10259
Szczegóły |
Tytuł |
10259 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10259 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10259 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10259 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Aleksander Dumas (ojciec)
J�zef Balsamo
Tom I
T�um. Leon Rogalski
PROLOG
G�RA GRZMOT�W
Na lewym brzegu Renu, kilka mil od cesarskiego miasta Wormacji, w pobli�u �r�de�
niewielkiej rzeczki Selz rozpoczyna si� pasmo g�r, kt�rych naje�one wierzcho�ki zdaj� si�
biec ku p�nocy niby sp�oszone stado bawo��w nikn�ce we mgle.
G�ry te panuj� nad okolic� prawie pust�, a nazwy bior� b�d� od kszta�t�w, jakie
przypominaj�, b�d� od legend, jakie s� z nimi zwi�zane. Jest wi�c tu i �Krzes�o Kr�lewskie" i
�G�ra Dzikich R�", jest �Ska�a Soko��w" i. �Szczyt W�owy". Na granitowym wierzcho�ku
najwy�szej z nich � zwanej �G�r� Grzmot�w" � znajduj� si� prastare ruiny.
Kiedy wiecz�r pog��bia cienie d�b�w, a ostatnie promienie zachodz�cego s�o�ca z�oc�
wierzcho�ki olbrzym�w, rzek�by�, �e cisza zst�puje z wysoko�ci nieba w dolin�, �e jaka�
niewidzialna a wszechmocna r�ka rozwiesza ponad znu�onym �wiatem b��kitnawy welon .
usiany gwiazdami. I wtedy wszystko zwolna ucicha, wszystko zasypia powoli na ziemi i w
powietrzu.
Po�r�d tej uroczystej ciszy tylko rzeczka Selz, czyli Selzbach, jak j� nazywaj�- okoliczni
mieszka�cy, p�ynie niestrudzona w cieniu nadbrze�nych jode�. Ani dzie�, ani noc nie
powstrzymuj� jej biegu, jej przeznaczeniem jest Ren, jej dno jest czyste, trzciny gi�tkie, g�azy
tak szczelnie otulone mi�kkimi mchami i porostami, �e fale nie zak��caj� ciszy jej doliny �
od �r�de� w Morsheim a� do Freiwenheim, gdzie ko�czy sw�j bieg.
Nieco powy�ej �r�de�, od Albisheim do Kircheim-Poland, wije si� wyboista droga
wy��obiona mi�dzy ska�ami. Poza Danenfels droga ta zmienia si� w w�sk� �cie�yn� i niknie u
st�p G�ry Grzmot�w.
Kiedy podr�ny, niewidoczny z doliny nawet w bia�y dzie�, przeje�d�a t�dy w�r�d g�stych
d�b�w na koniu obwieszonym dzwonkami jak mu� hiszpa�ski, to nie s�ycha� d�wi�ku
dzwonk�w; nie wida� te� ozd�b na koniu, poniewa� ani jeden promie� s�o�ca nie mo�e-
przebi� si� przez g�szcz li�ci. Tak bardzo g�stwina le�na t�umi d�wi�ki, a cienie gasz� barwy.
I chocia� teraz na najwy�szych wierzcho�kach znajduj� si� obserwatoria, chocia� 'najbardziej
fantastyczne legendy wzbudzaj� zaledwie u�miech pow�tpiewania., to jednak dzi� jeszcze
pustkowie to wywo�uje l�k po��czony z uczuciem czci dla tych okolic. Kilka n�dznych cha�up
oddalonych od s�siednich wsi zdaje si� istnie� po to tylko, aby �wiadczy� o obecno�ci
cz�owieka w tej tajemniczej krainie.
Sz�stego maja 1770 roku, kiedy s�o�ce zachodzi�o za wie�� katedry sztrasburskiej, jaki�
cz�owiek jad�cy z Moguncji zbli�a� si� do wioski Danenfels. Jecha� pod g�r� �cie�k�, a
straciwszy jej �lad w zaro�lach, zsiad� z konia i uwi�za� go za uzd� do najbli�szej jod�y.
Zwierz� zar�a�o niespokojnie, a las odpowiedzia� dr�eniem ga��zi.
� No, no � rzek� podr�ny. � Uspok�j si�, wiemy D�eridzie. Zrobili�my dwana�cie mil i
ty przynajmniej stan��e� ju� u celu.
To powiedziawszy, obj�� obur�cz g�ow� zwierz�cia i przysun�� twarz do jego paruj�cych
nozdrzy.
� �egnaj, dzielny rumaku, bo mo�e ci� ju� nie zastan� tutaj, �egnaj, wierny towarzyszu!
Rumak wstrz�sn�� jedwabist� grzyw�, uderzy� nog� w ziemi� i zar�a�, jak gdyby by� w
pustyni i czu� zbli�anie si� lwa.
Podr�ny poruszy� g�ow� jakby potakuj�c.
� Nie mylisz si�, D�eridzie, niebezpiecze�stwo jest blisko.
Widocznie jednak nie zamierza� walczy� z tym niebezpiecze�stwem, bo wydoby� z olstr�w
dwa wspania�e pistolety z cyzelowanymi lufami, o poz�acanych kolbach, wyj�� z nich naboje i
kule wraz z prochem rzuci� na traw�.
Uczyniwszy to schowa� na powr�t pistolety do olstr�w. Nast�pnie odpi�� szpad� o stalowej
r�koje�ci, okr�ci� j� pasem i pod�o�y� pod siod�o, Wreszcie strz�sn�� kurz z but�w, przeszuka�
kieszenie, wyj�� z nich no�yczki oraz scyzoryk w oprawie z konchy per�owej i cisn�� to
wszystko poza siebie nie patrz�c, gdzie upad�o.
Raz jeszcze pog�aska� D�erida, odetchn�� pe�n� piersi� i po daremnych poszukiwaniach
�cie�ki pu�ci� si� w g�sty las.
Podr�ny wygl�da� na lat trzydzie�ci. Wzrostu wi�cej ni� �redniego, dobrze zbudowany,
szczup�y i zgrabny, mia� na sobie czarn� kurtk� podr�n� z aksamitu, spod kt�rej wida� by�o
haftowan� kamizelk�. Str�j ten uzupe�nia�y obcis�e spodnie i czarne, lakierowane baty. Twarz
o rysach ruchliwych, znamionuj�cych typ po�udniowy, tchn�a si�� i bystro�ci� Spojrzenie
zdawa�o si� przenika� do g��bi duszy, usta du�e, kszta�tne, os�ania�y pi�kne z�by, kt�rych
ol�niewaj�c� biel podkre�la�a ciemna cera.
Zaledwie podr�ny uszed� kilka krok�w, us�ysza� gwa�towne i niecierpliwe bicie kopytami o
ziemi�.
W pierwszej chwili chcia� zawr�ci�, lecz powstrzyma� si�. Wspi�� si� tylko na palce, aby
zobaczy�, co si� sta�o z koniem. D�erida jednak ju� nie by�o. Znik� jakby uprowadzony
niewidzialn� r�k�.
Podr�ny zmarszczy� czo�o, po czym u�miechn�wszy si� z lekka poszed� w g��b lasu.
Tu i �wdzie przedostawa�y si� jeszcze przez ga��zie ostatnie blaski �wiat�a dziennego.
Wkr�tce jednak ciemno�� ogarn�a id�cego ca�kowicie. W obawie, �e zab��dzi, zatrzyma� si�.
� Do Danenfels � powiedzia� g�o�no � droga by�a jesz cze mo�liwa. � Z Danenfels
dojecha�em do Czarnego Wrzosowiska ledwie widoczn� �cie�k�. Z Czarnego Wrzosowiska
dotar�em tutaj bezdro�em, ale las by� jeszcze widoczny. Teraz musz� si� zatrzyma�, bo nie
widz� ju� nic.
Zaledwie wym�wi� te s�owa, na wp� po francusku, na wp� dialektem sycylijskim, gdy
pi��dziesi�t krok�w przed nim zaja�nia�o �wiat�o.
� Dzi�kuj�! � rzek�. � Teraz p�jd� za tym �wiat�em.
�wiate�ko tymczasem posuwa�o si� r�wnomiernie naprz�d. Podr�ny uszed� ze sto krok�w i
naraz ze dr�eniem us�ysza� obok siebie cichy szept.
� Nie odwracaj si� � dobieg� go g�os z prawej strony � bo zginiesz!
� Dobrze � odpowiedzia� podr�ny spokojnie.
� Nie m�w nic � zabrzmia� g�os z lewej strony � bo umrzesz!
Podr�ny sk�oni� g�ow� w milczeniu.
� Je�eli si� boisz � odezwa� si� g�os trzeci, jakby spod ziemi � je�eli ci brak odwagi,
wracaj, sk�d przychodzisz.
Podr�ny uczyni� tylko ruch r�k� i szed� dalej w milczeniu).
Noc by�a ciemna, las g�sty. Pomimo �wiat�a, kt�re go prowadzi�o, podr�ny potyka� si� co
chwila. Tak szed� prawie godzin�. Nagle �wiat�o znik�o. Podr�ny wydosta� si� z lasu.
