10197
Szczegóły |
Tytuł |
10197 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10197 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10197 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10197 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
R091
KAY THORPE
Tropikalna goraczka
Tytul oryginalu: Wild Streak Pierwsze wydanie:
Mills 8 Boon Limited 1991
Przektad: Marek Zakrzewski Redakcja: Siawomir Chojnackl
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W zapadającym mroku widać było krwawe potoki lawy spływające żlebami odległego o ponad trzydzieści
, kilometrów wulkanu Pacaya, jednego z ośmiu czynnych wulkanów Gwatemali. Karen zastanawiała się, jak w ogóle można żyć w nieustannym zagrożeniu. Na szczęście. jej pobyt tutaj miał być krótki.
– Tam, dokąd jedziemy, wulkanów nie ma – jakby odgadując jej myśli powiedział jasnowłosy mężczyzna, siedzący obok niej na tylnym siedzeniu taksówki. – Peten to nizinna dżungla – dodał. – I wilgotny żar. Dasz sobie radę?
Karen spojrzała na niego z rozbawieniem w oczach, w których odbijały się światła jadących z przeciwka samochodów.
– Trochę za późno na takie wątpliwości. – Ja ich nie mam. A ty? – Uśmiechnął się:
– Bez obaw! Właśnie o czymś takim marzyłam, przyjmując ofertę pracy u ciebie.
– Ja tylko pytałem! – odparł. – I wiedziałem, że tak odpowiesz. Nie byłoby cię tutaj, gdybym w to wątpił. – Przyjrzał się przez chwilę regularnemu owalowi jej twarzy pod koroną falistych jasnych włosów. – Pracujesz z niewłaściwej strony kamery. Z twoją urodą...
– I z talentem za ćwierć grosza! – dodała bez najmniejszego żalu w głosie. – Bardzo mi odpowiada to, co robię. I to, że w tym zawodzie uroda się nie liczy. Więc profesor Rothman jest tu już od kilku dni?
– Tak. Już się zadomowił. Jakiś jego przyjaciel,
chwilowo nieobecny w kraju, oddał mu do dyspozycji willę. Tam będzie nasza baza. Czeka też na nas przewodnik, który w ubiegłym roku był z Rothmanem w terenie. Swoją drogą, to wspaniały pomysł z zabraniem telewidzów na spacer po dżungli. Będą kapitalne zdjęcia!
– I, jak zwykle, Jake Rothman zbierze laury! – powiedziała kwaśno Karen. – Czy ludzie nigdy nie zrozumieją, że najważniejszy jest producent? Żx bez kamer i producenta szanowny pan profesor byłby po prostu jednym z wielu a~heologów?
– Rothman jest chyba czymś więcej. Nie ma drugiego równie wszechstronnego naukowca. I nie zapominaj, że to jego nazwisko nadaje wartość końcowemu produktowi. Mnie pozostaje satysfakcja, że moje nazwisko coś znaczy dla tych, którzy dysponują funduszami. Z Rothmanem doskonale się pracuje, to stuprocentowy profesjonalista. I pomyśl: ma zaledwie trzydzieści kilka lat. W tej dyscyplinie to fenomen.
– Słyszałam, że nie jest żonaty?
– Nie. Cuka na kogoś odpowiedniego. – Karen zauważyła u swego rozmówcy ironiczny uśmieszek. Znała małżeńskie problemy swego pracodawcy.
Miał trzydzieści dwa lata i był jednym z czołowych reżyserów-producentów filmów dokumentalnych, co bynajmniej nie sprzyja spokojnemu trybowi życia. W ciągu ostatnich kilku miesięcy, od kiedy pracowała. jako jego asystentka, ona również nie przebywała wiele w domu. '
Ubiegając się o tę pracę, nie miała wielkich nadziei na powodzenie. Zatrudniona w małej prowincjonalnej stacji telewizyjnej, zdawała sobie sprawę, że brak jej doświadczenia wielkomiejskich tuzów. Poza tym, miała dopiero dwadzieścia cztery lata. Szansa, jaką dał jej Roger, była jej największym sukcesem zawodowym.
TROPIKALNA GORACZICA
I oto teraz towarzyszyła mu w tej najwspanialszej, jaką można sobie wyobrazić, wyprawie.
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że tu jestem ~ powiedziała. – Mam nadzieję, że nikogo nie zawiodę.
– Na pewno nie – odparł Roger. – Nigdy nie miałem lepszej asystentki!
– Dziękuję ci. – Te słowa podniosły ją na duchu. Obejrzała się. – Nie widzę drugiej taksówki!
– Howard zna adres – oznajmił spokojnie Roger. – Po prostu pilnuje kierowcy, żeby nie szalał. Chodzi mu o kamery. Niedługo będziemy na miejscu.
Jakby na potwierdzenie tych słów skręcili w boczną uliczkę, z niej w jeszcze węższą, potem w następną, by wreszcie zatrzymać się przed dwuskrzydłową drewnianą bramą w wysokim murze z kamieni.
– Jesteśmy! – obwieścił Roger. – Idź dzwonić, a ja zapłacę i wyjmę bagaż.
Kaxen wysiadła z taksówki i przeciągnęła się dla rozprostowania kości po wielogodzinnym locie. Poprawiła uniętą spódnicę i podeszła do bramy, przy której na lince wisiała rączka do wewnętrznego dzwonka. Gdy pociągnęła, rozległ się jazgot mogący obudzić umarłego. Taksówka już odjechała. Nikt nie otwierał.
– Spróbuj jeszcze raz – poradził Roger. – Ktoś tam przecież musi być.
Drugie pociągnięcie rączki wywołało niemal natychmiastową reakcję: pojawił się mężczyzna i, mrucząc z niezadowoleniem coś po hiszpańsku pod nosem, wpuścił ich do środka, po czym zamknął starannie bramę ignorując uwagę Karen, że zaraz przyjadą następni.
Ogród przed domem mienił się wieloma barwami pnącej się wszędzie passiflory. Dom był w stylu hiszpańskim, z ozdobnymi kratami na oknach i z ta
rasem w koronce kutych balustrad, biegnącym wokół budynku na wysokości parteru.
Do wejścia prowadziły kamienne schodki. Z otwartych oszklonych drzwi wyszedł mężczyzna, którego wyraz twarzy uległ nagłej zmianie, gdy przenikliwe spojrzenie jego niebieskich oczu spoczęło na Karen.
– Nie było mowy o zabieraniu kobiet! -powiedział. – Czy widzi pan jakiś problem, profesora? – odparowała Karen, dotknięta niemiłym powitaniem.
– Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Kim pani jest? – .Inteligentna twarz nadal była prodziwnie spięta.
– Karen Lewis, moja asystentka – uprzedził jej odpowiedź Roger. – Miła cię widzieć, Jake!
– Ciebie też – odparł Rothman. – Czego nie mogę powiedzieć o twojej asystentce.
– Jestem tutaj dlatego, że dobrze znam swój fach – odezwała się Karen, hamując wzrastający gniew. – Miałam wrażenie, że tylko to się liczy w naszych czasach.
– Może w niektórych dziedzinach. Tam, dokąd się udajemy, nie ma miejsca dla bojowniczek równouprawnienia. Nie wytrryma pani!
