10259

Szczegóły
Tytuł 10259
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10259 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10259 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10259 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Aleksander Dumas (ojciec) J�zef Balsamo Tom I T�um. Leon Rogalski PROLOG G�RA GRZMOT�W Na lewym brzegu Renu, kilka mil od cesarskiego miasta Wormacji, w pobli�u �r�de� niewielkiej rzeczki Selz rozpoczyna si� pasmo g�r, kt�rych naje�one wierzcho�ki zdaj� si� biec ku p�nocy niby sp�oszone stado bawo��w nikn�ce we mgle. G�ry te panuj� nad okolic� prawie pust�, a nazwy bior� b�d� od kszta�t�w, jakie przypominaj�, b�d� od legend, jakie s� z nimi zwi�zane. Jest wi�c tu i �Krzes�o Kr�lewskie" i �G�ra Dzikich R�", jest �Ska�a Soko��w" i. �Szczyt W�owy". Na granitowym wierzcho�ku najwy�szej z nich � zwanej �G�r� Grzmot�w" � znajduj� si� prastare ruiny. Kiedy wiecz�r pog��bia cienie d�b�w, a ostatnie promienie zachodz�cego s�o�ca z�oc� wierzcho�ki olbrzym�w, rzek�by�, �e cisza zst�puje z wysoko�ci nieba w dolin�, �e jaka� niewidzialna a wszechmocna r�ka rozwiesza ponad znu�onym �wiatem b��kitnawy welon . usiany gwiazdami. I wtedy wszystko zwolna ucicha, wszystko zasypia powoli na ziemi i w powietrzu. Po�r�d tej uroczystej ciszy tylko rzeczka Selz, czyli Selzbach, jak j� nazywaj�- okoliczni mieszka�cy, p�ynie niestrudzona w cieniu nadbrze�nych jode�. Ani dzie�, ani noc nie powstrzymuj� jej biegu, jej przeznaczeniem jest Ren, jej dno jest czyste, trzciny gi�tkie, g�azy tak szczelnie otulone mi�kkimi mchami i porostami, �e fale nie zak��caj� ciszy jej doliny � od �r�de� w Morsheim a� do Freiwenheim, gdzie ko�czy sw�j bieg. Nieco powy�ej �r�de�, od Albisheim do Kircheim-Poland, wije si� wyboista droga wy��obiona mi�dzy ska�ami. Poza Danenfels droga ta zmienia si� w w�sk� �cie�yn� i niknie u st�p G�ry Grzmot�w. Kiedy podr�ny, niewidoczny z doliny nawet w bia�y dzie�, przeje�d�a t�dy w�r�d g�stych d�b�w na koniu obwieszonym dzwonkami jak mu� hiszpa�ski, to nie s�ycha� d�wi�ku dzwonk�w; nie wida� te� ozd�b na koniu, poniewa� ani jeden promie� s�o�ca nie mo�e- przebi� si� przez g�szcz li�ci. Tak bardzo g�stwina le�na t�umi d�wi�ki, a cienie gasz� barwy. I chocia� teraz na najwy�szych wierzcho�kach znajduj� si� obserwatoria, chocia� 'najbardziej fantastyczne legendy wzbudzaj� zaledwie u�miech pow�tpiewania., to jednak dzi� jeszcze pustkowie to wywo�uje l�k po��czony z uczuciem czci dla tych okolic. Kilka n�dznych cha�up oddalonych od s�siednich wsi zdaje si� istnie� po to tylko, aby �wiadczy� o obecno�ci cz�owieka w tej tajemniczej krainie. Sz�stego maja 1770 roku, kiedy s�o�ce zachodzi�o za wie�� katedry sztrasburskiej, jaki� cz�owiek jad�cy z Moguncji zbli�a� si� do wioski Danenfels. Jecha� pod g�r� �cie�k�, a straciwszy jej �lad w zaro�lach, zsiad� z konia i uwi�za� go za uzd� do najbli�szej jod�y. Zwierz� zar�a�o niespokojnie, a las odpowiedzia� dr�eniem ga��zi. � No, no � rzek� podr�ny. � Uspok�j si�, wiemy D�eridzie. Zrobili�my dwana�cie mil i ty przynajmniej stan��e� ju� u celu. To powiedziawszy, obj�� obur�cz g�ow� zwierz�cia i przysun�� twarz do jego paruj�cych nozdrzy. � �egnaj, dzielny rumaku, bo mo�e ci� ju� nie zastan� tutaj, �egnaj, wierny towarzyszu! Rumak wstrz�sn�� jedwabist� grzyw�, uderzy� nog� w ziemi� i zar�a�, jak gdyby by� w pustyni i czu� zbli�anie si� lwa. Podr�ny poruszy� g�ow� jakby potakuj�c. � Nie mylisz si�, D�eridzie, niebezpiecze�stwo jest blisko. Widocznie jednak nie zamierza� walczy� z tym niebezpiecze�stwem, bo wydoby� z olstr�w dwa wspania�e pistolety z cyzelowanymi lufami, o poz�acanych kolbach, wyj�� z nich naboje i kule wraz z prochem rzuci� na traw�. Uczyniwszy to schowa� na powr�t pistolety do olstr�w. Nast�pnie odpi�� szpad� o stalowej r�koje�ci, okr�ci� j� pasem i pod�o�y� pod siod�o, Wreszcie strz�sn�� kurz z but�w, przeszuka� kieszenie, wyj�� z nich no�yczki oraz scyzoryk w oprawie z konchy per�owej i cisn�� to wszystko poza siebie nie patrz�c, gdzie upad�o. Raz jeszcze pog�aska� D�erida, odetchn�� pe�n� piersi� i po daremnych poszukiwaniach �cie�ki pu�ci� si� w g�sty las. Podr�ny wygl�da� na lat trzydzie�ci. Wzrostu wi�cej ni� �redniego, dobrze zbudowany, szczup�y i zgrabny, mia� na sobie czarn� kurtk� podr�n� z aksamitu, spod kt�rej wida� by�o haftowan� kamizelk�. Str�j ten uzupe�nia�y obcis�e spodnie i czarne, lakierowane baty. Twarz o rysach ruchliwych, znamionuj�cych typ po�udniowy, tchn�a si�� i bystro�ci� Spojrzenie zdawa�o si� przenika� do g��bi duszy, usta du�e, kszta�tne, os�ania�y pi�kne z�by, kt�rych ol�niewaj�c� biel podkre�la�a ciemna cera. Zaledwie podr�ny uszed� kilka krok�w, us�ysza� gwa�towne i niecierpliwe bicie kopytami o ziemi�. W pierwszej chwili chcia� zawr�ci�, lecz powstrzyma� si�. Wspi�� si� tylko na palce, aby zobaczy�, co si� sta�o z koniem. D�erida jednak ju� nie by�o. Znik� jakby uprowadzony niewidzialn� r�k�. Podr�ny zmarszczy� czo�o, po czym u�miechn�wszy si� z lekka poszed� w g��b lasu. Tu i �wdzie przedostawa�y si� jeszcze przez ga��zie ostatnie blaski �wiat�a dziennego. Wkr�tce jednak ciemno�� ogarn�a id�cego ca�kowicie. W obawie, �e zab��dzi, zatrzyma� si�. � Do Danenfels � powiedzia� g�o�no � droga by�a jesz cze mo�liwa. � Z Danenfels dojecha�em do Czarnego Wrzosowiska ledwie widoczn� �cie�k�. Z Czarnego Wrzosowiska dotar�em tutaj bezdro�em, ale las by� jeszcze widoczny. Teraz musz� si� zatrzyma�, bo nie widz� ju� nic. Zaledwie wym�wi� te s�owa, na wp� po francusku, na wp� dialektem sycylijskim, gdy pi��dziesi�t krok�w przed nim zaja�nia�o �wiat�o. � Dzi�kuj�! � rzek�. � Teraz p�jd� za tym �wiat�em. �wiate�ko tymczasem posuwa�o si� r�wnomiernie naprz�d. Podr�ny uszed� ze sto krok�w i naraz ze dr�eniem us�ysza� obok siebie cichy szept. � Nie odwracaj si� � dobieg� go g�os z prawej strony � bo zginiesz! � Dobrze � odpowiedzia� podr�ny spokojnie. � Nie m�w nic � zabrzmia� g�os z lewej strony � bo umrzesz! Podr�ny sk�oni� g�ow� w milczeniu. � Je�eli si� boisz � odezwa� si� g�os trzeci, jakby spod ziemi � je�eli ci brak odwagi, wracaj, sk�d przychodzisz. Podr�ny uczyni� tylko ruch r�k� i