10366

Szczegóły
Tytuł 10366
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10366 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10366 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10366 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GARTH NIX Lirael C�rka Clayr�w t�umaczy� Rafa� �mietana Tytu� orygina�u Lirael. Daughter of the Clayr Copyright � Garth Nix 2001 � Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Literackie Krak�w 2004 Cover design � HarperCollins Publishers Wydanie pierwsze Redaktor prowadz�cy Anita Kasperek Redakcja Marta Bochenek Opracowanie komputerowe ok�adki oraz stron tytu�owych na podstawie orygina�u El�bieta Toto� Uk�ad typograficzny Robert Ole� Redakcja techniczna Bo�ena Korbut Printed in Poland Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o., 2004 ul. D�uga 1, 31-147 Krak�w bezp�atna linia informacyjna: 0 800 42 10 40 ksi�garnia internetowa: www.wl.net.pl e-mail: [email protected] fax: (+48-12) 430 00 96 tel.: (+48-12) 423 22 54, wew. 105 Sk�ad i �amanie: Infomarket Druk i oprawa: Drukarnia GS ISBN 83-08-03616-3 Annie, rodzinie, przyjacio�om oraz pami�ci Bytenix (1986-1999), prawzoru Pod�ego Psiska Prolog Lato by�o gor�ce i parne. Od komar�w roi�o si� wsz�dzie, od miejsca, w kt�rym mno�y�y si� w zgnili�nie poro�ni�tych trzcinami brzeg�w Czerwonego Jeziora a� do st�p g�ry Abed. Ma�e, jasnookie ptaszki lata�y w chmurach owad�w, jedz�c do syta. Nad nimi za� kr��y�y ptaki drapie�ne, po�eraj�c je. By�o wszak�e jedno miejsce w pobli�u jeziora, nad kt�re nie zapuszcza� si� ani komar, ani ptak, gdzie nie ros�a trawa, gdzie nie posta�a noga �ywego stworzenia. Niski pag�rek oddalony o ponad dwie mile od wschodniego brzegu. Kopiec z ubitego py�u i ska�, nagich i obcych po�r�d dzikiej zieleni traw i zielonego lasu, kt�ry wspina� si� na pobliskie wzg�rza. Nie mia� nazwy. A nawet je�eli kiedykolwiek pojawi�a si� ona na mapie Starego Kr�lestwa, mapa ta dawno zagin�a. Kiedy� w pobli�u znajdowa�y si� farmy, lecz nie bli�ej ni� mil�. Nawet kiedy mieszkali tam ludzie, nie spogl�dali w stron� kopca ani o nim nie m�wili. Najbli�sz� miejscowo�ci� by�a Kraw�d�, niebezpieczna osada, kt�rej mieszka�cy nie znali lepszych czas�w, lecz nie porzucili jeszcze nadziei na ich nadej�cie. Dobrze wiedzieli, �e lepiej omija� wschodni brzeg Czerwonego Jeziora. Nawet zwierz�ta le�ne i ��kowe unika�y okolic kopca i instynktownie trzyma�y si� z dala od ka�dego, kto zmierza� w jego kierunku. Na przyk�ad od cz�owieka stoj�cego na skraju lasu, w miejscu, gdzie wzg�rze stapia�o si� w jedno z r�wnin� nad jeziorem. By� to chudy, �ysiej�cy m�czyzna, odziany w sk�rzan� zbroj� os�aniaj�c� go od �ydek po d�onie, wok� szyi i staw�w wzmocnion� metalem pokrytym czerwon� emali�. W lewej d�oni trzyma� nagi miecz, przewieszony przez rami�. Prawa spoczywa�a na sk�rzanym pasie przechodz�cym na ukos przez klatk� piersiow�. Zwisa�o z niego siedem mieszk�w - najmniejszy rozmiar�w fiolki na leki, najwi�kszy - tak du�y jak jego zaci�ni�ta d�o�. Wystawa�y z nich drewniane uchwyty. Czarne, hebanowe, po kt�rych w�drowa� palcami jak paj�k po �cianie. Jeden rzut oka wystarcza�, by zorientowa� si�, �e s� to uchwyty dzwonk�w, zdradzaj�cych profesj� m�czyzny. Nekromanta mia� ze sob� siedem dzwonk�w swojej mrocznej sztuki. Przez jaki� czas spogl�da� w d�, na kopiec i zauwa�y�, �e nie jest pierwszym, kt�ry przyby� tu tego dnia. Na szczycie kopca sta�y dwie osoby, a faluj�ce powietrze zdradza�o, �e w pobli�u znajduj� si� jeszcze inne, mniej widoczne istoty. M�czyzna zastanawia� si�, czy nie lepiej by�oby poczeka� do zmierzchu, ale wiedzia�, �e nie ma takiego wyboru. Nie by�a to jego pierwsza wyprawa do kopca. G��boko pod nim kry�a si� Moc, uwi�ziona w g��bi ziemi. Przywo�ywa�a go z Kr�lestwa, wzywaj�c do siebie na dzie� letniego przesilenia. Wzywa�a go teraz i nie m�g� jej si� przeciwstawi�. Zachowa� jednak na tyle dumy, by oprze� si� pokusie przebiegni�cia ostatniej p� mili, jaka dzieli�a go od miejsca przeznaczenia. Powstrzymywa� si� ze wszystkich si�, a gdy stopami dotkn�� nagiej ziemi otaczaj�cej kopiec, zrobi� to rozwa�nie, bez �adnych oznak po�piechu. Jednego z ludzi zna� i spodziewa� si� tutaj zasta�. Starszy m�czyzna, ostatni z rodu tych, co s�u�yli rzeczy spoczywaj�cej pod kopcem, dzia�a� jako kana� Mocy, chroni�c j� przed spojrzeniami widz�cych wszystko wied�m z lodowej groty. Fakt, �e by� sam i nie mia� u boku zasmarkanego ucznia, dodawa� otuchy. Zbli�a� si� czas, gdy Moc nie b�dzie musia�a ukrywa� si� d�u�ej pod ziemi�. Drugiej osoby nie zna�. Kobieta lub co�, co kiedy� ni� by�o. Nosi�a matow� mask� z br�zu i grube futro barbarzy�c�w z P�nocy. Niepotrzebne, niewygodne, zupe�nie nie pasuj�ce do takiej pogody... chyba �e przez sk�r� wyczuwa�a jeszcze co� innego ni� �wiat�o s�o�ca. Na palcach obleczonych w jedwabne r�kawiczki mia�a kilka ko�cianych pier�cionk�w. - Ty jeste� Hedge - stwierdzi�a obca. M�czyzn� zaskoczy�a moc w jej g�osie. Tak jak si� domy�la�, by�a gu�lark� Wolnych Mag�w, lecz znacznie pot�niejsz� ni� m�g� przypuszcza�. Zna�a jego imi� lub przynajmniej jedno z jego imion - to najmniejsze, kt�rego ostatnio u�ywa� najcz�ciej. On tak�e by� gu�larzem Wolnych Mag�w jak wszyscy paraj�cy si� nekromancj�. - S�uga Kerrigora - kontynuowa�a kobieta. - Widz� jego znami� na twoim czole, chocia� przyznaj�, �e ca�kiem sprytnie je ukry�e�. Hedge wzruszy� ramionami i dotkn�� tego, co przypomina�o znami� Kodeksu na czole. Znami� p�k�o na dwie cz�ci i ods�oni�o szpetn� blizn�, kt�ra wi�a si� i czo�ga�a po sk�rze. - Nosz� znami� Kerrigora - odpar� spokojnie. - Ale Kerrigora nie ma, bo pojma�a go Abhorsen i wi�zi�a przez ostatnie czterna�cie lat. - Teraz b�dziesz s�u�y� mnie - powiedzia�a kobieta tonem nie znosz�cym sprzeciwu. - Powiedz mi, jak z��czy� si� z Moc�, kt�ra ukryta jest pod tym kopcem, a sprawi�, �e zegnie si� pod moj� wol�. Hedge sk�oni� g�ow�, skrywaj�c u�miech. Czy nie przypomina�o to dni po upadku Kerrigora, gdy przyszed� do kopca? - Od zachodniej strony jest kamie� - powiedzia�, wskazuj�c mieczem kierunek. - Odsu� go, a zobaczysz w�ski tunel opadaj�cy stromo w d�. Pod��aj za nim do miejsca, w kt�rym