10432

Szczegóły
Tytuł 10432
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10432 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10432 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10432 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jack Finney Twarz z fotografii Na jednym z g�rnych pi�ter nowego Pa�acu Sprawiedliwo�ci odnalaz�em pok�j pod wskazanym numerem. M�oda i �adna dziewczyna spojrza�a na mnie znad maszyny do pisania, obdarzy�a mnie s�u�bowym u�miechem i spyta�a: � Czy profesor Weygand? By�o to pytanie retoryczne, gdy� jedno spojrzenie na mnie wystarczy�o jej za odpowied�. U�miechn��em si� i kiwn��em g�ow�, �a�uj�c, �e mam na sobie m�j �profesorski� garnitur, a nie ubranie typu �zabaw si� w San Francisco�. � Inspektor Ihren rozmawia przez telefon, prosz� chwil� zaczeka� � powiedzia�a sekretarka. Skin��em g�ow� i usiad�em, u�miechn�wszy si� z godno�ci�, jak przysta�o na profesora. � Moje nieszcz�cie polega�o na tym, �e chocia� mam szczup��, skupion� twarz intelektualisty, wygl�dam za m�odo na swoje stanowisko. Trudno uwierzy�, �e jestem profesorem fizyki na du�ym uniwersytecie. Na szcz�cie w�osy mi nieco przedwcze�nie posiwia�y... Poza tym na terenie uczelni zazwyczaj nosz� te �a�osne, workowate tweedowe ubrania � etatowy str�j uniwersyteckich wyk�adowc�w. Te garnitury, okr�g�e okulary w metalowej oprawie i kolekcja krawat�w w zdech�ych odcieniach sk�adaj� si� na obraz typowego profesora. Rozejrza�em si� po pokoju: ��te �ciany, wielki kalendarz, kartoteki, biurko, maszyna do pisania i dziewczyna. Patrzy�em na ni� tak, jak patrz� na niekt�re z moich bardziej kszta�tnych studentek � spod oka i z ojcowskim u�miechem, przygotowanym na wypadek, gdyby moje spojrzenie zosta�o przechwycone. Najbardziej jednak mia�em ochot� wyj�� z kieszeni list inspektora Ihrena i przeczyta� go raz jeszcze w nadziei znalezienia w nim cho�by cienia wskaz�wki, po co zosta�em wezwany. Poniewa� jednak odczuwam zawsze l�k przed policj� � nawet kiedy mam spyta� policjanta o ulic� � wi�c pomy�la�em, �e czytaj�c list zdradz� swoje zdenerwowanie przed sekretark�, kt�ra z kolei da jaki� tajny znak inspektorowi. W�a�ciwie i tak pami�ta�em tre�� listu. By�o to urz�dowo grzeczne zaproszenie, adresowane na uniwersytet, abym przyby� na spotkanie z inspektorem Marianem O. Ihrenem, �je�li b�d� tak uprzejmy�, �bardzo prosimy� itd. W�a�nie zastanawia�em si�, co by by�o, gdybym r�wnie uprzejmie odm�wi�, kiedy odezwa� si� brz�czyk i dziewczyna powiedzia�a: � Pan inspektor prosi. Wsta�em, nerwowo prze�kn��em �lin� i otworzy�em drzwi do s�siedniego pokoju. Inspektor podni�s� si� zza swojego biurka powoli i niech�tnie, jakby nie by� pewien, czy wkr�tce nie b�dzie musia� wtr�ci� mnie do wi�zienia. Wyci�gn�� d�o� niech�tnie i bez u�miechu powiedzia�: � Ciesz� si�, �e pan przyszed�. Usiad�em przed jego biurkiem i pomy�la�em, �e wiem, co by si� sta�o, gdybym nie skorzysta� z zaproszenia tego cz�owieka. Po prostu wkroczy�by do sali wyk�adowej, zatrzasn�� mi na r�kach kajdanki i zaci�gn�� mnie tutaj. Nie chc� przez to powiedzie�, �e jego twarz by�a odra�aj�ca lub wyr�nia�a si� czym� szczeg�lnym � by�a do�� pospolita. Podobnie zreszt� jak jego rude w�osy i szary garnitur. Inspektor by� m�odym jeszcze cz�owiekiem, nieco wy�szym i pot�niejszym ode mnie. Jego oczy mia�y taki wyraz, jakby nie interesowa� si� niczym na �wiecie poza swoj� prac�. By�em przekonany, �e opr�cz kronik kryminalnych nie czyta� niczego, nawet tytu��w w gazetach, �e jest inteligentny, bystry, ale osch�y i pozbawiony poczucia humoru, �e styka si� wy��cznie z innymi policjantami i �e nie ma o