10240
Szczegóły |
Tytuł |
10240 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10240 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10240 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10240 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Kiry� Bu�yczow
Prze��cz
W domu by�o wilgotno, meszki wi�y si� wok� kaganka, kt�ry dawno ju� nale�a�o zgasi�, ale matka naturalnie
zapomnia�a... Na dworze pada�o, by�o szaro
i mroczno. Oleg niedawno si� obudzi� i teraz po prostu wylegiwa� si� na pryczy. W nocy sta� na warcie i bardzo
si� zm�czy� odp�dzaj�c szakale, kt�re ca�ym
stadem pcha�y si� do spichrza i o ma�o go przy tym nie zagryz�y. W ciele czu� pustk� i powszednio��, chocia�
spodziewa� si� raczej zdenerwowania, niepokoju,
mo�e strachu. Przecie� to na dwoje babka wr�y�a - wr�cisz, czy nie wr�cisz. Pi��dziesi�cioprocentowa szansa.
A pi��dziesi�t do kwadratu? Do sze�cianu?...
Powinny by� jakie� wzory, tablice, bo tak, to cz�owiek wci�� od nowa wynajduje rower. A propos, ci�gle
zapomina� zapyta� Starego, co to jest rower. Paradoks.
Rower jeszcze nie zosta� wynaleziony, a Stary ci�gle powtarza to zdanie, nie zastanawiaj�c si� nad jego sensem.
Z kuchni dobieg� kaszel matki. Okazuje si�, �e jest w domu. A Oleg my�la�, �e posz�a na grzyby.
- Dlaczego jeste� w domu? - zapyta�.
- Obudzi�e� si�? Chcesz zupy? W�a�nie podgrza�am.
- A kto poszed� na grzyby?
- Marianna z Dickiem.
- Nikt wi�cej?
- Mo�e kt�ry� z ch�opak�w.
Matka wesz�a do pokoju, rozp�dzi�a d�oni� meszki, zdmuchn�a kaganek.
Dom by� przedzielony na p� i w drugiej po�owie mieszka� Stary i bli�niaki Durow�w. Przygarn�� ich, kiedy
starsi umarli. Bli�niaki ci�gle chorowa�y
- kiedy jeden wyzdrowia�, to drugi zaczyna� - i gdyby nie ich conocne piski, Oleg nigdy w �yciu nie zgodzi�by
si� na wartowanie po ciemku.
- I po co ty tam idziesz? - powiedzia�a matka. - Przecie� nie dojdziecie! Dobrze b�dzie, je�li w og�le sami
stamt�d wr�cicie!
Teraz matka si� rozp�acze. Cz�sto ostatnio p�acze. Prawie co noc. Olegowi wstyd si� przyzna�, i� �al mu matki,
kt�ra rozpaczliwie t�skni za tym, co
dla niego nie istnieje. Lamentuje na my�l o krajach, kt�rych nie mo�na zobaczy�, o ludziach, kt�rych nigdy tu
nie by�o. Matka siedzi przy stole i r�ce,
twarde i pokryte odciskami, po�o�y�a przed sob�. No p�acz ju�, czemu nie p�aczesz? A mo�e teraz wyjmie
fotografi�? Jasne, przysun�a sobie pude�ko, otwiera
je. Wyjmuje zdj�cie.
Na fotografii jest ona i ojciec. Oleg tysi�c razy ogl�da� ju� to zdj�cie i pr�bowa� dopatrze� si� swego
podobie�stwa do ojca. Ojciec i matka s� na tym
zdj�ciu bardzo m�odzi, bardzo weseli i od�wi�tni. Ojciec jest w mundurze, a matka w sukni bez r�kaw�w, kt�ra
nazywa si� sarafan. Wtedy Olega jeszcze nie
by�o na �wiecie. Dwadzie�cia lat temu jeszcze go nie by�o, a pi�tna�cie lat temu ju� by�.
- Matko - powiedzia� Oleg. - Nie trzeba tak, daj spok�j.
- Nie puszcz� ci� - powiedzia�a matka. - Nie puszcze ci� i koniec. Po moim trupie.
- Matko - powiedzia� Oleg i usiad� na pryczy. - Nie m�wmy ju� o tym, dobrze?
Wsta� i poszed� do kuchni. W kuchni by� Stary, kt�ry w�a�nie rozpala� ogie�.
- Pomog� - powiedzia� Oleg. - Trzeba zagotowa� wod�?
- Tak - odpar� Stary. - Dzi�kuj�. Mam przecie� lekcj�. Przyjd� do mnie p�niej.
Marianna nazbiera�a pe�en worek grzyb�w. Poszcz�ci�o si� jej. Inna rzecz, �e musia�a i�� daleko, a� do
w�wozu. Z Olegiem nigdy by si� nie zdecydowa�a
zapuszcza� tak daleko, ale przy Dicku czu�a si� bezpiecznie i spokojnie. Dlatego, �e Dick czu� si� spokojnie.
Wsz�dzie. Nawet w lesie, chocia� bardziej
lubi� step. By� my�liwym, chocia� urodzi� si� zanim powsta�a ich wioska.
Las by� rzadki, poskracany, drzewa w nim ros�y niewiele ponad g�owa cz�owieka i zaczyna�y odchyla�
wierzcho�ki na boki, jakby ba�y si� wysun�� z masy
s�siad�w. I s�usznie. Zimowe wiatry natychmiast od�ami� wystaj�cy wierzcho�ek. Z igie� kapa�o. Deszcz by�
zimny i Mariannie zmarz�a raka, w kt�rej nios�a
worek z grzybami, prze�o�y�a go wiec do drugiej r�ki. Grzyby poruszy�y si� w worku, zaskrzypia�y. Bola�a d�o�.
Skaleczy�a j� sobie, kiedy wykopywa�a grzyby
na skraju w�wozu. Dick od razu wyj�� jej drzazga, �eby nie by�o zatrucia. Nie wiadomo, co to by�a za igie�ka. A
Marianna �ykn�a jeszcze troch� gorzkiej
odtrutki z buteleczki, kt�r� zawsze nosi�a na szyi.
Ko�o bia�ych, grubych i �liskich kurzeni sosny Marianna zauwa�y�a fioletow� plamk�.
- Poczekaj, Dick - powiedzia�a. - Tam jest kwiatek, jakiego jeszcze nie widzia�am.
- Mo�e obejdziesz si� bez kwiatk�w? - zapyta� Dick. - Czas do domu. Co� mi si� tutaj nie podoba.
Dick mia� niezwyk�ego nosa, je�li chodzi o rozmaite niebezpiecze�stwa. Zawsze nale�a�o go s�ucha�.
- Chwileczk� - powiedzia�a Marianna i podbieg�a do pnia.
G�bczasta, mi�kka, b��kitnawa kora sosny lekko pulsowa�a ss�c woda, a korzenie podrygiwa�y, przesuwa�y si� z
miejsca na miejsce i wypuszcza�y nibyn�ki,
aby nie uroni� nawet kropli deszczu. Mi�dzy nimi r�s� kwiatek. Zwyczajny kwiatek, fio�ek. Tylko o wiele
ciemniejszy i wi�kszy od tych, kt�re ros�y ko�o
wioski. I ze znacznie d�u�szymi kolcami. Marianna gwa�townym ruchem wyszarpn�a do�ek z ziemi; �eby
kwiatek nie zd��y� zaczepi� si� korzeniem o sosna i
po chwili fio�ek by� ju� w worku z grzybami, kt�re zacz�y si� tak g�o�no roi�, �e dziewczyna a� si� roze�mia�a.
I dlatego nie od razu us�ysza�a krzyk
Dicka:
- Padnij!
Jednak pod�wiadomie zareagowa�a na ten krzyk, skoczy�a do przodu, pad�a na ziemi�, wtuli�a si� w ciep�e,
pulsuj�ce korzenie sosny. Ale zbyt p�no. Twarz
jej p�on�a, jakby j� kto obla� wrz�tkiem.
- Oczy! - krzycza� Dick. - Oczy ocala�y?
Szarpn�� Mariann� za ramiona, posadzi�, oderwa� od korzeni jej zdr�twia�e z b�lu palce.
- Nie otwieraj oczu! - rozkaza� i szybko zacz�� wyci�ga� z twarzy malutkie, cienkie igie�ki. Powtarza� przy tym
gniewnie: - Idiotko, przecie� ciebie
nie wolno puszcza� do lasu! Trzeba s�ucha�, jak si� do ciebie m�wi. Boli, co?
- Boli.
Nieoczekiwanie rzuci� si� na ni� i powali� na korzenie.
- Boli!
- Jeszcze jeden przelecia� - powiedzia� Dick wstaj�c. - Potem zobaczysz. Rozbi� si� na moich plecach.