przegradza go p�aski kamie�. U jego st�p zobaczysz s�cz�c� si� wod�. Skosztuj jej, a poczujesz Moc, o kt�r� ci chodzi. Nie wspomnia� o tym, �e tunel jest jego w�asno�ci�, wynikiem pi�ciu lat wysi�k�w, ani o tym, �e s�cz�ca si� woda to pierwszy widoczny znak walki o wolno�� tocz�cej si� od ponad dw�ch tysi�cy lat. Kobieta skin�a g�ow�. W�ski fragment cia�a wok� maski nie zdradza� wyrazu twarzy, jakby znajduj�ce si� pod ni� rysy st�a�y na podobie�stwo metalu. Potem odwr�ci�a si� i wypowiedzia�a zakl�cie, a z ka�dym s�owem z ust maski wydobywa� si� bia�y dym. Kiedy sko�czy�a, spod jej st�p podnios�y si� dwa stworzenia, wcze�niej niemal niewidoczne na tle zesch�ej ziemi. Dwie, niesamowicie wychud�e, przypominaj�ce ludzi istoty, o mi�niach z wiruj�cej mg�y i ko�ciach z bia�o-niebieskiego ognia. Stworzenia Wolnej Magii, kt�re ludzie nazywali Hishami. Hedge przyjrza� si� im z uwag� i obliza� wargi. Poradzi�by sobie z jednym, ale dw�ch zmusi�oby go do ujawnienia Mocy, kt�r� p�ki co lepiej by�o zachowa� w ukryciu. Starzec nic by nie pom�g�. Nadal siedzia� tam, gdzie przedtem, mamrocz�c co� pod nosem. - Je�eli nie wr�c� przed zmierzchem - powiedzia�a kobieta - moi s�udzy rozerw� ci� na strz�py. Cia�o i dusz� te�, na wypadek, gdyby� chcia� szuka� schronienia w �mierci. - Zaczekam tu - odpar� Hedge, siadaj�c na ja�owej ziemi. Teraz, gdy ju� pozna� instrukcje Hish�w, nie stanowili dla niego �adnego zagro�enia. Od�o�y� miecz i przycisn�� ucho do ziemi. Poprzez jej warstwy, poprzez zwa�y ska� s�ysza� nie milkn�cy szept Mocy, chocia� jego my�li i s�owa nie mog�y przenikn�� p�taj�cych j� okow�w. P�niej, je�eli b�dzie to konieczne, zejdzie do tunelu, zaczerpnie wody i otworzy umys�, wysy�aj�c my�li z powrotem w g�r� ciekn�cego strumyczka, kt�ry przedar� si� przez wszystkie siedem warstw chronionych potr�jnymi zakl�ciami. Przez srebro, z�oto i o��w, jarz�bin�, jesion i d�b, a tak�e przez si�dm� warstw� ko�ci. Hedge nie zwraca� uwagi na to, �e kobieta odchodzi, ani na odg�os odsuwania wielkiego g�azu, mimo �e by� to czyn ponad si�y zwyk�ego cz�owieka, a nawet kilku zwyk�ych ludzi. Gdy wr�ci�a, Hedge sta� na samym szczycie kopca i spogl�da� na po�udnie. Hishe sta�y obok, ale nie poruszy�y si�, gdy ich pani wspi�a si� ku nim. Starzec siedzia� tam, gdzie zawsze, nie przestaj�c mamrota�, ale Hedge nie m�g� stwierdzi�, czy m�wi� zakl�cia, czy bredzi�. Wiedzia�, �e to nie czary, chocia� w g�osie starca wyczuwa� Moc kopca. - B�d� ci s�u�y� - powiedzia�a kobieta. Z jej g�osu usz�a arogancja, cho� nadal d�wi�cza�a w nim Moc. Hedge zauwa�y� skurcz mi�ni szyi, gdy wypowiada�a te s�owa. U�miechn�� si� i uni�s� r�k�. - Wok� kopca znajduj� si� Kamienie Kodeksu, kt�re postawiono zbyt blisko. Zniszczysz je. - Zniszcz� - zgodzi�a si� kobieta, pochylaj�c g�ow�. - S�u�y�a� Czarnej Magii - m�wi� dalej Hedge. W dawnych latach Kerrigor �ci�gn�� do siebie wszystkich nekromant�w z Kr�lestwa, kt�rzy s�u�yli mu jako pomniejsi rycerze. Wi�kszo�� z nich zgin�a podczas upadku Kerrigora albo p�niej, z r�ki Abhorsen�w. Nieliczni przetrwali, lecz kobieta nigdy nie by�a S�ug� Kerrigora. - Dawno temu - przyzna�a kobieta. Hedge poczu� w niej lekkie drgnienie �ycia, zanurzone g��boko pod podbitym zakl�ciami futrem i mask� z br�zu. By�a star� wied�m�. Bardzo, bardzo star� - do niczego dla nekromanty, kt�ry musi wej�� w �mier�. Ch��d rzeki �mierci mia� szczeg�lny smak dla tych, kt�rzy unikali jej szpon�w a� do ko�ca danego im czasu. - We�miesz ze sob� dzwonki. Do pracy, kt�r� masz przed sob�, b�dziesz potrzebowa� wielu Zmar�ych. Hedge odpi�� pas i bardzo ostro�nie poda� go kobiecie, pilnuj�c, �eby przypadkiem nie potr�ci� �adnego dzwonka. Dla siebie mia� drugi komplet, zabrany pomniejszemu nekromancie w chaosie powsta�ym po kl�sce Kerrigora. Odzyskanie ich wi�za�o si� z pewnym ryzykiem, bo ukryte by�y w samym �rodku Kr�lestwa od dawna pozostaj�cej we w�adaniu Kr�la i Kr�lowej Abhorsen. Ale w najbli�szych planach nie potrzebowa� dzwonk�w. Nawet nie m�g� ich zabra� tam, dok�d zamierza� i��. Kobieta wzi�a dzwonki, lecz nie za�o�y�a pasa. Zamiast tego wyprostowa�a praw� r�k� d�oni� do g�ry. L�ni�a tam male�ka iskierka - odprysk metalu �wiec�cy jasnym, niemal bia�ym p�omieniem. Hedge wyci�gn�� r�k�. Opi�ek przeskoczy� na ni�, sadowi�c si� tu� pod sk�r� i nie pozostawiaj�c �ladu krwi. Przy�o�y� d�o� do twarzy, czuj�c tchnienie Mocy. Potem powoli zacisn�� d�o� i u�miechn�� si�. Nie dla niego ta iskra rzadkiego metalu. By�a ziarnem, kt�re mo�na zasia� w wielu glebach. Hedge mia� wobec niego szczeg�lny plan, bardzo �yzn� grz�dk�, na kt�rej wyro�nie i wyda upragnione owoce. Ale pewnie minie wiele lat, zanim b�dzie m�g� zasia� j� w miejscu, gdzie spowoduje najwi�cej szk�d. - A ty? - zapyta�a kobieta. - Dok�d p�jdziesz? - P�jd� na po�udnie, Chlorr - powiedzia� Hedge, pokazuj�c, �e zna jej imi� i wie o niej jeszcze co� wi�cej. - Na po�udnie do Ancelstierre, na drug� stron� Muru. To m�j kraj rodzinny, chocia� m�j duch nie jest dzieckiem tej bezsilnej ziemi. Mam tam i jeszcze dalej wiele do zrobienia. Ale skontaktuj� si� z tob�, kiedy zajdzie potrzeba albo gdy dojd� mnie wie�ci, kt�re mi si� nie spodobaj�. Odwr�ci� si� i odszed� bez s�owa. Przecie� pan nie musi �egna� si� ze swymi s�ugami. Cz�� pierwsza Stare Kr�lestwo Czternasty rok od powrotu na tron kr�la Touchstone�a I Rozdzia� pierwszy Urodziny pod z�ym znakiem G��boko we �nie Lirael czu�a, jak kto� g�aszcze j� po czole. �agodny, mi�kki dotyk ch�odnej d�oni na rozgor�czkowanej sk�rze dziewczynki. U�miecha�a si�, bo sprawia� jej rado��. Potem sen zmieni� si� i Lirael zmarszczy�a czo�o. Dotyk nie by� ju� mi�kki i serdeczny, lecz szorstki i bolesny. Ju� nie ch�odny, lecz gor�cy, nawet piek�cy... Obudzi�a si�. Natychmiast zauwa�y�a, �e �ci�gn�a z siebie ko�dr� i le�y twarz� na szorstkim, we�nianym poszyciu materaca. Poduszka spad�a na pod�og�. Poszewk�, kt�ra teraz zwiesza�a si� z krzes�a, musia�a zedrze� podczas sennego koszmaru. Lirael rozejrza�a si� po swojej komnacie, lecz nie dostrzeg�a innych �lad�w nocnej utarczki ani zniszcze�. Szafa z grubo ociosanych sosnowych desek sta�a prosto, rygiel z matowej stali nadal