szed� dalej w milczeniu). Noc by�a ciemna, las g�sty. Pomimo �wiat�a, kt�re go prowadzi�o, podr�ny potyka� si� co chwila. Tak szed� prawie godzin�. Nagle �wiat�o znik�o. Podr�ny wydosta� si� z lasu. Podni�s� oczy w g�r�: na ciemnym lazurze nieba b�yszcza�y gwiazdy. Szed� dalej naprz�d. Naraz wynurzy�y si� przed nim z ciemno�ci ruiny starego zamczyska. W tej samej chwili potkn�� si�, a na skroniach poczu� mokr� przepask�, kt�ra mu zas�oni�a oczy. Odt�d nie widzia� nawet ciemno�ci. Jednak�e musia� si� tego spodziewa�, nie stawia� bowiem �adnego oporu � wyci�gn�� tylko r�k�, jak �lepy szukaj�cy przewodnika. Jego wyci�gni�ta d�o� uj�a zimn� ko�cist� r�k�. Podr�ny nie zadr�a�. Nagle d�o� pu�ci�a jego r�k�, przepaska spad�a z oczu i podr�ny stan��: znajdowa� si� na szczycie G�ry Grzmot�w. TEN, KT�RY JEST Po�rodku polany, otoczonej starymi brzozami wznosi�y si� ruiny jednego z tych zamk�w, kt�re panowie feudalni budowali niegdy� w czasie wypraw krzy�owych. Otworzywszy oczy, podr�ny znalaz� si� przed omsza�ymi i wilgotnymi schodami portyku zamczyska. Na pierwszym stopniu sta�o widmo o ko�cistej r�ce, kt�re go tutaj przyprowadzi�o. Wskaza�o ono podr�nemu wysok� komnat�, do kt�rej przez dziurawe sklepienie przebija�o si� tajemnicze �wiat�o. Widmo bezszelestnie przesun�o si� po schodach i zag��bi�o w ruinach. Podr�ny pod��y� za nim. W tej samej chwili z ha�asem i brz�kiem zamkn�y si� drzwi portyku. Przy wej�ciu do okr�g�ej, pustej komnaty, przybranej czarno i o�wietlonej trzema zielonymi lampami, widmo zatrzyma�o si�. Podr�ny stan�� r�wnie�. � Otw�rz oczy! � rozkaza�o widmo. � Widz� wszystko � odpar� przybysz. W�wczas widmo wydoby�o spod ca�unu szpad� i uderzy�o ni� w kolumn� z br�zu. Na ten odg�os unios�y si� p�yty kamiennej pod�ogi i ukaza� si� legion widm, uzbrojonych w szpady. Zasiad�szy na kamiennych �awach fantomy zamar�y w bezruchu. W pierwszym rz�dzie by�o siedem miejsc, z kt�rych cz�� zajmowa�y postacie wa�niejsze zapewne znaczeniem, jedno za� by�o puste.. Widmo siedz�ce po�rodku podnios�o si�. � Ilu nas jest, bracia? � Trzystu � odrzek�y widma. � Trzystu � podj�� przewodnicz�cy � z kt�rych ka�dy jest przedstawicielem sze�ciu tysi�cy stowarzyszonych. Trzysta szpad, kt�re r�wnaj� si� trzem milionom sztylet�w. Po czym zwr�ci� si� do podr�nego: � Czego pragniesz? � �wiat�a � odpowiedzia� przyby�y. � �cie�ka wiod�ca na g�r� ognist� jest twarda i ostra. Nie boisz si� na ni� wst�pi�? � Niczego si� nie boj�. � Pami�taj, �e st�d nie ma powrotu. Zastan�w si� dobrze. � Zatrzymam si� dopiero u celu. � Czy� got�w z�o�y� przysi�g�? � Przysi�gn�. Przewodnicz�cy podni�s� r�k� i g�osem uroczystym rzek�: � �Przysi�gam na Boga Ukrzy�owanego, �e zerw� wszelkie wi�zy, ��cz�ce mnie z ojcem, matk� i ka�d� istot�, kt�rej winien jestem wierno�� i pos�usze�stwo". Podr�ny powt�rzy� te s�owa, widmo za� ci�gn�o dalej: � �Przysi�gam, �e wyjawi� nowemu zwierzchnikowi wszystko, com widzia�, com czyta� i s�ysza�. Przewodnicz�cy zamilk�, a podr�ny znowu powt�rzy� te s�owa. � �Czcij i powa�aj aqua toffana � podj�� nie zmieniaj�c g�osu przewodnicz�cy � trucizn� jako �rodek niezb�dny do usuni�cia tych, kt�rzy chc� upodli� prawd�. W imi� Ojca . Syna, i Ducha �wi�tego. Podr�ny z si�� i spokojem wypowiedzia� przysi�g� do ko�ca. � A teraz � doda� przewodnicz�cy � w��cie mu na g�ow� �wi�t� opask�. Dwa widma zbli�y�y si� do przybysza i zawi�za�y mu na czole jasno��t� wst��k�, przetykan� srebrem, z wizerunkiem Matki Boskiej Loreta�skiej, po czym odsun�y si� od niego. � Czego ��dasz? � zapyta� przewodnicz�cy. � R�ki �elaznej, ognistego miecza i diamentowych wag �- odpar� podr�ny. � Do czego pragniesz ich u�y�? � A�eby zdusi� tyrani�. A�eby wa�y� losy ludzko�ci. � Czy got�w jeste� podda� si� pr�bom? � Got�w jestem w ka�dej chwili. � Odwr�� si� � rozkaza� przewodnicz�cy. Przybysz spe�ni� ��danie i znalaz� si� naprzeciw cz�owieka bladego jak �mier�, okutego w kajdany, z zakneblowanymi ustami. � Oto zdrajca! � m�wi� przewodnicz�cy. � Z�o�y� on przysi�g�, tak� jak ty przed chwil�, a potem wyda� tajemnic� Zakonu. Na co zas�u�y�? � Na �mier�! Trzysta g�os�w powt�rzy�o: � Na �mier�! W tej chwili skazanego zaci�gni�to w g��b sali. Po kr�tkim szamotaniu rozleg�o si� g�uche uderzenie. Potem przybysz us�ysza� odg�os upadaj�cego cia�a i ostatnie przed�miertne rz�enie. � Sprawiedliwo�ci sta�o si� zado�� � powiedzia� przewodnicz�cy do zebranych, poch�aniaj�cych wzrokiem to przera�aj�ce widowisko, � Czy pochwalasz wykonanie wyroku, jakiego by�e� �wiadkiem? � Pochwalam, je�eli dotkn�� istotnie winnego � odpar� podr�ny. � I wypijesz za �mier� ka�dego, kt�ry jak ten zdradzi tajemnice naszego �wi�tego stowarzyszenia? � Wypij�. � Przynie�cie czar�. Jeden z oprawc�w zbli�y� si� i poda� przybyszowi czerwony i ciep�y nap�j w czaszce ludzkiej. Przybysz wzi�� czasz� i wychyli� j� do ostatniej kropli. Szmer podziwu przebieg� w�r�d obecnych. � Dobrze � rzek� przewodnicz�cy. � Podajcie pistolet. Jedno z widm poda�o pistolet, kul� o�owian� i �adunek prochu. � Przyrzekasz pos�usze�stwo bezwzgl�dne dla �wi�tego zakonu, nawet gdyby� mia� dzia�a� przeciw samemu sobie? � Przyrzekam. � Jakikolwiek rozkaz otrzymasz, us�uchasz go natychmiast i bez wahania? � Natychmiast i bez wahania. � We� ten pistolet i nabij go! Przybysz wzi�� pistolet, wsypa� proch w luf� i w�o�y� kul�, przybi� j� stemplem i podsypa� panewk�. � Nabity � rzek� zimno. � Co mam z nim uczyni�? � Odwied� kurek. Przy�� luf� do czo�a. I ten rozkaz zosta� wykonany. � Strzelaj! B�ysn�� ogie�, ale proch spali� si� i powietrzem nie wstrz�sn�� huk. Okrzyk podziwu rozleg� si� w�r�d zebranych. Lecz nie do�� by�o tych pr�b. Widma zawo�a�y. � Sztylet! ��damy sztyletu! � Podajcie zatem sztylet � zadecydowa� przewodnicz�cy. � Nie trzeba � rzek� z pogard� przybysz. � Jak to nie trzeba?! � wrzasn�y widma. � Co przez to rozumiesz? � zawo�a� przewodnicz�cy. � Znam wszystkie wasze tajemnice. Powiadam wam, �e cz�owiek zamordowany nie umar�; �e krew,, kt�r� pi�em, to wino; �e kule i proch wypad�y z lufy, kiedy odwodzi�em kurek. Zabierzcie t� bro� nieu�yteczn�, prawdziwie silni jej si� nie ul�kn�. Okrzyk w�ciek�o�ci wzbi� si� pod