Nast�pne dwie kule przelecia�y o jakie� trzy metry od nich. Spr�yste, splecione z igie�kowatych nasion, ale
lekkie jak powietrze, bo puste w �rodku,
b�d� lata�, dop�ki nie uderz� przypadkiem w drzewo lub dop�ki poryw wiatru nie rzuci ich na ska�a. Milion
tych baloniastych kul zginie na pr�no, ale jedna
znajdzie swojego nied�wiedzia, naszpikuje igie�kami ciep�e cielsko i wyro�nie nowymi padami. Te kule s�
bardzo niebezpieczne i w sezonie ich dojrzewania
trzeba w lesie zachowywa� wielk� ostro�no��, �eby potem przez ca�e �ycie nie nosi� �lad�w na twarzy.
- Du�o jest ranek? - zapyta�a cicho Marianna.
- Nie b�j si�, i tak b�dziesz �adna - powiedzia� Dick. - Teraz trzeba jak najszybciej wraca� do domu,
posmarowa� t�uszczem, bo inaczej opuchniesz.
- Tak, masz racj�. - Marianna przesun�a d�oni� po twarzy, Dick to zauwa�y� i odtr�ci� r�k�.
- Zwariowa�a�? Zbiera�a� grzyby, zerwa�a� kwiatek. Chcesz zakazi� ranki?
Grzyby tymczasem wygramoli�y si� z worka, rozpe�z�y si� mi�dzy koszenie, a niekt�re nawet zd��y�y do
polowy zagrzeba� si� w ziemi. Dick pom�g� Mariannie
je pozbiera�. Fio�ka nie znale�li. Potem Dick odda� Mariannie worek, gdy� nie chcia� mie� zaj�tych r�k. W lesie
o �yciu decyduj� sekundy, a wi�c r�ce my�liwego
zawsze musz� by� wolne.
- Sp�jrz - powiedzia�a Marianna bior�c worek. Jej ch�odna, twarda d�o� z po�amanymi paznokciami zatrzyma�a
si� przez moment na jego r�ce. - Bardzo jestem
oszpecona?
- Nie b�d� �mieszna - powiedzia� Dick. - Wszyscy maj� kropki na twarzy. Ja te�. I co, jestem oszpecony? To
tatua� naszych czas�w.
- Tatua�?
- Zapomnia�a�? Stary uczy� nas na historii, �e dzikie plemiona umy�lnie si� tak ozdabia�y. W nagrod�. Nie
potrafisz tego zrozumie�, bo zawsze gapi�a�
si� w okno.
- Ale to by�y dzikusy - powiedzia�a Marianna. - A mnie boli.
- My te� jeste�my dzikusami.
Dick ju� wysun�� si� do przodu i szed� nie odwracaj�c g�owy. Marianna jednak wiedzia�a, �e ch�opak wszystko
s�yszy. Ma s�uch my�liwego. Marianna przeskoczy�a
przez szary p�d drapie�nej liany.
- Potem tak b�dzie sw�dzia�o, �e nie potrafisz usn��. Najwa�niejsze, �eby nie drapa�, wtedy nie b�dzie �adnych
�lad�w. Ale wszyscy rozdrapuj�.
- Ja nie b�d� - powiedzia�a Marianna.
- We �ni� zapomnisz si� i rozdrapiesz.
- Czujesz co�? - zapyta�a, spostrzegaj�c, �e Dick rusza szybszym krokiem.
- Tak - odpowiedzia�. - Zwierz�ta. Pewnie szakale. Ca�e stado.
Zaci�li biec, ale w lesie trudno jest biec szybko. Ci, kt�rzy biegn� na o�lep, staj� si� posi�kiem liany albo d�bu.
Grzyby wierci�y si� w worku, ale
Marianna nie chcia�a ich wyrzuca�. Ju� wkr�tce b�dzie por�ba, a potem wioska. Przy ogrodzeniu zawsze kto�
dy�uruje. Zobaczy�a, �e Diek wydoby� zza pasa
n� i wygodniej uchwyci� kusz�. Ona r�wnie� wyci�gn�a n� zza pasa, ale jej n� by� w�ski i cienki, dobry do
wycinania lian albo do wykopywania grzyb�w.
Kiedy jednak dop�dza cz�owieka stado szakali, wtedy n� nic nie pomo�e, lepiej uzbroi� si� w jaki� kij.
Oleg dojad� zup� i odstawi� garnek z g�stym wysoko na p�ka, �eby nie dobra�y si� do niego szczury.
Uprzedzaj�c pytanie matki, powiedzia�:
- Zaraz przyjd�.
Tymczasem wyszed� na ulic� i popatrzy� w jej koniec, w stron� bramy w ogrodzeniu, przy kt�rej sta� Tomasz z
kusz� w r�ku. W pozie Tomasza wyczuwa�o
si� napi�cie. Niedobrze jest, pomy�la� Oleg. Niedobrze, wiedzia�em o tym. Dick zaprowadzi� j� gdzie� daleko i
tam co� si� sta�o. Dick nie zastanawia si�
nad tym, �e Marianna jest zupe�nie inna ni� on, �e jest jeszcze ma�� dziewczynk�, kt�r� trzeba si� opiekowa�.
- Co si� dzieje? - zapyta� Tomasza.
- Wygl�da na to, �e szakale zn�w si� w��cz�. Ca�e stado - odpowiedzia� Tomasz nie odwracaj�c g�owy.
- Te same, co w nocy?
- Nie wiem. Dawniej szakale za dnia nie chodzi�y. A ty czekasz na Mariann�?
- Tak. Posz�a z Dickiem na grzyby.
- Wiem, sam ich wypuszcza�em. Ale nie denerwuj si�. Z Dickiem nic si� jej nie powinno przytrafi�. To
urodzony my�liwy.
Oleg skin�� g�ow�. W tych s�owach kry�a si� obraza, chocia� Tomasz nie chcia� obrazi� Olega. Po prostu by�o
tak, �e z Dickiem mo�na si� by�o czu� bezpieczniej.
- Ja wszystko rozumiem - u�miechn�� si� nagle Tomasz. Opu�ci� kusz� i opar� si� o s�up ogrodzenia. To jednak
jest kwestia priorytetu. W niewielkiej
spo�eczno�ci, powiedzmy w plemieniu podobnym do naszego, zdolno�ci powiedzmy matematyczne s� nieco
mniej warte od umiej�tno�ci zabicia nied�wiedzia. Mo�e
to niesprawiedliwe, ale wyt�umaczalne.
Tomasz u�miechn�� si� bardzo sympatycznie, jego cienkie i d�ugie wargi wygina�y si� tak, jakby nie mog�y
zmie�ci� si� w twarzy. Twarz mia� bardzo ciemn�,
pokryt� g��bokimi zmarszczkami, a oczy jeszcze ciemniejsze ni� twarz. I ��te bia�ka. Tomasz mia� chor�
w�trob� i ca�kiem od tego wy�ysia�. Poza tym mia�
s�abe p�uca i cz�sto kaszla�. Ale mimo wszystko Tomasz by� bardzo wytrzyma�y i najlepiej zna� drog� do
prze��czy.
Tomasz podrzuci� kusz� do ramienia i nie celuj�c wypu�ci� strza��. Oleg spojrza� dok�d z cienkim gwizdem
pomkn�a strza�a. Szakal nie zd��y� odskoczy�.
Wypad� z zaro�li jak gdyby krzaki dotychczas utrzymywa�y go w powietrzu, a teraz pu�ci�y. Zwali� si� na traw�,
drgn�� i znieruchomia�.
- Mistrzowski strza� - powiedzia� Oleg.
- Dzi�kuj�. Warto by�oby go zaraz stamt�d zabra�. Zanim wrony si� nie zleca�y.
- Przynios� go - powiedzia� Oleg:
- Nie - odpar� Tomasz. - On tam nie by� sam. Lepiej pole� po swoj� kusz�. Kiedy dzieciaki b�d� wraca�, b�d�
musia�y przedziera� si� przez stado. Ile
ich tam jest?
- W nocy naliczy�em sze�� sztuk - powiedzia� Oleg.
Czarna paszcz�ka szakala by�a rozdziawiona, bia�a sier�� stercza�a wok� niej jak d�ugie ig�y.
Oleg odwr�ci� si� i ruszy� po kusz� i w tym samym momencie zatrzyma� go gwizd Tomasza. G�o�ny, s�yszalny
w ka�dym zak�tku wioski. Wszyscy na pomoc!
Biec z powrotem? Nie, lepiej po kasz�! To nie zajmie nawet minuty.
- Co tam si� sta�o? - zapyta�a matka stoj�ca w drzwiach. Odepchn�� j�, zerwa� ze �ciany Musz�, omal nie �ami�c
haka. Gdzie s� strza�y? Pod sto�em? A
mo�e bli�niaki je zw�dzi�y?
- Strza�y s� za kuchni� - powiedzia�a matka. - Co si� sta�o? Co� z Mariann�?
Stary wybieg� z dzid�. Nie umia� strzela� z kuszy, a zreszt� jak to robi� jedn� r�k�? Oleg wyprzedzi� Starego i
wyci�gn�� strza�� z ko�czanu, chocia�
w biegu nie powinno si� tego robi�. Ca�a dzieciarnia wioski p�dzi�a w stron� ogrodzenia.
- Wracajcie! - krzykn�� Oleg gro�nym g�osem, ale naturalnie nikt go nie us�ucha�.