Podni�s� oczy w g�r�: na ciemnym lazurze nieba b�yszcza�y gwiazdy.
Szed� dalej naprz�d. Naraz wynurzy�y si� przed nim z ciemno�ci ruiny starego zamczyska.
W tej samej chwili potkn�� si�, a na skroniach poczu� mokr� przepask�, kt�ra mu zas�oni�a
oczy. Odt�d nie widzia� nawet ciemno�ci.
Jednak�e musia� si� tego spodziewa�, nie stawia� bowiem �adnego oporu � wyci�gn�� tylko
r�k�, jak �lepy szukaj�cy przewodnika. Jego wyci�gni�ta d�o� uj�a zimn� ko�cist� r�k�.
Podr�ny nie zadr�a�. Nagle d�o� pu�ci�a jego r�k�, przepaska spad�a z oczu i podr�ny
stan��: znajdowa� si� na szczycie G�ry Grzmot�w.
TEN, KT�RY JEST
Po�rodku polany, otoczonej starymi brzozami wznosi�y si� ruiny jednego z tych zamk�w,
kt�re panowie feudalni budowali niegdy� w czasie wypraw krzy�owych.
Otworzywszy oczy, podr�ny znalaz� si� przed omsza�ymi i wilgotnymi schodami portyku
zamczyska. Na pierwszym stopniu sta�o widmo o ko�cistej r�ce, kt�re go tutaj
przyprowadzi�o. Wskaza�o ono podr�nemu wysok� komnat�, do kt�rej przez dziurawe
sklepienie przebija�o si� tajemnicze �wiat�o.
Widmo bezszelestnie przesun�o si� po schodach i zag��bi�o w ruinach. Podr�ny pod��y� za
nim. W tej samej chwili z ha�asem i brz�kiem zamkn�y si� drzwi portyku.
Przy wej�ciu do okr�g�ej, pustej komnaty, przybranej czarno i o�wietlonej trzema zielonymi
lampami, widmo zatrzyma�o si�. Podr�ny stan�� r�wnie�.
� Otw�rz oczy! � rozkaza�o widmo.
� Widz� wszystko � odpar� przybysz.
W�wczas widmo wydoby�o spod ca�unu szpad� i uderzy�o ni� w kolumn� z br�zu. Na ten
odg�os unios�y si� p�yty kamiennej pod�ogi i ukaza� si� legion widm, uzbrojonych w szpady.
Zasiad�szy na kamiennych �awach fantomy zamar�y w bezruchu.
W pierwszym rz�dzie by�o siedem miejsc, z kt�rych cz�� zajmowa�y postacie wa�niejsze
zapewne znaczeniem, jedno za� by�o puste..
Widmo siedz�ce po�rodku podnios�o si�.
� Ilu nas jest, bracia?
� Trzystu � odrzek�y widma.
� Trzystu � podj�� przewodnicz�cy � z kt�rych ka�dy jest przedstawicielem sze�ciu
tysi�cy stowarzyszonych. Trzysta szpad, kt�re r�wnaj� si� trzem milionom sztylet�w.
Po czym zwr�ci� si� do podr�nego:
� Czego pragniesz?
� �wiat�a � odpowiedzia� przyby�y.
� �cie�ka wiod�ca na g�r� ognist� jest twarda i ostra. Nie boisz si� na ni� wst�pi�?
� Niczego si� nie boj�.
� Pami�taj, �e st�d nie ma powrotu. Zastan�w si� dobrze.
� Zatrzymam si� dopiero u celu.
� Czy� got�w z�o�y� przysi�g�?
� Przysi�gn�.
Przewodnicz�cy podni�s� r�k� i g�osem uroczystym rzek�:
� �Przysi�gam na Boga Ukrzy�owanego, �e zerw� wszelkie wi�zy, ��cz�ce mnie z ojcem,
matk� i ka�d� istot�, kt�rej winien jestem wierno�� i pos�usze�stwo".
Podr�ny powt�rzy� te s�owa, widmo za� ci�gn�o dalej:
� �Przysi�gam, �e wyjawi� nowemu zwierzchnikowi wszystko, com widzia�, com czyta� i
s�ysza�.
Przewodnicz�cy zamilk�, a podr�ny znowu powt�rzy� te s�owa.
� �Czcij i powa�aj aqua toffana � podj�� nie zmieniaj�c g�osu przewodnicz�cy � trucizn�
jako �rodek niezb�dny do usuni�cia tych, kt�rzy chc� upodli� prawd�. W imi� Ojca . Syna, i
Ducha �wi�tego.
Podr�ny z si�� i spokojem wypowiedzia� przysi�g� do ko�ca.
� A teraz � doda� przewodnicz�cy � w��cie mu na g�ow� �wi�t� opask�.
Dwa widma zbli�y�y si� do przybysza i zawi�za�y mu na czole jasno��t� wst��k�, przetykan�
srebrem, z wizerunkiem Matki Boskiej Loreta�skiej, po czym odsun�y si� od niego.
� Czego ��dasz? � zapyta� przewodnicz�cy.
� R�ki �elaznej, ognistego miecza i diamentowych wag �- odpar� podr�ny.
� Do czego pragniesz ich u�y�?
� A�eby zdusi� tyrani�. A�eby wa�y� losy ludzko�ci.
� Czy got�w jeste� podda� si� pr�bom? � Got�w jestem w ka�dej chwili.
� Odwr�� si� � rozkaza� przewodnicz�cy.
Przybysz spe�ni� ��danie i znalaz� si� naprzeciw cz�owieka bladego jak �mier�, okutego w
kajdany, z zakneblowanymi ustami.
� Oto zdrajca! � m�wi� przewodnicz�cy. � Z�o�y� on przysi�g�, tak� jak ty przed chwil�, a
potem wyda� tajemnic� Zakonu. Na co zas�u�y�?
� Na �mier�!
Trzysta g�os�w powt�rzy�o:
� Na �mier�!
W tej chwili skazanego zaci�gni�to w g��b sali. Po kr�tkim szamotaniu rozleg�o si� g�uche
uderzenie. Potem przybysz us�ysza� odg�os upadaj�cego cia�a i ostatnie przed�miertne
rz�enie.
� Sprawiedliwo�ci sta�o si� zado�� � powiedzia� przewodnicz�cy do zebranych,
poch�aniaj�cych wzrokiem to przera�aj�ce widowisko,
� Czy pochwalasz wykonanie wyroku, jakiego by�e� �wiadkiem?
� Pochwalam, je�eli dotkn�� istotnie winnego � odpar� podr�ny.
� I wypijesz za �mier� ka�dego, kt�ry jak ten zdradzi tajemnice naszego �wi�tego
stowarzyszenia?
� Wypij�.
� Przynie�cie czar�.
Jeden z oprawc�w zbli�y� si� i poda� przybyszowi czerwony i ciep�y nap�j w czaszce
ludzkiej. Przybysz wzi�� czasz� i wychyli� j� do ostatniej kropli.
Szmer podziwu przebieg� w�r�d obecnych.
� Dobrze � rzek� przewodnicz�cy. � Podajcie pistolet. Jedno z widm poda�o pistolet, kul�
o�owian� i �adunek
prochu.
� Przyrzekasz pos�usze�stwo bezwzgl�dne dla �wi�tego zakonu, nawet gdyby� mia� dzia�a�
przeciw samemu sobie?
� Przyrzekam.
� Jakikolwiek rozkaz otrzymasz, us�uchasz go natychmiast i bez wahania?
� Natychmiast i bez wahania.
� We� ten pistolet i nabij go!
Przybysz wzi�� pistolet, wsypa� proch w luf� i w�o�y� kul�, przybi� j� stemplem i podsypa�
panewk�.
� Nabity � rzek� zimno. � Co mam z nim uczyni�?
� Odwied� kurek. Przy�� luf� do czo�a. I ten rozkaz zosta� wykonany.
� Strzelaj!
B�ysn�� ogie�, ale proch spali� si� i powietrzem nie wstrz�sn�� huk.
Okrzyk podziwu rozleg� si� w�r�d zebranych. Lecz nie do�� by�o tych pr�b. Widma zawo�a�y.
� Sztylet! ��damy sztyletu!
� Podajcie zatem sztylet � zadecydowa� przewodnicz�cy.
� Nie trzeba � rzek� z pogard� przybysz.
� Jak to nie trzeba?! � wrzasn�y widma.
� Co przez to rozumiesz? � zawo�a� przewodnicz�cy.
� Znam wszystkie wasze tajemnice. Powiadam wam, �e cz�owiek zamordowany nie umar�;
�e krew,, kt�r� pi�em, to wino; �e kule i proch wypad�y z lufy, kiedy odwodzi�em kurek.
Zabierzcie t� bro� nieu�yteczn�, prawdziwie silni jej si� nie ul�kn�.
Okrzyk w�ciek�o�ci wzbi� si� pod sklepienie.