by� zasuni�ty. Biurko i krzes�o sta�y w przeciwleg�ym k�cie, a miecz �wiczebny spokojnie wisia� w pochwie na drzwiach. Najwyra�niej noc min�a spokojnie. Czasami w przeplatanym koszmarami �nie Lirael spacerowa�a, rozmawia�a i sia�a spustoszenie. Lecz zawsze tylko w swoim ulubionym pokoju. Nie chcia�a nawet my�le� o tym, co by by�o, gdyby musia�a wr�ci� do rodzinnych komnat. Zn�w zamkn�a oczy i nas�uchiwa�a. By�a cisza, co oznacza�o, �e do Porannego Dzwonu zosta�o jeszcze sporo czasu. Odzywa� si� on codziennie o tej samej porze, wywo�uj�c Clayry z ��ek na powitanie nowego poranka. Lirael jeszcze silniej zacisn�a powieki i pr�bowa�a ponownie zasn��. Chcia�a, �eby wr�ci�o uczucie dotkni�cia d�oni na czole. To dotkni�cie by�o jedyn� rzecz�, jak� zapami�ta�a po swojej matce. Nie twarz ani nie g�os - tylko dotyk jej ch�odnej d�oni. Dzisiaj rozpaczliwie go potrzebowa�a, lecz jej matka dawno odesz�a, gdy Lirael mia�a pi�� lat, bez s�owa, bez �adnego wyja�nienia, zabieraj�c ze sob� sekret ojcostwa dziewczynki. Tylko zniekszta�cona wie�� o jej �mierci nadesz�a z dalekiej P�nocy trzy dni przed dziesi�tymi urodzinami Lirael. Gdy przypomnia�a sobie o tym, wszelkie nadzieje na sen znikn�y. Jak ka�dego ranka, dziewczyna zaprzesta�a pr�b zaciskania powiek. Pozwoli�a im si� otworzy� i przez kilka minut wpatrywa�a si� w sufit. Przez noc kamie� si� nie zmieni�. Nadal by� szary i zimny, z niewielkimi plamkami r�u. Znak Kodeksu te� si� tam �arzy�, ciep�y i z�oty, zatopiony w kamieniu. �wieci� mocniej ni� w chwili przebudzenia i rozja�nia� si� coraz bardziej, gdy usiad�a na ��ku, poszukuj�c but�w. Pokoje Clayr�w ogrzewa�a para ciep�ych �r�de� i magia, lecz kamienne pod�ogi by�y zawsze zimne. - Dzisiaj ko�cz� czterna�cie lat - wyszepta�a. W�o�y�a buty, lecz nie uczyni�a ruchu, by wsta�. Od czasu, gdy wiadomo�� o �mierci matki dotar�a do niej w przeddzie� dziesi�tych urodzin, wszystkie nast�pne odbiera�a jak zwiastuny nieszcz�cia. - Czterna�cie lat! - powt�rzy�a Lirael. Przepe�nia� j� b�l. Mia�a czterna�cie lat i w �wiecie poza Lodowcem Clayr�w by�aby kobiet�. Lecz tutaj nadal musia�a nosi� niebiesk� tunik� dziecka, bo wej�cia w doros�o�� nie okre�la� wiek, lecz dar Widzenia. Jeszcze raz zacisn�a powieki, zmuszaj�c si� do spojrzenia w przysz�o��. Wszyscy w jej wieku posiedli ten dar. Wiele m�odszych dzieci nosi�o ju� bia�e szaty i diadem z kamienia ksi�ycowego. By�o nie do pomy�lenia, �eby w wieku czternastu lat dziewczyna z klanu Clayr�w jeszcze go nie otrzyma�a. Otworzy�a oczy, lecz nie mia�a �adnej wizji. Zobaczy�a tylko sw�j prosty pok�j, troch� zamazany przez �zy. Otar�a je i wsta�a. - Nie mam ojca, matki ani daru Widzenia - powiedzia�a, otwieraj�c szaf� i wyci�gaj�c r�cznik. Dobrze znana litania. Powtarza�a j� cz�sto, chocia� ilekro� to czyni�a, czu�a uk�ucie smutku w �o��dku. Zupe�nie jakby bola� j� z�b, a ona dra�ni�a go j�zykiem. Mimo b�lu nie mog�a zostawi� tego w spokoju. Rana by�a teraz cz�ci� jej osobowo�ci. Lecz mo�e pewnego dnia, ju� wkr�tce, wezwie j� G�os Dziewi�ciodniowego Czuwania. Obudzi si� wtedy i powie: �Nie mam matki, nie mam ojca, ale mam dar Widzenia�. - Dostan� ten dar - wymamrota�a do siebie Lirael. Otworzy�a drzwi i na palcach posz�a korytarzem w stron� �azienek. Znaki Kodeksu rozja�nia�y si�, gdy przechodzi�a pod nimi, roz�wietlaj�c p�mrok. Lecz wszystkie pozosta�e drzwi w Kwaterze M�odych by�y zamkni�te. Kiedy� Lirael g�o�nym pukaniem wzywa�a mieszkaj�ce tam sieroty na wczesn� k�piel. Ale tak by�o wiele lat temu. Zanim wszystkie dosta�y dar Widzenia. Opiekunk� m�odych by�a wtedy Merell. Rz�dzi�a nimi lekk� r�k�. Teraz t� rol� przej�a Kirrith, ciotka Lirael. Gdyby tylko us�ysza�a jaki� ha�as, wysz�aby z pokoju w szlafroku w bia�o-bordowe pasy, �eby nakaza� cisz� i szacunek dla �pi�cych starszych. Nie traktowa�a Lirael w wyj�tkowy spos�b. Wr�cz przeciwnie. Kirrith by�a przeciwie�stwem matki Lirael, Arielle. Uwielbia�a zasady, przepisy, tradycj� i pos�usze�stwo. Kirrith nigdy nie opu�ci�aby Lodowca, �eby p�j�� nie wiadomo dok�d i wr�ci� w si�dmym miesi�cu ci��y. Lirael zmarszczy�a brwi przy drzwiach Kirrith. Nie, Kirrith nigdy jej tego nie powiedzia�a. Nie chcia�a m�wi� o m�odszej siostrze. Ta garstka informacji, jakie Lirael zdoby�a o matce, pochodzi�a z pods�uchiwania rozm�w kuzyn�w, podczas kt�rych zastanawiali si�, co zrobi� z dziewczynk�, kt�ra tak wyra�nie nie jest jedn� z nich. Lirael skrzywi�a si� na t� my�l. Grymas nie znikn��, nawet gdy szorowa�a twarz w gor�cej k�pieli. Zmy� go dopiero dreszcz po zanurzeniu w zimnej wodzie d�ugiego basenu. Pojawi� si� zn�w, gdy Lirael czesa�a si� przed du�ym lustrem w szatni. By� to wysoki na osiem i szeroki na dwana�cie st�p prostok�t ze stali, troch� za�niedzia�y przy brzegach. P�nym rankiem stanie przed nim ca�a �semka sierot mieszkaj�cych w Kwaterze M�odych. Lirael nie znosi�a wsp�lnego korzystania z lustra, bo eksponowa�o kolejn� r�nic� mi�dzy ni� i dzie�mi. Wi�kszo�� Clayr�w mia�a br�zow� sk�r�, nabieraj�c� szybko g��bokiej, kasztanowej opalenizny na stokach Lodowca, jasnoblond w�osy i jasne oczy. W ich otoczeniu Lirael wygl�da�a jak blady chwast po�r�d zdrowych kwiat�w. Jej bia�a sk�ra spieka�a si� na raka, zamiast �agodnie si� opala�, mia�a te� ciemne oczy i jeszcze ciemniejsze w�osy. Wiedzia�a, �e odziedziczy�a karnacj� po nie znanym ojcu. Arielle nigdy jej tego nie powiedzia�a - nast�pny wstyd dla i tak przepe�nionej b�lem dziewczyny. Kobiety z rodu Clayr�w cz�sto miewa�y dzieci z m�czyznami, kt�rzy odwiedzali Lodowiec, ale zwykle nie odje�d�a�y wraz z nimi ani nie utrzymywa�y ojcostwa w sekrecie. I z niewiadomego powodu prawie zawsze rodzi�y dziewczynki - jasnow�ose, br�zowe jak kasztany, z b��kitnymi lub jasnozielonymi oczami. Z wyj�tkiem Lirael. Nie mog�a o tym zapomnie�. Skupi�a si� na czesaniu, czterdzie�ci dziewi�� ruch�w grzebienia po ka�dej stronie. Czu�a, �e wzbiera w niej nadzieja. Mo�e to dzi� nadejdzie ten dzie�. Czternaste urodziny ozdobione najlepszym mo�liwym prezentem, darem Widzenia. Mimo to nie mia�a ochoty je�� �niadania w �rodkowym Refektarzu. Wi�kszo�� Clayr�w tam w�a�nie jad�a, musia�aby wi�c zasi��� przy stole z dziewczynkami m�odszymi o