Obok Tomasza sta� ju� Siergiejew z wielkim �ukiem w r�kach. M�czy�ni stali nieruchomo i ws�uchiwali si� w
odg�osy dobiegaj�ce z zaro�li. Siergiejew
uni�s� r�k� bez dw�ch palc�w rozkazuj�c w ten spos�b tym, kt�rzy dobiegali do bramy znieruchomie�.
I wtedy z szarej, r�wnej �ciany lasu dobieg� krzyk cz�owieka. Krzyk by� daleki i kr�tki, a gdy zamilk�, nast�pi�a
g��boka cisza, gdy� nikt w wiosce
nie odwa�y� si� teraz nawet g�o�niej odetchn��. Zamilk�y nawet niemowl�ta w ko�yskach. Oleg wyobrazi� sobie,
nie, nawet zobaczy�, jak tam, za �cian� deszczu
i bia�awych pni, przyci�ni�ta plecami do ciep�ej i pal�cej kory sosny stoi Marianna. A Dick, kl�cz�c na jednym
kolanie, usi�uje r�k� rozdart� z�bami szakala
uj�� silniej dzid�...
- Stary! - krzykn�� Tomasz. - Borys! Zostaniesz przy ogrodzeniu. Oleg, biegnij za nimi!
Przy lesie dop�dzi�a ich ciocia Luiza ze swoim s�ynnym tasakiem, kt�rym w tym roku odegna�a nied�wiedzia. W
drugiej r�ce nios�a p�on�c� g�owni�. Ciocia
Luiza by�a wielk�, grub� i straszliw� kobiet� kr�tkie siwe kosmyki stercza�y jej na wszystkie strony, a
workowata peleryna nad�a si� jak balon. Nawet
drzewa l�kliwie wci�ga�y korzenie i skr�ca�y li�cie, gdy� ciocia Luiza wygl�da�a jak Bogini Zemsty, jak z�y
duch, kt�ry zim� ryczy i wyje w W�wozie. I
kiedy ciocia Luiza potkn�a si� o drapie�n� lian� ta, zamiast schwyta� ofiar� swoimi mackami, odskoczy�a w
kierunku pnia i ukry�a si� za nim, jak tch�rzliwa
�mija.
- Tutaj! - krzykn�a Marianna. G�os jej rozleg� si� zupe�nie blisko. Dziewczyna nawet nie krzykn�a, tylko
zawo�a�a, jak wo�a si� kogo� z drugiego ko�ca
wioski. A potem, kiedy zn�w ruszyli biegiem, Oleg us�ysza� g�os Dicka, a w�a�ciwie ryk, przypominaj�cy ryk
dzikiego zwierza, i w�ciek�e, g�uche ujadanie
szakala.
Marianna, zupe�nie jak w widzeniu Olega, sta�a z plecami wci�ni�tymi w mi�kki bia�y pie� starej grubej sosny,
kt�ry zapad� si� do �rodka, jakby j� chcia�
os�oni�. Ale Dick nie kl�cza�. Dick op�dza� si� no�em od wielkiego siwego szakala, kt�ry wi� si� jak w��, aby
unikn�� ciosu, ale stale atakowa�. Jeszcze
jeden szakal le�a� opodal na ziemi ze strza�� w boku. I co najmniej pi�� sztuk siedzia�o sobie dalej rz�dkiem, jak
widzowie. Szakale maj� taki dziwny zwyczaj.
Nie napadaj� hurmem, tylko czekaj�. Je�li pierwszy nie da sobie rady z ofiar�, wtedy do roboty bierze si�
nast�pny. I robi� to a� do skutku. Nie �a�uj�
siebie nawzajem. Po prostu tego nie rozumiej�. Siergiejew, kiedy zrobi� sekcj� jednego szakala, nawet m�zgu w
nim nie znalaz�.
Szakal, kt�ry wci�� usi�owa� wyrwa� Dickowi n�, nagle zwali� si� na bok. Z d�ugiej szyi stercza�a mu strza�a.
Okazuje si�, �e Tomasz zd��y� wystrzeli�,
kiedy Gleg przygl�da� si� scenie walki na polanie. W ci�gu tej sekundy, kiedy Oleg patrzy� i pr�bowa�
zorientowa� si� w sytuacji... A Dick, jakby tylko
na to czeka�, natychmiast obr�ci� si� w stron� pozosta�ych szakali i rzuci� si� na nie z dzid�. Przy nim byli ju�
Siergiejew i ciocia Luiza z tasakiem
i g�owni�. I zanim szakale poj�y, �e pora im ucieka�, dwa z nich wyzion�y ducha, a pozosta�e zwin�y si� w
pier�cienie, p�askimi, �uskowatymi ogonami
przykry�y nagie ciemiona i potom si� w g�szcz. Nikt za nimi nie pobieg�.
W drodze do wioski Dicka zacz�a trz��� febra, bo uk�szenie szakala nikomu jeszcze nie wychodzi�o W na
zdrowie. Wszyscy od razu poszli do domu Veitkusa.
Veitkus by� chory i le�a�, a jego �ona Aggie wydoby�a z apteczki - skrzynki stoj�cej w rogu pokoju - ok�ady
przeciwb�lowe i nalewk� przeciwko jadowi szakala,
potem przemy�a Dickowi rang i kaza�a mu po�o�y� si� spa�. Marianna chcia�a go odprowadzi�, ale Dick jej na to
nie pozwoli�. Za godzin� lub dwie gor�czka
spadnie, a Dick nie lubi�, �eby go kto� ogl�da�, kiedy jest obola�y lub chory.
Aggie postawi�a na stole misk� z cukrem p�dzonym z k��czy bagiennej osoki. Tylko ona i Marianna wiedzia�y,
jak odr�ni� s�odk� osok� od zwyczajnej.
No i malcy, kt�rzy potrafi� wyczu�, kt�ra trawa jest s�odka, a kt�rej nie wolno nawet dotkn��. Potem Aggie
nala�a do kubk�w wrz�tku i ka�dy sam nabiera�
sobie �y�k� g�sty i szary syrop... U Veitkus�w obywa si� bez ceremonii. Do nich wszyscy lubi� chodzi�.
- To nic gro�nego? - zapyta� Tomasz gospodyni�, jakby ju� trzy razy nie pyta� o to samo.
- Na nim wszystko goi si� jak na psie - odpowiedzia�a Aggie.
- A jednak masz w�tpliwo�ci? - zapyta� Siergiejew Tomasza.
- Nie mam �adnych - odpar� Tomasz. - Bo nie mamy innego wyj�cia. Proponujesz czeka� jeszcze trzy lata? Do
tego czasu wszyscy wymrzemy z wycie�czenia
i biedy.
- Nie wymrzemy - odezwa� si� z pryczy Veitkus. Broda i szopa w�os�w na g�owie zas�ania�y ca�� twarz. Wida�
by�o jedynie czerwony nos i jasne plamy oczu.
Nie wiadomo sk�d wydobywa� si� cienki, piskliwy g�os. - Po prostu ostatecznie zdziczejemy.
Oleg ju� nieraz s�ysza� takie rozmowy. Teraz to ju� przecie� pusta gadanina. Postanowi� p�j�� do spichlerza,
gdzie Stary z uczniami �ci�ga� sk�ry z
zabitych szakali, i porozmawia� ze Starym. Po prostu pogada�. Potem jednak spojrza� na misk� z syropem i
zaczerpn�� niepe�n� �y�k�. Wprawdzie swoj� cz��
zjad� w domu z matk� ju� w zaprzesz�ym tygodniu, ale tutaj te� nie przyszed� si� obiera�.
- Wyobra� sobie, �e wyprawa zako�czy si� tragicznie - powiedzia� Siergiejew.
- Nie mam na to ochoty, skoro mam w niej uczestniczy� - odpar� Tomasz. Veitkus si� roze�mia�, zabulgota�
�rodkiem brody.
- Ch�opcy, Dick i Oleg, to nadzieja naszego osiedla, jego przysz�o��. Ty za� jeste� jednym z czterech ostatnich
m�czyzn.
- Dodajcie do tego rachunku mnie - powiedzia�a basem Luiza i zacz�a ha�a�liwie dmucha� w kubek, �eby
ostudzi� wod�.
- Nie przekonasz mnie - powiedzia� Tomasz. - Ale je�li tak bardzo si� boisz, zostawmy Mariann� na miejscu.
- To prawda, �e l�kam si� o c�rk�. Ale teraz rozmawiamy o sprawach bardziej zasadniczych.
- P�jd� namoczy� grzyby - powiedzia�a Marianna i zwinnie wsta�a z miejsca.
- Sk�ra i ko�ci - powiedzia�a ciocia Luiza patrz�c na ni�. - Dos�ownie sk�ra i ko�ci.
- Przechodz�c obok ojca, Marianna musn�a jego rami� koniuszkami palc�w. Siergiejew uni�s� tr�jpalczast�
d�o�, aby pog�adzi� r�k� c�rki, ale Marianna
wy�lizn�a si� i ruszy�a ku drzwiom.
- Dzi�kuj� za pocz�stunek - powiedzia�a ciocia Luiza.