sklepienie. �: Kim jeste�?! � spyta�o naraz trzysta g�os�w, a jednocze�nie dwadzie�cia szpad b�ysn�o w r�kach widm i skierowa�o si� ku piersi nieznajomego. Lecz on, spokojny, wzni�s� g�ow� wstrz�saj�c w�osami i zawo�a�: � Ego sum qui sum!... Ja jestem ten, kt�ry jest.. 1 powi�d� wzrokiem po zgromadzonych. Pod wp�ywem tego wzroku, pe�nego si�y, szpady opad�y. � Sk�d przybywasz? Kim jeste�?. � Dobrze � odpar� nieznajomy � powiem wam, kim jestem, lecz powiem najpierw, kim wy jeste�cie. Widma zadr�a�y, szpady zad�wi�cza�y zn�w w r�kach, kieruj�c si� ku piersi podr�nego. On za� m�wi� dalej: � Ty � zwr�ci� si� do przewodnicz�cego � ty, kt�ry si� masz za boga, jeste� tylko jego zwiastunem; tobie, przedstawicielu l� szwedzkich, powiem zaraz twoje imi�: Swedenborgu, czy anio�owie nie m�wili ci, �e ten, kt�rego si� spodziewasz, nadchodzi?... � To prawda � odrzek� przewodnicz�cy � powiedzieli mi o tym. � Po lewej stronie masz przedstawiciela lo�y angielskiej. Pozdrawiam ci�, milordzie! Szpady zn�w opad�y. Oburzenie ust�pi�o miejsca podziwowi. � A ty, kapitanie � ci�gn�� nieznajomy zwracaj�c si� do widma po lewej stronie przewodnicz�cego � w jakim to porcie pozostawi�e� sw�j pi�kny statek, kt�ry uwielbiasz jak kochank�? Potem zwracaj�c si� do widma z prawej strony, nieznajomy m�wi� dalej: � Na ciebie kolej proroku z Zurychu. Sp�jrz mi w oczy, czy w rysach mojej twarzy nie dostrzegasz �wiadectwa mego pos�annictwa? Zapytany cofn�� si� o krok. � No, a ty, potomku Pelazg�w � zwr�ci� si� nieznajomy do swojego s�siada � czy chcesz po raz drugi wyp�dza� Maur�w z Hiszpanii? Zagadni�te przez przybysza pi�te z kolei widmo sta�o nieruchomo, w milczeniu. � A mnie � zapyta�o nieznajomego sz�ste widmo � mnie nic nie masz do powiedzenia? � Chcesz tego? � odpar� przybysz przeszywaj�c go do g��bi wzrokiem. � Czy chcesz, �ebym ci powiedzia� to, co Chrystus powiedzia� Judaszowi? Zapytany zblad� jak p��tno. � Zapominasz o przedstawicielu Francji � odezwa� si� przewodnicz�cy. � Nie ma go tutaj � rzek� nieznajomy. A ty wiesz o tym dobrze, poniewa� miejsce jego jest niezaj�te. � M�ody jeste� � powiedzia� przewodnicz�cy � a m�wisz z powag� wtajemniczonego. Zuchwalstwo ba�amuci tylko niezdecydowanych oraz ignorant�w. U�miech najwy�szej pogardy pojawi� si� na ustach przybysza. � To wy wszyscy jeste�cie niezdecydowani � rzek� � bo nie mo�ecie mie� w�adzy nade mn�; jeste�cie te� ciemni, albowiem nie wiecie, kto jestem, kiedy ja przeciwnie, wiem o was wszystko i wszystkiego m�g�bym dokona� �mia�o�ci�. Lecz po c� �mia�o�� temu, kto jest wszechmocny? � Daj nam dow�d tej wszechmocy! � Kto was tu zwo�a�? � zapyta� nieznajomy. � Ko�o najwy�sze! � Nie bez powodu � rzek� przybysz, zwracaj�c si� do przewodnicz�cego i pi�ciu jego towarzyszy � nie bez powodu przybyli�cie tu: ty ze Szwecji, ty z Londynu, ty z Nowego Jorku, ty z Zurychu, ty z Madrytu, a ty z Warszawy. � Zebrali�my si� tu � odpar� przewodnicz�cy � na spotkanie za�o�yciela tajemniczego pa�stwa na Wschodzie, kt�ry z��czy� obie. p�kule we wsp�lnocie wierze� i kt�ry zwi�za� w braterskim u�cisku r�ce ludzko�ci. � Czy macie taki znak, po kt�rym mo�ecie go pozna�? � Mamy � odpowiedzia� przewodnicz�cy. � B�g za po�rednictwem anio��w raczy� mi go odkry�. � Jaki to znak? Powiedz. Przewodnicz�cy zawaha� si�, po czym rzek�: � B�dzie mia� na piersiach brylantow� gwiazd�, a na niej b�yszcz�ce trzy pierwsze litery god�a jemu tylko znanego: L.P.D. Przybysz szybkim ruchem rozpi�� kr�tk� kamizelk�. Na koszuli z cienkiego batystu ukaza�a si� ja�niej�ca tysi�cem ogni gwiazda brylantowa a na niej trzy l�ni�ce litery z rubinu. � ON! � wykrzykn�� z przera�eniem przewodnicz�cy. � Czy�by to by� ON?! � ON, kt�rego �wiat oczekuje! � zawo�ali z niepokojem inni. � Wielki Kopt! � powiedzia�o p�g�osem trzysta widm. � I c�? � rzek� z triumfem nieznajomy. � Czy uwierzycie mi teraz, gdy wam po raz drugi powiem: jestem ten, kt�ry jest...? � Wierzymy odpowiedzia�y widma. � Rozkazuj, mistrzu! � doda� przewodnicz�cy, a wesp� z nim pi�ciu jego towarzyszy z pochylonymi kornie czo�ami. � Rozkazuj, b�dziemy ci pos�uszni. L. P. D. Przez chwil� trwa�a cisza. Nieznajomy zdawa� si� namy�la�, wreszcie odezwa� si�: � Panowie! Od��cie bro� i s�uchajcie uwa�nie. Wiele si� mo�ecie nauczy� z tego, co wam powiem. Uwaga zebranych spot�gowa�a si�. � �r�d�a wielkich rzek � m�wi� przybysz � s� prawie zawsze pochodzenia boskiego i dlatego trudno ustali�, gdzie si� - znajduj�. Podobnie jak Nil, Ganges i Amazonka, wiem dok�d id�, ale nie wiem, sk�d przychodz�. Wszystko, co pami�tam, zawdzi�czam chwili, kiedy oczy mojej duszy ujrza�y �wiat otaczaj�cy, odkry�y �wi�te miasto Medyn� i ogrody muftiego Salaayma. By� to godny szacunku starzec, kt�rego kocha�em jak ojca, a on pe�en by� dla mnie czu�o�ci i troski. Dzi�ki niemu pozna�em innego starca, mojego nauczyciela i mistrza � Althotasa, cz�owieka, kt�ry ogarn�� ca�� wiedz� ludzk�, zdolnego � jak anio�owie � poj�� Boga. Do dzisiaj jest mi on przyjacielem godnym najwy�szej czci. Gdy sko�czy�em pi�tna�cie lat, przenikn��em najwi�ksze tajemnice natury. Zna�em botanik�, nie t�, kt�r� bada ka�dy uczony na skrawku ziemi, gdzie mieszka. Ja zna�em sze��dziesi�t tysi�cy grup ro�lin z ca�ego �wiata. Gdy mistrz m�j k�ad� mi r�ce na czo�o i rozkazywa� zej�� do moich oczu promieniom boskiego �wiat�a, potrafi�em dzi�ki nadprzyrodzonej sile zapuszcza� w rok na dno morskie i widzie� fantastyczn� ro�linno��. okrywaj�c� gniazda okropnych bezkszta�tnych potwor�w. Po�wi�ci�em si� tak�e nauce j�zyk�w martwych i �ywych. Zna�em wszystkie j�zyki i narzecza od. Dardaneli do Cie�niny Magellanskiej. Czyta�em tajemnicze hieroglify na piramidach. Zg��bia�em wiedz� ludzk� od Sanchoniatona do Sokratesa, od Moj�esza do �wi�tego Hieronima, od Zoroastra a� do Agrypy. Studiowa�em medycyn�, nie tylko Hippokratesa, Galena, Awerroesa � mistrzem w tej nauce by�a mi tak�e natura. Pozna�em tajemnice Kopt�w i Druz�w. Zgromadzi�em wiedz� o �r�d�ach cierpienia i szcz�cia. W ten spos�b ucz�c si�, pracuj�c i podr�uj�c, uko�czy�em dwadzie�cia lat �ycia. Pewnego dnia mistrz m�j Althotas wszed� do marmurowej groty, gdzie si� schroni�em przed upa�em. Twarz