraz potem jej wybuch. Wszyscy w lesie padli na ziemi�, a ja sta�em zdziwiony. Kto� si�� rzuci� mnie na ziemi� i dopiero wtedy zrozumia�em, �e sprawa jest powa�na. Jeden z wujk�w pogrozi� mi palcem, a ja pokaza�em mu j�zyk. Ju� w pierwszych dniach wojny okaza�o si�, �e si�y s� ca�kowicie nier�wne i armia niemiecka szybko posuwa si� naprz�d. Rz�d polski i wielu wysokich dygnitarzy ucieka�o przez Zaleszczyki do Rumunii. Ojciec opowiada� nam potem, jak ich ob�adowane walizkami samochody przeje�d�a�y przez O�wi�cim. Niekt�re z nich zaopatrywa�y si� w wod� w naszej willi, a czasem uciekinierzy zostawali u nas na noc. Obywatele miasta O�wi�cimia stawali przy drodze i z pogard� patrzyli na tych, kt�rzy tyle przyrzekali, a teraz uciekali pierwsi. Niemcy zajmowali coraz wi�ksze obszary Polski i wkr�tce, pewnego poranka, gdy si� obudzili�my, okaza�o si�, �e Niemcy zaj�li te� miejscowo�� ko�o Lublina, do kt�rej uciekli�my z Kazimierza nad Wis��. Postanowili�my wraca� do O�wi�cimia. Szosy by�y przepe�nione wojskiem niemieckim, polskimi je�cami i masami uciekinier�w, kt�rzy albo wracali do swych dom�w, albo te domy opuszczali. W wielu wypadkach by�y to grupy wycie�czonych i wyg�odnia�ych ludzi � kobiety, dzieci i starcy, kt�rzy z cz�ci� swojego dobytku, na w�zkach i furmankach, ca�kowicie zdezorientowani, pr�bowali znale�� gdzie� schronienie, cho�by na jeden dzie� czy noc. Jedni szli na wsch�d, inni na zach�d. Zatory na drogach ci�gn�y si� dziesi�tki kilometr�w. Niemieckie kolumny wojskowe torowa�y sobie drog�, spychaj�c ludzi do przydro�nych row�w. Na jednej z furmanek jechali�my ja z mam� i siostrzyczk� Lusi� oraz dziadek z �on�. Reszta rodziny od��czy�a si� od nas. Prze�ywali�my gehenn�, podr�uj�c cz�sto bez jedzenia, a nawet bez wody. Kilka razy zmieniali�my furmanki, czasami szli�my d�ugie kilometry na piechot�. Moja dwuletnia siostrzyczka ca�y czas p�aka�a, bo mia�a cia�o pokryte ropiej�cymi wrzodami. Napotkany po drodze lekarz powiedzia�, �e to z braku witamin. Bali�my si�, �e Lusia nie do�yje ko�ca naszej podr�y. Chc�c omin�� d�ugie zatory na szosach, jechali�my lub szli�my w�skimi wiejskimi drogami, kt�re cz�sto prowadzi�y na bezdro�a; trzeba by�o wraca� i szuka� innej drogi. Spali�my w przydro�nych cha�upach i cz�sto obdarzano nas noclegiem i jedzeniem za darmo, bo nasze fundusze prawie si� sko�czy�y. Do dzi� jestem wdzi�czny ch�opce, kt�ra da�a mi kromk� chleba z mas�em i pog�aska�a mnie po g�owie. Ci ch�opi byli bardzo biedni, ale dzielili si� z nami, czym mogli. Nie m�wili du�o, ale czuli�my, �e nam wsp�czuj� i najazd hitlerowski uwa�aj� za wsp�lne nieszcz�cie. Inni zn�w zamykali przed nami drzwi. Wreszcie, po kilkutygodniowej tu�aczce, kompletnie wyczerpani, przybyli�my do Krakowa, gdzie zamieszkali�my u siostry mojej mamy. Dali�my zna� ojcu do O�wi�cimia, �e przybyli�my i czekamy, �eby zabra� nas z powrotem do domu. My�la�em wtedy, �e ta m�ka, kt�r� prze�ywali�my podczas naszego powrotu, b�dzie najgorszym, co mnie spotka w czasie wojny. Tyle z�a, tyle cierpienia, b�lu, smutku i bezradno�ci ludzkiej spotka�em w czasie tej drogi, �e trudno by�o wyobrazi� sobie co� straszniejszego. Mia�em jednak dopiero osiem lat i by�em jeszcze bardzo naiwny. 