- Zupe�nie nie rozumiem, jak ci si� uda�o uty� - rzuci� Tomasz, patrz�c jak ogromne cia�o ciotki Luizy toczy si�
ku drzwiom.
- Nie uty�am, tylko spuch�am - odpar�a Luiza nie odwracaj�c g�owy. W drzwiach zatrzyma�a si� i powiedzia�a do
Olega. - Przez to ca�e zamieszanie zapomnia�e�
wpa�� do Krystyny. Czekaj� tam na ciebie. To nie�adnie.
Jasne, �e nie�adnie! Powinien zajrze� tam ju� godzin� temu. Oleg poderwa� si� z miejsca.
- Ju� id�.
- No dobra, ja alko tak, dla dyscypliny - mrukn�a ciotka Luiza. - Sama tam zajrz�. Nakarmi� swoje sieroty i
wpadn�.
- Nie trzeba.
Oleg wyskoczy� na ulic� tu� za cioci� Luiz�. Poszli razem. Nie musieli i�� daleko. Ca�� wiosk� mo�na obiec w
ci�gu dw�ch minut. Naoko�o, wzd�u� ogrodzenia.
Dom Krystyny by� przedostatni. Za nim sta� tylko dom Dicka. Ciocia Luiza mieszka�a naprzeciwko.
- Nie boisz si� i�� na wypraw? - zapyta�a ciocia Luiza.
- Trzeba - powiedzia� Oleg.
- Odpowied� godna m�a. - Ciocia Luiza u�miechn�a si� nie wiedzie� czemu.
- A Siergiejew Marianny nie pu�ci? - zapyta� Oleg.
- P�jdzie twoja Marianna, p�jdzie.
- Nic si� nam nie stanie - powiedzia� Oleg. - Czworo ludzi. Wszyscy uzbrojeni. Nie pierwszy raz w lesie.
- W lesie rzeczywi�cie nie pierwszy raz - zgodzi�a si� Luiza. - Ale w g�rach jest zupe�nie inaczej. Zatrzymali si�
mi�dzy domami Krystyny i Luizy. Drzwi
u Luizy by� uchylone. W szparze b�yszcza�y oczy - Kazik, przybrany syn, czeka� na cioci.
- W g�rach jest strasznie - powiedzia�a Luiza. - Zapami�ta�am na ca�e �ycie, jak w�drowali�my przez g�ry.
Ludzie zamarzali dos�ownie w oczach. Prawie
co rano nie mogli�my kogo� dobudzi�...
- Teraz mamy lato - powiedzia� Oleg. - Nie ma �niegu.
- To tylko legenda i pobo�ne �yczenia. W g�rach �nieg le�y zawsze.
- Je�li nie b�dzie mo�na przej��, to wr�cimy.
- Wracajcie. Lepiej wracajcie.
Luiza skr�ci�a do swoich drzwi. Kazik zapiszcza� z rado�ci. Oleg pchn�� drzwi domu Krystyny.
U Krystyny by�o duszno, cuchn�o czym� kwa�nym, ple�� pokry�a ju� ca�e �ciany niczym tapet� i chocia� by�a
jaskrawa, ��ta i pomara�czowa, w pokoju
nie by�o przez to ja�niej. I kaganek si� nie pali�.
- Cze�� - powiedzia� Oleg, przytrzymuj�c drzwi, �eby zorientowa� sil, co dzieje si� w ciemnym pokoju. - Nie
�picie?
- Och - powiedzia�a Krystyna. - Przyszed�e� jednak, a ju� my�la�am, �e nie przyjdziesz. S�dzi�am, �e zapomnisz.
Je�li wybieracie si� w g�ry, to po co
macie o mnie pami�ta�.
- Oleg, nie s�uchaj jej - powiedzia�a cicho, bardzo cicho, niemal szeptem Liz. - Ona warczy. Na mnie te� warczy.
Od rana do nocy. Mam tego do��.
Oleg wymaca� st�, przesun�� po nim r�koma, �eby znale�� kaganek, wyj�� z torebki przy pasie hubk� i
krzesiwo.
- Czemu siedzicie bez �wiat�a? - zapyta�.
- Olej w kaganku si� sko�czy� - powiedzia�a Liz.
- A gdzie jest butelka?
- Nie mamy oleju - powiedzia�a Krystyna. - Komu potrzebne s� dwie bezradne kobiety? Kto przyniesie nam
troch� oleju?
- Olej jest na p�ce, po twojej prawej r�ce - powiedzia�a Liz. - Kiedy wyruszacie?
- Po obiedzie - odpar� Oleg.
Odszuka� na p�ce butelk� z olejem, nala� do kaganka i zapali� go. Od razu zrobi�o si� widno. �wiat�o pad�o na
szerok� prycz�, na kt�rej pod sk�rami
le�a�y obok siebie Krystyna i Liza.
- Oleju starczy wam jeszcze na tydzie� - powiedzia� Oleg. - Potem Stary przyniesie. Nie oszcz�dzajcie, bo nie
ma sensu siedzie� po ciemku.
- Szkoda, �e zachorowa�am - odezwa�a si� cicho Liz. - Chcia�am i�� z tob�.
- Nast�pnym razem p�jdziesz.
- Za trzy lata?
- Za rok.
- Za tutejszy rok, to znaczy za trzy lata. A ja mam s�abe p�uca.
- Do zimy jeszcze daleko, wyzdrowiejesz. , Oleg rozumia�, �e m�wi zupe�nie co innego ni� to, czego
spodziewa�a si� ta dziewczyna o bia�ej, szerokiej
twarzy. Kiedy m�wi�a o prze��czy, o wyprawie, my�la�a tylko o tym, �eby Oleg zawsze by� przy niej, bo jest
zupe�nie sama na �wiecie, bo si� tego �wiata
bardzo boi... Dlatego Oleg stara� si� by� dla niej uprzejmy, co nie zawsze mu si� udawa�o, gdy� Liz by�a
irytuj�ca; jej octy zawsze o co� prosi�y, a ona
sama chcia�a by� z Olegiem sam na sam, �eby si� ca�owa�.
Krystyna wsta�a z pryczy, wzi�a lask� i podesz�a do p�yty kuchennej. Wszystko umia�a zrobi� sarna, ale wo�a�a,
�eby robi�y to za ni� s�siadki.
- Oszale� mo�na - mamrota�a. - Ja, wybitna uczona, kobieta s�yn�ca niegdy� z urody, musze mieszka� w tym
chlewie porzucona przez wszystkich, skrzywdzona
przez los...
- Oleg - powiedzia�a Liz, unosz�c si� na �okciu i ods�aniaj�c przy tym du�� bia�� pier�. - Oleg, nie id� z nimi.
Nie wr�cisz. Wiem, �e nie wr�cisz.
Mam przeczucie...
- Mo�e przynie�� wody? - zapyta� Oleg, opuszczaj�c oczy.
- Jest woda - powiedzia�a Liz. - Nie chcesz mnie us�ucha�. Pos�uchaj chocia� raz w �yciu!
- P�jd� ju�.
- Id� - szepn�a Liz.
Stary by� w kuchni. My� si� nad misk�.
- �adne sztuki upolowali�cie - powiedzia�. Tylko futro maj� nie najlepsze, letnie.
- To Dick i Siergiejew.
- Jeste� z�y? By�e� u Krystyny?
- Tak, wszystko jest w porz�dku. Trzeba b�dzie p�niej zanie�� im troch� oleju. Kartofle te� im ko�cz�.
- Nie martw si�. Chod� do mnie, porozmawiamy na ostatek.
- Mo�e u nas?
- U mnie jest teraz spokojnie, bli�niaki bawi� si� na dworze.
- Tylko nied�ugo! - krzykn�a matka zza przepierzenia.
Stary u�miechn�� si�. Oleg zdj�� z wieszaka r�cznik i poda� mu, �eby wytar� sobie r�k�. Praw� r�ki Stary straci�
pi�tna�cie lat temu, kiedy po raz pierwszy
pr�bowali przedosta� si� na prze��cz.
- Najbardziej l�kam si� pu�ci� ciebie - powiedzia� starzec siadaj�c naprzeciw niego na miejscu nauczyciela. -
My�la�em, �e za par� lat zast�pisz mnie.
I �e zamiast mnie b�dziesz uczy� dzieci. A jednocze�nie nalega�em, �eby zabrali ci� na prze��cz. To chyba jest
wa�niejsze dla ciebie ni� dla Dicka albo
Marianny. B�dziesz tam moimi oczami i r�kami.
Stary uni�s� swoj� r�k� i przyjrza� si� jej z takim zaciekawieniem, jakby nigdy jej nie widzia�. I zamy�li� si�.
Oleg milcza�. Stary cz�sto tak milki
nagle na minut� lub dwie. Trzeba si� by�o do tego przyzwyczai�. Ka�dy ma swoje s�abo�ci. P�omyk kaganka
odbija� si� w wypolerowanym, jak zawsze czystym
mikroskopie, w kt�rym brakowa�o najwa�niejszego szk�a. Siergiejew od dawna m�czy� Starego, powtarza� mu,
�e pusta rurka jest zbyt cenna, aby trzyma� j�
na p�ce jako ozdob�. "Daj mi j� do warsztatu - m�wi� - to zrobi� z niej dwa wspania�e no�e". Ale Stary si� nie
zgadza�.