trzy lub nawet cztery lata, pasuj�c do nich jak oset do bukietu z ogrodowych kwiat�w i do tego ubrana na niebiesko. Wszystkie dziewczyny w jej wieku nosi�y ju� bia�e szaty i siadywa�y przy sto�ach ukoronowanych i uznanych Clayr�w. Min�a dwa ciche korytarze i zesz�a klatk� schodow�, wij�c� si� spiralnie w dw�ch przeciwnych kierunkach, na sam d� do Dolnego Refektarza. W nim jadali handlarze i interesanci, kt�rzy przybyli poprosi� Clayry, �eby zajrza�y w ich przysz�o��. Jedynymi Clayrami w tym pomieszczeniu by�a obs�uga kuchni lub osoba odczytuj�ca list� go�ci. Albo prawie jedynymi. By� kto� jeszcze. Lirael mia�a nadziej�, �e przyjdzie. G�os Dziewi�ciodniowego Czuwania. Schodz�c po ostatnich stopniach, Lirael wyobrazi�a sobie t� scen�. G�os kroczy w d� po schodach, uderza w gong, potem zatrzymuje si�, �eby oznajmi�, i� Dziewi�ciodniowe Czuwanie ujrza�o j� - Lirael - koronowan� diademem z kamienia ksi�ycowego i �e wreszcie otrzymuje upragniony dar Widzenia. Tego ranka w Dolnym Refektarzu panowa� niewielki ruch. Tylko trzy spo�r�d sze��dziesi�ciu stolik�w by�y zaj�te. Lirael podesz�a do czwartego, jak najdalej od innych, i odsun�a �awk�. Wola�a siada� sama, nawet bez towarzystwa Clayr�w. Dwa stoliki zajmowali kupcy, przypuszczalnie z Belisaere. Rozmawiali g�o�no o pieprzu, imbirze, ga�ce muszkato�owej i cynamonie, kt�re przywie�li z dalekiej P�nocy i mieli nadziej� sprzeda� Clayrom. Prowadzona podniesionymi g�osami rozmowa o jako�ci i mocy przypraw by�a wyra�nie adresowana do pracuj�cych w kuchni. Lirael poci�gn�a nosem. Szumne zapowiedzi mog�y by� prawd�. Zapach go�dzik�w i ga�ki muszkato�owej dochodz�cy z pakunk�w kupc�w by� bardzo silny, lecz przyjemny. Lirael potraktowa�a to jako kolejn� dobr� wr�b�. Przy trzecim stole rozsiedli si� stra�nicy kupc�w. Nawet tutaj, we wn�trzu Lodowca, mieli na sobie zbroje z zachodz�cych na siebie p�ytek metalu, miecze za�, ukryte w pochwach, trzymali pod r�k�. Najwyra�niej my�leli, �e bandyci albo kto� jeszcze gorszy mo�e �atwo przeby� w�sk� �cie�k� wzd�u� rzecznego w�wozu i wywa�y� bram�, wiod�c� do ogromnego kompleksu we wn�trzu g�ry. Oczywi�cie wi�kszo�ci fortyfikacji nie byli w stanie dostrzec. Na �cie�ce wzd�u� rzeki roi�o si� od znak�w Kodeksu s�u��cych do ukrywania i o�lepiania, a pod p�askimi kamieniami, kt�rymi wy�o�ona by�a �cie�ka, kryli si� pos�a�cy Kodeksu o kszta�tach dzikich bestii i gro�nych wojownik�w. Wkroczyliby do akcji przy najmniejszym zagro�eniu. �cie�ka przecina�a te� rzek� nie mniej ni� siedem razy, po w�skich kamiennych mostach prastarej konstrukcji. Mosty by�y �atwe do obrony - rzeka Ratterlin p�yn�a wystarczaj�co wartkim nurtem, �eby zupe�nie uniemo�liwi� Zmar�ym przedostanie si� do Lodowca. Nawet tutaj, w Dolnym Refektarzu, da�o si� zauwa�y� obecno�� magii Kodeksu, u�pionej w �cianach i w pos�a�cach, w grubo ciosanych ska�ach pod�ogi i sufitu. Lirael widzia�a znaki Kodeksu, mimo i� by�y delikatne, i odgadywa�a zakl�cia, w jakie si� uk�ada�y. Trudniej by�o dostrzec pos�a�c�w, bo wyra�nie widoczne by�y tylko znaki, kt�re ich uaktywnia�y. By�y te� inne, wyrazistsze, o�wietlaj�ce to i wszystkie inne pomieszczenia w podziemnym pa�stwie Clayr�w, wykutym w g�rskiej skale pod ch�odn� mas� Lodowca. Lirael przygl�da�a si� twarzom go�ci. Bez os�ony he�m�w ich kr�tko ostrzy�one w�osy zdradza�y, �e �aden nie nosi znamienia Kodeksu na czole. Znaczy�o to, �e prawie na pewno nie widz� czar�w, jakie ich otaczaj�. Instynktownie rozdzieli�a swoje troch� za d�ugie w�osy i dotkn�a znamienia. Lekko zapulsowa�o pod palcami i poczu�a zwi�zek, przynale�no�� do wielkiego Kodeksu, kt�ry opisywa� �wiat. Przynajmniej by�a kim� w rodzaju Maga Kodeksu, chocia� nie posiada�a daru Widzenia. Stra�nicy kupc�w powinni bardziej ufa� naszym zabezpieczeniom, pomy�la�a Lirael, spogl�daj�c jeszcze raz na zbrojnych m�czyzn i kobiety. Jeden z nich dojrza� jej spojrzenie i oczy ich spotka�y si� na chwil�, dop�ki nie odwr�ci�a wzroku. Ujrza�a m�odego m�czyzn� z g�ow� ogolon� bardziej ni� u pozosta�ych, tak �e jego czaszka l�ni�a, odbijaj�c �wiat�o od znak�w Kodeksu ze sklepienia. Chocia� pr�bowa�a nie zwraca� na niego uwagi, zauwa�y�a, �e wstaje i kieruje si� ku niej. P�ytkowa zbroja by�a za du�a, jakby zrobiono j� na wyrost dla kogo�, kto doro�nie dopiero za kilka lat. Lirael zmarszczy�a si�, gdy podszed�, i odwr�ci�a g�ow�. Tylko dlatego, �e Clayry co jaki� czas bra�y sobie kochank�w spo�r�d go�ci, niekt�rzy ludzie uwa�ali, �e ka�da z nich, schodz�c do Dolnego Refektarza, poluje na m�czyzn�. Opinia ta by�a do�� rozpowszechniona, szczeg�lnie w�r�d m�odych ch�opc�w w wieku oko�o szesnastu lat. - Przepraszam - odezwa� si� rycerz. - Czy mog� si� przysi���? Lirael niech�tnie skin�a g�ow�, wi�c ch�opak usiad�. Kaskada metalowych p�ytek rozdzwoni�a mu si� na piersi powolnym wodospadem metalu. - Mam na imi� Barra - oznajmi� rado�nie. - Czy jeste� tutaj pierwszy raz? - S�ucham? - zapyta�a Lirael, zaskoczona i onie�mielona. - W Refektarzu? - Nie - odpar� Barra, �miej�c si� i rozk�adaj�c r�ce, �eby wskaza� znacznie szerszy obszar. - Tutaj, w Lodowcu Clayr�w, jestem drugi raz, wi�c gdyby� potrzebowa�a kogo�, �eby ci� oprowadzi�... Twoi rodzice pewnie cz�sto tu handluj�, prawda? Lirael zn�w odwr�ci�a g�ow�, czuj�c jak piek� j� policzki. Chcia�a co� odpowiedzie�, zrobi� jak�� b�yskotliw� uwag�, ale nie mog�a si� oprze� wra�eniu, �e nawet ludzie z zewn�trz wiedz�, �e nie ma daru Widzenia. Nawet ten g�upi, niedoro�ni�ty, gadatliwy prostak. - Jak masz na imi�? - zapyta� Barra, nie zauwa�aj�c jej rumie�ca, nie�wiadomy poczucia straszliwej pustki, jaka j� ogarn�a. Prze�kn�a �lin� i zwil�y�a usta, lecz nie odpowiedzia�a. Czu�a, �e nie ma �adnego imienia, �adnej to�samo�ci, kt�r� mog�aby poda�. Nie mog�a nawet patrze� na Barr�, bo jej oczy by�y pe�ne �ez, wi�c wbi�a wzrok w niedojedzon� gruszk� na talerzu. - Chcia�em si� tylko przywita� - wyt�umaczy� niezr�cznie, gdy zaleg�a zupe�na cisza. Lirael pokiwa�a g�ow� i dwie �zy spad�y na owoc. Nie podnios�a g�owy ani nie stara�a si� otrze� oczu. Czu�a, �e r�ce ma r�wnie bezw�adne i bezu�yteczne jak g�os. - Przepraszam - doda� Barra, zrywaj�c si� na r�wne nogi z