nich zbyt wysokiego mniemania. By� pospolity w stopniu niezwyk�ym i czu�em, �e m�j u�miech wypada blado. Przyst�pi� od razu do rzeczy. Widocznie cz�ciej mia� do czynienia z przest�pcami ni� z lud�mi z towarzystwa. � Nie mo�emy odnale�� kilku os�b i wydaje mi si�, �e pan mo�e nam pom�c. Wyrazi�em swoje zdumienie, lecz on nie zwr�ci� na to uwagi. � Jeden z nich pracowa� w restauracji Haringa. Zna pan ten lokal, jada pan tam od lat. Facet by� kelnerem i znikn�� po dw�ch dniach �wi�t z ca�ym utargiem � prawie pi�� tysi�cy dolar�w. Zostawi� list, w kt�rym napisa�, �e lubi� ten lokal i �e pracowa�o mu si� przyjemnie, ale �e od dziesi�ciu lat p�acili mu mniej, ni� mu si� nale�a�o, i �e teraz b�d� kwita. Facet z oryginalnym poczuciem humoru, mo�na powiedzie�. Ihren odchyli� si� na swoim fotelu i spojrza� na mnie spod oka. � Nie mo�emy go odnale��. Szukamy go od roku, ale wszelki �lad po nim zagin��. Pomy�la�em, �e wypada co� powiedzie� i b�kn��em: � Mo�e przeni�s� si� do innego miasta i zmieni� nazwisko. Ihren wygl�da� na zaskoczonego, jakbym powiedzia� co� g�upszego, ni� mo�na by�o oczekiwa�. � To by mu si� na nic nie przyda�o! � powiedzia� poirytowany. Mia�em ju� do�� tego uczucia strachu i powiedzia�em odwa�nie: � Dlaczeg� to? � Ludzie nie kradn� po to, �eby zakopa� lub przechowa� �up, ludzie kradn� pieni�dze po to, �eby je wydawa�. Forsa mu si� dawno sko�czy�a, czuje si� zapomniany i musia�by znowu zacz�� pracowa� jako kelner. � Zrobi�em widocznie sceptyczn� min�, bo Ihren potwierdzi�: � Oczywi�cie �e jako kelner. To jedyne, co on potrafi. Pami�ta pan Johna Carradina, aktora filmowego? Widzia�em go w wielu filmach. Mia� w�a�nie tak� charakterystyczn� ko�sk� twarz jak nasz facet. Skin��em g�ow� i Ihren obr�ci� si� ze swoim fotelem w stron� kartotek. Otworzy� kopert�, wyj�� z niej arkusz papieru i po�o�y� przede mn�. By� to list go�czy i chocia� zdj�cie niezbyt przypomina�o fotos aktora filmowego, to niezwyk�ej d�ugo�ci szcz�ka nie mog�a budzi� w�tpliwo�ci. Ihren powiedzia�: � M�g� si� przeprowadzi� i zmieni� nazwisko, ale tej twarzy nie mo�na zmieni�. Gdziekolwiek jest, powinien by� odnaleziony ju� kilka miesi�cy temu. Ten list rozes�ali�my wsz�dzie. Wzruszy�em ramionami, a Ihren znowu si�gn�� do kartoteki. Tym razem wr�czy� mi star� br�zow� fotografi� wykonan� na grubym kartonie. By�o to zdj�cie grupowe, jakich si� ju� dzisiaj nie robi � wszyscy pracownicy ma�ej firmy ustawieni na chodniku przed wej�ciem. By�o tam ze dwana�cie os�b � m�czy�ni z w�sami i kobiety w d�ugich sukniach u�miechali si� i mru�yli oczy w s�o�cu przed ma�ym budynkiem, kt�ry od razu rozpozna�em. Restauracja Haringa niewiele si� zmieni�a od tamtych czas�w. � Ta fotografia wisia�a na �cianie w lokalu � powiedzia� Ihren. � My�l�, �e od lat nikt si� jej dobrze nie przyjrza�. Ten gruby facet w �rodku to pierwszy w�a�ciciel, kt�ry otworzy� interes w 1885.roku. Z tego okresu pochodzi to zdj�cie. Nikt nie zna nazwisk pozosta�ych os�b, ale niech pan si� dobrze przyjrzy twarzom. Przyjrza�em sn� i zrozumia�em, o co mu chodzi. Na starej fotografii by�a ta sama zadziwiaj�co d�uga twarz co na li�cie go�czym. Spojrza�em na Ihrena. � Kto to jest? Jego ojciec? Dziadek? � By� mo�e � powiedzia� inspektor. � W ka�dym razie wygl�da na faceta, kt�rego szukamy. I niech pan spojrzy, jak on szczerzy z�by! Jakby specjalnie przyj�� prac� w tej samej restauracji i zamelinowa� si� w roku 1885, �eby wy�miewa� si� ze mnie! � Panie inspektorze, jest pan bardzo initeresuj�cym rozm�wc�, �eby nie powiedzie� wr�cz zabawnym. S�ucha�em pana z najwy�sz� uwag�, i nigdzie si� nie �piesz�, ale naprawd� nie