- Przepraszam - powiedzia� starzec. Zamruga� poczciwymi szarymi oczami, pog�adzi� schludnie przystrzy�on�
bia�� br�dk�... - Rozmy�la�em. Wiesz o czym?
O tym samym, co i przedtem, o tym, �e w historii Ziemi zdarza�y si� ju� wypadki, kiedy wskutek r�nych
nieszcz�liwych zbieg�w okoliczno�ci niewielka grupa
ludzi zostawa�a odci�ta od cywilizacji. I tutaj wkraczamy w dziedzina analizy jako�ciowej.
Starzec zn�w zamilk� i bezd�wi�cznie porusza� ustami. Zag��bi� si� w swoje my�li. Oleg przywyk� do tego.
Lubi� nawet siedzie� obok starca i po prostu
milcze�, po prostu siedzie�, bo wydawa�o mu si�, i Starzec ma w sobie tak wiele wiedzy, �e przesyca ni� ca�e
powietrze, kt�rym oddycha.
- Do degradacji pojedynczego cz�owieka wystarczy kilka lat, pod warunkiem, �e jest bia�� kart�. Wiadomo, �e
dzieci, kt�re w niemowl�ctwie trafia�y do
wilk�w lub tygrys�w, a takie wypadki zanotowano w Indiach i w Afryce, po kilku latach beznadziejnie
op�nia�y si� w stosunku do swoich r�wie�nik�w. Stawa�y
si� debilami. Debil, to jest...
- Pami�tam to s�owo.
- Przepraszam. Nie udawa�o si� przywr�ci� im cz�owiecze�stwa. Nawet chodzi�y wy��cznie na czworakach.
- A gdyby to by� doros�y?
- Doros�ego wilki nie przyjm�. A na bezludnej wyspie?
- Jest wiele wariant�w, ale w ka�dym z nich cz�owiek nieuchronnie si� degeneruje. Stopie� degradacji...
Starzec uni�s� pytaj�co oczy, a Oleg skin�� g�ow�. Wiedzia�, co to jest degradacja.
- Stopie� degradacji zale�y od poziomu, jaki cz�owiek osi�gn�� do momentu izolacji, i od jego charakteru. Nie
mo�emy jednak dokona� eksperymentu historycznego
na pojedynczym ukszta�towanym osobniku. M�wimy zatem o spo�eczno�ci, socium, grupie. Zastanawiamy si�,
czy grupa ludzi mo�e utrzyma� si� na poziomie kultury,
na jakim znajdowa�a si� w chwili odizolowania.
- Mo�e - powiedzia� Oleg. - To my.
- Nie mo�e - zaoponowa� starzec. Niemowl�ciu do ostatecznej degradacji wystarczy jednak pi�� lat, grupie, je�li
nawet nie wymrze, trzeba na to dw�ch
lub trzech pokole�. Plemieniu - kilku pokole� - a narodowi za� mo�e nawet par� wiek�w. Ale ten proces jest
nieuchronny i nieodwracalny. Dowodzi tego historia.
We�my chocia�by australijskich aborygen�w...
Wesz�a matka Olega. By�a uczesana i mia�a na sobie �wie�o upran� sp�dnic�.
- Posiedz� z wami - powiedzia�a.
- Posied�, Ireno, posied� - powiedzia� starzec. - Rozmawiamy w�a�nie o post�pie, a w�a�ciwie regresie
spo�ecznym.
- Ju� o tym s�ysza�am - powiedzia�a matka. - Zastanawiasz si�, jak pr�dko zaczniemy chodzi� na czworakach?
Odpowiem ci, �e jeszcze wcze�niej wszyscy
wyzdychamy. No i dzi�ki Bogu. Ju� mi to brzyd�o.
- A jemu nie zbrzyd�o?! - wykrzykn�� starzec. - Moim bli�niakom te�?
- Przecie� tylko dla niego �yj� a wy go posy�acie na pewn� �mier�.
- Je�li przyj�� tw�j punkt widzenia - odpar� Stary - to tutaj ka�dy dzie� grozi �mierci�. Tutaj las, to �mier�; zima,
huragan, pow�d�, uk�szenie trzmiela
- to r�wnie� �mier�. I nikt nie wie, sk�d ta �mier� pe�znie i jak� przybierze posta�.
Wype�za, kiedy chce i zabiera ka�dego, kogo tylko zapragnie - powiedzia�a matka. - Jednego za drugim.
- Jest nas teraz wi�cej ni� by�o pi�� lat temu. Najwa�niejszym problemem nie jest przetrwanie fizyczne, tylko
moralne.
- Jest nas mniej, coraz mniej! Rozumiesz, prawie nikt z nas nie zosta�! Co te szczeniaki mog� bez nas robi�?
- Sko�czmy jur z tym, Borys, dobrze?
- Nasz ratunek nie polega na wtapianiu si� w przyrod�, na adaptacji do niej - powiedzia� starzec z nie zachwian�
pewno�ci�. Tym razem zwraca� si� do
Olega. - Potrzebujemy zastrzyku ludzkiej kultury, potrzebujemy pomocy ze strony reszty ludzko�ci. Pomocy w
dowolnej formie. Dlatego w�a�nie nalegam, �eby�
poszed� na prze��cz. My jeszcze pami�tamy. I naszym obowi�zkiem jest przekaza� t� pami�� wam.
- Przelewanie z pustego w pr�ne - powiedzia�a matka zm�czonym g�osem. - Zagrza� wody?
- Zagrzej - powiedzia� Stary. - Napijemy si� wrz�tku. Grozi nam zapominanie. Ju� teraz nosicieli cho�by drobin
ludzkiej m�dro�ci, cywilizacji, wiedzy
jest coraz mniej. Jedni gin� umieraj�, inni za� s� zbytnio poch�oni�ci walk� o egzystencj�... I oto przychodzi
nowe pokolenie. Ty i Marianna nie jeste�cie
jeszcze tak wyra�nie na nowy spos�b ukszta�towani, stanowicie etap przej�ciowy. Jeste�cie jakby ogniwem
��cz�cym nas z nasz� przysz�o�ci�. Potrafisz sobie
wyobrazi� jaka ona b�dzie?
- My nie boimy si� lasu - powiedzia� Oleg. - Znamy grzyby i drzewa, mo�emy polowa� na stepie...
- L�kam si� przysz�o�ci, w kt�rej panuje nowy typ cz�owieka: Dick-my�liwy. On dla mnie jest symbolem
ucieczki, symbolem pora�ki cz�owieka w walce z
przyrod�.
- Richard to dobry ch�opak. Mo�e tylko troch� dzikusowaty - odezwa�a si� matka z kuchni. - Nie�atwo mu �y�
samemu.
- Dick ju� czuje si� tubylcem, panem lasu. Przesta� chodzi� do mnie pi�� lat temu. Nie jestem wcale, pewien, czy
pami�ta jeszcze abecad�o.
- A po co mu ono? - z, spyta�a matka. - Ksi��ek i tak nie ma. Nie ma te� do kogo pisa� list�w.
- Dick zna wiele pie�ni - wtr�ci� Oleg. - I sam je uk�ada...
- Nie chodzi o pie�ni. Pie�ni, to zaranie cywilizacji. A dla malc�w Dick jest bo�yszczem. "Dick-my�liwy"! Dla
was za�, g�upie baby, wzorem wszelkich
cn�t. Dla dziewcz�t - rycerzem.
- Widz�, �e cieszy ci� �wiat Dick�w, dzikus�w?! - Stary by� w�ciek�y. R�bn�� nawet pi�ci� w stoi. �wiat sytych
bystronogich dzikus�w!
- A w mo�esz zaproponowa� w zamian?
- Jego - starzec po�o�y� ci�k� d�o� na g�owie Olega. - �wiat Olega, to jest m�j �wiat, tw�j �wiat, kt�ry usi�ujesz
odrzuci�, chocia� inny ci nie jest
dany.
- Nie zgadzam si� z tob�, Borys - powiedzia�a matka. - Najwa�niejsz� rzecz� dla nas jest prze�y�. M�wi� w tej
chwili nie konkretnie o sobie, tylko o
wiosce. O dzieciakach. Kiedy patrz� na Dicka lub n. Mariann�, to zaczynam mie� nadziej�. Ty ich nazywasz
dzikusami, a ja s�dz�, �e oni zdo�ali si� przy
stosowa�. I je�li oni teraz zgin� - zginiemy wszyscy. To zbyt wielkie ryzyko.
- To znaczy, �e ja si� nie przystosowa�em? - zapyta� Oleg.
- Jeste� najmniej przystosowany ze wszystkich.
- Wi�ksze szanse prze�ycia b�dzie mia�o osiedle takich, jak Oleg - zaoponowa� Stary. - Je�li naszym plemieniem
b�dzie rz�dzi� Dick i jemu podobni, to
za sto lat nikt nawet nie wspomni, kim jeste�my, sk�p przyszli�my i po co �yjemy. Zatriumfuje prawo
silniejszego, prawo pierwotnej zgrai.