Jake Rothman był wysoki, szczupiy, o męskiej budowie. Dziwnie nie pasowały do tej sylwetki gęste czarne włosy, mające sk.łoaność do skręcania się na końcu, mimo bezlitosnej ręki'fryzjera. Karen widziała go dwukrotnie w jego wcześniejszych programach telewizyjnych, ale bezpośrednie spotkanie to zupełnie co innego. Teraz należało zachować respekt i ostrożność.
– Może spróbujemy? -– rruc~iła wyzwanie. W oczach Rothmana pojawił się błysk ironii.
– Zmuszony jestem odrzucić propozycję – odparował. – Ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby
rrtoe~,t~ coe~czu 9
pozostała pani aż do naszego wyjazdu do Petenu. Miło będzie popatrzeć na ładną buzię.
– Widzę, że kobiety potrzebne są panu tylko w jednym celu! – wybuchnęła. – Spotkałam już takich! – I z łatwością dała sobie pani z nimi radę – dodał
z rozbawieniem i lekkim sarkazmem. – Proszę wejść, panno Lewis! Chodź, Roger! Po długiej drodze zastużyliście na drinka.
– Modliłem się o to! – Roger nie miał zamiaru kontynuować teraz rozmowy na temat udziału asystentki w wyprawie, ale uspokajająco mrugnął do Karen.
Weszła pierwsza do obszernego pokoju, pełnego ciemnych dębowych mebli oraz jaskrawych narzut i zasłon – kompromis na rzecz wygody między starym i nowym łacińskim stylem. Z każdego kąta i miejsca pięły się ku światłu tropikalne rośliny. Całość tworzyła uroczy nastrój, którego Karen nie potrafiła w pełni docenić po lodowatym powitaniu.
– Manuel pokaże pani pokój, a tymczasem... czego pani się napije?
Karen zamierzała powiedzieć coś złośliwego, locz ugryzła się w język. Nie trzeba zadrażniać sytuacji. – Proszę wódkę z lodem!
Rothman uniósł brwi.
– Co pani chce udowodnić?
– Tylko to, że lubię wódkę! – Usiadła na kanapce i już chciała założyć nogę na nogę, kiedy zdała sobie sprawę, że siedzący naprzeciwko Roger miałby zbyt ładny widok. Trzeba było włożyć na drogę spodnie! Krótkie spódniczki są modne, ale często stwarzają nieprawdziwy obraz osoby. Profesor Rothman potraktowałby ją z pewnością poważniej, gdyby była w spodniach i bez makijażu.
Płonne nadzieje, pomyślała niemal natychmiast. Tacy mężczyźni jak Jake Rothman tkwią zbyt mocno
w kokonie swoich uprzedzeń, aby dali się zwieść strojowi. Jake Rothman widział po prostu w kobietach słabszą płeć. Karen musi go przekonać, że się myli. Oczywiście ostatnie słowo w sprawie jej uczestnictwa w wyprawie będzie miał Roger. Jako producent ma chyba do tego prawo?
Szklanka podana przez Rothmana była pełna płynu bliższego spirytusowi niż wódce – sądząc po paleniu, jakie poczuła przy pierwszym łyku. Potrafiła jednak opanować krztuszenie się i poważnie skinęła głową w jego kierunku. Rothman przyglądał się jej z rozbawieniem.
– Dziękuję, akurat! – powiedziała rozsadzana wściekłością.
– Czyżby gardło wyłożone azbestem? – spytał sucho. – Widziałem takich, którzy układali się pod stołem po jednym drinku.
– Wniosek z tego prosty: łączę męską odporność z kobiecą łagodnością.
– Ooo, i szybka w odpowiedziach! Nie na wiele się to przyda – dodał, jednakie na krótką chwilę w jego niebieskich oczach pojawiło się coś na kształt podziwu.
– Moie porozmawiamy o wszystkim później -wtrącił Roger. – Zaraz się zjawi reszta ekipy.
Jakby na ten sygnał zadźwięczał dzwonek u drzwi. Jake odstawił szklankę i poszedł otworzyć bramę. Karen była miło zaskoczona: profesor gotów jest do posług, gdy sługa jest zajęty! Gdyby tylko nie był taki arogancki w stosunku do kobiet! Antypatia wróciła.
– Bardzo mi przykro. Ale nie martw się. Wyjaśnimy sprawę – powiedział Roger po odejściu Rothmana. – Kiedy?
– Jak tylko znajdę się z nim sam na sam. Ulegnie, gdy zrozumie, że potrafisz dotrzymać kroku mężczyznom.
– A jeśli nie?
Teoe~r~ coMcztc~ 11
– Najważniejsze jest to, że jesteś mi potrzebna. Musi to zaakceptować.
Karen wolałaby konfrontację od razu, już teraz. Jeśli jednak Roger woli inaczej... Jake Rothman ostudził jej entuzjaan. Nawet jeśli wszystko dobrze się ułoży, będzie stale świadoma jego wrogości.
– Czy on ma coś przeciwko kobietom w ogóle? – spytała po chwili.
– Chyba nie. Nie słyszałem, by gardził kobiecym towarzystwem.
– Ale nie jest z nikim poważnie związany?
– Nic mi o tym nie wiadomo. Chyba nie. – Roger uniósł brwi i spojrzał dziwnie na Karen. – Jesteś tym osobiście zainteresowana?
– Ależ skąd! Można by tylko sądzić, że przy jego inteligencji będzie miał umysł bardziej otwarty.
– Niektórzy mężczyźni nigdy nie traktują kobiet jak istot równyćh sobie. – Roger wzruszył ramionami. – Przynajmniej ty do nich nie należysz. I bardzo
cię za to cenię. Twoja żona nawet nie wie, jaki los wygrała.
– Moja żona – powiedział sucho – wykorzystuje to. – Chwilę się wahał, nim dodał: – Jedyne rozwiązanie to rozwód. Wszystko inne zawiodło.
– Wie o twoim zamiarze?
– Nie rozmawialiśmy otwarcie na ten temat, ale między wierszami wspominałem już o tym nieraz. Problemem jest uzyskanie dowodów. A ona jest mistrzynią w zacieraniu śladów.
– Jesteś pewien, że ma kochanka?
– Kolejnego z całego szeregu! – Roześmiał się sztucznie. – Nasze małżeństwo już dawno by się rozpadło, gd~rby nie James.
– Ma zaledwie pięć lat!
– Kiedy się urodził, myślałem, że jest szansa. Ale to nie trwało długo. Teraz powstrzymuje mnie tylko
lęk przed jego utratą. – Spojrzał na Karen. – Powinienem był ożenić się z kimś takim.jak ty.
Nie zdążyła mu odpowiedzieć, ponieważ z zewnątrz doszły ich odgłosy kroków i rozmowy. Zresztą i tak nie miała mu wiele do powiedzenia. Jego ostatniej uwagi nie potraktowała poważnie. Nic ich przecież nie łączyło.
Trzej przybysze byli obładowani bagażem. Rothman zaproponował, by chwilowo zostawili sprzęt na tarasie, a następnie wprowadził przybyłą trójkę do pokoju, proponując drinka.
– Za mniej więcej godzinę zjemy kolację – powiedział, gdy się rozgościli. – Zdążycie spokojnie wypić drinki i odświeżyć się po podróży. Mamy tylko trzy sypialnie, a więc niestety musicie rozlokować się po dwóch! – Spojrzeniem odszukał Karen. – Panna Lewis pozostanie oczywiście sama.