widz� powodu... � Jest pan profesorem, prawda? A profesorowie s� podobno piekielnie inteligentni. Szukam pomocy wsz�dzie, gdzie si� da. Mamy kilka podobnych przypadk�w. Zagin�li ludzie, kt�rzy powinni by� dawno odnalezieni, i to z �atwo�ci�. Jednym z nich jest William Spangler Greeson. Czy s�ysza� pan o nim? � Oczywi�cie. Czy mo�na w Sam Francisco o nim nie s�ysze�? � No tak, cz�owiek z elity towarzyskiej. Czy wiedzia� pan, �e on nie mia� ani grosza w�asnych pieni�dzy? Wzruszy�em ramionami. � Sk�d mog�em wiedzie�. My�la�em, �e on jest bogaty. � To jego �ona jest bogata. Pewnie dlatego si� z ni� o�eni�. Chocia� podobno to ona go uwodzi�a. Jest od niego du�o starsza. Rozmawia�em z ni�, bardzo niesympatyczna baba. A on jest m�ody, przystojny i leniwy, wi�c si� z ni� o�eni�. � Czyta�em co� na jego temat, zdaje si� w zwi�zku z teatrem? � Tak, ca�e �ycie marzy� o scenie. Kiedy si� o�eni�, �ona da�a mu pieni�dze, kt�re zainwestowa� w jakie� przedstawienie w Nowym Jorku. Je�dzi� tam cz�sto na pr�by i by� w swoim �ywiole. A potem zacz�� nawi�zywa� przyja�nie z niekt�rymi cz�onkami zespo�u, g��wnie p�ci �e�skiej. �ona ukara�a go natychmiast. �ci�gn�a go tutaj i odt�d nie dawa�a mu ani grosza na teatr. Za to, �e by� niegrzeczny, nie m�g� sobie nawet kupi� biletu na przedstawienie. I pewnego dnia znik�, zabieraj�c jej sto siedemdziesi�t tysi�cy dolar�w. Przepad� jak kamie� w wod�, a przecie� wiadomo, �e on nie potrafi, po prostu nie potrafi trzyma� si� z daleka od teatru. Powinien ju� dawno temu pokaza� si� w Nowym Jorku. Pod fa�szywym nazwiskiem, z farbowanymi w�osami, z w�sami, ale powinni�my go ju� dawno mie�. Tymczasem on tak�e gdzie� znik�... Mam nadziej�, �e pan rzeczywi�cie ma troch� czasu, poniewa� um�wi�em si� r�wnie� w pa�skim imieniu na Powell Street, w pobli�u Embarcadero. Chod�my. Inspektor podni�s� si� zza biurka bior�c ze sob� du�� kopert� z nadrukiem nowojorskiej policji. Ruszy� do drzwi nie ogl�daj�c si�, jakby by� pewien, �e p�jd� za nim. Kiedy ju� byli�my na ulicy, powiedzia�: � Mo�emy wzi�� taks�wk�. Poniewa� jestem z panem, b�d� m�g� wstawi� to do rachunku. Kiedy by�em tam sam, jecha�em kolejk�. � W taki dzie� jak dzisiaj trzeba by� szale�cem albo policjantem, �eby bra� taks�wk�, kiedy mo�na jecha� kolejk�. � Okay � powiedzia� Ihren � zabawmy si� wi�c w turyst�w. W milczeniu doszli�my do przystanku. Kolejka w�a�nie zawraca�a na p�tli i uda�o nam si� zaj�� miejsca siedz�ce na pomo�cie. Kolejka ruszy�a powoli ulic� Powella. By�o pi�knie, du�o s�o�ca, b��kitne niebo � typowy letni dzie� w Sam Francisco. Na Ihrenie nie robi�o to jednak wra�enia, z r�wnym powodzeniem m�g�by si� znajdowa� w zat�oczonym metrze w Nowym Jorku. � Wi�c gdzie jest ten William Spangler Greeson? � zacz��, gdy tylko wykupili�my bilety. � Napisa�em do policji w Nowym Jorku, �eby na par� godzin wys�ali cz�owieka do miejskiego muzeum historycznego. Inspektor otworzy� kopert�, wyj�� kilka z�o�onych arkuszy papieru i wr�czy� mi jeden z nich. By�a to fotografia starego afisza. � S�ysza� pan kiedy� o takiej sztuce? � spyta� Ihren czytaj�c mi przez rami�. � �Dzisiaj i przez ca�y tydzie�! Siedem galowych przedstawie�!