1 wrze�nia 1939 Niemcy, obok innych miast w Polsce, zbombardowali te� O�wi�cim. Bomby ugodzi�y w dwa domy na placu Ko�cielnym i zburzy�y je. Mieszka�cy tych dom�w wcze�niej je opu�cili, w��czaj�c si� w nurt uciekinier�w, i to uratowa�o im �ycie. Ojciec m�j pobieg� do swojej fabryki, bo obawia� si�, �e mo�e tam wybuchn�� po�ar. W fabryce by� tylko dozorca Gozler z �on�, kt�rzy tam te� mieszkali. Magazyny by�y pe�ne nawoz�w sztucznych, przygotowanych do wysy�ki na sezon jesienny. Ojciec sta� wraz z Gozlerem i jego �on� przed budynkiem biurowym. Ze zdumieniem obserwowali formacj� samolot�w niemieckich na niebie, kt�re, bez �adnych przeszk�d ze strony polskiej obrony przeciwlotniczej, przelatywa�y nad ich g�owami. Nagle niekt�re z tych samolot�w zacz�y nurkowa� i da� si� s�ysze� terkot karabin�w maszynowych, g�o�ny �wist, a zaraz potem wybuchy bomb, kt�re zn�w ugodzi�y w miasto. Ca�a tr�jka rzuci�a si� na ziemi�. Po chwili, podnosz�c g�ow�, ojciec z przera�eniem zobaczy� pal�cy si� samolot, kt�ry lecia� wprost na nich. Na szcz�cie nie dolecia� do fabryki, tylko wybuch� w polu niedaleko od nich. Po chwili na niebie ukaza�a si� ma�a chmurka, a pod ni� czarny punkt. Chmurka szybko przeistoczy�a si� w bia�y spadochron, a czarny punkt w cz�owieka. Spadochron spad� tu� ko�o p�otu fabrycznego. Ojciec z Gozlerem podbiegli i zobaczyli lotnika w mundurze niemieckiego oficera, kt�ry siedzia� na ziemi z twarz� wykrzywion� b�lem. By� widocznie ranny, bo kurczowo trzyma� si� za rami�. Ojciec m�j stan�� przed trudn� decyzj�. Prawo wymaga�o, aby natychmiast zawiadomi� w�adze i wyda� lotnika w ich r�ce. Z drugiej strony my�la� o tym, co si� stanie, je�li Niemcy zajm� O�wi�cim i dowiedz� si�, �e on, �yd, wyda� oficera niemieckiego w r�ce polskich w�adz. Gozler by� oddanym mu cz�owiekiem, ale z pochodzenia Niemcem. W dodatku nie bardzo by�o kogo zawiadamia�. W mie�cie panowa�o ca�kowite bezho�owie i �aden urz�d ju� nie funkcjonowa�. Ca�y aparat pa�stwowy by� w rozsypce. Nawet komendant policji uciek� ze swoj� rodzin� autem stra�y po�arnej, kt�re miasto niedawno kupi�o. Ojciec uwa�a� si� jednak za lojalnego obywatela polskiego i trudno mu by�o w tak drastyczny spos�b przekroczy� prawo, tym bardziej �e i w tym przypadku Gozler m�g� go zadenuncjowa�. Polacy mogli jeszcze opanowa� sytuacj� i gdyby kto� dowiedzia� si�, �e ojciec nie wykona� swego obowi�zku, to czeka� go s�d wojskowy i kara �mierci. Najwyra�niej nie by�o dobrej drogi. Ojciec pomy�la�, �e nawet je�li zawiadomi w�adze, tak jak tego ��da prawo, i znajdzie si� kto�, kto b�dzie si� chcia� tym zaj��, to po prostu postawi� tego lotnika pod �cian� i rozstrzelaj� go, z samej zemsty, nie m�wi�c ju� o tym, �e mo�e spotka� go jeszcze gorsza �mier�. Lotnik powinien dosta� si� do obozu jenieckiego, ale w tym og�lnym chaosie nie by�o na to �adnych szans. Je�li ojciec zrobi to, co nakazuje prawo, przyczyni si� do morderstwa na bezbronnym cz�owieku. Rozejrza� si� woko�o. Fabryk� otacza�y pola uprawne, ale ch�opi, kt�rzy na nich pracowali, uciekli w panice przed bombarduj�cymi samolotami. Wok� by�o pusto. Kaza� Gozlerowi przynie�� nosze i skrzynk� pierwszej pomocy z banda�ami i lekami. Okaza�o si�, �e lotnik ma z�amany obojczyk, a mo�e i rami�. Razem z Gozlerem unieruchomili mu je i obanda�owali. Nast�pnie dali mu leki przeciwb�lowe i ostro�nie po�o�yli go na noszach. Spadochron wrzucili do p�on�cego jeszcze samolotu. Na terenie fabryki by� wydzia�, w kt�rym produkowano klej kostny. Mie�ci�y si� w nim kana�y do suszenia i tam ojciec ukry� rannego