- I b�d� p�odzi� si� i rozmna�a� - powiedzia�a matka. - I stan� si� liczni jak piasek pustyni. I wynajd� ko�o, a po
dalszym tysi�cu lat maszyn� parow�
- zako�czy�a ze �miechem, kt�ry podobniejszy by� do �kania. Poci�gn�a nosem.
- �artujesz? - zapyta� Oleg.
- Irena m�wi zupe�nie powa�nie - odpowiedzia� mu Stary. - Walka o najprymitywniejsz� egzystencji doprowadzi
do beznadziejnego regresu. Prze�y� za tak�
cen�, za cen� wtopienia si� w przyrod�, zaaprobowania jej praw, to znaczy skapitulowa�.
- I dlatego w�a�nie p�dzisz Olega w g�ry?
- Dla zachowania wiedzy, dla nas wszystkich, w tym r�wnie� dla ciebie. Dla walki z ot�pieniem czy�by� tego
nie rozumia�a?
- Zawsze by�e� egoist� - powiedzia�a matka.
- A tw�j macierzy�ski egoizm si� nie liczy?
- Po co Oleg? Przecie� on nie wytrzyma t�go marszu, bo jest na to za s�aby.
Tego matka nie powinna powiedzie�. Od razu to zrozumia�a i popatrzy�a na Olega b�agaj�c go wzrokiem, �eby
si� nie obra�a�, �eby zrozumia�.
- Ja si� nie obra�am, mamo - powiedzia� Oleg. - Wszystko rozumiem, ale chc� i��. Chyba chc� bardziej ni� ca�a
reszta... Dick najch�tniej by zosta�.
Wiem o tym. Nied�ugo zaczn� koczowa� jelenie. Najlepszy sezon na polowanie na stepie. Zosta�by.
- On jest potrzebny na wyprawie - powiedzia� twardo starzec. Oburzam si� wprawdzie na perspektyw� jego
w�adzy, ale dzi� jego umiej�tno�ci, jego si�a
mog� nas uratowa�.
- Uratowa�! - matka oderwa�a wzrok od Olega. - Ci�gle gadasz o ratunku. A sam w niego wierzysz! Ludzie trzy
rdzy chodzili w g�ry, a ilu z nich wn�ci�o?
I z czym?
- W�wczas byli�my jeszcze niedo�wiadczeni. Nie znali�my tutejszych praw. Szli�my zim�, jesieni� kiedy na
prze��czy le�a� �nieg. A dzieciaki zdo�aj�
przej��...
- Gdyby tamci nie zgin�li, znacznie lepiej by si� nam �y�o. By�oby wi�cej karmicieli.
- Naturalnie, ale i tak znale�liby�my si� we w�adzy prawa degradacji. Albo jeste�my cz�stk� ludzko�ci
piel�gnuj�c� og�lnoludzki dorobek, ��dn� wiedzy,
albo te� zamieniamy si� w garstk� dzikus�w bez perspektyw.
- Jeste� idealist�, Boria. Kawa�ek chleba jest dzi� potrzebniejszy ni� abstrakcyjny ananas.
- Ale przecie� pami�tasz smak ananasa? - Stary obr�ci� si� do Olega i doda�: - Ananas, to owoc tropikalny o
specyficznym smaku.
- Zrozumia�em - powiedzia� Oleg. - �mieszne s�owo. Matko, zagrzej zupy. Nied�ugo ruszamy.
- Papier - powt�rzy� Stary. - Przynajmniej dziesi�� arkuszy.
- B�dziesz mia� sw�j papier - powiedzia� Tomasz.
Ci, kt�rzy mieli i��, zebrali si� przy bramie ogrodzenia. Reszta przysz�a ich odprowadzi�. Wszyscy udawali, �e
wyprawa jest najzwyczajniejsza w �wiecie,
jak na bagna po s�odkie k��cza, a �egnali si�, jakby si� ju� nigdy nie mieli zobaczy�. Oleg takie przynajmniej
odni�s� wra�enie.
Ci, kt�rzy szli, byli ciep�o ubrani - odzienie dla nich zebrano w ca�ej wiosce. Ciotka Luiza sama je wybiera�a,
zw�a�a, dopasowywa�a. Oleg chyba nigdy
dot�d nie by� tak ciep�o ubrany. Tylko Dick niczego nie wzi��. On zawsze sam wszystko sobie szyje.
Matka trzyma�a Olega za r�k�, a on nie odwa�a� si� wyrwa� d�oni, chocia� wydawa�o mu si�, �e Dick, patrz�c na
niego, u�miecha si� ironicznie samymi
oczami.
Matka chcia�a p�j�� z nimi do cmentarza, ale Siergiejew jej nie pu�ci�. Nie pu�ci� nikogo, opr�cz Luizy i
Starego.
Oleg kilka razy odwraca� si� do ty�u. Matka sta�a z nieruchomo uniesion� r�k�, jakby chcia�a pomacha� ni� na
po�egnanie i zapomnia�a. Stara�a si� nie
p�aka�.
Nad ogrodzeniem wida� by�o g�owy doros�ych. Matki, Aggie, Siergiejewa, Veitkusa... A przez ciernie, bli�ej
ziemi, ciemnia�y postacie dzieciarni. Kr�ciutki
szereg ludzi, a za nim spadziste, b�yszcz�ce w deszczu r�owe dachy garstki dom�w.
Na wzg�rzu Oleg obejrza� si� po raz ostatni. Wszyscy nadal stali przy ogrodzeniu, tylko paru malc�w odbieg�o
na bok i zacz�o tapla� si� w ka�u�y. Z
g�ry wida� by�o ulice, dr�k� mi�dzy sza�asami. I drzwi u Krystyny. W drzwiach sta�a jaka� kobieta. Z daleka
nie by�o wida�, czy to Krystyna, czy Liz.
A potem wierzcho�ek wzg�rza zas�oni� wiosk�.
Cmentarz r�wnie� by� otoczony kolczastym ogrodzeniem. Dick, zanim otworzy� furtk�, zajrza� do �rodka, �eby
sprawdzi�, czy jakie� zwierze nie urz�dzi�o
sobie tam kryj�wki. To by�o ca�kiem mo�liwe. Oleg pomy�la�, �e sam na pewno zapomnia�by to zrobi�.
Dziwne, pomy�la�, �e grob�w przywalonych p�ytami mi�kkiego �upka, wy�amanymi z pobliskich ska�, jest
znacznie wi�cej ni� ludzi w wiosce, chocia� osiedle
liczy sobie dopiero szesna�cie lat. Ojca tam nie by�o, bo zosta� za prze��cz�. Dick przystan�� przed dwoma
identycznymi p�ytami, ociosanymi znacznie staranniej
ni� pozosta�e. To by�y groby jego rodzic�w. Zerwa� si� wiatr, zimny i uporczywy. Stary wolno przechodzi� od
grobu do grobu. Zna� ich wszystkich. Ilu ich
by�o szesna�cie lat temu? Zdaje si�, �e trzydziestu sze�ciu doros�ych i czworo dzieci. A zosta�o?... Dziesi�cioro
doros�ych i troje dzieci z tych, kt�re
przysz�y. Troje. Dick, Liz i on, Oleg. Marianna urodzi�a si� ju� tu. I jeszcze dwana�cioro dzieci spo�r�d tych,
kt�re urodzi�y si� w wiosce �ywe. To znaczy,
�e siedemna�cie lat temu by�o tu czterdziestu ludzi, a teraz dwudziestka z kawa�kiem. Prosty rachunek. Nie,
wcale nie prosty. Grob�w jest o wiele wi�cej,
le�� w nich dzieciaki, kt�re umar�y lub zgine�y. Tutejsze, wioskowe. Pewnie mo�na sporz�dzi� wykres,
pomy�la� Oleg. Kto prze�ywa, dlaczego ludzie umieraj�...
Nad uchem, jakby pods�ucha�a jego my�li, odezwa�a si� ciocia Luiza:
- Wiekszo�� umar�a przed pi�tym rokiem �ycia.
- Naturalnie - zgodzi� si� Stary. - P�acili�my za do�wiadczenie.
- Prawdziwy cud, �e wszyscy nie wymarli ju� w pierwszym roku - powiedzia� Tomasz. - Pami�tasz?
- Pami�tam - odpowiedzia� Stary.
O jakie� trzydzie�ci krok�w za ogrodzeniem, gdzie zaczyna�a si� p�o��ca, podst�pna, lepka kos�wka, zatrzymali
si�.
Luiza wszystkich uca�owa�a. Stary u�cisn�� im r�ce. Na ostatku po�egna� si� z Olegiem.
- Bardzo na ciebie licz� - powiedzia�. - Bardziej ni� na Tomasza. Tomasz troszczy si� o dobro wioski, . o jej
dzie� dzisiejszy. Ty powiniene� my�le�
o przysz�o�ci. Rozumiesz mnie?
- Dobrze - odpar� Oleg. - A ty, nauczycielu, opiekuj si� mam�. �eby za bardzo si� nie martwi�a. Przynios�
mikroskop.