� A poni�ej wielkimi literami: �Wujaszek Mable Greenhorn�. � Oczywi�cie, �e s�ysza�em, to chyba Shakespeare � odpowiedzia�em. � Niech pan schowa dowcipy dla swoich student�w i niech pan lepiej przeczyta obsad�. Przeczyta�em d�ug� list� nazwisk. W dawnych sztukach na scenie by�o prawie tyle samo os�b co na widowni. Na samym dole listy, gdzie wyliczano nazwiska statyst�w, figurowa�o nazwisko Williama Spanglera Greesona. -�Ta sztuka sz�a w 1906 � powiedzia� Ihren. � A oto inna, z 1901. Wr�czy� mi drug� fotokopi�, wskazuj�c na ostatni� pozycj� obsady: widzowie na wy�cigach. Mi�dzy innymi by�o tam nazwisko Williama Spanglera Greesona. � Mam kopie jeszcze dw�ch afisz�w, z 1902 i z 1904 roku, obydwa z jego nazwiskiem. W miejscu, gdzie kolejka skr�ca z ulicy Powella, wysiedli�my i dalej szli�my pieszo. Zwracaj�c inspektorowi fotokopi� powiedzia�em: � To musi by� jego dziadek. Zapewne Greeson odziedziczy� po nim zami�owanie do teatru. � Czy nie za du�o tych dziadk�w, profesorze � powiedzia� Ihren chowaj�c fotokopie do koperty. � A jak pan s�dzi, inspektorze? � Wkr�tce si� pan przekona. Szli�my dalej w milczeniu. Przed nami, u wylotu ulicy Powella, otwiera� si� widok na sk�pana w promieniach s�o�ca zatok�, lecz inspektor nawet nie podni�s� oczu. Kiedy przechodzili�my ko�o niskiego betonowego budynku, wskaza� gestem drzwi. Widnia� na nich napis: Studio nr 16. Reklama telewizyjna. Przeszli�my przez ma�e biuro, w kt�rym nie by�o �ywej duszy, potem przez wielk� sal�, gdzie cie�la montowa� dekoracj� � frontow� �cian� chaty. Nast�pnie inspektor, kt�ry widocznie by� tu nie po raz pierwszy, otworzy� podw�jne drzwi i znale�li�my si� w ma�ej salce projekcyjnej. By� tam ekran i oko�o dwustu miejsc siedz�cych. Z budki projekcyjnej odezwa� si� g�os: � Czy to pan, inspektorze? � Tak. Czy wszystko gotowe? � Za chwil�. Tylko przewin� ta�m�. Ihren wskaza� mi krzes�o i usiad� ko�o mnie. � By� tu w naszym mie�cie typ nazwiskiem Tom Veeley, zwariowany kibic sportowy. Chodzi� na wszystkie mecze bokserskie i pi�karskie,. na wszystkie wy�cigi samochodowe i konne � i zawsze mia� tysi�ce uwag pod adresem organizator�w. Znali�my go, poniewa� od czasu do czasu ucieka� od �ony. Znika� wtedy z domu, a �ona zg�asza�a do policji skarg�, �e m�� ukrywa si� i nie �o�y na utrzymanie. Nigdy nie udawa�o mu si� znikn�� na d�u�ej. I nawet kiedy go przy�apywali�my, m�wi� tylko o tym, �e sport umiera, �e ani publiczno��, ani gracze nie wykazuj� zapa�u i �e chcia�by �y� w z�otym okresie sportu. Czy rozumie pan, do czego zmierzam? Skin��em g�ow�. W tym momencie w sali zgas�o �wiat�o. Na ekranie pojawi� si� film. Obraz by� czarno-bia�y, ruchy postaci szybkie i podryguj�ce. Jedynym d�wi�kiem by� szum aparatu projekcyjnego. Pokazano nam mecz w baseball na stadionie Yankee. Nast�pi�o zbli�enie � na boisku sta� Bab� Ruth z kijem na ramieniu. Wzi�� pot�ny zamach, trafi� pi�k� i �ledz�c jej lot ruszy� biegiem. Na ekranie pojawi� sil� napis: �Bab� Ruth w akcji!� Dalsze napisy g�osi�y, �e jest to jego pi��dziesi�te pierwsze zwyci�stwo w sezonie 1927 i �e prawdopodobnie ustanowi on nowy rekord �wiatowy. Potem ukaza�y si� jakie� cyfry i napisy. Ihren wyja�ni�: � Studio filmowe zorganizowa�o nam ten pokaz za darmo. Korzystaj� z naszej pomocy, kiedy kr�c� filmy o policjantach i z�odziejach. Nagle na ekranie pojawi� si� Jack Dempsey na ringu. Obraz by� mamy, lecz nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e to by� Dempsey, m�ody i nie ogolony. W czasie przerwy kamera ukazywa�a twarze widz�w w s�omkowych kapeluszach i sztywnych ko�nierzykach. Potem, w�r�d dziwnej ciszy, Dempsey zerwa� si� i ruszy� skulony na �rodek ringu do walki z olbrzymim, powolnym przeciwnikiem. Chyba by� to Jess Willard. Film urwa� si� gwa�townie. � Przejrza�em kilometry takich ta�m � odezwa� si� Ihren � i znalaz�em trzy zdj�cia. Teraz ostatni kawa�ek. Na ekranie ukaza� si� gracz na polu golfowym, otoczony widzami. Gracz u�miechn�� si� i wykona� kilka wst�pnych ruch�w kijem; ubrany by� w tak zwane �pumpy� za kolana i uczesany z przedzia�kiem po�rodku g�owy. Pozna�em w nim Bobby