jego by�a r�wnocze�nie surowa i pogodna. W r�ce trzyma� buteleczk�. � Acharacie � rzek� do mnie � m�wi�em ci zawsze, �e nic si� nie rodzi i nic nie umiera na �wiecie; �e kolebka i gr�b to bracia; �e cz�owiekowi, a�eby widzia� jasno swoje minione istnienie, brak tylko daru jasnowidzenia, kt�re go czyni r�wnym Bogu. Od chwili bowiem, gdy posi�dzie zdolno�� jasnowidzenia, staje si� jak B�g nie�miertelny. Ja znalaz�em nap�j, kt�ry rozprasza ciemno�ci, zanim znajd� nap�j zwyci�aj�cy �mier� sam�. Acharacie, wczoraj wypi�em cz�� zawarto�ci tej buteleczki, ty wypij dzi� reszt�. R�ka mi dr�a�a, gdy dotkn��em podawanego mi naczynia. Tak musia�a dr�e� r�ka Adama, gdy bra� jab�ko od Ewy. Althotas po�o�y� mi d�onie na g�owie, jak zwykle w�wczas, gdy chcia� mnie obdarzy� na chwil� podw�jnym widzeniem. � �pij � rzek� � i pami�taj. Usn��em zaraz. �ni�o mi si�, �e le�� na stosie drzewa sanda�owego i aloesowego. Wtedy anio� przelatuj�cy ze wschodu na zach�d z rozkazami Boga musn�� skrzyd�em drzewo i stos m�j buchn�� p�omieniem. Wyci�gn��em si� pe�en b�ogo�ci w�r�d ognistych j�zyk�w. Wszystko, co by�o we mnie materi�, znik�o, pozosta�a jedynie dusza. Ogarn��em pami�ci� trzydzie�ci dwa istnienia, kt�re ju� prze�y�em. Widzia�em przemijaj�ce wieki, rozpozna�em je pod r�nymi imionami, jakie nosi�em od pierwszych narodzin do ostatniego zgonu. Wszak, wiecie, bracia, �e dusze to niezliczone cz�stki b�stwa, kt�re z ka�dym tchnieniem ulatuj� z piersi Boga, nape�niaj� przestrzenie i dziel� si� na przer�ne kategorie. S� wi�c dusze wznios�e i upo�ledzone. Cz�owiek w chwili urodzenia przyjmuje w siebie � przypadkowo mo�e � jedn� z tych dusz b��dz�cych, a oddaje j� z siebie w chwili �mierci na nowe b��dzenie i dalsze przemiany. Nieznajomy m�wi� tak przekonywaj�co i podnio�le, �e szmer uwielbienia rozleg� si� na sali. � Po przebudzeniu � m�wi� natchniony � poczu�em si� wi�cej ni� cz�owiekiem; zrozumia�em, �e jestem niemal Bogiem. Postanowi�em wtedy po�wi�ci� wszystko dla szcz�cia ludzko�ci. Nazajutrz Althotas, jak gdyby odgad� moje my�li, rzek� do mnie: �Synu m�j, dwadzie�cia lat up�ywa, odk�d matka twoja umar�a daj�c ci �ycie. Nieprzezwyci�one przeszkody nie pozwoli�y twojemu s�awnemu ojcu odnale�� ci�. Teraz udamy si� w podr� i w�r�d tych, kt�rych spotkamy, znajdowa� si� b�dzie tw�j ojciec. We�mie ci� w obj�cia, uca�uje, lecz ty nie b�dziesz wiedzia�, �e to on. I tak jak u wybra�c�w Boga wszystko, co stanowi�o moj� istot�, sta�o si� tajemnicze: przesz�o��, tera�niejszo��, przysz�o��. Po�egna�em muftiego Salaayma, kt�ry pob�ogos�awi� mnie i obdarowa�, nast�pnie przy��czyli�my si� do karawany id�cej w stron� Suezu. Zapu�cili�my si� w g��b Azji. Szli�my w g�r� Tygru, zwiedzili�my Palmir�, Damaszek, Smyrn�, Konstantynopol, Wiede�, Berlin, Drezno, Moskw�, Sztokholm, Petersburg, Nowy Jork, Buenos-Aires, Przyl�dek Adetn i zn�w znale�li�my, si� prawie w tym samym miejscu, z kt�rego wyruszyli�my. Dalej droga nasza wiod�a do Abisynii z biegiem Nilu, nast�pnie wyl�dowali�my na Rodos, a potem na Malcie. Tu przyby� na nasze spotkanie okr�t i przywita�o nas dw�ch kawaler�w Zakonu. U�cisn�li Althotasa i zaprowadzili nas triumfalnie do pa�acu wielkiego mistrza Pinto. Zapewne zapytacie mnie, w jaki spos�b muzu�manin Acharat zosta� przyj�ty z takimi honorami przez niewiernych. Sta�o si� tak dzi�ki Althotasowi, katolikowi i kawalerowi malta�skiemu, kt�ry nauczy� minie, �e jeden jest tylko B�g wszechmocny i dla wszystkich, ustanawiaj�cy �ad wszechrzeczy i nadaj�cy harmonii �wiata doskona�e pi�kno. By�em wi�c, jak widzieli, teozofem. Podr�e moje sko�czy�y si�, lecz widok tylu kraj�w, miast i ludzi o nazwach przer�nych i obyczajach najrozmaitszych nie wywar� na mnie wra�enia. Nie by�o dla mnie nic nowego pod s�o�cem. Powiedzia�em sobie, �e nie po to odkryto mi tyle spraw nadprzyrodzonych, abym je zachowa� dla siebie. Nie dla dope�nienia obrz�d�w maso�skich przyby�em ze Wschodu. Przyby�em, aby rzec: Bracia! Po�yczcie skrzyde� i oczu od or��w, wznie�cie si� ponad �wiat, zdob�d�cie ze mn� szczyt g�ry, na kt�r� Szatan powi�d� Chrystusa, i rzu�cie wzrokiem na ziemi�. Ludy tworz� niezliczone zast�py, id� ka�dy swoj� drog� i przyby� musz� do celu, dla kt�rego zosta�y stworzone. Francja stoi na czele narod�w. Dajmy jej pochodni�, a cho�by nawet sama od niej sp�on�a., b�dzie to po�ar zbawienny, bo o�wieci ca�y �wiat. Nie ma tu przedstawiciela Francji, bo by� mo�e cofn�� si� on przed swym pos�annictwem.,. Trzeba cz�owieka nie cofaj�cego si� przed niczym. Ja wi�c p�jd� do Francji. � Wiesz zatem, co si� dzieje we Francji? � zapyta� przewodnicz�cy. � Wiem. Na tronie Francji zasiada stary kr�l, zepsuty i niedo��ny, mniej jednak niedo��ny od monarchii, kt�r� reprezentuje. Pozosta�o mu zaledwie kilka lat �ycia. Na dzie� jego �mierci trzeba si� odpowiednio przygotowa�. Francja jest kluczem i podpor� monarchii, niech sze�� milion�w r�k podniesie si� na znak dany przez. Najwy�sze Ko�o, niech wyrwie podpor�, a gmach monarchii runie. W dniu, w kt�rym zginie kr�l Francji, na ca�� Europ� sp�ynie b�ogos�awie�stwo przewrotu. � Wybacz mistrzu � odezwa� si� jeden z delegat�w, kt�rego akcent zdradza� pochodzenie szwajcarskie. � Czy wszystko zbada�e�? � Wszystko � odrzek� wielki Kopt. � Mistrzu, chwila �le jest wybrana... Widzia�em c�rk� Marii Teresy, zmierzaj�c� do Francji, aby po��czy� krew siedemnastu cesarz�w z krwi� spadkobiercy sze��dziesi�ciu kr�l�w. Ludy si� ciesz�, jak zawsze, gdy im rozlu�niaj� lub z�oc� kajdany. Powtarzam, czas nie nadszed� jeszcze. Zapanowa�o milczenie, wszyscy zwr�cili oczy na �mia�ego m�wc�. Szwajcar za� m�wi� dalej: � Nauka i �ycie da�y mi do�wiadczenie i umiej�tno�� od-czytywania charakteru z rys�w twarzy ludzkiej. Ot� widzia�em na czole m�odej dziewicy, maj�cej panowa� nad Francj�, dum�, odwag� i czu�o�� dziewcz�t niemieckich. Twarz m�odego cz�owieka, przeznaczonego jej na m�a, znamionuje zimn� krew, chrze�cija�sk� �agodno�� i bystro�� umys�u. Maria Antonina przekracza w�a�nie granice Francji, o�tarz i �o�e przygotowuj� w Wersalu � czy� to chwila, aby zacz�� dzia�a� dla dobra Francji? S�owa przedstawiciela Szwajcarii zyska�y uznanie zebranych, kt�rzy