– Żadnych przywilejów dla mnie! – zaprotestowała Karen. – Mogę spać gdziekolwiek.
– Może zechce pani zatem dzielić sypialnię ze mną? – Podniesieniu brwi towarzyszył ironiczny ton. – Nie? Może i słusznie, bo sypiam w śpiworze, a poza tym chodzi przecież tylko o dwie noce. Panna Lewis nie jedzie z nami do Petónu – poinformował przybyłych.
Mike Preston, dźwiękowiec, otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale, otrzymawszy sygnał od Rogera, zamknął je szybko. W zamian za słowa poparcia obdarzył Karen przyjaznym mrugnięciem. Mike, o cztery lata starszy od Karen, wielokrotnie już dawał do zrozumienia, że trudno mu się jej oprzeć. Karen odpowiadała, że ona niema podobnego problemu. Jego nieco zniewieściała sylwetka i nadmierna troska o własny wygląd z pewnością nie wywoływały przyspieszonego bicia kobiecego serca. Miała teraz nadzieję, że Mike Preston będzie milczał, gdyż jakakolwiek interwencja z jego strony zostałaby
reoe~xs coa~czx~ 13
uznana przez Rothmana za dowód uczuciowego zaangażowania i przyniosłaby odwrotny skutek.
Inny problem przedstawiał kamerzysta Howard Baxter, mężczyzna lat około czterdziestu pięciu, cichy, z rzadziejącymi włosami i ogorzałą od pracy w plenerze twarzą. Wielokrotnie pracował z Rogerem w ciągu trzech minionych lat i obaj doskonale się rozumieli. Siedząc koło niego w samolocie Karen stwierdziła, że trudno go rozgryźć. Widząc teraz skierowane na nią spojrzenie Baxtera, zastanawiała się, czy przypadkiem i on nie ma też zastrzeżeń do jej obecności. Nie wptynie to oczywiście na decyzję Rogera, ale lepiej byłoby nie mieć przeciwko sobie dwóch członków wyprawy.
Nigel Morris; asystent operatora, właściwie się nie liczył. Ten dwudziestosześcioletni brązowooki brunecik o chłopięcym wyglądzie interesował się wyłącznie swoją pracą, a obecnie pilnie studiował zawartość szklanki udając, że sprawa go nie dotyczy.
Przez następne piętnaście minut omawiano plan pracy. Karen w tym nie uczestniczyła nie chcąc, by jakaś jej propozycja zmusiła Rogera do zajęcia stanowiska w obecności innych. Wbrew samej sobie, raz po raz zerkała na Jake'a Rothmana. Twarz miał
'~ ściemniałą od pracy na słońcu, w słocie i wietrze – choć nie tak ogorzałą jak twarz Howarda – kości policzkowe wyraziste, a silna szczęka domagała się już ogolenia.
Natrafiwszy raz na jego spojrzenie, opanowała się z trudem, by zbyt szybko nie odwrócić oczu. Zrobiło się jej gorąco. Emanował z niego męski magnetyzm. Gdyby nie ten jego paskudny charakter...
Jake przerwał dyskusję, spoglądając na zegarek.
– Czas pomyśleć o kolacji! – powiedział. – Roger, zajmiesz sypialnię z Howardem! Mike i Nigel drugą. Pozostaje nam panna Lewis.
– Dość tej zabawy! – powiedziała znudzonym głosem Karen. – Ja mam na imię Karen, ty Jake! – Zauważyła ze zdziwieniem, że usta drgnęły mu w uśmiechu.
– Dobrze, Karen, chodź, pokażę ci twój pokój.
– Chcesz powiedzieć twój pokój? – Wstała i popatrzyła mu prosto w oczy, wytrzymując tym razem jego spojrzenie. – Prowadź więc!
Sypialnie znajdowały się na tyłach domu. Dwie po obu stronach wspólnej łazienki, a trzecia w bocznym korytarzyku. Karen ujrzała typowo męskie pomieszczenie z tapczanem, o niebiesko-żółtym wystroju.
– Przy sypialni jest prysznic i na tym kończą się luksusy. Właściciel willi, podobnie jak ja, nie chce zaśmiecać sobie życia zbędnymi sprzętami – powiedział Jake. Stojąc oparty o framugę drzwi, prawie sięgał głową górnej futryny.
Był bardzo wysoki, sporo ponad sto osiemdziesiąt centymetrów. Szczupły i muskularny, ale inaczej niż Mike, pomyślała. Miał szerokie bary, a cała sylwetka sprawiała. wrażenie, iż czai się w tym człowieku wielka siła. Coś w niej drgnęło.
– Ja też – odparła i zaskoczyła ją barwa własnego głosu.
– Czy mam rozumieć, że nie jesteś z niczym i... z nikim związana? – Podniósł jedną brew.
– Należy przez to rozumieć tylko tyle, że także nie lubię zaśmiecać sobie życia – wyjaśniła. – Przynajmniej tyle mamy wspólnego.
Wygiął usta w sardonicznym uśmiechu i potrząsnął głową.
– Nie jestem pewien, czy mówimy o tym samym – powiedział zaczepnie. – Kolacja za pół godziny.
– Jadę z wami! – oświadczyła zimno, gdy odwrócił się, by odejść. – Potrafię nie tylko to, czego wymaga moja praca, ale i wiele innych rzeczy. Między innymi
reoe~s coetczx~ 15
radzę sobie dobrze w trudnych sytuacjach, jak też z trudniejszymi ludźmi. Nie po to przejechałam osiem tysięcy kilometrów, aby mnie zdyskwalifikowała jednostkowa opinia. Roger uważa, że się nadaję, i to jest najważniejsze.
– A czy to również nie jest jednostkowa opinia? – spytał i odszedł, nie czekając na odpowiedź. Chwilowa porażka, pomyślała zagryzając wargi. Odprężyła się pod prysznicem, po czym spośród
dżinsów i bawełnianych koszulek wyciągnęła beżowe jedwabne spodnie i bluzkę, zabrane na wszelki wypadek, gdyby potrzebowała czegoś strojniejszego.
Ubrała się i wyszła z sypialni umocniona w przekonaniu, że da sobie radę z profesorem Rothmanem, podobnie jak poradziła sobie w przeszłości z innymi przeciwnościami.
W salonie zastała Jake'a, który obrzucił ją pozornie obojętnym spojrzeniem. Był w tych samych spodniach i koszuli co poprzednio.
– Po raz pierwszy widzę kobietę, która nie tylko się nie spóźnia, ale zjawia się wcześniej.
– Wiele rzeczy widzi się po raz pierwszy. Każdy nowy dzień – odparła z wesołością, której wcale nie odczuwała. – Nie musiałam z nikim dzielić łazienki. To również pomogło.
– Zapomniałem zabrać z pokoju potrzebne mi rzeczy. – Przeciągnął dłonią po polir,~kach. – Maszynkę do golenia pożyczyłem od Rogera.
– I po co to krygowanie się? Gdybyś zawołał, rzuciłabym ci przez szparę w drzwiach jakieś spodnie i koszulę.