Jonesa, jednego z najs�ynniejszych graczy �wiata. Szczyt jego kariery przypada� na lata dwudzieste. Jones uderzy� pi�k�, kt�ra wtoczy�a si� do ostatniego otworu. T�um kibic�w wpad� na boisko, ca�y t�um � z wyj�tkiem jednego m�czyzny, kt�ry u�miechni�ty szed� wprost na kamer�, potem zatrzyma� si�, zdj�� czapk� z daszkiem i uk�oni� si� wprost do kamery. Kamera omin�a go, aby �ledzi� Jonesa, kt�ry w�a�nie wyjmowa� pi�k� z do�ka. Po chwili Jones ruszy� dalej i cz�owiek, kt�ry si� nam k�ania�, poszed� za nim wraz z t�umem widz�w. Nagle film si� urwa� i zab�ys�o �wiat�o. Ihren odwr�ci� si� do mnie. � To by� Veeley � powiedzia� � i niech pan nie pr�buje wmawia� we mnie, �e to jego dziadek. Nie by�o go jeszcze na �wiecie, kiedy Bobby Jones by� mistrzem golfa, ale i tak twierdz� kategorycznie, �e to by� Tom Veeley, �kibic z San Francisco, kt�ry znikn�� sze�� miesi�cy temu. Zrobi� wyczekuj�c� pauz�, ale ja milcza�em, bo c� mia�em mu odpowiedzie�? Ihren ci�gn�� dalej. � On r�wnie� siedzia� na wprost kamery na meczu Rutha, chocia� jego twarz by�a w cieniu. I wydaje mi si�, �e to on jest jednym z widz�w na meczu Dempseya, ale tego nie jestem pewien. Drzwi do budki projekcyjnej otworzy�y si� i mechanik zapyta�: � Czy to wszystko na dzisiaj, panie inspektorze? Ihren kiwn�� g�ow�. Mechanik widz�c mnie powiedzia�: �Dzie� dobry, profesorze� i wyszed�. Ihren spojrza� na mnie. � Tak, on pana pami�ta, profesorze. W zesz�ym tygodniu, kiedy wy�wietla� te stare kroniki dla mnie i doszli�my do ta�my z Bobby Jonesem, przypomnia� sobie, �e niedawno wy�wietla� ju� ten film dla kogo�. Spyta�em go, dla kogo, i poda� pa�skie nazwisko. Co� mi si� wydaje, �e my dwaj jeste�my jedynymi lud�mi na �wiecie, kt�rzy interesuj� si� tym kawa�kiem starej ta�my. Dlatego wi�c zasi�gn��em danych o pa�skiej osobie; jest pan zast�pc� profesora fizyki i ma pan doskona�� opini�. Nie by� pan karany s�downie, co r�wnie� mi nic nie m�wi, poniewa� wi�kszo�� ludzi nie jest karana, chocia� co najmniej po�owa na to zas�uguje. Potem sprawdzi�em pras� i w gazecie �Chronicle� w archiwach znale�li notatk� o panu. Ihren wsta�. � Proponuj�, �eby�my st�d wyszli. Inspektor zmierza� w stron� zatoki, a ja pod��y�em za nim. Doszli�my do ko�ca ulicy, gdzie zaczyna�o si� drewniane molo. Tu� ko�o nas przep�ywa� wielki tankowiec, lecz Ihren nie patrz�c na statek usiad� na drewnianym pacho�ku i wskaza� mi s�siedni. Potem wyj�� z portfela wycinek z gazety. � Tutaj pisz�, �e wyst�pi� pan na spotkaniu Ameryka�sko-Kanadyjskiego Towarzystwa Fizycznego w czerwcu 1961 roku w Hotelu Fairmont. � Czy to jest przest�pstwo? � Nie wiem, nie s�ucha�em pa�skiego odczytu. M�wi� pan na temat �Niekt�rych fizycznych aspekt�w czasu�, lecz przyznaj�, �e dalszego ci�gu notatki nie rozumiem. � By� to do�� specjalistyczny odczyt. � Z tego wszyskiego rozumiem jednak, �e uwa�a pan za mo�liwe wys�anie cz�owieka w przesz�o��. U�miechn��em si�. � Wiele ludzi tak uwa�a, Einstein te� by� tego zdania. Jest to dosy� popularna teoria. Ale to wszystko, inspektorze � tylko teoria. � Wi�c pom�wmy o czym�, co jest nie tylko teori�. Od roku San Francisco sta�o si� doskona�ym rynkiem dla starych pieni�dzy; dowiedzia�em si� o tym zupe�nie niedawno. Wszystkie sklepy prowadz�ce sprzeda� starych monet i banknot�w zauwa�y�y nowych, dziwnych nabywc�w, kt�rzy nie podawali swoich nazwisk i nie troszczyli si� o stan starych pieni�dzy. Im bardziej by�y brudne i pomi�te, tym bardziej im si� podoba�y. Jednym z kupuj�cych, mniej wi�cej przed rokiem, by� m�czyzna z bardzo charakterystycan�, d�ug� twarz�. Kupi� banknoty i kilka monet; wymaga� tylko, aby by�y wydane