oczekiwali z kolei odpowiedzi wielkiego Kopta. On za� rzek�: � Bracia! Ty czytasz w obliczach ludzkich, a ja czytam w przysz�o�ci. Maria Antonina jest dumna, zechce wi�c walczy� i padnie pod ciosami. Ludwik jest dobry i �agodny, b�dzie zatem s�aby w walce z nami i zginie razem z �on�. Obecnie ��czy ich uczucie przyja�ni, nie dopu�cimy, aby si� pokochali, a za rok b�d� si� nienawidzi�. Zreszt�, po co si� naradza�, z kt�rej strony nadejdzie �wiat�o, kiedy jasno�� jest we mnie. Ja id� ze Wschodu i prowadzony przez gwiazd� zwiastuj� odrodzenie. Od jutra bior� si� do dzie�a, kt�rego z wasz� pomoc�, za lat dwadzie�cia dokonam, je�eli z��czeni i silni d��y� b�dziemy wytrwale do celu. � Dwadzie�cia lat! � powt�rzy�y widma � to bardzo d�ugo. Wielki Kopt zwr�ci� si� do nich: � Tak jest, d�ugi to czas, lecz idei nie zasztyletujesz jak cz�owieka. My�licie, �e to �atwe zadanie wymaza� imi� kr�lewskie z serc trzydziestu milion�w? A ja chc�, aby za lat dwadzie�cia armie walczy�y tylko za wolno�� i braterstwo lud�w, aby dzieci nasze bawi�y si� na gruzach Bastylii. Wszystko mo�e nast�pi� nie po �mierci monarchy, lecz dopiero po upadku monarchii, po wyt�pieniu kasty arystokrat�w i po przeprowadzeniu r�wnego podzia�u ziemi. ��dam dwudziestu lat na odbudowanie �wiata. To jest dwadzie�cia sekund wobec wieczno�ci, a wy m�wicie, �e to d�ugo. A teraz bracia, id� wywo�a� lwa z jego jaskini. Ja po�wi�cam �ycie tej sprawie, a co wy dla niej uczynicie? Przewodnicz�cy powiedzia�:. � Jako przedstawiciel Szwecji ofiarowuj�, aby obali� tron Waz�w, pomoc g�rnik�w i sto tysi�cy talar�w w srebrze. Wielki Kopt zapisa� na tabliczce zg�oszon� ofiar�. � W imieniu Szkocji i Irlandii � rzek� drugi � zobowi�zuj� si� dostarczy� trzy tysi�ce ludzi i trzy tysi�ce koron rocznie. � A ty? � zapyta� Kopt trzeciego. � Jestem przedstawicielem Ameryki � odpar� m�czyzna silnie zbudowany, o pos�pnej twarzy � gdzie ka�dy kamie�, ka�de drzewo, ka�da kropla wody i ka�da kropla krwi s�u�� rewolucji. P�ki nam starczy z�ota, b�dziemy je dawa�, krew za� przelejemy do ostatniej kropli. Lecz je�li chcesz uwolni� Francuz�w od monarchii, oswobod� nas wpierw od obcego panowania. � B�dziecie wolni pierwsi � odpowiedzia� wielki Kopt � I Francja wam w tym pomo�e. We wszystkich j�zykach B�g m�wi: �Pomagajcie sobie wzajemnie." Po czym zwr�ci� si� do przedstawiciela Szwajcarii, kt�ry oznajmi�: � Ja mog� z�o�y� ofiar� tylko we w�asnym imieniu. Synowie naszej republiki s� od dawna sprzymierze�cami monarchii francuskiej i sprzedaj� swoj� krew tym, kt�rzy j� kupuj�. � Zwyci�amy i bez nich i wbrew im! � odpowiedzia� wielki Kopt. � Nasi bracia � powiedzia� z kolei przedstawiciel Rosji i k� polskich � to nienasyceni bogacze albo n�dzni niewolnicy, pracuj�cy bez odpoczynku do przedwczesnej �mierci. Nie mog� nic obieca� w imieniu niewolnik�w, poniewa� niczym nie rozporz�dzaj�, nawet w�asnym �yciem; ale przyrzekam dwadzie�cia ludwik�w rocznie od ka�dego z trzech tysi�cy mo�nych. Potem zbli�ali si� inni, a wielki Kopt zapisywa� zg�aszane ofiary. � A teraz � rzek� � has�o: �Lilia, Pedibus, Destrue", po kt�rym poznali�cie mnie, niech ogarnie �wiat ca�y. Niech ka�dy z braci nosi je wyryte w sercu. W imi� ojca i mistrza opu�cicie w porz�dku G�r� Grzmot�w i jedni wod�, inni lasem lub dolin� rozejd�cie si� przed wschodem s�o�ca. Ujrzycie mnie raz jeszcze w dzie� triumfu. Id�cie!... Zako�czy� przemow� znakiem maso�skim, zrozumia�ym tylko sze�ciu wtajemniczonym. Potem odprowadzi� na bok Szweda i rzek�: � Swedenborgu, wy�lij pieni�dze do Francji na adres, kt�ry ci wska��. Przewodnicz�cy oddali� si� zdziwiony, �e wielki Kopt zna� jego nazwisko. Nast�pnie wielki Kopt rozmawia� kolejno z innymi. Wreszcie pozosta� sam. Zapi�� surdut z czarnego aksamitu, w�o�y� kapelusz, nacisn�� spr�yn� drzwi z br�zu, kt�re si� za nim same zamkn�y i ruszy� g�rsk� �cie�k� przez las. Pomimo ciemno�ci, prowadzony niewidzialn� r�k�, znalaz� si� w miejscu, gdzie pozostawi� konia. Podr�ny gwizdn�� po cichu i za chwil� nadbieg� D�erid jak pies pos�uszny i wierny. Podr�ny wskoczy� lekko na siod�o i obydwaj, ko� i cz�owiek, w szalonym p�dzie znikn�li w zaro�lach. I BURZA Osiem dni po opowiedzianych wydarzeniach, oko�o pi�tej wieczorem, czworokonny pow�z z dwoma pocztylionami opuszcza� miasteczko Pont-a-Mousson, le��ce mi�dzy Nancy i Metz. Zmieniono przy poczcie konie i pomimo zaprosze� ober�ystki, pow�z uda� si� w dalsz� drog� ku Pary�owi. By� to pojazd bardzo osobliwy: g��boki jak landara, z kabrioletem z przodu, malowany na niebiesko. Jego drzwiczki zdobi� wytworny diadem nad misternie po��czonymi inicja�ami I.B. Dwa okienka, zas�oni�te firankami z bia�ego mu�linu, wpuszcza�y �wiat�o do wn�trza. �elazna krata chroni�a szyby przed st�uczeniem. Pud�o wozu mia�o osiem st�p d�ugo�ci i sze�� szeroko�ci. Jego dziwaczno�� podkre�la� blaszany komin, stercz�cy ponad pojazdem i wypuszczaj�cy smugi b��kitnego dymu. Z ty�u powozu bieg� uwi�zany ko�. Jego ma�a i kszta�tna g�owa, suche nogi, pier� w�ska, g�sta grzywa i ods�dzony ogon stanowi�y charakterystyczne cechy rasy arabskiej. Siod�o na jego grzbiecie wskazywa�o, �e kt�ry� z podr�nych, zamkni�tych w tej arce Noego, u�ywa� go do jazdy wierzchem. W Pont-a-Mousson bia�a i muskularna r�ka wy�lizn�a si� spoza sk�rzanych zas�on i da�a pocztylionowi hojny napiwek, �eby jecha� pr�dzej. Pocztylioni nale�� do tego gatunku ludzi, do kt�rych �atwo przemawia d�wi�k brz�cz�cej monety. Tote� pocztylioni robili wszystko, a�eby pow�z jecha� jak najszybciej. Oko�o godziny si�dmej zmieniono konie w Saint-Mihiel i znowu ta sama r�ka obdarzy�a pocztyliona napiwkiem. Za Saint-Mihiel droga bieg�a pod g�r�. W p� godziny ujechano zaledwie �wier� mili. Na szczycie wzniesienia konie przystan�y dla wypoczynku, a przed oczyma podr�nych roztoczy� si� rozleg�y widok, przes�oni�ty mg��. Niebo dot�d pogodne, zas�pi�o si�. Wielka, bia�a chmura, ci�gn�ca od po�udnia, grozi�a burz�. Pocztylioni dla bezpiecze�stwa jechali bardzo wolno. Chmura zbli�a�a si� z szybko�ci� przyp�ywu morskiego i wkr�tce zakry�a tarcz� s�o�ca. Szare i martwe �wiat�o s�czy�o si� ha ziemi�, a dr��ce li�cie przybra�y czarn� barw�. Zapad� siny