– Gdybym je chciał, to sam bym po nie przyszedł. I pozwolisz, że zrobię drobną uwagę: niepotrzebnie się wystroiłaś. Myślałaś, że tak się chadza po dżungli?
– Byłam przekonana, ie Guatanala City jako stolica jest miejscem cywilizowanym, gdzie i ludzie są
cywilizowani – odparowała. – I tylko na tę okazję wzięłam to, co teraz mam na sobie.
– Jaka szkoda, że nie będą ci potrzebne – pozornej łagodności wypowiedzi zapizxzała ostra nuta w głosie. – Jeśli nie uda się nam' załatwić rezerwacji na piątek, to możesz tu pomieszkać do następnego lotu.
– Dziękuję za gościnę, ale nie będzie mi potrzebna. Jadę z wami i ty mnie nie powstrzymasz!
– Tak sądzisz? – powiedział cicho, ale niemiło. – A jakże to masz zamiar mnie przekonać?
– Nie potrzebuję cię przekonywać. O składzie ekipy decyduje Roger.
– Ale nie o składzie całej wyprawy. Byłabyś ciężarem.
– Jako kobieta? – Była zbyt zdenerwowana, aby pamiętać o danej sobie obietnicy, że pozwoli załatwić sprawę Rogerowi. – Warto, żeby pan zrozumiał kilka faktów, profesorze Rothman! Różnimy się budową, ale niewiele jest rzeczy, których kobieta nie potrafi. Po pierwsze, uprawiam sporty. Wiele dni spędziłam, wędrując po górach. Robiłam dziennie do czterdziestu kilometrów. Jestem równie sprawna fizycznie jak ty, a może sprawniejsza, bo mam co najmniej dziesięć lat mniej. I dotrzymam ci kroku w każdym terenie.
Przerwała dla nabrania oddechu. Była zadyszana jak po szybkim biegu. Jake przez długą chwilę spoglądał na jej falujące piersi, a potem podniósł głowę i napotkał jej wzrok. Karen poczuła, że oblewa ją gorąco.
– Jest jeszcze inny problem. Nie pomyślałaś o tym? – spytał dziwnie jedwabistym głosem. – Ona jedna i ich pięciu?
– No to co? – rzuciła wyzwanie.
– Chyba nie muszę ci wyjaśniać. Będziemy w głuszy przez długi czas. W takich okolicznościach obecność jakiejkolwiek kobiety stwarza problem. A jeśli na
~reoe~~ cow~czau 17
dodatek kobieta wygląda tak jak ty, problem jest jeszcze większy.
– Być może szanowny pan profesor nie potrafi wytrzymać kilku tygodni bez kobiety, nie należy jednak oceniać wszystkich według siebie. To miała być wyprawa naukowa, a nie wakacyjna wycieczka. – To szyderstwo miało go zranić.
Wydął wargi. Znów ten uśmieszek!
– W takim wypadku ja byłbym zagrożeniem dla kobiety. I dość z tymi profesorami, mam na imię Jake, zapomniałaś?
Wejście Rogera przerwało dialog. Mówili zbyt cicho, aby Roger mógł cokolwiek usłyszeć, mimo to wyczuł napiętą atmosferę.
Jake pierwszy przerwał milczenie.
– Drinka przed kolacją, Karen? – spytał.
– Byle nie wódki. To było trochę za mocne. – Z trudem opanowała drżenie łydek.
Jake nie zareagował nawet skinięciem głowy. Spytawszy Rogera, czego się napije, poszedł do barku w odległym kącie pokoju, pozostawiając producenta i jego asystentkę na kanapce.
– O co poszło? – spytał Roger półszeptem.
– Wyjaśniłam mu parę prawd – powiedziała Karen. -A przede wszystkim tę, że gdybym była niepotrzebna, to byś mnie tu nie ściągnął.
– To prawda – odparł i w jego oczach pojawił się dziwny błysk.
– Więc kiedy mu to powiesz?
– Kiedy będzie okazja – rzucił szorstko. – Na razie daj spokój. To nie czas i miejsce.~~ M~~
~r __ t
~9.r~:,~a~r~n .Jsia~~
• ROZDZIAi. DRUGI
Jadalnia była nieduża. Na elektrycznie podgrzewanym pomocniku stały przykryte półmiski. Jake wyjaśnił, że gospodarz nie ma służby do podawania do stołu. Z tonu, jakim to powiedział, można było się domyślić, że jest przeciwnikiem tego rodzaju usług. Wystarczy już, że ktoś inny gotuje. Karen w pełni się z nim zgadzała.
Rozmowa podczas kolacji dotyczyła głównie zdjęć w mieście. Karen nie zabierała głosu, niezbyt pewna swojej pozycji. Parokrotnie poczuła na sobie wzrok Jake'a, sama jednak unikała patrzenia w jego stronę. Co będzie, jeśli Roger nie przekona upartego profesora?
Na kawę i koniak zebrali się na werandzie. Karen z kieliszkiem w ręku odeszła kilka kroków pod pretekstem podziwiania bajecznie kolorowych, bujnych pnączy obrastających cały mur posesji. Nad głową miała niebo usiane gwiazdami – tymi samymi, które spoglądały na ruiny Majów w głębi dżungli Petenu. Niektóre z nich odkryto, nieliczne odkopano, większość zginęła na zawsze, porośnięta tropikalnym gąszczem. Ruiny, do których Jake Rothman miał zaprowadzić ekipę, zostały odkryte przed kilkoma miesiącami przez zaprzyjaźnionego z profesorem przewodnika Indianina, mającego za sobą już kilka wspólnych wypraw z archeologiem. Przypadkowe odkrycie ruin nie oznaczadó;vże Indianin trafi tam ponownie. W tropikalnym klimacie wszystkie ślady przejścia człowieka przez dżunglę giną po kilku dniach.
Zaskoczył ją głos Rogera za plecami. Nie słyszała kroków.
– Nie bądź taka przygnębiona. Jutro wszystko się ułoży.
– Dlaczego nie dziś? Skoro ma się ułożyć, to czy nie lepiej układać od razu?
– Nie. Niech Jake ma czas na oswojenie się z myślą o twoim udziale. Niech zobaczy, że jesteś integralną cząstką ekipy. A do tego czasu postępuj bardziej dyplomatycznie, nie zrażaj go do siebie!
– Innymi słowy, chcesz mi powiedzieć, że mój udział w wyprawie nie zależy od ciebie? – W odpowiedzi otrzymała wzruszenie ramion.
– Nie byłoby wskazane okazywanie przeze mnie... hm... przywódczych zapędów, gdy to on jest centralną postacią całego przedsięwzięcia – powiedział po chwili milczenia. – Jeśli o mnie chodzi, to nie mam żadnych wątpliwości co do twojej osoby, Karen. Wiesz o tym. Ale on cię nie zna.
– Ty też znasz mnie zaledwie od kilku miesięcy. Skąd twoja pewność, że nie zawiodę w takich warunkach, w dżungli, w tropiku?
– Znam twój charakter. Niedostatek doświadcienia wyrównywałaś zawsze silną wolą. A górskie włóczęgi zapewniły ci fizyczną sprawność. Nie sądzę, aby trudne warunki życia w dżungli sprawiły ci kłopot.