przed rokiem 1885. Innym klientem by� przystojny i sympatyczny m�ody cz�owiek, kt�ry szuka� banknot�w z pocz�tku stulecia. I tak dalej. Czy wie pan, dlaczego przyprowadzi�em pana tutaj, na wybrze�e? � Nie. Inspektor wskaza� na puste molo za naszymi plecami. � Poniewa� jeste�my tutaj zupe�nie sami, bez �wiadk�w. Niech mi pan powie, profesorze � i tak nie b�d� m�g� zrobi� z tego u�ytku s�u�bowego � jak pan to, do diab�a, robi? Na pewno mia� pan ochot� komu� o tym powiedzie�, wi�c przypu��my, �e tym kim� b�d� ja. Tym ostatnim zdaniem zaskoczy� mnie. Rzeczywi�cie mia�em ochot� opowiedzie� komu� o wszystkim. Szybko, zanim zd��� si� rozmy�li�, powiedzia�em: � U�ywam ma�ej czarnej skrzyneczki z mosi�nym prze��cznikiem. Przez kilka sekund obserwowa�em bia�y kuter Stra�y Przybrze�nej wy�aniaj�cy si� zza Wyspy Anio��w, potem wzruszy�em ramionami i odwr�ci�em si� z powrotem do inspektora. � Ale pan przecie� nie jest fizykiem, jak mam to panu wyt�umaczy�? Powiem tylko, �e wys�anie ludzi w przesz�o�� jest naprawd� mo�liwe. I du�o �atwiejsze, ni� ktokolwiek z teoretyk�w przypuszcza�. Reguluj� prze��czniki i tarcze, nastawiam czarn� skrzynk� na dany przedmiot, podobnie jak aparat fotograficzny. Potem � tutaj znowu wzruszy�em ramionami � w��czam s�aby, precyzyjnie kierowany strumie� energii elektrycznej o szczeg�lnych w�a�ciwo�ciach. I podczas dzia�ania aparatu przedmiot lub cz�owiek znajduj�cy si� w strumieniu energii... jak by to powiedzie�?... jest poza czasem, kt�ry biegnie obok niego. Obliczy�em, �e kiedy cz�owiek znajduje si� w stanie takiego zawieszenia, przesz�o�� dogania go z szybko�ci� dwudziestu trzech lat i jedenastu tygodni na ka�d� sekund� dzia�ania aparatu. U�ywaj�c stopera mog� wys�a� cz�owieka w wybrany przez niego okres z dok�adno�ci� do trzech tygodni. Wiem, �e to si� sprawdza, poniewa� Tom Veeley jest tylko jednym z wielu przyk�ad�w. Wszyscy wys�ani przeze mnie staraj� si� da� mi jako� zna�, �e przybyli bezpiecznie. Veeley powiedzia�, �e postara si� trafi� do kroniki filmowej ze zwyci�skiego meczu Jonesa. Przegl�da�em t� kronik� w zesz�ym tygodniu, �eby sprawdzi�, czy mu si� to uda�o. Inspektor kiwn�� g�ow�. � W porz�dku. A teraz prosz� mi powiedzie�, dlaczego pan to robi? To s� przest�pcy i pan dopom�g� im w ucieczce. � Nie, panie inspektorze. Nie wiedzia�em, �e oni s� przest�pcami. Oni mi tego nie m�wili. Wydawali mi si� sympatycznymi lud�mi, kt�rzy znale�li si� w tarapatach. A robi�em to, poniewa� tak jak lekarz, kt�ry odkrywa now� szczepionk�, potrzebowa�em ochotnik�w do eksperymentu! I zdoby�em ich. Nie tylko pan przeczyta� to sprawozdanie z mojego odczytu. � Gdzie pan to robi�? � Na pla�y, w pobli�u Cliff House. W nocy, kiedy nikogo nie by�o w pobli�u. � Dlaczego w�a�nie tam? � Istnieje niebezpiecze�stwo, �e wys�any w przesz�o�� cz�owiek mo�e pojawi� si� w miejscu ju� zaj�tym przez jaki� przedmiot, na przyk�ad kamienn� �cian� lub budynek. W takim wypadku atomy jego cia�a pomiesza�yby si� z atomami tamtego przedmiotu, co by�oby wysoce nieprzyjemne. Pla�a jest miejscem, gdzie nigdy nie sta�y �adne budynki. Oczywi�cie poziom piasku m�g� by� w przesz�o�ci nieco wy�szy, wi�c na wszelki wypadek ustawia�em ka�dego z nich na wie�y ratownika, w ubraniu dostosowanym do epoki, w kt�r� si� wybiera�, i z odpowiednimi pieni�dzmi w kieszeni. Nastawia�em aparat starannie, tak aby usun�� z pola widzenia sam� wie��, w��cza�em pr�d na odpowiedni okres czasu i facet l�dowa� na pla�y pi��dziesi�t, siedemdziesi�t czy osiemdziesi�t lat temu. Przez chwil� inspektor siedzia� w milczeniu, wpatruj�c si� pustym wzrokiem w deski pomostu. Nagle spojrza� na