chrz�stem zbroi. Lirael patrzy�a spod oka, jak ch�opak wraca do swojego sto�u. Gdy oddali� si� o kilka st�p, jeden z m�czyzn powiedzia� co�, zbyt cicho, by mog�a us�ysze�. Barra wzruszy� ramionami, m�czy�ni za� - a tak�e niekt�re kobiety - wybuchn�li �miechem. - Mam urodziny - szepn�a Lirael w stron� talerza, g�osem bardziej przepe�nionym �zami ni� jej oczy. - Nie wolno p�aka� w urodziny. Wsta�a i niezgrabnie przekroczy�a �awk�, by zabra� talerz i widelec do okna zmywalni. Starannie unika�a wzroku wszystkich bli�szych i dalszych kuzyn�w, kt�rzy tam pracowali. Nadal trzyma�a talerz, kiedy jedna z Clayr�w zesz�a na d� g��wnymi schodami i metalow� r�d�k� uderzy�a w pierwszy gong, stoj�cy u st�p siedmiu schod�w. Lirael zamar�a, a wszyscy w Refektarzu przestali m�wi�, gdy Clayr schodzi�a, uderzaj�c w kolejne gongi. Ich d�wi�ki zla�y si� w jedno, zanim wybrzmia�y w ciszy. Nowo przyby�a zatrzyma�a si� na dolnym stopniu i unios�a r�d�k�. Serce Lirael zabi�o mocniej, a �o��dek zawi�za� si� w supe�. By�o dok�adnie tak, jak sobie wyobra�a�a. Poczu�a pewno��, �e poranna wizja nie by�a tylko wyobra�eniem, lecz w�a�nie nadej�ciem daru Widzenia. Sohrae, s�dz�c po r�d�ce, by�a dzisiaj G�osem Dziewi�ciodniowego Czuwania, oznajmiaj�cym, �e czuwaj�ce osoby ujrza�y co� wa�nego dla Clayr�w lub dla Kr�lestwa. Co najwa�niejsze, G�os oznajmia� tak�e, kiedy Czuwanie widzia�o dziewczynk�, kt�ra jako kolejna otrzyma dar Widzenia. - Znasz j� jedn�, znasz je wszystkie - oznajmi�a Sohrae, a jej czysty g�os dosi�ga� ka�dego k�ta Refektarza, ni�s� si� a� do kuchni i zmywalni na ty�ach. - Dziewi�ciodniowe Czuwanie z wielkim zadowoleniem oznajmia, �e dar Widzenia obudzi� si� w naszej siostrze... Sohrae wzi�a oddech, �eby kontynuowa�, a Lirael zamkn�a oczy, wiedz�c, �e Sohrae zaraz wypowie jej imi�. To musz�, musz�, musz� by� ja - my�la�a. - Dwa lata p�niej ni� wszyscy, a dzisiaj s� moje urodziny. To musz�... - Anniselle - zaintonowa�a Sohrae. Potem odwr�ci�a si� i wspi�a si� po schodach, lekko uderzaj�c w gongi, a ich d�wi�k stanowi� �agodny kontrapunkt dla rozm�w, do kt�rych powr�cili go�cie. Lirael otworzy�a oczy. �wiat si� nie zmieni�. Nie otrzyma�a daru Widzenia. Wszystko b�dzie tak samo jak dot�d, czyli koszmarnie. - Mog� prosi� o talerz? - zapyta�a jedna z kuzynek, niewidoczna zza okna zmywalni. - Ach, to ty, Lirael! My�la�am, �e to jeden z go�ci. Lepiej pospiesz si� na g�r�, kochana. Przebudzenie Anniselle zacznie si� za nieca�� godzin�. Tu G�os zagl�da na samym ko�cu, wiesz? Dlaczego jad�a� tutaj, na dole? Lirael nie odpowiedzia�a. Poda�a talerz i przesz�a przez Refektarz jak lunatyczka, dotykaj�c po drodze niespokojnymi palcami kraw�dzi sto��w. My�la�a tylko o g�osie Sohrae, powtarzaj�c w my�lach jej s�owa: �Dar Widzenia obudzi� si� w naszej siostrze Anniselle�. Anniselle b�dzie nosi� bia�� szat�, dostanie srebrny diadem z kamieniem ksi�ycowym, podczas gdy Lirael b�dzie musia�a ubra� si� w najlepsz� niebiesk� tunik�, mundurek dziecka. Tunika nie mia�a ju� lam�wki, tyle razy j� przed�u�ano, ale i tak by�a za kr�tka. Dziesi�� dni temu Anniselle sko�czy�a jedena�cie lat. Lecz jej urodziny by�y niczym w por�wnaniu z dzisiejszym dniem, dniem Przebudzenia. Urodziny to nic - my�la�a Lirael, mechanicznie stawiaj�c jedn� stop� przed drug� na sze�ciuset stopniach oddzielaj�cych Dolny Refektarz od Drogi Zachodniej, dwie�cie krok�w po �cie�ce, a potem sto dwa kroki w g�r� do tylnej bramy drzwi Kwatery M�odych. Liczy�a ka�dy krok i nie patrzy�a nikomu w oczy. Widzia�a tylko ruch bia�ych szat i odzianych w czarne pantofle st�p, gdy wszystkie Clayry zd��a�y do Wielkiej Sali, �eby uczci� kolejn� dziewczynk�, kt�ra do��czy�a do szereg�w tych, co widzia�y przysz�o��. Dotar�szy do swojej komnaty, Lirael stwierdzi�a, �e ca�a, cho� i tak niewielka, rado�� z urodzin wyparowa�a. Zgas�a, zdmuchni�ta jak p�omyk �wiecy. Ten dzie� nale�a� do Anniselle. Musia�a spr�bowa� cieszy� si� jej szcz�ciem. Powinna przesta� zwraca� uwag� na straszliwy smutek, jaki wzbiera� w jej sercu. Rozdzia� drugi Stracona przysz�o�� Lirael rzuci�a si� na ��ko, pr�buj�c przezwyci�y� rozpacz. Powinna zacz�� si� przebiera� na Przebudzenie Anniselle. Ale za ka�dym razem, kiedy pr�bowa�a wsta�, czu�a, �e nie potrafi si� podnie�� i k�ad�a si� z powrotem. Mog�a tylko znowu prze�ywa� t� straszn� chwil� w Dolnym Refektarzu, gdy nie us�ysza�a swojego imienia. Uda�o si� jej jednak oderwa� od tych wspomnie� i skupi� my�li na najbli�szej przysz�o�ci. Podj�a decyzj�. Nie p�jdzie na Przebudzenie Anniselle. Nikt chyba nie zauwa�y jej nieobecno�ci, chocia� m�g� po ni� kto� przyj��. Ta my�l da�a jej do�� si�, by wyj�� z ��ka i zbada� mo�liwe kryj�wki. Zwykle chowamy si� pod ��kiem, lecz pod prostym pos�aniem Lirael by�o ciasno i brudno, poniewa� od tygodni nie sprz�ta�a jak nale�y. Przez chwil� zastanawia�a si� nad szaf�, ale jej kszta�t i konstrukcja z desek sosnowych przypomina�y stoj�c� pionowo trumn�. Lirael zawsze mia�a bujn� wyobra�ni�, kt�r� kuzynki nazywa�y chor�. Jako ma�e dziecko lubi�a odgrywa� dramatyczne sceny �mierci ze znanych opowie�ci. Wiele lat temu przesta�a, lecz my�l o �mierci - szczeg�lnie o w�asnej - zawsze jej jednak towarzyszy�a. - �mier� - wyszepta�a Lirael i zadr�a�a, s�ysz�c wym�wione na g�os straszliwe s�owo. Wypowiedzia�a je raz jeszcze, troch� g�o�niej. Proste s�owo, �atwy spos�b na unikni�cie wszystkiego, co j� prze�ladowa�o. Mog�a nie p�j�� na Przebudzenie Anniselle, lecz chyba nie uda jej si� wymiga� od nast�pnych. Gdybym si� zabi�a - my�la�a - nie musia�abym patrze�, jak coraz m�odsze dziewczynki otrzymuj� dar Widzenia. Nie musia�abym sta� z grupk� dzieci w niebieskich tunikach, kt�re przygl�daj� mi si� zza rz�s podczas ceremonii Przebudzenia. - Lirael zna�a to spojrzenie i poznawa�a w nim strach. Ba�y si� sko�czy� jak ona, skazana na brak jedynej naprawd� wa�nej rzeczy. I nie musia�aby znosi� Clayr�w, spogl�daj�cych na ni� ze wsp�czuciem, zatrzymuj�cych si� i pytaj�cych o zdrowie. Jakby same s�owa mog�y przedstawi�, co czuje. Gdyby potrafi�a opisa�, jak to jest mie� czterna�cie lat i nie posiada� daru Widzenia. - �mier� - wyszepta�a zn�w Lirael, delektuj�c si� tym