– Jestem tego samego zdania – odparła Karen. – Pozostaje problem przekonania o tym naszego pana i władcy. – Głową wskazała na Jake'a, zdobywając się na krótki uśmiech. – On się boi o zasady etyczne i moralność!
– Chyba o swoje własne – dodał Roger dość ostro. – Posiedzisz z nami, czy wolisz iść spać? Według naszego czasu jest teraz wpół do piątej rano.
To gwałtowna zmiana czasu była najprawdopodobniej przyczyną pogorszenia się jej samopoczucia.
– Położę się – powiedziała. – Jutro czeka nas ciężki dzień.
Gdy szli po tarasie, Jake pilnie im się przyglądał, przenosząc wzrok z jednego na drugie. Sama twarz nic nie wyrażała, jedynie w jego niebieskich oczach zamigotało coś, co dało Karen wiele do myślenia. Czyżby sądził, że łączą ją z Rogerem jakieś więzy, i to stanowi istotną przyczynę oporu przed włączeniem jej do wyprawy?
Karen oświadczyła wszystkim, że idzie spać.
– Słodkich snów! – powiedział Mike z nadto poufałym uśmieszkiem.
– Zaczynamy rano o rozsądnej porze, nie później niż o dziewiątej – zapowiedział Roger. – Ujęcia miejskie powinniśmy zakończyć wczesnym popołudniem, zostawiając sobie czas od piątej do szóstej trzydzieści na muzeum.
A pojutrze, żeby nie wiem co, będę w samolocie lecącym do Petenu, pomyślała Karen, idąc do sypialni.
Po dwudziestu minutach już miała zanurzyć się w świeżą pościel, gdy usłyszała delikatne pukanie. Włożyła lekki szlafroczek i otworzywszy drzwi doznała dziwnego ucaucia, jakby skurczu mięśni, widząc na progu Jake'a Rothmana.
– Przepraszam – powiedział – ale potrzebuję kilku rzeczy na rano.
– Ależ proszę, jesteś przecież u siebie! – Cofnęła się od drzwi.
– W pożyczonym domu – poprawił i szybkimi krokami podszedł do szafy zajmującej całą ścianę. Spośród niewielu rzeczy wybrał parę spodni i koszulę.
Ze zdumieniem usłyszała swój własny zduszony głos: – Źle ci się zdaje, jeśli myślisz, że coś mnie łączy z Rogerem.
Obrócił się z parą wieszaków w ręku.
– Po prostu para dobrych przyjaciół, tak? – Widać było ironię w spojrzeniu.
~reorn~~ coe~czx~ 21
– Pracuję u niego, i to wszystko!
– A dlaczego miałoby to mnie interesować? Czuła, że czerwieni się na twarzy.
– Nie chcę, żebyś pomyślał, że moja obecność tutaj ma pozazawodowe przyczyny. Roger po prostu widzi we mnie dobrą asystentkę, i nic więcej.
– Nie jestem tego pewien. Nie do tego jesteś stworzona – zdobył się na kolejną porcję ironii.
– Dziękuję za komplement – odparła lodowatym tonem:
– To nie był komplement, a stwierdzenie faktu. Być może jesteś świetna w swoim zawodzie, ale nie łudź się, że uzyskanie tej pracy nie miało nic wspólnego z twoją urodą. Widziałem, jak Halsey patrzy na ciebie. Jakoś szybko pobiegł za tobą, kiedy odeszłaś.
– Chciał podzielić się swoim niepokojem wywołanym twoją reakcją. Jake, słuchaj: potrzebna mi ta praca, nie chcę jej stracić. Nie mam do czego wracać. Daj mi szansę dowieść ci, że dla nikogo nie będę ciężarem!
Niebieskie oczy złagodniały.
– Jak miałabyś mnie o tym przekonać?
– Daj mi tydzień! Jeśli po tygodniu twoje obawy się sprawdzą, odeślesz mnie.
– Jak?
O tym nie pomyślała. – Znajdziesz sposób.
– Sposobu nie ma, wiesz o tym dobrze. Moja decyzja pozostanie w mocy. Idź lepiej spać. – W uśmiechu, którym ją obdarzył, nie było rozbawienia.
– Moją ostatnią szansą jest wobec tego Roger. Jestem mu naprawdę potrzebna. Zatrzyma mnie. – Straciła cierpliwość wobec jego nieprzejednanej postawy.
– Tak, on ciebie potrzebuje, raczej tak powiedz. – Znów ta ironia!
– Nie ma w tym źdźbła prawdy! – odparła. Była. zbyt roztrzęsiona, aby zastosować się do rady Rogera i zachować dyplomatyczne milczenie. – Jeśli czyjkolwiek profesjonalizm budzi tu wątpliwości, to twój, ponieważ przesądom pozwalasz brać górę nad trzeźwym myśleniem. Najwidoczniej wszystkie kobiety w twoim życiu były dobre tylko do jednego. Ja do tej kategorii nie należę!
W spojrzeniu mężczyzny rozbłysł ognik. Rzucił na ziemię wieszaki z ubraniem i ruszył ku Karen. Nie uczyniła nic, gdy wziął ją w ramiona i przywarł do niej ustami w palącym pocałunku.
Nie potrafiła opanować fali gorąca i przyśpieszonego bicia serca,, które tłukło się w piersiach jak oszalałe. Zdała sobie tylko sprawę, że bezwiednie tuli się do niego, że jej piersi przywarły do męskiego ciała. Dopiero w tym momencie chciała stawić opór, próbowała nawet, ale bez skutku.
Dygotała u złości na siebie, z oborania na niego i jeszcze z jakiegoś powodu, którego wolała bliżej nie analizować. Wreszcie ją puścił, a sardoniczny uśmiech na jego ustach pomógł Karen błyskawicznie ochłonąć.
– Obrona przyszła zbyt późno, aby mnie przekonać – powiedział. – Brak ci praktyki, Karen. Do zobaczenia rano...!
Wyszedł, ona zaś została w miejscu przygryzając wargi. Sama rzuciła mu wyzwanie, to prawda. I po co jej to było? Wszelka szansa na przekonanie go przepadła. Pozostał jedynie Roger. Wcale nie była go pewna po ostatniej rozmowie.
Położyła się roztrzęsiona, ale zmęczenie wzięło górę i po pięciu minutach zasnęła.
Obudziły ją promienie słońca. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie się znajduje. Spojrzała na ogarek: szósta trzydzieści lokalnego czasu.
~reo~xs cow~czm 23
Wiedziała, że już nie zaśnie, wzięła więc prysznic, włożyła dżinsy i bawełnianą koszulkę, przeczesała włosy i zaledwie musnąwszy usta szminką wyszła na .dwór.
Powietrze było chłodne i czyste, niebo intensywnie niebieskie, zaś jedyne chmury przyczaiły się w oddali między Szczytami górskimi. Stolica, Guatemala City, położona na wysokości tysiąca pięciuset metrów nad poziomem morza, miała przez okrągły rok klimat wiosenny.
Oparłszy się o balustradę tarasu, Karen wdychała bogactwo zapachów pnącego się wokół kwiecia. A jak piękna musi być dżungla? Wiele czytała o jej roślinności i przecudownych kwiatach. Jej myśli powróciły do sprawy wyjazdu. Jakże pragnęła. uczestniczyć w wyprawie, choćby tylko dla piękna przyrody. Dlaczego ten Jake Rothman jest taki uparty?