mnie i energicznym ruchem zatar� d�onie. � W porz�dku, profesorze. A teraz sprowadzi pan ich wszystkich z powrotem. Potrz�sn��em g�ow�, na co inspektor u�miechn�� si� zjadliwie i powiedzia�: � Musi pan ich sprowadzi� albo zniszcz� pa�sk� karier�. Sam pan wie, �e mog� to zrobi�. Powiem to wszystko, co powiedzia�em panu, wyka�� powi�zania. Ka�dy z poszukiwanych odwiedza� pana. Na pewno kogo� z nich widziano. Mo�e nawet widziano was na pla�y. Po czym� takim nigdy ju� nie dostanie pan pracy na uniwersytecie. Potrz�sn��em g�ow� raz jeszcze i inspektor rzuci� z pogr�k�: � Wi�c nie chce pan? � Nie mog�! Jak u diabla mam si� do nich dosta�? Przecie� oni �yj� w roku 1885, 1906 czy 1927. Sprowadzenie ich jest niemo�liwe. Oni uciekli panu na zawsze. S�yszy pan, na zawsze! Ihren wyra�nie zblad�. � Nie! � krzykn��. � To niemo�liwe. Oni s� przest�pcami i musz� ponie�� kar�. By�em zaskoczony, � Ale dlaczego? Nikt z nich nie wyrz�dzi� nikomu wielkiej krzywdy. I dla nas oni przestali istnie�. Niech pan o nich zapomni. Inspektor zacisn�� z�by. � Nigdy � wyszepta�. I nagle rykn��: Nigdy nie zapominam o poszukiwanym przest�pcy! � Tak jest, Javert. � Kto? � Taki wymy�lony policjant z powie�ci pod tytu�em N�dznicy. Po�wi�ci� p� �ycia na �ciganie cz�owieka, do kt�rego nikt ju� nie mia� pretensji. � Bardzo dobrze. Chcia�bym go mie� w swoim wydziale. � Wi�kszo�� nie ma o nim zbyt wysokiego mniemania. � A ja mam! Inspektor Ihren zacz�� uderza� pi�ci� w kolano. �Oni musz� by� ukarani� � mrucza� raz po raz. Potem spojrza� na mnie. � Niech si� pan st�d wynosi! � krzykn��. � I to szybko! Skwapliwie skorzysta�em z jego propozycji. Kiedy si� obejrza�em, ju� z daleka, wci�� siedzia� w tej samej pozycji i uderza� pi�ci� w kolano. S�dzi�em, �e widz� go po raz ostatni, lecz sta�o si� inaczej: ujrza�em go raz jeszcze. Mniej wi�cej po dziesi�ciu dniach zadzwoni� do mnie � a w�a�ciwie rozkaza� � abym przyszed� z moim aparatem. Poszed�em, mimo �e ju� szykowa�em si� do snu; inspektor nie by� cz�owiekiem, kt�remu mo�na �atwo odm�wi�. Kiedy zjawi�em si� przed Pa�acem Sprawiedliwo�ci, czeka� ju� w bramie i bez s�owa wskaza� mi na stoj�cy przy chodniku samoch�d. Wsiedli�my i w milczeniu pojechali�my do cichej i spokojnej dzielnicy. Stan�li�my w �wietle ulicznej latami i Ihren odezwa� si�: � Od czasu naszego spotkania du�o my�la�em i przeprowadzi�em pewne badania. Pokaza� mi skrzynk� pocztow� na rogu. � Jest to jedna z trzech skrzynek pocztowych w San Francisco, kt�re s� w tym samym miejscu od dziewi��dziesi�ciu lat. Oczywi�cie skrzynki mog�y si� zmienia�, ale zawsze by�y w tym samym miejscu. A teraz wy�lemy kilka list�w. Inspektor wyj�� z kieszeni p�aszcza paczk� list�w zaadresowanych i ze znaczkami. Pokaza� mi pierwszy z nich, wsuwaj�c reszt� z powrotem do kieszeni. � Widzi pan, do kogo jest ten list? � spyta�. � Do naczelnika policji. � Tak jest. Do naczelnika policji San Francisco w roku 1885! Na kopercie jest jego nazwisko, adres i znaczek z tamtego okresu. Podejd� do skrzynki pocztowej i b�d� trzyma� ten list w otworze. Pan nastawi sw�j aparat na kopert�, w��czy pr�d i list wpadnie do skrzynki, kt�ra sta�a tutaj w roku 1885. Pokr�ci�em g�ow� z podziwem; to by�o bardzo pomys�owe. � Co jest w tym li�cie? � spyta�em Inspektor u�miechn�� si� z�o�liwie. � Powiem panu, co w nim jest. Od czasu naszego spotkania wszystkie wolne chwile sp�dza�em na czytaniu starych rocznik�w gazet w bibliotekach. W grudniu 1884 dokonano napadu i zrabowano kilka tysi�cy dolar�w; w nast�pnych miesi�cach nie znalaz�em niczego, co by �wiadczy�o, �e sprawc�w uj�to. � Tu podni�s� kopert�. � Ten list sugeruje