lotnika. Tego samego dnia, widz�c coraz wi�ksz� panik� i masow� ucieczk� mieszka�c�w O�wi�cimia, ojciec te� postanowi� opu�ci� miasto. Po d�ugim marszu w�r�d uciekinier�w i szcz�liwym zdobyciu miejsca w jakim� przepe�nionym poci�gu towarowym, uda�o mu si� na drugi dzie� dosta� do Krakowa. Tu te� panowa�a powszechna panika i ludzie masowo uciekali na wsch�d, w okolice Lwowa. W �rod�, 6 wrze�nia, Niemcy weszli do Krakowa. Ojciec, kt�ry zamieszka� u swego przyjaciela, artysty rze�biarza Henryka Hochmana, wybieg� przed dom, aby zobaczy�, co si� dzieje. Ulica by�a pusta. Na bruku le�a�y porzucone przez uciekinier�w rzeczy. Jedyn� �yw� istot� by� pies, kt�ry szarpa� z�bami szmacian� lalk�. Ojciec opowiada� mi p�niej, �e panowa�a dziwna cisza, jak przed burz�. Nagle z jakiego� okna dobieg�y g�o�ne d�wi�ki fortepianu. Kto� z wielkim przej�ciem gra� marsza �a�obnego Chopina. Nagle us�ysza� ciche �kanie. Obok niego sta� Hochman i p�aka�. By� to cz�owiek po pi��dziesi�tce, o wygl�dzie wieszcza, z d�ugimi, siwymi w�osami. � Mam uczucie, �e umar�o co� bardzo nam bliskiego � powiedzia� ojciec. � Tak, to umar�a nasza przesz�o��, a dla wielu i przysz�o�� � odpowiedzia� Hochman. Tego dnia ojciec postanowi� wr�ci� do O�wi�cimia. Na drogach panowa� chaos. T�umy przera�onych, zdezorientowanych uciekinier�w pod��a�y w r�nych kierunkach i bez �adnego celu, jakby ju� sama ucieczka zapewnia�a im ratunek. Co jaki� czas ludzie spychani byli do przydro�nych row�w przez zmotoryzowane kolumny niemieckie, kt�re rozlewa�y si� po drogach jak dzika szara�cza. Wreszcie ojcu uda�o si� dotrze� do O�wi�cimia od strony fabryki. Od Gozlera dowiedzia� si�, �e Niemcy jeszcze nie weszli do miasta, bo oddzia� saperski naprawia most na Wi�le, wysadzony w powietrze przez wojsko polskie. Ojciec powiedzia� niemieckiemu lotnikowi, �e w ka�dej chwili spodziewa si� wej�cia Niemc�w. Zapewni� go, �e natychmiast zawiadomi ich, i� znajduje si� on na terenie fabryki. Lotnik bardzo si� ucieszy� i u�cisn�� ojcu r�ce w podzi�kowaniu. Powiedzia�, �e nazywa si� Tezner, pochodzi z Linzu w Austrii i jest komendantem eskadry lotniczej. Przyrzek� te�, �e mu si� odwdzi�czy. Ojciec nie zdawa� sobie jeszcze sprawy, kim s� Niemcy za czas�w Hitlera i do czego s� zdolni, dlatego te� nie przywi�zywa� specjalnej wagi do s��w lotnika. Kilka godzin p�niej wojsko niemieckie wesz�o do O�wi�cimia. By�a to w�a�nie ta jednostka saper�w, kt�ra naprawia�a most. Niemcy mieli dok�adne mapy ca�ego miasta. Zaznaczone by�y na nich nawet domy, kt�re mog�y mie� dla nich jakie� znaczenie. W willi dziadka mie�ci� si� podczas I wojny �wiatowej niemiecki sztab wojskowy. Teraz te� jednostka wojskowa od razu zaj�a t� will�. Ojciec zosta� wezwany do niemieckiego oficera, oberleutnanta Kleinb�hla, kt�ry oznajmi� mu, �e jego sztab zajmuje will� i �e ojcu nie wolno tam wchodzi�. �Zrozumia�e�?" � zapyta� Niemiec. � �Zrozumia�em " � odpowiedzia� ojciec czyst� niemczyzn�, po czym oznajmi�, �e na terenie jego fabryki ukrywa si� ranny lotnik niemiecki. Na twarzy oficera pojawi�o si� zdumienie i niedowierzanie. Nic jednak nie powiedzia�, tylko zameldowa� o tym drugiemu oficerowi, widocznie wy�szemu rang�, kt�ry zaj�ty by� akurat ogl�daniem ksi��ek dziadka. Oficer ten rozkaza�, aby ojciec pojecha� do fabryki z �o�nierzem i pokaza� mu, gdzie znajduje si� lotnik. Po przybyciu motocyklem do fabryki, podeszli