– Dobrze spałaś? – spytał Mike, który najwidoczniej też wcześnie się obudził i właśnie wyszedł z domu. – Bo ja fatalnie. Zupełnie nie wiem, dlaczego. – Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi, spojrzał z ukosa. – Szkoda, że Rothman jest taki trudny.
– Można to i tak nazwać. – Karen uśmiechnęła się wzruszając ramionami.
– I co zrobisz?
– Nie wiem. Nie wiem, czy w ogóle mogę coś zrobić. – Roger może.
– W ostatecznym rozrachunku profesor jest ważniejszy ode mnie. Roger nie będzie za mnie czy dla mnie nadstawiał głowy.
– Dla mnie ty jesteś ważniejsza od profesora.
– Śniadanie! Czuję kawę! – To była jej jedyna odpowiedź. Odeszła.
Zdziwiła się, że już wszyscy są w jadalni. Na jej widok Jake skinął głową, nie przerywając mówienia: – ... samochody zamówiłem na ósmą trzydzieści.
W jednym sprzęt, dwaj operatorzy i dźwiękowiec, w drugim reszta...
– W samym mieście niewiele kręcimy – wtrącił Roger, jakby uznał, że nadszedł czas na podkreślenie faktu, że to on jest szefem ekipy. – Chcę mieć kontrasty między nowym i starym, chociaż, ściśle mówiąc, bardzo starej architektury tu nie ma, bo miasto powstało zaledwie przed dwustu laty. Niemniej to dobre wejście. Natomiast w muzeum jest sporo wykopalisk Majów. Załatwiłem także, że samolot, którym polecimy jutro do Petenu, najpierw okrąży miasto, żebym mógł zrobić kilka ujęć... ot, pożegnanie cywilizacji na kilka tygodni.
– Masz nadal w planach Tikal? – spytała Karen, chcąć podkreślić swą przynależność do zespołu.
– To jest miejsce zbyt już znane – włączył się Jake, nim Roger zdążył odpowiedzieć. – Prawie wszystkie ekipy filmowały już Tikal. Chal Luz jest mniejsze i w ogóle jeszcze nie filmowane.
– Nie wiedziałem, że to miejsce ma już nazwę. – powiedział Roger.
– Oficjalnie jeszcze nie ma – odparł Jake uśmiechając się. – Nazwałem tak te ruiny na cześć człowieka, który je odkrył. To nasz przewodnik, Luz Salvador. Z tego, co mi opowiadał, dżungla nie pokryła całkowicie ruin i nie powinno być trudności z filmowaniem. Problem w tym, żeby się tam dostać.
O ósmej trzydzieści przyjechały dwa samochody terenowe prowadzone przez przyjaznych i sympatycznych kierowców. Jake zajął miejsce z przodu, pozostawiając Rogerowi i Karen tylną ławeczkę.
Patrząc na głowę Jake'a, Karen nagle zapragnęła zanurzyć palce w jego gęstych, czarnych włosach. Nie uległa jednak odruchowi. Pocałunek ubiegłego wieczoru pozostawił niezatarty ślad w jej pamięci. Chwilami miała wrażenie, że również na ustach.
~neo~ co~czx~ 25
Zdawała sobie jednak sprawę, że to miała być jedynie nauczka.
Liczne trzęsienia ziemi zniszczyły większość starych budynków miasta. Te, które ocalały, stały ściśnięte między nowoczesnymi wieżowcami. Szerokie aleje zapchane były samochodami. Stalowa wieżyca, zbudowana na wzór wieży Eiffla, stała okrakiem ponad jedną z głównych arterii.
– Dla uczczenia Justo Rufino Barriosa – poinformował Jake. – To tutejszy bohater narodowy.
– Bez powodzenia usiłował zjednoczyć centralną Amerykę – dopowiedziała Karen przypominając sobie, że coś o tym czytała.
– Widzę, że odrobiłaś lekcje – skomentował Jake. Był zaskoczony.
– Zawsze przygotowuję się do tematu – odparła. – I odrobiłam również lekcję z cywilizacji Majów.
– Każda wiedza się przydaje – przyznał sucho. – Nawet jeśli nie może być od razu wykorzystana. Roger zachowywał dyplomatyczne milczenie. Mil
czała i Karen. Nie zrezygnuję, postanowiła.
Na pierwsze ujęcie wybrano katedrę stojącą pośrodku wielkiego jak park skweru. Jake wygłosił przed kamerą krótkie wprowadzenie. Pełen komentarz miał nagrać dopiero po powrocie i po zmontowaniu materiału. Obecnie chodziło tylko o krótki wtręt, by ożywić scenę.
Kolejno zatrzymywali się we wszystkich godnych uwagi miejscach i robili więcej ujęć, niż to było konieczne. Jeśli produkt końcowy ma być dobry, montażysta musi mieć z czego wybierać. Całość powinna być spójna i logiczna. W tych sprawach Roger był mistrzem.
Cała szóstka zjadła lunch w małej kafeterii, w bocznej uliczce. Miejsce polecił Jake. Karen wybrała kurę gotowaną w ziołach i winie, pozostali zaś woleli
tortille – typowe dla tego regionu świata placki z kukurydzianej mąki wypełnione fasolą w gęstym, ostrym sosie, skrawkami mięsa czy też kury albo czymkolwiek innym, co dyktuje lokalny obyczaj – zawsze na ostro.
– Na wieczór jesteśmy zaproszeni – poinformował Jake przy kawie po posiłku. – Kolacja z grilla, w ogrodzie. Pozwoliłem sobie przyjąć zaproszenie w waszym imieniu. Ostatnia okazja do spędzenia miłego wieczoru w cywilizowanym towarzystwie.
– Wobec tego szkoda, że nie zabrałem smokingu – zażartował Mike. – Bardzo się cieszę na ten wieczór, a jeśli będą tańce, to zamawiam pierwszy – zwrócił się do Karen.
– Nie wiem, czy jestem zaproszona – odparła.
– Jakżeby mogło być inaczej?! – powiedział Jake z właściwą mu ironią.
– Ponieważ nie zostałam zaliczona do członków wyprawy – rzuciła wyzwanie.
– To inna sprawa. – Dla mnie ta sama.
– Zrobisz, jak zechcesz – odparł Jake z beznamiętnym wyrazem twarzy. – Masz rezerwację na sobotę via Panama City. – Zauważył jej szybkie spojrzenie w kierunku Rogera i dodał: – Już z nim to omówiłem.
– Przykro mi, Karen. Ale Jake ma rację. Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Nie zostawię cię na lodzie. – Roger był wyraźnie zakłopotany.
– Dziękuję – wycedziła, nie mając pomysłu na nic innego. Wiedziała, że ma obecnie prosty wybór: samotnie realizować szaleńczy plan podążenia za wyprawą albo wrócić do Anglii.
Nie spodźiewała się, że stanie przed takim wyborem. Teraz dopiero dostrzegła gig~,atyczne trudności, jakie ją czekały, jeśli wybierze pierwszy wariaat. Dotarcie
~reoe~,ws coa~czx~ 27
lądem do wioski, w której czekał na nich przewodnik, trwałoby zbyt długo. Wszyscy byliby już w głębi dżungli. Raczej niemożliwe byłoby też znalezienie drugiego przewodnika, by pójść za nimi. Musiałaby więc pogodzić się z porażką i wrócić. Ale przynajmniej nie miałaby do siebie pretensji o poniechanie starań i łatwą rezygnację.