- Dzi�kuje. Wracajcie jak najszybciej.
O zmroku, jak Tomasz si� spodziewa�, dotarli do ska�.
Las nie dochodzi� do ska�, ich purpurowe z�by stercza�y z nagiej, pokrytej plamami porost�w doliny, a strz�py
chmur przelatywa�y tak nisko, �e kamienne
z�biska rozpruwa�y im brzuchy i znika�y w szarym tumanie. Tomasz powiedzia�, �e jaskinia, w kt�rej nocowa�
poprzednim razem, jest sucha �atwo do niej dotrze�.
Po pi�ciu godzinach szybkiego marszu wszyscy, opr�cz Dicka, byli bardzo zm�czeni. A Dick, je�li nawet si�
zm�czy�, nie uskar�a� si�, tylko szczerzy� z�by.
- Wtedy by�o znacznie zimniej - powiedzia� Tomasz. - Uznali�my w�wczas, �e w mr�z �atwiej b�dzie przedosta�
si� przez bagno. A prze��cz by�a zamkni�ta.
Pami�tam, �e jak t�dy szli�my, to pod nogami dzwoni�o. Przymrozki.
Mi�dzy w�drowcami a ska�ami le�a�a okr�g�a bia�awa plama o �rednicy jakich� dwudziestu metr�w.
- To tutaj dzwoni�o? - zapyta� Dick, kt�ry szed� przodem. Zatrzyma� si� gwa�townie na skraju plamy. Jej
powierzchnia lekko po�yskiwa�a, jak kora sosny.
- Tak. - Tomasz stan�� obok Dirka. Oleg zosta� w tyle. Godzin� temu wzi�� od Marianny worek, �eby si� nie
przem�czy�a. Marianna nie chcia�a mu go da�,
Dick tylko wyszczerzy� z�by, a Tomasz powiedzia�:
- S�usznie. Jutro ja ci pomog�, a potem Dick.
- Po co pomaga�? - powiedzia� Dick. - W nocy rozdzielimy mi�dzy sob� po�ow� jej worka. Jej b�dzie l�ej, a my
te� nie zauwa�ymy r�nicy. Wcze�niej trzeba
by�o o tym pomy�le�. Dwa miesi�ce si� przygotowywali, a nie pomy�leli.
- Ciekawe, kto niby mia� my�le�? Z ciebie taki sam my�liciel, jak z reszty, pomy�la� Oleg. A nie� trzeba by�o
niema�o. Chocia� Dick m�wi�, �e nie ma
sensu ci�gn�� ze sob� jedzenia, bo on zawsze co� n drodze upoluje, to jednak wzi�li w�dzone mi�so, suszone
k��cza i grzyby. Najwi�cej jednak wa�y� drewno,
bez kt�rego ani wody si� nie zagotuje, ani zwierza nie odp�dzi.
- Wiesz, do czego to jest podobne? - powiedzia�a Marianna, dop�dzaj�c m�czyzn. - Do wierzcho�ka grzyba.
Ogromnego grzyba.
- Mo�liwe - powiedzia� Dick. - Lepiej go obejd�my.
- Po co? - zaoponowa� Oleg. - Na piargi trzeba si� b�dzie wdrapywa�.
- Spr�buj�, dobrze? - powiedzia�a Marianna przykl�kaj�c i wyci�gaj�c zza paska no�yk.
- Co chcesz zrobi�? - zapyta� Tomasz.
- Odetn� kawa�eczek i pow�cham. Je�li ten grzyb jest jadalny, to mo�na by nim nakarmi� ca�� wiosk�.
- Nie warto go ci�� - powiedzia� Dick. - Nie podoba mi si� tw�j grzyb, je�li to w og�le jest grzyb. Ale Marianna
ju� wbi�a no�yk w kraw�d� plamy. Odci��
jednak nic nie zd��y�a - ledwie zd��y� wyrwa� n�. Bia�awa plama nagle wzd�a si�, zadygota�a i run�a wysok�
fal� w jej stron�. Dick gwa�townie poci�gn��
dziewczyn� na siebie i potoczy� si� z ni� do ty�u, Tomasz r�wnie� odskoczy� i uni�s� kusz�. Dick, siedz�c na
kamieniach, roze�mia� si� na ca�e gard�o:
- �eby go zabi�, potrzebna jest strza�a wielko�ci domu. Albo i wi�ksza!
- Przecie� m�wi�am, �e to grzyb - powiedzia�a Marianna. - Niepotrzebnie si� wystraszy�e�. On pachnie jak
grzyb.
Drgawki wstrz�sa�y bia�� plam�. Fale rodzi�y si� w jej �rodku i toczy�y ku kraw�dziom, jak kr�gi na wodzie od
wrzuconego do niej kamienia. �rodek grzyba
wci�� si� unosi� i unosi�, jakby kto�, bij�c g�ow� usi�owa� wyrwa� si� na zewn�trz potem od �rodka rozbieg�y si�
ciemne p�kni�cia, kt�re rozszerzany si�
tak d�ugo, a� ca�a powierzchnia grzyba rozpad�a si� na ogromne spiczaste p�atki. P�atki zacz�y si� unosi� i
odchyla� do g�ry i wreszcie utworzy�y kielich
gigantycznego kwiatu.
- To jest pi�kne - powiedzia�a Marianna. - To jest po prostu pi�kne, prawda?
- A ty chcia�e� po nim spacerowa� - powiedzia� Dick do Olega. Powiedzia� to tonem starszego, chuci byli
r�wie�nikami. Obaj mieli po dwa lata, kiedy
ich nie�li przez prze��cz.
Obeszli grzyb po piargu. Oleg z g�ry usi�owa� zajrze� do wn�trza kwiatu, ale by�o tam ciemno i pusto. P�atki
stopniowo si� zamyka�y i gigantyczny grzyb
zaczyna� si� uspokaja�.
- Jak go nazwiemy? - zapyta�a Marianna.
- Muchomor - powiedzia� Tomasz.
- Muchomor to grzyb?
- Oczywi�cie - odpar� Tomasz. - Du�y i truj�cy. Z czerwonym kapeluszem upstrzonym bia�ymi plami.
- Nie bardzo podobny - zauwa�y� Dick.
- Ale �adnie brzmi - uci�a Marianna.
Od dawna si� ju� tak utar�o, �e nazwy nieznanym rzeczom nadawa� Tomasz. By�y to nazwy stare nie zawsze
zupe�nie odpowiednie, ale po co wymy�la� nowe?
�eby tylko by�a jaka� podobna cecha. Grzyby rosn� w ziemi i mo�na je suszy�, a zatem pomara�czowe lub
niebieskie kule, kt�re zakopuj� si� w ziemi, ale
kt�re mo�na suszy� i je��, gotowa� i sma�y�, je�li si� je uprzednio porz�dnie wymoczy, nazwano grzybami.
Szakale chodz� stadami, �ywi� si� padlin�, s�
tch�rzliwe i �ar�oczne. I niewa�ne, �e tu szakale to gady. Nied�wied� jest wielki i ma d�ug�, kosmat� sier��,
chocia� ta jego sier�� - to cienkie p�dy
ro�liny rozmna�aj�cej si� przez rozsiewanie jadowitych igie�ek, �d�b�a przypominaj�ce zielonkawe w�osy.
Oleg zasapa� si�, wdrapuj�c si� po piar�ysku. Kamienie usuwa�y mu si� spod n�g, worek Marianny ci��y� mu w
r�ku, w�asny przyt�acza� ramiona. Oleg liczy�
kroki i zastanawia� si� gdzie jest ta diabelna jaskinia. Powietrze zaczyna�o ju� niebieszcze�, dzie� i tak by�
pochmurny, a teraz wszystko zaczyna�o si�
rozp�ywa� w szarawej mgle unosz�cej si� nad ziemi�. Ju� najwi�kszy czas znale�� kryj�wk�, bo nawet Dick
noc� nie odwa�y si� p�j�� do lasu albo w step.
W ciemno�ciach wychodz� na �er zwierz�ta nocne.
Dobrze, �e jaskini nikt nie zaj��. Przecie� m�g� w niej kry� si� nied�wied� albo co� jeszcze gorszego, kt�ra� z
tych nocnych bestii kr���cych jak zjawy
wok� ogrodzenia. Czasami te zwierz�ta pr�bowa�y nawet przerwa� kolczaste zasieki, ci�gn�c do ludzkich
siedzib, a zarazem ich si� boj�c. Kiedy�, chyba
ze trzy lata temu, Marianna przynios�a z lasu ko�l�tko, malutkie jeszcze, si�gaj�ce jej do pasa. Kozio� mia�
przenikliwy g�os i dar� si� jeszcze gorzej
ni� bli�niaki. Zielona, w�ochata trawa zwisa�a do ziemi, zwierzak tupa� opancerzonymi nogami i wrzeszcza�
wniebog�osy.
- Beczy - powiedzia� w�wczas z satysfakcj� Veitkus, - kt�ry uwielbia� g�osy zwierz�t domowych.