do otworu wej�ciowego kana�u, ale lotnik znikn��. �o�nierz zacz�� g�o�no wo�a�: �Kamerad, komm heraus! Kamerad, komm heraus!" (Towarzyszu, wyjd�!). Trwa�o d�u�sz� chwil�, zanim w otworze kana�u pojawi�a si� g�owa lotnika. Okaza�o si�, �e si� obawia�, i� ojciec sprowadzi Polak�w, a opowiadanie o szybkim wkroczeniu Niemc�w mia�o tylko u�pi� jego czujno��. Postanowiono, �e ojciec zostanie z rannym lotnikiem, a �o�nierz wr�ci do miasta, by sprowadzi� pomoc. Lotnik ze �zami w oczach zacz�� zn�w dzi�kowa� ojcu za to, �e uratowa� mu �ycie. W kr�tkim czasie przyjecha� ambulans wojskowy i zawi�z� go do lazaretu. Ojciec poszed� do domu, przekonany, �e na tym zako�czy si� ta ca�a przygoda. Po kilku godzinach jednak ten sam ambulans przywi�z� lotnika do naszej willi, bo za�yczy� sobie pozosta� pod opiek� ojca, dop�ki nie wyzdrowieje. Wola� przebywa� w prywatnym mieszkaniu ni� w lazarecie. Nasz dom sta� si� miejscem odwiedzin r�nych oficer�w, kt�rzy patrzyli na mojego ojca jak na egzotyczne zwierz�. Tymczasem coraz wi�cej �yd�w zacz�o powraca� do O�wi�cimia, a wraz z nimi dotar�y straszne wie�ci o niemieckich ekscesach anty�ydowskich i o paleniu synagog w okolicznych miejscowo�ciach. Wiadomo�ci te wywo�a�y strach i przygn�bienie w�r�d �yd�w, ale pocieszano si�, �e mo�e w O�wi�cimiu b�dzie inaczej. Wtedy to nadesz�a wiadomo�� o rozstrzelaniu 32 �yd�w w Wieliczce i jeszcze wi�kszy strach ogarn�� �ydowskich mieszka�c�w O�wi�cimia. Ojciec m�j, w swojej naiwno�ci, zameldowa� si� u szefa sztabu oberleutnanta Kleinb�hla i, zawiadamiaj�c go o egzekucji w Wieliczce, za��da� natychmiastowych wyja�nie� kompetentnych w�adz wojskowych. Kleinb�hl by� zdumiony skarg� ojca. Wida� by�o, �e bije si� z my�lami, jak ma post�pi�. Wreszcie odpowiedzia�, �e egzekucja ta nie zosta�a wykonana przez oddzia�y Wehrmachtu i �e by�a odwetem za zabicie Niemc�w w Bydgoszczy i Poznaniu. Z jego g�osu i zaczerwienionej twarzy ojciec wywnioskowa�, �e szef sztabu jest pijany. Wtedy to, opuszczaj�c will� dziadka, ojciec po raz pierwszy zda� sobie spraw�, �e dla Niemc�w �ycie �yd�w nie przedstawia �adnej warto�ci. �ycie w O�wi�cimiu stawa�o si� z dnia na dzie� coraz ci�sze. Rozpocz�o si� �apanie �yd�w i obcinanie im br�d i pejs�w, ku og�lnej uciesze �o�nierzy Wehrmachtu. Zacz�to �apa� m�czyzn i kobiety na r�nego rodzaju roboty. Nast�pi�y rewizje i konfiskata maj�tk�w. Trzeba by�o ci�gle interweniowa� u w�adz wojskowych, aby cho� troch� os�abi� i zahamowa� te prze�ladowania. Wojskowy komendant miasta nie chcia� rozmawia� z nikim innym, jak tylko z przewodnicz�cym Gminy �ydowskiej. Nikt jednak nie chcia� przyj�� tego stanowiska, bo wszystkich ogarn�� �miertelny strach. Poproszono mego ojca, aby obj�� t� funkcj�. Ojciec stanowczo odm�wi�, t�umacz�c si�, �e nigdy nie bra� udzia�u w pracy Gminy i brak mu praktyki. Jego kategoryczna odmowa nie zosta�a przyj�ta i po kilku dniach przysz�a do ojca delegacja, kt�ra z wielkim naciskiem ponowi�a swoj� pro�b�. Nie pomog�a kolejna odmowa ani zastrze�enia, kt�re wysun��. Wyt�umaczyli mu, �e istnieje niebezpiecze�stwo, i� Niemcy sami mianuj� przewodnicz�cego Gminy, kt�ry b�dzie z nimi wsp�pracowa�, wykonuj�c ich rozkazy, nawet ze szkod� dla �yd�w. Poruszyli te� jego wra�liwy punkt, �e b�d�c wnukiem Izaaka Arona Sch�nkera i synem J�zefa nie ma prawa odm�wi� pro�bie og�u, kiedy znajduje si� on w takim niebezpiecze�st