policji, aby sprawdzono cz�owieka z d�ug� twarz�, kt�ry pracuje w restauracji Haringa. I �e je�li przeszukaj� jego pok�j, to znajd� kilka tysi�cy dolar�w, kt�rych pochodzenia nie b�dzie m�g� wyja�ni�. I jeszcze co�: facet absolutnie nie b�dzie potrafi� powiedzie�, co robi� w dniu napadu w roku 1884! Inspektor u�miechn�� si�, je�li jego grymas mo�na nazwa� u�miechem. � To wystarczy, �eby go wys�ali do San Quentin i zamkn�li spraw�. W tamtych czasach nie patyczkowano si� z przest�pcami. � Ale� on nie jest winny! � krzykn��em przera�ony. � On tego nie zrobi�! � Za to zrobi� co innego. I musi by� ukarany. Nie pozwol� mu uciec, nawet w przesz�o��. � A pozosta�e listy? � Mo�e si� pan domy�li�. Ka�dy list dotyczy kt�rego� z tych, kt�rym pom�g� pan uciec, jest adresowany do policji w odpowiednim miejscu i czasie. Pan pomo�e mi je wys�a�, wszystkie co do jednego. W przeciwnym razie zniszcz� pana, mo�e pan by� tego pewien. Po tych s�owach inspektor otworzy� drzwiczki, wysiad� z auta i podszed� do skrzynki nie ogl�daj�c si� za siebie. Przypuszczam, �e znajd� si� ludzie, kt�rzy powiedz�, �e powinienem odm�wi� u�ycia swojego aparatu bez wzgl�du na konsekwencje. By� mo�e rzeczywi�cie powinienem tak post�pi�, lecz zrobi�em inaczej. Inspektor by� zdecydowany spe�ni� swoj� gro�b� � co do tego nie mia�em w�tpliwo�ci � a ja nie mia�em ochot na to, �eby mnie zniszczono. Zrobi�em wszystko co by�o w mojej mocy: prosi�em i b�aga�em. Wysiad�em z auta z aparatem. Inspektor czeka� przy skrzynce. � B�agam, niech mnie pan do tego nie zmusza! To naprawd� nie jest konieczne. Chyba nikomu pan o tym nie m�wi�? � Oczywi�cie, �e nie. Wy�miano by mnie w policji. � Wi�c niech pan o tym zapomni. Po co tropi� tych biednych ludzi? Oni nie s� wielkimi przest�pcami, nikomu nie zrobili krzywdy. Niech pan b�dzie cz�owiekiem! Pa�skie pogl�dy s� sprzeczne z tendencjami wsp�czesnego systemu penitencjarnego! Przerwa�em, aby zaczerpn�� tchu, a on powiedzia�: � Sko�czy� pan? Mam nadziej�, �e tak, bo nic nie zmieni mojej decyzji. A teraz niech pan nastawia to swoje cholerne pude�ko! Westchn��em i zacz��em regulowa� tarcze i prze��czniki. Jestem pewien, �e najbardziej zagadkowy wypadek, z jakim mia� do czynienia Wydzia� Os�b Zaginionych w San Francisco, nigdy nie zostanie wyja�niony. Jedynie dwie osoby � inspektor Ihren i ja � znaj� odpowied�, ale �aden z nas nie pu�ci pary z ust. Przez jaki� czas istnia� �lad, na kt�ry kto� m�g� natrafi�, ale ja go odkry�em pierwszy. Znajdowa� si� w dziale rzadkich fotografii w bibliotece publicznej w San Francisco. Maj� tam setki starych zdj�� i przegl�daj�c je znalaz�em to, o kt�re mi chodzi�o. Ukrad�em je � jedno przest�pstwo wi�cej nie robi�o ju� �adnej r�nicy. Cz�sto wyjmuj� to zdj�cie z portfela, �eby sobie na nie popatrze�. Przedstawia ono rz�d policjant�w, stoj�cych przed komend� policji w San Francisco, i przypomina mi stare komedie filmowe, poniewa� policjanci s� w wysokich filcowych kaskach opuszczonych nisko na oczy i w d�ugich do kolan kurtkach. Prawie wszyscy maj� sumiaste w�sy i trzymaj� pa�ki na ramieniu, jakby byli gotowi do zadania ciosu. Na pierwszy rzut oka wygl�daj� jak aktorzy z burleski, ale kiedy si� przyjrze� ich twarzom, to zmienia si� zdanie. Przyjrzyjcie si� szczeg�lnie twarzy tego, kt�ry stoi z prawej strony, tego z naszywkami sier�anta. Wygl�da jakby by� stale w�ciek�y i wpatruje si� (a mo�e tak mi si� tylko wydaje) prosto we mnie. Jest to ponad wszelk� w�tpliwo�� nieprzejednane oblicze Martina O. Ihrena, kt�rego wys�a�em za pomoc� ma�ej czarnej skrzynki w rok 1893, w czasy, kt�re s� dla niego bardziej odpowiednie od naszych.