Jake nie okazał najmniejszego zdziwienia brakiem protestu z jej strony. W oczach Nigela, siedzącego po drugiej stronie stołu, dostrzegła żal i sympatię. Sam, będąc asystentem, współczuł jej bardziej od innych. Żal Mike'a miał charakter osobisty, a jeśli idzie o Howarda, to nic go właściwie nie obchodziło. Natomiast Roger...
To nie jego wina. Zachował się racjonalnie. Bez względu na jego reżyserskie talenty, publiczność była zainteresowana głównie Rothmanem. On przyciągał uwagę, a to mu dawało prawo do decydowania w wielu sprawach.
Do muzeum przybyli już po jego zamknięciu dla publiczności. Oczekiwał ich jeden z kustoszy. Gdy rozstawiono sprzęt, Karen miała chwilę czasu, by rozejrzeć się po zbiorach działu poświęconego kulturze Majów. Zachwyciła ją ceramika, biżuteria i wizerunki bogów.
– Yum Kaax, bóg kukurydzy – usłyszała zza ramienia głos Jake'a, gdy przyglądała się jednej z figurek. – Przystojny młodzieniec.
– Bardzo – odparła, szybko, maskując zaskoczenie. – Czy Majowie składali ofiary z ludzi?
– Bardzo rzadko. Celowali w tym Toltekowie i Aztekowie.
– No i ty.
– Jak mam to rozumieć?
– Złożyłeś mnie w ofierze swoim uprzedzeniom.
– Jako kobieta bez wątpienia inteligentna, powinnaś
zrozumieć zasadność moich zastrzeżeń co do twojego udziału w wyprawie.
– Źle trafiłeś, jeśli ode mnie żądasz podziwu dla twoich racji. Tylko ty jeden we mnie wątpisz.
– Nie wyobrażasz sobie warunków życia w dżungli. – Westchnął zniecierpliwiony. – Podróż przez dżunglę to nie piknik. Kogo nie zmoże przedzieranie się w nieznośnym upale przez gąszcz, ten ulegnie insektom. Oprócz moskitów i termitów są tam przyjemniutkie owady, które wkręcają się pod skórę...
– Larwy czerwonych pajęczaków i kleszcze – przerwała mu Karen. – Wszystko to doskonale wiem i wcale mnie to nie zniechęca. I przyjmę każdy zak~a,d, że zniosłabym wyprawę lepiej niż niektórzy jej uczestnicy.
Jake obrzucił ją trudnym do odgadnięcia spojrzeniem.
– Kusi mnie, żeby... – zaczął, ale przerwał usłyszawszy, że ktoś ją wzywa. – Zapomnijmy o tym. Chyba woła cię reżyser.
Odeszła z żalem. Czuła, że gdyby miała jeszcze kilka minut, potrafiłaby przekonać Jake'a. Nadzieję jej wzbudzał fakt, że przez chwilę się zawahał. Teraz nie wolno rezygnować. Pozostał jeszcze wieczór, by go ostatecznie zjednać.
ROZDZIAŁ TRZEQ
Marimba – instrument trochę podobny do cymbałów i brzmiący jak one – jest tak długa, że musi na niej grać pięciu ludzi, aby wydobyć wszystkie tony. Karen podobała się ta nieco monotonna muzyka.
– Nie jest to nadzwyczajne, ale tańczyć można – uznał Mike. – Idziemy? – zaproponował mało romantycznie.
Na zaimprowizowanym parkiecie z desek położonych na owalnym basenie tańczyło już kilka par. Wielki ogród wokół luksusowej willi, bajkowo oświetlony reflektorami ukrytymi wśród drzew, pełen był gości z różnych stron świata. Po zapowiedzi Rothmana Karen spodziewała się gromadki ludzi wokół przenośnego rusztu na tarasie. W spodniach i bluzce czuła się nie najlepiej ubrana obok tych wszystkich eleganckich kobiet w barwnych sukniach.
Z niechęcią poszła. na parkiet z Mikiem. W tańcu przytulił ją mocno i niemal natychmiast zaczął opuszczać dłoń w dół po plecach.
– Uspokój się, Mike! – powiedziała zimno i zdecydowanie. – Albo schodzę...
Roześmiał się wcale nie zniechęcony.
– Trudno się oprzeć. Masz tak rozkoszny tyłeczek. – A jednak spróbuj to dla mnie zrobić. Nie wywołuj skandalu, który by mi zniszcaył ostatnią szansę wyjazdu z wami.
– Myślałem, że to już zdecydowane. Byłem przeciwko takiej decyzji. Przydałabyśśię bardzo. -To ostatnie
zabrzmiało dwuznacznie. --– Nudno będzie przez tyle dni bez towarzystwa kobiety w dzień i w nocy...
– Może uda mi się go przekonać... – powiedziała jakby do siebie.
– Nie wiem jak – odparł. – Chyba że go uwiedzżesz... – Wątpię, żeby dał sig w ten sposób przekonać. – Roześmiała. się. – Oczywiście, gdybym była gotowa zastosować tę metodę. Ciebie natomiast przekonałabym bez trudu.
– Masz rację, ze mną nie miałabyś problemu! – przyznał.
Jake właśnie tańczył z panią domu. Była to czarnowłosa piękność o typowo hiszpańskiej urodzie, chociaż imię i nazwisko, Elaine Sleeman, brzmiały po angielsku. Na trzecim palcu lewej ręki nosiła obrączkę. Wdowa czy rozwódka? Najwidoczniej podobała się Jake'owi, gdyż patrzył w jej oczy z wyrozumiałym, ciepłym uśmiechem.
Przydałaby się taka wyrozumiałość wobec Karen! No tak, ale Elaine zachowywała się, jak przystoi rasowej kobiecie: nie usiłowała zdobywać męskich bastionów. Ot, luksusowa kotka, pociąwszy od włosów o lustrzanym połysku aż po pantofelki firmy Gucci. Suknia była z bawełny, ale nie ze sklepowego wieszaka, lecz od wykwintnego krawca.
– Ładne stworzenie! – skomentował Mike. – I bogate. Mąż umarł w zeszłym roku, zaledwie po osiemnastu miesiącach małżeństwa.
– A skąd ty to wiesz?
– Już mi ktoś zdążył powiedzieć. Ludzie lubią plotkować, zwłaszcza gdy chodzi o kobietę, której starszy o pięćdziesiąt lat mąż pozostawił fortunę. – Roześmiał się ordynarnie. -– Ciekaw jestem, czy mu się to opłaciło?
– Może go nawet kochała. Czy to takie niemożliwe? – Takie jak ona. kochają tylko siebie. Chociaż ze
~reoe~x~ coa~czx~ 31
sposobu, w jaki patrzy na Rothmana, można wnioskować, że on jest na drugim miejscu. Podobno go znała, nim wyszła za Sleemana. Dopisz sobie resztę. – Zbyt wiele insynuujesz.
– Takie rzeczy się zdarzają. Młoda dziewczyna opętuje bogatego starca i szybko wysyła go na tamten świat, żeby odziedziczyć pieniądze, którymi będzie się cieszyć z kochankiem.