�: Kim jeste�?! � spyta�o naraz trzysta g�os�w, a jednocze�nie dwadzie�cia szpad b�ysn�o
w r�kach widm i skierowa�o si� ku piersi nieznajomego.
Lecz on, spokojny, wzni�s� g�ow� wstrz�saj�c w�osami i zawo�a�:
� Ego sum qui sum!... Ja jestem ten, kt�ry jest..
1 powi�d� wzrokiem po zgromadzonych. Pod wp�ywem tego wzroku, pe�nego si�y, szpady
opad�y.
� Sk�d przybywasz? Kim jeste�?.
� Dobrze � odpar� nieznajomy � powiem wam, kim jestem, lecz powiem najpierw, kim
wy jeste�cie.
Widma zadr�a�y, szpady zad�wi�cza�y zn�w w r�kach, kieruj�c si� ku piersi podr�nego. On
za� m�wi� dalej:
� Ty � zwr�ci� si� do przewodnicz�cego � ty, kt�ry si� masz za boga, jeste� tylko jego
zwiastunem; tobie, przedstawicielu l� szwedzkich, powiem zaraz twoje imi�: Swedenborgu,
czy anio�owie nie m�wili ci, �e ten, kt�rego si� spodziewasz, nadchodzi?...
� To prawda � odrzek� przewodnicz�cy � powiedzieli mi o tym.
� Po lewej stronie masz przedstawiciela lo�y angielskiej. Pozdrawiam ci�, milordzie!
Szpady zn�w opad�y. Oburzenie ust�pi�o miejsca podziwowi.
� A ty, kapitanie � ci�gn�� nieznajomy zwracaj�c si� do widma po lewej stronie
przewodnicz�cego � w jakim to porcie pozostawi�e� sw�j pi�kny statek, kt�ry uwielbiasz jak
kochank�?
Potem zwracaj�c si� do widma z prawej strony, nieznajomy m�wi� dalej:
� Na ciebie kolej proroku z Zurychu. Sp�jrz mi w oczy, czy w rysach mojej twarzy nie
dostrzegasz �wiadectwa mego pos�annictwa?
Zapytany cofn�� si� o krok.
� No, a ty, potomku Pelazg�w � zwr�ci� si� nieznajomy do swojego s�siada � czy chcesz
po raz drugi wyp�dza� Maur�w z Hiszpanii?
Zagadni�te przez przybysza pi�te z kolei widmo sta�o nieruchomo, w milczeniu.
� A mnie � zapyta�o nieznajomego sz�ste widmo � mnie nic nie masz do powiedzenia?
� Chcesz tego? � odpar� przybysz przeszywaj�c go do g��bi wzrokiem. � Czy chcesz,
�ebym ci powiedzia� to, co Chrystus powiedzia� Judaszowi?
Zapytany zblad� jak p��tno.
� Zapominasz o przedstawicielu Francji � odezwa� si� przewodnicz�cy.
� Nie ma go tutaj � rzek� nieznajomy. A ty wiesz o tym dobrze, poniewa� miejsce jego jest
niezaj�te.
� M�ody jeste� � powiedzia� przewodnicz�cy � a m�wisz z powag� wtajemniczonego.
Zuchwalstwo ba�amuci tylko niezdecydowanych oraz ignorant�w.
U�miech najwy�szej pogardy pojawi� si� na ustach przybysza.
� To wy wszyscy jeste�cie niezdecydowani � rzek� � bo nie mo�ecie mie� w�adzy nade
mn�; jeste�cie te� ciemni, albowiem nie wiecie, kto jestem, kiedy ja przeciwnie, wiem o was
wszystko i wszystkiego m�g�bym dokona� �mia�o�ci�. Lecz po c� �mia�o�� temu, kto jest
wszechmocny?
� Daj nam dow�d tej wszechmocy!
� Kto was tu zwo�a�? � zapyta� nieznajomy. � Ko�o najwy�sze!
� Nie bez powodu � rzek� przybysz, zwracaj�c si� do przewodnicz�cego i pi�ciu jego
towarzyszy � nie bez powodu przybyli�cie tu: ty ze Szwecji, ty z Londynu, ty z Nowego
Jorku, ty z Zurychu, ty z Madrytu, a ty z Warszawy.
� Zebrali�my si� tu � odpar� przewodnicz�cy � na spotkanie za�o�yciela tajemniczego
pa�stwa na Wschodzie, kt�ry z��czy� obie. p�kule we wsp�lnocie wierze� i kt�ry zwi�za� w
braterskim u�cisku r�ce ludzko�ci.
� Czy macie taki znak, po kt�rym mo�ecie go pozna�?
� Mamy � odpowiedzia� przewodnicz�cy. � B�g za po�rednictwem anio��w raczy� mi go
odkry�.
� Jaki to znak? Powiedz.
Przewodnicz�cy zawaha� si�, po czym rzek�:
� B�dzie mia� na piersiach brylantow� gwiazd�, a na niej b�yszcz�ce trzy pierwsze litery
god�a jemu tylko znanego: L.P.D.
Przybysz szybkim ruchem rozpi�� kr�tk� kamizelk�. Na koszuli z cienkiego batystu ukaza�a
si� ja�niej�ca tysi�cem ogni gwiazda brylantowa a na niej trzy l�ni�ce litery z rubinu.
� ON! � wykrzykn�� z przera�eniem przewodnicz�cy. � Czy�by to by� ON?!
� ON, kt�rego �wiat oczekuje! � zawo�ali z niepokojem inni.
� Wielki Kopt! � powiedzia�o p�g�osem trzysta widm.
� I c�? � rzek� z triumfem nieznajomy. � Czy uwierzycie mi teraz, gdy wam po raz drugi
powiem: jestem ten, kt�ry jest...?
� Wierzymy odpowiedzia�y widma.
� Rozkazuj, mistrzu! � doda� przewodnicz�cy, a wesp� z nim pi�ciu jego towarzyszy z
pochylonymi kornie czo�ami. � Rozkazuj, b�dziemy ci pos�uszni.
L. P. D.
Przez chwil� trwa�a cisza. Nieznajomy zdawa� si� namy�la�, wreszcie odezwa� si�:
� Panowie! Od��cie bro� i s�uchajcie uwa�nie. Wiele si� mo�ecie nauczy� z tego, co wam
powiem.
Uwaga zebranych spot�gowa�a si�.
� �r�d�a wielkich rzek � m�wi� przybysz � s� prawie zawsze pochodzenia boskiego i
dlatego trudno ustali�, gdzie si� - znajduj�. Podobnie jak Nil, Ganges i Amazonka, wiem
dok�d id�, ale nie wiem, sk�d przychodz�. Wszystko, co pami�tam, zawdzi�czam chwili,
kiedy oczy mojej duszy ujrza�y �wiat otaczaj�cy, odkry�y �wi�te miasto Medyn� i ogrody
muftiego Salaayma.
By� to godny szacunku starzec, kt�rego kocha�em jak ojca, a on pe�en by� dla mnie czu�o�ci i
troski. Dzi�ki niemu pozna�em innego starca, mojego nauczyciela i mistrza � Althotasa,
cz�owieka, kt�ry ogarn�� ca�� wiedz� ludzk�, zdolnego � jak anio�owie � poj�� Boga. Do
dzisiaj jest mi on przyjacielem godnym najwy�szej czci.
Gdy sko�czy�em pi�tna�cie lat, przenikn��em najwi�ksze tajemnice natury. Zna�em botanik�,
nie t�, kt�r� bada ka�dy uczony na skrawku ziemi, gdzie mieszka. Ja zna�em sze��dziesi�t
tysi�cy grup ro�lin z ca�ego �wiata. Gdy mistrz m�j k�ad� mi r�ce na czo�o i rozkazywa� zej��
do moich oczu promieniom boskiego �wiat�a, potrafi�em dzi�ki nadprzyrodzonej sile
zapuszcza� w rok na dno morskie i widzie� fantastyczn� ro�linno��. okrywaj�c� gniazda
okropnych bezkszta�tnych potwor�w. Po�wi�ci�em si� tak�e nauce j�zyk�w martwych i
�ywych. Zna�em wszystkie j�zyki i narzecza od. Dardaneli do Cie�niny Magellanskiej.
Czyta�em tajemnicze hieroglify na piramidach. Zg��bia�em wiedz� ludzk� od Sanchoniatona
do Sokratesa, od Moj�esza do �wi�tego Hieronima, od Zoroastra a� do Agrypy. Studiowa�em
medycyn�, nie tylko Hippokratesa, Galena, Awerroesa � mistrzem w tej nauce by�a mi tak�e
natura. Pozna�em tajemnice Kopt�w i Druz�w. Zgromadzi�em wiedz� o �r�d�ach cierpienia i
szcz�cia. W ten spos�b ucz�c si�, pracuj�c i podr�uj�c, uko�czy�em dwadzie�cia lat �ycia.
Pewnego dnia mistrz m�j Althotas wszed� do marmurowej groty, gdzie si� schroni�em przed
upa�em. Twarz jego by�a r�wnocze�nie surowa i pogodna. W r�ce trzyma� buteleczk�.