zmrok. Nagle o�lepiaj�ca b�yskawica rozdar�a chmury i rozleg� si� grzmot. Niebo pociemnia�o jeszcze bardziej. W powozie okienko z przodu zab�ys�o r�owym �wiat�em. Widocznie podr�ny jad�cy w pudle mia� jakie� pilne zaj�cie i zabezpieczy� si� przed zapadaj�c� ciemno�ci�. Po chwili drugi piorun uderzy� ze straszliwym hukiem i lun�� ulewny deszcz. Pow�z zatrzyma� si�. � Co si� sta�o � zapyta� d�wi�czny g�os. � Dlaczego, u diab�a, nie jedziecie?! � Zastanawiamy si�, czy mo�na jecha� dalej � odpowiedzieli pocztylioni. � To mnie powinni�cie o to zapyta�. Jed�cie dalej!. Tyle by�o woli i si�y w tym rozkazie, �e pocztylioni natychmiast ruszyli i pow�z potoczy� si� z pochy�o�ci g�ry. Ale droga by�a tak gliniasta i rozmi�k�a od deszczu, �e konie zn�w stan�y. � Prosz� pana! Dalej jecha� nie spos�b � odezwa� si� pocztylion. � Jak daleko do stacji?. � Cztery mile. � Podkujcie konie srebrem, to p�jd� � rzek� podr�ny, rzucaj�c cztery talary. Ci�ka landara ruszy�a powoli a nast�pnie zacz�a si� toczy� w d� coraz szybciej. Konie ponios�y i pow�z lecia� jak strza�a, po stromej spadzisto�ci, zbli�aj�c si� ku przepa�ci. � J�zefie! � rozleg� si� nagle g�os kobiecy � J�zefie! Ratunku! Ach! Santa Madonna! Niebezpiecze�stwo by�o straszne. Jeszcze cztery obroty k�, a konie, pow�z, ludzie, wszystko runie w otch�a� i zostanie pogruchotane. Wtedy z kabrioletu wyskoczy� na dyszel podr�ny. Chwyci� pocztyliona za ko�nierz, podni�s� go jak dziecko i rzuci� na ziemi�, sam za� wskoczy� na kozio� i zawo�a� gromkim g�osem w stron� pocztyliona na koniu: � Na lewo, hultaju, na lewo, albo ci w �eb wypal�! Rozkaz odni�s� natychmiastowy skutek: pocztylion kieruj�cy przedni� par� koni uczyni� nadludzki wysi�ek i zawr�ci� pow�z przy pomocy podr�nego na �rodek drogi. � Pr�dzej! � zawo�a� podr�ny. � Galopem! Je�eli staniesz, przejad� po twoim trupie. Pocztylion zrozumia�, �e to nie �arty i pow�z pomkn�� z szalon� szybko�ci�. Lecia� w�r�d nocy ze straszliwym �oskotem i z iskrz�cym kominem, jak w�z piekielny, prowadzony przez fantastyczne konie i �cigany przez huragan. Ale na ludzi, kt�rzy unikn�li jednego niebezpiecze�stwa, czyha�o ju� drugie. Gdy pow�z zjecha� z g�ry, goni�ca ich jak na skrzyd�ach chmura rozdar�a si� nagle i piorun o�lepi� i og�uszy� podr�nych. P�omie� obj�� konie, dyszlowe wspi�y si� rw�c uprz��, lejcowe pad�y jak gdyby si� ziemia obsun�a pod nimi, po czym jeden z nich, na kt�rym siedzia� pocztylion, zerwa� si� i znik� wraz z je�d�cem w ciemno�ciach. Pow�z toczy� si� jeszcze przez chwil�, wreszcie stan�� potr�caj�c trupa konia ra�onego piorunem. Z g��bi powozu odezwa� si� rozpaczliwy g�os kobiety. �miertelna trwoga ogarn�a wszystkich. W obliczu szalej�cego �ywio�u nawet podr�ny zdawa� si� nie wiedzie� co pocz��. Kobieta zemdla�a. Ale nie o niej najpierw pomy�la� m�czyzna. Zeskoczy� z konia i pobieg� ku ty�owi powozu, gdzie uwi�zany by� arabski rumak. Gwi�d��c, po�o�y� mu r�k� na grzbiecie. Przera�ony ko� wspi�� si� i zar�a�, jak gdyby go nie pozna�. � Ach, jeszcze ten ko� diabelski! � dobieg� z wn�trza powozu ochryp�y, pe�en niecierpliwo�ci i pogr�ki g�os, kt�ry doda� po arabsku: � Nhe goullac hogoud shaked haffrit! (M�wi� ci, uspok�j si�, demonie!) � Nie gniewaj si� mistrzu, na D�erida. Zl�k� si�, a mia� czego, doprawdy. To m�wi�c podr�ny uwi�za� konia do tylnego ko�a, wszed� do powozu i zanikn�� drzwi za sob�. II ALTHOTAS Podr�ny znalaz� si� w powozie obok starca o szarych oczach, krogulczym nosie i dr��cych r�kach. Praw� r�k� przewraca� on karty pergaminowego r�kopisu, zatytu�owanego: La Chivre del Gabinetto, a w lewej trzyma� srebrn� �y�k� do zbierania szumowin. Trzy �ciany landary zawieszone by�y p�kami ksi�g, pod kt�rymi � na mniejszych p�kach � sta�o wiele flaszeczek, s�oik�w i pude�ek. Starzec m�g� z �atwo�ci� dosi�gn�� potrzebnego przedmiotu. Wystarczy�o, aby posun�� tylko fotel, kt�ry w razie potrzeby � dzi�ki ukrytemu we wn�trzu mechanizmowi � opuszcza� si� lub podnosi�. Wn�trze powozu by�o na osiem st�p d�ugie, sze�� szerokie i sze�� wysokie. Na wprost drzwi znajdowa� si� piecyk z mieszkiem i rusztami, nad kt�rym wisia�o rozpalone do bia�o�ci naczynie z mikstur�. Wyprowadzon� na wierzch powozu rur� ulatnia� si� bia�awy dym. W�r�d rozrzuconych na pod�odze flaszeczek, pude�ek, ksi��ek i papier�w znajdowa�y si� miedziane c�gi, w�gle zanurzone w rozmaitych preparatach i wielkie naczynie do po�owy nape�nione wod�. U pu�apu wisia�y na sznurkach wi�zki suszonych ro�lin, z kt�rych jedne wyda�y si� by� zebrane wczoraj, a inne przed stu laty. Ostra wo� rozchodzi�a si� wok�. W mniej dziwacznym laboratorium nazwano by j� pachnid�em. W chwili, gdy podr�ny wszed� do powozu, starzec przesun�� fotel z nadzwyczajn� zr�czno�ci�, zbli�y� si� do piecyka i z wielk� uwag� i przej�ciem zacz�� miesza� mikstur�. By� w jak najgorszym humorze. � Boi si�, przekl�te zwierz� � rzek� � ale czego? Szarpn�� drzwiami tak mocno, �e piecyk si� zatrz�s� i cz�� eliksiru wyla�a si� na ogie�. Acharacie, na lito�� bosk�, zostaw to bydl� gdzie� po drodze! Podr�ny u�miechn�� si�. � C� takiego uczyni� ten biedny D�erid? � C� uczyni�?! Gdyby mi nie przeszkodzi�, eliksir by si� zagotowa� i nie rozla�aby si� ani jedna kropla, czego wprawdzie nie przepisuje Zoroaster ani Paracelsus, ale wyra�nie zaleca Borri. � Poczekaj wi�c, drogi mistrzu, jeszcze kilka sekund, a eliksir zakipi na nowo. � A tak, zakipi! Patrz, Acharacie, ogie� ga�nie, co� widocznie leci do komina. � Wiem co � odpar� ucze�. � Woda... � Jak to, woda? Woda! A wi�c eliksir stracony! Musz� zaczyna� od pocz�tku, jak gdybym mia� wiele czasu do stracenia. Jaka� to woda, Acharacie? � Czysta woda z nieba, mistrzu. Pada deszcz. Czy� tego nie zauwa�y�? � A wi�c to... Acharacie, od sze�ciu miesi�cy b�agam ci� o daszek nad kominem. Dlaczego nie pomy�lisz o tym? Patrz, co si� dzieje z powodu twojego niedbalstwa! Dzi� deszcz, jutro wiatr, wszystko niweczy moje plany i prac�. Dzie� m�j nadchodzi, a jeszczem nie got�w. Je�eli nie odnajd� eliksiru �ycia, �egnaj m�dry i uczony Althotasie! Rozpoczynam setny rok �ycia 15 lipca o jedenastej wieczorem i na ten dzie� eliksir musi by� gotowy. Lecz c� to za