– Bzdura! – powiedziała Karen z gwałtownością, jaka ją samą zaskoczyła. – Nawet, gdyby Jake znał ją wcześniej. On też jest bogaty... – W oczach Mike'a zobaczyła rozbawienie. – Ale masz poczucie humoru!
– Troszkę może ubarwiłem. A skąd ty wiesz tyle o finansach pana Rothmana?
– Tak przypuszczam. Biedny chyba nie jest.
– I chyba masz rację. Słyszałem, że potrafi nieźle inwestować.
– Mało mnie to obchodzi – zbyła go krótko. – Usiądźmy!
– Z chęcią, muzyka jest do niczego.
Karen jednak nie usiadła, lecz podeszła do zastawionego stołu, dołączając do Rogera.
– Dobrze się bawisz? – spytał Roger.
– Chyba żartujesz! W dniu, w którym straciłam pracę?
– Pracę masz dalej i będziesz miała co robić do mojego powrotu. Nie zamierzam cię stracić, Karen! – odparł.
Sposób, w jaki wypowiedział ostainie zdanie, bardzo ją zaniepokoił. Lubiła Rogera, lecz nie na tyle, by się z nim wiązać. Może mi się tylko zdawało, że w tych słowach był podtekst, pomyślała.
– Może byś jednak jeszcze raz spróbował przekonać Jake'a? Kto mnie zastąpi? – spytała.
– Chyba Nigel. Jeszcze o tym nie myślałem. A Jake
zdania nie zmieni. Jasno to powiedział dziś rano. Dał mi do wyboru: ty albo on.
– I mógłby zerwać umowę? Co ty opowiadasz? Nawet by nie próbował!
– Z Rothmanem nigdy nic nie wiadomo. On ustanawia prawa. Poza tym ma rację: nie powinienem był cię zabierać.
– I ty też? Przedtem byłeś odmiennego zdania. – Nie pomyślałem o innych aspektach sprawy...
– Aha! Chodzi ci o to, że pięciu mężczyzn i jedna kobieta?
– Coś w tym rodzaju. – Spojrzał na nią z ukosa. – Roger, proszę po raz ostatni, spróbuj jeszcze z nim porozmawiać!
– Za późno. Masz już rezerwację. – Można odwołać.
– Dalsze rozmowy są bezcelowe.
– Ale nie masz nic przeciwko temu, żebym ja z nim porozmawiała?
– Proszę cię bardzo, choć to strata czasu. – Obdarzył ją wymuszonym uśmiechem. – Z następnym filmem na wyspach nie będzie już żadnych problemów.
W tej chwili Karen wcale to nie interesowało. Napełniła talerz i przeszła do stolików ustawionych na trawie. Usiadła przy pierwszym z brzegu, gdzie był już Howard, do którego właśnie dosiadł się Jake. Uznała, że pójście do następnego pustego stolika byłoby zbyt wieloznaczne.
Jake nie miał talerza, a Karen nagle straciła apetyt i bezwiednie obracała w palcach kurze udko. Czuła bliskość siedzącego obok mężczyzny, który bawił się kieliszkiem wina. Patrzyła. na muskularne, opalone ramię spoczywające na białym obrusie, a potem podniosła wzrok na profil jakby wykuty z kamienia. Surowość rysów twarzy łagodził wykrój ust. Zadygotała, wspominając ich dotyk. Jake był bez wątpienią
reoe~,xs cowlcz~ 33
postacią niezwykłą i należało to przyznać bez względu na to, czy się go lubiło, czy nie.
Jake,_zapewne, równie silnie oddziaływał na Elaine Sleeman. Ciekawe, czy w hipotezie Mike'a jest źdźbło prawdy? Odrzuciła tę myśl. To niemożliwe. To pomysł jak z kiepskiego filmu lub kiepskiej powieści. A jeśli teraz ich coś łączy? No cóż, są dorośli, wolni...
– Nie jesteś głodna? – spytał Jake. Zaskoczył ją, gdyż była przekonana, że zatopiony jest w rozmowie z Howardem. – Wygimnastykowałaś to kurze udo, może je teraz zjesz?
– Może, a z kości zrobię sobie ozdobę do nosa. Podobno Indianie je noszą.
– Do tego trzeba mieć wielki nos, zdecydowanie mniej piękny od twojego – odparł i palcem delikatnie przeciągnął po prostym grzbiecie jej nosa. Skrzywił ironicznie usta, gdy odruchowo szarpnęła się do tyłu. – Skoro nie masz zamiaru jeść, to może dasz się namówić na jeden taniec ze mną?
Chciala odmówić, ale uświadomiła sobie, że oto zjawia się niespodziewana szansa. Unikając wzroku Rogera, który pojawił się przy stoliku, obdarzyła Jake'a krótkim uśmiechem.
– No to zatańczmy, może odzyskam apetyt.
Na parkiecie znajdowały się tylko dwie pary. Karen, choć zaliczała się do kobiet wysokich, sięgała zaledwie brody Jake'a, mając oczy na poziomie grdyki partnera. Ujmował ją lekko, lecz ona wyczuwała na plecach poduszeczkę każdego palca.
Przerwała milczenie słowami, których absolutnie nie migla zamiaru wypowiedzieć:
– Fani Elaine Sleemaa to piękna kobieta.
– O, już o niej słyszałaś?! Ma na imię Elene, musiałaś źle usłyszeć. Znam jej rodzinę od wielu już lat. Studiowałem z jej starszym bratem. W czasie
pierwszego pobytu w Gwatemali mieszkałem u rodziny Domingos.
– Jej męża też znałeś?
– Niezbyt dobru. Był wielkim samotnikiem. -Jake zmienił ton i zaczął mówić ostro. – Nasłuchałaś się plotek, więc muszę wyjaśnić ći jedno: Elena wyszła za Sleemana, by uratować własnego ojca przed bankructwem. I za swoje poświęcenie zasługuje na to, co ma.
– Tak, chyba masz rację. – Karen była zła za przedwczesne i pochopne osądzenie tej kobiety.
– Elena zna wszystkie plotki o sobie i je lekceważy. Możemy zmienić temat? – zapytał ostro.
– Chętnie. Co zamierzałeś powiedzieć mi dziś po południu, nim wezwał mnie Roger?
– To była jedynie chwilowa słabość. Zdania nie anieniłem. Nie ma dla ciebie miejsca w ekipie.
– Wielki wódz przemówił! Uciekłeś się nawet do szantażu, żeby postawić na swoim?
Dłoń na jej plecach zesztywniała i przyciągnęła ją bliżej.
– Jakiego szantażu?
– Jak to jakiego? Powiedziałeś przecież Rogerowi, że albo ty, albo ja? – Była świadoma, że jego ramiona zdolne są ją zgnieść. – Sądziłam, że całe przedsięwzięcie ma dla ciebie większe znaczenie.
– Przedsięwzięcie jest zbyt ważne, aby ryzykować, dodając doń element seksu – tłumaczył z uporem. – Gdybyś była brzydka i miała pięćdziesiąt lat, wtedy bym nie oponował.
– Dopiero wtedy powinieneś„ gdyż w tym wieku sprawność fizyczna pozostawia wiele do życzenia. Poza tym, wystarczą dwa dni w dżungli w warunkach, które mi op