� Acharacie � rzek� do mnie � m�wi�em ci zawsze, �e nic si� nie rodzi i nic nie umiera na
�wiecie; �e kolebka i gr�b to bracia; �e cz�owiekowi, a�eby widzia� jasno swoje minione
istnienie, brak tylko daru jasnowidzenia, kt�re go czyni r�wnym Bogu. Od chwili bowiem,
gdy posi�dzie zdolno�� jasnowidzenia, staje si� jak B�g nie�miertelny. Ja znalaz�em nap�j,
kt�ry rozprasza ciemno�ci, zanim znajd� nap�j zwyci�aj�cy �mier� sam�. Acharacie,
wczoraj wypi�em cz�� zawarto�ci tej buteleczki, ty wypij dzi� reszt�.
R�ka mi dr�a�a, gdy dotkn��em podawanego mi naczynia. Tak musia�a dr�e� r�ka Adama,
gdy bra� jab�ko od Ewy.
Althotas po�o�y� mi d�onie na g�owie, jak zwykle w�wczas, gdy chcia� mnie obdarzy� na
chwil� podw�jnym widzeniem.
� �pij � rzek� � i pami�taj.
Usn��em zaraz. �ni�o mi si�, �e le�� na stosie drzewa sanda�owego i aloesowego. Wtedy anio�
przelatuj�cy ze wschodu na zach�d z rozkazami Boga musn�� skrzyd�em drzewo i stos
m�j buchn�� p�omieniem. Wyci�gn��em si� pe�en b�ogo�ci w�r�d ognistych j�zyk�w.
Wszystko, co by�o we mnie materi�, znik�o, pozosta�a jedynie dusza. Ogarn��em pami�ci�
trzydzie�ci dwa istnienia, kt�re ju� prze�y�em. Widzia�em przemijaj�ce wieki, rozpozna�em je
pod r�nymi imionami, jakie nosi�em od pierwszych narodzin do ostatniego zgonu. Wszak,
wiecie, bracia, �e dusze to niezliczone cz�stki b�stwa, kt�re z ka�dym tchnieniem ulatuj� z
piersi Boga, nape�niaj� przestrzenie i dziel� si� na przer�ne kategorie. S� wi�c dusze
wznios�e i upo�ledzone. Cz�owiek w chwili urodzenia przyjmuje w siebie � przypadkowo
mo�e � jedn� z tych dusz b��dz�cych, a oddaje j� z siebie w chwili �mierci na nowe
b��dzenie i dalsze przemiany.
Nieznajomy m�wi� tak przekonywaj�co i podnio�le, �e szmer uwielbienia rozleg� si� na sali.
� Po przebudzeniu � m�wi� natchniony � poczu�em si� wi�cej ni� cz�owiekiem;
zrozumia�em, �e jestem niemal Bogiem. Postanowi�em wtedy po�wi�ci� wszystko dla
szcz�cia ludzko�ci.
Nazajutrz Althotas, jak gdyby odgad� moje my�li, rzek� do mnie:
�Synu m�j, dwadzie�cia lat up�ywa, odk�d matka twoja umar�a daj�c ci �ycie.
Nieprzezwyci�one przeszkody nie pozwoli�y twojemu s�awnemu ojcu odnale�� ci�. Teraz
udamy si� w podr� i w�r�d tych, kt�rych spotkamy, znajdowa� si� b�dzie tw�j ojciec.
We�mie ci� w obj�cia, uca�uje, lecz ty nie b�dziesz wiedzia�, �e to on.
I tak jak u wybra�c�w Boga wszystko, co stanowi�o moj� istot�, sta�o si� tajemnicze:
przesz�o��, tera�niejszo��, przysz�o��.
Po�egna�em muftiego Salaayma, kt�ry pob�ogos�awi� mnie i obdarowa�, nast�pnie
przy��czyli�my si� do karawany id�cej w stron� Suezu.
Zapu�cili�my si� w g��b Azji. Szli�my w g�r� Tygru, zwiedzili�my Palmir�, Damaszek,
Smyrn�, Konstantynopol, Wiede�, Berlin, Drezno, Moskw�, Sztokholm, Petersburg, Nowy
Jork, Buenos-Aires, Przyl�dek Adetn i zn�w znale�li�my, si� prawie w tym samym miejscu,
z kt�rego wyruszyli�my. Dalej droga nasza wiod�a do Abisynii z biegiem Nilu, nast�pnie
wyl�dowali�my na Rodos, a potem na Malcie. Tu przyby� na nasze spotkanie okr�t i
przywita�o nas dw�ch kawaler�w Zakonu. U�cisn�li Althotasa i zaprowadzili nas triumfalnie
do pa�acu wielkiego mistrza Pinto. Zapewne zapytacie mnie, w jaki spos�b muzu�manin
Acharat zosta� przyj�ty z takimi honorami przez niewiernych. Sta�o si� tak dzi�ki
Althotasowi, katolikowi i kawalerowi malta�skiemu, kt�ry nauczy� minie, �e jeden jest tylko
B�g wszechmocny i dla wszystkich, ustanawiaj�cy �ad wszechrzeczy i nadaj�cy harmonii
�wiata doskona�e pi�kno. By�em wi�c, jak widzieli, teozofem.
Podr�e moje sko�czy�y si�, lecz widok tylu kraj�w, miast i ludzi o nazwach przer�nych i
obyczajach najrozmaitszych nie wywar� na mnie wra�enia. Nie by�o dla mnie nic nowego pod
s�o�cem.
Powiedzia�em sobie, �e nie po to odkryto mi tyle spraw nadprzyrodzonych, abym je zachowa�
dla siebie. Nie dla dope�nienia obrz�d�w maso�skich przyby�em ze Wschodu. Przyby�em, aby
rzec: Bracia! Po�yczcie skrzyde� i oczu od or��w, wznie�cie si� ponad �wiat, zdob�d�cie ze
mn� szczyt g�ry, na kt�r� Szatan powi�d� Chrystusa, i rzu�cie wzrokiem na ziemi�. Ludy
tworz� niezliczone zast�py, id� ka�dy swoj� drog� i przyby� musz� do celu, dla kt�rego
zosta�y stworzone.
Francja stoi na czele narod�w. Dajmy jej pochodni�, a cho�by nawet sama od niej sp�on�a.,
b�dzie to po�ar zbawienny, bo o�wieci ca�y �wiat. Nie ma tu przedstawiciela Francji, bo by�
mo�e cofn�� si� on przed swym pos�annictwem.,. Trzeba cz�owieka nie cofaj�cego si� przed
niczym. Ja wi�c p�jd� do Francji.
� Wiesz zatem, co si� dzieje we Francji? � zapyta� przewodnicz�cy.
� Wiem. Na tronie Francji zasiada stary kr�l, zepsuty i niedo��ny, mniej jednak niedo��ny
od monarchii, kt�r� reprezentuje. Pozosta�o mu zaledwie kilka lat �ycia. Na dzie� jego
�mierci trzeba si� odpowiednio przygotowa�. Francja jest kluczem i podpor� monarchii, niech
sze�� milion�w r�k podniesie si� na znak dany przez. Najwy�sze Ko�o, niech wyrwie
podpor�, a gmach monarchii runie. W dniu, w kt�rym zginie kr�l Francji, na ca�� Europ�
sp�ynie b�ogos�awie�stwo przewrotu.
� Wybacz mistrzu � odezwa� si� jeden z delegat�w, kt�rego akcent zdradza� pochodzenie
szwajcarskie. � Czy wszystko zbada�e�?
� Wszystko � odrzek� wielki Kopt.
� Mistrzu, chwila �le jest wybrana... Widzia�em c�rk� Marii Teresy, zmierzaj�c� do Francji,
aby po��czy� krew siedemnastu cesarz�w z krwi� spadkobiercy sze��dziesi�ciu kr�l�w. Ludy
si� ciesz�, jak zawsze, gdy im rozlu�niaj� lub z�oc� kajdany. Powtarzam, czas nie nadszed�
jeszcze.
Zapanowa�o milczenie, wszyscy zwr�cili oczy na �mia�ego m�wc�.
Szwajcar za� m�wi� dalej:
� Nauka i �ycie da�y mi do�wiadczenie i umiej�tno�� od-czytywania charakteru z rys�w
twarzy ludzkiej. Ot� widzia�em na czole m�odej dziewicy, maj�cej panowa� nad Francj�,
dum�, odwag� i czu�o�� dziewcz�t niemieckich. Twarz m�odego cz�owieka, przeznaczonego
jej na m�a, znamionuje zimn� krew, chrze�cija�sk� �agodno�� i bystro�� umys�u. Maria
Antonina przekracza w�a�nie granice Francji, o�tarz i �o�e przygotowuj� w Wersalu � czy� to
chwila, aby zacz�� dzia�a� dla dobra Francji?