ha�as? Czy pow�z przewraca si�? � Nie, mistrzu, to pioruny. � Pioruny? � Tak, to burza, kt�ra o ma�o nie kosztowa�a nas �ycia. � Oto na co nara�a mnie twoja lekkomy�lno��, Acharacie! Zgin�� od pioruna! By� zabitym przez iskr� elektryczn�, kt�r� � gdybym mia� czas � zmusi�bym do ogrzewania tego tygla! � Wybacz, mistrzu, ale nie rozumiem. Wi�c przypuszczasz �e mo�na opanowa� pioruny? � Nie tylko mo�na je ujarzmi�, ale dowolnie wykorzysta�. Kiedy�, kiedy przekrocz� drug� pi��dziesi�tk� oczekuj�c spokojnie trzeciej, na�o�� piorunom stalowe w�dzid�o i b�d� nimi kierowa� jak ty D�eridem. Ale tymczasem ka� zrobi� daszek nad kominem, Acharacie, b�agam ci�. � Uczyni� to, b�d� spokojny. Ale, mistrzu, co b�dzie z naszym wielkim dzie�em? Czy pomy�la�e� o tym? � O, gdyby to by�o tak �atwo wynale�� eliksir, jak zrobi� diamenty! Zreszt�, diamenty ju� zrobi�em. Id� i zobacz. Podr�ny porwa� skwapliwie wskazane naczynie. By� to ma�y kubek kryszta�owy, kt�rego dno pokrywa� mia�ki proszek. � Proszek diamentowy! � zawo�a� m�ody cz�owiek. � Przyjrzyj si� dobrze! � O, widz� diament wielko�ci ziarnka prosa. � Wielko�� nic nie znaczy. Z ka�dego ziarnka b�dzie ziarnko du�e jak groch. Ale, na Boga, drogi Acharacie, ka� zrobi� daszek nad kominem i piorunochron!. Niech mi woda nie kapie, niech pioruny bij� gdzie indziej. � Mistrzu � rzek� Acharat � ogie� ga�nie, tygiel stygnie. Co si� w nim znajduje? � Zajrzyj. Acharat odkry� naczynie i ujrza� bry�k� stopionego w�gla wielko�ci ma�ego orzecha. � Diament! � wykrzykn�� i zaraz doda�: � Ale nieczysty, bez, warto�ci. � Bo ogie� wygas�, Acharacie, bo daszka nie by�o nad kominem! � Wybacz, mistrzu � rzek� m�ody cz�owiek � i posil si� dla pokrzepienia. � Zbyteczne, przed dwiema godzinami wypi�em �y�eczk� eliksiru. � Mylisz, si� mistrzu. Eliksir pi�e� dzisiaj rano. � Tak? A kt�ra teraz godzina? � Zaraz b�dzie wp� do dziewi�tej wieczorem. � O Jezu! � zawo�a� starzec, za�amuj�c r�ce � znowu dzie� stracony! �e te� dni nie maj� wi�cej ni� dwadzie�cia cztery godziny. � Je�eli nie chcesz je��, to prze�pij si� troch�, mistrzu. � Dobrze, po�pi� ze dwie godziny. Uwa�aj na zegarek � obud� mnie na czas. � Obudz�. Nagle na drodze rozleg� si� t�tent konia, a potem krzyk wyra�aj�cy niepok�j i zdziwienie. � Co to mo�e by�? � zawo�a� Acharat i jednym skokiem znalaz� si� na go�ci�cu. III LORENZA FELICIANI A oto co si� dzia�o na drodze podczas rozmowy podr�nego z uczonym. Gdy uderzy� piorun, kobieta w kabriolecie zemdla�a. Chwil� le�a�a bez czucia, poniewa� jednak tylko strach by� przyczyn� omdlenia, powoli przysz�a do siebie. � Bo�e! � zawo�a�a. � Czy nie ma tu nikogo, kto by mi przyszed� z pomoc�? � Pani � zabrzmia� czyj� g�os nie�mia�y. � Je�li pozwolisz, jestem do twoich us�ug. Na te s�owa m�oda kobieta wyjrza�a z kabrioletu i zobaczy�a m�odzie�ca stoj�cego na stopniach powozu. � Czy to pan do mnie m�wi�? � Tak, pani. � I pan ofiarowa�e� mi pomoc? � Tak. � Ale co tu si� sta�o? � Piorun uderzy� i zerwa� lejce przednich koni, kt�re uciek�y unosz�c pocztyliona. Kobieta obejrza�a si� niespokojnie. � A... a ten, kt�ry kierowa� z koz�a... Gdzie jest? � Wszed� do powozu, pani. � I nic mu si� nie przytrafi�o? � Nic. � Jeste� pan tego pewny? � Wiem, �e zeskoczy� z konia zdr�w i bez wypadku. . � Chwa�a Bogu! � M�oda kobieta odetchn�a swobodniej. � Ale sk�d pan si� tu zjawi� tak w por�? � Schroni�em si� przed burz� w jaskini. Nagle ujrza�em p�dz�cy z zakr�tu pow�z. My�la�em, �e konie ponios�y. Ale zauwa�y�em, �e kierowa�a nimi mocna r�ka. Wtedy uderzy� piorun i zdawa�o mi si�, �e mnie porazi�. Wszystko to widzia�em jak przez sen. � Nie jest pan zatem pewny, czy ten, co kierowa� tyln� par� koni, jest w powozie? � Kiedy przyszed�em do siebie, widzia�em dok�adnie, jak wsiada� do powozu. � Bardzo prosz�, przekonaj si� pan, czy on jest tam jeszcze. � W jaki spos�b? � Je�eli jest w powozie, us�yszysz dwa g�osy. M�odzieniec zeskoczy� ze stopnia i zbli�y� si� do �ciany powozu. � Tak, pani � rzek� powr�ciwszy � jest tam. M�oda kobieta skin�a g�ow� i pogr��y�a si� w g��bokiej zadumie. M�ody cz�owiek m�g� si� teraz przypatrze� jej bli�ej. By�a to kobieta lat oko�o dwudziestu trzech, o cerze �niadej i matowej. Pi�kne, b��kitne oczy, wzniesione ku niebu, ja�nia�y jak gwiazdy, a czarne nie pudrowane w�osy opada�y lokami na szyj� barwy opalu. Nag�e jej oczy b�ysn�y, jakby powzi�a jakie� postanowienie. � Gdzie si� teraz znajdujemy? � Na drodze ze Strasburga do Pary�a, dwie mile od Pierrefitte. � A dalej? � Bar-le-Due. � Miasto? � Tak, pani. Ma pi�� tysi�cy mieszka�c�w . � Czy mo�na si� tam dosta� boczn� drog�? � Nie, pani. � Peccato! � powiedzia�a cicho, rzucaj�c si� w g��b kabrioletu. M�odzieniec czeka� przez chwil�, po czym odszed� kilka krok�w. � Jeszcze jedno pytanie � rzek�a kobieta. M�odzieniec powr�ci�. � Czy z ty�u powozu by� przywi�zany ko�? � Tak, pani. � Jest to ko� niezmiernie cenny i bardzo go lubi�. Chcia�abym si� przekona�, czy mu si� nic nie sta�o. Ale jak si� do niego dosta� po takim b�ocie? � Przyprowadz� go tutaj, pani. M�odzieniec podszed� do konia, kt�ry podni�s� g�ow� i zar�a�. Zaledwie go jednak odwi�za�, zwierz� wyrwa�o si� i odbieg�o. � D�erid! � zawo�a�a kobieta pieszczotliwie, zni�aj�c g�os. � D�erid, chod� tutaj! Ko� potrz�sn�� kszta�tnym �bem, parskn�� i zbli�y� si� do kabrioletu. Wtedy kobieta jedn� r�k� uj�a konia za grzyw�, a drug� opar�szy si� o kabriolet wskoczy�a lekko na siod�o. M�odzieniec podbieg� do niej, lecz kobieta powstrzyma�a go rozkazuj�cym ruchem r�ki. � S�uchaj � rzek�a � chocia� jeste� m�ody, a raczej poniewa� jeste� m�ody, nie powinny ci by� obce ludzkie uczucia. Nie przeszkadzaj mi wi�c w ucieczce. Uciekam od cz�owieka, kt�rego kocham, ale przede wszystkim jestem rzymiank� i katoliczk�, a cz�owiek ten zgubi�by moj� dusz�, bo jest to ateusz i czarownik. Dzisiaj B�g przestrzeg� go g�osem pioruna, oby skorzysta� z tej przestrogi. Powt�rz mu, co ci powiedzia�am, i niech ci� B�g b�ogos�awi za pomoc. �egnaj! Po tych s�owach m�oda kobieta, lekka jak mg�a, pomkn�a w ciemno�ci nocy. M�odzieniec nie m�g� powstrzyma� okrzyku zdziwienia. Okrzyk ten dotar� do uszu podr�nego. IV GILBERT Podr�ny