s�owem. Co innego jej zosta�o? Zawsze mia�a nadziej�, �e pewnego dnia zdob�dzie dar Widzenia. Ale teraz ma ju� czterna�cie lat - czy kiedykolwiek s�yszano o Clayr w jej wieku pozbawionej tego daru? - To najlepsze, co mog� zrobi� - odezwa�a si� zn�w, jakby opowiada�a przyjacielowi o podj�ciu bardzo wa�nej decyzji. Jej g�os zabrzmia� przekonuj�co, ale w duchu nie by�a tak pewna. Clayry nie pope�nia�y samob�jstw. Odebranie sobie �ycia by�oby ostatecznym, straszliwym potwierdzeniem, �e tu nie pasuje. Ale w sumie to chyba najlepsze wyj�cie. Tylko jak si� do tego zabra�? Wzrok Lirael zatrzyma� si� na wisz�cym na drzwiach �wiczebnym mieczu z t�pej, mi�kkiej stali. Mog�aby rzuci� si� na jego ostrze, ale to spowodowa�oby powoln� i bardzo bolesn� �mier�. Poza tym kto� z pewno�ci� us�yszy, jak j�czy, i mo�e sprowadzi� pomoc. Istnia�o chyba zakl�cie, kt�re ugasi�oby jej oddech, wysuszy�o p�uca i zamkn�o gard�o. Ale nie znajdzie go w ksi��kach szkolnych, ��wiczeniach z Magii Kodeksu�, ani w �Indeksie znak�w Kodeksu�, kt�re le�a�y na jej biurku. Musia�aby przetrz�sn�� Wielk� Bibliotek�, ale takie informacje z pewno�ci� trzymano pod kluczem i chroniono dodatkowym zakl�ciem. Pozostawa�y dwa w miar� dost�pne sposoby zako�czenia tego wszystkiego: ch��d i wysoko��. - Lodowiec - wyszepta�a Lirael. To w�a�nie to, postanowi�a. P�jdzie na schody Starmount, kiedy wszyscy b�d� na Przebudzeniu Anniselle, i rzuci si� na skute lodem zbocze. Kiedy�, je�eli komu� zechce si� szuka�, znajd� jej zamarzni�te, po�amane cia�o i wtedy dowiedz� si�, jak to jest by� Clayr� i nie mie� daru Widzenia. �zy nap�yn�y jej do oczu, gdy wyobrazi�a sobie wielki t�um patrz�cy na jej cia�o niesione przez Wielk� Sal�. Niebieski kolor tuniki zmieni si� w biel lodu i �niegu. Pukanie do drzwi przerwa�o kr�tkie, chorobliwe rojenia. Lirael podnios�a si�. Dziewi�ciodniowe Czuwanie musia�o j� wreszcie ujrze� po raz pierwszy. Widzieli, jak wspina si� na lodowiec, wi�c przys�a�y kogo�, �eby temu zapobiec i powiedzie� jej, �e pewnego dnia otrzyma dar Widzenia i �e wszystko b�dzie w porz�dku. Drzwi otworzy�y si�, zanim Lirael zd��y�a powiedzie� �prosz�. Natychmiast zorientowa�a si�, �e to nie G�os Dziewi�ciodniowego Czuwania, zatroskany o jej bezpiecze�stwo, tylko ciotka Kirrith. Opiekunka M�odych zawsze traktowa�a Lirael tak samo jak inne dzieci, nie okazuj�c uczu�, jakich mo�na by�o si� spodziewa� od ciotki. - Tu jeste�! - krzykn�a irytuj�cym, na poz�r weso�ym g�osem. - Szuka�am ci� na �niadaniu, ale by� taki t�ok, �e nie mog�am ci� znale��. Najlepsze �yczenia urodzinowe, Lirael! Lirael patrzy�a na Kirrith i prezent. Du�a, kwadratowa paczka, owini�ta czerwono- bia�ym papierem, obsypanym z�otym py�em. Bardzo �adny papier. Ciotka Kirrith nigdy wcze�niej nie da�a jej �adnego prezentu. Wyja�nia�a to m�wi�c, �e nigdy te� nie przyjmuje prezent�w, lecz Lirael my�la�a, �e nie ma racji. Chodzi o dawanie, nie o dostawanie. - No, otw�rz! - wykrzykn�a Kirrith. - Do Przebudzenia zosta�o niewiele czasu. Wyobra�asz sobie? To ma�a Anniselle! Lirael wzi�a paczk�. By�a mi�kka, lecz do�� ci�ka. Przez chwil� wszystkie my�li o samob�jstwie znikn�y, odegnane przez ciekawo��. Co to za prezent? Po chwili, gdy zn�w dotkn�a paczki, dozna�a z�ego przeczucia. Szybko wydar�a dziurk� w rogu papieru i zauwa�y�a niebieski kolor zdradzaj�cy zawarto��. - To tunika - stwierdzi�a, a s�owa dochodzi�y z bardzo, bardzo daleka, jakby od kogo� innego. - Dzieci�ca tunika. - Tak - powiedzia�a Kirrith, wynios�a, w bia�ej szacie i z jasnymi w�osami, na kt�rych bezpiecznie rozgo�ci�y si� kr��ek srebra i ksi�ycowy kamie�. - Zauwa�y�am, �e twoja stara tunika jest troch� za kr�tka, zupe�nie nie na miejscu, bo przecie� sporo uros�a�... Ciotka m�wi�a dalej, lecz Lirael nie s�ysza�a ani s�owa. Ju� nic nie wydawa�o si� realne. Ani nowa tunika, kt�r� trzyma�a w r�kach, ani plot�ca w najlepsze ciotka Kirrith. Nic. - No, a teraz przebierz si�! - zach�ca�a Kirrith, prostuj�c zagi�cia w�asnej szaty. By�a postawn�, wysok� kobiet�, jedn� z najwy�szych Clayr�w. Lirael w jej obecno�ci czu�a si� malutka i w jaki� spos�b brudna na tle nieskazitelnej bieli szaty Kirrith. Patrzy�a na ni� i my�lami wr�ci�a do lodu i �niegu. Pogr��y�a si� w my�lach do tego stopnia, �e Kirrith musia�a ni� potrz�sn��. - Co si� sta�o? - zapyta�a Lirael, zdaj�c sobie spraw�, �e umkn�a jej wi�kszo�� z tego, co m�wi�a ciotka. - Ubieraj si�! - powt�rzy�a Kirrith. Ma�a zmarszczka pojawi�a si� na jej czole, co sprawi�o, �e diadem zsun�� si� ni�ej i rzuci� cie� na oczy. - Bardzo nieuprzejmie by�oby si� sp�ni�. Lirael mechanicznie zdj�a star� tunik� i w�lizn�a si� w now�. Grubo tkane p��tno, sztywne od nowo�ci sprawia�o jej troch� k�opot�w, dop�ki ciotka Kirrith nie wyg�adzi�a fa�d�w. Gdy r�ce przesz�y, a tunika osiad�a na ramionach, si�ga�a troch� powy�ej kostek. - Mo�esz jeszcze sporo urosn�� - powiedzia�a z zadowoleniem ciotka. - A teraz naprawd� musimy ju� i��. Lirael spojrza�a na morze niebieskiego p��tna, spowijaj�ce j� ca��, i wyda�o jej si�, �e tunika jest zbyt lu�na, �e nigdy nie wype�ni jej cia�em. Ciotka Kirrith spodziewa si� pewnie, �e nie wdzieje bieli Przebudzenia, bo tunika pasowa�aby nawet wtedy, gdyby Lirael ros�a do trzydziestego pi�tego roku �ycia. - Id�, za chwil� ci� dogoni� - sk�ama�a, my�l�c o szczycie Starmount, klifach i czekaj�cym lodzie. - Musz� i�� do toalety. - Dobrze - odpar�a Kirrith, szybko wychodz�c na korytarz. - Ale pospiesz si�! Pomy�l sobie, co powiedzia�aby twoja matka! Lirael posz�a za ni�, skr�caj�c w lewo do najbli�szej ubikacji. Kirrith uda�a si� w prawo, klaszcz�c w d�onie, �eby pogoni� tr�jk� chichocz�cych o�miolatek, kt�re ubiera�y si� po drodze. Lirael nie mia�a poj�cia, co matka mog�aby powiedzie� o czymkolwiek. Kiedy by�a m�odsza, cz�sto dokuczano jej na temat Arielle, dop�ki nie zyska�a sobie statusu wyrzutka, kt�rego nikt nawet nie pr�buje ju� dra�ni�. Clayry cz�sto wybiera�y sobie kochank�w spo�r�d go�ci Lodowca, a nawet z zewn�trz, lecz nies�ychan� rzecz� by�o nie odnotowa�, kto jest ojcem dziecka. Matka przyczyni�a si� jeszcze do jej osamotnienia, opuszczaj�c Lodowiec i pi�cioletni� Lirael pod wp�ywem