S�owa przedstawiciela Szwajcarii zyska�y uznanie zebranych, kt�rzy oczekiwali z kolei
odpowiedzi wielkiego Kopta. On za� rzek�:
� Bracia! Ty czytasz w obliczach ludzkich, a ja czytam w przysz�o�ci. Maria Antonina jest
dumna, zechce wi�c walczy� i padnie pod ciosami. Ludwik jest dobry i �agodny, b�dzie zatem
s�aby w walce z nami i zginie razem z �on�.
Obecnie ��czy ich uczucie przyja�ni, nie dopu�cimy, aby si� pokochali, a za rok b�d� si�
nienawidzi�. Zreszt�, po co si� naradza�, z kt�rej strony nadejdzie �wiat�o, kiedy jasno�� jest
we mnie. Ja id� ze Wschodu i prowadzony przez gwiazd� zwiastuj� odrodzenie. Od jutra
bior� si� do dzie�a, kt�rego z wasz� pomoc�, za lat dwadzie�cia dokonam, je�eli z��czeni i
silni d��y� b�dziemy wytrwale do celu.
� Dwadzie�cia lat! � powt�rzy�y widma � to bardzo d�ugo.
Wielki Kopt zwr�ci� si� do nich:
� Tak jest, d�ugi to czas, lecz idei nie zasztyletujesz jak cz�owieka. My�licie, �e to �atwe
zadanie wymaza� imi� kr�lewskie z serc trzydziestu milion�w? A ja chc�, aby za lat
dwadzie�cia armie walczy�y tylko za wolno�� i braterstwo lud�w, aby dzieci nasze bawi�y si�
na gruzach Bastylii. Wszystko mo�e nast�pi� nie po �mierci monarchy, lecz dopiero po
upadku monarchii, po wyt�pieniu kasty arystokrat�w i po przeprowadzeniu r�wnego podzia�u
ziemi. ��dam dwudziestu lat na odbudowanie �wiata. To jest dwadzie�cia sekund wobec
wieczno�ci, a wy m�wicie, �e to d�ugo. A teraz bracia, id� wywo�a� lwa z jego jaskini. Ja
po�wi�cam �ycie tej sprawie, a co wy dla niej uczynicie?
Przewodnicz�cy powiedzia�:.
� Jako przedstawiciel Szwecji ofiarowuj�, aby obali� tron Waz�w, pomoc g�rnik�w i sto
tysi�cy talar�w w srebrze.
Wielki Kopt zapisa� na tabliczce zg�oszon� ofiar�. � W imieniu Szkocji i Irlandii � rzek�
drugi � zobowi�zuj� si� dostarczy� trzy tysi�ce ludzi i trzy tysi�ce koron rocznie.
� A ty? � zapyta� Kopt trzeciego.
� Jestem przedstawicielem Ameryki � odpar� m�czyzna silnie zbudowany, o pos�pnej
twarzy � gdzie ka�dy kamie�, ka�de drzewo, ka�da kropla wody i ka�da kropla krwi s�u��
rewolucji. P�ki nam starczy z�ota, b�dziemy je dawa�, krew za� przelejemy do ostatniej
kropli. Lecz je�li chcesz uwolni� Francuz�w od monarchii, oswobod� nas wpierw od obcego
panowania.
� B�dziecie wolni pierwsi � odpowiedzia� wielki Kopt � I Francja wam w tym pomo�e.
We wszystkich j�zykach B�g m�wi: �Pomagajcie sobie wzajemnie."
Po czym zwr�ci� si� do przedstawiciela Szwajcarii, kt�ry oznajmi�:
� Ja mog� z�o�y� ofiar� tylko we w�asnym imieniu. Synowie naszej republiki s� od dawna
sprzymierze�cami monarchii francuskiej i sprzedaj� swoj� krew tym, kt�rzy j� kupuj�.
� Zwyci�amy i bez nich i wbrew im! � odpowiedzia� wielki Kopt.
� Nasi bracia � powiedzia� z kolei przedstawiciel Rosji i k� polskich � to nienasyceni
bogacze albo n�dzni niewolnicy, pracuj�cy bez odpoczynku do przedwczesnej �mierci. Nie
mog� nic obieca� w imieniu niewolnik�w, poniewa� niczym nie rozporz�dzaj�, nawet
w�asnym �yciem; ale przyrzekam dwadzie�cia ludwik�w rocznie od ka�dego z trzech tysi�cy
mo�nych.
Potem zbli�ali si� inni, a wielki Kopt zapisywa� zg�aszane ofiary.
� A teraz � rzek� � has�o: �Lilia, Pedibus, Destrue", po kt�rym poznali�cie mnie, niech
ogarnie �wiat ca�y. Niech ka�dy z braci nosi je wyryte w sercu. W imi� ojca i mistrza
opu�cicie w porz�dku G�r� Grzmot�w i jedni wod�, inni lasem lub dolin� rozejd�cie si� przed
wschodem s�o�ca. Ujrzycie mnie raz jeszcze w dzie� triumfu. Id�cie!...
Zako�czy� przemow� znakiem maso�skim, zrozumia�ym tylko sze�ciu wtajemniczonym.
Potem odprowadzi� na bok Szweda i rzek�:
� Swedenborgu, wy�lij pieni�dze do Francji na adres, kt�ry ci wska��.
Przewodnicz�cy oddali� si� zdziwiony, �e wielki Kopt zna� jego nazwisko.
Nast�pnie wielki Kopt rozmawia� kolejno z innymi. Wreszcie pozosta� sam. Zapi�� surdut z
czarnego aksamitu, w�o�y� kapelusz, nacisn�� spr�yn� drzwi z br�zu, kt�re si� za nim same
zamkn�y i ruszy� g�rsk� �cie�k� przez las. Pomimo ciemno�ci, prowadzony niewidzialn�
r�k�, znalaz� si� w miejscu, gdzie pozostawi� konia.
Podr�ny gwizdn�� po cichu i za chwil� nadbieg� D�erid jak pies pos�uszny i wierny.
Podr�ny wskoczy� lekko na siod�o i obydwaj, ko� i cz�owiek, w szalonym p�dzie znikn�li w
zaro�lach.
I
BURZA
Osiem dni po opowiedzianych wydarzeniach, oko�o pi�tej wieczorem, czworokonny pow�z z
dwoma pocztylionami opuszcza� miasteczko Pont-a-Mousson, le��ce mi�dzy Nancy i Metz.
Zmieniono przy poczcie konie i pomimo zaprosze� ober�ystki, pow�z uda� si� w dalsz� drog�
ku Pary�owi.
By� to pojazd bardzo osobliwy: g��boki jak landara, z kabrioletem z przodu, malowany na
niebiesko. Jego drzwiczki zdobi� wytworny diadem nad misternie po��czonymi inicja�ami I.B.
Dwa okienka, zas�oni�te firankami z bia�ego mu�linu, wpuszcza�y �wiat�o do wn�trza.
�elazna krata chroni�a szyby przed st�uczeniem.
Pud�o wozu mia�o osiem st�p d�ugo�ci i sze�� szeroko�ci. Jego dziwaczno�� podkre�la�
blaszany komin, stercz�cy ponad pojazdem i wypuszczaj�cy smugi b��kitnego dymu. Z ty�u
powozu bieg� uwi�zany ko�. Jego ma�a i kszta�tna g�owa, suche nogi, pier� w�ska, g�sta
grzywa i ods�dzony ogon stanowi�y charakterystyczne cechy rasy arabskiej. Siod�o na jego
grzbiecie wskazywa�o, �e kt�ry� z podr�nych, zamkni�tych w tej arce Noego, u�ywa� go do
jazdy wierzchem.
W Pont-a-Mousson bia�a i muskularna r�ka wy�lizn�a si� spoza sk�rzanych zas�on i da�a
pocztylionowi hojny napiwek, �eby jecha� pr�dzej.
Pocztylioni nale�� do tego gatunku ludzi, do kt�rych �atwo przemawia d�wi�k brz�cz�cej
monety. Tote� pocztylioni robili wszystko, a�eby pow�z jecha� jak najszybciej.
Oko�o godziny si�dmej zmieniono konie w Saint-Mihiel i znowu ta sama r�ka obdarzy�a
pocztyliona napiwkiem.
Za Saint-Mihiel droga bieg�a pod g�r�. W p� godziny ujechano zaledwie �wier� mili.
Na szczycie wzniesienia konie przystan�y dla wypoczynku, a przed oczyma podr�nych
roztoczy� si� rozleg�y widok, przes�oni�ty mg��. Niebo dot�d pogodne, zas�pi�o si�. Wielka,
bia�a chmura, ci�gn�ca od po�udnia, grozi�a burz�. Pocztylioni dla bezpiecze�stwa jechali
bardzo wolno.
Chmura zbli�a�a si� z szybko�ci� przyp�ywu morskiego i wkr�tce zakry�a tarcz� s�o�ca. Szare
i martwe �wiat�o s�czy�o si� ha ziemi�, a dr��ce li�cie przybra�y czarn� barw�. Zapad� siny
zmrok.
Nagle o�lepiaj�ca b�yskawica rozdar�a chmury i rozleg� si� grzmot. Niebo pociemnia�o
jeszcze bardziej.