wyszed� �piesznie z powozu, starannie zamkn�� za sob� drzwi i rozejrza� si� uwa�nie doko�a. W �wietle b�yskawicy dostrzeg� os�upia�ego m�odzie�ca. By� to ch�opiec siedemnastoletni, smuk�y, niewielkiego wzrostu. Jego czarne oczy patrzy�y �mia�o i chocia� rzuca�y ostre b�yski, nie pozbawione by�y wdzi�ku. Usta mia� w�skie, wydatne policzki znamionowa�y przebieg�o��, podejrzliwo��, a mocno zarysowana szcz�ka �wiadczy�a o sile charakteru. � To pan krzykn�� przed chwil�? � zapyta� podr�ny. � Tak, panie, to ja. � Dlaczego? � Poniewa�... � zacz�� niepewnie m�odzieniec. � Poniewa�? � podchwyci� podr�ny. � ...W kabriolecie by�a dama... A tam, z ty�u powozu, by� ko�... � Tak, ale gdzie� on jest, do diab�a! � Panie, dama z kabrioletu odjecha�a na nim. Podr�ny rzuci� si� ku kabrioletowi i zajrza� do wn�trza. � Na rany Chrystusa! � krzykn�� z w�ciek�o�ci�. Rozejrza� si� bezsilnie doko�a. � Pr�bowa� dogoni� D�erida, to jakby wys�a� ��wia w pogo� za gazel� � rozmy�la� g�o�no. � Ale i tak dowiem si�, gdzie ona jest! Wydoby� z kieszeni pugilares i otworzy� go. W jednej z przegr�dek znajdowa� si� pukiel czarnych w�os�w, zawini�ty w papier. Ich widok zdawa� si� uspokaja� podr�nego. � Czy nic nie powiedzia�a panu, odje�d�aj�c? � zwr�ci� si� do m�odzie�ca. � Kaza�a powiedzie�, �e nie z nienawi�ci pana porzuca, lecz dlatego, �e jest dobr� chrze�cijank�... a pan jest... ateuzem, kt�remu B�g zes�a� przestrog�... Powiedzia�a, �e b�aga pana, aby� jej us�ucha�. � I to wszystko, co ci powiedzia�a? � Wszystko. Podr�ny umilk�, a z jego twarzy znik�y ostatnie �lady niepewno�ci i niezadowolenia. � A teraz � rzek� � powiedz mi, jak si� nazywasz, m�ody m�j przyjacielu. � Gilbert, panie. � Gilbert? I nic wi�cej? Ale� to imi�, jak mi si� zdaje. � To moje nazwisko. � �wietnie! A wi�c to Opatrzno�� zes�a�a ci�, m�j drogi Gilbercie, a�eby� wybawi� mnie z k�opotu. � Jestem do us�ug, panie. � Dzi�kuj�. Wska� mi zatem miejsce gdzie m�g�bym sp�dzi� noc. � Jest tu o trzysta krok�w zamek, siedziba barona de Taverney. Ale... on pana nie przyjmie... � Co?! Nie przyjmie szlachcica zab��kanego podczas burzy? To chyba potw�r, a nie baron! Ja jednak spr�buj� uda� si� do niego. � Nie radz� � powiedzia� Gilbert. � No, przecie� ten tw�j baron mnie nie zje. � Ale zamknie panu drzwi przed nosem. � To je wy�ami�! Byleby� wskaza� drog�. � Z ochot�. Podr�ny wzi�� z kabrioletu latark� i poda� j� Gilbertowi. � Co mam z tym zrobi�? � B�dziesz nam przy�wieca�, a ja poprowadz� konie. � Ale latarka si� nie pali! � Zaraz j� zapalimy. Otw�rz latark� i os�o� mi r�ce kapeluszem. Gilbert us�ucha�, patrz�c ciekawie na przygotowania, bo znane mu by�o tylko krzesiwo. Podr�ny tymczasem wyj�� z kieszeni srebrny futeralik, wydoby� zapa�k� i zanurzy� j� w masie, znajduj�cej si� na spodzie futeralika. Zapa�ka zap�on�a z lekkim trzaskiem. Sta�o si� to, tak niespodzianie, �e Gilbert drgn��. Podr�ny u�miechn�� si� pob�a�liwie. Zachowanie Gilber ta by�o zupe�nie zrozumia�e w epoce, kiedy niewielu jeszcze chemik�w zna�o fosfor, nie wyjawiaj�c tajemnic jego w�a�ciwo�ci i zastosowania. Podr�ny zapali� �wiec� w latarni i zamkn�wszy futeralik rzek� do m�odzie�ca: � Teraz, gdy mamy �wiat�o, b�dziesz nas prowadzi�. Gilbert poszed� ze �wiat�em naprz�d, podr�ny za� uj�� konia za w�dzid�o i ruszyli. Tymczasem deszcz usta� prawie zupe�nie i pogoda z ka�d� chwil� stawa�a si� coraz bardziej dogodna do podr�y. Cich�y zwolna pomruki oddalaj�cej si� burzy. Podr�ny pierwszy przerwa� milczenie. � Czy baron de Taverney to tw�j krewny? A mo�e opiekun? �Nie, panie. �Tw�j pan? M�odzieniec zarumieni� si�. � Nie jestem lokajem. Jestem synem dawnego dzier�awcy pana barona, a matka moja wykarmi�a pann� Andre�. Rozumiem. Jeste� wi�c mlecznym bratem m�odej panny, bo spodziewam si�, �e c�rka barona musi by� m�oda. � Ma szesna�cie lat, panie. Podr�ny zauwa�y�, �e m�ody cz�owiek nie zdradza ch�ci do rozmowy o sobie. � W jaki spos�b znalaz�e� si� na drodze w tak� burz�? � Nie by�em na drodze. Schroni�em si� pod ska�� przydro�n� i czyta�em. � A co czyta�e�? � Umow� spo�eczn� Rousseau. Podr�ny spojrza� na m�odzie�ca ze zdziwieniem. � Wzi��e� t� ksi��k� z biblioteki barona? � zapyta�. � Nie, panie. Kupi�em u w�drownego ksi�garza. � Kt� ci powiedzia�, �e Umowa spo�eczna to dobra ksi��ka? � Nikt. Sam si� przekona�em. � Skoro rozr�niasz dobre ksi��ki, to zapewne znasz i z�e? � Tak, panie. Na przyk�ad Sofa, Tanzai i Neadorme... � Gdzie�e�, u licha, znalaz� te ksi��ki? � W bibliotece barona. Przysy�a mu je z Pary�a ksi��� Richelieu. � Jak to, stary marsza�ek? � Tak, marsza�ek. � Spodziewam si�, �e panna Andrea jest takiego samego zdania o tych ksi��kach co ty, m�ody cz�owieku? � Panna Andrea nie czyta ich, panie. � A dlaczego ty czyta�e� te ksi��ki, cho� wiedzia�e�, �e to z�e ksi��ki? � Bo uczy�y mnie rzeczy nieznanych. � A Umowa spo�eczna? � Uczy mnie tego, co przeczuwa�em: �e wszyscy ludzie s� bra�mi, �e spo�ecze�stwa s� �le zorganizowane i �e nadejdzie dzie�, kiedy wszyscy b�d� sobie r�wni. � Ach, tak... � Podr�ny zamy�li� si� na chwil�, po czym zapyta�: � Czy bardzo pragniesz si� uczy�, przyjacielu? � To najgor�tsze moje pragnienie. � A czego chcia�by� si� uczy�? � Wszystkiego. � W jakim celu? � Aby osi�gn�� wy�yny wiedzy. � Jakie wy�yny? Gilbert zawaha� si�. W dalszym ci�gu nie chcia� wyjawi� swoich najskrytszych my�li. � Jakie tylko cz�owiek osi�gn�� mo�e � odpowiedzia�. � A czego ju� si� nauczy�e�? � Niczego. Umiem tylko czyta� i pisa�. Lecz wszystko b�d� umia�. � Osobliwy ch�opak! � mrukn�� do siebie podr�ny. � Szli dalej w milczeniu. Deszcz usta� zupe�nie i ziemia parowa�a po wiosennej burzy cierpkim zapachem. Gilbert zdawa� si� nad czym� g��boko zastanawia�. � Panie � zapyta� nagle � czy pan wie, co to jest burza i sk�d si� bior� pioruny? Podr�ny u�miechn�� si�. � Jest to zetkni�cie si� dw�ch rodzaj�w elektryczno�ci: elektryczno�ci chmury i elektryczno�ci ziemi. Gilbert westchn��. � Nie rozumiem. Mo�e podr�ny udzieli�by dok�adniejszych wyja�nie�, ale w tej samej chwili zab�ys�y przed nimi �wiat�a. � To Taverney � rzek� m�ody cz�owiek. � Brama wjazdowa. � Otw�rz j�. Gilbert zbli�y� si� nie�mia�o do bramy i za