jakiej� wizji, kt�r� nie podzieli�a si� z innymi Clayrami. Wiele lat p�niej ciotka Kirrith powiedzia�a jej, �e Arielle nie �yje, chocia� nikt nie zna� szczeg��w na ten temat. Lirael s�ysza�a najr�niejsze domys�y, na przyk�ad, �e matka zosta�a otruta przez zazdrosne rywalki na dworze jakiego� barbarzy�skiego w�adcy w zamarzni�tej pustce P�nocy albo rozszarpana przez dzikie bestie. Najwyra�niej utrzymywa�a si� tam z przepowiadania przysz�o�ci, czego �adna Clayr nie uzna�aby za w�a�ciwe zaj�cie dla ludzi swej krwi. B�l spowodowany utrat� matki tkwi� w jej sercu, lecz nie tak g��boko, by nie da�o si� go ods�oni�. A ciotka Kirrith potrafi�a to doskonale. Kiedy Kirrith i trzy skarcone dziewczynki znikn�y, Lirael wr�ci�a do swojego pokoju i wyj�a ciep�e ubranie: p�aszcz z ci�kiej zgrzebnej we�ny, podw�jn� filcow� czapk� z nausznikami, nieprzemakalne buty, futrzane r�kawiczki i sk�rzane gogle z przyciemnianymi na zielono szk�ami. Jaki� g�os m�wi� jej, �e g�upot� jest zabiera� te rzeczy ze sob�, skoro i tak idzie na �mier�, ale drugi utrzymywa�, �e nie zaszkodzi ubra� si� w�a�ciwie. Poniewa� wszystkie zamieszkane cz�ci g�ry ogrzewa�a para doprowadzana rurami z g��bokich gor�cych �r�de�, Lirael nios�a sw�j ekwipunek w r�ce. Mniejsze rzeczy zawin�a w p�aszcz. Wspinaczka po schodach Starmount i tak j� rozgrzeje, nawet bez tej ca�ej we�nianej odzie�y. W ostatnim ge�cie buntu zdj�a niebiesk� tunik� i rzuci�a j� na pod�og�. Zamiast niej wdzia�a neutralny str�j noszony podczas prac kuchennych w Dolnym Refektarzu - d�ug� popielat� bawe�nian� bluz�, si�gaj�c� jej do kolan, i w�skie niebieskie legginsy. Strojowi temu zwykle towarzyszy� p��cienny fartuch, ale Lirael nie wzi�a go ze sob�. By�o to dziwne uczucie skrada� si� Drog� P�nocn� i nie widzie� nikogo. Zwykle na tym ruchliwym odcinku a� roi�o si� od kobiet, id�cych na Dziewi�ciodniowe Czuwanie albo z niego wracaj�cych, lub zaj�tych przyziemnymi pracami dla spo�eczno�ci. Lodowiec by� w rzeczywisto�ci miasteczkiem, troch� dziwnym, bo g��wnym zaj�ciem jego mieszka�c�w, a w�a�ciwie mieszkanek, by�o patrzenie w przysz�o�� albo - jak Clayry stale wyja�nia�y go�ciom - w r�ne mo�liwe warianty przysz�o�ci. W miejscu, w kt�rym Droga P�nocna krzy�owa�a si� z Zygzakiem, Lirael rozejrza�a si�, �eby sprawdzi�, czy nikt jej nie obserwuje. Potem zrobi�a kilka krok�w po pierwszym odcinku Zygzaka, szukaj�c niewielkiego otworu na wysoko�ci piersi. Kiedy go znalaz�a, zdj�a z szyi �a�cuszek z kluczem. Wszystkie Clayry mia�y takie klucze, otwiera�y one wi�kszo�� zwyk�ych drzwi. Z Bramy Starmount nie korzystano cz�sto, lecz Lirael nie s�dzi�a, �eby potrzebny jej by� specjalny klucz. Wok� otworu nie by�o �ladu �adnych drzwi, dop�ki Lirael nie w�o�y�a klucza i nie przekr�ci�a go dwukrotnie. W tej samej chwili delikatna srebrnawa linia powoli wyrysowa�a w ��tawym kamieniu, poczynaj�c od pod�ogi, kontur wej�cia. Lirael pchn�a skrzyd�o bramy i wysz�a na zewn�trz. Ch�odne powietrze wdar�o si� do �rodka, wi�c szybko zrobi�a krok do przodu. Gdyby w pobli�u byli jacy� inni ludzie, poczuliby ch�odny podmuch szybciej ni� cokolwiek innego. Clayry mieszka�y wprawdzie w g�rze na p� przywalonej lodowcem, ale zimno wcale im nie s�u�y�o. Drzwi zatrzasn�y si� za dziewczyn� i srebrna linia, kt�ra znaczy�a ich kontur, powoli zanika�a. Przed ni� prosto wiod�y schody, a znaki Kodeksu nad nimi dawa�y �wiat�o bardziej przy�mione ni� w g��wnych korytarzach. Stopnie by�y wy�sze ni� zwykle. Lirael nie pami�ta�a tego z klasowej wycieczki sprzed wielu lat, gdy wszystkie wydawa�y si� wysokie. Skrzywi�a si�, zaczynaj�c wspinaczk�, bo wiedzia�a, �e mi�nie �ydek zaraz zaprotestuj� przeciwko dodatkowym sze�ciu calom wysoko�ci. Tam, gdzie schody bieg�y w linii prostej, mniej wi�cej przez pierwsze sto stopni, towarzyszy�a im barierka z br�zu. Lirael przytrzymywa�a si� jej podczas wspinaczki, bo ch��d metalu przynosi� jej ukojenie. Zgodnie ze swoim zwyczajem zacz�a liczy� kroki. Ich miarowy rytm na jaki� czas przegoni� wizj� upadku po nie ko�cz�cym si� lodowym stoku. Prawie nie zauwa�y�a, kiedy barierka sko�czy�a si�, a schody zacz�y zwija� si� w d�ug� spiral�, kt�ra mia�a j� zawie�� na sam szczyt g�ry Starmount. Jej siostrzany szczyt nazywa� si� Sunfall, a pomi�dzy nimi usadowi� si� lodowiec. Mia� on kiedy� swoj� w�asn� nazw�, ale dawno o niej zapomniano. Od tysi�cy lat zatem nazywano go imieniem Clayr�w, kt�re mieszka�y na nim, obok niego, a czasem pod nim. Z czasem nazwa ta obj�a te� ca�y zamieszkany przez nie obszar - zar�wno wielk� mas� lodu, jak i wykute w ska�ach komnaty zwano Lodowcem Clayr�w, jakby stanowi�y jedno. Clayry bynajmniej nie wybiera�y pokoj�w zbyt blisko lodowca. Mieszka�y w g�rze od tysi�cleci, zajmuj�c tunele wydr��one przez prawie wymar�e ju� robaki lub prowadz�c w�asne wykopy - za pomoc� magii lub si�y fizycznej. W tym samym czasie lodowiec kontynuowa� nieub�agany marsz w d� doliny, ocieraj�c si� o szczyty, kt�re �ciska�y mu boki. Niszczy� kamienie i nie zwraca� uwagi na tunele Clayr�w. Oczywi�cie Widzia�y, dok�d zmierza lodowiec, lecz nie powstrzymywa�o to ambitnych budowniczych z przesz�o�ci. Najwyra�niej uwa�a�y, �e przybud�wki b�d� trwa� tak d�ugo, jak one, by� mo�e trzy lub cztery pokolenia po nich - wystarczaj�co d�ugo, �eby ich praca nie posz�a na marne. Lirael my�la�a o tych budowniczych i zastanawia�a si�, dlaczego schody maj� tak wysokie i niewygodne stopnie. Ale po chwili nawet ich mechaniczne liczenie nie mog�o utrzyma� w ryzach jej wyobra�ni. Zacz�a my�le�, jak teraz wygl�da Anniselle. Mo�e stoi po dzieci�cej stronie Wielkiej Sali - sylwetka w bieli na tle niebieskiego pola. Zapewne b�dzie spogl�da�a na przeciwleg�� stron�, prawie nie�wiadoma obecno�ci wielu szereg�w ubranych na bia�o Clayr�w, siedz�cych w �awkach, kt�re rozci�ga�y si� po obu stronach Sali przez kilkaset jard�w w dwudziestu jeden rz�dach. �awki, zrobione ze starego, ciemnego mahoniu, mia�y jedwabne poduszki, kt�re zmieniano co pi��dziesi�t lat, a towarzyszy� temu uroczysty ceremonia�. Po drugiej stronie Sali stanie G�os Dziewi�ciodniowego Czuwania i mo�e tak�e kilka os�b z obsady Czuwania, je�eli pozwoli im na to rozk�ad zaj��. B�d� stali