W powozie okienko z przodu zab�ys�o r�owym �wiat�em. Widocznie podr�ny jad�cy w
pudle mia� jakie� pilne zaj�cie i zabezpieczy� si� przed zapadaj�c� ciemno�ci�.
Po chwili drugi piorun uderzy� ze straszliwym hukiem i lun�� ulewny deszcz.
Pow�z zatrzyma� si�.
� Co si� sta�o � zapyta� d�wi�czny g�os. � Dlaczego, u diab�a, nie jedziecie?!
� Zastanawiamy si�, czy mo�na jecha� dalej � odpowiedzieli pocztylioni.
� To mnie powinni�cie o to zapyta�. Jed�cie dalej!.
Tyle by�o woli i si�y w tym rozkazie, �e pocztylioni natychmiast ruszyli i pow�z potoczy� si�
z pochy�o�ci g�ry. Ale droga by�a tak gliniasta i rozmi�k�a od deszczu, �e konie zn�w stan�y.
� Prosz� pana! Dalej jecha� nie spos�b � odezwa� si� pocztylion.
� Jak daleko do stacji?.
� Cztery mile.
� Podkujcie konie srebrem, to p�jd� � rzek� podr�ny, rzucaj�c cztery talary.
Ci�ka landara ruszy�a powoli a nast�pnie zacz�a si� toczy� w d� coraz szybciej. Konie
ponios�y i pow�z lecia� jak strza�a, po stromej spadzisto�ci, zbli�aj�c si� ku przepa�ci.
� J�zefie! � rozleg� si� nagle g�os kobiecy � J�zefie! Ratunku! Ach! Santa Madonna!
Niebezpiecze�stwo by�o straszne. Jeszcze cztery obroty k�, a konie, pow�z, ludzie, wszystko
runie w otch�a� i zostanie pogruchotane.
Wtedy z kabrioletu wyskoczy� na dyszel podr�ny. Chwyci� pocztyliona za ko�nierz, podni�s�
go jak dziecko i rzuci� na ziemi�, sam za� wskoczy� na kozio� i zawo�a� gromkim g�osem w
stron� pocztyliona na koniu:
� Na lewo, hultaju, na lewo, albo ci w �eb wypal�!
Rozkaz odni�s� natychmiastowy skutek: pocztylion kieruj�cy przedni� par� koni uczyni�
nadludzki wysi�ek i zawr�ci� pow�z przy pomocy podr�nego na �rodek drogi.
� Pr�dzej! � zawo�a� podr�ny. � Galopem! Je�eli staniesz, przejad� po twoim trupie.
Pocztylion zrozumia�, �e to nie �arty i pow�z pomkn�� z szalon� szybko�ci�. Lecia� w�r�d
nocy ze straszliwym �oskotem i z iskrz�cym kominem, jak w�z piekielny, prowadzony przez
fantastyczne konie i �cigany przez huragan.
Ale na ludzi, kt�rzy unikn�li jednego niebezpiecze�stwa, czyha�o ju� drugie. Gdy pow�z
zjecha� z g�ry, goni�ca ich jak na skrzyd�ach chmura rozdar�a si� nagle i piorun o�lepi� i
og�uszy� podr�nych. P�omie� obj�� konie, dyszlowe wspi�y si� rw�c uprz��, lejcowe pad�y
jak gdyby si� ziemia obsun�a pod nimi, po czym jeden z nich, na kt�rym siedzia� pocztylion,
zerwa� si� i znik� wraz z je�d�cem w ciemno�ciach. Pow�z toczy� si� jeszcze przez chwil�,
wreszcie stan�� potr�caj�c trupa konia ra�onego piorunem. Z g��bi powozu odezwa� si�
rozpaczliwy g�os kobiety.
�miertelna trwoga ogarn�a wszystkich. W obliczu szalej�cego �ywio�u nawet podr�ny
zdawa� si� nie wiedzie� co pocz��. Kobieta zemdla�a. Ale nie o niej najpierw pomy�la�
m�czyzna. Zeskoczy� z konia i pobieg� ku ty�owi powozu, gdzie uwi�zany by� arabski
rumak. Gwi�d��c, po�o�y� mu r�k� na grzbiecie. Przera�ony ko� wspi�� si� i zar�a�, jak gdyby
go nie pozna�.
� Ach, jeszcze ten ko� diabelski! � dobieg� z wn�trza powozu ochryp�y, pe�en
niecierpliwo�ci i pogr�ki g�os, kt�ry doda� po arabsku: � Nhe goullac hogoud shaked
haffrit! (M�wi� ci, uspok�j si�, demonie!)
� Nie gniewaj si� mistrzu, na D�erida. Zl�k� si�, a mia� czego, doprawdy.
To m�wi�c podr�ny uwi�za� konia do tylnego ko�a, wszed� do powozu i zanikn�� drzwi za
sob�.
II
ALTHOTAS
Podr�ny znalaz� si� w powozie obok starca o szarych oczach, krogulczym nosie i dr��cych
r�kach. Praw� r�k� przewraca� on karty pergaminowego r�kopisu, zatytu�owanego: La Chivre
del Gabinetto, a w lewej trzyma� srebrn� �y�k� do zbierania szumowin.
Trzy �ciany landary zawieszone by�y p�kami ksi�g, pod kt�rymi � na mniejszych p�kach
� sta�o wiele flaszeczek, s�oik�w i pude�ek.
Starzec m�g� z �atwo�ci� dosi�gn�� potrzebnego przedmiotu. Wystarczy�o, aby posun�� tylko
fotel, kt�ry w razie potrzeby � dzi�ki ukrytemu we wn�trzu mechanizmowi � opuszcza� si�
lub podnosi�.
Wn�trze powozu by�o na osiem st�p d�ugie, sze�� szerokie i sze�� wysokie. Na wprost drzwi
znajdowa� si� piecyk z mieszkiem i rusztami, nad kt�rym wisia�o rozpalone do bia�o�ci
naczynie z mikstur�. Wyprowadzon� na wierzch powozu rur� ulatnia� si� bia�awy dym.
W�r�d rozrzuconych na pod�odze flaszeczek, pude�ek, ksi��ek i papier�w znajdowa�y si�
miedziane c�gi, w�gle zanurzone w rozmaitych preparatach i wielkie naczynie do po�owy
nape�nione wod�. U pu�apu wisia�y na sznurkach wi�zki suszonych ro�lin, z kt�rych jedne
wyda�y si� by� zebrane wczoraj, a inne przed stu laty. Ostra wo� rozchodzi�a si� wok�. W
mniej dziwacznym laboratorium nazwano by j� pachnid�em.
W chwili, gdy podr�ny wszed� do powozu, starzec przesun�� fotel z nadzwyczajn�
zr�czno�ci�, zbli�y� si� do piecyka i z wielk� uwag� i przej�ciem zacz�� miesza� mikstur�.
By� w jak najgorszym humorze.
� Boi si�, przekl�te zwierz� � rzek� � ale czego? Szarpn�� drzwiami tak mocno, �e piecyk
si� zatrz�s� i cz��
eliksiru wyla�a si� na ogie�. Acharacie, na lito�� bosk�, zostaw to bydl� gdzie� po drodze!
Podr�ny u�miechn�� si�.
� C� takiego uczyni� ten biedny D�erid?
� C� uczyni�?! Gdyby mi nie przeszkodzi�, eliksir by si� zagotowa� i nie rozla�aby si� ani
jedna kropla, czego wprawdzie nie przepisuje Zoroaster ani Paracelsus, ale wyra�nie zaleca
Borri.
� Poczekaj wi�c, drogi mistrzu, jeszcze kilka sekund, a eliksir zakipi na nowo.
� A tak, zakipi! Patrz, Acharacie, ogie� ga�nie, co� widocznie leci do komina.
� Wiem co � odpar� ucze�. � Woda...
� Jak to, woda? Woda! A wi�c eliksir stracony! Musz� zaczyna� od pocz�tku, jak gdybym
mia� wiele czasu do stracenia. Jaka� to woda, Acharacie?
� Czysta woda z nieba, mistrzu. Pada deszcz. Czy� tego nie zauwa�y�?
� A wi�c to... Acharacie, od sze�ciu miesi�cy b�agam ci� o daszek nad kominem. Dlaczego
nie pomy�lisz o tym? Patrz, co si� dzieje z powodu twojego niedbalstwa! Dzi� deszcz, jutro
wiatr, wszystko niweczy moje plany i prac�. Dzie� m�j nadchodzi, a jeszczem nie got�w.
Je�eli nie odnajd� eliksiru �ycia, �egnaj m�dry i uczony Althotasie! Rozpoczynam setny rok
�ycia 15 lipca o jedenastej wieczorem i na ten dzie� eliksir musi by� gotowy. Lecz c� to za
ha�as? Czy pow�z przewraca si�? � Nie, mistrzu, to pioruny.
� Pioruny?
� Tak, to burza, kt�ra o ma�o nie kosztowa�a nas �ycia.