- A wi�c b�dzie koz�em - powiedzia� Tomasz, kt�ry ju� w�wczas nadawa� nazwy nieznanym przedmiotom i
zwierz�tom.
Kozio� do�y� w wiosce do zimy, kiedy noc trwa niemal bez przerwy. Przywyk� do ludzi, prawie nie gryz� i
stercza� ci�gle w warsztacie Siergiejewa, bo
tam by�o ciep�o. W tym warsztacie Siergiejew robi� meble i naczynia. Oleg lubi� mu pomaga�. Podoba�o mu si�
robi� rzeczy. A potem w nocy przysz�y nocne
bestie i uprowadzi�y koz�a. Marianna znalaz�a kilka strz�pk�w zielonej sier�ci na cmentarzu. Ale to by�o - ju�
wiosn�, wi�c mog�a si� pomyli�.
Veitkus powiedzia� wtedy:
- Rozw�j hodowli trzeba b�dzie od�o�y� na czas nieokre�lony.
- Tym bardziej - doda�a Aggie - �e tyle by�o z niego po�ytku, co z psa gnoju.
Jaskinia mia�a jedn� wad� - szeroki wlot. W poprzek otworu rozpi�li namiot z rybich sk�r i rozpalili ognisko, bo
nocne bestie nie lubi� ognia. W jaskini
by�o prawie ciep�o i Oleg z rozkosz� wyci�gn�� si� na g�adkiej kamiennej posadzce. Marianna po�o�y�a si� obok
niego.
- Okropnie si� zm�czy�am - powiedzia�a. - I ba�am si�.
- Ja te� - odpar� Oleg cicho. - Wydawa�o mi si�, �e z ty�u kto� idzie.
- Dobrze, �e nie wiedzia�am - powiedzia�a Marianna.
Dick �upa� drewno. Wzi�li ze sob� najlepsze, takie, kt�re wolno si� pali. Tomasz rozwi�za� worek z grzybami i
wyj�� kocio�ek na tr�jnogu.
- Oleg - powiedzia� - podaj wod�.
Woda by�a w worku Olega, w naczyniu z tykwy. Tomasz potrzebowa� zrobi� najwy�ej dwa kroki, �eby wzi��
wod� samemu. Ch�opak zrozumia�, �e Tomasz powiedzia�
to w celach wychowawczych. Nie chce rozkazywa� Olegowi, �eby wsta� i zaj�� si� jak�� robot�, nie chce go
zawstydza�. Chocia�, co tam jest do roboty? Namiot
ju� rozwiesili razem, ognisko rozpalili. Nast�pnego dnia b�d� mniej zm�czony, to zajm� si� gospodarstwem...
Przecie� dzi� taszczy�em worek Marianny!
Oczywi�cie nie powiedzia� tego na g�os i nie zd��y� wsta�, kiedy Dick wyci�gn�� d�ug� r�k�, chwyci� worek
Olega i podsun�� go Tomaszowi.
- Niech odpoczywa - powiedzia� bezbarwnym, oboj�tnym tonem. - Zmordowa� si�, ni�s� dwa worki.
- Niech pole�y - zgodzi� si� Tomasz.
Oleg usiad�.
- A co trzeba zrobi�? - zapyta�. - Kiedy trzeba, to zawsze robi�.
- Poczekaj, Tomaszu - powiedzia�a Marianna. - Sama zrobi� zup�. Ty przecie� nie wiesz, ile grzyb�w trzeba
w�o�y�.
- Mia�em wra�enie - powiedzia� Dick - �e za nami kto� szed�.
- Ty r�wnie�?! - wykrzykn�� Oleg.
Zaraz potem us�yszeli czyje� ci�kie kroki za zas�on�. Dick porwa� dzid�, a Tomasz pochyli� si� nad ogniskiem,
gotowy chwyci� p�on�c� g�ownio. Kroki
umilk�y. By�o bardzo cicho. S�ycha� by�o, jak pojedyncze krople deszczu kapi� z nawisu nad wej�ciem do
jaskini.
- Akurat zd��yli�my - odezwa�a si� Marianna.
- Cicho!
Ale za b�yszcz�c� zas�on� z rybich sk�r nic si� nie dzia�o.
Dick trzymaj�c bro� w pogotowiu podszed� do zas�ony, ostro�nie odsun�� r�g i wyjrza� na zewn�trz.
Oleg patrzy� na jego szerokie, napi�te plecy i czeka�. Trzeba by r�wnie� wzi�� dzido... Ale przecie� pali si�
ognisko... To sprawa Dicka... Niesprawiedliwo��
tej my�li by�a dla niego oczywista, ale nie m�g� inaczej my�le�, bo jego sprawa, jego robota polega�a na czym�
innym. Mia� zobaczy� to, co nie interesuje
pozosta�ych. Stary bardzo na niego liczy�.-Najgorsze jednak, �e nie wie; czy spe�ni jego nadziej�, tym bardziej,
�e z up�ywem lat staj� si� one dla starca
coraz bardziej abstrakcyjne i iluzoryczne.
- Trzeba b�dzie dy�urowa� przy ognisku - powiedzia� Dick.
- Ja zupe�nie nie jestem �pi�cy - zaofiarowa� si� Oleg.
- Przyda�by si� nam pistolet - westchn�� Tomasz. - Przyzwoity pistolet, strzelaj�cy ogniem ci�g
- Za pi�� minut b�dzie zupa - powiedzia�a Marianna. - Bardzo smaczna zupa. Ciocia Luiza da�a nam na drogo
same prawdziwki...
Gdzie� bardzo daleko co� mlasn�o, sapn�o. Potem rozleg� si� lekki tupot niezliczonych n�g i beczenie.
Ch�ralny rozpaczliwy bek.
Marianna zerwa�a si� r�wne nogi.
- Koz�y!
- Twojego ju� dawno zjedli - mrukn�� Dick. - Kto je tak goni?
- Jadowity s�o� - nieoczekiwanie dla samego siebie powiedzia� Tomasz.
Dick roze�mia� si�:
- Tak w�a�nie b�dziemy go nazywa�.
Beczenie zmieni�o si� w wysoki krzyk, podobny do p�aczu dziecka. Potem wszystko ucich�o. I zn�w rozleg� si�
t�tent.
- My�l�, �e wypuszcza je muchomor - powiedzia� Oleg.
- Kogo? - zapyta� Dick.
- Jadowite s�onie.
- To s� z�e duchy, zjawy. Krystyna mi m�wi�a - odezwa�a si� Marianna.
- Z�ych duch�w nie m� - powiedzia� Oleg.
- No to spr�buj zapu�ci� si� g��biej w las! - wykrzykn�� Dick.
- Cicho! - rozkaza� Tomasz.
Ca�kiem blisko przemkn�y koz�y. Za nimi, mi�kkim, zamaszystym krokiem p�dzi� prze�ladowca. Ludzie
cofn�li si� za ognisko, aby mie� je mi�dzy sob� a
zas�on�. Przygotowali bro�. Nieznane zwierz�ta s� straszne, gdy� nie zna si� ich zwyczaj�w.
Zas�ona podskoczy�a, p�k�a na ukos i do jaskini wpad�a zielona, w�ochata istota. By�a wzrostu cz�owieka, ale
okr�g�a, czworonoga, z ko�cistym grzbietem
stercz�cym z kud��w, niczym �a�cuch stromych wzg�rz z g�stego lasu.
Zwierz� dygota�o. Jego malutkie czerwone �lepia gapi�y si� na ludzi z t�p� rozpacz�. Dick wycelowa� starannie
kusz�, chc�c ubi� je jednym strza�em.
- St�j! - krzykn�a Marianna. - To przecie� kozio�!
- S�usznie - szepn�� Dick, nie ruszaj�c si� z miejsca. - To mi�so.
Ale Marianna ju� obesz�a ognisko i zbli�a�a si� do koz�a.
- Poczekaj. Tomasz chcia� j� powstrzyma�, ale dziewczyna odtr�ci�a jego r�k�.
- To m�j kozio� - powiedzia�a.
- Tw�j ju� dawno zdech� - odpad Dick, ale jego r�ka trzymaj�ca kusz� opad�a. Mi�so jeszcze mieli, a zabija� bez
potrzeby Dick nie lubi�. My�liwi zabijaj�
tylko tyle, ile mog� unie��.
Kozio� zacz�� si� wolno cofa� i znieruchomia�. Widocznie to, co czai�o si� na zewn�trz, by�o po stokro� gorsze
od Marianny. Dziewczyna pochyli�a si�,
szybko wyj�a z worka smaczny suszony grzyb i poda�a go zwierz�ciu. Kozio� westchn��, pow�cha�, rozdziawi�
hipopotami� paszcz�k� i pos�usznie schrupa�
pocz�stunek.
Jako pierwszy pe�ni� wart� Oleg. Kozio� nie ucieka�. Cofn�� si� tylko pod �cian� groty, zerka� jedyni J okiem na
Olega i od czasu do czasu g�o�no wzdycha�,
a potem zaczyna� si� czochra� o ska��.
- Zapchlisz nas tu wszystkich - powiedzia� Oleg. - St�j spokojnie, bo ci� wyg