wok� Kamienia Kodeksu, kt�ry wznosi� si� z pod�ogi Sali - pojedynczy blok kamienny mieni�cy si� wszystkimi znakami Kodeksu, opisuj�cymi na �wiecie to co widzialne i niewidzialne. A na Kamieniu Kodeksu, wy�ej ni� mo�na dosi�gn��, pr�cz G�osu z r�d�k� o metalowym ko�cu, widnie� b�dzie symbolizuj�cy now� Clayr�, diadem ze srebra i ksi�ycowych kamieni, kt�re odbijaj� znaki Kodeksu. Lirael zmusi�a zm�czone nogi do pokonania jeszcze jednego stopnia. Anniselle nie b�dzie si� m�czy�. Tylko kilkaset krok�w w�r�d u�miechni�tych twarzy. Potem, kiedy za�o�� jej diadem na skronie, powstanie tumult, towarzysz�cy podnoszeniu si� z miejsc, a na koniec wielki aplauz, kt�ry rozniesie si� echem przez Sal� i potoczy dalej. Przebudzenie Anniselle, prawdziwej Clayry, pani Widzenia, przyj�tej przez jedn� i przez wszystkich, w odr�nieniu od Lirael, kt�ra zawsze by�a samotna i zapomniana. Zbiera�o jej si� na p�acz, lecz odegna�a �zy. Jeszcze tylko sto krok�w i b�dzie przy Bramie Starmount. Kiedy przejdzie przez ni� i przez szeroki taras, stanie na lodowcu i spojrzy w d�, w lodow� �mier�. Rozdzia� trzeci Papierowe Skrzyd�a Lirael odpoczywa�a przez chwil� u szczytu schod�w Starmount, lecz ch��d kamieni zbyt dawa� jej si� we znaki. Ubra�a si� do wyj�cia. Po w�o�eniu gogli ca�y �wiat nabra� zielonych barw. Na koniec wyci�gn�a z kieszeni jedwabny szalik, obwi�za�a nim nos wraz z ustami i w�o�y�a nauszniki. Tak ubrana mog�a by� jedn� z Clayr�w. Nikt nie widzia� jej twarzy, w�os�w ani oczu. Wygl�da�a dok�adnie tak samo jak wszystkie inne. Gdy znajd� jej cia�o, nawet nie b�d� wiedzieli, czyje jest, dop�ki nie zdejm� czapki, gogli i szalika. Po raz ostatni b�dzie wygl�da� jak Clayr. Mimo to zawaha�a si� przed drzwiami, prowadz�cymi do hangaru Papierowych Skrzyde� przy Bramie Starmount. Chyba nie by�o jeszcze za p�no, �eby wr�ci�, powiedzie�, �e zjad�a co�, po czym zrobi�o jej si� niedobrze, wi�c musia�a zosta� w pokoju. Je�eli si� pospieszy, prawie na pewno zd��y wr�ci�, zanim wszyscy przyjd� z Przebudzenia. Ale nic to nie zmieni. - Niczego dobrego si� tam nie spodziewam - stwierdzi�a - wi�c r�wnie dobrze mog� p�j�� popatrze� na klify. Ostateczn� decyzj� podejm� na miejscu. Zn�w wyj�a klucz. Niezgrabnie manipuluj�c palcami w grubych r�kawiczkach, otworzy�a drzwi. Tym razem ich zarys by� widoczny, lecz drzwi chronione by�y zakl�ciem. Lirael czu�a, jak Magia Kodeksu wyp�ywa na zewn�trz przez klucz, przenika futrzane podbicie r�kawic i jej d�o�, by dotrze� do ramion. Poczu�a napi�cie, potem odpr�y�a si�, gdy zakl�cie odesz�o. Przed czymkolwiek mia�o j� chroni�, nie dotyczy�o jej samej. Za drzwiami by�o jeszcze zimniej, mimo �e pozostawa�a nadal we wn�trzu g�ry. Ogromna komora, w kt�rej si� znalaz�a, by�a hangarem Papierowych Skrzyde�. Clayry przechowywa�y tam swoje magiczne statki powietrzne, z kt�rych trzy spa�y w pobli�u. Wygl�dem przypomina�y w�skie kanu ze skrzyd�ami i ogonami jastrz�bi. Lirael poczu�a pokus� dotkni�cia jednego z nich, ale wiedzia�a, �e nie powinna. Machiny zrobione by�y z tysi�cy arkuszy laminowanego papieru. Cz�ciowo jednak sk�ada�y si� z czar�w, dlatego mo�na je by�o okre�li� jako stworzenia my�l�ce. Oczy namalowane na najbli�szej, srebrno- zielonej, by�y teraz ciemne, ale przy najl�ejszym dotyku natychmiast rozjarzy�yby si� dziwnym �wiat�em. Nie mia�a poj�cia, co mog� wtedy zrobi�. Wiedzia�a tylko, �e powietrznymi statkami sterowano za pomoc� wygwizdywania znak�w Kodeksu. Sama te� potrafi�a gwizda�, lecz nie zna�a potrzebnych zakl�� ani specjalnych technik. Omin�a wi�c Papierowe Skrzyd�a ostro�nie i skierowa�a si� do bramy. By�a ogromna - wystarczaj�co szeroka, by mog�o przez ni� przej�� trzydziestu ludzi lub dwie machiny - i przynajmniej cztery razy wy�sza od niej samej. Na szcz�cie nie musia�a nawet pr�bowa� jej otwiera�, bo w lewym skrzydle bramy wyci�te by�y drzwi. Chwila pracy z kluczem, mu�ni�cie ochronnego zakl�cia i znalaz�a si� na zewn�trz. R�wnocze�nie uderzy�y j� zimno i �wiat�o s�oneczne. Zimno przenika�o nawet przez grube ubranie, a �wiat�o by�o tak jasne, �e musia�a przymkn�� oczy, cho� ukryte za szk�ami gogli. By� pi�kny letni dzie�. W dolinie, poni�ej lodowca, panowa� upa�. Tu, na g�rze, by�o zimno. Ch��d pochodzi� g��wnie od wiatru wiej�cego od lodowca. Oczom Lirael ukaza� si� szeroki, nienaturalnie p�aski taras wyci�ty w zboczu. Mia� oko�o stu jard�w d�ugo�ci i pi��dziesi�ciu szeroko�ci. Ze wszystkich stron otacza�y go zwa�y �niegu i lodu, lecz sam taras by� tylko troch� przypr�szony. Wiedzia�a, �e w takim stanie utrzymuj� go pos�a�cy Kodeksu - stworzeni czarami s�udzy, kt�rzy zamiatali, usuwali szuflami i reperowali go przez ca�y rok, bez wzgl�du na pogod�. Teraz nie by�o wida� �adnego z nich, lecz magia Kodeksu, kieruj�ca ich dzia�aniami, czai�a si� pod p�ytami z kamienia, kt�rymi wy�o�ony by� taras. Po drugiej jego stronie zbocze opada�o gwa�townie w d�, tworz�c pionow� przepa��. Lirael przyjrza�a si� jej, lecz zobaczy�a tylko b��kitne niebo poci�te smu�kami nisko wisz�cych ob�ok�w. B�dzie teraz musia�a przej�� przez taras i spojrze� w d�, �eby tysi�c st�p poni�ej zobaczy� g��wny masyw lodowca. Ale nie przesz�a. Zamiast tego wyobrazi�a sobie, co by si� sta�o, gdyby skoczy�a. Je�li wyskoczy wystarczaj�co daleko za kraw�d� tarasu, spadnie na l�d i �mier� przyjdzie szybko. Gdyby jednak upad�a bli�ej, uderzy w wystaj�cy kawa�ek ska�y, zaledwie trzydzie�ci lub czterdzie�ci st�p poni�ej, a potem przez reszt� drogi b�dzie zje�d�a� i odbija� si� od zmarzni�tego zbocza si�� rozp�du, za ka�dym uderzeniem �ami�c ko�ci. Zadr�a�a i odwr�ci�a wzrok. Teraz, gdy znalaz�a si� na miejscu, zaledwie kilka krok�w od przepa�ci, nie by�a ju� pewna, czy samob�jstwo to taki dobry pomys�. Lecz ilekro� wraca�a my�l� do swojej przysz�o�ci, czu�a si� s�aba i osaczona, jakby wszystkie drogi by�y zamkni�te przez �ciany - zbyt wysokie, by si� na nie wspi��. Na razie zmusi�a si� do kilku krok�w, �eby przynajmniej spojrze� w przepa��. Lecz jej nogi �y�y jakby osobnym �yciem, przesuwa�y si� wzd�u� tarasu, zamiast zbli�a� do kraw�dzi. P� godziny p�niej wr�ci�a do Bramy Starmount, przeszed�szy taras cztery razy wzd�u� i nie o�mieli