� Oto na co nara�a mnie twoja lekkomy�lno��, Acharacie! Zgin�� od pioruna! By� zabitym
przez iskr� elektryczn�, kt�r� � gdybym mia� czas � zmusi�bym do ogrzewania tego tygla!
� Wybacz, mistrzu, ale nie rozumiem. Wi�c przypuszczasz �e mo�na opanowa� pioruny?
� Nie tylko mo�na je ujarzmi�, ale dowolnie wykorzysta�. Kiedy�, kiedy przekrocz� drug�
pi��dziesi�tk� oczekuj�c spokojnie trzeciej, na�o�� piorunom stalowe w�dzid�o i b�d� nimi
kierowa� jak ty D�eridem. Ale tymczasem ka� zrobi� daszek nad kominem, Acharacie,
b�agam ci�.
� Uczyni� to, b�d� spokojny. Ale, mistrzu, co b�dzie z naszym wielkim dzie�em? Czy
pomy�la�e� o tym?
� O, gdyby to by�o tak �atwo wynale�� eliksir, jak zrobi� diamenty! Zreszt�, diamenty ju�
zrobi�em. Id� i zobacz.
Podr�ny porwa� skwapliwie wskazane naczynie. By� to ma�y kubek kryszta�owy, kt�rego
dno pokrywa� mia�ki proszek.
� Proszek diamentowy! � zawo�a� m�ody cz�owiek.
� Przyjrzyj si� dobrze!
� O, widz� diament wielko�ci ziarnka prosa.
� Wielko�� nic nie znaczy. Z ka�dego ziarnka b�dzie ziarnko du�e jak groch. Ale, na Boga,
drogi Acharacie, ka� zrobi� daszek nad kominem i piorunochron!. Niech mi woda nie kapie,
niech pioruny bij� gdzie indziej.
� Mistrzu � rzek� Acharat � ogie� ga�nie, tygiel stygnie. Co si� w nim znajduje?
� Zajrzyj.
Acharat odkry� naczynie i ujrza� bry�k� stopionego w�gla wielko�ci ma�ego orzecha.
� Diament! � wykrzykn�� i zaraz doda�: � Ale nieczysty, bez, warto�ci.
� Bo ogie� wygas�, Acharacie, bo daszka nie by�o nad kominem!
� Wybacz, mistrzu � rzek� m�ody cz�owiek � i posil si� dla pokrzepienia.
� Zbyteczne, przed dwiema godzinami wypi�em �y�eczk� eliksiru.
� Mylisz, si� mistrzu. Eliksir pi�e� dzisiaj rano.
� Tak? A kt�ra teraz godzina?
� Zaraz b�dzie wp� do dziewi�tej wieczorem.
� O Jezu! � zawo�a� starzec, za�amuj�c r�ce � znowu dzie� stracony! �e te� dni nie maj�
wi�cej ni� dwadzie�cia cztery godziny.
� Je�eli nie chcesz je��, to prze�pij si� troch�, mistrzu.
� Dobrze, po�pi� ze dwie godziny. Uwa�aj na zegarek � obud� mnie na czas.
� Obudz�.
Nagle na drodze rozleg� si� t�tent konia, a potem krzyk wyra�aj�cy niepok�j i zdziwienie.
� Co to mo�e by�? � zawo�a� Acharat i jednym skokiem znalaz� si� na go�ci�cu.
III
LORENZA FELICIANI
A oto co si� dzia�o na drodze podczas rozmowy podr�nego z uczonym.
Gdy uderzy� piorun, kobieta w kabriolecie zemdla�a. Chwil� le�a�a bez czucia, poniewa�
jednak tylko strach by� przyczyn� omdlenia, powoli przysz�a do siebie.
� Bo�e! � zawo�a�a. � Czy nie ma tu nikogo, kto by mi przyszed� z pomoc�?
� Pani � zabrzmia� czyj� g�os nie�mia�y. � Je�li pozwolisz, jestem do twoich us�ug.
Na te s�owa m�oda kobieta wyjrza�a z kabrioletu i zobaczy�a m�odzie�ca stoj�cego na
stopniach powozu.
� Czy to pan do mnie m�wi�?
� Tak, pani.
� I pan ofiarowa�e� mi pomoc?
� Tak.
� Ale co tu si� sta�o?
� Piorun uderzy� i zerwa� lejce przednich koni, kt�re uciek�y unosz�c pocztyliona.
Kobieta obejrza�a si� niespokojnie.
� A... a ten, kt�ry kierowa� z koz�a... Gdzie jest?
� Wszed� do powozu, pani.
� I nic mu si� nie przytrafi�o?
� Nic.
� Jeste� pan tego pewny?
� Wiem, �e zeskoczy� z konia zdr�w i bez wypadku. .
� Chwa�a Bogu! � M�oda kobieta odetchn�a swobodniej. � Ale sk�d pan si� tu zjawi� tak
w por�?
� Schroni�em si� przed burz� w jaskini. Nagle ujrza�em p�dz�cy z zakr�tu pow�z. My�la�em,
�e konie ponios�y. Ale zauwa�y�em, �e kierowa�a nimi mocna r�ka. Wtedy uderzy� piorun i
zdawa�o mi si�, �e mnie porazi�. Wszystko to widzia�em jak przez sen.
� Nie jest pan zatem pewny, czy ten, co kierowa� tyln� par� koni, jest w powozie?
� Kiedy przyszed�em do siebie, widzia�em dok�adnie, jak wsiada� do powozu.
� Bardzo prosz�, przekonaj si� pan, czy on jest tam jeszcze.
� W jaki spos�b?
� Je�eli jest w powozie, us�yszysz dwa g�osy. M�odzieniec zeskoczy� ze stopnia i zbli�y� si�
do �ciany
powozu.
� Tak, pani � rzek� powr�ciwszy � jest tam.
M�oda kobieta skin�a g�ow� i pogr��y�a si� w g��bokiej zadumie.
M�ody cz�owiek m�g� si� teraz przypatrze� jej bli�ej. By�a to kobieta lat oko�o dwudziestu
trzech, o cerze �niadej i matowej. Pi�kne, b��kitne oczy, wzniesione ku niebu, ja�nia�y jak
gwiazdy, a czarne nie pudrowane w�osy opada�y lokami na szyj� barwy opalu.
Nag�e jej oczy b�ysn�y, jakby powzi�a jakie� postanowienie.
� Gdzie si� teraz znajdujemy?
� Na drodze ze Strasburga do Pary�a, dwie mile od Pierrefitte.
� A dalej?
� Bar-le-Due.
� Miasto?
� Tak, pani. Ma pi�� tysi�cy mieszka�c�w .
� Czy mo�na si� tam dosta� boczn� drog�?
� Nie, pani.
� Peccato! � powiedzia�a cicho, rzucaj�c si� w g��b kabrioletu.
M�odzieniec czeka� przez chwil�, po czym odszed� kilka krok�w.
� Jeszcze jedno pytanie � rzek�a kobieta. M�odzieniec powr�ci�.
� Czy z ty�u powozu by� przywi�zany ko�?
� Tak, pani.
� Jest to ko� niezmiernie cenny i bardzo go lubi�. Chcia�abym si� przekona�, czy mu si� nic
nie sta�o. Ale jak si� do niego dosta� po takim b�ocie?
� Przyprowadz� go tutaj, pani.
M�odzieniec podszed� do konia, kt�ry podni�s� g�ow� i zar�a�. Zaledwie go jednak odwi�za�,
zwierz� wyrwa�o si� i odbieg�o.
� D�erid! � zawo�a�a kobieta pieszczotliwie, zni�aj�c g�os. � D�erid, chod� tutaj!
Ko� potrz�sn�� kszta�tnym �bem, parskn�� i zbli�y� si� do kabrioletu.
Wtedy kobieta jedn� r�k� uj�a konia za grzyw�, a drug� opar�szy si� o kabriolet wskoczy�a
lekko na siod�o.
M�odzieniec podbieg� do niej, lecz kobieta powstrzyma�a go rozkazuj�cym ruchem r�ki.
� S�uchaj � rzek�a � chocia� jeste� m�ody, a raczej poniewa� jeste� m�ody, nie powinny ci
by� obce ludzkie uczucia. Nie przeszkadzaj mi wi�c w ucieczce. Uciekam od cz�owieka,
kt�rego kocham, ale przede wszystkim jestem rzymiank� i katoliczk�, a cz�owiek ten
zgubi�by moj� dusz�, bo jest to ateusz i czarownik. Dzisiaj B�g przestrzeg� go g�osem
pioruna, oby skorzysta� z tej przestrogi. Powt�rz mu, co ci powiedzia�am, i niech ci� B�g
b�ogos�awi za pomoc. �egnaj!
Po tych s�owach m�oda kobieta, lekka jak mg�a, pomkn�a w ciemno�ci nocy.
M�odzieniec nie m�g� powstrzyma� okrzyku zdziwienia. Okrzyk ten dotar� do uszu
podr�nego.
IV
GILBERT
Podr�ny wyszed� �piesznie z powozu, starannie zamkn�� za sob� drzwi i rozejrza� si�
uwa�nie doko�a.
W �wietle b�yskawicy dostrzeg� os�upia�ego m�odzie�ca. By� to ch�opiec siedemnastoletni,
smuk�y, niewielkiego wzrostu. Jego czarne oczy patrzy�y �mia�o i chocia� rzuca�y ostre
b�yski, nie pozbawione by�y wdzi�ku. Usta mia� w�skie, wydatne policzki znamionowa�y
przebieg�o��, podejrzliwo��, a mocno zarysowana szcz�ka �wiadczy�a o sile charakteru.
� To pan krzykn�� przed chwil�? � zapyta� podr�ny. � Tak, panie, to ja.
� Dlaczego?
� Poniewa�... � zacz�� niepewnie m�odzieniec.
� Poniewa�? � podchwyci� podr�ny.
� ...W kabriolecie by�a dama... A tam, z ty�u powozu, by� ko�...
� Tak, ale gdzie� on jest, do diab�a!
� Panie, dama z kabrioletu odjecha�a na nim. Podr�ny rzuci� si� ku kabrioletowi i zajrza� do
wn�trza.
� Na rany Chrystusa! � krzykn�� z w�ciek�o�ci�. Rozejrza� si� bezsilnie doko�a.
� Pr�bowa� dogoni� D�erida, to jakby wys�a� ��wia w pogo� za gazel� � rozmy�la�
g�o�no. � Ale i tak dowiem si�, gdzie ona jest!
Wydoby� z kieszeni pugilares i otworzy� go. W jednej z przegr�dek znajdowa� si� pukiel
czarnych w�os�w, zawini�ty w papier. Ich widok zdawa� si� uspokaja� podr�nego.
� Czy nic nie powiedzia�a panu, odje�d�aj�c? � zwr�ci� si� do m�odzie�ca.
� Kaza�a powiedzie�, �e nie z nienawi�ci pana porzuca, lecz dlatego, �e jest dobr�
chrze�cijank�... a pan jest... ateuzem, kt�remu B�g zes�a� przestrog�... Powiedzia�a, �e b�aga
pana, aby� jej us�ucha�.
� I to wszystko, co ci powiedzia�a?
� Wszystko.
Podr�ny umilk�, a z jego twarzy znik�y ostatnie �lady niepewno�ci i niezadowolenia.
� A teraz � rzek� � powiedz mi, jak si� nazywasz, m�ody m�j przyjacielu.
� Gilbert, panie.
� Gilbert? I nic wi�cej? Ale� to imi�, jak mi si� zdaje.
� To moje nazwisko.
� �wietnie! A wi�c to Opatrzno�� zes�a�a ci�, m�j drogi Gilbercie, a�eby� wybawi� mnie z
k�opotu.
� Jestem do us�ug, panie.
� Dzi�kuj�. Wska� mi zatem miejsce gdzie m�g�bym sp�dzi� noc.
� Jest tu o trzysta krok�w zamek, siedziba barona de Taverney. Ale... on pana nie przyjmie...
� Co?! Nie przyjmie szlachcica zab��kanego podczas burzy? To chyba potw�r, a nie baron!
Ja jednak spr�buj� uda� si� do niego.
� Nie radz� � powiedzia� Gilbert.
� No, przecie� ten tw�j baron mnie nie zje.
� Ale zamknie panu drzwi przed nosem.
� To je wy�ami�! Byleby� wskaza� drog�. � Z ochot�.
Podr�ny wzi�� z kabrioletu latark� i poda� j� Gilbertowi.
� Co mam z tym zrobi�?
� B�dziesz nam przy�wieca�, a ja poprowadz� konie.
� Ale latarka si� nie pali!
� Zaraz j� zapalimy. Otw�rz latark� i os�o� mi r�ce kapeluszem.
Gilbert us�ucha�, patrz�c ciekawie na przygotowania, bo znane mu by�o tylko krzesiwo.
Podr�ny tymczasem wyj�� z kieszeni srebrny futeralik, wydoby� zapa�k� i zanurzy� j� w
masie, znajduj�cej si� na spodzie futeralika. Zapa�ka zap�on�a z lekkim trzaskiem. Sta�o si�
to, tak niespodzianie, �e Gilbert drgn��.
Podr�ny u�miechn�� si� pob�a�liwie. Zachowanie Gilber ta by�o zupe�nie zrozumia�e w
epoce, kiedy niewielu jeszcze chemik�w zna�o fosfor, nie wyjawiaj�c tajemnic jego
w�a�ciwo�ci i zastosowania.
Podr�ny zapali� �wiec� w latarni i zamkn�wszy futeralik rzek� do m�odzie�ca:
� Teraz, gdy mamy �wiat�o, b�dziesz nas prowadzi�. Gilbert poszed� ze �wiat�em naprz�d,
podr�ny za� uj��
konia za w�dzid�o i ruszyli.
Tymczasem deszcz usta� prawie zupe�nie i pogoda z ka�d� chwil� stawa�a si� coraz bardziej
dogodna do podr�y. Cich�y zwolna pomruki oddalaj�cej si� burzy. Podr�ny pierwszy
przerwa� milczenie.
� Czy baron de Taverney to tw�j krewny? A mo�e opiekun?
�Nie, panie. �Tw�j pan?
M�odzieniec zarumieni� si�.
� Nie jestem lokajem. Jestem synem dawnego dzier�awcy pana barona, a matka moja
wykarmi�a pann� Andre�.
Rozumiem. Jeste� wi�c mlecznym bratem m�odej panny, bo spodziewam si�, �e c�rka barona
musi by� m�oda.
� Ma szesna�cie lat, panie.
Podr�ny zauwa�y�, �e m�ody cz�owiek nie zdradza ch�ci do rozmowy o sobie.
� W jaki spos�b znalaz�e� si� na drodze w tak� burz�?
� Nie by�em na drodze. Schroni�em si� pod ska�� przydro�n� i czyta�em.
� A co czyta�e�?
� Umow� spo�eczn� Rousseau.
Podr�ny spojrza� na m�odzie�ca ze zdziwieniem.
� Wzi��e� t� ksi��k� z biblioteki barona? � zapyta�.
� Nie, panie. Kupi�em u w�drownego ksi�garza.
� Kt� ci powiedzia�, �e Umowa spo�eczna to dobra ksi��ka?
� Nikt. Sam si� przekona�em.
� Skoro rozr�niasz dobre ksi��ki, to zapewne znasz i z�e?
� Tak, panie. Na przyk�ad Sofa, Tanzai i Neadorme...
� Gdzie�e�, u licha, znalaz� te ksi��ki?
� W bibliotece barona. Przysy�a mu je z Pary�a ksi��� Richelieu.
� Jak to, stary marsza�ek?
� Tak, marsza�ek.
� Spodziewam si�, �e panna Andrea jest takiego samego zdania o tych ksi��kach co ty,
m�ody cz�owieku?
� Panna Andrea nie czyta ich, panie.
� A dlaczego ty czyta�e� te ksi��ki, cho� wiedzia�e�, �e to z�e ksi��ki?
� Bo uczy�y mnie rzeczy nieznanych.
� A Umowa spo�eczna?
� Uczy mnie tego, co przeczuwa�em: �e wszyscy ludzie s� bra�mi, �e spo�ecze�stwa s� �le
zorganizowane i �e nadejdzie dzie�, kiedy wszyscy b�d� sobie r�wni.
� Ach, tak... � Podr�ny zamy�li� si� na chwil�, po czym zapyta�: � Czy bardzo pragniesz
si� uczy�, przyjacielu?
� To najgor�tsze moje pragnienie.
� A czego chcia�by� si� uczy�?
� Wszystkiego.
� W jakim celu?
� Aby osi�gn�� wy�yny wiedzy.
� Jakie wy�yny?
Gilbert zawaha� si�. W dalszym ci�gu nie chcia� wyjawi� swoich najskrytszych my�li.
� Jakie tylko cz�owiek osi�gn�� mo�e � odpowiedzia�.
� A czego ju� si� nauczy�e�?
� Niczego. Umiem tylko czyta� i pisa�. Lecz wszystko b�d� umia�.
� Osobliwy ch�opak! � mrukn�� do siebie podr�ny.
� Szli dalej w milczeniu. Deszcz usta� zupe�nie i ziemia parowa�a po wiosennej burzy
cierpkim zapachem.
Gilbert zdawa� si� nad czym� g��boko zastanawia�.
� Panie � zapyta� nagle � czy pan wie, co to jest burza i sk�d si� bior� pioruny?
Podr�ny u�miechn�� si�.
� Jest to zetkni�cie si� dw�ch rodzaj�w elektryczno�ci: elektryczno�ci chmury i
elektryczno�ci ziemi.
Gilbert westchn��.
� Nie rozumiem.
Mo�e podr�ny udzieli�by dok�adniejszych wyja�nie�, ale w tej samej chwili zab�ys�y przed
nimi �wiat�a.
� To Taverney � rzek� m�ody cz�owiek. � Brama wjazdowa.
� Otw�rz j�.
Gilbert zbli�y� si� nie�mia�o do bramy i za